Mayhar Ardath Mały palec lewej ręki


Autor: Ardath Mayhar

Tytul: Mały palec lewej ręki

(The Little Finger on the Left Hand)

Z "NF" 3/94

To nie był ból. Miałem to pod kontrolą, nawet bez

lekarstw, które uparli się wpychać we mnie za każdym razem,

kiedy otwierałem usta. To nie znaczy, że byłem czymś w

rodzaju roślinki. W rozwalającym się domu zawsze dostaniesz

swoją porcję siniaków i ran, jeśli nawet jesteś ostrożny.

Nie, to nie był dosłownie ból. Może częściowo chodziło o

bierność.

Ponieważ jestem człowiekiem, który całe życie spędził na

nogach, chyba że właśnie spał albo się kochał, leżenie na

plecach i wpatrywanie się w aseptyczny biały sufit

doprowadzało mnie do szaleństwa. Po raz pierwszy w życiu

byłem wdzięczny mojemu tacie, że wysłał mnie do college'u.

Powracały do mnie urywki i kawałki... cytaty z literatury,

wzory, fragmenty historii. Pomagało to zabić czas, chociaż

nie do końca.

Ale nie tylko nuda mnie dobijała. To ten cholerny mały

palec lewej ręki. Ten, którego już tam nie ma.

Przy wszystkich tych złamaniach i urazach, i co tam

jeszcze doznałem, kiedy ściana budynku spadła na mnie,

pomyślałbyś, że strata palca nie powinna być nawet

dostrzegalna. Zwłaszcza w takiej chwili jak teraz, kiedy nie

mogę użyć niczego, zabandażowany po uszy niby ranna mumia.

Ale chodziło o kawałek, którego nie miałem, kiedy mnie

wykopali i przez niego męczyłem się teraz niczym

potępieniec.

Pierwszego dnia, wpływ środków uspokajających był

na tyle słaby, że mogłem powiedzieć, co mi dolega. Przyszedł

doktor Yoshida.

- Pańskie nerwy ciągle tam są, w kikucie, panie Carstairs

- powiedział. - Wysyłają sygnały do mózgu, nawet gdy już nie

sterują palcem. Podejrzewam, że po takim urazie wysyłane

sygnały są pomieszane. Dlatego cierpi pan na nagłe ataki

bólu. Za jakiś czas urwany koniec się zagoi i najgorsze

będzie za nami. Chociaż muszę przyznać, że miałem pacjentów,

których męczyły straszne bóle amputowanych kończyn wiele lat

po ich utracie. Ale jeśli będzie bolało za bardzo, w każdej

chwili może pan poprosić o środki przeciwbólowe. Do czasu,

kiedy będzie pan się mógł trochę poruszać, najgorsze minie.

Miało to jakiś sens. Wierzyłem mu. Ale nie należę do

tych, których trzeba faszerować lekami, obojętne jakimi.

Leżałem tu więc, czułem ostre zęby odgryzające mój palec i

dojrzewałem do krzyku. Gdyby nie Lola, byłoby ze mną

niedobrze. Przychodziła codziennie na tak długo, jak

pozwalali jej zostać. Ciągle jej przypominałem, że gdyby

powiedziała "tak", mogłaby zostać tak długo, jak by chciała.

Uśmiecha się na to, bo właściwie nie powiedziała "nie".

Powiedziała, że za cztery miesiące, kiedy skończy studia,

będzie miała czas na męża i nową pracę, jedno i drugie

naraz.

Tymczasem przez pierwszych kilka dni patrzyła na mnie,

jakby mogła wyczuć, w którym momencie udaję, że nic nie

czuję. W końcu spytała:

- Hamp, boli cię, prawda?

Przysiągłem, że nigdy jej nie skłamię. I naprawdę

chciałem dotrzymać słowa, więc skinąłem głową.

- Trochę.

- Bardziej niż trochę. Co to jest? Plecy? Kark? Jesteś

tak szczelnie opakowany, że nie mogę zobaczyć, co boli

najbardziej.

Czułem się głupio. Wbiła we mnie swoje wielkie piwne

oczy, które żądają całej prawdy i tylko prawdy.

- To mały palec. Ten, którego już nie ma. To on mnie

doprowadza do szaleństwa... czuję, jakby szablastozębe myszy

rozszarpywały go na strzępy.

- Urojone bóle - pokiwała głową. - Powiedzieli mi o tym,

ale myślę, że nie zdają sobie sprawy, jak ty cierpisz.

Przyzwyczaili się do ludzi z kompletnymi kończynami. Pewnie

się nie spodziewają, że takie maleństwo jak mały palec

potrafi sprawić tyle kłopotów.

Prawdopodobnie miała rację, a przynajmniej wiedziała o

tym i współczuła. To trochę pomagało. Kiedy doszło do tego,

że próbowałem włączać telewizor za pomocą fal myślowych,

czytała mi albo opowiadała zabawne historyjki o kolegach z

roku i profesorach, albo szefie i technikach w

laboratorium, gdzie pracowała. Pomagało.

Ale kiedy odchodziła... po zmroku szpital nocnym

zwyczajem cichł, a na świecie nie pozostawało nic prócz mnie

i małego palca mojej lewej ręki.

Kiedy tylko zezwolili na odwiedziny, przyszedł majster

mojej ekipy, Rog. Głupio mi było zadać pytanie, które dla

niego zachowałem, ale w końcu nie wytrzymałem.

- Rog, ten dom. Ten, który na mnie spadł. Jest już

całkiem zburzony?

Spojrzał na mnie z pewnym rozbawieniem.

- Jeszcze nie. Jest tam kontrahent i jacyś inżynierowie.

Śmieszna sprawa - gdybyśmy zdawali sobie sprawę z problemów,

ten kawałek poszedłby na początku albo poczekalibyśmy z

rozpoczęciem wyburzania. Może użylibyśmy tarana. Cały ten

dom jest śmierdząco niestabilny. A wyglądał jak Gibraltar.

Ciągle tam stoi, na razie zawaliła się tylko jedna ściana.

Nie mogą dojść dlaczego spadła albo dlaczego nie zawaliła

się cała reszta. Ty tylko odłupałeś punkt kotwiczny muru i

łup! Spadł prosto na ciebie. Jeszcze nigdy nie byłem tak

przerażony - myśleliśmy, że już po tobie. Bez żartów.

Hmm. To rodziło kolejne pytanie.

- Czy ktoś w ogóle szukał mojego palca? Może gdzieś leży

w tym bałaganie?

Potrząsnął głową.

- Teraz nawet nie dopuszczają nas na teren. Kiedy

dostałeś, postawili ogrodzenie i zamknęli wszystko na cztery

spusty. A dlaczego?

Na to pytanie nie chciałem odpowiadać.

- Tylko się zastanawiałem. Nie co dzień tracisz kawałek

siebie - zaśmiałem się, ale bez przekonania.

Kiedy wyszedł, myślałem o tym utraconym kawałku ciała i

kości leżącym w rumowisku. Na Boga, myszy prawdopodobnie

obgryzły go do czysta. I w jakiś sposób wręcz czułem, że

tak się dzieje. Ta myśl zaczęła mnie drążyć.

Wtedy powróciło do mnie to wspomnienie. Kiedy przyszedłem

tamtego dnia do pracy kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. W

tym starym domu było coś o wiele większego od myszy czy

nawet szczura. Pomyślałem, że to wałęsający się kot i nigdy

już do tego nie wracałem. Ale teraz przywołałem wspomnienie

pomruku. Połyskujące w ciemności ostre zęby...

- Hampie Carstairsie - powiedziałem na głos - jak

będziesz tu tak leżał wymyślając różne historyjki, sam sobie

wmówisz świra. Idź spać!

Przy pomocy siostry i kolejnego zastrzyku zrobiłem to.

Ale następnego dnia byłem jak podminowany. Środki

uspokajające działały na mnie coraz gorzej, chwilami wydawało

mi się, że skóra wypełznie mi spod bandaży i opatrunków i

ucieknie z sali.

Lola robiła, co mogła. Próbowała rozmawiać, czytać, ale

ja leżałem tylko zlany zimnym potem powstrzymując krzyk.

Mogła to wyczytać w moich oczach, niemal jedynym, co

widoczne było z mojej twarzy.

- Hamp!

Zamknąłem oczy, miała więc chwilę na odpoczynek.

Otworzyłem je i ujrzałem, że pochyla się nade mną.

- Hamp. To ten cholerny palec, prawda? Pójdę tam i będę

kopać tak długo, dopóki go nie znajdę. Przyniosę go tutaj,

włożę do słoika z formaliną i postawię na tym stole, żebyś

mógł naocznie się przekonać, że nic mu nie jest. Chyba to

nie pomoże nerwom, ale na pewno psychice.

Trudno było mówić przez bandaże, ale udało mi się.

- Lo, słuchaj! To miejsce jest śmiertelną pułapką. Nikomu

z nas nie pomożesz, jeśli ciebie też przywali. Wolę, żeby

nie brakowało ci żadnej części, kiedy wydostanę się z tych

gipsów.

Uśmiechnęła się, a ja rozpoznałem to spojrzenie.

Powinienem był zachować całą sprawę dla siebie. Wyszła z

determinacją wypisaną na plecach.

Nie wróciła po południu o zwykłej porze. Nie było żadnego

telefonu przed ciszą nocną. Zacząłem się pocić. Poprosiłem

siostrę, żeby zadzwoniła do Roga spytać, czy na budowie nie

zdarzył się jakiś wypadek. Ale nie. Wyburzyli następny dom,

a teraz zabrali się za kolejny po drugiej stronie ulicy.

Lola miała zajęcia wcześnie rano. Nie było żadnej szansy

na ujrzenie jej przed południem. Wciąż nie dzwoniła. Cały

czas się pociłem.

O dziesiątej zaskoczyła mnie otwierając drzwi i wchodząc

do pokoju. Powinna być w pracy. Wtedy zauważyłem błysk bieli

i spojrzałem na jej lewą rękę. Na opasujący ją bandaż.

W prawej ręce trzymała mały słoik, który ze stukiem

postawiła na stoliku. Zobaczyłem coś pływającego w jakiejś

cieczy. Przestałem się rozglądać i wbiłem wzrok w słoik. To

był palec. Choć, żeby to stwierdzić, potrzeba było odrobiny

wyobraźni. Nie pozostało już ani odrobiny ciała, a kość była

poznaczona długimi rysami.

Nie mogłem nawet unieść brwi, kiedy na nią spojrzałem.

- Czułeś swój palec dziś rano? - spytała.

Zastanowiłem się. Tak się o nią martwiłem, że nawet nie

pamiętałem o palcu. Teraz spróbowałem się w niego wczuć, ale

niczego nie doświadczyłem, nawet najmniejszego łaskotania.

- Nie - powiedziałem z zakłopotaniem.

- Coś go trzymało, tam, w tym na wpół zburzonym pokoju.

Coś wściekłego, podłego i o jasnych oczach. Uderzyłam go

torebką i odebrałam mu kości twojego palca. Ale to... coś...

ma... - podniosła swoją rękę. - Wzięło mój, na zamianę.

- Lo! - poczułem, że serce głucho mi wali.- Mówiłem ci,

żebyś tam nie szła... mogłaś zginąć! To stworzenie mogło być

wściekłe!

Spojrzała na mnie i zajrzałem głęboko w jej oczy. Był tam

ból, który poznałem. O tak, na pewno.

- Teraz ty? Ma twój zamiast mojego?

Skinęła.

- Kiedy zabierałam kość, to podskoczyło i po prostu

odgryzło mój mały palec jak kęs chleba. Ale mnie łatwiej to

znieść niż tobie. Ja mogę się poruszać, czymś zająć. Nie

jestem uwięziona w gipsie, zawinięta w kilometry bandaży.

To... to wcale nie taka zła zamiana, naprawdę - uśmiechnęła

się.

W kąciku jej ust zauważyłem drobne linie. Dokładnie

wiedziałem, co czuła.

Nie mogła zostać długo, bo miała dyżur w laboratorium.

Zamieniła się z koleżanką, żeby przyjść.

Kiedy odeszła, znowu zostałem sam. Myślałem tylko o tym,

co mogło żyć w tym opuszczonym rumowisku.

Rozumiecie więc, że to nie ból. To coś nieznośnego. I

zatrważającego.

Przełożyła Joanna Czaplińska

ARDATH MAYHAR

Urodzona w 1930 r. w USA. Karierę literacką zaczęła od

publikowania poezji, a potem, pod pseudonimem Frank Cannon,

powieści historycznych i westernów. Jej pierwszym

opowiadaniem fantastycznym było "The Cat with Sapphire Eyes"

(1973), pierwszą powieścią - "How the Gods Wove in Kyrannon"

(1979). Uprawia "naukową fantasy", czyli taką, w której

występowanie magicznych sił stara się usprawiedliwiać

prawami nauki. Jej ostatnia powieść "Monkey Station" (1989)

opowiada o małpach, które w wyniku plagi stają się istotami

inteligentnymi i rozwijają umiejętność mowy. W zamyśle

autorki jest to pierwsza część dużego cyklu. Pisarstwo

Ardath Mayhar często bywa porównywane z twórczością Andre

Norton. Czytelnicy "Nowej Fantastyki" poznali już jej

opowiadanie "Kameleon" ("NF" nr 12/92).

D.M.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Częstotliwość występowania minucji na palcach wskazujących prawej i lewej ręki
Mayhar Ardath Kameleon
Mały palec Buddy e book
cwiczenia dla lewej ręki
Ścieżka lewej ręki
Mayhar Ardath Z obcego łona
BattleTech 602 The Sword and the?gger Ardath Mayhar
H Beam Piper Fuzzy Papers 03 Golden Dream # Ardath Mayhar
Ardath Mayhar Shock Treatment
Ardath Mayhar Hunters of the Plains
Ardath Mayhar The Clarrington Heritage
Ardath Mayhar The Little Finger on the Left Hand
Ardath Mayhar Born Rebel & The Guns of Livingston Frost (retail) (pdf)
Ardath Mayhar Khi to Freedom
mięśnie ręki

więcej podobnych podstron