Jacques Derrida
Jacques Derrida (ur. 15 lipca 1930 w El-Biar w Algierii, zm. 9 października 2004 w Paryżu), francuski filozof, przez wielu uważany za przedstawiciela postmodernizmu, choć sam nie lubił tej kategoryzacji.
W 1950 roku rozpoczął studia na École Normale Supérieure, a następnie na Sorbonie. W latach 1960-1964 był asystentem na Sorbonie, następnie profesorem filozofii École Normale Supérieure (1965-1984) i dyrektorem École des hautes études en sciences sociales w Paryżu, współtwórca Collège Internationale de Philosophie (Międzynarodowego Kolegium Filozofii).
Uważany był za krytyka tradycyjnej filozofii, łączył zainteresowania filozofią z literaturą, antropologią, lingwistyką i psychoanalizą. Nawiązywał do Martina Heideggera. Jego prace, popularne zwłaszcza w USA, stoją u początków dekonstrukcjonizmu ukształtowanego na przełomie lat 70. i 80.
Główne dzieła
Chora (Chora, Wydawnictwo KR, Warszawa 1999)
De la grammatologie (O gramatologii, przeł. Bogdan Banasiak, Wydawnictwo KR, Warszawa 1999)
Marges de la philosophie (Marginesy filozofii, przeł. Adam Dziadek, Janusz Margański, Paweł Pieniążek, Wydawnictwo KR, Warszawa 2002)
L'ecrtiture et la difference (Pismo i różnica, przeł. Krzysztof Kłosiński, Wydawnictwo KR, Warszawa 2004)
Zobacz też
WYWIAD
Jacques Derrida*
Co to jest terroryzm?
*Jacques Derrida - zmarły 9 października 2004 w Paryżu filozof francuski wykładający w Stanach Zjednoczonych i Francji, jeden z największych myślicieli współczesnych (w wielkiej ankiecie filozofów, uczonych i publicystów przeprowadzonej przez New Statesman został zaliczony do dziesiątki najbardziej wpływowych i oryginalnych “siewców myśli” na świecie). Uważany przez niektórych za “papieża postmodernizmu” był wyznawcą metody “dekonstrukcji” tekstów kultury - ujawniającej ich ukryte sensy i intencje. Wszystko w ludzkim świecie jest “tekstem”, warto się przyjrzeć mechanizmom mowy zmieniającym słowa w rzeczy, tak jakby istniały naprawdę, a nie tylko w języku. Wbrew krytykom-upraszczaczom Derrida nie twierdzi, że wszystko może znaczyć cokolwiek, lecz raczej, że znaczenia nie są nigdy ostateczne i stabilne. Dekonstrukcja nie musi być destrukcją, ma nas za to uczulić na bogactwo sensów, ich wewnętrze powiązania lub sprzeczności. Zalicza się go do nurtu “antyfilozofii”, która chce wyzwolić człowieka z metafizycznego “kaftana bezpieczeństwa”, chodzi więc o wolność od narzucanych interpretacji świata. Jego dzieła uchodzą za bardzo trudne (jak u Heideggera), wymagające czasem wielokrotnej lektury. Poniższy tekst jest zapisem rozmowy z Giovanną Borradori przeprowadzonej w Nowym Jorku na temat “konceptu 11 września”.
Giovanna Borradori: Czy - bez względu na to czy wydarzenie 11 września 2001 było niezwykle ważne czy nie - filozofia może pomóc zrozumieć nam co się stało?
J.D.: Bez wątpienia takie “wydarzenie” wymaga odpowiedzi filozoficznej. Lepiej nawet, ono wymaga odpowiedzi, która podważy pewne radykalne założenia konceptualne tak zakorzenione w dyskursie filozoficznym. Koncepty, według których często opisywano, nazywano, kategoryzowano to “wydarzenie” ujawniają “sen dogmatyczny”, z którego może nas obudzić tylko nowa refleksja filozoficzna, myślenie szczególnie o filozofii politycznej i jej dziedzictwie. Bieżący dyskurs mediów i oficjalna retoryka zbyt łatwo polega na takich konceptach jak “wojna” i “terroryzm” (narodowy bądź międzynarodowy).
Na przykład bardzo użyteczna byłaby lektura krytyczna Carla Schmitta [1]. Z jednej strony chodzi o wzięcie pod uwagę, najdalej jak to możliwe, różnicy między wojną klasyczną (jako bezpośredniej i wypowiedzianej konfrontacji dwóch wrogich państw, zgodnie z europejską tradycją prawną) a “wojną domową” i “wojną partyzancką” (w jej formach współczesnych, choć Schmitt przyznaje, że pojawia się ona od początku XIX wieku).
Ale, z drugiej strony, musimy też uznać, przeciwko Schmittowi, że rozlewająca się teraz przemoc nie wynika z wojny (wyrażenie “wojna z terroryzmem” należy do najmniej jasnych, trzeba więc zanalizować to pomieszanie pojęć jak też interesy którym służy to retoryczne nadużycie). Bush mówi o “wojnie”, ale nie jest zdolny do wyznaczenia wroga, któremu mógłby tę wojnę wypowiedzieć. Afganistan, jego ludność cywilna i wojsko, nie były wrogiem Ameryki, powtarzano to wielokrotnie.
Nawet jeśli przypuścić, że “ben Laden” jest suwerennym decydentem, wszyscy wiedzą, że ten człowiek nie jest Afgańczykiem, że jego własny kraj go odrzucił (zresztą właściwie bez wyjątku przez wszystkie “kraje” i państwa), że formowały go Stany Zjednoczone i że przede wszystkim “ben Laden” nie jest jedyny. Państwa, które mu niebezpośrednio pomagają nie robią tego jako państwa. Żadne państwo jako takie nie popiera go publicznie. Trudno zidentyfikować państwa, które jako takie udzielają schronienia (harbour) grupom “terrorystycznym”.
Stany Zjednoczone i Europa, Londyn i Berlin są również sanktuariami “terrorystów” z całego świata, miejscami ich szkolenia i wymiany informacji. Żadna geografia, żadne przypisanie “terytorialne” już od dawna nie jest odpowiednia dla określenia miejsc powstawania nowych technologii przemocy i agresji. (Chodzi na przykład o rodzaj wielkich zagrożeń pochodzenia anonimowego i nie państwowego, o agresje typu “terrorystycznego”, które nie potrzebują samolotów, bomb, samobójców: wystarczy do systemu informatycznego o wartości strategicznej wprowadzić i zainstalować wirusa by sparaliżować gospodarczy, wojskowy bądź polityczny potencjał jakiegoś kraju czy kontynentu. Można to zrobić z każdego zakątka Ziemi bez angażowania wielkich środków i kosztów.)
Relacje między terytorium a terrorem zmieniły się, i trzeba wiedzieć, że z powodu rozwoju wiedzy, tj. nauk technicznych. To właśnie techno-nauka zaciemnia różnicę między wojną a terroryzmem. Z tego względu, w porównaniu z możliwościami destrukcji i chaosu, które drzemią w zapasie przyszłości światowych sieci informatycznych, 11 września 2001 jawi się jako archaiczny teatr przemocy, który ma trafić do wyobraźni. Wkrótce będzie można narobić większych nieszczęść, po cichu, w sposób niewidzialny i bezkrwawy, atakując informatyczne networks, od których zależy całe życie (społeczne, gospodarcze, militarne itd.) “wielkiego kraju” i największego mocarstwa świata.
Kiedyś ktoś powie: “11 września” to były stare (“dobre”) czasy ostatniej wojny. Panował jeszcze wspaniały porządek: widoczny, olbrzymi! O wielkim obszarze, wielkiej randze! Tymczasem nanotechnologie wszelkich rodzajów stają się dużo potężniejsze i coraz bardziej niewidzialne, nieuchwytne, wnikające gdzie się da. Rywalizują w mikroświecie z mikrobami i bakteriami. Nasza podświadomość jest już na to wrażliwa, już to wie i już nas przeraża.
Ta przemoc nie jest “wojną” międzypaństwową i nie wygląda też na “wojnę domową” ani “partyzancką” w sensie zdefiniowanym przez Schmitta, gdyż nie polega jak większość “wojen partyzanckich” na formie jakiegoś narodowego powstania czy ruchu wyzwoleńczego, który ma zamiar przejąć władzę w jakimś państwie (nawet jeśli jednym z głównych czy pobocznych celów organizacji “ben Ladena” miałaby być destabilizacja Arabii Saudyjskiej i ustanowienie tam nowej władzy państwowej). Jeśli więc mamy upierać się przy mówieniu o terroryzmie, ta nazwa obejmuje już nowe koncepty i rozróżnienia.
G.B.: Myśli pan, że da się określić te rozróżnienia?
Jacques Derrida
J.D.: To trudne jak nigdy. Jeśli nie chcemy ślepo ufać bieżącemu językowi, który najczęściej pozostaje pokorny wobec retoryki mediów i werbalnej gestykulacji dominującej władzy politycznej, musimy być bardzo ostrożni posługując się słowami “terroryzm” i szczególnie “terroryzm międzynarodowy”. Co to przede wszystkim jest terror? Co go różni od strachu, trwogi, paniki? Czyż przed chwilą sugerując, że wydarzenie 11 września było ważne tylko w tym sensie, że trauma, którą wywołało w świadomości i podświadomości ludzi, nie polegała na tym co się stało lecz na nieokreślonej groźbie przyszłości bardziej niebezpiecznej niż zimna wojna, nie mówiłem o terrorze, panice i trwodze?
Czym terror sprowokowany, zorganizowany i zinstrumentalizowany różni się od tego strachu, który cała tradycja, od Hobbesa [2] po Schmitta i nawet Benjamina [3] uważa za warunek panowania prawa, dzierżenia suwerennej władzy i nawet za warunek istnienia samej polityki i państwa? W “Lewiatanie” Hobbes mówi nie tylko o “fear”, ale też o “terrour”. Benjamin podkreśla, że państwo właśnie za pomocą gróźb zawłaszcza monopol przemocy. Można pewnie powiedzieć, że nie każde doświadczenie terroru musi być koniecznie efektem terroryzmu. Oczywiście, ale historia polityczna słowa “terroryzm” odnosi się do Terroru rewolucji francuskiej, uprawianego w imię państwa, zakładającego właśnie legalny monopol przemocy.[4]
Spróbujmy odnieść się do aktualnych czy ściśle prawnych definicji terroryzmu. Odniesienie się do zbrodni przeciw ludzkiemu życiu przy jednoczesnym pogwałceniu praw (narodowych bądź międzynarodowych) zakłada rozróżnienie między tym co cywilne i wojskowe (przyjęto, że ofiary terroryzmu to cywile) oraz cel polityczny (zmienić bądź wpływać na politykę jakiegoś kraju terroryzując jego ludność cywilną). Te definicje nie wykluczają więc “terroryzmu państwowego”. Wszyscy terroryści świata twierdzą, że aby się bronić odpowiadają jedynie na terroryzm jakiegoś państwa, które, unikając tego określenia, ukrywa się za wszelkimi rodzajami mniej lub bardziej wiarygodnych uzasadnień swego postępowania.
Na przykład (i przede wszystkim) znamy oskarżenia wysuwane przeciwko Stanom Zjednoczonym, które podejrzewa się o praktykowanie czy zachęcanie do państwowego terroryzmu. Z drugiej strony, nawet w czasach wypowiadanych wojen międzypaństwowych, w formie starych praw europejskich, terroryzm był banalnie częsty. Już na długo przed bardziej lub mniej masowymi bombardowaniami obu ostatnich wojen światowych, zbrojne trwożenie ludności cywilnej było klasyczną metodą. Od wieków.
Trzeba też powiedzieć co nieco o wyrażeniu “terroryzm międzynarodowy”, którym - na całym świecie - posiłkuje się aktualny dyskurs polityczny. Można je odnaleźć w licznych oficjalnych dokumentach ONZ. Po 11 września miażdżąca większość państw reprezentowanych w ONZ (może nawet wszystkie, nie pamiętam, należy to sprawdzić) potępiła to, co od dziesiątków ostatnich lat nazywa “międzynarodowym terroryzmem”.
Otóż jedna z debat transmitowanych przez telewizję z udziałem pana Kofi Annana musiała przypominać liczne poprzednie debaty. W chwili gdy sekretarz generalny ONZ miał potępić “terroryzm międzynarodowy” niektóre państwa wyraziły swoje obiekcje na temat jasności tego konceptu i kryteriów, które pozwoliłyby go zidentyfikować. Tak jak w przypadku wielu pojęć prawnych, których stawka jest bardzo ważna, to, co w tym koncepcie pozostaje niejasne, dogmatyczne lub niewystarczająco zanalizowane, nie przeszkadza władzom państwowym posługiwać się nim kiedy tylko zechcą.
Im bardziej jakiś koncept jest nieokreślony, tym łatwiej o jego oportunistyczne przywłaszczenie. Zresztą bez żadnej filozoficznej debaty na temat “terroryzmu międzynarodowego” ONZ zezwoliła administracji amerykańskiej użyć wszelkich środków, które ona uzna za właściwe, aby chronić Stany Zjednoczone przed tym “terroryzmem”.
Bez sięgania zbyt daleko w przeszłość i nawet bez przypominania - jak się często ostatnio robi (i słusznie), że w jednym kontekście terroryści mogą być chwaleni jako bojownicy wolności (na przykład walczący przeciwko okupantowi radzieckiemu w Afganistanie) a w innym potępieni jako terroryści (dziś często ci sami bojownicy, z tą samą bronią), nie powinniśmy zapominać o trudności zdecydowania między tym co było “narodowe” i “międzynarodowe” w przypadku terroryzmu, który zaznaczył historię Algierii, Irlandii Północnej, Korsyki czy Palestyny.
Nikt nie może zaprzeczyć istnieniu państwowego terroryzmu w czasie represji francuskich w Algierii między 1954 a 1962. Terroryzm praktykowany przez algierską rebelię był długo uważany za zjawisko wewnętrzne dopóki Algieria była traktowana jako integralna część narodowego terytorium francuskiego. Dotyczyło to również ówczesnego terroryzmu francuskiego (państwowego), który prezentowano jako policyjną operację bezpieczeństwa wewnętrznego. Dopiero parę dziesięcioleci później, w latach dziewięćdziesiątych, francuski parlament przyznał temu konfliktowi status “wojny” (więc konfliktu międzynarodowego), by zapewnić renty protestującym “kombatantom”.
Konsekwencje tej ustawy? No cóż, należy pozmieniać wszystkie słowa używane do tej pory do oznaczenia tego, co skromnie nazywano właśnie “wydarzeniami” w Algierii. Interwencja wojskowa, operacja policyjna, państwowy terroryzm stały się nagle “wojną”.
W wielu regionach świata terroryści byli i są uważani za bojowników wolności i bohaterów narodowej niepodległości. Czy terroryzm żydowskich grup zbrojnych, które doprowadziły do założenia i uznania Izraela był narodowy czy międzynarodowy? A ten dzisiejszy, różnych grup palestyńskich? A irlandzki? A Afgańczyków walczących przeciw Związkowi Radzieckiemu? A terroryzm Czeczenów?
Od jakiego momentu jakiś terroryzm przestaje być potępiany i staje się chwalony jako sposób uprawnionej walki? Albo odwrotnie? Którędy przeprowadzić granicę między tym co narodowe a międzynarodowe, między policją a wojskiem, interwencją “pokojową” a wojną, wojną a terroryzmem, cywilnym a militarnym na jakimś terytorium ze strukturami zapewniającymi obronny bądź ofensywny potencjał jakiegoś “społeczeństwa”? Mówię bardzo ogólnie “społeczeństwa”, gdyż są przypadki gdzie taka jednostka polityczna, mniej lub bardziej organiczna i zorganizowana nie jest ani państwem ani całkiem nie-państwem, lecz jest wirtualnie państwowa: zobaczcie jak nazywa się dziś Palestynę czy Autonomię Palestyńską.
"Le Monde Diplomatique", kwiecień 2004
tłum: Jerzy Szygiel, 23/10/2004
(wszystkie cudzysłowy, nawiasy jak też użycie kursywy w tekście za J.D.)
____________________________________________________________
[1] Carl Schmitt - niemiecki prawnik, uczeń Maxa Webera, nazista
[2] Thomas Hobbes - angielski, siedemnastonastowieczny filozof polityczny
[3] Benjamin Constant - francuski publicysta polityczny (1767-1830)
[4] w tradycyjnej polskiej politologii przyjmuje się, że “terroryzm” jest metodą “oddolną” a “terror” “odgórną” (państwową)
Odnosi się do wielości możliwych interpretacji i odczytań tekstu i języka, w kontekście tego, co sam tekst i język podkreśla jako istotne, ale także tego, co pomija. Jacques Derrida twierdził, że dekonstrukcja nie jest kierunkiem filozoficznym ani nową szkołą myślenia, a jedynie sposobem odbioru tekstu. Komentatorzy i kontynuatorzy Derridy stworzyli jednak charakterystyczny, odrębny nurt w filozofii.
Jak twierdził sam Derrida, "nie ma nic poza tekstem" i każdy komentarz na temat dzieła, także pochodzący od autora, jest jedynie przyczynkiem, kolejnym odrębnym tekstem podlegającym interpretacjom, lecz bynajmniej nie uprzywilejowanym.
Termin dekonstrukcji nie ma precyzyjnej definicji, także dlatego, że unikał jej sam autor, czerpiąc zarówno z twórczości Heideggera (i jego pojęcia destruktion), jak i z idei Innego u Lévinasa.
Choć sam autor terminu nie uważał się za postmodernistę, dekonstrukcja uważana jest za jedno z kluczowych podejść w ramach tego kierunku badań społecznych i filozofii.
Ponieważ dekonstrukcja jest także sposobem interpretacji tekstu i kultury, jest obecna zarówno w filozofii, jak i w antropologii, socjologii, a także oczywiście w literaturoznawstwie.
1