Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
SEWERYN GOSZCZYÑSKI
ZAMEK
KANIOWSKI
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdañsk 2000
3
CZÊÆ PIERWSZA
1
Wspania³e zamku kaniowskiego[1] wie¿e
Wznosz¹ siê w chmury jak olbrzyma ramiê;
A dzielnej ziemi powiewa z nich znamiê,
A wielkich granic twarda ich pier strze¿e
Kaniów, po jarach, górach rozpierzchniêty,
Igra jak dzieci pod piastunki okiem;
Dumne, ¿e p³yn¹ pod olbrzyma bokiem,
Powa¿nie kipi¹ dnieprowych wód mêty;
A lasy, wie¿e jak powab nietkniêty,
Po górach, dzikich jak rozpaczy czo³o,
Rozleg³e brzegi obsiad³y woko³o.
2
Wietrzna, jesienna zawy³a noc z dala,
Warz¹ siê wiry w zam¹conym ³o¿u;
Wre chmur k³êbami i niebo, jak fala;
Z³oliwy ob³êd[2] igra po rozdro¿u.
Podró¿ny z cichym szeptaniem pacierza
Mija rozdo³y wistaj¹ce trzcin¹:
W skrwawionych szponach zg³odnia³ego wierza
4
D³awione bydlê poryka dolin¹.
Pod szturmem wiatru, co silnie dmie gór¹,
S³ychaæ skrzypanie g³ównej szubienicy:
Trup siê ko³ysze - pies wyje ponuro,
mieræ snu osiad³a w zamku okolicy.
Szabl¹ czasami pobrzêkuj¹c krzyw¹,
Szyldwach wisielca wzd³u¿ p³askiego wzgórza,
Zwijaj¹c w¹sy, przechadza siê ¿ywo:
To cisza nocy w mylach go ponurza,
To szubienicy skrzypnienie ocuci,
A on wzrok b³êdny to na trupa rzuci,
Niby siê jego zatrwo¿y³ wskrzeszenia -
To jak po mia³oæ kieruje spojrzenia,
Gdzie baszt zamkowych opiekuñcza gwiazda,
Stra¿niczy ogieñ, czuwa z wierzchu wie¿y.
Szelest po krzakach. Czy ptak pierzchn¹³ z gniazda?
Co majaczeje[3], co po drodze bie¿y.
Tfu! W imiê Ojca... To tumany diable.
Po cieniach nocy wszystko siê rozsia³o.
Kozak opatrzy³ janczarkê4 i szablê
I dawn¹ drog¹ chodzi³ dalej mia³o.
3
W wietle ksiê¿yca, co wyjrzy czasami,
Mign¹³ kto biel¹ i zagas³ tam w krzaku:
I piew dziewiczy przelecia³ z wiatrami.
Ten piew znajomy budzi dreszcz w Kozaku.
Albo¿ to dziwno, ¿e s³owa dziewczyny
(Poznaæ j¹ mo¿na po jej mi³ej nucie)
5
W burzliwym sercu syna Ukrainy
Ocknê³y nagle burzliwe uczucie?
Oho - ju¿ nie ma Kozaka u wzgórza.
A ksiê¿yc znowu mg³ami siê zachmurza
I noc mokrymi tumanami bije,
I szubienica skrzypi, i pies wyje,
I po rozdro¿u igraj¹ ba³wany,
I wicher z jêkiem dmie w zamkowe ciany.
4
Luba puszczyka siedzi naperzona.
W szczelinie wie¿y dawno jêczy ona:
¯e miesi¹c ciemnia³, wiatry na ni¹ wy³y
I na tak d³ugo odlecia³ jej mi³y.
Wszak to lot jego us³ysza³a w górze?
Nie; to dziewczyna przychodzi pod wie¿ê,
B³¹dz¹c¹ rêk¹ za mury siê bierze,
Pl¹tane nogi poród nocy stawia.
Czy tu, Nebabo? -z cichutka przemawia.
Tu, tu, Orliko! -szepn¹³ g³os przy murze.
O, jak¿em rada, ¿em wreszcie przy tobie! -
G³oniej i mielej dziewczyna wyrzek³a. -
Jak¿e tu ciemno, jak straszno! jak w grobie.
Chêtnie bym jednak za ka¿d¹ zrêcznoci¹
I do samego ucieka³a piek³a
Przed tego Lacha obrzyd³¹ mi³oci¹.
Jak¿e tu wietrzno i straszno, i ciemno!
Ale mnie dobrze, skoro jeste ze mn¹!
Kozak tymczasem uchyli³ swej burki
6
I utulon¹ do boku przycisn¹³;
Bo przykry wicher poród murów wisn¹³
I mgliste jê³y podnosiæ siê chmurki.
5
Resztê rozmowy utaja milczenie.
A i na wie¿y mi³e posiedzenie,
Gdy rozkochane zlec¹ siê puszczyki.[5]
Puszczyk pierwszy
Sk¹d ci ten pospiech i weso³e krzyki?
Puszczyk drugi
Patrzaj no, patrzaj, miluchna,
Oczkiem ¿ywym jak blask próchna;
Patrz no i miej siê: bo twe miechy mi³e,
Jak tej matki wrzask przestrachu,
Któr¹ niedawno ostrzega³em z dachu,
¯e chory jej pieszczoszek zalegnie mogi³ê!
Jak diabli przy wisielcu snuj¹ siê orszakiem,
Co oni wyrabiaj¹ z tym biednym Kozakiem!
Cha, cha, cha!
Ten zmaczanym snopem trzciny
Jak na wszystkie strony macha,
Jakie grube mg³y rozsiewa!
A ten obudza wiatry dêbiny,
Jak biega wko³o, ga³êziami smaga;
A ów mu pomaga,
Jak skrzypi szubienic¹! A¿ prawie wyrywa.
7
Puszczyk pierwszy
Có¿ to znaczy?
Puszczyk drugi
Czekaj! widzisz, pod krzakiem co bia³e majaczy.
To kochanka Kozaka widzieæ go przychodzi;
I Kozak wie o niej, lecz go diabe³ zwodzi;
Co tu kobiecych snuje siê postaci,
G³osów podobnych co tu z ka¿dej stron;
Patrz! pos³ysza³ j¹, ujrza³, bie¿y rozpêdzony
I z oka traci!
Cha, cha, cha!
Puszczyk pierwszy
Có¿ to znaczy?
Puszczyk drugi
A tam znowu, na górze, patrz! jedziec majaczy:
Podje¿d¿a ku szubienicy.
Szyldwach do rusznicy:
Krzemieñ klasn¹³, proch wybuchn¹³,
Diabe³ dmuchn¹³,
Wszystko z wiatrem ulecia³o:
A przed oczami szyldwacha
Po¿ó³cia³o, pociemnia³o
I tysi¹c jezdnych doko³a majaczy!
Cha, cha, cha!
8
Puszczyk pierwszy
Có¿ to znaczy?
Puszczyk drugi
Aha! ju¿ Kozak znalaz³ dziewicê.
Jedziec pod szubienicê.
Patrz! trup siê urwa³; patrz, wisi drugi;
Diabe³ skory do pos³ugi.
W jakiej siê pysze
Weso³y diabe³ ko³ysze,
Jak zabawia towarzysze!
Jakie skoki, jakie miechy!
Cha-cha! Chy-chy!
Puszczyk pierwszy
Có¿ to znaczy?
Puszczyk drugi
Patrz: jedziec ukrad³ trupa i pêdzi przez b³onia,
A¿ mg³a wstaje z konia;
Ju¿ ledwie, ledwie majaczy!
Puszczyk pierwszy
Có¿ to znaczy?
Puszczyk drugi
Otumanili[6] Kozaka,
Poziera spod krzaka:
I szubienica stoi, i diabe³ siê chwieje;
9
Kozak spokojny, a diabe³ siê mieje!
Puszczyk pierwszy
Có¿ siê stanie z wisielcem, jak kogut zapieje?
Puszczyk drugi
Par¹ siê rozwieje.
Puszczyk pierwszy
A jak trupa nie znajdzie, co szyldwacha spotka?
Puszczyk drugi
Zmieniæ diab³a raczy.
Puszczyk pierwszy
Có¿ to wszystko znaczy?
Puszczyk drugi
Szatañska pustotka!
Cha, cha, cha!
Szyldwach trupa nie ustrzeg³, powiesz¹ szyldwacha.
6
A tam, u do³u, jakie s³ychaæ gwary?
To s³odkie s³owa rozkochanej pary.
Có¿ on ci prawi³, moje ty kochanie,
Kiedym was dzisiaj zeszed³ niespodzianie? -
Pyta³ Nebaba. Jego piosnka stara,
Tak ¿e ju¿ teraz i nie zwa¿am na ni¹:
10
Jaka szczêliwa by³aby z nas para,
Jak znakomit¹ zosta³abym pani¹,
Gdybym zechcia³a zostaæ rz¹dcy ¿on¹.
Prawi³ jak dziecku. Szczególne gadanie!
Jak by miê wko³o szanowano, czczono!
Potem dwór jaki, a jakie ubranie!
¯e zreszt¹ w szczêciu nie mogê byæ takiem,
Choæby z najpierwszym z³¹czona Kozakiem.
- I ty go s³uchasz, kochana Orliko? -
Przerwa³ Nebaba, a nag³e przerwanie
Dosyæ odkrywa, jak wzmianka o panie
O serce jego odbija siê dziko. -
Lepiej by³oby nie s³uchaæ, Orliko!
Jednak ty kochasz tylko mnie samego?
Tak wrz¹ce, nag³e by³y s³owa jego,
¯e miêdzy nimi dosyæ czasu minie,
Nim na odpowied zbierze siê dziewczynie:
Ach! ty by mo¿e mniej uwierzy³ mowie,
Czy ciebie kocham, niechaj ci to powie!
I poca³unek p³on¹cej mi³oci
Z³o¿y³a, w ogniu, na usta zazdroci.
Orliko, s³uchaj: niech go niebo strze¿e,
Kogo postawi piek³o miêdzy nami!
Jutro, dzi jeszcze!... Widzisz, o! te wie¿e,
Widzisz, Orliko, ten bór za wodami?...
A czyli¿ darmo i ja noszê szablê?
Jeli podszepty uwiod¹ go diable,
Orliko, s³uchaj, i Bóg nie ustrze¿e!
I dla uniesieñ dzikich przywiadczenia
11
W dziewicze usta zion¹³ takie ¿ary,
Jakimi drzewo wypala d³oñ mary,
Kiedy niewierny przeczy jej zjawienia.
A chocia¿ ogniem gra³y jego ¿y³y,
Usta pa³a³y i oczy iskrzy³y,
Pozór krwi zimnej w g³osie swoim chowa
I te do pierwszych doda³ jeszcze s³owa:
Takie, jak czujesz, nie zgasn¹ upa³y!
Niech¿e siê teraz dotknie ich zuchwa³y!
To pieczêæ kl¹twy na skarbach twej twarzy!
A kto je ruszy, piek³o go oparzy!
Nagle siê dziwnie zamia³y puszczyki:
Pieszczone cieniem, stworzenia te rade
S³yszeæ wyroki, co nios¹ zag³adê.
A strach siê w sercu obudzi³ Orliki.
I pó³noc w dzwony zegaru uderzy,
I kochankowie poszli, gdzie sen wo³a,
I wszystko cicho u drzymi¹cej wie¿y,
I wszystko cicho pod zamkiem doko³a;
Chyba niekiedy puszczyk zachychocze,
¯e syny piek³a, do pustot ochocze,
To echo zamku dra¿ni¹ swym tupotem,
To znowu, zêby wy iskrzy wszy smocze,
B³¹dz¹ce ognie udaj¹ nad b³otem.
7
Gwiazdo wietna, weso³a jak anio³ m³odoci!
Gdy na z³otym promieniu wiedziesz z sob¹ lato,
Jak jej nadzieja, wtedy spoczywasz w ciemnosci
12
Dzisiaj, mglist¹ jesieni os³oniona szat¹,
Jak¿e têsknie opuszczasz niebo Ukrainy,
Gdzie wszystko jest piêknoci¹ niewinnej dziewczyny,
Gdzie powietrze, pogodne jak blask jej oblicza,
Czaruje w swych powiewach urokiem jej tchnienia;
Gdzie wody odbijaj¹ wiat³o jej spojrzenia;
Gdzie pagórki ponêtne jak jej pier dziewicza;
Gdzie wietrzyk harmonij¹ pieni jej powiewa,
Gdzie kwiaty p³eæ jej maj¹, a jej wie¿oæ drzewa!
Czemu¿, o smutna gwiazdo, w zachodzie jesieni
Jak konaj¹ce oko twój siê okr¹g mieni?
Ponury jest twój zachód i wschód twój ponury,
Kiedy siê w chmurê k³adziesz, kiedy wstajesz z chmury!
Pod ros¹, co siê dzisiaj promieni tak wietnie,
Jutro, przed ranem jeszcze, ten kwiatek zakrzepnie
Jak ród zdrajczej pieszczoty piêknoæ uwiedziona.
Ten listek, taki wie¿y, ¿alu nie wyszepnie,
Gdy z rodzinnej ga³¹zki wiatr go raz odetnie,
I na wywiêd³ej braci jeszcze dzisiaj skona!
¯egnam ciê wiêc, o gwiazdo, przed smutnym noclegiem:
Jêkiem listka, co g³uchnie nad og³uch³ym brzegiem,
Wielkim hymnem ¿urawi, co ci¹gn¹ ku morzu,
Rykiem trzody, co rzuca ja³owe pastwiska,
G³uchym szumem, co stêka w zmartwia³ych wód ³o¿u,
Konaj¹cym promieniem, co z rosy po³yska,
Gdy raz ostatni dr¿¹c¹ zimny wicher ciska!
13
8
Otó¿ i ksiê¿yc spod wiatów posady,
Jak cieñ zmar³ego s³oñca, wyszed³ blady:
¯yj¹cym ogniem igra Dniepru fala;
Urwistych brzegów zabiela³y piaski;
Jak cienie chmurek majacz¹ w kr¹g laski.
Lecz z przeciwnego dnieprowego brzega,
Jak nawa³nica, gdy siê na wiat zwala,
Gro¿¹ca ciemnoæ czarny bór zalega:
A tylko czasem miêdzy jego cieniem,
A tylko czasem nad jego sklepieniem,
Jak p³omyk b³êdny, wiat³o jakie b³yska
I janiej buchnie ³uno[7] od ogniska.
9
Gdy ziemia unie, ksiê¿yc wartê trzyma
I nocne wiatry oblatuj¹ ciszê,
I sen ciemiêzcy czujnoæ uko³ysze;
Bezpieczna wtedy pod jego oczyma,
Ochocz¹ m³odzie¿ radoæ przywo³ywa,
Gdzie na ni¹ czeka swoboda szczêliwa.
Poni¿ej miasta, ponad brzegiem, do³em,
Sêdziwe lipy, Dniepru wód stra¿nice,
Stoj¹ powa¿nie z p³owiej¹cym czo³em:
Tam siê na huczne schodz¹ wieczornice
Rzecy parobcy i ho¿e dziewice.
A gdy nad jasnym sinych wód rozlewem
I brzeg zasiêd¹, i uwieñcz¹ wzgórki,
I wiatry Dniepru pol¹ z cichym piewem,
14
I wnet uderz¹ w piszcza³ki, bandurki,
Wierzysz natenczas, ¿e to czarów si³a
Zaklêt¹ ucztê w nocy wyprawi³a.
10
Lecz niech piszcza³ki i bandurki dzwoni¹,
Niechaj siê p³ocho rozkochani goni¹,
Niech ziemia têtni, gdy taniec zakrêca
Z lekszej m³odzie¿y uplecione ko³o,
Niech na ustroniu dziewczê, skryte po³¹,
Bij¹cym ³onem rozgrzewa m³odzieñca:
Tam, pod drzewami, posiedzenie cichsze,
Tam sk³onne serca i kielich godowy
Kupi¹ p³ci obie na wa¿ne rozmowy:
Tam nieszczêliwy, znik³y we z³ym wichrze[8]
Czerwony upior, co pó³nocn¹ chwil¹
Krew sennych dzieci wydaj¹ z odwierka[9];
Widma, oczami wartowana tyl¹,
Co rosê z kwiatów na mietanê cyrka[10];
Jêcz¹ca w górze nieochrzczona dusza;
Latawiec, gwiazda, co kobiet wysusza,
Litoæ i trwogê budz¹ na przemiany.
11
Cyt! Ho-hop! ho-hop! - odg³os smutny, znany,
Smutny jak odg³os sowy poród cienia,
Coraz wyraniej, coraz bli¿ej wo³a.
Topielec Ksenia![11] ach, topielec Ksenia
Zbli¿a siê do nas! - wo³ano doko³a.
15
Razem usta³y i tañce, i piewy:
Ciasnym okrêgiem skupi³y siê dziewy,
Wzrok niespokojny zwrócili parobcy
W stronê, sk¹d s³ychaæ g³os ten, ziemi obcy.
Ho-hop, Nebabo! ho-hop, atamanie! -
Bli¿ej i bli¿ej, i bli¿ej hukanie.
A¿ oto razem i straszyd³o stanie!
Jakby skrzyd³ami pijanych szatanów,
ród takich leci konwulsyjnych tanów.
Postaæ szkieleta, dzikoæ ma w spojrzeniu;
£achmanów strzêpy wisz¹ po odzieniu;
W wywiêd³e kwiaty, w wyp³owia³e wstêgi
Utka³a gêsto warkocz sko³tuniony;
Gwizdnê³a, klas³a i z wietrznymi krêgi
Nagle we wszystkie rzuci³a siê strony.
Ho-hop, Nebabo! ho-hop, atamanie!
A jaki wko³o strach i pomieszanie!
Gdzie tylko zwróci, gdzie siê tylko zbli¿a,
Jak przed szatanem robi¹ znaki krzy¿a;
Bo choæ diablica ma postaæ cz³owieka,
Jednak od krzy¿a ze wstrêtem ucieka.
I gnaæ j¹ trzeba, bo mu nie najlepiej,
Z kim ona blisko, przy kim siê uczepi.
Ho-hop, Nebabo! - doko³a huknê³a
I jak tu spad³a, tak st¹d i zniknê³a.
12
Ju¿ to zamkowi lêkaæ siê potrzeba,
Gdy j¹ zes³a³o, ciê¿kiej kary nieba.
16
Dziwna istota! co z pewnego czasu
Ci¹gle przebiega miasto z koñca w koniec
Z hukiem wêdrowca, gdy b³¹dzi ród lasu.
Kto wie, czyli to nie z³ej wró¿by goniec?
Bo cera u niej od miertelnej bledsza;
Jak myl rozpaczy, tak siê zjawia, znika;
Dziwna jej ¿ywoæ, jak radoæ puszczyka;
G³os jak psa wycie, kiedy trupy zwietrza.
Niech Bóg odwróci diablicê przebrzyd³¹!
Niech Bóg ustrze¿e od niej atamana! -
Przeb¹kiwa³a dru¿yna zmieszana,
Zmieszana jeszcze, choæ znik³o straszyd³o.
13
Gdzie¿ jest ataman, ¿e w gronie mo³ojców
Na wieczornicê dot¹d nie przybywa?
Gdzie jest ataman? - ka¿dy zapytywa.
Ataman: stary w kole starych ojców;
Jak sam pan polski, przed panem tak hardy;
Prêdki jak po³ysk, co biegnie ¿elazem,
Lecz w swojej zemcie jak ¿elazo twardy;
Czczony od swoich zarówno z obrazem:
Dusz¹ jest dziewcz¹t i wieczornic razem!
Ten czarny w¹sik, co w drobnym piercieniu
Nad ró¿owymi ustami siê zwija,
Ten wzrok, co przy brwiach ciemnych tak odbija
Jak blask po³udnia przy pó³nocy cieniu,
Ten kszta³t postawy, co, burk¹ opiêty,
Tak siê wydaje w wspania³ym pochodzie
17
Jak maszt bajdaku[12], gdy ¿agiel rozdêty
Mknie go z wiatrami po dnieprowej wodzie.
Szczêliwa, któr¹ zaczepi uprzejmie;
Szczêliwsza, któr¹ uciskiem obejmie;
Szczêliwsza jeszcze, najszczêliwsza w wiecie,
Czyj¹ wst¹¿eczkê w se³edec[13] zaplecie!
14
Gdzie¿ jest, co robi ataman Nebaba,
Pierwszy z Kozaków starosty nadwornych?
Siedzi on, cichy, w ciemnociach wieczornych,
Gdzie wrzawa miasta dolatuje s³aba,
Gdzie na dnie jaru, cian zamkowych spodem,
Cicha krynica drzymie pod osik¹ -
Tam przyszed³ czekaæ jeszcze przed zachodem,
Jak siê umówi³ ze swoj¹ Orlik¹.
Jakkolwiek sercem unosisz siê dzikiem,
Wlecze ciê mi³oæ piêkn¹ rzês¹ jedn¹,
Jednym westchnieniem, jednym ócz promykiem.
Ju¿ s³oñce zasz³o, zmierzch³e nieba bledn¹,
Ziemia ciemnieje, a Orliki nie ma,
A zakochany, w oku, w uchu wszystek,
Tak w okr¹g strzela okiem i uszyma,
Czy wiatr przeleci, czy upadnie listek.
Kochane widmo marzy jego dusza!
I wiatr przelata, i liæ siê przerusza,
Orliki jednak jak nie ma, tak nie ma.
Ju¿ po sto razy wzrokiem wypatrzonym
Wita³ wstaj¹ce nad wzgórzem ob³oki,
18
Ju¿ po sto razy rozezna³ jej kroki
W bliskiego zamku zgie³ku przyt³umionym:
I zawsze b³¹dzi³; a¿ b³¹dz¹c woko³o,
Nad ciche ród³o schyli³ ciemne czo³o.
I tak g³êboko myli w nim zanurzy,
Jakby w zwierciedle serca swego burzy.
A tam b³êkity maluje odbicie
I obraz jego w odbitym b³êkicie,
Jakby go rêka stworzy³a malarza.
£uno tam s³oñca w zachodzie siê mieni;
Ob³êdnym blaskiem gasn¹cych p³omieni
Mierzchn¹ce nieba gasi, to roz¿arza.
A kochankowi tak czas jako idzie,
Jakby siê patrzy³ na lub¹ we wstydzie.
W górze liæ zwiêd³y nagiej osiczyny
Sam na ga³êzi posêpnie szeleci;
Tak od umar³y od lubej rodziny
Sêdziwy ojciec, bez pociech, w boleci,
Podobnie zwiêd³y, samotny podobnie,
Do grobu dziatek utêsknia ¿a³obnie.
Gêciejszym zmierzchem ju¿ siê niebo mroczy,
Mroczy siê niebo i na dnie przezroczy
W bledszym zachodzie zorza zaigra³a;
I przez ga³êzie bezlistnej osiki
Zadr¿a³y w wodzie ¿ywe jej promyki:
Ach, jakie ¿ywe! to oko Orliki!
Otó¿ siê jawi i postaæ jej ca³a:
Widzi, jak z góry krok przyspiesza skory,
A od popiechu lica ¿ywiej p³on¹,
19
A od radoci czêciej bije ³ono,
A od powiewu, co pl¹cze kêdziory
I krane wstêgi po plecach rozwija,
Z cienkiego stroju stan smuk³y przebija.
Ju¿ staje obok, ju¿ j¹ oto ciska,
A¿ nagle zorza chowa siê w ob³oku;
Widmo zniknê³o, ciemnoæ na dnie stoku:
I o wiek ca³y szczêliwoæ tak bliska!
A u Kozaka taka myl ponura,
Jakby mu w duszy osiad³a ta chmura.
Nie wie dlaczego. Odsun¹³ siê w stronê,
Opar³ na rêku czo³o zamylone;
Znowu siê rzuci³, jakby w nag³ym gniewie,
I razem ostyg³; czemu wszystko? - nie wie.
A potem doby³ kin¿a³u zza pasa,
Obraca³ w rêku, igra³ z blaskiem jego,
Próbowa³ ostrza: nie wiedzieæ dlaczego.
15
Ho-hop, Nebabo! - diabe³ wichrem hasa.
Niech¿e ciê smo³¹ rozleje krzy¿ Pañski!
I tu ofiarê zwietrzy³ nos szatañski!
Pozna³ ataman po przelocie ptaszka;
A ¿e mieæ z diab³em sprawê nie igraszka,
Trzeba tu uwieæ tê szatañsk¹ córkê.
Wiêc siê prze¿egna³, obwin¹³ siê w burkê
I, przyczajony, czeka³ pod osik¹,
A¿ siê wykrzyczy i dalej pomacha
Lucyferowa opêtana swacha[14]
20
W diabelskim tañcu, z diabelsk¹ muzyk¹.
Ho-hop, Nebabo! - a ona doko³a,
Ho-hop, Nebabo! - a ona go wo³a,
A okiem b³yska i martwo, i sino;
Tak krople siarki z wolnym ogniem p³yn¹.
Masz pu³k szatanów, jeszcze ich miej tyle,
Wytropiæ jego nie jeste ty w sile!
Kiedy wiêc d³ugo huka³a, klaska³a,
Z hukiem i klaskiem dalej polecia³a.
Unikn¹³ przecie strasznego widzenia,
Lecz trwo¿ne serce niedobrze co wró¿y;
Orliki nie ma, a wabi³a Ksenia.
Wszystko niedobrze. Nie czas myleæ d³u¿ej
I d³u¿ej czekaæ, bo has³em wiadomem
Z zamkowych ganków tr¹ba siê ozwa³a
I strza³ wieczorny zamkowego dzia³a
Zatrz¹s³ Kaniowa okolice gromem.
16
Czy siê spodziewaæ starosty przybycia[15],
Czyli patrona pana rz¹dcy wiêto,
¯e tak zamkow¹ salê wyprz¹tniêto?
Stó³ ustrojono w kosztowne nakrycia,
Jasnym go srebrem suto zastawiono;
A tak jak wielka, przez sto³ow¹ salê
To na zwierciad³ach, to w r¿niêtym krysztale
Jarz¹ce wiat³a rzêsnym blaskiem p³on¹.
I sam pan rz¹dca wieczorem, przebrany
W now¹ czamarê, w pas z³otem kapi¹cy,
21
Rozkaza³, aby strojono torbany,
By czyst¹ odzie¿ oblekli s³u¿¹cy,
Hojn¹ wieczerz¹ by zastawiæ sto³y,
Odeprzeæ lochy warowne ¿elazem,
Wytoczyæ na dwór kilka beczek razem -
Aby ten wieczór wszystkim by³ weso³y.
17
Lecz na có¿ tutaj d³ugie tajemnice?
M³oda Orlika ju¿ jest rz¹dcy ¿on¹.
Tylko co lubne wiat³a pogaszono
I ksi¹dz zdj¹³ stu³ê, i zamkn¹³ kaplicê.
Wszyscy siê dziwi¹ nad skrytym powodem
Tak pospiesznego tego rz¹dcy czynu,
Choæ dobrze znana jego mi³oæ sta³a,
Ale Orlika! to to dziw dla gminu!
Co jeszcze dzisiaj przed s³oñca zachodem,
Ni¿ zostaæ Polk¹ -umrzeæ by wola³a...
Za godzin kilka, nad samym wieczorem,
Wys³awszy s³u¿bê surowym rozkazem,
Zosta³ siê rz¹dca sam z Orlik¹ razem
I co powa¿nym zacz¹³ rozhoworem.
Prêdko i przykro wrzasn¹³ g³os Orliki,
Jakby nag³ego przestrachu wrzask dziki.
Rz¹dca wci¹¿ mówi³; dziewczyna milcza³a;
Ucich³; dziewczyna znowu zaszlocha³a:
I s³ychaæ by³o d³ugo, nieprzerwanie
Mieszane ci¹gle jej s³owa i ³kanie,
I wzd³u¿ komnaty powa¿ne st¹panie.
22
I znowu potem grona rz¹dcy mowa,
Jak huk st³umiony, rozleg³a siê wnêtrzem:
Prêdzej urywa³, prêdzej chwyta³ s³owa;
I ucich³, jakby odpowiedzi czeka:
A gdy dziewczyna, widaæ, j¹ przewleka,
Uderzy³ krokiem o pod³ogê prêdszym.
I chcia³ wyjæ pewnie, bo klamka zabrzêk³a;
A tu Orlika, jak przybita, jêk³a.
Musi byæ zadoæ srogiemu ¿¹daniu,
Bo wróci³ nazad i jak naj³agodniej
Tuli³ j¹ d³ugo w ci¹g³ym jej szlochaniu
I z tak¹ dum¹, tak rad wyszed³ od niej!
Ch³opak, co spieszy³ na zamek z torbanem,
Tak, ko³o okien przystrojonej sali,
Ciemno, otwarcie mówi³ z atamanem;
Mówi³, jak wiedzia³, jak mu nagadali.
18
Jeli s¹ s³owa, co, jak gromu ciosy,
Nios¹ mieræ nag³¹ w najczerstwiejsze zdrowie:
Czu³ je Nebaba w tej ch³opaka mowie.
Jak szatan zgrozy natê¿a mu w³osy!
Jak we mgle ¿ó³tej wzrok jego s³upieje!
Niby d³oñ mierci za serce chwyci³a,
Taki po ciele zimny pot siê leje,
A lodem zda siê stygn¹æ ka¿da ¿y³a.
Usta mu drgaj¹, kolano przyklêka,
Tylko siê wierna za nó¿ chwyta rêka.
23
19
ród gwarów t³umnych, ród blasku powodzi
Widaæ po ruchu tych cieni tysi¹ca,
Które maluje ciana pa³aj¹ca,
¯e ju¿ do sali weszli pañstwo m³odzi.
Po skrêcie s³u¿by, po dwiêku talerzy
Widaæ, ¿e m³odzi siedli do wieczerzy.
A teraz w kolej puszczono puchary;
Bo tak powstali z miejsca godowniki
I tak zabrzmia³y wiwatne okrzyki,
A¿ echem wieków dzwoni zamek stary.
Ucich³o trochê; teraz na przemiany
Z weso³ym piewem s³ychaæ teorbany.
20
I nad dnieprowych sinym wód rozlewem
Igraj¹ wiatry ze dwiêkiem i piewem.
W kolejne czarki napój siê rozlewa;
Snuj¹ siê ko³em rozpl¹sane grona,
A¿ ziemia z g³êbi ciê¿ko przyhukiwa,
Jak zadyszana powa¿na matrona.
Ataman pieszy, burk¹ obwiniêty,
Jak cieñ ob³oku, gnany od wietrzyka;
Min¹³ ju¿ ulic spadzistych zakrêty,
Teraz przez t³umy brzegiem siê przemyka,
Ni go bandurki, co brzêcz¹ do skoku,
Ani mi³one dumy zatrzymaj¹;
Z wiatrem u uszu, z ponuroci¹ w oku
Miêdzy ciekaw¹ przemyka siê zgraj¹.
24
21
Czy to cieñ jego po rzece ¿egluje?
¯e mimo czêstych, wik³anych obrotów
Tak nieodstêpnie Kozaka pilnuje,
Jakby co chwila u brzegów byæ gotów.
To pianê wirów gwa³towniej roztr¹ca,
To igra wolniej w odbiciu miesi¹ca,
To znów spokojnie na falach siê wiesza;
W prawy bok, w lewy, w przód, w ty³ drogê miesza,
A pier siê jego nie ozwie piosenk¹;
Z cicha brzmi wios³o i pluska czó³enko.
Spomiêdzy nurtów, co miesi¹cem wiec¹,
Tak siê w nierównym polocie wydaje
Jak cieñ jastrzêbia, gdy nad okolic¹
Kr¹¿y za ³upem przez podniebne kraje.
22
Kozak w pochodzie razem siê zatrzyma;
Nadstawi ucho i strzeli oczyma:
Za nim to, za nim z³owrogie klaskanie!
Wiêc razem w miejscu wstrzyma siê i stanie,
I rzecze z cicha: Ha! szatañskie plemiê,
Raz ty ostatni straszysz ¿ywa ziemiê!
Pró¿no przeklêci piek³em ciebie zbroj¹,
Skoro do skroni przy³o¿ê piêæ moj¹;
Chocia¿by wszyscy grozili wleæ we mnie,
Ju¿ ja siê ciebie nie dotknê daremnie!
Zaraz tu razem i z tob¹ ulec¹;
Tylko chod bli¿ej, tylko bli¿ej nieco!
25
Otó¿ i marsem b³ysk oczu przymracza,
Szyderskim miechem s³odzi twarz surow¹;
A tu tymczasem burkê precz odtacza
I odwiedzion¹ trzyma piêæ gotow¹.
23
Wesele Kseni musi byæ niema³e,
¯e, obleciawszy w okr¹g miasto ca³e,
Znajduje wreszcie, co tak d³ugo szuka;
Wesele Kseni musi byæ niema³e,
Bo raniej skacze, bo dononiej huka;
I k³ami piek³a d³onie larwy klaszcz¹,
I oczy larwy skrz¹ siê piek³a paszcz¹.
Jak¿e byæ wielkie musi jej wesele,
¯e bardziej zbli¿a krok i tak ju¿ bliski:
Wszak¿e mu ona gotuje uciski,
Widaæ w jej ruchach, widaæ to w jej oku.
Kozak na wszystko odwa¿a siê miele;
Nie zmru¿y powiek, nie cofnie siê w kroku.
Ju¿, opêtana, w konwulsyjnym rzucie
Ma w jego ustach z³o¿yæ ust swych czucie,
Ju¿ chwyta szyjê d³oñmi wywiêd³emi,
Ju¿... i, omdla³a, le¿y ju¿ na ziemi...
Tylko pod piêci¹ skronie zachrupa³y,
A na oblicze zdroje krwi bucha³y.
Ho-hop, szatanie, bierz teraz, co twoje! -
Mrukn¹³ ataman i szed³ w drogê swojê.
26
24
Tam, tam! gdzie widaæ ognie pod t¹ puszcz¹,
Do niej siê kieruj; zawsze, zawsze do niej!
Tylko niech prêdzej twoje wios³o goni,
Tylko niech ciszej wody przy nas pluszcz¹.
Przeprawa trudna, a drogi czas krótki,
Ciszej, a prêdzej! Tak Kozak ostrzega,
Kiedy u brzegu wstêpowa³ do ³ódki,
Kiedy pospiesznie odbija³ od brzega.
Woda dnieprowa powa¿nie siê toczy,
Czêstym ca³unkiem o pier ³ódki pluska;
Na niespodzianej, na dr¿¹cej przeroczy
£amie siê ksiê¿yc jak ognista ³uska.
Za lotnym dêbem drobne wiry goni¹;
Nadbrze¿ne echa dwiêkiem wios³a dzwoni¹,
Jakby na zbieg³ych ¿eglarzy wo³a³y.
Szybko za nimi cofa siê brzeg ca³y:
G³uszej ich wrzawa dolata Kaniowa,
Czêciej po jarach wiate³ko siê chowa,
Ju¿ i szum puszczy zawia³ im dononie.
Có¿ to za nimi coraz bardziej ronie,
Im bardziej z brzegiem umykaj¹ góry?
Zamek to ronie; zna go wzrok ponury,
Co jeszcze z ³ódki popatrzy³ ku niemu.
25
O, jak wspaniale za nocy zas³on¹,
Jak rzêsnym wiat³em okna jego p³on¹!
Niech sobie p³on¹, niech i rzêniej p³on¹!
27
Jak mnie dzi, jutro przyjdzie ciemno jemu!
Jutro, pojutrze zawita inaczej:
Biedny, kto mojej zapragn¹³ rozpaczy!
A¿ mu siê piek³em krew zajê³a ca³a,
A¿ mu siê czapka od w³osów podnios³a,
Od jego dreszczu a¿ siê ³ód zachwia³a,
A¿ siê obejrza³ rybak, co u wios³a -
Kiedy te myli, jak piek³a zarzewie,
Przesz³y piorunem przez Nebaby g³owê,
A to gdy wiat³a obaczy³ zamkowe.
Ju¿ gniew ostyga w kipi¹cym przelewie:
Ale jak piekie³ mieszkañca zjawienie,
Choæ zniknie, d³ugo powietrze zara¿a,
Tak choæ przelotne, gniewu uniesienie
Gorzkim j¹trzeniem d³ugo myl rozra¿a.
Lepiej by by³o, moja pani mi³a,
Sto razy lepiej - jakem ci kochankiem! -
Aby lat tysi¹c czerepianym [16] dzbankiem
Tê wodê z rzeki dla siebie nosi³a;
Lepiej by by³o dla twej jasnej doli,
W grubej siermiêdze z nieochajnym ch³opem,
O g³odzie, ch³odzie pracuj¹c w niewoli,
Krwi¹ siê rozp³ywaæ nad nie swoim snopem,
A potem p³akaæ pod skopconym daszkiem
Rano i wieczór, ¿e twe bia³e cia³o
Od mrozu, skwaru do krwi popada³o -
Ni¿ bêd¹c tob¹, pobraciæ siê z Laszkiem!
Ni¿ przespaæ jednê noc pod adamaszkiem!
Plusnê³y o brzeg rozpêdzone wa³y,
28
Daleko naprzód chy¿a wbieg³a ³ódka;
Prêdko Kozaka dumy siê przerwa³y,
Prêdko mu przesz³a rozkosz zemsty krótka.
Szkoda! bo wiele nios³y mu ul¿enia
Jêk, rozwaliny, trupy, krew, po¿ary,
S¹ to w³asnoci jak zemsty, tak chwa³y,
¯e najzgubniejsze, najdziksze marzenia
W cnoty i szczêcia powaby ustroj¹:
Tak, gdy chc¹ uwieæ, kusz¹ce nas mary
wiat³em anio³ów barwi¹ szpetnoæ swoj¹.
1 Zamek kaniowski - w powstaniu na Ukrainie w r. 1788 zamek kaniowski, równie¿ jak kilka innych w tej okolicy, by³
zburzonym i spalonym przez hajdamaków. Jest podanie, i¿ ¿ona rz¹dcy, czyli, jak wtenczas nazywano, gubernatora zamko-
wego, pojmana przez Kozaków i ju¿ ranna, potrafi³a siê jeszcze im wymkn¹æ, a uciekaj¹c przed ich pogoni¹ po pokojach i
salach zamkowych, coraz s³absza, opiera³a siê o ciany, póki jej nie dognano i nie zamordowano do reszty. Gdzie tylko
dotknê³a siê cian rêk¹ skrwawion¹, zosta³y lady; i mówi¹, ¿e krwawe te znaki nigdy siê nie da³y zetrzeæ i trwa³y dopóty,
dopóki tylko by³y jakie szcz¹tki murów zamkowych. Te zreszt¹ gruzy dopiero przed kilku laty znik³y zupe³nie. - Kaniów
jest ma³e i liche miasteczko, mieszczanie jednak jego i magistrat maj¹ jeszcze niektóre swobody i przywileje nadane im od
królów polskich. Le¿y w przelicznym po³o¿eniu nad Dnieprem rozrzucone poród urwistych brzegów jego.
2 Z³oliwy ob³êd -pod³ug mniemania ukraiñskiego ludu nawet zb³¹dzenie w podró¿y nie jest dzie³em przypadku. Czart,
którego tam wszêdzie pe³no, ciga wêdrowców i rozmaitymi sposobami stara siê ich w bezdro¿a uprowadzaæ; a wicher noc-
ny uwa¿anym jest za pierwsze jego narzêdzie do ob³¹kania i najwiadomszych nawet po³o¿enia miejsca.
3 Co majaczeje -wyraz miejscowy. S³owo majaczyæ niema mo¿e odpowiedniego w czystej polszczynie; migaæ w dale-
koci, æmiæ siê, ukazywaæ - t³umaczy jako¿kolwiek jego znaczenie. W³aciwie polskie majaczyæ co innego wyra¿a.
4 Janczarka - rodzaj strzelby tureckiej.
5 Gdy rozkochane zlec¹ siê puszczyki -rozmowa puszczyków, jak i cala myl prologu, jest osnuta na wyobra¿eniu gminu,
i¿ diabli wybieraj¹ noce ciemne i burzliwe do wyprawiania swych pustot i ¿e puszczyki dlatego siê miej¹, i¿ widz¹ wszyst-
kie harce i dokazywania tych istot, które nasza mitologia gminna wpó³strasznymi, wpó³komicznymi wystawia. Prócz po-
etycznoci pomys³u autor mia³ i tê pobudkê wprowadziæ rozmowê puszczyków w swój czarodziejski prolog, ¿e takowe po-
¿yczania mowy ptakom czêsto siê natrafia w pieniach i dumach ukraiñskich, a w³anie jego zamiarem by³o korzystaæ ze
wszystkich skarbów gminnej poezji naszej.
6 Otumaniæ - ob³¹kaæ, zaæmiæ zmys³y -co podobnego. Prowincjalizm.
7 £uno - w dobrej polszczynie i w Lindem: ³una lub ³ona. Autor tak zawsze u¿ywa tego wyrazu.
8 Tam nieszczêliwy, znik³y we z³ym wichrze... - s¹ to wszystko wyobra¿enia ukraiñskiego ludu. Wed³ug mniemañ jego,
wiatr krêc¹cy siê po polu, który wreszcie po tutejszych nieobejrzanych p³aszczyznach nierzadko widzieæ, jest co niezmier-
nie z³ego. Opowiadaj¹ przyk³ady ludzi, których wicher ten spotka³ na swojej drodze i którzy odt¹d nie wiedzieæ gdzie znik-
nêli. Inn¹ raz¹ nó¿ powiêcony, rzucony w s³up krêc¹cego siê wichru, upad³ na ziemiê w tym miejscu krwi¹ obryzgany. Do
tego wyobra¿enia stosuje siê wiersz w Marii Malczewskiego:
Ale bo te¿ na stepie czart harce wyprawia³.
Spadaj¹ca gwiazda jest, pod³ug ich mniemania, latawiec (rodzaj powietrznego z³ego ducha). O jego mi³ostkach z kobietami
czêsto pos³yszeæ mo¿na. Myl¹ tak¿e, i¿ zmar³e bez chrztu dzieci b³¹kaj¹ siê w powietrzu, jêcz¹c i narzekaj¹c, póki kto nie
omieli siê ich przywo³aæ i chrztu udzieliæ.
9 Z odwierka - z odrzwi.
10 Cyrkaæ - wyraz miejscowy, znaczy: skraplaæ, tryskaæ.
11 Topielec Ksenia - wprowadzona tu osoba topielicy Kseni jest tak¿e myl pojêta w duchu miejscowych wierzeñ i uprze-
dzeñ. Nic siê w Ukrainie wa¿nego nie stanie, czego by nie przepowiedzia³o nadzwyczajne zjawisko -co dziwnego, co ta-
jemniczego. Bunt ukraiñski, który tu nazywaj¹ koliszczyzn¹, i szczególniej rze humañska (o której, nawiasem wspomnie-
my, s¹ wspó³czesne i przez wiadków pisane poemata i opisy, zapewnie nêdzne pod wzglêdem sztuki, lecz wa¿ne jako naj-
wierniejszy obraz tej krwawej dramy) mia³a tak¿e byæ zwiastowan¹ przez nadprzyrodzone widzenia: miêdzy innymi przez
dziwn¹ ob³¹kan¹ kobietê czy opêtan¹, która z hukami i niezrozumia³¹ mow¹ przebiega³a sio³a Ukrainy. Nie mam ja tu myli
t³umaczyæ albo usprawiedliwiaæ pojêcia autora; zwracam tylko uwagê na miejscowy koloryt obrazu.
29
12 Bajdak - gatunek lodzi u¿ywanej na Dnieprze.
13 Se³edec -Kozacy ukraiñscy nosz¹ krótko strzy¿on¹ g³owê z d³ugim na boku kosmykiem w³osów, który zwykli uplataæ w
wst¹¿ki, mi³one upominki swych dziewic.
14 Swacha - swatka.
15 Czy siê spodziewaæ starosty przybycia - Miko³aja Potockiego, dziedzica tych w³oci.
16 Czerepianym - glinianym.
30
CZÊÆ DRUGA
1
Spa³ wiat g³êboko, noc¹ otulony.
Obchodz¹c wart¹ ciemne cz³eka gniazdo,
W milcz¹cej czêci sz³a gwiazda za gwiazd¹;
Niebo przez chmurne patrza³o zas³ony:
Ucich³y has³a, ³añcuchy drzyma³y,
Jak martwe widmo milcza³ zamek bia³y.
I m³oda para w ma³¿eñskiej komnacie,
Na ³o¿u pysznym, na snu majestacie,
Spoczê³a mile wród puchów zatopu
Os³onionego w drogie adamaszki,
Co, fa³dowane, ród wiatru igraszki
Sp³ywa³y na dó³ ze z³otego stropu.
Ucich³o wszystko pod zamku sklepieniem,
Chyba sen têskny ozwie siê westchnieniem
I wiatr, wys³any od nocy szyldwachem,
Smutnym jej has³em zawyje pod gmachem.
A potem w okr¹g milczenie na nowo;
Tylko ³agodnie brzêk mi³y i g³uchy,
Jakim powietrzne igraj¹ce duchy
Noc o¿ywiaj¹, gra w ciszê zamkow¹.
31
2
Któ¿ to zatêtnia³, stuknienie¿ to czyje
Da³o siê s³yszeæ za drzwiami komnaty?
Nie pier to lubej ¿¹dnym sercem bije,
Lecz goniec puka od granicznej czaty.
Dyszy popiechem, lica trwog¹ blade.
Wstañ, panie rz¹dco, ciep³e porzuæ ³o¿e:
Z³e ci nowiny w tej chwili przywo¿ê;
Wstañ i pos³uchaj, i we jak¹ radê.
Oto nadbrze¿ne s³ysza³y dzi stra¿e,
Jak siê po Dnieprze pluska³y nie kaczki,
Jak co nie ptakiem t³uk³o siê w czaharze[1]:
Wyranie obóz przeprawia³ siê Szwaczki[2],
Co a¿ dotychczas cicho sta³ za wod¹.
Niech¿e siê kokosz wywija przed szkod¹,
Kiedy j¹ oczy jastrzêbia obwiod¹.
Zamek choæ mocny, lecz osada ma³a,
Aby przed silnym szturmem siê osta³a,
Zw³aszcza gdy razem przyjdzie broniæ miasta;
Chocia¿ i w miecie z³ego co wyrasta,
Bo ju¿ gotuj¹ i kosy, i no¿e:
A nawet w zamku, kto wie, co byæ mo¿e?
Zaradziæ z³emu, jak siê tylko zjawia,
Leæ do starosty: on ród Bohus³awia
Poi gromady, rozstrzeliwa baby[3];
Niechaj tu przyle posi³ek, choæ s³aby.
Leæ, nim rozwita, nim siê zamek dowie;
A my tu bêdziem na wszystko gotowi.
32
3
Nie mylne wieci, nie fa³szywe trwogi:
Szwaczki to obóz nie w dobrym zamiarze
Pluska³ po Dnieprze, t³uk³ siê po czaharze.
Gdzie w ciasnym ³o¿u skrêconej odnogi
Wrz¹cy nurt Rosi i b³yska, i pluszcze,
A wiatr pobrze¿n¹ oszczekiwa puszczê,
A w niej gwar dziki klekoce ponuro,
A mg³a k³êbata, co ciemnieje gór¹,
Nad jej sklepieniem w kr¹g siê ju¿ rozwlek³a -
Jakby tam anio³ mierci i zag³ady
Warzy³ dla ziemi nad p³omieniem piek³a
Wszystkie domowych zaburzeñ szkarady -
Nie darmo czujne pa³aj¹ ogniska
I jacy zbrojni le¿¹ u p³omieni,
Gdy wieñce borów zrywa wiatr jesieni,
A szron sêdziwy na darniach po³yska.
Choæ le¿eæ oni zdaj¹ siê spokojnie,
Ach, krwi to dzieci i myl¹ o wojnie!
No¿e u pasów, ich czo³a w ko³pakach;
D³onie na no¿ach, choæ oczy uniête,
Do pik utkwionych rumaki przypiête,
A dniem i noc¹ siod³a na rumakach.
4
A jeden Kozak na ustawnej stra¿y
Niezgas³y ogieñ czasami roz¿arzy
I na sw¹ pikê wspiera siê bezw³adnie.
S³ucha i patrzy. Nic w tym puszczy mroku
33
Nie ujdzie jego ni ucha, ni wzroku:
Niech strzêpek szronu na usch³y liæ padnie,
Niechaj ptak klanie ga³êzi¹ z daleka,
Niech pies w dalekim futorze4 zaszczeka -
Ju¿ on to schwyci³ w gwarnym borów szumie
I pochwycone wnet rozró¿niæ umie.
I znowu oko zwróci³ do ogniska,
I znowu pik¹ poprawi³ p³omienia:
K³êbi¹ siê dymy, czerwony ¿ar pryska,
Ronie wa³ ognia, noc siê zarumienia.
Poród bij¹cej krwawej ³una fali,
Jak mgliste duchy, cienie drzew siê k³ad¹.
Dalej noc czarna; tylko w ciemnej dali,
Jakby zaklêt¹ rozsiany gromad¹,
Bezw³adny obóz gronym snem usypia:
Tam siê b³ysk stosu ostrza piki czepia;
Tu wpó³ dobyty nó¿ czasem zab³yska
Jak rozdra¿nionej gadziny oczyska.
Gdzieniegdzie znowu spod burki kosmatej
Sen niespokojny wychyli³ pó³ twarzy
I przez sen widaæ, co ka¿da z nich marzy,
To z brwi marszczonych, to z wargi w¹satej:
Na tej miech dziki, kln¹ce s³owa na tej.
A tam przyjaciel i wierny, choæ panu,
Koñ, u³o¿ony tu¿ pod pana bokiem,
Strzeli niekiedy przebudzonym okiem
Niby kochanie ród wiata tumanu.
W samej cichoci obraz niespokojny
Nadziej¹ mordów ko³ysanej wojny.
34
5
Tam gdzie d¹b grubszy i stos pe³niej p³onie,
Dwóch tam usiad³o; a przy nich dwa konie.
Po tym wytwornym atamañskim stroju,
Co drogim z³otem czasami odb³yska
Nag³e, nierówne spojrzenie ogniska,
Po tej postaci z³o¿onej do boju,
Po w¹sie w czarne puszczonym pokrêty,
Po dumie czo³a, po oblicza krasie -
Mciwy Nebaba zaraz poznaæ da siê.
W milczeniu siedzia³, burk¹ wpó³ opiêty:
Spokojnie trzyma³ lewicê za pasem
I g³owniê no¿a pog³askiwa³ czasem.
No¿u mój, no¿u! b³yskasz do mnie pró¿no
I pró¿no, widzê, naostrzy³em ciebie;
Inni swój snopek w naszym polu u¿n¹,
Nim pospieszymy z tob¹ ku potrzebie;
I wprzód rdza ciebie, wprzód ja siebie strawiê,
Ni¿eli w mêskiej z niewiar¹ przeprawie
Ducha radoci¹, ciebie krwi¹ op³awiê!
Tak mówi³ Kozak, potrz¹saj¹c g³ow¹;
I z nocnej rosy otar³ no¿a ostrze:
Ale wejrzenie nag³e, od s³ów prostsze,
Wydaje, komu przyci¹³ t¹ przemow¹.
6
Naprzeciw niego, jak odblask poczwarny
W chropawym lustrze, siedzia³ Kozak drugi:
Na pier obros³¹ zwiesza³ siê w¹s d³ugi,
35
Ca³e pó³ twarzy ci¹ga³ mu szram czarny;
A chocia¿ czo³o staroci¹ biela³o,
M³ody rumieniec zalewa³ twarz ca³¹;
A choæ ogniste, ledwo iskrzy oko,
W zaty³ej twarzy tak siedzi g³êboko.
To Szwaczka, pierwszy ród mieszczan Kaniowa:
Choæ czêsto w ucztach krêci mu siê g³owa
I cia³em ciê¿ki, i wiek d³ugi liczy,
Ale ma piêtno rozbojów na Siczy,
Ale od Lachów z dumy obrzydzony
I dumy Lachów zwie siê wrogiem miele;
Wiêc chêtnie stan¹³ na powstañców czele
I atamanem chêtnie okrzykniony.
Zdaje siê jednak, ¿e (czy brak zapa³u,
Czy ¿e kielichem zbytnie siê rozgrzewa)
Wiêcej, ni¿eli przystoi, spoczywa;
A tu kozactwo zra¿a siê poma³u;
Czêciej i g³oniej s³ychaæ miêdzy t³okiem:
Czemu nie idzie w zamek, co pod bokiem?
Czemu gdy wie¿o z ¯eleniakiem Gonta
Zawieæ hulankê upieli tak r¹czo -
On tylko gnuny, myl¹ siê zaprz¹ta:
Z³¹czyæ siê z nimi? - Czemu¿ siê nie ³¹cz¹?
I nic nie wiedzieæ, korzyæ badañ zwyk³a:
Bo przez natrêtne naglony pytanie,
Jak zacznie szukaæ mowy w pe³nym dzbanie,
Unie wprzód z tajni¹, nim jêzyk wywik³a.
36
7
Niewiele tkn¹³ siê Nebaby ¿a³ob¹,
Bo ju¿ nadpity dzbanek mia³ przed sob¹;
Jak nie swoimi popatrzy³ oczami,
Powa¿nym miechem kilka razy chrz¹kn¹³;
Uderzy³ w ogieñ - gdy prys³o iskrami,
Wpó³ dos³yszanym jêzykiem przeb¹kn¹³:
Widzisz te iskry? s³uchaj, atamanie!
Kto chce szczêliwym zostaæ przez kochanie,
Kto zrobiæ sta³ym chce serce kobiece,
Niechaj siê lepiej zakopie w tej dziczy
I liczy iskry, te wszystkie niech liczy!
Zapomnij z biesem o twojej Orlice! -
Ju¿ ja siê pewno toi nie napijê[5],
Aby mi serce wyzdrowia³o chore;
Ani mi rady potrzebne tu czyje!
I szydnym gniewem wzrok Nebaby gore.
Czy jest na wiecie Orlika, czy nie ma,
Co nam do tego! dla nas bliska zima;
My puszcz tu³acze, Polacy przed nami:
Patrzaj na burki, patrz koniom na grzywê -
Jak twoja g³owa, wszystko szronem siwe!
S³uchaj, Kozacy jak siek¹ zêbami!
Bo, biedni, nawet nie maj¹ i tego,
Czym ich ataman tak czêsto siê grzeje;
I g³ód ich strawi, i wicher zawieje,
I jak po swoich Polacy tu zbieg¹.
I sami z g³odu, poczekawszy trochê,
Wlec¹ w side³ka jak ptaszyny p³oche!
37
Ni¿ grzaæ siê w zamku czy¿ to bêdzie lepsze
P³yn¹æ bez chêci popod lodem w Dnieprze?
Albo z ga³êzi pogl¹daæ w ob³oki
I z ka¿dym wiatrem straszyæ w gniazdach sroki?
A Szwaczka, ognia poprawiwszy pik¹,
Ode dna flaszy be³kn¹³ g³uchym ³ykiem
I niepos³usznym zacz¹³ co jêzykiem.
Oko Nebaby zasêpione dziko.
Kiedy siê serce zachmurzy uraz¹,
Wzrok wtedy b³yskiem, piorunem ¿elazo!
I biada chmurze, co chce byæ przeszkod¹!
Popruta, zbita, rozp³ynie siê wod¹.
A ogieñ gniewu przej¹³ go a¿ w szpiku!
Szwaczka przemówiæ na nowo siê musi³,
Lecz znowu s³owa zapl¹ta³ w jêzyku,
Tylko powa¿nym miechem siê zakrztusi³.
Tu oczy z wolna w powiekach zagas³y,
Na obie strony powoli siê sk³ania;
A¿ razem tu³ów przewali³ opas³y:
¯e jeszcze ¿yje, znaæ z jego chrapania.
D³ugo Nebaba po cielsku szerokiem
Spojrzeniem wzgardy b³êdne ko³a pisa³;
D³ugo szum boru myl jego ko³ysa³,
Nim w walce uczuæ ozwa³ siê wyrokiem:
Trzech diab³ów synu, przebrzyd³y opilcze!
I tobie¿ dzieln¹ przewodziæ m³odzie¿¹?
Chyba miê sami szatani ubie¿¹,
¯e ciê tu zêby nie skosztuj¹ wilcze,
I w bramy zamku twe piêci uderz¹!
38
A jakby ¿¹d³o piek³a go ubod³o,
Porwa³ siê nag³e i skoczy³ na siod³o.
8
Nie drzymie szyldwach, p³omienie ocuca,
A wiatr jesienny ga³êzie mu zrzuca -
I znów, jak usn¹³, ród drzewa umilka.
Gdzie tam daleko piewa kur przed witem,
Dalej i g³usze j s³ychaæ wycie wilka;
Bli¿ej Ro pluska krêconym korytem,
Niby sen cichy tej strony ko³ysze.
Co za wist przykry budzi lasów ciszê?
Jak dziki wicher ocucony w borze,
Takim zakipia³ ca³y obóz gwarem;
Jako gdy wicher zaiskrzy po¿arem,
Tak zaiskrzy³y w kr¹g piki i no¿e,
Kiedy na nag³e pogwizdnienie trwogi
Sp³oszony obóz porwa³ siê na nogi.
Jeszcze gwizdnienie: w oka mgnieniu po niem
Wszystkie kopyta z miejsca zatêtnia³y
I ciasnym ko³em stan¹³ obóz ca³y,
Gdzie widmo jezdca mgli siê karym koniem.
9
Co to, Nebabo? - zaraz go poznali,
Bo któ¿ by z koniem wyda³ siê wspanialej? -
Co to za trwoga? -z obaw¹ spytali.
Chcê was po¿egnaæ, bo ju¿ ruszam dalej.
Niech¿e to dla was nie bêdzie niemi³em,
39
¯e trwogi nie ma, a ja j¹ wzbudzi³em.
Lecz jeli macie i serce, i g³owê,
To nie bêdziecie na m¹ g³usi mowê.
Tu go m³ód w wê¿sze otoczy³a ko³o,
Bo siê patrza³a i s³ucha³a rada,
Jak mêstwem dumne rozpromienia czo³o,
Jak w szczerej mowie mia³ym sercem gada.
Nie mylê d³ugo przed wami ja prawiæ,
Co miê przymusza was, bracia, zostawiæ -
Zacz¹³ Nebaba. Wyros³y ród czerni,
Zna jej umys³y i wzruszaæ je umie;
I tak przysta³o mówiæ jego dumie:
Atamanowi swemu b¹dcie wierni;
Przy nim tak dobrze mo¿na tutaj drzymaæ!
A ja nie mogê d³u¿ej z wami trzymaæ
I ziewaæ z wami; ja jeszcze sk³uæ mogê
Choæ kilku Lachów, choæ dwór jeden z³upiæ;
Wtedy mi bêdzie przyjemniej siê upiæ!
To was i ¿egnam, i ruszam w sw¹ drogê.
Ostra przymówka dopiê³a zamiaru.
Mruk dobrej wró¿by, podobny do gwaru
Pierwszego lodu, gdy go ³ami¹ fale,
Obiegaæ pocz¹³ zawstydzon¹ zgrajê.
Nebaba ci¹gn¹æ mowy nie przestaje:
Odst¹piæ Szwaczki ja nie radzê wcale;
Gdy tak wygodnie przy tym atamanie -
Któ¿ ze mn¹ pójdzie, a z nim nie zostanie?
Sam wiêc pospieszê, gdzie miê nios¹ oczy,
¯wawszych do dzie³a znaleæ towarzyszy;
40
Jednak, co powiem, niech z was ka¿dy s³yszy
I gdy mu zda siê, niech naprzód wyskoczy.
Komu rózgami ojciec zasieczony,
Czyja siê panu podoba³a ¿ona,
Komu najmilsza córka pogwa³cona,
Kogo zbawiono lubej narzeczonej -
Na ojca boleæ, na smutek matczyny,
Na hañbê dzieci, na ³askê dziewczyny
Tego zaklinam, wo³am po imieniu,
Niechaj wyjedzie i stanie tu przy mnie!
I t³um orê¿ny mieszaæ siê poczyna
Jak zak³ócona dmuchem wiatru trzcina.
Kto w pañskim za to umiera³ wiêzieniu,
¯e jak pies pod³y o g³odzie i zimnie
Dla us³ug jego przemarnowa³ lata,
Kogo najdro¿sza boli przez to strata,
Kto chce odemciæ te krzywdy, te zbrodnie
I tylko sobie odt¹d ¿yæ swobodnie
Zaklinam tego na zemstê, swobodê,
Niech idzie zaraz, gdzie ja go powiodê!
T³um wre nie³adem, gwar nie³adu ronie:
Postrzeg³ Nebaba, jak wybór ochoczy
W gêstszych szeregach doko³a siê t³oczy;
A wiêc z tryumfem zawo³a³ dononie:
Teraz, kto tylko mo³ojca ma duszê,
Kto siê chce ogrzaæ przy zamku po¿arze,
Kto chce op³ukaæ pikê w polskiej jusze,
Kto chce zapiewaæ przy pañskim pucharze -
Idcie do zamku! Ja drogê poka¿ê!
41
A oko jego, jakby bitwy has³o,
Nagle w ka¿dego zab³yszcza³o oku:
Wszyscy my, wszyscy do Nebaby boku! -
Wrz¹ce kozactwo dzikim tonem wrzas³o.
Podobny odg³os wêdrowca krew ziêbi,
Gdy go wilczyca, zwietrzywszy w puszcz g³êbi,
Przeci¹gle wyciem ozwie siê ponurem,
A za ni¹ g³odni zalotnicy chórem.
I razem g³êbie zastêka³y ziemi
Pod rumakami ciê¿ko têtni¹cemi.
I d³ugo, d³ugo wrza³o nieprzerwanie,
A coraz ciszej, i koni chrapanie,
I chrzêst orê¿a, i stêkanie ziemi;
A ognie stra¿y kona³y za niemi,
A echa puszczy wo³a³y za niemi,
Kiedy huknêli piosenkê pochodu
Nowemu wódzcy, co harcowa³ z przodu.
10
Poród puszcz gêstwy, poród jarów cieni
Mciwy Nebaba swoje szyki wiedzie.
Jak czu³ koñ jego, ¿e na wszystkich przedzie!
Jak w piersiach jezdca rozigrane serce
Dzikiej, wojennej wtórowa³o pieni!
Kiedy mylami w przysz³oæ uniesiony,
Po¿ary w ka¿dej dostrzega³ iskierce,
Co b³yska za nim, skoro lustro stali
Od miesiêcznego oka siê zapali;
Kiedy zwyciêskie odgadywa³ tony
42
W dzikich odg³osach wojennego pienia!
Stójcie! Od wschodu dzieñ siê zap³omienia.
Ksiê¿yc rumiany niby siê krwi¹ zbroczy³,
W posêpne chmury, jak do mierci ³o¿a,
Na cichych ranku wiatrach siê zatoczy³,
I jak z³ej wieszczby wysz³a dr¿¹ca zorza.
Stójcie! S³ów kilka! Tu zemsty dru¿yna
W kr¹g atamana zawinê³a ko³em,
Gdzie siê okr¹gli bezdrzewna równina
ród ramion boru i przed boru czo³em.
Bacznoæ! Co wichrem zaszumia³o w lesie.
Jeden to z naszych gêstw¹ siê przerzyna.
Pilnowa³ skrzyd³a. Jakie¿ wieci niesie?
Jego pier robi, jego biegun w pianie.
Miêdzy drzew szumem s³ysza³ otr¹bianie.
Czy¿by Polacy tak blisko byæ mieli?
Wytrwa³oæ, dzieci! B¹dcie tylko mieli,
Naszym to bêdzie, co mamy przed nami!
Pod samym miastem ten ba j rak, czy wiecie[6],
Co siê rozrasta pomiêdzy jarami?...
Tam do godziny zmierzchu dole¿ycie.
Ja póniej bêdê, skoro do wieczerzy
Wezwie nas gwiazda, co w zamku na wie¿y!
No! w imiê Trójcy! ruszaj, gdzie kto mo¿e!
Jak w tuman iskier rozdête p³omienie,
Jak pi¹cych nagle przerwane widzenie -
Tak razem zgali zwinni jezdcy w borze:
Tu siê w promieni tysi¹c rozskoczyli,
Tu miêdzy pniami jeszcze majaczyli,
43
A tu i ladu po ¿adnym ju¿ nie ma;
Niby zaklêtych poch³onê³y drzewa
Przed miertelnego s³abymi oczyma.
Pusto - sam tylko duch boru powiewa.
A za nim nagie klaskaj¹ konary;
Pod nimi rumak majaczeje kary,
A na nim jedziec prê¿y pilne ucho:
Z tej strony tr¹bka zdaje siê graæ g³ucho;
Lecz g³uchszy jeszcze s³ychaæ dwiêk z tej strony,
Ranne go wiatry krêtym jarem[7] wlok¹.
Jedziec pos³ucha³, pomyla³ g³êboko:
Jak mu nie poznaæ! To kaniowskie dzwony
Szczêliw¹ wieszczb¹ do niego mówi³y.
Razem siê pomkn¹³ w sklepienia milcz¹ce,
Wnet drzew sklepienia czczoci¹ siê zaæmi³y;
Jeszcze przez chwilê echa w czczoci bi³y,
Lecz go ju¿ teraz nie znajdzie i s³oñce.
11
Ponuro echa okoliczne tr¹ca
Zamkowa tr¹ba wieczór witaj¹ca,
Gromadz¹c zbrojnych na mod³y wieczorne.
Wielkim kocio³a natury sklepieniem
Ju¿, ju¿ gdzieniegdzie lampy wieków p³on¹.
Odkryto g³owy, bronie opuszczono,
Utkwiono w ziemiê spojrzenia pokorne,
S³ów uroczystych s³uchano z milczeniem.
Amen! I amen powtórzono z skruch¹.
Echa zamkowe ozwa³y siê g³ucho:
44
Amen. Ich amen tak smutny, niemi³y,
Jakby go po raz ostatni odbi³y.
Zagrzmia³ ryk dzia³a i skona³ wród boru.
Na wie¿y ogieñ zaj¹³ siê stra¿niczy,
Milcz¹cy szyldwach ciche kroki liczy.
po oknach b³ys³y wiate³ka wieczoru.
Mile zamkowa s³u¿ebna dru¿yna
Wieczór - niestety, ostatni! - zaczyna.
Jak b³ysk jej wiat³a, ciche jej wesele,
Kiedy zasiêdzie ka¿da przy swym dziele.
O! co za rozkosz obejrzeæ te grona,
Gdy, za prababek, bawi³y siê prac¹:
Tu gazy blaskiem z³ota siê bogac¹,
Jak bia³a zima mrozem uiskrzona;
Tam czarodziejka, u krosien schylona,
Tchu nie da s³yszeæ, nie zwróci spojrzenia -
I trzeba wierzyæ, widz¹c jej oblicze,
¯e blask tych oczu, to tchnienie dziewicze,
Cudown¹ w³adz¹ kwiat wiosny rozplenia.
W tej bia³ych rêkach drut jasny i g³adki
Wydaje w mgnieniu ró¿nowzore siatki,
Niby od wiatrów i z wiatrów tworzone,
Tak s¹ przejrzyste i lekkie jak one.
A tutaj okr¹g g³oniejszej roboty:
Tutaj burzliwe furcz¹ ko³owroty,
Tutaj wrzeciono ze lnami miêkkiemi
Brzmieje nieznacznie i gwi¿d¿e po ziemi.
A pienie w prostej, melodyjnej nucie,
Lube jak pierwsze mi³oci uczucie,
45
Ciche jak ³ono, co nie zna kochania,
Têskne jak pamiêæ rodzinnej zagrody,
Pe³ne z tym miejscem, z t¹ godzin¹ zgody,
Sfer¹ harmonii urok ich os³ania.
12
Czy nie po panu zatêskni³a pani?
¯e miêdzy nimi, a nie kwitnie na niej
Ta, co na wszystkich kwitnie w pe³ni - radoæ:
S³aboæ w jej oku, w jej obliczu bladoæ.
Jak chmur odbicie z mokrego dna stoku,
Wyziera dusza spoza ³ez w jej oku.
Cerê, co zgas³a, wargê, co poblad³a,
Z milcz¹c¹ skarg¹ mg³a serca osiad³a.
Czy siê kto kiedy przypatrzy³ gangrenie?
Jak utajona, tl¹c w serca g³êbinie,
Na trupim ciele wyjdzie ma³¹ plam¹,
Jak coraz szerzej, coraz ciemniej mgleje,
A¿ stosu mierci dymem twarz odzieje.
Z m³odej rz¹dczyni smutkami to¿ samo:
Przez nieme wargi, przez ciemne spojrzenia,
W mg³ach coraz grubszych, widaæ, jak siê wlok¹;
A choæ pier westchnieñ, a ³ez pe³ne oko,
Jakby walczy³y z nimi pier i oko,
To ³ez nie puszcza, to wiêzi westchnienia.
Ach! pierwsza rozkosz tak bardzo nie zmienia!
Nie gasi jagód, nie mrozi spojrzenia,
¯a³ob¹ duszy czo³a nie ubiera,
Ciê¿kim westchnieniem piersi nie zapiera;
46
Ach! pierwsza rozkosz w lubego objêciu,
Kiedy kochana i kocha, dziewczêciu
Daje czuæ duszê ¿ycia anielskiego.
Lecz kiedy s³ab¹ ¿¹dze gwa³tu zbieg¹
I co drugiemu sobie wypieszczono,
W zmierz³ej luboci obca rozkosz skradnie,
Piek³o natenczas wciska siê tam zdradnie
I mieræ zap³adnia oblubieñcze ³ono.
Mo¿e uwa¿n¹ prac¹ zaprz¹tniêta
Zapomni smutku: usiad³a za krosna;
Mo¿e mi³osna, mo¿e pieñ ¿a³osna
Posêpn¹ dum¹ utuli natrêta,
Jak siê utula pieszczoszek wrzaskliwy.
Dobre dziewczêta rozpoczê³y piewy.
Ju¿ na renicy ³ezka zab³ysnê³a:
Zbiera siê, zbiera, toczy i stanê³a;
Jakby z pogod¹ igraæ jej niemi³o,
Jakby j¹ zimno smutku zamrozi³o.
Ju¿ d³u¿ej swego ciê¿aru nie wstrzyma:
Powsta³a z miejsca, lecz tak martwa ca³a,
I znów stanê³a z takimi oczyma,
Jakby siê w izbie ob³êdu lêka³a.
Wlecze, mdlej¹ca, z wolna krok rozchwiany
I obcym rzutem ciska siê do ciany.
U okna przecie. Nadstawi³a ucha:
Niby jej wietrzyk, co przez szyby dmucha,
Niós³ od przyjani s³owa pociech mi³e;
Powoli widaæ w poruszeniach si³ê,
Promyk nadziei w spojrzenia wiate³ku,
47
Têcza radoci mgli³a siê z jej czo³a.
le z nag³¹ zmian¹! Pojrza³a doko³a,
A wszystko przed ni¹ w rozpaczy i zgie³ku.
13
Ju¿ po Kaniowie straszna wieæ lata³a:
Jak siê wzburzy³a Ukraina ca³a,
Jak zdrad¹ Gonty dobyto Humania,
Ile tam mordów, ile krwi rozlania;
Jak samo Lachów zda siê cigaæ piek³o,
A nigdzie schrony przed czerni¹ zaciek³¹.
Skoro wieczorem powsta³y tumany
Od nasêpionej strony Zaporo¿a
I mglist¹ biel¹ os³oniona zorza
Z rózg¹ komety, jak lampa z³ej doli,
Gasn¹æ w ob³okach zaczê³a powoli;
Zdwoi³ siê w miecie przestrach nies³ychany:
G³uszej siê zda³y be³taæ Dniepru szumy,
Jêczeæ okropniej wichry Ukrainy
I groniej ciemnieæ sklepienia dêbiny.
Jak po cmentarzu nieme duchów t³umy,
Snuj¹ siê milczkiem po ulicach miasta
T³umy mieszkañców trwog¹ omroczone;
A wieszczba klêski, w któr¹ pojrzysz stronê!
Tam dzieciê pyta: Sk¹d ten tuman wzrasta
I w takie kszta³ty miesza siê olbrzymie,
Jak Lucyfera wojsko w piek³a dymie?
Cytnê³a matka; wywró¿yæ siê lêka.
Dwóch siê przyjació³ zbieg³a oto rêka -
48
I zimno mierci ich uciski ziêbi;
Dwojga kochanków spotka³o siê oko -
I mêty mierci widaæ w spojrzeñ g³êbi,
I jêki mierci z westchnieniem siê wlok¹.
A topielicy skrwawione widziad³o,
W skrwawionej szacie, ze skroni¹ rozpad³¹,
Ci¹gle Kaniowa przelatuje bruki,
W dziwniejszych ruchach, z dziwniejszymi huki:
Jak co siê wyrwa³ z ³ona ziemi matki,
Nieprzetoczone unosz¹c ostatki:
Bo jak nad trupem kr¹¿¹ nad ni¹ kruki.
14
Z rêkami w niebo p³aka³ lud skruszony
ród powiêconych sklepieñ Wszechmocnego:
ciany wi¹tyni wtórzy³y p³acz jego,
Ksiê¿a piewali pokutnymi tony.
Kaniowskich dzwonnic jêcza³y wci¹¿ dzwony,
W ka¿dym o³tarzu wiat³a wci¹¿ pa³a³y.
Nieocenione s³ano zewsz¹d wota
Z drogich kamieni, ze szczerego z³ota.
Wielkie ofiary, bo i strach niema³y!
P³akali wierni, p³akali niewierni.
Wprzódy ni¿eli noc barwy poczerni,
Dzieci Solimy przed ark¹ bo¿nicy,
Bez p³ci ró¿nicy, bez wieku ró¿nicy,
Upadli na twarz, w pogrzebowej bieli,
Jakby od gniewu Bo¿ego olnêli,
I w pyle ziemi czo³a ponurzywszy,
49
Podnieli g³ucho lament ¿a³oliwszy,
Nili go s³ysza³ wiata wiek daleki
Na obcych brzegach babiloñskiej rzeki.
I ³zy Dawida z ich siê ócz pola³y.
Szczere to p³acze, bo i strach niema³y!...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Syny mej ziemi, o rodacy mili!
Wy szczerej wiary nie dacie poecie
I sami pojrzeæ na przysz³oæ nie chcecie,
Na ucztê d³ugo t³umionej swobody.
Wasi dziadowie widzieli te gody!
Dwory ich by³y smutnymi wiadkami,
Ach, zapomnianej zbyt prêdko igraszki.
Kiedy ze stal¹, jak z zemsty ¿agwiami,
Krew ¿ywej piersi lano w trupie czaszki
I ka¿d¹ ³ezkê na pana wylan¹
Jej dymi¹cymi kroplami sp³acano.
15
D³ugo, zbyt d³ugo mylom zostawiona,
Sta³a u okna m³oda rz¹dcy ¿ona.
Czy nie z³y wicher szepta³ ci, Orliko?
Masz w oczach radoæ, ale radoæ dzik¹.
Ciê¿kie westchnienie na ³ono stoczy³a:
Jakby w obawie, aby skrytoæ ca³a,
Któr¹ w milczeniu tak d³ugim warzy³a,
Wczenie przestraszyæ wiata nie zechcia³a.
Ho-ha! Bicz klasn¹³, brzêknê³y ³añcuchy,
Opad³y mosty, bruk zagrzmia³, bicz klaska,
50
Ronie po zamku, zbli¿a siê grzmot g³uchy:
Ho-ha! Bicz klasn¹³, stanê³a kolaska.
Raduj siê, zamku! rz¹dca wesó³ wróci³,
Widaæ, ¿e drogê prêdk¹ jazd¹ króci³,
Bo z wszystkich koni tak siê opar dymi.
Ale z wieciami powróci³ dobrymi.
Skoro pomówi³ z kaniowskim starost¹,
Wnet wyprawiono dwa oddzia³y na raz:
Jeden z nich Szwaczkê mia³ otoczyæ zaraz,
A drugi ci¹gnie do Kaniowa prosto.
Pan wojewoda z Gont¹ koñczy dzie³o[8];
Wko³o szubienic stawia tysi¹cami;
Opatrzne oko zesz³o ju¿ nad nami,
By kres bezbo¿nej swawoli wytknê³o!
Jemu wiêc do snu ufnie zdajcie ¿ycie
I w ³o¿a wasze wstêpujcie spokojnie,
Bo w wietle szczêcia oczy otworzycie;
Zaniecie z wojn¹, wstaniecie po wojnie!
Otó¿ i nowy goniec pêdem zmierza.
Coraz pomylniej. Przybiega z oddzia³u,
Co ledzi³ Szwaczkê u Rosi nadbrze¿a:
Bez has³a bitwy, bez jednego strza³u
Znik³ on z obozem, jakby wpad³ do ziemi;
I tak bez ladu, ¿e nasi, zdumiali,
Ju¿ nie wiedzieli, gdzie go szukaæ dalej,
A¿ go odkryto miêdzy lasy tymi:
I wkrótce przyjdzie do rozprawy z nimi.
Lecz mêstwu naszych mo¿na ufaæ miele,
¯e to spotkanie kres po³o¿y wojnie.
51
Wiêc dzwony, dzia³a niech g³osz¹ wesele!
A zamek z miastem zasypia spokojnie.
16
Ju¿ w g³uchej nocy opónion¹ porê
Przyæmiona lampa s³abo siê roz¿arza;
Tak po miesi¹cu okna ró¿nowzore
B³yszcz¹ w kaplicy porodku cmentarza.
£o¿e ma³¿eñskie zap³onione blado
wiat³em, co mdla³o, bucha³o, znów mdla³o,
Tak siê w pó³cieniach dziko wydawa³o,
Jakby to ³o¿e, gdzie umar³ych k³ad¹.
Po dniowym trudzie ma³¿onek pi mocno:
Zmru¿onym okiem po co ¿ona czuje?
Czy jak duch dobry jego snu pilnuje?
Zegar wybija dwunast¹ pó³nocn¹.
Czego to, gdzie to dzwony uderzy³y? -
Porwa³ siê nagle rz¹dca przebudzony.
Zda³o siê tobie; to zegaru dzwony.
I oczy rz¹dcy znów siê snem zakry³y.
Ale poczwara, przeczucie z³owrogie,
Pod snu zas³ony z³oliwie siê wkrada
I z bezzasadnych cierpieñ duszy rada,
Niewieci¹ w mê¿u ci¹gle budzi trwogê.
Czego to tr¹by tak nagle zagra³y? -
Ach, Pan Bóg z tob¹! wiat jak umar³ ca³y,
To zabrzêcza³a mucha obudzona.
I znów od zmys³ów pop³oszone zgie³ku
Cichn¹ce czucia wróci³y do ³ona;
52
Tak zgraja piskl¹t od kani sp³oszona
Tuli siê ufnie w matczynym skrzyde³ku.
Usn¹³. Rz¹dczyni wci¹¿ mruga powieka:
Jak góra westchnieñ ciê¿kie dla niej ³ono;
I serce rwie siê, jakby je mêczono,
I pot gwa³townych miotañ j¹ ocieka.
Có¿ to tak przykro podra¿nia jej oczy?
Czego¿ pot md³oci z jej siê lica toczy?
Jaka¿ na pier jej mogi³a siê t³oczy?
Czy to nie szatan igra z ni¹ w bezenie,
By owoc, którym pier przeklêt¹ p³odni,
Wyko³ysany jej mylami wczenie,
Stan¹³ dojrza³y na skinienie zbrodni?
Janiej i janiej b³yszcz¹ca renica
Razem w powiece pe³no siê rozwieca.
Podnios³a g³owê; wy¿ej, jeszcze wy¿ej.
Zyzem nasamprzód przeszy³a pi¹cego;
Potem swe oczy do ócz mê¿a zbli¿y
I d³ugo, trwo¿nie bada ruchów jego:
Ostro¿n¹ rêk¹ serca w piersi bada:
Na piersi jedna, skryta druga rêka.
Patrzy na oczy, wstaje i usiada.
Znalaz³a serce, wstaje i uklêka.
Mignê³a w rêku b³yszcz¹cym ¿elazem.
M¹¿ siê obudzi³ i zawo³a³ razem:
O, jak¿e sny miê strwo¿y³y niemi³o!
Jakby siê w zamku razem zapali³o,
Tak¹ mniema³em widzieæ b³yskawicê.
A twoje czego tak b³¹dz¹ renice?
53
Ciebie zmiesza³o moje pomieszanie.
By³ to sen tylko. Prawda, sen niemi³y:
Ale te myli, co miê w dzieñ k³óci³y,
Wróci³y na noc. Spij ju¿, pij, kochanie.
A wiêc usnêli. Biada temu, biada!
Kto nazbyt ufny w trwo¿n¹ cnotê ludzi,
Przy swoim sercu, w swym ³o¿u uk³ada
Serce zatrute mierteln¹ obraz¹.
Usn¹³; a w rêku ma³¿onki ¿elazo.
Bóg¿e wie, kiedy i gdzie siê obudzi!
17
Pono, nie we nie rz¹dcy bi³y dzwony,
Nie we nie rz¹dcy tr¹by gra³y g³ono,
Nie we nie rz¹dcy p³onê³y po¿ary:
Trudno jest poznaæ ród nocy zgêszczonej,
Ale nad miastem jakie dymy rosn¹
I zas³yszane wr¹ tam jakie gwary.
Czy¿ zaraz ka¿de ma trwo¿yæ zjawisko?
Milczenie nocy jest nocy kap³ank¹,
Milczenie nocy jest marzeñ kochank¹,
W niemym jej ³onie pró¿nych mar siedlisko.
Com wzi¹³ za orê¿, za têtnienie koni,
Ani to konie, ani b³ysk orê¿y.
Szyldwach zamkowy, gdy oko snem ciê¿y,
Tak sobie myla³ i usn¹³ na broni.
Lecz zawsze b³yska, lecz zawsze co dzwoni,
Niby blask stali, niby têtent koni;
I co siê wznosi podobne do huku -
54
Tutaj przed zamkiem, a tu ju¿ po bruku.
Razem zagrzmia³o, wrzas³o, zabrzêcza³o:
Zgin¹³e, zamku! Piek³o siê zamia³o!
Bramy rozbite, stra¿ wyciêta w chwili;
A hajdamacy w zamek siê wt³oczyli
I w tej¿e chwili srogoæ rzezi ca³a
Z blaskiem po¿aru wko³o siê rozla³a
ród nocnej ciszy: wciek³ych wrzasków wrzenie,
Têtent konnicy, brzêk broni, dzia³ grzmienie,
£upanych murów, baszt r¹banych trzaski,
Krwawe maszkary widne z ka¿dej strony,
Po¿ogi wiatrem rozdymanej blaski,
Czarny sklep nieba ³unem zakrwawiony,
Dzwony kaniowskie jêcz¹ce dononie -
Wszystko to razem wszczê³o siê i ronie:
A g³os wata¿ki9 ryczy nieprzerwanie.
Wszak¿e to nie jest Nebaby wo³anie.
18
Tak drogiej chwili piek³o mu zazdroci;
¯art sobie z jego zrobi³o wciek³oci,
Biesiadê w zamku Szwaczce przeznaczy³o.
Ju¿ wojsko zbieg³e têtnia³o daleko,
Gdy mu siê oko we nie wytrzewi³o
I zab³yszcza³o pod w¹sk¹ powiek¹.
Jak¿e siê ciê¿ko, jak wciekle zadumia³,
Gdy siê sam ujrza³ na tê puszczê ca³¹!
Dzie³em to czarów z pocz¹tku rozumia³:
¯egna³ siê, ¿egna³ -nic nie pomaga³o.
55
Teraz, jak by³o, pozna³ rzeczywicie:
I wnet pogoni¹ chcia³ lecieæ, za nimi;
Ale mu ladu nie da zwiêd³e licie,
Wiêc siê drogami puci³ pewniejszymi:
.Wprost do Kaniowa. Skrycie tam przyby³y,
Dla wrz¹cej czerni by³ to goæ zbyt mi³y.
Bez trudu krwawe uici³ zamys³y;
A wiód³ rzecz swoj¹ tak skrycie, tak miele,
¯e skoro zorza pó³nocne zab³ys³y,
Ju¿ go ujrzano na powstañców czele:
I bramy zamku pod szturmem rozprys³y!
A tak i na tych, co go odst¹pili,
I na Polakach mci siê w jednej chwili.
19
Hej, dzieci, dalej na pañskie komnaty! -
Ryknê³y miedzi¹ atamañskie p³uca,
A jak grzmot dzia³a gradem mierci rzuca,
Tak czerñ rozjad³a rzuci³a siê t³umem
Z piskiem wciek³oci, z g³owni skrz¹cych szumem
Na drzwi, na dachy, na ciany, na kraty,
A stare echo zawy³o z przestrachu,
Kiedy po ca³ym rozleli siê gmachu
Drzwiami, oknami, wy³omami dachu.
A teraz, dzieci, na rz¹dcy pokoje!
On, widzê, zamkn¹³ przed nami drzwi swoje!
Ale jak si³¹ poparli drzwi ca³¹,
Runê³y z dwiêkiem przykrego gwizdnienia -
Jakby je ¿ywcem wyrwano z korzenia.
56
Czemu¿ ten Kozak, co wprzód skoczy³ mia³o,
Jak mia³o skoczy³, tak siê cofn¹³ z trwog¹?
Có¿ to ma znaczyæ ta w ciele diablica?
Ona nie s³yszy, nie widzi nikogo:
Takie spokojne jej oko i lica.
Przed ni¹ trup le¿y w rozrzuconym ³o¿u;
W rêku nó¿ trzyma, krew pieni po no¿u;
A na niej ca³ej skrwawiona koszula.
Ona j¹ bierze, macza w trupa ranê
I ¿mie j¹ niby, i niby wypiera,
Potem martwego pociel¹ otula,
Wymawia z cicha s³owa ucinane,
Zbroczonym p³ótnem ca³a siê wyciera
I wolnym krokiem idzie do zwierciad³a.
Stanê³a z lamp¹ w rêce konaj¹c¹,
Spokojna - tylko oczy siê jej m¹c¹.
Czerñ rozjuszona w³anie wtedy wpad³a,
Gdy w tej postaci sta³a u zwierciad³a.
I konaj¹ce potêpieñca oczy,
Gdy je mieræ grzeszna pod swe bielmo toczy,
Ju¿ oblê¿one katów piek³a zgraj¹,
Piekielnych krain witane ju¿ cieniem -
Nic groniejszego widzieæ nie zdo³aj¹
Przed ostatecznym na wieki zganieniem.
Ta wpó³ kobieta, wpó³ grobów maszkara,
Z gasn¹c¹ lamp¹ w rêkach ubroczonych,
Jak gdyby z gwiazd¹ swych dni policzonych;
Ten Kozak za ni¹, co jak zbrodni kara,
Choæ piêtnem mordu cechowany ca³y,
57
Przecie¿ niewolnie staje os³upia³y
Przed okropnoci¹ z³oczyñców sumienia;
Ten blask po¿aru; skrwawione t³o cienia;
A ci mordercy, co w g³êbokiej dali
Pomiêdzy noc¹ orê¿em b³yskali:
Prawdziwy obraz pieczar potêpienia!
20
Dalej¿e, dzieci! a wam co siê sta³o?
By³ to g³os Szwaczki wie¿o przyby³ego,
Gdy pozierano po sobie niemia³o.
A choæ na chwilê stan¹³ i g³os jego,
On by siê zamia³ do diab³a samego.
Ho, ho! nie wiecie, co to za diablica,
Nie wiecie tego - a mój nó¿ odgadnie.
Patrzcie, jak we krwi sk¹pa³ siê ju¿ ³adnie!
A choæ tak we krwi, jeszcze siê rozwieca!
Stój¿e mi, widmo! nó¿ to dowiadczony
I powiêcony, i dobrze ostrzony.
Rzuæ go na wicher, co tañczy po drodze,
A gdzie siê krêci³, wie¿¹ krew zobaczysz!
Je¿eli tylko dotrzymaæ mi raczysz,
W Bogu nadzieja, dobrze ciê ugodzê!
Nó¿ b³ysn¹³, gwizdn¹³... Po niewiecim jêku,
Po smutnym lampy rozbrynionej dwiêku -
G³ucho i ciemno. Kozacy zdumieli
Jeszcze krwawego widma nie pojêli,
Kiedy ryk Szwaczki rozleg³ siê olbrzymi:
Podajcie g³owniê, co siê ot, tam dymi!
58
Zniknê³a larwa, to jej lad te plamki...
Przywiecaj lepiej... bli¿ej... tu, do klamki...
Znaæ otwiera³a... wysz³a tymi drzwiami.
Ju¿ to nie diabe³, co uciek³ przed nami!
O, zmykaj, zmykaj! W zbrodniach tobie równi
cigaj¹ ciebie przy iskrz¹cej g³ówni.
Skopcony ogniem, krwi¹ ofiar ociek³y,
Toczy siê Szwaczka przed rozjad³¹ zgraj¹:
Tu jego usta ³amaæ drzwi! wyrzek³y -
I tu drzwi nowe z zawias wypadaj¹.
D³ugo trwaæ bêdzie ta igraszka dzika:
Ci dobrze goni¹, ta dobrze umyka.
Zbestwiona pogoñ drzwi po drzwiach wysadza:
Tu ju¿ stracili, tu znów krew j¹ zdradza,
Skoro o cianê oprze siê jej rêka;
Tu drzwi ³upnê³y, tu zasuwa brzêka;
Tu biegiem skorszym zbudzi³a pod³ogê;
Tu prawie s³ychaæ, jak serce jej bije:
Tu j¹ dokona przeznaczenie srogie,
Niech tylko drzwi te wyprze ramiê czyje -
Ju¿ to ostatni przytu³ek za niemi,
Chybaby szatan schowa³ j¹ do ziemi!
1 Czahar - las drzew rozmaitego gatunku.
2 Obóz przeprawia³ siê Szwaczki - jest to prawdziwe nazwisko kaniowskiego mieszczanina, który tam¿e robi³ powstanie
w r. 1768.
3 Leæ do starosty: on ród Bohus³awia Poi gromady, rozstrzeliwa baby -Miko³aj Potocki, banita, starosta kaniowski i
bohus³awski. Jest to jedna z osób ¿yj¹cych w podaniach gminu. Jego ¿ycie, bezprawia, póniej pokutê opowiadaj¹ w tysi¹-
cznych szczegó³ach. S¹ pieni o nim, o. jego mi³ostkach i okrucieñstwach. Jeszcze teraz mo¿na znaleæ starców, którzy go
znali osobicie; a powieæ ich, lubo nie w tak dalekie przenosi siê czasy, ale w jak¿e dalekie od nas obyczaje i zdarzenia!
Starosta kaniowski le¿y w Poczajowie i jego cia³o pokazuj¹ ze szczególn¹ atencj¹ miejscowi ksiê¿a bazyliani. On to wsku-
tek pokuty za nabrojone w Ukrainie sprawki pyszny ten klasztor wydwign¹³ i nada³.
4 Futor - zagroda na ³¹ce lub poród lasu, w pewnym oddaleniu od wioski.
5 Ju¿ ja siê pewno toi nie napijê - toja, u botaników: tojad mordownik. W³asnoci jego narkotyczne uwa¿a lud pospolity
za lekarstwo na smutki.
59
6 Ten bajrak, czy wiecie - bajrak: las zaros³y ród w¹wozów.
7 Krêtym jarem - jar: w¹wóz.
8 Pan wojewoda z Gont¹ koñczy dzie³o -wojewoda Stempkowski poskromi³ bunt ukraiñski. Trzeba wyznaæ, ¿e kary nie
ustêpowa³y w srogoci zbrodniom przestêpców; one rozj¹trzy³y jeszcze bardziej, ni¿ przestraszy³y, lud ukraiñski.
9 A g³os wata¿ki - wata¿ka: herszt.
60
CZÊÆ TRZECIA
l
Gdzie¿ jeste, duchu Nebaby?
Zjaw mi siê znowu; znowu piew ci wznoszê.
Za te nikczemne, wieckie powaby
Mienia³em, wietrznik, duszne me rozkosze:
I oto z wstrêtem przesytu,
Obojego tu³acz bytu,
Nie wiem, gdzie siê dzi obrócê,
Jak mojej pieni donucê!...
Burze serca, burze losów
Og³uszy³y miê na chwilê!
Losy piorunowa³y tyle!
Oby³em siê z groz¹ ich ciosów.
I serce tyle wichrzy³o,
Tak kocha³o, tak mi bi³o,
¯e ju¿ omdla³o - czczoæ, mg³ê zostawi³o.
W tej czczoci, w tym omdleniu
wiat tobie, memu marzeniu!
Jeste wiêc ze mn¹! witam ciê, o cieniu!
A z ³omu gruzów, ród morderców gwaru
Wznosi siê szatan falami po¿aru
I w równi trzyma na wadze zniszczenia
61
Rozkosze zemsty i zbrodni cierpienia -
Daj¹c mi porê, bym w czasie cofnionym
Puci³ wzrok wieszczy za jezdcem zgubionym:
Otom go znalaz³ i oto go wiodê
po zas³u¿on¹ jego dzie³ nagrodê.
2
Niepomnych czasów nieznana mogi³a
W cieniach gêstego lasu siê ukry³a.
Nad boki mszyste, nad jej szczyt okr¹g³y
Odwiecznym cieniem sklepienia siê sprz¹g³y
Ze sklepem dêbu, co z lasów zaroli
Strzela³ swym szczytem widniej i wyniolej
Ni¿ wie¿a £awry z³otem b³yskaj¹ca[1]
Porodku dzwonnic kijowskich tysi¹ca.
Starszy brat s³awnej puszczy £ebedyna,
Niejednej puszczy plemiê on zaczyna;
Bo burza nieba i czasu wstrz¹nienia
Tak siê po jego przesuwa³y szczycie,
Jak tej piastunki, co chce upiæ dzieciê,
Zmylone groby i g³aszcz¹ce pienia.
Czy spiek³e lato piorunami sieje,
Czy p³aszcz jesieni mg³ami siê odyma,
Czy w nagich borach mrona iskrzy zima,
Korona jego ci¹gle zielenieje;
Niby m¹¿ wieków w mogile tej le¿y,
Niby myl jego, w kszta³t drzewa odziana
I bohatersk¹ posok¹ podlana,
Piastuje wieniec chwa³y, zawsze wie¿y.
62
3
Nebaba, senny, pod nim odpoczywa:
Wpó³zwiêd³y trawnik jest kobiercem ³ó¿ka,
Namiot z ga³êzi, ze mchu pnia poduszka:
Przykry wist puszczy piosenkê mu piewa.
A kozackiego wartownik pos³ania,
Koñ tylko wrony, trêzlami podzwania.
Po miejscu wspomnieñ, po mê¿a postawie
Mo¿na by myleæ, ¿e duch bohatyra,
O którym marzy ukraiñska lira,
Tu, w pe³ni ¿ycia, zmartwychwsta³ na jawie.
Ale pi¹cego zajrz¹c wspania³oci,
Snu atamana niech nikt nie zazdroci.
Wejrzyj na lice: w ich siê ruchu kréli
Ca³a mêczarnia skrêpowanych myli.
Zdawa³o mu siê widzieæ ogieñ z wie¿y:
Dosiada konia - zebraæ swój szyk bie¿y;
Ale na miejscu Kozaków obozu
Spotyka stado wilków ród w¹wozu!
Wtem g³os Orliki, jakby gdzie za gór¹...
Spieszy ku niemu; wiat³o, co b³yszcza³o...
To Ksenia w oczy patrzy mu ponuro;
I kruków kilka w uszy zakraka³o.
Zla³ go pot rzêsny; wymkn¹æ siê im sili,
A¿ on harcuje na ¿elaznym prêcie...
Tu go przestrachu ocknê³o wstrz¹niêcie.
Lecz có¿ postrzega w przebudzenia chwili?
63
4
Cz³owiek spokojnie siedzia³ sobie z boku:
Z brody sêdziwej lata widaæ mnogie,
A ¿e nie widzi, z zapad³ego wzroku.
Trzyma³ na nodze za³o¿on¹ nogê;
Na niej wspar³ lirê i tonów próbowa³,
Niby przypomnieæ piosnkê usi³owa³.
Kamrat, Nebabie nie bardzo przyjemny.
Wiêc z góry krzyknie, ku starcowi skoczy:
Dziadu! kto jeste? co robisz w tym borze?
Z wolna, drwi¹c prawie, odpowiedzia³ ciemny:
Jak mowa grona, taka twarz byæ mo¿e;
Dziêkujê Bogu, ¿e mi wydar³ oczy.
I znów spokojnie wzi¹³ siê do brz¹kania,
Jakby wszystkiego zby³ t¹ odpowiedzi¹.
Nikt ¿artem nie zby³ mojego pytania!
Bóg ciê tu przyniós³, diabe³ nie wyniesie!
Starcze, kto jeste? co robisz w tym lesie?
I si³¹ starca pochwyci³ niedwiedzi¹,
Ale w krwi zimnej lirnik jednakowy:
Puæ! strunê urwiesz, a nie kupisz nowej.
Gdym ju¿ tak bardzo nieprzyjemny tobie,
Ty widzisz dobrze, jam lepy na obie:
To zamiast gniewów i tego ha³asu
Na trakt ubity wyprowad miê z lasu
Albo miê przepro, daj grosz jaki w rêkê -
A na dobranoc us³yszysz piosenkê. -
Diabe³, nie lepiec; w miejscu odpowiedzi,
Niezlêk³y grob¹, jak z kamienia siedzi -
64
Pomyla³ Kozak, skrycie siê umiechnie,
Bo ju¿ i gniewu uniesienie cichnie.
Czemu to, lepcze, nie masz przewodnika? -
Ju¿ ³agodniejszym zapyta³ siê g³osem.
Dziad siê umiechn¹³. Hm! - mrukn¹³ pod nosem -
U mnie to kostur, co u kogo pika.
W s³otê, w pogodê, czy to dniem, czy noc¹,
Ca³¹ Ru przejdê za jego pomoc¹.
A od Kaniowa a¿ do samej Smi³y
Wszystkie pod rêk¹ poznam ci mogi³y;
Pieñ tobie ka¿dy poznam nad m¹ drog¹,
Ka¿d¹ murawkê, co nast¹piê nog¹.
Ale kiedym siê odbi³ od kamratów
I tutaj blisko smacznie odpoczywa³,
Kto mi dziadowskich pozazdroci³ gratów
I skrad³ kostura. Prawda, by³ okuty,
Stanie za szablê. Czy siê ju¿ przegniewa³?
D³ugi gniew grzechem. No, bêdê ci piewa³
Na zgodê; tylko daj mi dwie minuty,
¯e sobie lirê do g³osu nastrojê.
O! wszêdzie, wszêdzie lubi¹ pieni moje.
Nebaba ani zezwala, ni wzbrania,
Wiêc lirnik zacz¹³ po chwili brz¹kania.
5
Wyp³yñ, wyp³yñ zza ob³oku!
I nagle urwa³ w samym pieni toku.
Trzeba, bym wprzódy rzecz powiedzia³ ca³¹.
Historia d³uga, si¹d tu, rzuæ ratyszcze[2]:
65
D³uga, lecz pewnie tw¹ pochwa³ê zyszcze.
Gdzie siê to dzia³o i z kim siê to dzia³o,
Trudno jest wiedzieæ - niekoniecznie wrecie.
Mo¿e i nie chcesz. Doæ, we wsi czy w miecie
By³a dziewczyna z niepe³nym rozumem.
Dawno chodzi³y wieci miêdzy t³umem:
¯e nad jeziorem, w zaros³ej ustroni,
Kiedy siê wszyscy w chatach spaæ pok³ad¹,
A noc na niebie b³ynie gwiazd gromad¹,
Jasny latawiec sp³ywa ogniem do niej.
Wszyscy to pletli, wszystkich to bola³o,
¯e o tym cudzie wiedzieli tak ma³o.
Ale z szatanem niebezpieczna sprawa.
A by³ tam ch³opiec, sztuczka mia³a, ¿wawa.
Brz¹kn¹æ w bandurkê, przylgn¹æ do dziewczyny,
Wywin¹æ tañca, co sp³ataæ - jedyny.
Jak siê rozszala³ z drugimi ch³opaki,
Przyrzek³, ¿e diab³a na schadzce dostrze¿e;
I dostrzeg³. Czego¿ nie doka¿e taki?
Ka¿dy to przyzna³ i ja temu wierzê.
Bo ob³¹kana drugiego wieczora,
Zamiast mi³ego czekaæ u jeziora,
Dusz¹ i cia³em ch³opaka siê trzyma.
A¿ niezabawem i ³ono siê wzdyma...
I gdy ju¿ o tym pe³ne kumów uszy,
Kto wyj¹³ z wody dziewczynê bez duszy:
Po ¿wawym ch³opcu ni ladu, ni s³ychu.
Ró¿nie to ró¿ni gadali po cichu;
Choæ najpewniejsza utwierdza pog³oska,
66
¯e ot, w tym wszystkim moc by³a czartowska!
Diablich mi³ostek mieszaæ nie wypada.
Ksenia... Ten jêzyk zawsze siê wygada!...
Szalona ¿yje. Ale choæ jak wprzody
B³¹dzi pomiêdzy i lasy, i wody,
I na noc ca³¹ przed gwiazdami siada -
Nikt jej nie ledzi, nikt jej tam nie bada:
Bo, niechaj z nami zostanie Duch wiêty,
W cia³o niebogi wsadzi³ siê bezpiêty.
Ale dojrzano kwitn¹ce paprocie,
To i jej pieni s³yszano w ciemnocie.
Bêdê ci piewa³, jakem nauczony.
I nuci³, w liry uderzaj¹c strony:
Wyp³yñ, wyp³yñ zza ob³oku,
Po b³êkitnym przeleæ niebie!
Ja, kochanka, wzywam ciebie!
W lasów ciszy, w nocy mroku.
Ho-hop, ho-hop! wzywam ciebie!
G³ucha ciemnoæ wioskê kryje;
Zgas³ kaganek w oknie chatki;
Sen zaklei³ oczy matki:
Moje serce bije, bije,
Do twojego serca bije!
O pó³nocnej wysz³am porze,
Na burzliw¹ nie dbam porê;
Skoro mi blask luby gore,
Niechaj zgasn¹ wszystkie zorze!
Ca³¹ noc przesiedzê w borze!
Kiedy promieñ twych warkoczy
67
Sp³ynie na ob³oki sinie,
Ziemia z³otym dniem op³ynie;
A mnie dusza, a mnie oczy,
A mnie serce szczêciem sp³ynie!
Ho-hop, ho-hop!... ja, kochanka,
W lasów ciszy, w nocy mroku
Radam do samego ranka
Wywo³ywaæ ciê z ob³oku.
Ho-hop! sp³yñ do mego boku!
W koñcu najpiêkniej; chcesz, to ci powtórzê:
Ho-hop, ho-hop!...
I musia³ stan¹æ. Z ócz Nebaby b³ysku
Dawno ju¿ widaæ, co tam w myli chmurze
I gromowego jak blisko pocisku.
Zdaje siê, brak³o ruszenia lub s³owa.
Szczêliwa dot¹d, widaæ, stara g³owa.
Ale w tej chwili schwyci³ go za ramiê,
¯e mu, jak szatan, musia³ wypiec znamiê:
Jak mi raz jeszcze to ho-hop zawyjesz...
S³uchaj, przeklêty! czy ju¿ nadto ¿yjesz?
Nie móg³ dokoñczyæ, bo r¿enie wronego
Wezwa³o nag³ej obecnoci jego:
Skoczy³ od starca, b³ysn¹³ w rêku pik¹
I prêdzej gêstw¹ przemyka³ siê dzik¹.
6
A koñ, jak wryty, stan¹³ niespokojny:
To wzrok zaiskrzy i nozdrze rozszerzy,
To znowu zar¿y, kopytem uderzy,
68
Jakby go tchnienie obwiewa³o wojny.
Nic tu nie widaæ, nie s³ychaæ nikogo;
Chyba siê listek odezwie pod nog¹.
Lecz karosz jeszcze nie trwo¿y³ miê pró¿no:
Nieostro¿nego i Bóg nie uchowa³;
Z³e siê przechodzi pod postaci¹ ró¿n¹...
I do lirnika myli swe skierowa³:
Trzeba go zbadaæ, podobno to zdrada,
Bo choæ siê dziadem i lepym powiada,
Te drwi¹cym miechem wykrzywione usta,
Jeli nie diab³a, zdradzaj¹ oszusta.
Ten g³os donony, sama broda bia³a,
lepota nawet co mi siê nie zda³a.
Patrz, jak us³ucha³! a przeciem mu wzbroni³!
Jakby we dzwony swoje hop zadzwoni³!
Trza go nauczyæ, choæ to siwa g³owa!
Niech dla weselszych swoje ¿arty chowa!
7
Ju¿ Kozak drogi do drzewa mia³ ma³o,
Kiedy w gêstwinie jeszcze siê zamia³o.
Teraz bezpiecznie szukaj go z latarni¹!
Doko³a pusto: wszystko siê ciszy³o,
Jakby lirnika ni liry nie by³o,
I kwiat, gdzie siedzia³, wsta³ ju¿ miêdzy darni¹.
Sta³ Ukrainiec i w d³ugim podziwie
Po razy kilka pobo¿nie siê ¿egna³:
Jeli to szatan, ¿eby go krzy¿ przegna³;
Jeli szpieg, w starca przebrany k³amliwie,
69
¯eby móg³ znowu dostaæ go do rêku!...
Lecz gdzie go ledziæ, ¿e tak wko³o g³ucho!
Ukl¹k³, przy³o¿y³ do mogi³y ucho:
Têtnienie konia s³ychaæ w ziemi stêku.
Ha! myl szczêliwa krêci siê po g³owie:
Oko najlepiej z tego dêbu powie.
Wsta³; ale jeszcze uchem wiatru schwyta³,
Raz jeszcze okiem gêstwiny zapyta³ -
I pod mszystymi znikn¹³ ga³êziami:
Tu pika b³yszczy, ko³pak czerwienieje,
A tu, po dêbie, coraz bli¿ej wierzchu,
Gdzieniegdzie ga³ê szelenie czasami -
A¿ oto razem postaæ zajanieje,
Gdzie sam szczyt drzewa tonie w ogniach zmierzchu.
8
Darmo Nebaba wodzi orlim wzrokiem
Nad ró¿nolistnym gêstych puszcz ob³okiem,
Darmo okr¹¿a po polu szerokiem.
Zawsze w pustynie czczoci wzrok zapada:
Ani kurzawy po dro¿ynie dziada.
Jak tylko zajrzeæ, woko³o tumany,
Snuj¹ siê jary, wstaj¹ w pi¹trach wzgórza;
ród nich gdzieniegdzie lasek siê zachmurza;
B³yszczy dnia reszt¹ dach zamku blaszany;
B³yszczy na prawo Dniepr do³em rozlany.
W b³êdnej z tysi¹cznych wêz³ów pl¹taninie
Liczne siê drogi na lewo rozbieg³y:
To skrêtnym wê¿em pe³zn¹ po wy¿ynie,
70
To siê jak wstêga snuj¹ po równinie,
To w paszczach jaru gin¹ niespodzianie -
A¿ razem znikn¹ w dalekim tumanie.
Tak tu wyrany ten widok rozleg³y,
¯e zliczysz wszystkie przydro¿ne figury;
A oczy lepsze dostrzec nawet mog¹:
Gdzie jaki ¿ebrak ci¹gnie któr¹ drog¹,
Gdzie ko³o b³yska poród py³u chmury.
A dnia ostatkiem zachód poz³ocony,
Pocieniowany lotnymi ob³oki,
Jest jak zwierciad³o tej ponêtnej strony,
Z ka¿dym jej cieniem, z wszystkimi uroki!
9
Kogo¿ ten widok, kogo nie zachwyci?
Kiedy nad otch³añ pognêbienia wzbici
Kr¹¿ymy po niej spojrzeniem wpó³-bo¿em,
A bli¿si nieba, czuæ wyraniej mo¿em,
¯emy na samym dwóch sfer pograniczu,
W swojej kolebki, w ojczyzny obliczu.
Weselsza dusza ¿ywiej tu promieni,
Janiej tu czyta w literach z p³omieni,
Którymi Wieczny w tle chaosu cieni
Do swej potêgi dziedzictwa j¹ wpisa³;
Sprzed tronu Boga g³oniej tu dolata
piew, co j¹ w ³onie wiecznoci ko³ysa³;
G³uszej tu jêczy p³acz niskiego wiata;
Na dó³, do ziemi smutku kwef ponury,
Na dó³ westchnienie, co zawichrza dusz¹,
71
£zy, sercu ciê¿kie, na dó³ tu ciec musz¹ -
Jak nawa³nice i deszcze, i chmury
P³yn¹ do ziemi od niebieskiej góry.
10
Co to Nebaba tak myli g³êboko,
Miêdzy ga³êmi oparty bez ruchu?
Czem tak zasun¹³ rozigrane oko?
Czy d¹b, gadu³a, szepce w jego uchu
Smutne powieci o klêskach tej ziemi,
Gdy pod jej niebem sêp mordu ponury
Toczy³ cieñ trwogi skrzyd³ami krwawemi,
A z nim Tatarów nap³ywa³y chmury?
O, nieraz mo¿e na tym jego szczycie
Rozwiewa³y siê przestrogi znamiona[3];
Niejedno mo¿e ta z lici zas³ona
Przed srog¹ mierci¹ uchowa³a ¿ycie.
Nie; w zadumaniu cichem i g³êbokiem
Puci³ siê Kozak swoich dni potokiem.
Po jego mylach m³ody wiek przegania
W kwitn¹cych barwach wietnego zarania.
Co za wiat w ciszy rodzinnego sio³a!
Gdy dusza gra³a ogniami jutrzenki,
A wabna przysz³oæ, jak wró¿ka weso³a,
W kolej nadziei uchyla³a wdziêki.
Jak wszystko pe³ne, jak tam wszêdzie mi³o!
Jak dzieñ sk¹pany w jeziorze rodzinnym,
Cicho, ponêtnie w marzeniach wieci³o -
72
Przesz³oæ i przysz³oæ, szczêcie i niedole:
¯ycie - koñ wrz¹cy; wiat - kwieciste pole!
Wzburzenia duszy, cierpkie serca bole,
Wszystko siê topi w umiechu dziecinnym:
£zê utrapienia ³za rozkoszy str¹ca;
I struna w tony rozliczne bij¹ca
Leniwiej smutne weso³ymi zmienia,
Jak jego umys³, swoje poruszenia.
Albo ten wieczór, ten ogieñ Kupa³y![4]
Po zwierciadlanej Bie³ozyria wodzie
Mkn¹ siê rybackie z kagankami ³odzie;
Niebo ciemnia³o, szyki gwiazd gêstnia³y,
B³êkitna fala sypa³a kryszta³y,
Szum sosen mrucza³ piosenkê ¿eglugi,
Muzyczn¹ miar¹ uderza³y wios³a:
Cyt! p³omieniami rozgorza³ brzeg drugi
I wrzawa dziewic zewsz¹d siê podnios³a.
We mgnieniu oka ucichli ¿eglarze,
Z³o¿yli wios³a: czó³na w okr¹g p³yn¹;
Ju¿ w oczeretach syknê³y gadzin¹.[5]
A brzegi kipi¹ w piosenkach i gwarze,
A tanecznice migaj¹cym cieniem
Snuj¹ siê ci¹gle przed wielkim p³omieniem.
Wtem zaczajona m³ód nagle wypada.
Nebaba hukn¹³: Zdrada, siostry, zdrada!
Ju¿ po ba³wanie! Z wianków oberwany,
Z³amany le¿y. Skoñczy³y siê tany,
Uciêto piewy, a mciwe dziewczêta
Ca³usem karz¹ mia³ego natrêta.
73
A te¿ pustoty!... Gdy wszyscy usnêli,
Widmo kobiety wysnu³o siê w bieli...
Dzik¹ piosenk¹ serce zapiewa³o,
Blask ob³¹kania strzeli³ ze renicy:
Kozak na chwilê zni¿y³ skroñ ciemnia³¹,
Jakby chcia³ przetrwaæ, a¿ ucichn¹ pieni,
A¿ mu natrêtne widziad³o siê przeni.
Czy¿ taka pamiêæ pieszczot mi³onicy?
Darmo! nie cieraj z czo³a mg³ê natrêtn¹,
Nie stawiaj myli na spojrzenia warcie;
Raz jeden zbrodni wycinione piêtno,
Jak blask fosforu, czyci siê przez tarcie.
Choæ w ca³un duszy twe siê oko wprz¹d³o,
Zawsze nieczystych miga siê w nim ¿¹d³o.
11
Inny Nebaba, bo z inn¹ ju¿ dusz¹,
Pomiêdzy borów majaczeje g³usz¹:
Grom namiêtnoci mg³ê spojrzeñ rozwieca,
Szyderski umiech kazi ho¿e lica;
Wszystko kipi¹ce, od serca pocz¹wszy
A¿ do rumaka, co go, gdzie chce, niesie;
Jak w duszy jego, posêpno w tym lesie;
Jak ¿¹dze jego, kraj tu coraz nowszy.
Z pi¹ter na pi¹tra, z gór na góry drze siê;
Za ka¿dym krokiem rosn¹ w nim têsknice,
Im lasy g³uchsze, wy¿sze okolice.
A¿ oto nowa zajania³a chwila
I cienie troski ci¹gle mu umila,
74
Jak noc wiecznoci zorza zmartwychwstania.
Có¿ to za dziwna strona siê ods³ania?[6]
Tu, pod nogami, na równi poziomej,
Moszen spojrzeniem policzone domy,
Irdyñ drzymi¹cy w splenia³ej g³êbinie,
Wiecznie z wiatrami sporne oczerety;
Jak rozsypane zielone bukiety
Drzewa i sady, i gaje w dolinie.
Tam b³yskaj¹cy jasnymi zwierciad³y,
Tu w gard³a jaru jak w otch³añ zapad³y,
Dniepr tutaj ca³kiem skry³ siê w bór ponury,
A tu siê znowu wyla³ z bioder góry.
Dalej - piaszczyste, poz³ocone morze;
Dalej bór sp³ywa po spiczastym szczycie,
Podobny strzêpnej narodowca kicie.
A jeszcze dalej i dalej, i bli¿ej
Góra po górze, bór idzie po borze;
Tysi¹cem wêz³ów, tysi¹cami krzy¿y
Pl¹cz¹ siê, m¹c¹, rozchodz¹, zbiegaj¹
Niepoliczon¹, nieobjêt¹ zgraj¹
Wioski i grody, pustynie i laski,
Jary i góry, i ³¹ki, i piaski.
A coraz dalej stepy piasku bledsze,
A coraz dalej lasy b³êkitnawsze,
A coraz dalej dymniejsze powietrze
I nieba ni¿sze - a mg³y, a mg³y zawsze.
Ile¿ uniesieñ, swobody rozwinie
Jeden tu widok w jednej tu godzinie!
Gdzie ten wiatr wieje, gdzie ten ob³ok d¹¿y,
75
Co tam za strony! gdzie w tumany sinie,
Wiecznie drzemi¹ce, fala Dniepru p³ynie?
Orze³ niech powie, co pod niebem kr¹¿y;
On wy¿ej buja i jego renice
Wyraniej widz¹ tamt¹ okolicê;
O Zaporo¿u niechaj on opowie,
Jak tam rozlegle panuj¹ koszowi;
Jakie tam wiecznie hulanki i wola;
To samo s³oñce jak tam rozpromienia
Porozsiewane gwarne ich kurzenia.[7]
A tabun pêdzi ze r¿eniem na pola,
A Zaporo¿ec na swobodnym koniu,
Jak jego myli, ugania po b³oniu:
Jak wicher stepu jego pieñ tak dzika.
A tam, po Dnieprze, ³ódka siê przemyka,
Lekka i chybka, i szybka jak fala
Leci za nurtem po szklannej równinie:
Wpad³a na poroh; ze ska³ siê przewala;
Zapad³a w g³êbiê... przepad³a... a¿ z dala
Pêka wód kryszta³, ³ód jak ³abêd p³ynie.
Przesz³o, co by³o! i co bêdzie, minie! -
Ockniony z myli ataman zawo³a -
A co byæ musi, niechaj siê ju¿ staje!
Kozacy têskni¹ i ogieñ goreje!
Spuci³ siê z dêbu na skrzyd³ach soko³a,
Na szumie wichru przemkn¹³ siê przez knieje;
Ju¿ pod bajrakiem i ju¿ has³o daje.
76
12
Pozna³a has³o kozacza dru¿yna
W gêstwie bajraku dotychczas drzymi¹ca.
Lekkie gwizdnienie biegaæ w kr¹g poczyna
I ciszê zmroku powoli zam¹ca -
Ale nie g³oniej jak szum miêdzy drzewy,
Gdy wstaje chmura nawalnej ulewy.
Prêdko, spokojnie wszystko siê odbywa;
Bo i pochodu m³odzie¿ niecierpliwa,
I atamana rozkaz wykonywa.
Nie mie z³owiony koñ zadzwoniæ w pêta;
Nie mie stal brz¹kn¹æ do boku przypiêta;
Natrêtna innym, ga³¹zka przydro¿na
Kozaczej czapki nie dotknie, ostro¿na.
A z jak¹ cisz¹ do zbroi siê brali,
Z tak¹, ju¿ zbrojni, z lasu wyjechali.
Czeka³ ataman ko³pakiem omglony;
Pod atamanem kopa³ ziemiê wrony.
Da³ znak, mo³odcy obwiedli go ko³em;
Podniós³ ko³paka, powiód³ mia³ym czo³em:
Panowie bracia, czas nam ruszyæ dalej!
Droga daleka, gwiazda siê ju¿ pali,
A zamek czeka z ³ó¿kiem i wieczerz¹!
Wiêc z Bogiem naprzód! niech koñ w pêcie d³u¿ej,
A no¿e we rdzy niech d³u¿ej nie le¿¹.
Szlak wiemy dobrze, choæ siê niebo chmurzy.
Aby d³oñ sprawna i pika niekrucha,
To za godzinê do Dniepru pop³ynie
W diable ochrzczona niewiernych psów jucha!
77
Naprzód, Kozacy! spoczniem po godzinie!
A nie chc¹c d³u¿ej rozwlekaæ siê s³owy,
Pokaza³ rêk¹ na ogieñ zamkowy;
wistn¹³ i wprzód siê wysun¹³ a¿ mi³o,
A wojsku chêci we dwoje przyby³o.
13
Niezbyt daleko jeszcze odjechali
I widaæ jeszcze przez mroku zas³onê,
Gdy piew siê ozwa³ w miêdzylenej dali.
Zwrócono oczy i uszy w tê stronê:
Pieni znajome, ich s³owy z³o¿one.
Patrz¹, ciekawi, co siê dalej stanie,
Patrz¹ do lasu: ucich³o piewanie;
A¿ i dwóch jezdnych, sz³api¹c wolnym krokiem,
Zamajaczy³o miêdzy szarym zmrokiem.
Ile w ciemnoci dopatrzeæ siê mo¿na,
Kozacza burk¹ opiêci siê zdaj¹
I d³ugie piki, zda siê, w rêku maj¹.
Ale we wszystkim trzeba iæ z ostro¿na:
Na znak Nebaby czterech wyskoczy³o
Rozpoznaæ z bliska, co by to tam by³o.
14
Ju¿ powrócili; dobrze siê sprawiono:
To niedobitki, ojcze atamanie!
Wielkie przy Mosznach by³o krwi rozlanie8;
Tabor tam naszych ze szczêtem zniesiono:
A tym dwom jako to trzciny Irdynia,
78
To okoliczna pomog³a pustynia,
¯e siê wymknêli, upatrzywszy porê;
Ale ich serce i dzi na bój gore.
I gdyby mo¿na, to by jeszcze radzi
Tu pohulali. A wiêc z dobrej chêci
Prosz¹, by u nas mogli byæ przyjêci.
Nam siê te¿ zdaje, ¿e to nie zawadzi,
Przyjm ich, prosimy, do swojej czeladzi.
Co pomylawszy, zezwoli³ wódz na to:
Bo dwóch nareszcie ni zyskiem, ni strat¹.
Kozacy, radzi z nowych towarzyszy,
Ruszyli dalej w porz¹dku i ciszy.
15
Wieczór gêstniejsze rozsiewa tumany,
Brudniejszym niebo ob³okiem zaciemia,
Z ciemniejszym niebem zasêpia siê ziemia;
Tocz¹ siê szlakiem ob³êdu ba³wany.
Chropawym torem, w lepi¹cej ciemnocie
Orê¿ny orszak bacznie siê posuwa;
Daleki ogieñ, co na przodzie czuwa,
Dodaje bodca wojennej ochocie.
To na zamkowej wie¿y siê pali³o:
Kochankom wojny tak go widzieæ mi³o,
Jakby siê w oko dziewczyny patrzyli,
Gdy je nadzieja rozkoszy umili,
I dalej hufcem cinionym st¹pali,
Ci¹g³e milczenie zachowuj¹c dzikie,
Nadziejê mordu maj¹c za muzykê,
79
Za wtór stêk ziemi i brz¹kanie stali.
Có¿ siê tam dzieje z mylami Nebaby
Teraz, gdy zemsty dostêpuje szczytu?
Musi mu janieæ wszystkimi powaby;
Teraz to musi w rozkoszy zachwytu...
Ej, ile mo¿na miarkowaæ po czole,
Po dos³yszanym zazgrzytaniu szczêki -
Znoniejsze serca zdradzonego bole,
Gdyby siê poj¹³, ni¿ te zemsty wdziêki.
Czego¿by marzy³ po tryumfach no¿a
O b³êdnym ¿yciu w stepach Zaporo¿a?
I czego¿ w myli tak brn¹æ, ¿e poma³u
Jakby w sen zapad³, jakby w nie siê rzuci³,
Gdy pistoletu wystrza³ go ocuci³.
Kto tam wystrzeli³? - wnet gronie zawo³a.
Pilnie patrzono po sobie doko³a -
To a¿ w ostatnich szeregach oddzia³u.
Droga tak ciemna, koñ siê potkn¹³ w chodzie.
Przeklêty kurek, le trzyma na zwodzie,
Aby go dotkn¹æ, to zaraz i prynie. -
Niechaj no ka¿dy pistoletu strze¿e!
Bo czy umylnie, czy to nieumylnie,
Raz ja ostatni w ten przypadek wierzê!
Nie przetrze oczu, jak plunê któremu!
Hej, kto wie drogê, niech jedzie przed nami!
Wy z bystrym okiem, biegnijcie stronami;
A ty³ oddzia³u wrêczam pod stra¿ temu.
Wróg - bodaj mara; a wystrza³ przestroga! -
Pozwól siê prosiæ, ojcze atamanie -
80
Pochwyci³ Kozak, co w tej chwili stanie -
Ka¿da mi znana pod Kaniowem droga;
Niejedne wioz³em tu listy, a wprzody
Nie raz tu, nie dwa wypasa³em trzody.
Wybierz mi oczy, jeszcze i w tê chwilê,
Na krzy¿ przysiêgam, ¿e o krok nie zmylê. -
Zanadto mowy, lecz kiedy ochoczy,
Wiêc prowad. Zawsze ku temu ogniowi;
To nam gospoda. Tak Nebaba powie,
A zwinny Kozak przed wszystkich wyskoczy:
Westchnie - przez piersi wiêty krzy¿ po³o¿y;
A za nim reszta - i dalej, w czas bo¿y!
16
Ciemnymi szlaki wywijaj¹c krêto,
Nad jar g³êboki przer¿n¹³ siê Nebaba.
A ju¿ i jasnoæ miesiêczna, choæ s³aba,
Bi³a ze wschodu w chmurê nasuniêt¹
I widzieæ w cieniach wyraniej zaczêto.
Gêstymi trzciny szeleci jar na dnie;
Woda gdzieniegdzie drzymie ród bagniska,
Chwilkê janiejszym zwierciad³em zab³yska,
Gdy drobna gwiazda zza chmur siê wykradnie
I w srebrnych iskrach na jej marszczki padnie.
Patrzcie no! co to tym wzgórzem ciemnieje? -
To powy¿ jaru podnosz¹ siê lasy. -
Lasy w tych stronach? a ja znam te strony.
Mo¿e... s³yszycie ten szum przyt³umiony? -
To a¿ za Dnieprem biesiaduj¹ knieje. -
81
Nie, bracia; k³amstwo! to co jak ha³asy.
Ale gdzie¿ Kozak, co przed atamanem
Po b³êdnej drodze jego hufiec wodzi³?
Czy w czarodziejskim kole siê ogrodzi³?
Czy jak widziad³o rozwia³ siê tumanem?
By³¿e to Polak przykryty ko³pakiem,
By nieostro¿nych naprowadziæ w siatki?
Bada³ i lubo ród przykrej zagadki
Dreszcz, co oziêbia, przebiega³ po ciele,
¯adnym nie zdradzi³ podejrzenia znakiem;
Tylko zawo³a³ na swoich i miele
Puci³ siê z góry, jak gdyby skrzydlaty.
Podwójny wystrza³ b³ysn¹³, zagrzmia³ w tyle;
I jêk miertelny ozwa³ siê za chwilê.
Stój, atamanie! - leci jeden z czaty -
Zdrada od Lachów! Ju¿ nasz jeden zgin¹³;
Ledwie da³ has³o, pod koniem siê zwin¹³;
Takim go smacznym przywita³ nabojem
Czart zaczajony w kud³y naszej burki;
A teraz z wojskiem po³¹czy³ siê swojem,
Co ju¿ nam odwód przeciê³o na wzgórki.
S³yszysz - czy widzisz, co siê to zaczyna?
Zaledwie skoñczy³ z³ej wieci pos³aniec,
Kozacy na dó³ runêli nawa³¹,
A¿ zastêka³a w dnie jaru g³êbina;
A z góry chmur¹ gromami nabrzmia³¹
Z wolna bagnetów nastêpowa³ szaniec.
Wpó³chmurny ksiê¿yc poziera³ niemia³o;
Rzêsne siê b³yski sypa³y z orê¿a;
82
A szyk doborny, koñ w konia, m¹¿ w mê¿a,
W nieprze³amanym i niemym szeregu
Sun¹³ po jarów góruj¹cym brzegu.
Tylko szeleci sztandar rozwiniony,
Jak gdyby szepta³ ju¿ naprzód pacierze
Po duszach, które mieræ za chwilê zbierze;
A czasem tr¹bka wrzanie w przykre tony.
17
Jak ta na wstrêcie zaburzonej fali,
Co przez dnieprowe porohy siê wali,
Ska³a ród szumu stoi niezachwiana -
Tak siê wydaje postaæ atamana,
Kiedy zepchniête nieprzyjació³ si³¹,
Wojsko siê jego doko³a st³oczy³o:
Stójcie! - zakrzycza³ - podstêp, nie wygrana!
Prawda, ¿e wrogi stoj¹ nam na tyle,
A dla nas przykre, co nie w zamku, chwile,
Lecz tu potrzebne choæ bitwy udanie
I ani mo¿em w¹tpiæ o zwyciêstwie!
Znaæ nie ufaj¹ ni w sile, ni w mêstwie,
Gdy tu w tej porze godz¹ na spotkanie.
Niechaj ¿e z ty³u gotuj¹ nam tamy,
A my na górê przed siebie ruszamy.
Ciemna noc równie obu wojskom sprzyja,
Dalej na góry, gdzie przeprawa czyja!
Ju¿ siê wypuci³, a¿ tu jednym razem
Burz¹ wojenn¹ powietrze zawrza³o;
Rykniêto w tr¹by, brz¹kniêto ¿elazem -
83
Blade siê ³uno po nocy rozla³o
I gradem mierci w okr¹g zawista³o.
Spojrza³ Nebaba i wstrzyma³ siê w biegu -
Tak go gwa³towne objê³o zdziwienie;
Polacy stoj¹ na oboim brzegu
I l¹ ku niemu ogieñ bez przestanku;
A on siê widzi w p³omienistym wianku.
Zdajcie siê, zdajcie! Kornym przebaczenie!
Na wszystkie g³osy Polacy wrzasnêli.
Patrz¹ po sobie Kozacy zdumieli.
Lecz wódz nie daje do mylenia chwili,
Wiêc ich przyk³adem i mow¹ posili:
Nic to, nic, bracia! damy ³ad wszystkiemu,
Zaraz tu wszystkich popêdzimy w bagno.
W sercach im zatkn¹æ broñ, której tak pragn¹!
Nic to, nic, bracia; huknijcie po swemu!
18
Czy duch, co lubi wspieraæ ludzi zbrodnie,
ród nocy piek³a podniós³ im pochodniê
I do ich serca zagra³ sw¹ muzyk¹,
¯e takie grzmoty ryknê³y tak dziko,
A na wiat ciemny, na sklep nieba ca³y
Tak niezwyczajne b³yski siê rozla³y?
Grobowa cichoæ nasta³a po wrzawie:
I oba wojska w pos¹gów postawie,
Z bezw³adn¹ rêk¹ opuciwszy bronie,
Oczy ku jednej obrócili stronie,
Jakby na karku nikogo nie mieli:
84
I wkrótce dziwniej ni¿ wprzódy huknêli.
19
Jaka¿ nag³ego postrachu przyczyna?
By³a to w³anie okropna godzina,
Kiedy wpad³ Szwaczka na zamek dobyty,
A po¿ar zacz¹³ trawiæ jego szczyty.
Z jak¹ radoci¹ przyjmie konaj¹cy
Cudem odkryt¹ zbawienia nadziejê,
Z tak¹ Nebaby wojsko wieæ przyjê³o,
¯e ich po¿arem zamek ju¿ goreje.
Ot, i przypadek sprzyja nam niechc¹cy!
Teraz siê szczerze wemijcie za dzie³o.
Niebo, mo³odcy, niebo nam pomaga!
Jeszcze godzina i sta³a odwaga,
A na z³oæ liczbie wyjdziemy zwyciêsko!
Patrzcie, jak jedn¹ strwo¿eni ju¿ klêsk¹!
Hej, dwóch naj¿wawszych, na lepszych rumakach!
Skoro staniemy na tym góry grzbiecie,
Pok³on do zamku od nas poniesiecie!
Niechaj tam pomn¹ o braciach Kozakach!
A teraz, kiedy Lach siê trzyma s³abo,
Dalej, mo³odcy, dalej za Nebab¹!
I poszli wszyscy na miecze, na spi¿e
I znikli w walki zakrêceni wirze.
20
Jak gdyby oko zagniewane bo¿e
Ca³kiem w p³yn¹cy ogieñ siê stopi³o,
85
Z tak¹ wciek³oci¹, z tak rosn¹c¹ si³¹
Wrza³o nad zamkiem p³omieniste morze.
Po¿ar, w podziemne zakrad³szy siê lochy,
Bucha³ jak z paszczy k³êbami brudnemi;
W skrytych podkopach zapalone prochy,
Jak grom wiêziony, dar³y wnêtrza ziemi.
Le¿a³y wie¿e, czarne ziej¹c dymy,
Jak obalone piekielne olbrzymy;
Jak przeklêtego Lucyfera skronie
Pa³a³y dachy w ognistej koronie.
A echo piekie³, umar³ych jêczenia,
A g³azy si³a ciskane p³omienia -
Tañcem i pieni¹ tej uczty zniszczenia.
Wiadomoæ zrazu g³ucho siê roznosi,
Coraz g³oniejszym rozlega siê gwarem:
Nebaba walczy nad pobliskim jarem
I przez pos³añców o posi³ek prosi.
Kto wasz wódz? Szwaczka. -
Gdzie jest? - Na zabawce,
Przywodzi godne swej woli oprawce.
Tam, tam, gdzie s³ychaæ poród murów rumu
Razem przekleñstwa i miechu ha³asy,
Szwaczka na czele rozjad³ego t³umu
Z uporem w rdzawe szturmuje zawiasy.
Jedna tam s³aba kobieta siê tai,
Ju¿ najmocniejsi, jacy s¹ w tej zgrai,
Poprobowali swoich barków si³y
I z wciek³ym wstydem wracali od pracy.
A¿ Szwaczka krzykn¹³: Oto mi Kozacy!
86
A was by, gnunych, baby wydusi³y!
Jeszcze¿ no plecy napr꿹 siê stare,
Bo chcê serdecznie cisn¹æ tê maszkarê.
Ale, panowie mo³odcy, za karê
Nikt jej przede mn¹ dotkn¹æ siê nie wa¿y!
Wtem kark barczysty spod burki ods³oni,
Podsadzi ramiê, razem drzwi podwa¿y;
Drzewo zazgrzyta, ¿elazo zadzwoni:
Przejcie swobodne: ju¿ wpadn¹, ju¿ po niej!
Giniecie, bracia! ratuj siê, kto umie! -
Okrzyk przestrachu rozlega siê w t³umie;
I wnêtrze zamku zawy³o przestrachem.
Prysnê³y g³ownie, p³omienie buchnê³y,
Wstrzês³o cianami, zaskrzypia³o dachem -
I dach przetla³y run¹³ miêdzy ciany.
Jeszcze okrzyki skonania wrzasnê³y,
Prysnê³y g³ownie, dymy wybuchnê³y,
Wirem siê wznios³y ogniste ba³wany,
Chwila - i wszystko milczy pod po¿og¹:
Przetlona g³ownia cicho dogorywa,
Cicho dym wstaje, p³omieñ siê dobywa -
Jakby tam nigdy nie by³o nikogo!
21
A w garle jaru jak wrza³y, tak wrza³y
Dwiêcz¹ce ciêcia, rycz¹ce wystrza³y
I zgie³ku mê¿y wyj¹ca muzyka.
Niejeden jedziec zwin¹³ siê bez g³owy,
Niejeden le¿a³ pod ciê¿arem konia,
87
Niejedna z ostrzem rozsta³a siê pika,
Niejeden w bryzgi poszed³ miecz stalowy
Nim przepe³niwszy bagniste parowy,
Powód siê wojny rozla³a na b³onia.
I któ¿ jest w sile z ¿yj¹cych na ziemi
Ogarn¹æ piêci¹ zmys³ami s³abemi
Ten taniec mordu, jaki wyprawi³y
Wszystkie uczucia, wszystkie cz³eka si³y
W jedno uczucie, w rozpacz przerodzone?
Dziêki po³yskom, co z po¿aru bij¹,
¯e czasem nocy uchyl¹ zas³onê!
Wiêksze ciemnociom, ¿e je znów zakryj¹!
Noc to okropna, noc to piekie³ by³a;
Starzy z powieci prawi¹ o niej si³a;
Gdyby nam dzisiaj taka siê przyni³a,
Miêkkie sny nasze na d³ugo by stru³a!
Jedna jej tylko istota nie czu³a.
22
Gdzie wzgórek strzela nad szczyty czaharu,
Do omglonego podobna widziad³a,
Nad scen¹ wojny spokojnie usiad³a.
Albo to dzieciê mierci i po¿aru,
Albo zbieg bêdzie ze krwi i p³omienia:
Janie w tym wiadcz¹ skrwawione ³achmany,
Skroñ rozraniona i w³os rozczochrany.
A ¿e ustawnie podnosz¹ westchnienia
Tê d³oñ, co mocno przyciska do ³ona,
Musi byæ biegiem gwa³townym zmêczona.
88
Pewnie strwo¿onej grozi losów cisza
Lub swej niedoli ledzi towarzysza,
Bo tak ciekawie poziera doko³a.
Ho-hop, Nebabo! Opêtanej s³owa!
A w g³êbi lasu odhuknê³a sowa;
I wilk jej wyciem na powrót odwo³a.
¯e zrozumiana, jakby z tego rada,
Dziwacznie sukniê i w³osy uk³ada
I wzrok utkwiwszy w bitwê, co na przedzie,
Dziwny piew tonem dziwniejszym zawiedzie.
Nie ludzkim uszom, piew piek³u znajomy,
Rosn¹ce w jarze zg³uszy³y go gromy;
Za echo - wojny ozwa³o siê wycie.
Czekaj na gwiazdy kochanej przybycie!
To nie armaty ogniem mierci b³ys³y -
To twój kochanek rozsia³ swe promienie;
A to nie kule mierci¹ obok wis³y,
To by³o znane mi³ego gwizdnienie:
Oto i on sam, ca³y z ognia, p³ynie
W tej chmurze dymu, co mroczy pustynie.
23
Ostatnim rykiem, ostatnim p³omieniem
Buchn¹³ jar wreszcie z rozdartej paszczêki;
Otch³añ bezdenna nieskoñczonej mêki,
Dusz potêpionych syta z³orzeczeniem,
Nie straszniej ryknie przed wiata zniszczeniem.
£uno po¿aru, strzelby b³yskawica,
Co ten ofiarny diab³om stos podnieca,
89
Blaskiem po³udnia janieje tu prawie;
Ale w tym zmêcie, w tej dymu kurzawie
Nie mo¿na wiedzieæ, kto z Lachów, kto z Rusi:
Tylko jednego poznaæ ka¿dy musi.
Gdzie kilku razem w mierci bolach jêczy,
Tam atamana ¿elazo po³yska;
Gdzie prze koñ jeden, a szereg jak fala
Cofa siê w krêgu p³yn¹cych obrêczy -
Tam atamana wrony koñ siê ciska.
B³yskami wojny ciêcia swe zapala;
Gromami wojny wszystkie zbiega strony!
Zda siê, ¿e z ka¿d¹ kropl¹ krwi toczonej,
Co mu d³oñ poi pa³asz ubroczony,
Serce rozjusza i szablê nastala.
Ale d³oñ jedna i jedna odwaga
Nic nie stanowi albo ma³o znaczy
Tam, gdzie za mnóstwem przechyla siê waga:
Ca³a tam korzyæ - mieræ z chlubnej rozpaczy.
Z dosyæ szczup³ego Nebaby oddzia³u
Jeden za drugim ubywa poma³u...
Choæ przy niewoli, co u Lachów czeka,
Sama mieræ, widna, jest jeszcze powabn¹.
Z boleci¹ jednak postrzeg³ on z daleka,
Jak szyki jego w nacieraniu s³abn¹.
I wzrok mu zaæmi³ jaki zamiar dziki,
I wnet radoci b³ysn¹³ promieniami:
Krzepcie siê, bracia! - wo³a, leci w szyki -
Bóg pomoc niesie, zwyciêstwo za nami!
Patrzcie, to nasi! Jak podobni chmurze
90
(Patrzcie, przed po¿ar) sun¹ siê po górze.
Buchnê³a walka zaganienia bliska
I serca znowu mordem zakipia³y.
24
Zadr¿a³ ataman. Có¿ to za zuchwa³y
Natrêtn¹ szabl¹ przed oczy mu b³yska?
Dwa razy natar³, dwa razy odskoczy³,
Dwa razy koniem woko³o zatoczy³ -
Upatrzy³ porê, spuci³ szablê razem
I z atamana spotka³ siê ¿elazem.
Ostrze na ostrzu zaiskrzy, zadzwoni;
¯o³nierz w kr¹g strzeli okiem zadziwionem:
A¿ szabla gwiazdy b³ysnê³a ogonem
I gdzie daleko wistnê³a mu z d³oni.
Najlepsza tutaj porada przestrachu;
W pole przed siebie puci³ siê z kopyta.
Zmykaj, nie zmykaj, mój ty mia³y Lachu!
I kary tak¿e o drogê nie pyta.
Jeszcze siê ¿aden przed nim nie wysun¹³!
A wiatry w tyle zostawia koñ wrony,
A b³yskawice - pa³asz wyniesiony.
Gdyby w biednego ¿o³nierza tak run¹³...
I on nie taki trwo¿ny, jak siê zda³o:
Na jednym miejscu zwin¹³ koniem mia³o.
Mo¿e on nie chce mierci przyj¹æ w plecy?
Bo sk¹d¿e tutaj nadzieja pomocy?
Od reszty swoich oba tak dalecy.
Jaki tu zamiar pokrywa cieñ nocy.
91
Lotem spojrzenia ataman dobiega;
Gwizdnieniem szabli wpó³ rozdmuchnie Lacha:
Trzasn¹³ grom skryty - zajêcza³a p³acha9
I po powietrzu tysi¹cem drzazg miga.
Lach dalej wisn¹³: a koñ atamana
A¿ ziemiê zapru³ kutymi kopyty;
Tak lejc go zerwa³ - i stan¹³ jak wryty.
A twarz Nebaby, jakby jedna rana,
Tak j¹ strza³ oplu³ i szabla strzaskana.
A krew kroplista, p³yn¹ca zas³on¹,
Zbroczy³a czo³o, opada na ³ono,
Leje siê w usta, przep³ywa przez oczy,
Gasi spojrzenia, oddechy tamuje -
Darmo trze oczy, darmo usty pluje -
Rumiane ród³o falami siê toczy;
Darmo d³oñ kala, darmo sukniê broczy:
To krew niewinnych, nic jej nie zhamuje!
Co przetrze oczy, co ustami splunie,
Krwawa zas³ona znowu siê zasunie:
Potêpionego prawdziwa mêczarnia!
A tu Polaków okrzyk siê rozlewa:
Nasza wygrana! posi³ek przybywa!
Teraz ju¿ ca³kiem wciek³oæ go ogarnia;
Opuci³ rêce, schyli³ na dó³ skronie -
Jakby mieræ sama mrozem swych piszczeli
Przyg³askiwa³a do wiecznej pocieli.
92
25
To on, on to sam! - w dobrze znanym tonie
Cichy siê g³osek odezwa³ na stronie,
A wyraniejszy, gdy siê zbli¿y trocha -
Przyszed³ popieciæ... On miê zawsze kocha. -
Czy i ty!... - krzykn¹³, nie móg³ skoñczyæ mowy,
Krew mu ustawnie zalewa³a usta;
Przerywanymi tylko j¹ka³ s³owy,
Gdzie siê zdradza³o zimnej krwi udanie
I niewstrzymanej z³oci ob³¹kanie -
Diable!... kocham ciê!... Ta krew... Kseniu... chusta...
Zsad miê... przeklêta!... Daj rêkê... o droga!...
Gdzie serce!... diable!.... gdzie serce, kochanie!
I na be³kocie skoñczy³ mowê ca³¹.
Jak ostrze no¿a przykro zaskrzypia³o!...
I jêk miertelny wyda³a przebita.
Liczne woko³o zagrzmia³y kopyta:
Otoczyli go polskie wojowniki.
Poddaj siê, poddaj! nie pora do piki;
Ju¿ marsz zwyciêski muzyka uderza.
Omdla³y Kozak z uczuæ zaburzenia,
Z przewlek³ej walki, ze krwi up³ynienia
Upad³ na rêce pierwszego ¿o³nierza.
26
Nasta³a cisza po ha³asie wojny:
Spokojne pola, zamek ju¿ spokojny;
A niedotla³ym ogniem owiecony,
Prosi przechodniów z ka¿dej wiata strony.
93
Uprzejmie kruki, gêstymi gromady
Kr¹¿¹c woko³o, wabi¹ do biesiady;
Pobojowiska radzi godownicy,
Wilcy, t³umami ci¹gn¹ z okolicy.
Zniszczenie nawet, co ju¿ w zupe³noci
Swe panowanie nad zamkiem rozszerza,
Tyle przestrzega bezpieczeñstwa goci,
Z takim te gody sprawia uciszeniem,
¯e mo¿na s³yszeæ przelot nietoperza;
Chyba ¿e zechce przywieciæ p³omieniem,
To buchnie w ¿ary przetla³ym kamieniem.
27
Przecie Nebaba ¿ywo wyszed³ z boju
I ³akomego brzydkiej mierci gar³a;
A choæ mu rana do dna pier rozdar³a
I w niej krew czarna kipi jak we zdroju,
I choæ posok¹ umalowa³ skronie,
I wzrok w strumieniu dymi¹cym siê tonie
Widaæ po jego spokojnej postawie,
¯e odpoczywa po wojennej wrzawie.
Albo te¿, jeszcze i dot¹d mêczony
Zuchwalstwem rz¹dcy i Orliki zdrad¹,
Zboczy³ wêdruj¹c pomimo tej strony,
By siê nacieszyæ obmierz³ych zag³ad¹.
W tym¿e ko³paku, w odzie¿y tej samej,
Szczernia³ej trochê pod krwawymi plamy,
Siedzia³ na z³omkach wpó³zgorza³ej bramy
I swoj¹ pikê trzyma³ na sztych w rêce,
94
Jakby mia³ bliskie odeprzeæ natarcie.
A w okr¹g niego doborni m³odzieñce:
Jedni, jak gdyby stanêli na warcie;
Podnieli piki nad zgorza³¹ wie¿¹;
Tylko cierpliwi, ¿e siê ani rusz¹,
Choæ p³omieñ zewsz¹d dogryza im srogo!
A drudzy w kole gard³em flasze mierz¹;
Tylko ¿e nigdy dopiæ ich nie mog¹!
Inni znów, bardziej snem zmorzeni, le¿¹;
Tylko ¿e wiecznie tym snem le¿eæ musz¹!
Musi on ca³¹ nasycaæ siê dusz¹,
¯e tak, bezw³adny, wpatrzy³ siê przed siebie:
Pewnie on w cieniach pami¹tek siê grzebie.
Tu ka¿de miejsce tyle przypomina!
Gdzie w stosach ¿aru kurzy siê perzyna,
Ten plac, bywa³o, uwieñcza³y spisy,
Kiedy sw¹ m³odzie¿ zebra³ na popisy.
Miejsce, gdzie trup ten, mordem oszpecony,
Ostatkiem czucia, ¿ycia drga ostatkiem,
Gdy mu natrêtne zazieraj¹ wrony -
Miejsce to uciech nieraz by³o wiadkiem:
Tu szk³o dzwoni³o, tu grzmia³y okrzyki;
Za czyje¿ zdrowie? Nebaby! Orliki!
Mciwego samo udrêcza wspomnienie.
A¿ spod wnêtrznoci wydoby³ jêknienie:
Zemsty czy mierci? W tym odgadn¹æ trudno
Gdzie zwróci³ ucho, by dos³yszeæ wtóru,
Co mo¿e przypaæ do jego czuæ chóru -
Tu raz ostatni pieci³ siê z ob³udn¹;
95
A dzi, o trupi¹ sk³óciwszy siê g³owê,
Dwa wilki wycia zawiod³y grobowe.
Czegó¿ te ptaki uderzaj¹c w skrzyd³o
I gniewnie kracz¹c grzebi¹ ród popio³u?
Strawa zapewne warta ich mozo³u,
Bo wygrzebali: cz³owiek czy straszyd³o?
Szczernia³e w ogniu, wpó³spieczone cia³o;
Ale Nebabie rozpoznaæ siê da³o!
Nagle ku ziemi czo³o mu opad³o -
I jeszcze naglej wznios³o siê do góry.
Ho-hop, Nebabo! - zawy³ g³os ponury
I sporód ognia wype³za widziad³o.
A choæ nie wrzeszczy szalonym chychotem,
Chocia¿ j¹ taniec nie zakrêca chy¿y,
Bo jej wnêtrznoci ci꿹 wpó³wysnute -
I teraz jednak, gdzie siê tylko zbli¿y,
Pl¹saj¹ iskry wichru ko³owrotem,
Wilki przy trupach wyj¹ na jej nutê
I samo trupów oblicze siê zmienia.
Wody! ach, wody! Popatrzy³a Ksenia;
G³os jej znajomy - i kochanka oko
Na jej siê wdziêki rozwar³o szeroko:
Jakby w g³¹b Kseni pragnê³o uton¹æ
Albo j¹ w piek³o i siebie poch³on¹æ.
Ksenia siê zbli¿a z mniejsz¹ coraz trwog¹,
Oko Nebaby patrzy ju¿ mniej srogo;
Ju¿ ³ono z ³onem, ju¿ z licami lica,
Ju¿ siê i warga z warg¹ napotyka...
Poca³owa³a Nebabê diablica...
96
Teraz do reszty rozporze j¹ pika!
Nie; cicho siedzi: tylko mu dreszcz ma³y
Wyprê¿y³ cz³onki, a renice zawsze,
Zawsze patrza³y, patrzeæ nie przesta³y,
Dla Kseni nawet coraz ju¿ ³askawsze.
28
Na rozburzonym Kaniowa zamczysku
D³ugo podró¿nym broni¹cy przystêpu,
D³ugo, ponêta drapie¿nemu sêpu,
Szkielet Nebaby lni³ w grobowym b³ysku,
Jak stra¿ zaklêta w pomieszkaniu mary,
Jak mowny pomnik barbarzyñskiej kary.
Ogieñ, co wszystko doko³a potrawi³,
Z mo³odców jego ladu nie zostawi³:
Poznana tylko z rany i z odzienia,
Szalona Ksenia le¿a³a na trawie
Jeszcze w modl¹cej przed lubym postawie,
A w strasznej nocy zamku podpalenia
I topielicy skoñczy³y siê pienia.
29
Gdy duch mój zwiedza³ dnieprowe pobrze¿e
I na Kaniowa odpocz¹³ ruderze,
Jeszcze tam wko³o wyszuka³ on lady
Dnia okropnego ostatniej zag³ady:
Jeszcze po cianach krew siê czerwieni³a,
Gdzie ¿ona, gnana morderców pogoni¹,
Myt¹ w krwi mê¿a chwyta³a siê d³oni¹;
97
¯adna wywabiæ nie mog³a jej si³a,
Na miejscu startej inna wyst¹pi³a,
Ale nieszczêsne zabójczym cia³o,
W popió³ przetla³e, z wiatrem siê rozwia³o.
W poros³ej miêkk¹ muraw¹ uboczy
Trafi³ na ko³tun Kseninych warkoczy;
Ale w nim drobny gniedzi³ siê ju¿ ptaszek.
Obok le¿a³a z Nebaby ratyszcza
Stal od p³omienia w ciemny ¿u¿el zlana.
A b³¹dz¹c d³ugo ród skostnia³ych czaszek,
Odgrzeba³ torban miêdzy gruzem zgliszcza
I jednê strunê z ca³ego torbana.
Ani lat, ani pogody koleje
Nie mog³y przyæmiæ z³otego jej blasku;
A wiatr, kochanek, z pobliskiego lasku
Co noc z ni¹ dawne odpiewywa³ dzieje.
I jam polubi³ chrypliwe jej tony,
I z jej dwiêkami z czasem oswojony,
Gdym nieraz bada³ pilnie i ciekawie
O ca³ej zamku kaniowskiego sprawie,
W koñcu rozwik³aæ mog³em tajemnicê:
Co da³o powód do zbrodni Orlice?
Gdy w ciemnej nocy przez widmy czy czarty,
Czy jak wieæ by³a, za rz¹dcy namow¹,
Zdjêto wisielca (odpowiada³ g³ow¹,
Spod czyjej trupa uwieziono warty) -
Brat tej dziewczyny by³ wtedy na stra¿y:
A serce rz¹dcy do Orliki bi³o;
¯ycie jej brata w rêku rz¹dcy by³o:
98
Lach, nie puszczaj¹c pory, co siê darzy,
Hardej dziewczynie daje do wyboru:
Tytu³ swej ¿ony lub srog¹ mieræ brata -
¯adnej przew³oki, ¿adnego oporu!
Biedne ma³¿eñstwo, gdzie diabe³ za swata!
I tak dla brata mi³oæ powiêci³a,
Rz¹dcy ma³¿eñsk¹ zaprzysiêg³a wiarê;
A dla mi³oci inn¹ ma ofiarê:
Zabi³a mê¿a i siebie zgubi³a!
30
Mijaj¹ lata, z latami zdarzenia.
W ostatnim dymie zgas³ego p³omienia
Wróci³y w piek³o szatany zniszczenia.
wietnie przejrza³y nieba Ukrainy,
Zabrzmia³a mia³o cicha pieñ dziewczyny,
Czas latem okry³ ostatki ruiny.
Gdzie bojowiska czaszkami biela³y -
Ulewna burza bruzdy tam zorywa,
W skwarny dzieñ lata z³oc¹ siê tam ¿niwa,
Kwiat siê tam z wiosn¹ wykluwa niemia³y.
Z³omki szubienic wiec¹ próchnem z ziemi.
Nad zwyciêzcami, nad zwyciê¿onemi
Traw¹ us³ana mogi³a zapada:
Tam b³êdny ¿ebrak do snu pacierz gada.
Piek³a za wojn¹ zatrzaniêto bramê.
Znów ten¿e pokój i zbrodnie te same!
99
1 Ni¿ wie¿a £awry z³otem b³yskaj¹ca - £awry Peczerskiej, klasztoru przy pieczarach, czyli grobach wielu wiêtych i b³o-
gos³awionych w Kijowie.
2 Rzuæ ratyszcze - ratyszcze: spisa, w³ócznia.
3 O, nieraz mo¿e na tym jego szczycie Rozwiewa³y siê przestrogi znamiona - jest to szczegó³ dochowany tradycj¹. Pod-
czas ci¹g³ych nabiegów tatarskich, kiedy lud okolicy wiedzia³, ¿e horda w pobli¿u koczuje, dla bezpieczeñstwa zostawia³
jednego ze swoich na jakiej wynios³ej i panuj¹cej mogile lub na wierzchu wysokiego dêbu, aby upatrywa³ Tatarów i dawa³
znaæ o zajrzanych wywieszeniem bia³ej chor¹gwi lub chustki. Lud pracuj¹cy po polach, skoro zajrza³ biel¹ce znamiê pop³o-
chu, ucieka³ w znajome sobie kryjówki. Ukraiñski telegraf!
To mi napomina drugi szczegó³. S³ysza³em od mieszkañców pamiêtnego w naszych dziejach miasta Czehryna tak t³umaczo-
ny pocz¹tek zwyczaju, powszechnego w Ukrainie, a zw³aszcza w tej okolicy, zbierania siê ludu, szczególniej ch³opców i
dziewcz¹t, na rodek sio³a, który oni nazywaj¹ u³ycia, ulica, dla piewania ró¿nych pieni, co siê nieraz daleko w noc prze-
ci¹ga. W czasie koczowania hordy w tych stronach lud wiedz¹c, jakie klêski ponosi, kiedy na pi¹cych natrafi¹ Tatarzy,
¿eby zawsze mia³ przytomnoæ i gotowoæ chroniæ siê w razie niebezpieczeñstwa, na noc zbiera³ siê razem i dla odpêdzenia
snu piewa³ narodowe dumy i pieni. Zwyczaj zosta³, chocia¿ niebezpieczeñstwo, co mu da³o pocz¹tek, minê³o. Dalsze wier-
sze oddaj¹ sprawiedliw¹ zap³atê zas³ugom cienistych dêbów Ukrainy, które w ci¹g³ych zaburzeniach i wojnach zapewne
niejednemu chroni¹cemu siê mierci by³y pewniejsz¹ opiek¹ ni¿ ciany w³asnego jego domu.
4 Albo ten wieczór, ten ogieñ Kupa³y - zwyczaj palenia ogniów w wili¹ w. Jana (polskie Sobótki) zasiêga dalekiej staro-
¿ytnoci; on siê i w Ukrainie przechowa³. Nazywaj¹ go tu Kupa³o. Pospolicie, kiedy dziewczêta wiejskie zaczn¹ swój ob-
rzêd, do którego i k¹panie siê nale¿y, m³odzie¿ p³ci drugiej wybiera te chwile, ¿eby na nie niespodzianie napaæ: wtedy
cicha nocna scena zamienia siê w najt³umniejsz¹; krzyki, piewy rozlegaj¹ siê w powietrzu. W 1826 roku autor widzia³ po-
dobn¹ scenê na rzece Taminie: tu ona siê odbywa przy jednej z najpiêkniejszych wód w Ukrainie. Jezioro i wie Bia³ozor
le¿y blisko Smi³y, w rozleg³ych sosnowych lasach: znacznego ogromu szyba, jasna, b³êkitna, zwierciadlana b³yszczy ród
rozstêpu siniej¹cych lasów; wie prawdziwie ukraiñska, ogromna, dobrze zabudowana, ludna, maj¹ca zapewne do 2000 sa-
mych dusz mêskich, rozci¹ga siê prawie wko³o jeziora. Obraz wiate³ rybackich na jeziorze, wspomniany w tekcie, powta-
rza siê tu ka¿dego wieczora i tworzy przeliczn¹ wodn¹ iluminacjê.
5 Czó³na w okr¹g p³yn¹; Ju¿ w oczeretach syknê³y gadzin¹ - oczeret: trzcina.
6 Có¿ to za dziwna strona siê ods³ania - widok ten jest prawdziwie rysowany z natury; zaraz za miasteczkiem Moszny
ci¹gn¹ siê na szerokoæ mo¿e trzech wiorst bagna i trzêsawiska nazywane Irdyñ. Najpewniej jest to stare lo¿e Dniepru. Pra-
wy brzeg tych bagien otoczony jest wysokim pasmem gór, wznosz¹cych siê pi¹trami, rozci¹gnionych szeroko i okrytych
gêstym lasem. W tym miejscu, to jest na porednim pamie, hrabia Woronców, w³aciciel miejsca, za³o¿y³ pa³ac i zwierzy-
niec na 8 wiorst rozci¹gniony po górach. Pa³ac otoczony jest zabudowaniami wiejskiego gospodarstwa; wszystkie proste,
lecz najgustowniej urz¹dzone, i ka¿dy dziedziniec ze swymi zabudowaniami sk³ada najpiêkniejsz¹ fermê angielsk¹. Dzie-
dziñce ubrane w drzewa i krzewy, mury domów w porozpinane ga³êzie akacji bia³ej i p³acz¹cej; schody, ganki, balustrady
itd. w kwiaty i ró¿nokolorowe pachn¹ce powoje. Lecz samo po³o¿enie piêkniejszym jest nad wszystko. Z jednego punktu,
trochê wy¿ej za pa³acem, jest szczególny widok, prawdziwie nieogarniony. Jest to cypl jednej góry (nie najwy¿szej jeszcze):
pod nogami masz widok pa³acu i kwiecistych dziedziñców, schody gór okrytych lasem; dalej, pierwszym planem obrazu s¹
bagna Irdynia zaros³e oczeretem i gdzieniegdzie olch¹, za nimi widok miasteczka Moszen; dalej jeszcze rozci¹ga siê Dniepr,
jakby sin¹ wst¹¿k¹ - a tam, z drugiej strony, niskie, piaszczyste brzegi, wsie, miasteczka i monastery ju¿ po³tawskiej guber-
ni. Oko ma zewsz¹d otwarty widok na promieñ siedmiu lub omiu mil woko³o.
7 Porozsiewane gwarne ich kurzenia - tak nazywaj¹ poziome chaty kozackie i stra¿nicze sza³asy, z których dym, nie maj¹c
oddzielnego dla siebie otworu, wychodzi cal¹ powierzchni¹ s³om¹ krytego dachu.
8 Wielkie przy Mosznach by³o krwi rozlanie... - w istocie wojska polskie pierwszy raz docignê³y powstañców w pobli¿u
Moszen, na Irdyniu. Zdarzy³o siê autorowi, i¿ bêd¹c w tej okolicy s³ysza³ w³anie na miejscu opowiadanie o tym spotkaniu
przez czerñca, dozorcê m³yna nale¿¹cego do pobliskiego monasteru i naocznego wiadka. Tu Irdyñ nie jest tak grz¹ski; w
such¹ porê daje siê przeje¿d¿aæ, w wiêkszej czêci zaros³y olchami niepospolitej wielkoci, gdzieniegdzie tylko bij¹ zdrojo-
wiska i stoj¹ wody. Wszêdzie po lasach sosnowych, od Smi³y a¿ do Moszen, byty kurzenia hajdamackie i tradycja pokazuje
te miejsca.
Tu w³anie jest miejsce powiedzieæ, jak potrzeba ¿a³owaæ, ¿e nie mamy ani dobrej mapy staro¿ytnej, ani szczegó³owej geo-
grafii, ani zbiorów ¿adnych historycznego interesu, choæby historycznej ciekawoci. Uczony metropolita kijowski Eugeni za
pomoc¹ nale¿¹cego do siebie duchowieñstwa i odezwy do obywateli krajowych zacz¹³ zbieraæ te drogie zabytki przesz³oci,
lecz nie wiemy, jaki skutek wezm¹ jego starania, zale¿¹ce od osób po wiêkszej czêci lub obojêtnych, lub nie znaj¹cych
ceny tych walaj¹cych siê w pyle ich nóg pami¹tek. Dzi jeszcze za ka¿dym krokiem napotykaj¹ siê nie rozorane do szczêtu
mogi³y pod traw¹ i lasem, ostatki zamczysk polowych, i s³yszeæ mo¿na ciekawe o miejscowych wypadkach podania. Ale my
to puszczamy mimo oka i ucha: tymczasem wiek mija, p³ug równa dzie³o czasów minionych, pokolenie po pokoleniu wy-
miera; a my tracimy skarby, których nawet nie znamy wartoci.
9 P³acha - klinga, lama.
100
KILKA S£ÓW Ó UKRAINIE I RZEZI HUMAÑSKIEJ
Jeden z celniej szych naszych poetów mia³ wyrzec o Kaniowskim zamku: ¿e jest pe³en kozac-
kiej haraburdy, i tym go potêpi³. Nie dziwiê siê jego zdaniu, wiedz¹c, ¿e nie zna Ukrainy; ale
dziwiê siê, patrz¹c na jego w³asne god³o: kto chce zrozumieæ poetê, powinien kraj jego po-
znaæ. Powy¿szy zarzut i tym podobne spowodowa³y miê obeznaæ cokolwiek publicznoæ z
ludem, który dostarczy³ bohaterów mojej powieci, tudzie¿ z wypadkami, których ona jest
ustêpem, a przeto zostaæ zrozumialszym.
Jak charakter cz³owieka poznajemy z jego czynów, tak charakter narodu maluje siê w jego
dziejach. Przebiegnê wiêc w krótkoci wiadome ¿ycie kozackiego ludu, a rys ziemi, na której
mieszka, bêdzie t³em obrazu.
Zajmê siê g³ównie tak zwan¹ polsk¹ Ukrain¹; t¹ czêci¹ ziemi, któr¹ od wschodu Dniepr
oblewa, Boh od zachodu, od pó³nocy Wo³yñ, a od po³udnia chersoñskie stepy otaczaj¹.
Powierzchnia kilkudziesiêciu mil Ukrainy mieci w sobie najmilsz¹ rozmaitoæ. Lasy i jary
p³aszczyzn sk³adaj¹cych wiêksz¹ czêæ tej prowincji od strony Bohu; ska³y nadbrze¿ne z gra-
nitów, jak okolica Humania, Bohus³awia i Korsunia; sosnowe bory, lesiste wzgórza, ca³e rze-
ki w bagnach, jak miêdzy Mosznami i Smi³¹, okaza³e gromady wód Bohu, Dniepru, licznych
stawów i kilku jezior, zaczynaj¹ce siê morze stepów; jednym s³owem: piaski i naj¿yniejsze
w wiecie ³any, najprzejrzystsze wody i bagna niedostêpne, weso³e laski i odwieczne pusz-
cze, ciche doliny i olbrzymie wzgórza; bory nieschodzone i stepy nieprzejrzane, zgromadzi³y
siê tu, jakoby na pojednawcz¹ przyrody ucztê. Nie dziw, ¿e tak¹ krainê uwa¿am za najpiêk-
niejsz¹ mo¿e w dawnej Polsce; nie dziw, ¿e taka ziemia wp³ynê³a na swoich mieszkañców i
wypiastowa³a naród mog¹cy stan¹æ miêdzy najdzielniejszymi. Dosyæ s³yszeæ jego podania,
jego dumy historyczne, dosyæ obejrzeæ pola naje¿one mogi³ami, aby przystaæ na moje zda-
nie.
Za Stefana Batorego postrzegamy pierwszy lad Kozaków. Ognisko ich by³o przy dniepro-
wych porohach, mieszkanie na obronnych wyspach. Zwali siê Zaporo¿cami, a to miejsce
Sicz¹. Wchodzili do ich sk³adu ludzie rozmaitego plemienia, a ¿yli dziwnym obyczajem. Nie
cierpieli u siebie kobiet; polowanie, rybo³owstwo, napady wod¹ i l¹dem na pobliskie okolice
by³y ich zabaw¹ i sposobem ¿ycia. Przezorny król polski wezwa³ tych ludzi do swej s³u¿by,
zawarowa³ przywileje i nada³ kilka miejsc warownych nad Dnieprem, a¿eby zas³aniali grani-
ce Polski przeciw Moskalom i Tatarom. Za Zygmunta Trzeciego s³yn¹ po ca³ej Europie, ju¿
to pod atamanem Konaszewiczem, ju¿ jako lisowczycy, walcz¹cy w Moskwie, a za sprawê
rzymskiego cesarza w Niemczech. Za tego te¿ króla nietolerancja ksiê¿y katolickich i nie-
ludzkoæ panów daj¹ im po raz pierwszy broñ w rêkê przeciw Polakom. Za W³adys³awa
Czwartego wyst¹pi³ Chmielnicki, który pod Janem Kamierzem zatrz¹s³ potêg¹ Polski. Ko-
zackie pañstwo sk³ada³o siê wówczas z dzisiejszych guberni czernihowskiej, po³tawskiej i
101
charkowskiej za Dnieprem, na tej stronie Dniepru posiada³o teraniejsz¹ guberniê kijowsk¹ i
czêæ przyleg³¹ podolskiej. Hetman Chmielnicki pozna³, co z tym ludem zrobiæ mo¿na, i
³¹cz¹c dumne w³asne zamiary z jego niepodleg³oci¹, rozpocz¹³ mierteln¹ walkê z Polaka-
mi. Pokona³o go mêstwo naszych ojców, ale nie umieli korzystaæ ze zwyciêstwa. Kozacy roz-
dzielili siê na dwoje. Wiêksza czêæ przyjê³a opiekê Moskwy, druga, przeddnieprzañska, zo-
sta³a niby przy Polsce. Je¿eli Polacy stracili na tym rozdwojeniu, to prawdziwie Kozacy tyl-
ko cierpieli. Opieka Moskwy grozi³a im co chwila zupe³n¹ zag³ad¹. Czêste by³o chwianie siê
ich hetmanów miêdzy Polsk¹ a Moskw¹: lecz nigdzie dobra nie znaleli. Nareszcie zjawi³ siê
Mazepa. Nadzwyczajny ten cz³owiek zdolny by³ utworzyæ naród potê¿ny, gdyby kto losy móg³
zwalczyæ. U¿ywszy we szwedzkiej wojnie przeciw Piotrowi Pierwszemu jawnie i skrycie
wszystkiego, co tylko podstêpy i walecznoæ poda³y, uleg³ z Karolem Dwunastym szczêciu
cara. Z nim zginê³a samoistnoæ kozackiego ludu i wszelkie jego nadzieje. Niektórzy z na-
stêpców Mazepy widzieli jeszcze zbawienie w Polsce i kusili siê ocaliæ Kozaków odst¹pie-
niem od Moskwy, ale jako zdrajcy zostali pochwytani i potraceni. Powoli godnoæ hetmana
zosta³a czczym tytu³em; mniemanemu hetmanowi kazano mieszkaæ w Petersburgu; na koniec
pañstwo kozackie podzielono na gubernie, a Siczowych, czyli Zaporo¿ców, zapêdzono w licz-
bie kilkudziesi¹t tysiêcy nad brzegi Czarnego Morza, gdzie dot¹d stanowi¹ obronn¹ liniê prze-
ciw Czerkiesom. Zdaje siê, ¿e bunt polskich Ukraiñców w r. 1768 by³ ostatni¹ konwulsj¹
konaj¹cego cia³a Kozaków. Dzieje tego zdarzenia, jako podstawy mojej powieci, s¹ w³aci-
wie g³ównym j przedmiotem niniejszej przemowy.
By³o to w pocz¹tkach panowania Stanis³awa Augusta. Polskê szarpa³ nierz¹d mo¿nej szlach-
ty, intrygi Czartoryskich i zewnêtrznych dworów wp³ywy. Garstka prawych obywateli, czuj¹-
cych niedo³ê¿noæ króla i pewn¹ pod nim zgubê kraju, utworzy³a w zbawiennych zamiarach
barsk¹ konfederacjê. Ocknienie siê Polaków zatrwo¿y³o nieprzyjazn¹ im politykê; przedsiê-
wziêto wiêc wszelkie rodki do st³umienia konfederacji. Nienawiæ ruskiego pospólstwa ku
gnêbi¹cym go panom i spólnoæ wiary z pograniczn¹ Moskw¹ dzielnie pos³u¿y³y do zamiaru
przera¿enia, a mo¿e i wytêpienia polskiej szlachty, przynajmniej w ruskich prowincjach, gdzie
by³a najwiêksza konfederatów potêga.
W po³owie r. 1768 przeby³ Dniepr w okolicy Czehryna z kilkunastu towarzyszami nie znany
nikomu zaporoski Kozak, nazwiskiem ¯eleniak; i zaraz w skutku porozumieñ siê z popami
ruskimi i pospólstwem odby³o siê powiêcenie no¿ów, przy nocnym obrzêdzie w monasterze
w. Motry, po³o¿onym samotnie wród gór i lasów nad Tamin¹, w powiecie czehryñskim, o
mil dwie od miasteczka Aleksandrówki, id¹c na pó³noc.[1] Niedaleko wspomnianego klasz-
toru le¿y wie Medwedówka, gdzie jarmark nastêpowa³; by³o to w wiêto Makkaweja (Ma-
chabeusza). T³um na taki dzieñ zebranego pospólstwa sprzyja³ zamiarowi rozpoczêcia buntu.
Z wozu tedy, ród rynku, pop ruski przeczyta³ zmylony, jak mówi¹, ukaz imperatorowej
Katarzyny, który, obiecuj¹c wiele dobrodziejstw ukraiñskim ch³opom, nakazywa³ im wyczysz-
czenie pszenicy z k¹kolu, to jest wytêpienie szlachty, ksiê¿y i ¯ydów; przedstawi³ nastêpnie
ten¿e pop ¯eleniaka jako mianowanego przez imperatorowê ksiêcia smilañskiego i pob³o-
gos³awi³ rozpoczêciu rzezi.
W mgnieniu oka wszystko rzuci³o siê do spis i no¿ów, a wkrótce Ukraina ca³a, jakby czeka³a
tylko has³a, zmieni³a siê w teatr nies³ychanych mordów. Ówczesny stan i po³o¿enie wojska
polskiego nie mog³y przeszkodziæ tak nag³emu szerzeniu siê buntu, zjawienie siê kilku wy-
s³añców ¯eleniaka w najodleglejszych miejscach Ukrainy roznieca³o po¿ar doko³a; ca³e wsie
102
sz³y na ich wezwanie. Polscy dziedzice nie byli tak¿e zdolni oprzeæ siê pojedynczym usi³o-
waniem; wszystko chroni³o siê lub za granicê Ukrainy, lub do Humania, a ¯ele¿niak z okrzy-
kiem: O! tak, Lasze, po S³ucz nasze![2] swobodnie posuwa³ siê ku zachodowi i bez prze-
szkody pod Humaniem stan¹³.
Humañ, dzisiejsze powiatowe miasto w guberni kijowskiej, by³o w owym czasie przeciw nie-
æwiczonemu wojsku miejscem dosyæ warownym. Si³a jego sk³ada³a siê z niewielu ¿o³nierzy
polskich, kilkudziesiêciu pruskich, którzy tam za kupnem koni przybyli, i kilkuset nadwor-
nych Kozaków Potockiego pod atamanem Gont¹; mo¿na tu dodaæ liczne szko³y ks. bazylia-
nów i mnóstwo okolicznej szlachty, zbieg³ej do obronnego miasta. Ani w¹tpiæ, ¿e z t¹ si³¹
zbrojn¹ i swoj¹ ludnoci¹ by³by siê Humañ obroni³, gdyby nie nastêpna okolicznoæ. Szczê-
sny Potocki, dziedzic Humania, napisa³ do Gonty, ¿e mu dwie wsie daruje, je¿eli utrzyma
jego Kozaków w pos³uszeñstwie i Humañ obroni. Ten list szed³ przez rêce pewnego M³ada-
nowicza, zawiaduj¹cego dobrami Potockich, który go otworzy³, przeczyta³, a skuszony spo-
sobnoci¹ zyskania dwóch wiosek, zatai³ obietnicê pana przed Gont¹ i na siebie wzi¹³ ca³¹
obronê. Tymczasem ¯ele¿niak siê zbli¿a³. Przera¿enie powszechne, podsycane ci¹g³ymi wie-
ciami najwymylniejszych okrucieñstw, drêczy³o zamkniêtych w samym warownym Huma-
niu. Gonta podejmuje siê traktowania z ¯eleniakiem i wyje¿d¿a naprzeciw niego o trzy mile,
do miasteczka Soko³ówki; Kozacy nadworni postawieni w polu dla zas³ony miasta. Nied³ugo
trwa³a niepewnoæ zamkniêtych w Humaniu. Kozacy ¯eleniaka albo, jak ich zowi¹, hajda-
macy, pokazuj¹ siê od lasku zwanego Greków i staj¹ obozem. Gonta z nimi, a wnet i ca³y
jego oddzia³ przechodzi na stronê hajdamaków. Wtedy dopiero pozna³ M³adanowicz ca³¹ nie-
rozmylnoæ swego postêpku i trudnoæ obrony; ujmuje Gontê obietnicami Potockiego. Ju¿
za póno! Gonta odpowiedzia³. Obsadzono jednak okopy, zwrócono dzia³a nabite ku nie-
przyjacielowi; wszyscy z rozpaczy chc¹ siê do ostatniego broniæ. Dwa dni przechodz¹ na nie-
mia³ych harcach ze strony hajdamaków: gotowe dzia³a trzymaj¹ ich w oddaleniu; udaj¹ siê
wiêc do wybiegu. Gonta posy³a do M³adanowicza, aby mu pozwolono wjechaæ do miasta dla
rozmówienia siê; pomimo oporu innych M³adanowicz zezwala. Gonta przybywa pod bramy,
ale w liczniejszym orszaku, ni¿ by³a wymowa; puszkarz chcia³ daæ ognia, M³adanowicz po³¹
od sukni nakry³ zapa³ dzia³a, Gonta wje¿d¿a, a jego towarzysze opanowuj¹ natychmiast bra-
mê i pobliskie dzia³a i u³atwiaj¹ szturm do miasta ca³emu korpusowi ¯eleniaka.
Pierwszy M³adanowicz pad³ ofiar¹ niedo³ê¿nego swojego g³upstwa z r¹k Gonty, który, jak sam
wtedy powiedzia³, robi mu tê przys³ugê dlatego, ¿e by³ chrzestnym ojcem jego dzieci.[3] mieræ
M³adanowicza by³a has³em rzezi. Niespodziewany ten napad rzuci³ taki pop³och, ¿e wszystko
prawie o ucieczce tylko myla³o. Szczup³a liczba broni¹cych siê nie zdo³a³a unikn¹æ smutnej
mierci. Broniono siê jednak. Znaczna czêæ schroni³a siê do kocio³a bazylianów. Dobyli go
wkrótce Kozacy. Rektor klasztoru, ksi¹dz Kostecki, mia³ mszê w³anie i lud wtedy b³ogos³awi³;
strza³ rusznicy z chóru obali³ go u o³tarza. Nie by³o wzglêdu na wiêtoæ miejsca; nikogo nie
oszczêdzono. Wkrótce scena mordu ogarnê³a ca³e miasto. Trzy dni rze trwa³a: szesnacie ty-
siêcy osób mia³o ¿ycie utraciæ rozmaitymi rodzajami mierci; dzi jeszcze pokazuj¹ pod klasz-
torem bazylianów miejsce ze studni, gdzie do tysi¹ca uczniów ¿ywcem wrzucono i zaduszono
kamieniami. Po trzech dniach przestrzeñ miasta nape³niona by³a we dnie snuj¹cymi siê jeszcze
za rabunkiem mordercami, a w nocy rozlega³a siê wyciem psów i wilków.4 Obóz Kozaków ci¹-
gle by³ za miastem, gdzie ju¿ Gonta dowodzi³, ksiêciem humañskim obwo³any. ¯eleniak za z
czêci¹ korpusu poszed³ dalej i przez Boh siê przeprawi³.
103
Tymczasem wojewoda Stempkowski, mianowany regimentarzem z nieokrelon¹ w³adz¹ u¿y-
cia wszelkich rodków, aby st³umiæ szerz¹ce siê niebezpieczeñstwo, nadci¹gn¹³ w te strony.
Z polskim wojskiem porozumieli siê teraz i Moskale na zgubê hajdamaków, nêdzny koniec
ich zawodu. Pu³kownik moskiewski szed³ oddzielnie, udaj¹c, ¿e im sprzyja, stan¹³ tu¿ przy
nich obozem i pos³a³ Goncie, niby na znak dobrej przyjani, z³oty ³añcuch, który mia³ zna-
czyæ zgotowane mu kajdany, przy czym na wieczerzê go zaprosi³. Nie zapomniano i o pod-
w³adnych. Wieczerza d³uga, napoju do woli; nazajutrz ujrzeli siê hajdamacy okutymi w kaj-
dany ród Polaków i Moskali. Wkrótce nast¹pi³o wymierzenie kary. By³a ona dope³nieniem
okrucieñstw, jakie hajdamacy nad Polakami wywierali. Rozwo¿ono tych nieszczêliwych w
ró¿ne miejsca i rozmaicie wymylanymi sposoby mordowano. Gontê stracono w Humaniu.
Podanie twierdzi, ¿e z nadzwyczajn¹ sta³oci¹ przeniós³ wszystkie mêczarnie. Darto z niego
pasy, æwiertowano ¿ywcem, zdjêto skórê z g³owy, a on ca³y czas fajkê pali³ i ksi¹¿kê czyta³,
póki mu g³owy nie ciêto. ¯eleniak umêczony na Pobere¿u, we wsi Serbach za Tulczynem.
Tak siê zakoñczy³o to pamiêtne powstanie, hajdamaczyzn¹ i kolijewszczyzn¹ miêdzy ludem
ukraiñskim zwane. Z takich to czasów, z takich to ludzi osnu³em Kaniowski zamek; teraz
pytam: jaki jego duch byæ powinien?
Pope³nialimy nieraz i dot¹d jeszcze pope³niamy liczne b³êdy, st¹d tylko, ¿e nie znamy swo-
jego kraju Nie w samej literaturze czuæ siê to daje.
Zanadto mo¿e rozwlok³em przemowê, ale nigdy w chêci bronienia siebie. Zwa¿a³em tu g³ów-
nie na wygodê czytaj¹cych. Zreszt¹ wiem dobrze, ¿e przemowa, i przypisy nie naprawi¹ la-
dajakiego tekstu. Ka¿dy za siebie.
1 Zdaje siê, i¿ nie w jednym miejscu no¿e powiêcano. Widzia³em star¹ drewniana kapliczkê, nale¿¹c¹ do jednego monaste-
ru w Puszczy £ebedyñskiej, niedaleko miasta Szpo³y, gdzie podobn¹ uroczystoæ odbyto.
2 O tak, Lachu (Polaku), nasze panowanie po S³ucz. S³ucz, rzeka na Wo³yniu, która pod³ug Rusinów ma stanowiæ na wscho-
dzie granicê udzielnego ruskiego pañstwa.
3 Zna³em jeszcze w roku 1830 jedno z tych dzieci chrzestnych Gonty, córkê M³adanowicza. Jej tylko brwi czarne uratowa³y
j¹ od mierci, która wtedy ca³¹ prawie jej rodzinê zniszczy³a. Gonta wzi¹³ j¹ pod swoj¹ opiekê i na trupach rodziców oddal
j¹ za ¿onê jednemu z Kozaków. Wkrótce ma³¿onka powieszono, a jego nastêpc¹ zosta³ pu³kownik polski, Krebs, po którym
wdow¹ j¹ pozna³em. Kochana ta od wszystkich kobieta dla przyjemnoci charakteru, choæ w takim wieku, napisa³a pamiêt-
niki swojego ¿ycia; ¿a³owaæ by trzeba, gdyby zaginê³y, s¹ w nich ciekawe szczegó³y tycz¹ce siê nie tylko rzezi humañskiej,
ale wielu pierwszych domów polskich, miêdzy które los j¹ rzuca³.
4 Ca³y niemal obraz tych wypadków zamyka siê w poemacie pod tytu³em: Rze humañska. Napisa³ go niejaki Darowski,
który by³ wówczas uczniem i ca³¹ rze przesiedzia³ w kopule farnego kocio³a. Szanowny ten dla swojej autentycznoci
zabytek w rzadkich bardzo rêkopismach kr¹¿y po Ukrainie. Czyta³em go w takim wieku, ¿e go jeszcze oceniæ s³usznie nie
umia³em.