Rachel Vincent Stray [Faythe Sanders 01] Rozdział 1


0x01 graphic

ROZDZIAŁ 1

Z chwilą kiedy otworzyły się drzwi wiedziałam, że kopanie tyłków było nieuniknione. Bez względu czy to ja bym kopała, czy dostawała kopa było to wciąż dość zagadkowe.

Zapach uderzył mnie jak tylko opuściłam klimatyzowany budynek językowy dla upalnego lata północno-centralnego Teksasu, podciągnęłam mój plecak wyżej na ramię, mrużąc oczy przed zachodzącym słońcem. Krok za mną moja współlokatorka, Sammi narzekała na dyskryminację badań goszczącego dziś u nas wykładowcy na temat wkładu kobiet w dziewiętnastowieczną literaturę. Miałam właśnie zagrać rolę adwokata diabła, właściwie bez powodu, kiedy zmiana w wieczornym wietrze zatrzymała mnie w miejscu, na górnym stopniu wąskich schodów.

Zapomniałam wszystkie argumenty, zamarłam, skanując cienisty dziedziniec w poszukiwaniu źródła oczywistego zapachu. Wizualnie wszystko było normalnie: właśnie małe grupy studentów szły do i z akademika rozmawiając. Ludzcy studenci. Ale to co ja poczułam, nie było człowiekiem. Nie było nawet zbliżone do ludzi.

Zaabsorbowana swoim narzekaniem, Sammi nawet nie zauważyła, że się zatrzymałam. Wpadła na mnie, klnąc na tyle głośne, by przyciągnąć wzrok, gdy zeszyt wypadł jej z rąk i z hukiem otworzył się zaśmiecając schody kartkami papieru.

„Mogłabym prosić o małe ostrzeżenie następnym razem kiedy się wyłączysz Faythe” zamknęła zeszyt, żeby zebrać swoje notatki. Pomruki i inne barwniejsze słowa doszły mnie, zza jej pleców gdzie nasi koledzy studenci zostali zatrzymani przez nasz w korku. Duża większość nie wie, że trzeba patrzeć gdzie się idzie; większość z nas chodzi z nosami w książkach zamiast patrzeć na drogę.

„Przepraszam” Uklękłam, żeby pomóc jej zebrać kartki z podłogi zanim studenci za mną mogliby je podeptać. Wstając również zrobiłam dwa kroki idąc za Sammi do ceglanej pół ściany wychodzącej od przedsionka. Ciągle mówiąc, ułożyła swój zeszyt na murku i zaczęła metodycznie reorganizować swoje notatki, zupełnie nieświadoma zapachu, jak to zwykle ludzie. Ledwie słyszałam jej nieustający trajkot kiedy pracowała.

Moje nozdrza zadrżały nieznacznie by uchwycić więcej zapachu, kiedy obróciłam moją twarz w stronę wiatru. Tu. Poprzez dziedziniec, w alei między budynkiem fizycznym a Curry Hall.

Moja pięść zacisnęła się wokół ramienia mojego plecaka, a moje zęby zazgrzytały. Nie powinno go tu być. Żadnego z nich nie powinno tu być. Mój ojciec to obiecał.

Zawsze wiedziałam, że mnie obserwują, pomimo umowy z moim ojcem o nie wtrącanie się do mojego życia. Przy okazji zauważyłam w tłumie zbyt jasne oczy w czasie meczu piłkarskiego, albo zauważyłam znajomy profil w kolejce do kasy. I mało kiedy - tylko dwa razy w ciągu pięciu lat - złapałam wyróżniający się w powietrzu zapach, jak smak mojego dzieciństwa, słodkiego i

znajomego, ale z gorzkim posmakiem. Zapach był słaby i sarkastycznie intymny. I zupełnie niepożądany.

Oni byli subtelni, wszystkie te przelotne spojrzenia, te aluzje, że moje życie nie było tak prywatne jak wszyscy udawaliśmy. Szpiedzy tatusia wnikali cicho w tłum, ponieważ nie chcieli być widziani bardziej, niż chciałam ich zobaczyć.

Ale ten był inny. Chciał żebym go zobaczyła. Nawet gorzej - on nie był jednym z ludzi tatusia.

„…że jej idee są jakoś mniej ważne ponieważ miała jajniki zamiast jąder jest więcej niż szowinistyczne. To jest barbarzyńskie. Ktoś powinien…Faythe?”

Sammi trąciła mnie łokciem, z jej niedawno naprawionym notatnikiem. „Wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś właśnie zobaczyła ducha?”

Nie, nie zobaczyłam ducha. Poczułam zapach kota.

”Boli mnie brzuch.'' Skrzywiłam się na tyle długo, by ją przekonać. „Idę się położyć. Przeprosisz za mnie grupę?”

Zmarszczyła brwi „Faythe, to był twój pomysł.”

„Wiem.” Ukłoniłam się, myśląc o czterech innych kandydatach na magistra, którzy już się zebrali wokoło swoich kopii Prac Miłości Zagubionych w bibliotece. "Powiedz wszystkim, że będę tam w następnym tygodniu. Przysięgam.”

”OK.” powiedziała wzruszając nagimi, piegowatymi ramionami.”To jest twoja ocena” Kilka sekund później, Sammi była kolejną ubraną w dżins studentką na chodniku, zupełnie nieświadoma tego, co zaczaiło się w cieniu późnego wieczoru trzydzieści jardów dalej.

Opuściłam betonową ścieżkę by przejść przez dziedziniec, walcząc by nie okazać gniewu na mojej twarzy. Kilka kroków od chodnika, nastąpiłam na swoje sznurowadło, dając sobie czas na przemyślenie planu działania, kiedy ponownie wiązałam sznurówkę. Klęcząc nie spuszczałam wzroku z alei, oczekując przelotnego spojrzenia intruza. To miało się nie wydarzyć. W całym moim 23 letnim życiu nigdy nie słyszałam o zbłąkanym który dostał się tak daleko na nasze terytorium i nie został złapany. To po prostu nie było możliwe.

Jednak był tam, ukrywając się poza zasięgiem wzroku w alei. Jak tchórz.

Mogłam zadzwonić do ojca by donieść o intruzie. Prawdopodobnie powinnam do niego zadzwonić, żeby mógł wysłać wyznaczonego na ten dzień szpiega by zajął się problemem. Ale telefon do niego wymagałby rozmowy z moim ojcem, a ja postanowiłam unikać tego za wszelką cenę. Mój jedyny sposób miał na celu to, że sama spłoszę zbłąkanego, a potem posłusznie zrelacjonuje incydent, kiedy następnym razem złapie pilnującego mnie faceta. Nic wielkiego. Zbłąkani byli samotnikami, i byli tak płochliwi jak jelenie. Oni zawsze uciekali przed Dumnymi kotami, ponieważ my zawsze pracujemy w parach.

Poza mną.

Ale zbłąkany nie wiedziałby, że nie miałam żadnego wsparcia. Kurna, przecież ja pewnie miałam wsparcie. Dzięki paranoi mojego ojca, tak naprawdę nie byłam nigdy sama. Fakt nie widziałam dziś kogokolwiek, kto byłby na służbie, ale to nic nie znaczyło. Nie zawsze mogłam ich zobaczyć, ale oni zawsze tam byli.

But zawiązany, wstałam przynajmniej raz spokojna przez nadopiekuńcze środki mojego ojca. Przerzuciłam mój plecak przez ramię i skierowałam się w stronę alei, robiąc wszystko by wyglądać na odprężoną. Kiedy szłam przeszukałam dyskretnie dziedziniec, szukając mojego wsparcia. Kimkolwiek był, w końcu nauczył się ukrywać. Świetny czas.

Słońce zachodziło za horyzontem, kiedy zbliżałam się do alei. Przed Curry Hall automatyczna latarnia uliczna zamigotała, brzęcząc cicho. Zatrzymałam się w kręgu jasnych świateł padających na chodnik, zbierając swoją odwagę.

Zbłąkany był prawdopodobnie tylko ciekawy, i pewnie od razu ucieknie jak tylko się dowie, że go widzę. Ale gdyby nie uciekł, będę musiała go przestraszyć, używając innych praktyczniejszych środków. W przeciwieństwie do moich przyjaciół kotów, wiedziałam jak walczyć; mój ojciec upewnił się co do tego. Niestety nigdy nie przeszłam z teorii do praktyki, z wyjątkiem potyczek z moimi braćmi. Pewnie, mogłabym sama sobie z nim poradzić, ale od lat nie miałam sparingu, a to nie wydawał się dobry czas żeby przetestować umiejętności nie używane w realnym świecie.

Nie jest jeszcze za późno żeby zadzwonić po wsparcie, myślałam głaszcząc telefon komórkowy w mojej kieszeni. Chyba, że to było to. Za każdym razem kiedy rozmawiałam z moim ojcem, znajdował on nowy powód żeby sprowadzić mnie do domu. Tym razem nie musiałby wymyślać żadnego. Muszę sama sobie poradzić z tym problemem.

Moje zdecydowanie było tak sztywne jak mój kręgosłup, wyszłam ze światła i weszłam w ciemność.

Serce mi waliło, kiedy weszłam do alei, zaciskając ramię mojej torby jak gdyby to była klinga miecza. Albo może róg kocyka dawanego dziecku dla bezpieczeństwa. Powąchałam powietrze. On wciąż tam był; wciąż go czułam. Ale teraz kiedy byłam bliżej źródła dostrzegłam coś dziwnego w jego zapachu - coś więcej nie na miejscu niż zapach zbłąkanego w głębi terytorium mojej Dumy. Kimkolwiek był ten intruz, nie był miejscowy. Był wyróżniający się niuans w jego zapachu. Egzotyczny. Ostry, porównywalny z łagodnym znajomym zapachem moich przyjaciół Amerykańskich kotów.

Czułam puls w gardle. Cudzoziemiec. Cholera.

Przeszukiwałam kieszeń w poszukiwaniu telefonu kiedy coś zastukało o ziemię w głębi alei. Zamarłam, wytężając wzrok w ciemności, ale z moimi ludzkimi oczyma, to była przegrana sprawa. Bez Przemiany, nie mogłam dostrzec niczego jak tylko niewyraźne zarysy i cienie. Niestety, Przemiana nie była w tej chwili najlepszym wyjściem. Za długo by to trwało i byłabym bezbronna podczas zamiany.

Więc zostaje ludzka forma.

Spojrzałam szybko za siebie, szukając znaków życia na dziedzińcu. Na razie był pusty, o tyle o ile mogłam powiedzieć. Nie było, żadnych potencjalnych świadków; każdy pół-mózg albo się uczył, albo imprezował. Więc dlaczego bawiłam się w chowanego po zmroku z niezidentyfikowanym zbłąkanym?

Miałam napięte mięśnie a moje uszy były czujne, zaczęłam iść w dół alei. Po czterech krokach nadepnęłam na połamaną rakietę tenisową i potknęłam się do zardzewiałego kontenera na śmieci. Moja torba upadła na ziemię, kiedy moja głowa uderzyła o śmietnik, dzwoniąc przy tym jak ogromny gong.

Spokojnie, Faythe, pomyślałam, metaliczne brzdąkanie jeszcze odbijało się w moich uszach.

Pochyliłam się by podnieść moją torbę, i nagły ruch z przodu przykuł moją uwagę. Zbłąkany - na szczęście w ludzkiej postaci - wybiegł w stronę parkingu od tyłu Curry Hall, jego stopy nienaturalnie cicho uderzały o asfalt. Blade światło księżyca zalśniło na jego głowie pełnej ciemnych, połyskujących loków kiedy biegł.

Instynkt zlekceważył moją obawę. Owładnęła mną adrenalina. Zarzuciłam plecak na ramię i pobiegłam przez środek alei. Zbłąkany uciekł tak jak miałam nadzieję, że zrobi, i kocia część mojego mózgu zażądała bym za nim podążyła. Kiedy myszy uciekają, koty je gonią.

Przy wyjściu z alei zatrzymałam się, patrząc na parking. Był pusty, poza starym rozwalającym się Lincolnem z zardzewiałym reflektorem. Zbłąkany zniknął. Jak do cholery udało mu się tak szybko uciec?

Kłujące uczucie uderzyło mnie w szyję, podnosząc drobne włoski na moim kręgosłupie. Każde bezpieczne światło latarni, nie świeciło. Powinny być automatyczne, jak te na dziedzińcu . Bez znajomego brzęczenia i uspokajającego zalewającego mnie światła, parking był nieprzyjemnym morzem ciemnego asfaltu, straszliwie cichym i w niepojący sposób spokojnym.

Moje serce waliło, wyszłam z alei, oczekując że zaraz zostanę porażona przez błyskawicę, albo uderzona przez jadący pociąg. Nic się nie wydarzyło, ale nie mogłam pozbyć się uczucia, że coś było nie tak. Zrobiłam kolejny krok, moje oczy były szeroko otwarte by uchwycić jakiekolwiek dostępne światło. Wciąż nic się nie działo.

Czułam się głupio, ścigałam obcego wieczorem w dół ciemnej alei, jak jakaś dzidzia ze złego horroru. W filmach to była ta chwila w której zawsze coś źle szło. Owłosiona ręka wystawała z cienia łapiąc ciekawą ale głupią bohaterkę za gardło, śmiejąc się sadystycznie podczas gdy ona zmarnowałaby swoje ostatnie tchnienie na krzyki.

Różnica między filmem a rzeczywistością była taka że w realnym świecie to ja byłam owłosionym potworem a jedyny wrzask jaki z siebie kiedykolwiek wydałam to tylko wtedy kiedy błam wściekła. Byłam tak samo bliska krzyku o pomoc, jak i samospalenia. Jeśli ten konkretny czarny charakter jeszcze tego nie odkrył, czekała go duża niespodziana.

Ośmielona swoją własną mentalną przemową zachęcającą do działania, zrobiłam kolejny krok.

Wyróżniający się obcy zapach sunął ponad mną, i mój puls przyspieszył, nie dostrzegłam zbliżającego sie ataku. Nagle gapiłam się na ziemię, walcząc z bólem w moim brzuchu a próbą złapania oddechu.

Moja torba upadła obok moich stóp. Pojawiła się para czarnych wojskowych butów, i zapach zabłąkanego nasilił się. Spojrzałam w samą porę, by zobaczyć czarne oczy i odrażający uśmiech, zanim jego prawa pięść wystrzeliła ku mnie. Moje ramiona wyleciały, żeby zablokować uderzenie, ale jego kolejna ręka już się zbliżała. Jego lewa pięść uderzyła w prawy bok mojej klatki piersiowej.

Świeży ból rozszedł się po moim ciele, promieniując w poszerzającym się kręgu. Jedną ręką naciskałam obolałe miejsce, starałam się stanąć prosto, zaczęłam panikować kiedy nie mogłam tego zrobić.

Brzydki gdaczący śmiech rozrywał mnie od wewnątrz i ostro mnie wkurzał. To był mój kampus i terytorium mojej Dumy. On był obcym, i nadszedł czas żeby nauczył się jak Dumne koty radzą sobie z intruzami.

Cofnął pięść do następnego uderzenia, ale tym razem byłam gotowa. Ignorując ból w moim boku, wzięłam powietrze w płuca, i sięgnęłam za garść jego włosów. Moje palce zaplątały się w bujnej kępie loków. Pociągnęłam jego głowę i podniosłam kolano. Zderzyły się. Kość chrupnęła. Coś wilgotnego i ciepłego zmoczyło moje spodnie. Zapach świeżej krwi nasycił powietrze, uśmiechnęłam się.

Ach wspomnienia…

Zbłąkany uwolnił swoją głowę szarpnięciem od mojego uchwytu, odchylił się tak że nie mogłam go dosięgnąć, zostawiając i kilka wilgotnych loków jako pamiątkę. Wycierając krew spod połamanego nosa, warknięcie wydobyło się z głębi jego gardła, brzmiało jak stłumiony huk silnika.

”Powinieneś mi podziękować.” Powiedziałam zadowolona szkodą jaką sprawiłam. ”Zaufaj mi. To jest lepsze.”

"ˇJodienda puta!" powiedział plując krwią na beton.

Hiszpański? Byłam dość pewna, że nie był to komplement. ”Taa, wracając do ciebie. Zabieraj stąd swój parszywy tyłek, zanim zdecyduję, że ostrzeżenie to za mało!”

Zamiast się podporządkować, wycelował następną pięść w moją twarz. Próbowałam uniknąć ciosu, ale nie byłam zbyt szybka. Jego pięść trzasnęła moją czaszkę.

Zatoczyłam się od uderzenia, fajerwerki zaświeciły mi przed oczami. Moja głowa pulsowała jak migrena po sterydach. Cały świat wydawał się kręcić tylko dla mnie.

Na krawędzi mojego szarzejącego widzenia, zbłąkany grzebał za czymś w kieszeni, kląc przy tym w języku hiszpańskim, nie mogłam jednak całkiem zrozumieć co. Jego ręka znowu wystrzeliła. Nie dość pewna by się ruszyć, przygotowałam się na uderzenie. Jednak ono nigdy nie nadeszło. Złapał mnie za rękę i próbował odciągnąć od opustoszałego placu studenckiego.

Co do diabła? Kiedy dochodzi do konfrontacji między Dumnym kotem a zbłąkanym, o ile ten drugi posiada dwie działające półkule mózgowe, powinien uciekać z podkulonym ogonem. Po tym co zrobiłam z jego twarzą, powinien uciekać ode mnie wrzeszcząc z przerażenia. Było inaczej tylko dlatego, że byłam dziewczyną, znałam to. Gdybym była kocurem a nie kotką, byłby już w połowie drogi do Meksyku.

Nie cierpię kiedy mężczyźni się mnie nie boją. To przypomina mi o domu.

Cofnęłam się żeby utrzymać się przed upadkiem, próbowałam wyszarpnąć swoją rękę z jego uścisku. Nie zadziałało. Ostro już wkurzona machnęłam moją wolną pięścią, trafiając go prosto w twarz. Mruknął i puścił moją rękę.

Pobiegłam w stronę alei, po drodze łapiąc swoją torbę. Zbłąkany był tuż za mną. Zacisnęłam uchwyt i obróciłam się, machając torbą tak, że jej rzemykowym ramieniem uderzyłam napastnika w lewe ucho. Jego głowa odchyliła się. Więcej krwi trysnęło mu z nosa, opryskując parking czerwonym kroplami. Zagubiony upadł na tyłek, jedną ręka zakrywając sobie głowę. Gapił się na mnie zdziwiony. Roześmiałam się. Widocznie zbiór prac Szekspira zawiera sporo walki.

Pomyśleć, że moja matka mówiła, że nigdy nie znajdę użycia dla angielskiego stopnia naukowego. Ha! Chciałabym zobaczyć ją bijącą jakiegoś idiotę z fartuchem i gazetą kucharską.

"Puta loco," wybąkał zbłąkany, znowu grzebiąc w kieszeni kiedy wstawał. Bez kolejnego słowa - albo nawet spojrzenia - poszedł środkiem parkingu w stronę Lincolna. Kilka sekund później opony zapiszczały, kiedy skręcał z parkingu kierując się na Welch Street.

”Adios!” Patrzyłam jak odjeżdża, obolała ale szczęśliwa. Na pewno po tym, tatuś będzie musiał przyznać, że potrafię sama o siebie zadbać.

Dysząc z wyczerpania, zarzuciłam sobie torbę na ramię, spojrzałam na zegarek. Cholera. Sammi niedługo wróci do domu i będzie przerażona krwią na moich dżinsach i nowymi siniakami. Muszę się przebrać zanim wróci. Niestety ukrycie stłuczeń przed Andrew będzie dużo trudniejsze. Chodzenie z człowiekiem może być czasami strasznie uciążliwe.

Wciąż przypominając sobie okaleczoną twarz napastnika, odwróciłam się w stronę alei - stanęłam twarzą w twarz z kolejnym zbłąkanym. Cóż w każdym razie twarzą z głową ukrytą w cieniu. Stał pięć stóp ode mnie, poza zasięgiem bladego światła księżyca, nie mogłam zobaczyć niczego poza jego dłońmi opuszczonymi luźno. Od razu wiedziałam, że mogą wyrządzić poważne uszkodzenia.

Nie musiałam wąchać tego zbłąkanego, żeby wiedzieć kim był; jego zapach był mi tak znajomy jak mój własny. Marc. Zastępca mojego ojca. Tatuś nigdy przedtem nie wysyłał Marca - ani razu w ciągu pięciu lat. Coś było nie tak.

Napięcie przepełzło mi po plecach i w dół ramion ściskając mi dłonie w pięści. Zacisnęłam zęby, żeby zatrzymać wrzask furii; ostatnią rzeczą jakiej potrzebowała to zwracanie na siebie uwagi. Ludzie czyniący dobro zawsze byli gdzieś w pobliżu by ratować świat, ale mało z nich miało jakiekolwiek pojęcie na jakim świecie naprawdę żyją.

Ruszyłam powoli w stronę Marca, pozwalając aby mój plecak zsunął się z ramienia na ziemię. Cały czas patrząc w ciemność, która ukrywała jego złoto nakrapiane oczy. Nie poruszył się. Podeszłam bliżej, puls walił mi w gardle. Wyciągnął do mnie lewą rękę. Odepchnęłam ją.

Przeniosłam środek ciężkości na moją lewą nogę, podniosłam prawą i walnęłam go w pierś mocnym kopnięciem. Chrząknął, i potknął się i wpadł do alei. Jego stopa uderzyła w róg drewnianej kraty i upadł tyłkiem w wilgotne kartonowe pudło.

"Faythe, to ja!”

”Wiem kim do diabła jesteś” Podeszłam do niego z rękami na biodrach. ”Myślisz, że dlaczego cie kopnęłam?” Szykowałam się już do kolejnego kopnięcia. Kiedy jego ręka wystrzeliła tak szybko, że ledwie ją dostrzegłam i złapała mnie za lewą kostkę. Zwalił mnie z nóg jednym pociągnięciem. Wylądowałam obok niego na pękniętej torbie ze śmieciami.

”Cholera Marc, siedzę w dzisiejszych świeżo wyciskanych skórkach pomarańczy.”

Zachichotał, krzyżując ramiona ponad czarną koszulką przylegającą do jego bicepsów. ”Prawie złamałaś mi żebra.”

”Będziesz żyć.”

”Nie dzięki tobie.” Wstał i wyciągnął dłoń żeby mi pomóc. Kiedy ją zignorowałam, przekręcił oczami, i pociągnął mnie za przegub. ”O co chodzi z tym kung fu?”

Wyszarpałam rękę z jego uścisku i się odsunęłam, patrząc na niego wściekle kiedy usuwałam skórki pomarańczy z moich spodni. ” To jest tea kwon do, i dobrze o tym wiesz.” Trenowaliśmy razem - wraz z moimi czterema braćmi - prawie przez dekadę. ”Ciesz się, że nie kopnęłam cię w twarz. Co zajęło ci cholera tyle czasu? Jeśli macie zamiar kręcić się tu bez pozwolenia, równie dobrze moglibyście się przydać kiedy jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Za to przecież tatuś wam płaci.”

”Świetnie sobie poradziłaś.”

”Jakbyś wiedział. Założę się, że był w połowie drogi do swojego samochodu, kiedy tu dotarłeś.”

”Tylko w ćwierć drogi.” Powiedział Marc szczerząc zęby. ”W każdym razie to ja byłem w prawdziwym niebezpieczeństwie. Zostałem otoczony przez paczkę dzikich sióstr z korporacji studenckiej. Widocznie jest okres godowy.”

Spojrzałam na niego, wyobrażając sobie stadko dziewczyn w podobnych różowych koszulkach chichoczące i rywalizujące o jego uwagę. Mogłam im powiedzieć, że tylko marnują czas. Marc w ogóle nie interesował się ludzkimi kobietami, szczególnie tymi głupiutkimi. Jego ciemne loki i egzotyczne brązowo-złote oczy zawsze przyciągały większą uwagę niż tak naprawdę chciał. A tym razem zatrzymały go przed wykonaniem jego pracy.

”Jesteś bezwartościowym draniem” nie mogąc mu do końca wybaczyć tego, że się spóźnił, choć na początku wcale go tam nie chciałam.

”A ty jesteś niewrażliwą ździrą.” Uśmiechnął się kompletnie niewzruszony moim szczerym obrażeniem. ”Świetnie do siebie pasujemy”.

Jęknęłam. Przynajmniej wróciliśmy na znajome terytorium. I było dość miło znowu go zobaczyć chociaż nigdy bym tego nie przyznała.

Odwracając się od niego plecami, złapałam moją torbę z książkami, przeszłam przez aleje i wyszłam na pusty dziedziniec. Marc szedł blisko mnie mrucząc coś po hiszpańsku, zbyt szybko, żebym mogła cokolwiek zrozumieć. Wspomnienia które zamknęłam szczelnie na lata, zaczęły dobijać się do mojego umysłu, pobudzone przez jego ciche deklamowanie. Robił to odkąd tylko pamiętam.

Moja cierpliwość się skończyła, zatrzymałam się na środku dziedzińca w kręgu światła, i obróciłam by spojrzeć Marcowi w twarz ”Hej może chcesz zwolnić tempo? Zapomniałeś jak się szpieguje? Powinieneś przynajmniej być dyskretny. Innym jakoś się to udawało, ale ty jesteś tak niewidoczny jak drag queen na spotkaniu harcerek.” Oparłam dłonie na biodrach i groźnie na niego popatrzyłam, próbując pozostać niewzruszona na te oczy patrzące na mnie.

Marc uśmiechnął się, jego wyraz twarzy niedbały, nęcący i doprowadzający mnie do wściekłości. ”Ciebie też miło widzieć.” Zdumione spojrzenie pojawiło się na jego twarzy, kiedy zobaczył mój nagi brzuch, jego wzrok szybko przebiegł po moim czerwonym topie a zatrzymał się na berecie ułożonym na moich włosach.

”Wracaj do domu Marc.”

”Nie ma żadnego powodu żebyś była nieuprzejma”

”Nie ma powodu, żebyś tu był”

Zmarszczył grube brwi, ocieniające jego oczy, i mój nastrój się poprawił. Pozbyłam się jego uśmiechu. Czy naprawdę byłam taka małostkowa? Pewnie, że tak.

”Słuchaj, jeśli tatuś jest wściekły bo nie zaprosiłam nikogo na ukończenie szkoły, może mi to powiedzieć osobiście. Nie potrzebuję żadnego wysłannika, żeby mi powiedział, że jest wkurzony.”

”Wysłał mnie, żebym cię sprowadził do domu.” Moja twarz skamieniała Marc podniósł rękę, żeby powstrzymać mnie przed argumentami których się spodziewał. ”Tylko wykonuję rozkazy.”

Oczywiście, że wykonywał. To wszystko co kiedykolwiek robił.

Poprawiłam torbę na ramieniu, potrząsając głową. ”Zapomnij. Nie wracam.” Zaczęłam odchodzić, ale złapał mnie za rękę. Wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku, ale tylko dlatego że mi pozwolił.

”Sara zniknęła.” Kiedy to mówił, jego twarz stała się bez wyrazu.

Zamrugałam, zaskoczona przez to, co wydawało się być przypadkowy komentarzem.

Sara odeszła? Dobrze dla niej. Ale jeśli myśleli, że mogli mnie winić za to, że chciała czegoś więcej od życia niż mąż i pół tuzina dzieci, musieli wymyśleć coś innego. Sara miała własny rozum; wszystko co zrobiłam to odkurzyłam z niego parę pajęczyn. Jeśli zdecydowała się nie wychodzić za mąż, niech tak będzie. To był jej wybór.

”Ona nie uciekła przed ślubem, Faythe.” Jego oczy płonęły bursztynowym ogniem, a znaczenie było oczywiste. To była ta sama stara walka, nieważne gdzie byliśmy i ile czasu minęło. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią, a reszta staje się tylko bardziej irytująca.

”Możesz już pozbyć się tego zadowolenia z twarzy,” Palnęłam. ”Myślisz, że znasz mnie na tyle dobrze, że wiesz co myślę.” I co z tego, że miał rację? Nie o to chodziło.

Marc westchnął przesadnie, jakby rozmowa ze mną była wyczerpująca, i nie warta wysiłku. ”Ona nie odeszła, ktoś ją porwał.”

Puls mi skoczył i potrząsnęłam głową, jakbym chciała temu zaprzeczyć. Wszystko dokoła nas zastygło, świerszcze cykały, wypełniając ciszę podczas mojej pauzy kiedy próbowałam sformułować spójną myśl. "To jest niemożliwe. Żaden człowiek nie mógł wziąć…" Nie było sensu kończyć tego zdania, ponieważ była to myśl którą na pewno mógł przeczytać. Sara mogła być drobna, ale na pewno nie była słaba. Rozszarpała by na strzępy każdego faceta który położył by na niej rękę. Przynajmniej każdego ludzkiego faceta.

Ale nie została zabrana przez człowieka, dlatego Marc przyszedł po mnie.

Zbłąkany, jak tylko to pomyślałam, moje ręce zaczęły zaciskać się w pięści wokół ramienia mojego plecaka. On nie tylko naruszał terytorium; on kolekcjonował. Tatuś wysłał Marca, żeby upewnił się, że nie stanę się kolejną zdobyczą zbłąkanego.

Wiedziałam już, że nie będzie żadnego argumentowania i żadnych negocjacji. Marc zabrałby mnie do domu nawet jeśli miałby mnie tam zanieść na ramieniu, drapiącą i wierzgającą całą drogę. Nieważne jak bardzo chciałabym się oprzeć, mogłabym sobie oszczędzić upokorzenia, ponieważ ostatecznie, to on by wygrał walkę fizyczną, nieważne jak brudnych sztuczek bym używała. To była właśnie jedna z tych rzeczy, które nigdy się nie zmieniają, jak sam Marc.

Przebrałam się ze spodni pachnących cytrusami i spakowałam ubrani i książki które były mi niezbędne, Sammi wróciła z biblioteki. Rzuciła swoje książki na ladzie w naszej małej kuchni, już trajkocząc o jej ostatniej mizoginistycznej teorii spiskowej. Wzdrygnęła się kiedy zobaczyła Marca, a jej słowa uwięzły w gardle. To było całkiem zabawne; znalazłam nareszcie coś co ją uciszyło. Szkoda, że również nie mogłam stanąć w miejscu i cieszyć się ciszą.

Marc śmiał się zza mojego biurka, gdzie czuł się jak u siebie w domu. Krzesło pod nim wyglądało jakby ledwo wytrzymywało jego ciężar, i w każdej chwili mogło się załamać. ”Jestem pod wrażeniem, Faythe,” powiedział, przechylając się do tyłu na krześle. ”Nie myślałem, że znajdziesz kogoś kto mówi więcej niż ty, ale widocznie cię nie doceniłem. Znowu.”

Cóż, robił z tego nawyk.

”Sammi, to jest Marc Ramos. Mark moja współlokatorka Samantha.”

Usta Sammi otworzyły się i zamknęły bezdźwięcznie kiedy próbowała - i zawiodła - powiedzieć coś inteligentnego. Przewróciłam oczami. Tak, wyglądał świetnie, ale jej reakcja była trochę przesadzona. Ale znowu, Sammi ma skłonności do melodramatyzowania.

Marc znowu się zaśmiał a krzesło uderzyło o podłogę kiedy podniósł się potrząsnąć jej ręką. Kiedy Marc do niej podszedł, Sammi cofnęła się, jej noga uderzyła o krawędź stoika, zanim wzięła jego rękę witając go, z szeroko otwartymi oczami.

”Co się dzieje?" udało jej się powiedzieć, przypatrując się otwartej na tapczanie walizce. Spakowałam więcej książek niż ubrań, co oznacza, że walizka będzie ważyła tonę, ale Marc prawdopodobnie mógłby podnieść ją jednym palcem. Nie zrobi tego, ponieważ to przyciągnęłoby uwagę. Ale mógłby.

”Tatuś pociągnął wtyczkę.” Powiedziałam, zatrzaskując zasuwki na walizce. " Będę z powrotem jesienią, ale on nie zapłaci za szkołę jeżeli nie spędzę lata w domu" To było najbliższe wyjaśnienie, jakie mogłam powiedzieć Sammi, żeby uwierzyła.

”A Marc będzie …?” Zostawiła pytanie bez odpowiedzi, patrząc na niego podczas pauzy.

Dobre pytanie. Nie było łatwo opisać role Marca w moim życiu, ponieważ on zwykle nie miał żadnej. Już nie ogrzewał mi łóżka, nie był moim powiernikiem, albo nawet miłym wspomnieniem, i nie pasował do żadnej definicji „przyjaciela”, którego ona by zrozumiała, więc jak to wyjaśnić…?

”Moja podwózka.” To powinno załatwić sprawę. Marc został zdegradowany do roli szofera, a jego jedyną reakcją było mrugnięcie, a ja dostałam sekretny uśmiech. Super. Myślał, że to śmieszne.

Sammi kiwnęła powoli, jakby mi nie uwierzyła, ale to już był jej problem, ponieważ skończyłam z wymyślaniem wyjaśnień. Przynajmniej aż do semestru jesiennego.

”Wyjeżdżasz teraz?” Dotknęła rąbka swojej bluzki, i przyjrzała się mieszkaniu i kilku kupkach mojego dobytku, których nie spakowałam do walizki.

”Tak, przepraszam za bałagan. Zapłaciłyśmy do pierwszego i wyślę ci czek za moją część czynszu na przyszły miesiąc. Mogę zostawić tu moje rzeczy dopóki nie wrócę?”

”Pewnie.” Powiedziała. ”A co z Andrew?”

Poczułam jak Marc skupia się na mnie, przygryzłam wagę, żeby powstrzymać się od powiedzenia czegoś, czego mogłabym żałować. Nie powiedziałam mu o moim nowym chłopaku, i widocznie żaden ze szpiegów ojca też mu nie powiedział. Niewątpliwie ich cisza była wyrazem szacunku dla niego, bardziej niż dla mnie.

Marc zesztywniał i tylko drobne drganie jego nozdrzy zdradzało go, że sprawdzał mój zapach. Patrzył groźnie, a ja dusiłam jęk, nagle wdzięczna, że Andrew i ja mieliśmy, mieliśmy…um… lunch w jego mieszkaniu, a nie w moim. Poczuć zapach mężczyzny zmieszany z moim to jedno, ale poczucie go na mojej pościeli to całkiem co innego.

Przewlekły zapach zbłąkanego, był pewnie jedynym powodem dla którego Marc od razu nie zauważył hm… miejsca Andrew w moim życiu. I w moim łóżku. Ciężka mieszanka zbłąkanego, i krwi łatwo przytłumiła prostą mieszankę Andrew lekkiego potu i nieskazitelnej ludzkości.

W końcu bym mu powiedziała. Naprawdę. Jednak jestem dumna z posiadania marginalnie większego taktu niż Sammi. Ale wówczas nie byłabym uczciwa z nią co do prawdziwej tożsamości mojego szofera, więc czego oczekiwałam?

”Zadzwonię do niego.” Powiedziałam zapinając moją walizkę.

Marc wyrwał mi torbę, i wyszedł przez frontowe drzwi, zostawiając je otwarte na korytarz.

Uściskałam Sammi, wdychając kwiatowy aromat jej szamponu. Jeżeli moi rodzice mieli jakiś sposób, to minie jakiś czas zanim poczuję zdrowy kobiecy zapach Herbal Essences i wiśniowy Bubble Yum mojej współlokatorki. Przyjmując, że w ogóle jeszcze wrócę do szkoły. A dopóki mój ojciec był zaniepokojony, nie było na to żadnej gwarancji.

”Ucz się za nas obie.” Powiedziałam puszczając ją niechętnie. Uśmiechnęła się do mnie, bardziej zmieszana niż smutna, a ja spojrzałam na nią tak samo. Tak naprawdę również nie wiedziałam co się dzieje.

W korytarzu, Marc mówił coś niemiłego mojemu sąsiadowi z piętra, na tyle głośno że usłyszałam. Wzdychając wzięłam z ławy moje klucze i komórkę, ostatni raz spoglądając na apartament. Dlaczego jest tak, że pożegnania zawsze wydają się być ostatnimi? Z wyjątkiem tego, kiedy opuszczałam dom. Zawsze wiedziałam, że ostatecznie wrócę na ranczo, nie dlatego że będę tęsknić za domem, ale ponieważ będą starali się mnie ściągnąć z powrotem. Mała różnica, ale ważna.

Poszłam za Marciem do klatki schodowej, i żadne z nas nie powiedziało słowa. Na zewnątrz szłam kilka kroków za nim, próbując zmierzyć jego nastrój kiedy maszerował w dół

chodnika. Trzymał uchwyt mojej walizki kłykciami białymi od napięcia. Jego krok był długi, mocny i ciężki. Ale najbardziej mówiąca była jego postawa kiedy kluczył

między samochodami na parkingu. Głowa wysoko uniesiona i ramiona wyprostowane, jego postawa była sztywna i formalna, jak gdyby nie był naprawdę niczym więcej niż tylko moim szoferem.

I w każdym wypadku nie zauważyłam innych bardziej subtelnych znaków, kiedy przyspieszyłam, żeby iść obok niego, Marc wyróżnił mnie warknięciem, niskim, wściekłym i zbyt cichym, żeby usłyszał go ktokolwiek inny.

Świetnie. Nic nie bije kilku godzin w samochodzie z wkurwionym kotołakiem. Witam w moim świecie.

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rachel Caine, Kerrie Hughes (ed) Chicks Kick Butt 03 Rachel Vincent [Faythe Sanders] Hunt (rtf)
Rachel Vincent 01 My Soul to Take
Rachel Vincent Soul Screamers 01 My Soul to Take
01 rozdzial 30str
pa lab [01] rozdział 1(2) 6NSOW2JJBVRSQUDBPQQOM4OXG5GLU4IBUS2XYHY
pa lab [01] rozdział 1(1) AV44KTWECPGV7P63OBNIPZBDRODKIVQ4A5KHZOI
01 rozdzial 01 VWYAPTHIYQEADW44 Nieznany (2)
01 Rozdzial 1 5
01 Rozdzial 1
Lista 01, rozdzial 16 EN
01 Rozdzial I Klasyczny rachunek zdan
01 Rozdzial 01
01 rozdzial 30str
Rachel Vincent Soul Screamers 00 My Soul To Lose
01 Rozdzial 1
01 Rozdzial 1 5
Rachel Hawthorne Die Dunklen Wächter 01 Süßer Mond
Rachel Vincent De toute mon âme
Rachel Vincent Soul Screamers 00 Kaylee

więcej podobnych podstron