Wesoła historia o śniegowym bałwanku, który przed wiosną
uciekał do morza - Ewa Szelburg-Zarembina
Raz w czasie poranka ulepiły dzieci w szkolnym ogródeczku małego Bałwanka. Miał śniegową głowę, miał śniegowy brzuszek, miał ze śniegu nóżki, rączki a nawet kożuszek.
Po pas w śniegu sobie stał, śniegową buzią się śmiał. Śniegowy Bałwanek zuch nie lada, miał w sadku sąsiada. Ten sąsiad ach, to był na wróble starach. Dumny, choć ubogi, miał prawdziwy dziurawy kapelusz a z kijów ręce i nogi. Strach na wróble kochał lato a nie lubił zimy. Więc sprzeczał się z Bałwankiem srogie strojąc miny.
Cóż to ciekawego masz Bałwanku w zimie? Chłodno, głodno. Kto mądry kuli się i drzemie. W lecie całkiem co innego, mój kolego i sąsiedzie.
A bałwanek na to:
Lepsza zima niźli lato. Ale czy się na tym znasz? Zimno ci boś chudy, brzuszek z kija masz. W kapeluszu pełno dziur. Stuku, puku! Hur, hur, hur!
Ten kapelusz nosił sam gospodarz. A przedtem gospodarza ojciec na głowę go kładł. A przed ojcem gospodarza jego dziad. Więc kapelusz ma sto lat. Toteż temu kapeluszowi bez uszanowania byle Bałwanek nie będzie przyganiał. Bo ja mam ręce z kija a kij mocno bija. Stuku, puku, łup, cup, cup.
Aj strachu. Nie złość się, bo tego nie znoszę. Ja wolę zimę, ty wolisz lato, zgoda i na to. Ale do lata daleko. Ho, ho nawet wiosna stąd za siódmą rzeką. Więc póki jest zima niech mrozik jak najdłużej trzyma.
Na to strach:
No, masz słuszność Bałwanku Śniegowy. Wiesz co ci powiem? Skoczmy po rozum do głowy, nie kłóćmy się, pogódźmy się. Bardzo, mój ty Straszku twoją mądrość chwalę. Pogódźmy się, nie kłóćmy się. Doskonale. Niech żyje zgoda. No bałwanku wołaj i ty raz, dwa, trzy. Niech żyje zgo...
Lecz bałwanek zamiast słów kichnął.
A psik - raz. I znów - A psik - a psik!
Co to?
Nic. A psik! A psik! - aps - oj! Cieknie mi z noska jak ze strumyka. Ratuj Straszku, bracie!
To odwilż Bałwanku. To się zbliża wiosna już ją prawie macie, bo to wiosny znaki ten twój katar taki. Będzie wiosna, będzie lato. Skacz Bałwanku, skacz.
A bałwanek w płacz
To ty sobie skacz. A ja będę płakał, bo mi się zdaje, że mi nie tylko ciecze z noska ale kożuszek na mnie taje. Oj taje, taje nie tylko kożuszek ale i mój śniegowy brzuszek. Rety dlaboga taje mi prawa śniegowa noga. Ratuj mnie, podpieraj mój sąsiedzie Strachu, bo się tu roztopię jak sopel na dachu. - i bałwanek cały w łzach.
A na to powiada Strach.
To słoneczko przygrzewa gdyż się wiosny spodziewa. Słyszysz przecież Bałwanku jak calutki świat śpiewa. Krzewy w sadzie zbudzone i obłoki i drzewa.
A...a p...a psik! Słyszę. A co to nad naszymi głowami zadzwoniło jak dzwonek?
To pierwszy poseł wiosny. Szary ptaszek skowronek.
I rzeczywiście skowronek z wysoka, że go nie dojrzeć okiem, zaśpiewał pod obłokiem:
Tir li - li - li! Tir - li - la!
Grzeje słonko, przypala!
Na świętego Grzegorza
idzie zima do morza!
Co, co? - krzyczy Bałwanek - słuchaj no Straszek, prawdę gada ten ptaszek, że na świętego Grzegorza pójdzie zima do morza? I co ze mną będzie wtedy oj bieda nad biedy.
A no - powiada Straszek - próżno lamentować. Musisz i ty niebożę za morze wędrować.
Ale którędy? Ale jak?
A tak: prosto nosa drogą, noga za nogą.
Jakże to prosto nosa, gdy od tego kichania nos mi się skrzywił i drogę zasłania. Jakże mam iść droga noga za nogą, gdy nogi mnie już nie trzymają. Od tej odwilży zmiękły, gną się, uginają. Uuu, bee, źle-e-e.
No widzisz Bałwanku. Teraz samo południe, zła dla ciebie pora. Poczekaj aż do wieczora. Wieczorem przymrozek ściśnie cię skrzepi. Zaraz ci będzie lepiej.
Minęło godzin kilka jak jedna chwilka. Wieczorem mrozik Bałwanka skrzepił. Już mu lepiej. Utarł Bałwanek nosa, pomacał prawą nogą, pomacał lewą nogą. Mocniejsze. Więc marsz w drogę. Przymaszerował nad rzekę, nad Wisłę i prosi ją o pomoc gorąco i szczerze. Wisła płynie do morza, niech go z sobą zabierze.
Wisło rzeko kochana. Ratuj śniegowego Bałwana. Muszę za zimą zdążyć aż do morza, nie mogę czekać, aż do rana. Nie mogę. Bądź dobra i weź mnie z sobą w drogę.
Wisła dobra i uczynna była. Na prośbę Bałwanka chętnie się zgodziła.
Masz tu bałwanku lodową krę. Siądź na niej i płyń. Nie będzie ci źle.
Hops skoczył Bałwanek na krę. Kra płynie na fali, kołysze się rusza, aż drży w Bałwanku ze strachu jego śniegowa dusza.
Ale co tam, albo to nie do Gdańska płynę? A jeśli mam zginąć, niechaj w morzu zginę. Nie boję się, teraz wcale. Hej do morza nuże fale.
I tak płynął zuch Bałwanek całą nockę. Przyszedł ranek.
Co to? Co to? Wielki Boże. To już widać śliczne morze. - ucieszył się nasz podróżnik serdecznie. - To nic, że się rozpłynę i tak przecież nie zginę. Jeśli w morzu stanę się wodą - będę pływał wiecznie. Jakże to cudnie, jakże to miło być morską falą. Tak dobrze nigdy mi jeszcze nie było. I myk - biały Bałwanek Śniegowy w bielutkich pianach morskich znikł.