Cheryl Anne Porter
Mężczyzna do zadań specjalnych
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Na miłość boską! Mamo! Co znowu nabroiłaś?! - Julia stanęła w drzwiach jak wryta na widok burzy rudych loków i obłędnego wyrazu oczu swojej rodzicielki.
Matka w jednej ręce ściskała torbę z zakupami i swoją słynną pomarańczową torebkę, a drugą trzymała za rączkę ciemnowłosego chłopca, który nie mógł mieć więcej niż trzy lata.
Julia oskarżycielskim gestem wyciągnęła palec w stronę dziecka.
- Lepiej od razu powiedz, skąd go wzięłaś - zaczęła. Matka uśmiechnęła się do niej promiennie, jakby nie dostrzegała powagi sytuacji, i zaczęła się przepychać do wnętrza.
- Prawda, że jest słodki? - Kiwnęła głową w stronę malca. - Mówię ci, szczęściara z ciebie! Szkoda tylko, że nie mamy dzisiaj świętego Walentego! Nareszcie udało mi się znaleźć dla ciebie odpowiedniego faceta.
- Mężczyznę, mamo. Mężczyznę - poprawiła ją odruchowo, przyglądając się jednocześnie chłopcu.
Rzeczywiście był, jak to określiła jej matka, „słodki”. Cały czas trzymał w buzi lizaka, co widocznie bardzo go pochłaniało. Stąd być może jego stoicki spokój.
- No cóż, niech ci będzie, mężczyznę - zgodziła się matka. Julia jeszcze raz spojrzała na chłopczyka.
- Nie wydaje ci się, że jednak jest trochę za młody? - spytała w końcu.
Ida Cochran aż sapnęła zgorszona głupotą swojej latorośli.
- Nie chodzi mi o niego, idiotko. Miałam na myśli jego ojca!
- Dobrze, że nie matkę - mruknęła do siebie Julia, głośno zaś powiedziała: - No dobrze, a gdzie on jest?
Ida spojrzała w stronę otwartych drzwi.
- Zaraz tu będzie. Niemożliwe, żeby zostawił tak małego... Jak na zawołanie w drzwiach pojawił się nagle facet. Nie, mężczyzna. A właściwie ideał mężczyzny. Wysoki, muskularny, odziany w obcisłe dżinsy podkreślające zgrabną sylwetkę. Julia z przerażeniem pomyślała o tym, że stoi przed nim boso, w szortach i wysłużonej koszulce. I na dodatek nie włożyła stanika!
Mężczyzna chrząknął.
- Hm, cześć. Urządzacie sobie walentynki?
Julia wiedziała, że gapi się na niego jak sroka w gnat, ale nie mogła się powstrzymać. Po chwili poczuła, że matka daje jej sójkę w bok. Tą ręką, w której trzymała torebkę.
- Odpowiedz mu coś - syknęła. - Nic dziwnego, że zbliżasz się do trzydziestki i ciągle jesteś bez faceta.
Julia poczuła, że jej naturalne loki zaczęły się nagle prostować z przerażenia. Zakryła usta i zdobyła się na histeryczny szept:
- Mamo, jak mogłaś...?!
- Powiedzieć mu, ile masz lat? - spytała niczym nie zrażona Ida. - I tak sprawdzi w dokumentach, kiedy się lepiej poznacie.
Julia jęknęła.
- Nie, nie to. To znaczy to też, ale przede wszystkim...
przede wszystkim... - Słowa zaczęły ją zawodzić. Machnęła tylko ręką w stronę przystojniaka, który wraz z synem obserwował całą scenę.
- Jak mi się udało ich tu sprowadzić? - spytała domyślnie Ida. - To nie było zbyt trudne. Natknęłam się na nich na parkingu i od razu pomyślałam, że ten większy doskonale nadaje się na męża dla ciebie.
- Przecież może być już żonaty! - wypaliła Julia.
- Nie, nie jestem. - Mężczyzna włączył się na chwilę do rozmowy.
- A właśnie, nie miał obrączki - zauważyła triumfalnie Ida.
- Wiedziałam, jak tylko ich dorwałam.
Julia dopiero teraz zauważyła, że przystojniak też się na nią gapi. Wprost nie spuszczał z niej wzroku. Pewnie pierwszy raz widział takie rozczochrane brzydactwo bez makijażu.
Trzeba jednak było coś zrobić z tą sytuacją.
- Ależ mamo, jak mogłaś! - powtórzyła kolejny raz Julia i ponownie spojrzała na mężczyznę.
Być może poczuł, że powinien wszystko wyjaśnić, ponieważ znowu chrząknął i powiedział:
- Pani, hm... Jak nazwisko?
- Cochran.
- Pani Cochran dorwała nas, jak sama to określiła, przed sklepem. Spytała, czy znam jej córkę Julię.
- To ja - przerwała mu na chwilę Julia.
- Właśnie. A kiedy powiedziałem, że nie, nalegała, żebym z nią poszedł. No i poszedłem - zakończył i spojrzał na syna.
- Skąd wziąłeś tego lizaka, Aaron?
- Od stałej cioci - wyjaśnił chłopczyk. - Mogę? Ojciec tylko machnął ręką.
- I tak już pół zeżarłeś - powiedział zrezygnowany. - Mogła pani spytać - zwrócił się do Idy.
Julia poczuła, że zalewa ją fala wstydu. Nie, czegoś takiego nie spodziewała się po własnej matce.
- Dałaś mu lizaka bez pytania? - zapytała, patrząc na Aarona.
Matka potrząsnęła energicznie głową.
- Pytałam, a on skinął głową, że mogę - powiedziała. Mężczyzna wyglądał na zakłopotanego.
- Być może zrobiłem to, żeby się już od nas odczepiła - przyznał w końcu.
- No nic, nie przejmujcie się - powiedziała Ida, uśmiechając się do nich promiennie. - W przyszłości popracuję na tym, żeby Aaron nie brał słodyczy od obcych. Przecież jakiś wariat mógłby go porwać!
Julia spojrzała ze zgrozą na matkę.
- Czy nie rozumiesz, że właśnie to się stało?! - spytała, ale Ida tylko machnęła ręką i zaczęła grzebać w swojej torebce.
Mężczyzna wciąż stał w drzwiach. Biedaczek nie wiedział, co ze sobą zrobić. Taki był los wszystkich, którzy dostali się w szpony Idy Cochran.
- Posłuchaj, mamo. Miarka się przebrała - zaczęła Julia.
- Już nie chcę, żebyś szukała dla mnie męża. Nigdy nie chciałam. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że pan... Przepraszam, jak pan się nazywa?
- Mike DeAngelo.
O Boże, jakie anielskie nazwisko, pomyślała.
- Że pan DeAngelo może cię kazać wsadzić do więzienia?
- zakończyła Julia.
Mike przestąpił z nogi na nogę.
- Nie ma potrzeby - powiedział, a Ida obdarzyła go wdzięcznym uśmiechem. - Sam to zrobię w razie czego.
Uśmiech na twarzy Idy natychmiast przybladł, a Julia spojrzała na mężczyznę z nowym zainteresowaniem.
- O Boże! Jest pan policjantem?!
Mike rozejrzał się dokoła, jakby ktoś miał zamiar ich podsłuchiwać.
- Gorzej - powiedział. - Pracuję w FBI. W zasadzie powinienem panią zapytać, czy pani matka często zachowuje się w ten sposób.
Nie tak znowu często. Nie ma w okolicy aż tylu przystojniaków, pomyślała.
- Codziennie - odparła Julia.
Matka posłała jej spojrzenie, w którym błysnęły ostrza sztyletów, a następnie mrugnęła do mężczyzny.
- Nie nabierasz nas, Mike? - spytała. Zagadnięty pokręcił głową.
- Za podszywanie się pod agentów rządowych grożą poważne kary - powiedział.
- Tego się obawiałam - westchnęła Ida. - Nie będziesz się bała, kiedy on po nocach będzie ścigał jakichś gangsterów?
- zwróciła się do córki.
Mike otworzył tylko ze zdziwienia usta, więc Julia uznała, że musi interweniować.
- Naoglądała się za dużo kryminałów - wyjaśniła.
Mike pokiwał ze zrozumieniem głową. A może jednak było to współczucie?
- Nie wszyscy ścigamy bandytów. To znaczy nie z bronią - zaczął wyjaśnienia.
Julia pomyślała, że jest to najgłupsza rzecz, jaka mu się w życiu przytrafiła. Czy ten facet, to znaczy mężczyzna, nie miał instynktu samozachowawczego? Właśnie teraz nadarzała się okazja wywinięcia się cało z opresji i... nie chciał z niej skorzystać. FBI powinno jednak lepiej ćwiczyć swoich ludzi.
- Ach, tak! Więc nie ścigasz bandytów po ulicach! - stwierdziła z ukontentowaniem matka Julii, a uśmiech znowu powrócił na jej nieco może za bardzo umalowaną twarz.
Natychmiast sięgnęła do torebki, z której wyjęła duży notes i cienkopis. Julia chciała schować siew najciemniejszy kąt. Tylko nie to! Tylko nie Ankieta dla Przyszłego Męża. Szkoda, że Mike wyznał, iż pracuje bez broni. Inaczej miałby może jakieś szanse.
Ida otworzyła notes na czystej stronie, spojrzała na swoją ofiarę i zadała pierwsze pytanie.
- Dobrze, Mike - zaczęła. - Wiemy już, że nie jesteś żonaty. Możesz nam powiedzieć, dlaczego?
Zapadła głucha cisza. Julia stwierdziła, że mimo pory roku zrobiło jej się nagle gorąco. Postanowiła działać. Skoczyła jak tygrysica do obu panów i wypchnęła ich na zewnątrz przez wciąż otwarte drzwi. Następnie krzyknęła: „Uciekajcie!”, zatrzasnęła drzwi za sobą i oparła się o nie plecami.
- Ależ kochanie, przecież nam ucieknie! Mówię ci, że ten jest naprawdę znakomity - przekonywała ją Ida.
Julia tylko kręciła głową. W końcu matka zrezygnowała i pospieszyła do kuchni, niosąc torbę z zakupami.
- Czekolada jest tam gdzie zwykle?! - krzyknęła.
- Chyba tak! Sprawdź! - odkrzyknęła Julia.
Poczekała chwilę, a następnie nie mogąc się oprzeć pokusie, otworzyła drzwi. Słuch jej nie mylił. Ten nieszczęśnik wraz z synem stał jeszcze za drzwiami.
- Czemu tu jeszcze stoicie?! - spytała szeptem. - Uciekajcie, jeśli wam życie miłe.
Mike DeAngelo spojrzał na nią uważnie.
- Chciałem tylko wiedzieć, dlaczego tak piękna dziewczyna jak ty nie może nikogo znaleźć - powiedział. - Może powinnaś jednak wyjaśnić matce, że nie lubisz mężczyzn, Julio?
Spojrzał na nią tak przenikliwie, jak agenci FBI na filmach, które oglądała, a Julia poczuła, że robi jej się niedobrze. Co on sobie wyobraża?! I dlaczego mówi jej na „ty”?
- Posłuchaj, Mike - postanowiła odpłacić mu pięknym za nadobne. - Uwielbiam mężczyzn! Masami, mówię ci, setkami. Tyle tylko, że moja praca... nie pozwala...
Pomyślała, że nie ma sensu mu tego wszystkiego wyjaśniać. Ciekawe, czy byłby w stanie zrozumieć? Wyglądał na twardego faceta, a twardzi faceci to zwykle szowiniści. Inna sprawa, że zrobił na niej piorunujące wrażenie.
- Dzie ta stalą ciocia? - W ciszy usłyszeli głos Aarona. Julia spojrzała na malca. Spora część lizaka przeniosła się z jego ust wprost na czystą białą koszulkę, reszta rozmazała się na buzi dziecka.
- Stara ciocia była bardzo, bardzo niegrzeczna - wyjaśniła Julia. - Dlatego została zamknięta w kuchni.
- A cio żłobiła? - zainteresował się chłopczyk.
Julia nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Zerknęła na ojca Aarona i zauważyła, że wcale ich nie słucha, tylko się w nią wpatruje.
- Właśnie, co zrobiła? - Mike powtórzył pytanie syna.
Julia poczuła się osaczona. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Co więcej, stwierdziła, że sama zaczyna gapić się na Mike'a, krew przy tym szybciej krąży jej w żyłach, a serce wali coraz mocniej. Wiadomo, mężczyźni to przede wszystkim kłopoty.
Myśl, idiotko! I nie gap się tak na Mike'a.
- No cóż, sprowadziła cię tutaj - zwróciła się do niego. - I dała lizaka Aaronowi.
- Niedługo będzie świętego Walentego - zauważył zupełnie bez związku Mike.
Julia czuła się jak zahipnotyzowana. Nie mogła przestać patrzeć na Mike'a. Dopiero kiedy Aaron zaczął się niespokojnie ruszać i coś mówić, zdołała się jakoś otrząsnąć. Chłopiec włożył dłoń do kieszeni, w której zaczął czegoś szukać.
- Nie mogę blać nic od obcych, ale stalą ciocia nie jest obca - zauważył sentencjonalnie Aaron. - Psecies dala mi lizaka.
- Muszę przyznać, że jest nieco ekscentryczna - stwierdził Mike.
- Julio, do cholery! Przecież ta czekolada jest przeterminowana! Chciałaś mnie otruć! - dobiegł do nich z kuchni głos Idy.
- Gdybym naprawdę chciała, przełożyłabym ją do nowego opakowania! - odkrzyknęła Julia.
Przez chwilę stali w drzwiach we trójkę. Aaron nie znalazł tego, czego szukał, w prawej kieszeni i zaczął grzebać w lewej.
- No, idźcie już - popędzała ich Julia. - Mama zaraz tu będzie.
Mike skinął głowę.
- Dobrze. Zadzwoń do mnie, jakbyś potrzebowała pomocy FBI - powiedział, podając jej swoją wizytówkę, którą wyjął uprzednio z tylnej kieszeni dżinsów. - Coś mi mówi, że to się może zdarzyć.
Pomyślała, że rzeczywiście może się to zdarzyć. Zwłaszcza jeśli matka będzie kontynuowała akcję „Kandydat na męża”.
Cóż, może jednak zniechęci się po pierwszych niepowodzeniach.
A jeśli Ida ma rację? Może rzeczywiście spędza za dużo czasu w banku, pozwalając życiu przemknąć się obok?
- Dzięki. I cześć - powiedziała, otrząsając się z tych niewesołych myśli.
Uścisnęła ciepłą dłoń Mike'a, a następnie lepką rączynę Aarona i już chciała zamknąć drzwi, kiedy pomyślała, że spojrzy na nich jeszcze ostatni raz. Zaczęła od Mike'a. I już nie mogła oderwać od niego wzroku.
Na nic się zdało to, że uznała takie zachowanie za nieprzyzwoite. Chciała nawet zamknąć drzwi, ale coś jej nie pozwalało.
W końcu to Mike pierwszy oderwał od niej wzrok. Wziął syna za rękę i powiedział:
- Chodź, stary, kiedy się umyjesz, to pójdziemy poćwiczyć na salę gimnastyczną. Co ty na to?
Aaron pokiwał entuzjastycznie głową na znak, że mu się ten pomysł bardzo spodobał, a następnie skierował się ku schodom.
- Cześć - pożegnał ją raz jeszcze Mike i posłał jej takie spojrzenie, że na moment zaparło jej dech w piersiach. - Do zobaczenia.
- No to cześć. Nie mam już czasu. Będę musiała dobić matkę, jeśli czekolada nie poskutkuje.
Patrzył na nią przez chwilę, po czym się zaśmiał.
- Ja w każdym razie nic o tym nie wiem.
Przez moment mogła go jeszcze obserwować z tyłu, ale Mike szybko zniknął z jej pola widzenia, ponieważ musiał dogonić syna. A potem nicość. Pustka. Bezdenna czeluść. No, może trochę przesadzała, ale czym były te wszystkie otaczające ją przedmioty w porównaniu z mężczyzną, który zniknął przed chwilą z jej życia.
Chciało jej się wyć. Miała ochotę gryźć i drapać, nie bardzo wiedząc kogo. Matkę? Mike'a? A może siebie? Postanowiła więc usiąść i poczekać, aż jej przejdzie. Nie, nie pomogło. Pozostał jej więc jeden ratunek. To, co zwykle robiła w takich momentach.
Julia uklękła przy kanapie, wtuliła twarz w poduszki, nie chcąc, żeby dźwięk dotarł do innych lokatorów, i zawyła. Raz, ale głośno.
Kiedy podniosła głowę, zauważyła, że Ida stoi tuż przy niej. Matka odgarnęła poskręcane loki, spadające jej na czoło.
- Powinnaś pójść do fryzjera, kochanie. Inaczej całkiem oślepniesz - powiedziała. - Szkoda, że masz rude włosy, jak ja. Zawsze miałam nadzieję, że odziedziczysz kolor włosów po ojcu.
- No, , przynajmniej Susan i Danowi się udało - stwierdziła Julia, czując, że zbiera jej się na płacz. - Mają błękitne oczęta, blond włoski i poukładane życie. Nie to, co ja.
Ida pogłaskała ją po głowie.
- Nie opowiadaj głupot. Przecież doskonale ci idzie. Tylko te włosy - dodała po chwili. - Słyszałam, że mężczyźni boją się rudych kobiet.
Julia spojrzała na poduszki i pomyślała, że jeszcze się jej dzisiaj przydadzą. Czasami, kiedy chciała usiąść na kanapie, bała się ich dotknąć, ponieważ wydawało jej się, że są pełne krzyku.
- Wiesz, gdybyś miała zielone oczy, mogłabyś nawet uchodzić za atrakcyjną - ciągnęła nie zważając na nic Ida. - Może zafundujesz sobie takie barwione szkła kontaktowe, co? Przecież to niemożliwe, żebyś przy swojej pracy nie miała wady wzroku. Może masz jakąś ukrytą?
Julia potrząsnęła głową.
- Zgodnie z twoją sugestią odwiedziłam okulistę. Nic nie wykrył - przypomniała jej.
Ida tylko machnęła ręką.
- Patałach! Poza tym to było dwa miesiące temu - stwierdziła.
Julia pokręciła głową.
- Nic z tego, mamo.
Ida spojrzała na nią smętnie.
- Wiesz, chodzi o to, że chciałabym zobaczyć przed śmiercią twojego męża - powiedziała. - To moje najskrytsze marzenie.
- Ale ponieważ masz dopiero pięćdziesiąt siedem lat, możemy z tym jeszcze poczekać - wpadła jej w słowo córka.
- Wiesz, ostatnio nie czuję się zbyt dobrze. Coś mnie boli, o, tutaj. - Wskazała jakiś fragment ciała. - I jeszcze tutaj.
Julia tylko machnęła ręką.
- Daj spokój, mamo. Przeżyjesz nas wszystkich.
- I nie zobaczę twego ślubu.
- Bzdura.
Ida Cochran zacisnęła tylko usta. Wyglądała na urażoną. Na szczęście nie potrafiła długo chować urazy, a już zwłaszcza do członków rodziny.
- Wiesz co? Sprowadziłam ci takiego wspaniałego kandydata na męża, specjalnie wypatrzyłam, że nie ma obrączki, i proszę, jaka spotyka mnie podzięka. - Ida wylała przed córką wszystkie swoje pretensje.
Julia tylko pokręciła głową.
- Wcale cię nie prosiłam, żebyś mi tutaj kogokolwiek sprowadzała. Zwłaszcza ten poprzedni był taki straszny. Mogłaś go sobie darować.
Ida wzruszyła ramionami.
- Skąd mogłam wiedzieć, że się tak okropnie poci? - spytała retorycznie. - Za to ten z FBI był naprawdę niezły, co?
- Zobaczysz, że cię aresztuje albo każe sprawdzić wszystkie twoje podatki. - Julia świadomie unikała odpowiedzi na to ostatnie pytanie.
- Nie bądź głupia - powiedziała matka. - Przecież podatkami zajmuje się urząd skarbowy.
Julia tylko uśmiechnęła się złośliwie.
- Tak myślisz? A jak sądzisz, w jaki sposób udało się FBI dobrać do Ala Capone? Od tego czasu przede wszystkim sprawdzają podatki.
Ida jakoś nie wyglądała na przestraszoną.
- No to niech martwi się tym twój ojciec - stwierdziła. - Dobrze mu to zrobi na trawienie. A wracając do tego przystojniaka z FBI... To dobrze, że ma taką pracę, bo jak ci obrabują bank, będziesz wiedziała, do kogo się zwrócić. Czyż to nie wspaniałe?
- Wolałabym, żeby nikt jednak nie obrabował banku - zastrzegła Julia.
Matka tylko machnęła ręką.
- Mniejsza o bank - stwierdziła. - Chodzi o to, że mogłabyś znowu zobaczyć Mike'a.
Julia poczuła nagle dreszcz, który przebiegł jej po karku. Schwyciła Idę za rękę i zajrzała jej głęboko w oczy.
- Przysięgnij, że się do tego nie posuniesz - powiedziała z całą mocą.
Ida spojrzała na nią jak na wariatkę.
- Do czego?
- Do tego, żeby zorganizować napad na mój bank. - Zamilkła na chwilę. - Uważaj, mamo, to naprawdę kryminalna sprawa. Wkraczasz na grząski grunt.
Twarz Idy rozjaśniła się nagłym uśmiechem.
- A wiesz, to niezła myśl. Dziwne, że nie wpadłam na to od razu.
Po chwili jednak uśmiech przygasł na jej twarzy.
- Tylko widzisz - ciągnęła, patrząc na córkę - nie ma żadnej pewności, że to Mike zajmuje się włamaniami. Równie dobrze może być w sekcji zabójstw czy jak to się tam nazywa.
Julia odetchnęła z ulgą.
- Chwała Bogu! Do morderstwa na pewno się nie posuniesz. Ida zerknęła na nią z ukosa.
- Niby nie, ale ostatnio im więcej z tobą przebywam, tym więcej odkrywam w sobie morderczych instynktów - stwierdziła po chwili.
Julia spojrzała na matkę i pod maską rozbawienia dostrzegła w jej oczach prawdziwą troskę. Ida nie robiłaby wokół całej sprawy tyle hałasu, gdyby nie zależało jej tak bardzo na małżeństwie córki.
Julia zaczęła przemierzać równym krokiem pokój.
- Dobrze, wygrałaś - powiedziała do Idy. - Obiecuję, że zapomnę o pracy, zacznę umawiać się z mężczyznami i znajdę sobie męża.
Ida wzruszyła ramionami.
- Znajdziesz męża? A ten dzisiejszy ci nie odpowiada? Julia przystanęła.
- Odpowiada, odpowiada. Jest naprawdę świetny. Wobec tego wyjdę właśnie za niego. Tylko błagam, przestań mnie zapisywać do biur matrymonialnych i dawać ogłoszenia w gazecie. Zapowiadam, że nie pójdę już na żadne zorganizowane przez ciebie spotkanie.
Wzrok Idy uciekł gdzieś w bok.
- Trochę ci nie wyszło z tym ostatnim, co? Julia skinęła głową.
- To była katastrofa.
- Wiesz, kochanie, chciałabym, żebyś była szczęśliwa. Tak jak Dan i Susan w swoich małżeństwach.
Małżeństwa, dzieci, dzieci, małżeństwa, to był świat Idy Cochran. Co prawda słyszała, że jest coś takiego jak życie zawodowe oraz kontakty towarzyskie, ale tak naprawdę w to nie wierzyła.
- Dan przeniósł się do Marylandu, a Susan mieszka w Kalifornii. Myślisz, że to przypadek, iż wynieśli się z Florydy? - spytała Julia.
Ida pokręciła głową.
- Dana przeniesiono służbowo, a Susan wyjechała z mężem. Coś ci jest? Czemu masz taką minę? - spytała zdziwiona matka.
- Nie, nic - odparła przez zaciśnięte zęby Julia. - Zastanawiam się, czy ktoś służbowo nie przeniósłby mnie na Alaskę.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Dopiero teraz mi to mówisz?! Mike, dzisiaj jest piątek. To znaczy, że już prawie tydzień temu jakaś zwariowana paniusia zaciągnęła twoje dziecko do swojego dziecka, z którym według niej powinieneś się ożenić.
- To jej dziecko jest oczywiście starsze od Aarona - wtrącił Mike, odstawiając czajnik.
Następnie spojrzał na swojego kumpla, Sala, który siedział przy sąsiednim biurku.
- Mówiłeś, że to piękna dziewczyna! - wykrzyknął Sal. - Dlaczego coś podobnego nie mogło mnie się przytrafić?!
Mike wziął kubek z kawą i usiadł na swoim miejscu.
- To z powodu twojej specyficznej urody, Sal - powiedział. - Żadna babcia nie chciałaby, żeby jej wnuczęta miały długie nosy.
Sal podrapał się po wystającym, długim nosie i spojrzał na Mike'a.
- Wiesz, pewnie masz rację, stary - przyznał. - Ale dlaczego nawet nie wspomniałeś o tym spotkaniu?!
Mike wzruszył ramionami.
- Nie było o czym gadać.
- Nie było o czym gadać?! Nie było o czym gadać?! - pieklił się Sal. - Dostarczają ci rudowłosą piękność jak na talerzu i uważasz, że nie ma o czym gadać?!
Mike uśmiechnął się pod nosem. Kiedy Sal Pomerantz był zdenerwowany, jego akcent z Brooklynu stawał się jeszcze silniejszy.
- Czy zamierzasz przynajmniej powiedzieć Caroline o tej cizi? - drążył temat Sal.
Mike poczuł nagłe ukłucie w sercu. Powiedzieć Caroline? Dlaczego niby miałby to zrobić?
- Na imię ma Julia - powiedział Mike. - Oczywiście nic nie powiem Caroline, bo nigdy się z nią już nie spotkam.
- Co? Chcesz tak od razu zerwać z Caroline?! - oburzył się Sal. - Z powodu jednego spotkania?
Mike zaczerwienił się, jak złapany na gorącym uczynku. Oczywiście nie chodziło mu o Caroline, a o Julię. Czy to możliwe, żeby tak to zabrzmiało?
- Nie, Sal! Nie żartuj! Miałem na myśli Julię.
Sal rozparł się wygodnie na swoim krześle i znowu podrapał się po nosie.
- A, przepraszam. Pomyliłem się. Czy wobec tego ja mogę zająć się Julią? Uwielbiam rude piękności!
Mike postanowił nie reagować na zaczepki. Wziął kubek z kawą i podszedł do niewielkiego okna, jedynego w ich biurze. Czuł się podle. Nawet fakt, że ma dziś odebrać Caroline z lotniska, jakoś go nie cieszył.
Najgorsze było to, że myśl o pięknej Julii powracała do niego uporczywie. Właśnie dlatego podzielił się nią z Salem. Miał nadzieję, że w ten sposób szybciej wyrzuci ją z pamięci. I... nie pomogło. Mike smutno potrząsnął głową. Szkoda, że już jedna dziewczyna nosi jego zaręczynowy pierścionek. Nie będzie przecież się zabawiał w bigamistę!
Zaraz, do licha! Co mu w ogóle przychodzi do głowy?! Gdyby nie Sal, o niczym takim nawet by nie pomyślał. Spojrzał na kumpla i zauważył, że obserwuje go z czymś w rodzaju pobłażliwego uśmiechu. Podszedł więc do swego biurka, usiadł i wypił kolejny łyk kawy. Nie usiedział jednak długo. Po chwili wstał i zaczął się przechadzać po pokoju.
- Jeśli nie przestaniesz się zachowywać jak dzika bestia, DeAngelo, to zaraz cię wyrzucę przez okno! - oznajmił Sal. - Co ci jest? Tęsknisz za narzeczoną?
Mike przystanął.
- Nie, do cholery! Jasne, że nie!
Ileż razy to powtarzał, żeby zachować swój wizerunek twardego faceta. Ale jedno się teraz zmieniło. Tym razem powiedział prawdę.
Jak to, prawdę? Caroline była przecież jego wybranką. Mieli się pobrać za dwa miesiące!
W zasadzie Mike najbardziej lubił w niej to, że w niczym nie przypominała Victorii, jego byłej żony. Tory musiała mieć wszystko podane na talerzu, a życie było dla niej jedną wielką ucztą i chciała spróbować w nim wszystkiego. Wystarczyło, że już raz była matką i żoną, teraz wolała zaznać czegoś nowego. Praca w miesięczniku krajoznawczym powinna ją satysfakcjonować. A Caroline? Caroline nie pragnęła nowości i była oddana zarówno jemu, jak i Aaronowi.
Mike przysiadł na swoim biurku i ponownie spojrzał na kumpla.
- A wiesz, Sal, zdaje się, że masz rację - powiedział z namysłem. - Chyba po raz pierwszy zaczyna mi brakować Caroline. Może dlatego zwróciłem uwagę na tę rudą? Sam już nie wiem.
Sal mrugnął do niego figlarnie.
- Nie wygłupiaj się, stary. W chwili kiedy przestaniesz zauważać piękne kobiety, będę wiedział, że muszę ci kupić wieniec. Bo to będzie znaczyło tyle, że jesteś martwy. Mike roześmiał się.
- Ha, mogę ci udowodnić, że nie jestem martwy. Wiesz, co mi powiedziała ta Julia, kiedy po raz drugi otworzyła drzwi?
Mike przez chwilę zastanawiał się, czy powiedzieć kumplowi, że Julia nie miała biustonosza, a jej piersi poruszały się kusząco pod lekką koszulką. Zdecydował jednak, że zachowa to dla siebie.
- No, co? - spytał Sal.
- Wiesz, powiedziała, że jej ma... - Mike przerwał, ponieważ zauważył we wzroku kumpla wyraźne szyderstwo. Jeszcze jedno słowo, a Sal wybuchnąłby niepohamowanym śmiechem.
Mike skrzywił się, jakby jadł cytrynę.
- No jak, nie opowiesz mi o niej? - dopytywał się Sal. - Może lepiej opowiedz przyszłemu świadkowi o kobiecie twojego życia, o wspaniałej Caroline, z którą za dwa miesiące chcesz się ożenić!
- Daj mi spokój! - warknął Mike i sięgnął do swojego krawata.
- No właśnie!
- Co, właśnie?
Wesołe iskierki, które do tej pory czaiły się w oczach Sala, zgasły nagle i kumpel spojrzał na niego zupełnie poważnie.
- Czy wiesz, że kiedy wspominam o twoim ślubie, wykonujesz wciąż ten sam gest? Poluzowujesz krawat i rozpinasz guzik od koszuli. Tak, jakbyś się dusił.
- Bzdura - powiedział Mike i z trudem powstrzymał się, żeby nie rozpiąć guzika.
- Wiesz, może masz rację - powiedział Sal, a potem pochylił się nad swoimi papierami.
Mike odetchnął z ulgą. Może nareszcie skończą tę irytującą rozmowę?
- A tak swoją drogą - Sal podniósł na chwilę głowę - o której jest ten ślub?
O której jest ślub? Zaraz, czyżby zapomniał? Grzebiąc w pamięci, poluzował węzeł krawata i rozpiął guzik od koszuli. Sal tylko smutno pokiwał głową.
- O dwunastej trzydzieści - powiedział. - Dobrze, że ja nie zapominam.
Mike dopiero teraz zorientował się, co się stało.
- Hej, to nieuczciwe! - zawołał. - Spróbujmy jeszcze raz. Pomerantz potrząsnął głową.
- Daj spokój, Mike. Przecież nie chodzi mi o to, żeby cię pognębić - stwierdził spokojnie. - To twoje życie i zrobisz z nim, co zechcesz.
- Caroline jest naprawdę miła. I bardzo lubi Aarona - dodał pospiesznie Mike. - Poza tym, mógłbyś zająć się pracą. Czy już naprawdę nic nie masz do zrobienia?
Sal tylko wzruszył ramionami.
- To samo, co ty - powiedział. - Przekładanie papierków z jednej teczki do drugiej.
- Jeśli chciałeś przygód, mogłeś się zaciągnąć do wojska - powiedział protekcjonalnie Mike. - Tu mamy FBI, chłopie. Nie możemy działać, dopóki ktoś nie popełni jakiegoś przestępstwa.
Mike był parę lat starszy od Pomerantza i wcześniej zaczął pracę w biurze śledczym.
- Jasne - mruknął Sal. - Tyle że ci cholerni kryminaliści zrobili się teraz jacyś leniwi. Na nikim nie można polegać. Takie czasy. Dobrze, że przynajmniej jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, a nie w jakimś parszywym Milwaukee czy Detroit. Czasem możemy pójść po pracy na plażę, popodrywać dziewczyny.
- Ja nikogo nie podrywam - zastrzegł Mike. Znowu pomyślał o Caroline i sięgnął do krawata.
- Nie, no jasne. Po paru latach w FBI zaczynają podrywać ciebie!
Obraz Julii znów stanął mu przed oczami. Obraz wspaniałej, bosonogiej, rudowłosej piękności, która nie nosi stanika. Mike uśmiechnął się i pomyślał, że nie ma na co narzekać.
- To fajnie, że uważasz tę historię za zabawną, Susan - powiedziała gorzko Julia. - Z zażenowania omal nie zjadłam koszulki. Jeśli tego nie zrobiłam, to tylko dlatego, że zapomniałam włożyć biustonosz. Łatwo ci się śmiać. Wyszłaś za mąż, zaszłaś w ciążę i wyjechałaś. To wszystko chroni cię przed mamą.
Julia zrzuciła buty na wysokich obcasach. Jeden powędrował pod drzwi, a drugi za szafę. Następnie zabrała się do ściągania góry kostiumu. Cały czas trzymała słuchawkę między ramieniem a głową.
- Co? Nie, rozbieram się... Jak to, dlaczego?... Kiedy weszłam do mieszkania, telefon już dzwonił. Zaczekaj chwilę.
Julia odłożyła słuchawkę, szybko zdjęła wąską spódniczkę, bluzkę i ściągnęła stanik. W samych majtkach usiadła znów na łóżku.
- No, już jestem... Tak, odbieram cię jutro... Jeśli masz, to podaj.
Sięgnęła do torebki, z której błyskawicznie wyciągnęła kalendarzyk i otworzyła go na właściwej stronie. Zapisała godzinę przylotu, a także numer przejścia dla pasażerów.
- Susan? Gdyby mnie nie było, to chwilę zaczekaj... Nie, nie pracuję. A, mam dla ciebie wiadomość! Wyobraź sobie, że w wieku trzydziestu lat mam szansę zostać wiceprezesem banku! Co to ma do rzeczy? Przestań gadać o małżeństwie, bo przypominasz wtedy mamę.
Julia miała nadzieję, że przestraszy w ten sposób siostrę. Jednak Susan znów zaczęła coś pleść o dzieciach, więc żeby zmienić temat, zapytała:
- Jak tam Tommy? Czy cieszy się z tego lotu? - Słuchała przez chwilę, a następnie wykrzyknęła:
- No, popatrz, to jego pierwszy! Nie mogę się wprost doczekać, kiedy was zobaczę. Jutro będzie naprawdę świetnie! Chyba że zwalą się wszyscy krewni. Wiesz, osiemdziesiąte piąte urodziny Nany, to nie żarty... Tak, tata odbiera dziś Dana i Joan... No, to cześć. Przekaż pozdrowienia Benowi i Tommy'emu.
Julia odłożyła słuchawkę, rozprostowała nogi i opadła na łóżko. Przez chwilę leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami. Czy to możliwe, że to rodzina, a nie ona, ma rację? Czy rzeczywiście będzie żałować decyzji, żeby skupić się na pracy zawodowej? Przez chwilę myślała o swoim życiu. To prawda, że czasami czuła się nieco samotna, ale najczęściej po prostu nie miała na to czasu. Ciągłe spotkania, wyjazdy, rozmowy - to wszystko było szalenie absorbujące. A teraz jeszcze ten awans. I to jaki! Kiedy zaczynała, w ogóle o czymś takim nie nie marzyła. A tu proszę! Wszystkie kobiety ją popierają. Nawet sprzątaczka zatrzymała ją kiedyś i powiedziała, że jest dumna, ponieważ sprząta jej pokój. Julia byłaby pierwszą kobietą w banku na tak wysokim stanowisku.
Położyła dłoń na brzuchu. Ból powoli ustępował. Właśnie dzisiaj, trzynastego w piątek, zaczęła się jej miesięczna niedyspozycja. Dobry moment. Gdyby mogła wybierać, nie znalazłaby lepszego.
Przed jej oczami znowu pojawił się obraz przystojniaka. Nie, nie myślała o nim. A w każdym razie starała się o nim nie myśleć. Jednak twarz Mike'a wciąż gdzieś się tam pojawiała w zakamarkach pamięci. Jego uśmiech, jego tubalny głos - to wszystko tworzyło coś na kształt ideału.
Na szczęście miała w tym tygodniu dużo roboty. Wracała późno, robiła sobie coś do jedzenia i niemal natychmiast zasypiała. Myśl o rodzinie przyprawiała ją o dreszcze. Nie miałaby ani czasu, ani siły, żeby po powrocie do domu zajmować się jeszcze gromadką szkrabów.
No tak, cały tydzień ciężkiej pracy. Nawet gdyby chciała, nie mogła zadzwonić do Mike'a. Zresztą, co by mu powiedziała? Że chce się z nim umówić między jednym a drugim zebraniem w banku? A czy rzeczywiście chciała?
Julia otworzyła szeroko oczy. Ta myśl poraziła ją swoją oczywistością. Chciała. Naprawdę chciała. Tylko, na szczęście, nic z tego nie mogło wyniknąć. Nic, poza nagłym łomotaniem jej serca.
- Julio, otwórz!
Wsłuchała się lepiej w ten odgłos. Do licha, to nie serce, ktoś rzeczywiście dobijał się do jej drzwi. Chyba zdrzemnęła się na chwilę, ponieważ straciła kontakt z rzeczywistością.
Teraz wstała i włożywszy włochaty szlafrok, podeszła do drzwi.
- Julio! Jesteś tam?! Znała ten głos, tak, znała.
- Kto tam? - zapytała słabo.
- To ja, Mike DeAngelo! Otwórz, na miłość boską!
Przejrzała się w lustrze. Znowu była bosa, a szlafrok prowokacyjnie odkrywał jej dekolt. Czy ten facet zawsze musi przychodzić wtedy, kiedy nie ma na sobie stanika?
- Mike, czy możesz poczekać? - spytała już nieco głośniej. - Nie jestem odpowiednio ubrana.
Mężczyzna po drugiej stronie załomotał do drzwi.
- Julio! Daj spokój! Nie mam czasu na głupoty! Otwórz szybko!
Chciała mu nawet coś powiedzieć na temat dobrego wychowania, ale ton Mike'a zdradzał, że jest bardzo zdenerwowany. Otworzyła drzwi.
- Co się stało?
Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. Ze zdziwieniem stwierdziła, że on też nie jest odpowiednio ubrany. Miał na sobie tylko dżinsy - i nic więcej. Jego wilgotne włosy zlepiły się nad czołem w strąki.
- Nie ma go tutaj?! - spytał.
Od razu domyśliła się, że chodzi o Aarona.
- Nie, nie ma. Wejdź do środka. Pewnie ci zimno. Mike potrząsnął głową.
- Nie mogę. Muszę go szukać.
Raz jeszcze zaprosiła go gestem do środka.
- Pomogę ci, tylko muszę się przebrać - powiedziała. - Zrobię to błyskawicznie. W tym czasie możesz mi opowiedzieć, co się stało.
Mike zastanawiał się przez chwilę, a następnie skinął głową. Wszedł do środka i stanął przy drzwiach, nie bardzo wiedząc, co dalej robić.
- Boże, za dwie godziny musimy być na lotnisku! Julia przeszła do sypialni.
- Słyszę stąd! - krzyknęła. - Opowiadaj.
Mike wahał się, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć.
- No więc mieliśmy jechać z Aaronem na lotnisko - zaczął Mike. - Wyjąłem mu czyste ubranie i kazałem je włożyć, a sam poszedłem do łazienki. A on do mnie przyszedł i powiedział, że chce znowu spotkać tę starą ciocię...
- O Jezu! Chodziło o mamę! - jęknęła Julia.
- Tak. - Zastanawiał się przez chwilę, po czym podjął wątek. - Nie mam pojęcia, co mu odpowiedziałem. Pewnie, że później, albo coś takiego. A kiedy wyszedłem z łazienki, nie było go w domu. Zostawił drzwi otwarte, więc od razu wiedziałem, że wyszedł. Wybiegłem tak, jak stałem, bo myślałem, że zaraz go schwytam.
Tym razem jęk Juli był głośniejszy. Nie miała wątpliwości, że jej matka ponosi moralną odpowiedzialność za to, co się stało. Szybko włożyła wygodne welwetowe spodnie, a następnie zastanawiała się chwilę nad biustonoszem. Nie, nie może pozwolić, żeby Mike, czekał. Nałożyła więc ciepłą, bawełnianą bluzę, skarpetki i wyszła z sypialni.
- Jestem gotowa - oznajmiła, wsuwając stopy w wygodne buty. - Możemy iść. Dlaczego tak mi się przyglądasz?
- „Jestem dziewicą, ale to jest bardzo stara bluza” - powiedział.
Pomyślała, że doznał szoku i teraz zaczyna się to ujawniać. Dopiero po chwili zrozumiała, że Mike wpatruje się w jej biust i po prostu czyta napis na bluzie.
Zaczerwieniła się.
- To jakiś stary łach - zaczęła wyjaśniać. - Nie przyglądałam się, co nakładam.
Mike wycelował w nią palec.
- Wiem, że jest stary, bo tu jest tak napisane - stwierdził. Julia pomyślała, że robią z siebie idiotów, gdy tymczasem Aaron błąka się gdzieś po mieście. Mogła mieć tylko nadzieję, że trafi jakoś do „starej cioci”, chociaż doprawdy nie wiedziała jak.
- Chodźmy już, Mike - stwierdziła i dotknęła jego nagiego ramienia.
To był błąd. Dotyk sprawił, że świat zawirował jej przed oczami. Chciała oprzeć się o ścianę, ale usłyszała jeszcze głos Mike'a:
- Mam nadzieję, że go znajdziemy.
Wyszli na zewnątrz i spojrzeli przed siebie. Ich osiedle było położone nieco wyżej. Za nim rozciągał się olbrzymi obszar miejski z setkami ulic i autostrad, placów, a także podejrzanych zakamarków. Wiedziała, o czym Mike myśli. Każde dziecko musiało się tam zgubić. Miała jednak nadzieję, że Aaron pozostał gdzieś na osiedlu.
- Czy ma tu jakichś przyjaciół? - spytała. Mike potrząsnął głową.
- Nie, całe dnie spędza w Tampa u żony jednego z naszych agentów i bawi się z jej dziećmi.
- To może jest u matki? - podrzuciła. Mike tylko zacisnął usta.
- Victoria jest w Europie - powiedział. - Lata na lotni w Szwajcarii.
To znaczy, że jest rozwiedziony, pomyślała Julia.
- Powiedz, które miejsca przeszukałeś? Zatoczył szeroki krąg ręką.
- Wszystko koło nas. Została tylko ta część za tobą - wyjaśnił.
- Wobec tego zaczynamy poszukiwania - oświadczyła głosem nawykłym do wydawania poleceń. - Zacznij od tej strony.
Mike tylko skinął głową i zaczął po kolei penetrować przylegające do siebie budynki. Otwierał klatki schodowe i krzyczał:
„Aaron, jesteś tam?!”, a następnie biegł dalej. Dopiero teraz miała okazję docenić kondycję agentów FBI. Ona po przebiegnięciu kilkunastu metrów po prostu padała z nóg. Daleko jej też było do metodyczności i skrupulatności Mike'a.
W końcu stanęła przy placu zabaw, z trudem łapiąc oddech. Mike właśnie nadciągał od drugiej strony. Też był trochę zmęczony, ale nie tak bardzo, jak ona.
- I co? - spytała, chociaż znała już odpowiedź.
Mike tylko rozłożył ręce w bezradnym geście. Stanął obok niej i oparł się o podpory od huśtawki.
- Popać, co mam, tata - dobiegło do nich gdzieś z oddali. Spojrzeli na siebie. Aaron? Czy to możliwe? Odwrócili się jak na komendę, ale niczego nie zobaczyli. Jednak Mike miał za sobą lata pracy w FBI i dlatego od razu wpadł na to, skąd może dochodzić głos. I słusznie, ponieważ po chwili zza niewielkiego płotka wyjrzał Aaron. Chłopiec trzymał w rękach olbrzymią żabę w kolorze zgniłej kapusty.
Mike natychmiast podskoczył do chłopca i padłszy na kolana, przytulił go do siebie. Żaba zniknęła pomiędzy nimi. Julia poczuła, że za chwilę się rozpłacze. Nigdy nie była świadkiem tak wzruszającej sceny.
Mike przesunął dłonią po ciemnych włoskach syna.
- Gdzie się podziewałeś?! - spytał małego z wyrzutem. - Przecież ci mówiłem, że nie możesz wychodzić bez pozwolenia!
Aaron chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie zauważył Julię i cały się rozpromienił.
- Pać tata, to ta pani. - Mały zakładał, że wszystko w ten sposób wyjaśnił. - Mogę pokazać ziabe?
Julia wolałaby tego uniknąć, ale nie protestowała z sympatii dla chłopca. Mike poklepał tylko syna po plecach i powiedział:
- Jasne, stary. A potem będziemy musieli pogadać. Czy nie rozumiesz, że bardzo mnie przestraszyłeś?
Aaron zrobił wielkie oczy.
- Ciałem tylko pójść do stałej cioci - zaczął wyjaśnienia. - A potem sie zgubiłem, a potem znalazłem ziabe...
Dopiero teraz zaczął chyba pojmować, co się stało, ponieważ jego bródka najpierw zadrżała, a następnie wybuchnął płaczem.
Mike znowu przytulił go do swojej szerokiej piersi i zaczął głaskać po głowie.
- No już dobrze, dobrze. Możesz teraz pokazać Julii swoją żabę.
Aaron momentalnie się rozpogodził i wyciągnął do Julii rękę, w której wciąż trzymał płaza.
- Mozieś dotknąć - powiedział.
Julia w ogóle nie należała do miłośniczek żab, a już zwłaszcza nie zależało jej na tym, żeby ich dotykać. Jednak Aaron traktował to jako rodzaj wyróżnienia i uznała, że nie może jednak odmówić.
- No, mokra i zimna - stwierdziła, cofając rękę. - Jak twój tata. Mike spojrzał na nią z urazą.
- Chodź, Aaron - powiedział. - Idziemy do domu.
- Czy ona mozie z nami? - spytał chłopczyk, wyciągając rękę w stronę Julii.
Tego się nie spodziewali. Spojrzeli po sobie, a następnie Julia chrząknęła.
- Chętnie bym poszła, ale chyba macie jechać na lotnisko. Nie chcesz zobaczyć tych wielkich samolotów?
- A, tak. - Aaron znowu się uśmiechnął, ale zaraz potem spochmurniał. - Tam będzie Kalolajn. Ona będzie moją nową mamą - wyjaśnił.
ROZDZIAŁ TRZECI
Julia wiedziała, że powinna być zadowolona. Na szczęście była spokrewniona ze wszystkimi osobami, które pojawiły się na urodzinach Nany w dniu świętego Walentego. „Na szczęście”, ponieważ w innym wypadku Ida na pewno zechciałaby ją wyswatać któremuś z młodszych, nieżonatych mężczyzn. Jednak z jakiegoś nie znanego jej powodu czuła się fatalnie.
Do licha, , wcale nie chciała się tak czuć. Po prostu niechcący tak jakoś się stało. Oczywiście samo przyjęcie szło, jak do tej pory, doskonale. Nikt pewnie nawet nie zwrócił uwagi na jej nastrój i wszyscy dobrze się bawili. Dlatego kiedy zaczęły się tańce, Julia zaszyła się w najciemniejszym kąciku sali.
Co jakiś czas spoglądała niechętnie w stronę walcujących krewniaków. Dlaczego są tak hałaśliwi i denerwujący? Nawet Nana dała się namówić na taniec, chociaż doprawdy w jej wieku powinna raczej siedzieć za stołem i cieszyć się, że może jeszcze to robić.
Jednak nie wiedzieć czemu, denerwowało ją to, że Mike DeAngelo miał się ożenić z jakąś Caroline. Oczywiście, nie chodziło o to, że była o nią zazdrosna, ale Julia obawiała się, że ta Caroline leci tylko na Mike'a i nie zapewni odpowiedniej opieki Aaronowi. To pewnie jakaś głupia dwudziestolatka, której jedynie zabawy w głowie, pomyślała.
Postanowiła, że czas przestać udawać, że cokolwiek je, i odstawiła na podłogę talerzyk z nie ruszonymi sałatkami. No tak, chętnie by się czegoś napiła, ale bar znajdował się po drugiej stronie sali, a poza tym stało tam sporo ludzi. Ciekawe, czy udałoby jej się wyśliznąć stamtąd z podwójnym bourbonem? Skąd mogła wiedzieć, że w jej rodzinie jest tylu alkoholików in spe?
Zwalczyła więc chęć pokrzepienia się czymś mocniejszym i sięgnęła po szklankę z sokiem. Wypiła parę łyków. Po chwili okazało się jednak, że nawet tego jej było za wiele i że będzie jednak musiała ruszyć się z miejsca. Wstała i przemknęła się szybko do toalety.
Wybrała pierwszą z brzegu. Nie speszył jej nawet widok pisuarów i dopiero kiedy zauważyła przy ostatnim, specjalnie obniżonym, małego Aarona, a przy nim Mike'a DeAngelo, okazała coś w rodzaju zdziwienia.
- Mike, co tu robisz?! - wykrzyknęła.
Aaron skończył właśnie siusianie i odwrócił się w jej stronę.
- To ta pani! - kwiknął radośnie. - To ta pani! Mike chrząknął.
- Chcesz spytać, co robię w męskiej toalecie? - powiedział z wahaniem.
Do Julii dopiero teraz zaczęło docierać, że popełniła błąd. Rozejrzała się dokoła i zrozumiała, że jest wrogiem na obcym terytorium.
Uciekaj, uciekaj, mówiła do siebie. Jednak z jakichś bliżej nie wyjaśnionych powodów nie mogła się ruszyć. Coś trzymało ją w miejscu. Może właśnie dwie pary męskich oczu wbitych w nią z dziwną siłą.
- Nie, chodzi mi o przyjęcie - odparła po namyśle, chociaż z trudem zdołała wydobyć z siebie głos.
Mike przyglądał jej się chwilę, nie bardzo wiedząc, co robić.
W końcu postanowił, że nawiąże z nią normalną rozmowę, jakby znajdowali się w holu kina albo jakimś innym, równie neutralnym miejscu.
- Zostałem na nie zaproszony - stwierdził.
- Przecież to jest przyjęcie tylko dla rodziny - zauważyła.
- A ty do niej nie należysz.
Mimo wielu wysiłków Idy, dodała w myśli.
Mike spojrzał na nią, jakby widział ją pierwszy raz.
- Rodziny? Czy chcesz powiedzieć, że jesteś spokrewniona z Charlottą Nelson? To niemożliwe!
Julia dumnie wyprężyła pierś.
- Jestem jej wnuczką.
W tym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich Dan.
- O, przepraszam Julio! Pomyliłem się - powiedział jej brat i zamknął pospiesznie drzwi.
Kiedy je otworzył ponownie, już sięgał do rozporka. Na widok Julii mina mu zrzedła.
- Co u licha? - mruknął do siebie, a następnie cofnął się, nie zamykając drzwi, i znowu powrócił do środka. - Nie, to ty się pomyliłaś, siostrzyczko.
Jego wzrok padł na Mike'a i Aarona.
- A może mama kazała ci sprawdzać tutaj mężczyzn, co? - spytał, a następnie spojrzał z niepokojem w stronę pozamykanych kabin. - Mam nadzieję, że jej tutaj nie ma, prawda?
Aaron zrozumiał z tego chyba więcej, niż się spodziewali.
- Stalą ciocia jest tutaj! Stalą ciocia jest tutaj! - zaczął radośnie krzyczeć.
- Wobec tego idę do damskiej toalety - powiedział Dan i zaczął się wycofywać.
Julia musiała dobrą chwilę tłumaczyć, że trafiła tu przez pomyłkę i że Ida nie czai się w żadnej z kabin. W końcu Dan pokiwał ze zrozumieniem głową i wyciągnął dłoń w stronę Mike'a i Aarona.
- Co prawda rzadko zdarza mi się poznać kogoś w toalecie, ale tym bardziej mi miło - powiedział. - Jeśli zaczekacie, to przyprowadzę tutaj resztę rodziny.
Tylko tak mówił, ponieważ naprawdę wolałby zapewne zostać tu sam. Dan bez przerwy przestępował z nogi na nogę i co jakiś czas spoglądał tęsknie w stronę pisuaru. Jednak Julia postanowiła na miejscu wyjaśnić kwestię obecności Mike'a na przyjęciu.
- No to jak, skąd się tu wzięliście? Należycie do rodziny czy nie? - spytała.
Mike rozejrzał się dokoła, a potem spojrzał na Julię.
- Dzięki Bogu, nie - odparł.
Słysząc to Dan nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem głośnym jak armatnia salwa. To z kolei na tyle przestraszyło Aarona, że chwycił ojca za rękę i zaczai się wycofywać w stronę kabiny. Nie był pierwszym dzieckiem, które zareagowało podobnie na śmiech Dana.
Mike dopiero teraz przypomniał sobie o istnieniu syna i o tym, że trzeba poprawić mu ubranie. Pochylił się więc nad nim i sięgnął do jego spodni.
Julia uznała, że nie znajdzie lepszej okazji do ucieczki. Nie dowiedziała się wprawdzie, dlaczego DeAngelowie przyszli na przyjęcie, ale wiedziała przynajmniej, że nie są rodziną. Może stanowią wynajętą ochronę?
Na miłość boską, przecież nie Aaron! A poza tym nie widziała powodu, żeby Nana miała się przed kimś zabezpieczać. Większość jej wrogów została już wyeliminowana w zupełnie naturalny sposób.
Julie wpadła do, jak to uprzednio dwukrotnie sprawdziła, damskiej toalety i oparła się plecami o drzwi. Dopiero teraz poczuła się bezpiecznie.
Jednak niemal natychmiast musiała odskoczyć, ponieważ ktoś chciał wejść do środka. Popatrzyła nerwowo, kto to może być.
- Mike?! Co ty tutaj robisz?!
Agent federalny Mike DeAngelo spojrzał na nią niezwykle poważnie.
- Myślę, że nie masz prawa zadawać mi tego rodzaju pytań - powiedział. - Chciałbym wyjaśnić parę spraw.
- A gdzie jest Aaron?
- Poszedł z Danem do twojej matki - odparł. - Chyba nie zdradza symptomów choroby psychicznej. To znaczy twój brat, a nie matka - dodał po chwili. - Chociaż kto wie, może to u was rodzinne.
- Dan jest w porządku - zapewniła go. - Pracuje jako pilot. Mike spojrzał na nią podejrzliwie.
- Oglądałem ostatnio film o pilocie, który chciał przelecieć odrzutowcem przez środek ziemi. Prawie mu się udało - dodał, widząc jej niepewną minę.
Julia nie wiedziała, co robić.
- O co ci chodzi, Mike? - spytała.
- O co mi chodzi? Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Bo tobie też o to chodzi. I to od samego początku. Tak jak mnie...
Julia patrzyła na niego omdlewającym wzrokiem. Mógł tak ciągnąć przez najbliższy kwadrans. Mike chyba jednak poczuł, że zaplątał się w słowach. Przez chwilę stał w milczeniu, a następnie podskoczył do niej i pocałował ją. Mocno. W same usta.
Julii wydawało się, że grunt usuwa jej się spod nóg. Nigdy nie czuła się tak wspaniale. Nigdy nie miała wrażenia, że nareszcie znalazła to, czego szukała przez całe życie. A ta gąska Caroline? Cóż, niech poszuka sobie innego faceta! Mike należy do niej. Na moment otworzyła oczy. Popatrzyła na przymknięte oczy Mike'a i odepchnęła go z całej siły.
- Kim jest Caroline? - spytała go, wycierając usta.
Przez chwilę stał, patrząc na nią nieprzytomnym wzrokiem. Dopiero po chwili dotarł do niego sens tego pytania.
- To moja narzeczona - wyjaśnił bezczelnie. Julia skinęła głową.
- To już wiem od Aarona - stwierdziła. - Chodzi o to, kim jest dla mnie?
Spojrzał na nią baranim wzrokiem.
- Mike, bo uznam, że dowcipy o inteligencji policjantów są prawdziwe.
- Nie jestem policjantem - poprawił ją. W odpowiedzi tylko machnęła ręką.
- Mike, nie rozumiesz? To jest przyjęcie rodzinne. Skoro ty nie należysz do rodziny, to znaczy, że jestem jakoś spokrewnioną z Caroline. Chcę wiedzieć, kim jest i jak się nazywa.
Dopiero teraz zrozumiał, o co jej chodzi. Przesunął ręką po włosach, a następnie cofnął się trochę i usiadł na ozdobnym taborecie, stojącym przy jednej z toaletek.
- No co, zapomniałeś jej nazwiska? Pokręcił głową.
- Pewnie to jakaś twoja daleka krewna - stwierdził. - Nie nazywa się ani Nelson, ani Cochran, tylko Wyndemere. Caroline Wyndemere.
Julia usiadła ciężko. Dobrze, że za nią również znajdował się stołek.
- Chodzi o Wyndemerów z Bostonu? - spytała, chociaż wiedziała, że odpowiedź nie może być inna. Mike potwierdził.
- Mama mówi o niej jak o księżniczce. Piękna blondynka i w dodatku naprawdę bogata?
Spojrzała raz jeszcze na Mike'a.
- To ta sama - powiedział.
Julia omal nie wybuchnęła płaczem. Miała nadzieję, że ta Caroline będzie przynajmniej kulawa albo niepełnoletnia, a tu coś takiego.
- Jak się poznaliście? - spytała mimo dławiącego żalu.
- Przez wspólnych znajomych - powiedział z ociąganiem.
- Na balu dobroczynnym.
- Co? Przez Vanderbiltów czy Astorów? To pewnie był piękny bal, prawda?
- Przestań! Caroline nie jest snobką!
- Tak, tak, oczywiście. Tylko nie lubi się pospolitować z resztą rodziny. To dlatego dotarliście na przyjęcie tak późno? - spytała z niewinną miną.
Mike z trudem przełknął ślinę.
- Nawet jej nie widziałaś, a już osądziłaś - stwierdził, a Julia musiała mu ze wstydem przyznać rację. - Ale jeśli pytasz, to byliśmy na kolacji z przyjaciółmi.
Już chciała powiedzieć coś szyderczego na temat jedzenia, ale się powstrzymała.
- No tak. A ja tylko biegam boso i gubię kolejne części ubrania - powiedziała smutno.
Mike spojrzał na nią spode łba.
- I dlatego cię lubię - stwierdził.
Julia popatrzyła na swoją spódnicę i zaczęła się nią bawić. Więc co, u diabła, robisz z Caroline? chciała zapytać, ale oczywiście się na to nie zdobyła.
- Do licha, jak ja wyglądam! - Wskazała wielką plamę z sosu powyżej kolana. Musiała się pobrudzić, kiedy odstawiała talerzyk z sałatkami.
- Daj spokój głupstwom - powiedział z urazą.
- Dla mnie to nie jest głupstwo. - Wstała, żeby zaprać plamę. - Ale dobrze, powiedz wobec tego, co masz zamiar teraz zrobić?
Jego wzrok powędrował w stronę wygodnej kanapki bez oparcia, ustawionej w drugim końcu toalety. Tuż za nią znajdowały się drzwi do następnego pomieszczenia. Julia miała nadzieję, że nikogo tam nie ma. Nagle zrobiło jej się gorąco i chciała wręcz powiedzieć Mike'owi, że jego myśli wędrują w słusznym kierunku.
Mike wzruszył ramionami.
- Sam nie wiem - powiedział. - Moglibyśmy przynajmniej stąd wyjść.
Skinęła głową.
- Dobrze, a na zewnątrz będziemy udawać, że nigdy mnie nie całowałeś i że jesteśmy tylko znajomymi - zaproponowała.
Spojrzał na nią morderczym wzrokiem.
- Nie mów tak. Wiem, że to moja wina. Nie powinienem cię był całować. Przecież to ja jestem zaręczony.
Tak, dobrze, dobrze, zgadzała się z nim w duchu Julia. Mów jeszcze o swoim narzeczeństwie.
- Nie przejmuj się tym pocałunkiem. Możemy udawać, że to taki rodzinny zwyczaj. - Jej wzrok powędrował w stronę kanapki.
- Julio!
- No to udawajmy, że się nie znamy. Mike uśmiechnął się złośliwie.
- Myślisz, że twoja matka potrafi utrzymać język za zębami? Albo że Aaron nie opowie wszystkim, kogo widział w męskiej toalecie?!
Ostatnim słowom Mike'a towarzyszył głęboki jęk Julii. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy ze wszystkich konsekwencji wtargnięcia do męskiej toalety.
- No, dzieciaki, nie będzie tak źle! - usłyszeń czyjś wysoki głos, a następnie do toalety wkroczyła promieniejąca Ida Cochran.
Julia jęknęła ponownie.
- Mamo! Podsłuchiwałaś! Ida pokręciła głową.
- Nic nie słyszałam - oświadczyła. - A jeżeli nawet, to przypadkowo. Poza tym chciałam powiedzieć, że potrafię trzymać język za zębami.
- Ależ pani Cochran... - Mike próbował włączyć się do rozmowy.
Ida Cochran, która wyglądała niczym królowa w swojej długiej sukni, przepłynęła na środek toalety.
- Milcz, przyszły zięciu - powiedziała. - Teraz ja będę mówić.
Mike nie mylił się. Kiedy wyszli z toalety po tyradzie Idy, która trwała niemal dziesięć minut, okazało się, że wszyscy mówią tylko o „scenie w łazience”, jak nazwano to całe zdarzenie.
Zwłaszcza Aaron był zadowolony, gdyż mógł w nieskończoność opowiadać o tym, co się stało, a i tak wszyscy go słuchali. Co prawda Mike próbował go trochę hamować, ale na nic to się nie zdało.
Potem oczywiście przyszła kolej na Dana. Julia z niepokojem obserwowała Caroline. Chciała sprawdzić, jakie wrażenie robi na niej ta historia.
Dan doszedł właśnie do tego, jak bardzo chciał skorzystać z pisuaru i jak to było utrudnione.
- Daj spokój, braciszku - powiedziała Julia z czarującym uśmiechem, w którym jedynie członkowie najbliższej rodziny potrafili odczytać pogróżkę. - Caroline na pewno nie interesują tego rodzaju trywialne historyjki.
- Ale wie, do licha, co się robi w toalecie, ha, ha! - wykrzyknął Dan.
Oczy wszystkich zwróciły się w stronę narzeczonej Mike'a. Caroline spłoniła się lekko, ale nic nie powiedziała. Pochyliła się tylko nad swoim talerzykiem, ponieważ właśnie rozpoczęto serwowanie deserów.
Katastrofa wisiała w powietrzu. Zwłaszcza że Dan nie zamierzał dać za wygraną.
- Hej, Julio, opowiedz Caroline o swoim awansie - powiedział tata i spojrzał groźnie w stronę Dana.
Dobry Boże! Świetna pora, żeby opowiadać o awansie i organizacji banku. A może, żeby podtrzymać rozmowę, poda ceny akcji na giełdzie? Jednak czy miała wyjście? Pomoc ojca przyszła w samą porę.
- To nic takiego - oznajmiła skromnie. - Po prostu mam zostać wiceprezesem.
Mike, który usiadł obok narzeczonej, omal nie zadławił się kawałkiem ciasta.
Przy stole zapanowała cisza. Caroline chrząknęła, pewnie jej się zdawało, że bardzo elegancko.
- Hm, to miło, Julio. Taki awans.
Julia poczuła się jak dziecko, które chwali się innemu dziecku swoim rysunkiem, a tamto dziecko w ogóle nie wie, o co chodzi.
- Właśnie, awans - podjęła Caroline. - Twój tato dużo o tobie odpowiadał. Zresztą Aaron też.
Julia nagle poczuła się winna i oblała się rumieńcem niczym nastolatka. Zerknęła jeszcze na Mike'a, żeby sprawdzić, jak on się czuje.
- Naprawdę? - spytała Julia.
- Mike też coś kiedyś o tobie wspominał. - Caroline zamyśliła się na chwilę. - Zdaje się, że cię bardzo lubi.
Kto? Mike czy Aaron? Chciała spytać, ale zamiast tego uśmiechnęła się miło do Caroline.
Ale czy naprawdę ma obowiązek być miła dla Caroline? Przecież ta piękna kobieta ma wszystko, o czym może zamarzyć: pieniądze, luksusy, a także pewnie spory tłumek adoratorów. Czy musi mieć również jedynego mężczyznę, którego ona, Julia Cochran, jest w ogóle w stanie pokochać?!
Spojrzała na Mike'a, a on na nią. Jedyny mężczyzna, którego może pokochać? Kiedy to zrozumiała? Czy wtedy, w toalecie, gdy całowali się jak dwoje uczniaków?
W tym momencie Caroline znowu uznała za stosowne coś powiedzieć:
- Jesteście naprawdę wspaniałą rodziną. Ja zawsze byłam jedynaczką i nie wiedziałam, ile przez to tracę. A teraz... sama nie mogę się doczekać, kiedy założę rodzinę. - Spojrzała krowimi oczami na Mike'a, który znowu się zakrztusił kawałkiem ciasta. Ten facet w ogóle chyba nie powinien jeść. Inaczej jeszcze dziś wyląduje w kostnicy.
Mike poczerwieniał, więc Dan, który siedział nieopodal, grzmotnął go po plecach.
- Dzięki - powiedział Mike.
- Będziemy musieli się częściej spotykać - ciągnęła Carolinę. - Powiem Reginaldowi, żeby wpisywał mi do kalendarzyka spotkania rodzinne...
Reginald? Kim jest Reginald? Wystarczyło spojrzeć na Mike'a, żeby stwierdzić, że nie darzy go zbytnią sympatią.
- Tak, bardzo chcę się spotykać z rodziną. Tyle że mieszkam tak daleko i mam pracę...
Julia wypuściła z dłoni widelczyk, który spadł z brzękiem na talerzyk. Wszyscy spojrzeli na nią, a ona z kolei wpatrywała się w Caroline. Ma pracę? Ta gęś ma jakąś pracę? Nie mogła w to uwierzyć.
- Ty pracujesz? - spytała po prostu Julia. Caroline wyglądała na spłoszoną.
- Tak, ale to nic wielkiego - zaczęła tłumaczyć. - Po prostu Reginald uważa, że powinnam czymś wypełnić czas. To raczej rodzaj działalności dobroczynnej, czy ja wiem...
Teraz i inni zaczęli zdradzać oznaki zaciekawienia. Parę osób zaczęło się domagać informacji o pracy Caroline. Między innymi Jack Cochran.
- Opowiedz o tym - domagał się natarczywie. - Jesteśmy tacy ciekawi.
Caroline krygowała się jeszcze przez chwilę. To pozwoliło Julii orzec z całą stanowczością, że ta dziewczyna zupełnie nie nadaje się na żonę Mike'a.
- Skoro was to interesuje - powiedziała Caroline. - No cóż, zajmuję się pomocą dla samotnych matek, a poza tym zasiadam w komisji do spraw sztuki w Bostonie. Opracowuję programy pomocy dla niepełnosprawnej młodzieży i część z nich finansuję. To mniej więcej wszystko.
- Do licha, z ciebie to prawdziwa Matka Teresa! - powiedział Dan.
Julia tylko westchnęła. Może to niedobrze, że jej rodzina pokpiwa sobie z Caroline. Przecież tak naprawdę jest ona szalenie miła i dobra, tylko może niezbyt mądra. I, co odnotowała nie bez satysfakcji, kompletnie pozbawiona poczucia humoru.
- Pewnie będzie ci tego brakować, kiedy przeprowadzisz się z Reginaldem na południe? - powiedziała Julia, zastanawiając się, kim, u licha, może być Reginald.
Caroline potrząsnęła głową.
- O nie, to Mike zrezygnuje z pracy i przeprowadzi się do nas - sprostowała.
- Osztateczne deczyżje jeszcze nie zapadły. - Julia spojrzała w stronę, z której dochodził ten głos. Nie, to nie był Aaron, ale jego ojciec, który, jak jej się zdawało, mówił przez zaciśnięte zęby.
Caroline spojrzała z wyrzutem na narzeczonego.
- Kochanie, przecież rozmawialiśmy...
- Och, jak to miło - przerwała jej Julia. - Więc Mike zrezygnuje z pracy i przeprowadzi się do Bostonu. To oczywiście jakieś tam przestarzałe wymysły, że mężczyzna musi pracować. Przecież równie dobrze może być tym, no... - udawała, że szuka słowa, chociaż wiedziała, że go nie użyje. Już Mike by jej pokazał, co myśli o „gosposiu domowym”. I tak patrzył na nią tak, jakby był obrażony.
Orkiestra znowu zaczęła grać. Większość gości skończyła już swój kawałek urodzinowego tortu. Caroline wciąż opowiadała zebranym o swojej pracy, natomiast Mike wstał i podszedł do Julii.
- Zatańczysz? - spytał.
Rozejrzała się wokół, jakby te słowa były skierowane do kogoś innego. Kiedy jednak okazało się, że do niej, tylko wzruszyła ramionami.
- Nie chcę - mruknęła.
- Ależ chcesz.
Ktoś ją uszczypnął w pupę, a Julia podskoczyła i wylądowała wprost w objęciach Mike'a. Kiedy się odwróciła, zobaczyła tylko słodko uśmiechniętą buzię swojej bratowej. Kiedyś, na początku, wszyscy w rodzinie dawali się nabrać na jej minki, dopóki nie przekonali się, że drzemie w niej prawdziwy diabeł.
Caroline wciąż opowiadała przy stole o swojej „pracy”. Zaczęli tańczyć. Mike przyciągnął ją blisko, ale w jego zachowaniu nie było czułości, tylko złość.
- Co ty, do cholery, wyprawiasz, Julio?!
Odchyliła się trochę, żeby spojrzeć mu w pociemniałe od gniewu oczy.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- No, to chyba ty jedna. - Zerknął w stronę stołu. - Bez przerwy... prowokujesz moją narzeczoną.
- Może zapytamy Caroline, co o tym sądzi? - zaproponowała.
Mike ścisnął jej ramię tak mocno, że aż syknęła.
- Ani mi się waż! - powiedział, a potem zamilkł. Tańczyło im się naprawdę wspaniale. Sunęli przytuleni po parkiecie i po chwili okazało się, że jest to dla nich najważniejsze. Nawet Mike, który wmawiał sobie, że chce przede wszystkim pogadać z Julią, musiał przyznać, że nie miał do tej pory tak dobrej partnerki. Oczywiście, jeśli chodzi o taniec.
Tulili się do siebie coraz mocniej, zapominając o Bożym świecie.
- Dlaczego mnie pocałowałeś? - spytała w pewnym momencie Julia.
- Wiedziałem, że zadasz mi to pytanie - powiedział w zamyśleniu. - Sam je sobie zadawałem, ale po prostu nie znam odpowiedzi.
Julia poczuła, że łzy gromadzą jej się pod powiekami.
- Nie musiałeś tego robić - powiedziała. - Przecież zależy ci na Caroline. Wystarczy spojrzeć.
Skinął głową.
- Tak, zależy.
- Więc dlaczego? Dlaczego, Mike?
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Pani Cochran? Przepraszam, że przeszkadzam, ale...
Julia podniosła głowę znad grubego pliku dokumentów, których przeglądanie zdążyło już wywołać u niej straszliwy ból głowy. W drzwiach biura stała jej asystentka, Charlene. Gdy tylko zobaczyła wyraz twarzy szefowej, mina jej zrzedła.
- Nie, Charlene, to nie chodzi o ciebie, tylko o tę cholerną pożyczkę. - Starała się uśmiechnąć, co jej się jednak nie udało. - Mów, czego potrzebujesz.
Charlene pokręciła głową.
- Ja niczego, ale pani może się przydać aspiryna. Pani matka czeka na dole.
Julia złapała się za głowę.
- Nie, tylko nie teraz! - jęknęła.
Od przyjęcia u Nany nie minęło nawet czterdzieści osiem godzin. Nie miała ochoty na tłumaczenia, dlaczego Mike i Caroline, nie mówiąc o niej, wyszli tak wcześnie. Wczoraj specjalnie nie podnosiła słuchawki, chociaż telefon dzwonił jak oszalały.
- Ona czeka - zauważyła Charlene, która wiedziała, że „czekanie” nie oznacza w wypadku Idy Cochran grzecznego siedzenia na krzesełku. Matka Julii krążyła pewnie teraz wśród pracowników banku jak tygrys w klatce.
Julia myślała przez chwilę.
- Dobrze, powiedz jej, że umarłam - zarządziła w końcu.
- Będzie chciała zobaczyć ciało - zauważyła bystro asystentka.
- Wobec tego poinformuj ją, że mnie przenieśli do Timbuktu.
Chariene rozłożyła ręce.
- Niestety, nie mamy tam oddziału - stwierdziła. Julia westchnęła z rezygnacją.
- Trudno, wobec tego niech przyjdzie - powiedziała. - Będę musiała ją zabić.
Chariene zrobiła poważną minę.
- Obiecuję milczeć jak grób.
Obie kobiety roześmiały się, ale był to śmiech podszyty goryczą. W wyniku ostatniej wizyty Idy Chariene zdecydowała się przefarbować włosy na kolor, którego nie znosiła, a także przenieść dziecko do innego żłobka, co przyprawiło ją o nowe stresy. A Julia? Julia wolała w ogóle nie myśleć o spustoszeniach, jakie w jej życiu poczyniła wścibska matka.
- Aha, powinnam chyba jeszcze uprzedzić, że nie jest sama - dodała Chariene.
Julię coś ścisnęło w żołądku.
- O Boże, tylko nie mów, że znowu przyprowadziła panie z klubu brydżowego. Zachowuje się tak, jakby bank był doskonałym miejscem na wycieczki!
- Nie, przyszła tylko z jedną osobą. - Chariene postanowiła najwidoczniej bawić się z szefową w „ciepło-zimno”.
- Jezu! Kolejny kandydat na męża! Asystentka udawała, że się zastanawia.
- Jak na męża, to jest chyba trochę za młody - stwierdziła po chwili.
- No wiesz, Charlene! To już impertynencja! - przerwała jej Julia.
- Może mieć najwyżej cztery lata - zakończyła triumfalnie Charlene.
Julia tak się przestraszyła, że zapomniała nawet obrazić się na asystentkę. Matka znowu porwała Aarona DeAngela. W ten sposób ściągnie sobie na kark nie tylko gniew Boży, ale też FBI.
- Posłuchaj, Charlene, jak ten chłopiec wygląda?
- Och, jest śliczny - odparła asystentka. - Ma niebieskie oczka i kręcone blond włoski.
Julia odetchnęła z ulgą. To był jej siostrzeniec, Tommy. Ciekawe, gdzie się podziała jej siostra?
- A nie widziałaś tam blondynki w ciąży? Wiem, że to brzmi jak dowcip, ale pytam poważnie - dodała szybko Julia.
Charlene potrząsnęła głową.
- Nie, ale mogła być w łazience - odparła. - Czy choćby gdzieś w poczekalni.
- Hej, ho! Julio! Jesteśmy tutaj! - dobiegło do nich wołanie zza drzwi. - Znudziło nam się czekanie.
Na dźwięk głosu Idy Cochran pracownicy z sąsiednich pomieszczeń zaczęli szybko zamykać swoje drzwi. Zwykle trzymało się je otwarte dla wygody. Charlene rozejrzała się w panice.
- Ratuję się ucieczką - rzuciła w stronę Julii, a następnie zrobiła to, co zapowiedziała. Udało jej się, ponieważ Ida skierowała się wprost do córki.
- Witam, mamo. - Julia wstała zza biurka.
Tuż za Idą w drzwiach pojawili się Susan i Tommy.
- Cześć, kochanie. - Matka cmoknęła ją w policzek. - Chyba zepsuł ci się telefon. Dzwoniłam wczoraj do ciebie parę razy, ale nikt nie odbierał.
Julia przywitała się z siostrą i Tommym.
- No i popatrz, Susan, jak ona tu poważnie wygląda - ciągnęła Ida. - Wyobrażasz sobie, kierownik działu pożyczek. Szkoda tylko, że dałaś im takie kiepskie zdjęcie do tej wystawy w holu. Wyglądasz tak, jakbyś miała krzywe zęby. I co? Będzie na nas, że nie dopilnowaliśmy.
- Ależ mamo! - Julia usiłowała powstrzymać ten potok wymowy. - Czemu zawdzięczam...
- Chcemy cię wyciągnąć na lunch - przerwała jej Ida. - Wybieramy się do baru sałatkowego. Tak będzie lepiej dla Susan. Wiesz, te obstrukcje są szczególnie uciążliwe w ciąży.
Julia nie wiedziała, ale mogła się domyślać. Jej siostra spłonęła rumieńcem.
- Ależ mamo, mówiłaś to już ze sto razy - zauważyła. - I wcale nie musiałaś wyjaśniać temu facetowi na stacji benzynowej, co to są obstrukcje...
Julia poklepała Susan po ramieniu.
- Witaj w domu, siostrzyczko - powiedziała. - Widzisz, dobrze tu wpaść czasami, żeby przypomnieć sobie, dlaczego mieszkasz w Kalifornii.
Następnie Julia pochyliła się nad Tommym i pocałowała go na powitanie. Chłopiec bawił się niczym aniołek, jakby to, co działo się w pokoju, w ogóle go nie obchodziło.
A działo się wiele. Drzwi do jej biura otwarły się po raz kolejny. Zanim zdążyła podnieść głowę, Ida i Susan już patrzyły w tę stronę. Julia wyprostowała się wolno, przeczuwając najgorsze.
I najgorsze przyszło. Na progu stał, niczym anioł zagłady, Mike DeAngelo.
Za chwilę nas zastrzeli, pomyślała Julia. Nie wiedziała wprawdzie, dlaczego miałby to zrobić, ale obecność jej matki wystarczyła, żeby usprawiedliwić podobne działania.
Jednak Mike wciąż stał w swoim ciemnym garniturze jakby wprost z żurnala i stonowanym krawacie. Prawą rękę trzymał w kieszeni, gdzie, jak to sobie Julia wyobrażała, znajdowała się broń.
- Zanim mnie oskarżysz, chcę powiedzieć, że nie mam z tym nic wspólnego! - wykrzyknęła Ida.
Mike stał i patrzył wprost w jej oczy. Julia czuła, że serce łomocze niespokojnie jej w piersi. Nie widziała nic i nikogo poza Mikiem.
- Poczekamy na dole - rzuciła jej siostra, ciągnąc jedną ręką Tommy'ego, a drugą Idę. - No, chodź, mamo. Julia woli być bez świadków.
Susan ledwo wywlekła matkę na korytarz. Drzwi się zamknęły. Zostali sami. Julia z trudem zdołała przełknąć ślinę.
- Czy to wizyta prywatna, czy służbowa? - spytała w końcu nieswoim głosem.
Mike chrząknął.
- Hm, prywatna.
I stał dalej, wciąż się w nią wpatrując.
- To znaczy, że nikt w tej chwili nie okrada banku ani nie defrauduje pieniędzy?
- O ile wiem, to nie - odparł po chwili.
Minę miał taką, jakby nie wiedział jednak zbyt wiele. Przez chwilę jeszcze patrzył na Julię, a potem zaczął niespokojnie przechadzać się po jej biurze.
- Więc o co chodzi?
Przystanął i znowu na nią spojrzał, a następnie wzruszył ramionami.
- Sam nie wiem - wyznał w końcu. - Caroline wciąż tu jest. Zajmuje się Aaronem, a ja miałem jechać służbowo do Plant City.
- No i co?
- Nie pojechałem.
Tyle to mogła sama stwierdzić. Widziała go przecież w tej chwili przed sobą.
- Może przyszedłeś przeprosić za to, co wydarzyło się w sobotę - zasugerowała.
Zaklął coś pod nosem. Julia co prawda nie zrozumiała, ale pomyślała, że to może lepiej. W końcu jednak Mike opadł na krzesło przy jej biurku.
- A wiesz - powiedział - to w końcu mógłby być jakiś powód. Wobec tego przepraszam za sobotę.
Julia aż się zagotowała w środku. Go za tupet!
- A przynajmniej wiesz, za co przepraszasz? - spytała rozeźlona.
- To może ty mi powiesz - odparował. Jasne, że to zrobi, jeśli on sam się nie domyśla.
- Za to, że mnie pocałowałeś, chociaż nie miałeś do tego żadnego prawa! - wypaliła.
- Nie podobało ci się?
- I za to, że zostawiłeś mnie na pastwę wszystkich krewnych - dodała, udając, że nie dosłyszała pytania.
- Przecież mnie obraziłaś - przypomniał jej. Julia jeszcze bardziej poczerwieniała na twarzy.
- A ty? Ty mnie upokorzyłeś! Zraniłeś! Ty... !
Już był przy niej i trzymał ją w ramionach. Nawet nie przypuszczała, że może się to stać tak szybko.
- Tak, tak, Julio. Masz rację - powiedział, a ona poczuła jego gorący oddech na twarzy. - „Właśnie dlatego tu przyszedłem. Powinnaś wiedzieć, że nie chciałem cię zranić. Naprawdę nie chciałem.
Skinęła głową, kurcząc się jak pisklę. Przez chwilę zastanawiała się, czy Mike też słyszy to dudnienie w uszach. Czuła się słaba i bezradna. A kiedy Mike nie pocałował jej i wypuścił ze swego uścisku, poczuła się również oszukana. Przez chwilę stała nieruchomo, a potem poprawiła kostium.
- No tak, Mike. To dobrze.
Oboje nie bardzo wiedzieli, co powiedzieć. Julia wręcz czuła obecność Caroline w tym pokoju. Mike przestąpił z nogi na nogę.
- To ja już pójdę - oświadczył, a potem spojrzał na Mię, jakby chciał, żeby go zatrzymała.
Julia skinęła głową.
- Tak, tak będzie najlepiej.
Mike wyszedł. Po prostu wyszedł. Julia poczuła, że jeszcze bardziej nienawidzi poniedziałków.
W środę po południu obudził go przeszywający dziecięcy krzyk. Mike zerwał się z kanapy i przetarł oczy. Potrzebował trochę czasu, żeby przypomnieć sobie, gdzie jest i co się dzieje.
Wczesnym popołudniem razem z synem odwiózł Caroline na lotnisko. Chłopiec zasnął w drodze powrotnej, więc Mike przeniósł go do łóżka, a następnie sam poszedł w jego ślady. Krzyk dobiegał z pokoju Aarona.
Kiedy tam wpadł, mały płakał rzewnymi łzami, siedząc na podłodze z otwartym terrarium, nazywanym przez nich „żabarium” vel „ziabalium”, ze względu na jedyną jego mieszkankę. Teraz żaba zniknęła. Mike aż zatrząsł się na myśl, że grasuje gdzieś po mieszkaniu.
- Co ty wyprawiasz, synku? Przekraczasz barierę dźwięku? Chłopiec spojrzał na niego zapłakanymi oczami.
- Nie ma ziaby. - Wskazał żabarium.
- Nie przejmuj się. Nie mogła uciec daleko - powiedział Mike najbardziej pewnym tonem, na jaki go było stać. - Jak myślisz, jak to się mogło stać?
Aaron przestał płakać i pogrążył się na chwilę w myślach, marszcząc przy tym zabawnie czółko.
- To Kalolajn - powiedział w końcu. - Ona nie lubi ziaby. Sprawa przedstawiała się gorzej, niż przypuszczał/Jeśli Caroline maczała w tym palce, trudno będzie odnaleźć zbiegłą żabę.
- Wiesz, synku, to na pewno nie ona - starał się ułagodzić żal chłopca. - Ale swoją drogą mogłeś nie wkładać jej żaby do torebki. Bardzo się przestraszyła.
Oczka małego rozbłysły na chwilę, ale potem znów przygasły. Tuż przed nim stało puste żabarium. Aaron zrobił złą, zaciętą minę.
- Nie lubię Kalolajn - powiedział.
Rozmowa stawała się coraz poważniejsza. Mike usiadł na podłodze obok syna.
- Przecież wiesz, że chcę się z nią ożenić. I to już za dwa miesiące, dodał w myśli.
Mina Aarona stała się jeszcze bardziej zacięta. Chłopiec tupnął nogą.
- Nie lubię Kalolajn - powtórzył. - Wole Lulje.
To było coś nowego. Mike natychmiast domyślił się, że chodzi o Julię. Zresztą Aaron najczęściej nie zniekształcał jej imienia. Teraz chyba zwiodło go tak bliskie zestawienie dwóch „1”.
- Dobrze, amigo, pogadamy o tym jeszcze. - Mike wstał. - A teraz czas poszukać twojej żaby, co? Myślę, że jest gdzieś w domu.
Przeszukali cały pokój Aarona, zaglądając pod łóżko, pod stolik pokryty nieprawdopodobną ilością kolorowych papierów, plasteliny i kredek, a nawet do wielu zabawek, takich jak domek z klocków lego czy też wielka ciężarówka z pojemną skrzynią. Na próżno. Pod koniec obaj opadli z sił i przetarli spocone czoła.
- Wiesz co, synku? Chodźmy najpierw coś zjeść - zaproponował Mike.
Syn natychmiast pokiwał głową.
- A ci Julia mozie iść? - zapytał nagle i spojrzał ojcu głęboko w oczy.
Mike opierał się długo, prawie cały kwadrans. W końcu jednak uległ, mówiąc sobie, że robi to wyłącznie dla dobra Aarona.
Julia otworzyła im dopiero po paru minutach. Miała na sobie ciepłe spodnie od dresu i luźną koszulkę i znowu była bez biustonosza. Mike starał się nie schodzić wzrokiem poniżej linii jej ramion, co i tak niewiele pomagało. Zwłaszcza że wystarczyło spojrzeć w toń niebieskich oczu, żeby się w nich zatracić.
- Zginęła nam żaba - powiedział na wstępie Mike.
- Co wam zginęło? - spytała, wpuszczając ich do środka.
- Ziaba - podpowiedział Aaron.
Julia obejrzała się, jakby w obawie, że za chwilę skoczy na nią jakieś paskudne żabsko.
- Tutaj jej nie ma. - Miało to być zdanie twierdzące, ale wyszło trochę jak pytanie.
Mike pokręcił głową.
- Nie. Jest gdzieś u nas w mieszkaniu.
- Fuj, ohyda!
Julia zachowała się jak typowa kobieta. Mike zerknął na syna, żeby sprawdzić, czy straciła w jego oczach. Ale wyglądało na to, że nie.
- Zginęła żaba i jest nam z tego powodu smutno - powiedział Mike. - Jednym mniej, a drugim bardziej.
Tym razem Julia zrozumiała, o co mu chodzi. Pochyliła się nad chłopcem i pogłaskała go po główce.
- Och, Aaronie! Jak mi przykro! Co mogę dla ciebie zrobić w tej sytuacji?
Mike chrząknął.
- Postanowiliśmy zaprosić cię na kolację - powiedział. - Żeby nabrać siły przed dalszymi poszukiwaniami.
Julia spojrzała najpierw na Aarona, a potem na Mike'a. Zrobiła taką minę, jakby chciała odmówić.
- Chodzi tylko o posiłek, o nic więcej - szepnął. - Daję słowo honoru.
Aaron patrzył na Julię wyczekująco, a ona przykucnęła przy nim na chwilkę.
- I jak, Aaronie? Chcesz, żabym, to znaczy żebym poszła?
Chłopiec uśmiechnął się i skinął główką.
- Nawet plosiłem tatę - powiedział. Julia zastanawiała się tylko chwilę.
- Zgoda, zaraz się przebiorę i idziemy - postanowiła. Zajęło jej to niecały kwadrans, co mile ich obu zaskoczyło.
W wypadku Caroline czekali zwykle ponad pół godziny. Tymczasem Julia włożyła tylko dżinsy i sweter i rozczesała włosy, co pewnie trwało najdłużej.
W końcu wyszli we trójkę, śmiejąc się i żartując, wdychając nieco chłodniejsze wieczorne powietrze. Zaczęło się już ściemniać, postanowili więc nie zasypiać gruszek w popiele i wybrać się do najbliższej restauracji. Bez trudu znaleźli wolny stolik i usiedli: Aaron przy Julii, a Mike po drugiej stronie, naprzeciwko nich. Po chwili pojawiła się kelnerka i złożyli zamówienie.
Aaron zaczął się bawić jakimś składanym modelem, który po raz setny rozsypał mu się w kieszeni, więc Mike miał czas, żeby porozmawiać z Julią.
- Co tam u ciebie słychać? - zagaił. Wzruszyła ramionami.
- Praca, praca, praca. Rodzina też zaczyna się rozjeżdżać. Dan, pamiętasz, poznałeś go wtedy w toalecie, i jego żona Joan już wyjechali. Susan razem z mężem i Tommym chcą wrócić w tym tygodniu do Kalifornii.
- Tommy! - Aaron uniósł na chwilę głowę znad swego modelu.
Mike kiwnął głową.
- Zdaje się, że nieźle się razem bawili - powiedział i omal nie dodał: „Prawie tak jak my”.
Julia skinęła głową.
- Tak, Tommy to świetny chłopak. Może tylko trochę za mały dla Aarona.
Mike potrząsnął głową.
- Nie, wcale nie. To dobrze, że się polubili, bo przecież będą niedługo kuzynami.
Spojrzała na niego jak rażona gromem. Przecież obiecał, że nie będzie robił żadnych osobistych wycieczek. Mike zmieszał się trochę.
- To znaczy, przez Caroline - wyjaśnił. Z kolei Julia się zaczerwieniła.
- A tak, masz rację. - Przez chwilę milczała. - Czy... czy Caroline mieszkała z wami?
O nie, to wcale nie było niewinne pytanie. Jednak Mike natychmiast pospieszył z odpowiedzią:
- Niejasne, że nie. Mieszkała w Tampa.
I musiał się jeszcze powstrzymać, by nie dodać, że wcale ze sobą nie spali, tylko bez przerwy się kłócili. I to właśnie z jej powodu.
Julia skinęła głową.
- No tak, ale teraz już wyjechała - powiedziała. - To znaczy, na jakiś czas.
- Tak, dziś po południu. Odwieźliśmy ją na lotnisko.
- Aha, i zaraz po jej wyjeździe przyszedłeś do mnie - stwierdziła złośliwie.
Mike nawet nie pomyślał, że to mogło tak wyglądać. Przez chwilę zastanawiał się, czy się na nią obrazić, ale uznał, że jednak nie zrobi tego.
- Nie, to naprawdę nie tak, Julio. Musisz zrozumieć - przekonywał ją.
W odpowiedzi tylko machnęła ręką i pochyliła się nad Aaronem, który próbował doczepić koła do składanego właśnie samochodu.
- Musisz mocniej przycisnąć - podpowiedziała.
Aaron poszedł za jej radą, rozległ się suchy trzask i pierwsza para kół znalazła się na miejscu. Chłopiec spojrzał na nich triumfalnie. Julia zaczęła udzielać mu kolejnych rad i w końcu chłopcu udało się zrobić to, nad czym się biedził od paru minut.
Mike patrzył, jak Julia doskonale radzi sobie z jego synem i jak potrafi nawiązać z nim kontakt. Dlaczego nie umie tego Caroline, która przecież deklaruje, że „uwielbia dzieci”? Czy to jest jakiś dar, czy po prostu kwestia osobowości?
Aaron postanowił samodzielnie skończyć pracę. Julia uniosła nieco głowę i spojrzała na Mike'a.
- Wiesz, że potrafisz przewiercić człowieka wzrokiem? - raczej stwierdziła, niż spytała. - Czasami czuję się przy tobie winna i sama nie wiem, dlaczego.
Lekko skinął głową.
- Nauczyli mnie tego w FBI - powiedział.
- Nie wygłupiaj się!
- Tak jest, proszę pani!
Znowu przez chwilę milczeli. Tylko Aaron mruczał coś pod nosem.
- Myślę, że Caroline będzie dobrą matką dla niego - powiedziała Julia, wskazując chłopca.
- Wiem. Tylko dlatego się z nią żenię. - Mike zorientował się, że powiedział głupstwo. - To znaczy nie tylko, ale między innymi.
Julia spojrzała na niego z wyzwaniem w oczach.
- Na przykład? - spytała.
- No, jest miła, serdeczna. I nie jeździ po świecie nie wiadomo po co.
- Zapomniałeś dodać, że jest tolerancyjna - powiedziała. - Przecież pozwala ci się umawiać ze mną.
Tutaj się myliła, ale Mike nie chciał się do tego przyznać.
- Z tobą? - powtórzył. - Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Julia pochyliła się nad stolikiem. Przez chwilę zastanawiała się, co powiedzieć, a potem pokręciła głową.
- Nie, Mike. Nie jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Nie wierzysz w przyjaźń między mężczyzną i kobietą? - zapytał, patrząc na nią prowokacyjnie.
- Między mężczyzną i kobietą, tak. Ale nie między nami. Przecież wiesz doskonale, że to coś więcej.
Wiedział. Nawet jeśli bał się do tego przyznać sam przed sobą, to wiedział o tym doskonale. Wystarczyło przecież, że tylko spojrzał na Julię, a już działo się z nim coś dziwnego. Nigdy wcześniej tego nie doświadczył i być może dlatego nie miał pojęcia, co z tym dalej robić.
- Gotowe! - Aaron puścił złożony model samochodu po blacie stolika.
Samochodzik spadł i wylądował tuż pod nogami kelnerki, która pojawiła się właśnie z ich zamówieniem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Jestem idiotką! Kompletną idiotką, Susan! Ale co mam robić?! Ta Caroline zawsze będzie między nami! Do licha, dlaczego zaręczył się z naszą kuzynką?!
Julia, która od jakiegoś czasu krążyła po pokoju, teraz przystanęła i spojrzała na siostrę. Susan, która usadowiła się w wielkim fotelu ojca, również nie miała najszczęśliwszej miny. Pękaty brzuch bardzo jej już przeszkadzał. Jednak co jakiś czas przechylała się, wydobywała ze stojącego obok słoja marynowany ogórek i zjadała go pospiesznie.
- I co ty na to? - Julia skierowała pytanie bezpośrednio do siostry.
- Wiesz co, mów lepiej ciszej - powiedziała Susan. - Wydaje mi się, że mama ma tu podsłuch.
Julia rozejrzała się niespokojnie dokoła.
- Że też człowiek nie może być bezpieczny nawet w domu rodziców - westchnęła, ale nieco zniżyła głos. - No dobrze, co mi radzisz?
Susan z wyrazem desperacji na twarzy ugryzła kolejny ogórek.
- Daj mu spokój - powiedziała. - W ten sposób tylko ty będziesz cierpieć i obędzie się bez skandalu.
- Ładna mi siostra! - mruknęła Julia i przeszła do oszklonych drzwi, wychodzących na patio. Tuż za nim znajdowały się pola golfowe, na których uwijało się kilku graczy.
- No dobrze, ale dlaczego on do mnie bez przerwy przychodzi? Ja nigdy u niego nie byłam - ciągnęła Julia. - Dobrze, za pierwszym razem przyciągnęła go mama, a za drugim szukał syna. Ale przyszedł nawet do mnie do biura. A potem znowu do domu. Zaprosił mnie na kolację! Zaraz po odwiezieniu Caroline na lotnisko! Wyobrażasz sobie?!
Susan nadgryzła ogórek z miną kobiety, która wyobraża sobie znacznie więcej, niż można by przypuszczać.
- Jak możesz jeść tyle tych ogórków? - jęknęła Julia. - Od samego patrzenia robi mi się niedobrze.
Susan wytarła sobie usta serwetką.
- Kiedyś to zrozumiesz - powiedziała. - Mam nadzieję, że z nim nie poszłaś?
Julia spuściła głową.
- Poszłam. To Aaron mnie zaprosił - dodała szybko. - Tyle że znowu zrobiłam z siebie kompletną idiotkę, bo się pokłóciłam z Mikiem. Sama nie wiem, dlaczego.
Siostra w odpowiedzi tylko pokiwała głową.
- A ja wiem.
- Wiesz?
- Oczywiście. Bronisz się w ten sposób. Nie chcesz zostać na lodzie, kiedy nowożeńcy zwiną manatki i wyruszą w podróż poślubną.
- Nie chcę zostać na lodzie?
- Właśnie. A ja pragnę ci to uświadomić, żeby ci pomóc - dodała Susan.
Julia obciągnęła sukienkę, a następnie znowu zaczęła krążyć po pokoju.
- Gdybyś naprawdę chciała mi pomóc, nie pozwoliłabyś mamie zaprosić dzisiaj Mike'a i Aarona - stwierdziła w końcu.
Susan pokręciła głową.
- Przecież mama pytała cię o zdanie - przypomniała, wyobraź sobie, że zrobiła to, zanim zaprosiła obu panów. Czy podejrzewałabyś ją o tyle taktu?
Julia rozłożyła ręce w bezradnym geście.
- Przecież to nie mój dom. To nie ja zapraszam gości. Co miałam powiedzieć? Że nie chcę ich widzieć? - Julia westchnęła. - Zresztą mama ma rację. Tommy nie ma się z kim bawić i w czasie posiłków trzeba go sadzać przed telewizorem.
Susan wybuchnęła śmiechem.
- A wiesz, że to sam Tommy zapraszał Aarona? - powiedziała. - Mama tylko zadzwoniła i poprosiła chłopca do telefonu.
Julia parsknęła śmiechem. Wyobraziła sobie dzieciaki rozmawiające przez telefon.
- To musiało być bardzo zabawne!
- Tak, zwłaszcza kiedy rozmawiali o tobie.
Uśmiech zniknął z twarzy Julii.
- O mnie? A co mówili? Susan tylko machnęła ręką.
- Nic takiego. Zdaje się po prostu, że jeden z panów DeAngelo, a mianowicie Aaron, bardzo cię lubi - stwierdziła siostra.
Julia ponownie się uśmiechnęła.
- Tak, Aaron jest bardzo miły.
- Podobnie jak jego ojciec.
- Zamknij się!
- Hej, mówię prawdę! - wykrzyknęła Susan. - Dokąd biegniesz?!
Julia usłyszała ryk silnika i nie mogła się powstrzymać, żeby nie sprawdzić, czy to oni. Jednak samochód, szary ford escort, przejechał obok domu rodziców i zniknął za zakrętem. Kolejne rozczarowanie. De ich jeszcze ją czeka? Julia wróciła do siostry.
- Bardzo elegancko się ubrałaś jak na grillowanie - zauważyła Susan. - Czy to nowa sukienka?
Julia opadła na kanapę i spojrzała złym wzrokiem na siostrę.
- Nie myśl sobie, że to specjalnie na przyjazd Mike'a. Kupiłam ją, bo mi się podoba. Mogłabyś dać spokój tym ogórkom - dodała, widząc, że Susan po raz kolejny sięga do słoja.
Siostra przez chwilę była zajęta przeżuwaniem, a potem, kiedy otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, przerwały jej hałasy dobiegające od drzwi.
- Wróciła mama z Tommym - zauważyła. - Założę się, że kupiła mu nową zabawkę.
Julia tylko wzruszyła ramionami. Co jato mogło obchodzić? Po chwili obie usłyszały głos Idy:
- Julia! Susan! Gdzie się schowałyście?
Susan odstawiła słój z ogórkami.
- Tu, mamo! Siedzimy pod łóżkiem! Na pewno nas nie znajdziesz!
Julia uśmiechnęła się do siostry. Przypomniały jej się stare dobre czasy. Teraz Susan nie miałaby żadnych szans zmieścić się pod łóżkiem. Nie z tym brzuchem. Oczywiście, gdyby było tu jakieś łóżko.
Po chwili usłyszały sapanie Idy. Matka nigdy nie chodziła normalnie. Zawsze się gdzieś spieszyła.
- A, tu jesteście! - krzyknęła od drzwi. - Popatrzcie, kogo przyprowadziłam.
Julia poczuła się tak, jakby śnił jej się ten sam sen. W drzwiach stał Aaron DeAngelo. Natychmiast podbiegła do chłopca, żeby go uściskać. Aaron rzucił się z piskiem w jej ramiona.
- Aaronie, jak się miewasz?
- Świetnie - padła odpowiedź. - Będziemy z Tomim puscać bańki.
Aaron zaprezentował przyrząd do puszczania baniek, który najprawdopodobniej kupiła Ida. Susan tylko jęknęła ze swojego miejsca.
- Wiesz co, Aaron? Idźcie może do łazienki albo do pralni. Julia zerknęła w głąb korytarza. Niestety, nikogo tam nie było. Gdzie wobec tego podział się Mike? Czyżby Ida dopuściła się nowego aktu kidnapingu?
- Mamo, skąd on się tutaj wziął? - Julia wskazała chłopca, starając się nadać swojemu głosowi jak najbardziej poważne brzmienie.
Ida tylko machnęła ręką.
- Chodź, Aaron - powiedziała. - Idziemy do łazienki. Susan, zostaw te ogórki, bo będziesz potem rzygać jak pijany królik.
Susan zrobiła niewinną minkę.
- Ależ, mamo - powiedziała, ale Ida zniknęła już za drzwiami.
- A widzisz, mówiłam ci - powiedziała nie bez satysfakcji Julia. Susan udawała, że się obraziła.
- I co, jesteś po jej stronie? - spytała. - Pomyśl lepiej, skąd się tutaj wziął ten mały. Sam chyba nie przyjechał. Nie wygląda na takiego, który miałby już prawo jazdy.
Julia tylko westchnęła.
- W końcu i tak się dowiemy - stwierdziła. - Zdążyłam się już przyzwyczaić do tego, że życie pełne jest niespodzianek. Zwłaszcza gdy się ma taką matkę.
Sprawa rzeczywiście wyjaśniła się dosyć szybko. Kiedy obie z siostrą przeszły na patio, dostrzegły dalej, obok basenu, sylwetkę wysokiego, smagłego mężczyzny. DeAngelo senior gawędził sobie właśnie z ich ojcem i z Benem. Cała trójka stała przy dymiącym grillu. Mike dotąd ich nie zauważył.
- Mam wrażenie, że jest jeszcze bardziej przystojny niż przedtem. - Susan odruchowo pogłaskała siostrę po ramieniu. - Moje biedactwo.
Julia spuściła głowę. Nikt jej nie musiał mówić, że Mike jest przystojny, a tym bardziej tego, że ona jest godna pożałowania. Zastanawiała się, czy jeszcze jest na nią zły z powodu środowego zajścia w restauracji. No cóż, za chwilę będzie miała okazję to sprawdzić, bo Mike właśnie obrócił się w ich stronę.
I... Czyżby jej się zdawało? W wyrazie twarzy Mike'a dostrzegła coś w rodzaju tęsknoty. Otwierał właśnie puszkę i tak się zagapił, że piwo polało mu się po rękach i opryskało buty.
- No, stary, nie powinieneś już więcej pić - zażartował Jack Cochran.
Ben sięgnął po ręcznik, wiszący na słupku obok.
- Wytrzyj tym - powiedział, podając go Mike'owi. - Będziesz mógł z niego potem wyssać piwo, jeśli ci zabronią pić.
Susan dosłownie zawlokła Julię za rękę do grilla. Następnie przywitała się z Mikiem.
- To miło, że mógł pan do nas przyjechać - powiedziała. Mike uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Aaron bardzo chciał tu być. Od czasu telefonu Idy ciągle mówił o Tommym.
Idy? Czyżby byli już po imieniu? Mike nie pozostawił w każdym razie żadnych wątpliwości co do tego, że nie chciał tu przyjechać i że zrobił to jedynie dla syna. A już na pewno nie dla niej.
Bo niby dlaczego miałby o niej myśleć? Przecież jest zaręczony z jej kuzynką.
Nagle Mike spojrzał na Julię.
- Bardzo ładnie wyglądasz w tej sukience - powiedział. Julia spłonęła rumieńcem. Miała wrażenie, że wszyscy się na nią gapią, i przeklinała chwilę, w której zdecydowała się na wybór stroju na dzisiejszą okazję.
- Jest nowa i kupiła ją tylko dlatego, że jej się spodobała - poinformowała zebranych Susan, a następnie odwróciła się w stronę siostry, dając znaki, żeby teraz ona coś powiedziała.
Julia przestąpiła z nogi na nogę.
- Dziękuję, Mike. Ty też świetnie wyglądasz. Skończona idiotko, wyrzucała sobie w myśli. Nie mówi się mężczyznom, że dobrze wyglądają! Teraz trzeba powiedzieć coś jeszcze, żeby zatuszować tę gafę.
- Czy może znaleźliście żabę? - spytała.
Z kolei wszyscy spojrzeli na Mike'a. Nikt oczywiście nie miał pojęcia, o co chodzi.
- To żaba mojego syna - wyjaśnił. - Uciekła z terrarium, ale na szczęście udało nam sieją znaleźć. Była w łazience. Ale muszę powiedzieć, że zdarzały mi się przyjemniejsze spotkania w łazienkach.
Julia zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Mógłbyś nie wywlekać tej starej historii, Mike - bąknęła. Zebrani wybuchnęli śmiechem. Oczywiście wszyscy poza Julią. I, o dziwo, Mikiem. Jego mina wskazywała, że jest mu w tej chwili naprawdę przykro.
Po chwili rozmowa powróciła na dawne tory. Jedynie Mike i Julia mieli kłopot, żeby się w nią włączyć czy też w ogóle śledzić jej bieg.
Przerwało ją dopiero nadejście Idy, za którą kroczyli, niczym dwaj paziowie, Tommy i Aaron, puszczając co jakiś czas banki mydlane ze swoich przyrządów. Nawet królowa nie mogła liczyć na lepsze wejście.
Nagle Ida zatrzymała się przed zebranymi. Wszyscy czekali na jej słowa. Chłopcy także przestali puszczać bańki.
Ida otworzyła usta.
- Zajmijcie się, do cholery, tymi burgerami, bo zaraz wam się spalą - powiedziała. - I przestańcie tak się na mnie gapić.
Usiądź, Mike. Tutaj, obok Julii. Napijesz się czegoś? No i co tam słychać w FBI? Tak, zwłaszcza Julię bardzo to interesuje. Kochanie, podaj chłopcom ketchup. No, a jak tam plany małżeńskie? Nie widujesz się chyba często z Caroline? No, chyba już częściej z Julią, cha, cha. Czy przyjedzie jeszcze przed ślubem? Julio, nie rób takiej miny i podaj mi musztardę. Kim jest dla nas? Zaraz... jest córką syna najstarszego brata kuzyna... albo jakoś tak. Nieważne, grunt, że jesteśmy spokrewnione.
To były słowa matki, które dźwięczały jeszcze w głowie Julii podczas jazdy samochodem. Na przyjęciu Ida gadała bez przerwy. To ona przekonała ją i Mike'a, że powinni się trzymać blisko siebie w drodze powrotnej do Brandon, To również ona namówiła Mike'a, żeby zostawił Aarona „u Tommy'ego” na noc. Julia zerknęła do tyłu. Mike wciąż jechał za nią, jak to było umówione. Ciekawe, co dalej? I co wyobrażała sobie jej matka?
Spojrzała na zegarek. Było prawie za kwadrans jedenasta. Jeszcze wcześnie. Jechała właśnie Providence Road i skręciła w lewo. Spojrzała w lusterko wsteczne i zobaczyła, że Mike siłą nawyku skręcił w przeciwną stronę. I dobrze. Teraz każde z nich pójdzie swoją drogą. Julia nie potrafiła ukryć rozczarowania. Miała jednak nadzieję, że Mike za nią pojedzie. Oczywiście później, kiedy chciałby wejść do jej mieszkania, musiałaby odmówić. Ale skąd pomysł, że chciałby? No cóż, może by nie chciał, ale ona i tak by odmówiła!
Wjechała na swoje miejsce, wyłączyła silnik i światła, a następnie zaciągnęła ręczny hamulec. To wszystko. Trzeba iść do domu.
Jednak jakoś nie poszła. Wciąż siedziała na miejscu, w nadziei że Mike jednak przyjdzie i da jej okazję do wykazania się niezłomną moralną postawą. W końcu jednak stwierdziła, że nie ma co czekać. Wysiadła z wozu, włożyła sweter, ponieważ zrobiło się dosyć chłodno, i... skierowała się w stronę mieszkania Mike'a.
Przystanęła gdzieś w połowie drogi, wsłuchując się w nocne hałasy. Samochody wciąż sunęły Providence, odgłosy silników mieszały się z kumkaniem żab, pohukiwaniem sów, a także dźwiękami rozmów, dobiegającymi z pobliskiej kawiarenki. W końcu ruszyła dalej. Przeszła koło kortów tenisowych. Przez cały czas zadawała sobie to jedno pytanie: co ja najlepszego robię? Jednak nie potrafiła sobie na nie odpowiedzieć.
Żeby dojść do mieszkania Mike'a, powinna skręcić właśnie teraz, tuż za wielkim omszałym dębem. Zrobiła to bez wahania. I nagle wpadła na kogoś, kto tak samo jak ona szedł równym, zdecydowanym krokiem, tyle że w przeciwną stronę.
- Przepraszam - powiedziała właśnie w tym samym momencie, w którym zrobił to mężczyzna, mówiący głosem Mike'a.
Mike?! Julia osłupiała. Czy to naprawdę on?
- Mike, to ty?
Pytanie nie było pozbawione sensu, ponieważ stary dąb zupełnie zasłaniał osiedlowe latarnie i oboje znajdowali się teraz w głębokim cieniu.
- Julia?!
- A więc to ty! - ucieszyła się.
- Co tutaj robisz, Julio?
- A ty? - zareagowała błyskawicznie.
- Chciałem ci pokazać twój portret namalowany przez Aarona - powiedział. - Zużył do niego całą czerwoną farbę. A ty dlaczego wędrujesz nocą? To niebezpieczne.
Łgarz, pomyślała. Miał tyle okazji, żeby pokazać mi ten portret.
- No cóż, ja... chciałam ci pokazać broszury z mojego banku - powiedziała, czując, że jej tłumaczenie w ogóle nie trzyma się kupy. - Wiesz, na wypadek, gdybyś chciał zmienić bank. Albo wziąć kredyt.
Żeby wyprawić wesele, dodała w duchu.
- Przed jedenastą?
- Mamy wydłużone godziny obsługi klientów. Ale nie do tego stopnia - przyznała po chwili.
Mike roześmiał się na te słowa. Bezczelny!
- No dobrze, dawaj te broszury - powiedział. - Chętnie je sobie przejrzę.
- To wobec tego poproszę o mój portret.
Ku jej zaskoczeniu Mike natychmiast podał jej jakąś kartkę papieru. Wzięła ją do ręki, ale niestety nie mogła obejrzeć. Przysunęła ją blisko twarzy i w końcu zobaczyła parę plam.
- Olbrzymie podobieństwo - stwierdziła.
- Nie bądź taka pewna - ostrzegł ją Mike. - Lepiej przesuńmy się parę kroków, będziesz mogła obejrzeć rysunek przy świetle.
Tak też zrobili. Gdy stanęli pod latarnią, stało się jasne, że Julia nie ma przy sobie żadnych broszur. Okazało się również, że przeceniła jednak talenty malarskie małego DeAngelo.
- Hm, no tak, prawdziwy Picasso - rzuciła wymijająco.
- Masz rację, chociaż muszę powiedzieć, że sam wpadł na pomysł umieszczenia dwojga oczu po tej samej stronie twarzy - poinformował ją.
I nagle cała sytuacja wydała jej się tak zabawna, że wybuchnęła śmiechem. Głośnym, oczyszczającym śmiechem, który okazał się bardzo zaraźliwy. A kiedy oboje już się naśmiali i otarli łzy z policzków, Mike spojrzał na nią poważnie.
- Wiesz chyba, że robimy z siebie idiotów - odezwał się.
- Oczywiście to bzdura z tym portretem i broszurami.
Julia trąciła go łokciem.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że sam go namalowałeś! - wykrzyknęła.
Mike uderzył się w pierś.
- Przysięgam, że to autentyczny Aaron DeAngelo. Malowane wczoraj po południu. Nawet farba już wyschła. Ja się przynajmniej lepiej zabezpieczyłem.
- Za coś ci chyba płacą w tym FBI - stwierdziła lekko.
- Gdybyś wyszedł na takiego idiotę jak ja, poczułabym się oszukana jako podatniczka. Może mi jeszcze powiesz, że ukartowałeś zostawienie Aarona wraz z Idą? Oboje jesteście do tego zdolni.
Potężna pierś Mike'a zadrżała pod kolejnym ciosem.
- Nie, przysięgam, że nie!
Julia uśmiechnęła się pod nosem. Mike zachowywał się trochę jak mały chłopiec. Tyle tylko, że był zniewalająco przystojny i męski.
- Dobrze, wierzę ci - powiedziała. - I... przepraszam za moje zachowanie w środę w kawiarni. Naprawdę powinnam bardziej uważać. Mike machnął ręką.
- Nie ma o czym mówić - stwierdził. - Prawdę mówiąc, chciałem cię zobaczyć tak samo jak Aaron. Wiesz, co on ostatnio opowiada? Że jesteś jego narzeczoną. Więc tak czy siak wszystko pozostaje w rodzinie.
Spojrzeli sobie poważnie w oczy w nagłym przekonaniu, że pragną siebie bardziej niż kiedykolwiek. Między nimi nie było już żadnych barier. Żadnych, oprócz Caroline.
Julia spuściła głowę.
- Pójdę już - powiedziała. Mike chwycił ją za rękę.
- Nie, nie odchodź.
Stali przez chwilę, wsłuchani w mowę swoich ciał. Julia czuła, jak bije jej serce i jak jej ciało głośno i wyraźnie mówi, że pragnie Mike'a i tylko Mike'a. Jej oddech stał się krótki i urywany.
Mike wciąż trzymał ją za rękę.
- Julio, wiesz, że nie potrafię teraz odejść - oznajmił chrapliwym głosem. - Każ mi to zrobić albo chodź ze mną.
Nie, nie potrafiłaby mu w tym momencie powiedzieć, żeby sobie poszedł. Raz kozie śmierć, pomyślała i wolno zbliżyła się do niego. Ich usta zetknęły się tak jak kiedyś. Jednak tym razem pocałunek był dużo mocniejszy i bardziej zmysłowy. Niebiosa się otwarły i buchnął z nich płomień. Dokoła biły pioruny.
Potrzebowała chwili, żeby się zorientować, że dzieje się to wyłącznie w jej głowie. Chociaż niezupełnie, bo kiedy wsłuchała się w hałasy nocy, usłyszała pohukiwania i okrzyki zachęty, dobiegające z pobliskich balkonów.
Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Julia chciała umknąć w krzaki, ale Mike wciąż trzymał ją za rękę.
- Przydałoby się nam trochę prywatności - powiedział.
- No tak - bąknęła. Nie był to szczególnie błyskotliwy komentarz, ale na nic więcej nie było ją stać w tej sytuacji.
- Chodźmy do mnie. - Mike pociągnął ją za rękę. Julia potrząsnęła głową.
- Nie, wolę u mnie - odparła. - U ciebie są rzeczy Aarona i... i w ogóle - dodała z kobiecą logiką.
Mike skinął głową.
- Dobrze, pójdziemy do ciebie - zgodził się. - Ale najpierw i tak musimy zajrzeć do mnie. Muszę wziąć prezerwatywy - dodał, napotkawszy jej pytający wzrok. - Nie noszę ich, tak jak niektórzy faceci, w portfelu.
Julia myślała, że spali się ze wstydu. Jednocześnie wiedziała, że musi jakoś zareagować. Jest przecież nowoczesną kobietą końca dwudziestego wieku.
- No cóż, powinnam chyba być zadowolona - powiedziała, walcząc z zażenowaniem. - To chyba znaczy, że nie byłeś pewny... Czy mam iść - spojrzała w stronę jego mieszkania - czy mogę zaczekać u siebie?
Chwycił ją mocniej za rękę.
- Idziesz ze mną - powiedział. - Nie chciałbym wyłamywać drzwi do twojego mieszkania.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Julia patrzyła na znajomy sufit w swojej sypialni. Nie widziała jednak białej farby, a raczej przetaczające się po niej chmury i zastępy anielskie, które zgodnym chórem śpiewały „Alleluja!” I to dlaczego? Tylko dlatego, że jakiś tam Mike DeAngelo dotknął jej ciała!
Najchętniej zrzuciłaby teraz ubranie i stanęła przed nim naga, jak ją Pan Bóg stworzył. A nawet nie tyle stanęła, co...
Zresztą, prawdę mówiąc, i tak leżała, a Mike przesuwał dłonią po jej ciele. Właśnie zatrzymał się na chwilę i dotknął koniuszka jej piersi, a Julia myślała, że zemdleje. Westchnęła ciężko, co Mike potraktował jako sygnał i przesunął dłoń jeszcze niżej.
Julia myślała, że zwariuje z pożądania. Nie sądziła nawet, że potrafi kogoś tak pragnąć. Mike przesunął dłoń niżej i jeszcze niżej. Przestraszyła się, że za chwilę straci przytomność.
- To niesprawiedliwe jęknęła. - Teraz ja.
Patrzył jej przez chwilę w oczy, a potem roześmiał się i opadł na łóżko.
- Dobrze. Jestem do twojej dyspozycji.
Z początku nie bardzo wiedziała, co robić dalej. Jak się zachować. Ale potem podwinęła nieco spódnicę i siadła na Mike'u okrakiem. Natychmiast wyczuła tuż pod sobą pewną twardość.
- Oj, uważaj! - jęknął.
Będę, będę, pomyślała, nagle rozpalona z powodu swojego nagłego odkrycia. Zaczęła rozpinać mu koszulę, delektując się dotykiem jego skóry. Nareszcie zrozumiała, że i ona potrafi budzić pożądanie. Oczy Mike'a powiedziały jej wszystko. Pragnął jej tak mocno, jak ona jego.
W pewnym momencie pochyliła się i pocałowała tors Mike'a. Nawet w najśmielszych marzeniach nie podejrzewała, że może być tak odważna. Jeszcze jeden wysiłek i wzięła w usta jego sutek. Mike jęknął. Otworzyła na moment oczy i dostrzegła jego rozpalony wzrok. Przesunęła dłonie dalej i jeszcze dalej. Wciąż była na górze. Między nimi zaczęło iskrzyć i oboje wiedzieli, że lada moment dojdzie do wybuchu.
W końcu Mike nie mógł się już powstrzymać. Wyciągnął do niej ręce i zaczął pieścić najpierw ramiona, a potem jej nabrzmiałe piersi. Julia krzyknęła. Mike wziął ją mocno w ramiona i zaczął tulić do siebie, jednocześnie zdejmując z niej resztkę ubrań.
Robił to drżącymi rękami, w gorączce pożądania, ale nawet gdyby był całkowicie spokojny, nie poszłoby mu szybciej. Co prawda oszczędziłby może wówczas jej garderobę, ale to już była zupełnie inna historia.
Sama nie wiedząc, jak jej się to udało, zdjęła mu spodnie i slipy. Już chciała przytulić się mocno do Mike'a, kiedy nagle odsunął ją nieco.
- Chwilkę, kochanie.
Myślała, że się rozpłacze. Jednak on już był przy niej. Tyle tylko, że zawartość pakiecika, leżącego do tej pory w kieszeni jego spodni, znalazła się zupełnie gdzie indziej.
- Jesteś gotowa?
Nie musiał pytać. Cała była pożądaniem, pragnieniem, oczekiwaniem. Po chwili zwarli się w miłosnym uścisku i poszybowali gdzieś w dal, daleko poza ściany sypialni Julii, poza jej dom i chyba nawet poza ziemię. Krzyczeli z rozkoszy, całkiem tego nieświadomi.
Dopiero po kilkunastu minutach dotarło do nich, co się dzieje. Leżeli na pościeli, dysząc ciężko i wciąż tuląc się do siebie.
Kiedy Julia oprzytomniała, przyszła jej do głowy straszna myśl.
- Ile tego masz? - spytała.
- Czego? - Zdezorientowany Mike objął ją mocniej.
- No... prezerwatyw. - To słowo z trudem przeszło jej przez gardło.
Roześmiał się, a następnie pocałował ją radośnie w skroń.
- Obawiam się, że jedną. Miałem w domu tylko dwie - dodał tytułem usprawiedliwienia.
Julia spojrzała na niego znacząco i uśmiechnęła się domyślnie. Jednocześnie dotknęła torsu Mike'a, chcąc mu przypomnieć wcześniejszą pieszczotę.
- Czy wobec tego nie wybrałbyś się na stację benzynową? - spytała niewinnie.
Znowu zaczął ją tulić i po chwili okazało się, że muszą skorzystać z drugiego, ostatniego już środka zabezpieczającego. Potem jednak, kiedy legli zmęczeni obok siebie, zapomnieli o propozycji Julii. Ukołysały ich coraz spokojniejsze i coraz bardziej miarowe oddechy. Zasnęli na wymiętej pościeli, nadzy, odkryci, śniąc O tym, co przed chwilą robili na jawie. Julia spała głęboko, przytulona do Mike'a. Już dawno nie miała tak przyjemnych snów. A Mike? Mike trzymał ją mocno za rękę, jakby w obawie, że mogłaby mu się wyrwać i uciec.
Julia aż podskoczyła na łóżku i nadstawiła ucha. Kto to? Co to?
Tak, miała rację. Znowu usłyszała pukanie. Ktoś najwyraźniej dobijał się do drzwi. I to pewnie od jakiegoś czasu, inaczej robiłby to delikatniej. Przetarła oczy i spojrzała na zegarek, stojący przy łóżku. Dziewiąta dwadzieścia. No tak, przecież rodzice mieli być u niej już pięć minut temu. Jak zwykle przyszli bardzo punktualnie. Julia wyskoczyła z łóżka niczym rącza łania i zerknęła do lustra.
Dlaczego, do licha, jest naga? Przecież nigdy nie sypia nago! I co się w ogóle wczoraj działo?
Wspomnienia niczym wiatr przemknęły jej przez głowę, zostawiając jedynie zamęt i nieporządek. Boże jedyny! Co się tutaj działo! Spojrzała na łóżko i... odetchnęła z ulgą. Na szczęście Mike wyszedł wcześniej. Już wczoraj myślała o tym, jak się będą żegnać i co powinna powiedzieć, a tutaj proszę, Mike zaoszczędził jej tego wszystkiego, a także czegoś dużo, dużo gorszego.
- Zaraz otworzę, tylko skorzystam z łazienki! - krzyknęła.
Weszła do środka. Na ramieniu trzymała ręcznik, który suszył się na drzwiach jej sypialni. Trochę zdziwiło ją to* że jest tu tak parno.
- Mike?! - zduszony okrzyk natychmiast przeszedł w szept: - Mike, to ty?!
- A spodziewałaś się kogoś innego? - spytał retorycznie. - Wiesz, wydawało mi się, że ktoś pukał do drzwi. Ale to pewnie do sąsiadów - dodał, patrząc z nadzieją w jej oczy.
Julia pokręciła przecząco głową.
- Nie, to nie do sąsiadów - powiedziała z rezygnacją. Dopiero teraz przypomniała sobie, że jest naga, i natychmiast zakryła się ręcznikiem. Był on jednak na tyle mały, że nie była w stanie osłonić całego ciała. Musiała się więc zdecydować na zasłonięcie wybranych fragmentów.
- Czy wiesz, kto to jest? Czy może byłaś umówiona z hydraulikiem?
Julia wykonała ten sam gest, co poprzednio.
- To nie hydraulik. Stało się to najgorsze, co się mogło stać - poinformowała go.
Mike aż stęknął.
- Nie powiesz chyba, że to Ida?! To nie może być ona! Julia wzruszyła ramionami, co natychmiast spowodowało obsunięcie się ręcznika.
- Nie może, ale jest - powiedziała, poprawiając swój jedyny przyodziewek. - Zresztą nie sama, a z całą rodziną. Umówiliśmy się na kwadrans po dziewiątej.
- No, to może ich nie wpuścimy - zaproponował. Julia pokręciła głową.
- Mamy zjeść razem śniadanie, a następnie odwieźć Susan i Bena na lotnisko - powiedziała. - To raczej ty mógłbyś coś wymyślić. Przebrać się za wieszak albo coś w tym rodzaju - podsunęła mu pomysł.
Mike spojrzał w dół, zastanawiając się, czy propozycja z wieszakiem była aluzją dotyczącą jego męskości. Szybko też sięgnął po drugi ręcznik i przepasał się nim w biodrach. Oparł się o umywalkę i pogrążył w myślach.
- Julio, kochanie! Otwórz! - dobiegło z przedpokoju wołanie.
- Nie mógłbyś szybciej myśleć? - spytała go. - Oglądałam kiedyś Bonda. Ten to podejmował decyzje błyskawicznie.
- To dlatego, że jest Anglikiem - mruknął Mike. - Anglicy są znani z szybkiego myślenia. I działania.
Nawet się nie roześmiała. Zresztą nie było jej do śmiechu, ponieważ hałasy dobiegające od strony przedpokoju znowu się nasiliły.
- Mam!
Julia spojrzała na niego z nadzieją.
- Mam doskonały plan - powiedział już spokojniej Mike. - Musimy przenieść tu moje ubrania, następnie wpuścisz rodzinę, po czym przyjdziesz tutaj, żeby się ubrać. Ubierzemy się oboje, a potem ja się zmyję.
Ten plan nie prezentował się zbyt błyskotliwie. Nie było w nim nic niezwykłego. Oczekiwała raczej, że Mike wszystkich zahipnotyzuje albo wyleci przez okno na łazienkowym chodniczku. Skoro jednak nie zaproponował niczego takiego, musiała się zgodzić na to, co miało szansę powodzenia.
Pędem przenieśli jego ubrania do łazienki. Mike zerwał z niej ręcznik, pod którym kryła swe wdzięki.
- Owiń tym głowę i powiedz, że brałaś prysznic - rozkazał, podając jej jednocześnie szlafrok, o którym zupełnie zapomniała.
Julia przeszła do przedpokoju i trzęsącymi się rękami otworzyła drzwi, za którymi stali jej tata, mama, Ben z żoną, Tommy, a także Aaron. O Boże, co będzie, kiedy znajdzie tu swego ojca.
- Prze... przepraszam, brałam prysznic. Ida spojrzała na nią z powątpiewaniem.
- Już chcieliśmy dzwonić po ślusarza - powiedziała, wchodząc do środka. - Aaron musi skorzystać z toalety.
Julia zastąpiła jej drogę.
- Nie, nie wolno.
- Dlaczego? - spytała Ida.
- Bo muszę się ubrać. A poza tym, poza tym... - dodała, widząc, jak nędznymi dysponuje argumentami - toaleta jest zepsuta.
Tym razem już wszyscy patrzyli na nią jak na wariatkę.
- To pewnie jakiś drobiazg - powiedział jej tata. - Zaraz się tym zajmę.
Julia musiała bronić dostępu do toalety własnym ciałem. Nawet Ben powiedział, że może spróbować coś zrobić.
- Nie, nie! - protestowała nieszczęśliwa Julia. - To nawet nie toaleta, tylko... tylko światło. Zgasło mi światło i nie mam zapasowych żarówek.
- Co?! Brałaś prysznic po ciemku?! - Susan popukała się znacząco w czoło.
Julia z trudem przełknęła ślinę. Znała już tę zabawę. Im Więcej człowiek kłamie, w tym większą ilość absurdów daje się uwikłać.
- Wysiadło przed chwilą. Nic nie mogłam zrobić - tłumaczyła.
Rodzina zaczęła przechodzić w głąb mieszkania. Ida w ogóle nie chciała słuchać jej tłumaczeń.
- Na pomoc - powiedziała bezgłośnie Julia do siostry. Miała nadzieję, że Susan odczyta ruch jej warg.
- Słucham? - mruknęła Susan.
- Pomóż mi. Mike tutaj jest - wyszeptała jej Julia do ucha.
- O Boże! - wyrwało się z ust Susan. Wszyscy przybyli zwrócili się w jej stronę.
- Co się stało? Źle się poczułaś, kochanie? - dopytywała się Ida.
- Nie, ale pomyślałam, że powinniśmy najpierw odprowadzić Aarona do Mike'a - odparła Susan. - Może się niepokoić o chłopca.
Julia chwyciła Susan za rękę. Czyżby nie zrozumiała? Jednak siostra odtrąciła jej dłoń i ciągnęła nienaturalnie podniesionym głosem:
- Jeśli go znowu nie zastaniemy, to zostawimy wiadomość. Przynajmniej będzie wiedział, gdzie nas szukać. Zresztą jestem pewna, że już wrócił. Pewnie wyszedł po pączki albo inne ciastka.
Dopiero teraz Julia zrozumiała, na czym polegał plan siostry. Spojrzała na nią z podziwem. Wydawać by się mogło, że to ot, taka sobie zwykła gospodyni domowa. A przecież od razu potrafiła zapanować nad sytuacją, nad którą ona, urzędnik bankowy wysokiego szczebla, zupełnie straciła kontrolę.
Ben pokręcił z powątpiewaniem głową.
- Nigdzie nie wyszedł - stwierdził. - Przecież Aaron rozpoznał jego samochód na parkingu.
Susan wydała z siebie jakiś piskliwy odgłos. Bała się, że jej plan spali na panewce.
- No proszę, oto cały mój mąż! Potrzebuje samochodu, żeby zrobić nawet drobne zakupy! Nie wszyscy mężczyźni są tacy, mój drogi - kpiła dalej. - Niektórzy lubią chodzić. Choćby po to, żeby później nie skarżyć się na nadwagę. No, chodźmy.
- Może rzeczywiście zobaczmy, co tam się dzieje - stwierdziła Ida. - Susan ma rację. Powinniśmy byli od razu zostawić wiadomość.
- Czy chcesz powiedzieć, że jestem za gruby? - spytał Ben żonę. - Przecież ćwiczę codziennie. W sobotę chodzę na basen, a w niedzielę gram w baseball...
- No, chodźmy już - ponagliła wszystkich Susan.
Julia pozwoliła siostrze przejąć całą inicjatywę. Stała tylko z boku i patrzyła, jak Susan poskramia rodzinę niczym groźne bestie.
- Tak, idźcie już, idźcie - dodał tata.
- Jak to: idźcie? - Julia spojrzała na ojca.
- Zostanę tutaj, kochanie - powiedział. - W moim wieku nadmiar chodzenia może tylko zaszkodzić.
I kiedy inni opuścili mieszkanie, on wziął ze stolika jakieś pismo kobiece i usiadł w najlepsze w fotelu.
- Nie przeszkadzaj sobie, kochanie - powiedział. - Chyba że chcesz, żebym jednak sprawdził to światło w łazience.
Julia pokręciła przecząco głową, ale ojciec zrobił taki gest, jakby chciał wstać.
- Nie, tato, nie ruszaj się! To znaczy... nie musisz się tym przejmować. Poradzę sobie.
I natychmiast wycofała się do ciemnej łazienki. Ciekawe, co będzie, kiedy rodzina wróci i odkryje, że ze światłem wszystko jest w porządku.
- Mike, gdzie jesteś? - szepnęła.
Kotara przy prysznicu odsunęła się. W mdłym świetle wpadającym przez szybkę mogła dostrzec, że Mike jest już zupełnie ubrany i gotowy do działania.
- Wyszli już? - spytał.
- Tak, został tylko tata - poinformowała go. - Będziesz musiał na niego uważać. Poza tym wszyscy poszli do ciebie.
Mike stał już przy drzwiach, ale w tym momencie zatrzymał się na chwilę.
- Do mnie? Dlaczego?
- Bo przecież przywieźli ze sobą Aarona! Zapomniałeś?!
Mike uderzył otwartą dłonią w czoło. Julia bała się, że usłyszy to ojciec, ale po chwili pomyślała, że dźwięk jest na tyle neutralny, że to nic nie szkodzi.
- No tak, Aaron!
- Musisz już iść, Mike.
Sięgnął do klamki.
- Julio, czy zauważyłaś, że wszystkie ważne chwile w naszym życiu rozgrywają się w łazience? - spytał.
Julia nie myślała o tym. Pragnęła jak najszybciej pozbyć się Mike'a z mieszkania.
- Idź już. Oni myślą, że poszedłeś po pączki. Powiedz, że nie mogłeś ich dostać.
Mike pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Dobrze, jest tylko jeden problem - stwierdził.
- Jaki?
- Mam na sobie to samo ubranie, co wczoraj - stwierdził takim tonem, jakby to przesądzało o wszystkim.
- Bo jesteś facetem, niechlujem, fleją, czy ja wiem! - niemal wykrzyknęła.
- Nie jestem niechlujem! Aż sapnęła z gniewu.
- Ale dzisiaj będziesz - powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Tylko dzisiaj, a jutro już możesz zmieniać skarpetki co dwie godziny!
W końcu udało jej się wypchnąć Mike'a z mieszkania. Przedtem sprawdziła, czy ojciec, pogrążony w lekturze „Cosmopolitan”, niczego nie zauważy. Cała operacja powiodła się nadzwyczajnie. Mike wyszedł na korytarz na bosaka, po czym stojąc już na wycieraczce, włożył buty. Na odchodnym zdołał jeszcze pocałować Julię, chociaż ona nie wiedziała, czy chce go w ogóle widzieć po tym, co się stało.
Po wyprawieniu Mike'a wróciła do pokoju, do ojca.
- To niesamowite, tato - powiedziała. - Wystarczyło, że dotknęłam tylko tej żarówki i sama się naprawiła.
Mike dopiero po upływie dziesięciu godzin od zdarzenia zdołał odzyskać pogodę ducha. Kiedy jednak raz ją odzyskał, nie potrafił przestać się śmiać. Zwłaszcza kiedy przypominał sobie, jak poinformował wszystkich zebranych, że wyszedł kupić pączki, a Ida zdziwiła się, że właśnie to sugerowała Susan. Śmiał się również, kiedy przypominał sobie, jak poszukiwali jego ubrania i Julia wpełzła pod łóżko, zapominając o tym, że z tyłu jest zupełnie naga. Ach, ta Julia! Dawno nie spotkał tak wspaniałej kobiety! Dawno? Nie powinien się oszukiwać: nigdy nie spotkał nikogo tak miłego, czułego i obdarzonego tak wspaniałym poczuciem humoru! Tylko co z tego?
Śmiech zamarł mu na ustach, kiedy przypomniał sobie, że dzień jego ślubu zbliża się wielkimi krokami. Caroline! Czy mógłby ją skrzywdzić? Przecież jest taka słaba i wiotka, taka różna od innych kobiet. Julia była przy niej jak przaśny krupnik przy czarce bulionu. Cały problem polegał na tym, że on nie lubił bulionu. Mdliło go na widok tej zupy.
Włączył telewizor, żeby o tym nie myśleć. Właśnie nadawano jakiś teleturniej, na którym nie mógł się skoncentrować. Pstryknął więc po raz wtóry pilotem i obraz znikł.
Pomyślał, że powinien sprawdzić, co dzieje się u Aarona. Od jakiegoś czasu z jego pokoju nie dobiegały żadne odgłosy, co źle wróżyło ich żabie, Maćkowi. Żaba miała się w rzeczywistości nazywać Maczek, tak jak ta z popularnej kreskówki, ale Aaron wymawiał to imię po swojemu i w ten sposób Maczek został Maćkiem.
Był właśnie w drodze do pokoju syna, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Drgnął gwałtownie. To mogło oznaczać, że za nimi stoi Julia.
Już chciał je otworzyć, kiedy z pokoju wybiegł Aaron, zupełnie goły, pomalowany trójkolorową pastą do zębów.
- Ha, ha, Idianie z Maćkiem! - wykrzyknął.
Nie Indianie, tylko idioci, pomyślał Mike. Konkretnie dwóch idiotów. Miał nadzieję, że Julia nie zobaczy ich w tej sytuacji.
- Synku, idź do łazienki umyć się i przebrać.
- Ha, ha, Idianie pokaziać Maćka - wykrzyknął chłopiec i zanim ojciec zdołał go powstrzymać, śmignął mu pod ramieniem wprost do drzwi.
Otworzył je na szerokość łańcucha, o którym Mike starał się już pamiętać, i wysunął dłoń przed siebie.
- Aaron, nie możesz tak się pokazać Julii! - krzyknął Mike.
- To nie Julia, to mama - powiedział Aaron, zerkając na korytarz.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Mike obserwował przez szparę w drzwiach, jak Victoria rozsiada się na łóżku Aarona i zaczyna rozmowę z chłopcem. Zastanawiał się, jaki jest cel tej nagłej wizyty oraz jak wpłynie ona na syna.
Ubrany już Aaron był w dalszym ciągu onieśmielony. Nic dziwnego, skoro znał matkę głównie z kartek pocztowych z dalekich krajów i sporadycznych rozmów telefonicznych. Jednak na przykład Julię znał od niedawna, a już tulił się do niej i rozmawiał jak z kimś bliskim. Dziwne, że nie udawało mu się to z Tory czy nawet z Caroline.
Mike chrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Victorio, czy to znaczy, że zakończyłaś już podróż po Gwatemali? - spytał.
Zagadnięta skinęła głową.
- Tak, a przedtem byłam w Szwajcarii. Rozumiem twoje rozczarowanie, że nie spadłam do jakiejś przepaści, ale cóż, takie jest życie. - Zerknęła na syna. - Potem jeszcze odwiedziłam Holandię. Wiesz, gdzie to jest, Aaronie?
Chłopiec pokręcił głową. Przy matce starał się mówić jak najmniej.
- W Europie - podpowiedziała mu. - Odłóż teraz te rupiecie. Kupiłam ci tam naprawdę świetne zabawki. Zaraz ci pokażę.
Aaron zebrał swoje skarby, na które matka nawet nie zerknęła. Tory wstała i podeszła do drzwi.
- Zaraz wracam - rzuciła.
Mike mrugnął porozumiewawczo do syna, a następnie wyszedł za nią, chcąc jej pomóc. Nawet nie musiał się zastanawiać, jaki samochód wynajęła. Oczywiście, był to jaguar o metalicznym połysku. Przecież zawsze chciała być pierwsza i najlepsza. Patrzył na nią teraz zdziwiony, że zupełnie nic do niej nie czuje.
Victoria otworzyła bagażnik i zaczęła wyjmować z niego prezenty. Mike odbierał je ze stoickim spokojem.
- Nie poinformowałeś mnie o przeprowadzce - powiedziała chłodno. - Miałam sporo kłopotu ze znalezieniem was. Czy o to chodziło?
Mike postanowił nie dać się sprowokować.
- Po prostu zmieniłem dzielnicę - wyjaśnił. - Gdybym chciał, nigdy byś mnie nie znalazła.
Spojrzała na niego z ukosa.
- A tak, agent federalny! - Wydęła usta w pogardliwym grymasie.
Mike tylko wzruszył ramionami. Teraz miał okazję dokładnie przyjrzeć się byłej żonie. Nie widział jej przez rok. W tym czasie niewiele się zmieniła. Może tylko jej kasztanowe, falujące włosy były teraz nieco dłuższe. Poza tym wciąż miała doskonałą sylwetkę i cerę.
- Posłuchaj, Tory, dlaczego właściwie tu przyjechałaś? - spytał mimowolnie.
Victoria zamknęła bagażnik samochodu.
- Proszę, a cóż to za pytanie!
- Tak samo dobre, jak każde inne. Mam nadzieję, że na nie odpowiesz.
Victoria skrzyżowała ręce na piersiach.
- Przyjechałam, żeby się spotkać z moim synem - odparła w końcu.
- Twoim synem? - Mike zaakcentował pierwsze słowo. Tory położyła chłodną dłoń na jego ramieniu. Czuł ten chłód nawet przez koszulę.
- Odpręż się. To krótka wizyta. Rzeczywiście chciałabym z tobą o czymś pogadać, ale to nic strasznego.
Mike nie dał się zwieść jej zapewnieniom. Wiedział, że jedynym wspólnym tematem ich rozmów może być tylko Aaron. Miał też świadomość, że nie znaczyło to nic dobrego dla jego syna.
- Kiedy wyjeżdżasz? - spytał nieufnie. Tory roześmiała się nieszczerze.
- Przecież przed chwilą przyjechałam! Już chciałbyś się mnie pozbyć?
Tak, właśnie na to miał największą ochotę. I Victoria oczywiście o tym wiedziała.
- Kim jest Julia? - spytała nagle. Omal nie upuścił pakunków.
- Skąd wiesz o Julii?! Victoria rozłożyła ręce.
- Sam co najmniej dwa razy wymieniłeś jej imię, kiedy czekałam pod drzwiami - stwierdziła. - Więc kim ona jest? I czy Caroline wie o niej?
Po raz pierwszy związki rodzinne pomiędzy dwiema paniami pomogły mu wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
- Julia jest kuzynką Caroline.
Victoria zrobiła taką minę, jakby wiele się domyślała, ale nie chciała o tym mówić.
- O, to bardzo wygodnie.
Mike spojrzał na nią groźnie.
- Co to ma, do licha, znaczyć?!
- Ależ Mike, nie zapominaj, z kim rozmawiasz - powiedziała ze znaczącym uśmiechem. - Przecież widzę, że jesteś po uszy zakochany.
Rozradowana Julia przeskoczyła przez gałązkę leżącą na chodniku, jakby grała w klasy i skręciła w stronę bloku Mike'a. Nagle osłupiała. Tuż przed nią stał Mike, odwrócony do niej tyłem, i rozmawiał z jakąś niezwykle elegancką kobietą. Mike miał w rękach pakunki, a kobieta walizeczkę podróżną i oboje byli bardzo zajęci rozmową.
Kiedy kobieta uśmiechnęła się do Mike'a, Julia zacisnęła wargi. Przycisnęła do siebie mocniej prodiż, który niosła do Mike'a. Kim może być ta kobieta? I ciekawe, czy Caroline wie o jej istnieniu?
Wiedziała jedno: Mike nie może jej teraz zobaczyć. Nie miała przecież żadnego prawa do tego, żeby interesować się jego życiem prywatnym. Stała tak, czując, że trzymane w prodiżu ciasteczka zaczynają jej ciążyć niczym młyńskie koło. Spoglądała na całą scenę wygłodniałym wzrokiem biedaka, który trafił na ucztę bogaczy.
Kiedy jednak rozmówcy podnieśli głos i usłyszała swoje imię, a także słowo „odpowiednia”, pomyślała, że czas znikać. Odwróciła się i już chciała skręcić za róg, kiedy ktoś nagle schwycił ją za nogi.
Nie, to nie mógł być Mike.
- Mamo, tato! Zobaczcie, to Julia! - usłyszała pełen szczęścia głos Aarona.
Mamo? Może się przesłyszała. Mimo wszystko, z Aaronem przyklejonym do nogi, nie miała wyboru i musiała się odwrócić. Próbowała się nawet uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy odmówiły jej posłuszeństwa.
Mike niemal do niej podbiegł, chociaż w rękach wciąż miał pełno paczek. Tuż za nim pospieszyła ta wspaniała szatynka.
- Julio, nie spodziewałem się ciebie! - wykrzyknął. Wyciągnęła przed siebie prodiż, jakby to była tarcza, która obroni ją od złego.
- Wiem. Upiekłam trochę ciasteczek.
Wyciągnął po nie ręce, a paczki, które trzymał, natychmiast posypały się na chodnik. Szatynka patrzyła z ironią, jak Mike je zbiera. Julia miała okazję dokonać porównań i stwierdzić, że ani jej dżinsy, ani bluza nie umywają się do eleganckiego stroju tej kobiety. Również ciasteczka, które przyniosła, nie mogą konkurować z prezentami w luksusowych opakowaniach.
Skąd Mike, do licha, bierze te wszystkie kobiety?!
Victoria, która najbardziej panowała nad sytuacją, uznała w końcu za stosowne przerwać ciszę.
- Dzień dobry - powiedziała, wyciągając dłoń do Julii. - Jestem matką Aarona. Victoria Lane DeAngelo - przedstawiła się. - A pani z pewnością jest Julią?
Julia zamrugała oczami, ściskając podaną jej dłoń. Zaraz, zaraz, czyżby światowej sławy pisarka i fotoreporterka była rzeczywiście matką Aarona?! Mike nigdy jej o tym nie mówił.
- Tak, jestem Julia.
- Julia psiniosła ciastećka. - Aaron pociągnął nosem. - Na pewno baldzo dobie.
Wszyscy zaczęli patrzeć na prodiż, który Julia wciąż trzymała w dłoniach. W końcu Victoria uznała, że znowu powinna przejąć inicjatywę.
- To może wejdziemy i spróbujemy tych „doblych ciasteciek” - zaproponowała. - Będziemy mogły się lepiej poznać.
Zabrzmiało to bardziej jak groźba niż zachęta i Julia żywiołowo zaprotestowała.
Teraz nie miała już wyboru. Zerknęła bezradnie na Mike'a, a potem nagle uśmiechnęła się i wręczyła ciasteczka Aaronowi.
- Proszę, kochanie - powiedziała. - Zobaczymy się później. Smacznego.
Szybko pożegnała zebranych, przeszła spokojnie przez osiedle, z uśmiechem pozdrowiła sąsiadkę, weszła do mieszkania i trzasnęła drzwiami tak, aż tynk posypał się ze ściany. Następnie, zaciskając pięści, zaczęła chodzić po przedpokoju. W końcu weszła do sypialni, tej samej, w której niedawno kochała się z Mikiem, i rzuciwszy się na łóżko, zaczęła walić pięściami w materac. To jej trochę pomogło, ale nie za bardzo.
Przez następną godzinę snuła się po mieszkaniu, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Snułaby się pewnie dłużej, gdyby nie pukanie do drzwi.
O Boże, tylko nie on, pomyślała. Gotowa była zapytać, kto to, a jeśli to będzie Mike, poinformować go, że nie ma jej w domu.
Jednak kiedy usłyszała na korytarzu jego głos, zmieniła zdanie. Otworzyła drzwi, wciągnęła Mike'a do środka, a następnie trzasnęła nimi tak, że tynk ponownie posypał się na podłogę.
- Julio, posłuchaj!
- Tylko nic nie mów! - syknęła przez zęby, zastanawiając się, dlaczego w ogóle go wpuściła.
Zaczęła znowu krążyć po mieszkaniu, a Mike starał się za nią nadążyć.
- Lepiej milcz. Jestem tak zła, że sama nie wiem, do czego mogę być zdolna. - Zatrzymała się nagle. - A właściwie powiedz mi jedną rzecz. Czy wiedziałeś, że twoja żona to ta słynna pisarka i fotoreporterka, która dostała Nagrodę Pulitzera?!
Mike wzruszył ramionami.
- No, wiedziałem, że coś tam dostała... - powiedział wykrętnie. - A poza tym, to moja była żona - dodał.
Julia sapnęła niczym lokomotywa.
- To dlaczego nic mi nie powiedziałeś?! Spojrzał na nią zbaraniałym wzrokiem.
- A jakie to ma znaczenie? - spytał.
Och, ci mężczyźni! Julia czuła się oszukana, zdradzona i wyszydzona.
- Zresztą - podjął Mike - wydaje mi się, że coś ci o tym wspominałem.
Julia potrząsnęła głową.
- Powiedziałeś tylko, że lata na lotni w Holandii.
- W Szwajcarii - poprawił ją. - W Holandii wysoko by nie poleciała.
A tak, na paczkach, które widziała, znajdowały się napisy „Madę in Netherlands” i to ją zmyliło.
- Nieważne, Mike. - Julia złapała się za głowę. - Zresztą sama się mogłam domyślić. Czytałam jej książki i artykuły. Widziałam zdjęcia na wystawach. Dlaczego mi to umknęło?
- Bo tak naprawdę, to głupstwo - podsunął jej z żelazną konsekwencją Mike.
Odsunęła się od niego na parę kroków. Burza jej rudych włosów zatańczyła w powietrzu.
- Nie, Mike. To nie jest głupstwo. A wiesz dlaczego? Dlatego, że nie mogę konkurować z twoimi kobietami. Są ode mnie lepsze! No, popatrz na mnie. Nie piszę książek. Nie wystawiam swoich prac w galeriach. Nie ratuję samotnych matek i młodocianych przestępców. Tak jak Caroline - dodała zaraz. - No i co ty na to, Mike? Tylko popatrz.
Popatrzył, ale w jego oczach nie pojawiły się niesmak czy pogarda. Pojawił się jednak groźny grymas, który widywała, gdy karcił Aarona.
- Możesz się na chwilę uciszyć i przestać histeryzować?! - zapytał.
Histeryzować? No tak, robi z niej histeryczkę! Julia jednak posłusznie zamilkła. Nie na długo jednak. Znowu zalała ją fala żalu.
- Och, Mike! - jęknęła. - Dlaczego pojawiłeś się w moim życiu?! Wszystko miałam poukładane, a teraz wydaje mi się to takie puste, bezbarwne...
Znowu spojrzał na nią groźnie, więc umilkła i tylko łzy popłynęły jej po twarzy.
- Nie wygłupiaj się, Julio. Jesteś wspaniałą kobietą. Potrząsnęła głową.
- Nie, nie pocieszaj mnie. Victorii i Caroline do pięt nie dorastam. - Julia wybuchnęła szlochem. - Nie mogę z nimi rywalizować! A przecież cię kocham!
To wyznanie sprawiło, że natychmiast podszedł do niej i wziął ją w ramiona. Początkowo przytuliła się do niego ufnie, ale potem zaczęła go odpychać.
- Nie, Mike. Nie dotykaj mnie. Przecież nie jesteś wolny. Masz Caroline. I swoją byłą żonę.
Ręce Mike'a opadły w dół niczym dwie uschnięte gałęzie.
Patrzył na Julię tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Przez chwilę kręcił głową, a potem powiedział:
- Mylisz się tak głęboko, że nawet nie wiem, od czego zacząć sprostowania. W każdym razie nie mogę tego zrobić teraz, kiedy Tory zabrała Aarona. Będziemy musieli jeszcze porozmawiać. Ale pamiętaj, Julio, że zupełnie nie masz racji.
Julia spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Co za Tory zabrała Aarona? - spytała z niepokojem. - I dlaczego pozwoliłeś?
- Victoria. Moja była żona. Wzięła go ze sobą do Atlanty, żeby pokazać rodzicom - wyjaśnił Mike. - Chce wyjść po raz drugi za mąż. Za swojego wydawcę. - Mike zaśmiał się gorzko. - Spotkałem go kiedyś. Jest tak samo samolubny jak Tory, więc może będzie im razem dobrze.
Julia nagle zapomniała o swoich problemach.
- Czy... czy ona wróci? Rysy Mike'a stwardniały.
- O tak, na pewno - stwierdził. - Przecież nie będzie tracić czasu na zajmowanie się dzieckiem. Wystarczy, że się z nim od czasu do czasu pokaże.
Julia nagle zrozumiała, że być może strasznie się przed chwilą wygłupiła. Victoria Lane DeAngelo być może nie jest jednak jej rywalką.
- Przepraszam cię, ale byłam bardzo rozżalona - powiedziała. - Nagadałam ci głupstw. Nie gniewaj się, ale chciałabym teraz zostać sama.
Patrzył na nią przez chwilę, jakby zastanawiał się, czy wyjść. Może myślał o tym, że jest, podobnie jak jego była żona, samolubna i nie potrafi patrzeć dalej czubka własnego nosa.
- Dobrze - rzucił w końcu. I wyszedł.
W poniedziałek koło jedenastej zadzwonił jego służbowy telefon. Mike natychmiast podniósł słuchawkę. Maureen poinformowała go, że ma gościa. Panią o nazwisku... Mike nie słuchał. Powiedział, że się jej spodziewa i żeby wydać jej przepustkę.
Następnie odłożył słuchawkę i odwrócił się do kumpla.
- Słuchaj, Sal, muszę odebrać gościa. Przyszła pani Garcia w sprawie tych facetów z Ybor City. Możesz przygotować jej papiery?
Sal przerwał przeglądanie dokumentów w jednej z szafek i westchnął głęboko.
- Chodzi o te oszustwa? - spytał, a Mike skinął głową. - O Boże, szkoda staruszków. Dobra, przygotuję ci te dokumenty.
Mike włożył marynarkę, bardziej po to, żeby zakryć kaburę pistoletu niż dla elegancji, i ruszył do drzwi.
- Hej, Mike! - krzyknął za nim Sal, uderzony nagłą myślą. - Gdyby się okazało, że jest niczego sobie, to mogę ją przesłuchać zamiast ciebie.
- Świntuch!
- Chrum, chrum - dobiegło do niego jeszcze, kiedy wychodził na korytarz.
Wsiadł do windy i zjechał na dół. Od razu skierował się do Maureen, długoletniej i niezwykle rzeczowej pracownicy biura.
- Gdzie jest pani Garcia? - spytał. Rozejrzał się raz jeszcze. - Nie widzę jej tutaj.
- Kto taki? - Maureen odłożyła ołówek i spojrzała na Mike'a.
- Pani Garcia - powtórzył cierpliwie. - Przecież dzwoniłaś z informacją, że czeka na mnie jakaś kobieta.
Recepcjonistka skinęła głową.
- Tak, pani Cochran. Już jej wypisałam przepustkę. Poszła do toalety. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną. Mam nadzieję, że to nic poważnego.
Mike odruchowo pokręcił głową. Był trochę oszołomiony. Chciał nawet pójść za Julią do toalety, ale uznał, że tym razem jednak nie wypada.
W końcu Julia pojawiła się holu. Przez chwilę milczeli, a następnie Mike wskazał jej zaciszne miejsce za wielką palmą. Popatrzył na jej ubranie. Dżinsy i bluza? W poniedziałek?
- Nie pracujesz? - zaczął rozmowę.
- Nie. - Potrząsnęła głową. - Dzwoniłam do banku, że jestem chora.
- A jesteś? - zaniepokoił się.
Rzeczywiście nie wyglądała najlepiej. Miała cienie pod oczami i była trupio blada.
- Tak. To znaczy, nie. Nie jestem w najlepszej formie, ale nic mi nie jest - dodała gwoli wyjaśnienia. - Chciałam z tobą porozmawiać.
Mike wstał i wskazał jej ręką drogę.
- Wobec tego chodźmy - powiedział. - Już wziąłem twoją przepustkę.
Julia rozejrzała się dokoła.
- Jakoś dziwnie się tutaj czuję - stwierdziła. - Jakbym szła na przesłuchanie.
- Nic się nie stanie, jeśli będziesz ze mną. Nie odchodź ani na krok, bo cię zastrzelą.
Spojrzała na niego rozszerzonymi ze strachu oczami.
- To oczywiście żart - powiedziała niepewnie. Mike uśmiechnął się pod nosem.
- Możliwe - stwierdził. - Chodźmy.
Mike szedł pewnie przed siebie, czując za sobą lekkie kroki Julii. Wiedział, że jest tuż za nim. Nikt z gości oczywiście nie traktował poważnie groźby zastrzelenia, ale jakoś wszyscy potem starali się trzymać blisko niego. Tak na wszelki wypadek.
Czuł zapach Julii. Słyszał jej oddech. Oddech kobiety, którą, jak mu się wydawało, kochał. Jednak czy mogło to wystarczyć? Nie wystarczyło w wypadku Tory. A jak będzie teraz?
Zatrzymali się w pobliżu windy i Mike omal nie palnął się w czoło. Cóż on najlepszego robi? Traktuje Julię jak wroga tylko dlatego, że kiedyś nie wyszło mu z inną kobietą! To przecież głupota!
I w tym momencie pomyślał też, że za półtora miesiąca powinien ożenić się z Caroline.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Ja tylko żartowałem, stary. Ale mimo wszystko bardzo ci dziękuję - powiedział Sal, taksując Julię wzrokiem.
Wstał i wyciągnął w jej stronę rękę.
- Miło mi panią poznać, pani Garcia - powiedział z uśmiechem.
Julia spojrzała najpierw na niego, a potem na Mike'a, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Przypuszczała tylko, że z niej żartują.
- Siadaj, Pomerantz - powiedział Mike. - To nie jest pani Garcia. Możesz schować te papiery - dodał, wskazując swoje biurko.
Sal zamrugał oczami. Mimo to nie cofnął swojej wielkiej łapy.
- Tym milej mi panią poznać. - Potrząsnął dłonią Julii. - Proszę mi mówić Sal.
- Ja jestem Julia Cochran.
Mike spojrzał znacząco na kumpla, który miał właśnie zasiąść za swoim biurkiem.
- Czy mógłbyś nas zostawić na parę minut samych? - spytał. Sal udawał zaskoczonego. W końcu jednak wstał i skierował się do wyjścia.
- Podoba mi się - szepnął do Mike'a, przechodząc obok niego, jednak na tyle głośno, że Julia również go dosłyszała i oczywiście się zaczerwieniła.
Zostali sami. Mike nagle przypomniał sobie o formach towarzyskich i zaproponował Julii, żeby usiadła. Przez chwilę milczeli, nie bardzo wiedząc, co dalej. Julia zaczęła bawić się paskiem od torebki. Mike poczuł, że robi mu się gorąco, więc zdjął marynarkę i powiesił ją na poręczy krzesła. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego Julia patrzy na niego w tak dziwny sposób. Dopiero po chwili domyślił się, że zaniepokoił ją widok pistoletu.
Odruchowo dotknął kabury.
- Zawsze noszę go w pracy - wyjaśnił.
- Rozumiem.
Znowu zapadła cisza. Mike przypomniał sobie, ile kobiet, czasami bardzo ładnych, przesłuchiwał w tym pokoju. A teraz nie miał odwagi zapytać Julii, po co przyszła. - Mike, ja... - urwała nagle.
- Tak?
Spuściła oczy i zaczęła mówić, szybko, jakby to była kwestia, której wyuczyła się wcześniej.
- Mike, wiem, że nie mam do tego prawa, ale postanowiłam o ciebie walczyć. Chcę, żebyś wiedział, co czuję. I pragnę ci uświadomić, że nie jest to dla mnie łatwe...
Julia coraz bardziej kurczyła się na swoim krześle. Mike nie mógł już dłużej patrzeć, jak ona się męczy. Podszedł do niej i położył dłoń na jej głowie.
- I co mam teraz z tobą zrobić? Pochyliła się jeszcze bardziej.
- Przepraszam, wiem, że nie powinnam tutaj przychodzić. Zaraz sobie pójdę.
Mike pogłaskał ją po włosach.
- Nie, nie wychodź - poprosił. - Daj mi tylko trochę czasu. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Dzień był trochę pochmurny, ale nie padało. Kogo chciał oszukać? Przecież wiedział, co powinien teraz powiedzieć.
- Mój ojciec był zawodowym wojskowym - zaczął. - Admirałem. Musieliśmy za nim jeździć od bazy do bazy, Nigdy tak naprawdę nie miałem domu. Wszyscy koledzy w szkole mi zazdrościli.
Julia przez chwilę milczała, a potem uniosła nieco głowę.
- Wcale się im nie dziwię - stwierdziła. - Gdzie mieszkają teraz twoi rodzice?
- W Oklahoma City - odparł. - Byłem jedynakiem, więc Aaron jest ich jedynym wnukiem.
- W takim razie pewnie bardzo za nim tęsknią. Dzieli was taka duża odległość.
- Tak. Jeździmy tam czasami albo oni tu przyjeżdżają. Na razie to wystarcza, ale wiem, że wszystko się zmieni, kiedy Aaron zacznie szkołę.
Znowu zapadło milczenie. Mike zastanawiał się, jak dalej poprowadzić tę rozmowę.
- Ojciec przekazał mi wartości, w które naprawdę wierzę. Może to zabrzmi śmiesznie, ale kocham ten kraj i chcę go bronić. Wstąpiłem do FBI zaraz po skończeniu studiów w Oklahomie.
Skinęła głową.
- To do ciebie pasuje. Jesteś człowiekiem zdecydowanym i pewnym swoich racji.
Spojrzał na nią niemal z urazą.
- Byłem - rzucił tylko.
Julia nie śmiała spytać, co to znaczy. Po chwili Mike podjął swój monolog:
- Spotkałem Tory na studiach. Pobraliśmy się zaraz po ich skończeniu. Było nam razem dobrze. Szybko urodził się Aaron. I właśnie wtedy okazało się, że Tory zaczyna robić karierę. Dostała bardzo ciekawą propozycję pracy. Zaczęła odwiedzać wystawy. Uznała, że potrzebuje tego bardziej niż rodziny. Wówczas wzięliśmy rozwód.
- Nie chciała zatrzymać Aarona?
Mike roześmiał się gorzko.
- Tylko by jej przeszkadzał. - Milczał przez chwilę. - Później przeniesiono mnie do Atlanty, potem do Bostonu, a teraz jestem tutaj.
Julia pokiwała głową. Nareszcie zaczynała rozumieć, o co mu chodzi.
- A teraz Caroline ma stworzyć dla niego prawdziwy dom? - spytała. - Bez wyjazdów. Bez przedszkoli.
Mike odwrócił się do niej.
- Spotkaliśmy się niecały rok temu. Rozmawialiśmy o dzieciach. Caroline uwielbia dzieci. Pomyślałem, że będzie doskonałą matką dla Aarona. I właśnie kiedy się zaręczyliśmy, przeniesiono mnie tutaj.
Znowu pokiwała głową.
- No tak, FBI nie ma szacunku dla rodziny - stwierdziła.
- Kochasz ją?
Dosyć często zadawał sobie ostatnio to samo pytanie.
- Lubię w niej wiele rzeczy - odparł wymijająco.
- Ja też, ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie.
- Poprosiłem ją o rękę, a ja traktuję poważnie to, co mówię. Julia westchnęła. Wiedziała, że to nie będzie łatwa rozmowa.
- W dalszym ciągu nie udzieliłeś mi odpowiedzi.
Mike czuł się jak osaczone zwierzę. Jeszcze przed chwilą był pewien, że kocha Julię i że tylko z nią może być szczęśliwy. Ale teraz nie wiedział już nic. Gdzieś z otchłani pamięci wyłoniła się twarz Victorii, która powtarzała jedno pytanie: „Czy mnie kochasz? Czy mnie kochasz? Czy mnie kochasz?”
- A co to ma za znaczenie?! - wybuchnął w końcu. - Caroline przynajmniej siedzi w domu i nie robi kariery! Będzie doskonałą matką!
W oczach Julii pojawiły się łzy.
- Myślisz, że jestem taka jak twoja była żona? - bardziej stwierdziła niż spytała.
Mike pokiwał smętnie głową.
- Przynajmniej jeśli idzie o pracę zawodową.
Julia wstała, zapominając o torebce, która upadła na szarą wykładzinę.
- A czy zależy ci na mnie?! - niemal krzyknęła. Nie, nie potrafił skłamać.
- Bardziej niż przypuszczasz.
- Więc dlaczego nie wyciągniesz z tego ostatecznych wniosków?! Dlaczego nie chcesz ożenić się ze mną?!
Mike tylko pokręcił głową.
- Mam już narzeczoną - powiedział. - To nie byłoby honorowe, gdybym wycofał się półtora miesiąca przed ślubem.
Julia patrzyła na niego nie widzącymi oczami.
- Myślisz, że będzie bardziej honorowo, jeśli ożenisz się z niewłaściwą osobą? - spytała, kładąc ręce na biodrach. - Może od razu powiedz jej, że jej nie kochasz i robisz to tylko z obowiązku.
Pozostał mu już tylko tępy upór.
- Dałem słowo.
Julia milczała przez chwilę. Czyżby zastanawiała się, jakich argumentów jeszcze użyć? Jak go przekonać? W jaki sposób najlepiej do niego dotrzeć?
- Dobrze, to chyba już wszystko. Nie mam nic więcej do powiedzenia - stwierdziła w końcu. - Moim zdaniem postępujesz nieuczciwie nie tylko w stosunku do siebie samego, ale też Caroline. Wydaje ci się, że wszystkie pracujące kobiety muszą prędzej czy później opuścić swoje rodziny. Ponieważ wbiłeś to sobie do głowy, nikt nie zdoła cię przekonać, że może być inaczej.
Przestąpiła leżącą na podłodze torebkę i podeszła do Mike'a.
- Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi - powiedziała. - Chyba rozumiesz, dlaczego nie będę na ślubie.
Mike buntował się przeciwko własnej decyzji. Chciał, żeby Julia go od niej odwiodła. Jednak teraz, po tym, co się stało, nie mógł już niczego odwołać.
- Przykro mi, Julio - powiedział.
- Mnie tym bardziej. - Rozejrzała się dokoła. - Dobrze, że to nie łazienka. I że przynajmniej raz ja będę mogła wyjść od ciebie.
Julia szybko przeszła przez korytarz, nie dbając o to, że ktoś może ją zastrzelić. Zjechała windą do holu i chciała wyjść, ale jakaś starsza kobieta domagała się od niej przepustki. Nie miała żadnej przepustki. Dopiero po telefonie, pewnie od Mike'a, jakoś ją puścili.
Łzy płynęły jej po policzkach, kiedy wyszła z budynku FBI, ale rozszlochała się na dobre dopiero po wejściu do samochodu.
- Idiota, kompletny idiota - powtarzała do siebie.
Czuła się upokorzona i zdradzona. W końcu udało jej się znaleźć ligninowe chusteczki w schowku samochodu i wytrzeć nos. Jednak później znowu dostała spazmów. Płakała, wcale się nie hamując. Nie dbała o to, że ktoś w tej chwili może ją zobaczyć. Nagle usłyszała pukanie w szybę samochodu. O Boże!
- Julio.
Załzawionymi oczami popatrzyła na stojącego na zewnątrz mężczyznę. Był nim Sal. Szybko wytarła oczy i wysiadła.
- O co chodzi? - spytała.
- Zostawiłaś torebkę. - Sal wrzucił ją przez otwarte drzwi do samochodu. - Nic ci nie jest?
- Nie, nic takiego - odparła i znowu zaniosła się łkaniem.
Nawet nie protestowała, kiedy Sal wziął ją w ramiona. Płakała, czując przy policzku jego wykrochmaloną białą koszulę. Sal był od niej wyższy o głowę i miał potężne bary, co powodowało, że czuła się bezpiecznie.
- Zdaje się, że powinienem dać w zęby pewnemu kowbojowi z Oklahomy - powiedział.
- Mógłbyś to dla mnie zrobić? Chętnie bym ci pomogła. Julia ponownie wytarła oczy. Obecność Sala spowodowała, że czuła się teraz lepiej.
- Jasne. Ja będę walił w zęby, a ty niżej.
Julia zdołała nawet się uśmiechnąć. Jak to dobrze, że nie zrobiła przed wyjściem makijażu, bo teraz rozmazałby się pewnie po całej twarzy.
- Wiesz, Sal, fajny z ciebie facet - powiedziała. - W zasadzie to powinnam wyjść za ciebie.
Sal z powagą skinął głową.
- Też tak uważam - powiedział. - A prawda, dobrze, że mi przypomniałaś.
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej plastikową kulę, w której zwykle znajduje się guma do żucia wraz z niespodzianką. Gumy już nie było, ale Sal wyjął z kuli nieprawdopodobny złoty pierścionek, który zamrugał w świetle dnia swoim kocim oczkiem.
- To dla ciebie. - Wręczył jej pierścionek. - Na szczęście. Julia natychmiast zakochała się w nim bez pamięci. Nigdy nie spotkała takiego faceta.
- Och, jaki piękny. - Położyła sobie pierścionek na dłoni.
- Chciałem ci jeszcze kupić wodę mineralną, ale bałem się, że odjedziesz.
Julia posłała mu swój blady uśmiech.
- W tym stanie nie zajechałabym daleko - powiedziała.
- Myślałem, że będziesz tańczyć z radości, iż pozbyłaś się takiego sobka jak Mike.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Skąd wiedziałeś, że się pozbyłam? - spytała. Sal tylko machnął ręką.
- Wystarczyło na niego spojrzeć. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Wręczył mi tylko torebkę i powiedział, że to twoja. Sam się musiałem domyślić, co dalej robić.
Julia nagle spochmurniała i wyciągnęła do niego rękę z pierścionkiem.
- Nie mogę go przyjąć - oświadczyła. - Jest zbyt ładny. Sal potrząsnął głową.
- Weź go. Kosztował tylko pięć dolców. Oczywiście z gumą, ale gumę już zużyłem. Tylko nie noś go, bo ci zafarbuje palec na zielono.
Julia pokręciła głową.
- Nie zależy mi. - Schowała pierścionek do kieszeni dżinsów. - Dzięki, Sal. Jesteś naprawdę bardzo miły.
Sal rozejrzał się dokoła.
- Tylko nie powtarzaj tego tutejszym przestępcom. Muszę dbać o swoją reputację.
Uniosła dłoń do góry jak w sądzie.
- Obiecuję.
Na jego brzydkiej twarzy znowu pojawił się uśmiech. Tak niewiele mu trzeba było do szczęścia.
Pod wpływem impulsu znowu przywarła do niego na moment i objęła go. Miała wrażenie, że Sal rozumie zarówno ją, jak i Mike'a, chociaż nie wiedziała dlaczego. Może po prostu był tego rodzaju facetem.
Na koniec Sal poklepał ją po plecach.
- Dobra z ciebie dziewczyna - powiedział.
- To zależy - powiedziała, a potem raz jeszcze powtórzyła to sobie cicho: - To zależy.
Minuty ciągnęły się jedna za drugą Wiedziała, że powinna już iść, ale nie miała na to najmniejszej ochoty. Zdawała sobie sprawę, że gdy tylko znajdzie się w domu, znowu zacznie płakać.
- Czas już na mnie - powiedziała w końcu. - Dobry z ciebie kumpel, Sal. Mike ma tutaj prawdziwego przyjaciela.
Sal przestąpił z nogi na nogę.
- Obawiam się, że dzisiaj będzie innego zdania - rzekł z namysłem. - Chyba jednak dam mu w zęby.
Julia uśmiechnęła się już jakby nieco weselej.
- Dzięki.
Julia patrzyła za nim. Już prawie wchodził do budynku, kiedy odwrócił się i krzyknął do niej:
- DeAngelo to skończony idiota! Pomachała mu tylko ręką na pożegnanie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Posłuchaj, mamo, ty to zaczęłaś i ty pomożesz mi skończyć. Nawet nie próbuj się wykręcać - powiedziała Julia, mocno ściskając słuchawkę w dłoni.
Po rozmowie z Salem postanowiła się nie poddawać. Ale co innego postanowienie, a co innego działanie. Jednak teraz, po dwóch dniach płaczu, stwierdziła, że nareszcie przyszedł jej czas.
- Co tam znowu zaczęłam? - usłyszała mało przytomny głos matki. - Nie, Jack, zmień kanał na jedenasty. Tak, na jedenasty. Chcę obejrzeć wiadomości. Tak, wiem, że rozmawiam przez telefon, ale za chwilę skończę. To tylko Julia, na miłość boską.
Tylko Julia. Te słowa ubodły ją swoją bezwzględnością.
- Czy możesz mnie w końcu wysłuchać, mamo?!
- Tak, kochanie. Słucham cię cały czas - zapewniła ją Ida. - Powiedz mi, co zaczęłam.
- Chodzi o Mike'a. Uznałam w końcu, że miałaś rację i że będzie dla mnie idealnym mężem - oświadczyła. - Czy pomożesz mi go odzyskać?
- Nie - padła krótka odpowiedź.
Tego Julia się nie spodziewała. Na moment odłożyła słuchawkę, patrząc tępo w ścianę.
- Dlaczego? - spytała po chwili milczenia.
- No wiesz, Caroline jest członkiem rodziny.
- A ja kim jestem? - spytała żałośnie Julia.
- To co innego, kochanie. Nie można zabierać męża jednej osobie z rodziny i dawać drugiej. Może dojść do niesnasek.
Julia zacisnęła pięści.
- Już dochodzi - mruknęła.
- Nie, kochanie. Ja nie mam zamiaru się z tobą kłócić. Powiedziałam, co miałam do powiedzenia, i już nie poruszajmy tego tematu.
Julia aż się zagotowała w środku. Cała matka! Najpierw narobi bałaganu, a potem umywa ręce! Udaje niewiniątko!
- Czy mam ci przypomnieć, jak się zaczęła ta cała historia?! I co ci wtedy mówiłam?!
Ida chrząknęła.
- No tak, a powiedz, co z twoim awansem? - próbowała zmienić temat.
- Dostałam - odparła ponuro Julia.
- Och, świetnie! Zaraz powiem ojcu.
Julia chciała zaprotestować, ale matka natychmiast odłożyła słuchawkę. Chyba zmusiła ojca, żeby podszedł do telefonu, ponieważ po chwili usłyszała w słuchawce głos Jacka.
- Cześć, tato... Tak, też się cieszę... Nie wiem jeszcze, czy przyjmę... Nie, nie chodzi o przyjęcie. Nie mam czasu na przyjęcia... Co? Mama może urządzić?... W piątek o siódmej?... Zaprosić wszystkich znajomych z banku?...
Julia przysiadła z przerażenia. To było przecież ponad pięćdziesiąt osób. Tylko Ida mogła wpaść na tak szaleńczy pomysł.
- Dobrze, dobrze, zaproszę wszystkich... Posłuchaj, tato, opowiem o tej pracy w piątek, dobrze?... Ktoś od paru minut dobija się do drzwi. Muszę otworzyć... Tak, dziękuję i pozdrów mamę.
Julia z ulgą odłożyła słuchawkę. Nikt nie dobijał się do drzwi, ale dzięki tej wymówce mogła przerwać absurdalną rozmowę.
W tym momencie rozległo się pukanie. No tak, kara za kłamstwo. Zapinając bluzkę, Julia przeszła do przedpokoju i bez pytania otworzyła drzwi.
- Mike?!
Stał za progiem z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Na widok Julii zdjął przeciwsłoneczne okulary.
- Zaskoczona? - spytał.
- Raczej zaszokowana.
Mike włożył okulary do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Mogę wejść? - Nie.
Mike przestąpił z nogi na nogę.
- No tak... posłuchaj, Julio...
- To raczej ty posłuchaj, Mike - przerwała mu. - Dwa dni temu zrobiłam z siebie idiotkę. Ale w końcu wypłakałam się i mam już ciebie dosyć.
Spojrzała mu prosto w oczy, z nadzieją, że nie zauważy, iż ona kłamie. Cóż łatwiejszego niż rzucić się w teraz w jego ramiona, pomyślała. Cóż łatwiejszego, a jednocześnie głupszego?
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Wcale tak nie myślisz - zawyrokował w końcu. Ciekawe, na jakiej podstawie tak twierdził? Czyżby dostrzegł coś w jej oczach?
- Tym razem się mylisz - oświadczyła. - Naprawdę już z tobą skończyłam.
Chciała zamknąć drzwi, ale Mike zatrzymał je nogą. Miał chyba wyćwiczony ten gest.
- A ja skończyłem z Caroline - rzucił od niechcenia. Julia poczuła się tak, jakby wielki głaz zwalił się jej na głowę.
Powinna teraz tańczyć z radości. Zwycięstwo przyszło tak łatwo. Aż nazbyt łatwo. Jeszcze przed chwilą prosiła Idę, żeby pomogła jej odzyskać Mike'a, a tutaj proszę, sam Mike łasił się jej do stóp. Wróciły do niej wspomnienia poniedziałkowych upokorzeń.
- A co mnie to obchodzi? - rzuciła, jak jej się wydawało, lekkim tonem.
Mike zmarszczył brwi i na jego czole pojawiły się dwie pionowe bruzdy.
- Powinno - powiedział. - Ponieważ chcę być z tobą.
Zachowanie Julii w tym momencie zaskoczyło nawet ją samą. Nie wiedząc czemu, wydęła pogardliwie wargi i spojrzała na Mike'a z ukosa.
- Dlaczegóż to podjąłeś tak szybką decyzję? - zapytała kpiąco. - W poniedziałek byłeś zdecydowany na coś zupełnie innego. Czekaj, dzisiaj mamy środę. Ciekawe, czy do piątku jeszcze raz zmienisz zdanie i uznasz, że jednak wolałbyś nie mieć pracującej żony.
Mike spuścił wzrok. Czuł się winny tego, co się stało.
- Wiesz, rozmawiałem potem z Salem i musiałem wszystko przemyśleć - przyznał. - Doszedłem do wniosku, że oboje macie rację.
Julia wyobraziła sobie tę rozmowę i uśmiechnęła się lekko. Kochany brzydal. Można na niego liczyć.
- Mamy rację? - powtórzyła. - Co chcesz przez to powiedzieć?
- No, chodzi o Caroline - mruknął niechętnie. - To byłoby nieuczciwe również w stosunku do niej. A Sal powiedział, że jeśli cię stracę, to nie chce mnie więcej widzieć i sam się z tobą ożeni.
- Aha, więc jesteś tu z powodu Sala? Przynajmniej w pewnym sensie.
Mike spojrzał na nią, jakby chciał przeniknąć jej grę.
- Jasne, przecież widziałaś, że nie mam z nim szans. To olbrzym.
- Ale ma dobre serce i nie bije niedorozwiniętych. Mike uśmiechnął się do Julii.
- Daj spokój - powiedział. - Przecież wiesz, że jestem tu tylko z twojego powodu.
Coś ją nagle tknęło. Przypomniała sobie wczorajszą pocztę.
- Czy rozmawiałeś już z Caroline? - Mike pokręcił przecząco głową. - A nie uważasz, że powinieneś najpierw ją poinformować o swojej decyzji?
Rozłożył ręce.
- Myślałem, że będziesz zadowolona.
- Zadowolona? Dlatego, że rujnujesz życie mojej kuzynce? Zaczekaj chwilkę.
Zostawiła go przed drzwiami, nie pozwalając wejść do środka, sama natomiast cofnęła się do przedpokoju i szybko znalazła kremową kopertę zaadresowaną ozdobnym pismem. Kiedy wróciła, Mike wciąż stał u progu mieszkania.
- Popatrz, dostałam to wczoraj po południu - oznajmiła, podsuwając mu pod nos kopertę. - Poznajesz? To wasze zaproszenia.
Mike poluzował tylko węzeł krawata.
- Do licha, pospieszyła się nieco - jęknął. - No tak, będzie trochę zamieszania. Czy to z powodu tego zaproszenia tak się zachowujesz? - spytał ją na koniec.
Julia wzięła się pod boki.
- To znaczy, jak?
- Jakby cię coś ugryzło.
Julia gniewnie potrząsnęła głową.
- Jakby mnie coś ugryzło? Wiesz, ugryzło mnie już w poniedziałek, kiedy wyznałam ci miłość, kiedy się upokorzyłam i zostałam odrzucona. To właśnie wtedy mnie ugryzło i zjadło. Nie chcę cię znać.
Mike przez chwilę patrzył na nią nie widzącymi oczami. Jeszcze bardziej poluzował węzeł krawata, a na jego twarzy pojawił się wyraz determinacji.
- Muszę sprawdzić, czy nie kłamiesz. - Mike przestąpił próg i bez uprzedzenia przyciągnął Julię ku sobie.
Przytknął wargi do jej ust, a Julia zdołała mu się opierać jedynie przez pierwszych parę sekund. Potem sama zaczęła go całować. Coraz mocniej i namiętniej.
- Nie!
W pewnym momencie udało jej się wyrwać i oprzeć plecami o framugę drzwi. Nie czuła się tu jednak bezpiecznie. Mike spojrzał na nią szyderczo i założył ręce na piersiach.
- Kłamałaś - stwierdził.
- Co niby nieprawdziwego powiedziałam?
- Że ci na mnie nie zależy - padła odpowiedź. Spojrzała na niego szyderczo. Jego rozwój intelektualny rzeczywiście nie nadążał za fizycznym.
- Nigdy nie mówiłam, że mi na tobie nie zależy - zaprotestowała. - Mówiłam tylko, że nie chcę cię znać. Gdyby mi na tobie nie zależało, w ogóle nie byłoby tej rozmowy. Zresztą i tak już pogubiłam się w tym wszystkim i nie wiem, o co chodzi.
Mike uśmiechnął się do niej. Minę miał bardzo pewną siebie.
- O to, że zrywam z Caroline, żeby być z tobą - wyjaśnił.
- I wyglądasz na bardzo zadowolonego z tego powodu - zauważyła. - Boże, strzeż mnie przed facetami, którzy z uśmiechem niszczą życie innej kobiecie.
Mike przesunął dłonią po włosach.
- Nie sądzę, żebym niszczył jej życie - powiedział. - Wręcz przeciwnie, pewnie by się tak stało, gdybym się z nią ożenił.
Julia spojrzała na kopertę, która wypadła jej z ręki i leżała teraz na podłodze pomiędzy nimi.
- No tak, ale Caroline jeszcze o tym nie wie - przypomniała. - I nie wiedzą ci, którzy dostali od niej zaproszenia, - Caroline nie wysyła zaproszeń - sprostował odruchowo Mike. - To robota Reginalda.
- Szkoda, że ten Reginald nie skłonił jej do przemyślenia całej sprawy.
Mike tylko skinął głową.
- Szkoda.
Julia myślała jeszcze przez chwilę i stwierdziła, że nadszedł czas wielkiej próby. Zobaczy, co teraz powie Mike.
- Właśnie dostałam awans - poinformowała go. - Będę wiceprezesem First Southern Bank.
Nie dodała tylko, że jeszcze nie przyjęła nominacji i że w ogóle zastanawia się, czy to zrobić.
- Gratulacje. - Mike rozejrzał się dokoła. - Teraz pewnie będziesz mogła sobie kupić domek. Nareszcie zaczniesz żyć pełnią życia.
Jeśli tak miałaby wyglądać pełnia życia, to wolałaby od razu położyć się do grobu. Praca, zebrania, zebrania, praca. Miała jednak nadzieję, że zachowa sporo wolnego czasu i będzie miała ochotę, żeby z niego korzystać. Stwierdziła jednak, że w tym momencie dotarła do istoty konfliktu, który istniał między nią a Mikiem.
- Nie traktuję tego w ten sposób - powiedziała. - Po prostu chcę pracować.
- Ale czy będziesz na mnie czekać, kiedy przyjdę z pracy? Czy stworzysz mi dom?
- I wyjedziesz, kiedy cię gdzieś przeniosą? - wpadła mu w słowo. - Nie, Mike, nie chcę być twoją podporą. Podpory zwykle się wyrzuca, kiedy nie są już potrzebne.
Mike potrząsnął głową.
- Do diabła z podporami! - niemal krzyknął. - Czy nie widzisz, że chcę ciebie?! Że tylko na tobie mi zależy?!
Julia patrzyła na niego ze smutkiem.
- Tylko widzisz, Mike, ja to nie tylko ja, ale także moja praca i to wszystko, co mnie otacza - stwierdziła filozoficznie.
- Do diabła z pracą! Przecież cię kocham! Julia cofnęła się w głąb mieszkania.
- Czasami okazuje się, że to nie wystarcza - szepnęła. - Idź już, Mike. Chcę zostać sama.
Julia omal nie upuściła kieliszka, kiedy Mike wkroczył na przyjęcie urządzone na jej cześć. Działo się to w piątek koło ósmej. Najpierw pomyślała, że się wdarł podstępem, ale potem zaczęła węszyć w tym robotę Idy.
Spojrzała na Charlene, z którą właśnie rozmawiała.
- Przepraszam cię, ale muszę iść zabić swoją matkę - powiedziała.
Asystentka uśmiechnęła się do niej znad swojego kieliszka.
- Proszę pamiętać, że proponowałam pomoc.
- Dziękuję, może następnym razem.
Julia starała się przemykać nie zauważona między gośćmi, co okazało się dosyć trudne, ponieważ była bohaterką wieczoru. Kątem oka zauważyła, jak ojciec wita się z Mikiem i klepie go serdecznie po ramieniu. I ty, Brutusie? pomyślała.
W końcu udało jej się dotrzeć do Idy, która informowała szeroko dwóch członków rady nadzorczej o klinicznych szczegółach związanych z ciążą jej córki. Robiła przy tym takie wrażenie, jakby to chodziło o Julię, więc mężczyźni przyjrzeli jej się podejrzliwie.
- To nie ja jestem w ciąży, tylko moja siostra - wyjaśniła Julia i zaciągnęła matkę w jakiś ciemny kąt.
- Co on tu robi?! - spytała natychmiast.
- Kto? - zdziwiła się Ida. - John Carpenter czy Hank Atchison? Przecież z nimi pracujesz.
Julia ścisnęła matkę mocniej za ramię.
- Mike! Nie udawaj idiotki.
Ida uśmiechnęła się do niej promiennie.
- A więc jednak zdecydował się przyjść! - zawołała i omal nie zaklaskała w ręce. - Wiedziałam, że się ucieszysz.
Julia zrobiła ponurą minę, chcąc pokazać matce, jak bardzo jest uradowana.
- Jak cholera! - mruknęła.
- Przecież prosiłaś mnie o pomoc.
- A ty odmówiłaś - wpadła jej w słowo Julia.
- Odmówiłam, ale potem przemyślałam sprawę.
- Ja też przemyślałam sprawę. Nie chcę Mike'a. Ida spojrzała na nią okrągłymi oczami.
- Nic nie rozumiem. Najpierw go chcesz, potem nie chcesz... Wszystko to jakieś dziwne.
- Nie chcę. To ostateczna decyzja - oświadczyła twardo Julia.
Ida pogłaskała córkę po ramieniu.
- Wobec tego powiedz o tym jemu, a nie mnie - poprosiła. Po czym zamyśliła się jeszcze przez chwilę. - Zaraz, zaraz, ale czy wiesz, że Mike chce zerwać z Caroline? Kiedy do niego dzwoniłam, mówił, że ma już bilet do Bostonu.
Julia tylko machnęła ręką.
- Wiedziałam, że chce to zrobić. Nie sądziłam tylko, że tak szybko.
- Spieszy się ze względu na ciebie. Julia pokiwała głową.
- Oczywiście, że ze względu na mnie.
- No więc w czym problem? - zdziwiła się Ida. - Przecież go kochasz.
- Kocham, ale nie chcę - padła odpowiedź.
Ida jeszcze przez chwilę przyglądała się swojej córce. Dotknęła nawet jej czoła, żeby sprawdzić, czy nie ma gorączki. W końcu pokiwała tylko smutno głową.
- Dobrze. Przysięgam, że już nigdy nikogo ci nie będę swatać - powiedziała. - Skończone.
W tym momencie zobaczyły ojca i Mike'a, którzy szli właśnie w ich kierunku. Ida chciała odciągnąć Julię gdzieś na bok, ale już było za późno, ponieważ Jack machał do nich ręką.
- O Boże, tylko nic nie mów Mike'owi - poprosiła Ida. - Zranisz jego i siebie.
Julia potrząsnęła głową.
- Już odbyliśmy tę rozmowę. - Ojciec z Mikiem właśnie podeszli do nich, więc uśmiechnęła się promiennie. - Och, Mike, jak miło cię tutaj widzieć. To uprzejmie z twojej strony, że znalazłeś czas, żeby do nas zajrzeć. Pozwól, że... Au!!!
Czy to możliwe, żeby matka uszczypnęła ją w pośladek? Najpierw Susan, a teraz ona? Julia poczuła się upokorzona i zdradzona.
Ojciec zachowywał się tak, jakby niczego nie dostrzegł.
- Mike mówił mi właśnie, że jutro leci do Bostonu - poinformował wszystkich. - Nie możesz się już doczekać ślubu, co? Chcesz się spotkać z Caroline?
Mike skinął głową.
- To prawda, chcę się spotkać z Caroline.
- Zamknij się, stary - odezwała się Ida półgębkiem do męża. - Nie będzie żadnego ślubu.
- Nie będzie żadnego ślubu? - powtórzył Jack i zamrugał bezradnie oczami. - O, jaka szkoda. A tak się cieszyłem, że wejdziesz do naszej rodziny.
Mike spojrzał na Julię.
- Ja też się cieszyłem - powiedział.
- Cieszyłeś się? Więc skąd ta decyzja? - Jack był jeszcze bardziej bezradny niż przedtem.
- Julia może to wszystko wyjaśnić - oświadczył Mike. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na Julię, a ona skurczyła się pod ich spojrzeniem. Ida zdecydowała, że powinna przejąć inicjatywę.
- Najlepiej będzie, jeśli Julia porozmawia z Mikiem - uznała. - Idź, bo cię znowu uszczypnę - syknęła w ucho córki, wyczuwając w niej opór.
- Mówisz, że najlepiej? No tak, dobrze - powtarzał bezradny Jack.
Julia nie chciała ryzykować polemiki z matką. Spojrzała na Mike'a.
- Dobrze, chodźmy na zewnątrz - zaproponowała. Ruszyli przed siebie, ale kiedy już dotarli do przeszklonych drzwi, Julia stanęła.
- A dlaczego niby mam wychodzić z własnego przyjęcia? - spytała z upartą miną.
- To wobec tego chodźmy do toalety - zaproponował bez cienia uśmiechu Mike.
- Męskiej czy damskiej? - spytała natychmiast, przekonana, że jest to najlepsze miejsce do odbywania tego rodzaju rozmów.
- Do pierwszej wolnej - zaproponował.
Modliła się, żeby to była damska. Jednak okazało się, że obie toalety są zajęte. Jednak w końcu drzwi damskiej otwarły się i wyszła z niej Gina, współpracownica Julii. Gina chciała nawet o coś zapytać, ale Mike odsunął ją od drzwi.
- Przepraszam - powiedział i brutalnie wciągnął Julię do środka.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gdy tylko Mike zamknął drzwi toalety, Julia rzuciła się na niego i zaczęła go całować. Objął ją mocno i tulił do siebie jak kogoś, kogo dawno nie widział. I nagle Julię zalała fala pożądania. To samo działo się z Mikiem, który drżącymi rękami zaczął rozpinać guziczki z tyłu jej długiej sukni. W końcu suknia zsunęła się w dół, ale Julia trochę w nią zaplątała i omal nie przewróciła.
Na szczęście Mike czuwał.
- To niczego nie załatwia - szepnęła, tuląc go do siebie.
- Tak, wiem. - Zmagał się z pozwijanym materiałem. W końcu udało mu się wyswobodzić Julię z sukni.
- Poza tym, nie możemy... tutaj... - ciągnęła z trudem, łapiąc oddech.
Mike całował ją teraz po ramionach, mocując się z haftkami biustonosza.
- Dlaczego? - spytał.
- Przecież... Przecież nie masz żadnego zabezpieczenia. Spojrzał na nią triumfalnie.
- Mam!
Julia zesztywniała i odepchnęła Mike'a, któremu właśnie udało się rozpiąć jej biustonosz. Poczuła na swojej skórze chłodny powiew wentylacji.
- Naprawdę?
Patrzył na nią, nie bardzo rozumiejąc, o co jej chodzi. Przypominał w tej chwili podnieconego rasowego ogiera. Szybko rozpiął swoją koszulę i zdjął ją, ukazując nagi tors.
- Tak, zawsze teraz mam przy sobie prezerwatywę, kiedy wiem, że się będę z tobą widział - wyjaśnił. - No, podejdź bliżej.
Julia rozejrzała się po łazience. Niestety, nie było to zbyt wielkie pomieszczenie. Najczęściej służyło wszystkim członkom rodziny i tylko w czasie przyjęć nosiło dumne miano „damskiej toalety”.
Wzrok Mike'a powędrował za jej wzrokiem.
- Jak chcesz się kochać? - spytał.
- Najlepiej na sedesie.
Spojrzał na nią zbaraniałym wzrokiem.
- Słucham?
- Trzeba opuścić deskę - wyjaśniła. - Tak będzie wygodniej.
Mike aż się skrzywił z obrzydzenia.
- Nie możesz wymyślić czegoś innego? - spytał.
- Mamy jeszcze umywalkę - zauważyła.
Mike obejrzał umywalkę, ale z oczywistych przyczyn nie wchodziła ona w grę. Przez chwilę stali bezradni, rozglądając się dokoła.
Nagle Julia poczuła się potwornie samotna. Wyciągnęła ręce do Mike'a.
- Chodź - powiedziała.
Wziął ją w ramiona i zaczął całować. Delikatnie, a potem coraz mocniej. Sama nie wiedziała, jak to się stało, że zdjęli resztki ubrania, a potem Mike uniósł ją ostrożnie, oparł o ścianę i nagłe znalazł się w niej. Starała się nie krzyczeć, chociaż rozkosz ogarnęła całe jej ciało. Kochali się, dysząc ciężko. Każde z nich starało się przekazać partnerowi całą miłość i czułość, którą dla siebie mieli. W końcu Mike postawił Julię na podłodze.
Nagle straszna myśl przyszła jej do głowy. Spojrzała w dół.
- Mike! Nie nałożyłeś prezerwatywy.
Na jego twarzy jeszcze malowała się błogość i początkowo nie zrozumiał, o co Julii chodzi. Kiedy jednak dotarło do niego znaczenie jej słów, sam się przeraził.
- No tak! Zapomniałem! - jęknął. - Przepraszam, Julio! Nie wiem, co teraz robić.
Chwyciła go za ramię.
- Zaraz, musimy się zastanowić.
Pogrążyła się na chwilę w myślach, a Mike obserwował w napięciu jej rysy.
- Przysięgam, Julio. To był przypadek, naprawdę. Uciszyła go gestem. Jeszcze przez chwilę myślała, a potem rozłożyła bezradnie ręce.
- Mogłam zajść w ciążę, mogłam nie zajść - stwierdziła wreszcie.
- Przepraszam cię, Julio. To moja wina.
Pokręciła głową.
- Obawiam się, że nie dałam ci zbyt dużo czasu, żebyś mógł pomyśleć o zabezpieczeniu.
- Mimo wszystko to ja powinienem pamiętać.
Julia tylko machnęła ręką i ze smętną miną przysiadła na sedesie. Mike podszedł do niej i pogłaskał ją po głowie.
- Wiesz, jakby się coś stało, to przecież nie tragedia - zauważył.
Julia nie chciała o tym rozmawiać.
- Wiesz co, umyj się i ubierz. Chcę skorzystać z toalety i też się umyć.
Posłuchał jej natychmiast. Pochlapał się trochę wodą z umywalki i wytarł papierowymi ręcznikami, a następnie włożył slipy i resztę ubrania. Zebrał też z podłogi rzeczy Julii, a przede wszystkim suknię, która się trochę pomięła, oraz koronkowe majteczki.
- Ojej! - zawołał na widok dziurki w majtkach. - Popatrz, co się stało.
Już chciał parsknąć śmiechem, ale mina Julii nie wróżyła niczego dobrego, więc się powstrzymał. Julia wzięła swoje zniszczone majteczki i pomyślała, że są rozdarte tak samo jak ona. No, może nie do końca tak samo, ale podobnie.
- Następnym razem będę ostrożniejszy - zapewnił ją.
- Jeśli będzie następny raz - rzuciła.
Spojrzał na nią poważnie i ponownie pogłaskał po głowie.
- Posłuchaj, nie chcę rozmawiać o przyszłości w toalecie. Jutro jadę do Bostonu i wracam w niedzielę z Aaronem. A potem zobaczymy, jak nam się będzie układać. Każde z nas będzie robiło to, na co ma ochotę. No co, zgoda?
Chciała powiedzieć, że nie słyszała o niczym głupszym niż takie „małżeństwo na próbę”, ale tylko skinęła głową.
- Zgoda.
Julia zaczęła się myć, po czym spojrzała niecierpliwie na Mike'a.
- Mógłbyś już wyjść? - spytała. - Trochę się krępuję. Mike skinął głową, ale zrobił to tak, jakby jej nie słyszał. Od paru chwil wydawał się być zajęty czymś zupełnie innym.
- Posłuchaj, czy nic cię nie niepokoi? - spytał. Julia nadstawiła uszu.
- Nić, przecież jest zupełnie cicho - zauważyła.
- Właśnie! Przecież jesteśmy na przyjęciu. Ludzie powinni rozmawiać, śmiać się, czy ja wiem, hałasować. Jak zwykle przy takiej okazji.
Julia pokraśniała na twarzy. Jednocześnie spojrzała na zegarek.
- Jezus, Maria! Przecież jesteśmy tutaj od dwudziestu minut, a nikt nawet nie zapukał do drzwi.
Natychmiast zapomniała, dlaczego chciała zostać sama w łazience. Szybko się wytarła i włożyła resztę ubrania. Wraz z Mikiem stanęła przed drzwiami.
- Nie, nie pójdę tam - powiedział. - Strasznie mi głupio.
- Jeśli sądzisz, że pójdę sama, to chyba zwariowałeś! - warknęła. - Idziemy razem.
- Ty nie będziesz musiała niczego wyjaśniać - przekonywał Mike. - Przecież to damska toaleta. Co innego ja.
Julia popukała się w głowę.
- Moja koleżanka widziała, jak mnie tutaj wciągałeś. Na szczęście będę mogła mówić, że użyłeś siły - dodała złośliwie.
Oboje spojrzeli na drzwi.
- Ale przecież to twoi przyjaciele - nalegał Mike. - Ludzie życzliwi. Na pewno nie będą chcieli zrobić ci przykrości.
Julia myślała o tym przez chwilę.
- Nie, najwyżej zaśpiewają nam to, co w szkole: „Miłość się kończy łóżkiem, a potem idzie Julia z brzuszkiem”.
Mike rozejrzał się dookoła.
- Widzisz tu jakieś łóżko? - spytał.
- Wiesz, gdyby było, mógłbyś się spodziewać za drzwiami mojego ojca z pistoletem - powiedziała poważnie. - Nie uwierzysz, ale rodzice są przekonani, że jestem dziewicą, ponieważ nie wyszłam jeszcze za mąż.
Mike poklepał nerwowo po kieszeniach marynarki.
- Do licha, szkoda, że nie wziąłem swojego - wymamrotał.
- To, co ze sobą wziąłeś, wystarczy - stwierdziła. - I to nie po to, żeby kogoś zabić, a wręcz odwrotnie.
Mike tylko jęknął w odpowiedzi.
- Nie znęcaj się nade mną! Mam już dosyć. Idziemy!
Nacisnął klamkę i pchnął drzwi, a następnie wyjrzał na zewnątrz. Nikogo tam nie było. Wbrew oczekiwaniom nie czekały na nich ani wiwatujące tłumy gości, ani ojciec Julii z pistoletem. Ktoś wygasił wszystkie światła i pozostawił tylko kilka nocnych lamp.
Julia i Mike przeszli przez pusty pokój. Próbowali otworzyć przeszklone drzwi, ale były zamknięte.
- Mam nadzieję, że nie wyskoczą nagle z ukrycia, wołając a kuku! - powiedział Mike.
Julia pokręciła głową.
- Nie sądzę. Popatrz na parking. Prawie pusty. Rzeczywiście na bocznym parkingu stały tylko samochody jego oraz Julii i jeszcze wielki lincoln, który mógł należeć do państwa Cochranów.
- Bardzo dziwne - mruknął Mike. - Jakbym trafił w jakąś pętlę czasu.
Julia westchnęła.
- Obawiam się, że nas usłyszeli i postanowili wyjść, żeby nie zrobić nam przykrości - stwierdziła. - Co oczywiście nie zmienia faktu, że w poniedziałek będę musiała spojrzeć im wszystkim w twarz.
- Pójdę z tobą - zaproponował Mike.
- Nie, dziękuję. W sumie nie są tacy źli, skoro poszli. Zresztą, jestem teraz ich szefową - przypomniała sobie. - To znaczy, większości z nich.
Mike jeszcze raz rozejrzał się dookoła.
- A gdzie jest Ida?
- Pewnie pomaga ojcu ładować pistolet - odparła Julia. - Na twoim miejscu wyjechałabym do Bostonu i już nigdy stamtąd nie wracała.
Kilkanaście godzin później Mike był już w Bostonie. Dotarcie do tego, co przypominało mauzoleum, a w rzeczywistości stanowiło dom rodzinny Wyndemere'ów, zajęło mu dalsze pół godziny. I nagle trach! Okazało się, że w domu jest tylko Reginald, szczupły, elegancki blondyn, który siedział na niesłychanie cennym antycznym krześle po drugiej stronie prawdopodobnie bezcennego stolika. Mike mógł się założyć, że Reginald znał nazwy tych wszystkich mebli, które ich otaczały. On osobiście nie odróżniał zwykłego kredensu od serwantki.
- Spodziewamy się panny Wyndemere lada moment, panie DeAngelo - powiedział Reginald.
Spodziewamy się? Czyżby Reginald zaczął już mówić o sobie w liczbie mnogiej?
- Jacy „my”, Reginaldzie? Masz mysz w kieszeni?
- Sądzę, że nie, panie DeAngelo.
- Skoro nie wiesz na pewno, to może byś sprawdził - zaproponował Mike, zdając sobie sprawę, że kompromituje się w ten sposób ostatecznie w oczach Reginalda. - Czy wiesz przynajmniej, gdzie jest Caroline?
Reginald zrobił obrażoną minę.
- Zaraz sprawdzę - powiedział.
Wziął do ręki kalendarz, który leżał na stoliku, otworzył na odpowiedniej stronie i powiódł wypielęgnowanym palcem w dół.
- O, jest. Aktualnie przebywa u krawcowej, gdzie mierzy... suknię ślubną.
Mike poczuł się fatalnie. Na tyle, że nie zażartował z „aktualnie przebywa” Reginalda. Zresztą coś innego przykuło jego uwagę. Dziwne wahanie w głosie Reginalda. Nie zwracał na to Wcześniej uwagi, ale czy to możliwe, że ten facet kochał się w Caroline?
Nie miał jednak czasu, żeby o tym pomyśleć, bo do domu wbiegła Caroline.
- Dziesięć minut przed czasem - zauważył Reginald.
- Och, Mike! Go za niespodzianka! - wykrzyknęła Caroline i nadstawiła mu policzek do pocałowania.
Mike ucałował ją, a potem spojrzał na Reginalda. Na jego twarzy pojawił się wyraz przykrości. Z kolei skierował wzrok na nieco zdziwioną Caroline. Jaka z niej miła i przyjemna kobietka, pomyślał. Szkoda tylko, że wcześniej nie zauważył, iż zupełnie nie nadaje się na jego żonę.
- Jak długo możesz u nas zostać, Mike? - spytała Caroline.
- Będę musiała pozmieniać wszystko w moim kalendarzyku.
- W kalendarzyku i w życiu - powiedział. Spojrzała na niego z niepokojem.
- Czy coś się stało? Wyglądasz tak ponuro.
Mike raz jeszcze spojrzał na Reginalda i pomyślał, że mógłby zostać z nimi w czasie rozmowy. Nie, to jednak było niemożliwe.
- Tak, kochanie. Musimy porozmawiać - oświadczył Mike.
- Czy Reginald mógłby poczekać w pokoju obok?
Caroline spojrzała na Reginalda, a on skinął lekko głową i wyszedł. Przed wyjściem posłał jeszcze Mike'owi ostrzegawcze spojrzenie.
Zostali sami.
- Może usiądziemy - zaproponował Mike.
- Dobrze - zgodziła się Caroline, ale nadal stała.
Mike nie wiedział, od czego zacząć.
- Tak mi przykro, Caroline. Nigdy nie sądziłem, że... że... - Bał się mówić dalej.
- Że zakochasz się w Julii - dokończyła.
Dobrze, że jeszcze stał, bo gdyby usiadł, chyba spadłby z bezcennego krzesła.
- Co takiego?! Caroline rozłożyła ręce.
- Może jestem zepsuta, ale nie ślepa - powiedziała. - Widziałam, co się z tobą działo. Czy ona przynajmniej cię kocha?
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Caroline chyba po raz pierwszy od początku trwania ich związku czymś go zaskoczyła. No, ale cóż, takie są kobiety.
- Trudno mi za nią mówić - odparł w końcu. - Jest zła, że chcę cię zranić.
Caroline potrząsnęła głową.
- Niepotrzebnie - uspokoiła go. - Od początku nie pasowaliśmy do siebie. Jesteś dla mnie za silny. Nie pasujesz ani do mnie, ani - rozejrzała się dokoła - do tego domu. Wiedziałam, że to się musi zdarzyć, tylko nie miałam pojęcia kiedy.
Kilka łez spadło na sukienkę Caroline. Natychmiast wyjęła cieniutką białą chusteczkę i wytarła oczy.
- Nasz związek to było prawdziwe szaleństwo, Mike - stwierdziła. - Jedyne szaleństwo, na jakie sobie kiedykolwiek pozwoliłam.
Spojrzał na nią zdziwiony. On tego tak nie odbierał. Prawdę mówiąc, ich związek wydawał mu się aż do znudzenia poprawny, odarty z wszelkiego szaleństwa.
- Skoro tak uważasz - powiedział niepewnie. - Wydawało mi się, że po prostu się kochamy.
Skinęła głową. W tym momencie mógł w niej podziwiać wielką damę. Julia w takiej chwili rzuciłaby mu się pewnie z pazurami do oczu.
- Mnie się pewnie będzie zawsze tak wydawać. - Caroline mówiła na pół do siebie, na pół do Mike. - Ale to nie wystarczyłoby, żeby prowadzić wspólne życie.
- Nie wystarczyłoby - powtórzył niczym echo. Caroline próbowała się nawet uśmiechnąć.
- No, to przynajmniej mój krawiec odetchnie - stwierdziła, siadając w końcu.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Och, ta suknia wydawała mi się okropna - wyjaśniła. - Zrobiłam krawcowi straszną scenę. Julia byłaby ze mnie dumna.
Tak, miała rację. Julia była dumna z każdego, kto potrafił robić sceny, a najbardziej z siebie.
- Jeszcze jedno, Mike! - W oczach Caroline znowu pojawiły się nie chciane łzy.
- Tak?
- Obiecaj, że będziemy się widywać po waszym ślubie - poprosiła. - Chciałabym się spotykać z wami i z Aaronem.
Mike pokiwał głową.
- Tak, oczywiście. Będę tylko musiał spytać Julię, czy zechce - powiedział.
- Och, o Julię się nie martwię. Jesteśmy przecież kuzynkami. W końcu i tak wszystko zostaje w rodzinie. - Uśmiechnęła się smutno.
Siedzieli oboje przy stoliku. Milczenie przeciągało się. Mike zastanawiał się, co teraz robić. Czy ma wstać i wyjść? Czy się pożegnać?
- Wiesz co, Mike? Chyba nie puszczę cię tak łatwo - stwierdziła nagle Caroline.
Aż podskoczył na swoim miejscu.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Kiedy chcesz wracać?
- Jutro po południu muszę odebrać Aarona od rodziców Victorii w Atlancie - poinformował ją. - Wróciła właśnie z Europy i chciała się spotkać z synem.
- To świetnie. Wobec tego możesz zostać do jutra i trochę mi pomóc. Przede wszystkim powinieneś porozmawiać z moimi rodzicami. Pozostają jeszcze te straszne ilości zaproszeń i, nie uwierzysz, stosy prezentów, które już dostaliśmy. Myślę, że też powinieneś się nimi nacieszyć.
Mike skinął smętnie głową.
- Dobra, wobec tego musimy powiedzieć o wszystkim Reginaldowi - stwierdził.
- Będzie zdruzgotany. Nie masz pojęcia, ile czasu i energii poświęcił na przygotowanie uroczystości. I teraz co? Jeszcze się namęczy przy odwoływaniu całej imprezy.
Mike tylko pokiwał głową, chociaż wcale nie był przekonany, że Reginald się mimo wszystko nie ucieszy. Jakieś dziwne stosunki panowały między nim a Caroline. Coś, co nie pozwalało im się spoufalać.
- Może nie będzie tak źle - mruknął sam do siebie. Jednak Caroline go usłyszała i w tym samym momencie jej twarz pokryła się delikatnym rumieńcem. Szybko skierowała się do wyjścia, żeby ukryć zakłopotanie.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Julia wyjrzała na zewnątrz z domu rodziców. Wciąż padał deszcz. Jego krople rozpryskiwały się o patio i kafelki przy basenie. Tak, to była odpowiednia pogoda jak na pierwszy dzień marca. Przesunęła torbę z odpadkami pod drzwi wyjściowe i chwyciła za szczotkę.
W domu rodziców obowiązywała żelazna zasada: trzeba zawsze posprzątać po swoim przyjęciu. Dlatego teraz Julia w ulubionych spodniach od dresu i flanelowej męskiej koszuli niczym Herkules starała się zaprowadzić porządki w tej stajni Augiasza.
Pierwszy dzień marca. Raz jeszcze zaczęła liczyć. Jej ostatnia niedyspozycja zaczęła się trzynastego w piątek. Właśnie wtedy poznała Mike'a. Natomiast „incydent” wydarzył się przedwczoraj, co tak naprawdę niewiele jej mówiło. No cóż, trzeba zaczekać. A życie niech toczy się swoim torem.
Odłożyła szczotkę i ponownie wyjrzała na zewnątrz. Miała wrażenie, że deszcz jeszcze się nasilił. Trudno. Jednym ruchem otworzyła przeszklone drzwi, chwyciła torbę z odpadkami i pobiegła truchtem w stronę śmietnika. Trochę zmokła, ale nie za bardzo.
Pomyślała, że w domu czeka na nią gorąca czekolada i romans ulubionej autorki. Ta myśl dodała jej otuchy. Teraz trzeba tylko przetrzeć na mokro podłogę i będzie mogła wracać do swojego mieszkania.
Jednak najprzyjemniejsze i tak było planowanie zamordowania Mike'a. Rozważała już grzybki, wykradzenie jego własnego pistoletu i porażenie prądem. Teraz jednak pomyślała o czymś bardziej męskim i wyciągnęła przed siebie kij szczotki.
- En gardę! - krzyknęła kiepską francuszczyzną. - Broń się, monsieur.
Zadała cios Bogu ducha winnej zasłonce.
- Już się bronię! - Ktoś chwycił ją z tyłu i uniósł w powietrze, tak że wypuściła szczotkę.
Oczywiście wiedziała, kim jest ów tajemniczy „ktoś”. Musiała niestety pogrzebać nadzieję, że zginie w katastrofie lotniczej.
- Mike! Puszczaj! Zostaw mnie! - krzyknęła.
- Dobrze.
Potraktował to nazbyt dosłownie i wypuścił ją natychmiast, tak że o mało nie klapnęła na podłogę jak żaba Aarona.
- Brakowało ci mnie? - spytał. Uśmiechnęła się do niego jak zakochana kobieta.
- O tak, bo właśnie chciałam zrobić pasztet z prosiaka - oświadczyła.
Spojrzał na nią nieufnie.
- Chyba nie robi się pasztetu z prosiaka - stwierdził. Julia poklepała go po ramieniu.
- Z ciebie by wyszedł.
Dopiero teraz zrozumiał, że się z niego nabija. Zrobił groźną minę, a następnie... chwycił Julię w ramiona i obsypał pocałunkami.
W tym momencie do akcji wkroczył również Aaron. Widząc, co się dzieje, pisnął cienko i chwycił Julię za nogę. Miała więc przy sobie dwóch swoich mężczyzn.
- Mi ciebie Wakowało, mi ciebie Wakowało u babci w Lancie - powtarzał.
Julia oswobodziła się z objęć Mike'a i pochyliła, żeby przywitać się z Aaronem.
- Ja też za tobą tęskniłam - powiedziała. - Czy przynajmniej dobrze się bawiłeś?
Chłopiec pokiwał głową.
- Mhm. Mama teś tam była. Ale pojechała do... do... Makao - przypomniał sobie.
- Nie, Aaron, makao to taka gra w karty - poprawił syna Mike. - Mama pojechała na wspinaczkę do Monaco.
Julia spojrzała z niedowierzaniem na Mike'a.
- Chyba to wymyśliłeś - oświadczyła. - Nie wierzę. Mike uśmiechnął się do niej, a następnie uderzył pięścią w szeroką pierś.
- Przysięgam, że to prawda.
- Tat, tak, plawda - poparł go Aaron. - Do Makao.
Mike rozejrzał się po znajomych kątach. Znalazł nawet na parapecie papierowy kapelusz, który przeoczyła. Następnie wskazał na zasłonkę.
- Czy ten cios przeznaczony był dla mnie? - spytał. Zastanawiała się, czy skłamać, czy też nie.
- A co ty w ogóle tutaj robisz? - spytała. - Nie spodziewałam się ciebie z powrotem tak szybko.
Przyjrzała się uważnie Mike'owi. Był trochę nie dogolony i miał cienie pod oczami, co wskazywało, że niewiele spał. Tylko Aaron wyglądał na wypoczętego.
- Przyszedłem do ciebie - odparł. - Przecież z tobą mieszkam.
Julia przypomniała sobie układ, który zawarli. Przełknęła ślinę i spojrzała w bok. Uznała, że nadszedł czas wielkich pytań i decydujących rozstrzygnięć.
- A... a jak się miewa Caroline? - spytała, czując, że jest to jedyne pytanie, na jakie ją stać.
Mike milczał przez chwilę, a następnie odparł poważnie:
- W porządku. Myślę, że znalazła sobie kogoś na całe życie.
- A ten ktoś to... ty? - spytała słabym głosem. Mike pokręcił głową.
- Nie, Reginald. Jej asystent.
Reginald? Wiele o nim słyszała, ale myślała, że to ktoś starszy. W pewnym momencie nawet sądziła, że to ojciec lub inna osoba z rodziny. Czy to możliwe, żeby Caroline zakochała się w swoim asystencie?
- Nie żartujesz?
- Byłbym skończonym idiotą, gdybym to robił. Tak, oczywiście. Miał rację.
- Caroline prosiła, żeby ci pogratulować - dodał jeszcze Mike.
- Pogratulować? A, pewnie chodzi o awans. Mike złapał się za głowę.
- Do licha, zapomniałem jej o tym powiedzieć - stwierdził z bezczelnym uśmiechem. - Caroline chce ci pogratulować wspaniałego męża. - Wypiął pierś do przodu. - Czyli mnie.
- Kondolencje byłyby tu bardziej na miejscu - mruknęła Julia.
Musiała jednak przyznać, że poczuła ulgę. Nie spodziewała się niczego dobrego po wizycie Mike'a w Bostonie. Sądziła, że Caroline zechce o niego walczyć. Nie dlatego, żeby była w nim po uszy zakochana. Julia wiedziała jednak, że żadna kobieta nie jest zadowolona, kiedy jej się zabiera mężczyznę. Okazało się jednak, że nie doceniła swojej kuzynki.
- Caroline uważa, że będę doskonałym mężem. Julia chwyciła szczotkę do ręki.
- Ha, będziesz jeszcze lepszym trupem! - krzyknęła, mierząc w niego. - Broń się.
Mike podniósł ręce do góry.
- Nie będziesz chyba biła bezbronnego mężczyzny - zaniepokoił się. - Prawdę mówiąc jednak od razu przypuszczałem, że szykujesz na mnie zamach.
Julia zdecydowała się uderzyć, wykorzystując moment nieuwagi Mike'a. Jednak nagle jakimś cudem szczotka znalazła się w jego rękach. Mike spojrzał na nią, a następnie wykonał parę ruchów i kij zafurkotał w powietrzu.
- Teraz moja kolej - oświadczył. Julia rozłożyła ręce.
- To i tak na nic, Mike - powiedziała. - Nie wyjdę za ciebie. Szczotka wypadła mu z ręki i głośno stuknęła o podłogę.
- Dlaczego?
Julia poszukała wzrokiem Aarona. Chłopiec budował coś, pewnie zamek, z krzeseł, które zestawiła w jedno miejsce, żeby jej nie przeszkadzały w sprzątaniu.
- Ponieważ nie odpowiadałaby ci żona, która ma swoją pracę - odparła. - W dodatku bardzo angażującą pracę. Możesz twierdzić, że jest inaczej, ale nie sądzę, żeby tak było naprawdę.
Mike z powagą skinął głową.
- Dlatego właśnie nie proponuję ci od razu małżeństwa - przypomniał. - Pobądźmy trochę razem. Lepiej się poznajmy. Przecież teraz albo się kłócimy, albo - spojrzał na Aarona - kochamy. Nic pośrodku. Dlatego spróbujmy najpierw zostać przyjaciółmi, a potem kochankami. Aż dwie kobiety powiedziały mi ostatnio, że miłość to nie wszystko. Jeśli tak, to zobaczmy, co jeszcze możemy sobie dać.
Jakie piękne przemówienie, pomyślała Julia. Pewnie układał je przez całą drogę.
Czuła się wewnętrznie rozdarta. Z jednej strony musiała przyznać sama przed sobą, źe cieszy się z zerwanych zaręczyn Mike'a. Z drugiej bała się zostać kolejną narzeczoną tego mężczyzny. Kiedyś, kiedy wydawało jej się, że musi o niego po prostu walczyć, cała sytuacja wydawała się dużo prostsza.
A może Mike ma rację? Może trzeba spróbować? Julia wyciągnęła do niego rękę.
- Dobrze - powiedziała. - To rozsądna propozycja. Bądźmy przyjaciółmi.
Mike posłał jej swój najbardziej seksowny, najwspanialszy uśmiech. Na jego widok serce Julii zaczęło szybciej bić.
- Przyjaciółmi - powtórzył z naciskiem Mike, ujmując jej dłoń.
- Nie opowiadaj mi bzdur! Jakimi znowu przyjaciółmi? Tylko dlatego zerwałeś z Caroline?! Myślałem, że kochasz Julię!
Sal oskarżycielskim wzrokiem popatrzył na Mike'a, który łakomie zerkał na wielką kanapkę, leżącą przed nim na talerzu.
- Jasne, że kocham - potwierdził. - Przyjaciele mogą się kochać.
Mike ugryzł pierwszy kęs kanapki i przeżuwał go przez dłuższą chwilę. Sal nic nie jadł, tylko patrzył na kolegę jak na wariata.
- My też jesteśmy przyjaciółmi, Mike. Czy chcesz przez to powiedzieć, że mnie kochasz?
Mike omal nie zadławił się kanapką.
- Ty, uważaj. Bo ci rozkwaszę nos.
Sal rozłożył tylko ręce w bezradnym geście.
- Chciałem jedynie sprawdzić, czego mogę się w przyszłości spodziewać. Wiesz, kwiaty, czekoladki, płomienne wyznania. Zdaje się, że wszystko przede mną.
Mike odstawił szklankę z mrożoną herbatą, którą musiał popić kanapkę.
- Bądź poważny - upomniał kumpla.
- Jestem poważny. Skoro wy jesteście przyjaciółmi, to znaczy, że mogę jednak ożenić się z Julią. Dałem jej nawet pierścionek.
Mike uniósł się gwałtownie. Julia nic mu nie mówiła o pierścionku.
- Jaki pierścionek? - warknął.
Sal odzyskał nagle apetyt i wbił zęby w spoczywającą przed nim kanapkę. Przeżuwał ją długo i starannie.
- Co za pierścionek, Pomerantz?! - ponaglił Mike.
- Wiesz co, jak będziesz patrzył na mnie tak groźnie, to się przestraszę i dostanę czkawki - powiedział Sal. - Po prostu przyjaźnię się z Julią, tak jak ty. Dałem jej jakiś czas temu dziecięcy pierścionek. Lepiej się wtedy poczuła.
Mike spojrzał nieufnie na kumpla.
- Kiedy to było? - spytał.
- Płakała wtedy z twojego powodu - padła odpowiedź. Mike odsunął od siebie talerz z kanapką. Poczuł, że nie jest głodny.
- Sam nie wiem, co mam robić, Sal - jęknął. - Poradź mi coś.
Sal również nie miał ochoty na kanapkę.
- Co mam radzić? - mruknął. - Nie znam się na babach. Sam coś wymyśl.
Mike wstał od stolika.
- Dobrze, wobec tego zapłać rachunek. Ja to zrobię następnym razem. Muszę teraz zadzwonić.
- Do kogo?! - krzyknął za nim zdziwiony Sal.
- Do matki Julii - dobiegła do niego odpowiedź.
- Dobrze, to właśnie musimy zrobić. - Ida czuła się jak generał na polu bitwy.
Mike spojrzał na nią z podziwem. Siedzieli właśnie przy stole w domu Cochranow w Sun City Center i Ida przeglądała kalendarz, a także notes z adresami.
- Potrzebujemy jeszcze jakiegoś pretekstu, żeby urządzić przyjęcie - stwierdziła po chwili namysłu. - Masz jakiś pomysł?
Mike podrapał się po nosie.
- Nie, nic mi nie przychodzi do głowy - stwierdził po zastanowieniu.
Ida raz jeszcze zajrzała do kalendarza.
- Mnie też. Może wobec tego zapytamy Jacka. Czasami miewa zupełnie dobre pomysły.
Zawołano Jacka, który przyszedł razem z Aaronem. Trzymali wspólnie jakąś budowlę z klocków lego.
- Fajne, co? - spytał Jack.
- Tak, bardzo fajne - potwierdziła Ida. - Posłuchaj, Jack, chcemy urządzić przyjęcie i potrzebujemy okazji.
Obaj panowie postawili swoją konstrukcję na stole. Aaron próbował wpasować do całości klocek, który im został. Na próżno.
- Świetnie - powiedział Jack. - Na przykład jakiej?
- Właśnie o to samo chcieliśmy ciebie spytać - oznajmiła Ida.
- Źle to robisz, Aaronie. - Jack rzucił się na kolana. - Uważaj, bo rozwalisz całą bramę. Trzeba delikatnie włożyć ten klocek.
Jack uzupełnił brakujące ogniwo skrzydła bramy i spojrzał z triumfem na zebranych. Jedynie Aaron zaklaskał z radości. Pozostali zdradzali dziwne oznaki zdenerwowania.
- Nie podoba wam się budowla? O co wam chodzi?
- Jack, chcemy zorganizować przyjęcie - powtórzyła cierpliwie Ida.
- Byle nie takie, jak to ostatnie - powiedział stary Cochran.
- Najadłem się tylko wstydu.
Mike myślał, że się zapadnie pod ziemię.
- Jack, przecież mamy koniec dwudziestego wieku! - wykrzyknęła Ida. - Nie chcesz chyba, żeby twoja córka została dziewicą do końca życia!
Gdyby Julia to słyszała, to chyba zemdlałaby z wrażenia, pomyślał Mike. Spojrzał na Aarona. Mały na szczęście zajęty był klockami lego. Mimo to Mike chrząknął ostrzegawczo.
- A właśnie, wróćmy do tematu - powiedziała jak zwykle czujna Ida. - Przecież chodzi o to, żeby Mike mógł ożenić się z Julią i nie zamykać się już z nią w łazience.
Mike poczuł, że czerwieni się jeszcze bardziej. Chciał coś powiedzieć, wyjaśnić, ale nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Jack tylko spojrzał na niego groźnie.
- Przecież siedemnastego mamy świętego Patryka - przypomniał. - Julia niczego się nie domyśli. Zaprosimy rodzinę oraz irlandzkich znajomych. I wszyscy będą musieli ubrać się na zielono.
Ida aż zaklaskała w dłonie.
- Och, Jack! Wiedziałam, że można na ciebie liczyć! Jeśli tylko uda się człowiekowi wyrwać cię ze szponów sklerozy - dodała ze smutkiem.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Jaki jest twój ulubiony kolor?
- Fioletowy. Popatrz, Aaron ugrzązł po szyję w tych plastikowych kulkach.
Mike spojrzał we wskazanym kierunku i pomachał synowi.
- Nic mu nie będzie - powiedział. - Uwielbia sale zabaw. Czy naprawdę powiedziałaś: fioletowy?
Julia poczuła, że musi jakoś uzasadnić swój wybór.
- Jestem ruda, a fiolety doskonale pasują do tego koloru włosów - wyjaśniła.
Mike skinął głową na znak akceptacji.
- A jakie lody lubisz?
Siedzieli właśnie przy stoliku niewielkiego barku w sali zabaw. Aaron bawił się w „suchym basenie”, a oni zajęci byli rozmową.
- Posłuchaj, Mike, od powrotu z Bostonu wciąż zadajesz mi pytania. To trochę za dużo, zważywszy, że spotykamy się codziennie.
- Możesz odpowiedzieć jeszcze na to?
- Miętowo-czekoladowe - odparła.
Mike skrzywił się, jakby jadł cytrynę.
- Obrzydlistwo!
- Widzisz, mówiłam, że nie pasujemy do siebie. Nie podoba ci się ani mój ulubiony kolor, ani smak lodów! Nie ma sensu tego ciągnąć.
Mike poklepał ją po ręce.
- Ależ jest, jest. Kiedy masz urodziny?
- Wiesz co, jutro wydrukuję ci cały mój życiorys. Mam go u siebie w komputerze.
Mike myślał przez chwilę.
- Wobec tego teraz trudniejsze pytanie - stwierdził. - Czy sypiasz w moim podkoszulku? Nigdy mi go nie zwróciłaś.
Julia zaczerwieniła się aż po korzonki włosów.
- Nie oczekiwałam takiego pytania od przyjaciela - powiedziała. - Jak chcesz, to ci go jutro oddam.
Spojrzał na nią znacząco. Nie, nie znacząco. Gdyby nie chodziło o Mike'a, powiedziałaby raczej: obleśnie.
- Możesz go zatrzymać - rzucił lekko. - Ile masz jeszcze urlopu?
- Co?!
- No, ile masz wolnych dni - wyjaśniał cierpliwie. Julia pokiwała głową na znak, że rozumie.
- Jasne, jasne. Tak szybko zmieniasz tematy, że trudno za tobą nadążyć. - Zamyśliła się na chwilę. - Czekaj, sama nie wiem. Z sześć, siedem tygodni.
- Świetnie. To dla mnie bardzo ważne.
- Nie wyobrażaj sobie, że z twojego powodu wezmę urlop - powiedziała groźnym tonem.
Mike jednak zrobił nieprzeniknioną minę i spojrzał w stronę Aarona. Chłopiec skakał teraz jak żaba na materacu wodnym.
- Świetna zabawa - stwierdził. - Sam bym sobie poskakał. A jak długi jest urlop macierzyński?
Julia poczerwieniała raz jeszcze. Tym razem jednak jej twarz nabrała bardziej intensywnych kolorów.
- Skąd przypuszczenie, że jestem w ciąży?! - spytała zaczepnie.
Tylko machnął ręką.
- Wystarczy na ciebie spojrzeć. No to jak?
Julia nie mogła opanować drżenia rąk. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała powiedzieć Mike'owi, ale nie sądziła, że nastąpi to tak szybko. I w taki sposób. Poza tym wciąż nie miała pewności. W tym momencie nawet najdokładniejsze testy mogły zawieść.
- Trzy miesiące - odparła. - Przy pierwszym dziecku wynosi trzy miesiące.
Wciąż nie wiedziała, czy Mike zgaduje, czy też rzeczywiście domyśla się prawdy. Usiłował być wesoły, ale zauważyła cienie pod jego oczami i dziwną bladość. Być może myliła się co do niego. Może ta ich „przyjaźń” kosztowała go więcej niż ją.
- Nie przejmuj się, Mike - powiedziała.
Już był przy niej. Na moment przywarł do jej warg w krótkim, lecz gorącym pocałunku. Julia myślała, że serce wyskoczy jej z piersi.
- Mike, tu są dzieci! - pisnęła.
- Wiem - powiedział smutnym głosem. - Gdybyśmy byli sami, wyglądałoby to zupełnie inaczej.
Julia poczuła dziwny ucisk w brzuchu. Chyba domyślała się, jak by to wyglądało. Nagle zrobiło jej się bardzo gorąco.
- Dobrze, wracajmy do pytań - powiedział Mike. - Czy masz rodzeństwo?
Myślała, że rzuci się na niego z pięściami.
- Tak, mam rodzeństwo. Zdążyłeś je nawet poznać. Na dragie imię mam Marie, a na trzecie Monty Python. Uwielbiam czekoladę i kłótnie. Nie znoszę pająków, węży i facetów z FBI. Kiedyś, kiedy miałam dziewięć lat, naplułam na koleżankę i powiedziałam, że jak wygada rodzicom, to wyrwę jej włosy z głowy - wyrecytowała niczym maszyna. - A teraz, skoro wiesz o mnie już wszystko, to chodźmy razem do łóżka.
Mike patrzył na nią osłupiały, a następnie wybuchnął śmiechem. Już po chwili była w jego ramionach i całowali się jak opętani. Nie widzieli, że Aaron macha im wesoło ze szczytu rury, którą miał zamiar zjechać. Nie widzieli nic. Dopiero kiedy nieco się opamiętali, okazało się, że są otoczeni dziećmi.
- Zupełnie jak Barbie i Ken! - wykrzyknęła jakaś dziewczynka.
Ani Julia, ani tym bardziej Mike nie wiedzieli, czy potraktować to jak komplement. Mike wciąż trzymał ją w swoim żelaznym uścisku.
- On ją udusi! - wykrzyknęła jakaś starsza pani, zapewne babcia któregoś dziecka.
Julia już chciała powiedzieć, że nie czuje się ani trochę uduszona, kiedy Mike jednym ruchem wyjął swoją odznakę i pokazał ją zebranym.
- Spokojnie - powiedział. - Jestem z FBI.
- A potem powiedział: spokojnie, jestem z FBI. Wyobrażasz sobie miny tych wszystkich ludzi, a zwłaszcza dzieciaków?
Rosie, najnowsza sympatia Sala, a teraz także nowa przyjaciółka Julii, wybuchnęła śmiechem. Obie panie układały właśnie serwetki na stołach. Rosie potraktowała bardzo poważnie przykazanie Idy, żeby włożyć na przyjęcie coś zielonego i cała ubrała się na zielono. Wyglądała teraz jak papuga. „Pyle że była to niezwykle smukła, długonoga papuga.
- To jeszcze nic - mówiła dalej. - Sal opowiadał mi, że kiedyś musieli się bronić klopsikami przed mafią w kuchni jakiejś restauracji.
Julia poprawiła na głowie zielony melonik.
- Pewnie to wymyślił - stwierdziła. - Chociaż, kto wie. Czasami naprawdę nie wiem, czego się po nich spodziewać. Ale wybrałyśmy sobie facetów, co, Rosie?
Rosie pokiwała głową, ale w tym geście nie było żalu.
- Gorzej pewnie nie mogłyśmy trafić - przyznała. - Ale na pewno nudniej. Mówiłam ci, jak poznałam Sala? Przywiózł do szpitala podejrzaną, która zaczęła rodzić. Wyobrażasz sobie?
Julia nie miała ochoty rozmawiać o porodach.
- Tak, Sal jest kochany. Znacznie lepszy niż Mike - dodała z żalem.
Rosie zajrzała jej głęboko w oczy.
- Zamienisz się? - spytała.
Wzrok Julii padł na pierścionek, który dostała od Sala. Również Rosie spojrzała w tym kierunku.
- Sal opowiadał mi tę historię. - Dotknęła lekko ręki Julii. - Popatrz, jest doskonały na dzień świętego Patryka. Zafarbował ci palec na zielono.
Julia skinęła głową.
- Właśnie dlatego go włożyłam.
Skończyły już układanie serwetek i Julia wzięła talerzyki, z których mieli korzystać zaproszeni.
- Pomóż mi rozłożyć sztućce. Powinny leżeć w kilku miejscach, żeby goście nie tłoczyli się przy stole - powiedziała do Rosie, sama zaś zajęła się ustawianiem talerzyków. - Zwykle moja mania zajmuje się wszystkim, ale dzisiaj jest jakaś podenerwowana. Sama nie wiem, dlaczego. Rosie machnęła ręką.
- To nic. Cieszę się, że mogę ci chociaż trochę pomóc. Ty najwięcej tutaj zdziałałaś. - Rosie rozejrzała się po pięknie udekorowanym wnętrzu. - No, ale od tego ostatecznie są dzieci.
Julia poczuła, że coś utknęło jej w gardle. Niechciana łza parzyła jej policzek. Pragnęła odwrócić się od Rosie, ale nie mogła. Dziewczyna Sala natychmiast zauważyła, że z Julią dzieje się coś dziwnego, odłożyła więc sztućce i przysunęła się do niej.
- Co się stało?
Julia potrząsnęła głową.
- Nic takiego, Rosie. Po prostu jestem w ciąży. Dzisiaj rano znowu zrobiłam sobie test i był pozytywny.
Rosie wyciągnęła ku niej ramiona.
- Już dobrze. - Pogłaskała ją po głowie. - Przecież wiem, że tak naprawdę chciałaś tego dziecka. Skontaktuję cię z dobrym lekarzem u siebie w szpitalu.
Julia spojrzała na Rosie jak na czarodziejkę.
- Skąd to wiesz? - spytała.
Rosie uśmiechnęła się do niej promiennie.
- Doświadczenie - odparła. - Poza tym wystarczy spojrzeć na ciebie i Mike'a, żeby domyślić się, jak bardzo się kochacie. Mówiłaś mu już o dziecku?
Julia pokręciła głową.
- Wobec tego jeszcze poczekaj z tą informacją - poradziła jej Rosie. - Idź teraz do łazienki, umyj oczy i zrób się na bóstwo. To przecież nie Halloween, tylko twój wymarzony wieczór. Poradzę sobie tutaj.
Julia posłuchała jej, jakby pięć lat od niej młodsza Rosie była tu jakimś autorytetem. A może i była? Z pewnością spotkała w swoim życiu więcej kobiet w ciąży niż cała jej rodzina razem wzięta.
Z drugiej jednak strony, skąd mogła wiedzieć, że to ma być jej wymarzony wieczór? Julia traktowała to przyjęcie jak każde inne. Może Rosie w ogóle rzadko chodziła na przyjęcia i stąd to przekonanie?
Po chwili dotarła do łazienki i spróbowała otworzyć drzwi. Niestety, były zamknięte. Ida zwykle wysiadywała tam długie godziny przed przyjęciami. Julia przeszła więc do łazienki przeznaczonej dla gości. Właśnie ktoś otwierał drzwi.
Oczywiście Mike! Miała już dość tych łazienkowych spotkań. Chciała zapytać, co tu robi, ale on był szybszy.
- Cześć, Julio. Co się stało? Wyglądasz, jakbyś płakała.
- Nie, nie płakałam. Skończyłeś już? - spytała, wskazując drzwi łazienki.
Mike skinął głową, wciąż tarasując jej przejście.
- Może tak, może nie - mruknął. - Powiedz lepiej, co się stało?
- Nie twoja sprawa - powiedziała ostro, chociaż było to oczywiste kłamstwo.
Następnie, nie zważając na Mike'a, przepchnęła się do wnętrza łazienki. Spojrzała w lustro. Tusz do rzęs rozmazał się ohydnie, tworząc długie smugi na policzkach.
Mike wciąż stał w drzwiach.
- Możesz je zamknąć? - poprosiła.
Wszedł do środka i zamknął drzwi na zamek, a następnie spojrzał na Julię.
- Tak dobrze? - spytał.
Pokręciła głową.
- Chodziło mi o to, żebyś zamknął je od zewnątrz - uściśliła.
- Wobec tego staraj się na przyszłość wydawać jaśniejsze polecenia. Skoro już wszedłem, to zostanę.
Rozsiadł się na stołeczku przy umywalce. Julia wydobyła z szafki waciki i płyn do mycia twarzy, a także kosmetyczkę, w której miała ołówek, tusz i inne podobne przybory.
- Powiedz w końcu, dlaczego płakałaś. Z mojego powodu?
- Tak, Mike. Pomyślałam, ile czasu straciłam w twoim towarzystwie i zrobiło mi się go żal - powiedziała ze złością.
- Nie żartuj. Chcesz wiedzieć, ile zimnych pryszniców brałem ostatnio z twojego powodu?
Julia odłożyła wacik na półeczkę.
- Dość tego!
Podeszła do drzwi i zwolniwszy zamek, otworzyła je na oścież.
- Do widzenia!
Mike spojrzał na Julię z urazą, ale posłusznie ruszył we wskazaną stronę.
- Och, Mike! Tu jesteś - usłyszeli głos Idy.
- Mamo!
- Julia? No tak, mogłam się domyślić, że jesteście w którejś łazience. Szukałam cię, Mike - wyjaśniła. - Sal właśnie zjada ciasteczka, a Aaron to zobaczył i też chce jedno. Mogę mu dać?
- To ładnie z jego strony, że tylko jedno - powiedział Mike.
- Na razie jedno - podkreśliła Ida. - Nie możesz czegoś zrobić z Salem?
Mike rozłożył ręce.
- Niestety, nie jestem jego szefem.
Julia nie chciała oglądać dalej tej sceny. Zatrzasnęła drzwi od łazienki i nareszcie poczuła się bezpieczna.
Wszędzie było pełno zieleni. Zielone spodnie, zielone marynarki, zielone suknie i zielone nakrycia głowy. Niektóre dzieci miały nawet twarze pomalowane na zielono. Również ksiądz z pobliskiej katolickiej parafii przystroił sutannę na zielono. Tylko jedzenie nie było zielone. I nie miało szans się zazielenić, ponieważ goście nie próżnowali.
Na przykład niejaki Sal Pomerantz tak sobie upodobał ciasteczka, że zagarniał raz za razem coraz to nowe ich porcje. Aaron patrzył na niego z wzrastającym podziwem, zaglądając co jakiś czas do plecionych półmisków i sprawdzając, czy starczy też dla niego.
Na kanapie siedzieli mama i tata, niczym para papużek nierozłączek, i pełnili honory domu. Julię zawsze zdumiewało to, że udawało im się z sukcesem urządzać przyjęcia, na których spotykały się tak różne osoby, jak na przykład dzisiaj. Ciekawe, czy byliby zadowoleni, gdyby dowiedzieli się, że ich córka jest w ciąży?
Ktoś chwycił ją od tyłu za rękę. Od razu poznała ten profesjonalny uchwyt.
- Przestraszyłeś mnie, Mike - skarciła go.
- Nie widziałaś Aarona? - spytał. - Właśnie go szukam.
- Niepotrzebnie. Cały czas chodzi za Salem jak zaczarowany. Za każdym razem, kiedy go widzę, myślę sobie: jakie to ładne dziecko.
- Kto? Sal?
- Nie, Aaron.
- Nasze będą jeszcze ładniejsze - zapewnił ją, a Julia poczuła, że serce podeszło jej do gardła. - Chcesz sprawdzić?
Mogła odpowiedzieć, że już nie potrzebuje, ale jedynie pokręciła głową.
- Nic z tego, Mike - powiedziała. - Wiesz, że mam swoją pracę. Poza tym jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Mike spojrzał znacząco w jej oczy, a potem szepnął do ucha:
- Chodźmy na zewnątrz. - Julia poczuła na szyi jego gorący oddech.
Dała się poprowadzić w stronę patio. Pomyślała, że tak będzie lepiej. Nie ma się co męczyć. Powie mu już teraz.
- Mike, chciałabym... - zaczęła, kiedy otoczył ich wieczorny półmrok.
- Nie, teraz ja - przerwał jej. - Przez ostatnie tygodnie zamęczałem cię różnymi pytaniami, ważniejszymi i mniej ważnymi. Ale ostatnie, to najważniejsze, zostawiłem na teraz.
Julia zmarszczyła brwi.
- Słucham, Mike?
Mike spojrzał na zegarek.
- Do licha, nie mamy zbyt dużo czasu. Zaraz podadzą ciasta.
- Ciasta? Jakie ciasta?
- Nieważne. Jeśli idzie o twoją pracę, wcale nie musisz z niej rezygnować. Ostatnio doszedłem do wniosku... Wiesz, ten przymusowy celibat zmusił mnie do przemyślenia pewnych rzeczy... Więc doszedłem do wniosku, że to wcale nie praca Tory nas rozdzieliła. Chodziło raczej o... jak się to nazywa?... Różnicę charakterów. Rozumiesz, o co mi chodzi?
- Tak, ale miałeś zadać jakieś pytanie. Uspokoił ją gestem ręki.
- Zaraz do niego dojdę - powiedział. - Natomiast jeśli idzie o Caroline, to chciałem się z nią ożenić, ponieważ wydawało mi się, że tak będzie lepiej dla Aarona. Rozumiesz, chciałem mu dać matkę. Ale tak naprawdę to jej nie kochałem. To znaczy, lubiłem ją, ale wiesz, to nie wystarczy.
Julia poczuła ukłucie w piersi. Czyżby chciał powiedzieć, że jej również nie kocha? A w każdym razie „nie kocha jej tak naprawdę”?
- Pytanie, Mike. Czekam na twoje pytanie - przypomniała. Chwycił ją za rękę.
- Właśnie, Julio. Wiem, że wiele kobiet cierpiało z mojego powodu.
A ja będę następną, pomyślała.
- Wiele kobiet cierpiało - powtórzył - ale chciałbym, żeby to się skończyło. Teraz, kiedy znalazłem ciebie. Czy mogę cię prosić o rękę?
Julia spojrzała na jego wyciągnięte ramię.
- Co? Drugą? - spytała mało przytomnie.
Mike puścił natychmiast jej dłoń.
- To poważna sprawa powiedział. - Czy wyjdziesz za mnie? Potrząsnęła głową, myśląc, że zachowują się trochę jak postaci z jakichś starych filmów.
- Mike, to zdarzyło się tak nagle. Nie mogę od razu odpowiedzieć.
Spojrzał na nią całkiem zaskoczony.
- Nagle? Po tym, co robiliśmy w tych wszystkich łazienkach?! Jak w ogóle możesz tak mówić?
Julia zasłoniła dłonią usta, chcąc stłumić chichot.
- Wiesz, myślałam o czymś innym. Znamy się, niestety, niecały miesiąc...
- Mnie wystarczy. Wyjdziesz za mnie?
W tym momencie zapomniała o tym, że jest w ciąży. Starała się tylko skupić na tym, co dotyczyło ich związku. Szukała tego, co może być gwarancją jego stabilności i pewności. Szukała, ale nie mogła znaleźć nic poza miłością. Czy to wystarczy? Nagle coś ją zaniepokoiło.
- Co tam się dzieje, Mike?
- Nic takiego.
- Przecież widzę, że coś się dzieje - naciskała. - Nagle zrobiło się jakoś cicho.
- Wydaje ci się - mruknął, ale jednocześnie na jego ustach pojawił się jakiś dziwny uśmieszek.
- Oj, Mike. Coś knujesz.
- Przypominam, że nie odpowiedziałaś jeszcze na moje pytanie. - Zerknął nerwowo w stronę domu.
Julia rozłożyła ręce w bezradnym geście.
- Nie mogę ci jeszcze odpowiedzieć, Mike. To świetnie, że się zgadzasz, abym miała życie zawodowe. Ale przecież pracujesz dla FBI. Co będzie, jak cię gdzieś przeniosą?
To powinien być argument decydujący. Mike z powagą pokiwał głową, ale nie wyglądał na zbytnio zmartwionego.
- Rozmawiałem o tym z moim szefem. - Popatrzył jej w oczy. - Zagwarantował mi, że zatrzymają mnie tutaj jeszcze trzy lata. To dużo czasu, Julio. Wiele się może zmienić.
Julia skinęła głową. Nadeszła chyba pora, żeby zdradzić wszystkie sekrety. Mike powiedział już chyba, co miał do powiedzenia.
- Wiele się już zmieniło - zauważyła. Spojrzał na nią nieufnie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Jestem w ciąży.
Mike poczerwieniał na twarzy i nadął się niczym balon. Myślała, że za chwilę eksploduje. Co zresztą nastąpiło.
- Jesteś w ciąży?! - ryknął tak, że było go chyba słychać w całym mieście.
- Doskonale się składa, że chcesz się ze mną ożenić, prawda? - spytała.
Kątem oka zobaczyła tłum osób, które przepychały się w drzwiach prowadzących na patio.
- Kiedy to się stało? Wtedy w łazience? - upewnił się, podchodząc bliżej do Julii.
Nie pozwoliła mu się objąć i pocałować. Nie odpowiedziała też na jego pytanie. Wymknęła mu się i wskazała gestem dom.
- Mamy towarzystwo.
Goście wysypali się z domu i ustawili niemal równym szpalerem na patio. Mike patrzył na nich, jakby nie wiedział, kim są i skąd się tu wzięli.
- Ona jest w ciąży - oznajmił, wskazując Julię. - Wkrótce się pobieramy.
- Tego nie powiedziałam - zaprotestowała Julia.
W tym momencie z tłumu wybiegł Jack i zamachał rękami.
- Hej, Mike! Nie zapomniałeś czegoś?
Mike spojrzał w osłupieniu na ojca Julii.
- Przecież mówiłeś, że mogę się z nią ożenić?
- Ciasta, stary! Ciasta! - przypomniał mu Jack Cochran.
- Aa! - Mike uderzył się dłonią w czoło. - Zupełnie zapomniałem.
Nikt poza Julią się nie zdziwił. Wszyscy wiedzieli o ciastach. To był jakiś cholerny spisek.
- Co to za ciasta? - spytała nieufnie. Mike uśmiechnął się szeroko.
- Przygotowałem dla ciebie ciasto. I sam je dekorowałem - pochwalił się. - A drugie dekorował Aaron.
Julia popatrzyła na Mike'a ze zdumieniem.
- Zrobiliście dla mnie ciasta?!
- Tak. Chcesz je zobaczyć?
Nie czekając na odpowiedź, wziął ją za rękę i zaprowadził do wnętrza domu. Stojący na patio goście rozstąpili się, robiąc im drogę. Julia zauważyła, że jej matka wyciera sobie oczy chusteczką, ale nie miała pojęcia dlaczego.
- Nie widzę żadnych ciast - powiedziała, gdy znaleźli się na sali. - Chyba nie musimy iść do łazienki?
Mike pokręcił głową.
- Nie, nie musimy.
Rosie i Sal Pomerantz, którzy stali przy stole, rozstąpili się, ukazując dwa wielkie ciasta, jedno okrągłe, a drugie prostokątne, fioletowego koloru. Aaron podszedł do niej i wziął ją za rękę. Julia poczuła, że chce jej się płakać.
- Będzieś moją mamą? - usłyszała obok głos Aarona. Wzięła go na ręce i wszyscy troje przytulili się do siebie.
- Kocham was - szepnęła. - Nawet nie sądziłam, że tak bardzo. Kiedy postawiła Aarona na podłodze, natychmiast zaczął ją ciągnąć w stronę ciast.
- Julio, Aaron zadał ci pytanie - powiedział Mike. - Dużym chłopcom nie musisz odpowiadać, ale małym powinnaś.
Julia potoczyła wzrokiem po zebranych, a następnie przykucnęła przy Aaronie.
- Tak - powiedziała. - Będę twoją mamą.
Mike odetchnął z ulgą. Zebrani zaczęli klaskać. Ida wybuchnęła płaczem, więc mąż musiał ją uspokajać. W sali powstał zamęt. Mike i Aaron podprowadzili Julię do stołu.
- Pszecitaj! Pszecitaj! - wykrzyknął. - Ten oklągły mój! - wykrzyknął Aaron. - Sam mówiłem tacie, co napisiać.
Na okrągłym cieście widniał napis: „Mike kocha Julię”.
- A to prostokątne jest moje - dodał Mike.
Na prostokątnym cieście Mike napisał po prostu: „Kocham cię, Julio”.
- Och, Mike! - Rzuciła się w jego ramiona.
- Moje jest czekoladowo-miętowe - szepnął jej do ucha. - Tylko Aaron nie dał się przekonać, że ktoś może jeść coś takiego.
- Dzięki, Mike.
- Więc jak? Może odpowiesz też na moje pytanie? Teraz nie musiała już się zastanawiać.
- Tak, Mike. Wyjdę za ciebie.
- To świetnie, bo inaczej nic by nie wyszło z naszego zaręczynowego przyjęcia - powiedział. - Goście byliby rozczarowani.
- Zaręczynowego przyjęcia?! - powtórzyła, rozglądając się dokoła. - Czy wszyscy, a w szczególności moja matka, wiedzieli, że to jest zaręczynowe przyjęcie? - spytała groźnie.
Mike uśmiechnął się i skinął głową.
- Tak. Nawet mam dla ciebie pierścionek.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął niewielkie pudełeczko, w którym znajdował się prawdziwy złoty pierścionek z diamentem.
- Pozwolisz, że zwrócę ten stary właścicielowi. - Mike zdjął z palca Julii dziecinny pierścionek. - Sal może go teraz potrzebować.
Rosie przytuliła się do Sala. Ida wybuchnęła jeszcze głośniejszym płaczem. Julia natychmiast spojrzała w jej stronę.
- Wiesz co, Mike, zgodziłam się za ciebie wyjść i nie wypada mi się wycofywać - powiedziała.
- Masz rację - przytakną! natychmiast.
- Chciałabym tylko postawić jeden warunek. Wyjdę za ciebie, jeśli pomożesz mi zabić matkę - oświadczyła. - Sama jakoś nie mogę tego zrobić.
Mike spojrzał na Julię, potem na Idę, a potem znowu na Julię i wybuchnął śmiechem.
- Chyba jej daruj tym razem. Gdyby nie Ida, nigdy byśmy się nie poznali. Mam lepszy pomysł.
- Jaki?
Mike pochylił się nad Julią.
- Chodźmy lepiej do łazienki - szepnął wprost do jej ucha.