DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Pustynia i czas wolny
|
Prorok Eliasz ucieka na pustynię przed zemstą królowej Izebel. (Por. 1 Krl 19, 1-8). Jest już zmęczony swoim życiem. I co ciekawe, właśnie w momencie, w którym prorok ma już wszystkiego dosyć, na pustkowiu Bóg wzmacnia jego siły, karmi go i poi, aby mógł iść dalej.
Z kolei Jezus zostaje wyprowadzony na pustynię przez Ducha Świętego. W jakim celu? Aby stoczyć walkę o to, w jaki sposób ma wypełnić swoją misję. Czy używając boskiej mocy dla popisu, stać się politycznym przywódcą, pójść na kompromis ze złem, czy też przyjąć ludzkie ograniczenia i zwiechrzność Boga? Diabeł stawia też Jezusowi przewrotne pytanie: „Jeśli jesteś Synem Bożym”. Gdyby Jezus nie był przekonany o tym, kim jest, gdyby mówił „No nie wiem, może i nie jestem Synem”, nie ostał by się.
Obie historie pokazują, że pustynia nie jest jakimś miejscem, lecz raczej sytuacją egzystencjalną. Na pustyni działa zarówno Bóg jak i zły duch. Po drugie, pobyt Eliasza i Jezusa na pustkowiu ma ich przygotować i wzmocnić do dalszego pełnienia życiowych zadań. Wbrew pozorom pustynia nie jest ucieczką od życia i cywilizacji. Staje się ona integralną częścią naszej egzystencji.
Spójrzmy najpierw na pustynię jako na czas wolny i odpoczynek. W pierwszym rzędzie będzie to ograniczenie bodźców zewnętrznych i wrażeń, usunięcie się, aby pobyć z sobą, aby usłyszeć, co się we mnie dzieje. Jest to też pierwszy krok do modlitwy, gdzie uczymy się wsłuchiwać w głos Boga. To czas na odprężenie ciała. To wędrówka w lesie czy w górach, gdzie z prostotą otwieram się na przyrodę i przebijającą zeń obecność Boga. To lektura książki, która mnie pasjonuje itd.
Taki rodzaj pustyni jest nam potrzebny z wielu powodów. Przede wszystkim, abyśmy nauczyli się doceniać Boże dary. Nam się nieraz wydaje, że możemy coś tworzyć i dawać niemal w nieskończoność, tak jakby jedynie w nas biło źródło siły i dobra. Czas wolny, w którym odchodzimy od celowego działania, czyli takiego, które coś tworzy, uświadomia nam, że cali żyjemy z daru. Co więcej, praca i działanie „wytwarzające” (w tym także studia) nie są w stanie w pełni zaspokoić ludzkiego ducha. Każde działanie pociąga za sobą różne nawyki, które nas tyranizują. Żeby ochronić w sobie wolność i świeżość ducha musimy zachować dystans wobec tego, co robimy, gdyż każdy czyn pozostawia w nas ślad, angażuje nasze uczucia i myśli. W przeciwnym wypadku złamie nas najmniejszy podmuch emocji. Stres i napięcia rychło wyprowadzą nas z równowagi. Bez czasu wolnego zatracimy też poczucie skali wartości, a wtedy wszystko będzie jednakowo ważne.
Znaleźć czas wolny to jedno. A jak go przeżyć, to drugie. Zapytajmy, jakie pokusy mogą przeszkadzać nam w twórczym przeżywaniu wolnego czasu? Najpierw wyobrażenie, że odpoczynek to nierobienie niczego. Taka nuda, z której nic nie wypływa. Od odpoczynku może nas także odwieść bardzo subtelna pokusa odrzucenia Stwórcy i siebie jako stworzenia. W początkach chrześcijaństwa bardzo popularna była tzw. gnoza, która odżywa także dzisiaj. W dużym skrócie jej zwolennicy twierdzili, że Bóg Starego Testamentu i Bóg Ojciec głoszony przez Jezusa to dwaj różni bogowie. Ten stary Bóg stworzył „nieudany” świat. Teraz trzeba stworzyć nowy świat. Takie założenie zaowocowało pogardą wobec ciała i stworzenia. Z jednej strony fałszywa asceza, traktująca ciało jak brudny worek robactwa. Z drugiej, rozwiązłość, która w ciele widzi przedmiot do użycia.
Dzisiaj także możemy spotkać się z dwuznacznym stosunkiem do ciała. W pewnej reklamie można usłyszeć, że to nie człowiek potrzebuje miłości, lecz moja skóra, a ta miłość to najnowszy krem nawilżający. W innej zachęca się do kupna samochodu, odwolując się do seksu i pożądliwości. Ciało umieszcza się na piedestale, ale w sposób instrumentalny, jako wabik.
Z drugiej strony niektórzy ludzie żyją tak, jakby nie mieli ciała. Próbują siebie oszukać. Pracują, harują, wiecznie nie mają czasu dla siebie i innych. I zawsze znajdzie się jakaś wymówka. A kiedy ciało domaga się wytchnienia, nie dopuszczają do siebie zmęczenia, lecz faszerują je rozmaitymi używkami, żeby wyciągnąć z niego, co się jeszcze da. Człowiek chciałby zostać aniołem, duchowym „stachanowcem”. Niestety, wówczas odpoczynek nie jest prawdziwym odpoczynkiem, lecz usiłowaniem sztucznego zapełnienia pustki, spowodowanej oderwaniem się od pracy, ucieczką od samego siebie, od swego ciała.
Kiedyś wstrząsnął mną średniowieczny fresk w kościele w Mistail, w Niemczech. Przedstawia on tzw. „Chrystusa świątecznego”, okrytego przepaską na biodrach tak jak przy biczowaniu. Jednakże nie dosięgają Go razy biczów. Uciskają Go różnorodne narzędzia pracy pochodzące z rzemiosła i rolnictwa: pług, brona, motyka, gwoździe, piły itd. Jezus stoi bosymi nogami na ostrzu kosy. Chrystus cierpi, ponieważ człowiek nie potrafi odpoczywać w niedzielę i nie tylko. I wcale nie chodzi tutaj o to, żeby nie pracować w niedzielę, bo tak trzeba i koniec. Niemożność twórczego spędzania czasu wolnego wypływa tak naprawdę z braku życia duchowego, ale też z przekonania, że nad wszystkim musimy mieć ciągłą kontrolę, że to od nas wszystko zależy, że możemy do woli przekraczać nasze granice.
Często w godzinach wolnego czasu mogą nagle wypłynąć na wierzch rozmaite wspomnienia, emocje, lęki, nieufność, czy inne sprawy, o których nie chcemy myśleć. Zamiast spodziewanej radości i ulgi może pojawić się przytłoczenie i niepokój. Wbrew pozorom to bardzo dobry i zbawienny znak. Ważne jest by tego doświadczenia nie omijać i przyjąć je jako prawdziwie nasze. Rzeczywisty odpoczynek nie jest możliwy bez etapu „przecierpienia” samego siebie. Z tą otwartą raną musimy się zmierzyć i powierzyć ją Bogu, bez udawania i upiększania. Wtedy dopiero odzyskamy pokój. Prorok Izajasz mówi, „Kto wierzy, ten nie będzie musiał przed niczym uciekać” (Iz 28, 16).
Drugi rodzaj pustyni to czas próby. Na ogół nie jest to rzecz przyjemna, ale także dla naszego dobra. Takie doświadczenie spada na nas niespodziewanie. różne formy bezradności, poczucie klęski po sporym nakładzie pracy, zmęczenie, zawód miłosny, niezdany egzamin, osamotnienie, frustracja, rozłąka z kimś bliskim. Taka pustynia ma wyraźniej uzmysłowić nam naszą tożsamość, żebyśmy się nie chwiali na wszystkie strony. Takie doświadczenia bardzo mocno relatywizują wszystko, na czym dotąd opierało się nasze życie i mogą otworzyć na jego prawdziwy fundament. W godzinie próby rozpada się to, co było sztucznym oparciem. Rzadko można znaleźć kogoś, kto mógłby uciszyć niepokój, wewnętrzny chaos. Ale jeśli człowiek nie ucieka przed taką pustynią, może dotrzeć do głębszych pokładów w sobie, przekraczając własną powierzchowność, uwikłanie w różne uzależnienia, w usprawiedliwianie samego siebie. W tym czasie mogą nas wspomóc inni ludzie, o czym winniśmy pamiętać, ale ostatecznie pomoc przyjdzie od Pana. Moc do przetrwania próby znajdziemy, jak Jezus, w Słowie Bożym, jeśli potraktujemy je na serio.
Musimy zdawać sobie sprawę, że podczas próby wystawieni jesteśmy na szczególne pokusy. W sytuacji braku i niepewności jesteśmy bardziej podatni na łatwiejsze rozwiązania. Gotowi jesteśmy wziąć ewangeliczny kamień za chleb. Wszystko jedno co to będzie: seks, alkohol, internet, duże emocje, nawet wieszanie się komuś na szyi. I chociaż nas to nie nasyci, pragniemy czymś zaspokoić nasz głód. Ale, niestety, nie da się go zaspokoić byle czym. Właśnie wtedy uwidacznia się, że jesteśmy ludźmi spragnionymi i tęskniącymi. Zaspokaja nas słowo ludzkie, a najpełniej Boże, gdyż w ostateczności nic na tym świecie nie jest w stanie nas zaspokoić. I na tym polega nasza wielkość i dramat zarazem.
Druga pokusa to instrumentalne traktowanie Boga i drugiego człowieka. Jak nas coś zaboli, wydaje nam się, że wszyscy powinni być natychmiast do naszej dyspozycji. „Jeśli jesteś Bogiem, to powinieneś mi pomóc i to już”. Taka ideologia pojawia się także w „pobożnej” formie w wielu sektach, które traktują Boga jak przedmiot. „Przyjmij Jezusa za swego Pana, a On rozwiąże na poczekaniu wszystkie Twoje problemy: załatwi Ci pracę, dobre studia, uleczy Cię itd. Nic bardziej fałszywego. Bóg nie jest automatem do kawy, który po wrzuceniu pieniążka, spełnia wszystkie nasze życzenia.
Pustynia, właśnie dlatego że wytrąca nas z poczucia samowystarczalności, ukazuje nam, co to znaczy być człowiekiem, pozwala głębiej zrozumieć swoje miejsce i zadanie w świecie. Dzięki pustyni, która nieraz nas szokuje i napawa lękiem, Bóg skuteczniej może „przedrzeć” się do samego centrum naszej osoby, abyśmy nie zapominali, kto w rzeczywistości jest Panem naszego życia. Prośmy o to, abyśmy nie bali się pustyni, tej z wyboru i tej, która nas zaskakuje.
Dariusz Piórkowski SJ