Bartłomiej Radziejewski Arystokracja III RP okazała się być nieco poszerzoną elitą schyłku PRL


Bartłomiej Radziejewski: "Arystokracja III RP okazała się być nieco poszerzoną elitą schyłku PRL".

Dyskretny urok przemocy.

Przemoc przybiera we współczesnej Polsce postaci szczególne, dotykając nie tylko ludu, ale też elit, a co za tym idzie - całych środowisk i formacji politycznych. Żyjemy w państwie cichej, wyrafinowanej przemocy, co samo w sobie ma daleko idące konsekwencje, nasuwając zarazem pytanie o zasadność warunków, które ten stan rzeczy wytwarzają.

W wydanej tuż przed wojną pracy na temat położenia chłopów w II Rzeczypospolitej, socjolog Józef Chałasiński zwrócił uwagę na rolę systemu oświatowego w reprodukcji podziałów społecznych. Wyróżnił model uprzywilejowanych dziedziców dominującej kultury (wzór ucznia) i model wydziedziczonych (wzór pastucha).

Chłop, niezależnie od tego, jak był inteligentny i pracowity, ze względu na wygląd, sposób mówienia, pochodzenie - słowem: przez brak kapitału kulturowego, nosił w szkole piętno „pastucha". Jeśli był ambitny i próbował rywalizować z przedstawicielami warstw wyższych, napotykał na liczne bariery kulturowo-symboliczne - nie merytoryczne - co zwykle skłaniało go w końcu do rezygnacji i pogodzenia z „naturalnym" położeniem.

Pierre Bourdieu nazwałby to przemocą symboliczną. W pracy „Reprodukcja" wyjaśnił, że ma ona miejsce wtedy, gdy grupy dominujące wytwarzają takie systemy znaczeń, w których rzeczywisty układ sił, będący podstawą ich dominacji, jest szczelnie ukryty pod pozorem sprawiedliwego ładu i dzięki temu powszechnie odbierany jako prawomocny. Z kolei grupy poddane dominacji, a tym samym skazane na odtwarzanie swojego niskiego statusu, postrzegają ten stan rzeczy jako naturalny. Zaś dopóki tak jest, nie są w stanie wygenerować ani alternatywnego języka opisu rzeczywistości, ani tym bardziej alternatywnego programu działania. Mówiąc inaczej, przemoc symboliczna jest tym skuteczniejsza, im bardziej jest ukryta.

Ten szczególny rodzaj przemocy występuje w każdym narodzie, nieodłącznie towarzysząc hierarchii społecznej. Jednak we współczesnej Polsce przybiera postaci szczególne, dotykając nie tylko ludu, ale też elit, a co za tym idzie - całych środowisk i formacji politycznych. Żyjemy w państwie cichej, wyrafinowanej przemocy, co samo w sobie ma daleko idące konsekwencje, nasuwając zarazem pytanie o zasadność warunków, które ten stan rzeczy wytwarzają. (...)

Reprodukcja zamiast rewolucji

Po dekadzie bardzo intensywnych reform mających zmierzać ku wolności i demokracji, arystokracja „trzeciej Polski" okazała się być zaledwie nieco poszerzoną elitą schyłku PRL-u. Jak wyliczył socjolog Jacek Wasilewski, w roku 1998 (czyli podczas rządów postsolidarnościowej koalicji i już po zasadniczym kryzysie postkomunistycznej oligarchii gospodarczej) około połowa elity politycznej, administracyjnej i gospodarczej była nią już dziesięć lat wcześniej, a jedna trzecia awansowała z drugiego szeregu. Awans z niższych pozycji społecznych dotyczył jedynie 11 procent, podczas gdy 7 procent nie rozpoczęło jeszcze w ostatnim roku socjalizmu kariery zawodowej lub miało przerwę w pracy. Tak więc to pierwszy i drugi szereg PRL-owskiej elity, ówcześni kierownicy i specjaliści, byli głównymi beneficjentami transformacji. Oto reprodukcja pod pozorem rewolucji.

(...) Nowe kryteria wykluczenia okazały się zupełnie inne niż wówczas, gdy o nich mówiono, szukając społecznego mandatu do rozmów okrągłostołowych. Zdefiniował je w słynnym eseju „Trzy fundamentalizmy" guru lewicy laickiej Adam Michnik.

Ogłosił, że od tej pory już nie komuniści, na walce z którymi zbudował swoje znaczenie i uzyskał mandat do prowadzenia z nimi rozmów, lecz ci, z którymi w dużej mierze dzielił dotychczas los bojownika o wolność i w imieniu których sięgał po władzę i wpływy, są zagrożeniem dla demokracji i wolności. Piętnując narodowców (fundamentalizm nacjonalistyczny) i wszystkich zwolenników polityki opartej na moralności (fundamentalizm moralistyczny) oraz potrzeby istnienia religii w sferze publicznej (fundamentalizm religijny), odebrał prawomocność wszystkim głównym punktom widzenia, z których można było wówczas dokonać zasadniczej krytyki nowego ładu.

Tak powstał system, w którym po dziesięciu latach od uzasadniających jego istnienie przemian czterech na pięciu przedstawicieli elity wywodziło się z oligarchii komunistycznej, a przytłaczająca większość pozostałych - ze wskazanej przez jej kierownictwo „konstruktywnej" opozycji. Jak można było uwierzyć w jego prawomocność? I w to, że dominująca w nim elita jest arystokracją?

Wytwarzanie prawomocności

Michael Hardt i Antonio Negri zauważyli, że obok tradycyjnie wyróżnianych w teorii polityki sposobów legitymizacji władzy pojawił się w naszej zmediatyzowanej epoce nowy: komunikacyjny. A więc opinia publiczna jest skłonna uważać za prawomocne to, o czym mówi się, że takim jest. Zatem ani tradycja, ani charyzma, ani demokracja nie jest niezbędnym warunkiem wytworzenia poczucia naturalności ładu symbolicznego. Wystarczy kontrola nad językiem. A ściślej rzecz ujmując: zapewnienie korzystnemu dla siebie językowi dominującej pozycji.

Jak ją osiągnąć? Za pomocą przemocy symbolicznej: wystarczy „wydziedziczyć" wszystkie alternatywne dyskursy. Czyli nadać im status antyjęzyków - dialektów plebejskich, niecywilizowanych. A każdego, kto ich używa, napiętnować jako „pastucha". Można to zrobić, gdy ma się decydujące słowo w najważniejszych polach, z których składa się ład symboliczny. To zaś dominująca elita osiągnęła na samym starcie (1988-91), zagospodarowując arbitralnie pola: polityczne, gospodarcze, intelektualne, medialne, artystyczne.

W efekcie szeregi „pastuchów" po 1989 r. szybko pęczniały. W pierwszej kolejności zdegradowano krytyków samego Okrągłego Stołu, następnie zwolenników dekomunizacji i lustracji, a także przeciwników tzw. reformy gospodarczej. Każdy, kto głośno kwestionował zasadność „miłosierdzia" dla komunistów, jednostronnego znoszenia ceł czy uwłaszczenia nomenklatury mógł się spodziewać etykietki „barbarzyńcy", „obskuranta" czy „oszołoma", a w konsekwencji utraty szacunku i publicznego znaczenia. Oburzający się na fakt, że francuska burżuazja reprodukuje się za pomocą mającego wyrównywać szanse szkolnictwa, Bourdieu byłby zapewne zaskoczony niewinnością piętnowanych przez siebie praktyk, obserwując, jaki użytek z przemocy symbolicznej zrobiła elita III RP. Zepchnąć do pozycji „pastuchów" nie tylko miliony niezadowolonych z przebiegu transformacji robotników, ale też całe zastępy profesorów, redaktorów i polityków - to dopiero dominacja!

Zastanawiając się nad możliwością poprawy losu chłopów międzywojnia, Chałasiński wyróżnił trzy możliwe strategie, jakie „pastuchy" mogą obrać wobec kultury dominującej. Pierwsza to pogodzenie się z wydziedziczeniem. Druga polega na akceptacji systemu połączonej z próbą indywidualnego awansu. Strategia trzecia, którą socjolog osobiście popierał i głosił (jako agraryzm młodochłopski) to odrzucenie dominującej arbitralności i przeciwstawienie jej własnego systemu wartości oraz wynikających z niego instytucji. Koncepcja ta doskonale pasuje do naszych realiów.

Gdyby policzyć wszystkich wykluczonych w III RP według wyżej wymienionych zasad, sumując zdegradowane symbolicznie osoby publiczne i ich zwolenników, otrzymalibyśmy prawdopodobnie kilkunasto- albo nawet kilkudziesięciomilionową armię pierwotnych i wtórnych „pastuchów" z wszystkich orientacji światopoglądowych i warstw społecznych. Teoretycznie, jeśliby to „wojsko" miało generałów, z łatwością wygrałoby każdą wyborczą bitwę i było w stanie po swojemu urządzić Polskę.

Jednoczycieli droga przez mękę

Tak jednak nie jest i nie będzie. Kultura dominująca karmi się bowiem skłanianiem wykluczonych do wyboru strategii pierwszej, dąży do wytworzenia w nich trwałej dyspozycji do dokonywania takiego wyboru. Symboliczne wydziedziczenie oznacza jednocześnie odpodmiotowienie polityczne. Ma to pewien związek z mechanizmem psychologicznym, który sprawia, że osoba poniżona najczęściej odreagowuje poprzez autodeprecjację, a nie - zwrócenie się przeciwko poniżającemu. Apatia oraz kulturowe i polityczne desinteressment są zatem przede wszystkim i w pierwszej kolejności skutkami przemocy, a nie odwrotnie, jak to się często przedstawia. Można więc przypuszczać, że po półwieczu przemocy w PRL-u i dwudziestu latach w III RP, duża część zwykłych obywateli została trwale zdemobilizowana. To samo dotyczy zapewne wielu potencjalnych działaczy, publicystów czy intelektualistów.

Co więcej, teoria stygmatyzacji mówi, że osoba trwale naznaczona jako dewiant, nawet fałszywie, z czasem wykształca w sobie cechy, które otoczenie jej przypisuje. Tłumaczy to liczne przypadki rozsądnych początkowo polityków, którzy po długotrwałym wmawianiu im np. histerii stali się podręcznikowymi przykładami histeryków. A także wiele zachowań ludu związanych z „wściekłością", „nienawiścią" i tym podobnymi etykietkami, które stopniowo zaczęły odpowiadać rzeczywistości. Choć, gwoli ścisłości, należałoby powiedzieć, że to rzeczywistość zaczęła odpowiadać im.

Z drugiej strony polityczne „pastuchy" o wysokich aspiracjach stają często przed szansą łatwego awansu na „dziedziców", jeśli wyrzekną się buntowniczych zamiarów i zdecydują na afirmację dominującego ładu. Potwierdzają to liczne przykłady polityków i publicystów, którzy w zamian za przyjęcie do „towarzystwa" zmienili orientację światopoglądową. Innymi słowy, gdy wykluczeni nie wybierają strategii pierwszej, system oferuje im drugą.

Mutacja tego dylematu dotyczy też zwykłych ludzi, zwłaszcza gdy są niepewni swojego statusu. W książce „O telewizji" Bourdieu zwrócił uwagę na fakt, że taka niepewność jest typowa dla przedstawicieli klasy średniej - wciąż zastanawiają się oni, czy aby na pewno w wystarczającym stopniu „mają klasę". Ich lęk przed degradacją sprawia, że chętnie zwracają się przeciwko klasom niższym, których deprecjacja oznacza dla nich samopotwierdzenie.

Stąd klasa średnia (w tym zaliczający się do niej w większości dziennikarze) najczęściej bywa społecznym zapleczem zorganizowanej pogardy dla biedoty. Polskiego, nieopierzonego jeszcze i wciąż bardzo wątłego mieszczaństwa, skłonnego do wątpienia w siebie nawet w reakcji na stosunkowo łagodne bodźce towarzysko-środowiskowe, dotyczy to w szczególnym stopniu. Nieprzypadkowo to właśnie na nim, oraz na z natury najbardziej niepewnej swego statusu młodzieży, oparła po 2007 r. swoją politykę pogardy Platforma Obywatelska, wszczynając tragikomiczny konflikt „młodych, wykształconych, z wielkich miast" ze „starymi, niewykształconymi, z prowincji".

Wcielenie w życie strategii trzeciej, czyli zjednoczenie wykluczonych, jest bardzo trudne także z tego powodu, że stanowią oni zbiorowość mocno zróżnicowaną. Samo wykluczenie jest podobieństwem dość powierzchownym, a sojusze budowane na jego podstawie są zwykle nietrwałe i niejednoznaczne.

Kaczyńskim udało się pod szyldem IV Rzeczypospolitej zjednoczyć znaczną część wykluczonych i zdobyć władzę, czym podważyli symboliczną dominację oligarchii. Uwzględniając ich bezkompromisową retorykę, odpowiedź mogła być tylko jedna: negacja prawomocności ich rządów i użycie do walki z nimi całego arsenału przemocy symbolicznej.

Odsunięcie Jarosława Kaczyńskiego od władzy nie mogło być punktem docelowym tych działań, bo dopóki PiS ma potencjał, aby zwyciężyć w wyborach, oligarchiczny ład jest zagrożony. Należało więc poddać całą formację i wszystkich jej zwolenników deprecjacji tak daleko idącej, aby stała się trwale niezdolna do sprawowania władzy, skazać na status wiecznej opozycji, czyli ogromnego, bo kilkumilionowego, ale jednak marginesu, skoro okazali się zbyt silni, aby zrobić z nich banitów, co wcześniej wystarczało.

Bój o uznanie

Skoro stawką tak zwanej wojny polsko-polskiej jest prawomocność - wartość zarazem fundamentalna i niepodzielna, to jej brutalność i tendencja do eskalacji są ze wszech miar zrozumiałe. Z antropologicznego punktu widzenia jest to natomiast walka o uznanie: kontr-elity za elitę, zwykłych ludzi za podmiotowych obywateli.

Hegel widział w takiej walce, którą nazywał „krwawym bojem", przejaw ludzkiej samoświadomości - pożądania godności i wolności. Walczymy, ryzykując nawet życie, ponieważ chcemy być uznani przez innych w swoim człowieczeństwie. W przypadku pierwszych ludzi „krwawy bój" decydował - według niemieckiego filozofa - o tym, kto był panem, a kto niewolnikiem. Walka o uznanie w dzisiejszej Polsce zmierza do ustalenia, kto będzie „dziedzicem", a kto „pastuchem".

Fakt, że głównymi stronami tego boju są dziś dwie partie postsolidarnościowe, tylko go zaostrza. Bo w wojnie o dominację każdy zasób symboliczny, jak np. mit „Solidarności", jest traktowany jako broń, a tym samym zawłaszczany do partykularnych celów. Mogło się początkowo wydawać, że podobny los podzieli rodzący się mit tragedii smoleńskiej. Politycy PO przez jakiś czas występowali w roli jego współgospodarzy. Później, usuwając drewniany krzyż i znicze spod Pałacu Prezydenckiego, portrety zmarłych z Sejmu, obrali jednak kurs na wymazanie pamięci o katastrofie, uwłaszczając zarazem Kaczyńskiego smoleńskim mitem. Stając się własnością „pastuchów", Smoleńsk dał z pewnością wielu z nich poczucie podmiotowości lub aspiracje do niej, podwyższając zarazem jeszcze bardziej temperaturę boju o uznanie. (...)

Jak może się skończyć ten konflikt? Cele elity dominującej są jasne - i, moim, zdaniem, możliwe do zrealizowania, jakkolwiek mało prawdopodobne. To trwała marginalizacja lub ostateczne zdominowanie „pastuchów". Natomiast zamiary PiS, poza ogólnym dążeniem do dowartościowania wykluczonych i ich wizji Polski, w miarę zaostrzania się sporu zdają się ulegać rozmyciu. Co więcej, by raz jeszcze odwołać się Bourdieu, narody lub klasy zdominowane po zwycięstwie stają zwykle przed następującym dylematem: czy przejąć dziedzictwo pokonanych, czy też przywrócić uprzednio zdominowany system wartości.

Kaczyński aspiruje do przywrócenia iunctim między Polską dzisiejsza a przedwojenną, co samo w sobie jest niebywale trudnym zadaniem, wymagającym koncentracji na odbudowie ciągłości systemu wychowawczego (który jest zasadniczym źródłem kulturowej ciągłości), do czego nie przywiązywał dotychczas zbytniej wagi. Inna zasadnicza kwestia, to jedna z najgorszych wad obecnej elity - klientelizm. Dochodząc poprzednio do władzy, PiS miał wiele okazji do zastąpienia tej metody kooptacji elit merytokracją. Uczynił jednak niewiele, aby tak się stało.

Drugi dylemat zwycięskiego „pastucha" polega na - to już moja refleksja - samym stosunku do przemocy, a co za tym idzie - do pokonanych. Zemsta i dążenie do własnej dominacji czy łaska i próba kompromisu? Na podstawie obecnej retoryki Kaczyńskiego należałoby raczej spodziewać się tej pierwszej, co oznaczałoby podtrzymanie spirali przemocy. A może nawet jej znaczne podkręcenie, bo panująca dziś oligarchia nawet po utracie władzy zachowa ogromną przewagę zasobów.

Wszystko to nasuwa poważne wątpliwości co do zdolności PiS do trwałej przebudowy Polski.

Kabaret przemocy

Należy uwzględnić jeszcze jeden czynnik wpływający na kształt spirali przemocy nakręcającej polską politykę. To podskórne, ale bardzo głębokie przemiany społeczne, prowadzące do podziału społeczeństwa na niewielkie, skłonne do zamykania się w sobie grupy. Michel Maffesoli nazywa je neoplemionami, twierdząc, że niepostrzeżenie weszliśmy w epokę nowego trybalizmu.

Stosunek współczesnego człowieka do państwa i polityki określa - wedle Maffesoliego - ambiwalentna postawa „tak jakby". Cechuje ją przede wszystkim estetyzm, skłaniający lud do postrzegania polityki jako irrelewantnego spektaklu, a siebie - jako jego publiczności. Łączy się on z zasadniczą nieufnością do polityków, traktowanych pobłażliwie, gdy zabawiają lub schlebiają, a podejrzliwie - gdy próbują dokonywać znaczących zmian.

Na ów swoisty sceptycyzm nakłada się głęboka niechęć do podporządkowania, związana z chęcią ucieczki od reguł nowoczesności. Postawa „tak jakby" to wreszcie przywiązanie do śmiechu i ironii jako zarazem języka opisu polityki - gdy pozostaje ona w „zwykłej" formule kabaretu, i broni przed nią, gdy na powrót przekształca się w niebezpieczną - z ludowego punktu widzenia - machinę przymusu. Głównym przejawem tej ambiwalencji jest daleko idąca polityczna apatia, przerywana okazjonalnymi erupcjami buntu, najczęstszymi wówczas, gdy polityka próbuje wykraczać poza przypisaną jej rolę nieistotnego spektaklu.

Drugi aspekt neotrybalnej przemiany, o którym należy w tym miejscu wspomnieć, to problem dezintegracji. Społeczeństwo neoplemion jest zlepkiem bardzo licznych, niewielkich grup, skupionych na sobie i z trudem rozumiejących Innego. Polityka demokratyczna, chcąc nie chcąc, spełniać musi w tej sytuacji funkcję jednoczącą. Jak jednak skleić nie mające wspólnych wartości ani jednego języka grupy? Najskuteczniejszym narzędziem zjednoczenia klanów jest wskazanie wroga.

Ów Inny coraz rzadziej bywa jednak zdrajcą czy pasożytem, częściej zaś brzydalem, oszołomem, prymitywem, biedakiem czy starcem, bo etykę zastąpiła estetyka. Stąd „polityka zwalczających się nawzajem klanów, w której wszystkie środki są dobre, by pokonać, podporządkować sobie lub zmarginalizować innego". Walka jest spersonalizowana i odideologizowana. Jej logika skłania uczestników do eskalacji przemocy.

Tak więc politykę neoplemienną definiuje połączenie kabaretu i przemocy. Lud późnej nowoczesności, sam o tym nie wiedząc, wymusza na decydentach przekształcenie polityki w tragifarsę, oni zaś, ze względu na logikę demokracji, mniej lub bardziej muszą wychodzić temu zapotrzebowaniu naprzeciw.

Ów tragikomiczny rys wydaje mi się w naszej polityce bardzo wyraźny, począwszy od sporu o krzyż, przez wzajemne kwestionowanie prawomocności, po wpadki prezydenta. Jego rozrywkowa po części rola czyni go wszakże elementem trudno usuwalnym. I jeszcze bardziej pogłębiającym polaryzację.

W poszukiwaniu rozwiązania

Ta symboliczna wojna jest jednocześnie niezwykle ważna i potwornie wyniszczająca. Koncentracja na walce uniemożliwia rozumną debatę publiczną i odwraca uwagę obu stron od dobra wspólnego. A eskalacja przemocy osłabia więzi społeczne i redukuje obywateli do roli żołnierzy - jakkolwiek rębajłowie to często właściwsze określenie. To jednak konflikt nieunikniony, biorąc pod uwagę głęboką niesprawiedliwość dominującego nad Wisłą ładu i nieudolność, jaką regularnie wykazuje w rządzeniu polska oligarcha. Nieunikniony tym bardziej, że przemoc wrosła w nasze życie - wystarczy rzut oka na relacje w miejscach pracy, w szkołach, w rodzinach. A jako narzędzie polityczne okazała się nader skuteczna, co pokazały zarówno lata 2005-07, jak i rządy PO.

Jesteśmy więc skazani na tę przemoc. O ile republika byłaby sferą obywatelskich powinności, o tyle dzisiejsza polska polityka to przestrzeń przymusu. Uczciwość każe przyznać rację pokrzywdzonym, szlachetność - stanąć w ich obronie. Rozum zaś domaga się tego, aby dostrzec dramatyzm i jałowość swojego i Polski położenia oraz szukać złotego środka między odpodmiotowieniem a redukcją do roli rębajły. I drogi wyjścia z zaklętego kręgu przemocy.

Nie wierzę w łatwe ani szybkie rozwiązania w tym względzie. Z pewnością, jak zauważyła Arendt, reakcją na przemoc nie może być apolityczność ani „wewnętrzna emigracja", lecz przeciwnie - obywatelskie współdziałanie. Być może rację ma Alasdair MacIntyre, widząc ratunek w małych, kultywujących starożytne cnoty wspólnotach tworzonych na podobieństwo średniowiecznych benedyktynów. Sądzę, że lepsza Polska ma szanse zrodzić się gdzieś pomiędzy biegunami tych rad - w małych republikańskich wspólnotach, nastawionych na kształtowanie dobrych obywateli poprzez wyrabianie w nich cnót, czyli trwałych dyspozycji, ale do dokonywania dobrych wyborów.

Na koniec wróćmy jednak do początku. Ponieważ przemoc symboliczna jest tym skuteczniejsza, im bardziej jest ukryta, priorytetem w walce z nią musi być jej ujawnianie i piętnowanie.

Taki też zamysł stoi za tym esejem.

http://wpolityce.pl/view/10533/Bartlomiej_Radziejewski___Arystokracja_III_RP_okazala_sie_byc_nieco_poszerzona_elita_schylku_PRL___Rysuje_Krauze.html

2



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Największy przekręt prawny wszech czasów staliśmy się niewolnikami korporacji o nazwie III RP
J Kossecki, Dominacja pierwiastków cywilizacji bizantyńskiej w życiu PRL i III RP, 2003
ORGANIZACJE POZARZĄDOWE W OBRONNOŚCI III RP MOŻLIWOŚCI I PERSPEKTYWY
III RP – z burdelu do lasu
Cichosz (Auto)kreacja wizerunku polityka na przykładzie wyborów prezedenckicj w III RP opracowanie
Mikrobiologia - wydaje się być wszystko, żywienie człowieka i ocena żywności, semestr 2, mikrobiolog
Mniejszosci tab, Mniejszości w II Rzeczpospolitej , PRL i III RP (szacunki*)
JAK PRZEGRAĆ W OBRONIE III RP – hipotezy i teorie
Koniec III RP końcem Polski
Zuch stara się być coraz lepszy - zbiórka, ZHP - przydatne dokumenty, Prawo Zucha
Senat III RP w systemie konstyt Nieznany
Wladze II RP PRL oraz III RP
G. Tokarz - Bezpieczeństwo kulturowe III RP, przegląd zagrożeń
Miro” miał rację, III RP to „Dziki Kraj
Krótkie ściągi, POCZATKI III RP, PRZYCZYNY POLSKIEGO SIERPNIA 1980-16 X 1978 wybór Karola Wojtyły na
40 III 13 WŁĄCZANIE SIĘ DO RUCHU ZASADY WŁĄCZANIA SIĘ DO RUCHU, OPUSZCANIE MIEJSCA POSTOJU PO P (5
Kiedy modlitwa zdaje sie byc niewysluchana
Roman 2, Ustrj III RP[1]

więcej podobnych podstron