Podzielić los Mistrza - Dariusz Piórkowski SJ
Kazanie na IV Niedzielę Wielkiego Postu, rok A
|
Czy spotkały nas głupie uśmieszki, podrwiwanie, wyśmiewanie z powodu naszej wiary, bo się modlimy, bo chodzimy do kościoła, bo obchodzi nas jeszcze moralne życie, bo nie oddzielamy religii od naszej pracy, studiów, życia małżeńskiego? Czy ktoś uznał nas za głupich, kiedy zauważył, że pragniemy być uczciwi, prawdomówni, sumienni, wierni danemu słowu?
Kiedy człowiek doświadcza autentycznej zmiany, nagle przestaje się obawiać tego, co o nim pomyślą inni, jak ocenią jego reakcje i myślenie. Często kierujemy się zanadto opiniami otoczenia, zwłaszcza jeśli chcielibyśmy uczynić jakieś nietypowe dobro. Próbujem się jakoś dopasować, żeby nie odstawać za bardzo od reszty, nie być w centrum zainteresowania, nie drażnić swoją innością.
Dzisiejsza historia z Ewangelii św. Jana była i jest czytana dla tych, którzy na Wielkanoc mają przyjąć chrzest. A jej wymowa jest taka: chrzest to przejście ze ślepoty grzechu - ciemności do widzenia - światła, a następnie jest to wejście na drogę Chrystusa, która staje się drogą chrześcijanina.
Scena ta następuje tuż po tym, jak Żydzi, o których św. Jan mówi, że uwierzyli w Jezusa (por. J 8, 31), porwali kamienie, aby Go ukamienować w świątyni jerozolimskiej. Za co? Za to, iż powiedział: „Jestem Bogiem”, co w uszach pobożnych Żydów, brzmiało jak bluźnierstwo. A sam uzdrowiony nie robi nic szczególnego. Świadczy o tym, co go spotkało. Powtarza wiernie to, co uczynił mu Jezus. I co się dzieje? Zostaje zelżony i wyrzucony przez faryzeuszów.
Większość z nas została ochrzczona w dzieciństwie. Nie mieliśmy wówczas możności, aby gruntownie zastanowić się, co to znaczy być ochrzczonym. Z tego powodu Ewangelia dzisiejsza może wydawać się nam nieco obca, bo nikt z nas chrztu nie przyjmuje. Dlatego słuchamy jej dla odnowy i odświeżenia naszej świadomości bycia ochrzczonymi.
Czasem myślimy, że pójście za Chrystusem powinno zapewnić nam pomyślność, dobrą opinię, poczucie, że jesteśmy akceptowani i szanowani. Tymczasem dzisiejsza scena poucza nas, że bywa dokładnie na odwrót. Uczeń musi podzielić los Mistrza. Taka jest konsekwencja chrztu św. Jeśli idzie rzeczywiście za Chrystusem, napotka na opór, odrzucenie, niezrozumienie, zderzy się z lękiem i konformizmem wśród swoich bliskich, będzie podejrzewany o oszustwo, o kłamstwo, o uzurpację i wiele innych złych rzeczy.
Czy spotkaliśmy się już kiedyś z takim potraktowaniem z powodu Chrystusa? Czy spotkały nas głupie uśmieszki, podrwiwanie, wyśmiewanie z powodu naszej wiary, bo się modlimy, bo chodzimy do kościoła, bo obchodzi nas jeszcze moralne życie, bo nie oddzielamy religii od naszej pracy, studiów, życia małżeńskiego? Czy ktoś uznał nas za głupich, kiedy zauważył, że pragniemy być uczciwi, prawdomówni, sumienni, wierni danemu słowu? Czy doznaliśmy krytyki, gdyż szanujemy życie, przedkładamy filozofię życia i miłości nad filozofię sukcesu, wygody i świętego spokoju? Czy oskarżono nas o bycie staroświeckimi i niemodnymi, bo pragniemy żyć według tego, czego uczy nas Chrystus i Kościół? Jeśli tak, to znaczy, że jesteśmy na dobrej drodze, na drodze Chrystusa.
Z drugiej strony można powiedzieć, że jeśli chrześcijanin w ogóle nie doświadcza lub nie doświadczył tego typu reakcji, to jego wiara w Chrystusa trochę szwankuje. Nie chodzi tutaj o pouczanie kogoś i mówienie o Bogu, chociaż to też jest czasem ważne, ale o świadectwo codziennego życia. Być może ktoś taki nie do końca rozumie, po co ten cały chrzest i co się w nim wydarzyło. Być może zabrakło wychowania religijnego, przejścia od momentu chrztu w dzieciństwie do dojrzałej decyzji wiary.
Wówczas przestaje się być świadkiem. Przestaje się być światłem. Pogrąża się znowu w ciemności. Czy doświadczyliśmy już, jak trudno jest zwrócić komuś uwagę na jego niewłaściwe postępowanie, bo lękamy się negatywnej reakcji? Czy nie boimy się wykluczenia i napiętnowania ze strony grupy, współpracowników, sąsiadów, krewnych i dlatego ukrywamy nasze przekonania, wstydzimy się, że jesteśmy wierzącymi? Czy nie uważamy, że bez żywego odniesienia do Boga w gruncie rzeczy można się jakoś obejść? A może gorzej, sami należymy do tych, którzy się wyśmiewają?
Niewidomy świadczy o dobru. Nikogo nie upomina. Ale właśnie, żeby świadczyć, trzeba czegoś do-świadczyć, czyli być przy jakimś wydarzeniu, być jego uczestnikiem. Tutaj chodzi o głębokie, egzystencjalne przeżycie, a nie tylko o wiedzę z katechizmu. Chodzi o doświadczenie, że moje życie pod wpływem spotkania z Jezusem zmieniło się i nie mogę żyć tak, jakby nic się nie stało. Czego doświadczył niewidomy? Najpierw tego, że Jezus go zauważył, zwrócił się do niego bardzo osobiście. Potem zmienił jego życie, postrzeganie świata, wskutek czego stał się człowiekiem odważnym.
W środku Wielkiego Postu Bóg pyta każdego z nas: „Czy spotkałeś już żywego Jezusa w taki sposób, że możesz o Nim świadczyć własnymi postawami i czynami? Jak wygląda Twoje świadectwo? A może wyobrażasz sobie życie bez Jezusa? Może radzisz sobie doskonale bez Niego? Jeśli tak, to chrzest ciągle pozostaje dla Ciebie bladym wspomnieniem z przeszłości”
Ale nie bójmy się, to że zostaliśmy ochrzczeni w dzieciństwie, nie oznacza, że od razu mamy być herosami wiary. To, że dzisiaj nasza wiara może różnie wyglądać, nie jest powodem do załamania, ale zachętą do jej pogłębienia. W życiu jest miejsce i czas na rozwój wiary. Niewidomy odkrywa kim jest Jezus stopniowo, podobnie jak w ubiegłym tygodniu Samarytanka: „człowiek zwany Jezusem”, „prorok”, „człowiek od Boga”, „Syn Człowieczy”, Pan”. I ciekawe, że dopiero kiedy uzdrowiony doświadczył niezrozumienia i został wyrzucony przez faryzeuszów, „oddał pokłon Jezusowi”. Jego wiara dojrzewała powoli i bynajmniej nie w „szklarniowych” warunkach.
Jezus mówi, że przyszedł dokonać sądu, czyli podziału na tych, którzy wierzą i nie wierzą. Dla św. Jana jest jasne: nie można trochę wierzyć, od czasu do czasu, jak przyjdzie nam ochota albo kiedy okoliczności są dogodne. Nie. Trzeba się zdecydować. Po to właściwie mamy to życie tutaj.
Światło demaskuje ciemność. Jeśli w chrzcie świętym przyjmuję Chrystusa jako Światłość, to sam staję się światłem dla świata. I tutaj nie chodzi o pouczanie, a bardziej o naśladowanie. Chrzest to przyobleczenie się w Chrystusa, pójście Jego śladami. To nie jest tylko kościelny rytuał.
Prośmy Boga o odwagę postawienia sobie tych trudnych pytań, o światło, abyśmy zobaczyli, na jakim etapie naszej wiary jesteśmy dzisiaj, po to byśmy mogli wierzyć głębiej i lepiej.
Dariusz Piórkowski SJ