MYI 10


„Z mugolem za pan brat!”

Autor: Pisces Miles

Tłumaczyła: Villdeo

Rozdział X

Obiecaj...

- Łazienka Jęczącej Marty? - Draco wyglądał na zakłopotanego. - Ruda, dlaczego my...

- Wchodź! - rozkazała, otwierając drzwi. Draco przeklął pod nosem i wszedł do środka zalanej łazienki.

- Daj mi swoja różdżkę - Virginia zaczęła mu szperać po kieszeniach.

- Ej, to moje! - krzyknął.

W nieczynnej toalecie panowało przyćmione światło. Drzwi zamknęły się na żądanie Virginii. Rozejrzał się w około i demonstracyjnie skrzywił.

- Tłumacz, Ruda.

- Malfoy, proszę cię jak przyjaciela - odpowiedziała nagle cicho, nawet się nie odwracając,

- O, przyjaciela? Tylko nasuwa się pytanie, od kiedy jesteśmy przyjaciółmi? Bo jeszcze nie słyszałem, żeby...

- Malfoy! - krzyknęła, obracając się gwałtownie. Chwyciła go za dłoń i spojrzała prosto w twarz. Nie wyglądała na zadowoloną. - Musisz mi zaufać i ja potrzebuje, żebyś mi zaufał! Ani słowa nikomu co robimy i jak to zrobimy. Ani słowa NIKOMU. Musisz mi to obiecać.

Malfoy spojrzał na nią, jakby dostał tłuczkiem.

- Co ty chcesz robić?

- Obiecaj mi - ta ciągle przy swoim.

- Nie mogę...

- Słuchaj - wzięła głęboki oddech i mocniej go chwyciła. - Jeśli Lupin nie wypije dzisiaj tego eliksiru, to nie dość, że może umrzeć, ale może pokąsać cała szkołę! Wiesz, co to znaczy? To znaczy, że nie ma Hogwartu, nie ma ciebie, nie ma mnie, nie ma magii! Zrozumiałeś?! Tylko my możemy go uratować, uratować szkołę, bo tylko my umiemy zrobić ten popieprzony eliksir!

- Weasleyówna, nie mamy...

- Wiem - odrzekła niecierpliwie. - Wyobraź sobie, ze jestem świadoma, że nie mamy krwi jednorożca, ale możemy ja zastąpić - puściła go, jej wzrok złagodniał. - Proszę, potrzebuję twojej pomocy i twojego słowa. Obiecaj, że nikomu nie powiesz o tym, co tu się stanie.

Draco spojrzał na nią. Może i miała rację, tak naprawdę to zawsze ją miała. Jeśli nie dostarczą tego wywaru Lupinowi dziś wieczorem, nie wiadomo, co się stanie.

Zamknął oczy i głęboko westchnął.

- Dobra, ale jak mi się coś stanie, to...

Wyglądała, jakby chciała go pocałować.

- Nic się nie stanie, co najwyżej mi.

- Ginny? - zapytał jakiś piskliwy głosik. Ku nim podleciała Marta. - Ginny, co tu robisz? Miałaś już nie wchodzić do komnaty.

Draco spojrzał ostro na rudowłosą.

- Marta - zaczęła Virginia.- Teraz muszę, obiecuję ci, że to ostatni raz, teraz trzeba uratować profesora Lupina.

- Ginny, nie wolno ci...

- Tam nic nie ma, potwór nie żyje - odpowiedziała tak, jak się przemawia do dziecka.

- Weasleyówna, jak ty sobie wyobrażasz otworzyć Komnatę?

- Popatrz sobie - odpowiedziała cicho. Podeszłą do ostatniego zlewu i oparła dłonie o krawędź umywalki. Zamknęła oczy, jakby się na czymś bardzo mocno skupiała.

- Otwórz się - syknęła nagle po wężowemu. Draco prawe podskoczył, kiedy ją usłyszał.

Zlew odsunął się, a przed nimi ukazało się wejście, a raczej tunel.

Virginia odwróciła się i przesłała Draconowi mały uśmiech.

- Jak nie chcesz się wspinać, to polecimy.

Otrząsając się z szoku, wszedł na miotłę i wyciągnął rękę do Virginii. Podeszła i chwyciła ją, siadając za nim. Chwyciła go w pasie i zaczęli lecieć.

- Ginny! Uważaj na siebie!- krzyknęła tylko Marta, zanim zniknęli jej z oczu.

Taka zwykła czynność, polecieć na Nimbusie Dwa Tysiące do komnaty tajemnic. Na jednoosobowej miotle. Pewnie. Normalka.

- Długi ten tunel? - spytał Draco, odwracając się.

- Ja... Ja nie wiem, nigdy nie patrzyłam na zegarek, jak tu wchodziłam - odrzekła, odwracając wzrok.

Draco wiedział już, że musi ją o to wszystko dokładnie spytać. Oczywiście, jak tylko ta cała przygoda się skończy.

Po pięciu minutach wreszcie stanęli na ziemi, wilgotnej, a wręcz podmokłej.

- Dobra, ale nie widzę TEGO- powiedział.

- Czekaj - dotknęła czegoś w ciemności. Nieważne czego, ale zrobiła to przez jego płaszcz. - Nie oświetlaj nic różdżką.

- Co?

- Nie wiadomo, co się może stać. Zawsze, jak tu wchodziłam, zabierałam lampę.

- Pięknie - wymamrotał, wyciągając zza pazuchy Rękę Glorii. Szybko wyszeptał zaklęcie. - A tak może być?

- Co... A co zrobiłeś? - spytała, zmieszana.

- Zapomniałem - powiedział i wziął jej rękę, dotykając latarenki. Virginia zamrugała. Było jasno. Tylko jak dla kogo. - To Ręka Glorii, oświetla drogę tylko temu, kto ja trzyma. Teraz się przyda. Chodźmy.

Virginia spojrzała na niego i poszła przed siebie. Szli powoli, uważając, żeby nie nadepnąć na skałkę, która mogłaby stworzyć lawinę.

Draco chciał zawrócić, kiedy zobaczył starą, bazyliszkową skórę. Dodajmy, jadowicie zieloną.

- Mówisz, że wchodzisz tu bez paniki? - spytał.

- Można się przyzwyczaić - odpowiedziała.

Można się przyzwyczaić... Ta dziewczyna jest coraz bardziej tajemnicza...

No cóż, jako Ślizgon od dawna marzył obejrzeć legendarną komnatę Salazara Slytherina. Teraz narodził się szkopuł: odkąd przyjechał z domu, przestał się interesować czymkolwiek związanym z Voldemortem. W zupełności wystarczał mu Mroczny Znak na przedramieniu.

- Jesteśmy - szepnęła w pewnym momencie, kiedy stanęli przed drzwiami podobnymi do tych, które kryły wejście do Slytherinu. Virginia otworzyła je znowu za pomocą mowy węży. Izba została zalana światłem. - Jesteśmy - powtórzyła trochę głośniej, puszczając jego dłoń.

- Oo, widzę, że nie brakowało ci czasu ani pomysłów, żeby odnowić to miejsce - powiedział próbując ukryć zszokowanie. Stali na dużej płycie. Ze ścian spływała woda, otaczając tę płytę. Na ścianach, nad tymi strumykami wisiały świece, oświetlając ten mały niby-basenik.

Byłoby miło, gdyby nie sam fakt, że w tym miejscu Tom Riddle mordował swoich kolegów.

Virginia spuściła wzrok, odetchnęła i wskazała ręką w kąt.

- Tam.

A w tym kącie stał ogromny posąg Salazara Slytherina. Kilka kijków, lub raczej rurek zostało wepchnięte w coś, co wyglądało jak wielkie stopy. Virginia podeszła do przodu.

Rurki okazały się być ogromnymi kłami wielkości dużego kordelasa.

- To nam powinno zastąpić krew jednorożca.

- Te, to są zęby bazyliszka?- spytał, niedowierzając.- Ale gdzie masz krew, leżą tak przecież od czterech lat.

Virginia pokręciła głowa.

- Bazyliszek żyje bardzo, bardzo długo, nawet tysiące lat. Kiedy umrze, niektóre części jego ciała nie umierają, nie gniją. Tu powinna być krew. No cóż, może bazyliszek poszedł z dymem, ale z jego zębów nadal nie da się zrobić naszyjnika - powiedziała, uśmiechając się ironicznie do Dracona.

Spojrzał na nią ze wstrętem.

- Jesteś paskudna, bardzo, bardzo paskudna, nawet Snape by czegoś takiego nie zrobił. Jesteś gorsza od jego oleisto tłustych włosów.

Zaśmiała się.

- Może. Ale to dobre lekarstwo na nudę.

- Co?

Chciała uklęknąć, ale Draco chwycił ja za rękę

- Przepraszam, jak to chcesz chwycić? Przecież to jest trujące!

- Musimy jakoś to zrobić, a nie wolno tego rozbić. Krew bazyliszka jest łatwopalna, jakbyś zapomniał - odpowiedziała, wyrywając dłoń.

Nie namyślając się wcale chwyciła długi kieł w obie ręce i natychmiast się cofnęła. Jakaś paskudna, zielona breja zaczęła jej ciec po ręce, mieszając się z krwią. Kieł, bardzo ostry, przeciął jej skórę.

Draco, przerażony, patrzył, jak Virginia się nie poddaje i znowu bierze zębisko do ręki. Zaczęła wypływać ciemnozielona, bazyliszkowa krew.

- Szybko! - wydyszała, na jej twarzy pojawił się grymas bólu.- Wyjmij flakon! Jest u mnie w kieszeni!

Draco natychmiast się otrząsnął i zaczął ją przeszukiwać. Wyjął płaksą buteleczkę z korkiem. Wyciągnął szybko korek i podstawił butelkę pod kieł, patrząc, jak żrąca maź ścieka do szklanego naczynka. Pod nim zrobiła się już mała dziura w posadzce, wypalona przez krew bazyliszka.

- Koniec - powiedział, zatykając flakonik, wycierając go jeszcze swoja szatą.

Odwrócił wzrok. Virginia wyglądała, jakby miała się zwijać z bólu. Jej ręka była cała we krwi, jej własnej i martwego potwora.

- Blee...- szybko chwycił ją za nadgarstek i pociągnął do akwenu, kładąc jej dłoń pod wodę. Zawyła z bólu.

- Boli, do kurwy nędzy!!!! - wrzasnęła, próbując się wyrwać.

- Nie ruszaj się, Ruda! - rozkazał, mocniej ją chwytając. Czuł, że rękaw przesiąka mu lodowata wodą. - Musisz zmyć tą papkę, chcesz nie mieć ręki?

Po chwili cała woda ufarbowała się na zielono. Draco wyjął jej rękę z wody, kładąc na kolanach. Rozdarł swoja szatę i zawinął w nią jej dłoń, ściskając mocno.

- Powinnaś się zobaczyć z madame Pomfrey, jak wrócimy... Ryjówa? Ryjówko?

Virginia kilka razy głęboko chwyciła powietrze, żeby nie zemdleć. Nie udawało się.

- Weasleyówna? Weasley, budź się! Oprzytomniej! - jego głos zagłuszał dźwięk, jakby ktoś koło niej darł tysiące gazet. Przed oczami zobaczyła ciemność.

- Virginia!

***

- Ginny... Ginny...

- Ona się nie budzi!

- Madame Pomfrey wspomniała, że to może potrwać z noc, nie panikuj, Ron.

- Ale...

- Daj spokój, i tak się musi kiedyś obudzić.

Virginia otworzyła oczy i natychmiast j przymknęła, ponieważ oślepiło ją bardzo mocne światło. Jej brat jednak zauważył.

- Ginny! Żyjesz! - krzyknął, podbiegając do niej.

- Która jest? - spytała schrypniętym głosem.- Czuję się, jakbym przespała miesiąc.

- No, jeszcze trochę i by było - Harry mrugnął do niej.- Spałaś dwa dni.

- Dwa dni? Co się stało? - spytała, siadając powoli.

- Malfoy wszedł tu, trzaskając drzwiami, kiedy wszyscy zastanawialiśmy się, co robić z Lupinem. Wniósł cię i rzucił na pierwsze łóżko, jakie stało - wyjaśniła Hermiona.

- Nadal jest niegrzeczny, jeśli chodzi o waszą rodzinę - zauważył sucho Harry. Ron zmarszczył nos.

- Tak. Potem zamknął się w tej waszej komnacie i wyszedł o wpół do dwunastej, oznajmiając, że eliksir jest gotowy. Mieliśmy tylko pół godziny, żeby dojść do gabinetu Lupina. Zaczął się stawiać, ale wypił to i stał się niegroźnym wilkołaczkiem.

Virginia odetchnęła głęboko.

- Nareszcie nam się udało.

- Trudno uwierzyć, że Malfoy umaił zrobić wywar tojadowy. Przecież ten eliksir jest tak złożony, że chyba ja nie umiałabym tego zrobić - wyżaliła się Hermiona.

- Hermiono, przecież i tak nie będziesz mistrzynią eliksirów - powiedział Ron. Posłała mu wściekłe spojrzenie.

- No to sobie zdrowiej - rzekł Harry, kiedy zadzwoniło na popołudniowe lekcje. - Trochę szkoda, że sama leżałysz w skrzydle szpitalnym.

Virginia uśmiechnęła się i pokiwała na do widzenia swojemu bratu i jego przyjaciołom.

Odetchnęła, spoglądając na swoje ręce. Nawet już tak bardzo nie bolało, tylko trochę swędziało.

Ron chyba nie wie, że byłam w Komnacie Tajemnic...

Odwróciła głowę i zauważyła, ze na krześle wiszą dwa pasy czarnego materiału. Wzięła jeden z nich, patrząc ciekawie.

- Dotrzymałem słowa - powiedział ktoś głosem ledwo powstrzymywanym od emocji. Przy framudze drzwi stał Draco Malfoy, przyglądając się jej.

- Eee... Dziękuję ci... - mruknęła, spuszczając głowę.

- Dziękuję ci... - powtórzył, nie kryjąc ironii. Zamknął drzwi i wszedł do środka. - Twój brat niemal mnie zabił, twój, cytuję, były obiekt uwielbienia prawie pobił, a dziewczyna twojego braciszka chciała mnie otruć. I za to wszystko zyskuję tylko [i]dziękuję ci[/i]? - przyciągnął sobie krzesło i usiadł przy niej, ciągle na nią patrząc. - Chyba czegoś brakuje, nie sądzi pani, panno Virginio Weasley?

- Wybacz mi - przeprosiła cicho.- Wiem, nie powinnam cię była tam zabierać i narażać cię na to wszystko, ale dziękuję ci, że dotrzymałeś obietnicy, nawet nie wiesz, jak dużo to dla mnie znaczy.

- Skąd mam wiedzieć, nie jestem tobą - uśmiechnął się tak jak zawsze, czyli z drwiną.

- Co się stało po tym, jak zemdlałam? No i czemu zemdlałam? - spytała, marszcząc brwi.- Wejście się zamknęło?

Rozsiadł się wygodnie.

- A myślałem, że jesteś prymuską w eliksirach. Krew bazyliszka jest żrąca, trująca, niebezpieczna dla życia. Poza tym strasznie się wykrwawiłaś - spojrzał na jej dłonie.- Powinnaś wyzdrowieć za kilka dni. Pomfrey chciała mi uciąć głowę za to, że jej pomoc i pupilka znalazła się w tak strasznej sytuacji.

- Wywar się udał? - spytała, próbując zmienić temat.

- Jestem geniuszem w eliksirach, a wywar był znakomity. Ta cała krew bazyliszka działa chyba jeszcze lepiej niż jednorożca.

- Co ty nie powiesz... - powiedziała, uśmiechając się. Spojrzała w dół.

Nastała niezręczna cisza.

Nagle Draco odchrząknął i pochylił się, próbując spojrzeć jej w oczy.

- Jesteś mi winna wyjaśnienie, Virginio.

Virginia aż podskoczyła. Patrzcie państwo, Draco Malfoy mówi jej po imieniu.

Odwróciła wzrok.

- Czekam.

Tak się spoufalił, że usiadł na jej łóżku. Uniósł jej głowę w górę i była zmuszona spojrzeć mu w oczy.

- Powinnaś mi wyjaśnić, co to tam się stało. Prawie się zabiłaś tą trucizną.

- Ja... Przepraszam...

- Przepraszam to nie jest to, co chciałem usłyszeć. Zadowoli mnie proste wyjaśnienie, czemu otwierałaś tę izbę w zeszłym roku.

Po jej twarzy spłynęły dwie łzy, jedna za drugą. Draco puścił jej podbródek.

- Czemu...?

- To wszystko zaczęło się po moim pierwszym roku nauki - zaczęła. - To było takie okropne, tak bardzo chciałam kogoś zainteresować sobą, ale mi nie wychodziło - przerwała, patrząc na niego. Nie chciała, aby jej przerywał pytaniami.- Nikt nie chciał się przyjaźnić z Ginny, której słuchał się bazyliszek. Nie miałam przyjaciół, nikogo przez całe dwa lata. Byłam zła... Bałam się... Po prostu było mi źle. Nie rozumiałam, czemu ja, czemu właśnie ja nie mogę mieć przyjaciół tylko dlatego, że stało się coś, nad czym przecież nie miałam władzy. To było okropne... Byłam zupełnie sama....Wszyscy, widząc te okropne ryże kudły odwracali się do mnie tyłem... Zamknęłam się na wszystkich w Hogwarcie.

- Często chodziłam do Marty, patrzyłam w zlew, który był wejściem do komnaty Salazara Slytherina. Bywałam tam często, chyba dziesięć razy. Aż pewnego razu ktoś w Gryffindorze mnie wyzwał, uciekłam z wieży i poszłam do toalety. Pochyliłam się nad zlewem, płacząc jak wariatka. To było okropne, nie miałam z kim porozmawiać, nie miała się komu wyżalić, byłam wściekła... Samotna... Nawet chciałam znowu mieć ten przeklęty dziennik... Nagle coś powiedziałam w języku węży i zlew się otworzył...

- Jesteś wężousta? Myślałem, że tylko dziedzic Slytherina umie rozmawiać z wężami.- przerwał Draco.

Virginia potrząsnęła głową.

- Harry naumiał się tego, kiedy Sam-Wiesz-Kto strzelił mu zaklęciem i zrobił bliznę. Tom Riddle wlał we mnie swoją duszę przez ten parszywy pamiętnik, więc bez zaskoczenia przyjęłam fakt, że nagle umiem to samo. Nie wiesz, że umiesz, przychodzi samo, kiedy musi....

Draco kiwnął głową. Słuchał jej i chciał jej słuchać.

- No... Znalazłam wejście do komnaty... Czasami bywałam tam na miotle... Czasami nie...To... Komnata stała się czymś tylko moim... Tylko ja miała tam dostęp... Nikt inny... Komnata była moja, nikt inny o niej nie wiedział, nawet Harry.... To miejsce było czymś tylko moim, czymś, czego nikt nie mógłby mi odebrać...Uciekałam tam w świat marzeń... Tam... Tam mnie wszyscy lubili....Wszyscy, czyli woda, posadzka i ja sama....

Głęboko westchnęła.

- Trochę przemeblowałam to miejsce... Bywałam tam zawsze, kiedy miałam tylko czas.....Marta wiedziała…Wiedziała, że jestem samotna, że tam chodzę... Nigdy nikomu nie powiedziała, ale zawsze mnie prosiła, żebym... Żebym tam nie chodziła... Zawsze ją ignorowałam... Gdyby... Gdyby... Jeśli nie Charlie i Lesley w tym roku, pewnie znowu przesiadywałabym w Komnacie codziennie... Mała, głupia, ruda Ginny... - oparła głowę na kolanach i ukryła twarz w dłoniach. - To było jedyne miejsce, skąd mnie nie wywalano...

Draco słuchał w ciszy, patrząc na Virginię. Nie chciał wyglądać tak, jak się czuł, a czuł się strasznie przygnębiony. Nagle zalała go fala współczucia dla niej. Gdyby nie ta jego przeklęta opinia, pocieszyłby ją.

Westchnął i za pomocą różdżki przywołał kubek z czekoladą.

Podał go jej z niewielkim uśmiechem.

- Napij się, będzie ci lepiej - powiedział, kładąc jej dłonie na kubku. - Przepraszam, nie wiem co powiedzieć. Nigdy nie miałem aż tak wielkiego doła...

No pewnie, ja go po prostu ignoruję...

- Dzię-... - wyczuł w jej głosie łzy. Łzy tamowane od ponad czterech lat.

Kubek upadł jej na kolana, wylewając swoją zawartość.

Virginia rzuciła się Draconowi na szyję, płacząc.

Wypłakiwała całą siebie, wszystko to, co musiała znosić podczas swojej nauki w szkole wypłakiwała samotność, ból, rozpacz.

A Draco Malfoy jej pozwolił.

Koniec rozdziału X



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10 Metody otrzymywania zwierzat transgenicznychid 10950 ppt
10 dźwigniaid 10541 ppt
wyklad 10 MNE
Kosci, kregoslup 28[1][1][1] 10 06 dla studentow
10 budowa i rozwój OUN
10 Hist BNid 10866 ppt
POKREWIEŃSTWO I INBRED 22 4 10

więcej podobnych podstron