DLA NAS I ZA NAS kaazania pasyjne


DLA NAS I ZA NAS - kazania pasyjne

1. SMUTNA JEST MOJA DUSZA AŻ DO ŚMIERCI

Był wieczór wielkoczwartkowy. To właśnie wtedy rozpoczęła się Męka Pańska. Zakończyła się Wieczerza Pańska, pełna niezgłębionych tajemnic Wieczerza Pas­chalna, a po odmówieniu modlitw przepisanych na jej zakończenie Chrystus Pan wraz z apostołami udał się na Górę Oliwną.

Warto zauważyć, że po raz ostami odbyła się wiecze­rza paschalna połączona ze spożyciem baranka, jako ob­razu i przepowiedni dzieła odkupienia. Dotychczas przedstawiane obrazy, symbole, figury prorocze ustępowały miejsca wypełnieniu się ich przez mękę i śmierć Zbawiciela.

Na Górę Oliwną, na miejsce rozpoczęcia krwawej męki, szedł Ten, którego św. Jan Chrzciciel natchniony przez Ducha Świętego nazwał prawdziwym „Barankiem Bożym", barankiem ofiarnym, gładzącym grzechy świa­ta, grzechy wszystkich wieków, narodów, wszystkich pokoleń.

Jezus i apostołowie szli nocą przez ulice uśpionego miasta. Niestety, nikt z jego mieszkańców nie przeczu­wał, że oto rozpoczynają się godziny największego wy­darzenia w dziejach świata, podczas którego krew najniewinniejszego, najczystszego i najświętszego Syna Bo­żego oczyści grzeszną ludzkość, pojedna niebo z prze­klętą dotąd z powodu grzechów ziemią.

Chrystus w drodze rozmawiał z apostołami o nadcho­dzących godzinach swej męki: „«Wszyscy zwątpicie we Mnie. Jest bowiem napisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce. Lecz gdy pozostanę, uprzedzę was do Galilei». Na to rzek! mu Piotr: «Choćby wszyscy zwątpili, ale nie ja!». Odpowiedział mu Jezus: «Zaprawdę powiadam ci: dzisiaj, tej nocy, zanim kogut dwa razy zapieje, ty trzy razy się Mnie wyprzesz». Lecz on tym bardziej zapewniał: «Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie». I wszyscy tak samo mówili" (Mk 14,27-31).

Tak rozmawiając przeszli przez miasto i doszli do doliny potoku Cedron, a przez pustą i nad wyraz ponurą Dolinę Jozafata zbliżali się do Góry Oliwnej, na której zboczu znajdował się Ogród Oliwny, skąd rozpościerał się widok na miasto i świątynię. Otoczony troskliwą opieką ojców franciszkanów, istnieje w tym miejscu do dziś. Znajdują się w nim tysiącletnie drzewa. Wyrosły one z korzeni tych samych drzew, które przed dwudzie­stu ponad wiekami były świadkami konania Zbawiciela. Te właśnie drzewa oliwne, o gałązkach i liściach podob­nych do naszej polnej wierzby, rodziły przez setki lat owoce, z których wyciskano oliwę, ten prawdziwy sok, będący obrazem łaski, sok, który daje pożywienie, lekar­stwo i światło. W tym to Ogrodzie rozpoczęła się męka naszego Pana Jezusa Chrystusa.

Na początku dziejów ludzkości, w rozkosznym ogro­dzie rajskim, pod drzewem dającym znajomość dobrego i złego, praojciec ludzkości, Adam, przez swój grzech utracił dla siebie i dla swoich potomków łaskę uświęcają­cą, a razem z nią zgubił klucz do podwójnego szczęścia: tego ziemskiego i wiecznego w niebie. I ten błogosławiony klucz otwierający nam, grzesznym ludziom, bramy nieba znów w ogrodzie został odnaleziony przez Jezusa, nasze­go Zbawiciela, który męką konania rozpoczął dzieło zba­wienia ludzkości, zakończone wejściem z Góry Oliwnej do nieba w dniu Wniebowstąpienia.

To właśnie w rajskim ogrodzie pierwsi rodzice powie­dzieli Bogu: „Nie! Nie będziemy Cię słuchać. Zrobimy to, co my uważamy za słuszne i dla nas dobre". A więc grzech nieposłuszeństwa doprowadził do spożycia owocu z zaka­zanego drzewa. Teraz w Ogrodzie Oliwnym Syn Boży w imieniu ludzkości odwołuje to niewierne „Nie!" wypo­wiedziane Bogu przez Adama i Ewę, powtarzając pokor­nie: „Nie moja, ale Twoja wola niech się stanie". A więc w raj­skim ogrodzie oddał Adam siebie i całą ludzkość w nie­wolę grzechu i szatana. Teraz drugi Adam - Jezus wyciąga swoje najświętsze ręce, aby zostały brutalnie związane po­wrozami przez ludzi bezbożnych.

W ogrodzie ogłosił Bóg swój wyrok, w ogrodzie też Chrystus wziął na siebie jego skutki. Dlatego tu, w Ogro­dzie Oliwnym, rozpoczął mękę konania i przyjął wyrok, powtarzając bolesne słowa: „Smutna jest dusza moja aż do śmierci" (Mk 14,34).

Musimy pamiętać, że cierpienia Pana Jezusa w Ogro­dzie Oliwnym to była męka prawdziwego konania. To były momenty duchowej agonii.

„Smutna jest dusza moja aż do śmierci" - skarży się na oczach swoich uczniów Jezus. A w wyznaniu tym wyra­żenie: „aż do śmierci" oznacza natężenie tych boleści po­nad miarę ludzkiej wytrzymałości. Był to więc śmiertelny smutek, śmiertelna boleść, śmiertelna trwoga, a więc doświadczenie, jakie może stać się udziałem tylko człowie­ka w stanie agonii.

Warto zwrócić uwagę, że męka agonii ma u śmiertel­nie chorych i grzesznych ludzi swoje wielorakie przy­czyny. Konającego mogą dręczyć wyrzuty sumienia, gdy spojrzy na przebytą drogę. Widzi bowiem na niej tyle niewierności wobec Boga, tyle grzechów popełnianych świadomie i dobrowolnie, że boi się spotkania z Bogiem, Sędzią sprawiedliwym. A więc ostatnie jego chwile wy­pełnia gorzka świadomość przegranej wieczności, czemu już nic nie może zapobiec.

Otóż Jezus nie odczuwał tego rodzaju trwogi. Nie mogły Go męczyć wyrzuty sumienia. Zdawał sobie jed­nak sprawę, że wypełnia się Jego godzina.

Św. Marek w opisie męki i konania Chrystusa w Ogro­dzie Oliwnym wspomina, że Jezus „począł drżeć i odczuwać

trwogę" (Mk 14,33).

Zastanówmy się teraz nad pytaniem: Cóż to była za trwoga, która ogarniała wtedy duszę i serce Jezusa. Cóż to były za straszliwe wewnętrzne boje, które powodowały ten Jego okropny stan ducha? Oto Pan Jezus, który jako człowiek posiadał niezwykle miłosierne serce, posiadał również Bożą wszechwiedzę, dzięki której oglądał najdo­kładniej nie tylko przeszłość świata od chwili stworzenia, ale również widział w najdrobniejszych szczegółach całą przyszłość. I to właśnie widzenie przyszłości sprawiało naszemu Panu najstraszniejszą mękę, mękę agonii, mękę konania. Pan Jezus czuł już na swojej najświętszej twarzy zdradziecki pocałunek Judasza, widział przestrach apo­stołów, czuł na swoich rękach szorstkość powrozów. Sły­szał już straszne zniewagi, odczuwał czekające Go upoko­rzenie. Już teraz mógł dokładnie policzyć rozrywające ciało razy zadane Mu przez oprawców i ilość ran z korony cierniowej. Już teraz upadał pod ciężarem krzyża, z tru­dem podnosił się z ziemi, zmagał się ze śmiertelnym wy­czerpaniem. Jego ręce i nogi przeszywał ból po przebiciu gwoździami. Już teraz w Ogrodzie Oliwnym doświadczał trzech długich godzin konania na krzyżu.

Każdy z nas wie, że wyobraźnia ludzka jest w stanie dostarczyć człowiekowi wielu bolesnych przeżyć i cier­pień, a także smutku. A oczekiwanie na nieuchronne cierpienie wzmaga jeszcze jego siłę, kiedy rzeczywiście nadchodzi.

Pomyślmy, co jeszcze mogło być przyczyną śmiertel­nej trwogi Zbawiciela? Z pewnością widok ludzkich zbrodni i grzechów, które On, najświętszy i najniewinniejszy, będzie musiał przyjąć na siebie, aby swoim cierpie­niem i męką wynagrodzić za nie Bożej sprawiedliwości.

Ale to jeszcze nie wszystko. Jezusowi ukazał się sza­tan pod postacią pychy w myśl wypowiedzianych przed wszystkimi wiekami słów: „Nie będę Ci służył!" Pan Jezus z trwogą i smutkiem zobaczył, jak ten szatan pychy gro­madzi pod swoimi skrzydłami duchy ludzi, którzy bun­tują się przeciw Bogu i w swojej okropnej ambicji rządze­nia i panowania depczą po drugich, miażdżą ich, ponie­wierają i krzywdzą tych, którzy mieli być ich braćmi.

Ukazał się Panu Jezusowi w Ogrójcu także szatan pod postacią grzechu rozpusty. Może przybierał kształt kobiety oferującej usługi cielesne. Zobaczył Chrystus, że wyznawcy innych religii, takich np. jak islam, szanują swoje ciało i dlatego nie dopuszczają do sprzedaży fil­mów, płyt i czasopism pornograficznych. Niestety, ze smutkiem zobaczył Pan Jezus, że w krajach chrześcijańskich przemysł pornograficzny prężnie się rozwija i za­rabia na swych produktach wielkie pieniądze. Zobaczył Chrystus magazyny pełne pornograficznych zdjęć. Te właśnie czasopisma są oferowane małoletnim. W pokoju wisi na ścianie krzyż, a pod nim znajduje się szafka z ka­setami i pismami pornograficznymi.

Chrystus widział szatana pod postaciami grzechów nieczystych dzieci, młodzieży, małżonków, a nawet ludzi w podeszłym wieku.

Grzechy zewsząd otoczyły najniewinniejszego i naj­czystszego z synów ludzkich, a zarazem Przenajświęt­szego Boga. Wszystkie one zbliżały się do Chrystusa, jakby Go chciały swoim ogromem przytłoczyć i pokonać. Może teraz łatwiej nam będzie pojąć niezgłębione cierpienie Zbawiciela, Jego trwogę.

Trwoga Zbawiciela musiała się jeszcze wzmóc w Jego najświętszym Sercu, gdy zobaczył ten niezliczony szereg potępionych, którzy wzgardzili Jego męką. A przecież Chrystus tak bardzo umiłował ich dusze. Każda dla Niego była niezmiernie droga, za każdą gotów był jeszcze raz przejść przez krwawą mękę i ponieść śmierć na krzyżu.

Drodzy czciciele Chrystusa cierpiącego! Zatrzymajmy się przy Jezusie patrzącym w Ogrodzie Oliwnym na rze­sze potępionych. Po co mamy się zatrzymać? Otóż po to, aby się upewnić, czy nie ma wśród nich nas samych, czy kogoś z naszych bliskich. Czy i my nie tworzymy tego pochodu ludzi potępionych. Jednym ze znaków rozpo­znawczych ludzi potępionych jest świadome i dobrowol­ne popełnianie grzechów ciężkich i trwanie w nich. Nie­stety, ze wstydem i żalem musi sobie jasno dzisiaj powie­dzieć: ojcze, matko, żono, mężu, kawalerze, panno, a na­wet dziecko - tak to prawda. Tam w Ogrodzie Oliwnym widział Jezus i mnie. Widział moje grzechy ciężkie: grze­chy pychy, nieczystości, a przede wszystkim braku miło­ści bliźniego.

Widział siedem grzechów głównych Polaków.

1. Pijaństwo. Każda okazja, by się napić jest dobra -święta, wesele, urodziny babci, narodziny dziecka... nie długo będzie i tak, że alkohol będzie towarzyszyć pod­czas obchodów przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej. Du­ża część społeczeństwa nie może wręcz żyć bez alkoholu. A to jedno piwko dziennie, kieliszeczek wódki... Nieste­ty, nie znają umiaru.

  1. Zazdrość, zawiść. „Ten znów kupił nowy samo­chód - skąd on ma tyle pieniędzy?" „Niby się im źle po­wodzi, a ostatnio wyjechali do Egiptu na wczasy!" My nie umiemy cieszyć się czyimś szczęściem - zaraz chce­my mieć to samo.

  2. Plotkarstwo. To nie jest już tylko domena kobiet. Każdy każdego obgaduje. Ta ma brzydką fryzurę... ten ma nową dziewczynę... Tego typu wiadomości rozcho­dzą się po świecie z prędkością światła.

  3. Brak tolerancji. Rasizm, ksenofobia, nieuzasadnio­ne poczucie wyższości - niestety... te „atrybuty" też są przypisywane Polakom... Rzekomo kiedyś byliśmy naj­bardziej tolerancyjnym narodem... jednak było to ponad 400 lat temu.

  4. Kłótliwość. Ciągłe wyzwiska przeplatane prze­kleństwami. Żadna ze stron nie ustępuje - to nie scena z filmu z udziałem Bogusława Lindy... Niestety - w wielu domach mają miejsce takie sytuacje. A najgorsze jest to, że nikt potem nie przeprosi i nie przyzna się do błędu.

  5. Lenistwo. Polacy to niezbyt pracowity naród. Niby dużo osób twierdzi, że jest bezrobocie... Jednak przeglą­dając oferty pracy, wiele z nich odpowiada: „Z moimi kwalifikacjami nikogo nie szukają".

7. Egoizm. Najważniejszy jestem ja! A do celu dojdę po trupach! W takim wyścigu szczurów uczestniczymy. Każdy ma swój cel - jednak niektórzy zapominają przy jego realizacji o takich wartościach jak miłość, przyjaźń,

rodzina...

To wszystko może i stereotypy. Może i nie odnoszą się do całości społeczeństwa - jednak są często spotyka­ne. Z całą pewnością jako ludzie wierzący w Chrystusa powinniśmy z tym walczyć... nie dawać pretekstów do

ich powtarzania.

To wszystko stało się przyczyną tej ogromnej trwogi, jaka ogarnęła Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym. Jezus Chrystus na nasze szczęście jest dla każdego z nas nie­skończenie miłosiernym Zbawicielem, który nie pragnie naszej zguby. Dlatego z żalem i ufnością upadnijmy w duchu do najświętszych Jego stóp i powiedzmy Mu z głębi skruszonego serca: „O mój najdroższy Zbawicielu, konający w Ogrójcu za moje grzechy i przewinienia. To Ty powiedziałeś, że sercem skruszonym i upokorzonym nie wzgardzisz. A więc przyjmij ode mnie to skruszone serce. Teraz, Jezu, wiem, że to moje grzechy w Ogrodzie Oliw­nym były tym ciężarem nie do zniesienia. One Cię przy­gniotły do ziemi. To moja niewdzięczność i lekceważenie Bożej woli zasmuciły Twoje najsłodsze Serce. Dziś z ser­cem przepełnionym żalem i skruchą szczerze za grzechy swoje żałuję. Najserdeczniej Cię przepraszam za nie i za grzechy innych ludzi, zwłaszcza za tych, którzy Cię nienawidzą i prześladują. Twoje własne smutki, boleści i cierpienia, Twoje własne łzy i krwawy pot wylany w Ogrójcu na przebłaganie, przeproszenie i wynagrodze­nie Ci ofiaruję i ufam, że boleści Twej męki, które w tym Wielkim Poście najpilniej będę rozważał staną się uzdro­wieniem dla mojej zranionej grzechami duszy. Przyniosą mi oczyszczenie i uświęcenie oraz zjednoczenie mojej duszy z Tobą, który jesteś najświętszym i jedynym skarbem serc i dusz ludzkich.

Jeszcze coś potęgowało trwogę agonii Najświętszego Serca naszego Zbawiciela. Pan Jezus, patrząc na całą przyszłość świata, miał też przed oczyma prześladowa­nia założonego przez siebie dla zbawienia ludzi Kościoła. Zobaczył więc Jezus bezwzględność takich prześladow­ców Kościoła, jak Neron i Dioklecjan, cesarze rzymscy, którzy złożyli przysięgę, że Kościół zniszczą tak, że nie pozostanie po nim kamień na kamieniu. Widział Pan Je­zus profanowane i bezczeszczone przez nich świątynie, te rabowane z kościołów święte naczynia, widział kapła­nów, biskupów, a nawet samych papieży lekceważo­nych, znieważanych, torturowanych, osadzonych w wię­zieniach, mordowanych. Widział Jezus ludzi wierzących w Niego, swoich kapłanów, starców, ludzi w sile wieku, młodych chłopców i dziewczęta rozszarpywanych na arenach rzymskich przez dzikie zwierzęta, zakopywanych żywcem w ziemi, morzonych głodem, bitych i po­niżanych za to, że wierzyli w Boga, że wyznawali Chry­stusa i jego Ewangelię.

I to była zapewne największa boleść Chrystusa w Ogrójcu, bo zobaczył, że On sam będzie prześladowany, że On sam będzie musiał cierpieć do końca świata, bo Ko­ściół to przecież żyjący i działający dalej prawdziwie Jezus Chrystus, a kapłani i wierni to żywe członki Jego Mistycz­nego Ciała. Bo wszyscy wierni są w Jego Mistyczne Ciało włączeni, wszczepieni jak gałązki w winną latorośl. I kiedy oni cierpią, sam Chrystus w nich cierpi. Albowiem to nie kto inny, tylko sam Zbawiciel zapytał Szawła: „Szawle, Szawle czemu Mnie prześladujesz?!" Przecież to sam Pan Jezus powiedział: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych bra­ci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Dz 9,4).

Chrystus widział wszystkie szczegóły swojej męki, drogi i śmierci krzyżowej. Przewidywał, że skończą się one następnego dnia w Wielki Piątek o godzinie trzeciej po południu, po trzech dniach nastąpi Jego zmartwych­wstanie, ale jednocześnie wiedział, że będzie wraz ze swoim Kościołem cierpiał aż do dnia Sądu.

Tak, więc przeżywamy dzisiaj w czasie pierwszych gorzkich żali spotkanie z Chrystusem. Patrzymy na Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym. Patrzymy na Chrystusa konającego. Patrzymy na Chrystusa cierpiącego dla nas i za nas.

Każdy z nas powinien pamiętać, że Jezus jest tu, w świątyni. Tu jest Jego osoba, Jego życie i Jego nauka. Ale nie wolno zapominać, że jest On także w każdym z nas należących do Jego Kościoła.

Za czasów cesarza Sewera zostały skazane na śmierć męczeńską za wiarę dwie niewiasty: Perpetua i Felicyta. Miały ponieść śmierć męczeńską na cyrkowej arenie, bę­dąc rozszarpane i pożarte przez lwy. W więzieniu ocze­kiwały na wyznaczony dzień. Perpetua miała małego synka. Była zdecydowana ponieść śmierć męczeńską. Nie pomogły ani płacz głodnego dziecka, ani prośby jej ojca staruszka. Felicyta natomiast znajdowała się w stanie bło­gosławionym. W czasie porodu bardzo jęczała. A wtedy pilnujący ją strażnicy zapytali ją, jak - skoro teraz tak jęczy - zniesie rozszarpywanie kłami i pazurami dzikich zwie­rząt. A wtedy niewiasta odpowiedziała: Teraz to cierpię tylko ja sama, ale tam na arenie, gdy będę umierała za Chrystusa, będzie we mnie i ze mną On sam cierpiał. Dzielnie i odważnie poniosła śmierć męczeńską.

zus powiedział: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych bra­ci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Dz 9,4).

Chrystus widział wszystkie szczegóły swojej męki, drogi i śmierci krzyżowej. Przewidywał, że skończą się one następnego dnia w Wielki Piątek o godzinie trzeciej po południu, po trzech dniach nastąpi Jego zmartwych­wstanie, ale jednocześnie wiedział, że będzie wraz ze swoim Kościołem cierpiał aż do dnia Sądu.

Tak, więc przeżywamy dzisiaj w czasie pierwszych gorzkich żali spotkanie z Chrystusem. Patrzymy na Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym. Patrzymy na Chrystusa konającego. Patrzymy na Chrystusa cierpiącego dla nas i za nas.

Każdy z nas powinien pamiętać, że Jezus jest tu, w świątyni. Tu jest Jego osoba, Jego życie i Jego nauka. Ale nie wolno zapominać, że jest On także w każdym z nas należących do Jego Kościoła.

Za czasów cesarza Sewera zostały skazane na śmierć męczeńską za wiarę dwie niewiasty: Perpetua i Felicyta. Miały ponieść śmierć męczeńską na cyrkowej arenie, bę­dąc rozszarpane i pożarte przez lwy. W więzieniu ocze­kiwały na wyznaczony dzień. Perpetua miała małego synka. Była zdecydowana ponieść śmierć męczeńską. Nie pomogły ani płacz głodnego dziecka, ani prośby jej ojca staruszka. Felicyta natomiast znajdowała się w stanie bło­gosławionym. W czasie porodu bardzo jęczała. A wtedy pilnujący ją strażnicy zapytali ją, jak - skoro teraz tak jęczy - zniesie rozszarpywanie kłami i pazurami dzikich zwie­rząt. A wtedy niewiasta odpowiedziała: Teraz to cierpię tylko ja sama, ale tam na arenie, gdy będę umierała za Chrystusa, będzie we mnie i ze mną On sam cierpiał. Dzielnie i odważnie poniosła śmierć męczeńską.

2. OJCZE, JEŚLI CHCESZ, ZABIERZ ODE MNIE

TEN KIELICH. JEDNAK NIE MOJA WOLA,

LECZ TWOJA NIECH SIĘ STANIE

Kiedy Pan Jezus przeżywał w Ogrodzie Oliwnym swoją bolesną agonię trwogi, cierpienia i smutku, była noc. Salę Wieczernika Chrystus wraz z apostołami opu­ścił około godziny dziewiątej wieczorem. Przy wejściu do ogrodu Jezus zostawił ośmiu apostołów, a poza bramę zabrał ze sobą trzech najbliższych Jego sercu: Piotra, Ja­kuba i Jana. Po co ich zabrał? Aby byli świadkami Jego ogrojcowej męki i modlitwy. W pewnym momencie ich też pozostawił na miejscu, a sam oddalił się od nich „na odległość jakby rzutu kamieniem" - jak pisze Ewangelista, to jest na jakieś dziesięć do dwunastu kroków, aby w czasie swej modlitwy pozostawać w zupełnej samotności. I udał się do pobliskiej groty, długiej na 17 metrów i szerokiej na 3 metry. Stała się ona świadkiem Jego ogrojcowej mo­dlitwy. I dziś można zobaczyć tę grotę. Tylko na miejscu, gdzie Jezus klęczał, jest zbudowany ołtarz. Pod nim zo­stał wyryty napis: „Tu był pot Jego, jako krople krwi spływającej na ziemię".

Warto zauważyć, że była wtedy połowa kwietnia. W Ziemi Świętej i w Jerozolimie jest to czas pełnego roz­kwitu wiosny. Wszystkie kwiaty już wtedy kwitną. Drzewa i krzewy zielenią się, a w ogrodach bujnie rośnie trawa.

Wiosna w pełnym rozkwicie dodawała uroku Ogro­dowi Oliwnemu. Właśnie w tym uroczym miejscu nasz Zbawiciel przeżywał najdramatyczniejsze chwile. Jego wykrzywioną bólem śmiertelnej agonii twarz może oświetlał swoim blaskiem księżyc, który w ostatnim dniu przed pełnią, wznosił się już dość wysoko ponad niskie drzewa oliwne, aby oświetlić ciemną, samotnie stojącą oto tę getsemańską.

Jezus wybrał ciszę wiosennej nocy oświetlanej świa­tłem księżyca i gwiazd, aby mieć najlepsze warunki do skupienia w modlitwie w tak ważnym momencie swojej rozmowy z Ojcem niebieskim, którą Pan Jezus prowadził nieustannie. Tu, w Ogrodzie Oliwnym, rozpoczęła się Je­go męka dla zgładzenia ludzkich grzechów, które prze­ważnie popełniane są w ukryciu, za zasłoną ciemności nocy, choć wiadomo, że wzrok Boga przenika wszelkie ciemności, zagląda do najbardziej tajemnej kryjówki, chociażby znajdowała się ona na samym dnie najwięk­szych głębin oceanu. A więc człowiek grzeszny nie może się ukryć przed Bogiem ze swoimi grzechami popełnio­nymi pod osłoną nocy. Również dlatego Jezus na swoją modlitwę wybrał godziny nocne, godziny ciemności, aby między innymi pokutować i przepraszać Boga Ojca za grzechy podczas nich popełniane.

Modlitwa Zbawiciela w Ogrojcu miała być najważ­niejszą modlitwą ofiarowaną za zbawienie świata. Ewan­gelista zwrócił uwagę na wszystkie szczegóły, które mia­ły podkreślić doniosłość tego wydarzenia.

W swojej Ewangelii Św. Łukasz zaznacza, że Pan Je­zus, oddalając się od swoich uczniów na osobne miejsce modlitwy, pozbawił się w ten sposób ich wsparcia. Mu­siał tym samym zadać gwałt swojemu najświętszemu Sercu. Jest przecież rzeczą naturalną, że w chwilach cier­pień, w chwilach bolesnych przeżyć i wewnętrznych walk człowiek tak bardzo pragnie mieć obok siebie tych, którym ufa, którzy go kochają, którzy pragną mu pospieszyć z pomocą, ze wsparciem. Jezus jednak opuścił swo­ich uczniów, aby być w całkowitej samotności.

Jezus, jak zaznacza Ewangelista, padł na ziemię. Jakiż to poruszający widok: leżący z twarzą ku ziemi Zbawi­ciel. Wiele razy w Piśmie Świętym można przeczytać, że padali twarzą na ziemię ludzie korzący się przed Boskim majestatem Stworzyciela. Ale w tym nie było nic dziwnego, bo byli to ludzie grzeszni, słabi, którzy musieli czuć się marnym prochem przed obliczem wszechmogą­cego i najświętszego Boga, wobec którego nawet anioło­wie czują się niegodni, aby przemawiać do Niego.

Ale zwróćmy uwagę, że tu, w Ogrodzie Oliwnym, pada na twarz najdoskonalszy z synów ludzkich. Ten „Syn Człowieczy" jest równocześnie Synem Bożym rów­nym swojemu Ojcu Boską godnością.

Widocznie tak jednak być musiało. Zbawcze cierpie­nie, mające grzeszną ludzkość pojednać z zagniewanym na nią Stworzycielem, musiało być przyjęte przez czło­wieka, bo w jego imieniu było ofiarowane Bogu. Ale mu­siało ono mieć nieskończoną wartość, aby przyniosło pełne zadośćuczynienie, a więc chodziło o wynagrodze­nie godne Boga. Takie zadośćuczynienie o nieskończonej wartości mógł Bogu ofiarować tylko taki człowiek, który byłby równocześnie Bogiem.

Wszystkie więc czyny zbawcze Chrystusa Pana mają ten podwójny wymiar: ludzki i Boski. Chrystus Pan uni­żył samego siebie, jak mówi Pismo Święte, „stawszy się posłusznym aż do śmierci" (Flp 2,8). Uniżył siebie samego, przyjąwszy postać człowieka, postać sługi. Uniżył same­go siebie, padając w Ogrodzie Oliwnym przed Ojcem niebieskim nie tylko na kolana, ale na twarz, aby tym swoim uniżeniem, tą wielką swoją pokorą o nieskończonej wartości dać godne Boga Ojca Niebieskiego zadość­uczynienie za szatańską pychę człowieka, który nie chce uniżyć się przed Bogiem, nie chce się podporządkować jego woli, nie chce uniżyć się przed majestatem Stwórcy w pokornej modlitwie.

Pan Jezus w Ogrodzie Oliwnym modlił się do Ojca Niebieskiego nie tylko w myśli i w sercu, ale modlił się na głos, abyśmy za pośrednictwem apostołów poznali słowa Jego modlitwy; by ta modlitwa utkwiła głęboko w naszym sercu i w naszej pamięci. A modlił się tak: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie1." (Łk 22,42).

Zauważmy, że Jezus z synowską wprost czcią i miło­ścią odzywa się do Boga, zwracając się do Niego - Ojcze! Miłość nieskończona Ojca Niebieskiego była najistotniej­szą, największą miłością Serca Jezusowego.

Ukochało to najświętsze Serce Jezusowe nieskończo­ną miłością swój Kościół, ukochało dusze nieśmiertelne, ukochało swoją najczulszą i najdelikatniejszą miłością swoją Matkę, ale ponad wszystko ukochało Ono Ojca Niebieskiego.

I modlił się Jezus w Ogrodzie Oliwnym z nieskoń­czoną ufnością. Powtarzał bowiem: „Ojcze, jeśli chcesz -Ty możesz wszystko". Podstawą wszelkiej ufności w Boga, zwłaszcza ufności w modlitwie jest wiara w Bożą potęgę, w Bożą wszechmoc, dla której nie ma nic niemożliwego.

Dziwne są jednak dalsze słowa Chrystusowej mo­dlitwy w Ogrójcu: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich". Cóż to za kielich, o którego oddalenie prosi Zbawiciel swojego Ojca Niebieskiego? Jest to kielich cier­pienia, kielich męki i śmierci krzyżowej. W tym więc obrazie męka i cierpienie zostały przedstawione jako gorzki, wywołujący straszne boleści napój. I został on podany Panu Jezusowi przez Ojca Niebieskiego w kielichu sym­bolizującym wolę Bożą, Boże plany, aby Syn Człowieczy przyszedł na świat i go odkupił.

Pan Jezus, modląc się o zabranie kielicha męki, nie buntował się przeciw woli Ojca. Ta modlitwa Jego ludz­kiej natury, która świadoma przyszłej męki i wraz z ko­naniem na krzyżu - błaga niebo o pomoc i pociechę w swoich największych cierpieniach i całkowitym opusz­czeniu. Ta modlitwa była bardzo bolesnym wołaniem ludzkiej natury Zbawiciela. Nie była więc wyrazem sprzeciwu wobec woli Ojca Niebieskiego, ale była dowo­dem, że Pana Jezusa w Ogrójcu ogarnęła trwoga konania. O tym, że Pan Jezus rzeczywiście nie chciał uniknąć męki, świadczy dalsza część Jego modlitwy. Kiedy bo­wiem w prośbie o zabranie kielicha męki dał wyraz swojej ludzkiej naturze, zaraz zupełnie zdał się na wolę Bożą: „jednak nie moja wola, lecz Twoja nie się stanie!". W tych słowach kryje się najgłębszy sens modlitwy ogrojcowej Zbawiciela. A więc nie tak jak życzyłaby sobie moja ludzka wola, ale jak chce Twoja Boska wola, niech się stanie!

Oto całkowite, bez zastrzeżeń, poddanie się Jezusa woli Ojca Niebieskiego. A wolą Ojca, którą Zbawiciel zna doskonale, jest właśnie to, by Jego Syn poddał się męce, wziął krzyż odkupienia na swoje ramiona i by na tym krzyżu skonał za zbawienie świata.

Krótka jest w swej treści modlitwa ogrojcowa Zbawi­ciela, ale trwała ona około godziny, a Pan Jezus powta­rzał ją aż trzykrotnie, jak to wyraźnie zaznaczają Ewan­gelie. Kiedy po raz pierwszy skończył, wrócił do swoich trzech uczniów, ale niestety zastał ich śpiących. Kiedy po raz drugi skończył, znów wrócił do apostołów i znów - mimo napomnienia, by czuwali - zastał ich pogrążonych we śnie. Sytuacja powtórzyła się jeszcze raz.

To trzykrotne powtarzanie tej samej modlitwy ozna­cza, że najpierw Zbawiciel przejął się jej treścią, a następ­nie, za każdym razem jej powtarzania rodziła się w Nim moc, odwaga i chęć, by we wszystkim spełnić najdokład­niej wolę Ojca Niebieskiego, pomimo trwogi, która go ogarnęła.

W sercu Zbawiciela toczyła się jak gdyby walka. Była to walka z własną ludzką naturą. Zgłębiał tajemnicę woli Ojca. Pytał samego siebie, czy Syn Boży musi cierpieć i umrzeć, mimo tak wielkiej przewrotności ludzkiej, mi­mo tego, że tylu ludzi okaże się niegodnymi tak wielkich poświęceń Zbawiciela. To wszystko sprawiło, że na Jego ciało wystąpił krwawy pot, a jego krople spływały aż na ziemię. Ale w tym najtrudniejszym momencie zesłał Oj­ciec Niebieski z nieba anioła, aby umocnił ludzką naturę konającego w męce Zbawiciela.

Warto przypomnieć w tym momencie, że trzy razy posyłał Ojciec Niebieski aniołów, aby służyli Zbawicie­lowi w Jego dziele zbawienia. Bóg Ojciec pragnął bo­wiem, aby i aniołowie wzięli udział w tym dziele zba­wienia ludzkości. Pierwszy raz aniołowie służyli Chry­stusowi, kiedy w noc narodzenia ukazali się nad betle­jemską grotą, w której owinięty w pieluszki leżał na sia­nie nowo narodzony Zbawiciel. Był to obraz uniżenia Syna Bożego objawiającego się pomiędzy ludźmi w po­staci bezbronnego dziecięcia. Aby to uniżenie nie stało się przyczyną zlekceważenia narodzenia Boga, należało je opromienić cudownym światłem z nieba. Dlatego nad betlejemską grotą jaśniało światło z nieba, a nowo narodzonemu Dzieciątku złożyli hołd aniołowie niebieskim śpiewem.

Po raz drugi wysłał Ojciec Niebieski swojemu Synowi aniołów, kiedy Ten znalazł się na pustyni, gdzie pościł czterdzieści dni przed rozpoczęciem swojej publicznej działalności i gdzie był kuszony przez szatana. Dopuszcze­nie pokus szatana dla wypowiedzenia mu walki było wiel­kim upokorzeniem Syna Bożego. Przecież w czasie kusze­nia szatan dopuścił się strasznego bluźnierstwa. Oto zażą­dał od Chrystusa, Syna Bożego, aby upadłszy na ziemię, oddał mu pokłon. Zbawiciel zwyciężył wszystkie szatań­skie pokusy, a wtedy dla wywyższenia upokorzonego Zbawiciela przybyli z nieba aniołowie, aby Mu służyć.

I po raz trzeci wysłał Ojciec Niebieski anioła, właśnie tu, do Ogrodu Oliwnego, gdzie rozpoczął swoją mękę Zbawiciel, powalony na ziemię, ogarnięty trwogą. Anioł Mu wtedy służył, co więcej, umacniał Go i pocieszał. Być może anioł ukazał Mu ową nieskończoną chwałę, jaka objawi się w Jego męce na krzyżu. Ukazał Mu chwałę Zmartwychwstania, radość Wniebowstąpienia, niewy­powiedziane szczęście natury ludzkiej Zbawiciela sie­dzącego po prawicy Bożej, na tronie wywyższającym Zbawcę na wieki ponad wszystkie stworzenia i ponad aniołów i archaniołów. Może też anioł ukazał Chrystu­sowi to niezmierzone błogosławieństwo, jakie Jego krzyż przyniesie nieszczęśliwej ludzkości. Ukazał Mu miliony błogosławionych i świętych zapełniających niebo mocą wysłużonej przez Chrystusa Pana łaski. Ukazał Mu ową nieskończoną łaskę, jaką uzyskają przez ten krzyż grzesznicy. Anioł ukazał Mu dalej, że ten krzyż właśnie stanie się źródłem mocy, otuchy, pociechy i cierpliwości dla tych, którzy będą na świecie cierpieć i będą swoje krzyże dźwigali na drogach życia. Może ukazał Mu jesz­cze serdeczną miłość i szczere nabożeństwo tych wierzą­cych chrześcijan, którzy dziś, w tym momencie, w tym kościele zebrani na nabożeństwie gorzkich żali, z praw­dziwym współczuciem dla Niego, ukochanego Zbawcy, tego kazania słuchają i ze skruszonym sercem rozważają Jego bolesną mękę w Ogrójcu.

Nie wolno nam przecież w to wątpić, że Zbawiciel cierpiący w Ogrójcu boskim wzrokiem wszystkich nas tutaj zebranych widział, w najgłębsze tajniki serc naszych patrzył, a nasz obecny żal, naszą miłość i nasze nabożeń­stwo było dla Niego w Jego ogrojcowej męce pociechą. 3o dla Boga, jakim był cierpiący w Ogrójcu Chrystus Pan, nie ma przeszłości ani przyszłości, jest tylko teraźniej­szość, w której od wieków każdą przeszłą i przyszłą chwilę tak ogląda, jak by się zawsze tu i teraz działa.

Jakże więc drogie powinny być naszym sercom te nabożeństwa gorzkich żali, drogi krzyżowej. Przez nie my, obecnie żyjący, łączymy się z tamtą męką, która miała miejsce przed wiekami. My w tej męce bierzemy udział. Mamy w niej swoje miejsce. My teraz, jak apo­stołowie w Ogrodzie Oliwnym, towarzyszymy Chrystu­sowi, bo przecież On nas wszystkich tam widział i w ser­ca nasze patrzył.

Kiedy patrzymy na cierpienia Zbawiciela w Ogrójcu i wsłuchujemy się w Jego modlitwę do Ojca Niebieskie­go: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!" (Łk 22,42) - staje przed naszymi oczami kielich cierpienia, jaki każdemu z nas przygotował Ojciec Niebieski.

I jak życie pokazuje, różne są to kielichy i w różnym stopniu są one napełnione goryczą i cierpieniem. Choro­by na przykład - nimi właśnie napełniony jest kielich.

Ktoś inny musi pić kielich ubóstwa, który jest tym bardziej gorzki, że wraz z nami muszą go pić najbliżsi i najdrożsi naszemu sercu, czyli nasze rodziny i dzieci.

Inny znów kielich napełniony jest goryczą krzywd wyrządzonych przez bliskich, przez sąsiadów, czy to czynem, czy słowem.

Dla innego kielichem męki jest niezgoda w rodzinie: ustawiczne kłótnie, pijaństwo, złe prowadzenie się dzieci i wyrządzane przez nie krzywdy, niesłuszne posądzenia, zła wola, obojętność.

I nie ma niemal dnia w długim życiu, w którym nie musimy pić z kielicha goryczy. A są i takie dni, w których ten kielich trzeba wypić aż do dna. Jakże więc mamy przyjmować z rąk Ojca Niebieskiego te kielichy cierpień?

Odpowiada nam na to pytanie Pismo Święte. W Księ­dze Hioba poddaje nam pod rozwagę przykład cierpliwo­ści. Hiob był bardzo bogatym człowiekiem, miał trzy ty­siące wielbłądów. Siedem tysięcy owiec pasło się na jego łąkach, a pięćset par wołów orało jego pola. Był więc bogaty, szanowany i szczęśliwy. Aż pewnego dnia przybył do niego posłaniec z wiadomością, że wrogi lud napadł na jego posiadłości. Wymordował sługi i zabił wszystkie woły. Jeszcze, zanim ten skończył swą relację, przybył drugi posłaniec i oznajmił, że wszystkie siedem tysięcy owiec wraz z ich pasterzami spalił spadający z nieba ogień meteorytów, on jeden tylko zdołał uniknąć śmierci. Zaraz pojawił się trzeci posłaniec z równie tragiczną wiadomością, Chaldejczycy bowiem napadli na jego ma­jątek i uprowadzili wszystkie wielbłądy i całą służbę. W końcu nadbiegł czwarty posłaniec. Ten przyniósł naj­straszniejsze wiadomości. Otóż powiedział, że zginęli wszyscy jego synowie i wszystkie córki w czasie przyję­cia u najstarszego brata. Co się stało? Oto gwałtowny wiatr zwalił na ich głowy mury domu, w którym odby­wała się uczta.

W ciągu kilku minut bogaty, cieszący się Bożym błogo­sławieństwem, Hiob stał się nieszczęśliwym nędzarzem. Ale ten człowiek w tym najczarniejszym momencie swoje­go życia wypowiedział słowa, które za nim tysiące razy powtarzali powaleni przez ogrom cierpienia ludzie. „Pan Bóg dał! Pan Bóg zabrał! Jak się Panu Bogu podobało, tak >ię stało! Niech imię Pańskie będzie błogosławione!"

Pomyślmy, czymże jest jednak przykład Hioba w ze­stawieniu z przykładem Jezusa Chrystusa i Jego zgodą na wolę Boga?

Przecież przyznajmy, że ten kielich męki, który swo­jemu Synowi podał Ojciec Niebieski był najbardziej gorzkim kielichem, jaki kiedykolwiek w dziejach świata otrzymał którykolwiek z synów ludzkich. Żaden bowiem z tych kielichów nie zawierał w sobie takiej goryczy cier­pień, jaki zawierał kielich męki Chrystusa Pana, równego Ojcu - Syna Bożego.

Jezus Chrystus w Ogrójcu modlił się o oddalenie tego kielicha, aby nas pouczyć, że przed cierpieniem możemy się bronić, że i my możemy z całą ufnością i wytrwałością prosić o oddalenie od nas naszych kielichów męki, ale musimy to czynić z podobnym poddaniem się woli Ojca Niebieskiego, jak to czynił Jezus, mówiąc: „Jednak, nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!".

Zapytajmy więc: A jakaż jest wola naszego Ojca Nie­bieskiego, kiedy w ogrojcowych dniach i godzinach naszego życia zsyła nam kielichy męki? Jest rzeczą pewną, że Bóg pragnie naszego zbawienia. Potwierdza to Duch Święty, kiedy przez usta św. Pawła stwierdza, że Bóg pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni. A więc wszystko, co na nas zsyła, przez Bożą Opatrzność wiąże się z naszym zbawieniem. A czymże są choćby najstrasz­niejsze doświadczenia doczesne wobec utraty wiecznego zbawienia? Ojciec Niebieski, chcąc nam zapewnić zba­wienie, zabiera nam niejedną rzecz, a nieraz i osobę, przez którą mogłoby przyjść zagrożenie dla naszej duszy, dla jej zbawienia.

Zastanówmy się czymże są kielichy najboleśniejszych cierpień wobec piekielnych mąk, od których ziemskie cierpienia mają nas z woli Bożej uchronić? Czymże są wszystkie gorycze życia ziemskiego wobec nieskończonej goryczy wiecznego odrzucenia?

Zapytajmy ponownie: dlaczego Ojciec Niebieski zsyła nam kielichy cierpienia? Na to pytanie odpowiada znów Duch Święty przez usta św. Pawła w Pierwszym Liście do Tesaloniczan: „Wolą Bożą jest nasze uświęcenie" (1 Tes 4,3). W myśl tych słów wiele życiowych cierpień ma za swój cel - zgodnie z wolą Ojca Niebieskiego - nasze uświęcenie, uszlachetnienie nasze duszy. Pomagają nam one robić po­stępy w dobrym, w doskonałości i świętości. Bo nie to jest najcenniejsze wobec wieczności, co daje nam ziemskie szczęście, tak krótkotrwałe, ale to, co przez pobożność i cnotę do Boga zbliża, z Bogiem łączy, co gwarantuje nad­przyrodzony stopień szczęśliwości i chwały.

Wróćmy jeszcze na chwilę to tego pytania: dlaczego Ojciec Niebieski zsyła nam kielich cierpienia? W odpo­wiedzi na to pytanie pomaga nam znów Duch Święty przez usta św. Pawła, który w Liście do Rzymian mówi: „Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim" (Rz 8,28). A więc staje się jasne, że te wszyst­kie kielichy cierpień, jakie nam zsyła Ojciec Niebieski, wyraźnie świadczą o tym, że niczego innego On nie pra­gnie, jak tylko naszego dobra i naszego szczęścia, ale nie szczęścia doczesnego, prowadzącego często na drogę zguby, ale szczęścia wiecznego.

O najdroższy nasz Zbawicielu, który w swoich cier­pieniach w Ogrodzie Oliwnym przyjąłeś swój kielich męki z rąk Ojca Niebieskiego, powtarzając wiele razy słowa: „Ojcze, jeżeli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak, nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie1." (Łk 22,42). Oto my wszyscy tu zebrani stajemy w duchu obok Ciebie w Ogrójcu i wraz z Tobą przyjmujemy nasze kielichy cierpień, które nam w naszym życiu zsyła lub zsyłać bę­dzie Ojciec Niebieski.

Twój kielich męki podnosi i uświęca nasze kielichy goryczy i nadaje im wartość nieskończonej zasługi dla zdobycia wiecznego szczęścia w niebie.

Ojcze niebieski - bądź wola Twoja! Powtarzamy za naszym Panem i Zbawicielem i po stokroć razy powta­rzać będziemy: Bądź wola Twoja!

A Ty nasz najdroższy Odkupicielu, konający w Ogrój­cu, racz miłosiernym okiem spojrzeć na nas. Oddal ten kie­lich od nas, jeżeli jest taka Twoja wola - oddal albo przy­najmniej racz pomniejszyć jego gorycz i daj cierpliwość naszym sercom, abyśmy wraz z Tobą, w zgodzie z wolą Ojca waszego, który jest w niebie, wypili go i by przyniósł nam zbawienie i uświęcenie. Amen.

3. JEDNEJ GODZINY NIE MOGLIŚCIE CZUWAĆ ZE MNĄ?

Świadkami rozpoczęcia męki Zbawiciela w Ogrodzie Oliwnym byli apostołowie. Jedenastu apostołów wier­nych Chrystusowi towarzyszyło Mu z Wieczernika do Ogrodu Oliwnego. Wszyscy byli myślami i sercem blisko swego Mistrza. A kiedy podczas tej drogi Pan Jezus po­wiedział, że wszyscy Go opuszczą, absolutnie nie chcieli temu wierzyć. Nie tylko Piotr, ale i wszyscy pozostali zapewniali Chrystusa Pana, że gotowi są z Nim i za Nie­go umrzeć i że nigdy się Go nie zaprą. Trzeba przyznać, że mówili to niewątpliwie zupełnie szczerze, ponieważ ich serca, przepełnione troską o Mistrza, znajdowały się w stanie łaski. Wszyscy przecież przyjęli w Wieczerniku Komunię Św. i wysłuchali serdecznych słów i upomnień Chrystusowych.

Nie wszystkich apostołów wziął ze sobą Pan Jezus do samego Ogrodu Oliwnego, aby stali świadkami Jego męki, Jego konania i Jego ogrojcowej modlitwy. Ośmiu z nich Jezus pozostawił przed bramą ogrodu i powiedział im: „Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę tam i będę się modlił" (Mt 26,36). Wziął ze sobą trzech: Piotra, Jakuba i Jana. Tych trzech zatrzymało się w niewielkiej odległości od miejsca, gdzie się miał modlić. Tym też wyznał: „Smutna jest dusza moja aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie ze Mną" (Mt 26,38).

Odległość kilkunastu kroków była wystarczająca, aby Jezus mógł pozostać sam na sam z Ojcem i aby apo­stołowie mogli być świadkami męki i konania Syna Bo­żego, a nawet, aby mogli dobrze słyszeć słowa Jego modlitwy. Pismo Święte zaznacza, że Chrystus Pan: „Z gło­śnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości" (Hbr 5,7).

Tych właśnie trzech apostołów: Piotr, Jan i Jakub, zo­stało wybranych, aby byli świadkami Jego konania, Jego męki i Jego ogrojcowej modlitwy. Oni też kilka tygodni wcześniej byli świadkami niezwykłego przemienienia Chrystusa na górze Tabor. To przemienienie miało wła­śnie za cel przygotowanie apostołów na mękę Chrystu­sową, która okazała się być dla nich godziną wielkiej próby, wielkiego zgorszenia i upadku na duchu.

Jakże im trudno było zrozumieć plany Boże. Jakże im trudno było pojąć, że odkupienie musi się dokonać właśnie przez mękę i krzyż. Kiedy kilka tygodni wcześniej Jezus objaśniał im cały plan zbawienia ludzi przez krzyż i mękę, apostołowie tego nie rozumieli, co więcej, Piotr nie godził się na to, uważał za swój obowiązek pouczyć Go, dlatego począł robić Mu wyrzuty: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie" (Mt 16,22). Pan Jezus, świado­my, że Piotr niczego nie pojmuje, kilka dni po tym wyda­rzeniu wziął go wraz z dwoma synami Zebedeusza na górę Tabor, aby przygotować ich do dni męki Zbawcy. Piotr, Jan i Jakub na górze Tabor zobaczyli Chrystusa przepełnionego niebiańskim blaskiem, aby w Ogrójcu mogli znieść widok Mistrza padającego na twarz, przygniecionego bólem cier­pienia, trwogi i męki, sponiewieranego, zhańbionego przez żołnierzy i przez Żydów. Dlatego dane im było oglądać Go właśnie na Taborze uwielbionego i czczonego przez naj­większych proroków Starego Testamentu: przez Mojżesza i przez Eliasza. Aby nie zwątpili w Niego, w Jego boskie posłannictwo i synostwo Boże, dane im było oglądać Go na górze Tabor w niebiańskiej chwale i słyszeli wyraźnie głos Jego Ojca: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodo­banie, jego słuchajcie" (Mt 17,5). Właśnie teraz, w chwilach męki swego Mistrza, wydarzenie na górze Tabor miało dać im siłę. Miało ich umocnić tym szczęściem, które stało się ich udziałem. Piotr w imieniu wszystkich wołał wtedy: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy. Jeśli chcesz postawię tu trzy na­mioty; jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza" (Mt 17,3).

Mimo to, kiedy ich potrzebował, zawiedli. Odchodząc powiedział do nich: „Czuwajcie ze Mną!" Niestety, nieba­wem zasnęli. Ten sen apostołów w Ogrójcu, sen w tak ważnych, w tak przełomowych chwilach, nie jest godny pochwały. Ale przecież częściowo możemy go usprawiedliwić. Sam Pan Jezus zauważył: „Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe" (Mt 26,41). Ich ciało uległo zmęczeniu. Rze­czywiście, biorąc pod uwagę to, co tego dnia i wieczoru przeżyli, mogli być zmęczeni, i to bardzo.

Najpierw Ewangelia św. Łukasza wspomina, że wła­śnie Piotra i Jana Pan Jezus posłał z Betanii do Jerozoli­my, aby przygotowali Paschę dla Niego i apostołów. Kosztowało ich to wiele wysiłku, wiele trudu, wiele cza­su. Należało przygotować salę, kupić baranki, ofiarować je w świątyni. Następnie te baranki należało upiec na ogniu i przygotować do zjedzenia. Trzeba było postarać się jeszcze o wiele innych rzeczy potrzebnych do urzą­dzenia paschalnej wieczerzy.

Już do wieczerzy apostołowie usiedli zmęczeni. A ileż myśli, uczuć, obaw towarzyszyło im podczas niej. Sama ceremonia żydowskiej wieczerzy paschalnej z barankiem była przeżyciem wnikającym bardzo głęboko w myśli i ser­ca, bo przecież powtarzano w niej i wspominano najważniejsze wydarzenia z dziejów narodu: ocalenie pierworod­nych krwią baranka, cudowne wyjście z Egiptu, oczekiwa­nie Zbawiciela.

W Wieczerniku apostołowie przeżywali chwile usta­nowienia Najświętszego Sakramentu, pierwszej Mszy Św., pierwszej Komunii Św. i wyświęcenia na kapłanów. A po­tem doświadczyli wstrząsu wewnętrznego oraz trwogi, gdy usłyszeli słowa Zbawiciela, że jeden z nich Go zdradzi. Momenty bardzo poruszające przeżyli również, gdy Chry­stus tak serdecznie żegnał się z nimi, kiedy przepowiadał ich przyszłe, wielkie, ale zarazem okrutne losy: więzienia, oszczerstwa, rozprawy sądowe, prześladowania, a nawet oddanie życia za Ewangelię. Nie mogli tego wszystkiego zrozumieć, nie mogli bez trwogi przyjąć tego, co im Pan Jezus mówił: „Wyłączą was z synagogi, owszem nadchodzi go­dzina, io której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu" (J,16,2). „Zaprawdę powiadam wam, wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił" (J 16,20).

Jeżeli więc Św. Łukasz wspomina wyraźnie, że Pan Jezus zastał apostołów śpiących, to właśnie smutek po­daje jako powód owego snu apostołów (Łk 22,45). Smu­tek, trwoga, bolesne przeżycia tego wieczoru sprawiły, że nie mogli opanować senności.

Czy apostołowie znaleźli zrozumienie w oczach Chry­stusa? Chyba nie. Przecież Chrystus czyni im wyrzuty: „Potem przyszedł do uczniów i zastał ich śpiących. Rzekł wiec do Piotra: «Tak, jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?»" i Mt 26,40). Trzy razy bowiem Pan Jezus przerywał swoją modlitwę w Ogrodzie Oliwnym, trzy razy szukał u swoich uczniów pociechy, podobnie jak szuka jej u ukochanych osób każde zmęczone bólem ludzkie serce. Ale za każdym razem zastawał ich śpiących. Był to zawód tym boleśniejszy, im większa była Jego ogrojcowa męka. A przecież Pan Jezus za nich cierpiał, dla nich i za nich -dla ich zbawienia, dla ich wywyższenia w królestwie nie­bieskim i dla wysłużenia im łaski. Oni wiedzieli o tym, a jednak zasnęli.

Trzy razy z ust Chrystusa dało się słyszeć upomnie­nie, aby w tych ważnych chwilach czuwali i modlili się: „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe" (Mt 26,41).

Pomyślmy w tym momencie, na jakie to pokusy na­rażeni będą apostołowie. Jakie pokusy przepowiada im Zbawiciel? Co może zachwiać ich wiarę, co może ich złamać na duchu? Z pewnością widok męki, poniżenia i śmierci Chrystusa Pana na drzewie hańby. Co jeszcze może ich załamać? Drugim źródłem pokus jest właśnie słabość człowieka i tkwiące w nim złe skłonności i żądze, owo „słabe ciało", które sprawia, że zapał, entuzjazm i oddanie się jakiejś słusznej sprawie nie wytrzymują próby i następuje upadek.

Przeciwko takim pokusom wskazuje Pan Jezus apo­stołom i nam dwa skuteczne środki. Są nimi: czuwanie i modlitwa. Czuwanie to ustawiczne panowanie nad sobą, to pamięć o swojej słabości i pamięć o grożących nam nie­bezpieczeństwach. Nie może zaskoczyć nieprzyjacielski atak wtedy, gdy straż ustawicznie czuwa i reaguje na każ­dy podejrzany szmer i odgłosy czającego się w ciemno­ściach wroga. Zmniejsza się możliwość upadku tam, gdzie człowiek stoi niejako na straży swoich myśli, swoich uczuć, swojego serca, swoich myśli i zmysłów.

A drugim środkiem skutecznie chroniącym przed niebezpieczeństwami jest modlitwa. Dlaczego? Bo sama modlitwa jest już czuwaniem. Ona bowiem stanowi najbardziej czujną straż myśli i serca. Co więcej, modlitwa sprawia, że u naszego boku w walce z pokusą staje naj­silniejszy nasz sprzymierzeniec - sama niezwyciężona wszechmoc Boża. Modlitwa w postaci łaski uczynkowej daje nam potężną broń do ręki, za pomocą której może­my przezwyciężyć podstępne ataki wroga naszej duszy.

Z pewnością Piotr nie upadłby, gdyby zrozumiał upomnienie Chrystusowe, gdyby przezwyciężył smutek, zmęczenie i senność. Gdyby w tę pamiętną noc w Ogro­dzie Oliwnym czuwał i modlił się wytrwale.

Warto w tym momencie zwrócić uwagę, że obok snu, w którym pogrąża się nasze ciało, istnieje o wiele gorszy ;d niego - sen ducha. Polega on na pewnego rodzaju bezwolności w wyborze wartości, uleganiu okoliczno­ściom. Do osób śpiących duchowo woła Duch Święty przez usta św. Pawła: „Zbudź się, o śpiący, i powstań z mar­twych, a zajaśnieje ci Chrystus" (Ef 5,14).

Różne są sny duchowe, ale najgorszy z nich jest sen, w jakim jest pogrążona dusza żyjąca w stanie grzechu śmiertelnego. Zauważmy, że pogrążony w takim śnie człowiek nie może się podnieść, nie może zrobić nawet jednego kroku, jakby był sparaliżowany. Nie jest w stanie podnieść powiek, nie może zobaczyć nawet najjaśniej­szego światła, nie może usłyszeć najgłośniejszego nawet krzyku. Nie słyszy nawet dzwonów, które go w imieniu żyjących żegnają w czasie pogrzebu. Tak wygląda sytu­acja pogrążonego w śnie duchowym - pogrążonego w grzechu śmiertelnym. Dusza nie może niestety spełnić nawet najmniejszego czynu zasługującego na życie wieczne. Dlaczego? Bo chociażby najgorliwiej się modli­li, chociażby hojnie rozdawała jałmużnę - wszystko to me zasługuje na niebo. Są to bowiem czyny człowieka nie posiadającego łaski uświęcającej. Jest to ogromny dramat człowieka żyjącego w stanie grzechu ciężkiego. Tak to widzi Bóg, tak to widzi Jezus Chrystus. Nie zapominaj­my o tym w codziennym życiu.

Jeden z przeciwników Kościoła nazwał go „śpiącą twierdzą". Twierdza to jest budowla wzniesiona z myślą o obronie. A więc jest otoczona murami i wałami, tak sil­nymi, żeby nie mogły ich zburzyć pociski dział. Twier­dza posiada swoją załogę, zapasy broni i żywności. Wszystko po to, aby mogła się wystarczająco długo bro­nić przed licznymi nawet wojskami nieprzyjaciela. Taką twierdzą była np. Jasna Góra, której przeor paulinów, ojciec August Kordecki bronił z niewielką załogą przeciw potężnej armii szwedzkiej.

Zauważmy, że jeżeli załoga twierdzy śpi, jeżeli war­townicy zaniedbują swoją służbę, to choćby była otoczo­na najmocniejszymi murami, z łatwością może zdobyć ją wróg. Taką właśnie „śpiącą twierdzą" wrogowie nazy­wają Kościół katolicki.

Tymczasem Kościół katolicki jest wielką potęgą du­chową na świecie. Ale ta olbrzymia potęga duchowa po­zostanie „śpiącą twierdzą," jeżeli na głoszone przez nie­go prawdy chrześcijanie pozostaną obojętni. Jeżeli nie bę­dą ich interesować losy, prace oraz cierpienia Kościoła. Jeżeli do dzieł i prac Kościoła nie dołożą cząstki swojej własnej pracy, swoich osobistych poświęceń. Jeżeli nie wezmą czynnego udziału w tej świętej walce, którą z mo­cami piekielnymi od początku swojego istnienia prowa­dzi Kościół.

W Ogrodzie Oliwnym w chwili, kiedy rozpoczynała się męka Zbawiciela, apostołowie spali. Dzisiaj w Kościele < apostołowie - to jest biskupi, kapłani nie śpią, ale pracują, walczą ze złem, a nawet czasem i cierpią za sprawy wiary. Bardzo często zaś śpią wierni, gdy sprawami Kościoła nawet we własnej parafii wcale się nie interesują, pozo­stawiając troskę o wielkie i święte sprawy Boże i Kościoła wyłącznie księżom. Są nawet i tacy katolicy, którzy są ustawicznie z czegoś niezadowoleni. Tylko Kościół kato­licki obmawiają, krytykują, mają do niego przeróżne pre­tensje. Kościół powinien to, powinien tamto. Tamtego znów nie powinien. Wyrażają się o Kościele tak, jakby to była jedna z wielu instytucji. Nie zdają sobie sprawy z tego, że Kościół to właśnie oni, ci krytykujący, ci niezadowoleni, ci obojętni, ci śpiący jego żołnierze, którzy z Ko­ściołem za Kościół, za jego święte sprawy powinni wal­czyć. Kościół bowiem to nie tylko Rzym i Ojciec Święty, to nie sami biskupi, to nie tylko kapłani, to nie tylko miej­scowy proboszcz i jego wikariusze. Kościół to także wszy­scy wierni, począwszy od dzieci, co to jeszcze są w wózeczkach, a skończywszy na starcach.

Wy wszyscy, którzy tu dzisiaj bierzecie udział w gorz­kich żalach i słuchacie tego kazania, jesteście cząstką Ko­ścioła i każdy z was musi sobie to uświadomić - Kościół to przecież i ja! Ja osobiście, stanowię jego żywą cząstkę. Ja jestem żywą cegiełką tej boskiej budowli. To ode mnie tak­że zależą jej losy. Ja osobiście jestem za nie odpowiedzial­ny. Dlatego nie mogą one być mi obojętne, tak jak żadne­mu z członków rodziny nie mogą być obojętne losy rodzi­ny i losy domu rodzinnego. Co byśmy powiedzieli o ta-Mm człowieku, który z obojętnością patrzy na to, jak niegodziwi sąsiedzi okradają jego rodzinny dom i grożą podpaleniem, a on stoi sobie z daleka i obserwuje zmaga­nia pozostałych członków rodziny - może tylko ich kryty­kuje. Takiego syna, który w czasie napadu złodziei lub w czasie pożaru nie broni wraz z ojcem swojej ojcowizny, ale tylko z daleka wszystko krytykuje, musielibyśmy na­zwać wyrodnym synem.

Kościół to nie tylko ja, ale także prawdziwy żywy Chrystus. Przypomnijmy sobie znów to, co o Kościele po­wiedział sam Pan Jezus do św. Pawła na drodze do Da­maszku: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?" Kościół więc to sam żywy Chrystus. Każdy z nas, należąc do Kościoła, staje się członkiem Mistycznego Ciała Chry­stusowego - człowiekiem przemienionym przez łaskę uświęcającą w żywe ciało Chrystusowe.

A więc Kościół to Chrystus! Dlatego, jeżeli komuś z nas są obojętne losy, prace i cierpienia Kościoła, jeżeli jest śpiącym rycerzem tej twierdzy - to do niego mówi Pan Jezus, podobnie jak kiedyś odezwał się do Szawła: Pawle, Janie, Stanisławie, Mario (jak ci tam na imię), czemu o Mnie nie dbasz? Czemu ci to obojętne jak ja cierpię? Czemu nie wystąpisz w mojej obronie? Czemu śpisz, kiedy Ja się zmagam, kiedy Ja się modlę, kiedy Ja dziś po raz drugi cierpię męki konania ogrojcowego?

„Obudź się ty, który śpisz. Powstań z martwych, a oświeci cię Chrystus" - woła do nas Duch Święty słowami Pisma Świętego. Niech każdy, kto współczuje Chrystusowej męce i kocha Zbawiciela, powie sobie, że odtąd nie będzie śpią­cym rycerzem, nieczułym członkiem jego Kościoła. Niech wraz z Kościołem pracuje i zmaga się o te święte rzeczy, za które walczy Kościół, dla których dobrym słowem i brater­skim upomnieniem, pouczenia o prawdach wiary tych, którzy tego pouczenia potrzebują. Niech pomaga Kościo­łowi, niech występuje w obronie wyszydzonego, oczernio­nego i szykanowanego Kościoła. Amen.

4. JUDASZU, POCAŁUNKIEM WYDAJESZ SYNA CZŁOWIECZEGO?

Kiedy Pan Jezus po raz trzeci obudził śpiących apo­stołów w Ogrodzie Oliwnym, oznajmił im, że zdrajca już nadchodzi, aby Go wydać towarzyszącym mu oprawcom: „Wstańcie, chodźmy! Oto blisko jest mój zdrajca" (Mt 26,46). W tym właśnie momencie zbliża się do bramy Ogrodu Oliwnego Judasz, prowadząc zbrojną rotę. Judasz już dopuścił się zdrady. Teraz tylko obserwujemy jej konse­kwencje.

Jak mogło w ogóle dojść do tego, by zdrajcą Jezusa stał >ię jeden z najbliższych Mu przyjaciół, wybrany z tysiąca, jeden z dwunastu?

Judasz Iskariota był przecież wybrańcem losu. Był umiłowanym przez Chrystusa uczniem, a jego przeznacze­niem było zostanie apostołem, najdostojniejsze w dziejach całej ludzkości powołanie. Miał być wyniesiony na ołtarze, by odbierać od ludzi cześć przez wszystkie wieki.

A jednak tak się nie stało i Judasz przez wszystkie wieki spotyka się nie z czcią ludzi, ale ich pogardą; taką, z jaką ludzkość nie odnosi się do największych nawet zbrodniarzy.

Judasz Iskariota nie od razu był zdrajcą. Wtedy, kie-dy Pan Jezus wybierał go do grona dwunastu apostołów, był zapewne człowiekiem uczciwym, pobożnym, gorli­wym w służbie Bożej, a nawet świątobliwym. A jednak po trzech latach trwania przy Chrystusie potrafił tak bar­dzo upaść, na dno podłości i zdrady...

O czym to świadczy? Okazuje się, że w każdym człowieku tkwią skłonności do dobra i do zła, siły dobre i siły złe. Dwie potęgi dobra i zła zawsze aktualne w ludzkim działaniu. Odczuli te siły w swoim życiu i świę­ci. Tymi złymi potęgami są według świadectwa Pisma Świętego: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha.

Judasz uległ drugiej z tych wyliczonych przez Pismo Święte złych skłonności człowieka: pożądliwość oczu, czyli chciwość - przywiązanie do majątku, do pieniędzy. Z niepohamowanej chciwości stał się złodziejem, jak go wyraźnie nazywa św. Jan w swojej Ewangelii, opisując jak to Judasz pouczał innych, że olejek wylany przez Magdalenę na nogi Jezusa należało sprzedać za trzysta denarów, a pieniądze rozdać ubogim. „A to powiedział (pisze św. Jan 12,6) nie żeby mu chodziło o ubogich, ale że był złodziejem i wykradał to, co składano".

Judasz, nie panując nad swoimi namiętnościami, nie zdawał sobie sprawy z tego, że od pozornie małych rze­czy zaczyna się zbawienie lub potępienie. Od jednej złej myśli, od jednej rozmowy, od jednego spotkania, od jed­nego kieliszka - od jednego ukradzionego grosza. Judasz zaczął zapewne od groszy, które ze wspólnej kasy zabrał pierwszy raz, może przymuszony rzeczywistą potrzebą, może zabrał z zamiarem oddania, ale zabrał. Taki był początek. Rozbudziła się w nim namiętność, która za każdą nową kradzieżą rosła w sercu nieszczęśnika, aż doprowadziła go do takiej zbrodni, że zdradził Boga i wiarę i wydał na śmierć Zbawiciela.

Nieopanowana chciwość doprowadziła Judasza do niewiary. Tak się dzieje niestety z człowiekiem. Judasz myślał o pieniądzach. Obliczał ile posiada w kasie pie­niędzy, ile z tej sumy może ukraść, jak ma podrobić ra­chunki, by skradzionej sumy nikt nie zauważył. Myśląc ustawicznie o tym, nie zwracał uwagi na słowa Chrystusa. Wszystko bowiem, co nie było związane z pieniędz­mi, stało mu się obce, tak że wreszcie stracił wiarę. Stał się apostołem wątpiącym w to, co mówi i czyni Jezus. I te wątpliwości w wierze miał już w tym czasie, kiedy Pan Jezus w swoim kazaniu w Kafarnaum zapowiedział ustanowienie Najświętszego Sakramentu i przemianę chleba w swoje ciało.

Św. Jan znów wspomina, że w czasie tej mowy eu­charystycznej w Kafarnaum Pan Jezus wyraźnie powie­dział: „Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą. Wiedział, bowiem Jezus od początku (stwierdza św. Jan Ewangelista), którzy to są, co nie wierzą i kto miał Go wydać" (J 6,64).

Chciwość, złodziejstwo i niewiara - to były grzechy, które w Judaszowym sercu przygotowały grunt pod zbrodnię wydania na śmierć Syna Bożego za trzydzieści srebrników. Do tych trzech grzechów należy jeszcze do­dać czwarty: lekceważenie nieprzeliczonych łask Bożych, które spływały na Judasza w czasie nauk Jezusa, w czasie tych cudów, uzdrowień chorych, wskrzeszania umar­łych. Z tego wszystkiego, niestety, Judasz nie korzystał wcale, owszem, lekceważenie każdej z tych łask było przyczyną coraz większej zatwardziałości, tego nieszczę­śliwego człowieka. Tyle razy Zbawiciel pukał do jego serca - nadaremnie.

Kilka dni przed rozpoczęciem męki Zbawiciela w Je­rozolimie odbywała się ważna narada najwyższych ka­płanów i członków najwyższej Rady Żydowskiej. Narada odbyła się w pałacu arcykapłana Kajfasza. Jednogłośnie na niej postanowiono, że Mesjasz - Jezus Chrystus musi umrzeć. Należy Go „podstępnie pochwycić i zabić, tylko nie w czasie święta, żeby wzburzenie nie powstało wśród ludu (Mt 26,4,5).

Zaraz po tej naradzie zjawił się w pałacu Kajfasza Ju­dasz, aby arcykapłanom ofiarować swoje usługi jako zdraj­ca Mesjasza. Był to prawdopodobnie wtorek, kiedy Judasz opuścił przebywających z Chrystusem w Betanii apostołów i wyruszył do Jerozolimy, aby wydać Zbawiciela.

Chciwość, złodziejstwo i niewiara przygotowały w ser­cu Judasza podatny grunt - na nim wyrosła ostateczna jego decyzja - o wydaniu Jezusa.

Okazuje się, że Judasz nie cenił tego, co wyższe, co duchowe i co Boże. Jego horyzont myślowy obejmował tylko doczesność - bogactwa, znaczenie, użycie. Zauwa­żył bowiem, że tych rzeczy nie doczeka się, służąc wier­nie Chrystusowi i Jego Ewangelii. Pan Jezus nie obiecy­wał swoim wyznawcom bogactwa. Judasz wiedział do­brze, że ci, którzy wtedy sprawowali władzę w państwie, byli zdecydowanymi wrogami Chrystusa. Służąc im można było zdobyć znaczenie i wpływy, a przede wszystkim: majątek. Judasz z pewnością nie liczył tylko i wyłącznie na jednorazową zapłatę za wydanie Chrystu­sa. Stając się sługą i przyjacielem wrogów Chrystuso­wych, liczył może na jakąś dobrze płatną posadę oraz na silne poparcie tych, którzy posiadali władzę, znaczenie i wpływy, którzy rozporządzali wielu dobrami, z których mógłby korzystać biedny zapewne Judasz, tak że stałby się utytułowanym obywatelem miasta Jerozolimy i ży­dowskiego narodu. Praktyczny zmysł mówił mu, że trzeba przecież tym służyć, którzy wiele mogą.

Zapewne w Judaszu odzywało się także sumienie, przypominając mu: jest Bóg, wiara, Mesjasz, naród i od­powiedzialność na sądzie Boskim, także za zdradę. Ale niestety te wyrzuty sumienia zagłuszała chciwość, która podsuwała Judaszowi następujące rozumowanie: w społeczności wierzących w Chrystusa niczego się nie doro­bię, narażę się tylko na prześladowanie ze strony tych, co teraz są silni, bogaci i mają władzę. Stojąc wiernie obok Chrystusa, będę znał tylko ubóstwo, pogardę możnych, a może i więzienie, bo wrogowie Chrystusa zapowiadali przecież, że Go muszą zgładzić. Był więc przekonany, że sprawa Chrystusa jest przegrana. W takich warunkach byłbym głupi - powtarzał sobie zapewne Judasz - gdy­bym się liczył z nakazami sumienia.

Judasz zdawał sobie sprawę, że ma zdradzić Syna Bożego, który go ukochał miłością wielką i świętą, który za niego, za zbawienie jego duszy i wszystkich dusz nie­śmiertelnych, był gotów ponieść śmierć.

Judasz jednak nie przewidział jednego. Nie przewi­dział tego, że wszystkie jego plany zawiodą, że zdrada Bo­ga, zdrada Zbawiciela przyniesie mu wprawdzie pienią­dze, ale nie przyniesie mu wcale szczęścia, jakiego się spo­dziewał. Przyniesie mu za to wyrzuty sumienia, tak wiel­kie, że założy sobie sznur na szyję i popełni samobójstwo.

Nie przewidział wreszcie Judasz tego, że jako podły zdrajca zasłuży sobie na straszliwą pogardę ludzkości, która tę zdradę umieści na samym szczycie możliwej podłości i hańby.

On zdrajca a zarazem tchórz - każdy bowiem zdrajca jest w głębi serca tchórzem - swojego czynu dokonał w ciemnościach nocnych. Nocą znalazł się w Jerozolimie, nocą wszedł niezauważony do pałacu arcykapłana. Wy­brał odpowiedni moment, bo właśnie kończyła się narada, na której postanowiono, że Jezus Chrystus musi umrzeć. Stanął więc Judasz przed starszymi ludu i zaofe­rował im swoje usługi. W ten sposób rozpoczął najpotworniejszy targ o życie Zbawiciela: „Co mi dacie, a ja Go wam wydam?".

Wrogowie Chrystusa byli bardzo uradowani. Nie tylko dlatego, że nadarzyła się okazja pochwycenia Chrystusa, ale może jeszcze więcej dlatego, że udział w aresztowaniu i zgładzeniu Chrystusa oferuje jeden z apo­stołów. Ich zdaniem ten fakt usprawiedliwia zbrodnię wobec Chrystusa. Miało ich to również usprawiedliwiać wobec ludu. Bo jeżeli Chrystusa potępił jeden z aposto­łów, to widocznie oni mają rację, że chcą z Jezusem skoń­czyć raz na zawsze. Cieszyli się, że ludzie sobie pomyślą: aha, widocznie wiara Chrystusa nie jest tak pewna, skoro ją zdradza apostoł. A więc władza żydowska pewnie ma słuszność, potępiając Chrystusa.

„Co mi dacie, a ja Go wam wydam?" Jakże to podła propozycja, jakże to haniebny handel! A oni mu przyrze­kli wypłacić trzydzieści srebrników. Była to suma, którą mógł pracownik zarobić przez cztery miesiące. Można było za nią kupić na przykład trochę ziemi. I rzeczywi­ście, za te Judaszowe pieniądze kupiono po jego śmierci w pobliżu Jerozolimy parcelę na cmentarz.

Haniebna transakcja została dokonana. Starszyzna żydowska odniosła wielkie zwycięstwo, pozyskując do współpracy najbliższego współpracownika Chrystusa.

Po otrzymaniu pieniędzy Judasz „szukał sposobności, żeby Go wydać" (Mt 26,16). Po tym, co zrobił, miał jeszcze czelność przyjść do Wieczernika. Wziął udział w pierw­szym chrześcijańskim nabożeństwie. Znalazł się tutaj w charakterze szpiega. Tu powstał jego haniebny plan, żeby Chrystusa wydać w nocy, po wieczerzy paschalnej. Wziął więc Judasz udział we wszystkich wydarzeniach tej wieczerzy. Krył się ze swoją zdradą i ze swoją zbrodnią, przyjął świętokradzko Najświętsze Ciało i Krew Zbawi­ciela. Aż wreszcie nadeszła poruszająca chwila, kiedy Zbawiciel głośno wypowiada następujące słowa: „Za­prawdę powiadam wam: jeden z was Mnie zdradzi" (Mt 26,21).

Te słowa wywołują wśród apostołów wielkie poru­szenie. Każdy się lęka, każdy chce oddalić od siebie po­dejrzenie o tak podły czyn i każdy pyta Zbawiciela: „Czy to ja jestem, Panie?". Judasz nie chce się znaleźć w kręgu podejrzeń, więc i on się pyta Mistrza: „Czy to ja, Panie?" I słyszy coś, czego się na pewno nie spodziewał. Oto Chrystus odpowiada mu wyraźnie: „Tak, Ty jesteś tym, który mnie wyda".

Judaszowi musiał się świat zakręcić przed oczami, mu­siało go ogarnąć przerażenie. „A więc On wie o wszystkim - myślał - a więc to jest ktoś całkiem inny niż ja sobie Go wyobrażałem. To ktoś, kto jest kimś więcej niż zwykłym człowiekiem". Cała burza uczuć przetoczyła się we wnę­trzu zdrajcy, a w jego sercu rozgorzała piekielna walka.

Któż wie, jaki byłby wynik tej strasznej, wewnętrznej burzy, jaką przeżywał w Wieczerniku Judasz, gdyby do tej walki nie wmieszał się szatan.

Św. Jan, który uważnie obserwował Judasza (jemu bowiem jako jedynemu z apostołów Pan Jezus powiedział, kto jest zdrajcą) - zaznacza wyraźnie w swojej Ewangelii, że w chwili ujawnienia zdrajcy wstąpił w Judasza szatan. Inni ewangeliści wspominają również o tym, że Judasz znalazł się w szponach szatana. Na skutek mocy złego d ucha, który opanował serce i umysł Judasza, znalazł się on w piekielnej otchłani. Wydaje się bowiem, że człowiek pozostawiony samemu sobie, bez szatańskiej determina­cji nie zdobyłby się nigdy na tak potworną zbrodnię, na jaką zdobył się Judasz. Zdradzić Boga, zaprzeć się wiary, sprzedać Chrystusa wrogom, przyłożyć rękę do zbrodni prześladowania i zabicia Chrystusa - to są czyny, do któ­rych wykonania nie wystarczyłyby siły czysto ludzkie. Do takich czynów pomoc szatana była konieczna.

Czy Judasz zdawał sobie sprawę z tego, że znalazł się w sidłach szatana? Nie, Judasz o tym nie wiedział, gdyż diabeł nie ujawnia się tym, przez których działa.

Judasz, pełen obaw, jak Chrystus się zachowa, pod­szedł w Ogrodzie Oliwnym do Chrystusa i powitał Go słowami: „Bądź pozdrowiony Mistrzu!" Następnie objął Jezusa i pocałował Go. Taki bowiem był umówiony znak zdrady. „Ten, którego pocałuję, to On; chwyćcie Go i pro­wadźcie ostrożnie!" (Mk 14,44). Okropność tego czynu po­lega na tym, że do dokonania zdrady użył znaku przy­jaźni, zgody, pokoju i miłości.

Jak zareagował Chrystus? W Jego sercu nie ma miej­sca na potępienie zdrajcy. Chrystus wyraził współczucie: „Przyjacielu! Po coś przyszedł? Judaszu pocałunkiem wydajesz Syna człowieczego?" (Łk 22,48). Ale do serca opętanego przez szatana nie mogły już dotrzeć słowa miłości. Nie ulega jednak wątpliwości, że ta właśnie nieskończona dobroć Zbawiciela, ta jego niewyczerpana łaskawość i miłosierdzie zaczęły powracać pod postacią wyrzutów sumienia w sercu nieszczęśliwego zdrajcy, aż do chwili, kiedy sobie na szyję założył powróz.

W chwili, gdy Judasz Iskariota przez zdradziecki po­całunek dokonał swojego haniebnego czynu, oddając Zbawiciela w ręce oprawców, dotknęło go owe straszli­we „biada" wypowiedziane przez Chrystusa w Wieczer­niku: „Lecz, biada temu człowiekowi, przez którego Syn Czło­wieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka gdyby się nie narodził" (Mt 26,24). Cóż to za straszne słowa! Lepiej by mu było, żeby się nie narodził. W tych słowach mieści się nie tylko zapowiedź tego straszliwego losu, jaki stał się udziałem zdrajcy, ale mieści się w nich rów­nież i wyrok wiecznego potępienia, bo tylko o potępio­nym można z całą pewnością powiedzieć, że lepiej by mu było, gdyby się nie narodził.

To straszliwe przekleństwo Chrystusowego „biada zdrajcy" usłyszał wyraźnie Judasz w Wieczerniku i roz­brzmiewało w jego duszy do końca życia: „biada zdrajcy!".

W sercu Judasza rozgorzała straszliwa walka. Spę­dził bezsenną noc. Błąkał się po opustoszałym, pogrążo­nym we śnie mieście. Nigdzie nie mógł znaleźć spokoju. Wszędzie: „biada!". Temu człowiekowi, lepiej żeby się nie narodził, „biada", „biada!".

Judasz bacznie śledził dalsze losy Zbawiciela. Widział jak Go prowadzono od Annasza do Kajfasza. Ale kiedy Zbawiciel wreszcie stanął przed Piłatem, Judasz zrozu­miał, że nie uniknie śmierci. I wtedy jego rozpacz osią­gnęła szczyt. Stanęły mu przed oczami: krzyż i śmierć. Wiedział wprawdzie, że swoją zdradą wydaje na śmierć Mesjasza, ale przeraził się swoim czynem, gdy Jezus został pojmany.

Zrozpaczony pobiegł do świątyni, gdzie spodziewał się zastać uczonych w Piśmie i kapłanów. Oddał im trzy­dzieści srebrników, którymi wcześniej się cieszył i wyznał: „Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinnego"'(Mt 27,4). Ale spotkał się tylko ze wzgardą kapłanów. „Co nas to obchodzi. To twoja sprawa" (Mt 27,5). Czyli rób, co chcesz - nas to nic a nic nie obchodzi!

Srebrniki zaczęły parzyć go w ręce. Ich widok po­większał jego rozpacz. Zdawało mu się, że zwracając je kapłanom, ulży swojemu sumieniu. Oczywiście, było to zupełnie nieuzasadnione myślenie, ale tonący nawet brzytwy się chwyta.

Ale kapłani jego pieniędzy przyjąć nie chcieli. Co więc zrobił Judasz? Z gniewem rzucił swoje srebrniki w kierunku miejsca świętego. Zafalowała haftowana złotem zasłona, a w tym momencie słychać było dźwięk spada­jących na posadzkę srebrnych monet. Toczyły się one przed ołtarz kadzenia, pod złoty stół, na którym leżały chleby pokładne, pod migocący płomień lamp siedmio-ramiennego złotego świecznika.

Pozostawienie srebrników w świątyni nie zmniej­szyło jednak wyrzutów sumienia Judasza. Z pośpiechem wybiegł, by odebrać sobie życie. I może w tej właśnie godzinie, kiedy na górze kalwaryjskiej zawisł na krzyżu Jezus Chrystus za zbawienie całego świata, gdzieś, poza miastem, zawisł na drzewie Judasz, zdrajca Chrystusa. W ten sposób dosięgło go już na ziemi straszne przekleń­stwo: „Biada zdrajcy!". I może właśnie w tej samej chwili, kiedy dusza nawróconego na krzyżu łotra wstępowała w bramy raju, obiecanego jej przez konającego Zbawi­ciela, nieszczęsna dusza Judasza wstępowała może do piekielnych otchłani.

Módlmy się, abyśmy potrafili zachować wierność Je­zusowi Chrystusowi. Amen.

5. WYSZLIŚCIE Z MIECZAMI I KIJAMI JAK NA ZABÓJCĘ?

Judasz Iskariota, kiedy spostrzegł, że został zdema­skowany, pośpiesznie opuścił Wieczernik. Chrystus Pan dobrze wiedział, że on właśnie okazał się zdrajcą. Powie­dział mu też: „Co chcesz czynić, czyń prędzej!" (J 13,27). Byłe około ósmej godziny wieczorem, gdy Judasz wyszedł z Wieczernika. Wyszedł, aby dać znać czyhającym na życie Jezusa, że ten właśnie wieczór będzie najlepszy do Jego pojmania i uwięzienia. Judasz wiedział bowiem, że Pan Jezus miał zwyczaj po wieczerzy udawać się z uczniami na modlitwę do Ogrodu Oliwnego. Kapłani i starsi ludu szyb­ko wysłali uzbrojoną rotę, która mogła bez trudu areszto­wać Chrystusa, bez względu na siłę oporu Jego uczniów.

Rota składała się z trzech odmiennych grup. Na pierwszą składała się rzymska załoga pilnująca świątyni, stacjonująca w twierdzy Antonia. Byli to więc rzymscy legioniści uzbrojeni w miecze. Drugą grupę stanowiła żydowska straż podlegająca rozkazom najwyższych ka­płanów. Ona również strzegła świątyni i była uzbrojona w miecze. Trzecią grupę stanowili osobiści słudzy i niewolnicy najwyższych kapłanów. Nie nosili oni zwyczaj­nie żelaznej broni, dlatego zostali zaopatrzeni w drągi, pałki i kije. Nieśli oni także powrozy potrzebne do zwią­zania Chrystusa Pana oraz kaganki, latarnie i pochodnie. Dlaczego? Bo chociaż noc rozjaśniało światło księżyca, w krytycznym momencie mogły je zasłonić chmury i po­grążyć ogród w ciemnościach.

Jakie było nastawienie do Chrystusa Pana tych trzech grup tworzących rotę? Trzeba powiedzieć, że zupełnie obojętne. Zwłaszcza, jeśli chodziło o rzymskich żołnierzy. Mesjasz żydowski w ogóle ich nie interesował. Szli przy­muszeni, aby wykonać wydany im rozkaz. Ale tej zbrojnej rocie towarzyszyła jeszcze jedna grupa ludzi, którzy nie­nawidzili Chrystusa. To oni właśnie pragnęli za wszelką cenę poniżyć i zabić Zbawiciela. Teraz, późno w nocy, nie poszli spać. Cieszyli się ogromnie widokiem związanego powrozami Mesjasza. Nie zważali na to, że towarzyszenie zbrojnej rocie ubliża ich godności, bo byli przecież przedniejszymi kapłanami, urzędnikami świątynnymi i star­szymi ludu - jak to wyraźnie zaznacza w swojej Ewangelii św. Łukasz (zob. Łk 22,32). Gdy zbrojna rota znalazła się w Ogrodzie Oliwnym, nie potrzebowała szukać Chrystu­sa, gdyż „Jezus wiedząc o wszystkim, co miało na Niego przyjść - wyszedł naprzeciw i rzekł do nich: «Kogo szukacie?» Odpo­wiedzieli Mu «Jezusa z Nazaretu»" (J 18,4-5). Pocałunek Ju­dasza okazał się tu zupełnie niepotrzebny. Chrystus bo­wiem nie miał zamiaru się kryć przed zbliżającymi się żołnierzami. Wyszedł naprzeciw, aby dobrowolnie oddać się w ich ręce, spełniając odwieczne plany zbawienia ludzkości właśnie przez mękę i śmierć krzyżową.

Jezus chciał pokazać również i to, że jeżeli będzie cierpiał, jeżeli znajdzie się w rękach zbrojnej roty, to wcale nie dlatego, że uległ ich przemocy, ale dlatego, że taka będzie Jego wola, jak to przepowiedział prorok Iza­jasz: „Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otwo­rzył ust" (Iz 53,7). Kiedy więc na pytanie Chrystusa: „Ko­go szukacie?", odpowiedzieli: „Jezusa z Nazaretu", Zbawi­ciel wyznał z całą mocą, powagą i majestatem: „Ja je­stem!" (J 18,5). Były to słowa podobne do tych, jakie przed wiekami usłyszał na pustyni ze środka krzewu gorejącego Mojżesz, gdy pytał o imię Boga: „Jam Jest, Którym jest" (Wj 3,14). Ze środka krzewów Ogrodu Oliwne­go Syn Boży powtórzył te słowa: „Jam jest!". Jest bowiem równym Ojcu Bogiem wszechmocnym. Ta ujawniająca się w słowach Chrystusa: „Jam jest!", Boża moc sprawiła cud. Powaliła ona na ziemię zbrojną rotę wraz z kapła­nami i Judaszem. Najpierw cofnęli się oni wszyscy, jakby pod naporem wichury, i padli na ziemię, jakby rażeni piorunem. Przekonali się, że nie wiedzieli dotąd, na kogo podnoszą ręce. Że Ten tajemniczy człowiek - jeżeli im pozwala robić ze sobą, co zechcą - to tylko dlatego, że tak sam chce, że na to się właśnie ofiarował, a więc że ich zwycięstwo nad Nim jest tylko pozorne, że do poczucia zwycięstwa i w sercu Judasza, i w sercach nienawidzą­cych Zbawiciela przedniejszych kapłanów i starszych ludu zakradła się jakaś wątpliwość, że stracili pewność, kto tu właściwie jest zwycięzcą i kto właściwie realizuje swoją własną wolę. Powalając na ziemię swoich wrogów, miał Chrystus Pan na względzie apostołów i swoich uczniów oraz wiernych wszystkich czasów.

Nadchodziły godziny straszliwych ciemności i szcze­gólnej aktywności duchowych potęg podczas męki i śmier­ci Najświętszej Osoby Boga-Człowieka, którego oprawcy mieli upokarzać i męczyć. W tych przejmujących chwilach rozpętania potęg szatańskich przeciw Chrystusowi w cza­sie Jego męki i przeciw Chrystusowi cierpiącemu dalej w Kościele, mogła się zachwiać wiara apostołów i wier­nych. Pan Jezus, rzucając na ziemię swoich wrogów, udowodnił wyraźnie, że mógł ich pokonać: zarówno tych w Ogrodzie Oliwnym koło Jerozolimy, jak i wszystkich swoich późniejszych prześladowców. Mógłby to zrobić, gdyby tylko chciał. Dopuścił jednak to sponiewieranie swej Najświętszej Osoby dla urzeczywistnienia się Bożego planu. Dlatego, kiedy przerażeni członkowie zbrojnej roty podnieśli się z ziemi, odezwał się On do kapłanów, prze­łożonych i starszych: „Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę? Gdy codziennie bywałem u was w świątyni, nie podnie­śliście rąk na Mnie, lecz to jest wasza godzina i panowanie ciemności" (Łk 22,52-53).

I rzeczywiście, ten nocny napad na Chrystusa Pana nosił wszelkie znamiona zbrodni. Zbrodnia bowiem boi się światła dziennego i świadków. Zbrodnia zawsze szu­ka ciemności nocy. Najwyżsi kapłani bali się uwięzić Chrystusa w ciągu dnia, kiedy nauczał w świątyni i był otoczony tłumami słuchaczy. Działali więc podstępnie, zdradziecko i kryli się w nocnych ciemnościach. Zacho­wywali się tak, jak każdy zbrodniarz, jak każdy człowiek o nieczystym sumieniu. „To jest wasza godzina!" - powie­dział do nich Zbawiciel - godzina, w której wszechmoc Boża pozwala wam na zbrodnię, aby się spełniły wyroki Opatrzności, by tę zbrodnię przezwyciężyć i podporządkować wielkim celom Stwórcy. „To jest wasza godzina!" -w której możecie walczyć ze Mną kłamstwem, rzucając fałszywe oskarżenia, nie bojąc się, że spadną wam na głowy sklepienia waszych sądów i pałaców, w których dopuszczacie się zbrodni.

„To jest wasza godzina" - w której będziecie mogli mnie Boga i Stwórcę waszego bić po twarzy, opluwać, upokarzać. Te wasze zbrodnicze ręce i nogi nie uschną, chociaż nimi będziecie dokonywać tych zbrodni, bo takie jest odwieczne postanowienie Boże. Stało się tak po to, abym Ja, jako Zbawiciel, dał światu przykład, że trzeba cierpliwie znieść najbardziej upokarzające zniewagi ze strony ludzi. Takie zniewagi spotykać będą każdego prawie człowieka w jego życiu. Od kogóż mógłby na uczyć się cierpliwości i pokory, gdybym Ja ukarał na­tychmiastową śmiercią moich prześladowców?

„To jest wasza godzina", w której wasze zbrodnie do­prowadzą do zamordowania na krzyżu Boga i Zbawi­ciela i nie rozstąpi się pod waszymi nogami ziemia, aby was żywcem pochłonąć, bo Ja, jako Zbawiciel, wybrałem właśnie od wieków śmierć krzyżową na odkupienie świata i by uchronić człowieka od wiecznej zguby w pie­kle, a was wybrałem jako narzędzie.

Czas oprawców, kiedy to bezkarnie mogli napawać się swą zbrodnią, trwał około 15 godzin. Licząc od pół­nocy, gdy pojmano Chrystusa - do trzeciej godziny po południu, w której skonał na krzyżu. I już w dzień Zmartwychwstania trwogą zostały przepełnione serca zbrodniarzy, bo już dawno minęła ich godzina, a przy­szła godzina triumfu Zbawiciela.

„To jest wasza godzina" - mówił Pan Jezus w Ogrodzie Oliwnym, obejmując swą boską wszechwiedzą wszystkie czasy i wszystkich ludzi. Te słowa odnoszą się, więc, do wszystkich tych, którzy podobnie jak słudzy arcykapłańscy w Ogrodzie Oliwnym w czasie męki, mieli Go póź­niej lżyć, prześladować, upokarzać.

Zbrodniarze - to jest wasza godzina, więc będziecie mogli mówić o Mnie najwstrętniejsze kłamstwa i z tego powodu nie stracicie głosu.

„To jest wasza godzina" - w której będziecie mogli na­padać na procesje, znieważać Najświętszy Sakrament, bezcześcić i łamać krzyże, pluć na moje obrazy i mojej Matki. To jest wasza godzina, więc nie uderzy piorun z jasnego nieba, aby was na miejscu położyć trupem, podobnie jak pioruny nie biły w tych, którzy w czasie mojej męki poniewierali, nie obrazy i wizerunki moje, ale moją własną Osobę.

„To jest wasza godzina" - kiedy będziecie bluźnić przeciwko Mnie, a nie spadnie ogień na was, aby was gorszycieli i bluźnierców spalić. Będziecie bezkarnie po­wtarzać zbrodnie tych, którzy Mnie ukrzyżowali, aby mieć swój udział w wypełnianiu się woli Bożej.

„To jest wasza godzina" - powiedział Pan Jezus - w któ­rej będziecie przekonani, że nic wam nie grozi, że nic złego wam się nie stanie, że wasze zbrodnie nie będą ukarane -tak, bo Opatrzność Boża przewidziała takie okresy, takie lata i takie dni, w których wasze działania posłużą do oczyszczenia mojego Kościoła z plew, będą okazją do wy­próbowania wiernych. Ale pamiętajcie, że ta godzina minie i nastanie godzina sprawiedliwości i sądu. Musicie też pa­miętać, że w wyjątkowych sytuacjach Pan Bóg karze zbrodniarzy już w tym życiu.

„Wyszliście z mieczami i kijami jak na zabójcę. Ale to jest wasza godzina i panowanie ciemności" - powiedział do swoich prześladowców Chrystus Pan, zapewniając ich, że nadszedł ich czas, równocześnie, że to będzie tylko „godzina".

Kiedy patrzymy na mękę Zbawiciela i związane z nią zbrodnie przeciwko Najświętszej Osobie Boga-Człowieka, nie potrafimy sobie wytłumaczyć, w jaki sposób w ludzkim sercu mogła się zrodzić taka straszna nienawiść do Boga. „To jest wasza godzina i panowanie ciemności". Pomyślmy, o jakie to moce i potęgi ciemności chodzi? Otóż ciemności są tam, gdzie już nie ma Boga, nie ma Jego jasności, nie ma prawdy, nie ma miłości, nie ma szczęścia. Władcą królestwa ciemności jest szatan. On wraz z piekłem stanowi tę potęgę ciemności, która na pełniła dusze i serca oprawców pałających nienawiścią do Chrystusa w czasie Jego męki. Ludzie bowiem bez pomocy szatana nie byliby sami z siebie zdolni do takich zbrodni, jakich się dopuścili wobec Chrystusa Pana.

Im wyznaczył Bóg „godzinę" i oddał ich mocom ciemności. Sobie Bóg pozostawił natomiast godzinę sądu, w czasie którego będą ukazane te wszystkie zbrodnie wobec Chrystusa, których Wszechmocny nie chciał ukazać natychmiast, jeszcze za ich życia.

Już w czasie męki zapewnił swoich prześladowców, że przemija ich godzina ciemności i odtąd muszą z drże­niem oczekiwać Jego sprawiedliwego sądu: „Ale powia­dam wam - mówił Pan Jezus do sądzącego Go Kajfasza i Najwyższej Rady - Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, sie­dzącego po prawicy Wszechmogącego, i nadchodzącego na ob­łokach niebieskich" (Mt 26,64). A jak straszne to będą dla nich godziny, zapowiedział On sam w następujących słowach: „Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wy­darzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą" (Łk 21,26-27).

Będą w czasie sądu mdleć ze strachu, bo za życia byli wrogami Chrystusa. Zaślepieni przez szatańskie moce, nie chcieli widzieć Boskiej mocy i chwały Zbawiciela. Ale wtedy zobaczą Go przychodzącego na obłokach z mocą wielką i chwałą. Dlatego mdleć będą ze strachu tym większego, im mniej się Go bali za życia i im mniej się z Nim liczyli. Jak straszne będzie ich przerażenie, prze­powiedział Pan Jezus w czasie drogi krzyżowej, kiedy płaczącym nad Nim niewiastom jerozolimskim polecił płakać nad losem swoich synów w czasie sądu, gdyż 0x08 graphic
wtedy zaczną wołać: „Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas, a do pagórków: Przykryjcie nasi" (Łk 23,30).

Niestety, nie padną na nich góry, nie przykryją pa­górki. Spotka ich coś straszniejszego! Spadnie na nich słowo wiecznego przekleństwa, wiecznego odrzucenia: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygoto­wany diabłu i jego aniołom!" (Mt 25,41). I to będzie godzina Chrystusa Pana! O tak! Przyjdzie po raz drugi Zbawiciel na ten ziemski świat, przyjdzie z mocą wielką i majesta­tem sądzić żywych i umarłych. I my będziemy sądzeni, i my wszyscy będziemy świadkami wymierzania spra­wiedliwości tym, którzy byli Chrystusowi Panu wierni, i tym, którzy ogarnięci ciemnościami piekielnych mocy i przez nie zaślepieni znęcali się nad Chrystusem, które­go powinni byli czcić i kochać. Amen.

6. DRĘCZONO GO,

LECZ SAM SIĘ DAŁ GNĘBIĆ,

JAK BARANEK NA RZEŹ PROWADZONY

Zbrojna rota złożona z żołnierzy rzymskich, straży świątynnej i sług kapłańskich otoczyła Chrystusa Pana w Ogrodzie Oliwnym, aby Go pojmać i skazać na śmierć w Jerozolimie. Wśród nocnych ciemności i wśród cieni rzucanych przez drzewa oliwne płonęły pochodnie, lśniły w ich świetle wypolerowane zbroje i miecze legionistów. Zbrojna rota otoczyła Chrystusa i apostołów. Jeszcze raz Chrystus Pan pokazał swoim prześladowcom, że jeżeli idzie na śmierć, jeżeli się im poddaje, to tylko dlatego, że sam tego chce, że przez swoją dobrowolną mękę i śmierć pragnie zbawić człowieka. Dlatego mógł jednym słowem: „Jam jest!" powalić ich na ziemię. A kiedy podnieśli się z ziemi, zapytał ich ponownie: „Kogo szukacie?". A oni od­powiedzieli: „Jezusa Nazareńskiego"'. Wtedy powiedział do nich: „Powiedziałem wam, że ja jestem. Jeżeli więc Mnie szuka­cie, pozwólcie tym odejść1." (J 18,8).

Były to słowa Boże, słowa tego, który panuje na zie­mi i w niebie. Były to słowa władcze, wypowiedziane przez Tego, który oświadczył: „Jam jest!". Prześladowcy Chrystusa dobrze wiedzieli, że ten rozkaz Jezusa Naza­reńskiego muszą spełnić, dlatego zostawili w spokoju apostołów i nie przeszkadzali później w ich ucieczce.

Chrystus Pan w tym momencie okazał się dla swoich uczniów czułym Ojcem. Przepowiedział im prześladowanie, a nawet męczeńską śmierć za wiarę, ale to wszystko miało nastąpić dopiero później, kiedy ich wiara zostanie umocniona przez Ducha Świętego. Teraz ich wiara była słaba, aby mogli znieść mężnie uwięzienie i skazanie na śmierć. Chry­stus w tych godzinach duchowych ciemności chciał oszczę­dzić swoim uczniom uwięzienia i prześladowania.

Apostołowie stali tam, w Ogrodzie Oliwnym, obok Niego zastraszeni i przerażeni oraz zupełnie niepewni swego losu. Zaczęło się im przypominać, co przepowie­dział im niedawno w Wieczerniku ich Mistrz. Przypo­mnieli sobie, jak w tę samą noc, w ten sam wieczór, za­pewnił ich Chrystus: „Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Jeżeli Mnie -prześladowali, to i was będą prześladować" (J 15,18-20).

Apostołowie myśleli, że właśnie zaczyna się wypeł­nienie przepowiedni wypowiedzianej w czasie paschal­nej wieczerzy. I zaczęli sobie przypominać jeszcze inne słowa Mistrza, a ich wyobraźnia ukazywała im różne rodzaje cierpień, jakie ich czekają w nadchodzących prześladowaniach.

Przepowiednie Chrystusowe zaś mówiły wyraźnie o tym, że prześladowcy apostołów będą rozpowszechniać kłamliwe opowieści na temat ich zbrodni i będą ich oskar­żać o wszelkie możliwe zło, jakie tylko da się wymyślić.

Może ktoś z was w tym momencie ma ochotę mnie zapytać: Proszę księdza, chwileczkę! Ja wątpię, żeby Chrystus mógł to mówić? Gdzie w Ewangelii jest mowa o tym, ze prześladowcy będą apostołom zarzucać różne zbrodnie? Proszę bardzo! Proszę otworzyć Ewangelię św. Mateusza. Otóż tam można przeczytać następujące słowa Chrystusa Pana: „Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was i gdy z mego powodu mówią kłamli­wie wszystko złe na was" (Mt 5,11).

Są tu więc wyraźnie zapowiedziane trzy rzeczy: naj­pierw Pan Jezus przepowiada swoim wyznawcom, że będą oczerniani z Jego powodu, a więc z powodu Chry­stusa, z powodu wiary w Niego, z powodu głoszenia Jego prawdy, Jego Ewangelii. Te prześladowania będą znoszone z powodu Chrystusa, dla Niego.

Po drugie, Pan Jezus zapowiada apostołom i swoim uczniom, że prześladowcy, to znaczy ich dręczyciele bę­dą z Jego powodu przypisywać im takie rzeczy, takie zbrodnie, których nigdy nie popełnili.

Po trzecie, Pan Jezus zapowiada, że prześladowcy będą mówili przeciw Chrystusowi i apostołom „wszyst­ko złe". A cóż to jest „wszystko złe?" To nie znaczy prze­cież: niektóre tylko złe rzeczy, ale wszystkie: wszelkie zbrodnie, jakie tylko człowiek może popełnić. „Wszystko złe" - to są wszelakie grzechy, jakie można popełnić przeciwko przykazaniom Bożym i ludzkim. Te wszelkie zbrodnie prześladowcy będą wymyślać z nienawiści do Chrystusa, do Boga. Tak, a nie inaczej zapowiedział apo­stołom Zbawiciel.

Kłamiąc, będą was oczerniać o rozpustę, nieczystość i najpotworniejsze grzechy przeciw szóstemu przykaza­niu, jak np. o gwałt oskarżono św. Atanazego, arcybi­skupa Aleksandrii. Na tę rozprawę sądową przeciw świętemu przyprowadzono kobietę, która miała pod przysięgą zeznać, że święty arcybiskup dopuścił się z nią grzechu, bo przecież fałszywych świadków można było łatwo przekupić, aby mówili to, co im nakazano. Ale św. Atanazy włożył na tę rozprawę sutannę jednego ze zwykłych księży, a jemu polecił ubrać się w szaty arcybi­skupie. Przekupiona kobieta nie zauważyła tego prze­brania i oskarżyła o popełnienie z nią grzechu księdza przebranego za arcybiskupa. Dla sądu było już jasne, że kłamała i złożyła fałszywą przysięgę.

Pan Jezus apostołom przepowiedział, że prześladowcy będą im zarzucać wszelkie zło, wszelkie zbrodnie. A więc, że są zdrajcami państwa i wrogami narodu. A przecież Chrystus nawoływał do posłuszeństwa władzy państwo­wej, do oddania zawsze tego, co jest cesarskie (czyli pań­stwowe) cesarzowi, a to, co jest Boskie, Bogu.

Przestraszeni apostołowie przypominali sobie w Ogro­dzie Oliwnym zapewne jeszcze inne zapowiedzi Chrystu­sa, na przykład te, że będą oni aresztowani, będą trzymani w więzieniach, będą bici i skazywani na śmierć: „Wydawać was będą sądom i w synagogach będą was chłostać. Nawet przed namiestnikami i królami stawać będziecie z mego powodu, na świadectwo dla nich" (Mk 13,9). I rzeczywiście zarówno apo­stołowie, jak i późniejsi wyznawcy Chrystusa byli często w taki sposób sądzeni, więzieni, torturowani i zabijani.

Ale największe może przerażenie ogarnęło apostołów, kiedy sobie przypomnieli, że niedawno, właśnie w Wie­czerniku, zapewnił ich Pan: „Nadchodzi godzina, w której każ­dy, kto was zabije będzie sądził, że oddaje cześć Bogu" (J 16,2) -czyli, że mordując ich, będą dobrze czynić.

Kiedy więc apostołowie ze strachem wspominali słowa Chrystusa, czuli, że jeszcze nie są gotowi na czas próby. Dlatego właśnie Pan Jezus zwrócił się do swoich oprawców ze słowami: „tych puśćcie wolno!"

Ale apostołowie byli ludźmi zahartowanymi w walce z przeciwnościami życia. Przewidywali zło i bali się, ale myśleli też o swojej obronie, również o obronie swojego Mistrza. Pierwszy gwałtownie zareagował Piotr, który wyciągnął miecz i rzucił się na żołnierzy. Od jego ude­rzenia mieczem jeden ze sług arcykapłana został ranny. Piotr zabrał z Wieczernika swój miecz i idąc do Ogrodu Oliwnego, miał go przy sobie. Apostołowie, jak widać, dobrze rozumieli, że zbliżają się jakieś ważne chwile. Wiedzieli o zamiarach wywyższonych kapłanów. Wie­dzieli, że postanowili oni skazać Chrystusa na śmierć.

W czasie ostatniej wieczerzy Pan Jezus zapowiedział apostołom swoją śmierć i ciężkie chwile, jakie będą prze­żywać. Polecił im się do tego duchowo przygotować. Przewidywał bowiem, że czeka ich walka na śmierć i ży­cie. Mówił im więc w Wieczerniku: „Kto ma trzos, niech go weźmie, tak samo torbę, a kto nie ma, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz! Albowiem powiadam wam: To, co jest napisane, musi się spełnić na Mnie: Zaliczony został do złoczyńców, to bowiem, co się do Mnie odnosi, dochodzi kresu" (Łk 22,36.38). i Jego pouczenie apostołowie wzięli dosłownie. Powie­dzieli do Chrystusa: „Panie, tu są dwa miecze". Jeden z tych mieczy został użyty przez Piotra. A wtedy Pan Jezus po­wiedział Piotrowi: „Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszy­scy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną. Czy myślisz, że nie mógłbym poprosić Ojca mojego, a zaraz wysłałby mi więcej niż dwanaście zastępów aniołów? jakże więc spełnią się Pisma, że tak się stać musi?" (Mt 26,52-54). „Czyż nie mam pić kieli­cha, który mi podał Ojciec?" (J 18,11) i dotknąwszy zranio­nego ucha Malchusa, Pan Jezus uzdrowił go natychmiast w cudowny sposób.

Piotr został więc upomniany z powodu swego nie­rozważnego czynu. Przy okazji usłyszał równocześnie wielokrotnie już powtarzaną naukę, że Zbawiciel do­browolnie chce podjąć mękę i śmierć za zbawienie świa­ta, oraz to, że królestwo Boże, królestwo prawdy ewan­gelicznej i królestwo pokoju i miłości, jakie w swoim Ko­ściele założył Chrystus Pan, nie używa miecza, nie od powiada gwałtem na gwałt. Prawdziwy wyznawca Chrystusa nie staje do walki z legalną władzą, nie spi­skuje przeciw niej potajemnie i, chociażby się czuł skrzywdzony, nie służy tym, którzy z jego państwem walczą. Prześladowany za swoją wiarę znosi cierpliwie śmierć męczeńską. Nie byłby bowiem męczennikiem ten, kto by się mieczem bronił przed śmiercią za wiarę.

Po chwilowym zamieszaniu pojmano Jezusa i zwią­zano Go - pisze św. Jan Ewangelista. Jakże to krótkie słowa, a równocześnie ileż mieszczą w sobie treści! Bóg wszechmocny, ujęty przez żołnierzy jak jakiś zbrodniarz i morderca! Został związany powrozami Ten, który kró­luje w niebie, przed którym padają na twarz wszystkie anielskie chóry, śpiewając Mu nieustannie: „Święty, Święty Pan Bóg zastępów!" Skrępowane zostały te święte ręce Zbawiciela, które tyle rozdały łask. Związany jak zbrodniarz i prowadzony na śmierć: Zbawiciel świata!

Pomyślmy, jak wielka kryje się w tym tajemnica ludzkiej nikczemności. Bo przecież wszystko to zapla­nowali ludzie. Wiedzieli dobrze, że jeżeli zwycięży Chry­stus, jeżeli zwycięży Ewangelia, wtedy wszystko się zmieni. Wobec tego arcykapłani i faryzeusze zwołali Wy­soką Radę i rzekli: „Cóż my robimy wobec tego, że ten czło­wiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszy­scy uwierzą w Niego, przyjdą Rzymianie i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród" (J 11,47-48). Trzeba więc coś koniecznie zrobić. Trzeba coś koniecznie wymyślić, na­wet skłamać. I zaczęli kłamać, a może i sami swoim kłamstwom uwierzyli, bo człowiek wierzy często nie w to, co jest prawdą, ale w to, co chciałby, aby nią było.

Więc ogłosili Chrystusa Pana oszustem. Kiedy przy­szli żądać od Piłata straży przy Jego grobie, powiedzieli: „Panie, przypomnieliśmy sobie, że ów oszust powiedział jeszcze za życia: «Po trzech dniach powstanę»" (Mt 27,63). A więc Jezus Chrystus to oszust! Ogłosili też ci, dla których Chry­stus był niewygodny, że jest On grzesznikiem. Przy bada­niu człowieka uzdrowionego przez Jezusa - ślepego od urodzenia, namawiali go, aby mimo swego cudownego uzdrowienia nie uwierzył w Chrystusa, „Daj chwałę Bogu! My wiemy, że człowiek ten jest grzesznikiem!" (J 9,24) - ale odmowę od tego prostego człowieka, który im powie­dział, że „w tym wszystkim, to jest dziwne, że wy nie wiecie, skąd pochodzi, a mnie otworzył oczy. Wiemy, że Bóg grzeszni­ków nie wysłuchuje" (J 9 29-30).

A kiedy Chrystus uczynił tak wiele cudów, że nie mogli im zaprzeczyć, ogłosili, że mocą szatańską je czyni oraz że jest opętany przez czarta: „Czyż nie słusznie mó­wimy, że jesteś opętany przez złego ducha?" (J 8,48). Gdy zaś nie mogli zaprzeczyć wymowie faktów, posługiwali się oczywistymi kłamstwami i oszczerstwami. Stało się tak na przykład wtedy, kiedy po zmartwychwstaniu Chry­stusa zapłacili strażnikom pilnującym grobu i prosili ich, aby rozpowiadali, że Chrystus wcale nie zmartwych­wstał, ale że uczniowie ciało Chrystusa w nocy ukradli, gdy strażnicy spali.

Kłamstwa, oszczerstwa były więc bronią tych, którzy za wszelką cenę chcieli się Chrystusa pozbyć oraz wyma­zać Go z ludzkiej pamięci. Ileż to w ciągu wieków wy­myślono w tym celu kłamstw. Ileż napisano i ile wydru­kowano książek i rozpraw.

Byli i tacy, którzy zmuszeni do uznania autentyczności czterech Ewangelii, dowodzili, że Chrystus żył wprawdzie, ale nie był Bogiem, lecz tylko genialnym człowiekiem. Znaleźli się i tacy, którzy pragnąc za wszelką cenę usunąć z historii Chrystusa Pana, napisali i wydrukowali książki, w których próbowali dowieść, że żadnego Chrystusa w ogóle nie było, że On nie żył, nie nauczał, nie działał, ale że Jego życie jest wymysłem. Wmawiali więc ludziom rozsądnym, że dym może istnieć bez ognia, rzeki bez źródeł, światło dzienne bez słońca. Jeżeli bowiem istnieje Kościół katolicki z jego wieczną prawdą, to jakże byłoby to możliwe bez jego twórcy - Chrystusa?

Takich fantazji, jakie głoszą ci, co wmawiają światu, że nie było Chrystusa, nie musimy się lękać, my ludzie wierzący w Chrystusa, bo ludzie prawdziwie mądrzy wykazali już dawno ich fałsz, a wybitni historycy udo­wodnili, że Chrystus Pan rzeczywiście żył i działał, tak jak to przedstawiają cztery święte Ewangelie. I nie ist­nieją, i nie mogą istnieć na świecie bardziej prawdziwe i lepiej historycznie potwierdzone dokumenty źródłowe od czterech Ewangelii napisanych przez Mateusza, Mar­ka, Łukasza i Jana. Kiedy trzej pierwsi Ewangeliści wy­dali swoje książki opisujące życie, mękę i zmartwych­wstanie Chrystusa Pana, żyli jeszcze ci, którzy Chrystusa Pana widzieli, słyszeli, którzy Go oglądali zmartwych­wstałego i wstępującego do nieba.

Ważne jest to, że prawdę zapisaną przez siebie trzej pierwsi Ewangeliści potwierdzili nie słowem honoru, nie przysięgą, ale swoją własną krwią, śmiercią, poniesioną za wiarę, za Ewangelię, którą głosili, którą w swoich księgach opisali. Tak potwierdzonej prawdy - śmiercią świadków - nie posiadają żadne inne księgi historyczne. Co więcej, historycy, archeologowie i znawcy Pisma Świętego poświęcili wiele lat na badania nad nim. Zgod­nie stwierdzili, że opis życia i nauczania Jezusa Chrystu­sa nie mogli wymyślić ludzie. Gdyby tak było, to podobnie jak sam Jezus Chrystus musieliby posiadać prawdzi­wie Boską mądrość.

Książki pisane przez ludzi, którzy chcieliby podwa­żyć prawdę Ewangelii, były, są i będą wydawane w mi­lionowych nakładach. Gdyby ułożono z nich stos, sięgał­by może ponad chmury! Ale nawet miliony ton papieru zadrukowane słowami wymierzonymi w Boga i Chry­stusa, nic nie ważą w zetknięciu z prawdą Ewangelii. Papier przecież wszystko przyjmie, pisać i drukować można więc dowolne kłamstwa.

Gdy takie kłamstwa spotka w jakiejś książce, czy cza­sopiśmie wierzący w Chrystusa Pana, znajdzie na nie od­powiedź w swojej Ewangelii. Pomyśli sobie bowiem: roz­poznaję w tych książkach, w tych czasopismach te same osoby, które dawały pieniądze strażnikom przy Chrystusowym grobie. Równocześnie ich usta pouczały: Mówcie, kłamcie, że Chrystus nie zmartwychwstał. Mówcie, żeście twardo spali, a jak wyście spali, to widzieliście, jak przyszli apostołowie i wynieśli ciało Mistrza z grobu i je zabrali. Chociaż będzie Go widzieć, oglądać i dotykać po zmar­twychwstaniu wielu ludzi - wy kłamcie, że ta noc niczym nie różniła się od innych nocy.

Człowiek wierzący, czytając te brednie, powie sobie spokojnie: ja to już wiem, ja to już znam, to już było. Okazuje się, że wrogowie Chrystusa wciąż powtarzają te same kłamstwa, te same oszczerstwa, tych samych chwytają się sposobów, aby ukryć prawdę.

Apostołowie w Ogrodzie Oliwnym mieli nadzieję, że ich Mistrz w jakiś cudowny sposób zostanie uratowany z grożącego Mu niebezpieczeństwa. Jednak stracili na­dzieję, gdy zobaczyli, że Pan Jezus został pojmany. Teraz pomyśleli o sobie, o swoim ocaleniu. Jedyną nadzieję pokładali w ucieczce, którą ułatwiły im zalegające ciemności i słowa Chrystusa: „Pozwólcie tym odejść". Kryjąc się w cie­niu drzew oliwnych, jeden po drugim zaczęli uciekać. Przepowiedział im to Pan Jezus tak niedawno, bo jeszcze w sali wieczernikowej. Powiedział wtedy „Oto nadchodzi godzina, a nawet już nadeszła, że się rozproszycie - każdy w swoją stronę, a Mnie zostawicie samego" (J 16,32). Wtedy też Jezus im rzekł: „Wszyscy zwątpicie we Mnie. Jest, bowiem na­pisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce" (Mk 14,27).

I rzeczywiście rozproszyli się apostołowie jak owce, które straciły pasterza. Każdy z nich szukał, gdzie mógł, schronienia i ratunku: jeden w cieniu drzew i krzewów ogrodu, inny może gdzieś poza miastem, wśród skał i opuszczonych ruin czy starych cmentarzy. Jeszcze inny szukał schronienia może w ciemnych zaułkach miasta, rzadko który pukał do drzwi, bo nie chciał budzić swojego przyjaciela, krewnego ze względu na późną porę.

Przyszły na apostołów ciężkie czasy. Nastały ciemne chwile rozpaczy, jakże inne od chwili triumfalnego wjazdu do Jerozolimy. Teraz byli oni przestraszeni oraz zdani wyłącznie na samych siebie. Ale już w Wielką So­botę zgromadzili się znowu w Wieczerniku, gdzie wspólnie modlili się za zamkniętymi drzwiami, w oba­wie przed napadem wrogów, i wzajemnie pocieszali się w smutku.

W roku 1825 zmarła świątobliwa zakonnica, Anna Katarzyna Emmerich. Miała ona przedziwne widzenia całej historii męki Pańskiej. Nie jesteśmy zobowiązani im tak wierzyć jak Ewangelii, były to bowiem objawienia prywatne. Ale chociaż nie były one Bożymi objawieniami, odznaczały się tak genialną intuicją, że mogą nam służyć za wzór do rozmyślań o Męce Pańskiej.

Świątobliwa Anna Katarzyna Emmerich tak opisała prowadzenie związanego Pana Jezusa.

„Ruszono w drogę, zapaliwszy wiele pochodni. Dzie­sięciu ze straży szło naprzód, po nich szli ludzie bijący Chrystusa, którzy równocześnie Go prowadzili, trzymając w rękach jeden koniec powrozu, a drugi natomiast two­rzył pętlę na szyi Jezusa. Następnie podążali faryzeusze, którzy w czasie drogi wypowiadali pod adresem Jezusa różne obelżywe i znieważające słowa. Siepacze ciągnęli Jezusa i krzywdzili Go w sposób najokrutniejszy. Prowa­dzili Go drogami trudnymi do poruszania się, po kamie­niach, po błocie. Towarzyszący Jezusowi mieli w rękach jeszcze inne powrozy, zakończone na końcu twardymi węzełkami. Właśnie nimi bili Go nielitościwie.

Jeszcze nie było północy, kiedy Pan Jezus po drugiej już stronie Cedronu był ciągnięty nieludzko przez czte­rech katów. Prowadzili Go po ścieżce wąskiej, pełnej ka­mieni i odpadów skalnych, po ostach i cierniowych kol­cach. Sześciu złośliwych faryzeuszów szło tuż za Nim, ustawicznie Go szturchając albo też bijąc go kijami. Po­nieważ Pan Jezus szedł boso, Jego nogi krwawiły i były pokaleczone o kamienie i ciernie.

Podczas, gdy ta nieludzka zgraja, prowadząca Zba­wiciela, zbliżała się do bramy miasta zwanej Otel, Jezus upadł na ziemię i gdy nie mógł wstać, zatrzymano się na chwilę i poluzowano powrozy.

Szli dalej na zachód przez ulicę stromą, zwaną Millo, potem skręcili nieco ku południu, wchodząc na górę Sion i przybyli do domu Annasza".

Tak opisała świątobliwa Anna Katarzyna Emmerich bolesną drogę Zbawiciela z Ogrodu Oliwnego do pałacu Annasza, gdzie odbyło się pierwsze przesłuchanie Syna Bożego.

Panie Jezu Chryste! Towarzyszymy Ci w duchu, nasz najdroższy Zbawicielu, na tej bolesnej drodze. Mamy świadomość, że powrozami, którymi Cię krępowano, były nasze grzechy. Te nasze grzechy były również tymi kijami, którymi Cię bito. Z głębi serca przepełnionego bólem z powodu Twoich cierpień żałujemy za te nasze grzechy i niewierności. Powtarzamy również z głębi ser­ca: Nigdy już, ach nigdy nie będziemy popełniać grze­chów ciężkich, grzechów śmiertelnych. Dodawaj nam, Panie Jezu, siły, abyśmy to postanowienie wprowadzili w czyn. Amen

7. TAJEMNICA KRZYŻA

Jest teraz popołudnie. Również o tej porze dnia przed dwudziestoma przeszło wiekami na górze Kalwarii do­konała się Najświętsza Ofiara krzyża. Droga, którą nasz Zbawiciel rozpoczął w Ogrodzie Oliwnym, skończyła się na Golgocie, gdzie Pan Jezus zawisł na krzyżu, pomiędzy dwoma łotrami, pomiędzy niebem i ziemią, jednając to niebo z ziemią, swoją krwawą ofiarą złożoną na odku­pienie świata.

O godzinie trzeciej po południu Jezus oddał swojego ducha w ręce Ojca Niebieskiego i skonał na krzyżu woła­jąc: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego" (Łk 23,46).

Co się wówczas działo w Jerozolimie? Słońce się za­ćmiło i całą okolicę napełniły ciemności. Jerozolima prze­stała być widoczna. Nie było widać wspaniałej świątyni, na tle wysokiej Góry Oliwnej. Wszystko pokryły ciemno­ści. Nawet ludzi zebranych na Golgocie; tych, co wraz z Najświętszą Panną, Matką Zbawiciela, ze świętym Ja­nem, pokutującą Marią Magdaleną stali pod krzyżem, współczując całym sercem. W tych zalegających ciemno­ściach stali również i ci, którzy przyszli tu, aby szydzić ze Zbawiciela, aby się przedwcześnie cieszyć z odniesione­go zwycięstwa nad Nauczycielem z Nazaretu.

Jeszcze nie przeczuwali, że to właśnie oni ponieśli klęskę, dopuszczając się straszliwej zbrodni. Nie wiedzie­li, nie przeczuwali, że to nimi właśnie - mimo ich zbrod­ni - posłużył się Wszechmocny, aby z ich pomocą od­nieść prawdziwe zwycięstwo nad grzechem, nad szata­nem, nad mocami ciemności i nad mocami piekielnymi.

A kiedy wśród tych ciemności rozległ się grzmot, kiedy ziemia zatrzęsła się, prześladowcy Chrystusa prze szukali w ciemnościach powrotnej drogi do miasta. Uświadomili sobie, że odtąd, aż do godziny śmierci, prześladować ich będzie znieważona sprawiedliwość Boskiego Majestatu.

Tymczasem na krzyżu wisiał samotny Zbawiciel świata. Ofiara krzyża spełniona, krew ciemną strugą pły­nie z Jego nóg i rąk przebitych gwoździami. Płynie krew z przebitego boku i Najświętszego Serca Zbawiciela. Pły­nie ona obficie, bo trzeba jej wiele, gdyż niepoliczone są i niezgłębione są zbrodnie i grzechy ludzkości.

Ofiara kalwaryjska nie skończyła się w wielkopiątko­wy wieczór. Jej tajemnica wciąż się odnawia w naszych sercach i dlatego i my dzisiaj jesteśmy jej świadkami i uczestnikami. Bo i my w dzisiejszy wielkopiątkowy wie­czór stajemy duchowo na kalwaryjskiej górze, aby rozwa­żać niezgłębione tajemnice krzyża Chrystusowego. Sprzed naszych oczu znika cały świat, wszystkie prace, troski i kłopoty naszego ziemskiego życia, a przed oczami na­szymi jawi się tylko ten wielki krzyż, ten Chrystus na nim wiszący, ta krew spływająca strumieniami z Jego ran. I oglądamy w duchu te wielkie tajemnice, jakie nam ten święty krzyż, ten święty znak zbawienia przedstawia i przypomina. Dlatego z serca przejętego żalem, boleścią i współczuciem śpiewamy: „Krzyżu święty, nade wszyst­ko, drzewo przenajszlachetniejsze!".

Krzyż mieści w sobie wiele tajemnic naszej świętej wiary. Ujawnia nam tajemnicę Bożej nieskończonej miło­ści do ludzi: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swe­go Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3,16).

W krzyżu widzimy więc miłość Bożą stwarzającą świat i człowieka. W krzyżu objawia się nieskończona miłość Boga cierpiącego za ludzkość. W krzyżu ujawnia się, czym jest grzech i czym jest ze swojej natury czło­wiek. Tajemnica stworzenia, tajemnica odkupienia, ta­jemnica Trójcy Świętej, tajemnica grzechu - to najważ­niejsze prawdy wiary chrześcijańskiej. Są one przedsta­wione w tajemnicy krzyża. Dlatego ten krzyż jest jakby skrótem całej naszej wiary, którą najwyraźniej i najdobit­niej wyznajemy, kiedy żegnamy się krzyżem świętym.

Ten krzyż naszej świętej wiary jest drogi naszemu sercu, bo otrzymaliśmy go z nieba i od samego Boga. Na­szej wiary nie otrzymaliśmy od świata. Nie wymyślił jej jakiś mądry filozof, jakiś reformator, ale otrzymaliśmy ją z nieba od Boga, od Tego, który jest nie tylko nieskoń­czenie potężny jako Stwórca wszechświata, ale od Tego, który jest nieskończenie mądry i nieskończenie święty. Ludzie mylą się ustawicznie i to, co jeden uczony uważa dzisiaj za prawdę absolutną i najpewniejszą w świecie, to wszystko kwestionuje inny uczony, który głosi inne wy­myślone przez siebie prawdy. Jedynie Bóg mylić się nig­dy nie może, dlatego głoszone przez Niego prawdy ob­jawione, takie jak prawda Ewangelii, prawda krzyża świętego, prawda Ducha Świętego. „Niebo i ziemia prze­miną - powiedział Pan Jezus - ale słowa moje nie przeminą" (Mt 24,35). Przeminą więc ludzkie systemy myślowe, ludzkie filozofie, ale nie przeminie prawda Boża. Prze­miną ludzkie urządzenia, państwa, dynastie, potęgi świata, ale nie przeminie prawda krzyża, przyniesiona nam z nieba od Boga, który jest nieśmiertelnym Królem prawdy. Przeminie wreszcie cały świat, a wszystkie dzieła ludzkie ulegną zniszczeniu w dzień sądu, ale sponiewierany przez wielu krzyż nie przeminie/ lecz ukaże się na niebie jako zapowiedź kary dla tych, którzy za ży­cia nim gardzili, którzy go nienawidzili i zwalczali.

Krzyż jako symbol chrześcijańskiej wiary jest najdroż­szym znakiem naszemu sercu. Odziedziczyliśmy go bo­wiem po naszych rodzicach, dziadkach i pradziadkach, jako najdroższą spuściznę przodków, wraz naszą ojczystą mową i wraz z umiłowaniem ojczyzny. Tym krzyżem znaczyła nasze czoło nasza ukochana matka. To ona pierwsza układała nam rękę do zrobienia tego świętego znaku krzyża. Ten krzyż pokazywała nam, ucząc nas wymawiać po raz pierwszy słowa modlitwy. Z tym krzy­żem naszej świętej wiary łączą się najmilsze i najszczę­śliwsze wspomnienia naszego dzieciństwa, naszych pacie­rzy, pierwszej spowiedzi i pierwszej Komunii Świętej.

Ten krzyż jest i pozostanie na zawsze drogi naszemu sercu. Krzyż Chrystusowy i prawda świętej Ewangelii tak się splotły z chwalebnymi dziejami naszego narodu, że ich nie można od siebie oddzielić, rozłączyć. Bo krzyż Chry­stusowy dał polskiemu narodowi nie tylko europejską kulturę, ale w najcięższych chwilach dziejów strzegł pol­skiej mowy i nie pozwolił wpaść w rozpacz i zwątpienie w dniach najcięższych prześladowań. Obce i wstrętne jest polskiemu duchowi, polskiemu sercu bezbożnictwo, nie­nawiść krzyża i nienawiść chrześcijaństwa. I dopóki z piersi dobywa się polski głos, nie ustanie w narodzie polskim cześć dla krzyża Chrystusowego, jako znaku, jako sztandaru wiary.

Drogi jest krzyż naszemu sercu, bo on jeden jest prawdziwym i nieomylnym drogowskazem prowadzą­cym nas do szczęśliwej wieczności. Kiedy Pan Jezus gło­sił w Kafarnaum prawdę o Eucharystii, mającej być pa miałką męki i krzyża Chrystusowego, wielu nie chciało w tę tajemnicę wierzyć, wielu odsunęło się od Chrystusa Pana i poszło swoją drogą. Pan Jezus zapytał wtedy apo­stołów, czy oni też chcą odejść? Wówczas Piotr Apostoł odpowiedział Chrystusowi w imieniu swoim i innych apostołów: „Panie, do kogóż pójdziemy? Przecież Ty masz słowa życia wiecznego" (J 6,69).

I my tu zebrani odpowiadamy za św. Piotrem: Panie, do kogóż pójdziemy, kto będzie nieomylnym przewod­nikiem na naszej życiowej drodze? Czy tym przewodni­kiem ma być filozof, wódz, władca? Gdzie oni mogą mnie doprowadzić? Czy mogę zaufać tym, którzy tak często są słabi, tak często omylni? Mogą oni nas dopro­wadzić najwyżej do godziny śmierci, do progu wieczno­ści, a dalej tylko krzyż Chrystusowy może nas prowadzić drogą szczęśliwej wieczności, bo tylko Chrystus Pan ma „słowa prawdy i życia wiecznego".

Drogi jest naszemu sercu krzyż Chrystusa przedsta­wiający nam tajemnicę świętej wiary, bo ten krzyż stoi na najdroższych naszemu sercu mogiłach, tych którzy prze­szli już do wieczności. I ten krzyż pociesza nas w nie­utulonym żalu po zmarłych i głosi, że ci, którzy odeszli od nas do wieczności, z chwilą śmierci nie zginęli na zawsze, ale że pożegnanie nasze z nimi było tylko chwi­lowe, że dusze ich żyją w krainie wieczności. A ich mo­giła w cieniu krzyża oczekuje na chwilę zmartwychwsta­nia, na głos trąb anielskich budzących zmarłych na Sąd Ostateczny.

I dlatego tak drogi jest naszemu sercu krzyż i nikt go nam nie zdoła wyrwać z naszej duszy i z naszego serca.

Dzisiaj jest Wielki Piątek, a my duchem stoimy w du­chu na Kalwarii i zastanawiamy się nad tajemnicami Jezusowego krzyża. Najświętsza krew Zbawiciela spływająca z otwartego włócznią serca, świadczy o wielkim cierpie­niu Jezusa. Okrutnie ubiczowany, poraniony na całym ciele, od stóp aż do zranionej cierniową koroną głowy, zaznał Zbawiciel wszystkich cielesnych cierpień, jakich tylko żyjący na ziemi człowiek doznać może. Doznał też najokrutniejszych cierpień duchowych, począwszy od szyderstw, wyzwisk, poniewierania Jego godności, aż do tych cierpień, które najświętszemu Jego sercu sprawiła zdrada ucznia, ucieczka i załamanie się na duchu ukocha­nych apostołów. Na koniec wreszcie doznał Zbawiciel i tej ogromnej męki, którą konający na krzyżu wyraził słowa­mi: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?".

Przez te nieprzeliczone męki zniesione przez Zbawi­ciela na krzyżu, ten święty krzyż Chrystusowy kryje w sobie rozwiązanie tajemnicy cierpień człowieka w jego życiowej pielgrzymce po tej dolinie łez. Tego bowiem niezgłębionego, a zarazem najważniejszego problemu nie może rozwiązać nic na świecie - tylko jeden jedyny krzyż Chrystusowy, i dlatego śpiewamy: „W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie, w krzyżu miłości nauka. Kto Ciebie, Boże, raz pojąć może, ten nic nie pragnie, nie szuka".

Krzyż Zbawiciela rozwiązuje problem cierpienia, bo w nim jest ucieczka dla wszystkich grzeszników, których przygniata ciężar winy i niepokój sumienia. W krzyżu świętym znajdujemy pewność miłosierdzia i przebacze­nia, jeżeli z żalem i skruchą, wraz z Magdaleną, uklęk­niemy pod krzyżem i z żalem obejmiemy przebite gwoź­dziami, najświętsze nogi Zbawiciela. Krzyż Chrystusowy daje nam pewność przebaczenia, która koi skołatane ser­ca ludzkie, przytłoczone ciężarem winy. Potwierdzają cuda nieskończonego Bożego miłosierdzia.

W jednym z kościołów w Hiszpanii znajduje się cu­downy krucyfiks. U stóp tego krzyża spowiadał się kiedyś wielki grzesznik. Spowiednik miał wątpliwości, czy dać mu rozgrzeszenie. Ale grzesznik błagał spowiednika o li­tość. W pewnym momencie spowiednik powiedział mu: „Udzielę ci rozgrzeszenia, ale już nie grzesz więcej!" Spo­wiadający się człowiek przez pewien czas żył lepiej, ale niestety znów upadł i wrócił do swoich dawnych grze­chów. Żal przyprowadził go jeszcze raz do konfesjonału. Ale tym razem usłyszał surowy wyrok: „Nie otrzymasz rozgrzeszenia!" Spowiadający się znów serdecznie zaczął błagać o litość: „Ja przecież szczerze żałowałem, ale nie­stety jestem taki słaby, dlatego błagam o rozgrzeszenie". I znowu otrzymał rozgrzeszenie, ale z tym zastrzeżeniem, że to po raz ostatni. Upłynęło jeszcze trochę czasu. Obok stojącego krzyża przy konfesjonale znowu zjawił się ten sam człowiek. W konfesjonale siedział również ten sam spowiednik. Grzechy były niestety takie same jak przy poprzednich spowiedziach. I tym razem błagał o rozgrze­szenie, tłumacząc się, że żal jego jest szczery, ale on jest chory na duszy i dla swojego uzdrowienia i powstania z grzechów potrzebuje łaski sakramentu pokuty. Spo­wiednik tym razem stanowczo odmówił mu rozgrzesze­nia. A wtedy dało się słyszeć łkanie pochodzące z krzyża. Pierś Chrystusa zadrżała, jakby przy konaniu. Jego prawa ręka, unosząc się, nakreśliła nad głową spowiadającego się znak przebaczenia, a jednocześnie dał się słyszeć głos: „Ja ci przebaczam, boś Mnie tak drogo kosztował!".

Jest więc krzyż pociechą i otuchą w tych cierpieniach duszy, które sprowadza grzech, gdyż niesie z nią upra­gniony pokój serca i sumienia.

Ale krzyż jest też szkołą cierpienia i w innych do­świadczeniach, jakich pełne jest ludzkie życie, zwane słusznie drogą krzyżową. Wobec cierpienia wszelka mą­drość ludzka staje się bezradna. I nie tylko dla dokonania dzieła zbawienia umarł Chrystus Pan na krzyżu, ale również i dlatego, aby przez swój boski przykład cier­pienia rozwiązać problem ludzkiej boleści. Z tego też powodu krzyż Chrystusa jest najwyższą i jedyną szkołą cierpienia, bo nie tylko uczy nas cierpieć, ale kieruje w nasze serce moc cierpliwości i wytrwania, które leczy rany zadane temu sercu przez boleść. Gdzież byśmy znaleźli ten balsam gojący rany duszy, gdyby nie było krzyża? Musielibyśmy wśród cierpień zginąć duchowo w ciemnościach rozpaczy, jak giną ci, którzy krzyża nig­dy nie poznali, albo ci, co nim pogardzili.

Jeden z kościołów warszawskich w czasie powstania warszawskiego został zamieniony na szpital polowy. Po kolejnym ataku Niemców kościół był przepełniony ran­nymi powstańcami. Między nimi znalazł się pewien ciężko ranny student drugiego roku politechniki. Trzeba go było natychmiast operować. Niestety, brakło środków usypiających. Lekarz uprzedził rannego, że operacja bę­dzie długa i bolesna. Ranny odpowiedział, że ma na­dzieję i ufa, że mu nie braknie siły, bo będzie patrzył na krzyż i na ołtarz, na którym codziennie uobecnia się ofia­ra krzyżowa Chrystusa. W czasie długiej i bolesnej ope­racji ranny student wpatrywał się cały czas w krzyż stojący na ołtarzu i rozpiętego na nim Chrystusa. Cierpliwie i odważnie wytrzymał tak ciężką operację i związane z nią cierpienia. Kiedy mu po udanym zabiegu, gratulo­wano mu męstwa odpowiedział: „Chrystus więcej okazał męstwa, cierpiąc za mnie".

Jest jeszcze jedno cierpienie życia ludzkiego, cierpienie największe. Bardzo często, kiedy ono nas ogarnia, z tęsk­notą i ufnością wyciągamy nasze ręce do krzyża i w nim szukamy pociechy, pomocy i ratunku. To cierpienia w go­dzinie naszej śmierci. Wtedy ręka konającego odsuwa ze wzgardą pieniądze, bo po co, ono w godzinie śmierci są mu potrzebne. Odsuwa nawet najkosztowniejsze rzeczy, któ­rych zdobycie kosztowało go wiele zdrowia, wysiłku i tru­du, bo one w godzinę śmierci nic mu już dać nie mogą. Rę­ka konającego odsuwa na bok także najmądrzejsze i naj­piękniejsze książki napisane przez geniuszów ludzkości, bo w godzinie śmierci, co znaczą wszystkie mądrości świata? Ale ręka konającego wyciąga się po krzyż. W nim bowiem jedynie mieści się pociecha, otucha, zwycięstwo śmierci i nadzieja życia wiecznego oraz zmartwychwstania.

Jezu Chryste, nasz najlepszy Przyjacielu, zachowaj nas od tego, byśmy mieli kiedyś umierać bez krzyża.

W czasie wojny domowej w Hiszpanii przywieziono do jednego ze szpitali w Madrycie ciężko rannego puł­kownika włoskiego, należącego do członków ambasady włoskiej w Madrycie. Pułkownik przeczuwał grożącą mu śmierć. Dlatego jako wierzący upomniał się śmiało, aby w sali powieszono zdjęty wcześniej krzyż. Umierającemu kazano pisać podanie do ministerstwa o pozwolenie na umieszczenie krzyża, przynajmniej nad jego łóżkiem. Nic nie pomogło wstawiennictwo lekarzy. Nic nie pomogły żądania chorego, żądania jego żony. Upragnionego krzyża nie powieszono. Ale cierpiący pułkownik nie mógł się uspokoić. Więc dopiero w ostatnich chwilach jego życia jedna z pielęgniarek poruszona tęsknotą konającego za krzyżem na własną odpowiedzialność umieściła na stoli­ku chorego mały stojący krucyfiks. I przy nim dopiero skonał spokojnie, ustawicznie patrząc na niego gasnącym wzrokiem.

„Umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie" (Ga 2,20). Kiedy św. Paweł wypowiadał te słowa, musiał mieć przed oczami duszy krzyż na Kalwarii i wiszącego na nim Zba­wiciela. Nigdzie bowiem, nie jest widoczna tak wyraźnie miłość Chrystusowa do nas grzesznych jak na kalwaryjskim krzyżu, na którym oddał swoje życie Zbawiciel za każdego z nas. Bo każdego z nas umiłował miłością nie­skończoną. Umiłował mnie i siebie samego wydał za mnie.

W obecności krzyża na Kalwarii, przed którym stoimy w duchu dzisiaj, w ten wielkopiątkowy wieczór, musi każdy z nas powtórzyć te słowa św. Pawła: „Umiłował mnie i siebie samego wydał za mnie". Te słowa powinien dzi­siaj wypowiedzieć: ojciec i mąż, matka i żona, syn i córka, dziecko i starzec: „Umiłował mnie i siebie samego wydał za mnie". Te słowa niech powtórzy dzisiaj w duchu - uczeń i uczennica, student i studentka oraz niechodzące jeszcze do szkoły dziecko: „Umiłował mnie i siebie samego wydał za mnie". Umiłował mnie, właśnie mnie, mnie osobiście, je­stem więc przez Niego chciany i kochany. Za mnie ofia­rował swoje cierpienia Ojcu Niebieskiemu.

Nie zapominajmy o tym, że wiszący na krzyżu Chry­stus był Bogiem wszystkowiedzącym, który swoją boską wiedzą obejmował nie tylko wszystkie pokolenia ludzko­ści, za które cierpiał, ale i każdego z ludzi, a więc i każde­go z nas z osobna.

Nie zapominajmy więc, że w kalwaryjskim krzyżu kryje się wielka tajemnica miłości - miłości nieskończo­nej, w której Bóg Zbawca oddaje mękę swoją i śmierć swoją za każdego z nas.

„Nędzne by to serce było - co by dziś nie zapłakało, widząc Zbawiciela swego na krzyżu zawieszonego".

Św. Augustyn w jednym ze swoich kazań na temat Chrystusa konającego na krzyżu mówił: „Czyje serce po­zostanie zatwardziałe i głuche na to wołanie z krzyża, niech raczej opuści ten kościół, bo jest niegodny stanąć przed wizerunkiem ukrzyżowanego na nim Zbawiciela. Niechaj opuści ten kościół i niech już nigdy do niego nie wraca, bo stał się synem wiecznego zatracenia".

Nikt z nas tu dzisiaj obecnych tego nie zrobi. Na wo­łanie z krzyża konającej za nas nieskończonej miłości od­powiemy wszyscy całym sercem, że wierzymy w Ukrzy­żowanego. Co więcej - powiemy, że my kochamy krzyż! Kochamy naszą świętą wiarę i jesteśmy dla niej gotowi wiele zrobić. Weźmiemy przykład z tych, którzy szli na śmierć męczeńską. Szli w czasie prześladowań: starzy i młodzi, prości żołnierze i generałowie, poddani i spra­wujący władzę, kobiety i dzieci.

Nie wyprzemy się krzyża, jak oni się go nie wyparli. Nie damy sobie z serca wyrwać wiary, jak nie dali sobie jej wyrwać ci męczennicy. Nie będziemy się bali śmierci, jak nie bali się jej męczennicy, bo śmierć męczeńska otwiera od razu niebo i niesie wspaniałą koronę chwały.

Krzyż Chrystusowy będzie dla nas godnym szacun­ku sztandarem wiary, przewodnikiem na drodze życia. Krzyż Chrystusowy będzie dla nas zachętą do poniesie­nia wielkich ofiar.

W roku 1622 w Japonii, w mieście Nagasaki, szli na śmierć męczeńską tamtejsi chrześcijanie skazani na stos za wyznawanie swojej wiary. Ten pochód męczenników prowadziła osiemdziesięcioletnia wdowa, bł. Łucja Freitas. Staruszka szła na czele pochodu, trzymając w ręce krzyż, i mówiła: „Jakże chętnie umieram z miłości dla tego ukrzyżowanego za mnie Boga". Cały czas dodawała otuchy skazanym na śmierć. Ona też przewodniczyła w odmawianiu litanii w drodze na miejsce straceń.

Wszystkich ułożono na stosie i podpalono. A kiedy staruszka zauważyła, że jeden z chrześcijan chciał wyrzec się wiary, upomniała go łagodnie: „pozostań z nami, nie odchodź! Wytrwaj do końca przy Chrystusie!" I tak się też stało. Pozostał do końca wierny. Otrzymał koronę męczeńską. Wszyscy ponieśli śmierć męczeńską i wszy­scy królują na wieki.

Krzyż Chrystusowy trzymany w rękach staruszki prowadził ich drogą miłości, drogą męczeństwa i wiary. Zaprowadził ich do wiecznej chwały.

O najdroższy, ukrzyżowany za nas Zbawicielu! Dzi­siaj u stóp Twojego krzyża przyrzekamy Ci miłość za Twoją nieskończoną miłość! Przyrzekamy niezachwianą wierność naszej świętej wierze katolickiej, której tajemni­ce przypomina nam święty krzyż. Za żadną cenę nie da­my sobie tego krzyża wyrwać z naszej duszy i naszego serca. Z krzyżem, który otrzymaliśmy jako dziedzictwo od naszych przodków, z krzyżem, jako najdroższym skarbem, chcemy iść przez życie, bo tylko z krzyżem i przez krzyż możemy przezwyciężyć jego cierpienia. Z krzyżem w rękach chcemy umierać! Chcemy, aby krzyż był wiernym stróżem naszej mogiły. Za krzyż, za wiarę świętą, za Ewangelię, za Chrystusa - gotowi jesteśmy wszyscy, jak tu jesteśmy, co do jednego, poświęcić nasze życie i umrzeć śmiercią męczeńską, jeżeli tego zażądasz, najdroższy, ukrzyżowany za nas, Zbawicielu. Amen.

30



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sciaga dla nas, rolnik2015, produkcja roslinna
Kowariancja dla nas
Drzewa co majÄ… dla nas
Czy gotowane pożywienie jest dla nas dobre, + TWOJE ZDROWIE -LECZ SIE MĄDRZE -tu pobierasz bez logow
05 Niedziela będzie dla nas
niepojęte dary dla nas daje fortepian 4 ręce
NIEDZIELA BĘDZIE DLA NAS
kto się co dzień dla nas trudzi TNHY4Y3KNFFXA52G5DRVSNUGXLZKC2T7XVOSCLQ
DLA NAS TA NOC
Efezjan 2 w.8 BOŻY DAR DLA NAS, Wiersze Teokratyczne, Wiersze teokratyczne w . i w .odt
Dla nas
Oni polegli dla nas, Polonistyka, metodyka
NIEDZIELA?DZIE DLA NAS
GDY GRALI DLA NAS ROLLING STONES
Efezjan 2 w 8 BOŻY DAR DLA NAS

więcej podobnych podstron