Labo Zamach na Papieża


Sebastian Labo

Zamach na Papieża

w świetle Fatimy i w cieniu jednej rewolucji

Pro Fratribus - Rzym

Przepisała Marianna Żydek

Drogim rodzicom z wyrazami wdzięczności

Wprowadzenie

Książka ta, wydana najpierw w języku niemieckim, była pierwszą publikacją

o zamachu na Papieża Jana Pawła II. W międzyczasie ukazały się w różnych

językach inne książki poświęcone temu tematowi. Tym niemniej praca ta

pozostała jedyną, która przedstawia tragedię z 13 maja 1981 r. "w świetle

Fatimy", to znaczy w świetle przepowiedni, jakie Matka Boża przekazała 65

lat temu trojgu pastuszkom. W jednej z nich Matka Boża uprzedzała, że

"Ojciec Święty wiele będzie musiał wycierpieć".

Być może wręcz konieczny był ten krwawy zamach, by wstrząsnąć sumieniami

ludzkimi i przypomnieć chrześcijanom, że należy odnieść się z pełną powagą

do objawień małej Hiacynty, której ukazała się "biała postać z plamami krwi

na placu Św. Piotra".

Widzenie Hiacynty stało się bolesną rzeczywistością. Jedynie cud zdołał

uratować Jana Pawła II, gdy dosięgnął go cios śmiercionośnej ręki.

Diabelska próba zamordowania Namiestnika Chrystusowego w jego własnym domu,

podczas gdy pełnił on służbę Pasterza i Ojca, nastąpiła dokładnie tego

samego dnia w 64 lata po pierwszym ukazaniu się "Białej Pani" w Cova da

Iria.

Sam Papież podkreślił w swej homilii w Fatimie ten tajemniczy zbieg

okoliczności:

"...Przybywam więc tutaj w dniu dzisiejszym, gdyż właśnie w tym dniu

ubiegłego roku, na placu Św. Piotra w Rzymie, został dokonany zamach na

życie papieża, co zbiegło się w tajemniczy sposób z datą pierwszego

objawienia w Fatimie, które miało miejsce w dniu 13 maja 1917 r. Daty te

spotkały się ze sobą w taki sposób, że musiałem odczuć, iż jestem tutaj

przedziwnie wezwany. I oto dzisiaj przybywam. Przybywam po to, ażeby na tym

miejscu, które, jak się wydaje, zostało szczególnie wybrane przez Matkę

Boga, dziękować Bożej Opatrzności..."

Słowami tymi Jan Paweł II sam potwierdził ścisłą zbieżność między

zamachem a Fatimą, zbieżność, która jest główną tezą niniejszej książki.

Autor jej, Ojciec Sebastian Labo TJ, mój współpracownik, wyznał mi rok

temu, jak wielka była jego radość, gdy usłyszał, że Papież zapowiedział swą

podróż do Fatimy.

Wydanie włoskie poszerzone zostało o rozdział poświęcony wizycie Jana

Pawła II w Fatimie i zawiera ponadto zasadniczą myśl jego homilii oraz akt

zawierzenia świata Matce Bożej z Fatimy.

Czytelnik będzie miał dzięki temu możność zaznajomienia się z homilią

Ojca Świętego oraz przemyślenia jej głębokiej perspektywy i aktualności.

Trudno o zachowanie obojętności wobec tego tekstu. Lecz chrześcijanin

winien również zadać sobie pytanie: co chciał nam oznajmić Bóg,

dopuszczając "dramat na placu Św. Piotra?" Odpowiedzi na to udziela właśnie

orędzia z Fatimy. Apel Matki Bożej objawia nam miłosierdzie Boga.

Wizyta Jana Pawła II w Fatimie była nie tylko wyrazem wdzięczności w

stosunku do Tej, która ocaliła mu życie, lecz również okazją dla ludzi,

zwłaszcza dla chrześcijan, by odpowiedzieli bezzwłocznie na apel Matki

Bożej, wzywającej do modlitwy, pokuty i życia godnego chrześcijan.

Ja sam nie mam wątpliwości, że od tej odpowiedzi na przesłanie z Fatimy

zależy dziś pokój na świecie i możliwość naszego przeżycia. Książka ta ma

na celu skłonić do refleksji i czynów, które doprowadziłyby do pojednania z

Bogiem i z bliźnim, warunku koniecznego dla sprawiedliwego, stałego i

niewzruszonego pokoju.

Rzym, 25.III.1983

święto Zwiastowania i dzień otwarcia Nadzwyczajnego Roku Świętego

Paweł Hnilica, Biskup tytularny Rusado

Przedmowa

Habent sua fata libelli

I książki mają swój los

Niewiele miesięcy po zamachu na Papieża Jana Pawła II w dniu 13 maja 1981

r. kilkakrotnie zapytywałem "mego" księgarza, czy nie posiada jakiejś

książki poświęconej temu dramatycznemu wydarzeniu. Za każdym razem

odpowiedzią było suche "nie". Byłem tak poruszony, że postanowiłem napisać

tę książkę, która w rok po ukazaniu się w wydaniu niemieckim ujrzała

światło dzienne w języku włoskim.

Książka tematycznie podzielona jest na dwie części. Pierwsza z nich

obejmuje 12 rozdziałów o chrakterze przeważnie dokumentarnym: sytuacja i

atmosfera na placu Św. Piotra tuż przed zamachem i po zamachu do godziny

dwunastej w nocy, krótki przegląd natychmiastowych reakcji we Włoszech, w

Polsce i innych krajach, życzenia powrotu do zdrowia od chrześcijan i osób

innych wyznań, polityków, dzieci, młodzieży, ludzi starszych i chorych,

jako że dziesiątki tysięcy osób w oświadczeniach publicznych, telegramach i

listach przesłanych Ojcu Świętemu dały wyraz swemu oburzeniu i nadziei oraz

zapewniały o modlitwie o jego wyzdrowienie. Analiza reakcji międzynarodowej

prasy na zamach uzupełnia ten przegląd. Działalność Papieża przebywającego

w szpitalu i próba odpowiedzi na ogólnie stawiane pytanie, jak mogło się to

wszystko wydarzyć, zamykają pierwszą część.

Nie chciałem jednak ograniczyć się do samej dokumentacji i w związku z

tym w drugiej części dokonałem próby wyjaśnienia ukrytego sensu zamachu.

Jeśli bowiem nawet jeden włos nie spada z głowy, o ile nie jest to wolą

Boga, jeśli to wszystko, co dzieje się, choćby było bolesne, następuje za

pozwoleniem Boskim i jest przez Boga zamierzone dla naszego ostatecznego

dobra, to można, a nawet trzeba zastanowić się nad tym, co chciał On nam

oznajmić pozwalając na dokonanie zamachu przeciwko Namiestnikowi

Chrystusowemu.

"Madonna z Fatimy uratowała Papieża". Zdanie to zostało wypowiedziane

przez wielu na placu Św. Piotra i w innych miejscach, kiedy Papież, pomimo

utraty ogromnej ilości krwi, nie zmarł na miejscu zamachu. "Jedna ręka

wymierzyła broń, a druga zmieniła kierunek kuli" - zauważył sześć miesięcy

później sam Papież.

Czy dramat na placu Św. Piotra ma jakiś związek z objawieniami w Fatimie

i z Wielką Rewolucją Październikową z 1917 r.? Odpowiedź na to pytanie jest

głównym celem książki. Wizyta Jana Pawła II w Fatimie potwierdziła moje

przekonanie, że istnieje ścisły związek między tymi wydarzeniami.

Koblencja - Rzym, 2.II.1983,

święto Ofiarowania Pana Jezusa.

O. Sebastian Labo SJ

Autor

I.

Środa, 13 maja 1981: tragedia na placu Św. Piotra

"Nie można wyrazić tego słowami, trzeba było to zobaczyć!" - powiedział

kardynał Pragi, Frantisek Tomasek, jeden z nielicznych biskupów obecnych na

audiencji owego popołudnia w środę. Któż mógłby pomyśleć, że w dwadzieścia

minut po pojawieniu się Ojca Świętego na placu Św. Piotra, w otoczeniu 40

tysięcy pielgrzymów, jeden z nich wzniesie rękę nie po to, by powitać

Namiestnika Chrystusowego lub poprosić go o udzielenie błogosławieństwa,

lecz po to, by oddać doń strzał!

W kilka dni później kardynał Tomasek opisał w Radio Watykańskim w języku

czeskim, jako naoczny świadek, dramat z 13 maja. Jest to osobiste

świadectwo biskupa, który poznał Karola Wojtyłę dwadzieścia lat temu

podczas II Soboru Watykańskiego i następnie pozostawał w bardzo ścisłym

kontakcie z biskupem Krakowa: z oczywistych powodów - bliskości

geograficznej oraz wspólnych problemów związanych z ateistycznym ustrojem

panującym zarówno w Polsce, jak i w Czecho - Słowacji.

***

13 maja po południu tłum zgromadzony przed Bazyliką Św. Piotra oczekiwał

z radością pojawienia się Ojca Świętego. Wszystko odbywało się jak zwykle.

Oczekiwanie stawało się coraz gorętsze, jak wskazywała na to reakcja grupy

młodzieży skandującej słowa powitania. Dzwony wybiły godzinę piątą - znak,

że zbliżała się upragniona chwila. Nagle z tłumu wznoszą się okrzyki

entuzjazmu: zbliżał się, stojąc w dżipie, Ojciec Święty. Rozsyła powitalne

znaki we wszystkie strony, błogosławi, ściska niezliczoną ilość rąk,

ojcowski uśmiech ani na chwilę nie opuszcza jego ust. W chwili, gdy wciąż

uśmiechnięty zwraca on jednemu z pielgrzymów pełną radości córeczkę po

uściśnięciu jej i pobłogosławieniu następuje coś tak nieoczekiwanego jak

grom z jasnego nieba. Słychać strzały, polski kapłan, Stanisław Dziwisz,

osobisty sekretarz Papieża i kamerdyner Angelo Gugel podtrzymują padającego

Ojca Świętego, podczas gdy jego biała szata zabarwia się krwią. Nie sposób

opisać ogólnego zaskoczenia, trzeba było to oglądać. Dżip Papieża z ogromną

szybkością pędzi w kierunku Bazyliki, przed którą w czasie audiencji stoją

zawsze karetki pogotowia ratunkowego. Jan Paweł II zostaje umieszczony w

jednej z nich. Wyrusza ona natychmiast do kliniki Agostino Gemelli. Nikt z

obecnych nie jest w stanie powstrzymać łez. Słychać szlochy, ale przede

wszystkim modlitwy, modlitwa bowiem dodaje światła i siły w

najtrudniejszych chwilach.

O godzinie 18 Ojciec Święty znajduje się już na stole operacyjnym.

Stracił tyle krwi, że trzeba dostarczyć mu przy pomocy transfuzji 3 litry

nowej krwi. Stwierdza się groźną ranę od broni palnej w jamie brzusznej

oraz dwie lżejsze rany na prawym ramieniu i na palcu wskazującym lewej

ręki; nie został na szczęście, uszkodzony żaden organ ważny dla życia.

Operacja zakończyła się około godziny 23.30, po czym przeniesiono Ojca

Świętego na oddział reanimacji.

W czwartek, w piątek i w sobotę w pokoju jego została odprawiona msza

św., podczas której Papież przystąpił do komunii św. Z nieustającej

modlitwy czerpał wielki spokój wewnętrzny. Już w niedzielę zdołał on,

siedząc na łóżku, koncelebrować mszę św. wraz ze swymi dwoma sekretarzami

osobistymi.

Kontynuuje swą pracę apostolską, zjednoczony z Chrystusem w modlitwie,

akceptując cierpienie w łączności z Maryją Matką: ta postawa pomaga mu

najbardziej w urzeczywistnieniu jego motta - "Totus Tuus".

Cyniczny zamachowiec, dwudziestotrzyletni Mehemet Ali Agca, po zamachu

próbował ucieczki, ale został zatrzymany przez policję. Interpol posiada

jego życiorys: dwa lata temu Agca groził zamordowaniem Papieża, podczas

wizyty Ojca Świętego w Turcji. W Rzymie zatrzymał się w hotelu w pobliżu

Watykanu i stamtąd wiele razy telefonował za granicę. Policja odkryła też

że miał przy sobie pokaźną sumę pieniędzy. Jego częste podróże po Europie,

liczne kontakty oraz spora suma pieniężna, jaką dysponował, nigdzie nie

pracując, wskazują na to, że akcja jego była zamierzona i zaplanowana.

Poza Ojcem Świętym zranione zostały dwie kobiety, które znajdowały się w

pobliżu. Jedna z nich, Amerykanka odniosła ciężkie obrażenia.

Wstrząsającym jest fakt, że w naszym społeczeństwie, które chlubi się

przynależnością do epoki o wysokim stopniu rozwoju kultury i techniki,

istnieje jednocześnie tego rodzaju "dżungla": jest to rak moralny, który

powinien być usunięty wraz z korzeniami. Ojciec Święty widzi w zamachowcu

biednego wykolejeńca i w sercu swym wybacza mu to, co uczynił.

Dramat 13 maja jest apelem do całego obecnego społeczeństwa, by dokonało

poważnego rachunku sumienia wołaniem o ratunek (S.O.S.), sygnałem alarmowym

dla całego świata, a zwłaszcza dla rządów: "uczyńcie natychmiast wszystko,

co niezbędne, by przedsięwziąć zasadnicze środki dla przeciwdziałania

gwałtowi, dla uniemożliwienia zwycięstwa dżungli nienawiści i mordu nad

cywilizacją zrozumienia, wzajemnej pomocy i miłości. Starajcie się o

poszanowanie we wszystkich krajach godności człowieka, wcielając w życie

wszystkie jego fundamentalne prawa". Właśnie obecny Papież głosi

nieustannie tę konieczność we wszystkich swoich wypowiedziach, tak w

Rzymie, jak podczas zagranicznych podróży. Jednocześnie zwraca on uwagę na

fakt, że poszanowanie wolności religijnej jest zasadniczą gwarancją

poszanowania wszystkich innych praw człowieka. Prawdą jest to, co wypisała

młodzież na transparentach niesionych podczas pochodu przez cały Rzym

"Chrystus lub śmierć": albo Chrystus, życie i zbawienie, ocalenie ludzkiej

godności, godności rodziny i małżeństwa, narodu i całej społeczności

ludzkiej, albo zguba, zniszczenie, upadek i śmierć!

My zaś chcemy żyć życiem pełnym i szczęśliwym i to nie tylko podczas

naszego krótkiego istnienia tu, na ziemi, lecz zwłaszcza po śmierci, w

wiecznym życiu Jedynie Chrystus może nam oznajmić: "Ja przyszedłem po to,

aby miały życie i miały je w obfitości" (J 10, 10)... "Ja jestem drogą i

prawdą i życiem" (J. 14, 6). Dlatego też każdy z nas powinien umacniać swój

związek z Chrystusem w życiu osobistym, w małżeństwie, w rodzinie, w

miejscu pracy, w codziennych stosunkach z innymi, zawsze i wszędzie.

W chwili obecnej wspominajmy w szczególny sposób w modlitwach naszych

Ojca Świętego, by zdołał on jak najszybciej powrócić do tej wielkiej misji,

która mu została poruczona nie tylko dla dobra ludu Bożego w Kościele, lecz

dla całej ludzkiej wspólnoty. Powtarzajmy z naciskiem słowa modlitwy:

"Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi..." (Łk 24, 29).

Plac Świętego Piotra i klinika Gemelli po zamachu

Początkowo jedynie pielgrzymi stojący w pobliżu Papieża zdali sobie

sprawę, z trwogą i przerażeniem, z dramatycznego zamachu, gdy zobaczyli,

jak Ojciec Święty z wyrazem cierpienia na twarzy padł w ramiona sekretarza,

księdza Dziwisza. Pozostałym pielgrzymom wydawało się, że strzały wywołane

są przez sztuczne ognie. Stado gołębi wzbiło się w powietrze. Nikt nie

przypuszczał, że ptaki te, symbolizujące pokój, ulatują tym razem, by

schronić się w niebie. Dopiero kiedy usłyszano pierwsze wycie syreny i dżip

z Papieżem, podtrzymywanym przez jego pomocników, podążył z dużą szybkością

w kierunku Watykanu, plac ogarnęło przerażenie i nastąpiło grobowe

milczenie, przerywane jedynie krzykami dwóch ranionych kobiet. Jedna z

nich, pochodząca z Jamajki, zachowywała spokój; druga, przybyła z Chicago,

krzyczała głośno z bólu. Była to kobieta polskiego pochodzenia i to

również, jak Papież, z Wadowic. Ona też została ciężko ranna. Wkrótce

kobiety te umieszczono w karetkach pogotowia, które zawiozły je do szpitala

Ducha Świętego, odległego o 500 metrów. Na plac powróciło milczenie

przerywane jedynie płaczem i szlochami, płakały też dzieci przestraszone

tym, co się stało.

Zło, które chciało zgasić życie herolda miłości, dobra i pokoju, ukazało

przez chwilę swoje potworne oblicze i pozostawiło po sobie echo

przerażenia. Tylko na chwilę, dzięki Bogu.

Padają pierwsze pytania: "Czy Papież żyje?", "Kto strzelał?". Atmosfera

jest napięta do maksimum, ale czterdzieści tysięcy pielgrzymów, za

wyjątkiem nielicznych, nie daje oznak paniki. Na podium, na wprost

mikrofonu, do którego miał przemawiać Papież, staje jezuita ks. Kazimierz

Przydatek, od 1975 kierownik ośrodka polskich pielgrzymów w Rzymie, znany

zarówno w Polsce, jak i we Włoszech ze swojej działalności szczególnie na

rzecz pątników. Głosem głębokim i pełnym przejęcia intonuje wpierw "In

nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti", a następnie "Pater Noster" i

"Ave Maria". Napięcie znajduje właściwe ujście, odpowiadają tysiące

pielgrzymów, odmawiany jest pierwszy Różaniec za rannego Papieża.

Po każdym dziesiątku rozlega się polska pieśń: o jakieś pięćdziesiąt

kroków od mikrofonu zgromadziła się setka rodaków Karola Wojtyły,

przybyłych ze wszystkich stron Polski, by jak w każdą środę powitać ze

szczególną radością "swego" Papieża, uścisnąć mu rękę i złożyć skromne dary

przywiezione z ojczyzny. Są odświętnie ubrani, przed rozpoczęciem audiencji

śpiewali, klaskali w dłonie, powiewali biało-czerwonymi sztandarami. Teraz

ból i smutek zajęły miejsce ich wcześniejszej radości i entuzjazmu. Jedna z

grup przybyła z Częstochowy, z biskupem Stefanem Barełą na czele: miała ona

złożyć Papieżowi w darze ogromny obraz Matki Boskiej Jasnogórskiej.

Czy Papież będzie jeszcze mógł stać się jego właścicielem? Dwoje ludzi

przenosi obraz na podium i umieszcza na tronie Papieża, inni pielgrzymi

składają tam róże. Czarna Madonna zajmuje miejsce tego, który ofiarował się

Jej jako "Totus Tuus", gdy tymczasem lekarze walczą ze śmiercią o jego

życie, a cały świat oczekuje z zapartym tchem wyniku tej walki.

Powoli modlitwa przynosi spokój i nadzieję tłumowi zgromadzonemu na

placu. Kiedy kapłan, po trzeciej dziesiątce różańca, intonuje polski hymn

pokutny "Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił?", nikt z Polaków nie może

powstrzymać się od płaczu, inni też intuicyjnie pojmują jego treść i są nim

poruszeni.

Wkrótce po godzinie 18 nadchodzi z kliniki Gemelli pierwsza wiadomość,

którą ksiądz Kazimierz przekazuje modlącym się przez mikrofon: "Ojciec

Święty został ciężko raniony w brzuch od wystrzału z broni palnej. Dwie

pozostałe rany nie grożą poważnymi konsekwencjami. Parę minut przed godziną

18 lekarze rozpoczęli operację, Ojciec Święty wcześniej wyspowiadał się i

otrzymał ostatnie namaszczenie". Tłum wzdycha z ulgą: Papież żyje!

Następnie jedni do drugich zwracają się z zapytaniem, pełni

zaniepokojenia: "Ale czy to przeżyje?".

Tłum trwa w modlitwie, nad placem unosi się lekki wiatr, powoli robi się

ciemno. Polski ksiądz modli się już od przeszło godziny wraz z pielgrzymami

w miejscu, skąd miał przemawiać Papież podczas audiencji. Następnie dołącza

się doń włoski kapłan i modlitwy wraz ze śpiewami kontynuowane są w języku

włoskim. Na miejscu, w którym dokonany został zbrodniczy zamach, ktoś

złożył kwiaty w formie krzyża, niektórzy z obecnych zapalają świece.

Około godziny 19 nadchodzi z kliniki Gemelli nowa wiadomość. Tłum

przyjmuje ją z ulgą: nie został uszkodzony żaden z narządów ważnych dla

życia. Później lekarze oświadczą, że był to prawdziwy cud, gdyż jedna z

trzech kul przeszyła ciało dotykając aorty.

Lekarze z kliniki w dalszym ciągu walczą gorączkowo, by ocalić życie

Papieża. Ordynator kliniki chirurgicznej, znany profesor Castiglioni,

znajdował się na kongresie w Mediolanie: o godzinie 18.40 był już na

pokładzie samolotu lecącego do Rzymu. O 20.50 rozchodzi się pogłoska, że

zabieg chirurgiczny zmierza ku końcowi, tymczasem lekarze mają jeszcze

wiele do zrobienia.

O godzinie 21 przewodnictwo wieczornej modlitwie na placu Św. Piotra

obejmują młodzi ludzie z Akcji Katolickiej. Wzywają całą młodzież Wiecznego

Miasta do modlitwy za jej "szczerego przyjaciela i przywódcę duchowego",

Jana Pawła II. Pod kolumnadą Berniniego trwa ciągły ruch pojedynczych osób

i grup.

O godzinie 23.25 kończy się z pomyślnym wynikiem zabieg operacyjny. Trwał

on pięć długich godzin, podczas których toczyła się walka ze śmiercią o

uratowanie tego niezwykłego pacjenta. Jan Paweł II zostaje przeniesiony z

sali operacyjnej na oddział reanimacji. Pięć minut później profesor

Castiglioni informuje dziennikarzy o pomyślnym zakończeniu operacji,

przeprowadzonej pod kierunkiem profesora Crucittiego.

Ale przyszłość wciąż jeszcze nie przedstawia się jasno, nie ma żadnej

pewności, pozostaje tylko nadzieja. Lekarze uczynili wszystko, co było w

ich mocy, obecnie należy jedynie czekać. Około godziny 12 na placu Św.

Piotra pojawia się nowa wiadomość: pacjent Karol Wojtyła przebudził się z

narkozy. Modlitwa z błagalnej przechodzi w dziękczynną.

Osiemdziesięcioletni prezydent Włoch, Sandro Pertini, przybył do szpitala

wkrótce po rozpoczęciu zabiegu i nalegał, że chce pozostać aż do jego

zakończenia. Dopiero wtedy, gdy lekarze zapewnili go, że wszystko układa

się pomyślnie i że będzie mógł wkrótce zobaczyć Papieża, zgodził się na

opuszczenie szpitala. Kiedy operacja została zakończona i Papież przebudził

się z narkozy, Pertini udał się znowu do szpitala, by złożyć pierwszą

wizytę Janowi Pawłowi II. Dotknął lekko jego ręki, a Papież zdołał jedynie

odpowiedzieć mu szeptem: "Dziękuję, Panie Prezydencie" i odpłacił uśmiechem

za ten wyraz solidarności. Dwie osobistości współtworzące naszą historię -

była to scena wzruszająca. Zmęczony, lecz pokrzepiony nadzieją prezydent

Włoch opuszcza poliklinikę położoną w rzymskiej dzielnicy Monte Mario, by

powrócić tam jeszcze wielokrotnie w następnych dniach.

Małe grupy i pojedyńcze osoby spędzają całą tę noc na placu Św. Piotra,

modląc się i komentując to, co zaszło. Wiadomo już, że zamachowiec nie jest

Włochem, lecz tureckim terrorystą uprzednio skazanym na śmierć za

popełnienie morderstwa w swoim kraju. Zdołał on później zbiec z więzienia w

tajemniczych okolicznościach po to, by zamordować Papieża. Po oddaniu

strzałów próbował uciec, lecz pewnej silnej fizycznie zakonnicy z Bergamo

udało się przytrzymać go mocnym uchwytem ręki. W pierwszym momencie

wzburzony tłum chciał go zlinczować, ale zostało to uniemożliwione przez

policję. "Módlmy się i za tego nieszczęsnego" - rozległ się czyjś głos

wśród nocy i wzburzone rozmowy na temat człowieka, który zamierzał

zamordować Zastępcę Chrystusa, zamieniły się w modlitwę za niego. Ogromny

plac przedstawiał tej nocy wyjątkowy widok. Jeden z dziennikarzy z

"L'Osservatore Romano", Giuseppe Planelli, znający dobrze plac Św. Piotra,

opisał wrażenia tej nocy. Rzymianie mogli zaznajomić się z nimi, następnego

ranka, w wydaniu "nadzwyczajnym" jeszcze pachnącym drukarską farbą. Na

dziennikarzu szczególne wrażenie wywarło pięć osób.

"Wybiła północ, a Maria wciąż jeszcze jest na placu Św. Piotra wraz z

grupą osób o podkrążonych oczach, modlących się w miejscu, gdzie Papież

obsunął się w ramiona swego sekretarza. Pomiędzy postrzępionymi chmurami

pojawia się i zanika pierwszy półksiężyc, oświetlając smugami bariery,

krzesła i podium ustawione tak, jak stały w oczekiwaniu na audiencję.

Fontanny zamilkły. Ciężarówka przedsiębiorstwa oczyszczania miasta, wierna

swemu zadaniu, krąży po placu.

Maria nie ma określonego wieku, ani zawodu. Jest po prostu kobietą, która

modli się, gdy Papież cierpi. Na jednej z barier zaimprowizowała coś w

rodzaju ołtarzyka: portret Jana Pawła II i dwie fosforyzujące świeczki.

Maria nie opuściła do tej pory ani jednej audiencji. Była obecna przy

każdym wjeździe i wyjeździe Papieża z Watykanu i do Watykanu. Zmieszana z

tłumem, Maria uśmiechała się i oklaskiwała przejazd Ojca Świętego, po czym

wracała zadowolona do domu. A teraz, kiedy Papież znajduje się poza

Watykanem, znów czeka na niego.

Luigi jest mechanikiem, o czym świadczy jego kombinezon cały poplamiony

olejem oraz klucz angielski, wysuwający się z kieszeni. Przejeżdżał ulicą

Conciliazione (wiodącą do placu Św. Piotra - przyp. tłum.), kiedy przy

światłach ujrzał niespodziewanie dwa, trzy pędzące samochody policji,

usłyszał wycie syren i zobaczył tłum falujący na placu.

Opowiada, że kiedy dotarł tam na swoim motocyklu, ujrzał jakiegoś księdza

wstępującego na podium i ze wzruszeniem oznajmiającego: "Papież został

raniony". I zobaczył, że tłum ani nie krzyczał ani nie przeklinał, lecz

odmawiał "Ojcze nasz".

Luigi nie jest człowiekiem łatwych wzruszeń. Jest robotnikiem z odciskami

na rękach. Jest tu już od sześciu godzin. Z dokładnością przyzwyczajenia

założył łańcuch z zamkiem na motocykl, usiadł przy Marii i zaczął śpiewać.

Maria intonuje stare hymny, których nie zna już nikt poza Luigim, chociaż i

on nie pamięta wielu słów i stara się to nadrobić natężając głos.

Salvatore jest policjantem. Nie jest jednym z tych, którzy pędzą przy

pełnym wyciu syreny. Salvatore chodzi pieszo. Jest to już osoba w pewnym

wieku. Od przeszło roku pełni wraz z kolegą straż nocną na placu Św.

Piotra. Jak wszyscy policjanci, Salvatore trzyma pistolet przy pasie, ale

wyznaje, że nigdy jeszcze nie miał go w użyciu. Wpatruje się w miejsce, z

którego wystrzelił ten szalony człowiek i potrząsa głową. "To musi być

szaleniec, nieszczęsny szaleniec. Tylko ten, kto jest szalony, strzela".

Salvatore, jest uosobieniem prawa, porządku. Nie może zrozumieć

bezsensownego gwałtu i przemocy. Co noc wpatruje się w okno na trzecim

piętrze i stąd zna cały rozkład dnia Papieża. Wie, że kiedy światło gaśnie,

Papież udaje się na spoczynek. Chwali się przed żoną, że zna wszystkie

przyzwyczajenia papieskie. Wie, kiedy Papież ma dużo pracy i kiedy jest

zmęczony i wcześniej gasi światło. Jest dumny z tego, że potrafi utrzymać

spokój na placu, podczas, gdy Papież wypoczywa. Tego wieczoru Salvatore nie

jest w stanie poznać swego placu, takie na nim zamieszanie i niepokój.

Patrzy w ciemne okno i potrząsa głową.

Vito jest ateistą, mówi o tym bez ogródek. I dodaje: "Jak się to dzieje,

że Bóg pozwala na to, co się stało? Jakżeż może tolerować strzały przeciwko

Papieżowi? Czy domaga się ofiary? Czy ma nią być aż sam Papież?".

Simone jest wierzący. Jest on chłopakiem, jak się to mówi, zaangażowanym

i udziela odpowiedzi, które jego samego przerastają: "Swego syna

przeznaczył On na ofiarę".

Vito i Simone pozostają w milczeniu. Być może myślą o sobie samych, a być

może o tajemnicy, która ich otacza, podczas gdy Maria intonuje "Christus

vincit", a Luigi stara się jej wtórować, ale ponieważ nie zna słów powtarza

bez ustanku: Chrystus, Chrystus. I jest to piękna modlitwa".

II.

Rzym i Włochy w obliczu tragedii

Po upływie zaledwie paru minut od zamachu Wiecznym Miastem i Włochami

wstrząsnęła fala bólu, zaskoczenia, niedowierzania i poruszenia. Znalazły

się również osoby, które przyklasnęły zamachowi na Jana Pawła II: w

odległości ponad kilometra od placu Św. Piotra odbywała się demonstracja na

rzecz legalizacji prawa do przerywania ciąży. Uczestniczyło w niej około

trzech tysięcy osób. Gdy przyszła wiadomość o tym, co się wydarzyło,

niejedna z tych osób zaczęła klaskać w dłonie. Był to jednak incydent

marginesowy, pozostający w absolutnej sprzeczności z tym, co czuła

przeważająca część rzymian i Włochów w związku z popełnionym

świętokradztwem.

W odpowiedzi na apel biskupów i kapłanów, wierni Rzymu i całych Włoch

udali się owej nocy tłumnie do kościołów, by wziąć udział we Mszy św., w

błagalnych modlitwach, w adoracji, aby osobiście prosić Boga o uratowanie i

przebłagać Matkę Bożą.

Włoski Episkopat zwrócił się do wiernych z następującym apelem:

"Szalony i świętokradczy cios zamachowca został wymierzony przeciwko Ojcu

Świętemu w chwili, gdy wypełniał swoje posłannictwo miłości, głosił pełną

światła Naukę w obronie człowieka i dawał osobiste świadectwo apostolskie.

Biskupi, kapłani, zakonnicy, zakonnice i wierni włoskiej wspólnoty

kościelnej łączą się wraz z całym Kościołem w gorącej i błagalnej

synowskiej modlitwie o zdrowie dla najukochańszego pasterza Jana Pawła II.

Błagają oni Pana Jezusa, by zachował swego Zastępcę na ziemi dla dobra

wierzących i całej ludzkości oraz zwracają się do Boga pełnego miłosierdzia

o nawrócenie serc, posłuszeństwo wobec wiary, o pokój i zgodę w społecznym

współżyciu naszego kraju oraz o braterstwo narodów".

Rzymianie są razem z Papieżem sympatią i modlitwą, jakimi go darzą. Owej

nocy modlitwa żywi nadzieję, umacnia się przekonanie i pewność, że to, co

się wydarzyło po południu, stanie się wkrótce jedynie dalekim wspomnieniem.

W Bazylice św. Wawrzyńca odprawiana jest Msza o powrót Papieża do zdrowia.

Parafia św. Saby na Awentynie, w której Papież złożył duszpasterską wizytę

prawie miesiąc wcześniej, zebrała wiernych na wieczór modlitwy. Osoby w

różnym wieku i z różnych warstw społecznych przybyły, by błagać Boga o

wyzdrowienie Papieża, aby mógł on powrócić do swej pasterskiej nauki i

prowadzić Kościół po drodze wskazanej przez Chrystusa. Wśród parafian

znajdowali się również członkowie pobliskiego Papieskiego Kolegium

Polskiego, w którym arcybiskup Krakowa zatrzymywał się wielokrotnie podczas

swoich pobytów w Rzymie.

Z różnych rzymskich parafii na plac Św. Piotra schodzą się wciąż wierni,

aby modlić się, a także, być może, od naocznych świadków zajścia dowiedzieć

się nowych szczegółów.

Owego wieczora kardynał wikariusz Ugo Poletti wezwał na następny dzień

ludność do godzinnej modlitwy na miejscu zamachu:

"Zwracam się do całej ludności Rzymu, do wszystkich chrześcijan,

wyrażając w imieniu wszystkich naszą rozpacz, ból i niepokój. Dzięki Bogu

wiadomości o Ojcu Świętym dodają nam nadziei, że wkrótce Pan zechce

przywrócić go całkowicie do zdrowia. Zwracam się z wezwaniem do ludności

Rzymu: jutro wieczorem, w czwartek 14 maja o godzinie 21, na placu Św.

Piotra, w tym samym miejscu, gdzie Papież został ranny, odmówimy wspólnie

Różaniec. Pragnę aby wszyscy, którzy kochają Papieża, przybyli - w miarę

swych możliwości - na plac Św. Piotra, by dać wyraz swej miłości, swemu

przywiązaniu do niego i by zwrócić się z błaganiem o jak najprędsze

ujrzenie go z powrotem wśród nas".

Podobnie działo się w dużych miastach, a nawet w małych miejscowościach.

Tłumy, poruszone niewiarygodną wiadomością, w modlitwie szukały ukojenia i

poczucia pewności. Arcybiskup Turynu, kardynał Ballestrero, przewodniczący

włoskiego Episkopatu, wezwał wiernych do wzięcia udziału w nabożeństwie w

katedrze o godzinie 21; w kazaniu swym wypowiedział m.in.:

"Godny potępienia czyn skierowany przeciwko osobie Papieża Jana Pawła II

napełnia przerażeniem, zdaje mi się, nie tylko ludzi wierzących, ale

wszystkich ludzi dobrej woli... To tragiczne wydarzenie, wobec którego w

obecnej chwili zachowujemy milczenie, zdaje się zobowiązywać nas do

refleksji, opartej na wierze i na najwyższych wartościach ludzkich, abyśmy

wszyscy zdołali stać się lepsi i goręcej wierzący".

Na placu Św. Marka, w sercu Weneckiej Laguny, ponad sześć tysięcy młodych

ludzi modliło się i śpiewało przez przeszło dwie godziny, by dać wyraz

miłości do Papieża.

We Florencji ponad pięć tysięcy osób zgromadziło się na godzinę 19, ażeby

demonstrować przeciwko prawu do przerywania ciąży. Do zebranych miała

przemawiać Matka Teresa z Kalkuty. Tymczasem z radia dowiedzieli się o

zamachu. Matka Teresa zaintonowała "Ojcze nasz" i po odmówieniu Różańca

udała się na czele tłumu do pobliskiego kościoła Bellariva, by wziąć udział

we Mszy o powrót Papieża do zdrowia. Arcybiskup Florencji kardynał Benelli,

zwracając się do wiernych wypełniających kościół i przyległy plac,

powiedział w swym kazaniu:

"Boże, zmiłuj się nad nami! Serce nasze pełne jest smutku i bólu z powodu

ran zadanych Papieżowi oraz całej wspólnocie kościelnej, gdyż jest on

Namiestnikiem Chrystusa. Lecz w zamachowcu ukrywa się też jakaś część nas.

Kto z nas może powiedzieć, że wolny jest od stosowania jakiejkolwiek formy

gwałtu? To, co zdarzyło się na placu Św. Piotra, jest właśnie tego

rezultatem. A Chrystus mówi nam, że nie przyszedł po to, by potępiać lecz

by kochać i uzdrawiać. My chcemy oprzeć nasze życie na miłości, będącej

miarą, podług której będziemy sądzeni".

Arcybiskup Bari, Magrassi, odprawiał owego 13 maja mszę pontyfikalną w

związku z zakończeniem święta translacji kości św. Mikołaja. Gdy otrzymał

wiadomość o zamachu, natychmiast podzielił się nią z wiernymi i, rezygnując

z wygłoszenia kazania, modlił się za Papieża następującymi słowami:

"Gwałt, który dziś wstrząsa światem, jest owocem postępującego rozkładu

wartości ludzkich oraz dechrystianizacji, prowadzącej do deptania życia

ludzkiego. Kościół mimo wszystko nigdy nie straci odwagi, by nadal głosić

prawdę żadna przemoc nigdy nie zdoła zamknąć nam ust".

Arcybiskup Syrakuz, Lauricella, dowiedział się o zamachu w chwili, gdy

odprawiał Mszę św. w sanktuarium "Madonny łez". Wyraźnie poruszony, wezwał

wiernych do modlitwy za Papieża: "Jest on męczennikiem wiary, świadkiem

prawdy, wzorem chrześcijańskiej odwagi". We wszystkich kościołach miasta

wierni skupili się w modlitwie o powrót Papieża do zdrowia.

***

14 maja w całych Włoszech, w katedrach i w małych kościółkach, odbyły się

nabożeństwa w intencji szybkiego powrotu Papieża do pełnego zdrowia.

Arcybiskup Mediolanu z okazji tej wypowiedział następujące słowa do

pięciu tysięcy wiernych przybyłych do Katedry:

"Kiedy propaganda, która, jak określił to Jan Paweł II, przywłaszcza

sobie niemal niepostrzeżenie ludzką świadomość i, usadowiwszy się w niej,

umacnia przekonanie, że prawo równoznaczne jest z siłą, kiedy niektóre

formy gwałtu otrzymują miano postępu i wychwalane są jako takie pod

niebiosy, kiedy powstaje obawa, że Papież stanowi zagrożenie dla pokojowego

współżycia i pragnie się wyciszenia głosu tych wszystkich, którzy zanim

staną się posłuszni ludziom, winni okazać posłuszeństwo Bogu wówczas jest

się uprawnionym do zadania pytania: jaka jest konsekwencja w postawach

osób, które nie dalej jak wczoraj uciekały się do obelg i szyderstwa, a

dzisiaj składają wyrazy głębokiego poruszenia". Była to wyraźna aluzja do

ohydnej kampanii lansowanej przeciwko Papieżowi przez zwolenników

przerywania ciąży i do ich późniejszych pełnych skwapliwości i potępienia

oświadczeń. Następnie arcybiskup Martini dodał: "Niech gorycz obecnych

godzin skłoni nas do zadumy i dopomoże nam wszystkim w zrozumieniu, że

jedynie głęboka miłość ludzkości i każdego ludzkiego stworzenia leżała u

podstaw wszystkich wypowiedzi i czynów Papieża".

Kardynał Genui, Siri, odbywający pielgrzymkę do sanktuarium "Madonna

della Guardia", w ten sposób skomentował zamach:

"Papież wiedział o tym, że czyhało nań wielkie niebezpieczeństwo i

akceptował je. Oznaki solidarności, które napływają ze wszystkich stron,

dowodzą, że w świecie tym jest jeszcze coś dobrego. Wzywam wiernych mej

diecezji do modlitwy, by Papież pozostał przy życiu".

Słowa kardynała Pomy, arcybiskupa Bolonii:

"Został wymierzony cios w Papieża jako duchową głowę Kościoła. I został

on wymierzony w jego własnym domu w pobliżu Bazyliki, która upamiętnia

męczeństwo Piotra". I zapytując siebie samego, jak mogło się to wydarzyć,

dodał: "Pytanie to jest na ustach wszystkich, przy ogólnie przygnębiającej

nas sytuacji... Gdyż w okresie zupełnie niedawnym wzmożono ataki na osobę

Ojca Świętego i na stowarzyszenia kościelne, jak gdyby były one przyczyną

cywilizacyjnego zacofania, a nadużyciem głoszenie posłania ewangelicznego,

i jego zasadniczych treści".

Kardynał Neapolu, Ursi, przyjaciel kardynała Wojtyły, oświadczył:

"Tragiczny zamach na osobę Papieża uderza w nas katolików i we wszystkich

ludzi posiadających poczucie człowieczeństwa. Zwracam się do wiernych o

wytrwanie w modlitwie. Oby krew przelana przez Jana Pawła II powstrzymała

krwawą orgię na całym świecie i dała pojednanie i powszechne braterstwo".

Nie tylko biskupi i kardynałowie, lecz również politycy i mężowie stanu

wyrazili w dniu zamachu publicznie swoje poruszenie. Oto oświadczenie

złożone o godzinie 20 przez Prezydenta Włoch, Pertiniego: - "Zamach,

którego ofiarą stał się Papież jest godną potępienia zbrodnią, szczytem

nikczemności i upodlenia. Wyrażam oburzenie, poruszenie i ból całego narodu

włoskiego, bez różnic ideologicznych i religijnych, oraz składam jak

najgorętsze życzenia szybkiego powrotu do zdrowia Waszej Świątobliwości, z

którym w głębi mego serca jak nigdy dotąd czuję się blisko związany w tych

godzinach cierpienia".

Plac Św. Piotra 14 maja wieczorem

Również wierni Wiecznego Miasta zbiegli się do kościołów, zwłaszcza do

bazyliki św. Piotra, by modlić się za swego "drogiego Papieża". Wielu z

nich ze smutkiem przyglądało się miejscu, w którym nastąpił zamach. O godz.

21, w odpowiedzi na wezwanie kardynała Polettiego, na placu Piotrowym

zebrało się od 60 do 70 tysięcy osób, nie tylko katolicy i wierzący.

Był to bez wątpienia najbardziej imponujący przejaw miłości w stosunku do

śmiertelnie ranionego Papieża. Już przed godziną 21 reflektory oświetlające

plac pozwalały dojrzeć tysiące mężczyzn, kobiet, dzieci, ludzi starszych,

młodzieży, zakonnic, zakonników i księży. W pierwszym rzędzie byli

kardynałowie i biskupi oraz dwaj osobiści sekretarze Papieża. Zabrał głos

kardynał Poletti:

"Chrześcijańska społeczność Rzymu, dobry i prawdziwy lud Rzymu, zbiera

się na modlitwę za Papieża, swego biskupa, w chwili, która wydaje się być

czarną, choć jest ona jasna, jak mało która w historii papiestwa".

Wezwał on do modlitwy za zdrowie Papieża, o jego szybki powrót do

wiernych; do wzniesienia błagań "o naprawienie tego szalonego czynu, który

dokonany na świętej osobie Papieża, dokonany został na Bogu, którego on

reprezentuje, przeciwko ludzkości kochanej przez niego jak przez ojca,

przeciwko wartościom duchowym, moralnym i społecznym, które w Papieżu

koncentrują się i znajdują swój wyraz. Niech będzie to modlitwa miłości i

przebaczenia nie tylko dla zamachowca, lecz również dla wszystkich tych,

którzy podobnie jak on uciekają się do użycia gwałtu i nie wiedzą, co

czynią". Jedynie miłość może zwyciężyć "nienawiść i frenezję śmierci",

miłość pełna miłosierdzia Chrystusa wybaczającego własnym zabójcom.

"Powiedziałem to - dodał kardynał - dla określenia atmosfery modlitwy,

ciepła rodzinnego, uczuciowego uczestnictwa, głębokiego bólu i miłości

naszego spotkania".

Po złożeniu podziękowania tym wszystkim, którzy we Włoszech wzięli

duchowo udział w modlitwie, zakończył: "Papież jest tu! Papież jest obecny!

Wiemy, że jest on tu wraz ze swą wiarą, odwagą, miłością do Boga i do

człowieka, ze swymi myślami. Gdyż on wie o naszym spotkaniu i nawet dzisiaj

przesłał mi podziękowanie za nie... Jego zdrowie tak silnie wystawione na

próbę, wzbudza w nas jednak przekonanie i nadzieję, że wkrótce ujrzymy go

między nami, dzięki pomocy Bożej".

Te ostatnie słowa spotkały się z burzliwymi oklaskami. W momencie tym

wiał zimny wiatr i choć wiele osób w tłumie było lekko ubranych, wewnętrzny

ogień i płomień nadziei, radości, że Papież ma powrócić zdrowy, rozgrzewały

wszystkich. "I nasza ufność jest tak wielka, że ośmielę się powiedzieć, iż

już teraz składamy za nią dzięki Panu" powiedział jeszcze kardynał, po czym

rozpoczął Różaniec, wzywając do zadumy nad "bolesnymi tajemnicami, które

pomogą nam zrozumieć głębokie, pozytywne i uniwersalne wartości męki

Jezusa, dziś objawiającej się nam w męce Papieża, Kościoła, całej

ludzkości". W ten sposób odmówiona została modlitwa, którą Ojciec Święty

tyle razy polecał wiernym. Przed przystąpieniem do odmawiania każdego

następnego dziesiątka kardynał zachęcał do krótkiej zadumy: Chrystus pełen

niepokoju, sam jeden w Ogrodzie Oliwnym, biczowanie, które wciąż jeszcze

nęka Chrystusa w Kościele, Chrystusa oczernionego i prześladowanego oraz

napadniętego i znieważanego w osobie Jego Namiestnika, Ecce Homo, który

jest w każdym, kto cierpi... "Nie ma większej miłości od tej, którą daje

ten, kto ofiarowuje swoje życie dla przyjaciół: Jezus jest przyjacielem

wszystkich, również złych i niegodziwych... i wybacza. Obecnie daje tego

świadectwo w postaci zamachu... Maryjo, Matko, nie opuszczaj Papieża, który

zwłaszcza teraz jest cały Twój".

Po zakończeniu Różańca kilku młodych ludzi odmówiło na głos modlitwy o

powrót Papieża do zdrowia i o jego jak najszybszy powrót do działalności na

rzecz jedności chrześcijan, ustanowienia pokoju na świecie i

przezwyciężenia gwałtu. Modlono się również za zamachowca.

Następnie podszedł do mikrofonu metropolita prawosławny Meliton,

specjalny wysłannik ekumenicznego patriarchy Konstantynopola, Dimitriosa I

i zmówił w języku greckim modlitwę za Papieża. Następnego dnia metropolita

udał się do Polikliniki Gemelli, by osobiście dowiedzieć się o stanie

zdrowia Papieża. Zapisał on następujące słowa w księdze zwiedzających: W

imieniu Jego Świątobliwości Ekumenicznego Patriarchy Dimitriosa I, wyrażam

pełny udział w bólu Jego Świątobliwości Papieża Jana Pawła II i Świętego

Kościoła rzymsko-katolickiego. Módlmy się, by Pan przywrócił jak

najszybciej Kościołowi i światu Jego Świątobliwość w pełnym zdrowiu".

Następnie po skupieniu się w milczącej modlitwie poprosił towarzyszących mu

Włochów o zmówienie wraz z nim "Kyrie eleison" i złożył im życzenia, by

mogli oni wszyscy ujrzeć jak najprędzej Papieża opuszczającego ten

szpital".

Późnym wieczorem, kiedy było już po wszystkim, spotkałem na placu

Piotrowym znajomych i przyjaciół, a wśród nich księdza Edwarda - polskiego

kapłana pracującego w Kurii. Ksiądz Edward zna Papieża od lat, kiedy był on

biskupem sufraganem, i Papież również go zna i czasem zaprasza do swego

stołu. Przywitaliśmy się w milczeniu, starając się wzajemnie podtrzymać w

nadziei, że Papież powróci do zdrowia. Następnie ks. Edward zaczął

wspominać nasze spotkanie we wrześniu 1979 w obecności ojców Kazimierza i

Olka: omawialiśmy wtedy przepowiednie o mającej wkrótce nastąpić gwałtownej

śmierci Papieża i ja, po chwili milczenia, odważyłem się powiedzieć moim

polskim przyjaciołom.

III.

Reakcje w Polsce

Zamach wstrząsnął naturalnie najbardziej Polakami w ojczyźnie i na

świecie. Wykazali oni największą solidarność z ciężko rannym Papieżem. Jan

Paweł II jest nie tylko głową Kościoła Katolickiego, wobec którego Polska

jest od tysiąca lat "semper fidelis". Jest on również dla Polaków krwią z

ich krwi i sercem z ich serc, począwszy od 16 października 1978 roku stał

się ich bohaterem narodowym, ich wsparciem moralnym, obrońcą na forum

międzynarodowym tego ruchu odnowy, który wciąga cały kraj i stanowi

zapowiedź egzystencji godnej człowieka - będzie on mógł być zrealizowany,

jeśli mu nie przeszkodzą postronne interesy i nie dojdzie do skutku zbrojna

interwencja (Autor pisał ten tekst dwa miesiące przed datą 13.12.1981 r.).

Jednak również i w tym przypadku idee inspirujące odnowę nie będą mogły

zginąć. To właśnie Papież, podczas swej podróży do ojczyzny w czerwcu 1979

roku, wzywał Polaków do niepoddawania się zniechęceniu i rezygnacji, do

krzewienia jedności i solidarności. Ta podróż i te natchnione apele

przyczyniły się niemało do wydarzeń lata 1980 r., które postawiły Polskę w

centrum uwagi świata i sama nazwa "Solidarność" odwołuje się do tych apeli,

jak stwierdził Lech Wałęsa.

Polacy w diasporze, rozproszeni po całym świecie, zdobyli większy kredyt:

w Stanach Zjednoczonych, we Francji, w Brazylii, w Australii i także w

ZSRR, gdziekolwiek się znajdują, są dumni ze swego wielkiego Rodaka.

W dzień poprzedzający zamach Polacy byli szczególnie zaniepokojeni z

powodu choroby ich prymasa, kardynała Wyszyńskiego, który był powszechnie

nazywany "ojcem ojczyzny", jego godziny wydawały się policzone. W tej

smutnej atmosferze wiadomość o zamachu na Karola Wojtyłę uderzyła jak grom.

"W Polsce stanęły zegary" - napisał pewien dziennik, a inny: "Cała Polska

płacze". Kraj uległ wstrząsowi jak żaden inny. Radio i telewizja zmieniły

się nie do poznania: przerwały programy i spikerzy załamanym głosem i ze

łzami w oczach informowali o zamachu, przeznaczając wiele czasu na to, co

zdarzyło się w Rzymie i nadając muzykę poważną. Wszystkie programy

rozrywkowe w kinach, teatrach i telewizji zostały odwołane na okres trzech

dni. Polacy widzieli w tym "święty obowiązek". Telewizja polska zaskoczyła

rzeczą nigdy nie oglądaną: po pierwszych wieściach z Rzymu, około 19, na

ekranie pojawił się rzecznik prasowy Episkopatu ks. Orszulik, który

odczytał deklarację i wezwał do odprawiania nabożeństw we wszystkich

kościołach Polski o wyzdrowienie Papieża. Następnie wezwał do modlitwy za

kardynała Wyszyńskiego, bardzo chorego, któremu nie chciano zakomunikować

wiadomości o zamachu; kiedy to nastąpiło, zamknął on oczy i pogrążył się w

głębokiej modlitwie. Ks. Orszulik udzielił agencji prasowej PAP

następującej deklaracji: "Episkopat razem z całą ludnością jest głęboko

poruszony wiadomością o zamachu na życie Jego Świątobliwości Jana Pawła II.

Brak nam słów dla potępienia zbrodniczej akcji. Cały Kościół polski modli

się o szybkie wyzdrowienie Papieża i o jego szybki powrót do służby

Kościołowi w Stolicy Apostolskiej".

Radio i telewizja nadawały wciąż wiadomości z Rzymu i programy specjalne

poświęcone osobie Karola Wojtyły. W ten sposób Polacy mogli obejrzeć po raz

pierwszy film nakręcony dwa lata temu o Papieżu Karolu Wojtyle, pielgrzymie

w swej ojczyźnie. Jakże radosne wspomnienie z historycznej wizyty, jakże

smutne dzisiaj myśli i bolesne wrażenia! W przerwach telewizja wciąż

pokazywała plac Św. Piotra i polskich pielgrzymów, modlących się tam i

śpiewających, smutnych, ale zarazem pełnych nadziei, jaką daje modlitwa.

Także w Polsce wiele osób żywi nadzieję, pomimo powszechnego bólu i

trudnych chwil. Na krótko przed północą na ekranie telewizji wystąpił w

czasie dyskusji filozof i teolog Józef Tischner, przyjaciel i były kolega

Karola Wojtyły. Jest on przede wszystkim popularny wśród młodzieży z powodu

swej "teologii nadziei" i jest znany w Polsce a także poza jej granicami

jako teoretyk "Solidarności".

Jego słowa u wielu ludzi budzą nadzieję na powrót Papieża do zdrowia:

"Oczywiście chodzi o sytuację niezmiernie poważną. Trudno w tej chwili

zebrać i sformułować myśli i uczucia. Jestem jednak przekonany, że by

zrozumieć to, co się zdarzyło, należy widzieć Karola Wojtyłę w świetle tej

księgi, która go uformowała, a mianowicie w świetle Ewangelii. Tam gdzie

Jezus rozmawia z Piłatem, jest napisane: "Ja się na to narodziłem i na to

przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie" (J 18, 37). Tragedia

polega na tym, że pewne prawdy stają się jasne dla wszystkich tylko jeśli

są przypieczętowane krwią, i to jest także owocem tego, co się zdarzyło.

Zachodzi jeszcze inna okoliczność, którą należy uwzględnić, jeśli chce się

zrozumieć ten zamach. Temu, kto pyta: kto i dlaczego tego dokonał: sądzę,

że Papież zacytowałby inny ustęp z tej samej Księgi, o ile już tego nie

uczynił a mianowicie: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk

23, 34). Tragiczne jest także to, że nie wiedzą, co czynią! Zło jest

banalne, ponieważ ten, kto je czyni, nie wie, co robi. Trzeba jeszcze

przypomnieć myśl św. Augustyna, który przeżywał tragiczną historię

ówczesnego świata, postawił pytanie o przyczyny zła i sformułował

następującą odpowiedź: Bóg dopuszcza zło, by osiągnąć zeń większe dobro dla

świata. Cud boski, cud stworzenia polega bowiem na tym, że Bóg potrafi

osiągnąć dobro ze zła. Co czuję? Żywię nadzieję, że Papież wróci, jakim był

przedtem, ale powróci on do świata, który nie jest już tym, czym był

przedtem".

Warszawa

O godz. 18, a więc niemal zaraz po nadejściu wieści z Rzymu, we

wszystkich kościołach stolicy rozpoczęto odprawianie Mszy świętej za

Papieża. Około północy, w kościele jezuitów, odprawiano mszę św. za Papieża

i Kardynała Prymasa, zamówioną przez kierownictwo "Solidarności" wiejskiej.

Przed obrazem Matki Boskiej jezuici umieścili tę fotografię Papieża, która

była wystawiona dwa lata wcześniej w czasie wizyty papieskiej, a wierni

przynosili tam kwiaty i pozostawali przez całą noc pogrążeni w modlitwie i

rozmyślaniu.

W kościele można było zauważyć osoby, które od lat nie uczęszczały na

nabożeństwa. Pewien kapłan opowiedział mi o wizycie pary małżeńskiej: mąż,

ateista, w ostatnim czasie myślał o Bogu, ale dopiero dramat na placu Św.

Piotra przyprowadził go do wiary. Kościół akademicki stanowi przede

wszystkim miejsce spotkań młodzieży warszawskiej. W czerwcu 1979 r. Jan

Paweł II odprawił tam mszę św. dla młodzieży i wraz z młodzieżą. W tej

godzinie młodzież chciała tu wspomnieć w modlitwie swego duchowego ojca i

mistrza.

W czwartek 14 maja tysiące wiernych wypełniły kościoły, błagając Boga o

łaskę dla Papieża i dla kardynała Prymasa. O godz. 13 odbyła się uroczysta

koncelebra w Katedrze św. Jana, ale najpierw biskupi, kapłani i wierni

wysłuchali w ciszy i powszechnym wzruszeniu nagrane kazanie chorego

Prymasa. Umierający kardynał jeszcze raz zwrócił się do swego ludu jako

miłujący ojciec, pomniejszając własne bóle i cierpienia w obliczu tego, co

zdarzyło się w Rzymie:

"Umiłowani Biskupi, Drodzy Dziekani, Prezbiterzy, Ludu Boży Kościoła

Świętego w Ojczyźnie!

Bolesne zdarzenia, które wstrząsnęły sumieniem całego świata, od chwili

gdy strzały ugodziły w Głowę Kościoła Chrystusowego, są przyczyną tak

wielkich przemieszczeń w naszych osobistych uczuciach i przeżyciach, że

uważamy je dzisiaj za niezwykle drobne i skromne w porównaniu z tym, co

dotknąło Ojca Świętego, tego niezmordowanego Apostoła pokoju i miłości w

całym świecie. Dotyka to zarazem jakąś bolesną czarną plamą kulturę

światową, która nie umie zabezpieczyć Apostoła powszechnego ładu, pokoju i

miłości, sprawiając, że ludzie współcześni czują się zaniepokojeni o

bezpieczeństwo świata.

Znamy wszyscy podejmowane niezwykłe trudy Głowy Kościoła. Jan Paweł II

stanął na czele największych heroldów pokoju i miłości. Widocznie ta praca,

tak przecież błogosławiona, przeszkadza mocarzom ciemności, skoro

skierowali przeciwko Ojcu Świętemu tak bolesne ciosy. Ale czymże są one w

porównaniu z tą wielką boleścią, którą przeżywa dziś Rodzina ludzka. Całą

nadzieją łączy przecież ona z błogosławioną pracą Ojca Świętego. Dzisiaj

pozostaje nam jedno: wszystkie nasze cierpienia i udręki starajmy się

dołączyć do tej wielkiej męki świata.

Na pewno i Ojciec Święty tak to przeżywa składając swoje osobiste

cierpienie w dłonie Matki Kościoła. Tej, której zawierzył się na Jasnej

Górze. To jest Jego najważniejsze dzieło. W porównaniu z tym wielkim

dziełem, wszystkie nasze osobiste cierpienia stają się maluczkie. I

dlatego, Najmilsi, i ja, dotknięty obecnie najrozmaitszymi moimi

dolegliwościami fizycznymi, muszę uważać je za skromne i małe w porównaniu

z tym, co dotknęło Głowę Kościoła.

I dlatego proszę Was, aby te heroiczne modlitwy, które zanosiliście w

mojej intencji na Jasnej Górze, w świątyniach warszawskich i diecezjalnych,

gdziekolwiek, abyście to wszystko skierowali w tej chwili wraz ze mną ku

Matce Chrystusowej błagając o zdrowie i siły dla Ojca Świętego. Czyńmy te

niewielkie ofiary, aby nasz "wdowi grosz" wyjednał miłosierdzie Boże, aby

Chrystus rozeznał ogromną miłość, którą mamy do Jego Zastępcy na ziemi.

Wraz z Wami, Moi Najmilsi Współpracownicy i Dzieci Boże, klękam przed

Tronem łaski i proszę o zdrowie dla Głowy Kościoła.

Niech Go Pan nam zachowa i ożywi swoimi mocami, niech sprawi, aby długie

jeszcze lata mógł służyć Kościołowi Powszechnemu i kulturze światowej w

duchu Ewangelii.

Błogosławię Was w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego".

Po tych słowach nastąpiła kilkuminutowa cisza. W czasie Mszy świętej

biskup Bronisław Dąbrowski, sekretarz Konferencji Episkopatu Polski, w swym

kazaniu powiedział miedzy innymi: "Jest to tajemnica. Być może Bóg do tego

dopuścił, by poruszyć sumienie świata, być może ten szok był konieczny, aby

świat zafascynowany zdobyczami technicznymi i zbaczający na manowce,

opamiętał się, przebudził się i powiedział do siebie samego: dość! Nie

można tak dalej postępować! W przeciwnym razie otworzy się przed nami

przepaść i runiemy w nią z naszym szaleństwem! Nie mamy do czynienia ze

zbrodnią indywidualną, lecz ze zbrodnią potencjalnie zakończeniową w

przestępczym systemie tego świata. My wierzący rozważamy to bolesne

wydarzenie w świetle nadprzyrodzonym i dlatego też mówimy, że chodzi o

misterium, o tajemnicę. Bóg osiąga cel także poprzez kręte drogi i tym

samym jest to znak, który powinniśmy zrozumieć. Każdy z nas i wszyscy razem

powinniśmy z tego wyciągnąć należne konsekwencje".

O godz. 18 rozpoczęła się również msza św. w kościele św. Anny, Polskie

radio transmitowało ją na cały kraj. Warszawa w ciągu swych długich dziejów

nie widziała takiego tłumu. W swym kazaniu biskup J. Modzelewski mówił o

Ojcu Świętym i o historycznych zasługach chorego kardynała Prymasa. "Jako

Ojciec Ojczyzny jednoczy on i obejmuje wszystkich w swym sercu. Był on

wszystkim dla wszystkich", powiedział biskup wzruszonym głosem i ze łzami w

oczach.

Po mszy św. biskup Dąbrowski podziękował środkom przekazu: "Dziękujemy

radiu i telewizji polskiej za to, że przez swe transmisje wczoraj i dzisiaj

dały nam odczuć, że są naprawdę polskim radiem i telewizją".

W tych dwóch dniach i dniach następnych radio, telewizja i prasa

wykazały, że są rzeczywiście zestrojone z narodem polskim.

Częstochowa

Nazwa tak droga Polakom z "Czarną Madonną", która tyle znaczy dla nich i

dla Karola Wojtyły!

13 maja dziesiątki tysięcy pielgrzymów znajdowały się na Jasnej Górze.

Wiadomość o zamachu dotarła do nich pięć minut po fakcie. O 17.30 zaczęła

się pierwsza msza św. za zagrożonego śmiercią Papieża, w której brał udział

rozmodlony i płaczący tłum. Późnym wieczorem cała wspólnota Paulinów

zebrała się przed cudownym obrazem i asystowała we mszy św. o uzdrowienie

Ojca Świętego.

Wielu udało się indywidualnie lub w grupach do sanktuarium i spędziło tam

noc na modlitwie. Redaktor tygodnika "Kierunki" zapytał pewnego pielgrzyma,

co myśli o tragicznym wydarzeniu i otrzymał następującą odpowiedź: "Jakże

trudno osądzić i ustalić, czy ludzkość od prehistorii do dzisiaj osiągnęła

naprawdę postęp i stała się lepsza? Dzisiejsza ludzkość nie chce

przestrzegać dziesięciorga przykazań, a zwłaszcza piątego "nie zabijaj".

Jeśli dwa tysiące lat temu Syn Boży musiał cierpieć i dziś Jego

namiestnikowi grozi śmierć, ludzkość powinna zatrzymać się w swym

szaleńczym biegu i zastanowić się".

Przez następne dni i noce Jasna Góra, droga wszystkim Polakom, była

nieustannie oblężona przez modlące się tłumy.

Kraków

Kiedy wiadomość o zamachu dotarła do miasta, które przez dwadzieścia lat

miało jako biskupa Karola Wojtyłę, wielu obywateli uczestniczyło w

kościołach w nabożeństwach majowych, bardzo popularnych wśród mieszkańców

Polski. W licznych kościołach i klasztorach rozpoczęło się niezwłocznie

modlitewne czuwanie. Kardynał Macharski był poza miastem z wizytą pasterską

i dowiedział się o zamachu od ludzi. Zaledwie powrócił do swej rezydencji,

wydał orędzie do wiernych, zapowiadając mszę św. na godz. 23 w bazylice

mariackiej za: Ojca Świętego i kardynała Wyszyńskiego.

Ogromny tłum wypełnił bazylikę i Rynek modląc się żarliwie za swego

byłego arcybiskupa, którego niemal wszyscy znali osobiście i wspominali z

sympatią. Kardynał Macharski rozpoczął mszę św. wyraźnie wzruszony: od

wielu lat jest przyjacielem Karola Wojtyły i był jego bliskim

współpracownikiem jako rektor seminarium. Jan Paweł II konsekrował go na

biskupa 6 stycznia 1979 r. w Rzymie i mianował swym następcą w Krakowie.

Kazanie kardynała było głębokim rozmyślaniem, świadectwem kapłana, który

przez tyle lat był jak nikt inny blisko Papieża, i stało się dokumentem

historycznym o dramacie na placu Św. Piotra.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus

Bracia i Siostry,

musicie być mocni. Pamiętacie te słowa były wypowiedziane na Błoniach. I

ja te słowa mówię Wam dzisiaj: Bracia i Siostry, musicie być mocni. Mocni w

naszym zjednoczeniu. Mocni naszą wiarą. Mocni naszą ufnością. Musimy być

mocni. Na to, żeby wytrwać myślą i modlitwą przy Nim. Musimy być mocni.

Trzeba być mocnym w tej świątyni, która zaznała wybuchu naszej radości

owego 16 października nocną porą jak dziś.

Trzeba mieć tyle dzisiaj zdecydowania, żeby nie schować głowy w piasek.

Każdy człowiek bez względu jaką ma koncepcję znajduje znajdzie, znajduje

już możliwość skupienia się, możliwość czuwania, czuwania przy tym

człowieku, któremu na imię Jan Paweł II. Trzeba czuwać przy Nim. Jesteśmy

wszyscy w tamtej klinice, rzymskiej klinice. Jesteśmy przy Nim. Nie ludzie

zrozpaczeni, nie ludzie rozbici tragedią ale nie kryjący swoich uczuć i

wobec człowieka i wobec Boga. Trzeba być mocnym, żeby się nie poddać i

powiedzieć dzisiaj Jezusowi Chrystusowi to, co mówił Piotr nad jeziorem

Galilejskim i to, co mówił Jan Paweł II w dzień swojej inauguracji na placu

Świętego Piotra. Może teraz tego nie może powiedzieć ale my możemy

powiedzieć za Niego: "Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że On Cię

miłuje". Panie, Ty wiesz, że my Jego miłujemy. Panie, który wszystko wiesz,

Ty wiesz, że się nie poddamy w naszej modlitwie, Ty wiesz, że się poddamy w

naszych czuwaniach. Panie, to jeszcze nie czas, pozwól Mu dalej paść

baranki Twoje. To jeszcze nie czas, pozwól Mu prowadzić ludzi wszystkich

przekonań i wszystkich koncepcji światopoglądowych do miłości, do prawdy,

ostatecznie do Ciebie i do człowieka.

Bracia i Siostry, taki jest mój obowiązek, żeby Wam to powiedzieć tego

wieczoru. Ja nie mogę zawieść Jego zaufania. Nikt z nas nie może zawieść

Jego zaufania. Czuwać przy Jezusie, który cierpi w każdym człowieku, gdy

człowiekowi się gwałt zadaje. Czuwać przy Jezusie, który cierpi w każdym

człowieku, gdy się gwałt prawdzie i dobru miłości zadaje. Kościół Mariacki

i tamta sala szpitalna w rzymskim szpitalu. Musicie być mocni. Czy wiecie,

że dziś trzeba się tak modlić za Niego. Czy wiecie, że trzeba się dziś tej

nocy modlić za ludzi ślepych, którzy gwałt zadają, niszczą i mordują.

Panie, przebacz im, bo naprawdę nie wiedzą, co czynią.

A mówię to z sercem podwójnie ściśniętym, między Rzymem a Warszawą.

Ksiądz Prymas jest bardzo słaby. Ksiądz Prymas jest bardzo poważnie słaby.

Nie przekażę żadnych wiadomości medycznych, ale powiem tylko tyle.

Ściśnięte jest nasze serce między Rzymem i Warszawą.

Patrzcie jeszcze raz na obraz ich dwóch, tych największych, jakich mamy,

Polaków: Jana Pawła II i Kardynała Stefana Wyszyńskiego na ten uścisk

wzajemny równocześnie z obu stron ojcowski i braterski, jaki wymienili w

tym spotkaniu w Rzymie po inauguracji pontyfikatu. Trzeba nam czuwać przy

obu: Rzym i Warszawa i Kraków wierny i miłujący.

Panie, Ty wiesz jak Cię miłuje. Panie, Ty wiesz jak oni Cię miłują. To

naprawdę konieczność: są potrzebni jak ojciec i matka.

Matko Kościoła, Królowo Polski: Cały Twój, Cały Twój - Totus Tuus, Jan

Paweł II na szpitalnym łożu.

Tyle Wam chcę powiedzieć i razem z Wami powiedzieć Bogu przez Maryję, ja,

ten człowiek, któremu Jan Paweł II kazał Wam służyć - bodaj więcej już nie

w takiej trwodze, w takim lęku.

Ale to jest zwycięstwo, które zwycięża świat, zwycięża wszystko, wiara

nasza Panie, Ty wiesz, że my Go miłujemy. Pozwól Mu dalej prowadzić nadal

człowieka naszego strasznego czasu ku Tobie, ku miłości. Amen. Amen".

W niedzielę 17 maja odbyła się w Krakowie pokojowa manifestacja. Ulicami

przeszedł tzw. "biały pochód", składający się z czterystu tysięcy ludzi w

różnym wieku, wśród nich były dziesiątki tysięcy studentów, którzy

demonstrowali przez dwie godziny przeciwko przemocy i terrorowi. Następnie

na Starym Mieście odprawiono mszę św. i kardynał wygłosił podniosłe

kazanie, które zakończył słowami: "Miłość jest ostatnim słowem, gdyż Bóg

jest miłością i człowiek może stać się miłością".

Lublin

Karol Wojtyła wykładał przez 25 lat na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim

(jedyny katolicki uniwersytet w krajach komunistycznych) i w związku z tym

był częstym gościem wśród profesorów i studentów. Na wiadomość o zamachu

profesorowie, którzy mieszkają przy ul. Chopina, w pobliżu uniwersytetu,

zgromadzili się w kaplicy i pozostali tam do późnej nocy, modląc się za

swego byłego kolegę.

W czwartek o godz. 12 w kościele uniwersyteckim odprawiono mszę św. za

Papieża, w której uczestniczyli profesorowie i tysiące studentów. Po mszy

rektor, dominikanin, ojciec M. Krąpiec, powiedział dziennikarzom:

"Zbrodnia popełniona wczoraj w Rzymie wstrząsnęła mną i całą wspólnotą

uniwersytetu katolickiego w takiej mierze, że trudno to opisać. Dokładnie

miesiąc temu mogłem rozmawiać w Watykanie z Ojcem Świętym, który mówił mi,

że wspomina z miłością 25 lat pracy na uniwersytecie i że kocha wszystkich,

z którymi współpracował i których uczył. Teraz jedyną pomoc, jakiej możemy

udzielić Papieżowi, stanowi nasza modlitwa; dlatego zgromadziliśmy się

tutaj. Jestem przekonany, że we wspólnocie i poprzez wspólnotę wykluwa się

siła wewnętrzna i dobroć jednostek, i to pomaga przezwyciężyć zło".

Docent dr Jerzy Gałkowski, bliski współpracownik Karola Wojtyły na

uniwersytecie, sformułował swe wrażenia wobec dziennikarzy w następujący

sposób: "To, co zdarzyło się wczoraj, jest po prostu nie do wiary. Tak jak

wtedy, kiedy dowiedziałem się o wyborze Wojtyły na Papieża. Przede

wszystkim zdumienie. I tak jak wówczas, tak i teraz przyjaciele zeszli się

w moim domu i modliliśmy się do późnej nocy". Jeśli chodzi o kwalifikację

moralną zamachowca, dodał: "Każde zło, które uderza w niewinną ofiarę,

pokazuje całą absurdalność zła, terroru i gwałtu. Być może wszystko to

będzie miało zbawczy skutek wstrząsając światem, sygnalizując, że należy

coś zmienić, aby ludzie wreszcie zrozumieli absurd takich czynów. W

przeciwnym razie będziemy mieli do czynienia z samobójstwem".

W Gdańsku, mieście głośnym na cały świat od wydarzeń lata 1980 r.,

wiadomość poruszyła szczególnie członków wolnego związku zawodowego. W

głównej siedzibie "Solidarności" jak zwykle panowała praca, pośpiech i

przepływ ludzi. W auli uniwersytetu obradowało prezydium; suchy komunikat

uderzył jak grom. Wszyscy opuścili aulę i udali się do pobliskiego kościoła

w Sopocie, by modlić się za Ojca Świętego. W pozostałych kościołach miasta

ten sam widok rozmodlonych i zapłakanych tłumów. Delegacja "Solidarności",

pod przewodnictwem Wałęsy przebywała wówczas w Japonii: na wiadomość o

zamachu wszyscy delegaci zamilkli, wielu miało łzy w oczach, wspólnie

zaczęto się modlić za Papieża.

We wszystkich kościołach Poznania odprawiono msze św. i czuwanie

modlitewne. Następnego dnia, we czwartek, arcybiskup Stroba odprawił w

Katedrze mszę św za Papieża i kardynała Prymasa i wyświęcił dwudziestu

dwóch alumnów seminarium diecezjalnego. Modły i nabożeństwa trwały aż do

północy. W wywiadzie dla prasy arcybiskup Stroba powiedział między innymi:

"Kochamy naszego Papieża. Stał się dla nas bratem i mistrzem, zwłaszcza po

swej pielgrzymce do Polski, a następnie latem i jesienią ubiegłego roku,

tak trudnym w historii naszego narodu, kiedy przypomniał ludom prawo

Polaków do niepodległości i do swobodnego rozwiązywania swoich problemów!

Człowiek dzisiejszy potrzebuje dobroci i bezpośredniości Papieża, jak

również jego głębokiej wiary i mądrości".

W Wadowicach, miejscu urodzenia Karola Wojtyły, liczni wierni dowiedzieli

się o zamachu podczas nabożeństwa majowego. Łatwo sobie wyobrazić zgrozę,

jaka ich ogarnęła. Wielu z nich, po usłyszeniu wiadomości przez radio,

wróciło do kościoła, by modlić się za Ojca Świętego.

Wydaje się wreszcie interesujące to, co o polskich reakcjach na zamach

przekazała francuska agencja prasowa (AFP): "Cała Polska przekształciła się

w gigantyczny przedpokój kliniki Gemelli, cała ludność śledziła ostatnie

wiadomości o stanie zdrowia jej ukochanego Papieża po strasznym zamachu na

placu Św. Piotra". Wszystko to jest prawdziwe, ale agencja nie wspomniała o

istotnym czynniku takiej postawy - żarliwej i ufnej modlitwie całego

narodu. Pewien przyjaciel, który w noc po zamachu udał się samochodem z

Krakowa do Warszawy, opowiadał mi, że na trasie jego podróży miasta i wsie

nie wygasiły świateł, a ludność tłumnie garnęła się do otwartych kościołów,

co zdarza się jedynie w noc Bożego Narodzenia. Nabożeństwa trwały aż do

świtu. Także przewodniczący Rady Państwa, Henryk Jabłoński, złożył przed

telewizją oświadczenie o zamachu: "Ta zbrodnia stanowi cios zadany nie

tylko człowiekowi, ale także ideałowi, jaki wciela. Dla nas Polaków jest to

szczególnie bolesne i sądzę, że nie ma w Polsce osoby, która by nie życzyła

Janowi Pawłowi II szybkiego wyzdrowienia i pełnego odzyskania sił".

Opisanej tu atmosfery nie uzasadnia jedynie ta okoliczność, że Jan Paweł

II jest Polakiem. Dla zrozumienia tej gorącej sympatii, tej troski całego

narodu, tej gotowości wielu ludzi do poświęcenia własnego życia dla

ocalenia Papieża, należy mieć na uwadze postawę i stosunek Karola Wojtyły

jako młodego kapłana, biskupa, kardynała i potem Papieża do swych rodaków,

do każdego Polaka. Karol Wojtyła daje odczuć i publicznie deklaruje swą

szczerą miłość do ojczyzny i do rodaków, jest to jego prawo; wykazuje, że

ma zdrowy stosunek do narodu i kraju, z którego pochodzi. "Mówię to do

wszystkich bez wyjątku Polaków, szanując światopogląd i przekonania każdego

bez wyjątku. Miłość Ojczyzny łączy nas i musi łączyć ponad wszelkie

różnice. Nie ma ona nic wspólnego z ciasnym nacjonalizmem czy szowinizmem.

Jest prawem ludzkiego serca. Jest miarą ludzkiej szlachetności - miarą

wypróbowaną wielokrotnie w ciągu naszej niełatwej historii". Między innymi

tymi słowami zwrócił się Papież w czasie pierwszej audiencji 23

października 1978 r., do pięciu tysięcy Polaków, którzy przybyli do Rzymu,

by uczestniczyć w inauguracji pontyfikatu.

Już w przeddzień Ojciec Święty powiedział ze wzruszeniem w głosie do

swych rodaków zgromadzonych na placu Św. Piotra, po zakończonej uroczystej

inauguracji: "Cóż powiedzieć? Wszystko, co bym mógł powiedzieć, będzie

blade w stosunku do tego, co czują Wasze serca. Więc oszczędźmy słów. Niech

pozostanie tylko wielkie milczenie przed Bogiem, które jest zarazem

modlitwą". A w dwadzieścia minut później, po pierwszym "Aniele Pańskim", z

okna Pałacu Apostolskiego zwrócił się do polskich pielgrzymów: "Pragnę

przekazać ostatnie słowo do moich rodaków, do wszystkich pielgrzymów z

Polski. Dziś odmawiacie Anioł Pański z Papieżem. Wnet wrócicie do Polski.

Gdy go będziecie odmawiać, a proszę, byście odmawiali go często,

odmawiajcie go w jedności z Papieżem, który jest waszym bratem i synem

naszej ojczyzny".

Podczas wspomnianej audiencji, odpowiadając na powitanie kardynała

Wyszyńskiego, wyraził podziękowanie Bogu, swym rodzicom i tym, którzy

wspierali go aż do tej chwili. Następnie skierował jeszcze do swych rodaków

żarliwą prośbę: "Niełatwo jest zrezygnować z powrotu do ojczyzny... Proszę

Was, aby to odejście jeszcze bardziej nas połączyło i zjednoczyło z tym, co

stanowi treść naszej wspólnej miłości. Nie zapominajcie o mnie w modlitwie

na Jasnej Górze i w całej naszej ojczyźnie. Niech ten Papież, który jest

krwią z Waszej krwi i sercem z Waszych serc, dobrze służy Kościołowi i

światu w trudnych czasach kończącego się drugiego tysiąclecia. Pragnę Wam

pobłogosławić. Czynię to nie tylko z mocy mego biskupiego i papieskiego

powołania, ale także z najgłębszej potrzeby serca. A Wy, drodzy rodacy, czy

teraz, czy kiedykolwiek, gdy przyjmować będziecie błogosławieństwo Papieża

Jana Pawła II, przypomnijcie sobie, że wyszedł on spośród Was i że ma

szczególne prawo do Waszych serc i do Waszej modlitwy". Trzeba było słyszeć

na własne uszy ten apel Papieża do rodaków, ton i wzruszenie w głosie, aby

zrozumieć jego głębokie znaczenie.

Kardynał Wyszyński, zwracając się do "Papieża rodaka" w imieniu

pielgrzymów polskich, powiedział między innymi: "Jedno Ci przyrzekamy,

Ojcze Święty, że Cię nie opuścimy i jako synowie Kościoła Powszechnego, i

jako synowie wspólnej naszej ojczyzny i na kolanach modlić się będziemy

gorąco zawsze w Twej intencji".

Na wiadomość o zamachu kardynał Wyszyński, sędziwy i obłożnie chory,

zachował spokój, przymknął oczy i zaczął się modlić. Nie wszyscy Polacy

zachowali taki spokój, ale niemal wszyscy modlili się i wszyscy wyrażali

życzenie szybkiego wyzdrowienia.

Polacy dotrzymali przyrzeczenia złożonego przez kardynała Wyszyńskiego 23

października 1978 r., zwłaszcza począwszy od tragicznej środy 13 maja 1981

r. Świat mógł jeszcze raz podziwiać ich niezłomną wiarę, nadzieję,

tysiącletnią wierność Kościołowi i miłość do widzialnej Jego Głowy. W

najczarniejszej godzinie swych dziejów nie daremnie wierzyli, żywili

nadzieję i modlili się.

IV.

Kościoł zjednoczony w modlitwie

Jak w Rzymie i Warszawie, we Włoszech i w Polsce, tak i na całym świecie

miliony katolików zjednoczyła modlitwa o szybkie wyzdrowienie Papieża.

Czynili to prywatnie we własnych domach lub publicznie w kościołach.

Arcybiskup Zagrzebia, Franjo Kuharie, po wiadomości o zamachu, oświadczył

m.in.:"«Co za smutek i konsternacja! Świat padł naprawdę ofiarą szaleństwa,

jeśli są tacy ludzie skorzy do zabijania!". I jako przewodniczący

Konferencji Episkopatu polecił specjalne modlitwy we wszystkich kościołach

Jugosławii.

Arcybiskup Belgradu, Aloiz Turk, otrzymał wieść o zamachu podczas

odprawiania mszy św. wieczornej w katedrze; natychmiast zakomunikował ją

wiernym i wszyscy rozpoczęli modlić się za Ojca Świętego. Katolicy

szwajcarscy byli szczególnie dotknięci, ponieważ już za trzy tygodnie Jan

Paweł II miał złożyć wizytę w ich kraju. Biskup Otmar Mader z Saint Gallen,

przewodniczący Konferencji Episkopatu, wydał orędzie do wiernych, aby

modlili się za Ojca Świętego. W Genewie odbyło się czuwanie modlitewne od

godz. 20 do 23 w kościele Liebfrau Kirche.

W Paryżu Jean-Marie Lustiger, mianowany arcybiskupem przez Jana Pawła II

kilka miesięcy przed zamachem, w krótkim komentarzu dla telewizji wyraził

zaniepokojenie w związku z przemocą panującą w świecie, której ofiarą padła

również osoba Papieża i oświadczył, że Papież zawsze odrzucał specjalne

środki bezpieczeństwa: "W przeciwieństwie do szefów państw, Papież

reprezentuje ludzi prostych. Kiedy wchodzi w tłum, idzie ku własnym

braciom. Nie można iść pod bronią ku własnym braciom". Poprzednik obecnego

arcybiskupa, osiemdziesięcioletni kardynał Marty, oświadczył przy tej

okazji: "Czuję konsternację z powodu tego, co przydarzyło się Ojcu Świętemu

i sądzę, że wszyscy tak reagują, nie tylko katolicy, ale wszyscy zwyczajni

ludzie, ponieważ jest on człowiekiem należącym do wszystkich"; wezwał też

wszystkich obecnych do powierzenia Papieża miłosierdziu Bożemu.

Kardynał prymas Irlandii, Tomasz O'Fiaich i arcybiskup Westminsteru,

kardynał Basil Hume, byli wstrząśnięci wiadomością o zamachu i zarządzili

tego dnia msze św. i godziny adoracji we wszystkich kościołach w intencji

ocalenia Jana Pawła II. Był on z wizytą pasterską w Irlandii we wrześniu

1979 i przy tej okazji przynajmniej dwóch irlandczyków na trzech osobiście

go ujrzało, usłyszało lub uczestniczyło w odprawianych przez niego

nabożeństwach. W Oslo biskup John W. Grau odprawił w dniu zamachu wieczorem

mszę św. za Papieża w katedrze św. Olafa i w kazaniu powiedział m.in.: "Nie

tak dawno opłakiwaliśmy śmierć dwu Papieży... Teraz modlimy się do Boga, by

pozwolił Janowi Pawłowi II pozostać z nami przez długi czas. Wydaje się

rzeczą bezsensowną, że człowiek, który przez całe swoje życie działał i

walczył o pokój, sprawiedliwość i wolność dla narodów, padł ofiarą

przemocy".

W Bejrucie patriarcha Maronitów, Antoni Khoraiche, wezwał wszystkich

Libańczyków do modlitwy o szybkie wyzdrowienie Jana Pawła II, który

poświęcił swoje życie za pokój na świecie, a w szczególności w Libanie.

W Nowym Jorku kardynał Terence Cooke, głęboko przejęty aktem przemocy

przeciw Ojcu Świętemu, wezwał wiernych do modlitwy o powrót do zdrowia

Papieża i niezwłocznie, w środę, odprawił mszę św. w wypełnionej przez

wiernych katedrze św. Patryka.

W Edmonton, w Kanadzie, arcybiskup i przewodniczący Konferencji

Episkopatu, Joseph MacNeil, oświadczył: "Moją reakcję stanowi dziś uczucie

zgrozy wobec aktu przemocy dokonanego przeciw człowiekowi, który od

początku swego pontyfikatu zawsze walczył o poszanowanie ludzkiego życia.

Proszę nie tylko wszystkich katolików, ale wszystkich mężczyzn i kobiety

dobrej woli o złączenie się w modlitwie do Boga o łaskę wyzdrowienia dla

Jana Pawła II. Wraz ze wszystkimi Kanadyjczykami ubolewam nad postępującą

przemocą; która popycha grupy i jednostki do uderzenia w osoby niewinne, by

czynić z nich ofiary spraw uważanych za słuszne".

W Brazylii wierni zgromadzili się nie tylko w kościołach, ale także w

domach prywatnych, by modlić się za Papieża, który w czasie swej wizyty w

czerwcu ubiegłego roku pozostawił niezatarte wspomnienie. Arcybiskup Jose

Ivo Lorscheider, przewodniczący Konferencji Episkopatu w kraju, który liczy

największą liczbę katolików na świecie, ogłosił deklarację, w której

czytamy m.in.: "W tych chwilach trzeba modlić się o zdrowie naszego Papieża

i błagać Boga o miłosierdzie dla naszego świata wstrząsanego przemocą i

szaleństwem".

Arcybiskup San Paolo, kardynał Paulo Evaristo Arns, poruszony boleśnie

niewiarygodną wieścią, skomentował zamach następująco: "Absurdalna przemoc

trafia tym razem w człowieka Ewangelii, człowieka pokoju, człowieka

miłości... W tej chwili katolicy brazylijscy zostali trafieni przez te same

kule, które trafiły w Papieża". W Sao Salvador do Bahia kardynał Avelar

Brandao Vilela oświadczył, że zamach ten był skierowany przeciw "całej

ludzkości i stanowił przejaw upadku naszej cywilizacji".

W Meksyku biskup Genaro Alamilla Arteaga, sekretarz Konferencji

Episkopatu, potępi zamach, stwierdzając, że chodzi o "upadek wartości

ludzkich... Jest to akt, który uderza w cały świat, ale przede wszystkim w

Meksyk, który był celem pierwszej zagranicznej wizyty pasterskiej

Papieża... Przerażający zamach na Ojca Świętego porusza nas i wstrząsa

nami, i zasługuje na potępienie nie tylko ze strony Kościoła katolickiego,

ale również całego świata, ponieważ zaangażowanie Jana Pawła II na rzecz

pokoju, sprawiedliwości i poszanowania praw człowieka wywoływało ogólny

podziw i wdzięczność".

***

We wszystkich krajach można było zobaczyć wśród katolików podobne

reakcje: biskupi i kapłani wzywali wiernych do modłów za Papieża, ale ci

wierni już na samą wiadomość o zamachu natychmiast rozpoczęli "szturmować"

niebo, błagając Pana życia i śmierci o ocalenie Jana Pawła II. Był to tylko

początek ogromnej fali łaski i modlitwy, której ludzie nie są w stanie

ocenić, a statystyki określić.

Na Słowacji, gdzie od przeszło trzydziestu lat szaleje prześladowanie

chrześcijan, ani biskupi, ani kapłani nie otrzymali zezwolenia na publiczne

wezwanie do modlitwy za Papieża w radio czy telewizji. Uczynili to w

kościołach, gdzie przez całe tygodnie modlono się za Ojca Świętego bez

możliwości poinformowania o tym opinii publicznej. Pewna dwudziestoletnia

dziewczyna ze Słowacji napisała: "Jedliśmy kolację, kiedy telewizja

wspomniała chłodno, że Papież został ranny od kilku strzałów na placu Św.

Piotra. Cały wieczór nie mogliśmy robić niczego innego jak modlić się i

płakać. To samo miało miejsce w wielu innych rodzinach. Kiedy w kilka dni

później znalazłam się w górach z grupą młodzieży, dowiedziałam się, że

wielu młodych ofiarowało swe życie dla uratowania życia Ojca Świętego".

V.

Chrześcijanie innych wyznań, żydzi, muzułmanie i hinduiści modlą się za

Papieża

Kardynał Wojtyła opuścił jako Papież ostatnie konklawe o godzinie 17.30 i

następnego dnia na mszy św. o godzinie 10 wystąpił z programowym

przemówieniem do kardynałów. Z pewnością nie zostało mu wiele godzin na

sen, ponieważ tak bardzo zobowiązujące przemówienie nie jest felietonem

prasowym ani nawet przemówieniem prywatnym, mniej czy bardziej krótkim,

które można zaimprowizować. Pierwsze orędzie, odczytane przez Papieża w

czasie mszy św. koncelebrowanej z kardynałami w Kaplicy Sykstyńskiej,

wypełnia 12 pełnych stron i zawiera program przyszłego pontyfikatu. Jan

Paweł II proklamuje w nim jasno swoją wierność dla Drugiego Soboru

Watykańskiego, dla Tradycji i Doktryny Kościoła i zobowiązuje się do

skrupulatnego wprowadzania w życie dekretów i norm soborowych. Jego program

przekracza jednak ramy Kościoła, którego jest widzialną głową: "Nie godzi

się nam na tym miejscu zapomnieć o braciach i siostrach należących do

innych Kościołów i do innych wspólnot chrześcijańskich. Sprawa ekumenizmu

jest tak ważna i wymaga tak wielkiej roztropności, że w tej chwili nie

wolno nam o niej zamilczeć. Ileż to razy rozmyślaliśmy wspólnie o ostatniej

woli Chrystusa, który prosił Ojca o dar jedności dla swoich uczniów. Któż

nie pamięta, z jakim naciskiem święty Paweł mówił o "jedności duchowej",

dzięki której uczniowie Chrystusa będą mieli tę "samą miłość i wspólnego

ducha, pragnąc tylko jednego" (por. Flp 2, 2). Trudno wprost uwierzyć, że

utrzymuje się jeszcze ten godny pożałowania podział chrześcijan, który dla

innych stanowi przyczynę wahań, a może i zgorszenia. Toteż chcemy iść dalej

przetartą już, na szczęście, drogą i popierać to, co sprzyja usuwaniu

przeszkód, pragnąc, by wspólnym wysiłkiem udało się wreszcie doprowadzić do

doskonałej jedności"".

Trzydzieści miesięcy, jakie minęły od pontyfikatu aż do zabójczego

zamachu, potwierdziły powagę jego zaangażowania na rzecz osiągnięcia

"pełnej jedności z braćmi i siostrami innych Kościołów i wspólnot

chrześcijańskich". Wykazały to przede wszystkim jego podróże apostolskie,

podczas których szukał zawsze okazji do braterskiego dialogu i do kontaktów

z przedstawicielami innych Kościołów. Jego czwarta podróż w pierwszym roku

pontyfikatu, pod koniec listopada, do Turcji, była zasadniczo pielgrzymką

ekumeniczną. Niektórzy dziennikarze nie docenili tego historycznego

wydarzenia na drodze ku jedności, przedstawiając je nawet jako fiasko z

tego powodu, że Papież nie był witany przez rozentuzjazmowane tłumy, jak w

Meksyku, Polsce, Irlandii, Stanach Zjednoczonych. Do tych dziennikarzy

odnieść można upomnienie skierowane przez Papieża 21 października 1978 r. w

czasie pierwszej audiencji udzielonej dziennikarzom i reporterom radia i

telewizji, by "lepiej pojmowali głębokie i duchowe motywy myśli i akcji

Kościoła".

Dotychczas każda podróż apostolska Papieża okazywała się ważna i

znacząca, różny był tylko punkt widzenia, z jakiego każda z tych podróży

była podejmowana. Można więc z pewnością stwierdzić, że podróż do

Konstantynopola była najważniejsza w 1979 r., ponieważ była to podróż

ekumeniczna na Wschód, w służbie pożądanej jedności z braćmi prawosławnymi.

Ostatnia podróż apostolska w 1980 r. do "kraju Lutra" miała jako główny

cel "utwierdzenie braci w wierze", ale była również bardzo ważna dla

zbliżenia pomiędzy katolikami i protestantami. Wizyta Jana Pawła II i

spotkanie z nim wywarły głębokie wrażenie na przywódcach niemieckiego

protestantyzmu i przekonały ich, że "brat biskup z Rzymu" bierze sobie

bardzo do serca pragnienie naszego Pana "ut omnes unum sint" i że nie

należy zaniedbać żadnego kroku w kierunku zbliżenia nas do tej jedności.

Także spotkanie z przedstawicielami niemieckich Żydów w Moguncji

przyczyniło się do obalenia bariery, jaka nas od wieków dzieli i do

powstania, w miejsce nieufności i wrogości, stosunków wzajemnego

zrozumienia i szacunku. Nie można się więc dziwić, jeśli w tę tragiczną

środę po południu, w dniu zamachu, nie tylko kapłani, biskupi i

kardynałowie katoliccy, lecz także wielu przywódców innych Kościołów i

wspólnot chrześcijańskich oraz innych wyznań wezwało swych wiernych do

modlitwy za Papieża. Oni także w czasie trzech lat pontyfikatu nauczyli się

szanować go i kochać. Powstała w ten sposób pomiędzy chrześcijanami nigdy

nie oglądana po bolesnej separacji solidarność w modlitwie. Stronice, które

nastąpią, będą mogły dać jedynie krótkie sprawozdanie z reakcji na zamach

najpoważniejszych przedstawicieli Kościołów wschodnich, protestantów,

anglikanów, metodystów, baptystów i kilku tzw. wolnych Kościołów.

Przytoczymy ponadto świadectwa wzruszenia, wypowiedziane przez przywódców

wspólnot żydowskich, wierzących muzułmanów i hinduistów oraz ich modlitw za

Papieża. Życzenia wyzdrowienia, które dotarły do Rzymu, są dowodem

optymizmu, chociaż musimy podejmować dalsze wysiłki w celu osiągnięcia

upragnionej jedności pomiędzy chrześcijanami w pokorze, a zwłaszcza w

modlitwie.

Prawosławni

28 listopada 1979 r. o szóstej rano na międzynarodowym lotnisku Leonardo

da Vinci w Rzymie można było przeżyć niezwykłą chwilę. Przed wejściem na

pokład samolotu Jan Paweł II przemówił do kardynałów, przedstawicieli rządu

włoskiego i korpusu dyplomatycznego: "Jadę do Turcji dla kontynuowania

wysiłków na rzecz jedności chrześcijan w nowym duchu ekumenicznym. Pragnę

pokazać, że Kościół katolicki jest zainteresowany w stałych kontaktach z

Kościołami prawosławnymi i ustanowieniu dialogu teologicznego. Udaję się do

Turcji, by okazać wszystkim Kościołom i ich patriarchom, zwłaszcza

patriarsze ekumenicznemu Dimitriosowi I, moje oddanie i moją głęboką

sympatię...".

Nic więc dziwnego, że Dimitrios I jako pierwszy przesłał swoje życzenia

wyzdrowienia rannemu Papieżowi i że nie uczynił tego depeszą, ale za

pośrednictwem osobistego wysłannika, metropolity Melitona, który przybył do

Rzymu nazajutrz po zamachu i udał się do kliniki Gemelli, aby dowiedzieć

się osobiście o stanie zdrowia "ukochanego brata" z Rzymu. Każdy, kto z

odmawiających różaniec wśród siedemdziesięciu tysięcy obecnych na placu Św.

Piotra 14 maja wieczorem ujrzał obok kardynała wikariusza Ugo Poletti

metropolitę Melitona i usłyszał go mówiącego ze ściśniętym sercem i

głębokim przekonaniem o ukochanym Janie Pawle II, modlącego się za niego i

powtarzającego życzenia ze strony Dimitrosa I, musiał spontanicznie zadać

pytanie: co nas jeszcze dzieli!

***

Zasmuceni wiadomością o zamachu przeciw Waszej Świątobliwości wyrażamy

wam nasze głębokie oburzenie i prosimy Boga, by dał swemu słudze szybkie

wyzdrowienie dla chwały swego Imienia.

Ignatius IV

Patriarcha Antiochu

Głęboko dotknięci i zasmuceni z powodu zbrodniczego zamachu na cenne

życie Waszej Świątobliwości, wyrażamy naszą braterską sympatię i przed

Świętym Grobem prosimy gorąco zmartwychwstałego Boga o Wasze szybkie

wyzdrowienie i by Was zawsze chronił od wszelkiego zła.

Z braterską miłością w Bogu

Diodoros

Patriarcha Jerozolimy

Głęboko poruszony zamachem na Wasze życie, cały Kościół

koptyjsko-prawosławny prosi Boga wszechmogącego, aby udzielił Waszej

Świątobliwości szybkiego wyzdrowienia i zachował Was w służbie Kościołowi.

Papież Shenouda III

Patriarcha koptyjsko-prawosławny Aleksandrii

Zamach przeciwko Jego Świątobliwości Papieżowi Janowi Pawłowi II napełnia

nasze serce głębokim smutkiem. Jest to jeden z najbardziej haniebnych aktów

naszego obłąkanego świata. W imieniu Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego i

ludu ormiańskiego prosimy Boga o szybkie i pełne wyzdrowienie Waszej

Świątobliwości i o to by mógł kontynuować swój apostolat. W miłości do

naszego Pana Jezusa Chrystusa i w braterskiej modlitwie

Vasgen I

Katolikos wszystkich Ormian

Proszę Boga o ocalenie Jego Świątobliwości Papieża - człowieka

działającego dla jedności chrześcijan i dla pokoju. Proszę przekazać Jego

Świątobliwości moje pokorne, lecz szczere życzenia i wyrazy szacunku. Wam,

"wielkiemu pasterzowi", Waszemu Sekretariatowi, Kościołowi katolickiemu i

wszystkim Kościołom chrześcijańskim oraz całej ludzkości ofiarowuję moją

modlitwę w tej tragicznej godzinie. Oby Bóg był zawsze z Wami, zwłaszcza w

tej bolesnej dla Kościoła i całej ludzkości godzinie".

Parthenios z Kartaginy

Protestanci

Były kanclerz Republiki Federalnej Niemiec, Helmut Schmidt, odniósł

głębokie wrażenie z wizyty złożonej Janowi Pawłowi II w 1979 r. Oświadczył

wtedy m.in., że jeśli byłby katolikiem, pragnąłby wyspowiadać się przed tym

Papieżem. Ten mąż stanu dotknął w ten sposób bezwiednie rany w

chrześcijańskim organizmie: istniejących podziałów, o przezwyciężenie

których Papież-Polak, podobnie zresztą jak jego bezpośredni poprzednicy,

modli się codziennie i nie szczędzi trudów. W tej perspektywie należy

patrzeć także na wizytę Ojca Świętego w Niemczech. Tak właśnie

przedstawiciele protestantów widzieli spotkanie i rozmowę w Moguncji z

Janem Pawłem II. Zamach na niego wstrząsnął nimi i skłonił do modlitwy

prywatnej, grupowej, a także w kościołach. I nie tylko w samych Niemczech.

***

Z przerażeniem dowiedziałem się o zamachu na Waszą Osobę. Świat może

świadczyć z wdzięcznością o Waszym zaangażowaniu w misji głoszenia pokoju

Bożego i przywracania pokoju wśród ludzi. Potwierdziło to nasze spotkanie w

Moguncji i Monachium. Przejmuje mnie szczególnie zgrozą fakt, że terrorysta

wycelował w Was podczas Waszego głoszenia pojednania. Modlę się nieustannie

- tak jak to uczyniłem wieczorem podczas nabożeństwa niezwłocznie po

otrzymaniu strasznej wieści - aby Bóg wierny swym przyrzeczeniom dał Wam

szybkie wyzdrowienie, a tymczasem powierzam Was Jego pokojowi i

błogosławieństwu. Wasz

Johannes Hanselmann

Biskup Kościoła ewangelicko-luterańskiego Bawarii

Wasza Świątobliwość,

Nasze myśli i modlitwy towarzyszą Wam w tych tragicznych chwilach. Żywimy

nadzieję, że wkrótce powrócicie do zdrowia i podejmiecie Waszą najwyższą

posługę w Kościele. Nam, chrześcijanom innych wyznań, okazaliście tyle

miłości Chrystusowej a całemu światu tak wiele nadziei pokoju. W obecnym

trudnym Waszym położeniu ufamy, że Bóg pomoże Wam swoim miłosierdziem i

błogosławieństwem. Pozostajemy stale zjednoczeni z Wami w modlitwie.

Gunnar Granders

Pastor, w imieniu wszystkich luteranów szwedzkich w Rzymie

Biuro Stosunków Zagranicznych Kościoła w Norwegii przyjęło z przerażeniem

i odrazą smutną wiadomość o strzałach oddanych w stronę Waszej

Świątobliwości. Zapewniamy Was o naszej życzliwości i modlitwie, mamy

nadzieję, że szybko powrócicie do zdrowia by kontynuować Waszą misję

powszechną na rzecz pokoju, wolności i praw człowieka.

Carl H. Traaen

Sekretarz generalny Kościoła Norwegii

Anglikanie, metodyści, baptyści i prezbiterianie

W czasie wizyty pasterskiej, w maju 1980 r., w sześciu państwach

afrykańskich Jan Paweł II wykorzystał tę okazję do krótkiego spotkania i

braterskiego dialogu z arcybiskupem Canterbury, prymasem Kościoła

anglikańskiego, który przebywał wówczas w Afryce. 20 października tego

samego roku nastąpiła wizyta królowej Elżbiety u Papieża, która wywołała

duże echo i otworzyła perspektywę dla podróży Papieża do Anglii w roku

1982. To nie tylko "utwierdziło braci w wierze", ale również zaszczyciło i

uradowało braci i siostry drugiego Kościoła.

***

Wasza Świątobliwość, jestem głęboko poruszony wiadomością o zamachu

przeciwko Wam. Wspólnie z chrześcijanami całego świata modlę się abyście

mogli dojść do zdrowia po szalonym akcie przemocy. Oby Bóg udzielił Wam sił

i zdrowia.

Robert Cantuar

Arcybiskup Canterbury

Czuję zaskoczenie i osłupienie z powodu strzałów przeciw Papieżowi Janowi

Pawłowi II. To wydarzenie jest jeszcze bardziej tragiczne kiedy się

pamięta, że w czasie wszystkich swych wizyt pasterskich głosił On całemu

światu orędzie pokoju. Łączę się w modlitwie ze światem przejętym trwogą i

smutkiem, błagając Pana o szybkie i całkowite wyzdrowienie. Przesyłam

osobiste pozdrowienie człowiekowi, którego poznałem jako pełnego miłości i

szacunku.

John M. Allin

Biskup-przewodniczący Kościoła Episkopalnego Stanów Zjednoczonych

Dołączamy modlitwy Kościoła metodystycznego na całym świecie do waszych

modłów z życzliwością i nadzieją, że Ojciec Święty w pełni powróci do sił.

Kenneth Greet

Światowa Rada Metodystów

Przesyłamy Wam nasze wyrazy życzliwości i miłości chrześcijańskiej. W

imieniu wszystkich Zjednoczonych Prezbiterianów wyrażamy Wam nasze

współczucie z powodu zamachu na Papieża Jana Pawła II. Modlimy się za

naszych braci i siostry Kościoła rzymsko-katolickiego. Oby wszyscy

zjednoczyli się zgodnie aby zaniechano szaleńczej przemocy, którą sam

Papież tak odważnie potępia.

Charles A. Hammondę, Moderator

William P. Thompson, Sekretarz

Zjednoczonego Kościoła Prezbiteriańskiego Stanów Zjednoczonych

Międzynarodowe stowarzyszenia żydowskie

Pewnej niedzieli po południu w maju 1980 wsiadłem we Frankfurcie do

pociągu jadącego do Bonn. W oczekiwaniu na sygnał odjazdu pewna pani, która

zajęła miejsce w tym samym przedziale, rozmawiała w moim ojczystym języku

ze starszą panią stojącą na peronie. Ośmieliłem się zapytać: "Przepraszam,

czy panie są uchodźcami ze Słowacji, czy też są tu w celach turystycznych?"

Pani, która stała na peronie, odpowiedziała mi grzecznie: "Nie, Ojcze,

opuściłyśmy Słowację ponad 12 lat temu. Jesteśmy z Prievidzy". "Ależ to

jest główne miasto mojego powiatu, trzydzieści kilometrów od mojej

rodzinnej wsi!" - wykrzyknąłem.

"Ojcze, jesteśmy Żydówkami. Czuję ogromną sympatię do Papieża. Jest

szczególnym przyjacielem nas, Żydów. Spędziłam trzy lata w Oświęcimiu,

dzięki Bogu przeżyłam to piekło i w 1945 mogłam je opuścić: ważyłam 40 kg.

W swym przemówieniu w Oświęcimiu Papież przypomniał nie tylko zmarłych, ale

okazał również szacunek, życzliwość i miłość do nas, którzyśmy się

uratowali. Jest to człowiek wspaniały, mam jego fotografię w domu". To, co

ta pani, licząca około 65 lat, powiedziała mnie, kapłanowi katolickiemu,

żegnając się z córką i zięciem, zawiera to, co mówi i czuje dziś wielu

Żydów. Jak już zauważyłem, Papież kocha wszystkich i modli się za każdego,

ponieważ w każdym człowieku widzi brata, a w szczególności w cierpiących i

prześladowanych. Jeszcze jako uczeń Karol Wojtyła miał dobrego przyjaciela,

Żyda z Wadowic, Jurka Klugera, który do tej pory pozostał mu bliski. Ta

przyjaźń ma swoją historię, którą po odjeździe pociągu zdołałem opowiedzieć

podróżującej ze mną parze małżeńskiej:

"Karol Wojtyła i Jerzy Kluger zostali rozdzieleni przez wypadki wojenne:

młody Kluger uciekł z Polski w przededniu drugiej wojny światowej i

schronił się w Anglii. Przez 26 lat nic o sobie nie wiedzieli. W 1965 r.

Kluger przyjechał z wizytą do Rzymu i z gazet dowiedział się, że Karol

Wojtyła, arcybiskup krakowski, miał ważne przemówienie na sesji Soboru

Watykańskiego. To naturalnie on, "Lolek", mój przyjaciel z Wadowic,

powiedział do siebie. Kiedy zatelefonował do Kolegium Polskiego na

Awentynie, odpowiedziano mu, że "arcybiskupa nie ma w domu". Rozczarowany

Kluger pozostawił nazwę swego hotelu i numer telefonu. Nie minęło pół

godziny, kiedy w jego pokoju zadzwonił telefon i dobrze znajomy głos

zapytał: "Drogi Jurku, czy to ty jesteś? Przyjdź zaraz do mnie, zjemy razem

kolację"".

Wiadomość o zamachu na Jana Pawła II poruszyła nie tylko jego żydowskiego

przyjaciela Jerzego Klugera i Żydówkę pochodzącą ze Słowacji; większa część

Żydów była tym boleśnie dotknięta, okazując rannemu Papieżowi jedyną w

dziejach solidarność i życzliwość.

***

Głęboko zasmucony z powodu ohydnego zamachu, kieruję wspólnie z Żydami

rzymskimi modlitwy do Pana o zdrowie dla Papieża, któremu życzę szybkiego i

całkowitego wyzdrowienia.

Elio Toaff

Naczelny rabin Rzymu

Żydzi z Moskwy życzą Waszej Świątobliwości wyzdrowienia modląc się o

pokój i przyjaźń między ludźmi.

Maharik-Makar Limanow

w imieniu Żydów Moskwy



Dowiadujemy się niezmiernie poruszeni, o zbrodniczym zamachu na Papieża

Jana Pawła II. Jesteśmy głęboko wzburzeni z powodu tego ohydnego i

niedorzecznego czynu. W imieniu Wspólnoty Żydów francuskich i w tej chwili

nieobecnego Wielkiego Rabina Francji - Rene Sirat - uczestniczymy w tak

bolesnej próbie, której doznaje Kościół i wyrażamy żarliwe życzenia

szybkiego wyzdrowienia Ojca Świętego aby mógł kontynuować swą szlachetną

akcję na rzecz pokoju, sprawiedliwości i przyjaźni między ludźmi.

Jakub Kaplan, Wielki Rabin

Centralnego Konsystorza Izraelitów Francji

Alain Goldmann

Wielki Rabin Paryża

Głęboko wstrząśnięci haniebnym zamachem na Jego Świątobliwość Jana Pawła

II, modlimy się, aby szybko wyzdrowiał i prosimy o przekazanie naszych

najserdeczniejszych życzeń.

Z szacunkiem

Edgard M. Brofman

Przewodniczący Światowego Kongresu Żydowskiego

Muzułmanie i hinduiści modlą się za Papieża

Rozgłośnia katolicka "Radio Veritas" w Manili (Filipiny), która nadaje w

Azji programy w wielu językach, otrzymała liczne listy od słuchaczy w

związku z zamachem na Papieża. Donosi o tym czasopismo "Mission Aktuell" z

Akwizgranu w numerze listopad-grudzień 1981. W szczególności program w

języku tamil, który rozpoczęto 1 listopada 1976 r., cieszy się powodzeniem

i otrzymuje przeciętnie dwa tysiące listów przez miesiąc. Cotygodniowa

transmisja "Mówi Papież" przyczyniła się do dużej popularności Papieża

także wśród muzułmanów i hinduistów, od których do "Radia Veritas"

przychodzi 80 procent listów. Z listów tych wynika, że widzą oni w Papieżu

wielkiego przywódcę religijnego i że zostali do głębi poruszeni zamachem na

niego. Oto kilka wyjątków z tych listów.

***

Wieść o strzałach wymierzonych w Ojca Świętego wstrząsnęła mną. Kiedy

potem dowiedziałem się, że zamachowiec jest muzułmaninem, ubolewaliśmy

bardzo nad tym faktem z całą wspólnotą muzułmańską. Jak mógł ten człowiek

targnąć się na życie Osoby, która nie wyrządziła nikomu zła? Wszyscy

płakaliśmy na wieść o tym zamachu. Modlę się do Boga, aby Papież wyzdrowiał

i dalej przewodził ludzkości na słusznej drodze.

M.K Najeema, Sri Lanka

Odczuwam konsternację na wiadomość że Jan Paweł II, przywódca 700

milionów katolików, został ciężko raniony na placu Św. Piotra przez

fanatycznego muzułmanina. Potępiam stanowczo ten brutalny i tchórzliwy

czyn. Cała ludzkość powinna zawstydzić się i pochylić głowę ponieważ

zbrodniarz jest jej członkiem.

Papież Jan Paweł II jest nie tylko głową 700 milionów katolików, ale

również jedynym nie politycznym przywódcą ludzkości i symbolem pokoju i

braterstwa. Na wiadomość o tym, co go spotkało, zadrżało serce ludzi dobrej

woli ze wszystkich religii na świecie. Proszę Boga, by Papież mógł szybko

odzyskać zdrowie i głosić ponownie światu swoje orędzie miłości.

B. Shanmugam, Indie

Kiedy 14 maja usłyszałem, że Ojciec Święty został ciężko raniony przez

Mohameda Ali Agca, doznałem przez chwilę uczucia, że zatrzymało mi się

serce i tracę zmysły. Jestem jednak pewny, że Ojciec Święty nas nie

zostawi. Nie tylko tego wieczoru, ale każdego wieczoru przed pójściem spać

będę się modlił o jego wyzdrowienie.

Miłość zdobywa pycha niszczy.

A. Thangaivan, Indie

Ojciec Święty Jan Paweł II uważa za braci i siostry wszystkich

mieszkańców tej ziemi, chociaż należę do różnych religii. Kiedy

dowiedziałem się, że oddano do niego strzały, doznałem ściśnięcia serca.

Zapalam świece ku chwale Boga i modlę się, aby Papież mógł szybko

wyzdrowieć.

A. Thanasekaran, Indie

Ledwo dotarła wieść o zamachu zgromadziliśmy się razem z kilkoma

rodzinami i modliliśmy się przez cztery kolejne dni po pięć godzin, za Ojca

Świętego. Oby Pan, który ofiarował siebie za nasze odkupienie, w swym

miłosierdziu zwrócił mu zdrowie.

S. Thangaraja, Sri Lanka

VI.

Życzenia polityków dla rannego Papieża

Na początku października 1979, podczas wizyty Jana Pawła II w Stanach

Zjednoczonych, niektórzy amerykańscy entuzjaści wyrazili "pobożne

życzenie", by Karol Wojtyła zgłosił swą kandydaturę w wyborach

prezydenckich w listopadzie 1980 r.; ich zdaniem zwyciężyłby z dużą

przewagą głosów i stałby się pierwszym obywatelem Ameryki. Jego siła

perswazji, sposób komunikacji z ludźmi, dar zdobywania zaufania czynią zeń

człowieka pociągającego tłumy, zdolnego zarazem do zyskiwania jednostek.

Niemało dziennikarzy, zwłaszcza przy okazji jego podróży i po jego

spotkaniach z rozentuzjazmowanymi tłumami, nazwało "Papieża, który

przyszedł z daleka" człowiekiem, któremu politycy wszelkiego rodzaju mogą

jedynie zazdrościć i dla których taka popularność może być tylko marzeniem.

I to pomimo tego, że on nie mówi tłumom tego, czego pragną, lecz proponuje

swym słuchaczom czyste i mocne wino Ewangelii, potępia otwarcie permisywizm

dzisiejszego społeczeństwa i chłoszcze jego wady. Z tych powodów niektórzy

uważają Jana Pawła II za wielkiego męża stanu i aprobują jego

zaangażowanie, inni natomiast, dla tych samych powodów, chcieliby go

skłonić do milczenia, oskarżając go o "mieszanie się do wewnętrznych spraw"

ich krajów.

Kto zna sposób myślenia Jana Pawła II, ten wie, że Papież odrzuca

bezwzględnie wszelką polityczną interpretację jego słów i akcji,

podkreślając stale pastoralny charakter swych podróży i wystąpień, które

mają jako jedyny cel głoszenie Jezusa Chrystusa i służenie ludziom i

ludzkości poprzez Królestwo Boże. Jedynie w ten sposób należy także

rozumieć historyczne przemówienie skierowane przez niego 2 października

1979 r. do przedstawicieli 130 krajów w pałacu Narodów Zjednoczonych w

Nowym Jorku.

W czasie powitania przez sekretarza generalnego Kurta Waldheima dostojny

gość siedział pokornie i w zamyśleniu, a jego twarz odzwierciedlała powagę

chwili, być może modlił się w milczeniu do Tego, w którego imieniu miał

zamiar przemawiać.

Nawet jeśli się pominie wersety z Ewangelii, cytowane na wstępie, jego

przemówienie trwające godzinę było przesiąknięte od początku do końca

duchem Ewangelii. Domagał się usilnie wyeliminowania głodu,

niesprawiedliwości i wojen, które prowadzą do przemocy i biedy uchodźców;

domagał się zniesienia obozów koncentracyjnych, "gdzie ludzie są spychani

przez innych ludzi jak bydło milczące, bezbronne i pozbawiane resztek

dobytku, a także życia". Były to apele skierowane do sumienia świata,

obecnego w osobach jego przywódców i przedstawicieli. Nadzwyczajna cisza i

napięta uwaga w czasie przemówienia, jak również długotrwałe oklaski i

wyrazy sympatii wielu delegatów, wykazały przynajmniej zewnętrznie, że

"biały wysłannik Watykanu" nie mówił daremnie. Następnego dnia niektóre

gazety komentując ten fakt stwierdziły, że Papież "zwymyślał cały świat,

ale kto zna nawet w przybliżeniu Papieża Wojtyłę, wie, że jest mu obce

"udzielanie lekcji": także z tej wysokiej trybuny nie narzucał swej

osobistej opinii, lecz głosił myśli Tego, którego reprezentuje na ziemi. W

imieniu Chrystusa nie mógłby mówić inaczej do świata: jeśli Papież

przypomniał pewne fakty, wymieniając na przykład obozy koncentracyjne,

uczynił to jedynie dlatego, że "gdyby milczał, byłby niewiernym pasterzem i

świadkiem dziejów naszego stulecia".

Telewizja pokazała pewną scenę przed przywitaniem Papieża przez Kurta

Waldheima: czarna dziewczynka wręcza Papieżowi bukiet kwiatów, Papież je

odbiera, obejmuje dziewczynkę, całuje ją w czoło i zachęca ją serdecznym

uśmiechem. Ten gest, tak charakterystyczny dla Jana Pawła II, posiada

symboliczne znaczenie: Papież obejmuje każdego człowieka i zachęca go,

pełni swą misję na wzór Tego, który na Krzyżu oddał swe życie i krew za

każdego człowieka, otwierając ramiona, aby przycisnąć każdego z nas i dać

nam owoce swej ofiary. Słowa i czyny Jana Pawła II wzbudzają różne reakcje

wśród polityków i mężów stanu, ale większa ich część, od Ameryki do Afryki,

od Europy do Azji, nie mogła pozostać obojętna wobec dramatu 13 maja 1981

r.

Z Ameryki

Ronald Reagan przechowywał jeszcze - w świeżej pamięci życzenia

wyzdrowienia i zapewnienia o modlitwie, które Jan Paweł II przekazał mu na

sześć tygodni wcześniej, gdy sam Reagan został ranny w zamachu. Pierwsze

słowa prezydenta na wieść o zamachu na Papieża brzmiały: "będę się modlił

za niego". Tak jak on, niemal wszyscy szefowie państw kontynentu

amerykańskiego, przesłali do Rzymu swe życzenia. Argentyna i Chile, od lat

na krawędzi wojny na skutek banalnego sporu, posłuchały rady Papieża

Wojtyły i w 1979 r. przyjęły z uznaniem jego ofertę mediacji; śmierć

Papieża przekreśliłaby te cenne starania. Stąd ich zaskoczenie i niepokój.

W ten sam sposób zareagowały także Meksyk i Brazylia, które Papież

zaszczycił swą wizytą.

***

Wiem, że wszyscy Kanadyjczycy odczuwają głęboką konsternację i niepokój

jaki sam odczułem na wiadomość o zamachu na Jana Pawła II. Dlaczego nasz

świat tak bardzo zdziczał, że nie szanuje nawet życia posłańca pokoju,

wysłanego przez Boga?

Modlę się o prędki powrót do zdrowia Waszej Świątobliwości, aby mógł

znowu poświęcić swe siły, żywotność i autorytet walce o pokój, braterstwo i

przezwyciężenie przemocy.

Pierre Elliot Trudeau

Premier Kanady

Wiadomość o bezsensownym zamachu na życie Papieża zaskoczyła mnie i

przeraziła. Razem ze wszystkimi moimi współobywatelami amerykańskimi modlę

się o Jego wyzdrowienie. W tej krytycznej chwili jesteśmy z Wami.

Ronald Reagan

Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki

Ganię i potępiam zamach na Waszą Świątobliwość i wyrażam moje życzenia

szybkiego i szczęśliwego wyzdrowienia dla dobra sprawy sprawiedliwości i

pokoju, na rzecz którego tak bardzo się angażowaliście.

Jose Lopes Portillo

Prezydent Meksyku

Głęboko poruszony wiadomością o ohydnym zamachu na Wasze życie, przesyłam

życzenia i zapewniam o modłach całego narodu brazylijskiego o szybkie

wyzdrowienie Waszej Świątobliwości.

Z synowską czcią

Jose Figueiredo

Prezydent Republiki Federalnej Brazylii

Z Europy Zachodniej

"Niech Bóg błogosławi temu krajowi i wszystkim jego mieszkańcom! Niech

Bóg błogosławi Europie i jej przyszłości". Tymi słowami, wypowiedzianymi na

lotnisku w Monachium 19 listopada 1980 r., Papież Jan Paweł II zakończył

swe ostatnie przemówienie (pięćdziesiąte!) i pięciodniową wizytę pasterską

w Republice Federalnej Niemiec. W przemówieniu pożegnalnym prezydent

Republiki, dr Karl Carstens, powiedział: "W czasie tych pięciu dni,

niestety, często zakłócanych przez złą pogodę, wzięliście na siebie wielki

trud, wygłosiliście ponad 50 przemówień po niemiecku, wzbudzając nasz

podziw i zyskując naszą sympatię". Prezydent podziękował szczególnie

Papieżowi za słowa skierowane do narodu niemieckiego: "Wasza wizyta w

naszym kraju pozostanie żywa w pamięci ludności. Oby jasne sygnały przez

Was rzucone mogły długo świecić! Życzymy Wam szczęśliwego powrotu i wiele

błogosławieństw dla Waszej przyszłej działalności".

Po ostatnim uścisku dłoni z prezydentem Carstensem i premierem Bawarii,

Franz-Josef Straussem, Papież udał się do samolotu i pozdrawiał jeszcze z

okienka. Obecni byli wzruszeni w sposób widoczny jak przy pożegnaniu

drogiego, starego przyjaciela, którego pragnęłoby się zawsze mieć przy

sobie. Tego samego doznały miliony telewidzów; w ciągu tych pięciu dni

Papież zyskał sobie sympatię wszystkich Niemców dobrej woli.

Była to jego przedostatnia podróż w Europie. W ciągu dwóch i pół lat

pontyfikatu Jan Paweł II odwiedzał liczne miasta i miejscowości Włoch; swój

ojczysty kraj Polskę, Irlandię, Francję, Niemcy... W ten sposób spotkał i

poznał osobiście wielu polityków i mężów stanu w Europie; wielu innych

przyjął w Watykanie, ponieważ mężowie stanu przebywający z wizytą oficjalną

we Włoszech składają również wizytę Papieżowi. Jest więc zrozumiałym fakt,

że zamach poruszył głęboko te osobistości i skłonił je do wyrażenia

niepokoju i zapewnienia o swej modlitwie.

***

Wasza Świątobliwość, dowiedziałem się z przerażeniem o zamachu na Waszą

osobę. Żywię nadzieję, że z pomocą Boską będziecie mogli szybka wyzdrowieć.

Przesyłam z całego serca najlepsze życzenia moje i narodu niemieckiego.

Karl Carstens

prezydent Republiki Federalnej Niemiec

Głęboko wstrząśnięty i wzruszony zamachem nie do pojęcia proszę Waszą

Świątobliwość w imieniu Republiki Austrii i narodu austriackiego o

przyjęcie najszczerszych życzeń wyzdrowienia. W tych szczególnie trudnych

godzinach i dniach niech łaska Pańska wspiera w sposób specjalny Waszą

Świątobliwość.

Rudolf Kirchschlager

Prezydent Republiki Austriackiej

Królowa i ja jesteśmy wzburzeni zamachem dokonanym na Waszą osobę. Do

naszych modlitw dołączamy gorące życzenia nasze i ludu belgijskiego,

szybkiego i całkowitego wyzdrowienia Ojca Świętego.

Baldwin

Król Belgów

Na wiadomość o zamachu na Waszą Świątobliwość pragnę, w imieniu Rządu,

narodu portugalskiego i także swoim własnym, potępić akt tak haniebny i

wyrazić żywą troskę o stan zdrowia osoby tak wybitnej Jana Pawła II. Zamach

wywołał konsternację w całym świecie a zwłaszcza w świecie katolików i w

narodzie portugalskim, który dziś zgromadził się w wielkiej pielgrzymce w

Fatimie na znak wiary i przywiązania, a także czci dla osoby Ojca Świętego.

Wyrażam najszczersze życzenia szybkiego wyzdrowienia Waszej Świątobliwości.

Francisco Pinto Balsemao

Premier Portugalii

Z Europy Wschodniej

W połowie października 1978 r. delegacja polskich komunistów przybyła z

wizytą do Bratysławy, w ramach uprzednio nawiązanej współpracy. Przez

pierwsze trzy dni polscy towarzysze składali oficjalne wizyty wygłaszali i

wysłuchiwali okolicznościowych przemówień. W przeddzień spodziewanego

wyjazdu mieli spędzić wieczór swobodniej w atmosferze odprężenia,

pozbawionej wszelkiego politycznego charakteru. Około godz. 17 udali się do

hallu hotelowego, by obejrzeć telewizję wiedeńską, której programy nie

docierają do Polski, ale są doskonale odbierane w Bratysławie, położonej

zaledwie 60 km od Wiednia. Polscy towarzysze wmieszali się w grono

zachodnich turystów. Niespodziewanie zaczynają wykrzykiwać, gestykulować,

obejmować się nawzajem i następnie śpiewać wśród powszechnego zdumienia. Co

się stało? Spiker telewizji austriackiej komentował transmisję nadawaną

bezpośrednio z Rzymu, tłumacząc słowa kardynała Feliciego, który

przekazywał sensacyjną zapowiedź... "Habemus Papam, dominum Carolum,

sanctae Ecclesiae catholicae cardinalem Wojtyła!". Turyści łączą się z

Polakami składając życzenia, wznosząc toasty, radość i entuzjazm rosną

wśród polskich towarzyszy. Około godz. 19 miejscowi komuniści przychodzą do

hotelu, tak jak to było umówione, i na początku nie zdają sobie sprawy z

panującego tam widowiska. Kiedy im wyjaśniono powody tego wybuchu radości,

nie potrafili ukryć irytacji i niezadowolenia, i szybko, raczej chłodno

pożegnali się z Polakami. Ci natomiast święcili wesoło z turystami aż do

późnej nocy historyczne wydarzenie wyboru rodaka Karola Wojtyły na Papieża.

Następnego dnia "zmyto im głowę" za wykazanie "niedostatecznej

świadomości komunistycznej" w związku z wyborem głowy "reakcyjnego"

Kościoła katolickiego; można sądzić, że nie zrobiło to na nich wielkiego

wrażenia. Nie wiemy, czy polscy funkcjonariusze komunistyczni płakali w noc

zamachu na Papieża, ich rodaka, ale nie da się tego wykluczyć. "Papież,

który przychodzi z Polski, stanowi dla wielu skandal i przeszkodę. Nie

wszystkie życzenia zdrowia, które nadchodzą w tych dniach do Rzymu, są

równie szczere" - można było przeczytać na łamach czasopisma "Die Furche" z

Wiednia 20 maja 1981.

***

Wiadomość o zamachu na Waszą Świątobliwość poruszyła głęboko nasze

społeczeństwo i rząd Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. W tych trudnych

chwilach przesyłamy z ojczyzny Waszej Świątobliwości życzenia szybkiego

odzyskania sił koniecznych dla pełnienia Waszej misji w służbie

humanitarnych ideałów pokoju i dobrobytu ludzkości.

Stanisław Kania, Henryk Jabłoński, Wojciech Jaruzelski

Przejęła nas głęboko wiadomość o szaleńczym ataku na życie Waszej

Świątobliwości. W imieniu prezydium Socjalistycznej Federacyjnej Republiki

Jugosławii i moim własnym przesyłam Waszej Świątobliwości gorące życzenia

szybkiego i pełnego wyzdrowienia i powrotu do misji pokoju i porozumienia

między narodami.

Cvijetin Mijatović

Prezydent Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii

Jestem głęboko wzburzony zamachem dokonanym przeciwko Wam. Życzę Wam

szybkiego i całkowitego wyzdrowienia.

Leonid Breżniew

Głęboko wzburzony, potępiam zamach dokonany na Waszą osobę i wyrażam

najlepsze życzenia szybkiego i całkowitego wyzdrowienia.

Gustaw Husak

Prezydent Socjalistycznej Republiki Czechosłowacji

Z Afryki

"Jestem przekonany, że należy do Afrykańczyków rozwiązywanie problemów

afrykańskich; żaden blok lub grupa interesów nie powinna wywierać nacisku

lub interweniować. Pozytywne rozwiązanie spraw afrykańskich wywiera dodatni

wpływ także na inne części świata. Kraje afrykańskie nie chcą jedynie

otrzymywać pomocy materialnej i technicznej, ale chcą także dawać - swoją

mądrość, kulturę i poczucie Boga, które wśród wielu innych ludów nie jest

tak żywe".

Są to słowa zachęty i zaufania wypowiedziane przez Jana Pawła II w

pierwszych dniach podróży do Afryki w obecności prezydenta i członków rządu

Zairu. Słowa i uczucia, które rozciągają się na wszystkie narody i kraje

czarnego kontynentu, spośród których sześć odwiedził od 2 do 12 maja 1980

r. Dokładnie rok i jeden dzień po tej historycznej wizycie nastąpił zamach.

***

2 głębokim przejęciem dowiedzieliśmy się o nikczemnym zamachu na Wasze

życie podczas gdy święciliśmy właśnie pierwszą rocznicę Waszej

niezapomnianej wizyty na Wybrzeżu Kości Słoniowej. W imieniu ludu Wybrzeża

Kości Słoniowej, jego rządu i moim osobistym przesyłam Wam nasze serdeczne

życzenia wyzdrowienia, abyście mogli jak najszybciej podjąć znowu wielką

misję ewangelizacji w służbie sprawiedliwości i pokoju. Nasze błagalne

modlitwy towarzyszą Wam w tej trudnej próbie. Oby Wszechmocny zachował Was

dla chrześcijaństwa i zapewnił pokój na świecie. Proszę Waszą Świątobliwość

o przyjęcie wyrazów mej głębokiej sympatii i czci.

Felix Houphouet-Boigny

Prezydent Republiki Wybrzeża Kości Słoniowej

Z wielkim wzburzeniem i niepokojem dowiedziałem się o strasznym zamachu

na Was w czasie publicznej audiencji na placu Św. Piotra. W imieniu całej

ludności Nigerii i moim życzę Wam szybkiego wyzdrowienia oraz łaski i

opieki Boga. Wasz pontyfikat miał od października 1978 r. bardzo wielkie

znaczenie dla ludzkości. Wasz stały apel o świat sprawiedliwości i

wolności, bez ucisku, przemocy rasizmu i nędzy, wzbudził entuzjazm

katolików i niekatolików na całym świecie. Zechce Wasza Świątobliwość

przyjąć wyrazy najwyższego szacunku i poważania.

Alhani Shenu Sagari

Prezydent Republiki Nigerii

Wasza Świątobliwość z przerażeniem i bólem dowiedziałem się o zamachu na

Was. Lud Kenii i wszyscy ludzie dobrej woli na świecie modlą się abyście

mogli szybko wyzdrowieć i kontynuować Waszą świętą misję.

Daniel T. Arap Moi

Prezydent Republiki Kenii

Z krajów muzułmańskich

Wśród depesz wysłanych do rannego Jana Pawła II do najbardziej

serdecznych i głęboko religijnych należała bez wątpienia depesza Anwar

El-Sadata, prezydenta Egiptu. Kto śledzi okiem krytycznym scenę polityczną

tego kraju, zwłaszcza w związku z trudną sytuacją trzech milionów

chrześcijan Koptów, nie może nie zadać sobie pytania, jak szczere były

życzenia Sadata. Jest to kwestia złożona: prezydent egipski wykazał

przecież wolę zawarcia pokoju z największym wrogiem, Izraelem; zależało mu

także na tym by chrześcijanie i muzułmanie potrafili zgodnie współżyć, ale

nie udało mu się opanować sytuacji i fanatyzmu Szyitów. Po 6 października

1981 r., dniu, w którym Sadat padł ofiarą tych fanatycznych sił, jakie

zagrażają również egzystencji chrześcijan w Egipcie, także jego krytycy

zmienili zdanie: "Prezydent Sadat zyskał sobie szacunek jako wierzący w

Boga i odważny obrońca pokoju. Dołożył starań dla znalezienia nowych dróg

dla rozwiązania starego i krwawego konfliktu pomiędzy Arabami i

Izraelczykami" - tymi między innymi słowami Jan Paweł II wyraził swoje

wzburzenie i ból na wieść o tragicznej śmierci Sadata i w czasie audiencji

publicznej 7 października 1981 r. wezwał do modłów za zmarłego. Wysłał

również depesze do premiera Mubaraka i do wdowy. Z wielkim wzruszeniem

pisał tę ostatnią depeszę, pamiętając o tym, co Sadat napisał mu w maju

tego samego roku.

Podobnie jak Sadat, także wielu innych przywódców świata islamu wyraziło

Janowi Pawłowi II solidarność i przesłało życzenia wyzdrowienia.

***

Wiadomość o zamachu na życie Waszej Świątobliwości wstrząsnęła mną a

wieść, że nie grozi Wam niebezpieczeństwo, podniosła mnie na duchu. Podobne

zbrodnicze akcje popełniane są przez osoby chore i niezrównoważone, których

dusza jest pozbawiona wiary i miłości do Boga. Wierzę mocno w orędzie

pokoju i miłości Waszej Świątobliwości, które dotarło do serc i umysłów

ludzi wszystkich wyznań na całym świecie. Proszę Wszechmogącego, aby dał

Wam siły do przezwyciężenia tego tragicznego aktu przemocy, który jest

sprzeczny ze wszystkimi przez Was głoszonymi zasadami. Modlę się o Wasze

szybkie i całkowite wyzdrowienie, abyście mogli nadal działać w tym

niespokojnym świecie inspirując nas szlachetnym apelem o pokój i zgodę. Oby

Bóg dał Waszej Świątobliwości zdrowie i długie życie abyście mogli

kontynuować Waszą świętą misję w służbie ludzkości.

Z szacunkiem Wasz

Jehan Anwar El-Sadat

Dzięki niebu Wasza Świątobliwość ocalał i ręka Boga Was strzeże. Obłęd

nie zmniejsza się na świecie w którym żyjemy, ale siły dobre, których

jesteście jednym z najważniejszych obrońców, ból, którego z Wami doznają

ci, którzy Was kochają i podziwiają wreszcie błogosławieństwo naszego Pana

Boga - wszystko to wyleczy Wasze rany i wzmocni Wasze kroki. Modlimy się za

Was żarliwie. Bóg nie opuści tego, kto szerzy w świecie Jego słowo i naukę,

gniew boski ukarze winnych. Jeśli chodzi o Was jesteście przede wszystkim

miłością i współczuciem.

Niech Bóg wspiera Waszą Świątobliwość i uczyni tak, aby ludzkość mogła

jeszcze przez długie lata korzystać z cnót Namiestnika Chrystusa.

Hassan II

Król Maroka

Jesteśmy da głębi wstrząśnięci zamachem na Waszą Świątobliwość, który

nigdy nie przestał działać na rzecz dobra miłości i pokoju, i który

poświęcił całe życie walce o te szlachetne ideały ludzkości. Możemy tylko

modlić się do Wszechmocnego, aby Wasza Świątobliwość szybko wyzdrowiał i

cieszył się długim życiem i doskonałym zdrowiem. Proszę przyjąć życzliwie

zapewnienia o moim głębokim i przyjaznym szacunku.

Jaber Al. Ahmad Al Sabah

Emir Kuwejtu

Z Azji

"Jan Paweł II, apostoł ludów naszego czasu", jak określił go pewien

dziennik, rozpoczął 16 lutego 1981 swoją najdłuższą podróż pasterską

(dziesiątą z kolei), w której znalazło szczególny wyraz jego żarliwe

pragnienie pokoju i sprawiedliwości społecznej. Przebył w samolocie 35

tysięcy kilometrów, zatrzymał się krótko w Pakistanie, odwiedził Filipiny,

wyspę Guam, Japonię i Alaskę. W czasie podróży, która trwała aż do 27

lutego, Papież wygłosił sto przemówień i kazań. Pierwszym celem jego wizyty

były Filipiny - jedyny katolicki kraj Azji. W obozie dla uchodźców w

Morong, w którym przebywają tysiące Wietnamczyków, Kambodżan i

Laotańczyków, Ojciec Święty wezwał wszystkie ludy do "przeznaczenia

większych sum pieniędzy dla tych uchodźców i wysiedlonych, którzy stanowią

największą tragedię naszej epoki". Ten apel w Azji mógł spotkać się jedynie

z poparciem. W Hiroszimie Jan Paweł II skierował przejmujący apel o pokój,

aby nie powtórzyła się tragedia 6 sierpnia 1945. Papież Wojtyła nie był

więc w Azji nieznany.

***

Przyjmuję ze zgrozą i głębokim przerażeniem bolesną wiadomość o

niesłychanym geście, który spowodował zranienie Waszej Świątobliwości. Jego

niedawna wizyta w Japonii jako wysłannika pokoju jest dotąd bardzo żywa w

mej pamięci. Wspominam głębokie wrażenie jakie wywarła na mnie szczera

rozmowa, odbyta przy tej okazji na temat pokoju na świecie i oczekuję

gorąco na sposobność ponownego spotkania Waszej Świątobliwości w czasie

mojej podróży do Europy w czerwcu. Modlę się całym sercem o szybkie i

całkowite wyzdrowienie Waszej Świątobliwości, przesyłając szczere życzenia

całego ludu japońskiego i moje osobiste.

Zenko Suzuki

Premier Japonii

Jesteśmy wzburzeni zdradzieckim zamachem na życie Waszej Świątobliwości.

W imieniu rządu ludu Indii i moim własnym wyrażam nasz żywy niepokój i

zapewniam o naszej modlitwie o szybkie i zupełne wyzdrowienie.

Indira Gandhi

Wzburzyła mnie głęboko wiadomość o zamachu na Waszą Świątobliwość.

Ludność Libanu przyłącza się bez wyjątku do mojego zdecydowanego potępienia

tego ohydnego aktu. Z głębi cierpiącego Libanu błagam Wszechmocnego o Wasze

szybkie wyzdrowienie i proszę Was o przyjęcie hołdu mego synowskiego

oddania.

Elias Sarkis

Prezydent Republiki Libanu

Od organizacji miedzynarodowych

Wizyta Jana Pawła II w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych, 2

października 1979 r., pozostawiła niezatarty ślad. Także FAO (Organizacja

Narodów Zjednoczonych dla Wyżywienia i Rolnictwa), której główna siedziba

mieści się w Rzymie, miała zaszczyt oficjalnie gościć Papieża, który przy

tej okazji wypowiedział przemówienie na temat pilnych problemów naszego

świata. Także przy okazji zaplanowanej wizyty w siedzibie Międzynarodowej

Organizacji Pracy w Genewie Jan Paweł II miał mówić o problematyce pracy.

Gdyby nie zamach, miał on ofiarować swym gospodarzom w Genewie swoją

trzecią, poświęconą pracy ludzkiej encyklikę, której korekta była już

gotowa.

***

Wasza Świątobliwość!

Wiadomość o zamachu na Waszą osobę wstrząsnęła i zasmuciła mnie, a

ostatnie wieści o polepszeniu Waszego stanu podniosły mnie na duchu. W

imieniu wszystkich Narodów Zjednoczonych, które wspominają z głębokim

szacunkiem Waszą wizytę, przesyłam wyrazy naszego ubolewania z powodu tego

nieludzkiego aktu oraz nasze najserdeczniejsze życzenia szybkiego i

zupełnego powrotu do zdrowia. Świat bardzo potrzebuje przewodnictwa

duchowego, którym w tak wielkiej mierze obdarowywaliście międzynarodową

wspólnotę.

Kurt Waldheim

Sekretarz Generalny ONZ

Głęboko wzruszony pragnę wyrazić Waszej Świątobliwości moje synowskie

przywiązanie i moje przerażenie z powodu tego zbrodniczego aktu. Niech Bóg

da Najwyższemu Pasterzowi szybkie wyzdrowienie. Proszę Waszą Świątobliwość

o przyjęcie wyrazów mego głębokiego szacunku.

Joseph Luns

Sekretarz Generalny NATO

Z ogromnym wzruszeniem Komisja dowiedziała się o straszliwym zamachu,

którego ofiarą padła Wasza Świątobliwość. W imieniu Komisji wyrażam Waszej

Świątobliwości nasze głębokie wzruszenie i modlę się, aby odzyskała szybko

zdrowie.

Gaston Thorn

Przewodniczący Komisji Europejskiej

W imieniu Organizacji Narodów Zjednoczonych dla Wyżywienia i Rolnictwa

(FAO) i moim własnym chcę wyrazić nasz głęboki ból na wiadomość o zamachu

na osobę Jego Świątobliwości Papieża Jana Pawła II. Dołączamy nasze

życzenia i modlitwy do życzeń całej ludzkości, prosząc o szybkie

wyzdrowienie Waszej Świątobliwości.

Edouard Saouma

Dyrektor Generalny FAO

VII.

"Pozwólcie, aby dzieci przyszły do mnie..."

22 października 1978, w dniu inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II, ks.

prałat Virgilio Noe, od wielu lat ceremoniarz papieski, poczerwieniał na

twarzy. Zaskoczony i zmieszany po uroczystej mszy św. pontyfikalnej,

zobaczył swego nowego "szefa", jak łamie przepisy regulaminu i zbliża się

do pierwszego rzędu honorowych gości. Dziewięcio, dziesięcioletni chłopiec

odrywa się od grupy obecnych tysięcy rodaków Papieża, robi kilka kroków

naprzód, z bukietem kwiatów w ręku, rozgląda się dookoła i z wahaniem

zatrzymuje się. W tym momencie Papież zauważa zakłopotanie chłopczyka,

idzie mu naprzeciw, obejmuje i całuje w czoło. I 300 tysięcy osób wita

oklaskami ten ojcowski gest. Jest to pierwsze spotkanie Papieża, który

"przyszedł z daleka", z dziećmi, spotkanie, które z dnia na dzień nabierało

coraz bardziej charakteru trwałej i żywej przyjaźni.

W dniach następnych ks. prałat Noe musiał doznać innych niespodzianek,

ponieważ nowy "szef" coraz bardziej okazywał, że ignoruje regulamin, by dać

pierwszeństwo osobistym, przyjaznym kontaktom z dziećmi, ludźmi starszymi,

po prostu - ze wszystkimi. Inteligentny i życzliwy, papieski ceremoniarz

nauczył się szybko i chętnie tego nowego "ceremoniału" i już więcej nie

okazywał ani zdziwienia, ani zmieszania.

Również pielgrzymi i obecni na audiencjach szybko spostrzegli, wpierw ze

zdziwieniem, a następnie z entuzjazmem, nie tylko spontaniczność, ale

również dynamizm i młodzieńczy sposób bycia Papieża w spotkaniu z dziećmi.

Kiedy po raz pierwszy uchwycił dziecko i podrzucił je do góry z szybkością

i zręcznością akrobaty, rodzice dziecka wstrzymali prawdopodobnie oddech,

ale kiedy Papież oddał im dziecko całe i zdrowe, aula audiencjonalna

rozbrzmiała owacjami tysięcy pielgrzymów i fotografia tego wydarzenia

obiegła świat.

8 listopada, w trzy tygodnie po wyborze, miała miejsce audiencja dla

uczniów szkół włoskich. Papież wolno przechodzi bazylikę św. Piotra,

błogosławił uczniów i ściskając niezliczoną ilość rąk. Można sobie

wyobrazić entuzjazm i zgiełk. Kiedy Papież następnie prosi o trochę ciszy i

żartując zatyka sobie uszy rękoma, nikt nie jest w stanie dzieci uciszyć.

Wreszcie przemawia do nich od głównego ołtarza, chwali ich żywotność, ale

nie ukrywa swego zaniepokojenia: modlił się - mówi - usilnie do św. Piotra,

by nie pozwolił na zawalenie się jego bazyliki, która trzęsła się od

krzyków. Kończąc swe przemówienie, Papież poleca dzieciom trzy myśli:

"Szukajcie Jezusa, kochajcie Jezusa, dawajcie świadectwo Jezusowi".

Te przyjazne i pełne treści, żywe spotkania z dziećmi weszły już do

stałego programu środowych audiencji a także wizytacji parafii rzymskich i

podróży Papieża: gdzie się pojawia, tam zawsze są dzieci.

W związku z tym przypomnijmy, że fotografia wykonana mniej niż sekundę

przed zamachem pokazuje Papieża podnoszącego dwuletnią Sandrę Bartoli i

oddającego ją w ręce ojca. Także ta fotografia obiegła świat i weszła do

dziejów dramatycznego wydarzenia. Obok małej Sandry i jej rodziców było tam

wówczas wielu innych rodziców z dziećmi, radośnie oczekującymi chwili

rozmowy z "drogim Papieżem" i uściśnięcia mu ręki. Zamiast tego, dzieci i

rodzice musieli uczestniczyć z bliska w pełnym grozy dramatycznym

wydarzeniu, które później, pokazane w telewizji, wstrząsnęło całym światem.

Jeśli zamach przeraził wielkich tego świata, co widać w przesłanych przez

nich życzeniach, to czegóż musiały doznać serca niewinnych dzieci! Dla nich

była to na pewno rzecz nie do wiary, nie do przyjęcia; poprzez zamach po

raz pierwszy mogły odczuć, do czego jest zdolne zło i szatan. Miliony

dzieci na całym świecie zalały swymi łzami i modlitwami Chrystusa i Jego

Matkę, aby zachował ich ukochanego Papieża. Wiele z nich przekazało potem

na piśmie swoje wrażenia, swój niepokój, swój zawód i swoją niezdolność

zrozumienia zła, lecz także swą nadzieję, przesyłając wszystko to Ojcu

Świętemu, łącznie z zapewnieniami o modlitwie i najszczerszych życzeniach.

Oto niektóre listy dzieci z Polski, Chorwacji i Włoch.

***

Kochany Ojcze Święty,

Modlimy się za Ciebie abyś szybko wyzdrowiał. Cała Polska życzy Ci

szybkiego powrotu do zdrowia i podjęcia na nowo codziennych zajęć.

Z Polski przesyła Ci życzenia

Marcin z klasy 3 b, 8 lat.

Módlę się za Ciebie, Janie Pawle II, abyś jak najszybciej wyzdrowiał i

żeby nie znalazł się drugi człowiek, który chciałby Ciebie zabić. Chodzę do

trzeciej klasy, codziennie modliłam się na różańcu o Twoje zdrowie. Także

modliłam się za kardynała Stefana Wyszyńskiego. Będziemy o Tobie pamiętać,

nawet kiedy jesteś zdrowy. Modlimy się za Ciebie stale. Dziś, kiedy my,

dzieci, mamy święto, na pewno myślisz o wszystkich dzieciach na świecie, i

my myślimy o Tobie.

Riemel Lucyna 1.VI.81 r.

Chodzę do trzeciej klasy w Rybniku

Kochany Ojcze Święty, życzę Ci dużo szczęścia, abyś szybko wrócił do

zdrowia, żebyś jak najszybciej przyjechał do swej kochanej Ojczyzny.

Kochany Ojcze, życzę Ci dużo słońca, żeby wszyscy byli dobrzy. Wszyscy są

przejęci śmiercią Kardynała Stefana Wyszyńskiego, a Ty, Ojcze, najbardziej

bo to był Twój najlepszy przyjaciel.

Ola z klasy III c, 1.VI.81 r.

9 lat

Kochane Radio Watykańskie!

Za Twoim pośrednictwem składam naszemu najukochańszemu Ojcu Świętemu

życzenia zdrowia. Życzę nie jeden raz ale 1000 razy!. Cieszymy się bardzo,

że Ojciec Święty zdrowszy. Słuchamy przez Radio Watykan Jego głosu. Ojciec

Święty przebaczył zamachowcowi, ale ja nie chcę mieć takiego strasznego

"brata". Dziękuję za przekazanie tych życzeń, płynących z mojego małego

serca. Pozdrawiam Radio Watykańskie, które bardzo lubimy. My tu z głodu nie

zginiemy ale bez naszego Ojca Świętego to byśmy zginęli. Niech nam żyje 100

lat i do nas przyjedzie.

Michał Czorny, 40-750 Katowice 30

Mały Michał, w wieku lat 10, życzył "tysiąc razy" Ojcu Świętemu zdrowia i

napisał to własnoręcznie tysiąc razy na wielu stronach.

Wodzisław 19.5.81 r.

Czcigodny Zespół Radia Watykańskiego z siostrą Martą!

Wczoraj tj. 18.5.81 r., przesłałam Ojcu Świętemu telegram o następującej

treści: Wczoraj byłam u I Komunii św. Modliłam się o zdrowie dla Ojca

Świętego. Modlili się też i zaproszeni goście. A dziś składam życzenia

urodzinowe i proszę Boga aby do Ojca Świętego już nigdy nikt nie strzelał.

Tego życzy mała Violetka Kwaśny z Wodzisławia Śl., która też dziś z Ojcem

Świętym ma urodziny.

Czcigodna Siostro Urszulanko Marto, bardzo serdecznie Was proszę, aby ten

telegram był napisany w Waszym "Programie Radiowym". Aby ludzie czytali, że

i ja, mała Violetka, lat 9, pamiętam o Ojcu Świętym. Jest mi go bardzo żal.

Przyjmuję Komunię świętą i modlę się za Niego. A także za tego niedobrego

człowieka, który do Ojca Świętego strzelał. I za wszystkich, którzy

chcieliby to jeszcze kiedyś uczynić.

Kochana Siostro, bardzo proszę mi odpisać, czy Ojciec Święty otrzymał mój

telegram? Z Bogiem

Violetka

***

W niedzielę po Wielkiejnocy 1979 ponad dziesięć tysięcy Chorwatów,

przybyłych w większości z ojczyzny, lecz także z emigracji, odbyło narodową

pielgrzymkę do Rzymu dla uczczenia największego jubileuszu ich dziejów -

trzynastu wieków chrześcijaństwa, od momentu, kiedy Papież Jan IV w 640 r.

przyjął ich na łono Kościoła. W czasie uroczystej mszy pontyfikalnej,

celebrowanej w bazylice św. Piotra wspólnie z biskupami chorwackimi, Jan

Paweł II wygłosił kazanie poprawnie w języku chorwackim. Nie tylko

podziękował "białym" Chorwatom za stałą wierność Stolicy Piotrowej i

Kościołowi, ale także zachęcił ich do niezależnego życia narodowego,

kulturalnego i politycznego. Długie oklaski obecnych wykazały, że Papież

ich wszystkich zdobył; dzięki bezpośredniej transmisji radiowej także

miliony Chorwatów w ojczyźnie i na świecie mogły usłyszeć to kazanie.

Wybór Karola Wojtyły umocnił świadomość chrześcijańską i wierność Rzymowi

tego ludu katolickiego, którego łączy z Polakami wspólne pochodzenie i

który aż do VI wieku zamieszkiwał obszar znajdujący się obecnie na

terytorium Polski, w okolicach Krakowa. Nie dziwi więc, że wiadomość o

zamachu głęboko zasmuciła katolików chorwackich, którzy szukali pociechy w

modlitwie. I tak uczyniły ich dzieci, które napisały do Papieża:

Nasz drogi Ojcze Święty

Usłyszałam niedobrą wiadomość o zranieniu Was i zabolało mnie od tego

serce. Życzę Wam szybkiego wyzdrowienia i całkowitego powrotu do zdrowia.

Świat Was potrzebuje: Świat cały wie kim jesteście i modli się za Was tak

jak i my, tu w Chorwacji.

Wiele serdecznych pozdrowień

Nedjeko Rajkovic

(czwarta klasa szkoły podstawowej)

Rechnice 23-5-1981

Nasz ukochany Ojcze Święty

Uczniowie i uczennice szkoły średniej w Rechnicach modlą się za Was do

Boga, by dobry Bóg Was wyleczył. Świat Was potrzebuje bardziej niż

kiedykolwiek, abyście głosili światu pokój w imieniu Jezusa Chrystusa i z

pomocą Błogosławionej Dziewicy Marii. Wydarzenie to nas wszystkich

przeraziło. Pozdrawiamy Was i pozostajemy wiernymi synami.

(następuje 30 podpisów klasy szkolnej)

Drogi Ojcze Święty,

Dowiedziałam się, że Was wypisano ze szpitala i cieszy mnie to. Kiedy

usłyszałam w telewizji smutną wiadomość o Waszym zranieniu, bardzo się

przestraszyłam. Każdego dnia śledziłam wieści o poprawie stanu Waszego

zdrowia i obecnie cieszę się i jestem szczęśliwa, że opuściliście szpital.

My, dzieci, modlimy się każdego dnia o Wasze szybkie wyzdrowienie. Wróć

szybko znowu do nas!

Katarzyna Perusine

Drogi Ojcze Święty,

Życzę szybkiego wyzdrowienia, abyście mogli zająć się biednymi i dziećmi

bez ojca i matki oraz całym światem. Niech Bóg Was ma w swej opiece.

Clara Petrović

(7 lat, I klasa)

Drogi Ojcze Święty,

Uczęszczam do trzeciej klasy. Życzę szybkiego wyzdrowienia, abyście mogli

odwiedzić wiele krajów i uścisnąć biednych i dzieci. W niedzielę Świętej

Trójcy przyjmę po raz pierwszy Jezusa Chrystusa. Oczekuję tego dnia z

radością i niecierpliwością.

Modlę się za Was, pozdrawiam i kocham Was.

Josip (8 lat)

***

Ze zrozumiałych powodów Papież miał najwięcej kontaktów z dziećmi

włoskimi. Tysiące tych dzieci z różnych stron Włoch przybywa tłumnie na

audiencje generalne, dzieci te stały się Ojcu Świętemu szczególnie bliskie.

Także ci, co nie mogli uczestniczyć w audiencjach, otrzymywali pozdrowienia

i życzenia od Papieża: "Drogie dzieci, kiedy powrócicie do domu,

opowiedzcie swym przyjaciołom o tym, co teraz Papież da wam na pamiątkę.

Opowiedzcie, że Papież ich kocha, oczekuje ich wizyty i błogosławi im". Te

słowa i polecenia skierował Jan Paweł II 26.5.1979 r. do młodych z Włoskiej

Akcji Katolickiej, pragnąc dotrzeć do całej włoskiej młodzieży. Zresztą

wiele dzieci włoskich widziało Papieża osobiście i to tłumaczy wrażenie,

jakie wywarł na nich zamach z 13 maja 1981 r. Pod jeszcze większym

wrażeniem były dzieci leczone w klinice Gemelli, dokąd zawieziono rannego

Papieża; okoliczność szczególnie znacząca dla chorych dorosłych, ale przede

wszystkim dla dzieci, o czym świadczą następne strony.

Począwszy od 13 maja 1981 wieczorem, zmieniła się atmosfera w klinice

Gemelli, tym "mieście chorych". Dwa tysiące chorych, wśród nich setki

dzieci żywo uczestniczyło w trosce o los ciężko rannego Papieża, a

zwłaszcza w modlitwie. Lekarzom udało się wyrwać go śmierci po trwającym

pięć godzin zabiegu operacyjnym. Biuletyny lekarskie o stanie zdrowia

nadzwyczajnego pacjenta były oczekiwane każdego dnia w atmosferze

nerwowości, zmieszanej z wielką nadzieją. Wiadomość, że Papież ocalał i że

będzie mógł całkowicie wrócić do zdrowia, wywołała wielką radość, ulgę i

wdzięczność w stosunku do Boga i lekarzy. Potem przyszła niedziela 17 maja.

Już przed godziną 12 wszyscy chorzy, przede wszystkim dzieci, z wielkim

przejęciem i drżącą nadzieją, włączyli radioodbiorniki znajdujące się w

salach szpitala. Punktualnie o godz. 12 nadzieja stała się rzeczywistością:

na własne uszy usłyszano słaby głos Jana Pawła II, jak oni chorego i

przebywającego wśród nich. Ojciec Święty mógł tylko z wielkim wysiłkiem

wymówić słowa, ale ile radości i entuzjazmu wzbudziły one w sercach

wszystkich: dzieci, dorosłych i ludzi starszych przebywających w klinice!

Niektórzy chorzy mieli w tym momencie uczucie, że choroba dawała im

przywilej, wszyscy zaś, że łatwiej znosić dolegliwości i cierpienie "w

jedności z Chrystusem" i równocześnie w duchu solidarności z Jego

Namiestnikiem - ciężko rannym Papieżem.

Po południu dzieci oddziału pediatrycznego zadecydowały przesłać

Papieżowi listy i rysunki z życzeniami urodzinowymi dla swego "kolegi",

który następnego dnia kończył 61 lat. Marco Capobianco; liczący 9 lat,

napisał niewprawnym pismem następujące słowa: "Drogi Papieżu, wiem, że

jesteś leczony tu z nami. Ja mam kroplówkę, tak jak Ty, i piszę lewą ręką,

która jest ręką serca. I dlatego jeszcze bardziej okazuję Ci, jak bardzo

Cię kocham".

7-letnia Chiara napisała: "Drogi Papieżu, jest mi bardzo przykro, że

musisz być w szpitalu. Życzę Ci z całego serca, abyś mógł wkrótce opuścić

łóżko i błogosławić wielu ludzi na placu Św. Piotra".

Rossana Russo, 10 lat, podczas gdy była przenoszona na salę operacyjną,

dowiedziała się na korytarzu od podnieconych dzieci o tym, co szykowano dla

Papieża. Rossana poprosiła pielęgniarkę o zatrzymanie się i napisała do

Ojca Świętego: "Kiedy życie przypiera Cię do muru, nie pochylaj głowy, lecz

podnieś wzrok na Maryję z wyzwaniem i słonecznym uśmiechem, a Ona sama Ci

pomoże".

Przez cały poniedziałek 18 maja, dzień, w którym Karol Wojtyła ukończył

61 lat, przybywali do szpitala nie tylko politycy i sławne osobistości,

lecz także robotnicy, gospodynie domowe i grupy uczniów, by przekazać

życzenia, kwiaty i dać w ten sposób wyraz swej sympatii.

Bohaterką jednego z najbardziej znaczących epizodów tego dnia była

dziewczynka koreańska. Zostawiając bukiet kwiatów powiedziała: "Powiedzcie

Papieżowi, że przyszłam. Powiedzcie tylko, że przyszłam i przyniosłam róże.

On zrozumie. Pocałujcie go ode mnie".

Następujący list z czwartej klasy w Nereto (Teramo) powołuje się na

szczególną okoliczność:

"Najdroższy Ojcze Święty,

Jesteśmy uczniami klasy czwartej B w Nereto i piszemy do Ciebie ten list.

Chcemy w ten sposób pokazać Ci, że dużo o Tobie myślimy i modlimy się za

Ciebie w tej tak smutnej chwili. My również byliśmy na placu Św. Piotra 13

maja, by uścisnąć Ci rękę. Byliśmy wszyscy uradowani, że mogliśmy Cię

widzieć z bliska, kiedy niespodziewanie nastąpił zamach. Najpierw

myśleliśmy, że chodzi o petardy ale niestety było to co innego. Początkowo

nie chcieliśmy uwierzyć, ale potem nasza radość przekształciła się w wielki

smutek i zaraz pomyśleliśmy, jak można chcieć zabić osobę tak dobrą, która

niesie pokój na całym świecie. Podczas podróży powrotnej w autobusie

byliśmy milczący i każdy był zajęty własnymi myślami. Tego wieczoru baliśmy

się każdego komunikatu radiowego. Często byliśmy myślami przy Tobie w

szpitalu i dopiero teraz jesteśmy znowu spokojni ponieważ w telewizji

powiedziano że niebezpieczeństwo minęło. Mamy nadzieję, że wrócisz szybko

na plac Św. Piotra, gdzie tyle osób pragnie Cię widzieć. Mamy także

nadzieję, że spotkamy Cię osobiście przy nowej okazji. Życzymy Ci z całego

serca poprawy i będziemy szczęśliwi, jeśli, czytając ten list pomyślisz

trochę o nas.

Klasa czwarta B z Nereto (Teramo)

***

W maju 1979 był na środowej audiencji razem z pierwszą klasą także

siedmioletni Franciszek. Miał przywilej rozmawiania osobiście z Papieżem i

uściśnięcia mu ręki, niestety, z bardzo smutnego powodu: nie znał nigdy

swej matki, a dwa tygodnie przedtem również jego ojciec zginął w wypadku.

Ze łzami w oczach, z drżeniem rąk opowiedział o tym Papieżowi. Ojciec

Święty przycisnął go do piersi i po chwili milczenia powiedział z prostotą:

"Od tej chwili ja będę twoim ojcem".

Biedny sierota nie był pewny, czy dobrze usłyszał i zapytał z powagą:

"Czy rzeczywiście chcesz być moim ojcem?". Papież odpowiedział wyraźnym

"tak", podkreślając to skinieniem głowy i to przełamało smutek dziecka,

które otarło łzy. Po dwóch tygodniach jego twarz po raz pierwszy rozjaśniła

się uśmiechem. Nie wiem, czy mały Franciszek napisał do Papieża po zamachu,

ale mogę sobie wyobrazić jak ten chłopczyk, który tymczasem ukończył 9 lat,

modlił się do Boga i Jego Matki za swego śmiertelnie rannego, "drugiego

ojca".

W niedzielę poprzedzającą Boże Narodzenie 1978 dziesiątki tysięcy dzieci

rzymskich zgromadziły się na "Anioł Pański" z Papieżem. Odpowiadając na

Jego wezwanie, każde z nich przyniosło figurkę Dzieciątka Jezus.

Pobłogosławioną figurkę dzieci miały zanieść do domu do szopki, by mieć

pamiątkę ze spotkania ze "starym Papieżem". Papież podjął dialog z dziećmi

i wezwał je do powtarzania za nim: "Jezusie, przyślij robotników do twej

winnicy". Dziesiątki tysięcy dziecięcych głosów powtarzało tę modlitwę.

Potem dodał: "Jezus wysłucha modlitwy Papieża, starego Papieża, bardzo

starego, jak widzicie". Dzieci zrozumiały od razu, że te ostatnie słowa nie

były częścią modlitwy i nie tylko ich nie powtórzyły, ale im głośno

zaprzeczyły: "Nie, to nieprawda, Papież nie jest stary!". To dobra lekcja,

jak zakończyć modlitwę na wesoło. Ale z jakim smutkiem i ufnością w Jezusa

inne dziesiątki tysięcy dzieci zwracały się i zwracają do Boga, aby im

zwrócił młodego i zdrowego, tego "starego", ciężko rannego Papieża!.

Pewien znajomy kapłan rzymski ujawnił mi swój "mały sekret". Dwa dni po

zamachu udał się do bazyliki św. Piotra, by modlić się za Jana Pawła II,

pełen niepokoju i bólu, lecz być może jeszcze bardziej wsparty nadzieją,

przechodził od ołtarza do ołtarza, poczynając od Piety, by dotrzeć potem do

ukochanego Piusa X, do grobu św. Piotra i do grobów jego następców. Przy

grobie Jana XXIII ujrzał rodzinę - pięcioro dzieci z rodzicami pogrążonych

w milczącej modlitwie, to go zachęciło do zwrócenia się do nich i

następnie, za zgodą rodziców, do poproszenia razem z dziećmi dobrego

Papieża Angelo Roncalliego, by pomógł rannemu Papieżowi. Kapłan przypomniał

im, że Papież Wojtyła 3 maja, czyli zaledwie kilka dni wcześniej, odwiedził

Bergamo i wieś, w której urodził się Papież Jan. Mówił wtedy tak dobrze o

tym Papieżu i prosił go o pomoc dla Włoch i Kościoła.

"A teraz musimy poprosić Papieża Jana XXIII o pomoc dla Jana Pawła II,

który znajduje się pomiędzy życiem i śmiercią" - powiedział kapłan. Dzieci

zaś słuchały go z wielką uwagą i z jednakowym przejęciem zaczęły modlić się

o wyzdrowienie Ojca Świętego. Od tej chwili, powiedział mi ten kapłan, jego

nadzieja w wyzdrowienie Papieża przekształciła się w pewność: Bóg nie mógł

nie wysłuchać modlitwy milionów dzieci, ponieważ właśnie takie modlitwy

dochodzą do nieba.

VIII.

"Jesteście nadzieją Kościoła, jesteście także moją nadzieją..."

Kto miał okazję uczestniczyć w inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II w

niedzielę 22 października 1979, nigdy nie zapomni tego wydarzenia. Jesień

darowała piękny dzień, nierzadki w rzymskim październiku, aczkolwiek rano

nieliczne chmury przesuwały się po niebie.

Dokładnie o dziesiątej rozpoczęła się liturgia śpiewem "Veni Creator". Za

krzyżem długo postępuje pochód kardynałów - ponad 120 - którzy parami

podchodzą do ołtarza, by złożyć pocałunek i następnie udają się do swych

krzeseł. Wreszcie pojawia się Papież. Podniecenie opanowuje tłum, wybuchają

długie oklaski. Jan Paweł II idzie błogosławiąc, zajmuje miejsce na tronie,

nakładają nań paliusz.

Po hołdzie kardynałów składanym nowemu Papieżowi, zaczyna się uroczysta

msza św. Homilia Ojca Świętego rozpoczyna się od wyznania wiary Piotra

wobec Chrystusa: "Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga żywego", które jest

także wyznaniem wiary następcy Piotra. Następuje żarliwy apel do świata,

aby przyjął Chrystusa i prośba do każdego człowieka: "Módlcie się za mnie.

Pomóżcie mi, abym mógł wam godnie służyć!". Około południa niebo się

rozjaśnia, chmury ustępują pięknemu słońcu i znika groźba deszczu. Zwiększa

to jeszcze bardziej nadzwyczajną atmosferę uroczystości, tłumy nie dają

żadnej oznaki pośpiechu lub zniecierpliwienia, aczkolwiek upłynęły przeszło

trzy godziny od początku obrzędów. Po ostatnim błogosławieństwie Jan Paweł

II wycofuje się do bazyliki: jest godzina 13.45.

Pracownicy radia i telewizji demontują swoje urządzenia, tłumy również

rozchodzą się, ale powoli, tak, jakby chciały jak najdłużej cieszyć się tą

wyjątkową atmosferą i zatrzymać na długo przeżyte wrażenia. Niektórzy

odchodzą w skupieniu, inni dyskutując z sąsiadami, wszyscy są jeszcze pełni

podziwu. Nagle otwiera się okno apartamentu, z którego Papież w niedzielę i

święta zwykł zwracać się do obecnych i odmawiać z nimi "Anioł Pański".

Wszystkie spojrzenia natychmiast skierowały się ku temu oknu, pracownicy

telewizji i fotoreporterzy wymierzyli w nie swe aparaty, nadzwyczajne

oklaski powitały pojawienie się Papieża. On zaś mówi, że zamierza

kontynuować piękny zwyczaj swych poprzedników wspólnego odmawiania modlitwy

"Anioł Pański" i potem zwraca się do młodzieży: "Zwracam się z wielkim

uznaniem do młodych, ponieważ oni są...". Żywiołowe oklaski przerywają te

słowa sympatii dla młodzieży. W tym momencie były arcybiskup krakowski

pokazuje, że rozumie doskonale młodych, od lat utrzymuje z nimi

bezpośrednie kontakty i potrafi z nimi rozmawiać jak mało kto. Papież

wykorzystuje tę przerwę i przechodzi z formy pośredniej do bezpośredniej:

"...ponieważ wy jesteście przyszłością świata. Jesteście nadzieją Kościoła.

Jesteście także moją nadzieją". Dziesiątki tysięcy młodych wznoszą okrzyki

wielkiego entuzjazmu; natychmiast zrozumieli: że ten, który do nich

przemawia, jest szczery, darzy ich pełnym zaufaniem i pokłada w nich

nadzieję. Było to pierwsze publiczne spotkanie Papieża z tymi, którzy jutro

będą decydować o losach ludzkości. Młodzież nie zapomni go, przy każdej

okazji będzie szukać z nim kontaktu i zdobędzie jego przyjaźń; nie

przyjdzie jej to z trudem, gdyż sam Papież jest nią bardzo zainteresowany.

Będą o tym świadczyć następne tygodnie miesiące i podróże za granicę w 1979

r., w tym podróż do Polski, a zwłaszcza pobyt w letniej rezydencji

Castelgandolfo.

Właśnie tu, w słoneczną niedzielę sierpnia 1979 r., przypadkowo ja

również asystowałem o siódmej rano przy mszy św. Papieża w parku. Obecnych

było około 200 młodych Polaków z ruchu "Oazy", dziś znanego także i bardzo

cenionego poza granicami Polski. Ten ruch, w swoim rodzaju jedyny w bloku

komunistycznym, został założony przez profesora teologii pastoralnej,

Franciszka Blachnickiego, b. więźnia obozów koncentracyjnych a później

przez długie lata kolegi profesora Karola Wojtyły na Katolickim

Uniwersytecie w Lublinie. Niemal wszyscy młodzi obecni tego rana w

Castelgandolfo poznali osobiście kardynała Wojtyłę w ojczyźnie. Po mszy św.

Papież uścisnął każdemu rękę i pożegnał słowami: "do widzenia dziś wieczór

i dobrej podróży na Monte Cassino".

O 19, ta sama grupa młodych oczekuje przed wejściem do parku w

Castelgandolfo. Punktualnie o 19.30 zjawia się biała postać starego

"przyjaciela" i starego rodaka. Oklaski i śpiewy towarzyszą Janowi Pawłowi

II, który musi przejść 70 metrów, by dotrzeć do miejsca, gdzie ustawiono w

półkole dwanaście prostych krzeseł, jedno, pośrodku, dla Papieża. Krótkie

serdeczne pozdrowienie: "Jak poszło w Monte Cassino?". "Doskonale"

odpowiadają chórem młodzi i potem siadają na trawie naprzeciwko krzeseł. W

środku tego koła jest już drewno do zapalenia ogniska. Pomiędzy Papieżem i

jego gośćmi nawiązuje się rozmowa, jak między życzliwym ojcem i licznym

potomstwem, które go kocha i ma do niego zaufanie. Po pytaniach następują

odpowiedzi:

- Słyszałem, że mieszkacie u Urszulanek, możecie tam spać i jeść?

- Sypia się dobrze, chociaż zbyt mało. Siostry dają nam chleb z

marmoladą, a herbatę przygotowujemy sobie sami. Przywieźliśmy ze sobą

konserwy mięsne.

- I znajdujecie również czas na rozmyślanie i modlitwę, czy też myślicie

tylko o wakacjach?

"Tak" i "nie" przeplatają się w tej atmosferze pogody i

serdeczności. Tuzin Włochów i szwajcarskich strażników asystuje z wielkim

zainteresowaniem temu widowisku; poszukują oni kogoś, kto by im

przetłumaczył choćby coś trochę tej rozmowy.

Parę minut przed 21 z dwustu ust odzywa się prośba, aby Papież zapalił

ognisko; nie udaje mu się tego zrobić ani za pierwszym, ani za drugim

razem. Obecni nie ukrywają swego rozczarowania. Ojciec Święty robi na to

żartobliwą uwagę i na trzecią udaną próbę obecni reagują zdrowym "hurra!",

wstają i rozbrzmiewa popularna polska pieśń, co jeszcze bardziej potęguje

zdumienie i podziw strażników i pracowników. Po odśpiewaniu innych pieśni,

młodzi upierają się, by Papież podpisał własnoręcznie dwieście egzemplarzy

książki o nim wydanej po polsku. Papież zgadza się. Po chwili śpiewy

ustają, jego goście robią wrażenie zmęczonych. A Papież: "Czy ja także mam

przestać?". To wystarcza, by śpiewy zostały natychmiast podjęte na nowo.

Około godz. 23 Jan Paweł II zauważa, że nadeszła, niestety, pora

pożegnania. Wszyscy tworzą wielkie koło, biorąc się nawzajem pod ramię,

również personel papieski zaproszony jest do wzięcia udziału w tym kole.

Piosenka "Idzie noc..." zamyka ten niezapomniany wieczór. Serca młodych

gości Papieża biją w rytmie przyśpieszonym, pełne radości, nadziei i

prawdziwego szczęścia; twarze jaśnieją nie tyle z powodu blasku ogniska,

ile od wewnętrznego ognia, który pochodzi od Boga i czystego sumienia. Oby

takie ognisko mogło oświetlić cały świat, jeszcze lepiej, by cała ludzkość

była takim ogniskiem! To przeobraziłoby nasz świat, "zmierzający wprost ku

szaleństwu".

***

Listy, które tu przytaczamy, pochodzą ze Słowacji, Polski i Włoch. Są one

nie tylko wyrazem uczucia młodych do Papieża, ale także tego, co on dla

nich znaczy. Dużo mówiono w ostatnich latach o katolickiej młodzieży

słowackiej - z powodu jej odważnej wiary, wierności dla Kościoła i miłości

do Namiestnika Chrystusa, Papieża, pomimo szczególnie trudnej sytuacji

tamtejszych chrześcijan, stanowiących mimo wszystko 80% ogółu ludności.

Ateistyczny reżim jest zaniepokojony żywotnością religii i aktywnością

chrześcijańskiej młodzieży znacznie bardziej niż opozycją polityczną. Nawet

najbardziej brutalny ucisk i prześladowania nie zdołały stłumić wiary w

Boga i wierności do Papieża. "List młodych katolików słowackich" z lata

1979 odbił się szerokim echem na Zachodzie i umocnił nadzieję, podobnie jak

strajk głodowy seminarzystów w Bratysławie w październiku 1980 r., który

stanowił przykład protestu przeciw nielegalnym interwencjom rządu

komunistycznego w życie Kościoła.

Młodzieży słowackiej nie jest tak łatwo pisać do Papieża jak młodzieży

polskiej czy zachodniej, i dlatego jej list dotarł do adresata drogą

okrężną. Krótki list, który tu przytaczamy, reprezentuje wiele innych,

odzwierciedla doskonale reakcje młodych wierzących Słowaków na zamach

wymierzony w osobę, która stanowi dziś dla nich jedyny autorytet moralny i

jedyne przewodnictwo duchowe:

"Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Wasza Świątobliwość, w tych trudnych dla Was chwilach my, młodzi Słowacy

i nie tylko my, wspominamy Was z jeszcze cieplejszym uczuciem. Modlimy się

za Was w naszych kościołach i naszych domach, wspólnie i indywidualnie, aby

Jezus Chrystus przywrócił Wam jak najszybciej zdrowie i siłę, byście mogli

dalej sterować szczęśliwie nawą świętego Kościoła. Modlimy się także do

Matki Boskiej, przez Was tak bardzo ukochanej: Matko Bolesna, weź w swoje

ręce naszego Ojca Świętego Jana Pawła II, jak wzięłaś ongiś w swe ręce

Dzieciątko Jezus, aby je zabrać do Egiptu, daleko od Heroda i chronić od

niegodziwości świata".

W modlitwie jesteśmy z Wami i przy Was

Wasi wierni synowie u stóp Tatr

***

Młodzież z Krakowa, która w niedzielę 17 maja, po zakończeniu marszu

pokojowego, uczestniczyła w mszy św. odprawionej przez kardynała

Macharskiego na Rynku Krakowskim, wysłała do Papieża następujący list:

"Umiłowany nasz Ojcze Święty,

Spotykamy się dzisiaj, studenci Krakowa, u stóp Mariackiej Bazyliki,

zjednoczeni ideą wierności i miłości, zjednoczeni ideą, która przestała być

tylko ewangeliczną zasadą, a stała się treścią najżywszą i bolesną. Byliśmy

Ci oddani zawsze, wtedy, gdy byłeś naszym duchowym i moralnym światłem tu,

w Krakowie, i później, gdy powołano Cię na Tron Piotrowy. Sercem i duszą

byliśmy zawsze z Tobą. Ale dopiero strzały, które padły przed uświęconym

ołtarzem chrześcijaństwa, Bazyliką św. Piotra, uświadomiły nam jak bardzo

my, Twoi młodzi przyjaciele i całe polskie społeczeństwo, kochamy Cię, jak

bardzo zależy nam na Twym życiu i pracy. To nie są tylko emocje. Jesteśmy

już opanowani. Wierzymy głęboko w to, że wrócisz, Ojcze Święty do

wypełniania swej dziejowej misji, która tak wiele znaczy dla całego świata.

Chcemy z całych naszych serc młodych Polaków naszymi postawami odpowiedzieć

na to tragiczne wydarzenie. Ofiara krwi, jaką złożyłeś na kamieniach placu

Św. Piotra, jest dla nas świadectwem Twojego człowieczeństwa, cierpienie

jakiego doznałeś jest dla nas stygmatem pochodzącym od Boga.

Gromadzimy się dzisiaj na starym, krakowskim Rynku, wezwani przez Twój

ból zadany przez tego, który niegodny jest imienia człowieka. Wybaczamy,

bowiem taka jest Twoja wola, Ojcze Święty, bowiem tak nakazuje nam

chrześcijańskie sumienie. Przez lata głosiłeś i pragniemy byś nadal głosił,

wspaniałą głęboko humanistyczną prawdę o człowieku jego wartości i celach,

jakie przed nim stoją. Jesteśmy gotowi Twą naukę realizować w życiu, w

które dopiero wchodzimy. Powiedziałeś nam na Skałce: "Wy macie przenieść ku

przyszłości to całe olbrzymie doświadczenie dziejów któremu na imię

Polska". Jest to doświadczenie trudne, chyba jedno z trudniejszych w

świecie, w Europie w Kościele. Czujemy naukę Twych słów i ciężar wielkiej

odpowiedzialności jaką na nas w swym zaufaniu nałożyłeś. Z Twoją pokorą,

Ojcze Święty i Najdroższy Przyjacielu, podejmujemy to zadanie, ufni w Twą

nieustanną, duchową opiekę. Dzisiaj przeszliśmy ulicami, którymi Ty tak

niedawno kroczyłeś. Kolorem naszym biel - symbol pokoju, protest przeciwko

złu, którego nasz świat jest pełen, z serc wyrwany krzyk przeciw niszczeniu

najcenniejszych wartości.

Przyjacielu nasz najdroższy - tragedia, jaka dotknęła Ciebie i nas

zespoliła jeszcze bardziej nasze życie i pracę. Umocniła nasze postawy w

dążeniu do pełnienia dobra i czynienia pokoju. Przyrzekamy Ci to, Ojcze

Święty! Bądź o nas spokojny! Będziemy godnie wypełniać swe obowiązki wobec

Kościoła i Ojczyzny!

Bądź zdrów, Ojcze Święty i przybywaj do miasta, które jest miastem naszym

i Twoim".

Twoi Młodzi Przyjaciele, studenci Krakowa

***

Oprócz niezliczonych listów, napisanych przez mniej lub bardziej liczne

grupy młodych, wysłano do Papieża po zamachu wiele, równie serdecznych

listów prywatnych, w większości od studentów.

Można powiedzieć bez przesady, że za rannego Papieża modlili się nie

tylko wierzący chrześcijanie, ale także niemało ateistów. Oto jeden

przykład.

"Byłem w kawiarni, kiedy radio przekazało wiadomość o zamachu na Jana

Pawła II. Pobiegłem od razu do domu i radio potwierdziło ten fakt. Moja

pierwsza myśl była następująca: to niemożliwe, żeby ktoś był tak podły, by

targnąć się na życie takiego człowieka! Jestem ateistą ale wziąłem do rąk

Ewangelię którą często czytam i wpadł mi w oko następujący fragment:

"Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada" (Mt 26, 31). Później

słuchałem dalszych transmisji: powiedziano, że Papież nie utracił kontaktu

ze światem i że nawet modlił się za sprawcę zamachu. Stałem długo przy

oknie i w pewnej chwili zdałem sobie niespodziewanie sprawę, że rozmawiam z

Bogiem i prosiłem Go, by pozwolił żyć Papieżowi".

Janusz, student filozofii, Warszawa

IX.

"Macie szczególne miejsce w moim sercu"

Upłynęły zaledwie 23 godziny od wyboru, a nowy Papież już zaskoczył

urzędników i strażników swego małego państwa oraz włoską policję. Nie do

wiary! Jan Paweł II opuszcza Watykan, by udać się do kliniki Gemelli.

Rzymianie, którzy przypadkiem widzą go przejeżdżającego w otwartym aucie,

oklaskują go z entuzjazmem, ale potem pytają się, co to znaczy i nie

znajdują zadowalającej odpowiedzi. Dopiero wieczorem dowiadują się przez

radio i telewizję, że Papież odwiedził swego przyjaciela i rodaka, Biskupa

Andrzeja M. Deskura, leczonego w Klinice Gemelli po ataku apopleksji.

Papież odmówił różaniec przy jego łóżku, pozostał przy nim przez jakiś czas

i następnie przed szpitalem wygłosił dla personelu krótkie improwizowane

przemówienie, które radiowęzeł przekazał wszystkim chorym: "Przybyłem, by

odwiedzić mego przyjaciela, mego kolegę biskupa... Od wielu dni znajduje

się w tym szpitalu i stan jego zdrowia jest naprawdę ciężki. Chciałem go

odwiedzić, nie tylko jego samego, lecz także wszystkich innych chorych".

Ojciec Święty przypomniał następnie to, co powiedział tego rana kardynałom,

to znaczy swoje pragnienie "oparcia papieskiego posługiwania przede

wszystkim na tych, którzy cierpią i, którzy z cierpieniem, męką i bólem

łączą modlitwę".

"Drodzy bracia i siostry - powiedział Papież - chciałbym powierzyć siebie

waszym modlitwom". I przypomniał chorym, iż pomimo, że są, jeśli idzie o

ich kondycję fizyczną, słabi, są także ibardzo, bardzo silni, tak jak

silny był Jezus Chrystus ukrzyżowany"."Dziękując Bogu za tę znamienną

okazję - powiedział Ojciec Święty - i za to spotkanie tak dla mnie cenne, a

myślę, że i dla wszystkich, pragnę również podziękować tym wszystkim,

którzy służą chorym w szpitalu".

Po tych słowach, przerywanych oklaskami, Papież pożegnał się i już

wsiadał do auta, nie udzieliwszy błogosławieństwa. Substytut Sekretarza

Stanu zwrócił mu na to uwagę, a Papież: "Ach! To jeszcze nie wszystko!

Arcybiskup Caprio uczy mnie, jak ma się zachowywać Papież: muszę udzielić

wam błogosławieństwa". Wszyscy wybuchają śmiechem: był to pierwszy

żartobliwy i spontaniczny odruch nowego Papieża poza Watykanem, próbka tego

humoru, jaki później stał się wszystkim znany.

Sądzę, że mało osób zna lub wielu z czasem zapomniało jedną rzecz, a

mianowicie symboliczne znaczenie, jakiego pewne żartobliwe słowa

wypowiedziane przez Jana Pawła II przy tej okazji nabrały potem w

tragicznym dniu 13 maja 1981 r.: "Podziękowałem Opatrzności za to, że

mogłem zaledwie w 24 godziny po wyborze opuścić Watykan i przejechać się

nieco po ulicach Rzymu. Pragnę podziękować tym wszystkim, którzy mi tu

towarzyszyli i poniekąd mnie "ocalili", ponieważ, biorąc pod uwagę cały ten

entuzjazm, mogło się zdarzyć, że Papież zostałby zmuszony do pozostania w

szpitalu na leczeniu".

Prawie dwa i pół roku później, kiedy ciężko rannego Jana Pawła II

przewożono "na sygnale" do kliniki Gemelli, lekarze i pielęgniarze nie

mieli oczywiście czasu, by przypomnieć sobie tę żartobliwą wypowiedź nowo

wybranego Papieża, która stała się częściowo tragiczną rzeczywistością. Ta

wizyta u chorych nie była oderwanym epizodem: Papież starał się zawsze o

kontakt z chorymi, zwracał się do nich i przede wszystkim wzywał często

tych, którzy "z ludzkiego punktu widzenia są słabi, ale równocześnie silni,

jak Jezus na krzyżu", do udzielania mu pomocy. Stosunek Papieża do tych,

którzy "mają szczególne miejsce w jego sercu", wywierał głębokie wrażenie,

zwłaszcza wtedy, kiedy Ojciec Święty, po wysłuchaniu w milczeniu i z uwagą

któregoś z chorych, nie potrafił powstrzymać się od łez.

Audiencje dla chorych, w Rzymie i zagranicą, miały wszystkie ten sam

charakter i nasi bracia cierpiący szybko zrozumieli i docenili uczucia

Papieża. Ujrzeli w nim zaufanego przyjaciela, który każdego, dnia pamięta o

nich w modlitwie i im błogosławi.

Także Radio Watykańskie przyczynia się od lat do podtrzymywania kontaktu

pomiędzy Papieżem i chorymi poprzez regularne programy tygodniowe

przeznaczone dla chorych; dało to początek napływowi listów pisanych do

Papieża przez jego "współpracowników" ze szpitala.

Wielu pacjentów pisze do Papieża przede wszystkim z okazji jego imienin i

urodzin, niektórzy bezpośrednio, inni, liczniejsi, za pośrednictwem Radia

Watykańskiego. Na przykład program w języku czeskim, w nadawanej

systematycznie audycji dla chorych, zwrócił się z prośbą o "bukiet kwiatów"

dla Jana Pawła II, mającego ukończyć 61 lat. Odpowiedź chorych była

natychmiastowa: duża ilość wzruszających listów nadeszła do Rzymu, miano je

wręczyć w dniu 18 maja. Po tragicznym dniu 13 maja musiano je doręczyć

adresatowi w klinice. Oczywiście żaden z tych listów nie mówi o zamachu, a

jednak wydaje mi się rzeczą stosowną przytoczenie niektórych z nich, by

poświadczyć, jak serdeczne są stosunki pomiędzy chorymi i Janem Pawłem II.

Listy przesłane ze Słowacji i z Polski do znajdującego się w klinice

Papieża wykazują, jak bardzo więzy te umocniły się po zamachu na Papieża.

Z Czech

Około siedem lat temu Bóg dał mi łaskę fizycznego cierpienia. Nie

wiedziałam co mnie czeka, ale od razu starałam się znieść wszystko

cierpliwie, aby uczynić zadość woli Bożej. W tym czasie byłam pięć razy

operowana trzy razy przeszłam promieniowanie i byłam leczona izotopami

radioaktywnymi. Doznaję bólów w całym ciele i znoszę je cierpliwie,

ofiaruję nie tylko moje modlitwy, ale także całe cierpienie z jego

konsekwencjami za Kościół i za Was. Równocześnie dziękuję Wam za wszystkie

słowa zachęty z którymi się do nas zwracacie i również za to że dla nas

chorych macie szczególne miejsce w Waszym sercu. Jeśli mi wolno dodać

prośbę to chciałabym przede wszystkim abyście wybłagali dla mnie siły,

stanowczość i pokorę by z pomocą Boga móc nieść do końca krzyż z uśmiechem

na ustach. Za wszystkie otrzymane łaski niech Bóg Was wynagrodzi.

Milada z Litomierzyc

Ojcze Święty, zapewniam Was że modlę się każdego dnia za Was i często

ofiaruję za Was moje cierpienia. Mam 69 lat i pomimo leczenia straciłam

wzrok i jestem zupełnie ślepa. Dziękuję za Wasze słowa i przede wszystkim

za błogosławieństwo udzielane nam chorym.

Eva-Maria

W moim zbiorze widokówek znalazłem jedną starą i szczególnie interesującą

z Wadowic, z pieczątką wojskową "Austro-Węgry, urząd pocztowy obozu

3.IV.1915". Śmiem żywić nadzieję, że ta pocztówka sprzed przeszło 60 lat

zrobi przyjemność sławnemu obywatelowi tego miasta, Papieżowi Janowi

Pawłowi II. Jak bardzo bylibyśmy szczęśliwi gdyby Ojciec Święty mógł

odwiedzić nas w naszym kraju...

Józef z Ołomuńca

W 1978, kiedy zmarą Paweł VI, a po nim także Jan Paweł I, byłam w

szpitalu, gdzie przeszłam amputację nogi. W czasie tych trudnych dni

modlitwa stanowiła dla mnie jedyne źródło energii i pociechy. Znosiłam

chętnie cierpienia z miłości do Boga i aby dał nam nowego świętego Papieża.

Błagałam o miłosierdzie Boga i Jego wsparcie dla wszystkich którzy

przewodzą ludowi Bożemu. W czasie bezsennych nocy, kiedy modlitwa była

jedyną moją siłą, pociechą i radością doświadczyłam, że cierpienie fizyczne

lub moralne, nie stanowią jedynie bólu, lecz także oczyszczają i mogą

zbliżać do Pana ukrzyżowanego. Także w bólu życie jest piękne, pod

warunkiem, że cierpi się cierpliwie i wiedząc dlaczego.

Maria z Brna

Ze Słowacji

Nie wiem, ile osób na przykład w krajach języka niemieckiego słucha Radia

Watykańskiego w swoim języku (dziesięć czy sto tysięcy?). Program na to

zasługuje. Zdarzyło mi się, kiedy była mowa o tym Radiu i jego dobrych

programach, spotkać ludzi tak reagujących: "Nie mam czasu na słuchanie

tego... ". Zupełnie inna sytuacja pod tym względem jest w krajach bloku

komunistycznego. Mam na myśli ZSRR (gdzie także wielu prawosławnych słucha

z uwagą, tam gdzie jest to możliwe, Radia Watykańskiego po rosyjsku lub

ukraińsku), Rumunię, Bułgarię, Czechosłowację. W krajach tych brak często

chleba i mięsa, ale istnieje przede wszystkim wielkie pragnienie i głód

duchowy, ponieważ od sześćdziesięciu lub trzydziestu lat odmawia się tam

systematycznie tego pokarmu. Gdyby nie było pomocy z zagranicy, sytuacja

byłaby katastrofalna. Dlatego wieczorne audycje Radia Watykańskiego są

także na Słowacji bardzo popularne. Dzięki tym audycjom Papież otrzymał,

między innymi, następujące listy:

Drogi Ojcze Święty,

trudno wyrazić, czego my starzy i chorzy doświadczyliśmy na wiadomość o

zamachu na Waszą osobę. Nie mogliśmy tego pojąć i potrafiliśmy jedynie

płakać i modlić się. "Gdzie jest dobry Bóg, który na to pozwala?" - było

pierwszą niekontrolowaną myślą. Potem spojrzałam na krzyż i pomimo słabego

wzroku (mam 77 lat) i oczu pełnych łez zrozumiałam. jeśli Pan nieba nie

oszczędził krzyża swemu Synowi, mogło to zdarzyć się także Wam,

Namiestnikowi Jezusa Chrystusa na ziemi. W ten sposób zobaczyłam Waszą ranę

i krew łącznie z krwią Jezusa, biczowanego do krwi i zrozumiałam wielką

wartość Waszego cierpienia.

Najdroższy Ojcze Święty obecnie, kiedy nie zagraża Wam śmierć, ja i inni

chorzy jesteśmy szczęśliwi i dziękujemy Bogu i Jego Najświętszej Matce. Od

dwóch lat cierpię na cukrzycę i lekarze mówią, że być może będą zmuszeni

amputować mi nogę. Jeśli to miało by nastąpić, proszę Boga, by dał mi siły

do zniesienia tego z cierpliwością, w tej intencji, abyście mogli

całkowicie wyzdrowieć. Powtarzam to co po zamachu powiedziało kilka

starszych osób: Panie, zabierz nasze życie i pozwól żyć naszemu Ojcu

Świętemu prosimy o to, ponieważ świat potrzebuje go, tego, który kocha

wszystkich i wpaja odwagę w młodych i w nas, starych. Najświętsza Mario

Panno, módl się za naszego Ojca Świętego! Nie mogę wiele czytać, więc

odmawiam przede wszystkim Różaniec, wiele razy w ciągu dnia, za Was i za

wszystkich, którzy cierpią, za nawrócenie grzeszników i także za tego,

który chciał Was zabić. Pozdrawiam Was serdecznie i błagam o

błogosławieństwo. Niech Bóg Was wspiera.

Anna S.

P.S. - Ojcze Święty, dałam mój list do przepisania na maszynie z powodu

nieczytelnego pisma.

Drogi Ojcze Święty,

Na wstępie przesyłam Wam najserdeczniejsze pozdrowienia. Pozwólcie mi

przedstawić się: nazywam się Hanka Lapinowa i mam 16 lat. Ja również noszę

jeden z tych krzyży, które Pan posyła ludziom: w wieku 6 lat pojawił mi się

wrzód na nosie, który musiał być operowany, ale następnie powstały inne

wrzody, które też należało wyciąć. Kiedy ukończyłam 13 lat, choroba

zaatakowała wzrok i straciłam prawe oko. Obecnie najgorzej jest z ustami,

lewy policzek jest całkowicie otwarty, mogę pobierać jedynie płyny przez

rurkę. Od siedmiu miesięcy przebywam w szpitalu i od miesiąca jestem

unieruchomiona w łóżku.

Ojcze Święty dyktuję ten list mojej przyjaciółce, ponieważ nie mogę sama

pisać. Siłę do znoszenia cierpienia daje mi wiara. Każdego dnia modlę się i

łączę moje cierpienia z Jego cierpieniami, tak jak to powiedzieliście w

pierwszym, wzruszającym przemówieniu z łóżka kliniki. To mnie podtrzymuje.

Ojcze Święty, ofiaruję wszystkie moje cierpienia i krzyże, aby Pan Bóg

pomógł Wam przez swoją łaskę i przede wszystkim, by Wam udzielił szybkiego

wyzdrowienia. Proszę uprzejmie o udzielenie mi apostolskiego

błogosławieństwa.

Hanka L.

Z Polski

W rozdziale III widzieliśmy, jak Polacy zareagowali na zamach na Papieżą,

ich rodaka; ludzie starzy i chorzy byli tym dotknięci w sposób szczególny.

Do depesz przekazanych do Watykanu doszły w następnych dniach niezliczone

listy. Przytaczamy tu tylko niektóre fragmenty:

"Całuję Twe poranione ręce ponieważ wierzę, iż są to ręce Chrystusa, tak

jak nam to powiedziałeś w kazaniu o "majestacie człowieka cierpiącego".

Łączę moją modlitwę za Ciebie Ojcze Święty z modlitwami wszystkich

wierzących i cierpiących, ponieważ takie modlitwy mają specjalną moc... ".

Stefan (z jedną nogą amputowaną)

My chorzy jesteśmy związani i zjednoczeni z Ojcem Świętym i modlimy się

żarliwie do Boga o Wasze wyzdrowienie w nadziei, że krew, która zabarwiła

na czerwono Waszą białą sutannę oczyści świat z grzechów i przyczyni się do

wzrostu Kościoła. Chcemy przedstawić Sercom Jezusa i Matki Boskiej Bolesnej

rany zadane przez przyjaciela Szatana i piekła niewinnej osobie Ojca

Świętego, który podnosi ramiona by błogosławić wszystkim także i

nieprzyjaciołom. Wszystkich nas zranił boleśnie miecz jaki w swoim czasie

przebił Matkę Boską na drodze Kalwarii. Krew przelana przez Papieża oznacza

dla nas łaskę...

(grupa chorych ze szpitala w Poznaniu)

Była to lekcja dla świata Teraz ludzie dobrej woli wezmą na serio Wasze

słowa. Odnowa moralna postępuje, wytworzył się w nas nowy klimat, wszyscy

zwrócili się do Boga, by prosić Go o wyzdrowienie Ojca Świętego, kościoły

są przepełnione wiernymi. Oby niebo zechciało, by to trwało.

Stanisław... (lat 65)

Proszę w modlitwie do Pana Jezusa, by przeniósł na mnie rany odniesione

przez Ojca Świętego w zamachu i jego cierpienia, po to bym mógł przyjąć z

radością jego bóle.

(chory góral)

Najkrótszy list napisany przez chorego zawiera tylko jedno zdanie:

"Ofiaruję chętnie siebie samego dla Papieża". Pewna pielęgniarka, matka

trojga dzieci, wyznaje, że ofiarowała własne życie za Jana Pawła II już dwa

lata temu. I nie jest to jedyny wypadek: "Gdyby Ojciec Święty był w

niebezpieczeństwie śmierci, modlić się będę do Boga, by wziął moje życie,

aby ocalić życie Jana Pawła II. Mnie potrzebuje jedna rodzina, jego zaś

cała ludzkość!".

Z innego listu, zamieszczonego przez "Tygodnik Powszechny", wynika, że

pisząca, tak jak wielu innych, wątpiła, by Papież, mający tak silny i

zdrowy organizm, był zdolny zrozumieć osoby chore i cierpiące i doznawać

współczucia dla nich. Po zamachu i dniach spędzonych przez Papieża w

szpitalu zniknęły wszystkie co do tego wątpliwości i wiele osób musiało

zmienić zdanie.

"Drogi Ojcze Święty, leżący w klinice Gemelli,

Tyle razy zwracałeś się do chorych, by im dodać otuchy i wytłumaczyć

znaczenie cierpienia; ileż razy przeszkadzała mi uderzająca sprzeczność

pomiędzy twym tryskającym zdrowiem twoją siłą fizyczną i cierpieniem, bólem

i słabością osób, do których się zwracałeś. Często zadawałam sobie pytanie,

czy osoba zdrowa i krzepka jest w stanie doznawać współczucia dla chorych i

cierpiących. Teraz stałeś się nagle jednym z nich i w jednej chwili stało

się jasne, że ty już przedtem potrafiłeś przełamać barierę dzielącą chorego

od zdrowego, silnego od słabego tego kto czuje się dobrze, od tego kto

cierpi bez granic. Jeśli modlitwa ludzi stanowi część twego ocalenia,

modlitwa chorych ma w tym szczególny udział - modlitwa milcząca tych,

którzy przywiązani do łóżka, nie tracą czasu na myślenie o własnych

cierpieniach, ponieważ pragną tego, byś ty żył i wyzdrowiał. Być może po

raz pierwszy akceptują oni własną niemoc i ofiarują resztę swego życia za

Ciebie. Oni byli przy tobie w czasie operacji i w dniach następnych, tak

trudnych i niepewnych, oni, którzy tak dobrze rozumieją język biuletynów

lekarskich i umieją czytać w nich nie tylko nadzieję ale także niewymowne

cierpienie.

Pragnę, byś przyszedł do nich znowu ze świata zdrowych a nie ze świata

chorych. Ja czuję się dobrze ale wiem, że ja także pewnego dnia będę

musiała przejść granicę pomiędzy życiem i śmiercią, i że to przejście może

być długie i bolesne. Ojcze Święty, dziękuję ci za wyjaśnienie mi tajemnicy

cierpienia, przepraszam cię, że musiałam ujrzeć, by uwierzyć, jak niewierny

Tomasz. Więcej tego nie zapomnę.

Joanna z Krakowa

X.

"Ale mi dzisiaj dadzą szkołę"

"Panowie i panie,

Witam Was serdecznie i gorąco dziękuję za wszystko, co zrobiliście i co

zrobicie dla przedstawienia szerokiej publiczności za pośrednictwem radia i

telewizji wydarzeń w Kościele katolickim, które zgromadziły Was

kilkakrotnie w Rzymie w ciągu dwóch ostatnich miesięcy". Tymi słowami

Papież, "który przyszedł z daleka", powitał około tysiąca pięciuset

dziennikarzy i reporterów, przybyłych do Watykanu 21 października 1978 na

pierwszą audiencję Jana Pawła II. Upłynęło zaledwie pięć dni od jego wyboru

i była to wigilia inauguracji pontyfikatu, ale nowy Papież chciał udzielić

audiencji "potężnemu sektorowi społecznemu", który kształtuje opinię,

publiczną.

"Pragnąłbym, by ci, co nadają kształt informacji religijnej, mogli zawsze

znaleźć potrzebną pomoc u odpowiednich instancji kościelnych" - powiedział

potem Papież, wywołując żywy oddźwięk i oklaski. "Troszczycie się bardzo o

wolność informacji i wypowiedzi, i macie rację. Doceniajcie szczęście,

jakim jest ta wolność! Używajcie jej dobrze, by zbliżyć się możliwie jak

najbliżej do prawdy i wprowadzić Waszych czytelników, słuchaczy czy

telewidzów w to, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co święte,

co miłe i zasługujące na uznanie".

Następnie Papież zaproponował im "dwustronny układ" i w relacjach z życia

Kościoła wezwał ich do "starania się jeszcze usilniej, by uchwycić

autentyczne, głębokie, duchowe motywacje jego myśli i działania". I dodał:

"Cieszę się bardzo z tego pierwszego z Wami kontaktu! Zapewniam Was o moim

zrozumieniu i pozwalam sobie liczyć na Wasze". Zalecając wszystkim, by

"powierzyli swoje troski osobiste i rodzinne Maryi, która zawsze stoi u

boku Chrystusa", pobłogosławił na zakończenie dziennikarzy i reporterów,

parających się zawodowo piórem i słowem.

Niektórzy z obecnych byli przedstawieni osobiście Papieżowi, inni

komentując to, co usłyszeli, zabierali się do opuszczenia sali. To, co

nastąpiło, wprawiło w osłupienie także ludzi przywykłych do różnych

niespodzianek. Jan Paweł II podchodzi do zaproszonych, ściska im rękę,

zadaje pytania i sam wkrótce udziela odpowiedzi dziennikarzom. Zadają mu

pytania, które wydają im się szczególnie ważne - całe morze pytań. Jan

Paweł II, przechodząc powoli z jednej strony do drugiej, prowadzi

"perypatetyczną konferencję prasową"; trwa to około godziny. Jedno z

pierwszych pytań postawionych Papieżowi: "Czy odwiedzi Polskę?" - "Za

każdym razem, kiedy będę miał po temu okazję". "Czy Ojciec Święty zechce

pojechać z nami na narty?". Odpowiedź: "Nie wiem czy mi na to pozwolą".

"Czy będzie jeszcze urządzał konferencje prasowe, takie jak dzisiaj?" -

"Zobaczymy, jak mnie będziecie traktować". Atmosfera jest rodzinna,

nieskrępowana, zupełnie niezwykła - spotkanie radosne i wesołe, jak

pomiędzy dobrymi i starymi przyjaciółmi.

Inne pytanie: "Czy pojedzie do Libanu?". Papież staje się nagle poważny:

"Jeśli okaże się to konieczne i użyteczne. Ale jeszcze bardziej koniecznym

jest znalezienie jakiegoś rozwiązania". Przed pożegnaniem Papież udziela

jeszcze raz swego błogosławieństwa.

Debiut z dziennikarzami jest pełnym sukcesem. Takiego spotkania z prasą

żaden z Papieży do tej pory nie urządził. Na łamach jednej z gazet można

było przeczytać: "nowy Papież prezentuje się jako młody i wysportowany

intelektualista, stanowczy i bojowy" i zdobywa sobie natychmiast sympatię

tych, którzy w przyszłości będą obserwować każdy jego gest i ważyć każde

jego słowo, by przedstawić jego obraz światowej opinii publicznej. Jak

wywiążą się z tego zadania? To, co prasa i środki masowego przekazu

powiedziały o nim w ciągu pierwszych pięciu dni, nie było złe. Spotkanie z

dziennikarzami pozwalało liczyć na jeszcze lepsze wyniki. To, co napisano,

powiedziano i sfilmowano na temat audiencji sobotniej i uroczystej

inauguracji pontyfikatu z 22 października, potwierdziło najbardziej

optymistyczne oczekiwania. Bezpośredniość Papieża Wojtyły w obcowaniu z

dziennikarzami, jego zdolność uważnego słuchania i odpowiadania na pytania

- i to jakie! - podbiły szybko serca przedstawicieli prasy, radia i

telewizji, a kto zdobywa sobie serca, przyciąga także umysły.

Nie upłynęły trzy miesiące od pierwszej audiencji i związanej z nią

"konferencji prasowej", kiedy nastąpiła druga, aczkolwiek w okolicznościach

dość odmiennych. Obecnych tym razem było od 150 do 200 osób, a miejscem

spotkania nie był ani Watykan, ani żaden budynek: ta druga konferencja

prasowa była "latająca", na wysokości 9-10 tysięcy metrów i przy szybkości

około 1.000 kilometrów na godzinę, w czasie lotu z Rzymu do Puebla, podczas

pierwszej podróży Papieża za granicę. Te przyjazne i osobiste rozmowy staną

się później regułą w czasie lotów Papieża. Sympatia dla Papieża i także

jego popularność wśród dziennikarzy wzrosły do tego stopnia, że podczas

jego wizyty w Niemczech w listopadzie 1980 r. powtarzano, że żadna

osobistość życia publicznego nie cieszy się równą sympatią środków masowego

przekazu. Nie można więc się dziwić, że po zamachu na placu Św. Piotra

przedstawiciele prasy, radia i telewizji byli nie tylko pierwszymi, którzy

przekazali światu to, co się wydarzyło, ale także tymi, którzy przyczynili

się przez swoją pracę do tego, że miliony osób dobrej woli uczestniczyły w

kolejach losu Papieża i modliły się do Boga o jego ocalenie.

***

Na następnych stronach przedstawimy krótki przegląd reakcji prasowych na

zamach. Przez kilka dni prasa włoska poświęca pierwsze strony zamachowi i

jego echom wśród polityków i opinii publicznej.

Dziennik katolicki "Avvenire" pisze w artykule wstępnym zatytułowanym

"Ten plac jak kielich": "...jak postąpić, by zrozumieć to, co zdarzyło się

na placu Św. Piotra...? Dwa przeciwstawne znaki, które się ze sobą

zderzają, pokazały się wczoraj po południu na placu Św. Piotra: postać

Papieża, który wyciąga i otwiera ramiona, by poprzez wiernych na wielkim

placu objąć cały świat, i cień owej ręki - prawie objawienie się Złego

Ducha, - która podnosi się, by zabić... Znak sprzeczności stał się widoczny

na placu Św. Piotra. Znak obłędu, znak nienawiści... Ale również i przede

wszystkim - znak miłości... Teraz Jan Paweł II zdaje się płacić osobiście,

swoim ciałem i krwią, za niestrudzoną i nieprzerwaną akcję na rzecz

ludzkości niezdolnej jeszcze w istocie do zrozumienia tego".

Dziennik komunistyczny "L'Unita" pisze między innymi: "...Nie znajdujemy

innego słowa jak zgroza". Mediolański dziennik "Il Giornale nuovo" pisze:

"W rzeczywistości świętokradztwo dojrzało w klimacie napięć ideologicznych

i uczuciowych, które czynią je, niestety, możliwym... Trzeba, by przeżył.

To właśnie profanacja popełniona wobec niego wykazuje, jak bardzo go

potrzeba".

Według mnie, do tego "klimatu" przyczyniła się także kampania na rzecz

wprowadzenia prawa zezwalającego na przerywanie ciąży.

"L'Umanita", organ partii socjaldemokratycznej, zamieszcza artykuł

wstępny, w którym czytamy m.in. "Nauczyliśmy się od przeszło dziesięciu lat

współżyć z terroryzmem. Wiemy z doświadczenia, że przemoc stała się jedyną

normą naszego życia obywatelskiego, które każdego dnia coraz bardziej staje

się barbarzyńskim. Ale zamach na Papieża Wojtyłę przekracza wszelkie

granice okropności i ohydy".

W dzienniku "Il Tempo" artykuł pod tytułem "Świętokradztwo" zaczyna się

następująco: "Ze smutkiem w sercu piszemy o niewiarygodnym, a jednak

rzeczywistym zamachu na Papieża".

***

W Portugalii, gdzie pomiędzy 13 maja i 13 października 1917 r. pojawiła

się Matka Boska, gazety wskazały wyraźnie na związek pomiędzy tym, co

nastąpiło 13 maja 1981 r. na placu Św. Piotra a pierwszym objawieniem się

"Pięknej Pani" trojgu pastuszkom 13 maja, 64 lat temu, w Fatimie.

Dziennik z Oporto, "Journal de Noticias", podkreślił przy tej okazji, że

niemal milion pielgrzymów przybyło do Fatimy, by modlić się o niestosowanie

przemocy i zacytował zdanie kardynała Hoffnera, wypowiedziane na parę

godzin przed zamachem: "Przemoc nigdy nie była tak silna jak w naszym

stuleciu". Inny dziennik portugalski "O Dia", w artykule pod tytułem

"Jeszcze nigdy terror nie zaszedł tak daleko", stwierdził: "Ludzkość jest

ciężko chora i kryzys, który jej zagraża, doszedł do takich rozmiarów, że

nikt nie jest w stanie przewidzieć konsekwencji".

W tradycyjnie katolickiej Hiszpanii gazety poświęciły wiele miejsca

zamachowi i pytaniu: "Kto chce zabić Papieża?". Dziennik "Ya" opublikował

następujący komentarz: "Jest jeszcze za wcześnie, by zgłębić tajemnicze

cele zamachu, ale jesteśmy pewni, że osoba Jana Pawła II sprawia kłopot,

ponieważ niestrudzenie powtarza słowa Chrystusa, a to drażni". Dziennik

madrycki "ABC" postawił to samo pytanie i zauważył: "Papież wie doskonale,

że nie wszystkim podoba się jego wyraźne "nie" wobec materializmu,

hedonizmu i moralnej korupcji. Postawa ta stwarza ryzyko niepopularności".

W "Le Figaro" Jean d'Ormesson, członek Akademii Francuskiej, napisał:

"Jan Paweł II stanowi doskonały cel przede wszystkim dlatego, że wystawia

się świadomie na strzały, gardząc skutecznymi środkami bezpieczeństwa,

zbliża się do tłumów, powodowany pragnieniem braterstwa i miłości, a nie

popularności. Wystawia się na wszelkiego rodzaju agresję. Stanowi cel

napaści w naszym świecie, niszczonym przez wojnę i nienawiść, również

dlatego, że jest jedną z niewielu osobistości życia publicznego, której

popularność opiera się na miłości do ludzi i na pokoju".

Londyński "Times" w artykule wstępnym napisał: "Próba zamordowania

Papieża pokazuje jeszcze bardziej niż zamach na prezydenta Stanów

Zjednoczonych, Reagana, stan choroby, w której pogrąża się świat". Wiele

gazet zadawało pytanie, co należy przedsięwziąć, aby w przyszłości uniknąć

podobnych faktów. Odpowiedź nie jest łatwa. Wszyscy stwierdzają, że Jan

Paweł II oddaje się ludziom jak brat braciom i "tej postawie nie może

towarzyszyć obecność uzbrojonej straży".

"Daily Mirror" podkreślił: "Próba zamordowania Jana Pawła II jest

najstraszliwszym aktem w świecie chorym na przemoc. Ten Papież spowodował

odzyskanie wiary w sercach wielu ludzi. Jeśli umrze, nadzieje milionów

ludzi umrą wraz z nim". I następnie: "Wpierw Reagan, a teraz Papież! Na tę

wiadomość ilu z nas zapytało, czy świat aby nie zwariował. W Ameryce można

mniemać, że obłąkani mordercy próbują zabijać sławne osobistości, ale

Papież... Papież, którego dobroć i energia duchowa zyskały szacunek

wierzących i niewierzących! Cóż możemy powiedzieć! W tym wszystkim tkwi

diabeł. Walka pomiędzy Dobrem i Złem istnieje od wieków, niezależnie od

technicznych osiągnięć naszej epoki: w tej walce niezbędni są tacy ludzie

jak Jan Paweł II, by nie stoczyć się w przepaść pesymizmu i by nie utracić

rozsądku".

Prasa amerykańska ustosunkowała się do zamachu na Papieża z ogromną

jasnością, dostarczając obfitych informacji. Ogólny ton komentarzy był

potępieniem przemocy wobec "przywódcy świata" i terroryzmu.

"New York Times" przytoczył słowa pewnego pielgrzyma na placu Św. Piotra:

"Jeśli ta zbrodnia jest możliwa, nie pozostaje już nic świętego.

Konsekwencje są oczywiste: nikt i nic nie może być bezpieczne wobec

nienawiści i szaleństwa".

"Osservatore Romano" z 3 lipca 1981 r. w wydaniu niemieckim przytoczył

krótki, ale interesujący wywiad z biskupem Hubertem Frehen z Reykjawiku w

Islandii, przeprowadzony przez Elisabeth Peter. Na pytanie: "Jak widzi się

Papieża w Islandii w kraju, w którym katolicy stanowią malejącą liczbę?",

biskup odpowiedział między innymi: "W dzień zamachu i w dniach następnych

gazety islandzkie nie pisały niemal o niczym innym. Biskup luterański

ogłosił publicznie: że wszyscy chrześcijanie, katolicy i niekatolicy,

potrzebują Papieża jako autorytetu moralnego i jako mistrza ekumenizmu.

Otrzymałem mnóstwo telefonów od katolików i niekatolików, przekonanych, że

jestem szczegółowo poinformowany o stanie zdrowia Papieża (co niestety nie

było prawdą). Krótko mówiąc, cała Islandia przez kilka dni żyła w niepokoju

o Papieża i odetchnęła z ulgą, kiedy jego stan zdrowia zaczął się

polepszać"... Jeśli się zważy , że w Islandii z powodu znikomej liczby

katolików, nie ma katolickich gazet ani stacji radiowo-telewizyjnych, to

reakcje te są szczególnie wymowne.

***

O prasie polskiej w czasie pierwszych dni i tygodni po zamachu można

powtórzyć to, co biskup Dąbrowski powiedział o polskiej telewizji: "dała

odczuć, że jest naprawdę polska". Dziennik partii, "Trybuna Ludu", organ

ruchu współpracującego z władzami PAX, "Słowo Powszechne" i inne gazety

oraz tygodniki pisały o Papieżu jako o sławnym rodaku, z zatroskaną

miłością, sercem wypełnionym niepokojem, a potem z rosnącą nadzieją.

Ponadto każdego dnia były ogłaszane komunikaty lekarskie o stanie zdrowia

kardynała Wyszyńskiego, osiemdziesięcioletniego umierającego "Ojca

Ojczyzny".

By nie mnożyć cytatów z prasy polskiej, przytaczamy artykuł krakowskiego

"Tygodnika Powszechnego" (nr.2l, 1981), napisany przez naczelnego

redaktora, Jerzego Turowicza. Ten tygodnik katolicki zapisał się w historii

jak żadne inne pismo w Polsce powojennej, aż do "polskiego lata", choć

został zmuszony do milczenia w latach 1953-1956. Kto zna historię Polski,

wie, że Karol Wojtyła już jako młody kapłan i potem, aż do wyboru na

następcę Piotra współpracował z tym tygodnikiem, przyczyniając się do

ukształtowania jego obecnego profilu. Jerzy Turowicz, który od trzydziestu

lat kieruje tym pismem, zna bardzo dobrze Karola Wojtyłę. W artykule pod

tytułem "Miłość i nienawiść" pisze: "Zamach na życie Ojca Świętego, Jana

Pawła II wstrząsnął sumieniami wszystkich ludzi w Polsce i na całym

świecie. Na szczęście Opatrzność Boża, której Jan Paweł II powierzył bez

reszty troskę o swoje bezpieczeństwo, uratowała mu życie. Nie tylko nie

wypuścił z rąk steru Łodzi Piotrowej, ale wolno nam ufać, że już wkrótce

odzyska zdrowie i siły, i powróci w pełni sił do sprawowania swojej posługi

pasterskiej. Ale nadal pozostaje pytanie, jak to było możliwe, że ten,

który całemu światu głosił orędzie miłości, stał się ofiarą nienawiści.

Jan Paweł II, uznany powszechnie jako najwyższy autorytet moralny w

świecie, podziwiany i kochany przez wszystkich ludzi, bez względu na ich

religię czy przekonania, głosił całemu światu Chrystusa, Syna Bożego, który

stał się człowiekiem, nadając tym samym człowiekowi wymiar najwyższy z

możliwych. Dlatego też w centrum całego orędzia Jana Pawła II znajduje się

człowiek: jego wielkość, jego godność, jego powołanie, jego niezbywalne

prawa. Jest w tym orędziu wyrażony niczym nieograniczony szacunek dla życia

ludzkiego, stanowczy sprzeciw wobec stosowania siły, przemocy i gwałtu.

Cała treść tego orędzia wskazuje na najgłębsze korzenie humanizmu.

Strzały wymierzone w Jana Pawła II określono jako strzały wymierzone w

ludzkość. Nie wiemy, jakie siły kierowały ręką zamachowca. Terroryzm

współczesny często odwołuje się do jakiejś motywacji ideowej, chęci zmiany

przemocą istniejącego stanu rzeczy.

Owa ideowa motywacja nigdy i nigdzie nie usprawiedliwią aktów terroru,

którego ofiarą niemal z reguły padają ludzie niewinni. Cel nigdy nie

uświęca środków, przeciwnie - złe środki podważają wartość celu. Ale w

zamachu na Ojca Świętego trudno dopatrzeć się jakiejkolwiek ideowej

motywacji. Był to po prostu atak zła skierowany przeciw dobru. Wobec siły

zła dobro wydaje się bezsilne. Czyżby to miało znaczyć, że głoszona światu

przez Jana Pawła II cywilizacja miłości jest sentymentalizmem, mrzonką,

utopią, pozbawioną szans w życiu? Nie. Jan Paweł II jest realistą. Wie

dobrze, że dla ludzkości nie ma innej drogi. Jeśli świat ma wyjść z

gnębiącego go kryzysu społecznego, politycznego, moralnego i

cywilizacyjnego, trzeba jego odnowę oprzeć o kamień węgielny szacunku dla

człowieka, dla każdego człowieka. Trzeba całe życie społeczne, jego

struktury instytucjonalne, stosunki międzyludzkie przekształcać w duchu

braterstwa i sprawiedliwości. Miłość bliźniego, wbrew potocznym mniemaniom,

nie jest bynajmniej tylko uczuciem i sentymentem. Jest ona przede wszystkim

wolą dobra drugiego człowieka, jest zrozumieniem i uznaniem jego godności i

wartości, obroną jego praw, walką o świat bardziej ludzki.

Jan Paweł II głosił to orędzie i dawał mu świadectwo. To świadectwo

przypieczętował krwią. Oby wstrząs spowodowany zamachem na życie Papieża

otworzył ludziom oczy, by mogli zobaczyć, gdzie są korzenie zła, aby ich

skłonił do budowania prawdziwego braterstwa, wbrew wszelkim egoizmom

jednostkowym czy zbiorowym. Do tego, by wbrew nienawiści budować

cywilizację miłości. Wówczas ofiara krwi przelanej na placu Św. Piotra nie

będzie daremna.

Także na Węgrzech i w Jugosławii zamach na Papieża był komentowany w

radiu i telewizji, chociaż nie tak obszernie jak w Polsce. Prasa katolicka

tych krajów, choć nie ma dzienników jedynie tygodniki i miesięczniki do

dyspozycji, tym niemniej w każdym z nich były wyczerpujące artykuły.

Natomiast w Związku Radzieckim i Czechosłowacji prasa ograniczyła się do

krótkiego zawiadomienia o zamachu, podczas gdy prasa emigrantów rosyjskich,

ukraińskich, litewskich, czeskich i słowackich komentowała szeroko

dramatyczne wydarzenie z placu Św. Piotra, składając rannemu Papieżowi

głęboki hołd wolnych przedstawicieli wszystkich tych ludów i uciemiężonych

krajów.

"Osservatore Romano", wychodzący od 120 lat dziennik Watykanu, poświęcił,

co jest zrozumiałe, najwięcej miejsca dramatowi na placu Św. Piotra;

zrelacjonował również jego echo w świecie. 15 maja ukazały się nawet dwa

wydania - poranne i wieczorne. Podobnie, oczywiście z opóźnieniem,

tygodniowe wydania "Osservatore Romano" w językach: niemieckim, angielskim,

francuskim, włoskim, portugalskim, a także ukazujące się co miesiąc wydanie

polskie. Znamienny jest artykuł z 14 maja 1981 r., podany tu w formie

skróconej, "Mrok nienawiści", napisany przez dyrektora tego dziennika,

Valerio Volpiniego:

"Wystrzelono do niego z oczywistym zamiarem zabicia. Ta myśl nie znajduje

w nas wzburzonych i osłupiałych, żadnej motywacji - niemal nie jesteśmy w

stanie uwierzyć, że taka rzecz mogła się w ogóle wydarzyć. Ból i niepokój

łączą się z modlitwą, modlitwa z pytaniem: "Dlaczego, Panie?". I zwracamy

się do Boga, ponieważ tylko On potrafi czytać w sercu każdego, ponieważ

tylko On dociera do głębi serca. I godzimy się z tym: odwieczną

odpowiedzią, która jest odpowiedzią miłości, przebaczenia, jakkolwiek

wielkie byłoby potępienie.

Modlimy się z całym Kościołem, z każdym naszym współwyznawcą, który, tak

jak my wszyscy w Stolicy Piotrowej, jest pogrążony w niepokoju. Modlimy

się, by Pan, który dopuścił, by Jego Namiestnik wystawiony został na tę

próbę, zechciał pomóc Ojcu Świętemu. By go przywrócił jak najprędzej jego

misji Pasterza Powszechnego, jego powołaniu, do którego został naznaczony.

przez Ducha, dawcę życia, byśmy mogli w dalszym ciągu czcić go i kochać

synowską miłością. Nigdy tak jak w tym momencie, tak dramatycznym, w którym

powtarza się ewangeliczna przestroga: "uderzą pasterza, a rozproszą się

owce stada", nie docenialiśmy wartości naszej wiary i staramy się okazać

całą naszą zdolność kochania. Nigdy tak jak w tej chwili nie czuliśmy

jedności Kościoła i intensywności powszechnego obcowania z Piotrem. Nigdy

ziemskie serce Kościoła nie uderzało tak jednogłośnie jak w tej chwili,

ponieważ to, co wydarzyło się, jest strasznym i niewiarygodnym znakiem

czasów, ale także świadectwem, które powinniśmy przyjąć w sensie duchowym i

nadprzyrodzonym.

W otaczającym nas świecie istnieje ogromny ładunek zawziętości, odrazy,

pogardy i nienawiści, który przekracza wszelką racjonalną zdolność

zrozumienia jego motywacji. Rozumiemy, że również nienawiść posiada swoją

straszliwą tajemnicę, która nosi w sobie najczarniejsze zarodki i znajduje

się w królestwie Szatana, księcia tego świata. Nienawiść, która zaciemnia

inteligencję i kieruje ku świętokradztwu, która swą straszną siłą działa

przeciwko dobru, sprawiedliwości, przeciwko tym, którzy z miłości uczynili

rację swego życia".

Podczas pierwszego spotkania oficjalnego z przedstawicielami prasy i

środków masowego przekazu, 21 października 1978 r., Papież zapewnił ich o

swym zrozumieniu i powiedział, że "liczy na wzajemność". Dziennikarze mieli

możność przekonać się o tym, że Jan Paweł II dotrzymał słowa. Ze swej

strony natychmiast po zamachu i w dniach następnych dziennikarze i

reporterzy pokazali światu (nie po raz pierwszy), że Papież, jak żadna inna

osobistość naszych czasów, może na nich liczyć... Przed rozpoczęciem

"audiencji perypatetycznej" dla prasy Ojciec Święty szepnął żartobliwie do

redaktora "Tygodnika Powszechnego", swego starego przyjaciela: "Ale mi

dzisiaj dadzą szkołę".

W swej wypowiedzi do dziennikarzy Ojciec Święty nie tylko wyraził uznanie

dla ich ciężkiej pracy, ale także okazał im zaufanie i ogarnął

serdecznością tysiąc pięciuset dziennikarzy dwukrotnie ich błogosławiąc. Z

kolei oni, na samym początku, ustosunkowali się w swych artykułach i

komentarzach z szacunkiem do tego pięknego gestu, a zwłaszcza po zamachu

wykazali wiele taktu, oddania i szacunku wobec Papieża, który skrwawiony

padł w ramiona swego sekretarza.

XI.

Łóżko w szpitalu, katedra Piotrowa i szkoła cierpienia

17 maja, w cztery dni po zamachu i operacji, która trwała pięć godzin,

Papież nie był wolny od niebezpieczeństwa. Dziesiątki tysięcy osób

zgromadzonych na placu Św. Piotra pytały: "Czy to aby prawda, że Papież

przemówi i zaintonuje "Regina coeli" tak jak zapowiadało radio?" Nie brak

było sceptyków, wprawdzie nielicznych, którzy twierdzili, że jest rzeczą

niemożliwą, by Papież przemawiał "w tak krótkim czasie po operacji i po

utracie trzech litrów krwi!".

O godzinie 12 okna apartamentu papieskiego były nadal zamknięte, ale z

głośników usłyszano głos, który wzruszył obecnych. W wielu oczach zabłysły

łzy radości, wszyscy odpowiedzieli gromkimi oklaskami na znane pozdrowienie

Papieża: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!". I Papież przemówił. Czy

to naprawdę jego głos? Nie do wiary! Słaby, zmęczony, ale jego głos. Radość

tłumu nie do opisania: tysiące białych, barwnych chustek powiewało nad

głowami obecnych, którzy chcą powiedzieć Papieżowi: "Jesteśmy z Tobą od

środy wieczór jak nigdy dotąd! Niech Bóg i Matka Boża zachowają Cię przy

życiu dla nas i dla całego świata!". Oklaski trwają tylko chwilę, ponieważ

wszyscy pragną usłyszeć głos Papieża, który teraz nie może przerwać swej

wypowiedzi, jak to czynił ze swego okna, kiedy tłum go oklaskiwał.

Wypowiada jedynie kilka krótkich, ale pełnych znaczenia zdań. Zebrani na

placu Św. Piotra słuchają pierwszego orędzia rannego Papieża, podczas gdy

miliony osób na świecie połączone są z Watykanem za pośrednictwem radia i

telewizji.

Słuchają uważnie, w milczeniu i pełni troski o Papieża, który sprawuje

swoje misterium ze szpitalnego łóżka. Wypowiedź składa się z 90 słów i 7

zdań. W pierwszych trzech Jan Paweł II mówi, że wie o modlitwach i

uczuciach obecnych, dziękuje im wzruszonym głosem, czuje się szczególnie

związany z dwoma osobami zranionymi wraz z nim. Następnie dwa zdania, z

których jedno na pewno zaszokowało niemało ludzi na świecie: "Modlę się za

brata, który mnie zranił, i któremu szczerze przebaczyłem. Zjednoczony z

Chrystusem, Kapłanem i Ofiarą, składam moje cierpienia w ofierze za Kościół

i świat". Oba zdania zawierają istotę chrześcijaństwa Karola Wojtyły i

stanowią świadectwo jego papieskiej służby. Wreszcie Papież odnawia swoje

przyrzeczenie dane Matce Boskiej, której się od lat całkowicie zawierzył,

odmawia "Regina coeli" i błogosławi.

Wielu słuchaczy nie mogło się zgodzić z tym, że Papież nazwał zamachowca

"bratem". Siedemnastoletnia dziewczyna, uczennica gimnazjum katolickiego w

Grazu, spontanicznie sprzeciwiła się temu gestowi Papieża, pisząc, że nie

mogła go zrozumieć: "Nigdy nie wybaczyłabym mordercy, który chciałby mnie

zabić lub śmiertelnie zranić". I nie była w tym osamotniona. Dzielna

babcia, która w czasie audiencji środowej znajdowała się z wnuczkiem w

pobliżu miejsca, skąd padły strzały, owej niedzieli nie przezwyciężyła

jeszcze strachu i gniewu. Po przemówieniu Papieża oświadczyła reporterom

Radia Watykańskiego: "Papież jest nadzwyczaj szlachetny, ponieważ

przebaczył temu zbrodniarzowi, mówię zbrodniarzowi i to wystarczy". A mój

fryzjer o zamachowcu Mohamedzie Ali Agca powiedział bez ogródek: "Tego

nikczemnika należałoby natychmiast zabić!". Na szczęście policja włoska

uratowała terrorystę tureckiego od linczu. Gdyby rozwścieczeni pielgrzymi

wyrządzili mu krzywdę, Papież na pewno doznałby większego bólu niż od kul

tego "biednego młodego człowieka". W encyklice "Dives in misericordia" Jan

Paweł II wzniósł hymn pochwalny do miłosierdzia Bożego, a teraz modlił się

za sprawcę zamachu na siebie i wybaczał mu - postawa i gest, które stanowią

wezwanie do praktykowania przebaczania, tego podstawowego obowiązku, o

którym zapominają dziś często zwolennicy Chrystusa... "Odpuść nam nasze

winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Cierpiący Papież przywołał

naszej pamięci inny istotny wymiar chrześcijańskiej egzystencji - znaczenie

ofiary, wartość cierpienia. I w następną niedzielę, 24 maja, poświęcił całe

swe przemówienie wartości cierpienia.

Przez przeszło trzy miesiące cierpiący Papież nie mógł udzielać

audiencji, ale nie pominął żadnego przemówienia niedzielnego. Przemówienie

z 17 maja 1981 wejdzie prawdopodobnie do nowoczesnej historii Papieży jako

najkrótsze. Jan Paweł II powtórzył je dosłownie pięć miesięcy później w

czasie audiencji w środę 21 października, kiedy mówił o przebaczeniu:

"Umiłowani bracia i siostry,

Wiem, że w tych dniach, a zwłaszcza w tej godzinie modlitwy "Regina

Coeli" jesteście zjednoczeni ze mną. Ze wzruszeniem dziękuję Wam za

modlitwy i wszystkich Was błogosławię. Czuję się szczególnie związany z

dwiema osobami zranionymi wraz ze mną. Modlę się za brata, który mnie

zranił, a któremu szczerze przebaczyłem.

Zjednoczony z Chrystusem, Kapłanem i Ofiarą, składam moje cierpienia w

ofierze za Kościół i świat. A Tobie, Maryjo, powtarzam: Totus tuus ego

sum".

Należy odnotować, że spośród dziesięciu gazet niemieckich o zasięgu

krajowym, osiem opuściło ostatnie zdanie: "A Tobie, Maryjo...".

Przeoczenie? Nie sądzę: raczej świadoma cenzura pierwszego wyrazu maryjnej

wiary Papieża po zamachu.

***

W pierwszych dniach i tygodniach po zamachu Jan Paweł II nie tylko znosił

silne bóle na skutek ran i operacji, ale musiał także znosić leżenie w

łóżku z powodu niebezpieczeństwa infekcji i innych komplikacji. Nie były to

jednak jego największe cierpienia.

"Pasterz musi być także gotowy do poświęceń; ja jestem gotów" -

powiedział w Warszawie w czerwcu 1979, i także teraz był gotów do

poświęcenia nawet życia. Jednakże inna rzecz przygnębiała go jeszcze

bardziej. Już przed zamachem niepokoiły go wiadomości z Warszawy o stanie

zdrowia kardynała Wyszyńskiego. Wiemy, że prymas Polski był w tak poważnym

stanie w dniu zamachu, że na początku nie chciano mu przekazać tej

strasznej wiadomości. Przyjął potem tę wiadomość w spokoju, pogrążony w

modlitwie za tego, który był nie tylko Ojcem Świętym, ale także "umiłowanym

przyjacielem w trudach i walce dla dobra Kościoła w Polsce". Tymi bowiem

słowami powitał go 23 października 1978, kiedy to nowy Papież udzielił jemu

pięciu tysiącom polskich pielgrzymów po raz pierwszy audiencji.

Jeśli ktokolwiek był w stanie ocenić w sposób właściwy wielkość

umierającego prymasa i jego znaczenie w historii Polski i Kościoła, to był

nim Karol Wojtyła. Zaledwie wybrany na Papieża, uznał za właściwe

przypomnieć, ile zawdzięczał jako Papież temu kardynałowi: "Czcigodny i

umiłowany Księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu, co myślę. Nie

byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża - Polaka, który dziś pełen bojaźni

Bożej, ale pełen ufności rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej

wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej

nadziei, Twego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła". Jan Paweł II wyraził

tymi słowami przeświadczenie każdego z pięciu tysięcy polskich pielgrzymów,

którzy zresztą przyjęli te słowa niekończącymi się oklaskami. Papież

wiedział, że medycyna była bezsilna wobec choroby starego kardynała i że

śmierć umiłowanego Prymasa i Ojca Ojczyzny była jedynie kwestią czasu. A

przecież Polska właśnie teraz tak bardzo potrzebowała swego niezrównanego

obrońcy! W ten sposób do bólów fizycznych Papieża dołączyło się cierpienie

duchowe i troska o kardynała w Warszawie, którego stan zdrowia pogarszał

się z dnia na dzień. Lekarze z kliniki Gemelli zaledwie oświadczyli, że

życie Jana Pawła II nie jest zagrożone, kiedy dla kardynała Wyszyńskiego

wybiła ostatnia godzina. Zgon nastąpił wczesnym rankiem 28 maja, w święto

Wniebowstąpienia i Papież niezwłocznie przesłał arcybiskupowi krakowskiemu,

kardynałowi Macharskiemu i poprzez niego całemu Kościołowi w Polsce

następującą depeszę:

Ks. Kardynał Franciszek Macharski, Wiceprzewodniczący Konferencji

Episkopatu Polski

Na wiadomość o śmierci Umiłowanego Brata w Biskupstwie, Wielkiego Syna

Kościoła i naszego Narodu, Ks. Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Arcybiskupa

- Metropolity Gnieźnieńskiego i Warszawskiego, Prymasa Polski, łączę się w

bólu i modlitwie z całym Kościołem w Ojczyźnie i wszystkimi moimi rodakami.

Przeżywając tajemnicę Wniebowstąpienia Pańskiego, proszę najlepszego Ojca o

wieczną nagrodę dla niestrudzonego Pasterza i nieustraszonego świadka

Ewangelii Chrystusowej.

Ufam, że Pani Jasnogórska, Matka Kościoła, której tak bezgranicznie

zawierzył okaże mu swojego Syna.

Wsparty nadzieją chwalebnego Zmartwychwstania krzepię zbolałe serca

wszystkich drogich braci i sióstr moim apostolskim błogosławieństwem w imię

Ojca i Syna i Ducha Świętego.

Watykan 28 maja 1981 r.

Jan Paweł lI, Papież

Pokrzepiał na duchu i dodawał odwagi innym, podczas gdy sam tak bardzo

tego potrzebował.

W orędziu do Kościoła w Polsce, "tak bardzo mi drogiego", określił

zmarłego kardynała "prymasem tysiąclecia" i wezwał wierzących "do modlitwy

przez trzydzieści dni żałoby nawiązując do czcigodnej tradycji liturgicznej

Kościoła i do rozważania postaci niezapomnianego Prymasa, jego nauki, jego

roli w jakże trudnym okresie naszej historii. "To wszystko uczyńcie

przedmiotem medytacji i podejmijcie to wielkie i trudne dzieło, dziedzictwo

przeszło tysiącletniej historii, na którym On, Kardynał Stefan, Prymas

Polski, dobry Pasterz, wycisnął trwałe, niezatarte piętno".

Papież ujawnił swym rodakom projekt, który nie tylko ich zaskoczył:

"Pragnę, abyście wiedzieli, że w tej godzinie żałoby, w godzinie smutku i

bólu, ale także większej jeszcze nadziei i ufności, pragnąłem być z wami i

osobiście oddać Księdzu Prymasowi ostatnią posługę. Bóg zadecydował

inaczej. Niech będzie błogosławione Jego Święte Imię. Łączę się z wami w

cierpieniu i modlitwie, w przyjęciu woli Boga i w nadziei".

Bóg tylko wie, jaki wielki był jego ból i jak żarliwa modlitwa za

zmarłego kardynała Wyszyńskiego.

***

Wiele osób wie o innej rzeczy, która sprawiała cierpienie Janowi Pawłowi

II bardziej jeszcze, niż rany i śmierć kardynała. Podczas gdy rannego

Papieża przewożono do szpitala na dwóch placach Rzymu setki osób

uczestniczyły w manifestacjach na rzecz prawa do przerywania ciąży. Na

placu del Popolo, zaledwie o dwa kilometry na północ od placu Św. Piotra,

sekretarz Włoskiej P.K., przywódcy partii republikańskiej i socjalistycznej

mieli zabrać głos w obronie prawa do przerywania ciąży, co do którego w

niedzielę 17 maja ludność miała się wypowiedzieć za pośrednictwem

referendum. W tej samej odległości na wschód od Św. Piotra, na placu

Navona, zebrali się radykałowie, których przywódca domagał się dalszej

liberalizacji w zakresie legalnego przerywania ciąży. Ostatnio zarzucił on

Papieżowi, że zachowuje się tak, jak przywódca partii politycznej;

Berlinguer i inni laicy zarzucali mu, że wtrąca się w wewnętrzne sprawy

Włoch. 10 maja Jan Paweł II przed modlitwą "Anioł Pański" ponownie

interweniował w obronie nienarodzonych, podkreślając, że każde życie

ludzkie jest święte, także życie płodu. Papież z Polski już od dłuższego

czasu irytował pewne osoby, ponieważ głosił prawdy nieprzyjemne, co

wzbudzało przeciwko niemu ciemne siły nienawiści, niezależnie od sympatii

ze strony wierzących i niewierzących. W ten sposób tłumaczyć należy to, że

na wiadomość o zamachu niektórzy uczestnicy manifestacji reagowali nawet

oklaskami. Było ich niewielu, ale byli.

Tym razem więc na placu del Popolo został przerwany zaledwie po pół

godzinie, przywódcy tych partii złożyli oświadczenia potępiające akt

terroryzmu i udali się pośpiesznie do kliniki Gemelii, aby poinformować się

o stanie zdrowia Papieża i złożyć mu życzenia.

W dniach następnych aż do soboty miały miejsce analogiczne wiece na

innych placach miasta. Na jednym z nich przemawiał pewien hiszpański

kapłan, który oświadczył, iż należy do Kościoła, ale określił go jako

reakcyjny i nieludzki, ponieważ "stosuje normy sięgające dwóch tysięcy lat,

nie biorąc pod uwagę historycznej i społecznej ewolucji naszych czasów.

Utrudnia to życie małżeństw, którym się narzuca, ile dzieci mają one wydać

na świat". Pod wpływem podobnych histerycznych kampanii trzydzieści

uczennic w wieku 17-18 lat jednego z rzymskich liceów przysięgło

uroczyście, że nie będą miały dzieci, a w razie zajścia w ciążę udadzą się

natychmiast do szpitala, gdzie wszystko jest przygotowane do zabiegu.

Wszystko to było dobrze znane Papieżowi jeszcze przed zamachem i

sprawiało mu cierpienie. Jeśli zaś uwzględni się z jednej strony aktywność

sił laickich, a z drugiej powściągliwość tych, którzy powinni byli poprzeć

Papieża, można zrozumieć, że zarówno referendum wraz z jego wynikiem, jak i

wstęp do niego, stanowiły dla Ojca Świętego podwójną przyczynę bólu.

***

W dniu 15 maja Jan Paweł II miał odprawić mszę św. w obecności

dziesiątków tysięcy chrześcijańskich robotników, którzy przybyli z całej

Europy i wygłosić przemówienie o problemach pracy z okazji

dziewięćdziesiątej rocznicy encykliki "Rerum novarum" Leona XIII. Z jak

wielką radością oczekiwał tego spotkania Karol Wojtyła, były robotnik

kamieniołomów! Z jak wielką radością robotnicy oczekiwali tego spotkania ze

swym byłym "kolegą" i jak oklaskiwaliby go, kiedy powitałby ich jako

"przyjaciół i braci, którzy dzielą się tym samym chlebem". Usłyszeliby

jasne i niedwuznaczne słowa namiestnika Chrystusa: "Utopia ziemskiego

mesjanizmu, która zwodzi zwolenników materializmu dialektycznego i

praktycznego powinna zostać zdemaskowana. Kościoł nie może uchylić się od

tego zadania".

Trzy tygodnie później Jan Paweł II miał odbyć podróż pasterską do

Szwajcarii. 7 czerwca, w niedzielę Zielonych Świąt, Papież przygotował

spotkanie ekumeniczne w Rzymie na pamiątkę Soboru w Konstantynopolu sprzed

1600 lat, gdzie uroczyście ogłoszono boskość Ducha Świętego i na pamiątkę

Soboru w Efezie sprzed 1550 lat, który uroczyście uznał tytuł

"Theotokos-Matka Boga". To nadzwyczajne spotkanie ekumeniczne odbyło się

rzeczywiście, ale w czasie mszy św. pontyfikalnej można było usłyszeć

kazanie Papieża jedynie przez głośnik. Przed "Ite, missa est", będąc

jeszcze rekonwalescentem po zamachu, dokonał wysiłku, by osobiście ukazać

się dwustu biskupom, pięćdziesięciu trzem kardynałom i przedstawicielom

różnych wyznań chrześcijańskich, przybyłym ze wszystkich stron świata.

Krótko ich powitał, pobłogosławił i podkreślił, że miłość Chrystusa łączy

wszystkich.

Następnie w czerwcu miał odwiedzić Lourdes z okazji Kongresu

Eucharystycznego; na jesień była przewidziana podróż do Hiszpanii. Wszystko

to zostało za jednym zamachem odwołane. Pomimo cierpień, dobry pasterz w

dwanaście dni po zamachu mógł dodać odwagi swojej trzodzie słowami: "Teraz

raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam

braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Kol 1,

24).

***

W dniach, które nastąpiły po zamachu i operacji, Jan Paweł II przeżywał

swoje Getsemani i niósł swój krzyż aż na Kalwarię. Można było o nim

powiedzieć "Oto człowiek!"; został mu jedynie zaoszczędzony ostatni krok -

śmierć. Ojciec Niebieski był w tych godzinach szczególnie blisko Tego

wybranego Zastępcy Swego Syna podobnie jak był blisko Chrystusa w chwili

Jego męki. Byli też przy nim ludzie, którzy usiłowali nieść mu pomoc.

Niosąc swój krzyż Ojciec Święty musiał doświadczyć nie tylko bólu i

cierpienia, ale także zbawiennej Łaski Krzyża i radości odkupienia. Krzyż

daje także siłę "niezrównaną energię dla urzeczywistnienia boskiego planu

zbawienia" - Z krzyża promieniuje łaska jak światło, które rozlewa się

wkoło.

Zanim przytoczę tekst drugiego przemówienia wygłoszonego przez Papieża z

łóżka szpitalnego, chciałbym pokazać ten właśnie aspekt krzyża - krąg

światła, które objęło świat.

Ciężko ranny Ojciec Święty otrzymał pierwszą pomoc od swego sekretarza

osobistego, wiernego polskiego kapłana, Stanisława Dziwisza, który

podtrzymał w swych ramionach chylącego się Papieża. W czasie "szalonej

jazdy" do kliniki asystował Papieżowi także jako spowiednik i następnie

udzielił mu Olejów Świętych.

Lekarze, szofer, personel - wszyscy starali się z pełnym oddaniem ratować

życie pacjenta, który utracił tak dużo krwi.

Prezydent Republiki Włoskiej, Sandro Pertini, był pierwszym

odwiedzającym, którego Papież ujrzał po przebudzeniu się z narkozy. Był to

tylko początek całej serii życzeń niezliczonej serii osób, których nie

wpuszczano do szpitala, ale które go dosłownie oblegały przez kilka dni. To

oblężenie było szczególnie natarczywe 18 maja, w dniu sześćdziesiątych

pierwszych urodzin Karola Wojtyły. Były tam dzieci, młodzież, dorośli, a

także ludzie starsi, którzy modlili się i śpiewali przed kliniką. Dokładnie

rok wcześniej Papież odprawiał mszę na placu Św. Piotra z udziałem 50

tysięcy przedstawicieli organizacji młodzieżowych Włoch i całego świata. Po

Mszy i modlitwie na "Anioł Pański" młodzież wystawiła na jego cześć

widowisko teatralne i śpiewała z entuzjazmem, zwłaszcza polskie "Sto lat".

Z okna pałacu apostolskiego Papież powiedział: "Wiem, że cieszycie się,

ponieważ jesteście młodzi, a Papież jest stary, ale mówię wam, że dzisiaj

jestem rad, ponieważ mam rok mniej". Słuchacze byli zmieszani. "Tak, mam

rok mniej w drodze do wieczności, jestem o rok bliżej chwały Ojca

Niebieskiego". Długie i entuzjastyczne oklaski były odpowiedzią Papieżowi,

który "dziś jest młodszy o rok".

Rok później kardynał Macharski, jego przyjaciel i następca jako

arcybiskup krakowski, w czasie odprawiania o północy mszy św. za Papieża,

który walczył ze śmiercią, podniósł błagalny krzyk: "Panie! Jest jeszcze za

wcześnie. Pozwól mu, jeszcze paść Twoją trzodę". Miliony osób na całym

świecie skierowało do Boga tę samą modlitwę; z pewnością ze szczególną

żarliwością pięćdziesiąt tysięcy młodych, którzy świętowali 18 maja 1980 r.

Wieczorem tego dnia o godz. 21.45 Radio Watykańskie w języku włoskim

zaczęło audycję na cześć Papieża tymi słowami: "Redakcja i współpracownicy

Radia Watykańskiego mają tylko jedno pragnienie, by ta audycja była dla

Ciebie, Ojcze Święty, darem ofiarowanym z wielkim uczuciem. W tych dniach

przeniknąłeś do naszych serc, jak nigdy dotąd. Swoim cichym cierpieniem

mówisz nam słowa bardziej skuteczne od jakiegokolwiek przemówienia. Twoim

wyraźnym i niedwuznacznym "Tak" w stosunku do tej strasznej próby wywołałeś

w świecie potężną falę miłości, która nas jednoczy jak nigdy do tej pory".

Dwaj redaktorzy udali się również na plac Św. Piotra, by przeprowadzić

błyskawiczne wywiady z przechodniami, zebrać wrażenia, opinie oraz życzenia

ludzi dla Papieża w dniu Jego urodzin. Oto parę szczegółów. Na placu Św.

Piotra - Angelika, funkcjonariuszka policji kobiecej: "Musi szybko wrócić

do Watykanu. Mamy dużo pracy z jego powodu, ale chcemy go tu widzieć. Jest

to człowiek dobry, kocha wszystkich bez wyjątku. Bardzo go nam brakuje.

Nasze najserdeczniejsze życzenia".

- Pewna pani z Toskanii: "Niech będzie Bóg pochwalony! Jest on na drodze

do poprawy zdrowia. Cały świat jest z nim, katolicy i niekatolicy, bez

wyjątku, ponieważ on jest tym, który obejmuje wszystkich. Oby wrócił szybko

do nas!"

- Para małżeńska z Bari: "Przyjechaliśmy specjalnie do Rzymu, by modlić

się za Papieża dokładnie na tym miejscu, gdzie nastąpił zamach i w Bazylice

św. Piotra. Teraz idziemy do kliniki Gemelli, aby być blisko Papieża i

wyrazić mu duchowo nasze najlepsze życzenia".

- Siedmioletni Klaudiusz: "Współczuję mu. Nigdy bym o tym nie pomyślał! A

dziś jest dzień jego urodzin!". Dorożkarz Alessandro Manzone, również w

imieniu swych kolegów: "Dziś przekazaliśmy mu na piśmie życzenia wszelkiego

dobra. Cieszy nas zawsze, kiedy widzimy go na placu".

- Dwudziestoletnia dziewczyna: "Modlę się bardzo za Ojca Świętego. Czego

mu życzyć? Tego, czego on najbardziej potrzebuje. Dziękuję mu zwłaszcza za

każde słowo przebaczenia w stosunku do tego, kto do niego wystrzelił. To

wspaniałe!".

- Pewien rzymianin: "Zamach wywołał w nas szczególny odruch: zwiększył

naszą wiarę. Kto wie, ile osób przyprowadziła na nowo do Kościoła ta krew!

Życzę mu, by szybko do nas wrócił".

Centrala telefoniczna Watykanu odpowiadała bez przerwy w ciągu wielu dni

na telefony z Kanady, Australii, Niemiec, z całego świata. Dzwoniły osoby w

różnym wieku, z różnych warstw społecznych:

- Para małżeńska z Wenecji: "Jesteśmy prostymi robotnikami. Przesyłamy

Papieżowi wizerunek Jezusa i zapewniamy o naszej modlitwie za niego!".

- Dziewięcioletni chłopiec z miasta Lucca: "Chciałbym wiedzieć, czy

prawdą jest to, co mówi radio, dlatego telefonuję bezpośrednio do was, do

Watykanu. Jak się czuje Papież? To mój przyjaciel: widziałem go na

audiencji na placu Św. Piotra. Papież musi wyzdrowieć i to szybko, musi

żyć. Modlę się za niego, ponieważ jest cudownym człowiekiem".

- Pewien pan przesyła z Paryża bardzo szczere życzenia wyzdrowienia,

ponieważ Papież jest wielkim, wspaniałym i odważnym człowiekiem, jakich

mało w naszym stuleciu. We wszystkich kościołach Francji odprawiane są msze

i modły o jego wyzdrowienie".

- Para małżeńska z Ameryki Północnej: "Jesteśmy ludźmi ze wsi, nie

jesteśmy bogaci, ale pomyśleliśmy, że warto zatelefonować do Watykanu, aby

zapytać, jak się czuje Papież. Najserdeczniejsze życzenia wyzdrowienia".

- Pewna starsza pani: "Mam dziewięćdziesiąt lat i wiem, że nie mogę

wybrać się osobiście do Papieża. Chcę jednak, by wiedział, że bardzo go

potrzebujemy. Strzały wymierzono w niego, który czynił tylko dobro, tak jak

Jezus, który został ukrzyżowany".

W ten sposób chory Jan Paweł II doświadczył nie tylko cierpień i bólu

wszelkiego rodzaju, ale także miłości, sympatii i prawdziwej solidarności

ze strony wielkich tego świata, ale jeszcze bardziej ze strony prostych i

nieznanych, osób, których Bóg z pewnością wysłuchał i których solidarność

dotarła do pokoju w klinice Gemelli, gdzie leżał Jego wierny sługa.

W tych dniach ranny Papież, w łączności z Chrystusem, Kapłanem i Ofiarą,

mógł również doświadczyć nadzwyczajnego przypływu energii, odwagi i

radości, o czym mówił później, w niedzielę 24 maja, w swym drugim orędziu

ze szpitala. Niektórzy słuchacze stwierdzili, że w głosie jego wyczuli

jeszcze większą słabość niż poprzedniego tygodnia: prawdopodobnie

spodziewano się zbyt dużych postępów w stanie zdrowia pacjenta. Ja

natomiast odniosłem wrażenie, że głos jego uległ wzmocnieniu, a także

wypowiedź była znacznie dłuższa. Oto jej pełne brzmienie:

"Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Dziś zwracam się w szczególny sposób do chorych. Sam chory jak oni,

przynoszę im słowo pokrzepienia i nadziei.

Kiedy nazajutrz po wyborze na Stolicę Piotrową przybyłem z wizytą do

polikliniki "Gemelli", powiedziałem, że `pragnę oprzeć moje papieskie

posługiwanie na tych, którzy cierpią".

Opatrzność zrządziła, bym do polikliniki "Gemelli" powrócił jako chory.

Potwierdzam dzisiaj przekonanie wypowiedziane wtedy: cierpienie, przyjęte w

zjednoczeniu z cierpiącym Chrystusem, ma nieporównywalną z niczym

skuteczność w urzeczywistnianiu Bożego planu zbawienia. Powtarzam za św.

Pawłem: "Teraz radują się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim

ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest

Kościół" (Kol 1, 24).

Zapraszam wszystkich chorych, by połączyli się ze mną w ofiarowaniu

Chrystusowi swoich cierpień dla dobra Kościoła i ludzkości. Najświętsza

Maryja niech będzie nam oparciem i pomocą.

Moje serdeczne pozdrowienie rozciągam też na tych wszystkich, którzy są

ze mną złączeni w modlitwie i tych, którzy w tych dniach przekazali mi

dowody swej miłości. Dziękując za tę duchową bliskość, zapewniam ich o

pamięci w Panu".

XII.

Jak się to mogło wydarzyć?

W naszym stuleciu mało która wiadomość tak zdumiała, przeraziła i

wprawiła w osłupienie świat, jak wieść o zamachu na Jana Pawła II. Miliony

osób zadawały sobie pytanie: jak się to mogło wydarzyć? Oświadczenia

dostojników kościelnych, życzenia powrotu do zdrowia od mężów stanu, listy

dzieci i dorosłych przytoczone na poprzednich stronach zawierały

niejednokrotnie to samo pytanie. I także czytelnik, który pamięta swoją

własną reakcję na wiadomość o zamachu, wie, że też zadał sobie to pytanie i

próbował na nie odpowiedzieć.

Historia Kościoła naucza nas, że Papież bynajmniej nie znajduje się poza

światem i że też bywa narażony na zranienia. Ale że ktoś obdarzony

charyzmatem, przyjaciel ludzkości, obrońca biednych i uciśnionych, jakim

jest Jan Paweł II, stał się celem ataków nienawiści i przemocy, to jest

faktem bulwersującym.

Jak się to mogło wydarzyć? Również kardynał Wiednia zapytał siebie o to w

pełnym wzruszenia przemówieniu, wygłoszonym w katedrze św. Stefana podczas

mszy św. odprawianej za Papieża, następnego dnia po zamachu. Zapytał sam

siebie o to aż pięć razy, nie potrafiąc na to odpowiedzieć, lecz dał

znaczącą odpowiedź na inne pytanie powiązane z samym zamachem: "Cóż my

możemy na to wszystko poradzić? Możemy przepędzić zło i zwyciężyć

obojętność jedynie miłością. Taka jest rzeczywistość i jedyne rozwiązanie.

Jedynie miłość może nas uratować".

Również kardynał Carlo Confalonieri, Dziekan Świętego Kolegium, zapytał

sam siebie podczas uroczystości odprawianych 18 maja w Bazylice św. Piotra

z okazji sześćdziesiątych pierwszych urodzin Jana Pawła II: "Jak i dlaczego

mogło się to wydarzyć? Dlaczego napada się na Papieża, głosiciela Dobrej

Nowiny, obrońcę człowieka, niezmordowanego świadka pokoju i miłości na

drogach świata? Dlaczego ręka pełna gwałtu i nienawiści podnosi się na

tego, kto wznosi ręce jedynie po to, by uścisnąć dzieci, dodać otuchy

chorym, pocieszyć i pobłogosławić tych wszystkich, którzy do niego

przychodzą? Dlaczego?

Jak wiemy na wszystkie te pytania nie ma racjonalnej odpowiedzi, gdyż

czyn ten tonie w ciemności absurdu. Tajemniczość zła opiera się wszelkim

próbom rozumu. Nasze przerażone i wstrząśnięte serce może znaleźć

pocieszenie jedynie w słowach Chrystusa, które po dziś dla nas znaczą:

"Dobry pasterz daje życie za owce swoje". Właśnie dlatego, że jest dobry,

dobry pasterz nie stawia oporu, gdyż znaczyłoby to, że opuszcza swoje

stado".

Prasa międzynarodowa również postawiła sobie otwarcie pytanie: Jak mogło

się to wydarzyć? Czy zamachowiec nie jest psychopatą? Działał na własną

rękę czy był jedynie ostatnim ogniwem łańcucha działań przygotowanych przez

innych?

Pierwsze badania policji włoskiej w ścisłej współpracy ze specjalistami z

Turcji i Niemiec Federalnych wkrótce ujawniły, że zamachowiec nie działał w

izolacji i że zamach nie był dziełem jednego lub kilku szaleńców. Gazety

codzienne poświęciły tej sprawie obszerne komentarze. "Są podstawy, które

uprawniają do myślenia, że Mohamed Ali Agca był jedynie widzialnym

wykonawcą planu opracowanego przez nieznane siły, które użyły go w

charakterze narzędzia , kierowały nim i go chroniły" - napisał "paris

Match" 29 maja 1981 r. Suzane Labin w szczegółowym artykule poddała

obiektywnej i przemyślanej analizie międzynarodowy terroryzm, prawicowy i

lewicowy, podkreśliła znany fakt, że zarówno lewicowi, jak i prawicowi

terroryści bywają szkoleni w krajach bloku wschodniego, zwłaszcza w ZSRR, w

Bułgarii, Czechosłowacji, Niemczech Wschodnich, na Kubie i w Libii i że

KGB, które wszystkim tym kieruje, posługuje się tymi dwoma kanałami w

zależności od potrzeb. Dlatego też autorka nie bez racji zapytuje" "A jeśli

ten terrorysta jest agentem KGB?".

O możliwości tej wspomniał już 19 maja raport wywiadu jednego z państw

zachodnich, dostarczając następujących argumentów: wiadomo, że Moskwa

wystraszona jest wydarzeniami gdańskimi 1980 r. i że nie chce i nie może

dopuścić do rozwoju demokratyzacji w Polsce. "Wina" za powstanie

niezależnego związku zawodowego "Solidarność" i za przebudzenie świadomości

narodowej zostaje przypisana Kościołowi z kardynałem Wyszyńskim na czele,

ale przede wszystkim polskiemu Papieżowi, który od czasu wizyty, jaką

złożył w 1979 w Polsce, jest określany jako inspirator wydarzeń w kraju.

Ponadto jego wypowiedzi i poczynania stanowią moralne oparcie polskiego

ruchu: wspomnijmy o jego przemówieniach, które jakkolwiek krótkie i

okazyjne, dodawały otuchy współrodakom oraz o audiencji udzielonej w Rzymie

w styczniu 1981 niezależnym związkowcom z Lechem Wałęsą na czele.

W raporcie, o którym mowa, napisane jest ponadto: jesienią zeszłego roku

Kreml dowiedział się, że choroba kardynała Wyszyńskiego weszła w ostatnie

stadium i że pozostało mu jedynie niewiele miesięcy życia. W ten sposób

chciano wykorzystać okazję, by powiązać śmierć starego i chorego kardynała

z czynem "szaleńca", który miał wyeliminować Papieża. Generał Ustinow,

minister obrony ZSRR, miał rzekomo przedstawić plan, o którym mowa,

pozostałym członkom Paktu Warszawskiego podczas tajnego zebrania w

listopadzie 1980 r. Nie wszyscy obecni podobno mieli wyrazić nań zgodę,

zwłaszcza dotyczy to Rumunów, w w związku z czym został on zmodyfikowany:

Papież miał zostać jedynie unieszkodliwiony tak, żeby jako ranny nie był w

stanie sprawować swego urzędu. Operacja ta została poruczona wywiadowi

naczelnego sztabu radzieckiego i Ustinow miał wziąć na siebie

odpowiedzialność za jej wykonanie. KGB wybrało wśród najsprawniejszych

prawicowych terrorystów Mohameda Ali Agca, znajdującego się już od

dłuższego czasu na pierwszym miejscu na liście radzieckiej służby

bezpieczeństwa. Już przy końcu 1979 r. radziecki wywiad zorganizował przy

pomocy pewnych oficerów ucieczkę z więzienia terrorysty Mohameda, skazanego

na śmierć. Ci prawicowi oficerowie tureccy, współdziałający ze Związkiem

Radzieckim, prawdopodobnie myśleli, że Ali Agca zlikwiduje pewnych

przedstawicieli tureckiej lewicy znajdujących się zagranicą. Mohamed Ali

Agca po ucieczce z więzienia spędził jakiś czas w obozie szkoleniowym dla

terrorystów w pobliżu Simferopola (Krym), gdzie ćwiczył się w strzelaniu do

przedmiotu poruszającego się powoli. Dano mu wyraźnie do zrozumienia, że

jeśli nie wykona swego zadania, zostanie z powrotem przekazany Turcji, a

jeśli ujawni je zachodniej policji, zostanie zamordowany. Według

wspomnianych źródeł, dwaj mężczyźni i kobieta mieli "kontrolować" go i

prawdopodobnie zabić w przypadku, gdyby zabrakło mu odwagi, by strzelić do

Papieża. Taka jest w skrócie treść raportu. Liczne podróże Ali Agca do

rozmaitych krajów określa się jako taktykę zamachowca celem zmylenia

śladów.

***

Dobrze wiadomo, że raport służby wywiadowczej nie zawsze zawiera prawdę.

Lecz niezależnie od tego raportu i artykułu Suzanne Labin istnieje chór

głosów prasy międzynarodowej, która wówczas, a tym bardziej dziś jest

zgodna co do tego, że turecki zamachowiec nie działał samodzielnie. Po

zamachu złożył mętną i dziwną wypowiedź: "wystrzeliłem do Papieża, by

zaprotestować przeciwko imperializmowi Związku Radzieckiego i Stanów.

Zjednoczonych oraz przeciwko ludobójstwu, którego dopuszczają się oni w

Afganistanie i Salwadorze". Później, podczas procesu zamknął się w

absolutnym milczeniu i wyraził życzenie, by przekazano go Watykanowi.

Wszystko to dowodzi, że doskonale odegrał swoją rolę, nawet jeśli nie mamy

stuprocentowej pewności, kim był jego reżyser.

Lenin, ojciec teorii rewolucji, mówił, że należy rozszerzyć praktykę

rozstrzeliwań i nie brak poważnych badań na temat tego zakresu działalności

KGB. Jeżeli pomyśli się, że dziś KGB, jak również służba armii radzieckiej

G.R.U., pracują zgodnie z leninowską teorią rewolucji wzbogaconą o

długoletnią praktykę rewolucyjną, próba zamordowania Papieża jest jedynie

dziecięcą grą w porównaniu z krwawym dramatem nękającym świat. Jest to

opinia wielu osób na Wschodzie, jak również wielu dysydentów, byłych

więźniów radzieckich obozów wygnanych na Zachód, jak na przykład

rosyjskiego pisarza W. Maksimowa.

Ja sam powstrzymuję się od jakiegokolwiek osądu, chciałbym jednak

przypomnieć o pewnych faktach, które pozostają w ścisłym związku z

tragicznym wydarzeniem w Rzymie, w związku ściślejszym niż można by

przypuścić. Wiadomo, że poza wystrzałami z pistoletu jednego lub więcej

terrorystów istnieje broń równie doskonała do zranienia lub zmuszenia kogoś

do milczenia. Znany jest slogan propagandowy Heinricha Bolla: "Nie mówmy o

panu Wojtyle!" czy też ohydna kampania przeciwko wizycie Jana Pawła II w

Niemczech Federalnych w listopadzie 1980. Niektórzy, nieliczni co prawda,

nie życzyli sobie Papieża w kraju, by nie być zmuszonym do wypowiedzi o

nim, przytaczając obłudny argument, że "należało dać biednym pieniądze

przeznaczone na wizytę Papieża". Po przyjeździe do Niemiec Papież ucałował

ziemię i powiedział w swym pierwszym przemówieniu: "Niech Bóg błogosławi

wszystkich Niemców na świecie. Niech Bóg chroni Republikę Federalną

Niemiec". A zanim powrócił do Rzymu ostatnie jego słowa brzmiały: "Niech

Bóg błogosławi ten kraj i wszystkich jego mieszkańców", obejmując w ten

sposób również tych, którzy "z miłości do biednych" przeciwstawiali się

wizycie apostoła pokoju, miłości i radości, głównie po to, by samym sobie

zrobić reklamę. Władze komunistyczne obrały inny rodzaj "strzałów" i warto

przy tej okazji przypomnieć trochę historii. Zaraz po wyborze Karola

Wojtyły na Papieża niektórzy reporterzy i dziennikarze Czechosłowacji i

ZSRR w swej propagandowej nadgorliwości pomyśleli, że mogliby przypisać

systemowi politycznemu, w którym nowowybranemu wypadło żyć, zasługę tego

nieoczekiwanego wyboru z 16 października 1978. Lecz to podejście

propagandowe okazało się przedwczesne. Było ono spowodowane bardziej

zakłopotaniem niż prawdziwym uznaniem nowego Papieża pochodzącego z

sąsiedniej Polski. Kto porówna gratulacyjne telegramy Leonida Breżniewa i

Gustawa Husaka, serdeczne wyrażenia i tytuł "Wasza Świątobliwość" użyty w

stosunku do nowowybranego Papieża z depeszami tych samych nadawców po

zamachu, zda sobie od razu sprawę ze zmiany: nastąpiła ona już w dniu

intronizacji (22 października), kiedy Jan Paweł II w jednym z punktów swego

przemówienia zawołał:

"Bracia i siostry! Nie lękajcie się przygarnąć Chrystusu i przyjąć Jego

władzy! Pomóżcie Papieżowi i wszystkim, którzy pragną służyć Chrystusowi, a

mocą Jego władzy - służyć człowiekowi i całej ludzkości! Nie lękajcie się!

Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! Otwórzcie drzwi Jego

zbawczej władzy, otwórzcie jej granice państw, systemy ekonomiczne i

polityczne, szerokie obszary kultury, cywilizacji i rozwoju. Nie lękajcie

się! Chrystus wie "co kryje się we wnętrzu człowieka". Jedynie On to wie!".

Wystarczyło tej pokornej modlitwy Papieża, by Praga i Moskwa zmieniły

zdanie w stosunku do nowego następcy Piotra. Jego apel został

zinterpretowany jako "wyraźna ingerencja w sprawy wewnętrzne", ponieważ

władzy partii Papież przeciwstawił władzę Chrystusa. "Było to przemówienie

polityczne i wypowiedzenie wojny" - zostali poinstruowani funkcjonariusze

partyjni dla rozpowszechniania tej opinii wśród społeczeństwa. Jednym

słowem, Papież stał się niespodziewanie "ostatnią podporą ginącego

kapitalizmu".

Ta kampania oszczerstw trwa niestety, nadal w Czechosłowacji, a po

zamachu przybrała nawet na sile. Mogłoby się wydawać, że centrala na Kremlu

nakazała poszczególnym krajom bloku wschodniego zajęcie różnych postaw w

tej sprawie. O ile z ojczyzny Papieża nie dobiega żadna ocena negatywna, o

ile Niemcy Wschodnie, Węgry i Rumunia pozostają raczej neutralne, to ZSRR,

a zwłaszcza Czechosłowacja, poddają "krytycznej" analizie działalność

Papieża Wojtyły. Jak się to dzieje w praktyce pokazuje na przykład

ideologiczny tygodnik czeskiej partii komunistycznej "Trybuna" z 23

września 1981, w artykule na pierwszej stronie pod tytułem "W służbie

kontrrewolucji". Redaktor Karel Horak pisze tam o kongresie niezależnego

związku "Solidarność", ostro atakując przywódców polskich robotników i

delegatów zagranicznych. Z niesłychanym prostactwem atakuje on Jana Pawła

II, mnożąc kłamstwa: "Papież popiera i ożywia w Polsce siły, które dążą do

zlikwidowania zdobyczy walki antyfaszystowskiej i porównuje demagogicznie

działalność kontrrewolucyjną "Solidarności" do walki narodu przeciwko

oprawcom niemieckim. Dla zdezorientowania robotników i łatwiejszego

utrzymania ich pod wpływem tej antysocjalistycznej organizacji, bez

zmrużenia oka hańbi on i plugawi pamięć sześciu milionów zmarłych".

Rozgłośnia nadająca na Zachodzie audycje w języku czeskim tak

skomentowała ten artykuł: "Słownictwo użyte przez towarzysza Horaka w swej

formie i treści, sposób, w jaki przekręca on słowa Papieża, dyskwalifikują

autora". A rzymski dziennik "Il Tempo" z 24 września zamieścił następujący

komentarz: "Nie pierwszy to raz reżym czechosłowacki atakuje polskiego

Papieża, lecz tym razem atak jest brutalny. Nie stara się nawet powstrzymać

od pogróżek". Jaka była przyczyna tego ataku?

W niedzielę 6 września 1981 r. Jan Paweł II w Castelgandolfo po modlitwie

"Anioł Pański" powitał polskich związkowców z Bydgoszczy i Krakowa

następującymi słowami: "Skoro jesteście tutaj, nie możemy w naszej

dzisiejszej modlitwie zapomnieć o doniosłych wydarzeniach, jakie miały

miejsce przed rokiem w Gdańsku, Szczecinie i w innych częściach polski oraz

o tym zgromadzeniu, zjeździe, który rozpoczął się w tych dniach, zjeździe

"Solidarności" w pierwszą rocznicę wydarzeń zeszłorocznych... Myślę -

nawracając do przerwanego wątku - że te wydarzenia sprzed roku trzeba,

zwłaszcza teraz, na początku września, głęboko związać z wydarzeniami

sprzed 42 lat, o których mówiłem w poprzednią niedzielę, ze wspomnieniem

początków wojny, która właśnie na naszej granicy się zaczęła. Ze

wzruszeniem dowiedziałem się, że przywrócono na Westerplatte - wiadomo, że

to był jeden z pierwszych punktów tego naruszenia granicy Rzeczypospolitej

- że przywrócono na Westerplatte krzyż, który tam stał. W ubiegłą niedzielę

wspominaliśmy jakże liczne ofiary, które ostatnia wojna pochłonęła pośród

naszego narodu: sześć milionów ludzi zarówno na frontach jak i w

więzieniach i przy innych okolicznościach. Jak gdyby wielkie żniwo śmierci.

Otóż my jesteśmy przekonani, że to wielkie żniwo śmierci, to był i jest

nasz wkład, potwierdzający wolę życia i prawo do życia, do życia własnego

jako naród, który ma swoją kulturę, własną kulturę, swoją podmiotowość,

swój sposób widzenia spraw społecznych, spraw godności ludzkiej pracy. To

wszystko jest dziedzictwo potwierdzone tym wielkim wkładem ofiary

poniesionej w czasie drugiej wojny światowej. Po prostu ten wielki wkład w

prawo do niepodległości czyli suwerennego bytu państwowego. To musimy

zawsze uświadamiać sobie na nowo i przypominać. Ja o tym mówiłem przed

rokiem i powtarzam to teraz, i przypominam właśnie w kontekście wydarzenia

z 1 września 1939 r. I trzeba dodać, zawsze dodawać, że poszanowanie tego

prawa naszego narodu, tak jak i każdego innego narodu, jest warunkiem ładu

międzynarodowego i pokoju na świecie. Będziemy więc dzisiaj w tych

doniosłych sprawach, nie tylko dla nas, ale dla wszystkich narodów,

wspólnie się modlić". Tymi słowami Jan Paweł II wywołał groźny atak

czeskiego komunistycznego tygodnika.

W tym pozdrowieniu skierowanym do polskich rodaków Papież wypowiedział

też następujące zdanie: "Zawsze, kiedy mówię po polsku, mam na myśli

naszych braci Słowian, którzy mówią nieco innymi językami, ale wzajemnie

łatwo się porozumiewamy. I ich też pozdrawiam: Słowaków, Czechów

wszystkich". W ten sposób Papież pozdrawia i błogosławi również autora

artykułu z "Trybuny" oraz jego kolegów, którzy nieustannie napadają na Jana

Pawła II. Błogosławi on nawet szefów tajnej milicji w Pradze, którzy nie

pragnęliby niczego bardziej, jak skończyć raz na zawsze "z tym Polakiem".

Na początku 1981 r. trzydziestoletni kapłan katolicki Maly został w

Pradze poddany przesłuchaniu przez milicję, zresztą nie po raz pierwszy. A

to dlatego, że ten odważny ksiądz nie chce stosować się do zaleceń

ateistycznego reżymu określającego komu, gdzie i kiedy może on głosić Dobrą

Nowinę. Milicjant stracił cierpliwość i nerwy, i w końcu rzucał na ziemię

swego "klienta", który w owej krytycznej sytuacji ośmielił się zacytować

słowa Jana Pawła II, że "wolność religijna jest najpewniejszym fundamentem

i najlepszą gwarancją pokoju". Funkcjonariusz milicji wpadł w szał i

zawołał: "Z waszym Papieżem, "Ojcem Świętym", załatwiłbym się w mig, w o

wiele szybszy sposób niż z tobą". Należy przypomnieć czytelnikowi

zachodniemu, że po pierwsze: ten funkcjonariusz milicji, podobnie jak i ów

redaktor z "Trybuny", nie działają na własną rękę, lecz według generalnego

planu opracowanego i popieranego przez najwyższe czynniki partii

komunistycznej; po drugie, że to zajście, mało chlubne dla sprawców

wspominam, nie dla wywołania antypatii a tym bardziej nienawiści. Wręcz

przeciwnie, ze swej strony codziennie modlę się za tych moich "braci"

Słowian o łaskę nawrócenia i powrotu do Chrystusa!

Nie podzielam jednak łatwego optymizmu niektórych ludzi na Zachodzie w

odniesieniu do komunizmu; optymizm ten wywołuje wybuchy śmiechu w Moskwie,

Pradze i Berlinie Wschodnim. Nie mogę też pominąć milczeniem, jako

chrześcijanin i poprostu jako człowiek, tego i podobnych artykułów

propagandowych, które są bezwstydnym zaprzeczeniem prawdy i oszczerstwem w

stosunku do Papieża. Nie mogę również ignorować znanych mi faktów, które są

ciosem w człowieka, w jego najbardziej elementarne prawa i które mają na

celu zgotowanie mu piekła, zamiast obiecywanego mu bezustannie od

dziesiątków lat raju.

W świetle tego, co powiedziałem, ocena próby zamordowania Papieża i

znalezienia prawdziwego sprawcy usuwa się na drugi plan: KGB (wplątując w

to skrajnie prawicowych terrorystów tureckich) czy też wywiad turecki,

który nie wiadomo dla jakich celów miał się posłużyć KGB? Podczas przejazdu

z placu Św. Piotra do polikliniki "Gemelli" Ojciec Święty. tracąc wiele

krwi i cierpiąc silne bóle, jak można było wyczytać z jego twarzy, co

zostało później potwierdzone przez lekarzy, powtarzał po polsku akt

strzelisty: "Jezus, Maryjo! Jezu, zmiłuj się. Maryjo, ufam Tobie!" i dwa

razy, z myślą o zamachowcu: "Biedny chłopak!"

W cztery dni później jego wątły głos z polikliniki "Gemelli" poruszył

świat tymi słowami: "Modlę się za brata, który mnie zranił i przebaczam mu

z całego serca". Nie ma istotnego znaczenia dla Ojca Świętego to, czy

zamachowiec działał z własnej inicjatywy, czy był narzędziem w ręku innych.

Przebacza mu, jak i tym, którzy działali w ukryciu i modli się za nich,

kimkolwiek by nie byli i niezależnie od ich funkcji.

Podczas Wielkiego Postu w 1976 ówczesny kardynał Karol Wojtyła,

odprawiając rekolekcje z Papieżem Pawłem VI i Kurią, przedstawił podczas

pierwszego rozważania starego Symeona, który przy wejściu do świątyni

zauważył Dzieciątko Jezus w ramionach Matki i wypowiedział następujące

słowa: "Oto ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu

i na znak, któremu sprzeciwiać się będą, a Twoją duszę miecz przeniknie,

aby na jaw wyszły zamysły serc wielu" (Łk 2, 35). I to stało się

dominującym tematem wszystkich rozważań. Papież, jako Namiestnik Chrystusa,

jest celem, do którego mierzą ze szczególnym upodobaniem moce "księcia tego

świata". Arcybiskup krakowski nie mógł wówczas wyobrazić sobie, że w kilka

zaledwie lat później on sam, jako następca św. Piotra, stanie się

pokrwawioną "tarczą strzelniczą" dla owego wroga Chrystusa. Dlatego też na

pytanie, jak mogło dojść do zamachu, jedyną zadowalającą odpowiedzią są

słowa starego Symeona: "znak, któremu sprzeciwiać się będą". To, co odnosi

się do Chrystusa, odnosi się również do Jego Namiestnika, Jana Pawła II.

Wydaje się, że on w pełni zdawał sobie z tego sprawę od samego początku i

jako Papież uczynił na ten temat konkretną wzmiankę. W kilka tygodni po

wyborze rozpoczął nieoczekiwanie powtarzające się wizyty w parafiach swej

diecezji, wprawiając w zdumienie rzymian i wywołując zakłopotanie wśród

policji Wiecznego Miasta. Wkrótce potem dziennikarze zwrócili mu uwagę na

niebezpieczeństwo, na jakie się naraża mieszając się z tłumem i w związku z

tym - na niemożliwość zapewnienia mu odpowiedniej ochrony policyjnej. "Wiem

o tym - odpowiedział Papież - że ochrona ze strony policji jest niezbędna i

słuszna, ale jestem jednocześnie przekonany, że jeżeli komuś zależeć będzie

na tym, może mnie unicestwić. Jestem w ręku Boga i wypełniać będę moje

zadanie, póki On tego zechce".

Można więc wnioskować, że zamach nie był niespodzianką dla Jana Pawła II.

Wprost przeciwnie, od ponad półtora roku znał nazwisko i zamiary

zamachowca: terrorysta dał o sobie znać podczas podróży ekumenicznej

Papieża do Turcji. Napisał on do jednej z gazet, że uciekł z więzienia, by

zabić największego nieprzyjaciela islamu, - Jana Pawła II. Wiadomość ta

zaniepokoiła wiele osób, pewien polski dziennikarz, przyjaciel Papieża,

opowiedział mu o tym morderczym planie i wymienił nazwisko Turka. Jan Paweł

II zamyślił się i zauważył: "A więc nazywa się Ali Agca". Niektórzy

przypominają sobie zdanie wypowiedziane przez papieża przed Gwardią

Szwajcarską w początkach maja 1981 r.: "Niech Bóg ochroni Watykan przed

terrorystami!". Zaledwie na trzy dni przed zamachem - 10 maja - Papież, po

odmówieniu modlitwy: "Anioł Pański" i słowach pozdrowienia zwróconych do

obecnych, zamyślił się i wypowiedział cichym głosem zdanie, które mikrofon

mimo wszystko zdołał uchwycić i przekazać: "Panie, zostań z nami, gdyż ma

się ku wieczorowi...". Czy coś przeczuwał? 21 października, podczas

trzeciej audiencji udzielonej na placu Piotrowym po powrocie do zdrowia,

Papież mówił o przebaczeniu, o którym nauczał nas Chrystus, czyniąc

wzmianki o zamachu, zamachowcu i motywach jego postępku. Reasumując swoje

myśli, powiedział, zwracając się do pielgrzymów niemieckich:

"Drodzy bracia i siostry,

Witam serdecznie wszystkich was przybyłych na audiencję. Dzisiaj myśl

moja wraca do tragicznego wydarzenia z 13 maja: już tego samego dnia i

później, podczas "Anioła Pańskiego" następnej niedzieli, przebaczyłem

zamachowcy, jak wymaga tego miłość chrześcijańska. Chrystus wzywał nas z

naciskiem, abyśmy tak czynili i dał nam świetlany przykład w godzinie

swojej śmierci, modląc się na krzyżu za swoich oprawców: "Ojcze, przebacz

im, bo nie wiedzą co czynią" (Łk 23, 34). Od chwili morderstwa Kaina każdy

zabójca jest zabójcą swego brata, którego krew przelana na ziemi woła o

pomstę do Boga. Módlmy się za tych wszystkich, którzy do dziś plamią w ten

sposób swoje ręce i sumienia: "Odpuść nam nasze grzechy, jako i my

odpuszczamy naszym winowajcom"".

XIII.

Totus Tuus

15 listopada 1980 r. Jan Paweł II, przed odprawieniem w Kolonii swojej

pierwszej mszy św. czasie wizyty w Niemczech, wśród wielu transparentów na

jego cześć spostrzegł jeden, z jego godłem "Totus Tuus", niesiony przez

grupę młodzieży, która potem skandowała te dwa łacińskie słowa. Pogoda była

deszczowa i wiał zimny wiatr, ale Papież uśmiechał się i zauważył: "Miejmy

nadzieję, że znacie po łacinie więcej niż te dwa słowa". Cztery dni później

Papież odprawiał mszę św. w Altotting, sławnym sanktuarium maryjnym w

Bawarii. Pewien reporter telewizyjny zapytał młodego kapłana o wrażenia i o

to, co myśli o pobożności maryjnej Papieża-Polaka, obecnie uważam, że jest

ona wspaniała: chrystocentryczna i zakorzeniona w Biblii.

Ten młody kapłan, podobny do "prawdziwego izraelity" Natanaela, zmienił

swą nieuzasadnioną opinię po wysłuchaniu kazania, wygłoszonego przez Jana

Pawła II przed cudownym wizerunkiem Matki Boskiej z Altotting. Gdyby

studiował kazania i modlitwy maryjne Karola Wojtyły, nie zostałby

zaskoczony w Altotting i nie odkryłby niczego istotnie nowego. Karol

Wojtyła, kiedy został biskupem w 38 roku życia, wybrał jako herb biskupi -

wielki krzyż z dużą literą M. oznaczającą "Maryja" i motto "Totus Tuus".

Moim zdaniem, kazanie wygłoszone przed cudownym wizerunkiem w Altotting

zawiera w kilku zdaniach istotne treści linie kultu maryjnego Jana Pawła

II. Z fragmentów, jakie przytoczymy, czytelnik będzie mógł zorientować się,

jak kult ten odpowiada herbowi i pozostaje wierny mottu "Totus Tuus".

Papież zaczął od wzruszającej inwokacji: "Pozdrawiam Cię, Matko Boża

Łaskawa z Altotting!", przypomniał krótko, że od kilku dni pielgrzymował

poprzez starą niemiecką ziemię po śladach chrześcijaństwa, które dotarło tu

poprzez misję św. Bonifacego, przypieczętowaną męczeństwem. I kontynuował:

"Gdy głoszę Chrystusa, który jest synem Boga Żywego, jako współistotny

Ojcu, jako Bóg z Boga i Światłość ze światłości, wyznaję wraz z całym

Kościołem, że stał się On człowiekiem za sprawą Ducha Świętego i narodził

się z Maryi Dziewicy". Twoje Imię, Maryjo, jest nieodłączne od Jego

Imienia. Twe powołanie i Twoje "fiat" należy nierozerwalnie do tajemnicy

Wcielenia. Wraz z całym Kościołem wyznaję i głoszę, że Jezus Chrystus w tej

tajemnicy jest jedynym Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi, Wcielenie

bowiem przyniosło z sobą odkupienie i usprawiedliwienie synów Adama,

poddanych mocy grzechu i śmierci. Równocześnie zaś żywię to najgłębsze

przeświadczenie, że w tę potężną i wstrząsającą Bożą tajemnicę nikt tak

głęboko nie został wprowadzony jak Ty, Matko Odkupiciela, i nikt też nie

może nas, jej wyznawców i uczestników, z większą prostotą a zarazem z

większą wnikliwością wprowadzić w nią jak Ty, Maryjo.

Z tym przeświadczeniem wiary żyję od dawna. Z nim też przemierzam od

początku drogi mojego pielgrzymowania jako Biskup Kościoła, któremu w

Rzymie dał początek Apostoł Piotr, a którego posłannictwem zawsze było i

jest służyć komunii, czyli zjednoczeniu w miłości poszczególnych Kościołów

i wszystkich braci i sióstr w Chrystusie. Z tym samym przeświadczeniem

przybywam i tutaj, a Twoje sanktuarium w Altotting, otoczone czcią i

miłością ku Tobie tylu synów i córek z Kościoła z Niemiec, Austrii i innych

obszarów języka niemieckiego, pozwala mi ożywić na nowo to przeświadczenie

i wypowiedzieć je przed Tobą w niniejszej modlitwie.

Jak wszędzie, tak też i tutaj czuję potrzebę zawierzenia Kościoła Tobie,

Matko, która w wieczerniku stałaś u jego początku objawiającego się

zesłaniem Ducha Świętego na Apostołów - tego właśnie Kościoła, który przed

tylu wiekami dotarł na tutejsze ziemie i stał się wspólnotą wśród ludów

mówiących tym samym językiem. Zawierzam Ci, o Matko, całe dzieje tego

Kościoła i jego zadania we współczesnym świecie. Zawierzam Ci jego

wielorakie prace i niestrudzoną służbę zarówno wobec wszystkich rodaków

żyjących na całej ojczystej ziemi, jak też wobec wielu społeczeństw i

Kościołów na całym świecie, którym chrześcijanie niemieccy tak

wielkodusznie gotowi są śpieszyć z pomocą.

Zawierzam Tobie: "błogosławionej, która uwierzyła" (Łk 1, 43) - to, co

zdaje się być najważniejsze w posłudze Kościoła na ziemi niemieckiej:

skuteczność jego świadectwa wobec wpółczesnych synów i córek własnego

narodu w obliczu narastających prądów sekularyzacji i zobojętnienia. Niech

to świadectwo stale odnajduje swą przejrzystą ewangeliczną wymowę i dostęp

do dusz, zwłaszcza do dusz młodzieży. Niech pociąga je za sobą i porywa do

życia na miarę "nowego człowieka", a także do różnych prac w winnicy

Pańskiej.

Matko Chrystusa, który modlił się w przededniu męki: "Ojcze, spraw aby

byli jedno..." (J 17, 11, 21), jakże bardzo te moje drogi po ziemi

niemieckiej związane są w tym właśnie roku z gorącym i pokornym pragnieniem

jedności wśród chrześcijan, rozdzielonych od początku XVI stulecia! Czyż

może ktoś bardziej jak Ty pragnąć, aby spełniły się słowa Chrystusowej

modlitwy z wieczernika? A kiedy my sami wyznajemy, żeśmy zawinili, stając

się przyczyną podziału, i kiedy modlimy się o ponowne zjednoczenie w

miłości i prawdzie, czyż nie możemy ufać, że Ty, o Matko Chrystusa, modlisz

się razem z nami? Czyż nie możemy ufać, że owocem tej modlitwy stanie się

we właściwym czasie ów "dar jedności w Duchu Świętym" (2 Kor 13, 13), który

tak bardzo jest nieodzowny, "ażeby świat uwierzył" (J 17, 21)?

Zawierzam Ci, o Matko, przyszłość wiary na tej prastarej chrześcijańskiej

ziemi i zawierzam Ci pokój świata, pamiętny niepokojów ostatniej

straszliwej wojny, która zadała tak straszliwe rany narodom kontynentu

europejskiego. Niech rośnie w nich nowy ład, oparty na ścisłym poszanowaniu

praw każdego narodu i każdego człowieka w tym narodzie, prawdziwy ład

moralny, w którym będą mogły współżyć z sobą jakby w pełnej rodzinie dzięki

równowadze sprawiedliwości i wolności. Taką modlitwę zanoszę do Ciebie,

Królowo Pokoju i Zwierciadło Sprawiedliwości, ja, Jan Paweł II, Biskup

Rzymu i Następca św. Piotra - i taką też pozostawiam w Twym sanktuarium w

Altotting na wieczną rzeczy Pamiątkę. Amen".

W swym kazaniu Papież mówił także o Matce Bożej jako przykładzie wiary.

Należy mieć nadzieję, że jak ów młody kapłan z Altotting, także inni

kapłani i ludzie świeccy zrewidowali swoją opinię na temat pobożności

maryjnej Papieża z Polski po jego wizycie w Niemczech. Albowiem niemało

ludzi żywiło w związku z tym nieuzasadnione uprzedzenia: "Jakżeż on się

zaprezentuje na Zachodzie ze swym kultem maryjnym? Cóż będzie mógł nam dać?

Jesteśmy przecież zupełnie inni!". I nawet pytali sami siebie, pełni

uprzedzenia: "Kim jest Karol Wojtyła?". To samo pytanie zadał słuchaczom

Radia Watykańskiego pewien sprawozdawca włoski po wyborze Papieża i po

przytoczeniu danych biograficznych Wojtyły, postawił sobie jeszcze pytanie:

"Czy jest on filozofem, pisarzem czy sportowcem?". Kardynałowie wiedzieli o

nim więcej i bardzo go szanując, dokonali wyboru. Poznali go na długo przed

konklawe kardynałowie niemieccy, którzy, natchnieni przez Ducha Świętego,

przyczynili się do tego, że Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Znał go

jednak najlepiej kardynał Wyszyński. Następnego dnia po wyborze skomentował

to wydarzenie w Radiu Watykańskim: "W gronie kardynałów, ludzi oddanych

służbie Kościoła - szukano człowieka żywej wiary, gorącej modlitwy i

pasterskiej gorliwości, a nadto człowieka dobrego serca, życzliwości dla

ludzi, uprzejmości, łatwo wyczuwalnej wrażliwości, przez którego oczy

udzieliłaby się światu miłość, pełna Boga... Od chwili, gdy przed 20 laty

poznałem ks. Wojtyłę, gdy zwiastowałem Mu wolę Ojca Świętego, który

powoływał Go do godności Biskupa pomocniczego sławnej diecezji krakowskiej

- dostrzegłem w Jego uśmiechniętej twarzy inny format duchowy: to jest

człowiek, dla którego modlitwa jest żywiołem, czerpanym na kolanach pełną

dłonią z dziecięcej wiary. Z tej bogatej osobowości filozofa-moralisty,

promieniowała modlitwa każdej chwili życia...

Gaude, Mater Polonia - oddałaś wychowanego wśród walk i cierpień narodu

swojego najlepszego Syna - Kościołowi i Matce Chrystusowej. Dzisiaj miliony

ludzi wiedzą, że Jan Paweł II jest "człowiekiem żywej wiary, gorącej

modlitwy i dobrego serca", ale ilu żywi wciąż uprzedzenia do pobożności

maryjnej Papieża - Polaka? Warto więc opisać grunt, na którym powstała i

wyrosła ta pobożność i opisać, jak Karol Wojtyła jako kapłan, biskup i

kardynał wiernie zachowywał tę postawę wobec Matki Bożej i głosił ją wobec

wszystkich.

***

Karol Wojtyła jest oczywiście synem swojej ziemi również i pod tym

względem. Kościół lokalny oddziaływał nań od dziecka, ale przede wszystkim

"kościół domowy" - rodzina, jego rodzice, głęboko wierzący i pełni bojaźni

Bożej. Miłość i cześć dla Najświętszej Panny zostały zaszczepione w sercu

dziecka jeszcze przed nadejściem wieku szkolnego. Obraz "Matki Bożej

Nieustającej Pomocy", czczony w kościele parafialnym w Wadowicach, wywarł

wielki wpływ na małego Karola i odegrał następnie doniosłą rolę w jego

życiu, o czym świadczą dane z jego biografii, choć najgłębsza prawda

dotycząca intymnej głębi jego duszy znana jest tylko jemu samemu i Bogu.

Niewątpliwie rodzina wywarła wpływ na duszę dziecka i zaszczepiła mu wiarę,

a pierwszą katechetką była matka; ona pierwsza opowiadała mu o dobrym Bogu

i wprowadziła go w największą i najważniejszą dla człowieka tajemnicę;

najpierw trzymając go w swych objęciach, a następnie prowadząc do kościoła

parafialnego, oddalonego o kilka kroków od domu. Tam pokazała mu obraz

Matki Bożej. Mały Karol przyzwyczaił się szybko do chodzenia do kościoła,

sam lub z rówieśnikami. Inna ważna okoliczność: około dwunastu kilometrów

od Wadowic znajduje się Kalwaria Zebrzydowska, sławne sanktuarium maryjne,

gdzie wzgórza ze stacjami drogi krzyżowej, wspaniała panorama i cała

atmosfera skłaniają i niemal zmuszają do chwalenia Pana, który w swej

twórczej mądrości stworzył takie arcydzieło. Tu modlitwa rodzi się

spontanicznie w sercach pielgrzymów; na pewno podobnie było i z małym

Karolem, którego często widywano w sanktuarium. Tam zanosił swoje radości i

troski, niemałe w jego młodym wieku: kiedy miał dziewięć lat, umarła mu

matka, którą bardzo kochał, doznając największego nieszczęścia, jakie może

przydarzyć się dziecku.

Później, w wieku młodzieńczym, opisał tę ludzką tragedię w wierszu "Na

twoim czystym grobie": z grobu matki wyrastają "kwiaty życia", a on pochyla

się i wspomina ją w modlitwie. Ona dała mu skarb bezcenny, wprowadzając w

tajemniczą miłość Matki Niebieskiej i ucząc pokładania w Niej całej

ufności. Po śmierci ziemskiej matki wzrosły w nim jeszcze bardziej miłość i

zaufanie do Matki Niebieskiej. Matka Boża stała się jego duchową matką i

młody Karol zaangażował się z całych sił, aby stać się godnym synem takiej

Matki. W okresie nauki w gimnazjum został kierownikiem Sodalicji

Mariańskiej; w roku 1936 razem z ojcem i całą parafią udał się po raz

pierwszy z pielgrzymką do Częstochowy i tam ofiarował swoje życie "Czarnej

Madonnie" z Jasnej Góry.

W czasie wojny, w 1943 r., pojechał tam ponownie z innymi studentami, by

odnowić potajemnie akt ofiarowania sprzed siedmiu lat. W innym wierszu

młodzieńczym, "Magnificat", sławi Boga za piękno wszechświata, za własną

młodość, za poezję i za cierpienie.

***

Możemy przypuścić, że Matka Boża odegrała ważną rolę w jego decyzji

przyjęcia kapłaństwa. Kiedy został wyświęcony na kapłana, jego pobożność

maryjna otrzymała nowe bodźce; mógł on ją teraz krzewić i pogłębiać wśród

wiernych. Liczne i głębokie są jego refleksje na temat doskonałej

pobożności i czci względem Madonny. Wzorem stał się dla niego L.M. Grignion

de Montfort, jako młody kapłan cenił szczególnie jego książkę "Traktat o

prawdziwym nabożeństwie do Maryi". Przemyślał ją, ona stała się dlań

natchnieniem do modlitwy, o niej mówił swoim uczniom.

Kiedy Pius XII mianował go 4 lipca 1958 r. biskupem pomocniczym Krakowa,

Karol Wojtyła wybrał herb chrystocentryczny - obok wielkiego krzyża litera

M i motto maryjne "Totus Tuus". Te słowa pochodzą od św. Bonawentury, ale

stały się dziedzictwem chrześcijańskiej pobożności także dzięki pismom św.

Ludwika Marii Grignion de Montfort, do których sięgnął nowomianowany

biskup, powierzając w ten sposób Matce Bożej siebie i swoje posługiwanie.

Słowa Jezusa na krzyżu: "Matko, oto twój syn" oraz "synu, oto twoja

Matka" stały się inspiracją dla herbu i motta. Jezus przed śmiercią zwrócił

się do swej Matki, Jej powierzył Jana i jednocześnie powierzył Matce

"umiłowanego ucznia". Karol Wojtyła odebrał to Chrystusowe polecenie, wziął

je do siebie i w pełni zrealizował. Uwierzył w prawo odtąd przynależne

każdemu ochrzczonemu i w pełni swój los zawierzył Tej, która stała się

Matką wszystkich ludzi.

Od chwili konsekracji biskupiej starał się ukazywać swym kapłanom

znaczenie Madonny i pogłębić w nich poznanie Maryi. W przemówieniu do

kapłanów w Częstochowie powiedział: "Kapłaństwo Chrystusa, w którym każdy z

nas uczestniczy, prowadzi nas do pogłębionej znajomości Maryi". Także jako

arcybiskup krakowski zachował ten sam herb i to samo motto; 8 marca 1964 r.

oświadczył: "Pragnę być zjednoczony z Chrystusem we władzy kapłańskiej i

pracy pasterskiej poprzez Jego Matkę Maryję. Jej miejsce w historii

zbawienia nie jest dosyć znane; chcemy rozumieć je w sposób coraz głębszy i

poświęcić mu nasz trud, ponieważ Maryja odgrywa unikalną rolę w dziele

odkupienia Jezu Chrystusa. Jestem od dawna przeświadczony, że jest nam

bardzo trudno pojąć tajemnicę Chrystusa bez Jego Matki i dlatego pragnę

przede wszystkim osobiście ją zgłębić i następnie wprowadzić także was,

poprzez Maryję, w tajemnicę odkupienia, abyście wszyscy mogli z pełną

odpowiedzialnością wypełnić dane nam przez Chrystusa zadanie zbudowania

Ciała Mistycznego, którym jest Kościół i stania się prawdziwymi

naśladowcami Chrystusa".

W 1966 r. podczas obchodów tysiąclecia chrześcijaństwa w Polsce, w

obecności biskupów polskich i 500 tysięcy wiernych, zawołał: "Ty jesteś

Chrystus, Syn Boga Żywego, Syn Maryi!".

***

Także po nieoczekiwanym dla świata wyborze 16 października 1978 r. Karol

Wojtyła, obecnie Jan Paweł II, pozostał wierny swemu herbowi i mottu.

Wychodząc do tłumu, na balkon Bazyliki św. Piotra, zaraz po wyborze,

wspomniał o swym lęku przed przyjęciem tej godności, ale wyznał, że przyjął

ją w duchu posłuszeństwa w stosunku do Naszego Pana i całkowitego

zawierzenia Jego Matce Najświętszej, Maryi Pannie. "Oto staję przed wami,

aby wyznać naszą wspólną wiarę, naszą nadzieję i naszą ufność wobec Matki

Chrystusa i Matki Kościoła". Nazajutrz rano, w swym pierwszym orędziu,

Papież potwierdził tę swoją postawę wobec Matki Bożej: "W tej godzinie,

pełnej trudności i budzącej niepokój, mogę jedynie z synowskim oddaniem

zwrócić się ku Maryi Pannie, która w tajemnicy Chrystusa zawsze żyje i

działa jako Matka, i powtórzyć te słowa: "Totus Tuus", które przed

dwudziestu laty, w dniu sakry biskupiej, wpisałem w moje serce i do mojego

herbu".

Na zakończenie swej pierwszej encykliki "Redemptor hominis" powierza on

Matce Bożej i Matce Kościoła całą ludzkość na progu trzeciego tysiąclecia

chrześcijaństwa: "Proszę nade wszystko samą niebiańską Matkę Kościoła,

ażeby raczyła w tej modlitwie nowego Adwentu ludzkości trwać z nami, którzy

stanowimy Kościół, czyli Ciało Mistyczne Jej jednorodzonego Syna. Ufam, że

poprzez taką modlitwę otrzymamy zstępującego na nas Ducha Świętego i

staniemy się świadkami Chrystusa "aż po krańce ziemi" podobnie jak ci,

którzy z Wieczernika jerozolimskiego wyszli w dniu Pięćdziesiątnicy".

W czerwcu 1979 podczas wizyty w Polsce udał się do Kalwarii

Zebrzydowskiej i wspominając wstecz swe własne życie, wyznał publicznie:

"Szczególnie często nawiedzałem sanktuarium kalwaryjskie jako arcybiskup

krakowski i kardynał. Wędrowałem po dróżkach Pana Jezusa i Jego Matki,

rozpamiętywałem ich najświętsze tajemnice. A prócz tego polecałem Panu

Jezusowi przez Maryję sprawy szczególnie trudne i sprawy szczególnie

odpowiedzialne w całym moim posługiwaniu. Mogę dzisiaj stwierdzić, że

prawie żadna z tych spraw nie dojrzała inaczej, jak tutaj, przez domodlenie

jej w obliczu Wielkiej Tajemnicy wiary, jaką Kalwaria kryje w sobie".

W Częstochowie, w sanktuarium narodowym Polski, Jan Paweł II powiedział

między innymi: "Jasnogórska Matko Kościoła! Raz jeszcze oddaję Ci siebie w

macierzyńską niewolę miłości wedle słów mego zawołania: "Totus Tuus"!

Oddaję Ci cały Kościół - wszędzie - aż do najdalszych krańców ziemi! Oddaję

Ci ludzkość i wszystkich ludzi - braci mych, wszystkie ludy i narody,

oddaję Ci Europę i wszystkie kontynenty, oddaję Ci Rzym i Polskę,

zjednoczone poprzez Twego sługę nowym węzłem miłości. Matko, przyjmij, nie

opuszczaj i prowadź nas!".

Tam wyznał otwarcie: "Jestem człowiekiem zawierzenia, nauczyłem się nim

być tutaj". Tej wielkiej ufności Jana Pawła II nie była w stanie podważyć

nawet straszliwa próba zamachu. Wiemy, że w czasie przewożenia go do

kliniki powtarzał: "Jezus, Maryjo, Jezu miłosierny, Maryjo, ufam Tobie", a

w cztery dni później z łoża boleści wyznał przed całym światem swą wielką

ufność: "Tobie, Maryjo, powtarzam: Totus Tuus ego sum".

To, co zawiera ten rozdział, daje jedynie ogólne wyobrażenie o źródłach i

procesie dojrzewania pobożności maryjnej Karola Wojtyły. Od chwili wyboru

na Papieża, Jan Paweł II mówi wyraźnie o swym nastawieniu do Matki Bożej i

poprzez jego słowa oraz pisma wszyscy mogą wyrobić sobie na ten temat

dokładne zdanie. Gdyby pewni krytycy mniej ufali swym uprzedzeniom, a

bardziej studiowali myśl Papieża, doszliby do tego samego wniosku, co młody

kapłan z Altotting.

Nie mogę powstrzymać się od przytoczenia przynajmniej fragmentu

przemówienia, wygłoszonego przez Jana Pawła II 7 czerwca 1981 r., w

uroczystość Zielonych Świąt, w czasie uroczystego nabożeństwa w bazylice

Santa Maria Maggiore. Przemówienie to było skierowane do uczestników

imponującego spotkania ekumenicznego, biskupów przybyłych ze wszystkich

stron świata i przedstawicieli wielu wspólnot kościelnych. Niestety,

Papież, wówczas jako rekonwalescent, nie mógł uczestniczyć osobiście w tym

spotkaniu i dlatego jego przemówienie było transmitowane.

Dzieli się ono na trzy części: pierwsza jest oddaniem czci przede

wszystkim Duchowi Świętemu; w następnej Jan Paweł II dziękuje Duchowi

Świętemu "za dzień Pięćdziesiątnicy!... za narodziny Kościoła!... za

Macierzyństwo Matki Chrystusa, które udzieliło się i stale udziela się

Kościołowi! Dziękujemy za Matkę stale obecną w Wieczerniku Zielonych Świąt!

Dziękujemy za to, że możemy nazywać Ją również Matką Kościoła!...

Bogurodzica jest, jak uczył już św. Ambroży, pierwowzorem Kościoła, w

ładzie wiary, miłości i doskonałego zjednoczenia z Chrystusem...". Trzecią

część można określić jako hymn na cześć Matki Bożej, Matki Kościoła, której

Jan Paweł II powierza Kościół i ludzkość. Oto kilka jej fragmentów:

"O Maryjo, Ty najbardziej ze wszystkich ludzi byłaś oddana Duchowi

Przenajświętszemu, pomóż Kościołowi Twojego Syna trwać w tym samym oddaniu,

aby na wszystkich ludzi mógł przelewać niewysłowione dobra Stworzenia,

Odkupienia i Uświęcenia, dla wyzwolenia całego stworzenia (por. Rz 8, 21).

O Ty, która byłaś z Kościołem u początków jego posłannictwa, wypraszaj mu,

aby idąc na cały świat, stale nauczał wszystkie narody i głosił Ewangelię

wszelkiemu stworzeniu. Niech słowo Bożej Prawdy i duch Miłości znajduje

przystęp do ludzkich serc, które przecież bez tej Prawdy i tej Miłości nie

mogą żyć pełnią życia.

O Matko ludzi i ludów, Tobie znane są wszystkie ich cierpienia i

nadzieje, Ty czujesz po macierzyńsku wszystkie zmagania pomiędzy dobrem i

złem, światłością i ciemnością, jakie wstrząsają światem - przyjmij nasze

wołanie skierowane w Duchu Przenajświętszym wprost do Twojego Serca i

ogarnij miłością Matki i Służebnicy tych, którzy najbardziej na to czekają

- a zarazem: na których zawierzenie Ty również czekasz szczególnie. Weź w

swą macierzyńską opiekę całą rodzinę ludzką, którą z żarliwością Tobie, o

Matko, zawierzamy. Niech dla nas wszystkich przybliży się czas pokoju i

wolności, czas prawdy, sprawiedliwości i nadziei...".

Nie po raz pierwszy Papież Wojtyła zawierzał Matce Bożej ludzi, narody i

siebie, publicznie uczynił to ponad dwadzieścia lat wcześniej; nie wiemy,

kiedy uczynił to po raz pierwszy w tajemnicy swego serca. Dzisiaj wiemy, że

nie uczynił tego daremnie. Madonna okazała się wierna temu swemu synowi

szczególnie 13 maja 1981 r. i ukazała także władzę udzieloną jej przez

Boga, ratując od sił zła i gwałtownej śmierci Jana Pawła II - "całego Jej".

XIV.

Cova da Iria 1917

13 maja 1981 r., na parę godzin przed dramatem na placu Św. Piotra,

arcybiskup Kolonii, kardynał Joseph Hoffner, wraz ze stu kapłanami i w

obecności prawie miliona wiernych odprawił mszę św. na cześć Matki Bożej z

Fatimy, której święto obchodzone jest co roku 13 maja, w rocznicę

pierwszego objawienia w dolinie Cova da Iria. W kazaniu kardynał wezwał

wiernych do jeszcze większego zaangażowania się w sprawę pokoju na świecie.

Powiedział między innymi: "W naszych czasach terroryzm tak się

rozpowszechnił i przybrał na sile, jak nigdy przedtem".

Określając tak celnie ową plagę naszych czasów, kardynał, a także jego

słuchacze nie mogli sobie wyobrazić, że słowa te znajdą zaledwie w parę

godzin później, o godzinie 17.17, przerażające potwierdzenie. W chwili tej

większość pielgrzymów opuściła już Fatimę, ale kilka tysięcy wciąż jeszcze

pozostało na ogromnym placu i we wnętrzu bazyliki, aby się modlić i

rozmyślać.

Niewiarygodna wiadomość z Rzymu spadła jak grom z jasnego nieba.

Pielgrzymi zostali nią wstrząśnięci, podobnie jak ci, którzy byli obecni na

placu Piotrowym. Pielgrzymi, przeważnie Portugalczycy, ale również i

obcokrajowcy, głęboko oddani Matce naszego Pana, ponieważ doświadczyli Jej

miłości, żywią wobec Niej ogromną ufność. Wiedzą, że kto prosi Maryję o

pomoc i Jej wstawiennictwo, zostaje wysłuchany. A teraz, akurat w Jej dniu,

13 maja, chciał wróg unicestwić Jej Syna, Namiestnika Chrystusowego Jana

Pawła II? Tego, który od lat oddał się całkowicie Madonnie jako "Totus

Tuus" i w ostatnich latach tak często powierzał Matce Jezusa całą ludzkość?

Czemu służą więc nasze modlitwy, nasze błagania, nasze poświęcenia? -

musieli pomyśleć owi pielgrzymi. Czy wszystko ma ulec zniweczeniu w jednej

chwili?

Po pierwszym momencie wątpliwości i przerażenia zwrócili się, jak

wystraszone dzieci, do dobrej i potężnej matki z gorącą modlitwą i naglącym

wezwaniem. W Fatimie, podobnie jak na placu Św. Piotra, ufność odniosła

zwycięstwo nad zwątpieniem. W Fatimie, w Rzymie i na całym świecie wielu

katolików wróciło myślą do tego, co rozpoczęło się dokładnie 64 lata temu w

dolinie Cova da Iria. Portugalska miejscowość Fatima pojawiła się w

rozmowach. Dziwnym trafem, może niezupełnie przypadkowo, w dniach

bezpośrednio poprzedzających nazwa ta była często wspominana przez prasę,

radio i telewizję, ponieważ pewien były zakonnik-trapista uprowadził

samolot w celu wymuszenia ogłoszenia "trzeciej tajemnicy Fatimy". Ten fakt

z początków maja, jak zresztą zamach na Jana Pawła II, spowodował, że wiele

osób, zwłaszcza młodzież, dowiedziało się po raz pierwszy o tym, co

wydarzyło się w 1917 w dolinie Cova da Iria. Inna sprawa, czy wydarzenia te

zostały opisane obiektywnie i we właściwym świetle: wiele mówiono i pisano

z pobudek sensacyjnych i niekiedy bez jakiegokolwiek związku z prawdą. Co

działo się naprawdę w Cova da Iria od 13 maja do 13 października 1917?

Wielu katolikom, szczególnie starszemu pokoleniu, pytanie to wyda się

zbyteczne, inni wiedzą o tym niewiele, a młodsze pokolenie - prawie nic. Na

szczęście istnieje sporo książek na ten temat, i ci którzy są naprawdę

zainteresowani mogą sobie wyrobić własne zdanie na podstawie rzeczowej i

obiektywnej informacji wolnej od przesądów i propagandowej przesady.

Podstawową pracą na ten temat jest książka prof. dr L. Gonzaga da Fonseca

"Cuda Fatimy". Jest ona oparta na świadectwie trojga małych dzieci z 1917

r. i poźniejszych uzupełnieniach, zapisanych przez siostrę Łucję w czterech

"wspomnieniach" i innych zapiskach, sporządzonych przez nią począwszy od 31

sierpnia 1941 na polecenie biskupa Leiria, w którego diecezji znajduje się

Fatima.

Książka profesora da Fonseca o Fatimie "jest najbardziej wyczerpującym,

autentycznym opracowaniem, zawierającym nowe i zasadnicze dokumenty o

wydarzeniach w Fatimie, przetłumaczonym na najważniejsze języki świata. Kto

przestudiuje ją, przekona się, że od pierwszego jej wydania po dzień

dzisiejszy przeszła do historii, nie tylko w Portugalii, lecz na całym

świecie" - czytamy w recenzji z ostatniego wydania, którą umieściło

francuskie czasopismo "L'Echo Litteraire". Natomiast recenzja z 17

niemieckiego wydania książki, która ukazała się w 1977 r. na łamach

wydawanego w Linzu (w Austrii) "Theologische-Praktische Quartalschrift",

odwołała się do krytyki wysuniętej swego czasu przez holenderskiego jezuitę

E. Dhanisa, (Na krytyczne uwagi ojca Dhanisa odpowiedział szczegółowo już w

1951 ojciec Fonseca. W odpowiedzi swej ojciec Dhanis umocnił pozytywne

podejście do sprawy, odżegnał się od wielu poglądów, daleko odbiegających

od jego własnej krytyki, umieszczonych w gazetach, oraz wyjaśnił wszystkie

punkty dyskusyjne. Fatima et la critique, w "Nouvelle Revue Th.", 84M 1952,

580-606), by stwierdzić: "Wątpliwości wyrażone swego czasu zwłaszcza przez

profesora teologii w Lowanium, E. Dhanisa z Towarzystwa Jezusowego, co do

wiarygodności relacji dzieci z Fatimy, szczególnie Łucji, przydały się,

gdyż skłoniły do nowego przebadania źródeł i do postawienia nowych pytań

Łucji. Słynna praca (ojca da Fonseca) informuje w oparciu o naukowe

podstawy o wydarzeniach w Fatimie i wyjaśnia powszechne znaczenie tego

sanktuarium".

Diecezjalne pismo z Moguncji "Glauben und Leben" przedstawiło

newralgiczny punkt wydarzenia w Fatimie oraz historyczny dylemat

dzisiejszej ludzkości: wojna lub pokój, o którym omawiana książka dostarcza

najważniejszych informacji: "Sam fakt, że obecnie książka ta ukazuje się w

siedemnastym wydaniu, jest niezmiernie znaczący. Mówi ona o sprawach

zasadniczych, przynosi słowo decydujące dla naszych czasów, słowo

wypowiedziane przez Maryję, Matkę Pana. Maryja rzeczywiście przemawia do

świata. Kto zaczyna tę książkę czytać, nie może się od niej oderwać: być

może wojna i pokój zależą właśnie od tej książki lub raczej od naszego

stosunku do niej i jej orędzia. W ten sposób przyszłość ludzkości złożona

została w nasze ręce".

Wydawnictwo "Bucherei-Nachrichten" z Salzburga podobnie podkreśla: "...To

nowe, siedemnaste wydanie wzbogacone jest o oświadczenie Wizjonerki i inne

dokumenty, dlatego też może z większą mocą otworzyć oczy tym wszystkim,

którzy chcą widzieć. Czytelnik wierzący - nie mylić z łatwowiernym -

znajdzie w niej właściwsze podejście do tematyki i do tajemnicy Fatimy, a

więc do wydarzeń o historycznym znaczeniu dla świata, rozgrywających się na

naszych oczach w dziedzinie polityki i techniki. Oby ta książka przyczyniła

się do zwiększenia się liczby dzieci "w tej dolinie łez", dających posłuch

Matce".

***

Po przeglądzie najważniejszych źródeł ograniczę się do zwięzłej historii

sześciu objawień Matki Bożej trojgu pastuszkom. Przepowiednie Madonny z

Fatimy posiadają dla świata wymowę polityczną i strategiczną. Każdy

człowiek, niezależnie od jego wiary, może przekonać się o tym poprzez

weryfikację i jednoznaczne ich potwierdzenie. Wykażemy to w następnym

rozdziale. Przed pierwszym objawieniem Madonny troje dzieci: Hiacynta,

Franciszek i Łucja zostało przygotowanych do tego spotkania przez "anioła

pokoju i patrona Portugalii". (W związku z wielokrotnie omawianym problemem

ukazania się anioła odsyłam do wyczerpującej odpowiedzi G. da Fonseca w "Le

meraviglie di Fatima" Rzym 1981 (26 wydanie)). Nastąpiło to po raz pierwszy

w lutym 1916 na górze Cabeco. "Nie bójcie się. Jestem aniołem pokoju" -

tymi słowami, w podmuchu wiatru, zwrócił się do dzieci młodzieniec w wieku

14-15 lat. - Módlcie się ze mną: "O mój Boże, wierzę w Ciebie, uwielbiam

Cię, ufam Tobie, kocham Cię, błagam o przebaczenie dla tych, którzy w

Ciebie nie wierzą, nie uwielbiają Ciebie, nie pokładają w Tobie nadziei,

nie kochają Cię". I anioł dodał: "Tak powinniście się modlić, a Najświętsze

Serca Jezusa i Maryi wysłuchają waszych modlitw". Kilka miesięcy później

anioł znowu ukazał się dzieciom i zażądał od nich modlitw i ofiar: dzieci

ujrzały go w ogrodzie na tyłach rodzinnego domu Łucji. Posłaniec niebieski

ukazał się im po raz trzeci jesienią tego samego roku i nauczył modlitwy do

Przenajświętszej Trójcy. Ogarnęła ich nagle jakaś dziwna światłość i ukazał

się anioł trzymający kielich, nad którym znajdowała się hostia ociekająca

krwią; krople krwi wpadały do kielicha. Następnie anioł zawiesił w

powietrzu kielich i hostię, ukląkł obok dzieci i pomodlił się trzykrotnie:

"Przenajświętsza Trójco, Ojcze, Synu i Duchu Święty - uwielbiam Cię z

największym uszanowaniem i ofiaruję Ci najdroższe Ciało i Krew, Duszę i

Bóstwo Pana naszego, Jezusa Chrystusa, obecnego na wszystkich ołtarzach

świata jako zadośćuczynienie za zniewagi, świętokradztwa i obojętności,

którymi jest obrażany. Przez niezmierzone zasługi Przenajświętszego Serca i

za wstawiennictwem Niepokalanego Serca Maryi błagam o nawrócenie biednych

grzeszników". Później Anioł wstał i ponownie wziął kielich i hostię, podał

ją Łucji i napoił z kielicha Franciszka oraz Hiacyntę, mówiąc: "Przyjmijcie

Ciało i Krew Jezusa Chrystusa, tak strasznie znieważanego przez

niewdzięcznych ludzi. Pokutujcie za ich grzechy i pocieszajcie waszego

Boga".

"Nie bójcie się!"

Dopiero po tym przygotowaniu w niedzielę 13 maja 1917 r. w Cova da Iria

nastąpiło pierwsze spotkanie dzieci z "przepiękną Panią", która w ujmujący

sposób dodała im pewności: "Nie bójcie się. Nie zrobię wam nic złego".

Łucja zdobyła się na odwagę i zapytała:

- Skąd Pani przybywa?

- Jestem z Nieba.

- I czego Pani chce ode mnie?

- Przybyłam, by prosić was, byście przychodzili tutaj przez sześć

kolejnych miesięcy, trzynastego dnia o tej samej porze. Później powiem wam,

kim jestem i czego chcę. Po czym wrócę tu jeszcze siódmy raz. I zapytała

dzieci: "Czy chcecie ofiarować się Bogu, przyjmując każde cierpienie, które

On zechce na was zesłać, jako zadośćuczynienie za liczne grzechy, którymi

On jest obrażany i za nawrócenie grzeszników, dla naprawienia zniewag i

obelg wymierzonych przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi?"

- Tak, chcemy, odpowiedziała z entuzjazmem Łucja w imieniu trojga.

- Będziecie więc musieli wiele cierpieć, ale łaska Boża będzie waszą

siłą.

Przy tych słowach "Piękna Pani" rozpostarła ramiona i we wspaniałym,

promieniującym świetle dzieci zobaczyły siebie nawzajem w nowym świetle, w

Bogu, który jest światłem, padły na kolana i modliły się: "Przenajświętsza

Trójco, uwielbiam Cię!; Boże mój, kocham Cię w Najświętszym Sakramencie!"

Po chwili "jaśniejąca Pani" oznajmiła: "Odmawiajcie codziennie różaniec,

aby uzyskać pokój dla świata i koniec wojny", po czym zniknęła.

"Nie trać odwagi"

Trzynastego dnia następnego miesiąca, czerwca, było już około

sześćdziesięciu ciekawskich, kiedy ukazała się przedziwna Pani. Łucja

zapytała Ją, czego chce, a Ona odpowiedziała: "Przyjdźcie, trzynastego

następnego miesiąca. Odmawiajcie codziennie różaniec, nauczcie się czytać -

później powiem, czego chcę".

Postać wyjawiła Łucji, że Hiacynta i Franciszek wkrótce mają umrzeć i

tylko ona zostanie przy życiu. Łucja przestraszyła się, ale usłyszała słowa

otuchy: "Nie trać odwagi! Ja cię nie opuszczę. Moje Niepokalane Serce

będzie twym schronieniem i drogą, która cię poprowadzi do Boga".

"Czego Pani chce ode mnie"

13 lipca pięć tysięcy osób zeszło się do Cova da Iria, aby być świadkami

objawienia. Większość wierzyła już w prawdziwość objawień, lecz jeszcze ten

i ów w dalszym ciągu powątpiewał. Odważna Łucja znów zapytała "Pani":

"Czego chcecie ode mnie?", a Ona raz jeszcze prosiła, by powracali każdego

trzynastego dnia kolejnych miesięcy i odmawiali codziennie różaniec dla

uproszenia pokoju na świecie i o zakończenie wojny, gdyż, jedynie modlitwa

może przynieść pomoc. "W październiku powiem wam, kim jestem i uczynię

wielki cud, aby wszyscy uwierzyli. Ofiarujcie się za grzeszników i często

powtarzajcie: "Panie Jezu, czynię to z miłości do Ciebie, za nawrócenie

grzeszników i na zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko

Niepokalanemu Sercu Maryi"".

"Przy tych słowach - opowiedziała później Łucja - ujrzeliśmy coś

okropnego: cierpienia potępionych dusz w piekle". Wizja piekła była

pierwszą częścią tajemnicy. Druga część dotyczyła czci Niepokalanego Serca

Maryi. Łucja opowiadała: "Przerażeni, podnieśliśmy wzrok ku błogosławionej

Pannie, która przemówiła do na pełna dobroci i smutku: "Ujrzeliście piekło,

(Ojciec Luigi Faccenda z Towarzystwa Jezusowego w książce pt. Sono staro a

Fatima (Bytem w Fatimie) podkreśla okoliczność, że Madonna pokazała

pastuszkom piekło w sposób niezwykle konkretny, by zbliżyć się do ich

umysłowości. Kościół określa piekło jako "stan wiecznego cierpienia z

powodu utraty, Boga, który jest naszym szczęściem"), gdzie idą dusze

biednych grzeszników. Dla ich zbawienia Bóg pragnie rozpowszechnić

nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Jeżeli stanie się to co wam mówię,

wiele dusz zostanie uratowanych i nastanie pokój. Wojna zbliża się ku

końcowi, ale jeśli nie przestanie się obrażać Boga, wybuchnie nowa, jeszcze

straszniejsza wojna podczas pontyfikatu Piusa XI. Jeżeli pewnej nocy

ujrzycie blask dziwnego światła (Łucja wierzy, że zorza północna, którą

widać było w całej Europie w nocy 25 stycznia 1938, była "znakiem Bożym" -

zbliżającej się drugiej wojny światowej.) wiedzcie, że będzie to znak dany

przez Boga, iż zamierza ukarać świat za jego występki wojną, głodem,

prześladowaniem Kościoła i Ojca Świętego. Aby temu zapobiec, przybędę, aby

prosić o poświęcenie Rosji mojemu Niepokalanemu Sercu i o Komunię św.

wynagradzającą w każdą pierwszą sobotę miesiąca. Jeżeli pragnienia moje

zostaną zaspokojone, Rosja nawróci się i nastanie pokój; w przeciwnym razie

Rosja rozszerzy na całym świecie swoją fałszywą naukę, wywoła wojny i

prześladowania Kościoła. Dobrzy ludzie będą męczeni, Ojciec Święty będzie

musiał wiele wycierpieć, wiele narodów zginie, ale w końcu moje Niepokalane

Serce odniesie zwycięstwo. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się

nawróci i przez pewien czas zapanuje pokój na świecie"". I po chwili

milczenia dodała: "Kiedy odmawiacie różaniec, mówcie po każdym dziesiątku:

"Jezu, odpuść nam nasze grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego,

zaprowadź wszystkie dusze do nieba, a szczególnie te, które najbardziej

potrzebują Twego Miłosierdzia"".

"Czy gotowi jesteście do ofiar?"

Trzy widzenia, jakie miały miejsce w maju, czerwcu i lipcu, zwiększyły

powszechne zainteresowanie wydarzeniami w Fatimie. Przyczyniła się do tego

również prasa niekatolicka - i to raczej w sposób pośredni i niezamierzony.

Prasa katolicka natomiast okazała dużo rezerwy i przyjęła postawę

wyczekującą, podobnie zresztą jak władze kościelne. Tymczasem prasa źle

usposobiona do Kościoła przedstawiła wydarzenia z Cova da Iria jako

"oszustwo", oskarżyła dzieci o kłamstwa i starała się ośmieszyć całą

sprawę. Ale właśnie te artykuły sprawiły, że objawienia Madonny stały się

znane w całej Portugalii i zagranicą. 13 sierpnia do Cova da Iria przybyło

około 20-25 tysięcy pielgrzymów, podczas oczekiwania trojga dzieci zaczęli

odmawiać różaniec i śpiewać pieśni do Matki Bożej. Ale dzieci nie pojawiły

się. ((Wysławiam cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy

przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom" (Mt 11, 25). W

Fatimie Bóg zwrócił się za pośrednictwem swojej Matki do dzieci,

powierzając im doniosłą misję dla dwudziestego wieku. Franciszek i Hiacynta

wcześnie zmarli i ich groby są wciąż odwiedzane przez liczne pielgrzymki.

Rozpoczęty został ich proces beatyfikacyjny, do którego Papież Jan Paweł II

odnosi się z dużą życzliwością, przekonany o świętości tych dzieci. Łucja,

jedyna z nich żyjąca po dziś dzień, wstąpiła do zakonu sióstr

karmelitanek.). Szef policji okręgu Gurem, znany mason Arturo d'Oliveira

Santos, przy pomocy wybiegu sprowadził do swego domu troje dzieci: pod

pretekstem zawiezienia na miejsce objawień umieścił je w swoim pojeździe, a

następnie uciekając się do obietnic, udręk, a nawet pogróżek śmierci,

próbował wymusić na nich "wyznania", że wszystko to było oszustwem. Przez

następne dwa dni dzieci były więzione, ale ani presje psychologiczne, ani

pogróżka uwięzienia, ani nawet wiadomość, że jedno po drugim zostaną

usmażone i zamordowane, nie zdołały ich złamać. Szef policji odłączył nawet

Hiacyntę od pozostałych dwojga, oświadczając, że pierwsza zostanie

upieczona, jeśli nie zdradzi rzekomej tajemnicy. Ale dzieci nie straciły

spokoju, gotowe umrzeć, gdyż jak powiedział Franciszek: "Jeżeli zabijecie

nas, jak grozicie, wszyscy będziemy w niebie. Wspaniale! Nie boję się

śmierci!".

Wszystko to przyczyniło się jeszcze bardziej do ukazania nadprzyrodzonej

siły, która, jak "Piękna Pani", pochodziła z nieba. Dla dzieci nadeszła

godzina próby i jednocześnie wykazania, że poważnie podeszły do obietnicy z

13 maja, że oddają się Bogu i ofiarują Mu wszystko, czego zażąda. 15

sierpnia, w święto Wniebowzięcia, zostały wreszcie wypuszczone na wolność;

19 sierpnia masoni zorganizowali protestacyjny wiec w Fatimie przeciwko

"komedii objawień", lecz tego samego dnia dzieci miały wielką radość ujrzeć

Panią na nowo. I tym razem wezwała znowu małych pastuszków do codziennego

odmawiania różańca i stawiania się w następnych miesiącach w wyznaczonym

dniu i godzinie na spotkania. Ponownie prosiła o gorące modlitwy o

zbawienie grzeszników i o drobne umartwienia: "Módlcie się dużo i

poświęcajcie się za grzeszników, gdyż wielu z nich dostaje się do piekła z

tego powodu, że nikt się za nich nie modli i nie poświęca".

"Aby wszyscy wierzyli"

Po porwaniu i uwięzieniu dzieci i ich bohaterskim nieuleganiu presjom,

ludność przestała mieć wątpliwości co do autentyczności objawień w Cova da

Iria. 13 września zebrało się tam ponad 20 tysięcy osób. W południe

przybyły tam również dzieci i zaczęły odmawiać różaniec. Niespodziewanie

Łucja przerwała modlitwę i wykrzyknęła pełna radości: "Otóż Ona! Widzę Ją!"

Podczas tego objawienia, podobnie jak w czasie poprzednich, Madonna wezwała

dzieci do żarliwego odmawiania różańca, "żeby uprosić koniec wojny".

Następnie obiecała: "W październiku przybędą też Zbawiciel, Matka Boska

Bolesna i z Góry Karmel, święty Józef z Dzieciątkiem Jezus, żeby świat

pobłogosławić... Bóg jest zadowolony z waszych ofiar, ale nie chce, byście

spali we włosiennicy; noście ją tylko w ciągu dnia". A ostatnie Jej słowa

brzmiały: "W październiku uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli".

"Cud słońca w dniu 13 października"

Cała Portugalia oczekiwała gorączkowo 13 października, dnia, w którym

miał nastąpić obiecany cud. Dzieci były spokojne i pełne ufności,

przekonane, że Niebieska Pani ich nie zawiedzie. Do Cova da Iria przybyło

ok. 60-70 tysięcy osób. Łucja opowiedziała rozmowę, jaka odbyła się

pomiędzy nią a Matką Bożą:

- Kim Pani jest i czego chce ode mnie?

- Jestem Królową Różańca. Pragnę, by została tu postawiona kaplica na

moją cześć. Należy w dalszym ciągu codziennie odmawiać różaniec - jeśli

będzie się to czynić, wojna się skończy i żołnierze wkrótce wrócą do domów.

Ludzkość musi stać się lepsza i prosić o odpuszczenie grzechów.

Przy tych słowach głęboki smutek zjawił się na twarzy Panny. Błagalnym

głosem wymówiła decydujące słowa, trafiające wprost do serca i stanowiące

zasadniczą treść objawienia w Fatimie: "Ludzkość nie powinna więcej obrażać

Pana, gdyż doznał On już zbyt wiele zniewag". Przybyła z nieba Pani raz

jeszcze rozwarła ramiona; promienie światła, które brały z Niej początek,

połączyły się ze słońcem i 60 tysięcy obecnych stało się świadkami

cudownego wydarzenia - "cudu słońca". Naoczny świadek, dr Jose Maria

Proenca de Almeida Garret, profesor uniwersytetu w Coimbrze, opisał je

pokrótce w następujący sposób: "Była prawie godzina druga po południu,

deszcz lał się na zebranych. Słońce przeszyło promieniami gęstą zasłonę

chmur i oczy wszystkich skierowały się, jak gdyby zamagnetyzowane, ku

górze. Słońce ukazało się jako tarcza o wyraźnych zarysach, świecąca, ale

nie oślepiającą, miało światłość jasną i błyszczącą na podobieństwo perły,

wydawało się być świecącym kołem, wynurzającym się ze srebrnego obramowania

muszli. W niczym nie przypominało słońca, które prześwieca przez zasłonę

chmur. Tarcza słoneczna nie była niewyraźna i zamglona, wprost przeciwnie,

jasno odcinała się od tła i otaczającej atmosfery. Ta różnobarwna i

świecąca tarcza wydawała się być w jakimś frenetycznym ruchu: obracała się

wokół siebie z ogromną prędkością, jednocześnie oddalała się od firmamentu

i przybliżała, czerwona jak krew, do ziemi, grożąc zniszczeniem wszystkiego

swoją ognistą furią. Były to straszne chwile...".

Inni naoczni świadkowie opowiadają: "Z tłumu podniósł się okrzyk

przerażenia. Krzyżowały się zawołania: "Cud, cud!", "Wierzę w Boga!", "Ave

Maria!", "Boże mój, zmiłuj się!"; ludzie padali w błocie na kolana i

odmawiali akt skruchy". Trwało to dobrych dziesięć minut, 60 tysięcy osób

wierzący i niewierzący, prości chłopi i ludzie wykształceni, uczeni,

dziennikarze, wszyscy ujrzeli cud, nie będąc do niego w żaden sposób

przygotowani, nie będąc pod niczyim wpływem, jeśli nie liczyć okrzyku -

"Patrz! Słońce!". (G. da Fonseca w "Le meraviglie di Fatima", pisze na s.

104: "Nie było zamiarem wizjonerki skupić uwagi obecnych na zjawisku

słonecznym, gdyż nie zdawała sobie nawet sprawy z ich obecności". Wydała

okrzyk "Kierowana wewnętrznym impulsem"). Dzieci opowiedziały później, że

ujrzały również Świętą Rodzinę, jak zostało im to przyrzeczone przez Matkę

Bożą. Władze kościelne odnosiły się w dalszym ciągu z dużą rezerwą i nie

wypowiadały się na temat tego wydarzenia. Dopiero po dokładnych i długich

badaniach, przeprowadzonych przez kapłanów ekspertów i osobiście przez

biskupa Leiria, Jose Alves Correia da Silva, została ogłoszona ocena

wydarzeń w Fatimie. 13 października 1930 r., dokładnie w trzynaście lat po

pierwszym objawieniu, biskup Leiria ogłosił oficjalnie i uroczyście w

obecności stu tysięcy osób, że godnym wiary jest fakt ukazania się Maryi

trojgu pastuszkom i że władze kościelne uznają kult "Naszej Pani z Fatimy".

Począwszy od 1930 r., kiedy Kościół ogłosił oficjalnie, że wydarzenia z

Fatimy z 1917 r. mają charakter nadprzyrodzony, miliony pielgrzymów

przybywają tam co roku. Sanktuarium to staje się ośrodkiem modlitwy i

pokuty, zwłaszcza pomiędzy 13 maja i 13 października każdego roku.

"Ukazanie się Matki Bożej w Fatimie było jednym z najbardziej niezwykłych

wydarzeń dwudziestego wieku. W tych samych dniach, kiedy w Rosji miała

miejsce Wielka Apostazja, Matka Boża głosiła możliwość odkupienia i

odrodzenia tego kraju. Wzywała ponadto chrześcijan całego świata do

modlitwy za Rosję" (Russia Cristiana marzec-kwiecień 1979.).

Nie są to słowa członka Armii Niebieskiej czy też biskupa z Leiria, lecz

grupy prawosławnych Rosjan, kapłanów i świeckich, którzy 1 października

1978 r., po śmierci Papieża Lucianiego, wystosowali do przyszłego Papieża

list, pod wieloma względami niezmiernie znaczący, w którym dali wyraz swoim

nieszczęściom oraz nadziejom pokładanym w następcy św. Piotra. List ten

poruszył też sprawę Fatimy. Czytamy w nim w związku z tym: "Ukazanie się

Matki Bożej chrześcijanom Zachodu i Jej wezwanie do modlitwy za Rosję

wydaje nam się wydarzeniem nad wyraz wspaniałym. Dowodzi ono przede

wszystkim, że dla Matki Bożej nie istnieje podział Kościoła: prawosławni i

katolicy są synami jedynego Ojca, członkami Ciała Chrystusowego i ta

jedność przewyższa różnice w poglądach. W okresie prześladowań miłość

chrześcijańska powinna przede wszystkim przybierać formę jedności z

prześladowanymi".

Jest rzeczą znamienną, że objawienie z Fatimy wywołało głębokie echa w

sercach prawosławnych chrześcijan, bez względu na przeszkody i

niebezpieczeństwa, na jakie narażeni są oni przy zdobywaniu informacji. W

ZSRR grozi więzienie każdemu, kto zostaje przyłapany na rozpowszechnianiu

wiadomości o wydarzeniach w Fatimie.

***

"Fatima boi się kogoś czy też ktoś czuje strach przed Fatimą?"

"Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga" (Łk 1, 30) - w ten

sposób archanioł Gabriel pozdrowił w Nazarecie młodą Miriam, zmieszaną na

słowa zwiastowania o odnoszącym się do Niej planie Pana.

"Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem

całego narodu" - obwieścił anioł Pański pasterzom z Betlejem, którzy

trzymali straż nocną nad trzodą, a następnie zastępy niebieskie wielbiły

Pana słowami: "Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego

upodobania" (Łk 2, 10-14).

"Nie bójcie się. Jestem aniołem pokoju" - powiedział posłaniec Boga

trojgu dzieciom: Łucji, Hiacyncie i Franciszkowi, przed ich spotkaniem z

Matką Bożą.

"Nie bójcie się. Nie zrobię wam nic złego. Przybywam z nieba" - były to

pierwsze słowa wypowiedziane przez "piękną Panią" trojgu pastuszkom.

Orędzia, które płyną do ludzi z nieba, nie wywołują strachu ani trwogi,

lecz dają pokój, radość i zbawienie. Nawet jeśli niektóre orędzia

niebieskie, jak te wypowiadane przez proroków, zawierają przestrogi i

napomnienia, należy rozumieć je w sensie pozytywnym, gdyż wzywają nas do

porzucenia błędnej drogi i unikania niebezpieczeństw, a więc prowadzą do

pokoju i zbawienia.

W ten sposób należy też rozumieć objawienia i orędzia Maryi Panny,

"Królowej Proroków". Treść orędzia z Fatimy jest pod tym względem

absolutnie jasna: "Módlcie się i czyńcie ofiary, nie znieważajcie więcej

mego Syna, gdyż doznał On już dość zniewag". Matka Boża wyraziła w ten

sposób myśl, że jeżeli orędzie to będzie przez nas przyjęte z pełną powagą,

spłynie na nas pokój. A więc orędzie z Fatimy nie boi się ani ludzi, ani

krytyki. Ale już od samego początku były i są osoby, które boją się orędzia

z Fatimy, tak jak - według ludowego powiedzenia - diabeł boi się święconej

wody. Osoby te starały się i nadal starają się zaprzeczyć prawdzie za

wszelką cenę i przy użyciu każdego sposobu, ale na próżno; co więcej, Bóg

korzysta często z manewru, który na pierwszy rzut oka wydaje się pochodzić

od Ojca kłamstwa, by jeszcze szerzej rozpowszechnić swoją prawdę.

Kiedy Łucja, Franciszek i Hiacynta chcieli po raz czwarty spotkać się z

"piękną Panią" 13 sierpnia 1917 r., a nieprzyjaciele Boga przestraszyli się

możliwością nadprzyrodzonego wydarzenia, znany wolnomularz i szef policji,

Antonio d'Oliveira Santos, porwał przy pomocy wybiegu troje pastuszków, nie

licząc się z wolą ich rodziców i 15-20 tysięcy pielgrzymów przybyłych na

miejsce objawienia, lecz wszystko to sprawiło, że jeszcze większa ilość

osób uwierzyła w prawdomówność dzieci i przekonała się, że ma do czynienia

z faktem nadprzyrodzonym.

- Po objawieniach z 1917 r. nikt nie myślał o tym, żeby reklamować

Fatimę, ludzie przybywali tam spontanicznie, ufając, że będą mieli udział w

łaskach, które Królowa Różańca rozdzielała hojną ręką. Początkowo w dni

powszednie pojawiali się tam jedynie pojedyńczy pielgrzymi i małe grupy,

ale podczas świąt, a zwłaszcza 13 maja i 13 października, były tam tysiące

i dziesiątki tysięcy osób. W 1917 r. wierni wznieśli na miejscu objawień

skromną kaplicę. Fatima nabrała znaczenia podobnego do Lourdes, pielgrzymi

przybywali tam, by prosić o łaskę, dziękować za już otrzymaną, czcić

Madonnę poprzez odmawianie Różańca i śpiewy.

Napływ pielgrzymów wzmógł jeszcze bardziej wojnę wolnomularzy przeciwko

klerowi i "wzrastającemu zabobonowi" Fatimy - nie ograniczyli się oni do

wyśmiewania i oczerniania na łamach prasy ateistycznej, ale sięgnęli nawet

po przemoc, korzystając z poparcia władz cywilnych, które były wtedy

całkowicie podporządkowane lożom masońskim:

- wpierw miało miejsce porwanie trojga dzieci;

- następnie odbył się 19 sierpnia 1917 r. w Fatimie protestacyjny wiec

propagandowy "przeciwko konszachtom klerykalnym";

- później doszło do profanacji i świętokradczego rabunku przedmiotów

kultu w Cova da Iria w nocy 23 października. Był to wstęp do parodystycznej

procesji nocnej w mieście Santarem, której towarzyszyły plugawe piosenki i

pełne przekleństw przemówienia;

- w ślad za tym poszły złośliwe szykany, także przy użyciu siły,

przeciwko klerowi z Fatimy i okolic, szczególnie dotkliwe w latach

1918-1920;

- wreszcie w latach 1920-1924 rząd zastosował środki dla stworzenia

przeszkód w odbyciu pielgrzymek w maju i październiku.

Kiedy to wszystko nie dało pożądanego skutku, wolnomularze nie posiadając

się ze wściekłości, postanowili w nocy z 6 marca 1922 r. wysadzić w

powietrze przy pomocy dynamitu małą kaplicę: jako znak z nieba odebrano

fakt, że jedna z pięciu bomb nie zdołała wybuchnąć. Była to bomba podłożona

pod dąb, nad którym ukazała się Królowa Niebios.

Prasa rozpowszechniła po całej Portugalii wiadomość o tym świętokradczym

czynie, wywołując ogólne wzburzenie: ze wszystkich stron podniosły się

głosy protestu. Do protestu doszło nawet w parlamencie, mimo że minister

spraw wewnętrznych zagroził wzmożeniem sankcji przeciwko Fatimie. Do Fatimy

ruszyli pielgrzymi, aby dokonać ekspiacji za to, co się stało: 13 marca, w

osiem dni po tym niecnym wydarzeniu, około 10 tysięcy osób zebrało się pod

kaplicą, ażeby swą pobożnością i miłością naprawić zniewagi wyrządzone

Matce Bożej... 13 maja 1923 r. zorganizowana została wielka ogólnokrajowa

pielgrzymka w celu wynagrodzenia świętokradztwa; wzięło w niej udział 60

tysięcy osób z różnych prowincji, warstw i zawodów. "Nie ma żadnej

wątpliwości, że wszystkie przeciwności i użycie siły przyczyniły się

jedynie do zwiększenia sławy Fatimy". (G. Da Fonseca, Fatimas Geheimnis und

Weltgeschichtliche Sendung, s. 207, wyd. 1977.).

Dziś, podobnie jak wtedy, książe tego świata i ojciec kłamstwa nie daje

za wygraną i w dalszym ciągu występuje z atakami przeciwko objawieniom z

Fatimy, Jej orędziu. Jest jednak oczywiste, że nie udaje się już zniechęcić

wiernych, których miliony przybywają co roku w pielgrzymkach do Fatimy,

pomimo kalumni rzucanych na sanktuarium i jego historię. We Francji ukazała

się na przykład w 1977 r., wydana przez "Ligę francuskich ateistów",

książka Gerarda de Sede, będąca zbiorem oszczerstw, trywialności i

fałszerstw. Jej celem jest "zlikwidowanie Fatimy", ośmieszenie jej orędzia

i podważenie prawdziwości, ponieważ dotąd nie udało się wydrzeć z serc

ufności w siłę Matki Bożej, której doświadczają codziennie miliony osób.

(Luigi Bianchi, Vangelo secondo Maria (Ewangelia według Maryi), Gera Lario

1981.).

Czyn francuskich ateistów nie powinien dziwić: piekło bowiem nie może

pozostawać w spokoju wobec "eksplozji Nadprzyrodzoności", jak nazwał

objawienia w Fatimie Paul Claudel, a kardynał Suenens zauważył: "Kto mówi

"nie" Bogu, występuje przeciwko Tej, która odpowiedziała Bogu całkowitym

"tak"". Paweł VI, pierwszy Papież, który udał się z pielgrzymką do Fatimy,

w maju 1967 r., wyjaśnił: "Każdy objaw niedowiarstwa w stosunku do orędzia

z Fatimy jest znieważeniem prawdy objawionej przez Maryję, która ukazała

dzieciom i wiernym swoje matczyne, dobre, jaśniejące oblicze dla zbawienia

naszego świata".

Nie jest moim zamiarem przeprowadzenie obszernej dyskusji z przeciwnikami

Fatimy. Nie chciałbym jednak zrezygnować z pewnych refleksji, które wydają

mi się zresztą zbędne dla każdego, kto uznaje rolę Maryi w Bożym planie

zbawienia. Prawdą jest, że Pismo Święte niewiele mówi o Matce Bożej.

Ewangelie przedstawiają życie Jezusa i tylko sporadycznie wypowiadają się o

Jego Matce. Jednakże wzmianki te ukazują wyraźnie Jej niezastąpioną rolę w

historii zbawienią - począwszy od Nazaretu, gdzie wypowiedziała swoje

"fiat", aż po Kalwarię, gdzie stała pod Krzyżem. Innymi słowy, za życia

Jezusa została Jej wyznaczona rola "pokornej służebnicy" w służbie Pana (Łk

1, 48).

Niektórzy krytycy kultu Matki Bożej czy w ogóle ci, którzy całkowicie lub

częściowo Ją odrzucają lub chcieliby Ją oddzielić od Chrystusa, byliby

zdumieni lub wręcz zirytowani na myśl, że mogliśmy mieć "piątą Ewangelię",

tzn. Ewangelię według Maryi. Któż mógłby opowiedzieć lepiej i dokładniej o

Jezusie niż Jego własna matka? Któż znał Go lepiej i byłby w stanie więcej

o Nim powiedzieć, zważywszy Jej szczególny stan Łaski (Łk 1, 28). Wszak

"Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu" (Łk 2,

51). O ile Ewangelie pozostawiają Maryję w cieniu, Apokalipsa wysuwa Ją na

pierwszy plan i opisuje Jej przyszłą chwałę jako "Niewiasty obleczonej w

słońce" i "wielki znak na niebie" (Ap 12, 1), co zgodne jest z Jej

historyczną misją. Apokalipsa opisuje też "niewiastę walczącą ze smokiem",

co omówimy obszerniej w następnym rozdziale.

W każdym razie z historii ludu Bożego i wiary chrześcijańskiej wynika, że

Maryja Panna zajmuje tam ważne miejsce. Wystarczy wspomnieć o kulcie

maryjnym, zwłaszcza o sanktuariach maryjnych i zbadać pobożność ludową

(poza dewiacjami, które nie zmieniają istoty rzeczy). Kult i modlitwy do

Matki Bożej, słowem - oddawanie czci Madonnie nie jest wynikiem lektury

licznych ustępów Pisma Świętego czy też refleksji teologicznych, lecz

owocem osobistego przeżycia religijnego ludu chrześcijańskiego, który w

ciągu stuleci doświadczył przynoszącej pomoc i wyzwalającej mocy Maryi.

Miliony wierzących było analfabetami, jak zresztą większość słuchaczy

Jezusa, ubogimi, którzy nie byli w stanie czerpać nauki z tekstów

teologicznych, ale każdy z nich oddzielnie i wszyscy wspólnie doświadczyli

potęgi miłości Maryi - "niewiasty obleczonej w słońce".

Poza rzeszami ludu chrześcijańskiego również wielcy konwertyci (jak np.

Sigrid Undsed i Paul Claudel) przeżyli podobne doświadczenia, nie mówiąc

już o niezliczonych świętych, którzy nagle odkryli siłę i potęgę Matki

Chrystusa w swym życiu, przeszczepili ją na grunt swego duchowego życia i

swojej działalności, jak św. Franciszek z Asyżu, św. Dominik Guzman, (znany

jako gorący propagator Różańca), św. Ignacy Loyola, (Św. Ignacy nazywał

Matkę Pana Naszego "swą Panią" i ogłosił Ją słusznie "Królową Towarzystwa

Jezusowego"), św. Ludwik Grignion de Montfort, św. Jan Bosco, św.

Maksymilian Kolbe ze swym zaangażowaniem dla Niepokalanej - by wymienić

tylko niektórych. Czegóż nie zdziałał ten "patron naszego wieku", jak

określił go Jan Paweł II, w służbie Niepokalanej i wsparty Jej pomocą w

swej ojczyźnie i w Japonii, dla rozkrzewienia Dobrej Nowiny oraz w

dziedzinie apostolatu prasy! Ale największe zwycięstwo odniósł on poprzez

swoją śmierć za innego człowieka w oświęcimskim piekle. Było to zwycięstwo

miłości nad nienawiścią, nieba nad piekłem, silnej niewiasty nad smokiem.

Ten dobrowolny męczennik został skazany na śmierć głodową, a następnie

zamordowany zastrzykiem z cyjanku 14 sierpnia, w wigilię święta

Wniebowzięcia. W swym całkowitym oddaniu się Maryi postanowił pewnego dnia

wyniszczyć siebie w służbie Niepokalanej. Ona wzięła go za słowo: w obozie

koncentracyjnym Ojciec Kolbe został spalony w krematorium, a więc

wyniszczony do końca.

Innym wielkim czcicielem Maryi był Ojciec Josef Kentenich, założyciel

międzynarodowego ruchu Schonstatt, całkowicie poświęconego Matce Bożej.

Poszedł on dobrowolnie do Dachau. Nazwano go "duchowym bratem" Ojca

Kolbego; jego proces beatyfikacyjny jest w toku.

Można by wymienić inne jeszcze przykłady, nie tylko świętych: kardynał

Wyszyński, który na łożu śmierci został nazwany przez Polaków "Ojcem

Ojczyzny" za całe życie poświęcone dobru Kościoła i umiłowanej ojczyzny, od

lat poświęcił się całkowicie Madonnie. Kiedy we wrześniu 1953 r. został

internowany, mówiono, że Madonna sprawi, iż powróci na swoje miejsce;

nastąpiło to rzeczywiście w trzy lata później i utwierdziło kardynała w

jego wdzięczności i ufności wobec "silnej niewiasty". (Kardynał Stefan

Wyszyński, Zapiski więzienne. Książka ta, wydana w 1982 r. w Paryżu,

potwierdza wymownie głębokie przywiązanie do Madonny tego wielkiego

wyznawcy polskiego Kościoła.)

Herb, motto i cała apostolska działalność Karola Wojtyły ukazują, kim

jest dla niego Matka Pana, co o Niej myśli, jaką pokłada w Niej ufność.

"Maryjo, ufam Tobie" - wymówił kilkakrotnie krwawiący po zamachu Papież;

nie należy zapominać, że zawierzył Jej siebie, Kościół i cały świat.

Doświadczenie pełnej miłości mocy Maryi nie należy wyłącznie do katolików.

Znana rosyjska dysydentka, Tatiana Goryczewa, prawosławna, opowiedziała

swoje doświadczenie: urodzona w 1947 r. w rodzinie ateistów, jako dziecko

słyszała o religii wyłącznie negatywne opinie: że religia jest opium dla

ludu, że jest to dobre dla ludzi starych... Po zakończeniu studiów

filozoficznych, języka i literatury niemieckiej, w 1972 r. znalazła się na

drodze, która przyprowadziła ją do Boga. Stała się później jedną z

organizatorek klubu "Maria", który wydawał (i wydaje do tej pory) podziemne

pismo "Maria".

W "Listach o modlitwie do Matki Bożej" pisze ona między innymi: "Byliśmy

już strąceni, ale zostaliśmy wybawieni. Matka Boża nazywana jest u nas

"Zbawieniem zagubionych", nie tych, którzy znajdują się w

niebezpieczeństwie, lecz tych, którzy są zagubieni, bez jakiejkolwiek

nadziei. Jedynie cud mógł nas uratować - i cud nastąpił. Matka Boska jest

obrończynią rodzaju ludzkiego przed Bogiem, Ona hamuje Jego gniew.

Miłosierdzie Matki Boga jest niezmierzone, gdyż jedynie miłosierdzie i

miłość mogą przezwyciężyć w nas to, czym staliśmy się przez ateizm, może

przezwyciężyć beznadziejność i okrucieństwo bezdusznej egzystencji...

Według tradycji prawosławnej, Matka Boska zstępuje do piekieł i

nieprzypadkowo słyszałam nieraz, jak rosyjskie kobiety z ludu opowiadały o

spotkaniach z Nią. Jest Ona niezmiernie bliska cierpieniom ludzkiego życia,

wysłuchuje każdego westchnienia, ociera każdą łzę. O Niej lud nasz śpiewa w

cerkwiach: "Nie mamy żadnej innej pomocy, żadnej innej nadziei poza Tobą".

(Z książki "Maria", rozdział La femme et l'Eglise (Kobieta i Kościół),

Paryż 1981, s. 103-112).

Nie jest to moc pasywna, jak chcieliby niektórzy teologowie, którzy

ograniczają się jedynie do omawiania wybranych przez nich właściwości Matki

Bożej; moc, której doświadczyli chrześcijanie, jest aktywna i dynamiczna, a

jej działanie objawia się nie tylko w pojedyńczych osobach, ale również w

historii Kościoła i narodów. Wystarczy pomyśleć o roli Czarnej Madonny z

Częstochowy w dziejach Polaków w ciągu ostatnich sześciuset lat lub o

zwycięstwie pod Lepanto nad Turkami w 1571 r., które zostało odniesione

dzięki Matce Boskiej Różańcowej. W Lourdes Maryja ukazuje się jako "Poczęta

bez grzechu", w Fatimie jako skuteczna pomoc w walce ze współczesnym

niedowiarstwem, a jeszcze bardziej w walce z prądami, które chciałyby

człowieka pozbawić Boga. Siła Maryi wyraża się w realizacji planu Bożego.

Jeżeli się przeanalizuje poszczególne fazy tego działania oraz słowa, jakie

zostały wypowiedziane wizjonerom w ciągu ostatnich stuleci (np. w La

Salette, w Lourdes, w Fatimie), dojdzie się do wniosku, że Maryja Panna

znała niebezpieczne wybiegi i niegodziwość Wroga, na podstawie własnych

doświadczeń, kiedy stała pod Krzyżem swego Syna; "Virgo cognovit potestatem

Satanae" - Panna poznała (i dlatego zna) władzę Szatana.

Nie jest bez znaczenia fakt, że ten udział Maryi w historii nie ujawniał

się za pośrednictwem teologów, ani nawet członków hierarchii kościelnej,

lecz najczęściej prostych i zwyczajnych wiernych. Hierarchia zaś

dowiadywała się o tym, co się wydarzyło, dopiero od osoby, która została

wybrana za pośrednika. Tak było zawsze, również w przypadku Fatimy. Można

zapytać, czy Madonna, w walce rozpętanej przeciwko Jej Synowi i Kościołowi,

też dzisiaj nie wzywa do skupienia się wokół Jej mocy i miłości

opuszczonych, biednych i pokornych, którzy jutro będą stanowili decydującą

część Kościoła wojującego, jak wspomina o tym Apokalipsa. W tym kierunku

zmierza orędzie z Fatimy, na to zwłaszcza wskazuje fakt spotkania Panny z

pastuszkami i Jej gorąca prośba o modlitwy, ofiary, pokutę, które są

możliwe dla wszystkich. W każdym razie w Fatimie Madonna wystąpiła jako

misjonarka wiary i orędowniczka swego Syna. Miliony osób odpowiadają w

dalszym ciągu na Jej apel; są to w większości ludzie prości, lecz również

przedstawiciele elity intelektualnej; wszyscy oni osobiście doświadczyli

zbawiennej mocy i miłości Maryi. Cóż więc za znaczenie mogą mieć spekulacje

teoretyczne i nikczemne oszczerstwa francuskich ateistów i im podobnych?

Na "wolnym" Zachodzie istnieją do tej pory zdeklarowani ateiści, którzy

nie chcą uznać nadprzyrodzoności i starają się wykazać, że Fatima jest

oszustwem, używając argumentów podobnych do tych, które wysunęli

portugalscy masoni po 1917 r.; lecz także współcześni masoni nie zmienili

swego podejścia do Fatimy.

Natomiast w krajach bloku sowieckiego komuniści wyraźnie dają do

zrozumienia, że boją się orędzia z Fatimy i przeciwdziałają jego

rozpowszechnieniu przy użyciu siły. Wynika to z przesłuchań, którym KGB

poddaje wierzących. Komuniści wykazują więc w sposób pośredni i

niezamierzony, że istnieje moc Maryi, której oni wprawdzie nie uznają, lecz

której się obawiają. Stąd ich wściekłość i napaści, inspirowane w

ostateczności zawsze przez Wroga Chrystusa.

Oto dlaczego orędzie z Fatimy, po sześćdziesięciu latach osobistych i

pozytywnych doświadczeń milionów osób, po szczegółowych i sumiennych

badaniach, nie jest uznane i przyjęte przez wszystkich. Zresztą i tu

znaczące są słowa Gamaliela: "Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy

sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie

potraficie jej zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem"

(Dzieje Apostolskie 5, 38-39). Obecnie miliony osób co roku udają się z

pielgrzymką do Fatimy, aby tam się modlić, a liczba ich wciąż wzrasta. Kult

Madonny z Fatimy rozpowszechnił się na całym świecie, ponieważ niezliczona

ilość wiernych doświadczyła mocy miłości Maryi, tak w małych, jak w

wielkich sprawach. Szczególnie pocieszającym i niemal zdumiewającym jest

fakt, że dzieci i młodzież są nadzwyczaj czuli na przesłanie z Fatimy i

przyjmują je z otwartym sercem. Nie powinno to jednak dziwić, ponieważ

dzieci spontanicznie otwierają się na prawdę, a młodzież jest najbardziej

skłonna do ofiar. W następnym rozdziale przeanalizujemy krytycznie

przepowiednie Madonny z 13 lipca 1917 r. i ich spełnienie się w ciągu

ostatnich 65 lat; orędzie z Fatimy nie boi się krytyki, to raczej jego

przeciwnicy boją się Fatimy.

***

Ewangelicy i Fatima

W latach pięćdziesiątych grupa chrześcijan ewangelików, wśród nich także

teolodzy, opublikowali w Dreźnie memorandum poświęcone kultowi Madonny pod

tytułem "Prawda przede wszystkim". (Memorandum to zostało opublikowane

przez "Una-Sancta", zeszyt 2/1956.). Podajemy tu ustęp dotyczący ukazania

się Matki Boskiej w Lourdes i Fatimie:

"Kult Maryi Panny, mający swój początek w pierwszych wiekach

chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego, trwa nieprzerwanie po nasze dni.

Rozwinął się on ogromnie po objawieniach Maryi Panny, zarówno w Lourdes w

1858 r., jak i w Fatimie które to fakty odbiły się szerokim echem. Kult

nabrał jeszcze większej siły od czasu, kiedy Papież Pius XlI ogłosił "rok

maryjny". Wolna od przesądów krytyka widzi w Lourdes, Fatimie i innych

sanktuariach maryjnych zjawiska nadprzyrodzone, ściśle związane z Maryją

Panną - Jej ukazanie się i nadzwyczajne łaski uzyskane po odwołaniu się do

Jej opieki, fakty, co do których nie zna naturalnego wytłumaczenia. Wiemy,

z jakim naukowym rygorem są badane przez lekarzy niekatolików uzdrowienia w

Lourdes i Fatimie i ile mija czasu, zanim Kościół ogłasza uzdrowienie jako

cudowne. Do tej pory 1.200 uzdrowień w Lourdes zostało ogłoszonych przez

lekarzy jako "klinicznie nie do wyjaśnienia", a spośród nich Kościół

katolicki za "cudowne" uznał jedynie 44, jako niezgodne z prawami natury.

Również w Fatimie jedynie mała część uzdrowień tam zaistniałych uznana

jest za prawdziwie cudowne. Jako warunek zasadniczy uważane są nagłość i

całkowitość uzdrowienia. Wcześniej należy przedstawić dowody

nieuleczalności choroby, niekiedy w oparciu o prześwietlenia. Wszyscy

lekarze, bez względu na religię i światopogląd, mają dostęp do wyżej

wymienionych wyników badań.

Jakie jest znaczenie tych znaków w Bożym planie zbawienia? Czyż nie w ten

sposób Bóg wychodzi z miłością naprzeciw współczesnemu niedowiarstwu? Jakże

może niedowiarek usprawiedliwić swoje trwanie w niedowiarstwie po

zapoznaniu się z tymi faktami? My również, być może, jesteśmy obojętni

wobec tego wszystkiego, może nie uważamy tego za godne uwagi, a tym mniej

za godne poważnej i pozbawionej przesądów analizy? Byłoby to na naszą

szkodę i ponieślibyśmy za to straszliwą odpowiedzialność. Czyż są to fakty,

które chrześcijanin mógłby zignorować tylko dlatego, że dzieją się w

Kościele katolickim, a nie ewangelickim? Czyż nie należą one raczej do

rzeczywistości, która po prostu domaga się otwarcia Matce Boskiej bram

Kościoła ewangelickiego?

Jeśli Maryja podczas swych objawień mówi do świata, to dzieje się tak

jedynie z woli Boga. Czyż nie jest to wielkim błędem, że nie chcemy tego

słyszeć? Czy my, ewangelicy niemieccy, możemy trwać przy naszej negacji i

obojętności wobec tych faktów? Czyż historyczne wydarzenia muszą być coraz

bardziej zdane na pastwę mocy ciemności, bez wykorzystania mocy światłości,

która została nam dana za sprawą Boga samego dla naszego zbawienia?

Czy z tego, co zostało wyżej powiedziane, nie wynika niezbity wniosek, że

Maryi została wyznaczona niezmiernie ważna rola w wydarzeniach naszych

czasów? Kwestia ta godna jest przemyślenia, a nie odrzucenia wskutek

zakorzenionej awersji do wszystkiego, co jest związane z Kościołem

katolickim, awersji szkodliwej dla nas i dla całego świata. Jesteśmy

wezwani do odpowiedzialności za zbadanie również i tych faktów, a nie do

lekceważenia ich i pokrywania milczeniem.

W niektórych krajach chrześcijaństwo jest dzisiaj kwestią życia i śmierci

i nie wysłuchać głosu Boga, który zwraca się do świata poprzez Maryję,

tylko dlatego, że dochodzi on do nas z Kościoła katolickiego - byłoby

najwyższym brakiem odpowiedzialności.

W każdym razie sprawy te nie powinny być więcej wśród nas przemilczane!

Powinniśmy przeanalizować je bez uprzedzeń, do głębi i bez zwłoki, gdyż

potępienie kołata do naszych drzwi, a my prawdopodobnie odpychamy zbawienną

rękę, która raz jeszcze ofiaruje nam Niebo, gdyż nie chcemy uznać i iść za

głosem Boga objawionego w orędziu Maryjnym. Jeśli fakt Jej pojawienia się

jest niezbity, są nim również wszystkie konsekwencje, które zeń wypływają".

I w zakończeniu autorzy memorandum stwierdzają: "Nie Luter i Reformacja,

ale ewangeliccy (protestanccy) teolodzy, pełni fanatycznej nienawiści wobec

wszystkiego, co katolickie, po wojnie trzydziestoletniej i epoce

Oświecenia, burzyciele wiary, wygnali z Kościoła ewangelickiego Najświętszą

Matkę Boga i okradli wiarę ewangelicką z jej wewnętrznej wartości".

XV.

Wydarzenia historyczne potwierdzają przepowiednie Fatimy

Kto interesuje się wydarzeniami z 1917 r. w Fatimie, szuka ich

potwierdzenia w historii i zastanawia się nad ich aktualnością, poddając

wszystko krytycznemu badaniu, musi wziąć pod uwagę inne wydarzenie

historyczne o ogromnych konsekwencjach społecznych dla całego świata w

przeszłości i w teraźniejszości - tak zwaną "rewolucję październikową",

która wybuchła w Petersburgu zaledwie trzy tygodnie po ostatnim ukazaniu

się Madonny w Fatimie. Już 13 lipca Matka Boska oznajmiła trojgu pastuszkom

w sposób niezmiernie jasny: "Jeśli spełnione zostaną moje życzenia, Rosja

nawróci się i nastanie pokój, w przeciwnym razie Rosja rozpowszechni na

cały świat swoje straszliwe błędy i wywoła wojny oraz prześladowania

wymierzone przeciwko Kościołowi". Po pierwszej wojnie światowej nastało

dwadzieścia lat pokoju (poza Rosją), lecz nie znaczy to, by już wtedy

ludzkość odniosła się poważnie do prośby Matki Pana, by nie znieważać

więcej Jej Syna; prawdą jest coś przeciwnego, jak wskazuje na to ekspansja

geopolityczna Rosji - Związku Radzieckiego.

"Komunizm jest najbardziej nieludzkim systemem w całej historii

człowieczeństwa" - słowa te, wypowiedziane z pełnym spokojem i przekonaniem

przez Andreja Amalryka (Rosyjski dysydent Andrej Amalryk, autor

wstrząsającej książki "Czy Związek Radziecki przeżyje do 1984 r.", Rzym

1980 r., spędził wiele lat w radzieckich obozach koncentracyjnych, a w 1976

r. został wygnany z ZSRR. Osiadł na Zachodzie. Zginął w wypadku

samochodowym w Hiszpanii, podczas podróży do Madrytu, dokąd udawał się na

konferencję weryfikacyjną układu w Helsinkach.) w wywiadzie dla telewizji

wiosną 1977 r., zaszokowały i wstrząsnęły milionami Włochów, w tym także

niektórymi komunistami. Amalryk udokumentował swoją ocenę przerażającymi

faktami z rzeczywistości radzieckiej.

"Wielka Rewolucja Październikowa", która od Leningradu po Budapeszt, od

Moskwy po Pragę jest do tej pory wysławiana w pieśniach przedszkolaków jako

"nowy wschód słońca" i "nowy cud słońca", dokonany przez Lenina (można

zauważyć podobieństwo z ostatnim pojawieniem się Matki Boskiej w Fatimie z

13 października 1917 r.), ma na swym sumieniu, w "pierwszym państwie

socjalizmu na świecie", ponad 60 milionów niewinnych ofiar, co podają

wiarygodne źródła.

Kto wie o tym, co wydarzyło się w Cova da Iria i porówna to z historią

światowego komunizmu po dzień dzisiejszy, zmuszony będzie do refleksji nad

tym, jak dalece sprawdziły się przepowiednie Matki Boskiej.

Prawosławni Rosjanie, o których poprzednio wspomnieliśmy, określają

wydarzenia w Fatimie i kryjącą się w nich ogromną nadzieję jako jedno z

najważniejszych wydarzeń naszego wieku. Czyż wódz rewolucji

październikowej, Włodzimierz Iljicz Lenin, nie potwierdził w straszliwy

sposób Fatimy? W przeddzień rewolucji, w dwanaście dni po ostatnim

objawieniu Madonny, oświadczył on w kręgu swych zauszników: "W rewolucji

nie obchodzi mnie tylko Rosja. Ja pluję na Rosję. Rosja jest tylko

pośrednim etapem w marszu światowej rewolucji dla zdobycia całego świata...

Wolę milionera lub kapitalistę, który neguje Boga, niż chłopa czy robotnika

wierzącego w Boga... Od dzisiaj nie będziemy mieli litości dla nikogo i

zniszczymy wszystko, by na tych ruinach wznieść naszą świątynię".

(Signoretti A., Morire a Mosca (Umrzeć w Moskwie), Mediolan 1967, s. 54.

Salomon G., Lenin et sa famille (Lenin i jego rodzina), Paryż 1931, s. 33.

Bertram W., I tre artefici della Rivoluzione d'Ottobre (Trzej sprawcy

Rewolucji Październikowej), Paryż-Florencia 1953, s. 112.)

By lepiej zrozumieć słowa Lenina, trzeba wiedzieć, że "rewolucja

rosyjska" nie była ani rewolucją "rosyjską", ani rewolucją w ogólnie

przyjętym tego słowa znaczeniu. "Rewolucja", inspirowana przez Lenina,

wybuchła 25 października 1917 r., siedem miesięcy po abdykacji cara

Mikołaja II, po zniesieniu przywilejów klasowych, kiedy do rządu

socjaldemokratycznego, na którego czele stał Kiereński, wszedł tzw.

wojskowy komitet wykonawczy i kiedy słynna deklaracja "Zemlja i volją"

(Ziemia i wolność) zapewniła wszystkim wolność i równość, w tym prawo do

korzystania ze wszystkich dóbr materialnych. A więc Lenin przy pomocy swej

rebelii nie obalił carskiego absolutyzmu, lecz system demokratyczny, będący

już faktem, i na jego miejsce ustanowił dyktaturę. Zasadniczą cechą tej

"rewolucji" i jej wodza nie jest wzgląd na dobro uciskanych i

wyzyskiwanych, lecz chęć bezlitosnego zniszczenia wszystkiego i wzniesienia

na ruinach "naszej świątyni". Należy zwrócić uwagę na te ostatnie słowa

dyktatora, które mówią o jego zamiarze przeciwstawienia się Świątyni Bożej

oraz wszystkim wartościom religijnym i moralnym, uznawanym przez ludzkość

od tysiącleci i mającym w Bogu najwyższego gwaranta.

"Oto nowa ewangelia, którą bolszewicki i komunistyczny ateizm głosi jako

orędzie zbawienia i odkupienia ludzkości! System błędów i fałszywych

wniosków, które pozostają w sprzeczności zarówno ze zdrowym rozsądkiem, jak

i z Bożym objawieniem. Oznacza on wywrócenie porządku społecznego, gdyż

niszczy jego najgłębsze podstawy! Nie zna on prawdziwego pochodzenia natury

i celu państwa, pozbawia praw, poniża i więzi człowieka" - w ten sposób

opisze w dwadzieścia lat później encyklika "Divini Redemptoris" (Pius XI,

Divini Redemptoris Rzym 1937, s. 77.) cechy charakterystyczne tej

leninowskiej świątyni. Leninowskie zasady przeobraziły Rosję w pierwsze

państwo ateistyczne na świecie i narodowi rosyjskiemu, który miał nadzieję

uzyskać wolność, narzuciły jarzmo tyranii nie znane dotąd w historii. O ile

poprzednie formy ateizmu miały charakter głównie teoretyczny, ateizm

głoszony przez Lenina nabrał natychmiast cech działalności wywrotowej,

otwartej wojny przeciwko wierze w Boga. Lenin określił siebie samego jako

"osobistego wroga Boga". (Piovanelli M., Un vincitore all'Esi (Zwycięzca na

Wschodziej, s. 87). Podobnie niedwuznaczne były oświadczenia, wypowiadane

publicznie i prywatnie przez jego najbliższych współpracowników i

współbudowniczych tej "świątyni" ludzkości pozbawionej Boga. Na przykład

Bucharin domagał się "zniesienia chrześcijańskiej miłości bliźniego,

najniebezpieczniejszej przeciwniczki komunizmu i środka dla zdobycia

świata"; Łunaczarski określał nienawiść jako "religię rosyjskiego

komunizmu"; Jarosławski obwieszczał, że pierwszym celem komunizmu jest

"wywołanie powszechnego pożaru dla zburzenia wszystkich kościołów świata".

(Bucharin, wybitny teoretyk komunizmu i doradca Lenina w: Prawda z

30.III.1930.

Łunaczarski, komisarz ludowy do spraw propagandy w Revue de Deus Mondes

Paryż 1.I.1934.

Jarosławski, członek Komitetu Centralnego KPZR w Prawda, 30.3.1937.)

W świetle tych wypowiedzi i wydarzeń, które po nich nastąpiły, przewrót

zapoczątkowany w Rosji w październiku 1917 r. nie wydaje się być rewolucją

w ogólnie przyjętym tego słowa znaczeniu, lecz jest swego rodzaju buntem

człowieka przeciwko Bogu, przypominającym biblijny bunt Lucyfera.

Fatima i rewolucja październikowa, widziane w ich kontekście

historycznym, bezwiednie przywodzą na myśl dwa "wielkie znaki Apokalipsy" -

"Niewiastę obleczoną w słońce", symbol niebieskiej Oblubienicy i Obcowania

Świętych oraz smoka, symbol zła. "Potem wielki znak się ukazał na niebie.

Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie

wieniec z gwiazd dwunastu. A jest brzemienna. I woła cierpiąc bóle i męki

rodzenia" (Ap. 12, 1-2).

""Wielki znak", który Apostoł ujrzał na niebie - Niewiastę obleczoną w

słońce - nie bez racji liturgia Kościoła katolickiego wiąże z błogosławioną

Maryją Panną, która z łaski Chrystusa Zbawiciela jest matką wszystkich

ludzi" - tymi słowami Papież Paweł VI rozpoczął "Breve" poświęcone

pięćdziesięcioleciu objawień Madonny w Fatimie i własnej pielgrzymce z 13

maja 1967 r. Ojciec Święty dał w nim biblijną interpretację wydarzeń i

przesłania z Fatimy: "Ukazał się wtedy i inny znak na niebie: wielki

czerwony smok mający siedem głów i dziesięć rogów, a na głowie siedem

diademów, ogon jego zmiatał już trzecią część gwiazd niebieskich i rzucił

je na ziemię. Smok stanął przed mającą rodzić niewiastą, ażeby skoro

porodzi, pożreć jej dziecię. I porodziła syna - mężczyznę, który wszystkie

narody będzie pasł rózgą żelazną i Dziecię jej zostało od razu porwane do

Boga i do Jego tronu. A Niewiasta zbiegła na pustynię, gdzie Bóg

przygotował jej miejsce... Wtedy smok rozgniewał się na Niewiastę i odszedł

rozpocząć walkę z resztą Jej potomstwa, z tymi, co strzegą przykazań Boga i

mają świadectwo Jezusa" (Ap 12, 3-6,7).

W ten sposób Apokalipsa po prostu wyjaśnia to, co Bóg ogłosił zaraz po

grzechu pierwszych rodziców w Raju Ziemskim: "Wprowadzam nieprzyjaźń między

ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej, ono zmiażdży

ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę" (Rdz 3, 15).

Na podstawie "Protoewangelii" i Apokalipsy możemy dostrzec w objawieniu

się i w słowach Matki Boskiej wypowiedzianych w Fatimie wyraz szczególnego

miłosierdzia Bożego, które za pośrednictwem Maryi Panny pokazuje nam sposób

skutecznego oporu przeciwko niebezpiecznemu projektowi wzniesienia "wieży

Babel" w XX wieku. Ośmielam się podzielić słowa i przepowiednie Madonny na

trzy grupy:

1) Wojny, ludobójstwo, głód i torturowanie dobrych ludzi.

2) Prześladowanie Kościoła, cierpienia Papieża.

3) Zwycięstwo Maryi: poświęcenie i nawrócenie Rosji.

Omówimy jedynie pokrótce potwierdzenie tych przepowiedni przez historię.

***

"Wybuchną wojny"

Pod tym terminem należy z pewnością rozumieć również wojny domowe,

rewolucje, wojny partyzanckie i terroryzm wszystko to, czego

doświadczyliśmy począwszy od rewolucji październikowej. Matka Boska

oczywiście nie mogła prowadzić z małymi dziećmi specjalistycznych dyskusji

o różnych rodzajach wojen.

Krwawa uwertura dnia 25 października 1917 r. uderzyła wpierw w Rosję i w

narody, które były przez nią podbite, następnie przeobraziła się w trwającą

lata wojnę domową i przyniosła ze sobą miliony zabitych, rannych, głodnych

i pozbawionych dachu nad głową. Był to tylko początek budowy owej

"świątyni", podczas której "nie będziemy mieli dla nikogo litości"...

Sygnałem dla rozpoczęcia "rosyjskiej rewolucji październikowej" były

salwy marynarzy z krążownika "Aurora", zakotwiczonego w wojskowym porcie

Petersburga. W ślad za nimi nastąpił atak na Pałac Zimowy, siedzibę

legalnego rządu. Podręczniki marksizmu-leninizmu sławią jako bohaterów

owych marynarzy, ale nie mówią, że ci "bohaterowie", którzy pomogli

Leninowi uzyskać władzę i urzeczywistnić program "zburzenia wszystkiego",

zaledwie parę miesięcy później zostali zamordowani bez litości na rozkaz

samego Lenina, ponieważ próbowali przeciwstawić się Jego dyktaturze.

"Pewnego dnia zobaczycie statuę Niepokalanej w centrum Moskwy, na

najwyższej wieży Kremla!" - powiedział Ojciec Maksymilian Kolbe, dziś

uznany za świętego. A prawosławni Rosjanie napisali do Papieża: "W okresach

prześladowań miłość chrześcijańska powinna przejawiać się przede wszystkim

w jedności z prześladowanymi". Przyjmijmy to życzenie i uwierzmy w to, co

przepowiedział O. Kolbe, iż doznamy łaski ujrzenia pewnego dnia posągu

Matki Bożej nad Kremlem. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych!

Wojna domowa w Hiszpanii ze wszystkimi jej ofiarami była próbą

przeniesienia rewolucji komunistycznej poza Związek Radziecki.

Nie można obwiniać wyłącznie hitlerowskie Niemcy o kampanię wrześniową

1939 r. przeciwko Polsce; w oparciu o tajny układ dyplomatyczny z Hitlerem,

17 września wojsko Stalina zdradziecko zaatakowało Polskę. Ponadto

zamordowanie ponad 6 tysięcy polskich oficerów w Katyniu i w sowieckich

obozach koncentracyjnych odsłania całkowity cynizm i fałsz oświadczeń

powtarzanych przez Moskwę po wojnie, według których ZSRR miał wkroczyć do

Polski jedynie dla jej uratowania. Jest to cynizm i fałsz, które są normą

leninowskiej moralności.

Ideologiczne szaleństwo Hitlera z jego "Drang nach Osten" (parcie na

Wschód) doprowadziło w czerwcu 1941 r. do niespodziewanego ataku na Związek

Radziecki i drugiej wojny światowej. Zakończenie tej potwornej tragedii nie

dało jednak prawa moskiewskim komunistom ze Stalinem na czele do całkowitej

lub częściowej aneksji przy użyciu siły innych krajów pogranicznych w

Europie Wschodniej po 1945 r. Jedynie radzieckie czołgi zdołały zdławić w

Berlinie Wschodnim, na Węgrzech, w Polsce, w Czechosłowacji i później znów

w Polsce dążenie tych narodów do sprawiedliwości społecznej, niepodległości

narodowej i wolności. Wojna koreańska w latach pięćdziesiątych i

długotrwałe tragedie w Wietnamie i Kambodży z pewnością by nie wybuchły,

gdyby następcy Lenina w Moskwie uszanowali wolność i suwerenność innych

narodów i nie pragnęliby urzeczywistnienia za wszelką cenę planów

zniszczenia "wszystkiego" i wzniesienia swojej własnej "świątyni".

Inwazja na Afganistan, dokonana na Boże Narodzenie 1979 r. przez

radziecki imperializm oraz tragedia polska, która trwa od 13 grudnia 1981

r., są tego ostatnimi dowodami. Ale to samo odnosi się do postępującej

sowietyzacji Nikaragui i do wojen domowych w Gwatemali i Salwadorze

inspirowanych przez Kubę.

"Wiele narodów zostanie unicestwionych"

Ta przepowiednia Madonny z jednej strony jest ściśle powiązana z

poprzednią, z drugiej jest aluzją do tak zwanego "internacjonalizmu

proletariackiego" - komunistycznej iluzji przeciwnej naturze narodów, która

stanowi po prostu radziecką zasłonę dymną, mającą za zadanie przesłonić

swoją dominację nad poszczególnymi narodami lub ich unicestwić. Dzisiaj już

wiadomo, że pierwsze wielonarodowe państwo "komunistyczne" jest sztucznym

konglomeratem, który nie rozpada się jedynie dzięki użyciu przemocy, jest

więzieniem narodów gorszym od Rosji carskiej, właściwie jest jednym

ogromnym obozem koncentracyjnym, (Poza "Archipelagiem Gułag" Sołżenicyna,

praca A. Szifrina, "Obozy pracy w ZSRR", Rzym 1976.), w którym chce się

pozbawić przemocą własnej kultury, historii, tradycji i języka

poszczególne, zwłaszcza mniejsze ilościowo narody.

Niektóre z nich miały być skazane na zupełne zniknięcie: tak w latach

1941-45 całe narody zostały wywiezione z ojczystego terytorium - Tatarzy

krymscy (280.000), Kałmucy (220.000), Kabardyni i Karaczajowie (150.000),

Inguszowie (92.000) z północnego Kaukazu i inni: ponad połowa z nich

zginęła. W atlasie wydanym przez Państwowy Instytut Geograficzny w Moskwie

w 1947 wszystkie te narodowości nie występują ani jako republiki

autonomiczne, ani jako obwody autonomiczne: zostały po prostu wykreślone z

map. Niemców nadwołżańskich spotkał podobny los. Małe państwa nadbałtyckie:

Litwa, Łotwa i Estonia w dalszym ciągu znajdują się na mapie wyłącznie

dzięki ogromnym ofiarom, dzięki swej niewzruszonej stanowczości, żelaznej

woli opierania się sowietyzacji. Bardzo wielu ludzi zostało wywiezionych na

Syberię, na przykład czwarta część Litwinów, lub stało się ofiarami terroru

w ojczyźnie. Ten sam straszliwy los niektórych narodów ZSRR pomiędzy 1917 a

1945 i wielu innych państw wschodnioeuropejskich stał się po wojnie

udziałem wielu krajów Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej w ciągu ostatnich

dwudziestu lat; wszystko to jest częścią zaplanowanej komunistycznej

rewolucji światowej.

W samej tylko Kambodży ofiary komunizmu obliczane są na około trzy

miliony.

"Nastanie głód..."

I rzeczywiście nastał głód dla wielu ludzi, jako logiczna konsekwencja

lat wojny 1914-1918. W ZSRR trwał on o wiele dłużej w następstwie rewolucji

i wojny domowej. W 1929 r., w wiele lat po zakończeniu wojny, straszny głód

znów nękał Rosję, zwłaszcza jej tereny południowe i Ukrainę, która jeszcze

niedawno była "spichlerzem Europy". Głód zapanował w miastach i na wsiach,

lecz tym razem nie był spowodowany suszą lub niepogodą, ale przymusową

kolektywizacją rolnictwa, która wraz z terrorem przyniosła śmierć 10-12

milionów ludzi.

I jeśli dzisiaj Polska potrzebuje pilnie pomocy wolnego świata, by

uratować się od głodu, jest to wynikiem 37 lat niewoli kremlowskiej.

"Dobrzy ludzie poddani zostaną torturom..."

Podczas XX Kongresu KPZR w 1956 r. Chruszczow ujawnił, że sam Stalin

obliczał na 6 milionów ilość kułaków, którzy zostali rozstrzelani na jego

rozkaz lub zamordowani w inny sposób, a na 10 milionów liczbę

"wyeliminowanych" podczas masowych egzekucji; według Stalina było to

konieczne dla pełnej realizacji marksizmu-leninizmu w fabrykach i we

wsiach. (N. Chruszczow, Referat na XX Kongresie KPZR, luty 1956.) Lecz

Chruszczow ujawnił tylko jedną czwartą część ofiar epoki Lenina i Stalina.

Ile wśród tych ofiar było uczciwych ludzi, w tym komunistów, trudno

określić: wielu z nich aprobowało system w przekonaniu, że wprowadzi on w

życie piękne hasła o sprawiedliwości społecznej, autonomii narodowej i

wszystkie inne obietnice Później, gdy ludzie ci zmuszeni byli stwierdzić,

że wszystko to nie było prawdą, że stało się wręcz odwrotnie, znaleźli się

w konflikcie z marksizmem, utracili wiarę w tę ideologię i nierzadko

również sens własnego życia. "Najbardziej rozpaczliwy okres w moim życiu

był wtedy, kiedy znalazłem się w konflikcie z marksizmem, kiedy przestałem

w niego wierzyć i w ten sposób utraciłem cały mój ówczesny świat" (Lohl E.,

"Tryzeń svedamia" (Udręka sumienia), Toronto 1978. Lobl był jednym z

najwybitniejszych marksistów słowackich trzydziestych i czterdziestych lat.

Jednym z jego uczniów był G. Husak. obecny prezydent Czechosłowacji i

pierwszy sekretarz Partii Komunistycznej. Od sierpnia 1968 r. Lobl mieszka

w Stanach Zjednoczonych.) - wyznał jeden z owych komunistów, podobnie jak

wielu innych przed nim i po nim. Latem 1949 r. komunistyczny działacz

słowacki, E. Lobl, otrzymał wysokie odznaczenie państwowe za pracę w

Ministerstwie Handlu, 24 listopada tego samego roku został niespodziewanie

aresztowany. W książce "Udręka świadomości" opisuje on trzy lata swego

uwięzienia w okresie śledztwa, które trwało od 24 listopada 1952 oraz 8 lat

więzienia do chwili ułaskawienia w 1960 r. Zamieniono mu wyrok śmierci na

karę dożywotniego więzienia. W więzieniu próbował z rozpaczy odebrać sobie

życie przecinając żyły zębami i wkładając do nich brud zeskrobany ze ścian,

by w ten sposób wywołać zakażenie krwi. W swej książce, która ma charakter

wyznania, identyfikuje się szczerze ze swoją przeszłością wybitnego

marksisty i ważnej komunistycznej osobistości politycznej, ale

równocześnie, przy pomocy głębokiej i przekonywującej analizy, wykazuje, że

podstawowe założenia ideologii komunistycznej są kłamstwem i fałszywymi

obietnicami. Poprzez niepokój sumienia i cierpienia zaznane w stalinowskich

więzieniach ostatecznie Lobl odzyskał równowagę wewnętrzną i spokój z

odnalezionej prawdy.

Wielu innych komunistów musiało zapłacić własnym życiem czy deportacją do

GUŁAGu (zespół obozów pracy przymusowej) za swą "dobrą wiarę", nie mówiąc

już o milionach osób straconych za wyznawanie zasad religijnych i

moralnych; ich los omówimy następnie. (Metody stosowanych tortur w ZSRR

były tematem pierwszego "Trybunału Sacharowa", który odbył się w Kopenhadze

od 17 do 19 października 1975 r. Pełny materiał znajduje się w zbiorze

"Świadectwa Trybunału Sacharowa o pogwałceniu praw człowieka w Związku

Radzieckim". Casa di Matriona, Mediolan 1976.)

***

"Kościół będzie prześladowany"

Kto od lat dziesięciu czyta biuletyn "Pro fratribus" lub inne pisma z tej

dziedziny, zna rozmiary prześladowań w Czecho - Słowacji czy w ZSRR i wie

również, w jaki sposób sprawdziła się przepowiednia Madonny z Fatimy.

Istnieje dziś na temat prześladowań tak wiele książek, napisanych przez

katolików i innych chrześcijan, że można nimi zapełnić całe biblioteki.

Ograniczę się więc do kilku następujących uwag.

W latach 1917-1939 podczas prześladowań Kościoła w ZSRR było

prześladowanych, represjonowanych i zamordowanych około 40 tysięcy kapłanów

i zakonników prawosławnych, wśród nich dwóch metropolitów i trzystu

biskupów i prałatów; 40 tysięcy kościołów i 21 tysięcy kaplic zostało

zniszczonych lub zbeszczeszczonych i zamienionych

na miejsca dla celów świeckich. (Statystyki zostały zaczerpnięte z Prot.

Polskij, "Novye mucenniki rossijskie", Jordanville (USA) 1949-1957.)

Podobnym prześladowaniom został poddany od 1945 Kościół katolicki na

Ukrainie, jak zaświadczył kardynał Josyf Slipyj: dwunastu biskupów, tysiąc

czterystu kapłanów, osiemset sióstr i tysiąc świeckich osób umieszczono w

więzieniu, gdzie wiele z nich zmarło. (Kongres "Kirche im Not" ("Pomoc

cierpiącemu Kościołowi"), Konigstein, lipiec 1980.) Co się tyczy mojej

ojczyzny, Słowacji, do historii prześladowań Kościoła weszło to, co

wydarzyło się w nocy z 13 na 14 kwietnia 1950 r. Około północy w całej

Czecho-Słowacji uzbrojona milicja wyrwała brutalnie ze snu dwa tysiące

zakonników, którym pozwolono wziąć ze sobą jedynie torbę z niezbędnymi

przyborami i, trzymając wymierzone w nich lufy, zmusiła do wejścia do

ciężarówek, jak gdyby byli niebezpiecznymi przestępcami. Po godzinach jazdy

przez nieznane okolice wyładowano ich w obozie koncentracyjnym. W ciągu

dwóch następnych lat ponad dziesięć tysięcy sióstr zostało w podobny sposób

wyrwanych ze szkół, z przedszkoli, szpitali, zakładów dla starców i z

internatów. Poczynając od lata 1950, pozostały otwarte jedynie dwa -

spośród dwunastu - seminaria. Następnie przyszła kolej na biskupów:

aresztowano wszystkich osiemnastu biskupów, jakich kraj posiadał: trzej z

nich znaleźli się w areszcie domowym, inni zostali przeważnie skazani na

dożywocie po sfingowanych procesach. W stosunku do siedemdziesięcioletniego

biskupa Spiszu - Jana Wojtasaka - zastosowano "wzgląd", skazując go nie na

dożywocie, a "jedynie" na trzydzieści lat!

Następnie zaczęto prześladować katolików świeckich działających w

stowarzyszeniach społecznych, w prasie, w akcji katolickiej. Została

zniesiona prasa i organizacje katolickie. Był to jedynie początek. W

Czecho-Słowacji istnieje dziś prawdziwy "apartheid" w stosunku do

wierzących, od dzieci do starców, wszyscy są oni obywatelami trzeciej

kategorii.

Już małe dzieci z chrześcijańskich rodzin często w przedszkolu odczuwają

oziębłość i "ciemną moc" komunistycznego ateizmu: ośmieszane i wyszydzane z

powodu swej wiary w Boga, nie mogą bronić się przed wychowawczyniami i

dziecięce łzy często są jedyną i możliwą reakcją. Poza tym apartheidem nie

brak w ostatnich latach wypadków drastycznych tortur i przemocą wywołanych

nagłych zgonów w ZSRR i CSSR. W ten sposób w styczniu 1981 r. zamordowany

został przez tajną policję ksiądz działający w podziemiu - Przemysł Coufal.

W końcu października około 150 uzbrojonych milicjantów wtargnęło do domu

wypoczynkowego dla księży na Morawach, wybijając drzwi. Spuścili ze smyczy

psy policyjne, zrewidowali nawet chorych i przetrząsnęli łóżka. Akcja ta

trwała od godziny 12.30 do poranka następnego dnia: napastnicy zmusili

starych księży do pozostania przez cały czas w pozycji stojącej,

"zarekwirowali" książki religijne i modlitewniki, pieniądze, zegarki, taśmy

magnetofonowe, maszyny do pisania, czekoladę, kawę i cukierki.

Taka jest w 1981 r. wolność religijna gwarantowana przez Konstytucję

czechosłowacką.

"Ojciec Święty wiele będzie musiał wycierpieć"

Wspomnę tu jedynie o dwóch faktach historycznych, które spowodowały

szczególne cierpienie Zastępcy Chrystusa, przepowiedzianych w Fatimie w

niezwykle jasny sposób; o wojnie (lub zagrożeniu wojennym) i niesłychanych

prześladowaniach chrześcijan. Łatwo dostrzec krzyż, który Papieże musieli

nosić i do tej pory noszą.

Benedykt XV, wybrany na Papieża 3 września 1914 r., a więc na początku

pierwszej wojny Światowej, już 1 listopada tego samego roku w swej

pierwszej encyklice "Ad beatissimi Apostolorum principis" wskazywał na brak

miłości, nieposzanowanie autorytetu, walkę klasową i chęć posiadania jako

na korzenie i przyczyny tragedii. Nie zważając na wrogość wojujących stron,

Papież starał się ulżyć cierpieniom wszystkich bez wyjątku ludzi i walczyć

o pokój bez względu na narodowość i wyznanie ścierających się wojsk.

Pierwszego sierpnia 1917 r. przedstawił on wszystkim stronom walczącym

propozycję długotrwałego pokoju, ale głos Następcy Chrystusa nie został

wysłuchany. Po zakończeniu wojny wysłał on pomoc dla Austrii, Niemiec, a

także dla Rosji, gdyż kraje te cierpiały głód. Nie przeszkodziły mu w tym

nawet prześladowania chrześcijan, rozpoczęte już wówczas w Rosji. Dopiero w

styczniu 1922 śmierć położyła kres cierpieniom Benedykta XV.

Szóstego lutego 1922 conclave obrało Papieżem kardynała Achille Ratti,

który przybrał imię Piusa XI. Już samo jego motto - "Pax Christi in Regno

Christi" Pokój Chrystusowy w Królestwie Chrystusa - mówiło o tym, jakie

zadanie uważa on za najważniejsze i godne poświęcenia wszystkich sił.

Encykliką "Ignis Ardens" z l4.III.1937 r. Pius XI odpowiedział na pogańską

i nieludzką ideologię narodowo-socjalistycznego rasizmu, a w pięć dni

później w encyklice "Divini Redemptoris" nie tylko potępił komunizm, lecz

wskazał też na środki, którymi należy przeciwdziałać tej fałszywej

ideologii odkupienia i niszczącej wszystko idei rewolucji.

Gruntownie wykształcony i dalekowzroczny politycznie, Pius XI zdawał

sobie dobrze sprawę, jak niepewny jest pokój. Nie zaniedbywał nigdy

wysiłków dla utrzymania pokoju; wciąż trawiła go obawa, że wybuchnie nowy

powszechny konflikt. Zmarł w przededniu drugiej wojny światowej, której

wybuch zbiegł się niemal z wyborem Eugenio Pacelliego. Nowy papież przyjął

imię Piusa XII, a jako motto obrał słowo "Opus justitiae pax" (pokój jest

dziełem sprawiedliwości), ogłaszając w ten sposób wielki program w epoce,

która była świadkiem najstraszliwszej wojny w historii powszechnej. W

pierwszych miesiącach swego pontyfikatu Pius XII czynił wszystko, by

zażegnać niebezpieczeństwo wojny, lecz nie zdołał zapobiec wybuchowi

tragedii, choć z siłą proroków zaklinał podżegaczy wojennych: "Biada

narodom, które wywołują wojnę!... Na drodze pertraktacji można uratować

pokój, wojna prowadzi jedynie do zniszczenia wszystkiego!".

Po wybuchu wojny, Papież utworzył Papieskie Dzieło Pomocy (Opera

Pontificia d'Assistenza) i papieską służbę informacyjną dla udzielania

wydajnej pomocy jeńcom wojennym, uchodźcom i deportowanym. Papież udzielał

szerokiej pomocy Żydom, dostarczał im środków finansowych i wszelkiego

innego oparcia. (Rassinier Paul, Die Operration "Stellvertreter", Monacbium

1966. Autor Francuz określa siebie jako przekonany ateista, ale uważa za

swój obowiązek odparcie - w oparciu o dokumentację historyczną - zarzutów

wysuwanych przeciwko Piusowi XII, że milczał na temat prześladowania Żydów)

Po zakończeniu wojny też nie nastąpił oczekiwany pokój. Narody Europy

Wschodniej znalazły się pod dyktaturą komunistyczną sowieckiego

imperializmu i wojna trwała tu dalej w formie walki przeciwko Bogu i

wiernym, jak działo się to w ZSRR już od 1917 r. Prześladowania chrześcijan

w krajach komunistycznych zmusiły Papieża Piusa XII do użycia

niepopularnego środka ekskomuniki, ogłoszonej 1 lipca 1949 r. przeciwko tym

wszystkim, którzy "aktywnie" popierają komunizm, by dokonać rozłamu w

Kościele i oderwać go od Rzymu w krajach, w których znajdowali się oni u

władzy. Do momentu śmierci Piusa XII, w październiku 1958 r.,; nie zmalały

prześladowania chrześcijan, ani nie nastał bardziej stabilny pokój. Wprost

przeciwnie! Jeden Bóg wie, ile Papież musiał z tego powodu wycierpieć. Jego

następcą został Jan XXIII, patriarcha Wenecji, kardynał Angelo Roncalli.

Zaledwie w trzy miesiące po wyborze, w końcu stycznia 1959, zwołał on Sobór

Powszechny dla dobra Kościoła. Wtedy pokój również był w

niebezpieczeństwie; na krótko przed śmiercią obdarzył on ludzkość encykliką

"Pacem in terris", która odbiła się szerokim echem i jest jak gdyby jego

testamentem. Ale wojna i dyskryminacja chrześcijan nie ustały. W ostatnich

dniach i godzinach, pełnych fizycznych cierpień, Papież Jan XXIII nie

chciał zażywać środków antybólowych, by złożyć "małą ofiarę" za pomyślność

Soboru, za prześladowanych chrześcijan i ich prześladowców, a przede

wszystkim za trwały i sprawiedliwy pokój.

W czerwcu 1963 jego następcą został kardynał Mediolanu Giovanni Montini,

który przybrał imię Pawła VI. Sobór trwał w dalszym ciągu, przysparzając

Papieżowi wiele trosk i obarczając go poczuciem ogromnej odpowiedzialności.

Ten pontyfikat również upływał pod znakiem ciągłej troski o utrzymanie

pokoju na świecie i pasterskiej pomocy uciskanym chrześcijanom wielu

krajów, które to zadania były dla Papieża ciągłym źródłem cierpienia.

W 1967 r. Paweł VI ogłosił dzień 1 stycznia światowym dniem pokoju, w

celu skłonienia wszystkich, a przede wszystkim wielkich tego świata, do

szczerego przejęcia się sprawą znalezienia drogi utrzymania sprawiedliwego

pokoju i do zobowiązania się wszystkimi siłami i z pełnym poczuciem

odpowiedzialności do osiągnięcia tego celu. "Postęp integralny jest nową

nazwą tego pokoju" - powtarzał Papież po ogłoszeniu encykliki "Populorum

progressio". Odwoływał się on w niej do sumienia świata, zwłaszcza

panujących i uprzywilejowanych, by zaangażowali się w rozwiązanie problemów

społecznych, zwłaszcza w krajach rozwijających się i tym samym zapewnili

sprawiedliwy pokój.

Jego wysiłki duszpasterskie w krajach Europy Wschodniej wywołały więcej

krytyki niż powodzenia, i to sprawiało mu szczególne cierpienie. W ten

sposób piętnaście lat jego pontyfikatu to ciągłe bezkrwawe męczeństwo: od

30 czerwca 1963 r. do 8 sierpnia 1978 r., święta Przemienienia i dnia jego

śmierci - dnia, który wyraźnie był niejako symbolem zasady: "per crucem ad

lucem", przez cierpienie do gwiazd.

Jego następcą został kardynał Wenecji Albino Luciani, który przyjął imię

Jana Pawła I. Pontyfikat ten był jednym z najkrótszych w historii, lecz

bynajmniej nie wolnym z tego powodu od bólów, cierpień i krzyża.

Jedynym pocieszeniem tego "Papieża uśmiechu" było to, że jego droga

krzyżowa jako Namiestnika Chrystusowego trwała tylko trzydzieści trzy dni.

Jego następca nosi imię Jana Pawła II. Bóle i cierpienia tego Papieża

zostały już opisane. Poza zasadniczym zadaniem Papieża: troską o Kościół,

podejmuje on wysiłki, zachować pokój na świecie i ocalić go od

niebezpieczeństwa wojny atomowej z jej apokaliptycznymi konsekwencjami. Jan

Paweł II głosił to światu wiele razy w jasny sposób i bez lęku. Uczynił to

w formie szczególnie dramatycznej podczas swej wizyty w lutym 1981 r. w

Hiroszimie i Nagasaki, po napisaniu wcześniej, w styczniu, memorandum do

przywódców wielkich mocarstw w sprawie utrzymania pokoju. Od początku

pontyfikatu nie przepuścił on żadnej okazji, by popierać siły pokoju i

dobra przeciwko siłom zniszczenia.

Jego pierwsza encyklika "Redemptor hominis" z 1979 r. jest Wielką Kartą

człowieka odkupionego przez Chrystusa; gdyby władcy i odpowiedzialni na

ziemi szanowali jednostki i społeczności jak pragnie tego encyklika,

oblicza świata byłoby zupełnie inne. Troska o zachowanie pokoju o człowieka

i jego godność są dla Jana Pawła II źródłem ciągłego cierpienia. Zamach na

niego przestraszył świat i stanowi szczyt cierpień, które Madonna w 1917 r.

w Fatimie przepowiedziała Papieżom. Czy dramat na placu Św. Piotra w 64

lata po pierwszym ukazaniu się Matki Boskiej w Cova da Iria, dokładnie tego

samego dnia i o tej samej godzinie, nie jest wystarczającym powodem, by

odnieść się poważnie do orędzia z Fatimy? "Ojciec Święty wiele będzie

musiał wycierpieć"...! Jakich znaków jeszcze oczekujemy z nieba?

***

"W końcu moje Niepokalane Serce zwycięży, Ojciec Święty zawierzy mi

Rosję, która się nawróci i nastąpi dla świata era pokoju"

Te słowa Matki Bożej usłyszało troje pastuszków 13 czerwca 1917 r., po

smutnych przepowiedniach wojen, prześladowań i klęsk głodowych. Według

nowego kalendarza liturgicznego Kościół obchodzi święto Niepokalanego Serca

Maryi następnego dnia po uroczystości Najświętszego Serca Jezusowego,

wracając w ten sposób do historycznych początków tego kultu, szczególnie

rozpowszechnionego we Francji w okresie średniowiecza. Św. Jan Eudes (XVII

wiek) zawsze wiązał w swych pismach liturgicznych serca Jezusa i Maryi -

przez dziewięć miesięcy serce Jezusa, Syna Bożego, biło pod sercem Jego

Matki w łonie Maryi. Związek ten nigdy nie został przerwany, wręcz

przeciwnie, umocnił się poprzez Wniebowzięcie Maryi z duszą i ciałem.

Maryja, Matka Pana, była pełna Łaski, to znaczy pełna Ducha Świętego.

Zupełnie wolna od grzechu jest Niepokalaną; jako taka objawiła się w

Lourdes 11 lutego 1858 r. Bernadecie Soubirous. Nabożeństwo i zawierzenie

Niepokalanemu Sercu Maryi doznały specjalnego bodźca od czasu pojawienia

się Matki Boskiej w Fatimie. 31 października 1942 r. Pius XII wystosował

orędzie radiowe do katolików Portugalii na zakończenie uroczystości

dwudziestopięciolecia ukazania się Najświętszej Panny trojgu dzieciom w

Cova da Iria. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Eugenio Pacelli został

konsekrowany na biskupa dokładnie 13 maja 1917 r., nie zdumiewa fakt, że

Papież pragnął przesłać osobiste pozdrowienia Portugalii i Fatimie z okazji

tego podwójnego jubileuszu.

8 grudnia tego samego roku Pius XII podczas uroczystego nabożeństwa w

bazylice św. Piotra poświęcił świat Niepokalanemu Sercu Maryi. Przy obydwu

tych okazjach Papież, odprawiając pochwalne modły do Madonny i krytykując

"neopogaństwo", uczynił krótką, lecz jednoznaczną wzmiankę o Rosji: "Daj

pokój narodom podzielonym przez błąd i niezgodę, zwłaszcza tym, które są Ci

szczególnie oddane, gdzie nie było domu, w którym nie znajdowałaby się

jedna Twoja ikona (którą teraz, być może, ukrywa się w oczekiwaniu na

lepsze czasy) i przyprowadź je z powrotem do jednej owczarni Chrystusowej

pod jednym pasterzem".

Ale poświęcenie "Rosji" Matce Bożej nastąpiło dopiero po zakończeniu

wojny, 7 lipca 1952, w liście apostolskim "Sacro vergente annos". (Graham

P. Robert TJ, "La profezia di Fatima e la Russia nella propaganda bellica

degli anni 1942-1945" (Przepowiednia Fatimy i Rosja w propagandzie wojennej

lat 1942-1945) w "Osservatore Romano", 5.II.1982 r. (wydanie niemieckie).

Wydaje mi się stosowne przytoczyć tu przynajmniej kilka wyjątków z tego

listu. Po ojcowskim pozdrowieniu "umiłowanych narodów Rosji", którym życzy

"zdrowia i pokoju w Panu", Pius XII tak pisze:

"Podczas gdy Rok Jubileuszowy zbliżał się szczęśliwie ku końcowi, kiedy z

boskiego zrządzenia dane Nam było ogłosić uroczyście dogmat o Wniebowzięciu

z duszą i ciałem Wielkiej Matki Bożej Maryi Panny, bardzo wiele osób z

różnych części świata wyraziło Nam swą najżywszą radość; nie zabrakło wśród

nich tych, którzy posyłając Nam listy z podziękowaniem usilnie prosili nas,

abyśmy poświęcili cały naród Rosji, wśród utrapień obecnej chwili,

Niepokalanemu Sercu Maryi Panny. Prośbę tę wypełniliśmy z ochotą...

Zdecydowanie potępiliśmy i odrzuciliśmy, jak wymaga tego Nasz urząd, błędy,

których nauczają poplecznicy komunistycznego ateizmu i które starają się

propagować z największą szkodą dla obywateli; My jednak nie odpychamy

błądzących, ale staramy się, by powrócili na łono prawdy i znaleźli się na

właściwej drodze... Dlatego też, by zostały wysłuchane łatwiej Nasze i

wasze modlitwy, by dać wam ponadto szczególny dowód Naszej nadzwyczajnej

życzliwości, podobnie jak kilka lat temu poświęciliśmy cały świat

Niepokalanemu Sercu Matki Bożej, tak obecnie w sposób szczególny poświęcamy

wszystkie ludy Rosji temu samemu Niepokalanemu Sercu, z głęboką ufnością,

że pod potężnym patronatem Maryi Panny spełnią się rychło pragnienia, które

zarówno My, jak i wy oraz wszyscy uczciwi ludzie wypowiadamy z myślą o

prawdziwym pokoju, braterskiej zgodzie i należytej wolności dla wszystkich,

a w pierwszym rzędzie dla Kościoła, by poprzez modlitwę, którą wznosimy

razem z wami i wszystkimi chrześcijanami, zwyciężyło i trwale się umocniło

zbawienne Królestwo Chrystusa w każdej części świata, które jest Królestwem

prawdy i życia, Królestwem świętości i łaski, Królestwem sprawiedliwości,

miłości i pokoju...".

List Apostolski nosi datę 7 lipca 1952 r., dzień święta Cyryla i

Metodego. List ten w całości, ale także jego wyżej cytowane fragmenty, dają

wyobrażenie o prześladowaniu chrześcijan w Rosji, a także świadczą o

miłości i trosce Piusa XII w stosunku do prześladowanych i prześladowców.

Jednocześnie ukazują wielką ufność, jaką Papież pokładał w Matce Bożej i

Jej ostatecznym zwycięstwie. Bieg wydarzeń potwierdził jego ufność i

nadzieję, że z pomocą Matki Bożej mogą zostać pokonane i przezwyciężone

wszystkie błędy i ateizmy.

"Rosja nawróci się"

Tak brzmi obietnica Madonny. Od 67 lat trwa budowa ateistycznej

"świątyni" Lenina i nawrócenie Rosji nie nastąpiło jeszcze. Ale proces jej

nawrócenia jest rzeczywistością, która z upływem czasu staje się coraz

bardziej oczywista. "Strażnicy grobu w Moskwie, Pradze, Warszawie i gdzie

indziej są poważnie zaniepokojeni pragnieniem Boga i wolności, które staje

się coraz potężniejszym krzykiem" - napisał w związku z tym w 1977 r.

ojciec Werenfried van Straaten, powszechnie znany apostoł biednych i

cierpiących, a także dobry znawca komunizmu.

We wspomnianym poprzednio liście, napisanym przez prawosławnych Rosjan do

Papieża w październiku 1978 r., czytamy: "Wasza Świątobliwość, Rosja będzie

wkrótce obchodzić tysiąclecie swego chrztu. Jakie dary złoży ona Panu z tej

okazji? Niemało było w Rosji Świętych, niemało Błogosławionych... W swojej

proroczej wizji rosyjscy Święci przewidzieli przyszłe próby i odrodzenie

Rosji. Nam przypadło zobaczyć początek tego odrodzenia, chociaż rysuje się

przed nami droga długa i trudna. To, czy droga ta okaże się owocna, wiele

będzie zależało od duchowej i konkretnej pomocy ze strony naszych braci

chrześcijan z Zachodu". (Russia Cristriana, marzec-kwiecień 9979.)

Jest już jasne i niewątpliwe, że Lenin i towarzysze nie zdołali położyć

kresu wierze w Boga, religii, Kościołowi: wprost przeciwnie. Nawet jeśli na

pierwszy rzut oka wyda się to niektórym nie do wiary, wzrosta prawdziwa

siła chrześcijan i Kościoła, wiara stała się głębsza, wspaniałomyślność

dochodzi aż do składania ofiary z własnego życia za wiarę. Chrześcijanie z

ZSRR i innych krajów bloku komunistycznego dawali i dają tego niezliczone

przykłady. (Na przykład Samizdat, "Cronaca di una vita nuova nell'URSS"

(Kronika nowego życia w ZSRR), Mediolan 1977.)

Potwierdza to raz jeszcze powiedzenie Tertulliana, że "krew męczenników

jest nasieniem nowych chrześcijan". Współczesne niewolnictwo, gorzki owoc

marksistowsko-leninowskiej ideologii komunizmu, niewątpliwie sprawiło, że

wielu ludzi szukało i szuka drogi do Boga i do Jezusa Chrystusa, drogi, na

której każdy może odnaleźć własną wewnętrzną wolność i godność.

W kraju, w którym narodziła się rewolucja komunistyczna, wiara jest żywa

nie tylko wśród ludzi starszych, jak się często uważa, lecz również wśród

średniego pokolenia, na co wskazują liczne procesy przeciwko prawosławnym,

katolikom, baptystom, zielonoświątkowcom w tym właśnie wieku.

Odejście od marksizmu, poszukiwanie sensu życia i zwrot w stronę Boga są

najbardziej widoczne wśród młodych, którzy należą już do trzeciego, a nawet

czwartego pokolenia po rewolucji październikowej. Wśród tych młodych

przeważają studenci i intelektualiści, którzy rozczarowani wobec oficjalnej

ideologii materialistycznej, odczuwają głód i pragnienie wartości

absolutnych i Boga. Ten zwrot u młodzieży w ZSRR stał się szczególnie

widoczny poczynając od lat siedemdziesiątych; mogę tu przytoczyć jedynie

kilka przykładów. Intelektualiści i studenci zbierają się potajemnie na tak

zwanych seminariach młodych, gdzie odbywają się dyskusje o Bogu i religii:

pierwsze z tych seminariów zostało zorganizowane w Moskwie w 1974 r., jego

organizator Aleksander Ogorodnikow był ciągle szykanowany przez władze,

następnie został aresztowany i skazany na sześć lat obozu koncentracyjnego

i pięć lat zsyłki. Podobne seminarium powstało w 1975 w Leningradzie pod

kierownictwem Tatiany Goryczewej. Istniało ono do lipca 1980 r., kiedy

została ona wygnana z ZSRR. Mówiąc o swoim nawróceniu i sytuacji wierzących

w ojczyźnie i na Zachodzie, powiedziała między innymi:

"Marksizm i w ogóle ideologia państwowa ukazały już u nas swoje prawdziwe

oblicze: jest to siła uśmiercająca i zabójcza, która niszczy wszystko, nie

tylko to, co jest chrześcijańskie i w ogóle antysowieckie, lecz po prostu

wszystko to, co żyje. My widzimy, że ta totalitarna ideologia wypowiada

wojnę życiu... Jesteśmy zadowoleni, że warunki, w których żyjemy, zmuszają

nas do szukania wartości absolutnych, gdyż wartości relatywne są

przerażające. My wszyscy (intelektualiści nawróceni na chrześcijaństwo)

pochodzimy z rodzin ateistycznych, w których jakakolwiek troska o wartości

duchowe była nieznana. Nasi rodzice są pokoleniem straconym, są

nieszczęśliwi i powinniśmy się za nich modlić! Moi rodzice obsypują mnie

wyzwiskami z powodu mojej religijności; wydaje mi się czasem, że nastąpiło

odwrócenie ról: oni są dziećmi, a ja ich mamą - muszę nauczać ich z

niesłychaną cierpliwością i milczeć... Stałam się chrześcijanką podczas

zwiedzania klasztoru w Pskowie. Klasztor żyje intensywnym życiem duchowym,

jest to wspaniałe centrum również cielesnych uzdrowień, poza uzdrowieniami

duchowymi... Dzisiejsze życie pełne jest hałasu, Ewangelia jest

milczeniem... Bóg zdolny jest sprawić, by z kamieni narodzili się synowie

Abrahama, nas też uczynił jego synami, chociaż byliśmy skamieniali ze

strachu i duchowego poniżenia. Wielu z nas stało się niespodziewanie

chrześcijanami i otrzymało z nieba szczególne objawienia. Lata całe nie

szukaliśmy Boga, gdyż nie znaliśmy Go, ale Bóg nas szuka i znajduje: taka

jest wielka prawda o naszym nawróceniu... Jedynie modlitwą możemy

przezwyciężyć absolutne zło; modlitwa w postaci stałego dialogu z Bogiem

jest dla nas obecnie bardziej naturalna od powietrza, którym oddychamy,

jest ona naszym zbawieniem. Ojcowie Kościoła stali się znowu naszymi

mistrzami; "Filokalia" ("Filokalia" słynny zbiór tekstów ascetycznych i

mistycznych Kościoła Wschodniego (filokalia: miłość piękna i dobra)) -

naszą codzienną lekturą. Doświadczenie naszego nawrócenia świadczy o tym,

że historią nie kierują siły ludzkie, lecz Duch Święty i że Kościół jest

silniejszy od jakiejkolwiek instytucji ludzkiej, a więc bramy piekielne go

nie zwyciężą". (Fragmenty z "Gesprache mit Goritschewa" (Rozmowy z

Goryczewą). O.J. Forg, Linz.)

O ile Tatiana Goryczewa mówi o swojej rosyjskiej ojczyźnie i Kościele

prawosławnym, to kardynał Josyf Slipyj, arcybiskup większy ukraińskiego

Kościoła katolickiego, wykazuje, jak dalece sprawdziły się przepowiednie

Madonny z Fatimy o nawróceniu się Rosji w odniesieniu do jego Kościoła. W

przytoczonym uprzednio sprawozdaniu o sytuacji ukraińskiego Kościoła

katolickiego (Kongres "Kirche in Not" ("Kościół w potrzebie"), Konigstein,

lipiec 1980.) czytamy:

"Pomimo prześladowań szalejących od 35 lat, mamy dowody na to, że nasz

Kościół, skazany na zagładę, nie tylko żyje, ale wręcz rozrasta się tak na

zachodniej, jak na wschodniej Ukrainie i wszędzie w Związku Radzieckim,

wszędzie, gdzie żyje nasza przesiedlona ludność, zwłaszcza zaś na Syberii.

Kościół nasz w Związku Radzieckim liczy co najmniej 4 miliony wierzących,

którzy są wierni Rzymowi. Ich wiara jest tak silna, że daje obfite owoce -

mamy księży, zakonników, siostry, wiele powołań i podziemną hierarchię.

Ateistyczny reżym nie zdołał zniszczyć wiary".

Wierni Litwy, jedynej republiki radzieckiej prawie całkowicie

katolickiej, zwrócili na sobie uwagę światowej opinii publicznej, od 1945

r., z powodu szczególnie silnego oporu głęboko zakorzenionego w ich wierze.

W latach siedemdziesiątych nastąpiły liczne procesy i wyroki zastosowane

wobec księży i odważnych ludzi świeckich oraz wobec grupy związanej ze

znanym od tej pory pismem podziemnym "Kronika litewskiego Kościoła

katolickiego". Nijole Sadunaite, współpracowniczka tego pisma, została

aresztowana 24 września 1974 r., a w czerwcu 1975 r. wytoczono przeciwko

niej proces przed najwyższym trybunałem litewskim. Od tej pory

międzynarodowa prasa zajęła się tą sprawą, będąc pod wrażeniem odważnej

samoobrony skarżonej. Nijole Sadunaite odmówiła odpowiedzi na pytania

sędziów, ponieważ nie czuła się winną oraz zrezygnowała z pomocy adwokata:

"Ponieważ, według was, jestem przestępczynią szczególnie niebezpieczną

dla dobra państwa i ponieważ nie mam zamiaru ściągnąć gniewu na głowę tych,

którzy powinni postarać się dla mnie o adwokata, ja z niego rezygnuję. Taki

jest jeden aspekt sprawy. Drugi natomiast polega na tym, że prawda nie

potrzebuje obrony, ponieważ jest wszechmocna i niezwyciężona. Jedynie

oszustwo i kłamstwo - bezsilne wobec prawdy - potrzebują broni, żołnierzy i

więzień dla przedłużenia swojej haniebnej władzy, a nawet to udaje im się

jedynie na czas ograniczony. Słusznie zostało powiedziane, że dyktatura

partii kopie sobie grób własnymi rękami. Ja za praworządność i prawdę

byłabym nawet skłonna poświęcić życie. Nie ma większego szczęścia od

cierpienia za prawdę i za ludzi. Dlatego też nie potrzebuję obrońców. Dziś

zbliżam się do wiecznej prawdy, Jezusa Chrystusa i przychodzi mi na myśl

czwarte błogosławieństwo: "Błogosławieni, którzy łakną i pragną

sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni". Jakżeż nie radować się, jeśli

wszechmocny Bóg obiecał, że światło zwycięży ciemności, prawda zaś błąd i

kłamstwo. By stało się to jak najprędzej, gotowa jestem nie tylko na

więzienie, ale i na śmierć".

Po rewolucji październikowej komunizm rozpowszechnił się nie tylko w

Rosji, lecz także w wielu innych krajach i wszędzie rozpoczął

prześladowania wierzących i religii. Zresztą również "nawrócenie Rosji" i

triumf Maryi nie ogranicza się do Rosji, lecz rozciąga się na wszystkie

kraje objęte "błędem Rosji" - komunistycznym ateizmem. To się odnosi na

przykład do Słowacji.

W 1950 r., po generalnym ataku na Kościół, ówczesny minister oświaty

Czecho-Słowacji, A. Cepicka, obarczony zadaniem jego likwidacji, oświadczył

pełen pychy:

"Kościół jest na kolanach, leży, otrzymał śmiertelny cios i koniec jego

jest bliski. Jest to tylko kwestia czasu" Z punktu widzenia czysto

ludzkiego wniosek ten był doskonale uzasadniony; w rzeczywistości reżym był

przekonany, że nastąpi koniec Kościoła poprzez zniszczenie jego struktury

administracyjnej, umieszczenie na marginesie lub zmuszenie do milczenia

jego najlepszych ludzi. Komuniści wierzyli, że siła Kościoła spoczywała

jedynie w jego organizacji, zgodnie z zasadą leninowską, że organizacja

jest wszystkim. Stąd ich przedwczesne poczucie zwycięstwa. Słowacki biskup

Eduard Necsey z Nitry, jeden z trzech biskupów nie poddanych parodii

procesu, lecz tylko aresztom domowym, po rozważeniu wszystkich

okoliczności, wyraził w 1952 r. następującą ocenę tego, co się wydarzyło:

"Nieprzyjaciele Boga wzięli pod uwagę wszystkie czynniki zmierzające,

według ludzkiego pojęcia, do zniszczenia Kościoła: większość biskupów,

tysiące kapłanów, zakonników i zaangażowanych ludzi świeckich skończyło w

więzieniach; nasze szkoły, nasze stowarzyszenia i prasa zostały

zlikwidowane i zabronione; dobra kościelne skonfiskowane, Kościół jako

organizacja został zupełnie sparaliżowany. Lecz nieprzyjaciele Boga i nasi

zapomnieli o jednym elemencie - o Duchu Świętym! I z tego powodu przegrają

bitwę. Pewien jestem, że nasz chrześcijański naród zwycięży, pozostanie

wierny Bogu i Kościołowi, gdyż zachowuje prawdziwą i głęboką cześć dla

Serca Jezusowego i dla Jego Matki...".

8 listopada 1981 r. Jan Paweł II złożył wizytę w Słowackim Instytucie

Świętych Cyryla i Metodego w Rzymie. Przemawiając w ich języku, Papież

podziękował drogim Słowakom za wierność dziedzictwu Apostołów i wezwał by

byli oni w dalszym ciągu wierni temu skarbcowi wiary swych przodków. Wizyta

ta ucieszyła Słowaków na całym świecie, lecz szczególną radość dała ona tym

czterem milionom spośród nich, które już od 36 lat znoszą w ojczyźnie

kalwarię wiary. Krzyż o dwóch ramionach, poprzednie godło państwa

słowackiego, zostało zastąpione przez nieprzyjaciół Boga przy końcu lat

50-tych czerwonym płomieniem, gdyż w leninowskiej świątyni nie ma miejsca

na symbol chrześcijański. Można zedrzeć krzyż ze ścian i emblematów, lecz

żaden reżym nie jest w stanie wydrzeć z serc ludzkich wiary, którą on

symbolizuje.

Po przeszło trzydziestu latach prześladowań chrześcijan w Słowacji, mojej

ojczyźnie, jest jednoznaczne, że nie miał racji minister oświaty w swej

pełnej pychy wypowiedzi, lecz miał ją pełen pokory biskup, który złożył swą

ufność w Bogu i Madonnie.

Pod koniec lat sześćdziesiątych i jeszcze bardziej w ciągu lat

siedemdziesiątych Zachód dowiedział się nie tylko o poszczególnych

odważnych chrześcijanach, jak na przykład o biskupie-robotniku Janie Korec,

ale o mnóstwie, zwłaszcza młodych ludzi, którzy w Czechosłowacji bez

strachu, otwarcie przyznają się do wiary w Boga i Kościoła. Latem 1979 r.

do "braci wolnego świata" został wystosowany następujący list:

"Drodzy nasi bracia,

my katolicy ze wschodniej Słowacji pozdrawiamy was jak najserdeczniej.

Korzystamy z okazji swobodnego pisania i w związku z tym opowiemy wam

trochę o naszym życiu. Zwracamy się do was jak do braci, którzy żyją w

lepszych warunkach i posiadają również więcej środków umożliwiających życie

duchowe. U nas jest brak tego wszystkiego, lecz cuda, które zdarzają się w

naszej ojczyźnie, są oczywiste. Słowacja podnosi głowę,

- chociaż jest nam absolutnie zabronione korzystanie ze środków masowego

przekazu,

- chociaż nie posiadamy dobrych książek religijnych,

- chociaż ci nieliczni księża, którym rząd zezwolił na odprawianie

nabożeństw, natrafiają na coraz większe trudności w pełnieniu swej posługi

i są izolowani, - chociaż w stosunku do nas, wierzących, stosowane są takie

same formy jak używa brutalny rasizm,

- chociaż wielu wierzących zostało zwolnionych z pracy za otwarte

wyznawanie wiary w Chrystusa,

- chociaż młodzi wierzący nie są przyjmowani do szkół wyższych i

uniwersytetów,

- chociaż młodzi i dorośli, którzy starają się przeżywać w sposób

odpowiedzialny swoje chrześcijaństwo, często bywają przesłuchiwani przez

służbę bezpieczeństwa i przez nią prześladowani,

- chociaż w stosunku do nas wierzących są stosowane formy terroru

psychologicznego, my żyjemy i pragniemy żyć w przyszłości zgodnie z naszym

ideałem - Chrystusem. Bracia, zaklinamy was: jeżeli macie możliwości

poinformowania innych o naszej sytuacji, uczyńcie to. Chcemy żyć jak

chrześcijanie. Niech się stanie wola Boża w tym, co nas dotyczy; lecz wy

pomóżcie nam, byśmy zdołali wytrwać".

Latem 1980 r. dotarł na Zachód długi "list młodych katolików słowackich

do chrześcijan wolnego świata", który odbił się szerokim echem. W pierwszej

jego części młodzi opisują nieograniczone roszczenia ateistycznego rządu

pod adresem Kościoła, który usiłuje całkowicie pozbawić go wolności i wydać

na pastwę bezprawia. W drugiej części odważnie przyznają się do własnych

przewinień i także do uchybień starszego pokolenia, wskutek których

zabrakło im odwagi do dawania świadectwa swojej wiary.

Oświadczają, że pragną tę sytuację zmienić przez prowadzenie życia

prawdziwie chrześcijańskiego na wzór pierwszych chrześcijan, a także przez

dawanie publicznego świadectwa wierności Chrystusowi.

W trzeciej i ostatniej części dają oni konkretny wyraz swej nadziei:

największą nadzieją jest żyjący Chrystus, który ma ogromne możliwości w

społeczeństwie nękanym od lat przez narzucony przez państwo ateizm i

rozczarowanym do marksizmu. List kończy się krótką modlitwą, którą

pragniemy tu przytoczyć w całości:

"Panie, ogromne są problemy, którym musi stawiać czoło Kościół na

Słowacji. Nieprzyjaciele nasi wydali już na nas wyrok, ale los nasz jest w

Twoich rękach. Panie, Ty jesteś naszą wielką nadzieją, Ty nadajesz sens i

siłę naszemu życiu. Dziękujemy Ci za dobro w przeszłości i w przyszłości.

Boli nas to, że nasi współobywatele uważają nas za nieprzyjaciół. Naprawdę

nie chcemy tego! Lecz nie chcemy i nie możemy również porzucić Ciebie.

Panie, pomóż nam, prosimy Cię o to, przezwyciężyć to rozdwojenie dla dobra

Kościoła i naszej ojczyzny".

Strajk głodowy seminarzystów w Bratysławie jesienią 1980 r., ich odważna

postawa wobec bezprawnej ingerencji władzy państwowej w życie seminarium i

program studiów teologicznych, jednym słowem, ich protest przeciwko

podporządkowaniu Kościoła państwu wstrząsnął nie tylko miejscowymi

komunistami, ale zdumiał też wielu na Zachodzie. Zarówno jedni, jak i

drudzy nie przypuszczali, by krok taki był możliwy w atmosferze od lat

naznaczonej szykanami, terrorem, pogróżkami.

Nietrudno byłoby przytoczyć inne przykłady z codziennego życia

chrześcijan na Słowacji, osób w różnym wieku - starszych ludzi i dzieci,

pełnych odwagi w swej wierze w Boga i wierności Kościołowi.

To, co obecnie się dzieje, pokazuje wyraźnie, że próba wyrwania Boga z

ludzkiego serca, z życia narodu lub jednostki zakończyła się fiaskiem; z

pewnością spowodowała wiele nieszczęść i dużo strat ilościowych dla

Kościoła, lecz on zyskał jakościowo w walce, która go oczyszcza. Poza

bezpowrotnym odejściem od marksizmu, zwłaszcza młodego pokolenia, od jego

przymusowego, mrożącego ateizmu i zwróceniem się w kierunku absolutnych

wartości duchowych, to znaczy Boga, wiele innych wydarzeń potwierdza w

zdumiewający sposób przepowiednie z Fatimy. Oto jedno z nich: jesteśmy w

Czecho-Słowacji przy końcu lat siedemdziesiątych. Profesor Jarosław

Dubnicky leży w łóżku oczekując śmierci. Były dziekan wydziału

filozoficznego w Bratysławie, publicysta i historyk marksistowski,

funkcjonariusz partyjny, który przez wiele lat ustawicznie zwalczał

Kościół, przedstawiając go w artykułach i książkach jako "reakcyjnego wroga

ludu". Na łożu śmierci rozmawia on ze znajomym człowiekiem o Bogu i

Kościele, używając terminologii całkowicie odmiennej od tej, do której się

zazwyczaj uciekał. Jego rozmówca jest niezmiernie zdziwiony, zastanawia się

nad tym i wreszcie opowiada o tym księdzu sprawującemu swój urząd

potajemnie. Ksiądz ten, który na początku lat pięćdziesiątych uczęszczał na

wykłady historii prof. Dubnickiego, postanowił odwiedzić swego byłego

profesora: "Panie profesorze, pan pewno nie przypomina już sobie swego

byłego studenta, ale ja dowiedziawszy się, że jest pan chory, postanowiłem

złożyć panu wizytę...". Chory jest wyraźnie zadowolony z tych odwiedzin i

rozmowa powoli staje się coraz bardziej serdeczna. W pewnej chwili gość

mówi grzecznie, lecz zdecydowanie: "Panie profesorze, przyszedłem przede

wszystkim po to, by odwiedzić pana jako chorego, lecz również i dla innego

powodu: Jestem księdzem i chciałbym panu pomóc w tej godzinie. Wiem,

że...". Profesor w tej chwili przerywa byłemu studentowi, jego wielkie oczy

napełniają się łzami, słowa powoli i z trudem wydobywają się z jego ust:

"Cały czas miałem nadzieję, że odwiedzi mnie ksiądz. Prosiłem Boga o

wybaczenie tego, co głosiłem publicznie przeciwko Niemu i Kościołowi. Bóg

okazał się silniejszy od mojego buntu i pan przybył tu w porę". Po tych

słowach nastąpiła pełna i szczera spowiedź, obejmująca czterdzieści lat. Po

przystąpieniu do Komunii św. profesor przez dłuższy czas modli się w

skupieniu do Jezusa Chrystusa, tego, którego zwalczasz przez całe niemal

życie. Następnie gorąco dziękuje swojemu byłemu studentowi i przed

pożegnaniem mówi mu, że to myśl o matce, ogromnie oddanej, Maryi Pannie,

pomogła mu zaufać Bogu. Jeszcze raz Matka Jezusa objawiła się jako

"schronienie grzeszników". Pewien jestem, że to wydarzenie nie mniej niż

mnie, zdumiało także, z odmiennych powodów, uniwersyteckich kolegów

towarzysza prof. Dubnickiego, z Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej,

którego profesor był przez wiele lat członkiem i ze Słowackiej Akademii

Nauk. Bóg ma wiele czasu i Jego miłosierdzie jest zawsze większe od naszej

niewierności i naszych grzechów.

W miesiąc później profesor zmarł i w niebie zapanowała większa radość z

jego nawrócenia niż z powodu dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych.

"Lecz w końcu`moje Serce Niepokalane zwycięży i Rosja się nawróci".

Nawrócenia tego typu są mniej znane niż te, o których szczególnie młodzi

ludzie otwarcie mówią, ale nie są przez to mniej znamienne i na równi z

poprzednimi stanowią potwierdzenie zwycięstwa Maryi, które jest w

ostatecznym rachunku zwycięstwem Jej Syna.

***

Czytelnicy, którzy znają orędzie z Fatimy, powiedzą być może w tym

miejscu, że moje omówienie przepowiedni i obietnic Madonny posiada luki.

Pragnę zwrócić uwagę, że już w rozdziale poprzednim opowiedziałem o cudzie

słońca - pierwszym potwierdzeniu przepowiedni Madonny, a także o "znaku

świetlnym" ze stycznia 1938 - zwiastunie nowej wojny światowej. Co się

tyczy obietnicy: "Portugalia zachowa prawdziwą wiarę", ograniczę się do

stwierdzenia, pomimo wielu gwałtownych zmian politycznych, jakie zaszły tam

w latach 1974-1975, komunizm nie zdołał usadowić się jako przeważająca siła

w ojczyźnie Fatimy, chociaż miał po temu większe możliwości niż w

jakimkolwiek innym kraju i chociaż cieszył się ogromnym poparciem ze strony

państw pozostających pod władzą następców Lenina. Pozostała w ten sposób

ostatnia przepowiednia i obietnica: "Jeśli zostanie uczynione to, o czym

wam mówię, wiele dusz zostanie zbawionych i nastąpi pokój. Lecz jeśli nie

przestanie się znieważać Boga...".

XVI.

Co robić?

Po przeczytaniu tych stron a zwłaszcza po krytycznym przemyśleniu

wydarzeń w Fatimie z 1917 r. i ich potwierdzeń danych przez historię, aż po

tragiczne popołudnie 13 maja 1981 r. na placu Św. Piotra, czytelnik zapyta,

być może, cóż może on i my wszyscy uczynić nie tylko dla przyśpieszenia

nawrócenia Rosji, lecz również i przede wszystkim dla zapewnienia

prawdziwego i sprawiedliwego pokoju, od którego zależy istnienie nie tylko

jednego państwa i kontynentu, lecz wręcz całej naszej planety.

Przez wspomniane już uprowadzenie samolotu, na parę dni przed zamachem,

jego sprawca chciał wymusić ogłoszenie "trzeciej tajemnicy Fatimy". Przy

tej okazji powstała nowa fala pogłosek, sensacyjnych plotek, złowróżbnych

przepowiedni: niektórzy twierdzili nawet, że Jan Paweł II wspomniał 17

listopada w Fuldzie o "trzeciej tajemnicy", co nie było prawdą. Ten, kto

wierzy w wydarzenia z Cova da Iria i ponadto pracuje, modli się i odprawia

pokutę według zaleceń orędzia z Fatimy, powinien trzymać się z daleka od

takich szkodliwych plotek i skupić się na sprawie zasadniczej: wezwaniu do

nawrócenia.

By położyć kres wszystkim fałszywym pogłoskom, kardynał Wiednia, Franz

Konig, poprosił o wypowiedź biskupa z Leiria (Fatima) Alberto Cosme do

Amaral, który przemawiając w wiedeńskiej Stadthalle 12 września 1981 r., w

obecności niemal 30 tysięcy wiernych, powiedział:

"W ostatnich czasach niejeden raz wymieniana była trzecia część tajemnicy

Fatimy, ja również zapoznałem się z tymi pismami i zmuszony byłem

wypowiedzieć się wiele razy w tej sprawie. Przebadałem uważnie te teksty,

pokazałem je także siostrze Łucji, a ona mi powiedziała: "Są to czyste

wymysły, nie ma to nic wspólnego z orędziem z Fatimy". Z tej racji nie

wierzcie, bracia i siostry, tym, którzy chcą przedstawić orędzie z Fatimy

jako złowrogie proroctwo. Wszystkie te pogłoski są fałszywe.

Wiadomo, że Matka Boża ujawniła 13 lipca 1917 r. małym pastuszkom

tajemnicę, która składa się z trzech różnych części. Franciszek i Hiacynta

wzięli ją z sobą do grobu. Łucja przechowała ją w sercu aż do 31 sierpnia

1941 r., kiedy, posłuszna rozporządzeniu ówczesnego biskupa Leiria, Jose

Correia da Silva, przedstawiła ją w formie zapisu. Biskup ogłosił pierwsze

dwie jego części już w 1942, a trzecią umieścił w zapieczętowanej kopercie.

Jego następca, biskup Joao Pereira Venancio, przekazał ją przez nuncjusza w

Lizbonie Papieżowi, by bardziej zachować tajemnicę. Kardynał Alfredo

Ottaviani, prefekt Św. Oficjum, oświadczył 11 lutego 1967 r., podczas

uroczystego posiedzenia "Pontificia Accademia Mariana Internationalis"

("Osservatore Romano" 13/14.II.1967), że Papież Jan XXIII w 1958 otworzył

ten list i że wspólnie go przeczytali. Jednocześnie dodał on, że jedynie

Papież mógł zadecydować, czy i kiedy treść tego listu może być podana do

publicznej wiadomości. Papież do tej pory tego nie uczynił.

Od dziesiątków lat przesłanie z Fatimy poddawane jest ocenie

specjalistów, pod ścisłą kontrolą Kościoła, w oparciu o dokumenty i pomoc

Łucji, która do tej pory żyje. Jako biskup sanktuarium w Fatimie oświadczam

wam, że orędzie z Fatimy pozostaje w pełnej zgodzie z Ewangelią oraz nauką

Hierarchii i że Kościół pojmuje i interpretuje je jako macierzyńskie

napomnienie Niepokalanego Serca Maryi, Matki Jezusa i Matki wszystkich

ludzi.

Naszym pierwszym zadaniem jest przekazanie ludzkości tego "ewangelicznego

orędzia modlitwy i pokuty", jak określił je Paweł VI. Biskupi, kapłani,

ludzie świeccy - wszyscy powinniśmy dać posłuch temu macierzyńskiemu

napomnieniu i wcielać je w życie, by nasz wiek znalazł właściwą drogę w

kierunku pokoju i Boga, który jeden może wypełnić pustkę ludzkiego serca i

uszczęśliwić nasz świat.

Gdyż jak mówi Augustyn: "Serce nasze jest niespokojne i nie znajdzie

spokoju, póki nie spocznie w Tobie, Boże mój"".

Dzięki biskupowi z Leiria za te jasne i wyjaśniające słowa. Orędzie z

Fatimy nie jest złowróżbnym proroctwem lub groźbą, pozostaje natomiast

napomnieniem dla całej ludzkości i gorącym apelem do wszystkich

chrześcijan, by przestali znieważać Pana.

"Jeśli nie zaprzestanie się znieważać Boga, nowa wojna, jeszcze

straszniejsza, wybuchnie podczas pontyfikatu Piusa XI".

Gdyby chrześcijanie wzięli na serio napomnienie macierzyńskiego serca

Maryi z Fatimy, z 13 lipca 1917 r., z pewnością, zaoszczędzone by im

zostały potworności drugiej wojny światowej, błędy i zbrodnie Rosji. Słowa

Maryi były jasne, a przepowiednie związane z warunkiem "Jeżeli nie

zaprzestanie się znieważać Boga...".

Napomnienie i ostrzeżenie są czymś odmiennym od pogróżki. Jeśli od 65 lat

należało odnieść się poważnie do słów Madonny, by uchronić ludzkość od

wielkich niebezpieczeństw, tym bardziej należy potraktować je poważnie

dzisiaj, biorąc pod uwagę katastrofy, jakie zagrażają ludzkości, jeśli

chrześcijanie zlekceważą apel z Fatimy o nawrócenie, o kształtowanie życia

według zasad wiary, a jednostki i grupy nie oczyszczą się i nie uwolnią od

"najbardziej haniebnej zbrodni, jaką może splamić się człowiek: nienawiści

do Boga" (Pius XII).

Przy takim podejściu orędzie z Fatimy jest propozycją łaski, którą Bóg

przekazuje przez Maryję, wskazując nam sposób uniknięcia katastrofy.

Wszystko to nie ma nic wspólnego z sianiem paniki i rozpowszechnianiem

katastroficznych przepowiedni - są to rzeczy odstręczające w równym

stopniu, jak optymizm niektórych ludzi, którzy uznają nasz świat za dobry i

sprawiedliwy, i przepowiadają jeszcze lepszą przyszłość. Wprawdzie jako

chrześcijanin staram się być optymistą w każdej trudności zwłaszcza jeśli

chodzi o mnie samego - ale jeśli spojrzę dalej i pomyślę na przykład o

zaprzyjaźnionych rodzinach i ich niewinnych dzieciach, o młodych, do

których należy przyszłość świata, stawiam sobie pełne niepokoju pytania...

***

Widmo krąży po świecie: nie chodzi tu już o wojnę "ograniczoną" atomową,

lecz o całkowite zniszczenie ludzkości. Jeżeli się pomyśli, że w całym

świecie ponad 50 tysięcy bomb atomowych jest gotowych do użycia, można

sobie wyobrazić prawdopodobne rozmiary apokaliptycznej katastrofy. Wszyscy

żyjemy na beczce z prochem i każdy szaleniec lub zbrodniarz może zapalić

jej lont.

Jesienią 1981 r. członkowie Papieskiej Akademii Nauk przygotowali

opracowanie na temat niebezpieczeństwa i konsekwencji ewentualnej wojny

jądrowej. Ojciec Święty przestał ten memoriał wraz z własnoręcznie

napisanym listem do przywódców państw - mocarstw atomowych, w którym prosił

ich o dokonanie wszystkich możliwych starań dla ustanowienia sprawiedliwego

pokoju i położenia kresu szalonemu wyścigowi zbrojeń. Z badań tych uczonych

wynika, że w wypadku wojny atomowej rozpadnie się cały system pomocy

lekarskiej i zaopatrzenia w żywność ludności oraz że nieliczni pozostali

przy życiu zapadną na nieuleczalne choroby. Można sobie łatwo wyobrazić, że

ci, którzy przeżyją, zazdrościć będą umarłym. A jednak wciąż, w różnych

częściach świata, toczą się wojny, walki partyzanckie, rewolucje połączone

z ogromnymi ofiarami, które, zważywszy grę interesów wielkich mocarstw,

niosą w sobie wielkie niebezpieczeństwo totalnego starcia z jego

apokaliptycznymi konsekwencjami. Poza tym w wielu częściach świata szaleje

najbardziej niesprawiedliwa z wojen, mająca często poparcie rządów i

opozycji: wojna przeciwko własnemu społeczeństwu i narodowi, wojna

przeciwko najbardziej bezbronnym istotom, jakie istnieją na świecie, wojna

przeciwko tym, którzy jeszcze się nie narodzili. Nie jest możliwe

ustanowienie pokoju na ziemi, co głoszą politycy o różnych poglądach przy

równoczesnym wypowiedzeniu wojny Bogu - jedynemu Panu życia i śmierci -

który określił życie jako święte i nietykalne?

Jeszcze jedna wojna szaleje w dzisiejszym społeczeństwie, w której nie

używa się materialnej broni, lecz idei, słowa mówionego i pisanego,

obrazów. Jeżeli się weźmie pod uwagę, że prawda jest bronią pokoju, podczas

gdy kłamstwo i oszczerstwo są bronią wojny, łatwo można sobie wyobrazić,

czym jest w codziennym życiu ten rodzaj wojny, w której strzela się bez

litości do osoby ludzkiej i jej godności, do różnych grup społecznych,

świeckich i kościelnych instytucji, a w ostatecznym rachunku do Boga, który

jest Prawdą.

Wiadomo również, że lud Boży, Kościół i jego głowa widzialna, tak na

wschodzie, jak na zachodzie, od lat stanowią ulubione cele napaści. Biorą w

nich udział nie tylko osoby dalekie od Boga i Kościoła, lecz niestety

nierzadko również i ci, którzy twierdzą, że należą doń, jak wykazują w

dostatecznym stopniu różne oświadczenia złożone tuż po zamachu. Uderzyło

mnie w sposób szczególny to, co przeczytałem na łamach miesięcznika

ukazującego się w językach polskim i angielskim w Chicago (Przegląd

Powszechny. Sodolis Marianus, polsko-katolicki miesięcznik, lipiec 1981,

n.6.): "Jan Paweł II jest w oczach niektórych katolików nieprzyjacielem

ludzi XX wieku, gdyż nie bierze pod uwagę ich potrzeb i wymagań. Katolicy

ci nie rzucają w niego kamieniami, lecz ich wyrażenia: "zamyka bramę

odnowie", "czyni niepewnym Kościół" mogą uderzyć równie boleśnie, jak

kamienie. Tego typu wypowiedzi pojawiły się wiele razy zwłaszcza w sprawie

Kunga. On i jego obrońcy chcieliby bezwstydnie zmusić Jana Pawła II do

relatywizacji dogmatycznych prawd i podstawowych zasad moralności,

odwołując się do wolności sumienia i do rzekomej konieczności

przystosowania etyki chrześcijańskiej do zmiennych tendencji współczesnej

cywilizacji. Wobec nieprzyjęcia ich żądań, głoszą oni, że Papież nie

rozumie sytuacji współczesnego człowieka, który w związku z tym "porzuca

ten bezlitosny Kościół, który w zasadzie powinien być jego oparciem". Osoby

te nie chcą zrozumieć, że trudności te nie są dziełem Kościoła, lecz tych,

którzy oddalili się od jego nauki i autorytetu. Obarczać Kościół

odpowiedzialnością za zło i nieszczęścia spowodowane złamaniem przykazań

boskich, wskazujących ludziom drogę do prawdziwego szczęścia, świadczy o

swego rodzaju perwersji intelektualnej i moralnej".

"Opieranie się Chrystusowi również ze strony tych, którzy siebie samych

mianują Jego naśladowcami i do Niego się odwołują, jest szczególną cechą

charakterystyczną czasu, w którym żyjemy" - stwierdził arcybiskup Krakowa

Karol Wojtyła w ostatnim rozważaniu podczas rekolekcji głoszonych Pawłowi

VI w 1976 r.

Inną jeszcze odmianą wojny lub lepiej - głębokim źródłem nieustannych

rozruchów prowadzących do wojny jest egoizm niektórych bogatych i możnych

tego świata, dla których bliźni jest wyłącznie środkiem i przedmiotem

zysku. Chęć zysku i władzy, zamiast dać korzyść człowiekowi, wywołuje

jedynie nędzę i wraz z nieszczęściem uchodźców i głodnych, przygotowuje

grunt dla komunistycznych złudzeń. W ten sposób liberalny ateizm, w formie

kapitalizmu, stwarza straszliwą nędzę niezliczonej ilości osób i rujnuje

biednych. Z drugiej strony komunizm ateistyczny od jego zrodzenia aż do

naszych czasów wykorzystuje nadzieję milionów proletariuszy, by roztoczyć

przed nimi przy pomocy fałszywych obietnic wizję ziemskiego raju i

jednocześnie podburza ich otwarcie do buntu przeciw Bogu i Jego królestwu.

Ale czy człowiek, który wypowiada i propaguje wojnę przeciw Bogu, może

uzyskać pokój?

Były kanclerz Republiki Federalnej Niemiec, Willi Brandt, po powrocie z

podróży do Moskwy jesienią 1981 r., oświadczył, że dowiedział się, iż "pan

na Kremlu" drży o pokój i uznał za fakt nie do pojęcia, iż na Zachodzie

wielu nie chce tego zrozumieć. Pewien dziennikarz skomentował to tak:

"Breżniew drży przede wszystkim wobec swego sumienia, wystarczy pomyśleć o

sieci obozów koncentracyjnych, jaka pokrywa jego posiadłości, o

Afganistanie, o Polsce. I cale narody drżą na myśl o "pokoju", jaki chcą

ustanowić i rozpowszechnić na świecie Breżniew i jego towarzysze". Jest to

kwestia zasad; nie ma potrzeby drżenia o pokój; kto drży nie posiada pokoju

wewnętrznego i jego strach powiększa strach innych ludzi.

Nie mając najmniejszego zamiaru wdawać się w polemikę, zwłaszcza natury

politycznej, nie można uniknęć postawienia sobie pytania: jak mogło się

stać, że w 12-13 lat po euforii Ost Politik (i "odprężenia"), której

koncepcja i realizacja powiązane są z nazwiskami Brandta i Breżniewa oraz

ich ścisłych współpracowników, świat dzisiejszy znajduje się w sytuacji

niebezpiecznej jak nigdy dotąd? Nikt nie chce negować dobrej woli

inicjatorów tej polityki, lecz nikt jednocześnie nie może zaprzeczyć, że w

jej ramach zostały popełnione fatalne kroki przeciwko prawdzie, których

gorzkie i niebezpieczne owoce zbieramy dopiero teraz. W rzeczywistości,

podczas gdy Brandt i jego współpracownicy chcieli pokoju, w rozumieniu

wolnego świata, ich kremlowscy rozmówcy dążyli do "pokoju sowieckiego",

dziecka marksizmu-leninizmu, w którym kłamstwo jest chlebem codziennym, a

zorganizowany terror "instrumentum regni". Jednostki i całe narody są przy

jego pomocy zmuszane do ślepego posłuszeństwa i absolutnego milczenia

cmentarzy. W ten sposób, podczas gdy ludzie Brandta chcieli przekonać

świat, że stworzyli podstawy dla silnego i trwałego pokoju, Kreml gromadził

tak ogromne ilości materiału zbrojeniowego, że mógł nim przestraszyć nie

tylko przeciwnika, lecz także samego jego wytwórcę! "Impii non habent

pacem" - mówi Pismo.

Do różnych rodzajów wojen poprzednio wymienionych dorzucę jeszcze

terroryzm w skali światowej; Lenin głosił go i propagował jako zasadniczy i

"pełnoprawny" środek w walce o wzniesienie nowej świątyni.

Zbrodniczy zamach terrorysty przeciwko Papieżowi, dramat na placu św.

Piotra pokazały całemu światu, do czego prowadzi ten rodzaj wojny, który

nie oszczędza nawet Chrystusowego Namiestnika. Znana postać telewizji

niemieckiej H. Rosenthal, wierzący Żyd, zauważył po zamachu: "Boję się o

ten nasz świat, skoro może zdarzyć się podobna rzecz". I nie był on

jedynym, który myślał w ten sposób.

Wróg Chrystusa chciał pozbawić życia Jego Namiestnika, ale w tej samej

chwili wystąpiła przed nim Niewiasta obleczona w słońce, Matka Jezusa,

zmieniając ustawienie ręki najbardziej wypróbowanego killera: stało się to

dokładnie 13 maja - w "dniu Fatimy". Maryja wiedziała o planie Szatana już

od 1917 i przekazała wiadomość o nim trojgu małym pastuszkom w Cova da

Iria: "Ojciec Święty będzie musiał wiele wycierpieć".

Pewien starszy proboszcz, zawsze umiarkowany i pełen humora, głębokiej

wiary i ufności, powiedział w dzień po zamachu: "Diabeł chciał przedstawić

Najświętszą Pannę jako kłamczynię, przez to, iż jeden z Jej najlepszych

synów miał zostać w czasie pełnienia swej pokojowej misji zabity przez

płatnego mordercę. W ten sposób, 13 maja, w dzień święta Matki Bożej,

dokładnie w 64 lata od Jej pierwszego ukazania się w Fatimie, próbował

szatan wykazać nie tylko wobec tysięcy pielgrzymów na Placu Piotrowym, ale

także wobec całego świata, że Jej przepowiednie i obietnice były

nieprawdziwe. Ojciec kłamstwa pomylił się jednak w swoich obliczeniach, jak

bywa zawsze, kiedy występuje on z Nią do walki".

Jeżeli weźmie się pod uwagę ten zbieg okoliczności oraz ostateczny cel

komunizmu - zdobycie świata, wówczas przestaje dziwić, że pokój na świecie

jest dziś tak bardzo niepewny. "Jeżeli zaspokojone zostaną moje życzenia,

Rosja nawróci się i nastanie pokój, w przeciwnym razie Rosja rozpowszechni

po świecie swoje niebezpieczne błędy i wywoła wojny i prześladowania" -

powiedziała Matka Boska 13 lipca 1917 r. To, co wówczas było aktualne, dziś

stało się niezmiernie pilne; w naszej dramatycznej sytuacji apel z Fatimy

nabiera charakteru pasa ratunkowego, który wszechmogący i miłosierny Bóg

ofiarowuje nam za pośrednictwem Maryi.

Żądania Maryi wobec trzech dzieci, a więc wobec nas, można sprowadzić do

trzech:

- modlić się nieustannie,

- czynić pokutę i unikać grzechu,

- pokutować za innych.

Modlić się nieustannie

Również ci, którzy podkreślają swój "chrystocentryzm" i usiłują

bezpośrednio naśladować Chrystusa, przyznają, że Zbawiciel modlił się i

pokutował za wszystkich.

Nic nie ukazuje wyraźniej ewangelicznego charakteru orędzia z Fatimy niż

to potrójne żądanie. Wezwanie do ciągłej modlitwy jest także przewodnią

myślą Ewangelii i jest jednocześnie tym wezwaniem, które Madonna z Fatimy

kierowała za każdym razem do trojga dzieci wraz z prośbą o odprawianie

pokuty za siebie i za innych.

Jeśli idzie o modlitwę, "Piękna Pani" za każdym razem, kiedy się

pojawiała, kładła szczególny nacisk na odmawianie Różańca, określając samą

siebie jako "Królowę Różańca". Dzieci potraktowały to zobowiązanie bardzo

poważnie i rozpoczęły odmawiać Różaniec kilka razy dziennie z ogromnym

zaangażowaniem. Wszyscy ci, którzy odmawiają tę prostą, i wspaniałą

modlitwę, rozważają nazywając ją "najkrótszą Ewangelią", znają jej wartość

i skuteczność. Największy apostoł młodzieży, św. Jan Bosco, wyznawał, że

jest gotów do zaniedbania dla ważnych powodów wszystkich codziennych

praktyk religijnych za wyjątkiem Różańca, nazywanego przez niego "modlitwą,

której Szatan boi się najbardziej".

Pani Różańcowa wiele razy ujawniła siłę otrzymaną od Boga nie tylko

odpowiadając na wielkie i małe prośby poszczególnych osób, lecz także w

historii Kościoła i świata. Niedawnym tego przykładem jest Austria, która

15 maja 1955 otrzymała suwerenność i niepodległość. W odpowiedzi na apel

jednego z ojców franciszkanów, (W 1947 r. franciszkanin ojciec Piotr

Pavlicek założył w Wiedniu "krucjatę ekspiacji Różańcowej", stowarzyszenie

modlitwy za świat, uznane przez austriacki episkopat. Sto siedem państw

odpowiedziało na wezwanie franciszkanina i od tej pory milion 950 tysięcy

osób ogłosiło, że są one gotowe do spełnienia trzech wielkich próśb Naszej

Pani z Fatimy. Na tydzień przed zamachem, 6 maja, Papież powiedział ojcu

Piotrowi: "Powinni osiągnąć liczbę dwóch milionów") 500 tysięcy Austriaków

odmówiło Różaniec za swoją ojczyznę i ówczesny kanclerz republiki Raab,

komentując to wydarzenie, w następstwie którego wszystkie wojska

okupacyjne, w tym także sowieckie, wycofały się z kraju, oświadczył: "Matka

Boska pomogła nam w uzyskaniu traktatu pokojowego".

Jeszcze wiele lat później dziwili się komunistyczni przywódcy w Moskwie

jak mogło dojść do tak szkodliwego politycznie i strategicznie kroku, tak

"niemarksistowskiej" decyzji ze strony Związku Radzieckiego. Po usunięciu z

władzy Chruszczowa w 1964 r. obciążono go także tym posunięciem. Panowie z

Krelma nie mogli zrozumieć, że przy tym główną rolę odgrywał Bóg i Matka

Boża, którzy nie mogli nie wysłuchać modlitw i zadośćuczynnej ofiary

miliona swoich dzieci z Austrii i zawieść ich ufności.

Papież Jan Paweł II jest wymownym przykładem tej głębokiej ufności w

Matkę Boską, w Jej pomoc przy rozwiązywaniu problemów światowych. Oto w

jaki sposób zwrócił się on do Madonny w Fatimie 13 maja 1982 r. po kazaniu

i dokonaniu aktu zawierzenia świata Niepokalanemu Sercu Matki Boskiej:

"O Matko, która znasz troski i cierpienia swoich dzieci, zwracam do

Ciebie pełne bólu błaganie, byś wstawiła się za pokojem w świecie, pokojem

między ludami, które w różnych rejonach świata powstają przeciwko sobie,

powodowane sprzecznymi interesami narodowymi lub walczą dokonując krwawych

aktów niesprawiedliwej przemocy.

Szczególnie błagam Cię, ażeby zakończył się konflikt pomiędzy dwoma

wielkimi krajami, którego sceną od zbyt wielu już dni są wody południowego

Atlantyku i który pociąga za sobą bolesne ofiary ludzkiego życia. Spraw, by

w końcu znalazło się sprawiedliwe i honorowe rozwiązanie tego konfliktu

zagrażającego obydwu stronom nieobliczalnymi konsekwencjami, a także i nade

wszystko, ażeby została przywrócona wyższa i głębsza harmonia, godna ich

historii, ich cywilizacji i chrześcijańskiej tradycji. Spraw, że ten

poważny i groźny konflikt zostanie szybko rozwiązany tak, ażeby moja

przewidywana podróż pasterska do Wielkiej Brytanii mogła szczęśliwie się

odbyć czyniąc zadość nie tylko mojemu pragnieniu ale także i tych

wszystkich, którzy gorąco tej wizyty oczekują i z całym oddaniem i sercem

ją przygotowali".

Niech czytelnik pozwoli mi tu na dygresję osobistą. Kiedy owego 13 maja

1982 r. w Fatimie Papież odmawiał tę gorącą modlitwę, znajdowałem się w

odległości 20 metrów od niego. Mnie, człowiekowi "małej wiary", wydawało

się, że Jan Paweł II okazywał zbyt dużo ufności. "Ojcze Święty, wojna

szaleje, Twoja podróż do Anglii będzie możliwa tylko dzięki jakiemuś

cudowi, jeśli ten cud, o który teraz prosisz, nie nastąpi, poddasz w

wątpliwość przed całym światem pośrednictwo Matki Boskiej". W ten sposób

rozmyślałem w duchu. Dowiedziałem się później, że nie tylko ja rozmyślałem

w ten sposób, ale podobnie myśleli inni współpracownicy Papieża, bardziej

od niego "ostrożni". Wiadomo, co wydarzyło się następnie: Papież odbył swą

podróż do Anglii, a wkrótce potem również i do Argentyny (do obu krajów

pozostających w stanie wojny). Wojna zakończyła się. Modlitwa białego

Pielgrzyma z Rzymu i milionów wiernych, którzy odpowiedzieli na jego

wezwanie, została wysłuchana.

Modlitwa, a szczególnie różańcowa, jest niezawodną bronią, która dochodzi

do nieba prędzej niż rakiety, daje błogosławieństwo Boże i prawdziwy pokój,

a nie jak one - śmierć i zniszczenie.

Papież podczas swej apostolskiej podróży do Niemiec zwrócił się do

kapłanów i seminarzystów w Fuldzie, 17 listopada 1980 r.: "Zmuszeni

jesteście stwierdzić wraz ze mną, że w ciągu ostatnich lat w parafiach

waszych częstotliwość przystępowania do sakramentu pokuty bardzo się

zmniejszyła. Gorąco was proszę, a nawet zaklinam was: zróbcie wszystko, by

indywidualna spowiedź stała się czymś naturalnym dla każdego, kto przyjął

chrzest. Do tego zmieniają liturgie pokutne, które w praktyce kościelnej

odgrywają znaczną rolę, ale które nie mogą zastąpić spowiedzi

indywidualnej. Wy sami starajcie się przystępować regularnie do sakramentu

pokuty". Według "Osservatore Romano" z listopada 1981 r. (wydanie polskie),

Papież Jan Paweł II przystępuje do sakramentu pokuty co tydzień.

Czynić pokutę i unikać grzechu

"Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię" (Mk 1, 15).

Stulecie nasze przejdzie do historii jako epoka największej rewolucji

technicznej i jej zdobyczy na ziemi, na morzu i w przestrzeni, ale

jednocześnie jako wiek największego barbarzyństwa. Wystarczy wspomnieć o

dwóch wojnach światowych, oraz o wielu innych nieludzkich okrucieństwach

naszego wieku. Niektórzy nazywają go również wiekiem grzechu przeciwko

Duchowi Świętemu w związku z jego otwartą wojną przeciwko Bogu i, jako

konsekwencja tego, przeciwko człowiekowi.

"Gdyby wasze grzechy były czerwone jak szkarłat, staną się białe jak

śnieg" - mówi Pismo Święte, uznając skruchę za jedyny warunek. Miłosierdzie

Boże rzeczywiście przerasta każdą ludzką nikczemność i każdy grzech.

"Ludzie powinni przestać obrażać mojego Syna, który już i tak bardzo jest

obrażany. Tę uwagę powtarzała Matka Boża w Fatimie wiele razy. Czy nie

brzmi ona jak echo wołań Jana Chrzciciela lub Proroków?

"Nawróćcie się do mnie całym sercem, bowiem jestem łaskawy i miłosierny"

(J1 2, 12-13).

Obraz miłosiernego Ojca, który bez względu na nasze uchybienia kocha nas

w dalszym ciągu, oczekuje nas z otwartymi ramionami i wszystko wybacza,

zachęca nas do nawrócenia się za pośrednictwem spowiedzi.

W 1949 r. niektórzy wysocy funkcjonariusze komunistyczni z różnych krajów

Europy Wschodniej będących pod władzą Moskwy zebrali się w Karlovych Varach

dla opracowania wspólnej strategii przeciwko Bogu i Jego Kościołowi.

Obradom przewodniczył znany radziecki minister spraw zagranicznych, Walerij

Zorin. Później, w latach siedemdziesiątych, jeden z tych towarzyszy ciągle

jeszcze na wysokim stanowisku - wojownik przeciwko Bogu i Kościołowi

wyraził się w wąskim kręgu przyjaciół z pełną złośliwości radością, nie

pozbawioną zdumienia: "My zwalczamy Kościół katolicki przy pomocy

wszystkich dostępnych środków. Lecz jednej rzeczy nie zdołaliśmy jeszcze

osiągnąć: odwieść ludzi od spowiedzi. Wiemy bardzo dobrze, że niejeden z

naszych niższych urzędników i nawet niejeden milicjant chodzą potajemnie do

księdza na spowiedź. Kto z naszych postępuje w ten sposób, nie jest już

jednym z "naszych". Na Zachodzie Kościół z własnej winy dał sobie tę

najsilniejszą broń odebrać".

Opierając się na osobistym doświadczeniu z okresu od 1948 do 1963 r., jak

również na świeżych wiadomościach z mojej ojczyzny, Czecho-Słowacji (ale to

samo odnosi się również do Polski, Litwy itd.), muszę przyznać rację - z

ich ideologicznego, ateistycznego punktu widzenia.

Faktem jest, że w tych parafiach, gdzie gorliwi kapłani respektują dawną

tradycję słuchania spowiedzi w pierwszy piątek i pierwszą sobotę miesiąca,

życie religijne pozostaje silne, a wiara wręcz umacnia się i

rozpowszechnia, pomimo walki z religią i dyskryminacji osób wierzących.

Można by na to przytoczyć wiele przykładów.

Prócz sakramentu pojednania jako podstawowego warunku pokuty, który rodzi

w sercu pokój z Bogiem, i bliźnim, istnieje jeszcze szereg praktyk

pokutnych choćby wspomnieć takie, jak: cierpliwie znoszenie codziennego

krzyża, choroby, starość i samotność. Jakież przykłady mogliby przytoczyć

księża z życia chorych!

W ostatnim czasie powraca do praktyki tradycyjna, klasyczna forma

pokuty-post. W naszym świecie dobrobytu wielu całkowicie o tej formie

zapomniało. Obecnie ponownie zaczyna ona nabierać znaczenia. Nie mamy tu na

uwadze postu w celach kuracyjnych, aby utrzymać linię, lecz mówimy o poście

jako o środku dla uzyskania mocy Bożej i Światła Ducha Świętego. Ten rodzaj

pokuty praktykuje w krajach wschodnich wielu ludzi, a to w tym celu, aby

mieć siłę, by przetrwać prześladowania oraz aby modlitwą i postem wyprosić

łaskę nawrócenia dla innych, a szczególnie dla swoich prześladowców.

Podczas 87 Dnia Katolików Niemieckich, który odbywał się w Dusseldorfie

na początku września 1982 roku, wielkie zainteresowanie wzbudził list

młodych katolików słowackich. (Zob. Pro Fratribus z 1982, nr 40) Na

początku lipca tego roku, z okazji narodowej pielgrzymki do Lewoczy, we

wschodniej Słowacji, młodzież słowacka napisała list adresowany do

Katolickiej Młodzieży Niemieckiej w Dusseldorfie. Ludzie młodzi, stanowiący

około 70% stutysięcznej rzeszy pątników, nazwali tę pielgrzymkę swoją

pielgrzymką. Zwrócili się oni z gorącą prośbą do młodych chrześcijan w

Dusseldorfie: "Nie zapominajcie o nas, módlcie się za nas, pośćcie w

naszych intencjach". Następny fragment listu wskazuje nie tylko na

aktualność postu, ale zarazem potwierdza grzech naszego stulecia przeciwko

Duchowi Świętemu.

"Żyjemy w czasie niepewnym" w czasie stałego ryzyka, a nawet otwartego

prześladowania wierzących ze strony systemu politycznego, który jak u nas

tak i wszędzie, gdzie doszedł do władzy czy to w sposób krwawy czy

bezkrwawy wszędzie i zawsze szkodliwie, konsekwentnie i z wyrafinowaniem

gnębi wszystkich, którzy świadomie stoją po stronie Boga i Jezusa

Chrystusa, Kościoła i wolności sumienia. W historii ludzkości nigdy nie

było takiej radykalnej konfrontacji z wrogiem wszystkiego co przypomina

Boga, wieczność i wartości duchowe.

Ten system zmuszał i wciąż zmusza do jednoznacznego oświadczenia: wierzyć

lub nie, wyznać Boga lub się Go zaprzeć, Kościół opuścić lub pozostać w nim

ze wszystkimi konsekwencjami z tym związanymi. Wszelka dyplomacja,

chociażby ta, którą stosują nasi księża słowaccy z ruchu pokojowego "Pacem

in terris", prowadzonego pod auspicjami władzy ateistycznej, jest

serwilizmem wobec nieprzyjaciół Boga, jest współpracą w dziele niszczenia

Kościoła.

Dotykamy tu bardzo wrażliwego punktu w życiu naszego Kościoła. Aby pomóc

tym księżom wyzwolić się z niebezpiecznego "objęcia wrogów", zdecydowaliśmy

się w tym roku sięgnąć do środków szczególnie skutecznych. W ramach

przygotowania do uroczystości Zesłania Ducha Świętego zorganizowaliśmy 24

godzinną akcję modlitwy i ścisłego postu, by w ten sposób uprosić księżom z

ruchu "Pacem in terris" światło Ducha Świętego i siłę, by zdołali dźwigać

wszelkie ciężary i zadania nałożone im przez stan kapłański".

Nie jest to bynajmniej jedyny przykład, ale wyraz szeroko stosowanej

praktyki. Innym przykładem jest chociażby fakt, że po zamachu na Papieża

utworzyły się grupy młodych, które intensywnie modlą się i odbywają ścisłe

posty w celu jego uzdrowienia. Później ci młodzi ludzie organizowali akcje

które polegały na tym że zawsze ktoś z tych grup pościł i modlił się w

intencji Ojca Świętego, by w przyszłości został on uchroniony od takich lub

podobnych zamachów.

"Nawracajcie się i czyńcie pokutę". Wezwanie to odnosi się przede

wszystkim do nas, którzy określamy siebie jako uczniów Jezusa oraz synów

Boga i Kościoła.

Warunkiem koniecznym dla rozpoczęcia "metanoi" (nawrócenia się,

przemiany) jest uznanie siebie samego za grzesznika.

Nowoczesna mentalność, pozostająca w niewoli konsumizmu i moralnego

permisywizmu, pragnęłaby zaprzeczyć istnieniu zła, istnieniu grzechu. Lecz

w miarę jak zaprzecza ona ich istnieniu, rozpowszechniają się one coraz

szerzej, i to nawet wśród chrześcijan. Zaprzeczać istnieniu zła i grzechu

to najkrótsza, lecz jednocześnie najbardziej fałszywa droga w kierunku

samousprawiedliwienia. Wielu kapłanów twierdzi, że nierzadki jest wypadek,

kiedy to na wezwanie do spowiedzi słyszy się odpowiedź: spowiadać się, z

czego? "Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i

nie ma w nas prawdy" (1 J 1, 8).

Ojciec Flawian, polski franciszkanin, od 25 lat spowiednik w Bazylice św.

Piotra, oświadczył w wywiadzie dla Radia Watykańskiego po zamachu na

Papieża: "Przedziwny jest Bóg w swoich dziełach. On dopuścił, aby to się

stało, by później w Kościele i w świecie tryumfował. Słuchając spowiedzi w

różnych językach, zauważałem zaraz po zamachu wiele nawróceń. Ludzie

przebudzili się. Ten dopust Boży był potrzebny, aby wstrząsnął ludzkością i

dał jej poznać gdzie jest prawda, a gdzie kłamstwo, sprawiedliwość i

niesprawiedliwość, miłość i nienawiść. Swoją krwią i cierpieniem Ojciec

Święty dotknął sumienia świata, a nawrócenia z tego okresu były tak liczne,

że spowiednicy byli przeciążeni. Oby Bóg dał, aby to żniwo rozszerzyło się

na cały świat"

Pokutować za innych

Jak wiemy od trojga dzieci z Fatimy i jak zostało to następnie ponownie

potwierdzone przez Siostrę Łucję, pierwsze słowa wypowiedziane przez Piękną

Panią w Cova da Iria brzmiały: "Czy chcecie co dzień ofiarować krzyże,

którymi Pan was obdarzy, dla zbawienia grzeszników?". A następnie: "Módlcie

się wiele i ofiarujcie wiele ofiar za grzeszników, gdyż wielu dostaje się

do piekła dlatego, że nikt nie modli się i nie poświęca się za nich".

Pewnego razu po odczycie, jaki wygłosiłem do sióstr na temat

prześladowania chrześcijan i wyjaśnieniu, że było ono zapowiedziane przez

Madonnę z Fatimy, matka przełożona zwierzyła mi się:

- Ojcze, czy rzeczywiście powinniśmy modlić się za tych, którzy czynią

zło chrześcijanom, prześladują ich i wtrącają do więzienia?! To jest

niemożliwe! Mogę Ojca zapewnić, że ja nigdy tego nie robiłam i robić nie

będę.

- Matko, Matka chyba żartuje?

- Nie, mówię poważnie. Jak można modlić się za kogoś, kto nienawidzi Boga

i Jego Kościół, i wyrządza niesprawiedliwość i zło naszym braciom?

- Matko, czyż nie czytała Matka nigdy Ewangelii, która żąda "Miłujcie

waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują" (Mt 5,

44)? Któż miałby się modlić za nich, jeżeli nie my? Chrystus oddał życie

dla wszystkich ludzi. Na krzyżu modlił się za swych oprawców: "Ojcze,

przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią". I już, gdy był na krzyżu, Jego

miłość i nieskończone miłosierdzie dały owoce: nawrócenie się złoczyńcy,

który został wraz z Nim ukrzyżowany. A św. Szczepan, pierwszy męczennik?

Czy on także nie modlił się za swych zabójców, podczas gdy młodziutki

Szaweł, który później nawróci się i stanie wielkim Apostołem, pilnował jego

szat? Jakżeż wielu prześladowców stało się i staje gorącymi naśladowcami

Chrystusa dzięki tej postawie przebaczenia i modlitwy.

Matka przełożona zamilkła, skupiona i zamyślona. W końcu, jak gdyby

przepraszając mnie, powiedziała: "Ojcze, w świetle tego, co zostało

powiedziane, postaram się modlić za nieprzyjaciół Pana. Może w ten sposób

będę mogła choć trochę przyczynić się do nawrócenia Rosji".

Siostra Łucja, jedna z trojga dzieci, które ujrzały Matkę Boską, żyjąca

do dziś, wypowiadała się i pisała wiele razy o Rosji, zapewniając, że modli

się codziennie za ten kraj. W jednym z jej listów do Rosjan z 1950 czytamy:

"Nasza Matka Niebieska kocha ten naród i ja również go kocham: zgodnie z

głębokim pragnieniem Jej Niepokalanego Serca ja również gorąco pragnę

powrotu Rosji na właściwą drogę. Wiem, że naród rosyjski jest wielki i

wielkoduszny, posiada bogatą kulturę i zdolny jest do obrania drogi

sprawiedliwości, prawdy i dobra. Kiedy zobaczyłam życzliwość Matki Boskiej

w stosunku do tego narodu, zaczęłam uważać go za bratni, nie pragnę

niczego, jak jego zbawienia. Wiem, że prawdziwa wiara, wiara w Chrystusa,

jest żywa wśród was, że są wśród was dusze wybrane, które w rękach Boga są

narzędziem zbawienia dla tych, którzy się od Niego oddalili. Nikt lepiej od

was nie może wypełnić tego wielkiego powołania... Nie jest to zadanie na

jeden dzień, ale na wiele lat pracy i modlitwy. W końcu jednak przyjdzie

zwycięstwo Niepokalanego Serca Maryi! I szczęściem naszym będzie

świadomość, że my też trochę pracowaliśmy i cierpieliśmy dla tego wielkiego

triumfu. Nie ustawajcie w pracy dla zbawienia waszego narodu i waszej

ojczyzny".

14 maja 1982 r. w Fatimie, po wizycie Jana Pawła II, dzięki Jego

Ekscelencji Biskupowi Pawłowi Hnilicy miałem nadzwyczajną okazję rozmawiać

z siostrą Łucją ponad godzinę. Uderzyła mnie nie tylko jej jasność duchowa,

lecz również jej optymizm przejawiający się za każdym razem, gdy poruszała

temat Rosji i jej przyszłości. Nie znaczy to jednak, by siostra Łucja nie

była zatroskana o teraźniejszość i przyszłość świata. Chociaż była

powściągliwa w rozmowie, nie potrafiła ukryć swego smutku i cierpienia, że

apel Maryi z 1917 r. nawołujący do nawrócenia i pokuty nie był przyjęty i

realizowany w dostatecznym wymiarze zarówno przez chrześcijan jak i

duszpasterzy. Krótko mówiąc chodzi o znany warunek: "Jeżeli wypełnicie moją

prośbę, Rosja się nawróci i na świecie zapanuje pokój. Jeżeli zaś nie,

wtedy...".

Znany szkocki komunista Hamisch Frazer wyznał: "Nie szukałem wiary,

wprost przeciwnie, zwalczałem ją gwałtownie, gdziekolwiek się z nią

spotykałem. Nic nie było mi bardziej obce od myśli, bym stał się

katolikiem. Jeśli posiadam dziś wiarę mimo mojego silnego oporu przekonany

jestem, że zawdzięczam to wyłącznie modlitwie innych ludzi".

Fraser w interesujący sposób odnalazł wiarę właśnie w Fatimie a potem

zagłębił się w poznawaniu orędzia Matki Bożej. Jako dawny komunista

rozważał bardziej niż ktokolwiek inny te proroctwa z Fatimy, które odnoszą

się do teraźniejszości i przyszłości Rosji. Powiedział między innymi:

"Wiem, że modlitwa może nawrócić Rosję; ale czy nawróci się ona czy nie,

czy dojdzie do trzeciej wojny światowej czy nie, wszystko to zależy od

odpowiedzi, której udzielimy na pytanie: czy jesteśmy gotowi do uczynienia

tego, o co nas prosi Matka Boża? Zbrodnie komunizmu wywołane są także przez

naszą ospałość, obojętność, brak wierności i odwagi. Kiedy przyjmiemy na

siebie całą naszą odpowiedzialność komunizm stanie się bezsilny".

Fraser nie jest wyjątkiem; wielu byłych komunistów i ateistów znalazło

Boga dzięki modlitwom innych osób. Ta modlitwa jest naszym obowiązkiem a

zarazem, przywilejem, który nakłada na nas ogromną odpowiedzialność. Troje

dzieci z Fatimy wypełniło to zadanie i dało przykład światu. Każdy

chrześcijanin może uczynić to samo, co zrobiło troje dzieci i na tym

właśnie polega niezwykłość orędzia z Fatimy, że nawet chorzy, opuszczeni,

cierpiący i maluczcy mogą mieć udział szczególny w tym planie zbawienia dla

naszego trudnego stulecia.

Boska sprawiedliwość wyraziła się również w fakcie, że Maryja wybrała

najbardziej maluczkich, lecz nie wyłączyła nikogo i w ten sposób dzisiaj

każdy, kto modli się, czyni skruchę i pokutuje za grzechy dla dobra pokoju

i nawrócenia grzeszników, należy do największych dobroczyńców ludzkości.

Trzy prośby Pięknej Pani z Fatimy: nie ustawać w modlitwie, ofiarować się

za innych i pokutować mają znaczenie historyczne, ale jak mi się wydaje

osobiście, ta ostatnia prośba ma szczególne znaczenie, bowiem w niej Bóg za

pośrednictwem Matki swojego Syna domaga się naszej współpracy. Od

spełnienia tej prośby zależy czy współcześni nieprzyjaciele Boga (czy to

walczący ateiści o marksistowskich poglądach na Wschodzie lub Zachodzie,

albo jacyś inni wrogowie Kościoła i Boga, do których na Zachodzie należą

masoni) znajdą drogę do Boga, albo swoją haniebną walką przeciwko Bogu i

uczniom Jezusa, w jakiś inny sposób będą zatruwać świat lub zagrażać

pokojowi w świecie. W każdym razie jako chrześcijanie nie możemy się

uwolnić od naszej historycznej odpowiedzialności.

***

Hamisch Fraser były hiszpański rewolucjonista, niegdyś walczący ateista,

otrzymał później laskę nawrócenia. Jako zaangażowany chrześcijanin i znawca

fatimskiego orędzia, wie dlaczego łączy problem nawrócenia Rosji

(dzisiejszy Związek Radziecki) i pokoju w świecie czy wojny apokaliptycznej

z orędziem Matki Bożej w Fatimie. Rozwiązanie tego problemu zależy od

spełnienia Jej prośby. "Kłamstwo komunizmu jest kłamstwem bezbożnictwa. W

tym tkwi źródło wszelkiego zła", napisał kiedyś Berdjajew, który najpierw

miał wielkie sympatie w stosunku do rewolucji komunistycznej, dzięki jej

obietnicom socjalnym. Później stał się jednym z największych jej krytyków.

Chociaż bezsensowny i olbrzymi arsenał broni zarówno na Zachodzie jak i

na Wschodzie stanowi hańbę i prawdziwe zgorszenie dla ludzkości - to jednak

jest to kosztowna i dla świata niebezpieczna "zabawka" - nieszkodliwa bez

uruchomienia ludzkimi siłami. Kiedy jednak rozumujemy krytycznie i w

kontekście historii, dowiadujemy się, że od rewolucji październikowej 1917

r., z chwilą wstąpienia na arenę dziejową komunizmu, według relacji pisma

"Le Figaro", zginęło 143 milionów ludzi, ponieważ Rosja, Związek Radziecki,

rozszerzyła swoje błędy przemocą na cały świat i nadal je szerzy oraz

pragnie kontynuować ekspansję przemocy aż do końcowego zwycięstwa, mamy

słuszne powody do obaw. (143 miliony zabitych to liczba o wiele wyższa od

liczby wszystkich zamordowanych w ostatnich dwóch wojnach światowych. W

rzeczywistości jest to już trzecia wojna światowa, którą prowadzi komunizm

przeciwko ludzkości (C.P. Clausen).). Te obawy rodzą się nie tyle z tych

zapasów broni, ale raczej dlatego, że w większości magazynami tej broni

dysponują tacy ludzie, którzy już w czasie rewolucji październikowej

wypowiedzieli walkę przeciwko Bogu i przeciwko wszystkiemu co święte,

walkę, z której nie zamierzają zrezygnować. Tu widzę największe

niebezpieczeństwo, ponieważ -jak mówi Pismo św. "impii nori habent pacemo -

(bezbożnicy nie zaznają spokoju). Owi ludzie bez względu na ich

bezpośrednią lub pośrednią winę, jako członkowie ideologii wrogiej Bogu

oraz tego systemu, który według słów Lenina: "Na ruinach buduje nowe

świątynie", mogą stać się narzędziem w rękach przeciwnika Bożego. Jemu

wyraźnie zależy na tym, aby zniszczyć dzieło Stwórcy, to znaczy stworzenie

- a ponadto zniweczyć dzieło odkupienia i w ten sposób przedwcześnie

unicestwić świat. Ale o tym może zdecydować tylko Wszechmogący i Miłosierny

Bóg.

"Ty bowiem powołałeś świat do istnienia ze wszystkimi jego mocami i

poddałeś go wpływom czasu. Człowieka stworzyłeś na swój obraz i poddałeś mu

cały świat i powierzyłeś mu dzieło swojej mocy. Ty wyznaczyłeś człowieka,

aby panował nad ziemią i służył Tobie, swojemu Panu i Stwórcy, a natchniony

pięknem Twojego dzieła, nieustannie Cię wychwalał. Przez Chrystusa Pana

naszego... Ty przyniosłeś nam ocalenie i zbawienie naszej ludzkiej

śmiertelności przez wcielonego Syna", tak głosi Kościół światu treścią

niedzielnych prefacji.

Suwerenność i miłość Boga nie wyklucza jednak automatycznie cierpienia,

nędzy, katastrofy i wojny, które ludzie wzajemnie sobie zadają.

Jeżeli jednak przyznamy, że komunizm w świecie jest biczem Boga dla

ludzkości za to, że my, chrześcijanie, zawiedliśmy Go, więc szerzenie się

komunizmu jest dalszym dowodem naszej ospałości, lenistwa (Fraser) i naszej

obojętności wobec wołania Matki Bożej z Fatimy. W tym my chrześcijanie

musimy odnaleźć klucz do rozwiązania problemów światowego pokoju i

przetrwania ludzkości.

Biskup Józef Graber już przed laty w czasie swojego kazania mówił z

zaskakującą jasnością o naszym osłabieniu tempa: "Kiedy wiem, że ten świat

może być zniszczony, że wiele narodów może ulec zagładzie wskutek użycia

współczesnej broni atomowej, biologicznej czy chemicznej, co jest możliwe,

a z drugiej strony wiem na pewno, że my posiadamy moc, by nie dopuścić do

zniszczenia świata potęgą modlitwy, pokuty i zadośćuczynieniem Bogu przez

akt oddania się Sercu Bożemu i Niepokalanemu Sercu Matki Bożej oraz przez

codzienną modlitwą różańcową według życzenia Maryi z 1917 r. w Fatimie,

wtedy moim najświętszym obowiązkiem jest wykorzystać te właśnie środki.

Jeżeli je zaniedbam, siebie samego czynię współwinnym za wyniszczenie

narodów. Zaniedbanie modlitwy, pokuty i zadośćuczynienia Bogu - mówię to ze

świętym przekonaniem - jest zbrodnią przeciwko ludzkości". I odwrotnie

trzeba powiedzieć: "Każdy, kto dziś modli się, pości, wynagradza Bogu za

sprawiedliwy pokój w świecie, co więcej, za pokój ludzkich serc z Bogiem,

za nawrócenie nieprzyjaciół Boga, ten jest największym dobrodziejem

ludzkości. Dzięki Bogu jest już wielu takich, którzy od lat codziennie

modlą się gorliwie, pokutują i wynagradzają Bogu w duchu orędzia z Fatimy

prywatnie w domach lub publicznie w miejscach pątniczych przy różnych

okazjach. To rodzi w nas nadzieję i ufność, a zarazem jest apelem

skierowanym szczególnie do duchownych, by tak uczyli swoich wiernych w

parafiach oraz do biskupów, aby to samo czynili we własnych diecezjach".

Oby chrześcijaństwo wzięło sobie do serca słowa Maryi z Fatimy, które

powiedziała podczas trzeciego objawienia 13 lipca 1917 r.: "Kiedy

wypełnicie moje prośby, Rosja się nawróci i nastanie pokój", bowiem w

przeciwnym razie nadal obowiązuje macierzyńskie napomnienie: "Jeżeli nie,

Rosja rozszerzy swoje błędy w świecie i rozpęta wojnę i prześladowanie

Kościoła" - a to macierzyńskie napomnienie jest przerażająco aktualne.

Przyszła wojna między dwoma mocarstwami przyniosłaby śmierć milionów

ludzi na świecie i niewyobrażalnie groźne następstwa dla tych, co

pozostaliby przy życiu, którzy zazdrościliby zmarłym. Pomimo tego nie

powinniśmy wpadać w fatalizm czy panikę. Trzeba, abyśmy tym bardziej byli

zaangażowani i wzięli na serio apel maryjny nawołujący do nawrócenia. W ten

sposób przyczynimy się do obrony i utrzymania pokoju w świecie.

To wszystko nie ma być z lęku przed utratą życia, ale w trosce o wieczne

zbawienie.

Troje małych dzieci: Łucja, Hiacynta i Franciszek, byli gotowi przyjąć

każdą ofiarę nie dlatego, by siebie ocalić, ale dla zbawienia biednych

grzeszników, aby nie utracili na zawsze wiecznego szczęścia - Boga, oraz by

uniknęli piekła i wiecznego cierpienia.

Jeśli już nam brakuje niewinności dziecięcej, powinniśmy tym bardziej być

gotowi do podjęcia ofiar, ponieważ znamy skutki naszych grzechów - i tym

bardziej brać pod uwagę apel Matki Boskiej. Powinniśmy się ofiarować za

najbiedniejszych z biednych, to jest za tych, którzy nienawidzą Boga. W ten

sposób najpełniej wypełnimy prośbę Matki naszego Zbawiciela, który swoją

krew przelał za nas wszystkich. Konsekwencją tego byłby pokój w świecie.

XVII.

Jan Paweł II w Fatimie

Poprzez swą wizytę w Fatimie Jan Paweł II nie tylko potwierdził związek

pomiędzy zamachem na niego a objawieniem w Cova da Iria, lecz pokazał

całemu światu znaczenie i aktualność tego orędzia. Sprawiło to wielką

radość tym wszystkim, którzy znając orędzie z Fatimy, traktowali je

poważnie.

W środę 12 maja 1982 r., zaraz po przybyciu na ziemię portugalską w

Lizbonie i po ucałowaniu jej, Papież oświadczył: "Przybyłem do Portugalii

dla spełnienia żywionego od dawna życzenia, życzenia Pasterza Kościoła

pragnącego zapoznać się bezpośrednio z Fatimą", a po przybyciu do Fatimy w

następujący sposób mówił o związku między orędziem z Fatimy a zamachem: "Od

dawna przybycie do Fatimy było moim zamiarem, o czym mówiłem po przylocie

do Lizbony; ale kiedy przed rokiem na placu Św. Piotra miał miejsce zamach,

gdy odzyskałem świadomość, myśli moje pobiegły natychmiast ku temu

Sanktuarium, ażeby Sercu Matki Bożej złożyć podziękowanie za uratowanie

mnie od niebezpieczeństwa. We wszystkim, co się wydarzyło, zobaczyłem -

stale będę to powtarzał - specjalną opiekę macierzyńską Matki Bożej. I

poprzez zbieg okoliczności - a proste zbiegi okoliczności nie istnieją w

planach Bożej Opatrzności - dostrzegłem takie wezwanie, a być może

zwrócenie uwagi na orędzie, które przed 65 laty stąd wyszło za

pośrednictwem dzieci z pokornego, wiejskiego ludu, tak właśnie powszechnie

znanych: trojga pastuszków z Fatimy".

Podczas Mszy św. 13 maja w Fatimie Papież wyraził swe myśli w formie

jeszcze bardziej obszernej:

"...Przybywam więc tutaj w dniu dzisiejszym, gdyż właśnie w tym dniu

ubiegłego roku, na placu Świętego Piotra w Rzymie, został dokonany zamach

na życie papieża, co zbiegło się w tajemniczy sposób z datą pierwszego

objawienia w Fatimie, które miało miejsce w dniu 13 maja 1917 r. Daty te

spotkały się z sobą w taki sposób, że musiałem odczuć, iż jestem tutaj

przedziwnie wezwany. I oto dzisiaj przybywam. Przybywam po to, ażeby na tym

miejscu, które, jak się wydaje, zostało szczególnie wybrane przez Matkę

Boga, dziękować Bożej Opatrzności... ".

Jan Paweł II przemawiał pod wrażeniem osobistego gorącego uczucia

wdzięczności a zarazem jako Głowa Kościoła, pouczył nas wszystkich o tym,

jak należy włączyć objawienie Fatimskie do zbawczego planu. Rozwija

szczegółowo doktrynę "macierzyństwa Madonny", nawiązując do słów, które

Chrystus wypowiedział na krzyżu: by Matka Jego przyjęła Jego ulubionego

ucznia i by uczeń ten również wziął Ją do siebie". W słowach tych Papież

widzi "cudowny testament", na mocy którego "Matka Boga stała się matką

człowieka"... I następnie dodaje: "W świetle tajemnicy duchowego

macierzyństwa Maryi starajmy się zrozumieć to niezwykłe orędzie, które

zaczęło do świata docierać z Fatimy od dnia 13 maja 1917 roku, a

przedłużyło się przez sześć miesięcy aż do 13 października tegoż roku... ".

Pozostając przy tym, że "Kościół zawsze głosił i nadal głosi, iż Objawienie

Boże zostało doprowadzone do końca w Jezusie Chrystusie, który jest jego

pełnią... i "nie należy się już spodziewać żadnego nowego objawienia

publicznego przed chwalebnym ukazaniem się Pana"" (Konstytucja Dei Verbum,

4). Wszelkie objawienia prywatne - a Fatima jest takim - Kościół ocenia i

osądza wedle kryterium ich zgodności z tym jedynym Objawieniem publicznym.

Jeżeli Kościół przyjął orędzie z Fatimy, to przede wszystkim dlatego, że

zawiera ono prawdę i wezwania, które są w swej zasadniczej treści prawdą i

wezwaniem samej Ewangelii.

"Nawracajcie się (czyńcie pokutę) i wierzcie w Ewangelię" (Mk 1, 15) - są

to pierwsze słowa Mesjasza skierowane do ludzkości. Orędzie z Fatimy jest w

swej zasadniczej osnowie wezwaniem do nawrócenia i pokuty, podobnie jak w

Ewangelii".

Z drugiej strony Fatima nie jest zwykłym powtórzeniem znanego orędzia

ewangelicznego:

"Wezwanie to wypowiedziane jest na początku XX stulecia - i do tego

stulecia też jest szczególnie skierowane. Pani orędzia zdawała się ze

szczególną przenikliwością odczytywać "znaki czasu", znaki naszego czasu...

Wezwanie do pokuty łączy się - jak zawsze - z wezwaniem do modlitwy.

Zgodnie z wielowiekową tradycją, Pani orędzia fatimskiego wskazuje na

Różaniec, który słusznie można określić jako "modlitwę Maryi". Modlitwę - w

której Ona sama czuje się szczególnie zjednoczona z nami. Sama modli się z

nami. Tą modlitwą zostają objęte sprawy Kościoła, Stolicy świętego Piotra,

sprawy całego świata. Nade wszystko grzesznicy, aby się nawrócili i

zbawili, a także dusze w czyśćcu".

Słowa orędzia zostały skierowane do dzieci w wieku od 7 do 10 lat.

Dzieci, podobnie jak Bernadetta z Lourdes, są szczególnie uprzywilejowane w

tych objawieniach Matki Boga. Stąd też język jest prosty, na miarę ich

zrozumienia. Dzieci z Fatimy stały się rozmówcami Pani orędzia, a także Jej

współpracownikami. Jedno z tych dzieci jeszcze żyje. Kiedy Chrystus

powiedział na Krzyżu: "Niewiasto, oto syn twój" (J 19, 26) - w nowy sposób

otworzył Serce swej Matki. Niepokalane Serce. Objawił Jej nowy wymiar

miłości i nowy zasięg miłości, do którego została wezwana w Duchu Świętym

mocą ofiary Krzyża.

W słowach fatimskich zdajemy się odnajdywać ten właśnie wymiar

macierzyńskiej miłości, która swoim zasięgiem ogarnia całą drogę człowieka

do Boga - i tę, która wiedzie poprzez ziemię, i tę, która prowadzi poza

ziemię - zwłaszcza przez czyściec. Troska Matki Zbawiciela jest troską o

dzieło zbawienia: dzieło Jej Syna. Jest troską o zbawienie - o wieczne

zbawienie - wszystkich ludzi. Gdy od daty 13 maja 1917 roku mija już 65

lat, trudno nie dostrzec, że ta zbawcza miłość Matki ogarnia swoim

zasięgiem w jakiś szczególny sposób nasze stulecie. W świetle miłości

matczynej rozumiemy całe orędzie Pani z Fatimy. To, co wprost sprzeciwia

się drodze człowieka do Boga - to grzech, trwanie w grzechu, wreszcie

negacja Boga. Programowe wykreślenie Boga ze świata ludzkiej myśli.

Oderwanie od Niego całej ziemskiej działalności człowieka. Odrzucenie Boga

przez człowieka... Czyż Matka, która całą potęgą miłości płynącą z Ducha

Świętego pragnie zbawienia każdego z nas, - może milczeć o tym, co temu

zbawieniu sprzeciwia się u samych podstaw? Nie, nie może! Dlatego orędzie

Pani z Fatimy, tak bardzo macierzyńskie, jest równocześnie mocne i

stanowcze. Wydaje się surowe. Tak, jakby mówił Jan Chrzciciel nad brzegami

Jordanu. Wzywa do pokuty. Przestrzega. Nawołuje do modlitwy. Zaleca

różaniec... Przedmiotem troski Matki Odkupiciela są wszyscy ludzie naszej

epoki - a zarazem społeczeństwa, narody i ludy. Społeczeństwa zagrożone

odstępstwem od Boga. Zagrożone demoralizacją. Wszak upadek moralności

niesie z sobą upadek społeczeństwa".

Przygotowując i wzmiankując następnie "Akt zawierzenia i poświęcenia

Matce Bożej", który zostanie wypowiedziany przy końcu nabożeństwa

eucharystycznego, Papież objaśnia jego sens:

"Poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi - to znaczy przybliżyć się za

pośrednictwem Matki, do samego Źródła Życia, które wytrysło na Golgocie. To

Źródło wciąż tętni odkupieniem i łaską. Wciąż się w Nim dokonuje

zadośćuczynienie za grzechy świata. Wciąż jest ono Źródłem nowego życia i

świętości. Poświęcić świat Sercu Maryi, Niepokalanemu Sercu Matki - to

znaczy wrócić pod Krzyż Syna. To znaczy więcej: odnaleźć ten świat w

przebitym Sercu Zbawiciela. Potwierdzić jego Odkupienie u samego Źródła.

Odkupienie jest zawsze większe niż grzech człowieka i "grzech świata". Moc

Odkupienia przerasta nieskończenie całą skalę zła, jakie jest w człowieku i

w świecie. Serce Matki jest tego świadome, jak żadne inne serce w całym

wszechświecie: widzialnym i niewidzialnym. I dlatego wzywa. Wzywa nie tylko

do nawrócenia, wzywa do korzystania z Jej matczynej pomocy, aby powrócić do

Źródła Odkupienia".

Jan Paweł II podkreśla ciągłość tej praktyki w tradycji Kościoła,

przedstawiając związek między przepowiedniami z Fatimy i Rosją:

"Treść wezwania Pani z Fatimy jest tak głęboko zakorzeniona w Ewangelii i

całej Tradycji, że Kościół czuje się tym orędziem wezwany. Kościół dał temu

wyraz przez Sługę Bożego Piusa XII (którego dniem konsekracji biskupiej

stał się dokładnie dzień 13 maja 1917 roku), który poświęcił Niepokalanemu

Sercu Maryi rodzaj ludzki, a zwłaszcza ludy Rosji... Z czym dzisiaj staje

wobec Bogurodzicy w Jej fatimskim sanktuarium Jan Paweł II - następca

Piotra, kontynuator dzieła Piusa i Jana, i Pawła, szczególny dziedzic

Soboru Watykańskiego II? Staje odczytując z drżeniem serca owo wezwanie do

pokuty, do nawrócenia - wezwanie żarliwe Serca Maryi - które rozbrzmiewało

w Fatimie 65 lat temu. Tak. Odczytuje je z drżeniem serca, bo widzi, jak

bardzo wielu ludzi i społeczeństw, jak wielu chrześcijan poszło w kierunku

przeciwnym niż wskazywało orędzie Pani z Fatimy. Grzech zyskał tak bardzo

prawo obywatelstwa - a negacja Boga rozprzestrzeniła się w ludzkich

światopoglądach i programach! Ale właśnie dlatego to ewangeliczne wezwanie

do pokuty i nawrócenia wypowiedziane słowami Matki, jest nadal aktualne.

Jeszcze bardziej aktualne niż 65 lat temu. I jeszcze bardziej naglące...".

Następca Piotra staje tutaj zarazem jako świadek olbrzymich cierpień

człowieka, jako świadek zagrożeń narodów i ludzkości na miarę

apokaliptyczną. Te cierpienia stara się ogarnąć własnym, słabym ludzkim

sercem, gdy znajduje się wobec tajemnicy Serca Matki, Niepokalanego Serca

Maryi. W imię tych cierpień, ze świadomością zła, jakie narasta w świecie i

grozi człowiekowi, narodom, ludzkości - następca Piotra staje tutaj z tym

większą wiarą w odkupienie świata, w tę Miłość zbawczą, która jest zawsze

większa, zawsze potężniejsza od wszelkiego zła.

Jak wielu jest dzisiaj, w tym również wśród chrześcijan, tych, którzy

sami ogłaszają się jako tłumacze "znaków czasu!". Papież tłumaczy je tu w

pełni swego autorytetu w świetle Fatimy, czerpiąc z orędzia ostrzeżenia,

apele, nadzieje i obietnice dla całej ludzkości. Następnie zawierza

ludzkość Matce Bożej, błagając Ją o przyjęcie tego "wołania nabrzmiałego

cierpieniem ludzi".

Akt zawierzenia i poświęcenia Matce Bożej z Fatimy

Po mszy św. Jan Paweł II dokonał aktu poświęcenia świata Matce Bożej i

Matce ludzkości uroczystą modlitwą, którą odmawiał: "...Pod Twoją obronę

uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko!... W poczuciu tej jedności (z

wszystkimi pasterzami Kościoła) wypowiadam słowa niniejszego Aktu, w którym

raz jeszcze pragnę zawrzeć "nadzieje i obawy" Kościoła w świecie

współczesnym. Przed czterdziestu laty, a także w dziesięć lat później, Twój

sługa Papież Pius XII, mając przed oczyma bolesne doświadczenia rodziny

ludzkiej, zawierzył i poświęcił Twemu Niepokalanemu Sercu cały świat, a

zwłaszcza te narody, które stanowiły przedmiot Twej szczególnej miłości i

troski. Ten świat ludzi i narodów mam przed oczyma również dzisiaj, kiedy

pragnę ponowić zawierzenie i poświęcenie dokonane przez mojego Poprzednika

na stolicy Piotrowej: świat kończącego się drugiego tysiąclecia, świat

współczesny, nasz dzisiejszy świat!".

W Akcie tym zostają również wymienione przede wszystkim narody - ofiary

plagi komunizmu przepowiedzianej przez Matkę Bożą w Fatimie: "W szczególny

sposób zawierzamy Ci i poświęcamy tych ludzi i te narody, które tego

najbardziej potrzebują...", jakże nas przeto boli wszystko, co w Kościele,

w każdym z nas, jest przeciwne świętości i poświęceniu! Jakże nas boli to,

że wezwanie do pokuty, nawrócenia, modlitwy nie spotkało się i nie spotyka

z takim przyjęciem jak powinno! Jakże nas boli, że tak ozięble

uczestniczymy w dziele Chrystusowego Odkupienia!... O Serce Niepokalane!

Pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które tak łatwo zakorzenia się w sercach

współczesnych ludzi - zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży już

nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogi ku przyszłości!".

W pełnej przejęcia modlitwie Papieża wyraźne jest echo przepowiedni i

obietnic Matki Bożej z Fatimy. Papież rozmawia z Matką Niebieską głębią

swego serca strapionego problemami naszego świata. W Niej pokłada całą swą

nadzieję i kończy ten Akt szeregiem "wybaw nas!" Od głodu i wojny - wybaw

nas! Od wojny atomowej, od nieobliczalnego samozniszczenia, od wszelkiej

wojny - wybaw nas! Od grzechów przeciw życiu człowieka od jego zarania -

wybaw nas! Od nienawiści i podeptania godności dziecka Bożego - wybaw nas!

Od wszelkich rodzajów niesprawiedliwości w życiu społecznym, państwowym i

międzynarodowym - wybaw nas! Od deptania Bożych przykazań - wybaw, nas! Od

usiłowań zadeptania samej prawdy o Bogu w sercach ludzkich - wybaw nas! Od

grzechów przeciw Duchowi Świętemu - wybaw nas! Wybaw nas!

Jak podczas przedstawienia dramatycznego, które zmierza ku zakończeniu,

głos Jana Pawła II przybiera na sile w formie crescendo, które panuje nad

placem wypełnionym milionem milczących, poruszonych do głębi pielgrzymów,

biorących udział w tym, co się odbywa. Jego ostatnie słowa brzmią jak

okrzyk dawnego proroka: "Przyjmij, o Matko Chrystusa, to wołanie nabrzmiałe

cierpieniem wszystkich ludzi! Nabrzmiałe cierpieniem całych społeczeństw!

Niech jeszcze raz objawi się w dziejach świata nieskończona potęga Miłości

miłosiernej! Niech powstrzyma zło! Niech przetworzy sumienia! Niech w Sercu

Niepokalanym odsłoni się dla wszystkich światło Nadziei!". Oto jak Jan

Paweł II odnajduje w wydarzeniach historycznych drogę jaką nam pokazała

Matka Boska przed 65 laty, tzn. od rewolucji bolszewickiej do zamachu na

placu św. Piotra; przekazuje on ludzkości wezwanie Matki Bożej i Matki

naszej, i daje nam przykład modlitwy oraz tej ufności w Bogu i Maryi, które

jedne jedyne zdołają uchronić nasz świat od ostatecznej katastrofy.

***

Matka Boża z Fatimy prosząc troje pastuszków, by modlili się o pokój,

oznajmiła im, że tocząca się wówczas wojna zakończy się w ciągu kilku

miesięcy. Jednocześnie ostrzegła ona ludzkość, że jeżeli nie przestanie

znieważać Jej syna, nie uniknie następnej, jeszcze straszniejszej wojny. Na

ludzkość, która nie wysłuchała gorącego wezwania Matki Bożej, spadła druga

wojna światowa.

Dziś apel Matki Bożej jest bardziej naglący niż kiedykolwiek przedtem.

Wystarczy pomyśleć o straszliwej technice wojennej, o arsenałach

przepełnionych śmiercionośną bronią jądrową, które tworzą prawdziwie

apokaliptyczny obraz. Na samą myśl o tym wielu popada w depresję i rozpacz

co do przyszłych losów ludzkości.

18 października 1981, w sześć miesięcy po zamachu, Jan Paweł II odwiedził

Papieskie Kolegium Germanicum i po Mszy św. w Aula Magna zatrzymał się, aby

porozmawiać z profesorami i studentami. Przy końcu, po wielu rozmaitych

pytaniach, jeden z seminarzystów zapytał Papieża: "Jak ocenia Jego

Świątobliwość sytuację światową, biorąc pod uwagę ilość broni, sytuację

polityczną, problem głodu na świecie, zacofanie i tym podobne rzeczy? Czy

można jeszcze uniknąć ogólnej katastrofy?".

Papież odpowiedział: "Pytanie to dotyczy wielu dziedzin. Niech pan

przeczyta dokumenty Stolicy Apostolskiej. Ja pokładam ufność w Miłosierdziu

Bożym. Ja mam jeszcze nadzieję. Od strony czysto ludzkiej jest to wszystko

niezmiernie trudne, lecz Bóg jest zawsze większy niż sobie wyobrażamy". W

encyklice "Dives in misericordia" Jan Paweł II szeroko wyjaśnił i

przedstawił podstawy, na jakich opiera się jego nadzieja.

Papież przypomina przy każdej okazji o Bożym miłosierdziu i związanej z

nim swojej nadziei, zwłaszcza kiedy przestrzega ludzkość przed

niebezpieczeństwem apokaliptycznej wojny. Jednocześnie błaga, by podjęto

wszelkie kroki dla zachowania pokoju w świecie. Jego duszpasterska i

dziękczynna pielgrzymka do Fatimy, jego przemówienie i akt poświęcenia

świata, to wielkie świadectwo wobec świata. W pełnej harmonii z błaganiem

Ojca Świętego wyrażonym w Fatimie w myśl orędzia Matki Boskiej, są także

dalsze Jego prośby wypowiedziane przy otwarciu nieoczekiwanego, ale nie bez

powodu ogłoszonego Jubileuszowego Roku Odkupienia w bazylice św. Piotra 25

marca 1983 r.

"Jezusie Chrystusie, Synu Boga żywego! Dozwól, byśmy wszyscy nawrócili

się w miłości, byśmy poznali w Tobie, w Synu odwiecznej Miłości, Twojego

Ojca, który jest pełen miłosierdzia (Ef 2, 4). Oby cały Kościół na

przestrzeni tego roku, znów odczuł bogactwo Twojego odkupienia, które

polega na odpuszczeniu grzechów i obmyciu win, które gnębią duszę powołaną

do nieśmiertelności. Pomóż nam przezwyciężyć obojętność, lenistwo i

opieszałość. Daj nam odczuć wielkość grzechu i winy. Uczyń nam, Panie, nowe

serce i daj nam pewnego ducha (Ps 51, 12). Panie, pomóż nam, byśmy

odwrócili narastającą grozę i niebezpieczeństwo obecnego świata. Napraw

człowieka. Strzeż narody. Nie dopuść do dzieła zniszczenia, które grozi

współczesnej ludzkości.

Panie Jezu Chryste, niech dzieło Twego odkupienia okaże się mocniejsze. O

to błaga Cię Kościół w tym roku za wstawiennictwem Twojej Matki, którą sam

dałeś nam za Matkę wszystkich ludzi.

Nadzwyczajny Rok Święty Odkupienia niech zacznie okres łask dla całego

chrześcijaństwa w duchu orędzia z Fatimy: Nieustannie modlić się,

pokutować, wystrzegać się ciężkich grzechów i ofiarować się za drugich. W

jaki sposób my, jako lud Boży, wykorzystamy ten czas łaski wspólnie z

kapłanami i biskupami oraz jak będziemy się starać, by uzyskać głębszą

świadomość winy i grzechu, by utworzyć w sobie nowe serce? Chodzi tu o

wielkie rzeczy, które są rzucone na szalę, gdy patrzymy ze współczesnego

punktu widzenia.

Wielu mówi, że ta sytuacja jest poważna i krytyczna, ale nie jest

beznadziejna. Dziś jednak jest bardziej dramatyczna i napięta niż przed

trzynastu laty, na początku tego procesu historycznego, który nazywamy

"Detente" - odprężeniem. Wyścig światowych zbrojeń wydaje się wzrastać bez

końca. Nie mam obawy przed tym absurdalnym i niebezpiecznym wyścigiem, ale

bardziej boję się tych ludzi, którzy tak bezwzględnie walczą przeciwko Bogu

i przeciwko ludowi Bożemu jak to ma miejsce od czasu rewolucji

październikowej. Mam lęk przed takimi ludźmi, których serca pełne są

nienawiści do Boga.

Jeżeli pewnego dnia wrogość i walka skierowane przeciwko Bogu skończą

się, świat odzyska prawdziwą szansę pokoju. Jednak i to zależy od nas, to

jest od tego jak będziemy realizować apel Maryi nawołujący do ocalenia

nieprzyjaciół Boga. Taki przykład znajdujemy u trojga dzieci z Fatimy.

Prześladowani rosyjsko-prawosławni chrześcijanie proszą, by wierzący bracia

i siostry na Zachodzie modlili się za ich kraj, Rosję, w duchu orędzia z

Fatimy. Godnym uwagi jest, że dla Matki Bożej nie istnieją żadne podziały

Kościoła. Ona jest Matką wszystkich. Siostra Łucja z naciskiem powtarza, że

Matka Boża w sposób szczególny miłuje serdeczny lud rosyjski, co jest

zrozumiałe, kiedy przypomnimy sobie stare tradycje tego narodu, który Matkę

Bożą szczególnie czcił i kochał. Aż do rewolucji 1917 r. nie było w tym

kraju domu, rodziny, w której ikona Maryi nie byłaby na zaszczytnym

miejscu. Jako dobra i miłosierna Matka kocha ten swój naród szczególnie od

czasu, kiedy w dwudziestym wieku stał się on obiektem ataków nieprzyjaciół

Jej Syna i musi nieść jarzmo wrogości wobec Boga. Bardziej niż ktokolwiek

potrzebuje on rzeczywistej pomocy i skutecznej obrony Matki Bożej.

"W końcu moje Niepokalane Serce zatryumfuje; Rosja się nawróci..."

Nawrócenie Rosji - trudny i długotrwały proces - trwa od lat. Nie można go

powstrzymać. Wraz z Hamischem Fraserem powiedzmy: Od naszej gotowości

uczynienia tego, o co prosiła nas Matka Boża w 1917 r. zależy, kiedy Rosja

się nawróci, a szczególnie jej przywódcy, i czy nastanie nowa wojna

światowa lub nie.

Nie pomogą tutaj marsze pokojowe ani wiele słów, bardziej liczy się tu

solidarność z Bogiem, który jest włodarzem serc także możnych tego świata,

który jest Twórcą i Dawcą pokoju. Dlatego - powtarzam to z naciskiem -

jesteśmy niezmiernie odpowiedzialni za naszą epokę. Nawrócenie naszych

braci, którzy lekceważą Boga lub walczą przeciwko Niemu, zależy od naszej

współpracy w tym dziele pojednania ich z Bogiem. Czego więcej życzy sobie

Najświętsza Pani jak nawrócenia swoich dzieci do Boga!

Wydaje mi się właściwe przypomnieć tu niektóre słowa wypowiedziane przez

Aleksandra Sołżenicyna podczas konferencji, którą wygłosił pod koniec maja

1983 r. z okazji odbierania nagrody "Templeton" w Londynie: "Kiedy byłem

jeszcze dzieckiem, od starszych ludzi słyszałem takie tłumaczenie wielkich

zmian zachodzących w Rosji: "Ludzie odrzucili ze swego środowiska Pana Boga

i dlatego spotkały nas te nieszczęścia". Takie tłumaczenie znajduję także

dla współczesnej przerażającej sytuacji. Wielkie zbrodnie naszego stulecia

zrodziły się z błędów sumienia ludzkiego, które utraciło poczucie dążenia

do Boga. Wielką zbrodnią była pierwsza wojna Światowa. Wyjaśnienie tej

straszliwej wojny można znaleźć tylko w tym, że umysł ludzki przyćmił się.

Władcy utracili poczucie Bożej mocy, która jest ponad nimi. Przecież tylko

złość, która zrodziła się z nienawiści wobec Boga, mogła doprowadzić

człowieka do tego, by sięgnął po tak okropną broń jaką jest trujący gaz.

Okres po drugiej wojnie światowej charakteryzuje się zaprzeczeniem wartości

Bożych w ludzkim sumieniu. Już Dostojewski w swoim czasie zwracał uwagę:

"Nastąpią w świecie straszliwe wydarzenia, na które nikt nie będzie

przygotowany. Zły duch opanuje zewsząd świat". W rzeczywistości jesteśmy

świadkami szalejącej burzy bezbożnego komunizmu i ateizmu, która zalewa

wszystkie kontynenty. Wydaje się, że będziemy świadkami zniszczenia całej

naszej planety, świadkami samobójstwa ludzkości. Wiek dwudziesty jest

zalewany powodzią ateizmu. Obserwujemy upadek moralności i utratę szacunku

wobec trwałych wartości.

Powierzchowna obojętność i ideologie ostatnich dwóch stuleci, które

postawiły nas nad przepaścią nuklearnego samobójstwa, stawiają jedyną

alternatywę: zacznijmy znowu szukać pomocnej dłoni naszego wspólnego Ojca,

którą odrzuciliśmy tak lekkomyślnie i pochopnie. Tylko wtedy otworzą się

nam oczy i zrozumiemy zbrodnię, której się dopuściliśmy, a nasze dłonie

odnajdą drogę naprawy. Wiara w Boga jest najwyższą wartością, jest

ważniejsza niż oddech. Ateizm, który terroryzuje cały świat tę wiarę

nienawidzi - i wciąż walczy przeciwko niej. Zwycięstwo jednak do niej

należy".

Nadzwyczajny , Jubileusz Odkupienia, ogłoszony przez Papieża

niespodziewanie, lecz nie bez powodów, może stać się okresem łaski w pełnej

harmonii z ewangelicznym orędziem z Fatimy: "Nawracajcie się i czyńcie

pokutę:. Ponadto może stać się początkiem owego "plonu", który ogarnia cały

świat. Dramat na placu św. Piotra w maju 1981 r. przeraził świat i

wstrząsnął ludzkimi sumieniami. Dzięki Bogu, który jeden może i potrafi

przemienić zło na dobro, dramat groźnego zranienia Papieża wywołał reakcję,

która nigdy dotąd nie wydarzyła się w historii: cały świat zjednoczył się w

modlitwie i w ofierze za jednego człowieka, ciężko ranionego.

Obraz Karola Wojtyły z 13 maja 1981 r., nie jakiegoś zwykłego człowieka,

lecz Namiestnika Chrystusowego, rannego i krwawiącego, widziany w świetle

innego 13 maja sprzed 65 lat w Fatimie oraz w kontekście rewolucji

bolszewickiej z tego samego 1917 r., powinien być dla każdego z nas, zanim

stanie się ostrzeżeniem, pełnym miłości wezwaniem miłosiernego Boga Ojca do

przyjęcia z radością apelu z Fatimy o nawracanie się i czynienie pokuty.

Powinniśmy odpowiedzieć nań z entuzjazmem.

A może chcemy poczekać na jeszcze jeden znak z Nieba? Lecz któż zdoła go

później opisać?

***

W dziejach rodziny ludzkiej stało się to, czego pragnęła Matka Boża w

Fatimie. Ojciec Święty Jan Paweł II 25 marca 1984 r. na placu Św. Piotra w

obecności przedstawicieli Biskupów i wiernych całego świata powtórzył

wypowiedziany w pierwszą rocznicę swego ocalenia Akt Konsekracji rodziny

ludzkiej, wszystkich narodów, a szczególnie tych, które pragnęła Maryja

podczas fizycznej obecności w Fatimie.

Zaskakujący epilog planu Opatrzności

Krótko przed zakończeniem przygotowań tego wydania odbyło się w Rzymie

historyczne spotkanie, które jest w ścisłym związku z tematem tej książki:

Jan Paweł II odwiedził swego zamachowca Ali Agcę. Jest więc zrozumiałe, że

to wydarzenie musi być chociaż krótko na kilku stronach wspomniane.

Podczas swojej trzy i pół godzinnej wizyty w rzymskim więzieniu Rebibbia

Papież został bardzo serdecznie przywitany przez około 500 więźniów

przeważnie politycznych. W swoim przemówieniu Ojciec Święty mówił o

godności ludzkiej więźniów i podkreślił ich prawo do sprawiedliwego

traktowania. Dalej Ojciec Święty wyznał, że wizyta ta poruszyła go do głębi

i że pragnąłby porozmawiać z każdym z nich z osobna. "Jestem przekonany, że

taka rozmowa pozwoliłaby wykazać, jaką głębię uczuć i bogactwo

człowieczeństwa kryje w sobie każdy z Was" - powiedział. Potem dokładnie

między 12.10 a 12.30 mógł Jan Paweł II porozmawiać przynajmniej z jednym ze

znaczniejszych więźniów - ze "swoim" zamachowcem - Mohamedem Ali Agca.

"To, co powiedzieliśmy sobie nawzajem, pozostanie tajemnicą między mną a

nim. Rozmawiałem z nim tak, jak się rozmawia z bratem, któremu przebaczyłem

i do którego mam zaufanie". To było wszystko, co Jan Paweł II powiedział na

temat tej rozmowy do dziennikarzy.

Wobec tej tajemniczej rozmowy przeprowadzonej po cichu w celi więziennej,

wszelkie komentarze i próby interpretacji byłyby nie na miejscu. Jednak do

tego zadziwiającego "dramatu przebaczenia i pojednania" - jak to czytamy w

czasopiśmie "Time" - chciałbym tylko dorzucić: Ojciec Święty przebaczył

szczerze swemu zamachowcowi zaraz po zamachu i modlił się za niego w czasie

jazdy do szpitala, co w cztery dni później ciężko ranny Papież słabym

głosem z polikliniki Gemelli ogłasza światu. Nawet niektórzy nie mogli

zrozumieć tego autentycznie chrześcijańskiego gestu, a jeszcze mniej,

naśladować go w tym. Było też i wielu takich ludzi, którzy modlili się za

Mohameda Ali Agcę. I nie daremnie.

Zamach z 13 maja 1981 r. wstrząsnął światem. Wydarzenie to określono jako

"bezsensowny, absurdalny czyn", który prowadzi do moralnego chaosu.

Niektórzy ludzie wyrażali głęboki niepokój, co się z tym światem stanie,

skoro coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć. Inni widzieli w tym

świętokradczym czynie syntezę zła naszego stulecia. Stało się jasne, że na

placu Św. Piotra zderzyło, się dwa znaki głęboko przeciwstawne: znak

piekielnej nienawiści i znak wszystko przebaczającej miłości. Siły

ciemności chciały tu przez uzbrojoną rękę zabić Zastępcę Chrystusa jako

Dobrego Pasterza wyciągającego swoje ręce do obecnych na placu pielgrzymów,

aby przez nich ogarnąć ramionami cały świat.

Ale gdy te siły ciemności tu się podniosły, tu też w podwójnym sensie

poniosły porażkę: po pierwsze, nie osiągnęły swego szatańskiego celu; po

drugie, wystarczyła szczera chrześcijańska miłość, która wszystko znosi,

wszystko wybacza i nigdy nie ustaje, a zwycięża diabelskie zło.

Pominąwszy nieliczne negatywne opinie na temat tej wizyty Papieża w

więzieniu stwierdzić można, że doniesienia i komentarze odnośnie tego

historycznego wydarzenia były jednoznacznie pozytywne. Według mojej opinii

najlepiej i najobszerniej przedstawił to "Time" w wyd. z 9 stycznia 1984

r., nr 2 w artykule pod tytułem "Why forgive" (Dlaczego przebaczenie).

"Trudno byłoby wyobrazić sobie doskonalszą konstrukcję jakiegokolwiek

dramatu" - stwierdził "Time" w tym artykule.

Latem 1983 r. została uprowadzona w Rzymie 15-letnia Emanuela Orlandi.

Rodzina Orlandi należy do tych paruset ludzi, którzy mieszkają w Watykanie.

Tam zatrudniony jest ojciec Emanueli. Porywacze postawili warunki jej

wyzwolenia: natychmiastowe uwolnienie Ali Agca i jego wyjazd do NRD. Z tej

okazji zamachowiec mógł przyjechać znów do Wiecznego Miasta i wypowiedzieć

się na ten temat przed dziennikarzami. Agca odrzucił zdecydowanie żądania

porywaczy, a podstawowy sens jego wypowiedzi jest zawarty w zdaniu, które

wypowiedział nie bez głębokiego wzruszenia: "Io sono pentito ed io ammiro

Papa" (Żałuję tego i podziwiam Papieża).

Jego zgoda na wizytę, jego spotkania z Papieżem i jego zachowanie się

przekonują, że jego skrucha jest szczera. Jeżeli pomyślimy, jak bardzo

modlono się za tego "biednego chłopca", to wówczas jego żal i nawrócenie

okazuje się tylko logiczną konsekwencją tych duchownych sił modlitwy i

ofiary, które wypraszają łaskę Boga i w konsekwencji muszą je osiągnąć.

Miłość jest zawsze silniejsza... i to udowadnia zmiana postawy zamachowca

dokonana dzięki przebaczającej miłości Papieża i modlitwy wielu ludzi.

Oznacza to nie tylko zwycięstwo dobra nad złem, miłości nad nienawiścią,

ale daje nam także przykład dodający odwagi. W rzymskim więzieniu Rebibbia

Papież przygarnął do siebie zamachowca. Mohamed Ali Agca schylił się

głęboko przed nim i wyraźnie poruszony, pocałował, jego rękę.

Obydwaj: Papież Jan Paweł II i, od tego spotkania 27 grudnia 1983 r.

także Mohamed Ali Agca stali się dla nas głębokim i bardzo aktualnym

wezwaniem do zastanowienia i refleksji.

Kilka minut po tym spotkaniu, podczas wizyty w żeńskiej części więzienia,

powiedział Papież: "Dziś po przeszło dwu latach mogłem spotkać się z

zamachowcem na moje życie i zapewnić go, że mu przebaczyłem i to zaraz po

zamachu, jak to także publicznie oświadczyłem z łóżka szpitalnego

natychmiast jak to było możliwe.

Wierzę, że to dzisiejsze spotkanie zrealizowane w ramach Świętego

Jubileuszowego Roku Odkupienia jest naprawdę opatrznościowe. Spotkanie to

nie było ani zaplanowane, ani zaprogramowane. Zaistniało poprostu, a Pan

nasz Jezus Chrystus dał mi tę łaskę, że spotkaliśmy się jako ludzie i jak

bracia. Wierzę, że tę łaskę dał także i jemu".

Jeżeli pozwolę sobie tu jeszcze coś dodać, to tylko tę modlitwę: Panie

Jezu Chryste, obdarz nas wszystkich mocą do wzajemnego przebaczania i

spraw, abyśmy w ludziach widzieli Twoich braci i Twoje siostry, i abyśmy

wychodzili im z miłością naprzeciw. Szczególnie prosimy: daj nam łaskę,

abyśmy byli zawsze gotowi prosić Twojego Ojca o przebaczenie, kiedy

obraziliśmy Jego i Twoich braci. Amen.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Umorzenie śledztwa w sprawie zamachu na papieża po kanonizacji
Wikileaks Watykański zamach Clinton Obamy i Sorosa na papieża Benedykta 2
ZEZNANIA S GILA ZAMACH NA LENINA
ZEZNANIA FANI KAPLAN ZAMACH NA LENINA
Nieudany zamach na Hitlera
Zamach na Polske
Krótkie ściągi, POCZATKI III RP, PRZYCZYNY POLSKIEGO SIERPNIA 1980-16 X 1978 wybór Karola Wojtyły na
zamach na WTC, Zachód - czy lepszy od Wschodu, Zagranica
Nieudany zamach na ambasadora USA (13 07 2009)
Zamach na Hitlera w Warszwie, DOC
Zamach na dziedzictwo Solidarności
Zamach na dzieci, RODZINA
Zamach na dzieci, Rodzina katolicka
Bulyczow Kir Policja Intergalaktyczna Zamach Na Tezeusza
Próba zamachu na Adolfa Hitlera, DOC
Wstrząsające kulisy zamachu na ks

więcej podobnych podstron