Merzbach henryk MALCZEWSKI Obraz Liryczny


Merzbach Henryk

ANTONI

MALCZEWSKI

OSOBY.

ANTONI MALCZEWSKI.

ANNA.

JENERAŁ, jej ojciec.

ZOFJA RUCIŃSKA.

RUCIŃSKI, jej maż.

STEFAN, przyjaciel Antoniego.

RZĄDCA DOMU przy ulicy Elektoralnej.

DOKTÓR.

SŁUŻĄCY JENERAŁA.

SLERŻANT.

SŁUŻĄCY.

"A gdy się troski do duszy wkradną,

Hucząc w niej chmury czarnemi;

A gdy nieszczęścia na kogo spadną,

I postać wzniosłą, szlachetna, ładną,

Smutek nachyli ku ziemi:

O! niech na chwilę złość się już schowa,

Rany sztyletem nic cuci....

Niech choć przy zgonie zabrzmią te słowa:

Wróci spokojność — wróci!"

A. Malczewski.

USTĘP PIERWSZY

USTĘP I.

Pokój w mieszkaniu Jenerała.

Scena I.

Anna, Antoni Malczewski. (Siedzą obok siebie.)

ANTONI.

I znów jestem przy tobie, moja Anno droga!

I znów jestem szczęśliwy, chociaż śmierć złowroga

Walczyła ze mną długo... Byłem bardzo chory.

Lecz dzisiaj, chociaż wątły, przez lasy i bory

Jak strzała z mym rumakiem pędziłem szalony,

Tęskny, bo zdala ciebie, smutnorozmarzony..:

O Anno, wierz mi: dusza nie słabnie w chorobie,

A miłość, miłość szczera, ginie tylko w grobie,

A choć boleść, katusze, gnębią siły nasze,

Nasz duch wieczyście młody, jak wiośniane ptasze

Nie słabnie, ale owszem, na skrzydłach miłości

Wzlatuje w wyższe sfery i w Niebiosach gości!

Anno, czemu pierś moja drży jak ze wzruszenia?...

Bo widzę łzę w twem oku — to łza rozrzewnienia.

Dzięki ci za nią, Anno!.. Ty mnie kochasz jeszcze?

ANNA.

(z uczuciem, naiwnie.)

Czy cię kocham? Antoni, ja cię duchem pieszczę!

Twe życie jest mem życiem, twa myśl myślą moją —

Twe słowa wszystkie rany mej tęsknoty goją.

Bo i ja też cierpiałam podczas twej choroby:

We dnie widziałam trumny, w nocy same groby...

I... nie gniewaj się na mnie... ja nieraz płakałam

I nieraz noce całe płacząc przeklęczałam

I mówiłam pacierze...

ANTONI

(wzruszony, z miłością).

O ty, dobre dziecię!

Ty jedna, co mnie kochasz na tym wielkim świecie!

Ty jedna, coś dzieliła me pierwsze marzenia,

Słyszała pierwszą spowiedź i me pierwsze pienia.

Tyś jedna, co mi wszystko wżyciu zastąpiła,

Coś ze mną sen tak smutny młodości prześniła...

Czy pamiętasz te pierwsze wędrówki w ogrodzie,

W towarzystwie jutrzenki lub w wieczornym chłodzie,

Gdziem ci mówił o matce?... Byłem wtedy dzieckiem,

Lecz los mnie już ugodził swem ostrzem zdradzieckiem...

Bo matka naszem słońcem... ona u kołyski

Rozbudza w naszej piersi pierwsze uczuć błyski,

I dla tego to smutno stracić ją tak wcześnie!...

Dziś mej matki pamiętam tylko jedną pieśnię:

Karpiński ją wyśpiewał, piały Polskie matki,

Dziś ją pieją słowiki, dziś nią wonią kwiatki!...

"Śpij moje dziecię"... pierwsze to jej są wyrazy;

Ja ją znam... bom ją w życiu śpiewał tysiąc razy.

Każde słowo mi matki oddech przynosiło,

W każdej strofie jej serce macierzyńskie biło...

Wybacz mi, droga Anno, że to powitanie

Rozbudza we mnie pierwszej boleści zaranie;

Alem ja kochał matkę, jak dziś kocham ciebie,

Tyś dzisiaj mojem Niebem, bo matka już w Niebie!...

ANNA.

Nie bądź zawsze tak smutny, proszę cię, mój drogi!

Wszak nikt z ludzi w wspomnienia przykre nie ubogi;

Każdy z nas miał swą boleść. Ale miej nadzieję!

Nie zawsze wiatr północny w nasze życie wieje;

Są i chwile spokoju, i chwile wesela:

Wszakże ten mniej boleje, kto boleść podziela.

Będziemy razem żyli, i marzenia nasze

Przeniesiemy szczęśliwi pod własne poddasze.

Musimy być szczęśliwi. Wierzaj rai, Antoni,

I sierota nie zawsze łzy nad grobem roni.

Miej odwagę!...

ANTONI.

Odwagę! Jam myślał: nadzieję...

Wszak ojciec twój zezwoli, wszak los nam się śmieje;.

Ja drżę a jednak ufam...

(porywa jej dłoń.)

Anno moja droga!

Pisałem dziś do ojca... o proś jeszcze Boga,

Proś póty, aż zezwoli na nasze złączenie:

To pierwsza moja prośba, jedyne marzenie.

Z tobą będę poetą, człowiekiem, i może

Dla ciebie, dla rodaków zasługi położę..

Przy tobie będę śpiewał — działał zdala ciebie —

Ja będę jak ten księżyc, ty słońcem na niebie:

Od ciebie me promienie, me życie odbiorę!...

Anno, ja dzisiaj żądzą wielkiej sławy gorę! —

ANNA

(naiwnie i serdecznie).

O, bo ja ją ubóstwiam! ty chcesz dla mnie sławy,

Bo ja i ty to jedno.

ANTONI.

Tak, Boże łaskawy!

Ty widzisz, że nie wabią mnie błahe wawrzyny,

Te doczesne igraszki, zabawki dzieciny,

Te czcze ziemskie błyskotki, znikome jak życie.

Nic, lecz ja chciałbym stanąć na żywota szczycie,

Chciałbym żyć wielkiem życiem, a życia godziny

Chciałbym złożyć na ołtarz mej drogiej rodziny;

Chciałbym zamiast wawrzynów, widzieć szczęście braci!

ANNA.

O, niech ci za. te myśli Bóg dobry odpłaci!

ANTONI

(w uniesieniu).

Sława, to wielki wyraz ! Czy ty wiesz, aniele,

Co ten wyraz ma znaczyć? On ma znaczeń wiele;

Lecz mało kto z nas pojął jego wartość świętą,

A jakże smutno walczyć za rzecz niepojętą!

Ja wiem co sława znaczy; spojrzyj na mnie śmiało:

Czy me oko nie płonie jej potęgą całą!

W mej duszy ona żyje, ta myśl promienista,

I w tobie ona żyje... bo jak cnota czysta

Ona pieści tych tylko, co jej służą wiernie;

I chociaż nam pod nogi rzuca same ciernie —

Ta sława co w nas żyje, co z niebios nam zlata,

Ona nie zna tych cierni — ona nie ze świata...

Anno, podaj mi rękę! niechaj z tobą razem

Dążę za jej najwyższym, najświętszym obrazem!

Anno, ty karm mą cnotę, a u twego boku

Nie zboczę z prawej drogi, bo w twem jasnem oku

Odbija się ta ścieżka, co wiedzie do nieba...

Lecz na burzliwem morzu sternika potrzeba.

ANNA.

Bóg będzie twym sternikiem, ja tylko wioślarzem,

Na spokojnem jeziorze nasze sny przemarzem.

Chętniebym jak Westalka ten ogień chroniła,

Co goreje w twej piersi. Twa natchnienia siła,

Nie powinna osłabnąć! Choć jam słabe dziewczę,

Umiem modlić się szczerze, a Bóg czucia wieszcze

Wzmocni w tobie, ozłoci — a twój żywot cały

Będzie świętą modlitwą, będzie hymnem chwały!...

ANTONI.

Ale kiedyż ty będziesz moją, mój aniele?

Nim ta chwila nadejdzie — minie innych wiele!...

A potem u mnie niema światowych roskoszy:

Nic u mnie spokojnego marzenia nie spłoszy,

U mnie ty nic nie znajdziesz oprócz mnie samego!

Moje dni wśród poezji cicho sobie biegą:

Rano patrzę na jutrznię, potem wiersze piszę,

A wieczorem się myślą o tobie kołyszę,

A w nocy przypominam me dawne podróże,

Czytam mojego Fredrę, zatapiam się w Murze, ()

Lub wędruję po Alpach a tam na ich szczycie

Czytam w gwiaździstych głoskach moje dawne życie...

Jam pod niebem Italji, na czarnej gondoli,

Poczuł, że wśród radości nieraz pierś ma boli...

Tę boleść zrozumiałem — to poezja była!

Ona w jasnym obłoczku na niebie świeciła

I na niebie mej duszy, da tem jasnem niebie.

Poczułem po raz pierwszy ile kochani ciebie!...

(po chwili)

Bajronie! tyś wypieścił mojej duszy bole,

Tyś poezją zadumę nazwał na mem czole,

() Moor, poeta angielski, współczesny Malczewskiego.

Tyś mawiał mi: "Malczewski! nie lubię wesela:

"Bądź smutny — tylko smutek natchnienie udziela.

Kochaj — bo tylko miłość nam skrzydła przypina,

Jedne ciernie nam rodzi, inne ciernie ścina. —

Tyś był na górze Białej i patrzałeś z góry

Na te pyszne pałace, na warowne mury,

Na ten świat tak znikomy, na ten świat tak mały!

Poznałeś wielkość Boga, świętość jego chwały!

Tak i człowiek, gdy stanął na miłości szczycie,

Widzi jasno, jak bez niej jest nędzne to życie.

On nie słyszy tych szeptów znikomego świata,

Bo nic, nic tak wysoko, jak miłość nie wzlata!...

Wielem kochał, Malczewski! za uśmiech kobiety

Oddałbym moje imię, praojców zalety,

Mój majątek, zaszczyty, wawrzyny i chwałę,

I całą moją młodość — moje życie całe!"

Tak mawiał wielki Bajron. Jam go słuchał chętnie,

Moja pierś wtedy biła szalenie... namiętnie...

Dzisiaj, w tej chwili, Anno, prawdę słów tych czuję

Ja w tobie świat mój cały złączony znajduję.

ANNA.

Lecz czy świat ten nie będzie dla ciebie zbyt mały?

Czyż potrafi zastąpić wszelkie Ideały,

O których już marzyłeś we Włoskiej krainie?

Jam dzisiaj jeszcze młodą — lecz ta młodość minie;

A czy wtedy, mój drogi, nie będziesz żałował,

Żeś w zaciszu domowem twą wolność pochował?

ANTONI

(czule).

Moja ty skromna Anno, jakież to rachuby!

Czyż za wszystko nie stanie pierś kobiety lubej?

O, gdyby ojciec tylko zezwolił!...

SŁUŻĄCY

(wchodzi).

Pan prosi,

(wychodzi)

ANNA.

Teraz mój dobry ojciec me szczęście ogłosi!

ANTONI

(z niepokojem).

Szczęście albo niedolę... ciebie lub mogiło!

Anno, pomódl się za mną! Boże, wlej mi siłę!...

(odchodzi)

Scena II.

ANNA

(sama).

O tak, jest Bóg nad nami... Będę go prosiła,

By dał mi Antoniego — On prośby usłucha...

Z nim będę tak szczęśliwą, ! będę go pieściła

I tak pielęgnowała, by potęga ducha

Nie osłabła wśród życia codziennego trudów.

Nie będzie znał niesnasek, ni domowych nudów,

A gdy zwiesi swą, głowę, smutny lub zmęczony,

Zaśpiewani mu pieśń jego, a wnet go jej tony

Natchną nowym zapałem.

(wesoło).

Aż świat się zadziwi

Tak u nas będzie błogo, tak będziem szczęśliwi!...

Skakałabym z radości! Jak ptak bym leciała

I wszystkiebym kwiateczki w locie całowała!

(wybiega śpiewając).

Scena III.

Jenerał i Antoni (wchodzą, przedłużając zaczętą rozmowę).

JENERAŁ.

To wszystko bardzo dobrze, hm, ale —

(myśli)

ANTONI

(do siebie).

Mój Boże!

Ta niepewność, to dla mnie Madejowe łoże.

Co za szalona boleść miota mojem łonem...

Trzeba się będzie żegnać ze szczęściem marzonem!

JENERAŁ.

Ale widzisz, poetów nie lubię, mój drogi...

To naród liliputów, nikczemny, ubogi,

Wycieńczony na sile, bez męztwa, bez cnoty,

Żyjący na tym świecie dla samej pieszczoty,

Rozmazany, marzący, pełen łez, westchnienia,

I nawet pośród szczęścia, tak pełen cierpienia. —

Poeta!... alboż wie on, po co jest na świecie;

Pracować mu się nie chce, bo to nudno przecie;

Ale kochać kobietę, dla niej kuć piosenkę,

Lub z otwartemi usty patrzeć na jutrzenkę,

Albo na miękkiej trawie marzyć wpośród kwiatków

I dla kochanki splatać wianeczki z bławatków,

Albo całemi dniami trzymać dłoń u łona

I wzdychać, i znów wzdychać, jak gdy starzec kona

To, to umie poeta!...

(ironicznie)

Poeci! Poeci!

Dla was tylko, o dla was, blask słoneczny świeci.

Boście wy tylko ludźmi! My, inni śmiertelni,

My stworzenia Ciemności, szatanie piekielni,

My musimy pracować, byście wy, półbogi,

Mogli w jasnym Olimpie spijać nektar błogi.

ANTONI

(poważnie).

Nie, panie Jenerale, nie ci są poeci

których tak wspominasz — to są wierszokleci:

Bo prawdziwy poeta jest żołnierzem ducha!

JENERAŁ

(ironicznie).

Tak, ten żołnierz rozkazów swej kochanki słucha...

(po chwili).

Wiem, że umiecie mówić: to, to jest broń wasza;

Wasz język zastępuje wam miejsce pałasza,

A mowa jest wam daną aby myśl ukrywać,

Aby na złe jej świętej potęgi używać.

O panowie poeci, co wiersze kujecie,

Wie dla rymów żyjemy na tym pięknym świecie;

I bez rymów możemy prawdę życia badać:

Ot lepiej żyć dla braci, lepiey mieczem władać!...

ANTONI.

Mieczem naszym jest Cnota, panie Jenerale;

Jeżeli piszein wiersze, to ku Bożej chwale,

Jeżeli pieśń śpiewamy, do dla dobra braci.

Wszakże nikt nam za pieśni szczęściem nie odpłaci,

Nikt nam nie wróci życia, co w pieśni wlewamy...

Chyba te jasne nieba, co świecą nad nami!

(po chwili).

Poeta, drogi panie, prawdy apostołem:

Przez życie on przechodzi z poranionem czołem...

Bo nieraz i wawrzyny, tak jak ciernie ranią!

JENERAŁ.

To znowu deklamacja! dziękuję ci za nią...

(po chwili).

Ja już stary, ty młody — ja już nogą w grobie,

A tobie lśni nadzieja, wiosna kwitnie tobie,

Dla ciebie ta poezja, którą kochasz szczerze,

Zdaje się być największem szczęściem... ja ci wierzę;

Ale miną te pierwsze ułudy godziny,

A zamiast raju, zoczysz świat zimny... ruiny...

I stracisz wtedy wszystko. I jam był poetą,

Jak każdy z nas w młodości; lecz człeka zaletą

Jest być człowiekiem, panie, żyć dla swych współbraci.

Rzuciłem więc poezję — poezja nie płaci...

I zostałem żołnierzem.

ANTONI

Pan poezję rzucił!

JENERAŁ.

Niechaj cię to nic dziwi. Jam dość długo nucił,

Ale kochałem wtedy...

ANTONI.

I dla tego, Boże!

Rzuciłeś to, bez czego miłość żyć nie może!

JENERAŁ.

Tak, dla tego... Posłuchaj. Ojciec mojej panny

Nienawidził. poetów — był na wojnie ranny,

A ta rana nazawsze go z szablą zbratała.

Stracił żonę — jedyna mu córka została.

Ja wtedy byłem młody — byłem rozkochany,

Prosiłem o jej rękę. Ojciec rozgniewany

Odpowiedział mi krótko, że nie chce być teściem

Poety, czyli człeka, z serduszkiem niewieściem,

Ze dwie niewiasty razem, to za śmieszna para,

Ze poeta nicpotem — no, to prawda stara!

Kichałem jego córkę — do wojska ustąpiłem

I po kilku już latach jej małżonkiem byłem...

ANTONI

(namiętnie).

Jenerale!

JENERAŁ.

O! były to prześliczne lata,

Kiedyśmy się pobrali, i zdala od świata,

Szczęśliwi, w naszych murach, tworzyli świat nowy.

Ja kochałem ją wiernie, jak każdy wojskowy...

Zrodziła się nam córka Anna...

ANTONI (do siebie).

Anna! Boże!

Dla niej jako ofiarę, wszystko, wszystko złożę!

(do Jenerała).

Rozumiem Jenerale!

JENERAŁ

(ściska go).

Dobrze, mój Antoni:

Rzuć wiersze, wstąp do wojska i pamiętaj o niej.

Gdy się dosłużysz stopnia, powróć w naszą stronę,

Uściśnij twego ojca — bierz Annę za żonę!

ANTONI.

Dzięki ci Jenerale! — żołnierzem zostanę!

JENERAŁ

(całuje Antoniego).

Dobrze! lecz nie zapomnij zdobyć w wojsku ranę...

(wychodzi).

Scena IV.

MALCZEWSKI

(sam).

Życie człowieka jest walką, niestety!

Życie poety, igraszką kobiety.

Biada, kto głosu swego serca słucha,

Kto w niebo wznosi się na skrzydłach ducha;

Kogo poezja swem mlekiem karmiła...

Czyja fantazja to widmo goniła,

Co się za młodu jak gwiazda promieni!...

Biada, kto wznosi się w krainę cieni

I o najświętszym marzył ideale,

Kto jeszcze dzieckiem o jasnej śnił chwale!...

O, biada temu! Bo gdy przyjdą chwile,

Gdzie trzeba żegnać dawnych marzeń tyle,

Gdzie trzeba strzaskać lutnię ukochaną,

Wtedy pierś cała pokrywa się raną,

Wtedy człek biedny, na poezji grobie,

Płacze w swych uczuć posępnej żałobie...

(po chwili).

Tak! ja was rzucam pieśni moje dzieci,

Ale nad wami nowy blask zaświeci —

Żegnacie ojca, lecz matkę witacie,

Ona tak dobra! — wy ją pewno znacie.

Miłość jej imię... Ona was zrodziła,

Ona nad wami czuwała, świeciła;

Ona wam zawsze jasno świecić będzie...

A gdy ja umrę — wy, pienia łabędzie,

Powiedzcie matce, że mój żywot minął,

Żem dla niej walczył — i żem dla niej zginął!

(po chwili).

Przebacz ma lutnio, że cię już we wiośnie

Składam samotną tam, gdzie cyprys rośnie,

Ze już odrzucam twe niebiańskie dary:

Ale ma dusza tej żąda ofiary.

Dusza spragniona zrywa struny twoje,

Miłości! woła, ach tylko miłości!

Przedemną przepaść — ja się jej nie boję,

Bo w piersi mojej całe niebo gości...

I choć bolesnoto nasze rozstanie,

Mam dosyć siły, by boleść pokonać;

Za wszystko w świecie jedna miłość stanie:

Nie dość żyć dla niej — trzeba dla niej skonaćl...

Scena V.

Antoni, Anna (wchodzi).

ANTONI

(smutny).

Znów się rozstać musimy, może na lat kilka!

ANNA.

Niestety! — Lecz to dla nas jedna tylko chwilka!

Wszakże dla kochających niema oddalenia,

Niema czasu, przestrzeni...

ANTONI.

Ale są cierpienia.

ANNA.

Znowu narzekasz, znowu. Wstydź się! Wszakżeś mężem!

ANTONI.

Mężem, gdzie trzeba władać piórem lub orężem;

Dzieckiem, gdzie trzeba czucie, namiętność pokonać:

Bo żyć znów zdala ciebie, Anno... lepiej skonać!

ANNA.

Nie bluźnij przyjacielu, odwagi! nadziei!

Bo bez nich jakże żyć tu wśród burz i zawiei —

Trzeba walczyć i ufać!

ANTONI.

Walczyć z tęsknem łonem,

Z żałością w smutnej duszy, z okiem łzą zroszonem!

"Dobrze mówią, że twarda powinność rycerza,

"Kiedy mu zwłaszcza miłość wygląda z pancerza!" ()

ANNA.

Ale jakże to słodko, po latach tęsknoty,

Po długich latach walki, cierpienia i cnoty,

Znów ścisnąć lube dłonie uściskiem pieszczoty,

Znów podziwiać miłości promień wiecznie złoty!

ANTONI.

Tak, prawdę mówisz, Anno! za tę jedną chwilę

Oddani moich lat kilka, oddam łez mych tyle.

Ale potem, gdy znowu się z tobą popieszczę,

Czy będziesz droga Anno mnie kochała jeszcze ?

Czy wspomnisz lat minionych sen znikły, daleki?

() Z Marji Malczewskiego.

ANNA.

Kto raz kochał Antoni, ten kocha na wieki.

"A czy Anna cię kocha? pytaj się jej cienia,

Czem dla Anny świat cały bez twego spojrzenia?

Czem dla Anny świat przyszły bez twego wspomnienia?...

A gdy nie wolno z tobą, żyć w twojej pamięci

To Anny cała miłość, wszystkie Anny chęci.

Skoro mi szczęśliw wrócisz, mą harfę nastroję,

I przy blasku księżyca usiadłszy oboje,

W tkliwej, smutnej jak lubisz, unosząc się nucie,

"To co nikt nie wyraził, przywłaszczym uczucie. " ()

(ze wzruszeniem)

Oto masz ten pierścionek, dała mi go matka

Na łożu śmierci; — noś go, czcij go jako świadka

Naszych pierwszych spowiedzi___ To mój skarb jedyny,

Dla tego ci go daje... Niech on twe godziny

Opromienia wspomnieniem....

ANTONI.

Ach tylko wspomnieniem!

Tak, lecz jakże nam walczyć z srogiem przeznaczeniem ?...

Trzeba go słuchać, trzeba... Nie myśl Anno droga,

Że brak mi siły ducha — wszak ja wierzę w Boga;

Ale są. częste chwile, gdzie coś mnie napada,

Niby iskra zwątpienia tak drżąca i blada,

Ze przy jej tajnym blasku nie poznaję siebie,

I pytam się bluźniercze, czy jest Bóg na niebie!

Twój pierścień droga Anno, te chwile pokona,

Będę go pieścił codzień u mojego łona,

Będę go wiernie kochał, będę miał nadzieję,

Bo ten pierścień się do mnie twym uśmiechem śmieje.

() Z Marji Malczewskiego.

A teraz, bądź mi zdrową — a Wspomnij czasami

O mnie.

ANNA

(rozczulona).

Z modlitwą, w ustach, a w oku ze łzami!

Tęskno mi będzie bardzo bez ciebie Antoni,

Bądź zdrów, kochaj Anno i pamiętaj o niej!

(Antoni całuje ją w rękę — chce coś mówić ale nie może — prędko wychodzi — Anna składa ręce. — Kurtyna spada).

USTĘP DRUGI.

USTĘP II.

Pokój w twierdzy Modlinie — na ścianach wiszą plany fortec i mappy.

Scena I.

(Malczewski siedzi przy stoliku zajęty rysunkiem planu, po chwili kładzie ołówek, podpiera głowę ręką i zatapia się w myślach).

Miałem dzisiaj sen dziwny, już go zapomniałem,

Wiem tylko, że z radości i żalu płakałem...

Czemuż dla mnie iuż teraz w młodości marzenie,

Zamiast goić cierpienia, rozbudza cierpienie.

(przypomina sobie sen, zdala słychać tęskna symfońję).

Słyszałem jakieś tony w kościele... organy...

W wianeczki z rozmarynów strojne były ściany,

Na ołtarz się zlewały promienie jutrzenki...

Aniołowie śpiewali do ślubu piosenki...

A mój anioł stał w bieli... a modły kapłana

Na skrzydłach niewinności wzlatały do Pana;

Ja klęczałem... w me serce wlewał się powoli

Jakiś głos pojednania, co życie niedoli

Łączy ze szczęścia niebem... I długo klęczałem,

I długo się pieściłem lubym ideałem;

Ale nagle zabłysło — zoczyłem podemną

Przepaść straszną, głęboką, zdradliwą, tajemną,

A z tej przepaści hydra ognistemi oczy

Patrzyła na świat szczęścia jak niebo przezroczy.

Znów zabrzmiały organy, ale tak żałośnie,

Jakby nad tą płakały, co zgasła we wiośnie...

Ona stała przedemną... lecz jej biała szata

Była jak blady obłok z nieznanego świata;

A ja znowu ukląkłem przed moją królową,

Ona podniosła dłonie nad mą zgiętą głową...

Podniosła oczy w niebo... jedna łza spłynęła

Na mą skroń... zbudziłem się... a ona — zniknęła.

(Mówi ostatnie wiersze z rozrzewnieniem).

Scena II.

Malczewski i Stefan.

STEFAN

(wchodząc).

Hola, hola Antosiu! o czem to myślicie

Tak ciągle a tak smutno, że aż mnie smucicie.

ANTONI

(udając wesołość).

Ja pracuję mój drogi — ja nie smutny wcale;

Ten rysunek nie łatwy (mierzy) raz, dwa, trzy aż cale.

STEFAN.

Co tam cale, nie o nich przed chwilą, myślałeś —

Wszak cale nie tak smutne, ty przecież płakałeś.

O Antosiu, Antosiu, będziemy się gniewać,

Bo ja to stary żołnierz, lubię sobie śpiewać,

Lubię zawsze być wesół; a ty chociaż młody,

Patrzysz na świat tak smutno.

ANTONI.

Bo mi brak swobody!

Tu oto muszę slęczyć ciągle nad planami,

Rachować, mierzyć, liczyć calutkiemi dniami,

Musze gasić w mej piersi płomienie natchnienia,

A czemże dla poety jest życie bez pienia?

Mój dobry przyjacielu! wybaczcie, jeżeli

Jestem czasami smutny; wy bądźcie weseli.

Szczęśliwy, komu burza już ucichła w duszy,

Kogo nic już nie smuci, tęskota nie wzruszy,

Kto stanął u przystani żywota... Szczęśliwy,

Kto nie tęskni za wonią, rodzicielskiej niwy,

Kto nie tęskni za lubą, ni za jej spojrzeniem;

Szczęśliw, dla kogo życie jest cichem wspomnieniem.

STEFAN.

Dosyć! mówisz jak z książki Antosiu kochany,

Ale czemuż to Wasan tak zakłopotany?

Wszak pułkownik powiedział, że dziś urlop przyśle:

Doprawdy! takie brednie niepotrzebne myslę.

To młody chłopak jeszcze, a jak baba plecie —

Oj, co to za młodzieńcy dzisiaj na tym świecie !

Gdy kochają — mój Boże, to ani mów z niemi,

Bo oni nie słuchają... daleko od ziemi,

Wciąż Panie o niebieskich migdałach dumają.

Ot, lepsi jak ja oto, co już nie kochają!

ANTONI.

Masz rację przyjacielu.

STEFAN.

Ja mam zawsze rację.

Na co to się przydały takie desperacje!

Zaraz przyniosą urlop — wyruszymy w drogę.

Doprawdy, mego szczęścia wyrazić nie mogę.

antoni.

A ja!..

STEFAN.

Ale dokąd to Antosiu jedziemy?

ANTONI.

Do niej, ona mnie. czeka, mój aniół na ziemi!

STEFAN.

Do niej? co to za do niej?

ANTONI.

Do Anny mój drogi....

O jakżebym poleciał!...

STEFAN

(przerywając).

Gdyby nie te nogi

Gdzie kula jeszcze siedzi....

ANTONI.

Niestety!

STEFAN

(naśladując go).

Niestety !

Aha! po co to strzelać się na pistolety?

Czyżem wprzódy nie mówił: kto się dla dziewczyny

Chce strzelać — ten ma bzika. Dziewczyny — ptaszyny,

Dziś na tym krzaku siedzą — a jutro na innym,

Dzisiaj mówią ci głosem czułym i niewinnym,

Ze cię tak ubóstwiają jak anioła w niebie,

A jutro ci powiedzą: — "Panie, nieznam ciebie!"

Ty jej ufasz mój drogi, i strzelasz się dla niej,

Ona strzela do innych... lecz jej strzał mniej rani...

Mój kochany Antosiu i ja młody byłem,

Był czas, gdzie i ja tylko dla kochanki żyłem;

Lecz dalibóg, nie warto być wiernym dziewczynie!

Ona kocha dwudziestu aż w jednej godzinie —

A cóż dopiero Panie, gdy po kilku latach,

Po długiem wałęsaniu się po obcych światach

Wrócisz... znajdziesz ją... żoną... Tak! tak moje dziecie!

Tak to się zwykle dzieje, na tym nędznym świecie.

Ty wierzysz twojej Annie?

ANTONI.

Wierzę w nią jak w Boga!

Oto patrz na ten pierścień — to pamiątka droga;

Ten pierścień błyszczy jeszcze — i jej miłość płonie

W jej młodem, w jej niewinnem, w jej anielskiem łonie!

O mój drogi! me serce w tej chwili się zmienia

W jedną tęczę nadziei — w jeden blask natchnienia.

Anno! znów za dni kilka ujrzę cię, uścisnę —

Do stęsknionego serca twe łono przycisnę...

STEFAN

(do siebie).

Biedny chłopak!... Szczęśliwy!... jak on się zapala!

ANTONI.

Trzy lata zdala ciebie, mego szczęścia zdala,

Pracowałem sumiennie — gnębiłem lot ducha —

Moja pierś młodociana, samotna i głucha,

Żyła tylko wspomnieniem... Ale za dni kilka,

Znikną dla mnie te lata, jako jedna chwilka...

Jam pracował dla siebie — aby ją posiadać,

Aby najwyższem berłem mego szczęścia władać.

O jam zdobył to berło, najszczęśliwszy z ludzi!

STEFAN.

Ale na miłość Boga, niech się. krew ostudzi;

Nie mów hop! aż przeskoczysz. Trzy lata! trzy lata!

To wiele wżyciu zmienia; — nie znasz teogo świata,

Bo gdybyś go znał, oho! mówiłbyś inaczej.

Trzy lata, powtarzam ci, to nie mało znaczy;

Panna Anna kochała cię przed laty trzema.

ANTONI.

Tak, ale dla miłości lat niema!...

STEFAN

(śmiejąc się).

Lat niema!

Daj Boże! mój kochany, daj Boże!

ANTONI.

Mój drogi,

Nie przypuszczaj nic złego — byłby to cios srogi!

O jabym umarł... Ale nie! to być nie może,

To niepodobna, o nie!

STEFAN

(pokręrając głową).

Daj Boże! daj Boże!

(Sierżant wchodzi przynosząc urlop i oddaje go Malczewskiemu).

Urlop! magiczne słowo! Urlop jest!... aż ciemno

Robi się w moich oczach... jakiś blask przedemną

Porzucimy fortecę!

ANTONI.

Tak, zaraz, w tej chwili!

STEFAN.

Daj Boże! byśmy więcej tu nie powrócili!

USTĘP TRZECI.

USTĘP III.

Ogród — w głębi jezioro — po prawej stroni ławka po lewej altana.

Scena I.

(Malczewski wchodzi i z zachwyceniem spogląda w około).

ANTONI,

Witajcie mi znajome mego szczęścia progi,

Moich lat najpiękniejszych zakątku tak drogi!

Tu przemarzyłem chwile najszczęśliwsze w życiu,

Tuśmy pod tą altaną siadali w ukryciu,

Jakby dwie oderwane od świata istoty,

Co wspominają niebios sen czarowny... złoty...

Tu nie znaliśmy jeszcze żywota boleści,

Tu było nam tak błogo!... Nic tu nie szeleści,

Nawet zefir się boi przerywać marzenia,

Tylko słowik zazdrosny śpiewa swoje pienia...

A tam, ponad jeziorem, złota zorza świta...

Tu wszystko tak jak było. Wszystko mnie tu wita,

Słowik pieśnią, wiatr świstem, a drzewa szelestem.

Znów w raju odzyskanym — znów u Anny jestem...

(zbliża się do ławki).

A tu darniowa ławka, zawsze tak zielona

Jak wtedy, kiedym pieszcząc mą Annę u łona,

Marzył o przyszłem szczęściu!... Jak mi serce bije

Na widok tej ustroni, co wspomnieniem żyje!

Dziś wiosna ustroiła w kwiaty te aleje,

I moją duszę wiosna przystraja w nadzieję...

Padłbym tu na kolana przed każdą rośliną,

Spowiadałbym się szczerze przed każdą krzewiną,

Całowałbym z radości tę znajomą ziemię,

Gdzie tyle mego szczęścia świętych wspomnień drzemie,

Gdzie tyle łez miłosnych przelałem marzący.

O Anno, teraz nic już, nic nas nie rozłączy!

(wychodzi).

ZMIANA.

Salon u Jenerała.

Scena II.

Zofja Rucińska, Anna, Pan Ruciński (wchodzą).

ZOFJA.

Gdzie maż twój? moja droga.

ANNA.

Wyjechał i wróci

Już pewnie za dni kilka.

RUCIŃSKI.

To mnie bardzo smuci,

Małem z nim wiele mówić.

(Siada w głębi i przejada album leżące na stole).

ANNA.

Tem lepiej! będziemy

Mieli przyjemność częściej widzieć miłych gości,

Nam tu nieraz tak smutno — samotnie żyjemy,

Mało mamy zajęcia — mało przyjemności —

A kiedy dni tak płyną cicho, zdala świata,

To nieraz i bolesne przypomną, się lata...

RUCIŃSKI

(wesoło).

Ale czyż w pierwszych latach małżeństwa, są chwile

Wolne od takich wspomnień, których w życiu tyle!

Co do nas droga pani, prędko czas nam leci;

Nie wspominamy nigdy.

(Przegląda dalej album).

ANNA.

(smutno.)

O szczęśliwe dzieci...

Dla których zawsze jedno słońce szczęścia świeci,

Dla których rzeczywistość jedynie istnieje,

Którym wszystko uśmiechem nadziei się śmieje.

Lecz mało takich dzieci!

ZOFJA.

Aneczko kochana!

Jesteś zawsze tak smutna, zawsze tak znękana.

Proszę cię, nie rozpaczaj — nie smuć się tak zawsze,

Miej nadzieję, a przyjdą i losy łaskawsze!

ANNA

(ściskając silnie jej rękę, z ukrytemi łzami).

Nie Zofjo! dla mnie losy zmienić się nic mogą,

Ja zawsze iuż zostanę tak nędzna, uboga...

Kto pochował najwyższe dobro — swoje życie —

Ten tylko wegetuje, albo — płacze skrycie. —

Chciałabym się rozerwać dla biednego rnęża,

Co martwi się gdym smutna, ale niepodobna,

Zawsze przykre wspomnienie — zawsze łza zwycięża,

Zawsze myśl ma tak tęskna i taka żałobna.

ZOFJA.

Biedna Anno!

ANNA.

Nie żałuj mnie, nie żałuj, proszę,

Ja wszystko to odważnie, bez szemrania znoszę.

Wszakże widzisz żem blada. — Za lat parę może

Nie będę już cierpiała, — Pan Bóg dopomoże.

RUCIŃSKI

(który nic słyszał tej rozmowy, do siebie):

Tu ma Zośka kochana także się wpisała,

Ile myśli w tym wierszu, ile tu natchnienia!

Tu znowu jej rysunek... Grób narysowała,

A ten grób jedna wierzba płacząca ocienia...

Jaki to rzewny obraz!... Zosieczka kochana

To gwiazda mego życia z nieba mi zesłana.

ZOFJA.

A gdzież ojciec twój Anno?

ANNA.

Zaraz przyjdzie pewnie,

Oznajmiłam mu gości.

RUCIŃSKI.

A tu, jakże śpiewnie

Zapisał się Malczewski, miłości tu tyle!

Jak to dźwięczy dla ucha i dla serca mile.

(czyta).

"Jeżeli jest istota pełnie doskonała,

Z ciebie zapewne wzory cnót i wdzięków brała;

Powiadają, że anioł niedojrzany okiem,

Ja nie wierzę, gdy ciebie mam przed moim wzrokiem..." ()

(Jenerał, który słysząc ostatnią strofę stanął we drzwiach, wchodzi).

() Wiersz Malczewskiego.

Scena III.

Ciż sami i Jenerał.

JENERAŁ

(smutny dochodząc do Rucińskiego).

Czytaj pan, czytaj ciągle: ja lubię te słowa;

Te słowa pozostały... jego grób już chowa.

Czytaj pan.

ZOFJA

(do Anny).

O mój Boże ! jakże on zmieniony,

Dawniej był tak wesoły — dziś tak zasmucony.

ANNA.

On kochał go jak syna. Myśli ciągle o nim,

On i ja, już od dwóch lat łzy po zmarłym ronim.

JENERAŁ

(bierze album i patrzy na nie wzruszony).

To album — to relikwja, to pamiątka święta,

Co minionego szczęścia chwile zapamięta...

Malczewski!.. Pan go nie znał? To był człowiek prawy,

Godzien łzy współrodaków — u potomstwa sławy.

On kochał Kraj i Cnotę, Poezję i Boga,

Przed nim była otwarta szczęścia jasna droga,

Przed nim były zaszczyty, przed nim była chwała,

I raj cały dla niego: — Anna go kochała!

Prosił mnie o jej rękę — wszedł do wojska dla niej,

A dzisiaj już go nie ma...

ANNA

(załamując ręce).

Jak to serce rani!

ZOFJA

(w niezwykłem uniesieniu).

Wszystko miał zjednoczone — talenta, urodę,

Dobre imię, nadzieję — i miał serce młode;

On nie żył tu na ziemi, choć ziemi dotykał —

On myślą niedościgłą niebiosy przenikał —

On żył tu wpośród ludzi — ale niepojęty,

On żył tu wpośród ludzi — ale żył jak święty!...

ANNA.

O Zosiu, dobrze mówisz! tyś go zrozumiała.

W jego piersi natchnionéj iskra piękna tlała...

Kiedy spoglądał na mnie, wtedy w jego oku

Było coś nadziemskiego — jak gwiazda w obłoku...

On patrzył na to życie nie okiem człowieka,

Ale okiem poety, co w niebo ucieka,

I tylko życia kolce, z cierpieniami swemi

Wspominały poecie, że żyje na ziemi..

(Malczewski otwiera drzwi i staje patrząc na nich radośnie).

Scena IV.

Ciż sami i Malczewski.

MALCZEWSKI

(wesoło, we drzwiach jeszcze).

Czy mnie oni poznają!

WSZYSCY

(prócz Kilińskiego).

Antoni! być może?

ANTONI

(całuje rękę Anny).

O z jakiem upragnieniem tej chwili czekałem!

Anno, wszak już trzy lata jak cię pożegnałem;

Teraz nic już, o nic nas rozłączyć nie zdoła!

Teraz przyszłość się do nas uśmiecha wesoła.

Nieprawdaż Jenerale ?

(Jenerał budzi się, z zadumy, zakrywa twarz, Anna plącze).

ANTONI.

Co to jest mój Boże ?!

JENERAŁ

(po długiej pauzie, wzruszony).

Anna już nie jest wolną!...

ANTONI.

Nie, to być nie może!

Ojcze wszak ty żartujesz! ?

JENERAŁ

(uderzając się w czoło).

Nie, ja nie żartuję!

ANTONI.

O Anno! Anno!

JENERAŁ,

(dobywając wszystkich sił).

Nie wiń, nie wiń jej Antoni!

Ona niewinna! patrzaj jak ona łzy roni!

ANTONI.

Jakto? niewinna?

JENERAŁ.

Słuchaj! Już przed dwoma laty,

Żeś poległ w pojedynku wieść się tu rozniosła.

Anna gorzkiemi łzami zlała czarne szaty,

Które biedna rok cały, płacząc ciebie, niosła...

Jam cierpiał widząc ból jej... chciałem dać jej męża...

Myślałem że zapomni... "Idź zamąż!" prosiłem...

Ze łzami ją prosiłem... Płacz ojca zwycięża!

Dzisiaj nie jest już wolną... ale ja zgrzeszyłem!...

Przebacz! przebacz Antoni!

ANTONI

(rzucając mu się na szyję).

O mój ojcze drogi!

Nie ty, lecz los biednego prześladuje srogi...

Bądźże zdrów, o mój ojcze...

(po chwili)

Trudno mi pożegnać

Te miejsca co tak kocham; trudno sen odegnać,

Który już od lat tylu w mej duszy karmiłem.

Jam teraz się przebudził; — za długo marzyłem!...

O ojcze! com ja cierpiał zdala tej istoty,

Która miała być moją, która sen mój złoty

Miała w rzeczywistości ubrać jasne szaty —

Ja od losu zbyt wielkiej żądałem zapłaty.

Jam sądził żem kochany — myliłem się... Teraz

Zegnam ten sen tak słodki. Nieraz wspomnę, nieraz

Tego snu jasne widmo! lecz go nie zobaczę...

Pójdę wieść znowu dalej to życie tułacze...

Pójdę — i nad wspomnieniem dawnych lat zapłaczę!

Będę walczył na nowo, póki starczą siły,

Dopóki nie nasypie mnie piasek mogiły...

Bądźże zdrów Jenerale! (pada mu w objęcia).

(do Anny)

Bądź szczęśliwą Pani!

Wszakże u boku męża nowe szczęście dla niej;

Jam za wiele wymagał. Czekać aż trzy lata...

To za trudno, — za długo... wszak to czasu strata!

(Te ostatnie wyrazy mówi z nadzwyczajną ironią i boleścią. )

(do Rucińskiej)

Zegnam Panie! I Pani szczęście nasze znała,

Kasze dawne marzenia...

ZOFJA

(z westchnieniem).

Opatrzność nie chciała

Spełnić prośby serdecznej... Lecz Panie Antoni,

Nie rozpaczaj, módl się Pan. — Modlitwa nas broni.

Gdy już nam wszelka inna zniknęła obrona,

Tylko nam modły ulżą — gdy dusza zraniona.

(Antoni, który stał przez chwilę zamyślony, zrywa się, śpiesznie wybiega i we drzwiach raz jeszcze się ogląda, poczem uderza się w czoło i wychodzi).

ZMIANA

Ogród. (Ten sam co w pierwszej scenie).

Scena V.

ANTONI

(wchodzi).

O ileż jedna chwila w życiu naszem zmienia!

O ileż jedna boleść rodzi doświadczenia!

Przed chwilą, ja ufałem, marzyłem jak dziecię,

Życie mi się wydało wonne jako kwiecie,

A jasne jako słońce! Chciałem łzą radości

Oblać każden Usteczek, co w tych stronach gości;

Teraz znów łzy wylewam — ale łzy litości!...

Lituje się nad sobą — wstydzę się sam siebie,

Żem jak dziecko nadzieją kołysał się w niebie,

Że zamiast mego szczęścia, znalazłem znów bole

I rozpacz — ciemną rozpacz — i straszną niedolę...

Miejsca, gdziem był szczęśliwy, żegnajcie na wieki!

Będę się znowu tułał, aż zamknę powieki.

Przedemną świat ten cały, co jaśniał przed chwilą,

Teraz kirem pokryty, bo go nie umilą

Ani lubej uściski, ni złote nadzieie.

, straszne są żywota człowieczego dzieje !..

Gdy jest młody, gdy kocha, ma tyle ufności,

Gdy ufa — wierzy: wiara jest siostrą miłości;

Gdy wierzy — jest poetą, a świat błyszczy wtedy

Jakby zorzą oblany — bez łez i bez biedy...

Ale niech zniknie miłość — a wnet świat tak czarny,

Tak straszny jak mogiła, a jak proch tak mamy!

O! czuje wtedy człowiek, że złamane skrzydła,

Ze marzeń jego widma — to trupy, straszydła!

Wtedy boi się patrzyć przed siebie, na życie,

Wtedy chętnieby zasnął...zdala ludz....skrycie.

(patrzy na altanę )

Tutaj, przed wiela laty, z jej ust usłyszałem

Pierwszy raz słowo: kocham. — Tu przed nią klęczałem;

Wsparta na mem ramieniu, tu dumała ona

O niebie... może o mnie... a myśl ma natchniona

Leciała gdzieś daleko, daleko od ziemi.

Jakżem był wtedy szcześliw z marzeniami memi!...

Dzisiaj ja już nie marzę — napróżno się silę

Rozbudzić me marzenia — one już w mogile;

Już nic ich nie rozbudzi. Ona pierś zraniła,

Ona wydarła serce, to serce spaliła

I w przepaść je piekielnej rozpaczy rzuciła.

A jam ją bardzo kochał! Powiedźcie wy drzewa,

I wy lasy... niech powie słowik co tu śpiewa,

Czym nie często sam jeden na klęczkach tu prosił

Za jej szczęście, jej radość; ręce w niebom wznosił

I łzy czystej miłości w pośród nocy rosił.

Więc słuchajcie raz jeszcze... raz może ostatni,

Głosu duszy zranionej — to mój pacierz bratni!

Przechowajcie na wieki lat dawnych wspomnienia!

A jeśli ona smutna, gojcie jej cierpienia,

A jeżeli wesoła, złoćcie jej marzenia...

Niechaj wspomina czasem o swym towarzyszu,

Który dawnemi laty, w tem wiejskiem zaciszu

Żył chwilkę tak szczęśliwy!

Boże! w mojej duszy

Tyle bolu, cierpienia, piekielnych katuszy!

Czyliż łza ma gorąca niebios nie poruszy?

O nie! bo już nikt Panie za mną, Cię nie prosi;

Moja prośba jak echo w pustyni się wznosi

I rozbrzmiewa w pustyni...

Znikło szczęście dla mnie,

Ale Ty Panie, spojrzyj miłosiernie na mnie!

Ja chcę cierpieć — lecz powróć mi dawne natchnienie,

Ja me bole wyleję w takie smutne pienie,

Że niebiosy — aniołów — że i Ciebie wzruszę!

Tak Panie! wlej pieśń znowu w rozkrwawioną duszę,

Ja z nią tylko żyć moge — bo wszakże żyć muszę!

Wolno mi jeszcze bluźnić, wolno kląć to życie,

Wolno płakać, rozpaczać, wolno jęczyć skrycie,

Ale nieżyć nie wolno!

Panie powróć pienia!...

Za całą moją boleść, za wszystkie cierpienia,

Daj mi Boże choć jedną godzinę natchnienia!

Scena VI.

Antoni i Stefan.

ANTONI

(rzuca mu się na szyję płacząc).

Lecz ty mnie nie opuścisz, nieprawdaż mój drogi!

Chociaż los będzie ciągle ścigał mnie złowrogi,

Ty ranie będziesz pocieszał....

STEFAN.

Jak ojciec swe dziecię.

Ja jeden ci zostałem na tym wielkim świecie—

Ja cię już nie opuszczę!

ANTONI.

Pójdziemy więc razem..

Kupiemy sobie chatę... Przed Marji obrazem

Będziemy tam się modlić, z daleka od świata...

STEFAN.

A może wtedy lepsze zawitają latu!

USTĘP CZWARTY.

USTĘP IV.

Pokój na wsi u państwa Rucińskich.

Scena I.

MALCZEWSKI (sam).

(W ubiorze cywilnym siedzi przy stoliku blady i smutny).

Już miesiąc tutaj siedzę, a nic nie pisałem;

Czyliż znikło natchnienie?—Dawniej u jej boku

Zapał mnie nie opuszczał — ja ciągle śpiewałem;

Przedemną było niebo w jej czarownem oku.

Dawniej, gdym pisał wiersze, jak ogień pałałem,

Skroń ma była gorąca, w oku iskra tlała —

Przed gromem słów ma ręka i ja cały drżałem,

Wtedy byłem natchniony. Anna mnie kochała!...

Dzisiaj gdy wiersze piszęspokojnym. — Przed niebem

Spowiadam się tak cicho, że nikt mnie nie słyszy;

Ja śpiewam dziś, jak śpiewa dziadek za pogrzebem.

Wyraz każdy za głośny pośród smętnej ciszy!

Ja czuję dziś, że boleść me łono zmroziła,

Ze skrzydła wyobraźni złamały cierpienia;

Gdzie spojrzę — wszędzie smutno i wszędzie mogiła,

I tej woni cmentarnej są pełne me pienia!...

Już od roku, od chwili tak pamiętnej dla mnie,

Zacząłem moją, Marję... jara z nią żal podzielał,

Ona dzisiaj narzeka, ona płacze za mnie...

Jam w jej karty łzy gorzkie z mego serca przelał.

(po krótkiem milczeniu).

Ludzie będą me wiersze może krytykować,

Może czasem księgarze będą je drukować —

Jedni powiedzą: nie złe, a drudzy: dziwaczne;

Inni przejrzą dwie kartki — powiedzą: niesmaczne.

A inni.... o mój Boże! nikt z nich nie pomyśli,

Żem ją serce skrwawione wylał w wiersze suche,

Ze boleścią karmione były moje myśli,

Ze niebo było dla mnie jak ten papier głuche,

I żem ja płakał pisząc...

(boleśnie z ironją).

Bo Czy Wy też wiecie,

Ile życia kosztuje jeden wiersz poecie!

Wiersz jest to myśl człowieka zlana z myślą Bożą.

Bo wiersze się nie piszą. Nie — one się tworzą!

Poeta tak jak pająk, co nitkę swą snuje,

W życiu swojego tworu własną śmierć znajduje.

(Zamyśla się i pisze ustęp Marji).

"Oli! nic — ja wszystkim obcy śród mojej ojczyzny—

I śmierć mi zostawiła czarne w piersiach blizny—

I świata jadłem gorzkie, zatrute kołacze —

To mnie ciężko na sercu, i ja sobie płaczę.

Bo w mojej zwiędłej twarzy zamieszkała bladość,

Bo w mej zdziczałej duszy wypleniono radość,

Bo wpływ mego anioła grób w blasku zobaczy. "

To czego chcesz od rozpaczy!"

(Słychać ciężkie westchnienia w przyległym pokoju, Malczewski rzuca pióro, idzie do drzwi i słucha.)

To ona, biedna... cierpi! Pomódz jej nie moge,

Magnetyzm ułagadza wprawdzie bóle srogie,

Ale tylko na chwilę...

(Słychać wołanie z pokoju Zofji: "Antoni! Antoni!")

Niestety! mój Boże!

Cóż tej biednej kobiecie magnetyzm pomoże!

(Odchodzi do pokoju Zofji.)

Scena II.

RUCIŃSKI

(wchodzi smutny i zamyślony).

O Boże! co ja cierpię!

(patrzy na pokój żony).

Moja biedna żona,

Którą tak kocham, coraz słabsza — tak zmieniona,

Ze ją aż poznać trudno, tak smutna, tak blada!

Chciałbym jej pomódz, ulżyć... ale trudna rada!

Jak walczyć z przeznaczeniem! — Moja Zosiu biedna

Nie trać siły, odwagi!

(zamyśla się).

Jeszcze próba jedna!

Zdaje się, że on tylko ulżyć biednej może!

Dla niej wszystko poświęcę — lecz wybaw ją Boże!

(dzwoni, wchodzi służący).

Czy doktór?...

SŁUŻĄCY.

Już jest dawno, proszę Jegomości,

(wychodzi).

RUCIŃSKI.

Raz jeszcze ją wybada w mej nieobecności.

Jeśli nie ma ratunku — jeśli ból miłości

Wyleczyć da się tylko taż samą miłością,

Wykonam plan mój. Boże! me serce zakrwawię,

Lecz moją dobrą Zofję od cierpień wybawię!

(Doktor wchodzi zamyślony).

Jakże sądzisz, czy nie ma ratunku doktorze?

DOKTOR.

(bierze Rucińskiego za rękę, potrząsa nią i wskazuje na serce)

Doktór w takiej chorobie nic pomódz nie może.

(wychodzi).

Scena III.

RUCIŃSKI

(sam).

Wiec ona mnie nie kocha — nie kocha mnie więcej!

Moję szczęście zniknęło. Prędko się ziściły

Wszystkie moje domysły... nie kocha mnie więcej!..

Dodaj mi wielki Boże, dodaj tyle siły

Abym nie upadł jeszcze pod tym srogim ciosem. —

Za co mnie tak okrutnie karzesz wielki Boże?

Czym ja zgrzeszył miłością. — czym się bawił losem,

Czym zapomniał, że szczęście także zniknąć może? —

Ona kocha innego i cierpi przezemnie!

Ona kocha go szczerze, — kocha go tajemnie.

Cierpi, bo chce pokonać tę miłość prawdziwą;

Ale walczy napróżno i nie jest szczęśliwą!

A ja chciałem jej szczęścia, chciałem dla niej nieba!

Dla niej i tylko dla niej! lecz na tym padole

Do szczęścia nam koniecznie miłości potrzeba;

Miłość słodzi nam życia gorycze i bole.

(po chwili).

Lecz kogóż ona kocha? Wszak jej święta dusza

Nie ziemskich szuka uciech... Zofji ideałem

Musi być człowiek wielki, co uczucia wzrusza,

Co jest duchem, natchnieniem — nie zwierzęcem ciałem

Ja tak różny, tak inny, jakżem śmiał tak długo

Pieścić się tą ułudą, żem od niej kochany?

Jam nie był nigdy mężem — jam był tylko sługą,

Ale ten sługa kochał — choć nie był kochany.

Moje życie dla Zofji w ofierze złożyłem,

Chciałem tylko jej szczęścia! Więc dla niej lat kilka...

Lat ostatek poświęcę. Ja dość długo żyłem.

Za całe życie stanie jedna przy niej chwilka.

(patrzy na pokój żony).

Ona nadchodzi, Boże... Na jej smutnej twarzy,

Jakiż uśmiech bolesny... ona o nim marzy...

(po chwili).

O Zofjo! bolejęŻem zakłócił twe szczęście, a z niem i nadzieję;

(Zofja wchodzi).

Scena IV.

Ruciński i Zofja.

RUCIŃSKI

(z miłością).

Zofjo! spojrzyj mi w oczy, otwórz mi twą duszę,

Powiedz dla czego płaczesz? — ja twe łzy osuszę;

Powiedz, co ci dolega, co ci serce kraje —

Ty boleść w duszy kryjesz? Niechaj ci się zdaje

Ze nie maż, ale ojciec o to cię zaklina!...

Ja wiem, że twego szczęścia minęła godzina;

Wiem i dla tego cierpię!

ZOFJA.

Nie pytaj na Boga!

RUCIŃSKI.

Powiedz! odkryj mi duszę — wyznaj Zofjo droga!

Nie rań serca bojaźnią... bądź szczerą. Wiesz przecie,

Ze cię kocham nad wszystko, nad wszystko na świecie.

Zaklinam cię na matkę, która już nie żyje,

Powiedz jaka się boleść w twojem sercu kryje?

Powiedz mi czego płaczesz?

ZOFJA

(z bojaźnią i pokorą).

Kocham !...

RUCIŃSKI.

Ale kogo?

Wiem, niestety!

ZOFJA

(pada na kolana).

Przebacz mi, oddal mnie od siebie..

Jam niegodna imienia cnotliwej kobiety!

Ja kocham Antoniego!...

RUCIŃSKI.

(Zakrywa twarz, po chwili wskazując w niebo z rezygnacją).

Jest Pan Bóg na niebie!

Scena V.

Ciż sami i Antoni (wchodzi zamyślony).

RUCIŃSKI.

Antoni! jesteś mężem, masz duszę poczciwe, —

Oddaję ci mą żonę — uczyń ją szczęśliwą!

Wiem że cię Zofja kocha; pamiętaj Antoni,

Ze los jej masz w twych rękach. Ja chcę słyszeć o niej,

Ze z tobą jest szczęśliwą, że mnie błogosławi;

Niech jej pierś się zagoi — gdy moja się krwawi!

(dzwoni na służbę).

Niech wszystko do podróży wnet będzie gotowe.

(służba wychodzi).

Chcę starać się o rozwód!

(wychodzi śpiesznie do swego pokoju. Zofja za nim).

Scena VI.

MALCZEWSKI

(sam).

Mój Boże! mój Boże!

Wszak ja jej nie kochałem... nie... to być nie może.

Jam jedną tylko kochał! Jej obraz daleki

Stoi jeszcze przedemną — będzie stał na wieki...

Czyż mam pamięć znieważyć, pamięć tej istoty,

Która w mej duszy żyje — łzą, życiem tęsknoty!

Mamże innej kobiecie powierzyć wspomnienia,

Tak święte i tak czyste... pierwszych lat marzenia? —

Gdy ona siądzie przy mnie... a księżyc z obłoku

Będzie spoglądał na nas... ja ze łzą na oku

Pomyślę, że przed laty ten sam blask księżyca

Inne, o! świętsze dla mnie opromieniał lica;

A gdy poda mi rękę — poczuję w mój dłoni

Inną rękę — znów ze łzą, z bólem wspomnę o niej...

Gdy będę pisał wiersze — a na mym papierze

Zobaczę parę kresek — znów z bólem uwierzę,

Ze to tenże sam papier, na którym przed laty,

Anna piórem kreśliła jakieś niby kwiaty...

A jam na tym papierze najpiękniejsze słowa

Napisał. mój Boże! całe życie moje,

Życie przeszłe, wspomnieniem bolesnem podwoję!

Będę cierpiał podwójnie — jak kiedy zbudzony

Ze snu złotego, starzec spojrzy w tamte strony,

Gdzie był szczęśliwy dawniej... i zetrze pot z czoła

I smutną rzeczywistość zobaczy do koła!...

(po chwili).

Ja nie będę szczęśliwy; ale czyż mi wolno

Złamać serce kobiety dla szczęścia własnego!

On się dla niej poświęcił — a mnie czyliż wolno

Być niższym od niego?

(Ruciński wchodzi ubrany w suknie podróżne, z żoną — ściska Antoniego i Zofję, potem wyrywa się z jej objęć, we drzwiach jeszcze raz się ogląda i śpiesznie wychodzi. Zofja pada na krzesło bezwładnie, Antoni staje przed nią załamawszy ręce).

USTĘP PIĄTY

USTĘP V.

Mieszkanie Malczewskiego przy ulicy Elektoralnej, No w Warszawie,(pokój biednie umeblowany).

Scena I.

STEFAN

(smutny, nędznie ubrany).

Mój Boże, jakeśmy to upadli, mój Boże!

Głód nam srogi dokucza — bieda, niedostatek;

A ktoż nam dziś w nieszczęściu biednym dopomoże?

Czyliż w nędzy mam skończyć moich dni ostatek?

Ja chętniebym pracował, alem już za stary —

Już siły mi nie starczą — jużem nogą w grobie...

O Jezu mój! o Jezu! zsyłasz tyle kary!

Ja umieram z boleści, — Antoni w chorobie!...

Mój najdroższy Antoni! Przed laty kilkoma,

Wszak byłeś najpiękniejszym ulubieńcem miasta,

Wtedy boleść nie była ci jeszcze znajoma,

Dzisiaj jak podłe zielsko w twej duszy porasta!....

A ja com w bitwie chronił jego ojca życie,

Dzisiaj stary, bezczynny, patrzę na śmierć syna,

I widzę jako cierpi, boleść chowa skrycie,

I widzę jak nadchodzi ostatnia godzina,

I patrzę wpółzgasłemi na ten świat oczyma,

I czekam wsparcia ludzi — ale wsparcia niema!

Scena II.

Stefan, Rządca domu (wchodzi).

RZĄDCA.

A czegoście tak smutni i tak zapłakani?

STEFAN.

Bo mi bieda Antosia stare serce rani —

Ja dawniej mogłem cierpieć i głód nawet znosić

Bez pokazania ludziom głodu lub cierpienia —

Jako człowiek znosiłem, nie lubiałem prosić;

Ale czas — czas i starość wszystko w nas przemienia,

Ach! i znoszenia bolów nawet nas oducza!

Ja głodny! — a czy pan wiesz jak głód nam dokucza?...

RZĄDCA.

Ale zkądże ta bieda? Wszak pan miał posadę?

STEFAN.

Posadę... masz pan słuszność; ale ta kobieta

Nie chciała go z rąk puścić — daj sobie z nią radę!

RZĄDCA.

Lecz dla czego jej słuchał?

STEFAN.

Dla czego ? pan pyta —

Oto kiedy go nie ma — ona ciągle szlocha,

Prosi, aby nie chodził do bióra — on słucha.

A chociaż tej kobiety Antoni nie kocha,

To się nad nią lituje — a litość nie głucha.

RZĄDCA.

Więc nie ma już posady?

STEFAN.

A właśnie że niema;

A tu głodno i chłodno i nadchodzi zima,

A komorne nie płatne, ani też apteka.

Tak to aż boleść trawi biednego człowieka!

RZĄDCA.

No, pocieszcie się trochę! chodźcie na śniadanie,

Będzie wam jakoś raźniej !

STEFAN.

Ja nic głodny panie.

Jest tum jeszcze kęs chleba!

RZĄDCA

(bierze go chwiejącego pod rękę).

Nie udawaj bracie!

Wy ten kawałek chleba dla niego chowacie!

(wychodzą).

Scena III.

(Malczewski biednie ubrany, nadzwyczaj blady wchodzi, siada przy stoliku, na którym leży puka egzemplarzy "Marji" i różne papiery. Siedząc rzuca przypadkowo okiem na pierścień, który ma na palcu. Na kominie pali się ogień).

ANTONI.

O! ile mi ten pierścień dzisiaj przypomina!

Gdym go dostał, byłem zdrów na duchu i ciele —

Byłem pełen nadziei; — ale ta godzina

Już dawno, wraz z nadzieją, leży gdzieś w popiele.

Anna miała być moją — ta jedna myśl wtedy

Dodawała mi siły do czynu i życia,

Wyrywała mnie często nad ten padół biedy —

A lata oddalenia blaskami przedświcia

Opromieniała... Boże! jam wtedy był inny

Niż dzisiaj... o, ja wtedy woń ust Anny ssałem,

Ożywiał mnie miłości jej oddech niewinny —

Ja wtedy po raz pierwszy... ostatni... kochałem!

Te chwile już nie wrócą! bo już świat przedemną

Niknie, niknie powoli... wkoło mnie tak ciemno,

Bo niema tej nadziei, która jasność wlewa,

Co i samo więzienie w raj szczęścia zamienia!

Już dla mnie wiatr nie szumi — słowik już nie śpiewu;

Ja słyszę tylko echo dalekie — wspomnienia!...

(zamyśla się, po chwili zwiesiwszy głowę, z boleścią).

Jam nie winien, żem marzył o lepszym żywocie,

Żem w kobiecie ideał, w życiu widział cnotę,

Jam nie winien, że giną me marzenia złote;

One giną!... a jednak jam bił czołem cnocie!

Ja kocham tę poezję, która pierwsze bole

Zrodziła we mnie. Kocham Boga i natchnienie,

T matkę mą naturę, i pacierz, i pienie;

A jednak mi tak ciężko żyć na tym padole!

Gdzie spojrzę, czy na niebo jasne i pogodne,

Czy na pole ubrane w kwiaty i łzy rosy,

Czy na dziewcze niewinne, młode i urodne —

Wszystko dla mnie tak smutne: kwiat — dziewcze — niebiosy!

Bo ten świat ziębi duszę, z nędzy się wyśmiewa,

Szydzi z cnoty, z poezji, z natchnienia, z miłości,

I tak człek pokryjomu żyje, kocha, śpiewa,

I w kolebce już mężem, a starcem w młodości...

SCENA IV.

Antoni. Służący (wchodzi, przynosi list i egzemplarze "Marji. " Malczewski daje mu złotówkę).

ANTONI

(do siebie po odejściu służącego )

To ostatnia złotówka! (czyta) "Mój panie Malczewski!

Z żalem prawdziwym zwracam jego piękne wiersze,

Z których nic nie sprzedałem, mimo szczerej chęci,

Nikt Marji kupić nie chce, bo żadna gazeta

Dotąd nie wspominała pochlebnie o panu.

O jakiż to świat dziwny! Ale cóż mam robić!

Żegnam Pana!"

(w największej rozpaczy)

Więc i ta już zniknęła nadzieja!

A ja chory, bez grosza! — Poezjo zdradziecka!

Dziś gdy głód mi dokucza — gdy w koło zawieja

I ty nie poratujesz zgłodniałego dziecka!

Poezjo! słowo marne! zabawko młodości!

Ja dla ciebie lat moich poświeciłem tyle! —

Dziś wołam nawpół martwy... litości! litości!

Ty nie słuchasz! Ty śmiejesz się na mej mogile!

Tak, śmiejesz się szyderczo, a mnie boleść trawi!

A tu śmierć czeka na mnie! — a tu Zofja biedna

Zostanie na tym świecie — wdowa, sama jedna,

I nawet mej pamięci nie pobłogosławi!

(po chwili).

Tu stosy moich wierszy — ich tu tyle leży! —

O biada, kto w poezję, kto w nią tylko wierzy;

Ona ci grób przyśpieszy... ty jak obłok znikniesz!..

A tu głód, a tu nędza, — i cóż z niej wyciśniesz.

(Rzuca papiery w ogień. po oliwili).

Już popiół tylko został... wszak to papier tylko...

Jakże się pięknie palą moich lat pamiątki!...

Tu całe życie moje tylko jedną chwilką...

(wskazuje palcem).

O! to są dziś najdroższe mego życia szczątki...

Ten papier choć mnie grzeje, moja krew się pali...

Życie gaśnie... poezja już go nie ocali!...

(Ze zbytniego osłabienia i boleści upada wydając krzyk, na który wbiega Zofja, a po chwili załamuje ręce i sadza go w fotelu. — Antoni leży w odrętwieniu. — Wchodzi Stefan. Zofja zapłakana wychodzi do swego pokoju).

Scena V.

Malczewski (odrętwiały), Stefan, Jenerał. (Stefan siedzi przy Malczewskim i płacze. Po chwili wchodzi Jenerał już zupełnie siwy i blady).

JENERAŁ

(do starego).

Witajcie przyjacielu!

STEFAN.

To ty Jenerale!

A cóż cię do nas wiedzie? Nie myślałem wcale,

Ze jeszcze się tu znowu zobaczymy z sobą —

Witajże Jenerale! co się dzieje z tobą, ?

JENERAŁ.

Ale co się dzieie u was?

STEFAN.

O mój Boże!

Tu bieda teraz, bieda — nikt nam nie pomoże!

Antoni taki chory, jam pomódz nie w stanie!

JENERAŁ

(do siebie z boleścią).

Tom ja sprawca tych nieszczęść!

STEFAN.

Mój panie! mój panie!

U nas wszystko zmienione! Doktor przestał bywać,

A Antoni już nie chce lekarstwa zażywać —

A taki chory, blady, chwieją mu się nogi...

(Antoni otwiera oczy, podnosi się z trudnością, przypatruje się niedowierzająco chwil kilka Jenerałowi, Jenerał bierze go w swoje objęcia).

JENERAŁ.

Mój synu! mój Antoni!

ANTONI.

Jenerale drogi!

JENERAŁ.

Toś już tak bardzo chory?

ANTONI.

O nie, Jenerale!

Teraz ja zdrów zupełnie... jam nie chory wcale;..

JENERAŁ.

A jakże ci się wiedzie ? powiedz.

ANTONI.

Doskonale!

JENERAŁ.

W mieście mówią o tobie wiele złego — wiele —

Mówią żeś stracił miejsce z własnej twojej winy;

Żeś się zestarzał, uwiądł, na duchu i ciele!...

ANTONI

(z mocą).

O! ja wiem! mówią, że dziś starca okiem

Patrzę w około; że już dla mnie niema

Złotego słońca za czarnym okłokiem,

Ze kwiat mej wiosny zamroziła zima,

Zima szaleństwa — zwątpienia — rozpaczy...

Tak! oni mówią, że dziś już natura

Nic wlewa szczęścia w mój żywot tułaczy,

I że poezja, ta niebiańska córa,

Już mego ducha nad poziom nie wznosi;

Ze łza wzruszenia zaschła na mem oku,

Ze łza wspomnienia, już rzęsów nie rosi,

I że już znikła ma gwiazda w obłoku!...

Nie Jenerale! jam nie stracił jeszcze

Wśród mojej biedy, to co mi jest świętem!

Jeszcze w mej piersi kwitną czucia wieszcze,

Jeszczem nie zerwał z światem niepojętym;

I jeszcze nieraz w wieczornej godzinie

Mój duch przezroczy po niebiosach płynie;,

A ma modlitwa jak dziecka westchnienie,

Budzi w mej piersi młodzieńcze natchnienie!

Duch, Jenerale nie spada tak nisko,

Aby się nie wzniósł raz jeszcze do Boga;

Tylko na ziemi tu zdradno i ślisko,

Ale do niebios wiedzie prosta droga!

A kogo zapał na skrzydłach natchnienia

Chociaż raz nosił nad ziemskie otchłanie,

Ten nigdy niebios nie straci wspomnienia,

Tego duch zawsze z grobu zmartwychwstanie!

A kto raz poczuł wśród wiosny zarania,

Pierwszy kwiat życia w sercu — kwiat kochania,

Ten pielęgnuje go przez życie całe,

Dla własnej chwały i na Bożą chwałę!...

Czy oni wiedzą co to miłość znaczy,

Co wlewa życie w nasz żywot tułaczy ?

Co sieje róże na drodze żywota,

Co lśni nad nami jako gwiazda złota,

Co rządzi myślą, uczuciem i czynem,

I co nas kryje złotym baldachimem,

Który na skrzydłach aniołów niesiony,

Jest nam schronieniem i tarczą obrony!

Kto miłość poczuł, tę miłość przezroczą,

Ten jak męczennik przez życie przechodzi,

I choć go smutek, choć go bóle tłoczą,

On jako arka wśród cierpień powodzi

Płynie a płynie, dumny a wspaniały —

A jego życie jest ołtarzem chwały,

A jego czyny są psalmem wieczystym,

Jak niebo jasnym, a jako Bóg czystym!

On się nie splami żadnym niecnym czynem;

Bo syn miłości, jest i prawdy synem!

(osłabiony, silnie robiąc piersiami dla wydobycia głosu).

A gdy dlań śmierci godzina wybije,

On rzuci okiem na minione lata —

Dłonią przyciśnie pierś co silnie bije...

I jak męczennik zejdzie z tego świata!

(chwyta się za piersi).

JENERAŁ.

O! mój drogi Antoni! to są piękne słowa,

W twej piersi duch się czysty, wiecznie młody chowa,

Tyś jeszcze moim synem!...

(chce mu wsunąć w rękę pugilares).

Przyjmij to odemnie!..

ANTONI

(uśmiechając się).

Po co mój Jenerale ? Daj to innym — nie mnie,

Nic już nie potrzebuję — są biedni na świecie —

Ja jestem jeszcze młody, więc nie biedny przecie!

(po chwili).

A co tam słychać w domu?

JENERAŁ

(wstrzymuje łzy i podaje list).

To jej list ostatni!

Błaga cię o Izo jedną i o pacierz bratni!

ANTONI

(wyrywa mu list i czyta).

"Antoni... ja umieram... przebacz... niech, choć w grobie

Marze spokojnie — długo — na wieki o tobie!

Ja cię kochałam zawsze... umieram... z boleści...

Pamiętaj o mnie... duch mój i w grobie cię pieści. "

JENERAŁ.

I mój biedny Antoni!

(wychodzi nic mogąc znieść widoku boleści Antoniego).

Scena VI.

Antoni i Stefan.

ANTONI.

Teraz umrzeć miło!

Anno... ty na mnie czekasz... Nad twoją mogiłą

Duch mój będzie się wznosił, (przyciska pierś ręką. i upada na łóżko).

(Zofja wchodzi jednemi drzwiami, Rządca z Rucińskim drugiemi)

Scena VII.

Antoni, Stefan, Rządca, Zofja, Ruciński.

RUCIŃSKI

(pokazując papier).

Rozwód!

ANTONI

(uśmiechając się boleśnie ).

Już zapóźno!...

Zegnam was... Zegnam

Anno!... zobaczym się w niebie!

(umiera).

(Przy nim stary sługa klęcząc całuje jego kolana i ręce. — Rządca stoi spoglądając smutnie. — Zofja pada zemdlona na ziemię ).

KONIEC.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Merzbach Henryk LISTY Z BELGJI
Pytia J. Malczewski, Wiedza o kulturze, OBRAZ - ...Pytia... Jacka Malczewskiego
zniszczmy obraz bestii ks henryk luszczak(1)
zniszczmy obraz bestii ks henryk luszczak(1)
Katolewica dostaje baty nowa ksiazka ks Henryka Łuczaka Zniszczmy obraz Bestii
Przyczyny i obraz kliniczny zespołu rakowiaka
Grzegorczykowa R , Językowy obraz świata i sposoby jego rekonstrukcji
f Obraz 6 plan 1 schemat
i Obraz 9 plan 1 analiza wynik
b Obraz 2 znaczenie podstawowych poj
Ernst Gombrich Obraz wizualny
Zestaw 7, STATYSTYKA WSFiZ, Statystyka Rosłaniec Henryk
Pokaż mi swój obraz, ● Wiersze moje ♥♥♥ for Free, ☆☆☆Filozofia, refleksja, etc
Kochanowski treny(miłość) oraz Obraz wsi, Szkoła, Język polski, Wypracowania
Obraz przeżyć pokoleniowych w poezji K
Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej
Obraz społeczeństwa polskiego w Lalce
socjologiczny obraz rodziny

więcej podobnych podstron