Plinio Correa de Oliveira
Palce chaosu i palec Boga
Jeszcze nie tak dawno, gdyby ktoś powiedział, że świat pogrąża się w chaosie, wzruszono by obojętnie ramionami. Jak mógłby uwierzyć w taką przepowiednię ktoś, kto żyje w samym centrum dobrobytu i ładu, jaki zdaje się panować na Zachodzie? To tak, jakby świat nie-zachodni nie był częścią planety. A przeto wydawało się, że ponieważ ład panował w Europie i w Ameryce, wszędzie wszystko szło dobrze i chaos był nie do pomyślenia.
Chaos był więc uważany za katastrofalny szczyt wszelkiego zamętu i nieszczęścia. Jak można więc było przyjąć, że tak „niewątpliwie pomyślna sytuacja” może spowodować taki wybuch zamętu? Byłaby to na pozór sprzeczność nie do przezwyciężenia. Panujący wówczas optymizm mógłby to zarzucić tym, których na pewno napiętnował jako „proroków nieszczęścia”.
Rok 1993 biegnie szybko swym szaleńczym torem. Obecnie nawet najbardziej powierzchowna ocena faktów pozwala zauważyć, że słowo „chaos” - uważane jeszcze niedawno za zwykły straszak - stało się nagle modne.
W istocie, wśród awangardowych intelektualistów, którzy szczycą się swoim najnowszym postmodernizmem, słowo „chaos” stało się czymś wytwornym, eleganckim, czymś w rodzaju świecidełka, które każdy chce mieć w palcach, aby je podziwiać i bawić się nim. Zamiast wzniecać grozę, chaos jest obecnie uważany za źródło nadziei. Z drugiej strony, słowo „nowoczesny”, które tak się podobało mieszkańcom Zachodu, wydaje się odchodzić w przeszłość. Jeszcze niedawno promieniejące młodością, nagle ukazało długie siwe włosy, sztuczne zęby i zmarszczki nie do ukrycia. Jest już prawie gotowe do wyrzucenia na śmietnik historii.
Jak to było szykownie być nowoczesnym jeszcze dziesięć lat temu! Jakim przeżytkiem jest to obecnie! Kto tylko nie chce być zaliczony do zgrzybiałych „nowoczesnych”, musi powiedzieć, że jest postnowoczesny. Na tym polega cały trick. Te dwa pojęcia: chaos i postmodernizm zbliżają się coraz bardziej do siebie, tak że już prawie stapiają się ze sobą. Są nawet tacy, którzy uważają, że prawdopodobnie hekatomby, przewidywane na jutro, będą wstępem do promiennych dni, przewidywanych na pojutrze.
Doszło do tego, że ludzie, którzy jeszcze wczoraj nie mieli dosyć słów potępienia dla średniowiecza, teraz znajdują w historii tego okresu argument mający usprawiedliwić ich optymizm. Przypominają, że terytoria Cesarstwa Zachodniorzymskiego uległy atakom dwu wrogich sił, które zmiotły w puch jego ginące resztki: barbarzyńców, którzy szli od brzegów Renu, i Arabów, którzy przekroczyli Morze Śródziemne i zajęli duże części europejskiego wybrzeża.
Europa pogrążyła się w chaosie. Cała struktura Cesarstwa Zachodniorzymskiego rozpadła się w gruzy. Jedyna instytucja, która się ostała, była strukturą kościelną, której członkom Rzym zakazał opuszczać tereny pozostające pod ich duchowną jurysdykcją. Świecki porządek zapadł się w chaos.
A jednak wśród zderzania się wojsk i ras, pośród bitew, wśród ogólnego pandemonium, stopniowo zaczął krzepnąć ustrój feudalny. Książki z księgozbiorów klasztornych, dzięki którym przetrwała grecko-łacińska kultura, stały się źródłem wiedzy dla nowych pokoleń, które zaczęły rozumieć, że życie nie jest tylko po to, aby walczyć, ale także, żeby uczyć się
Z wolna, prawie niepostrzeżenie, palce chaosu zaczęły tkać nowy materiał: kulturę średniowieczną, której wspaniałość odkrywają teraz postmoderniści dla poparcia swoich argumentów, tak jak gdyby nie ignorowali jej i nie wyszydzali jeszcze wczoraj.
I tak, jak magik wyciąga nagle królika z cylindra, tak obecni prorocy chaosu i postmodernizmu wydobywają z dzisiejszych półcieni - tak samo, jak z dramatycznych zmagań wczesnego średniowiecza - powody ukołysania do snu naszych współczesnych nadziejami i światłem nowej ery.
Istnieje jednakże coś, co zapominają umieścić w historycznej panoramie, której używają do poparcia swojej argumentacji. Jest to Kościół. Tak, Kościół, gdzie błyszczą nadal święci, którzy pozostawili na ziemi mądrość swojej nauki i żywą siłę przykładu, której świat do dziś nie zapomniał. Było także wielu kapłanów wiernych nauce i prawom Kościoła, którzy pomogli wielu duszom świecić w ciemności, tak właśnie jak na początku gwiazdy zaczęły opromieniać swym blaskiem niebo za sprawą Stwórcy. To właśnie za przyczyną Kościoła został stopniowo wygnany chaos z umysłów, z prawodawstwa i z obyczajów ludów europejskich. Tkanina cywilizacji została utkana przez te błogosławione ręce, a nie przez drżące, plugawe, nieczyste ręce chaosu.
Mając to przed oczami, czytelnik naturalnie zwróci się ku dzisiejszemu Kościołowi, oczekując od niego tej samej działalności, jaką rozpoczął od najwcześniejszego średniowiecza. I ma rację, gdyż można powiedzieć o Kościele to, co „Salve Regina” mówi o Matce Boskiej: Ona jest naszym życiem, naszą słodyczą i naszą nadzieją. Ale historia nie powtarza się nigdy z mechaniczną precyzją. Jak różna jest obecnie sytuacja Kościoła Bożego od sytuacji tamtych czasów.
Tak właśnie jak syn czuje, że jego miłość i szacunek wzmaga się, gdy widzi, że na jego matkę spadły nieszczęścia i boryka się z klęskami, tak samo ja zwracam się do świętego Bożego Kościoła, naszej Matki, ze wzmożoną miłością i niewypowiedzianym szacunkiem. Właśnie w tym momencie historycznym, kiedy Kościół powinien odnowić świat według niegasnącego światła Pisma św., widzę, jak boryka się z bolesnym i poniżającym procesem „samozniszczenia” i czuję, jak przedostaje się do niego „dym szatana” przez haniebne szczeliny (por. przemówienia Pawła VI z 12.7.1968 r. i 29.6.1972 r.).
Gdzie więc może się zwrócić nasza nadzieja? Do Boga samego, który nigdy nie opuści swego świętego i nieśmiertelnego Kościoła. Do Niego, który poprzez Kościół dokona wspaniałego odrodzenia cywilizacji chrześcijańskiej, Królestwa Chrystusa za pośrednictwem Królestwa Maryi. On to uczyni, w dniach odległych albo bliskich - nam jeszcze nieznanych - które dzięki Jego miłosierdziu i sprawiedliwości nadejdą.