Goszczyński Seweryn BIOGRAFIA


Wysłouchowa Maria

Seweryn Goszczyński

Młodzieńcze lata. — Pierwsze piosenki.

Wielcy ludzie, których przykład wskazuje spółczesnym i potomnym drogę mądrości i cnoty, to najwyższa chluba, najcenniejsze dobro narodów. W wolnych też krajach młode pokolenie uczy się czci i miłości dla swych bohaterów w domu i szkole, a każdemu z ziomków rozjaśnia się czoło i dusza, gdy sławne ich imię wymawia.

Gdyby więc Seweryn Goszczyński urodził się był w niepodległym jakim kraju, jego pisma byłyby znane w pałacach i chatach, a wszędzie składanoby należny hołd jego pamięci. Ale on był synem polskiej ziemi, skutej w kajdany, deptanej przez wroga, — ziemi, która nie ma prawa oddawać głośnej czci mężom, co dla jej dobra pracowali i z upadku pragnęli swój naród podźwignąć.

Więc może nie jeden z was, mili czytelnicy, zapyta — po przeczytaniu tytułu niniejszej książeczki — kim że był ów Seweryn Goszczyński? — Kim był? — Sławnym poetą, apostołem wolności, bohaterem! Jego pieśń brzmiała miłością ojczyzny i swobody, a nienawiścią i wzgardą dla wszelkiej przemocy; jego oręż błyskał na świętem polu bitew o niepod

ległość narodu ; jego słowo apostolskie budziło nieznane przedtem uczucia pod strzechą wieśniaczą ; silny, niezłomny, ognisty jego duch ożywiał swoim zapałem znękanych, wątpiących, zrospaczonych.

Nie zasługujeż taki człowiek na poznanie? O zaiste, godzi się nam usłuchać jego głosu, który wzywa nas miłośnie: "Do mnie tu, ludu serdeczny, ja brat tobie, ja twój wieczny U Godzi się zbliżyć do poetybohatera, aby światłem jego myśli, żarem uczuć oświecić umysł, ocieplić serce!

Seweryn Goszczyński przyszedł na świat w miasteczku Ilińcach, na Ukrainie, w ośm lat po trzecim rozbiorze Polski, a więc w r.

Dziecięce lata, których wpływ na całe pozostaje życie, ubiegły w szczęśliwych dla przyszłego poety warunkach. Rzeźwe powietrze stepów ukraińskich wlewało niespożyte siły w krzepki z natury jego organizm, przykład i nauki zacnej matki budziły w nim zamiłowanie cnoty; zdolni nauczyciele kształcili umysł; ojciec, były wojskowy, rzucał w serce pierwszy posiew rycerskich i patrjotycznych uczuć opowieścią o powstaniu Kościuszkowskiem , w którem czynny brał udział, jako oficer artylerji

Bystry, nad wiek rozwinięty chłopak słuchał z płonącem okiem o wypadkach, które przypominają najświętsze nasze chluby, najsroższe boleści, najwznioślejsze ofiary, i serce mu biło do wielkich czynów, a Polska, droga ojczyzna trzykroć rozdarta a nie umarła, całą zabrała duszę.

Miłość swą dla niej wylewać począł w ognistych piosenkach, w szkołach jeszcze będąc, w gimnazjum, w mieście Humaniu. Pierwsze utwory młodego poety, zwłaszcza jego "Duma na gruzach Ojczyzny", znalazły, chociaż niedrukowane, mnogich czytelników. Podawano je sobie z rąk do rąk w odpisach i czytała je młodzież szkolna i starsi ludzie po dworach, po miastach, a myśl czytających zwracała się od samolubnych zabiegów i drobnych kłopotów osobistych ku wyższym celom, ku sprawom, cały naród obchodzącym.

Zaniepokoiło to policję moskiewską, jęła więc piosenki ścigać, a ich autora prześladować. Żarliwość jej wszelako spełzła na niczem: Goszczyński umiał już i wówczas z trudnych terminów obronną wychodzić ręką, a jego piosenkom prześladowanie tem większy zjednało rozgłos, bo ludzie sobie mówili: musi to być coś znakomitego, kiedy aż policję trwoży. Leciały więc te piosenki, niby ścigane ptaszki, szybciej niż przedtem, od domu do domu, skar

żąc się wszędzie żałością Polski, płacząc jej bólem, dzwoniąc jej nadzieją.

Po ukończeniu w siedmnastym roku życia nauk gimnazjalnych w Humaniu, Goszczyński udał się dla dalszej pracy, dla dalszej nauki do Warszawy. Odtąd nie samem już słowem, ale i czynem służy krajowi, a jego pieśni i czyny wiążą się ściśle z dziejami narodu. Chcąc przeto dokładnie zrozumieć dalszy bieg jego życia, musimy cofnąć się wstecz i bodaj pokrótce przypomnieć sobie o wypadkach , jakie zaszły w Polsce w pierwszych lat dziesiątkach bieżącego stulecia.

II.

Rzut oka na sprawy krajowe. Goszczyński w Warszawie.

Bronili się walecznie Polacy pod wodzą Ko

ściuszki przed złymi sąsiadami, nie szczędzili ofiar z mienia i krwi. Ale pomimo bohaterskich wysiłków, walka zakończyła się klęską. Wrogowie rozdarli po raz trzeci nasze ziemie i radując się, że z potężnego niegdyś państwa nie zostało ni śladu, urągali naszej boleści, krakaniem: Koniec Polsce! Zagłada Polakom!

Ale "mocniejszy Pan Bóg, niż pan Rymsza" powiada przysłowie. Mocniejszym okazał się wielomiljonowy naród polski od monarchów, którzy spiknęli się na jego zgubę. Zaledwie bowiem ci monarchowie po drugich sporach zgodzili się między sobą, kto jaką część naszej ojczyzny ma sobie przywłaszczyć, zaledwie wykreślili imię Polski z pomiędzy narodów żyjących, — gdy radosna wieść przebiegła światem, że hen daleko, na włoskiej ziemi powiewa, jak za dni wolności i chwały, chorągiew nasza bojowa ze srebrnym orłem. A pod oną chorągwią stoją zbrojne hufce polskich rycerzy i cudów waleczności dokazując, gromką pie

śnią całemu obwieszczają światu, że "Jeszcze Polska nie zginęła ! "

Zdumieli się Polskobójcy. — Jaką siłą, jaką mocą zmartwychwstaje ten naród? — pytali.

Nie wiecie? — Siłą ofiary, mocą nieśmiertelnych haseł naszych walk — haseł wolności, równości, braterstwa !

Jeden z wodzów powstania Kościuszkowskiego, jenerał Dąbrowski, wymknął się potajemnie z Polski, strzeżonej przez wroga, dotarł do sławnego wodza Francuzów, do Napoleona, który toczył zwycięzkie wojny z całym niemal światem — i tak mu powiedział: Rzeknij słowo, ty, coś taki dziś potężny, że dopomożesz do odbudowania Polski, a staną przy tobie tysiące prawych jej synów. Oddamy ci oręż i krew na własność, pójdziemy za tobą w ogień i wodę, żadnej nie pragnąc zapłaty za męstwo, za blizny, za śmierć, lecz wskrześ nam ojczyznę, wskrześ ojczyznę!

Szczerze, czy nieszczerze Napoleon obiecywał. I oto na słowa jego mamiące, najdzielniejsza młódź nasza porzuca domy, rodziny, ojczyste łany i wszystko, co miłe człowiekowi, zaciąga się do legjonów, — bo tak nazywały się owe hufce polskie, na obcej utworzone ziemi, — walczy mężnie i umiera bez żalu ze słodką myślą, że umiera dla Polski, dla drogiej.

I poświęcenie legjonów nie przeminęło bez skutku.

W nagrodę ważnych usług, oddanych Francji, za krew, rzęsiście przelewaną na polach bitew, Napoleon , który z biegiem czasu został cesarzem Francuzów, był zmuszony spełnić choć część przynajmniej swoich obietnic. Jakoż odniósłszy w r. , przy pomocy pol

skich hufców zwycięstwo nad połączonemi wojskami Prusaków, Moskali i Szwedów, zbudował silną ręką swoją niezależne państwo polskie pod nazwą Księstwa Warszawskiego.

Księstwo Warszawskie, powstałe z części pruskiego jeno zaboru, było bardzo małem państewkiem w porównaniu do dawnej Polski. Liczyło ono miljony zaledwie mieszkańców, a dopiero we dwa lata później, gdy powiększyło się częścią zaboru austrjackiego, ludność jego wzrosła do pięciu i pół miljonów. I te drugą cząstkę ojcowizny odzyskali Polacy orężem, za cenę krwi. Kiedy bowiem Napoleon wojował w r. z Austrją, wojsko nasze pospieszyło mu znowu z pomocą , rzucało się w najgorętszy ogień bitwy, przechylało szalę zwycięstwa na stronę Francuzów. A należy pamiętać, że w tem dzielnem wojsku najwięcej było chłopów. Konstytucja , jaką się rządziło Księstwo Warszawskie, znosząc poddaństwo, zobowiązywała wszystkich mieszkańców w wieku od do lat — z wyjątkiem duchowieństwa i urzędników — stawać do popisu. A jakaż warstwa narodu mogła więcej od stanu włościańskiego dostarczyć popisowych? I ci popisowi włościanie, ci oracze rycerskiej ziemi polskiej udawali się do pułków narodowych chętnie, z wesołą pieśnią na ustach, przygrywając sobie na skrzypcach. Zaciągali się nawet dobrowolnie do szeregów, taką ochotą dla ojczyzny biły ich serca. Oto jeden — z wielu innych — przykład tej ochoty.

"Pod miastem Lubartowem — opowiada pewien historyk, który żył w owych czasach — pruło kilkadziesiąt pługów na niwie, około której traktem przechodziły wojska polskie

z muzyką i śpiewem: "Jeszcze Polska nie zginęła!" Nagłe to i niespodziewane widowisko, zwłaszcza gdy oracze usłyszeli mowę polską i ujrzeli barwy narodowe, w takie uniesienie wprawiło orzących, że wszyscy porzucili pługi i wmieszali się dobrowolnie w szeregi narodowe , i tak z przypiętemi gałązkami majowej zieleni do Lubartowa weszli i wszyscy z własnej ochoty zaciągnęli się". W parę zaś tygodni później ci nowo zaciężni bili się walecznie przy zdobywaniu Zamościa, dawnej naszej fortecy, a szło im jak z płatka , bo włościanie rekruci z Galicji, którzy znajdowali się w wojsku austrjackiem , dopomagali braciom, podając im z góry bagnety i wciągając wdzierających się na wały". Ten rys charakteryzuje lud polski. Starczy w szerokiej jego piersi tchu na czyny najpiękniejsze, na bohaterstwo!

Znakomicie i we wszystkich kierunkach rozwijało się życie narodowe w Księstwie Warszawskiem. "Znikły wszelkie dawne przywileje , zabytki nierówności, rozdziały i podziały kastowe, znikła niezgoda, partje — opowiada zasłużony historyk, który był świadkiem onych czasów — nowa budowa wzniosła się, budowa równości, prawa i porządku". Polacy starali się gospodarować jak najmądrzej na tem, co już mieli, żywiąc w sercu nadzieję, pewność niemal, że wkrótce wskrzeszona zostanie cała wielka ojczyzna, o której życie dobijało się ośmdziesiąt pięć tysięcy polskiego wojska, wal

cząc z odwiecznymi wrogami obok Francuzów pod wodzą Napoleona.

Ale "chłop strzela, a Pan Bóg kule nosi" — powiada przysłowie. Napoleon, który przez lat wiele wygrywał wszystkie bitwy, sam

w końcu pokonany w wojnie z Rosją, musiał zrzec się na żądanie monarchów europejskich tronu francuskiego i pójść na wygnanie.

Pozbywszy się groźnego przeciwnika, ci monarchowie zjechali w r. do Wiednia na walną naradę, czyli kongres, aby uradzić, kto jakie ziemie ze zdobytych przez Napoleona krajów ma odtąd dzierżyć. Nie zapomniano, ma się rozumieć, na owym kongresie wiedeńskim i o nas. Ale cóż dobrego wyniknąć mogło dla Polski z narad, w których główny głos mieli wrogowie, co ją trzykrotnie potargali, aby się wzbogacić naszą krzywdą? Jakoż nastąpił tu czwarty rozbiór naszej ojczyzny, bo Austrja i Prusy nie zawahały się zagarnąć znowu po części ziemi, odzyskanej bezprzykładnem poświeceniem całego narodu polskiego. I w ten sposób okrojone, okaleczone, o jedną trzecią część obszaru zmniejszone Księstwo Warszawskie nazwano — jakby na szyderstwo — Królestwem Polskiem i przyłączono je na wieczne czasy do Rosji, pod rządy carów moskiewskich, którzy odtąd przybierają przy koronacji tytuł królów polskich.

Po siedmiu latach swobody, którą cieszyła się za Księstwa Warszawskiego część przynajmniej narodu, rozpoczęło się ponowne dręczenie ciała, zabijanie ducha Polaków. Bo chociaż Królestwo Polskie, czyli — jak często piszą i mówią Królestwo Kongresowe, to jest powstałe wskutek uchwał wiedeńskiego kongresu — miało oddzielną konstytucję i własny Sejm, pozorne jeno były to dobrodziejstwa. Car moskiewski, nawykły do rządów despotycznych , usiłował i w Polsce zaprowadzić poniżenie i znikczemnienie niewolnicze, jakie

istniały w Rosji. Działy się więc w państwie niby konstytucyjnem niesłychane gwałty: zamykano szkoły ludowe, ustanowiono surową cenzurę, która nie przepuszczała w gazecie lub książce ani jednej śmielszej myśli ; zapełniano więzienia najzacniejszymi obywatelami lub pędzono ich wśród zgromadzonego tłumu do robót hańbiących, zbrodniarzom właściwych, za to jedynie , że byli cnotliwi, że kochali ojczyznę ; porywano i więziono — bez względu na nietykalność ich osoby światlejszych posłów, którzy głos podnosili w Sejmie w obronie krzywdzonego narodu. Ale to wszystko niczem jeszcze wobec katuszy, na jakie skazane było niezrównane, waleczne wojsko polskie. Głównym wodzem siły zbrojnej w Królestwie car mianował swego brata, carewicza Konstantego, z rysów twarzy nawet zbliżonego do zwierzęcia, bo miał nozdrza zamiast nosa, szczecinę zamiast brwi, a głos jego ryk lub szczekanie bardziej, niż mowę ludzką, przypominał. Dusza carewicza tyrańska, wściekła, a zarazem tchórzliwa, godną była jego oblicza. Mając nieograniczoną władzę nad wojskiem , ćwiczył wprawdzie znakomicie w obrotach wojsk wych, ale też i znęcał się nad oficerami i żołnierzami w barbarzyński sposób. Sypały się na ich głowy najdotkliwsze obelgi, hańbiące kary. Na ćwiczeniach lub paradach carewicz, obdarzony niezwykłą siłą cielesną, rzucał się na osiwiałą nawet w boju starszyznę, bił po twarzy, obalał z konia, kopał nogami. Wielu oficerów dla zmycia hańby odbierało sobie życie, jeden z nich, przezacny, zasłużony, przebił się w oczach carewicza szpadą, inni opuszczali sze

regi, a żaden z pozostałych nie miał pewności, czy jutro podobny los i jego nie spotka.

Taki był stan rzeczy na skrawku naszej ojczyzny, który się Królestwem Polskiem nazywał i miał zapewnione przez kongres monarchów prawa narodowe i swobody obywatelskie, a cóż dopiero mówić o ziemiach naszych, które siłą gwałtu zostały wcielone do Rosji, Austrji i Prus? Tam dopiero cierpieli Polacy męki piekielne! A chociaż i im kongres zapewnił "przedstawicielstwo i instytucje narodowe", uchwały monarchów taki miały skutek, że na Litwie naprzykład, jedenastoletnie dzieci smagano do krwi, poczem zakuwano w kajdany, które trzeba było przerabiać do miary drobnych nóżek i zsyłano na Sybir, a to wszystko za wymówienie słów: Konstytucja Trzeciego Maja!

Mieliż Polacy ukorzyć się, jak podli niewolnicy, pod chłoszczącą ręką wrogów ? Mieliż wyrzec się swobody, oni, którzy oddawali jej cześć tak dawną, jak ich historja ? Odtrąciłaby ich święta, krwią przodków nasiąkła ziemia, gdyby się to stało kiedy ! Ale takie zaćmienie ducha nie może nigdy nastąpić w narodzie, który przez wieki był wolny i potężny, a za ojczyznę walczył nietylko we własnym kraju, lecz i "na nilowych wód równinie, na alpejskich skał granicie, na italskim Apeninie , na hiszpańskich Sierrów szczycie, na niemieckiem każdem polu, na moskiewskich wszystkich lodach ".

Jakoż, wnet po upadku Księstwa Warszawskiego powstało w wojsku tajemne patrjotyczne stowarzyszenie, które miało na celu odzyskanie utraconej niepodległości ; od roku zaś zawiązują się podobne stowarzyszenia po

wszystkich ziemiach dawnej Polski. Prawi synowie ojczyzny porozumiewają się tu ze sobą, aby wspólnemi siłami pracować nad utrzymaniem narodowości, nad wyłamaniem się z pod obcego jarzma.

W początkach właśnie owej pracy tajemnej Goszczyński przybył do Warszawy, gdzie od razu zwrócił na siebie uwagę patrjotycznej młodzieży i zdobywszy wstępnym bojem jej zaufanie, został przyjęty do tajnego związku, który nosił nazwę Stowarzyszenia Wolnych Braci Polaków.

Związek ów dzielił się na kilka grup, czyli — jak je nazywano — chorągwi, a każda chorągiew obierała sobie za patrona jakiegoś sławnego Polaka. Tej naprzykład, do której przyjęto Goszczyńskiego, patronem był Rejtan, niezłomny poseł, co sprzeciwiał się podpisaniu pierwszego rozbioru Polski, aż wyczerpany kilkugodzinną walką ze zdrajcami, padł u progu sali sejmowej, wołając: "...depczcie tę krew, którą ja za was gotów wylać! depczcie te piersi, które się zastawiają za cześć i swobody wasze!"

Chwilę uroczystą wstąpienia do związku, chwilę, w której ślubował poświęcić całe życie sprawie wolności, Goszczyński uwiecznił w pięknym wierszu pod tytułem Widzenie. Opowiada w nim, jak zdala od oka ludzkiego, w komnacie, zawieszonej kirem, zgromadzili się związkowi w żałobnych strojach, z obliczem w kapturze ukrytem. Na znak grobowej, wiecznej tajemnicy, widniała na stole trupia czaszka sławnego niegdyś hetmana, Chodkiewicza. Migotały w niej płomyki trzech lampek, jako gwiazdki nadzieji dla trzech dzielnic rozdartej

Polski. Obok czaszki połyskiwał miecz, ostatnia gnębionych ludów ucieczka. "Skończyłem właśnie mej przysięgi słowa — mówi dalej Goszczyński — lecz dusza nową wiarą oskrzydlona, rwała się w takiej prośbie z głębi łona :

— Przez to grobowe mdłych świateł pałanie,

Przez trupią czaszkę po dzielnym hetmanie,

Przez ten miecz przysiąg wzywam cię, Rejtanie,

Wstąp w moją duszę, polski męczenniku!

Oto mię widzisz w twych wyznawców szyku ;

Nowy zaciężnik twojego znamienia,

Czekam od twojej łaski poświęcenia.

Niech siła twoja w moją duszę spłynie,

Bym szedł twą drogą w uczuciach i w czynie.

Zaledwie skończył w myśli modlitwę, gdy zdało mu się w marzeniu, jako mury komnaty rozsuwają się, opadają i już bezmiar powietrza go otacza. A tam w górze po błękicie nieba, świecąc jak tęcza, płynie jasnych duchów gromada, śpiewająca czarowny hymn na cześć ojczyzny i wolności. Po chwili, gdy pierwsze wadzenie znikło w blaskach, wynurzył się z onej jasności mąż i osłonił kornie chylącą się głowę młodzieńca chorągwią krwawej barwy, po której przemykał płomyk i pisał ognistemi zgłoski imię Rejtana.

Wiersz swój kończy poeta słowami :

Nie wiem, jak długo w tym zachwycie stałem,

Bo w nieskłóconej, tajemniczej ciszy

Wciąż pieśń ta brzmiała — a ja słuchałem.

A choć ucichła, dotąd ją słyszy

Dusza w swej głębi. — Odtąd całe życie

Śpiewam ją sercem — przez nią, bracia mili,

Zawsze mię takim ujrzycie,

Jakim byłem w owej chwili.

I spełniły się wieszcze słowa: do ostatniego tchnienia pozostał, jakim był pod chorągwią Rejtana: kochającym ojczyznę i wolność, gotowym do ofiar, nieskazitelnym.

Po jednorocznym zaledwie pobycie w Warszawie, Goszczyński udał się z powrotem na Ukrainę, a powody, które go skłoniły do tego kroku, malują jego usposobienie. Stało się to tak :

Naród grecki, niegdyś pierwszy z oświaty i waleczności, od czterech zaś wieków pozostający w jarzmie tureckiem, podniósł w owym czasie, w r. , oręż, aby zerwać pęta niewoli.

Powstanie greckie budziło gorące współczucie w Polsce, która z własnego doświadczenia wiedziała, jak gorzkim jest chleb niewoli. Zbierano więc składki dla walczącego narodu, a młodsi, gorętsi Polacy spieszyli do Grecji, aby sieczny miecz ofiarować jej wyzwoleniu. Zapalił się i Goszczyński, liczący wówczas ośmnaście wiosen, do tej myśli. Zamienić pióro na oręż wydało mu się tak szczytną rzeczą , że cisnąwszy bez namysłu w płomień świeżo ukończoną powieść, jakoteż wiersze, napisane w Warszawie, puścił się pieszo, o suchym kawałku chleba do Humania, gdzie miał znajomych i przyjaciół, w nadzieji że znajdzie tam środki na dalszą podróż i przez morze Czarne, a potem Śródziemne dostanie się do Grecji. W stumilowej wędrówce doznał młody poeta wiele zmęczenia, biedy i przygód, ale krzepiła go myśl radosna, że walczyć będzie z krzywdzicielami, że weźmie udział w boju o wolność.

A chociaż te nadzieje zawiodły, chociaż do Grecji przez morza dotrzeć nie mógł, poniesione trudy nie poszły na marne , bo osobistą przyniosły mu korzyść : poznał spory szmat ziemi ojczystej dokładniej , niż ci, co przyglądają się okolicom z okien wagonów; zbliżył się do ludu, wypoczywając i nocując w gościnnych jego chatach ; zahartował ciało i wolę, zwyciężając przeszkody, łamiąc wszelakie trudności.

III.

Powrót na Ukrainę. — Pieśni swobody. — „Zamek Kaniowski".

Tajne związki, które ogarnęły siecią szlachetnych usiłowań wszystkie ziemie dawnej Polski, szerzyły się w owych czasach i na Ukrainie. Nie opuszczając przeto rodzinnych stron, Goszczyński mógł dalej pracować dla świętej sprawy wolności. Oddał się tej pracy z całym zapałem młodzieńczej duszy.

Przesuwając się od miasta do miasta, z wioski do wioski, rozszerzał dobrego ducha, budził w ludziach szlachetne uczucia, śmiałe myśli. Tłumaczył im, jako niewola pogrąża w nędzę ciało, przytępia rozum, podli duszę; wskazywał przykłady innych narodów: Hiszpanów, Portugalczyków, Włochów, Greków, którzy w onych czasach właśnie dobijali się orężem wolności ; krzepił nadzieją, że i dla Polski wybije godzina wyzwolenia.

Trudne to było działanie, niebezpieczna robota! Kto w szlachetnem oburzeniu podnosi głos przeciwko krzywdzicielom, kto śmiało wykazuje światu ich zbrodnie, tego ściga wielowładnych zemsta. Ścigała i Goszczyńskiego,

ale on, — jak zaczarowany rycerz z bajki, którego kule się nie imają, a miecz nie dosięga, żadnej nie doznawał stąd szkody, i w poczuciu niezłomnej siły wołał w pieśni, gdy tysiąc burz.

szalało dokoła:

Mam ja jeszcze, mam kotwicę Niezerwaną, niewzruszoną: Kiedy ją spuszczę w burz łono, Kiedy potężną jej szponą Samo serce burzy schwycę, Urągam wam, nawałnice! Świeci tu, w ducha przeźroczy Moja gwiazda, iskra Boga; Żadna burza, żadna trwoga Nie zgasi jej, nie zamroczy. Jeszcze ja tem światłem drogiem, Jak wiecznem słońcem, zaświecę Przez mego ludu ciemnicę, Jak słońce wznijdę nad wrogiem: O ! jeszcze ja niem rozpalę Stos ku twojej, Polsko , chwale !

W pieśniach Goszczyńskiego, które on sam nazywa pamiętnikiem rymowanym, odbijają się, jak w zwierciadle, jego myśli i uczucia. W dopiero co przytoczonej znać dumną pewność, jaką daje siła. Ale wśród ciągłych niebezpieczeństw i prześladowań bywały chwile niepokoju, smutku, kiedy myśl o Polsce była jedynem dlań pokrzepieniem. Jedna z takich chwil właśnie natchnęła mu wiersz pod tytułem: " Ojczyzna Matka ". Ojczyzna przemawia tu do niego słodkim głosem pocieszającej matki: "Synu obywatelu, mój wierny, mój miły! twoje piersi westchnęły, łzy się z ócz puściły. Ciężko tobie, źle tobie : ścigają cię króle , to chodź do

mnie, mój synu, a ja cię przytulę". I obiecuje dalej osłonić go rąbkiem swoim "od wściekłej wrogów i losów pogoni", — i kołysze nadzieją, że gdy burza przeminie, wówczas "po nawałnic zgiełku wyjdzie i jego gwiazdeczka w maleńkiem światełku i otworzy mu pole swobody i chwały".

Inny znowu wiersz, pod tytułem : "Pobudka północna", wskazuje na tajemne prace, jakim się oddawał. Słowami, co brzmią tajemniczo, niby cichy wark bębna, gdy budzi uśpione w pobliżu nieprzyjaciela wojsko, wzywa poeta braci Polaków, aby korzystali z twardego snu tyranów i nim "ze świtem ockną się zbrodnie: knuty zaświszczą, więzy zabrzęczą", radzili o północnej duchów godzinie nad podźwignięciem z grobu ojczyzny. Każda zwrotka kończy się tu pobudką :

Wstawajcie, cyt ! Zbrodnia usnęła; Spieszcie do dzieła, Nim błyśnie świt, A cyt! a cyt!

Nadzieję, która nigdy nie przestawała ożywiać serca poety, że z ludu wyjdzie nowa, świeża potęga, co Polskę zbawi, wyraża końcowy ustęp wiersza p. t. "Objawienie się ojczyzny". Jak rozmodlonym oczom świętych ukazywała się w chwilach zachwytu postać ukrzyżowanego Chrystusa, — tak poecie uka. zuje się postać umęczonej Ojczyzny w krwi i chwale, z twarzą "od twarzy konającej bledszą", lecz z uśmiechem na ustach, ze światłem w oku. I wzruszony do głębi cudnem zjawiskiem, woła błagalnie : O Polsko, "gdybyś ty

kiedy, jak mnie w tę chwilę, błysła przed ludu twojego źrenicą i on by może poczuł się w swej sile, i on by może, znów oskrzydlony, w nowy lot puścił swoje miljony!"

W oburzeniu i wzgardzie dla tyranów, którzy w owych czasach bardziej, niż dziś, uciskali i dręczyli rzesze ludowe , Goszczyński czerpie również natchnienie do swoich poezji i to najpiękniejszych, jak: "Modlitwa wolnego", "Larwa niewoli", "Uczta zemsty".

Oprócz wyżej wymienionych, wiele innych jeszcze piosenek wyszło z pod pióra poety za powtórnego jego przebywania na Ukrainie, oraz długa, wierszem ułożona powieść. Ta ostatnia, — osnuta na tle historycznych wypadków z przed stu dwudziestu ośmiu laty, to jest buntu ukraińskiego ludu z r. , — nosi tytuł; " Zamek Kaniowski", bo rzecz, w niej opisana, dzieje się w zamku tej nazwy, którego ruiny widnieją po dziśdzień obok miasteczka Kaniowa, w prześlicznem położeniu, nad urwistym brzegiem wspaniałego Dniepru.

O ziemi Ukraińskiej i krewkim ludzie, przez nią wypiastowanym , mowa w onej sławnej powieści. Goszczyński znał dobrze jedno i drugie. Ziemię, bujną, malowaną, cudną, zmierzył wzdłuż i wszerz nie raz i nie dwa własnemi stopami ; do ludu zbliżył się ciałem i sercem, przebywając często w chatach wieśniaczych, które go przyjmowały gościnnie i chroniły tułacza przed pościgiem wroga. Owóż wszystko, co widział i słyszał: krasę ziemi i tajemnice chłopskiego serca, przeniósł żywcem do powieści.

I dzieją się w niej rzeczy nadzwyczajne, jak w żywej wyobraźni ludu, która umie martwe

nawet przedmioty ożywiać, wichrom, tumanom, postać ludzką nadawać — jak w pieśniach, podaniach, baśniach gminnych. Dziwom i czarom niema tu końca: czarci płatają ludziom figle w burzliwe noce, puszczyki, zanosząc się od śmiechu na widok onych psot djabelskich, napędzają zabobonnym strachu; hasające po szerokim stepie wichry porywają ludzi ; duszyczki zmarłych bez chrztu dzieci, unoszą się w powietrzu z płaczem i jękiem żałosnym ; dziwna, opętana czy obłąkana kobieta, zwiastunka nieszczęścia, przelatuje w szalonym tańcu wioski i miasta Ukrainy; latawiec spływa gwiazdą spadającą na miłostki z dziewczyną, która go wabi śpiewem:

Wypłyń, wypłyń z za obłoku: Po błękitnem przeleć niebie! Ja, kochanka wzywam ciebie! W lasów ciszy, w nocy mroku, Ho — hop! ho — hop! wzywam ciebie!

I nie sąż to dziwy, wysnute z żywej wyobraźni ludowej, której poetyczne urojenia dostarczają najsławniejszym artystom: poetom, muzykom , malarzom, rzeźbiarzom pomysłów do ich arcydzieł, — wyobraźni, z której i Goszczyński, wielki znawca i miłośnik ludu, czerpał obficie, pisząc swoje powieści?

A te wierzenia w nadprzyrodzone zjawiska wplótł we wspaniałe opisy ziemi i ludzi. Ani malarz nie potrafi barwniej pendzlem malować, niż on maluje piórem. Czytającemu "Zamek Kaniowski" zdaje się, jakby własnemi patrzał oczyma na kwietne pola Ukrainy, jej ciemne bory, bezbrzeżne stepy i ciche błękitne jeziora, zdaje się mu, że słyszy świst wichru po stepie,

uderzenia o skały rozdąsanej fali dnieprowej, zgiełk oręży i tęskną pieśń dziewczyny. — I ludzie w tej powieści niemniej żywo i umiejętnie są opisani. Autor daje nam poznać ich uczucia i opowiada, jak wyglądają. Nie znakomicież odmalował naprzykład głównego bohatera powieści, kozaka Nebabę, takiemi oto słowy: "Jak sam pan polski przed panem tak hardy; prędki, jak połysk, co biegnie żelazem, lecz w swojej zemście, jak żelazo twardy; czczony od swoich zarówno z obrazem; duszą jest dziewcząt i wieczornic razem! Ten czarny wąsik, co w drobnym pieścieniu nad różowemi ustami się zwija — ten wzrok, co przy brwiach ciemnych tak odbija, jak blask południa przy północy cieniu ; ten kształt postawy, co burką opięty, tak się wydaje w wspaniałym pochodzie, jak maszt bajdaku*), gdy żagiel rozdęty mknie go z wiatrami po dnieprowej wodzie".

Po raz to pierwszy w książce, po raz pierwszy w literaturze polskiej zjawiły się postaci z ludu, jakie przedstawia Goszczyński. Powiedziały one czytelnikom wielką, a po dziśdzień niedostatecznie uznaną jeszcze prawdę, jako i chłopskie serca biją silnie dla wolności, poświęcenia, miłości, zemsty, — jako i chłop odczuwa ból i krzywdy niemniej głęboko od tych, którzy się zrodzili w pałacach.

I czytali ludzie z zachwytem "Zamek Kaniowski" i mówili, że tak pisać potrafi tylko wielki poeta, a zarazem gorący miłośnik ludu, który do głębi zbadał jego życie, przeniknął jego duszę. Ale znaleźli się i tacy, którzy czy

*) Bajdakiem nazywa się gatunek łodzi, używanej na

Dnieprze.

nili wyrzuty Goszczyńskiemu, że skreślił w swej powieści ponure obrazy zemsty za doznane krzywdy. I tym on odpowiedział w wierszu p. t. "Uniewinnienie się poety", że tam, dokąd nie przenikają promienie słoneczne, niema jasnych, wesołych barw, więc "póki ciemne słońce miljonów, póty o bracia, niech mie nikt nie wini, że tak ponuro w mych uczuć świątyni".

„Związek wojskowych". — Goszczyński bierze udział w przygotowaniach do powstania z r.

We dwa lata po wydrukowaniu "Zamku Kaniowskiego" w osobnej książce, Goszczyński pożegnał Ukrainę, nie przeczuwając zapewne, że oczy jego nie ujrzą nigdy już stron rodzinnych i odjechał w r. na stały pobyt do Warszawy.

Królestwo Kongresowe cierpiało teraz daleko sroższy ucisk, niż przed dziesięciu laty, kiedy nasz poeta w zaraniu swej młodości bawił w stolicy. Car Mikołaj, który po śmierci swego brata Aleksandra zasiadł na tronie rosyjskim w r., odznaczał się azjatyckim despotyzmem. Sami Rosjanie nazywali go bielmem , czyli ślepotą na oku ludzkości, tak zażartym wrogiem wszelkiego światła, wszelkich swobód był ów tyran okrutny. Krzywdy, jakie własnemu wyrządził narodowi, nie dadzą się ani wypowiedzieć ani obrachować. Rozpoczął, naprzykład, panowanie od krwawych wojen

z Persami w Azji, z Turkami i na Kaukazie, położonym na wschód za morzem Czarnem. A w jakimże celu je toczył? Czy może w celach obrony swego państwa, swego ludu? — Gdzież tam ! nikt ani myślał go zaczepiać. On sam spokojne napadał kraje, aby granice Rosji rozszerzyć, sławę dla samego siebie pozyskać, ale też i po to, aby własne przerzedzić wojsko, które budziło w nim niepokój. Wszak wojując przeciwko Napoleonowi, żołnierze rosyjscy zwiedzili obce kraje, zapoznali się cośniecoś z cywilizacją, zaczynali przezierać na oczy, domyślać się, że takiego, jak w Rosji, barbarzyństwa niema już nigdzie na świecie, marzyli o konstytucji, więc — na śmierć z nimi. — I dopiął celu Mikołaj: wojny i ich następstwa, głód i mór wygubiły sto kilkadziesiąt tysięcy rosyjskiego

Wojska.

I któż policzy wylane łzy, wytoczoną krew z przyczyny cara, na jego rozkaz? Nie byłże to jeden z onych tyranów, o których Goszczyński woła w "Uczcie zemsty" :

Ha! to pan ludów, to ludów morderca, Puhary w górę! sztylety do serca!

Tak poczynał Mikołaj z własnym narodem, tak srożył się nad ojczystą Rosją, co leżała u jego stóp bez głosu i ruchu, podobna — mówi zacny uczony rosyjski — do baby, zmiażdżonej pięściami pijakaMoskala. Jakąż więc nienawiścią musiał pałać do obcej sobie Polski, której kongres zapewnił swobody konstytucyjne? — jak wściekał się na Polaków, którzy przez usta posłów górnie doń przemawiali, dając poznać, że czują swą godność, nie wyrzekną się wolności ?

stowarzyszenie patrjotyczne. Twórcą tego związku był Piotr Wysocki, młody oficer, nauczyciel Podchorążych, który zdobył zaufanie swych uczniów pięknemi przymiotami charakteru. Odtąd jedna tylko myśl zajmowała tę rycerską, pełną poświęcenia młodzież, a myślą ową było odzyskanie niepodległości przez powstanie narodowe. "Całe dni trawiąc na ćwiczeniach wojskowych i nabywaniu nauk, przepisanych regulaminem, nocami, w długich szeptach dla uniknienia otaczających ją szpiegów, radziła nad sposobami najłatwiejszego wykonania przedsięwziętego dzieła " — opowiada w historji owych czasów jeden z członków tego stowarzyszenia, które znane jest w historji pod nazwą Związku wojskowych.

W pierwszych miesiącach do Związku należeli sami jeno Podchorążowie, potem przyłączyli się do nich byli koledzy, młodsi oficerowie, którzy pełnili już służbę przy wojsku, wreszcie młodzież cywilna, a w jej liczbie i Seweryn Goszczyński.

Goszczyński rzucił się po przybyciu do Warszawy w odmęt niebespieczeństw z zapałem serc gorących, z odwagą duchów silnych. A robota polityczna nie wytrąciła mu pióra z ręki. Znajdował czas i siły na jedno i drugie. Po całych dniach pracował jako literat: pisał piosenki ogniste, zachwycające, przygotowywał do druku własną powieść większych rozmiarów, wierszem ułożoną, tłumaczył na polski język powieść sławnego pisarza angielskiego WalterSkota, a wieczory i część nocy trawił na tajemnych naradach o mającem wkrótce wybuchnąć powstaniu.

O, zaciężyły rządy Mikołaja nad krajem naszym, zaciężyły płytą grobową! Ale naród polski nie dał się zdławić, bo żywy był, mocny i po każdym ciosie podnosił czoło, jako wyniosła topola, prostująca się po gwałtownym wichru przewiewie.

Tajemna robota patrjotyczna, która krzepiła ducha w nękanym kraju, nie ustawała ani na chwilę. Szpiegowie carscy wpadali wprawdzie od czasu do czasu na jej ślady, a wówczas ci, którzy stali na czele stowarzyszeń, szli do więzienia — na męki. Ale na opróżnione po nich miejsca garnęli się nowi ochotnicy. Bo męczeństwo nie odstrasza mężnych od pracy dla dobra ojczyzny i ludzkości. I pienił się — pomimo prześladowań — posiew wolności na ziemi naszej, aż nagle tam wybujał czerwonym kwiatem, gdzie wróg najmniej mógł się go spodziewać.

Istniał w Warszawie zakład pod nazwą Szkoły Podchorążych, w którym młódź polska uczyła się sztuki wojskowej. Nad tą szkołą, która dostarczała wojsku oficerów, rozciągał surowy dozór znany nam z okrucieństwa carewicz Konstanty, naczelny wódz siły zbrojnej. A mógł tem łatwiej dawać baczenie na wszystko, co się w niej działo, że Szkoła Podchorążych mieściła się tuż pod bokiem królewskiego pałacu, zwanego Belwederem, w którym carewicz przemieszkiwał.

Ale kto powstrzyma w pędzie rozhukany potok? Kto uchwyci błyskawicę na niebie? Kto nakaże polskiemu sercu, aby przestało bić dla ojczyzny i wolności?

W Szkole Podchorążych, pod czujnem okiem carewicza, zawiązało się w końcu r.

Prawi synowie ojczyzny, którzy pragnęli bohaterskim przykładem zagrzać naród do zerwania pęt niewoli, tak sobie mniej więcej mówili na onych naradach: Śmiało, śmiało naprzód! A chociaż dziś nieliczni jesteśmy, wielka tkwi w nas potęga, bo idziemy na sprawiedliwy, święty bój, bo mamy za sobą miljonowe rzesze pokrzywdzonych, deptanych, cierpiących! I gdybyśmy nawet zginęli, nie zginie myśl, co nam przyświeca, a czyny nasze pozostaną dla potomnych wzorem męstwa i cnoty.

Szlachetne uczucia, które ożywiały związkowych, wyraził najpiękniej Goszczyński w wierszu p. r. " Pieśń wiary ". Brzmi ona jak następuje:

Mało nas, bracia, nieliczny nasz chór,

Ale wielka w nas potęga:

Bo myśl ludu olbrzymiego,

Bo olbrzymia dusza jego

Nasze dusze w jedno sprzęga, Dusze i ciała sprzęga w boży mur.

Mało nas, bracia, nieliczny nasz chór,

Ale zewsząd brzmią nam głosy:

Wy jesteście miljonami,

Miłość miljonów z wami,

Wasz cios — miljonów ciosy, Pierś miljonów, waszym piersiom mur.

Mało nas, bracia, nieliczny nasz chór,

Ale naszej myśli rano

Dniem jak świat ogromnym pała;

Ludzkość cała, przyszłość cała

Naszem się dziedzictwem staną: Nasz wzór dla wszystkich wieków ziemi wzór.

V.

Noc . listopada.

W niedzielę . listopada r. delegaci Szkoły Podchorążych, wojska oraz cywilnych spiskowych, zgromadzeni na ostateczną naradę, Oznaczyli dzień . listopada, a godzinę ą wieczorem na wybuch powstania. Jako hasło do rozpoczęcia miał służyć pożar starego browaru na przedmieściu Solcu.

Plan działania, uchwalony na onej naradzie przedstawiał się w głównych zarysach jak następuje: Po pierwsze: cywilni związkowi uderzą na punkt najważniejszy , na Belweder, ów pałac, w którym przemieszkiwał carewicz Konstanty i albo wezmą carewicza w niewolę, lub — gdyby się żywcem ująć nie dał, zmażą krwią tyrana wieloletnie krzywdy i hańbę Polski. Po drugie: jednocześnie z napadem na Belweder Podchorążowie uderzą na pobliskie koszary jazdy moskiewskiej i rozbroją huzarów i kirysjerów przy pomocy piechoty polskiej. Po trzecie: jedne z pozostałych pułków polskich rozbroją resztę pułków rosyjskich, inne staną na straży arsenału, gdzie była broń, — banku, gdzie były pieniądze — prochowni i t. p. Po czwarte:

część cywilnych spiskowych uda się do dzielnicy Warszawy, zwanej Starem Miastem a zamieszkałej przeważnie przez ludność rzemieślniczą i tam wezwie wiernych synów ojczyzny od hebla i młota, aby — jak przed laty za Kilińskiego — pokazali swą moc, aby swą obecnością dodali otuchy i zapału narodowemu wojsku.

Największe niebezpieczeństwo przedstawiała wyprawa na carewicza, do niej więc przyłączył się Goszczyński, upojony, szczęśliwy, że doczekał nareszcie chwili, do której " unosił się od lat wielu " — jak pisze w pamiętniku p. t. "Noc Belwederska" — Uderzyć na tyrana w jego siedzibie, pomścić na nim krzywdy, cierpienia, zniewagi, śmierć tylu braci — cóż mogło bardziej odpowiadać głowie i sercu autora "Uczty zemsty " ?

Żwawo wziął się do roboty przygotowawczej.

Nie była to zresztą robota dla niego nowa. Kiedy — kilka tygodni temu — naczelnicy spisku wyznaczali na wybuch powstania . października, rozpocząć się ono miało w dzień od pochwycenia carewicza w wąskiej uliczce, którą zwykle przejeżdżał, udając się z Belwederu na Saski plac, na ćwiczenia wojskowe. Wykonanie trudnego przedsięwzięcia, bo dzielne rumaki carewicza pędziły zwykle jak wiatr powierzono Ludwikowi Nabielakowi, który do pomocy przybrał sobie Goszczyńskiego. Ci dwaj mieli już wszystko obmyślone, ułożone, przygotowane i w oznaczonym dniu oczekiwali w zasadzce na przejazd carewicza, gdy dano im znać, że termin powstania został odroczony.

Z nabytem więc doświadczeniem przystąpił teraz Goszczyński do wielkiej sprawy : powiadamiał towarzyszy o terminie i planie powstania, porozumiewał się z nimi co do najbliższych czynności, dzielił wszelkie trudy przygotowawcze. Potem, sądząc, iż żywym z wyprawy na Belweder nie wróci, uregulował osobiste interesy, popłacił drobne długi. Na załatwianiu tych spraw zbiegł cały dzień. Nie życząc sobie ostatniej nocy przepędzić we własnem mieszkaniu, gdzie policja mogła go aresztować i skazać na bezczynność, udał się do redakcji gazety, wydawanej przez młodych przyjaciół i tam ułożył się do snu na stole, zasłanym dziennikami. "Musiałem znaleźć tę pościel bardzo wygodną— mówi żartobliwie w wyżej wspomnianym pamiętniku — bo przespałem jak zabity noc z go na ty i zbudziłem się z całą czerstwością i swobodą umysłu, chociaż stanęła mi natychmiast przed myślą nadzwyczajna ważność tego dnia dla mnie i dla Polski całej".

Ale i w dzień ów nadzwyczajnej ważności wziął się do pióra. Chciał mianowicie wykończyć tłumaczenie wierszowanych ustępów w czwartym tomie owej powieści angielskiej WalterSkota, którą przekładał na język polski, aby w razie jego śmierci wydawca nie był narażony na zawód. Drobny ten rys maluje charakter Goszczyńskiego. Na kilka godzin przed wypadkami, które miały wstrząsnąć całym krajem, a jego życiu — wedle wszelkiego prawdopodobieństwa — kres położyć, troszczy się o dotrzymanie małoważnej obietnicy, ma dość swobody umysłu, aby tłumaczyć angielskie wiersze i w parę godzin całą wykończyć robotę.

O zapadającym zmroku jest już w pobliżu Belwederu u posągu króla Sobieskiego, na punkcie zbornym dla Belwederczyków, — jak nazywano walecznych młodzieńców, którzy się podjęli wvkonania napadu na carewicza. Wtem niepomyślne zdarzenie naraża Belwederczyków i cala sprawę powstania na groźne niebezpieczeństwo. Pożar na Solcu błysnął na pół godziny przed szóstą i słaby ogień został natychmiast stłumiony. Nie dostrzegając umówionego sygnału, większość Belwederczyków sądziła, że termin powstania został odroczony, jak to dwukrotnie przedtem miało miejsce i nie spieszyła na punkt zborny. Kiedy więc ze Szkoły Podchorążych dano znać, że czas zaczynać, u posągu Sobieskiego znalazło się zamiast pięćdziesięciu, jak było umówione, zaledwie ośmnastu związkowych.

Szczupła to była garstka do rozpoczęcia wielkiego dzieła. " Widziałem z tego powodu zmieszanie na niektórych twarzach — pisze Goszczyński w pamiętniku — mnie samego przebiegło chwilowe zwątpienie, ale to nie trwało, jak chwilę. Wszyscy poczuli obowiązek rzucić się w działanie bez żadnego względu na liczbę i dalsze skutki. Nabiliśmy karabiny i ruszyliśmy w pochód"....

Zbliżając się do pałacu, Belwederczycy przyśpieszyli kroku i wpadli, jak burza, w dziedziniec Belwederu z okrzykiem: " Śmierć tyranom !" "...a wyraz twarzy i oczu moich towarzyszy — opowiada Goszczyński — odbijał dobitnie, co ich okrzyk zapowiadał. Widziałem to tem lepiej, że miałem cały spokój wewnętrzny i nie wmieszałem uniesienia mego do tego chóru".

Znacząc swe przejście krwią najnikczemniejszych z nikczemnych usłużników carewicza, oddział zemsty narodowej przeleciał z łoskotem dół i pierwsze piętro pałacu, ale nie znalazł, kogo szukał. Carewicz, zbudzony ze snu przez lokaja na kilka chwil przedtem, umknął tajemnemi schodami do obok położonego mieszkania swej żony i tam, blady, drżący jak liść, nieprzytomny z przerażenia, okropne przeżywał chwile w gronie kobiet, które na roskaz jego żony poklękały wokoło i głośne odmawiały modlitwy.

Zgnębieni niepowodzeniem, nie mając nic do roboty w pustym pałacu, Belwederczycy mieli się do odwrotu, gdy drogę im zastąpili uzbrojeni domownicy carewicza pod wodzą moskiewskiego jenerała. Starcie z nimi chwilę trwało. Pierwszy padł jenerał, po nim jeden z domowników otrzymał cios krwawy z ręki Goszczyńskiego w chwili, gdy zadawał ranę jego przyjacielowi, kilku innych lżej drasnęły bagnety powstańców, reszta pierzchła w przerażeniu.

Zaledwie Goszczyński i towarzysze ubiegli kroków kilka ogrodem, spiesząc w stronę koszar walczącym Podchorążym na pomoc, gdy na dziedziniec belwederski wpadł z przeciwnej strony szwadron kirysjerów, który przyleciał na obronę carewicza. Jedynie więc trafem uszli największego niebezpieczeństwa, bo cóżby garstka poradzić mogła przeciwko szwadronowi jazdy? I później jeszcze, nim wyszli z ogrodów belwederskich, dwukrotnie jużjuż mieli ścigających kirysjerów na karku, ale dobra snać gwiazda im przyświecała, bo szczęśliwie dotarli

do pomnika Sobieskiego, gdzie się ze Szkołą Podchorążych złączyli.

Podchorążowie trudniejszą mieli przeprawę, większych dokazali rzeczy!

Kiedy naczelnik tajemnego związku, Piotr Wysocki, wypadł do Szkoły, gdzie się odbywała właśnie lekcja sztuki wojskowej i donośnym zawołał głosem : " Polacy ! godzina zemsty wybiła , dzisiaj zwyciężymy albo polegniem!" — w odpowiedzi zagrzmiał ogromny krzyk młodzieńczych piersi: "Do broni! do broni !" Dzielni Podchorążowie w mgnieniu oka nabili karabiny i w szyku bojowym ruszyli pod wodzą Wysockiego w kierunku pobliskich koszar, gdzie się mieściły trzy pułki jazdy nieprzyjacielskiej. Podchorążych było wprawdzie stu sześćdziesięciu kilku zaledwie, ale każdy z nich znał się na obrotach wojskowych, niby osiwiały w boju jenerał, a zapału i odwagi starczyłoby im chyba na bój z całym światem. Zresztą sześć kompanji polskich — tysiąc z górą piechoty — miało im przecież pośpieszyć na dany sygnał z pomocą. Więc raźnie poszli, śmiało uderzyli na nieprzyjaciela, po krótkiej, bohaterskiej walce wyparli go z zajmowanego stanowiska i zajęli koszary.

Ale nadaremnie wyczekiwali tutaj bratniej pomocy. Kompanje piechoty nie nadciągały, bo ich dowódcy, niewidząc sygnałowej łuny pożarnej, sądzili podobnie jak inni spiskowi — że termin powstania został ponownie odroczony. Zbyt nieliczni, aby stawić czoło w koszarach aż trzem pułkom jazdy, Podchorążowie cofnęli się w kierunku pomnika Sobieskiego, gdzie się przyłączyli do nich Belwederczycy.

Odtąd oba oddziały wspólnie walczą z pułkami kirysjerów i huzarów, które dwukrotnie ich otaczały, aby przeciąć im drogę do miasta, rozbroić, wziąść w niewolę. Ale nie ostały się hufce moskiewskie przed zapalczywością powstańców i po dwakroć rozpraszane, ostrzem ich bagnetów i celnemi kulami przerzedzone, musiały zaniechać — ku wielkiej swej hańbie — dalszego pościgu garstki niezwyciężonych.

Z wysoko podniesionem czołem, jak przystało tym, co wielkiego dokonali dzieła, wkroczyli młodzi bohaterowie do miasta i pociągnęli przy odgłosie bębna na plac przed arsenałem. Tu wspaniały obraz rostoczył się przed ich oczyma. Goszczyński opisuje go w pamiętniku temi słowy: "Noc ta miała oblicze zasępione. Niebo powleczone mgłą, jakby jedną chmurą. Ale w tych ramach ponurych obraz pełen ruchu, wrzawy, życia, zapału, który ogrzewał, oświecał, ożywiał. Cała okolica arsenału i pobliskie place oświecone ogniskami ; żołnierze jedni przy ogniskach i broń w kozłach, inni uszykowani pod bronią ; patrole w różnych kierunkach, jedne wracają, drugie wychodzą. Twarze poważne, surowe, wyraz uroczysty, jak przystało w chwilach podobnej ofiary, a opromienione blaskiem swobody, tłumionej przez lata, blaskiem wiary w świętość sprawy. Dokoła tego obrazu, ulice rojące się tłumami zbrojnego ludu, w ruchu nieustannym wrące gwarem głuchym i groźnym, jak huczenie nadchodzącej burzy ; kiedy niekiedy, to tu, to tam strzał pojedynczy, lub grzmot ognia plutonowego; a w tem wszystkiem ład, zgodne działanie, karność wojska wyćwiczonego. Ogół tej nocy przedstawiał obraz, który podnosił serca

i ducha nad wszelką obawę o przyszłość narodu, przeniósł je w chwile wielkości i swobody, znane przodkom naszym, napełniał uczuciami życia i radości, jakie może zrodzić tylko spełniona czysta ofiara, tylko zmartwychwstanie".

Tak gorącemi słowy pisał Goszczyński w czterdzieści lat później, starcem już będąc, o chwilach, które uważał za najwznioślejsze w swem życiu. Czyny, dokonane owej nocy wielkiej i świętej, posiadały, jego zdaniem, wyższą wartość, niż wszystko, co napisał, a poświęcenie się dla ojczyzny więcej dało mu szczęścia, niż daćby mogła sława lub inne jakie znikome roskosze tego świata. Te właśnie myśli i uczucia wypowiada w pięknym wierszu , pod tytułem "Moja piosenka najlepsza", którego zwrotki końcowe brzmią, jak następuje:

Strzaskałem lirę, a bagnet chwyciłem,

Rozwinąłem na śmierć skrzydła I nad ojczyzny trumnę pośpieszyłem

Rozbić grobu jej straszydła.

Godzina siódma zagrała w zegarze,

Wieczór pożarem się skrwawił: Upatrywałem śmierci mej w pożarze,

A on poezję mi zjawił.

Z napisu była jej ręka,

Głoski pałały, jak płomienne lonty: — Siódma wieczorna, dwudziesty dziewiąty!

Oto najlepsza z twych pieśni piosenka. —

O tak, tej jednej, tej krótkiej piosenki, Nie oddam za przeszłość całą.

Poezji duchu, dzięki tobie, dzięki! Przez ciebie grałem ją śmiało.

Mniejsza dziś o wieńce wieszcze,

O światy wieszczów i o ich roskosze,

O jedno tylko, o jedno cię proszę :

Niechaj raz jeszcze tak zagram, raz jeszcze!

VI.

Bojowe pieśni.

Wypadki, powyżej opowiedziane, dały początek walce, która się krwawiła przez dziewięć miesięcy i znaną jest w historji naszej pod nazwą Powstania Listopadowego, albo też powstania z r. .

Oczy wszystkich ludów zwrócone były wówczas na Polaków, bo ich olbrzymie zapasy z potężnym despotą były walką prawdy z kłamstwem, — wolności z tyranją. I wspaniałą była Polska, gdy na krwawych polach Stoczka, Wawru, Białołęki, Grochowa, Wielkiego Dęba mówiła światu szczękiem oręża i hukiem dział, że korną niewolnicą carów nie jest i nigdy nie będzie! I godną miłości, godną uwielbienia była droga ojczyzna nasza, gdy bohaterstwem swego wojska, zwłaszcza piechoty, z włościan w przeważnej części złożonej, przypominała Europie rycerską sławę narodu, z czasów jego największej potęgi za Chrobrych, Jagielonów, Batorych, Sobieskich!

A podobnie jak w pierwszym jej rozbłysku, tak i w dalszym przebiegu walki, Goszczyński dzielił trudy, niebezpieczeństwa, chwałę i klęski obrońców ojczyzny. Po nocy . listopada pełnił służbę w stopniu kapitana przy gwardji przybocznej Chłopickiego, głównego wodza. Potem zaciągnął się do korpusu jenerała Dwernickiego i bił się walecznie pod Nową wsią, a wcześniej pod Stoczkiem, w której to bitwie Krakusy tak się dzielnie spisali, jak

O nich śpiewa piosenka : te Krakusy "to chwaty ! Od lewego tam skrzydła, wiodą cztery armaty

i Moskali jak bydła!"

Nie szczędził nasz poetażołnierz trudu dla ojczyzny, nie żałował dla niej sił, więc choć żelazne miał zdrowie, przecież choroba go zmogła i zmusiła do opuszczenia na pewien czas pola orężnej walki. Owoż przebywając dla wypoczynku w Warszawie, gdzie pełnił obowiązki adjutanta przy ministrze wojny, pracował w dalszym ciągu dla sprawy wolności natchnionem piórem, a pieśni bojowe, które wówczas układał, tem większą posiadają wartość, że wyrażają uczucia wszystkich zacnych serc z owej doby walki, nadzieji , chwały.

Kiedy wieść o powstaniu w Warszawie przebiegła obumarłą ziemię polską, zmieniając wszędy smutek w wesele, trwogę w męstwo, rospacz w nadzieję, — Goszczyński wypowiedział zaraz to wszystko, co czuł w onej chwili naród, w hymnie pod tytułem: " Powstanie . listopada", którego najpiękniejsze zwrotki tak brzmią :

Stańmy chórem i śpiewajmy — Spiesz się, Warszawo! Polsko, spiesz!

Rąk nam nie zwiążesz, serc nam nie zasmucisz !

O droga Polsko! o ojczyzno droga, Nie jękniesz więcej pod stopami wroga.

Póki Bóg w niebie, póki my na ziemi. Będziemy ludem, będziemy wolnymi ; Bośmy też mocno tego zapragnęli, Bośmy też długo i ciężko cierpieli.

Więc dłoń wolnych sobie dajmy

I pieśnią wolnych śpiewajmy: Spiesz się, Warszawo ! Polsko, spiesz Ciesz się, Warszawo! Polsko, ciesz! Niech się dowie ziemia cała,

Jaka jest nasza radość i chwała. Jaka Polska zmartwychwstała!

Inna znowu pieśń, p. t. " Marsz za Bug", wypowiada ochotę wojenną wojska, które pragnęło lecić corychlej z Królestwa za rzekę Bug na Litwę, gdzie bracia Litwini wyglądali jeno ich ukazania się, aby oręż buntu podnieść i w ciemnych puszczach wspólnemi stoczyć siłami zwycięzki bój z wrogiem. Wyrazy pieśni, krótkie, urywane, silnie brzmiące, naśladują niby odgłosy bojowego bębna, chrzęst bagnetów, świst kul. Oto parę zwrotek tej pieśni, która zawsze prawie bywa śpiewaną na obchodach powitania :

Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi:

Za Bug, za Bug, za Bug! Niech lotne serce nie wyprzedza nogi, Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi, Dla naszych serc, dla naszych nóg:

Za Bug, za Bug!

Już tam nic jeden z zabużańskich braci. Uchem przy ziemi każdy tentent ima,

Ciesz się, Warszawo! Polsko, ciesz!

Jednym chórem zaśpiewajmy.

Niech się dowie ziemia cała,

Jaka jest nasza radość i chwała,

Jaka Polska zmartwychwstała.

Długośmy, długo takich dni czekali, Wieleśmy, wiele łez wylać musieli, Abyśmy dzisiaj pieli, godowali — Wieleśmy w ciężkiem jarzmie wyjęczeli, Aby świętować w powitania niedzieli...

Przez lat piętnaście nad czołem tej góry, Przez lat piętnaście nad temi ot ! mury Ciężył ciemięzców orzeł rozbójniczy: Z gromami w szponach, ze skrzydłem rozpiętem, Czyhał na resztę skrwawionej zdobyczy, Zagrażał resztom naszej ziemi świętym. Obecność jego, jak brzydkie widzenie, Szpetnością trwogi barwiła nam lice ;

Jak całun jaki, jego skrzydeł cienie, Błogosławioną sępiły ziemicę. Zapały serca mroził on jak zima, Ciężył on myślom, jakby zawrót głowy, Ciału i duszy, jak sen letargowy — A dzisiaj, patrzcie! już go niema, niema!

Jakże wspanialszy, o jakże świetniejszy Ten ptak, co wybrnął z dymów i płomieni! Niebo błysnęło w szacie błękitniejszej, Słońce złocistszym połyskiem się mieni, Obłoki bielsze idą jakby w taniec. — Ach, to nasz orzeł! to nasz orzeł biały! Przez całą Polskę głosy zawołały — Kochanek chwały, chwały wychowaniec !...

Srebrny nasz orle, już ty nam nie zginiesz!

O dniu swobody, już ty nam nie miniesz!

O ptaku cudzy, już do nas nie wrócisz,

rałowie, którzy po kolei obejmowali naczelne dowództwo nad wojskiem, nie mieli zapału dla świętej sprawy, nie mieli wiary w siły narodu, chociaż Polska była natenczas dość potężna, aby stawić czoło Rosji, wysilonej okrutnemi wojnami, morem i głodem ; nie umieli ci wodzowie korzystać ze sławnych zwycięstw, mitrężyli czas w zgubnych przewłokach. Na domiar nieszczęścia w Sejmie, który sprawował główną władzę nad krajem, a składał się ze stu sześćdziesięciu posłów, wszczęły się waśnie, a potem nastąpiło zupełne rozprzężenie i to stało się powodem ostatecznej klęski, nad którą naród polski dotąd krwawemi płacze łzami. Bo jakiż los spotkał walecznych naszych żołnierzy? Oto jenerał Rybiński przeprowadził pięćdziesiąt kilka tysięcy wojska przez pruską granicę i tam to bohaterskie wojsko, wsławione w tylu bitwach, nie rozgromione ani razu w otwartem polu, liczniejsze teraz, niż w początkach powstania, musiało dobrowolnie broń złożyć. Dlaczegóż stała się ta rzecz niesłychana, straszna? Dlatego, że starszyzna nie chciała dłużej wojny prowadzić, że wolała wydać na pastwę cara ojczyznę, która jej rządy nad sobą powierzyła.

Ów pochód ku pruskiej granicy, żałobniejszy od pochodów pogrzebowych, opisał Goszczyński w wierszu pod tytułem " Wyjście z Polski". Opowiada w nim, jako żórawie, lecące wysoko pod niebem, dojrzały tłumy wojaków o twarzach i postawach tak znękanych, jak gdyby ci waleczni szli na śmierć. Więc pytają żórawie, dlaczego w oczach im błyszczą łzy, chociaż szabla dźwięczy u boku ? A żołnierze odpowiadają, że smutek wyżera im serce, bo

Tysiąc go razy i schwyta i straci,

A nas jak niema, tak niema!

A posiodłane, pokiełznane konie

Strzygą uszami, rżą do naszych koni;

A ostre szable i nabite bronie

Brzęczą nutą naszej broni!

Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi,

Dla naszych serc, dla naszych nóg:

Za Bug, za Bug, za Bug!

Warczy próg Dniepru, pomrukuje Dźwina, Bo cudzy język polską wodę chłepce; Wyje stepami polska Ukraina, Bo koń cudzy step jej depce; Dyszy niechęcią bagniste Polesie, Burzami grożą naddniestrzańskie skały; Lesista Litwa dąsa się i ćmi się Na nasz pochód opieszały.

Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi:

Za Bug, za Bug, za Bug! Niech lotne serce nic wyprzedza nogi, Uderzcie w bębny, zagrajcie nam w rogi, Dla naszych serc, dla naszych nóg :

Za Bug, za Bug!

Obie te pieśni na dziarską nutę bojową i wiele innych im podobnych, jako to: " Orzeł biały", " Śpiewek ludu polskiego", "Antychryst wolności", "Skowronek polski", powstały podczas burzy wojennej, przy zgiełku oręża. Ale po dniach sławy ćmić się zaczęło nad Polską słońce walki, a więc i pieśń poety z trjumfującej staje się żałosną. A zaćmiło się ono jaskrawe słonko nad naszą krainą dlatego, że brakło powstaniu dzielnego wodza, że nie było komu stanąć na czele walecznych szeregów i wieść je w blask dalszych zwycięstw i chwały. Jene

tę broń drogą, którą chwalebnie bronili swych wiosek, swego kraju, odbiorą im Niemcy. Oni zaś sami pójdą do obcych krajów, aby w nędzy i męce pracować dla ojczyzny, aby kiedyś do niej powrócić. Ale upragniony powrót nastąpi nieprędko i nie dla wszystkich, więc proszą żórawi, aby wzięły na skrzydła ich łzy żołnierskie, i zaniosły je matkom, żonom i siostrom, a matki, żony i siostry niech wymodlą u Boga, aby dał im wrócić do Ojczyzny, do Polski.

Taką jest treść onej piosenki tak ślicznej a rzewnej, że łzami oczy napełnia. Dosłownie brzmi ona jak następuje :

Wyjście z Polski.

Wysoko pod niebem żórawie leciały,

Wysoko leciały, a lecąc śpiewały.

Polami, lasami, wojacy szli w tłumach,

Bez pieśni, bez grania w milczących szli dumach.

Ich dumy posępne, ich lica w kurzawie.

— „A dokąd wojacy? — pytają żórawie. — Wasz pochód, jak pogrzeb, choć bronią błyskacie? Choć broń wam przygrywa, wy w oczach łzy macie?

— Choć broń nam przygrywa, nam śpiewać niesporo, Bo Niemcy dziś jeszcze, dziś ją nam zabiorą.

My z dłońmi gołemi pójdziemy w świat, dalej , I chleba u obcych będziemy żebrali ; Gorzkiego, drogiego i droższej ojczyzny Będziemy żebrali za sławę i blizny. Żórawie, co w nasze lecicie krainy, Zalećcie po drodze do naszej rodziny. Na skrzydła, na szybkie żołnierskie łzy weźcie, I matkom i żonom i siostrom je nieście. Niech matki wymodlą, wypłaczą niech żony, By Bóg nam dał rychło powrócić w te strony.

Napoi was Wisła, krwią naszą opita, Nakarmi was rola trupami okryta. Bo my tu nieprędko pić i jeść będziemy, Nieprędko, nie wszyscy, my tutaj wrócimy. Hej! ptaki, do Polski, a my w świat daleki, Ażeby ją zrobić szczęśliwą na wieki."

A jakże się działo w owych czasach, to jest przed sześćdziesięciu czterma laty w tej części naszej ojczyzny, którą Austrjacy zagarnęli ? O zgoła inaczej, niż dzisiaj. Austrja była wówczas państwem absolutnem, nie miała konstytucji, więc ludy jej podległy nie korzystały z praw, jakie teraz posiadają. Despotyczny rząd niemiecki wytężał owszem wszystkie siły, aby owe ludy przerobić na Niemców. I w Galicji więc wszelkie urządzenia dążyły do zabicia w Polakach myśli i uczuć polskich. W szkołach uczono wszelakich nauk w języku niemieckim, a polski natomiast był z nich wyklęty. Polak nie mógł też w urzędach porozumieć się ojczystą mową, bo wszystko się tam odbywało po niemiecku i urzędnicy byli Niemcy. Co więcej, Polacy wojskowi nie mieli prawa nawet między sobą porozumiewać się po polsku. I ów system czyli sposób działania rządu nie pozostawał bez skutku, przynosił owszem gorzkie, trujące owoce : w Galicji zapominano stopniowo mówić, myśleć, czuć po polsku...

A jeżeli tak się działo wśród warstwy oświeceńszej, to cóż dopiero mówić o ludzie wiejskim ? Włościanin nie miał natenczas skąd marnej choćby kropelki oświaty zaczerpnąć, bo nie było ani szkół ludowych, ani gazetek, ani innych wydawnictw. O żywo stoją jeszcze w pamięci starszych wśród nas "te czasy niedawne, te czasy niesławne", kiedy lud, z dziadów pradziadów polski, nie wiedział o tem, że ojczyzną jego od lat tysiąca jest droga ziemia polska i nazywał siebie "cesarskim", jak gdyby nie był człowiekiem o wolnej duszy, lecz czyjąś własnością.

W Galicji.— Tajne związki. —Apostolstwo

wśród ludu.

Goszczyński wraz z innymi przeszedł granicę pruską. Ale kiedy wielu z jego towarzyszy do obcych podążyło krajów, aby tam dla dobra Polski pracować, on ani pomyśleć nie mógł o opuszczeniu drogiej ziemi ojczystej. Więc z miasta Poznania nad rzeką Wartą, z onej prastarej stolicy naszej, zawrócił do Galicji, do Lwowa.

Zawody, straty, klęski nie wyziębiły jego uczuć, nie złamały duszy, co była jakby ze złota i spiżu, taką miała jasność i taki hart.

W wierszu "Do braci wychodźców", napisanym po przyjeździe do Lwowa, wołał w poczuciu męskiej energji :

Nie zagasł pożar polskiego ogniska, Choć w nie uderzył grom carskiej potęgi : Płomień tem silniej .słupem iskier pryska. Bracia ! my będziem iskrami swobody ! Bracia! my pójdziem przez wszystkie narody!

I to, co mówił, wcielił natychmiast w czyn: stał się iskrą swobody dla Galicji.

A w jakimże kierunku rozwijały swą działalność wyżej wymienione stowarzyszenia, do jakich dążyły celów? Na te pytania odpowiada już poniekąd sama ich nazwa. Tym, co przyznawali się do szczytnego tytułu Przyjaciół ludu, co garnęli się do Stowarzyszenia ludu polskiego, chodziło w pierwszym rzędzie o polepszenie doli chłopskiej, chodziło — o oświecenie ludu i ro budzenie w jego sercu głuszonej przez długie lata miłości ojczyzny i swobody.

Do wielkich, szczytnych celów dąży! tajne związki rozmaitemi środkami : członkowie ich rozpowszechniali wśród klas oświeceńszy pisma, traktujące o ważnych i mądrych rzeczach, a wydawane przez Polaków w obcych krajach, sprowadzali też potajemnie dzieła najznakomitszych naszych poetów i uczonych, drukowane również we Francji, bo w Polsce nie wolno ich było drukować. Wszelkie wydawnictwa zagraniczne wzbronione były surowo w Austrii, bo rozbudzały w czytelnikach dążenia do swobód politycznych i patrjotyzmu, bo otwierały im oczy na krzywdy ludu wiejskiego, zaszczepiały w sercu braterskie dla tegoż ludu uczucia.

Ale dzięki zabiegom tajnych stowarzyszeń, nie udało się rządowi schować światła pod korzec. Zabronione pisma i dzieła czytane były z uniesieniem, a "młodzież — opowiada historyk owych czasów — jak pierwszą miłością do kochanki, tak rozgorzała tą pierwszą miłością do ludu. Kto nie podzielał jej zdania, czy to przez niechęć, czy z zimnej rozwagi, wydawał się jej wrogiem tego ukochanego ludu, wrogiem ojczyzny".

Taki stan rzeczy zastał Goszczyński w Galicji, i żywo wziął się do pracy, aby go zmienić na lepsze. Jak pająk, któremu sieć zerwano, snuje z siebie tęczową nic, aby szkodę naprawić, tak on snuł z głowy i serca śmiałe myśli, gorące uczucia, aby odbudować, co zburzył wróg. Już w początkach r. powstało, dzięki jego wpływom i zabiegom, towarzystwo, które od liczby członków nazywało się Związkiem dwudziestu jeden. Towarzystwo było, ma się rozumieć, tajne, bo wówczas nie wolno było pod rządami Austrjaków wiązać się w jawne stowarzyszenia dla pracy narodowej, jak po dziśdzień niewolno tego czynić pod rządami Moskali.

"Związek dwudziestu jeden" porozumiewał się z wychodźcami polskimi we Francji i z patrjotami na Ukrainie, aby wspólnie działać dla dobra ojczyzny.

Rozpocząwszy ze szczupłą garstką prawych Polaków pracę patrjotyczną we Lwowie, Goszczyński przeniósł się następnie do Krakowa, który był natenczas mocą uchwał kongresu wiedeńskiego wolnem miastem — i stanął na czele krakowskiego oddziału związku, który nosił nazwę stowarzyszenia Przyjaciół ludu. Związek Przyjaciół ludu rozgałęził się szeroko po całym kraju i miał swoje oddziały, czyli — jak je nazywano sekcje — nietylko we Lwowie, ale i po innych większych miastach.

Z biegiem czasu, w r. , Goszczyński ułożył bardzo mądrze pomyślany statut czyli ustawę dla innego jeszcze tajnego związku, który wziął nazwę Stowarzyszenia ludu polskiego. Poetaspiskowiec przez cały czas trwania onego stowarzyszenia zarządzał — wraz z kilku innymi przyjaciółmi jego sprawami i był ożywiającą go duszą.

Na lud starano się oddziaływać za pomocą, szkół. Zakładały i utrzymywały je po dworach córki i żony właścicieli ziemskich, które należały same do związku, albo miały z nim stosunki przez ojców i mężów. Członkowie stowarzyszenia udawali się też sami do wiosek,, aby obcując z włościanami, żywem słowem ich pouczać, otwierać im oczy na świat.

Jednym z najgorliwszych apostołów, którzy budzili lud z wiekowego uśpienia, był sam Goszczyński. Przebywał on początkowo w Tarnowskiem i tam w przebraniu włościańskiem przechodził od wioski do wioski, opowiadał o Polsce, o wolności, o dawnych prawach ludu, które niesprawiedliwość mu wydarła. Potem działał w tym samym duchu w Nowotarskiem, w okolicach Tatr i znowu w Tarnowskiem i na Spiżu, owym kęsie ziemi, który Węgrzy trzymają, a nareszcie po wioskach, w głębi Tatr położonych.

A wszędzie umiał pozyskać zaufanie i życzliwość włościan, z którymi obcował. Bo lud mądrością serca odgadnie, kto mu przyjaciel, a kto wróg, kto brat, a kto obcy. W Goszczyńskim czuł przyjaciela, brata i dlatego lgnął do niego. Zwłaszcza dzielni górale bratali się z nim, jak ze swoim. W jakie ćwierć wieku później opowiadali jeszcze z podziwem, jak to on wdzierał się odważnie na wysokie, strome szczyty, gdzie przed nim nikt nie był, jak śmiało zapuszczał się w najgłębsze przepaści. Pozostały im w pamięci i one chwile, kiedy poetaapostół odważnem słowem, śmiałą pieśnią porywał ich na wysokie szczyty myśli ludzkich, lub wiódł w przepaść krzywd i bólów ojczyzny.

Po powrocie z gór, Goszczyński pracował dalej dla sprawy ojczystej w Krakowie, który — jak wiemy — był wolnem miastem, drobną rzecząpospolitą pod opieką Austrji, Moskwy i Prus, a stamtąd jeździł wedle potrzeby do Lwowa i do innych miast.

Nie będziemy postępowali krok w krok za nim w tych wędrówkach i podróżach, obfitych we wrażenia, przygody i niebezpieczeństwa, a wrócimy jeszcze do Stowarzyszenia ludu polskiego, którego on był jednym z głównych twórców i kierowników.

Członkami stowarzyszenia mogli zostać tylko ludzie nieskazitelnego charakteru, moralnego życia, śmiałego umysłu, bo tylko tacy zdolni są wywierać dobry wpływ na innych i skutecznie pracować dla postępu i wolności. Ale pomimo, że lada kogo nie przyjmowano, Stowarzyszenie wzrastało szybko w liczbę i wkrótce liczyło z górą tysiąc członków. Należeli do niego ludzie wszelkich stanów: najznakomitsi uczeni i literaci, duchowieństwo, polskie i ruskie, szlachta, wojskowi, ucząca się polska i ruska młodzież, lud miejski i wiejski, — przyczem włościanie nosili — na znak należenia do związku — małe krzyżyki, kupowane na odpustach w Kalwarji Zebrzydowskiej.

Po raz to pierwszy tajemna dla ojczyzny i wolności praca ogarnęła u nas wszystkie warstwy narodu, sięgnęła w głąb społeczeństwa, do granitowej jego podstawy: do miejskiego i wiejskiego ludu.

A zasługa stąd nie mała spada na Goszczyńskiego, który szlachetnem sercem, bijącem dla wolności, odczuwał bóle i krzywdy pracujących miljonów, a jasnym umysłem pojmował,

jak niezwyciężona spoczywa w nich siła. Więc czynem usiłując pracować przez lud dla ludu , wołał z wiarą i miłością w szczerej pieśni :

Do mnie, tu, bracie kowalu!

Do mnie, tu, bracie góralu!

Do mnie, tu, barki żelazne,

Serca wiary, boju pięście,

Oblicza surowe cnotą,

Biednem odzieniem hołoto.

Przeszła wielkość, przyszłe szczęście!

Do mnie tu, ludu serdeczny!

Ja brat tobie, ja twój wieczny!

Stańmy o ! tak, bok przy boku,

Idźmy o! tak, krok do kroku,

Tylko razem, tylko zgodnie,

A gdzie nam trzeba, zajdziem niezawodnie.

VIII. Sobótka.

Działanie Stowarzyszenia Ludu Polskiego, szerząc się coraz bardziej, ogarnęło wkrótce nietylko Galicję, lecz i ziemie pod uciskiem Moskala i Prusaka pozostające. Pełni poświęcenia wysłańcy, czyli, jak ich nazywano, emisarjusze stowarzyszenia, — najsłynniejszym z nich był Szymon Konarski — udawali się do Warszawy, Poznania, Wilna, Kijowa i aż do Odesy nad morzem Czarnem, sieli wszędy słowa prawdy, słowa światła i pozyskiwali coraz liczniejszych, coraz gorliwszych zwolenników dla wielkich swych zamiarów. Co więcej: szlachetne hasła "Stowarzyszenia Ludu Polskiego" znalazły echo i w sąsiednich krajach słowiańskich, które cierpiały takiż ucisk despotycznego rządu. Młodzież z Czech, Morawy, przyjeżdżała do Krakowa , bratała się tam z członkami Stowarzyszenia, przysięgała na kopcu Kościuszki pracować dla wzajemnej przyjaźni ludów słowiańskich, a potem wróciwszy do domu, działała w Czechach, Morawji, Chorwacji i Słowacji

w tym samym duchu, — w duchu równości stanów, wolności, sprawiedliwości.

Jako jeden z głównych kierowników tak rozgałęzionego, a przytem tajnego stowarzyszenia, Goszczyński miał bardzo wiele do roboty. Nie mało też czasu zabierały mu wędrówki apostolskie po kraju, wiele sił pochłaniała walka z prześladowaniem rządu, a jednak w żadnym okresie życia nie napisał tyle, co w ciągu siedmiu niecałych lat, które spędził w Galicji. A mianowicie: przetłumaczył z angielskiego na język polski dwa tomy „Pieśni Osjana" ; ogłosił kilka długich rozpraw w piśmie, które wychodziło w Krakowie p. t. „Powszechny pamiętnik nauk i umiejętności"; napisał sporą książkę p t. „Dziennik podróży do Tatrów", w której opowiada pięknie i z dokładną znajomością o podgórskich i górskich okolicach, w pierwszym zaś rzędzie o ludzie wiejskim, jego życiu i zwyczajach.

Wszystkie wyżej wymienione prace są napisane prozą, wierszem zaś Goszczyński w owych czasach ułożył parę tuzinów prześlicznych pieśni, z których większa część jest treści patrjotycznej, oraz sześć powieści.

Tytuły tych powieści brzmią, jak następuje : Zasłony życia, Gwiazda pokuty, Nodam, Piotr Pszonka Jasieńczyk, Skarb ducha, Sobótka. Najdłuższą i najpiękniejszą z nich jest wymieniona na końcu „Sobótka", w której autor opowiada żywo, barwnie i prawdziwie o Tatrach i góralach, jak w „Zamku Kaniowskim", opowiedział był przed pięciu laty o Ukrainie i kozakach. Godzi się więc i nam zatrzymać nieco dłużej nad tem ślicznem opowiadaniem,

które najlepiej jest znane ogółowi polskich czytelników, i najwięcej przysporzyło sławy autorowi.

Snuje się ona powieść na tle uroczystego obchodu wigilji św. Jana, zwanego — jak wiadomo — sobótką, a przenosi czytelnika w odległe czasy, kiedy to najścia tatarskie pustoszyły naszą krainę.

Treść "Sobótki", pokrótce opowiedziana, tak się przedstawia :

W wigilję św. Jana, nad wieczorem, młódź góralska podkłada ogień pod olbrzymi stos, ułożony ze dwunastu jodeł na stokach góry Wyżni, która się wznosi nad doliną nowotarską. Płomieniste wstęgi ognia lecą w powietrze wśród wesołych okrzyków licznie zgromadzonych górali, a " młodzież od płomieni prędsza", puszcza się w ochoczy taniec przy dźwiękach kobzy, gęśli i piszczałki. Gibko i zręcznie wyskakują tancerze, błyskając toporkami, szczerze lubuje się ich widokiem starszyzna i głośne oddaje pochwały zwinnym obrotom. Poczem w dalszym ciągu zabawy dziewki, krzynę zasromane, zawodzą pieśń o Dziwożonie, co "jako śmierć złośliwa a jak wiatr pierzchliwa, podsunie się skrycie, ukradnie wam dziecie", o Dziwożonie, co się kryje w podziemnych pieczarach, gdzie szybkie "wody płyną kryształem; każda kropelka spada perełką ; mosty ze złota w państwie ich całem, a z djamentu każde światełko".

W górach, gdzie echa przeciągle grają, gdzie mgły niby duchy, snują się po skałach, nietrudno — zwłaszcza w noc świętojańską — o nadzwyczajne rzeczy. Jakoż zaledwie śpiewanie umilkło, pisnęły gacki, huknęły sowy, wicher szarpnął drzewami, a w ciemnych zaroś

lach. dokąd nie sięgał blask płomienia, zamigały dziwaczne postaci ludzkie i zwierzęce. Snują się tam, wywołane pieśnią, Dziwożony w czerwonych czapkach, z rozwianym włosem, okopconą twarzą, świecącem okiem, przemykają spodem wilki, krążą w górze nocne ptaki, kłębią się w trawie węże, a rej między temi ostatniemi wodzi ich król, wąż cudnej piękności, ze złocistym na głowie grzebieniem. A dalej poza tem wszystkiem, gdzie mrok najgęstszy, pomykają chyżo na koniach jakoweś widziadła człowiecze, zbrojne w łuki i szable, o ważkich, skośnych oczach, z piersią i głową okrytą kołtunami owczemi. Szybko i cicho, jako duchy, ruszają się one widziadła po lesie: tu się ukażą, tam znikną, a w śiad za nimi skacze nieżywa głowa z okiem rozwartem i zaciśniętemi usty. Jej długie włosy to wloką się po ziemi, to rostaczają, niby skrzydła, a wówczas głowa leci w powietrzu, to znowu zwijają się w skrzele, a wtedy nurza się, jako ryba, w głębinie.

O dziwach, które się dzieją w leśnej pomroce, nie wiedzą nic zgoła górale, zgromadzeni u świętych ogni, bo takie rzeczy nie zawsze i nie wszystkim śmiertelnikom bywają odkryte — słyszą jeno szum jakiś nadzwyczajny. Natomiast widzi wszystko wyraźnie sławny zbójnik, Janosik, co z wysokiej skały przypatruje się zabawom Sobótki, ów Janosik, o którym przy ogniach śpiewają właśnie taką oto piosenkę:

Janoszu ! dzielny góralu ! Skąd ty wziął się na Podhalu! Taki rosły, taki wdzięczny, Taki silny, taki zręczny?

Ty wysoki jak Łommnica*), Jak lawina**) twa prawica,

Jako Tatry twoje barki,

Jak lot gwiazdy bieg twój szparki. Zatrzymasz orła w obłoku, Gdy mu utkwisz oko w oku; Ty obejmiesz ten buk w borze, Co go objąć trzech nie może.

Janoszu! dzielny góralu! Skąd ty wziął się na Podhalu? Nie kobieta, ale skała Zrodzić nam ciebie musiała.

Owóż ten właśnie sławiony w pieśni Janosik przypatrywał się zdumionem okiem ze szczytu skały dziwom leśnym, gdy widziadła zaczęły znikać jedno po drugiem, wrzawa ucichła, a górale wrócili do przerwanych zabaw i oto wołają już na Salkę, aby im co pięknego zaśpiewała. "Na to wołanie wybiegła góralka, smukła jak jodła, niby sarna zwinna. Żywe jej oko gra nurtem płomienia, śpiew jej słowiczy dzwoni od niechcenia, a jednak skały zdaje się przeszywać, a jednak światłem zdaje się rozlewać". Przy dźwiękach gęśli Salka śpiewa o cudnej dolinie Kościeliskiej, opasanej w krąg lasami i skałami, zamkniętej bramą z głazów. Śpiew Salki opowiada, jako ta dolina, kochana od całych Tatrów, płacze jednak częstemi deszczami i chmurzy się mgłą. A pochodzi to stąd, że źródeł Dunajca, który z niej wypływa, strzeże zazdrośny potwór. Siedzi ów potwór w jaskini,

*) Łomnica najwyższa w Tatrach góra. **) Lawiną nazywają masę śniegu, zsuwającą się gwałtownie w odwilż ze stoków gór.

się do chat, tylko wołali o dalszą zabawę, przynaglając Ludka, aby im co zaśpiewał.

Posłuszny Ludek, chociaż mu śpieszno było w dalszą drogę, śpiewa pieśń o mnichu, owym strasznym duchu, który podług wiary górskiego ludu — zjawia się, jako zwiastun nieszczęścia; o mnichu, co "pod wielki kaptur całą głowę chowa: na piersiach leży długa broda siwa, a trupia głowa siedzi na ramieniu". Z mnichem nie trzeba żartować — powiada piosenka — bo ujść przed nim trudno, prawie niepodobna, on się "posuwa lotem kozy po przepaściach, przez wąwozy ; na sam szczyt drzewa śmignie wiewiórką ; krzaki najgęstsze przemknie jaszczurką ; z głazu mchem wyśliźnie, z wód łososiem bryźnie".

Śpiewka o mnichu przypomniała wnet ludziom, że ów groźny duch porwał przed laty Kasię, śliczności dziewuchę, którą Janosik nadewszystko miłował, z którą się miał żenić. Więc dalejże w prośby do Ludka, aby im zaśpiewał koniecznie piosenkę o porwaniu Kasi przez mnicha. Ludek, ulegając powszechnym prośbom, tak z wtórem kobzy zanucił :

Ranna jaskółka na juhasów*) woła,

Pstrokacieją Wyżni boki.

Czego Wyżnia tak pstrokata?

Czy jaki wicher dmie w Gewont wysoki

I na sztuki go rozmiata?

To Janosz swój statek rospuścił dokoła. Dzwoni fujara i śpiewek na dziwa Idzie górami w sto śpiewek;

*) Juhasami nazywają pasterzy w górach.

Wystąpił naprzód, trzykrotnie zaśwista, Wypuści w górę, jak głownię, swój topór. Półkolem obok staje młódź barczysta, A naprzód lecą i wrzeszczą Tatarzy, Po owczych kudłach otuleni nocą, A ognie stosu po szablach migocą.

Temi słowy kończy się Sobótka.

Z krótkiego nawet jej streszczenia możemy wyrozumieć, z jak szczerą miłością Goszczyński pisze tu o ludzie wiejskim, jak dokładnie poznał jego życie, jego zwyczaje. Wszystko bowiem, co podaje w swej powieści, jest — słowo w słowo — prawdą. Śliczne piosenki, przytoczone w : "Sobótce" o Dziwożonach, o Mnichu, o Janosiku, o duchu, co strzeże zaklętego skarbu, krążą dotąd w Tatrach, tyle tylko, że światło poezji, które płonęło w umyśle Goszczyńskiego, dodało im żywszego blasku, jak promień słońca, padając na kroplę rosy, zapala w niej żywe barwy. Wiara w postaci nadprzyrodzone, które stworzyła bujna wyobraźnia ludowa, po dziśdzień nie zanikła jeszcze całkiem po wioskach, a przed sześćdziesięciu sześciu laty, kiedy Goszczyński przebywał w Tatrach i pisał "Sobótkę", była o wiele głębszą i ogólniejszą. I taniec ów z toporkami, zwany " zbójnickim ", dotąd jest we zwyczaju u górali, którzy w jego prędkich zwrotach, gwałtownych, zwinnych rzutach znajdują pole do popisu dla swej zręczności, siły, żywości usposobienia. Niemniej prawdziwem jest przedstawienie charakteru górali, którzy odznaczają się bystrością umysłu, odwagą, gorącem przywiązaniem do wspaniałych gór rodzinnych.

Dobrze więc zasłużył się poeta ukochanym przez siebie mieszkańcom chat oną Sobótką, która daje poznać piękne przymioty zewnętrzne i wewnętrzne ludu i we właściwem ukazuje go świetle tym, co patrzą na ojczyste wioski przez szkła wszelakich przesądów. — Dobrze zasłużył się poeta ludowi, ale też i sam niemałą odniósł korzyść z serdecznego z nim zbratania się. Wrażenia z Tatr, to. co widział tam i słyszał, przemieszkując śród górali, zasiliło jego umysł, jego serce takiem bogactwem myśli i uczuć, że czerpał i czerpał z tej skarbnicy coraz piękniejsze pomysły do swych dzieł. Góry i ich mieszkańców opisał w cennej, wyżej wspomnianej książce, p. t. Dziennik podróży do Tatrów; — na tle życia górskiego ludu osnuł Sobótkę, której treść dopierośmy poznali, oraz pomniejszą powiastkę, p. t. Skarb ducha; — wierzenia ludowe dostarczyły mu wątku do najpiękniejszych rozdziałów powieści, p. t. Anna z Nadbrzeża ; — o Tatrach i tatrzańskim ludzie wyłącznie jest mowa w dwóch innych jeszcze, prozą napisanych powieściach, p. t. Oda i Straszny Strzelec.

Ale te dwie ostatnie powieści Goszczyński ułożył po wyjeździe już z kraju, — na obczyźnie. Do rozstania się zaś z ukochaną ziemią ojczystą zmusiły go bolesne wypadki, o których dowiemy się z następnego rozdziału.

IX.

Prześladowania

Poznaliśmy dotąd życie Seweryna Goszczyńskiego w Galicji z jednej tylko strony, ze strony gorliwej, skutecznej pracy. Ale na górnej drodze poświęcenia, którą szedł poeta apostół, nie brakło i ostrych kamieni i krwawiących cierni.

W czasach absolutnych rządów, kiedy nie wolno było ani w pismach i książkach walczyć o prawdę, ani na zgromadzeniach lub w sejmie radzić nad polepszeniem doli narodów, jedynym środkiem rozpowszechniania szlachetnych uczuć, światłych myśli były tajne stowarzyszenia polityczne. Szerzyły się też one nietylko u nas, ale we wszystkich krajach, które nie miały swobód konstytucyjnych, jak szerzą się po dziśdzień w Rosji, gdzie car rządzi samowładnie, gdzie despotyzm depcze wszelkie prawa.

Tajne stowarzyszenia, które wszczepiały w serca ludzkie miłość dla krzywdzonego ludu, dla wolności i sprawiedliwości, ulegały też wszędzie, podobnie jak w Polsce, srogim prześladowaniom despotów, bo groziły położeniem końca ich panowaniu. Tępił je również i prześladował despotyczny w owych czasach rząd

austrjacki, a dotkliwe ciosy jego ręki spadały razwraz i na znane nam tajne stowarzyszenia w Galicji, których twórcą i gorliwym kierownikiem był Seweryn Goszczyński.

Pierwsze bolesne straty poniosły stowarzyszenia w r., kiedy jego członkowie dopomagali wychodźcom polskim przedostawać się do Królestwa, gdzie nieustraszeni ci ludzie zamierzali rospocząć na nowo walkę z Moskwą, przerwaną upadkiem Powstania Listopadowego. Uwięziono wówczas mnóstwo mężczyzn i kobiet w Galicji, a w Królestwie i na Litwie wielu z mężnych ofiarników zginęło na szubienicach lub zostało rozstrzelanych.

Krwawy żal nad cierpieniem towarzyszy szlachetnej pracy Goszczyński wylał w pięknych wierszach, które układał, tułając się, jak ścigany zwierz, z kąta w kąt pod rozmaitemi nazwiskami i w rozmaitem przebraniu.

W jednym z onych wierszy woła:

Ilekroć, bracia, dumać o was pocznę, Tyle się razy całe wnętrze moje Zmienia w więzienie posępne i mroczne, A myśl w mar waszych rozradza się roje. I żyję wśród was i cierpię wraz z wami I wciąż was widzę, męczeńskie ofiary...

A dalej krzepi ich słowami współczucia i nadzieji, przypomina, że

Ta chwila święta polskiego męczeńca, Gdy w grobie Polski wytrwa za zwój naród, To narodowy klejnot z wieków wieńca, To wiekowego życia Polski zaród.

Prześladowanie, męczeństwo, śmierć drogich mu osób nie łamały energji Goszczyńskiego.

Wiedział, "że, jak ludzkość jest krwią żywa, tak krwią ze krwi się dobywa wszelka myśl, która objawia starego świata bezprawia", więc nie ustawał w pracy, ale serce pękało mu nieraz z żałości nad ojczyzny niedolą, nad męką braci, a wówczas oczy jego płakały "łzą niepowszednią, trudną jak z kamienia, rzewną, bolącą, jak z głębi sumienia". Niebezpieczeństwom, jakie jemu samemu groziły, stawiał śmiałe czoło, ale żyć pragnął, choćby krótką jeszcze chwilę, aby służyć ojczyźnie. Myśl tę wypowiada w wierszu p. t. "Gęślarz", w którym takie znajdują się zwrotki :

Ojczyzno ! ja twój — i twój ten kraj ; Twój jest wróg, co mnie zagraża. : Dajże mi przytułek, o daj, Ocal twojego gęślarza !

Lada drzewko od kani złej Liściem swem ptaszka osłoni, A jażbym nie mógł w ziemi mej Ujść mściwej wroga pogoni !

Czym ja kiedy zagrać się bał W zgiełku bojów, w grobów głuszy? Czym ja nie ssał z ojcowskich ciał Moją duszą twojej duszy?...

Kilka, o! kilka jeszcze dni, Niechaj na przyszłość wyleję, Co mam ognia w duchu, we krwi, Potem — mniejsza że zniszczeję.

Kiedy burza ucichła nieco, Goszczyński wziął się do pracy ze zdwojoną energją, i tajne stowarzyszenia, które były szkołą cnót obywatelskich i źródłem światła dla uciskanego narodu, rozwijały się pomyślnie przez lat parę.

początkach dopiero r. policja austrjacka wpadła na ślad patrjotycznej roboty, a wówczas rozpoczęły się ponowne, ostrzejsze, niż dawniej, prześladowania. Wojska austrjackie, pruskie i moskiewskie zajęły wolne miasto Kraków, a wskutek tego wszystkim Polakom, którzy schronili się do starożytnej stolicy Polski po upadku Powstania Listopadowego, nakazano niezwłocznie z niej się wydalić, podejrzanych zaś o należenie do Stowarzyszenia ludu polskiego, wtrącano do więzień, gdzie srogie czekały ich katusze. Wielu też ze związkowych, ratując wolność i życie, do obcych udało się wówczas krajów, ale Goszczyński nie poszedł za ich przykładem. Ścigany przez listy gończe, poszukiwany z zajadłością po całej Galicji przez agentów policyjnych, którzy mieli dokładny jego rysopis, ukrywał się we Lwowie i tu pracował dalej z wytężeniem wszystkich sił dla dobrej sprawy. A w tej pracy dopomagali mu natenczas dwaj inni członkowie zarządu "Stowarzyszenia ludu polskiego ", Robert Hefern i żyjący po dziśdzień Franciszek Smolka, późniejszy prezes austrjackiej rady państwa.

I pod energicznym kierunkiem pełnej poświęcenia trójcy, Stowarzyszenie pomimo groźnego niebezpieczeństwa i ciągłych aresztów, rozwijało się pomyślnie i znowu ogarnęło cały kraj siecią kółek, które rozjaśniały, niby gwiazdki, grubą ciemność ucisku. Ciężkie to były jednakowoż czasy w życiu Goszczyńskiego. Każdą noc w innem musiał przepędzać mieszkaniu, aby nie zwrócić na siebie uwagi tropiącej go policji, w dzień nie mógł wychylić się z domu, bo wnet zostałby schwytany i uwięziony, więc wieczorem jedynie przechadzał się za mias

tem, by użyć ruchu i odetchnąć świeżem powietrzem. Podczas jednej właśnie z takich przechadzek po ulicy Długosza, która wówczas nazywała się Kurnicką i wcale nie była jeszcze zabudowaną, opadło go dwóch agentów policyjnych i podchwyciło pod ramiona, aby uprowadzić na policję. Ale Goszczyński, który był "taki wdzięczny, taki silny, taki zręczny", jak ów Janosik tatrzański, którego opiewał, obu policjantów obalił, potężnym skokiem przesadził parkan, oddzielający ulicę od ogrodu i przy pomocy dobrych ludzi dostał się niepostrzeżony z powrotem do miasta.

Zabrakło nakoniec poecie apostołowi nie sił i chęci, ale możności do dłuższego przebywania w Galicji, a wówczas postanowił udać się dla dalszej pracy na Ukrainę, gdzie takich, jak on, działaczy oczekiwały męczarnie, więzienie, śmierć, — gdzie im groziła szubienica lub kopalnie Sybiru. Ale nie sądzoną mu była widocznie palma męczeńska, na którą w zupełności zasłużył, której był godzien. Usiłowania, jakie czynił, aby przedostać się przez granicę rosyjską, pozostały bez skutku, gdyż z powodu panującej cholery, była ona wówczas bardzo pilnie strzeżona. Nie pozostawało mu więc nic innego, jak udać się do obcej ziemi — na tęsknotę, cierpienie, nędzę tułactwa, bo w Polsce nie było już miejsca dla wielkiego jej syna. Jakoż wyjechał do Francji, w maju r.

A więc nie dosięgła go i teraz mściwa ręka despotów, przeciwko którym walczył — Stało się, co przepowiadał w wierszu p. t. " Larwa niewoli", napisanym w zaraniu młodości na Ukrainie, w którym temi przemawia słowy do poczwary, wyobrażającej niewolę:

Ja twoim duchem prześladowczym będę,

Ja w twojem oku, jak bielmo osiędę,

W sercu zamieszkam gniazdem padalców,

Zmienię je na wieczną bliznę ;

Dam się uchwycić i z pomiędzy palców

Strzałką światła się wyśliznę.

Męską mą rospacz na łzę przeleję ,

Tę łzę rozpalę w iskrę niezgaszoną

I będę wiecznie piec nią twoje łono.

W twem wnętrzu moje wykarmię nadzieje,

Twój ból, twa wściekłość spotkają mię wszędzie Lecz dla twej zemsty nigdzie mię nie będzie.

X.

Na obczyźnie. — „Król Zamczyska." —

"Straszny Strzelec".

Pierwszem miejscem, w którem Goszczyński po opuszczeniu ojczystej ziemi na dłuższy zatrzymał się pobyt, było miasto Strasburg, które należało wówczas do Francji.

Żal okrutny ściskał mu serce za tem wszystkiem, co kochał, a co musiał porzucić, ale poeta nasz umiał zwalczyć ból osobisty i nie opuścił rąk bezczynnie. Zdala od kraju przebywając, mógł już tylko zą pomocą pióra przelewać w braci światłe myśli, gorące uczucia. A ponieważ w żadnem z pism, wychodzących w Polsce niewolno było roztrząsać najważniejszych dla nas spraw, więc wspólnie z przyjacielem swoim, Leonem Zienkowiczem, założył w Strasburgu pismo pod tytułem Pszonka, które odrazu pozyskało licznych czytelników i wielki wywarło wpływ na umysły.

Pismo to nazwaćby można humorystycznem, bo wyszydzało w nader dowcipny sposób błędy arystokracji, jej śmieszne przesądy i uprzedzenia, ale obok humorystyki mieściły się w Pszonce i poważne, gruntownie napisane arty

kuły o konieczności poprawienia się z dawnych wad i grzechów, które zgubiły ojczyznę, o wynagrodzeniu ludowi wiekowej krzywdy przez nadanie mu ziemi i praw obywatelskich. Owóż większa część tych pięknych artykułów, drukowanych w pierwszym roczniku Pszonki, wyszła z pod pióra Goszczyńskiego, jako to: ) Kilka słów do szlachty; ) Słowo do szlachty, co szczerze chce Polski ; ) Słowo do tych, co chcą Polski, a nie chcą jej robić i inne.

Za pobytu w Strasburgu dobiegła naszego tułacza żałobna wieść o śmierci przez rozstrzelanie Szymona Konarskiego, któremu oddał był jedno z pierwszych miejsc w swojem sercu, żywiąc dlań braterską przyjaźń i gorącą cześć.

Szymon Konarski walczył w Powstaniu Listopadowem, po jego upadku pracował słowem i czynem dla wolności na obczyźnie, a potem udał się, jako wysłaniec, czyli emisarjusz Stowarzyszenia ludu polskiego do krajów, pod uciskiem Rosji pozostających, aby tam zaszczepić zasady związku. Przebiegając wzdłuż i wszerz Litwę, Podole, Wołyń, siał słowa wolności, tłumionej przez wrogów, budził, pouczał, krzepił w żałość i ciemność pogrążonych współbraci.

I wszędy znajdował posłuch, zaufanie, pomoc, bo dzielny był, dobry i mądry, umiał silnie kochać i wierzyć, słowo miał ogniste, porywające, charakter, jako stal hartowana, a serce, jak djament czyste. I wiele dobrego zrobił ten męczennik wolności, wielu pouczył, oświecił, zapalił do wielkich zamiarów, do wysokich celów, gdy kres szlachetnej jego działalności położyli siepacze carscy.

Ujęto Konarskiego w tym samym miesiącu maju, w którym Goszczyński poszedł na tu

łactwo i wtrącono do więzienia w Wilnie, gdzie oprawcy carscy znęcali się nad nim, aby go zmusić do wyznania, kto należał do tajnego stowarzyszenia. Ale dumne usta polskiego męczennika milczały, nie otwierając się nawet jękiem. Niekiedy mdlał z osłabienia i bólu, bo wrogowie dręczyli go srodze, wbijali mu gwoździe za paznokcie, krajali skórę na plecach i zalewali rany lakiem lub zapalonym spirytusem, — ale gdy odzyskiwał przytomność i mowę, powtarzał jedno: " Jużem wam mówił, że nikogo nie wydam, bo nikogo nie znam!"

Po dziesięciu miesiącach srogich mąk Szymon Konarski poszedł na śmierć z taką odwagą, z jaką szedł przez cierni życia. Tłumy płaczące zalegały ulice Wilna, gdy wieziono go za miasto, aby tam rozstrzelać, ale jego twarz cudnie piękna, promieniała pogodą, miał słodki uśmiech na ustach, a w oczach wyraz bezbrzeżnej miłości. Wiedział, że męczeństwo bujne przynosi plony, wiedział, że kto ginie za prawdę, ten wiecznie źyć będzie.

Te właśnie myśli wzniosłe wypowiedział Goszczyński w wierszu p. t. Cześć pośmiertna Szymonowi Konarskiemu, w którym temi słowy zwraca się do zmarłego przyjaciela:

Bracie Konarski, tobie się dostało Paść tą ofiarą błagalną za braci : Ciebie swym ciosem dosięgli jej kaci. Skonałeś za kraj — upadło twe ciało, Lecz tylko ciało duch wzbił się nad ziemię, Az w świecie wyższym, bliższym Boga stanie, Gdzie szlachetniejszej pracy weźmiesz brzemię, W bardziej niebieskie wejdziesz powołanie, Skąd będziesz jaśniał w promienistej szacie

Nad twoją Polską, Cześć, cześć tobie, bracie!...

...Anioł narodowej chwały

Nie przejdzie niemy nad twoją mogiłą;

Chwilę twej śmierci, jak pomnik poświęci,

Zawiesi na nim, jak wieniec, te słowa;

„On za lud umarł. Cześć jego pamięci".

Wdzięczny lud wiecznie w sercu je przechowa ;

Będą je zdawać swoim wnukom dziady,

A czyste dusze będą iść w twe ślady.

W tymże jeszcze r. . Goszczyński przesiedlił się ze Strasburga do stolicy Francji, do Paryża, gdzie pracował dalej, jako literat, pisząc artykuły dziennikarskie, poezje i powieści prozą.

Artykuły politycznej i społecznej treści ogłaszał w Demokracie Polskim, piśmie, wydawanem na wychodźtwie przez Polaków, którzy wyznawali zasady demokratyczne. Z poezji największe znaczenie dla nas ma wiersz pod tytułem " Zmartwychwstanie", w którym poeta wskazuje, co mamy czynić, aby zmartwychwstać z grobu nędzy, ciemnoty, niewoli. Oto:

Dumę panów z serca złóżmy, Żal za winy zmieńmy w czyny, Z rozproszonej mdłej rodziny W wielki naród się rozmnóżmy; Zmieńmy się na jedno plemię, Tchnące jednym bożym duchem I zbratanych serc łańcuchem Zwiążmy całą ojców ziemię.

Powieści, napisane prozą w Paryżu, mają następujące tytuły: Oda, Król Zamczyska, Straszny Strzelec.

Pierwsza z nich — Oda, przenosi czytelnika w głąb dziejów, bo aż do czasów Bolesława Chrobrego, w dwóch innych mowa o teraźniejszej, więc żywiej nas obchodzącej dobie i dlatego dłużej cokolwiek zatrzymamy się nad ich treścią.

Bohaterem Króla Zamczyska jest człowiek wielkiego rozumu i serca, a przytem poeta, który z miłości dla ojczyzny i z rozpaczy nad jej upadkiem, zachorował na umyśle.

Choroba Machnickiego — tak się bowiem nazywa bohater powieści — w jednym tylko przejawia się kierunku. Wyobraża on sobie mianowicie, że jest królem położonych w okolicy Krosna ruin zamku Odrzykońskiego, gdzie spracowane dłonie chłopskie wzniosły przed dwoma laty pomnik Kościuszce w setną rocznicę walki o niepodległość z r. .

Co więcej : zamek — niegdyś wspaniały, świetny, — dziś złamany, zgruchotany, zwalony, ale i w upadku jeszcze olbrzymi, staje się dla Machnickiego żywem wyobrażeniem Polski, której dawna moc się złamała, dawna świetność zgasła. I oto serce jego rozpłomienia się najgorętszą miłością dla gruzów zamczyska Odrzykońskiego. Wyrzekłszy się świata, osiada w jego podziemiach, aby zwaliska ratować od ostatecznej zagłady, aby stanąć na straży przeszłości, o której wszystko mu przypomina w jego państwie gruzów. "Niema tu ptaka, któryby o tej przeszłości nie śpiewał — opowiada Machnicki — niema wiatru, któryby nie wzdychał jej smutkiem ; niema kropli rosy, któraby jej łzą nie była". Ale najwymowniej opowiadają mu o minionych dziejach głazy, które on posiewa łzami i w których — z powodu

swego obłędu — widzi nagrobki. "Wszystko to są groby — upewnia zwiedzających zamczysko — ale jakie groby! Całe zastępy bohaterów, czyny wiekowe, miasta, wieki, kraje leżą pod niemi. Te gruzy większe są od gruzów niejednego narodu. Gdyby mi wolno było podnieść ich zasłonę, świat z boleści wziąłby się za włosy: zobaczyłby w każdym kamieniu trupa, w każdej warstwie muru pokolenia wymordowane, zobaczyłby rzeki z łez, i krwi"...

Świetna, krwawa przeszłość! Machnicki rozmyślając o niej, oszalał, jak drugi Rejtan, z miłości i bólu. Ale wiary w przyszłość nie stracił. Owszem on dla przyszłości pracuje z wytężeniem wszystkich sił, gdy w podziemiach przebywając, rzuca w głąb ziemi ziarno, które "rozrośnie kiedyś na świat cały". On nie wątpi, że przyjdzie czas, gdy inny król obejmie nad zamczyskiem panowanie, a "nowy ów król będzie olbrzym... Słońce mądrości i chwały miljonów stanie się jego koroną, a będzie ona tak wielka, że wszystkie głowy nakryje".

Taka jest osnowa powieści. I któż nie odgadnie ukrytej w niej myśli? Kto nie pozna w Machnickim samego Goszczyńskiego? Wszak i on był poetą, jak tamten ; kochał, jak tamten, ojczyznę do szału ; pracował w ukrytych przed okiem świata podziemiach, to jest tajemnych stowarzyszeniach, dla podźwignięcia Polski z gruzów; rzucał w głąb narodu, to jest w serce ludu, ziarno, które "rozrośnie kiedyś na świat cały"; — wierzył, że przyjdzie czas, kiedy krajem rządzić będzie nie jakiś tam despota, lub garstka możnych , lecz wielomiljonowy olbrzym lud w koronie mądrości i chwały; — i on nareszcie był za to wszystko, — podobnie jak Machnicki,

nazywany szaleńcem, warjatem przez ludzi zimnego serca, poziomego umysłu.

I dziwnym, zaiste, zbiegiem okoliczności na onych ruinach, o których śpiewał: " Anioł przeszłości, anioł poranku spotkały się u zwaliska", — na onych ruinach, które przedstawiały się jego wyobraźni, jako obraz zniszczenia Polski, — w pół wieku później budzący się z letargu lud wiejski wzniósł pomnik na cześć Kościuszki, co walczył na czele ludowych zastępów o niepodległość Polski, o jej odbudowanie. Spełniły się słowa poety:

Anioł przeszłości, anioł poranku Spotkały się u zwaliska.

Trzecia z kolei powieść pod tytułem Straszny Strzelec ma formę opowiadania, które autor wkłada w usta muzyka, przebywającego w Tatrach śród górali. Nie trudno wszelako poznać w onym grajku samego autora, bo wszystkie szczegóły, które o nim podaje, zgadzają się jak dwie krople wody z tem, co wiemy o Goszczyńskim, tyle tylko, że ma na imię Stach i jest grajkiem, co muzykę do słów piosenki układa, nie zaś same słowa.

Muzyk ów — czytamy w powieści — walczył podczas Powstania Listopadowego z bronią w ręku o niepodległość ojczyzny, a gdy walka zakończyła się nieszczęśliwie, wyszedł wraz z innymi towarzyszami broni z Królestwa do Galicji. Wychowany wśród ludu i gorący jego miłośnik, Stach znał dobrze życie włościan w ziemiach, zabranych przez Moskali, lecz o ludzie w Galicji wiedział niewiele, a pragnął szczerze zbliżyć się do niego. Więc porzuca miasto, spieszy w góry i tam osiedla się w gór

skiej wiosce. Jako muzyk, chciał obeznać się z pieśniami gminu, ale miał też i inny, ważniejszy cel : widział w głębi ducha ludu cenne skarby i po te się zapuszczał. A czerpiąc ze skarbnicy mądrości ludowej, opowiadał góralom w zamian o tem, co oni wiedzieć byli powinni, jako ludzie o wolnej duszy, jako Polacy, głosił — jednem słowem — śród nich ewangelję miłości ojczyzny i swobody.

Ubrany po góralsku, przebiegał góry, zamieszkiwał w najsamotniejszych chatkach, mieszał się pomiędzy pasterzy górskich, co spędzają całe lato zdala od wsi, na wysoko położonych pastwiskach czyli halach, a zawsze z myślą polską. "Czasami rzucił im słówko, którego dotąd nie słyszeli, rozjaśnił myśl, której dotąd nie pojmowali, odsłonił stronę życia, którą dotąd obojętnie pomijali. Za to też dowiedział się niejednej rzeczy, nieznanej sobie. Za tajemnicę kupował tajemnicę, a wtedy smyczek zamieniał na pióro i zamiast nut muzycznych pisał dusze ludu".

Lud polski umie płacić sercem za serce, więc w krótkim czasie nasz Stach, czyli Goszczyński, ukrywający się pod tem imieniem, był wśród górali, jak między swoimi. Znajomości jego wzrastały z każdym dniem : wieś wsi, ludzie ludziom podawali go kolejno, tak przejrzał całą okolicę podtatrzańską, gdy właśnie zaszły wypadki, które stanowią treść opowiadania. Było to tak :

W pogodny wieczór czerwcowy pasterze górscy czyli juhasi, zgromadzili się dokoła ogniska na polanie, zwanej Kołatówką. Po wieczerzy, skropionej cośniecoś gorzałeczką, dziarska wesołość górali stała się tem szczerszą. A znaj

potężna, uroczysta, trąba wojenna Ta trąba wojenna wzywa Polskę, już chrześcijańską, na bój z pogany, na bój z dzikiem barbarzyństwem Wschodu — na bój, który trwać będzie wieki, zasłoni od klęsk Europę, stanie się historycznem posłannictwem Polski. Teraz głos trąby przechodzi w pieśń poważną, religijną, w pieśń BogaRodzica, którą Polacy śpiewali przed bitwą. Rozbrzmiewa ona coraz potężniej, coraz nowe łączą się z nia głosy, odzywa się kobza góralska, myśliwski róg Litwy, lira Ukrainy, teorban kozacki. Polska coraz potężniejsza, bo książę litewski Jagiełło, żeniąc się z Jadwigą, łączy z Polską litewskie i ruskie ziemie. Potem wszystkie głosy zlewają się w hymn trjumfalny Polska staje u szczytu potęgi. Ale uroczystą muzykę mąci ostry dźwięk trąby, coraz przeraźliwszy, butniejszy, — znać że jedna część narodu, a mianowicie rycerska jego część, dąży do zapanowania nad całym narodem. Muzyka staje się niespokojna, bezładna, zgrzytają w niej fałszywe dźwięki, dąsa się kobza, płacze lira, naśladując jęki ludu, ujarzmionego poddaństwem ; słychać dalej niby gwar buntów kozackich, a potem milkną głosy jeden po drugim, tylko trąba jeszcze gra, ale coraz słabiej, aż cichnie i ona — Polska idzie w niewolę, w zatracenie, w śmierć!,..

Muzyka ucichła, lecz górale siedzieli długą jeszcze chwilę w milczeniu, jak zaczarowani, a potem jęli błagać Stacha, aby zagrał raz jeszcze swoją pieśń. Wtem głos jakiś nieznany, a czysty, silny, dźwięczny, słodki dla ucha — zawołał z boku: " Proście pierwej niech skończy !" Oglądają się ze zdumieniem górale i widzą postać olbrzymiego człowieka, który niewiadomo kiedy, jak i skąd tu się zjawił.

dował się między nimi i Stach, który, jako grajek miłem okiem bywał widziany na takich zabawach. Grywał juhasom pieśni i tańce góralskie, ale też zapoznawał ich od czasu do czasu i z muzyką innych okolic, a więc z wesołemi śpiewkami Mazurów, ze skocznemi kołomyjkami, lub tęsknemi dumkami, które lud śpiewa na Ukrainie. Ale tego właśnie wieczora zamierzał zagrać im coś bardzo pięknego, coś, czego nigdy nie słyszeli. Oto zamierzył wygrać na skrzypcach dzieje Polski, wyrazić dźwiękami radośne i smutne koleje, przez jakie ojczyzna przechodziła. Przygotowywał się bardzo długo do tego grania, boć to nie lada kto takiejby sztuki dokazał; a kiedy nakoniec potrafił na skrzypcach naśladować głosy wszelakich instrumentów, przyszedł wygrać drogim wiejskim słuchaczom to, co sobie ułożył, wyśnił, wymarzył. Gdy zapowiedział, że grać będzie, ucichły gwary i śmiechy, a górale pilnie wytężyli słuch, bo lubili jego muzykę, on zaś, wzruszony do głębi wielkością pieśni, jaką miał zagrać braciom z pod wiejskiej strzechy, pociągnął smyczkiem po strunach.

Ozwały się skrzypce prostym, spokojnym brzękiem gęśli. Muzyk grał o przedchrześcijańskich czasach w Polsce, kiedy rolniczy, spokojny naród kmiecy żył, unikając wojen, wśród szumu lasów, śpiewu ptasząt. Naraz dały się słyszeć dźwięki silne, grzmiące, niby uroczyste granie organów w kościele. To myśl chrześcijaństwa odzywa się w Polsce. Gęśl odpowiada brzmieniu organów, nie daje się zagłuszyć — bo lud broni dawnej wiary, ale organ coraz głośniej śpiewa, a gęśl ciszej i ciszej, aż milknie w stłumionym płaczu, a wnet wybucha groźna,

że śpiewały, a śpiewając mówiły. I płynęły ich dźwięki wciąż cicho, boleśnie, ponuro, pogrzebowo; kiedy niekiedy dziki wtór zaszedł się łkaniem lub brzękiem żelaza, wyrażając chwile żywszej boleści dręczonego narodu, a czasem , bardzo rzadko, odzywał się wrzaskliwy głos trąby, niby echo naszych walk o wolność.

Pieśń pogrzebowa cichła zwolna, aż całkiem umilkła.

— Posłuchajcież teraz, jak ojczyzna nasza zmartwychwstanie — rzekł skrzypek.

I znowu rozbrzmiała pieśń pogrobowa, ale już cokolwiek inna, rzeźwiejsza, weselsza i wciąż rosła, wzmagała się, bo jeden po drugim łączyły się z nią dawne głosy: litewski róg leśny, lira ukraińska, kobza góralska. Aż nagle odezwał się dźwięk gęśli, owej gęśli ludowej, co brzmiała po całej Polsce za piastowych czasów. Tony gęśli zrazu ciche, dalekie, wzmagały się stopniowo, aż pierwszem owładnęły miejscem, a wszystkie inne już za wtór im tylko służą. I płynie czarowna pieśń miłości, coraz głośniejsza, aż "takt po takcie urosła w bicie kotłów, grzmot trąby, w muzykę męskiej energji. Naraz zawrzała całym pozornym nieładem walki wszystkich tonów, całą jego dzikością, zawsze pod kierunkiem gęsiowego pierwiastku". — To lud dopomina się o wydarte sobie prawa, o równość. Walka zmieszanych tonów wrzała chwilę, a potem wybiegł w górę głos trąby, za nim ozwały się wszystkie inne pieśnią trjumfalną i zlały w uroczysty akord organu. W Polsce wolnej od wroga, zgoda, równość, braterstwo, miłość!

Przestał grać dziwny muzyk, ogarnął zgromadzonych błyszczącem, jako gwiazdy, spoj

Ubrany był po góralsku; w rękach miał ostry toporek, czyli ciupagę, przez plecy przewieszoną strzelbę, za pasem pistolety. Wyniosły wzrost nieznajomego, szerokie bary, wypukła pierś, żylasta szyja, znamionowały nadludzką siłę, a męzkie, energiczne, doskonale piękne oblicze rozświecały oczy błękitne, jako gwiazdy błyszczące. Wyraz takiej mądrości, tak głębokiego spokoju jaśniał na twarzy nieznajomego, jak gdyby nie mąciły jej nigdy, a nawet mącić nie mogły, strach, zwątpienie, rospacz.

Nieznajomy przemówił do obecnych przenikającym do głębi duszy głosem w te słowa: — "Słuchacie grania, ale czy rozumiecie ? Czy wy się domyślacie, że w graniu Stacha patrzaliście na matkę waszych pradziadów, na waszą własną matkę, na matkęPolskę, na jej życie przez tysiąc lat? A to granie tak wam

o niej gadało: Była ona wielka, szczęśliwa, sławna; prowadziła wojny w imieniu Boga prawdziwego i dla szczęścia bliźnich. Przyszedł szatan dumy i rozpusty, rozdzielił naród na panów

i chłopów; natchnął jednych nienawiścią dla drugich, odebrał rozum jednym i drugim ; wzbudził potem nieprzyjaciół obcych i wszystkich oddał im w kajdany: Polska pogrzebiona. To wam Stach skrzypcami powiedział. Nie powiedział wszystkiego. Polska w grobie, ale żyje. Zagrzebano ją żywcem. Głosu jej nie słychać na ziemi, ale pod ziemią".

I wziąwszy skrzypce z rąk Stacha, zaczął grać oną pieśń grobową Polski. Twarz dziwnego grajka była spokojna, oczy wpatrywały się w srebrny miesiączek na niebie, a skrzypce ozwały się pod jego smyczkiem głosem takim, jakiego żaden nie miał instrument. Zdawało się,

rżeniem, rzucił im krótkie: "Bóg z wami!"

i odszedł tak nagle, jak przyszedł.

Ale po jego odejściu przez długą jeszcze

chwilę panowało milczenie wśród słuchaczy.

Zachwyt, zdumienie, przestrach odjęły im mowę.

Za to później rozwiązały się wszystkie naraz języki i wszyscy zaczęli mówić o grajku, domyślając się w nim ducha, który pilnuje skarbów, ukrytych pod wysoką górą Giewontem. Antek jeno nie zgadzał się ze zdaniem towarzyszy, twierdząc stanowczo, że dziwny grajek był nie kim innym, tylko Strasznym Strzelcem i jął wnet opowiadać, co słyszał o Strasznym Stzelcu od swego dziadka, który więcej miał wiadomości o nadzwyczajnych rzeczach, niż ktobądź w górach.

Straszny Strzelec — mówił Antek — ma siłę za półtora niedźwiedzia, ale bywa strasznym tylko dla obcych, dla Niemców, dla strażników cesarskich, górali zaś miłuje szczerze i niesie im dzielną pomoc w potrzebie. Straszny strzelec — to nie dzisiejszy człowiek. Dziadek Antka widział go jeszcze za ostatniego króla polskiego, kiedy to w górach byli konfederaty, co z Moskalem wojowali i chcieli wroga z Polski wypędzić. Straszny Strzelec trzymał stronę konfederatów i zachęcał górali, aby szli na wroga z siekierami, flintami, kosami. Jakoż powiadają ludzie, że nasi niemało wtedy Moskali natłukli. Dawniej często widywano Strasznego Strzelca, teraz rzadziej się pokazuje od czasu, gdy cesarscy ludzie przyszli w góry i powiedzieli góralom: "Nasz pan, to wasz pan". Rzadziej się pokazuje, bo — jak prawią starsi — obcych, którzy panują nam teraz, cierpieć nie może. Ale co dziwniejsze, że chociaż Polska to

wielki kawał świata: Bóg wie, jak wiele mil od ściany do ściany, Straszny Strzelec jest wszędzie, jak w domu. Trafiało się góralom, że poszedłszy na zarobek hen, za Warszawę i tam go spotykali. A jeszcze większa ciekawość, że o tej samej porze pokazywał się i tu w górach, tylko że na dolinach takie nosi ubranie i tak wygląda, jak tamtejszy człowiek. Ale zaraz go poznano, bo i tam nazywa się, jak tutaj i wyrabia te same dziwy.

I długo jeszcze w noc gwarzyli tak pasterze o Strasznym Strzelcu, opowiadając sobie wzajemnie rozmaite jego sztuczki: kiedy naprzykład Hance piekielny wicher porwał krówkę jedynaczkę i niósł w przepaść, ni stąd ni zowąd wyskoczył Straszny Strzelec, uchwycił krówkę za rogi i na dawnem postawił miejscu. To znowu kiedyindziej strażnik graniczny spotkał go na linji i chciał się z nim spróbować, ale zaledwie sięgnął do rusznicy, Straszny Strzelec już go trzymał w garści i zgrzytnąwszy straszliwie zawołał: "Daruję cię życiem, boś Lach, ale przysiąż mi tu zaraz, że porzucisz służbę". Strażnik tak się przeląkł, że przysiągł, plunął na swoje rzemiosło i wziął się pono do uczciwej pracy na roli.

Takie opowiadania słyszał grajek Stach o Strasznym Strzelcu, takiem było jego pierwsze z nim spotkanie. Ale ujrzał raz jeszcze tę postać tajemniczą i to w dziwniejszych jeszcze okolicznościach, jak to zaraz zobaczymy.

We wsi Poroninie był pogrzeb. Chowano zasłużonego Polaka, który był przed powstaniem majorem w wojsku rosyjskiem, ale na pierwszą wiadomość, że naród polski powstał do walki, porzucił służbę i poszedł bić się za wolność

i ojczyznę. Po upadku powstania ów zacny patrjota schronił się przed pościgiem wroga da Galicji w góry. Ale nie długo sądzono mu było gościć już na tym świecie. Rospacz nad niedolą ojczyzny, tęsknota za ukochaną żoną i dziećmi wtrąciły go w sile męskiego wieku do grobu.

Stach, którego apostolskie prace wezwały nagle gdzieś za Nowy Targ, nie był obecny przy śmierci towarzysza broni. Ale wracając nad wieczorem w góry, po kilkudniowej nieobecności, usłyszał przy wejściu do Poronina śpiewanie pogrzebowe na cmentarzu i tknięty przeczuciem, skierował kroki w tamtą stronę. Jakoż rzeczywiście trafił na pogrzeb szlachetnego powstańca.

Widok trumny zawsze bywa smutny, a cóż dopiero, gdy w niej spoczywa zacny, godny miłości człowiek! To też serce Stacha ścisnęło się niewysłowionym bólem. "Tak więc skończyłeś, kochany towarzyszu, wszystkie twoje przedsięwzięcia, nadzieje, cierpienia w oddaleniu od stron rodzinnych, w tęsknotach, w boleściach, między obcymi — myślał smutnie, patrząc w grób, szybko napełniający się ziemią. — Szczęśliwyś jednak, że przynajmniej we własnej ojczyźnie spocząłeś. Ale ja, ale mnie podobni, kto wie, czy posiądziemy to szczęście? Kto wie, jakie wiatry będą igrały z naszemi resztkami? O módl się, módl się za nami, abyśmy w Polsce pomarli!"

Wtem smutne dumania przerwał mu jakiś ruch i szmer na cmentarzu. Stach podniósł oczy i ujrzał zbliżającą się gromadę górali, a na ich czele — Strasznego Strzelca.

Przy zapadającym zmroku, przy świetle błyskawic nadchodzącej burzy, Straszny Strze

lec wydał się mu jeszcze wznioślejszym, bardziej nadziemskim, niż wówczas, gdy widział go po raz pierwszy. Cudna jego twarz wyraźnie jaśniała w zmierzchu wewnętrznym jakimś blaskiem.

Straszny Strzelec stanął nad grobem, uchylił kapelusza i wyrzekł uroczyście dźwięcznym, donośnym głosem: "Pokój temu domowi!" — a w całem powietrzu jakby na jego rozkaz najgłębsza nastąpiła cisza.

Po długiej chwili milczenia zabrał głos znowu, a teraz gromy do wtóru mu grały.

— Dzieci moje ! — zawołał — tu, do grobu wszyscy i słuchajcie! Nie człowieczy głos mówi do was, ale głos Boga; ja go tylko tłumaczę na wasz język. Słuchajcie! Sprowadziłem was tutaj, aby wam dać wielką naukę. Widzicie ten grób drobny, lichy? A on jednak większy, potężniejszy, jak te góry : leży w nim wasz męczennik, wasz święty, wybraniec waszego ludu. Widzicie dokoła te czarne chmury po dolinach i po górach ? to ziemia polska w żałobie po umarłym. Słyszycie te głuche grzmoty? — powietrze polskie modli się za nim. Całe niebo błyska! to niebo sprawia pogrzeb ciału, a otwiera się dla duszy. On już błogosławiony. Powiem wam dlaczego. Urodził się Polakiem, los poddał go w służbę obcego. Miał on dostatek, pojął za żonę piękną kobietę, doczekał się dzieci, był tak szczęśliwy, jak wy, którzy macie dostatek i rodzinę; w tem szczęściu mógł całe życie przebyć gdyby chciał był dla swojego tylko żyć dobra i zostać wiernym nieprzyjacielowi swojej ojczyny; ale on pamiętał na to, że pierwej był Polakiem, jak sługą obcych, jak mężem i ojcem. Otoż przyszła wojna... Na

ród polski, co na dolinach, wziął za broń i wezwał wszystkich braci do wolności; wtedy i on zapomniał o swoim dostatku, o żonie, o dzieciach, porzucił wszystko, poświęcił wszystko, a poszedł bić się za Polskę. Bo nasz pierwszy dobrodziej, to nasza ojcowizna; dla niej umarł, iak wygnaniec, pomiędzy obcymi ludźmi, zdaleka od swojej rodziny... Uważajcie dobrze, co mówię, bo mówię według waszego Boga. Nie przestaliście być Polakami. Waszym bratem najpierwszym Polak; kochajcie wszystkich, ale nadewszystko Polskę. — Tak chce Bóg, który was stworzył na ziemi polskiej, z ojców Polaków i dał wam myśli i języki polskie !" .. Gdybyście o tem zapomnieli, "czy wiecie, co was wtedy czeka ?"

W tej chwili, jakby w odpowiedzi na pytanie Strasznego Strzelca, rozległ się huk kilku piorunów, które uderzyły w pobliżu, jeden po drugim.

— Przekleństwo czeka was i kara zdrajców ! wolał dalej grzmiącym głosem Straszny Strzelec. Bądźcież Polakami, kochajcie Polskę... Poznacie ją lepiej, kiedy tak ukochacie waszą matkę, że nie będzie między wami nieprzyjaciół, tylko wszyscy bracia, jedna rodzina. Niech wam Bóg pomaga i błogosławi! Zobaczymy się kiedyś przy innej burzy !"

Wymówiwszy te słowa, Straszny Strzelec wysunął się z pośród otaczających go ludzi i po kilku krokach zniknął wszystkim z przed oczu.

Na tem kończy się powieść. Goszczyński zamyka ją temi słowy: "... zagadka moich domysłów rozwiązała się jasno: widziałem obja

wienie duszy polskiego ludu. Przynajmniej tak mi się chce wierzyć".

Więc jak malarze przedstawiają niewidzialne duchy niebieskie pod postacią cudnych aniołów ze śnieżystemi skrzydłami, tak on wcielił ducha polskiego ludu w potężnego olbrzyma, co kocha, wierzy, jest spokojny i pewny siebie, bo wie, że godzina zmartwychwstania wybije, ma władzę nawet nad niebem polskiem, bo na dźwięk jego głosu chmury uciszają się lub grzmią piorunami.

Zapewne, postać Strasznego Strzelca z wyobraźni wysnuta, podobnie jak Dziwożony i Mnich w Sobótce, ale autor wprowadza ją do powieści, aby wypowiedzieć przy tej sposobności największe prawdy. A słowa, które wkłada w usta Strasznego Strzelca, lub muzyka Stacha, żywcem są chyba wzięte z rzeczywistości, bo tak a nie inaczej przemawiać musiał do ludu sam Goszczyński, gdy przebywając wśród niego, rzucał w serca chłopskie ziarna miłości ojczyzny i swobody.

XI.

Powrót do kraju. — Ostatnie chwile.

Wszystkie utwory, o których była mowa w poprzednim rozdziale, wyszły z pod pióra Goszczyńskiego w pierwszych dwóch latach pobytu poety w Paryżu. Gdy pisał Strasznego Strzelca, ostatnią ze swych powieści, znajdował się w sile męskiego wieku, miał dopiero lat, a jednak nie często dawał się odtąd słyszeć natchniony głos piewcy wolności.

Jak wspaniały dąb, król naszych lasów, zapuszcza korzenie w głąb rodzimej globy i z niej wysysa pożywne soki, — tak Goszczyński zapuszczał wzrok i myśl w głąb narodu i z serca ludu czerpał pomysły, brał natchnienie do pieśni i powieści, jakie układał. I jako zielona krasa dębu, przesadzonego w duszne mury miejskie, utraciłaby dawną świeżość i blask, — podobnie i dla szerokiej piersi poety, oderwanego od ziemi ojczystej i ukochanego ludu, brakło rzeźwiącego powietrza na bruku obcego miasta.

Nieledwie w kilku słowach da się wymienić, co napisał w późniejszych latach życia. Oto umieścił parę rospraw w postępowych pi

smach ; skreślił żywot Antoniego Malczewskiego, znakomitego poety; przetłumaczył na język polski dramat niemieckiego pisarza Raupacha, ułożył długą, piękną mowę na uroczystość poświęcenia pomnika Adama Mickiewicza ; wypowiedział przed licznie zgromadzoną publicznością polską w Paryżu odczyt p. t. Rzecz o poezji polskiej, który się wszystkim ogromnie podobał; ogłosił nakoniec drukiem dwa niewielkie dzieła. Pierwsze z tych dziełek, prozą napisane, ma tytuł : Słowo o poświęceniu, — drugie składa się z siedmiu ustępów poetycznych, objętych wspólnym tytułem: Posłanie do Polski. Ostatnią nareszcie z wydanych w druku prac Goszczyńskiego jest jego pamiętnik p. t. Noc Belwederska, z którego treścią zapoznaliśmy się wówczas, gdy była mowa o Powstaniu Listopadowem.

W pośmiertnych papierach Goszczyńskiego znalazł się też dalszy ciąg jego pamiętników oraz wiązanka pieśni, ale ta droga spuścizna po wielkim pisarzu — podobnie jak niektóre utwory z czasów młodocianych — nie została dotąd jeszcze ogłoszona drukiem.

Lata tułactwa, w których Goszczyński mniej mógł pisać, były latami ciężkiej, twardej próby w jego życiu. Cierpiał na duszy i na ciele. Duszę trawiła tęsknota za ojczyzną, ciało dręczyło ubóstwo, a potem choroba. Wielki poeta , co poświęcił swemu narodowi wszystkie myśli, każde serca bicie, nie miał częstokroć suchego kawałka chleba, aby go włożyć w głodne usta, nie miał za co kupić drzewa, aby rozgrzać skostniałe członki.

Ale srogie doświadczenia losu nie złamały jego mocy wewnętrznej. Owszem, im boleśniej

ności nie poszły na marne. Cele, do których dążyło niegdyś Stowarzyszenie Polskiego Ludu, zostały w części przynajmniej osiągnięte. Na całym obszarze ziem polskich nie było już poddaństwa. W Galicji i Wielkopolsce zerwało w r. haniebne jego pęta burzenie się ludów, podwładnych austrjackiemu cesarzowi i królowi pruskiemu, w Królestwie zaś i na Litwie uczyniło to samo. powstanie nasze z r. . Galicja i Wielkopolska rządziły się nadto prawami konstytucyjnemi, posiadały znaczne — w porównaniu do tego, co było dawniej, — swobody obywatelskie.

Z żywszą więc, niż kiedykolwiek nadzieją, spoglądał Goszczyński w przyszłość ojczyzny, a zachód życia, skołatanego burzami, rozjaśniła mu pogodą cześć i miłość rodaków. Najgłośniejszy dowód tych uczuć miał autor Sobótki podczas uroczystości jubileuszowych, któremi kraj uczcił w r. pięćdziesięcioletnią rocznicę literackiej i obywatelskiej jego pracy.

Jako główne chwile pięknego obchodu wymienić należy uroczyste przedstawienie na cześć sędziwego jubilata w teatrze lwowskim, oraz ucztę, urządzoną dla niego w sali radnej na Ratuszu, gdzie mu wręczono okazałą księgę, zbiorowo napisaną przez kilkudziesięciu autorów, a wydaną pod tytułem pięknej powieści Goszczyńskiego — pod tytułem Sobótki. Obie te chwile mogły przekonać poetębohatera, jak szczerem uczuciem biły dlań serca współziomków, teatr bowiem przepełniony był publicznością, a w uczcie wzięli udział najznakomitsi obywatele miasta,

Przy dźwiękach muzyki, która bojowe grała pieśni, wprowadzono uroczyście jubilata

cierpiał, tem charakter jego stawał się wznioślejszy, tem żywszym blaskiem jaśniał jego duch, — i nigdy słowo skargi lub żalu nad sobą samym nie wyszło z ust polskiego tułacza.

Nakoniec uśmiechnęła się i do niego dola. W roku otwarły się tułaczom polskim wrota do jednego przynajmniej skrawka wielkiej ojczyzny, do Galicji.

Skorzystał z tego nasz poeta i na wiosnę r. pożegnał Paryż, udając się z powrotem do kraju. Kiedy ścigany przez rząd, odbywał te samą podróż przed trzydziestu czterma laty, uchodzić musiał potajemnie, kryjąc się, jako zbrodzień. Teraz wracał w jasny dzień, głośno i jawnie, a po drodze odbierał należne sobie hołdy. Witali ze czcią i miłością poetę bohatera rodacy, zamieszkali w niemieckich miastach: Lipsku i Dreźnie, przez które przejeżdżał; — przyjmowali go mieszkańcy Krakowa wspaniałą ucztą, w której wzięli udział najznakomitsi mężowie starożytnej stolicy Polski ; wybiegli na dworzec kolei mieszkańcy Lwowa witać go z uniesieniem radości, gdy w maju tegoż roku przybywał do tego grodu, aby pozostać tu na stały pobyt.

Wracał do miasta, z którem wiązało go wiele słodkich i bolesnych wspomnień, w sędziwym wieku, ale chociaż skronie jego okrywał włos biały, jako puch białego gołębia, serce młodzieńczym płonęło ogniem dla dobra i prawdy. Szczęśliwym czuć się nie mógł, skoro droga ojczyzna pozostawała w mękach niewoli, lecz pociechą i obietnicą lepszej przyszłości były mu zmiany, jakie zaszły w ciągu trzech ostatnich lat dziesiątków. Trudy, cierpienia, ofiary, walka jego i jemu podobnych bojowników wol

wiesz, że duch dobry wtedy tylko zadowolony, kiedy wewnętrznie sam siebie pochwali — a czem on wyższy, tem trudniej się chwali.

Otoczyło cię szerokie grono wielbicieli — a jakże w niem mało twych towarzyszy i rówienników! Tu prawie wszyscy poczuwamy się do duchowego wobec ciebie synowstwa. W lepszej części duszy każdego z nas znajdzie się i cząstka twego ducha. Należysz do tej jasnej gromady, o której możnaby powiedzieć, że posaży i podnosi swój naród choćby na wieczność. Tak nie jest. Chciałbym, aby wiedziano i pamiętano o tem po całej Polsce, że jedno i drugie niegodne pokolenie zmarnować może największe zasługi swych przodków i natchnienia wieszczów i wylaną krew swych męczenników, i że tacy marnotrawcy, wraz ze swojem potomstwem, idą potem w otchłań najsromotniejszej niewoli, a nawet ostatecznego zatracenia.

" Pozwól, abym w imieniu mojem i w imieniu tych, którym mam zaszczyt tu przewodniczyć, z miłością i wdzięcznością uścisnął twoją szanowną rękę. Ta ręka władała orężem, tą szablą polską, w której bywają dźwięki strun harfianych ; ta ręka wydobywała ze strun siłę, co przeważa nieraz siłę miecza.

"Na tem skończę — bo zdaje mi się, jakbym słyszał podnoszący się głos z twojej zbolałej, patrjotycznej piersi: Czemu dla mnie tyle czci, kiedy mój naród w poniżeniu! Jednem mnie tylko wynagrodzicie: Polskę róbcie!"

"Oto książka. Składamy ci ją z tem życzeniem, abyś żył jeszcze długo i doczekał widoku robotników ojczyzny, gorętszych, liczniej

na sale, przepełnioną gośćmi. U wstępu wręczył mu pamiątkową księgę i powitał go mową Kornel Ujejski, sławny poeta, wielki mówca, który umie porywać serce słuchaczy, jak chyba nikt inny. Wspaniała mowa Ujejskiego brzmiała jak następuje :

"Czcigodny Rodaku! Z hołdem i miłością stajemy przed tobą. W ich znak chcemy złożyć w twoje ręce księgę pamiątkową, poświęconą twojemu imieniu. A jak król nad swoją purpurą — za niskie to porównanie — jak mistrz nad swojem arcydziełem, tak twój duch góruje nad twem imieniem. Wiele dałeś Ojczyźnie, więcej poniesiesz do Boga. Bo jest skarb, który się nie umniejsza, owszem, czem więcej z niego się czerpie, tem więcej go przybywa, A do takiego bogactwa i do takiego mocarstwa dążyć powinni ludzie i narody, jeśli ich świetność i potęga nie mają być jako blichtr i wiatr.

" Czcimy więc w tobie nietylko bohatera z Belwederu, nietylko wielkiego poetę, czcimy najbardziej człowieka, który niegdyś młody i krewki zasiadł do "Uczty zemsty" — i wstał niezadowolony. Wstał i poszedł na święte pola bitew o niepodległość narodu; poszedł w podziemia jego dziejów i jego duchowych tajemnic ; poszedł na ojczystych gór szczyty, gdzie wyżej słońce i Bóg, a niżej zdroje i lud; poszedł na obce schody gorzkiego tułactwa; a idąc, potykał się może i upadał, ale wstawał zaraz i szedł naprzód, walcząc i cierpiąc, wątpiąc i wierząc — aż doszedł tam, skąd mógł wysłać gołębia ze swojem " Posłaniem do Polski ".

" Wiem do kogo mówię. Mówię do jednego z czystych i wysokich, i to ułatwia mi moje zadanie. Nie błahych pochwał ty żądasz. Ty

szych i bardziej polskich, niźli oni byli w ostatnim lat dziesiątku".

W odpowiedzi na mowę Ujejskiego sędziwy jubilat, wzruszony do głębi, dziękował z właściwą sobie skromnością, a gorąco, serdecznie i temi słowy zakończył swe podziękowanie:

" Chwilę obecną uważam jako moje złote wesele zaślubin moich z Polską, jako ślubną obrączkę tego związku, który mie złączył z Polską i w przyszłości będzie łączył — uważam tę książkę".

W dalszym ciągu uroczystości przemawiało po koleji prozą i wierszem dwudziestu inn}ch jeszcze mówców, a byli między nimi przedstawiciele młodzieży, stowarzyszeń rękodzielniczych, mieszczaństwa, ziemiaństwa, oraz dziennikarze, uczeni i poeci. Odczytano też kilkadziesiąt listów i telegramów z wielu miast w kraju i zagranicą, od rozmaitych stowarzyszeń i znakomitych ludzi.

I biło radością serce poety na myśl, że rodacy jego gorąco muszą kochać ojczyznę i lud wiejski, jeżeli z tak szczerem uniesieniem składają hołd czci bojownikowi wolności ojczystej, autorowi Strasznego Strzelca.

Ale radość i boleść przeplatają się wzajemnie w życiu ludzkiem.

W rok niespełna po uroczystościach jubileuszowych — dnia . lutego r. — żałobni mieszkańcy Lwowa postępowali nieprzeliczonym tłumem za trumną, w której spoczywały zwłoki Seweryna Goszczyńskiego.

I ćmiły się łzą głośnego żalu oczy ludzkie w uroczystej chwili pożegnania, ale tam, w górze, wysoko — niebo jaśniało niezamąco

nym blaskiem, a wiosenne, zwycięskie promienie słońca ogarniały miłosną pieszczotą trumnę poetybohatera, który służył narodowi gęślą, orężem, słowem, krwią, i miał prawo powiedzieć o sobie w Posłaniu do Polski:

Wpijałem się w mą Polskę i ciałem i duchem, Żyłem jej życiem, drgałem każdym prawym ruchem; Dzieliłem mej ojczyzny wszelkie przeznaczenia, Przyjmowałem jej wszystkie uczucia, krom zwątpienia — Ale nie odepchnąłem żadnego cierpienia; Podstawiałem mą duszę pod wszelką jej karę ; Jej łzy, jej krew zlewałem w me serce, jak w czarę Wszelki jej jęk męczeński chwytałem w me łono I wiązałem na duszy strunę wyprężoną...

PAMIĘCI

ZYGMUNTA SIERAKOWSKIEGO.

NAPISAŁ

DR. BENEDYKT DYBOWSKI.

LWÓW.

Nakładem "Kurjera Lwowskiego".

.

Z drukarni J. Czaińskiego w Gródku Jagiellońskim

Coraz jaśniej pojmować zaczynamy przyczyny i skutki naszych porywów powstaniowych i co jest właśnie stroną dodatnią świadomości naszej narodowej, społecznej i wszechludzkiej, rozbudzonej na drodze walki z przemocą i ciemnotą.

Zwrot ku uznaniu konieczności walk wolnościowych wyłożył „Poseł Prawdy" najzwięźlej i najwymowniej w artykule, poświęconym wspomnieniu „powstania listopadowego" w tą jego rocznicę. Myśli wypowiedziane przez pana Aleksandra Świętochowskiego zasługują na jak najszersze rozprzestrzenienie pomiędzy czytającą, a myślącą publicznością ; to też przytaczam je tutaj, jako wstęp do niniejszego wspomnienia o Zygmuncie Sierakowskim, którego pamięć czcić powinniśmy zawsze i wszędzie, szczególniej zaś w dobie, gdy zrobiono krok potężny naprzód, ku urzeczywistnieniom jego marzeń i pragnień.

Po latach.

(Liberum veto A. Świętochowski).

„Pomimo wielu przeciwnych i pozornie przekonywających dowodzeń, pomimo, że między niem znajduje się głos tak poważny, jak generała Prądzyńskiego — nie wierzę w możliwość powodzenia wszystkich dotychczasowych naszych buntów zbrojnych przeciwko Rosji. Gdybyśmy byli nie popełnili wytkniętych błędów, w czasie, danego powstania, popełnilibyśmy inne, a gdybyśmy nawet uniknęli wszelkich, to i wtedy ostatecznie ogrom masy zgniótłby naszą szczyptę... To też rachunek praktycznych następstw każdego naszego wybuchu wykazuje same straty. Po powstaniu Kościuszkowskiem — trzeci rozbiór Polski, po roku tym zniesienie konstytucji, po roku cim tyranja samowoli. Równolegle z szeregiem opornych ruchów narodu odbywa się przykuwanie nowych ogniw do łańcucha jego kajdan".

„A jednakże, czy wielu między nami znalazłoby się śmiałych, którzy posiadając wszechmoc, usunęli z przeszłości te nieszczęsne porywy i wzamian za ich opłakane skutki dali narodowi owoce zupełnego spokoju i zgody z losem? Czy wielu jest takich,

którzyby się odważyli twierdzić, że Polacy, utraciwszy niepodległość, zdobyli by sobie szczęśliwszą dolę, gdyby ulegle pozwolili jak drób trzymać się w kojcach i zarzynać? Co do mnie, nie ryzykowałbym się na taką poprawkę, anibym oczekiwał od niej pożądanego wpływu. Przeciwnie sądzę, że zwaliłaby na nas więcej klęsk, niż całe brzemię tych, które obecnie dźwigamy". „Dla czego?"

„Podzielam zdanie tych myślicieli, którzy we wszelkiej rewolucji uznają tylko siłę wyzwalającą, a nie twórczą, którzy w niej widzą akuszerkę, przyjmującą z łona społeczności płód gotowy. Jeśli przewrót nie dokonał się w jej pojęciach i dążeniach, nie pomogą najenergiczniejsze nawoływania i najbardziej porywające przykłady: wtedy pożar rewolucji redukuje się do mniejszego lub większego ogniska na skale, które dopóty płonie i mały jej krąg rozgrzewa, dopóki ułożone drzewa się nie spalą. Gdyby taki pożar zależał od energji jednostek, które go wzniecić pragną, to po zdumiewających wysiłkach Żelabowów, Perowskiej, Myszkinów etc., jego łuna rozpostarłaby się od Wisły do Amuru, a zapalający się obecnie nad biurokracją nowy pożar, już przed laty zamieniłby ją na kupę popiołu i gruzów. Tymczasem naród rosyjski pozwolił obojętnie wywieszać, lub w grobach zamurować żywcem wszystkich bojowników swojej wolności. Zaś obecnie ten sam naród gotów zerwać się niszczącą burzą na każdy szept podniecający. Bo on zarówno przedtem, jak obecnie, znajduje się w stanie konie

czności, wtedy nie mógł zrobić rewolucji ; teraz — musi !"

„Otóż takiemu przymusowi wewnętrznemu ulegaliśmy my również podczas naszych powstań. Buchalterowie życia praktycznego, którzy umieją obliczać aktywa i pasywa oraz układać bilanse materjalnych korzyści narodu, ale nie są zdolni zajrzeć do jego duszy, wykazali nam już wielokrotnie wszystkie straty, a nawet zupełne bankructwo jego przedsięwzięć rewolucyjnych, karcąc go za lekkomyślność, której przecie według nich mógł nie popełnić. Ani im przez głowę nie przemknie przypuszczenie, że on ją popełnić musiał, że znajdował się pod naciskiem niezłomnego fatalizmu, który mu nie pozostawiał ani chwili na „odłożenie szaleństwa do lepszych czasów". Wtłoczenie ogromnej części tego od wieków kulturalnego i nawykłego do odwiecznej wolności narodu w szranki, które zaledwie wystarczyłyby potrzebom dzikiej hordy, oddanie go na łup wściekłej samowoli, odjęcie mu wszelkich praw do naturalnego objawienia swych myśli, uczuć i dążeń, stworzyło zrozumiały determinizm dla jego chceń, który uzewnętrznił się stałym, a w chwilach większego natężenia wybuchającym buntem. Wszystkie tedy powstania nasze były koniecznością, wywołaną przez warunki naszej niewoli".

„Czy tylko koniecznością, której niepodobna było pokonać, ale byłoby szczęściem uniknąć? Niewątpliwie działał w nich instynkt zachowawczy, który zawsze rozeznaje właściwe środki ratunku od śmierci, który pozorami szkód okrywa korzyści i sród klęsk zewnętrznych przeprowadza zbawienie wewnę

trzne. Być może iż bez rewolucji w r. tym i cim naród nasz doskonaleby się utuczył i ważyłby dużo, ale prawdopodobnie byłby dzisiaj tylko spasionym wieprzem. Stańczycy i ich krewniacy polityczni mają zupełną słuszność, zarzucając narodowi, że ciągle burzy chlew, który mu budują rządy; czy jednak żyjąc spokój nie w tym chlewie moglibyśmy zachować naszą istotę". Na takich wieprzów wykarmieni zostali: Posadowscy, Podbielscy, Roopowie, i wielu, wielu innych, ale naród się tych wieprzów wyrzeka. Niechaj się oni przyczyniają do sławy niesławnej ciemięzców barbarzyńskich, wspólnego z narodem naszym oni już nic nie mają. „Po rozbiorach, polacy mieli do wyboru dwie drogi, albo się przerodzić, znikczemnieć, posłużyć za karm dla swoich zaborców, albo nie bacząc na wszystkie straty, porażki, ruiny, ratować swoje życie narodowe ciągłym buntem przeciwko gwałtom. Gdyby byli uczuciem narodowym nizcy, liczebnie i kulturalnie słabi, może wstąpiliby na drogę pierwszą; ale znajdując opór w swym patrjotyzmie, w masie i w mocy moralnej, zwrócili się. na drogę drugą. Jeżeli porównamy warunki zewnętrzne naszego życia przed a nawet laty z obecnymi, to niewątpliwie okaże się ogromna różnica na niekorzyść ostatnich; ale jeśli porównamy naszą żywotność wewnętrzną, naszą świadomość narodową, nasz wstręt do niewoli, naszą zdolność do walki o byt — to wzmogliśmy się ogromnie. I to jest właśnie rezultat owych porywów, które „zdrowy rozsądek" odsądził od wszelkiej dodatniej wartości".

„W listopadzie r. minęło lecie powstania listopadowego, a pisma nasze zamyśliły się smutnie

nad tą bolesną rocznicą. Smutną ona niewątpliwie jest, ale trzeba zważyć, że pod Białołąką i Grochowem nie zginął wpływ buntu. Ilość poległych żołnierzy, skonfiskowanych majątków, zrujnowanych przedsięwzięć i zamkniętych instytucji obrachować łatwo i dlatego takie następstwa przegranej walki zwykliśmy uważać za jedyny jej wynik Tymczasem ma ona jeszcze inne, nie tak łatwo dostrzegalne skutki — w natężonem drganiu strun uczuciowych narodu, we wzlocie duchów na szczyty bohaterstwa i ofiary, w kulcie czci dla męczenników za swobodę i prawdę a sprawiedliwość ginących, w oczyszczaniu się dusz mocnym ogniem niesamolubnego zapału, w idealizacji życia, celów i dążeń. Tego nie da najcieplejszy dom i najpełniejsza misa, a jeżeli chodzi nam o dobro i gust przyszłych pokoleń, to im chyba najmniej zależeć będzie, ażeby przodkowie patrzyli z przeszłości i w przyszłość z tłustemi i rumianemi gębami. Musimy im coś więcej przekazać, niż nasz dobrobyt i zadowolenie w niewoli. Powinniśmy im przekazać gorące pragnienie swobody, sprawiedliwości, światła, tych cnót nie zdobywa się w najcieplejszych nawet chlewach. Walka, a nie spokój, wyrabia łudzi i narody".

Nie tylko Aleksander Świętochowki zmienił swoje dawne zapatrywania na skutki walk powstaniowych, lecz i Bolesław Prus wyrzekł się swoich dawnych poglądów, gdy publicznie oświadczył dzisiaj, że się srogo omylił, będąc stanowczym przeciwnikiem ruchów rewolucyjnych, więc z największym zadowoleniem przyznaje dzisiaj, że się mylił. Powstanie styczniowe, którego rocznicę cią w obecnym roku iym ob

chodziliśmy, budzić w nas byłoby mogło smutniejsze jeszcze uczucia, niż, pamiątka roku go, gdybyśmy chcieli je rozważać ze strony poniesionych strat materjalnych, i ze stanowiska szkaradnej owej reakcji, która wywołaną została skutkiem nieszczęśliwego zakończenia powstania. Długie przeżywaliśmy lata przy zgrzycie stańczykowskich upomnień i nauk „rozsądnego serwilizmu". Srogie potępienie było wymierzone przeciwko tym wszystkim, którzy brali udział w buncie sprawiedliwości przeciwko samowoli barbarzyńskiej, a jednak głoszone powszechnie zwycięstwo „zdrowego rozsądku", pokonane zostało przez sumienie narodowe, które się przebudziło i teraz nareszcie, a jednocześnie z tem nastały lepsze czasy dla sprawy dotyczącej naszej swobody i myśli i czynu. Zrozumiano, że mamy obowiązek przekazać przyszłym pokoleniom coś więcej, niż pełne koryto i chlew ciepły, coś więcej, niż zestarzałe przesady i wierzenia naiwne, to też rachować zaczęto nie tylko klęski materjalne, poniesione, lecz także i korzyści moralne, zdobyte. Wszak dzisiaj innem patrzymy okiem na owych tucznych wieprzy, którzy, zaparłszy się obowiązków narodowych, uratowali swe ciepłe chlewy, ażeby potem zdobni w złote hafty imponować mogli tłumom i ciągnąć z ich nałogów niecne korzyści. Nasza świadomość narodowa podniosła się znacznie, nikt z nas już dzisiaj nie nazwie się „cesarskim Galicjaninem". Nasz wstręt do niewoli ciała i ducha wzmógł się stokrotnie. Nasza zdolność do walki o byt, nasza żywotność wewnętrzna, wzrosły w dwójnasób. Gdy uprzednio pojedyńcze tylko osobistości wznosić się potrafiły na szczyty bohaterstwa,

to dzisiaj całe warstwy społeczne stoją już na wyżynach rzeczonych. Kult czci dla męczenników przybrał charakter powszechności i jest wyrazem imperatywnym uczuć ogółu. Tak! zrozumieć potrafiliśmy pomimo nauk „Czasu", że taki np. zgon bohaterski Leonidasa większą przysporzył korzyść moralną dla ludzkości, niż wszystkie bogactwa wszystkich Sardanapalów razem wziętych; że przykład życia i zgonu męczenniczego jednej podziwu godnej osobistości więcej ma wartości moralnej dla społeczeństwa, niż wszystkie bogactwa naszej magnaterji. Każda walka za wolność i sprawiedliwość, chociażby się skończyła niepomyślnie, jest jedną z najpiękniejszych kart żywota ludzkości. Zaś trwanie, chociażby najpomyślniejszej jakiegoś państwa, będącego wyrazem siły egoizmu, przewrotności i niecnoty jest tylko zakałą księgi tego żywota.

Z racji ostatniego naszego powstania ponieśliśmy klęski materjalne ogromne, ale niczem są one wobec straty, jaką poniosła ludzkość przez zgon męczęnniczy Zygmunta Sierakowskiego. Śmierć jego była nie tylko klęską olbrzymią dla naszego narodu, ale nie mniejszą dla ludów, Rosji podwładnych, i dla samego państwa, a z niem i dla ludzkości całej. Zygmunt był tym prorokiem, pod którego przewodnictwem odrodzić się mogło człowieczeństwo na drodze moralności, sprawiedliwości, trzeźwości i miłości braterskiej.

Nie można sobie dzisiaj jasno przedstawić szczegółów wszystkich, dotyczących dróg owych, po których byłby się odbywał rozwój postępowy imperjum rosyjskiego, gdyby, jak już szło ku temu, stanął Sie

rakowski na wyżynach, skądby miał możność dyktować prawa rozumne, humanitarne, sięgające w głąb całego ustroju państwa despotycznego, które miał zamiar przekształcić na monarchję konstytucyjną. To tylko jednak można z największą pewnością twierdzić, że główna, uwaga rządu byłaby zwróconą na rozwój wewnętrzny w kierunku federalistycznym, konstytucyjnym, jak o tem świadczą memorjały wypracowane przez Sierakowskiego, podawane do rządu i uwzględniane przezeń przychylnie a następnie byłyby miały miejsce przeobrażenia najgruntowniejsze, dotyczące wojskowości i biurokracji. Najpewniejszą jest także rzeczą, że Rosja, gdyby miał już wpływ decydujący Sierakowski, nigdy nie byłaby popierała Prus Bismarkowskich i nigdyby nie przyszło do upokorzenia Francji, to też nie byłby powstał ten potwór militaryzmu obecnego, który grozi upadkiem moralności i etyki wszechludzkiej. Również możemy śmiało twierdzić, że i Austrja inną jaśniejszą poszłaby drogą, biorąc za przykład federalistyczny ustrój Rosji.

Piękne i wzniosłe zadanie miał Sierakowski przed sobą, ku wykonaniu którego kroczył z całą samowiedzą wielkości jego, lecz zarazem z przeświadczeniem, że potrafi podołać zadaniu; on miał wszystkie zaięty ku temu potrzebne, wszystkie przymioty, znamionujące proroków przeszłości, z tej bowiem stali co i oni był ukuty i posiadał tę samą wiarę głęboką w swoje posłannictwo dziejowe. Inaczej się jednak stało, w poprzek jego daleko idących planów i zamiarów legła konieczność poświęcenia wszystkiego i siebie samego dla bieżącej chwili rozwoju

idei wolności własnego narodu. On, apostoł, messjasz, niosący dla olbrzymiego państwa podstawy zasadnicze jego odrodzenia, a dla plemion i narodów temu państwu podwładnych pochodnię rozwoju, w kierunku przez nie upragnionym — skończył życie na szubienicy. Hańbą wieczną okrył się rząd, który pijanym siepaczom powierzał rządy kraju i wśród mordu, krwi, pożogi, rozpusty i wszeteczeństwa, święcił zwycięztwo i tryumf nikczemności nad sprawiedliwością i etyką. I stało się z tym rządem to, co się dzieje i dziać będzie z każdym innym, który swoich proroków' i genjuszów wiesza na krzyżach i szubienicach, który żyje w nieprawościach. Na czole tych wszystkich olbrzymów, rządzących się siłą pięści, biorących za dewizę „siła przed sprawiedliwością", wypisują i wypisywać będą dzieje ludzkie, głoskami Baltazarowemi, „zgiń i przepadnij nikczemnie". Nie dla nich bowiem świeci przyszłość jasna, sprawiedliwa, trzeźwa, bratniej miłości pełna.

Każdy co znał Zygmunta Sierakowskiego bądź osobiście, bądź z opowiadania, każdy co kreślił jego żywot męczeński, zmuszony był mu przyznać niepospolite zdolności umysłowe, altruizm, dobroć serca, ofiarność prawie nie ludzkie, lecz chyba anielskie. Za wyjątkiem kilku opojów, nędzników, sług nikczemnych caratu ówczesnego, w rodzaju Cyłowa i Szamszowa nie znam ani jednego człowieka, któryby mając stosunki z Zygmuntem nie pokochał go całą duszą, któryby mu nie złożył hołdu i uznania, należnych wybrańcom ludzkości.

Rzadki, raczej wyjątkowy przymiot w człowieku posiadał Zygmunt Sierakowski, mianowicie mi

łość wszechstworzenia, on kochał wszystkie istoty od roślin poczynając aż do człowieka, a wśród społeczeństw ludzkich nie było dla niego złych i niegodnych miłości. O ludziach mawiał, że „w duszy człowieka każdego spoczywają właściwości i przymioty dodatniej natury, i to skarbem niewyczerpanym, tylko je powołać trzeba do działalności odpowiednimi środkami, trafiającymi do serca; dostać się zaś do serca ludzkiego można tylko przez miłość". Otóż klucz do serc ludzkich posiadał Zygmunt, on nim otwierał serce każdego, byłem sam świadkiem, jak po przemowie serdecznej ucałowany i uściśnięty przez niego żołdak, pijak i złodziej, był tem obejściem się przyjacielskiem poruszony do łez i stał się, jakby zaklęty siłą czarodziejską, w następstwie cnotliwym obywatelem, któremu poruczano pieniądze bez obawy o ich przepicie, gdyż równo z nawróceniem pić przestał. Nieraz podczas rozmów prowadzonych w czasie gdy Zygmunt walczył o zniesienie kary cielesnej w wojsku rosyjskiem, gdy straszono go degradacją, za taki czyn niepatrjotyczny, słyszałem go mówiącego: „Nie nienawiścią, nie pogardą, nie karami, nie zemstą uszlachetnia się ludzi ; nie krwią za krew godzą się narody ; miłością goić należy rany społeczne ; nienawiść szerzyć, do złości zaprawiać ludzi jest taktyką najnierozsądniejszą, ona do celów szlachetnych doprowadzić nie jest w sta nie, a tylko znieprawia dusze ludzkie! Ten rys charakteru, mianowicie wszechmiłość, cechująca duszę Zygmunta, wyróżniała go i wyróżniać go będzie jeszcze długo od wszystkich ludzi czynu i ludzi pióra doby przeszłej i obecnej, bo myśl o nienawiści, o

gwałtach, o gniewie nawet, była tak daleką od niego, jak jest bliską dzisiaj duszy wszystkich działaczy politycznych, społecznych i religijnych. Pojąć i należycie ocenić zalety psychiczne charakteru Sierakowskiego, jest rzeczą trudną dla ludzi, a najmniej zdołali pojąć tę duszę anielsko szlachetną ci, którzy mu przypisać pragnęli uczucia wallenrodyzmu. Szczerość i otwartość, miłość ludzkości całej, miłość każdego osobnika ludzkiego, nie dawały przystępu żadnemu kłamstwu, żadnemu udawaniu do duszy Zygmunta, on w roli Wallenroda nie umiałby wytrwać ani chwili jednej. Nie na wojownika pasowała go natura, lecz na posłannika i zwiastuna sprawiedliwości, pokoju miłości powszechnej.

Z Zygmuntem Sierakowskim łączyły mnie węzły najszczerszej przyjaźni, żadnych tajemnic nie mieliśmy przed sobą, a jakkolwiek w światopoglądach naszych byliśmy o całe niebo różni, ale godziliśmy się odnośnie do wiary w postęp człowieczeństwa ku ideałom sprawiedliwości, wolności, trzeźwości i prawdy. Spotykałem się z Zygmuntem kilkakrotnie w Petersburgu, następnie w Krakowie, we Wiedniu i w Warszawie, zastawałem go zawsze zajętego opracowywaniem sprawozdań, memorjałów, pisaniem listów, etc, ale przytem znajdował on dosyć czasu, ażeby pomówić o swoich projektach i marzeniach, Gdy bawił z żoną w Krakowie i w Wiedniu zwiedzaliśmy razem muzea i inne cenne zabytki przeszłości, jego wiedza szczegółowa, dotycząca historji powszechnej, starożytnej, średniowiecznej i nowożytnej wprawiały w podziw każdego; objaśniając swej żonie pomniki., wykładał dla całego otoczenia naszego historję prze

szłości, umiejąc zawsze przy tem rzucić błyski swych genjalnych myśli na teraźniejszość i przyszłość. Miał zdolność niepospolitą do języków obcych i wymowę łatwą a nawet krasomówczą. Jaką czcią otaczali go ludzie uczeni obcych narodowości, na jaką miłość i szacunek on u nich zasłużył, to widziałem sam własnemi oczami w Wiedniu, podczas zjazdu kryminalistycznego, wszyscy mu przyznawali genjalność w poglądach i humanizm niezwykły, altruistyczny. Generał Strefler, w którego domu Zygmunt był uważany za największego przyjaciela, nie mówił o nim inaczej jak „mein genialer Freund". Bawiąc razem z Zygmuntem u ówczesnego posła rosyjskiego Bałabina, byłem świadkiem owej uprzedzającej grzeczności i życzliwości, którą otaczali go Rossjanie. Chcąc mię wyleczyć z niewiary, jaką miałem wówczas odnośnie do życzliwości Rossjan ku nam Polakom, zaznajomił mię z pewną ilością dygnitarzy, gdym bawił w Petersburgu. Byliśmy więc z nim razem u Szu wałowa, u Suworowa, u Hołownina i innych, których dzisiaj nazwisk nie pamiętam. Wszczynał on z nimi rozmowę o projektach swoich, przeważnie dotyczących t. z. kwestji Polskiej, o której memorjał przedstawił ministrowi wojny, Milutinowi i z całą szczerością wypowiadał swoje poglądy, prosząc ażeby go ostro krytykowano, ażeby wykazywano błędy bądź w argumentacji, bądź w samem założeniu, wszakże nie było żadnej opozycji i życzono powszechnie powodzenia jego projektom. Oficerowie: rosjanie i polacy byli bez wszelkiej zazdrości w obec niego i uznawali to wysokie znaczenie, jakie pozyskał u rządu za najzupełniej

tnie słowa, które pisał ołówkiem z więzienia, ukradkiem do żony, na karcie wydartej z biblji.

„Aniele mój, dowiedziałem się wczoraj, że żyć mogę i być wolnym, pod jednym wszakże małym warunkiem, ażebym wydał osoby, mające wpływy. Nie znam nikogo, ale uniesiony gniewem powiedziałem, że gdybym znał nawet, tobym ich nie wydał. Dano mi do zrozumienia, że podpisałem wyrok śmierci. Trzeba więc umrzeć — umrę czysty i niepokalany. Powiedz że Ty mnie sama, Aniele, czy mogłem powiedzieć inaczej. Ja Ciebie kochać będę i czuwać nad Tobą i niemowlątkiem, a potem połączę się z Tobą w niebie. Liczę, że w poniedziałek umrę."

Wpływ jaki wywierał Sierakowski na wyższe sfery ówczesnego rządu w Petersburgu, znaczenie i miłość jakie potrafił pozyskać wśród kolegów i podwładnych, ogólne uznanie, które stało się jego udziałem za granicami państwa rossyjskiego, pozwalały mieć to przekonanie, że jego działalność szerokie zakreśli koło i da początek nowej erze historji Rossji — a zarazem i ludzkości. W owych chwilach, gdy wiedza nie wykazała jeszcze całej szkodliwości napojów wyskokowych i tego unikczemniającego wpływu, jaki wywiera na społeczeństwa ludzkie, Zygmunt Sierakowski intuicyjnie prawie zrozumiał już był szkodliwość alkoholu, a główna jego uwaga była zwrócona na środki, mogące przeciwdziałać temu nałogowi w Rossji. Gdym mu opowiadał o naszem mlecznem towarzystwie, któreśmy byli założyli w Dorpacie, on mi oświadczył, że i na wygnaniu w Orenburgu propagowano taką myśl, że on ją z Gej

zasłużone, on nie szedł drogą protekcji i łask, lecz torem niezwykłych swoich przymiotów umysłu i serca.

Czytałem listy pisane do Zygmunta przez Cavour'a, Lorda Russel'a, Garibaldiego i innych, dwaj pierwsi wzywali go, ażeby opuścił Rossją i służył swoim planom altruistycznym na właściwszem polu działania. Garibaldi żegnając Zygmunta wypowiedział zdanie, które powtarzał często ten ostatni, uważając je za proroczą przepowiednię "Italia fata, Polonia fata sara". A gdy prosił Zygmunt Garibaldi'ego, ażeby go pobłogosławił na drogę żywota, ten odpowiedział: „przyjm moje błogosławieństwo, ale Ciebie Nieba napaściły stygmatem geniusza, on cię chronić będzie przed złem, byś mógł spełnić swoje posłannictwo na ziemi". Gdyśmy się z Zygmuntem spotkali w Warszawie po jego odwiedzinach na wyspie Caprera był jeszcze cały pod świeżem wrażeniem przepowiedni i uważał ją za coś takiego, co się spełnić musi najniezawodniej.

Zygmunt Sierakowski miał nastrój umysłu mistyzmem zabarwiony, posiadał wiarę niezłomną w opatrznościowe kierownictwo losami ludzkimi. „Przekonany jestem" powiadał mi, ,że włos z głowy mi nie spadnie bez woli Najwyższego, on mię prowadził przez stepy orenburskie i wiedzie ku przeznaczeniom, mającym na celu zbawienie ojczyzny, przeobrażenie rządu despotycznego, ulżenie losom miljonów". Podziwiałem tę gorącą wiarę, ten poetyczny i wzniosły nastrój w mistycyzmie jego. — Wiara szczera i głęboka nie opuściła go nawet w chwili, gdy już wiedział, że zawiśnie na szubienicy. Oto są jego osta

sztorem na Litwie i wśród młodzieży akademickiej propagować się starał, i że zamierza z pośród wojska rosyjskiego usunąć nałóg brzydki picia przy każdej okoliczności towarzyskiej. Był on tego przekonania, że z usunięciem pijaństwa, zmniejszą się natychmiast o połowę niedomagania społeczne, że waśnie i niezgody ustąpią wraz z ustaniem pijaństwa nałogowego. Otóż już przed czterdziestu laty Zygmunt widział jaśniej zło, jakie się społeczeństwom wyrządza, pozwalając im zatruwać się dowolnie, niż to widzą dzisiejsi działacze polityczni, społeczni i religijni. Co mogą np. pomódz modły o jedność i zgodę, kiedy modlący się są na wskroś alkoholizmem przesiąkli. Jak przeciwko cholerze, dżumie i innym „powietrzom" modły okazały się bezskutecznemi, tak się okażą one bez wszelkiego wpływu na skutki alkoholizmu powszechnego. Nie nakazywaniem modłów, lecz przykładem, wiodącym ku usunięciu największej z klęsk dzisiejszej ludzkości, zaradzić można tylko złemu. Zygmunt Sierakowski swem genjalno proroczem okiem umiał zawsze i wszędzie dojrzeć źródło zła i potrafił znaleźć skuteczne środki przeciwko niemu. Jak przez zniesienie chłosty widział możność podniesienia godności i moralności człowieka, tak też przez usunięcie trucizny spodziewał się uszlachetnić społeczeństwo. Jego śmierć przedwczesna odsunęła radosne chwile odrodzenia w daleką przyszłość. Na wszystkie strony złe, nie właściwe, w caracie i u nas, miał baczne oko zwrócone Zygmunt. Podniesienie poziomu intelektualnego wśród duchowieństwa wszystkich obrządków — uszłachetnienie wojskowości i biurokracji— wprowadze

nie nowego kalendarza, przyjęcie alfabetu łacińskiego i wiele, wiele innych projektów, mających na celu dobro społeczeństwa i państwa, leżały na sercu i wypełniały umysł tego niezwykłego człowieka, tego marzyciela o szczęściu ludzkości. Od niego pierwszego usłyszałem projekt utworzenia języka międzynarodowego przy współudziale wszystkich uczonych lingwistów całego świata i ten jego projekt urzeczywistniać się próbuje dzisiaj za pośrednictwem p. Couturat. Widzimy tedy, że wyprzedził był Zygmunt o jakie pół wieku ludzkość na drodze postępu.

Zygmunt Sierakowski pochodził ze szlacheckiej rydziny, był potomkiem Michała Sierakowskiego, rodzonego brata Jana, kasztelana bełzkiego, posła Rzeczypospolitej przy Sułtanacie tureckim. Linja Sierakowskich od Jana pochodząca, zamożniejsza, uzyskała tytuł hrabiowski. Linja tej rodziny uboższa tytułu tego nie posiadała i za nim nie goniła.

Michał Sierakowski miał trzech synów: Pawła, Franciszka i Antoniego. Syn Antoniego Ignacy był ojcem Zygmunta. Ten ostatni nie zapierał się nigdy, ani swego pochodzenia szlacheckiego, ani swej ojczyzny, ani godła naszej przeszłości — orła białego, przeszłość kochał serdecznie,, jakkolwiek znał błędy lepiej i dokładniej niż wszystkie lwy i kocięta radykalizmu obecnego razem wzięte, nigdy nie złorzeczył przeszłości, lecz brał z niej tylko to, co uważał być gódnem naśladowania, mianowicie miłość ojczyzny, ofiarność i szlachetność.

Jakże odmienną jest postać Zygmunta, ta postać szlachetna, na wskroś poetyczna, wspaniała swą miłością wszechczłowieczą — w obec dzisiejszych dzia

łaczy politycznych. Różnica pomiędzy nim, a tymi ostatnimi jest taka, jak pomiędzy miłością, a nienawiścią.

Obłęd moralny i wypaczenie instynktów narodowych u tak zwanych mścicieli krzywd ludu, najlepiej umiał uwydatnić i określić „Poseł Prawdy" w swoim przemówieniu na wiecu związku postępowo demokratycznego w Warszawie, to przemówienie przytaczam tutaj w całości ku pożytkowi i nauce tych wszystkich, którzy nie są jeszcze doprowadzeni do ostatnich granic obłędu przez szkołę nienawiści i złości — mającą ciągle na ustach i w myśli „Zemstę", „krew", i „mord".

Mowa Al. Święchowskiego na wiecu Związku postępowo

demokratycznego.

Orzeł polski, który kąpiąc się przez sto lat niewoli w łzach narodu, zmył ze swych białych piór krew wojen i kurz niskich lotów, który wzniósłszy się wysoko, zabłysł w podniebiu niepokalaną śnieżnością, stał się w ostatnich czasach celem zawziętych strzałów. Uznano w nim zwyczajnego drapieżca, szlacheckiego sokoła, wytresowanego w łowieniu bezbronnych ptaków, który w potrzebie zamienia się na księżego gołębia, zawieszonego jako duch św. nad trzodą pobożnych owiec. Ci, dla których przeszłość jest kończącą się nocą, dziś — brzaskiem, a jntro pierwszym dniem nigdy niezachodzącego słońca, chcieliby tego orła zabić, wypchać i umieścić w muzeum między przeżytkami, które w przyszłości zmartwychwstać nie mogą, bo nie powinny. Czy on rzeczywiście godzien takiego losu? Czy usymbolizowany w nim duch zabitej Polski jest tylko irupiem widmem, straszących twórców nowego życia? Czy on zawsze siedział na chorągwiach wrogów ludu i nie przelatywał na sztandary jego obrońców? Czy od lat drzemie oślepły i bezwładny na wierzchu grobowej kolumny, śniąc o minionej rozkoszy swych szponów które mu wyłamano?

Jedną z najokrutniejszych jędz bywa nieświadomość i jej głównie zawdzięcza orzeł polski swoją krzywdę, on uczestniczył bowiem we wszystkich walkach o wolność, jakie w przeszłem stuleciu ludzkość toczyła na całym obszarze świata cywilizowanego. Nie ma drugiej społeczności, któraby tą zasługą mogła się równać z nami U nas odbywał się nieustanny pobór rekruta dla wszelkich rewolucji, a każde wezwanie do obrony przeciwko uciskowi, na jakimkolwiek punkcie ziemi, znajdowało nas zawsze pod bronią tak dalece, że w tych bojach nieraz zdobywaliśmy w oczach ludzi trzeźwych wawrzyny Don Kiszotów. Było to zupełnie naturalnem, zarówno ze względu na naszą naturę, jak i ze względu na naszą niewolę. Naród, który najwcześniej w Europie dał klasom panującym najszersze swobody konstytucyjne, który niepodległość pełnoprawnego obywatela posunął aż do liberum veto, który niemal zatomizował się na niezależne jednostki, który przez kilka wieków był orędownikiem i opiekunem ofiar wszelkiego prześladowania, który nawet swój ucisk na warstwy upośledzone wywierał ręką najmiększą ze wszystkich rąk tyranii społecznej taki naród musiał być czcicielem wolności. A zwłaszcza wtedy, kiedy ją utracił zupełnie, kiedy go wtrącono do lochów najsroższej niewoli, jaką znają dzieje nowoczesne, w której mu nie tylko zadawano rany, ale obsiewano je zło śliwem robactwem, ażeby ono tocząc je. nie pozwoliło im nigdy się zagoić. To też odkąd przestaliśmy być żywym, uznanym w swej całości organizmem narodowym i politycznym, a staliśmy się łupem wojennym, rozrąbanym na trzy części, odtąd zaczęli

śmy coraz mocniej wiązać sprawę naszego wyzwolenia ze sprawą wyzwolenia wszystkich uciśnionych wogóle. W tem dążeniu ujęliśmy z zasobu naszych sił kulturalnych dużą część energji i zużytkowaliśmy ją w obronie własnej i cudzej. Od ostatniego rozbioru Polski, aż do chwili w której te słowa wypowiadam, ciągnie się nieprzerwany łańcuch naszych sprzysiężeń, robót spiskowych, zapasów tajemnych i jawnych, w których miłość ojczyzny splatała się tak silnie z miłością wolności bezwzględnej i powszechnej, że męczeńską Polskę mianowaliśmy odkupicielką i zbawicielką świata. Najulubieńszy nasz bohater narodowy Kościuszko, który przywdział sukmanę chłopską, który tu, bił się za ojczyznę swoją, a w Ameryce za niepodległość obcą, jest doskonałym wcieleniem ducha polskiego z czasu niewoli. Duch ten za pośrednictwem emigrantów pod znakiem orła białego rozniósł po Europie niepoliczone nasiona rewolucji, a w kraju podminowywał niezmordowanie grunt tyranii politycznej i społecznej.

Odszukajmy w pamiętnikach propagandę Gorzkowskiego (w r. ), namawiającego lud wiejski, ażeby odebrał panom wszystko i tylko „lepszym zostawił tyle, ile potrzeba do życia na roli". Przypomnijmy sobie plan Dąbrowskiego (r. ) wskrzeszenia Grecji. A dalej: w roku powstaje u nas „wolnomularstwo narodowe", a w następnym „związek wolnych braci PolakówM. W r. pod wpływem Dekabrystów zorganizowano „związek zjednoczonych Słowian rossyjsko polskich". W r. — wybuch wiadomy pod hasłem „za waszą i naszą wolność". W r. rodzi się „Towarzystwo De

mokratyczne". W r. , jako dzwono federacyjnego koła „Młodej Europy", pomyślanej przez Mazziniego, występuje „Młoda Polska" ze swym nieśmiertelnym bohaterem Szymonem Konarskim, a w r. „Stowarzyszenie ludu polskiego", którego echo do dziś dnia brzmi nam w znanej pieśni (Ehrenberga): O cześć wam panowie magnaci, za naszą niewolę, kajdany". W r. odsłonił się spisek chłopski Ściegiennego. W r. z wiadomego ruchu wyszedł sławny „Manifest krakowski" Rok i następne nie potrzebują odświeżania w naszej pamięci. (Dalewscy w Wilnie. Wejsztord w Mińsku etc).

Nad temi organizacjami i walkami unosił się zawsze orzeł polski, a nieraz unosił się tak wysoko, że wielu z nas dziś jeszcze dosięgnąć by go nie mogło. Z bogatej księgi tych dziejów odczytam tu parę kart: „Własność osobista mówi Chodźko w objaśnieniach dążeń węglarstwa narodowego — wprowadzona do posiadłości gruntowych, jest kamieniem węgielnym niewoli, ucisku, spodlenia i nędzy ludu — jest hipoteką samolubstwa i nieprawości. I dopóki ziemia będzie wyłączną własnością pewnej liczby uprzywilejowanych osób, dotąd wszelkie usiłowania i poświęcenia dla polepszenia losu pracowitego ludu, który stanowi najliczniejszą klasę w każdym narodzie, będą daremne i zaledwie chwilową tylko ulgę długowiecznej i dziedzicznej jego nędzy przynosić mogą".

„Jesteśmy głęboko przekonani — powiada Manifest Tow. Dem. Polskiego że porządek towarzyski na przywłaszczeniach oparty, w którym jedni używają wszystkich korzyści do życia społecznego

przywiązanych, drudzy same tylko ciężary życia tego znosić są przymuszeni, jest jedyną przyczyną nie szczęść ojczyzny naszej i ludzkości całej. Każdy człowiek ma prawo szukać własnego szczęścia; wszystkie potrzeby fizyczne, umysłowe i moralne zaspakajać ; wszystkie władze rozwijać i doskonalić, a w miarę pracy i zdolności we wszystkich korzyściach życia społecznego równy mieć udział.

Przywilej, jakimkolwiek nazwaniem okryty, jest wyłamaniem się z pod ogólnych powinności lub przywłaszczeniem jakiegoś prawa.. Bez równości niema wolności... Społeczność obowiązkom swoim wierna dla wszystkich swoich członków jednakowe zapewnia korzyści; każdemu do zaspokojenia jego potrzeb fizycznych, umysłowych i moralnych równą niesie pomoc; prawo posiadania ziemi i każdej innej własności tylko pracy przyznaje; przez publiczne, jednostajne i wszystkim dostępne wychowanie, przez zupełną, nieograniczoną wolność objawiania myśli, władze członków swoich rozwija; wolności sumienia prześladowaniem i nietolerancją nie krępuje; drogą swobodnego rozwijania się i wyrabiania sił narodowych z przeszkód egoizmu i ciemnoty oczyszcza i nie pojedyncze, tylko oderwane części narodu, ale całą jego masę, koleją ciągłego postępu i doskonalenia prowadzi... Wszystko dla ludu przez lud — oto najogólniejsza zasada demokracji". Czy wiele do tych słów dziś dodać można. A pamiętajmy, że one ogłoszone były przed laty. (I to przez szlachtę — która zrzekła się swoich przywilejów dla idei dobra kraju).

W wydawanej zagranicą postępowej prasie współ

czesnej ten radykalizm brzmi również mocno, powtarza on ciągle, że — jak dowodził Polak () — "ziemia jako źródło życia jest dla wszystkich jestestw i do nikogo w szczególności nie należy". Drugi manifest naszej demokracji, krakowski, ogłoszony w r. , który zyskał wielkie uznanie Marxa, wołał: „Wywalczymy sobie skład społeczeństwa, w którym każdy podług zasługi i zdolności z dóbr ziemskich będzie mógł użytkować, a przywilej żaden pod żadnym kształtem mieć nie będzie miejsca". Trzeci wreszcie „Manifest do ludów europejskich", napisany przez Libelta w r. , żąda zwołania kongresu powszechnego na „którymby wszystkie międzynarodowe stosunki wyrównać i załatwić się mogły, bo wolne narody łatwiej się ze sobą porozumieją, niż płatni od królów i książąt dyplomaci". Prawdziwym wyrazem doświadczeń i przekonań naszego narodu było to co powiedział Mierosławski (). „Dotąd Polska zdobyła krwawo, ale stanowczo dwie prawdy zasadnicze dla swojej teorji stanu, co jest niesłychaną i nieopłaconą w narodach ujarzmionych fortuną. Naprzód że nie ma rewolucji w Europie bez zmartwychwstania Polski, następnie, że nie ma dla Polski zmartwychwstania po za demokracją".

Nasza poezja romantyczna, którą dotąd karmimy dusze nasze, która jest najpatrjotyczniejszą ze wszystkich poezji świata, jest zarazem rewolucyjną i demokratyczną.

Jej olbrzyma nie osłoniła jeszcze najlżejsza mgła czasu — stoi on widoczny między nami i mówi do nas językiem przyszłości. „I rzekła nakoniec Polska (go maja) — powiada on — ktokolwiek przyjdzie

do mnie, będzie równy i wolny, bo jestem wolność. Powiadajcie narodom i nie składajcie broni, póki despotyzm trzyma jedną część ziemi wolnej. Gdy w pielgrzymstwie waszem przyjdziecie do miasta jakie go, błogosławcie mu mówiąc: „wolność nasza niech będzie z wami". Mickiewicz chciał w r. wskrzesić sejm polski, któryby „ukonstytuował się jako consilium europejskie". „Powinien ten sejm wyrzec śmiało zasady swoje, mające służyć za podstawy wolności". Miał on ogłosić że „wszystkie ludy są dziećmi jednej rodziny, że jak Chrystus śmiercią swą położył koniec krwawym ofiarom, tak Polska położy koniec wojnom — ofiarom narodów". Otrzymała ona bowiem posłannictwo Chrystusowe. Naród Polski — według Ksiąg pielgrzymstwa — nie umarł: ciało jego leży w grobie, a dusza jego zstąpiła, z ziemi, t.j. z życia publicznego do otchłani, t. j. do życia domowego ludów cierpiących niewolę w kraju i za krajem, ażeby widzieć cierpienia ich. A trzeciego dnia dusza wróci do ciała i naród zmartwychwstanie i uwolni wszystkie ludy Europy z niewoli. I przeszło już dwa dni: jeden dzień zaszedł z pierwszem wzięciem Warszawy, a drugi dzień zaszedł z drugim wzięciem Warszawy, a trzeci dzień wnijdzie, ale niezajdzie". Idea opowiadania światu przez Polaków ewangelji wolności świeci jak gwiazda Betlejemska naszym poetom romantycznym. „Jesteście śród cudzoziemców, jak apostołowie śród bałwochwalców" — upomina Mickiewicz. Ten człowiek zdumiewający każdym swym rysem, wychowany w atmosferze szlacheckości, (która miała i mogła mieć wiele wad, ale miała też największą zaletę — szlachetność uczuć),

rozkochany w swej ojczyźnie do szału, zostaje pod koniec życia socjalistą, (ale socjalistą szlachetnym). „Uczucie socjalizmu — według niego jest to polot ducha naszego ku bardziej błogiemu istnieniu, nie indywidualnemu, lecz wspólnemu i solidarnemu. Socjalizm będąc czemś zupełnie nowem, musi mieć nowe pragnienia, nowe namiętności, niezrozumiałe dla ludzi starego społeczeństwa". Ślicznie w „Królu Duchu" określa Słowacki tętno naszego narodu.

„Jest jakieś dziwne, ciągłe, głuche kucie

Pod narodową słyszane mogiłą

Jak gdyby serce ludu w kamień biło".

Bohdan Zaleski twierdził, że „Polska zmartwychwstanie, ale przez ludy, na ruinie wszystkich tronów i wszystkich instytucji feodalnych". Współpracownik najradykalniejszych pism i naczelnik wielu ruchów rewolucyjnych, S. Goszczyński, ognistym biczem chłostał uprzywilejowane stany :

Kto pod pokorą Chrystusową cichą

Nadymał serce Lucyfera pychą,

Kto wpełzał w duszę by ciału przewodził,

Kto zjadał Boga, a Szatana płodził,

Kto myśli piekieł niebem ubierał,

Kto obiecywał rajskie słodycze,

Aby z dóbr ziemskich ludzkość obdzierał,

Kto świętą szatą mył noęe rzeźnicze..

Arystokraci są to według niego „zakamieniali oprawce despoty, apostołowie jarzma i ciemnoty". Widzimy więc, że w lirze naszej poezji romantycznej nie brak ani jednej z tych strun, z których czas dzisiejszy dobywa najradykalniejsze hymny, a przytem

jest śród nich mocno napięta i zgodnie z niemi brzmiąca struna patrjotyczna. Ciągle powtarza się stała zwrotka śpiewów naszej muzy, wyrażona przez Zmor

skiego w słowach

Z męczenników tylu kości Posianych od tylu lat Niech wnijdzie drzewo wolności I ocieni cały świat.

Jeżeli tak było, jakeśmy to wykazali, „Jeżeli naród nasz był zawsze wiernym i walecznym hufcem swobody, powiada p. A. Świętochowski, jeżeli w świątyni wolności są cegły i kamienie naszemi rękami wmurowane ; jeżeli nasze wyzwoliny wiązaliśmy ze zniesieniem wszelkich ujarzmień świata; jeżeli ta spójnia była tak ścisłą i doniosłą, że ze zgromadzenia robotników francuskoangielskich, obradujących w Londynie padło hasło okazania pomocy naszemu ostatniemu powstaniu; słowem, jeżeli nasz orzeł miał lot śmiały, to co znaczą często powtarzające się dziś bryzgi nienawiści ku niemu? Co znaczą urągliwe złorzeczenia temu naszemu symbolowi historycznemu? Co znaczy okrzyk, który niedawno rzucony został rewolucyjnymi ustami z mównicy wiecowej, a który dotąd spadał tylko z „szafotowej" estrady naszych katów. „Precz z Polską?!" Co to jest? Precz z Polską, piastunką wolności i krzewicielką humanizmu? Nie — objaśniają nas — precz z Polską szlachecką, kastową, przesądną ..

We Francji do końca XVIII w. t. j. do czasu, kiedy utraciliśmy samodzielność polityczną i możność poprawienia budowy społecznej — chłop nie miał

prawa zebrać zboża, jeśli w niem wylęgły się pańskie zające i nie miał prawa zjeść mniej soli, niż mu urząd podatkowy nakazywał ; w tejże Francji, w r. nastrzelano sterty komunistów. Dla cze goż mściciele krzywd ludu nie krzyczą tam „Precz z Francją?" Dla czego nie wołają oni „Precz z Anglją, Hiszpanją, Niemcami? chociaż tam przywileje stanowe oplatały jak głowonogi ten lud i okrótnie go dusiły! A może nasza szlachta i mieszczaństwo były inne, gorsze? Rzeczywiście było inne, bo je rzucono na pastwę wężom dusicielom, bo z nich ułożono groble, po których przejeżdżały ciężkie furgony dzikiego gwałtu i pijane orgje bezprawia!

„Precz z dawną Polską", zatem — to nie znaczy jedynie, precz z dawną Polską samolubną i pasożytną kastą, ale także „precz z tą Polską", która w znacznej mierze stworzyła naszą kulturę, która wycierpiała najdotkliwsze bóle niewoli, która umierała pod kijami, a jej trupa wożono w taczce wzdłuż szeregów żołdactwa, dla wybicia na nim przepisanej ilości tysięcy pałek, która po lat cie siedziała w podziemiach więziennych, której drogowskazami były szubienice, która pierwsza tysiącami stóp wydeptała drogę późniejszym skazańcom Sybiru, której ślady są tam dotychczas widoczne, czczone i wielbione przez obcych! Precz tedy z Łukasińskimi, Konarskimi, Zawiszami, tylu innymi męczennikami za wolność, precz z morzem ich krwi i łez, precz z odgłosami ich jęków, które odbijały się od sklepienia kopalń i od skał tajgi syberyjskiej, precz z Anhellim i wielką gromadą dusz, które „poszły w słońce" wolności, by ją zapewnił przyszłym pokoleniom!

Zaiste, niektórzy bogowie nowocześni są nawet okrótniejsi od Jehowy, skoro im nie wystarcza tylu cnotliwych dla przebaczenia rzekomej Sodomie szlacheckomieszczańskiej ! A może to tylko „precz z nierównością, wyzyskiem, przesądami?" Lecz czy to śmiecie i trucizna są wyłącznie polskie? Prawda, wszyto dziś orła białego w szkaplerze wstecznictwa, ale czy krzyż zhańbił się przez to, że go stawiono na stołach sądów, uprawniających zbrodnie ? Więc po co krzyczeć; „precz z Polską", jeżeli nie chodzi o to jedynie, ażeby brutalnie targnąć i znieważać najczulszy nerw narodu.

Nikt nie znieważa dziś ludzkości dla tego, że ona składała się kiedyś z małpoludów i kanibalów: skądże więc słuszność znieważania narodu dlatego że on jak i wszystkie inne rozwijał się według naszych dzisiejszych pojęć kaleko? Co jest przesądem,, niecnotą, zgnilizną moralną, to czas odniósł i odniesie do przeszłości i w przyszłość na nowo nie wniesie, poganiać czas na próżno, bo on kroku nie przyspieszy !

Tak, teraz rozstąpmy się z szacunkiem i radością, bo zwycięzki lud idzie, ale czyż to mu doda wielkości i siły, gdy przed nim biedź będą niesforni chłopcy, gońce rzekomego radykalizmu, i będą przeraźliwem gwizdaniem akompanjować jego trjumfalnemu marszowi? Czy jego uczcie doda blasku i uroku to, że na nią dworacy radykalizmu wniosą świeżo odciętą głowę szlacheckiego Chrzciciela ? Mylą się bardzo ci, którzy mniemają, że jakakolwiek moc zdoła przeciąć tkaninę życia społecznego i rozpocząć nową z innego kłębka. Tkanina ta bowiem snuje się

nieprzerwanie z nici jednego pasma, które czas wyprządł przy kolebce narodu, zmienia ona tylko swoje wzory. Cokolwiek my dziś głosimy i jakkolwiek przeciwstawiamy się przeszłości, jesteśmy tylko dalszym jej ciągiem. W tym rozwoju nie ma żadnego sensu „precz" po za wrzawą swawoli bez myśli i przechwałki, jest to samo jakbyśmy krzyczeli, precz z naszem ciałem, precz z formą naszej czaszki, precz z okiem! Tem bardziej krzyk taki jest pustym i bluźnierczym dźwiękiem u nas, gdzie tak skwapliwie i starannie omiatamy starą pajęczynę na ścianach naszego domu. W szacie polskiego słowa w zwykłych wypadkach otoczenie naj bliższe odnosi się obojętnie do marzycieli genjuszów, powiadają n. p. że służący nie dostrzega nigdy wielkich zalet umysłowych swego pana, poufałość, codzienne obcowanie utrąca ten urok człowiekowi, którym się cieszy u obcych". Otoż z Zygmuntem Sierakowskim działa się rzecz najzupełniej przeciwnie. Jego ubóstwiano w domu. Matka jego myślała tylko o Zygmuncie, zapominała często o swoim nazwisku, a przedstawiając się obcym powiadała tylko „jestem matką Zygmunta", jej się zdawało, że imie i wielkość syna powinne być znane wszystkim. Siostra Zygmunta, Marja, chora i ułomna, tylko w towarzystwie brata ożywiała się nieco, była wtedy wymowną i wesołą, a wieczorami gdy oczekiwała na powrót brata stawała się niespokojną w najwyższym stopniu. Każde zdanie Zygmunta pamiętała dokładnie, przez niego myślała, jego życiem żyła. Znane było wszystkim to bezgraniczne przywiązanie wychowanka Zygmunta Lowka, który gotów był dać życie na skinienie swego przyjaciela; służba w do

mu, służba hotelowa, gdy bawił za granicą otaczała Zygmunta największą czcią i troskliwością. Obejście jego z ludźmi bez wyjątku było tak szczere, tak ujmującożyczliwe, że nikt się oprzeć nie mógł uro kowi jego obcowania. Gdy w Dynaburgu w czasie święta wielkanocnego zwiedzał więzienie aresztantów, ucałował skazanych zwyczajem rossyjskim i rozczulił ich wszystkich. „W życiu naszem — powiadali oni — nie widzieliśmy takiego człowieka, to nie człowiek lecz anioł". — Tak zbrodniarze i przestępcy u mieli odczuć wielkość i niezwykłość człowieka — tylko tego nie potrafili uczynić najwięksi łotrzy, najwięksi złodzieje i pijacy, którym wówczas powie rzonym był zarząd kraju, można stąd brać miarę do jakiego stopnia upodlenia i nikczemności doszły po dówczas rządy carskie. Skazanie na śmierć człowieka tej miary jak Zygmunt Sierakowski jest największą zbrodnią, dokonaną w zeszłem stuleciu a zarazem największą strata, poniesioną przez nasz naród, przez państwo rossyjskie i przez ludzkość całą.

„Występowały już najskrajniejsze teorje, przez myśl polską przebiegały najgwałtowniejsze prądy, zasługę naszą szerzenia sprawiedliwości uczciły nie kocięta radykalizmu, ale jego lwy. Jesteśmy dawną, doskonale wylegitymowaną szlachtą wolności, wstydzić się przeto ani swego rodowodu, ani nazwiska nie potrzebujemy.

„Chociaż ciemnota z nędzą wyżerają z serc na szego ludu nieraz uczucia patrjotyczne, ale ile razy wydobędzie się on z mroków i niedoli, wytworzonej przeważnie siłą wrogich nam ciemiężców, uznaje się polskim. Uzna się też polskim i wtedy, gdy ze

rwie ostatnie pęta swego poddaństwa i zdobędzi ostatnie prawa swobody; wówczas na swojej czerwonej chorągwi, nie symbolu pragnienia krwi i mordu, lecz symbolu radosnej zorzy swobody — umieści białego orła — bez korony, bez berła, bez miecza, bez wszystkiego co mu odejmuje postęp, ale umieści go jako pamiątkowe godło narodu, który przez całe życie walczył pod tym znakiem za wolność, a gdy ją nakoniec osiągnął, wszystkim równomiernie rozdzielił".

Do tej przyszłości sprawiedliwej, pogodnej, miłością bratnią opromienionej dążył i na nią pracował Zygmunt Sierakowski, nie siejąc waśni, lecz godząc zwaśnionych, otaczając wszystkich skrzydłami swej miłości anielskiej. On podniósł wówczas, w stolicy carów, znaczenie polskiego imienia, a w polakach samych uczucie godności osobistej i dumę, a zarazem to przekonanie, że należą do narodu, którego hasłem było, jest i będzie swoboda i szczęście wszystkich. Takim go widziałem i takim go widzieli ci, co go znali, co czytali jego memorjały i projekty, dotyczące przyszłych przeobrażeń w państwie rossyjskiem. Dzisiaj to państwo, poniżone przez obcych, zhańbione przez swoich, stoi bezradne u przepaści, zamiast stać na wyżynach cnoty i postępu, na któreby je wyprowadziła ręka genjalnego człowieka, którego zawieszono na szubienicy ku wiecznej hańbie dla ludzkości

Jak olbrzymią jest różnica pomiędzy nienawiścią i miłością, taką jest też różnica pomiędzy działalnością ludzi poświęcenia doby uprzedniej, a obecnej.

Życiorys Zygmunta Sierakowskiego skreślił i ogłosił w „Ojczyźnie" najserdeczniejszy przyjaciel jego i współtowarzysz na wygnaniu w Orenburgu Wszystkie inne życiorysy później wydane są mniej lub więcej powtórzeniem tego pierwszego, dodatki poczynione, niekoniecznie szczęśliwem uzupełnieniem nazwać można. Ponieważ życiorys, napisany przez B. Z., pomieszczony był w czasopiśmie, dzisiaj trudno dostępnem dla szerszej publiczności, postanowiłem przeto powtórzyć go tutaj dosłownie, zaznaczając tylko w odsyłaczach z jednej strony różnice, zachodzące pomiędzy nim, a późniejszemi relacjami, z drugiej strony zmiany konieczne co do tych szczegółów, o których wiem z pewnością, że są mylne, nadto starać się będę uzupełnić biografię szczegółami bądź osobiście poznanemi, bądź zakomunikowanemu mnie przez osoby wiarygodne.

Po życiorysie umieszczę tłumaczenie memorjału Zygmunta Sierakowskiego pod tytułem „O kwestji Polskiej" (Polskij Wapros), podanego do ministra wojny generała Milutina dla przedstawienia go cesarzowi Aleksandrowi II. Tłumaczenia tego memorjału dokonał „pułkownik Struś". (Dr. J. S. S.) i ogłosił go w pracy swojej „Ludzie i wypadki z r. części. „Kopję tego memorjału, w języku rossyjskiem, z dopiskami autora i uwagami ministra czytałem, ale tej kopji obecnie nie znalazłem w papierach, pozostałych po Z. S. , które mi nadesłane zostały. Memorjał ten świadczy, o prawdomówności Zygmunta, o śmiałości i o odwadze jego cywilnej, a także daje dowód, jak umiał ująć w krótkim memorjale całość przedmiotu i wyłożyć

go jasno i zrozumiale dla najtępszych nawet umysłów, stojących wtedy u steru.

W dalszym ciągu przytoczę część memorjału przedstawionego cesarzowi Aleksandrowi II. W tym memorjale wskazuje Z. S. w jaki sposób możnaby zreorganizować wojskowość w Rossji. Przeczytawszy ten projekt Zygmunta cesarz nadpisał ołówkiem na stępujące zdanie: „spodziewam się, że u nas potrafią skorzystać z tego, co się da do nas zastosować". („Nadiejuś czto u nas budut umiet' waspolzowatsia tiem, czto k nam primienimo"). Z tych kilku zdań wypowiedzianych przez autokratę, widzimy jakie znaczenie posiadł już był wtedy Zygmunt Sierakowski wśród sfer decydujących, kiedy nawet sam cesarz, ów sławny próżniak, raczył czytać memorjały jego i raczył był własnoręcznie wydawać o nich pochlebne opinję. Tę część memorjału podaję nie w tłumaczeniu, ale w oryginale rossyjskim, ażeby uwydatnić jasność i prostotę stylu, ktorą się odznaczały wszystkie podania Sierakowskiego do rządu.

Obok charakterystyki duchowych właściwości Z. S. postanowiłem podać opis fizycznych jego cech, o ile się to daje uskutecznić z pamięci i przy pomocy fotografji.

Nareszcie uzupełnię obecne wspomnienia szczegółami, dotyczącemi ukochanej małżonki Zygmunta, pani Apolonji z domu Dalewskiej.

Zygmunt Sierakowski.

„Ojczyzna" rok . Nra , , , , .

Zygmunt Sierakowski ur. maja . (+) na Wołyniu, w powiecie łuckim, z Ignacego i Fortunaty z Morawskich, Sierakowskich Rodzina jego od dawna znaną była w ojczyźnie; przodkowie od kilkunastu pokoleń służyli jej, a jeden z nich, Jan kasztelan bełzki był niegdyś ambasodorem Rzeczypospolitej w Turcji. Rodzice jednak Zygmunta szczupłego już byli funduszu, ojciec zajmował się dzierżawami, a straciwszy na nich w okolicach Łucka, przeniósł się na Ukrainę. Tam go zastało powstanie r. Gorący patrjota, organizował powstanie w okolicach Humania i z zebranym tam hufcem przy łączył się do generała Kołyszki, z którym walczył pod Daszowem i Obodówką, nareszcie w trzeciej potyczce ranny, zginął pod Latyczowem(+), zostawiając Zygmuntowi wzór poświęcenia w spuściznie. W letnim chłopcu jedno tylko żywe wspomnienie przechowało się po ojcu, było to ostatnie pożegnanie, o którem później często kolegom uniwersytetu wygnania opowiadał.

Kiedy Ignacy Sierakowski wybierał się do powstania, chłopiec jakiemś niejasnem może przeczuciem napastowany, usnąć nie mógł i domagał się ko

niecznie, żeby go ojciec własną ręką okrył, usłuchał dziecka i przykrywając go kołderką, powiedział te wyrazy, których już Zygmunt nie zapomniał do śmierci: „Śpij teraz, odtąd własną piersią będę ciebie okrywał". Z tą pamiątką rósł chłopiec, a wszystko co go otaczało, mówiło mu ciągle o ojczyźnie. Babka jego, przy której pierwsze lata po śmierci ojca spędził i którą zawsze z rozrzewnieniem wspominał, była wdową po Wiktorze Morawskim, towarzyszu Kościuszki we wszystkich jego walkach z Moskwą, kobieta wielkiego charakteru i mocy, szczepiła w sercu dziecięcem miłość ojczyzny, poczucie obowiązku i pragnienie poświęceń. Wuj, Kajetan Celermanth, przy którym mieszkała matka i który się po śmierci babki Zygmuntem opiekował, sam był żołnierzem pod Grochowem i Ostrołęką, a osiadłszy później na Wołyniu, w ciągłych był stosunkach z emigracją, przewoził emisarjuszów, utrzymywał komunikacje, w ciągłych z miłości dla kraju żyjąc nie bezpieczeństwach. Drugi nareszcie wuj Felicjan Roszkowski, był jednym z bohaterów najbardziej się odznaczających pod Wolą, gdzie siedm ran odebrał i palec u prawej ręki stracił. Opowiadania o tem wszystkiem były chlebem powszednim dziecięcia, a kiedy urósł trochę, zachwycały go listy Roszkowskiego, lewą ręką pisane i nieraz matce ze łzą w oku powiedział: „Gdybyż to mnie tak się zdarzyć mogło!" Od lat najmłodszych odznaczał się bystrością umysłu, bujną bardzo wyobraźnią i niewzruszoną nieraz tkliwością serca, przyszły hart charakteru objawiał się dziwnym czasem uporem. Kiedy powiedział Em, nic już przełamać jego postanowienia nie

mogło. Doświadczyła raz tego w przykry sposób matka. Rozeszła się była pogłoska, iż rząd dzieci poległych powstańców zabierać będzie do korpusów wojennych, i matka Zygmunta chcąc syna ocalić, postanowiła udać go przed urzędnikami, którzy po pis takich dzieci robili, za dziewczynkę. Dzień ich przyjazdu był naznaczony, włożono Zygmuntowi sukienkę, przyczesano, i matka bawiąc go i pieszcząc powiedziała, źe na dzisiaj będzie dziewczynką, Helenką, nie zgodził się chłopiec, prośby i cukierki nie pomagały, po długich naleganiach zniecierpliwiony, powiedział Ern i matka struchlała. Zostawało kilka godzin, starano się malca zabawić, żeby o tem zapomniał, i zrazu zdawało się, że się to udało, ale kiedy urzędnicy zjechali i matka im pokazała dzie cko, nazywając je Helenką., chłopiec zawołał z oburżeniem: „Jestem syn, Zygmunt Sierakowski" i biedna wdowa ostatki pozostałego mienia: srebro stołowe oddać musiała, aby przebłagać urzędników i tak o godność męską dbałego syna ocalić. Kiedy podrósł trochę, marzenia o jakimś niezwykłym losie snuły mu się ciągle po głowie. Raz w Łucku, zwiedzając z matką ruiny starego zamku, odbił kamień z jednej wysokiej baszty i podając go matce, scho waj — powiedział, jeśli na to zasłużę i pisać o mnie będą, ten kamień będzie ci matko pamiątką. Wyra stającego na chłopaka, wziął do swego domu zamożny obywatel Władysław Podhorodeński, aby wspólnie z jego synem nauki pobierał. Stamtąd przyjętym to stał do ciej klasy w gimnazjum żytomierskiem. Uwa żany ciągle za jednego z najpierwszych uczniów, by strością odpowiedzi na publicznych egzaminach zwró

cił na siebie uwagę kuratora okr. nauk. Dawydowa, który mu swoją protekcję dla wejścia do uni wersy tetu przyrzekał(+) Skończywszy gimnazjum, dla zebrania jakiegokolwiek zasobu, był przez rok cały domownytn nauczycielem u p. Albina Piotrowskiego, ..kąd nakoniec do Petersburga, do uniwersytetu pojechał. Było to roku. Znajomy Henrykowi Rze wuskiemu, który chciał nim opiekować się ale którego opieki młody, szlachetny młodzieniec przyjąć nie chciał z powodu jego politycznych przekonań. Sie rakowski zapoznał się zaraz z ks. Hołowińskim i całem kółkiem literackiem polskiem w Petersburgu, lecz młodą, ognistą duszę zajęły wyłącznie stosunki z młodzieżą. Prędko stał się jej duszą, ożywiał i podnosił swoim zapałem, skupiał miłością i do wyższych celów zagrzewał. Ojczyzna była zawsze celem wszystkich jego myśli i marzeń. Młodzież uniwersytecka wspólnem połączona uczuciem, rozjeżdżając się na wakacje do domów, rozwoziła w różne końce kraju wypracowane razem pojęcia, a coraz silniejszą wiążąc się przyjaźnią, przygotowywała jakby sieć przyszłą pracowników na niwie ojczystej, która kraj cały okryć miała.

Zygmunt zrósł się z tą młodzieżą, a pragnąc zawsze poznać, o ile można wszystkie prowincje, używał wakacji na odwiedzenie domów kilku kolegów. Kochany był powszechnie, a w niektórych sercach peł ną entuzjazmu miłość wywołać umiał, która później próbę wielu z kolei, i najtrudniejszą ze wszystkich, bo próbę czasu wytrzymać umiała, stąd wyrywano go sobie, i wszędzie witany był z radością. W ta

kich wycieczkach poznał i Litwę, tam nawet dłużej na wsi przebawił, oddając się prawie zupełnie wiejskiemu ludowi. Jak na Wołyniu i Ukrainie miał kilku starych pasieczników, którzy z przyjemnością słuchali jego opowiadań o przeszłości i malowideł przyszłych czasów i nazywali go swoim synem, tak i w okolicach Wilna, biorąc udział w zbiorze siana lub żniwa, a zawsze budząc uczucie gcdności w lu dzie i lepszą go nęcąc przyszłością, umiał zjednywać sobie proste serca

Tłum zawsze go pociągał i jakby elektryzował, i wtenczas wydobywały się z jego duszy iskry, które w serca słuchaczy zapadały głęboko. Przejeżdżając przez Wilno trafił na jedną z uroczystych procesji i zaraz dostał się między cechy, idące za nią ze swemi chorągwiami, znajomość zawiązała się natychmiast, i młody, niezwyczajny chłopiec zwrócił uwagę poważniejszych mieszczan, po procesji otoczyli go i przysłuchiwali się długo, opowiedział im, że jest wnukiem rzeźnika Sierakowskiego, który z Kilińskim razem wypędził Moskali z Warszawy, i to zrobił, że w parę lat jeszcze później wspominali o rym niezwykłem młodzianku, co im jak meteor zajaśniał. Uniwersytet nie wystarczył dla tej ciągle palącej się duszy, widząc tam młodzież skupioną, już i rozbudzoną, chciał jeszcze wzywać i tę, którą w wojskowych korpusach i naukowych zakładach rząd na swoje sługi i narzędzia w przyszłości wychował. I tam udało mu się zupełnie; niejedno polskie serce od niemowlęctwa tam zamknięte, pod wpływem jego Głów gorących odnalazło się tem, czem je Bóg stwo rzył, zabiło znowu miłością ojczyzny i już na zawsze.

Niejeden z ludzi, którzy w dzisiejszej odznaczyli się walce, wyznawał później, że spotkanie z Sierakowskim stanowi epokę w jego życiu. To też i sam później czasy w uniwersytecie spędzone i wszystkie tę stosunki najchętniej wspominał. Na ławkach uniwersyteckich znalazł go pamiętny rok i wstrząsnął nim do głębi. Młodzieniec wierzył, że świat się cały przemienia i już królestwo Boże wstąpi na ziemię, a Polska z grobu wstanie niezawodnie. Wiadomość o gwardji narodowej, tworzącej się w Galicji, była prawdziwą iskrą elektryczną dla całego kółka młodzieży. Zebrano się, żeby naradzić, co robie? Zgo. dzono się, ie chwila działania musi być blizką, ale postanowiono nie rozjeżdżać się po kraju, póki dokładnych nie zbiorą wiadomości Sierakowski podjął się ich dostarczyć, ruszył więc niby do matki a w istocie, aby dostać się do Galicji i ztamtąd rozkazy przywieźć. Przejeżdżającego przez granicę, najęty furman zdradził, został aresztowany i odstawiony do Kijowa, skąd przewieziono go do Petersburga, do sławnego go wydziału kancelarji cesarskiej. Dowodów przeciw niemu nie było żadnych, prócz świa dectwa furmana, że go najmował dla przejechania granicy. Sierakowski tłómaczył się chęcią odwiedzę nia matki, ale znalazłszy się w oko w oko z jenerałem Dubeltem i hrabią Orłowem, uniesiony młodzieńczym zapałem, wykładał im jaką szkodę całemu pokoleniu przynoszą i jak przyszłość Rossji nawet podkopują, krępując nauki młodzieży. „Pozwólcie orłom latać !" wołał w uniesieniu. Mówił o konieczności wyswobodzenia Polski. Dubelt nazywał go marzycielem, poetą, ale oświadczał się z wielką dla

niego miłością, mówiąc o rządzie w Rossji, dał się z tem słyszeć, że na wybryki despotyzmu mają zawsze hamulec, czego najlepszym dowodem jest szarfa cesarza Pawła, nie taił się z nienawiścią do młodego pokolenia; gdyby dla reprodukcji ludzkości nie było ono potrzebnem, powiedział, uwiązałbym mu jeden kamień u szyi i z najspokojniejszem sumieniem uto pił. Hrabia Orłów mówił szeroko o Rusi, a zniecier pliwiony śmiałością młodzieńca, który mu dowodził, że ta jest częścią Polski i w przyszłości część jej stanowić będzie, wybuchnął gniewem i zawołał: „Garstka przybyszów! Dość jednego słowa carskiego i lud was wszystkich wyrżnie, to nas nic kosztować nie będzie!" Po takiego rodzaju rozmowach i śledz twie, nie było nadzieji, żeby Sierakowski mógł po zostać w uniwersytecie, przygotowywał go do tego Dubelt. Nie jesteś winien, mówił, ale gdybyśmy cie bie puścili, musielibyśmy zganić urzędnika, który ciebie aresztował, a wtenczas onby prawdziwego emisarjusza przepuścił, nie będziesz mógł skończy" nauk, wybieraj służbę rządową, wojskową albo cy wilną. Sierakowski bez wahania wybrał wojskową Gdzie chcesz służyć? zapytał go Dubelt : W gwardji, była odpowiedź. Będę prosił cesarza, odrzekł jenerał. Cesarz uwiadomiony o sprawie nie pozwolił wybierać, ale skazał na służbę żołnierską do Orenburg skiego korpusu. Dubelt kochanemu synowi, jak go nazywał, jedną mógł tylko zrobić ulgę, że go poczta z oficerem żandarmskim do Orenburga odesłał, za miast posłania piechotą (+). Wiedząc, że znajdzie kilku znajomych i przyjaciół nad Uralem, Zygmunt dzień i noc pędził do miejsca swego przeznaczenia,

przez drogę jednak tak do siebie żandarma przywiązać potrafił, że ten go ze łzami żegnał, odjeżdżając napowrót. Dowódzcą orenburgskiego korpusu jenerał Obruczew, przeznaczył Sierakowskiego do go bataljonu, stojącego w Uralsku i do kompanji stano wiącej załogę, budującej się wówczas nowej twierdzy na wschodnim brzegu morza Kaspijskiego, na półwyspie Mangiszłak, zwanej NowoPiotrowsk. Cholera grasująca wtenczas w Orenburgu, zatrzymała go tam kilka tygodni, przebywszy szczęśliwie tę chorobę, puścił się w drogę, w końcu sierpnia r. Okolica wokoło Nowo Piotrowska jest zupełną pustynią, wierzchni pokład półwyspu, złożony z muszlowca i kredy, żadnej prawie nie dopuszcza wegetacji, siano dla koni rządowych sprowadzać tam muszą z za morza: forteczka na niewielkiem zbudowana wzgórzu

O trzy wiorsty od morza, ma tylko słone przed sobą jeziora i rozrzucone na szerokiej przestrzeni kirgizkie gdzieniegdzie cmentarze. Dwa razy na miesiąc przypływający z Gurjewa statek parowy, stanowi jedyną z Europą komunikację, a podczas zimy zamarzłe brzegi

i tej nie dopuszczają nawet. Kompanją żołnierzy i sotnia kozaków, zajętych budową twierdzy, stanowiły całe towarzystwo wygnańca z rozognioną wyobraźnią, z duszą wstrząśniętą wielkiemi wypadkami europejskimi, z myślą zajętą losami ojczyzny. Za prawdę było z czego zwarjować. Na szczęście Zygmunta znalazło się tam dziecko letnie, chłopak, pasierb jednego z oficerów, wygnańca z roku, żonatego z Rossjanką. Młody żołnierz, jął się jego

wychowania i z całym zapałem oddał się temu, o ile obowiązki służby na to pozwalały. Sam później

mawiał nieraz, że dziwi się jak głowa nie pękła chło pakowi, bo wszystko chciał w nią wpakować i powoli zrobił z niego powiernika swych marzeń. Chłopak jednak rósł i rozwijał się, po roku, kiedy gazety przyniosły wiadomość o węgierskiej kampanji i znalazł się w nich artykuł z wykrzyknikami o wielkim Bogu rossyjskim, malec czytając powiedział Sie rakowskiemu, że tam jeszcze czegoś nie staje. Cze goż? zapytał zdziwiony nauczyciel. Że maleńki jest Bóg węgierski, odpowiedział chłopak. Był to tryumf i po ciecha dla biednego wygnańca. Do pobytu w Nowo Piotrowsku odnosi się następująca anegdota: Kaza no mu uczyć żołnierzy tak zwanej literatury. Litera turę sałdacką w Rossji stanowi kilkanaście dłuższych i krótszych artykułów, tłómaczących, co to jest żołnierz, podoficer, chorągiew i t. p. Żołnierze obowią zani są umieć to doskonale na pamięć i podczas in spekcji są o te artykuły zapytywani. Ponieważ większa ich część nie umie czytać, jeden więc z nich recytuje głośno artykuły, a kilkunastu lub kilku dziesięciu powtarza je wyraz za wyrazem, tak się uczą. Zazwyczaj powtarzają je jak papugi i im prę dzej który z nich umie obracać językiem, tem bardziej jest przez jenerałów chwalony. Jest to rodzaj musztry. Otóż w jednym z tych artykułów powiedziano, że aby być dobrym żołnierzem wymaga się odrobinę: kochać cesarza, Boga i ojczyznę. Siera kowski przecinek przestawił i cała kompanją powtarzała szybko, ku wielkiemu zadowolnieniu inspe ktującego jenerała, że aby być dobrym żołnierzem, potrzeba odrobinę kochać cesarza — i tak to w NowoPiotrowsku zostało. Przebywszy półtora roku w

NowoPiotrowsku, Sierakowski przeniesionym został do Uralska, była to pożądana dla niego zmiana, znalazł tam bowiem oprócz bogatszej przyrody, tu przeszło kolegów za polityczne sprawy w soł daty zesłanych, większe miasto i łatwiejsze z Europą komunikacje. Dowódzcą bataljonu w Uralsku był major Michajłow, gruby i pojęcia o niczem prócz służby nie mający człowiek; zdarzało się często, że na musztrach, obchodząc we froncie stojące szeregi, bił własną pięścią po twarzy żołnierzy, których twarz mu się nie dość wesołą wydawała. „Patrzaj weselej", krzyczał, dając im policzki. Pod takiego dowódzcy rozkazami musiał służyć Sierakowski, umiał jednak przekonać go o wyższości swojej umysłowej i moralnej i pewien rodzaj uszanowania wyjednać. Nie miał pan major żadnego pojęcia o sprawach politycznych i nie mógł zrozumieć za co to Polacy mogą być do jego bataljonu przysyłani, a był ciekawy, egzaminował każdego. Sierakowski poznawszy umysł pana sztabsoficera, nowoprzybyłych uczył, aby na zapytanie odpowiadali, że „za usiłowania w celu po dźwignienia narodowości". Biedny major nie mógł zrozumieć i nabrał jakiegoś wyższego wyobrażenia o ludziach, z których każdy tak górnie się tłómaczy, że on tego nie pojmuje. Z Uralska przeniesiony do go bataljonu, zajmującego stałe kwatery w Orenburgu, Sierakowski odetchnął swobodniej; położenie jego socjalne nie zmieniło się wprawdzie, bo zawsze ten sam płaszcz szary nosił, ale miał tam kilku dawnych przyjaciół, do których tęskniło jego kochające serce, a w centrze zarządu obszernych prowincji, znalazł więcej pokarmu dla łaknącego wiedzy i

pracy umysłu. Położenie to polepszyło się jeszcze bardziej, kiedy miejsce Obruczewa zajął jenerał Aleksy Perowski, człowiek wielkiej szlachetności i wyższego niezaprzeczenie umysłu, przy którym wszyscy polscy wygnańcy lepszego obejścia i słuszniejszega ocenienia spodziewać się mogli. W Orenburgu, jak wszędzie, stał się Sierakowski duszą kółka, w któ rem źyć musiał; niejedno serce między młodymi kolegami na zawsze do siebie przywiązał, a przez wyrobione z czasem u władz miejscowych stanowisko, na los nawet niejednego z nich wpłynął. Schodzili się często do niego, słuchać ognistych, bujną wyobraźnią i gorącem uczuciem nacechowanych opowia dań albo dyssertacyj i nazywał te zgromadzenia, wewłaściwym sobie języku „wielkiemi mlekami", bo biedny żołnierz gościom swym, zbierającym się w koszarach, nic więcej prócz mleka ofiarować nie mógł. Wszystko, co działo się na świecie, zawsze go zajmowało najżywiej, dzienniki czytał skwapliwie i był dla kolegów źródłem wszelkich politycznych wiadomości. Dwa razy na tydzień przychodziła tam poczta, a wiosną i jesienią popsute drogi opóźniały ją często tak, że wtenczas w niezwykłych odbierano ją godzinach. Sierakowski pilnował zawsze przybycia kurjera, żeby ani chwili nie stracić i wtenczas godziny trawił na czytaniu nowych gazet; nocna pora, słota, chłód, zamieć, nic go powstrzymać nie mogło, u feldfebla potrafił sobie zawsze wyrobić pozwolenie, a kolegom, namawiającym go czasem, żeby na drugi dzień to odłożył, odpowiadał zwykle: „A jeśli w nocy umrę, a Pan Bóg zapyta się, co się na świecie dzieje, i pokaże się, że nie wiem"

powie mi, żem był głupcem, i nie miałem uczciwej i koniecznej ciekawości, bo były przecież środki dowiedzenia się".

Wyczytane wiadomości roznosił zaraz kolegom, nieraz ich budząc wśród nocy, żeby się prędzej jakąś wieścią podzielić. Każde nieszczęście współwygnańców żywo go obchodziło, a starał się zaraz w miarę możności zaradzić mu, dopomódz. Po przyjeździe już jenerała Perowskiego smutny odegrał się dramat w jednej z forteczek orenburgskiego kraju, w Orsku. Był tam do kompanji roboczych skazany młody Dobkiewicz, wielkiej zacności młodzieniec, a zdrowia słabego. Komendant miejscowy, pułkownik Niedobrowo, nie cierpiący Polaków, ciągle się nad nim znęcał, nareszcie pewnego dnia, spotkawszy wracającego z roboty, zatrzymał i wyłajawszy, zakończył temi słowami. „Podły jesteś jak cały twój podły polski naród". Na te słowa, cierpliwie osobiste obelgi znoszący Dobkiewicz, położył na ziemi topór, który niósł z roboty, a wziąwszy leżącą rózgę, uderzył nią pułkownika, mówiąc: „Mnie możesz łajać, jak chcesz, ale narodu mego nie śmiej " Pozbawionego wszystkich praw stanu więźnia, oddano pod sąd wojenny, który go skazał na pałek. Pe rowski znieść tego wyroku nie mógł, zmniejszył go do razy, ale tę karę nieszczęśliwy przenieść musiał. Na egzekucję przywieziono go do Orenburga. Sierakowski wszystkich sprężyn użył, żeby temu zapobiedz ; była nadzieja iż lekarze znajdą, że Dobkiewicz kijów wytrzymać nie może — blady, szczupły, zdawało się, że już jedną nogą stoi w grobie, a uprzedzeni doktorowie chcieli już wydać potrzebne

świadectwo, kiedy na ich zapytania pacjent odpowiedział, że jest zdrów zupełnie i karę wytrzymać może. Mówił potem, że sumienie mu nie pozwalało powiedzieć inaczej, bo kłamstwem się brzydzi, a nie zrobiwszy nic złego pewien jest, iż to co Pan Bóg na niego dopuszcza, wytrzymać może. Nie było in nego ratunku nad ujęcie żołnierzy, którzy do egzekucji przeznaczeni będą. Z całą właściwą sobie energją i żywością zajął się tem Sierakowski ; złożyli się wszyscy i tym sposobem mógł zrobić dla tej kom panji ucztę, na której potrafił tak ująć żołnierzy, że mu przyrzekli, iż się nic Dobkiewiczowi nie stanie. Kary cielesne najbardziej są ze wszystkich dowolne, tysiąca kijów, danych należycie, nikt wytrzymać nie może, zdarza się często, że od połowy umierają, kiedy znowu bywają przykłady, że trzy razy wie" kszą ilość przenoszą ludzie nie atletycznej wcale budowy. Żołnierze dotrzymali przyrzeczenia. Dobkiewicz, którego tysiąc razy niby uderzono, po egzekucji miał kilka zaledwo czerwonych pręg na plecach, ocalał, i po kilku latach, wrócił jeszcze na łono rodziny, a winien to był przedewszystkiem serdecznemu zajęciu się i staraniom Sierakowskiego, który z tego powodu kilka dni w gorączkowym zupełnie przeżył stanie.

W życiu żołnierskiem, przeplatanem umysłowemi pracami, biesiadami z towarzyszami niedoli, uczeniem dzieci, przeszło Sierakowskiemu kilka najpiękniejszych lat młodości. W roku awansowany na podoficera, powołanym był na własne żądanie do stepu. Właśnie, przed niewielu miesiącami Perowski zdobył twierdzę kokańską Akmeczet, o wiorst

na wschód od morza Aralskiego, nad rzeką Syr Darją położoną; Rossja dla przyswojenia sobie tej zdobyczy, która łączyła jej posiadłości orenburgskie z sybirskiemi i była nowym krokiem na drodze do Indyj, tworzyła tak zwaną SyrDaryjską linję, bu dując kilka małych forteczek nad tą rzeką, a z Akmeczetu, który Fortem Perowskiego nazwano, postanowiła zrobić punkt prawdziwie obronny, któryby już mógł zupełnie panować nad stepem. Dla przebudowania tej fortecy przeznaczonym postał inżynier, jenerał Burneaud, niegdyś kapitan saperów pod Waterloo, a od upadku Napoleona służący w wojsku moskiewskim, wielkiej szlachetności człowiek. Sierakowskiego przykomenderowano do jenerała. Parę lat przebył nad Syr Darją, pilnując robót, urządzając cegielnie, będąc prawą ręką szanownego starca, do którego się całem sercem przywiązał. Nowy zupełnie i prawie dziewiczy kraj, w którym zdawał się jakby zakładać podwaliny nowej cywilizacji, zajmował i pociągał ognistą wyobraźnię wygnańca żołnierza; używani do robót Kirgizi, dzieci natury, prostotą i naiwnością swoją ujmowali poetyczną i tkliwą stronę jego duszy, prędko stał się ich ulubieńcom ; przywykli do innego zupełnie obchodzenia się z nimi Moskali, dopraszali się zawsze, ażeby młody Polak im rozkazywał i pieniądze zapracowane wypłacał. Sierakowski z właściwą sobie energją, wziął się do nauki tatarskiego języka, w prędkim czasie mógł się już z nimi rozmówić, kiedy przychodziło do wypłat, starał się zawsze mieć drobne srebrne pieniądze, żeby każdemu mógł do rąk należność, w ulubionej dla dzieci stepu błyszczącej monecie

oddać, co ich najbardziej niewoliło. Czynna natura Sierakowskiego znalazłszy tam żywioł dla siebie, czuła się nad SyrDarją szczęśliwszą niż w Orenburgu, grono współtowarzyszy Polaków, których i tam spotkał, ubarwiało mu jeszcze ten pobyt, a umiał znaleść przytem wszystkiem chwile, które poświęcał kształceniu i rozwijaniu młodego chłopaka, syna rosyjskiego kupca, którego tam znalazł Było to jedną z właściwości jego istoty, że na młode, dziecinne jeszcze dusze, szczególniejszy wpływ wywierał, jakby magnetyczną siłą przyciągał je do siebie i pod tchnieniem tej ognistej, a pełnej miłości duszy, rozwijały się one bystro, jak kwiat pod słońca promieniem. Młodziutki chłopak przylgnął do niego całem sercem i w kilka lat później, już na człowieka wyrosły, prowadził z nim korespondencję, jak do ojca po radę się udając. Po kilkunastu miesiącach Burneaud wrócił do Orenburga. Sierakowski przeszedł pod rozkazy naczelnika SyrDaryjskiej linji, jenerała Fitingoffa. Wtenczas to posłany w oddziale wyprawionym dla ścigania Kokańców, którzy nie mogąc odebrać Akmeczetu, na tabuny rosyjskie napadali, starając się zadawać klęski załodze, o mało życiem nie przepłacił. Było to w styczniu, dzień był ciepły, jak często się zimą w tamtych stronach zdarza, a nieopatrzny jenerał wybrał się w drogę, wziąwszy namiot i ciepłe odzienie tylko dla siebie jednego, a nie pomyślawszy zgoła o żołnierzu. Na trzeci, czy czwarty dzień, mróz ° zachwycił oddział lekko u brany wśród nagiego stepu : śmierć mroźna groziła wszystkim i tylko przytomność i energją kilku od lat pięciu bawiących w stepie Polaków, a z życiem

tamtejszem obeznanych, wybawiła oddział. Tymczazem cesarz Mikołaj umarł i dzięki staraniom jenerała Burneaud i Perowskiego, Sierakowski został awansowanym na oficera. Istniejące dla zesłanych w sołdaty Polaków prawo, które im nietylko dymisji, ale nawet urlopu wzbraniało przed wysłużę niem lat w stopniu oficera, usunięto w pierwszych chwilach wstąpienia na tron Aleksandra i Sieraków ski mógł nareszcie Orenburg opuścić. Była to chwila, kiedy po krymskiej wojnie starano się akademję wo jenną powiększyć, otwierając wstęp do niej wszystkim oficerom armji, którzyby egzamina zdać potrafili. Sierakowski zmuszony zawód dla siebie obrać, chciał z tego skorzystać i podać się do akademji wojennej Ale według prawa, trzeba było pierwej lata przesłużyć oficerem we froncie. Jenerał Perowski znając zdolności Sierakowskiego i pamiętny na jego dolę, podjął się szlachetnie usunąć tę trudność, napisał do ówczesnego prezesa akademji jenerała Rostowcowa, i wskutek tej rekomendacji zgo dzono się przyjąć Sierakowskiego przed terminem. Wezwany do Petersburga, przybył tam w połowie roku. Dziewięć lat ciężkich ubiegło od chwili, kiedy ztamtąd w towarzystwie żandarma wyjeżdżał do Orenburga. Młodzieniec roztaczający wtenczas przed Orłowem i Dubeltem swoje poetyczne marzenia i młodziuchną wiarę, wracał dzisiaj mężem, więcej skoncentrowanym już w sobie, znającym z wielu stron życie, ale zawsze równie płomiennie kochającym ojczyznę i nawet ludzkość całą. Kikuletnie życie w koszarach i szeregach wojskowych, zaznajomiło go dotykalnie ze wszystkiemi nędzami i cier

pieniami moskiewskiego żołnierza, wchodząc do akademji wojennej i mając przez to otwartą drogę do jeneralnego sztabu, postanowił wszystkie swe zdolności i pracę poświęcić przyniesieniu ulgi tym nieszczęśliwym i stało się to natenczas panującą jego myślą. Okoliczności zdawały się temu sprzyjać, a przynajmniej uprawniać nadzieje szlachetnej duszy. Panowanie Aleksandra rozpoczynało się zapowiedzią wielkich reform. Kampanją krymską upokorzona Ros sja, przeszła prędko od uwielbienia, jakiem ogólnie przejętą była dla Mikołaja, do przeciwnego mu wbrew uczucia, wszystko co on zrobił, zaczęto krytykować, potrzeba radykalnej zmiany we wszystkich gałęziach administracji uderzała każdego, stawało się modą mówić o reformach. Cesarz, zacząwszy od zmiany mundurów, co go bardzo długo i szczerze zajmowało, przystawał na żądaną przez obywateli litewskich re formę włościańską i jednocześnie kilka komisji utworzyć polecił, mających wygotować projekta najrozmaitszych reform. Tymczasem propagowane przez Herzena i rosyjskich wychodźców idee, zdawały się rozszerzać szybko, trzymana długo w klatce i na smyczy młodzież chwytała je chciwie, wierząc mistrzowi jakby Ewangelii; sławny „Kołokoł" był wszę dzie między młodzieżą wojskową, wstydem było jego nie czytać, wszystko co miało tylko pretensję do oświaty mówiło o reformach, radykalniejsi przebąkiwali o wywróceniu wszystkiego, co istniało, umiarkowańsi chcieli naśladować Anglję, sprowadzić do Rossji instytucje tameczne. Car Aleksander miał opinję dobrego, łagodnego, a pragnącego ulepszeń człowieka. W istocie rząd żadnego obmyślonego planu

ska karę cielesną, a tyra sposobem oszczędzić żoł nierzom miljony pałek, które rok rocznie spadały na ich grzbiety; oddał się temu z całym zapałem i z całą właściwą mu wytrwałością. Nie dosyć było z filantropijnego punktu widzenia powstawać przeciw pałkom, trzeba było jeszcze dotykalne, namacalne złożyć dowody ich złego wpływu na żołnierza. Mając wstęp do archiwów ministerstwa wojny, Sie rakowski z wielkim mozołem ułożył statystykę kar i przestępstw w wojsku rossyjskiem z lat kilkudzie sięciu, dodał do niej porównawcze tablice kodeksów karnych wszystkich wojsk europejskich i dowiódłszy ) że kodeks rossyjski, który za Piotra Wielkiego był łagodniejszym od wszystkich, dzisiaj wszystkie inne srogością przechodzi, a ) że ilość przestępstw w wojsku rossyjskiem niesłychanie przewyższa karną statystykę europejskich armji, które w miarę łagod niejszego ciągle prawodawstwa, moralniejszemi się stają, wnosił, że kara cielesna koniecznie zniesioną być powinna. Pracę jego, minister wojny oddał ko mitetowi, pracującemu nad przejrzeniem kodeksu karnego. Od jego decyzji miało zależeć wszystko.

Między członkami komitetu było kilku starych jenerałów z Mikołajewskich czasów, którzy w pałkę tylko wierzyli, ci zrobili wniosek, żeby projekt odrzucić, a autora za to, źe bezcześci armię rossyjską, dowodząc, źe w niej stosunkowo więcej popełnia się zbrodni, niż w innych, zdegradować w sołdaty. Chwila była stanowczą, na ostatecznej jednak sesji młodzi przyjaciele Sierakowskiego zwyciężyli, pracę uznano za użyteczną i dobrą, projekt przyjąć pod rozwagę polecono, autora dla dopełnienia swych

nie miał, szedł za rozbudzoną upokorzeniem kry niskiem opinja, wszystko rozpoczynał, pozory liberalizmu przyjmując na siebie; a wyglądał chwili, w kio rejby znowu wszystko mógł w dawne wziąć karny

i na korzyść swej jedynie władzy obrócić. Kilkanaście różnorodnych komisji pracowało bez żadnej wspólnej im wszystkim idei, samopas, co oczywiście pracę ich na niepłodność skazywało, a gdyby kiedy w praktyce zastosowaną być miała, musiało do naj większego prowadzić nieładu. Jednakże wyraz reforma był u wszystkich figur rządowych na ustach, a pojęcie o jej konieczności zdawało się być w po wietrzu. Tajną myślą rządu, jeżeli z niej sobie istotnie sprawę zdawał, było zjednanie dla siebie mas, zupełnie jeszcze ciemnych i zyskania przez to szerokiej dla władzy swojej podstawy. Emancypacja włościan, którą do kwestji ulepszenia ich bytu zredukować się starano, poprowadziła za sobą zajęciem się i losem żołnierza. Wolniejsza trochę na chwilę prasa domagała się gwałtownie reformy procedury cywilnej i kodeksu karnego, naznaczone w tym celu komisje, poprowadziły do wysadzenia osobnego także komitetu dla rozpatrzenia wojskowego kodeksu karnego i wprowadzenia doń zmian koniecznych.

Gdy się to w Petersburgu działo, Sierakowski, znany w akademji jako najzdolniejszy uczeń, skoń czył jej kursa i w r. wszedł do jeneralnego sztabu. Myśl, która może przy exekucji Dobkiewicza, albo innej podobnej zapadła mu była do duszy, dojrzała teraz, uczuł, że chwila urzeczywistnienia jej nadeszła, że gorąco pragnącemu tego człowiekowi może się udać wyrzucić z kodeksu karnego dla woj

wiadomości i obeznania się na miejscu ze stanem rozmaitych armji, posłano z ramienia rządu na kon gres statystyczny międzynarodowy, zbierający się w Londynie w r. i polecono zarazem zwiedzić Paryż, Turyn, Wiedeń i Berlin. Polecony przez ministra ambasadorom w tych stolicach i mając przez to możność dokładnego przypatrzenia się wszystkiemu, memorjałami, posyłanemi z podróży, popierał konieczność reformy.

Podróż i zetknięcie się z ucywilizowanym zachodem, rozwinęły jeszcze szerzej zdolności i pojęcia Sierakowskiego, prace jego uznane za tak znako mite, iż minister w oryginale komunikował je cesa rzowi, co nawet w oczach zawziętych przeciwników dawało myślom jego prawo obywatelstwa w Rossji. Stał się znanym w wyższych sferach ministerstwa wojoy człowiekiem. Wracając z podróży, przejeżdża! przez Warszawę właśnie wtenczas, kiedy były mi nister Suchozanet objął zarząd Królestwa Polskiego Dowiedziawszy się o jego przybyciu, namiestnik ce carski posłał adjutanta powiedzieć, że chce go widzieć. Sierakowski tłumaczył się, że wracając z zagra niey nie ma z sobą munduru. Jenerał Suchozanet odpowiedział na to, że mu nie mundur Sierakowskiego, ale jego głowa potrzebna. Rzecz zupełnie w Rosji niesłychana, a którą przytaczamy dla tego tylko, aby pokazać, jakie stanowisko sobie niedawny żołnierz wyrobić potrafił.

Tu zaczął się rok najswobodniejszy może w życiu Sierakowskiego, jak gdyby po długich i bolesnych kolejach chciał mu Bóg dać zakosztować wszelkiego rodzaju pociech, nim godzina męczeń

stwa wybiła. Skończywszy akademję, odwiedzał był biedną matkę i siostrę, a także strony rodzinne i serdecznie przez niego ukochaną Litwę; teraz wracając z zagranicznej podróży, znowu był w Wilnie, gdzie od dawnych i nowych przyjaciół najserdeczniej witany, poznał rodzinę Dalewskich, bardzo w ostatnich czasach prześladowań moskiewskich wy próbowaną. Składała się ona z braci i sióstr Dwaj starsi, niedawno z Syberji, z ciężkich robót wrócili, a w krótkim czasie miały jeszcze sroższe ciosy spaść na całą rodzinę: we dwa lata później, sędziwa matka i wszystkie córki miały być na wy gnanie w różne strony wysłane, po śmierci śre dniego syna, najstarszy miał do kopalń napowrót wrócić, a ostatni zginąć na placu exekucji, ale wtenczas nikt nie przeczuwał nieszczęścia, była to chwila spokoju, a między trzema młodemi i pięknemi córkami, najstarsza (+) Apolonja ujęła serce Sierakowskiego. Przyrzekli sobie wzajem, że do siebie należeć będą i już nie rozstał się Zygmunt z tą myślą, urzeczywistnienie jej odkładając tylko do chwili urządzenia się ostatecznego w Petersburgu. Wracając tam, już pewny, że matkę i siostrę utrzymać potrafi, zabrał je z sobą i był dla obu kobiet bardzo go kochających, a przez długie lata nieszczęśliwych, podporą, opiekunem, pociechą. Wróconego do sto licy, nowy minister wojny, jenerał Milutyn przyjął najlepiej, szczegółowego zdania sprawy ze zrobionych spostrzeżeń słuchał, a tymczasem dzięki inicjatywie i ciągłym usiłowaniom Sierakowskiego, w nowym kodeksie karnym dla wojska, kary cielesne zaczęły ustępować miejsca innym, bardziej wiekowi

dzisiejszemu odpowiednim karom. Miał więc pociechę widzieć urzeczywistnienie swych prac, natchniętych najwznioślejszem uczuciem ludzkości. Ze zmianą kodeksu karnego trzeba było zreformować więzienia i urządzić dyscyplinarne kompanje, jakie mają armje ucywilizowanych krajów. Myśl tę znowu podał i rozwijał Sierakowski. Jenerał Milutyn przyjął ją dobrze i znowu wysłał młodego autora projektu za granicę, tym razem wyłącznie do Francji i Al gieru, dla wyuczenia się dokładnie tej kwestji. Udając się w podróż Sierakowski wziął ślub z panną Dalewską i już w towarzystwie ukochanej żony pu ścił się w drogę Miał przyjemność młodej, w wiejskiem zaciszu wychowanej osobie, pokazywać i tłumaczyć wszystkie cuda dzisiejszej cywilizacji, wszystkie bogactwa sztuki i piękności natury, a kiedy zdrowie nie pozwoliło jej towarzyszyć mu do Afryki, odesłał ją do matki na Litwę, a sam w Algierze oddał się sumiennemu zapoznaniu się z urządzeniem więzień wojskowych i dyscyplinarnych kompanji francuzkich. Marszałek Pelisier, obecny tam wten czas, a uderzony zdolnością i czynnym umysłem młodego oficera, raczył go także zaszczycać swemi względami. Wzbogacony nowemi spostrzeżeniami, leciał Sierakowski napowrót przez Wilno, gdzie go czekała żona i tam znalazł rozkaz, o który sam prosił, obejrzenia więzień w gubernjach litewskich. Rozkaz był wydany w imieniu cesarza. Komendantem Wilna był jenerał Wiatkin, pod którego rozkazami i dozorem znajdowały się naturalnie więzienia wojskowe. Sierakowski, o którego podróżach i blizkich z ministrem stosunkach wiedział jenerał, na mocy

polecenia, o którem wspomnieliśmy, zażądał zmiany zupełnej systemu i zniesienia kar cielesnych, używa nych powszechnie w więzieniach. Żądaniu temu towarzyszył wykład teorji. Jenerał rozkazu nie miał, żadnych teorji gruntownie zrozumieć nie był w stanie, ale nie umiał oprzeć się wpływowi Sierakowskiego i proprio motu wydał rozkaz, zakazujący używania kar cielesnych w żadnym wypadku, we wszystkich więzieniach wileńskich. Uprzedziło to projektowaną reformę, a nawet o wiele ją prześcignęło, po kilku tygodniach z zadziwieniem dowiedziano się o tem w Petersburgu, zganiono ostro jenerała, ale zrobiło to w wyobrażeniach rewolucję: władze wojskowe spostrzegły, że więzienia nawet bez pałki i knuta egzystować mogą, wrócić prosto do dawnego systematu niepodobna było, przynajmniej w tamtych chwilach, kiedy brutalna siła jeszcze szanowała pozory i osłaniać się niemi chciała. Pierwszy krok był zrobiony. Sierakowski wróciwszy do Petersburga pracował dalej przy ministrze woj ny nad reformą więzień, urządzeniem kompanji dyscyplinarnych i t. p., kiedy gwałtami Moskwy nad Wisłą przyspieszone powstanie, wybuchło w Warszawie. Całem życiem dowodził, że kochał ludzi i pragnął ich dobra, że gotów poświęcić się za nich; w pracach ostatnich lat kilku miał czysto humanitarne cele, ale nigdy, na chwilę nie mógł przestać być Polakiem, i w tym świecie, który chętnie wyobraźnią i myślą swoją ogarniał, najdroższą mu zawsze i najbliższą była ta najnieszczęśliwsza ojczyzna. W chwili tak stanowczej uczuł, że wszystkie jego siły do niej przedewszystkiem należą. Miała prawo wy

pod którem przez cały czas krótkiej swej kampanji był znany. Imię to zawsze lubił, jako negację medołęztwa, i w rozmowach z kolegami w Orenburgu często żartem mawiał, że jest nie Niedołęgą, lecz Dołęga. Sam wybór tego imienia może świadczyć, iż biorąc się do miecza, czuł, jakiej energji do roz pacznego boju potrzeba. Naznaczony przez Wydział Litewski wojewódzkim kowieńskim Sierakowski, to jest Dołęga, bo tak go odtąd nazywać będziemy, wyszedł z Kowna zaledwo w towarzystwie kilku ludzi, ale województwo w znacznej części już było zorgaoi zowane ; Jabłonowski, któremu ogólne nad nim do wództwo zrazu powierzonem było, już był sformował kilka oddziałów, sam w Poniewierzskim powiecie już dwie szczęśliwe był stoczył potyczki; w okolicach Kiejdan, Szyling z rozkazu Jabłonowskiego, utworzony oddział zdał był odstawnemu majorowi Kuszłejce, w powiecie rosieńskiem organizował się Cytowicz, w Rogowskiej puszczy Dąbrowski, a Kołyszko niedaleko Kowna próbował szczęścia, zaś ks. Mackiewicz jako kapelan obozowy, wyprowadziwszy do lasu swoich parafian, rozgrzewał pobożnego ducha żmudzkich włościan. Żywioły były gotowe i dlatego samo przybycie Dołęgi, którego imię u możniejszych i u młodzieży wielką miało wziętość i już było na Litwie szeroko znane, przyczyniło się do rozszerzenia powstania. Wielu w nim jednym widziało rękojmię powstania, młodzież ze stron wszystkich garnąć się do niego zaczęła i oddział wzrastał. Przybyło z nim razem dwóch zdolnych oficerów: kapitan artylerji Laskowski i Antoniewicz, który długie lata w obozach na Kaukazie spędził. Po objęciu oddziału

magać, żeby zdobyte w ciężkiem życiu doświadczenie i naukę na jej usługę teraz obrócił. Jak będąc młodzieńcem życie swoje gotów był jej oddać w o fierze, tak teraz świetną, indywidualną w przyszłości pozycję, a co największa, domowe, zaledwo skosztowane szczęście, na jej ołtarzu złożył. Powstanie przygotowywało się na Litwie. Narbut już w lidzkim powiecie broń dobył, potrzebowano zdolnych oficerów. Sierakowski nie wahał się i przybył do Wilna. Poruczono mu dowództwo w województwie kowieńskiem, pożegnawszy więc żonę, udał się do objęcia go na miejscu. Nim jednak do boju wystąpił, pamiętny dobrych stosunków z ministrem i prawdziwych jego względów, napisał do niego list, w którym wypowiedział, iż póki mógł tylko, służył rządowi uczciwie, dziś jednak na głos ojczyzny głuchym być nie może i wobec walczących braci pozostać w szeregach armji moskiewskiej nie jest w stanie, a walkę dzielić musi, podaje się więc do dymisji, i oświadcza, iż od tej chwili uważa siebie za uwolnionego od wszystkich względem rządu zobowiązań. Kończył temi słowami: „Może za kilka tygodni podpisze pan na mnie wyrok śmierci, ale i wtenczas nie będziesz mógł odmówić mi szacunku", powstanie, kierowane przez rząd niewidomy i nieznany nikomu, rozpoczynane pod naciskiem zalewającego cały kraj nieprzyjaciela, tę odrazu miało własność, że wszystko się w nim działo jakby bezimiennie. Ludzie występujący już do jawnego czynu, do boju krwawego, kryli się najczęściej pod przybranem imieniem, każdy o swojej osobistości zapomi nał. Sierakowski przybrał też sobie imię Dołęgi,

i pierwszem do niego przemówieniu, wkrótce Dołęga otrzymał wiadomość o zbliżającym się nieprzyjacielu; gotował się teraz do odporu, a choć wiadomość okazała się mylną, przytomność umysłu jaką okazał i bystrość rozporządzeń wlały w powstańców wiarę w jego zdolności i podniosły ich ducha. Nie będziemy opisywali tutaj wszystkich marszów i pojedynczych rozporządzeń Dołęgi i musimy o graniczyć się na odszukaniu tej myśli, tego ducha, którego on z sobą przyniósł i którego starał się być uosobieniem. Jeżeli partyzantki w ogólności według prawideł nauki wojskowej sądzić nie można, to w ostatniej nowej walce mniej zapewne niż kiedy pra widła te zastosowywane być mogły. Powstanie wybuchło w kraju bardzo mało, albo zgoła do niego nieprzygotowanym, myśliwską broń nawet, rząd rosyjski przed rozpoczęciem zbrojnych ruchów odebrał; ukryte przed jego czujnością dubeltówki, lub szable tnałą zaledwo część niewielkich oddziałów uzbroić mogły, ztąd dowódzcy oddziałów, w pierwszych chwilach ich sformowania, o zdobyciu broni myśleć musieli i albo ją tworzyć z zasobów, których sam kraj dostarczał, przekuwając rolnicze kosy na broń żołnierską, albo też nadziei otrzymania jej z zagranicy wszystkie inne plany, chociażby najświetniejsze, poświęcać. Prócz tego kraj, zalany nieprzyjacielem, w lasach swoich jedyne posiadający warownie, nie mógł, walczącym za jego wolność synom, innego otworzyć przytułku, chociażby na czas najkrótszy a najnieodbiciej potrzebny dla wyuczenia się wszystkich, naj elementarniejszych dla żołnierza rzeczy, jak obejścia się z bronią i utrzymywania jakiegokolwiekbądź szy

ku; sygnałów i t. p. Dlatego żołnierz, dzisiaj zaledwo zaciągnięty, wiedząc, że jutro atakowanym być może, każdą wolną chwilę ćwiczeniom wojskowym poświęcać musiał, instruktora najczęściej w tymże samym tylko dowódzcy swoim znajdując. A kiedy przyszło do boju, tenże sam dowodzcą nie mógł znowu poprzestać na kierowaniu nim tylko, przeciwnie, najczęściej własną osobą w najniebezpieczniejszych miejscach walczyć musiał i co chwila z dowódzcy stawać się prostym żołnierzem, żeby tu nauczyć, tam własnym przykładem zagrzać, tu chwiejących się podtrzymać, tam dopilnować spełnienia wydanego rozkazu.

Wśród tych wszystkich trudności, Dołęga zrozumiał, że duch ludzki miłością Boga i ojczyzny rozgrzany, był prawie jedynym materjałem, z którego wszystkie inne zwykle każdemu wodzowi na rozkazy służące, wydobyć był powinien ; rozpłomienienie więc tego ducha, zjednanie jak można najszerszej dla powstania podstawy, za główne swoje zadanie uważał, w to całe swe siły, całego ducha położył. Do tego też może i przeszłem swem życiem i całem usposobieniem swojem najbardziej był uzdolniony. Bujna wyobraźnia, połączona z dziecięcą niemal rzewnością serca, duch łatwo się rozpłomieniejący i udzielający drugim zapału, którym tchnął cały, to były główne rysy jego charakteru. Od lat mło dzieńczych zawsze lud kochał; na Ukrainie z pasiecznikami, na Litwie ze starymi gospodarzami najchętniej przestawał, tę miłość ludu przyniósł dziś ze sobą i przy każdem zetknięciu z nim, z tej skarbnicy serca umiał wydobyć uczucia i wyrazy, które do

choty wyszły z Poniewieża dla szukania go, w lecie pod Gienetyniami, niedaleko Rogowa, kwietnia urządził zasadzkę ina niewielkiej polance, zrę cznie otoczywszy nieprzyjaciela, zadał mu klęskę; żołnierzy trupem położył, kawalerję moskiewską w bagna wpędził i ooóz ich cały zabrał. Uciekający Moskale roznieśli przesadzone wieści o jego zwycięztwie, co ducha w okolicy podniosło, rzucając popłoch na nieprzyjaciela. To mu pozwoliło przez cały tydzień swobodnie organizować sie w folwarku Kne bie niedaleko Korsakiszek, a potem podzieliwszy się na kolumny, bo już przeszło ludzi liczył, w dalszą puścił się drogę. Dążył ku Birżom, majętności Tyszkiewiczów, już na granicy Kurlandji położonej. Dlaczego ten obrał kierunek? to chyba kiedyś wytłumaczą raporta jego do Wydziału Litewskiego posyłane, jeżeli te ocalały. Moie Libawa, którą czasem przed najbliższymi wspominał, była celem tej wyprawy, bo właśnie w tym czasie spodziewano się wylądowania na brzegach Żmudzi wyprawy Łapińskiego, która miała broń i amunicję dla powstania litewskiego przyprowadzić, a dlatego przy niedostatku broni wszędzie czuć się dającym, wiele najpiękniejszych planów i korzyści poświęcić się godziło. Droga Dołęgi szła przez miasteczka i wsie parafialne: Lubocz, Kumaje, Soły, Skopiszki, Ponedel, Poniemuń i Popiel. Był to prawdziwie tryumfalny pochód. Zabezpieczony po obu skrzydłach oddziałami ks. Mackiewicza i Kołyszki, zapewniony popłochem, jaki zwycięztwo pod Gienetyniami rzu ciło na Moskali, Dołęga szedł nie przez lasy, ale bitemi drogami przez wsie i miasteczka. Wysyłani

prostych serc przemawiały i je niewoliły. Straciwszy lata całe nad ulżeniem losu żołnierzy rossyjskich nad uwolnieniem ich cd kary cielesnej, później zajęty ulepszeniem więzień, znał wszystkie boleści wydziedziczonych na ziemi, pieścił w sercu ideały lepszej, sprawiedliwszej, prawami miłości rządzącej się społeczności, to też dzisiaj, powołując naród do boju za ojczyznę, za swobodę, chciał ducha swego weń natchnąć i podnieść go do tego ideału. Chciał żeby poczuli, że jeżeli zwyciężą, wszystkim w odzyskanej ojczyźnie będzie dobrze, bo ta ojczyzna będzie już lepszą, „Bożą myślą opromienioną społecznością". W obozie jego nie było kar żadnych, raz tylko ukarał dowódzcę plutonu za uderzenie żołnierza; do wszystkich odzywał się słowami „serce" lub „bracie" starcom zwyczajne uszanowania, jakie dla wieku miał w duszy, okazywał chętnie. Jeżeli kiedy w tych demonstracjach bywała przesada, to fałszu w gruncie nie było nigdy i czuł to każdy. Nie chciał terroryzować jak niestety nie jeden z dowódzców powstania, ale pochwycić za sobą i unieść. Nie był to umysł organizacyjny, ale był człowiek bardzo często natchniony i jako taki działał. Jeżeli nie mógł w krótkich dniach swojej kampanji, które poprzedziły klęski, wywołać i zorganizować sił, które i po nim wytrwały opór stawić i walkę uporną toczyć byłyby w stanie, to ducha ludu do głębi rozbudził i pewno w pokoleniach całych tych wiosek, które przechodził, zostawił niezatarte wrażenie, rzucił na siona, które w duszach kiełkować będą. Wzmocniony oddziałami ks. Mackiewicza i Małeckiego, do wiedziawszy się, iż kompanje moskiewskiej pie

naprzód powstańcy, uwiadamiali mieszkańców o nadejściu oddziału, tłumy zbierały się przy kościołach, księża z procesją wychodzili na spotkanie. Dołęga zsiadał z konia, przyjmował błogosławieństwo kapłana, za procesją wchodził do skromnej, nie wielkiej świątyni i ucałowawszy stopnie ołtarza, klęczący z chorągwią swoją w ręku słuchał nabożeństwa, kapelan obozowy ks. Peża, wstępował na ambonę, przemawiał do ludu, w prostych wyrazach tłumacząc mu cel powstania, którym było szczęście i swoboda wszystkich; śpiewano później Te Deum, a powtórne błogosławieństwo kapłana już całemu udzielone zastępowi kończyło obchód. Lud cisnął się tłumnie, znosząc żywność i dostarczając wszystkiego, co było potrzebnem, kobiety przyprowadzały dziatwę, żeby się obrońcom wiary i ojczyzny przypatrzyła; pobo żni Żmudzini, widząc powstańców, poczynających z Bogiem, a niedopuszczających się żadnego gwałtu, wierzyli, iż sprawa ta musi być świętą. W jednem z tych miejsc, Dołęga spostrzegłszy starca zalewają cego się łzami, ukląkł przed nim, prosząc, aby go błogosławił; w Sołach inna go znowu czekała demonstracja. Tam dziatwa wiejska otoczyła go, sypiąc pod nogi kwiaty, jakie w tej rannej porze roku znaleść już mogła i „Ajer", zwyczajnie przez lud wiejski w kościelnych uroczystościach rozsypywany. Oddział wzrastał ciągle, zapał był tak wielki, iż gdyby broni miano poddostatkiem, całe pułki z łatwością formować by się dały; Dołęga większą część ochotników odsyłać musiał do lepszych czasów, kiedy środki uzbrojenia ich posiadać będzie, tymczasem dzielił swój oddział na kompanij, tworząc z nich

rodzaj kadrów przyszłych pułków, a kosy ile moźności na broń przerabiać kazał. Był dobrej otuchy, spodziewał się broni z zagranicy, a usposobienie ludu podnosiło własnego jego ducha. Były to niezawodnie najszczytniejsze chwile życia jego. Prędko po nich miało nastąpić męczeństwo. Idąc ku wska zanemu innym oddziałom miejscu, Dołęga im bar dziej zbliżał się do Kurlandji, nieprzyjazne znajdywać zaczął usposobienie wśród ludu. Łotysze nietylko nie wychodzili na spotkanie powstańców, ale przeciwnie, kryli się w lasach, żywność unosząc z sobą; przewodnicy nieraz mylne wskazywali drogi, oddział nużył się często długiemi marszami. Jenerał rosyj ski Ganecki gromadził tymczasem siły. Zaledwo a wangarda Kołyszki o milę za Birżami połączyła się w małym lasku z Dołęga; już forpoczty moskiewskie rozpoczęły ogień, nadszedł wkrótce major Merlin z kompanjami i walka przeciąnęgła się kilka godzin Przed nocą Moskwa cofnęła się ku Madejkom a Dołęga z Kołyszką rozłożył się w gęstej puszczy, gotując się nazajutrz do stanowczej bitwy, Ks. Ma ckiewicza jeszcze nie było. Mając najdłuższą do prze bycia drogę, jeszcze na miejsce zdążyć nie mógł. Nieatakowany do godziny Dołęga zwinął obóz i poszedł w głąb puszczy, szukając dogodniejszej dla siebie pozycji, znalazłszy ją, zaledwie szeregi swoje uszykował i przemówił do kosynierów, kiedy Moskale przypuścili atak; były tam zgromadzone wszystkie ich siły, ludzi wynoszące, a wzmocnione jeszcze około strzelcami, dostarczonymi przez okolicznych właścicieli kurlandzkich, a którzy znając doskonale miejscowość i strzelając celnie, wielkie

powstańcom zadawali klęski. Walka uporna trwała kilkanaście godzin, rozmaitem przeplatana szczęściem, gdy waleczny Antoniewicz, przez lat żołnierz, a później oficer na Kaukazie z tu innymi poległ, dowodzcą kosynierów Paweł Wiwulski cięż ko ranny, nareszcie sam Dołęga kulą w kość pa cierzową ugodzony, dalej dowodzić nie mógł, amunicji powstańcom zaczęło braknąć, klęska w końcu była widoczną. Dołęga wskutek rany nie mogąc się ruszyć i leżąc na murawie, przywołał kosynie rów, którzy w dniu tym najbardziej się odznaczyli, a dziękując im za męztwo, zdał dowództwo Laskowskiemu a sam pożegnał ich, zapewniając, iż prędko wróci. W nocy nadszedł ks. Mackiewicz ale już było zapóźno. Poniesiona klęska i na jego oddział źle podziałała ; musiano myśleć o odwrocie. Laskowski cofnął się do poniewieżskiego powiatu. Rannego Dołęgę odwieziono do pobliskiego dworku obywa tela Kościałkowskiego, a było dnia i kwietnia. Po zwycięztwie Moskwa rozbiegła się po oko łicy, tropiąc rozbitych powstańców, szukając ran nych i zdobyczy. Sierakowskiego, który jak wszędzie tak i tutaj przywiązywać do siebie ludzi umiał, kilku najbliższych w tym niebezpieczeństwie opuścić go nie chciało ; znajdował się między nimi Kołyszko i Kołakowski. Wszyscy razem nazajutrz przez oddziałek Moskali, przebiegających okolicę w dworku Kościałkowskiego odkryci, razem z rannym wodzem are sztowani i do Wilna pod strażą odwiezieni zostali Wieść o ujęciu Sierakowskiego jak piorun uderzyła wszystkich, którzy w nim wielkie pokładali nadzieje, ją przyjęto na Litwie jako klęskę narodową. Przy

wiezionego do Wilna z powodu ciężkiej rany umie szczono pod strażą w szpitalu i rozpoczęło się śledztwo. Murawiew postanowił go zamordować, ale chciał z więźnia wydobyć zeznania. Między wojskowymi, napełniającymi Wilno, między adjutantami nawet litewskiego wielkorządcy byli dawni znajomi współtowarzysze z wojska, Sierakowskiego, przysyłano ich z namowami, prócz tego grożono, łudzono, rozmaite robiąc obietnice. Sierakowski najwyższą go dność charakteru zachował, żonie zalecił, aby żadnych kroków w celu ocalenia go nie czyniła, bo też nie mogąc nic pomódz, tylkoby jemu i jej ubliżały. Sędziom swym odpowiadał, że ich za sędziów swoich nie uznaje i tłumaczyć się przed nimi nie będzie, a zapytywany o plany wojskowe, mawiał: „We dwa tygodnie miałem ludzi, we dwa miesiące miałbym , litewskiej armji". Żadnego imie nia wróg z ust jego nie pochwycił, żadnej chwili słabości, lub upadku jego nie dopatrzył. Spokojny i pewien, że cała krew dzisiaj przelana obfite kiedyś żniwo dla ojczyzny przyniesie, żył myślą w tej przyszłości, w chwilach ostatniej próby starając się zachować całą godność. Dowódzcą jednego z oddziałów Sierakowskiego, Bolesław Kołyszko ujęty z nim razem, powieszonym został w Wilnie dnia . czer wca; niewyleczona rana odwlekała egzekucję Siera kowskiego. Myśleli niektórzy, że przez wzgląd na wielkie usługi jakie oddał armji rossyjskiej, kiedy był w jej szeregach, nie pozbawią go życia, wysoko położone nawet w Petersburgu osoby starały się o to, przychodziły telegramy do Murawiewa zaleca jące, aby więźnia nie kazał rozstrzelać, odpowie

dział, że nie rozstrzela, bo powiesi, i dnia . czerwca o godzinie litej rano wyrok ten spełnionym został ze zwykłem okrucieństwem. Rannego, przy wiezionego pod szubienicę, na pętli pociągnęli do góry ciż sami żołnierze, których od kary cielesnej uwolnić się starał. Do długiej martyrjologii narodowej przybyło jeszcze jedno imię, jedno z najpiękniejszych i najbardziej czystych. Pamięć jego na Żmudzi i całej Litwie nie zaginie. Żonie Sierakowskiego, mającej straż wojskową u siebie w domu, a której w wigilję widzieć się z mężem nie pozwolono, przyrzekając iż odtąd często go odwiedzać będzie mogła, policmajster przyjechał zapowiedzieć, że wszystko już skończone. Niedługo potem nowe jeszcze ciosy spotkać miały biedną wdowę. Młodszego jej brata, Tytusa Dalewskiego rozstrzelano — matkę i siostry rozesłano do rozmaitych w głębi Rosji gubernji a wreszcie i samej wyjechać kazano w towarzystwie żandarma, nie zważając na to, iż stan, w jakim się znajdywała, na podróż nie pozwalał. Wszelkie starania i przekładania lekarzy nic nie pomogły. Murawiew widocznie i matkę i spodziewane dziecko chciał zamordować. Na drodze w Pskowie powiła córkę, a zaledwo powstała z choroby, przewieziono ją do Nowogrodu, który na mieszkanie wyznaczonym jej został.

Tak po całej tej rodzinie, jak po tylu innych zostało na Litwie według słów poety, tylko "suche drzewo szubienic i długie, nocne rodaków rozmowy", ale wszystko co piękne, wzniosłe i prawdziwie święte, tylko ofiarą żyje i męczeństwem się krzewi.

Bronisław Zaleski.

Wyjątek ze sprawozdania Zygmunta Sierakowskiego

o pobycie jego w Paryżu.

„Ja akończu eti zapiski mysleju zaimstwowannoj iz zapiski, predstawlennoj niedawno wajennamu ministierstwu odnim francuzkim aficerom. Wot suszcznost' eto] zapiski. Wa wsiech gasudarstwach żałujutsia na to, czto sodierżanie balszych pastajannych armii stoit gasudarstwu agromnych sum, sotniej miljonów, czto eto sostawlajet bremia i tiagost' dla gasudarstwa, czto armii atrywajut at projzwoditielnawo (fiziczeskawo i umstwiennawo) truda miljony ruk. K'sożaleniu, żałoby eti bolszeju czastiju sprawiedliwy. No kak pamocz etamu? Jedinstwennoje sredstwo stremitsia k'tomu, cztoby armia była wielikoj szkołoj, wielikim rozsadnikom abrazowanja w narodie.

Jeśli sałdat wo wremia mira wyuczywajetsia gramotie, pałuczajet elementarnoje abrazowanje, to eto znaczyt — my gatowim jeżegcdno dięsiatki tysiacz uczytielej dla narodnych szkół. No jeśli sałdat pri atstawkie nie w sostojanji zaniat' miesto uczytiela w narodnoj szkole (ili drugoje padobnoje), to my sami w etom winawaty i nieudiwitielno, czto na nas pieniajut i at czasti daże prezirajut.

Czto że gawarit' ab aficerach? Pośle nieskol kich miesiacow letnich zaniatii w pole, wsie paczti subalternaficery, (a ani sostawliajut agromnoje balszeństwo), leżat na baku, prawodiat wremia w bez diejstwii, w prazdnosti, w kutieżach. A mieżdu tiem aficery i sałdaty sostawlajut cwiet maładioży cełoj strany, cwiet fiziczeskoj jeja siły.

K'soźalenju nie iszczytie w riadach armji cwieta nrawstwiennoj i urastwiennoj siły naroda!

Zanimajutsia'li naszy aficery naukoj, literaturo], umstwiennym trudom? A mieżdu tiem eto ich prizvvanje!

W greczeskich i rimskich armjach aficery byli predstawitielami umstwiennawo abrazowanja i raz witja strany. Temistokł i Scipjon władieli nie tolko mieczom, no pierom i słowom i patamu imienno władieli so sławoj mieczom !

Greczeskaja fałanga, rimskij legjon — eto byli predstawitieli greczeskawo i rimskawo abrazowanja Jeśliby pagibła Grecja, ili Rim i astałaś adna fałanga, ili adin legjon, aniby pradałżali istoryczeskoje razwitje swoich narodów.

Możno'li toże samoje skazat o naszej armji, mnogo'li w riadach jeja liudiej, katoryje sumieliby pieredat' swoim patomkam istorju swojej rodiny, paznakomit' ich s'tiem, czto my wyrabotali istoryczeskoju żyznieju?

Udiwitielno li pośle tawo, czto iskliuczaja kra tkich upojenii pabiedoj, na nas woobszcze smotrjat bez uważenia. „Wojennyj" tieper znaczyt „nieabrazowannyj" ili „pałuabrazowannyj czeławiek". Mie żdu tiem skolko liudiej w wajennoj służbie, katoryje pa prizwanju swojemu dałżny rabotat' umstwienno ?

Pa naszemu mnienju każdyj połk — eto szkoła dla sałdat i maładych aficerow! każdaja korpusnaja kwartira eto swajewo roda uniwersitet, ana dałżna rozprastraniat' abrazowanje na akrestnuju stranu (elle doit rayonner intellectuellement) „Sałdat" — eto predstawitiel fiziczeskoj siły naroda; aficer dołżen byt' predstawitielem umstwiennoj i nrawstiennoj jewo siły My nie dumajem utwierżdat' czto naszy aficery

dałżny byt' specjalistami, chimikami, botanikami, ipr. No litieratura i obłast' nauk nrawstwiennych (Le domaine des sciences morales) dowolno abszyrna, da wolno w niej prastora. My żełajem imiet' mieżdu aficerami spodwiźnikow na etom popryszcze.

Sałdat, znają, czto obszczestwo garditsia jewo aficerom, wsiehda achotno budiet jemu pawinawatsia wo wremia mira, wsiehda zaszczytit jewo swojeju grudju i nie wydast na pole brani. Prijatno pawinowatsia czeławieku, w katorom widit nrawstiennoje prewaschodstwo. Mieżdutiem tolko nasiljem i gruboj siłoj możno zastawit' pawinowatsia grubomu i nieabrazowannomu naczalniku".

Ten krótki urywek ze sprawozdania pozwala nam poznać odwagę i śmiałość w wypowiadaniu prawdy, zarazem charakteryzuje prostotę stylu i treściwość w wykładzie, tymi nie wielu słowami przekonał, że jest źle w wojsku i wskazał środki wiodące ku lepszemu. W żadnem z wojsk europejskich nie myślano dotąd o tem, ażeby służba we froncie była szkołą moralności i wiedzy, wogóle wojsko , wość jest szkołą demoralizacji, rozpusty i pijaństwa, oficerowie dają zły przykład żołnierzom. Kasyna wojskowe stanowią miejsca gry w karty i hulanek Żołnierstwo, wracając do domu, przynosi ze sobą zarazą fizyczną i moralną. Iluż z pomiędzy setek oficerów znajdzie się ludzi nauki, ludzi wykształconych — wszyscy oni to nie mniej i nie więcej jak ludzie niewykształceni — albo przez pół wykształceni. Gdyby daną była Zygmuntowi Sierakowskiemu możność urzeczywistnienia jego projektów, I dzisiaj wojsko rossyjskie stałoby na czele wszystkich I

innych, byłoby wzorem moralności, cnoty i patrjo tyzmu. Do osiągnięcia tego celu nie szedłby drogą nakazów i pustych „zapisek", lecz torem natchnień sercowych, przemawiając do ludzi słowem miłości. On pragnął, ażeby w każdej dzielnicy kraju wojsko było rekrutowane z miejscowej ludności, ażeby oficerowie tego wojska byli obywatelami tejże dzielnicy, ażeby komenda była wykonywana w narzeczu miejscowym, a tylko od oficerów wymaganoby, ażeby znali komendę wspólną. — Konkurencja, współubieganie się o palmę pierwszeństwa wśród wojsk różnych dzielnic, podniosłoby ducha, emulacja taka byłaby bodźcem do postępu. Takie same stosunki doradzał Zygmunt Sierakowski i odnośnie do biurokracji, sądził że jest koniecznością podniesienie poziomu wykształcenia wśród biurokracji za pomocą odczytów publicznych przez delegowanych prelegentów z głównych centrów oświaty. Marzył o tem, ażeby wychowanie duchowieństwa poruczone było uniwersytetom, ażeby skasowano seminarja i akademje duchowne, ażeby księża wykształceni w uniwersytetach pozbywali się fanatyzmu ciasnego, mieli na myśli prawdziwą oświatę ludu, a nie utrzymywali go w grubem bałwochwalstwie, przyczem starali się dawać dobry przykład, powstrzymując się od napojów wyskokowych.

Ile to myśli i projektów szlachetnych miał w głowie ten olbrzym altruizmu Zygmunt Sierakowski, ile z tych projektów byłby w stanie urzeczywistnić. Nieraz mówiąc z nim o wstecznikach, o obskurantach, wskazywałem na wrogie ich usposobienie dla postępu — on odpowiadał „zwyciężymy ich sercem".

Krwi nie wołamy !

Zdobyczy nie chcemy !

Do łupieztw nie zdolni.

My tylko ojczyznę pragniemy mieć, Tylko być wolni ! By w wolnej ojczyźnie miłości promieniem, Pracować nad prawda, ludzkości marzeniem...

Kwestja Polska. (Polskij Wapros).

Tłumaczenie z memorjału rękopiśmiennego Zygmunta Sierakowskiego, przedstawionego wojennemu ministrowi Milutinowi dla zakomunikowania Cesarzowi Aleksandrowi II. w roku .

„Gdyby do Rossji należało tylko tak zwane Królestwo polskie, kwestją polska byłaby łatwą do rozwiązania. Po wojnach napoleońskich, K. P. zabrane siłą oręża, przyznane zostało Rossji na mocy traktatu wiedeńskiego, jako wynagrodzenie za pomoc, nie sioną z jej strony w celu obalenia Napoleona. Królestwo polskie należy do Rossji, primo : prawem silniejszego, secundo : na podstawie umowy. Otoż zupełnie tak, jak królestwo Lombardowenecjańskie należy do Austrji. Wskutek nowej wojny, na podstawie nowej umowy, Królestwo polskie może być oddzielone od Cesarstwa. Jest to kwestją czasu i kombinacji politycznych, nie przedstawiających ża

czną), w skutek której przedstawiciele duchowni kościoła wschodniego połączyli się z zachodnim.

A jednak pomimo intryg Jezuitów i pomimo tego, źe królowie z domu Wazów ulegali ich wpływom — sejm w roku i wszystkie następne postanawiały nieustannie: „że unici dezunitów i na odwrót dezuuici unitów nie mają prawa, pod żadnym pretekstem, bądi uciemniężać, bądź prześladować, a to pod karą . złotych i pod grozą odpowiedzialności wobec trybunału". (Patrz konstytucję r. i następne. Vol. leg. T. II)

Nie zważając na te uchwały rozumne, sejmowe, zamieszki wewnętrzne, spowodowane nietolerancją religijną, trwały dalej. One to były głównie przyczyną wojen kozackich i oderwaniu się Małorossji, one dały powód w wieku XVIII państwom sąsiednim do mieszania się w sprawy polskie, mianowicie stając po stronie dyssydentów, a w skutek tego były także jedną z głównych przyczyn upadku Rzeczypospolitej.

W wieku XVI Polska stała nietylko wyżej od innych narodów słowiańskich, lecz pod wieloma , względami wyprzedziła państwa zachodnioeuropejskie.

Polityczne przywileje pełnoprawnych obywateli, sądownictwo, autonomja prowincji, dosięgły takiego wysokiego stopnia rozwoju, że nawet dla przyszłości najbliższej mogą służyć za wzór niedościgły, za skar biec nieoceniony dla innych, szczególnie zaś dla ludów słowiańskich.

Wspomniałem o przywilejach pełnoprawnych obywateli. Prawda, że pełnoprawnym był tylko stan rycerski (szlachta), lecz ów stan stanowił dziesiątą

dnych zawikłań politycznych, więc żadnych też i trudności. Mamy prawo powiedzieć, że kwestją ta przedstawia tyle tylko trudności, ile naprzykład ich przedstawia kwestją wenecka.

Wnikając jednak głębiej w istotę rzeczy, okaże się, że kwestją polska jest jedną z najważniejszych spraw, jakie Europa będzie musiała rozwiązać w bliskiej przyszłości i jest omal, że nie ważniejszą od kwestji wschodniej.

Przyczyny do tego są różne, jedne z nich stanowią tak zwane gubernje zachodnie.

Królestwo teraźniejsze polskie tworzyło tylko część wielkiej całości — dawnej Rzeczypospolitej polskiej.

Wiadomo, że w końcu wieku XIV. Polska po łączyła się z Litwą, i źe ta unia polityczna zawartą została ostatecznie w roku , przy Zygmuncie Auguście, na sejmie Lubelskim.

Pomimo wszelkich zarzutów przeciwnych, akta oryginalne dowodzą, że ta unia polityczna była dobrowolną, że to była federacja trzech narodów : Polski, Litwy i Rusi (południowozachodniej) ; że Litwa i Ruś, (ziemia Wołyńska i ks. Kijowskie), połączyły się z Polską właściwą, jak „równy z równym i wolny z wolnym, żeby pospolitość w niczem nigdy nie ujmowała". Historja wskazuje, że główną przyczyną upadku tego związku federalnego, nie mającego zgoła przykładu w nowej historji europejskiej, były zaburzenia wewnętrzne, a których znowu powodem, były intrygi Jezuitów, jakie nastąpiły po tak zwanej unji religijnej Brzeskiej, (tej ostatniej nie należy mieszać z unją Lubelską polity

część ludności. Do stanu rycerskiego należało około miljona ludzi, (patrz Lelewel i inni)

Zważmy, że w konstytucyjnej Francji, za czasów Ludwika Filipa (l), korzystało zaledwie ludzi z praw obywatelskich; że w obecnym czasie w Anglii, słynnej z politycznego swego rozwoju, znajduje się zaledwie jeden miljon ludzi, korzystających w pełni z praw rzeczonych", (obecnie nawet w roku na .. mieszkańców ilość uprawnionych, wynosi zaledwie ,. osób) „Przytem stan rycerski nie był kastą zamkniętą w sobie. Jeszcze w wieku XVII sejmy nadawały przywileje pełnoprawnych obywateli, więc prawa polityczne, całym chorągwiom, całym oddziałom, za odznaczenie się na wojnie, jak np. po kłuszyńskiej sprawie.")

Nareszcie wiadomo, że po konstytucji r. włościanie wyjęci zostali z pod władzy właścicieli ziemskich.

Lecz wtedy już było za późno!

Nie dość, że Polska rozwijała i kształciła swe urzędowania, uznając w zupełności ich wewnętrzną wartość, ale ona dążyła zarazem do tego, ażeby rozpowszechnić te urządzenia przy pomocy związków dobrowolnych z innymi ludami, jednego z nią plemienia.

Dotychczas dziwią się temu, że ludzie stojący na czele narodu w Litwie i na Rusi życzyli sobie związku z Polską. Jagiełło był despotycznym i nieograniczonym władcą Litwy i Rusi. Wiemy, że jego

*) Żółkiewski odniósł nad odsiecze, wysłana Smoleńskowi, świetne zwycięstwo, pod Kłuszynem między Smoleńskiem a Moskwą, bijąc w . ludzi, . nieprzyjaciół, r.

poprzednicy nie przebierali w środkach : szczucie dzikiemi zwierzętami, tortury i męczarnie wszelkiego rodzaju — oto co czekało każdego Litwina i Rusina który ściągnął na siebie gniew wielkiego księcia, a tymczasem dzięki wpływowi Polaków, Jagiełło dał w roku na Horodelskim sejmie całej wyższej i średniej klasie Rusinów i Litwinów te same prawa obywatelskie i polityczne, z których korzystali Polacy, stojący nieskończenie wyżej od nich.

Jagiełło spełnił czyn prawie bezprzykładny w historji. Zważmy, że prawa polityczne i obywatelskie klasy wyższej i średniej w ówczesnej Polsce, w niczem nie ustępowały prawom angielskim w obecnej dobie, pojąć więc łatwo przyczynę, dla której klasy: wyższa i średnia na Litwie i Rusi ceniły związek z Polską i z tej racji zlały się całkowicie ze szlachtą polską, przyjęły jej dążności i kierunek.

Ludzie myślący na Litwie i Rusi musieli przyznać, że dzięki związkowi z Polską oni zdołali złamać potęgę zakonu Teutońskiego, (Grunwald i Tannenberg lipca ), równie nie obawiali się juz teraz planów zawojowawczych Turcji, a głównie mieli zabezpieczony własny rozwój swobodny.

Przywódzcy Litwy i Rusi, tak byli przekonam o następstwach, dla nich korzystnych, wypływających z połączenia Litwy z Polską, które jak wiadomo nastąpiło w skutek wyboru Jagiełły na tron polski, że nie obawiali się wcale wpływu zasad zupełnie przeciwnych, jakie panowały w Moskwie, w drugiej połowie wieku XVI, to też wielokrotnie, (po śmierci Zygmunta Augusta, po ucieczce Henryka, a także po śmierci Batorego; —) propono

wali powołać carów moskiewskich na tron Jagiellonów. Ludzie ci bez wątpienia cenili wysoko swe pra wa i swobody, (jak to wiadomo każdemu, kto zna ówczesny kierunek myśli, panujący na Litwie), lecz byli oni stanowczo przekonani, że car moskiewski, zasidłszy na tronie Jagiellonów będzie zmuszony siłą okoliczności nadać te same prawa polityczne i obywatelskie ludowi moskiewskiemu, jakie posiadali już sami.

Widzimy zatem, że myśl połączenia dwóch państw słowiańskich: litewsko polskiego i moskiewskiego poczęta została w wieku XVI. Myśl ta sama pojawiła się z nową siłą w początkach w. XVII, popierał ją znakomity Hetman Żółkiewski i jego zwolennicy, myśl ta znalazła silne poparcie w Moskwie, gdyż inaczej nie można sobie należycie objaśnić przyczyny wyboru Władysława IV na tron carski ().

Było to więc życzeniem wielu, ażeby te dwa państwa połączyły się ze sobą za przykładem połączenia Litwy z Polską a mianowicie „jako równy z równym, jako wolny z wolnym". Zygmunt III, dąże niem swojem do opanowania, do zawojowania Moskwy, był głównie przyczyną, że myśl ta nie mogła być spełnioną.

Historja jak gdyby chciała nam dać naukę poglądową, że połączenie się szczere tych dwóch państw słowiańskich na mocy prawa silniejszego dokonać się nie może

W pół wieku potem Aleksy Michajłowicz dążył znowu do połączenia obu narodów, lecz według ówczesnych warunków i okoliczności połączenie takie znaczyłoby poddanie się Polski pod panowa

nie moskiewskie i z tej racji lepsi i patryotyczniejsi ludzie w Polsce oparli się takiemu połączeniu i za chowali jej niezależność.

W końcu XVIII wieku konfederaci targowiccy, (Potoccy, Rzewuscy i Braniccy), udawali tylko, że działają w duchu połączenia, oni szukali jedynie osobistych korzyści, dlatego też ich imiona i ich czy ny zostały pokryte hańbą, a sami zasłużyli na nienawiść wszystkich uczciwych ludzi, tak dobrze w Polsce, jak i w Rossji.

Po upadku Napoleona, Aleksander I, zdawało się, że marzył w istocie i że miał możność urzeczy wistnienia pięknej myśli, datującej z wieku XVI, mianowicie połączenia narodu polsko litewskiego z narodem rossyjskim — "jako wolnego z wolnym, jako równego z równym" Niestety, Rossja nie była jeszcze wtedy przygotowaną do takiego połączenia.

Ówcześni mężowie rossyjscy, stojący na czele rządu, nie pojęli całego znaczenia i wszystkich korzyści, wypływających z takiego, jedynie trwałego i szlachetnego połączenia. Karamzin, cieszący się podówczas największą wziętością, marzył jak Grek z czasów wojen napoleońskich, nie o federacji, lecz o hegemonji.

Dalsze nieszczęścia Polski, odbiły się zgubnie na samej Rossji, mianowicie wskutek powstrzymania rozwoju obywatelskiego całego narodu rossyjskiego, co było następstwem koniecznem dążeń, wypowiedzianych przez Karamzina w jego pracy, pod tytułem „O starej i nowej Rossji". Dla zrealizowania tych poglądów Karamzina, rząd używał wszelkich sił swoich w czasie ostatnich lat panowania Aleksandra Igo

i za czasu panowania Mikołaja I. (Nowosilców w Wilnie ; ucisk w Warszawie). Szkoda wielka, że zna czna część nie tylko rządowych osobistości, ale też uczonych i publicystów rossyjskich, trwa dotąd przy poglądach Karamzina, który pisał w liście swoim co następuje: „Zdobyliśmy Polskę mieczem — oto nasze prawo, takiemu prawu zawdzięczają wszystkie państwa swój byt, bo wszystkie one są owocem zaborów. Prawem naszem państwowem było dotąd: „ani piędzi ziemi, czy to wrogowi, czy przyjacielowi!"... Czyż możesz odebrać nam, Najjaśniejszy Panie własność Rosji, nabytą jezcze przed wstąpieniem Twoim na tron? Czyż odbudowanie Polski zgadza się z prawem, ma jącem na celu dobro państwa rossyjskiego? czyż ono się zgadza z świętymi obowiązkami Twymi".

Trzydzieści lat trwał wojenny terroryzm w Królestwie polskiem i w gubernjach zachodnich, i cóż on stworzył? Rok dowiódł, że nie tylko Kró lestwo polskie, lecz i kraj zachodni, siłą przykute do cesarstwa, pozostają mu obce i wrogie! Oto są sku tki złej rady i złej polityki. Postarajmy się poznać, co to jest ów kraj zachodni?

Klasa wyższa i średnia mieszkańców tego kraju są to Polacy, czyli raczej są to Litwini i Rusini, którzy przyjęli dobrowolnie język polski, dążenia polskie, słowem cywilizację polską.

Wszyscy ci, co myślą o sprawie publicznej, wszyscy ci, co czytają i piszą w kraju, o którym mowa — ci wszyscy są polakami !

Nie będziemy się spierać o cyfry, dajmy na to, że żywioł czysto polski stanowi dziesiątą część ludności miejscowej, a więc miljon ludzi na cały kraj

zachodni, przyczem żaden sumienny człowiek nie może utrzymywać, ażeby lud roboczy należał do plemienia wielkoruskiego. Prawda, że wielu z rossyjskich publicystów, uznaje ten kraj jako Rossję, a to na tej tylko podstawie, że większa część włościan jest wyznania prawosławnego i że mówi językiem podobnym do rossyjskiego, ale...

Na to mamy taką odpowiedź: nie przeczymy, że poa koniec wieku XVI, unja religijna Brzeska była sztucznie przygotowaną, że rząd polski czy to pośrednio, czy bezpośrednio, pomimo postanowień sejmów, nie przyznawał dyzunitom jednakich praw i przywilejów z unitami ; lecz również miejmy nadzieję, źe nikt z ludzi sumiennych i uczciwych nie będzie śmiał zaprzeczyć faktom, jakie się dokonywały w naszych oczach, a mianowicie faktom przymusowego przyłączenia, a przytem strasznego prześladowania, jakiemu ulegali unici w czasie ostatniego panowania ! Z tej racji mamy wszelkie prawo u trzymywać, ze znaczna część mieszkańców kraju zachodniego, mówiąc o ludzie roboczym, tylko na mocy spisów konsystorjalnych, uważa siebie za prawo sławnych. Ludzie ci są o tyle prawosławnymi, o ile są prawosławnymi t. z. „raskolnicy" w gubernjach wielkorossyjskich, którzy jednak według tychże samych spisów, zaliczeni zostali do prawosławnych.

Odnośnie do języka, każdy filolog, zresztą każdy, co się praktycznie wyuczył narzecza słowiańskiego w kraju zachodnim, nie może zaprzeczyć, źe narzecza ludu, jak np. ukraińskiego z prawego brzegu Dniepru, wołyńskiego, białoruskiego, jeżeli nie są bardzie) zbliżone do języka polskiego, niż do wielko

rossyjskiego, to przynajmniej zajmują pośrednie miej sce między nimi.

Każdy włościanin kraju zachodniego zrozumie co mu się powie po polsku, ale ażeby zrozumieć język wielkorossyjski potrzebuje często tłumacza. Na reszcie ci, co nazywają kraj zachodni Rossją, zapo minają, że rzemieślnik, który umie choć trochę czy tać, że włościanin zbogacony, stają się w tym kraju Polakami a nie Wielkorusami, następnie, że żywioł polski, że cywilizacja polska, przenikły, iż tak rzekę, w ciało i krew tego kraju.

Jako dowód na to przywiodę, że dzieci Wielkorusów, pełniących służbę rządową w tym kraju, stają się Polakami, tego nie widzimy ani w Kazaniu ani w Orenburgu, gdzie Wielkorus nie staje się Tatarem lub Baszkirem. Jaką jest tedy przyczyna takiego zjawiska, które zaprzeczyć może chyba ten, co niezna stosunków miejscowych w kraju za chodnim.

Ażeby módz objaśnić zjawisko, o którem mowa. nie ma innej rady, jak uznać, że cywilizacja polska w zachodnim kraju stoi wyżej od innych, że ona odpowiada najlepiej dążeniom osób najbardziej rozwiniętych w kraju.

Otóż ażeby zniszczyć żywioł polski, cywilizację polską, pozostaje jeszcze jeden środek, mianowicie spróbować urządzić rzeź, żakierję; więc spróbować, azali nie można włościan uzbroić i rzucić ich przeciwko klasom wyższym i średnim.

W obecnych czasach, w chwili istnienia tylu społecznych kontrastów, zwycięzca, gdy zawładnie siłą krajem jakim, może z największą łatwością u

rządzić „żakierję", wyjątek w tym względzie stanowi tylko Szwajcarja. Proudhon w dziele swojem „La paix ou la guerre", dowodzi, jak łatwo byłoby np. Anglikom zniszczyć Francję, oddając ją na pastwę głodnego proletarjatu, a następnie powiada on, że Francuzom byłoby rzeczą daleko łatwiejszą uczynić to samo z arystokratyczną Anglja.

Przytem jednak, pomijając nawet przeszkody, mające swoje źródła w uczuciach ludzkości, napotykamy dwa niebezpieczeństwa przy wykonywaniu dzieła podobnego.

Jeżeli rzeź dokonaną będzie w ciasnych granicach tylko, to cel osiągniętym nie zostanie, gdyby była rozszerzoną na cały kraj zachodni natomiast, obejmie ona i całe cesarstwo, bo następstw rzezi obliczyć zgóry niepodobna.

Jest jeszcze i inna trudność przy wykonaniu takiego dzieła zniszczenia, bo dajmy na to, że można wyrżnąć wszystkich właścicieli ziemskich w kraju zachodnim, lecz wyrżnąć miljon mieszkańców jest rzeczą niemożliwą. Żywioł polski pozostanie, a włościanie wyrżnąwszy właścicieli ziemskich przejmą się sami tym żywiołem cywilizacyjnym i staną się polakami, przyswoiwszy sobie polską cywilizację. Przyczynę, dla czego tak się stać musi, objaśniłem uprze dnio, wskazując, że kultura polska w zachodnim kraju, jest wyższą od innych i odpowiada najlepiej dążnościom osób bardziej rozwiniętych.

Na czem zasadza się charakter główny cywili zacji polskiej ?

Nie ulega żadnej wątpliwości, jak to najściślej przy pomocy historji wykazać można, że cywilizacja

ta opiera się na dążności do swobód obywatelskich, na Wysokiem poczuciu potrzeby wolności osobistej, na dążeniu do uzyskania dla niej jak najszerszych praw i przywilejów, a zatem ma na celu zapewnienie rozwoju swobodnego jednostkom, więc tem samem wzbudza nienawiść do wszystkich gwałtownych, arbitralnych środków, stanowiących przeszkodę ku swobodzie. Te podstawy charakteru cywilizacji polskiej, stanowią najświatlejszą jej stronę, one ujawniają się na każdym kroku życia narodu polskiego. Dopiero nadużycie swobody wytworzyło ciemne strony tej cywilizacji.

Cywilizacja i losy historyczne narodu polskiego i rossyjskiego porównane ze sobą stanowią dwa krańcowe przeciwieństwa.

W Polsce pierwszym warunkiem wszelkiej akcji było zabezpieczenie praw osobistych i dobrowolny współudział w sprawach, mających na celu osiągnięcie celów społecznych.

W Rossji pierwiastek państwowy pochłaniał wszystko, dusił wszystko!

Stawimy tedy pytanie takie: czyby nie można było połączyć tych dwóch pierwiastków w jedną całość, mianowicie wziąść od Rosji pierwiastek pań stwowy — centralizację, od Polski pierwiastek samodzielności — autonomię prowincji, z dążnością do swobodnego jej rozwoju. Otóż w ten sposób godząc te dwa pierwiastki, łatwo byłoby rozwiązać kwestję polską, a z nią razem można byłoby przygotować rozwiązanie kwestji słowiańskiej.

Uprzednio już powiedziałem, że głównym warunkiem dla możności ścisłego połączenia ziem pol

skich z Rossją, jest konieczność takiej samej unji, jaką była unja Litwy z Koroną — czyli połączenie „równych z równymi, wolnych z wolnymi", albo innemi słowami, że obie narodowości po winne by łyby mieć, jednakiemi prawami zapewnioną najzu pełniej, swobodę rozwoju.

Gdyby uznano ten pierwiastek równouprawnienia, jako święty i konieczny, to jasną jest rzeczą, że odnośnie do Królestwa, zastosowanie jego nie znalazłoby żadnych przeszkód, co innego z krajem za chodnim, tu napotkanoby pewne trudności, albo przynajmniej spory. Ażeby ich uniknąć, postaram się jaśniej przedstawić myśl swoją.

Kraj zachodni stanowi pewnego rodzaju spójnię pomiędzy Moskwą a Warszawą, w tym kraju stykają się dwie cywilizacje, dwie narodowości. Ten kraj przedstawia w obecnej chwili główną przeszkodę dla rozwiązania kwestji polskiej.

Moskwa i Warszawa, a przynajmniej wiele osób w Polsce i w Rossji, patrzą na ten kraj z pewnego rodzaju niewiarą i podejrzeniem. Nam się jednak zdaje, ie gdyby zasada równouprawnienia i rozwoju swobodnego każdej narodowości, była przyjętą i zastosowaną do sprawy połączenia, wtedy kraj zachodni byłby służył za spójnię naturalną, pomiędzy Moskwą a Warszawą, czyli pomiędzy Wielkorossją a Polską.

W obecnej dobie związek ten podtrzymuje się tylko sztucznie i powierzchownie, wiąże raczej, albo mówiąc wyraźniej, przykuwa Warszawę do Moskwy forteca Nowogieorgiewska (Modlin) i cytadela Aleksandrowska (cytadela warszawska).

Przy zastosowaniu całkowitem i szczerem zasady rozwoju swobodnego obu narodowości, kraj zacho dni stanowić będzie spójnię daleko trwalszą, aniżeli wszelkie fortece i cytadele.

Postarajmy się bardziej jasno wyłożyć tę myśl naszą. Oto, jakeśmy uprzednio powiedzieli : stykają się i łączą ze sobą w kraju zachodnim dwie cywilizacje, dwie narodowości, w jaki więc sposób dałaby się przeprowadzić pomiędzy niemi granica?

Wilno jest związane interesami swymi i sym patjami z Warszawą, temu przecie przeczyć nie można, ale jest ono także związane z Kijowem. Każde polskie dziecko wie, że w r. po Narodz. Chr. twórca wielkości Polski, Bolesław Chrobry, stał się opiekunem Kijowa.

Ale Kijów związany jest znowu swymi ekonomicznymi i duchowymi interesami z Moskwą, otóż Wilno, mając zapewniony sobie rozwój narodowościowy, gdyby mu zaproponowano nawet przyłączenie się do Warszawy nie przystałoby na to, bo zrywać związku z Kijowem nie może, którego Moskwa znowu wyłączyć ze swego związku nie potrafi.

A więc Kijów i Wilno mogą służyć za łącznik, daleko lepszy i szlachetniejszy pomiędzy Moskwą a Warszawą, niż obecne fortece i cytadele. Sądzę, że się samo przez się rozumie, iż tu wyrazów Wilno i Kijów brać dosłownie nie należy. Pod wyrazem Wilno, rozumiemy tę część kraju zachodniego, która jest związaną z Polską, a pod wyrazem Kijów — tę część, która ciąży ku Rossji, zważywszy, że obie te części kraju wymienione związane są ze sobą węzłami ekonomicznemi bardzo ściśle, pomimo różnic

w dążnościach swoich politycznych, więc gdyby miała przytem każda z nich osobno zapewnioną możność rozwoju samoistnego, to sądzimy, że służyć byłyby mogły za najlepszy łącznik pomiędzy Rossją a Polską.

Powiedzieliśmy uprzednio, że w kraju zachodnim stykają się dwie narodowości, dwie cywilizacje. Wiemy że podobne zetknięcia zwykły wywoływać walki, lecz są jednak wypadki, że takie walki nie mają wcale miejsca.

W Szwajcarji np. w stosunku do ilości mieszkańców, najliczniejszą jest narodowość germańska, drugie miejsce zajmują Francuzi, najmniej liczni są Włosi. Te trzy narodowości nie walczą pomiędzy sobą. Pytamy dlaczego? Odpowiedź łatwa, bo wszystkie trzy narodowości mają jednakie prawa. Wszystkie trzy języki, a mianowicie francuzki, niemiecki i włoski, uznane są jako państwowe, tak, że każdy poseł do sejmu ma prawo przemawiać w jednym z tych trzech języków. Przed trybunałami odbywają się rozprawy również w trzech językach. W szkole uczą się w tym języku, którym mówi większość słuchaczy. Wyzna wcy wszystkich religii mają jednakie prawa.

Zastosujmy te zasady szwajcarskiej tolerancji do kraju zachodniego, a zobaczymy jakie świetne rezultaty pozyskane zostaną. Ujrzymy mianowicie, że wszelkie trudności upadną same przez się. Zgoda, braterstwo i miłość zastąpią nienawiść, nietolerancję, fanatyzm.

Rozpatrzmy po kolei z osobna każdy punkt wyżej wspomniany.

Język. ) Na zjazdach powiatowych i gubernjal

nych, na wszelkich zebraniach każdy uczestnik ma prawo mówić bądź po polsku, bądź po białorusku, badź w narzeczu małoruskiem, lub też po litewska. ) Wszyscy urzędnicy, należący do sądownictwa obowiązani są znać język polski i narzecze ludu miejscowego. W sprawach cywilnych sąd odbywa się w tym języku, w jakim był wystosowany pozew; w sprawach kryminalnych w tym języku, który zna lepiej obwiniony. ) W szkole wykłada się w tym języku, jakim mówi większość słuchaczy. W niższych szkołach należy uczyć się w języku ludu miejscowego, oprócz tego uczyć trzeba języka polskiego i rossyjskiego. W średnich zakładach naukowych, gdzie .większość uczniów stanowią Polacy, wykład odbywać się powinien po polsku, gdzie zaś przeważa ilość uczniów miejscowej narodowości, czy to litewskiej, czy małoruskiej, tam ma się wykładać w języku owej narodowości.

W zakładach naukowych wyższych np. na uniwersytecie w Kijowie, profesorowie mogą wykładać po rossyjsku, po polsku, lub po małorusku, słuchacze przy egzaminach używać mogą jednego z trzech wymienionych języków. Ci co chcą wstąpić do służby rządowej w kraju zachodnim, powinni znać języki, którymi mówią w tym krajni i dowieść tej zna jomości swojej przy egzaminie kwalifikacyjnym. Co do religji, to każdy ma prawo należeć do tego obrządku, jaki mu najlepiej przypada do przekonania. Rząd otacza swoją opieką wszystkie wyznania w jednakowej mierze. Wyznanie dzieci, które przyszły na świat z małżeństw mieszanych, określa się według woli rodziców. Przymus językowy i religijny jest

największem złem dla każdego państwa. Urodzeni w kraju zachodnim mają prawo, bez wszelkich ograni czeń, stosownie do swoich zdolności, zajmować wszelkie posady urzędowe w całem państwie. Oto są wa runki konieczne, ażeby myśląca warstwa społeczeństwa mogła współdziałać z rządem, bez tego współ działania rządzenie jest tyranją, a ona znieprawia i rządzących i rządzonych. Chcąc wypowiedzieć w całości myśl naszą, wskażemy jakie przekształcenia, według naszego zdania, byłyby pożądanemi i ko niecznemi zarazem, a nadto ażeby były wprowadzonemi jak można najspieszniej.

Rząd centralny powinien się ograniczyć do kie rownictwa sprawami, odnoszącemi się wyłącznie do całego państwa, więc stosunkami z zagranicą, sprawami finansów, wojska i floty.

Sprawy dotyczące krajów, po osobno wziętych, załatwiają się na miejscu. Sądowe i administracyjne urzędy obsadzają się drogą wyborów. Reprezentantów powiatowych i gubernjalnych wybierają wszyst kie stany. Do nich należy zatwierdzenie budżetu i rozkład państwowych podatków, przypadających na dany powiat, lub gubernję.

Wszyscy urzędnicy są odpowiedzialni przed sądem, najzupełniej swobodnym i niezależnym. Cen tralny rząd oznacza i wskazuje zasady; zastosowanie tych zasad należy do reprezentantów każdego kraju. Słowem rząd centralny wskazywać ma, czego nie czynić i minimum tego co ma być zrobionem, po zostawiając resztę inicjatywie i dobrej woli każdego kraju i każdej klasy ludności, w razie jeżeli one zechcą coś więcej uczynić nad program rządowy.

Myśl wypowiedziana potrzebuje objaśnienia: tak np. manifest z lutego r. oznaczył zasady uwolnienia włościan. W kraju zachodnim wszyscy naczelnicy wyższej administracji zaczęli natychmiast robić starania o to. ażeby przekonać włościan, że reforma cała została przeprowadzoną wbrew ogólnym życzeniom właścicieli ziemskich, pragnąc w ten sposób zasiać niezgodę pomiędzy włościanami a wyższą klasą społeczeństwa, a wszystko to działo się pomimo, że cesarz w reskrypcie swoim i przy wielu innych okolicznościach wyrażał swą wdzięczność szlachcie, a litewskiej w szczególności. Pojmujemy, że rząd centralny przystępując do reformy, obejmującej sobą miljony ludzi, może nie zważać na pewne przesądy i działać wbrew pragnieniom zacofanych stanów, ale rząd centralny w podobnych wypadkach może w zupełności liczyć na to, że po jego stronie staną wszyscy ludzie szlachetni i rozsądni, a ci przecię nie stanowią mniejszości. Tak też było w czasie sessji komissji redakcyjnej. Wszyscy zapomnieli o tem, że są czy to Polakami, czy Małorusinami, albo Wielkorossjanami: całe społeczeństwo podzieliło się na dwa obozy: na pragnących uwolnienia włościan i na przeciwników tego uwolnienia.

Stronnicy projektu rządowego nie taili się ze swoją przychylnością dla niego. To samo będzie zawsze, gdy rząd stanie na czele jakiejkolwiek bądź ważnej i szlachetnej reformy.

Lecz organa rządowe nie mają prawa siać nie zgody i nienawiści pomiędzy klasami i stanami, nie mają prawa zabierać wszystkiego w swoje ręce, ażeby ludzie sądzili, że z ich łaski to się dzieje, nie

mają nakoniec prawa nie dopuszczać, ażeby dany stan w danej chwili nie robił ustępstw i ofiary na korzyść drugiego stanu, w chęci pozyskania jego dla celów humanitarnych.

Tymczasem wbrew tym zasadom postępowały i postępują organa rządowe w kraju zachodnim; po manifeście z lutego r. obiecywano włościanom za dwa lata góry złote, o których wiedziano z góry że są nieziszczalne, otóż w tych obiecy waniach kryje się główna przyczyna owej fermentacji w kraju i niechęć do układania się z właścicielami ziemskimi.

Musimy zwrócić uwagę na to, że szerząc nienawiść między stanami w kraju zachodnim, złą przysługę oddaje się rządowi, bo można w ten sposób sprowadzić wielkie nieszczęścia na całe państwo.

Przy obecnym stanie rzeczy, osobistości uczci we z pomiędzy ludności zachodnich prowincji, zmuszone są usuwać się od zajmowania wyższych posad, a nawet w zakresie oświaty w tym kraju, i to głównie z powodu, że ich położenie byłoby do nieznie sienia, w obec ogólnej niechęci, można raczej powiedzieć głębokiej nienawiści osób, stojących na czele miejscowej administracji kraju — do klas wyższych i średnich narodu. Lecz niechaj tylko rząd ogłosi i przeprowadzi program, oparty na podstawie swobodnego rozwoju każdej narodowości — niechaj postawi na czele zarządu krajem, łudzi według wskazanych powyżej zasad, niech stanowczo przystąpi do wyko nania samego programu, a wszystkie trudności znikną natychmiast.

Można nam odpowiedzieć, że stan wojenny nie pozwala przystąpić do wykonania takiego programu,

gdyby on był nawet w zasadzie przyjęty. Niechaj go rząd ogłosi, tylko niech wypowie swoje słowo, dotyczące wszystkich spraw życiowych tego kraju, a stan wojenny będzie zbytecznym. Obecnie stan wojenny niema sensu i służy tylko do bezowocnego drażnienia mieszkańców. Można śmiało powiedzieć, że każdy miesiąc stanu wojennego odsuwa na lata całe możność uspokojenia kraju.

Zniesienie stanu wojennego, wprowadzenie zasad wyżej wskazanych, wykonanie ich szczere i życzliwe— oto są warunki konieczne, a wtedy nastąpi e poka nowego życia, nie tylko dla nas Polaków i Litwinów, lecz i dla całego państwa rossyjskiego. Nie hegemonja jednych nad drugimi — lecz bratnie współ życie, skierowane ku celom dobra ogólnopaństwo wego i powszechno ludzkiego, oto ideał, do którego dążyć winniśmy".

Memorjał Z. S. przedstawiony powyżej, rzuca jasne światło na prawość charakteru i wysokie moralne właściwości jego. Żałuję mocno, że w chwili obecnej nie mogłem uzyskać innych memorjałów Zy gmunta, dotyczących myśli o konstytucji, o języku międzynarodowym, o sprawie trzeźwości. Z czasem może będą one ogłoszone, tu tylko nadmienię, ze myśl jego sięgała we Wszystkie dziedziny życia społecznego, a bystre oko umiało dojrzeć tak dobrze zło samo, jak i drogi do jego usunięcia.

Stów kilka o cechach fizycznych osoby Zygmunta

Sierakowskiego.

Już nieraz wskazywałem na to, jak niesłusznie postępują biografowie, nie podając szczegółów, do tyczących właściwości fizycznych tych osób, o których mówią w życiorysach. My n. p. nie mamy prawie żadnych wskazówek, jak wyglądali za życia nasi wieJcy poeci, nasi wodzowie etc. Zwykle opisuje się cechy, w formę poetyczną odziane, a przy nich po daje się rysunki z portretu zdjęte, które nie mają najmniejszej wartości naukowej; żaden bowiem portret nie jest naturą, lecz fantazją artystyczną. Fotografje mają już większe znaczenie, ale z nich bardzo nie wiele posiada istotną wartość naukową. Fotografje „en face" i w ścisłym profilu zdjęte, są jedynie godne uwagi, a wszakże takie fotografje są bardzo rzadkie.

Zaradzić złemu nie łatwo. Odnośnie do obecnego wypadku, to sam czuję, jak trudno z pamięci, bez notat, odtworzyć postać czyjąkolwiek bądź, nawet z otoczenia blizkiego, tem bardziej zaś osoby, którą się dobrze znało, ale przed kilkudziesięciu laty; a jednak kiedyś, gdy Zygmunt bawił w Warszawie wykonałem pomiary główne, dotyczące jego osoby. To co mi pozostało w pamięci, postaram się przed stawić poniżej, poprzedzając opis mój szczegółami,

jakie znalazłem w biografjach Zygmunta, drukiem ogłoszonych.

Pułkownik Struś w swej pracy, noszącej tytuł „Ludzie i wypadki z r.tt tak opisuje Z. S. w chwili, gdy przybył on do Petersburga po dziewięcioletnim pobycie w wojsku okręgu Orenburgskiego.

„Na kształtnem czole, powiada P. S , widać było długich myśli pracę; choć młode jeszcze, już się pofałdowało od ciężkich dumań. Włosy miał jak zwykle w nieładzie w tył zarzucone. Szare jego oczy, dość głęboko wpadłe, błyszczały ogniem, latały niespokojnie i zdawały się chcieć wszystko objąć, po chwycić, ogarnąć. Miał on wydatne policzki, nos nieco zadarty, usta szerokie, ale pełne wyrazu dobroci. Cała twarz nie była piękną, lecz bardzo zna czącą i jaśniała szczerością i serdecznością". Opis tu przytoczony świadczy, jak mało można ufać pamięci, która oddaje zwykle główny obraz wrażenia odebranego, bez świadomości szczegółów, z tej też racji te ostatnie najczęściej okazują się fantazją w opisie.

Inni biografowie nie podawali żadnych cech fizycznych, zastępowali ten brak reprodukcją fotografji w formacie zmniejszonym, albo rysunkami, od ręki przez przyjaciół Z. S. kreślonymi. Mój opis opieram na fotografji dużego formatu, własności p. Apolonji Sierakowskiej i na szczegółach dobrze zapamięta nych z przeszłości.

Wzrost Zygmunta wynosił ctm. Wysokość tę zapamiętałem dokładnie, bo mierząc ją w Warszawie sprawdziłem, że był niższym odemnie o parę ctm. tylko. Znając wysokość i mając fotografję dobrą, można

byłoby obliczyć przybliżenie cyfry dla innych wymiarów ciała. Próbowałem to uskutecznić według „kanonu Gustawa Fritsch'a", podaję tu jednak tylko wysokość twarzy wraz z czołem, ona wynosi ctm., ta miara daje możność oznaczenia proporcji innych części twarzy przy pomocy załączonej fotografji. Zygmunt Sierakowski należał do typu krótkogłowego, wskaźnika szerokości nie przypominam sobie dokładnie. Czoło wysokie i szerokie, ze słabo wystającymi guzami czołowymi. Łuki brwiowe zaznaczone, ale nie silnie rozwinięte. Nos równy, prosty, u na sady zagłębienie słabe, u nozdrzy dosyć szeroki, ale nie zadarty. Kości policzkowe mało wystające. Żuchwa krótka. Podbródek miernie szeroki, naprzód podany. Włosy ciemno błąd, nadzwyczaj cienkie i delikatne. Brwi światłe. Rzęsy ciemne. Oczy światłoniebieskie, wzrok nadzwyczajnie silny, legenda gimnazjalna głosiła, że mógł czytać druk średni po przez całą długość sali wykładowej. Zarost na twarzy słaby, barwy światlejszej od włosów na głowie. Wąsy nie gęste i nie długie. Szyja krótka, zresztą ciało proporcjonalne. Ruchy żywe. Wyraz twarzy zmienny, lecz nigdy, w żadnym wypadku nie widziałem na niej wyrazu gniewu. Łagodność charakteru jak gdyby była wypisana na jego licach, zwykle bladych, bez rumieńców, o delikatnej skórze i nieco niezdrowej cerze. Skłonności do tycia nie miał Zygmunt w najmniejszej nawet mierze, zresztą jego życie nadzwyczaj czynne, niedosypianie po nocach, praca umysłowa ciągła, wytężona, wycieńczały organizm, który i tak nigdy do silnych zaliczony być nie mógł. Często chorował na gardło, po długich i nużących

debatach, po wykładach dostawał chrypki i boiu gardła, ówcześni lekarze u których zasięgał rady na to cierpienie, zalecili mu „hartowanie gardła" wcieraniem, uskutecznianem kawałkiem lodu co rana przy umywaniu, w tę poradę lekarską uwierzył, skrupi latnie wypełniał ją i miał to przekonanie, że ten środek był bardzo skuteczny na cierpienie jego; zre sztą w medycynę nie wierzył i siostrę swoją, zawsze chorą i ułomną od urodzenia, leczyć kazał środkami „magnetycznymi", które w owych czasach były bar dzo modnymi w Petersburgu. Raz zastałem w mie szkaniu Zygmunta pułkownika żandarmskiego, który jako słynny magnetyzer podjął się leczenia p. Marji. P. pułkownik, był to polak, nazwiska jego nie przy pominam dobrze, jeżeli się nie mylę, był to pułko wnik Lubański; o nim powiadał Zygmunt „że jest to jagnie w skórze wilczej" i że takich jagniąt „z sercem gołębiem" „mamy w Rossji tysiącami". Raz mi wyrzuty robił z racji niewiary „w serca gołębie, powleczone skórą wilczą", przytem wypowiedział z całą stanowczością człowieka wierzącego, zdanie takie „kilka lat jeszcze, a pokażę wam niewierzącym cud i oto zapukamy w imie wolności do fortec i one się nam otworzą na rozcież, pracujmy tylko szczerze, przy pomocy miłości i z wiarą w dobre instynkty natury ludzkiej".

Do tego szkicu krótkiego, dołączam kopję, o ile można najdokładniejszą z fotografji ; przy ścisłem zachowaniu wielkości oryginału, znajdującego się w rękach p. Apolonji Sierakowskiej

Małżonka ukochana Zygmunta Sierakowskiego

Apolonja z domu Dalewska, jedna z młodszych sióstr tej patrjotycznej i nad wszelki wyraz nieszczęśliwej rodziny, na którą zwaliły się wszystkie ciosy, która odczuła wszystkie męczarnie, jakiemi rozporządza tyranja i despotyzm w celu dręczenia ludów podbitych i ujarzmionych, poślubiła Zygmunta w r. . Dwaj bracia starsi Apolonji, Aleksander i Franciszek już w roku zostali deportowani na Syberję i tam skazani do robót ciężkich w kopalniach Nerczyńskich. Aleksander wróciwszy do kraju umarł w ojczyźnie Franciszek był powtórnie sądzony na Syberję — byliśmy z nim razem w Siwakowej nad Ingodą w kraju Zabajkalskim. Trzeci brat młodszy, Tytus, w wieku młodzieńczym rozstrzelany został pierwszego stycznia r. w Wilnie, z rozkazu Murawjewa.

Po przewiezieniu Zygmunta do Wilna p. Apo lonja została aresztowaną i więzioną. Widywać się mogła z mężem chorym, ciężko rannym, w asystencji komendanta i członków komisji śledczej. Przy ostatniem widzeniu Zygmunt wypowiedział słowa następujące : „Boże, widzę, że Ciebie nikt nie przygotował, nikt nie uprzedził, iż się już po raz ostatni widzimy ze sobą". Wyrazy te spowodowały utratę przytomności, padła p. Apolonja na ziemię bez czucia, gdy ją podjęto, wyniesiono z celi więziennej i przywrócono do przytomności, oświadczono podstępnie, że jutro rano znowu pozwolono będzie widzieć się z mężem i że odtąd co dzień widywać go będzie.

Wróciwszy do domu, przesiedziała p. A. bez światła noc całą, wyczekując rana, ażeby w każdej

chwili być gotową udać się do więzienia męża, gdy przyjdą po nią. Szary, mglisty poranek zawitał nareszcie, a pierwszymi dźwiękami, budzącego się do życia miasta, było głuche bębnienie na placu ratuszowym na wprost okien mieszkania p. Apolonji. Matki nie dopuszczano do więzionej córki, ta ostatnia spostrzegła ją, stojącą na ulicy o tak wczesnei godzinie i patrzącą w okna więzienia; nawet i wyrazu twarzy matki wskutek mroku dostrzedz nie mogła p. Apolonja, ale ani chwili nie przypuszczała jeszcze, ażeby ją wczoraj oszukiwać chciano i ciągle czekała na przybycie policmajstra, który miał ją zawieźć do szpitala więziennego. Nareszcie zjawił się policmaj ster i oświadczył, że przychodzi z rozkazu Generał Gubernatora Murawjewa, zawiadomić, że N. P. wracał najmiłościwiej męża do swych łask i do urzędów, zaszczytów i stanowiska, pod warunkiem, dodanym przez G. G. Murawjewa, ażeby wyjawił nazwiska osób, należących do Rządu Narodowego. — Mąż Pani, oświadczył p. policmajster, odepchnął łaskę najwyższą, nie wyjawił nazwisk żądanych i za to w tej chwili, gdy mówie z panią, ginie podłą śmiercią na szubienicy Barbarzyństwo barbarzyńcówopojów nie zna granic, nie jest w stanie odczuć boleści innych, przeciwnie lubuje się w cierpieniach moralnych bli źnich swoich. Cała komisja śledcza, tak w Wilnie, jak i w Warszawie, cały personal rządowy, cała wojskowość rossyjska w kraju zabranym składała się wówczas, a i teraz także, z opojów nałogowych, którzy całe życie swoje są pod wpływem trucizny alkoholowej, niszczącej w mózgu ich wszystko to, co

Gdy p. Apolonja z oburzeniem odrzuciła propozycję — chwycono ją chorą, złamaną boleścią moralną po stracie męża, bez czucia prawie, i wywieziono z żandarmami do Pskowa, przyczem miejscowy gubernator z rodziny Murawjewów Amurskich pochodzący, zawiadomił ją, iż otrzymał rozporządzenie, ażeby zatrzymać chorą w więzieniu pskowskim do czasu rozwiązania, poczem dziecko będzie jej odebrane. P. Apolonja dowiedziawszy się od Gubernatora, że Nowgorod nie jest już pod władzą GenerałGubernatora wileńskiego, więc jakkolwiek bardzo chora podpisała zaświadczenie, że się zdrową czuje i prosi o przeniesienie jej natychmiast do Nowgorodu, mając nadzieję, że w ten sposób uratuje dziecko. W kilka tygodni po przybyciu do Nowgorodu, wywiezioną została z niemowlęciem, córeczką, na pobyt do Borowicz. Gdyby powiła syna, nicby go uratować nie zdołało przed zemstą siepaczy. W Borowiczach pozostawała p. Apolonja całe dwa lata, bez środków do życia, bez porady lekarskiej, w najzupełniej obcem otoczeniu. Na parę miesięcy przed wyjazdem ztąd, pozwolono siostrze p. Tekli Dalewskiej, internowanej w Penzie, dzielić wygnanie w Borowiczach z p. Apolonja.

Dzięki staraniom przyjaciół ś. p. Zygmunta w Petersburgu, a szczególniej wstawieniu się G. Suwarowra do Cesarza, p. Apolonja uzyskała pozwolenie zamieszkania w stolicy. Gdy wszakże po sprawie Karakazowa wezwany został do Petersburga Murawjew Wieszatiel z władzą nieograniczoną, zaraz po przyjeździe wydał rozkaz usunięcia p. Sierakow

jest szlachetnego, moralnego, uczciwego. Nieraz zarzucają abstynentom, że przesadzają w swoich wymaganiach, że umiarkowanie nie szkodzi, niechże biorą naukę, do czego umiarkowane użycie doprowadziło naród rossyjski, niemiecki, francuzki, a i nasze społeczeństwo.

W kilka dni po tem barbarzyństwie, dokonanem ze strony władz rządzących, gdy p. Apolonja prawie ciągle jeszcze nieprzytomna walczyła ze śmiercią, zjawił się do jej więzienia niejaki ks. Szachowskoj siostrzeniec Wieszatiela, opoja, taki sam zresztą opoj, jak i jego rodzony wujaszek, z "obwieszczeniem" wypowiedzianem w imieniu Generał Gubernatora, ów komunikat był taki. „Postanowiono rozłączyć matkę z jej przyszłem dzieckiem ; to ostatnie będzie oddane na wychowania lepsze, niż je miał ojciec i miała matka, że następnie matka sama będzie pozbawiona wszelkich środków, że ją czeka deportacja i nędza. Otóż „diadia" jak oświadczył poseł, „przejęty litością nad losem p. Apolonji, kazał oświadczyć, źe on postara się u rządu, ażeby p. A. przyznano całą pensję, jaką pobierał mąż, nadto ażeby wydany jej był paszport, z pozwoleniem mieszkania wszędzie, gdzie się jej podoba; ale w zamian za tę łaskę powinna podpisać „bumagę" że uznaje smierć męża za zasłużoną."

Faktu większej ohydy o zbirach, pijakach, pozbawionych wszelkich uczuć moralnych, nie dopuszczających nawet, ażeby istnieć mogli na świecie ludzie uczciwi — wymyśleć chyba nie można nad ten, który sami „pridumali" „diadiuszka ze swoim miłym plemiannikiem."

Na zakończenie słów parę

Że każdy rozsądny człowiek, szczerze kochający swoją ojczyznę, a zarazem miłujący ludzkość, musi przyjść do przekonań, które Zygmunt Sierakowski wyłożył w swoich memorjałach, tego chyba dowodzić nie ma potrzeby. Tylko pełna autonomja prowincji zabranych, tylko połączenie ludów „jako równych z równymi i wolnych z wolnymi" może jedy nie zapewnić rezultaty pomyślne, inaczej będą zawsze nieporozumienia, waśnie i niezadowolnienia konieczne. Następnie ważną jest rzeczą, ażeby partje społeczne pozbyły się uczuć zemsty i nienawiści, bo tylko te zasady, które propagował Z. S., oparte na miłości, tolerancji, wyrozumiałości, trzeźwości i cnocie, mogą mieć nadzieje zwyciężyć w przyszłości. Fanatyzm i nienawiść nie mają żadnych nawet pozorów do zwycięstwa, one budzą wstręt w każdem uczciwem sercu. Wielce charakterystycznie skreślił sytuację obecną „Poseł prawdy" w artykule pod tytułem „Jutrzejsza chmura". Myśli wypowiedziane przez A. Świętochowskiego zasługują na jak najszersze rozpowszechnię nie, pozwolę więc sobie je tutaj prawie dosłownie przytoczyć.

„Kłamstwo nic nam nie pomoże, więc mówmy prawdę. Położenie nasze jest obecnie bardzo trudne i daleko gorsze, niż przed rokiem. Rossja reformatorska zniechęciła się do nas, zobaczywszy, że do

skiej, wysłano ją z dzieckiem do Samary, gdzie podówczas bawiły na wygnaniu matka jej z siostrami. W kilka miesięcy po przybyciu do tego miasta, umarła córeczka, ostatnia jej pociecha w tem życiu tułaczem. Koleją różnych manifestów i przesiedleń zamieszkać nakoniec pozwolono w Warszawie.

jego sił nie ma wcale potęgi, zdolnej samodzielnie, bez niczyjej pomocy, zmienić jego położenie w państwie. To trzeba sobie szczerze powiedzieć i zaprzestać sowizdrzalskiej blagi, która każe jednym wykrzykiwać „My lud", a drugim „My inteligencja", a trzecim „My siła", zaś innym „My żywioły narodowe"

— „My zwyciężymy wroga". Gdy tak deklamują dzieci

— budzą litość, gdy dorośli — wstręt".

(Zamiast iść wspólnie do najwyższego celu, my się rozbijamy na partje, zamiast walczyć miłością, walczymy nienawiścią. Niechaj tylko jakaś wybitniejsza siła przerośnie nas miernotę o włos tylko, zamiast jej pomódz, rzucamy się na nią, jak wściekli, zwalczając ją wszystkiemi środkami : kłamstwem, potwarzą, błotem).

„Jeżeli wszakże w walce o wolność nie stać nas na siłę czynną, to niewątpliwie stać nas na bierną

— wielką, nieraz godną podziwienia, ratującą nasz byt, ale ostatecznie rujnującą, trzymającą nas w niemocy kulturalnej i nieustannym zamęcie. W tej walce biernej, siły nasze zużywamy na waśnie domowe, z których wyciągają korzyść nasi wrogowie. Czy nie mają dzisiaj prawa powiedzieć „Marjawici", że wróg jest bardziej ludzki i litościwy, niż najbliżsi ! Co pomógł fanatyzm i nienawiść! Miłość, tolerancja byłyby odniosły zwycięstwo — a obecnie my pokonani we własnym domu w sercach naszych braci. „Wielokrotnie już podejmowałem nadaremny trud dowodzenia, że każda polityka, która nie jest psychologiczną, jest głupią" (taką jest polityka „mścicieli krzywd ludu i proletarjatu", taką „kosmopolitów" i „fanatyków") „Z tego względu głupią była zawsze

pracy parlamentarnej z nią posłaliśmy wyłącznie drużynę z prawego krańca, która nietylko stoi na przeciwległym biegunie, ale każdej chwili gotowa wyłamać się z sojuszu i kłaniając się nizko sprzymierzeńcom w ich domu, zniesławiać ich w swoim własnym. Rossja rewolucyjna straciła w nas wiarę, przekonawszy się, że jesteśmy sportowcami, usiłującymi ustanowić najwyższy w świecie „record" rewolucyjności. Rosja urzędowa lekceważy nas, spostrzegłszy, że nie opieramy się o żadną wielką jej partje. Prowadzimy polityczki na własne rączki i bądź zadowolimy się każdem „ustępstwem", bądź nie zadowolimy się żadnem, a w całości przedstawiamy gromadę głodnych żbików, wypuszczonych z klatek na wspólną arenę i zagryzających się wzajemnie z niezmordowaną zaciekłością.

Z tych głuchych odgłosów, które do nas dolatują przez drzwi ministerjalne, można wnosić, że dostaniemy jakiś samorząd miejskowiejski, jakąś ulgę dla języka polskiego — i tem się wyczerpie dla nas kozie mleko z rogu Amaltei, nie zgorszywszy wcale naszych „przyjaciół" w przyszłej Dumie, ani naszych nieprzyjaciół gdzieindziej ; pierwsi zawzięcie będą ziewali na widok beczki ze ściśniętych obręczami klepek „bezwzględnie solidarnego" Koła polskiego.

Wprawdzie posiadamy gromadę Herkulesów, którzy przyrzekają dokonać wszystkich wielkich robót bohatera, ale dotąd uwijają się tylko z miotełkami po stajni Augjasza; posiadamy Tezeuszów, którzy obiecują zabić Minotaura, ale dotąd zdobyli się tylko na ofiarowanie swych czupryn Jowiszowi.

W całym składzie naszego społeczeństwa, śród

dalej prowadził politykę, która wierzy, że wszyscy psychologowie świata mają raniej rozumu, niż jeden dyrektor departamentu, lub „stołonaczalnik", załatwiający sprawy polskie. Innemi słowy: będziemy dalej zmuszani do niemożliwości i będziemy dalej opierali się jej wykonaniu".

W tych myślach, wypowiedzianych dzisiaj przez „Posła Prawdy", widzimy powtórzenie tego, co wyrzekł przed laty w swoich memorjałach Zygmunt Sierakowski. Tylko autonomja prowincji może pokonać zło, które nie tylko jest zabójczem dla prowincji, ale i dla całego państwa. Tę konieczność powinniśmy uświadomić nie tylko sobie samym, lecz przekonać wszystkich. Każdy co dla jakichś rzekomych korzyści partyjnych wypowiada obawy przed autonomja, popełnia straszny błąd, a nadomiar i karygodną, targowicką niepatrjotyczność, przedając za miskę soczewicy prawo narodu do samodzielności, do swego rozwoju na drodze postępu.

Ani Gautschowie, ani Adlerowie, ani Witte'owie, ani Stołypinowie, nas nie zbawią, my szukać win niśmy zbawienia we własnych siłach i we własnej pracy, kierowanej miłością, tolerancją, trzeźwością i sprawiedliwością. Powinniśmy jak jeden mąż domagać się autonomji, a uzyskawszy ją zarzucić wszelką partyjność, która tylko znieprawia umysły i serca. Wyższym po nad wszelkie partje był Zygmunt Sierakowski, on nam świecić ma przykładem po wszystkie czasy. W jedności siła, jednością walczyć powinniśmy, a uzyskamy to, czego tak gorąco pra, gnął Zygmunt Sierakowski — wolność kraju—szczęście ludzkości.

polityka rossyjska w Królestwie Polskiem i na Litwie, bo zużywała ogromną masę własnej energji i mę. czeństwa swych ofiar, dla osiągnięcia celów, leżących po za obrębem możliwości. Gdyby ona zamierzała wpuścić nas do Wisły i Niemna, ażebyśmy zamieniwszy się w jesiotry dostarczali jej ze swej ikry ka wioru, byłoby to równie mądrem, jak wszystkie o peracje rusyfikacyjne. Państwo, które po setkach lat stosowania najbardziej wytrawiających środków nie zdołało zniszczyć ani jednego rysu plemiennego w garści Czuwaszów lub Wogułów i dochowało ich w takiej nieskazitelności, jak gdyby wczoraj opuścili kolebkę, nie mogło przecież zmienić wielkiego na rodu kulturalnego. Ażeby w coś podobnego uwierzyć, na to trzeba mieć inteligencję feldfebla, kole gjalnego registratora, Malborczyka, lub Murawjewa wieszatiela. A jakkolwiek Rossja posiada Suworynów i Gryngmuthów, amatorów, którzy lubią codziennie rozpruć nasze społeczeństwo, naurągać ruchom jego serca i w jego wnętrzu gorącem ogrzać swoje satyrowe kopyta, trudno przypuścić, ażeby jakikolwiek naród chciał ujarzmić inny po to tylko, ażeby się nad nim znęcać. A wełna, którą rząd corocznie z nas strzyże? Niewątpliwie ładne runo ! zdaje mi się wszakże, że gdyby on się zajął na wielką skalę handlem rzeczywistych baranów, mógłby z niego osiągnąć taki sam zysk, jaki mu daje nasze społeczeństwo i nie potrzebowałby walać swych rąk krwią, ani bezprawiem duszy.

Mimo to, według wszelkiego prawdopodobieństwa — jak rzekłem — obrąbie on tylko najgrubsze sęki ze swej, dla nas przeznaczonej, maczugi i będzie



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Goszczyński Seweryn NOC BELWEDERSKA
Goszczyński Seweryn STRASZNY STRZELEC
Goszczyński Seweryn Zamek kaniowski
Goszczyński Seweryn Zamek kaniowski
Goszczyński Seweryn Zamek kaniowski
Goszczyński Seweryn KRÓL ZAMCZYSKA
Goszczyński Seweryn ODA
Goszczyński Seweryn Król zamczyska
Goszczyński Seweryn Zamek kaniowski [LitNet]
Goszczyński Seweryn Zamek Kaniowski
Goszczyński Seweryn Oczkowski
notatki2, 4. Goszczynski - Zamek kaniowski, Seweryn Goszczyński
Seweryn Goszczynski Zamek Kaniowski
Seweryn Goszczyński doc
SEWERYN GOSZCZYŃSKI Zamek kaniowski
SEWERYN GOSZCZYŃSKI Zamek Kaniowski
Seweryn Goszczy˝ski Zamek Kaniowski
Zamek kaniowski Seweryna Goszczyńskiego(1)
Seweryn Goszczyński Zamek kaniowski

więcej podobnych podstron