Sebastian Labo
Zamach na Papieża
w świetle Fatimy i w cieniu jednej rewolucji
Pro Fratribus - Rzym
Przepisała Marianna Żydek
Drogim rodzicom z wyrazami wdzięczności
Wprowadzenie
Książka ta, wydana najpierw w języku niemieckim, była pierwszą publikacją
o zamachu na Papieża Jana Pawła II. W międzyczasie ukazały się w różnych
językach inne książki poświęcone temu tematowi. Tym niemniej praca ta
pozostała jedyną, która przedstawia tragedię z 13 maja 1981 r. "w świetle
Fatimy", to znaczy w świetle przepowiedni, jakie Matka Boża przekazała 65
lat temu trojgu pastuszkom. W jednej z nich Matka Boża uprzedzała, że
"Ojciec Święty wiele będzie musiał wycierpieć".
Być może wręcz konieczny był ten krwawy zamach, by wstrząsnąć sumieniami
ludzkimi i przypomnieć chrześcijanom, że należy odnieść się z pełną powagą
do objawień małej Hiacynty, której ukazała się "biała postać z plamami krwi
na placu Św. Piotra".
Widzenie Hiacynty stało się bolesną rzeczywistością. Jedynie cud zdołał
uratować Jana Pawła II, gdy dosięgnął go cios śmiercionośnej ręki.
Diabelska próba zamordowania Namiestnika Chrystusowego w jego własnym domu,
podczas gdy pełnił on służbę Pasterza i Ojca, nastąpiła dokładnie tego
samego dnia w 64 lata po pierwszym ukazaniu się "Białej Pani" w Cova da
Iria.
Sam Papież podkreślił w swej homilii w Fatimie ten tajemniczy zbieg
okoliczności:
"...Przybywam więc tutaj w dniu dzisiejszym, gdyż właśnie w tym dniu
ubiegłego roku, na placu Św. Piotra w Rzymie, został dokonany zamach na
życie papieża, co zbiegło się w tajemniczy sposób z datą pierwszego
objawienia w Fatimie, które miało miejsce w dniu 13 maja 1917 r. Daty te
spotkały się ze sobą w taki sposób, że musiałem odczuć, iż jestem tutaj
przedziwnie wezwany. I oto dzisiaj przybywam. Przybywam po to, ażeby na tym
miejscu, które, jak się wydaje, zostało szczególnie wybrane przez Matkę
Boga, dziękować Bożej Opatrzności..."
Słowami tymi Jan Paweł II sam potwierdził ścisłą zbieżność między
zamachem a Fatimą, zbieżność, która jest główną tezą niniejszej książki.
Autor jej, Ojciec Sebastian Labo TJ, mój współpracownik, wyznał mi rok
temu, jak wielka była jego radość, gdy usłyszał, że Papież zapowiedział swą
podróż do Fatimy.
Wydanie włoskie poszerzone zostało o rozdział poświęcony wizycie Jana
Pawła II w Fatimie i zawiera ponadto zasadniczą myśl jego homilii oraz akt
zawierzenia świata Matce Bożej z Fatimy.
Czytelnik będzie miał dzięki temu możność zaznajomienia się z homilią
Ojca Świętego oraz przemyślenia jej głębokiej perspektywy i aktualności.
Trudno o zachowanie obojętności wobec tego tekstu. Lecz chrześcijanin
winien również zadać sobie pytanie: co chciał nam oznajmić Bóg,
dopuszczając "dramat na placu Św. Piotra?" Odpowiedzi na to udziela właśnie
orędzia z Fatimy. Apel Matki Bożej objawia nam miłosierdzie Boga.
Wizyta Jana Pawła II w Fatimie była nie tylko wyrazem wdzięczności w
stosunku do Tej, która ocaliła mu życie, lecz również okazją dla ludzi,
zwłaszcza dla chrześcijan, by odpowiedzieli bezzwłocznie na apel Matki
Bożej, wzywającej do modlitwy, pokuty i życia godnego chrześcijan.
Ja sam nie mam wątpliwości, że od tej odpowiedzi na przesłanie z Fatimy
zależy dziś pokój na świecie i możliwość naszego przeżycia. Książka ta ma
na celu skłonić do refleksji i czynów, które doprowadziłyby do pojednania z
Bogiem i z bliźnim, warunku koniecznego dla sprawiedliwego, stałego i
niewzruszonego pokoju.
Rzym, 25.III.1983
święto Zwiastowania i dzień otwarcia Nadzwyczajnego Roku Świętego
Paweł Hnilica, Biskup tytularny Rusado
Przedmowa
Habent sua fata libelli
I książki mają swój los
Niewiele miesięcy po zamachu na Papieża Jana Pawła II w dniu 13 maja 1981
r. kilkakrotnie zapytywałem "mego" księgarza, czy nie posiada jakiejś
książki poświęconej temu dramatycznemu wydarzeniu. Za każdym razem
odpowiedzią było suche "nie". Byłem tak poruszony, że postanowiłem napisać
tę książkę, która w rok po ukazaniu się w wydaniu niemieckim ujrzała
światło dzienne w języku włoskim.
Książka tematycznie podzielona jest na dwie części. Pierwsza z nich
obejmuje 12 rozdziałów o chrakterze przeważnie dokumentarnym: sytuacja i
atmosfera na placu Św. Piotra tuż przed zamachem i po zamachu do godziny
dwunastej w nocy, krótki przegląd natychmiastowych reakcji we Włoszech, w
Polsce i innych krajach, życzenia powrotu do zdrowia od chrześcijan i osób
innych wyznań, polityków, dzieci, młodzieży, ludzi starszych i chorych,
jako że dziesiątki tysięcy osób w oświadczeniach publicznych, telegramach i
listach przesłanych Ojcu Świętemu dały wyraz swemu oburzeniu i nadziei oraz
zapewniały o modlitwie o jego wyzdrowienie. Analiza reakcji międzynarodowej
prasy na zamach uzupełnia ten przegląd. Działalność Papieża przebywającego
w szpitalu i próba odpowiedzi na ogólnie stawiane pytanie, jak mogło się to
wszystko wydarzyć, zamykają pierwszą część.
Nie chciałem jednak ograniczyć się do samej dokumentacji i w związku z
tym w drugiej części dokonałem próby wyjaśnienia ukrytego sensu zamachu.
Jeśli bowiem nawet jeden włos nie spada z głowy, o ile nie jest to wolą
Boga, jeśli to wszystko, co dzieje się, choćby było bolesne, następuje za
pozwoleniem Boskim i jest przez Boga zamierzone dla naszego ostatecznego
dobra, to można, a nawet trzeba zastanowić się nad tym, co chciał On nam
oznajmić pozwalając na dokonanie zamachu przeciwko Namiestnikowi
Chrystusowemu.
"Madonna z Fatimy uratowała Papieża". Zdanie to zostało wypowiedziane
przez wielu na placu Św. Piotra i w innych miejscach, kiedy Papież, pomimo
utraty ogromnej ilości krwi, nie zmarł na miejscu zamachu. "Jedna ręka
wymierzyła broń, a druga zmieniła kierunek kuli" - zauważył sześć miesięcy
później sam Papież.
Czy dramat na placu Św. Piotra ma jakiś związek z objawieniami w Fatimie
i z Wielką Rewolucją Październikową z 1917 r.? Odpowiedź na to pytanie jest
głównym celem książki. Wizyta Jana Pawła II w Fatimie potwierdziła moje
przekonanie, że istnieje ścisły związek między tymi wydarzeniami.
Koblencja - Rzym, 2.II.1983,
święto Ofiarowania Pana Jezusa.
O. Sebastian Labo SJ
Autor
I.
Środa, 13 maja 1981: tragedia na placu Św. Piotra
"Nie można wyrazić tego słowami, trzeba było to zobaczyć!" - powiedział
kardynał Pragi, Frantisek Tomasek, jeden z nielicznych biskupów obecnych na
audiencji owego popołudnia w środę. Któż mógłby pomyśleć, że w dwadzieścia
minut po pojawieniu się Ojca Świętego na placu Św. Piotra, w otoczeniu 40
tysięcy pielgrzymów, jeden z nich wzniesie rękę nie po to, by powitać
Namiestnika Chrystusowego lub poprosić go o udzielenie błogosławieństwa,
lecz po to, by oddać doń strzał!
W kilka dni później kardynał Tomasek opisał w Radio Watykańskim w języku
czeskim, jako naoczny świadek, dramat z 13 maja. Jest to osobiste
świadectwo biskupa, który poznał Karola Wojtyłę dwadzieścia lat temu
podczas II Soboru Watykańskiego i następnie pozostawał w bardzo ścisłym
kontakcie z biskupem Krakowa: z oczywistych powodów - bliskości
geograficznej oraz wspólnych problemów związanych z ateistycznym ustrojem
panującym zarówno w Polsce, jak i w Czecho - Słowacji.
***
13 maja po południu tłum zgromadzony przed Bazyliką Św. Piotra oczekiwał
z radością pojawienia się Ojca Świętego. Wszystko odbywało się jak zwykle.
Oczekiwanie stawało się coraz gorętsze, jak wskazywała na to reakcja grupy
młodzieży skandującej słowa powitania. Dzwony wybiły godzinę piątą - znak,
że zbliżała się upragniona chwila. Nagle z tłumu wznoszą się okrzyki
entuzjazmu: zbliżał się, stojąc w dżipie, Ojciec Święty. Rozsyła powitalne
znaki we wszystkie strony, błogosławi, ściska niezliczoną ilość rąk,
ojcowski uśmiech ani na chwilę nie opuszcza jego ust. W chwili, gdy wciąż
uśmiechnięty zwraca on jednemu z pielgrzymów pełną radości córeczkę po
uściśnięciu jej i pobłogosławieniu następuje coś tak nieoczekiwanego jak
grom z jasnego nieba. Słychać strzały, polski kapłan, Stanisław Dziwisz,
osobisty sekretarz Papieża i kamerdyner Angelo Gugel podtrzymują padającego
Ojca Świętego, podczas gdy jego biała szata zabarwia się krwią. Nie sposób
opisać ogólnego zaskoczenia, trzeba było to oglądać. Dżip Papieża z ogromną
szybkością pędzi w kierunku Bazyliki, przed którą w czasie audiencji stoją
zawsze karetki pogotowia ratunkowego. Jan Paweł II zostaje umieszczony w
jednej z nich. Wyrusza ona natychmiast do kliniki Agostino Gemelli. Nikt z
obecnych nie jest w stanie powstrzymać łez. Słychać szlochy, ale przede
wszystkim modlitwy, modlitwa bowiem dodaje światła i siły w
najtrudniejszych chwilach.
O godzinie 18 Ojciec Święty znajduje się już na stole operacyjnym.
Stracił tyle krwi, że trzeba dostarczyć mu przy pomocy transfuzji 3 litry
nowej krwi. Stwierdza się groźną ranę od broni palnej w jamie brzusznej
oraz dwie lżejsze rany na prawym ramieniu i na palcu wskazującym lewej
ręki; nie został na szczęście, uszkodzony żaden organ ważny dla życia.
Operacja zakończyła się około godziny 23.30, po czym przeniesiono Ojca
Świętego na oddział reanimacji.
W czwartek, w piątek i w sobotę w pokoju jego została odprawiona msza
św., podczas której Papież przystąpił do komunii św. Z nieustającej
modlitwy czerpał wielki spokój wewnętrzny. Już w niedzielę zdołał on,
siedząc na łóżku, koncelebrować mszę św. wraz ze swymi dwoma sekretarzami
osobistymi.
Kontynuuje swą pracę apostolską, zjednoczony z Chrystusem w modlitwie,
akceptując cierpienie w łączności z Maryją Matką: ta postawa pomaga mu
najbardziej w urzeczywistnieniu jego motta - "Totus Tuus".
Cyniczny zamachowiec, dwudziestotrzyletni Mehemet Ali Agca, po zamachu
próbował ucieczki, ale został zatrzymany przez policję. Interpol posiada
jego życiorys: dwa lata temu Agca groził zamordowaniem Papieża, podczas
wizyty Ojca Świętego w Turcji. W Rzymie zatrzymał się w hotelu w pobliżu
Watykanu i stamtąd wiele razy telefonował za granicę. Policja odkryła też
że miał przy sobie pokaźną sumę pieniędzy. Jego częste podróże po Europie,
liczne kontakty oraz spora suma pieniężna, jaką dysponował, nigdzie nie
pracując, wskazują na to, że akcja jego była zamierzona i zaplanowana.
Poza Ojcem Świętym zranione zostały dwie kobiety, które znajdowały się w
pobliżu. Jedna z nich, Amerykanka odniosła ciężkie obrażenia.
Wstrząsającym jest fakt, że w naszym społeczeństwie, które chlubi się
przynależnością do epoki o wysokim stopniu rozwoju kultury i techniki,
istnieje jednocześnie tego rodzaju "dżungla": jest to rak moralny, który
powinien być usunięty wraz z korzeniami. Ojciec Święty widzi w zamachowcu
biednego wykolejeńca i w sercu swym wybacza mu to, co uczynił.
Dramat 13 maja jest apelem do całego obecnego społeczeństwa, by dokonało
poważnego rachunku sumienia wołaniem o ratunek (S.O.S.), sygnałem alarmowym
dla całego świata, a zwłaszcza dla rządów: "uczyńcie natychmiast wszystko,
co niezbędne, by przedsięwziąć zasadnicze środki dla przeciwdziałania
gwałtowi, dla uniemożliwienia zwycięstwa dżungli nienawiści i mordu nad
cywilizacją zrozumienia, wzajemnej pomocy i miłości. Starajcie się o
poszanowanie we wszystkich krajach godności człowieka, wcielając w życie
wszystkie jego fundamentalne prawa". Właśnie obecny Papież głosi
nieustannie tę konieczność we wszystkich swoich wypowiedziach, tak w
Rzymie, jak podczas zagranicznych podróży. Jednocześnie zwraca on uwagę na
fakt, że poszanowanie wolności religijnej jest zasadniczą gwarancją
poszanowania wszystkich innych praw człowieka. Prawdą jest to, co wypisała
młodzież na transparentach niesionych podczas pochodu przez cały Rzym
"Chrystus lub śmierć": albo Chrystus, życie i zbawienie, ocalenie ludzkiej
godności, godności rodziny i małżeństwa, narodu i całej społeczności
ludzkiej, albo zguba, zniszczenie, upadek i śmierć!
My zaś chcemy żyć życiem pełnym i szczęśliwym i to nie tylko podczas
naszego krótkiego istnienia tu, na ziemi, lecz zwłaszcza po śmierci, w
wiecznym życiu Jedynie Chrystus może nam oznajmić: "Ja przyszedłem po to,
aby miały życie i miały je w obfitości" (J 10, 10)... "Ja jestem drogą i
prawdą i życiem" (J. 14, 6). Dlatego też każdy z nas powinien umacniać swój
związek z Chrystusem w życiu osobistym, w małżeństwie, w rodzinie, w
miejscu pracy, w codziennych stosunkach z innymi, zawsze i wszędzie.
W chwili obecnej wspominajmy w szczególny sposób w modlitwach naszych
Ojca Świętego, by zdołał on jak najszybciej powrócić do tej wielkiej misji,
która mu została poruczona nie tylko dla dobra ludu Bożego w Kościele, lecz
dla całej ludzkiej wspólnoty. Powtarzajmy z naciskiem słowa modlitwy:
"Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi..." (Łk 24, 29).
Plac Świętego Piotra i klinika Gemelli po zamachu
Początkowo jedynie pielgrzymi stojący w pobliżu Papieża zdali sobie
sprawę, z trwogą i przerażeniem, z dramatycznego zamachu, gdy zobaczyli,
jak Ojciec Święty z wyrazem cierpienia na twarzy padł w ramiona sekretarza,
księdza Dziwisza. Pozostałym pielgrzymom wydawało się, że strzały wywołane
są przez sztuczne ognie. Stado gołębi wzbiło się w powietrze. Nikt nie
przypuszczał, że ptaki te, symbolizujące pokój, ulatują tym razem, by
schronić się w niebie. Dopiero kiedy usłyszano pierwsze wycie syreny i dżip
z Papieżem, podtrzymywanym przez jego pomocników, podążył z dużą szybkością
w kierunku Watykanu, plac ogarnęło przerażenie i nastąpiło grobowe
milczenie, przerywane jedynie krzykami dwóch ranionych kobiet. Jedna z
nich, pochodząca z Jamajki, zachowywała spokój; druga, przybyła z Chicago,
krzyczała głośno z bólu. Była to kobieta polskiego pochodzenia i to
również, jak Papież, z Wadowic. Ona też została ciężko ranna. Wkrótce
kobiety te umieszczono w karetkach pogotowia, które zawiozły je do szpitala
Ducha Świętego, odległego o 500 metrów. Na plac powróciło milczenie
przerywane jedynie płaczem i szlochami, płakały też dzieci przestraszone
tym, co się stało.
Zło, które chciało zgasić życie herolda miłości, dobra i pokoju, ukazało
przez chwilę swoje potworne oblicze i pozostawiło po sobie echo
przerażenia. Tylko na chwilę, dzięki Bogu.
Padają pierwsze pytania: "Czy Papież żyje?", "Kto strzelał?". Atmosfera
jest napięta do maksimum, ale czterdzieści tysięcy pielgrzymów, za
wyjątkiem nielicznych, nie daje oznak paniki. Na podium, na wprost
mikrofonu, do którego miał przemawiać Papież, staje jezuita ks. Kazimierz
Przydatek, od 1975 kierownik ośrodka polskich pielgrzymów w Rzymie, znany
zarówno w Polsce, jak i we Włoszech ze swojej działalności szczególnie na
rzecz pątników. Głosem głębokim i pełnym przejęcia intonuje wpierw "In
nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti", a następnie "Pater Noster" i
"Ave Maria". Napięcie znajduje właściwe ujście, odpowiadają tysiące
pielgrzymów, odmawiany jest pierwszy Różaniec za rannego Papieża.
Po każdym dziesiątku rozlega się polska pieśń: o jakieś pięćdziesiąt
kroków od mikrofonu zgromadziła się setka rodaków Karola Wojtyły,
przybyłych ze wszystkich stron Polski, by jak w każdą środę powitać ze
szczególną radością "swego" Papieża, uścisnąć mu rękę i złożyć skromne dary
przywiezione z ojczyzny. Są odświętnie ubrani, przed rozpoczęciem audiencji
śpiewali, klaskali w dłonie, powiewali biało-czerwonymi sztandarami. Teraz
ból i smutek zajęły miejsce ich wcześniejszej radości i entuzjazmu. Jedna z
grup przybyła z Częstochowy, z biskupem Stefanem Barełą na czele: miała ona
złożyć Papieżowi w darze ogromny obraz Matki Boskiej Jasnogórskiej.
Czy Papież będzie jeszcze mógł stać się jego właścicielem? Dwoje ludzi
przenosi obraz na podium i umieszcza na tronie Papieża, inni pielgrzymi
składają tam róże. Czarna Madonna zajmuje miejsce tego, który ofiarował się
Jej jako "Totus Tuus", gdy tymczasem lekarze walczą ze śmiercią o jego
życie, a cały świat oczekuje z zapartym tchem wyniku tej walki.
Powoli modlitwa przynosi spokój i nadzieję tłumowi zgromadzonemu na
placu. Kiedy kapłan, po trzeciej dziesiątce różańca, intonuje polski hymn
pokutny "Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił?", nikt z Polaków nie może
powstrzymać się od płaczu, inni też intuicyjnie pojmują jego treść i są nim
poruszeni.
Wkrótce po godzinie 18 nadchodzi z kliniki Gemelli pierwsza wiadomość,
którą ksiądz Kazimierz przekazuje modlącym się przez mikrofon: "Ojciec
Święty został ciężko raniony w brzuch od wystrzału z broni palnej. Dwie
pozostałe rany nie grożą poważnymi konsekwencjami. Parę minut przed godziną
18 lekarze rozpoczęli operację, Ojciec Święty wcześniej wyspowiadał się i
otrzymał ostatnie namaszczenie". Tłum wzdycha z ulgą: Papież żyje!
Następnie jedni do drugich zwracają się z zapytaniem, pełni
zaniepokojenia: "Ale czy to przeżyje?".
Tłum trwa w modlitwie, nad placem unosi się lekki wiatr, powoli robi się
ciemno. Polski ksiądz modli się już od przeszło godziny wraz z pielgrzymami
w miejscu, skąd miał przemawiać Papież podczas audiencji. Następnie dołącza
się doń włoski kapłan i modlitwy wraz ze śpiewami kontynuowane są w języku
włoskim. Na miejscu, w którym dokonany został zbrodniczy zamach, ktoś
złożył kwiaty w formie krzyża, niektórzy z obecnych zapalają świece.
Około godziny 19 nadchodzi z kliniki Gemelli nowa wiadomość. Tłum
przyjmuje ją z ulgą: nie został uszkodzony żaden z narządów ważnych dla
życia. Później lekarze oświadczą, że był to prawdziwy cud, gdyż jedna z
trzech kul przeszyła ciało dotykając aorty.
Lekarze z kliniki w dalszym ciągu walczą gorączkowo, by ocalić życie
Papieża. Ordynator kliniki chirurgicznej, znany profesor Castiglioni,
znajdował się na kongresie w Mediolanie: o godzinie 18.40 był już na
pokładzie samolotu lecącego do Rzymu. O 20.50 rozchodzi się pogłoska, że
zabieg chirurgiczny zmierza ku końcowi, tymczasem lekarze mają jeszcze
wiele do zrobienia.
O godzinie 21 przewodnictwo wieczornej modlitwie na placu Św. Piotra
obejmują młodzi ludzie z Akcji Katolickiej. Wzywają całą młodzież Wiecznego
Miasta do modlitwy za jej "szczerego przyjaciela i przywódcę duchowego",
Jana Pawła II. Pod kolumnadą Berniniego trwa ciągły ruch pojedynczych osób
i grup.
O godzinie 23.25 kończy się z pomyślnym wynikiem zabieg operacyjny. Trwał
on pięć długich godzin, podczas których toczyła się walka ze śmiercią o
uratowanie tego niezwykłego pacjenta. Jan Paweł II zostaje przeniesiony z
sali operacyjnej na oddział reanimacji. Pięć minut później profesor
Castiglioni informuje dziennikarzy o pomyślnym zakończeniu operacji,
przeprowadzonej pod kierunkiem profesora Crucittiego.
Ale przyszłość wciąż jeszcze nie przedstawia się jasno, nie ma żadnej
pewności, pozostaje tylko nadzieja. Lekarze uczynili wszystko, co było w
ich mocy, obecnie należy jedynie czekać. Około godziny 12 na placu Św.
Piotra pojawia się nowa wiadomość: pacjent Karol Wojtyła przebudził się z
narkozy. Modlitwa z błagalnej przechodzi w dziękczynną.
Osiemdziesięcioletni prezydent Włoch, Sandro Pertini, przybył do szpitala
wkrótce po rozpoczęciu zabiegu i nalegał, że chce pozostać aż do jego
zakończenia. Dopiero wtedy, gdy lekarze zapewnili go, że wszystko układa
się pomyślnie i że będzie mógł wkrótce zobaczyć Papieża, zgodził się na
opuszczenie szpitala. Kiedy operacja została zakończona i Papież przebudził
się z narkozy, Pertini udał się znowu do szpitala, by złożyć pierwszą
wizytę Janowi Pawłowi II. Dotknął lekko jego ręki, a Papież zdołał jedynie
odpowiedzieć mu szeptem: "Dziękuję, Panie Prezydencie" i odpłacił uśmiechem
za ten wyraz solidarności. Dwie osobistości współtworzące naszą historię -
była to scena wzruszająca. Zmęczony, lecz pokrzepiony nadzieją prezydent
Włoch opuszcza poliklinikę położoną w rzymskiej dzielnicy Monte Mario, by
powrócić tam jeszcze wielokrotnie w następnych dniach.
Małe grupy i pojedyńcze osoby spędzają całą tę noc na placu Św. Piotra,
modląc się i komentując to, co zaszło. Wiadomo już, że zamachowiec nie jest
Włochem, lecz tureckim terrorystą uprzednio skazanym na śmierć za
popełnienie morderstwa w swoim kraju. Zdołał on później zbiec z więzienia w
tajemniczych okolicznościach po to, by zamordować Papieża. Po oddaniu
strzałów próbował uciec, lecz pewnej silnej fizycznie zakonnicy z Bergamo
udało się przytrzymać go mocnym uchwytem ręki. W pierwszym momencie
wzburzony tłum chciał go zlinczować, ale zostało to uniemożliwione przez
policję. "Módlmy się i za tego nieszczęsnego" - rozległ się czyjś głos
wśród nocy i wzburzone rozmowy na temat człowieka, który zamierzał
zamordować Zastępcę Chrystusa, zamieniły się w modlitwę za niego. Ogromny
plac przedstawiał tej nocy wyjątkowy widok. Jeden z dziennikarzy z
"L'Osservatore Romano", Giuseppe Planelli, znający dobrze plac Św. Piotra,
opisał wrażenia tej nocy. Rzymianie mogli zaznajomić się z nimi, następnego
ranka, w wydaniu "nadzwyczajnym" jeszcze pachnącym drukarską farbą. Na
dziennikarzu szczególne wrażenie wywarło pięć osób.
"Wybiła północ, a Maria wciąż jeszcze jest na placu Św. Piotra wraz z
grupą osób o podkrążonych oczach, modlących się w miejscu, gdzie Papież
obsunął się w ramiona swego sekretarza. Pomiędzy postrzępionymi chmurami
pojawia się i zanika pierwszy półksiężyc, oświetlając smugami bariery,
krzesła i podium ustawione tak, jak stały w oczekiwaniu na audiencję.
Fontanny zamilkły. Ciężarówka przedsiębiorstwa oczyszczania miasta, wierna
swemu zadaniu, krąży po placu.
Maria nie ma określonego wieku, ani zawodu. Jest po prostu kobietą, która
modli się, gdy Papież cierpi. Na jednej z barier zaimprowizowała coś w
rodzaju ołtarzyka: portret Jana Pawła II i dwie fosforyzujące świeczki.
Maria nie opuściła do tej pory ani jednej audiencji. Była obecna przy
każdym wjeździe i wyjeździe Papieża z Watykanu i do Watykanu. Zmieszana z
tłumem, Maria uśmiechała się i oklaskiwała przejazd Ojca Świętego, po czym
wracała zadowolona do domu. A teraz, kiedy Papież znajduje się poza
Watykanem, znów czeka na niego.
Luigi jest mechanikiem, o czym świadczy jego kombinezon cały poplamiony
olejem oraz klucz angielski, wysuwający się z kieszeni. Przejeżdżał ulicą
Conciliazione (wiodącą do placu Św. Piotra - przyp. tłum.), kiedy przy
światłach ujrzał niespodziewanie dwa, trzy pędzące samochody policji,
usłyszał wycie syren i zobaczył tłum falujący na placu.
Opowiada, że kiedy dotarł tam na swoim motocyklu, ujrzał jakiegoś księdza
wstępującego na podium i ze wzruszeniem oznajmiającego: "Papież został
raniony". I zobaczył, że tłum ani nie krzyczał ani nie przeklinał, lecz
odmawiał "Ojcze nasz".
Luigi nie jest człowiekiem łatwych wzruszeń. Jest robotnikiem z odciskami
na rękach. Jest tu już od sześciu godzin. Z dokładnością przyzwyczajenia
założył łańcuch z zamkiem na motocykl, usiadł przy Marii i zaczął śpiewać.
Maria intonuje stare hymny, których nie zna już nikt poza Luigim, chociaż i
on nie pamięta wielu słów i stara się to nadrobić natężając głos.
Salvatore jest policjantem. Nie jest jednym z tych, którzy pędzą przy
pełnym wyciu syreny. Salvatore chodzi pieszo. Jest to już osoba w pewnym
wieku. Od przeszło roku pełni wraz z kolegą straż nocną na placu Św.
Piotra. Jak wszyscy policjanci, Salvatore trzyma pistolet przy pasie, ale
wyznaje, że nigdy jeszcze nie miał go w użyciu. Wpatruje się w miejsce, z
którego wystrzelił ten szalony człowiek i potrząsa głową. "To musi być
szaleniec, nieszczęsny szaleniec. Tylko ten, kto jest szalony, strzela".
Salvatore, jest uosobieniem prawa, porządku. Nie może zrozumieć
bezsensownego gwałtu i przemocy. Co noc wpatruje się w okno na trzecim
piętrze i stąd zna cały rozkład dnia Papieża. Wie, że kiedy światło gaśnie,
Papież udaje się na spoczynek. Chwali się przed żoną, że zna wszystkie
przyzwyczajenia papieskie. Wie, kiedy Papież ma dużo pracy i kiedy jest
zmęczony i wcześniej gasi światło. Jest dumny z tego, że potrafi utrzymać
spokój na placu, podczas, gdy Papież wypoczywa. Tego wieczoru Salvatore nie
jest w stanie poznać swego placu, takie na nim zamieszanie i niepokój.
Patrzy w ciemne okno i potrząsa głową.
Vito jest ateistą, mówi o tym bez ogródek. I dodaje: "Jak się to dzieje,
że Bóg pozwala na to, co się stało? Jakżeż może tolerować strzały przeciwko
Papieżowi? Czy domaga się ofiary? Czy ma nią być aż sam Papież?".
Simone jest wierzący. Jest on chłopakiem, jak się to mówi, zaangażowanym
i udziela odpowiedzi, które jego samego przerastają: "Swego syna
przeznaczył On na ofiarę".
Vito i Simone pozostają w milczeniu. Być może myślą o sobie samych, a być
może o tajemnicy, która ich otacza, podczas gdy Maria intonuje "Christus
vincit", a Luigi stara się jej wtórować, ale ponieważ nie zna słów powtarza
bez ustanku: Chrystus, Chrystus. I jest to piękna modlitwa".
II.
Rzym i Włochy w obliczu tragedii
Po upływie zaledwie paru minut od zamachu Wiecznym Miastem i Włochami
wstrząsnęła fala bólu, zaskoczenia, niedowierzania i poruszenia. Znalazły
się również osoby, które przyklasnęły zamachowi na Jana Pawła II: w
odległości ponad kilometra od placu Św. Piotra odbywała się demonstracja na
rzecz legalizacji prawa do przerywania ciąży. Uczestniczyło w niej około
trzech tysięcy osób. Gdy przyszła wiadomość o tym, co się wydarzyło,
niejedna z tych osób zaczęła klaskać w dłonie. Był to jednak incydent
marginesowy, pozostający w absolutnej sprzeczności z tym, co czuła
przeważająca część rzymian i Włochów w związku z popełnionym
świętokradztwem.
W odpowiedzi na apel biskupów i kapłanów, wierni Rzymu i całych Włoch
udali się owej nocy tłumnie do kościołów, by wziąć udział we Mszy św., w
błagalnych modlitwach, w adoracji, aby osobiście prosić Boga o uratowanie i
przebłagać Matkę Bożą.
Włoski Episkopat zwrócił się do wiernych z następującym apelem:
"Szalony i świętokradczy cios zamachowca został wymierzony przeciwko Ojcu
Świętemu w chwili, gdy wypełniał swoje posłannictwo miłości, głosił pełną
światła Naukę w obronie człowieka i dawał osobiste świadectwo apostolskie.
Biskupi, kapłani, zakonnicy, zakonnice i wierni włoskiej wspólnoty
kościelnej łączą się wraz z całym Kościołem w gorącej i błagalnej
synowskiej modlitwie o zdrowie dla najukochańszego pasterza Jana Pawła II.
Błagają oni Pana Jezusa, by zachował swego Zastępcę na ziemi dla dobra
wierzących i całej ludzkości oraz zwracają się do Boga pełnego miłosierdzia
o nawrócenie serc, posłuszeństwo wobec wiary, o pokój i zgodę w społecznym
współżyciu naszego kraju oraz o braterstwo narodów".
Rzymianie są razem z Papieżem sympatią i modlitwą, jakimi go darzą. Owej
nocy modlitwa żywi nadzieję, umacnia się przekonanie i pewność, że to, co
się wydarzyło po południu, stanie się wkrótce jedynie dalekim wspomnieniem.
W Bazylice św. Wawrzyńca odprawiana jest Msza o powrót Papieża do zdrowia.
Parafia św. Saby na Awentynie, w której Papież złożył duszpasterską wizytę
prawie miesiąc wcześniej, zebrała wiernych na wieczór modlitwy. Osoby w
różnym wieku i z różnych warstw społecznych przybyły, by błagać Boga o
wyzdrowienie Papieża, aby mógł on powrócić do swej pasterskiej nauki i
prowadzić Kościół po drodze wskazanej przez Chrystusa. Wśród parafian
znajdowali się również członkowie pobliskiego Papieskiego Kolegium
Polskiego, w którym arcybiskup Krakowa zatrzymywał się wielokrotnie podczas
swoich pobytów w Rzymie.
Z różnych rzymskich parafii na plac Św. Piotra schodzą się wciąż wierni,
aby modlić się, a także, być może, od naocznych świadków zajścia dowiedzieć
się nowych szczegółów.
Owego wieczora kardynał wikariusz Ugo Poletti wezwał na następny dzień
ludność do godzinnej modlitwy na miejscu zamachu:
"Zwracam się do całej ludności Rzymu, do wszystkich chrześcijan,
wyrażając w imieniu wszystkich naszą rozpacz, ból i niepokój. Dzięki Bogu
wiadomości o Ojcu Świętym dodają nam nadziei, że wkrótce Pan zechce
przywrócić go całkowicie do zdrowia. Zwracam się z wezwaniem do ludności
Rzymu: jutro wieczorem, w czwartek 14 maja o godzinie 21, na placu Św.
Piotra, w tym samym miejscu, gdzie Papież został ranny, odmówimy wspólnie
Różaniec. Pragnę aby wszyscy, którzy kochają Papieża, przybyli - w miarę
swych możliwości - na plac Św. Piotra, by dać wyraz swej miłości, swemu
przywiązaniu do niego i by zwrócić się z błaganiem o jak najprędsze
ujrzenie go z powrotem wśród nas".
Podobnie działo się w dużych miastach, a nawet w małych miejscowościach.
Tłumy, poruszone niewiarygodną wiadomością, w modlitwie szukały ukojenia i
poczucia pewności. Arcybiskup Turynu, kardynał Ballestrero, przewodniczący
włoskiego Episkopatu, wezwał wiernych do wzięcia udziału w nabożeństwie w
katedrze o godzinie 21; w kazaniu swym wypowiedział m.in.:
"Godny potępienia czyn skierowany przeciwko osobie Papieża Jana Pawła II
napełnia przerażeniem, zdaje mi się, nie tylko ludzi wierzących, ale
wszystkich ludzi dobrej woli... To tragiczne wydarzenie, wobec którego w
obecnej chwili zachowujemy milczenie, zdaje się zobowiązywać nas do
refleksji, opartej na wierze i na najwyższych wartościach ludzkich, abyśmy
wszyscy zdołali stać się lepsi i goręcej wierzący".
Na placu Św. Marka, w sercu Weneckiej Laguny, ponad sześć tysięcy młodych
ludzi modliło się i śpiewało przez przeszło dwie godziny, by dać wyraz
miłości do Papieża.
We Florencji ponad pięć tysięcy osób zgromadziło się na godzinę 19, ażeby
demonstrować przeciwko prawu do przerywania ciąży. Do zebranych miała
przemawiać Matka Teresa z Kalkuty. Tymczasem z radia dowiedzieli się o
zamachu. Matka Teresa zaintonowała "Ojcze nasz" i po odmówieniu Różańca
udała się na czele tłumu do pobliskiego kościoła Bellariva, by wziąć udział
we Mszy o powrót Papieża do zdrowia. Arcybiskup Florencji kardynał Benelli,
zwracając się do wiernych wypełniających kościół i przyległy plac,
powiedział w swym kazaniu:
"Boże, zmiłuj się nad nami! Serce nasze pełne jest smutku i bólu z powodu
ran zadanych Papieżowi oraz całej wspólnocie kościelnej, gdyż jest on
Namiestnikiem Chrystusa. Lecz w zamachowcu ukrywa się też jakaś część nas.
Kto z nas może powiedzieć, że wolny jest od stosowania jakiejkolwiek formy
gwałtu? To, co zdarzyło się na placu Św. Piotra, jest właśnie tego
rezultatem. A Chrystus mówi nam, że nie przyszedł po to, by potępiać lecz
by kochać i uzdrawiać. My chcemy oprzeć nasze życie na miłości, będącej
miarą, podług której będziemy sądzeni".
Arcybiskup Bari, Magrassi, odprawiał owego 13 maja mszę pontyfikalną w
związku z zakończeniem święta translacji kości św. Mikołaja. Gdy otrzymał
wiadomość o zamachu, natychmiast podzielił się nią z wiernymi i, rezygnując
z wygłoszenia kazania, modlił się za Papieża następującymi słowami:
"Gwałt, który dziś wstrząsa światem, jest owocem postępującego rozkładu
wartości ludzkich oraz dechrystianizacji, prowadzącej do deptania życia
ludzkiego. Kościół mimo wszystko nigdy nie straci odwagi, by nadal głosić
prawdę żadna przemoc nigdy nie zdoła zamknąć nam ust".
Arcybiskup Syrakuz, Lauricella, dowiedział się o zamachu w chwili, gdy
odprawiał Mszę św. w sanktuarium "Madonny łez". Wyraźnie poruszony, wezwał
wiernych do modlitwy za Papieża: "Jest on męczennikiem wiary, świadkiem
prawdy, wzorem chrześcijańskiej odwagi". We wszystkich kościołach miasta
wierni skupili się w modlitwie o powrót Papieża do zdrowia.
***
14 maja w całych Włoszech, w katedrach i w małych kościółkach, odbyły się
nabożeństwa w intencji szybkiego powrotu Papieża do pełnego zdrowia.
Arcybiskup Mediolanu z okazji tej wypowiedział następujące słowa do
pięciu tysięcy wiernych przybyłych do Katedry:
"Kiedy propaganda, która, jak określił to Jan Paweł II, przywłaszcza
sobie niemal niepostrzeżenie ludzką świadomość i, usadowiwszy się w niej,
umacnia przekonanie, że prawo równoznaczne jest z siłą, kiedy niektóre
formy gwałtu otrzymują miano postępu i wychwalane są jako takie pod
niebiosy, kiedy powstaje obawa, że Papież stanowi zagrożenie dla pokojowego
współżycia i pragnie się wyciszenia głosu tych wszystkich, którzy zanim
staną się posłuszni ludziom, winni okazać posłuszeństwo Bogu wówczas jest
się uprawnionym do zadania pytania: jaka jest konsekwencja w postawach
osób, które nie dalej jak wczoraj uciekały się do obelg i szyderstwa, a
dzisiaj składają wyrazy głębokiego poruszenia". Była to wyraźna aluzja do
ohydnej kampanii lansowanej przeciwko Papieżowi przez zwolenników
przerywania ciąży i do ich późniejszych pełnych skwapliwości i potępienia
oświadczeń. Następnie arcybiskup Martini dodał: "Niech gorycz obecnych
godzin skłoni nas do zadumy i dopomoże nam wszystkim w zrozumieniu, że
jedynie głęboka miłość ludzkości i każdego ludzkiego stworzenia leżała u
podstaw wszystkich wypowiedzi i czynów Papieża".
Kardynał Genui, Siri, odbywający pielgrzymkę do sanktuarium "Madonna
della Guardia", w ten sposób skomentował zamach:
"Papież wiedział o tym, że czyhało nań wielkie niebezpieczeństwo i
akceptował je. Oznaki solidarności, które napływają ze wszystkich stron,
dowodzą, że w świecie tym jest jeszcze coś dobrego. Wzywam wiernych mej
diecezji do modlitwy, by Papież pozostał przy życiu".
Słowa kardynała Pomy, arcybiskupa Bolonii:
"Został wymierzony cios w Papieża jako duchową głowę Kościoła. I został
on wymierzony w jego własnym domu w pobliżu Bazyliki, która upamiętnia
męczeństwo Piotra". I zapytując siebie samego, jak mogło się to wydarzyć,
dodał: "Pytanie to jest na ustach wszystkich, przy ogólnie przygnębiającej
nas sytuacji... Gdyż w okresie zupełnie niedawnym wzmożono ataki na osobę
Ojca Świętego i na stowarzyszenia kościelne, jak gdyby były one przyczyną
cywilizacyjnego zacofania, a nadużyciem głoszenie posłania ewangelicznego,
i jego zasadniczych treści".
Kardynał Neapolu, Ursi, przyjaciel kardynała Wojtyły, oświadczył:
"Tragiczny zamach na osobę Papieża uderza w nas katolików i we wszystkich
ludzi posiadających poczucie człowieczeństwa. Zwracam się do wiernych o
wytrwanie w modlitwie. Oby krew przelana przez Jana Pawła II powstrzymała
krwawą orgię na całym świecie i dała pojednanie i powszechne braterstwo".
Nie tylko biskupi i kardynałowie, lecz również politycy i mężowie stanu
wyrazili w dniu zamachu publicznie swoje poruszenie. Oto oświadczenie
złożone o godzinie 20 przez Prezydenta Włoch, Pertiniego: - "Zamach,
którego ofiarą stał się Papież jest godną potępienia zbrodnią, szczytem
nikczemności i upodlenia. Wyrażam oburzenie, poruszenie i ból całego narodu
włoskiego, bez różnic ideologicznych i religijnych, oraz składam jak
najgorętsze życzenia szybkiego powrotu do zdrowia Waszej Świątobliwości, z
którym w głębi mego serca jak nigdy dotąd czuję się blisko związany w tych
godzinach cierpienia".
Plac Św. Piotra 14 maja wieczorem
Również wierni Wiecznego Miasta zbiegli się do kościołów, zwłaszcza do
bazyliki św. Piotra, by modlić się za swego "drogiego Papieża". Wielu z
nich ze smutkiem przyglądało się miejscu, w którym nastąpił zamach. O godz.
21, w odpowiedzi na wezwanie kardynała Polettiego, na placu Piotrowym
zebrało się od 60 do 70 tysięcy osób, nie tylko katolicy i wierzący.
Był to bez wątpienia najbardziej imponujący przejaw miłości w stosunku do
śmiertelnie ranionego Papieża. Już przed godziną 21 reflektory oświetlające
plac pozwalały dojrzeć tysiące mężczyzn, kobiet, dzieci, ludzi starszych,
młodzieży, zakonnic, zakonników i księży. W pierwszym rzędzie byli
kardynałowie i biskupi oraz dwaj osobiści sekretarze Papieża. Zabrał głos
kardynał Poletti:
"Chrześcijańska społeczność Rzymu, dobry i prawdziwy lud Rzymu, zbiera
się na modlitwę za Papieża, swego biskupa, w chwili, która wydaje się być
czarną, choć jest ona jasna, jak mało która w historii papiestwa".
Wezwał on do modlitwy za zdrowie Papieża, o jego szybki powrót do
wiernych; do wzniesienia błagań "o naprawienie tego szalonego czynu, który
dokonany na świętej osobie Papieża, dokonany został na Bogu, którego on
reprezentuje, przeciwko ludzkości kochanej przez niego jak przez ojca,
przeciwko wartościom duchowym, moralnym i społecznym, które w Papieżu
koncentrują się i znajdują swój wyraz. Niech będzie to modlitwa miłości i
przebaczenia nie tylko dla zamachowca, lecz również dla wszystkich tych,
którzy podobnie jak on uciekają się do użycia gwałtu i nie wiedzą, co
czynią". Jedynie miłość może zwyciężyć "nienawiść i frenezję śmierci",
miłość pełna miłosierdzia Chrystusa wybaczającego własnym zabójcom.
"Powiedziałem to - dodał kardynał - dla określenia atmosfery modlitwy,
ciepła rodzinnego, uczuciowego uczestnictwa, głębokiego bólu i miłości
naszego spotkania".
Po złożeniu podziękowania tym wszystkim, którzy we Włoszech wzięli
duchowo udział w modlitwie, zakończył: "Papież jest tu! Papież jest obecny!
Wiemy, że jest on tu wraz ze swą wiarą, odwagą, miłością do Boga i do
człowieka, ze swymi myślami. Gdyż on wie o naszym spotkaniu i nawet dzisiaj
przesłał mi podziękowanie za nie... Jego zdrowie tak silnie wystawione na
próbę, wzbudza w nas jednak przekonanie i nadzieję, że wkrótce ujrzymy go
między nami, dzięki pomocy Bożej".
Te ostatnie słowa spotkały się z burzliwymi oklaskami. W momencie tym
wiał zimny wiatr i choć wiele osób w tłumie było lekko ubranych, wewnętrzny
ogień i płomień nadziei, radości, że Papież ma powrócić zdrowy, rozgrzewały
wszystkich. "I nasza ufność jest tak wielka, że ośmielę się powiedzieć, iż
już teraz składamy za nią dzięki Panu" powiedział jeszcze kardynał, po czym
rozpoczął Różaniec, wzywając do zadumy nad "bolesnymi tajemnicami, które
pomogą nam zrozumieć głębokie, pozytywne i uniwersalne wartości męki
Jezusa, dziś objawiającej się nam w męce Papieża, Kościoła, całej
ludzkości". W ten sposób odmówiona została modlitwa, którą Ojciec Święty
tyle razy polecał wiernym. Przed przystąpieniem do odmawiania każdego
następnego dziesiątka kardynał zachęcał do krótkiej zadumy: Chrystus pełen
niepokoju, sam jeden w Ogrodzie Oliwnym, biczowanie, które wciąż jeszcze
nęka Chrystusa w Kościele, Chrystusa oczernionego i prześladowanego oraz
napadniętego i znieważanego w osobie Jego Namiestnika, Ecce Homo, który
jest w każdym, kto cierpi... "Nie ma większej miłości od tej, którą daje
ten, kto ofiarowuje swoje życie dla przyjaciół: Jezus jest przyjacielem
wszystkich, również złych i niegodziwych... i wybacza. Obecnie daje tego
świadectwo w postaci zamachu... Maryjo, Matko, nie opuszczaj Papieża, który
zwłaszcza teraz jest cały Twój".
Po zakończeniu Różańca kilku młodych ludzi odmówiło na głos modlitwy o
powrót Papieża do zdrowia i o jego jak najszybszy powrót do działalności na
rzecz jedności chrześcijan, ustanowienia pokoju na świecie i
przezwyciężenia gwałtu. Modlono się również za zamachowca.
Następnie podszedł do mikrofonu metropolita prawosławny Meliton,
specjalny wysłannik ekumenicznego patriarchy Konstantynopola, Dimitriosa I
i zmówił w języku greckim modlitwę za Papieża. Następnego dnia metropolita
udał się do Polikliniki Gemelli, by osobiście dowiedzieć się o stanie
zdrowia Papieża. Zapisał on następujące słowa w księdze zwiedzających: W
imieniu Jego Świątobliwości Ekumenicznego Patriarchy Dimitriosa I, wyrażam
pełny udział w bólu Jego Świątobliwości Papieża Jana Pawła II i Świętego
Kościoła rzymsko-katolickiego. Módlmy się, by Pan przywrócił jak
najszybciej Kościołowi i światu Jego Świątobliwość w pełnym zdrowiu".
Następnie po skupieniu się w milczącej modlitwie poprosił towarzyszących mu
Włochów o zmówienie wraz z nim "Kyrie eleison" i złożył im życzenia, by
mogli oni wszyscy ujrzeć jak najprędzej Papieża opuszczającego ten
szpital".
Późnym wieczorem, kiedy było już po wszystkim, spotkałem na placu
Piotrowym znajomych i przyjaciół, a wśród nich księdza Edwarda - polskiego
kapłana pracującego w Kurii. Ksiądz Edward zna Papieża od lat, kiedy był on
biskupem sufraganem, i Papież również go zna i czasem zaprasza do swego
stołu. Przywitaliśmy się w milczeniu, starając się wzajemnie podtrzymać w
nadziei, że Papież powróci do zdrowia. Następnie ks. Edward zaczął
wspominać nasze spotkanie we wrześniu 1979 w obecności ojców Kazimierza i
Olka: omawialiśmy wtedy przepowiednie o mającej wkrótce nastąpić gwałtownej
śmierci Papieża i ja, po chwili milczenia, odważyłem się powiedzieć moim
polskim przyjaciołom.
III.
Reakcje w Polsce
Zamach wstrząsnął naturalnie najbardziej Polakami w ojczyźnie i na
świecie. Wykazali oni największą solidarność z ciężko rannym Papieżem. Jan
Paweł II jest nie tylko głową Kościoła Katolickiego, wobec którego Polska
jest od tysiąca lat "semper fidelis". Jest on również dla Polaków krwią z
ich krwi i sercem z ich serc, począwszy od 16 października 1978 roku stał
się ich bohaterem narodowym, ich wsparciem moralnym, obrońcą na forum
międzynarodowym tego ruchu odnowy, który wciąga cały kraj i stanowi
zapowiedź egzystencji godnej człowieka - będzie on mógł być zrealizowany,
jeśli mu nie przeszkodzą postronne interesy i nie dojdzie do skutku zbrojna
interwencja (Autor pisał ten tekst dwa miesiące przed datą 13.12.1981 r.).
Jednak również i w tym przypadku idee inspirujące odnowę nie będą mogły
zginąć. To właśnie Papież, podczas swej podróży do ojczyzny w czerwcu 1979
roku, wzywał Polaków do niepoddawania się zniechęceniu i rezygnacji, do
krzewienia jedności i solidarności. Ta podróż i te natchnione apele
przyczyniły się niemało do wydarzeń lata 1980 r., które postawiły Polskę w
centrum uwagi świata i sama nazwa "Solidarność" odwołuje się do tych apeli,
jak stwierdził Lech Wałęsa.
Polacy w diasporze, rozproszeni po całym świecie, zdobyli większy kredyt:
w Stanach Zjednoczonych, we Francji, w Brazylii, w Australii i także w
ZSRR, gdziekolwiek się znajdują, są dumni ze swego wielkiego Rodaka.
W dzień poprzedzający zamach Polacy byli szczególnie zaniepokojeni z
powodu choroby ich prymasa, kardynała Wyszyńskiego, który był powszechnie
nazywany "ojcem ojczyzny", jego godziny wydawały się policzone. W tej
smutnej atmosferze wiadomość o zamachu na Karola Wojtyłę uderzyła jak grom.
"W Polsce stanęły zegary" - napisał pewien dziennik, a inny: "Cała Polska
płacze". Kraj uległ wstrząsowi jak żaden inny. Radio i telewizja zmieniły
się nie do poznania: przerwały programy i spikerzy załamanym głosem i ze
łzami w oczach informowali o zamachu, przeznaczając wiele czasu na to, co
zdarzyło się w Rzymie i nadając muzykę poważną. Wszystkie programy
rozrywkowe w kinach, teatrach i telewizji zostały odwołane na okres trzech
dni. Polacy widzieli w tym "święty obowiązek". Telewizja polska zaskoczyła
rzeczą nigdy nie oglądaną: po pierwszych wieściach z Rzymu, około 19, na
ekranie pojawił się rzecznik prasowy Episkopatu ks. Orszulik, który
odczytał deklarację i wezwał do odprawiania nabożeństw we wszystkich
kościołach Polski o wyzdrowienie Papieża. Następnie wezwał do modlitwy za
kardynała Wyszyńskiego, bardzo chorego, któremu nie chciano zakomunikować
wiadomości o zamachu; kiedy to nastąpiło, zamknął on oczy i pogrążył się w
głębokiej modlitwie. Ks. Orszulik udzielił agencji prasowej PAP
następującej deklaracji: "Episkopat razem z całą ludnością jest głęboko
poruszony wiadomością o zamachu na życie Jego Świątobliwości Jana Pawła II.
Brak nam słów dla potępienia zbrodniczej akcji. Cały Kościół polski modli
się o szybkie wyzdrowienie Papieża i o jego szybki powrót do służby
Kościołowi w Stolicy Apostolskiej".
Radio i telewizja nadawały wciąż wiadomości z Rzymu i programy specjalne
poświęcone osobie Karola Wojtyły. W ten sposób Polacy mogli obejrzeć po raz
pierwszy film nakręcony dwa lata temu o Papieżu Karolu Wojtyle, pielgrzymie
w swej ojczyźnie. Jakże radosne wspomnienie z historycznej wizyty, jakże
smutne dzisiaj myśli i bolesne wrażenia! W przerwach telewizja wciąż
pokazywała plac Św. Piotra i polskich pielgrzymów, modlących się tam i
śpiewających, smutnych, ale zarazem pełnych nadziei, jaką daje modlitwa.
Także w Polsce wiele osób żywi nadzieję, pomimo powszechnego bólu i
trudnych chwil. Na krótko przed północą na ekranie telewizji wystąpił w
czasie dyskusji filozof i teolog Józef Tischner, przyjaciel i były kolega
Karola Wojtyły. Jest on przede wszystkim popularny wśród młodzieży z powodu
swej "teologii nadziei" i jest znany w Polsce a także poza jej granicami
jako teoretyk "Solidarności".
Jego słowa u wielu ludzi budzą nadzieję na powrót Papieża do zdrowia:
"Oczywiście chodzi o sytuację niezmiernie poważną. Trudno w tej chwili
zebrać i sformułować myśli i uczucia. Jestem jednak przekonany, że by
zrozumieć to, co się zdarzyło, należy widzieć Karola Wojtyłę w świetle tej
księgi, która go uformowała, a mianowicie w świetle Ewangelii. Tam gdzie
Jezus rozmawia z Piłatem, jest napisane: "Ja się na to narodziłem i na to
przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie" (J 18, 37). Tragedia
polega na tym, że pewne prawdy stają się jasne dla wszystkich tylko jeśli
są przypieczętowane krwią, i to jest także owocem tego, co się zdarzyło.
Zachodzi jeszcze inna okoliczność, którą należy uwzględnić, jeśli chce się
zrozumieć ten zamach. Temu, kto pyta: kto i dlaczego tego dokonał: sądzę,
że Papież zacytowałby inny ustęp z tej samej Księgi, o ile już tego nie
uczynił a mianowicie: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk
23, 34). Tragiczne jest także to, że nie wiedzą, co czynią! Zło jest
banalne, ponieważ ten, kto je czyni, nie wie, co robi. Trzeba jeszcze
przypomnieć myśl św. Augustyna, który przeżywał tragiczną historię
ówczesnego świata, postawił pytanie o przyczyny zła i sformułował
następującą odpowiedź: Bóg dopuszcza zło, by osiągnąć zeń większe dobro dla
świata. Cud boski, cud stworzenia polega bowiem na tym, że Bóg potrafi
osiągnąć dobro ze zła. Co czuję? Żywię nadzieję, że Papież wróci, jakim był
przedtem, ale powróci on do świata, który nie jest już tym, czym był
przedtem".
Warszawa
O godz. 18, a więc niemal zaraz po nadejściu wieści z Rzymu, we
wszystkich kościołach stolicy rozpoczęto odprawianie Mszy świętej za
Papieża. Około północy, w kościele jezuitów, odprawiano mszę św. za Papieża
i Kardynała Prymasa, zamówioną przez kierownictwo "Solidarności" wiejskiej.
Przed obrazem Matki Boskiej jezuici umieścili tę fotografię Papieża, która
była wystawiona dwa lata wcześniej w czasie wizyty papieskiej, a wierni
przynosili tam kwiaty i pozostawali przez całą noc pogrążeni w modlitwie i
rozmyślaniu.
W kościele można było zauważyć osoby, które od lat nie uczęszczały na
nabożeństwa. Pewien kapłan opowiedział mi o wizycie pary małżeńskiej: mąż,
ateista, w ostatnim czasie myślał o Bogu, ale dopiero dramat na placu Św.
Piotra przyprowadził go do wiary. Kościół akademicki stanowi przede
wszystkim miejsce spotkań młodzieży warszawskiej. W czerwcu 1979 r. Jan
Paweł II odprawił tam mszę św. dla młodzieży i wraz z młodzieżą. W tej
godzinie młodzież chciała tu wspomnieć w modlitwie swego duchowego ojca i
mistrza.
W czwartek 14 maja tysiące wiernych wypełniły kościoły, błagając Boga o
łaskę dla Papieża i dla kardynała Prymasa. O godz. 13 odbyła się uroczysta
koncelebra w Katedrze św. Jana, ale najpierw biskupi, kapłani i wierni
wysłuchali w ciszy i powszechnym wzruszeniu nagrane kazanie chorego
Prymasa. Umierający kardynał jeszcze raz zwrócił się do swego ludu jako
miłujący ojciec, pomniejszając własne bóle i cierpienia w obliczu tego, co
zdarzyło się w Rzymie:
"Umiłowani Biskupi, Drodzy Dziekani, Prezbiterzy, Ludu Boży Kościoła
Świętego w Ojczyźnie!
Bolesne zdarzenia, które wstrząsnęły sumieniem całego świata, od chwili
gdy strzały ugodziły w Głowę Kościoła Chrystusowego, są przyczyną tak
wielkich przemieszczeń w naszych osobistych uczuciach i przeżyciach, że
uważamy je dzisiaj za niezwykle drobne i skromne w porównaniu z tym, co
dotknąło Ojca Świętego, tego niezmordowanego Apostoła pokoju i miłości w
całym świecie. Dotyka to zarazem jakąś bolesną czarną plamą kulturę
światową, która nie umie zabezpieczyć Apostoła powszechnego ładu, pokoju i
miłości, sprawiając, że ludzie współcześni czują się zaniepokojeni o
bezpieczeństwo świata.
Znamy wszyscy podejmowane niezwykłe trudy Głowy Kościoła. Jan Paweł II
stanął na czele największych heroldów pokoju i miłości. Widocznie ta praca,
tak przecież błogosławiona, przeszkadza mocarzom ciemności, skoro
skierowali przeciwko Ojcu Świętemu tak bolesne ciosy. Ale czymże są one w
porównaniu z tą wielką boleścią, którą przeżywa dziś Rodzina ludzka. Całą
nadzieją łączy przecież ona z błogosławioną pracą Ojca Świętego. Dzisiaj
pozostaje nam jedno: wszystkie nasze cierpienia i udręki starajmy się
dołączyć do tej wielkiej męki świata.
Na pewno i Ojciec Święty tak to przeżywa składając swoje osobiste
cierpienie w dłonie Matki Kościoła. Tej, której zawierzył się na Jasnej
Górze. To jest Jego najważniejsze dzieło. W porównaniu z tym wielkim
dziełem, wszystkie nasze osobiste cierpienia stają się maluczkie. I
dlatego, Najmilsi, i ja, dotknięty obecnie najrozmaitszymi moimi
dolegliwościami fizycznymi, muszę uważać je za skromne i małe w porównaniu
z tym, co dotknęło Głowę Kościoła.
I dlatego proszę Was, aby te heroiczne modlitwy, które zanosiliście w
mojej intencji na Jasnej Górze, w świątyniach warszawskich i diecezjalnych,
gdziekolwiek, abyście to wszystko skierowali w tej chwili wraz ze mną ku
Matce Chrystusowej błagając o zdrowie i siły dla Ojca Świętego. Czyńmy te
niewielkie ofiary, aby nasz "wdowi grosz" wyjednał miłosierdzie Boże, aby
Chrystus rozeznał ogromną miłość, którą mamy do Jego Zastępcy na ziemi.
Wraz z Wami, Moi Najmilsi Współpracownicy i Dzieci Boże, klękam przed
Tronem łaski i proszę o zdrowie dla Głowy Kościoła.
Niech Go Pan nam zachowa i ożywi swoimi mocami, niech sprawi, aby długie
jeszcze lata mógł służyć Kościołowi Powszechnemu i kulturze światowej w
duchu Ewangelii.
Błogosławię Was w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego".
Po tych słowach nastąpiła kilkuminutowa cisza. W czasie Mszy świętej
biskup Bronisław Dąbrowski, sekretarz Konferencji Episkopatu Polski, w swym
kazaniu powiedział miedzy innymi: "Jest to tajemnica. Być może Bóg do tego
dopuścił, by poruszyć sumienie świata, być może ten szok był konieczny, aby
świat zafascynowany zdobyczami technicznymi i zbaczający na manowce,
opamiętał się, przebudził się i powiedział do siebie samego: dość! Nie
można tak dalej postępować! W przeciwnym razie otworzy się przed nami
przepaść i runiemy w nią z naszym szaleństwem! Nie mamy do czynienia ze
zbrodnią indywidualną, lecz ze zbrodnią potencjalnie zakończeniową w
przestępczym systemie tego świata. My wierzący rozważamy to bolesne
wydarzenie w świetle nadprzyrodzonym i dlatego też mówimy, że chodzi o
misterium, o tajemnicę. Bóg osiąga cel także poprzez kręte drogi i tym
samym jest to znak, który powinniśmy zrozumieć. Każdy z nas i wszyscy razem
powinniśmy z tego wyciągnąć należne konsekwencje".
O godz. 18 rozpoczęła się również msza św. w kościele św. Anny, Polskie
radio transmitowało ją na cały kraj. Warszawa w ciągu swych długich dziejów
nie widziała takiego tłumu. W swym kazaniu biskup J. Modzelewski mówił o
Ojcu Świętym i o historycznych zasługach chorego kardynała Prymasa. "Jako
Ojciec Ojczyzny jednoczy on i obejmuje wszystkich w swym sercu. Był on
wszystkim dla wszystkich", powiedział biskup wzruszonym głosem i ze łzami w
oczach.
Po mszy św. biskup Dąbrowski podziękował środkom przekazu: "Dziękujemy
radiu i telewizji polskiej za to, że przez swe transmisje wczoraj i dzisiaj
dały nam odczuć, że są naprawdę polskim radiem i telewizją".
W tych dwóch dniach i dniach następnych radio, telewizja i prasa
wykazały, że są rzeczywiście zestrojone z narodem polskim.
Częstochowa
Nazwa tak droga Polakom z "Czarną Madonną", która tyle znaczy dla nich i
dla Karola Wojtyły!
13 maja dziesiątki tysięcy pielgrzymów znajdowały się na Jasnej Górze.
Wiadomość o zamachu dotarła do nich pięć minut po fakcie. O 17.30 zaczęła
się pierwsza msza św. za zagrożonego śmiercią Papieża, w której brał udział
rozmodlony i płaczący tłum. Późnym wieczorem cała wspólnota Paulinów
zebrała się przed cudownym obrazem i asystowała we mszy św. o uzdrowienie
Ojca Świętego.
Wielu udało się indywidualnie lub w grupach do sanktuarium i spędziło tam
noc na modlitwie. Redaktor tygodnika "Kierunki" zapytał pewnego pielgrzyma,
co myśli o tragicznym wydarzeniu i otrzymał następującą odpowiedź: "Jakże
trudno osądzić i ustalić, czy ludzkość od prehistorii do dzisiaj osiągnęła
naprawdę postęp i stała się lepsza? Dzisiejsza ludzkość nie chce
przestrzegać dziesięciorga przykazań, a zwłaszcza piątego "nie zabijaj".
Jeśli dwa tysiące lat temu Syn Boży musiał cierpieć i dziś Jego
namiestnikowi grozi śmierć, ludzkość powinna zatrzymać się w swym
szaleńczym biegu i zastanowić się".
Przez następne dni i noce Jasna Góra, droga wszystkim Polakom, była
nieustannie oblężona przez modlące się tłumy.
Kraków
Kiedy wiadomość o zamachu dotarła do miasta, które przez dwadzieścia lat
miało jako biskupa Karola Wojtyłę, wielu obywateli uczestniczyło w
kościołach w nabożeństwach majowych, bardzo popularnych wśród mieszkańców
Polski. W licznych kościołach i klasztorach rozpoczęło się niezwłocznie
modlitewne czuwanie. Kardynał Macharski był poza miastem z wizytą pasterską
i dowiedział się o zamachu od ludzi. Zaledwie powrócił do swej rezydencji,
wydał orędzie do wiernych, zapowiadając mszę św. na godz. 23 w bazylice
mariackiej za: Ojca Świętego i kardynała Wyszyńskiego.
Ogromny tłum wypełnił bazylikę i Rynek modląc się żarliwie za swego
byłego arcybiskupa, którego niemal wszyscy znali osobiście i wspominali z
sympatią. Kardynał Macharski rozpoczął mszę św. wyraźnie wzruszony: od
wielu lat jest przyjacielem Karola Wojtyły i był jego bliskim
współpracownikiem jako rektor seminarium. Jan Paweł II konsekrował go na
biskupa 6 stycznia 1979 r. w Rzymie i mianował swym następcą w Krakowie.
Kazanie kardynała było głębokim rozmyślaniem, świadectwem kapłana, który
przez tyle lat był jak nikt inny blisko Papieża, i stało się dokumentem
historycznym o dramacie na placu Św. Piotra.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus
Bracia i Siostry,
musicie być mocni. Pamiętacie te słowa były wypowiedziane na Błoniach. I
ja te słowa mówię Wam dzisiaj: Bracia i Siostry, musicie być mocni. Mocni w
naszym zjednoczeniu. Mocni naszą wiarą. Mocni naszą ufnością. Musimy być
mocni. Na to, żeby wytrwać myślą i modlitwą przy Nim. Musimy być mocni.
Trzeba być mocnym w tej świątyni, która zaznała wybuchu naszej radości
owego 16 października nocną porą jak dziś.
Trzeba mieć tyle dzisiaj zdecydowania, żeby nie schować głowy w piasek.
Każdy człowiek bez względu jaką ma koncepcję znajduje znajdzie, znajduje
już możliwość skupienia się, możliwość czuwania, czuwania przy tym
człowieku, któremu na imię Jan Paweł II. Trzeba czuwać przy Nim. Jesteśmy
wszyscy w tamtej klinice, rzymskiej klinice. Jesteśmy przy Nim. Nie ludzie
zrozpaczeni, nie ludzie rozbici tragedią ale nie kryjący swoich uczuć i
wobec człowieka i wobec Boga. Trzeba być mocnym, żeby się nie poddać i
powiedzieć dzisiaj Jezusowi Chrystusowi to, co mówił Piotr nad jeziorem
Galilejskim i to, co mówił Jan Paweł II w dzień swojej inauguracji na placu
Świętego Piotra. Może teraz tego nie może powiedzieć ale my możemy
powiedzieć za Niego: "Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że On Cię
miłuje". Panie, Ty wiesz, że my Jego miłujemy. Panie, który wszystko wiesz,
Ty wiesz, że się nie poddamy w naszej modlitwie, Ty wiesz, że się poddamy w
naszych czuwaniach. Panie, to jeszcze nie czas, pozwól Mu dalej paść
baranki Twoje. To jeszcze nie czas, pozwól Mu prowadzić ludzi wszystkich
przekonań i wszystkich koncepcji światopoglądowych do miłości, do prawdy,
ostatecznie do Ciebie i do człowieka.
Bracia i Siostry, taki jest mój obowiązek, żeby Wam to powiedzieć tego
wieczoru. Ja nie mogę zawieść Jego zaufania. Nikt z nas nie może zawieść
Jego zaufania. Czuwać przy Jezusie, który cierpi w każdym człowieku, gdy
człowiekowi się gwałt zadaje. Czuwać przy Jezusie, który cierpi w każdym
człowieku, gdy się gwałt prawdzie i dobru miłości zadaje. Kościół Mariacki
i tamta sala szpitalna w rzymskim szpitalu. Musicie być mocni. Czy wiecie,
że dziś trzeba się tak modlić za Niego. Czy wiecie, że trzeba się dziś tej
nocy modlić za ludzi ślepych, którzy gwałt zadają, niszczą i mordują.
Panie, przebacz im, bo naprawdę nie wiedzą, co czynią.
A mówię to z sercem podwójnie ściśniętym, między Rzymem a Warszawą.
Ksiądz Prymas jest bardzo słaby. Ksiądz Prymas jest bardzo poważnie słaby.
Nie przekażę żadnych wiadomości medycznych, ale powiem tylko tyle.
Ściśnięte jest nasze serce między Rzymem i Warszawą.
Patrzcie jeszcze raz na obraz ich dwóch, tych największych, jakich mamy,
Polaków: Jana Pawła II i Kardynała Stefana Wyszyńskiego na ten uścisk
wzajemny równocześnie z obu stron ojcowski i braterski, jaki wymienili w
tym spotkaniu w Rzymie po inauguracji pontyfikatu. Trzeba nam czuwać przy
obu: Rzym i Warszawa i Kraków wierny i miłujący.
Panie, Ty wiesz jak Cię miłuje. Panie, Ty wiesz jak oni Cię miłują. To
naprawdę konieczność: są potrzebni jak ojciec i matka.
Matko Kościoła, Królowo Polski: Cały Twój, Cały Twój - Totus Tuus, Jan
Paweł II na szpitalnym łożu.
Tyle Wam chcę powiedzieć i razem z Wami powiedzieć Bogu przez Maryję, ja,
ten człowiek, któremu Jan Paweł II kazał Wam służyć - bodaj więcej już nie
w takiej trwodze, w takim lęku.
Ale to jest zwycięstwo, które zwycięża świat, zwycięża wszystko, wiara
nasza Panie, Ty wiesz, że my Go miłujemy. Pozwól Mu dalej prowadzić nadal
człowieka naszego strasznego czasu ku Tobie, ku miłości. Amen. Amen".
W niedzielę 17 maja odbyła się w Krakowie pokojowa manifestacja. Ulicami
przeszedł tzw. "biały pochód", składający się z czterystu tysięcy ludzi w
różnym wieku, wśród nich były dziesiątki tysięcy studentów, którzy
demonstrowali przez dwie godziny przeciwko przemocy i terrorowi. Następnie
na Starym Mieście odprawiono mszę św. i kardynał wygłosił podniosłe
kazanie, które zakończył słowami: "Miłość jest ostatnim słowem, gdyż Bóg
jest miłością i człowiek może stać się miłością".
Lublin
Karol Wojtyła wykładał przez 25 lat na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim
(jedyny katolicki uniwersytet w krajach komunistycznych) i w związku z tym
był częstym gościem wśród profesorów i studentów. Na wiadomość o zamachu
profesorowie, którzy mieszkają przy ul. Chopina, w pobliżu uniwersytetu,
zgromadzili się w kaplicy i pozostali tam do późnej nocy, modląc się za
swego byłego kolegę.
W czwartek o godz. 12 w kościele uniwersyteckim odprawiono mszę św. za
Papieża, w której uczestniczyli profesorowie i tysiące studentów. Po mszy
rektor, dominikanin, ojciec M. Krąpiec, powiedział dziennikarzom:
"Zbrodnia popełniona wczoraj w Rzymie wstrząsnęła mną i całą wspólnotą
uniwersytetu katolickiego w takiej mierze, że trudno to opisać. Dokładnie
miesiąc temu mogłem rozmawiać w Watykanie z Ojcem Świętym, który mówił mi,
że wspomina z miłością 25 lat pracy na uniwersytecie i że kocha wszystkich,
z którymi współpracował i których uczył. Teraz jedyną pomoc, jakiej możemy
udzielić Papieżowi, stanowi nasza modlitwa; dlatego zgromadziliśmy się
tutaj. Jestem przekonany, że we wspólnocie i poprzez wspólnotę wykluwa się
siła wewnętrzna i dobroć jednostek, i to pomaga przezwyciężyć zło".
Docent dr Jerzy Gałkowski, bliski współpracownik Karola Wojtyły na
uniwersytecie, sformułował swe wrażenia wobec dziennikarzy w następujący
sposób: "To, co zdarzyło się wczoraj, jest po prostu nie do wiary. Tak jak
wtedy, kiedy dowiedziałem się o wyborze Wojtyły na Papieża. Przede
wszystkim zdumienie. I tak jak wówczas, tak i teraz przyjaciele zeszli się
w moim domu i modliliśmy się do późnej nocy". Jeśli chodzi o kwalifikację
moralną zamachowca, dodał: "Każde zło, które uderza w niewinną ofiarę,
pokazuje całą absurdalność zła, terroru i gwałtu. Być może wszystko to
będzie miało zbawczy skutek wstrząsając światem, sygnalizując, że należy
coś zmienić, aby ludzie wreszcie zrozumieli absurd takich czynów. W
przeciwnym razie będziemy mieli do czynienia z samobójstwem".
W Gdańsku, mieście głośnym na cały świat od wydarzeń lata 1980 r.,
wiadomość poruszyła szczególnie członków wolnego związku zawodowego. W
głównej siedzibie "Solidarności" jak zwykle panowała praca, pośpiech i
przepływ ludzi. W auli uniwersytetu obradowało prezydium; suchy komunikat
uderzył jak grom. Wszyscy opuścili aulę i udali się do pobliskiego kościoła
w Sopocie, by modlić się za Ojca Świętego. W pozostałych kościołach miasta
ten sam widok rozmodlonych i zapłakanych tłumów. Delegacja "Solidarności",
pod przewodnictwem Wałęsy przebywała wówczas w Japonii: na wiadomość o
zamachu wszyscy delegaci zamilkli, wielu miało łzy w oczach, wspólnie
zaczęto się modlić za Papieża.
We wszystkich kościołach Poznania odprawiono msze św. i czuwanie
modlitewne. Następnego dnia, we czwartek, arcybiskup Stroba odprawił w
Katedrze mszę św za Papieża i kardynała Prymasa i wyświęcił dwudziestu
dwóch alumnów seminarium diecezjalnego. Modły i nabożeństwa trwały aż do
północy. W wywiadzie dla prasy arcybiskup Stroba powiedział między innymi:
"Kochamy naszego Papieża. Stał się dla nas bratem i mistrzem, zwłaszcza po
swej pielgrzymce do Polski, a następnie latem i jesienią ubiegłego roku,
tak trudnym w historii naszego narodu, kiedy przypomniał ludom prawo
Polaków do niepodległości i do swobodnego rozwiązywania swoich problemów!
Człowiek dzisiejszy potrzebuje dobroci i bezpośredniości Papieża, jak
również jego głębokiej wiary i mądrości".
W Wadowicach, miejscu urodzenia Karola Wojtyły, liczni wierni dowiedzieli
się o zamachu podczas nabożeństwa majowego. Łatwo sobie wyobrazić zgrozę,
jaka ich ogarnęła. Wielu z nich, po usłyszeniu wiadomości przez radio,
wróciło do kościoła, by modlić się za Ojca Świętego.
Wydaje się wreszcie interesujące to, co o polskich reakcjach na zamach
przekazała francuska agencja prasowa (AFP): "Cała Polska przekształciła się
w gigantyczny przedpokój kliniki Gemelli, cała ludność śledziła ostatnie
wiadomości o stanie zdrowia jej ukochanego Papieża po strasznym zamachu na
placu Św. Piotra". Wszystko to jest prawdziwe, ale agencja nie wspomniała o
istotnym czynniku takiej postawy - żarliwej i ufnej modlitwie całego
narodu. Pewien przyjaciel, który w noc po zamachu udał się samochodem z
Krakowa do Warszawy, opowiadał mi, że na trasie jego podróży miasta i wsie
nie wygasiły świateł, a ludność tłumnie garnęła się do otwartych kościołów,
co zdarza się jedynie w noc Bożego Narodzenia. Nabożeństwa trwały aż do
świtu. Także przewodniczący Rady Państwa, Henryk Jabłoński, złożył przed
telewizją oświadczenie o zamachu: "Ta zbrodnia stanowi cios zadany nie
tylko człowiekowi, ale także ideałowi, jaki wciela. Dla nas Polaków jest to
szczególnie bolesne i sądzę, że nie ma w Polsce osoby, która by nie życzyła
Janowi Pawłowi II szybkiego wyzdrowienia i pełnego odzyskania sił".
Opisanej tu atmosfery nie uzasadnia jedynie ta okoliczność, że Jan Paweł
II jest Polakiem. Dla zrozumienia tej gorącej sympatii, tej troski całego
narodu, tej gotowości wielu ludzi do poświęcenia własnego życia dla
ocalenia Papieża, należy mieć na uwadze postawę i stosunek Karola Wojtyły
jako młodego kapłana, biskupa, kardynała i potem Papieża do swych rodaków,
do każdego Polaka. Karol Wojtyła daje odczuć i publicznie deklaruje swą
szczerą miłość do ojczyzny i do rodaków, jest to jego prawo; wykazuje, że
ma zdrowy stosunek do narodu i kraju, z którego pochodzi. "Mówię to do
wszystkich bez wyjątku Polaków, szanując światopogląd i przekonania każdego
bez wyjątku. Miłość Ojczyzny łączy nas i musi łączyć ponad wszelkie
różnice. Nie ma ona nic wspólnego z ciasnym nacjonalizmem czy szowinizmem.
Jest prawem ludzkiego serca. Jest miarą ludzkiej szlachetności - miarą
wypróbowaną wielokrotnie w ciągu naszej niełatwej historii". Między innymi
tymi słowami zwrócił się Papież w czasie pierwszej audiencji 23
października 1978 r., do pięciu tysięcy Polaków, którzy przybyli do Rzymu,
by uczestniczyć w inauguracji pontyfikatu.
Już w przeddzień Ojciec Święty powiedział ze wzruszeniem w głosie do
swych rodaków zgromadzonych na placu Św. Piotra, po zakończonej uroczystej
inauguracji: "Cóż powiedzieć? Wszystko, co bym mógł powiedzieć, będzie
blade w stosunku do tego, co czują Wasze serca. Więc oszczędźmy słów. Niech
pozostanie tylko wielkie milczenie przed Bogiem, które jest zarazem
modlitwą". A w dwadzieścia minut później, po pierwszym "Aniele Pańskim", z
okna Pałacu Apostolskiego zwrócił się do polskich pielgrzymów: "Pragnę
przekazać ostatnie słowo do moich rodaków, do wszystkich pielgrzymów z
Polski. Dziś odmawiacie Anioł Pański z Papieżem. Wnet wrócicie do Polski.
Gdy go będziecie odmawiać, a proszę, byście odmawiali go często,
odmawiajcie go w jedności z Papieżem, który jest waszym bratem i synem
naszej ojczyzny".
Podczas wspomnianej audiencji, odpowiadając na powitanie kardynała
Wyszyńskiego, wyraził podziękowanie Bogu, swym rodzicom i tym, którzy
wspierali go aż do tej chwili. Następnie skierował jeszcze do swych rodaków
żarliwą prośbę: "Niełatwo jest zrezygnować z powrotu do ojczyzny... Proszę
Was, aby to odejście jeszcze bardziej nas połączyło i zjednoczyło z tym, co
stanowi treść naszej wspólnej miłości. Nie zapominajcie o mnie w modlitwie
na Jasnej Górze i w całej naszej ojczyźnie. Niech ten Papież, który jest
krwią z Waszej krwi i sercem z Waszych serc, dobrze służy Kościołowi i
światu w trudnych czasach kończącego się drugiego tysiąclecia. Pragnę Wam
pobłogosławić. Czynię to nie tylko z mocy mego biskupiego i papieskiego
powołania, ale także z najgłębszej potrzeby serca. A Wy, drodzy rodacy, czy
teraz, czy kiedykolwiek, gdy przyjmować będziecie błogosławieństwo Papieża
Jana Pawła II, przypomnijcie sobie, że wyszedł on spośród Was i że ma
szczególne prawo do Waszych serc i do Waszej modlitwy". Trzeba było słyszeć
na własne uszy ten apel Papieża do rodaków, ton i wzruszenie w głosie, aby
zrozumieć jego głębokie znaczenie.
Kardynał Wyszyński, zwracając się do "Papieża rodaka" w imieniu
pielgrzymów polskich, powiedział między innymi: "Jedno Ci przyrzekamy,
Ojcze Święty, że Cię nie opuścimy i jako synowie Kościoła Powszechnego, i
jako synowie wspólnej naszej ojczyzny i na kolanach modlić się będziemy
gorąco zawsze w Twej intencji".
Na wiadomość o zamachu kardynał Wyszyński, sędziwy i obłożnie chory,
zachował spokój, przymknął oczy i zaczął się modlić. Nie wszyscy Polacy
zachowali taki spokój, ale niemal wszyscy modlili się i wszyscy wyrażali
życzenie szybkiego wyzdrowienia.
Polacy dotrzymali przyrzeczenia złożonego przez kardynała Wyszyńskiego 23
października 1978 r., zwłaszcza począwszy od tragicznej środy 13 maja 1981
r. Świat mógł jeszcze raz podziwiać ich niezłomną wiarę, nadzieję,
tysiącletnią wierność Kościołowi i miłość do widzialnej Jego Głowy. W
najczarniejszej godzinie swych dziejów nie daremnie wierzyli, żywili
nadzieję i modlili się.
IV.
Kościoł zjednoczony w modlitwie
Jak w Rzymie i Warszawie, we Włoszech i w Polsce, tak i na całym świecie
miliony katolików zjednoczyła modlitwa o szybkie wyzdrowienie Papieża.
Czynili to prywatnie we własnych domach lub publicznie w kościołach.
Arcybiskup Zagrzebia, Franjo Kuharie, po wiadomości o zamachu, oświadczył
m.in.:"«Co za smutek i konsternacja! Świat padł naprawdę ofiarą szaleństwa,
jeśli są tacy ludzie skorzy do zabijania!". I jako przewodniczący
Konferencji Episkopatu polecił specjalne modlitwy we wszystkich kościołach
Jugosławii.
Arcybiskup Belgradu, Aloiz Turk, otrzymał wieść o zamachu podczas
odprawiania mszy św. wieczornej w katedrze; natychmiast zakomunikował ją
wiernym i wszyscy rozpoczęli modlić się za Ojca Świętego. Katolicy
szwajcarscy byli szczególnie dotknięci, ponieważ już za trzy tygodnie Jan
Paweł II miał złożyć wizytę w ich kraju. Biskup Otmar Mader z Saint Gallen,
przewodniczący Konferencji Episkopatu, wydał orędzie do wiernych, aby
modlili się za Ojca Świętego. W Genewie odbyło się czuwanie modlitewne od
godz. 20 do 23 w kościele Liebfrau Kirche.
W Paryżu Jean-Marie Lustiger, mianowany arcybiskupem przez Jana Pawła II
kilka miesięcy przed zamachem, w krótkim komentarzu dla telewizji wyraził
zaniepokojenie w związku z przemocą panującą w świecie, której ofiarą padła
również osoba Papieża i oświadczył, że Papież zawsze odrzucał specjalne
środki bezpieczeństwa: "W przeciwieństwie do szefów państw, Papież
reprezentuje ludzi prostych. Kiedy wchodzi w tłum, idzie ku własnym
braciom. Nie można iść pod bronią ku własnym braciom". Poprzednik obecnego
arcybiskupa, osiemdziesięcioletni kardynał Marty, oświadczył przy tej
okazji: "Czuję konsternację z powodu tego, co przydarzyło się Ojcu Świętemu
i sądzę, że wszyscy tak reagują, nie tylko katolicy, ale wszyscy zwyczajni
ludzie, ponieważ jest on człowiekiem należącym do wszystkich"; wezwał też
wszystkich obecnych do powierzenia Papieża miłosierdziu Bożemu.
Kardynał prymas Irlandii, Tomasz O'Fiaich i arcybiskup Westminsteru,
kardynał Basil Hume, byli wstrząśnięci wiadomością o zamachu i zarządzili
tego dnia msze św. i godziny adoracji we wszystkich kościołach w intencji
ocalenia Jana Pawła II. Był on z wizytą pasterską w Irlandii we wrześniu
1979 i przy tej okazji przynajmniej dwóch irlandczyków na trzech osobiście
go ujrzało, usłyszało lub uczestniczyło w odprawianych przez niego
nabożeństwach. W Oslo biskup John W. Grau odprawił w dniu zamachu wieczorem
mszę św. za Papieża w katedrze św. Olafa i w kazaniu powiedział m.in.: "Nie
tak dawno opłakiwaliśmy śmierć dwu Papieży... Teraz modlimy się do Boga, by
pozwolił Janowi Pawłowi II pozostać z nami przez długi czas. Wydaje się
rzeczą bezsensowną, że człowiek, który przez całe swoje życie działał i
walczył o pokój, sprawiedliwość i wolność dla narodów, padł ofiarą
przemocy".
W Bejrucie patriarcha Maronitów, Antoni Khoraiche, wezwał wszystkich
Libańczyków do modlitwy o szybkie wyzdrowienie Jana Pawła II, który
poświęcił swoje życie za pokój na świecie, a w szczególności w Libanie.
W Nowym Jorku kardynał Terence Cooke, głęboko przejęty aktem przemocy
przeciw Ojcu Świętemu, wezwał wiernych do modlitwy o powrót do zdrowia
Papieża i niezwłocznie, w środę, odprawił mszę św. w wypełnionej przez
wiernych katedrze św. Patryka.
W Edmonton, w Kanadzie, arcybiskup i przewodniczący Konferencji
Episkopatu, Joseph MacNeil, oświadczył: "Moją reakcję stanowi dziś uczucie
zgrozy wobec aktu przemocy dokonanego przeciw człowiekowi, który od
początku swego pontyfikatu zawsze walczył o poszanowanie ludzkiego życia.
Proszę nie tylko wszystkich katolików, ale wszystkich mężczyzn i kobiety
dobrej woli o złączenie się w modlitwie do Boga o łaskę wyzdrowienia dla
Jana Pawła II. Wraz ze wszystkimi Kanadyjczykami ubolewam nad postępującą
przemocą; która popycha grupy i jednostki do uderzenia w osoby niewinne, by
czynić z nich ofiary spraw uważanych za słuszne".
W Brazylii wierni zgromadzili się nie tylko w kościołach, ale także w
domach prywatnych, by modlić się za Papieża, który w czasie swej wizyty w
czerwcu ubiegłego roku pozostawił niezatarte wspomnienie. Arcybiskup Jose
Ivo Lorscheider, przewodniczący Konferencji Episkopatu w kraju, który liczy
największą liczbę katolików na świecie, ogłosił deklarację, w której
czytamy m.in.: "W tych chwilach trzeba modlić się o zdrowie naszego Papieża
i błagać Boga o miłosierdzie dla naszego świata wstrząsanego przemocą i
szaleństwem".
Arcybiskup San Paolo, kardynał Paulo Evaristo Arns, poruszony boleśnie
niewiarygodną wieścią, skomentował zamach następująco: "Absurdalna przemoc
trafia tym razem w człowieka Ewangelii, człowieka pokoju, człowieka
miłości... W tej chwili katolicy brazylijscy zostali trafieni przez te same
kule, które trafiły w Papieża". W Sao Salvador do Bahia kardynał Avelar
Brandao Vilela oświadczył, że zamach ten był skierowany przeciw "całej
ludzkości i stanowił przejaw upadku naszej cywilizacji".
W Meksyku biskup Genaro Alamilla Arteaga, sekretarz Konferencji
Episkopatu, potępi zamach, stwierdzając, że chodzi o "upadek wartości
ludzkich... Jest to akt, który uderza w cały świat, ale przede wszystkim w
Meksyk, który był celem pierwszej zagranicznej wizyty pasterskiej
Papieża... Przerażający zamach na Ojca Świętego porusza nas i wstrząsa
nami, i zasługuje na potępienie nie tylko ze strony Kościoła katolickiego,
ale również całego świata, ponieważ zaangażowanie Jana Pawła II na rzecz
pokoju, sprawiedliwości i poszanowania praw człowieka wywoływało ogólny
podziw i wdzięczność".
***
We wszystkich krajach można było zobaczyć wśród katolików podobne
reakcje: biskupi i kapłani wzywali wiernych do modłów za Papieża, ale ci
wierni już na samą wiadomość o zamachu natychmiast rozpoczęli "szturmować"
niebo, błagając Pana życia i śmierci o ocalenie Jana Pawła II. Był to tylko
początek ogromnej fali łaski i modlitwy, której ludzie nie są w stanie
ocenić, a statystyki określić.
Na Słowacji, gdzie od przeszło trzydziestu lat szaleje prześladowanie
chrześcijan, ani biskupi, ani kapłani nie otrzymali zezwolenia na publiczne
wezwanie do modlitwy za Papieża w radio czy telewizji. Uczynili to w
kościołach, gdzie przez całe tygodnie modlono się za Ojca Świętego bez
możliwości poinformowania o tym opinii publicznej. Pewna dwudziestoletnia
dziewczyna ze Słowacji napisała: "Jedliśmy kolację, kiedy telewizja
wspomniała chłodno, że Papież został ranny od kilku strzałów na placu Św.
Piotra. Cały wieczór nie mogliśmy robić niczego innego jak modlić się i
płakać. To samo miało miejsce w wielu innych rodzinach. Kiedy w kilka dni
później znalazłam się w górach z grupą młodzieży, dowiedziałam się, że
wielu młodych ofiarowało swe życie dla uratowania życia Ojca Świętego".
V.
Chrześcijanie innych wyznań, żydzi, muzułmanie i hinduiści modlą się za
Papieża
Kardynał Wojtyła opuścił jako Papież ostatnie konklawe o godzinie 17.30 i
następnego dnia na mszy św. o godzinie 10 wystąpił z programowym
przemówieniem do kardynałów. Z pewnością nie zostało mu wiele godzin na
sen, ponieważ tak bardzo zobowiązujące przemówienie nie jest felietonem
prasowym ani nawet przemówieniem prywatnym, mniej czy bardziej krótkim,
które można zaimprowizować. Pierwsze orędzie, odczytane przez Papieża w
czasie mszy św. koncelebrowanej z kardynałami w Kaplicy Sykstyńskiej,
wypełnia 12 pełnych stron i zawiera program przyszłego pontyfikatu. Jan
Paweł II proklamuje w nim jasno swoją wierność dla Drugiego Soboru
Watykańskiego, dla Tradycji i Doktryny Kościoła i zobowiązuje się do
skrupulatnego wprowadzania w życie dekretów i norm soborowych. Jego program
przekracza jednak ramy Kościoła, którego jest widzialną głową: "Nie godzi
się nam na tym miejscu zapomnieć o braciach i siostrach należących do
innych Kościołów i do innych wspólnot chrześcijańskich. Sprawa ekumenizmu
jest tak ważna i wymaga tak wielkiej roztropności, że w tej chwili nie
wolno nam o niej zamilczeć. Ileż to razy rozmyślaliśmy wspólnie o ostatniej
woli Chrystusa, który prosił Ojca o dar jedności dla swoich uczniów. Któż
nie pamięta, z jakim naciskiem święty Paweł mówił o "jedności duchowej",
dzięki której uczniowie Chrystusa będą mieli tę "samą miłość i wspólnego
ducha, pragnąc tylko jednego" (por. Flp 2, 2). Trudno wprost uwierzyć, że
utrzymuje się jeszcze ten godny pożałowania podział chrześcijan, który dla
innych stanowi przyczynę wahań, a może i zgorszenia. Toteż chcemy iść dalej
przetartą już, na szczęście, drogą i popierać to, co sprzyja usuwaniu
przeszkód, pragnąc, by wspólnym wysiłkiem udało się wreszcie doprowadzić do
doskonałej jedności"".
Trzydzieści miesięcy, jakie minęły od pontyfikatu aż do zabójczego
zamachu, potwierdziły powagę jego zaangażowania na rzecz osiągnięcia
"pełnej jedności z braćmi i siostrami innych Kościołów i wspólnot
chrześcijańskich". Wykazały to przede wszystkim jego podróże apostolskie,
podczas których szukał zawsze okazji do braterskiego dialogu i do kontaktów
z przedstawicielami innych Kościołów. Jego czwarta podróż w pierwszym roku
pontyfikatu, pod koniec listopada, do Turcji, była zasadniczo pielgrzymką
ekumeniczną. Niektórzy dziennikarze nie docenili tego historycznego
wydarzenia na drodze ku jedności, przedstawiając je nawet jako fiasko z
tego powodu, że Papież nie był witany przez rozentuzjazmowane tłumy, jak w
Meksyku, Polsce, Irlandii, Stanach Zjednoczonych. Do tych dziennikarzy
odnieść można upomnienie skierowane przez Papieża 21 października 1978 r. w
czasie pierwszej audiencji udzielonej dziennikarzom i reporterom radia i
telewizji, by "lepiej pojmowali głębokie i duchowe motywy myśli i akcji
Kościoła".
Dotychczas każda podróż apostolska Papieża okazywała się ważna i
znacząca, różny był tylko punkt widzenia, z jakiego każda z tych podróży
była podejmowana. Można więc z pewnością stwierdzić, że podróż do
Konstantynopola była najważniejsza w 1979 r., ponieważ była to podróż
ekumeniczna na Wschód, w służbie pożądanej jedności z braćmi prawosławnymi.
Ostatnia podróż apostolska w 1980 r. do "kraju Lutra" miała jako główny
cel "utwierdzenie braci w wierze", ale była również bardzo ważna dla
zbliżenia pomiędzy katolikami i protestantami. Wizyta Jana Pawła II i
spotkanie z nim wywarły głębokie wrażenie na przywódcach niemieckiego
protestantyzmu i przekonały ich, że "brat biskup z Rzymu" bierze sobie
bardzo do serca pragnienie naszego Pana "ut omnes unum sint" i że nie
należy zaniedbać żadnego kroku w kierunku zbliżenia nas do tej jedności.
Także spotkanie z przedstawicielami niemieckich Żydów w Moguncji
przyczyniło się do obalenia bariery, jaka nas od wieków dzieli i do
powstania, w miejsce nieufności i wrogości, stosunków wzajemnego
zrozumienia i szacunku. Nie można się więc dziwić, jeśli w tę tragiczną
środę po południu, w dniu zamachu, nie tylko kapłani, biskupi i
kardynałowie katoliccy, lecz także wielu przywódców innych Kościołów i
wspólnot chrześcijańskich oraz innych wyznań wezwało swych wiernych do
modlitwy za Papieża. Oni także w czasie trzech lat pontyfikatu nauczyli się
szanować go i kochać. Powstała w ten sposób pomiędzy chrześcijanami nigdy
nie oglądana po bolesnej separacji solidarność w modlitwie. Stronice, które
nastąpią, będą mogły dać jedynie krótkie sprawozdanie z reakcji na zamach
najpoważniejszych przedstawicieli Kościołów wschodnich, protestantów,
anglikanów, metodystów, baptystów i kilku tzw. wolnych Kościołów.
Przytoczymy ponadto świadectwa wzruszenia, wypowiedziane przez przywódców
wspólnot żydowskich, wierzących muzułmanów i hinduistów oraz ich modlitw za
Papieża. Życzenia wyzdrowienia, które dotarły do Rzymu, są dowodem
optymizmu, chociaż musimy podejmować dalsze wysiłki w celu osiągnięcia
upragnionej jedności pomiędzy chrześcijanami w pokorze, a zwłaszcza w
modlitwie.
Prawosławni
28 listopada 1979 r. o szóstej rano na międzynarodowym lotnisku Leonardo
da Vinci w Rzymie można było przeżyć niezwykłą chwilę. Przed wejściem na
pokład samolotu Jan Paweł II przemówił do kardynałów, przedstawicieli rządu
włoskiego i korpusu dyplomatycznego: "Jadę do Turcji dla kontynuowania
wysiłków na rzecz jedności chrześcijan w nowym duchu ekumenicznym. Pragnę
pokazać, że Kościół katolicki jest zainteresowany w stałych kontaktach z
Kościołami prawosławnymi i ustanowieniu dialogu teologicznego. Udaję się do
Turcji, by okazać wszystkim Kościołom i ich patriarchom, zwłaszcza
patriarsze ekumenicznemu Dimitriosowi I, moje oddanie i moją głęboką
sympatię...".
Nic więc dziwnego, że Dimitrios I jako pierwszy przesłał swoje życzenia
wyzdrowienia rannemu Papieżowi i że nie uczynił tego depeszą, ale za
pośrednictwem osobistego wysłannika, metropolity Melitona, który przybył do
Rzymu nazajutrz po zamachu i udał się do kliniki Gemelli, aby dowiedzieć
się osobiście o stanie zdrowia "ukochanego brata" z Rzymu. Każdy, kto z
odmawiających różaniec wśród siedemdziesięciu tysięcy obecnych na placu Św.
Piotra 14 maja wieczorem ujrzał obok kardynała wikariusza Ugo Poletti
metropolitę Melitona i usłyszał go mówiącego ze ściśniętym sercem i
głębokim przekonaniem o ukochanym Janie Pawle II, modlącego się za niego i
powtarzającego życzenia ze strony Dimitrosa I, musiał spontanicznie zadać
pytanie: co nas jeszcze dzieli!
***
Zasmuceni wiadomością o zamachu przeciw Waszej Świątobliwości wyrażamy
wam nasze głębokie oburzenie i prosimy Boga, by dał swemu słudze szybkie
wyzdrowienie dla chwały swego Imienia.
Ignatius IV
Patriarcha Antiochu
Głęboko dotknięci i zasmuceni z powodu zbrodniczego zamachu na cenne
życie Waszej Świątobliwości, wyrażamy naszą braterską sympatię i przed
Świętym Grobem prosimy gorąco zmartwychwstałego Boga o Wasze szybkie
wyzdrowienie i by Was zawsze chronił od wszelkiego zła.
Z braterską miłością w Bogu
Diodoros
Patriarcha Jerozolimy
Głęboko poruszony zamachem na Wasze życie, cały Kościół
koptyjsko-prawosławny prosi Boga wszechmogącego, aby udzielił Waszej
Świątobliwości szybkiego wyzdrowienia i zachował Was w służbie Kościołowi.
Papież Shenouda III
Patriarcha koptyjsko-prawosławny Aleksandrii
Zamach przeciwko Jego Świątobliwości Papieżowi Janowi Pawłowi II napełnia
nasze serce głębokim smutkiem. Jest to jeden z najbardziej haniebnych aktów
naszego obłąkanego świata. W imieniu Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego i
ludu ormiańskiego prosimy Boga o szybkie i pełne wyzdrowienie Waszej
Świątobliwości i o to by mógł kontynuować swój apostolat. W miłości do
naszego Pana Jezusa Chrystusa i w braterskiej modlitwie
Vasgen I
Katolikos wszystkich Ormian
Proszę Boga o ocalenie Jego Świątobliwości Papieża - człowieka
działającego dla jedności chrześcijan i dla pokoju. Proszę przekazać Jego
Świątobliwości moje pokorne, lecz szczere życzenia i wyrazy szacunku. Wam,
"wielkiemu pasterzowi", Waszemu Sekretariatowi, Kościołowi katolickiemu i
wszystkim Kościołom chrześcijańskim oraz całej ludzkości ofiarowuję moją
modlitwę w tej tragicznej godzinie. Oby Bóg był zawsze z Wami, zwłaszcza w
tej bolesnej dla Kościoła i całej ludzkości godzinie".
Parthenios z Kartaginy
Protestanci
Były kanclerz Republiki Federalnej Niemiec, Helmut Schmidt, odniósł
głębokie wrażenie z wizyty złożonej Janowi Pawłowi II w 1979 r. Oświadczył
wtedy m.in., że jeśli byłby katolikiem, pragnąłby wyspowiadać się przed tym
Papieżem. Ten mąż stanu dotknął w ten sposób bezwiednie rany w
chrześcijańskim organizmie: istniejących podziałów, o przezwyciężenie
których Papież-Polak, podobnie zresztą jak jego bezpośredni poprzednicy,
modli się codziennie i nie szczędzi trudów. W tej perspektywie należy
patrzeć także na wizytę Ojca Świętego w Niemczech. Tak właśnie
przedstawiciele protestantów widzieli spotkanie i rozmowę w Moguncji z
Janem Pawłem II. Zamach na niego wstrząsnął nimi i skłonił do modlitwy
prywatnej, grupowej, a także w kościołach. I nie tylko w samych Niemczech.
***
Z przerażeniem dowiedziałem się o zamachu na Waszą Osobę. Świat może
świadczyć z wdzięcznością o Waszym zaangażowaniu w misji głoszenia pokoju
Bożego i przywracania pokoju wśród ludzi. Potwierdziło to nasze spotkanie w
Moguncji i Monachium. Przejmuje mnie szczególnie zgrozą fakt, że terrorysta
wycelował w Was podczas Waszego głoszenia pojednania. Modlę się nieustannie
- tak jak to uczyniłem wieczorem podczas nabożeństwa niezwłocznie po
otrzymaniu strasznej wieści - aby Bóg wierny swym przyrzeczeniom dał Wam
szybkie wyzdrowienie, a tymczasem powierzam Was Jego pokojowi i
błogosławieństwu. Wasz
Johannes Hanselmann
Biskup Kościoła ewangelicko-luterańskiego Bawarii
Wasza Świątobliwość,
Nasze myśli i modlitwy towarzyszą Wam w tych tragicznych chwilach. Żywimy
nadzieję, że wkrótce powrócicie do zdrowia i podejmiecie Waszą najwyższą
posługę w Kościele. Nam, chrześcijanom innych wyznań, okazaliście tyle
miłości Chrystusowej a całemu światu tak wiele nadziei pokoju. W obecnym
trudnym Waszym położeniu ufamy, że Bóg pomoże Wam swoim miłosierdziem i
błogosławieństwem. Pozostajemy stale zjednoczeni z Wami w modlitwie.
Gunnar Granders
Pastor, w imieniu wszystkich luteranów szwedzkich w Rzymie
Biuro Stosunków Zagranicznych Kościoła w Norwegii przyjęło z przerażeniem
i odrazą smutną wiadomość o strzałach oddanych w stronę Waszej
Świątobliwości. Zapewniamy Was o naszej życzliwości i modlitwie, mamy
nadzieję, że szybko powrócicie do zdrowia by kontynuować Waszą misję
powszechną na rzecz pokoju, wolności i praw człowieka.
Carl H. Traaen
Sekretarz generalny Kościoła Norwegii
Anglikanie, metodyści, baptyści i prezbiterianie
W czasie wizyty pasterskiej, w maju 1980 r., w sześciu państwach
afrykańskich Jan Paweł II wykorzystał tę okazję do krótkiego spotkania i
braterskiego dialogu z arcybiskupem Canterbury, prymasem Kościoła
anglikańskiego, który przebywał wówczas w Afryce. 20 października tego
samego roku nastąpiła wizyta królowej Elżbiety u Papieża, która wywołała
duże echo i otworzyła perspektywę dla podróży Papieża do Anglii w roku
1982. To nie tylko "utwierdziło braci w wierze", ale również zaszczyciło i
uradowało braci i siostry drugiego Kościoła.
***
Wasza Świątobliwość, jestem głęboko poruszony wiadomością o zamachu
przeciwko Wam. Wspólnie z chrześcijanami całego świata modlę się abyście
mogli dojść do zdrowia po szalonym akcie przemocy. Oby Bóg udzielił Wam sił
i zdrowia.
Robert Cantuar
Arcybiskup Canterbury
Czuję zaskoczenie i osłupienie z powodu strzałów przeciw Papieżowi Janowi
Pawłowi II. To wydarzenie jest jeszcze bardziej tragiczne kiedy się
pamięta, że w czasie wszystkich swych wizyt pasterskich głosił On całemu
światu orędzie pokoju. Łączę się w modlitwie ze światem przejętym trwogą i
smutkiem, błagając Pana o szybkie i całkowite wyzdrowienie. Przesyłam
osobiste pozdrowienie człowiekowi, którego poznałem jako pełnego miłości i
szacunku.
John M. Allin
Biskup-przewodniczący Kościoła Episkopalnego Stanów Zjednoczonych
Dołączamy modlitwy Kościoła metodystycznego na całym świecie do waszych
modłów z życzliwością i nadzieją, że Ojciec Święty w pełni powróci do sił.
Kenneth Greet
Światowa Rada Metodystów
Przesyłamy Wam nasze wyrazy życzliwości i miłości chrześcijańskiej. W
imieniu wszystkich Zjednoczonych Prezbiterianów wyrażamy Wam nasze
współczucie z powodu zamachu na Papieża Jana Pawła II. Modlimy się za
naszych braci i siostry Kościoła rzymsko-katolickiego. Oby wszyscy
zjednoczyli się zgodnie aby zaniechano szaleńczej przemocy, którą sam
Papież tak odważnie potępia.
Charles A. Hammondę, Moderator
William P. Thompson, Sekretarz
Zjednoczonego Kościoła Prezbiteriańskiego Stanów Zjednoczonych
Międzynarodowe stowarzyszenia żydowskie
Pewnej niedzieli po południu w maju 1980 wsiadłem we Frankfurcie do
pociągu jadącego do Bonn. W oczekiwaniu na sygnał odjazdu pewna pani, która
zajęła miejsce w tym samym przedziale, rozmawiała w moim ojczystym języku
ze starszą panią stojącą na peronie. Ośmieliłem się zapytać: "Przepraszam,
czy panie są uchodźcami ze Słowacji, czy też są tu w celach turystycznych?"
Pani, która stała na peronie, odpowiedziała mi grzecznie: "Nie, Ojcze,
opuściłyśmy Słowację ponad 12 lat temu. Jesteśmy z Prievidzy". "Ależ to
jest główne miasto mojego powiatu, trzydzieści kilometrów od mojej
rodzinnej wsi!" - wykrzyknąłem.
"Ojcze, jesteśmy Żydówkami. Czuję ogromną sympatię do Papieża. Jest
szczególnym przyjacielem nas, Żydów. Spędziłam trzy lata w Oświęcimiu,
dzięki Bogu przeżyłam to piekło i w 1945 mogłam je opuścić: ważyłam 40 kg.
W swym przemówieniu w Oświęcimiu Papież przypomniał nie tylko zmarłych, ale
okazał również szacunek, życzliwość i miłość do nas, którzyśmy się
uratowali. Jest to człowiek wspaniały, mam jego fotografię w domu". To, co
ta pani, licząca około 65 lat, powiedziała mnie, kapłanowi katolickiemu,
żegnając się z córką i zięciem, zawiera to, co mówi i czuje dziś wielu
Żydów. Jak już zauważyłem, Papież kocha wszystkich i modli się za każdego,
ponieważ w każdym człowieku widzi brata, a w szczególności w cierpiących i
prześladowanych. Jeszcze jako uczeń Karol Wojtyła miał dobrego przyjaciela,
Żyda z Wadowic, Jurka Klugera, który do tej pory pozostał mu bliski. Ta
przyjaźń ma swoją historię, którą po odjeździe pociągu zdołałem opowiedzieć
podróżującej ze mną parze małżeńskiej:
"Karol Wojtyła i Jerzy Kluger zostali rozdzieleni przez wypadki wojenne:
młody Kluger uciekł z Polski w przededniu drugiej wojny światowej i
schronił się w Anglii. Przez 26 lat nic o sobie nie wiedzieli. W 1965 r.
Kluger przyjechał z wizytą do Rzymu i z gazet dowiedział się, że Karol
Wojtyła, arcybiskup krakowski, miał ważne przemówienie na sesji Soboru
Watykańskiego. To naturalnie on, "Lolek", mój przyjaciel z Wadowic,
powiedział do siebie. Kiedy zatelefonował do Kolegium Polskiego na
Awentynie, odpowiedziano mu, że "arcybiskupa nie ma w domu". Rozczarowany
Kluger pozostawił nazwę swego hotelu i numer telefonu. Nie minęło pół
godziny, kiedy w jego pokoju zadzwonił telefon i dobrze znajomy głos
zapytał: "Drogi Jurku, czy to ty jesteś? Przyjdź zaraz do mnie, zjemy razem
kolację"".
Wiadomość o zamachu na Jana Pawła II poruszyła nie tylko jego żydowskiego
przyjaciela Jerzego Klugera i Żydówkę pochodzącą ze Słowacji; większa część
Żydów była tym boleśnie dotknięta, okazując rannemu Papieżowi jedyną w
dziejach solidarność i życzliwość.
***
Głęboko zasmucony z powodu ohydnego zamachu, kieruję wspólnie z Żydami
rzymskimi modlitwy do Pana o zdrowie dla Papieża, któremu życzę szybkiego i
całkowitego wyzdrowienia.
Elio Toaff
Naczelny rabin Rzymu
Żydzi z Moskwy życzą Waszej Świątobliwości wyzdrowienia modląc się o
pokój i przyjaźń między ludźmi.
Maharik-Makar Limanow
w imieniu Żydów Moskwy
Dowiadujemy się niezmiernie poruszeni, o zbrodniczym zamachu na Papieża
Jana Pawła II. Jesteśmy głęboko wzburzeni z powodu tego ohydnego i
niedorzecznego czynu. W imieniu Wspólnoty Żydów francuskich i w tej chwili
nieobecnego Wielkiego Rabina Francji - Rene Sirat - uczestniczymy w tak
bolesnej próbie, której doznaje Kościół i wyrażamy żarliwe życzenia
szybkiego wyzdrowienia Ojca Świętego aby mógł kontynuować swą szlachetną
akcję na rzecz pokoju, sprawiedliwości i przyjaźni między ludźmi.
Jakub Kaplan, Wielki Rabin
Centralnego Konsystorza Izraelitów Francji
Alain Goldmann
Wielki Rabin Paryża
Głęboko wstrząśnięci haniebnym zamachem na Jego Świątobliwość Jana Pawła
II, modlimy się, aby szybko wyzdrowiał i prosimy o przekazanie naszych
najserdeczniejszych życzeń.
Z szacunkiem
Edgard M. Brofman
Przewodniczący Światowego Kongresu Żydowskiego
Muzułmanie i hinduiści modlą się za Papieża
Rozgłośnia katolicka "Radio Veritas" w Manili (Filipiny), która nadaje w
Azji programy w wielu językach, otrzymała liczne listy od słuchaczy w
związku z zamachem na Papieża. Donosi o tym czasopismo "Mission Aktuell" z
Akwizgranu w numerze listopad-grudzień 1981. W szczególności program w
języku tamil, który rozpoczęto 1 listopada 1976 r., cieszy się powodzeniem
i otrzymuje przeciętnie dwa tysiące listów przez miesiąc. Cotygodniowa
transmisja "Mówi Papież" przyczyniła się do dużej popularności Papieża
także wśród muzułmanów i hinduistów, od których do "Radia Veritas"
przychodzi 80 procent listów. Z listów tych wynika, że widzą oni w Papieżu
wielkiego przywódcę religijnego i że zostali do głębi poruszeni zamachem na
niego. Oto kilka wyjątków z tych listów.
***
Wieść o strzałach wymierzonych w Ojca Świętego wstrząsnęła mną. Kiedy
potem dowiedziałem się, że zamachowiec jest muzułmaninem, ubolewaliśmy
bardzo nad tym faktem z całą wspólnotą muzułmańską. Jak mógł ten człowiek
targnąć się na życie Osoby, która nie wyrządziła nikomu zła? Wszyscy
płakaliśmy na wieść o tym zamachu. Modlę się do Boga, aby Papież wyzdrowiał
i dalej przewodził ludzkości na słusznej drodze.
M.K Najeema, Sri Lanka
Odczuwam konsternację na wiadomość że Jan Paweł II, przywódca 700
milionów katolików, został ciężko raniony na placu Św. Piotra przez
fanatycznego muzułmanina. Potępiam stanowczo ten brutalny i tchórzliwy
czyn. Cała ludzkość powinna zawstydzić się i pochylić głowę ponieważ
zbrodniarz jest jej członkiem.
Papież Jan Paweł II jest nie tylko głową 700 milionów katolików, ale
również jedynym nie politycznym przywódcą ludzkości i symbolem pokoju i
braterstwa. Na wiadomość o tym, co go spotkało, zadrżało serce ludzi dobrej
woli ze wszystkich religii na świecie. Proszę Boga, by Papież mógł szybko
odzyskać zdrowie i głosić ponownie światu swoje orędzie miłości.
B. Shanmugam, Indie
Kiedy 14 maja usłyszałem, że Ojciec Święty został ciężko raniony przez
Mohameda Ali Agca, doznałem przez chwilę uczucia, że zatrzymało mi się
serce i tracę zmysły. Jestem jednak pewny, że Ojciec Święty nas nie
zostawi. Nie tylko tego wieczoru, ale każdego wieczoru przed pójściem spać
będę się modlił o jego wyzdrowienie.
Miłość zdobywa pycha niszczy.
A. Thangaivan, Indie
Ojciec Święty Jan Paweł II uważa za braci i siostry wszystkich
mieszkańców tej ziemi, chociaż należę do różnych religii. Kiedy
dowiedziałem się, że oddano do niego strzały, doznałem ściśnięcia serca.
Zapalam świece ku chwale Boga i modlę się, aby Papież mógł szybko
wyzdrowieć.
A. Thanasekaran, Indie
Ledwo dotarła wieść o zamachu zgromadziliśmy się razem z kilkoma
rodzinami i modliliśmy się przez cztery kolejne dni po pięć godzin, za Ojca
Świętego. Oby Pan, który ofiarował siebie za nasze odkupienie, w swym
miłosierdziu zwrócił mu zdrowie.
S. Thangaraja, Sri Lanka
VI.
Życzenia polityków dla rannego Papieża
Na początku października 1979, podczas wizyty Jana Pawła II w Stanach
Zjednoczonych, niektórzy amerykańscy entuzjaści wyrazili "pobożne
życzenie", by Karol Wojtyła zgłosił swą kandydaturę w wyborach
prezydenckich w listopadzie 1980 r.; ich zdaniem zwyciężyłby z dużą
przewagą głosów i stałby się pierwszym obywatelem Ameryki. Jego siła
perswazji, sposób komunikacji z ludźmi, dar zdobywania zaufania czynią zeń
człowieka pociągającego tłumy, zdolnego zarazem do zyskiwania jednostek.
Niemało dziennikarzy, zwłaszcza przy okazji jego podróży i po jego
spotkaniach z rozentuzjazmowanymi tłumami, nazwało "Papieża, który
przyszedł z daleka" człowiekiem, któremu politycy wszelkiego rodzaju mogą
jedynie zazdrościć i dla których taka popularność może być tylko marzeniem.
I to pomimo tego, że on nie mówi tłumom tego, czego pragną, lecz proponuje
swym słuchaczom czyste i mocne wino Ewangelii, potępia otwarcie permisywizm
dzisiejszego społeczeństwa i chłoszcze jego wady. Z tych powodów niektórzy
uważają Jana Pawła II za wielkiego męża stanu i aprobują jego
zaangażowanie, inni natomiast, dla tych samych powodów, chcieliby go
skłonić do milczenia, oskarżając go o "mieszanie się do wewnętrznych spraw"
ich krajów.
Kto zna sposób myślenia Jana Pawła II, ten wie, że Papież odrzuca
bezwzględnie wszelką polityczną interpretację jego słów i akcji,
podkreślając stale pastoralny charakter swych podróży i wystąpień, które
mają jako jedyny cel głoszenie Jezusa Chrystusa i służenie ludziom i
ludzkości poprzez Królestwo Boże. Jedynie w ten sposób należy także
rozumieć historyczne przemówienie skierowane przez niego 2 października
1979 r. do przedstawicieli 130 krajów w pałacu Narodów Zjednoczonych w
Nowym Jorku.
W czasie powitania przez sekretarza generalnego Kurta Waldheima dostojny
gość siedział pokornie i w zamyśleniu, a jego twarz odzwierciedlała powagę
chwili, być może modlił się w milczeniu do Tego, w którego imieniu miał
zamiar przemawiać.
Nawet jeśli się pominie wersety z Ewangelii, cytowane na wstępie, jego
przemówienie trwające godzinę było przesiąknięte od początku do końca
duchem Ewangelii. Domagał się usilnie wyeliminowania głodu,
niesprawiedliwości i wojen, które prowadzą do przemocy i biedy uchodźców;
domagał się zniesienia obozów koncentracyjnych, "gdzie ludzie są spychani
przez innych ludzi jak bydło milczące, bezbronne i pozbawiane resztek
dobytku, a także życia". Były to apele skierowane do sumienia świata,
obecnego w osobach jego przywódców i przedstawicieli. Nadzwyczajna cisza i
napięta uwaga w czasie przemówienia, jak również długotrwałe oklaski i
wyrazy sympatii wielu delegatów, wykazały przynajmniej zewnętrznie, że
"biały wysłannik Watykanu" nie mówił daremnie. Następnego dnia niektóre
gazety komentując ten fakt stwierdziły, że Papież "zwymyślał cały świat,
ale kto zna nawet w przybliżeniu Papieża Wojtyłę, wie, że jest mu obce
"udzielanie lekcji": także z tej wysokiej trybuny nie narzucał swej
osobistej opinii, lecz głosił myśli Tego, którego reprezentuje na ziemi. W
imieniu Chrystusa nie mógłby mówić inaczej do świata: jeśli Papież
przypomniał pewne fakty, wymieniając na przykład obozy koncentracyjne,
uczynił to jedynie dlatego, że "gdyby milczał, byłby niewiernym pasterzem i
świadkiem dziejów naszego stulecia".
Telewizja pokazała pewną scenę przed przywitaniem Papieża przez Kurta
Waldheima: czarna dziewczynka wręcza Papieżowi bukiet kwiatów, Papież je
odbiera, obejmuje dziewczynkę, całuje ją w czoło i zachęca ją serdecznym
uśmiechem. Ten gest, tak charakterystyczny dla Jana Pawła II, posiada
symboliczne znaczenie: Papież obejmuje każdego człowieka i zachęca go,
pełni swą misję na wzór Tego, który na Krzyżu oddał swe życie i krew za
każdego człowieka, otwierając ramiona, aby przycisnąć każdego z nas i dać
nam owoce swej ofiary. Słowa i czyny Jana Pawła II wzbudzają różne reakcje
wśród polityków i mężów stanu, ale większa ich część, od Ameryki do Afryki,
od Europy do Azji, nie mogła pozostać obojętna wobec dramatu 13 maja 1981
r.
Z Ameryki
Ronald Reagan przechowywał jeszcze - w świeżej pamięci życzenia
wyzdrowienia i zapewnienia o modlitwie, które Jan Paweł II przekazał mu na
sześć tygodni wcześniej, gdy sam Reagan został ranny w zamachu. Pierwsze
słowa prezydenta na wieść o zamachu na Papieża brzmiały: "będę się modlił
za niego". Tak jak on, niemal wszyscy szefowie państw kontynentu
amerykańskiego, przesłali do Rzymu swe życzenia. Argentyna i Chile, od lat
na krawędzi wojny na skutek banalnego sporu, posłuchały rady Papieża
Wojtyły i w 1979 r. przyjęły z uznaniem jego ofertę mediacji; śmierć
Papieża przekreśliłaby te cenne starania. Stąd ich zaskoczenie i niepokój.
W ten sam sposób zareagowały także Meksyk i Brazylia, które Papież
zaszczycił swą wizytą.
***
Wiem, że wszyscy Kanadyjczycy odczuwają głęboką konsternację i niepokój
jaki sam odczułem na wiadomość o zamachu na Jana Pawła II. Dlaczego nasz
świat tak bardzo zdziczał, że nie szanuje nawet życia posłańca pokoju,
wysłanego przez Boga?
Modlę się o prędki powrót do zdrowia Waszej Świątobliwości, aby mógł
znowu poświęcić swe siły, żywotność i autorytet walce o pokój, braterstwo i
przezwyciężenie przemocy.
Pierre Elliot Trudeau
Premier Kanady
Wiadomość o bezsensownym zamachu na życie Papieża zaskoczyła mnie i
przeraziła. Razem ze wszystkimi moimi współobywatelami amerykańskimi modlę
się o Jego wyzdrowienie. W tej krytycznej chwili jesteśmy z Wami.
Ronald Reagan
Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki
Ganię i potępiam zamach na Waszą Świątobliwość i wyrażam moje życzenia
szybkiego i szczęśliwego wyzdrowienia dla dobra sprawy sprawiedliwości i
pokoju, na rzecz którego tak bardzo się angażowaliście.
Jose Lopes Portillo
Prezydent Meksyku
Głęboko poruszony wiadomością o ohydnym zamachu na Wasze życie, przesyłam
życzenia i zapewniam o modłach całego narodu brazylijskiego o szybkie
wyzdrowienie Waszej Świątobliwości.
Z synowską czcią
Jose Figueiredo
Prezydent Republiki Federalnej Brazylii
Z Europy Zachodniej
"Niech Bóg błogosławi temu krajowi i wszystkim jego mieszkańcom! Niech
Bóg błogosławi Europie i jej przyszłości". Tymi słowami, wypowiedzianymi na
lotnisku w Monachium 19 listopada 1980 r., Papież Jan Paweł II zakończył
swe ostatnie przemówienie (pięćdziesiąte!) i pięciodniową wizytę pasterską
w Republice Federalnej Niemiec. W przemówieniu pożegnalnym prezydent
Republiki, dr Karl Carstens, powiedział: "W czasie tych pięciu dni,
niestety, często zakłócanych przez złą pogodę, wzięliście na siebie wielki
trud, wygłosiliście ponad 50 przemówień po niemiecku, wzbudzając nasz
podziw i zyskując naszą sympatię". Prezydent podziękował szczególnie
Papieżowi za słowa skierowane do narodu niemieckiego: "Wasza wizyta w
naszym kraju pozostanie żywa w pamięci ludności. Oby jasne sygnały przez
Was rzucone mogły długo świecić! Życzymy Wam szczęśliwego powrotu i wiele
błogosławieństw dla Waszej przyszłej działalności".
Po ostatnim uścisku dłoni z prezydentem Carstensem i premierem Bawarii,
Franz-Josef Straussem, Papież udał się do samolotu i pozdrawiał jeszcze z
okienka. Obecni byli wzruszeni w sposób widoczny jak przy pożegnaniu
drogiego, starego przyjaciela, którego pragnęłoby się zawsze mieć przy
sobie. Tego samego doznały miliony telewidzów; w ciągu tych pięciu dni
Papież zyskał sobie sympatię wszystkich Niemców dobrej woli.
Była to jego przedostatnia podróż w Europie. W ciągu dwóch i pół lat
pontyfikatu Jan Paweł II odwiedzał liczne miasta i miejscowości Włoch; swój
ojczysty kraj Polskę, Irlandię, Francję, Niemcy... W ten sposób spotkał i
poznał osobiście wielu polityków i mężów stanu w Europie; wielu innych
przyjął w Watykanie, ponieważ mężowie stanu przebywający z wizytą oficjalną
we Włoszech składają również wizytę Papieżowi. Jest więc zrozumiałym fakt,
że zamach poruszył głęboko te osobistości i skłonił je do wyrażenia
niepokoju i zapewnienia o swej modlitwie.
***
Wasza Świątobliwość, dowiedziałem się z przerażeniem o zamachu na Waszą
osobę. Żywię nadzieję, że z pomocą Boską będziecie mogli szybka wyzdrowieć.
Przesyłam z całego serca najlepsze życzenia moje i narodu niemieckiego.
Karl Carstens
prezydent Republiki Federalnej Niemiec
Głęboko wstrząśnięty i wzruszony zamachem nie do pojęcia proszę Waszą
Świątobliwość w imieniu Republiki Austrii i narodu austriackiego o
przyjęcie najszczerszych życzeń wyzdrowienia. W tych szczególnie trudnych
godzinach i dniach niech łaska Pańska wspiera w sposób specjalny Waszą
Świątobliwość.
Rudolf Kirchschlager
Prezydent Republiki Austriackiej
Królowa i ja jesteśmy wzburzeni zamachem dokonanym na Waszą osobę. Do
naszych modlitw dołączamy gorące życzenia nasze i ludu belgijskiego,
szybkiego i całkowitego wyzdrowienia Ojca Świętego.
Baldwin
Król Belgów
Na wiadomość o zamachu na Waszą Świątobliwość pragnę, w imieniu Rządu,
narodu portugalskiego i także swoim własnym, potępić akt tak haniebny i
wyrazić żywą troskę o stan zdrowia osoby tak wybitnej Jana Pawła II. Zamach
wywołał konsternację w całym świecie a zwłaszcza w świecie katolików i w
narodzie portugalskim, który dziś zgromadził się w wielkiej pielgrzymce w
Fatimie na znak wiary i przywiązania, a także czci dla osoby Ojca Świętego.
Wyrażam najszczersze życzenia szybkiego wyzdrowienia Waszej Świątobliwości.
Francisco Pinto Balsemao
Premier Portugalii
Z Europy Wschodniej
W połowie października 1978 r. delegacja polskich komunistów przybyła z
wizytą do Bratysławy, w ramach uprzednio nawiązanej współpracy. Przez
pierwsze trzy dni polscy towarzysze składali oficjalne wizyty wygłaszali i
wysłuchiwali okolicznościowych przemówień. W przeddzień spodziewanego
wyjazdu mieli spędzić wieczór swobodniej w atmosferze odprężenia,
pozbawionej wszelkiego politycznego charakteru. Około godz. 17 udali się do
hallu hotelowego, by obejrzeć telewizję wiedeńską, której programy nie
docierają do Polski, ale są doskonale odbierane w Bratysławie, położonej
zaledwie 60 km od Wiednia. Polscy towarzysze wmieszali się w grono
zachodnich turystów. Niespodziewanie zaczynają wykrzykiwać, gestykulować,
obejmować się nawzajem i następnie śpiewać wśród powszechnego zdumienia. Co
się stało? Spiker telewizji austriackiej komentował transmisję nadawaną
bezpośrednio z Rzymu, tłumacząc słowa kardynała Feliciego, który
przekazywał sensacyjną zapowiedź... "Habemus Papam, dominum Carolum,
sanctae Ecclesiae catholicae cardinalem Wojtyła!". Turyści łączą się z
Polakami składając życzenia, wznosząc toasty, radość i entuzjazm rosną
wśród polskich towarzyszy. Około godz. 19 miejscowi komuniści przychodzą do
hotelu, tak jak to było umówione, i na początku nie zdają sobie sprawy z
panującego tam widowiska. Kiedy im wyjaśniono powody tego wybuchu radości,
nie potrafili ukryć irytacji i niezadowolenia, i szybko, raczej chłodno
pożegnali się z Polakami. Ci natomiast święcili wesoło z turystami aż do
późnej nocy historyczne wydarzenie wyboru rodaka Karola Wojtyły na Papieża.
Następnego dnia "zmyto im głowę" za wykazanie "niedostatecznej
świadomości komunistycznej" w związku z wyborem głowy "reakcyjnego"
Kościoła katolickiego; można sądzić, że nie zrobiło to na nich wielkiego
wrażenia. Nie wiemy, czy polscy funkcjonariusze komunistyczni płakali w noc
zamachu na Papieża, ich rodaka, ale nie da się tego wykluczyć. "Papież,
który przychodzi z Polski, stanowi dla wielu skandal i przeszkodę. Nie
wszystkie życzenia zdrowia, które nadchodzą w tych dniach do Rzymu, są
równie szczere" - można było przeczytać na łamach czasopisma "Die Furche" z
Wiednia 20 maja 1981.
***
Wiadomość o zamachu na Waszą Świątobliwość poruszyła głęboko nasze
społeczeństwo i rząd Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. W tych trudnych
chwilach przesyłamy z ojczyzny Waszej Świątobliwości życzenia szybkiego
odzyskania sił koniecznych dla pełnienia Waszej misji w służbie
humanitarnych ideałów pokoju i dobrobytu ludzkości.
Stanisław Kania, Henryk Jabłoński, Wojciech Jaruzelski
Przejęła nas głęboko wiadomość o szaleńczym ataku na życie Waszej
Świątobliwości. W imieniu prezydium Socjalistycznej Federacyjnej Republiki
Jugosławii i moim własnym przesyłam Waszej Świątobliwości gorące życzenia
szybkiego i pełnego wyzdrowienia i powrotu do misji pokoju i porozumienia
między narodami.
Cvijetin Mijatović
Prezydent Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii
Jestem głęboko wzburzony zamachem dokonanym przeciwko Wam. Życzę Wam
szybkiego i całkowitego wyzdrowienia.
Leonid Breżniew
Głęboko wzburzony, potępiam zamach dokonany na Waszą osobę i wyrażam
najlepsze życzenia szybkiego i całkowitego wyzdrowienia.
Gustaw Husak
Prezydent Socjalistycznej Republiki Czechosłowacji
Z Afryki
"Jestem przekonany, że należy do Afrykańczyków rozwiązywanie problemów
afrykańskich; żaden blok lub grupa interesów nie powinna wywierać nacisku
lub interweniować. Pozytywne rozwiązanie spraw afrykańskich wywiera dodatni
wpływ także na inne części świata. Kraje afrykańskie nie chcą jedynie
otrzymywać pomocy materialnej i technicznej, ale chcą także dawać - swoją
mądrość, kulturę i poczucie Boga, które wśród wielu innych ludów nie jest
tak żywe".
Są to słowa zachęty i zaufania wypowiedziane przez Jana Pawła II w
pierwszych dniach podróży do Afryki w obecności prezydenta i członków rządu
Zairu. Słowa i uczucia, które rozciągają się na wszystkie narody i kraje
czarnego kontynentu, spośród których sześć odwiedził od 2 do 12 maja 1980
r. Dokładnie rok i jeden dzień po tej historycznej wizycie nastąpił zamach.
***
2 głębokim przejęciem dowiedzieliśmy się o nikczemnym zamachu na Wasze
życie podczas gdy święciliśmy właśnie pierwszą rocznicę Waszej
niezapomnianej wizyty na Wybrzeżu Kości Słoniowej. W imieniu ludu Wybrzeża
Kości Słoniowej, jego rządu i moim osobistym przesyłam Wam nasze serdeczne
życzenia wyzdrowienia, abyście mogli jak najszybciej podjąć znowu wielką
misję ewangelizacji w służbie sprawiedliwości i pokoju. Nasze błagalne
modlitwy towarzyszą Wam w tej trudnej próbie. Oby Wszechmocny zachował Was
dla chrześcijaństwa i zapewnił pokój na świecie. Proszę Waszą Świątobliwość
o przyjęcie wyrazów mej głębokiej sympatii i czci.
Felix Houphouet-Boigny
Prezydent Republiki Wybrzeża Kości Słoniowej
Z wielkim wzburzeniem i niepokojem dowiedziałem się o strasznym zamachu
na Was w czasie publicznej audiencji na placu Św. Piotra. W imieniu całej
ludności Nigerii i moim życzę Wam szybkiego wyzdrowienia oraz łaski i
opieki Boga. Wasz pontyfikat miał od października 1978 r. bardzo wielkie
znaczenie dla ludzkości. Wasz stały apel o świat sprawiedliwości i
wolności, bez ucisku, przemocy rasizmu i nędzy, wzbudził entuzjazm
katolików i niekatolików na całym świecie. Zechce Wasza Świątobliwość
przyjąć wyrazy najwyższego szacunku i poważania.
Alhani Shenu Sagari
Prezydent Republiki Nigerii
Wasza Świątobliwość z przerażeniem i bólem dowiedziałem się o zamachu na
Was. Lud Kenii i wszyscy ludzie dobrej woli na świecie modlą się abyście
mogli szybko wyzdrowieć i kontynuować Waszą świętą misję.
Daniel T. Arap Moi
Prezydent Republiki Kenii
Z krajów muzułmańskich
Wśród depesz wysłanych do rannego Jana Pawła II do najbardziej
serdecznych i głęboko religijnych należała bez wątpienia depesza Anwar
El-Sadata, prezydenta Egiptu. Kto śledzi okiem krytycznym scenę polityczną
tego kraju, zwłaszcza w związku z trudną sytuacją trzech milionów
chrześcijan Koptów, nie może nie zadać sobie pytania, jak szczere były
życzenia Sadata. Jest to kwestia złożona: prezydent egipski wykazał
przecież wolę zawarcia pokoju z największym wrogiem, Izraelem; zależało mu
także na tym by chrześcijanie i muzułmanie potrafili zgodnie współżyć, ale
nie udało mu się opanować sytuacji i fanatyzmu Szyitów. Po 6 października
1981 r., dniu, w którym Sadat padł ofiarą tych fanatycznych sił, jakie
zagrażają również egzystencji chrześcijan w Egipcie, także jego krytycy
zmienili zdanie: "Prezydent Sadat zyskał sobie szacunek jako wierzący w
Boga i odważny obrońca pokoju. Dołożył starań dla znalezienia nowych dróg
dla rozwiązania starego i krwawego konfliktu pomiędzy Arabami i
Izraelczykami" - tymi między innymi słowami Jan Paweł II wyraził swoje
wzburzenie i ból na wieść o tragicznej śmierci Sadata i w czasie audiencji
publicznej 7 października 1981 r. wezwał do modłów za zmarłego. Wysłał
również depesze do premiera Mubaraka i do wdowy. Z wielkim wzruszeniem
pisał tę ostatnią depeszę, pamiętając o tym, co Sadat napisał mu w maju
tego samego roku.
Podobnie jak Sadat, także wielu innych przywódców świata islamu wyraziło
Janowi Pawłowi II solidarność i przesłało życzenia wyzdrowienia.
***
Wiadomość o zamachu na życie Waszej Świątobliwości wstrząsnęła mną a
wieść, że nie grozi Wam niebezpieczeństwo, podniosła mnie na duchu. Podobne
zbrodnicze akcje popełniane są przez osoby chore i niezrównoważone, których
dusza jest pozbawiona wiary i miłości do Boga. Wierzę mocno w orędzie
pokoju i miłości Waszej Świątobliwości, które dotarło do serc i umysłów
ludzi wszystkich wyznań na całym świecie. Proszę Wszechmogącego, aby dał
Wam siły do przezwyciężenia tego tragicznego aktu przemocy, który jest
sprzeczny ze wszystkimi przez Was głoszonymi zasadami. Modlę się o Wasze
szybkie i całkowite wyzdrowienie, abyście mogli nadal działać w tym
niespokojnym świecie inspirując nas szlachetnym apelem o pokój i zgodę. Oby
Bóg dał Waszej Świątobliwości zdrowie i długie życie abyście mogli
kontynuować Waszą świętą misję w służbie ludzkości.
Z szacunkiem Wasz
Jehan Anwar El-Sadat
Dzięki niebu Wasza Świątobliwość ocalał i ręka Boga Was strzeże. Obłęd
nie zmniejsza się na świecie w którym żyjemy, ale siły dobre, których
jesteście jednym z najważniejszych obrońców, ból, którego z Wami doznają
ci, którzy Was kochają i podziwiają wreszcie błogosławieństwo naszego Pana
Boga - wszystko to wyleczy Wasze rany i wzmocni Wasze kroki. Modlimy się za
Was żarliwie. Bóg nie opuści tego, kto szerzy w świecie Jego słowo i naukę,
gniew boski ukarze winnych. Jeśli chodzi o Was jesteście przede wszystkim
miłością i współczuciem.
Niech Bóg wspiera Waszą Świątobliwość i uczyni tak, aby ludzkość mogła
jeszcze przez długie lata korzystać z cnót Namiestnika Chrystusa.
Hassan II
Król Maroka
Jesteśmy da głębi wstrząśnięci zamachem na Waszą Świątobliwość, który
nigdy nie przestał działać na rzecz dobra miłości i pokoju, i który
poświęcił całe życie walce o te szlachetne ideały ludzkości. Możemy tylko
modlić się do Wszechmocnego, aby Wasza Świątobliwość szybko wyzdrowiał i
cieszył się długim życiem i doskonałym zdrowiem. Proszę przyjąć życzliwie
zapewnienia o moim głębokim i przyjaznym szacunku.
Jaber Al. Ahmad Al Sabah
Emir Kuwejtu
Z Azji
"Jan Paweł II, apostoł ludów naszego czasu", jak określił go pewien
dziennik, rozpoczął 16 lutego 1981 swoją najdłuższą podróż pasterską
(dziesiątą z kolei), w której znalazło szczególny wyraz jego żarliwe
pragnienie pokoju i sprawiedliwości społecznej. Przebył w samolocie 35
tysięcy kilometrów, zatrzymał się krótko w Pakistanie, odwiedził Filipiny,
wyspę Guam, Japonię i Alaskę. W czasie podróży, która trwała aż do 27
lutego, Papież wygłosił sto przemówień i kazań. Pierwszym celem jego wizyty
były Filipiny - jedyny katolicki kraj Azji. W obozie dla uchodźców w
Morong, w którym przebywają tysiące Wietnamczyków, Kambodżan i
Laotańczyków, Ojciec Święty wezwał wszystkie ludy do "przeznaczenia
większych sum pieniędzy dla tych uchodźców i wysiedlonych, którzy stanowią
największą tragedię naszej epoki". Ten apel w Azji mógł spotkać się jedynie
z poparciem. W Hiroszimie Jan Paweł II skierował przejmujący apel o pokój,
aby nie powtórzyła się tragedia 6 sierpnia 1945. Papież Wojtyła nie był
więc w Azji nieznany.
***
Przyjmuję ze zgrozą i głębokim przerażeniem bolesną wiadomość o
niesłychanym geście, który spowodował zranienie Waszej Świątobliwości. Jego
niedawna wizyta w Japonii jako wysłannika pokoju jest dotąd bardzo żywa w
mej pamięci. Wspominam głębokie wrażenie jakie wywarła na mnie szczera
rozmowa, odbyta przy tej okazji na temat pokoju na świecie i oczekuję
gorąco na sposobność ponownego spotkania Waszej Świątobliwości w czasie
mojej podróży do Europy w czerwcu. Modlę się całym sercem o szybkie i
całkowite wyzdrowienie Waszej Świątobliwości, przesyłając szczere życzenia
całego ludu japońskiego i moje osobiste.
Zenko Suzuki
Premier Japonii
Jesteśmy wzburzeni zdradzieckim zamachem na życie Waszej Świątobliwości.
W imieniu rządu ludu Indii i moim własnym wyrażam nasz żywy niepokój i
zapewniam o naszej modlitwie o szybkie i zupełne wyzdrowienie.
Indira Gandhi
Wzburzyła mnie głęboko wiadomość o zamachu na Waszą Świątobliwość.
Ludność Libanu przyłącza się bez wyjątku do mojego zdecydowanego potępienia
tego ohydnego aktu. Z głębi cierpiącego Libanu błagam Wszechmocnego o Wasze
szybkie wyzdrowienie i proszę Was o przyjęcie hołdu mego synowskiego
oddania.
Elias Sarkis
Prezydent Republiki Libanu
Od organizacji miedzynarodowych
Wizyta Jana Pawła II w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych, 2
października 1979 r., pozostawiła niezatarty ślad. Także FAO (Organizacja
Narodów Zjednoczonych dla Wyżywienia i Rolnictwa), której główna siedziba
mieści się w Rzymie, miała zaszczyt oficjalnie gościć Papieża, który przy
tej okazji wypowiedział przemówienie na temat pilnych problemów naszego
świata. Także przy okazji zaplanowanej wizyty w siedzibie Międzynarodowej
Organizacji Pracy w Genewie Jan Paweł II miał mówić o problematyce pracy.
Gdyby nie zamach, miał on ofiarować swym gospodarzom w Genewie swoją
trzecią, poświęconą pracy ludzkiej encyklikę, której korekta była już
gotowa.
***
Wasza Świątobliwość!
Wiadomość o zamachu na Waszą osobę wstrząsnęła i zasmuciła mnie, a
ostatnie wieści o polepszeniu Waszego stanu podniosły mnie na duchu. W
imieniu wszystkich Narodów Zjednoczonych, które wspominają z głębokim
szacunkiem Waszą wizytę, przesyłam wyrazy naszego ubolewania z powodu tego
nieludzkiego aktu oraz nasze najserdeczniejsze życzenia szybkiego i
zupełnego powrotu do zdrowia. Świat bardzo potrzebuje przewodnictwa
duchowego, którym w tak wielkiej mierze obdarowywaliście międzynarodową
wspólnotę.
Kurt Waldheim
Sekretarz Generalny ONZ
Głęboko wzruszony pragnę wyrazić Waszej Świątobliwości moje synowskie
przywiązanie i moje przerażenie z powodu tego zbrodniczego aktu. Niech Bóg
da Najwyższemu Pasterzowi szybkie wyzdrowienie. Proszę Waszą Świątobliwość
o przyjęcie wyrazów mego głębokiego szacunku.
Joseph Luns
Sekretarz Generalny NATO
Z ogromnym wzruszeniem Komisja dowiedziała się o straszliwym zamachu,
którego ofiarą padła Wasza Świątobliwość. W imieniu Komisji wyrażam Waszej
Świątobliwości nasze głębokie wzruszenie i modlę się, aby odzyskała szybko
zdrowie.
Gaston Thorn
Przewodniczący Komisji Europejskiej
W imieniu Organizacji Narodów Zjednoczonych dla Wyżywienia i Rolnictwa
(FAO) i moim własnym chcę wyrazić nasz głęboki ból na wiadomość o zamachu
na osobę Jego Świątobliwości Papieża Jana Pawła II. Dołączamy nasze
życzenia i modlitwy do życzeń całej ludzkości, prosząc o szybkie
wyzdrowienie Waszej Świątobliwości.
Edouard Saouma
Dyrektor Generalny FAO
VII.
"Pozwólcie, aby dzieci przyszły do mnie..."
22 października 1978, w dniu inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II, ks.
prałat Virgilio Noe, od wielu lat ceremoniarz papieski, poczerwieniał na
twarzy. Zaskoczony i zmieszany po uroczystej mszy św. pontyfikalnej,
zobaczył swego nowego "szefa", jak łamie przepisy regulaminu i zbliża się
do pierwszego rzędu honorowych gości. Dziewięcio, dziesięcioletni chłopiec
odrywa się od grupy obecnych tysięcy rodaków Papieża, robi kilka kroków
naprzód, z bukietem kwiatów w ręku, rozgląda się dookoła i z wahaniem
zatrzymuje się. W tym momencie Papież zauważa zakłopotanie chłopczyka,
idzie mu naprzeciw, obejmuje i całuje w czoło. I 300 tysięcy osób wita
oklaskami ten ojcowski gest. Jest to pierwsze spotkanie Papieża, który
"przyszedł z daleka", z dziećmi, spotkanie, które z dnia na dzień nabierało
coraz bardziej charakteru trwałej i żywej przyjaźni.
W dniach następnych ks. prałat Noe musiał doznać innych niespodzianek,
ponieważ nowy "szef" coraz bardziej okazywał, że ignoruje regulamin, by dać
pierwszeństwo osobistym, przyjaznym kontaktom z dziećmi, ludźmi starszymi,
po prostu - ze wszystkimi. Inteligentny i życzliwy, papieski ceremoniarz
nauczył się szybko i chętnie tego nowego "ceremoniału" i już więcej nie
okazywał ani zdziwienia, ani zmieszania.
Również pielgrzymi i obecni na audiencjach szybko spostrzegli, wpierw ze
zdziwieniem, a następnie z entuzjazmem, nie tylko spontaniczność, ale
również dynamizm i młodzieńczy sposób bycia Papieża w spotkaniu z dziećmi.
Kiedy po raz pierwszy uchwycił dziecko i podrzucił je do góry z szybkością
i zręcznością akrobaty, rodzice dziecka wstrzymali prawdopodobnie oddech,
ale kiedy Papież oddał im dziecko całe i zdrowe, aula audiencjonalna
rozbrzmiała owacjami tysięcy pielgrzymów i fotografia tego wydarzenia
obiegła świat.
8 listopada, w trzy tygodnie po wyborze, miała miejsce audiencja dla
uczniów szkół włoskich. Papież wolno przechodzi bazylikę św. Piotra,
błogosławił uczniów i ściskając niezliczoną ilość rąk. Można sobie
wyobrazić entuzjazm i zgiełk. Kiedy Papież następnie prosi o trochę ciszy i
żartując zatyka sobie uszy rękoma, nikt nie jest w stanie dzieci uciszyć.
Wreszcie przemawia do nich od głównego ołtarza, chwali ich żywotność, ale
nie ukrywa swego zaniepokojenia: modlił się - mówi - usilnie do św. Piotra,
by nie pozwolił na zawalenie się jego bazyliki, która trzęsła się od
krzyków. Kończąc swe przemówienie, Papież poleca dzieciom trzy myśli:
"Szukajcie Jezusa, kochajcie Jezusa, dawajcie świadectwo Jezusowi".
Te przyjazne i pełne treści, żywe spotkania z dziećmi weszły już do
stałego programu środowych audiencji a także wizytacji parafii rzymskich i
podróży Papieża: gdzie się pojawia, tam zawsze są dzieci.
W związku z tym przypomnijmy, że fotografia wykonana mniej niż sekundę
przed zamachem pokazuje Papieża podnoszącego dwuletnią Sandrę Bartoli i
oddającego ją w ręce ojca. Także ta fotografia obiegła świat i weszła do
dziejów dramatycznego wydarzenia. Obok małej Sandry i jej rodziców było tam
wówczas wielu innych rodziców z dziećmi, radośnie oczekującymi chwili
rozmowy z "drogim Papieżem" i uściśnięcia mu ręki. Zamiast tego, dzieci i
rodzice musieli uczestniczyć z bliska w pełnym grozy dramatycznym
wydarzeniu, które później, pokazane w telewizji, wstrząsnęło całym światem.
Jeśli zamach przeraził wielkich tego świata, co widać w przesłanych przez
nich życzeniach, to czegóż musiały doznać serca niewinnych dzieci! Dla nich
była to na pewno rzecz nie do wiary, nie do przyjęcia; poprzez zamach po
raz pierwszy mogły odczuć, do czego jest zdolne zło i szatan. Miliony
dzieci na całym świecie zalały swymi łzami i modlitwami Chrystusa i Jego
Matkę, aby zachował ich ukochanego Papieża. Wiele z nich przekazało potem
na piśmie swoje wrażenia, swój niepokój, swój zawód i swoją niezdolność
zrozumienia zła, lecz także swą nadzieję, przesyłając wszystko to Ojcu
Świętemu, łącznie z zapewnieniami o modlitwie i najszczerszych życzeniach.
Oto niektóre listy dzieci z Polski, Chorwacji i Włoch.
***
Kochany Ojcze Święty,
Modlimy się za Ciebie abyś szybko wyzdrowiał. Cała Polska życzy Ci
szybkiego powrotu do zdrowia i podjęcia na nowo codziennych zajęć.
Z Polski przesyła Ci życzenia
Marcin z klasy 3 b, 8 lat.
Módlę się za Ciebie, Janie Pawle II, abyś jak najszybciej wyzdrowiał i
żeby nie znalazł się drugi człowiek, który chciałby Ciebie zabić. Chodzę do
trzeciej klasy, codziennie modliłam się na różańcu o Twoje zdrowie. Także
modliłam się za kardynała Stefana Wyszyńskiego. Będziemy o Tobie pamiętać,
nawet kiedy jesteś zdrowy. Modlimy się za Ciebie stale. Dziś, kiedy my,
dzieci, mamy święto, na pewno myślisz o wszystkich dzieciach na świecie, i
my myślimy o Tobie.
Riemel Lucyna 1.VI.81 r.
Chodzę do trzeciej klasy w Rybniku
Kochany Ojcze Święty, życzę Ci dużo szczęścia, abyś szybko wrócił do
zdrowia, żebyś jak najszybciej przyjechał do swej kochanej Ojczyzny.
Kochany Ojcze, życzę Ci dużo słońca, żeby wszyscy byli dobrzy. Wszyscy są
przejęci śmiercią Kardynała Stefana Wyszyńskiego, a Ty, Ojcze, najbardziej
bo to był Twój najlepszy przyjaciel.
Ola z klasy III c, 1.VI.81 r.
9 lat
Kochane Radio Watykańskie!
Za Twoim pośrednictwem składam naszemu najukochańszemu Ojcu Świętemu
życzenia zdrowia. Życzę nie jeden raz ale 1000 razy!. Cieszymy się bardzo,
że Ojciec Święty zdrowszy. Słuchamy przez Radio Watykan Jego głosu. Ojciec
Święty przebaczył zamachowcowi, ale ja nie chcę mieć takiego strasznego
"brata". Dziękuję za przekazanie tych życzeń, płynących z mojego małego
serca. Pozdrawiam Radio Watykańskie, które bardzo lubimy. My tu z głodu nie
zginiemy ale bez naszego Ojca Świętego to byśmy zginęli. Niech nam żyje 100
lat i do nas przyjedzie.
Michał Czorny, 40-750 Katowice 30
Mały Michał, w wieku lat 10, życzył "tysiąc razy" Ojcu Świętemu zdrowia i
napisał to własnoręcznie tysiąc razy na wielu stronach.
Wodzisław 19.5.81 r.
Czcigodny Zespół Radia Watykańskiego z siostrą Martą!
Wczoraj tj. 18.5.81 r., przesłałam Ojcu Świętemu telegram o następującej
treści: Wczoraj byłam u I Komunii św. Modliłam się o zdrowie dla Ojca
Świętego. Modlili się też i zaproszeni goście. A dziś składam życzenia
urodzinowe i proszę Boga aby do Ojca Świętego już nigdy nikt nie strzelał.
Tego życzy mała Violetka Kwaśny z Wodzisławia Śl., która też dziś z Ojcem
Świętym ma urodziny.
Czcigodna Siostro Urszulanko Marto, bardzo serdecznie Was proszę, aby ten
telegram był napisany w Waszym "Programie Radiowym". Aby ludzie czytali, że
i ja, mała Violetka, lat 9, pamiętam o Ojcu Świętym. Jest mi go bardzo żal.
Przyjmuję Komunię świętą i modlę się za Niego. A także za tego niedobrego
człowieka, który do Ojca Świętego strzelał. I za wszystkich, którzy
chcieliby to jeszcze kiedyś uczynić.
Kochana Siostro, bardzo proszę mi odpisać, czy Ojciec Święty otrzymał mój
telegram? Z Bogiem
Violetka
***
W niedzielę po Wielkiejnocy 1979 ponad dziesięć tysięcy Chorwatów,
przybyłych w większości z ojczyzny, lecz także z emigracji, odbyło narodową
pielgrzymkę do Rzymu dla uczczenia największego jubileuszu ich dziejów -
trzynastu wieków chrześcijaństwa, od momentu, kiedy Papież Jan IV w 640 r.
przyjął ich na łono Kościoła. W czasie uroczystej mszy pontyfikalnej,
celebrowanej w bazylice św. Piotra wspólnie z biskupami chorwackimi, Jan
Paweł II wygłosił kazanie poprawnie w języku chorwackim. Nie tylko
podziękował "białym" Chorwatom za stałą wierność Stolicy Piotrowej i
Kościołowi, ale także zachęcił ich do niezależnego życia narodowego,
kulturalnego i politycznego. Długie oklaski obecnych wykazały, że Papież
ich wszystkich zdobył; dzięki bezpośredniej transmisji radiowej także
miliony Chorwatów w ojczyźnie i na świecie mogły usłyszeć to kazanie.
Wybór Karola Wojtyły umocnił świadomość chrześcijańską i wierność Rzymowi
tego ludu katolickiego, którego łączy z Polakami wspólne pochodzenie i
który aż do VI wieku zamieszkiwał obszar znajdujący się obecnie na
terytorium Polski, w okolicach Krakowa. Nie dziwi więc, że wiadomość o
zamachu głęboko zasmuciła katolików chorwackich, którzy szukali pociechy w
modlitwie. I tak uczyniły ich dzieci, które napisały do Papieża:
Nasz drogi Ojcze Święty
Usłyszałam niedobrą wiadomość o zranieniu Was i zabolało mnie od tego
serce. Życzę Wam szybkiego wyzdrowienia i całkowitego powrotu do zdrowia.
Świat Was potrzebuje: Świat cały wie kim jesteście i modli się za Was tak
jak i my, tu w Chorwacji.
Wiele serdecznych pozdrowień
Nedjeko Rajkovic
(czwarta klasa szkoły podstawowej)
Rechnice 23-5-1981
Nasz ukochany Ojcze Święty
Uczniowie i uczennice szkoły średniej w Rechnicach modlą się za Was do
Boga, by dobry Bóg Was wyleczył. Świat Was potrzebuje bardziej niż
kiedykolwiek, abyście głosili światu pokój w imieniu Jezusa Chrystusa i z
pomocą Błogosławionej Dziewicy Marii. Wydarzenie to nas wszystkich
przeraziło. Pozdrawiamy Was i pozostajemy wiernymi synami.
(następuje 30 podpisów klasy szkolnej)
Drogi Ojcze Święty,
Dowiedziałam się, że Was wypisano ze szpitala i cieszy mnie to. Kiedy
usłyszałam w telewizji smutną wiadomość o Waszym zranieniu, bardzo się
przestraszyłam. Każdego dnia śledziłam wieści o poprawie stanu Waszego
zdrowia i obecnie cieszę się i jestem szczęśliwa, że opuściliście szpital.
My, dzieci, modlimy się każdego dnia o Wasze szybkie wyzdrowienie. Wróć
szybko znowu do nas!
Katarzyna Perusine
Drogi Ojcze Święty,
Życzę szybkiego wyzdrowienia, abyście mogli zająć się biednymi i dziećmi
bez ojca i matki oraz całym światem. Niech Bóg Was ma w swej opiece.
Clara Petrović
(7 lat, I klasa)
Drogi Ojcze Święty,
Uczęszczam do trzeciej klasy. Życzę szybkiego wyzdrowienia, abyście mogli
odwiedzić wiele krajów i uścisnąć biednych i dzieci. W niedzielę Świętej
Trójcy przyjmę po raz pierwszy Jezusa Chrystusa. Oczekuję tego dnia z
radością i niecierpliwością.
Modlę się za Was, pozdrawiam i kocham Was.
Josip (8 lat)
***
Ze zrozumiałych powodów Papież miał najwięcej kontaktów z dziećmi
włoskimi. Tysiące tych dzieci z różnych stron Włoch przybywa tłumnie na
audiencje generalne, dzieci te stały się Ojcu Świętemu szczególnie bliskie.
Także ci, co nie mogli uczestniczyć w audiencjach, otrzymywali pozdrowienia
i życzenia od Papieża: "Drogie dzieci, kiedy powrócicie do domu,
opowiedzcie swym przyjaciołom o tym, co teraz Papież da wam na pamiątkę.
Opowiedzcie, że Papież ich kocha, oczekuje ich wizyty i błogosławi im". Te
słowa i polecenia skierował Jan Paweł II 26.5.1979 r. do młodych z Włoskiej
Akcji Katolickiej, pragnąc dotrzeć do całej włoskiej młodzieży. Zresztą
wiele dzieci włoskich widziało Papieża osobiście i to tłumaczy wrażenie,
jakie wywarł na nich zamach z 13 maja 1981 r. Pod jeszcze większym
wrażeniem były dzieci leczone w klinice Gemelli, dokąd zawieziono rannego
Papieża; okoliczność szczególnie znacząca dla chorych dorosłych, ale przede
wszystkim dla dzieci, o czym świadczą następne strony.
Począwszy od 13 maja 1981 wieczorem, zmieniła się atmosfera w klinice
Gemelli, tym "mieście chorych". Dwa tysiące chorych, wśród nich setki
dzieci żywo uczestniczyło w trosce o los ciężko rannego Papieża, a
zwłaszcza w modlitwie. Lekarzom udało się wyrwać go śmierci po trwającym
pięć godzin zabiegu operacyjnym. Biuletyny lekarskie o stanie zdrowia
nadzwyczajnego pacjenta były oczekiwane każdego dnia w atmosferze
nerwowości, zmieszanej z wielką nadzieją. Wiadomość, że Papież ocalał i że
będzie mógł całkowicie wrócić do zdrowia, wywołała wielką radość, ulgę i
wdzięczność w stosunku do Boga i lekarzy. Potem przyszła niedziela 17 maja.
Już przed godziną 12 wszyscy chorzy, przede wszystkim dzieci, z wielkim
przejęciem i drżącą nadzieją, włączyli radioodbiorniki znajdujące się w
salach szpitala. Punktualnie o godz. 12 nadzieja stała się rzeczywistością:
na własne uszy usłyszano słaby głos Jana Pawła II, jak oni chorego i
przebywającego wśród nich. Ojciec Święty mógł tylko z wielkim wysiłkiem
wymówić słowa, ale ile radości i entuzjazmu wzbudziły one w sercach
wszystkich: dzieci, dorosłych i ludzi starszych przebywających w klinice!
Niektórzy chorzy mieli w tym momencie uczucie, że choroba dawała im
przywilej, wszyscy zaś, że łatwiej znosić dolegliwości i cierpienie "w
jedności z Chrystusem" i równocześnie w duchu solidarności z Jego
Namiestnikiem - ciężko rannym Papieżem.
Po południu dzieci oddziału pediatrycznego zadecydowały przesłać
Papieżowi listy i rysunki z życzeniami urodzinowymi dla swego "kolegi",
który następnego dnia kończył 61 lat. Marco Capobianco; liczący 9 lat,
napisał niewprawnym pismem następujące słowa: "Drogi Papieżu, wiem, że
jesteś leczony tu z nami. Ja mam kroplówkę, tak jak Ty, i piszę lewą ręką,
która jest ręką serca. I dlatego jeszcze bardziej okazuję Ci, jak bardzo
Cię kocham".
7-letnia Chiara napisała: "Drogi Papieżu, jest mi bardzo przykro, że
musisz być w szpitalu. Życzę Ci z całego serca, abyś mógł wkrótce opuścić
łóżko i błogosławić wielu ludzi na placu Św. Piotra".
Rossana Russo, 10 lat, podczas gdy była przenoszona na salę operacyjną,
dowiedziała się na korytarzu od podnieconych dzieci o tym, co szykowano dla
Papieża. Rossana poprosiła pielęgniarkę o zatrzymanie się i napisała do
Ojca Świętego: "Kiedy życie przypiera Cię do muru, nie pochylaj głowy, lecz
podnieś wzrok na Maryję z wyzwaniem i słonecznym uśmiechem, a Ona sama Ci
pomoże".
Przez cały poniedziałek 18 maja, dzień, w którym Karol Wojtyła ukończył
61 lat, przybywali do szpitala nie tylko politycy i sławne osobistości,
lecz także robotnicy, gospodynie domowe i grupy uczniów, by przekazać
życzenia, kwiaty i dać w ten sposób wyraz swej sympatii.
Bohaterką jednego z najbardziej znaczących epizodów tego dnia była
dziewczynka koreańska. Zostawiając bukiet kwiatów powiedziała: "Powiedzcie
Papieżowi, że przyszłam. Powiedzcie tylko, że przyszłam i przyniosłam róże.
On zrozumie. Pocałujcie go ode mnie".
Następujący list z czwartej klasy w Nereto (Teramo) powołuje się na
szczególną okoliczność:
"Najdroższy Ojcze Święty,
Jesteśmy uczniami klasy czwartej B w Nereto i piszemy do Ciebie ten list.
Chcemy w ten sposób pokazać Ci, że dużo o Tobie myślimy i modlimy się za
Ciebie w tej tak smutnej chwili. My również byliśmy na placu Św. Piotra 13
maja, by uścisnąć Ci rękę. Byliśmy wszyscy uradowani, że mogliśmy Cię
widzieć z bliska, kiedy niespodziewanie nastąpił zamach. Najpierw
myśleliśmy, że chodzi o petardy ale niestety było to co innego. Początkowo
nie chcieliśmy uwierzyć, ale potem nasza radość przekształciła się w wielki
smutek i zaraz pomyśleliśmy, jak można chcieć zabić osobę tak dobrą, która
niesie pokój na całym świecie. Podczas podróży powrotnej w autobusie
byliśmy milczący i każdy był zajęty własnymi myślami. Tego wieczoru baliśmy
się każdego komunikatu radiowego. Często byliśmy myślami przy Tobie w
szpitalu i dopiero teraz jesteśmy znowu spokojni ponieważ w telewizji
powiedziano że niebezpieczeństwo minęło. Mamy nadzieję, że wrócisz szybko
na plac Św. Piotra, gdzie tyle osób pragnie Cię widzieć. Mamy także
nadzieję, że spotkamy Cię osobiście przy nowej okazji. Życzymy Ci z całego
serca poprawy i będziemy szczęśliwi, jeśli, czytając ten list pomyślisz
trochę o nas.
Klasa czwarta B z Nereto (Teramo)
***
W maju 1979 był na środowej audiencji razem z pierwszą klasą także
siedmioletni Franciszek. Miał przywilej rozmawiania osobiście z Papieżem i
uściśnięcia mu ręki, niestety, z bardzo smutnego powodu: nie znał nigdy
swej matki, a dwa tygodnie przedtem również jego ojciec zginął w wypadku.
Ze łzami w oczach, z drżeniem rąk opowiedział o tym Papieżowi. Ojciec
Święty przycisnął go do piersi i po chwili milczenia powiedział z prostotą:
"Od tej chwili ja będę twoim ojcem".
Biedny sierota nie był pewny, czy dobrze usłyszał i zapytał z powagą:
"Czy rzeczywiście chcesz być moim ojcem?". Papież odpowiedział wyraźnym
"tak", podkreślając to skinieniem głowy i to przełamało smutek dziecka,
które otarło łzy. Po dwóch tygodniach jego twarz po raz pierwszy rozjaśniła
się uśmiechem. Nie wiem, czy mały Franciszek napisał do Papieża po zamachu,
ale mogę sobie wyobrazić jak ten chłopczyk, który tymczasem ukończył 9 lat,
modlił się do Boga i Jego Matki za swego śmiertelnie rannego, "drugiego
ojca".
W niedzielę poprzedzającą Boże Narodzenie 1978 dziesiątki tysięcy dzieci
rzymskich zgromadziły się na "Anioł Pański" z Papieżem. Odpowiadając na
Jego wezwanie, każde z nich przyniosło figurkę Dzieciątka Jezus.
Pobłogosławioną figurkę dzieci miały zanieść do domu do szopki, by mieć
pamiątkę ze spotkania ze "starym Papieżem". Papież podjął dialog z dziećmi
i wezwał je do powtarzania za nim: "Jezusie, przyślij robotników do twej
winnicy". Dziesiątki tysięcy dziecięcych głosów powtarzało tę modlitwę.
Potem dodał: "Jezus wysłucha modlitwy Papieża, starego Papieża, bardzo
starego, jak widzicie". Dzieci zrozumiały od razu, że te ostatnie słowa nie
były częścią modlitwy i nie tylko ich nie powtórzyły, ale im głośno
zaprzeczyły: "Nie, to nieprawda, Papież nie jest stary!". To dobra lekcja,
jak zakończyć modlitwę na wesoło. Ale z jakim smutkiem i ufnością w Jezusa
inne dziesiątki tysięcy dzieci zwracały się i zwracają do Boga, aby im
zwrócił młodego i zdrowego, tego "starego", ciężko rannego Papieża!.
Pewien znajomy kapłan rzymski ujawnił mi swój "mały sekret". Dwa dni po
zamachu udał się do bazyliki św. Piotra, by modlić się za Jana Pawła II,
pełen niepokoju i bólu, lecz być może jeszcze bardziej wsparty nadzieją,
przechodził od ołtarza do ołtarza, poczynając od Piety, by dotrzeć potem do
ukochanego Piusa X, do grobu św. Piotra i do grobów jego następców. Przy
grobie Jana XXIII ujrzał rodzinę - pięcioro dzieci z rodzicami pogrążonych
w milczącej modlitwie, to go zachęciło do zwrócenia się do nich i
następnie, za zgodą rodziców, do poproszenia razem z dziećmi dobrego
Papieża Angelo Roncalliego, by pomógł rannemu Papieżowi. Kapłan przypomniał
im, że Papież Wojtyła 3 maja, czyli zaledwie kilka dni wcześniej, odwiedził
Bergamo i wieś, w której urodził się Papież Jan. Mówił wtedy tak dobrze o
tym Papieżu i prosił go o pomoc dla Włoch i Kościoła.
"A teraz musimy poprosić Papieża Jana XXIII o pomoc dla Jana Pawła II,
który znajduje się pomiędzy życiem i śmiercią" - powiedział kapłan. Dzieci
zaś słuchały go z wielką uwagą i z jednakowym przejęciem zaczęły modlić się
o wyzdrowienie Ojca Świętego. Od tej chwili, powiedział mi ten kapłan, jego
nadzieja w wyzdrowienie Papieża przekształciła się w pewność: Bóg nie mógł
nie wysłuchać modlitwy milionów dzieci, ponieważ właśnie takie modlitwy
dochodzą do nieba.
VIII.
"Jesteście nadzieją Kościoła, jesteście także moją nadzieją..."
Kto miał okazję uczestniczyć w inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II w
niedzielę 22 października 1979, nigdy nie zapomni tego wydarzenia. Jesień
darowała piękny dzień, nierzadki w rzymskim październiku, aczkolwiek rano
nieliczne chmury przesuwały się po niebie.
Dokładnie o dziesiątej rozpoczęła się liturgia śpiewem "Veni Creator". Za
krzyżem długo postępuje pochód kardynałów - ponad 120 - którzy parami
podchodzą do ołtarza, by złożyć pocałunek i następnie udają się do swych
krzeseł. Wreszcie pojawia się Papież. Podniecenie opanowuje tłum, wybuchają
długie oklaski. Jan Paweł II idzie błogosławiąc, zajmuje miejsce na tronie,
nakładają nań paliusz.
Po hołdzie kardynałów składanym nowemu Papieżowi, zaczyna się uroczysta
msza św. Homilia Ojca Świętego rozpoczyna się od wyznania wiary Piotra
wobec Chrystusa: "Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga żywego", które jest
także wyznaniem wiary następcy Piotra. Następuje żarliwy apel do świata,
aby przyjął Chrystusa i prośba do każdego człowieka: "Módlcie się za mnie.
Pomóżcie mi, abym mógł wam godnie służyć!". Około południa niebo się
rozjaśnia, chmury ustępują pięknemu słońcu i znika groźba deszczu. Zwiększa
to jeszcze bardziej nadzwyczajną atmosferę uroczystości, tłumy nie dają
żadnej oznaki pośpiechu lub zniecierpliwienia, aczkolwiek upłynęły przeszło
trzy godziny od początku obrzędów. Po ostatnim błogosławieństwie Jan Paweł
II wycofuje się do bazyliki: jest godzina 13.45.
Pracownicy radia i telewizji demontują swoje urządzenia, tłumy również
rozchodzą się, ale powoli, tak, jakby chciały jak najdłużej cieszyć się tą
wyjątkową atmosferą i zatrzymać na długo przeżyte wrażenia. Niektórzy
odchodzą w skupieniu, inni dyskutując z sąsiadami, wszyscy są jeszcze pełni
podziwu. Nagle otwiera się okno apartamentu, z którego Papież w niedzielę i
święta zwykł zwracać się do obecnych i odmawiać z nimi "Anioł Pański".
Wszystkie spojrzenia natychmiast skierowały się ku temu oknu, pracownicy
telewizji i fotoreporterzy wymierzyli w nie swe aparaty, nadzwyczajne
oklaski powitały pojawienie się Papieża. On zaś mówi, że zamierza
kontynuować piękny zwyczaj swych poprzedników wspólnego odmawiania modlitwy
"Anioł Pański" i potem zwraca się do młodzieży: "Zwracam się z wielkim
uznaniem do młodych, ponieważ oni są...". Żywiołowe oklaski przerywają te
słowa sympatii dla młodzieży. W tym momencie były arcybiskup krakowski
pokazuje, że rozumie doskonale młodych, od lat utrzymuje z nimi
bezpośrednie kontakty i potrafi z nimi rozmawiać jak mało kto. Papież
wykorzystuje tę przerwę i przechodzi z formy pośredniej do bezpośredniej:
"...ponieważ wy jesteście przyszłością świata. Jesteście nadzieją Kościoła.
Jesteście także moją nadzieją". Dziesiątki tysięcy młodych wznoszą okrzyki
wielkiego entuzjazmu; natychmiast zrozumieli: że ten, który do nich
przemawia, jest szczery, darzy ich pełnym zaufaniem i pokłada w nich
nadzieję. Było to pierwsze publiczne spotkanie Papieża z tymi, którzy jutro
będą decydować o losach ludzkości. Młodzież nie zapomni go, przy każdej
okazji będzie szukać z nim kontaktu i zdobędzie jego przyjaźń; nie
przyjdzie jej to z trudem, gdyż sam Papież jest nią bardzo zainteresowany.
Będą o tym świadczyć następne tygodnie miesiące i podróże za granicę w 1979
r., w tym podróż do Polski, a zwłaszcza pobyt w letniej rezydencji
Castelgandolfo.
Właśnie tu, w słoneczną niedzielę sierpnia 1979 r., przypadkowo ja
również asystowałem o siódmej rano przy mszy św. Papieża w parku. Obecnych
było około 200 młodych Polaków z ruchu "Oazy", dziś znanego także i bardzo
cenionego poza granicami Polski. Ten ruch, w swoim rodzaju jedyny w bloku
komunistycznym, został założony przez profesora teologii pastoralnej,
Franciszka Blachnickiego, b. więźnia obozów koncentracyjnych a później
przez długie lata kolegi profesora Karola Wojtyły na Katolickim
Uniwersytecie w Lublinie. Niemal wszyscy młodzi obecni tego rana w
Castelgandolfo poznali osobiście kardynała Wojtyłę w ojczyźnie. Po mszy św.
Papież uścisnął każdemu rękę i pożegnał słowami: "do widzenia dziś wieczór
i dobrej podróży na Monte Cassino".
O 19, ta sama grupa młodych oczekuje przed wejściem do parku w
Castelgandolfo. Punktualnie o 19.30 zjawia się biała postać starego
"przyjaciela" i starego rodaka. Oklaski i śpiewy towarzyszą Janowi Pawłowi
II, który musi przejść 70 metrów, by dotrzeć do miejsca, gdzie ustawiono w
półkole dwanaście prostych krzeseł, jedno, pośrodku, dla Papieża. Krótkie
serdeczne pozdrowienie: "Jak poszło w Monte Cassino?". "Doskonale"
odpowiadają chórem młodzi i potem siadają na trawie naprzeciwko krzeseł. W
środku tego koła jest już drewno do zapalenia ogniska. Pomiędzy Papieżem i
jego gośćmi nawiązuje się rozmowa, jak między życzliwym ojcem i licznym
potomstwem, które go kocha i ma do niego zaufanie. Po pytaniach następują
odpowiedzi:
- Słyszałem, że mieszkacie u Urszulanek, możecie tam spać i jeść?
- Sypia się dobrze, chociaż zbyt mało. Siostry dają nam chleb z
marmoladą, a herbatę przygotowujemy sobie sami. Przywieźliśmy ze sobą
konserwy mięsne.
- I znajdujecie również czas na rozmyślanie i modlitwę, czy też myślicie
tylko o wakacjach?
"Tak" i "nie" przeplatają się w tej atmosferze pogody i
serdeczności. Tuzin Włochów i szwajcarskich strażników asystuje z wielkim
zainteresowaniem temu widowisku; poszukują oni kogoś, kto by im
przetłumaczył choćby coś trochę tej rozmowy.
Parę minut przed 21 z dwustu ust odzywa się prośba, aby Papież zapalił
ognisko; nie udaje mu się tego zrobić ani za pierwszym, ani za drugim
razem. Obecni nie ukrywają swego rozczarowania. Ojciec Święty robi na to
żartobliwą uwagę i na trzecią udaną próbę obecni reagują zdrowym "hurra!",
wstają i rozbrzmiewa popularna polska pieśń, co jeszcze bardziej potęguje
zdumienie i podziw strażników i pracowników. Po odśpiewaniu innych pieśni,
młodzi upierają się, by Papież podpisał własnoręcznie dwieście egzemplarzy
książki o nim wydanej po polsku. Papież zgadza się. Po chwili śpiewy
ustają, jego goście robią wrażenie zmęczonych. A Papież: "Czy ja także mam
przestać?". To wystarcza, by śpiewy zostały natychmiast podjęte na nowo.
Około godz. 23 Jan Paweł II zauważa, że nadeszła, niestety, pora
pożegnania. Wszyscy tworzą wielkie koło, biorąc się nawzajem pod ramię,
również personel papieski zaproszony jest do wzięcia udziału w tym kole.
Piosenka "Idzie noc..." zamyka ten niezapomniany wieczór. Serca młodych
gości Papieża biją w rytmie przyśpieszonym, pełne radości, nadziei i
prawdziwego szczęścia; twarze jaśnieją nie tyle z powodu blasku ogniska,
ile od wewnętrznego ognia, który pochodzi od Boga i czystego sumienia. Oby
takie ognisko mogło oświetlić cały świat, jeszcze lepiej, by cała ludzkość
była takim ogniskiem! To przeobraziłoby nasz świat, "zmierzający wprost ku
szaleństwu".
***
Listy, które tu przytaczamy, pochodzą ze Słowacji, Polski i Włoch. Są one
nie tylko wyrazem uczucia młodych do Papieża, ale także tego, co on dla
nich znaczy. Dużo mówiono w ostatnich latach o katolickiej młodzieży
słowackiej - z powodu jej odważnej wiary, wierności dla Kościoła i miłości
do Namiestnika Chrystusa, Papieża, pomimo szczególnie trudnej sytuacji
tamtejszych chrześcijan, stanowiących mimo wszystko 80% ogółu ludności.
Ateistyczny reżim jest zaniepokojony żywotnością religii i aktywnością
chrześcijańskiej młodzieży znacznie bardziej niż opozycją polityczną. Nawet
najbardziej brutalny ucisk i prześladowania nie zdołały stłumić wiary w
Boga i wierności do Papieża. "List młodych katolików słowackich" z lata
1979 odbił się szerokim echem na Zachodzie i umocnił nadzieję, podobnie jak
strajk głodowy seminarzystów w Bratysławie w październiku 1980 r., który
stanowił przykład protestu przeciw nielegalnym interwencjom rządu
komunistycznego w życie Kościoła.
Młodzieży słowackiej nie jest tak łatwo pisać do Papieża jak młodzieży
polskiej czy zachodniej, i dlatego jej list dotarł do adresata drogą
okrężną. Krótki list, który tu przytaczamy, reprezentuje wiele innych,
odzwierciedla doskonale reakcje młodych wierzących Słowaków na zamach
wymierzony w osobę, która stanowi dziś dla nich jedyny autorytet moralny i
jedyne przewodnictwo duchowe:
"Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Wasza Świątobliwość, w tych trudnych dla Was chwilach my, młodzi Słowacy
i nie tylko my, wspominamy Was z jeszcze cieplejszym uczuciem. Modlimy się
za Was w naszych kościołach i naszych domach, wspólnie i indywidualnie, aby
Jezus Chrystus przywrócił Wam jak najszybciej zdrowie i siłę, byście mogli
dalej sterować szczęśliwie nawą świętego Kościoła. Modlimy się także do
Matki Boskiej, przez Was tak bardzo ukochanej: Matko Bolesna, weź w swoje
ręce naszego Ojca Świętego Jana Pawła II, jak wzięłaś ongiś w swe ręce
Dzieciątko Jezus, aby je zabrać do Egiptu, daleko od Heroda i chronić od
niegodziwości świata".
W modlitwie jesteśmy z Wami i przy Was
Wasi wierni synowie u stóp Tatr
***
Młodzież z Krakowa, która w niedzielę 17 maja, po zakończeniu marszu
pokojowego, uczestniczyła w mszy św. odprawionej przez kardynała
Macharskiego na Rynku Krakowskim, wysłała do Papieża następujący list:
"Umiłowany nasz Ojcze Święty,
Spotykamy się dzisiaj, studenci Krakowa, u stóp Mariackiej Bazyliki,
zjednoczeni ideą wierności i miłości, zjednoczeni ideą, która przestała być
tylko ewangeliczną zasadą, a stała się treścią najżywszą i bolesną. Byliśmy
Ci oddani zawsze, wtedy, gdy byłeś naszym duchowym i moralnym światłem tu,
w Krakowie, i później, gdy powołano Cię na Tron Piotrowy. Sercem i duszą
byliśmy zawsze z Tobą. Ale dopiero strzały, które padły przed uświęconym
ołtarzem chrześcijaństwa, Bazyliką św. Piotra, uświadomiły nam jak bardzo
my, Twoi młodzi przyjaciele i całe polskie społeczeństwo, kochamy Cię, jak
bardzo zależy nam na Twym życiu i pracy. To nie są tylko emocje. Jesteśmy
już opanowani. Wierzymy głęboko w to, że wrócisz, Ojcze Święty do
wypełniania swej dziejowej misji, która tak wiele znaczy dla całego świata.
Chcemy z całych naszych serc młodych Polaków naszymi postawami odpowiedzieć
na to tragiczne wydarzenie. Ofiara krwi, jaką złożyłeś na kamieniach placu
Św. Piotra, jest dla nas świadectwem Twojego człowieczeństwa, cierpienie
jakiego doznałeś jest dla nas stygmatem pochodzącym od Boga.
Gromadzimy się dzisiaj na starym, krakowskim Rynku, wezwani przez Twój
ból zadany przez tego, który niegodny jest imienia człowieka. Wybaczamy,
bowiem taka jest Twoja wola, Ojcze Święty, bowiem tak nakazuje nam
chrześcijańskie sumienie. Przez lata głosiłeś i pragniemy byś nadal głosił,
wspaniałą głęboko humanistyczną prawdę o człowieku jego wartości i celach,
jakie przed nim stoją. Jesteśmy gotowi Twą naukę realizować w życiu, w
które dopiero wchodzimy. Powiedziałeś nam na Skałce: "Wy macie przenieść ku
przyszłości to całe olbrzymie doświadczenie dziejów któremu na imię
Polska". Jest to doświadczenie trudne, chyba jedno z trudniejszych w
świecie, w Europie w Kościele. Czujemy naukę Twych słów i ciężar wielkiej
odpowiedzialności jaką na nas w swym zaufaniu nałożyłeś. Z Twoją pokorą,
Ojcze Święty i Najdroższy Przyjacielu, podejmujemy to zadanie, ufni w Twą
nieustanną, duchową opiekę. Dzisiaj przeszliśmy ulicami, którymi Ty tak
niedawno kroczyłeś. Kolorem naszym biel - symbol pokoju, protest przeciwko
złu, którego nasz świat jest pełen, z serc wyrwany krzyk przeciw niszczeniu
najcenniejszych wartości.
Przyjacielu nasz najdroższy - tragedia, jaka dotknęła Ciebie i nas
zespoliła jeszcze bardziej nasze życie i pracę. Umocniła nasze postawy w
dążeniu do pełnienia dobra i czynienia pokoju. Przyrzekamy Ci to, Ojcze
Święty! Bądź o nas spokojny! Będziemy godnie wypełniać swe obowiązki wobec
Kościoła i Ojczyzny!
Bądź zdrów, Ojcze Święty i przybywaj do miasta, które jest miastem naszym
i Twoim".
Twoi Młodzi Przyjaciele, studenci Krakowa
***
Oprócz niezliczonych listów, napisanych przez mniej lub bardziej liczne
grupy młodych, wysłano do Papieża po zamachu wiele, równie serdecznych
listów prywatnych, w większości od studentów.
Można powiedzieć bez przesady, że za rannego Papieża modlili się nie
tylko wierzący chrześcijanie, ale także niemało ateistów. Oto jeden
przykład.
"Byłem w kawiarni, kiedy radio przekazało wiadomość o zamachu na Jana
Pawła II. Pobiegłem od razu do domu i radio potwierdziło ten fakt. Moja
pierwsza myśl była następująca: to niemożliwe, żeby ktoś był tak podły, by
targnąć się na życie takiego człowieka! Jestem ateistą ale wziąłem do rąk
Ewangelię którą często czytam i wpadł mi w oko następujący fragment:
"Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada" (Mt 26, 31). Później
słuchałem dalszych transmisji: powiedziano, że Papież nie utracił kontaktu
ze światem i że nawet modlił się za sprawcę zamachu. Stałem długo przy
oknie i w pewnej chwili zdałem sobie niespodziewanie sprawę, że rozmawiam z
Bogiem i prosiłem Go, by pozwolił żyć Papieżowi".
Janusz, student filozofii, Warszawa
IX.
"Macie szczególne miejsce w moim sercu"
Upłynęły zaledwie 23 godziny od wyboru, a nowy Papież już zaskoczył
urzędników i strażników swego małego państwa oraz włoską policję. Nie do
wiary! Jan Paweł II opuszcza Watykan, by udać się do kliniki Gemelli.
Rzymianie, którzy przypadkiem widzą go przejeżdżającego w otwartym aucie,
oklaskują go z entuzjazmem, ale potem pytają się, co to znaczy i nie
znajdują zadowalającej odpowiedzi. Dopiero wieczorem dowiadują się przez
radio i telewizję, że Papież odwiedził swego przyjaciela i rodaka, Biskupa
Andrzeja M. Deskura, leczonego w Klinice Gemelli po ataku apopleksji.
Papież odmówił różaniec przy jego łóżku, pozostał przy nim przez jakiś czas
i następnie przed szpitalem wygłosił dla personelu krótkie improwizowane
przemówienie, które radiowęzeł przekazał wszystkim chorym: "Przybyłem, by
odwiedzić mego przyjaciela, mego kolegę biskupa... Od wielu dni znajduje
się w tym szpitalu i stan jego zdrowia jest naprawdę ciężki. Chciałem go
odwiedzić, nie tylko jego samego, lecz także wszystkich innych chorych".
Ojciec Święty przypomniał następnie to, co powiedział tego rana kardynałom,
to znaczy swoje pragnienie "oparcia papieskiego posługiwania przede
wszystkim na tych, którzy cierpią i, którzy z cierpieniem, męką i bólem
łączą modlitwę".
"Drodzy bracia i siostry - powiedział Papież - chciałbym powierzyć siebie
waszym modlitwom". I przypomniał chorym, iż pomimo, że są, jeśli idzie o
ich kondycję fizyczną, słabi, są także ibardzo, bardzo silni, tak jak
silny był Jezus Chrystus ukrzyżowany"."Dziękując Bogu za tę znamienną
okazję - powiedział Ojciec Święty - i za to spotkanie tak dla mnie cenne, a
myślę, że i dla wszystkich, pragnę również podziękować tym wszystkim,
którzy służą chorym w szpitalu".
Po tych słowach, przerywanych oklaskami, Papież pożegnał się i już
wsiadał do auta, nie udzieliwszy błogosławieństwa. Substytut Sekretarza
Stanu zwrócił mu na to uwagę, a Papież: "Ach! To jeszcze nie wszystko!
Arcybiskup Caprio uczy mnie, jak ma się zachowywać Papież: muszę udzielić
wam błogosławieństwa". Wszyscy wybuchają śmiechem: był to pierwszy
żartobliwy i spontaniczny odruch nowego Papieża poza Watykanem, próbka tego
humoru, jaki później stał się wszystkim znany.
Sądzę, że mało osób zna lub wielu z czasem zapomniało jedną rzecz, a
mianowicie symboliczne znaczenie, jakiego pewne żartobliwe słowa
wypowiedziane przez Jana Pawła II przy tej okazji nabrały potem w
tragicznym dniu 13 maja 1981 r.: "Podziękowałem Opatrzności za to, że
mogłem zaledwie w 24 godziny po wyborze opuścić Watykan i przejechać się
nieco po ulicach Rzymu. Pragnę podziękować tym wszystkim, którzy mi tu
towarzyszyli i poniekąd mnie "ocalili", ponieważ, biorąc pod uwagę cały ten
entuzjazm, mogło się zdarzyć, że Papież zostałby zmuszony do pozostania w
szpitalu na leczeniu".
Prawie dwa i pół roku później, kiedy ciężko rannego Jana Pawła II
przewożono "na sygnale" do kliniki Gemelli, lekarze i pielęgniarze nie
mieli oczywiście czasu, by przypomnieć sobie tę żartobliwą wypowiedź nowo
wybranego Papieża, która stała się częściowo tragiczną rzeczywistością. Ta
wizyta u chorych nie była oderwanym epizodem: Papież starał się zawsze o
kontakt z chorymi, zwracał się do nich i przede wszystkim wzywał często
tych, którzy "z ludzkiego punktu widzenia są słabi, ale równocześnie silni,
jak Jezus na krzyżu", do udzielania mu pomocy. Stosunek Papieża do tych,
którzy "mają szczególne miejsce w jego sercu", wywierał głębokie wrażenie,
zwłaszcza wtedy, kiedy Ojciec Święty, po wysłuchaniu w milczeniu i z uwagą
któregoś z chorych, nie potrafił powstrzymać się od łez.
Audiencje dla chorych, w Rzymie i zagranicą, miały wszystkie ten sam
charakter i nasi bracia cierpiący szybko zrozumieli i docenili uczucia
Papieża. Ujrzeli w nim zaufanego przyjaciela, który każdego, dnia pamięta o
nich w modlitwie i im błogosławi.
Także Radio Watykańskie przyczynia się od lat do podtrzymywania kontaktu
pomiędzy Papieżem i chorymi poprzez regularne programy tygodniowe
przeznaczone dla chorych; dało to początek napływowi listów pisanych do
Papieża przez jego "współpracowników" ze szpitala.
Wielu pacjentów pisze do Papieża przede wszystkim z okazji jego imienin i
urodzin, niektórzy bezpośrednio, inni, liczniejsi, za pośrednictwem Radia
Watykańskiego. Na przykład program w języku czeskim, w nadawanej
systematycznie audycji dla chorych, zwrócił się z prośbą o "bukiet kwiatów"
dla Jana Pawła II, mającego ukończyć 61 lat. Odpowiedź chorych była
natychmiastowa: duża ilość wzruszających listów nadeszła do Rzymu, miano je
wręczyć w dniu 18 maja. Po tragicznym dniu 13 maja musiano je doręczyć
adresatowi w klinice. Oczywiście żaden z tych listów nie mówi o zamachu, a
jednak wydaje mi się rzeczą stosowną przytoczenie niektórych z nich, by
poświadczyć, jak serdeczne są stosunki pomiędzy chorymi i Janem Pawłem II.
Listy przesłane ze Słowacji i z Polski do znajdującego się w klinice
Papieża wykazują, jak bardzo więzy te umocniły się po zamachu na Papieża.
Z Czech
Około siedem lat temu Bóg dał mi łaskę fizycznego cierpienia. Nie
wiedziałam co mnie czeka, ale od razu starałam się znieść wszystko
cierpliwie, aby uczynić zadość woli Bożej. W tym czasie byłam pięć razy
operowana trzy razy przeszłam promieniowanie i byłam leczona izotopami
radioaktywnymi. Doznaję bólów w całym ciele i znoszę je cierpliwie,
ofiaruję nie tylko moje modlitwy, ale także całe cierpienie z jego
konsekwencjami za Kościół i za Was. Równocześnie dziękuję Wam za wszystkie
słowa zachęty z którymi się do nas zwracacie i również za to że dla nas
chorych macie szczególne miejsce w Waszym sercu. Jeśli mi wolno dodać
prośbę to chciałabym przede wszystkim abyście wybłagali dla mnie siły,
stanowczość i pokorę by z pomocą Boga móc nieść do końca krzyż z uśmiechem
na ustach. Za wszystkie otrzymane łaski niech Bóg Was wynagrodzi.
Milada z Litomierzyc
Ojcze Święty, zapewniam Was że modlę się każdego dnia za Was i często
ofiaruję za Was moje cierpienia. Mam 69 lat i pomimo leczenia straciłam
wzrok i jestem zupełnie ślepa. Dziękuję za Wasze słowa i przede wszystkim
za błogosławieństwo udzielane nam chorym.
Eva-Maria
W moim zbiorze widokówek znalazłem jedną starą i szczególnie interesującą
z Wadowic, z pieczątką wojskową "Austro-Węgry, urząd pocztowy obozu
3.IV.1915". Śmiem żywić nadzieję, że ta pocztówka sprzed przeszło 60 lat
zrobi przyjemność sławnemu obywatelowi tego miasta, Papieżowi Janowi
Pawłowi II. Jak bardzo bylibyśmy szczęśliwi gdyby Ojciec Święty mógł
odwiedzić nas w naszym kraju...
Józef z Ołomuńca
W 1978, kiedy zmarą Paweł VI, a po nim także Jan Paweł I, byłam w
szpitalu, gdzie przeszłam amputację nogi. W czasie tych trudnych dni
modlitwa stanowiła dla mnie jedyne źródło energii i pociechy. Znosiłam
chętnie cierpienia z miłości do Boga i aby dał nam nowego świętego Papieża.
Błagałam o miłosierdzie Boga i Jego wsparcie dla wszystkich którzy
przewodzą ludowi Bożemu. W czasie bezsennych nocy, kiedy modlitwa była
jedyną moją siłą, pociechą i radością doświadczyłam, że cierpienie fizyczne
lub moralne, nie stanowią jedynie bólu, lecz także oczyszczają i mogą
zbliżać do Pana ukrzyżowanego. Także w bólu życie jest piękne, pod
warunkiem, że cierpi się cierpliwie i wiedząc dlaczego.
Maria z Brna
Ze Słowacji
Nie wiem, ile osób na przykład w krajach języka niemieckiego słucha Radia
Watykańskiego w swoim języku (dziesięć czy sto tysięcy?). Program na to
zasługuje. Zdarzyło mi się, kiedy była mowa o tym Radiu i jego dobrych
programach, spotkać ludzi tak reagujących: "Nie mam czasu na słuchanie
tego... ". Zupełnie inna sytuacja pod tym względem jest w krajach bloku
komunistycznego. Mam na myśli ZSRR (gdzie także wielu prawosławnych słucha
z uwagą, tam gdzie jest to możliwe, Radia Watykańskiego po rosyjsku lub
ukraińsku), Rumunię, Bułgarię, Czechosłowację. W krajach tych brak często
chleba i mięsa, ale istnieje przede wszystkim wielkie pragnienie i głód
duchowy, ponieważ od sześćdziesięciu lub trzydziestu lat odmawia się tam
systematycznie tego pokarmu. Gdyby nie było pomocy z zagranicy, sytuacja
byłaby katastrofalna. Dlatego wieczorne audycje Radia Watykańskiego są
także na Słowacji bardzo popularne. Dzięki tym audycjom Papież otrzymał,
między innymi, następujące listy:
Drogi Ojcze Święty,
trudno wyrazić, czego my starzy i chorzy doświadczyliśmy na wiadomość o
zamachu na Waszą osobę. Nie mogliśmy tego pojąć i potrafiliśmy jedynie
płakać i modlić się. "Gdzie jest dobry Bóg, który na to pozwala?" - było
pierwszą niekontrolowaną myślą. Potem spojrzałam na krzyż i pomimo słabego
wzroku (mam 77 lat) i oczu pełnych łez zrozumiałam. jeśli Pan nieba nie
oszczędził krzyża swemu Synowi, mogło to zdarzyć się także Wam,
Namiestnikowi Jezusa Chrystusa na ziemi. W ten sposób zobaczyłam Waszą ranę
i krew łącznie z krwią Jezusa, biczowanego do krwi i zrozumiałam wielką
wartość Waszego cierpienia.
Najdroższy Ojcze Święty obecnie, kiedy nie zagraża Wam śmierć, ja i inni
chorzy jesteśmy szczęśliwi i dziękujemy Bogu i Jego Najświętszej Matce. Od
dwóch lat cierpię na cukrzycę i lekarze mówią, że być może będą zmuszeni
amputować mi nogę. Jeśli to miało by nastąpić, proszę Boga, by dał mi siły
do zniesienia tego z cierpliwością, w tej intencji, abyście mogli
całkowicie wyzdrowieć. Powtarzam to co po zamachu powiedziało kilka
starszych osób: Panie, zabierz nasze życie i pozwól żyć naszemu Ojcu
Świętemu prosimy o to, ponieważ świat potrzebuje go, tego, który kocha
wszystkich i wpaja odwagę w młodych i w nas, starych. Najświętsza Mario
Panno, módl się za naszego Ojca Świętego! Nie mogę wiele czytać, więc
odmawiam przede wszystkim Różaniec, wiele razy w ciągu dnia, za Was i za
wszystkich, którzy cierpią, za nawrócenie grzeszników i także za tego,
który chciał Was zabić. Pozdrawiam Was serdecznie i błagam o
błogosławieństwo. Niech Bóg Was wspiera.
Anna S.
P.S. - Ojcze Święty, dałam mój list do przepisania na maszynie z powodu
nieczytelnego pisma.
Drogi Ojcze Święty,
Na wstępie przesyłam Wam najserdeczniejsze pozdrowienia. Pozwólcie mi
przedstawić się: nazywam się Hanka Lapinowa i mam 16 lat. Ja również noszę
jeden z tych krzyży, które Pan posyła ludziom: w wieku 6 lat pojawił mi się
wrzód na nosie, który musiał być operowany, ale następnie powstały inne
wrzody, które też należało wyciąć. Kiedy ukończyłam 13 lat, choroba
zaatakowała wzrok i straciłam prawe oko. Obecnie najgorzej jest z ustami,
lewy policzek jest całkowicie otwarty, mogę pobierać jedynie płyny przez
rurkę. Od siedmiu miesięcy przebywam w szpitalu i od miesiąca jestem
unieruchomiona w łóżku.
Ojcze Święty dyktuję ten list mojej przyjaciółce, ponieważ nie mogę sama
pisać. Siłę do znoszenia cierpienia daje mi wiara. Każdego dnia modlę się i
łączę moje cierpienia z Jego cierpieniami, tak jak to powiedzieliście w
pierwszym, wzruszającym przemówieniu z łóżka kliniki. To mnie podtrzymuje.
Ojcze Święty, ofiaruję wszystkie moje cierpienia i krzyże, aby Pan Bóg
pomógł Wam przez swoją łaskę i przede wszystkim, by Wam udzielił szybkiego
wyzdrowienia. Proszę uprzejmie o udzielenie mi apostolskiego
błogosławieństwa.
Hanka L.
Z Polski
W rozdziale III widzieliśmy, jak Polacy zareagowali na zamach na Papieżą,
ich rodaka; ludzie starzy i chorzy byli tym dotknięci w sposób szczególny.
Do depesz przekazanych do Watykanu doszły w następnych dniach niezliczone
listy. Przytaczamy tu tylko niektóre fragmenty:
"Całuję Twe poranione ręce ponieważ wierzę, iż są to ręce Chrystusa, tak
jak nam to powiedziałeś w kazaniu o "majestacie człowieka cierpiącego".
Łączę moją modlitwę za Ciebie Ojcze Święty z modlitwami wszystkich
wierzących i cierpiących, ponieważ takie modlitwy mają specjalną moc... ".
Stefan (z jedną nogą amputowaną)
My chorzy jesteśmy związani i zjednoczeni z Ojcem Świętym i modlimy się
żarliwie do Boga o Wasze wyzdrowienie w nadziei, że krew, która zabarwiła
na czerwono Waszą białą sutannę oczyści świat z grzechów i przyczyni się do
wzrostu Kościoła. Chcemy przedstawić Sercom Jezusa i Matki Boskiej Bolesnej
rany zadane przez przyjaciela Szatana i piekła niewinnej osobie Ojca
Świętego, który podnosi ramiona by błogosławić wszystkim także i
nieprzyjaciołom. Wszystkich nas zranił boleśnie miecz jaki w swoim czasie
przebił Matkę Boską na drodze Kalwarii. Krew przelana przez Papieża oznacza
dla nas łaskę...
(grupa chorych ze szpitala w Poznaniu)
Była to lekcja dla świata Teraz ludzie dobrej woli wezmą na serio Wasze
słowa. Odnowa moralna postępuje, wytworzył się w nas nowy klimat, wszyscy
zwrócili się do Boga, by prosić Go o wyzdrowienie Ojca Świętego, kościoły
są przepełnione wiernymi. Oby niebo zechciało, by to trwało.
Stanisław... (lat 65)
Proszę w modlitwie do Pana Jezusa, by przeniósł na mnie rany odniesione
przez Ojca Świętego w zamachu i jego cierpienia, po to bym mógł przyjąć z
radością jego bóle.
(chory góral)
Najkrótszy list napisany przez chorego zawiera tylko jedno zdanie:
"Ofiaruję chętnie siebie samego dla Papieża". Pewna pielęgniarka, matka
trojga dzieci, wyznaje, że ofiarowała własne życie za Jana Pawła II już dwa
lata temu. I nie jest to jedyny wypadek: "Gdyby Ojciec Święty był w
niebezpieczeństwie śmierci, modlić się będę do Boga, by wziął moje życie,
aby ocalić życie Jana Pawła II. Mnie potrzebuje jedna rodzina, jego zaś
cała ludzkość!".
Z innego listu, zamieszczonego przez "Tygodnik Powszechny", wynika, że
pisząca, tak jak wielu innych, wątpiła, by Papież, mający tak silny i
zdrowy organizm, był zdolny zrozumieć osoby chore i cierpiące i doznawać
współczucia dla nich. Po zamachu i dniach spędzonych przez Papieża w
szpitalu zniknęły wszystkie co do tego wątpliwości i wiele osób musiało
zmienić zdanie.
"Drogi Ojcze Święty, leżący w klinice Gemelli,
Tyle razy zwracałeś się do chorych, by im dodać otuchy i wytłumaczyć
znaczenie cierpienia; ileż razy przeszkadzała mi uderzająca sprzeczność
pomiędzy twym tryskającym zdrowiem twoją siłą fizyczną i cierpieniem, bólem
i słabością osób, do których się zwracałeś. Często zadawałam sobie pytanie,
czy osoba zdrowa i krzepka jest w stanie doznawać współczucia dla chorych i
cierpiących. Teraz stałeś się nagle jednym z nich i w jednej chwili stało
się jasne, że ty już przedtem potrafiłeś przełamać barierę dzielącą chorego
od zdrowego, silnego od słabego tego kto czuje się dobrze, od tego kto
cierpi bez granic. Jeśli modlitwa ludzi stanowi część twego ocalenia,
modlitwa chorych ma w tym szczególny udział - modlitwa milcząca tych,
którzy przywiązani do łóżka, nie tracą czasu na myślenie o własnych
cierpieniach, ponieważ pragną tego, byś ty żył i wyzdrowiał. Być może po
raz pierwszy akceptują oni własną niemoc i ofiarują resztę swego życia za
Ciebie. Oni byli przy tobie w czasie operacji i w dniach następnych, tak
trudnych i niepewnych, oni, którzy tak dobrze rozumieją język biuletynów
lekarskich i umieją czytać w nich nie tylko nadzieję ale także niewymowne
cierpienie.
Pragnę, byś przyszedł do nich znowu ze świata zdrowych a nie ze świata
chorych. Ja czuję się dobrze ale wiem, że ja także pewnego dnia będę
musiała przejść granicę pomiędzy życiem i śmiercią, i że to przejście może
być długie i bolesne. Ojcze Święty, dziękuję ci za wyjaśnienie mi tajemnicy
cierpienia, przepraszam cię, że musiałam ujrzeć, by uwierzyć, jak niewierny
Tomasz. Więcej tego nie zapomnę.
Joanna z Krakowa
X.
"Ale mi dzisiaj dadzą szkołę"
"Panowie i panie,
Witam Was serdecznie i gorąco dziękuję za wszystko, co zrobiliście i co
zrobicie dla przedstawienia szerokiej publiczności za pośrednictwem radia i
telewizji wydarzeń w Kościele katolickim, które zgromadziły Was
kilkakrotnie w Rzymie w ciągu dwóch ostatnich miesięcy". Tymi słowami
Papież, "który przyszedł z daleka", powitał około tysiąca pięciuset
dziennikarzy i reporterów, przybyłych do Watykanu 21 października 1978 na
pierwszą audiencję Jana Pawła II. Upłynęło zaledwie pięć dni od jego wyboru
i była to wigilia inauguracji pontyfikatu, ale nowy Papież chciał udzielić
audiencji "potężnemu sektorowi społecznemu", który kształtuje opinię,
publiczną.
"Pragnąłbym, by ci, co nadają kształt informacji religijnej, mogli zawsze
znaleźć potrzebną pomoc u odpowiednich instancji kościelnych" - powiedział
potem Papież, wywołując żywy oddźwięk i oklaski. "Troszczycie się bardzo o
wolność informacji i wypowiedzi, i macie rację. Doceniajcie szczęście,
jakim jest ta wolność! Używajcie jej dobrze, by zbliżyć się możliwie jak
najbliżej do prawdy i wprowadzić Waszych czytelników, słuchaczy czy
telewidzów w to, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co święte,
co miłe i zasługujące na uznanie".
Następnie Papież zaproponował im "dwustronny układ" i w relacjach z życia
Kościoła wezwał ich do "starania się jeszcze usilniej, by uchwycić
autentyczne, głębokie, duchowe motywacje jego myśli i działania". I dodał:
"Cieszę się bardzo z tego pierwszego z Wami kontaktu! Zapewniam Was o moim
zrozumieniu i pozwalam sobie liczyć na Wasze". Zalecając wszystkim, by
"powierzyli swoje troski osobiste i rodzinne Maryi, która zawsze stoi u
boku Chrystusa", pobłogosławił na zakończenie dziennikarzy i reporterów,
parających się zawodowo piórem i słowem.
Niektórzy z obecnych byli przedstawieni osobiście Papieżowi, inni
komentując to, co usłyszeli, zabierali się do opuszczenia sali. To, co
nastąpiło, wprawiło w osłupienie także ludzi przywykłych do różnych
niespodzianek. Jan Paweł II podchodzi do zaproszonych, ściska im rękę,
zadaje pytania i sam wkrótce udziela odpowiedzi dziennikarzom. Zadają mu
pytania, które wydają im się szczególnie ważne - całe morze pytań. Jan
Paweł II, przechodząc powoli z jednej strony do drugiej, prowadzi
"perypatetyczną konferencję prasową"; trwa to około godziny. Jedno z
pierwszych pytań postawionych Papieżowi: "Czy odwiedzi Polskę?" - "Za
każdym razem, kiedy będę miał po temu okazję". "Czy Ojciec Święty zechce
pojechać z nami na narty?". Odpowiedź: "Nie wiem czy mi na to pozwolą".
"Czy będzie jeszcze urządzał konferencje prasowe, takie jak dzisiaj?" -
"Zobaczymy, jak mnie będziecie traktować". Atmosfera jest rodzinna,
nieskrępowana, zupełnie niezwykła - spotkanie radosne i wesołe, jak
pomiędzy dobrymi i starymi przyjaciółmi.
Inne pytanie: "Czy pojedzie do Libanu?". Papież staje się nagle poważny:
"Jeśli okaże się to konieczne i użyteczne. Ale jeszcze bardziej koniecznym
jest znalezienie jakiegoś rozwiązania". Przed pożegnaniem Papież udziela
jeszcze raz swego błogosławieństwa.
Debiut z dziennikarzami jest pełnym sukcesem. Takiego spotkania z prasą
żaden z Papieży do tej pory nie urządził. Na łamach jednej z gazet można
było przeczytać: "nowy Papież prezentuje się jako młody i wysportowany
intelektualista, stanowczy i bojowy" i zdobywa sobie natychmiast sympatię
tych, którzy w przyszłości będą obserwować każdy jego gest i ważyć każde
jego słowo, by przedstawić jego obraz światowej opinii publicznej. Jak
wywiążą się z tego zadania? To, co prasa i środki masowego przekazu
powiedziały o nim w ciągu pierwszych pięciu dni, nie było złe. Spotkanie z
dziennikarzami pozwalało liczyć na jeszcze lepsze wyniki. To, co napisano,
powiedziano i sfilmowano na temat audiencji sobotniej i uroczystej
inauguracji pontyfikatu z 22 października, potwierdziło najbardziej
optymistyczne oczekiwania. Bezpośredniość Papieża Wojtyły w obcowaniu z
dziennikarzami, jego zdolność uważnego słuchania i odpowiadania na pytania
- i to jakie! - podbiły szybko serca przedstawicieli prasy, radia i
telewizji, a kto zdobywa sobie serca, przyciąga także umysły.
Nie upłynęły trzy miesiące od pierwszej audiencji i związanej z nią
"konferencji prasowej", kiedy nastąpiła druga, aczkolwiek w okolicznościach
dość odmiennych. Obecnych tym razem było od 150 do 200 osób, a miejscem
spotkania nie był ani Watykan, ani żaden budynek: ta druga konferencja
prasowa była "latająca", na wysokości 9-10 tysięcy metrów i przy szybkości
około 1.000 kilometrów na godzinę, w czasie lotu z Rzymu do Puebla, podczas
pierwszej podróży Papieża za granicę. Te przyjazne i osobiste rozmowy staną
się później regułą w czasie lotów Papieża. Sympatia dla Papieża i także
jego popularność wśród dziennikarzy wzrosły do tego stopnia, że podczas
jego wizyty w Niemczech w listopadzie 1980 r. powtarzano, że żadna
osobistość życia publicznego nie cieszy się równą sympatią środków masowego
przekazu. Nie można więc się dziwić, że po zamachu na placu Św. Piotra
przedstawiciele prasy, radia i telewizji byli nie tylko pierwszymi, którzy
przekazali światu to, co się wydarzyło, ale także tymi, którzy przyczynili
się przez swoją pracę do tego, że miliony osób dobrej woli uczestniczyły w
kolejach losu Papieża i modliły się do Boga o jego ocalenie.
***
Na następnych stronach przedstawimy krótki przegląd reakcji prasowych na
zamach. Przez kilka dni prasa włoska poświęca pierwsze strony zamachowi i
jego echom wśród polityków i opinii publicznej.
Dziennik katolicki "Avvenire" pisze w artykule wstępnym zatytułowanym
"Ten plac jak kielich": "...jak postąpić, by zrozumieć to, co zdarzyło się
na placu Św. Piotra...? Dwa przeciwstawne znaki, które się ze sobą
zderzają, pokazały się wczoraj po południu na placu Św. Piotra: postać
Papieża, który wyciąga i otwiera ramiona, by poprzez wiernych na wielkim
placu objąć cały świat, i cień owej ręki - prawie objawienie się Złego
Ducha, - która podnosi się, by zabić... Znak sprzeczności stał się widoczny
na placu Św. Piotra. Znak obłędu, znak nienawiści... Ale również i przede
wszystkim - znak miłości... Teraz Jan Paweł II zdaje się płacić osobiście,
swoim ciałem i krwią, za niestrudzoną i nieprzerwaną akcję na rzecz
ludzkości niezdolnej jeszcze w istocie do zrozumienia tego".
Dziennik komunistyczny "L'Unita" pisze między innymi: "...Nie znajdujemy
innego słowa jak zgroza". Mediolański dziennik "Il Giornale nuovo" pisze:
"W rzeczywistości świętokradztwo dojrzało w klimacie napięć ideologicznych
i uczuciowych, które czynią je, niestety, możliwym... Trzeba, by przeżył.
To właśnie profanacja popełniona wobec niego wykazuje, jak bardzo go
potrzeba".
Według mnie, do tego "klimatu" przyczyniła się także kampania na rzecz
wprowadzenia prawa zezwalającego na przerywanie ciąży.
"L'Umanita", organ partii socjaldemokratycznej, zamieszcza artykuł
wstępny, w którym czytamy m.in. "Nauczyliśmy się od przeszło dziesięciu lat
współżyć z terroryzmem. Wiemy z doświadczenia, że przemoc stała się jedyną
normą naszego życia obywatelskiego, które każdego dnia coraz bardziej staje
się barbarzyńskim. Ale zamach na Papieża Wojtyłę przekracza wszelkie
granice okropności i ohydy".
W dzienniku "Il Tempo" artykuł pod tytułem "Świętokradztwo" zaczyna się
następująco: "Ze smutkiem w sercu piszemy o niewiarygodnym, a jednak
rzeczywistym zamachu na Papieża".
***
W Portugalii, gdzie pomiędzy 13 maja i 13 października 1917 r. pojawiła
się Matka Boska, gazety wskazały wyraźnie na związek pomiędzy tym, co
nastąpiło 13 maja 1981 r. na placu Św. Piotra a pierwszym objawieniem się
"Pięknej Pani" trojgu pastuszkom 13 maja, 64 lat temu, w Fatimie.
Dziennik z Oporto, "Journal de Noticias", podkreślił przy tej okazji, że
niemal milion pielgrzymów przybyło do Fatimy, by modlić się o niestosowanie
przemocy i zacytował zdanie kardynała Hoffnera, wypowiedziane na parę
godzin przed zamachem: "Przemoc nigdy nie była tak silna jak w naszym
stuleciu". Inny dziennik portugalski "O Dia", w artykule pod tytułem
"Jeszcze nigdy terror nie zaszedł tak daleko", stwierdził: "Ludzkość jest
ciężko chora i kryzys, który jej zagraża, doszedł do takich rozmiarów, że
nikt nie jest w stanie przewidzieć konsekwencji".
W tradycyjnie katolickiej Hiszpanii gazety poświęciły wiele miejsca
zamachowi i pytaniu: "Kto chce zabić Papieża?". Dziennik "Ya" opublikował
następujący komentarz: "Jest jeszcze za wcześnie, by zgłębić tajemnicze
cele zamachu, ale jesteśmy pewni, że osoba Jana Pawła II sprawia kłopot,
ponieważ niestrudzenie powtarza słowa Chrystusa, a to drażni". Dziennik
madrycki "ABC" postawił to samo pytanie i zauważył: "Papież wie doskonale,
że nie wszystkim podoba się jego wyraźne "nie" wobec materializmu,
hedonizmu i moralnej korupcji. Postawa ta stwarza ryzyko niepopularności".
W "Le Figaro" Jean d'Ormesson, członek Akademii Francuskiej, napisał:
"Jan Paweł II stanowi doskonały cel przede wszystkim dlatego, że wystawia
się świadomie na strzały, gardząc skutecznymi środkami bezpieczeństwa,
zbliża się do tłumów, powodowany pragnieniem braterstwa i miłości, a nie
popularności. Wystawia się na wszelkiego rodzaju agresję. Stanowi cel
napaści w naszym świecie, niszczonym przez wojnę i nienawiść, również
dlatego, że jest jedną z niewielu osobistości życia publicznego, której
popularność opiera się na miłości do ludzi i na pokoju".
Londyński "Times" w artykule wstępnym napisał: "Próba zamordowania
Papieża pokazuje jeszcze bardziej niż zamach na prezydenta Stanów
Zjednoczonych, Reagana, stan choroby, w której pogrąża się świat". Wiele
gazet zadawało pytanie, co należy przedsięwziąć, aby w przyszłości uniknąć
podobnych faktów. Odpowiedź nie jest łatwa. Wszyscy stwierdzają, że Jan
Paweł II oddaje się ludziom jak brat braciom i "tej postawie nie może
towarzyszyć obecność uzbrojonej straży".
"Daily Mirror" podkreślił: "Próba zamordowania Jana Pawła II jest
najstraszliwszym aktem w świecie chorym na przemoc. Ten Papież spowodował
odzyskanie wiary w sercach wielu ludzi. Jeśli umrze, nadzieje milionów
ludzi umrą wraz z nim". I następnie: "Wpierw Reagan, a teraz Papież! Na tę
wiadomość ilu z nas zapytało, czy świat aby nie zwariował. W Ameryce można
mniemać, że obłąkani mordercy próbują zabijać sławne osobistości, ale
Papież... Papież, którego dobroć i energia duchowa zyskały szacunek
wierzących i niewierzących! Cóż możemy powiedzieć! W tym wszystkim tkwi
diabeł. Walka pomiędzy Dobrem i Złem istnieje od wieków, niezależnie od
technicznych osiągnięć naszej epoki: w tej walce niezbędni są tacy ludzie
jak Jan Paweł II, by nie stoczyć się w przepaść pesymizmu i by nie utracić
rozsądku".
Prasa amerykańska ustosunkowała się do zamachu na Papieża z ogromną
jasnością, dostarczając obfitych informacji. Ogólny ton komentarzy był
potępieniem przemocy wobec "przywódcy świata" i terroryzmu.
"New York Times" przytoczył słowa pewnego pielgrzyma na placu Św. Piotra:
"Jeśli ta zbrodnia jest możliwa, nie pozostaje już nic świętego.
Konsekwencje są oczywiste: nikt i nic nie może być bezpieczne wobec
nienawiści i szaleństwa".
"Osservatore Romano" z 3 lipca 1981 r. w wydaniu niemieckim przytoczył
krótki, ale interesujący wywiad z biskupem Hubertem Frehen z Reykjawiku w
Islandii, przeprowadzony przez Elisabeth Peter. Na pytanie: "Jak widzi się
Papieża w Islandii w kraju, w którym katolicy stanowią malejącą liczbę?",
biskup odpowiedział między innymi: "W dzień zamachu i w dniach następnych
gazety islandzkie nie pisały niemal o niczym innym. Biskup luterański
ogłosił publicznie: że wszyscy chrześcijanie, katolicy i niekatolicy,
potrzebują Papieża jako autorytetu moralnego i jako mistrza ekumenizmu.
Otrzymałem mnóstwo telefonów od katolików i niekatolików, przekonanych, że
jestem szczegółowo poinformowany o stanie zdrowia Papieża (co niestety nie
było prawdą). Krótko mówiąc, cała Islandia przez kilka dni żyła w niepokoju
o Papieża i odetchnęła z ulgą, kiedy jego stan zdrowia zaczął się
polepszać"... Jeśli się zważy , że w Islandii z powodu znikomej liczby
katolików, nie ma katolickich gazet ani stacji radiowo-telewizyjnych, to
reakcje te są szczególnie wymowne.
***
O prasie polskiej w czasie pierwszych dni i tygodni po zamachu można
powtórzyć to, co biskup Dąbrowski powiedział o polskiej telewizji: "dała
odczuć, że jest naprawdę polska". Dziennik partii, "Trybuna Ludu", organ
ruchu współpracującego z władzami PAX, "Słowo Powszechne" i inne gazety
oraz tygodniki pisały o Papieżu jako o sławnym rodaku, z zatroskaną
miłością, sercem wypełnionym niepokojem, a potem z rosnącą nadzieją.
Ponadto każdego dnia były ogłaszane komunikaty lekarskie o stanie zdrowia
kardynała Wyszyńskiego, osiemdziesięcioletniego umierającego "Ojca
Ojczyzny".
By nie mnożyć cytatów z prasy polskiej, przytaczamy artykuł krakowskiego
"Tygodnika Powszechnego" (nr.2l, 1981), napisany przez naczelnego
redaktora, Jerzego Turowicza. Ten tygodnik katolicki zapisał się w historii
jak żadne inne pismo w Polsce powojennej, aż do "polskiego lata", choć
został zmuszony do milczenia w latach 1953-1956. Kto zna historię Polski,
wie, że Karol Wojtyła już jako młody kapłan i potem, aż do wyboru na
następcę Piotra współpracował z tym tygodnikiem, przyczyniając się do
ukształtowania jego obecnego profilu. Jerzy Turowicz, który od trzydziestu
lat kieruje tym pismem, zna bardzo dobrze Karola Wojtyłę. W artykule pod
tytułem "Miłość i nienawiść" pisze: "Zamach na życie Ojca Świętego, Jana
Pawła II wstrząsnął sumieniami wszystkich ludzi w Polsce i na całym
świecie. Na szczęście Opatrzność Boża, której Jan Paweł II powierzył bez
reszty troskę o swoje bezpieczeństwo, uratowała mu życie. Nie tylko nie
wypuścił z rąk steru Łodzi Piotrowej, ale wolno nam ufać, że już wkrótce
odzyska zdrowie i siły, i powróci w pełni sił do sprawowania swojej posługi
pasterskiej. Ale nadal pozostaje pytanie, jak to było możliwe, że ten,
który całemu światu głosił orędzie miłości, stał się ofiarą nienawiści.
Jan Paweł II, uznany powszechnie jako najwyższy autorytet moralny w
świecie, podziwiany i kochany przez wszystkich ludzi, bez względu na ich
religię czy przekonania, głosił całemu światu Chrystusa, Syna Bożego, który
stał się człowiekiem, nadając tym samym człowiekowi wymiar najwyższy z
możliwych. Dlatego też w centrum całego orędzia Jana Pawła II znajduje się
człowiek: jego wielkość, jego godność, jego powołanie, jego niezbywalne
prawa. Jest w tym orędziu wyrażony niczym nieograniczony szacunek dla życia
ludzkiego, stanowczy sprzeciw wobec stosowania siły, przemocy i gwałtu.
Cała treść tego orędzia wskazuje na najgłębsze korzenie humanizmu.
Strzały wymierzone w Jana Pawła II określono jako strzały wymierzone w
ludzkość. Nie wiemy, jakie siły kierowały ręką zamachowca. Terroryzm
współczesny często odwołuje się do jakiejś motywacji ideowej, chęci zmiany
przemocą istniejącego stanu rzeczy.
Owa ideowa motywacja nigdy i nigdzie nie usprawiedliwią aktów terroru,
którego ofiarą niemal z reguły padają ludzie niewinni. Cel nigdy nie
uświęca środków, przeciwnie - złe środki podważają wartość celu. Ale w
zamachu na Ojca Świętego trudno dopatrzeć się jakiejkolwiek ideowej
motywacji. Był to po prostu atak zła skierowany przeciw dobru. Wobec siły
zła dobro wydaje się bezsilne. Czyżby to miało znaczyć, że głoszona światu
przez Jana Pawła II cywilizacja miłości jest sentymentalizmem, mrzonką,
utopią, pozbawioną szans w życiu? Nie. Jan Paweł II jest realistą. Wie
dobrze, że dla ludzkości nie ma innej drogi. Jeśli świat ma wyjść z
gnębiącego go kryzysu społecznego, politycznego, moralnego i
cywilizacyjnego, trzeba jego odnowę oprzeć o kamień węgielny szacunku dla
człowieka, dla każdego człowieka. Trzeba całe życie społeczne, jego
struktury instytucjonalne, stosunki międzyludzkie przekształcać w duchu
braterstwa i sprawiedliwości. Miłość bliźniego, wbrew potocznym mniemaniom,
nie jest bynajmniej tylko uczuciem i sentymentem. Jest ona przede wszystkim
wolą dobra drugiego człowieka, jest zrozumieniem i uznaniem jego godności i
wartości, obroną jego praw, walką o świat bardziej ludzki.
Jan Paweł II głosił to orędzie i dawał mu świadectwo. To świadectwo
przypieczętował krwią. Oby wstrząs spowodowany zamachem na życie Papieża
otworzył ludziom oczy, by mogli zobaczyć, gdzie są korzenie zła, aby ich
skłonił do budowania prawdziwego braterstwa, wbrew wszelkim egoizmom
jednostkowym czy zbiorowym. Do tego, by wbrew nienawiści budować
cywilizację miłości. Wówczas ofiara krwi przelanej na placu Św. Piotra nie
będzie daremna.
Także na Węgrzech i w Jugosławii zamach na Papieża był komentowany w
radiu i telewizji, chociaż nie tak obszernie jak w Polsce. Prasa katolicka
tych krajów, choć nie ma dzienników jedynie tygodniki i miesięczniki do
dyspozycji, tym niemniej w każdym z nich były wyczerpujące artykuły.
Natomiast w Związku Radzieckim i Czechosłowacji prasa ograniczyła się do
krótkiego zawiadomienia o zamachu, podczas gdy prasa emigrantów rosyjskich,
ukraińskich, litewskich, czeskich i słowackich komentowała szeroko
dramatyczne wydarzenie z placu Św. Piotra, składając rannemu Papieżowi
głęboki hołd wolnych przedstawicieli wszystkich tych ludów i uciemiężonych
krajów.
"Osservatore Romano", wychodzący od 120 lat dziennik Watykanu, poświęcił,
co jest zrozumiałe, najwięcej miejsca dramatowi na placu Św. Piotra;
zrelacjonował również jego echo w świecie. 15 maja ukazały się nawet dwa
wydania - poranne i wieczorne. Podobnie, oczywiście z opóźnieniem,
tygodniowe wydania "Osservatore Romano" w językach: niemieckim, angielskim,
francuskim, włoskim, portugalskim, a także ukazujące się co miesiąc wydanie
polskie. Znamienny jest artykuł z 14 maja 1981 r., podany tu w formie
skróconej, "Mrok nienawiści", napisany przez dyrektora tego dziennika,
Valerio Volpiniego:
"Wystrzelono do niego z oczywistym zamiarem zabicia. Ta myśl nie znajduje
w nas wzburzonych i osłupiałych, żadnej motywacji - niemal nie jesteśmy w
stanie uwierzyć, że taka rzecz mogła się w ogóle wydarzyć. Ból i niepokój
łączą się z modlitwą, modlitwa z pytaniem: "Dlaczego, Panie?". I zwracamy
się do Boga, ponieważ tylko On potrafi czytać w sercu każdego, ponieważ
tylko On dociera do głębi serca. I godzimy się z tym: odwieczną
odpowiedzią, która jest odpowiedzią miłości, przebaczenia, jakkolwiek
wielkie byłoby potępienie.
Modlimy się z całym Kościołem, z każdym naszym współwyznawcą, który, tak
jak my wszyscy w Stolicy Piotrowej, jest pogrążony w niepokoju. Modlimy
się, by Pan, który dopuścił, by Jego Namiestnik wystawiony został na tę
próbę, zechciał pomóc Ojcu Świętemu. By go przywrócił jak najprędzej jego
misji Pasterza Powszechnego, jego powołaniu, do którego został naznaczony.
przez Ducha, dawcę życia, byśmy mogli w dalszym ciągu czcić go i kochać
synowską miłością. Nigdy tak jak w tym momencie, tak dramatycznym, w którym
powtarza się ewangeliczna przestroga: "uderzą pasterza, a rozproszą się
owce stada", nie docenialiśmy wartości naszej wiary i staramy się okazać
całą naszą zdolność kochania. Nigdy tak jak w tej chwili nie czuliśmy
jedności Kościoła i intensywności powszechnego obcowania z Piotrem. Nigdy
ziemskie serce Kościoła nie uderzało tak jednogłośnie jak w tej chwili,
ponieważ to, co wydarzyło się, jest strasznym i niewiarygodnym znakiem
czasów, ale także świadectwem, które powinniśmy przyjąć w sensie duchowym i
nadprzyrodzonym.
W otaczającym nas świecie istnieje ogromny ładunek zawziętości, odrazy,
pogardy i nienawiści, który przekracza wszelką racjonalną zdolność
zrozumienia jego motywacji. Rozumiemy, że również nienawiść posiada swoją
straszliwą tajemnicę, która nosi w sobie najczarniejsze zarodki i znajduje
się w królestwie Szatana, księcia tego świata. Nienawiść, która zaciemnia
inteligencję i kieruje ku świętokradztwu, która swą straszną siłą działa
przeciwko dobru, sprawiedliwości, przeciwko tym, którzy z miłości uczynili
rację swego życia".
Podczas pierwszego spotkania oficjalnego z przedstawicielami prasy i
środków masowego przekazu, 21 października 1978 r., Papież zapewnił ich o
swym zrozumieniu i powiedział, że "liczy na wzajemność". Dziennikarze mieli
możność przekonać się o tym, że Jan Paweł II dotrzymał słowa. Ze swej
strony natychmiast po zamachu i w dniach następnych dziennikarze i
reporterzy pokazali światu (nie po raz pierwszy), że Papież, jak żadna inna
osobistość naszych czasów, może na nich liczyć... Przed rozpoczęciem
"audiencji perypatetycznej" dla prasy Ojciec Święty szepnął żartobliwie do
redaktora "Tygodnika Powszechnego", swego starego przyjaciela: "Ale mi
dzisiaj dadzą szkołę".
W swej wypowiedzi do dziennikarzy Ojciec Święty nie tylko wyraził uznanie
dla ich ciężkiej pracy, ale także okazał im zaufanie i ogarnął
serdecznością tysiąc pięciuset dziennikarzy dwukrotnie ich błogosławiąc. Z
kolei oni, na samym początku, ustosunkowali się w swych artykułach i
komentarzach z szacunkiem do tego pięknego gestu, a zwłaszcza po zamachu
wykazali wiele taktu, oddania i szacunku wobec Papieża, który skrwawiony
padł w ramiona swego sekretarza.
XI.
Łóżko w szpitalu, katedra Piotrowa i szkoła cierpienia
17 maja, w cztery dni po zamachu i operacji, która trwała pięć godzin,
Papież nie był wolny od niebezpieczeństwa. Dziesiątki tysięcy osób
zgromadzonych na placu Św. Piotra pytały: "Czy to aby prawda, że Papież
przemówi i zaintonuje "Regina coeli" tak jak zapowiadało radio?" Nie brak
było sceptyków, wprawdzie nielicznych, którzy twierdzili, że jest rzeczą
niemożliwą, by Papież przemawiał "w tak krótkim czasie po operacji i po
utracie trzech litrów krwi!".
O godzinie 12 okna apartamentu papieskiego były nadal zamknięte, ale z
głośników usłyszano głos, który wzruszył obecnych. W wielu oczach zabłysły
łzy radości, wszyscy odpowiedzieli gromkimi oklaskami na znane pozdrowienie
Papieża: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!". I Papież przemówił. Czy
to naprawdę jego głos? Nie do wiary! Słaby, zmęczony, ale jego głos. Radość
tłumu nie do opisania: tysiące białych, barwnych chustek powiewało nad
głowami obecnych, którzy chcą powiedzieć Papieżowi: "Jesteśmy z Tobą od
środy wieczór jak nigdy dotąd! Niech Bóg i Matka Boża zachowają Cię przy
życiu dla nas i dla całego świata!". Oklaski trwają tylko chwilę, ponieważ
wszyscy pragną usłyszeć głos Papieża, który teraz nie może przerwać swej
wypowiedzi, jak to czynił ze swego okna, kiedy tłum go oklaskiwał.
Wypowiada jedynie kilka krótkich, ale pełnych znaczenia zdań. Zebrani na
placu Św. Piotra słuchają pierwszego orędzia rannego Papieża, podczas gdy
miliony osób na świecie połączone są z Watykanem za pośrednictwem radia i
telewizji.
Słuchają uważnie, w milczeniu i pełni troski o Papieża, który sprawuje
swoje misterium ze szpitalnego łóżka. Wypowiedź składa się z 90 słów i 7
zdań. W pierwszych trzech Jan Paweł II mówi, że wie o modlitwach i
uczuciach obecnych, dziękuje im wzruszonym głosem, czuje się szczególnie
związany z dwoma osobami zranionymi wraz z nim. Następnie dwa zdania, z
których jedno na pewno zaszokowało niemało ludzi na świecie: "Modlę się za
brata, który mnie zranił, i któremu szczerze przebaczyłem. Zjednoczony z
Chrystusem, Kapłanem i Ofiarą, składam moje cierpienia w ofierze za Kościół
i świat". Oba zdania zawierają istotę chrześcijaństwa Karola Wojtyły i
stanowią świadectwo jego papieskiej służby. Wreszcie Papież odnawia swoje
przyrzeczenie dane Matce Boskiej, której się od lat całkowicie zawierzył,
odmawia "Regina coeli" i błogosławi.
Wielu słuchaczy nie mogło się zgodzić z tym, że Papież nazwał zamachowca
"bratem". Siedemnastoletnia dziewczyna, uczennica gimnazjum katolickiego w
Grazu, spontanicznie sprzeciwiła się temu gestowi Papieża, pisząc, że nie
mogła go zrozumieć: "Nigdy nie wybaczyłabym mordercy, który chciałby mnie
zabić lub śmiertelnie zranić". I nie była w tym osamotniona. Dzielna
babcia, która w czasie audiencji środowej znajdowała się z wnuczkiem w
pobliżu miejsca, skąd padły strzały, owej niedzieli nie przezwyciężyła
jeszcze strachu i gniewu. Po przemówieniu Papieża oświadczyła reporterom
Radia Watykańskiego: "Papież jest nadzwyczaj szlachetny, ponieważ
przebaczył temu zbrodniarzowi, mówię zbrodniarzowi i to wystarczy". A mój
fryzjer o zamachowcu Mohamedzie Ali Agca powiedział bez ogródek: "Tego
nikczemnika należałoby natychmiast zabić!". Na szczęście policja włoska
uratowała terrorystę tureckiego od linczu. Gdyby rozwścieczeni pielgrzymi
wyrządzili mu krzywdę, Papież na pewno doznałby większego bólu niż od kul
tego "biednego młodego człowieka". W encyklice "Dives in misericordia" Jan
Paweł II wzniósł hymn pochwalny do miłosierdzia Bożego, a teraz modlił się
za sprawcę zamachu na siebie i wybaczał mu - postawa i gest, które stanowią
wezwanie do praktykowania przebaczania, tego podstawowego obowiązku, o
którym zapominają dziś często zwolennicy Chrystusa... "Odpuść nam nasze
winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Cierpiący Papież przywołał
naszej pamięci inny istotny wymiar chrześcijańskiej egzystencji - znaczenie
ofiary, wartość cierpienia. I w następną niedzielę, 24 maja, poświęcił całe
swe przemówienie wartości cierpienia.
Przez przeszło trzy miesiące cierpiący Papież nie mógł udzielać
audiencji, ale nie pominął żadnego przemówienia niedzielnego. Przemówienie
z 17 maja 1981 wejdzie prawdopodobnie do nowoczesnej historii Papieży jako
najkrótsze. Jan Paweł II powtórzył je dosłownie pięć miesięcy później w
czasie audiencji w środę 21 października, kiedy mówił o przebaczeniu:
"Umiłowani bracia i siostry,
Wiem, że w tych dniach, a zwłaszcza w tej godzinie modlitwy "Regina
Coeli" jesteście zjednoczeni ze mną. Ze wzruszeniem dziękuję Wam za
modlitwy i wszystkich Was błogosławię. Czuję się szczególnie związany z
dwiema osobami zranionymi wraz ze mną. Modlę się za brata, który mnie
zranił, a któremu szczerze przebaczyłem.
Zjednoczony z Chrystusem, Kapłanem i Ofiarą, składam moje cierpienia w
ofierze za Kościół i świat. A Tobie, Maryjo, powtarzam: Totus tuus ego
sum".
Należy odnotować, że spośród dziesięciu gazet niemieckich o zasięgu
krajowym, osiem opuściło ostatnie zdanie: "A Tobie, Maryjo...".
Przeoczenie? Nie sądzę: raczej świadoma cenzura pierwszego wyrazu maryjnej
wiary Papieża po zamachu.
***
W pierwszych dniach i tygodniach po zamachu Jan Paweł II nie tylko znosił
silne bóle na skutek ran i operacji, ale musiał także znosić leżenie w
łóżku z powodu niebezpieczeństwa infekcji i innych komplikacji. Nie były to
jednak jego największe cierpienia.
"Pasterz musi być także gotowy do poświęceń; ja jestem gotów" -
powiedział w Warszawie w czerwcu 1979, i także teraz był gotów do
poświęcenia nawet życia. Jednakże inna rzecz przygnębiała go jeszcze
bardziej. Już przed zamachem niepokoiły go wiadomości z Warszawy o stanie
zdrowia kardynała Wyszyńskiego. Wiemy, że prymas Polski był w tak poważnym
stanie w dniu zamachu, że na początku nie chciano mu przekazać tej
strasznej wiadomości. Przyjął potem tę wiadomość w spokoju, pogrążony w
modlitwie za tego, który był nie tylko Ojcem Świętym, ale także "umiłowanym
przyjacielem w trudach i walce dla dobra Kościoła w Polsce". Tymi bowiem
słowami powitał go 23 października 1978, kiedy to nowy Papież udzielił jemu
pięciu tysiącom polskich pielgrzymów po raz pierwszy audiencji.
Jeśli ktokolwiek był w stanie ocenić w sposób właściwy wielkość
umierającego prymasa i jego znaczenie w historii Polski i Kościoła, to był
nim Karol Wojtyła. Zaledwie wybrany na Papieża, uznał za właściwe
przypomnieć, ile zawdzięczał jako Papież temu kardynałowi: "Czcigodny i
umiłowany Księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu, co myślę. Nie
byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża - Polaka, który dziś pełen bojaźni
Bożej, ale pełen ufności rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej
wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej
nadziei, Twego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła". Jan Paweł II wyraził
tymi słowami przeświadczenie każdego z pięciu tysięcy polskich pielgrzymów,
którzy zresztą przyjęli te słowa niekończącymi się oklaskami. Papież
wiedział, że medycyna była bezsilna wobec choroby starego kardynała i że
śmierć umiłowanego Prymasa i Ojca Ojczyzny była jedynie kwestią czasu. A
przecież Polska właśnie teraz tak bardzo potrzebowała swego niezrównanego
obrońcy! W ten sposób do bólów fizycznych Papieża dołączyło się cierpienie
duchowe i troska o kardynała w Warszawie, którego stan zdrowia pogarszał
się z dnia na dzień. Lekarze z kliniki Gemelli zaledwie oświadczyli, że
życie Jana Pawła II nie jest zagrożone, kiedy dla kardynała Wyszyńskiego
wybiła ostatnia godzina. Zgon nastąpił wczesnym rankiem 28 maja, w święto
Wniebowstąpienia i Papież niezwłocznie przesłał arcybiskupowi krakowskiemu,
kardynałowi Macharskiemu i poprzez niego całemu Kościołowi w Polsce
następującą depeszę:
Ks. Kardynał Franciszek Macharski, Wiceprzewodniczący Konferencji
Episkopatu Polski
Na wiadomość o śmierci Umiłowanego Brata w Biskupstwie, Wielkiego Syna
Kościoła i naszego Narodu, Ks. Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Arcybiskupa
- Metropolity Gnieźnieńskiego i Warszawskiego, Prymasa Polski, łączę się w
bólu i modlitwie z całym Kościołem w Ojczyźnie i wszystkimi moimi rodakami.
Przeżywając tajemnicę Wniebowstąpienia Pańskiego, proszę najlepszego Ojca o
wieczną nagrodę dla niestrudzonego Pasterza i nieustraszonego świadka
Ewangelii Chrystusowej.
Ufam, że Pani Jasnogórska, Matka Kościoła, której tak bezgranicznie
zawierzył okaże mu swojego Syna.
Wsparty nadzieją chwalebnego Zmartwychwstania krzepię zbolałe serca
wszystkich drogich braci i sióstr moim apostolskim błogosławieństwem w imię
Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Watykan 28 maja 1981 r.
Jan Paweł lI, Papież
Pokrzepiał na duchu i dodawał odwagi innym, podczas gdy sam tak bardzo
tego potrzebował.
W orędziu do Kościoła w Polsce, "tak bardzo mi drogiego", określił
zmarłego kardynała "prymasem tysiąclecia" i wezwał wierzących "do modlitwy
przez trzydzieści dni żałoby nawiązując do czcigodnej tradycji liturgicznej
Kościoła i do rozważania postaci niezapomnianego Prymasa, jego nauki, jego
roli w jakże trudnym okresie naszej historii. "To wszystko uczyńcie
przedmiotem medytacji i podejmijcie to wielkie i trudne dzieło, dziedzictwo
przeszło tysiącletniej historii, na którym On, Kardynał Stefan, Prymas
Polski, dobry Pasterz, wycisnął trwałe, niezatarte piętno".
Papież ujawnił swym rodakom projekt, który nie tylko ich zaskoczył:
"Pragnę, abyście wiedzieli, że w tej godzinie żałoby, w godzinie smutku i
bólu, ale także większej jeszcze nadziei i ufności, pragnąłem być z wami i
osobiście oddać Księdzu Prymasowi ostatnią posługę. Bóg zadecydował
inaczej. Niech będzie błogosławione Jego Święte Imię. Łączę się z wami w
cierpieniu i modlitwie, w przyjęciu woli Boga i w nadziei".
Bóg tylko wie, jaki wielki był jego ból i jak żarliwa modlitwa za
zmarłego kardynała Wyszyńskiego.
***
Wiele osób wie o innej rzeczy, która sprawiała cierpienie Janowi Pawłowi
II bardziej jeszcze, niż rany i śmierć kardynała. Podczas gdy rannego
Papieża przewożono do szpitala na dwóch placach Rzymu setki osób
uczestniczyły w manifestacjach na rzecz prawa do przerywania ciąży. Na
placu del Popolo, zaledwie o dwa kilometry na północ od placu Św. Piotra,
sekretarz Włoskiej P.K., przywódcy partii republikańskiej i socjalistycznej
mieli zabrać głos w obronie prawa do przerywania ciąży, co do którego w
niedzielę 17 maja ludność miała się wypowiedzieć za pośrednictwem
referendum. W tej samej odległości na wschód od Św. Piotra, na placu
Navona, zebrali się radykałowie, których przywódca domagał się dalszej
liberalizacji w zakresie legalnego przerywania ciąży. Ostatnio zarzucił on
Papieżowi, że zachowuje się tak, jak przywódca partii politycznej;
Berlinguer i inni laicy zarzucali mu, że wtrąca się w wewnętrzne sprawy
Włoch. 10 maja Jan Paweł II przed modlitwą "Anioł Pański" ponownie
interweniował w obronie nienarodzonych, podkreślając, że każde życie
ludzkie jest święte, także życie płodu. Papież z Polski już od dłuższego
czasu irytował pewne osoby, ponieważ głosił prawdy nieprzyjemne, co
wzbudzało przeciwko niemu ciemne siły nienawiści, niezależnie od sympatii
ze strony wierzących i niewierzących. W ten sposób tłumaczyć należy to, że
na wiadomość o zamachu niektórzy uczestnicy manifestacji reagowali nawet
oklaskami. Było ich niewielu, ale byli.
Tym razem więc na placu del Popolo został przerwany zaledwie po pół
godzinie, przywódcy tych partii złożyli oświadczenia potępiające akt
terroryzmu i udali się pośpiesznie do kliniki Gemelii, aby poinformować się
o stanie zdrowia Papieża i złożyć mu życzenia.
W dniach następnych aż do soboty miały miejsce analogiczne wiece na
innych placach miasta. Na jednym z nich przemawiał pewien hiszpański
kapłan, który oświadczył, iż należy do Kościoła, ale określił go jako
reakcyjny i nieludzki, ponieważ "stosuje normy sięgające dwóch tysięcy lat,
nie biorąc pod uwagę historycznej i społecznej ewolucji naszych czasów.
Utrudnia to życie małżeństw, którym się narzuca, ile dzieci mają one wydać
na świat". Pod wpływem podobnych histerycznych kampanii trzydzieści
uczennic w wieku 17-18 lat jednego z rzymskich liceów przysięgło
uroczyście, że nie będą miały dzieci, a w razie zajścia w ciążę udadzą się
natychmiast do szpitala, gdzie wszystko jest przygotowane do zabiegu.
Wszystko to było dobrze znane Papieżowi jeszcze przed zamachem i
sprawiało mu cierpienie. Jeśli zaś uwzględni się z jednej strony aktywność
sił laickich, a z drugiej powściągliwość tych, którzy powinni byli poprzeć
Papieża, można zrozumieć, że zarówno referendum wraz z jego wynikiem, jak i
wstęp do niego, stanowiły dla Ojca Świętego podwójną przyczynę bólu.
***
W dniu 15 maja Jan Paweł II miał odprawić mszę św. w obecności
dziesiątków tysięcy chrześcijańskich robotników, którzy przybyli z całej
Europy i wygłosić przemówienie o problemach pracy z okazji
dziewięćdziesiątej rocznicy encykliki "Rerum novarum" Leona XIII. Z jak
wielką radością oczekiwał tego spotkania Karol Wojtyła, były robotnik
kamieniołomów! Z jak wielką radością robotnicy oczekiwali tego spotkania ze
swym byłym "kolegą" i jak oklaskiwaliby go, kiedy powitałby ich jako
"przyjaciół i braci, którzy dzielą się tym samym chlebem". Usłyszeliby
jasne i niedwuznaczne słowa namiestnika Chrystusa: "Utopia ziemskiego
mesjanizmu, która zwodzi zwolenników materializmu dialektycznego i
praktycznego powinna zostać zdemaskowana. Kościoł nie może uchylić się od
tego zadania".
Trzy tygodnie później Jan Paweł II miał odbyć podróż pasterską do
Szwajcarii. 7 czerwca, w niedzielę Zielonych Świąt, Papież przygotował
spotkanie ekumeniczne w Rzymie na pamiątkę Soboru w Konstantynopolu sprzed
1600 lat, gdzie uroczyście ogłoszono boskość Ducha Świętego i na pamiątkę
Soboru w Efezie sprzed 1550 lat, który uroczyście uznał tytuł
"Theotokos-Matka Boga". To nadzwyczajne spotkanie ekumeniczne odbyło się
rzeczywiście, ale w czasie mszy św. pontyfikalnej można było usłyszeć
kazanie Papieża jedynie przez głośnik. Przed "Ite, missa est", będąc
jeszcze rekonwalescentem po zamachu, dokonał wysiłku, by osobiście ukazać
się dwustu biskupom, pięćdziesięciu trzem kardynałom i przedstawicielom
różnych wyznań chrześcijańskich, przybyłym ze wszystkich stron świata.
Krótko ich powitał, pobłogosławił i podkreślił, że miłość Chrystusa łączy
wszystkich.
Następnie w czerwcu miał odwiedzić Lourdes z okazji Kongresu
Eucharystycznego; na jesień była przewidziana podróż do Hiszpanii. Wszystko
to zostało za jednym zamachem odwołane. Pomimo cierpień, dobry pasterz w
dwanaście dni po zamachu mógł dodać odwagi swojej trzodzie słowami: "Teraz
raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam
braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Kol 1,
24).
***
W dniach, które nastąpiły po zamachu i operacji, Jan Paweł II przeżywał
swoje Getsemani i niósł swój krzyż aż na Kalwarię. Można było o nim
powiedzieć "Oto człowiek!"; został mu jedynie zaoszczędzony ostatni krok -
śmierć. Ojciec Niebieski był w tych godzinach szczególnie blisko Tego
wybranego Zastępcy Swego Syna podobnie jak był blisko Chrystusa w chwili
Jego męki. Byli też przy nim ludzie, którzy usiłowali nieść mu pomoc.
Niosąc swój krzyż Ojciec Święty musiał doświadczyć nie tylko bólu i
cierpienia, ale także zbawiennej Łaski Krzyża i radości odkupienia. Krzyż
daje także siłę "niezrównaną energię dla urzeczywistnienia boskiego planu
zbawienia" - Z krzyża promieniuje łaska jak światło, które rozlewa się
wkoło.
Zanim przytoczę tekst drugiego przemówienia wygłoszonego przez Papieża z
łóżka szpitalnego, chciałbym pokazać ten właśnie aspekt krzyża - krąg
światła, które objęło świat.
Ciężko ranny Ojciec Święty otrzymał pierwszą pomoc od swego sekretarza
osobistego, wiernego polskiego kapłana, Stanisława Dziwisza, który
podtrzymał w swych ramionach chylącego się Papieża. W czasie "szalonej
jazdy" do kliniki asystował Papieżowi także jako spowiednik i następnie
udzielił mu Olejów Świętych.
Lekarze, szofer, personel - wszyscy starali się z pełnym oddaniem ratować
życie pacjenta, który utracił tak dużo krwi.
Prezydent Republiki Włoskiej, Sandro Pertini, był pierwszym
odwiedzającym, którego Papież ujrzał po przebudzeniu się z narkozy. Był to
tylko początek całej serii życzeń niezliczonej serii osób, których nie
wpuszczano do szpitala, ale które go dosłownie oblegały przez kilka dni. To
oblężenie było szczególnie natarczywe 18 maja, w dniu sześćdziesiątych
pierwszych urodzin Karola Wojtyły. Były tam dzieci, młodzież, dorośli, a
także ludzie starsi, którzy modlili się i śpiewali przed kliniką. Dokładnie
rok wcześniej Papież odprawiał mszę na placu Św. Piotra z udziałem 50
tysięcy przedstawicieli organizacji młodzieżowych Włoch i całego świata. Po
Mszy i modlitwie na "Anioł Pański" młodzież wystawiła na jego cześć
widowisko teatralne i śpiewała z entuzjazmem, zwłaszcza polskie "Sto lat".
Z okna pałacu apostolskiego Papież powiedział: "Wiem, że cieszycie się,
ponieważ jesteście młodzi, a Papież jest stary, ale mówię wam, że dzisiaj
jestem rad, ponieważ mam rok mniej". Słuchacze byli zmieszani. "Tak, mam
rok mniej w drodze do wieczności, jestem o rok bliżej chwały Ojca
Niebieskiego". Długie i entuzjastyczne oklaski były odpowiedzią Papieżowi,
który "dziś jest młodszy o rok".
Rok później kardynał Macharski, jego przyjaciel i następca jako
arcybiskup krakowski, w czasie odprawiania o północy mszy św. za Papieża,
który walczył ze śmiercią, podniósł błagalny krzyk: "Panie! Jest jeszcze za
wcześnie. Pozwól mu, jeszcze paść Twoją trzodę". Miliony osób na całym
świecie skierowało do Boga tę samą modlitwę; z pewnością ze szczególną
żarliwością pięćdziesiąt tysięcy młodych, którzy świętowali 18 maja 1980 r.
Wieczorem tego dnia o godz. 21.45 Radio Watykańskie w języku włoskim
zaczęło audycję na cześć Papieża tymi słowami: "Redakcja i współpracownicy
Radia Watykańskiego mają tylko jedno pragnienie, by ta audycja była dla
Ciebie, Ojcze Święty, darem ofiarowanym z wielkim uczuciem. W tych dniach
przeniknąłeś do naszych serc, jak nigdy dotąd. Swoim cichym cierpieniem
mówisz nam słowa bardziej skuteczne od jakiegokolwiek przemówienia. Twoim
wyraźnym i niedwuznacznym "Tak" w stosunku do tej strasznej próby wywołałeś
w świecie potężną falę miłości, która nas jednoczy jak nigdy do tej pory".
Dwaj redaktorzy udali się również na plac Św. Piotra, by przeprowadzić
błyskawiczne wywiady z przechodniami, zebrać wrażenia, opinie oraz życzenia
ludzi dla Papieża w dniu Jego urodzin. Oto parę szczegółów. Na placu Św.
Piotra - Angelika, funkcjonariuszka policji kobiecej: "Musi szybko wrócić
do Watykanu. Mamy dużo pracy z jego powodu, ale chcemy go tu widzieć. Jest
to człowiek dobry, kocha wszystkich bez wyjątku. Bardzo go nam brakuje.
Nasze najserdeczniejsze życzenia".
- Pewna pani z Toskanii: "Niech będzie Bóg pochwalony! Jest on na drodze
do poprawy zdrowia. Cały świat jest z nim, katolicy i niekatolicy, bez
wyjątku, ponieważ on jest tym, który obejmuje wszystkich. Oby wrócił szybko
do nas!"
- Para małżeńska z Bari: "Przyjechaliśmy specjalnie do Rzymu, by modlić
się za Papieża dokładnie na tym miejscu, gdzie nastąpił zamach i w Bazylice
św. Piotra. Teraz idziemy do kliniki Gemelli, aby być blisko Papieża i
wyrazić mu duchowo nasze najlepsze życzenia".
- Siedmioletni Klaudiusz: "Współczuję mu. Nigdy bym o tym nie pomyślał! A
dziś jest dzień jego urodzin!". Dorożkarz Alessandro Manzone, również w
imieniu swych kolegów: "Dziś przekazaliśmy mu na piśmie życzenia wszelkiego
dobra. Cieszy nas zawsze, kiedy widzimy go na placu".
- Dwudziestoletnia dziewczyna: "Modlę się bardzo za Ojca Świętego. Czego
mu życzyć? Tego, czego on najbardziej potrzebuje. Dziękuję mu zwłaszcza za
każde słowo przebaczenia w stosunku do tego, kto do niego wystrzelił. To
wspaniałe!".
- Pewien rzymianin: "Zamach wywołał w nas szczególny odruch: zwiększył
naszą wiarę. Kto wie, ile osób przyprowadziła na nowo do Kościoła ta krew!
Życzę mu, by szybko do nas wrócił".
Centrala telefoniczna Watykanu odpowiadała bez przerwy w ciągu wielu dni
na telefony z Kanady, Australii, Niemiec, z całego świata. Dzwoniły osoby w
różnym wieku, z różnych warstw społecznych:
- Para małżeńska z Wenecji: "Jesteśmy prostymi robotnikami. Przesyłamy
Papieżowi wizerunek Jezusa i zapewniamy o naszej modlitwie za niego!".
- Dziewięcioletni chłopiec z miasta Lucca: "Chciałbym wiedzieć, czy
prawdą jest to, co mówi radio, dlatego telefonuję bezpośrednio do was, do
Watykanu. Jak się czuje Papież? To mój przyjaciel: widziałem go na
audiencji na placu Św. Piotra. Papież musi wyzdrowieć i to szybko, musi
żyć. Modlę się za niego, ponieważ jest cudownym człowiekiem".
- Pewien pan przesyła z Paryża bardzo szczere życzenia wyzdrowienia,
ponieważ Papież jest wielkim, wspaniałym i odważnym człowiekiem, jakich
mało w naszym stuleciu. We wszystkich kościołach Francji odprawiane są msze
i modły o jego wyzdrowienie".
- Para małżeńska z Ameryki Północnej: "Jesteśmy ludźmi ze wsi, nie
jesteśmy bogaci, ale pomyśleliśmy, że warto zatelefonować do Watykanu, aby
zapytać, jak się czuje Papież. Najserdeczniejsze życzenia wyzdrowienia".
- Pewna starsza pani: "Mam dziewięćdziesiąt lat i wiem, że nie mogę
wybrać się osobiście do Papieża. Chcę jednak, by wiedział, że bardzo go
potrzebujemy. Strzały wymierzono w niego, który czynił tylko dobro, tak jak
Jezus, który został ukrzyżowany".
W ten sposób chory Jan Paweł II doświadczył nie tylko cierpień i bólu
wszelkiego rodzaju, ale także miłości, sympatii i prawdziwej solidarności
ze strony wielkich tego świata, ale jeszcze bardziej ze strony prostych i
nieznanych, osób, których Bóg z pewnością wysłuchał i których solidarność
dotarła do pokoju w klinice Gemelli, gdzie leżał Jego wierny sługa.
W tych dniach ranny Papież, w łączności z Chrystusem, Kapłanem i Ofiarą,
mógł również doświadczyć nadzwyczajnego przypływu energii, odwagi i
radości, o czym mówił później, w niedzielę 24 maja, w swym drugim orędziu
ze szpitala. Niektórzy słuchacze stwierdzili, że w głosie jego wyczuli
jeszcze większą słabość niż poprzedniego tygodnia: prawdopodobnie
spodziewano się zbyt dużych postępów w stanie zdrowia pacjenta. Ja
natomiast odniosłem wrażenie, że głos jego uległ wzmocnieniu, a także
wypowiedź była znacznie dłuższa. Oto jej pełne brzmienie:
"Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Dziś zwracam się w szczególny sposób do chorych. Sam chory jak oni,
przynoszę im słowo pokrzepienia i nadziei.
Kiedy nazajutrz po wyborze na Stolicę Piotrową przybyłem z wizytą do
polikliniki "Gemelli", powiedziałem, że `pragnę oprzeć moje papieskie
posługiwanie na tych, którzy cierpią".
Opatrzność zrządziła, bym do polikliniki "Gemelli" powrócił jako chory.
Potwierdzam dzisiaj przekonanie wypowiedziane wtedy: cierpienie, przyjęte w
zjednoczeniu z cierpiącym Chrystusem, ma nieporównywalną z niczym
skuteczność w urzeczywistnianiu Bożego planu zbawienia. Powtarzam za św.
Pawłem: "Teraz radują się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim
ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest
Kościół" (Kol 1, 24).
Zapraszam wszystkich chorych, by połączyli się ze mną w ofiarowaniu
Chrystusowi swoich cierpień dla dobra Kościoła i ludzkości. Najświętsza
Maryja niech będzie nam oparciem i pomocą.
Moje serdeczne pozdrowienie rozciągam też na tych wszystkich, którzy są
ze mną złączeni w modlitwie i tych, którzy w tych dniach przekazali mi
dowody swej miłości. Dziękując za tę duchową bliskość, zapewniam ich o
pamięci w Panu".
XII.
Jak się to mogło wydarzyć?
W naszym stuleciu mało która wiadomość tak zdumiała, przeraziła i
wprawiła w osłupienie świat, jak wieść o zamachu na Jana Pawła II. Miliony
osób zadawały sobie pytanie: jak się to mogło wydarzyć? Oświadczenia
dostojników kościelnych, życzenia powrotu do zdrowia od mężów stanu, listy
dzieci i dorosłych przytoczone na poprzednich stronach zawierały
niejednokrotnie to samo pytanie. I także czytelnik, który pamięta swoją
własną reakcję na wiadomość o zamachu, wie, że też zadał sobie to pytanie i
próbował na nie odpowiedzieć.
Historia Kościoła naucza nas, że Papież bynajmniej nie znajduje się poza
światem i że też bywa narażony na zranienia. Ale że ktoś obdarzony
charyzmatem, przyjaciel ludzkości, obrońca biednych i uciśnionych, jakim
jest Jan Paweł II, stał się celem ataków nienawiści i przemocy, to jest
faktem bulwersującym.
Jak się to mogło wydarzyć? Również kardynał Wiednia zapytał siebie o to w
pełnym wzruszenia przemówieniu, wygłoszonym w katedrze św. Stefana podczas
mszy św. odprawianej za Papieża, następnego dnia po zamachu. Zapytał sam
siebie o to aż pięć razy, nie potrafiąc na to odpowiedzieć, lecz dał
znaczącą odpowiedź na inne pytanie powiązane z samym zamachem: "Cóż my
możemy na to wszystko poradzić? Możemy przepędzić zło i zwyciężyć
obojętność jedynie miłością. Taka jest rzeczywistość i jedyne rozwiązanie.
Jedynie miłość może nas uratować".
Również kardynał Carlo Confalonieri, Dziekan Świętego Kolegium, zapytał
sam siebie podczas uroczystości odprawianych 18 maja w Bazylice św. Piotra
z okazji sześćdziesiątych pierwszych urodzin Jana Pawła II: "Jak i dlaczego
mogło się to wydarzyć? Dlaczego napada się na Papieża, głosiciela Dobrej
Nowiny, obrońcę człowieka, niezmordowanego świadka pokoju i miłości na
drogach świata? Dlaczego ręka pełna gwałtu i nienawiści podnosi się na
tego, kto wznosi ręce jedynie po to, by uścisnąć dzieci, dodać otuchy
chorym, pocieszyć i pobłogosławić tych wszystkich, którzy do niego
przychodzą? Dlaczego?
Jak wiemy na wszystkie te pytania nie ma racjonalnej odpowiedzi, gdyż
czyn ten tonie w ciemności absurdu. Tajemniczość zła opiera się wszelkim
próbom rozumu. Nasze przerażone i wstrząśnięte serce może znaleźć
pocieszenie jedynie w słowach Chrystusa, które po dziś dla nas znaczą:
"Dobry pasterz daje życie za owce swoje". Właśnie dlatego, że jest dobry,
dobry pasterz nie stawia oporu, gdyż znaczyłoby to, że opuszcza swoje
stado".
Prasa międzynarodowa również postawiła sobie otwarcie pytanie: Jak mogło
się to wydarzyć? Czy zamachowiec nie jest psychopatą? Działał na własną
rękę czy był jedynie ostatnim ogniwem łańcucha działań przygotowanych przez
innych?
Pierwsze badania policji włoskiej w ścisłej współpracy ze specjalistami z
Turcji i Niemiec Federalnych wkrótce ujawniły, że zamachowiec nie działał w
izolacji i że zamach nie był dziełem jednego lub kilku szaleńców. Gazety
codzienne poświęciły tej sprawie obszerne komentarze. "Są podstawy, które
uprawniają do myślenia, że Mohamed Ali Agca był jedynie widzialnym
wykonawcą planu opracowanego przez nieznane siły, które użyły go w
charakterze narzędzia , kierowały nim i go chroniły" - napisał "paris
Match" 29 maja 1981 r. Suzane Labin w szczegółowym artykule poddała
obiektywnej i przemyślanej analizie międzynarodowy terroryzm, prawicowy i
lewicowy, podkreśliła znany fakt, że zarówno lewicowi, jak i prawicowi
terroryści bywają szkoleni w krajach bloku wschodniego, zwłaszcza w ZSRR, w
Bułgarii, Czechosłowacji, Niemczech Wschodnich, na Kubie i w Libii i że
KGB, które wszystkim tym kieruje, posługuje się tymi dwoma kanałami w
zależności od potrzeb. Dlatego też autorka nie bez racji zapytuje" "A jeśli
ten terrorysta jest agentem KGB?".
O możliwości tej wspomniał już 19 maja raport wywiadu jednego z państw
zachodnich, dostarczając następujących argumentów: wiadomo, że Moskwa
wystraszona jest wydarzeniami gdańskimi 1980 r. i że nie chce i nie może
dopuścić do rozwoju demokratyzacji w Polsce. "Wina" za powstanie
niezależnego związku zawodowego "Solidarność" i za przebudzenie świadomości
narodowej zostaje przypisana Kościołowi z kardynałem Wyszyńskim na czele,
ale przede wszystkim polskiemu Papieżowi, który od czasu wizyty, jaką
złożył w 1979 w Polsce, jest określany jako inspirator wydarzeń w kraju.
Ponadto jego wypowiedzi i poczynania stanowią moralne oparcie polskiego
ruchu: wspomnijmy o jego przemówieniach, które jakkolwiek krótkie i
okazyjne, dodawały otuchy współrodakom oraz o audiencji udzielonej w Rzymie
w styczniu 1981 niezależnym związkowcom z Lechem Wałęsą na czele.
W raporcie, o którym mowa, napisane jest ponadto: jesienią zeszłego roku
Kreml dowiedział się, że choroba kardynała Wyszyńskiego weszła w ostatnie
stadium i że pozostało mu jedynie niewiele miesięcy życia. W ten sposób
chciano wykorzystać okazję, by powiązać śmierć starego i chorego kardynała
z czynem "szaleńca", który miał wyeliminować Papieża. Generał Ustinow,
minister obrony ZSRR, miał rzekomo przedstawić plan, o którym mowa,
pozostałym członkom Paktu Warszawskiego podczas tajnego zebrania w
listopadzie 1980 r. Nie wszyscy obecni podobno mieli wyrazić nań zgodę,
zwłaszcza dotyczy to Rumunów, w w związku z czym został on zmodyfikowany:
Papież miał zostać jedynie unieszkodliwiony tak, żeby jako ranny nie był w
stanie sprawować swego urzędu. Operacja ta została poruczona wywiadowi
naczelnego sztabu radzieckiego i Ustinow miał wziąć na siebie
odpowiedzialność za jej wykonanie. KGB wybrało wśród najsprawniejszych
prawicowych terrorystów Mohameda Ali Agca, znajdującego się już od
dłuższego czasu na pierwszym miejscu na liście radzieckiej służby
bezpieczeństwa. Już przy końcu 1979 r. radziecki wywiad zorganizował przy
pomocy pewnych oficerów ucieczkę z więzienia terrorysty Mohameda, skazanego
na śmierć. Ci prawicowi oficerowie tureccy, współdziałający ze Związkiem
Radzieckim, prawdopodobnie myśleli, że Ali Agca zlikwiduje pewnych
przedstawicieli tureckiej lewicy znajdujących się zagranicą. Mohamed Ali
Agca po ucieczce z więzienia spędził jakiś czas w obozie szkoleniowym dla
terrorystów w pobliżu Simferopola (Krym), gdzie ćwiczył się w strzelaniu do
przedmiotu poruszającego się powoli. Dano mu wyraźnie do zrozumienia, że
jeśli nie wykona swego zadania, zostanie z powrotem przekazany Turcji, a
jeśli ujawni je zachodniej policji, zostanie zamordowany. Według
wspomnianych źródeł, dwaj mężczyźni i kobieta mieli "kontrolować" go i
prawdopodobnie zabić w przypadku, gdyby zabrakło mu odwagi, by strzelić do
Papieża. Taka jest w skrócie treść raportu. Liczne podróże Ali Agca do
rozmaitych krajów określa się jako taktykę zamachowca celem zmylenia
śladów.
***
Dobrze wiadomo, że raport służby wywiadowczej nie zawsze zawiera prawdę.
Lecz niezależnie od tego raportu i artykułu Suzanne Labin istnieje chór
głosów prasy międzynarodowej, która wówczas, a tym bardziej dziś jest
zgodna co do tego, że turecki zamachowiec nie działał samodzielnie. Po
zamachu złożył mętną i dziwną wypowiedź: "wystrzeliłem do Papieża, by
zaprotestować przeciwko imperializmowi Związku Radzieckiego i Stanów.
Zjednoczonych oraz przeciwko ludobójstwu, którego dopuszczają się oni w
Afganistanie i Salwadorze". Później, podczas procesu zamknął się w
absolutnym milczeniu i wyraził życzenie, by przekazano go Watykanowi.
Wszystko to dowodzi, że doskonale odegrał swoją rolę, nawet jeśli nie mamy
stuprocentowej pewności, kim był jego reżyser.
Lenin, ojciec teorii rewolucji, mówił, że należy rozszerzyć praktykę
rozstrzeliwań i nie brak poważnych badań na temat tego zakresu działalności
KGB. Jeżeli pomyśli się, że dziś KGB, jak również służba armii radzieckiej
G.R.U., pracują zgodnie z leninowską teorią rewolucji wzbogaconą o
długoletnią praktykę rewolucyjną, próba zamordowania Papieża jest jedynie
dziecięcą grą w porównaniu z krwawym dramatem nękającym świat. Jest to
opinia wielu osób na Wschodzie, jak również wielu dysydentów, byłych
więźniów radzieckich obozów wygnanych na Zachód, jak na przykład
rosyjskiego pisarza W. Maksimowa.
Ja sam powstrzymuję się od jakiegokolwiek osądu, chciałbym jednak
przypomnieć o pewnych faktach, które pozostają w ścisłym związku z
tragicznym wydarzeniem w Rzymie, w związku ściślejszym niż można by
przypuścić. Wiadomo, że poza wystrzałami z pistoletu jednego lub więcej
terrorystów istnieje broń równie doskonała do zranienia lub zmuszenia kogoś
do milczenia. Znany jest slogan propagandowy Heinricha Bolla: "Nie mówmy o
panu Wojtyle!" czy też ohydna kampania przeciwko wizycie Jana Pawła II w
Niemczech Federalnych w listopadzie 1980. Niektórzy, nieliczni co prawda,
nie życzyli sobie Papieża w kraju, by nie być zmuszonym do wypowiedzi o
nim, przytaczając obłudny argument, że "należało dać biednym pieniądze
przeznaczone na wizytę Papieża". Po przyjeździe do Niemiec Papież ucałował
ziemię i powiedział w swym pierwszym przemówieniu: "Niech Bóg błogosławi
wszystkich Niemców na świecie. Niech Bóg chroni Republikę Federalną
Niemiec". A zanim powrócił do Rzymu ostatnie jego słowa brzmiały: "Niech
Bóg błogosławi ten kraj i wszystkich jego mieszkańców", obejmując w ten
sposób również tych, którzy "z miłości do biednych" przeciwstawiali się
wizycie apostoła pokoju, miłości i radości, głównie po to, by samym sobie
zrobić reklamę. Władze komunistyczne obrały inny rodzaj "strzałów" i warto
przy tej okazji przypomnieć trochę historii. Zaraz po wyborze Karola
Wojtyły na Papieża niektórzy reporterzy i dziennikarze Czechosłowacji i
ZSRR w swej propagandowej nadgorliwości pomyśleli, że mogliby przypisać
systemowi politycznemu, w którym nowowybranemu wypadło żyć, zasługę tego
nieoczekiwanego wyboru z 16 października 1978. Lecz to podejście
propagandowe okazało się przedwczesne. Było ono spowodowane bardziej
zakłopotaniem niż prawdziwym uznaniem nowego Papieża pochodzącego z
sąsiedniej Polski. Kto porówna gratulacyjne telegramy Leonida Breżniewa i
Gustawa Husaka, serdeczne wyrażenia i tytuł "Wasza Świątobliwość" użyty w
stosunku do nowowybranego Papieża z depeszami tych samych nadawców po
zamachu, zda sobie od razu sprawę ze zmiany: nastąpiła ona już w dniu
intronizacji (22 października), kiedy Jan Paweł II w jednym z punktów swego
przemówienia zawołał:
"Bracia i siostry! Nie lękajcie się przygarnąć Chrystusu i przyjąć Jego
władzy! Pomóżcie Papieżowi i wszystkim, którzy pragną służyć Chrystusowi, a
mocą Jego władzy - służyć człowiekowi i całej ludzkości! Nie lękajcie się!
Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! Otwórzcie drzwi Jego
zbawczej władzy, otwórzcie jej granice państw, systemy ekonomiczne i
polityczne, szerokie obszary kultury, cywilizacji i rozwoju. Nie lękajcie
się! Chrystus wie "co kryje się we wnętrzu człowieka". Jedynie On to wie!".
Wystarczyło tej pokornej modlitwy Papieża, by Praga i Moskwa zmieniły
zdanie w stosunku do nowego następcy Piotra. Jego apel został
zinterpretowany jako "wyraźna ingerencja w sprawy wewnętrzne", ponieważ
władzy partii Papież przeciwstawił władzę Chrystusa. "Było to przemówienie
polityczne i wypowiedzenie wojny" - zostali poinstruowani funkcjonariusze
partyjni dla rozpowszechniania tej opinii wśród społeczeństwa. Jednym
słowem, Papież stał się niespodziewanie "ostatnią podporą ginącego
kapitalizmu".
Ta kampania oszczerstw trwa niestety, nadal w Czechosłowacji, a po
zamachu przybrała nawet na sile. Mogłoby się wydawać, że centrala na Kremlu
nakazała poszczególnym krajom bloku wschodniego zajęcie różnych postaw w
tej sprawie. O ile z ojczyzny Papieża nie dobiega żadna ocena negatywna, o
ile Niemcy Wschodnie, Węgry i Rumunia pozostają raczej neutralne, to ZSRR,
a zwłaszcza Czechosłowacja, poddają "krytycznej" analizie działalność
Papieża Wojtyły. Jak się to dzieje w praktyce pokazuje na przykład
ideologiczny tygodnik czeskiej partii komunistycznej "Trybuna" z 23
września 1981, w artykule na pierwszej stronie pod tytułem "W służbie
kontrrewolucji". Redaktor Karel Horak pisze tam o kongresie niezależnego
związku "Solidarność", ostro atakując przywódców polskich robotników i
delegatów zagranicznych. Z niesłychanym prostactwem atakuje on Jana Pawła
II, mnożąc kłamstwa: "Papież popiera i ożywia w Polsce siły, które dążą do
zlikwidowania zdobyczy walki antyfaszystowskiej i porównuje demagogicznie
działalność kontrrewolucyjną "Solidarności" do walki narodu przeciwko
oprawcom niemieckim. Dla zdezorientowania robotników i łatwiejszego
utrzymania ich pod wpływem tej antysocjalistycznej organizacji, bez
zmrużenia oka hańbi on i plugawi pamięć sześciu milionów zmarłych".
Rozgłośnia nadająca na Zachodzie audycje w języku czeskim tak
skomentowała ten artykuł: "Słownictwo użyte przez towarzysza Horaka w swej
formie i treści, sposób, w jaki przekręca on słowa Papieża, dyskwalifikują
autora". A rzymski dziennik "Il Tempo" z 24 września zamieścił następujący
komentarz: "Nie pierwszy to raz reżym czechosłowacki atakuje polskiego
Papieża, lecz tym razem atak jest brutalny. Nie stara się nawet powstrzymać
od pogróżek". Jaka była przyczyna tego ataku?
W niedzielę 6 września 1981 r. Jan Paweł II w Castelgandolfo po modlitwie
"Anioł Pański" powitał polskich związkowców z Bydgoszczy i Krakowa
następującymi słowami: "Skoro jesteście tutaj, nie możemy w naszej
dzisiejszej modlitwie zapomnieć o doniosłych wydarzeniach, jakie miały
miejsce przed rokiem w Gdańsku, Szczecinie i w innych częściach polski oraz
o tym zgromadzeniu, zjeździe, który rozpoczął się w tych dniach, zjeździe
"Solidarności" w pierwszą rocznicę wydarzeń zeszłorocznych... Myślę -
nawracając do przerwanego wątku - że te wydarzenia sprzed roku trzeba,
zwłaszcza teraz, na początku września, głęboko związać z wydarzeniami
sprzed 42 lat, o których mówiłem w poprzednią niedzielę, ze wspomnieniem
początków wojny, która właśnie na naszej granicy się zaczęła. Ze
wzruszeniem dowiedziałem się, że przywrócono na Westerplatte - wiadomo, że
to był jeden z pierwszych punktów tego naruszenia granicy Rzeczypospolitej
- że przywrócono na Westerplatte krzyż, który tam stał. W ubiegłą niedzielę
wspominaliśmy jakże liczne ofiary, które ostatnia wojna pochłonęła pośród
naszego narodu: sześć milionów ludzi zarówno na frontach jak i w
więzieniach i przy innych okolicznościach. Jak gdyby wielkie żniwo śmierci.
Otóż my jesteśmy przekonani, że to wielkie żniwo śmierci, to był i jest
nasz wkład, potwierdzający wolę życia i prawo do życia, do życia własnego
jako naród, który ma swoją kulturę, własną kulturę, swoją podmiotowość,
swój sposób widzenia spraw społecznych, spraw godności ludzkiej pracy. To
wszystko jest dziedzictwo potwierdzone tym wielkim wkładem ofiary
poniesionej w czasie drugiej wojny światowej. Po prostu ten wielki wkład w
prawo do niepodległości czyli suwerennego bytu państwowego. To musimy
zawsze uświadamiać sobie na nowo i przypominać. Ja o tym mówiłem przed
rokiem i powtarzam to teraz, i przypominam właśnie w kontekście wydarzenia
z 1 września 1939 r. I trzeba dodać, zawsze dodawać, że poszanowanie tego
prawa naszego narodu, tak jak i każdego innego narodu, jest warunkiem ładu
międzynarodowego i pokoju na świecie. Będziemy więc dzisiaj w tych
doniosłych sprawach, nie tylko dla nas, ale dla wszystkich narodów,
wspólnie się modlić". Tymi słowami Jan Paweł II wywołał groźny atak
czeskiego komunistycznego tygodnika.
W tym pozdrowieniu skierowanym do polskich rodaków Papież wypowiedział
też następujące zdanie: "Zawsze, kiedy mówię po polsku, mam na myśli
naszych braci Słowian, którzy mówią nieco innymi językami, ale wzajemnie
łatwo się porozumiewamy. I ich też pozdrawiam: Słowaków, Czechów
wszystkich". W ten sposób Papież pozdrawia i błogosławi również autora
artykułu z "Trybuny" oraz jego kolegów, którzy nieustannie napadają na Jana
Pawła II. Błogosławi on nawet szefów tajnej milicji w Pradze, którzy nie
pragnęliby niczego bardziej, jak skończyć raz na zawsze "z tym Polakiem".
Na początku 1981 r. trzydziestoletni kapłan katolicki Maly został w
Pradze poddany przesłuchaniu przez milicję, zresztą nie po raz pierwszy. A
to dlatego, że ten odważny ksiądz nie chce stosować się do zaleceń
ateistycznego reżymu określającego komu, gdzie i kiedy może on głosić Dobrą
Nowinę. Milicjant stracił cierpliwość i nerwy, i w końcu rzucał na ziemię
swego "klienta", który w owej krytycznej sytuacji ośmielił się zacytować
słowa Jana Pawła II, że "wolność religijna jest najpewniejszym fundamentem
i najlepszą gwarancją pokoju". Funkcjonariusz milicji wpadł w szał i
zawołał: "Z waszym Papieżem, "Ojcem Świętym", załatwiłbym się w mig, w o
wiele szybszy sposób niż z tobą". Należy przypomnieć czytelnikowi
zachodniemu, że po pierwsze: ten funkcjonariusz milicji, podobnie jak i ów
redaktor z "Trybuny", nie działają na własną rękę, lecz według generalnego
planu opracowanego i popieranego przez najwyższe czynniki partii
komunistycznej; po drugie, że to zajście, mało chlubne dla sprawców
wspominam, nie dla wywołania antypatii a tym bardziej nienawiści. Wręcz
przeciwnie, ze swej strony codziennie modlę się za tych moich "braci"
Słowian o łaskę nawrócenia i powrotu do Chrystusa!
Nie podzielam jednak łatwego optymizmu niektórych ludzi na Zachodzie w
odniesieniu do komunizmu; optymizm ten wywołuje wybuchy śmiechu w Moskwie,
Pradze i Berlinie Wschodnim. Nie mogę też pominąć milczeniem, jako
chrześcijanin i poprostu jako człowiek, tego i podobnych artykułów
propagandowych, które są bezwstydnym zaprzeczeniem prawdy i oszczerstwem w
stosunku do Papieża. Nie mogę również ignorować znanych mi faktów, które są
ciosem w człowieka, w jego najbardziej elementarne prawa i które mają na
celu zgotowanie mu piekła, zamiast obiecywanego mu bezustannie od
dziesiątków lat raju.
W świetle tego, co powiedziałem, ocena próby zamordowania Papieża i
znalezienia prawdziwego sprawcy usuwa się na drugi plan: KGB (wplątując w
to skrajnie prawicowych terrorystów tureckich) czy też wywiad turecki,
który nie wiadomo dla jakich celów miał się posłużyć KGB? Podczas przejazdu
z placu Św. Piotra do polikliniki "Gemelli" Ojciec Święty. tracąc wiele
krwi i cierpiąc silne bóle, jak można było wyczytać z jego twarzy, co
zostało później potwierdzone przez lekarzy, powtarzał po polsku akt
strzelisty: "Jezus, Maryjo! Jezu, zmiłuj się. Maryjo, ufam Tobie!" i dwa
razy, z myślą o zamachowcu: "Biedny chłopak!"
W cztery dni później jego wątły głos z polikliniki "Gemelli" poruszył
świat tymi słowami: "Modlę się za brata, który mnie zranił i przebaczam mu
z całego serca". Nie ma istotnego znaczenia dla Ojca Świętego to, czy
zamachowiec działał z własnej inicjatywy, czy był narzędziem w ręku innych.
Przebacza mu, jak i tym, którzy działali w ukryciu i modli się za nich,
kimkolwiek by nie byli i niezależnie od ich funkcji.
Podczas Wielkiego Postu w 1976 ówczesny kardynał Karol Wojtyła,
odprawiając rekolekcje z Papieżem Pawłem VI i Kurią, przedstawił podczas
pierwszego rozważania starego Symeona, który przy wejściu do świątyni
zauważył Dzieciątko Jezus w ramionach Matki i wypowiedział następujące
słowa: "Oto ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu
i na znak, któremu sprzeciwiać się będą, a Twoją duszę miecz przeniknie,
aby na jaw wyszły zamysły serc wielu" (Łk 2, 35). I to stało się
dominującym tematem wszystkich rozważań. Papież, jako Namiestnik Chrystusa,
jest celem, do którego mierzą ze szczególnym upodobaniem moce "księcia tego
świata". Arcybiskup krakowski nie mógł wówczas wyobrazić sobie, że w kilka
zaledwie lat później on sam, jako następca św. Piotra, stanie się
pokrwawioną "tarczą strzelniczą" dla owego wroga Chrystusa. Dlatego też na
pytanie, jak mogło dojść do zamachu, jedyną zadowalającą odpowiedzią są
słowa starego Symeona: "znak, któremu sprzeciwiać się będą". To, co odnosi
się do Chrystusa, odnosi się również do Jego Namiestnika, Jana Pawła II.
Wydaje się, że on w pełni zdawał sobie z tego sprawę od samego początku i
jako Papież uczynił na ten temat konkretną wzmiankę. W kilka tygodni po
wyborze rozpoczął nieoczekiwanie powtarzające się wizyty w parafiach swej
diecezji, wprawiając w zdumienie rzymian i wywołując zakłopotanie wśród
policji Wiecznego Miasta. Wkrótce potem dziennikarze zwrócili mu uwagę na
niebezpieczeństwo, na jakie się naraża mieszając się z tłumem i w związku z
tym - na niemożliwość zapewnienia mu odpowiedniej ochrony policyjnej. "Wiem
o tym - odpowiedział Papież - że ochrona ze strony policji jest niezbędna i
słuszna, ale jestem jednocześnie przekonany, że jeżeli komuś zależeć będzie
na tym, może mnie unicestwić. Jestem w ręku Boga i wypełniać będę moje
zadanie, póki On tego zechce".
Można więc wnioskować, że zamach nie był niespodzianką dla Jana Pawła II.
Wprost przeciwnie, od ponad półtora roku znał nazwisko i zamiary
zamachowca: terrorysta dał o sobie znać podczas podróży ekumenicznej
Papieża do Turcji. Napisał on do jednej z gazet, że uciekł z więzienia, by
zabić największego nieprzyjaciela islamu, - Jana Pawła II. Wiadomość ta
zaniepokoiła wiele osób, pewien polski dziennikarz, przyjaciel Papieża,
opowiedział mu o tym morderczym planie i wymienił nazwisko Turka. Jan Paweł
II zamyślił się i zauważył: "A więc nazywa się Ali Agca". Niektórzy
przypominają sobie zdanie wypowiedziane przez papieża przed Gwardią
Szwajcarską w początkach maja 1981 r.: "Niech Bóg ochroni Watykan przed
terrorystami!". Zaledwie na trzy dni przed zamachem - 10 maja - Papież, po
odmówieniu modlitwy: "Anioł Pański" i słowach pozdrowienia zwróconych do
obecnych, zamyślił się i wypowiedział cichym głosem zdanie, które mikrofon
mimo wszystko zdołał uchwycić i przekazać: "Panie, zostań z nami, gdyż ma
się ku wieczorowi...". Czy coś przeczuwał? 21 października, podczas
trzeciej audiencji udzielonej na placu Piotrowym po powrocie do zdrowia,
Papież mówił o przebaczeniu, o którym nauczał nas Chrystus, czyniąc
wzmianki o zamachu, zamachowcu i motywach jego postępku. Reasumując swoje
myśli, powiedział, zwracając się do pielgrzymów niemieckich:
"Drodzy bracia i siostry,
Witam serdecznie wszystkich was przybyłych na audiencję. Dzisiaj myśl
moja wraca do tragicznego wydarzenia z 13 maja: już tego samego dnia i
później, podczas "Anioła Pańskiego" następnej niedzieli, przebaczyłem
zamachowcy, jak wymaga tego miłość chrześcijańska. Chrystus wzywał nas z
naciskiem, abyśmy tak czynili i dał nam świetlany przykład w godzinie
swojej śmierci, modląc się na krzyżu za swoich oprawców: "Ojcze, przebacz
im, bo nie wiedzą co czynią" (Łk 23, 34). Od chwili morderstwa Kaina każdy
zabójca jest zabójcą swego brata, którego krew przelana na ziemi woła o
pomstę do Boga. Módlmy się za tych wszystkich, którzy do dziś plamią w ten
sposób swoje ręce i sumienia: "Odpuść nam nasze grzechy, jako i my
odpuszczamy naszym winowajcom"".
XIII.
Totus Tuus
15 listopada 1980 r. Jan Paweł II, przed odprawieniem w Kolonii swojej
pierwszej mszy św. czasie wizyty w Niemczech, wśród wielu transparentów na
jego cześć spostrzegł jeden, z jego godłem "Totus Tuus", niesiony przez
grupę młodzieży, która potem skandowała te dwa łacińskie słowa. Pogoda była
deszczowa i wiał zimny wiatr, ale Papież uśmiechał się i zauważył: "Miejmy
nadzieję, że znacie po łacinie więcej niż te dwa słowa". Cztery dni później
Papież odprawiał mszę św. w Altotting, sławnym sanktuarium maryjnym w
Bawarii. Pewien reporter telewizyjny zapytał młodego kapłana o wrażenia i o
to, co myśli o pobożności maryjnej Papieża-Polaka, obecnie uważam, że jest
ona wspaniała: chrystocentryczna i zakorzeniona w Biblii.
Ten młody kapłan, podobny do "prawdziwego izraelity" Natanaela, zmienił
swą nieuzasadnioną opinię po wysłuchaniu kazania, wygłoszonego przez Jana
Pawła II przed cudownym wizerunkiem Matki Boskiej z Altotting. Gdyby
studiował kazania i modlitwy maryjne Karola Wojtyły, nie zostałby
zaskoczony w Altotting i nie odkryłby niczego istotnie nowego. Karol
Wojtyła, kiedy został biskupem w 38 roku życia, wybrał jako herb biskupi -
wielki krzyż z dużą literą M. oznaczającą "Maryja" i motto "Totus Tuus".
Moim zdaniem, kazanie wygłoszone przed cudownym wizerunkiem w Altotting
zawiera w kilku zdaniach istotne treści linie kultu maryjnego Jana Pawła
II. Z fragmentów, jakie przytoczymy, czytelnik będzie mógł zorientować się,
jak kult ten odpowiada herbowi i pozostaje wierny mottu "Totus Tuus".
Papież zaczął od wzruszającej inwokacji: "Pozdrawiam Cię, Matko Boża
Łaskawa z Altotting!", przypomniał krótko, że od kilku dni pielgrzymował
poprzez starą niemiecką ziemię po śladach chrześcijaństwa, które dotarło tu
poprzez misję św. Bonifacego, przypieczętowaną męczeństwem. I kontynuował:
"Gdy głoszę Chrystusa, który jest synem Boga Żywego, jako współistotny
Ojcu, jako Bóg z Boga i Światłość ze światłości, wyznaję wraz z całym
Kościołem, że stał się On człowiekiem za sprawą Ducha Świętego i narodził
się z Maryi Dziewicy". Twoje Imię, Maryjo, jest nieodłączne od Jego
Imienia. Twe powołanie i Twoje "fiat" należy nierozerwalnie do tajemnicy
Wcielenia. Wraz z całym Kościołem wyznaję i głoszę, że Jezus Chrystus w tej
tajemnicy jest jedynym Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi, Wcielenie
bowiem przyniosło z sobą odkupienie i usprawiedliwienie synów Adama,
poddanych mocy grzechu i śmierci. Równocześnie zaś żywię to najgłębsze
przeświadczenie, że w tę potężną i wstrząsającą Bożą tajemnicę nikt tak
głęboko nie został wprowadzony jak Ty, Matko Odkupiciela, i nikt też nie
może nas, jej wyznawców i uczestników, z większą prostotą a zarazem z
większą wnikliwością wprowadzić w nią jak Ty, Maryjo.
Z tym przeświadczeniem wiary żyję od dawna. Z nim też przemierzam od
początku drogi mojego pielgrzymowania jako Biskup Kościoła, któremu w
Rzymie dał początek Apostoł Piotr, a którego posłannictwem zawsze było i
jest służyć komunii, czyli zjednoczeniu w miłości poszczególnych Kościołów
i wszystkich braci i sióstr w Chrystusie. Z tym samym przeświadczeniem
przybywam i tutaj, a Twoje sanktuarium w Altotting, otoczone czcią i
miłością ku Tobie tylu synów i córek z Kościoła z Niemiec, Austrii i innych
obszarów języka niemieckiego, pozwala mi ożywić na nowo to przeświadczenie
i wypowiedzieć je przed Tobą w niniejszej modlitwie.
Jak wszędzie, tak też i tutaj czuję potrzebę zawierzenia Kościoła Tobie,
Matko, która w wieczerniku stałaś u jego początku objawiającego się
zesłaniem Ducha Świętego na Apostołów - tego właśnie Kościoła, który przed
tylu wiekami dotarł na tutejsze ziemie i stał się wspólnotą wśród ludów
mówiących tym samym językiem. Zawierzam Ci, o Matko, całe dzieje tego
Kościoła i jego zadania we współczesnym świecie. Zawierzam Ci jego
wielorakie prace i niestrudzoną służbę zarówno wobec wszystkich rodaków
żyjących na całej ojczystej ziemi, jak też wobec wielu społeczeństw i
Kościołów na całym świecie, którym chrześcijanie niemieccy tak
wielkodusznie gotowi są śpieszyć z pomocą.
Zawierzam Tobie: "błogosławionej, która uwierzyła" (Łk 1, 43) - to, co
zdaje się być najważniejsze w posłudze Kościoła na ziemi niemieckiej:
skuteczność jego świadectwa wobec wpółczesnych synów i córek własnego
narodu w obliczu narastających prądów sekularyzacji i zobojętnienia. Niech
to świadectwo stale odnajduje swą przejrzystą ewangeliczną wymowę i dostęp
do dusz, zwłaszcza do dusz młodzieży. Niech pociąga je za sobą i porywa do
życia na miarę "nowego człowieka", a także do różnych prac w winnicy
Pańskiej.
Matko Chrystusa, który modlił się w przededniu męki: "Ojcze, spraw aby
byli jedno..." (J 17, 11, 21), jakże bardzo te moje drogi po ziemi
niemieckiej związane są w tym właśnie roku z gorącym i pokornym pragnieniem
jedności wśród chrześcijan, rozdzielonych od początku XVI stulecia! Czyż
może ktoś bardziej jak Ty pragnąć, aby spełniły się słowa Chrystusowej
modlitwy z wieczernika? A kiedy my sami wyznajemy, żeśmy zawinili, stając
się przyczyną podziału, i kiedy modlimy się o ponowne zjednoczenie w
miłości i prawdzie, czyż nie możemy ufać, że Ty, o Matko Chrystusa, modlisz
się razem z nami? Czyż nie możemy ufać, że owocem tej modlitwy stanie się
we właściwym czasie ów "dar jedności w Duchu Świętym" (2 Kor 13, 13), który
tak bardzo jest nieodzowny, "ażeby świat uwierzył" (J 17, 21)?
Zawierzam Ci, o Matko, przyszłość wiary na tej prastarej chrześcijańskiej
ziemi i zawierzam Ci pokój świata, pamiętny niepokojów ostatniej
straszliwej wojny, która zadała tak straszliwe rany narodom kontynentu
europejskiego. Niech rośnie w nich nowy ład, oparty na ścisłym poszanowaniu
praw każdego narodu i każdego człowieka w tym narodzie, prawdziwy ład
moralny, w którym będą mogły współżyć z sobą jakby w pełnej rodzinie dzięki
równowadze sprawiedliwości i wolności. Taką modlitwę zanoszę do Ciebie,
Królowo Pokoju i Zwierciadło Sprawiedliwości, ja, Jan Paweł II, Biskup
Rzymu i Następca św. Piotra - i taką też pozostawiam w Twym sanktuarium w
Altotting na wieczną rzeczy Pamiątkę. Amen".
W swym kazaniu Papież mówił także o Matce Bożej jako przykładzie wiary.
Należy mieć nadzieję, że jak ów młody kapłan z Altotting, także inni
kapłani i ludzie świeccy zrewidowali swoją opinię na temat pobożności
maryjnej Papieża z Polski po jego wizycie w Niemczech. Albowiem niemało
ludzi żywiło w związku z tym nieuzasadnione uprzedzenia: "Jakżeż on się
zaprezentuje na Zachodzie ze swym kultem maryjnym? Cóż będzie mógł nam dać?
Jesteśmy przecież zupełnie inni!". I nawet pytali sami siebie, pełni
uprzedzenia: "Kim jest Karol Wojtyła?". To samo pytanie zadał słuchaczom
Radia Watykańskiego pewien sprawozdawca włoski po wyborze Papieża i po
przytoczeniu danych biograficznych Wojtyły, postawił sobie jeszcze pytanie:
"Czy jest on filozofem, pisarzem czy sportowcem?". Kardynałowie wiedzieli o
nim więcej i bardzo go szanując, dokonali wyboru. Poznali go na długo przed
konklawe kardynałowie niemieccy, którzy, natchnieni przez Ducha Świętego,
przyczynili się do tego, że Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Znał go
jednak najlepiej kardynał Wyszyński. Następnego dnia po wyborze skomentował
to wydarzenie w Radiu Watykańskim: "W gronie kardynałów, ludzi oddanych
służbie Kościoła - szukano człowieka żywej wiary, gorącej modlitwy i
pasterskiej gorliwości, a nadto człowieka dobrego serca, życzliwości dla
ludzi, uprzejmości, łatwo wyczuwalnej wrażliwości, przez którego oczy
udzieliłaby się światu miłość, pełna Boga... Od chwili, gdy przed 20 laty
poznałem ks. Wojtyłę, gdy zwiastowałem Mu wolę Ojca Świętego, który
powoływał Go do godności Biskupa pomocniczego sławnej diecezji krakowskiej
- dostrzegłem w Jego uśmiechniętej twarzy inny format duchowy: to jest
człowiek, dla którego modlitwa jest żywiołem, czerpanym na kolanach pełną
dłonią z dziecięcej wiary. Z tej bogatej osobowości filozofa-moralisty,
promieniowała modlitwa każdej chwili życia...
Gaude, Mater Polonia - oddałaś wychowanego wśród walk i cierpień narodu
swojego najlepszego Syna - Kościołowi i Matce Chrystusowej. Dzisiaj miliony
ludzi wiedzą, że Jan Paweł II jest "człowiekiem żywej wiary, gorącej
modlitwy i dobrego serca", ale ilu żywi wciąż uprzedzenia do pobożności
maryjnej Papieża - Polaka? Warto więc opisać grunt, na którym powstała i
wyrosła ta pobożność i opisać, jak Karol Wojtyła jako kapłan, biskup i
kardynał wiernie zachowywał tę postawę wobec Matki Bożej i głosił ją wobec
wszystkich.
***
Karol Wojtyła jest oczywiście synem swojej ziemi również i pod tym
względem. Kościół lokalny oddziaływał nań od dziecka, ale przede wszystkim
"kościół domowy" - rodzina, jego rodzice, głęboko wierzący i pełni bojaźni
Bożej. Miłość i cześć dla Najświętszej Panny zostały zaszczepione w sercu
dziecka jeszcze przed nadejściem wieku szkolnego. Obraz "Matki Bożej
Nieustającej Pomocy", czczony w kościele parafialnym w Wadowicach, wywarł
wielki wpływ na małego Karola i odegrał następnie doniosłą rolę w jego
życiu, o czym świadczą dane z jego biografii, choć najgłębsza prawda
dotycząca intymnej głębi jego duszy znana jest tylko jemu samemu i Bogu.
Niewątpliwie rodzina wywarła wpływ na duszę dziecka i zaszczepiła mu wiarę,
a pierwszą katechetką była matka; ona pierwsza opowiadała mu o dobrym Bogu
i wprowadziła go w największą i najważniejszą dla człowieka tajemnicę;
najpierw trzymając go w swych objęciach, a następnie prowadząc do kościoła
parafialnego, oddalonego o kilka kroków od domu. Tam pokazała mu obraz
Matki Bożej. Mały Karol przyzwyczaił się szybko do chodzenia do kościoła,
sam lub z rówieśnikami. Inna ważna okoliczność: około dwunastu kilometrów
od Wadowic znajduje się Kalwaria Zebrzydowska, sławne sanktuarium maryjne,
gdzie wzgórza ze stacjami drogi krzyżowej, wspaniała panorama i cała
atmosfera skłaniają i niemal zmuszają do chwalenia Pana, który w swej
twórczej mądrości stworzył takie arcydzieło. Tu modlitwa rodzi się
spontanicznie w sercach pielgrzymów; na pewno podobnie było i z małym
Karolem, którego często widywano w sanktuarium. Tam zanosił swoje radości i
troski, niemałe w jego młodym wieku: kiedy miał dziewięć lat, umarła mu
matka, którą bardzo kochał, doznając największego nieszczęścia, jakie może
przydarzyć się dziecku.
Później, w wieku młodzieńczym, opisał tę ludzką tragedię w wierszu "Na
twoim czystym grobie": z grobu matki wyrastają "kwiaty życia", a on pochyla
się i wspomina ją w modlitwie. Ona dała mu skarb bezcenny, wprowadzając w
tajemniczą miłość Matki Niebieskiej i ucząc pokładania w Niej całej
ufności. Po śmierci ziemskiej matki wzrosły w nim jeszcze bardziej miłość i
zaufanie do Matki Niebieskiej. Matka Boża stała się jego duchową matką i
młody Karol zaangażował się z całych sił, aby stać się godnym synem takiej
Matki. W okresie nauki w gimnazjum został kierownikiem Sodalicji
Mariańskiej; w roku 1936 razem z ojcem i całą parafią udał się po raz
pierwszy z pielgrzymką do Częstochowy i tam ofiarował swoje życie "Czarnej
Madonnie" z Jasnej Góry.
W czasie wojny, w 1943 r., pojechał tam ponownie z innymi studentami, by
odnowić potajemnie akt ofiarowania sprzed siedmiu lat. W innym wierszu
młodzieńczym, "Magnificat", sławi Boga za piękno wszechświata, za własną
młodość, za poezję i za cierpienie.
***
Możemy przypuścić, że Matka Boża odegrała ważną rolę w jego decyzji
przyjęcia kapłaństwa. Kiedy został wyświęcony na kapłana, jego pobożność
maryjna otrzymała nowe bodźce; mógł on ją teraz krzewić i pogłębiać wśród
wiernych. Liczne i głębokie są jego refleksje na temat doskonałej
pobożności i czci względem Madonny. Wzorem stał się dla niego L.M. Grignion
de Montfort, jako młody kapłan cenił szczególnie jego książkę "Traktat o
prawdziwym nabożeństwie do Maryi". Przemyślał ją, ona stała się dlań
natchnieniem do modlitwy, o niej mówił swoim uczniom.
Kiedy Pius XII mianował go 4 lipca 1958 r. biskupem pomocniczym Krakowa,
Karol Wojtyła wybrał herb chrystocentryczny - obok wielkiego krzyża litera
M i motto maryjne "Totus Tuus". Te słowa pochodzą od św. Bonawentury, ale
stały się dziedzictwem chrześcijańskiej pobożności także dzięki pismom św.
Ludwika Marii Grignion de Montfort, do których sięgnął nowomianowany
biskup, powierzając w ten sposób Matce Bożej siebie i swoje posługiwanie.
Słowa Jezusa na krzyżu: "Matko, oto twój syn" oraz "synu, oto twoja
Matka" stały się inspiracją dla herbu i motta. Jezus przed śmiercią zwrócił
się do swej Matki, Jej powierzył Jana i jednocześnie powierzył Matce
"umiłowanego ucznia". Karol Wojtyła odebrał to Chrystusowe polecenie, wziął
je do siebie i w pełni zrealizował. Uwierzył w prawo odtąd przynależne
każdemu ochrzczonemu i w pełni swój los zawierzył Tej, która stała się
Matką wszystkich ludzi.
Od chwili konsekracji biskupiej starał się ukazywać swym kapłanom
znaczenie Madonny i pogłębić w nich poznanie Maryi. W przemówieniu do
kapłanów w Częstochowie powiedział: "Kapłaństwo Chrystusa, w którym każdy z
nas uczestniczy, prowadzi nas do pogłębionej znajomości Maryi". Także jako
arcybiskup krakowski zachował ten sam herb i to samo motto; 8 marca 1964 r.
oświadczył: "Pragnę być zjednoczony z Chrystusem we władzy kapłańskiej i
pracy pasterskiej poprzez Jego Matkę Maryję. Jej miejsce w historii
zbawienia nie jest dosyć znane; chcemy rozumieć je w sposób coraz głębszy i
poświęcić mu nasz trud, ponieważ Maryja odgrywa unikalną rolę w dziele
odkupienia Jezu Chrystusa. Jestem od dawna przeświadczony, że jest nam
bardzo trudno pojąć tajemnicę Chrystusa bez Jego Matki i dlatego pragnę
przede wszystkim osobiście ją zgłębić i następnie wprowadzić także was,
poprzez Maryję, w tajemnicę odkupienia, abyście wszyscy mogli z pełną
odpowiedzialnością wypełnić dane nam przez Chrystusa zadanie zbudowania
Ciała Mistycznego, którym jest Kościół i stania się prawdziwymi
naśladowcami Chrystusa".
W 1966 r. podczas obchodów tysiąclecia chrześcijaństwa w Polsce, w
obecności biskupów polskich i 500 tysięcy wiernych, zawołał: "Ty jesteś
Chrystus, Syn Boga Żywego, Syn Maryi!".
***
Także po nieoczekiwanym dla świata wyborze 16 października 1978 r. Karol
Wojtyła, obecnie Jan Paweł II, pozostał wierny swemu herbowi i mottu.
Wychodząc do tłumu, na balkon Bazyliki św. Piotra, zaraz po wyborze,
wspomniał o swym lęku przed przyjęciem tej godności, ale wyznał, że przyjął
ją w duchu posłuszeństwa w stosunku do Naszego Pana i całkowitego
zawierzenia Jego Matce Najświętszej, Maryi Pannie. "Oto staję przed wami,
aby wyznać naszą wspólną wiarę, naszą nadzieję i naszą ufność wobec Matki
Chrystusa i Matki Kościoła". Nazajutrz rano, w swym pierwszym orędziu,
Papież potwierdził tę swoją postawę wobec Matki Bożej: "W tej godzinie,
pełnej trudności i budzącej niepokój, mogę jedynie z synowskim oddaniem
zwrócić się ku Maryi Pannie, która w tajemnicy Chrystusa zawsze żyje i
działa jako Matka, i powtórzyć te słowa: "Totus Tuus", które przed
dwudziestu laty, w dniu sakry biskupiej, wpisałem w moje serce i do mojego
herbu".
Na zakończenie swej pierwszej encykliki "Redemptor hominis" powierza on
Matce Bożej i Matce Kościoła całą ludzkość na progu trzeciego tysiąclecia
chrześcijaństwa: "Proszę nade wszystko samą niebiańską Matkę Kościoła,
ażeby raczyła w tej modlitwie nowego Adwentu ludzkości trwać z nami, którzy
stanowimy Kościół, czyli Ciało Mistyczne Jej jednorodzonego Syna. Ufam, że
poprzez taką modlitwę otrzymamy zstępującego na nas Ducha Świętego i
staniemy się świadkami Chrystusa "aż po krańce ziemi" podobnie jak ci,
którzy z Wieczernika jerozolimskiego wyszli w dniu Pięćdziesiątnicy".
W czerwcu 1979 podczas wizyty w Polsce udał się do Kalwarii
Zebrzydowskiej i wspominając wstecz swe własne życie, wyznał publicznie:
"Szczególnie często nawiedzałem sanktuarium kalwaryjskie jako arcybiskup
krakowski i kardynał. Wędrowałem po dróżkach Pana Jezusa i Jego Matki,
rozpamiętywałem ich najświętsze tajemnice. A prócz tego polecałem Panu
Jezusowi przez Maryję sprawy szczególnie trudne i sprawy szczególnie
odpowiedzialne w całym moim posługiwaniu. Mogę dzisiaj stwierdzić, że
prawie żadna z tych spraw nie dojrzała inaczej, jak tutaj, przez domodlenie
jej w obliczu Wielkiej Tajemnicy wiary, jaką Kalwaria kryje w sobie".
W Częstochowie, w sanktuarium narodowym Polski, Jan Paweł II powiedział
między innymi: "Jasnogórska Matko Kościoła! Raz jeszcze oddaję Ci siebie w
macierzyńską niewolę miłości wedle słów mego zawołania: "Totus Tuus"!
Oddaję Ci cały Kościół - wszędzie - aż do najdalszych krańców ziemi! Oddaję
Ci ludzkość i wszystkich ludzi - braci mych, wszystkie ludy i narody,
oddaję Ci Europę i wszystkie kontynenty, oddaję Ci Rzym i Polskę,
zjednoczone poprzez Twego sługę nowym węzłem miłości. Matko, przyjmij, nie
opuszczaj i prowadź nas!".
Tam wyznał otwarcie: "Jestem człowiekiem zawierzenia, nauczyłem się nim
być tutaj". Tej wielkiej ufności Jana Pawła II nie była w stanie podważyć
nawet straszliwa próba zamachu. Wiemy, że w czasie przewożenia go do
kliniki powtarzał: "Jezus, Maryjo, Jezu miłosierny, Maryjo, ufam Tobie", a
w cztery dni później z łoża boleści wyznał przed całym światem swą wielką
ufność: "Tobie, Maryjo, powtarzam: Totus Tuus ego sum".
To, co zawiera ten rozdział, daje jedynie ogólne wyobrażenie o źródłach i
procesie dojrzewania pobożności maryjnej Karola Wojtyły. Od chwili wyboru
na Papieża, Jan Paweł II mówi wyraźnie o swym nastawieniu do Matki Bożej i
poprzez jego słowa oraz pisma wszyscy mogą wyrobić sobie na ten temat
dokładne zdanie. Gdyby pewni krytycy mniej ufali swym uprzedzeniom, a
bardziej studiowali myśl Papieża, doszliby do tego samego wniosku, co młody
kapłan z Altotting.
Nie mogę powstrzymać się od przytoczenia przynajmniej fragmentu
przemówienia, wygłoszonego przez Jana Pawła II 7 czerwca 1981 r., w
uroczystość Zielonych Świąt, w czasie uroczystego nabożeństwa w bazylice
Santa Maria Maggiore. Przemówienie to było skierowane do uczestników
imponującego spotkania ekumenicznego, biskupów przybyłych ze wszystkich
stron świata i przedstawicieli wielu wspólnot kościelnych. Niestety,
Papież, wówczas jako rekonwalescent, nie mógł uczestniczyć osobiście w tym
spotkaniu i dlatego jego przemówienie było transmitowane.
Dzieli się ono na trzy części: pierwsza jest oddaniem czci przede
wszystkim Duchowi Świętemu; w następnej Jan Paweł II dziękuje Duchowi
Świętemu "za dzień Pięćdziesiątnicy!... za narodziny Kościoła!... za
Macierzyństwo Matki Chrystusa, które udzieliło się i stale udziela się
Kościołowi! Dziękujemy za Matkę stale obecną w Wieczerniku Zielonych Świąt!
Dziękujemy za to, że możemy nazywać Ją również Matką Kościoła!...
Bogurodzica jest, jak uczył już św. Ambroży, pierwowzorem Kościoła, w
ładzie wiary, miłości i doskonałego zjednoczenia z Chrystusem...". Trzecią
część można określić jako hymn na cześć Matki Bożej, Matki Kościoła, której
Jan Paweł II powierza Kościół i ludzkość. Oto kilka jej fragmentów:
"O Maryjo, Ty najbardziej ze wszystkich ludzi byłaś oddana Duchowi
Przenajświętszemu, pomóż Kościołowi Twojego Syna trwać w tym samym oddaniu,
aby na wszystkich ludzi mógł przelewać niewysłowione dobra Stworzenia,
Odkupienia i Uświęcenia, dla wyzwolenia całego stworzenia (por. Rz 8, 21).
O Ty, która byłaś z Kościołem u początków jego posłannictwa, wypraszaj mu,
aby idąc na cały świat, stale nauczał wszystkie narody i głosił Ewangelię
wszelkiemu stworzeniu. Niech słowo Bożej Prawdy i duch Miłości znajduje
przystęp do ludzkich serc, które przecież bez tej Prawdy i tej Miłości nie
mogą żyć pełnią życia.
O Matko ludzi i ludów, Tobie znane są wszystkie ich cierpienia i
nadzieje, Ty czujesz po macierzyńsku wszystkie zmagania pomiędzy dobrem i
złem, światłością i ciemnością, jakie wstrząsają światem - przyjmij nasze
wołanie skierowane w Duchu Przenajświętszym wprost do Twojego Serca i
ogarnij miłością Matki i Służebnicy tych, którzy najbardziej na to czekają
- a zarazem: na których zawierzenie Ty również czekasz szczególnie. Weź w
swą macierzyńską opiekę całą rodzinę ludzką, którą z żarliwością Tobie, o
Matko, zawierzamy. Niech dla nas wszystkich przybliży się czas pokoju i
wolności, czas prawdy, sprawiedliwości i nadziei...".
Nie po raz pierwszy Papież Wojtyła zawierzał Matce Bożej ludzi, narody i
siebie, publicznie uczynił to ponad dwadzieścia lat wcześniej; nie wiemy,
kiedy uczynił to po raz pierwszy w tajemnicy swego serca. Dzisiaj wiemy, że
nie uczynił tego daremnie. Madonna okazała się wierna temu swemu synowi
szczególnie 13 maja 1981 r. i ukazała także władzę udzieloną jej przez
Boga, ratując od sił zła i gwałtownej śmierci Jana Pawła II - "całego Jej".
XIV.
Cova da Iria 1917
13 maja 1981 r., na parę godzin przed dramatem na placu Św. Piotra,
arcybiskup Kolonii, kardynał Joseph Hoffner, wraz ze stu kapłanami i w
obecności prawie miliona wiernych odprawił mszę św. na cześć Matki Bożej z
Fatimy, której święto obchodzone jest co roku 13 maja, w rocznicę
pierwszego objawienia w dolinie Cova da Iria. W kazaniu kardynał wezwał
wiernych do jeszcze większego zaangażowania się w sprawę pokoju na świecie.
Powiedział między innymi: "W naszych czasach terroryzm tak się
rozpowszechnił i przybrał na sile, jak nigdy przedtem".
Określając tak celnie ową plagę naszych czasów, kardynał, a także jego
słuchacze nie mogli sobie wyobrazić, że słowa te znajdą zaledwie w parę
godzin później, o godzinie 17.17, przerażające potwierdzenie. W chwili tej
większość pielgrzymów opuściła już Fatimę, ale kilka tysięcy wciąż jeszcze
pozostało na ogromnym placu i we wnętrzu bazyliki, aby się modlić i
rozmyślać.
Niewiarygodna wiadomość z Rzymu spadła jak grom z jasnego nieba.
Pielgrzymi zostali nią wstrząśnięci, podobnie jak ci, którzy byli obecni na
placu Piotrowym. Pielgrzymi, przeważnie Portugalczycy, ale również i
obcokrajowcy, głęboko oddani Matce naszego Pana, ponieważ doświadczyli Jej
miłości, żywią wobec Niej ogromną ufność. Wiedzą, że kto prosi Maryję o
pomoc i Jej wstawiennictwo, zostaje wysłuchany. A teraz, akurat w Jej dniu,
13 maja, chciał wróg unicestwić Jej Syna, Namiestnika Chrystusowego Jana
Pawła II? Tego, który od lat oddał się całkowicie Madonnie jako "Totus
Tuus" i w ostatnich latach tak często powierzał Matce Jezusa całą ludzkość?
Czemu służą więc nasze modlitwy, nasze błagania, nasze poświęcenia? -
musieli pomyśleć owi pielgrzymi. Czy wszystko ma ulec zniweczeniu w jednej
chwili?
Po pierwszym momencie wątpliwości i przerażenia zwrócili się, jak
wystraszone dzieci, do dobrej i potężnej matki z gorącą modlitwą i naglącym
wezwaniem. W Fatimie, podobnie jak na placu Św. Piotra, ufność odniosła
zwycięstwo nad zwątpieniem. W Fatimie, w Rzymie i na całym świecie wielu
katolików wróciło myślą do tego, co rozpoczęło się dokładnie 64 lata temu w
dolinie Cova da Iria. Portugalska miejscowość Fatima pojawiła się w
rozmowach. Dziwnym trafem, może niezupełnie przypadkowo, w dniach
bezpośrednio poprzedzających nazwa ta była często wspominana przez prasę,
radio i telewizję, ponieważ pewien były zakonnik-trapista uprowadził
samolot w celu wymuszenia ogłoszenia "trzeciej tajemnicy Fatimy". Ten fakt
z początków maja, jak zresztą zamach na Jana Pawła II, spowodował, że wiele
osób, zwłaszcza młodzież, dowiedziało się po raz pierwszy o tym, co
wydarzyło się w 1917 w dolinie Cova da Iria. Inna sprawa, czy wydarzenia te
zostały opisane obiektywnie i we właściwym świetle: wiele mówiono i pisano
z pobudek sensacyjnych i niekiedy bez jakiegokolwiek związku z prawdą. Co
działo się naprawdę w Cova da Iria od 13 maja do 13 października 1917?
Wielu katolikom, szczególnie starszemu pokoleniu, pytanie to wyda się
zbyteczne, inni wiedzą o tym niewiele, a młodsze pokolenie - prawie nic. Na
szczęście istnieje sporo książek na ten temat, i ci którzy są naprawdę
zainteresowani mogą sobie wyrobić własne zdanie na podstawie rzeczowej i
obiektywnej informacji wolnej od przesądów i propagandowej przesady.
Podstawową pracą na ten temat jest książka prof. dr L. Gonzaga da Fonseca
"Cuda Fatimy". Jest ona oparta na świadectwie trojga małych dzieci z 1917
r. i poźniejszych uzupełnieniach, zapisanych przez siostrę Łucję w czterech
"wspomnieniach" i innych zapiskach, sporządzonych przez nią począwszy od 31
sierpnia 1941 na polecenie biskupa Leiria, w którego diecezji znajduje się
Fatima.
Książka profesora da Fonseca o Fatimie "jest najbardziej wyczerpującym,
autentycznym opracowaniem, zawierającym nowe i zasadnicze dokumenty o
wydarzeniach w Fatimie, przetłumaczonym na najważniejsze języki świata. Kto
przestudiuje ją, przekona się, że od pierwszego jej wydania po dzień
dzisiejszy przeszła do historii, nie tylko w Portugalii, lecz na całym
świecie" - czytamy w recenzji z ostatniego wydania, którą umieściło
francuskie czasopismo "L'Echo Litteraire". Natomiast recenzja z 17
niemieckiego wydania książki, która ukazała się w 1977 r. na łamach
wydawanego w Linzu (w Austrii) "Theologische-Praktische Quartalschrift",
odwołała się do krytyki wysuniętej swego czasu przez holenderskiego jezuitę
E. Dhanisa, (Na krytyczne uwagi ojca Dhanisa odpowiedział szczegółowo już w
1951 ojciec Fonseca. W odpowiedzi swej ojciec Dhanis umocnił pozytywne
podejście do sprawy, odżegnał się od wielu poglądów, daleko odbiegających
od jego własnej krytyki, umieszczonych w gazetach, oraz wyjaśnił wszystkie
punkty dyskusyjne. Fatima et la critique, w "Nouvelle Revue Th.", 84M 1952,
580-606), by stwierdzić: "Wątpliwości wyrażone swego czasu zwłaszcza przez
profesora teologii w Lowanium, E. Dhanisa z Towarzystwa Jezusowego, co do
wiarygodności relacji dzieci z Fatimy, szczególnie Łucji, przydały się,
gdyż skłoniły do nowego przebadania źródeł i do postawienia nowych pytań
Łucji. Słynna praca (ojca da Fonseca) informuje w oparciu o naukowe
podstawy o wydarzeniach w Fatimie i wyjaśnia powszechne znaczenie tego
sanktuarium".
Diecezjalne pismo z Moguncji "Glauben und Leben" przedstawiło
newralgiczny punkt wydarzenia w Fatimie oraz historyczny dylemat
dzisiejszej ludzkości: wojna lub pokój, o którym omawiana książka dostarcza
najważniejszych informacji: "Sam fakt, że obecnie książka ta ukazuje się w
siedemnastym wydaniu, jest niezmiernie znaczący. Mówi ona o sprawach
zasadniczych, przynosi słowo decydujące dla naszych czasów, słowo
wypowiedziane przez Maryję, Matkę Pana. Maryja rzeczywiście przemawia do
świata. Kto zaczyna tę książkę czytać, nie może się od niej oderwać: być
może wojna i pokój zależą właśnie od tej książki lub raczej od naszego
stosunku do niej i jej orędzia. W ten sposób przyszłość ludzkości złożona
została w nasze ręce".
Wydawnictwo "Bucherei-Nachrichten" z Salzburga podobnie podkreśla: "...To
nowe, siedemnaste wydanie wzbogacone jest o oświadczenie Wizjonerki i inne
dokumenty, dlatego też może z większą mocą otworzyć oczy tym wszystkim,
którzy chcą widzieć. Czytelnik wierzący - nie mylić z łatwowiernym -
znajdzie w niej właściwsze podejście do tematyki i do tajemnicy Fatimy, a
więc do wydarzeń o historycznym znaczeniu dla świata, rozgrywających się na
naszych oczach w dziedzinie polityki i techniki. Oby ta książka przyczyniła
się do zwiększenia się liczby dzieci "w tej dolinie łez", dających posłuch
Matce".
***
Po przeglądzie najważniejszych źródeł ograniczę się do zwięzłej historii
sześciu objawień Matki Bożej trojgu pastuszkom. Przepowiednie Madonny z
Fatimy posiadają dla świata wymowę polityczną i strategiczną. Każdy
człowiek, niezależnie od jego wiary, może przekonać się o tym poprzez
weryfikację i jednoznaczne ich potwierdzenie. Wykażemy to w następnym
rozdziale. Przed pierwszym objawieniem Madonny troje dzieci: Hiacynta,
Franciszek i Łucja zostało przygotowanych do tego spotkania przez "anioła
pokoju i patrona Portugalii". (W związku z wielokrotnie omawianym problemem
ukazania się anioła odsyłam do wyczerpującej odpowiedzi G. da Fonseca w "Le
meraviglie di Fatima" Rzym 1981 (26 wydanie)). Nastąpiło to po raz pierwszy
w lutym 1916 na górze Cabeco. "Nie bójcie się. Jestem aniołem pokoju" -
tymi słowami, w podmuchu wiatru, zwrócił się do dzieci młodzieniec w wieku
14-15 lat. - Módlcie się ze mną: "O mój Boże, wierzę w Ciebie, uwielbiam
Cię, ufam Tobie, kocham Cię, błagam o przebaczenie dla tych, którzy w
Ciebie nie wierzą, nie uwielbiają Ciebie, nie pokładają w Tobie nadziei,
nie kochają Cię". I anioł dodał: "Tak powinniście się modlić, a Najświętsze
Serca Jezusa i Maryi wysłuchają waszych modlitw". Kilka miesięcy później
anioł znowu ukazał się dzieciom i zażądał od nich modlitw i ofiar: dzieci
ujrzały go w ogrodzie na tyłach rodzinnego domu Łucji. Posłaniec niebieski
ukazał się im po raz trzeci jesienią tego samego roku i nauczył modlitwy do
Przenajświętszej Trójcy. Ogarnęła ich nagle jakaś dziwna światłość i ukazał
się anioł trzymający kielich, nad którym znajdowała się hostia ociekająca
krwią; krople krwi wpadały do kielicha. Następnie anioł zawiesił w
powietrzu kielich i hostię, ukląkł obok dzieci i pomodlił się trzykrotnie:
"Przenajświętsza Trójco, Ojcze, Synu i Duchu Święty - uwielbiam Cię z
największym uszanowaniem i ofiaruję Ci najdroższe Ciało i Krew, Duszę i
Bóstwo Pana naszego, Jezusa Chrystusa, obecnego na wszystkich ołtarzach
świata jako zadośćuczynienie za zniewagi, świętokradztwa i obojętności,
którymi jest obrażany. Przez niezmierzone zasługi Przenajświętszego Serca i
za wstawiennictwem Niepokalanego Serca Maryi błagam o nawrócenie biednych
grzeszników". Później Anioł wstał i ponownie wziął kielich i hostię, podał
ją Łucji i napoił z kielicha Franciszka oraz Hiacyntę, mówiąc: "Przyjmijcie
Ciało i Krew Jezusa Chrystusa, tak strasznie znieważanego przez
niewdzięcznych ludzi. Pokutujcie za ich grzechy i pocieszajcie waszego
Boga".
"Nie bójcie się!"
Dopiero po tym przygotowaniu w niedzielę 13 maja 1917 r. w Cova da Iria
nastąpiło pierwsze spotkanie dzieci z "przepiękną Panią", która w ujmujący
sposób dodała im pewności: "Nie bójcie się. Nie zrobię wam nic złego".
Łucja zdobyła się na odwagę i zapytała:
- Skąd Pani przybywa?
- Jestem z Nieba.
- I czego Pani chce ode mnie?
- Przybyłam, by prosić was, byście przychodzili tutaj przez sześć
kolejnych miesięcy, trzynastego dnia o tej samej porze. Później powiem wam,
kim jestem i czego chcę. Po czym wrócę tu jeszcze siódmy raz. I zapytała
dzieci: "Czy chcecie ofiarować się Bogu, przyjmując każde cierpienie, które
On zechce na was zesłać, jako zadośćuczynienie za liczne grzechy, którymi
On jest obrażany i za nawrócenie grzeszników, dla naprawienia zniewag i
obelg wymierzonych przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi?"
- Tak, chcemy, odpowiedziała z entuzjazmem Łucja w imieniu trojga.
- Będziecie więc musieli wiele cierpieć, ale łaska Boża będzie waszą
siłą.
Przy tych słowach "Piękna Pani" rozpostarła ramiona i we wspaniałym,
promieniującym świetle dzieci zobaczyły siebie nawzajem w nowym świetle, w
Bogu, który jest światłem, padły na kolana i modliły się: "Przenajświętsza
Trójco, uwielbiam Cię!; Boże mój, kocham Cię w Najświętszym Sakramencie!"
Po chwili "jaśniejąca Pani" oznajmiła: "Odmawiajcie codziennie różaniec,
aby uzyskać pokój dla świata i koniec wojny", po czym zniknęła.
"Nie trać odwagi"
Trzynastego dnia następnego miesiąca, czerwca, było już około
sześćdziesięciu ciekawskich, kiedy ukazała się przedziwna Pani. Łucja
zapytała Ją, czego chce, a Ona odpowiedziała: "Przyjdźcie, trzynastego
następnego miesiąca. Odmawiajcie codziennie różaniec, nauczcie się czytać -
później powiem, czego chcę".
Postać wyjawiła Łucji, że Hiacynta i Franciszek wkrótce mają umrzeć i
tylko ona zostanie przy życiu. Łucja przestraszyła się, ale usłyszała słowa
otuchy: "Nie trać odwagi! Ja cię nie opuszczę. Moje Niepokalane Serce
będzie twym schronieniem i drogą, która cię poprowadzi do Boga".
"Czego Pani chce ode mnie"
13 lipca pięć tysięcy osób zeszło się do Cova da Iria, aby być świadkami
objawienia. Większość wierzyła już w prawdziwość objawień, lecz jeszcze ten
i ów w dalszym ciągu powątpiewał. Odważna Łucja znów zapytała "Pani":
"Czego chcecie ode mnie?", a Ona raz jeszcze prosiła, by powracali każdego
trzynastego dnia kolejnych miesięcy i odmawiali codziennie różaniec dla
uproszenia pokoju na świecie i o zakończenie wojny, gdyż, jedynie modlitwa
może przynieść pomoc. "W październiku powiem wam, kim jestem i uczynię
wielki cud, aby wszyscy uwierzyli. Ofiarujcie się za grzeszników i często
powtarzajcie: "Panie Jezu, czynię to z miłości do Ciebie, za nawrócenie
grzeszników i na zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko
Niepokalanemu Sercu Maryi"".
"Przy tych słowach - opowiedziała później Łucja - ujrzeliśmy coś
okropnego: cierpienia potępionych dusz w piekle". Wizja piekła była
pierwszą częścią tajemnicy. Druga część dotyczyła czci Niepokalanego Serca
Maryi. Łucja opowiadała: "Przerażeni, podnieśliśmy wzrok ku błogosławionej
Pannie, która przemówiła do na pełna dobroci i smutku: "Ujrzeliście piekło,
(Ojciec Luigi Faccenda z Towarzystwa Jezusowego w książce pt. Sono staro a
Fatima (Bytem w Fatimie) podkreśla okoliczność, że Madonna pokazała
pastuszkom piekło w sposób niezwykle konkretny, by zbliżyć się do ich
umysłowości. Kościół określa piekło jako "stan wiecznego cierpienia z
powodu utraty, Boga, który jest naszym szczęściem"), gdzie idą dusze
biednych grzeszników. Dla ich zbawienia Bóg pragnie rozpowszechnić
nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Jeżeli stanie się to co wam mówię,
wiele dusz zostanie uratowanych i nastanie pokój. Wojna zbliża się ku
końcowi, ale jeśli nie przestanie się obrażać Boga, wybuchnie nowa, jeszcze
straszniejsza wojna podczas pontyfikatu Piusa XI. Jeżeli pewnej nocy
ujrzycie blask dziwnego światła (Łucja wierzy, że zorza północna, którą
widać było w całej Europie w nocy 25 stycznia 1938, była "znakiem Bożym" -
zbliżającej się drugiej wojny światowej.) wiedzcie, że będzie to znak dany
przez Boga, iż zamierza ukarać świat za jego występki wojną, głodem,
prześladowaniem Kościoła i Ojca Świętego. Aby temu zapobiec, przybędę, aby
prosić o poświęcenie Rosji mojemu Niepokalanemu Sercu i o Komunię św.
wynagradzającą w każdą pierwszą sobotę miesiąca. Jeżeli pragnienia moje
zostaną zaspokojone, Rosja nawróci się i nastanie pokój; w przeciwnym razie
Rosja rozszerzy na całym świecie swoją fałszywą naukę, wywoła wojny i
prześladowania Kościoła. Dobrzy ludzie będą męczeni, Ojciec Święty będzie
musiał wiele wycierpieć, wiele narodów zginie, ale w końcu moje Niepokalane
Serce odniesie zwycięstwo. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się
nawróci i przez pewien czas zapanuje pokój na świecie"". I po chwili
milczenia dodała: "Kiedy odmawiacie różaniec, mówcie po każdym dziesiątku:
"Jezu, odpuść nam nasze grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego,
zaprowadź wszystkie dusze do nieba, a szczególnie te, które najbardziej
potrzebują Twego Miłosierdzia"".
"Czy gotowi jesteście do ofiar?"
Trzy widzenia, jakie miały miejsce w maju, czerwcu i lipcu, zwiększyły
powszechne zainteresowanie wydarzeniami w Fatimie. Przyczyniła się do tego
również prasa niekatolicka - i to raczej w sposób pośredni i niezamierzony.
Prasa katolicka natomiast okazała dużo rezerwy i przyjęła postawę
wyczekującą, podobnie zresztą jak władze kościelne. Tymczasem prasa źle
usposobiona do Kościoła przedstawiła wydarzenia z Cova da Iria jako
"oszustwo", oskarżyła dzieci o kłamstwa i starała się ośmieszyć całą
sprawę. Ale właśnie te artykuły sprawiły, że objawienia Madonny stały się
znane w całej Portugalii i zagranicą. 13 sierpnia do Cova da Iria przybyło
około 20-25 tysięcy pielgrzymów, podczas oczekiwania trojga dzieci zaczęli
odmawiać różaniec i śpiewać pieśni do Matki Bożej. Ale dzieci nie pojawiły
się. ((Wysławiam cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy
przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom" (Mt 11, 25). W
Fatimie Bóg zwrócił się za pośrednictwem swojej Matki do dzieci,
powierzając im doniosłą misję dla dwudziestego wieku. Franciszek i Hiacynta
wcześnie zmarli i ich groby są wciąż odwiedzane przez liczne pielgrzymki.
Rozpoczęty został ich proces beatyfikacyjny, do którego Papież Jan Paweł II
odnosi się z dużą życzliwością, przekonany o świętości tych dzieci. Łucja,
jedyna z nich żyjąca po dziś dzień, wstąpiła do zakonu sióstr
karmelitanek.). Szef policji okręgu Gurem, znany mason Arturo d'Oliveira
Santos, przy pomocy wybiegu sprowadził do swego domu troje dzieci: pod
pretekstem zawiezienia na miejsce objawień umieścił je w swoim pojeździe, a
następnie uciekając się do obietnic, udręk, a nawet pogróżek śmierci,
próbował wymusić na nich "wyznania", że wszystko to było oszustwem. Przez
następne dwa dni dzieci były więzione, ale ani presje psychologiczne, ani
pogróżka uwięzienia, ani nawet wiadomość, że jedno po drugim zostaną
usmażone i zamordowane, nie zdołały ich złamać. Szef policji odłączył nawet
Hiacyntę od pozostałych dwojga, oświadczając, że pierwsza zostanie
upieczona, jeśli nie zdradzi rzekomej tajemnicy. Ale dzieci nie straciły
spokoju, gotowe umrzeć, gdyż jak powiedział Franciszek: "Jeżeli zabijecie
nas, jak grozicie, wszyscy będziemy w niebie. Wspaniale! Nie boję się
śmierci!".
Wszystko to przyczyniło się jeszcze bardziej do ukazania nadprzyrodzonej
siły, która, jak "Piękna Pani", pochodziła z nieba. Dla dzieci nadeszła
godzina próby i jednocześnie wykazania, że poważnie podeszły do obietnicy z
13 maja, że oddają się Bogu i ofiarują Mu wszystko, czego zażąda. 15
sierpnia, w święto Wniebowzięcia, zostały wreszcie wypuszczone na wolność;
19 sierpnia masoni zorganizowali protestacyjny wiec w Fatimie przeciwko
"komedii objawień", lecz tego samego dnia dzieci miały wielką radość ujrzeć
Panią na nowo. I tym razem wezwała znowu małych pastuszków do codziennego
odmawiania różańca i stawiania się w następnych miesiącach w wyznaczonym
dniu i godzinie na spotkania. Ponownie prosiła o gorące modlitwy o
zbawienie grzeszników i o drobne umartwienia: "Módlcie się dużo i
poświęcajcie się za grzeszników, gdyż wielu z nich dostaje się do piekła z
tego powodu, że nikt się za nich nie modli i nie poświęca".
"Aby wszyscy wierzyli"
Po porwaniu i uwięzieniu dzieci i ich bohaterskim nieuleganiu presjom,
ludność przestała mieć wątpliwości co do autentyczności objawień w Cova da
Iria. 13 września zebrało się tam ponad 20 tysięcy osób. W południe
przybyły tam również dzieci i zaczęły odmawiać różaniec. Niespodziewanie
Łucja przerwała modlitwę i wykrzyknęła pełna radości: "Otóż Ona! Widzę Ją!"
Podczas tego objawienia, podobnie jak w czasie poprzednich, Madonna wezwała
dzieci do żarliwego odmawiania różańca, "żeby uprosić koniec wojny".
Następnie obiecała: "W październiku przybędą też Zbawiciel, Matka Boska
Bolesna i z Góry Karmel, święty Józef z Dzieciątkiem Jezus, żeby świat
pobłogosławić... Bóg jest zadowolony z waszych ofiar, ale nie chce, byście
spali we włosiennicy; noście ją tylko w ciągu dnia". A ostatnie Jej słowa
brzmiały: "W październiku uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli".
"Cud słońca w dniu 13 października"
Cała Portugalia oczekiwała gorączkowo 13 października, dnia, w którym
miał nastąpić obiecany cud. Dzieci były spokojne i pełne ufności,
przekonane, że Niebieska Pani ich nie zawiedzie. Do Cova da Iria przybyło
ok. 60-70 tysięcy osób. Łucja opowiedziała rozmowę, jaka odbyła się
pomiędzy nią a Matką Bożą:
- Kim Pani jest i czego chce ode mnie?
- Jestem Królową Różańca. Pragnę, by została tu postawiona kaplica na
moją cześć. Należy w dalszym ciągu codziennie odmawiać różaniec - jeśli
będzie się to czynić, wojna się skończy i żołnierze wkrótce wrócą do domów.
Ludzkość musi stać się lepsza i prosić o odpuszczenie grzechów.
Przy tych słowach głęboki smutek zjawił się na twarzy Panny. Błagalnym
głosem wymówiła decydujące słowa, trafiające wprost do serca i stanowiące
zasadniczą treść objawienia w Fatimie: "Ludzkość nie powinna więcej obrażać
Pana, gdyż doznał On już zbyt wiele zniewag". Przybyła z nieba Pani raz
jeszcze rozwarła ramiona; promienie światła, które brały z Niej początek,
połączyły się ze słońcem i 60 tysięcy obecnych stało się świadkami
cudownego wydarzenia - "cudu słońca". Naoczny świadek, dr Jose Maria
Proenca de Almeida Garret, profesor uniwersytetu w Coimbrze, opisał je
pokrótce w następujący sposób: "Była prawie godzina druga po południu,
deszcz lał się na zebranych. Słońce przeszyło promieniami gęstą zasłonę
chmur i oczy wszystkich skierowały się, jak gdyby zamagnetyzowane, ku
górze. Słońce ukazało się jako tarcza o wyraźnych zarysach, świecąca, ale
nie oślepiającą, miało światłość jasną i błyszczącą na podobieństwo perły,
wydawało się być świecącym kołem, wynurzającym się ze srebrnego obramowania
muszli. W niczym nie przypominało słońca, które prześwieca przez zasłonę
chmur. Tarcza słoneczna nie była niewyraźna i zamglona, wprost przeciwnie,
jasno odcinała się od tła i otaczającej atmosfery. Ta różnobarwna i
świecąca tarcza wydawała się być w jakimś frenetycznym ruchu: obracała się
wokół siebie z ogromną prędkością, jednocześnie oddalała się od firmamentu
i przybliżała, czerwona jak krew, do ziemi, grożąc zniszczeniem wszystkiego
swoją ognistą furią. Były to straszne chwile...".
Inni naoczni świadkowie opowiadają: "Z tłumu podniósł się okrzyk
przerażenia. Krzyżowały się zawołania: "Cud, cud!", "Wierzę w Boga!", "Ave
Maria!", "Boże mój, zmiłuj się!"; ludzie padali w błocie na kolana i
odmawiali akt skruchy". Trwało to dobrych dziesięć minut, 60 tysięcy osób
wierzący i niewierzący, prości chłopi i ludzie wykształceni, uczeni,
dziennikarze, wszyscy ujrzeli cud, nie będąc do niego w żaden sposób
przygotowani, nie będąc pod niczyim wpływem, jeśli nie liczyć okrzyku -
"Patrz! Słońce!". (G. da Fonseca w "Le meraviglie di Fatima", pisze na s.
104: "Nie było zamiarem wizjonerki skupić uwagi obecnych na zjawisku
słonecznym, gdyż nie zdawała sobie nawet sprawy z ich obecności". Wydała
okrzyk "Kierowana wewnętrznym impulsem"). Dzieci opowiedziały później, że
ujrzały również Świętą Rodzinę, jak zostało im to przyrzeczone przez Matkę
Bożą. Władze kościelne odnosiły się w dalszym ciągu z dużą rezerwą i nie
wypowiadały się na temat tego wydarzenia. Dopiero po dokładnych i długich
badaniach, przeprowadzonych przez kapłanów ekspertów i osobiście przez
biskupa Leiria, Jose Alves Correia da Silva, została ogłoszona ocena
wydarzeń w Fatimie. 13 października 1930 r., dokładnie w trzynaście lat po
pierwszym objawieniu, biskup Leiria ogłosił oficjalnie i uroczyście w
obecności stu tysięcy osób, że godnym wiary jest fakt ukazania się Maryi
trojgu pastuszkom i że władze kościelne uznają kult "Naszej Pani z Fatimy".
Począwszy od 1930 r., kiedy Kościół ogłosił oficjalnie, że wydarzenia z
Fatimy z 1917 r. mają charakter nadprzyrodzony, miliony pielgrzymów
przybywają tam co roku. Sanktuarium to staje się ośrodkiem modlitwy i
pokuty, zwłaszcza pomiędzy 13 maja i 13 października każdego roku.
"Ukazanie się Matki Bożej w Fatimie było jednym z najbardziej niezwykłych
wydarzeń dwudziestego wieku. W tych samych dniach, kiedy w Rosji miała
miejsce Wielka Apostazja, Matka Boża głosiła możliwość odkupienia i
odrodzenia tego kraju. Wzywała ponadto chrześcijan całego świata do
modlitwy za Rosję" (Russia Cristiana marzec-kwiecień 1979.).
Nie są to słowa członka Armii Niebieskiej czy też biskupa z Leiria, lecz
grupy prawosławnych Rosjan, kapłanów i świeckich, którzy 1 października
1978 r., po śmierci Papieża Lucianiego, wystosowali do przyszłego Papieża
list, pod wieloma względami niezmiernie znaczący, w którym dali wyraz swoim
nieszczęściom oraz nadziejom pokładanym w następcy św. Piotra. List ten
poruszył też sprawę Fatimy. Czytamy w nim w związku z tym: "Ukazanie się
Matki Bożej chrześcijanom Zachodu i Jej wezwanie do modlitwy za Rosję
wydaje nam się wydarzeniem nad wyraz wspaniałym. Dowodzi ono przede
wszystkim, że dla Matki Bożej nie istnieje podział Kościoła: prawosławni i
katolicy są synami jedynego Ojca, członkami Ciała Chrystusowego i ta
jedność przewyższa różnice w poglądach. W okresie prześladowań miłość
chrześcijańska powinna przede wszystkim przybierać formę jedności z
prześladowanymi".
Jest rzeczą znamienną, że objawienie z Fatimy wywołało głębokie echa w
sercach prawosławnych chrześcijan, bez względu na przeszkody i
niebezpieczeństwa, na jakie narażeni są oni przy zdobywaniu informacji. W
ZSRR grozi więzienie każdemu, kto zostaje przyłapany na rozpowszechnianiu
wiadomości o wydarzeniach w Fatimie.
***
"Fatima boi się kogoś czy też ktoś czuje strach przed Fatimą?"
"Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga" (Łk 1, 30) - w ten
sposób archanioł Gabriel pozdrowił w Nazarecie młodą Miriam, zmieszaną na
słowa zwiastowania o odnoszącym się do Niej planie Pana.
"Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem
całego narodu" - obwieścił anioł Pański pasterzom z Betlejem, którzy
trzymali straż nocną nad trzodą, a następnie zastępy niebieskie wielbiły
Pana słowami: "Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego
upodobania" (Łk 2, 10-14).
"Nie bójcie się. Jestem aniołem pokoju" - powiedział posłaniec Boga
trojgu dzieciom: Łucji, Hiacyncie i Franciszkowi, przed ich spotkaniem z
Matką Bożą.
"Nie bójcie się. Nie zrobię wam nic złego. Przybywam z nieba" - były to
pierwsze słowa wypowiedziane przez "piękną Panią" trojgu pastuszkom.
Orędzia, które płyną do ludzi z nieba, nie wywołują strachu ani trwogi,
lecz dają pokój, radość i zbawienie. Nawet jeśli niektóre orędzia
niebieskie, jak te wypowiadane przez proroków, zawierają przestrogi i
napomnienia, należy rozumieć je w sensie pozytywnym, gdyż wzywają nas do
porzucenia błędnej drogi i unikania niebezpieczeństw, a więc prowadzą do
pokoju i zbawienia.
W ten sposób należy też rozumieć objawienia i orędzia Maryi Panny,
"Królowej Proroków". Treść orędzia z Fatimy jest pod tym względem
absolutnie jasna: "Módlcie się i czyńcie ofiary, nie znieważajcie więcej
mego Syna, gdyż doznał On już dość zniewag". Matka Boża wyraziła w ten
sposób myśl, że jeżeli orędzie to będzie przez nas przyjęte z pełną powagą,
spłynie na nas pokój. A więc orędzie z Fatimy nie boi się ani ludzi, ani
krytyki. Ale już od samego początku były i są osoby, które boją się orędzia
z Fatimy, tak jak - według ludowego powiedzenia - diabeł boi się święconej
wody. Osoby te starały się i nadal starają się zaprzeczyć prawdzie za
wszelką cenę i przy użyciu każdego sposobu, ale na próżno; co więcej, Bóg
korzysta często z manewru, który na pierwszy rzut oka wydaje się pochodzić
od Ojca kłamstwa, by jeszcze szerzej rozpowszechnić swoją prawdę.
Kiedy Łucja, Franciszek i Hiacynta chcieli po raz czwarty spotkać się z
"piękną Panią" 13 sierpnia 1917 r., a nieprzyjaciele Boga przestraszyli się
możliwością nadprzyrodzonego wydarzenia, znany wolnomularz i szef policji,
Antonio d'Oliveira Santos, porwał przy pomocy wybiegu troje pastuszków, nie
licząc się z wolą ich rodziców i 15-20 tysięcy pielgrzymów przybyłych na
miejsce objawienia, lecz wszystko to sprawiło, że jeszcze większa ilość
osób uwierzyła w prawdomówność dzieci i przekonała się, że ma do czynienia
z faktem nadprzyrodzonym.
- Po objawieniach z 1917 r. nikt nie myślał o tym, żeby reklamować
Fatimę, ludzie przybywali tam spontanicznie, ufając, że będą mieli udział w
łaskach, które Królowa Różańca rozdzielała hojną ręką. Początkowo w dni
powszednie pojawiali się tam jedynie pojedyńczy pielgrzymi i małe grupy,
ale podczas świąt, a zwłaszcza 13 maja i 13 października, były tam tysiące
i dziesiątki tysięcy osób. W 1917 r. wierni wznieśli na miejscu objawień
skromną kaplicę. Fatima nabrała znaczenia podobnego do Lourdes, pielgrzymi
przybywali tam, by prosić o łaskę, dziękować za już otrzymaną, czcić
Madonnę poprzez odmawianie Różańca i śpiewy.
Napływ pielgrzymów wzmógł jeszcze bardziej wojnę wolnomularzy przeciwko
klerowi i "wzrastającemu zabobonowi" Fatimy - nie ograniczyli się oni do
wyśmiewania i oczerniania na łamach prasy ateistycznej, ale sięgnęli nawet
po przemoc, korzystając z poparcia władz cywilnych, które były wtedy
całkowicie podporządkowane lożom masońskim:
- wpierw miało miejsce porwanie trojga dzieci;
- następnie odbył się 19 sierpnia 1917 r. w Fatimie protestacyjny wiec
propagandowy "przeciwko konszachtom klerykalnym";
- później doszło do profanacji i świętokradczego rabunku przedmiotów
kultu w Cova da Iria w nocy 23 października. Był to wstęp do parodystycznej
procesji nocnej w mieście Santarem, której towarzyszyły plugawe piosenki i
pełne przekleństw przemówienia;
- w ślad za tym poszły złośliwe szykany, także przy użyciu siły,
przeciwko klerowi z Fatimy i okolic, szczególnie dotkliwe w latach
1918-1920;
- wreszcie w latach 1920-1924 rząd zastosował środki dla stworzenia
przeszkód w odbyciu pielgrzymek w maju i październiku.
Kiedy to wszystko nie dało pożądanego skutku, wolnomularze nie posiadając
się ze wściekłości, postanowili w nocy z 6 marca 1922 r. wysadzić w
powietrze przy pomocy dynamitu małą kaplicę: jako znak z nieba odebrano
fakt, że jedna z pięciu bomb nie zdołała wybuchnąć. Była to bomba podłożona
pod dąb, nad którym ukazała się Królowa Niebios.
Prasa rozpowszechniła po całej Portugalii wiadomość o tym świętokradczym
czynie, wywołując ogólne wzburzenie: ze wszystkich stron podniosły się
głosy protestu. Do protestu doszło nawet w parlamencie, mimo że minister
spraw wewnętrznych zagroził wzmożeniem sankcji przeciwko Fatimie. Do Fatimy
ruszyli pielgrzymi, aby dokonać ekspiacji za to, co się stało: 13 marca, w
osiem dni po tym niecnym wydarzeniu, około 10 tysięcy osób zebrało się pod
kaplicą, ażeby swą pobożnością i miłością naprawić zniewagi wyrządzone
Matce Bożej... 13 maja 1923 r. zorganizowana została wielka ogólnokrajowa
pielgrzymka w celu wynagrodzenia świętokradztwa; wzięło w niej udział 60
tysięcy osób z różnych prowincji, warstw i zawodów. "Nie ma żadnej
wątpliwości, że wszystkie przeciwności i użycie siły przyczyniły się
jedynie do zwiększenia sławy Fatimy". (G. Da Fonseca, Fatimas Geheimnis und
Weltgeschichtliche Sendung, s. 207, wyd. 1977.).
Dziś, podobnie jak wtedy, książe tego świata i ojciec kłamstwa nie daje
za wygraną i w dalszym ciągu występuje z atakami przeciwko objawieniom z
Fatimy, Jej orędziu. Jest jednak oczywiste, że nie udaje się już zniechęcić
wiernych, których miliony przybywają co roku w pielgrzymkach do Fatimy,
pomimo kalumni rzucanych na sanktuarium i jego historię. We Francji ukazała
się na przykład w 1977 r., wydana przez "Ligę francuskich ateistów",
książka Gerarda de Sede, będąca zbiorem oszczerstw, trywialności i
fałszerstw. Jej celem jest "zlikwidowanie Fatimy", ośmieszenie jej orędzia
i podważenie prawdziwości, ponieważ dotąd nie udało się wydrzeć z serc
ufności w siłę Matki Bożej, której doświadczają codziennie miliony osób.
(Luigi Bianchi, Vangelo secondo Maria (Ewangelia według Maryi), Gera Lario
1981.).
Czyn francuskich ateistów nie powinien dziwić: piekło bowiem nie może
pozostawać w spokoju wobec "eksplozji Nadprzyrodzoności", jak nazwał
objawienia w Fatimie Paul Claudel, a kardynał Suenens zauważył: "Kto mówi
"nie" Bogu, występuje przeciwko Tej, która odpowiedziała Bogu całkowitym
"tak"". Paweł VI, pierwszy Papież, który udał się z pielgrzymką do Fatimy,
w maju 1967 r., wyjaśnił: "Każdy objaw niedowiarstwa w stosunku do orędzia
z Fatimy jest znieważeniem prawdy objawionej przez Maryję, która ukazała
dzieciom i wiernym swoje matczyne, dobre, jaśniejące oblicze dla zbawienia
naszego świata".
Nie jest moim zamiarem przeprowadzenie obszernej dyskusji z przeciwnikami
Fatimy. Nie chciałbym jednak zrezygnować z pewnych refleksji, które wydają
mi się zresztą zbędne dla każdego, kto uznaje rolę Maryi w Bożym planie
zbawienia. Prawdą jest, że Pismo Święte niewiele mówi o Matce Bożej.
Ewangelie przedstawiają życie Jezusa i tylko sporadycznie wypowiadają się o
Jego Matce. Jednakże wzmianki te ukazują wyraźnie Jej niezastąpioną rolę w
historii zbawienią - począwszy od Nazaretu, gdzie wypowiedziała swoje
"fiat", aż po Kalwarię, gdzie stała pod Krzyżem. Innymi słowy, za życia
Jezusa została Jej wyznaczona rola "pokornej służebnicy" w służbie Pana (Łk
1, 48).
Niektórzy krytycy kultu Matki Bożej czy w ogóle ci, którzy całkowicie lub
częściowo Ją odrzucają lub chcieliby Ją oddzielić od Chrystusa, byliby
zdumieni lub wręcz zirytowani na myśl, że mogliśmy mieć "piątą Ewangelię",
tzn. Ewangelię według Maryi. Któż mógłby opowiedzieć lepiej i dokładniej o
Jezusie niż Jego własna matka? Któż znał Go lepiej i byłby w stanie więcej
o Nim powiedzieć, zważywszy Jej szczególny stan Łaski (Łk 1, 28). Wszak
"Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu" (Łk 2,
51). O ile Ewangelie pozostawiają Maryję w cieniu, Apokalipsa wysuwa Ją na
pierwszy plan i opisuje Jej przyszłą chwałę jako "Niewiasty obleczonej w
słońce" i "wielki znak na niebie" (Ap 12, 1), co zgodne jest z Jej
historyczną misją. Apokalipsa opisuje też "niewiastę walczącą ze smokiem",
co omówimy obszerniej w następnym rozdziale.
W każdym razie z historii ludu Bożego i wiary chrześcijańskiej wynika, że
Maryja Panna zajmuje tam ważne miejsce. Wystarczy wspomnieć o kulcie
maryjnym, zwłaszcza o sanktuariach maryjnych i zbadać pobożność ludową
(poza dewiacjami, które nie zmieniają istoty rzeczy). Kult i modlitwy do
Matki Bożej, słowem - oddawanie czci Madonnie nie jest wynikiem lektury
licznych ustępów Pisma Świętego czy też refleksji teologicznych, lecz
owocem osobistego przeżycia religijnego ludu chrześcijańskiego, który w
ciągu stuleci doświadczył przynoszącej pomoc i wyzwalającej mocy Maryi.
Miliony wierzących było analfabetami, jak zresztą większość słuchaczy
Jezusa, ubogimi, którzy nie byli w stanie czerpać nauki z tekstów
teologicznych, ale każdy z nich oddzielnie i wszyscy wspólnie doświadczyli
potęgi miłości Maryi - "niewiasty obleczonej w słońce".
Poza rzeszami ludu chrześcijańskiego również wielcy konwertyci (jak np.
Sigrid Undsed i Paul Claudel) przeżyli podobne doświadczenia, nie mówiąc
już o niezliczonych świętych, którzy nagle odkryli siłę i potęgę Matki
Chrystusa w swym życiu, przeszczepili ją na grunt swego duchowego życia i
swojej działalności, jak św. Franciszek z Asyżu, św. Dominik Guzman, (znany
jako gorący propagator Różańca), św. Ignacy Loyola, (Św. Ignacy nazywał
Matkę Pana Naszego "swą Panią" i ogłosił Ją słusznie "Królową Towarzystwa
Jezusowego"), św. Ludwik Grignion de Montfort, św. Jan Bosco, św.
Maksymilian Kolbe ze swym zaangażowaniem dla Niepokalanej - by wymienić
tylko niektórych. Czegóż nie zdziałał ten "patron naszego wieku", jak
określił go Jan Paweł II, w służbie Niepokalanej i wsparty Jej pomocą w
swej ojczyźnie i w Japonii, dla rozkrzewienia Dobrej Nowiny oraz w
dziedzinie apostolatu prasy! Ale największe zwycięstwo odniósł on poprzez
swoją śmierć za innego człowieka w oświęcimskim piekle. Było to zwycięstwo
miłości nad nienawiścią, nieba nad piekłem, silnej niewiasty nad smokiem.
Ten dobrowolny męczennik został skazany na śmierć głodową, a następnie
zamordowany zastrzykiem z cyjanku 14 sierpnia, w wigilię święta
Wniebowzięcia. W swym całkowitym oddaniu się Maryi postanowił pewnego dnia
wyniszczyć siebie w służbie Niepokalanej. Ona wzięła go za słowo: w obozie
koncentracyjnym Ojciec Kolbe został spalony w krematorium, a więc
wyniszczony do końca.
Innym wielkim czcicielem Maryi był Ojciec Josef Kentenich, założyciel
międzynarodowego ruchu Schonstatt, całkowicie poświęconego Matce Bożej.
Poszedł on dobrowolnie do Dachau. Nazwano go "duchowym bratem" Ojca
Kolbego; jego proces beatyfikacyjny jest w toku.
Można by wymienić inne jeszcze przykłady, nie tylko świętych: kardynał
Wyszyński, który na łożu śmierci został nazwany przez Polaków "Ojcem
Ojczyzny" za całe życie poświęcone dobru Kościoła i umiłowanej ojczyzny, od
lat poświęcił się całkowicie Madonnie. Kiedy we wrześniu 1953 r. został
internowany, mówiono, że Madonna sprawi, iż powróci na swoje miejsce;
nastąpiło to rzeczywiście w trzy lata później i utwierdziło kardynała w
jego wdzięczności i ufności wobec "silnej niewiasty". (Kardynał Stefan
Wyszyński, Zapiski więzienne. Książka ta, wydana w 1982 r. w Paryżu,
potwierdza wymownie głębokie przywiązanie do Madonny tego wielkiego
wyznawcy polskiego Kościoła.)
Herb, motto i cała apostolska działalność Karola Wojtyły ukazują, kim
jest dla niego Matka Pana, co o Niej myśli, jaką pokłada w Niej ufność.
"Maryjo, ufam Tobie" - wymówił kilkakrotnie krwawiący po zamachu Papież;
nie należy zapominać, że zawierzył Jej siebie, Kościół i cały świat.
Doświadczenie pełnej miłości mocy Maryi nie należy wyłącznie do katolików.
Znana rosyjska dysydentka, Tatiana Goryczewa, prawosławna, opowiedziała
swoje doświadczenie: urodzona w 1947 r. w rodzinie ateistów, jako dziecko
słyszała o religii wyłącznie negatywne opinie: że religia jest opium dla
ludu, że jest to dobre dla ludzi starych... Po zakończeniu studiów
filozoficznych, języka i literatury niemieckiej, w 1972 r. znalazła się na
drodze, która przyprowadziła ją do Boga. Stała się później jedną z
organizatorek klubu "Maria", który wydawał (i wydaje do tej pory) podziemne
pismo "Maria".
W "Listach o modlitwie do Matki Bożej" pisze ona między innymi: "Byliśmy
już strąceni, ale zostaliśmy wybawieni. Matka Boża nazywana jest u nas
"Zbawieniem zagubionych", nie tych, którzy znajdują się w
niebezpieczeństwie, lecz tych, którzy są zagubieni, bez jakiejkolwiek
nadziei. Jedynie cud mógł nas uratować - i cud nastąpił. Matka Boska jest
obrończynią rodzaju ludzkiego przed Bogiem, Ona hamuje Jego gniew.
Miłosierdzie Matki Boga jest niezmierzone, gdyż jedynie miłosierdzie i
miłość mogą przezwyciężyć w nas to, czym staliśmy się przez ateizm, może
przezwyciężyć beznadziejność i okrucieństwo bezdusznej egzystencji...
Według tradycji prawosławnej, Matka Boska zstępuje do piekieł i
nieprzypadkowo słyszałam nieraz, jak rosyjskie kobiety z ludu opowiadały o
spotkaniach z Nią. Jest Ona niezmiernie bliska cierpieniom ludzkiego życia,
wysłuchuje każdego westchnienia, ociera każdą łzę. O Niej lud nasz śpiewa w
cerkwiach: "Nie mamy żadnej innej pomocy, żadnej innej nadziei poza Tobą".
(Z książki "Maria", rozdział La femme et l'Eglise (Kobieta i Kościół),
Paryż 1981, s. 103-112).
Nie jest to moc pasywna, jak chcieliby niektórzy teologowie, którzy
ograniczają się jedynie do omawiania wybranych przez nich właściwości Matki
Bożej; moc, której doświadczyli chrześcijanie, jest aktywna i dynamiczna, a
jej działanie objawia się nie tylko w pojedyńczych osobach, ale również w
historii Kościoła i narodów. Wystarczy pomyśleć o roli Czarnej Madonny z
Częstochowy w dziejach Polaków w ciągu ostatnich sześciuset lat lub o
zwycięstwie pod Lepanto nad Turkami w 1571 r., które zostało odniesione
dzięki Matce Boskiej Różańcowej. W Lourdes Maryja ukazuje się jako "Poczęta
bez grzechu", w Fatimie jako skuteczna pomoc w walce ze współczesnym
niedowiarstwem, a jeszcze bardziej w walce z prądami, które chciałyby
człowieka pozbawić Boga. Siła Maryi wyraża się w realizacji planu Bożego.
Jeżeli się przeanalizuje poszczególne fazy tego działania oraz słowa, jakie
zostały wypowiedziane wizjonerom w ciągu ostatnich stuleci (np. w La
Salette, w Lourdes, w Fatimie), dojdzie się do wniosku, że Maryja Panna
znała niebezpieczne wybiegi i niegodziwość Wroga, na podstawie własnych
doświadczeń, kiedy stała pod Krzyżem swego Syna; "Virgo cognovit potestatem
Satanae" - Panna poznała (i dlatego zna) władzę Szatana.
Nie jest bez znaczenia fakt, że ten udział Maryi w historii nie ujawniał
się za pośrednictwem teologów, ani nawet członków hierarchii kościelnej,
lecz najczęściej prostych i zwyczajnych wiernych. Hierarchia zaś
dowiadywała się o tym, co się wydarzyło, dopiero od osoby, która została
wybrana za pośrednika. Tak było zawsze, również w przypadku Fatimy. Można
zapytać, czy Madonna, w walce rozpętanej przeciwko Jej Synowi i Kościołowi,
też dzisiaj nie wzywa do skupienia się wokół Jej mocy i miłości
opuszczonych, biednych i pokornych, którzy jutro będą stanowili decydującą
część Kościoła wojującego, jak wspomina o tym Apokalipsa. W tym kierunku
zmierza orędzie z Fatimy, na to zwłaszcza wskazuje fakt spotkania Panny z
pastuszkami i Jej gorąca prośba o modlitwy, ofiary, pokutę, które są
możliwe dla wszystkich. W każdym razie w Fatimie Madonna wystąpiła jako
misjonarka wiary i orędowniczka swego Syna. Miliony osób odpowiadają w
dalszym ciągu na Jej apel; są to w większości ludzie prości, lecz również
przedstawiciele elity intelektualnej; wszyscy oni osobiście doświadczyli
zbawiennej mocy i miłości Maryi. Cóż więc za znaczenie mogą mieć spekulacje
teoretyczne i nikczemne oszczerstwa francuskich ateistów i im podobnych?
Na "wolnym" Zachodzie istnieją do tej pory zdeklarowani ateiści, którzy
nie chcą uznać nadprzyrodzoności i starają się wykazać, że Fatima jest
oszustwem, używając argumentów podobnych do tych, które wysunęli
portugalscy masoni po 1917 r.; lecz także współcześni masoni nie zmienili
swego podejścia do Fatimy.
Natomiast w krajach bloku sowieckiego komuniści wyraźnie dają do
zrozumienia, że boją się orędzia z Fatimy i przeciwdziałają jego
rozpowszechnieniu przy użyciu siły. Wynika to z przesłuchań, którym KGB
poddaje wierzących. Komuniści wykazują więc w sposób pośredni i
niezamierzony, że istnieje moc Maryi, której oni wprawdzie nie uznają, lecz
której się obawiają. Stąd ich wściekłość i napaści, inspirowane w
ostateczności zawsze przez Wroga Chrystusa.
Oto dlaczego orędzie z Fatimy, po sześćdziesięciu latach osobistych i
pozytywnych doświadczeń milionów osób, po szczegółowych i sumiennych
badaniach, nie jest uznane i przyjęte przez wszystkich. Zresztą i tu
znaczące są słowa Gamaliela: "Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy
sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie
potraficie jej zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem"
(Dzieje Apostolskie 5, 38-39). Obecnie miliony osób co roku udają się z
pielgrzymką do Fatimy, aby tam się modlić, a liczba ich wciąż wzrasta. Kult
Madonny z Fatimy rozpowszechnił się na całym świecie, ponieważ niezliczona
ilość wiernych doświadczyła mocy miłości Maryi, tak w małych, jak w
wielkich sprawach. Szczególnie pocieszającym i niemal zdumiewającym jest
fakt, że dzieci i młodzież są nadzwyczaj czuli na przesłanie z Fatimy i
przyjmują je z otwartym sercem. Nie powinno to jednak dziwić, ponieważ
dzieci spontanicznie otwierają się na prawdę, a młodzież jest najbardziej
skłonna do ofiar. W następnym rozdziale przeanalizujemy krytycznie
przepowiednie Madonny z 13 lipca 1917 r. i ich spełnienie się w ciągu
ostatnich 65 lat; orędzie z Fatimy nie boi się krytyki, to raczej jego
przeciwnicy boją się Fatimy.
***
Ewangelicy i Fatima
W latach pięćdziesiątych grupa chrześcijan ewangelików, wśród nich także
teolodzy, opublikowali w Dreźnie memorandum poświęcone kultowi Madonny pod
tytułem "Prawda przede wszystkim". (Memorandum to zostało opublikowane
przez "Una-Sancta", zeszyt 2/1956.). Podajemy tu ustęp dotyczący ukazania
się Matki Boskiej w Lourdes i Fatimie:
"Kult Maryi Panny, mający swój początek w pierwszych wiekach
chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego, trwa nieprzerwanie po nasze dni.
Rozwinął się on ogromnie po objawieniach Maryi Panny, zarówno w Lourdes w
1858 r., jak i w Fatimie które to fakty odbiły się szerokim echem. Kult
nabrał jeszcze większej siły od czasu, kiedy Papież Pius XlI ogłosił "rok
maryjny". Wolna od przesądów krytyka widzi w Lourdes, Fatimie i innych
sanktuariach maryjnych zjawiska nadprzyrodzone, ściśle związane z Maryją
Panną - Jej ukazanie się i nadzwyczajne łaski uzyskane po odwołaniu się do
Jej opieki, fakty, co do których nie zna naturalnego wytłumaczenia. Wiemy,
z jakim naukowym rygorem są badane przez lekarzy niekatolików uzdrowienia w
Lourdes i Fatimie i ile mija czasu, zanim Kościół ogłasza uzdrowienie jako
cudowne. Do tej pory 1.200 uzdrowień w Lourdes zostało ogłoszonych przez
lekarzy jako "klinicznie nie do wyjaśnienia", a spośród nich Kościół
katolicki za "cudowne" uznał jedynie 44, jako niezgodne z prawami natury.
Również w Fatimie jedynie mała część uzdrowień tam zaistniałych uznana
jest za prawdziwie cudowne. Jako warunek zasadniczy uważane są nagłość i
całkowitość uzdrowienia. Wcześniej należy przedstawić dowody
nieuleczalności choroby, niekiedy w oparciu o prześwietlenia. Wszyscy
lekarze, bez względu na religię i światopogląd, mają dostęp do wyżej
wymienionych wyników badań.
Jakie jest znaczenie tych znaków w Bożym planie zbawienia? Czyż nie w ten
sposób Bóg wychodzi z miłością naprzeciw współczesnemu niedowiarstwu? Jakże
może niedowiarek usprawiedliwić swoje trwanie w niedowiarstwie po
zapoznaniu się z tymi faktami? My również, być może, jesteśmy obojętni
wobec tego wszystkiego, może nie uważamy tego za godne uwagi, a tym mniej
za godne poważnej i pozbawionej przesądów analizy? Byłoby to na naszą
szkodę i ponieślibyśmy za to straszliwą odpowiedzialność. Czyż są to fakty,
które chrześcijanin mógłby zignorować tylko dlatego, że dzieją się w
Kościele katolickim, a nie ewangelickim? Czyż nie należą one raczej do
rzeczywistości, która po prostu domaga się otwarcia Matce Boskiej bram
Kościoła ewangelickiego?
Jeśli Maryja podczas swych objawień mówi do świata, to dzieje się tak
jedynie z woli Boga. Czyż nie jest to wielkim błędem, że nie chcemy tego
słyszeć? Czy my, ewangelicy niemieccy, możemy trwać przy naszej negacji i
obojętności wobec tych faktów? Czyż historyczne wydarzenia muszą być coraz
bardziej zdane na pastwę mocy ciemności, bez wykorzystania mocy światłości,
która została nam dana za sprawą Boga samego dla naszego zbawienia?
Czy z tego, co zostało wyżej powiedziane, nie wynika niezbity wniosek, że
Maryi została wyznaczona niezmiernie ważna rola w wydarzeniach naszych
czasów? Kwestia ta godna jest przemyślenia, a nie odrzucenia wskutek
zakorzenionej awersji do wszystkiego, co jest związane z Kościołem
katolickim, awersji szkodliwej dla nas i dla całego świata. Jesteśmy
wezwani do odpowiedzialności za zbadanie również i tych faktów, a nie do
lekceważenia ich i pokrywania milczeniem.
W niektórych krajach chrześcijaństwo jest dzisiaj kwestią życia i śmierci
i nie wysłuchać głosu Boga, który zwraca się do świata poprzez Maryję,
tylko dlatego, że dochodzi on do nas z Kościoła katolickiego - byłoby
najwyższym brakiem odpowiedzialności.
W każdym razie sprawy te nie powinny być więcej wśród nas przemilczane!
Powinniśmy przeanalizować je bez uprzedzeń, do głębi i bez zwłoki, gdyż
potępienie kołata do naszych drzwi, a my prawdopodobnie odpychamy zbawienną
rękę, która raz jeszcze ofiaruje nam Niebo, gdyż nie chcemy uznać i iść za
głosem Boga objawionego w orędziu Maryjnym. Jeśli fakt Jej pojawienia się
jest niezbity, są nim również wszystkie konsekwencje, które zeń wypływają".
I w zakończeniu autorzy memorandum stwierdzają: "Nie Luter i Reformacja,
ale ewangeliccy (protestanccy) teolodzy, pełni fanatycznej nienawiści wobec
wszystkiego, co katolickie, po wojnie trzydziestoletniej i epoce
Oświecenia, burzyciele wiary, wygnali z Kościoła ewangelickiego Najświętszą
Matkę Boga i okradli wiarę ewangelicką z jej wewnętrznej wartości".
XV.
Wydarzenia historyczne potwierdzają przepowiednie Fatimy
Kto interesuje się wydarzeniami z 1917 r. w Fatimie, szuka ich
potwierdzenia w historii i zastanawia się nad ich aktualnością, poddając
wszystko krytycznemu badaniu, musi wziąć pod uwagę inne wydarzenie
historyczne o ogromnych konsekwencjach społecznych dla całego świata w
przeszłości i w teraźniejszości - tak zwaną "rewolucję październikową",
która wybuchła w Petersburgu zaledwie trzy tygodnie po ostatnim ukazaniu
się Madonny w Fatimie. Już 13 lipca Matka Boska oznajmiła trojgu pastuszkom
w sposób niezmiernie jasny: "Jeśli spełnione zostaną moje życzenia, Rosja
nawróci się i nastanie pokój, w przeciwnym razie Rosja rozpowszechni na
cały świat swoje straszliwe błędy i wywoła wojny oraz prześladowania
wymierzone przeciwko Kościołowi". Po pierwszej wojnie światowej nastało
dwadzieścia lat pokoju (poza Rosją), lecz nie znaczy to, by już wtedy
ludzkość odniosła się poważnie do prośby Matki Pana, by nie znieważać
więcej Jej Syna; prawdą jest coś przeciwnego, jak wskazuje na to ekspansja
geopolityczna Rosji - Związku Radzieckiego.
"Komunizm jest najbardziej nieludzkim systemem w całej historii
człowieczeństwa" - słowa te, wypowiedziane z pełnym spokojem i przekonaniem
przez Andreja Amalryka (Rosyjski dysydent Andrej Amalryk, autor
wstrząsającej książki "Czy Związek Radziecki przeżyje do 1984 r.", Rzym
1980 r., spędził wiele lat w radzieckich obozach koncentracyjnych, a w 1976
r. został wygnany z ZSRR. Osiadł na Zachodzie. Zginął w wypadku
samochodowym w Hiszpanii, podczas podróży do Madrytu, dokąd udawał się na
konferencję weryfikacyjną układu w Helsinkach.) w wywiadzie dla telewizji
wiosną 1977 r., zaszokowały i wstrząsnęły milionami Włochów, w tym także
niektórymi komunistami. Amalryk udokumentował swoją ocenę przerażającymi
faktami z rzeczywistości radzieckiej.
"Wielka Rewolucja Październikowa", która od Leningradu po Budapeszt, od
Moskwy po Pragę jest do tej pory wysławiana w pieśniach przedszkolaków jako
"nowy wschód słońca" i "nowy cud słońca", dokonany przez Lenina (można
zauważyć podobieństwo z ostatnim pojawieniem się Matki Boskiej w Fatimie z
13 października 1917 r.), ma na swym sumieniu, w "pierwszym państwie
socjalizmu na świecie", ponad 60 milionów niewinnych ofiar, co podają
wiarygodne źródła.
Kto wie o tym, co wydarzyło się w Cova da Iria i porówna to z historią
światowego komunizmu po dzień dzisiejszy, zmuszony będzie do refleksji nad
tym, jak dalece sprawdziły się przepowiednie Matki Boskiej.
Prawosławni Rosjanie, o których poprzednio wspomnieliśmy, określają
wydarzenia w Fatimie i kryjącą się w nich ogromną nadzieję jako jedno z
najważniejszych wydarzeń naszego wieku. Czyż wódz rewolucji
październikowej, Włodzimierz Iljicz Lenin, nie potwierdził w straszliwy
sposób Fatimy? W przeddzień rewolucji, w dwanaście dni po ostatnim
objawieniu Madonny, oświadczył on w kręgu swych zauszników: "W rewolucji
nie obchodzi mnie tylko Rosja. Ja pluję na Rosję. Rosja jest tylko
pośrednim etapem w marszu światowej rewolucji dla zdobycia całego świata...
Wolę milionera lub kapitalistę, który neguje Boga, niż chłopa czy robotnika
wierzącego w Boga... Od dzisiaj nie będziemy mieli litości dla nikogo i
zniszczymy wszystko, by na tych ruinach wznieść naszą świątynię".
(Signoretti A., Morire a Mosca (Umrzeć w Moskwie), Mediolan 1967, s. 54.
Salomon G., Lenin et sa famille (Lenin i jego rodzina), Paryż 1931, s. 33.
Bertram W., I tre artefici della Rivoluzione d'Ottobre (Trzej sprawcy
Rewolucji Październikowej), Paryż-Florencia 1953, s. 112.)
By lepiej zrozumieć słowa Lenina, trzeba wiedzieć, że "rewolucja
rosyjska" nie była ani rewolucją "rosyjską", ani rewolucją w ogólnie
przyjętym tego słowa znaczeniu. "Rewolucja", inspirowana przez Lenina,
wybuchła 25 października 1917 r., siedem miesięcy po abdykacji cara
Mikołaja II, po zniesieniu przywilejów klasowych, kiedy do rządu
socjaldemokratycznego, na którego czele stał Kiereński, wszedł tzw.
wojskowy komitet wykonawczy i kiedy słynna deklaracja "Zemlja i volją"
(Ziemia i wolność) zapewniła wszystkim wolność i równość, w tym prawo do
korzystania ze wszystkich dóbr materialnych. A więc Lenin przy pomocy swej
rebelii nie obalił carskiego absolutyzmu, lecz system demokratyczny, będący
już faktem, i na jego miejsce ustanowił dyktaturę. Zasadniczą cechą tej
"rewolucji" i jej wodza nie jest wzgląd na dobro uciskanych i
wyzyskiwanych, lecz chęć bezlitosnego zniszczenia wszystkiego i wzniesienia
na ruinach "naszej świątyni". Należy zwrócić uwagę na te ostatnie słowa
dyktatora, które mówią o jego zamiarze przeciwstawienia się Świątyni Bożej
oraz wszystkim wartościom religijnym i moralnym, uznawanym przez ludzkość
od tysiącleci i mającym w Bogu najwyższego gwaranta.
"Oto nowa ewangelia, którą bolszewicki i komunistyczny ateizm głosi jako
orędzie zbawienia i odkupienia ludzkości! System błędów i fałszywych
wniosków, które pozostają w sprzeczności zarówno ze zdrowym rozsądkiem, jak
i z Bożym objawieniem. Oznacza on wywrócenie porządku społecznego, gdyż
niszczy jego najgłębsze podstawy! Nie zna on prawdziwego pochodzenia natury
i celu państwa, pozbawia praw, poniża i więzi człowieka" - w ten sposób
opisze w dwadzieścia lat później encyklika "Divini Redemptoris" (Pius XI,
Divini Redemptoris Rzym 1937, s. 77.) cechy charakterystyczne tej
leninowskiej świątyni. Leninowskie zasady przeobraziły Rosję w pierwsze
państwo ateistyczne na świecie i narodowi rosyjskiemu, który miał nadzieję
uzyskać wolność, narzuciły jarzmo tyranii nie znane dotąd w historii. O ile
poprzednie formy ateizmu miały charakter głównie teoretyczny, ateizm
głoszony przez Lenina nabrał natychmiast cech działalności wywrotowej,
otwartej wojny przeciwko wierze w Boga. Lenin określił siebie samego jako
"osobistego wroga Boga". (Piovanelli M., Un vincitore all'Esi (Zwycięzca na
Wschodziej, s. 87). Podobnie niedwuznaczne były oświadczenia, wypowiadane
publicznie i prywatnie przez jego najbliższych współpracowników i
współbudowniczych tej "świątyni" ludzkości pozbawionej Boga. Na przykład
Bucharin domagał się "zniesienia chrześcijańskiej miłości bliźniego,
najniebezpieczniejszej przeciwniczki komunizmu i środka dla zdobycia
świata"; Łunaczarski określał nienawiść jako "religię rosyjskiego
komunizmu"; Jarosławski obwieszczał, że pierwszym celem komunizmu jest
"wywołanie powszechnego pożaru dla zburzenia wszystkich kościołów świata".
(Bucharin, wybitny teoretyk komunizmu i doradca Lenina w: Prawda z
30.III.1930.
Łunaczarski, komisarz ludowy do spraw propagandy w Revue de Deus Mondes
Paryż 1.I.1934.
Jarosławski, członek Komitetu Centralnego KPZR w Prawda, 30.3.1937.)
W świetle tych wypowiedzi i wydarzeń, które po nich nastąpiły, przewrót
zapoczątkowany w Rosji w październiku 1917 r. nie wydaje się być rewolucją
w ogólnie przyjętym tego słowa znaczeniu, lecz jest swego rodzaju buntem
człowieka przeciwko Bogu, przypominającym biblijny bunt Lucyfera.
Fatima i rewolucja październikowa, widziane w ich kontekście
historycznym, bezwiednie przywodzą na myśl dwa "wielkie znaki Apokalipsy" -
"Niewiastę obleczoną w słońce", symbol niebieskiej Oblubienicy i Obcowania
Świętych oraz smoka, symbol zła. "Potem wielki znak się ukazał na niebie.
Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie
wieniec z gwiazd dwunastu. A jest brzemienna. I woła cierpiąc bóle i męki
rodzenia" (Ap. 12, 1-2).
""Wielki znak", który Apostoł ujrzał na niebie - Niewiastę obleczoną w
słońce - nie bez racji liturgia Kościoła katolickiego wiąże z błogosławioną
Maryją Panną, która z łaski Chrystusa Zbawiciela jest matką wszystkich
ludzi" - tymi słowami Papież Paweł VI rozpoczął "Breve" poświęcone
pięćdziesięcioleciu objawień Madonny w Fatimie i własnej pielgrzymce z 13
maja 1967 r. Ojciec Święty dał w nim biblijną interpretację wydarzeń i
przesłania z Fatimy: "Ukazał się wtedy i inny znak na niebie: wielki
czerwony smok mający siedem głów i dziesięć rogów, a na głowie siedem
diademów, ogon jego zmiatał już trzecią część gwiazd niebieskich i rzucił
je na ziemię. Smok stanął przed mającą rodzić niewiastą, ażeby skoro
porodzi, pożreć jej dziecię. I porodziła syna - mężczyznę, który wszystkie
narody będzie pasł rózgą żelazną i Dziecię jej zostało od razu porwane do
Boga i do Jego tronu. A Niewiasta zbiegła na pustynię, gdzie Bóg
przygotował jej miejsce... Wtedy smok rozgniewał się na Niewiastę i odszedł
rozpocząć walkę z resztą Jej potomstwa, z tymi, co strzegą przykazań Boga i
mają świadectwo Jezusa" (Ap 12, 3-6,7).
W ten sposób Apokalipsa po prostu wyjaśnia to, co Bóg ogłosił zaraz po
grzechu pierwszych rodziców w Raju Ziemskim: "Wprowadzam nieprzyjaźń między
ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej, ono zmiażdży
ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę" (Rdz 3, 15).
Na podstawie "Protoewangelii" i Apokalipsy możemy dostrzec w objawieniu
się i w słowach Matki Boskiej wypowiedzianych w Fatimie wyraz szczególnego
miłosierdzia Bożego, które za pośrednictwem Maryi Panny pokazuje nam sposób
skutecznego oporu przeciwko niebezpiecznemu projektowi wzniesienia "wieży
Babel" w XX wieku. Ośmielam się podzielić słowa i przepowiednie Madonny na
trzy grupy:
1) Wojny, ludobójstwo, głód i torturowanie dobrych ludzi.
2) Prześladowanie Kościoła, cierpienia Papieża.
3) Zwycięstwo Maryi: poświęcenie i nawrócenie Rosji.
Omówimy jedynie pokrótce potwierdzenie tych przepowiedni przez historię.
***
"Wybuchną wojny"
Pod tym terminem należy z pewnością rozumieć również wojny domowe,
rewolucje, wojny partyzanckie i terroryzm wszystko to, czego
doświadczyliśmy począwszy od rewolucji październikowej. Matka Boska
oczywiście nie mogła prowadzić z małymi dziećmi specjalistycznych dyskusji
o różnych rodzajach wojen.
Krwawa uwertura dnia 25 października 1917 r. uderzyła wpierw w Rosję i w
narody, które były przez nią podbite, następnie przeobraziła się w trwającą
lata wojnę domową i przyniosła ze sobą miliony zabitych, rannych, głodnych
i pozbawionych dachu nad głową. Był to tylko początek budowy owej
"świątyni", podczas której "nie będziemy mieli dla nikogo litości"...
Sygnałem dla rozpoczęcia "rosyjskiej rewolucji październikowej" były
salwy marynarzy z krążownika "Aurora", zakotwiczonego w wojskowym porcie
Petersburga. W ślad za nimi nastąpił atak na Pałac Zimowy, siedzibę
legalnego rządu. Podręczniki marksizmu-leninizmu sławią jako bohaterów
owych marynarzy, ale nie mówią, że ci "bohaterowie", którzy pomogli
Leninowi uzyskać władzę i urzeczywistnić program "zburzenia wszystkiego",
zaledwie parę miesięcy później zostali zamordowani bez litości na rozkaz
samego Lenina, ponieważ próbowali przeciwstawić się Jego dyktaturze.
"Pewnego dnia zobaczycie statuę Niepokalanej w centrum Moskwy, na
najwyższej wieży Kremla!" - powiedział Ojciec Maksymilian Kolbe, dziś
uznany za świętego. A prawosławni Rosjanie napisali do Papieża: "W okresach
prześladowań miłość chrześcijańska powinna przejawiać się przede wszystkim
w jedności z prześladowanymi". Przyjmijmy to życzenie i uwierzmy w to, co
przepowiedział O. Kolbe, iż doznamy łaski ujrzenia pewnego dnia posągu
Matki Bożej nad Kremlem. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych!
Wojna domowa w Hiszpanii ze wszystkimi jej ofiarami była próbą
przeniesienia rewolucji komunistycznej poza Związek Radziecki.
Nie można obwiniać wyłącznie hitlerowskie Niemcy o kampanię wrześniową
1939 r. przeciwko Polsce; w oparciu o tajny układ dyplomatyczny z Hitlerem,
17 września wojsko Stalina zdradziecko zaatakowało Polskę. Ponadto
zamordowanie ponad 6 tysięcy polskich oficerów w Katyniu i w sowieckich
obozach koncentracyjnych odsłania całkowity cynizm i fałsz oświadczeń
powtarzanych przez Moskwę po wojnie, według których ZSRR miał wkroczyć do
Polski jedynie dla jej uratowania. Jest to cynizm i fałsz, które są normą
leninowskiej moralności.
Ideologiczne szaleństwo Hitlera z jego "Drang nach Osten" (parcie na
Wschód) doprowadziło w czerwcu 1941 r. do niespodziewanego ataku na Związek
Radziecki i drugiej wojny światowej. Zakończenie tej potwornej tragedii nie
dało jednak prawa moskiewskim komunistom ze Stalinem na czele do całkowitej
lub częściowej aneksji przy użyciu siły innych krajów pogranicznych w
Europie Wschodniej po 1945 r. Jedynie radzieckie czołgi zdołały zdławić w
Berlinie Wschodnim, na Węgrzech, w Polsce, w Czechosłowacji i później znów
w Polsce dążenie tych narodów do sprawiedliwości społecznej, niepodległości
narodowej i wolności. Wojna koreańska w latach pięćdziesiątych i
długotrwałe tragedie w Wietnamie i Kambodży z pewnością by nie wybuchły,
gdyby następcy Lenina w Moskwie uszanowali wolność i suwerenność innych
narodów i nie pragnęliby urzeczywistnienia za wszelką cenę planów
zniszczenia "wszystkiego" i wzniesienia swojej własnej "świątyni".
Inwazja na Afganistan, dokonana na Boże Narodzenie 1979 r. przez
radziecki imperializm oraz tragedia polska, która trwa od 13 grudnia 1981
r., są tego ostatnimi dowodami. Ale to samo odnosi się do postępującej
sowietyzacji Nikaragui i do wojen domowych w Gwatemali i Salwadorze
inspirowanych przez Kubę.
"Wiele narodów zostanie unicestwionych"
Ta przepowiednia Madonny z jednej strony jest ściśle powiązana z
poprzednią, z drugiej jest aluzją do tak zwanego "internacjonalizmu
proletariackiego" - komunistycznej iluzji przeciwnej naturze narodów, która
stanowi po prostu radziecką zasłonę dymną, mającą za zadanie przesłonić
swoją dominację nad poszczególnymi narodami lub ich unicestwić. Dzisiaj już
wiadomo, że pierwsze wielonarodowe państwo "komunistyczne" jest sztucznym
konglomeratem, który nie rozpada się jedynie dzięki użyciu przemocy, jest
więzieniem narodów gorszym od Rosji carskiej, właściwie jest jednym
ogromnym obozem koncentracyjnym, (Poza "Archipelagiem Gułag" Sołżenicyna,
praca A. Szifrina, "Obozy pracy w ZSRR", Rzym 1976.), w którym chce się
pozbawić przemocą własnej kultury, historii, tradycji i języka
poszczególne, zwłaszcza mniejsze ilościowo narody.
Niektóre z nich miały być skazane na zupełne zniknięcie: tak w latach
1941-45 całe narody zostały wywiezione z ojczystego terytorium - Tatarzy
krymscy (280.000), Kałmucy (220.000), Kabardyni i Karaczajowie (150.000),
Inguszowie (92.000) z północnego Kaukazu i inni: ponad połowa z nich
zginęła. W atlasie wydanym przez Państwowy Instytut Geograficzny w Moskwie
w 1947 wszystkie te narodowości nie występują ani jako republiki
autonomiczne, ani jako obwody autonomiczne: zostały po prostu wykreślone z
map. Niemców nadwołżańskich spotkał podobny los. Małe państwa nadbałtyckie:
Litwa, Łotwa i Estonia w dalszym ciągu znajdują się na mapie wyłącznie
dzięki ogromnym ofiarom, dzięki swej niewzruszonej stanowczości, żelaznej
woli opierania się sowietyzacji. Bardzo wielu ludzi zostało wywiezionych na
Syberię, na przykład czwarta część Litwinów, lub stało się ofiarami terroru
w ojczyźnie. Ten sam straszliwy los niektórych narodów ZSRR pomiędzy 1917 a
1945 i wielu innych państw wschodnioeuropejskich stał się po wojnie
udziałem wielu krajów Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej w ciągu ostatnich
dwudziestu lat; wszystko to jest częścią zaplanowanej komunistycznej
rewolucji światowej.
W samej tylko Kambodży ofiary komunizmu obliczane są na około trzy
miliony.
"Nastanie głód..."
I rzeczywiście nastał głód dla wielu ludzi, jako logiczna konsekwencja
lat wojny 1914-1918. W ZSRR trwał on o wiele dłużej w następstwie rewolucji
i wojny domowej. W 1929 r., w wiele lat po zakończeniu wojny, straszny głód
znów nękał Rosję, zwłaszcza jej tereny południowe i Ukrainę, która jeszcze
niedawno była "spichlerzem Europy". Głód zapanował w miastach i na wsiach,
lecz tym razem nie był spowodowany suszą lub niepogodą, ale przymusową
kolektywizacją rolnictwa, która wraz z terrorem przyniosła śmierć 10-12
milionów ludzi.
I jeśli dzisiaj Polska potrzebuje pilnie pomocy wolnego świata, by
uratować się od głodu, jest to wynikiem 37 lat niewoli kremlowskiej.
"Dobrzy ludzie poddani zostaną torturom..."
Podczas XX Kongresu KPZR w 1956 r. Chruszczow ujawnił, że sam Stalin
obliczał na 6 milionów ilość kułaków, którzy zostali rozstrzelani na jego
rozkaz lub zamordowani w inny sposób, a na 10 milionów liczbę
"wyeliminowanych" podczas masowych egzekucji; według Stalina było to
konieczne dla pełnej realizacji marksizmu-leninizmu w fabrykach i we
wsiach. (N. Chruszczow, Referat na XX Kongresie KPZR, luty 1956.) Lecz
Chruszczow ujawnił tylko jedną czwartą część ofiar epoki Lenina i Stalina.
Ile wśród tych ofiar było uczciwych ludzi, w tym komunistów, trudno
określić: wielu z nich aprobowało system w przekonaniu, że wprowadzi on w
życie piękne hasła o sprawiedliwości społecznej, autonomii narodowej i
wszystkie inne obietnice Później, gdy ludzie ci zmuszeni byli stwierdzić,
że wszystko to nie było prawdą, że stało się wręcz odwrotnie, znaleźli się
w konflikcie z marksizmem, utracili wiarę w tę ideologię i nierzadko
również sens własnego życia. "Najbardziej rozpaczliwy okres w moim życiu
był wtedy, kiedy znalazłem się w konflikcie z marksizmem, kiedy przestałem
w niego wierzyć i w ten sposób utraciłem cały mój ówczesny świat" (Lohl E.,
"Tryzeń svedamia" (Udręka sumienia), Toronto 1978. Lobl był jednym z
najwybitniejszych marksistów słowackich trzydziestych i czterdziestych lat.
Jednym z jego uczniów był G. Husak. obecny prezydent Czechosłowacji i
pierwszy sekretarz Partii Komunistycznej. Od sierpnia 1968 r. Lobl mieszka
w Stanach Zjednoczonych.) - wyznał jeden z owych komunistów, podobnie jak
wielu innych przed nim i po nim. Latem 1949 r. komunistyczny działacz
słowacki, E. Lobl, otrzymał wysokie odznaczenie państwowe za pracę w
Ministerstwie Handlu, 24 listopada tego samego roku został niespodziewanie
aresztowany. W książce "Udręka świadomości" opisuje on trzy lata swego
uwięzienia w okresie śledztwa, które trwało od 24 listopada 1952 oraz 8 lat
więzienia do chwili ułaskawienia w 1960 r. Zamieniono mu wyrok śmierci na
karę dożywotniego więzienia. W więzieniu próbował z rozpaczy odebrać sobie
życie przecinając żyły zębami i wkładając do nich brud zeskrobany ze ścian,
by w ten sposób wywołać zakażenie krwi. W swej książce, która ma charakter
wyznania, identyfikuje się szczerze ze swoją przeszłością wybitnego
marksisty i ważnej komunistycznej osobistości politycznej, ale
równocześnie, przy pomocy głębokiej i przekonywującej analizy, wykazuje, że
podstawowe założenia ideologii komunistycznej są kłamstwem i fałszywymi
obietnicami. Poprzez niepokój sumienia i cierpienia zaznane w stalinowskich
więzieniach ostatecznie Lobl odzyskał równowagę wewnętrzną i spokój z
odnalezionej prawdy.
Wielu innych komunistów musiało zapłacić własnym życiem czy deportacją do
GUŁAGu (zespół obozów pracy przymusowej) za swą "dobrą wiarę", nie mówiąc
już o milionach osób straconych za wyznawanie zasad religijnych i
moralnych; ich los omówimy następnie. (Metody stosowanych tortur w ZSRR
były tematem pierwszego "Trybunału Sacharowa", który odbył się w Kopenhadze
od 17 do 19 października 1975 r. Pełny materiał znajduje się w zbiorze
"Świadectwa Trybunału Sacharowa o pogwałceniu praw człowieka w Związku
Radzieckim". Casa di Matriona, Mediolan 1976.)
***
"Kościół będzie prześladowany"
Kto od lat dziesięciu czyta biuletyn "Pro fratribus" lub inne pisma z tej
dziedziny, zna rozmiary prześladowań w Czecho - Słowacji czy w ZSRR i wie
również, w jaki sposób sprawdziła się przepowiednia Madonny z Fatimy.
Istnieje dziś na temat prześladowań tak wiele książek, napisanych przez
katolików i innych chrześcijan, że można nimi zapełnić całe biblioteki.
Ograniczę się więc do kilku następujących uwag.
W latach 1917-1939 podczas prześladowań Kościoła w ZSRR było
prześladowanych, represjonowanych i zamordowanych około 40 tysięcy kapłanów
i zakonników prawosławnych, wśród nich dwóch metropolitów i trzystu
biskupów i prałatów; 40 tysięcy kościołów i 21 tysięcy kaplic zostało
zniszczonych lub zbeszczeszczonych i zamienionych
na miejsca dla celów świeckich. (Statystyki zostały zaczerpnięte z Prot.
Polskij, "Novye mucenniki rossijskie", Jordanville (USA) 1949-1957.)
Podobnym prześladowaniom został poddany od 1945 Kościół katolicki na
Ukrainie, jak zaświadczył kardynał Josyf Slipyj: dwunastu biskupów, tysiąc
czterystu kapłanów, osiemset sióstr i tysiąc świeckich osób umieszczono w
więzieniu, gdzie wiele z nich zmarło. (Kongres "Kirche im Not" ("Pomoc
cierpiącemu Kościołowi"), Konigstein, lipiec 1980.) Co się tyczy mojej
ojczyzny, Słowacji, do historii prześladowań Kościoła weszło to, co
wydarzyło się w nocy z 13 na 14 kwietnia 1950 r. Około północy w całej
Czecho-Słowacji uzbrojona milicja wyrwała brutalnie ze snu dwa tysiące
zakonników, którym pozwolono wziąć ze sobą jedynie torbę z niezbędnymi
przyborami i, trzymając wymierzone w nich lufy, zmusiła do wejścia do
ciężarówek, jak gdyby byli niebezpiecznymi przestępcami. Po godzinach jazdy
przez nieznane okolice wyładowano ich w obozie koncentracyjnym. W ciągu
dwóch następnych lat ponad dziesięć tysięcy sióstr zostało w podobny sposób
wyrwanych ze szkół, z przedszkoli, szpitali, zakładów dla starców i z
internatów. Poczynając od lata 1950, pozostały otwarte jedynie dwa -
spośród dwunastu - seminaria. Następnie przyszła kolej na biskupów:
aresztowano wszystkich osiemnastu biskupów, jakich kraj posiadał: trzej z
nich znaleźli się w areszcie domowym, inni zostali przeważnie skazani na
dożywocie po sfingowanych procesach. W stosunku do siedemdziesięcioletniego
biskupa Spiszu - Jana Wojtasaka - zastosowano "wzgląd", skazując go nie na
dożywocie, a "jedynie" na trzydzieści lat!
Następnie zaczęto prześladować katolików świeckich działających w
stowarzyszeniach społecznych, w prasie, w akcji katolickiej. Została
zniesiona prasa i organizacje katolickie. Był to jedynie początek. W
Czecho-Słowacji istnieje dziś prawdziwy "apartheid" w stosunku do
wierzących, od dzieci do starców, wszyscy są oni obywatelami trzeciej
kategorii.
Już małe dzieci z chrześcijańskich rodzin często w przedszkolu odczuwają
oziębłość i "ciemną moc" komunistycznego ateizmu: ośmieszane i wyszydzane z
powodu swej wiary w Boga, nie mogą bronić się przed wychowawczyniami i
dziecięce łzy często są jedyną i możliwą reakcją. Poza tym apartheidem nie
brak w ostatnich latach wypadków drastycznych tortur i przemocą wywołanych
nagłych zgonów w ZSRR i CSSR. W ten sposób w styczniu 1981 r. zamordowany
został przez tajną policję ksiądz działający w podziemiu - Przemysł Coufal.
W końcu października około 150 uzbrojonych milicjantów wtargnęło do domu
wypoczynkowego dla księży na Morawach, wybijając drzwi. Spuścili ze smyczy
psy policyjne, zrewidowali nawet chorych i przetrząsnęli łóżka. Akcja ta
trwała od godziny 12.30 do poranka następnego dnia: napastnicy zmusili
starych księży do pozostania przez cały czas w pozycji stojącej,
"zarekwirowali" książki religijne i modlitewniki, pieniądze, zegarki, taśmy
magnetofonowe, maszyny do pisania, czekoladę, kawę i cukierki.
Taka jest w 1981 r. wolność religijna gwarantowana przez Konstytucję
czechosłowacką.
"Ojciec Święty wiele będzie musiał wycierpieć"
Wspomnę tu jedynie o dwóch faktach historycznych, które spowodowały
szczególne cierpienie Zastępcy Chrystusa, przepowiedzianych w Fatimie w
niezwykle jasny sposób; o wojnie (lub zagrożeniu wojennym) i niesłychanych
prześladowaniach chrześcijan. Łatwo dostrzec krzyż, który Papieże musieli
nosić i do tej pory noszą.
Benedykt XV, wybrany na Papieża 3 września 1914 r., a więc na początku
pierwszej wojny Światowej, już 1 listopada tego samego roku w swej
pierwszej encyklice "Ad beatissimi Apostolorum principis" wskazywał na brak
miłości, nieposzanowanie autorytetu, walkę klasową i chęć posiadania jako
na korzenie i przyczyny tragedii. Nie zważając na wrogość wojujących stron,
Papież starał się ulżyć cierpieniom wszystkich bez wyjątku ludzi i walczyć
o pokój bez względu na narodowość i wyznanie ścierających się wojsk.
Pierwszego sierpnia 1917 r. przedstawił on wszystkim stronom walczącym
propozycję długotrwałego pokoju, ale głos Następcy Chrystusa nie został
wysłuchany. Po zakończeniu wojny wysłał on pomoc dla Austrii, Niemiec, a
także dla Rosji, gdyż kraje te cierpiały głód. Nie przeszkodziły mu w tym
nawet prześladowania chrześcijan, rozpoczęte już wówczas w Rosji. Dopiero w
styczniu 1922 śmierć położyła kres cierpieniom Benedykta XV.
Szóstego lutego 1922 conclave obrało Papieżem kardynała Achille Ratti,
który przybrał imię Piusa XI. Już samo jego motto - "Pax Christi in Regno
Christi" Pokój Chrystusowy w Królestwie Chrystusa - mówiło o tym, jakie
zadanie uważa on za najważniejsze i godne poświęcenia wszystkich sił.
Encykliką "Ignis Ardens" z l4.III.1937 r. Pius XI odpowiedział na pogańską
i nieludzką ideologię narodowo-socjalistycznego rasizmu, a w pięć dni
później w encyklice "Divini Redemptoris" nie tylko potępił komunizm, lecz
wskazał też na środki, którymi należy przeciwdziałać tej fałszywej
ideologii odkupienia i niszczącej wszystko idei rewolucji.
Gruntownie wykształcony i dalekowzroczny politycznie, Pius XI zdawał
sobie dobrze sprawę, jak niepewny jest pokój. Nie zaniedbywał nigdy
wysiłków dla utrzymania pokoju; wciąż trawiła go obawa, że wybuchnie nowy
powszechny konflikt. Zmarł w przededniu drugiej wojny światowej, której
wybuch zbiegł się niemal z wyborem Eugenio Pacelliego. Nowy papież przyjął
imię Piusa XII, a jako motto obrał słowo "Opus justitiae pax" (pokój jest
dziełem sprawiedliwości), ogłaszając w ten sposób wielki program w epoce,
która była świadkiem najstraszliwszej wojny w historii powszechnej. W
pierwszych miesiącach swego pontyfikatu Pius XII czynił wszystko, by
zażegnać niebezpieczeństwo wojny, lecz nie zdołał zapobiec wybuchowi
tragedii, choć z siłą proroków zaklinał podżegaczy wojennych: "Biada
narodom, które wywołują wojnę!... Na drodze pertraktacji można uratować
pokój, wojna prowadzi jedynie do zniszczenia wszystkiego!".
Po wybuchu wojny, Papież utworzył Papieskie Dzieło Pomocy (Opera
Pontificia d'Assistenza) i papieską służbę informacyjną dla udzielania
wydajnej pomocy jeńcom wojennym, uchodźcom i deportowanym. Papież udzielał
szerokiej pomocy Żydom, dostarczał im środków finansowych i wszelkiego
innego oparcia. (Rassinier Paul, Die Operration "Stellvertreter", Monacbium
1966. Autor Francuz określa siebie jako przekonany ateista, ale uważa za
swój obowiązek odparcie - w oparciu o dokumentację historyczną - zarzutów
wysuwanych przeciwko Piusowi XII, że milczał na temat prześladowania Żydów)
Po zakończeniu wojny też nie nastąpił oczekiwany pokój. Narody Europy
Wschodniej znalazły się pod dyktaturą komunistyczną sowieckiego
imperializmu i wojna trwała tu dalej w formie walki przeciwko Bogu i
wiernym, jak działo się to w ZSRR już od 1917 r. Prześladowania chrześcijan
w krajach komunistycznych zmusiły Papieża Piusa XII do użycia
niepopularnego środka ekskomuniki, ogłoszonej 1 lipca 1949 r. przeciwko tym
wszystkim, którzy "aktywnie" popierają komunizm, by dokonać rozłamu w
Kościele i oderwać go od Rzymu w krajach, w których znajdowali się oni u
władzy. Do momentu śmierci Piusa XII, w październiku 1958 r.,; nie zmalały
prześladowania chrześcijan, ani nie nastał bardziej stabilny pokój. Wprost
przeciwnie! Jeden Bóg wie, ile Papież musiał z tego powodu wycierpieć. Jego
następcą został Jan XXIII, patriarcha Wenecji, kardynał Angelo Roncalli.
Zaledwie w trzy miesiące po wyborze, w końcu stycznia 1959, zwołał on Sobór
Powszechny dla dobra Kościoła. Wtedy pokój również był w
niebezpieczeństwie; na krótko przed śmiercią obdarzył on ludzkość encykliką
"Pacem in terris", która odbiła się szerokim echem i jest jak gdyby jego
testamentem. Ale wojna i dyskryminacja chrześcijan nie ustały. W ostatnich
dniach i godzinach, pełnych fizycznych cierpień, Papież Jan XXIII nie
chciał zażywać środków antybólowych, by złożyć "małą ofiarę" za pomyślność
Soboru, za prześladowanych chrześcijan i ich prześladowców, a przede
wszystkim za trwały i sprawiedliwy pokój.
W czerwcu 1963 jego następcą został kardynał Mediolanu Giovanni Montini,
który przybrał imię Pawła VI. Sobór trwał w dalszym ciągu, przysparzając
Papieżowi wiele trosk i obarczając go poczuciem ogromnej odpowiedzialności.
Ten pontyfikat również upływał pod znakiem ciągłej troski o utrzymanie
pokoju na świecie i pasterskiej pomocy uciskanym chrześcijanom wielu
krajów, które to zadania były dla Papieża ciągłym źródłem cierpienia.
W 1967 r. Paweł VI ogłosił dzień 1 stycznia światowym dniem pokoju, w
celu skłonienia wszystkich, a przede wszystkim wielkich tego świata, do
szczerego przejęcia się sprawą znalezienia drogi utrzymania sprawiedliwego
pokoju i do zobowiązania się wszystkimi siłami i z pełnym poczuciem
odpowiedzialności do osiągnięcia tego celu. "Postęp integralny jest nową
nazwą tego pokoju" - powtarzał Papież po ogłoszeniu encykliki "Populorum
progressio". Odwoływał się on w niej do sumienia świata, zwłaszcza
panujących i uprzywilejowanych, by zaangażowali się w rozwiązanie problemów
społecznych, zwłaszcza w krajach rozwijających się i tym samym zapewnili
sprawiedliwy pokój.
Jego wysiłki duszpasterskie w krajach Europy Wschodniej wywołały więcej
krytyki niż powodzenia, i to sprawiało mu szczególne cierpienie. W ten
sposób piętnaście lat jego pontyfikatu to ciągłe bezkrwawe męczeństwo: od
30 czerwca 1963 r. do 8 sierpnia 1978 r., święta Przemienienia i dnia jego
śmierci - dnia, który wyraźnie był niejako symbolem zasady: "per crucem ad
lucem", przez cierpienie do gwiazd.
Jego następcą został kardynał Wenecji Albino Luciani, który przyjął imię
Jana Pawła I. Pontyfikat ten był jednym z najkrótszych w historii, lecz
bynajmniej nie wolnym z tego powodu od bólów, cierpień i krzyża.
Jedynym pocieszeniem tego "Papieża uśmiechu" było to, że jego droga
krzyżowa jako Namiestnika Chrystusowego trwała tylko trzydzieści trzy dni.
Jego następca nosi imię Jana Pawła II. Bóle i cierpienia tego Papieża
zostały już opisane. Poza zasadniczym zadaniem Papieża: troską o Kościół,
podejmuje on wysiłki, zachować pokój na świecie i ocalić go od
niebezpieczeństwa wojny atomowej z jej apokaliptycznymi konsekwencjami. Jan
Paweł II głosił to światu wiele razy w jasny sposób i bez lęku. Uczynił to
w formie szczególnie dramatycznej podczas swej wizyty w lutym 1981 r. w
Hiroszimie i Nagasaki, po napisaniu wcześniej, w styczniu, memorandum do
przywódców wielkich mocarstw w sprawie utrzymania pokoju. Od początku
pontyfikatu nie przepuścił on żadnej okazji, by popierać siły pokoju i
dobra przeciwko siłom zniszczenia.
Jego pierwsza encyklika "Redemptor hominis" z 1979 r. jest Wielką Kartą
człowieka odkupionego przez Chrystusa; gdyby władcy i odpowiedzialni na
ziemi szanowali jednostki i społeczności jak pragnie tego encyklika,
oblicza świata byłoby zupełnie inne. Troska o zachowanie pokoju o człowieka
i jego godność są dla Jana Pawła II źródłem ciągłego cierpienia. Zamach na
niego przestraszył świat i stanowi szczyt cierpień, które Madonna w 1917 r.
w Fatimie przepowiedziała Papieżom. Czy dramat na placu Św. Piotra w 64
lata po pierwszym ukazaniu się Matki Boskiej w Cova da Iria, dokładnie tego
samego dnia i o tej samej godzinie, nie jest wystarczającym powodem, by
odnieść się poważnie do orędzia z Fatimy? "Ojciec Święty wiele będzie
musiał wycierpieć"...! Jakich znaków jeszcze oczekujemy z nieba?
***
"W końcu moje Niepokalane Serce zwycięży, Ojciec Święty zawierzy mi
Rosję, która się nawróci i nastąpi dla świata era pokoju"
Te słowa Matki Bożej usłyszało troje pastuszków 13 czerwca 1917 r., po
smutnych przepowiedniach wojen, prześladowań i klęsk głodowych. Według
nowego kalendarza liturgicznego Kościół obchodzi święto Niepokalanego Serca
Maryi następnego dnia po uroczystości Najświętszego Serca Jezusowego,
wracając w ten sposób do historycznych początków tego kultu, szczególnie
rozpowszechnionego we Francji w okresie średniowiecza. Św. Jan Eudes (XVII
wiek) zawsze wiązał w swych pismach liturgicznych serca Jezusa i Maryi -
przez dziewięć miesięcy serce Jezusa, Syna Bożego, biło pod sercem Jego
Matki w łonie Maryi. Związek ten nigdy nie został przerwany, wręcz
przeciwnie, umocnił się poprzez Wniebowzięcie Maryi z duszą i ciałem.
Maryja, Matka Pana, była pełna Łaski, to znaczy pełna Ducha Świętego.
Zupełnie wolna od grzechu jest Niepokalaną; jako taka objawiła się w
Lourdes 11 lutego 1858 r. Bernadecie Soubirous. Nabożeństwo i zawierzenie
Niepokalanemu Sercu Maryi doznały specjalnego bodźca od czasu pojawienia
się Matki Boskiej w Fatimie. 31 października 1942 r. Pius XII wystosował
orędzie radiowe do katolików Portugalii na zakończenie uroczystości
dwudziestopięciolecia ukazania się Najświętszej Panny trojgu dzieciom w
Cova da Iria. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Eugenio Pacelli został
konsekrowany na biskupa dokładnie 13 maja 1917 r., nie zdumiewa fakt, że
Papież pragnął przesłać osobiste pozdrowienia Portugalii i Fatimie z okazji
tego podwójnego jubileuszu.
8 grudnia tego samego roku Pius XII podczas uroczystego nabożeństwa w
bazylice św. Piotra poświęcił świat Niepokalanemu Sercu Maryi. Przy obydwu
tych okazjach Papież, odprawiając pochwalne modły do Madonny i krytykując
"neopogaństwo", uczynił krótką, lecz jednoznaczną wzmiankę o Rosji: "Daj
pokój narodom podzielonym przez błąd i niezgodę, zwłaszcza tym, które są Ci
szczególnie oddane, gdzie nie było domu, w którym nie znajdowałaby się
jedna Twoja ikona (którą teraz, być może, ukrywa się w oczekiwaniu na
lepsze czasy) i przyprowadź je z powrotem do jednej owczarni Chrystusowej
pod jednym pasterzem".
Ale poświęcenie "Rosji" Matce Bożej nastąpiło dopiero po zakończeniu
wojny, 7 lipca 1952, w liście apostolskim "Sacro vergente annos". (Graham
P. Robert TJ, "La profezia di Fatima e la Russia nella propaganda bellica
degli anni 1942-1945" (Przepowiednia Fatimy i Rosja w propagandzie wojennej
lat 1942-1945) w "Osservatore Romano", 5.II.1982 r. (wydanie niemieckie).
Wydaje mi się stosowne przytoczyć tu przynajmniej kilka wyjątków z tego
listu. Po ojcowskim pozdrowieniu "umiłowanych narodów Rosji", którym życzy
"zdrowia i pokoju w Panu", Pius XII tak pisze:
"Podczas gdy Rok Jubileuszowy zbliżał się szczęśliwie ku końcowi, kiedy z
boskiego zrządzenia dane Nam było ogłosić uroczyście dogmat o Wniebowzięciu
z duszą i ciałem Wielkiej Matki Bożej Maryi Panny, bardzo wiele osób z
różnych części świata wyraziło Nam swą najżywszą radość; nie zabrakło wśród
nich tych, którzy posyłając Nam listy z podziękowaniem usilnie prosili nas,
abyśmy poświęcili cały naród Rosji, wśród utrapień obecnej chwili,
Niepokalanemu Sercu Maryi Panny. Prośbę tę wypełniliśmy z ochotą...
Zdecydowanie potępiliśmy i odrzuciliśmy, jak wymaga tego Nasz urząd, błędy,
których nauczają poplecznicy komunistycznego ateizmu i które starają się
propagować z największą szkodą dla obywateli; My jednak nie odpychamy
błądzących, ale staramy się, by powrócili na łono prawdy i znaleźli się na
właściwej drodze... Dlatego też, by zostały wysłuchane łatwiej Nasze i
wasze modlitwy, by dać wam ponadto szczególny dowód Naszej nadzwyczajnej
życzliwości, podobnie jak kilka lat temu poświęciliśmy cały świat
Niepokalanemu Sercu Matki Bożej, tak obecnie w sposób szczególny poświęcamy
wszystkie ludy Rosji temu samemu Niepokalanemu Sercu, z głęboką ufnością,
że pod potężnym patronatem Maryi Panny spełnią się rychło pragnienia, które
zarówno My, jak i wy oraz wszyscy uczciwi ludzie wypowiadamy z myślą o
prawdziwym pokoju, braterskiej zgodzie i należytej wolności dla wszystkich,
a w pierwszym rzędzie dla Kościoła, by poprzez modlitwę, którą wznosimy
razem z wami i wszystkimi chrześcijanami, zwyciężyło i trwale się umocniło
zbawienne Królestwo Chrystusa w każdej części świata, które jest Królestwem
prawdy i życia, Królestwem świętości i łaski, Królestwem sprawiedliwości,
miłości i pokoju...".
List Apostolski nosi datę 7 lipca 1952 r., dzień święta Cyryla i
Metodego. List ten w całości, ale także jego wyżej cytowane fragmenty, dają
wyobrażenie o prześladowaniu chrześcijan w Rosji, a także świadczą o
miłości i trosce Piusa XII w stosunku do prześladowanych i prześladowców.
Jednocześnie ukazują wielką ufność, jaką Papież pokładał w Matce Bożej i
Jej ostatecznym zwycięstwie. Bieg wydarzeń potwierdził jego ufność i
nadzieję, że z pomocą Matki Bożej mogą zostać pokonane i przezwyciężone
wszystkie błędy i ateizmy.
"Rosja nawróci się"
Tak brzmi obietnica Madonny. Od 67 lat trwa budowa ateistycznej
"świątyni" Lenina i nawrócenie Rosji nie nastąpiło jeszcze. Ale proces jej
nawrócenia jest rzeczywistością, która z upływem czasu staje się coraz
bardziej oczywista. "Strażnicy grobu w Moskwie, Pradze, Warszawie i gdzie
indziej są poważnie zaniepokojeni pragnieniem Boga i wolności, które staje
się coraz potężniejszym krzykiem" - napisał w związku z tym w 1977 r.
ojciec Werenfried van Straaten, powszechnie znany apostoł biednych i
cierpiących, a także dobry znawca komunizmu.
We wspomnianym poprzednio liście, napisanym przez prawosławnych Rosjan do
Papieża w październiku 1978 r., czytamy: "Wasza Świątobliwość, Rosja będzie
wkrótce obchodzić tysiąclecie swego chrztu. Jakie dary złoży ona Panu z tej
okazji? Niemało było w Rosji Świętych, niemało Błogosławionych... W swojej
proroczej wizji rosyjscy Święci przewidzieli przyszłe próby i odrodzenie
Rosji. Nam przypadło zobaczyć początek tego odrodzenia, chociaż rysuje się
przed nami droga długa i trudna. To, czy droga ta okaże się owocna, wiele
będzie zależało od duchowej i konkretnej pomocy ze strony naszych braci
chrześcijan z Zachodu". (Russia Cristriana, marzec-kwiecień 9979.)
Jest już jasne i niewątpliwe, że Lenin i towarzysze nie zdołali położyć
kresu wierze w Boga, religii, Kościołowi: wprost przeciwnie. Nawet jeśli na
pierwszy rzut oka wyda się to niektórym nie do wiary, wzrosta prawdziwa
siła chrześcijan i Kościoła, wiara stała się głębsza, wspaniałomyślność
dochodzi aż do składania ofiary z własnego życia za wiarę. Chrześcijanie z
ZSRR i innych krajów bloku komunistycznego dawali i dają tego niezliczone
przykłady. (Na przykład Samizdat, "Cronaca di una vita nuova nell'URSS"
(Kronika nowego życia w ZSRR), Mediolan 1977.)
Potwierdza to raz jeszcze powiedzenie Tertulliana, że "krew męczenników
jest nasieniem nowych chrześcijan". Współczesne niewolnictwo, gorzki owoc
marksistowsko-leninowskiej ideologii komunizmu, niewątpliwie sprawiło, że
wielu ludzi szukało i szuka drogi do Boga i do Jezusa Chrystusa, drogi, na
której każdy może odnaleźć własną wewnętrzną wolność i godność.
W kraju, w którym narodziła się rewolucja komunistyczna, wiara jest żywa
nie tylko wśród ludzi starszych, jak się często uważa, lecz również wśród
średniego pokolenia, na co wskazują liczne procesy przeciwko prawosławnym,
katolikom, baptystom, zielonoświątkowcom w tym właśnie wieku.
Odejście od marksizmu, poszukiwanie sensu życia i zwrot w stronę Boga są
najbardziej widoczne wśród młodych, którzy należą już do trzeciego, a nawet
czwartego pokolenia po rewolucji październikowej. Wśród tych młodych
przeważają studenci i intelektualiści, którzy rozczarowani wobec oficjalnej
ideologii materialistycznej, odczuwają głód i pragnienie wartości
absolutnych i Boga. Ten zwrot u młodzieży w ZSRR stał się szczególnie
widoczny poczynając od lat siedemdziesiątych; mogę tu przytoczyć jedynie
kilka przykładów. Intelektualiści i studenci zbierają się potajemnie na tak
zwanych seminariach młodych, gdzie odbywają się dyskusje o Bogu i religii:
pierwsze z tych seminariów zostało zorganizowane w Moskwie w 1974 r., jego
organizator Aleksander Ogorodnikow był ciągle szykanowany przez władze,
następnie został aresztowany i skazany na sześć lat obozu koncentracyjnego
i pięć lat zsyłki. Podobne seminarium powstało w 1975 w Leningradzie pod
kierownictwem Tatiany Goryczewej. Istniało ono do lipca 1980 r., kiedy
została ona wygnana z ZSRR. Mówiąc o swoim nawróceniu i sytuacji wierzących
w ojczyźnie i na Zachodzie, powiedziała między innymi:
"Marksizm i w ogóle ideologia państwowa ukazały już u nas swoje prawdziwe
oblicze: jest to siła uśmiercająca i zabójcza, która niszczy wszystko, nie
tylko to, co jest chrześcijańskie i w ogóle antysowieckie, lecz po prostu
wszystko to, co żyje. My widzimy, że ta totalitarna ideologia wypowiada
wojnę życiu... Jesteśmy zadowoleni, że warunki, w których żyjemy, zmuszają
nas do szukania wartości absolutnych, gdyż wartości relatywne są
przerażające. My wszyscy (intelektualiści nawróceni na chrześcijaństwo)
pochodzimy z rodzin ateistycznych, w których jakakolwiek troska o wartości
duchowe była nieznana. Nasi rodzice są pokoleniem straconym, są
nieszczęśliwi i powinniśmy się za nich modlić! Moi rodzice obsypują mnie
wyzwiskami z powodu mojej religijności; wydaje mi się czasem, że nastąpiło
odwrócenie ról: oni są dziećmi, a ja ich mamą - muszę nauczać ich z
niesłychaną cierpliwością i milczeć... Stałam się chrześcijanką podczas
zwiedzania klasztoru w Pskowie. Klasztor żyje intensywnym życiem duchowym,
jest to wspaniałe centrum również cielesnych uzdrowień, poza uzdrowieniami
duchowymi... Dzisiejsze życie pełne jest hałasu, Ewangelia jest
milczeniem... Bóg zdolny jest sprawić, by z kamieni narodzili się synowie
Abrahama, nas też uczynił jego synami, chociaż byliśmy skamieniali ze
strachu i duchowego poniżenia. Wielu z nas stało się niespodziewanie
chrześcijanami i otrzymało z nieba szczególne objawienia. Lata całe nie
szukaliśmy Boga, gdyż nie znaliśmy Go, ale Bóg nas szuka i znajduje: taka
jest wielka prawda o naszym nawróceniu... Jedynie modlitwą możemy
przezwyciężyć absolutne zło; modlitwa w postaci stałego dialogu z Bogiem
jest dla nas obecnie bardziej naturalna od powietrza, którym oddychamy,
jest ona naszym zbawieniem. Ojcowie Kościoła stali się znowu naszymi
mistrzami; "Filokalia" ("Filokalia" słynny zbiór tekstów ascetycznych i
mistycznych Kościoła Wschodniego (filokalia: miłość piękna i dobra)) -
naszą codzienną lekturą. Doświadczenie naszego nawrócenia świadczy o tym,
że historią nie kierują siły ludzkie, lecz Duch Święty i że Kościół jest
silniejszy od jakiejkolwiek instytucji ludzkiej, a więc bramy piekielne go
nie zwyciężą". (Fragmenty z "Gesprache mit Goritschewa" (Rozmowy z
Goryczewą). O.J. Forg, Linz.)
O ile Tatiana Goryczewa mówi o swojej rosyjskiej ojczyźnie i Kościele
prawosławnym, to kardynał Josyf Slipyj, arcybiskup większy ukraińskiego
Kościoła katolickiego, wykazuje, jak dalece sprawdziły się przepowiednie
Madonny z Fatimy o nawróceniu się Rosji w odniesieniu do jego Kościoła. W
przytoczonym uprzednio sprawozdaniu o sytuacji ukraińskiego Kościoła
katolickiego (Kongres "Kirche in Not" ("Kościół w potrzebie"), Konigstein,
lipiec 1980.) czytamy:
"Pomimo prześladowań szalejących od 35 lat, mamy dowody na to, że nasz
Kościół, skazany na zagładę, nie tylko żyje, ale wręcz rozrasta się tak na
zachodniej, jak na wschodniej Ukrainie i wszędzie w Związku Radzieckim,
wszędzie, gdzie żyje nasza przesiedlona ludność, zwłaszcza zaś na Syberii.
Kościół nasz w Związku Radzieckim liczy co najmniej 4 miliony wierzących,
którzy są wierni Rzymowi. Ich wiara jest tak silna, że daje obfite owoce -
mamy księży, zakonników, siostry, wiele powołań i podziemną hierarchię.
Ateistyczny reżym nie zdołał zniszczyć wiary".
Wierni Litwy, jedynej republiki radzieckiej prawie całkowicie
katolickiej, zwrócili na sobie uwagę światowej opinii publicznej, od 1945
r., z powodu szczególnie silnego oporu głęboko zakorzenionego w ich wierze.
W latach siedemdziesiątych nastąpiły liczne procesy i wyroki zastosowane
wobec księży i odważnych ludzi świeckich oraz wobec grupy związanej ze
znanym od tej pory pismem podziemnym "Kronika litewskiego Kościoła
katolickiego". Nijole Sadunaite, współpracowniczka tego pisma, została
aresztowana 24 września 1974 r., a w czerwcu 1975 r. wytoczono przeciwko
niej proces przed najwyższym trybunałem litewskim. Od tej pory
międzynarodowa prasa zajęła się tą sprawą, będąc pod wrażeniem odważnej
samoobrony skarżonej. Nijole Sadunaite odmówiła odpowiedzi na pytania
sędziów, ponieważ nie czuła się winną oraz zrezygnowała z pomocy adwokata:
"Ponieważ, według was, jestem przestępczynią szczególnie niebezpieczną
dla dobra państwa i ponieważ nie mam zamiaru ściągnąć gniewu na głowę tych,
którzy powinni postarać się dla mnie o adwokata, ja z niego rezygnuję. Taki
jest jeden aspekt sprawy. Drugi natomiast polega na tym, że prawda nie
potrzebuje obrony, ponieważ jest wszechmocna i niezwyciężona. Jedynie
oszustwo i kłamstwo - bezsilne wobec prawdy - potrzebują broni, żołnierzy i
więzień dla przedłużenia swojej haniebnej władzy, a nawet to udaje im się
jedynie na czas ograniczony. Słusznie zostało powiedziane, że dyktatura
partii kopie sobie grób własnymi rękami. Ja za praworządność i prawdę
byłabym nawet skłonna poświęcić życie. Nie ma większego szczęścia od
cierpienia za prawdę i za ludzi. Dlatego też nie potrzebuję obrońców. Dziś
zbliżam się do wiecznej prawdy, Jezusa Chrystusa i przychodzi mi na myśl
czwarte błogosławieństwo: "Błogosławieni, którzy łakną i pragną
sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni". Jakżeż nie radować się, jeśli
wszechmocny Bóg obiecał, że światło zwycięży ciemności, prawda zaś błąd i
kłamstwo. By stało się to jak najprędzej, gotowa jestem nie tylko na
więzienie, ale i na śmierć".
Po rewolucji październikowej komunizm rozpowszechnił się nie tylko w
Rosji, lecz także w wielu innych krajach i wszędzie rozpoczął
prześladowania wierzących i religii. Zresztą również "nawrócenie Rosji" i
triumf Maryi nie ogranicza się do Rosji, lecz rozciąga się na wszystkie
kraje objęte "błędem Rosji" - komunistycznym ateizmem. To się odnosi na
przykład do Słowacji.
W 1950 r., po generalnym ataku na Kościół, ówczesny minister oświaty
Czecho-Słowacji, A. Cepicka, obarczony zadaniem jego likwidacji, oświadczył
pełen pychy:
"Kościół jest na kolanach, leży, otrzymał śmiertelny cios i koniec jego
jest bliski. Jest to tylko kwestia czasu" Z punktu widzenia czysto
ludzkiego wniosek ten był doskonale uzasadniony; w rzeczywistości reżym był
przekonany, że nastąpi koniec Kościoła poprzez zniszczenie jego struktury
administracyjnej, umieszczenie na marginesie lub zmuszenie do milczenia
jego najlepszych ludzi. Komuniści wierzyli, że siła Kościoła spoczywała
jedynie w jego organizacji, zgodnie z zasadą leninowską, że organizacja
jest wszystkim. Stąd ich przedwczesne poczucie zwycięstwa. Słowacki biskup
Eduard Necsey z Nitry, jeden z trzech biskupów nie poddanych parodii
procesu, lecz tylko aresztom domowym, po rozważeniu wszystkich
okoliczności, wyraził w 1952 r. następującą ocenę tego, co się wydarzyło:
"Nieprzyjaciele Boga wzięli pod uwagę wszystkie czynniki zmierzające,
według ludzkiego pojęcia, do zniszczenia Kościoła: większość biskupów,
tysiące kapłanów, zakonników i zaangażowanych ludzi świeckich skończyło w
więzieniach; nasze szkoły, nasze stowarzyszenia i prasa zostały
zlikwidowane i zabronione; dobra kościelne skonfiskowane, Kościół jako
organizacja został zupełnie sparaliżowany. Lecz nieprzyjaciele Boga i nasi
zapomnieli o jednym elemencie - o Duchu Świętym! I z tego powodu przegrają
bitwę. Pewien jestem, że nasz chrześcijański naród zwycięży, pozostanie
wierny Bogu i Kościołowi, gdyż zachowuje prawdziwą i głęboką cześć dla
Serca Jezusowego i dla Jego Matki...".
8 listopada 1981 r. Jan Paweł II złożył wizytę w Słowackim Instytucie
Świętych Cyryla i Metodego w Rzymie. Przemawiając w ich języku, Papież
podziękował drogim Słowakom za wierność dziedzictwu Apostołów i wezwał by
byli oni w dalszym ciągu wierni temu skarbcowi wiary swych przodków. Wizyta
ta ucieszyła Słowaków na całym świecie, lecz szczególną radość dała ona tym
czterem milionom spośród nich, które już od 36 lat znoszą w ojczyźnie
kalwarię wiary. Krzyż o dwóch ramionach, poprzednie godło państwa
słowackiego, zostało zastąpione przez nieprzyjaciół Boga przy końcu lat
50-tych czerwonym płomieniem, gdyż w leninowskiej świątyni nie ma miejsca
na symbol chrześcijański. Można zedrzeć krzyż ze ścian i emblematów, lecz
żaden reżym nie jest w stanie wydrzeć z serc ludzkich wiary, którą on
symbolizuje.
Po przeszło trzydziestu latach prześladowań chrześcijan w Słowacji, mojej
ojczyźnie, jest jednoznaczne, że nie miał racji minister oświaty w swej
pełnej pychy wypowiedzi, lecz miał ją pełen pokory biskup, który złożył swą
ufność w Bogu i Madonnie.
Pod koniec lat sześćdziesiątych i jeszcze bardziej w ciągu lat
siedemdziesiątych Zachód dowiedział się nie tylko o poszczególnych
odważnych chrześcijanach, jak na przykład o biskupie-robotniku Janie Korec,
ale o mnóstwie, zwłaszcza młodych ludzi, którzy w Czechosłowacji bez
strachu, otwarcie przyznają się do wiary w Boga i Kościoła. Latem 1979 r.
do "braci wolnego świata" został wystosowany następujący list:
"Drodzy nasi bracia,
my katolicy ze wschodniej Słowacji pozdrawiamy was jak najserdeczniej.
Korzystamy z okazji swobodnego pisania i w związku z tym opowiemy wam
trochę o naszym życiu. Zwracamy się do was jak do braci, którzy żyją w
lepszych warunkach i posiadają również więcej środków umożliwiających życie
duchowe. U nas jest brak tego wszystkiego, lecz cuda, które zdarzają się w
naszej ojczyźnie, są oczywiste. Słowacja podnosi głowę,
- chociaż jest nam absolutnie zabronione korzystanie ze środków masowego
przekazu,
- chociaż nie posiadamy dobrych książek religijnych,
- chociaż ci nieliczni księża, którym rząd zezwolił na odprawianie
nabożeństw, natrafiają na coraz większe trudności w pełnieniu swej posługi
i są izolowani, - chociaż w stosunku do nas, wierzących, stosowane są takie
same formy jak używa brutalny rasizm,
- chociaż wielu wierzących zostało zwolnionych z pracy za otwarte
wyznawanie wiary w Chrystusa,
- chociaż młodzi wierzący nie są przyjmowani do szkół wyższych i
uniwersytetów,
- chociaż młodzi i dorośli, którzy starają się przeżywać w sposób
odpowiedzialny swoje chrześcijaństwo, często bywają przesłuchiwani przez
służbę bezpieczeństwa i przez nią prześladowani,
- chociaż w stosunku do nas wierzących są stosowane formy terroru
psychologicznego, my żyjemy i pragniemy żyć w przyszłości zgodnie z naszym
ideałem - Chrystusem. Bracia, zaklinamy was: jeżeli macie możliwości
poinformowania innych o naszej sytuacji, uczyńcie to. Chcemy żyć jak
chrześcijanie. Niech się stanie wola Boża w tym, co nas dotyczy; lecz wy
pomóżcie nam, byśmy zdołali wytrwać".
Latem 1980 r. dotarł na Zachód długi "list młodych katolików słowackich
do chrześcijan wolnego świata", który odbił się szerokim echem. W pierwszej
jego części młodzi opisują nieograniczone roszczenia ateistycznego rządu
pod adresem Kościoła, który usiłuje całkowicie pozbawić go wolności i wydać
na pastwę bezprawia. W drugiej części odważnie przyznają się do własnych
przewinień i także do uchybień starszego pokolenia, wskutek których
zabrakło im odwagi do dawania świadectwa swojej wiary.
Oświadczają, że pragną tę sytuację zmienić przez prowadzenie życia
prawdziwie chrześcijańskiego na wzór pierwszych chrześcijan, a także przez
dawanie publicznego świadectwa wierności Chrystusowi.
W trzeciej i ostatniej części dają oni konkretny wyraz swej nadziei:
największą nadzieją jest żyjący Chrystus, który ma ogromne możliwości w
społeczeństwie nękanym od lat przez narzucony przez państwo ateizm i
rozczarowanym do marksizmu. List kończy się krótką modlitwą, którą
pragniemy tu przytoczyć w całości:
"Panie, ogromne są problemy, którym musi stawiać czoło Kościół na
Słowacji. Nieprzyjaciele nasi wydali już na nas wyrok, ale los nasz jest w
Twoich rękach. Panie, Ty jesteś naszą wielką nadzieją, Ty nadajesz sens i
siłę naszemu życiu. Dziękujemy Ci za dobro w przeszłości i w przyszłości.
Boli nas to, że nasi współobywatele uważają nas za nieprzyjaciół. Naprawdę
nie chcemy tego! Lecz nie chcemy i nie możemy również porzucić Ciebie.
Panie, pomóż nam, prosimy Cię o to, przezwyciężyć to rozdwojenie dla dobra
Kościoła i naszej ojczyzny".
Strajk głodowy seminarzystów w Bratysławie jesienią 1980 r., ich odważna
postawa wobec bezprawnej ingerencji władzy państwowej w życie seminarium i
program studiów teologicznych, jednym słowem, ich protest przeciwko
podporządkowaniu Kościoła państwu wstrząsnął nie tylko miejscowymi
komunistami, ale zdumiał też wielu na Zachodzie. Zarówno jedni, jak i
drudzy nie przypuszczali, by krok taki był możliwy w atmosferze od lat
naznaczonej szykanami, terrorem, pogróżkami.
Nietrudno byłoby przytoczyć inne przykłady z codziennego życia
chrześcijan na Słowacji, osób w różnym wieku - starszych ludzi i dzieci,
pełnych odwagi w swej wierze w Boga i wierności Kościołowi.
To, co obecnie się dzieje, pokazuje wyraźnie, że próba wyrwania Boga z
ludzkiego serca, z życia narodu lub jednostki zakończyła się fiaskiem; z
pewnością spowodowała wiele nieszczęść i dużo strat ilościowych dla
Kościoła, lecz on zyskał jakościowo w walce, która go oczyszcza. Poza
bezpowrotnym odejściem od marksizmu, zwłaszcza młodego pokolenia, od jego
przymusowego, mrożącego ateizmu i zwróceniem się w kierunku absolutnych
wartości duchowych, to znaczy Boga, wiele innych wydarzeń potwierdza w
zdumiewający sposób przepowiednie z Fatimy. Oto jedno z nich: jesteśmy w
Czecho-Słowacji przy końcu lat siedemdziesiątych. Profesor Jarosław
Dubnicky leży w łóżku oczekując śmierci. Były dziekan wydziału
filozoficznego w Bratysławie, publicysta i historyk marksistowski,
funkcjonariusz partyjny, który przez wiele lat ustawicznie zwalczał
Kościół, przedstawiając go w artykułach i książkach jako "reakcyjnego wroga
ludu". Na łożu śmierci rozmawia on ze znajomym człowiekiem o Bogu i
Kościele, używając terminologii całkowicie odmiennej od tej, do której się
zazwyczaj uciekał. Jego rozmówca jest niezmiernie zdziwiony, zastanawia się
nad tym i wreszcie opowiada o tym księdzu sprawującemu swój urząd
potajemnie. Ksiądz ten, który na początku lat pięćdziesiątych uczęszczał na
wykłady historii prof. Dubnickiego, postanowił odwiedzić swego byłego
profesora: "Panie profesorze, pan pewno nie przypomina już sobie swego
byłego studenta, ale ja dowiedziawszy się, że jest pan chory, postanowiłem
złożyć panu wizytę...". Chory jest wyraźnie zadowolony z tych odwiedzin i
rozmowa powoli staje się coraz bardziej serdeczna. W pewnej chwili gość
mówi grzecznie, lecz zdecydowanie: "Panie profesorze, przyszedłem przede
wszystkim po to, by odwiedzić pana jako chorego, lecz również i dla innego
powodu: Jestem księdzem i chciałbym panu pomóc w tej godzinie. Wiem,
że...". Profesor w tej chwili przerywa byłemu studentowi, jego wielkie oczy
napełniają się łzami, słowa powoli i z trudem wydobywają się z jego ust:
"Cały czas miałem nadzieję, że odwiedzi mnie ksiądz. Prosiłem Boga o
wybaczenie tego, co głosiłem publicznie przeciwko Niemu i Kościołowi. Bóg
okazał się silniejszy od mojego buntu i pan przybył tu w porę". Po tych
słowach nastąpiła pełna i szczera spowiedź, obejmująca czterdzieści lat. Po
przystąpieniu do Komunii św. profesor przez dłuższy czas modli się w
skupieniu do Jezusa Chrystusa, tego, którego zwalczasz przez całe niemal
życie. Następnie gorąco dziękuje swojemu byłemu studentowi i przed
pożegnaniem mówi mu, że to myśl o matce, ogromnie oddanej, Maryi Pannie,
pomogła mu zaufać Bogu. Jeszcze raz Matka Jezusa objawiła się jako
"schronienie grzeszników". Pewien jestem, że to wydarzenie nie mniej niż
mnie, zdumiało także, z odmiennych powodów, uniwersyteckich kolegów
towarzysza prof. Dubnickiego, z Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej,
którego profesor był przez wiele lat członkiem i ze Słowackiej Akademii
Nauk. Bóg ma wiele czasu i Jego miłosierdzie jest zawsze większe od naszej
niewierności i naszych grzechów.
W miesiąc później profesor zmarł i w niebie zapanowała większa radość z
jego nawrócenia niż z powodu dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych.
"Lecz w końcu`moje Serce Niepokalane zwycięży i Rosja się nawróci".
Nawrócenia tego typu są mniej znane niż te, o których szczególnie młodzi
ludzie otwarcie mówią, ale nie są przez to mniej znamienne i na równi z
poprzednimi stanowią potwierdzenie zwycięstwa Maryi, które jest w
ostatecznym rachunku zwycięstwem Jej Syna.
***
Czytelnicy, którzy znają orędzie z Fatimy, powiedzą być może w tym
miejscu, że moje omówienie przepowiedni i obietnic Madonny posiada luki.
Pragnę zwrócić uwagę, że już w rozdziale poprzednim opowiedziałem o cudzie
słońca - pierwszym potwierdzeniu przepowiedni Madonny, a także o "znaku
świetlnym" ze stycznia 1938 - zwiastunie nowej wojny światowej. Co się
tyczy obietnicy: "Portugalia zachowa prawdziwą wiarę", ograniczę się do
stwierdzenia, pomimo wielu gwałtownych zmian politycznych, jakie zaszły tam
w latach 1974-1975, komunizm nie zdołał usadowić się jako przeważająca siła
w ojczyźnie Fatimy, chociaż miał po temu większe możliwości niż w
jakimkolwiek innym kraju i chociaż cieszył się ogromnym poparciem ze strony
państw pozostających pod władzą następców Lenina. Pozostała w ten sposób
ostatnia przepowiednia i obietnica: "Jeśli zostanie uczynione to, o czym
wam mówię, wiele dusz zostanie zbawionych i nastąpi pokój. Lecz jeśli nie
przestanie się znieważać Boga...".
XVI.
Co robić?
Po przeczytaniu tych stron a zwłaszcza po krytycznym przemyśleniu
wydarzeń w Fatimie z 1917 r. i ich potwierdzeń danych przez historię, aż po
tragiczne popołudnie 13 maja 1981 r. na placu Św. Piotra, czytelnik zapyta,
być może, cóż może on i my wszyscy uczynić nie tylko dla przyśpieszenia
nawrócenia Rosji, lecz również i przede wszystkim dla zapewnienia
prawdziwego i sprawiedliwego pokoju, od którego zależy istnienie nie tylko
jednego państwa i kontynentu, lecz wręcz całej naszej planety.
Przez wspomniane już uprowadzenie samolotu, na parę dni przed zamachem,
jego sprawca chciał wymusić ogłoszenie "trzeciej tajemnicy Fatimy". Przy
tej okazji powstała nowa fala pogłosek, sensacyjnych plotek, złowróżbnych
przepowiedni: niektórzy twierdzili nawet, że Jan Paweł II wspomniał 17
listopada w Fuldzie o "trzeciej tajemnicy", co nie było prawdą. Ten, kto
wierzy w wydarzenia z Cova da Iria i ponadto pracuje, modli się i odprawia
pokutę według zaleceń orędzia z Fatimy, powinien trzymać się z daleka od
takich szkodliwych plotek i skupić się na sprawie zasadniczej: wezwaniu do
nawrócenia.
By położyć kres wszystkim fałszywym pogłoskom, kardynał Wiednia, Franz
Konig, poprosił o wypowiedź biskupa z Leiria (Fatima) Alberto Cosme do
Amaral, który przemawiając w wiedeńskiej Stadthalle 12 września 1981 r., w
obecności niemal 30 tysięcy wiernych, powiedział:
"W ostatnich czasach niejeden raz wymieniana była trzecia część tajemnicy
Fatimy, ja również zapoznałem się z tymi pismami i zmuszony byłem
wypowiedzieć się wiele razy w tej sprawie. Przebadałem uważnie te teksty,
pokazałem je także siostrze Łucji, a ona mi powiedziała: "Są to czyste
wymysły, nie ma to nic wspólnego z orędziem z Fatimy". Z tej racji nie
wierzcie, bracia i siostry, tym, którzy chcą przedstawić orędzie z Fatimy
jako złowrogie proroctwo. Wszystkie te pogłoski są fałszywe.
Wiadomo, że Matka Boża ujawniła 13 lipca 1917 r. małym pastuszkom
tajemnicę, która składa się z trzech różnych części. Franciszek i Hiacynta
wzięli ją z sobą do grobu. Łucja przechowała ją w sercu aż do 31 sierpnia
1941 r., kiedy, posłuszna rozporządzeniu ówczesnego biskupa Leiria, Jose
Correia da Silva, przedstawiła ją w formie zapisu. Biskup ogłosił pierwsze
dwie jego części już w 1942, a trzecią umieścił w zapieczętowanej kopercie.
Jego następca, biskup Joao Pereira Venancio, przekazał ją przez nuncjusza w
Lizbonie Papieżowi, by bardziej zachować tajemnicę. Kardynał Alfredo
Ottaviani, prefekt Św. Oficjum, oświadczył 11 lutego 1967 r., podczas
uroczystego posiedzenia "Pontificia Accademia Mariana Internationalis"
("Osservatore Romano" 13/14.II.1967), że Papież Jan XXIII w 1958 otworzył
ten list i że wspólnie go przeczytali. Jednocześnie dodał on, że jedynie
Papież mógł zadecydować, czy i kiedy treść tego listu może być podana do
publicznej wiadomości. Papież do tej pory tego nie uczynił.
Od dziesiątków lat przesłanie z Fatimy poddawane jest ocenie
specjalistów, pod ścisłą kontrolą Kościoła, w oparciu o dokumenty i pomoc
Łucji, która do tej pory żyje. Jako biskup sanktuarium w Fatimie oświadczam
wam, że orędzie z Fatimy pozostaje w pełnej zgodzie z Ewangelią oraz nauką
Hierarchii i że Kościół pojmuje i interpretuje je jako macierzyńskie
napomnienie Niepokalanego Serca Maryi, Matki Jezusa i Matki wszystkich
ludzi.
Naszym pierwszym zadaniem jest przekazanie ludzkości tego "ewangelicznego
orędzia modlitwy i pokuty", jak określił je Paweł VI. Biskupi, kapłani,
ludzie świeccy - wszyscy powinniśmy dać posłuch temu macierzyńskiemu
napomnieniu i wcielać je w życie, by nasz wiek znalazł właściwą drogę w
kierunku pokoju i Boga, który jeden może wypełnić pustkę ludzkiego serca i
uszczęśliwić nasz świat.
Gdyż jak mówi Augustyn: "Serce nasze jest niespokojne i nie znajdzie
spokoju, póki nie spocznie w Tobie, Boże mój"".
Dzięki biskupowi z Leiria za te jasne i wyjaśniające słowa. Orędzie z
Fatimy nie jest złowróżbnym proroctwem lub groźbą, pozostaje natomiast
napomnieniem dla całej ludzkości i gorącym apelem do wszystkich
chrześcijan, by przestali znieważać Pana.
"Jeśli nie zaprzestanie się znieważać Boga, nowa wojna, jeszcze
straszniejsza, wybuchnie podczas pontyfikatu Piusa XI".
Gdyby chrześcijanie wzięli na serio napomnienie macierzyńskiego serca
Maryi z Fatimy, z 13 lipca 1917 r., z pewnością, zaoszczędzone by im
zostały potworności drugiej wojny światowej, błędy i zbrodnie Rosji. Słowa
Maryi były jasne, a przepowiednie związane z warunkiem "Jeżeli nie
zaprzestanie się znieważać Boga...".
Napomnienie i ostrzeżenie są czymś odmiennym od pogróżki. Jeśli od 65 lat
należało odnieść się poważnie do słów Madonny, by uchronić ludzkość od
wielkich niebezpieczeństw, tym bardziej należy potraktować je poważnie
dzisiaj, biorąc pod uwagę katastrofy, jakie zagrażają ludzkości, jeśli
chrześcijanie zlekceważą apel z Fatimy o nawrócenie, o kształtowanie życia
według zasad wiary, a jednostki i grupy nie oczyszczą się i nie uwolnią od
"najbardziej haniebnej zbrodni, jaką może splamić się człowiek: nienawiści
do Boga" (Pius XII).
Przy takim podejściu orędzie z Fatimy jest propozycją łaski, którą Bóg
przekazuje przez Maryję, wskazując nam sposób uniknięcia katastrofy.
Wszystko to nie ma nic wspólnego z sianiem paniki i rozpowszechnianiem
katastroficznych przepowiedni - są to rzeczy odstręczające w równym
stopniu, jak optymizm niektórych ludzi, którzy uznają nasz świat za dobry i
sprawiedliwy, i przepowiadają jeszcze lepszą przyszłość. Wprawdzie jako
chrześcijanin staram się być optymistą w każdej trudności zwłaszcza jeśli
chodzi o mnie samego - ale jeśli spojrzę dalej i pomyślę na przykład o
zaprzyjaźnionych rodzinach i ich niewinnych dzieciach, o młodych, do
których należy przyszłość świata, stawiam sobie pełne niepokoju pytania...
***
Widmo krąży po świecie: nie chodzi tu już o wojnę "ograniczoną" atomową,
lecz o całkowite zniszczenie ludzkości. Jeżeli się pomyśli, że w całym
świecie ponad 50 tysięcy bomb atomowych jest gotowych do użycia, można
sobie wyobrazić prawdopodobne rozmiary apokaliptycznej katastrofy. Wszyscy
żyjemy na beczce z prochem i każdy szaleniec lub zbrodniarz może zapalić
jej lont.
Jesienią 1981 r. członkowie Papieskiej Akademii Nauk przygotowali
opracowanie na temat niebezpieczeństwa i konsekwencji ewentualnej wojny
jądrowej. Ojciec Święty przestał ten memoriał wraz z własnoręcznie
napisanym listem do przywódców państw - mocarstw atomowych, w którym prosił
ich o dokonanie wszystkich możliwych starań dla ustanowienia sprawiedliwego
pokoju i położenia kresu szalonemu wyścigowi zbrojeń. Z badań tych uczonych
wynika, że w wypadku wojny atomowej rozpadnie się cały system pomocy
lekarskiej i zaopatrzenia w żywność ludności oraz że nieliczni pozostali
przy życiu zapadną na nieuleczalne choroby. Można sobie łatwo wyobrazić, że
ci, którzy przeżyją, zazdrościć będą umarłym. A jednak wciąż, w różnych
częściach świata, toczą się wojny, walki partyzanckie, rewolucje połączone
z ogromnymi ofiarami, które, zważywszy grę interesów wielkich mocarstw,
niosą w sobie wielkie niebezpieczeństwo totalnego starcia z jego
apokaliptycznymi konsekwencjami. Poza tym w wielu częściach świata szaleje
najbardziej niesprawiedliwa z wojen, mająca często poparcie rządów i
opozycji: wojna przeciwko własnemu społeczeństwu i narodowi, wojna
przeciwko najbardziej bezbronnym istotom, jakie istnieją na świecie, wojna
przeciwko tym, którzy jeszcze się nie narodzili. Nie jest możliwe
ustanowienie pokoju na ziemi, co głoszą politycy o różnych poglądach przy
równoczesnym wypowiedzeniu wojny Bogu - jedynemu Panu życia i śmierci -
który określił życie jako święte i nietykalne?
Jeszcze jedna wojna szaleje w dzisiejszym społeczeństwie, w której nie
używa się materialnej broni, lecz idei, słowa mówionego i pisanego,
obrazów. Jeżeli się weźmie pod uwagę, że prawda jest bronią pokoju, podczas
gdy kłamstwo i oszczerstwo są bronią wojny, łatwo można sobie wyobrazić,
czym jest w codziennym życiu ten rodzaj wojny, w której strzela się bez
litości do osoby ludzkiej i jej godności, do różnych grup społecznych,
świeckich i kościelnych instytucji, a w ostatecznym rachunku do Boga, który
jest Prawdą.
Wiadomo również, że lud Boży, Kościół i jego głowa widzialna, tak na
wschodzie, jak na zachodzie, od lat stanowią ulubione cele napaści. Biorą w
nich udział nie tylko osoby dalekie od Boga i Kościoła, lecz niestety
nierzadko również i ci, którzy twierdzą, że należą doń, jak wykazują w
dostatecznym stopniu różne oświadczenia złożone tuż po zamachu. Uderzyło
mnie w sposób szczególny to, co przeczytałem na łamach miesięcznika
ukazującego się w językach polskim i angielskim w Chicago (Przegląd
Powszechny. Sodolis Marianus, polsko-katolicki miesięcznik, lipiec 1981,
n.6.): "Jan Paweł II jest w oczach niektórych katolików nieprzyjacielem
ludzi XX wieku, gdyż nie bierze pod uwagę ich potrzeb i wymagań. Katolicy
ci nie rzucają w niego kamieniami, lecz ich wyrażenia: "zamyka bramę
odnowie", "czyni niepewnym Kościół" mogą uderzyć równie boleśnie, jak
kamienie. Tego typu wypowiedzi pojawiły się wiele razy zwłaszcza w sprawie
Kunga. On i jego obrońcy chcieliby bezwstydnie zmusić Jana Pawła II do
relatywizacji dogmatycznych prawd i podstawowych zasad moralności,
odwołując się do wolności sumienia i do rzekomej konieczności
przystosowania etyki chrześcijańskiej do zmiennych tendencji współczesnej
cywilizacji. Wobec nieprzyjęcia ich żądań, głoszą oni, że Papież nie
rozumie sytuacji współczesnego człowieka, który w związku z tym "porzuca
ten bezlitosny Kościół, który w zasadzie powinien być jego oparciem". Osoby
te nie chcą zrozumieć, że trudności te nie są dziełem Kościoła, lecz tych,
którzy oddalili się od jego nauki i autorytetu. Obarczać Kościół
odpowiedzialnością za zło i nieszczęścia spowodowane złamaniem przykazań
boskich, wskazujących ludziom drogę do prawdziwego szczęścia, świadczy o
swego rodzaju perwersji intelektualnej i moralnej".
"Opieranie się Chrystusowi również ze strony tych, którzy siebie samych
mianują Jego naśladowcami i do Niego się odwołują, jest szczególną cechą
charakterystyczną czasu, w którym żyjemy" - stwierdził arcybiskup Krakowa
Karol Wojtyła w ostatnim rozważaniu podczas rekolekcji głoszonych Pawłowi
VI w 1976 r.
Inną jeszcze odmianą wojny lub lepiej - głębokim źródłem nieustannych
rozruchów prowadzących do wojny jest egoizm niektórych bogatych i możnych
tego świata, dla których bliźni jest wyłącznie środkiem i przedmiotem
zysku. Chęć zysku i władzy, zamiast dać korzyść człowiekowi, wywołuje
jedynie nędzę i wraz z nieszczęściem uchodźców i głodnych, przygotowuje
grunt dla komunistycznych złudzeń. W ten sposób liberalny ateizm, w formie
kapitalizmu, stwarza straszliwą nędzę niezliczonej ilości osób i rujnuje
biednych. Z drugiej strony komunizm ateistyczny od jego zrodzenia aż do
naszych czasów wykorzystuje nadzieję milionów proletariuszy, by roztoczyć
przed nimi przy pomocy fałszywych obietnic wizję ziemskiego raju i
jednocześnie podburza ich otwarcie do buntu przeciw Bogu i Jego królestwu.
Ale czy człowiek, który wypowiada i propaguje wojnę przeciw Bogu, może
uzyskać pokój?
Były kanclerz Republiki Federalnej Niemiec, Willi Brandt, po powrocie z
podróży do Moskwy jesienią 1981 r., oświadczył, że dowiedział się, iż "pan
na Kremlu" drży o pokój i uznał za fakt nie do pojęcia, iż na Zachodzie
wielu nie chce tego zrozumieć. Pewien dziennikarz skomentował to tak:
"Breżniew drży przede wszystkim wobec swego sumienia, wystarczy pomyśleć o
sieci obozów koncentracyjnych, jaka pokrywa jego posiadłości, o
Afganistanie, o Polsce. I cale narody drżą na myśl o "pokoju", jaki chcą
ustanowić i rozpowszechnić na świecie Breżniew i jego towarzysze". Jest to
kwestia zasad; nie ma potrzeby drżenia o pokój; kto drży nie posiada pokoju
wewnętrznego i jego strach powiększa strach innych ludzi.
Nie mając najmniejszego zamiaru wdawać się w polemikę, zwłaszcza natury
politycznej, nie można uniknęć postawienia sobie pytania: jak mogło się
stać, że w 12-13 lat po euforii Ost Politik (i "odprężenia"), której
koncepcja i realizacja powiązane są z nazwiskami Brandta i Breżniewa oraz
ich ścisłych współpracowników, świat dzisiejszy znajduje się w sytuacji
niebezpiecznej jak nigdy dotąd? Nikt nie chce negować dobrej woli
inicjatorów tej polityki, lecz nikt jednocześnie nie może zaprzeczyć, że w
jej ramach zostały popełnione fatalne kroki przeciwko prawdzie, których
gorzkie i niebezpieczne owoce zbieramy dopiero teraz. W rzeczywistości,
podczas gdy Brandt i jego współpracownicy chcieli pokoju, w rozumieniu
wolnego świata, ich kremlowscy rozmówcy dążyli do "pokoju sowieckiego",
dziecka marksizmu-leninizmu, w którym kłamstwo jest chlebem codziennym, a
zorganizowany terror "instrumentum regni". Jednostki i całe narody są przy
jego pomocy zmuszane do ślepego posłuszeństwa i absolutnego milczenia
cmentarzy. W ten sposób, podczas gdy ludzie Brandta chcieli przekonać
świat, że stworzyli podstawy dla silnego i trwałego pokoju, Kreml gromadził
tak ogromne ilości materiału zbrojeniowego, że mógł nim przestraszyć nie
tylko przeciwnika, lecz także samego jego wytwórcę! "Impii non habent
pacem" - mówi Pismo.
Do różnych rodzajów wojen poprzednio wymienionych dorzucę jeszcze
terroryzm w skali światowej; Lenin głosił go i propagował jako zasadniczy i
"pełnoprawny" środek w walce o wzniesienie nowej świątyni.
Zbrodniczy zamach terrorysty przeciwko Papieżowi, dramat na placu św.
Piotra pokazały całemu światu, do czego prowadzi ten rodzaj wojny, który
nie oszczędza nawet Chrystusowego Namiestnika. Znana postać telewizji
niemieckiej H. Rosenthal, wierzący Żyd, zauważył po zamachu: "Boję się o
ten nasz świat, skoro może zdarzyć się podobna rzecz". I nie był on
jedynym, który myślał w ten sposób.
Wróg Chrystusa chciał pozbawić życia Jego Namiestnika, ale w tej samej
chwili wystąpiła przed nim Niewiasta obleczona w słońce, Matka Jezusa,
zmieniając ustawienie ręki najbardziej wypróbowanego killera: stało się to
dokładnie 13 maja - w "dniu Fatimy". Maryja wiedziała o planie Szatana już
od 1917 i przekazała wiadomość o nim trojgu małym pastuszkom w Cova da
Iria: "Ojciec Święty będzie musiał wiele wycierpieć".
Pewien starszy proboszcz, zawsze umiarkowany i pełen humora, głębokiej
wiary i ufności, powiedział w dzień po zamachu: "Diabeł chciał przedstawić
Najświętszą Pannę jako kłamczynię, przez to, iż jeden z Jej najlepszych
synów miał zostać w czasie pełnienia swej pokojowej misji zabity przez
płatnego mordercę. W ten sposób, 13 maja, w dzień święta Matki Bożej,
dokładnie w 64 lata od Jej pierwszego ukazania się w Fatimie, próbował
szatan wykazać nie tylko wobec tysięcy pielgrzymów na Placu Piotrowym, ale
także wobec całego świata, że Jej przepowiednie i obietnice były
nieprawdziwe. Ojciec kłamstwa pomylił się jednak w swoich obliczeniach, jak
bywa zawsze, kiedy występuje on z Nią do walki".
Jeżeli weźmie się pod uwagę ten zbieg okoliczności oraz ostateczny cel
komunizmu - zdobycie świata, wówczas przestaje dziwić, że pokój na świecie
jest dziś tak bardzo niepewny. "Jeżeli zaspokojone zostaną moje życzenia,
Rosja nawróci się i nastanie pokój, w przeciwnym razie Rosja rozpowszechni
po świecie swoje niebezpieczne błędy i wywoła wojny i prześladowania" -
powiedziała Matka Boska 13 lipca 1917 r. To, co wówczas było aktualne, dziś
stało się niezmiernie pilne; w naszej dramatycznej sytuacji apel z Fatimy
nabiera charakteru pasa ratunkowego, który wszechmogący i miłosierny Bóg
ofiarowuje nam za pośrednictwem Maryi.
Żądania Maryi wobec trzech dzieci, a więc wobec nas, można sprowadzić do
trzech:
- modlić się nieustannie,
- czynić pokutę i unikać grzechu,
- pokutować za innych.
Modlić się nieustannie
Również ci, którzy podkreślają swój "chrystocentryzm" i usiłują
bezpośrednio naśladować Chrystusa, przyznają, że Zbawiciel modlił się i
pokutował za wszystkich.
Nic nie ukazuje wyraźniej ewangelicznego charakteru orędzia z Fatimy niż
to potrójne żądanie. Wezwanie do ciągłej modlitwy jest także przewodnią
myślą Ewangelii i jest jednocześnie tym wezwaniem, które Madonna z Fatimy
kierowała za każdym razem do trojga dzieci wraz z prośbą o odprawianie
pokuty za siebie i za innych.
Jeśli idzie o modlitwę, "Piękna Pani" za każdym razem, kiedy się
pojawiała, kładła szczególny nacisk na odmawianie Różańca, określając samą
siebie jako "Królowę Różańca". Dzieci potraktowały to zobowiązanie bardzo
poważnie i rozpoczęły odmawiać Różaniec kilka razy dziennie z ogromnym
zaangażowaniem. Wszyscy ci, którzy odmawiają tę prostą, i wspaniałą
modlitwę, rozważają nazywając ją "najkrótszą Ewangelią", znają jej wartość
i skuteczność. Największy apostoł młodzieży, św. Jan Bosco, wyznawał, że
jest gotów do zaniedbania dla ważnych powodów wszystkich codziennych
praktyk religijnych za wyjątkiem Różańca, nazywanego przez niego "modlitwą,
której Szatan boi się najbardziej".
Pani Różańcowa wiele razy ujawniła siłę otrzymaną od Boga nie tylko
odpowiadając na wielkie i małe prośby poszczególnych osób, lecz także w
historii Kościoła i świata. Niedawnym tego przykładem jest Austria, która
15 maja 1955 otrzymała suwerenność i niepodległość. W odpowiedzi na apel
jednego z ojców franciszkanów, (W 1947 r. franciszkanin ojciec Piotr
Pavlicek założył w Wiedniu "krucjatę ekspiacji Różańcowej", stowarzyszenie
modlitwy za świat, uznane przez austriacki episkopat. Sto siedem państw
odpowiedziało na wezwanie franciszkanina i od tej pory milion 950 tysięcy
osób ogłosiło, że są one gotowe do spełnienia trzech wielkich próśb Naszej
Pani z Fatimy. Na tydzień przed zamachem, 6 maja, Papież powiedział ojcu
Piotrowi: "Powinni osiągnąć liczbę dwóch milionów") 500 tysięcy Austriaków
odmówiło Różaniec za swoją ojczyznę i ówczesny kanclerz republiki Raab,
komentując to wydarzenie, w następstwie którego wszystkie wojska
okupacyjne, w tym także sowieckie, wycofały się z kraju, oświadczył: "Matka
Boska pomogła nam w uzyskaniu traktatu pokojowego".
Jeszcze wiele lat później dziwili się komunistyczni przywódcy w Moskwie
jak mogło dojść do tak szkodliwego politycznie i strategicznie kroku, tak
"niemarksistowskiej" decyzji ze strony Związku Radzieckiego. Po usunięciu z
władzy Chruszczowa w 1964 r. obciążono go także tym posunięciem. Panowie z
Krelma nie mogli zrozumieć, że przy tym główną rolę odgrywał Bóg i Matka
Boża, którzy nie mogli nie wysłuchać modlitw i zadośćuczynnej ofiary
miliona swoich dzieci z Austrii i zawieść ich ufności.
Papież Jan Paweł II jest wymownym przykładem tej głębokiej ufności w
Matkę Boską, w Jej pomoc przy rozwiązywaniu problemów światowych. Oto w
jaki sposób zwrócił się on do Madonny w Fatimie 13 maja 1982 r. po kazaniu
i dokonaniu aktu zawierzenia świata Niepokalanemu Sercu Matki Boskiej:
"O Matko, która znasz troski i cierpienia swoich dzieci, zwracam do
Ciebie pełne bólu błaganie, byś wstawiła się za pokojem w świecie, pokojem
między ludami, które w różnych rejonach świata powstają przeciwko sobie,
powodowane sprzecznymi interesami narodowymi lub walczą dokonując krwawych
aktów niesprawiedliwej przemocy.
Szczególnie błagam Cię, ażeby zakończył się konflikt pomiędzy dwoma
wielkimi krajami, którego sceną od zbyt wielu już dni są wody południowego
Atlantyku i który pociąga za sobą bolesne ofiary ludzkiego życia. Spraw, by
w końcu znalazło się sprawiedliwe i honorowe rozwiązanie tego konfliktu
zagrażającego obydwu stronom nieobliczalnymi konsekwencjami, a także i nade
wszystko, ażeby została przywrócona wyższa i głębsza harmonia, godna ich
historii, ich cywilizacji i chrześcijańskiej tradycji. Spraw, że ten
poważny i groźny konflikt zostanie szybko rozwiązany tak, ażeby moja
przewidywana podróż pasterska do Wielkiej Brytanii mogła szczęśliwie się
odbyć czyniąc zadość nie tylko mojemu pragnieniu ale także i tych
wszystkich, którzy gorąco tej wizyty oczekują i z całym oddaniem i sercem
ją przygotowali".
Niech czytelnik pozwoli mi tu na dygresję osobistą. Kiedy owego 13 maja
1982 r. w Fatimie Papież odmawiał tę gorącą modlitwę, znajdowałem się w
odległości 20 metrów od niego. Mnie, człowiekowi "małej wiary", wydawało
się, że Jan Paweł II okazywał zbyt dużo ufności. "Ojcze Święty, wojna
szaleje, Twoja podróż do Anglii będzie możliwa tylko dzięki jakiemuś
cudowi, jeśli ten cud, o który teraz prosisz, nie nastąpi, poddasz w
wątpliwość przed całym światem pośrednictwo Matki Boskiej". W ten sposób
rozmyślałem w duchu. Dowiedziałem się później, że nie tylko ja rozmyślałem
w ten sposób, ale podobnie myśleli inni współpracownicy Papieża, bardziej
od niego "ostrożni". Wiadomo, co wydarzyło się następnie: Papież odbył swą
podróż do Anglii, a wkrótce potem również i do Argentyny (do obu krajów
pozostających w stanie wojny). Wojna zakończyła się. Modlitwa białego
Pielgrzyma z Rzymu i milionów wiernych, którzy odpowiedzieli na jego
wezwanie, została wysłuchana.
Modlitwa, a szczególnie różańcowa, jest niezawodną bronią, która dochodzi
do nieba prędzej niż rakiety, daje błogosławieństwo Boże i prawdziwy pokój,
a nie jak one - śmierć i zniszczenie.
Papież podczas swej apostolskiej podróży do Niemiec zwrócił się do
kapłanów i seminarzystów w Fuldzie, 17 listopada 1980 r.: "Zmuszeni
jesteście stwierdzić wraz ze mną, że w ciągu ostatnich lat w parafiach
waszych częstotliwość przystępowania do sakramentu pokuty bardzo się
zmniejszyła. Gorąco was proszę, a nawet zaklinam was: zróbcie wszystko, by
indywidualna spowiedź stała się czymś naturalnym dla każdego, kto przyjął
chrzest. Do tego zmieniają liturgie pokutne, które w praktyce kościelnej
odgrywają znaczną rolę, ale które nie mogą zastąpić spowiedzi
indywidualnej. Wy sami starajcie się przystępować regularnie do sakramentu
pokuty". Według "Osservatore Romano" z listopada 1981 r. (wydanie polskie),
Papież Jan Paweł II przystępuje do sakramentu pokuty co tydzień.
Czynić pokutę i unikać grzechu
"Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię" (Mk 1, 15).
Stulecie nasze przejdzie do historii jako epoka największej rewolucji
technicznej i jej zdobyczy na ziemi, na morzu i w przestrzeni, ale
jednocześnie jako wiek największego barbarzyństwa. Wystarczy wspomnieć o
dwóch wojnach światowych, oraz o wielu innych nieludzkich okrucieństwach
naszego wieku. Niektórzy nazywają go również wiekiem grzechu przeciwko
Duchowi Świętemu w związku z jego otwartą wojną przeciwko Bogu i, jako
konsekwencja tego, przeciwko człowiekowi.
"Gdyby wasze grzechy były czerwone jak szkarłat, staną się białe jak
śnieg" - mówi Pismo Święte, uznając skruchę za jedyny warunek. Miłosierdzie
Boże rzeczywiście przerasta każdą ludzką nikczemność i każdy grzech.
"Ludzie powinni przestać obrażać mojego Syna, który już i tak bardzo jest
obrażany. Tę uwagę powtarzała Matka Boża w Fatimie wiele razy. Czy nie
brzmi ona jak echo wołań Jana Chrzciciela lub Proroków?
"Nawróćcie się do mnie całym sercem, bowiem jestem łaskawy i miłosierny"
(J1 2, 12-13).
Obraz miłosiernego Ojca, który bez względu na nasze uchybienia kocha nas
w dalszym ciągu, oczekuje nas z otwartymi ramionami i wszystko wybacza,
zachęca nas do nawrócenia się za pośrednictwem spowiedzi.
W 1949 r. niektórzy wysocy funkcjonariusze komunistyczni z różnych krajów
Europy Wschodniej będących pod władzą Moskwy zebrali się w Karlovych Varach
dla opracowania wspólnej strategii przeciwko Bogu i Jego Kościołowi.
Obradom przewodniczył znany radziecki minister spraw zagranicznych, Walerij
Zorin. Później, w latach siedemdziesiątych, jeden z tych towarzyszy ciągle
jeszcze na wysokim stanowisku - wojownik przeciwko Bogu i Kościołowi
wyraził się w wąskim kręgu przyjaciół z pełną złośliwości radością, nie
pozbawioną zdumienia: "My zwalczamy Kościół katolicki przy pomocy
wszystkich dostępnych środków. Lecz jednej rzeczy nie zdołaliśmy jeszcze
osiągnąć: odwieść ludzi od spowiedzi. Wiemy bardzo dobrze, że niejeden z
naszych niższych urzędników i nawet niejeden milicjant chodzą potajemnie do
księdza na spowiedź. Kto z naszych postępuje w ten sposób, nie jest już
jednym z "naszych". Na Zachodzie Kościół z własnej winy dał sobie tę
najsilniejszą broń odebrać".
Opierając się na osobistym doświadczeniu z okresu od 1948 do 1963 r., jak
również na świeżych wiadomościach z mojej ojczyzny, Czecho-Słowacji (ale to
samo odnosi się również do Polski, Litwy itd.), muszę przyznać rację - z
ich ideologicznego, ateistycznego punktu widzenia.
Faktem jest, że w tych parafiach, gdzie gorliwi kapłani respektują dawną
tradycję słuchania spowiedzi w pierwszy piątek i pierwszą sobotę miesiąca,
życie religijne pozostaje silne, a wiara wręcz umacnia się i
rozpowszechnia, pomimo walki z religią i dyskryminacji osób wierzących.
Można by na to przytoczyć wiele przykładów.
Prócz sakramentu pojednania jako podstawowego warunku pokuty, który rodzi
w sercu pokój z Bogiem, i bliźnim, istnieje jeszcze szereg praktyk
pokutnych choćby wspomnieć takie, jak: cierpliwie znoszenie codziennego
krzyża, choroby, starość i samotność. Jakież przykłady mogliby przytoczyć
księża z życia chorych!
W ostatnim czasie powraca do praktyki tradycyjna, klasyczna forma
pokuty-post. W naszym świecie dobrobytu wielu całkowicie o tej formie
zapomniało. Obecnie ponownie zaczyna ona nabierać znaczenia. Nie mamy tu na
uwadze postu w celach kuracyjnych, aby utrzymać linię, lecz mówimy o poście
jako o środku dla uzyskania mocy Bożej i Światła Ducha Świętego. Ten rodzaj
pokuty praktykuje w krajach wschodnich wielu ludzi, a to w tym celu, aby
mieć siłę, by przetrwać prześladowania oraz aby modlitwą i postem wyprosić
łaskę nawrócenia dla innych, a szczególnie dla swoich prześladowców.
Podczas 87 Dnia Katolików Niemieckich, który odbywał się w Dusseldorfie
na początku września 1982 roku, wielkie zainteresowanie wzbudził list
młodych katolików słowackich. (Zob. Pro Fratribus z 1982, nr 40) Na
początku lipca tego roku, z okazji narodowej pielgrzymki do Lewoczy, we
wschodniej Słowacji, młodzież słowacka napisała list adresowany do
Katolickiej Młodzieży Niemieckiej w Dusseldorfie. Ludzie młodzi, stanowiący
około 70% stutysięcznej rzeszy pątników, nazwali tę pielgrzymkę swoją
pielgrzymką. Zwrócili się oni z gorącą prośbą do młodych chrześcijan w
Dusseldorfie: "Nie zapominajcie o nas, módlcie się za nas, pośćcie w
naszych intencjach". Następny fragment listu wskazuje nie tylko na
aktualność postu, ale zarazem potwierdza grzech naszego stulecia przeciwko
Duchowi Świętemu.
"Żyjemy w czasie niepewnym" w czasie stałego ryzyka, a nawet otwartego
prześladowania wierzących ze strony systemu politycznego, który jak u nas
tak i wszędzie, gdzie doszedł do władzy czy to w sposób krwawy czy
bezkrwawy wszędzie i zawsze szkodliwie, konsekwentnie i z wyrafinowaniem
gnębi wszystkich, którzy świadomie stoją po stronie Boga i Jezusa
Chrystusa, Kościoła i wolności sumienia. W historii ludzkości nigdy nie
było takiej radykalnej konfrontacji z wrogiem wszystkiego co przypomina
Boga, wieczność i wartości duchowe.
Ten system zmuszał i wciąż zmusza do jednoznacznego oświadczenia: wierzyć
lub nie, wyznać Boga lub się Go zaprzeć, Kościół opuścić lub pozostać w nim
ze wszystkimi konsekwencjami z tym związanymi. Wszelka dyplomacja,
chociażby ta, którą stosują nasi księża słowaccy z ruchu pokojowego "Pacem
in terris", prowadzonego pod auspicjami władzy ateistycznej, jest
serwilizmem wobec nieprzyjaciół Boga, jest współpracą w dziele niszczenia
Kościoła.
Dotykamy tu bardzo wrażliwego punktu w życiu naszego Kościoła. Aby pomóc
tym księżom wyzwolić się z niebezpiecznego "objęcia wrogów", zdecydowaliśmy
się w tym roku sięgnąć do środków szczególnie skutecznych. W ramach
przygotowania do uroczystości Zesłania Ducha Świętego zorganizowaliśmy 24
godzinną akcję modlitwy i ścisłego postu, by w ten sposób uprosić księżom z
ruchu "Pacem in terris" światło Ducha Świętego i siłę, by zdołali dźwigać
wszelkie ciężary i zadania nałożone im przez stan kapłański".
Nie jest to bynajmniej jedyny przykład, ale wyraz szeroko stosowanej
praktyki. Innym przykładem jest chociażby fakt, że po zamachu na Papieża
utworzyły się grupy młodych, które intensywnie modlą się i odbywają ścisłe
posty w celu jego uzdrowienia. Później ci młodzi ludzie organizowali akcje
które polegały na tym że zawsze ktoś z tych grup pościł i modlił się w
intencji Ojca Świętego, by w przyszłości został on uchroniony od takich lub
podobnych zamachów.
"Nawracajcie się i czyńcie pokutę". Wezwanie to odnosi się przede
wszystkim do nas, którzy określamy siebie jako uczniów Jezusa oraz synów
Boga i Kościoła.
Warunkiem koniecznym dla rozpoczęcia "metanoi" (nawrócenia się,
przemiany) jest uznanie siebie samego za grzesznika.
Nowoczesna mentalność, pozostająca w niewoli konsumizmu i moralnego
permisywizmu, pragnęłaby zaprzeczyć istnieniu zła, istnieniu grzechu. Lecz
w miarę jak zaprzecza ona ich istnieniu, rozpowszechniają się one coraz
szerzej, i to nawet wśród chrześcijan. Zaprzeczać istnieniu zła i grzechu
to najkrótsza, lecz jednocześnie najbardziej fałszywa droga w kierunku
samousprawiedliwienia. Wielu kapłanów twierdzi, że nierzadki jest wypadek,
kiedy to na wezwanie do spowiedzi słyszy się odpowiedź: spowiadać się, z
czego? "Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i
nie ma w nas prawdy" (1 J 1, 8).
Ojciec Flawian, polski franciszkanin, od 25 lat spowiednik w Bazylice św.
Piotra, oświadczył w wywiadzie dla Radia Watykańskiego po zamachu na
Papieża: "Przedziwny jest Bóg w swoich dziełach. On dopuścił, aby to się
stało, by później w Kościele i w świecie tryumfował. Słuchając spowiedzi w
różnych językach, zauważałem zaraz po zamachu wiele nawróceń. Ludzie
przebudzili się. Ten dopust Boży był potrzebny, aby wstrząsnął ludzkością i
dał jej poznać gdzie jest prawda, a gdzie kłamstwo, sprawiedliwość i
niesprawiedliwość, miłość i nienawiść. Swoją krwią i cierpieniem Ojciec
Święty dotknął sumienia świata, a nawrócenia z tego okresu były tak liczne,
że spowiednicy byli przeciążeni. Oby Bóg dał, aby to żniwo rozszerzyło się
na cały świat"
Pokutować za innych
Jak wiemy od trojga dzieci z Fatimy i jak zostało to następnie ponownie
potwierdzone przez Siostrę Łucję, pierwsze słowa wypowiedziane przez Piękną
Panią w Cova da Iria brzmiały: "Czy chcecie co dzień ofiarować krzyże,
którymi Pan was obdarzy, dla zbawienia grzeszników?". A następnie: "Módlcie
się wiele i ofiarujcie wiele ofiar za grzeszników, gdyż wielu dostaje się
do piekła dlatego, że nikt nie modli się i nie poświęca się za nich".
Pewnego razu po odczycie, jaki wygłosiłem do sióstr na temat
prześladowania chrześcijan i wyjaśnieniu, że było ono zapowiedziane przez
Madonnę z Fatimy, matka przełożona zwierzyła mi się:
- Ojcze, czy rzeczywiście powinniśmy modlić się za tych, którzy czynią
zło chrześcijanom, prześladują ich i wtrącają do więzienia?! To jest
niemożliwe! Mogę Ojca zapewnić, że ja nigdy tego nie robiłam i robić nie
będę.
- Matko, Matka chyba żartuje?
- Nie, mówię poważnie. Jak można modlić się za kogoś, kto nienawidzi Boga
i Jego Kościół, i wyrządza niesprawiedliwość i zło naszym braciom?
- Matko, czyż nie czytała Matka nigdy Ewangelii, która żąda "Miłujcie
waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują" (Mt 5,
44)? Któż miałby się modlić za nich, jeżeli nie my? Chrystus oddał życie
dla wszystkich ludzi. Na krzyżu modlił się za swych oprawców: "Ojcze,
przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią". I już, gdy był na krzyżu, Jego
miłość i nieskończone miłosierdzie dały owoce: nawrócenie się złoczyńcy,
który został wraz z Nim ukrzyżowany. A św. Szczepan, pierwszy męczennik?
Czy on także nie modlił się za swych zabójców, podczas gdy młodziutki
Szaweł, który później nawróci się i stanie wielkim Apostołem, pilnował jego
szat? Jakżeż wielu prześladowców stało się i staje gorącymi naśladowcami
Chrystusa dzięki tej postawie przebaczenia i modlitwy.
Matka przełożona zamilkła, skupiona i zamyślona. W końcu, jak gdyby
przepraszając mnie, powiedziała: "Ojcze, w świetle tego, co zostało
powiedziane, postaram się modlić za nieprzyjaciół Pana. Może w ten sposób
będę mogła choć trochę przyczynić się do nawrócenia Rosji".
Siostra Łucja, jedna z trojga dzieci, które ujrzały Matkę Boską, żyjąca
do dziś, wypowiadała się i pisała wiele razy o Rosji, zapewniając, że modli
się codziennie za ten kraj. W jednym z jej listów do Rosjan z 1950 czytamy:
"Nasza Matka Niebieska kocha ten naród i ja również go kocham: zgodnie z
głębokim pragnieniem Jej Niepokalanego Serca ja również gorąco pragnę
powrotu Rosji na właściwą drogę. Wiem, że naród rosyjski jest wielki i
wielkoduszny, posiada bogatą kulturę i zdolny jest do obrania drogi
sprawiedliwości, prawdy i dobra. Kiedy zobaczyłam życzliwość Matki Boskiej
w stosunku do tego narodu, zaczęłam uważać go za bratni, nie pragnę
niczego, jak jego zbawienia. Wiem, że prawdziwa wiara, wiara w Chrystusa,
jest żywa wśród was, że są wśród was dusze wybrane, które w rękach Boga są
narzędziem zbawienia dla tych, którzy się od Niego oddalili. Nikt lepiej od
was nie może wypełnić tego wielkiego powołania... Nie jest to zadanie na
jeden dzień, ale na wiele lat pracy i modlitwy. W końcu jednak przyjdzie
zwycięstwo Niepokalanego Serca Maryi! I szczęściem naszym będzie
świadomość, że my też trochę pracowaliśmy i cierpieliśmy dla tego wielkiego
triumfu. Nie ustawajcie w pracy dla zbawienia waszego narodu i waszej
ojczyzny".
14 maja 1982 r. w Fatimie, po wizycie Jana Pawła II, dzięki Jego
Ekscelencji Biskupowi Pawłowi Hnilicy miałem nadzwyczajną okazję rozmawiać
z siostrą Łucją ponad godzinę. Uderzyła mnie nie tylko jej jasność duchowa,
lecz również jej optymizm przejawiający się za każdym razem, gdy poruszała
temat Rosji i jej przyszłości. Nie znaczy to jednak, by siostra Łucja nie
była zatroskana o teraźniejszość i przyszłość świata. Chociaż była
powściągliwa w rozmowie, nie potrafiła ukryć swego smutku i cierpienia, że
apel Maryi z 1917 r. nawołujący do nawrócenia i pokuty nie był przyjęty i
realizowany w dostatecznym wymiarze zarówno przez chrześcijan jak i
duszpasterzy. Krótko mówiąc chodzi o znany warunek: "Jeżeli wypełnicie moją
prośbę, Rosja się nawróci i na świecie zapanuje pokój. Jeżeli zaś nie,
wtedy...".
Znany szkocki komunista Hamisch Frazer wyznał: "Nie szukałem wiary,
wprost przeciwnie, zwalczałem ją gwałtownie, gdziekolwiek się z nią
spotykałem. Nic nie było mi bardziej obce od myśli, bym stał się
katolikiem. Jeśli posiadam dziś wiarę mimo mojego silnego oporu przekonany
jestem, że zawdzięczam to wyłącznie modlitwie innych ludzi".
Fraser w interesujący sposób odnalazł wiarę właśnie w Fatimie a potem
zagłębił się w poznawaniu orędzia Matki Bożej. Jako dawny komunista
rozważał bardziej niż ktokolwiek inny te proroctwa z Fatimy, które odnoszą
się do teraźniejszości i przyszłości Rosji. Powiedział między innymi:
"Wiem, że modlitwa może nawrócić Rosję; ale czy nawróci się ona czy nie,
czy dojdzie do trzeciej wojny światowej czy nie, wszystko to zależy od
odpowiedzi, której udzielimy na pytanie: czy jesteśmy gotowi do uczynienia
tego, o co nas prosi Matka Boża? Zbrodnie komunizmu wywołane są także przez
naszą ospałość, obojętność, brak wierności i odwagi. Kiedy przyjmiemy na
siebie całą naszą odpowiedzialność komunizm stanie się bezsilny".
Fraser nie jest wyjątkiem; wielu byłych komunistów i ateistów znalazło
Boga dzięki modlitwom innych osób. Ta modlitwa jest naszym obowiązkiem a
zarazem, przywilejem, który nakłada na nas ogromną odpowiedzialność. Troje
dzieci z Fatimy wypełniło to zadanie i dało przykład światu. Każdy
chrześcijanin może uczynić to samo, co zrobiło troje dzieci i na tym
właśnie polega niezwykłość orędzia z Fatimy, że nawet chorzy, opuszczeni,
cierpiący i maluczcy mogą mieć udział szczególny w tym planie zbawienia dla
naszego trudnego stulecia.
Boska sprawiedliwość wyraziła się również w fakcie, że Maryja wybrała
najbardziej maluczkich, lecz nie wyłączyła nikogo i w ten sposób dzisiaj
każdy, kto modli się, czyni skruchę i pokutuje za grzechy dla dobra pokoju
i nawrócenia grzeszników, należy do największych dobroczyńców ludzkości.
Trzy prośby Pięknej Pani z Fatimy: nie ustawać w modlitwie, ofiarować się
za innych i pokutować mają znaczenie historyczne, ale jak mi się wydaje
osobiście, ta ostatnia prośba ma szczególne znaczenie, bowiem w niej Bóg za
pośrednictwem Matki swojego Syna domaga się naszej współpracy. Od
spełnienia tej prośby zależy czy współcześni nieprzyjaciele Boga (czy to
walczący ateiści o marksistowskich poglądach na Wschodzie lub Zachodzie,
albo jacyś inni wrogowie Kościoła i Boga, do których na Zachodzie należą
masoni) znajdą drogę do Boga, albo swoją haniebną walką przeciwko Bogu i
uczniom Jezusa, w jakiś inny sposób będą zatruwać świat lub zagrażać
pokojowi w świecie. W każdym razie jako chrześcijanie nie możemy się
uwolnić od naszej historycznej odpowiedzialności.
***
Hamisch Fraser były hiszpański rewolucjonista, niegdyś walczący ateista,
otrzymał później laskę nawrócenia. Jako zaangażowany chrześcijanin i znawca
fatimskiego orędzia, wie dlaczego łączy problem nawrócenia Rosji
(dzisiejszy Związek Radziecki) i pokoju w świecie czy wojny apokaliptycznej
z orędziem Matki Bożej w Fatimie. Rozwiązanie tego problemu zależy od
spełnienia Jej prośby. "Kłamstwo komunizmu jest kłamstwem bezbożnictwa. W
tym tkwi źródło wszelkiego zła", napisał kiedyś Berdjajew, który najpierw
miał wielkie sympatie w stosunku do rewolucji komunistycznej, dzięki jej
obietnicom socjalnym. Później stał się jednym z największych jej krytyków.
Chociaż bezsensowny i olbrzymi arsenał broni zarówno na Zachodzie jak i
na Wschodzie stanowi hańbę i prawdziwe zgorszenie dla ludzkości - to jednak
jest to kosztowna i dla świata niebezpieczna "zabawka" - nieszkodliwa bez
uruchomienia ludzkimi siłami. Kiedy jednak rozumujemy krytycznie i w
kontekście historii, dowiadujemy się, że od rewolucji październikowej 1917
r., z chwilą wstąpienia na arenę dziejową komunizmu, według relacji pisma
"Le Figaro", zginęło 143 milionów ludzi, ponieważ Rosja, Związek Radziecki,
rozszerzyła swoje błędy przemocą na cały świat i nadal je szerzy oraz
pragnie kontynuować ekspansję przemocy aż do końcowego zwycięstwa, mamy
słuszne powody do obaw. (143 miliony zabitych to liczba o wiele wyższa od
liczby wszystkich zamordowanych w ostatnich dwóch wojnach światowych. W
rzeczywistości jest to już trzecia wojna światowa, którą prowadzi komunizm
przeciwko ludzkości (C.P. Clausen).). Te obawy rodzą się nie tyle z tych
zapasów broni, ale raczej dlatego, że w większości magazynami tej broni
dysponują tacy ludzie, którzy już w czasie rewolucji październikowej
wypowiedzieli walkę przeciwko Bogu i przeciwko wszystkiemu co święte,
walkę, z której nie zamierzają zrezygnować. Tu widzę największe
niebezpieczeństwo, ponieważ -jak mówi Pismo św. "impii nori habent pacemo -
(bezbożnicy nie zaznają spokoju). Owi ludzie bez względu na ich
bezpośrednią lub pośrednią winę, jako członkowie ideologii wrogiej Bogu
oraz tego systemu, który według słów Lenina: "Na ruinach buduje nowe
świątynie", mogą stać się narzędziem w rękach przeciwnika Bożego. Jemu
wyraźnie zależy na tym, aby zniszczyć dzieło Stwórcy, to znaczy stworzenie
- a ponadto zniweczyć dzieło odkupienia i w ten sposób przedwcześnie
unicestwić świat. Ale o tym może zdecydować tylko Wszechmogący i Miłosierny
Bóg.
"Ty bowiem powołałeś świat do istnienia ze wszystkimi jego mocami i
poddałeś go wpływom czasu. Człowieka stworzyłeś na swój obraz i poddałeś mu
cały świat i powierzyłeś mu dzieło swojej mocy. Ty wyznaczyłeś człowieka,
aby panował nad ziemią i służył Tobie, swojemu Panu i Stwórcy, a natchniony
pięknem Twojego dzieła, nieustannie Cię wychwalał. Przez Chrystusa Pana
naszego... Ty przyniosłeś nam ocalenie i zbawienie naszej ludzkiej
śmiertelności przez wcielonego Syna", tak głosi Kościół światu treścią
niedzielnych prefacji.
Suwerenność i miłość Boga nie wyklucza jednak automatycznie cierpienia,
nędzy, katastrofy i wojny, które ludzie wzajemnie sobie zadają.
Jeżeli jednak przyznamy, że komunizm w świecie jest biczem Boga dla
ludzkości za to, że my, chrześcijanie, zawiedliśmy Go, więc szerzenie się
komunizmu jest dalszym dowodem naszej ospałości, lenistwa (Fraser) i naszej
obojętności wobec wołania Matki Bożej z Fatimy. W tym my chrześcijanie
musimy odnaleźć klucz do rozwiązania problemów światowego pokoju i
przetrwania ludzkości.
Biskup Józef Graber już przed laty w czasie swojego kazania mówił z
zaskakującą jasnością o naszym osłabieniu tempa: "Kiedy wiem, że ten świat
może być zniszczony, że wiele narodów może ulec zagładzie wskutek użycia
współczesnej broni atomowej, biologicznej czy chemicznej, co jest możliwe,
a z drugiej strony wiem na pewno, że my posiadamy moc, by nie dopuścić do
zniszczenia świata potęgą modlitwy, pokuty i zadośćuczynieniem Bogu przez
akt oddania się Sercu Bożemu i Niepokalanemu Sercu Matki Bożej oraz przez
codzienną modlitwą różańcową według życzenia Maryi z 1917 r. w Fatimie,
wtedy moim najświętszym obowiązkiem jest wykorzystać te właśnie środki.
Jeżeli je zaniedbam, siebie samego czynię współwinnym za wyniszczenie
narodów. Zaniedbanie modlitwy, pokuty i zadośćuczynienia Bogu - mówię to ze
świętym przekonaniem - jest zbrodnią przeciwko ludzkości". I odwrotnie
trzeba powiedzieć: "Każdy, kto dziś modli się, pości, wynagradza Bogu za
sprawiedliwy pokój w świecie, co więcej, za pokój ludzkich serc z Bogiem,
za nawrócenie nieprzyjaciół Boga, ten jest największym dobrodziejem
ludzkości. Dzięki Bogu jest już wielu takich, którzy od lat codziennie
modlą się gorliwie, pokutują i wynagradzają Bogu w duchu orędzia z Fatimy
prywatnie w domach lub publicznie w miejscach pątniczych przy różnych
okazjach. To rodzi w nas nadzieję i ufność, a zarazem jest apelem
skierowanym szczególnie do duchownych, by tak uczyli swoich wiernych w
parafiach oraz do biskupów, aby to samo czynili we własnych diecezjach".
Oby chrześcijaństwo wzięło sobie do serca słowa Maryi z Fatimy, które
powiedziała podczas trzeciego objawienia 13 lipca 1917 r.: "Kiedy
wypełnicie moje prośby, Rosja się nawróci i nastanie pokój", bowiem w
przeciwnym razie nadal obowiązuje macierzyńskie napomnienie: "Jeżeli nie,
Rosja rozszerzy swoje błędy w świecie i rozpęta wojnę i prześladowanie
Kościoła" - a to macierzyńskie napomnienie jest przerażająco aktualne.
Przyszła wojna między dwoma mocarstwami przyniosłaby śmierć milionów
ludzi na świecie i niewyobrażalnie groźne następstwa dla tych, co
pozostaliby przy życiu, którzy zazdrościliby zmarłym. Pomimo tego nie
powinniśmy wpadać w fatalizm czy panikę. Trzeba, abyśmy tym bardziej byli
zaangażowani i wzięli na serio apel maryjny nawołujący do nawrócenia. W ten
sposób przyczynimy się do obrony i utrzymania pokoju w świecie.
To wszystko nie ma być z lęku przed utratą życia, ale w trosce o wieczne
zbawienie.
Troje małych dzieci: Łucja, Hiacynta i Franciszek, byli gotowi przyjąć
każdą ofiarę nie dlatego, by siebie ocalić, ale dla zbawienia biednych
grzeszników, aby nie utracili na zawsze wiecznego szczęścia - Boga, oraz by
uniknęli piekła i wiecznego cierpienia.
Jeśli już nam brakuje niewinności dziecięcej, powinniśmy tym bardziej być
gotowi do podjęcia ofiar, ponieważ znamy skutki naszych grzechów - i tym
bardziej brać pod uwagę apel Matki Boskiej. Powinniśmy się ofiarować za
najbiedniejszych z biednych, to jest za tych, którzy nienawidzą Boga. W ten
sposób najpełniej wypełnimy prośbę Matki naszego Zbawiciela, który swoją
krew przelał za nas wszystkich. Konsekwencją tego byłby pokój w świecie.
XVII.
Jan Paweł II w Fatimie
Poprzez swą wizytę w Fatimie Jan Paweł II nie tylko potwierdził związek
pomiędzy zamachem na niego a objawieniem w Cova da Iria, lecz pokazał
całemu światu znaczenie i aktualność tego orędzia. Sprawiło to wielką
radość tym wszystkim, którzy znając orędzie z Fatimy, traktowali je
poważnie.
W środę 12 maja 1982 r., zaraz po przybyciu na ziemię portugalską w
Lizbonie i po ucałowaniu jej, Papież oświadczył: "Przybyłem do Portugalii
dla spełnienia żywionego od dawna życzenia, życzenia Pasterza Kościoła
pragnącego zapoznać się bezpośrednio z Fatimą", a po przybyciu do Fatimy w
następujący sposób mówił o związku między orędziem z Fatimy a zamachem: "Od
dawna przybycie do Fatimy było moim zamiarem, o czym mówiłem po przylocie
do Lizbony; ale kiedy przed rokiem na placu Św. Piotra miał miejsce zamach,
gdy odzyskałem świadomość, myśli moje pobiegły natychmiast ku temu
Sanktuarium, ażeby Sercu Matki Bożej złożyć podziękowanie za uratowanie
mnie od niebezpieczeństwa. We wszystkim, co się wydarzyło, zobaczyłem -
stale będę to powtarzał - specjalną opiekę macierzyńską Matki Bożej. I
poprzez zbieg okoliczności - a proste zbiegi okoliczności nie istnieją w
planach Bożej Opatrzności - dostrzegłem takie wezwanie, a być może
zwrócenie uwagi na orędzie, które przed 65 laty stąd wyszło za
pośrednictwem dzieci z pokornego, wiejskiego ludu, tak właśnie powszechnie
znanych: trojga pastuszków z Fatimy".
Podczas Mszy św. 13 maja w Fatimie Papież wyraził swe myśli w formie
jeszcze bardziej obszernej:
"...Przybywam więc tutaj w dniu dzisiejszym, gdyż właśnie w tym dniu
ubiegłego roku, na placu Świętego Piotra w Rzymie, został dokonany zamach
na życie papieża, co zbiegło się w tajemniczy sposób z datą pierwszego
objawienia w Fatimie, które miało miejsce w dniu 13 maja 1917 r. Daty te
spotkały się z sobą w taki sposób, że musiałem odczuć, iż jestem tutaj
przedziwnie wezwany. I oto dzisiaj przybywam. Przybywam po to, ażeby na tym
miejscu, które, jak się wydaje, zostało szczególnie wybrane przez Matkę
Boga, dziękować Bożej Opatrzności... ".
Jan Paweł II przemawiał pod wrażeniem osobistego gorącego uczucia
wdzięczności a zarazem jako Głowa Kościoła, pouczył nas wszystkich o tym,
jak należy włączyć objawienie Fatimskie do zbawczego planu. Rozwija
szczegółowo doktrynę "macierzyństwa Madonny", nawiązując do słów, które
Chrystus wypowiedział na krzyżu: by Matka Jego przyjęła Jego ulubionego
ucznia i by uczeń ten również wziął Ją do siebie". W słowach tych Papież
widzi "cudowny testament", na mocy którego "Matka Boga stała się matką
człowieka"... I następnie dodaje: "W świetle tajemnicy duchowego
macierzyństwa Maryi starajmy się zrozumieć to niezwykłe orędzie, które
zaczęło do świata docierać z Fatimy od dnia 13 maja 1917 roku, a
przedłużyło się przez sześć miesięcy aż do 13 października tegoż roku... ".
Pozostając przy tym, że "Kościół zawsze głosił i nadal głosi, iż Objawienie
Boże zostało doprowadzone do końca w Jezusie Chrystusie, który jest jego
pełnią... i "nie należy się już spodziewać żadnego nowego objawienia
publicznego przed chwalebnym ukazaniem się Pana"" (Konstytucja Dei Verbum,
4). Wszelkie objawienia prywatne - a Fatima jest takim - Kościół ocenia i
osądza wedle kryterium ich zgodności z tym jedynym Objawieniem publicznym.
Jeżeli Kościół przyjął orędzie z Fatimy, to przede wszystkim dlatego, że
zawiera ono prawdę i wezwania, które są w swej zasadniczej treści prawdą i
wezwaniem samej Ewangelii.
"Nawracajcie się (czyńcie pokutę) i wierzcie w Ewangelię" (Mk 1, 15) - są
to pierwsze słowa Mesjasza skierowane do ludzkości. Orędzie z Fatimy jest w
swej zasadniczej osnowie wezwaniem do nawrócenia i pokuty, podobnie jak w
Ewangelii".
Z drugiej strony Fatima nie jest zwykłym powtórzeniem znanego orędzia
ewangelicznego:
"Wezwanie to wypowiedziane jest na początku XX stulecia - i do tego
stulecia też jest szczególnie skierowane. Pani orędzia zdawała się ze
szczególną przenikliwością odczytywać "znaki czasu", znaki naszego czasu...
Wezwanie do pokuty łączy się - jak zawsze - z wezwaniem do modlitwy.
Zgodnie z wielowiekową tradycją, Pani orędzia fatimskiego wskazuje na
Różaniec, który słusznie można określić jako "modlitwę Maryi". Modlitwę - w
której Ona sama czuje się szczególnie zjednoczona z nami. Sama modli się z
nami. Tą modlitwą zostają objęte sprawy Kościoła, Stolicy świętego Piotra,
sprawy całego świata. Nade wszystko grzesznicy, aby się nawrócili i
zbawili, a także dusze w czyśćcu".
Słowa orędzia zostały skierowane do dzieci w wieku od 7 do 10 lat.
Dzieci, podobnie jak Bernadetta z Lourdes, są szczególnie uprzywilejowane w
tych objawieniach Matki Boga. Stąd też język jest prosty, na miarę ich
zrozumienia. Dzieci z Fatimy stały się rozmówcami Pani orędzia, a także Jej
współpracownikami. Jedno z tych dzieci jeszcze żyje. Kiedy Chrystus
powiedział na Krzyżu: "Niewiasto, oto syn twój" (J 19, 26) - w nowy sposób
otworzył Serce swej Matki. Niepokalane Serce. Objawił Jej nowy wymiar
miłości i nowy zasięg miłości, do którego została wezwana w Duchu Świętym
mocą ofiary Krzyża.
W słowach fatimskich zdajemy się odnajdywać ten właśnie wymiar
macierzyńskiej miłości, która swoim zasięgiem ogarnia całą drogę człowieka
do Boga - i tę, która wiedzie poprzez ziemię, i tę, która prowadzi poza
ziemię - zwłaszcza przez czyściec. Troska Matki Zbawiciela jest troską o
dzieło zbawienia: dzieło Jej Syna. Jest troską o zbawienie - o wieczne
zbawienie - wszystkich ludzi. Gdy od daty 13 maja 1917 roku mija już 65
lat, trudno nie dostrzec, że ta zbawcza miłość Matki ogarnia swoim
zasięgiem w jakiś szczególny sposób nasze stulecie. W świetle miłości
matczynej rozumiemy całe orędzie Pani z Fatimy. To, co wprost sprzeciwia
się drodze człowieka do Boga - to grzech, trwanie w grzechu, wreszcie
negacja Boga. Programowe wykreślenie Boga ze świata ludzkiej myśli.
Oderwanie od Niego całej ziemskiej działalności człowieka. Odrzucenie Boga
przez człowieka... Czyż Matka, która całą potęgą miłości płynącą z Ducha
Świętego pragnie zbawienia każdego z nas, - może milczeć o tym, co temu
zbawieniu sprzeciwia się u samych podstaw? Nie, nie może! Dlatego orędzie
Pani z Fatimy, tak bardzo macierzyńskie, jest równocześnie mocne i
stanowcze. Wydaje się surowe. Tak, jakby mówił Jan Chrzciciel nad brzegami
Jordanu. Wzywa do pokuty. Przestrzega. Nawołuje do modlitwy. Zaleca
różaniec... Przedmiotem troski Matki Odkupiciela są wszyscy ludzie naszej
epoki - a zarazem społeczeństwa, narody i ludy. Społeczeństwa zagrożone
odstępstwem od Boga. Zagrożone demoralizacją. Wszak upadek moralności
niesie z sobą upadek społeczeństwa".
Przygotowując i wzmiankując następnie "Akt zawierzenia i poświęcenia
Matce Bożej", który zostanie wypowiedziany przy końcu nabożeństwa
eucharystycznego, Papież objaśnia jego sens:
"Poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi - to znaczy przybliżyć się za
pośrednictwem Matki, do samego Źródła Życia, które wytrysło na Golgocie. To
Źródło wciąż tętni odkupieniem i łaską. Wciąż się w Nim dokonuje
zadośćuczynienie za grzechy świata. Wciąż jest ono Źródłem nowego życia i
świętości. Poświęcić świat Sercu Maryi, Niepokalanemu Sercu Matki - to
znaczy wrócić pod Krzyż Syna. To znaczy więcej: odnaleźć ten świat w
przebitym Sercu Zbawiciela. Potwierdzić jego Odkupienie u samego Źródła.
Odkupienie jest zawsze większe niż grzech człowieka i "grzech świata". Moc
Odkupienia przerasta nieskończenie całą skalę zła, jakie jest w człowieku i
w świecie. Serce Matki jest tego świadome, jak żadne inne serce w całym
wszechświecie: widzialnym i niewidzialnym. I dlatego wzywa. Wzywa nie tylko
do nawrócenia, wzywa do korzystania z Jej matczynej pomocy, aby powrócić do
Źródła Odkupienia".
Jan Paweł II podkreśla ciągłość tej praktyki w tradycji Kościoła,
przedstawiając związek między przepowiedniami z Fatimy i Rosją:
"Treść wezwania Pani z Fatimy jest tak głęboko zakorzeniona w Ewangelii i
całej Tradycji, że Kościół czuje się tym orędziem wezwany. Kościół dał temu
wyraz przez Sługę Bożego Piusa XII (którego dniem konsekracji biskupiej
stał się dokładnie dzień 13 maja 1917 roku), który poświęcił Niepokalanemu
Sercu Maryi rodzaj ludzki, a zwłaszcza ludy Rosji... Z czym dzisiaj staje
wobec Bogurodzicy w Jej fatimskim sanktuarium Jan Paweł II - następca
Piotra, kontynuator dzieła Piusa i Jana, i Pawła, szczególny dziedzic
Soboru Watykańskiego II? Staje odczytując z drżeniem serca owo wezwanie do
pokuty, do nawrócenia - wezwanie żarliwe Serca Maryi - które rozbrzmiewało
w Fatimie 65 lat temu. Tak. Odczytuje je z drżeniem serca, bo widzi, jak
bardzo wielu ludzi i społeczeństw, jak wielu chrześcijan poszło w kierunku
przeciwnym niż wskazywało orędzie Pani z Fatimy. Grzech zyskał tak bardzo
prawo obywatelstwa - a negacja Boga rozprzestrzeniła się w ludzkich
światopoglądach i programach! Ale właśnie dlatego to ewangeliczne wezwanie
do pokuty i nawrócenia wypowiedziane słowami Matki, jest nadal aktualne.
Jeszcze bardziej aktualne niż 65 lat temu. I jeszcze bardziej naglące...".
Następca Piotra staje tutaj zarazem jako świadek olbrzymich cierpień
człowieka, jako świadek zagrożeń narodów i ludzkości na miarę
apokaliptyczną. Te cierpienia stara się ogarnąć własnym, słabym ludzkim
sercem, gdy znajduje się wobec tajemnicy Serca Matki, Niepokalanego Serca
Maryi. W imię tych cierpień, ze świadomością zła, jakie narasta w świecie i
grozi człowiekowi, narodom, ludzkości - następca Piotra staje tutaj z tym
większą wiarą w odkupienie świata, w tę Miłość zbawczą, która jest zawsze
większa, zawsze potężniejsza od wszelkiego zła.
Jak wielu jest dzisiaj, w tym również wśród chrześcijan, tych, którzy
sami ogłaszają się jako tłumacze "znaków czasu!". Papież tłumaczy je tu w
pełni swego autorytetu w świetle Fatimy, czerpiąc z orędzia ostrzeżenia,
apele, nadzieje i obietnice dla całej ludzkości. Następnie zawierza
ludzkość Matce Bożej, błagając Ją o przyjęcie tego "wołania nabrzmiałego
cierpieniem ludzi".
Akt zawierzenia i poświęcenia Matce Bożej z Fatimy
Po mszy św. Jan Paweł II dokonał aktu poświęcenia świata Matce Bożej i
Matce ludzkości uroczystą modlitwą, którą odmawiał: "...Pod Twoją obronę
uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko!... W poczuciu tej jedności (z
wszystkimi pasterzami Kościoła) wypowiadam słowa niniejszego Aktu, w którym
raz jeszcze pragnę zawrzeć "nadzieje i obawy" Kościoła w świecie
współczesnym. Przed czterdziestu laty, a także w dziesięć lat później, Twój
sługa Papież Pius XII, mając przed oczyma bolesne doświadczenia rodziny
ludzkiej, zawierzył i poświęcił Twemu Niepokalanemu Sercu cały świat, a
zwłaszcza te narody, które stanowiły przedmiot Twej szczególnej miłości i
troski. Ten świat ludzi i narodów mam przed oczyma również dzisiaj, kiedy
pragnę ponowić zawierzenie i poświęcenie dokonane przez mojego Poprzednika
na stolicy Piotrowej: świat kończącego się drugiego tysiąclecia, świat
współczesny, nasz dzisiejszy świat!".
W Akcie tym zostają również wymienione przede wszystkim narody - ofiary
plagi komunizmu przepowiedzianej przez Matkę Bożą w Fatimie: "W szczególny
sposób zawierzamy Ci i poświęcamy tych ludzi i te narody, które tego
najbardziej potrzebują...", jakże nas przeto boli wszystko, co w Kościele,
w każdym z nas, jest przeciwne świętości i poświęceniu! Jakże nas boli to,
że wezwanie do pokuty, nawrócenia, modlitwy nie spotkało się i nie spotyka
z takim przyjęciem jak powinno! Jakże nas boli, że tak ozięble
uczestniczymy w dziele Chrystusowego Odkupienia!... O Serce Niepokalane!
Pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które tak łatwo zakorzenia się w sercach
współczesnych ludzi - zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży już
nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogi ku przyszłości!".
W pełnej przejęcia modlitwie Papieża wyraźne jest echo przepowiedni i
obietnic Matki Bożej z Fatimy. Papież rozmawia z Matką Niebieską głębią
swego serca strapionego problemami naszego świata. W Niej pokłada całą swą
nadzieję i kończy ten Akt szeregiem "wybaw nas!" Od głodu i wojny - wybaw
nas! Od wojny atomowej, od nieobliczalnego samozniszczenia, od wszelkiej
wojny - wybaw nas! Od grzechów przeciw życiu człowieka od jego zarania -
wybaw nas! Od nienawiści i podeptania godności dziecka Bożego - wybaw nas!
Od wszelkich rodzajów niesprawiedliwości w życiu społecznym, państwowym i
międzynarodowym - wybaw nas! Od deptania Bożych przykazań - wybaw, nas! Od
usiłowań zadeptania samej prawdy o Bogu w sercach ludzkich - wybaw nas! Od
grzechów przeciw Duchowi Świętemu - wybaw nas! Wybaw nas!
Jak podczas przedstawienia dramatycznego, które zmierza ku zakończeniu,
głos Jana Pawła II przybiera na sile w formie crescendo, które panuje nad
placem wypełnionym milionem milczących, poruszonych do głębi pielgrzymów,
biorących udział w tym, co się odbywa. Jego ostatnie słowa brzmią jak
okrzyk dawnego proroka: "Przyjmij, o Matko Chrystusa, to wołanie nabrzmiałe
cierpieniem wszystkich ludzi! Nabrzmiałe cierpieniem całych społeczeństw!
Niech jeszcze raz objawi się w dziejach świata nieskończona potęga Miłości
miłosiernej! Niech powstrzyma zło! Niech przetworzy sumienia! Niech w Sercu
Niepokalanym odsłoni się dla wszystkich światło Nadziei!". Oto jak Jan
Paweł II odnajduje w wydarzeniach historycznych drogę jaką nam pokazała
Matka Boska przed 65 laty, tzn. od rewolucji bolszewickiej do zamachu na
placu św. Piotra; przekazuje on ludzkości wezwanie Matki Bożej i Matki
naszej, i daje nam przykład modlitwy oraz tej ufności w Bogu i Maryi, które
jedne jedyne zdołają uchronić nasz świat od ostatecznej katastrofy.
***
Matka Boża z Fatimy prosząc troje pastuszków, by modlili się o pokój,
oznajmiła im, że tocząca się wówczas wojna zakończy się w ciągu kilku
miesięcy. Jednocześnie ostrzegła ona ludzkość, że jeżeli nie przestanie
znieważać Jej syna, nie uniknie następnej, jeszcze straszniejszej wojny. Na
ludzkość, która nie wysłuchała gorącego wezwania Matki Bożej, spadła druga
wojna światowa.
Dziś apel Matki Bożej jest bardziej naglący niż kiedykolwiek przedtem.
Wystarczy pomyśleć o straszliwej technice wojennej, o arsenałach
przepełnionych śmiercionośną bronią jądrową, które tworzą prawdziwie
apokaliptyczny obraz. Na samą myśl o tym wielu popada w depresję i rozpacz
co do przyszłych losów ludzkości.
18 października 1981, w sześć miesięcy po zamachu, Jan Paweł II odwiedził
Papieskie Kolegium Germanicum i po Mszy św. w Aula Magna zatrzymał się, aby
porozmawiać z profesorami i studentami. Przy końcu, po wielu rozmaitych
pytaniach, jeden z seminarzystów zapytał Papieża: "Jak ocenia Jego
Świątobliwość sytuację światową, biorąc pod uwagę ilość broni, sytuację
polityczną, problem głodu na świecie, zacofanie i tym podobne rzeczy? Czy
można jeszcze uniknąć ogólnej katastrofy?".
Papież odpowiedział: "Pytanie to dotyczy wielu dziedzin. Niech pan
przeczyta dokumenty Stolicy Apostolskiej. Ja pokładam ufność w Miłosierdziu
Bożym. Ja mam jeszcze nadzieję. Od strony czysto ludzkiej jest to wszystko
niezmiernie trudne, lecz Bóg jest zawsze większy niż sobie wyobrażamy". W
encyklice "Dives in misericordia" Jan Paweł II szeroko wyjaśnił i
przedstawił podstawy, na jakich opiera się jego nadzieja.
Papież przypomina przy każdej okazji o Bożym miłosierdziu i związanej z
nim swojej nadziei, zwłaszcza kiedy przestrzega ludzkość przed
niebezpieczeństwem apokaliptycznej wojny. Jednocześnie błaga, by podjęto
wszelkie kroki dla zachowania pokoju w świecie. Jego duszpasterska i
dziękczynna pielgrzymka do Fatimy, jego przemówienie i akt poświęcenia
świata, to wielkie świadectwo wobec świata. W pełnej harmonii z błaganiem
Ojca Świętego wyrażonym w Fatimie w myśl orędzia Matki Boskiej, są także
dalsze Jego prośby wypowiedziane przy otwarciu nieoczekiwanego, ale nie bez
powodu ogłoszonego Jubileuszowego Roku Odkupienia w bazylice św. Piotra 25
marca 1983 r.
"Jezusie Chrystusie, Synu Boga żywego! Dozwól, byśmy wszyscy nawrócili
się w miłości, byśmy poznali w Tobie, w Synu odwiecznej Miłości, Twojego
Ojca, który jest pełen miłosierdzia (Ef 2, 4). Oby cały Kościół na
przestrzeni tego roku, znów odczuł bogactwo Twojego odkupienia, które
polega na odpuszczeniu grzechów i obmyciu win, które gnębią duszę powołaną
do nieśmiertelności. Pomóż nam przezwyciężyć obojętność, lenistwo i
opieszałość. Daj nam odczuć wielkość grzechu i winy. Uczyń nam, Panie, nowe
serce i daj nam pewnego ducha (Ps 51, 12). Panie, pomóż nam, byśmy
odwrócili narastającą grozę i niebezpieczeństwo obecnego świata. Napraw
człowieka. Strzeż narody. Nie dopuść do dzieła zniszczenia, które grozi
współczesnej ludzkości.
Panie Jezu Chryste, niech dzieło Twego odkupienia okaże się mocniejsze. O
to błaga Cię Kościół w tym roku za wstawiennictwem Twojej Matki, którą sam
dałeś nam za Matkę wszystkich ludzi.
Nadzwyczajny Rok Święty Odkupienia niech zacznie okres łask dla całego
chrześcijaństwa w duchu orędzia z Fatimy: Nieustannie modlić się,
pokutować, wystrzegać się ciężkich grzechów i ofiarować się za drugich. W
jaki sposób my, jako lud Boży, wykorzystamy ten czas łaski wspólnie z
kapłanami i biskupami oraz jak będziemy się starać, by uzyskać głębszą
świadomość winy i grzechu, by utworzyć w sobie nowe serce? Chodzi tu o
wielkie rzeczy, które są rzucone na szalę, gdy patrzymy ze współczesnego
punktu widzenia.
Wielu mówi, że ta sytuacja jest poważna i krytyczna, ale nie jest
beznadziejna. Dziś jednak jest bardziej dramatyczna i napięta niż przed
trzynastu laty, na początku tego procesu historycznego, który nazywamy
"Detente" - odprężeniem. Wyścig światowych zbrojeń wydaje się wzrastać bez
końca. Nie mam obawy przed tym absurdalnym i niebezpiecznym wyścigiem, ale
bardziej boję się tych ludzi, którzy tak bezwzględnie walczą przeciwko Bogu
i przeciwko ludowi Bożemu jak to ma miejsce od czasu rewolucji
październikowej. Mam lęk przed takimi ludźmi, których serca pełne są
nienawiści do Boga.
Jeżeli pewnego dnia wrogość i walka skierowane przeciwko Bogu skończą
się, świat odzyska prawdziwą szansę pokoju. Jednak i to zależy od nas, to
jest od tego jak będziemy realizować apel Maryi nawołujący do ocalenia
nieprzyjaciół Boga. Taki przykład znajdujemy u trojga dzieci z Fatimy.
Prześladowani rosyjsko-prawosławni chrześcijanie proszą, by wierzący bracia
i siostry na Zachodzie modlili się za ich kraj, Rosję, w duchu orędzia z
Fatimy. Godnym uwagi jest, że dla Matki Bożej nie istnieją żadne podziały
Kościoła. Ona jest Matką wszystkich. Siostra Łucja z naciskiem powtarza, że
Matka Boża w sposób szczególny miłuje serdeczny lud rosyjski, co jest
zrozumiałe, kiedy przypomnimy sobie stare tradycje tego narodu, który Matkę
Bożą szczególnie czcił i kochał. Aż do rewolucji 1917 r. nie było w tym
kraju domu, rodziny, w której ikona Maryi nie byłaby na zaszczytnym
miejscu. Jako dobra i miłosierna Matka kocha ten swój naród szczególnie od
czasu, kiedy w dwudziestym wieku stał się on obiektem ataków nieprzyjaciół
Jej Syna i musi nieść jarzmo wrogości wobec Boga. Bardziej niż ktokolwiek
potrzebuje on rzeczywistej pomocy i skutecznej obrony Matki Bożej.
"W końcu moje Niepokalane Serce zatryumfuje; Rosja się nawróci..."
Nawrócenie Rosji - trudny i długotrwały proces - trwa od lat. Nie można go
powstrzymać. Wraz z Hamischem Fraserem powiedzmy: Od naszej gotowości
uczynienia tego, o co prosiła nas Matka Boża w 1917 r. zależy, kiedy Rosja
się nawróci, a szczególnie jej przywódcy, i czy nastanie nowa wojna
światowa lub nie.
Nie pomogą tutaj marsze pokojowe ani wiele słów, bardziej liczy się tu
solidarność z Bogiem, który jest włodarzem serc także możnych tego świata,
który jest Twórcą i Dawcą pokoju. Dlatego - powtarzam to z naciskiem -
jesteśmy niezmiernie odpowiedzialni za naszą epokę. Nawrócenie naszych
braci, którzy lekceważą Boga lub walczą przeciwko Niemu, zależy od naszej
współpracy w tym dziele pojednania ich z Bogiem. Czego więcej życzy sobie
Najświętsza Pani jak nawrócenia swoich dzieci do Boga!
Wydaje mi się właściwe przypomnieć tu niektóre słowa wypowiedziane przez
Aleksandra Sołżenicyna podczas konferencji, którą wygłosił pod koniec maja
1983 r. z okazji odbierania nagrody "Templeton" w Londynie: "Kiedy byłem
jeszcze dzieckiem, od starszych ludzi słyszałem takie tłumaczenie wielkich
zmian zachodzących w Rosji: "Ludzie odrzucili ze swego środowiska Pana Boga
i dlatego spotkały nas te nieszczęścia". Takie tłumaczenie znajduję także
dla współczesnej przerażającej sytuacji. Wielkie zbrodnie naszego stulecia
zrodziły się z błędów sumienia ludzkiego, które utraciło poczucie dążenia
do Boga. Wielką zbrodnią była pierwsza wojna Światowa. Wyjaśnienie tej
straszliwej wojny można znaleźć tylko w tym, że umysł ludzki przyćmił się.
Władcy utracili poczucie Bożej mocy, która jest ponad nimi. Przecież tylko
złość, która zrodziła się z nienawiści wobec Boga, mogła doprowadzić
człowieka do tego, by sięgnął po tak okropną broń jaką jest trujący gaz.
Okres po drugiej wojnie światowej charakteryzuje się zaprzeczeniem wartości
Bożych w ludzkim sumieniu. Już Dostojewski w swoim czasie zwracał uwagę:
"Nastąpią w świecie straszliwe wydarzenia, na które nikt nie będzie
przygotowany. Zły duch opanuje zewsząd świat". W rzeczywistości jesteśmy
świadkami szalejącej burzy bezbożnego komunizmu i ateizmu, która zalewa
wszystkie kontynenty. Wydaje się, że będziemy świadkami zniszczenia całej
naszej planety, świadkami samobójstwa ludzkości. Wiek dwudziesty jest
zalewany powodzią ateizmu. Obserwujemy upadek moralności i utratę szacunku
wobec trwałych wartości.
Powierzchowna obojętność i ideologie ostatnich dwóch stuleci, które
postawiły nas nad przepaścią nuklearnego samobójstwa, stawiają jedyną
alternatywę: zacznijmy znowu szukać pomocnej dłoni naszego wspólnego Ojca,
którą odrzuciliśmy tak lekkomyślnie i pochopnie. Tylko wtedy otworzą się
nam oczy i zrozumiemy zbrodnię, której się dopuściliśmy, a nasze dłonie
odnajdą drogę naprawy. Wiara w Boga jest najwyższą wartością, jest
ważniejsza niż oddech. Ateizm, który terroryzuje cały świat tę wiarę
nienawidzi - i wciąż walczy przeciwko niej. Zwycięstwo jednak do niej
należy".
Nadzwyczajny , Jubileusz Odkupienia, ogłoszony przez Papieża
niespodziewanie, lecz nie bez powodów, może stać się okresem łaski w pełnej
harmonii z ewangelicznym orędziem z Fatimy: "Nawracajcie się i czyńcie
pokutę:. Ponadto może stać się początkiem owego "plonu", który ogarnia cały
świat. Dramat na placu św. Piotra w maju 1981 r. przeraził świat i
wstrząsnął ludzkimi sumieniami. Dzięki Bogu, który jeden może i potrafi
przemienić zło na dobro, dramat groźnego zranienia Papieża wywołał reakcję,
która nigdy dotąd nie wydarzyła się w historii: cały świat zjednoczył się w
modlitwie i w ofierze za jednego człowieka, ciężko ranionego.
Obraz Karola Wojtyły z 13 maja 1981 r., nie jakiegoś zwykłego człowieka,
lecz Namiestnika Chrystusowego, rannego i krwawiącego, widziany w świetle
innego 13 maja sprzed 65 lat w Fatimie oraz w kontekście rewolucji
bolszewickiej z tego samego 1917 r., powinien być dla każdego z nas, zanim
stanie się ostrzeżeniem, pełnym miłości wezwaniem miłosiernego Boga Ojca do
przyjęcia z radością apelu z Fatimy o nawracanie się i czynienie pokuty.
Powinniśmy odpowiedzieć nań z entuzjazmem.
A może chcemy poczekać na jeszcze jeden znak z Nieba? Lecz któż zdoła go
później opisać?
***
W dziejach rodziny ludzkiej stało się to, czego pragnęła Matka Boża w
Fatimie. Ojciec Święty Jan Paweł II 25 marca 1984 r. na placu Św. Piotra w
obecności przedstawicieli Biskupów i wiernych całego świata powtórzył
wypowiedziany w pierwszą rocznicę swego ocalenia Akt Konsekracji rodziny
ludzkiej, wszystkich narodów, a szczególnie tych, które pragnęła Maryja
podczas fizycznej obecności w Fatimie.
Zaskakujący epilog planu Opatrzności
Krótko przed zakończeniem przygotowań tego wydania odbyło się w Rzymie
historyczne spotkanie, które jest w ścisłym związku z tematem tej książki:
Jan Paweł II odwiedził swego zamachowca Ali Agcę. Jest więc zrozumiałe, że
to wydarzenie musi być chociaż krótko na kilku stronach wspomniane.
Podczas swojej trzy i pół godzinnej wizyty w rzymskim więzieniu Rebibbia
Papież został bardzo serdecznie przywitany przez około 500 więźniów
przeważnie politycznych. W swoim przemówieniu Ojciec Święty mówił o
godności ludzkiej więźniów i podkreślił ich prawo do sprawiedliwego
traktowania. Dalej Ojciec Święty wyznał, że wizyta ta poruszyła go do głębi
i że pragnąłby porozmawiać z każdym z nich z osobna. "Jestem przekonany, że
taka rozmowa pozwoliłaby wykazać, jaką głębię uczuć i bogactwo
człowieczeństwa kryje w sobie każdy z Was" - powiedział. Potem dokładnie
między 12.10 a 12.30 mógł Jan Paweł II porozmawiać przynajmniej z jednym ze
znaczniejszych więźniów - ze "swoim" zamachowcem - Mohamedem Ali Agca.
"To, co powiedzieliśmy sobie nawzajem, pozostanie tajemnicą między mną a
nim. Rozmawiałem z nim tak, jak się rozmawia z bratem, któremu przebaczyłem
i do którego mam zaufanie". To było wszystko, co Jan Paweł II powiedział na
temat tej rozmowy do dziennikarzy.
Wobec tej tajemniczej rozmowy przeprowadzonej po cichu w celi więziennej,
wszelkie komentarze i próby interpretacji byłyby nie na miejscu. Jednak do
tego zadziwiającego "dramatu przebaczenia i pojednania" - jak to czytamy w
czasopiśmie "Time" - chciałbym tylko dorzucić: Ojciec Święty przebaczył
szczerze swemu zamachowcowi zaraz po zamachu i modlił się za niego w czasie
jazdy do szpitala, co w cztery dni później ciężko ranny Papież słabym
głosem z polikliniki Gemelli ogłasza światu. Nawet niektórzy nie mogli
zrozumieć tego autentycznie chrześcijańskiego gestu, a jeszcze mniej,
naśladować go w tym. Było też i wielu takich ludzi, którzy modlili się za
Mohameda Ali Agcę. I nie daremnie.
Zamach z 13 maja 1981 r. wstrząsnął światem. Wydarzenie to określono jako
"bezsensowny, absurdalny czyn", który prowadzi do moralnego chaosu.
Niektórzy ludzie wyrażali głęboki niepokój, co się z tym światem stanie,
skoro coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć. Inni widzieli w tym
świętokradczym czynie syntezę zła naszego stulecia. Stało się jasne, że na
placu Św. Piotra zderzyło, się dwa znaki głęboko przeciwstawne: znak
piekielnej nienawiści i znak wszystko przebaczającej miłości. Siły
ciemności chciały tu przez uzbrojoną rękę zabić Zastępcę Chrystusa jako
Dobrego Pasterza wyciągającego swoje ręce do obecnych na placu pielgrzymów,
aby przez nich ogarnąć ramionami cały świat.
Ale gdy te siły ciemności tu się podniosły, tu też w podwójnym sensie
poniosły porażkę: po pierwsze, nie osiągnęły swego szatańskiego celu; po
drugie, wystarczyła szczera chrześcijańska miłość, która wszystko znosi,
wszystko wybacza i nigdy nie ustaje, a zwycięża diabelskie zło.
Pominąwszy nieliczne negatywne opinie na temat tej wizyty Papieża w
więzieniu stwierdzić można, że doniesienia i komentarze odnośnie tego
historycznego wydarzenia były jednoznacznie pozytywne. Według mojej opinii
najlepiej i najobszerniej przedstawił to "Time" w wyd. z 9 stycznia 1984
r., nr 2 w artykule pod tytułem "Why forgive" (Dlaczego przebaczenie).
"Trudno byłoby wyobrazić sobie doskonalszą konstrukcję jakiegokolwiek
dramatu" - stwierdził "Time" w tym artykule.
Latem 1983 r. została uprowadzona w Rzymie 15-letnia Emanuela Orlandi.
Rodzina Orlandi należy do tych paruset ludzi, którzy mieszkają w Watykanie.
Tam zatrudniony jest ojciec Emanueli. Porywacze postawili warunki jej
wyzwolenia: natychmiastowe uwolnienie Ali Agca i jego wyjazd do NRD. Z tej
okazji zamachowiec mógł przyjechać znów do Wiecznego Miasta i wypowiedzieć
się na ten temat przed dziennikarzami. Agca odrzucił zdecydowanie żądania
porywaczy, a podstawowy sens jego wypowiedzi jest zawarty w zdaniu, które
wypowiedział nie bez głębokiego wzruszenia: "Io sono pentito ed io ammiro
Papa" (Żałuję tego i podziwiam Papieża).
Jego zgoda na wizytę, jego spotkania z Papieżem i jego zachowanie się
przekonują, że jego skrucha jest szczera. Jeżeli pomyślimy, jak bardzo
modlono się za tego "biednego chłopca", to wówczas jego żal i nawrócenie
okazuje się tylko logiczną konsekwencją tych duchownych sił modlitwy i
ofiary, które wypraszają łaskę Boga i w konsekwencji muszą je osiągnąć.
Miłość jest zawsze silniejsza... i to udowadnia zmiana postawy zamachowca
dokonana dzięki przebaczającej miłości Papieża i modlitwy wielu ludzi.
Oznacza to nie tylko zwycięstwo dobra nad złem, miłości nad nienawiścią,
ale daje nam także przykład dodający odwagi. W rzymskim więzieniu Rebibbia
Papież przygarnął do siebie zamachowca. Mohamed Ali Agca schylił się
głęboko przed nim i wyraźnie poruszony, pocałował, jego rękę.
Obydwaj: Papież Jan Paweł II i, od tego spotkania 27 grudnia 1983 r.
także Mohamed Ali Agca stali się dla nas głębokim i bardzo aktualnym
wezwaniem do zastanowienia i refleksji.
Kilka minut po tym spotkaniu, podczas wizyty w żeńskiej części więzienia,
powiedział Papież: "Dziś po przeszło dwu latach mogłem spotkać się z
zamachowcem na moje życie i zapewnić go, że mu przebaczyłem i to zaraz po
zamachu, jak to także publicznie oświadczyłem z łóżka szpitalnego
natychmiast jak to było możliwe.
Wierzę, że to dzisiejsze spotkanie zrealizowane w ramach Świętego
Jubileuszowego Roku Odkupienia jest naprawdę opatrznościowe. Spotkanie to
nie było ani zaplanowane, ani zaprogramowane. Zaistniało poprostu, a Pan
nasz Jezus Chrystus dał mi tę łaskę, że spotkaliśmy się jako ludzie i jak
bracia. Wierzę, że tę łaskę dał także i jemu".
Jeżeli pozwolę sobie tu jeszcze coś dodać, to tylko tę modlitwę: Panie
Jezu Chryste, obdarz nas wszystkich mocą do wzajemnego przebaczania i
spraw, abyśmy w ludziach widzieli Twoich braci i Twoje siostry, i abyśmy
wychodzili im z miłością naprzeciw. Szczególnie prosimy: daj nam łaskę,
abyśmy byli zawsze gotowi prosić Twojego Ojca o przebaczenie, kiedy
obraziliśmy Jego i Twoich braci. Amen.