Brooks Helen Wiosna w Paryżu


Helen Brooks

Wiosna w Paryżu

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Jak się dzisiejszego ranka miewa nasza urocza Holly? Pewnie dobrze się bawiłaś podczas weekendu, co, kotku? Bo na mój gust wyglądasz tak, jakbyś go nie zmarnowała.

Holly uniosła wzrok znad klawiatury. W drzwiach stał tłusty, niski Jeff Roberts i lubieżnie się jej przyglądał.

- Dzień dobry, panie Roberts - powiedziała grzecznie, tłumiąc w sobie niechęć i obrzydzenie. Ale zaraz cała zesztywniała, bo Jeff leniwym krokiem podszedł do biurka.

Był teraz wystarczająco blisko, by owionął ją ostry, wyciskający łzy z oczu zapach jego wody po goleniu. Holly z powrotem zabrała się do przepisywania w nadziei, że Jeff zostawi ją w spokoju.

Kilka tygodni temu, kiedy rozpoczęła pracę w Querruel International, ustaliła trzy sposoby radzenia sobie z biurowymi obmacywaczami.

Pierwszy: ignorować typa, dając mu jednocześnie do zrozumienia lodowatym traktowaniem, że jego zaloty nie są mile widziane.

Drugi: głośno krzyczeć, że jest molestowana.

Trzeci: pójść na całość i dać typowi prawym sierpowym w pysk.

Holly najpierw zastosowała ten pierwszy sposób, ale jej taktyka przez osiem tygodni nie dała najmniejszego rezultatu. Gdyby uciekła się do drugiego sposobu i złożyła skargę na Jeffa, mogłaby stracić pracę. Jeff Roberts był synem dyrektora zarządzającego i źrenicą w oku rozczulającego się nad nim ojca.

Natomiast trzeci sposób z całą pewnością doprowadziłby do zwolnienia jej, co gorsza, bez dobrych referencji. A praca, którą teraz miała, obiecywała świetlane perspektywy. Ale - i ta myśl stawała się w ciągu ostatnich tygodni coraz bardziej pociągająca - obrzydliwiec dostałby wreszcie nauczkę, której by tak szybko nie zapomniał.

Jeff pochylił się, by przeczytać tekst na ekranie, i niskim głosem powiedział:

- Już cię prosiłem, żebyś mi mówiła po imieniu, kiedy jesteśmy sami.

Typ zawsze wydzielał ohydny odór, zupełnie jakby się nigdy nie mył. Holly z trudem się opanowała, by się nie cofnąć z obrzydzenia. Było tym gorzej, że siedziała w malutkim pokoiku, wydzielonym z sekretariatu ojca Jeffa, z jednym tylko niewielkim oknem i z jednymi dostępnymi drzwiami, prowadzącymi do głównego sekretariatu, bo drzwi na korytarz zostały zastawione regałami. Jeff szybko się zorientował, jakie korzyści może mu przynieść taki układ pomieszczenia.

- Pewnie pan szuka Margaret. Poszła do bufetu, ale zaraz wróci - powiedziała ostro.

- Aha - mruknął i pochylił się nad nią jeszcze bardziej, muskając przy okazji ręką jej pierś. - Mogę na chwilę to wziąć?

Holly przestała pisać, zmuszając się, by spojrzeć na jego ciastowatą, spoconą twarz.

- Panie Roberts, już panu mówiłam, że nie życzę sobie takiego zachowania.

- Jakiego? - spytał, nawet nie udając, że jest oburzony niesłusznym podejrzeniem. Powędrował wzrokiem od jej piersi w dół, na nogi, a potem wrócił spojrzeniem na twarz, oblizując przy tym wargi.

- Nie życzę sobie, by pan mnie dotykał - wyjaśniła dobitnie.

- Czy ja ciebie dotykałem? - Uśmiechnął się, pochylił jeszcze niżej i szepnął: - Pójdziemy po pracy na drinka? Podobałoby ci się to, prawda?

Prędzej piekło zamarznie, pomyślała wściekła.

- Niestety, mam inne plany.

- Więc jutro? - Spojrzenie jego oczu w kolorze błota chciwie się po niej ślizgało. - Jeżeli okażesz się miła, mogę ci też postawić kolację. To chyba uczciwa propozycja?

Do czego ta glista zmierza? To, że jest synem dyrektora, nie daje mu jeszcze prawa, by tak się zachowywać!

Z zasłyszanych w bufecie rozmów Holly wiedziała, że Jeff Roberts obmacuje kogo tylko może, ale dziewczęta na ogół były bezpieczne, bo większość z nich nie pracowała w pokoju sama.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Przykro mi, panie Roberts, ale nie pójdę z panem na drinka ani jutro, ani w żadnym innym terminie -oświadczyła zimno.

- Mogę tu dla ciebie wiele zrobić, Holly, jeżeli dobrze rozegrasz karty - powiedział miękko. - Ale mogę ci też bardzo zaszkodzić. Rozumiesz, co mówię?

- Bardzo dobrze rozumiem - odparła Holly lodowatym tonem.

- Więc?

- Więc moja odpowiedź pozostaje taka sama. A teraz muszę skończyć ten tekst.

Przez chwilę patrzył na nią, wreszcie się wyprostował i Holly miała już nadzieję, że sobie pójdzie. A wtedy on pochylił się, od tyłu chwycił ją za piersi i przez trwającą całą wieczność sekundę boleśnie je ściskał. Dopiero wtedy wyprostował się i ruszył do drzwi.

Nawet nie zastanowiła się, co robi. Natychmiast zerwała się z krzesła i z całej siły, z głośnym plaskiem, uderzyła go w twarz.

Tego Jeff na pewno się nie spodziewał. Odstąpił w tył kilka kroków, wpadł na regał, a potem z jego ust popłynęła wiązanka wulgarnych przekleństw. Gdy się prostował, Holly wiedziała, że jej odda, więc się przygotowała. Jej niebieskie oczy rzucały błyskawice, a szczupłe ciało napięło się w oczekiwaniu.

- Co tu się dzieje?!

Na dźwięk głosu dobiegającego od drzwi Jeff aż się okręcił wokół własnej osi, a Holly wpatrzyła się w oszołomieniu w wysokiego mężczyznę, który stał w progu. Natychmiast się zorientowała, kto to jest. Nigdy go jeszcze nie widziała, ale tyle już słyszała od koleżanek o jedynym i wyłącznym właścicielu Querruel International, że mogłaby podać jego bardzo szczegółowy rysopis.

Jacques Querruel. Trzydzieści dwa lata, wolny, ale ciągnący za sobą łańcuszek kochanek i nawiązujący tyle romansów, że stał się ulubionym tematem zarówno poważnych magazynów, jak i brukowców. Typowy playboy, chociaż od większości różnił się tym, że pracował równie zażarcie, jak się bawił. Milioner, który z paryskich slumsów własną pracą przebił się do kasty bogaczy. Teraz jego pierwotna paryska firma miała oddziały we Francji, w Stanach Zjednoczonych i w Anglii. A w życiu kierował się własnymi zasadami. Chociaż miał kilka świetnych samochodów, jak należało się spodziewać po młodym francuskim milionerze, jego ulubionym pojazdem był motor marki Harley.

- Zapiera dech w piersiach - powiedział Holly w rozmarzeniu jeden z młodszych urzędników. - Prawdziwy Król Szos! Cały czarny, a od blasku aż oczy bolą. I wprost pożera kilometry.

- Powinnaś zobaczyć pana Querruela w czarnej skórzanej bluzie - zachwycała się kiedyś przy lunchu jedna z sekretarek. Kobiety nie traciły czasu na omawianie powabów motocykla, wolały omawiać urok jeźdźca. - Nie ma kobiety, której na jego widok nie zmiękłyby kolana. Holly, mówię ci, to czysty dynamit!

A teraz widzi ten czysty dynamit na własne oczy, pomyślała, czując, jak ogarnia ją lekka histeria. Rzeczywiście, niebezpieczny. Ale jej uwagę natychmiast przyciągnął Jeff, który właśnie mówił:

- Panie Querruel, przepraszam, że musiał się pan w to wmieszać. Wiem, to niewybaczalne. Właśnie udzielałem pannie Stanton reprymendy, bo bardzo niestarannie wykonała pracę, którą jej zleciłem, a ona to bardzo źle przyjęła. Obawiam się, że straciłem opanowanie, gdy mnie uderzyła.

- Ty kłamco! - krzyknęła Holly. - Jak śmiesz...

- Wystarczy. - Słysząc jej podniesiony głos, Jaąues Querruel ostro uciął protest. - Porozmawiamy o tym w gabinecie pana Robertsa. Oboje pójdziecie tam ze mną.

- Chwileczkę! - Holly była tak wściekła, że już na nic nie zważała. Wiedziała, że gdy pan Roberts senior zostanie powiadomiony o sprawie, natychmiast wyrzuci ją z pracy. - On kłamie. Nie chodziło o pracę...

- Chyba wyraziłem się jasno. Przedyskutujemy całą sprawę bez świadków. Pan Roberts wraca dopiero za godzinę, więc nikt nam nie przeszkodzi.

Czy zrozumiał, co tu zaszło? Holly spojrzała w bursztynowe oczy i zatonęła w ich głębi. Były niepokojące. Magnetyczne, lecz zimne jak oczy drapieżnika, wilka czy wielkiego kota czyhającego na ofiarę.

Ale zaraz się otrząsnęła, zła na siebie za te dziwaczne myśli. Co się z nią dzieje? - zastanawiała się, idąc za mężczyznami do luksusowo urządzonego biura pana Robertsa seniora.

Przechodząc przez sekretariat, zauważyła, że Margaret patrzy na nią z przerażeniem. Widocznie musiała coś usłyszeć. Zaraz jednak znalazła się w zamkniętym gabinecie, sama z Jacquesem Querruelem i gotującym się ze złości Jeffem Robertsem.

- Doprawdy, panie Querruel, nie ma potrzeby, żeby pan zaprzątał sobie uwagę tym nieszczęsnym incydentem - mówił lizusowatym tonem. - Na pewno ma pan ważniejsze rzeczy...

- Wprost przeciwnie, Jeff - odparł zimno Querruel, wskazując jednocześnie władczym gestem krzesła. Jeff już się więcej nie odzywał.

Holly spodziewała się, że Querruel usiądzie za masywnym dębowym biurkiem, ale on przysiadł na brzegu blatu, a jego przenikliwe oczy patrzyły na nią krytycznie.

Zmusiła się do spokoju, by nie bawić się kolczykami ani nie robić żadnych innych nerwowych ruchów. Ale było to trudne w tych okolicznościach i na dodatek z Jeffem oddalonym tylko o pół metra. Jednak nie da się stłamsić. Brawurowo uniosła brodę, a jej oczy ciskały błyskawice.

- A więc... - przenikliwe spojrzenie Jacquesa przesunęło się z jej zarumienionej twarzy na ponurą twarz Jeffa. Zauważył wymowny czerwony placek na jego policzku. - Mamy problem, prawda?

- Nic takiego, czego nie mógłbym sam załatwić, panie Querruel...

- Tak, do licha. Mamy problem! - wybuchnęła Holly. - Tyle razy prosiłam pana Robertsa, by trzymał ręce przy sobie. Dziś posunął się za daleko. To zboczeniec. Nie zniosę, jeśli jeszcze raz mnie dotknie.

Ciemne brwi Querruela uniosły się, a pięknie rzeźbione usta lekko uśmiechnęły.

- Proszę mówić, panno Stanton. Proszę powiedzieć, co pani czuje - zachęcił ją.

A więc on myśli, że to zabawne! Holly ogarnęła taka furia, że zrobiło jej się czerwono przed oczami. Zerwała się na równe nogi. W tej chwili nie myślała o zachowaniu pracy ani o tym, z kim rozmawia.

- Dziękuję, panie Querruel - wysyczała drżącym z pasji głosem. - Właśnie to zamierzałam zrobić. Syn dyrektora zarządzającego jest kłamcą i rozpustnikiem. W mojej pracy na pewno nie ma żadnych błędów, a on wcale nie wytykał mi niechlujstwa. Od dawna mnie molestuje, ale dziś przekroczył wszelkie granice. Dlatego uderzyłam go w twarz i niech się cieszy, że nie oberwał mocniej.

- Jak śmiesz! - wykrzyknął Jeff. Uznał, że za długo był wykluczony z rozmowy. Spiorunował Holly wzrokiem i kontynuował ze złością: - Fakty wyglądają tak, że panna Stanton nie nadaje się do tej pracy, ale było mi jej żal. Dawałem jej bez końca szansę i za późno zrozumiałem, że bierze moją uprzejmość za osobiste zainteresowanie. Gdy uświadomiłem jej, że nie życzę sobie, by ze mną flirtowała, nagle się uniosła gniewem. Pewnie poczuła się jak kobieta odrzucona.

Jacques Querruel przyglądał się przez chwilę temu grubemu osobnikowi o przetłuszczonych włosach, a potem przeniósł spojrzenie na uroczą młodą kobietę. Jej włosy koloru czekolady sięgały ramion, oczy miała niebieskie jak bławatki, cudownie zarysowane kości policzkowe. I była oszalała ze złości. Och, jaka była wściekła! Uśmiechnął się.

- Zgadza się pani z tym, co powiedział pan Roberts?

- Do diabła, nie!

- Czyli mamy pata. - Przenikliwe bursztynowe oczy patrzyły to na Holly, to na Jeffa. - Czy któreś z was może poprzeć dowodami swoje twierdzenia? To znaczy, na przykład, czy pan może udowodnić, że panna Stanton źle wykonuje swoją pracę? - zwrócił się do Jeffa.

- Ona... to znaczy... chciałem powiedzieć, że często muszę jej oddawać przepisane teksty, żeby je poprawiła - wybrnął w końcu Jeff.

- A pani, panno Stanton? Ma pani świadków zbytniego spoufalania się pana Robersta?

- To już nawet nie jest zwykłe spoufalanie się! - wypaliła. - To obrzydliwe obmacywanie, a on uważa, że może sobie na to pozwolić, bo jest synem dyrektora zarządzającego. Wszystkie dziewczyny go unikają. I nie, nie mam świadków, już pan Roberts o to zadbał. Z tej dziupli, w której pracuję, nie ma żadnej drogi ucieczki ani kamery, która by wszystko filmowała! A jeżeli pan mnie spyta, czy któraś z koleżanek zechce potwierdzić moje słowa, powiem, że nie wiem. Ale najprawdopodobniej nie, jeżeli chcą zachować pracę.

- Czy pani trochę nie przesadza?

- Wcale nie! Mówię prawdę! - krzyknęła.

Nie ugnie się przed tym aroganckim Jacquesem Querruelem. Nie zamierza też dać mu się onieśmielić. Pan Roberts senior z pewnością znajdzie co najmniej pół tuzina pracownic, które przysięgną, że Jeff jest święty, ale nic na to nie poradzi. Tak czy owak, jej dni w Querruel International są policzone. Szkoda, bo przecież tak ciężko pracowała, by zdobyć dobre stanowisko.

- Tak więc nie wierzy pani, że firma potrafi we właściwy sposób załatwiać takie sprawy? - spytał miękko Jacques.

Holly ze zdenerwowania musiała przełknąć ślinę, bo czuła, jak zaciska jej się gardło. Ale gdy się odezwała, jej głos był równy i zdecydowany.

- Pracuję tu dopiero od dwóch miesięcy, więc nie mogę wiele na ten temat wiedzieć. Ale biorąc pod uwagę osobę, która jest zamieszana w ten incydent - tu spojrzała na Jeffa ze wstrętem - byłabym bardzo naiwna, gdybym liczyła na to, że sprawiedliwości stanie się zadość.

- Rozumiem. - W ciągu ostatnich minut Jeff Roberts dwa razy usiłował coś powiedzieć i dwa razy Jacques władczym gestem zmusił go do milczenia. Teraz zwrócił spojrzenie na niego i powiedział aksamitnym głosem: - A ty, Jeff, czy sądzisz, że sprawiedliwości stanie się zadość?

- Mam pełne zaufanie do procedur stosowanych w firmie - powiedział Jeff pompatycznie.

Jak mężczyzna taki jak Michael Roberts, człowiek, którego zawsze szanował i który znakomicie wywiązywał się ze swoich obowiązków, może mieć takiego syna? - zastanawiał się Jacques. Wstał, nie pokazując po sobie irytacji. Już od jakiegoś czasu wiedział, że nie życzy sobie, by Jeff u niego pracował, mimo że on również z obowiązków służbowych wywiązywał się znakomicie.

Podszedł do wielkiego okna i wyjrzał na ulicę. Szkoda, że nie urzeczywistnił swojego zamiaru i nie wysłał Jeffa na kilka miesięcy do centrali firmy we Francji. Przekonałby się wtedy, jak sobie daje radę z dala od chroniącego go ojca. Jednak nie wiedział o tej drugiej stronie jego osobowości. Uśmiechnął się ironicznie. Teraz płacił za to zwlekanie. Po chwili podjął decyzję.

- Jeff, dopóki ta sprawa nie zostanie wyjaśniona, zostajesz zawieszony w obowiązkach, ale otrzymujesz nadal pełną pensję.

- Ale...

- Żadnych ale - przerwał mu spokojnie Jacques. - Wiesz, że taka jest procedura.

- Myślałem... - Jeff rozsądnie zamilkł, nie wy trzymał jednak i zaraz popełnił błąd, kontynuując: - Chyba nie sądzisz, że ta dziewczyna mówi prawdę! To zwykła maszynistka, a ja jestem... - przerwał gwałtownie. Jacques Querrueł patrzył na niego, a jego bursztynowe oczy ciskały błyskawice. - To znaczy... mój ojciec...

- Twój ojciec też będzie sobie życzył absolutnej jasności w tej sprawie - dokończył za niego Jacques.

Holly przez chwilę wpatrywała się w Jacquesa z otwartą buzią. Jacques lekko się uśmiechnął, widząc jej zdumienie.

- Czy chciałaby pani jeszcze coś dodać, panno Stanton?

O tak, chciałaby, ale w tej chwili miała zupełnie pusto w głowie, więc tylko pokręciła nią w milczeniu.

- No to proszę iść i spisać pełne oświadczenie. Niech pani dokładnie opisze dzisiejsze wydarzenia, a także wszystkie inne, które według pani mają znaczenie dla sprawy. W miarę możliwości proszę podać daty i godziny. Pan Roberts zrobi to samo tutaj, przy mnie. - Nacisnął dzwonek na biurku i natychmiast, jak dżin z butelki, pojawiła się płonąca z ciekawości Margaret.

- Margaret, poproszę o kawę - powiedział Jacques uprzejmie, gdy Holly szła już do drzwi. - I filiżankę dla panny Stanton, jeżeli byłaby pani tak uprzejma.

Holly wróciła do swego biurka. Serce waliło jej jak młotem, ze zdenerwowania zbierało jej się na płacz. Wzięła kilka głębokich oddechów, by się uspokoić.

Chwilę później przyszła Margaret. Na jej poczciwej twarzy malowało się najwyższe zdumienie i oszołomienie.

- Więc co się właściwie stało? - spytała, trawiona ciekawością i dodała: - Kawę już zamówiłam.

Holly szybko streściła jej wydarzenia. Gdy skończyła, Margaret objęła ją pocieszająco za ramiona.

- To wstrętna gnida, i od dawna potrzebował nauczki. Ja oczywiście nigdy nie miałam z nim kłopotów. - Margaret od trzydziestu lat była szczęśliwą mężatką i miała dwoje dorosłych dzieci. - Ale wiem co najmniej o jednej dziewczynie, która odeszła z pracy, bo bała się poskarżyć, gdy Jeff ją napastował. Próbowałam porozmawiać z jego ojcem, ale moje słowa odbijały się jak groch od ściany. Państwo Robertsowie stracili w wypadku samochodowym dwoje dzieci. Rok później urodził się Jeff. Sama rozumiesz, że w ich oczach nigdy nie mógłby zrobić nic złego.

- A więc nie mam żadnych szans, prawda? - spytała ze smutkiem Holly.

- Och, nie martw się, wszystko się ułoży - pocieszała ją Margaret. W tym momencie kelner z bufetu przyniósł kawę. Margaret jeszcze raz uścisnęła Holly i wróciła do sekretariatu.

Zostawszy sama, Holly zaczęła się zastanawiać nad swoją przyszłością. Powinna zaraz zacząć szukać innej pracy. To oczywiste. Że też musi mieć takiego pecha! Zatrudniła się w firmie, w której największy lubieżnik jest synem samego dyrektora zarządzającego!

Ale teraz musi się skoncentrować na spisaniu oświadczenia.

Dwa razy wszystko sprawdziła, a potem wydrukowała swój tekst. Po wydrukowaniu przeczytała go jeszcze raz i doszła do wniosku, że napisała czystą prawdę, w niczym nie przesadziła. Nie musiała. Ale teraz, widząc to czarno na białym, zaczęła się dziwić, że tak długo czekała z wymierzeniem Jeffowi zasłużonej kary.

- Jest aż tak źle?

Poderwała głowę do góry. W drzwiach stał Jacques Querruel. Jedna czarna brew była ironicznie uniesiona, a bursztynowe oczy niepokojąco błyszczały. Zdjął motocyklową skórzaną kurtkę, czarny podkoszulek opinał mu umięśniony tors. Chyba codziennie ćwiczy na siłowni, uznała.

Serce ruszyło jej do galopu, co ją zdenerwowało. Denerwowała ją też aura pewności siebie i władzy, jaką roztaczał Jacques. Jest całkowicie świadomy wrażenia, jakie wywiera na kobietach, pomyślała ze złością. Przez chwilę miała tak sucho w ustach, że trudno byłoby jej wydobyć z siebie głos, ale jego arogancja szybko przyprawiła ją o napływ adrenaliny. Może i jest szefem firmy, którego wszyscy się boją, a także wyjątkowo pociągającym mężczyzną, ale jej nie zastraszy, obiecała sobie. Na dodatek przecież nie ma się czego obawiać, bo i tak długo tu nie zostanie.

- Proszę, może pan sam ocenić - powiedziała tylko, wiedząc doskonale, że nie jest to odpowiedni sposób zwracania się do najwyższej władzy.

Z satysfakcją zobaczyła, jak z jego twarzy znika uśmiech.

Miała nadzieję, że zabierze jej oświadczenie do swojego gabinetu i tam je przeczyta, ale on beztrosko odsunął papiery z biurka i przysiadł na jego skraju. Był tak blisko, że czuła subtelny zapach jego wykwintnego płynu po goleniu. Na widok skórzanych spodni przylegających ściśle do ud zaczerwieniła się. Zmusiła się do spojrzenia wyżej, na jego ręce. Ręce artysty, pomyślała. Długie, szczupłe palce, czyste paznokcie. Rzeźbiony profil, włosy czarne jak skrzydło kruka. Nawet gdy siedział całkiem nieruchomo, emanował żywotnością.

Do licha, o czym ja myślę! - skarciła się. Przecież to bezlitosny, twardy biznesmen, który sam nie udziela łask, ale i nikogo o nie nie prosi dla siebie. Lubi szybkie motocykle i równie szybkie kobiety - tak przynajmniej o nim mówiono - no i jest bogaty jak Krezus.

Tymczasem Jacques dotarł do ostatniej strony i z jego ust wyrwało się kilka słów po francusku. Holly nie znała tego języka, ale nie miała wątpliwości, że to przekleństwa. Spojrzał na nią.

- Do diabła, czemu pani wcześniej czegoś z tym nie zrobiła? - W jego tonie wyczuła oskarżenie. - Chyba nie należy pani do tych kobiet, które ze strachu zapominają języka na ustach?

Ta drobna skaza w jego skądinąd perfekcyjnym angielskim sprawiła Holly niesamowitą satysfakcję.

- Chciałam sama sobie z tym poradzić i nie przysparzać nikomu więcej kłopotów, niż byłoby to niezbędne - wyjaśniła chłodno.

- Ale jak widzę, nie udało się.

- Jednak to nie moja wina, prawda? - parsknęła ze złością. Obrzydliwy typ! Jak może o wszystko obwiniać właśnie ją! - Chciałam zachować tę pracę. To chyba nie zbrodnia?

- Rzeczywiście, to nie zbrodnia, panno Stanton -zgodził się. - Jak mi wiadomo, pracuje pani w firmie dopiero od kilku tygodni?

- Ośmiu - sprecyzowała wojowniczo. - A jeżeli powie pan, że Jeff Roberts pracuje w firmie już od bardzo dawna i do tej pory żadna kobieta nie złożyła na niego skargi, na pewno nie stało się tak dlatego, że nie było do tego powodów.

- Rozumiem. - Popatrzył na nią taksująco, ale się nie ugięła i nie opuściła wzroku. - Nic takiego nie zamierzałem powiedzieć. Mogę to zatrzymać? - spytał, pokazując jej oświadczenie.

- Tak. Już skończyłam. - I jej praca w Querruel International też dobiegła końca. Może potrwa to jeszcze tydzień albo miesiąc, ale w końcu ojciec Jeffa znajdzie jakiś pretekst, by ją wyrzucić. Zresztą ona sama też nie życzy sobie dalej pracować jako jego sekretarka.

Jacques Querruel wstał z biurka.

- Natomiast mogę pani powiedzieć, że gardzę mężczyznami, którzy tak traktują kobiety - powiedział spokojnie. - I zapewniam panią, że bez względu na pozycję Jeffa w firmie bardzo wnikliwie przestudiuję ten przypadek.

Och, coś podobnego! Kogo on chce oszukać? Sam ciągle jeździ po świecie, a może sobie na to pozwolić, bo starszy pan Roberts dobrze zarządza firmą. Żadna zatrudniona tu kobieta nie odważy się złożyć skargi na jego synalka.

Widocznie te myśli musiały odbić się na jej twarzy, bo Jacques spytał:

- Nie wierzy mi pani?

- Wierzę, że będzie pan się starał dociec prawdy. Niestety, nic z tego nie wyjdzie. Widzi pan, wszyscy lubią pana Robertsa seniora, tak jak nie cierpią jego syna, ale wiedzą, ile on znaczy dla niego i jego żony. Więc... -przerwała, niepewna, czy może kontynuować.

- Tak, panno Stanton?

- Przez większość czasu pana tu nie ma.

- Ach, rozumiem. Czyli muszę prowadzić moje śledztwo w tajemnicy, nie wyjawiając nazwisk, oczywiście oprócz pani nazwiska.

Och, wspaniale! Przypadła jej rola kozła ofiarnego. Zresztą właśnie tego się spodziewała.

- W porządku. - Naprawdę nie chciała, by zabrzmiało to sarkastycznie, ale była tak rozjuszona, że mogłaby gryźć.

Znowu doskonale odczytał jej myśli.

- Panno Stanton, nie budzę w pani pobożnego lęku, prawda? - Pochylił się, opierając o blat. Był tak blisko, że czuła zapach i ciepło jego ciała. Mgła przesłoniła jej oczy i była wściekła na siebie za tę reakcję.

- A to jest doprawdy niezwykłe - kontynuował w zamyśleniu, niemal jakby mówił do siebie. - Przywykłem do tego, że otaczają mnie sami pochlebcy, panno Stanton. Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć ludzi, którzy mówią mi to, co naprawdę myślą.

Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc milczała.

- I ze wstydem muszę przyznać, że z początku takie pochlebianie, które było dla mnie czymś zupełnie nowym, sprawiało mi przyjemność.

Przyglądała mu się. Był taki przystojny i pewny siebie. W swoim życiu zdążyła już poznać mężczyzn takich jak on, uważających się za półbogów, którzy mają prawo rządzić innymi i decydować o ich życiu.

Nagle uświadomiła sobie, że Jacques czeka na jej odpowiedź. Otrząsnęła się z zamyślenia.

- A teraz nie sprawia to już panu satysfakcji? Przez chwilę jej się przyglądał. Bała się, że posunęła się za daleko. A potem się uśmiechnął.

- Czasami tak - przyznał. - Tak. Są takie sytuacje, w którym sprzyja to moim celom.

No, proszę! Koleżanki mówiły, że Jacques to czysty dynamit, ale co tam dynamit! Teraz działał na nią jak nuklearna rakieta. Gdyby wiedziała, co ją dziś czeka, włożyłaby nową sukienkę i poświęciłaby więcej uwagi makijażowi. I nagle uświadomiła sobie, w jakim kierunku idą jej myśli. Przecież nawet gdyby od stóp do głów okrywały ją wyroby Diora i brylanty, nie zrobiłoby to żadnej różnicy. Jacques Querruel jest dla niej absolutnie niedostępny. Równie dobrze mógłby żyć na Księżycu.

- Margaret mówiła mi, że pani bardzo dobrze pracuje - kontynuował po chwili. - A właściwie nawet użyła słowa „doskonale".

Kochana Margaret!

- Panno Stanton, ile pani ma lat?

- Dwadzieścia pięć. - Zmarszczyła brwi. - Dlaczego pan pyta?

Intrygowała go, a od bardzo dawna nic takiego mu się nie zdarzyło.

- Dlaczego? - powtórzył. Zamiast odpowiedzieć, sam zapytał: - Myślała pani kiedyś o tym, by pracować za granicą? A może wiążą panią z Anglią obowiązki rodzinne albo chłopak?

Holly zamrugała. Do czego on zmierza?

- No? - ponaglił ją.

- Ja... ja nie miałabym nic przeciwko wyjazdowi, kiedyś, w przyszłości - odparła ostrożnie.

- A co z obowiązkami rodzinnymi? Z ukochanym? Przez ten jego francuski akcent ostatnie słowa nabrały wyjątkowego, seksownego wydźwięku. Holly miała nadzieję, że nagły przypływ gorąca nie wywołał na jej twarzy zdradzieckiego rumieńca.

- Mieszkam sama - wyjaśniła. - I mam przyjaciół, ale nikogo specjalnego, jeśli o to panu chodzi.

Przez chwilę jeszcze patrzył na nią, a potem się wyprostował.

- Pan Roberts już wyszedł z biura, więc może się pani uspokoić. Mam teraz parę spraw do załatwienia, ale chciałbym z panią porozmawiać przed końcem pracy. Nie zapomni pani?

Ciekawe, o co mu chodzi. Przecież ma jej oświadczenie, do którego nic już nie mogła dodać ani nic z niego wykreślić.

- Oczywiście, że nie. W gabinecie pana Robertsa?

- Tak. - To powiedziawszy, wyszedł.

ROZDZIAŁ DRUGI

Późnym popołudniem skończyła przepisywać raport, wydrukowała trzy kopie i umieściła je w teczkach. Zmęczona, na chwilę zamknęła oczy i z głębokim westchnieniem wyciągnęła ręce nad głowę. Przez cały dzień starała się nie myśleć o tym, że przed końcem pracy zobaczy się z Jacquesem Querruelem, ale teraz już wkrótce musi do niego iść. A nie chciała go widzieć. Już nigdy w życiu nie chciała go widzieć.

- Zmęczona?

Otworzyła gwałtownie oczy. Stał w drzwiach, ubrany w lekki szary garnitur, który musiał kosztować fortunę. Od stóp - w robionych na miarę pantoflach - do czubka czarnowłosej głowy stanowił uosobienie odnoszącego sukcesy człowieka biznesu. W służbowym garniturze wyglądał nawet jeszcze seksowniej niż w czarnych motocyklowych skórach.

Holly przeraziła się kierunkiem, jaki przybrały jej myśli. Szybko wyprostowała się w krześle.

- Dochodzi wpół do szóstej - kontynuował, nie czekając na odpowiedź. - I sądzę, że wygodniej nam będzie porozmawiać przy kolacji, prawda? Ma pani dziś wolny wieczór?

- Słucham? - Chyba ma halucynacje.

- Zapraszam panią na kolację - powtórzył z nieskończoną cierpliwością.

Rumieniec Holly pogłębił się. Albo on oszalał, albo ona.

- Mam dla pani propozycję pracy - mówił spokojnie dalej. - Ale oczywiście trzeba ją przedyskutować. Jestem głodny, chce mi się pić, marzę o cabernet sauvignon z dobrego rocznika. Jeżeli nie jest pani z nikim umówiona, odwiozę panią do domu, żeby mogła się pani przebrać. Zarezerwowałem stolik na siódmą.

Popatrzyła na niego w oszołomieniu. A potem oprzytomniała. Ciekawe, kogo by zaprosił, gdyby ona odmówiła. Stolik był już zarezerwowany, a Jacques Querruel nie wyglądał na takiego, który lubi jadać samotnie. Na pewno w notesie ma mnóstwo odpowiednich numerów telefonów.

- Nie rozumiem. Powiedział pan: propozycja pracy? - Zmusiła się, by mówić spokojnie.

- Tylko proszę mi nie mówić, że nie myślała pani już o szukaniu innej pracy.

- Dlaczego pan tak uważa?

- Przecież to oczywiste, panno Stanton - odparł poważnie. Co za niemożliwy typ! Spiorunowała go wzrokiem, a on cynicznie wykrzywił te pięknie rzeźbione usta. - Tak więc dam pani jeszcze dziesięć minut na wyłączenie komputera, a potem odwiozę panią do domu. Zgoda? - Był wyraźnie rozbawiony tym, że jest taka zmieszana.

Przecież nie może przyjąć tego zaproszenia. Ten człowiek jest niebezpieczny. Śmiertelnie niebezpieczny! Bogaty, ma władzę, jest niesamowicie przystojny, no i przyzwyczajony do tego, że strzeli palcami i już zbiegają się do niego kobiety. Nagle ją olśniło, że nawet nie miałaby w co się ubrać na kolację z multimilionerem, ale natychmiast ostro się zganiła za tak płytkie myśli.

Biorąc to wszystko pod uwagę, ze zdumieniem usłyszała swój głos:

- Dziękuję, panie Querruel. Bardzo chętnie wysłucham, co ma mi pan do powiedzenia podczas kolacji.

- Doskonale. - Jeszcze raz przesunął wzrokiem po jej figurze i już bez słowa wyszedł.

Gdy tylko zniknął za drzwiami, do dziupli Holly wpadła Margaret.

- Nie mogę w to uwierzyć! - wykrzyknęła. - Pan Querruel jest znany z tego, że starannie oddziela pracę od zabawy.

- Tu chodzi wyłącznie o pracę - wyjaśniła Holly. Była zakłopotana. - Chce mi zaproponować jakieś stanowisko. Chyba rozumie, że po tym, co się stało dziś rano, nie mogłabym tu zostać.

- Holly, bądź bardzo ostrożna, dobrze? Pan Querruel ma opinię mężczyzny, który ciągle zmienia kochanki. Ale przeważnie chodzi o kobiety piękne i wykwintne, które same mają bardzo wysokie stanowiska i tak samo jak on nie życzą sobie stałych związków.

- Margaret, on tylko chce mi zaproponować nową pracę. Chyba mi uwierzył w sprawie Jeffa Robertsa i uważa, że jest winien jakieś zadośćuczynienie. Na pewno nie miał nic innego na myśli. Przecież ja nie jestem taka jak te kobiety, które mu się podobają. Jacques Querruel i maszynistka? Śmieszne.

- Jednak uważaj na siebie, bardzo cię proszę.

- Dobrze - obiecała Holly. - Chociaż nie musisz się o mnie bać. Już dawno nauczyłam się dbać o siebie. Musiałam, gdy w dzieciństwie przerzucano mnie z jednej rodziny zastępczej do drugiej. Zanim skończyłam osiemnaście lat, byłam w sześciu.

Na szczęście w tej chwili w sekretariacie zadźwięczał interkom, Margaret pospieszyła do siebie i na tym rozmowa musiała się skończyć. Holly sprzątnęła na biurku i w tej samej chwili w drzwiach pojawił się Jacques.

. - Gotowa? - spytał, a gdy Holly skinęła głową, wziął ją pod rękę i poprowadził do windy.

- Czeka na nas taksówka - oznajmił, gdy znaleźli się w recepcji. - Mieszka pani w Battersea, prawda?

- Tak. - Skąd on to wie? Spytał Margaret czy przejrzał jej akta?

- A restaurację mamy w Chelsea, bardzo wygodnie, nie sądzi pani?

Tego Holly nie wiedziała, natomiast czuła, że nie chce, by Jacques czekał w jej maleńkim mieszkanku, aż ona się przebierze. Wzięła głęboki oddech.

- Może lepiej byłoby, gdyby pan od razu pojechał do restauracji po podrzuceniu mnie do domu? Dołączę do pana, kiedy tylko się przebiorę.

- To bardzo uprzejmy angielski sposób na wyjaśnienie mi, czego pani sobie życzy - odezwał się zimnym tonem. - Ale dobrze. Od pani pojadę do restauracji i odeślę taksówkę, żeby panią przywiozła. Czy na to może się pani zgodzić? I proszę się nie śpieszyć. Zaczekam.

W taksówce Holly gorączkowo zastanawiała się, w co się ubrać. Słyszała o restauracji Lemaires, jednej z najmodniejszych w Londynie. Jej goście nie należeli do ludzi, którzy muszą się zastanawiać, ile kosztuje ubranie albo potrawy wymienione w menu. Nawet w najdzikszych snach nie wyobrażała sobie, że sama mogłaby tam pójść i to od razu, natychmiast, nie mając nawet paru godzin, by kupić odpowiednią sukienkę.

- ...przemyśleć?

- Słucham? - Zatopiona w myślach w ogóle nie słyszała, że Jacques coś mówi.

Szybko się do niego odwróciła i zobaczyła, że marszczy brwi.

- Przepraszam, że przerwałem pani rozmyślania, panno Stanton - powiedział lodowatym tonem - ale mówiłem o planach, jakie mam na wieczór. Proponowałem, żebyśmy przed obiadem wypili jeden czy dwa koktajle i w tym czasie opowiem pani, jaką mam propozycję, żeby w trakcie jedzenia mogła pani ją przemyśleć.

Ach, jaki drażliwy. Chyba rzadko się zdarzało, by kobieta nie poświęcała mu pełnej uwagi.

- Tak, oczywiście - powiedziała szybko.

Siedzieli blisko siebie. Nie dotykał jej, ale jeszcze nigdy nie była tak świadoma fizycznej obecności innej osoby. Odwróciła się do okna.

- Piękny wieczór - powiedziała, chcąc przerwać kłopotliwe milczenie.

- Rzeczywiście. Zbyt piękny, by marnować go w mieście. To wieczór wprost stworzony do tego, by wdychać aromat tysięcy kwiatów i patrzeć, jak niebo powoli przybiera kolor srebra. A potem obserwować światło księżyca nadające wodom jeziora odcień perłowej macicy, i słuchać śpiewu dzikich łabędzi, gdy usypiają swoje ledwo wyklute młode.

Zdumiał ją tak romantycznymi słowami. Spojrzała na niego, a on się uśmiechnął.

- Myślę o moim chateau - odpowiedział na jej nie wypowiedziane na głos pytanie. - W taką noc jak dziś jest tam pięknie.

- Ma pan szczęście.

- Była pani kiedyś we Francji?

Pokręciła głową. Nigdy jeszcze nie wyjeżdżała za granicę, ale wstydziła mu się to powiedzieć, bo on na pewno był stałym bywalcem Szwajcarii, Monako czy Karaibów.

- Bardzo się różni od Anglii - powiedział. - Mam apartament w Paryżu, blisko biura, ale moim prawdziwym domem jest chateau, pięćdziesiąt kilometrów na południe od miasta. To miejsce pełne spokoju, miejsce, gdzie mogę odpocząć.

Zabawne. Holly nie potrafiłaby sobie wyobrazić, że Jacques Querruel lubi spokojne miejsca.

- Spędza pan tam dużo czasu?

- Nie tyle, ile bym chciał - odparł z żalem. - Ale to częściowo moja wina. Niechętnie polegam na innych.

No, tak. W to mogła bez trudu uwierzyć.

Ulica, przy której mieszkała, zabudowana trzypiętrowymi szeregowymi kamienicami, nie należała do specjalnie eleganckich.

Gdy dojechali, Holly zobaczyła przed domem ekscentryczną sąsiadkę, panią Gibson.

Holly ją lubiła. Pani Gibson mieszkała w suterenie, mimo osiemdziesiątki na karku nosiła jaskrawe pomarańczowe suknie i miała trzy źle wychowane koty. Oczywiście właśnie dziś musiała być z nimi przed domem. Jak pech, to pech.

- Panie Querruel, naprawdę nie musi pan przysyłać po mnie taksówki. Jak będę gotowa, wezwę sobie inną.

- Nawet nie chcę o tym słyszeć - warknął. - Tam stoi jakaś starsza kobieta i ma na głowie kapturek od czajnika - zauważył ze zdumieniem. - Macha do pani.

- Ach, to pani Gibson. Bardzo się przyjaźnimy - wyjaśniła Holly lekko wyzywającym tonem. - A więc do zobaczenia.

- Nie mogę się już doczekać. - Odpowiedź była uprzejma, ale roztargniona.

Właśnie jeden z kotów beztrosko sobie wymiotował, a pani Gibson próbowała nogą uniemożliwić pozostałym wejście do domu. Jacques przyglądał się temu z fascynacją. Minęła dość długa chwila, zanim kazał kierowcy odjechać.

Holly pobiegła na swoje pierwsze piętro. Wzięła szybki, dwuminutowy zimny prysznic - bo piecyk znów kaprysił - wyszorowała zęby i wróciła do pokoju. Stanęła przed szafą i zrobiła uważny przegląd swojej garderoby.

Miała jedną czy dwie naprawdę ładne rzeczy, ale czy są odpowiednie do takiej restauracji jak Lemaires? Chyba nie, jednak czarno-niebieska sukienka z falbankami i pantofle na zawrotnie wysokich obcasach, które sobie kupiła, by uczcić otrzymanie pracy w Querruel International, muszą wystarczyć. Obcasy dodadzą jej kilka centymetrów wzrostu, dzięki czemu Jacques nie będzie aż tak jej przytłaczał. Do tego czarna narzutka od Versacego, którą kupiła rok temu na wyprzedaży za ułamek prawdziwej ceny.

Zanim zabrała się do makijażu, wyjrzała przez okno. Taksówka już na nią czekała. A więc nie ma czasu na jakąś bardziej wymyślną fryzurę. Użyła cieni do powiek, tuszu i starannie umalowała usta, skropiła nadgarstki perfumami i była gotowa. Stanęła przed lustrem i przez chwilę starała się głęboko oddychać. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak wystraszona.

Spójrz na to w ten sposób, powiedziała do swojego odbicia. Nie masz nic do stracenia, a wszystko do wygrania. Już postanowiłaś, że nie możesz zostać w Querruel International. A może on przedstawi ci propozycję, której nie będziesz chciała odrzucić?

Chwyciła torebkę i narzutkę, wyprostowała ramiona, jakby wyruszała na bitwę, a nie na kolację. Ale tak właśnie się czuła.

Jacques zobaczył ją od razu, gdy przeszła przez drzwi restauracji. Zresztą wpatrywał się w drzwi od chwili, gdy usiadł przy stojącym na uboczu stoliku. Wstał i pomachał ręką.

- Dziękuję, Claude - zwrócił się do kelnera, który podprowadził Holly do stolika. - Poprosimy o któryś z waszych doskonałych koktajli dla panny Stanton.

- Mam nadzieję, że nie kazałam panu za długo czekać - powiedziała Holly.

- Wcale nie - odparł Jacques uprzejmie. Rozsiadł się wygodnie w krześle, wydawał się całkowicie zrelaksowany.

Holly mu tego bardzo pozazdrościła. Sama czuła się napięta jak struna fortepianu. Chyba to wyczuł, bo pochylił się ku niej.

- Mając na względzie otoczenie, sądzę, że moglibyśmy zachowywać się mniej formalnie, prawda? Mam na imię Jacques, a ty, jak mi wiadomo, Holly. Niezwykłe imię, nawet jak na kogoś urodzonego pod koniec grudnia.

A więc przeglądał jej akta. Holly zdenerwowała się na myśl, że Jacques wszystko o niej wie. Ale też był właśnie takim człowiekiem. Chciał być poinformowany o wszystkim, do najdrobniejszego szczegółu, zanim zaproponuje komuś pracę.

I natychmiast się zorientowała, że dobrze oceniła sytuację, bo Jacques spytał:

- Kto wybrał to imię? Pani ojciec czy matka?

- Żadne z nich. - Celowo nie wchodziła w szczegóły w nadziei, że Jacques zrozumie aluzję i zmieni temat rozmowy. - To bardzo uprzejmie z pana strony, że zaprosił mnie pan na kolację, ale naprawdę nie trzeba było.

Spojrzenie bursztynowych oczu powoli przesunęło się po jej twarzy.

- Ależ trzeba było. I mam na imię Jacques. A więc, kto wybrał dla pani imię, skoro nie byli to rodzice?

- Pielęgniarka na oddziale położniczym, gdzie zostałam porzucona. - Nie starała się złagodzić swoich słów. - Kiedy mnie tam przyniesiono, w radiu właśnie grali kolędę.

- Trudny początek życia - powiedział tylko.

- Tak. - Skinęła głową. - Rzeczywiście, trudny.

- Czy odnaleziono kobietę, która panią urodziła? Ucieszyła się, że nie nazwał Angeli Stanton jej matką,

bo już dawno temu zrozumiała, że sama zdolność do rodzenia dzieci nie czyni jeszcze kobiety matką.

- Kiedy ja się urodziłam, miała już troje starszych dzieci, a każde miało innego ojca. Nie chciała czwartego - powiedziała obojętnie. - Po tym, jak ją odnaleziono, odwiedziła mnie ze dwa razy. Skontaktowałam się z nią, kiedy skończyłam dwadzieścia jeden lat. Odpowiedziała na wszystkie moje pytania. Mój ojciec był żonaty, gdy nawiązali krótki romans. Nie podała mi jego nazwiska, a ja nie pytałam. Jej pozostałe dzieci też zostały umieszczone w rodzinach zastępczych w różnych rejonach kraju. Po mnie urodziło się jeszcze dwoje.

Holly mówiła to wszystko spokojnie, tylko zacisnęła usta w twardą linię, gdy skończyła. Jacques nagle zapragnął pocałunkiem przywrócić im wcześniejszą słodycz. To pragnienie zaszokowało go.

- Naprawdę ci współczuję - powiedział tylko. Wzruszyła ramionami.

- Zdarza się. Mnóstwo ludzi codziennie bardziej cierpi.

Podszedł kelner z wysmukłymi kieliszkami wypełnionymi mieniącym się szampanem. Jacques widział, jak twarz Holly się zmienia, gdy w podziękowaniu uśmiechnęła się do kelnera. A więc nie lubi mówić o sobie. Puls mu przyspieszył. Nie wiedział, czy to pożądanie, ekscytacja, ciekawość, czy może wszystko naraz.

Koktajl był doskonały, ale szybko szedł do głowy. Holly za późno pomyślała, że powinna była przedtem coś zjeść. Zdecydowanym ruchem odstawiła kieliszek na stół.

- Wspominał pan o propozycji pracy. - Nie mogła się zdobyć na to, by mówić szefowi po imieniu.

- Potem. Najpierw musisz się odprężyć. Wolałaby mieć tę rozmowę już za sobą, ale to szef tu rządził. Margaret miała rację. Ona nie jest tu na swoim miejscu.

- I nie patrz na mnie tak, jakbyś była Czerwonym Kapturkiem, a ja wielkim złym wilkiem - powiedział miękko. - Opowiedz mi o pani Gibson i jej kotach.

Holly czuła, że robi jej się gorąco. Zsunęła z ramion narzutkę i wdała się w opowieść o swojej ekscentrycznej sąsiadce i zabawnych wyczynach jej ulubieńców. Tymczasem Jacques przyglądał się jej, a jego wzrok przesuwał się od twarzy niżej, ku wypukłości piersi.

- Holly, jesteś piękna - szepnął.

Może to z powodu jego francuskiego akcentu, a może przez ten luksus, który ją otaczał, albo też dlatego, że próbowała ukryć, jak bardzo jest tym wszystkim przytłoczona, Holly mimowolnie zachichotała. To wszystko tak bardzo, tak nieprawdopodobnie przypominało scenę z marnego filmu!

- Rozbawiłem cię? - spytał lodowatym tonem. Och, ratunku. Holly wzięła głęboki oddech.

- Oczywiście, że nie.

- Ale coś cię jednak rozbawiło.

Popatrzyła na niego przez stół, przykryty grubym lnianym obrusem, z jedną białą różą w srebrnym wazonie, roztaczającą upojny zapach. I nagle, bez powodu, który mogłaby dokładnie określić, rozzłościła się.

- To wszystko - powiedziała, zanim zdążyła pomyśleć - to nie jest rzeczywiste życie, prawda? Jasne, jest tu bardzo ładnie... - głos jej zamarł.

- Dziękuję uprzejmie - parsknął.

- Nie, naprawdę. To bardzo przyjemne, gdy człowiek zostaje zaproszony w takie miejsce. - No, coraz gorzej, pomyślała. Już lepiej nic nie mówić.

- A więc nie należysz do kobiet, które spodziewają się, że ktoś je zaprosi na kolację i będzie rozpieszczał? - spytał bardzo, ale to bardzo miękko. - Mimo że jesteś taka piękna. Źle to świadczy o waszych mężczyznach, o Anglikach, ma cherie.

Flirtuje z nią! Jacques Querruel z nią flirtuje! A żadne doświadczenie z przeszłości nie przygotowało jej na taką sytuację. Jedną z jej głównych życiowych zasad było trzymać na dystans - w dosłownym tego słowa znaczeniu - wszystkich mężczyzn. Unikać dotyku, inwazji w jej prywatną przestrzeń.

Chwyciła kieliszek i wypiła resztkę koktajlu, co ją trochę uspokoiło.

- O ile mi wiadomo, angielscy mężczyźni są w porządku - odparła równym głosem.

- Ale ty nie masz chłopca?

- To samo można powiedzieć o setkach tysięcy innych kobiet, prawda?

Mówiąc odgarnęła włosy. Zobaczył w jej oczach wyzwanie i coś jeszcze, czego nie potrafił określić.

- Zapewne. Ale żadna z nich nie ma oczu jak chabry i włosów jak gorąca jedwabista czekolada. Opowiesz mi o swoim ostatnim romansie?

Wcisnęła się plecami mocniej w oparcie krzesła. Gest instynktowny, lecz wiele mówiący. Jacques czekał, ale Holly się nie odezwała.

Przyszedł kelner, podał im eleganckie menu i Jacques wybrał potrawy dla obojga. Gdy kelner odszedł, Jacques wrócił do tematu.

- No, Holly, kim był twój ostatni ukochany? - spytał. - Twoją największą miłością, czy po prostu nadzieją na miłość?

Zniweczył całe jej opanowanie i przez chwilę milczała. Było to milczenie pełne napięcia. Wiedziała, że to wyczuł.

- Nie miałam czasu na romanse - powiedziała w końcu zimno, patrząc mu prosto w oczy.

- Nie?

- Nie. Prędzej go diabli porwą, niż pozwoli jej na tym poprzestać.

- Dlaczego? - spytał spokojnie.

Wiedziała, że nie da jej spokoju, póki całkowicie się przed nim nie wywnętrzy. Chciałaby natychmiast stąd wyjść, ale nie mogła. Przecież ani jej nie obraził, ani nie zachował się niestosownie. Większość ludzi potraktowałaby jego pytanie jak normalną towarzyską rozmowę.

Na twarz wystąpiły jej jaskrawe rumieńce, gdy wyjaśniała:

- Do osiemnastego roku życia byłam w szkole, a potem znalazłam pierwszą pracę i mieszkanie. Przez dwa lata oszczędzałam na studia, żeby się za bardzo nie zadłużyć. Pracowałam od rana do późnego wieczora. Dlatego nie miałam czasu na życie towarzyskie.

- A dlaczego odeszłaś z domu i ze szkoły?

- Nie miałam domu! - wykrzyknęła, ale zaraz się opanowała. - Mieszkałam u rodzin zastępczych i nie zgadzałam się z nimi zbyt dobrze. Poza tym byłam już za dorosła, by nadal u nich zostać. Skończyłam uniwersytet, gdy miałam dwadzieścia trzy lata, i znalazłam sobie pracę. Postanowiłam robić karierę zawodową, więc koncentrowałam się raczej na pracy niż na miłości.

Nie uwierzył jej. - Bardzo rozsądnie - stwierdził. - Ale na uniwersytecie chyba ci się podobało?

Udawała, że nie rozumie ukrytego sensu jego słów.

- Tak, było mi tam bardzo dobrze. Przyniesiono im właśnie zamówione dania i Jacques

przeistoczył się w miłego, dowcipnego rozmówcę.

Gdy potem pili wino, Holly uświadomiła sobie, że dobre potrawy, takie, jakich nigdy sama nie jadała, i miła rozmowa, uśpiły jej podejrzenia. Nadal nie wiedziała, po co właściwie Jacques ją zaprosił, a siedzieli tu już od dwóch godzin. Musi jakoś doprowadzić do tego, by jej to wyjaśnił. Wytarła usta serwetką i już miała coś powiedzieć, ale o sekundę się spóźniła.

- A więc, Holly. - Postawa uroczego towarzysza od stołu opadła z Jacquesa jak peleryna i nagle znów był milionerem i rekinem finansów. - Wracajmy do interesów. Jesteś technologiem włókiennictwa, prawda? Więc dlaczego siedzisz za biurkiem i przepisujesz teksty na komputerze?

Holly jeszcze raz pomyślała, że ma do czynienia z niebezpiecznym człowiekiem.

- Kiedy szukałam pracy, akurat nie było nic w moim zawodzie - wyjaśniła. - Poza tym skończyłam również wydział zarządzania. Pomyślałam więc, że będzie dla mnie z korzyścią, jeżeli nabiorę doświadczenia w Querruel International.

- Potrzebuję technologa włókiennictwa, który by dla mnie projektował. I entuzjazm jest dla mnie więcej wart niż doświadczenie - przerwał jej Jacques niecierpliwie. - Będziesz pracowała z moimi projektantami i resztą zespołu, tworząc wykwintne produkty wysokiej jakości, sprzedawane potem w Zjednoczonym Królestwie i za oceanem. Querruel International jest firmą skuteczną i konkurencyjną, ale potrzebuje więcej elastyczności, więcej innowacji. Rozumiesz, co mówię?

Oszołomiona, skinęła tylko głową.

- Na początek proponuję umowę na trzy miesiące, żeby sprawdzić, jak się porozumiesz z zespołem. Większość tych ludzi pracuje ze mną od początku i bardzo mi zależy, by utrzymać dobrą atmosferę - kontynuował Jacques spokojnie. - To ludzie o wysokich kwalifikacjach i bardzo lojalni wobec Querruel International. Zresztą tylko takich zatrudniam. A pensje są odpowiednio wysokie. - Wymienił kwotę, od której Holly aż zakręciło się w głowie. Cieszyła się, że siedzi. Było to cztery razy więcej, niż zarabiała teraz. - I dlatego w razie potrzeby żądam pracy na okrągło, chociaż nie zdarza się to często - dodał z lekkim uśmiechem. - Nie oczekuję, że będziesz ideałem, ale liczę na stuprocentowe zaangażowanie.

Holly nie wierzyła własnym uszom. To szansa, jaka zdarza się jeden raz w życiu, samorodek złota na końcu tęczy. Drugi raz na pewno się nie powtórzy.

- A więc, Holly, chcesz dowiedzieć się czegoś więcej?

- spytał spokojnie, przypatrując się jej zarumienionej twarzy. - I co ty na to?

- Kiedy mogę zacząć? - spytała bez tchu.

- Kiedy tylko załatwisz swoje sprawy w Anglii i otrzymasz paszport.

On chyba nie mówi... - pomyślała przerażona.

- Musisz się przeprowadzić do Paryża - potwierdził jej domysł. - Myślałem, że to oczywiste.

ROZDZIAŁ TRZECI

Następnego dnia, jadąc do pracy zatłoczonym metrem, Holly myślała, jak w ciągu jednej godziny życie potrafi stanąć na głowie. Jeszcze wczoraj czuła się bezpiecznie. Miała dobrą pracę i mieszkanie, małe, ale własne. Odkąd po studiach się tu wprowadziła, po raz pierwszy w życiu sama decydowała, kto przekroczy jej próg. Ceniła sobie bardzo tę z takim trudem zdobytą niezależność.

A teraz... miała przed sobą perspektywę przeprowadzki do Paryża i wszystkich niewiadomych, jakie się z tym wiązały. Oczywiście nie musiała przyjmować propozycji. Jacques Querruel zachował się bardzo przyzwoicie. Gdyby jednak nie zdecydowała się na wyjazd, obiecał jej doskonale referencje, a poza tym twierdził, że jeśli nie chce, wcale nie musi odchodzić z Querruel International, bo dopilnuje, by nie spotkały jej żadne szykany za to, że złożyła skargę na Jeffa Robertsa. W teorii brzmiało to nawet całkiem dobrze.

Pociąg stanął na stacji i ludzie trochę się przesunęli. Holly nienawidziła metra, a już zwłaszcza w godzinach szczytu. Te wszystkie napierające na nią spocone ciała, w dni deszczowe odór mokrej wełny...

Zdecydowanie nakazała sobie nie myśleć o tym i zająć się ważniejszymi sprawami. Jacques obiecał również, że przez pierwsze trzy miesiące, póki się nie okaże, czy wszystkie strony są zadowolone, będzie płacił za jej kawalerkę w Londynie, nie potrącając tego z pensji. Bardzo hojnie i wspaniałomyślnie i... Westchnęła z irytacją. Gdyby ktoś z jej przyjaciół wiedział, że ciągle jeszcze się waha, uznałby ją za wariatkę. A ona tak bardzo chciałaby pojechać, gdyby tylko nie oznaczało to ciągłego kontaktu z nim.

Nie. Nie może jechać. Jacques za bardzo ją niepokoił, jego stała obecność w pobliżu stanowiłaby dla niej zagrożenie. Na samą myśl o aurze agresywnej seksualności, jaką wokół siebie roztaczał, oblała się potem. Co, u licha, się dzieje? - skarciła się ostro.

Po wejściu do windy w budynku firmy zrobiła to, co robiła całe życie. Wyprostowała ramiona, uniosła brodę i zmrużyła oczy, oblekając się w niewidzialną zbroję zimnej obojętności. Jacques Querruel nie zaszedł ani nie zajdzie jej za skórę. Nie pozwoli na to!

Zeszłego wieczoru lekko ją... oszołomił. Ale dziś odzyskała już grunt pod nogami. Grzecznie mu podziękuje za propozycję pracy we Francji. I odejdzie z Querruel International, gdy tylko znajdzie sobie coś innego, nawet gdyby miało to oznaczać niższą pensję. Może nawet przez jakiś czas pracować dla agencji wynajmujących pracowników na krótkie okresy. Już to robiła na studiach, w czasie ferii, i agencje, z którymi współpracowała, na pewno chętnie znów ją zatrudnią. Pójdzie tam podczas weekendu albo nawet jeszcze dziś wieczorem.

Wysiadając z windy, była tak zatopiona w myślach, że nie zauważała ludzi na korytarzu. I nagle z całym impetem wpadła w ramiona Jacquesa Querruela. Zachwiał się, rozsypując po całej podłodze stos niesionych dokumentów. Jednak nie dał jej upaść. Podtrzymały ją jego silne ręce, była niepokojąco świadoma cytrynowego zapachu jego wody po goleniu.

- Dzień dobry - wymruczał gardłowo, z rozbawieniem. Ten ton sprawił, że zaczerwieniła się jeszcze mocniej.

- Och, panie Querruel, bardzo pana przepraszam.

- Przecież wczoraj postanowiliśmy mówić sobie po imieniu - napomniał ją.

Nadal ją trzymał, a ona była jak zahipnotyzowana. Nawet nie próbowała się uwolnić.

- Wtedy nie byliśmy w pracy - odrzekła słabym głosem.

- Ale teraz jesteśmy i nadal życzę obie, byś mi mówiła po imieniu.

Uśmiechnął się, a wtedy ogarnęła ją fala paniki zmieszanej z zauroczeniem. Ale tylko na parę sekund, bo zaraz panika zwyciężyła. Holly wyrwała się z jego objęć i zapanowała nad tłukącym się sercem.

- Nie sądzę, żeby to było rozsądne - powiedziała szybko. - Ludzie mogą to mylnie odebrać.

- Dlaczego? - Uklęknął i zaczął zbierać papiery, nie spuszczając jednak z niej wzroku. - A poza tym, co mnie obchodzą ludzie? Przecież jestem ich szefem. I mogę robić, co chcę.

Był tak uroczo chłopięcy, że patrzyła na niego z fascynacją. Dopiero po chwili zdobyła się na odpowiedź.

- Chyba nie mówi pan poważnie?

Wstał z klęczek. Teraz już nie zachowywał się jak chłopiec.

- Bardzo poważnie, Holly. Nie pozwalam, by ktokolwiek mi dyktował, co mam robić. Nigdy na to nie pozwalałem. Ojciec zawsze mi mówił, że zanim skończę dwadzieścia jeden lat, albo mnie zamkną w więzieniu, albo będę już miał pierwszy milion. Na szczęście prawdą okazało się to drugie.

- Pewnie pana ojciec odczuł prawdziwą ulgę.

- O tak. A mama jeszcze większą. Mam dwie młodsze siostry, które nadal mieszkają przy rodzicach. Tak więc jest uradowana, że przynajmniej jedno z jej kaczątek dobrze daje sobie radę.

Holly uśmiechnęła się grzecznie.

- Chyba pójdę już do pracy.

- Oczywiście. - Bursztynowe oczy przytrzymały na chwilę jej wzrok, a potem Jacques skinął jej głową i odszedł w swoją stronę.

Holly popatrzyła za nim. Jego głos, jego nieposkromiona seksualność, jego sposób bycia - to wszystko budziło w niej lęk o siebie. Była w nim jakaś ciemna moc, dzięki której wzniósł się w ciągu zaledwie dziesięciu lat z niebytu na niezmierzone wyżyny. Holly otrząsnęła się. Co za dziwaczne myśli!

Gdy weszła do sekretariatu, Margaret poderwała głowę znad pracy.

- No i? Jak było wczoraj wieczorem?

- Zaczekaj chwilę. Tylko zdejmę płaszcz - roześmiała się Holly z niecierpliwości swojej przełożonej.

- Pan Querruel zostawił ci na biurku jakieś papiery.

- Margaret trawiona ciekawością poszła za nią do jej dziupli. - Powiedział, że to w związku z waszą wczorajszą rozmową.

- Zaproponował mi pracę w swoim zespole we Francji. Obiecałam, że się zastanowię. Chodziło mu o pracę w moim zawodzie, technologa włókiennictwa. Zawsze miałam nadzieję, że w końcu pojawi się przede mną taka szansa, ale...

- Widzisz tu jakieś ale? Holly, chyba jesteś szalona!

- Margaret pochyliła się nad biurkiem i szeptała: - Zgódź się natychmiast, zanim się rozmyśli. Ludzie daliby wszystko za to, żeby pracować we Francji z jego elitarnym zespołem. Jak możesz w ogóle się wahać?

Holly spojrzała w poczciwą twarz szefowej.

- Margaret, przecież sama mnie wczoraj ostrzegałaś.

- Chodziło mi o... no, wiesz - odparła szybko Margaret. - Ale to, co ci proponuje, to zupełnie co innego. Jeżeli proponuje ci pracę, to znaczy, że niczym innym nie jest zainteresowany. Znany jest z tego, że nigdy nie miesza pracy z przyjemnościami.

Holly skinęła głową. To dobra wiadomość. Więc dlaczego czuje w dołku jakiś niepokój?

Nagle w gabinecie Margaret rozległ się dzwonek in-terkomu. Margaret skrzywiła się.

- To pan Roberts. Jest dziś w parszywym humorze, więc lepiej pójdę. A ty go unikaj. Potem wychodzi na całe popołudnie, to sobie porozmawiamy.

Gdy Holly została sama w pokoju, wzięła głęboki oddech i otworzyła grubą szarą kopertę. W końcu nic się nie stanie, jeżeli przeczyta jej zawartość. To jeszcze nie znaczy, że zmieni decyzję.

Kwadrans później nie była już taka tego pewna. Praca wydawała się interesująca, wprost podniecająca, pensja fenomenalna, były też dodatkowe korzyści. Jacques zamierzał wynająć dla niej mieszkanie na trzy próbne miesiące, a także opłacić całą przeprowadzkę. Nie miała nic do stracenia, a wszystko do wygrania. No i nie jest nią zainteresowany. Tak powiedziała Margaret. Oczywiście sama też ani przez chwilę nie myślała, że mu się podoba.

Poprzedniego wieczoru Jacques nie wspomniał, że dziś wyjeżdża z Anglii, więc kiedy krótko po jedenastej pojawił się w jej drzwiach ubrany jak do podróży na motorze, Holly spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Zmiana planów - odpowiedział na nie zadane pytanie. - Okazało się, że muszę wyjechać wcześniej, niż planowałem.

- Och. - Skinęła głową. - Ja... ja przeczytałam informacje, które pan mi zostawił, i chciałabym przyjąć propozycję.

- Doskonale. - Bursztynowe oczy rozjaśniły się. -Ale w Paryżu wszyscy mówimy sobie po imieniu. Czy dzięki temu będziesz się czuła bezpieczniej, mówiąc do mnie: Jacques?

- Nie rozumiem, o co panu chodzi - powiedziała, chociaż aluzja była wystarczająco przejrzysta.

- Nie? - Wszedł energicznie do pokoju. Coś w jego postawie wzbudziło w niej lęk. Pochylił się nad biurkiem, wpił w nią wzrok. - To nieprawda. Cieszy cię perspektywa nowej pracy, ale wcale nie podoba ci się myśl, że będziesz w tak bliskim kontakcie ze mną. A może nawet nie chodzi tu konkretnie o mnie. Może miałabyś takie same odczucia wobec każdego mężczyzny? Jednak nie. Chodzi ci konkretnie o mnie n 'est-ce pas?

- To po prostu śmieszne - parsknęła Holly.

- Może. - Uśmiechnął się, musnął palcami jej policzek. - A może nie. Ale to nie ma znaczenia. Potrzebuję nowego technologa włókiennictwa i moim zdaniem jesteś jak najbardziej odpowiednia na to stanowisko. Powiem Chantal, mojej sekretarce, by zajęła się twoją przeprowadzką. Bądź gotowa do wyjazdu za dwa tygodnie. Chantal jutro się z tobą skontaktuje. Au revoir, Holly.

- Ale gdzie ja będę mieszkała we Francji? I co z przesłuchaniem w sprawie pana Robertsa?

- Chantal zajmie się tym wszystkim - zapewnił ją z trochę nieobecną miną. Już myślał o podróży i sprawach, które czekają go w Paryżu.

- Dziękuję - powiedziała grzecznie. - I życzę panu miłej podróży.

- Och, na pewno będzie miła! Popatrz. Właśnie się przejaśnia.

Gdy wyszedł, Holly nie zabrała się do pracy. Jeszcze raz zaczęła się zastanawiać nad swoją decyzją. Musiała być szalona, gdy przyjmowała propozycję. Wiedziała o tym, a mimo to się zdecydowała.

Oskarżył ją, że chce tej pracy, ale nie jest zadowolona, że będzie tak blisko niego. I do pewnego stopnia miał rację. Holly zagryzła usta. Tak, miał rację. Jacques jest za bardzo męski, żywotny, roztacza wokół siebie aurę mocy. Było w nim coś, co budziło w niej lęk.

Zamknęła oczy, ogarnęła ją fala wspomnień, które zwykle starała się w sobie dusić. Nagle miała znów osiem lat, była nieszczęśliwa i przerażona, bo właśnie zabrano ją od rodziny zastępczej, która się nią opiekowała od niemowlęctwa.

Kochała Kate i Angusa Westów, a dwoje przysposobionych i dwoje ich własnych dzieci uważała za rodzeństwo. Ale pewnego dnia okazało się, że Angus cierpi na raka kości, a jego żona, Kate, gdy się o tym dowiedziała, doznała wylewu. I w ten sposób rozpadła się rodzina, którą Holly uważała za własną.

David i Cassie Kirby bardzo się różnili od serdecznych, zwyczajnych Westów. Wszyscy, a zwłaszcza pracownicy opieki społecznej, uważali, że Holly wygrała los na loterii. David i Cassie mieli wielki dom z sześcioma sypialniami, czterema łazienkami i basenem. Holly dostała własny pokój, pełną szafę nowych ubrań, opłacano jej lekcje konnej jazdy. Na pewno się zaadaptuje i pokocha nową rodzinę, mówiono jej. Które dziecko nie byłoby zachwycone taką odmianą? Zresztą przecież dwoje przybranych dzieci, które tu zastała, uwielbiało swoich zastępczych rodziców.

Holly słyszała te zapewnienia przez kilka następnych miesięcy, ale coś jednak budziło w niej lęk. Jej obawy sprawdziły się na krótko przed dziewiątymi urodzinami. Zrozumiała, czemu czuje się nieswojo w obecności charyzmatycznego, przystojnego i bogatego Davida. Zrozumiała, czemu nie lubi jego pieszczot i uścisków, chwil, kiedy sadza ją sobie na kolanach.

Zrozumiała to, gdy któregoś wieczoru wszedł do jej pokoju. Już wcześniej tu przychodził, pod pretekstem sprawdzenia lekcji czy - jak to nazywał - na pogaduszki z tatusiem, ale wtedy ograniczał się tylko do lękliwych dotyków.

Tamtego wieczoru broniła się tak zażarcie, że mimo przewagi siły i wzrostu nie osiągnął tego, czego pragnął.

Następnego dnia próbowała powiedzieć Cassie, co się zdarzyło, ale ona tylko straszliwie się rozzłościła. Zwymyślała Holly za opowiadanie takich „podłych kłamstw". Zaciągnęła ją do jej pokoju i zamknęła tam na cały dzień. Wtedy też Holly zorientowała się, jaką władzę posiada David. Zmusił dwójkę pozostałych przybranych dzieci, chłopca i dziewczynkę, by mówiły, że Holly ciągle na nie napada, niszczy ich prace domowe, zabawki, i tak dalej. Że kradnie z domu cenne drobiazgi, a także, jak się wydaje, dopuszcza się kradzieży w okolicznych sklepach. Wszystko to opowiadał pracownikom opieki społecznej. Mówił, że chociaż starał się jak mógł, musi z żalem uznać swoją przegraną.

Została napiętnowana jako dziecko sprawiające kłopoty wychowawcze, a była za bardzo przerażona, by nadal oskarżać Davida. Przeniesiono ją do innej rodziny, ale ją już paraliżował strach, nie potrafiła nawiązać z nikim przyjaźni, a mężczyzn - zwłaszcza tych, którzy mieli nad nią władzę - bała się najbardziej. Odtąd przez całe lata przenoszono ją od jednej rodziny do drugiej i zawsze była wyrzutkiem, dzieckiem samotnym i opuszczonym przez wszystkich.

Patrząc teraz wstecz, już jako dorosła kobieta, rozumiała, że wiele osób chciało jej pomóc, ale po przeżyciach w domu Kirbych nikomu nie potrafiła zaufać. Do wszystkich odnosiła się wrogo i podejrzliwie, jednak mimo wszystko udało jej się przetrwać.

Holly otworzyła oczy i zaczęła głęboko oddychać, żeby powstrzymać walenie serca. W końcu, nie prosząc nikogo o pomoc, urządziła sobie życie według własnych upodobań, a w ciągu tej długiej drogi znalazła również kilku prawdziwych przyjaciół, w większości kobiet, ale także kilku mężczyzn. Jednym z nich był jej profesor na uniwersytecie, James Holden, który natknął się na nią, gdy w kąciku uniwersyteckiej biblioteki rozpaczliwie zalewała się łzami.

Zabrał ją do siebie, do domu, gdzie jego żona, Lucy, zdiagnozowała całkowite wyczerpanie spowodowane przepracowaniem i stresem. Lucy była pielęgniarką w miejscowym szpitalu. Zatrzymali ją u siebie przez trzy tygodnie, usprawiedliwiając jej nieobecność na wykładach ciężką grypą. Miała tu całkowity spokój, niczego od niej nie wymagano, zmuszano jedynie do jedzenia ciepłych posiłków. Lucy przynosiła jej czasopisma i lekkie powieści, James po przyjacielsku dotrzymywał jej towarzystwa, czasami opowiadał głupawe dowcipy, a czasami razem oglądali telewizję.

Wtedy po raz pierwszy doświadczyła prawdziwej przyjaźni ze strony mężczyzny. Wiedziała, że dzięki temu uratowała zdrowie psychiczne, a może nawet życie. Stała już na krawędzi, i chociaż nie zwierzyła się Holdenom z tego, co ją spotkało ze strony Davida i Cassie Kirbych, uświadomiła sobie, że lata frustracji i rozpaczy, o jakie ją przyprawili, w końcu zaowocowały obecną ciężką chorobą.

W ciszy i spokoju domu Holdenów powiedziała sobie, że musi przestać myśleć o przeszłości i rozpocząć nowe życie.

Po trzech tygodniach wróciła do nauki i w odpowiednim terminie uzyskała dyplom. Skończyła uniwersytet, ale przyjaźń z Holdenami przetrwała. Spotykali się we troje regularnie, przynajmniej raz w miesiącu. Ostatnio widzieli się przy okazji chrztu ich córeczki, Melanie Annę. Holly była matką chrzestną.

Dlaczego właśnie teraz myśli o tym wszystkim, zastanawiała się zirytowana. Przecież ma mnóstwo pracy, do której nawet jeszcze się nie zabrała. Wiedziała, że David Kirby umarł kilka miesięcy po jej pobycie u Holdenów. Po jego śmierci łatwiej jej było uporać się z przeżyciami z przeszłości.

Christina, przybrana córka Kirby eh, napisała do niej, informując ją o śmierci Davida, a przy okazji wspomniała również, że David próbował swoich sztuczek z młodymi dziewczętami w miejscowym klubie młodzieżowym, gdzie pracował jako wolontariusz. A gdy zajęła się tym policja, Christina w końcu zdecydowała się mówić i zeznała, że ją też w dzieciństwie wykorzystywał. Policja potraktowała poważnie wszystkie skargi. Ale zanim doszło do procesu, David przedawkował tabletki nasenne.

David Kirby teraz już nie mógł nikogo skrzywdzić. Jego władza nad słabszymi i zależnymi od niego skończyła się. A Holly była teraz całkowicie niezależna. Mogła śmiało patrzeć sobie w oczy w lustrze. Nigdy nie zrezygnuje z tej ciężko zapracowanej niezależności.

A jeśli praca w Paryżu okaże się nieodpowiednia dla niej z tego czy innego względu? Wtedy powie sobie: „trudno", i poszuka czegoś innego.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Holly stała przy taśmociągu lotniska w Paryżu i czekała na swoje bagaże.

Cała podróż przebiegła idealnie, i nic w tym dziwnego, skoro sekretarka Jacquesa Querruela wszystko załatwiła, łącznie z zamówieniem taksówki w Londynie i opłaceniem kierowcy. Nawet o napiwek Holly nie musiała się martwić. Gdy nalegała, miły kierowca powiedział, że w jego wynagrodzeniu napiwek również się mieści.

Ostatnie dwa tygodnie upłynęły jej na gorączkowym biciu się z myślami. W jednej sekundzie była pewna swojej decyzji, a już w następnej wydawało się, że popełnia największy życiowy błąd.

Ale teraz już tu była.

A biorąc pod uwagę, że Michael Roberts zachowywał się tak, jakby w ogóle nie istniała, a jego syn szykował się do procesu, nawet nie żałowała wyjazdu z Anglii.

Margaret powiedziała jej, że Jacques uprzedził Michaela Robertsa, że kilka innych kobiet również zamierza złożyć na Jeffa doniesienie o seksualnym molestowaniu,

a także zeznawać przeciw niemu w sądzie i w związku z tym wątpi, by Jeff jednak zdecydował się na proces. „Będzie siedział cicho i czekał, aż ojciec znajdzie mu inną pracę" - prorokowała Margaret.

Holly starała się o tym nie myśleć. Cała sprawa zostawiła jej przykre wspomnienie. Chciała jak najszybciej zapomnieć o Jeffie Robertsie i skoncentrować się na nowej pracy. Czuła wielką tremę. Nie znała francuskiego, zespół, do którego miała wejść, pracował razem od lat, nie wiedziała, czy ma odpowiednie kwalifikacje. No i był Jacques Querruel. Największy powód do obaw.

I wtedy go zobaczyła. Zupełnie jakby zmaterializował się, bo o nim pomyślała. Wysoki, długonogi, o głowę przewyższał cały tłum.

Stała absolutnie nieruchomo, gdy torował sobie do niej drogę. Spostrzegła jednak, że niejedna kobieta za nim patrzy.

- Bonjour, mademoiselle - powitał ją kpiąco, gdy zauważył jej sztywność. - Jak przebiegła podróż?

- Dziękuję, bardzo dobrze - odparła z trudem. - Myślałam.

- Tak?

- Że ma tu na mnie czekać kierowca.

- Samochód czeka, a ja umiem prowadzić. - Machnął władczo ręką i natychmiast pojawił się bagażowy.

- Chodźmy stąd. Terminale lotnisk nie są odpowiednim miejscem do rozmów. - Wziął ją pod rękę i pociągnął do wyjścia.

- Nie byłem pewny, czy przyjedziesz - powiedział, gdy już pędzili do miasta.

- Przecież powiedziałam, że przyjadę - udało jej się wydusić przez zaciśnięte gardło. Jacques był za blisko. Jej ciało reagowało na niego w sposób, którego nie potrafiła opanować.

- Oczywiście. - Skinął głową. - I mamy piękny dzień na pierwszą wizytę w mieście miłości, prawda?

- Miasto to miasto. Skupisko domów, i tyle - odparła Holly.

- Mon Dieul To prawdziwe bluźnierstwo! Paryż jest magicznym miastem! Ma swój esprit, który fascynuje każdego, kto tu przyjedzie. Paryż żyje i oddycha. Nie czujesz tego?

Holly spojrzała na Jacquesa, niepewna, czy mówi poważnie, czy też z niej kpi.

- Jeżeli tak to odczuwasz, dlaczego mieszkasz w cha-teaul - spytała.

- Ach, to nie jest aż tak daleko. Poza tym tu też mam mieszkanie. No i moi rodzice i siostry mieszkają na południe od Dzielnicy Łacińskiej, więc nazwisko Querruel jest w Paryżu godnie reprezentowane.

- Tam się urodziłeś? - spytała, przypominając sobie plotki o jego bardzo skromnym pochodzeniu.

- Niezupełnie. Urodziłem się o kilka kilometrów od obecnego domu rodziców, ale to był całkiem inny świat. Gdy już miałem pieniądze, chciałem i dla nich kupić chateau, ale się nie zgodzili. Woleli zostać tu, gdzie wszystkich znają, gdzie czują się jak u siebie. Ojciec uwielbia grać każdego popołudnia w boules ze starymi kumplami, jadać z nimi śniadania w kawiarenkach na chodnikach. Ale pozwolili, żebym im kupił domek na spokojnej ulicy. Mają ogródek, w którym mama hoduje kwiaty. Kiedy byłem mały, musiały jej wystarczyć skrzynki w oknach. Są zadowoleni, i to dla mnie jest najważniejsze.

Jak bardzo Jacques musi kochać swoją rodzinę, pomyślała. Ona nie miała takiej szansy. Poczuła w sercu szarpnięcie bólu i szybko zmieniła temat.

- Nie muszę teraz jechać do mieszkania, jeżeli wolisz wrócić do biura. Chętnie od razu rozpoczęłabym pracę.

Rzucił jej spojrzenie z ukosa.

- Zrobimy wszystko tak, jak planowaliśmy. Zawieziemy twoje rzeczy do domu, a potem pójdziemy na lunch. Wbrew twoim przekonaniom, nie jestem poganiaczem niewolników.

No tak, obraziła go. Wspaniały początek nowej pracy, obrażać szefa.

- Lunch z całym zespołem? - spytała niewinnie. Długo milczał.

- Nie, nie to miałem na myśli - powiedział w końcu.

- Gdzie jest moje mieszkanie? - spytała szybko, by zmienić temat.

- Dziesięć minut na piechotę od biura. - Uśmiechnął się miło. - A restauracja de 1'Etoile jest na następnej ulicy, więc po lunchu szybko znajdziesz się w pracy, moja ty entuzjastko.

Kpił sobie z niej. A przecież przyjechała tu właśnie do pracy. Zmarszczyła czoło i już się nie odezwała, dopóki nie zajechali przed dom. Z każdą chwilą była bardziej świadoma bliskości tego mężczyzny obok siebie. Emanował męskością, której nie sposób było zignorować.

Żałowała, że nie włożyła dłuższej spódniczki. Ciągle ją obciągała, a spódniczka nadal podjeżdżała do połowy ud. Pokręciła się w fotelu w nadziei, że jakimś cudem trochę się osłoni.

- Kobieto, uspokoisz się wreszcie? Holly zarumieniła się po szyję.

- Słucham?

- Kręcisz się jak kotka na gorącym blaszanym dachu - warknął. - Mon Dieul Myślisz, że cię zgwałcę tu, na samym środku ulicy? Co ci o mnie naopowiadano, że tak się mnie boisz?

- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi - powiedziała sztywno, odgarniając włosy z czerwonej twarzy. Co za okropny człowiek!

- Tylko mi nie mów, że nie myślałaś, że zaraz chwycę cię za kolano - warknął z irytacją.

- Oczywiście, że nie. - Była naprawdę zaszokowana.

- Ach, oczywiście. Ale jesteś zdenerwowana, prawda?

- Pewnie, że tak! - wykrzyknęła. - Na moim miejscu każdy byłby zdenerwowany. Przed chwilą przyjechałam do obcego kraju, mam się spotkać z nieznajomymi ludźmi, z którymi będę pracowała, zobaczyć nowe biuro.

- A mój szef, który nie wiadomo dlaczego wyszedł po mnie na lotnisko, jest najbardziej seksownym mężczyzną na świecie, dodała w duchu.

Nastąpiła chwila ciszy, gdy umysł Jacquesa przetrawiał jej słowa.

- No tak. Potrafię to zrozumieć, ale ty jesteś nieulęklym duchem, n'est-ce pas!

- Jestem też normalną istotą ludzką - zripostowała.

- A może zatrudniasz wyłącznie ludzi w typie Rambo, którzy nie wiedzą, co to strach?

Przez chwilę obawiała się, że posunęła się za daleko. W końcu Jacques naprawdę jest jej szefem, a ona zachowuje się jak ostatnia jędza.

Ale Jacques uśmiechnął się.

- Holly, nie lubię ludzi w typie Rambo - powiedział wesoło. - Tego możesz być całkowicie pewna. - Odwrócił się i przez moment jego bursztynowe oczy patrzyły na nią ciepło. Potem spojrzał znów na jezdnię.

I całe szczęście, bo Holly z trudem oddychała.

Jacques skręcił w szeroką boczną ulicę, przejechał jeszcze kilka metrów i zatrzymał samochód przed dużym nowoczesnym budynkiem, stojącym przy niewielkim skwerku ozdobionym śliczną fontanną.

- Chodźmy - powiedział i poprowadził ją do drzwi.

Gdy weszli do holu, zza kontuaru wyszedł szybko stary concierge i stanął przed Jacquesem na baczność. Zamienili kilka słów. Holly zauważyła, że muszą się znać, ale nic z ich rozmowy nie zrozumiała.

- A to mademoiselle Stanton, Pierre - powiedział Jacques, pociągając ją do przodu. - Pierre mówi bardzo dobrze po angielsku, i będzie zachwycony mogąc ci pomóc we wszystkim, czego będziesz potrzebowała - dodał, zwracając się do Holly.

- Bonjour, monsieur - przywitała się Holly, wyczerpując na tym cały swój zasób francuskich słówek.

- Bonjour, mademoiselle. Miło mi poznać przyjaciółkę pana Querruela. Mam nadzieję, że będzie się pani tu dobrze mieszkało. I jestem do pani usług.

- Dziękuję.

Z windy, którą pojechali na trzecie piętro, wysiedli na wyściełany dywanem korytarz. Jacques poszedł do ostatnich drzwi i wyłowił z kieszeni klucze.

- Witaj w domu, mademoiselle. - Z uśmiechem podał jej klucze. - Ten jest do wejścia do budynku, a ten do mieszkania.

Weszli do apartamentu. Z niewielkiego holu otwiera! się widok na najbardziej uroczą bawialnię, jaką Holly w życiu widziała. Pokój nie był duży, ale bardzo proporcjonalny, a meble utrzymano w kolorach kremowym i cytrynowym. Miał dwa okna sięgające od podłogi do sufitu, w obszernej wnęce z łatwością mieściło się biurko i regały. Na niewielkim balkonie stał stół i dwa foteliki, a także mnóstwo doniczek z niecierpkami i kameliami, a od miniaturowej fontanny dochodził szmer wody. Zachwyconej Holly wydawało się, że z tego balkonu można zobaczyć pół Paryża.

Jacques stał w bawialni, oparty o ścianę, gdy Holly zwiedzała swój mały, lecz przepięknie urządzony nowy dom.

- No i co? Podoba ci się?

- Jak mogłoby mi się nie podobać! - wykrzyknęła. - Ale gdy mówiłeś, że firma wynajmie mi coś na pierwsze trzy miesiące, nie spodziewałam się czegoś takiego. To mieszkanie musi was kosztować majątek!

Jacques przez chwilę zastanawiał się, co odpowiedzieć. Chciał, by Holly pracowała z nim w Paryżu, i dlatego zaoferował jej warunki, którym nie potrafiłaby się oprzeć. Zresztą wiedząc, że nie mówi po francusku i że nie zna tu nikogo, pragnął również, by czuła się bezpiecznie i dobrze.

- Majątek? - powtórzył w zamyśleniu. - Pieniądze to sprawa względna. Tani dom może przyczyniać najrozmaitszych kłopotów i w końcu człowiek wydaje więcej, niż to jest warte. Na przykład tutaj mamy bardzo skuteczny system bezpieczeństwa. A niestety w naszych czasach jest to konieczne.

Może dla polityków czy kogoś takiego, pomyślała. Ona tego na pewno nie potrzebuje.

- Ale ty wszedłeś do budynku bez żadnych kłopotów.

- Pierre widział, jak podjeżdżamy, i otworzył mi drzwi - wyjaśnił gładko Jacques. - Dlatego nie musiałem używać kluczy.

Holly przez chwilę nie zrozumiała, jakie implikacje niesie to stwierdzenie, ale zaraz ją olśniło. Jednak Jacques uprzedził jej protesty.

- Ja mam apartament na najwyższym piętrze. Dlatego właśnie wiedziałem, że to mieszkanie będzie wolne i wynająłem je dla ciebie.

- Ale czy zastanowiłeś się, co ludzie na to powiedzą? - Głos Holly stał się jakoś dziwnie piskliwy.

- Jacy ludzie? - Mina Jacquesa wyrażała całkowite niezrozumienie jej obiekcji.

- Wszyscy, którzy to zobaczą - wyjaśniła ostro. Niech go szlag! Doskonale wiedział, o co jej chodzi. -Przywiozłeś mnie tu z Anglii i ulokowałeś w domu, w którym sam mieszkasz. Ludzie mogą na tej podstawie odnieść mylne wrażenie.

Bursztynowe oczy wpatrywały się w nią bez mrugnięcia.

- Każde z nas ma własne klucze - powiedział spokojnie. - Jak ktoś mógłby to źle zrozumieć?

Jakim cudem dożył trzydziestu dwóch lat, nie rozumiejąc takich spraw?

- Ludzie plotkują - powiedziała twardo. - Nic nie sprawia im większej przyjemności niż soczysta plotka.

- Nie o mnie, jeżeli chcą zachować swój standard życia. - W jednej chwili przestał być uroczym towarzyszem i przybrał lodowatą postawę wymagającego szefa.

- Może nie w twojej obecności - upierała się. - Ale zapewniam cię, że będą gadać.

- I to ci przeszkadza? Że ci bezimienni, nic niewarci ludzie będą tracić czas na nieważne plotki?

Celowo udawał, że nie wie, o co chodzi. Spiorunowała go wzrokiem.

- Problem nie na tym polega.

- Właśnie na tym - powiedział zimnym tonem. -I szczerze mówiąc, kobieta, która potrafiła stawić czoło Jeffowi Robertsowi i była gotowa do konfrontacji ze mną, potrafi również rozprawić się z każdym głupim plotkarzem jednym lodowatym spojrzeniem swoich pięknych niebieskich oczu. - Uśmiechnął się. - Spójrz tylko na siebie - wycedził miękko. - Potrafisz wzbudzić lęk.

Ale Holly nie dała się oczarować ani ugłaskać.

- Po prostu nie myślę...

- I bardzo dobrze. Myślenie zostaw mnie. - A gdy słysząc te bezczelne słowa już szykowała się do riposty, nie dał jej na to najmniejszej szansy. - Idziemy na lunch - zapowiedział, biorąc ją pod rękę. - Chcesz się trochę odświeżyć przed wyjściem?

Ten człowiek to prawdziwy buldożer! Arogancki, przyzwyczajony do tego, że wszyscy mu się podporządkowują ze strachu, by go nie obrazić. No, to teraz zobaczy, że nie zawsze dzieje się tak, jak on chce.

A wtedy odebrał wiatr z jej żagli.

- Holly, proszę.

No i co ma zrobić teraz, gdy odezwał się tak miło, tym miękkim głosem? Wzruszyła ramionami. Nie pokaże mu, jak to ją poruszyło.

- Potrzebuję trochę czasu - powiedziała chłodno. -I podczas lunchu ostatecznie omówimy szczegóły mojego zatrudnienia.

- Oczywiście. - W jego głosie wyczuła ledwo opanowany śmiech. - Dobry posiłek potrafi przywrócić rozsądek, prawda?

Holly, zbierając całe poczucie godności, na jakie było ją w tej chwili stać, uciekła do łazienki.

Lunch zjedli w uroczej małej restauracyjce. Jacques prowadził lekką rozmowę, żartował i w ogóle był bardzo miły. Niebezpiecznie miły. Nie chciała ulegać jego urokowi, czy też - mówiąc dokładniej - urokowi jakiegokolwiek mężczyzny. I udawało jej się to aż do chwili, gdy na scenie pojawił się Jacques Querruel.

- Będzie bardzo dobrze.

- Słucham?

Byli już przy kawie. Holly tak się zagłębiła w swoje rozważania, że nie usłyszała, jak po chwili milczenia Jacques znów się odezwał.

- Jesteś zdenerwowana - zauważył spokojnie. - Doskonale to rozumiem. Ale zobaczysz, że ludzie, z którymi będziesz pracować, są bardzo mili.

- Tak, na pewno.

- Na pewno - powtórzył jej słowa kpiąco. - Holly, powiedz mi, co trzeba zrobić, by przełamać tę barierę, jaką wokół siebie zbudowałaś?

Wstał, nie czekając na odpowiedź. Nie pozostało jej nic innego, jak iść za nim do samochodu.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Ku własnemu zdziwieniu, mimo wszelkich wątpliwości i obaw, Holly w nowej pracy wkrótce poczuła się jak u siebie. Nowi koledzy byli wspaniali, a jedyną rzeczą, jaka jej się nie podobała, był kult, jakim otaczali Jacquesa. Ale w końcu nawet to było zrozumiałe. Inspirował wszystkich, nigdy nie żądał więcej, niż sam z siebie dawał. Pierwszy rano przychodził do biura, wieczorem wychodził ostatni. Fascynujący, inteligentny, a na dodatek niesamowicie atrakcyjny. Był jedyny w swoim rodzaju. Nie pasowała do niego żadna zwyczajna etykietka.

I przez to czuła się jeszcze bardziej upokorzona. Bo jak mogła sobie wyobrażać - choćby przez jedną sekundę - że interesował się nią jako kobietą! Najwyraźniej był absolutnie szczery, mówiąc o przyczynach, dla jakich wynajął dla niej mieszkanie w swoim domu: po prostu dla wygody i bezpieczeństwa.

Przez ten cały czas, odkąd tu pracowała, nawet jej nie dotknął. W zamian musiała od koleżanek wysłuchiwać niekończących się opowieści o jego miłosnym życiu, o jego bogatych, pięknych, wyrafinowanych kochankach.

No i dobrze. Sam był tak wyjątkowy, że zasługiwał na takie właśnie kobiety.

Holly rozmyślała o tym wszystkim, wracając któregoś dnia z pracy do domu. Jacques od kilku dni był w Stanach i czuła się trochę spokojniej. Zatrzymała się na chwilę na skwerku, obserwując kilku starszych mężczyzn grających w boules. Przypomniała sobie, jak Jacques mówił, że jego ojciec też z pasją oddaje się tej grze. Wszyscy ci mężczyźni byli dobrze po osiemdziesiątce, ale wprost emanowała z nich radość życia. Holly bezwiednie się uśmiechnęła. Po drugiej stronie ulicy grupka studentów grała na różnych instrumentach, ku własnej radości i radości przechodniów. Holly uśmiechała się coraz serdeczniej. Słońce pieściło jej skórę jakimś tęsknym ciepłem. Zamknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła, stał przed nią Jacques. Patrzył na nią z przyjemnością, uśmiechał się.

- No widzisz - powiedział miękko. - Esprit Paryża już na ciebie działa.

- Jacques! - Wiedziała, że się głupio zaczerwieniła.

- Myślałam, że jesteś w Stanach.

- Więc może to tylko mój duch jest tu teraz z tobą?

- Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Holly szybko się opanowała.

- Przepraszam, to było głupie - powiedziała. - Chodziło mi o to...

- Wiem, o co ci chodziło - uspokoił ją, przesuwając spojrzenie z jej twarzy na ciemne jedwabiste włosy. -I nigdy nie zachowujesz się głupio.

Popatrzyła na niego, straszliwie zmieszana. Wydawał się jakiś inny, porzucił tę swoją pozę rekina biznesu.

- Ja... ja właśnie wracałam do domu - powiedziała drżącym głosem. - A ty idziesz do biura?

Jacques zmarszczył brwi. A więc tego sobie życzyła. Do diabła, jego spojrzenie za dużo jej wyjawiło. Ale, z drugiej strony, co za komiczna sytuacja. Przez ostatnie tygodnie chodził wokół tej kobiety na paluszkach i nie zamierzał tego kontynuować. Miał nadzieję, że z czasem trochę się oswoi ze swoim nowym życiem, i oswoiła się ze wszystkim i ze wszystkimi, prócz niego. Słyszał, jak w biurze rozmawia i śmieje się z kolegami, ale gdy tylko on pojawiał się w pokoju, natychmiast milkła. Niech to szlag! Przełamie tę jej rezerwę, nawet gdyby miało to go wiele kosztować!

- Nie, nie idę do biura. Właśnie wróciłem ze Stanów i muszę trochę rozprostować nogi, odpocząć.

Jacques Querruel przyznaje, że musi odpocząć?

- Ale przecież ty nie jesteś taki - powiedziała, zanim zdążyła pomyśleć.

- Jaki?

- Nie należysz do tych, którzy potrzebują relaksu. Dla ciebie praca jest wszystkim.

- A więc twoim zdaniem jestem robotem? - spytał z podejrzaną łagodnością. - Maszyną? No to się mylisz. Skalecz mnie, a będę krwawił jak każdy inny człowiek.

Ten łagodny ton jej nie zmylił. Rozzłościła go, i właściwie nie bez powodu.

- Nie to chciałam powiedzieć - tłumaczyła się nerwowo.

- Jak na kobietę, kłamiesz bardzo nieumiejętnie. Być może, ale nie traktowała tego jak wady. W wieku ośmiu lat boleśnie się przekonała, jaką krzywdę może wyrządzić kłamstwo.

- A więc nie będę ci przeszkadzała w spacerze - powiedziała tylko.

- Specjalnie tu przyszedłem, bo wiedziałem, że cię spotkam. Chciałem ci przekazać zaproszenie.

- Od kogo? - spytała ostrożnie. Opanował nagły przypływ gniewu.

- Od mojej mamy. Opowiedziałem jej o małej myszce z Anglii, która przyjechała do tego wielkiego, złego miasta, by dla mnie pracować, i mama ulitowała się nad tobą. Chce cię zaprosić na kolację.

Mała myszka, tak? Holly już otwierała usta, żeby mu nawymyślać, ale powstrzymała się, widząc w jego oczach iskierki śmiechu.

- Żartujesz - powiedziała słabo.

- Tylko częściowo. - Ciepła, silna ręka chwyciła ją za brodę. Była za bardzo zdziwiona, by się wyszarpnąć. - Jednak zaproszenie na kolację jest prawdziwe. Moja kochana mama jest bardzo gościnna i wzburzyła ją myśl, że młoda cudzoziemka musi jadać w samotności swojego mieszkania.

- Mam nadzieję, że powiedziałeś jej, że to z mojego własnego wyboru - mruknęła Holly z uporem. - Ludzie z firmy zapraszali mnie do siebie, jednak ja na razie muszę się jeszcze bardzo dużo nauczyć. Poświęcam na to całe wieczory, ale kładę się wcześnie spać, żebym rano ze świeżym umysłem przystępowała do pracy.

- Bardzo słusznie - pochwalił ją, chociaż wcale tak nie myślał.

Pewnie, że tak, pomyślała Holly zawzięcie. I to twoja cholerna firma najbardziej na tym korzysta.

- Proszę, podziękuj mamie ode mnie i powiedz jej.

- Sama jej wszystko powiesz dziś wieczorem, kiedy zawiozę cię do niej na kolację.

Czy on w ogóle słucha, gdy się do niego mówi?

- Twoja mama na pewno nie oczekuje mnie już dziś. - Uznała, że tylko spokojem coś z nim osiągnie. - Dopiero co wróciłeś ze Stanów...

- Zadzwoniłem do niej z drogi i powiedziałem, żeby się nas spodziewała koło ósmej - oznajmił. - Bardzo się ucieszyła.

- Przecież mogłam już mieć plany na wieczór.

- A masz?

Chciała skłamać, ale niestety Jacques miał całkowitą rację twierdząc, że kłamstwa wychodzą jej fatalnie. Jednak spodziewać się, że pokornie przyjmie tak nagłe zaproszenie, było z jego strony oburzającą arogancją.

- Nie o to w tym chodzi.

- Masz oczywiście rację. - Znów w jednej chwili diametralnie zmienił mu się nastrój. Holly już zdążyła doświadczyć tego kilka razy. - Proszę o wybaczenie, mademoiselle.

Popatrzyła na niego podejrzliwie.

- Nie mogę iść z pustymi rękami.

- Oczywiście, że możesz, ale jeżeli chcesz coś jej zawieźć, mama uwielbia ręcznie robione trufle czekoladowe z małego sklepiku w Dzielnicy Łacińskiej. Po drodze moglibyśmy tam wstąpić.

Chciała go spytać, czy ma w zwyczaju zapraszać kolegów z pracy na rodzinną kolację do swojej matki, ale zmilczała. Jasno powiedział, że jego matka ulitowała się nad samotną cudzoziemką, i chociaż nie podobała jej się rola biednej sierotki, musi to zaproszenie przyjąć za dobrą monetę. Nie da Jacquesowi do zrozumienia, że bierze je za coś więcej niż jest w rzeczywistości. Przecież wie, że to nie randka. W ogóle niepotrzebnie robi wokół tego tyle zamieszania.

Jacques śledził grę uczuć na jej twarzy z ukrytym zainteresowaniem, i jak mistrz strategii wiedział, kiedy zaatakować.

- Więc mogę potwierdzić, że przyjdziemy o ósmej? - spytał pokornie.

Holly poczuła się jak ostatnia jędza. Zaczerwieniła się i szybko skinęła głową.

- To bardzo miło z jej strony i jestem wdzięczna za tak uprzejmy gest.

Teraz, gdy uzyskał wszystko, co chciał, mógł okazać szlachetność.

- Wiem, Holly. Po prostu cię zaskoczyłem, prawda? Ale moja mama będzie szczęśliwa, mając jeszcze jedno kaczątko pod swoimi skrzydłami. Nie może się już doczekać wnuków, a siostry nie spieszą się ze zrobieniem jej tej przyjemności.

A on najwyraźniej nawet nie myśli, że i sam mógłby w ten sposób matkę uszczęśliwić. Za dobrze się bawi. Ta myśl ją zasmuciła, chociaż wiedziała, że nie powinna.

- No to idziemy się przebrać. - Ku zaskoczeniu Holly wsadził sobie jej rękę pod ramię i poprowadził ją do domu.

Wpadła w panikę, ale już chwilę później zrobiło jej się jakoś przyjemnie. Jacques nie starał się jej przyciągnąć bliżej, nie wykonał żadnego intymnego gestu. Ciekawe, co by powiedział, dowiadując się, że ona po raz pierwszy w życiu idzie z mężczyzną pod rękę? Pewnie po prostu spojrzałby na nią z pogardą. Już nieraz widziała w biurze, jak jednym spojrzeniem rozgniatał przeciwnika na miazgę. Nie musiał nawet przy tym nic mówić.

David Kirby też to potrafił. Specjalizował się w zimnym milczeniu, gdy któreś z nich go rozzłościło, a raczył od nowa rozmawiać z winowajcą dopiero wtedy, gdy ten się szczerze ukorzył.

- Holly?

Gdy uniosła na niego wzrok, uświadomiła sobie, że Jacques patrzy na nią z dziwnym skupieniem. Widocznie coś mówił, a ona nie usłyszała.

- Co się stało? - Zatrzymał się, odwrócił ją do siebie i położył jej ręce na ramionach. - Masz tremę przed kolacją u mamy?

- Nie, oczywiście, że nie.

- Więc o co chodzi? Wyglądałaś, jakbyś... - zająknął się, szukając odpowiedniego słowa.

Holly była wściekła na siebie. Że też pozwoliła, by myśl o Davidzie Kirbym wprawiła ją w taki nastrój!

- Ja... ja właśnie kogoś sobie przypomniałam. Kogoś z przeszłości. - Chciała się wyrwać, ale ją przytrzymał.

- Mężczyznę?

Poczuła się jak w pułapce. Popchnął ją na ścianę jakiegoś domu, a ona bała się, że zaraz wpadnie w panikę, jak zawsze, gdy znalazła się za blisko mężczyzny. Jednak nic takiego się nie stało. Tym razem jej podniecenie spowodowane było raczej jego bliskością, zapachem. Do tej pory jeszcze nigdy nie poczuła potęgi pożądania, ale teraz już wiedziała, jak to jest. ,. Nie mogła zebrać myśli, więc powiedziała prawdę:

- Tak, mężczyznę.

- Skrzywdził cię.

- Tak.

- Ale to już skończone?

- Co? - Za późno zdała sobie sprawę, w jakim kierunku prowadzi ta rozmowa. Sądził, że Holly mówi o romansie, o kochanku.

- Spytałem, czy to już skończone - powtórzył spokojnie. - Czy już się z tym uporałaś.

- Tak, skończone. - Czuła nerwowy skurcz żołądka, ale uniosła głowę w geście wyznania, jaki Jacques już nieraz u niej widział. - I nie chcę o tym rozmawiać.

Jacques stłumił westchnienie. Co za tajemnicza kobieta. Raz wydaje się łagodna i miękka jak jedwab, a innym znów razem jest zimna i twarda jak stal.

- Bardzo dobrze, Holly, ale pamiętaj, że zawsze możesz się wypłakać na moim ramieniu. Czasami pomaga, gdy człowiek może się wygadać. - I na tym skończył. Przez resztę drogi prowadził niezobowiązującą pogawędkę. Holly uznała w końcu, że zareagowała przesadnie na zwykłe przyjacielskie pytanie. Przecież Jacquesa nie obchodzi jej przeszłość. Po prostu prowadził zwykłą rozmową w ciepły letni wieczór, i to wszystko.

Po powrocie do domu szybko wzięła prysznic, a potem zaczęła się zastanawiać, co na siebie włożyć. Jacques wspomniał, że muszą się przebrać. Zdecydowała się więc na ładny top w kwiatki i kremową wąską spódniczkę, do tego również kremowe sandałki i kaszmirowy kardi-gan z krótkimi rękawami. Była z powrotem w holu na parterze zaledwie po dwudziestu minutach, ale Jacques już na nią czekał.

Popatrzył na nią za zadowoleniem.

- Szybka i urocza. Jesteś niezwykła, mademoiselle Stanton.

Z ulgą stwierdziła, że nie ubrała się za strojnie. Jacques miał na sobie rozpiętą pod szyją jasnoniebieską jedwabną koszulę i czarne spodnie.

Rodziców Jacquesa polubiła od pierwszej chwili. Marc Querruel był wysoki jak syn, a Jacques po nim odziedziczył przystojną twarz, władcze rysy i gęste czarne włosy, chociaż ojciec był już siwy.

Camille, matka Jacquesa, była drobniutka, miała ciemne oczy i srebrzyste włosy. Obie córki, Josephine i Barbe, z budowy przypominały matkę. Były atrakcyjne ale nie piękne, ich orle nosy wydawały się za duże, ale obie, tak samo jak matka, były bardzo eleganckie i zachowywały się naturalnie. Holly, w miarę, jak upływał czas wizyty, coraz bardziej zazdrościła im tej spokojnej pewności siebie.

Do kolacji zasiedli w otoczonym murem ogródku. Jacques był rozmowny, zrelaksowany. Przekomarzali się wspólnie z siostrami, wytykając sobie nawzajem ostatnie miłostki. Gdy Jacques skomentował wyczyny Barbe, ta wykrzyknęła:

- Och, Jacques! Przytaczasz argumenty typowego męskiego szowinisty. Według ciebie mężczyzna może fruwać z kwiatka na kwiatek, podczas gdy kobietę, która miała kilku partnerów, należy traktować jak ladacznicę!

- Barbe! - Camille spojrzała przepraszająco na Holly. - Szkoda, że już są za duże, by odsyłać je od stołu za złe zachowanie.

- Nic się nie stało - uśmiechnęła się Holly. - I zgadzam się z Barbe, że kobiety nadal w pewnych dziedzinach nie mają pełnych praw.

- No widzisz? Holly mnie popiera! - wykrzyknęła Barbe do brata. - Mężczyźni tacy jak ty to najgorszego rodzaju hipokryci. Wobec siebie stosują zupełnie inne zasady niż wobec kobiet. Nigdy nie przyszło ci do głowy, że ojcowie i bracia tych wszystkich twoich kobiet tak samo nie życzą sobie, by zadawały się z mężczyznami, jak ty nie życzysz sobie tego w stosunku do mnie i Josephine?

Jacques wyglądał tak, jakby zaraz miał wybuchnąć, ale właśnie w tej chwili do ogrodu weszła para małżeńska zaprzyjaźniona z jego rodzicami. Dostawiono krzesła, zaczęła się ogólna rozmowa i sprawa poszła w zapomnienie.

W pewnej chwili Barbe pochyliła się do Holly i szepnęła jej na ucho:

- Nie przejmuj się tym, co powiedziałam. Chciałam tylko podrażnić się z Jacquesem. Ty na pewno jesteś inna. Jeszcze nigdy do tej pory nie przyprowadził nikogo do domu.

- Och, to nie jest tak, jak myślisz - tłumaczyła się Holly. - Po prostu pracuję w jego firmie, a twoja mama słyszała, że jestem obca w Paryżu, więc zaprosiła mnie na kolację.

Barbe tylko uniosła wymownie brwi.

- Czyli pomyliłam się. Ale wobec tego Josephine i ja musimy cię oprowadzić po mieście i zapoznać z naszymi przyjaciółmi.

Holly uprzejmie się uśmiechnęła. Obie były bardzo miłe, ale nie zamierzała skorzystać z tego zaproszenia.

Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, Barbe zalała brata potokiem francuskich słów. Holly nie wiedziała, o czym mówiła, ale Jacques się zachmurzył i odpowiedział siostrze tak ostro, że więcej już się nie odezwała. A Jacques gwałtownym ruchem wstał od stołu.

- Holly i ja musimy już iść - oświadczył. Uśmiechał się, ale Holly widziała, że coś go wzburzyło. Ciekawa była, co Barbe mu powiedziała.

Wyszli po serdecznych pożegnaniach i zapewnieniach rodziców Jacquesa, że wkrótce znów się zobaczą. Jacques odjechał kawałek od domu i zatrzymał samochód przy niewielkim skwerku, pustym i oświetlonym tylko światłem księżyca.

- Przejdźmy się.

- Mamy się przejść? - pisnęła nerwowo Holly. - Nie wydaje mi się...

- Holly, uspokój się. - Jacques chwycił ją za drżącą rękę i spojrzał jej głęboko w oczy. Poczuła się nagle tak, jakby płynęła w powietrzu, a jedyną realną rzeczą na świecie było lśnienie jego oczu. - Muszę z tobą porozmawiać, żeby raz na zawsze wyjaśnić kilka spraw.

- Dobrze - szepnęła, bo głos nie chciał jej się przedostać przez gardło.

Usiedli na ławce. Jacques położył jedną rękę na oparciu za Holly, a drugą wziął ją za brodę tak, by mu patrzyła prosto w oczy. Nie mogła uwierzyć, że siedzi tu z nim, że pozwoliła mu się do tego zmusić. Ale, pomyślała, bądźmy uczciwi. Nie musiał zbyt długo jej do tego przekonywać.

Ma dwadzieścia pięć lat i nigdy jeszcze się nie całowała. A od pierwszej chwili, gdy zobaczyła Jacquesa, próbowała zgadnąć, jak by to było, gdyby poczuła na wargach te jego pięknie rzeźbione, seksowne usta.

I mimo całego lęku i niepokoju, jaki wprowadził w jej życie, sprawił jej ulgę fakt, że ona też może się podobać mężczyźnie. Bo wiedziała, że podoba się Jacquesowi Querruelowi.

Patrzył na nią w milczeniu przez długą chwilę.

- To, co powiem, może cię zdenerwować - oświadczył w końcu cicho, całkowicie ją zaskakując.

- Och... - Cała wewnątrz drżała i miała tylko nadzieję, że Jacques tego nie zauważy.

- Mówiłem Barbe, że nie zgodzę się, by one wprowadziły cię do towarzystwa młodych ludzi. Powiedziałem jej, że cię lubię. Że bardzo cię lubię.

Wydawało jej się, że tonie w jego bursztynowych oczach. Gdy wziął jej twarz w ręce, zadrżała.

- Holly, rozumiesz, co mówię? Pragnę cię, a nigdy nie dzielę się moją własnością.

Działo się za dużo, za szybko. Zawsze wiedziała, że to się kiedyś zdarzy, a teraz, gdy już się zdarzyło, jedynie się dziwiła, że Jacques tak długo czekał. Tylko że ona jest taka wewnętrznie niezborna. Nie miał pojęcia...

- Holly, lubisz mnie? - spytał, obserwując grę uczuć na jej twarzy, a wielkie niebieskie oczy, piękne jak wody jeziora przy jego chateau i równie niezgłębione, wzniesione były ku niemu w niemym pytaniu.

- To nie jest kwestia tego, czy cię lubię. - Holly w końcu odzyskała głos.

- Oczywiście, że tak. Czekałem cierpliwie, ale nie jest to postawa, na którą łatwo mi się zdobyć - przyznał z lekkim uśmiechem. - Mama zawsze mi powtarzała, że ptaszek krok po kroku buduje swoje gniazdko, ale ja nie widzę w tym żadnych korzyści.

Holly spróbowała się od niego odsunąć, jednak jej nie puścił.

- Widzisz, pożądasz i sobie bierzesz? - spytała ostro. Musiała przerwać tę intymną chwilę, bo ją przerażała.

Spodziewała się zaprzeczenia, ale on tylko przybliżył się i dotknął ustami jej ust. Nie był to pocałunek na próbę ani na przeproszenie. Całował tak, jakby miał do tego pełne prawo.

Serce Holly waliło jak młotem, ale nie odczuła obrzydzenia, którego się tak bała. Przeciwnie, przeszył ją słodki dreszcz podniecenia, a jej usta rozchyliły się jak pąk kwiatu otwierający się na łagodny letni deszczyk.

Jacques objął ją mocniej i przez kilka hipnotyzujących sekund Holly czuła się mieszkanką dziwnego świata zmysłowej rozkoszy, świata dla niej całkowicie obcego, pełnego obietnic i magii. W tej właśnie chwili przekonała się, że nie jest jakimś dziwadłem, kobietą zimną, czego do tej pory tak się obawiała. Całowano ją, i było to cudowne i tak naturalne...

Gdy w końcu Jacques podniósł głowę, brakowało jej tchu.

- Wiedziałem, jak będziesz smakować - szepnął. - Zawsze to wiedziałem. Jak gorący miód. Cherie, jesteś piękna i słodko jest cię całować. Możesz doprowadzić mężczyznę do szaleństwa.

Znów ją pocałował.

- Mm - westchnął. - Pachniesz tak pięknie i tak wspaniale smakujesz.

Musiała położyć temu kres. Nie bardzo wiedziała dlaczego, ale rozum podpowiadał jej, że trzeba zachować ostrożność. To do niczego dobrego nie doprowadzi. Jacques jest wilkiem, który nawet nie dba o to, by narzucić na siebie owczą skórę.

- Pragnąłem tego od chwili, kiedy cię zobaczyłem - szeptał. - Chciałem trzymać cię w ramionach, całować, rozebrać, pieścić. Zobaczysz, zabiorę cię na szczyty rozkoszy, tam, gdzie nie zabrał cię jeszcze żaden z twoich kochanków.

Te słowa zaszokowały ją. Wyrwała się z jego objęć z taką siłą, że spadłaby z ławki, gdyby Jacques w ostatniej chwili jej nie przytrzymał.

Strząsnęła jego rękę.

- Chcę już iść. Chcę wrócić do domu.

- Co się stało? - Wstał, gdy ona wstała, i patrzył na nią z niepokojem.

Holly nie mogła się poruszyć, nawet po to, by odwrócić od niego wzrok. Głos nie przechodził jej przez gardło.

- Chodzi o tego mężczyznę, którego przedtem znałaś? Tego, który cię tak bardzo skrzywdził? Co on ci zrobił?

- Słucham? - Spojrzała na niego nieprzytomnie.

- Mówiłaś, że już ci na nim nie zależy, ale chyba tak nie jest - powiedział miękko. - Nadal go kochasz, prawda?

Szok i obrzydzenie na jej twarzy powiedziały mu, że się myli.

- A więc, Holly, co się dzieje?

Jak może mu o tym opowiedzieć? Jak może komukolwiek o tym opowiadać? Raz spróbowała i było to straszne. Gdyby mu powiedziała, Jacques zacząłby nią gardzić. Na pewno pomyślałby, że to ona zachęcała Da-vida. Ona sama tak myślała przez całe lata, więc on pewnie też będzie o tym przekonany.

- Chcę iść do domu.

- Zgwałcił cię? Przymuszał do czegoś? - Jacques nie odpuszczał, chociaż ton jego głosu był miły i spokojny.

Holly ciężko przełknęła ślinę, próbując utrzymać emocje na wodzy. Zastanawiała się, co odpowiedzieć, ale w głowie miała pustkę.

- To się zdarzyło dawno temu - odezwała się w końcu. - I nie chcę o tym rozmawiać.

- Popełniasz błąd.

- A co ty możesz o tym wiedzieć? - wyrwało jej się. Oczy mu się rozszerzyły. Ale stał i nic nie mówił, tylko na nią patrzył.

- To nie jest tak, jak myślisz - szepnęła.

- Skąd możesz wiedzieć, co ja myślę? - spytał bardzo cicho.

Nie wiedziała. To prawda. Nagle ogarnęła ją złość. Kim ona właściwie dla niego była? Należał do mężczyzn, którzy mają kobietę, gdy tylko strzelą palcami. Dziesiątki kobiet walczą o to, by znaleźć się w jego łóżku. Ale ona jest inna. Zdał sobie z tego sprawę i obudził się nim myśliwski instynkt. Mentalność jaskiniowca.

- Chcę już wrócić do domu. Odwieziesz mnie, czy mam iść na piechotę? - spytała lodowato.

Jacques przez długą chwilę się nie odzywał. Milczenie było tak ciężkie, że aż dzwoniło jej w uszach. Potem odstąpił o krok.

- Oczywiście, że cię odwiozę - powiedział spokojnie. Lekko się uśmiechnął. - Niezależnie od tego, co o mnie myślisz, jestem cywilizowanym człowiekiem.

- Wiem - odpowiedziała cicho. I rzeczywiście, w głębi serca o tym wiedziała. Problemem była ona. W końcu przecież nic jej nie zrobił. Tylko ją pocałował. Nie próbował tego na niej wymusić, nie zachował się agresywnie. A ona zareagowała tak, jakby... jakby co najmniej chciał ją zgwałcić.

Nagle powróciła cała przeszłość. Czuła na sobie silne, okrutne ręce Davida, jego wilgotne, gorące usta. Ogarnęły ją mdłości.

- Ja... przepraszam. - Zmusiła się do spokoju, chociaż chciało jej się krzyczeć, łkać i jęczeć. - Ja po prostu... nie jestem gotowa na...

Sama nie wiedziała, co właściwie chce powiedzieć, więc zdumiała się, gdy odpowiedział łagodnie:

- Zapomnijmy o tym, dobrze? - Patrzył jej serdecznie w oczy. - Jesteśmy przyjaciółmi, kolegami z pracy. Nie ma między nami nic skomplikowanego, nic, co trudno byłoby zaakceptować. To ci odpowiada?

Tak, odpowiadałoby jej, gdyby nie to, że od samej bliskości jego emanującego zmysłowością ciała kręciło jej się w głowie. Popatrzyła na niego, serce jej się ścisnęło. Nie powinna była przyjeżdżać do Paryża. Nie powinna była się zgadzać na to, by u niego pracować. Nie powinna była przyjmować zaproszenia do domu jego rodziców...

- Tak, odpowiada mi - powiedziała cicho. - Bardzo mi odpowiada.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Minął gorący lipiec, ale w sierpniu upał doskwierał jeszcze bardziej. Holly miała jednak w mieszkaniu klimatyzację i skwar jej za bardzo nie przeszkadzał.

Pierwszego dnia po wizycie u rodziców Jacquesa czuła się bardzo nieswojo, ale on zachowywał się przyjacielsko, nie robił żadnej aluzji do tych wydarzeń, koncentrował się wyłącznie na pracy, więc szybko się uspokoiła. Bardzo jej też pomogło to, że jeszcze tego samego popołudnia wrócił do Stanów.

Od tamtego wieczoru minęły już dwa tygodnie. Holly starała się bliżej zapoznać z nowymi kolegami, przyjęła kilka zaproszeń do ich domów na kolację, dwa razy była na lunchu z Chantal, sekretarką Jacquesa.

Jednak prowadząc tak ożywione jak na nią życie towarzyskie, bez przerwy myślała o Jacquesie. Tęskniła do niego, w nocy nawiedzał ją w snach, a w dzień zajmował jej myśli w sposób wprost natrętny. A nie chciała o nim myśleć. Nie chciała myśleć zwłaszcza o jego pocałunkach.

Któregoś dnia wieczorem jak zwykle siedziała na swoim uroczym balkonie. Spędzała tu więcej czasu niż w mieszkaniu. Jej myśli znów pobiegły do tamtych wydarzeń. Dopiero po jakimś czasie, gdy zastanowiła się nad tym wszystkim, uświadomiła sobie, jakie opanowanie wykazał Jacques. Nie zmuszał jej do niczego, nie prosił o więcej, niż była skłonna dać. A gdy odrzuciła jego awanse, nie wydawał się rozczarowany. Tyle że mając inne rybki do złowienia, na niej pewnie niespecjalnie mu zależało.

Zmarszczyła czoło. Nie mogła go zrozumieć. Przecież mówił, że chce się z nią kochać. A jednak zachowywał się tak, jakby potrafił w jednej chwili poskromić swoje uczucia. Pracowała z nim już od tylu tygodni, była na kolacji u jego rodziców, całował ją i pieścił, a mimo to go nie rozumiała. Ale ją fascynował. To było niepodważalną prawdą. Holly, uczciwa wobec siebie, nie mogła temu zaprzeczyć. A jeżeli jego pocałunki wywarły na niej takie wrażenie, jak by się czuła, gdyby rzeczywiście się z nią kochał?

Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Natychmiast wiedziała, kto to. Gdyby przyszedł kto inny, a nie Jacques, Pierre by ją uprzedził.

Dzwonek odezwał się jeszcze raz, władczo, nagląco. Z bijącym mocno sercem Holly poszła otworzyć.

- Bonjour, cherie. - Jacques w nonszalanckiej pozie opierał się o ścianę naprzeciwko drzwi, ręce skrzyżował na piersi. Wyglądał wspaniale, a jego bursztynowe oczy przyciągały jej spojrzenie jak magnes. Nie uśmiechał się.

- Witaj, Jacques. - Ucieszyła się, że głos jej nie drży.

- Nie wiedziałam, że już jesteś w Paryżu. - Traktuj go lekko, nie pokazuj, że cały czas o nim myślałaś, nakazała sobie.

- Wróciłem dosłownie przed chwilą.

- Załatwiłeś wszystko tak, jak chciałeś?

- Tak. - Odepchnął się od ściany. Zauważyła wtedy, jaki jest zmęczony. - Oczywiście aż do następnego kryzysu.

Uśmiechnął się, uśmiech rozjaśnił jego twarz i oczy. Holly musiała przełknąć ślinę, zanim mu go odwzajemniła.

- Pójdziemy na kolację?

- Dziś? - Wzdrygnęła się, bo przypomniały jej się wydarzenia po poprzedniej kolacji, na którą ją zaprosił.

- To chyba nie jest dobry pomysł. Przecież ustaliliśmy, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Pracuję w twojej firmie...

- Głos jej zamarł. Jacques hipnotyzował ją wzrokiem i nie pamiętała już, co chciała powiedzieć.

- A przyjaciele nie jadają razem? - spytał poważnie.

- Oczywiście, że tak - odparła ostro, czując rozdrażnienie, jakiego na ogół doznawała w jego obecności. -Nie to miałam na myśli. Ja po prostu...

- O ile mi wiadomo, jadałaś kolację z wieloma osobami. Więc dlaczego nie chcesz zjeść także ze mną?

- Przez ten cały czas pobytu w Stanach sprawdzałeś, co robię?

- Czy to zbrodnia troszczyć się, by moja nowa pracownica dobrze się czuła w nowym miejscu? - spytał jedwabistym głosem.

Holly spróbowała innej taktyki. ; - Z tobą też byłam na kolacji.

- Właśnie. - Podszedł tak blisko, że czuła jego ciepło i zapach. - Co więc stoi na przeszkodzie, żebyś to zrobiła jeszcze raz? Sprawiłabyś mi wielką przyjemność. - Czarne brwi uniosły się w rozbawieniu.

Że też ten człowiek zawsze musi sprawić, że ona zachowuje się jak dziecko! Jeszcze chwilę się wahała, ale w końcu uległa.

- Dziękuję - powiedziała grzecznie. - Będzie mi bardzo miło iść z tobą na kolację.

- Tak już jest lepiej - pochwalił ją. Oczy miał roześmiane.

- Tylko się przebiorę. - Wskazała ręką swoją koszulkę bez rękawów i dżinsy.

- Nie trzeba. - Uśmiechnął się z triumfem. - Pojedziemy do chateau. Już od jakiegoś czasu chciałem ci pokazać mój prawdziwy dom.

Rzuciła mu poważne spojrzenie.

- Jak przyjaciele, tak?

Chwilę patrzył na nią z rozbawieniem, a potem nagle pochylił się i gorąco ucałował jej usta.

- Etykietki mnie nudzą, petite. A teraz skończmy już z tymi nonsensami. Zamknij drzwi i jedziemy.

Księżyc jak wielka, opalizująca perła łagodnie oświetlał piaszczystą drogę. Holly i Jacques szli nad jezioro.

Kolacja podana przez Monique, gosposię Jacquesa, była wyborna, a sam chateau, ze swoimi wieżyczkami, bluszczem oplatającym ściany i balkonami ustrojonymi mnóstwem doniczek z kwiatami, wyglądał jak wzięty z jakiejś bajki. Holly była zachwycona. Wokół niej roztaczał się rajski krajobraz. W powietrzu rozchodził się zapach lilii, ważki muskały powierzchnię perłowej wody, po której pływały łabędzie i kaczki. Na brzegu rosły kępy niezapominajek i innych dzikich kwiatów, a za jeziorem, ale jeszcze na terenie posiadłości Jacquesa, rozciągał się gęsty las.

- Tu jest pięknie - szepnęła. Pociągnął ją na ławkę pod drzewem.

- Ty też jesteś piękna - wymruczał. Powiódł palcem po jej ustach, a potem ustami po policzku, schodząc powoli coraz niżej, aż do wypukłości piersi.

Serce Holly waliło jak młotem, patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, świadoma, że nie potrafi mu się oprzeć. Ogarnęło ją dziwne uczucie, mieszanina strachu i podniecenia, i chociaż nie trzymał jej ani nie zmuszał do niczego, była niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.

- Holly, moja słodka Holly... - ni to westchnął, ni to wyszeptał, przyciągając ją bliżej, a jego usta spadły łakomie na jej wargi. Powinna wpaść w panikę, ale nic takiego się nie stało.

Przeciwnie. Zarzuciła mu ręce na szyję i odpowiedziała namiętnie na jego pocałunek. Teraz, gdy już z nim była, uświadomiła sobie, jak bardzo go jej brakowało.

Ostatnie dni, dni bez niego, gdy czekała na jego powrót, spędziła jak w jakiejś otchłani. I chociaż nie chciała tego przyznać nawet sama przed sobą, prawda była oczywista: lubiła Jacquesa. Bardzo go lubiła. Na razie jej umysł nie przyjąłby czegoś więcej.

Najpierw pieścił ją delikatnie, wzbudzając w niej nieznane do tej pory pragnienia. Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, Holly ogarniała powoli zmysłowa rozkosz, do tej pory jej obca, ale tak cudowna, że cała jej rezerwa poszła w zapomnienie. Czuła bliskość jego gorącego ciała, ale, co dziwne, nie budziło to w niej strachu, lecz jedynie radość i cudowną świadomość własnej kobiecości. Krew w jej żyłach płynęła szybszym nurtem.

- Holly? - Jego głos, nasuwający na myśl gorący aksamit, był tak uwodzicielski, że zadrżała. - Czy nie przeszkadza ci, że cię obejmuję i dotykam?

Sama nie wiedziała. Uniósł głowę, oczy mu gorzały, gdy na nią patrzył. Po długiej chwili, kiedy szukała słów, by mu odpowiedzieć, i nie znalazła ich, tylko potrząsnęła głową.

- Pragnę cię, ale ty o tym wiesz - szepnął. Mimo całej rozkoszy zesztywniała, a on natychmiast to wyczuł.

- Nie będę przepraszał za to, że cię pragnę. Chcę cię trzymać w ramionach, być z tobą w łóżku, ale tylko jeżeli i ty tego chcesz. Sercem i umysłem, a nie tylko ciałem. Rozumiesz, co mówię?

Oderwała się od niego... na maleńką odległość.

- Pełna współpraca w grze uwodzenia? - spytała lekko, chociaż serce tak mocno jej się tłukło.

- Jeżeli chcesz tak to ująć. - Nadal ją obejmował. Miała wrażenie, że nie dałby jej się odsunąć, nawet gdyby bardzo tego próbowała. A więc spróbowała. Miała rację. Nie puścił jej.

- Na pewno masz tyle kobiet, że nie musisz fatygować się ze mną.

- Ach, rozumiem.

Jednym szorstkim ruchem posadził ją sobie na kolanach. Pisnęła w proteście i zesztywniała. Patrzył na nią tak, jak jeszcze nigdy przedtem, i gdzieś w jej wnętrzu zaczął narastać strach. David Kirby też sadzał ją sobie na kolanach. I nawet przed tamtą okropną nocą wiedziała, że tego nie chce.

A teraz? Nie była całkiem pewna, ale się nie bała. A gdy to sobie uświadomiła, strach uleciał.

- Holly, nie zależy mi na tłumach kobiet. Pragnę tylko ciebie.

Nie pragnąłby jej, gdyby wiedział, kim ona jest naprawdę. Zbudziły się w niej wszystkie stare lęki, które tak głęboko w sobie ukrywała. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.

- Jacques, nie znasz mnie - powiedziała w końcu cicho. - Widzisz tylko to, co chcesz widzieć. Tylko to, co widać na zewnątrz.

Jacques przełknął złość i starał się mówić bardzo spokojnie.

- Ten zewnętrzny widok jest uroczy, petite, ale mylisz się. Znam cię od miesięcy, a jestem dobrym badaczem ludzkich charakterów. Muszę być, jeżeli chcę przeżyć w świecie biznesu.

- Być może. - Odsunęła się, by nie ulec impulsowi i nie pozwolić mu, by znów ją pocałował. Do licha, co ona robi? Nie może mieć romansu z Jacquesem Querruelem. Flirtował z nią i cokolwiek mówił, była to tylko gra. Stałaby się jedną z jego tak licznych chwilowych zdobyczy, spodziewałby się, że dostosuje się do jego reguł, ale w przeciwieństwie do jego innych kobiet, ona nawet tych reguł nie znała!

- Nie, nie być może. To fakt. - Bursztynowe oczy patrzyły na nią poważnie. - Wiesz, wcześniej czy później będziesz musiała zaryzykować i znów komuś zaufać, niezależnie od tego, jak podle tamten z tobą postąpił.

- Dlaczego?

- Bo jeśli nie, tamten w końcu wygra.

- Nie rozumiesz - szepnęła bezdźwięcznie.

- Wypróbuj mnie.

Odwróciła od niego wzrok i wpatrzyła się w spokojne wody jeziora.

- Nie.

Nigdy się tak nie upokorzy. Raz próbowała wyjaśnić, co się wydarzyło, i pamiętała obrzydzenie na twarzy Cas-sie tak, jakby to było wczoraj. A gdy zaczęła rozmawiać z pracownicą opieki społecznej, która szukała dla niej nowej rodziny zastępczej, ta kobieta nakrzyczała na nią za to, że wymyśla sobie jakieś nierzeczywiste historyjki. Nawet teraz, myśląc o tym, cała się zjeżyła.

- Myślisz o nim teraz, prawda? - zarzucił jej szorstko. - To ty z nim zerwałaś, czy on?

Przez jedną okropną chwilę bała się, że roześmieje się histerycznie i nie będzie mogła przestać, ale się opanowała. On nie miał pojęcia o niczym. Zresztą, skąd miałby wiedzieć?

- Mówiłam, że nic nie rozumiesz - udało jej się wypowiedzieć dość spokojnie.

Przez chwilę panowała cisza, tylko od jeziora dolatywało kwakanie dwóch kaczek, które pokłóciły się o miejsce do spania. W końcu jedna odleciała i znów zapanował spokój.

- Chodź do mnie - powiedział.

Wiedziała, że powinna uciec do oświetlonego chateau, do Monique, ale zamiast tego pochyliła się do Jacquesa. Wziął ją w ramiona i chciwie wpił się w jej usta. Tym razem się nie hamował. A ona oddała mu pocałunek równie namiętnie. Aż sama się tego wystraszyła. Działo się z nią coś, czego nie rozumiała. Wystarczyło, że jej dotknął, a zapominała o wszystkich powodach, dla których związek między nimi nie mógł się udać. Gdy ten mężczyzna był przy niej, stawała się zupełnie inną kobietą. Sama siebie nie poznawała.

Gdy w końcu oderwał się od niej, ciężko oddychał, a głos miał zachrypnięty.

- Jeszcze chwila, a - jak by to powiedzieć - popsułbym sobie w twoich oczach opinię. Nie jestem przyzwyczajony, by się tak hamować, gdy kocham się z kobietą.

- Nie wątpię, że kobiety cię psuły. Dziesiątki adorujących kobiet, które marzyły tylko, żebyś wziął je w niewolę, prawda? Ale nie zawsze uzyskanie tego, czego się pragnie, jest właściwe.

- Ty jesteś dla mnie bardzo właściwa - powiedział miękko, a w jego głosie wyczuła rozbawienie.

Gdyby tylko nie był taki doświadczony, tak przystojny, tak bogaty, tak pociągający! Dlaczego nie może być zwyczajnym mężczyzną? Miał tyle kobiet, które dokładnie wiedziały, jak mu sprawić przyjemność w łóżku. Jak ona może z nimi współzawodniczyć?

Seksualnie była tak samo niewinna jak ta ośmioletnia dziewczynka, którą David Kirby usiłował zgwałcić. Nic nie wiedziała o miłości, życiu i mężczyznach. Nic. Zabroniła sobie wszelkich romantycznych uczuć. Ominęły ją doświadczenia, jakie są udziałem wszystkich dorastających dziewcząt i chłopców: pocałunki w garażu albo na tylnych fotelach samochodu, pieszczoty przy telewizji, gdy rodziców nie ma w domu.

Nie zdawała sobie sprawy, że wszystkie te pogmatwane myśli można wyczytać z jej twarzy, więc gdy Jacques gwałtownie ją przyciągnął i zaborczo pocałował w usta, a potem zaproponował, by chwilę pospacerowali, była zdumiona tą nagłą zmianą nastroju.

- Pokażę ci gniazdo łabędzi i ich młode, chociaż teraz są już prawie tak duże jak rodzice. I dom sowy, która też do niedawna miała pisklę do wykarmienia, póki nie uznała, że jest dorosłe i nie musi się trzymać jej fartuszka. Holly spojrzała na niego ze zdziwieniem. Taki twardy, bezwzględny człowiek interesów, którego nawet najlepsi przyjaciele uważali za cynika... Nigdy by się nie spodziewała, że może się rozczulać nad pisklętami.

- Co się stało? - spytał, widząc jej minę.

- Nic.

Zatrzymał się i lekko ją popchnął na pień" drzewa.

- No, co się stało? - powtórzył miękko.

- Naprawdę nic - powiedziała zażenowana. - Po prostu nie sądziłam, że jesteś takim entuzjastą natury.

- Nie? - Uśmiechnął się i skorzystał z okazji, by ją pocałować, zanim ruszyli dalej. - A za kogo mnie uważałaś? - spytał spokojnie po chwili. - Albo może nie mów mi prawdy, bo jeszcze zranisz moje ego.

Spojrzała na niego ostrożnie. Nie wiedziała, czy żartuje, czy też mówi poważnie. Zauważył to jej niepewne spojrzenie i roześmiał się z całego serca.

- Jesteś nadzwyczajna. Wiesz o tym? - szepnął. -Tak jak ojciec często mówi mamie, Bóg musiał cię zesłać na ziemię, żebym pamiętał o pokorze.

- Pokorze? - Porównanie z jego rodzicami sprawiło jej prawdziwą przyjemność. - Pokora to nie jest właściwe słowo, by cię określić.

Przygarnął ją do siebie i całował, aż zabrakło jej tchu, ale gdy od nowa podjęli spacer, Jacques zaczął opowiadać o tym, jak stał się takim człowiekiem, jakim jest teraz.

Gorzkie wspomnienia przeplatały się z radosnymi, dzieciństwo przeżyte w nędzy, okrucieństwo bogatego społeczeństwa, poważny wypadek ojca, gdy Jacques był malutkim dzieckiem, siła i cicha odwaga matki...

- Ojciec pracował w fabryce mebli. Któregoś dnia spadł na niego ciężki dębowy kredens. Miał połamane obie nogi. Wierzył właścicielom, gdy mówili, że mu to zrekompensują, ale oni zapłacili innym robotnikom, by zeznali, że wypadek zdarzył się z winy ojca, i nigdy nie wypłacili mu nawet jednego centyma. A ojca nie było stać na wytoczenie im procesu. Musieliśmy wyprowadzić się z domu i zamieszkaliśmy w nędznej ruderze. Mama harowała jako sprzątaczka, kelnerka, brała każdą pracę, jaką tylko mogła dostać.

- Ale teraz twój ojciec nie ma kłopotów z chodzeniem? Jacques wzruszył ramionami.

- Cierpi na bardzo silne bóle, ale ukrywa to. Ma też słabe serce. Matka traktuje każdy dzień, który przeżyje, jako dar od Boga.

- Jacques, tak mi przykro.

- Kiedy tylko zarobiłem pieniądze, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było doprowadzenie do bankructwa tamtej firmy - powiedział Jacques głosem bez wyrazu. - To była stara rodzinna firma, założona sto lat temu, i właściciele byli z niej bardzo dumni. Wygnali mojego ojca przez chciwość i egoizm, więc stracili środki utrzymania, wszystko co im było drogie, łącznie z reputacją. I ani przez chwilę nie żałowałem, że do tego doprowadziłem.

Holly bez trudu mu uwierzyła.

- Bardzo wcześnie nauczyłem się, że społeczeństwo gardzi słabymi i bezbronnymi, a szanuje jedynie władzę i wpływy. - Jacques spojrzał na nią badawczo. - Zaszokowałem cię?

- Nie. - Zebrała myśli. - Ale też nie sądzę, by można tak to sobie ustalić raz i na zawsze. - A gdy to powiedziała, uzmysłowiła sobie, że nagle opuściła ją wielka kula goryczy, która obciążała jej duszę od tylu już lat. - We wszystkich warstwach społeczeństwa są dobrzy ludzie, którzy starają się naprawić zło i stać po stronie prawdy, ale zgadzam się z tobą, że życie to walka, w której niewinni mogą doznać krzywdy. Manipulatorzy, ludzie bez sumienia, mają narzędzia, których nie mają ludzie moralni. Ale przecież nie można zniżać się do ich poziomu.

- To prawda. - Uśmiechnął się zimno. - Walczyłem z nimi, nie łamiąc prawa, chociaż czasami, muszę to przyznać, kusiło mnie. Ale widzisz, po mojej stronie było też poczucie dumy. Ich dumy. Jak syn najemnego robotnika, którego wyrzucili jak psa, mógłby z nimi zwyciężyć? Niemożliwe. Tak właśnie myśleli.

- Nienawidzisz ich.

- Kiedyś ich nienawidziłem głęboko i namiętnie. -Zamyślił się. - Ale teraz już nie. Gdy utracili władzę i bogactwo, które ich łączyło, rodzina się rozpadła, walczyli między sobą o każdy okruch tego, co jeszcze zostało. A moja rodzina nadal jest razem. - Jacques uśmiechnął się, ale bez wesołości. - Nienawidzić tego, nad czym już odniosło się zwycięstwo, to marnowanie czasu i energii, n'est-ce pas! Jest to prawie tak samo bezowocne jak walka przeciwko potędze miłości.

Holly przez chwilę nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Jak mogła do tej pory być taka ślepa? Kocha go. I on ma rację. Walka z potęgą miłości jest bezowocna. Dlaczego los tak nią pokierował? Nie chciała, by to się stało. Mężczyzna taki jak Jacques Querruel nie jest dla niej. Tak bardzo się różniła od kobiet, z którymi się zadawał.

- Ona po prostu stanowi dla niego nowość. Idąc ukwieconą łąką, Holly starała się spojrzeć faktom w oczy. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Ale zachowywała się z rezerwą, i to pobudziło jego myśliwski instynkt.

- Zostaniesz u mnie na noc? - wyszeptał. - Nie zdarzy się nic, czego byś sobie nie życzyła. Obiecuję.

Wzięła głęboki oddech.

- Czy właśnie na taką wędkę łowisz każdą kobietę, którą tu przywozisz? - spytała z nadzieją, że w jej głosie słychać rozbawienie.

Jacques nie odpowiedział, a gdy milczenie stało się niezręczne, Holly zmusiła się, by na niego spojrzeć. Był naprawdę zły.

- To nie jest godne ciebie - powiedział ponuro. -Dlaczego udajesz kogoś, kim nie jesteś? Myślałem, że dzisiejszego wieczoru skończyliśmy już z etapem gier.

Od tygodni ukrywasz się za gładkimi słówkami, i mam tego dość.

- Skoro tak cię denerwuję, lepiej odwieź mnie do domu - odpowiedziała ostro.

- Taką masz odpowiedź na wszystko? Ucieczkę?

- Jak śmiesz! - Była tak wściekła, że mogłaby go uderzyć. Jej niebieskie oczy ciskały błyskawice. - Wiedz, że nigdy w życiu przed niczym nie uciekałam, chociaż nieraz miałam do tego bardzo uzasadniony powód.

- Udowodnij to i zostań tu na noc - powiedział natychmiast. - Jeśli ci na tym zależy, będziesz miała pokój dla siebie.

- Nie. - Spiorunowała go wzrokiem, na policzki wystąpiły jej czerwone plamy.

- Dlaczego? - spytał cicho, już bez złości. - Holly, dlaczego nie chcesz zostać?

- Nie chcę. - Wyprostowała stanowczo plecy.

- Kłamczucha. - Miał czelność uśmiechnąć się, zanim się odwrócił i wskazał ręką wysokie drzewo oświetlone promieniami księżyca. - To sowa. Słyszysz?

Powiedziała coś bardzo nieprzyjemnego na temat sów. Te słowa zaszokowały ich oboje, a Holly znów się zaczerwieniła, nie tylko ze złości, ale i z zażenowania.

- Ułatwię ci to, dobrze? - odezwał się spokojnie. - Zostajesz na noc. I na tym kończymy sprzeczkę. Do miasta masz sześćdziesiąt kilometrów. Nie radziłbym ci iść taki kawał drogi w ciemnościach.

- Własnym uszom nie wierzę!

- Sam nie mogę uwierzyć, że to powiedziałem - odparł ponuro. - Jeszcze nigdy nie musiałem uciekać się do takich sposobów, by zapewnić sobie kobiece towarzystwo. - Czarne brwi uniosły się w cynicznej kpinie z samego siebie.

- W to akurat wierzę bez trudu! - parsknęła sarkastycznie. - Pewnie na ogół kobiety ustawiają się do ciebie w kolejce.

- Tak, całe tłumy. - Skinął z zadowoleniem głową.

- Istnieje specjalne słowo na określenie mężczyzn takich jak ty.

- Owszem, i to niejedno - przyznał radośnie. - Uroczy, miły towarzysz, mężczyzna, któremu nie sposób się oprzeć... Mam kontynuować?

Uśmiechnął się, patrząc na jej rozgorączkowaną twarz, a ciepło, jakie ją ogarnęło, było spowodowane nie tylko złością.

- Nie lubię prawić banalnych komplementów, ale wyglądasz pięknie, gdy się złościsz - powiedział z oburzającym zadowoleniem.

- Masz rację, to bardzo banalne - odparła cierpko. Nie życzyła sobie, by ją ugłaskał. Był niemożliwy. Absolutnie niemożliwy. - I nie mogę tu zostać na noc. Nie wzięłam ubrania na zmianę, a nie pójdę do pracy w tym, w czym jestem teraz.

- Mnie by to nie przeszkadzało, a to ja jestem szefem. - A potem głos mu się zmienił, rozbawienie się ulotniło, i spytał miękko: - Holly, nie mogłabyś mi powiedzieć o tym? Sam dużo przeżyłem. Nie jestem chłopczykiem, którego byś mogła zaszokować. A pytam dlatego, że zależy mi na tobie.

Jeszcze przed chwilą trzęsła nią taka furia, że mogłaby go udusić, a teraz musiała walczyć ze łzami. Jacques był taki twardy i dumny, a jednocześnie tak bardzo czuły i troskliwy. Nie mogła poradzić sobie z własnymi uczuciami. Przełknęła ślinę. Nie może jednak się złamać i o wszystkim mu opowiedzieć, chociaż po raz pierwszy w życiu zatęskniła za męskimi ramionami, za tym, by mężczyzna się o nią troszczył, przyjął ją taką, jaka jest.

- Powiedziałabym ci, gdybym mogła - odezwała się drżącym głosem. Utraciłaby cały tak ciężko zapracowany szacunek dla siebie, gdyby mu powiedziała. Byłby zdegustowany, zacząłby źle o niej myśleć. W najlepszym wypadku myślałby o niej jak o ofierze, a w najgorszym uważałby, że to ona sprowokowała Davida. Już tego nieraz doświadczyła.

- Holly? - Jacques chwycił ją za brodę i uniósł głowę tak, by patrzyła mu w oczy. - Nie możesz zawsze się przede mną zamykać. Nie pozwolę ci na to. Z początku wydawało mi się, że mnie nie lubisz, że nie ma żadnej nadziei, byśmy byli dla siebie kimś więcej niż tylko kolegami z pracy, ale teraz wiem, że to nieprawda. Trzymałem cię w ramionach, całowałem cię, czułem, jak przy ranie drżysz. Twoje ciało mówi mi to, do czego ty na glos nie chcesz się przyznać.

- Ja... Wcale nie jest tak, że cię nie lubię, oczywiście, że nie - szepnęła - ale... - Głos jej zadrżał, nie mogła mówić dalej.

- Zawsze jest jakieś „ale" i ta wewnętrzna walka, która się w tobie toczy - powiedział bardzo miękko. Przyciągnął ją do siebie i mogła ukryć twarz na jego piersi. Stali tak przez długą chwilę, Jacques głaskał Holly po włosach. Nie zostało już nic więcej do powiedzenia.

- Jacques, proszę, odwieź mnie do domu - poprosiła w końcu.

- Nie. - Nie powiedział tego nieuprzejmie, po prostu stwierdził fakt. A gdy spojrzała na niego ze zdziwieniem, kontynuował: - Zostajesz. Będziesz miała osobny pokój, ale zostaniesz. W porządku? Rano zjemy razem śniadanie, a potem odwiozę cię do domu, żebyś mogła się przebrać przed pracą.

- Nie jesteśmy teraz w biurze, więc nie masz prawa mi rozkazywać. Za to ja mam prawo robić to, co chcę, i teraz właśnie chcę wrócić do domu.

Uśmiechnął się, ale nie był zadowolony.

- Ładny argument, tylko że ja też nie lubię przyjmować rozkazów. Czy nie mogłabyś po prostu uprzejmie udawać, że spędzenie tej nocy tutaj nie jest jednak gorszym losem niż śmierć?

Tylko spiorunowała go wzrokiem.

- A skoro już przy tym jesteśmy, powiem ci, że nie zamierzam pozwolić, by dzisiejsza noc była ostatnią, jaką zaszczycisz mój dom. Tak więc teraz już wiesz, petite.

- Jacques...

- Ani słowa więcej. - Głos miał szorstki i Holly wiedziała, że nie może posunąć się dalej.

- Okres próbny dobiegł końca, mademoiselle. Przyszedł czas na decyzje. Chciałbym, żebyś została w Paryżu i pracowała w mojej firmie. Jaki jest twój werdykt?

- Werdykt? - Spróbowała się uśmiechnąć. Zabrzmiało to tak, jakby to była sprawa życia albo śmierci. Ze złością wyczuła, że głos jej drży. Miała nadzieję, że tego nie zauważył.

Jacques patrzył na nią w milczeniu.

- Ja... Bardzo mi się podoba ta praca i chciałabym zostać, jeżeli naprawdę proponujesz mi stałą umowę.

- Tak, Holly. Proponuję ci stałą umowę - powiedział miękko.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Holly całą noc przewracała się z boku na bok. W końcu o piątej rano poddała się i poszła pod prysznic.

Ten Jacques Querruel! Działał jak buldożer, zmiatając przed sobą wszystkie przeszkody. Nie chciał słuchać, co ona ma mu do powiedzenia, ani brać pod uwagę niczyich pragnień prócz swoich własnych.

Pragnienia... To słowo tak ją niepokoiło, że wreszcie puściła lodowatą wodę, by się ochłodzić.

Chciała być na niego zła. Musiała być na niego zła, by utrzymać na wodzy swoją miłość. Chyba była szalona, zakochując się w mężczyźnie takim jak Jacques Querruel. Przecież on zrobi z nią, co będzie chciał, a potem radośnie ruszy dalej swoją drogą.

Wychodząc spod zimnego prysznica, drżała. Włożyła gruby szlafrok i położyła się z powrotem, bo było jeszcze za wcześnie, by się ubierać.

Wszystko będzie dobrze, wmawiała sobie. Musi. Wcześniej czy później Jacques znudzi się nią i wróci do kobiet, do jakich jest przyzwyczajony.

Przypomniała sobie zdjęcia jego dawnych kochanek, jakie widziała w czasopismach, i aż skręciła się na łóżku z zazdrości. Nie. Nie może o tym myśleć. To niszczące i głupie, a ona nigdy tak się nie zachowywała, póki nie spotkała Jacquesa Querruela.

Nawet nie wiedziała, kiedy zapadła w sen. Śniło jej się, że w jej wargi wpijają się gorące, pożądliwe usta. Oprzytomniała i spojrzała prosto w oczy Jacquesa. Były rozbudzone, w kolorze słonecznego światła, a ich wyraz spowodował, że serce zatrzymało jej się na dobrą sekundę, zanim ruszyło znów z prędkością ekspresowego pociągu.

- Dzień dobry, petite. - Nie zostawił jej czasu na

I odpowiedź, lecz pocałował ją jeszcze raz. To był długi, głęboki pocałunek. W którejś chwili, nie odrywając ust, Jacques usiadł na łóżku i wziął ją w ramiona.

- Lubię tak zaczynać dzień - powiedział w końcu z wielkim zadowoleniem.

- Ty... ty wykorzystujesz sytuację. - To był słaby protest, ale tylko na tyle mogła się zdobyć.

Był świeżo ogolony, włosy miał jeszcze wilgotne po prysznicu, i nagle pomyślała, że sama musi wyglądać fatalnie. Bez makijażu, włosy nie ułożone...

- Przy tobie jest to konieczne, bo i ty nie grasz fair. - Mówił miękko i spokojnie. Gdy wszedł do pokoju, wydala mu się taka młoda, piękna, niewinna. I pragnął jej tak bardzo, że aż w środku coś mu się rozdzierało.

Znów ją pocałował, wsuwając ręce pod jej szlafrok. Na chwilę zesztywniała, ale go nie odepchnęła. Zapragnęła zapomnieć o wszystkim, o przeszłości, o przyszłości. Istniało tylko teraz, ta minuta, ta sekunda. Zarzuciła mu ręce na szyję i całowali się do utraty tchu, a on błądził rękami po jej nagiej skórze. Po chwili jednak nagle wstał, podszedł do okna i odciągnął zasłony. Patrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem.

- Monique zaraz ci przyniesie herbatę. - Głos miał gruby, chrapliwy. - Chyba nie chcesz, by nas przyłapała na gorącym uczynku? Przyszedłem do ciebie, bo nie mogłem się powstrzymać...

Zapukano do drzwi. Holly panicznym ruchem wsunęła się pod kołdrę. Monique weszła z tacą, na której stała filiżanka herbaty i talerzyk z biskwitami w kształcie gwiazdek. Zachowywała się tak, jakby sytuacja była jak najbardziej normalna.

Czy ona zachowuje się tak dyskretnie za każdym razem, gdy Jacques zatrzymuje jakąś kobietę na noc? -zastanawiała się Holly, odpowiadając grzecznie na pozdrowienie Monique. Albo może nic jej to nie obchodzi?

Monique powiedziała im jeszcze, że śniadanie będzie za dwadzieścia minut, i wyszła. Jacques powoli podszedł do drzwi, na ustach miał słaby uśmiech.

- No i widzisz, Holly? Mówiłem ci, że musisz się zgodzić również umysłem i sercem, a nie tylko ciałem. A jeszcze nie jesteśmy na tym etapie. Ani też nasz pierwszy raz nie będzie szybką kopulacją w strachu, że ktoś nas zaskoczy.

Na twarzy wystąpiły jej mocne rumieńce.

- Wydajesz się bardzo pewny, że będzie ten pierwszy raz - powiedziała najzimniejszym tonem, na jaki mogła się zdobyć.

- A ty w to wątpisz?

Skinęła tylko głową, bo się bała, że głos zdradzi jej rozczarowanie tym, że Jacques wychodzi. A to byłoby upokarzające.

- Ja nie mam żadnych wątpliwości - oświadczył, przyglądając jej się badawczo. - Pewne sprawy zdarzają się w sposób nieunikniony, jak przypływ morza, petite. Raz w życiu, jeżeli człowiek ma szczęście, widzi się swoje przeznaczenie. I twój konflikt z Jeffem Robertsem był właśnie taką chwilą. Wtedy cię zauważyłem, a ty mnie, bo inaczej jeszcze długo moglibyśmy marnować nasz wspólny czas.

Jacques mówił to bardzo poważnie i Holly poczuła się nieswojo. Widocznie to wyczuł, bo uśmiechnął się.

- Nie denerwuj się. Mamy mnóstwo czasu.

- Na co? - spytała ostrożnie.

- Na to, by się lepiej poznać, zanim zostaniemy kochankami.

W ciągu tygodni, które nadeszły, Holly była bardzo zajęta w pracy, gdzie przydzielano jej coraz więcej poważnych zadań, likwidowaniem mieszkania w Anglii, a także spotkaniami z Jacquesem.

Spędzali razem wieczory i weekendy, czasami szli do kina albo do teatru, czy też do fascynujących nocnych klubów. Innym razem znów spokojnie jedli kolację w chateau albo wybierali się na przejażdżkę jego motorem, zatrzymując się na drinka w uroczych gospodach.

Holly odkryła, że mówi mu o sprawach, o których nigdy z nikim jeszcze nie rozmawiała. Ale nigdy nie wspomniała Davida Kirby, a gdy Jacques starał się zmusić ją do opowiedzenia o minionym romansie, napotykał na nieprzekraczalny mur.

I tak ich znajomość się pogłębiała. Gdy późno wychodzili z przyjęcia albo z nocnego klubu, Jacques spał w swoim apartamencie w Paryżu, ale nigdy nie namawiał Holly, by spędziła z nim resztę nocy. Natomiast rano schodził do niej na śniadanie i to jej się bardzo podobało.

Lato przeszło w pogodną jesień, a Jacques nie ustawał w delikatnych zalotach. Był wytrwały jak przypływ, o którym kiedyś wspomniał. Holly radowała się swoim nowym życiem. Odkąd poznała Jacquesa, wiele razy czuła się jak w pełni dorosła, pewna siebie kobieta, ucząca się żyć w zgodzie ze sobą i otaczającym ją światem. Jednak zdarzało się też, że przeszłość stawała jej jak żywa przed oczami i wtedy czuła się jak ośmioletnia spanikowana dziewczynka.

Oczywiście, nie ona była winna temu, że David Kirby chciał ją zgwałcić, ale musiało upłynąć bardzo wiele lat, zanim to sobie uświadomiła. Minęło też dużo czasu, zanim zrozumiała, że Kate i Angus Westowie nie mieli innego wyjścia i musieli ją oddać. Nie opuścili jej ani nie mieli jej dość, chociaż to właśnie myślała w tamtym czasie. O wiele później, już jako nastolatka, dowiedziała się, że oboje zmarli w ciągu trzech miesięcy po tym, jak musiała od nich odejść, i to był właśnie powód, dla którego nigdy się z nią nie skontaktowali. Ale czasami całe to rozumowanie nie pomagało i wracało straszliwe poczucie samotności. I, co dziwne, zdarzało się to najczęściej, gdy Jacques trzymał ją w ramionach, gdy całował ją i pieścił, posuwając się za każdym razem odrobinę dalej.

Oczywiście, takie życie w zawieszeniu nie mogło trwać wiecznie. Ale gdy nadeszła chwila ostatecznej konfrontacji, nie była przygotowana.

- Mogłabyś włożyć coś wystrzałowego? - spytał. Siedzieli oboje w gabinecie Jacquesa. Był chłodny październikowy wieczór i wszyscy już poszli do domu. Przed chwilą całował ją, aż zabrakło jej tchu, nogi jej drżały, serce się tłukło. Teraz przyglądał się jej z wielkim zadowoleniem.

- Dlaczego?

- Moi znajomi wydają przyjęcie i jesteśmy zaproszeni. Alain i Marguerite słyszeli o tym angielskim chucherku o włosach jak czysty jedwab i oczach jak bławatki i chcą cię poznać.

Zrobiło jej się gorąco.

- Mówiłeś im o mnie?

- Oczywiście, że tak - odparł miękko. - Z powodu pracy Alaina kilka miesięcy mieszkali za granicą, ale teraz wrócili i nie mogą się doczekać, by poznać syrenę, która złowiła moje serce.

Oczy miał roześmiane. Holly powiedziała sobie, że jego słowa nie mają znaczenia. Po prostu, jak zwykle, flirtuje. Musi wziąć się w garść.

- Przyjęcie byłoby znakomitym początkiem weekendu - powiedziała raźnie. - O której mam być gotowa?

- Ósma ci odpowiada? Ale zaczekaj na mnie chwilę, pojedziemy do domu razem.

- Muszę jeszcze pójść na zakupy - wyjaśniła spokojnie. - Spotkamy się później. - Od początku postanowiła, że nie będzie mieszać prywatnego życia i pracy. Dlatego też nigdy razem nie przychodzili do pracy ani nie wychodzili z firmy. Jacquesowi się to nie podobało, ale się podporządkował.

- Jak chcesz - zgodził się i natychmiast wyczuł, że Holly się uspokoiła.

To go rozzłościło. Walczyła z nim na każdym kroku, wprawiając go w taki stan, że czasami był bliski zapomnienia o swoich zasadach i wykorzystywał jej pożądanie przeciwko niej. A pragnęła go. Przynajmniej fizycznie. Reszty nie był całkiem pewien.

Od miesięcy okazywał cierpliwość i dokąd go to doprowadziło? Donikąd. Słowa zawiodły, być może akcja pomoże. Nie pozwoli, by ta śmieszna sytuacja nadal trwała.

Alain i Marguerite mieszkali w pamiętającym średniowiecze miasteczku Montfort 1'Amaury.

Jacques zatrzymał samochód przed domem przyjaciół i pochylił się nad Holly.

- Wyglądasz pięknie, cherie. Będą tobą zachwyceni.

Wysiadł, obszedł samochód i otworzył dla niej drzwi. Przez te wszystkie miesiące Holly przyzwyczaiła się do takich uprzejmości. Z początku czuła się nieswojo, gdy otwierał drzwi, by mogła swobodnie przejść, czekał, aż usiądzie, zanim sam usiadł. Po jakimś czasie zorientowała się jednak, że Jacques ma to już w swojej naturze, że jest to dla niego tak naturalne jak oddychanie. A jej było z tym miło, niebezpiecznie miło.

Stremowana przed poznaniem przyjaciół Jacquesa wysiadła z samochodu. Z trudem się opanowywała, by nie bawić się nerwowo kolczykami czy nie poprawiać co chwilę włosów. Ubrała się dziś bardzo starannie. Miała jasnoniebieski żakiet o kroju smokingu, a pod tym srebrzysty, ozdobiony cekinami top z równie srebrzystą spódniczką mini. Wiedziała, że te kolory dodadzą blasku jej oczom. Mimo wszystko była zdenerwowana, chociaż przecież już nie raz widywała się ze znajomymi Jacquesa, a ten wieczór powinien być taki sam, jak inne.

Jednak tak się nie stało. Przywitali się z gospodarzami, którzy przyjęli Holly bardzo serdecznie, a potem zmieszali się z tłumem gości. W pewnej chwili Holly poczuła na sobie czyjś wzrok. Zwróciła spojrzenie w tamtą stronę i z przerażeniem rozpoznała tę kobietę. Była to Christina, przybrana córka Kirbych.

Minęło już siedemnaście lat, odkąd widziała ją ostatnio, ale Christina, pisząc do niej z zawiadomieniem o śmierci Davida, załączyła również swoje zdjęcie. Holly odpisała kilkoma uprzejmymi słowami, ale odmówiła prośbie o spotkanie ani nie przesłała swojego zdjęcia. Jednak teraz widać było, że i bez tego Christina ją rozpoznała.

Holly ogarnęła panika. Niemożliwe! Christina tutaj? We Francji? I właśnie w tym domu? I co ona ma teraz zrobić? Co ma zrobić?!

- Co się stało? - Musiała wyglądać okropnie, bo w głosie Jacquesa usłyszała troskę, gdy brał ją pod ramię. - Źle się czujesz?

- Tak...

- Chcesz wrócić do domu?

Tak, chciała natychmiast stąd wyjść. Ale już było za późno.

Stała nieruchomo, gdy Christina do nich podchodziła. Po prostu porozmawiaj tak, jakby była dla ciebie jeszcze jedną obcą osobą w tym tłumie gości, mówiła sobie. Potraktuj ją jak znajomą z dzieciństwa, której nie widziałaś od lat. Jacques wie, że wychowywałaś się w rodzinach zastępczych. Nie pomyśli sobie nic złego, po prostu będzie zdziwiony tym przypadkowym spotkaniem.

- Holly, to ty? - Christina wydawała się szczerze ucieszona spotkaniem i Holly poczuła się winna, że tego nie odwzajemnia. Przebaczyła Christinie i innym dzieciom, że wtedy skłamały. W końcu były tylko przerażonymi dziećmi, którymi manipulował zły człowiek. Ale teraz widok tej kobiety nasuwał jej zbyt wiele okropnych wspomnień. - To cudowne! Wprost nie wierzę własnym oczom!

- Witaj, Christino. - Holly wiedziała, że na widok

Christiny zbladła jak płótno, za to teraz była mocno zaczerwieniona. - Jak... jak się masz?

- Bardzo dobrze. - Christina objęła ją i Holly miała wrażenie, że topi się w kałuży gęstego kleju. Jednak Christina zaraz odstąpiła o krok i, nadal rozradowana, kontynuowała: - Jak ja się cieszę, że cię widzę! Po tych wszystkich latach! - Spojrzała na Jacquesa w taki sposób, że Holly musiała ich ze sobą zapoznać.

Holly przełknęła ślinę.

- Christino, to Jacques. Jacques, to moja dawna przyjaciółka z Anglii. My... poznałyśmy się jeszcze w dzieciństwie.

- Naprawdę? - Jacques uśmiechał się uprzejmie, ale spojrzał badawczo na Holly, zanim zwrócił się do Christiny. - Cieszę się, mogąc poznać przyjaciółkę Holly -kontynuował gładko. - Czy była tak samo pięknym dzieckiem jak teraz kobietą?

- O, tak. - Christina obdarzyła ich oboje serdecznym uśmiechem.

Przecież nie może być aż tak tępa, pomyślała Holly ze złością. Musi widzieć, że ona nie ma ochoty odnawiać znajomości.

Ale tamta chyba jednak tego nie widziała.

- Tak się cieszę, że się spotkałyśmy - paplała Christina radośnie. - Napisałam do ciebie jeszcze raz, ale uniwersytet odesłał mi list z adnotacją „adresat nieznany".

Holly skinęła głową. To ona sama naniosła tę adnotację.

- No ale teraz się spotkałyśmy - powiedziała, odzyskując trochę zimnej krwi. - Przyszłaś z kimś?

- Z mężem. - Christina znów uśmiechnęła się radośnie. - O, to właśnie on. Louis, to Holly. Pamiętasz, jak ci o niej opowiadałam? To mój mąż, Louis.

Ten wysoki, szczupły mężczyzna, chyba dobre dwadzieścia lat starszy od swojej ładniutkiej żony, okazał się bardzo miły. Holly już miała nadzieję, że nic złego się nie stanie, gdy Christina wzięła ją za ramię i odciągnęła na bok.

- Holly, od tak dawna chciałam się z tobą spotkać - powiedziała, zniżając głos. - Żeby... żeby ci powiedzieć, jak bardzo mi przykro. My oboje, John i ja, wiedzieliśmy, że powinniśmy byli wtedy powiedzieć prawdę, zamiast poświadczać kłamstwa Davida.

- W porządku - przerwała jej szybko Holly. - Zapomnij o tym.

- Nie. - Christina chwyciła ją za rękę. Holly nie mogła ani jej odsunąć, ani uciec. A Jacques stał w pobliżu i chociaż wydawało się, że całą uwagę poświęca mężowi Christiny, Holly nie była pewna, czy ich nie słucha.

- Chodzi o to, że David potrafił manipulować i kontrolować dzieci - kontynuowała cicho Christina. - To samo co tobie robił też nam obojgu, ale nigdy o tym nie mówiliśmy, nawet między sobą. Odważyłam się powiedzieć prawdę dopiero wtedy, gdy byłam dużo starsza, po tym, jak to wszystko wydarzyło się w młodzieżowym klubie.

- Christino, nie chcę o tym rozmawiać.

Tym razem nawet Christina nie mogła nie zrozumieć, co oznacza ton głosu Holly. Na moment zesztywniała, ale zaraz pokiwała głową.

- Ja też tak się zachowywałam. A potem, gdy wyniknęła sprawa w sądzie, znalazła się moja matka. Nie widziałam jej przez wszystkie tamte lata. Okazało się, że mój ojciec był Francuzem, i przez niego poznałam Louisa.

- Ja też spotkałam się z matką, ale nie polubiłam jej - powiedziała Holly drewnianym głosem. - A z moim ojcem spędziła tylko jedną noc. On miał już żonę i kilkoro dzieci. Nie tęsknię ani za nią, ani za nim.

- Holly, to naprawdę pomaga, gdy powie się o wszystkim głośno.

- Cieszę się, że tobie to pomogło, ale przeszłości nie da się zmienić...

- Próbowałaś terapii? - przerwała jej Christina z entuzjazmem neofitki. - Bo to naprawdę przynosi rezultaty. Byłam zablokowana, zamknięta w sobie, ale poddałam się terapii po śmierci Davida i nadal chodzę raz na miesiąc. Mam cudowną terapeutkę tu, w Paryżu. Mogę ci podać jej adres, jeśli chcesz.

Holly nie wiedziała, czy cieszyć się, czy żałować, gdy podeszła do nich Marguerite.

- Chciałam was ze sobą skontaktować - powiedziała z miłym uśmiechem - ale widzę, że już się spotkałyście. - To miło spotkać rodaczkę, gdy człowiek się przyzwyczają do nowego kraju, n'est-ce pas? - Spojrzała na Holly.

Tak, przerażające.

- Bardzo miło - zgodziła się w napięciu, świadoma, że mężczyźni skończyli rozmawiać i patrzą w ich stronę.

- Marguerite, uwierzyłabyś, że znamy się od dziecka?! - wykrzyknęła radośnie Christina.

- Naprawdę? - Oczy Marguerite jaśniały ciekawością

- Jeżeli mogę się wtrącić - odezwał się Jacques, stając obok nich i biorąc Holly pod rękę. - Jest jeszcze kilka osób, z którymi chciałbym Holly zaznajomić, więc jeżeli mi wybaczycie...

Czy on coś usłyszał? Holly spojrzała Jacquesowi w twarz, gdy odchodzili, ale nie mogła z niej nic wyczytać. Jednak nie zaciągnął jej w jakiś cichy kąt, jak się spodziewała. Zrobił to, co zapowiedział, i przedstawiał ją swoim znajomym.

A więc nie słyszał, co mówiła Christina. Mdłości powoli ustępowały, chociaż niepokój pozostał. Teraz, przez resztę wieczoru, musi tylko tamtej unikać i wszystko będzie dobrze.

I tak też się stało. W końcu nadeszła chwila pożegnań, i już jechali pod rozgwieżdżonym niebem. Koszmar się skończył. Albo przynajmniej tak jej się wydawało. Przez jakieś dwie minuty.

Jacques zatrzymał samochód przy trawniku w przerwie między dwoma domami, przełożył rękę na oparcie fotela Holly i spojrzał na nią zmrużonymi oczami.

- Ciemnoniebieskie.

- Co takiego?

- Twoje oczy. Są takie, gdy coś cię niepokoi. Niebieski kolor staje się bardzo intensywny. Już nieraz to zauważyłem.

Usiłowała wymyślić jakąś odpowiedź, ale nic nie przyszło jej do głowy.

- Holly, kim jest David? - Mówił spokojnie, nawet grzecznie, ale wiedziała, że tym razem Jacques nie pozwoli się zbyć. - I co cię łączy z Christiną?

- Słuchałeś - oskarżyła go.

- Ale nie usłyszałem tyle, ile bym chciał - stwierdził ponuro. - Jej cholerny mąż nie przestawał gadać o golfie i handicapach. W końcu zacząłem się rozglądać za maczugą, by go uciszyć. Ale mimo to usłyszałem kilka dziwnych rzeczy i nie spodobały mi się.

- Tak? - Rzuciła na niego okiem, ale z jego twarzy nadal nic nie można było wyczytać. - Na przykład co?

- Usłyszałem takie słowa jak „terapia" i „proces sądowy" - wyjaśnił Jacques głosem bez wyrazu, co tylko świadczyło, jak bardzo jest zaniepokojony. - Kim jest dla ciebie ta kobieta? Obie byłyście z nim? O to chodzi? I obie was źle traktował? To znaczy, był agresywny?

- Jacques, proszę...

Nie mogła mu powiedzieć. Po prostu nie mogła. Tak bardzo go kochała, ale nie była taką kobietą, za jaką ją uważał. Była wewnętrznie tak niezborna, tak niepewna siebie. Nie miał pojęcia, jak się lękała, że kochając go, może się stać bezbronna. I że to, co dla niej byłoby kwestią życia lub śmierci, nie byłoby tym samym dla niego. Wcześniej czy później ich znajomość się skończy i co ona wtedy zrobi? Już okropne było samo wyobrażanie sobie życia bez niego, ale gdyby mu się oddała, ciałem i duszą...

- Przestań! Mam już dość! - powiedział ostro. - Jest tyle spraw, które nie mają sensu, tyle pól minowych, jeżeli o ciebie chodzi. Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz. Gdyby chodziło o inną kobietę, miałbym pewność, że to gra, by mnie zainteresować: w jednej chwili gorąca, w drugiej zimna. Tak podnieca się apetyt, prawda? Ale ty nie jesteś taka. Tyle przynajmniej wiem.

- Jacques, nic o mnie nie wiesz - powiedziała Holly z bólem, świadoma, że miał pełne prawo obwiniać o to tylko ją. Sam dużo jej opowiedział o swoim dzieciństwie i młodości, o nadziejach i lękach. Mówił jej o swoich ambicjach, pragnieniach i uczuciach. A ona w zamian nie dała mu prawie nic.

- Ale nie oskarżał jej. A gdy znów się odezwał, okazało się, że jednak nie wszystko już jej wyjawił.

- Wiem o tobie wystarczająco dużo, by być pewnym, że chcę się z tobą ożenić! - wyrzucił z siebie. - Jestem tego pewny niezależnie od tego, kim był dla ciebie tamten mężczyzna i co was łączyło. Chcę się tobą opiekować, bo on na pewno nie opiekował się tobą, kochać cię, adorować. Jak myślisz, dlaczego do tej pory nie wziąłem cię do łóżka? Bo chcę się z tobą ożenić. Holly, ja cię kocham. Czy jeszcze tego nie zrozumiałaś? Czekałem na ciebie. Czekałem, żebyś zaczęła mi ufać, żebyś mnie pokochała, a nie tylko pragnęła...!

Ten wybuch na chwilę pozbawił go tchu. Oddychał ciężko, ale szybko się opanował.

Patrzyła na niego, niezdolna do najmniejszego ruchu.

- Często się zastanawiałem, czy kiedykolwiek wypowiem takie słowa - powiedział po długiej chwili. - A jeśli nawet tak, nie sądziłem, by kobieta, słysząc je, wyglądała tak jak teraz ty.

- Ja... Przykro mi. - Co jeszcze mogła powiedzieć? Jak mogła sprawić, by ją zrozumiał? Wiedziała, że należał do mężczyzn, którzy, gdy już raz się zobowiążą, będą oczekiwali w zamian pełnego oddania. A ona nie mogła mu tego dać. Nie mogła być taką kobietą, jakiej pragnął, jaką sądził, że jest. Nigdy nie spełniłaby jego oczekiwań. Nie wiedziałaby jak. A w chwili gdyby to odkrył... -Przykro mi - powtórzyła drżącym głosem.

- Nie odwzajemniasz moich uczuć.

Nie odwzajemnia ich? Ona go uwielbia! Kocha go każdą cząstką swojej istoty! Ale gdyby mu się oddała, jak potem przeżyłaby jego odejście? Wiedziała z gorzkiego doświadczenia, co to jest odrzucenie i ostracyzm, ale tu chodziło o coś innego. Gdy Jacques ją porzuci, nie będzie mogła dalej żyć.

Nie uświadomiła sobie, że w oczach wezbrały jej łzy rozpaczy, więc gdy Jacques wziął jej twarz w chłodne ręce, była zdziwiona. Spodziewała się, że na nią nakrzy, że powie jej, że jest... Och, tym, czego się bała, że o niej myśli.

- Co on ci takiego zrobił? - szepnął. - Nadal go kochasz?

- Nie, nie.

- Holly, łamiesz mi serce. Nie mogę znieść twojego cierpienia.

Ona mu łamie serce? Te słowa zrujnowały resztki jej opanowania.

- Jacques, to nie jest tak, jak myślisz.

- Nie? A więc powiedz mi, petite.

- Ja... ja nie mogę ci tego wytłumaczyć.

- Nie możesz czy nie chcesz?

- Nie mogę - powiedziała przez zaciśnięte gardło. - Nie mogę. Proszę, uwierz mi.

- A więc na czym teraz stoimy? Kim jestem dla ciebie? Przyjacielem? Dobroczyńcą, szefem? Widzisz mnie jako swojego kochanka? Jako okręt, który przepływa obok ciebie w nocy? Bo, do diabła, nie wydaje się, byś widziała we mnie coś więcej.

Jak ma na to odpowiedzieć? Nastała chwila niepokojącej, drżącej ciszy, ale chociaż wiedziała, że go straci, nie zdołała się odezwać. A on żądał, by mu powiedziała wszystko. By opowiedziała mu o koszmarach z przeszłości i teraźniejszości, a potem z zaufaniem oddała mu swoją przyszłość. Ale nie mogła. Nie mogła. I na tym koniec. Koniec wspaniałej pracy, ślicznego mieszkania, Paryża, nowego życia. Koniec z Jacquesem.

W tym chaosie myśli zrozumiała nagle jedną rzecz.

Musi z tym skończyć teraz. Natychmiast. Tyle mu była winna. Musi zrobić to, co powinna była zrobić już całe miesiące temu. Zniknąć.

- Ja... ja wymawiam.

- Co? - Teraz był już zły.

- Odchodzę z pracy. Tak będzie łatwiej, prawda?

- O, tak! O wiele, wiele łatwiej - powiedział z jadowitym sarkazmem. - Tracę technologa tekstylnego i moją dziewczynę.

- Chcesz, bym wymówiła na piśmie? - spytała z bólem.

- To, czego chcę... - Zamilkł gwałtownie, jego twarz pokryła się rumieńcem gniewu. - O, do diabła z tym!

Co oznaczało: Do diabła ze mną, pomyślała Holly z rozpaczą.

Uniosła głowę, na pomoc przyszły jej resztki dumy. Jacques wymruczał coś paskudnego w ojczystym języku. A potem przyciągnął ją do siebie i wpił się ustami w jej usta.

To nie był czuły, przyjemny pocałunek. Jacques zawarł w nim złość, rozgoryczenie i ból. Był to pocałunek mężczyzny, który wie, że stracił coś bardzo cennego.

Nagle Jacques znieruchomiał. Już jej nie całował.

- Jacques? - wyszeptała. - Co się stało?

- To nie tak powinno być. Nie między nami. - Jęknął w rozpaczy. - Nie chcę mieć z tobą przelotnego romansu. Do diabła! Chcę się z tobą ożenić. Chcę się budzić przy tobie i każdego ranka ciebie pierwszą widzieć. A gdy wieczorem wracam do domu, chcę wiedzieć, żety też tam będziesz. Rozumiesz? Chcę, byśmy mieli wspólne życie. Czy to jest takie złe? Jeżeli teraz będziemy się kochać, będę nadal miał tylko twoje ciało, a nie twoje serce, i to mi nie wystarczy, Holly. To mi nie wystarczy!

- Na początku chciałeś, byśmy zostali kochankami - przypomniała mu, walcząc ze łzami. - Więc co się zmieniło?

- Ja - wyszeptał. - Czy to nie zakrawa na ironię losu? To ja się zmieniłem, petite. Kocham cię i niech mnie diabli, jeżeli wezmę cię do łóżka, ot, tak. Tak bardzo cię pragnę, że dostaję szału, ale chcę więcej niż tylko to.

- Chcesz za dużo - powiedziała cichym głosem.

- Może. - Spojrzał na nią, a bursztynowe światło w jego oczach nie płonęło tak, jak zwykle. - Ale to jestem ja, Jacques Querruel, cherie. Nie mogę być inny. Nigdy nie godziłem się na mniej, niż mogłem dostać.

- Wszystko albo nic? - szepnęła z bólem. Zamknęła oczy, by nie widzieć jego twarzy.

- Tak.

- A jeśli się okaże, że nie będzie nic?

- Nigdy nie brałem pod uwagę takiej możliwości i nie zamierzam zaczynać właśnie teraz. - Przekręcił kluczyk w stacyjce i samochód ruszył.

Holly odwróciła się do okna, żeby nie zobaczył jej tez.

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że cichaczem uciekłaś od tej wymarzonej pracy, by już nie wspominać o nim, i bez słowa wróciłaś do domu? Nie poznaję cię.

Rzeczywiście, nigdy tak nie postępowała, ale też już nie była pewna, kim właściwie jest, pomyślała Holly. Siedziała z Lucy i razem piły w kuchni kawę.

- Napisałam list wyjaśniający, że nie mogę zostać - powiedziała. - I dołączyłam klucze od mieszkania.

- I wydaje ci się, że to wystarczy? A co z referencjami, żeby szukać innej pracy?

Lucy wzięła na ręce swoją wyglądającą jak aniołek córeczkę, Melanie Annę, by uniemożliwić jej ciągnięcie kota za ogon. Kot, czując, że został ocalony, wskoczył na kolana Holly i zaczął dumnie mruczeć, spoglądając z góry na wyrywające się matce dziecko.

- Nie poproszę o nie Jacquesa - oznajmiła Holly stanowczo. - W ogóle nie zamierzam się z nim kontaktować. To najlepsze, co mogę zrobić. Mniej bolesne i dla niego, i dla mnie.

- Holly, jestem twoją przyjaciółką. - Lucy spojrzała na nią z namysłem. - I chcę zauważyć, że wyglądasz najgorzej, odkąd cię znam. Nawet gorzej niż w ciągu tych trzech tygodni, które spędziłaś kiedyś u nas, a wtedy wyglądałaś tak, jakbyś była już jedną nogą w grobie.

- Dziękuję.

- Mówię poważnie. Twierdzisz, że ten facet proponuje ci małżeństwo, a nie zapominaj, że chodzi o małżeństwo z milionerem. Twierdzisz też, że ci na nim zależy, więc... - Lucy przerwała, żeby podać córeczce ciasteczko czekoladowe - .. .nie rozumiem, na czym polega cały problem.

Holly spodziewała się tej rozmowy od chwili, gdy weszła do tego domu. Po rozstaniu z Jacquesem zarezerwowała telefonicznie bilet lotniczy do Anglii na wczesny ranek, a następne kilka godzin spędziła na pakowaniu się i sprzątaniu mieszkania. Potem napisała do Jacquesa list, zadzwoniła po taksówkę i gdy niebo dopiero różowiało na wschodzie, pojechała na lotnisko.

Ponieważ już wcześniej powiadomiła administratora mieszkania w Londynie, że wymawia najem, teraz była bezdomna, ale wiedziała, że James i Lucy chętnie ją do siebie przyjmą. Wiedziała też niestety, że jeżeli chce poszukać u nich schronienia, będą żądali, by im wszystko wyjaśniła. A to nie będzie łatwe. Nigdy nie powiedziała im o zachowaniu Davida ani o tym, jak okropnie traktowali ją pracownicy opieki społecznej.

Na jej twarzy musiały się odbić te wszystkie silne emocje, bo Lucy spytała:

- Holly, co się dzieje? Poczekaj chwilę, położę spać Melanie Annę i wtedy mi wszystko opowiesz, dobrze?

- Dobrze. - Holly nie miała ochoty wracać do przeszłości, ale też nic innego jej nie pozostało.

Godzinę później obie kobiety siedziały wyczerpane. Było mnóstwo płaczu i uścisków, co okazało się dla Holly doskonałą terapią.

- Zawsze wiedzieliśmy, że nie wszystko nam powiedziałaś - stwierdziła Lucy. - Och, Holly, przeżyłaś straszne rzeczy. Zabiłabym mężczyznę, który zrobiłby coś takiego Melanie Annę.

Holly słabo się uśmiechnęła.

- A ja bym dokończyła, gdyby tobie się nie udało.

- Chyba nie uwierzysz mi, jeśli ci powiem, że jesteś wspaniałą, fantastyczną, uroczą kobietą, i że wszystkie twoje lęki w związku z uczuciem do Jacquesa nie mają żadnych podstaw? - spytała Lucy miękko. - I że istnieją wszelkie szanse, by to była miłość na całe życie?

Holly pokręciła głową.

- Nie mogę być taką kobietą, jakiej on pragnie - powiedziała powoli. - Wiem to tutaj... - Wskazała swoje serce. - Zniszczyłabym nas oboje swoją niepewnością i brakiem zaufania, nawet jeżeli starałby się być wobec mnie bardzo cierpliwy. A gdyby potem został ze mną tylko z litości... - Rozpaczliwie pokręciła głową.

- Dlaczego od razu przewidujesz najgorsze? Przecież może się zdarzyć i tak, że wyjdziesz za niego i okaże się, że jesteście dla siebie stworzeni. Wiesz, że takie rzeczy też się zdarzają. Popatrz na mnie i na Jamesa. Holly znów pokręciła głową.

- Posłuchaj mnie, Holly. Jesteś odważna i silna, o wiele silniejsza, niż ci się wydaje - wybuchnęła Lucy. - I mówisz, że kochasz go całym sercem. Proszę, błagam cię, nie odrzucaj tej szansy. Nie możesz wytaczać przeciw niemu wszystkich dział tylko dlatego, że nieszczęsny facet jest bogaty i przystojny. I nie zapominaj, że biedny i brzydki, zwykły mężczyzna jest tak samo zdolny do niewierności.

- Czy od takich myśli mam się czuć lepiej? - spytała Holly ze łzawym uśmiechem. A potem, gdy Lucy już otwierała usta, żeby dalej ją przekonywać, uniosła rękę.

- Lucy, jestem wdzięczna tobie i Jamesowi bardziej, niż potrafię wyrazić, ale proszę, zostawmy to. Ja już podjęłam decyzję. Czy... czy możemy porozmawiać o czymś innym?

- Och, Holly...

- Proszę. I czy możesz mi obiecać, że ani ty, ani James nie będziecie próbowali skontaktować się z Jacąue-sem i nie poinformujecie go, gdzie jestem?

- Przecież nie zrobilibyśmy ci tego. - Lucy wydawała się wstrząśnięta. - Moim zdaniem zachowujesz się jak wariatka i chciałabym, żebyś zmieniła zdanie, ale ani ja, ani James nigdy byśmy nie zdradzili twojego zaufania.

- Dziękuję ci. - Holly serdecznie uściskała rękę Lucy.

- I czy nie mielibyście nic przeciwko temu, żebym tu pomieszkała, zanim znajdę sobie pracę i jakieś lokum? Oczywiście będę płaciła za pokój. Na szczęście po tych ostatnich miesiącach moje konto bankowe jest bardzo zasobne. Ale wolałabym zostać z tobą i Jamesem zamiast wynajmować sobie coś w hotelu.

- Nawet o tym nie myśl! - Lucy dopiła kawę. Była to już trzecia filiżanka, odkąd Holly zapukała do jej drzwi dwie godziny temu. - Zostań tak długo, jak chcesz. Wiesz, że zawsze się cieszymy, gdy u nas jesteś. A pokój gościnny już na ciebie czeka.

James wyraził dokładnie takie same uczucia, gdy wieczorem wrócił z pracy. Lucy wyczekała, aż znajdzie się z nim sama w sypialni, i dopiero wtedy opowiedziała mu o Davidzie Kirbym. Następnego ranka na swój sposób dał Holly do zrozumienia, że wie o wszystkim, mocno ją obejmując i stwierdzając ponuro, że niektórych mężczyzn powinno się jak najwcześniej wykastrować.

Holly zrobiło się ciepło na sercu. Kochała ich oboje, a także małą Melanie Annę, i gdyby nie była tak zdruzgotana, szczerze by się cieszyła pobytem u nich.

Postanowiła, że poszuka sobie zajęcia zupełnie innego, niż wykonywała do tej pory, może jako kelnerka czy sprzedawczyni. Chwilowo nie zniosłaby przesiadywania za biurkiem. Poza tym gdyby zatrudniła się w jakimś biurze, Jacques mógłby łatwiej trafić na jej ślad.

James i Lucy mieszkali w niewielkim domku w Wimbledonie. Chociaż James zarabiał całkiem nieźle, a Lucy dwa razy w tygodniu oddawała córeczkę do żłobka i w tym czasie pracowała w miejscowym prywatnym szpitalu, z pieniędzmi było krucho, a zbliżało się Boże Narodzenie. Lucy zaproponowała więc, by Holly została u nich przynajmniej do Nowego Roku. Jej czynsz bardzo wspomógłby domowe finanse, Melanie Annę lepiej by poznała ciocię, a Holly nie spędziłaby sama świąt w wynajętej kawalerce.

Holly podejrzewała, że Lucy chodzi raczej o ten ostatni powód, ale rzeczywiście obawiała się być sama tak świeżo po rozstaniu z Jacquesem. Wypełniał wszystkie jej myśli, nawiedzał sny, zeszłej nocy płakała całe godziny. Cieszyła się, że powiedziała Lucy o Davidzie - odczuła wielką ulgę - ale z drugiej strony było to jak sypanie soli na ranę. Kilka tygodni z Lucy i Jamesem podziałają jak balsam na jej zbolałą duszę i krwawiące serce. Tak więc z wdzięcznością przyjęła propozycję.

Dwa dni później zatrudniła się w miejscowej kawiarni, w której również prowadzono piekarnię i sklep. Godziny były długie, praca wyczerpująca, ale płacono nieźle. Właściciele - małżeństwo w średnim wieku -swoich podwładnych traktowali dobrze. A dwie pozostałe sprzedawczynie, młode dziewczyny, były bardzo miłe.

Holly wiedziała, że miała szczęście, znajdując tak szybko dobrą pracę, w domu Lucy i James okazywali jej, jak bardzo ją kochają, mimo to żyła jak w czarnej otchłani. Spodziewała się, że w miarę upływu czasu przyzwyczai się do nowych warunków i poczuje lepiej, jednak tak się nie stało. Z każdym dniem coraz bardziej tęskniła za Jacquesem. Ale nigdy, ani przez chwilę, nie zwątpiła w słuszność swojej decyzji. Tyle że ta świadomość nie niosła żadnej pociechy.

Na tydzień przed świętami, obładowana prezentami, pojechała odwiedzić panią Gibson i jej koty. Spędziła tam miłe niedzielne popołudnie i przy herbacie i kokosowych ciasteczkach opowiedziała o wiele więcej, niż zamierzała.

Następnego dnia o jedenastej przed południem na chwilę uniosła wzrok znad pudełka kremowych ciastek, które pakowała dla klienta. Z drugiej strony lady stał Jacques. Pudełko spadło na podłogę, gdy kurczowo przycisnęła ręce do piersi. Jedna ze sprzedawczyń, Alice, myśląc, że zrobiło jej się słabo, chwyciła ją za ramię i zawołała o pomoc.

- Nic... nic mi nie jest - szepnęła Holly.

Jej spojrzenie jak na uwięzi trzymały bursztynowe oczy, które tak dobrze pamiętała, oczy, które widywała od tylu tygodni w swoich snach. Stał dwa metry od niej, nieruchomy, milczący, i tylko na nią patrzył. Holly zamrugała, potem potarła oczy, ale on wciąż tu był. Jak ją znalazł?

Nie uświadomiła sobie, że wypowiedziała to pytanie na glos.

- Pani Gibson do mnie zadzwoniła. Poznałem się z nią bardzo dobrze od czasu, gdy wyjechałaś.

Holly drżała, ale nawet gdyby od tego zależało jej życie, nie byłaby w stanie się poruszyć ani odezwać.

Wyglądał cudownie. Wspaniale. Ale był szczuplejszy, o wiele szczuplejszy, i wydawał się postarzały. Ogarnęła ją fala miłości. Och, mój ukochany, dlaczego musiałeś tu do mnie przyjechać? Dlaczego nie mogłeś zostawić spraw swojemu biegowi?

- Jacques, proszę, odejdź - powiedziała w końcu z trudem.

- Nie - odparł stanowczo. - Weź płaszcz, mamy sporo do omówienia.

- Ja... ja nie mogę teraz wyjść. Pracuję tu.

- Holly, weź płaszcz - powtórzył, ignorując jej słowa.

- Mam zawołać pana Bishopa? - spytała płonąca z ciekawości Alice.

- Zawołaj, kogo tylko chcesz - odparł uprzejmie Jacques, nadal nie odrywając oczu od Holly.

- Nie. - To zaczynało już przeradzać się w farsę. - Powiedz mu, że wychodzę wcześniej na lunch - poprosiła.

- I powiedz im też, że potrzebują nowej sprzedawczyni.

- Jacques!

- Tak, kotku?

Holly uznała, że trzeba z tym skończyć. Poszła po płaszcz, a Jacques czekał przy drzwiach. Ręce skrzyżował na piersi, stał w zrelaksowanej postawie. Tyle że nie był zrelaksowany. Znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że udaje. A pani Bishop stała obok niego. Widocznie zdążył już z nią porozmawiać, bo pani Bishop, wyglądająca na lekko oszołomioną, zwróciła się do Holly:

WIOSNA W PARYŻU 289

- Nie musisz tu już dziś wracać - a potem obdarzyła Jacquesa serdecznym uśmiechem.

Jak on to robi? W ciągu chwili, której potrzebowała na wzięcie płaszcza z zaplecza, oczarował tę sprytną, przyziemną kobietę. Poniedziałkowe ranki były zwykle wypełnione gorączkową pracą, a pani Bishop nie należała do miłosiernych kobiet, które chętnie dają pracownikom wolne.

Holly spodziewała się, że Jacques zasypie ją pytaniami, gdy tylko wyjdą na ulicę, ale on tylko wziął ją pod rękę i ruszył przed siebie.

- Dokąd idziemy? - spytała. Kręciło jej się w głowie, była oszołomiona.

Nie spojrzał na nią, głos miał zimny i stanowczy.

- Gdzieś, gdzie będziemy mogli porozmawiać.

- Nie powinieneś był tu przyjeżdżać.

- Musiałem - odparł ponuro.

Doszli do długiego, wysmukłego ferrari, zaparkowanego na poboczu.

- Wsiadaj. - Jacques otworzył drzwi od strony pasażera.

Nie miała wyboru i wśliznęła się na pokryty skórą fotel. Serce biło jej z całych sił. Nie wiedziała, co Jacques jej powie. Miał wszelkie prawo, by się na nią gniewać, jednak dobrze się kontrolował. Ale on zawsze umiał się kontrolować, przypomniała sobie.

- Jesteś za szczupła - powiedział, gdy już jechali od kilku minut. - Piękniejsza nawet niż byłaś, ale za szczupła. Dobrze się odżywiałaś?

- A ty?

- Nie, ale to nie ja wyjechałem.

- To nie znaczy... - gwałtownie zamilkła.

- Tak?

- To, że ja wyjechałam, nie znaczy jeszcze, że mi na tobie nie zależy - dokończyła słabym głosem.

- Ale zależy nie dość? - To było jak nóż w serce. Jacques nie stracił umiejętności ranienia jej.

Co ona może na to odpowiedzieć? Spojrzała na niego, ale patrzył prosto przed siebie, prowadząc samochód.

- To... to nie tak, jak myślisz.

- Może, ale zamierzam się dowiedzieć, i to już, teraz, jak to było naprawdę - powiedział ponuro. - Więc po prostu pogódź się z tym, bo tak będzie o wiele łatwiej dla nas obojga.

Holly wzięła głęboki oddech. Co ma mu powiedzieć? Żadne olśnienie na nią nie spłynęło, a tym razem Jacques nie da się zbyć byle czym. Tak jej mówiła jego mina. Postanowił uzyskać wyjaśnienie, dlaczego jej zdaniem małżeństwo jest niemożliwe. Dlaczego ona wie, że go zawiedzie. Dlaczego nie może mu ufać. Bo o to w gruncie rzeczy chodziło przez cały czas.

- Najpierw zjemy, czy porozmawiamy?

- Słucham?

Powie mu o wszystkim, a wtedy on się przekona, że nie ma dla nich wspólnej przyszłości. Może nawet nie będzie jej już chciał, gdy się dowie, jaka jest naprawdę

Mógł mieć każdą kobietę, jakiej tylko zapragnął. Po co miałby się męczyć z nią?

Więcej już się nie odezwał. Dojechali do parku i Ja-cques zatrzymał samochód.

- To nie był dobry pomysł, Jacques. Lepiej byś zrobił, pozostawiając sprawy tak, jak są.

- Naprawdę? - spytał, przygważdżając ją spojrzeniem, które przeniknęło prosto do jej duszy. - Ja tak nie uważam. Może istnieją mężczyźni, którzy z radością choć bezskutecznie tygodniami szukaliby kobiety, która bez słowa ich opuściła. Może sprawiałoby im przyjemność wypytywanie ludzi, którzy mogą coś wiedzieć, zatrudnianie prywatnych detektywów, odwiedzanie ekscentrycznych staruszek w nadziei, że przedmiot ich poszukiwań mógł się z nimi skontaktować. Bo tak to właśnie było, Holly. Tak właśnie spędzałem czas, odkąd zniknęłaś.

- Nie spodziewałam się tego - powiedziała w napięciu. Wynajął prywatnych detektywów? Trudno w to uwierzyć!

- Najwyraźniej nie - odparł sucho.

- A co obiecałeś pani Gibson za to, że na mnie doniesie? - spytała, czując się trochę pewniej dzięki temu, że jego głos wydawał się taki obojętny.

- Doniesie? - Odwrócił się do niej. - Holly, nie jestem gangsterem, a pani Gibson nie jest... policyjnym kapusiem. - Wziął ją pod brodę i uniósł tak, by patrzyła mu w oczy. - Holly, spójrz na mnie i słuchaj. Chcę poznać prawdę. Nie obchodzi mnie, jak długo będziemy siedzieli w tym samochodzie, ale ją poznam. Nigdy jeszcze nie biegałem za kobietą tak, jak za tobą, nigdy jeszcze nie chodziłem przy kobiecie jak po rozżarzonych węglach, i na pewno nigdy nie czekałem na żadną tak, jak na ciebie. Ale zamierzam z tym skończyć. Rozumiesz?

Wziął w ręce jej bladą twarz. - Kocham cię - powiedział spokojnie - i teraz pocałuję. A potem zadam ci kilka pytań, a ty na nie odpowiesz.

Pocałunek był długi. W końcu Jacques niechętnie się od niej oderwał.

- Holly, kim jest David Kirby i jakie miejsce zajmuje w twoim życiu i w życiu Christiny? I wiedz, że spotkałem się z Christiną.

Popatrzyła na niego z przerażeniem. Twarz miała białą jak płótno.

- Ale ona nie chciała ze mną rozmawiać - kontynuował. - Nic mi nie powiedziała. Jej mąż też nie. Ale wiem, że ten mężczyzna skrzywdził was obie i chcę poznać prawdę. Bo on staje między nami jak widmo, a ja sobie tego nie życzę.

Holly zamknęła oczy.

- David Kirby nie był ani moim chłopcem, ani kochankiem - powiedziała sztywno. - Ja... nigdy nie miałam nikogo... przed tobą.

Przez chwilę Jacques nie odezwał się ani nie poruszył. W końcu powiedział bardzo łagodnie:

- Nadal mi nic nie wyjaśniłaś, petite.

- Mówiłam ci, że wychowywałam się w rodzinach zastępczych od niemowlęctwa aż do chwili, gdy byłam dość dorosła, by żyć na własny rachunek. I pierwsze osiem lat spędziłam u małżeństwa, które było dla mnie jak prawdziwi rodzice. Potem oboje zachorowali i wysłano mnie do innego domu. Do domu Davida i Cassie Kirbych. Byli bogaci. Christina też była u nich, a także mały chłopiec John.

Odwróciła się do okna.

- Tak więc było nas troje. Obdarowywano nas zabawkami, ubraniami. Wszyscy myśleli, że będę szczęśliwa w ich domu. Aleja prawie od pierwszego dnia wyczułam, że dzieje się tam coś złego...

Przełknęła z trudem ślinę, łzy popłynęły jej po policzkach.

- Często przychodził do mojego pokoju. Z początku po prostu chciał, bym usiadła mu na kolanach. Czytał mi, całował na dobranoc ale... nie tak, jak całuje się dziecko. Potem któregoś dnia, gdy już byłam u nich od kilku miesięcy, uznał, że jestem w jego władzy, tak jak Christina i John, on... - Holly głęboko zaczerpnęła tchu - chciał mnie zgwałcić.

Poczuła, jak Jacques drgnął. Objął ją, a ona się nie opierała, ale też nie spojrzała na niego, a tylko ukryła twarz na jego piersi.

- Walczyłam i w końcu zrezygnował, ale zaczął opowiadać o mnie kłamstwa. Kazał też kłamać Christinie. Przeniesiono mnie do innej rodziny, ale byłam przerażona, nie wiedziałam, co myśleć. Od tamtej pory wszystko szło źle.

Holly czuła, jak mocno Jacquesowi bije serce. Nie ośmielała się na niego spojrzeć. Bała się tego, co mógłby wyczytać z jej twarzy. Bo ona nie może stracić odwagi. Musi zrobić to, co zamierzyła.

- Ten mężczyzna... Gdzie on teraz jest?

- Nie żyje - szepnęła. Wytarła oczy ręką, ale nie uniosła głowy. - Miał się odbyć proces, sprawa związana z dziećmi w klubie młodzieżowym, w którym pracował. Christina nabrała wtedy odwagi i on... popełnił samobójstwo.

- Szkoda - mruknął ponuro Jacques. - Ile miałaś wtedy lat? - spytał po chwili. - Kiedy się zabił?

- Byłam na uniwersytecie.

- Tak więc przez ten cały czas sama się z tym zmagałaś? Czy właśnie dlatego przenoszono cię z jednego domu do drugiego?

- Byłam trudnym dzieckiem - powiedziała cichutko. Pogłaskał ją po splątanych włosach i mokrym policzku.

- Cherie, spójrz na mnie - poprosił miękko. A gdy pokręciła głową, dodał czule: - Nigdy nie byłaś trudną osobą. Byłaś odważna i dzielna, i silna, a to może być traktowane jako wyzwanie i bunt przez ignorantów i ludzi niewrażliwych.

- Przestań - jęknęła.

- Co mam przestać?

- Ja nie mogę... - Uniosła głowę, gardło miała ściśnięte, walczyła o panowanie nad sobą. - Jacques, ja nigdy nie będę taka, jaką chciałbyś mnie widzieć. Nie będę taką żoną, jakiej potrzebujesz. Chyba teraz już to widzisz?

- Widzę piękną, dobrą kobietę.

- Jacques, nie potrafię spełnić twoich oczekiwań. Tego, czego masz prawo oczekiwać od żony. Mówiłam ci już, że nigdy nie miałam chłopca, nie mówiąc już o kochanku.

- Bo czekałaś na mnie - powiedział miękko. - A ja już ci mówiłem, cherie, że połączyło nas przeznaczenie. Trzymałem cię w ramionach, dotykałem. Uwierz mi.

- Właśnie o to chodzi. - Oderwała się od Jacquesa. - Tego nie potrafię.

Nadal nie rozumiał.

- Holly, ja nie oczekuję z twojej strony nadzwyczajnych wyczynów w łóżku - powiedział cierpliwie. - To chyba rozumiesz? Myślisz, że nie zauważyłem, że nie masz dużego doświadczenia?

- Nie chodzi mi o stronę fizyczną... - wyjaśniła z rozpaczą. - No, nie tylko o to. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć.

- Spróbuj, zanim zwariuję.

- Nie byłoby tak źle, gdybym cię nie kochała. Ale kocham i... i jeśli byśmy się pobrali, cały czas bym się tylko zastanawiała, kiedy się mną znudzisz. Widziałam, jak kobiety się za tobą uganiają, i wcześniej czy później którejś by się udało. I nawet bym nie mogła mieć ci tego za złe.

- Och, dziękuję - powiedział ironicznie. - Według ciebie jestem nie tylko jakimś donżuanem, który nie potrafi trzymać rąk z dala od kobiet i który popełniłby zdradę z lekkim sercem, ale jestem też słabym człowiekiem bez kręgosłupa, tak?

- Tego nie powiedziałam. - Wszystko poszło źle.

- Właśnie o to mnie oskarżyłaś. A czego się po mnie spodziewasz? Zdobyłem wielki majątek, przyznaję, ale stało się to dzięki bardzo ciężkiej pracy. I nie będę za to przepraszał. Nie mogę też nic poradzić na swój wygląd. Za to odpowiedzialni są moi rodzice. Ale zasady, którymi kieruję się w życiu, są moje własne, a tak się składa, że wierzę w małżeńską wierność.

- Ale nawet jeżeli teraz tak myślisz, to się może zmienić - powiedziała z rozpaczą. - Ja nie jestem dla ciebie odpowiednia. Nie widzisz tego? Twój świat jest tak inny od mojego...

- Holly! - krzyknął. A potem kontynuował już spokojniej. - Cherie, rozumiem, że po tym, co przeżyłaś, jesteś niepewna siebie...

- Nie o to chodzi - przerwała mu. - Jacques, ty nie jesteś zwyczajnym mężczyzną, a ja jestem bardzo zwyczajna. To po prostu by się nie udało. Może krótki romans, ale nie małżeństwo.

- Mylisz się - powiedział spokojnie. - Bardzo się mylisz. To ty jesteś niezwykłą kobietą. I nie chcę romansu, krótkiego czy innego. Chcę się z tobą ożenić. Żyć z tobą jak mąż z żoną.

- Nie mogę - szepnęła.

Przez chwilę tylko na nią patrzył. Holly wiedziała, że stara się opanować. Nigdy nie widziała go jeszcze w takiej złości.

- A ja tu nic nie mam do powiedzenia?! - wykrzyknął. - Ty masz prawo zniszczyć życie sobie i mnie, a ja mam się na to zgodzić? A więc nie! Nie zgadzam się. Nie zgadzam, słyszysz? Nie będę przepraszał za to, kim jestem i - do cholery! - nie ode mnie zależy, czy kobiety uważają mnie za atrakcyjnego mężczyznę. Ale od chwili, gdy poznałem ciebie, nawet nie zauważam innych kobiet. I taka jest właśnie prawda. Pragnę tylko ciebie, teraz i na zawsze. Kocham cię, Holly, i chcę się z tobą ożenić. I zawsze cię będę kochał. Co mogę jeszcze powiedzieć?

- Nic. - Jej usta drżały. - To nie ty stanowisz problem, lecz ja.

- Jak to ładnie z twojej strony, że tak sama się obwiniasz - powiedział z goryczą. - A gdybym był brzydki i biedny? Czy wtedy byś za mnie wyszła?

- Och, Jacques, nie bądź taki.

- Okoliczności mnie do tego zmuszają, nie sądzisz? - Był wściekły. - Holly, dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz, do ostatniego tchu codziennie będę ci na nowo powtarzał, że cię kocham, ale nie możesz mnie wyrzucić ze swojego serca ani z życia. Jestem tu i zamierzam zostać. Twoje problemy są teraz moimi problemami. Razem sobie z nimi poradzimy. To, co dotyczy ciebie, dotyczy również mnie. Ty patrzysz na nas jak na dwoje osobnych ludzi, ale ja tego tak nie widzę. Nie mówimy o tobie albo o mnie. Małżeństwo oznacza „my". Stajemy się jednością. Ja ci pomagam ujarzmić twoje demony, a ty pomagasz w tym mnie.

W teorii brzmiało to bardzo ładnie.

- Ciebie nie nawiedzają demony - powiedziała spokojnie. - Pokonałeś je całe lata temu.

- Każdy człowiek ma swoje demony i potrzebuje pomocy w walce z nimi. A ja nie jestem samotną wyspą, tak samo jak i ty. A właśnie tak próbowałaś żyć, odkąd skończyłaś osiem lat, prawda? Ale nie możesz żyć tak nadal. Kirby to przeszłość i powinien być pogrzebany w twojej pamięci jak w grobie. Jeżeli tego nie zrobisz, będzie ci nadal zadawał ból. Sama mu na to pozwolisz.

Ta myśl ją zaszokowała. Narastał w niej żal do niego, i wściekłość.

- Jak śmiesz mówić coś takiego?! - wykrzyknęła z furią. - On nie ma na mnie żadnego wpływu. Żadnego!

- Udowodnij to. Powiedz, że jesteś gotowa podjąć ryzyko i zostać moją żoną. Powiedz, że mi ufasz, jeżeli nawet nie potrafisz zaufać sobie. Kocham cię całą duszą, całą moją istotą. Holly, trzymasz w rękach moje serce.

Minęła długa chwila, zanim Holly zdołała się odezwać. Nawet nie uświadamiała sobie, że bezgłośnie płacze, łzy płynęły jej strumieniem po policzkach, ale Jacques nie wyciągnął do niej rąk, nie przytulił jej. Wiedziała dlaczego. To był czas decyzji. Mężczyzna taki jak Jacques nie będzie długo prosił. Był na to za dumny. Obnażył swoją duszę i dał jej wszystko, co mógł. Ale jej to nie wystarczyło.

- Nie.

Nastała jeszcze jedna długa chwila ciszy, a potem Jacques przekręcił kluczyk w stacyjce i silnik zbudził się do życia.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Masz jakieś miłe plany na sylwestra? - spytała Alice.

- Nie. - Holly zmusiła się do uśmiechu. - Chyba że potraktować jako miły plan pilnowanie chrzestnej córki. Lucy i James idą na przyjęcie do sąsiadów, a ja zostanę z Melanie Annę. Protestowali, ale i tak nigdzie się nie wybierałam.

- My idziemy całą grupą na Trafalgar Sąuare. - Alice zachichotała. - Może zobaczysz nas jutro w wiadomościach. No wiesz, będziemy pić, bawić się, słuchać jazzu.

- No to życzę dobrej zabawy - odparła Holly i zwróciła się do kolejnego klienta, który przed zamknięciem piekarni chciał jeszcze kupić ciastka.

Idąc potem do domu, znów zaczęła myśleć o Jacąuesie. Minęły dwa tygodnie od ich spotkania i każdą sekundę tych dwóch tygodni wypełniała jej bolesna tęsknota. Głęboka otchłań samotności, w jakiej zawsze żyła od chwili, gdy zabrano ją od pierwszej rodziny zastępczej, jeszcze się pogłębiła. Miała nadzieję, że z upływem czasu będzie coraz mniej cierpieć, ale było jeszcze gorzej.

Boże Narodzenie przeżyła jak w koszmarze, a najgorsze było to, że musiała udawać przed Lucy i Jamesem dobry humor. A przez cały ten czas analizowała w głowie rozmowę z Jacquesem, aż w końcu bała się, że mózg jej eksploduje.

Zawiózł ją z powrotem przed piekarnię, nie mówiąc ani słowa. Wysiadł razem z nią, wziął ją za rękę i z ponurą miną powiedział:

- Holly, nie możesz wyrzucić mnie ze swojego serca i umysłu. Czy tego nie widzisz? Już jest na to za późno. O wiele za późno.

A potem odwrócił się, wsiadł do samochodu i bez jednego spojrzenia odjechał. I od tego czasu się nie odezwał.

Przez całe święta czekała na jego telefon, nawet na wizytę, ale się nie doczekała. I właściwie tego właśnie chciała... Ale, z drugiej strony, sama myśl o małżeństwie z nim budziła w niej przerażenie. Jak mogłaby kochać Jacquesa tak bezgranicznie, jak oczekiwał, jak zasługiwał, kiedy pętały ją łańcuchy strachu i wątpliwości? Nie mogła, odpowiadała sobie. Ale też jak żyć bez niego teraz, gdy go poznała? Też nie mogła.

Po świętach codziennie spodziewała się, że go zobaczy. Gdy w piekarni nad drzwiami rozlegał się dzwonek, unosiła wzrok, ale zawsze wchodził ktoś inny. A więc Jacques już nie przyjdzie. Wziął ją za słowo i przestał sobie nią zawracać głowę, a ona nie wiedziała, jak to przeżyje.

Zamrugała, bo łzy zamgliły jej wzrok. Tylko bez użalania się nad sobą - miała swoją szansę i odepchnęła ją.

Jednak teraz nie była już pewna, czy jeszcze raz podjęłaby taką samą decyzję. Tyle że on już nie wróci. Mężczyzna tak dumny jak Jacques nie będzie w nieskończoność walił głową w mur.

Opanuj się, nakazała sobie, dochodząc do domu Lucy i Jamesa. Wytarła łzy.

Drzwi otworzyły się gwałtownie.

- Holly, to ty?! - krzyknęła Lucy.

- Tak. Co się stało?

- Och, Holly, wchodź, szybko!

W głosie Lucy była nutka, od której Holly dreszcz przebiegł po plecach. Wbiegła do holu i stanęła jak wryta. W drzwiach bawialni stała pani Gibson. Holly nie widziała się z nią od czasu nieszczęsnej wizyty Jacquesa. Nie miała do niej żalu. Pani Gibson uważała, że podając Jacquesowi jej adres, robi to, co dla niej najlepsze.

- Pani Gibson, co się stało? - Było wyraźnie widać, że staruszka jest zdenerwowana. Zresztą bez poważnego powodu na pewno nie ruszyłaby się z domu.

- To ten miły młody człowiek, Jacques... Przyszłam z jego powodu.

No, tak. Pani Gibson uznała, że w przeddzień Nowego Roku musi wystąpić w roli dobrej wróżki i odegrać rolę swatki - pomyślała Holly ponuro.

- Wolałabym o nim nie rozmawiać - powiedziała spokojnie. - Przez jakiś czas widywaliśmy się, ale to się już skończyło.

- Czyżby?

Lucy już zamierzała się wtrącić, ale pani Gibson machnęła ręką, żeby ją uciszyć.

- Bardzo mnie to dziwi, bo on wciąż o tobie myśli. „Milly", powiedział, czy wiesz, że mówił do mnie „Milly"? - spytała.

- Eee, nie. Nie wiedziałam.

- Och, właśnie tak do mnie mówi. Tego pierwszego popołudnia, gdy przyszedł do mnie na podwieczorek, kiedy wciąż tak ciebie szukał dniami i nocami - postanowiliśmy mówić sobie po imieniu. Milly to oczywiście zdrobnienie od Millicent.

- Tak. - Holly z trudem zdobywała się na cierpliwość.

Pani Gibson wyraźnie dała do zrozumienia, że zastanowiła się nad sytuacją i zdecydowała, po której jest stronie, a nie była to strona Holly. O ile Holly było wiadomo, nikt by się nie odważył zwracać do tej srogiej staruszki po imieniu, pewnie nawet zmarły pan Gibson tego nie robił. Ale Jacques oczywiście w ciągu jednej chwili tak ją oczarował, że z radością mu na to pozwoliła.

- No więc, na czym to ja skończyłam? - Pani Gibson spiorunowała wzrokiem Holly i Lucy, jakby to one były winne temu, że się zagubiła. - Och, już wiem. Mówiłam ci, co ten kochany chłopiec mi powiedział...

- Pani Gibson!

- Milly, powiedział - pani Gibson całkowicie zignorowała próbę Holly, by jej przerwać - odnajdę tę kobietę, jakkolwiek długo miałbym jej szukać, bo chcę z nią spędzić resztę życia. I co ty na to? - spytała wojowniczo.

- Jak mówiłam, nic nas już nie łączy - odparła Holly stanowczo.

- Lucy twierdziła, że to właśnie powiesz.

- I miała rację.

- Więc nie chcesz się dowiedzieć o strasznym wypadku, jakiemu uległ ten kochany chłopiec? Co z oczu to i z serca, tak? - Pani Gibson wpatrywała się ostro w Holly.

- Co... co pani powiedziała?

- Stało się to w wigilijny poranek - kontynuowała niestrudzenie pani Gibson. - Zderzenie z samochodem. Zjechał na przeciwny pas szosy, by nie wpaść na dziecko, które wybiegło prosto pod koła. I oczywiście motocykl nie miał żadnych szans, prawda? Pan Gibson w młodych latach też jeździł na motorze, ale gdy go poznałam, szybko położyłam temu kres.

- Mówi pani, że Jacques jest ranny? Chyba nie...

- Umarł? Och, nie. Czyżbyś właśnie tak mnie zrozumiała? - spytała pani Gibson tonem, który nie sugerował żadnych przeprosin. Krótka, ostra terapia szokowa. Po rozmowie z gospodynią Jacquesa uznała, że tego właśnie Holly potrzebuje. Ta głupia sprawa zaszła już za daleko i trzeba przywrócić Holly rozum. - O ile mi wiadomo, przez kilka dni był nieprzytomny. No, ale nie będę ci dłużej zajmować czasu. Na pewno chcesz już napić się herbaty. Tylko wezmę płaszcz i...

- Pani Gibson, proszę...

Pani Gibson w końcu ulitowała się nad tą młodą kobietą, z której twarzy odpłynęła cała krew.

- Nie wiem wiele więcej, niż ci opowiedziałam, ale, jak zrozumiałam, bezpośrednie niebezpieczeństwo już mu nie grozi. Ja tylko zadzwoniłam pod numer, który mi dał. Nie odzywał się i to mi się wydało dziwne, skoro obiecał zadzwonić koło Bożego Narodzenia.

- Obiecał?

- Och, tak. Zamierzał spędzić święta w Anglii. - Pani Gibson spojrzała na Holly porozumiewawczo. - Tam, gdzie jest jego ukochana. Jego gosposia powiedziała, że zdążył dopiero odjechać na niewielką odległość od chateau, gdy zdarzył się wypadek. Wydaje mi się, że jego rodzina chciała cię powiadomić, ale nie wiedzieli, jak się z tobą skontaktować, a Jacques był w śpiączce.

Śpiączka. Boże! Proszę Cię, Boże, nie pozwól mu umrzeć. „Bezpośrednie niebezpieczeństwo już mu nie grozi". Co to właściwie znaczy? Może zostać kaleką na całe życie. Mógł umrzeć! Mógł umrzeć, a ona nigdy by się o tym nie dowiedziała. Boże, proszę, pomóż mi szybko do niego dojechać. Niech on nie ma nawrotu albo czegoś takiego...

O dziewiątej wieczorem tego samego dnia Holly leciała do Francji.

Przed wyjazdem zadzwoniła do Monique. Gospodyni, słysząc jej głos, wybuchnęła płaczem, co przeraziło Holly niemal na śmierć. Przeżyła najgorsze sekundy swojego życia, ale gdy Monique wreszcie się trochę opanowała, okazało się, że Jacques nie czuje się ani gorzej, ani lepiej niż rano, gdy telefonowała pani Gibson.

- Poważnie poturbowany i obie nogi złamane - poinformowała Monique przez łzy. - Były też obrażenia wewnętrzne, jednak lekarze wydają się zadowoleni z procesu leczenia. Oczywiście jest jeszcze bardzo chory, a na tym etapie każdy dzień może przynieść jakąś różnicę. Nie ma żadnej gwarancji co do powrotu do zdrowia.

Lot, a potem jazda taksówką do szpitala nie pozostawiły Holly żadnych wyraźnych wspomnień. Mogła myśleć tylko o Jacquesie.

Od pierwszej chwili robiła wszystko, by go od siebie odepchnąć. Nie chciała mu ufać, tak bardzo go zawiodła, że nie miałaby mu za złe, gdyby nie chciał jej więcej widzieć po tym gorzkim spotkaniu w Anglii. Ale jechał do niej. Monique to potwierdziła. Wyjechał wczesnym rankiem w Wigilię, by spędzić z nią święta. By z nią być.

Jak mogła być taka głupia? Jak mogła sobie wyobrażać, choćby przez krótką chwilę, że może żyć bez niego? Jeżeli coś mu się stanie, ona też umrze. Nie będzie chciała żyć dalej. To wszystko wydarzyło się z jej winy. Gdyby tamtego dnia nie kazała mu odejść, nie musiałby wybierać się w drogę, w której omal nie zginął. I jeszcze może umrzeć. A jeżeli lekarze czegoś nie dopatrzyli? Gazety codziennie donoszą o takich przypadkach. Nikt nie jest doskonały, a nawet najlepszy lekarz też jest tylko człowiekiem.

A jeżeli przyjdzie do szpitala, a on zmienił zdanie po tym wszystkim, co się stało? Po wypadku? Może wreszcie jej uwierzył, że nie potrafi mu zaufać. Sama przecież w to wierzyła. I nadal do pewnego stopnia wierzy. I nawet gdyby miała rację, że Jacques nie zdoła pokochać jej na zawsze, wszystko było lepsze, niż gdyby zabrała go teraz śmierć.

Po przyjeździe do szpitala Holly ze zdziwieniem dowiedziała się, że jej tu oczekiwano. Młoda pielęgniarka natychmiast poprowadziła ją do pokoju Jacquesa. Widocznie nieoceniona Monique uprzedziła szpital.

Barbe czekała na nią na korytarzu przez separatką. Na widok Holly zerwała się z krzesła i szeroko otworzyła ramiona.

- Tak się cieszę, że już jesteś - szepnęła, ściskając ją z całej siły. - Wszyscy się cieszymy. Reszta rodziny wróciła do domu, żeby się przespać, jesteśmy naprawdę wykończeni, ale ja postanowiłam zostać i zaczekać na ciebie.

- Dziękuję. Jak on się czuje?

- Odzyskał przytomność, a to jest najważniejsze - powiedziała Barbe ze słabym uśmiechem. - Okropnie nas wystraszył. Przez te wszystkie dni leżał bez życia, a przecież zawsze rozsadzała go energia, był taki żywotny, prawda?

Holly skinęła głową.

- Ciągle jeszcze przez większość czasu śpi, ale gdy się budzi, rozpoznaje nas. A jeśli chodzi o jego nogi... potrzeba czasu, jak mówią lekarze, ale wyzdrowieje. Może już do końca życia kuleć.

- Och, Barbe... - Holly z trudem oddychała, żołądek miała ściśnięty. Chciała tylko zobaczyć Jacquesa, usiąść koło niego, pocałować go. - Czy wie, że miałam przyjechać? - szepnęła.

Barbe popatrzyła jej w oczy.

- Uważaliśmy, że lepiej zaczekać.

Na wypadek gdyby jednak zmieniła zdanie. Rodzina Jacquesa nie wiedziała, jak bardzo ona go kocha. Była więc tym bardziej im wdzięczna za sposób, w jaki ją teraz przyjęli.

- Mogę tam wejść?

- Oczywiście. Ja już jadę do domu, więc ucałuj go ode mnie. Gdy stąd wyjdziesz, czeka na ciebie pokój w chateau.

Holly była przygotowana na widok aparatury i rozmaitych rurek podłączonych do ciała Jacquesa, ale nic takiego nie zobaczyła. Tylko pod kołdrą odznaczała się duża konstrukcja chroniąca ranne nogi. Holly spokojnie podeszła do łóżka, chociaż serce jej biło pospiesznie. Spojrzała na śpiącego.

To był Jacques, a jednocześnie nie on. Leżał całkowicie nieruchomo. Chyba nigdy jeszcze nie widziała go w takim bezruchu. Twarz miał bladą, prawie szarą. Czarne włosy opadły mu na czoło w sposób, do jakiego normalnie nigdy by nie dopuścił, długie ciemne rzęsy przydawały jeszcze bladości policzkom. Holly czuła się tak, jakby wyrwano jej serce z korzeniami.

Och, Jacques... Przełknęła łzy, które gromadziły jej się pod powiekami od czasu rozmowy z panią Gibson. Ale teraz nie mogła płakać. Nie tutaj. Jacques może się w każdej chwili obudzić, a nie chciała, by pierwszym widokiem, jaki napotka, była jej zapłakana twarz. Ale kochała go. Tak bardzo go kochała. I rozpaczliwie pragnęła wierzyć, że zdołają razem żyć.

Na chwilę zamknęła oczy, mówiąc sobie, że musi być silna, a gdy je otworzyła, Jacques na nią patrzył.

- Witaj, kochanie. - Po raz pierwszy tak się do niego zwróciła. Usta zaczęły jej drżeć, gdy nie odpowiedział, a jedynie patrzył na nią. Pochyliła się, musnęła jego wargi ustami, a wtedy poczuła, jak obejmuje ją, przyciąga do siebie i całuje z namiętnością, która zadaje kłam opinii lekarzy.

- Ja... urażę cię. - Gdy usiłowała się podnieść, tylko jeszcze mocniej zacisnął ramiona.

- Nie wierzę, że jesteś rzeczywista. - Był to cichy szept, ale głęboki, zmysłowy głos bez wątpienia należał do Jacquesa. - Gdy zobaczyłem cię stojącą tutaj, pomyślałem, że śnię. Tyle o tobie śniłem...

Jeszcze raz ją pocałował, chciwie i długo, nie tak, jak ciężko chory człowiek powinien całować.

- Jacques, jestem za ciężka.

- Nie.

- Twoje nogi...

- Do diabła z moimi nogami!

Holly poddała się i znów zaczęła go całować. Dopiero później pozwolił jej się podnieść. Usiadła na brzegu łóżka, trzymając go za ręce. Oczy lśniły jej od łez.

- Tak mi przykro, tak bardzo przykro... - szeptała.

- Nigdy nie powinnam była kazać ci odejść. Wtedy to by się nie stało.

- Nie kazałaś mi odejść, cherie - szepnął. - To ja tak postanowiłem, żeby dać ci trochę czasu na odzyskanie rozumu. Nie zamierzałem się poddawać, ani wtedy, ani nigdy. I to ja postanowiłem jechać do ciebie motorem na Boże Narodzenie, nie ty. Wypadek mógł się zdarzyć w każdej chwili i w każdym miejscu.

- Ale zdarzył się właśnie teraz - szepnęła, a na rzęsach wisiały jej łzy.

- I przywiódł cię do mnie, prawda? Więc dobrze, że się tak stało.

- Jak możesz tak mówić! - wyszeptała drżącym głosem. - Mogłeś zginąć, a twoje biedne nogi...

- Moje biedne nogi się wygoją - powiedział głosem, który tak przypominał dawnego Jacauesa, że poczuła przypływ ulgi. - A już na pewno na czas naszego ślubu. I jeszcze bardzo długo nie zamierzam umierać. Nie zostawię cię, rozumiesz? Razem się zestarzejemy.

- Och, Jacques. - Nie uświadomiła sobie, że płacze - łzy spływały jej powoli po policzkach. Wszyscy, na których jej zależało, w przeszłości zostali jej odebrani. Dlaczego więc w przyszłości miałoby być inaczej?

- Zestarzejemy się razem - powtórzył miękko, uśmiechając się do niej. - Bo wyjdziesz za mnie, prawda, ma cherie. Nie wiem, jak się dowiedziałaś, że tu jestem, ale teraz i ty tu jesteś. Nie obchodzi mnie, jak to się stało. Gdy tylko mogłem znów myśleć, mówiłem sobie, że okażę się silny. Chciałem zaczekać, aż nogi mi się wygoją, i wtedy iść do ciebie i sprawić, żebyś za mnie wyszła. A teraz jesteś tu i widzę, że to było szaleństwo. W chwili gdy cię zobaczyłem, opuściła mnie cała moja duma.

- Trudno mi w to uwierzyć...

- A więc musisz się jeszcze sporo o mnie dowiedzieć - zripostował z uśmiechem. A jego uśmiech był potęgą. Zawsze wywracał jej świat do góry nogami. -1 ja o tobie też - dodał. - Ale będziemy mieli mnóstwo czasu na naukę. Holly, pocałuj mnie.

Delikatnie dotknęła ustami jego ust, ale on objął ją z całej siły i całował łakomie, zaborczo. Głaskał ją, wsunął ręce pod jej bluzkę i dotykał zmysłowo.

Nagle na korytarzu rozległy się kroki.

- Jacques, ktoś tu idzie - szepnęła. Wyprostowała się, przygładziła ubranie i odgarnęła włosy z płonącej twarzy. - Co by powiedzieli, gdyby zastali nas tak w szpitalnym łóżku? - dodała ze śmiechem.

- Że mogę się wydostać z tego przeklętego miejsca wcześniej, niż im się wydawało - parsknął. A potem oczy mu pociemniały. - Teraz mi wierzysz? Wystarczająco, by wziąć ze mną ślub, gdy tylko będę mógł stąd wyjść o własnych siłach? Tyle na razie mi wystarczy, petite. Reszta przyjdzie z czasem. Przekonasz się, że cię kocham, pragnę i potrzebuję. Czy przestaniesz już ode mnie uciekać? Przyjechałaś, żeby już ze mną zostać?

Bez słowa skinęła głową, niezdolna wydać z siebie głosu, ale jej oczy mówiły o miłości, jaką do niego czuje.

- Stworzymy sobie własny świat, cherie. W to też musisz mi uwierzyć. Świat, w którym nasze dzieci będą wiedziały, że są chciane i kochane, i w którym nigdy nie będą musiały przejść przez to, przez co ty przeszłaś. Nasz świat będzie bezpieczny i solidny.

Nagle z dworu dobiegły głośne wystrzały.

- Sztuczne ognie - szepnęła Holly drżącym głosem. - Jacques, to Nowy Rok!

- I nowy początek - powiedział miękko. Powieki zaczęły mu się zamykać. Holly zrozumiała, że mimo brawury, jaką okazywał, jest już wyczerpany. - I to my zrobimy go takim, jakim chcemy, żeby był, petite. Merveilleux! Zgadzasz się ze mną?

- Musisz nauczyć mnie francuskiego. Nie zgodzę się, by nasze dzieci mówiły językiem swojego ojca lepiej niż ja.

- Dobrze. - Pogłaskał ją po policzku. - Ale czy to po francusku, czy po angielsku, będę do ciebie mówił w każdej chwili, gdy będziesz tego potrzebowała, bo ogarnie cię lęk. I w końcu przestaniesz się bać. Uwierz mi. Ile razy w ciągu dnia będziesz mnie potrzebowała, będę przy tobie. Przysięgam. I kocham cię.

- A ja kocham ciebie - szepnęła.

- I to jest wszystko, czego nam potrzeba.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Był piękny, mroźny lutowy dzień, gdy Jacques i Holly brali ślub w ogrodach chateau. Lekarze poinformowali Jacquesa, że będzie mógł chodzić dopiero pod koniec wiosny. On jednak skrócił ten termin o połowę, ale, jak szepnęła Lucy do Jamesa podczas krótkiej ceremonii, miał wszelkie powody, by wyzdrowieć.

Holly wyglądała olśniewająco w stylowej sukni koloru kości słoniowej, z tiulowym welonem i trenem i narzutką obramowaną chmurami miękkich, poruszających się na wietrze piór.

Miesiąc miodowy spędzili na Karaibach, a potem na dwa miesiące pojechali jeszcze na Wielką Rafę. Gdy wrócili do domu, Jacques chodził już tak dobrze, jakby nigdy nie miał wypadku, a Holly otaczała aura prawdziwie kochanej i szczęśliwej kobiety.

Mijał czas, Holly otwierała się jak kwiat w słońcu mężowskiej adoracji, a gdy urodziła im się córka i niedługo potem syn, czuli nad sobą błogosławieństwo niebios.

A potem, rankiem w dniu dziesiątej rocznicy ślubu, gdy leżeli w wielkim łożu, Holly leniwie się przeciągnęła.

- Jacques, jesteśmy tacy szczęśliwi...

- Wiem.

- A mogło tak nie być.

- Nie masz racji - zaprzeczył. Uniosła się na łokciu, by spojrzeć w jego piękne bursztynowe oczy. - Nie dopuściłbym do tego - powiedział miękko. - Nigdy bym się nie poddał, petite. I ty o tym wiesz.

- Jacques, chciałabym mieć więcej dzieci. - A gdy spojrzał na nią z radosnym uśmiechem, szybko powiedziała: - Posłuchaj. Chcę stworzyć rodzinę zastępczą dla malutkich dzieci, które potrzebują miłości i troski. Dla dzieci skrzywdzonych przez życie, takich jak ja. Teraz jestem już na to gotowa. Chcę dać im szansę. Tylu dzieciom, ile pozwolą nam przyjąć, bo...

- Bo co? - Musnął palcem jej policzek.

- Bo nie każde z nich napotka na swojej drodze takiego człowieka jak ty. Potrzebują nas już teraz. Miałeś rację. Miłość jest wszystkim, czego człowiek potrzebuje, by wydobyć się z mroków nocy i wyjść na światło.

- A w twoim życiu nie ma już cieni, cherie!

- Ani jednego.

- A więc dobrze, zajmiemy się tym. I tak zrobili.

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Brooks Helen Wiosna w Paryżu
0683 Brooks Helen Wiosna w Paryżu
Brooks Helen Wiosna w Paryżu
683 DUO Brooks Helen Wiosna w Paryżu
WIOSNA W PARYŻU B.Kozidrak, Teksty 285 piosenek
Brooks Helen Oaza zapomnienia
Wiosna w Paryżu
236 Brooks Helen Flirt w Londynie
Brooks Helen Włoskie wakacje
85 Brooks Helen Święta w rezydencji
260 Brooks Helen Kolacja z byłym szefem
015 Brooks Helen Oaza zapomnienia
Brooks Helen Oaza zapomnienia(1)
192 Brooks Helen Ślub przed sylwestrem(2)
0363 Brooks Helen Wyznanie miłości
Brooks Helen Słodkie rodzynki, gorzkie migdały

więcej podobnych podstron