Mayhar Ardath Kameleon


Autor: Ardath Mayhar

Tytul: Kameleon

(The Adapter)

Z "NF" 12/92

Oparł się o stalowy słupek, obserwując strumień samochodów

szemrzący międzystanową autostradą. Oczywiście, nie powinien

tam stać. Znaki na wszystkich słupach nakazywały pieszym i

kierowcom pojazdów dwukołowych, by trzymali się z dala od

arterii, ale stary Indianin nigdy nie trudził się

odczytywaniem znaków. To była magia białego człowieka,

niewarta zachodu.

Wybrał miejsce obok górnej rampy, żeby potencjalny chętny

mógł się zatrzymać. Nie dlatego, że nie chciał chodzić -

jego długie, chude nogi przebyły już po pustyniach i górach

więcej mil niż pojazdy, które go mijały. Miał jednak

zakończyć pewną sprawę, a to był najszybszy sposób

osiągnięcia celu.

Z gęsim jękiem klaksonu słupek minęła osiemnastokołowa

ciężarówka. Zmarszczki wokół oczu Indianina jeszcze bardziej

się pogłębiły, gdy wyobraził sobie, jak pęka dwanaście z

osiemnastu opon unoszących tego potwora poza zasięg jego

wzroku. Gdzieś mniej więcej w środku pustyni Mojave kierowca

ciężarówki spędziłby interesująco czas.

- Sam! - w jego umyśle odezwał się zrzędzący głos.-

Samuelu Rainbird! Zajmij się swoimi sprawami, a białych

ludzi zostaw w spokoju!

To była oczywiście jego matka, tak stara, że chyba teraz

ponownie zacznie młodnieć. Wiedziała, co robił, z zawsze

zaskakującą go, nieomylną pewnością. Czary kobiet pod każdym

względem różniły się od czarów mężczyzn i teraz, na starość,

rozumiał, że były tak samo skuteczne, tylko inne.

Westchnął i wyprostował się, kiedy długi, błyszczący

samochód zjechał na pobocze, a kierowca ręką wskazał mu, by

wsiadł. Mężczyzna uderzył dłonią w siedzenie, by strzepnąć

kurz. Nie znosił plam na nieskazitelnej bieli skóry wnętrza.

- Wielkie dzięki - powiedział Indianin składając nogi pod

wąską półką i zdejmując wysoki kapelusz, który nie

zmieściłby się pod sufitem. - Nazywam się Sam. Sam Rainbird.

Jadę do Salt Flats, prosto przed siebie.

Człowiek obejrzał go z zainteresowaniem emanującym z

jasnych oczu.

- Edward Leaserthal. Chętnie pana podrzucę. Będę

wypatrywał drogowskazu na Salt Flats.

Sam lekko się uśmiechnął, przez co jego twarz niemal

popękała na tysiące kawałków. Dlaczego stary Indianin jest

tak intrygujący dla białych? Zachował jednak spokój i skinął

głową.

Drogowskaz? Na Salt Flats? Głęboko w środku, gdzie nikt

nie mógł go usłyszeć, myśl ta wywołała w nim chichot.

- Powiem, kiedy. Salt Flats jest za małe na drogowskaz.

Na uboczu - zagłębił się w miękką skórę, rad, że ukrył się

przed słońcem i unoszącym się w powietrzu kurzem.

Wyjrzał przez okno obserwując jastrzębia krążącego wysoko

na przezroczystym, bladym niebie. Oczywiście, mógł go

wykorzystać, ale latanie nigdy nie było jego najlepszym

czarem. Nie, to nie dla niego. Zamknął oczy i wpatrzył się w

obraz, który odbił się mocno w jego umyśle; blady człowiek o

jasnych oczach i czarnych włosach, pewnie poruszał rękoma na

kierownicy i prowadził swój magiczny pocisk po autostradzie

jak powietrzną poduszkę. Doskonale.

Niemal zasnął, ukołysany powiewem klimatyzacji i cichym

warkotem silnika. Śnił o swojej matce, niecierpliwie

czekającej na jego powrót z mocnym, szarym zielem, które

miał znaleźć, by mogła skończyć pracę. Ryk kolejnej

mijającej ich ciężarówki obudził go na dobre.

Za oknem i płotem wzdłuż autostrady ujrzał małe stado

bizonów pasących się na rachitycznej trawie. Mógł stać się

jednym z tych wielkich byków - ale dźwiganie tak wielkiego

ciężaru po górzystej okolicy nie było zajęciem dla starego

człowieka. Ponownie zamknął oczy.

Na wiele mil przed Salt Flats poczuł, że dojeżdżają do

celu, za wcześnie jednak było prosić kierowcę, by zwolnił.

Wąska rozpadlina wypełniona solą, ciągnąca się w stronę

piaskowcowego wąwozu, miała własny charakter i pojedyncze

roślinki, które się tam uchowały, utworzyły samotne ślady,

skąpo wetkane w strukturę suchej krainy. Czuł się, jakby

wchodził w pajęczynę magii, z mrowieniem w twarzy i

drganiami wewnątrz kości.

Gdyby jego misja była mniej pilna, a jego matka mniej

wymagająca, przeistoczyłby się w tego mężczyznę,

podążającego do celu, jaki zrodził się w jego owalnej

czaszce. Zapewne przez jakiś czas żyłby jego życiem, jak to

robił z innymi jasnookimi ludźmi. Wiedział o białych więcej

niż ktokolwiek z jego rasy, gdyż był już wieloma z nich.

Oczywiście, kiedy to się zdarzało, trzeba było sprzątnąć

oryginał, co było wprawdzie przykre, ale zgodne z naturą.

Istnienie dwóch takich samych osobników tułających się po

świecie mogło być niebezpieczne. Doprowadziłoby do

przeróżnych złych czarów.

Lecz gdy zbliżali się do Salt Flats, poczuł tam c o ś.

Coś silniejszego od wszystkiego, z czym kiedykolwiek spotkał

się wśród białych czy nawet Indian. Za szczytem z wąwozem

było coś nowego. Nowe czary.

Otworzył oczy i powiedział:

- To tu. Gdziekolwiek może się pan zatrzymać. Wielkie

dzięki.

- O.K. - jasnooki mężczyzna zwolnił i zatrzymał się na

wysypanym żwirem poboczu. - Przejdzie pan przez płot?

- Nie ma problemu. - Sam skinął głową. - Miłej podróży.

Kiedy piękny samochód odjechał, przez chwilę pożałował

straconej szansy. Ale wtedy ponownie poczuł szarpnięcie...

zafascynowanie nieznanym, jakie towarzyszyło mu przez całe

życie. Poczekał, aż autostrada opustoszeje, by nikt nie

widział, co ma zamiar zrobić. Przeistoczył się w konika

polnego i przeskoczył przez oko w drucianym płocie.

Po drugiej stronie wrócił do swojego kształtu, bo na

stare lata szybko go nużyły udręki i ograniczenia owada.

Pomyślał, że chciałby znaleźć jakąś postać, która byłaby na

tyle sprawna, użyteczna i interesująca, że mógłby w niej

przebywać na stałe i zostawić matkę, by znęcałał się nad

swoimi córkami zamiast nad jedynym synem.

Szukałaby go wszystkimi starymi wypróbowanymi zaklęciami,

we wszystkich postaciach, jakie znała. Nie wiedziała o

wszystkich, w jakie się wcielał, więc nigdy nie trafiłaby

czarami tam, gdzie mogłaby go zranić.

Zachichotał w duchu, zachowując poważną i surową minę,

gdy przekraczał białą, błyszczącą nieckę, którą było Salt

Flats. Rosło tam szare ziele, którego potrzebowała matka,

ale nie zatrzymał się ani nie zwolnił kroku. Musiał

sprawdzić, co kryje się za szczytem, bo było to coś, co

pragnął zobaczyć.

Kiedy podszedł do zwężenia niecki, przeistoczył się w

jaszczurkę i wspiął na kamienną ścianę, pełzając przez plamy

pyłu i przyczepiając się chwytnymi łapami do gładkiej

powierzchni skały. Na szczycie wybrał otoczak duży na tyle,

by się za nim ukryć, a ponieważ umysł jaszczurki nie był w

stanie ogarnąć tego, co chciał wiedzieć, ponownie stał się

sobą.

Przed nim znajdowała się mała dolina, zwykła dziura w

szarobrązowym piasku i głazach okolicy. Pośrodku stał pojazd

w niczym nie przypominający porsche'a, którym przyjechał.

Był okrągły, gładki, o otwarty właz opierała się drabina

stojąca na dnie piaszczystej doliny.

Było to interesujące, ale nie tak fascynujące, jak

istoty, które drepcząc tam i z powrotem mierzyły wszystko

dziwnymi przyrządami, dźwigały kamienie i wkładały je do

błyszczących butli. Istoty były dziwniejsze niż wszystko, o

czym kiedykolwiek śnił, nawet po zażyciu Ziela Snów.

Postaci też były okrągłe, o głowach osadzonych na

okrągłych ramionach, które z kolei przyczepione były do

pękatych tułowi i poruszały się na beczułowatych nogach. Ich

twarze były częściowo ukryte pod przezroczystoniebieskimi

kapturami, zakrywającymi je po ramiona.

Przykucnął za otoczakiem, ciągle obserwując. Czuł w głębi

duszy, że pociągają go te dziwne kształty, jeszcze

dziwniejszy pojazd i napięte pole magicznej energii, która

to wszystko otaczała. Musiał podejść bliżej... żeby

dokładniej się przyjrzeć.

- Sam! - przeszkodziła mu gniewna myśl matki. - Zostaw to

i wracaj!

W tej chwili już wiedział, że nigdy nie wróci. Od

siedemdziesięciu lat był jej synem i pomocnikiem. Ale teraz

zamierzał stać się osobą niezależną. Chciał jeździć w tej

okrągłej rzeczy, która stała tam na dole. Chciał wiedzieć,

do czego służą te błyszczące instrumenty. Chciał się nauczyć

nowych czarów.

Co to za przyjemność po raz setny być jastrzębiem,

konikiem polnym czy bizonem? Czy nawet białym mężczyzną,

zdecydowanie mniej interesującym od konika polnego?

Ponownie stał się jaszczurką, ześlizgnął się w dół po

długim stoku, aż zbliżył do okrągłego statku. Kiedy jeden z

członków załogi wszedł w labirynt otoczaków, jakimi usłana

była przeciwległa ściana doliny, Sam-jaszczurka skoczył za

nim.

Złapał go w zagłębieniu skalnym i zorientowanie się, jak

działa ten inny rodzaj istoty i podrobienie jego ciała trwało

tylko moment. Istota odwróciła się i zamarła w szoku, widząc

siebie samą stojącą obok, w całej okazałości, nawet w

niebieskim kapturze.

- Wielkie dzięki - powiedział Sam Rainbird i uderzył ją

kamieniem.

Powinien uważać na te czaszki. Były niewiarygodnie

cienkie. Upychając martwego kosmitę w szczelinę i

przysypując go kamieniami i piachem, żeby ukryć ciało,

zmienił trochę swój wewnętrzny wzór. Ten, kto chciałby teraz

załatwić go kamieniem, byłby rozczarowany.

Potem, odnajdując ścieżki w zwojach swojego nowego mózgu,

nowy zestaw umiejętności i wiedzy, podniósł narzędzie

upuszczone przez jego ofiarę. Aha. Te tarcze określały skład

mineralny skał. Wykazywały wodę i żyły rud głęboko pod

powierzchnią ziemi, pod jego stopami.

Przepełniony radością z odkrycia zakończył wykonywanie

poleceń zawartych w replice umysłu istoty i zawrócił. Statek

czekał. Czekały inne światy.

Może z biegiem czasu zapomni, że kiedykolwiek był Samem

Rainbirdem, ale podejrzewał, że zanim się tak stanie, będzie

istotami, o których życiu nigdy nawet nie śnił. Gdy się

uśmiechał, jego nowa, okrągła twarz nie oddawała żadnej

emocji. Wkroczył w nowe życie i w niebo pełne nie odkrytych

światów.

Przełożyła Joanna Czaplińska

ARDATH MAYHAR

Amerykańska pisarka średniego pokolenia. Opublikowała swe

pierwsze opowiadanie w wieku dziewiętnastu lat i od tego

czasu jej utwory nieprzerwanie pojawiają się w różnych

magazynach i antologiach. Jest też autorką kilku powieści.

Jednocześnie Mayhar podejmowała się wielu różnych dziwnych

prac: na farmie, na poczcie, w księgarni. Jest też aktywną

obrończynią środowiska i prowadzi kursy pisarskie. Poza

science fiction pisze również westerny (pod pseudonimem

Frank Cannon) i książki dla dzieci.

Na łamach "NF" przedstawiamy ją po raz pierwszy.

(DM)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mayhar Ardath Mały palec lewej ręki
Mayhar Ardath Z obcego łona
BattleTech 602 The Sword and the?gger Ardath Mayhar
H Beam Piper Fuzzy Papers 03 Golden Dream # Ardath Mayhar
Ardath Mayhar Shock Treatment
Ardath Mayhar Hunters of the Plains
Ardath Mayhar The Clarrington Heritage
Ardath Mayhar The Little Finger on the Left Hand
Ardath Mayhar Born Rebel & The Guns of Livingston Frost (retail) (pdf)
Ardath Mayhar Khi to Freedom
Becnel Rexanne Kameleon
karta techniczna produktu lakier kameleon
STRESZCZENIE KAMELEONA
McClure Ken Kameleon
kameleon
KAMELEON, teksty piosenek
przerażony kameleon eseje o przyszłośći zarządzania
Zenek Kameleon
A. Czechow KAMELEON, Lektury gimnazjum

więcej podobnych podstron