Da Costa Portia Obnażona


0x01 graphic

PORTIA DA COSTA

OBNAŻONA

Pamięci ukochanego kociego przyjaciela, Muldera, którego bardzo mi brak.

Rozdział 1

- Uwaga! Ptaszek leci!

Vicki aż podskoczyła. Przyłapano ją na gorącym uczynku, właśnie chciała sięgnąć po czytnik. Serce załomotało jej tak, że chyba połowa krwi napłynęła jej do twarzy. Mocno się zarumieniła.

Dlaczego, no dlaczego nieśmiały paparazzo zatrudniony w firmie F. W. Shanley, a zarazem jej osobisty wróg, postanowił akurat teraz robić zdjęcia z ukrycia? Wybiegła z ważnego spotkania i szła przez biuro objuczona torbą na ramię, teczką i gazetami. A ten diabeł zjawił się akurat wtedy, kiedy jej ukocha­ny czytnik wypadł z zewnętrznej kieszeni torby na wykładzinę. Wyrósł jak spod ziemi, kiedy się schyliła po czytnik, pokazując całej okazałości pośladki w ob­cisłej szarej spódniczce.

Równie dobrze mogłam napisać sobie na tyłku: Spójrz na mnie!

Złapała czytnik i podniosła się. Wyprostowała ramiona i rozejrzała się z wdziękiem. Na jej twarzy malowały się całkowity spokój i odrobina chłodnej wzgardy. Gdyby nie rumieniec, byłaby w tej roli cał­kowicie przekonująca.

- Niech pan, z łaski swojej, skasuje to zdjęcie. Na pewno się nie przyda do broszury. Nie sądzę, żeby szef firmy i zarząd byli zainteresowani moim... sie­dzeniem.

Och, ten podły, arogancki, drwiący wyraz twa­rzy! Ach! Ten grymas! Porozumiewawczy, diabelski grymas. Cholera, i te oczy. Dziwne, świdrujące oczy. Co to za kolor? Jakby się patrzyło w ogień przez bu­telkę brandy. Tym oczom nie uszedłby żaden szcze­gół. Zobaczył nie tylko jej pupę, ale też to, co trzy­mała w ręce. Rozbawiony błysk zza szkieł okularów w eleganckich metalowych oprawkach mówił jej, że on na pewno wie, co ma na czytniku i po co.

- Och, nie wiem. Może zarządowi się spodoba? Założę się, że F. W. Shanleyowi też.

Red Webster miał głęboki, ochrypły głos. Zawsze się wydawało, że za chwilę wybuchnie śmiechem. Śmiał się zresztą za każdym razem, kiedy z nią roz­mawiał. Opuścił duży bajerancki aparat. Zakołysał się na pasku. Nagle, w okamgnieniu, wyjął jej z ręki czytnik. Trzymała tyle innych rzeczy, że nie mogła go powstrzymać.

- Też mam. Świetne, co? Co pani czyta?

Nie!

Zanim zdołała go powstrzymać, wcisnął przycisk i ujrzał jej sekret.

Red Webster podniósł ciemne brwi, a jego oczy rozbłysły. Gwizdnął.

- Wspaniała! Jedna z moich ulubionych. - Prze­rwał. Kliknął w następną stronę i oblizał dolną war­gę, jakby się delektował smakiem jej upokorzenia.

- Mogłem się domyślić, że jest pani dziewczyną z Historii O.

- Oddawaj! - rzuciła, tracąc panowanie nad sobą, chociaż starała się zachować spokój.

W biurze nie było ścianek działowych, więc inni pracownicy przyglądali się tej scence, zadowoleni, że przez chwilę mogą odpocząć od ślęczenia nad polisa­mi ubezpieczeniowymi i klauzulami. Vicky sięgnęła po czytnik, a torba niebezpiecznie rozhuśtała się na jej ramieniu. Nie udało jej się jednak odebrać mu swojej własności. Irytujący Red Webster zgrabnie usunął się na bok, jakby tańczył tango, i uniknął spotkania z nią.

- Musi pani grzecznie poprosić - odpowiedział. Kiedy przewijał kolejne strony, przelatywał je wzro­kiem, na jego brodatej twarzy malowała się czysta radość. Oczy błyszczały mu z ciekawości.

- A może pani uklęknie i będzie błagać? Sądząc po wyborze lektur, mogłoby się to pani spodobać.

Vicki wzięła oddech, żeby się uspokoić.

- Proszę się nie wygłupiać - powiedziała tak lek­ko, jak tylko umiała, zmuszając się do beztroskiego uśmieszku. Nie da mu się wytrącić z równowagi.

Ale ton głosu ją zdradzał. Już wcześniej miał w oczach blask, ale teraz - patrzył na nią wręcz pło­miennie. Nie mogła się pod tym spojrzeniem ruszyć. Poczuła krople potu na linii włosów. I gdzie indziej też. Poczuła, że rośnie między nimi napięcie. Przy­glądało im się coraz więcej zaciekawionych twarzy.

Nie musiało minąć dużo czasu, żeby wszyscy wiedzieli, że Vicki i fotograf, który odwiedza firmę, nie dogadują się. Wszyscy jakby liczyli na awanturę. Tacy ludzie jak pracownicy firmy Wickham-Drake uwielbiają takie konfrontacje. Nawet najdrobniejsza sprzeczka zakłóca przecież monotonię biurowego ży­cia, godziny spędzane przed komputerem, stukanie raportów i niekończące się telefony.

- Wcale się nie wygłupiam. Przecież nie czytała­by pani Historii O, gdyby pani nie interesowała.

Ożeż ty! Wracaj do swojej piekielnej nory albo w ogóle sobie idź!

Mówił cicho, ale nie miała wątpliwości, że pewien ciemnowłosy, wysoki mężczyzna wszystko słyszał.

- Czytuję rozmaite książki, a ta była akurat w wy­jątkowo atrakcyjnej cenie. - Tak bardzo starała się wyglądać na spokojną, że skóra na jej twarzy napię­ła się, jakby zostawiła na niej zbyt długo maseczkę. Kiedy znów wyciągnęła rękę po czytnik, oddal jej. Czubki ich palców zetknęły się na ułamek sekundy i wydawało się, że pod wpływem tego dotyku prze­szedł ją prąd.

Stłumiła westchnienie i szybko wsunęła czytnik i gazetę do torby. Trzymała i torebkę, i teczkę z przo­du, jak tarczę, w obronnym geście.

Nie mogła się jednak ochronić przed własną wyobraźnią. Jakby dotyk Reda Webstera uruchomił w niej pokaz slajdów. Na ekranie umysłu widziała obrazy - siebie i tego perwersyjnego mężczyznę. Klę­czała przed nim, a on nad nią górował, niesamowicie wysoki i silny. Całowała go w rękę i poniżała się coraz bardziej. Przycisnęła usta do jego wypolerowanego buta dojazdy konnej.

Chociaż niedorzeczny obraz szybko zniknął, poczuła pulsowanie między nogami - była gorąca i spragniona.

- Nie!

- Wszystko w porządku?

Jego znajomy niski głos brzmiał zaczepnie, ale jednocześnie słychać w nim było troskę - jakby się zmartwił, że nagle się wyłączyła, jakby pod maską flirciarza krył się sympatyczny facet. Kiedy wróci­ła do rzeczywistości, Red Webster gapił się na nią, a w jego oczach tańczyły podstępne, niemal nieziem­skie światła. Znowu miała wrażenie, że wie, o czym marzy, że umie czytać w jej myślach.

- W jak najlepszym, dziękuję. - Spojrzała na nie­go jeszcze raz. - Skasował pan już to zdjęcie?

Wzruszył tylko tymi swoimi masywnymi ramio­nami w czarnym swetrze i posłał jej szeroki, pełen uwielbienia uśmiech. Najwyraźniej rozkoszował się jej źle skrywaną niechęcią.

Na miłość boską, opanuj się - pomyślała, za­niepokojona tym, że takie wrażenie robią na niej te równe białe zęby i zmysłowe usta obramowane schludną, ciemną, piracką brodą. Nawet teraz, kiedy udawał sympatię, czuła, że ten facet to prowokator i że rzuca jej wyzwane.

Daruj sobie, nie jesteś w moim typie. Daj mi spokój.

Jeszcze bardziej się podnieciła, kiedy Red zaczął zręcznie wybierać polecenia w aparacie. Miał duże, ale eleganckie ręce i prawie nie patrzył na to, co ro­bił. Umiał obsługiwać aparat, nie patrząc.

Co jeszcze przychodzi tak łatwo tym mocnym, zwinnym palcom?

To, co sobie wyobraziła, sprawiło, że wpadła w panikę. Musiała natychmiast uciekać przed Redem Websterem. Albo zmusić do ucieczki jego. Ale kiedy wyciągnął aparat i pokazał jej ostatnie zdjęcia na błyszczącym ekranie, podeszła bliżej.

Były to zwykłe zdjęcia sali, w której się właśnie znajdowali. Zdjęcia jak wiele innych. Ujęcia szczegó­łów architektonicznych, ukrytych uroków pięknych starych budynków, przypominające, do czego służyły, zanim urządzono w nich biura. Zdjęcia kolegów pra­cujących przy biurkach, rozmawiających, piszących na komputerach. Wyglądali może na trochę znużo­nych monotonią swojego zajęcia, ale raczej na zado­wolonych. Tak jak ona, zazwyczaj, kiedy akurat nie musiała odpierać zalotów tego dużego, seksownego i najwyraźniej złośliwego faceta, któremu widocznie wpadła w oko.

- W porządku. - Kiwnęła głową, w nadziei, że to go zniechęci. Chciała wrócić na swoje miejsce - pójść do swojego boksu na końcu sali* którego po­siadanie było jedną z korzyści ze stanowiska szefa zespołu. Ale Red Webster nie ruszył się z miejsca. Podniósł aparat, ustawił coś i zrobił całą serię zdjęć biura.

Poczuła, że powinna coś powiedzieć, chociaż wiedziała, że to tylko przeciągnie sprawę.

- Po co panu tyle zdjęć? Ile materiałów potrzeba, żeby zilustrować zwyczajny krótki raport? Chyba nie sądzi pan, że Shanley zamierza sprzedać firmę. Led­wie ją kupił, prawda?

Co Webster wiedział o F. W. Shanleyu III, no­wym właścicielu Wickham-Drake, firmy ubezpie­czeniowej, w której pracowała? W końcu musiał się spotkać z tą szychą, kiedy szef zlecił mu zrobienie zdjęć.

- A może zamierza nas przenieść do betonowo- -szklanego biurowca, a ten budynek przerobić na pałac do własnego użytku?

Coś mignęło w błyszczących, ciemnych oczach, które tak ją dręczyły.

Ten drań coś wie!

Ale odpowiedział obojętnym tonem:

- Nie mam pojęcia. Ja tu tylko robię zdjęcia ludzi, budynku i elementów dekoracyjnych na potrzeby ra­portu. F. W. lubi po zakupie nowego przedsiębiorstwa pokazywać globalnemu zarządowi bogato ilustrowa­ne materiały, na wypadek gdyby nie umieli czytać.

Puścił oko zza okularów, jakby chciał powiedzieć, że podziela jej poglądy na temat niepodzielnej wła­dzy cesarzy biznesu.

- Gdyby pan nie stał w jednym miejscu i robił też zdjęcia gdzie indziej, miałby pan bogatszy materiał. I nie przeszkadzałby pan tym, którzy mają ważniej­sze zadania.

O, nie! Po co ja to powiedziałam? A niech to!

- Ważniejsze? - Zmrużył oczy. Teraz wyraz jego twarzy na pewno nie był obojętny. Napięty, niejedno­znaczny, wyzywający. Jakby pytał o coś na poziomie niewerbalnym. Może nawet podświadomym? Z prze­rażeniem zauważyła, że jej ciało samo go zrozumiało i odpowiedziało.

Nie! - krzyknęła w duchu, bo poczuła się pobu­dzona. Sutki jej zdrętwiały pod koronkowym stani­kiem, a cipka szykowała się na przyjęcie kutasa Reda Webstera. Na pewno pokaźnego kutasa. Wiedziała, że ma dużego, bo uległa pokusie i przyjrzała mu się, kiedy rozmawiał z kimś przy wejściu do któregoś z boksów. Miał tak obcisłe czarne dżinsy, że nie mu­siała sobie za dużo wyobrażać.

Nie, nie, nie rób tego!

Ale oczy nie słuchały rozumu i powędrowały w dół, po jego dżinsach, w stronę krocza.

Wyglądało to solidnie i obiecująco. Dobry Boże, może nawet ma erekcję? W ułamku sekundy, kiedy czekała, aż wygłosi kolejny prowokujący tekst, znów zobaczyła obrazy. Oto klęczy przed nim i czeka, aż pozwoli jej wyjąć ogromnego penisa z rozporka i z szacunkiem włożyć do ust.

- Tak, ważne - odrzekła krótko, dokonując cu­dów samokontroli i odpędzając szokujące obrazy. - Wszyscy są zobowiązani do ciężkiej pracy na rzecz zespołów i oddziałów, i ogarniętego manią kontrolo­wania wszystkiego niewidzialnego właściciela. Mamy nowego szefa, ale jedno się nie zmieniło: nadal cięż­ko pracujemy.

Red Webster przez chwilę nie odpowiadał. Patrzył na nią tylko nieruchomymi, pięknymi oczami scho­wanymi za okularami. Patrzył obojętnie i stał tak, jak­by był całkiem zrelaksowany, ale Vicki była pewna, że w środku się śmieje. Bo jakoś, w niewyjaśniony spo­sób, widzi wszystko, co ona sobie wyobraża.

Wzruszył ramionami i jego szeroka klatka pier­siowa uniosła się pod eleganckim bawełnianym golfem. To jeszcze podkreśliło pełną uroku siłę jego ciała.

- No cóż, jeśli uważasz, że przerzucanie papier­ków po to, żeby jakiś nieprzyzwoicie bogaty, kom­pletnie nieznany ci człowiek był jeszcze bogatszy, to zajęcie ważne...

Teraz to on się wyśmiewał. Rozwścieczyło ją to. Co on ma do bogatego szefa? Sam nie wygląda na biedaka. Te jego czarne ubrania nie są ani nowe, ani eleganckie, ale z pewnością drogie. Podobnie jak udająca niedbałą starannie dopracowana fryzura. Nie znała się na aparatach, ale wiedziała, że ten, który wisi na jego szyi, jest bardzo ekskluzywny i naj­nowocześniejszy.

- Ten cały F. W. jest tak samo pańskim szefem, jak moim.

- Jak mogłem zapomnieć ?

Nagle na jej niechcianych fantazjach erotycz­nych położył się cień niepokoju. Przecież wszystkie stanowiska, także jej, są zagrożone. Nowy szef jest znany z tego, że w nowo nabytych firmach robi rady­kalne przetasowania kadrowe. Musiała przyznać, że słynie też z tego, że daje lepsze ubezpieczenia eme­rytalne i medyczne niż wielu innych pracodawców w tych trudnych czasach. I z hojnych odpraw i pro­gramu pomocy dla zwalnianych pracowników, zanim znajdą nowe posady.

Dobrotliwy despota jest lepszy niż zachłanna hie­na, musiała to przyznać.

- Nie przejmuj się - mruknął Red i oparł się o biurko, nie przejmując się tym, że drogocenny apa­rat buja mu się na szyi. W zamyśleniu głaskał się po brodzie. - Nasz wspaniały szef widzi wszystko, słyszy wszystko i wie wszystko. Nigdy by nie pozwolił, żeby taka piękna kobieta wymknęła się z jego szponów. Zwłaszcza kobieta o tak wyrafinowanym guście.

Kiwnął głową w stronę teczki, w której schowała czytnik.

- Proszę się nie martwić o stanowisko. Na pewno go pan nie straci.

Miała wrażenie, że to, że miałaby zostać w Wickham-Drake, w jakimś sensie go rozczarowało. Potem jakby zmienił zdanie i powoli pogładził się po szczę­ce. Jakie by to było uczucie, gdyby potarł miękką, czarną brodą jej skórę? Zwłaszcza po wewnętrznej stronie ud? Gdyby wtulił tę przystojną twarz między jej nogi?

- Oczywiście, jeśli tylko pani chce.

Usłyszała jego głos i otrząsnęła się. Co jej się sta­ło? Ten drań zrobił z niej szurniętą nimfomankę.

- Moje plany zawodowe to nie pańska sprawa. Proszę przejść i skierować obiektyw w inną stronę, bo ja idę do biura. Obowiązki czekają.

Przez chwilę myślała, że ją zignoruje i zostanie przy biurku, zagradzając jej drogę długimi nogami i śledząc każdy jej ruch. Ale droczył się z nią tylko chwilę, a potem się wyprostował.

- Jak sobie życzysz. - Kiedy już odchodził, spoj­rzał na nią przez ramię. - Właśnie, miałaś mi mówić Red, nie zapominaj o tym! Do zobaczenia.

Ostatnie słowa rzucił obojętnym tonem. Ale ona, zamiast usiąść za biurkiem, stała i patrzyła, jak jego wysoka sylwetka się oddala. Ciągle słyszała osobliwe brzmienie jego głosu. Zdawało się przenikać jej ciało i podniecająco pieścić pachwiny.

Nie zapominaj - powiedział to tak, jakby to był rozkaz, chociaż przybrał łagodny ton. W głębi du­szy ta kobieta, która przeczytała Historię O i która wbrew sobie wracała do świata powieści i opowiadań BDSM, zaczęła sobie wyobrażać, że jej wróg byłby idealnym dominującym partnerem.

Frederick Webster Shanley III, którego przyja­ciele i krewni nazywali Red - imienia tego używał również jako pseudonimu wśród nieznajomych - powoli i spokojnie szedł do boksu działu PR w fir­mie Wickham-Drake. Podszedł do biurka, usiadł, ostrożnie odłożył ulubiony aparat, zamknął oczy i uśmiechnął się.

Tak naprawdę wcale nie był spokojny.

Dobry Boże, jaka ona cudowna!

Bez słowa, z uśmiechem położył ręce płasko na biurku i przyglądał się swoim palcom, jakby to było jakieś ćwiczenie. Musiał się uspokoić, żeby nie za­cząć jęczeć i nie złapać się za krocze. Miał tak bo­leśnie sztywny członek. Naprawdę nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak bardzo pragnął kobiety. Kiedy chciał z którąś robić tyle cudownych i potwornie pięknych rzeczy.

Kiedy na jej czytniku zobaczył Historię O, chciał krzyczeć z radości. Dziękował swojej szczęśliwej gwieździe, że był tak niedbale zapakowany i że wy­padł. Podchodził do Vicki Renard tyle razy, ile tylko mógł podczas tych krótkich przeszpiegów - tak lubił nazywać swoje wypady do firm incognito. Za każdym razem coś w głębi serca mówiło mu, że to wyjątko­wa kobieta. Intuicja podpowiedziała mu, że odbiera na tych samych seksualnych falach - świadomie czy nie. Kiedy czytnik potwierdził te przypuszczenia, z radości krew uderzyła mu do głowy.

Gdyby miał szczęście, mogłaby być yin jego yang, księżycem jego słońca, poddaną jego dominacji. Wyczuwał jej potrzeby. Jej klasyczna owalna twarz, ciemnoblond włosy i duże błyszczące oczy nie dawa­ły mu spokoju.

Kiedy robił zdjęcia do fikcyjnego raportu, czuł, że nie może się skoncentrować na badaniu i ocenie tej dość dobrze prosperującej firmy ubezpieczenio­wej, którą dodał do swojego sporego imperium. Wie­dział, że powinien opracować zmiany w zarządzaniu i pomyśleć nad nowymi inicjatywami. Na przykład nad tym, żeby utalentowane i zdolne kobiety, takie jak Vicki Renard, dostały awans, na który zasługują. Żeby nie blokowało ich prehistoryczne męskie kolesiostwo, nadal królujące w konserwatywnym świecie biznesu.

Ale zamiast z wrodzonym pragmatyzmem ob­serwować nowych pracowników, przez większość czasu opracowywał zgoła inne strategie. Rozmyślał na przykład o tym, jaki jest najlepszy sposób na za­znajomienie kobiety, która zapewne nie ma żadnego doświadczenia w kwestii seksualnej uległości i do­minacji, z całym wachlarzem słodkich przyjemności i mrocznych praktyk.

Ale ona już wie, o co chodzi... już wie... To poło­wa sukcesu.

Może wcale nie będzie musiał jej zaznajamiać? Może jest chętna i gotowa się podporządkować? Może ostra wymiana zdań i drobne biurowe sprzecz­ki mają mu pokazać, że jest twarda.

Tym lepiej.

Przyjemność z praktyk BDSM jest jeszcze więk­sza, kiedy uległość okazuje silna kobieta. Może to irracjonalne, ale kiedy partnerka poddaje się tylko chwilowo, doznania są jeszcze słodsze i jeszcze cu­downiejsze.

Kiedy żywa wyobraźnia podsunęła mu obraz Vicki z czytnikiem w łóżku, wbił palce w leżącą na biurku bibułę.

Oto i ona. Odrzuciła kołdrę i leży w cienkim jedwabnym szlafroku, głęboko rozciętym, pokazu­jącym cudowne ciało i rozrzucone nogi. Wzdycha, rozchyla pełne usta. Jedną ręką trzyma czytnik, drugą mocno wciska między uda. Białe, zadbane palce zaciekle pracują wśród ślicznych jasnobrązowych kędziorków.

Znów przyjrzał się swoim dłoniom i wyobra­ził sobie, co mógłby zrobić z taką kobietą jak Vicki. Zwłaszcza gdyby się masturbowała bez jego zgody. Badawczo przyjrzał się swoim paznokciom. Lubił je utrzymywać w idealnym stanie. Podczas zabawy w zadawanie bólu i dostarczanie przyjemności dłonie są ważne. Są najważniejszym narzędziem. Gapił się na krótkie paznokcie i wyobrażał sobie, jak przeciąga nimi lekko, a może całkiem mocno, po pośladkach Vicki, zaczerwienionych od klapsów, które jej właś­nie wymierzył.

Jak by to było przełożyć ją przez kolano? Ma cudowne proporcje. Nie jest ani chuda, ani gruba. Zaokrąglona i jędrna - widać, że o siebie dba. Pra­wie czuł, jak by się zwijała na jego kolanach, ociera­jąc się o jego kutasa, a on by ją na przemian pieścił i uderzał. Ponieważ to ją podnieca, byłaby już roz­grzana, a spomiędzy jej nóg sączyłaby się jedwabista maź. Plamiłaby mu dżinsy. Mogłaby nawet mieć or­gazm, gdyby jej wymierzał klapsy z odpowiednią siłą i precyzją. Wyobrażał sobie, że daje jej klapsa prosto w odbyt i że słyszy jej krzyk - z rozkoszy i bólu.

Co się, do cholery, ze mną dzieje?

Ściągnął niepotrzebne mu w zasadzie okulary i spojrzał w sufit, niemal zaszokowany siłą swojej reakcji. W końcu wszystko to tylko sobie wyobraził. Członek miał tak niesamowicie twardy, że głupio by mu było nawet wstać, nie mówiąc o przejściu do łazienki, gdzie mógłby się oddać masturbacji.

Nie, musi to zwalczyć. Zrobić więcej ćwiczeń umysłowych. Oczyścić się przez medytację. Może nawet zadzwonić po kryjomu do asystentki, spraw­dzić, czy nie trzeba natychmiast czymś się zająć, podjąć jakiejś decyzji. Może kiedy się tym zajmie, da radę wyjść i sobie ulżyć. Wziął głęboki wdech i roz­począł tajny, niewidzialny rytuał.

Koncentracja i dystansowanie się zwykle przy­chodziły mu łatwo, ale nie tym razem. Medytacja nie działała. Jego myśli wypełniała Vicki, kobieta, która zrobiła na nim wrażenie nieporównywalne prawie - nie, zupełnie - z nikim i z niczym.

Jeśli czegoś z tym nie zrobię, oszaleję!

Zaczął się więc zastanawiać, jak rozwiązać nowy problem: jak zbliżyć się do Vicki Renard tak, żeby się nie zorientowała, jak to się stało i kto to zaaranżował.

Po chwili uśmiechnął się i sięgnął po BlackBerry. Wpadł na genialny pomysł.

Rozdział 2

Podczas przerwy na lunch Vicki z całej siły pedało­wała na rowerze stacjonarnym w siłowni, którą urzą­dzono w podziemiach, w dawnym magazynie. Kropla potu kapnęła jej z brwi. Dostała lekkiej zadyszki. Chociaż bardzo się starała, ćwiczenia nie pomagały. Klaustrofobiczna atmosfera pokoju bez okien źle na nią działała, ale to nie klimat piwnicznego pomiesz­czenia był powodem jej zdenerwowania.

Dlaczego nie mogę przestać myśleć o tym facecie?

Spojrzała na koleżankę - szefową innego ze­społu - Lisę, która z rzadka przyciskała pedały na rowerze obok. I z przerażeniem pomyślała, że wy­gląda na to, że ta kobieta coś do niej mówi, praw­dopodobnie od dłuższej chwili. A nie dotarło do niej ani jedno słowo.

- To Red Webster, prawda? Widziałam, że mia­łaś z nim krótkie spięcie - powiedziała Lisa wesoło, schodząc z roweru i przestając nawet udawać, że ćwiczy. - A teraz już trzeci raz pytam, co sądzisz o notatce na temat loterii, a ty nie masz pojęcia, o czym mówię. Powinnaś się z nim porządnie pokłó­cić. Potem byłby spokój.

Vicki na śmierć zapomniała o loterii. Odebrała maila z wiadomością tuż przed wyjściem na siłownię. Przeleciała go wzrokiem i od razu o nim zapomniała. Obraźliwy podstęp. Shanley próbuje przekupić no­wych pracowników!

- Przepraszam, Lisa, po prostu mam kilka spraw na głowie. I wcale nie chodzi o tego drania!

Kłamczucha! Kłamczucha!

- Zapomniałam o loterii. Dla mnie to idiotyczny pomysł. Nie jesteśmy dziećmi, które dostaną pre­zent i już będą zadowolone. To pewnie taki chwyt PR-owski, zanim zaczną się zwolnienia. Wolała­bym, żeby już wysłał cholerne wymówienia i z tym skończył.

Lisie opadła szczęka, a Vicki pożałowała, że za­chowała się tak obcesowo. Wystarczy, że jeden facet miesza jej w głowę. Niepotrzebny jej jeszcze nowy tajemniczy pracodawca. Tymczasem kolejny wku­rzający egoista nie daje jej żyć, chociaż F. W. Shanley pewnie nawet nie wie o jej istnieniu. Jest tylko zasobem firmy, kupionym wraz z Wickham-Drake, z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Jego pewnie bardziej interesuje sam budynek i wartość sprzętu niż jakaś anonimowa kobieta na niższym średnim szczeblu menedżerskim.

Swoją drogą, czy nie fantazjowała również o Shanleyu, podobnie jak o tej kreaturze, Redzie Websterze?

Światowy, bogaty mężczyzna byłby pierwszo­rzędnym kandydatem na dominującego partnera. Niewątpliwie. Rządzi na wszystkich polach, więc dlaczego nie w łóżku? Z tego co wiedziała, był dość młody - nie jakiś tam stary dinozaur z wysokim ci­śnieniem czy słabym serduchem.

- Dlaczego mieliby cię zwolnić, Vicki? Jesteś waż­nym pracownikiem, jedną z najważniejszych osób na naszym piętrze. Kierownictwo zawsze było z ciebie zadowolone. Nie martwiłabym się na twoim miej­scu. - Bystre oczy Lisy zwęziły się. - Zresztą znam cię. Chodzi o Reda Webstera? To o nim rozmyślasz, prawda? Możesz się zwierzyć cioci Lisie z każdego, najbrzydszego nawet sekretu.

Vicki otworzyła usta, żeby powiedzieć, że w jej życiu ostatnio nie było miejsca na facetów. I wtedy otworzyły się drzwi i jakby przez wrota piekieł z dy­miącego siarką Hadesu do siłowni wkroczył Red Webster ze sportową torbą w ręku.

Ja pierdolę!

Lisa zachichotała. Red Webster się zaśmiał, a Vicki zaczęła marzyć, żeby ziemia się pod nią roz­stąpiła. Albo żeby chociaż mogła cofnąć to przekleń­stwo, które wypowiedziała bezgłośnie. Jej osobisty diabeł najwyraźniej miał także diabelskie oczy i cho­ciaż był kilka metrów dalej, bezbłędnie z ruchu jej warg odczytał, co powiedziała.

- Podoba ci się, prawda? Nie próbuj zaprzeczać - szepnęła Lisa, nachylając się do niej.

Vicki próbowała pedałować szybciej i całkiem zlekceważyć wysokiego typa, który właśnie kładł swoje rzeczy pod ścianą i pstrykał tym cholernym nieodłącznym aparatem. Najwyraźniej łączył pracę z przyjemnością, bo ubrany był w luźne szorty, a nie w dżinsy, i w ciemną, opinającą jego muskularną klatkę piersiową koszulkę. Po raz pierwszy zobaczyła go bez swetra czy marynarki. Chociaż tego nie chcia­ła, poczuła, że jest zdumiona i pełna podziwu.

Może i był diabelskim nasieniem, ale ciało miał boskie.

Podchodził coraz bliżej i ciągle pstrykał i pstrykał.

Pedałowała coraz szybciej, chociaż groziła jej już hiperwentylacja. Była świadoma, jak skąpą ma ko­szulkę i jak krótkie szorty. Była spocona, więc strój przylegał jeszcze mocniej. Może jeśli będzie jechać tak szybko i cały czas się ruszać, Red Webster nie przyjrzy się jej strefom erogennym?

- Dzień dobry paniom. Jak tam? - powiedział serdecznym tonem jej wróg, z aparatem gotowym do strzału. Stał zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od niej. - Czy mógłbym zrobić kilka zdjęć, jak ćwi­czycie?

Zamilkł, a jego piękne, obramowane brodą usta dziwnie się wykrzywiły.

- Zapewniam, nie będzie to nic nieprzyzwoitego. Zdjęcia tych wnętrz będą się lepiej prezentować, je­śli szef zobaczy, jak są używane.

Przechylił kędzierzawą głowę. Vicki przeszedł dreszcz, chociaż było jej gorąco. Poczuła, że ten le­dwie widoczny gest jest niebezpieczny. Wyglądał jak drapieżnik lustrujący ofiarę.

- Nie chcielibyśmy przecież, żeby szef uznał, że te pomieszczenia stoją niewykorzystane - mówił dalej jej prześladowca. - Może przecież zamknąć siłow­nię i urządzić tu biura.

- Proszę bardzo - powiedziała najzwyklejszym tonem, na jaki było ją stać. - W najmniejszym stop­niu mi to nie przeszkadza.

Było to jawne kłamstwo. Żeby ukryć, że rumieniec na jej twarzy nie ma nic wspólnego z ćwiczeniami, zeskoczyła z roweru i podeszła do ławki pod sztangą. Lisa poszła za nią. Kiedy Vicki położyła się na ławce, Lisa stanęła obok.

Vicki zaczęła wyciskać, a Lisa stanęła tak, żeby Red Webster nie widział ich twarzy.

- A ty się podobasz jemu - szepnęła Lisa, pochy­lając się do niej z nieukrywaną radością. - Bardzo, bardzo mu się podobasz.

- Szkoda, bo nie jest w moim typie - wydyszała Vicki. Ledwie dawała sobie radę ze sztangą, która zwykle nie była dla niej żadnym wyzwaniem.

- Nie bądź głupia. Facet jest boski. Uwielbiam takich potarganych, brodatych, artystycznych gości. Taki jest męski! - Lisa pochyliła się niżej. - Chętnie bym jego wygrała na loterii. Robiłabym z nim, co bym tylko chciała. Może to on jest główną nagrodą? Może Shanley przysłał go tu jako bonus dla pra­cownic?

Och, Liso, mylisz się. To on by z tobą robił, co by tylko chciał.

Vicki, zaskoczona własnymi myślami, powoli odłożyła sztangę na miejsce.

Red Webster działał na nią jak płachta na byka, ile razy się pojawił. Właściwie nie wiedziała dlaczego. Miewała do czynienia z seksownymi, prowokującymi flirciarzami. Kurczę, nawet ich lubiła! Ale w nim było coś niepokojącego. Zbijał ją z tropu. Miała wrażenie, że płynie w nim prąd. Musiało chodzić o coś więcej niż instynktowna antypatia. Chodziło o coś więcej. O instynktowne przeczucie, gdzieś w głębinach podświadomości, że byłby wspaniałym Panem. Przypo­mniała sobie, jak trzymał jej czytnik w eleganckich dłoniach. Wiedziała, że zna Historię O i klimaty BDSM... z własnego doświadczenia.

- Cóż, a ja sądzę, że jest aroganckim dyletantem i celowo wkurza ludzi. Będę zadowolona, kiedy się wyniesie tam, skąd przyszedł. Mamy dość kłopotów i bez niego. Czai się i śledzi każdy nasz ruch.

Nie mogła przestać mówić. Spojrzała w jego stro­nę i nagle przyszła jej do głowy szokująca myśl.

- Przecież ten raport to może być ściema. Koleś może być szpiegiem Shanleya!

Red Webster pstrykał zdjęcia. Trzeba mu oddać sprawiedliwość - ograniczył się do ujęć z daleka. Nie zbliżał się zanadto do niej i do Lisy. Przez chwilę niemal czuła, że darzy go szacunkiem. Facet był na poziomie, czuła to. Ale to poczucie zniknęło, bo Red wycelował aparat niżej i uśmiechał się tym swoim powolnym, piekielnym uśmiechem. Wędrował spoj­rzeniem po jej ciele.

Wal się! Mam dość!

Już miała przerwać ćwiczenia i wyjść. Nagle się wzdrygnęła.

Przecież to by znaczyło, że tańczy, jak Red Web­ster jej zagra. Zrozumiałby, że na nią działa, że ją oszałamia.

Ale on już to wiedział. W tym sęk. Była niemal pewna, że te charakterystyczne błyszczące oczy zna­ją ją na wylot. Był świadom, jak na nią działa, jak bardzo by sobie życzyła, żeby zniknął z powierzchni ziemi. A jednocześnie wyczuwał, że w głębi serca pragnie mu się podporządkować.

Nawet więcej.

Chciała, żeby ją ukarał.

Wyobrażała sobie, że jest przywiązana do wypo­lerowanych drewnianych drabinek w siłowni, a Red Webster chłoszcze ją biczem w pośladki. Niemal czuła uderzenia i razy, widziała, jak jej ciało zwija się i wygina, żeby go zachęcić do zadawania jej bólu i wywoływania rozkoszy.

Usłyszała, że ktoś pstryka palcami, i wróciła do rzeczywistości. Usiadła. Unikała patrzenia w tamtą stronę. Zobaczyła, że Lisa pakuje torbę.

- Muszę zmykać. Przypomniałam sobie, że za piętnaście minut mam spotkanie. Zobaczymy się później.

Spojrzała na salę.

- Przynajmniej masz kolegę do ćwiczeń. - Puści­ła do Vicki oko i cicho wyszła. Kiwnęła jeszcze poro­zumiewawczo głową do Reda Webstera.

Wysoki ciemny mężczyzna odłożył aparat i naj­wyraźniej miał zamiar zacząć ćwiczyć. Vicki nie mogła się powstrzymać, żeby na niego ukradkiem nie patrzeć. Zdjął okulary i włożył je do torby. Kiedy przetarł oczy, odetchnęła z ulgą. Świetnie. Pewnie bez okularów nie będzie mógł jej się przyglądać.

Sekundę później straciła tę nadzieję. Jeszcze jedno spojrzenie przekonało ją, że w modnych me­talowych oprawkach na pewno nie ma szkieł korygu­jących do dali.

Gapił się na nią. Specjalnie. Z uśmiechem.

O nie!

Zacisnęła zęby. Spróbowała się odprężyć. Powin­na zebrać rzeczy, skinąć głową i wyjść? A może lepiej zostać i dokończyć ćwiczenia? W sumie miała już dość, musiała tylko ochłonąć i się rozciągnąć. Gdyby teraz uciekła, ten szatan mógłby sobie zapisać na koncie zwycięstwo. Jeden zero dla niego w nieogłoszonym turnieju silnej woli.

Odrzuciła to rozwiązanie. Zaryzykowała jeszcze jedno spojrzenie w jego stronę. Na szczęście wcale na nią nie patrzył. Skupił się na rozgrzewce i nie zwracał na nią uwagi.

Kurczę, powinnam była wyjść, powinnam była po prostu stąd wyjść.

Red Webster miał cudowne ciało. W stroju spor­towym prezentowało się jeszcze lepiej niż w mun­durku, na który składały się dżinsy, ciemny sweter i skórzana kurtka. Był duży, pod każdym względem. Wysoki - miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt - barczysty, cechowały go piękne proporcje. Miał ma­sywną klatkę piersiową, silne i pięknie umięśnione ramiona i nogi. Nie był napompowanym sterydami pakerem, ale wydawał się wcieleniem siły połączonej ze zwinnością i władzą.

Z władzą.

Znowu to słowo. Red Webster był jego ucieleś­nieniem. Kiedy o tym myślała, drżała. On jakby to usłyszał. Zamarł w długim skłonie i posłał jej spojrze­nie. Omiótł nim ją i jej sportową torbę, jakby odczytał jej zamiary. Porzucił ćwiczenia i podszedł.

- Chyba jeszcze nie wychodzisz?

Psotne ogniki zatańczyły mu w oczach. Miała wrażenie, że bez okularów widzi ją tak samo dobrze.

- Owszem. Zrobiłam wszystkie ćwiczenia.

- Nie skończyłaś treningu. Musisz się rozciągnąć, żebyś była rozluźniona tak jak przed ćwiczeniami.

Obejrzał ją od stóp do głów. Ocenił każdy centy­metr jej ciała, nie tylko stan jej mięśni.

- Nie chciałabyś, żeby podczas ważnego spotka­nia złapał cię skurcz, prawda?

A niech cię!

Te ciche słowa ją zszokowały. Dokładnie to jej się kiedyś przytrafiło, kiedy wybiegła z siłowni bez ćwi­czeń rozluźniających. Czuła się tak, jakby Red Web­ster tam był i widział, jak walczy ze skurczem łydki!

- Zamierzałam się właśnie rozciągnąć, ale mi przerwałeś.

Na miłość boską, dlaczego zachowuję się jak dzieciak? Facet robi ze mną, co chce.

Bo sama tego chcesz - powiedział jej wewnętrzny diabeł.

Czas płynął powoli. Nie mogła się ruszyć. Jakby ją unieruchomił jeden wielki skurcz mięśni.

- Pomogę ci. - Znów założył okulary. - Jestem w tym niezły.

Wykrzywił usta i ruszył w jej stronę. Wyglądał tak zmysłowo!

- Kiedyś dużo ćwiczyłem.

O matko! Na pewno! - podszepnął jej wewnętrz­ny głos. I pewnie nie miało to nic wspólnego z si­łownią.

Nagle poczuła, że musi się bronić. Wiedziała, że jeżeli zostanie, wyrazi zgodę na coś więcej niż rozcią­ganie. Ale została. Gdyby poszła, żałowałaby. Coś by straciła. Coś, czego jej umysł jeszcze nie rozumiał, ale ciało już wiedziało.

Musiała dowieść, że się go nie boi. Albo raczej że się boi, ale mimo lęku jest gotowa stawić mu czoło.

- Dobra.

C'est la vie.

Kazał jej usiąść na macie, a sam kucnął przy niej. Potem zabrał się do układania jej ciała. Seria najprostszych, ale zdumiewających ruchów. Ciągnął za ręce i nogi, wykorzystując jej opór. Dotykał jej ostrożnie, spokojnie i zdecydowanie. Chociaż targały nią sprzeczne uczucia, jej mięśnie reagowały. Roz­luźniały się słodko, prawie jakby miała orgazm.

- Przekręć się i połóż na brzuchu - poinstruował ją. - Zrobię ci masaż, żebyś się pozbyła resztek na­pięcia. Jeszcze mi się trochę opierasz.

Chciała zaprotestować, ale posłuchała go. Nie dało się inaczej. Była zahipnotyzowana dotykiem jego rąk, ogniem w jego oczach i przytłaczającą siłą jego osobowości.

Jeśli ćwiczenia rozciągające były przyjemne, to masaż przeniósł ją do raju.

Dotykał jej z tym samym profesjonalizmem. Ma­sował energicznie, ale cudownie przyjemnie. Moc­no wciskał kciuki i rozluźniał jej mięśnie. Szybko przesuwał w górę i w dół jej pleców, krótkimi ude­rzeniami.

Zsunął ręce w dół i zaczął masować pośladki i uda.

I wtedy coś się zmieniło.

Położył wielkie dłonie na jej pupie, jakby ją obej­mował. Rozcapierzył palce, jakby sprawdzał jędrność jej ciała. Nagle znowu się spięła. Każdy jej nerw, każdy mięsień napiął się w oczekiwaniu. Jej myśli i uczucia wypełnił dotyk jego rąk. Wyłączyła racjo­nalne myślenie i świadomość, osiągnęła stan lekko­ści i głębokiej akceptacji. Red Webster ją trzymał.

To było cudowne. Mogła uwierzyć, że jest idealnym Panem, o jakim marzyła od chwili, kiedy odkryła, że te dziwne fantazje naprawdę do niej trafiają.

- Więc jak? Historia O? - jego głos brzmiał ła­godnie, nie tak jak głos Reda Webstera, którego po­znała. - Co tak naprawdę sądzisz o takich historiach, Vicki? Bawiłaś się w to kiedyś? Tak naprawdę?

Mówił cicho, ale jego słowa przecięły powietrze jak grom. Nie brzmiało to nieprzyzwoicie, fałszywie, pysznie ani nawet prowokacyjnie.

Ale w tym głosie słychać było władzę. Totalną, absolutną. Nawet nie zauważyła, kiedy przejął dowo­dzenie. Już nie mogła mu się sprzeciwiać, tak jak nie mogłaby przestać oddychać.

- Nie - wyszeptała, walcząc z dziwnym przymu­sem, żeby dodać: Panie.

- Nigdy?

Wciąż leżała na macie. Potrząsnęła głową w tej dziwnej pozycji, bo czuła, że nie da rady wymówić ani słowa.

- A chciałabyś?

Wciąż czuła na pośladkach jego ręce - lekkie jak dotyk motyla, ale czuła w nich ukrytą siłę. W każdej chwili mogły uderzyć.

Czy bym chciała? Czy mam odwagę? Może być całkiem inaczej, niż sobie wyobrażałam.

- Mów - ponaglił ją. Nadal mówił cicho, ale zu­pełnie innym tonem.

Nie miała wyboru, musiała posłuchać. W ciągu tych kilku minut przekroczyła niewidzialną granicę i znalazła się w zupełnie innym świecie.

- Tak.

- Dobrze. Grzeczna dziewczynka.

Znów usłyszała nowy odcień w jego głosie: nie­oczekiwany, prawie uprzejmy.

- Wstań. Musimy to zrobić jak należy.

Trzęsąc się, przede wszystkim dlatego, że prze­stał jej dotykać, dźwignęła się na kolana i westchnęła zaskoczona, kiedy Red podał jej rękę i pomógł wstać.

Książę z bajki i dominujący Pan w jednej osobie?

Red cicho się roześmiał, dotknął jej policzka i od­wrócił ją do siebie. Na brodatej twarzy malowały się spokój i łagodność. Patrzyła na niego z zadartą głową. W płaskich sportowych butach była prawie trzydzie­ści centymetrów niższa od niego.

- To nie tak, Vicki. - Pogładził ją kciukiem po policzku. - Nie ma potrzeby wykrzykiwać rozkazów i komend. Pogróżki i udawana złość przynoszą sku­tek odwrotny do zamierzonego. - Oczy mu lśniły. - Oboje jesteśmy dorośli i robimy to, co chcemy. To nie jest walka, tylko umowa. Chwilowa próba sił.

Leciutko skinęła głową na zgodę. Oddała mu władzę nad sobą. Mógł z nią zrobić wszystko, ale była pewna, że nie zrobiłby nic, czego by nie chciała.

- Naprawdę chcesz żyć niebezpiecznie, Vicki? - zapytał, patrząc ciemnymi oczami na drzwi.

Nie!

Zdawało jej się, że nie powiedziała tego głośno, ale Red i tak z powagą skinął głową.

- Słusznie. To za wcześnie. I w nieodpowiednim miejscu. - Omiótł ją wzrokiem, ale nie tak, jakby ją oceniał. - Idź do ławeczki, Vicki, i stań z rękami nad głową.

Musiała kilka razy odetchnąć, żeby móc się ru­szyć. Kręciło jej się w głowie. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak podniecona.

Szła spokojnie, starała się, żeby w jej krokach było jak najwięcej wdzięku. Stwierdziła, że trzęsie się jak wariatka, ale posłuchała. Red podszedł do drzwi i zasunął zasuwę. Był dużym mężczyzną, a poruszał się dużo lżej i płynniej niż ona.

Ledwie zdążyła unieść ręce nad głowę, już był przy niej. Krążył wokół niej z przechyloną głową i przyglądał się każdej części jej ciała, a ona próbo­wała zachować resztki kontroli nad sytuacją. Nie dotykał jej, ale te dziwne oczy zdawały się nie tylko uważnie jej się przyglądać, ale też pieścić.

Szkoda, że nie jestem szczuplejsza. Jędrniejsza. Wyższa. Szkoda, że nie włożyłam najlepszego ko­stiumu zamiast tych wystrzępionych szortów.

- Jesteś idealna, Vicki.

Prawie wypaliła: Co proszę? Ale wiedziała, że nie powinna już nic mówić. Takie są zasady. Ma być cicha, podporządkowana, uległa. Nie ma prawa kwe­stionować tego, co on mówi.

Ale serce i tak zabiło jej mocniej.

A potem aż podskoczyło, kiedy jej dotknął.

Czubkami palców musnął jej piersi, sprawdzając sprężystość ciała, jak poprzednio sprawdzał pośladki. Nie miętosił jej, nie ściskał, ale pod wpływem tego leciutkiego dotknięcia poczuła iskierkę rozkoszy. Rozlała się ciepłem między nogami.

Poczuła, że za chwilę się zachwieje. Powstrzyma­ła się z największym trudem.

- Cudownie. - Jego palce przesuwały się po skąpo ubranym ciele, delikatnie witały się z jej kształtami.

Nie śmiała na niego spojrzeć. Patrzenie Panu w oczy jest zabronione. Lekko zadrżała. Wpatrywa­ła się w drewniany lakierowany parkiet. Red wsunął ręce pod jej koszulkę, a potem pod stanik. Najpierw zbadał jedną pierś, potem drugą.

Studiując sęki w lśniącej podłodze, jęknęła głośno.

- Cicho!

Badał ją dalej. Wsunął palce pod szorty i majtki, od tyłu, czule gładził ją po pośladkach. Zagryzła war­gi, a on zaczął się nią zajmować energiczniej. Najwy­raźniej czerpał przyjemność z dotykania jej pupy. Nie dotknął cipki, chociaż koniuszki jego palców niebez­piecznie się do niej zbliżały.

- Wyśmienicie. - Nagle znalazł się z tyłu, nie­samowicie blisko. Na czubku głowy czuła jego od­dech. - Chyba pora zaczynać, prawda, Vicki?

Czy mogę się odezwać?

Wydawało się, że czeka na odpowiedź.

- Tak, tak.

- Cudownie.

Wysunął ręce spod jej ubrania. W jego głosie słyszała radość. Był wesoły. Kipiał entuzjazmem. Ale nadal słychać w nim było władzę.

- Bardzo dobrze - powiedział, oddalając się o krok. - Chciałbym, żebyś zdjęła szorty i majtki. W tej chwili tylko nam przeszkadzają.

Zdenerwowała się. Na chwilę. Jakby nie mogła się zdecydować, czy chce być w świecie fantazji, czy w prawdziwym. Red położył jej rękę na ramieniu i ścisnął. Odzyskała siłę.

Zsunęła ubrania, uważając, żeby się nie zamota­ły wokół kostek. Wyszła z cienkich szortów i jeszcze cieńszych majteczek. Kopnęła je na bok. Nie mówił nic o skarpetkach ani o butach, więc ich nie zdjęła.

To szaleństwo. Co ja wyprawiam?

Znów się zawahała. I znów Red ją uspokoił, przy­kładając jej delikatnie rękę do policzka.

- Trzymaj się, Vicki.

W jego głosie słyszała odwagę. Tego jej było trzeba.

Po chwili znowu zaczął jej dotykać, jego dłonie wróciły na jej pośladki. Nagie pośladki. Nie patrzył na jej cipkę ani na pupę. Nie, jego bystre oczy wciąż patrzyły w jej oczy, śledziły jej reakcje, a palce badały twardość i sprężystość pośladków.

- Jesteś idealna - powiedział znowu. - Wiedzia­łem o tym od chwili, kiedy na ciebie spojrzałem.

Pochylił się i przycisnął usta do jej ust, w najde­likatniejszym pocałunku. Czuła jego oddech i słowa, które wypowiadał.

- Chyba wiesz, co to jest hasło bezpieczeństwa. Powinnaś je ustalić, zwłaszcza jeśli to twój pierw­szy raz.

Hasło bezpieczeństwa? Rzeczywiście. Powinna coś wymyślić, ale nie była w stanie nic z siebie wy­krzesać.

- Nic mi nie przychodzi do głowy.

Spodziewała się, że będzie się śmiał, ale nie.

- W porządku, nie przejmuj się. Jeśli powiesz stop, przestanę. Albo nawet jeśli odsuniesz moją rękę.

- Dziękuję. - Poczuła się bezpiecznie. Mimo wszystko.

Red skinął głową. Ustalili zasady.

- Zaczynajmy, moja piękna, nie dam rady dłużej czekać.

Zanim zdążyła wziąć oddech, już ją trzymał. Usiadł na mocnej ławeczce do ćwiczeń. Przez uła­mek sekundy patrzył na jej odsłonięte włosy łonowe, jego zmysłowe usta wygięły się lekko. Potem prze­łożył ją sobie, delikatnie, niemal bez wysiłku, przez kolano.

Od dawna wyobrażała sobie, jakie to uczucie le­żeć na kolanach mężczyzny, twarzą w dół, z odsłonię­tymi pośladkami, i czekać na chłostę. Myślała, że by się bała, ale wcale tak nie było. Sądziła, że ogarnąłby ją wstyd, i rzeczywiście, trochę się wstydziła, ale to było przyjemne. Kiedy tak leżała, obnażona i bez­bronna, czuła się zaszczycona. Przeszył ją dreszcz.

- Nie powiem, że nie będzie bolało - powiedział z powagą, dziwnie łagodnie. - Bo będzie. Solidnie. Ale musisz być dzielna, spokojna i uległa. Bądź grzeczną dziewczynką, żebyśmy oboje byli z ciebie dumni.

Na chwilę oparł dłoń na jej lewym pośladku, a potem podniósł rękę i poklepał ją po gołej skórze.

Klep, klep, klep.

W porządku. Daję radę. Nie będzie chyba dużo gorzej.

Ale z każdą kolejną chwilą, z każdym uderze­niem serca Red poklepywał mocniej. I nagle nie było to już klepanie. Vicki zaskowytała, zszokowana, kiedy dostała pierwszego prawdziwego klapsa.

O Boże, to boli! Miał rację! To naprawdę boli!

Z oddali dobiegł ją głos Reda. Uspokajał ją i uci­szał, jak marudne dziecko albo narowiste zwierzę.

Ale chociaż ją uspokajał, jego ręka nadal opadała, wcale nie delikatnie.

Vicki skoncentrowała się na swojej pupie. Każda jej myśl, każde uczucie czekało na kolejny cios. Nie bała się już ani nie miała wątpliwości, jakby Red wy­bił jej je z głowy klapsami lądującymi miarowo na jej skórze. Nie było miejsca na troski, negocjacje, pracę, firmowy wyścig szczurów. Wszystkie te sprawy stały się nieistotne, nieważne, w obliczu jego ręki nad jej pośladkami.

Ale chociaż jedno napięcie osłabło, inne zaczęło rosnąć.

Ciepło na pośladkach sprawiało, że w cipce czuła jeszcze większe napięcie i było jej tam jeszcze go­ręcej. Tak bardzo pragnęła sięgnąć ręką i dotknąć łechtaczki. Pulsowała przy każdym uderzeniu. Na­brzmiewała przy każdym ciosie. Łzy, które płynęły z jej oczu, były łzami frustracji, nie bólu.

A jednak nie śmiała się ruszyć. Chciała się wygi­nać, dotykać, ale wiedziała, że to zabronione. Red, jej Pan, rozkazał, żeby leżała spokojnie, więc starała się jak najściślej dostosować, chociaż było to cho­lernie trudne i nie mogła się powstrzymać od jęków i szlochów.

W końcu Red przestał, a ona nie wiedziała, czy czuje ulgę, czy rozczarowanie. Właściwie nie wiedzia­ła, co czuje. To była szalona mieszanina pożądania, bólu, triumfu i czystego zachwytu. Przeżyła dokładnie to, o czym fantazjowała, chociaż w rzeczywistości było to przeżycie inne - i wspanialsze. Dużo wspanialsze.

Bolała ją pupa, ale jeszcze okrutniejszy ból czuła między udami.

Co teraz? Co teraz mam robić?

Miała mętlik w głowie. Ale nie mogła do końca życia leżeć na kolanach Reda, chociaż jakaś część jej tego właśnie pragnęła.

Zaczęła się podnosić, ale zanim zdołała wstać, silne ręce podniosły ją i postawiły na nogi.

Kiedy tak stała między jego rozstawionymi uda­mi, ogarnęła ją nieśmiałość, chociaż przecież już obnażyła przed nim pupę i cipkę i dała się ukarać. Uciekała wzrokiem, patrzyła wszędzie, tylko nie w jego świdrujące oczy.

Duża ciepła ręka wylądowała na jej obolałych po­śladkach, a ona westchnęła i podskoczyła.

- Jak się czujesz?

W końcu spojrzała mu w twarz. Zdumiona i oszo­łomiona demonicznymi ognikami w jego oczach.

Mój Boże, on jest tak samo podniecony jak ja!

Nie mogła się powstrzymać, musiała spojrzeć w dół. Przez cienki materiał jego spodenek widać było, że ma wzwód. Przełknęła ślinę. Penis - podob­nie jak jego właściciel - wyglądał masywnie, jakby był wręcz za duży.

- Boli - wydyszała. Nie mogła się zdobyć na nic mądrzejszego. Nie mogła myśleć jasno, bo pośladki jej pulsowały, a cipka ścisnęła się i aż bolała z pod­niecenia. Nieświadomie wyciągnęła rękę, żeby do­tknąć tego wspaniałego członka. Był tak blisko.

Jeśli go dotknę, może mnie znowu ukarać.

Palce ją świerzbiły.

Trudno, spróbuję.

Ale kiedy wyciągnęła rękę, szokujący dźwięk z in­nego świata zakłócił jej myśli, myśli o Redzie i jego penisie, o tym, jak by to było poczuć go w dłoniach i w środku.

Ktoś walił do drzwi.

- Cholera! - burknął Red. Był zły, ale się śmiał. - Przyłapali nas na gorącym uczynku.

Wykrzywił twarz w radosnym uśmiechu. Uda­wał, że jest zdenerwowany. Te białe zęby, kpiące, zmysłowe usta i ciemna broda!

Ten ktoś wciąż pukał. Red uśmiechnął się złoś­liwie. Był pewny siebie. Wtedy czar tego, co się między nimi stało, prysnął. Nagle znowu stał przed nią prowokujący, irytujący Red Webster, facet, który uwielbiał flirtować i denerwować.

Ale teraz było milion razy gorzej niż wcześniej: z powodu tego, na co mu pozwoliła. Stała przed nim od pasa w dół naga.

Stężała, chciała złapać ubranie i uciec, ale on otoczył ją silnymi udami. Złapał ją w pasie i mocno trzymał.

- Niech poczekają - powiedział cicho i namiętnie.

Na chwilę znowu znalazła się w magicznym świecie. Uspokoiła się i przytuliła do niego, i wtedy znowu się odezwał:

- Wiesz, że tego chcesz.

Nutka szowinistycznej męskiej satysfakcji i triumfu otrzeźwiła ją, wróciła do rzeczywistości.

- Puść mnie! Natychmiast! - Była zła, kiedy usłyszała własny ostry głos. Słyszała w nim panikę, ale nic nie mogła na to poradzić. Podziałało, Red wy­puścił ją z kpiącym:

- Oczywiście, Pani. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

- Pieprz się! - Już wkładała majtki i spodenki. Wyraz jego twarzy był nie do zniesienia. Nie było w nim triumfu. Nie, wtedy znienawidziłaby go na zawsze. Był na to za sprytny. Po prostu wyglą­dał na zadowolonego, z tym seksownym, psotnym uśmieszkiem.

- Och, naprawdę bardzo bym chciał.

Powiedział to miękkim głosem, ale przez chwilę na jego twarzy widać było inne emocje. Nie mogła ich odczytać. Poczuła, że już nie jest zdenerwowana. Miała ochotę zadać mu mnóstwo pytań, ale ten nie­cierpliwy ktoś znów załomotał w drzwi.

Red energicznie skoczył na nogi i szybko się ro­zejrzał.

- Po prostu idź do przebieralni. Głowa do góry. Poradzę sobie z tym kimś. Nie martw się. Nie po­wiem nic, co by cię obciążyło. Słowo.

- Nie martwię się. Nic się nie stało. Rozumiesz? Nic się nie stało!

Nikt by nie uwierzył, że to ja jestem Panią.

Jej przeciwnik patrzył na nią z uwielbieniem. Skinął głową.

- Tak. Oczywiście. Nic się nie stało.

Na jego twarzy znowu zagościł promienny, bez­czelny, zdumiewający i kompletnie obezwładniający uśmiech.

- Pewnie nie chcesz, żebym przyszedł wyszoro­wać ci plecy?

- Nie, dziękuję, poradzę sobie.

Mówiła spokojnym, opanowanym głosem. Nie zamierzała z nim dyskutować, bo znowu był prowo­kującym Redem, a nie magicznym Panem Redem z innego świata. Nie pokazuj prowokującemu Redowi, jak na ciebie działa.

- Tak myślałem - powiedział spokojnie. Znów zo­baczyła na jego twarzy to dziwne uczucie. A potem odwrócił się na pięcie i poszedł otworzyć.

Vicki szybko złapała swoje rzeczy, minęła go w biegu i wyślizgnęła się na korytarzyk.

Za drzwiami nikogo już nie było. Prawie poczuła się rozczarowana. Niby była zła, ale niemal na to cze­kała, chciała zobaczyć, jak Red będzie ją krył przed kimś nieznajomym. Poza tym gdyby ktoś wszedł, mogłaby pobiec do przebieralni i wszystko sobie przemyśleć.

Odwróciła się do Reda. Uśmiechnął się i nic nie powiedział. Wzruszył lekko ramionami, jakby mówił: Idź, wiem, że tego chcesz. Innym razem.

Nie ociągała się, pobiegła do azylu przebieralni.

Teraz była bezpieczna. Nie miała pojęcia, jak Red Webster wytłumaczyłby to, że drzwi były za­mknięte na zasuwę, i próbowała sobie wmówić, że nic jej to nie obchodzi. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu wiedziała, że Red naprawdę byłby ucieleś­nieniem dyskrecji. Teraz już miała w głowie kom­pletny mętlik.

Jak mu teraz spojrzę w oczy? Po czymś takim? Może najlepiej trzymać się na dystans, unikać go, aż skończy to, co ma do zrobienia, a ja o nim za­pomnę?

Rozebrała się przed lustrem i zaczęła oglądać różowe pręgi na pupie. Dlaczego myśl o tym, że już nigdy nie zobaczy Reda Webstera, tak ją rozcza­rowała?

Red rzucił ciuchy w kąt męskiej łazienki i wszedł pod prysznic. Przez głowę przelatywało mu tysiąc myśli, zmysły miał rozedrgane.

Och, karał już kobiety, często w bardziej złożo­ny i perwersyjny sposób niż zwykłymi klapsami. Ale teraz wszystko było inaczej. Ta Vicki Renard zmie­nia rzeczy zwykłe w zupełnie niezwykłe. Jak ona to robi?

Niecierpliwie ściągnął okulary i rzucił je, nie zważając na to, czy szkła się nie porysują. Puścił zimną wodę, ale kiedy wszedł pod prysznic, nawet lodowaty strumień nie oczyścił jego myśli ani nie osłabił wzwodu.

Co w niej takiego wyjątkowego? Dlaczego tak na mnie działa?

Nie był pewien swoich uczuć. Nie znajdował od­powiedzi na swoje pytania. Wiedział tylko, że kiedyś, kiedy zabawiał się ze swoimi przyjaciółkami, stoso­wał wyrafinowane i rozkoszne kary fizyczne. One rozumiały zasady tak samo jak on. Podobnie jak uleg­łe towarzyszki, trzymał się swojej roli, i wszyscy byli zadowoleni.

On rządził, a kobieta, której się to podobało, poddawała się jego władzy. Ale z Vicki było inaczej. Wymykała się regułom, dlatego trudno było się do nich stosować. Podniecenie, które przy niej odczu­wał, i wzwód - to znał. Ale tylko pozornie był tak opa­nowany jak zwykle. Pod spodem był wzburzony. Tak naprawdę nie panował nad sobą, bo kobieta, której dotykał, doprowadzała go do szaleństwa.

Jeszcze nigdy nie czuł takiej satysfakcji, kiedy wymierzał karę, chociaż nie miał orgazmu. Vicki dostarczyła mu nowych wrażeń, chociaż kobiece po­śladki pod dłonią nie były dla niego nowością.

Co się, do cholery, ze mną dzieje? Co ona mi zro­biła?

To pytanie dźwięczało mu w głowie, kiedy zimna woda obmywała jego ciągle nabrzmiałe ciało.

I wtedy nagle przyszła mu do głowy odpowiedź. Zaskoczyło go to tak bardzo, że ze śmiechem oparł się o ścianę. Zakręciło mu się w głowie. Spojrzał w dół. Sądził, że od takiej szokującej myśli zwiądł.

Ale nadal był twardy. Twardy jak stal. Twardszy niż kiedykolwiek.

O Boże, mam kłopoty. Naprawdę mam kłopoty!

Znowu poczuł się jak nastoletni ogier, któremu pierwszy raz uderzyły do głowy hormony. Wziął kuta­sa do ręki i wyobrażając sobie twarz Vicki, zaczął nim powoli poruszać. Z uśmiechem.

Rozdział 3

Tego mi było trzeba. Urlop, luksusowe wakacje.

Vicki wcisnęła do walizki ostatnie ubrania i spoj­rzała na zegar. Wciąż nie wierzyła w swoje szczęście. Za chwilę miała po nią przyjechać limuzyna, żeby ją zabrać na weekend do słynnego i niesamowicie eks­kluzywnego hotelu Ivory Pavilion.

Proszę! Wygrała pierwszą nagrodę w idiotycznej loterii dla pracowników F. W. Shanleya!

Przywykła do tego, że sama decyduje o swoim losie i za siebie płaci. Była zszokowana i mile zasko­czona, kiedy dostała maila z wiadomością o wygra­nej. Zmiana właściciela firmy Wickham-Drake na początku martwiła i niepokoiła wszystkich pracow­ników. Teraz dostała jakąś rekompensatę za cały ten stres. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście.

No, na pewno będzie to lepszy weekend, niż gdybym została i rozpamiętywała, co się stało na si­łowni, albo obsesyjnie przeszukiwała internet, żeby znaleźć choć pół wzmianki o Redzie Websterze.

Wyjedzie, ale i tak nie przestanie o nim myśleć. To niemożliwe. Każda chwila, którą spędzili razem, wryła jej się w pamięć. Miała je zapisane na twar­dym dysku umysłu. Przynajmniej będzie mogła odetchnąć, o ile Ivory Pavilion naprawdę okaże się taki wspaniały jak w broszurce.

Och, kogo chciała oszukać? Choćby bez przerwy jeździła konno, wspinała się, nurkowała, grała w tenisa i co tam jeszcze, nic go nie wymaże z jej pamięci. Sięg­nęła po żakiet i zobaczyła jego uśmiechniętą twarz... Poczuła jego ręce na pośladkach i między nogami.

Redzie Websterze, kiedy się od ciebie uwolnię?

Wtedy gdy wystawiła głowę z przebieralni, wyką­pana i ubrana, jego już nie było. Chociaż powiedziała sobie, że nie chce go więcej widzieć i że nie mogłaby na niego spojrzeć, ciągle zastanawiała się, dlaczego ma w głowie taki zamęt. Nie mogła się uspokoić. Po­winna być szczęśliwa, że uciekła z miejsca zbrodni, ale kiedy zobaczyła pustą salę i porzucony sprzęt, serce jej stanęło.

On mnie tylko krzywdzi. Jest aroganckim mani­pulatorem, niebezpiecznym flirciarzem. Jak, na mi­łość boską, mogłam mu pozwolić dotykać się w ten sposób?

Jak, na miłość boską, mogła mu nie pozwolić?

Red Webster był podstępny i pozbawiony zasad. Skorzystał z chwili słabości. Ale w głębi serca, tak zu­pełnie naprawdę, nie zmieniłaby ani sekundy tego, co między nimi zaszło. Po prostu marzyła o tym, żeby się stało coś więcej.

Dzwonek do drzwi wyrwał ją z rozmyślań. Tak jak się spodziewała, dzwonił szofer wliczonej w luksuso­wy weekend limuzyny.

Nie będę myślała o Redzie Websterze. Zapomnę o nim, będę się świetnie bawić, może poznam kogoś nowego i ekscytującego.

Poczuła się lepiej, uspokoiła się. Złapała bagaże, zamknęła drzwi i zeszła na dół. Szofer też wyglądał apetycznie. Szczupły, jasnowłosy, chłopięcy, niezbyt wysoki. W jej typie. Może pogadają w drodze do hotelu?

Posłała mu uśmiech. Wymienili kilka słów, kie­dy niósł jej bagaże i pakował je do długiego czarne­go samochodu. Wtedy do niej dotarło, że jej typ się zmienił.

Teraz pragnęła dużego mężczyzny. Potężnego. Ciemnego, prowokującego, z piracką brodą i w oku­larach w metalowych oprawkach zasłaniających najdziwniejsze, najbardziej hipnotyzujące oczy, jakie w życiu widziała.

Cholerny Red Webster.

Wcale jej nie przeszkadzało, że szofer zasunął szybę między nimi, uniemożliwiając rozmowę. Kiedy włączył silnik, zaszyła się w okazałym wnętrzu luksu­sowego wozu. Wdychała zapach dobrej skóry i przy­glądała się wyposażeniu.

Czy tą limuzyną jeździ sam Shanley? Multimiliarder, silny i tajemniczy. Ten luksusowy wóz był pewnie dla niego zwykłym środkiem transportu. Pró­bowała sobie wyobrazić bogatego, owianego tajemni­cą mężczyznę, siedzącego na jej miejscu i wyciągają­cego długie nogi w doskonale skrojonym garniturze, i kombinującego, jaką firmę tym razem włączyć do swojego imperium.

Uśmiechnęła się do tej myśli. Wyobrażanie sobie Shanleya uspokoiło ją. Zawsze to jakaś odmiana - fantazjowała o kimś innym niż Red Webster. Nagle to, co się stało, zyskało właściwe proporcje. Tak, zrobiła coś niemądrego i szalonego z fotografem, któ­ry doprowadzał ją do szału, ale to nie koniec świata. W ogóle nie ma w tym nic złego. Wariacki wyskok, szokujący, oburzający epizod, który na emeryturze będzie wspominać ze śmiechem. W końcu nie wi­działa go od tamtego incydentu. Powstrzymała się od zadawania pytań, ale kiedy następnego dnia nie zo­baczyła go w biurze, uznała, że już wykonał zlecenie dla Shanleya.

Samochód ruszył z warkotem, a ona umościła się na siedzeniu. Starała się uporządkować myśli. Ten nieoczekiwany urlop to prawdziwe błogosła­wieństwo. Musi pomyśleć o czym innym niż za­zwyczaj.

Nudzi mnie Wickham-Drake. Nudzą mnie biura i interesy. A najbardziej nudzą mnie ubezpieczenia.

Było to dosyć radykalne stwierdzenie jak na kogoś, kogo całe zawodowe życie wiązało się z fir­mą ubezpieczeniową. Ale taka była prawda. Nie tylko pojawienie się Reda Webstera wybiło ją ostat­nio z rytmu, chociaż miała wrażenie, że to przy nim skrystalizowały się jej przemyślenia. Jeszcze niedawno uwielbiała swoją pracę, rozmowy tele­foniczne z klientami i kolegami reprezentującymi inne firmy z tego samego sektora, wspinanie się po korporacyjnej drabinie, awanse i podwyżki. Teraz pragnęła czegoś więcej, czegoś, co by wypełniło jej duszę, a nie tylko zasilało konto i dawało poczucie bezpieczeństwa.

Teraz przynajmniej była wolna. Żyła spokojnie, więc udało jej się odłożyć niedużą, ale i niemałą sumkę. Mogła porzucić konwenanse. Cały zeszły rok służyła innym. Opiekowała się owdowiałą matką, którą od lat trapiły problemy ze zdrowiem, i siostrą, która zawsze miała wybitny talent do wylatywania z pracy i wiązania się z koszmarnymi, nieodpowied­nimi, źle ją traktującymi mężczyznami.

Ale w ciągu kilku ostatnich miesięcy wszystko zmieniło się na lepsze. Kibicowała mamie i siostrze. Ta pierwsza - jakimś cudem - zakochała się w swo­im nowym kardiologu i za niego wyszła. Siostra też trafiła na księcia i żyła spokojnie i szczęśliwie z face­tem, który ją uwielbiał.

A mnie została doskonała posada i... nic więcej.

Roześmiana brodata twarz Reda Webstera znów stanęła jej przed oczami, chociaż myślała o sobie. Po chwili znów przypomniała sobie, jak leżała na jego kolanach, z rozpalonymi pośladkami, a jej zmysły po­rywała wielka, roztrzaskująca się o skały fala.

Próbowałam o tobie nie myśleć. Cholera, gościu, zostaw mnie w spokoju.

Rozejrzała się, żeby wymazać wspomnienia. Wyj­rzała przez przyciemnianą szybę. Nadal byli w mie­ście. Dojeżdżali do wysokiego, dość eleganckiego apartamentowca. Samochód stanął. Z ciekawości nacisnęła guzik, którym opuszczało się szybę między tylnym siedzeniem a kierowcą.

- Zabieramy kogoś jeszcze? Myślałam, że jadę sama.

- Jest jeszcze jeden zwycięzca loterii, ale jeśli woli pani jechać sama, mogę zadzwonić do centrali, żeby to wymyślili inaczej.

- Nie, w porządku. Miło będzie jechać w towa­rzystwie.

Miło? No, może. Miała ochotę na spokojną, od­prężającą podróż, ale w końcu była gościem. Nie­grzecznie byłoby odmówić.

Zanim szofer wysiadł, zobaczyła znajomą postać. Zbiegała z szerokich schodów przed budynkiem. Już chciała powiedzieć, że zmieniła zdanie.

Och, dlaczego to musiałeś być właśnie ty?

- Dzień dobry, Vicki. - Red Webster posłał jej ra­dosny, szelmowski uśmiech. Otworzył drzwi i wślizg­nął się na miejsce obok niej. Kierowca pakował jego bagaże.

Oczy Vicki zwęziły się podejrzliwie, włączył jej się radar.

- To nie jest ustawione, prawda? Twój przyjaciel Shanley nie sfałszował wyników własnej loterii?

Duże białe zęby Reda błysnęły w przyćmionym świetle tylnego siedzenia. Świerzbiły ją palce, miała głupią chęć rzucić się na niego z pięściami, jak na placu zabaw. On oczywiście uważał, że to zabawne!

- Pan Shanley jest człowiekiem krystalicznie uczciwym, Vicki - przerwał jej i zmarszczył brwi, bo prychnęła z niedowierzaniem. - Nie jestem jego przyjacielem, tylko pracownikiem, tak samo jak ty. Brałem udział w loterii, bo akurat pracowałem w Wickham-Drake.

Nieprawdopodobny zbieg okoliczności! Ale gdyby zrobiła z tego aferę, byłyby tylko dodatkowe tarcia. Z jakiegoś makiawelicznego powodu ona i Red mieli spędzić ten weekend razem. Tej ważnej kwestii nie zmieniało ani na jotę to, czy za sznurki pociągał Red, czy jego pracodawca.

Mimo wszystko i wbrew rozsądkowi musiałaby skłamać, gdyby nie przyznała, że trochę się cieszy z towarzystwa swojego wroga. Przynajmniej jej ciało było zadowolone - i już podniecone.

Zanosiło się na ciekawą podróż. Zamknięto ją na lalka godzin w ciasnym, zacisznym samochodzie z facetem, który sprał jej tyłek. Nie wiedziała, jak sobie z tym poradzi, ale sprzeczanie się od samego początku nie miało sensu.

- Oczywiście. Gratuluję wygranej - powiedzia­ła najspokojniej, jak umiała. - E... miło cię znowu widzieć.

Próbowała zachowywać się normalnie. Na próż­no. Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Ciągle przypominała sobie to, co się stało na siłowni. Na jej policzki wypełzł gorący rumieniec, a jednocześnie nie mogła oderwać wzroku od twarzy Reda.

Jego niezwykłe oczy powiedziały jej wszystko. Zrozumiała, że zobaczył to co ona.

Kurczę, jaki jest dzisiaj przystojny!

Z okazji wyjazdu w tak luksusowe miejsce i ta­kim środkiem transportu jej osobisty dręczyciel ubrał się bardziej elegancko niż zwykle. Miał na sobie ciemnoszare spodnie i marynarkę. Zgrabny, subtelny krój pozwolił jej zgadywać, że są z najwyższej półki. Koszula - rozpięta pod szyją - miała delikatny luk­susowy połysk. Włosy też przyciął. Ciemne kędziory były teraz bardziej eleganckie niż wtedy, kiedy snuł się po Wickham-Drake. Nawet brodę miał świeżo przystrzyżoną.

Pachniał bosko. Egzotycznymi przyprawami i świeżym cytrusem.

Gdybyś mnie przez większość czasu nie wku­rzał, byłbyś idealny. Krzyknęłabym: Hura! Moje sny się ziściły! Seksowny Pan i boski przystojniak w jednym.

Kiedy Red się uśmiechnął, rozparł na siedzeniu i rozprostował długie, długie nogi, jakaś część niej nadal krzyczała: Hura!

- Więc... - Powoli potarł swoją dużą dłonią mięk­ką skórę siedzenia, jakby się napawał jej fakturą.

Może porównywał ją do innych rzeczy, które lubił dotykać?

- Będziemy unikać tematu i udawać, że jesteśmy tylko znajomymi? Czy od razu zaczniemy tam, gdzie skończyliśmy?

Usłyszała jego cichy głos i nagle jakby ktoś ją ude­rzył w splot słoneczny. Liczyła na łagodniejszy wstęp. Tak, może byśmy chwilę poudawali. Nie skaczmy na główkę.

Oczywiście, Red taki nie był. Czego innego mogła się spodziewać? Był silnym, pełnokrwistym samcem. Dobrze wychowanym bykiem, który taranuje bramę do wybranego celu. Bez lęku, bez wahania, bez sza­cunku dla delikatnych uczuć innych ludzi.

Chciała się obrazić, ale poczuła, że jest mu za to wdzięczna.

Nie bądź takie cielę, Vicki. Przyznaj się. To całe gadanie, że nie chcesz go więcej widzieć, to... to tylko gadanie. Marzysz o tym, żeby znowu to z nim zrobić.

- Niczego nie unikam, Red - wypaliła. - Co się stało, to się stało. Zanim coś powiesz, przyznam szczerze, że mi się podobało.

O Boże, te jego przeklęte usta! I ten grymas!

- Ale to nie musi oznaczać, że chcę to powtórzyć. A nawet jeśli tak, to niekoniecznie z tobą.

Kłamczucha!

- Ale z ciebie oszustka, Vicki. - Wystudiowanym, leniwym gestem zdjął okulary i zaczął je przecierać świeżutką, wyjętą z butonierki chusteczką.

Vicki otworzyła usta, żeby się sprzeciwić, ale na­tychmiast je zamknęła. Nie mogła zaprzeczyć swoim pragnieniom, a chciała... wszystkiego. Jeszcze raz wszystkiego i jeszcze więcej. Z Redem Websterem.

Ale nie zamierzała mu tego mówić. Po co? I tak już wiedział.

- Jeśli nie ze mną, to z kim? - odezwał się w ci­szy. Założył okulary, złożył chusteczkę i wsunął ją do kieszonki. - Raczej nie z Martinem Earnshawem z działu zagranicznego? Nie sądzisz chyba, żeby się nadawał, prawda?

Z Martinem Earnshawem spotykała się przez jakiś czas, przed miesiącem czy dwoma. Miły, ale zanadto skupiony na pracy, a jeśli chodzi o sferę erotyki - drętwy i nijaki. Kiedy się spotkali - nie było między nimi chemii. Jedyny raz, kiedy spróbował jej dotknąć, był tak żenujący, że szybko się pożegnali.

Ale skąd Red Webster o tym wiedział? Przecież to było na długo, zanim się zjawił z tym swoim apara­tem, wkurzającym uśmieszkiem i bystrymi oczami.

- Szpiegowałeś mnie? Skąd, do cholery, wiesz, że się spotykałam z Martinem? To w ogóle nie twoja sprawa.

- Och, wiem o wszystkim. I oczywiście to moja sprawa. - Uśmiechnął się szerzej. Szybko oblizał dol­ną wargę.

Vicki pomyślała, że nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że ma rozdwojony język.

- Spotykam niesamowicie piękną kobietę. Dzi­ką, temperamentną, podzielającą moje... że tak to ujmę... szczególne zainteresowania.

Przeniósł wzrok, spojrzał na swoje ręce i badaw­czo przyjrzał się wnętrzu lewej dłoni.

- To oczywiste, że będę się o niej próbował wszystkiego dowiedzieć. Zwłaszcza że sama nie chce nic o sobie powiedzieć. - Zawahał się. - Oczywiście poza tym, że przypadkiem pokazała mi, co jest jej ulubioną lekturą.

Nie było sensu się o to kłócić. Poza tym, że na­prawdę upuściła czytnik przez przypadek, co było złego w tym, co powiedział?

Naprawdę podzielała jego zainteresowania, a to, że gdy ktoś ci wpada w oko, chcesz o nim wiedzieć jak najwięcej, jest normalne. Jeśli ktoś ci się podoba, zachowujesz się niemal jak stalker. Czy ona sama nie buszowała bezskutecznie po internecie, próbując coś o nim znaleźć?

Więc dlaczego, do diabla, ja nic nie znalazłam o panu, panie Webster? Jaką kryjesz tajemnicę?

Ale czy na pewno dobrze szukała? Były inne spo­soby, które mogła wypróbować. Nie wypróbowała. Może się bała?

Tak, może się bałam znaleźć za dużo o tobie, żeby nie dowiedzieć się za dużo o sobie.

- Ten czytnik naprawdę upuściłam przypad­kiem! - powiedziała hardo.

Red skinął głową. Znowu miała wrażenie, że jest drapieżnym ptakiem, który mierzy ją wzrokiem, szacuje jej możliwości, mierzy czas reakcji. Instynk­townie kalkuluje.

Kiedy położył jej na ramieniu swoją wielką rękę, podskoczyła jak oparzona.

- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć - powiedział cicho, ale nie zabrał ręki. Trzymał ją lek­ko, ale władczo.

- Nie chciałem cię przygnębić ani obrazić, nie chciałem zrobić nic, czego byś nie chciała, czego byś naprawdę nie chciała.

Jego niezwykłe oczy lśniły za szkłami okularów, ale nie było w nich groźby ani wyzwania. Nie po raz pierwszy patrzył na nią łagodnie, z empatią, i wyglą­dał na faceta silnego i władczego, ale w głębi serca miłego i ludzkiego.

- Mamy teraz okazję, Vicki. Okazję, żeby się przez kilka dni zabawić. Poeksperymentować. - Wzruszył ramionami. - Bez żadnych warunków, bez zobowiązań. Czysta przygoda. Co ty na to? Nie musimy się więcej spotykać, a potem możesz sobie powiedzieć, że to była tylko fantazja.

Mimo wszystko się uśmiechała.

Och, ty szatanie! Jesteś taki uwodzicielski.

Nadal się wahała, chociaż Red tak bardzo ją po­ciągał.

- Nic o tobie nie wiem. Dlaczego miałabym ci ufać?

- A co chciałabyś wiedzieć? Co mogę powiedzieć, żeby cię przekonać?

Nadal był miłym facetem, ale już pokazywał różki. Miała wrażenie, że nawet gdyby go przepytywała go­dzinami, nie dostałaby ani jednej szczerej odpowiedzi. Zresztą nie mogła wymyślić nawet pierwszego pyta­nia. Zakłopotana spojrzała pod nogi. Na torbę z apa­ratem fotograficznym.

- Och, Red, jak się zainteresowałeś fotografią? - zapytał cienkim głosikiem.

Spojrzała na niego. Uśmiechnął się kpiąco, a ona od razu przestała się złościć.

- Dobrze, więc powiedz, jak zacząłeś robić zdję­cia - odpowiedziała. Rozbawiła go.

To pytanie coś w nim jednak zmieniło. Na jego twarzy przez chwilę widziała zadumę. Pomyślała, że wraca uprzejmy, rozsądny mężczyzna. Było w nim coś jeszcze - nostalgia, jakiś smutek, coś jakby miłość.

- Kiedy byłem mały, dziadek pokazał mi skarb. Był wielbicielem fotografii i miał albumy ze zdjęcia­mi, które zrobił przez lata. Portrety znajomych, gru­powe zdjęcia rodzinne.

Red patrzył przez okno, ale Vicki czuła, że nie wi­dzi tam nic oprócz wspomnień - ulotnych, ale cen­nych, jak stare zdjęcia, które powoli tracą kontekst.

- Chował je przed światem. Nikomu ich nie po­kazywał przez wiele lat. - Urwał i dłoń leżącą na skó­rzanym siedzeniu zacisnął w pięść, aż mu zbielały kostki. - Ale umierał i chyba nagle sobie uświadomił, że nie chce, żeby jego zdjęcia, jego wspomnienia, zostały zapomniane. Wyjaśnił mi, kto jest kim, opo­wiedział, jak obmyślał ujęcia. Kiedy o tym mówił, był szczęśliwy, pełen życia, a ci ludzie, którzy już od dawna nie żyli, też jakby wrócili do życia.

- Tęsknisz za nim? - Pytanie było zbędne. Wi­działa, że tak.

- Tak, chyba tak, choć minęło wiele lat. Spędzi­liśmy wtedy razem zaledwie kilka tygodni, ale poka­zał mi swoje aparaty, wyjaśnił, jak działają. Nauczył mnie wszystkiego, czego mógł, póki miał siłę.

Red nadal był zatopiony we wspomnieniach. Wpatrywał się w budynki, które mijali, ale ich nie wi­dział. Vicki odruchowo dotknęła jego dłoni. Odwrócił się. Oczy znowu mu lśniły, ale jakoś inaczej. Łzy?

- Pewnie był cudownym człowiekiem. Bardzo miłym.

- Owszem. - Red powiedział to z krzywym uśmiechem, który wygiął mu kąciki ust. - Był twar­dym, starym sukinsynem. Twardym i znanym jako bezwzględny biznesmen.

Nagle przerwał, a twarz mu stężała i przybrała przebiegły wyraz. Miły chłopiec, który kochał dziad­ka, gdzieś zniknął. Zastąpił go bystrooki demon, któ­ry uwielbiał ją dręczyć.

- Od tamtej pory cokolwiek robię w życiu, zawsze robię zdjęcia. - Błysnął białymi zębami w szerokim uśmiechu. - Czy teraz ufasz mi trochę bardziej? Czy mam ci jeszcze opowiedzieć, jak psociłem w szkole i o pierwszej miłości?

Zaśmiała się. Serce podskoczyło jej z radości, bo podjęła decyzję. Było jej łatwiej, bo zobaczyła praw­dziwą twarz Reda, bez maski.

- Nie, opuścimy szkołę i miłości. Może zostawi­my sobie lalka tematów, żeby mieć o czym rozmawiać przy stoliku przy kolacji? - Wstrzymała oddech. - Ale... tak. Mam ochotę na przygody. Za dużo pracu­ję. Chciałabym się zabawić, wiesz? - Popatrzyła na niego. Cieszyła się, że wracają do gry i że będą się sypać iskry, dzikie, czerwone iskry - Pewnie jestem ostatnią idiotką, ale zaufam ci, Redzie Websterze. Obym nie pożałowała.

Na jego twarzy zobaczyła czystą radość. Był przebiegłym facetem, ale nawet on nie umiał ukryć rumieńca. Znów ją uderzyło, jaką ma ekspresyjną twarz, mimo ciemnej brody. Przeszył ją dreszcz ja­kiegoś poważnego uczucia. Nie śmiała go nazwać, ale zadrżała.

- Nic ci nie jest? - Zacisnął palce na jej ramie­niu. - Trzęsiesz się.

- Nic a nic. Wszystko w porządku. Tylko się za­stanawiam... zastanawiam się.

- Podjęłaś słuszną decyzję, Vicki. - Uśmiechał się psotnie, ale nie bardzo irytująco. Ten szatański uśmieszek był obiecujący. Ekscytujący. Podniecający.

- Wypijemy za to? - Pochylił się i pociągnął za uchwyt ukrytego barku. Nie dał jej czasu na odmo­wę. Wyjął z barku butelkę szampana i dwa wąskie kieliszki.

Vicki spojrzała na zegarek.

- O wpół do jedenastej przed południem?

Dekadencki pomysł, żeby pić o tak wczesnej porze. A jednak uznała, że to nie będzie nie na miejscu.

- Jesteśmy w świecie fantazji, pamiętasz? - Red wyciągnął korek z taką zręcznością, jakby bez prze­rwy pił szampana. Napełnił kieliszki i wręczył jej jeden, nie wylewając ani kropli. - Za nasz ekspery­ment. Za przygodę. - Stuknął kieliszkiem o jej kieli­szek i zaczekał - ucieleśnienie dobrych manier - aż ona wypije pierwszy łyk.

Napój był delikatny, ostry i lekki, a jednocześnie gęsty. Pomyślała, że to chyba najlepszy szampan, jaki w życiu piła! Zerknęła na butelkę. Ku jej zaskocze­niu nie było na niej etykietki.

- Co to jest? Szampan z prywatnej kolekcji wiel­możnego Shanleya?

Red wypił łyk, a potem powoli oblizał się z zado­woleniem.

- Tak, rzeczywiście. Ten facet wie, jak dobrze żyć.

W lśniących oczach czaiła się determinacja.

Wcale nie mówił o starym szampanie. Kiedy przy­mknął oczy za szkłami, Vicki musiała ukryć rozma­rzony uśmiech. Jak na takiego dużego macho miał nieprzyzwoicie długie rzęsy.

Oho! Znowu się zaczyna...

Wypiła duży łyk, bo zaschło jej w gardle. Wkro­czyła do innego świata, jak wtedy na siłowni. Prze­chodziła na drugą stronę lustra, do innego świata, w którym miała się rozpocząć gra w dominację.

A może już się zaczęła? Red wyjął jej kieliszek z ręki i odstawił do małej ukrytej szafki. Przez chwilę tylko na nią patrzył, przechylając głowę, jak zwykle kiedy badawczo jej się przyglądał.

- Dotknij swojej piersi - powiedział cicho, pa­trząc jej w oczy.

Vicki przełknęła ślinę, miała jeszcze ochotę na szampana. Ujęła pierś w dłoń, lekko trąciła sutek kciukiem. Miała na sobie bawełniany sweterek, ko­szulkę i cienki stanik. Przez warstwy ubrania wyczu­wała sutek - twardy jak pestka.

- Uszczypnij się, skręć go, pokręć między palcem a kciukiem.

To nie było nic innego niż to, co robiła sama, masturbując się w sypialni albo w łazience. Robiła to setki razy, oddając się fantazjom. Ale tutaj, na tylnym siedzeniu pędzącego samochodu, to było coś całkiem nowego i perwersyjnego. Spojrzała na kierowcę. Przez przyciemnianą szybę widziała zarys jego postaci.

- Nie widzi cię. - Red uśmiechnął się powoli, może nie kusząco, ale jedwabiście. - A może opuści­my szybę? Jest mężczyzną, na pewno mu się spodo­ba taki widok. Kobieta gładząca się po piersiach.

Wzruszył ramionami.

- A może nie? Nie chcemy, żeby rozbił Rollsa o drzewo.

Zmrużył błyszczące oczy.

- Co jest, Vicki? Nie wykonujesz poleceń. Uszczypnij się.

Posłuchała.

- Mocniej.

Syknęła przez zęby, bo zabolało. Walczyły w niej dwa instynkty: chęć bycia posłuszną i instynkt sa­mozachowawczy. Chęć zachowania stoickiego spo­koju i paląca potrzeba, żeby się zmysłowo skręcać i podsycać rosnące pożądanie, które czuła między nogami.

- Trochę mocniej.

Boże, teraz naprawdę bolało. Musiała westchnąć. Musiała się poruszyć.

Red patrzył na nią, spokojnie jak Budda. Twarz miał niemal obojętną, jakby nie poruszało go to, co mu prezentowała. Powoli uniósł rękę i zaczął się gła­dzić po brodzie, rytmicznie poruszając palcami.

- Tak, podoba mi się - powiedział w końcu. - Po­doba mi się, że jęczysz. Chciałbym usłyszeć jeszcze. Daj, teraz ja.

Bez ostrzeżenia sięgnął ręką, odtrącił jej dłoń i sam ścisnął jej sutek, znacznie mocniej niż ona.

O Boże, Boże, Boże!

Nie była pewna, czy nie krzyknęła głośno. Chyba nie. Palący ból zamroczył ją tak, że nie mogła wymó­wić słowa. Jęczała tylko długo, niskim głosem, a po­tem westchnęła i zaczęła gwałtownie dyszeć. Red mocno pociągnął ją za pierś. Wymachiwała nogami, kiedy szarpał za łechtaczkę.

- Czego chcesz, Vicki? - szepnął jej do ucha. Przysunął się blisko, wciąż zadawał jej ból. Jego od­dech pachniał słodko, szampanem, ale zapach jego ciała był tysiąc razy bardziej oszałamiający.

- Ja... nie wiem - wyjąkała, odrzucając do tyłu głowę.

Unosiła się na falach rozkosznych erotycznych niebezpieczeństw, przywiązana do boi małego, palą­cego bólem sutka. Ból nie słabł, ale kiedy Red ściskał mocniej, całował ją w policzek, brodę, szyję. Delikat­ności pocałunków i dotykowi miękkiej brody towa­rzyszył ból, który zadawał jej piersi.

- Och, wiesz... - Oblizał krawędź jej ust.

- Chcę dojść - wyrzuciła z siebie. Głos miała stłumiony, bo twarz Reda znajdowała się tuż przy jej ustach. - Muszę dojść. To boli.

Sama nie wiedziała, czy mówi o piersi, czy o na­pięciu między nogami.

Red cicho się roześmiał.

- Dojdziesz, ale musisz na to zasłużyć. Jeszcze daleka droga. - I znowu zaczął ją całować. Powoli i sumiennie, tym razem w usta. Błądził językiem, a jego palce nie przestawały jej torturować.

Jęczała i jęczała, ale nie mogła zrobić nic. Mogła tylko przyjmować jego pieszczoty. Nie była do końca świadoma, że cały czas trzyma ręce na siedzeniu, unieruchomiona nie fizyczną siłą, ale tym, że Red nie zgodził się, żeby je zabrała.

Była pobudzona w zupełnie nieznany sposób. To był nowy rodzaj seksu. Nie przypominał niczego, co robiła wcześniej. Nawet to doświadczenie na siłow­ni nie było do tego podobne. Po klapsach, które jej wymierzył, pobiegła pod prysznic i szybko odzyskała równowagę. Ale wiedziała, że nawet gdyby tego nie zrobiła, jej ciało by się uspokoiło.

Teraz nie.

Jeśli wkrótce nie będę szczytować, umrę, przy­sięgam.

Kara wymierzana piersiom i słodkie pocałunki były fatalnym połączeniem. Nagle oba doznania się skończyły. Red puścił jej sutek i usiadł, oparł się, przyglądał się jej twarzy.

- Jesteś piękna - powiedział uroczyście. - Nigdy nie widziałem kobiety tak ślicznej, kiedy jest uległa.

Gapiła się na niego, zaskoczona jego słowami i fizycznymi doznaniami przeszywającymi jej ciało, galopującymi od głowy, przez biust, aż po spragnioną szparkę.

- Przy tobie O nie ma szans, bo jesteś prawdziwą kobietą, Vicki. Nie jakąś wychudzoną, wystylizowaną paryżanką.

Mam mówić? Czy wolno mi się odezwać?

Otworzyła usta, ale Red położył jej palce na ustach. Lekko nacisnął i zmusił, żeby je rozwarła, a potem wepchnął jej do ust dwa palce. Odruchowo zaczęła je ssać. Nie wiedziała dlaczego, ale podnieci­ło ją to jeszcze bardziej.

Red cicho się roześmiał i jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. Szybko pogładził się między nogami i Vicki szeroko otworzyła oczy.

- No chodź - powiedział, wsuwając końce palców między jej wargi i zdejmując rękę ze swojej ogromnej męskości. Niesłychanie łagodnie założył jej niepo­słuszne pasemka włosów zasuszy. - Jesteś za bardzo ubrana, kochanie. Nie jesteś dostępna. Pamiętasz, w jakim stroju Rene i Sir Stephen najchętniej wi­dzieli O?

Vicki skinęła głową. Pomyślała o ubraniach, któ­re ze sobą zabrała, i nagle serce mocniej zabiło jej w piersi.

Niemożliwe. Skąd wiedziałam, że to się stanie? Że on tu będzie?

Zamiast spodni i dżinsów spakowała przede wszystkim spódniczki i rozpinane z przodu bluzki. Pończochy i pasy, nie rajstopy.

Chciała rozpiąć guziki bawełnianego sweterka, ale Red delikatnie odsunął jej ręce i zrobił to sam. Na widok koszulki i stanika mruknął z zadowole­niem. Ku jej zaskoczeniu sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął składany nóż z ręko­jeścią z masy perłowej. Sekundę później zatrważają­co szybko i precyzyjnie przeciął ramiączka, a potem i koszulkę, i stanik. Na środku. Odrzucił je na bok.

Siedziała w samym sweterku, z gołymi piersiami. Sutki jej sterczały, lewy nadal jaskrawoczerwony od szczypania. Red odrzucił dalej jej pocięte ubrania i szarpnął za spódniczkę.

- Podnieś się z siedzenia, zdejmij majtki, a po­tem podwiń spódnicę i usiądź na skórze.

Zupełnie jak O.

Usiadła rozgrzaną, lepką cipką na chłodnym, gładkim siedzeniu. Goła skóra na skórzanej kanapie. Wrażenie było tak zmysłowe, że głośno westchnęła. Majtki miętosiła w ręce. Prawie doszła od tego do­znania.

W oczach Reda błysnęło płomienne zadowole­nie, chociaż okolona brodą twarz nadal była obojęt­na. Rozłożył się na siedzeniu i odprężony sięgnął po szampana.

- Pobaw się jeszcze piersiami. Nie szczyp ich, tylko głaszcz. Chcę popatrzeć, jak się ruszasz, chcę posłuchać, jak jęczysz, ale nie wolno ci jeszcze dojść.

Pieszczenie samej siebie było znaczenie bardziej krępujące niż zadawanie sobie bólu. Zaczerwieniła się. Nigdy nie pokazała żadnemu mężczyźnie, jak się masturbuje. To było zbyt intymne.

- Vicki... - dobiegł ją szept, a zarazem ostrzeże­nie. Nie wiedziała, przed czym ją ostrzega. Nie mog­ła sobie wyobrazić nic gorszego, niż gdyby kazał jej przestać, gdyby powiedział, że zabawa skończona.

Zdenerwowana, chcąc go zadowolić, powoli i delikatnie trącała sutki palcami. Wzdychała przy każdym dotknięciu. Każde muśnięcie było jak język liżący jej łechtaczkę. Każde doprowadzało ją niebez­piecznie blisko orgazmu.

Co ja robię? Nie wiem nawet, czy cię lubię, Re­dzie Websterze, ale możesz mnie skłonić do wszyst­kiego. Możesz mnie skłonić, żebym zrobiła wszystko. Każdą rzecz. Żeby tylko cię zadowolić.

Red próbował się zrelaksować, odprężyć, oglą­dać jej popis i być pinem sytuacji. Jeszcze nigdy nie przychodziło mu to z taką trudnością.

Pożądanie porwało go jak wichura. Kiedy patrzył na tańczące palce Vicki, wszystkie mechanizmy kontroli słabły. Chciał w nią wejść, dziko, po męsku. Wziąć ją, mieć ją, karać ją, delektować się nią jak tym winem w kieliszku i sycić się jej bólem. Jej roz­koszą. Jej instynktownym rozumieniem, o co chodzi w tej grze.

Ale nie mógł. Chociaż dziewczyna miała talent do tańca dominacji i uległości, wciąż była nowicjuszką i nie mógł się na nią rzucić tak, jak miał ochotę. Nie mógł jej złapać, przerzucić przez kolano i sma­gać, żeby płakała i zwijała się z rozkoszy. Nie mógł jej położyć na wygodnym siedzeniu limuzyny i nadziać na pękającego z pożądania kutasa mocno, głęboko, wypełnić ją swoim twardym ciałem. Wypełnić ją raz i drugi, aż oboje odlecieliby w gorącym, czerwonym orgazmie.

Vicki patrzyła, jak śledzi jej palce, a w głowie miała zamęt. Ten obcy mężczyzna. Jaką hipnotyczną władzę miał nad jej ciałem i zmysłami! Racjonalna część jej wiedziała, że to ten sam facet, który ją wku­rzał i irytował w pracy.

Jak to możliwe? Czy jej umysł poszedł spać i u steru postawił ciało i pożądanie?

Zataczała palcami kręgi bezwiednie, nieświado­mie. Palce sunęły, ściskały, coraz szybciej, wirowym ruchem. Ciśnienie i podniecenie między nogami nie było bólem, ale ją przeszywało. Traciła panowanie nad sobą. Uniosła pośladki. Jej lepka cipka była nie­znośnie rozgrzana.

Zatraciła się w mrocznej rozkoszy, przymknęła oczy i słuchała własnych jęków i sapnięć, dzikich i chrapliwych.

- Fantastycznie, Vicki, fantastycznie - wyszep­tał Red. - A teraz podnieś spódnicę i rozłóż nogi. Pokaż mi, jak się ze sobą zabawiasz. Chcę zobaczyć wszystko.

Ostatnie resztki racjonalnego myślenia powstrzy­mały ją. Otworzyła oczy. O nie, tylko nie to, nie jej najintymniejsze przyjemności.

- Nie mogę.

- Musisz. Ta gra polega na tym, że nie możesz mi niczego odmówić. - Głos miał surowy, świdrują­cy. - Jeśli chcesz, możemy na tym skończyć. Wysią­dę, wrócę taksówką do domu, a ty spędzisz spokojny weekend sama.

Spokojny i jakże nudny weekend, zdawał się mówić.

Jakaś zbuntowana, rozzłoszczona część niej chciała powiedzieć: Dobra. Proszę. Rób, co chcesz.

Ale to było niemożliwe. Równie dobrze mogłaby przestać oddychać. Rozedrganymi rękami podwinęła spódnicę i rozłożyła nogi.

- Czekaj, pomogę ci.

Chłodną ręką pomógł jej przyjąć właściwą pozy­cję, ułożył ją na plecach na miękkiej tapicerce. Jedną jej stopę oparł na podłodze, drugą położył sobie na kolanach. Rozsunął jej uda do bólu szeroko. Cipka pokazała się w całej okazałości.

Ale nawet to go nie zadowoliło. Przez chwilę się przyglądał, a potem wsunął pod nią rękę i przechylił jeszcze bardziej jej miednicę, tak żeby była jeszcze szerzej otwarta i obnażona.

Samochód wypełnił zapach seksu. Vicki modliła się, żeby przez przyciemniane szyby naprawdę nie było nic widać. Gdyby było, każdy mógłby zajrzeć i zobaczyć ją rozciągniętą, z różową, wilgotną, lśniącą cipką na wierzchu.

- Kontynuuj. - Red pochwycił jej spojrzenie. Wpatrywał się w nią hipnotycznie. Z bliska.

Trzęsąc się, ujęła jedną pierś lewą ręką. Prawą dłoń wsunęła między nogi. Była tak mokra, że aż ją to zdumiało i przeraziło. Nigdy taka nie była. Zawsze lubiła seks, ale czasem oznaki fizycznego podniece­nia pojawiały się powoli.

Ale nie przy Redzie Websterze. Nawet nie tknął jej łechtaczki, a ona topiła się i płynęła jak rzeka.

Zaczęła się masturbować, jednocześnie onie­śmielona i bezwstydna. Czuła się nowicjuszką, nie­mal dziewicą, a zarazem królową zmysłowych żądz. Obecność Reda jakoś zniekształcała rzeczywistość.

Ledwo mogła myśleć, zawładnęły nią zmysły.

Red jej nie dotykał, tylko obserwował. Jego nie­zwykłe oczy migotały, a usta wyginały się w lekkim zmysłowym uśmiechu. Ale kiedy dotykała łechtaczki, ściskała i wykręcała sutki, czuła, że ma z nim bez­pośredni głęboki kontakt. Na początku była zażeno­wana, a teraz nie mogła odwrócić od niego wzroku. I pocierała, pocierała, pocierała się, z zamkniętymi oczami.

Uśmiechał się coraz szerzej. Vicki usłyszała: Grzeczna dziewczynka, grzeczna.

Ty draniu! Ty draniu!

Skandując tak bezgłośnie, spojrzała na niego i poczuła, że jego wola łączy się z jej wolą. Czuła tę zmysłową perwersję, która nim kierowała. Ona też ją czuła. Byli dla siebie stworzeni. Idealnie do siebie pasowali.

Myślisz, ze już wszystko widziałeś, co?

Przechylił ciemną głowę, jakby usłyszał tę niewy­powiedzianą zaczepkę.

No to patrz!

Zaświtała jej w głowie nagła skandaliczna myśl. Musiała się zrodzić w ciemnym, perwersyjnym za­kątku jej głowy, tym, do którego nigdy nie zaglądała. Czuła, że za okularami oczy Reda błyszczą, i chwy­ciła za małą butelkę szampana. Przyłożyła ją do ust i osuszyła. Połknęła wszystko, co zostało z pierwszo­rzędnego wina, chociaż nie bardzo czuła smak.

Kiedy butelka była pusta, odwróciła ją. Jeszcze mocniej wypchnęła biodra do przodu i przysunęła szklaną szyjkę do śliskiego wejścia do pochwy.

Red westchnął. Vicki przeszył dreszcz triumfu, tak silny, że prawie doszła. Zdołała jednak opanować falę rozkoszy i powoli wsunęła szyjkę butelki do środka.

- Och, Vicki, Vicki, Vicki - dyszał Red, kiedy przesuwała prowizorycznym dildem w tę i z powro­tem. Kiedy jej gorące ciało zacisnęło się łapczywie na chłodnym, gładkim szkle, poczuła radość, a z nią jeszcze większą rozkosz.

Teraz Red Webster nie był ani obojętny, ani zdy­stansowany. Przepełniała go żądza. Na jego policzki wypełzł rumieniec. Przełknął ślinę, błysnął biały­mi zębami. Nie uśmiechał się już ani kpiarsko, ani z rozbawieniem. Był rozanielony.

Wyraz jego twarzy, światło, które go rozświetlało od środka, pchnęło Vicki do orgazmu. Jej ciało za­drgało wokół dilda, które prawie się z niej wysunęło, tak mocno poruszyła biodrami.

Prawie straciła przytomność. Nie znała rozkoszy o takiej sile. I wtedy duża, silna ręka delikatnie sięg­nęła po jej drobną dłoń. Red zabrał butelkę i ostroż­nie odstawił na miejsce.

Rozdział 4

Vicki leżała w wannie, po szyję w bąbelkach. Pod­niosła do ust butelkę wody mineralnej i uśmiechnęła się. Po tym, co zrobiła z butelką w limuzynie, trudno jej będzie patrzeć obojętnie na wszystkie inne.

Popatrz, coś ty narobił, Redzie Websterze. Zrobi­łeś ze mnie zboczoną degeneratkę.

Odstawiła wodę Evian i zanurzyła się w pachną­cej pianie. Odprężyła się i nie myślała o tym, co się stało. Leżąc na kolanach Reda jak odaliska, z butel­ką po szampanie w środku, miała najcudowniejszy orgazm. A teraz relaksowała się i rozkoszowała cudownym uczuciem.

Kiedy wróciła na ziemię, oczekiwała, że Red bę­dzie chciał czegoś dla siebie, ale znów ją zaskoczył. Miał erekcję, jego penis był twardy jak stal, ale po­słał jej tylko uśmiech, od którego traciła głowę, i wy­mamrotał: Później.

Znów pomógł jej się ubrać: wygładził jej sweterek i spódnicę, kiedy już wbiła się w majtki, i podał to, co zostało ze stanika i koszulki, żeby mogła wszystko włożyć do torby.

Po dziesięciu minutach byli u celu.

Ach, cel podróży! Vicki rozejrzała się z zachwy­tem. Leżała w wannie w ślicznej łazience w stylu art deco, prawdopodobnie w najlepszym apartamencie jednego z najwspanialszych hoteli w kraju.

Ivory Pavilion, należący do holdingu Shanleya, stał na wysokim cyplu i nad własną zatoką. Przy­pominał postawiony na suchym lądzie wielki statek oceaniczny z czasów największej świetności trans­atlantyków. Gdy Red pomógł jej wysiąść z limuzyny i zaprowadził do lobby, cudowna atmosfera luksusu i wyrafinowania spowiła ją jak staroświecka satyna.

Hotel robił wrażenie spokojnego, eleganckiego i dyskretnego. Kiedy Red ich meldował, Vicki prze­chadzała się po lobby. Pomyślała, że w takim miejscu wszystko jest możliwe. W powietrzu czuć było magię, jakby ucieleśnienie sekretnej rzeczywistości, w którą wkraczała z Redem podczas zabaw erotycznych.

Wszystko było w dobrym guście, czyste i stylo­we, ale jej zmysły wyczuwały, że jest*w jaskini ero­tycznego zepsucia. Jakby się przeniosła do filmu z lat trzydziestych. Brakowało tylko szejka o jastrzę­bich rysach wkładającego rozwiązłej girlsie rękę pod spódnicę.

A ja dałam się omotać swojemu Valentino i zgo­dziłam się na wspólny apartament?

Red wreszcie ich zameldował. Nie usłyszała, co powiedział recepcjonistce, ale mówili takim tonem, że można było podejrzewać, że są wspólnikami. Ko­bieta uśmiechała się blado. Vicki nie wiedziała, czy ten luksusowy apartament naprawdę jest nagrodą w loterii, ale się nie przejmowała. Kobieta, która o o wszystkim decydowała, została w Wickham-Drake.

Czy to jest warunek cudownego seksu? Podpo­rządkowanie?

Możliwe. A jednocześnie czuła się tak, jakby wreszcie spotkała faceta, któremu może ufać i wie­rzyć, że potrafi się nią zaopiekować.

W jej głowie zaczęły się kłębić niepokojące myśli. Nie pozwalały jej się odprężyć. Nagle poczuła, że nie chce się wylegiwać w wonnej pianie sama. Chciała iść do salonu i spróbować zrozumieć skomplikowa­nego, tajemniczego mężczyznę, od którego nie mogła się oderwać.

Kiedy się wycierała i smarowała twarz i ciało kremami, usłyszała głosy z sąsiedniego pokoju. Były przyciszone i trudno było rozróżnić słowa. Wyglądało na to, że Red ogląda telewizję.

Wślizgnęła się w kimono i postanowiła do niego pójść. Kiedy przekręciła kryształową gałkę, jej serce zatrzepotało niebezpiecznie.

Ujrzała nieoczekiwanie swojską scenkę - mimo wyszukanego wystroju i luksusowych mebli. Red - całkiem odprężony - siedział w białym szlafroku w sporym fotelu firmy Lloyd Loom i popijał herbatę. Długie nogi wyciągnął przed siebie.

Moglibyśmy być starym małżeństwem. Pani bie­rze kąpiel, pan ogląda telewizję.

Ta myśl zbiła ją z tropu. Od razu ją porzuciła, ale poczucie niepewności powiedziało jej, że tylko ją zepchnęła do podświadomości.

Nie wygłupiaj się, Vicki. Ani on, ani ty się do tego nie nadajecie.

Red oderwał wzrok od ekranu, odstawił filiżankę i wstał. Jego imponujące ciało w mięciutkim szlaf­roku nic nie straciło. Po raz pierwszy zobaczyła go w czymś innym niż ciemne, stonowane ubrania i to był dla niej szok. Ale nawet w zupełnie zwyczajnym - choć zapewne luksusowym - szlafroku otaczała go perwersyjna, mroczna i tajemnicza aura.

- Przyjemna kąpiel? - zapytał.

Kiwnęła głową, zastanawiając się, czy w tym py­taniu jest jakiś podtekst. Może podejrzewa, że się w tej wannie onanizowała. Chyba jednak nie. Wyglą­dało na zwyczajne pytanie.

- Herbaty? - Wskazał głową na biały serwis na czarnej lakierowanej tacy stojącej na stoliku obok fotela.

- Tak, dzięki - powiedziała, nagle zdenerwowa­na i skrępowana. Jak mogło być między nimi tak zwyczajnie? Po tym, co się stało w samochodzie? Z butelką?

Red przyglądał jej się badawczo zza okularów. Czuła, że monitoruje każdą jej myśl, każdą reakcję. Na pewno był człowiekiem niesłychanie empatycznym. Rozumiał, czego chciała i potrzebowała, zanim sama zdała sobie z tego sprawę. To on zaproponował, żeby spędziła trochę czasu sama, żeby wzięła długą kąpiel.

- Nie martw się, Vicki - powiedział głosem tylko trochę cichszym od szeptu, kiedy po dwóch długich krokach znalazł się u jej boku. Spojrzał jej z góry w oczy, po swojemu - w tym spojrzeniu było ciepło, a jednocześnie budziło lęk. - Nic nie musimy. Wyluzuj. Zobaczymy, co będzie.

Złapał ją za policzek, tak delikatnie, że po prostu musiała się do niego przytulić.

- Jesteśmy na wakacjach Nie musimy robić nic, na co nie mamy ochoty, prawda?

- Chyba tak. - W jej głosie słychać było niepoko­jące drżenie.

Co on mi robi? Jak to możliwe? Kilka dni temu nie mogłam na niego patrzeć, a teraz - o Boże - te­raz wszystko się zmienia.

Czy popełniła wielki błąd? Niezobowiązujący weekend spędzony na zgłębianiu ukrytych potrzeb seksualnych? W teorii brzmiało świetnie, ale może właśnie teraz chciała jakichś zobowiązań? Jakiejś więzi, która nie miałaby nic wspólnego z zabawami BDSM?

Nie bądź głupia, Vicki. Jemu chodzi tylko o kilka podniecających dni, i tyle; To na razie, miło było, powodzenia.

Zesztywniała i odsunęła się od niego. Uniósł gę­ste brwi, jakby się po raz pierwszy zastanawiał, czy dobrze odczytał jej intencje.

- Co z tą herbatą? - rzuciła z uśmiechem, żeby rozładować napięcie. Kiwnęła głową w stronę tacy i przysunęła do stolika drugi fotel Lloyd Loom.

Red lekko przechylił głowę i zmrużył oczy.

- Oczywiście - powiedział niewyraźnie.

Wyglądało na to, że uważnie obserwuje, jak opa­da na miękkie siedzenie. Sytuacja patowa.

Szybkimi i zręcznymi ruchami zrobił jej idealną herbatę, nie pytając o żadne szczegóły. Jego ostroż­ność ją niepokoiła. Tak bardzo, że westchnęła. Nie- uprawianie wyszukanych gier seksualnych z Redem Websterem było tak samo trudne i ryzykowne jak ich uprawianie.

Po kilku chwilach, kiedy sączyła herbatę pyszną jak nigdy, niepokój ją opuścił. W wielkim telewizorze, wcześniej ukrytym w imponującej inkrustowanej szafce z motywem stylizowanego słońca, leciał film, który mocno ją rozpraszał.

Scena wprost z jej ulubionych fantazji. Filmowa­na z góry młoda kobieta stała w środku kręgu foteli. Obserwatorzy siedzieli na nich w swobodnych po­zach. Podziwiali ją, jakby była wspaniałym ekspo­natem na luksusowym targu niewolników. Kobieta była naga, nie licząc koronkowego gorseciku, który prawie nic nie zakrywał, za to ściskał jej talię do nie­prawdopodobnie małych rozmiarów. Jej szyję okalała czarna skórzana obroża. Balansowała na czarnych szpilkach z lakierowanej skóry, tak nieprawdopodobnie wysokich, że stopy miała wygięte pod zupełnie nienaturalnym kątem.

Trudno było przeniknąć wyraz jej twarzy. Oczy jej się świeciły - nerwowo, ale i z podnieceniem. Roz­glądała się, a potem nagle bardzo uważnie przygląda­ła się noskom swoich absurdalnych butów.

To trudne, prawda? Dobrze grać rolę uległej?

Vicki poczuła, że jej współczuje. Czy ona umia­łaby zachowywać się jak należy? Zawsze się nad tym zastanawiała, kiedy czytała Historię O i inne takie książki. Myśl, że mogłaby być podporządkowana mężczyźnie i dostawać od niego kary, była podnie­cająca. A jednocześnie wiedziała, że ma silny cha­rakter.

Szybko spojrzała na Reda. Wstrzymała oddech. Patrzył na nią, nie na ekran. Może się zastanawiał, czy byłaby idealną niewolnicą. Czy byłby rozczarowa­ny, gdyby się okazała zanadto uparta? Chciała tego, czego chciała. Nie umiała stłamsić własnej woli.

Skupiła się na dziewczynie w gorsecie. Do środka kręgu wszedł mężczyzna - szczupły blondyn. Miał na sobie skórzane spodnie, ciężki pas i wysokie buty, ale nic ponadto. Leniwym, zdecydowanym ruchem sięg­nął po nagą pierś kobiety i brutalnie za nią złapał. Ściskał i wykręcał sutek, zupełnie jak Red jej. Nic dziwnego, że wygięła się w łuk, a Vicki nagle poczu­ła w biodrach uderzenie ciepła. Potarła niezgrabnie udem o udo. Siedziała w fotelu, świadoma, że Red ją obserwuje. Trudno jej było orzec, co podnieca ją bardziej - oglądanie filmu czy to, że on na nią patrzy.

Czuła, że demoniczne oczy śledzą każdy jej ruch. Odstawiła filiżankę. Równie dobrze mogłaby teraz pić wodę z kałuży.

Znowu się zaczyna!

Poprawiła się w fotelu i zaczęła rozchylać pal­cami kimono. Nagle przestała. Obudziła się w niej uparta nutka przekory. Te gierki zawsze są takie jed­nostronne! Zawsze tylko ona ma się rozbierać? Była gotowa spełniać pragnienia Reda, bo pokrywały się z jej pragnieniami. Ale sama też była ciekawa. Facet siedzący kilka kroków od niej podniecał ją i był dziw­nie piękny, masywny i pierwotny. Chciała zobaczyć coś więcej niż umięśnione, lekko owłosione łydki.

- Dlaczego zawsze ja mam się rozbierać? Widzia­łeś mój biust i... i cipkę, a sam nic mi nie pokazałeś.

Red zaśmiał się, oblizał dolną wargę i wyszcze­rzył zęby w uśmiechu.

- Myślałem, że chcesz się bawić w uległość, Vicki. Zasada jest taka, że Pan pokazuje, co chce i kiedy chce. Jeśli chce. Nie powinnaś zabierać w tej spra­wie głosu.

Vicki wytrzymała jego spojrzenie i uśmiechnęła się. Rozbawienie malujące się na brodatej twarzy było zaraźliwe.

- Nie jestem O. Nie taka jestem naprawdę. Poza tym dopiero się uczę.

Serce zabiło jej mocno: odważyła się sprzeciwić.

- Zlituj się i pokaż mi trochę ciała. Obiecuję, że potem będę grzeczna i będę robić, co każesz.

- Jesteś bezczelna i zostaniesz ukarana - prze­rwał jej, wciąż się uśmiechając. - Ale ponieważ je­steś kobietą wyjątkową, zrobię ci tę przyjemność.

Roześmiał się cicho i potrząsnął głową. Złapał za pasek szlafroka i rozwiązał go. Podniósł jedną brew i rozchylił biały materiał. Vicki natychmiast zapo­mniała o obrazie na ekranie. Kogo to obchodzi? Nie chciała patrzeć na nic poza ciałem Reda.

Mocna, silna klatka piersiowa, ale ona nie mogła się powstrzymać przed wpatrywaniem się w jego ku­tasa. Zabrakło jej tchu.

Był wysoki. Miał dobrze ponad metr osiemdzie­siąt. A penisa miał proporcjonalnego do wzrostu, może nawet większego. Nie miał jeszcze pełnej erekcji. Lekko nabrzmiały penis spoczywał na mu­skularnym udzie - wielki i uśpiony. Vicki wyobraziła sobie, że ma go w środku i że ją rozrywa przy każdym pchnięciu. Przełknęła ślinę.

Boże, nie obchodzi mnie, czy masz być moim Pa­nem. Muszę cię mieć, i to szybko.

- Bardzo fajny - rzuciła. Chciało jej się chi­chotać.

Red Webster był człowiekiem tajemniczym, au­torytetem seksualnym, ale pod jednym względem nie różnił się od wszystkich mężczyzn tej planety: był niesłychanie dumny ze swojego wyposażenia.

- Cóż, cieszę się, że ci się podoba, Vicki - odparł, rzucając diaboliczne błyski zza okularów. - Ale pa­miętaj, że teraz masz mnie słuchać.

- Tak, rozumiem.

Nie mogła oderwać wzroku od penisa. Zaczął się powiększać i wznosić. Brakowało jej tchu.

Nie sypiała, z kim popadło, ale miała w życiu kil­ku chłopaków. Zawsze podpisywała się pod hasłem: rozmiar nie ma znaczenia. Ale teraz, kiedy oglądała niesamowitą erekcję Reda, zaczęła w to wątpić. Ku­tas takich rozmiarów na pewno ma wielkie zna­czenie. Zwłaszcza jeżeli - a tego była pewna - Red wie, jak doprowadzić nim kobietę do szału. Dobry Boże, ten facet jest chodzącą zmysłowością. Na pew­no umie się kochać z takim samym wyczuciem, z ja­kim daje klapsy.

- W takim razie rozumiesz też, że ta zuchwałość była nie na miejscu.

Mówił cicho, ale jego słowa wypełniały prze­stronny modernistyczny pokój. Rozbrzmiewały jak dzwon. Vicki głośno przełknęła ślinę. Czuła, że znów rzucił na nią czar. Jej serce trzepotało jak skrzydła przestraszonego ptaka. Kiedy siedzący na sąsiednim fotelu Red zaczął się powoli, leniwie pie­ścić, nie mogła się skoncentrować na żadnej myśli. Wzięła głęboki oddech. Wystraszyła się, że jeśli nie zapanuje nad sobą, po prostu rozpadnie się na ka­wałki.

- T... tak, przepraszam - szepnęła, prostując się. Czuła, że musi zachowywać się właściwie. Całkiem jak dziewczyna na ekranie. Red o nic nie prosił, ale już to czuła. Jeszcze jak czuła!

Długo na nią patrzył znad okularów, niemal prze­szywał ją wzrokiem, a jego długie zwinne palce po­ruszały się. Potem przechylił głowę, jakby chciał jej o czymś przypomnieć.

- Przepraszam, Panie.

Jej własne słowa sprawiły, że aż osłabła z pożąda­nia i tęsknoty. Kiedy go tak nazwała, ten tytuł nagle zyskał prawdziwość.

- Dobrze - powiedział. Był zadowolony. Przy­glądał się własnej pachwinie. Podziwiał swoje ciało albo po prostu badał postępy. Uważnie obserwował swojego kutasa, a potem znów się odezwał: - Zdejmij szlafrok i podejdź.

Vicki zsunęła rękawy i rozwiązała pasek, żeby wzorzysty jedwab opadł na podłogą Odrzuciła go i wstała z fotela naga. Podeszła do Reda.

Zatrzymał ją gestem. Prawą ręką, bo lewa ryt­micznie poruszała się w przód i w tył na członku.

- Na kolana, moja droga. I uważaj na dywan. Nie chciałbym, żebyś sobie obtarła tę śliczną białą skórę.

Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić, i padła na podłogę. Szła na kolanach, starając się wyglądać elegancko. Przyglądała się dywanowi, czarnej jodełce na pistacjowym tle. Nie śmiała podnieść głowy.

- Wstań - powiedział, kiedy się przy nim znalazła. Była zawiedziona. Zbliżając się, wyobrażała sobie zapach i dotyk jego penisa. Chciała go wziąć do ust.

- Wszystko w swoim czasie - powiedział, a kie­dy spojrzała mu w twarz, co zapewne było w tamtej chwili zakazane, uśmiechnął się znacząco.

Szlag by trafił ciebie i te twoje sztuczki z czyta­niem w myślach!

Ciało i serce przestrzegały niepisanych zasad, ale umysł nadal był wolny i krnąbrny, chociaż była uległa.

- Musisz wykonywać polecenia, Vicki, albo z za­bawy nici. Myślałem, że to rozumiesz.

Przerwał i cicho jęknął. Kiedy się rozsiadał, szlaf­rok zaszeleścił na obiciu fotela.

- Jesteś gotowa na kilka rozkazów?

Skinęła głową.

- Grzeczna dziewczynka. Wstań, plecy prosto. Właśnie. Pokaż mi ten swój śliczny biuścik. Już le­piej. Teraz na mnie popatrz.

Vicki posłuchała, a przynajmniej się starała. Oczy wciąż uciekały jej w dół, w stronę jego pachwiny. Za­gryzła wargi, żeby nad sobą zapanować.

- Patrz mi w oczy, Vicki, nie tam.

Mówił cichym, uroczystym głosem, ale jego dziwne oczy, w które miała patrzeć, najwyraźniej się śmiały. Miał z niej świetny ubaw. Traktował ją jak nie­grzeczną dziewczynkę i sprawiało mu to satysfakcję.

Wcale nie traktuje tego z pełną powagą.

To odkrycie zapewniło jej równowagę. Tego właśnie potrzebowała. Zrobiła posłuszną minę, ale w środku też się śmiała, tak jak on. W głębi jego oczu dostrzegła zrozumienie. Jego intuicja współgrała z jej intuicją.

- Teraz popieść piersi. Obie naraz. Chcę zoba­czyć, jak te fantastyczne sutki sterczą.

Zrobiła to, co jej kazał. Dziwne uczucie prze­mknęło przez jej ciało. Łechtaczka pulsowała, jakby ją też pieściła. Słodkie napięcie wypełniało ją między udami. Czuła nieznośną potrzebę, żeby przestępować z nogi na nogę.

Nie, nie poddawaj się. On cię prowokuje, chce, żebyś okazała nieposłuszeństwo.

Kiedy głaskała swoje piersi, czuła się niegrzeczną prowokatorką, ale poza tym się trzymała. Chodziło o to, żeby się dobrze prezentować. Jakby była raso­wym zwierzątkiem pozującym przed głównym sędzią na wystawie.

Red ściągnął usta, jakby się powstrzymywał od uśmiechu. Kiedy z czymś walczył, wydawał się jesz­cze bardziej podniecający.

- Brawo, moja droga.

Drżenie jego głosu podniecało ją jeszcze bardziej, jakby pieściło jej łechtaczkę. Red kręcił się na krze­śle. Sam wcale nie był całkiem opanowany.

- Teraz oprzyj stopę na poręczy fotela i dotknij się między nogami.

Tym razem mówił spokojnie. Błyskawicznie od­zyskał pełną kontrolę. Mówił obojętnym, chłodnym tonem. Oczy zwęziły mu się za błyszczącymi szkłami. Był opanowany, zimny jak głaz, nawet jeśli udawał. Cały czas się przy tym dotykał, dość szybko poruszał ręką. Potrafił kontrolować siebie i ją. Było to napraw­dę imponujące.

Och, zna się na tym o wiele lepiej niż ja. Robi to od lat. Potrafi zdominować kobietę bez mrugnięcia okiem.

Podejmując ogromny wysiłek, żeby zyskać kon­trolę nad sytuacją, Vicki położyła stopę na oparciu fotela Reda. Poczuła miły chłodny powiew między nogami, ale kiedy wsunęła czubki palców między wargi sromowe, poczuła morze ognia, wrzącą rzekę. Była tam tak wilgotna, że palce jej się ślizgały i z tru­dem trzymały się łechtaczki.

- Popieść się trochę.

Posłuchała, nie mogła się powstrzymać od wes­tchnienia. Już czuła nadchodzący orgazm. Zagryzła wargę i kolistym ruchem pieściła swój mały guziczek. Poczuła się niemal swobodnie. Rozkosz zbliżała się do niej jak wielka fala.

Zadrżała, jęknęła, nie mogła się opanować.

- Uważaj, Vicki.

Tak cicho. Tak złowieszczo. Tak ekscytująco.

Wbiła zęby w dolną wargę. Walczyła z nadcho­dzącym orgazmem, zadając sobie lekki ból.

- Tak lepiej. - Jego głos brzmiał łagodniej. Nigdy nie musiał krzyczeć. Wszystkiemu, co robił, towa­rzyszyło subtelne, przemyślane niedomówienie. Był księciem wśród dominujących kochanków. Jedynym w swoim rodzaju, wyjątkowym.

Brak orgazmu wydawał jej się teraz dużo więk­szym cierpieniem niż lanie czy inna kara. Już prawie chciała go błagać spojrzeniem, ale wrodzony upór jej na to nie pozwolił.

Red przestał się pieścić, był zrelaksowany, roz­luźniony. Usiadł ze swoim niesamowitym kutasem w dłoni. Spojrzał na ekran za jej plecami.

- Hmmm... szkoda, że tego nie widzisz. Bar­dzo dobre. Sądzisz, że powinienem ci pozwolić po­patrzeć?

Wszystko mi jedno. Pozwól mi szczytować.

Ale nie odezwała się.

- W porządku, możesz mówić, Vicki. Chcesz zo­baczyć, co się dzieje?

Nie, chcę tylko patrzeć na ciebie. Tak długo, jak mi pozwolisz.

- Tak - pisnęła, pogrążona w myślach. Zupełnie się zagubiła. - Tak, proszę, jeśli się zgadzasz.

- Pooglądamy razem, dobrze? - Iskierki w jego oczach były ucieleśnieniem diabelstwa.

Prawie się zachwiała, musiała stanąć na dywa­nie. Czuła się tak, jakby stała na skraju przepaści, gotowa do skoku. Ten facet jest niebezpieczny, irytu­jący i tajemniczy. Przecież on stanowi zagrożenie dla porządku publicznego!

Tak, uważaj, Vicki. Pamiętaj, że to tylko zaba­wa. Mężczyzna pokroju Reda Webstera to wielkie zagrożenie dla spokoju ducha kobiety.

Ale wewnętrzny alarm już się włączył. Dawno opuściła bezpieczne terytorium.

- Vicki, wszystko w porządku? - zapytał przytom­nie, jakby wypadł z roli.

- Tak, w porządku - odpowiedziała, chociaż na­dal była niespokojna. Podniosła dumnie głowę, przy­sięgając sobie, że nigdy, przenigdy nie pokaże mu, jak bardzo jest podatna na jego urok.

- Po prostu chciałabym usiąść. Możemy zaczynać?

Red przyglądał jej się przez chwilę. Jego spojrze­nie prześlizgnęło się po jej oczach i ustach. Mierzył, monitorował, oceniał.

Wreszcie się uśmiechnął, jakby zadowolony, że gra posuwa się naprzód. Vicki była zdumiona, że udało jej się ukryć przypływ emocji i że on chyba dał się na to nabrać.

- Oczywiście, musisz usiąść. I nawet wiem gdzie. - Jego zmysłowe usta wykrzywiły się. Uśmiech miał tak samo psotny jak spojrzenie. - Chodź tutaj.

Złapał ją za ramię. Ciepłą, elegancką dłonią ustawił ją w odpowiedniej pozycji. Obracał ją ostroż­nie, tak żeby stanęła tyłem do niego. Rozszerzył jej nogi i postawił na ugiętych, w rozkroku, nad swoimi udami.

Czekała. Jego owłosione uda łaskotały delikatną skórę wewnętrznej strony jej ud. Poczuła, że szuka czegoś w kieszeni szlafroka, że coś wyciąga. Po chwili poczuła, że wykonuje za jej plecami kilka krótkich ruchów, a potem na dywan upadło małe foliowe opa­kowanie.

- A teraz sobie usiądziemy, dobrze? - szepnął jej do ucha i bez ceregieli złapał ją mocno za uda i wbił na penisa w prezerwatywie.

Z zapierającą dech w piersiach precyzją - po­mału, powoli - konsekwentnie opuszczał jej obolałą cipkę w dół, po swoim penisie.

O Boże, Boże, Boże!

Dopasowywanie i rozciąganie trwało bardzo długo. Jego penis wyglądał na duży, ale w środku? Och, wydawał się gigantyczny. Wyobrażała sobie, że wypełnia ją całą od środka i że nie ma już miejsca na nic innego. Ze posiadł nie tylko jej ciało, ale też duszę.

Ostrożnie, ostrożnie, ostrożnie. Pamiętaj. To tyl­ko przyjemność, tylko zabawa.

- No? Jak się czujesz?

- Jakbym nie mogła oddychać. Jakbym miała pęknąć na dwoje.

- Cóż, pochlebiasz mi, Vicki. Ale jeśli ci niewy­godnie, możesz zejść - powiedział przekornie, cho­ciaż w jego tonie słychać było nutkę powagi.

- Zostanę.

- To dobrze. - Znowu poczuła jego gorący od­dech na karku, kiedy poprawiał się na krześle. Każdy jego ruch odczuwała w środku. - Teraz popatrz na ekran.

Oglądanie erotycznego pokazu było ostatnią rze­czą, na jaką miała ochotę. Powiedziała, że chce zo­stać, ale część niej wolałaby wyjść z tego pokoju, do­kładnie przyjrzeć się swoim emocjom i porządnie się zbesztać. Czuła chory pociąg do tego niemożliwego, skomplikowanego mężczyzny Ostatniego, w którym powinna się zakochać! To przygoda na weekend, bez angażowania się. Potem każde z nich pójdzie swoją drogą. Red tak powiedział. Ona się zgodziła. Proste.

- Czego potrzebujesz, żeby się rozluźnić, Vicki?

Duże ręce oplotły jej tułów. Jedną dłonią objął jej pierś, drugą wsunął między nogi. Kiedy przy­ciągnął ją do siebie, jego broda delikatnie drapała ją w policzek.

- Odpręż się, skarbie. Pozwól, że zrobię ci do­brze. Patrz na ekran.

Ciche, słodkie słowa uspokoiły jej zakręcone myśli. Nic nie zyska, walcząc z wszechogarniającą zmysłową rozkoszą. Po co się martwić, skoro siedzi na kolanach mężczyzny, z tym imponującym, nie­ziemskim penisem głęboko w środku, skoro jego ręce czynią cuda?

Zauważyła, że jest leworęczny, ale obie ręce miał bardzo zręczne, wręcz szatańsko zwinne.

Powoli, delikatnie zaczął się bawić jej sutkiem. Ostrożnie krążył palcami wokół brodawki, obracał ją, trącał, aż przyjemne drżenie zaczęło płynąć w inną stronę. Tam, gdzie pieścił ją z jeszcze większą, fa­scynującą dokładnością. Miał długie palce, ale poru­szał nimi z delikatną, chirurgiczną precyzją, pocierał i naciskał łechtaczkę dokładnie tak jak należy.

Drażnił ją, drażnił, drażnił. W cudowny sposób. Czuła, że unosi się w górę i pogrąża w słodkiej mgle, a jej ciało usiłowało opaść, spróbować czegoś nie­możliwego - mieć cudownego kutasa Reda jeszcze głębiej.

Nie wykonywał żadnych ruchów. Nie musiał. Samo to, że w nią wszedł, wystarczyło. W wyobraźni zobaczyła światła i zauważyła, że nie jest posłuszna. Nie oglądała filmu, chociaż jej kazał. Sama dawała sobie pokaz. W rolach głównych ona i Red.

To było niemal nie do zniesienia. O jeden bodziec za daleko. Erotyczna siła Reda Webstera badała gra­nice jej zmysłów. Miała zamknięte oczy. Oparła dło­nie na jego rękach. Nie po to, żeby go poganiać albo prowadzić. Nie było takiej potrzeby. Wszystko robił idealnie. Chciała tylko dać i jemu jakąś pieszczotę, oddać hołd dającym tyle rozkoszy silnym mięśniom i ścięgnom.

Jej pochwa zaczęła się na nim zaciskać. Czu­ła, że cała szykuje się na jakiś ogromny kataklizm. Była już prawie tam, każdy napięty nerw czekał na chwilę ulgi.

I wtedy ją pocałował. Leciutki dotyk jego ust na szyi - to była ta kropla.

Gwałtowny orgazm. Silny. Niemal bolesny.

Jej ciało pulsowało, zaciskało się wokół niego. Nie była w pełni świadoma, że Red przesunął rękę z jej biustu na biodra i mocno ją chwycił.

Cały czas szczytowała, słyszała, jak krzyczy, ję­czy, wzdycha, a jego mocne biodra pod nią pchają, pchają i pchają. W końcu on też krzyknął, wygiął się konwulsyjnie w łuk, uniósł się z fotela.

- Och, Vicki - jęknął i odpłynął tak jak ona.

Co to było? Co się stało? To nie był tylko seks.

Red osunął się na fotel. Cały czas trzymał ją za biodra i między nogami. Czuł się tak, jakby go porwał huragan. Powaliła go siła ich jednoczesnego orgazmu.

Planował inną zabawę. Chciał sprawdzić, czy Vicki potrafi być mu posłuszna, mimo że będzie od­wracał jej uwagę. Chciał położyć rękę na jej eleganc­ko wyrzeźbionej pupie, a potem ją zbić, aż się zaróżo­wi. Ona miała się wyginać i jęczeć. Widział oczyma wyobraźni, jak leży na oparciu fotela Lloyd Loom, na którym teraz sam drzemał - nie, drzemali razem! Widział jej śliczny tyłeczek, którym się zajmował, jednocześnie pytając ją o to, co się dzieje na ekranie telewizora. Myślał o pikanterii tej sceny. Ona odpowiadałaby na pytania, dostawałaby karę, a potem by ją zadowolił jakąś zabawką erotyczną.

Nie planował, że będą się pieprzyć. Jeszcze nie teraz. Często w ogóle nie uprawiał seksu ze swoimi towarzyszkami od chłosty i wiązania. Kiedy obie stro­ny pragnęły szybkiej przerwy w wyrafinowanej grze, penetracja wydawała się czymś zbyt intymnym.

Vicki Renard bez przerwy go szokowała. Uczu­cia, które schował głęboko i które miały już nigdy nie ujrzeć dziennego światła, nagle przypomniały mu o swoim istnieniu. Nie bał się ich, bo prawie niczego w życiu się nie bał. Tylko raz. Ale teraz poczuł nagły, silny niepokój.

Pewne potrzeby, popędy i emocje w jego życiu musiały być od siebie oddzielone, musiał je trzymać w osobnych przegródkach. Nie mógł pozwolić, żeby się pomieszały. Już raz popełnił ten błąd i niemal stracił coś wyjątkowo rzadkiego i cennego. To, że prędzej czy później i tak by stracił ten cenny dar, nic nie zmieniało.

Nie chciał niczego więcej - poza seksualnymi zabawami w dominację. To się u niego nie spraw­dzało. Już nie. Emocjonalne zaangażowanie mog­ło się skończyć tylko płaczem i złamanym sercem. Poza tym nie mógł znieść myśli, że mógłby naprawdę skrzywdzić Vicki.

Nie przejmuj się, stary. Zabaw się i zrób jej do­brze. Pilnuj się.

Rozdział 5

Kto powiedział, że to na kobietę zawsze trzeba czekać?

Vicki chyba setny raz spoglądała na drzwi sy­pialni Reda. Teraz wolałaby, żeby mieli nie dwie, ale jedną. Szczególnie po tym wspólnym wybuchu, który przeżyli na tak niewinnie wyglądającym fotelu przed telewizorem.

Nie mogła na ten fotel patrzeć, nie czując pul­sowania w kroku. Siedziała tam z nim - na nim - to było dzikie i piękne, a potem Red był nieprawdopo­dobnie delikatny. Zaniósł ją do łóżka, okrył kołdrą i namówił na drzemkę. Była zupełnie skołowana i wykończona, więc od razu zaczęła odpływać, ale zdążyła się jeszcze uśmiechnąć, kiedy delikatnie po­całował ją w policzek.

Kiedy wreszcie się obudziła, zaczęła, jeszcze na wpół senna, macać łóżko, w nadziei, że znajdzie Reda. Ale on nie wślizgnął się pod kołdrę albo dawno się spod niej wyślizgnął. Wbrew logice odczuła to jak bolesną stratę. Była też zdziwiona, kiedy weszła do salonu i znalazła liścik od niego.

Koktajl o ósmej. Ubierz się zabójczo. Red.

Była za pięć ósma. Czekała odpowiednio ubrana, a z jego sypialni dopiero przed chwilą przestał dobie­gać szum prysznica.

Rozglądała się po pokoju: białym, czarnym i pistacjowozielonym. Uśmiechnęła się do siebie i prze­sunęła palcem po biodrach. Tak, udało jej się wyko­nać polecenie, tego była pewna.

W folderze Ivory Pavilion wyraźnie zaznaczono, że goście zawsze przychodzą na kolację stosownie ubrani. Miała dobrą okazję, żeby sprawić sobie na ten weekend kilka fatałaszków. Moja kreacja wyjąt­kowo dobrze pasuje do klimatu hotelu - do pyszne­go, szykownego stylu retro - pomyślała, przesuwając materiał między palcem wskazującym a kciukiem.

Tak. Czarna, śliska, satynowa suknia do ziemi na cieniutkich ramiączkach robiła wrażenie. W sklepie miała co do niej wątpliwości, bo była bardzo obcisła, ale teraz wiedziała, że jest idealna. W takiej sukni przykuje uwagę każdego napotkanego mężczyzny. W tej gładkiej czerni po prostu muszą w niej widzieć boginię.

Ale co pomyśli Red? Czy on też będzie jej skła­dał hołdy? To on miał dominować, rządzić, stać na piedestale. Ale Vicki miała przeczucie, że spodoba mu się i suknia, i zainteresowanie innych mężczyzn. Mogli patrzeć, ale nie mogli jej mieć. Bo należała do niego. Chwilowo była jego własnością, piękną nie­wolnicą.

Strój uzupełniały czarne zamszowe czółenka na obcasie, dobrana do nich torebka i idealnie pasu­jące dodatki. Bardzo długi sznur sztucznych pereł owinęła wokół szyi tak, że jeden rząd biegł ciasno pod szyją, a drugi zwisał luźno. Do tego długie ob­cisłe rękawiczki z czarnej satyny. Gdyby miała wię­cej czasu i zręczniejsze palce, mogłaby ułożyć włosy w fale. Musiała się zadowolić zaczesaniem ich gład­ko do tyłu i upięciem emaliowaną spinką w stylu art deco.

Tak, wyglądam wspaniale, Red, a szykowałam się raptem pół godziny. Co ty tam robisz?

Była zniecierpliwiona i nie chciała rozmyślać o niebezpiecznych sprawach, więc zaczęła ćwiczyć krok wampa. Podeszła do telewizora, wzięła pilota, przeleciała szybko kanały. Zastanawiała się, na któ­rym leciało porno, które oglądali i nie oglądali. Wi­dok karanej dziewczyny stracił urok, kiedy opanowa­ło ją to cudowne uczucie, w chwili gdy nadziała się na męskość Reda.

Przez minutę pstrykała pilotem, ale nic nie zna­lazła. Nagle weszła w zupełnie inne menu. Wyglą­dało na to, że można wybrać nazwy pokoi. To było podejrzane. Vicki aż westchnęła.

Kliknęła w ikonkę salon. Pokazał się znajomy obraz, chociaż teraz wyglądał inaczej. Tam, gdzie wcześniej siedzieli podnieceni widzowie, teraz stały w kręgu niskie, opływowe, czarne skórzane fotele. Na podłodze leżał ten sam dywan w jodełkę, na którym wcześniej stała drżąca naga dziewczyna. A w tle przykuwała uwagę duża rycina w chromowanej ra­mie, przedstawiająca długi elegancki transatlantyk. Może „Normandie”.

Nie oglądali z Redem kanału pornograficznego ani żadnego filmu! To był obraz przekazywany na żywo z kamery monitorującej umieszczonej gdzieś w Ivory Pavilion.

Co to za hotel? Czy to prawda?

Przyszła jej do głowy inna dziwna myśl.

F. W. Shanley ufundował im nagrodę. Czy wie­dział, jakie zabawy organizuje się w jego luksusowym pałacu art deco? A jeśli wiedział, to dlaczego, do cho­lery, zafundował pracownikom taki prezent?

- Coś ciekawego w telewizji?

Odwróciła się i niemal zapomniała o salonie. Opadła jej szczęka. Serce załomotało. Red Webster, miłośnik dżinsów, skórzanych kurtek, T-shirtów i ogólnie luźnego stylu, teraz miał na sobie smoking z haftowaną kamizelką, sztywnym kołnierzykiem i muszką. Jak wyglądał? Niesamowicie. Elegancko. Wytwornie. Jak miliarder.

Jeszcze jedna absurdalna myśl przemknęła jej przez głowę. Myśl naprawdę nieprawdopodobna. Natychmiast o niej zapomniała.

Red zatrzymał się przy niej, ujął jej rękę w ręka­wiczce i podniósł ją do ust.

- Idealnie, Vicki - powiedział, nie odrywając ust od satyny.

Puścił jej rękę, pozwolił, żeby opadła. Kiedy omiatał wzrokiem kontury jej ciała, przyglądał się każdemu szczegółowi, w oczach za okularami zapa­liły się płomienie. W żyłach Vicki buzowała gorąca krew. Suknia mocno podkreślała sylwetkę. Satyna brzydko opinałaby się na bieliźnie. Dlatego pod suk­nią była naga.

To się Redowi wyraźnie spodobało. Podniósł rękę i delikatnie przeciągnął nią po jej ciele. Zaczął od piersi. Pogładził kciukiem sutki, potem zjechał po klatce piersiowej, przez talię, na biodra, na pupę. Mocno wsunął palce między jej pośladki. Nie po­wiedział ani słowa, ale półprzymknięte oczy mówiły wiele. Oczy i dłoń. Opuszkami palców gładził ro­wek między jej pośladkami. Powoli, kusząco. Vicki poczuła przemożną chęć, żeby się wspiąć na palce i uciec przed tym bezceremonialnym wtargnięciem. Ale jednocześnie poczuła równie silną i całkiem inną potrzebę: żeby się ocierać o te nieprzyzwoicie zagłę­biające się palce.

- Podoba ci się, Vicki?

Wydawało się, że umie przejrzeć jej duszę na wy­lot, odgadnąć sekrety. Nie tylko erotyczne, ale i inne, takie, których nigdy by nie ujawniła. Wybrała łatwiej­sze wyjście. Chciała skierować i swoje, i jego myśli na seks. Tak było bezpieczniej.

- Tak, podoba mi się - powiedziała. Nie musiała kłamać. Jego dotyk bardzo ją podniecał. Pieścił jej odbyt - to było mroczne i zakazane, ale cipka jej na­brzmiała i zaczęła pulsować.

- Pokaż mi. Pokaż, czego dotykam - wymruczał, naciskając mocniej. - Mamy jeszcze chwilę do ko­lacji. Wykorzystajmy ją. - Cofnął rękę i lekko ode­pchnął Vicki. Postawił ją twarzą do telewizora, tyłem do siebie. Zabrał jej torebkę i odłożył ją.

- Pokaż mi - powtórzył znacznie bardziej sta­nowczo.

Vicki wzięła głęboki oddech i zrobiła skłon. Opar­ła ręce na udach i zaczęła podciągać długą czarną suknię, zbierała fałdy satyny. Kiedy suknia odkry­wała udo do połowy, przestała, zebrała całą odwagę i w końcu zarzuciła śliski materiał na plecy, odsłania­jąc pośladki.

Chociaż nie widziała Reda, mogła sobie wyobra­zić, jak się w nią wpatruje, jak zawsze przechylając na bok głowę. Upodobniało go to do sokoła. Wyglądał wtedy bardzo charakterystycznie i bardzo bezwzględ­nie. Zadrżała, czuła się jak ofiara przy drapieżniku.

- Masz naprawdę bajeczny tyłeczek, moja droga.

Zrobił krok czy dwa w jej stronę. Poczuła powiew powietrza na nagiej skórze. Chłód owiał jej rozgrza­ną do czerwoności cipkę. Niemal mogła sobie wy­obrazić, jak jej szparka zaczyna lśnić z podniecenia. Na pewno nie umknęło to wszechwidzącym oczom Reda i na pewno mu się spodobało.

- Rozstaw szerzej nogi - powiedział i delikatnie położył czubki palców na jej pupie. - A teraz rozszerz pośladki. Chcę zobaczyć wszystko.

Vicki przeszył delikatny dreszcz. Serce jej zało­motało. Wstydziła się, a jednocześnie odczuwała roz­kosz. Sięgnęła rękami do tyłu i rozchyliła pośladki. Usiłowała sobie wyobrazić, co widzi Red. Niesamo­wity kontrast między satynowymi, czarnymi jak noc rękawiczkami a gładką kremową bielą pupy. A mię­dzy nimi - bladoróżowy środek.

Oddychała ciężko, stała bez ruchu, a Red chodził tu i tam, krążył wokół jej obnażonej szparki i odbytu. Wyobrażała sobie, jak badawczo jej się przygląda, jak w zamyśleniu pociera ciemną brodę. Koneser oce­niający cenny nabytek.

- Och, jak mnie kusisz, śliczna Vicki - wymru­czał tak cicho, że ledwie mogła usłyszeć. - Tak bar­dzo chciałbym cię wziąć, teraz. Tak jak stoisz, otwar­ta przede mną.

Zatrzymał się. Vicki na chwilę wstrzymała od­dech i czekała na odgłos odpinania cichego, drogiego zamka błyskawicznego.

Ale nie doczekała się. Była wdzięczna, bo trochę się bała. Ale poczuła się też zawiedziona. Jej mrocz­ne libido pragnęło brutalnej penetracji.

- Czy to cię podnieca, Vicki? Podnieca cię myśl o tym?

Teraz był bliżej. Och, dużo bliżej. Przycisnął się do jej pleców. Poczuła gładki materiał wieczoro­wego garnituru na nagich udach, pośladkach i rę­kach w rękawiczkach. Jego głos brzmiał zarazem szyderczo i nieprawdopodobnie ekscytująco. Czuła zapach cudownej wody kolońskiej, oszałamiał ją jak afrodyzjak.

Czuła przez suknię jego, erekcję, niebezpiecznie blisko.

- Wyobraź to sobie, Vicki. Jak bym cię posuwał. Czy to by nie było fantastyczne? - Złapał ją za pierś, przez satynową suknię. - A dookoła mężczyźni. Cały tłum. Wszyscy marzą, żeby być na moim miejscu, żeby się zanurzyć aż po jaja w twoim boskim tyłeczku.

Vicki jęknęła. Nie mogła się opanować. Nie po­trafiła się też powstrzymać przed ocieraniem się o niego, próbowała potrzeć otwartym odbytem o ele­ganckie spodnie od garnituru. Kiedy sięgnął ręką do paska, ugięły się pod nią kolana. Ale on złapał ją mocno i podniósł. Stali tak bez ruchu, wydawało jej się, że całą wieczność, chociaż tak naprawdę trwało to sekundę, może dwie.

Potem się odsunął i opuścił suknię. Opadła, za­słaniając biodra, uda, wreszcie łydki.

- Spóźnimy się na koktajl, droga Vicki. - Usły­szała, jak jego głos leciuteńko się załamuje. - Innym razem, obiecuję. Muszę cię mieć właśnie tak.

Odwróciła się, cała roztrzęsiona i poruszona de­monicznym błyskiem w jego oczach. Nie kłamał. Wi­działa, że jej pożąda, widziała prawdziwy głód.

- Myślę, że musisz się doprowadzić do porządku, skarbie - powiedział zwykłym głosem. - Zniszczyłem ci tę śliczną fryzurkę. Musisz się uczesać. Wybacz.

Nie wiedziała, jak zareagować. W szoku uciekła do łazienki.

Poprawiła spinkę, przygładziła potargane włosy. Co robił Red, kiedy ona układała fryzurę? Zamknął się w swojej łazience i próbował coś zrobić z ogrom­ną erekcją, którą czuła przez suknię? Nie mógł wejść do jadalni w takim stanie, prawda? Obnosząc się z wielkim wzwodem pod nieskazitelnie skrojonymi spodniami?

Ale przecież to był Red. Nie wiadomo było, czego się po nim spodziewać. Może byłby wręcz dumny, że może się popisać tym, do czego doprowadziła go ko­bieta, z którą się pokazuje. Ale Red siedział w salonie i w ogóle nie wydawał się podniecony. Kiedy szli do koktajlbaru, miał lekko rozbawioną minę i był uoso­bieniem doskonałych manier.

Sala była dość zatłoczona. Goście siedzieli przy niskich stolikach oświetlonych lampami w stylu art deco, ozdobionych baraszkującymi nimfami. Przy stołach stały zaokrąglone fotele, podobne do tych, które widziała w salonie, dzięki kamerze. Ściany z czarnego szkła były inkrustowane w jodełki i słoń­ca. Długi bar chromowany i opływowy. W odległym kącie, wśród donic z palmami, pianista brzdąkał na fortepianie Noela Cowarda.

- Jakie sztampowe lata trzydzieste! - krzyknęła Vicki i głośno się roześmiała, mimo napięcia, które panowało między nią a Redem.

- Nie mylisz się - powiedział Red z kąśliwym uśmiechem. - Ale mnie się taki kicz nawet podoba, a tobie?

- Jest bosko, jestem oczarowana - odpowiedziała zupełnie szczerze.

Red zaprowadził ją do stolika. Dziwne, że był wolny, zwłaszcza że wielu ludzi stało. Zupełnie jakby był dla nich zarezerwowany. A może naprawdę był? Może ich nagrodą był również status VIP-ów? Red odsunął dla niej krzesło, a kiedy usiadła, zajął miej­sce naprzeciwko. Niemal natychmiast zjawił się przy nim kelner. Red zamienił z nim parę słów cichym głosem. Zapewne zamawiał drinki.

Vicki się zjeżyła - nikt jej nie spytał o zdanie. Ale ukryła, że jest zdenerwowana. W tamtej chwili to Red podejmował decyzje. To on był Panem.

Patrzył na nią tak przenikliwie, że musiała od­wrócić wzrok. Skoncentrowała się na podziwianiu czarnej skóry głębokiego fotela, na którym siedziała.

- Ten film, który oglądaliśmy w telewizji... - Pal­cem w rękawiczce pogładziła gładką powierzchnię fotela. - To leciało na żywo, prawda? To nie był pro­gram ani DVD? To była kamera?

Red roześmiał się cicho.

- Myślałem, że patrzysz na dziewczynę, Vicki, a nie podziwiasz wystrój wnętrz.

W ogóle na nic szczególnego nie patrzyłam... Skupiłam się na tym, co się działo w naszym po­koju.

Ale nie powiedziała tego głośno. Nie chciała mó­wić o tak intymnych sprawach jak jego kutas w jej szparce, nawet w takim pikantnym, luksusowym barze.

- Interesuje mnie design. Trudno mi nie za­uważać mebli - powiedziała tak chłodno, jak tylko umiała.

Red przyglądał jej się uważnie, z lekkim wyzywa­jącym uśmieszkiem. Wytrzymała to spojrzenie. Zdjął okulary i przetarł je śnieżnobiałą chusteczką.

Znowu się zmienił w tego prowokacyjnego su­kinsyna. Oczywiście nie zamierzał jej nic więcej powiedzieć.

- Co to, do cholery, za miejsce? - spytała, zniża­jąc głos, bo kelner przyniósł właśnie dwa dziwne, na pierwszy rzut oka mętne drinki w wysokich szklan­kach. - To nie jest zwyczajny hotel, prawda? Skoro dzieją się tutaj takie rzeczy? Czy wielmożny pan Shanley zdaje sobie sprawę, co się wyprawia w jego hotelu?

Red odstawił szklankę na stół i wsunął chustecz­kę do kieszonki.

- F. W. wie wszystko, co się dzieje wszędzie. Ma wgląd w całe swoje królestwo.

- Więc dlaczego, do diabła, wysłał nas tutaj? Pa­miętasz, że wygraliśmy nagrodę? Na loterii? A gdyby wygrało dwoje bogobojnych chrześcijan? Nie wiem, czy tacy pracują w Wickham-Drake, ale to przecież niewykluczone.

- Na pewno by ich zakwaterował w innym ho­telu. Eleganckim, ale nastawionym na rodziny, ta­kim, w którym mogliby się oddawać pożytecznym zajęciom, takim jak spacery, podziwianie zabytków i wycieczki autokarowe do okolicznych atrakcji turystycznych.

- Nie śmiej się ze mnie!

Wcale się nie śmiał, ale w jego pięknych oczach widziała rozbawienie.

- Może F. W. uznał, że Ivory Pavilion pasuje do naszych szczególnych wybryków seksualnych?

- Skąd by o nich wiedział?

- Zna moje preferencje.

- Tak, nie wątpię, skoro jesteście bliskimi kum­plami... Ale skąd by wiedział o mnie? - Przyszło jej do głowy okropne podejrzenie. - Chyba że ty mu po­wiedziałeś, ty świnio!

Złość poderwała ją z fotela, ale potężniejsza siła - ciemne, skupione spojrzenie Reda - kazała jej usiąść.

- Jak mogłeś coś takiego zrobić? To sprawa... prywatna.

Red długo milczał. Na okolonej ciemną brodą twarzy malował się nieodgadniony wyraz.

- Przysięgam ci, Vicki, że nie rozmawiałem z F. W. Shanleyem o twoim życiu osobistym.

Słychać było, że jest opanowany i spokojny, ale coś w jego tonie sprawiło, że zjeżyły jej się włosy na karku. Mówił prawdę, nie miała co do tego wątpliwo­ści, ale mówił to w jakiś dziwaczny sposób.

- No to skąd by wiedział? Jesteś pierwszorzęd­nym kandydatem na szpiega.

- Ten człowiek ma wielką władzę. Może mieć wielu szpiegów - przemysłowych i innych.

Vicki się nachmurzyła. Czuła się bardziej bezsil­na niż kiedykolwiek w sytuacji intymnej. Miała jakieś niejasne przeczucie. Red na pewno znał Shanleya, i to dobrze. Ale czuła, że jej nie powie, skąd Shanley wie tak dużo o niej.

Postanowiła spróbować inaczej.

- Jaki on jest? Widzę, że go znasz. Opowiedz mi, jaki jest ten nasz nowy, ważny szef.

Red przechylił ciemną głowę. Przez chwilę myślała, że zmieni temat. Ale on bardzo szybko się rozluźnił. Wziął kieliszek z drinkiem. Kiwnął głową, żeby spróbowała swojego. Wypił duży łyk niezaprze­czalnie mętnego napitku i zaczął mówić.

- Nie ma co opowiadać. Jest w moim wieku - po czterdziestce. Zdecydowany. Stanowczy. Oczywi­ście dobrze wykształcony. Czuje się w obowiązku za wszelką cenę chronić i rozwijać imperium finanso­we, które odziedziczył.

- To ogólniki. Jakim jest człowiekiem? Ma żonę? Dzieci? - Teraz świdrowała Reda spojrzeniem. Chciała wiedzieć. - Jest perwersyjny jak ty? Pewnie tak, skoro ma taki hotelik i w nagrodę wysyła do nie­go pracowników?

- Nie, nie jest żonaty ani nie ma dzieci. Jest wdowcem. Jego żona zmarła jakieś dziesięć lat temu.

Vicki ogarnęło nagłe współczucie, chociaż nadal prawie nic nie wiedziała o F. W. Shanleyu, oprócz tego, że był potężnym człowiekiem i arcymanipulatorem. Chociaż od śmierci jej ojca minęło dziesięć lat, nadal z bólem myślała o jego odejściu. Mogła sobie wyobrazić, że Shanley ciągle tęskni za utraconą żoną. Że wszystkie zarobione miliardy, wszystkie interesy świata nie mogą przecież pocieszyć po śmierci kogoś ukochanego.

- Kochał ją? Poznał potem kogoś?

- Tak, bardzo ją kochał, chociaż ich związek nie należał do łatwych. - Red znów się napił. Krzywił się, jakby drink był niesmaczny.

Zapadła cisza i Vicki wypiła łyk ze swojego kie­liszka. Napój okazał się pyszną mieszanką rumu, soku jabłkowego i mrożonej kawy. Zlizała kropelkę z warg i uśmiechnęła się do Reda, ale on wydawał się być gdzieś daleko.

- Więc jest samotny? Nie chce znaleźć nowej kobiety?

- Och, ktoś się pojawił na horyzoncie. Ktoś bar­dzo dla niego ważny. Naprawdę, bardzo.

Vicki rozejrzała się po sali. Goście byli eleganc­cy, mnóstwo olśniewająco pięknych kobiet. Wszyscy zadbani i z pewnością bogaci. Nieprzyzwoicie bogaty plutokrata, taki jak F. W. Shanley, na pewno gustuje w takich wyrafinowanych pięknościach.

- Kim ona jest? Supermodelką? Europejską księżniczką? Znaną aktorką?

- Jest wyjątkową, inteligentną i piękną kobietą, ale nie... nie jest celebrytką. Może poza kręgiem tych, którzy ją poznali.

Vicki otworzyła usta, chciała się jeszcze czegoś dowiedzieć o tajemniczej kobiecie. Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, usłyszała coś, co brzmiało jak stary dzwon okrętowy.

- Kolacja.

Przez chwilę na twarzy Reda odmalowało się coś w rodzaju ulgi. Wstał i wziął ją za rękę. Zanim się rozejrzała za torebką i ją podniosła, jej towarzysz już wyglądał inaczej. Zobaczyła dobrze już sobie znany leniwy, prowokacyjny uśmiech. Był taki szelmowski i taki seksowny, że szybko zapomniała, że kiedykol­wiek wyglądał inaczej.

Red wziął ją władczo pod rękę. Przeszli przez łuk w stylu marynarskim do dużej jadalni, również w stylu luksusowego transatlantyku. Nie miała po­jęcia, gdzie mają usiąść, nigdzie nie było karteczek z nazwiskami. Ale Red zdecydowanym krokiem zaprowadził ją do najlepszego chyba stolika. Stał w półokrągłej wnęce przy dużym wykuszowym oknie z półokrągłymi szybami i z widokiem na zatokę i za­chód słońca.

Gdyby nie znała jego potrzeb i preferencji, gdyby nie była świadoma, czego od niej chce, mogłaby so­bie wyobrazić, że wybrał to miejsce dlatego, że było takie romantyczne. Była bardzo zdziwiona, kiedy na swoim krześle zobaczyła czarne satynowe pudełko z czerwoną jedwabną wstążką zawiązaną w skompli­kowany węzeł. Red odsunął dla niej krzesło, a ona nie mogła oderwać wzroku od tajemniczego, nie­oczekiwanego prezentu.

- To od ciebie? Czy od Shanleya? - Dotknęła miękkiej, jedwabnej karmazynowej wstążki, jakby w ten sposób mogła odgadnąć, co jest w środku. Opakowanie było luksusowe i bardzo piękne, ale bu­dziło jakiś niepokój.

- Och, to ode mnie, Vicki - powiedział Red, sia­dając, kiedy ona już usiadła. - Oczywiście. Mógłbym też powiedzieć, że to prezent tak samo dla mnie jak dla ciebie.

- E... dziękuję. - Poczuła się jeszcze mniej pew­nie. Co jest w pudełku? Miała przeczucie, że to jakiś sprawdzian albo coś jeszcze gorszego. Kuszący wyraz twarzy Reda świadczył o jednym: zawsze wyglądał tak demonicznie, kiedy zamierzał ją zaszokować, kiedy miała wkroczyć na niebezpieczne terytorium. Lęk w jej sercu mieszał się z niekontrolowanym, pul­sującym podnieceniem.

I wtedy kelner przyniósł menu i kartę win. Cho­ciaż dania wyglądały na smakowite, a wina na wyszu­kane i wyjątkowe, Vicki nie mogła się skupić. Była jak półprzytomna. Pozwoliła, żeby Red wybrał za nią. Poprosiła o gazowaną wodę i o wino - takie, jakie on wybierze.

- Nie masz ochoty wypić za to, że jesteś tu ze mną? - Uśmiechnął się złośliwie. - Przecież kupi­łem ci prezent.

Kiwnął głową w stronę pudełka.

- Nie otworzysz?

Vicki odwiązała kokardę tak, jakby miała do czy­nienia z bombą albo jakby z pudełka miało nagle coś wyskoczyć. Potem wzięła głęboki oddech i podniosła pokrywkę.

W wyłożonym aksamitem pudełku spoczywała para naprawdę ładnych, czerwonych kryształowych kul, prążkowanych, z czarnymi żyłkami. Łączył je elegancki czarny tkany sznur. Taki sam sznur wił się wokół kul.

Dobrze wiedziała, co to jest. Ostatnio widziała takie rzeczy u koleżanki z pracy, która prowadziła też sklepik z zabawkami erotycznymi. Ale te kule, które miała na sprzedaż Sharon, nie były takie luksusowe ani tak pięknie wykonane.

- Są boskie, Red. Zawsze o takich marzyłam.

Zatrzasnęła pokrywkę. Próbowała mówić żarto­bliwym tonem, ale między nogami wszystko jej pul­sowało.

- Wiedziałem, że sprawię ci przyjemność - od­powiedział Red równie figlarnie. Znowu rzucił jej długie badawcze spojrzenie. Nagle wyraz jego twarzy trochę się zmienił. Nikt poza nimi dwojgiem by tego nie zauważył, ale Vicki wiedziała, że zaraz rzuci jej wyzwanie.

- Może je wypróbujesz?

- Co? Tutaj?

Red potrząsnął głową i cmoknął, udając wściek­łość.

- Nie, głuptasie, idź do toalety! - zaśmiał się ci­cho. - Mimo tego, co się dzieje w salonie, w restau­racji obowiązują pewne zasady.

Vicki spojrzała na niego i postanowiła go zignoro­wać, ale jego twarz znów spoważniała i pociemniała.

Kiedy patrzyła mu w oczy, zakręciło jej się w gło­wie. Nie pierwszy raz. Świat, w którym normalnie żyła i pracowała, nadal kręcił się wokół własnej osi, ale ona znalazła się w innej, tajemniczej rzeczywisto­ści. Po drugiej stronie lustra, tam, gdzie niepodzielnie rządził Red.

Nie mogła wydusić słowa. Chwyciła serwetkę, rzuciła ją na stół i wstała. Złapała pudełko, odwró­ciła się i poszła przez jadalnię do foyer i do toalety. Nie oglądała się za siebie, nie wahała się. Nie chciała zmienić zdania, nie chciała dać sobie szansy.

Po chwili znalazła się w kabinie. Zdjęła rękawicz­ki i znów otworzyła pudełko.

Jak na kulki gejszy były całkiem spore. Pomyślała o tym, że ma je w siebie włożyć, i przełknęła głośno ślinę. To prawda, miała niedawno w środku penisa Reda, o szokującej długości i obwodzie, a było to miłe przeżycie. Ale to wielka różnica - ludzkie ciało i twardy kryształ.

Nie mogę.

Dotknęła kul. Były takie twarde i takie zimne!

Och, tak, możesz... Musisz...

Westchnęła i niemal upuściła kule. Zaczęła się kręcić po kabinie. Sekundę później uznała, że głos Reda słyszała tylko w wyobraźni. Oddychała głęboko i myślała o tym, że musi się podporządkować jego woli. Już chciała unieść suknię i postawić nogę na podwyższeniu, żeby mieć łatwiejszy dostęp, gdy na­gle zamarła. W rogu wyłożonego aksamitem pudełka była mała skrytka. Uchyliła ją i zobaczyła szklaną fiolkę ze srebrnym zamknięciem, wypełnioną lepką substancją.

Lubrykator. Myślisz o wszystkim, prawda, Re­dzie Websterze?

Wtarła w wejście do dziurki odrobinę bezwonnego superśliskiego żelu. Potem wcisnęła pierwszą kulę. Jej ciało się spięło, opierało się tej inwazji. Twarz Reda przemknęła jej przez głowę. Jego oczy... Ogniste piwne oczy. Oczy szatana. Oczy demona, który mógł ją skusić, żeby poszła do raju.

Jej ciało drgnęło, wygięło się. Pierwsza, a potem druga kula wślizgnęła się na miejsce.

- Och, Red - szepnęła. Czuła się nieprzyzwoicie rozciągnięta i wypełniona. Bała się ruszyć, ale kiedy mimo wszystko się poruszyła, zabrakło jej tchu.

Przy każdym kroku, przy każdym obrocie, każdej zmianie pozycji kule się chwiały i tańczyły tuż przy wewnętrznym centrum rozkoszy. Jak miała przejść przez luksusową, pogrążoną w półmroku jadalnię i nie jęczeć głośno przy każdym kroku? Może gdyby szła ostrożnie, na bosaka, dałaby radę. Ale na eleganckich wysokich obcasach musiała przecież kręcić biodrami.

Nie ma mowy. Będzie miała orgazm, zanim doj­dzie do połowy sali.

Ale musiała spróbować. Znów zobaczyła oczy Reda. I ten prowokujący błysk. Śmiał się triumfalnie, był górą...

A niech cię, ty świnio! Już ja ci pokażę.

Ale to było trudne, bardzo trudne. Nawet żeby wyjść z kabiny i dojść do lustra, musiała zagryźć war­gi i ze wszystkich sił starać się nie poddać słodkiej udręce. Przygładziła włosy, wzięła kilka głębszych oddechów i wierzchem dłoni dotknęła zarumienio­nego policzka. Twarz miała tak rozpaloną, jakby krew w niej wrzała.

Opanowała się, zebrała się w sobie. Próbowała się opanować. Włożyła rękawiczki i pomaszerowała do restauracji. Kluczyła między stolikami. Szła w stronę wnęki, w której siedział Red. Podziwiał morze, w du­żej dłoni kołysał szklankę wody mineralnej. Wyglądał na niewzruszonego. Był spokojny. Miał minę prawie jak sfinks.

Ale kiedy się do niej odwrócił, jego oczy błys­nęły wesoło zza okularów. Pokazał białe zęby w demonicznym uśmieszku. Owszem, nosił ele­gancki garnitur, który wyglądał, jakby kosztował majątek, ale był po prostu niebezpiecznym, broda­tym typem spod ciemnej gwiazdy. Tylko ładnie prze­branym.

- I co? - zapytały zrywając się z miejsca, żeby od­sunąć krzesło.

- A niby co? - odpowiedziała, chociaż siadając, zagryzała zęby.

Kulki tańczyły w niej przy każdym ruchu, czu­ła, że twarz ją pali, że oblewa się rumieńcem, który zdradza jej wewnętrzną walkę.

- Ach, rozumiem, więc tak chcesz to rozegrać? - Red sięgnął po butelkę, żeby jej dolać wody. - Bę­dziesz próbowała zignorować to, co się w tobie dzieje, i zachowywać całkiem normalnie? Żeby mi zrobić na złość?

Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem, świadoma, że jej zaróżowione policzki mówią co innego.

- Może takie zabawki to dla mnie zupełnie zwy­kła rzecz? Skąd wiesz, że nie chodzę z czymś takim codziennie do pracy?

- W takim razie jesteś jeszcze bardziej niesamo­wita, niż sądziłem. - Zaśmiał się cicho. - Umiesz rozmawiać przez telefon i uczestniczyć w zebra­niach, chociaż jesteś bliska orgazmu... To prawdziwe osiągnięcie. Wyrazy uznania.

Trzymał kieliszek w górze, ona podniosła swój. Trącili się.

- Skoro nie chcesz mi opowiedzieć, jak się czu­jesz, powiedz mi coś o sobie. Opowiedz swoją histo­rię. Skąd pochodzisz? Co cię kręci?

Na końcu języka miała ostrą ripostę. Po co pyta, skoro wszystko o niej wie od szpiegów swojego kum­pla Shanleya?

Ale to pytanie zabrzmiało ciepło i serdecznie, nie było naładowane erotyzmem jak ich dotychczasowe rozmowy. Wyczuła szczere zainteresowanie, ser­deczność, zwykłą życzliwość.

Ani na chwilę nie mogła zapomnieć o podnieca­jącej zabawce, którą w sobie miała. A jednak udało jej się opowiedzieć mu w skrócie całe swoje życie. Od czasu do czasu zadawał pytania. Podano im kolację i wino. Wszystko było przepyszne. Vicki chyba nigdy nie jadła nic lepszego, ale nie zwracała szczególnej uwagi na smak potraw.

- Więc teraz jesteś wolna. Nie masz zobowiązań, za nikogo nie odpowiadasz - zauważył Red, kiedy opowiedziała o małżeństwach swojej matki i sio­stry. - Możesz robić, co zechcesz, spróbować czegoś nowego. - Zmrużył oczy. - Coś mi mówi, że praca już cię nie interesuje tak jak dawniej.

Trafił w dziesiątkę.

- Tylko na tym się znam - obruszyła się. Od razu tego pożałowała. Pod wpływem tego ruchu poruszyło się całe jej ciało. Z trudem złapała oddech.

- Mogłabyś się nauczyć czegoś nowego. Zacząć nowe życie.

- Muszę coś jeść, Red. Nie mogę żyć marzeniami. Mam trochę oszczędności, ale skąd mogę wiedzieć, czy realizując swoje fantazje, znajdę kolejną pracę.

- A gdyby pieniądze nie stanowiły problemu? Gdybyś miała dostęp do nieograniczonych środków i mogła się realizować w absolutnie dowolny sposób?

Przyjrzała mu się. Do czego zmierzał? Miała dziwne przeczucie, że to nie są tylko hipotezy.

- Kurczę, o co ci chodzi?

- O życie, w którym spełniają się fantazje.

Kiedy położył swoją dużą rękę na jej drobnej dłoni, zmarszczyła czoło. Czy chodzi mu o fantazje erotyczne? Przecież tak naprawdę nikt nie może żyć w świecie zmysłowych marzeń...

- To jakieś szaleństwo, Red. Nikt tak nie żyje.

- Może nie - przyznał, a w oczach miał dziwną tęsknotę. Długim palcem wskazującym powoli gła­dził jej przegub.

Otworzyła usta, żeby jeszcze coś o tym powie­dzieć, i wtedy przyszedł kelner. Zabrał talerze i za­pytał, czy życzą sobie deser. Właściwie nie miała apetytu, chociaż w ciągu dnia jadła bardzo mało. Odmówiła. Red też. Nie jadł dużo.

- Co teraz? - zapytała, kolejny raz mieszając kawę w filiżance, chociaż nie dodała do niej śmietan­ki ani cukru.

- Dzisiaj odbędzie się wieczorek w salonie. - Po­wiedział to obojętnym tonem, ale w jego oczach błys­nęły prowokujące ogniki.

W Salonie? Tam, gdzie po południu pieścili i ka­rali tę dziewczynę, dla przyjemności widzów? Zwęzi­ły jej się źrenice.

- Czy chodzi ci o to, o czym myślę?

- Oczywiście - powiedział radośnie, a jego białe zęby błysnęły w uśmiechu.

Lęk, oczekiwanie i tęsknota zawirowały w niej jak grupa szalonych tancerzy. Zobaczyła swoje zmys­łowe marzenia. Ręce pieszczące jej nagie ciało. Kobiety i mężczyźni pławiący się w rozkoszy i kara­ni. Wyobrażała sobie, jak by się czuła na miejscu tej dziewczyny, którą widziała na ekranie - publicznie obnażonej.

Czy tego pragnę? Naprawdę tego chcę? W real­nym życiu? Czy chcę, żeby to była prawda, a nie tyl­ko marzenie, o którym mogę przestać myśleć?

- Nie musisz brać w tym udziału. Możesz tylko patrzeć. Nie musisz robić nic, na co nie masz ochoty.

Mówił spokojnie, niemal delikatnie.

- Na takich imprezach zawsze jest więcej ekshi­bicjonistów niż potrzeba przez cały wieczór.

- Wcale się nie boję!

Czy on wątpił w jej odwagę? Czy uważał, że ma zahamowania, mimo tego, co razem przeżyli? Prze­cież siedziała tutaj, w miejscu publicznym, a w środ­ku miała jego zabawkę, która z każdym oddechem podniecała ją coraz mocniej.

- Wiem, że nie - odpowiedział spokojnie. - Ale wiem też, że jesteś kobietą, która ma kontrolę nad swoim życiem, która sama dokonuje wyborów. Jeśli tego nie wybierzesz, nie będzie to jeszcze oznaczać, że stchórzyłaś.

- Dobra, ale ja właśnie wybieram. Idziemy? O której się zaczyna?

Uniosła wysoko nogę i zagryzła wargi, bo kule mocno się przesunęły.

Balansowała na krawędzi. Jak się poczuje, kiedy zacznie się pokaz?

- Jak chcesz. - W mgnieniu oka znalazł się przy niej. Duża dłoń ujęła ją za łokieć i pomogła wstać. - Niektórzy goście pewnie już tam są. Tak sądzę.

Kiwnął głową w stronę pustych stolików, przy których wcześniej siedzieli ludzie.

- Więc chodźmy - powiedziała tak władczo, jak tylko mogła w tych okolicznościach. Jej torebka leża­ła na podłodze, przy nodze od stołu. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak by się poczuła, gdyby się zgięła, żeby po nią sięgnąć.

Red przechylił głowę, puścił do niej oko i szybko zanurkował po torebkę. Białe zęby błysnęły w szel­mowskim uśmiechu.

Próbowała nie zwracać na niego uwagi, kiedy szła przed nim, opuszczając restaurację. Ale było to niemożliwe, bo jego zabawka ciągle w niej podzwaniała. Kulki kołysały się i zderzały. Wydawało jej się, że przyciągają jego spojrzenia, chociaż nie wiedziała, czy na nią patrzy. Czuła, że jest zachwycony, że z po­wodu kulek porusza się bardziej nerwowo i ostroż­nie. No i z podziwem patrzył, jak czarna satyna opina jej pośladki.

- Którędy? - zapytała, kiedy wyszli do holu.

- Podwójne drzwi za schodami.

Na czarnych lakierowanych panelach drzwi widniały symbole solarne w stylu art deco. Były ład­ne, ale nie rzucały się w oczy. Nie można się było domyślić, że za nimi ktoś oddaje się perwersyjnym praktykom. Vicki wzięła oddech, żeby się uspokoić, i ruszyła do drzwi. Nagle usłyszała krzyk i stanęła.

- Panie Webster, proszę na chwilę!

Odwróciła się i zobaczyła kierownika biura. Dreptał w stronę Reda ze służalczą miną. Zaczęli coś szeptać, potem Red do niej podszedł.

- Muszę coś załatwić - powiedział niemal bez­barwnym tonem. - To potrwa tylko chwilę. Zacze­kasz w koktajlbarze?

Powiedział to zwyczajnie, obojętnym głosem, ale spojrzał na czarne lakierowane drzwi, a oczy mu się zwęziły i rozbłysły.

O ty szatanie! Myślisz, że nie mam odwagi iść sama!

Kolejne wyzwanie? Red badał, gdzie dla niej przebiegają granice. Sprawdzał, czy nie blefuje. Pewnie właśnie dawała się złapać w sidła zastawione przez te eleganckie rączki, ale trudno. Nie mógł po­myśleć, że się czegoś boi.

- Spokojnie, nie spiesz się. Zaczekam na ciebie w środku. - Zapukała do drzwi. Jeśli nawet chciał ją powstrzymać, to nie dała mu czasu. Dłonią w ręka­wiczce złapała za gałkę. Przekręciła, pchnęła drzwi i weszła. Ostatnią rzeczą, którą usłyszała, był jego cichy śmiech.

Wiedziałem, że to zrobisz. O Boże, Vicki, nigdy mnie nie rozczarowujesz!

Drzwi się za nią zatrzasnęły, ale jeszcze mógł na nią popatrzeć. Smukła kolumna lśniącej czarnej sukni i idealne białe ramiona, napięte i zdecydowa­ne. I pupa, och, ta pupa.

Satynę ciętą po skosie wymyślono chyba specjal­nie do jej figury. Materiał obciskał pośladki. Chciałby położyć na nich dłonie, trzymać je i wyobrażać so­bie przypływ pożądania w jej kroczu, podsycany jego podarunkiem, podniecającymi miłosnymi kulkami. Jako mężczyzna nie wiedział dokładnie, jakie uczu­cie wywołują, ale pewnie było to coś zbliżonego do nieustannego wiercącego bólu kutasa, do pragnie­nia, żeby być w niej. To uczucie prawie go nie opusz­czało od chwili, kiedy pierwszy raz ją zobaczył... Cóż, jeśli czuła coś podobnego, musiało to być zabójcze uczucie. Musiało ją doprowadzać do szału.

Nie mógł znieść myśli, że nie ma go przy niej, nie dotyka jej, że dzięki niemu nie jęczy z rozkoszy, że jej nie pieprzy. Ale takie wycofanie się było częścią gry, chwytem, który dowodził, że jest wyjątkowa pod każdym względem.

Te kradzione chwile były mu też potrzebne z po­wodów praktycznych. Musiał wykonać lalka telefo­nów, także bardzo ważnych. Odwlekał je już absur­dalnie długo. Musiał wejść z hotelowego komputera do intranetu firmy i sprawdzić pewne sprawy, o któ­rych niemal zapomniał z powodu pewnej dumnej ognistej kobiety w obcisłej czarnej sukni.

Strasznie trudno było mu się skoncentrować, skupić na najprostszych sprawach dotyczących pil­nych negocjacji. A musiał tylko powiedzieć tak albo nie. Ale teraz chciał tylko bić Vicki po pupie i zanu­rzać w niej rozgrzanego kutasa.

Zagryzł zęby, odszedł od drzwi z solarnym moty­wem i ruszył do gabinetu zarządu hotelu.

Salon oświetlał przyjemny, ciepły, przydymiony blask rzucany przez liczne ozdobne lampy. Niskie fotele o opływowych kształtach stały pod ścianami. Inne ustawiono w koło na końcu pokoju. Vicki od razu rozpoznała układ, który widziała za pośrednict­wem kamery, kiedy karano tamtą kobietę.

Kilku gości - uczestników, zboczeńców czy jak ich nazwać - już przyszło. Na pierwszy rzut oka wyglądali tak, jakby przyszli na zwykle spotkanie w luksusowym hotelu. Gawędzili, pili drinki, śmiali się. Ale kiedy im się bliżej przyjrzała, dostrzegła bar­dzo istotne różnice.

Po prawej wysoka brunetka o surowym wyra­zie twarzy, w obcisłej niebieskiej sukni, rozmawiała z mężczyzną w smokingu. Niewinny obrazek, ale u jej stóp klęczała inna kobieta, związana uprzężą i w skórzanym kapturze. Czy była maskotką brunet­ki? Vicki pomyślała, że pewnie tak.

Dwóch mężczyzn wydawało się z powagą rozma­wiać o interesach. Dyskusja była ożywiona, wręcz gorąca. Ale chociaż stali naprzeciwko siebie, jeden z nich leniwie pieścił sutek milczącej rudej kobiety stojącej u jego boku. Miała w ustach knebel - gumo­wą kulkę trzymającą się na pasku. Wyglądało na to, że jest jej bardzo niewygodnie. Stanik wieczorowej sukni był poluzowany tak bardzo, że obie piersi miała na wierzchu.

Serce Vicki załomotało. Nie wiedziała, w któ­rą stronę patrzeć. Gdziekolwiek spojrzała, oczy jej błyszczały na widok kolejnych scen. Poczuła się tak, jakby cały ten tłum zamieszkiwał świat mrocznych, zboczonych fantazji, który do tej pory odwiedzali tyl­ko ona i Red.

Popełniłam błąd. Powinnam była zaczekać. Nie dam rady sama.

- Pierwszy raz? - Zza pleców dobiegł ją sympa­tyczny głos.

Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę i kobietę. Stali tuż za nią. On był ciemny i krępy, miał wesołą, okrągłą twarz. Ona była wyjątkowo piękną blondynką w jej wieku i o podobnej figurze. Tworzyli atrakcyjną parę. Ku zdziwieniu Vicki wydawali się zupełnie nor­malni. Byli elegancko ubrani, bez żadnych uprzęży, knebli czy innych perwersyjnych atrybutów.

- Tak. Czy to tak bardzo widać? - odpowiedzia­ła z uśmiechem i wydęła usta. - Trudno oderwać wzrok, prawda?

- Owszem - powiedziała blondynka. Miała zaraźli­wy uśmiech. - Ale jest pani zupełnie bezpieczna. Nikt pani nie zmusi do niczego, czego by pani nie chciała.

Urwała i poklepała po ramieniu swojego dużego towarzysza.

- Mam na imię Maria, a to jest Robert. Bardzo nam miło.

- Vicki. Mnie też jest bardzo miło.

- Czekasz na kogoś? - spytał Robert. Był opie­kuńczy wobec swojej partnerki, patrzył na nią ma­ślanymi brązowymi oczami. Jego czułość sprawiła, że Vicki zatęskniła za Redem. Chciała, żeby przyszedł i tak nad nią czuwał.

- E... tak. Przyjdzie za chwilę. Musiał coś zała­twić. - Głupio to zabrzmiało. Poczuła irracjonalną złość na Reda. Obojętne, co miał załatwić. Podjęła wyzwanie, ale prawdziwy dżentelmen pozwoliłby jej na to posunięcie, a potem i tak wszedł z nią, bez względu na wszystko.

Przez salę przeszedł szmer oczekiwania. Po chwi­li wysoka blondynka i bardzo przystojny mężczyzna w skórzanych spodniach i kamizelce zaprowadzili skąpo ubraną kobietę w czarnym kapturze na środek kręgu foteli. Po chwili wszyscy goście ruszyli w ich stronę.

- Ha! Chyba szykuje się zabawa - powiedział we­soło Robert. - Dziewczyny, idźcie zająć miejsca stoją­ce, a ja wam przyniosę szampana, zgoda?

Kiedy zbliżyły się do foteli, Vicki zobaczyła, że wszystko wygląda inaczej niż na ekranie. Fotele nie tworzyły pełnego koła. W jednym miejscu, pod ścianą, naprzeciwko ryciny z „Normandie”, stało niewysokie podium. Na nim stał bardziej luksuso­wy fotel, z wyższym oparciem, a u jego stóp leżała gruba czarna poduszka z wyhaftowanym wzorem w stylu Erte.

- Kto tu usiądzie? - zapytała nową znajomą, kie­dy zajęły miejsca tuż za fotelami, już zajętymi. - Król zboczeńców?

Maria się roześmiała.

- Tak jakby. Może nie król, ale ktoś, kto na jakiś czas przejmie rządy. Nie na cały czaj. To stanowisko rotacyjne. Wybiera się go na weekend.

- To nie twój Robert, prawda? - Vicki zerkała na pusty tron z niepokojem, odpychała od siebie podej­rzenia.

- O, nie. Nie mój Bobby, nie dzisiaj. Chociaż dał­by sobie radę. Nasz szanowny przywódca jeszcze się nie zjawił, nie możemy zacząć bez niego. - Maria kiwnęła głową w stronę mężczyzny ubranego w skóry i jego uległej towarzyszki w kapturze. Najwyraźniej czekali - on na stojąco, ona na klęczkach.

Vicki usłyszała, że czarne lakierowane drzwi otwierają się szeroko. Serce jej się ścisnęło. Stanow­cze długie kroki były coraz bliżej, a ona nie śmiała się odwrócić, chociaż wśród zebranych rozległ się pomruk podniecenia.

Zamknęła oczy. Czekała. A potem duża ciepła dłoń złapała ją za rękę i władczo pociągnęła za sobą.

- Chodź, moja droga, wszyscy czekają. - Red mó­wił cicho, a jego głos brzmiał ekscytująco.

Zachwiała się na wysokich obcasach. Walczyła z uczuciem, które wywoływał każdy krok. Pozwoliła się zaprowadzić na podium. Red zajął honorowy fo­tel. Zrozumiała, że ma usiąść na poduszce.

Była jego maskotką. Jego uległą seksualną zabaweczką.

Nie przypominała sobie, żeby wyraziła na to zgo­dę, ale nagle, w tej chwili, zdała sobie sprawę, że właśnie tego pragnie.

Och, jak trudno było jej usiąść. Cały czas draż­niły ją kulki. Red ostrożnie pomógł jej spocząć na poduszce, jakby była rozpieszczoną królewną, a nie niewolnicą. Zagryzając wargi, opadła na podusz­kę i zgięła nogi z największym wdziękiem, na jaki pozwalała jej suknia. Red trzymał rękę na jej ra­mieniu.

- A teraz oglądaj show. - Jego oddech przypomi­nał gorący wiatr. Owiał jej szyję, kiedy się pochylił i szepnął jej do ucha: - Clover i Lukas mają duże doświadczenie.

To, co się stało potem, było zupełnie surreali­styczne. Jakby odegrano scenkę z Historii O. Jasno­włosy Pan poniżył swoją niewolnicę, obnażając jej piersi i krocze. Poprzypinał szpilkami krótką jedwab­ną sukienkę. Kobieta nie miała pod spodem bielizny. Vicki wydawało się, że jest bardziej obnażona i od­słonięta w tak poupinanej sukience, niż gdyby była całkiem rozebrana.

Przez chwilę nie widziała, co się dzieje. Patrzyła na inną scenę, tę, która toczyła się w jej wyobraźni.

To ona była kobietą w środku koła, to jej czarna satynowa suknia była tak pomysłowo upięta. To Red był mężczyzną, który ze szlufek skórzanych spodni wyjmował pas z ciężką klamrą, żeby ją zbić.

Usłyszała głos blondyna i wróciła do rzeczywisto­ści. Jeśli oczywiście można nazwać rzeczywistością klub sadystów i masochistów.

- Chyba pora, żebyś zajęła pozycję, droga niewol­nico - powiedział mężczyzna beznamiętnym głosem.

Kobieta w kapturze posłuchała. Stanęła w roz­kroku, a potem zrobiła skłon i złapała się za kostki. Vicki podziwiała jej opanowanie. Na pewno bardzo trudno było utrzymać tę pozycję. Pokazywała i jędr­ne pośladki, i cały rowek między nimi.

- Nie obawiaj się. Clover prezentowała się już w trudniejszych pozach - szepnął znowu Red, jakby czytał w jej myślach. - Nikt nie umie trzymać pozycji lepiej niż ona.

Chwilę później zaczęło się wymierzanie kary. Czarny pas przeciął powietrze i uderzył w nagie, miękkie ciało. Kobieta jęknęła, jakby odruchowo, pod wpływem ciosu, ale poza tym nie wydawała żadnych odgłosów. Czarny kaptur całkowicie zakrywał jej twarz, nie było widać, czy się krzywi, czy płacze, ale Vicki miała przeczucie, że niewolnica nie pozwala sobie ani na jedno, ani na drugie.

Ciosy spadały i spadały, w powolnym, eleganckim rytmie. Każdy uderzał w Vicki, nie mniej niż w stoic­ko spokojną Clover. Ciągle wyobrażała sobie siebie na miejscu tej kobiety. Pod wpływem tych myśli cała się w środku zacisnęła. Diabelskie miłosne kulki Reda zawirowały w jej wnętrzu i zatańczyły przy samej łechtaczce. Kiedy kara została wymierzona, drżała z piekącej potrzeby, żeby się popieścić.

- I co? Chciałabyś zająć jej miejsce? - dobiegł ją demoniczny szept. Red wolną ręką ujął ją pod brodę i odwrócił jej twarz do siebie. Wymieniali ciche sy­gnały. To była idealna komunikacja.

Kara była niesamowita, cudowna, na swój mroczny sposób piękna. Jakaś część Vicki pragnęła zająć miejsce Clover. Ale bardziej racjonalna Vicki wiedziała, że nie jest jeszcze gotowa na publiczny występ. Może nigdy nie będzie? Podporządkowanie się władzy było czymś, co chciała robić na osobności.

Z Redem Websterem.

Przez jego brodatą twarz przemknęły różne emo­cje. W oczach błysnęło pełne zrozumienie. Skinął głową.

- Chodźmy, Vicki. - Pomógł jej wstać, powoli, wręcz przesadnie opiekuńczo, jakby doskonale rozu­miał, co myśli. - Przypuszczam, że impreza uda się świetnie bez nas. Pora pójść do apartamentu.

Vicki widziała, że odprowadzają ich wszystkie oczy. Kiedy przechodziła obok Marii, ta uśmiechnęła się do niej zachęcająco. Wszyscy w salonie oczywi­ście wiedzieli, co się stanie, kiedy wyjdą, ale Vicki to nie obchodziło. Niech sobie fantazjują i spekulują. Tylko ona i Red naprawdę będą brali w tym udział.

Rozdział 6

Wydawało się, że doszli do apartamentu w mgnie­niu oka. Kiedy tylko zniknęli gościom salonu z oczu, ruszyli szybko, zdecydowanym krokiem. Vicki nie mogła się powstrzymać od jęczenia. Obecność Reda, dotyk jego dużej dłoni, kiedy trzymał ją za rękę, po­tęgowały jeszcze działanie kul w jej wnętrzu. W cią­gu tej krótkiej chwili, kiedy jechali windą, przyparł ją do ściany z trawionego szkła i przycisnął namiętnie usta, tylko raz, do jej szyi. Jednocześnie przez cien­ką satynę sukni mocno ścisnął jej piersi. Trwało to tak krótko i było tak niesamowite, że zrobiło jej się słabo.

Wreszcie byli sami w apartamencie.

Za zamkniętymi drzwiami.

Gotowi.

Jakaś troskliwa dusza zastąpiła Lloyd Looma czarnym skórzanym opływowym fotelem, podobnym do tego, który był w salonie. Stał na środku pokoju.

Tron Reda?

Kiedy na niego zerknęła, potrząsnął głową i wy­giął ciemne brwi, powoli, udając, że jej grozi.

- No? - powiedział, zabierając jej torebkę i od­rzucając ją daleko. - Chcesz się zabawić, Vicki? Ostatnia szansa, żeby się wycofać.

Jego zdumiewające oczy tańczyły, widać w nich było wyzwanie i pokusę, ale też - co dziwne - patrzy­ły na nią bardzo czule. Prawdziwy magiczny świat kar i władzy był bardziej skomplikowany i zróżnicowany, niż sobie wyobrażała. Jego mieszkańcami - a przy­najmniej tym mężczyzną - targały sprzeczne i zło­żone emocje, które jakoś idealnie ze sobą współgrały.

- Tak, chcę się zabawić. Zaczynaj, Red.

- Panie! - upomniał ją. Jego głos pozornie był lodowaty, ale warstewka chłodu nie mogła do koń­ca zamaskować tego, że pod spodem kryje się coś głębszego.

- Tak, Panie - szepnęła, a serce jej załomotało. Trudno jej było stać spokojnie, wierciła się i zaciskała pięści.

- Stój spokojnie, moja droga. Nie wolno ci się ru­szać, dopóki ci nie pozwolę.

A mogę chociaż oddychać?

Poczuła, że chce się zbuntować, ale zdusiła tę potrzebę i żeby się uspokoić, wzięła głęboki wdech. Red przyglądał się, jak wznoszą się jej piersi. Pod­szedł bliżej i czubkiem palca dotknął lekko jej sutka. Lekko, wręcz niezauważalnie, ale Vicki wydało się to nieprawdopodobnie sprośne.

Nacisnął, wziął sutek między palce i zaczął nim kręcić przez jedwabną suknię. Vicki z całych sił sta­rała się nie jęczeć ani nie ruszać biodrami. Wiedziała, że to zabronione, i obawiała się tego, co mogło się stać.

- Jeśli chcesz krzyczeć, pozwalam ci - powie­dział, łapiąc drugi sutek i ściskając oba.

Vicki dałaby wszystko, żeby zawyć jak kocica, ale stłumiła tę potrzebę.

Czyż nie jestem naprawdę uległa, Red? Zawsze mam ochotę ci się przeciwstawić.

Jej milczenie mu nie przeszkadzało. Zaśmiał się, miał rozradowane oczy.

- Nie przejmuj się, moja droga, jeszcze cię zmu­szę do krzyku.

Tak myślisz?

Puścił jej piersi i nagle złapał ją za kark. Przy­sunął jej twarz do siebie, przycisnął usta do jej ust i wsunął głęboko język. Był to władczy pocałunek, pocałunek absolutnej dominacji. Vicki wiedziała, że powinna się biernie poddać tej napaści. Ale podnie­ciło ją to tak bardzo, że splotła język z jego językiem, jakby toczyli walkę.

Kiedy chciała zaczerpnąć powietrza, on gwałtow­nie się odsunął.

- Pokaż mi piersi, Vicki. Ściągnij górę sukienki.

Posłuchała, opuściła ramiączka i czarny saty­nowy stanik. Sukienka była tak dopasowana, że nie opadła cała. Trzymała się w talii, a pętle ramiączek zwisały po bokach. Nie krępowały całkowicie jej ru­chów, ale gdyby chciała odsunąć ręce na więcej niż kilkanaście centymetrów, byłoby to niemożliwe.

Red powoli chodził wokół niej, pocierał brodę, jak koneser rzeźb kontemplujący nowy nabytek. Stanął naprzeciwko niej, przechylił głowę, zaczął się przyglądać nagim sutkom. Próbował nawiązać z nią kontakt wzrokowy.

- Cudowne, ale sądzę, że mogą wyglądać lepiej.

Wsunął rękę do kieszeni, a serce Vicki skurczyło się ze strachu. Kiedy wyjął rękę, trzymał w niej coś połyskliwego, coś metalowego.

- Wyprostuj plecy, Vicki. Pierś do przodu. Powin­naś być dumna ze swojego biustu, z tego, że daje mi mnóstwo przyjemności, i tobie też.

Przerzucał to coś z jednej ręki do drugiej, potem tym czymś zadzwonił.

- Pobaw się trochę sutkami, niech sterczą.

Och, tak bardzo chciała jęczeć i przestępować z nogi na nogę. Lekko zakołysała biodrami, kulki się przesunęły i aż westchnęła. Uszczypnęła się w sutki i poczuła, że się od tego poci.

Chwilę później Red kazał jej założyć ręce do tyłu i zaczął jej przypinać to coś metalowego.

Była to para kutych srebrnych klamerek połączo­nych łańcuszkiem. Złapał ją za prawą pierś, otworzył maleńkie ząbki spinacza i otoczył nimi sutek. Potem klamerka się zamknęła.

- Ach!

Spinacz ściskał mocno, paliło jak ogień. Płomień niemal od razu znalazł drogę do jej łechtaczki. Unios­ła biodra, kulki zadrżały, a wszystko w niej zatrzęs­ło się z rozkoszy. Zachwiała się na nogach, ale Red w mgnieniu oka ją złapał.

- Bądź dzielna, moja słodka - szepnął jej do ucha. - Musisz się trzymać. Kontroluj rozkosz. Im dłużej wytrzymasz, tym będzie cudowniej.

Vicki poruszyła ustami, ale nie mogła nic powie­dzieć. Nawet gdyby jej było wolno. Dopiero zaczęli długi taniec, a jej sutek i łechtaczka już były u kresu wytrzymałości. Chociaż przyrzekła sobie, że będzie milczeć, to kiedy Red przypiął drugą klamerkę, jęk­nęła cicho, przeciągle.

Wciąż ją podtrzymywał. Położył palce na wykrzy­wionych w grymasie ustach.

- Bądź dzielna - wyszeptał znowu. - Bądź dumna i silna, Vicki. Bądź tą cudowną kobietą, którą jesteś.

Stał się cud: te słowa ją uspokoiły, chociaż nie zmniejszyły napięcia w sutkach i między nogami. Wręcz przeciwnie - jego wiara w jej siłę podnieciła ją jeszcze bardziej.

Lekko pociągnął za łączący jej piersi łańcuszek.

Jęk wzbierał w jej gardle, ale nie wydała żadnego odgłosu.

Szarpał. Szarpał. Szarpał.

Głęboko w jej łonie wzbierało napięcie. Ciało się ściągało, zaciskało na tym, co kazał jej włożyć do środka.

- Jesteś cudowna - wydyszał w jej włosy, cały czas szarpiąc za łańcuszek.

Vicki dyszała, usiłowała nad sobą zapanować. Red wypuścił ją z objęć, tylko jego miękka dłoń na jej nagim ramieniu powstrzymywała ją przed upadkiem. Energia potrzebna do tego, żeby nie ugięła kolan, nie opuściła ramion, zdawała się płynąć z jego palców.

- Teraz unieś spódnicę - polecił, cofając powoli rękę. Nie za daleko, gdyby miała naprawdę się prze­wrócić. - Chcę zobaczyć twoją pupę, brzuch i uda.

Vicki odczekała chwilę, żeby się skoncentrować, rozluźnić i uspokoić uczucia, które się w niej kotło­wały. Nie było łatwo, ale po sekundzie czy dwóch, chociaż wydawały się wiecznością, była w stanie unieść spódnicę, jak wcześniej w tym samym pokoju. Zebrała uważnie fałdy satyny. Dumnie trzymała gło­wę w górze, patrzyła prosto w błyszczące oczy Reda.

Dobra, może nie jestem idealnie uległa, ale bę­dziesz musiał się z tym pogodzić, jeśli chcesz mnie dotknąć.

Nie powiedziała tego głośno, ale była stuprocen­towo pewna, że zrozumiał.

Red jeszcze raz obszedł ją dookoła, a potem do­tknął jej palcem, jakby badał odporność jej ciała. Póź­niej przeciągnął ręką w górę uda. Złapał ją mocno za pośladek. Musiała walczyć z pokusą, żeby się poru­szyć. Szybko przesunął dłonią między udami, delikat­nie poruszył czarnym sznurkiem od miłosnych kulek. Musiała głośno westchnąć. Potem podniósł rękę do twarzy. Najpierw badawczo przyglądał się jej jedwa­bistej wydzielinie, potem zaczął wdychać jej zapach.

Wzdychał, jakby to były perfumy Diora. Myślała, że spróbuje, jak smakuje, i właśnie wtedy wysunął rękę i przycisnął do jej ust.

Zaczęła ssać jego palce. Lizała swój własny in­tensywny, seksowny posmak.

Co ty mi zrobiłeś, szatanie?

Smakowała solą, piżmem i dziwną pikantną sło­dyczą.

- Muszę cię teraz ukarać - powiedział z palcami w jej ustach. - Chciałbym cię zbić, i to mocno. Chcę, żeby twoja śliczna pupcia zrobiła się purpurowa. Chcę zobaczyć, jak się wijesz, skręcasz i płaczesz.

Drugą ręką sięgnął do tej części ciała, o której mówił, i znów ścisnął.

- Chcę, żebyś cierpiała tak, żebyś wyszła z siebie, a potem znów cię zbiję. A później cię zerżnę.

Vicki jęknęła przez zatkane usta. Jego słowa działały tak silnie jak to, o czym mówił. Z jakiegoś powodu bardzo ją to podnieciło. Wbrew rozsądkowi marzyła o bólu. Miała ochotę paść na kolana i cało­wać go po nogach, błagać, żeby zaczynał.

Red cofnął ręce i posłał jej długie, pytające spoj­rzenie. Jakby pytał o zgodę, chociaż miała być cicho. Skinęła głową, prawie niezauważalnie.

- Zdejmij suknię, ale buty zostaw. A potem oprzyj się o oparcie fotela, dobrze?

Wskazał głową na czarny, skórzany tapicerowany fotel.

- Wyciągnij ręce przed siebie. Możesz się złapać oparcia.

Vicki, ciężko dysząc, rozpięła zamek czarnej sukni. Kiedy opadła, wyszła z niej i ją kopnęła. Nie pierwszy raz stawała naga przed Redem, ale nagle, wbrew logice, zarumieniła się ze wstydu. To nie miało sensu, przecież już całą ją widział i tyle rze­czy robił z jej ciałem. Ale i tak na jej policzki wypełzł różowy rumieniec. Podeszła ostrożnie do fotela i oparła się.

Było to trudne, niebezpiecznie trudne. Jej ciało opierało się o chłodną, gładką skórę. Kulki boleśnie przyciskały się do łechtaczki. Kiedy przyciskała piersi do oparcia, wzmagał się ból, który zadawały jej kla­merki na sutkach. Zagryzła dolną wargę, żeby nie zacząć jęczeć.

O matko! Pomocy! Przecież nawet nie zaczęliśmy!

Wszystkie zmysły miała bardzo wyczulone. Do­strzegała fakturę siedzenia, czuła mnóstwo zapa­chów - aromat własnych perfum, silną erotyczną woń swojego podniecenia, delikatny, ostry zapach oszałamiającej wody kolońskiej Reda.

Słyszała odgłosy towarzyszące przygotowaniom - zdejmowanie marynarki, świst, kiedy cisnął ją na krzesło. Jego kroki - w tę i z powrotem. Szelest, kie­dy zdejmował krawat i podwijał rękawy.

Dzwonienie sprzączki od paska, strzelanie pasa wysuwanego ze szlufek.

Niemal znów jęknęła, kiedy przypomniała sobie, jak blondyn w salonie posługiwał się pasem. Nie mia­ła wątpliwości, że Red zrobi to zręczniej i mocniej niż tamten - ładniejszy i młodszy mężczyzna.

Kiedy Red zdjął pas, zapadła cisza. Gęsta, po­tężna cisza. Czuła jego obecność tuż za nią. Wy­obraziła sobie, jak mierzy ją wzrokiem, oblicza kąty, trajektorie, siłę. Widziała, jak przygląda się jej gołym pośladkom i wgłębieniu między nimi. Myśląc o tym, zauważyła gęsty śluz. Z podniecenia, płynął po we­wnętrznej stronie jej ud i nasączał czarny sznure­czek, który między nimi zwisał.

- Możesz przerwać, kiedy chcesz. To, co mówi­łem w siłowni, nadal obowiązuje.

Wyszeptał jej to prosto do ucha. Prawie podsko­czyła. Jakim cudem przysunął się tak blisko, a ona się nie zorientowała? Poczuła na karku jego oddech, a potem delikatny dotyk ust i leciutkie pocałunki.

- Nie chcę przerywać - powiedziała głosem tak słabym, że ledwo było ją słychać.

Znowu ją pocałował, z niewiarygodną czułością.

- Uwielbiam cię - wyszeptał, a potem odwrócił się na pięcie, gotów zająć pozycję.

Przymknęła oczy. Wszystkie jej zmysły wiro­wały, a serce biło mocno, mocno, mocno. Nie bała się, ani odrobinę. Żaden ból nie mógł zatrzeć tych dwóch słów.

Uwielbiam cię.

Powtarzała to sobie w myślach. Teraz to ona mó­wiła to do mężczyzny, który, chociaż drżała, rozciągał silne mięśnie lewej ręki przed zadaniem ciosu.

Nawet straszny ból, kiedy ją uderzył - a cios przypominał raczej uderzenie grubym dębowym ki­jem, a nie eleganckim skórzanym paskiem - nie po­wstrzymał jej przed powtarzaniem tych słów.

Uderz mnie jeszcze! Uwielbiam cię! Uderz mnie jeszcze!

Załkała bezgłośnie. Ciosy spadały. Coraz moc­niej. Coraz bardziej zróżnicowane. Czuła, jakby jej pośladki raził piorun, jakby je podpalono, a potem wychłostano giętką witką.

Nie mogła oddychać. Nie mogła myśleć. Czuła tylko ból i słyszała te proste słowa. Słyszała je między własnymi jękami, okrzykami, wyciem.

Przestał ją chłostać, ale bolało wciąż tak dotkli­wie, że trudno jej było zauważyć różnicę między chwilą, kiedy bił, a tą, kiedy przestał.

- Moja śliczna dziewczyna - powiedział jej cicho do ucha. Poczuła delikatną woń eleganckich perfum i zapach męskiego potu. - Twoje łzy są cudowne. Wiedziałem, że będziesz wspaniała we łzach.

Znowu ją pocałował. Kiedy położył opuszki pal­ców na jej gorących pośladkach i wbił w zbolałe ciało czubki paznokci, syknęła przez zęby.

- Prawie skończyłem - wymamrotał, wbijając palce mocniej, tak, że musiała zagryzać zęby, żeby nie jęczeć ani nie piszczeć.

- Możesz dotknąć pręg, jeśli chcesz.

Ścisnęła pośladki, zdumiona, że są jak piec. Gładziła biodra i uda, jęcząc nie tylko z bólu, ale też z rosnącego podniecenia. Była blisko. Tak blisko. Jak mogła czuć się tak dobrze, skoro tak cierpiała?

Czy O czuła to samo? Przytomna, racjonalna część Vicki próbowała sobie przypomnieć coś z tej świetnej powieści, ale zapamiętała tylko dziwną obo­jętność i dystans głównej bohaterki wobec cierpie­nia. O nigdy nie mówiła o dzikich, niesamowitych, wszechogarniających emocjach. O tym pięknym uczuciu, kiedy po raz pierwszy w życiu czuje się, że się żyje pełnią życia.

Chłodne ręce puściły pośladki.

- Gotowa?

Nie mogła mówić, ale skinęła głową. Dla tego mężczyzny była teraz gotowa zrobić każdą rzecz, do­świadczyć wszystkiego. Nie wybiegała myślą w przy­szłość, ale teraz, w tej chwili, uwielbiała go... A na­wet więcej.

Kocham cię, Red. Postaraj się zrobić mi jak naj­gorzej. I jak najlepiej.

Znów spadły ciosy. Bolało strasznie. Bardziej niż wcześniej. Ale ona czuła się słodko. Kiedy Red świ­stał pasem, odpłynęła gdzieś daleko. Uniosła biodra, nadstawiła je. Ściskało ją między nogami, była tak blisko, już dochodziła.

- O Boże, dość tego. Do diabła z tym.

Głos Reda brzmiał dziwnie, ochryple, nie tak jak zwykle. W karmazynowej mgle bicie się skończyło. Skórzany pas miękko spadł na podłogę. Potem usły­szała szelest - Red zdarł z siebie bieliznę.

A potem - o nieba - to niesamowite uczucie: wy­ciągnął z niej kulki gejszy. Całe jej ciało skurczyło się przed potężnym orgazmem, ale zanim nastąpił, zno­wu poczuła, że coś ją wypełnia. To wspaniały członek Reda wszedł w nią do końca.

Wysoki dźwięczny krzyk, nieziemskie wycie. Jej głos wznosił się coraz wyżej, aż do sklepienia nieba. Kapitalna, idealna rozkosz.

Ostatnią rzeczą, którą zapamiętała, zanim straci­ła przytomność, było to, że złapała Reda za musku­larne biodra, kiedy wchodził w nią raz za razem. Że usłyszała, jak on też krzyczy, a jego ciało przeszywa spazm, jak w niej tryska.

Piękne, ale bluźniercze słowa. Ryk triumfu.

Później, dużo później, po rozkoszy, pieprzeniu się i orgazmach, kiedy prawie rozdarli nawzajem swoje ciała, leżała obok niego w ciemności.

Nie było zupełnie czarno. Pastelowe światło księ­życa świeciło przez gazę firanki, wypełniając pokój nieziemskim blaskiem.

Powinnam być zmęczona. Przez najbliższy mie­siąc powinnam marzyć tylko o śnie i odpoczynku.

Ale nie była śpiąca. Ciało mężczyzny leżącego u jej boku wzywało ją. Nie tylko ciało. Gdyby teraz otworzył oczy, zobaczyłaby w nich światło, błysk inte­ligencji i pożądania. Gdyby jej teraz dotknął, wyciąg­nąwszy długie palce, dałby jej rozkosz i ból chłosty, a także inny rodzaj porozumienia.

Pomyślała, że to chore, ale tego właśnie pragnę­ła. Nie mogła zrozumieć, jak mogło się to stać tak szybko, ale się stało. Była uzależniona, zagubiona, zadurzona. Cholera jasna, zakochała się w Redzie Websterze.

Jak to się stało?

W świetle księżyca Red uśmiechał się przez sen. Czy odbierał jej sygnały? Czy uważał, że to śmiesz­ne? Był wartościowym człowiekiem, znacznie war­tościowszym, niż na początku myślała. Na pewno mu na niej zależało, w jakiś zabawowy, zakręcony sposób, ale na pewno nie widział w tej przygodzie nic więcej ponad chwilową namiętność. Powiedział to jasno, a ona na to przystała, bo chciała tego same­go. Wtedy. Ale teraz była tutaj i musiała się cieszyć każdą sekundą z nim. Nie obrażała się, nie martwi­ła, nie okłamywała. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia.

Obudź się, Red. Daj mi więcej tego, czego pragnę. Ja też dam ci więcej.

Nie mówiła, ale dotyk wystarczył. Odwrócił się do niej.

- Vicki? - Mimo mroku czuła, że chce coś powie­dzieć, więc go powstrzymała i przylgnęła ustami do jego ust. Ukłucia bólu przeszywały obolałe pośladki, ale ten ból był jakoś od niej oderwany. Nie miał wpły­wu na jej myśli, działania, serce. Pręgi przypominały jej tylko, jak do tego doszło, jak słodka jest uległość. Ale teraz to ona była górą, to ona wsuwała język w usta Reda i zlizywała lekki posmak miętowej pasty do zębów. Pycha.

Nie wiedziała, jak chce go posiąść, ale go prag­nęła. Podniosła nogę, zgięła kolano, oplotła jego udo i przycisnęła się do niego cipką. Od razu dostał erekcji, więc od razu wiedziała, że on czuje to samo.

Bujała się nad nim, masowała jego sztywną erekcję gorącą, mokrą szparką.

- Och, tak, tak - właściwie tylko dyszał. Z jego piersi wyrwał się głęboki pomruk, ale ona myślała o słowach, których może nigdy miała nie usłyszeć. Słowom towarzyszyło poklepywanie po plecach. Uni­kał dotykania pośladków i pręg. Przytulał ją i zata­czał kręgi biodrami.

Ich usta się spotkały. Całowali się i pocierali. Po­cierali i całowali. Wszystko działo się powoli i swo­bodnie. Ich ciała dostosowały się do siebie niemal bez świadomego wysiłku. Leniwe przypływy i gładkie zmysłowe pocieranie ciała a ciało. Kochali się powoli, chociaż w nią nie wszedł. Piętrzyły się kolejne war­stwy rozkoszy.

Wreszcie okazało się, że to nie wystarcza. Vicki poczuła mrowienie w sutkach, jej cipka się ścisnęła, nadszedł czas zmysłowej eskalacji. Jakby słyszał jej ciało, a przynajmniej szept jej cipki. Przestał ją cało­wać i powiedział:

- Jeszcze raz? - Wciąż lizał kącik jej ust.

- Jeszcze raz.

Przycisnęła się do niego mocno. Dopasowała się do jego członka tak, że czuła każdy szczegół jego in­tymnych części.

W przyciemnionym świetle odsunęła od niego twarz. Bez okularów oczy miał ciepłe, błyszczące, namiętne i pytające.

- Potrzebujemy prezerwatywy, skarbie - wyszep­tał w jej włosy, a ona poczuła to w samym sercu.

- Oczywiście.

Jasne, że tak. To konieczne, ale coś pierwotnego w jej wnętrzu miało wątpliwości.

Zamrugała oczami.

Nie bądź głupia, Vicki.

- Zostało coś pod poduszką? - Sięgnęła pod po­duszkę, pod którą Red włożył wcześniej kondomy. Znalazła paczuszkę, a nawet kilka. Przedtem myś­lała, że Red ma za duże ambicje, że schował ich tam aż tyle, ale jakoś większość udało im się zużyć.

- Bingo.

Red dotknął jej rąk, sięgnął po paczuszkę. Vicki odsunęła się trochę, chociaż każdy centymetr jej skóry wył z tęsknoty. Razem, bez słów, udało im się założyć mu lateks, chociaż leżeli blisko siebie.

Uśmiech Reda w świetle księżyca powiedział jej, że jest tak samo zadowolony jak ona.

- Więc tak rozumiesz pracę zespołową, co? - Kiwnął głową i pocałował ją szybko.

- Teraz potrzebujemy jeszcze czegoś.

Ręce, nogi, ciężar ciała - wszystko działało z dużą pewnością i swobodą, jakby ktoś reżyserował ich ruchy. Vicki wydała cichy okrzyk, kiedy sztywny członek Reda zapukał do jej wejścia. Wysunęła bio­dra i wpuściła go.

Długie, powolne pchnięcie. Red złapał ją tam, gdzie udo spotyka się z pośladkiem. Ze zbolałego pośladka buchnęło gorąco. Starała się nie wzdrygać, ale nie mogła nad tym zapanować.

- Przepraszam, kochanie - powiedział Red. Wszedł w nią do połowy. - Przepraszam, jeśli zadaję ci ból.

Roześmiała się, nie mogła się powstrzymać. Red też się śmiał, zakołysał biodrami i wreszcie się spo­tkali. Po tym, co między nimi zaszło, przepraszanie za ból brzmiało absurdalnie. Ale był to jeden ze spo­sobów, w jaki okazywał jej troskę.

Złączeni leżeli chwilę bez słowa, chłonąc wraże­nia, spokojnie oddychając, mimo pożądania, a zapo­wiedź nowych, jeszcze większych rozkoszy powoli się do nich zbliżała.

Mogłabym tak leżeć już zawsze. Jesteś wszyst­kim, o czym marzyłam.

Red ją posiadł, czuła w sobie jego członek, jego witalność, siły życiowe. Dotykał jej i pieścił. Czuła się tak, jakby i ona posiadła jego. Byli sobie równi i prze­ciwni. Jak dzień i noc. Idealnie dobrani.

Nie miało znaczenia, czy ta chwila miała trwać godzinę, cały dzień czy kilka minut. W tamtej chwili życie było idealne, dzięki niemu.

Przycisnęła wargi do jego twarzy. Delikatne łasko­tanie zarostu o policzek podziałało na nią jak komen­da. Wygięła tułów i mocniej się do niego przycisnęła. Westchnęła, gdy jego ciało odpowiedziało i sprytnie zmieniło pozycję. Teraz wchodził w nią pod trochę innym kątem i każde pchnięcie kierowało go wprost na jej łechtaczkę.

Zaczęli się bujać, gładko, harmonijnie. Ich ciała tańczyły powoli, zsynchronizowane w pozycji hory­zontalnej. Nie potrzebowali słów, poleceń - zrób to, tutaj, jeszcze. Byli jakby jedną istotą, a nie dwiema kopulującymi jednostkami. Dochodzili do szczytu leniwie, dostojnie, niemal elegancko, mimo że byli zgrzani i spoceni, zaplątani w prześcieradła. Kiedy nadszedł orgazm, był spokojny, dźwięczny, słodki i jednoczesny. Ich ciała przeszył dreszcz. Wpadły w pulsujący rytm. Trzymali się mocno w uścisku.

Kiedy się uspokoili i pogrążyli z powrotem w cie­płym mroku pięknej nocy, Vicki nie mogła wymówić słowa. Emocje były zbyt silne. Wszystko było zbyt cu­downe. Wreszcie, przytłoczona, zasnęła, ukołysana kojącą obecnością Reda.

Ale na granicy snu znowu usłyszała jego słowa. Słowa, w które nie mogła uwierzyć. Zapadła w sen, nie zadawała pytań, po prostu się uśmiechnęła.

Red wpatrywał się w kobietę leżącą u jego boku i serce podskakiwało mu z radości. Właściwie nie zauważył, że jego penis znowu zaczął twardnieć. Za­przątały go uczucia delikatniejsze niż żądza.

Pomyślał, że ona jest cudem. Jest wyjątkowa. Niezastąpiona. Idealnie uległa, a zarazem dumna jak lwica. Istna masochistka, nawet kiedy walczy z bólem i zmusza się do posłuszeństwa.

Kocham cię, Vicki.

Pamiętał, że pomyślał tak, kiedy się pieprzyli oparci o fotel, kiedy ona omdlewała pod nim. Mówił sobie, że to tylko tak, bezmyślnie, pod wpływem or­gazmu. Ze powiedział to jedynie w myślach, nie głoś­no. Nie był jednak pewien, bo sam był bliski utraty przytomności. Teraz myślał tak naprawdę. Miał na­dzieję, że mu uwierzyła, kiedy szepnął w ciemności.

O ile usłyszała, zanim zasnęła.

Teraz pragnął Vicki całym sobą. Chciał ją mieć na zawsze. Nigdy nie przypuszczał, że tak się może stać. Od śmierci Alexandry nie chciał żyć z żadną kobietą, nie chciał się z żadną ożenić. A już na pew­no nie sądził, że będzie mógł zrealizować marzenia o tym, czego nie zaznał ze zmarłą żoną: o ideal­nej miłości połączonej z idealnym seksem, zgodnym z jego egzotycznymi upodobaniami.

A teraz wiedział, że coś takiego może się zdarzyć. Dotknął potarganych włosów Vicki, odgarnął je jej z twarzy. Nie poruszyła się. Spała głęboko. Leżała na brzuchu, naga, niewinna jak aniołek, z zarumienio­nym policzkiem przytulonym do poduszki. Jej cud­ne ciało nie było przykryte nawet prześcieradłem. Czuł dojmujące pragnienie, żeby ją obudzić i zacząć wszystko od nowa, ale przecież była zmęczona, nie tylko chłostą, ale też tym, co było potem - szalonym seksem.

Ich dzika, niemal zwierzęca kopulacja na fotelu była tylko początkiem. Pieprzyli się dziko, zmienia­jąc pozycje. Vicki przeklinała i jęczała, kiedy brał ją, kładąc na plecach, ale ból wychłostanych poślad­ków chyba jeszcze ją rozpalał i wyzwalał w niej głód, i wzmacniał odczucia.

A kiedy go ujeżdżała, siedząc okrakiem na ster­czącym członku, wyciskała z niego wszystkie siły, naga i dominująca, podobna do niego w chwili, gdy bił ją pasem.

Wreszcie, przed chwilą, kochali się na boku, twa­rzami do siebie, powoli, delikatnie, lekko poruszając biodrami.

Niewiele rozmawiali. Nie było takiej potrzeby. Ich ciała same się ze sobą porozumiewały. Dopiero w ostatniej chwili poczuł, że chce jej wyznać swoje uczucia.

Ale wkrótce będą musieli poważnie porozma­wiać. To nie będzie łatwe. Idealna miłość wymaga absolutnej szczerości, a przez ostatnie tygodnie żył w kłamstwie. Co gorsza przez wszystkie te cenne go­dziny w hotelu nadal ją oszukiwał.

Czy będziesz umiała mnie kochać, kiedy się do­wiesz, że jestem F. W. Shanleyem, moja droga?

Wiedział, że kocha Reda, chociaż tego nie powie­działa. Nie musiała. Czuł, że go kocha, czytał to w jej oczach i w mowie jej ciała.

Musiał wierzyć, że wybaczy mu podstęp i że zro­zumie jego słabości. Była inteligentną i wielkoduszną kobietą. Wiedział, że nie będzie się gniewać, że ją nabrał.

Westchnęła przez sen, a jej śliczne usta rozciąg­nęły się w uśmiechu. Nie mógł się powstrzymać od pocałunku. Pochylił się. Wdychał ^słodki zapach jej skóry i czekał na chwilę, kiedy wyrwie ją ze snu i porwie w ramiona. I wtedy zadzwonił telefon przy łóżku.

Red zaklął cicho i postanowił nie odbierać, a może nawet wyrwać kabel ze ściany, ale przecież pracownicy recepcji na pewno by go nie niepokoili bez naprawdę ważnego powodu. Byli zbyt kompe­tentni, zbyt dobrze wyszkoleni.

Westchnął z rezygnacją, odwrócił się od śpiącej ukochanej i sięgnął po słuchawkę.

- Vicki?

Kiedy usłyszała swoje imię, poderwała się z głę­bokiego, odświeżającego snu. Zmęczenie i uczucie wszechogarniającego odprężenia zupełnie ją zmog­ło. Nie pamiętała, kiedy zasnęła. Czuła tylko kojącą obecność Reda i miała mgliste wspomnienie czegoś niewiarygodnie cudownego.

Zamrugała i spojrzała mu w oczy. Pochylał się nad nią, klęcząc na łóżku. Był ubrany, miał na so­bie nawet tę kanciastą skórzaną czarną kurtkę. Był poważny, wyglądał na zmartwionego, miał ściągnię­te brwi.

- Co się dzieje? - spytała, senna, ale pełna obaw. Spróbowała usiąść, ale pośladki bolały ją tak bardzo, że się wzdrygnęła. Nie tak jak wcześniej, ale jednak.

Red wziął ją za rękę.

- Muszę wyjechać, Vicki. Przepraszam, coś się stało. Nagle.

Jego duża opalona ręka otulała pieszczotliwie jej bledszą dłoń. Była jeszcze oszołomiona, nie całkiem się obudziła, ale widok jego skóry na jej skórze jakoś ją uspokoił.

- E... tak... oczywiście. - Spojrzała na jego twarz jeszcze raz i zobaczyła mnóstwo sprzecznych uczuć, tak poplątanych, jak jej własne. Żal. Obawa. Fru­stracja. I coś głębszego, ulotnego, ale bardzo ekscy­tującego.

- Mogę ci jakoś pomóc?

Napiął mięśnie rąk.

- Nie, niestety. Tylko się nie gniewaj, że cię zosta­wiam w takiej chwili.

Nagle potrząsnął ciemną głową, jakby próbował zrzucić niewidzialny ciężar.

- Nie wiem, jak długo mnie nie będzie, ale bę­dziemy w kontakcie i wrócę jak najszybciej.

- Dobrze... tak... - Nie mogła znaleźć odpowied­nich słów. Targały nią tak silne i tak dziwne uczucia, że nie mogła sformułować zdania. Dlaczego odbiera jej się coś tak ważnego i pięknego akurat teraz, kiedy właśnie to znalazła? Przede wszystkim była zła na siebie, zła, że tak czuje, bo oczy Reda powiedziały jej, że ma ważny powód, żeby tak nagle wyjechać, że stało się coś naprawdę poważnego.

Wyrwało mu się głębokie westchnienie, jakby go coś naprawdę bolało.

- Ruszam natychmiast, muszę złapać samolot.

Wziął ją w ramiona, mocno uścisnął i przycisnął usta do jej warg. Iskra pożądania przeskoczyła mię­dzy nimi, ale Vicki czuła, że to nie jest pocałunek erotyczny. Było w nim coś więcej, dużo więcej, coś dużo głębszego.

Puścił ją tak nagle, jak złapał. Zeskoczył z łóżka i cofnął się, jakby nie mógł oderwać od niej wzroku. Zatrzymał się w drzwiach. Na chwilkę.

- Kiedy wrócę, porozmawiamy. Pomówimy o wszystkich ważnych sprawach. Musisz wiedzieć o pewnych rzeczach... ale... musimy je omówić sam na sam.

I wyszedł. Ostatnią rzeczą, jaką widziała, były jego śliczne wargi w obramowaniu szelmowskiego czarne­go zarostu, układające się w słowa: kocham cię.

Zanim wstał dzień, była gotowa do wyjazdu. Nie było sensu dalej siedzieć w hotelu. Wcześniej może rozkoszowałaby się perwersyjną, luksusową atmosfe­rą niezwykłego miejsca, i myślą, że wreszcie może uczestniczyć w rozrywkach, o których tak długo fantazjowała. Mogłaby zaspokajać erotyczną ciekawość wśród takich ludzi jak Maria i Robert czy nawet Lu­kas i Clover.

Ale teraz, kiedy nie było Reda, nie miało to dla niej znaczenia. Tylko z nim chciała prowadzić tę grę. Tylko jemu chciała się podporządkować, choćby nie miało to trwać długo.

Kochała go, to on był mężczyzną, z którym chcia­ła być.

Ale im bardziej była przytomna, tym więcej zada­wała sobie pytań.

Zostawił ubrania i rzeczy osobiste. Kiedy zadzwo­niła w tej sprawie do recepcji, odpowiedzieli jej: Nie ma problemu, zajmiemy się tym. Bez mrugnięcia okiem. Z całą pewnością bywał tu regularnie. Inaczej nie mógłby zostać królem zboczeńców. Zauważyła jednak, że recepcjonistka mówiła o nim dziwnym głosem, niemal z podziwem. Od kiedy to fotograf ob­racający się w kręgach cyganerii budzi takie emocje w pięciogwiazdkowym hotelu, o ile nie jest oczywi­ście kimś takim jak Mario Testino albo kimś jeszcze ważniejszym?

Zostawił nie tylko ubrania, ale też okulary. Na nocnym stoliku.

Kiedy się obudziła, nie zwróciła uwagi, że nie miał ich na nosie. Zawsze chciała patrzeć mu w oczy, a nie na szkła okularów.

O co tu chodziło?

Obejrzała okulary, przymierzyła je. Nie było żad­nej różnicy.

Dlaczego nosisz zerówki, Red? Coś przede mną ukrywasz. O co chodzi?

I ostatnie pytanie... Cóż, może kiedy Red wycho­dził, cały czas była pogrążona w półśnie, ale mog­łaby przysiąc, że słyszała, jak na wypielęgnowanym hotelowym trawniku ląduje helikopter, a potem z niego startuje.

Co takiego mogło się stać, że F. W. Shanley udo­stępnił swojemu pracownikowi prywatny środek transportu? Gdyby to był samochód... Na nią też cze­kała limuzyna, ale helikopter?

Szalona myśl, która już wcześniej zakiełkowała w jej głowie i która wracała w najmniej odpowied­nich momentach, znowu doszła do głosu.

- To niemożliwe, Vicki, nawet o tym nie myśl - powiedziała do siebie, potrząsając głową. - A teraz weź się w garść. Pora wracać do normalnego życia.

Ale ta myśl nie chciała jej opuścić. Wydawała jej się coraz mniej szalona. Zaczęła się śmiać.

Rozdział 7

Życie nie było już normalne. Całkiem się zmieniło, z powodu mężczyzny o osobliwie ognistych oczach, który chyba nie musiał ich chować za okularami.

Vicki rozważała, czy pójść po kawę, i gapiła się na biuro. Tak naprawdę nie zauważała rzędu boksów i siedzących w nich kolegów. Dobrze, że w tym ty­godniu miała do załatwienia tylko rutynowe sprawy. Gdyby po powrocie z Ivory Pavilion miała podejmo­wać naprawdę ważne decyzje, pewnie koncertowo by wszystko zawaliła.

Red mógł być na innym kontynencie, ale nie opuszczał jej serca ani myśli. Pisząc raport, spraw­dzając obliczenia, cały czas fantazjowała, że kiedy się odwróci, zobaczy go, że będzie stał tuż za nią i zaglądał jej przez ramię z irytującym szelmowskim uśmieszkiem.

Albo jeszcze lepiej - że będzie wyglądał pięknie, będzie miał stanowczą, przejętą minę i błysk w oku.

Codzienne obowiązki nudziły ją teraz śmier­telnie. Wciąż patrzyła w otwartą przestrzeń biura i wyobrażała sobie tego przebiegłego, cudownego, prowokującego typa i pstrykanie jego aparatu. Jego uśmiech i śmiech, wnoszący do rutynowych zajęć w biurze radość i rozrywkę. Dawał innym odrobinę tego, co tak bardzo zmieniło ją.

Wkrótce znowu go zobaczy. Na myśl o tym serce zabiło jej tak mocno, że odruchowo przyłożyła rękę do piersi.

Dotrzymał przecież słowa i zadzwonił, i wtedy serce biło jej równie mocno. Rozmawiali tylko chwi­lę, było miło, ale nie mówili o uczuciach. To, co do niego czuła, było zbyt ważne i zbyt złożone, żeby mogli o tym rozmawiać przez telefon. Ale rozmowa z nim trochę ją uspokoiła.

Teraz przynajmniej wiedziała, dlaczego wyjechał w takim pośpiechu. Instynkt podpowiedział jej, że nie z jej powodu, ale i tak się tego obawiała, jak każdy zakochany człowiek.

Okazało się, że jego przyjaciel z czasów szkol­nych wpadł w okropne kłopoty po katastrofalnych niepowodzeniach biznesowych. Był tak zrozpaczo­ny, że targnął się na własne życie. Próba samobój­cza się nie powiodła, ale znalazł się sam na oddziale intensywnej terapii w Południowo-Wschodniej Azji. I poprosił o pomoc Reda. A Red spełnił desperacką prośbę.

Ale musiałeś to przemyśleć. Chciałeś zostać, prawda?

Gdyby czuł to samo co ona, bardzo, bardzo trud­no byłoby mu podjąć tę decyzję. Ale zdusił własne pragnienia i zrobił to, co każdy przyzwoity człowiek zrobiłby w takiej sytuacji.

Kiedy rozmawiali przez telefon, mówili głównie o błahych sprawach. Zero poważnych przemyśleń. Ale nawet ta krótka wymiana zdań miała na nią nieoczekiwany wpływ i nawet teraz wywoływała uśmiech na jej ustach. Wszystko to tylko potwierdza­ło jej coraz silniejsze podejrzenia.

W pewien chłodny wieczór poskarżyła mu się, że jej zimno. Kilka godzin później zjawił się kurier z ekskluzywnego sklepu. Przywiózł paczkę z kilkoma nieopisanie miękkimi i ciepłymi kaszmirowymi koł­drami, parą wysokich kapci z jagnięcej skóry i dwu­dziestopięcioletnią hebrydzką whisky single malt.

Innym razem Red bardzo seksownie dopytywał się o stan jej pupy. Kiedy wyznała, że nadal trochę boli, przyszła kolejna paczka. Tym razem z niemal legendarnej szwajcarskiej firmy sprzedającej kosme­tyki produkowane ręcznie i na zamówienie. W ozdo­bionym kryształkami Swarovskiego słoiczku znalazła gęsty, bosko pachnący balsam. Przyniósł jej wielką ulgę. Oprócz tej zmysłowej maści w paczce był flako­nik olejku do kąpieli. Dołączono również opakowanie paracetamolu.

Ale to tego dnia, wcześnie rano, kiedy się budzi­ła, słowa Reda przyprawiły ją o zawrót głowy.

- Dzisiaj się zobaczymy, Vicki. Nie wiem o której, ale obiecuję, że wkrótce się zobaczymy. I poważnie porozmawiamy.

Nadal trzymała rękę na sercu. Waliło: bum, bum, bum. Wypiła łyczek wody ze stojącej na stole butelki. Czy to palpitacje? Na to wyglądało. Zobaczyła stos dokumentów piętrzący się za butelką i zmarszczyła czoło. Jak mogła się skupić na papierach, kiedy dziw­ne, ale coraz bardziej przekonujące myśli przebiega­ły jej przez głowę? Zupełnie zwariowała. Wiedziała, że nawet jeśli zajrzy do dokumentów, liczby zaczną jej tańczyć przed oczami, zleją się i nie będą chciały się ustawić w sensowny szereg.

Może powinnam udać, że jestem chora, iść do domu i zrobić sobie wolne? Nic dzisiaj nie robię.

Ale wewnętrzny głos, ten, który miał dostęp do najgłębiej skrywanej prawdy, powiedział: Nie, zostań.

Tak, kawa się przyda. Podjęła decyzję. Idąc po nią, przynajmniej trochę się oderwie od tych myś­li. Wstała z krzesła, wygładziła spódnicę i ruszyła przez biuro w stronę kuchni. Kiedy podeszła do bla­tu, na którym stały czajniki, słoiki i kubki, stał przy nim cały tłum jej kolegów. Rozmawiali z wielkim ożywieniem.

- Co się dzieje? - zapytała Lisę, która zawsze znała wszystkie plotki. Nagle poczuła się winna. Kiedy powie przyjaciółce o tym, co robiła z Redem Websterem? Ile zamierza jej powiedzieć? Lisa jest dobrą koleżanką, zawsze ją wspierała. Powinna jej opowiedzieć chociaż część tej historii.

Lisa była ciekawska, ale teraz najwyraźniej zaj­mowało ją coś innego. Oczy świeciły jej się z pod­niecenia i niemal bulgotała, jak wiele innych osób, głównie kobiet.

- Nie uwierzysz! Shanley przyjeżdża!

Złapała Vicki za ramię, nieomal skoczyła pod sufit.

- We własnej osobie! Wszechmocny pan i wład­ca, F. W. Shanley III. On nigdy nie przyjeżdża osobi­ście do nowych firm. Przenigdy! Ale sekretarka mło­dego Wickhama dzwoniła do Belindy i powiedziała, że jego limuzyna będzie tu za chwilę. No chodź!

Zaczęła ciągnąć Vicky w stronę drzwi na półpiętro, wychodzące na duże wewnętrzne atrium i hol lalka pięter niżej.

- Stąd będziemy miały świetny widok.

Vicki znowu złapała się za serce. Bała się, że znów poczuje w piersi wirującą karuzelę.

- Dobrze się czujesz, Vicki? - Lisa zmrużyła oczy i zapomniała o emocjach. - Masz motyle w brzuchu przed spotkaniem z nowym szefem celebrytą?

Dzisiaj się spotkamy, Vicki...

- Coś w tym stylu. - Usiłowała wykrzesać z sie­bie radosny uśmiech. Wyprzedziła Lisę i prawie wybiegła na balkon, nie przejmując się tym, co po­myślą inni.

Na dole zebrali się dyrektorzy i różne inne szy­chy. Wyglądali tak, jakby mieli witać koronowane gło­wy. Wiercili się i poprawiali krawaty.

Vicki niemal nieświadomie obciągnęła żakiet i wygładziła spódnicę. Potem przycisnęła się do drewnianej poręczy i wychyliła się, wytężając całą uwagę, żeby go zobaczyć.

Trzasnęły zewnętrzne drzwi, otwarte przez odźwiernego, a potem wewnętrzne.

Wysoka, na ciemno ubrana postać ciągnęła za sobą cały orszak asystentów i pomagierów obłado­wanych smartfonami, teczkami i dokumentami. Czas wydawał się płynąć w innym wymiarze. To, co normalnie trwałoby kilka chwil, ciągnęło się jakby w zwolnionym tempie. Vicki mogła się dokładnie przyjrzeć każdemu szczegółowi.

F. W. Shanley III, pan na włościach, był wy­sokim, energicznym, silnym mężczyzną, gładko ogolonym, o krótko przyciętych włosach. Poruszał się jak młody bóg. Poły ciemnego płaszcza wirowały wokół niego. Nawet stąd, dwa piętra wyżej, widać było, że ma na sobie zapierający dech w piersi gar­nitur. Nosił ciemne okulary. Chociaż kiwał głową, uśmiechał się, ściskał dłonie i witał się z komitetem powitalnym, nie zatrzymał się w atrium. Od razu ruszył do wind.

- Wiesz co? On mi wygląda dziwnie znajomo - powiedziała Lisa, marszcząc brwi. - Nie sądzisz?

Vicki nie mogła wydusić słowa. Chociaż się na to przygotowała, to, że jej przypuszczenia się potwier­dziły, zwaliło ją z nóg. Westchnęła, przycisnęła ręce do piersi i próbowała uspokoić walące serce.

- Na pewno nic ci nie jest, Vicki? - Lisa na chwi­lę zapomniała o ważnym gościu, który za moment miał wyjść z windy. - Jesteś blada jak ściana. Chcesz usiąść? Może pójdziesz do biura, a ja ci przyniosę herbatę albo mocną kawę? Z cukrem.

Patrzyła na windę na końcu półpiętra. Odezwał się dzwonek.

- Nie, w porządku, zostanę.

Nie będę się chować. O, nie. Będę tu czekać, aż drzwi się otworzą.

Kiedy tylko o tym pomyślała, jak na komendę otworzyły się ciemne lakierowane drzwi i ukazał się właściciel firmy Wickham-Drake. Zostawił za sobą zmartwionych i zdezorientowanych towarzyszy. Ro­zejrzał się po półpiętrze, ukryty za ciemnymi okula­rami, jak sokół. Od razu ją zauważył.

Ty świnio! Dlaczego musisz być taki cudowny? To nie fair!

Przeznaczenie zbliżało się. Z największym tru­dem wyprostowała plecy, dumnie uniosła brodę i spojrzała w zasłonięte ciemnymi szkłami oczy pod­chodzącego do niej mężczyzny.

Stanął kilka kroków dalej. Nagle stracił pewność zdobywcy.

Denerwujesz się tak jak ja?

Ku jej zdumieniu przez chwilę nie tylko ona przy­ciskała rękę do piersi, żeby uspokoić walące serce.

F. W. Shanley III zdjął ciemne okulary i w oczy spojrzał jej Red Webster.

- Mówiłem, że się dzisiaj zobaczymy, prawda? Przyjechałem prosto z lotniska. Nie mogłem dłużej czekać.

Na jego tak bliskiej, a jednak odmienionej twarzy malowały się zagmatwane uczucia. Blady prowoka­cyjny uśmieszek wprawiał ją w zakłopotanie. Ale jego piękne oczy patrzyły na nią z obawą.

Pewnie, martw się, że tak mnie nabrałeś, świnio!

Chciała się czuć obrażona. Wiedziała, że ma do tego prawo. Ale jego widok, zapach jego cudownej wody kolońskiej i poczucie, że wszystkie jej zmysły wyrywają się do niego, nie pozwoliły jej na żadne złe emocje. Czuła tylko radość, czystą radość, że znowu go ma. Minęło zaledwie kilka dni, odkąd zostawił ją w sypialni w Ivory Pavilion, a czuła się tak, jakby mi­nęło wiele lat.

- Dzień dobry panu, jak miło pana poznać - po­wiedziała, wyciągając rękę i przegrywając walkę o za­chowanie powagi.

Wziął jej dłoń, podniósł do ust i ucałował. Wciąż trzymając ją za końce palców, wyprostował się i spojrzał na nią. Promieniał. Przekrzywił głowę, jakby próbował się zorientować, co czuje, i układając nowy plan gry. Podniósł wolną rękę, chciał przecze­sać palcami zgoloną brodę.

Zaśmiał się i potrząsnął głową.

- Aha! Zapomniałem, że jej nie mam.

Powoli pomasował masywną szczękę. Po raz pierwszy zobaczyła ją w całej okazałości.

Wciąż trzymał ją za rękę. Miał ciepłe, zachłanne palce. Między ich ciałami przebiegał niewidzialny prąd. Cała firma Wickham-Drake zniknęła, znów byli w hotelu, sami, gotowi do zabawy.

- Słuchaj, czy moglibyśmy pójść do ciebie sami? Tu mamy sporą widownię.

Vicki zdołała oderwać wzrok od jego twarzy i ro­zejrzała się. Zdumiała się: wszyscy pracownicy z jej piętra zgromadzili się wokół nich. Ż przodu stali dyrektorzy i starsi partnerzy, wszyscy zszokowani po­jawieniem się nowego pracodawcy. Nie byli w stanie wydusić słowa.

- Oczywiście. Tędy. - Spojrzała na niego wyzy­wająco. - Oczywiście wie pan, przecież pracował pan tu.

Odwróciła się i ruszyła. On za nią, bo nie pusz­czał jej ręki.

- Panowie, przejdźcie do sali zarządu i zaczekaj­cie! - zawołał przez ramię. - Przyjdę za chwilę. Albo po południu. Albo jutro.

Zrobiło się poruszenie, kilka osób słabo zapro­testowało. Vicki prawie ich nie słyszała, a Red nie zwracał uwagi na nic poza nią. Wszyscy ważniacy z Wickham-Drake mogli równie dobrze katapultować się na inną planetę.

Zamknął kopniakiem drzwi jej gabinetu. Odwró­ciła się do niego i z wahaniem wysunęła palce z jego ręki.

- Jak mam do ciebie mówić? F. W. trzeci? Sir? Wasza wysokość? - A potem spojrzała na niego spod przymkniętych powiek. - A może Panie?

Ukochane oczy zwęziły się, jakby mówiły: Nie prowokuj mnie.

- Nazywam się Frederick Webster Shanley. Ale przyjaciele i ci, których kocham, mówią na mnie Red. - Zmrużył leniwie oko. - Z przyczyn oczy­wistych.

Ci, których kocham?

Poprosił, żeby potwierdziła, że wie, że ją kocha. Żeby powiedziała to, co już wiedział. Że ona też go kocha. To było jasne, a zarazem zupełnie szalone. Dziwna, zaskakująca sytuacja.

Część niej chciała się z nim podzielić myślami. Część chciała rzucić mu się w ramiona i nie przej­mować się niczym innym. Jeszcze inna część - ta najgłębsza, najbardziej rozedrgana - chciała paść na kolana, okazać podziw i oddać cześć swojemu Panu.

W długim płaszczu i idealnie leżącym garniturze wyglądał naprawdę nieziemsko. Taki wypielęgnowa­ny i elegancki. Miał taką siłę jak Red, tylko podnie­sioną do entej potęgi.

To by było zbyt łatwe - paść na podłogę i podzi­wiać go. Jej buntownicza natura nie zamierzała się poddać tak łatwo.

- Naprawdę masz tupet - powiedziała, podno­sząc brodę i patrząc mu ognistym wzrokiem prosto w błyszczące oczy. - Nabierasz mnie. Nabierasz wszystkich w biurze, a potem zjawiasz się tu jak król wszechświata, jakby to nie miało żadnego zna­czenia.

Uśmiechnął się powoli, prowokująco, i przez chwilę to o n a chciała mu wymierzyć karę. Wyobra­ziła sobie go na kolanach, całującego jej stopy. Za­mrugała oczami.

- Och, wiem, że jesteś moim szefem i możesz mnie wyrzucić. Ale po co to wszystko? Dlacze­go udajesz własnego pracownika i wszystkich nas szpiegujesz?

- Lubię wiedzieć, co się dzieje w moich fir­mach. Chcę poznać ludzi. Tak naprawdę. - Wzru­szył ramionami. Jego szerokie barki uniosły się pod ciemnym kaszmirem. - Nigdy się nie dowiem, jak naprawdę wygląda firma ani jacy są pracownicy, jeśli się zjawię jako dyrektor. Kiedy generał przyjeżdża na przegląd wojsk, nikt nie zachowuje się naturalnie.

Zabrzmiało to przekonująco.

- Więc nie robisz tego po to, żeby znaleźć kobiety do swoich zboczonych zabaw?

- Po to także. - W szerokim uśmiechu pokazał białe zęby, a Vicki poczuła, że za chwilę się roztopi. Ze rozpuści się jej serce. Ze już nie będzie się mogła oprzeć jego czarom.

- Co teraz? Dalej będziemy w coś grać? Kim dla ciebie jestem? Dziewczyną? Podwładną? Niewolni­cą? Kimś innym?

Jego piękne oczy nagle spoważniały. Znów złapał ją za rękę. Delikatnie, ale bardzo wymownie ścisnął jej palce.

- Jesteś kobietą, którą kocham, Vicki. - Mówił ci­cho, spokojnie i... szczerze. - I tak, chciałbym, żeby­śmy dalej prowadzili grę. Nie jakieś skomplikowane, chwilowe erotyczne gierki, chociaż są wspaniałe.

Urwał, jakby chciał powiedzieć coś bardzo waż­nego.

- Chcę zagrać z tobą w dłuższą grę, kochana. W taką, która będzie trwała zawsze. Chcę, żebyśmy byli razem, żebyśmy razem zamieszkali i razem pro­wadzili grę do końca życia.

- Ja też tego chcę!

Te słowa przyszły same, wyrwały jej się z pod­świadomości, z serca, z pierwotnej tęsknoty, zanim w ogóle o tym pomyślała. Ale Red przytulił ją, otoczył ramionami i przycisnął wargi do jej ust. Dopiero wte­dy jej umysł zrozumiał i poparł tę decyzję, chociaż była absolutnie szalona.

Była w ramionach mężczyzny, który był dla niej tajemnicą. Wiedziała o nim tylko to, czego zdołała się dowiedzieć podczas tych krótkich chwil, które spędzili razem, kiedy on występował pod innym na­zwiskiem, udawał kogoś innego. To było szaleństwo - zobowiązywać się do czegoś na całe życie. Bez sensu.

Poza tym on był miliarderem, na miłość boską, a ona po prostu kimś, kim była dla niego od począt­ku. Zwykłą pracownicą średniego szczebla, kimś, od kogo w gigantycznym imperium zależało naprawdę niewiele.

To nie mogło się udać.

To nie mogło się nie udać.

Bo wiedziała, że go kocha i że on kocha ją.

Uśmiechnęła się, kiedy ją całował. Czuła, że Red się powstrzymuje. Niepohamowany, wszechmocny, dominujący Red Webster, król zboczeńców i król świata, powstrzymywał swoje pragnienia. Czekał na jej słowa. Nie całował jej z całą namiętnością, jaką czuł. Wiedziała to, bo czuła, jak sztywny jest jego członek.

To, że to do niej należała decyzja, oszołomiło ją. Ujęła jego twarz w dłonie, odsunęła go trochę i spoj­rzała mu w oczy.

- Nie martw się, ja też cię pragnę, Red. Nawet jeśli jesteś aroganckim, kłamliwym, wkurzającym manipulatorem i sukinsynem.

- O, wielkie dzięki. - Złapał ją swoimi dużymi rę­kami za dłonie. A potem ruszył naprzód, delikatnie, ale zdecydowanie zmuszając ją, żeby się cofała, aż oparła się udami o biurko.

- Myślisz, że mogłabyś się przemóc i wyjść za mnie?

Oczy mu błyszczały. Patrzył na jej usta. Poczu­ła z rozkoszą, że szala dominacji znów przechyla się na jej stronę. Nieważne było, co powie. On i tak nie zniósłby odmowy. Nie oczekiwała tego od niego. Zresztą nie miała ochoty mu odmawiać, ale grała dalej.

- Rozważę to.

- W takim razie pokażę ci coś, co może ci pomóc podjąć decyzję.

Zaśmiał się cicho, przebiegle. Złapał ją od tyłu za uda i posadził na biurku. Potem zręcznie sięgnął pod jej spódnicę, wyminął samonośne pończochy i dobrał się do jej majtek.

- Panie Shanley! - pisnęła z udawanym oburze­niem, pomagając mu uwolnić się z majtek. - Ktoś może wejść.

- Jeśli zależy im na pracy, nie wejdą - wymru­czał, ściągając jej majtki, a potem rozkładając nogi.

- Czy to nie jest nieodpowiednie zachowanie w miejscu pracy? - mruknęła, sięgając do jego roz­porka. On rozpinał pasek.

- Mam nadzieję.

Złapał ją znowu za biodra i pociągnął na krawędź biurka.

- No, pani Renard, czy chciałaby pani coś powie­dzieć, zanim zaczniemy?

Przez sekundę milczała. Jej szparka aż drżała pod dotykiem ukochanego kutasa przy jej jedwa­bistym wejściu. Przewróciła oczami, jakby się nad czymś zastanawiała, chociaż marzyła tylko o tym, żeby się na niego nabić.

- No mów, zboczona mała jędzo, mów!

- Kocham cię - jęknęła, a jej biodra same się po­ruszyły, tak samo jak jego.

Potem ich ciała się złączyły, a ona śmiało spojrza­ła mu w oczy.

W tajemnicze, błyszczące oczy szatana, który ją kochał.

42

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Portia Da Costa Beste Freunde beissen nicht
Błogosławiona Alexandrina Maria Da Costa
ALPHONSE ROCHA ALEXANDRINA MARIA DA COSTA (Portugalska mistyczka)
Budowa domu prościej się nie da
Marthas Vineyard DA 1980 33(2)2 6
Gie+éda 3 [2007], Pytania
Flaminio Costa VS ENEL, stosunki międzynarodowe, sm iii rok
cw8?danie właściwości optycznych półprzewodników
gie éda
Dlaczego nie da się nastroić pianina
zrozumieć kod da vinci (osloskop net) 6ULL4R3S4INVGMEVWXH2CZW7X2YOFRVVFFIJIXY
gie-da 3 gr i recepty, VI rok, VI rok, medycyna paliatywna, medycyna paliatywna, Zaliczenie
Nr?danie wyłączników różnicowoprądowych
IIITE GR4 CW6?danie obwodu RLC równoległego w funkcji czestotliwosci Rezonans pradow
Neuro gie+éda
gie da podstawy sklejka
gieT-da z higieny, III rok, Higiena, testy higiena (janusz692)

więcej podobnych podstron