Zagraj to jeszcze raz, Sam - komedia z 1972 w reżyserii Herberta Rossa, z Woody Allenem i Diane Keaton w rolach głównych.
Film jest ekranizacją sztuki teatralnej o tym samym tytule autorstwa Allena.
Allen gra Allana Felixa, znerwicowanego krytyka filmowego przed trzydziestką. Poznajemy go, gdy w niewielkim kinie ogląda końcowe sceny Casablanca. Duch Humphreya Bogarta będzie mu towarzyszył i później, udzielając rad jak postępować z kobietami - Felixa właśnie opuściła żona.
Znajdującemu się w depresji bohaterowi usiłuje pomóc zaprzyjaźnione małżeństwo. Linda (Keaton) pracuje jako modelka, Dick (Roberts) jest wiecznie zajętym biznesmenem. Umawiają Felixa ze znajomymi dziewczynami, jednak kolejne randki kończą się fiaskiem. Pewnej nocy, ku konsternacji obojga, Linda i Allan lądują wspólnie w łóżku. Trójkąt miłosny znajdzie rozwiązanie na zasnutym mgłą lotnisku, w scenie będącej parodią zakończenia Casablanki.
Woody Allen - Zagraj to jeszcze raz, Sam
(Play it again, Sam)
przekład: Grażyna Dyksińska, Jerzy Siemasz
Woody Allen, właśc. Allan Stewart Königsberg (ur. 1 grudnia 1935 w Nowym Jorku) - amerykański scenarzysta, reżyser, aktor, muzyk, producent i kompozytor.
Znany jako twórca "intelektualnej komedii". Jest jednym z najbardziej uznanych amerykańskich reżyserów. Jego filmy (wszystkie tworzone w technice monofonicznej) bazują na literaturze, seksualności, filozofii, psychologii, jego żydowskim pochodzeniu, filmie europejskim i Nowym Jorku, gdzie przeżył on całe swoje życie.
Jest klarnecistą jazzowym. Jego występy jako klarnecisty w Europie były przedmiotem filmu dokumentalnego Wild Man Blues. 28 grudnia 2008 wystąpił z zespołem Woody Allen and his New Orleans Jazz Band w warszawskiej Sali Kongresowej.
Studiował krótko na wydziale filmowym Uniwersytetu Nowojorskiego. Debiutował w filmie w 1965 roku, występując w komedii Co nowego, koteczku? Clive'a Donnera. W 1966 dokonał przeróbki japońskiej komedii sensacyjnej Kokusai himitsu keisatsu: Kagi no kagi (What's Up, Tiger Lily?). W 1969 zadebiutował jako reżyser filmowy parodią filmu gangsterskiego Bierz forsę i w nogi.
Zdobywca 136 nagród filmowych - w tym trzykrotnie otrzymał Oscara, za reżyserię (Annie Hall) i scenariusz (Annie Hall, Hannah i jej siostry). Oprócz tego kilkunastokrotnie do tej nagrody nominowany (w tym 13-krotnie za scenariusz - najwięcej w historii).
W 2002 podczas festiwalu filmowego w Cannes, jako drugi reżyser w historii (po Ingmarze Bergmanie) otrzymał "Palmę palm" za "specjalne osiągnięcia".
źródło: Wikipedia
http://www.teatrśląski.pl/przedstawienia/zagraj.php
Zabawnie o sprawach poważnych
„Zagraj to jeszcze raz, Sam” na polskich scenach wystawiali m.in. Anna Augustynowicz, Adam Hanuszkiewicz, Wojciech Malajkat, Eugeniusz Korin i Waldemar Krzystek. W minionym sezonie w krakowskiej „Grotesce” Lech Walicki zaprezentował sztukę Allena w formie monodramu. W Teatrze Śląskim tę „mieszczańską komedię” reżyseruje Grzegorz Kempinsky. Premiera dopiero w połowie grudnia, ale 2 października odbyła się pierwsza próba czytana, na której - oprócz reżysera i aktorów - pojawiły się m.in. odpowiedzialna za scenografię Barbara Wołosiuk i inspicjent Barbara Dudek.
Głównego bohatera - pisującego do „Kwartalnika Filmowego” Alana Felixa - zagra Maciej Wizner. Ponieważ Alan potrafi w ciągu dwóch tygodni obejrzeć dwanaście razy „Sokoła Maltańskiego”, na scenie pojawi się także Humphrey Bogart (Grzegorz Przybył), który od czasu do czasu będzie mu udzielał swoich specyficznych porad w sprawach damsko-męskich. Co ciekawe - obaj aktorzy mają przepuścić role przez siebie, a nie parodiować na scenie Woody'ego Allena czy odtwórcę roli Ricka w „Casablance”. Bohater Macieja Wiznera może nosić okulary, ale nie powinny one jednoznacznie kojarzyć się z autorem „Zagraj to jeszcze raz, Sam”. Dicka - biznesmena, który nawet o uczuciach mówi jak o transakcji, zagra Dariusz Chojnacki, jego żonę, piękną i inteligentną Lindę - Karina Grabowska. W rolę byłej żony Alana, a także wszystkich spotykanych przez niego kobiet, wcieli się Monika Radziwon, która nie powinna obawiać się kreślenia Sharon czy Giny grubą kreską. Z kolei poznaną przez Alana Barbarą, która pisała pracę doktorską na temat Nowej Fali, będzie słuchaczka Studium Aktorskiego - Dominika Dzierżęga.
W trakcie próby reżyser interpretował „Zagraj to jeszcze raz, Sam” kluczem psychoanalitycznym - bohaterowie to archetypy. Alana cechować musi rozedrganie, powinien posiadać pewien rys histeryczny. Nancy będzie antypatyczna i porywcza, Linda - nieśmiała i nieporadna. Dick natomiast to typowy przykład karierowicza i pracoholika. W tekście pojawiają się typowe dla Allena motywy: mówi się o psychoanalityku, skurczach żołądka, będących objawami „paniki homoseksualnej”, łykaniu valium i gardanu (bohater sam nazywa siebie „aspirynowym ćpunem”).
Grzegorz Kempinsky w jednym z wywiadów mówił, że ceni Allena za umiejętność dowcipnego mówienia o poważnych sprawach. Pomysł wystawienia „Zagraj to jeszcze raz, Sam” narodził się kilkanaście lat temu (sztukę opublikowało w 1993 roku wydawnictwo Phantom Press International), teraz z kolei pojawiły się sprzyjające temu okoliczności - możliwość pracy na Scenie Kameralnej ze znakomitym zespołem. W trakcie próby czytanej reżyser niemal w ogóle nie ingerował, a aktorzy świetnie się bawili, reagując bardzo spontanicznie na Allenowski humor. Trudno się nie roześmiać, słuchając, jak Alan radzi sobie z mrożonkami lub tłumaczy, co znaczyło enigmatyczne „Wślizguj się!”, które Linda usłyszała w kluczowym momencie podczas nocy spędzonej z bohaterem. Plusem jest fakt, że Grzegorz Kempinsky przystępuje do pracy, nie mając w pamięci filmu Allena z 1972 roku. Reżyser przyszedł na próbę z kilkoma propozycjami pewnych rozwiązań scenicznych, kilka innych - dotyczących muzyki i scenografii - pojawiło się w trakcie rozmowy na temat tekstu. Dramat stanowi jedynie punkt wyjścia, jest napisany w sposób, który dopuszcza możliwość improwizacji. Czytanie tekstu trwało nieco ponad godzinę, przedstawienie powinno zamknąć się w 120 minutach (z przerwą). Mimo, iż rzecz jest bardzo zabawna, twórcy pilnują, by nie przekroczyć granicy dobrego smaku, wskutek czego jednego z żartów być może nie usłyszymy ze sceny. Scena Kameralna stanie się mieszkaniem Alana. Reżyser nie zamierza uwspółcześniać historii - akcja, zgodnie z wolą autora, będzie się rozgrywać w Stanach Zjednoczonych lat 70. Widzowie usłyszą więc przeboje Village People, Bee Gees i Abby, stanowiące komentarz do danych scen. Reżyser chce położyć również nacisk na zawartą w dramacie metateatralność - będą temu służyć monologi Alana, wygłaszane wprost do widzów. Komunikat „Jesteście w teatrze” wzmacniać może także wpleciona w tekst wypowiedź, w której bohater zaznacza, że nie powie danej kwestii, ponieważ „jego genialny reżyser wprowadził zmiany w tekście”.
Obecnie pozostaje jedynie dopracować szczegóły, dotyczące tekstu. W przyszłym tygodniu rozpoczynają się próby sytuacyjne.
Tomasz Klauza
Nie tylko o „turystyce emocjonalnej”…
Od prawie miesiąca na Scenie Kameralnej trwają próby do „Zagraj to jeszcze raz, Sam”. Tę, która odbyła się 3 listopada, otworzył monolog Allana (Maciej Wizner). Bohater przed chwilą wyznał miłość pięknej żonie przyjaciela, zaskoczona kobieta wyszła, a on w panice zastanawia się, czy Linda wcześniej powie o wszystkim Dickowi czy może raczej od razu pójdzie na policję. Allan policzkuje się, mówiąc „Jestem bydlę!”, a aktor swoje kwestie kieruje w stronę widowni. Reżyser radził mu, by, grając, nie popadał w prawdziwe emocje, ponieważ w tej scenie od żołądka zdecydowanie ważniejsza jest głowa. Tak więc Grzegorz Kempinsky, uderzając o poręcz fotela, nadawał tempo monologowi Allana, a bohater - płaczliwie, niczym Maks w słynnym „Kobieta mnie bije!” z „Seksmisji” - konstatował: „Ja nie jestem Humphrey Bogart! I nigdy nim nie będę!”. Ta scena pokazała również, że - mimo obecności na widowni jedynie kilku osób - niełatwo o 10.00 wzbudzić w sobie tak ekstremalne emocje, co nie zmienia faktu, że Maciej Wizner grał na pełnych obrotach, nie markując uderzeń w twarz. Tak właśnie wygląda coś, co reżyser określił mianem „turystyki emocjonalnej”.
Później przyszedł czas na początek pierwszego aktu. Allan kroi na desce kuchennym nożem cebulę, mówiąc, że wprawdzie w scenariuszu było napisane, że ma płakać, oglądając film z Bogartem, ale dyrekcji Teatru nie stać na tantiemy za hollywoodzki film („Nawet mi napisów nie puścili!”), więc reżyser wymyślił tę scenę w ten sposób. Kiedy Allan wspomina, że płacze, ponieważ właśnie zostawiła go żona, w retrospekcji pojawia się Nancy. Grająca ją Kasia - wysoka, długonoga brunetka - jest w tej roli fenomenalna. Podczas pierwszej próby czytanej reżyser nazwał byłą żonę Allana „zimną suką” i taką też oglądamy ją na scenie. Gdy Nancy oświadcza bohaterowi, że nie nadają na tych samych falach, a i fizycznie nie był w jej typie, jest naprawdę odpychająca. W tej sytuacji Allan próbuje popełnić samobójstwo, ale nawet to mu się nie udaje - pomysł przebicia się parasolką uznaje za idiotyczny, a siekierę ostatecznie upuszcza sobie na stopę. Sznur też dziwnym trafem nie chce się zaczepić na suficie, więc zrezygnowany bohater stoi z pętlą na szyi…
Kiedy na próbie pojawiła się grająca Lindę Christie Karina Grabowska, można było przejść do sceny łóżkowej. Allan, słysząc dzwonek do drzwi, niemal falsetem mówi „Otwarte…”, z zamkniętymi oczami czekając, aż stojący za progiem policjanci założą mu kajdanki. To jednak nie policja - okazuje się, że wróciła żona przyjaciela. Następuje więc namiętny pocałunek, a już po chwili oboje leżą na kanapie, paląc papierosy, które równocześnie podnoszą do ust. Monolog o dwojgu samotnych ludziach Maciej Wizner powinien mówić, jakby czytał go z książki. Pojawia się pytanie: jak bardzo w tej scenie aktorzy powinni być rozebrani? Reżyser jest zwolennikiem „pseudonaturalistycznego pasażu w bieliźnie”. Odtwórczyni roli Lindy uważa, że jej bohaterka nie jest atrakcyjna, więc może powinna nosić aseksualne majtki rodem z „Dziennika Bridget Jones”? Kolejny problem: co z popiołem ze wspomnianych papierosów? Trzeba posadzić na widowni strażaka? A może wystarczy jedynie zaimpregnować łóżko żaroodpornym sprayem? Można również zgasić niedopałki w kieliszkach z szampanem… kiedy Linda wychodzi po zakupy, dumny z wyczynów poprzedniej nocy Allan mówi: ”Gdyby Nancy tu była, zobaczyłaby mistrza w akcji”. Wyobraża sobie, że była żona chodzi za nim na kolanach, a on - w stylu Bogarta - oświadcza „małej”, że kocha Lindę i planuje z nią wyjechać. W tej sytuacji zapłakana dziewczyna mówi, że idzie do klasztoru, bo „został jej już tylko Bóg”…
W ostatniej scenie Linda i Dick przedstawiają Allanowi koleżankę Lindy - Sharon. Co ciekawe - dziewczyna rozmawia z neurotycznym bohaterem nie o muzyce Theloniusa Monka, lecz o innym, znacznie bardziej znanym jazzmanie - Milesie Davisie. Linda mówi Allanowi, że Sharon jest aktorką - grała w awangardowym, kręconym na 16 - milimetrowej taśmie filmie i była jedyną kobietą w obsadzie (występowała tam z dziewięcioma mężczyznami). Puenta jest dość szokująca: ów film nosił tytuł… „Gwałt zbiorowy”. Zastanawiam się, jak na ten żart zareaguje katowicka publiczność…
Mimo, iż premiera dopiero 18 grudnia, na Kameralnej stanęła już dość szczegółowa scenografia: kanapa, stół, dwa taborety, czerwony aparat telefoniczny, zakorkowana butelka wina, kwiaty w wazonie, świeczka i poduszka w kształcie serca z napisem „I love you”. W głębi - ustawione w rzędzie kosmetyki: m.in. krem do twarzy, brylantyna, żel do higieny intymnej i zasypka dla niemowląt. Pojawiły się pomysły, dotyczące muzyki - Allan po nocy spędzonej z Lindą śpiewa „I feel good” Jamesa Browna, a tłem dla jego monologu („Jestem bystry, zabawny, mam wrażliwą twarz i znakomite ciało”) jest „Rasputin” Boney M. Dariusz Chojnacki nucił „Daddy Cool”, Maciej Wizner myślał o „Macho Man” Village People, Karina Grabowska z kolei zastanawiała się nad którąś z piosenek Janis Joplin. Jako propozycja pojawiło się nawet „You Can Leave Your Hat On” Joe Cockera, którego jednak nie usłyszymy w spektaklu z prostego powodu - piosenka pochodzi z lat 80., a „Zagraj to jeszcze raz, Sam” dzieje się w poprzedniej dekadzie. Odtwórcy roli Allana neurotyczny bohater skojarzył się z Rossem z „Przyjaciół”, Maciej Wizner wspomniał także o swojej koleżance, według której „Zagraj to jeszcze raz, Sam” z 1972 roku jest najlepszym filmem Allena, a grę samego reżysera można określić krótko: mistrzostwo świata.
W trakcie próby było jeszcze bardziej zabawnie niż podczas czytania tekstu 2 października. Prym wiódł zdecydowanie Dariusz Chojnacki, podpowiadający Maciejowi Wiznerowi kwestię o „eunuchu w arabskim zoo” (w scenariuszu jest „w arabskim pałacu”) i proponujący, by w jednej ze scen wykorzystać jakiś utwór… Behemotha. W niczym jednak nie ustępował mu odtwórca roli Allana - zastanawiając się nad monologiem swojego bohatera pytał, czy może go ukarać, używając dezodorantu i zapalniczki, czyli miotacza ognia domowej roboty. W niektórych scenach kontekst zmienia się z amerykańskiego na polski, pewne sytuacje znikają (rozmowa z Lindą na temat lampy), kwestie zmieniają swoich adresatów (nie zdradzę, do kogo Allan kieruje słowa „Ty potworze! Byłeś niesamowity wczoraj w nocy!”). Grzegorz Kempinsky czuwa nad tym, by wystrzegać się żartów, które sam bardzo obrazowo określa mianem „Dolnej Bawarii”. Końcowy efekt poznamy już 18 grudnia.
Tomasz Klauza
„Nie jestem niewolnikiem tekstu”
W ramach Studium Wiedzy o Teatrze widzowie po raz kolejny mieli okazję spotkać się z Grzegorzem Kempinsky'm (wcześniej spotkania z nim organizowano już w związku ze „Zdobyciem bieguna południowego” i „Jordanem”). Na wstępie nakreślono sylwetkę etatowego reżysera Teatru Śląskiego, który - co ciekawe - skończył również szkołę filmową (miał wówczas zajęcia z Andrzejem Kondratiukiem, Jerzym Kawalerowiczem, Tomaszem Lengrenem, zdjęcia do „Klatki tygrysa” zrobił Bartłomiej Frykowski). Miało to miejsce w roku 1991 i sam przyznaje, że był to czas zawieszenia między rzeczywistością lat 80., która wciąż była nieodległą przeszłością a nowym, którego jeszcze nie było. Telewizja ciągle kojarzyła się z kolaboracją (pamięć o bojkocie w czasie stanu wojennego nadal była żywa), więc reżyser zwrócił się w stronę teatru. Ponieważ na roku było 13 reżyserów, wzięli na warsztat „Mistrza i Małgorzatę” i wzajemnie się reżyserowali. Jednak sentyment do teatru pozostał i kolejnym etapem był Teatr Studyjny w Łodzi, będący wówczas bardzo niezależnym bytem. Kempinsky zaczął od sztuki Marguerite Duras „Agata” (przedstawienie było dyplomem występujących w nim aktorów), później bywało zarówno na wskroś współcześnie („Pierś, czyli przypadek Davida…” według Philipa Rotha, powrócił do tego tekstu, wystawiając go w 1995 roku w Teatrze Wybrzeże), jak i klasycznie („Panna Julia” Strindberga we własnym przekładzie).
Bardzo prawdopodobne, że gdyby nie przyjaciel reżysera, Dariusz Wiktorowicz, który ściągnął go do Katowic, nie oglądalibyśmy „Sinobrodego”, „Oskara i pani Róży” czy „Króla Edypa”. W trakcie rozmowy z ówczesnym dyrektorem Henrykiem Baranowskim Grzegorz Kempinsky zaproponował „Pana Pawła” Tankreda Dorsta, wkrótce zaczęły się próby, premiera miała miejsce w kwietniu 2004 roku, a grający tytułową rolę Wiesław Sławik otrzymał Złotą Maskę. Sam reżyser przyznaje, że wówczas nie zdawał sobie sprawy z rangi tej nagrody - był w Katowicach po raz pierwszy i nie miał pojęcia na przykład o istnieniu podziału na Śląsk i Zagłębie.
Zanim jednak Grzegorz Kempinsky trafił do Teatru Śląskiego, przeżył dość intensywny flirt z polskimi serialami - pisał scenariusze do „Zostać miss”, „Zostać miss 2” i „Czego się boją faceci, czyli seks w mniejszym mieście” (wyreżyserował kilka odcinków). Razem ze współscenarzystą, Tomaszem Solarewiczem, pojawili się także w epizodach (jako ochraniarze i strażnicy), co miało jedynie być rodzajem żartu i potwierdziło przypuszczenie reżysera, że bycie aktorem raczej mu nie grozi. Grzegorz Kempinsky przyznaje, że, owszem, z pisaniem dla telewizji wiążą się spore pieniądze, ale pracę tę wspomina jako mękę - jego polecenia w tej „fabryce gwoździ”, gdzie liczy się tylko „wyrobienie dniówki”, a rządzi zasada „im taniej, tym lepiej” (czytaj: tym głupiej), ograniczały się do „Start kamera” i „Stop kamera”. Być może również dzięki temu, że był w samym środku tego typu produkcji, dzisiaj może sobie pozwolić na kpiny z rodzimych celebrytów (nasze gwiazdy prezentują poziom „dolnoalbański”), swojej pracy na planie serialu z Cezarym Pazurą („Musiałbym sobie wszczepić silikonowy implant mózgu, żeby to wytrzymać”) i tych, którzy odczuli na własnej skórze deprawującą moc pieniądza (pisanie dla telewizji pociąga za sobą różnego rodzaju „bonusy”: jadanie za darmo w restauracjach, darmowe wejścia do klubów, otrzymywanie platynowych kart i inne tego typu bzdury). Wydaje mi się, że ujął siedzących na widowni, z którymi miał nieustanny kontakt wzrokowy, swoją bezlitosną szczerością (na temat siebie i innych) i brakiem pozy „wielkiego pana reżysera, który odkrywa swe prawdy maluczkim”. Potrafi powiedzieć, że wciąż czuje się niedoświadczony (zawsze na pierwszej próbie wydaje się sobie „żółtodziobem”), każda premiera kosztuje go wiele emocji i nie wstydzi się napisać Facebooku: „Wypaliłem pół paczki fajek. Nadal nic nie wiem” (po próbie sytuacyjnej do „Zagraj to jeszcze raz, Sam”).
Reżyser opowiedział też co nieco na temat swojego sposobu pracy. Tworzy na własnym organizmie i nie jest to zabieg bezbolesny. Materią jest to, co przeżył, przeczytał, obejrzał, ale nie można z tego źródła czerpać w nieskończoność. Dlatego najgorszą rzeczą, jaka może przydarzyć się reżyserowi, jest wypalenie, po którym nie znajdzie się już sił do dalszej pracy. Grzegorz Kempinsky nie należy do twórców, którzy przychodzą na próbę, mając dokładnie rozrysowane, co aktor ma zrobić na scenie. On szuka „wewnętrznego tonu” spektaklu (temu służy pierwsze czytanie dramatu), ale nie jest niewolnikiem tekstu, ponieważ przedstawienie wibruje żywym tekstem i to na nim się pracuje. Trzeba tylko usłyszeć „mowę spektaklu” i dać się ponieść jego duchowi. W pracy coś takiego zdarzyło mu się już dwa razy: w „Sinobrodym” Dei Loher było sześć postaci kobiecych, ale na Scenie Kameralnej zobaczyliśmy jedynie pięć. Z kolei z traktującego o samobójstwie „Legolandu” zniknęły dwie ostatnie sceny dramatu Dobbrowa, ponieważ reżyser uznał, że powiedziano już wszystko.
„Zagraj to jeszcze raz, Sam” Grzegorz Kempinsky przeczytał 15 lat temu i zapisał ten tytuł w swoim notatniku (figuruje tam 20 pozycji). Co ciekawe, reżyser przy wyborze tekstu nie kierował się tematem czy szczególnym uwielbieniem dla twórczości Allena - podstawowe kryterium jest proste: dramat mu się podoba lub nie. Sztuka prowadzącej spotkanie Renacie Janiszewskiej skojarzyła się z filmem „Purpurowa róża z Kairu” (tam postać również schodzi z ekranu), reżyser z kolei wyznał, że dla niego - podobnie, jak dla Alana, bohatera „Zagraj to jeszcze raz, Sam” - sztuczna rzeczywistość jest ucieczką od świata, w którym media codziennie karmią nas krwawymi newsami. W przedstawieniu będzie „kilka warstw w torcie” - wyobrażenia i retrospekcje, na które nałożona zostanie metateatralność. Alan swoje monologi skieruje bezpośrednio do widzów, zasygnalizuje istnienie reżysera, który zmienił mu tekst, lecz publiczność nie zostanie zaktywizowana w takim stopniu, jak miało to miejsce w „Bogu”. Rzecz dzieje się w latach 70., więc młody biznesmen Dick - zamiast biegać z telefonem komórkowym przy uchu - będzie dzwonił do firmy ze stacjonarnego aparatu telefonicznego. Również scenografia i kostiumy będą bardzo czytelnie odnosiły się do tamtego czasu. Warto wspomnieć, że „Zagraj to jeszcze raz, Sam” - mimo humorystycznej formy - stawia istotne i uniwersalne pytania: czy piękna żona przyjaciela może się zakochać w mężczyźnie, który nie jest przystojnym atletą? I czy w ogóle między kobietą a mężczyzną możliwa jest „przyjaźń platoniczna”? Myślę, że ta opowieść o poszukiwaniu miłości skusi również obecną na widowni w trakcie wtorkowego spotkania młodzież…
Tomasz Klauza
reżyseria
Grzegorz Kempinsky
scenografia
Barbara Wołosiuk
asystent reżysera
Dariusz Chojnacki
występują
Maciej Wizner
Grzegorz Przybył / Przemysław Wasilkowski
(gościnnie)
Dariusz Chojnacki
Karina Grabowska
Katarzyna Dudzińska
(gościnnie)
Dominika Dzierżęga
(Studium Aktorskie)
Lubisz filmy Woody'ego Allena? Idź do Teatru Śląskiego
- Tak jak Woody Allen, nie przepadam za światem na zewnątrz, poza teatrem, bo jest zły, ponury i niedobry. Z drugiej strony, jak mawia przewrotnie Allen, rzeczywistość jest jedynym miejscem, gdzie można zjeść dobry stek. Próbuję więc się poruszać na pograniczu tych światów - przed premierą "Zagraj to jeszcze raz, Sam" w Teatrze Śląskim w Katowicach mówi reżyser GRZEGORZ KEMPINSKY.
«"Jeśli masz co do przesłania, wyślij telegram, a teatr zostaw dla rozrywki" - ten cytat z Woody'ego Allena przyświeca reżyserowi Grzegorzowi Kempinskiemu w pracy nad komedią "Zagraj to jeszcze raz, Sam" na podstawie Allena w Teatrze Śląskim.
To będzie już trzecia inscenizacja sztuki Allena przygotowana przez Kempinskiego. Tym razem zabierze nas w teatralną podróż do lat 70. XX wieku, wprost do mieszkania gdzieś między 5th a 6th Avenue w Nowym Jorku. Allan Felixa, chuderlawy 30-latek w okularach, jest na skraju załamania nerwowego. Jego terapeuta jest na urlopie, pigułki się skończyły, a żona odeszła.
W tym momencie na pomoc może przyjść tylko dobry przyjaciel (albo lepiej jego żona), kilka atrakcyjnych kobiet i sam Humphrey Bogart, który najlepiej wie, jak się obchodzić z niewiastami. Premierowy spektakl "Zagraj to jeszcze raz, Sam" Woody'ego Allena obejrzymy na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego w piątek o godz. 18.30.
Coś niegłupiego o życiu
Mówi Grzegorz Kempinsky [na zdjęciu]:
Aleksandra Czapla-Oslislo: To już trzecia Pańska inscenizacja sztuki Woody'ego Allena. Czy to początek uzależnienia od jego świata i autoironicznych bohaterów?
Grzegorz Kempinsky, reżyser: Chyba tak. Czuję, że sam jestem "allenowski". To na pewno uzależnienie od ucieczki do innego świata, ucieczki w film i teatr. Jednocześnie kusi mnie zabawa tymi światami. To, co Allen robi tak często. Poza tym, tak jak Woody Allen, nie przepadam za światem na zewnątrz, poza teatrem, bo jest zły, ponury i niedobry. Z drugiej strony - jak mawia przewrotnie Allen - rzeczywistość jest jedynym miejscem, gdzie można zjeść dobry stek. Próbuję więc się poruszać na pograniczu tych światów. Praca w teatrze jest dla mnie życiowym luksusem - tylko tu mogę zanurzyć się w świat, gdzie nikt nie umiera, a jeśli są problemy, to są tylko udawane. Tu, na scenie, ty panujesz nad rzeczywistością, jesteś alter ego boga. To bardzo allenowskie.
Ostatnio na Scenie Kameralnej reżyserował Pan sztukę dramatyczną "Jordan". Dlaczego teraz zabrał się Pan za komedię "Zagraj to jeszcze raz, Sam"?
- Monodram "Jordan" dał mi potwornie w kość. To były ogromne emocje. Czułem potrzebę, by pójść w przeciwną stronę. Czytam dużo sztuk, na sto podobają mi się dwie, i wpisuję je w mój zeszyt. Gdy przychodzi czas nowej realizacji, to otwieram swój spis, biorę pod uwagę miejsce, zespół i moment, w jakim się znalazłem w życiu. Do tego dobieram tekst. "Zagraj to jeszcze raz, Sam" wpisałem do notesu 15 lat temu.
W obsadzie, poza Humphreyem Bogartem (w tej roli Grzegorz Przybył), są bardzo młodzi aktorzy. M.in. Maciej Wizner - trzeci rok w Teatrze Śląskim, Dariusz Chojnacki - którego na Scenie Kameralnej zobaczymy po raz pierwszy, Karina Grabowska - rocznik 1981 czy Katarzyna Dudzińska - rocznik 1979.
- Dobierając zespół, nie wiedziałem, że będzie aż tak dobrze. W postaci Allana od razu widziałem Maćka Wiznera. Oprócz tego, że ma bardzo dobrą technikę aktorską, jest uroczo podobny do Allena. Nie w naśladowaniu go, lecz w czymś, co jest w nim organiczne, jego własne. Reszta okazała się bardzo kreatywna. Nigdy nie przychodzę na pierwszą próbę z gotowym pomysłem, zderzam tekst z aktorami, a ci młodzi, wydaje mi się, uchwycili nerw, o który Allenowi chodzi. Choć sztuka dzieje się w latach 70. i będzie umoczona w muzycznym sosie tej dekady czy lat 80., to okazało się, że młodzi aktorzy odnaleźli się w tym świetnie. To są po prostu ich ponadczasowe nerwice.
"To Allen kiedyś powiedział, że jeśli po jego filmie człowiek poczuje się bardziej bezradny i bardziej samotny, to dobrze - to znak, że zrobił dobrze swoją robotę" - powiedział Adam Hanuszkiewicz, który zrealizował polską prapremierę "Zagraj to jeszcze raz, Sam". Co powinni poczuć ludzie, którzy w piątek obejrzą Pana inscenizację?
- To ja zacytuję ponownie Allena. W "Bogu" powiedział: "jeśli masz co do przesłania, wyślij telegram, a teatr zostaw dla rozrywki". Tym razem tak naprawdę chcę rozbawić widza. Nie jak w farsie, ale chcę, by wyszedł stąd uśmiechnięty i z poczuciem, że zobaczył coś niegłupiego o życiu.»
"Lubisz filmy Woody'ego Allena? Idź do Teatru Śląskiego"
Aleksandra Czapla-Oslislo
Gazeta Wyborcza Katowice nr 295
Link do źródła
17-12-2009
Z nutą boskiej nonszalancji
"Zagraj to jeszcze raz, Sam" w reż. Grzegorza Kempinskiego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.
«Tak się jakoś utarło, że od kilkudziesięciu lat znerwicowanego intelektualistę, mającego w dodatku kłopoty z kobietami, symbolizuje mistrz Allen.
Do artysty Allena, imieniem Woody, podobny jest (tylko dużo ładniejszy) bohater najnowszej premiery w Teatrze Śląskim. Nie przypadkiem, rzecz jasna, jest podobny. Teatr Śląski wystawił właśnie sztukę pt. Zagraj to jeszcze raz, Sam, którą napisał Woody Allen, a której bohater ma na imię Allan (niby dla niepoznaki) i cierpi intelektualno-erotyczne (z akcentem na erotyczne) męki.
Poważnie już rzecz ujmując, Zagraj to jeszcze raz, Sam zaleca się z każdej strony. To naprawdę śmieszny tekst, i nie głupi w dodatku, mocno zarysowane postacie i pole do popisu dla reżysera, bo w dramaturgicznej partyturze sporo jest miejsca na inwencję twórczą realizatorów.
Na Scenie Kameralnej rzeczoną komedię wziął w obroty Grzegorz Kempinsky, doskonale wyczuwający ten typ żartu, jaki uprawia Woody Allen. Sztuka, choć zbudowana według reguł klasycznej farsy, w dużej mierze podszyta jest autoparodią. Akcja toczy się dwutorowo. Na pierwszym planie bohater, przy pomocy dwojga przyjaciół, rozpaczliwe poszukuje nowej partnerki, po tym, jak opuściła go żona; na drugim - dialoguje z ukochanym bohaterem filmowym, czyli aktorem Bogartem, a dokładniej z jego wcieleniem z filmu Casablanca. Wątki toczą się równolegle, komizm sztuki zasadza się zaś na tym, że widz nie wie, w którym momencie o siebie zahaczą i co z wyobraźni bohatera przesączy się do rzeczywistości.
Grzegorz Kempinsky nie bawi się w niuanse, wydobywając ze sztuki głównie surrealistyczny żart i przerysowując wszystko, co się da. Czyni to jednak konsekwentnie, co szybko obraca się na korzyść przedstawienia.
Jego ciężar od początku do końca dźwiga Maciej Wizner, który tylko przez pierwszy kwadrans tworzy bohatera ze zbyt męczącej nadekspresji (może z powodu premierowego spięcia). Potem, gdy dochodzi z Allanem do porozumienia, widzowi pozostaje czysta przyjemność śledzenia gry młodego aktora. Największą zaletą tej roli jest błyskawiczne przechodzenie od stanu histerycznej euforii do spokojnego, kompletnie zaskakującego publiczność tonu komentarza. Wizner wykorzystuje rzadko dziś stosowaną w teatrze umiejętność mówienia na stronie i obok dialogu, sygnalizując, że jego bohater może i jest ofiarą losu, ale na pewno nie do końca! Partnerujący mu koledzy też tworzą niezłe panoptikum.
Rewelacyjny Grzegorz Przybył w roli Bogarta, z nutą boskiej nonszalancji poucza młodego kolegę, jak ma się zachowywać względem kobiet. Katarzyna Dudzińska, w roli żony, a potem kolejnych wcieleń jego pożądań, prezentuje galerię pań z różnych rzeczywistości. Karina Grabowska jako Linda pokrywa sympatyczną gadaniną tęsknotę bohaterki za czułością, choć i tak nie jest w stanie przegadać scenicznego męża - Dariusza Chojnickiego. Słowem: na karnawałowe wieczory oferta jak znalazł.»
Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik zachodni nr 298 online
Link do źródła
21-12-2009
Być sobą
Dwudziestoośmiolatek przeżywa dramat. Po dwóch latach małżeństwa jego żona zażądała rozwodu! Co w takiej sytuacji ma ze sobą zrobić? Odpowiedź znajdziemy w spektaklu "Zagraj to jeszcze raz, Sam".
Bohaterami sztuki są mężczyzna i kobieta. On: Allan Felix - ma 28 lat i właśnie odeszła od niego żona. Jest nieśmiały, wstydliwy, ma dobrą pracę (pracuje jako krytyk filmowy), nie pije alkoholu i nie potrafi postępować z kobietami. Ona: Nancy - do niedawna żona Allana, wyjechała do Meksyku, chce swobody, chce się śmiać i jeździć na nartach.
Spektakl w zabawny sposób obrazuje przekomiczne zachowanie Allana, który nie jest w stanie poradzić sobie z rozstaniem i utratą kobiety. Z rozterki pomaga go wyciągnąć małżeństwo, z którym nasz bohater się przyjaźni. On: Dick - wiecznie zapracowany (ma 29 lat, a już dwukrotnie zbankrutował!!!), zapomina nawet o urodzinach żony! Ona: Linda - jest romantyczką, marzy o kolacjach przy świecach i delikatnych pocałunkach. Z tego kontrastowego zestawienia wyniknie wiele śmiesznych historii, choć nie zabraknie też tych poważnych, przechodzących czasem w dramatyczne...
Jak postępować z kobietami? To pytanie, na które nasz znerwicowany bohater ciągle poszukuje odpowiedzi. Chce być jak bohater „Casablanki”, którego podziwia, i przed którym kobiety nie mają tajemnic. Ale życie to nie film. To, co proponuje Humphrey Bogart jest sprzeczne z poglądami Allana. Mimo tego, stara się wykonywać polecenia swojego idola. Co z tego wyniknie? Na pewno nie to, czego Allan się spodziewał.
Większość akcji rozgrywa się w czterech ścianach, czyli przytulnym mieszkanku Allana. Ale zarówno przestrzeń wokół bohatera jak i czas zmieniają się. Allan za pomocą jednego pstryknięcia palcem - niczym główny bohater „Casablanki” - "zmienia" rzeczywistość i czas: odtwarza przeszłość i pokazuje różne warianty swojej hipotetycznej przyszłości, którą konstruuje dzięki wyobraźni.
Doskonałą harmonię z całym spektaklem tworzy muzyka, która odzwierciedla myśli bohaterów. Dzieje się tak na przykład, gdy bohater potrzebuje pomocy, bo nie wie, jak ma postąpić. Z głośników zaś wydobywa się muzyka zespołu ABBA, w której akcent położony jest na słowa S.O.S.
Poza scenami, które do łez rozbawiają publiczność, są także te z gatunku moralizatorsko-poważnych. Wypowiadane są najczęściej w zdaniach pojedynczych przez bohatera, nie zostają one rozwinięte, ale stanowią komentarz do danej sceny. Wśród takich pouczających, zawierających życiowe mądrości zdań są między innymi te: „Niektórzy nie doceniają tego, co mają przed nosem”, „Miłość to zjawisko dziwne i niezwykłe” czy „W małżeństwie często doskwiera samotność”. Także puenta komedii jest utrzymana w tym stylu. Można ją przedstawić w dwóch słowach: należy zawsze być sobą, a to oznacza robić rzeczy w swoim stylu. Nie jest sztuką naśladować kogoś i wykonywać czyjeś polecenia. Ważne jest to, żeby nasze czyny wypływały z nas samych, to ma być nasz własny pomysł na życie. I do tego wniosku sprowadzają nas wszystkie wydarzenia poprzedzające finał.
Magdalena Loska
Dziennik Teatralny Katowice
25 lutego 2010
"Zagraj to jeszcze raz, Sam", Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, reżyseria: Grzegorz Kempinsky
Mod
Każdy bywa Bogartem, ale życie to nie Casablanca
"Zagraj to jeszcze raz, Sam" to w pierwotnym założeniu komedia z 1972 roku w reżyserii Herberta Rossa, w której pierwsze skrzypce grał Woody Allan i Diane Keaton. Trawestacją powyższego dzieła filmowego jest najnowsza sztuka Grzegorza Kempinsky'ego.
Premiera tej intelektualnej komedii allenowskiej odbyła się 18 grudnia 2009 roku na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego. Tłumaczenia tekstu podjęli się Grażyna Dyksińska i Jerzy Siemasz. Scenografię zaprojektowała Barbara Wołosiuk.
W rolę dwudziestoośmioletniego, znerwicowanego krytyka filmowego wcielił się Maciej Wizner. Został niekłamanym władcą teatralnej sceny, gdyż jego (nieco zbyt ekspresyjne i nerwowe) ruchy wypełniły całą przestrzeń gry. Głównego bohatera poznajemy jako załamanego po odejściu żony intelektualistę, przeżywającego wewnętrzne rozterki. Aktor nakreslił niebanalną, nieco groteskową postać, której życie wewnętrzne zostało eksterioryzowane i niejednokrotnie dochodziło do głosu w najmniej oczekiwanych momentach. Uwidoczniła to dwutorowo prowadzona akcja. Jedna z linii narracyjnych dotyczyła wydarzeń życia codziennego, natomiast druga unaoczniła procesy zachodzące w podświadomości głównego bohatera, którym towarzyszyła szalona muzyka Abby - gwiazdy lat siedemdzisiątych oraz dyskotekowe światła. Dodatkowo na to wszystko nałożona została postać przewodnika po wyśnionym świecie Allena - Humphreya Bogarta, aktora znanego przede wszystkim z gatunku filmu noir. Stentorowy głos Grzegorza Przybyła jako Bogarta wprowadzał wyczuwalne wibracje w powietrzu.
Spektakl wykorzystał bogate, intertekstualne nawiązania do kluczowych elementów szeroko pojętej popkultury. Dominującym elementem, będącym niejako klamrą kompozycyjna, spinająca wątki teatralnej opowieści była właśnie postać Humphreya Bogarta, którego można przyrównać do wyimaginowanego idola głównego bohatera. Bogart jest duchem opiekuńczym Allana. Jako starszy i bardziej doświadczony, zaliczany do gatunku „twardych facetów” starał się doprowadzić do wewnętrznej metamorfozy swego podopiecznego, dając mu rady dotyczące prawidłowego postępowania z kobietami. Jego naczelna zasada głosiła: „ whisky & soda i po bólu”. Jednakże i w rzeczywistym życiu prywatnym pogrążony w depresji bohater może liczyć na pomoc i oparcie przyjaciół, jakimi jest małżeństwo: Linda - z zawodu modelka oraz Dick - wiecznie zajęty biznesmen, który ostatnio miast intratnych interesów wikła się w nieprzynoszące spodziewanych dochodów inwestycje.
Wydaje się, że powietrze Sceny Kameralnej nasycone jest duchem klasycznego kina hollywoodzkiego, ponieważ w pomieszczeniu nie brak elementów związanych z kultem najbardziej reprezentatywnego prodktu przemysłu filmowego, jakim jest „Casablanca”. Ciekawym chwytem zastosowanym przez reżysera jest kulturowe umocowanie scen nierealistycznych w realiach epoki lat trzydziestych i kina gatunków, ponieważ bohaterowie noszą typowe prochowce, kojarzone z mrocznymi ulicami kryminogennych miast amerykańskich, uwiecznionych w kinie gatunków. Oprócz powyższych ważnym elementem ubioru aktorów są spodnie-dzwony, które wraz z muzyką Abby przenoszą widownię w lata siedemdziesiąte, a więc w czasy powstania filmowego pierwowzoru spektaklu. Inną zaskakujacą techniką jest użycie telewizora jako swoistego medium, łączącego filmowego bohatera z głównym bohaterem sztuki. Humphrey Bogart początkowo przemawia z teleodbiornika, jednak w miarę rozwoju akcji gwiazda star systemu przekracza ramy filmowej narracji, przedostając się do realnego świata. Jego misja zostaje zakończona sukcesem, gdyż pozbawiony pewności siebie, znerwicowany Allan odnajduje wiarę we własne siły oraz odkrywa, że jest wartościowym człowiekiem. Co prawda dzieje się to za sprawą niemoralnego romansu z żoną najlepszego przyjaciela, ale czyż sztuka nie jest intelektualną farsą, kpiącą z codziennego życia? W teatrze jak w życiu - możliwe są wszelkie rozwiązania, a nad przeznaczeniem człowieka czuwają niezbadane, często złośliwe moce.
Sztuka wyreżyserowana przez Grzegorza Kempinskyego stanowi, kolokwialnie rzecz ujmując, kawał dobrej roboty. Jej prześmiewczy ton oraz komiczny sposób przedstawienia jakże powszechnego problemu depresji czy też uzależnienia od wizyt u psychoanalityka i lekomanii (bohater sam nazywa siebie aspirynowym ćpunem), z którym boryka się zdecydowana wiekszość współczesnego społeczeństwa mistrzowsko oddaje realia naszej epoki. Pod maską farsy przemyca się tu ważne treści, na które jedynym lekarstwem jest śmiech oraz odnalezienie wiary we własne siły, gdyż jedynie to ocala od marazmu.
Magdalena Mikrut
Dziennik Teatralny Katowice
07 stycznia 2010
"Zagraj to jeszcze raz, Sam", Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, reżyseria: Grzegorz Kempinsky
Mod
Pora na Allena
Już dziś, 18 grudnia o godzinie 18.30 na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego w Katowicach odbędzie się premiera spektaklu "Zagraj to jeszcze raz, Sam" w reżyserii Grzegorza Kempinsky'ego. Spektakl powstał według tekstu Woody'ego Allena zatem kto lubi klimaty panujące w jego filmach z pewnością powinien koniecznie wybrać się na tę sztukę. Poniżej prezentujemy rozmowę z reżyserem spektaklu.
Marta Odziomek: Już dziś premiera spektaklu „Zagraj to jeszcze raz, Sam”, tekstu autorstwa Woody'ego Allen'a. Od ostatniej Pańskiej realizacji na deskach Teatru Śląskiego minęło sporo czasu. Proszę przypomnieć jaki to był spektakl?
Grzegorz Kempinsky: To była „Jordan” - monodram w wykonaniu Ewy Kutyni, którego premiera odbyła się w ubiegłym sezonie (marzec 2009). „Zagraj to jeszcze raz, Sam” pod względem gatunkowym plasuje się zatem na zupełnie przeciwstawnym biegunie.
M. O.: I dlaczego ten Woody Allen?
G. K.: No właśnie dlatego, żeby zrobić spektakl, który odbiegałby zarówno treściowo i emocjonalnie od „Jordan”. Sądzę, że trzeba się cały czas rozwijać, a nie, odcinając kupony od poprzednich dokonań, tkwić ciągle w tym samym miejscu. Szukam cały czas nowych tekstów, które mogą mnie w jakiś sposób rozwinąć, zainspirować.
M. O.: Ma Pan jakieś kryteria doboru tekstów?
G. K.: Dużo czytam i po prostu - albo coś mi się podoba, albo nie. Najwięcej czasu poświęcam właśnie na czytanie bardzo wielu sztuk. Te wybrane wpisuję sobie do mojego brulionu i jak przychodzi odpowiedni czas, to wybieram z niego właściwą sztukę, dopasowuję ją pod kątem zespołu aktorskiego, miejsca i czasu. Do tego Woody'ego Allen'a przymierzam się prawie od piętnastu lat! I właśnie przyszła pora, aby zmierzyć się z jego tekstem na scenie.
M. O.: Ale reżyserował Pan chyba wcześniej jakieś inne dramaty Allena?
G. K.: Tak. Wyreżyserowałem dwukrotnie „Boga” - w Teatrze im. Osterwy w Lublinie i w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu.
M. O.: Jak przebiegały prace nad spektaklem?
G. K.: Zwykle na moich próbach krótko trwają próby czytanie. Od razu chcę bowiem zderzyć aktora z tekstem, sytuacją i drugim aktorem. Tekst Allena jest specyficzny - z jednej strony nie ma tu gagów sytuacyjnych, bo jest to intelektualna komedia, gdzie humor tkwi przed wszystkim w warstwie słownej, ale - z drugiej strony - jednak dużo się dzieje również w sferze gestu, ruchu. Bohater cały czas się porusza, sytuacje, w jakich się znajduje niosą jakiś emocjonalny ładunek. Aktorom czasem wydaje się, że jak stoją i do siebie mówią to w zupełności to wystarcza. A to nieprawda. Za słowem aktora musi pójść gest, mimika, musi zmienić się jego konfiguracja w przestrzeni. Teatr to sztuka wielu elementów - słowo mówi jedno, gest drugie, muzyka trzecie - z nich rodzi się jakaś wartość nadrzędna. Tworzenie spektaklu to bardzo długi i żmudny proces.
M. O.: Tekst „Zagraj to jeszcze raz, Sam” bawi się konwencjami - główny bohater Alan żyje w kilku równoległych światach, co daje możliwość na zorganizowanie kilku różnych poziomów spektaklu.
G. K.: Zgadza się, Alan nie żyje jedynie w swoim zamkniętym świecie, gdyż, oprócz świata scenicznego, który również jest wielowarstwowy, jest jeszcze świat polegający na dialogach z widownią. Pojawia się zatem metateatralność, którą wykorzystujemy w spektaklu. Główny bohater przełamuje konwencję czwartej ściany w trakcie swoich monologów wewnętrznych. Idąc za duchem autora tekstu, wykorzystujemy wielowarstwowość tego spektaklu. Zatem obok retrospekcji, fantazji, wyobrażeń aranżujemy rozmowę bohatera z widownią, przemycamy w jego monologach odwołania do rzeczywistości pozascenicznej, do aspektów powstawania samego spektaklu. Alan rozmawia z widownią, obnaża machinę teatralną, pokazuje, że nie jest sam na scenie.
M. O.: Alan żyje w świecie filmowych klisz, stąd jego fantazje często przypominają sceny filmowe. W jaki sposób pokazane to zostaje na scenie.
G. K.: Jest w sztuce kilka cytatów z filmów kina amerykańskiego. Próbowaliśmy pójść za ciosem i wykorzystać w trakcie trwania tychże scen odpowiednią muzykę, kostiumy. Gramy je również w takiej stylistyce - inspirujemy się tradycją czarnego kina amerykańskiego.
M. O.: Chyba lubi pan teatr kameralny.
G. K.: Tak się ostatnio złożyło, że pracuję częściej na Scenie Kameralnej. Chyba rzeczywiście lepiej się tam czuję. Scena Kameralna Teatru Śląskiego jest specyficzna, gdyż nie jest to scena pudełkowa, ma sześć wejść i jest o tle trudna, że trzeba grać na kilka stron. Dlatego też bardzo lubię na niej ekperymentować, razem z aktorami tworzyć spektakle, gdyż taka scena daje mi możliwość wielu rozwiązań scenicznych.
M. O.: Ostatnio odbyło się dwusetne przedstawienie bardzo popularnego spektaklu „Oskar i pani Róża”...
G. K.: Spektakl ten na pewno nabiera nowych kolorów, gdyż jest on żywą materią, natomiast pierwotny szkielet zostaje zachowany, aktorzy od niego nie odstępują Mogę tylko powiedzieć, że jestem zaskoczony sukcesem i powodzeniem tego spektaklu, ale oczywiście bardzo jestem z tego powodu szczęśliwy.
M. O.: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marta Odziomek
Dziennik Teatralny
18 grudnia 2009
"Zagraj to jeszcze raz, Sam", Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, reżyseria: Grzegorz Kempinsky
Mod
Finał daje nadzieję
Gdy Eric Lax zapytał Woody Allena o "Zagraj to jeszcze raz, Sam", reżyser odpowiedział: "To nie jest najlepsza sztuka, ale, wiesz, dostałem to, na co zasługiwałem. Umiarkowany sukces. Niezła sztuka, ale bez przesady. Trochę gorzej niż niezła, ale nie dobra. Lekka, komercyjna komedyjka. Są tam zabawne momenty. To było ciekawe doświadczenie". Nie wierzcie mu. Jeśli chcecie zobaczyć koncertowo zagrany spektakl, w którym rozbrzmiewają przeboje z lat 70., aktor wchodzi w relację z widzami i - mimo komediowej formy - stawia się poważne pytania na temat relacji damsko-męskich, wybierzcie się do Teatru Śląskiego.
Podczas grudniowej konferencji prasowej Grzegorz Kempinsky podkreślił, jak ważna w jego przedstawieniu będzie metateatralność. Reżyser jednak nie wprowadza na scenę garderobianej - to Linda (Karina Grabowska) na oczach widzów przebiera dziewczynę (Katarzyna Dudzińska), spotkaną przez Allana (Maciej Wizner) w dyskotece, w strój intelektualistki. Mąż Lindy, Dick (Dariusz Chojnacki), podejrzewa, że kobieta ma romans z jakimś aktorem lub dyrektorem artystycznym. Kierujący swoje monologi do widzów bohater podkreśla istnienie kogoś, kto jest nad nim („mówiłem temu kretynowi, który mną reżyseruje”), a chcąc popełnić samobójstwo używa noża z chowającym się ostrzem. Kapitalna jest scena, w której do złudzenia przypominający Allena Allan kartkuje notes z adresami koleżanek ze szkoły: Julia Roberts, Penelope Cruz, Mia Farrow, Diane Keaton, Scarlett Johansson… Są też ewidentnie filmowe sceny - taniec Lindy i Allana w rytm „Ti Amo” czy Dick, żyjący na zbyt szybkich obrotach.
Karina Grabowska gra sympatyczną „dziewczynę z sąsiedztwa”, która z jednej strony robi karierę jako modelka (jej zdjęcia są na okładkach), z drugiej - ma sporo kompleksów i kiedy patrzy na piękne, młode dziewczyny w dyskotekach, uważa, że los obszedł się z nią po macoszemu (ciekawie brzmią te słowa w ustach aktorki o tak przyjemnej powierzchowności). Linda cierpi także na skurcze żołądka i zdarzyło jej się nawet zwymiotować w terminalu United Airlines. Aktorka musi niezwykle płynnie przechodzić od scen, dziejących się w planie realistycznym (Linda, przerażona zalotami Allana) i tych, mających miejsce jedynie w głowie bohatera (zagrana z zamierzoną, telenowelową przesadą scena, w której Linda wyznaje Allanowi miłość i jej rozmowa z Bogartem, pokazującym neurotycznemu intelektualiście, jak się zrywa z kobietami). Karinie Grabowskiej i Maciejowi Wiznerowi udało się dokonać czegoś niezwykle rzadko spotykanego w dzisiejszym teatrze - oboje bardzo wiarygodnie zagrali uczucie między bohaterami. Począwszy od sceny, w której Linda ubiera Allanowi czapkę i szalik, poprzez rozmowę na temat tego dziwnego i niezwykłego zjawiska, jakim jest miłość, skończywszy na przebudzeniu się po wspólnie spędzonej nocy (kiedy Allan mówi Lindzie, że była wspaniała, ta odpowiada „Miło mi”, a po chwili dodaje „Naprawdę poczułam się kobietą. A ty byłeś cudowny”). Kiedy Linda, przytulona do swojego przyjaciela, mówi, że być może jest dziwakiem, ale jednocześnie najlepszym człowiekiem, jakiego zna, jest w tych słowach autentyczne ciepło.
Z dużą przyjemnością patrzyłem na Katarzynę Dudzińską, grającą nie tylko Nancy (byłą żonę Allana), lecz także wszystkie spotykane przez niego kobiety - bardzo logiczny zabieg, jeśli przypomnimy sobie przesłanie spektaklu („Trzeba zapomnieć, by móc pójść dalej”). Kapitalna jest scena z Nancy - Meksykanką, ale aktorka najmocniej zapada w pamięć jako Vanessa, która nawet gejów potrafiła nawrócić na heteroseksualizm. Nie można nie wspomnieć o Dominice Dzierżędze, która jako Barbara Tyler - kolejna zwyczajna dziewczyna - uroczo wygląda w okularach i przypomina lustrzane odbicie Allana. „Zagraj to jeszcze raz, Sam” to także bardzo udany debiut Dariusza Chojnackiego na Scenie Kameralnej. Młody aktor - do tej pory znany katowickiej publiczności z roli Biondella w „Poskromieniu złośnicy” - jest obdarzony świetnym głosem i mimo, iż wyrzuca z siebie do słuchawek telefonów kolejne długie kwestie na jednym oddechu, można zrozumieć każde słowo. Wierzy mu się zarówno wtedy, gdy jako biznesmen kwituje krótko rozpad małżeństwa Allana („Facet inwestuje - no i mu nie wypala!”), jak i wówczas, gdy gra po prostu mężczyznę, który - mimo, iż nieczęsto to okazuje - bardzo kocha swoją żonę („Chciałbym, żeby poleciała ze mną do Cleveland. Żebyśmy ciągle byli razem. Będę ją rozpieszczał. Chcę słuchać, jak się śmieje, mówi…”). Nie wspominam już o niezwykłej ruchliwości (rola Dicka to prawdziwy „obóz kondycyjny”) i charakteryzacji, która w scenie „włoskiej” zmienia aktora nie do poznania…
Trudne zadanie miał Przemysław Wasilkowski, którego bohater - jako jedyny w tej sztuce - nie posiada psychologicznej głębi, a funkcjonuje jedynie na zasadzie znaku, jest ikoną kina. Aktor jednak jest Bogartem idealnym. Nie tylko w warstwie czysto zewnętrznej (trencz, kapelusz, biały smoking) - również podobnie mówi, sączącym się głosem udziela Allanowi rad, nieznacznie jedynie otwierając usta. Należy zaznaczyć, że Przemysław Wasilkowski rolę tę gra na zmianę z Grzegorzem Przybyłem. Wreszcie - Maciej Wizner. Allan mówi, że ma 28 lat, ale aktor wygląda najwyżej na dwudziestolatka, co bynajmniej nie jest wadą. Tym razem dotyka zupełnie innej materii niż w „Zbrodni i karze” czy „Pannie Julii”, a i Allan jest zabawny w zupełnie inny sposób niż na przykład Merkucjo w „Romeo i Julii”. Mający problemy z kobietami neurotyk jest na wskroś współczesnym bohaterem, więc aktorowi pewnie łatwiej się identyfikować z nim niż z Raskolnikowem lub Jeanem. Tak więc Allan wydaje onomatopeiczne odgłosy, wyliczając swoje zalety, nie kończy słów „jestem przystojny” i natychmiast zmienia je na „mam dobrą pracę”, a jego strach przed światem najlepiej wyraża scena, w której, leżąc na kanapie, odwraca się plecami do Lindy i Dicka. Przezabawna jest scena, w której siedzący tyłem do Allana Dick mówi mu o tym, że podejrzewa Lindę o romans, gdy tymczasem neurotyczny okularnik próbuje jak najszybciej upchnąć we wnętrzu kanapy jeszcze ciepłą pościel. Allan potrafi też być wzruszający, gdy po nocy spędzonej z Lindą zawstydzony odwraca się, by dziewczyna mogła się ubrać.
Powstał spektakl, w którym tony komediowe nie przesłaniają gorzkich - wystarczy przypomnieć sobie wyraz twarzy Allana, gdy spotkana w dyskotece dziewczyna ze śmiechem oświadcza mu, że z nim nie zatańczy. W tej samej scenie Dick mówi, że nie zatańczy z Lindą, bo im już nie wypada - są za starzy. Allan, mówiący przyjaciołom o tym, jakie dziewczyny mu się podobają, Dick, oznajmiający, że lekarz dał mu dwa miesiące życia - nigdy bym nie pomyślał, że można te sceny rozegrać w sposób, jaki zaproponował Grzegorz Kempinsky. I najważniejsze - finał przedstawienia daje nadzieję.
Tomasz Klauza
Dziennik Teatralny Katowice
24 grudnia 2009
"Zagraj to jeszcze raz, Sam", Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, reżyseria: Grzegorz Kempinsky
Mod