Spoglądając na tak małą i delikatną istotę jak dziecko, niezwykle ciężko wyobrazić sobie jego śmierć. Przecież ledwie przekroczyło próg naszego świata, a już musi odejść - nie doświadczywszy nawet garści wspaniałości, które niesie ze sobą życie. Jednak z drugiej strony, zostają mu oszczędzone wojny, zarazy, głód i rozczarowania. Traci szansę na dokonanie czynów wielkich, lecz jednocześnie zostaje uchronione przed możliwością popełnienia grzechu. „W wielu kulturach dzieci uważane są za niewinne, a ich przedwczesna śmierć nadaje im (…) niebiański status”. Tak samo dzieje się w tradycji chrześcijańskiej. Jeżeli niemowlę umrze w stanie łaski uświęcającej, niejako z automatu jego dusza unosi się do Królestwa Niebieskiego.
Cała ta teoria wygląda pięknie na papierze, jednak praktyka - chociaż zabrzmi to truistycznie - okazuje się dużo bardziej brutalna. „Kiedy umiera (…) dziecko, silny jest nie tylko smutek osób, które pozostały, ale także odczuwanie przez nie straty jako stwarzającej zagrożenie dla ich przyszłego życia”. Należy pamiętać, że z potomkiem zwykle wiązane są ogromne nadzieje. Jeszcze przed przyjściem na świat, zostaje mu narzucona rola, którą będzie pełnił w przyszłości - nie ważne, czy po osiągnięciu dorosłości zechce się z niej wywiązać, czy nie - uczelnia, którą ukończy, stanowisko, które przyjdzie mu piastować. Gdy wszystkie te nici zostają w jednym momencie przerwane, pozostaje po nich pustka. „Kiedy umiera dziecko, wraz z nim umiera cząstka ego rodziców. Marzenia, oczekiwania i nadzieje, jakie rodzic wiązał z tym właśnie dzieckiem, zostają utracone”. Ponadto pojawiają się wątpliwości o spokój jego duszy.
W okresie twórczości Kaspra Miaskowskiego, śmierć stała się zjawiskiem przesadnie usystematyzowanym. Dobrego katolika czekała długa droga, nim w spokoju mógł odejść z tego świata. Mimo obowiązujących wciąż wzorców ars bene moriendi - głoszących filozofię dobrego życia, jako przygotowania do dobrej śmierci - katolicy przywiązywali szczególną wagę do hora mortis. Godzina śmierci była czasem walki o duszę między Szatanem a człowiekiem. Walki o tyle strasznej, że konający musiał wziąć w niej udział samotnie, za jedyne wsparcie mając orędownictwo Matki Boskiej. Jej wynik był niepewny do samego końca, nawet dla najzacniejszego człowieka, ponieważ zależał w pełni od porzucenia miłości do spraw doczesnych, na rzecz pragnienia życia wiecznego. Hora mortis stanowiła przejście między rzeczywistością ziemską i duchową, nie należąc jednocześnie do żadnej z nich.
Wtedy też katolik spowiadał się skrupulatnie ze wszystkich swoich grzechów. Powstał nawet podręcznik, nakazujący konfesję według ściśle określonego schematu: 7 grzechów głównych, 10 przykazań, 7 zmysłów, 12 artykułów Credo, 8 błogosławieństw, 6 bądź 7 cielesnych dzieł miłosierdzia, 6 bądź 7 duchowych dzieł miłosierdzia, 4 cnoty główne, 3 cnoty teologiczne. Tak ogromna dokładność była konieczna dla osiągnięcia zbawienia, bowiem
spowiedź była (…) dla katolika wydarzeniem decydującym o ostatecznym wyroku boskim. Począwszy od Soboru Laterańskiego spowiadający się miał obowiązek wyjawienia wszystkich grzechów śmiertelnych. Zatajenie choćby jednego, świadome czy nie, było świętokradztwem, przekreślało więc perspektywę życia wiecznego i skazywało na wieczną śmierć. Strach przed źle dokonaną spowiedzią był silny i stawał się jedną z najczęstszych przyczyn obsesji na tle religijnym.
Obsesja była tak silna, że niektórzy konający niemal odchodzili od zmysłów, podczas wielokrotnego przyjmowania sakramentów, w tym zapalczywej konfesji. Najlepszym przykładem, obrazującym postępującą w społeczeństwie histerię, jest krótki opis śmierci kasztelana trockiego, Jana Jerzego Radziwiłła:
W czasie dwunastu godzin agonii umierający wciąż czynił pokutę, uznając swą grzeszną naturę za niegodną miłosierdzia Bożego. Asystujący przy łożu kapłani nie ustawali w modlitwach za jego duszę. Umierający szukał wsparcia u Matki Boskiej Orędowniczki, prosząc o wspomożenie swej duszy przed trybunałem boskim.
Dzięki takiej gorliwości, katolik mógł być niemal pewny wyjawienia wszystkich grzechów. Oczywiście, szansę na dokładną spowiedź mieli tylko ci, którzy mogli skonać w spokoju, w zaciszu własnego domu. Niestety, szalejące w Europie epidemie, najazdy tatarskie i kozackie bunty sprzyjały raczej śmierci gwałtownej. Dlatego też wśród ludzi narastał strach przed zgonem nagłym i niespodziewanym. Kultywowano tzw. perpetua meditatio mortis, będącą silnym orężem w walce z grzechem oraz skutecznym kompresem, pozwalającym na oswojenie się z myślą o śmierci.
Opis ostatnich chwil Radziwiłła zawiera jeszcze jedną, ważną informację. Śmierć katolika była wydarzeniem publicznym, koncelebrowanym wraz z całą rodziną i duchownymi. Dzięki temu umierający mógł pożegnać się z najbliższymi, bądź wyznać wszelkie zło, które przeciw nim uczynił. Ponadto, obecność najważniejszych osób musiała działać kojąco w tych ostatnich chwilach. Z drugiej strony, gremialne koncelebrowanie śmierci pomagało wszystkim oswoić się z jej obecnością, zobaczyć ją na własne oczy, niemal poczuć na własnej skórze. Zapewne nie było to doświadczeniem przyjemnym, jednak na pewno działało w sposób edukacyjny i zmniejszało lęk przed nieznanym.
Ważnym elementem funeralnych obrzędów było sporządzenie testamentu. Rozporządzał on własnością szlachcica, organizując w ten sposób ziemską rzeczywistość po jego odejściu. Dzięki temu był jednym ze środków potrzebnych do zbawienia duszy. Jakkolwiek zalecano spisanie aktu ostatniej woli na długo przed śmiercią, w rzeczywistości robiono to przeważnie w ostatnich chwilach życia.
Śmierć sarmackiego szlachcica zaczynała serię pogrzebowych ceremoniałów. Katolickie podręczniki ars bene moriendi przywiązują ogromną wagę do ofiarowania przez rodzinę zmarłego tzw. legatów pobożnych na rzecz kościołów i duchowieństwa.
Legaty pobożne - to zarówno sumy pieniężne przekazywane na rzecz odprawienia egzekwii oraz mszy za dusze zmarłych, jak kwoty przeznaczone na fundowanie nowego kościoła, klasztoru lub kaplicy czy też na restauracje lub wyposażenie świątyni. W zakres „legatów pobożnych" wchodzą również darowizny na rzecz kościołów bez podania ich przeznaczenia, co oznaczało, że biorca mógł dowolnie dysponować otrzymanymi datkami.
Kolejnym, ważnym etapem polskiej tradycji funeralnej była pompa funebris, czyli sarmacki pogrzeb, przypominający rozmachem teatralne widowisko. W trakcie uroczystości przez miasto przejeżdżał szumnie orszak, wiozący zabalsamowane ciało do kościoła. Istotnym elementem widowiska był archimimus, nawiązujący do funeralnych ceremonii starożytnego Rzymu - przedstawiał on w sposób symboliczny osobę zmarłego. W późniejszym okresie za konduktem podążała również procesja ubogich, którym rozdawano symboliczną jałmużnę. Pogrzeb wieńczyła uroczysta msza, a następnie złożenie ciała w kaplicy, ufundowanej przez rodzinę. „Kaplica stanowiła także miejsce, gdzie spotykali się żywi i umarli członkowie rodziny, realizując pragnienie wzajemnej bliskości. Był to jeszcze jeden przejaw tendencji do oswojenia śmierci w kulturze baroku.” Pompa funebris stanowiła ostatni akt w pełnym przepychu życiu szlachcica.
Tradycja ewangelicka wydaje się o wiele skromniejsza i bardziej skupiona na człowieku, niż egzaltowane obrzędy katolików. „W świetle teologii protestanckiej wiara jest jedynym warunkiem, jaki musi spełnić człowiek, aby uzyskać życie wieczne”. Bóg ewangelików jest Bogiem miłosiernym, nie stawiającym irracjonalnych wymagań, oczekującym jedynie pełnego oddania. Natomiast testament nie stanowił karty przetargowej w kontaktach z Bogiem, a jedynie symbol głębokiej wiary umierającego. „Ewangelicy odrzucali wybujałą obrzędowość katolicką, sakramenty udzielane moribundowi, modlitwy za zmarłych. W zamian tworzyli własny, nowy styl ceremonii hora mortis.”
Wszystko to odnosi się w gruncie rzeczy do osób dorosłych. Problem zaczyna się w momencie, w którym umiera dziecko - jakiegokolwiek wyznania. W jaki sposób odnieść do niego tradycyjne ceremonie? Jeżeli potrafi już mówić, będzie mogło przyjąć sakrament pokuty, a jeśli nie? Teoretycznie, jako nieskażone grzechem, nie potrzebuje konfesji, ale w okresie społecznej histerii i strachu przed wiecznym potępieniem, sprawa nie była już tak oczywista. Jedno jest pewne - częścią ceremoniału było pisanie tzw. nagrobków, czyli krótkich epitafiów na pomnikach szlacheckich mogił. Równą popularnością cieszyły się treny, elegie i nenie. Cóż jednak napisać na grobie niemowlęcia? Nie oszukujmy się - życie dziecka nie jest zbyt ekscytujące, nie obfituje w wielkie zwycięstwa, zajazdy na wroga, czy - przynajmniej - pojedynki. Nie dysponuje własnością ziemską, ani pieniędzmi - nie może być zatem ani dobrym gospodarzem, ani hojnym pożyczkodawcą. Dlatego też, w utworach funeralnych na cześć najmłodszych, możemy zaobserwować rażącą mitologizację, połączoną z ewidentną hiperbolizacją ich przymiotów i umiejętności.
Oczywiście, takie postępowanie ma jeszcze jedno uzasadnienie. Może stanowić próbę ukojenia bólu po stracie potomstwa. Pamiętajmy, że „związek pomiędzy rodzicem i dzieckiem uznany jest za najważniejszy, najtrwalszy i nieporównywalny z żadnym innym typem relacji międzyludzkich.” Chyba najlepszym potwierdzeniem powyższego zdania jest Jan Kochanowski, który w serii wstrząsających Trenów daje upust ojcowskiej rozpaczy - przeredagowując przy okazji swój światopogląd. Janusz Pelc stwierdza:
Urszulka nie jest ani jedyną, ani też nawet główną bohaterką Trenów. Krótkie dzieje jej życia, choć ubarwione często bohaterską stylizacją, przedstawiono jedynie fragmentarycznie. Są one właściwie pretekstem do ukazania przeżyć głównego bohatera, ojca-poety, jego rozpaczy, bólu, kryzysu wiary w dotychczasowej ideały i prób odnalezienia punktu stabilnego, punktu równowagi wewnętrznej.
Jakże odmiennym podejściem wykazuje się Kasper Miaskowski w swoim Zbiorze rytmów. Utwory funeralne umieścił w drugim tomie Zbioru…, niemal w całości poświęconym tematyce panegirycznej - zdecydowanie najgorszej części poetyckiego dorobku Miaskowskiego. Widać w niej brak inwencji autora, powodowany chyba chęcią szybkiego zarobku, ponieważ poeta ochoczo zaopatrywał swoich sąsiadów w najrozmaitsze teksty. Niestety ich ilość przyćmiewa jakość. Widać w nich więcej poczucia obowiązku, niż chęci tworzenia.
Przyjrzymy się najpierw nagrobkowi Balcera Miaskowskiego:
Ojca mi wprzód porwała na zimne śmierć mary,
patrząc chytrze na koniec człowieczy przez spary,
po nim, a wnet, za karczek założywszy kosą,
podcięła mój za trzecią świeży kwiatek rosą.
A żem ojca zastąpić nie mógł, wżdy niech wtóry
zliczy tu więc brat z matką rok na świecie który.
Niemal natychmiast rzucają się w oczy banalne rymy. Tekst nie zawiera żadnej głębszej treści, wydaje się napisany od niechcenia, w wolnej chwili, bez namysłu. Poeta nawet nie próbuje ująć typowych motywów w ciekawszy sposób. Mamy dziecko przyrównane do kwiatka, ścinanego przy pomocy kosy, syna ukazanego jako głowę rodu - który nie będzie już w stanie zastąpić zmarłego ojca - oraz formalne wspomnienie matki i brata. Chociaż to tylko nagrobna inskrypcja, powinna zawierać przynajmniej odrobinę żalu, którego czytelnik tutaj nie uświadczy. Mimo nieco bardziej rozbudowanej formy, całość przypomina raczej współczesne nam frazesy o dobrym ojcu, ukochanym synu, czy pracowitej matce.
Dla kontrastu, spójrzmy na dedykację Trenów Kochanowskiego:
orszuli kochanowskiej
wdzięcznej, ucieszonej, niepospolitej dziecinie, która cnót wszystkich i dzielności panieńskich początki wielkie pokazawszy, nagle, nieodpowiednie, w niedoszłym wieku swoim, z wielkim a nieznośnym rodziców swych żalem zgasła, Jan Kochanowski, niefortunny ociec, swej najmilszej dziewce ze łzami napisał.
nie masz cię, orszulo moja!
Już w tej krótkiej, niewierszowanej dedykacji, znajduje się więcej uczucia, niż w całej funeralnej twórczości Kaspra Miaskowskiego. Mamy tu do czynienia ze wstępnym opisem nieszczęśliwie zmarłej Oszulki, którego rozwinięcie znajdziemy w trenach III, VI, VII, VIII i XII. Między słowami Kochanowskiego ukrywa się autentyczny żal po stracie dziecka, spotęgowany w finale żałosnym okrzykiem „Nie masz Cię, Orszulo moja!”. Można niemal dostrzec, jak pęka serce poety. Krzyk ten wydaje się autentyczny, szczery, zupełnie odmienny od wołania, jakim uraczył czytelników Miaskowski w nagrobku napisanym dla własnego syna:
Jasiu, obym był nie widział cię lepi<ej>
i minął twoje kolebkę by ślepi, co nic w południe nie widzą żrzenicą
i jedno stopy za stopami liczą,
miałbym mniejszy żal; ani Persefone
wzięłaby była twe uśmiechy one, którymiś wargi ojcowskie całował.
O, jeszczem tego, o, nie obżałował!
Końcowe wykrzyknienie wydaje się sztuczne, wręcz nienaturalne, zwłaszcza w opozycji do reszty utworu. Użyte figury retoryczne niczym nie odbiegają od kanonów, którymi odznacza się poezja panegiryczna - kanonów, swoją drogą, dość sztywnych, nie dających dużego pola manewru. W podobnym tonie utrzymany jest Tren pocieszny na śmierć Zygmunta Rybskiego dziecinki małej krzesnego swego:
Jako na puszczy jelonek młody buja za łanią
pięknej urody, rad, że kopyta służą mu
rącze, gdzie strumień płynie po równej łące,
ten jeśli na stark ugodził w biegu,
nie doczekawszy wtórego śniegu,
zlęknie się matka i tropem bieży,
gdzie już bez dusze zwierzątko leży.
Sam początek wydaje się dość infantylny. Porównanie dziecka do młodego jelonka jest być może trafne, lecz nie wydaje się stosowne w obliczu tragedii. W dodatku retoryka ta zostaje utrzymana przez lwią część utworu. Zaraz po niej następuje opis kolejnych przymiotów zmarłego, w tym dość dokładnego wyglądu:
Kto twarz rumianą pod białym czołem
i ślicznym trafi jagody kołem?
Kto oko rzęsą pozorne wroną
i nosek szczupły, i parę wonną,
którą szarłatne wargi spuszczały,
dokąd mu krótkie dni dopuszczały.
Następnie duch Zygmunta spotyka szereg postaci biblijnych i mitologicznych, a czytelnik dochodzi do wniosku, że cały tren trzyma się pewnego, z góry ustalonego szablonu. Poeta buduje kolejne strofy, odhaczając z listy elementy, które powinny zostać zawarte w wierszu tego typu. Podobnie w pozostałych utworach - wszystkie zostały napisane niemal tak samo, zmienia się tylko ich adresat. Na tle dziecięcych panegiryków odznacza się tylko Rozmowa panienki ze śmiercią, umieszczona pod dwoma epitafiami dla Panny Przerębskiej.
P<ANNA>: Kędy tę bystrą gotujesz kosę?
Ś<MIERĆ>: Gdzie twój dopiero kwiat pije rosę.
P<ANNA>: Młodo jej potniesz i nie na dobie.
Ś<MIERĆ>: Taki nawdzięczniej wonieje w grobie.
Jak widać, oryginalność tkwi jedynie w formie - a i to tylko w odniesieniu do wierszy na śmierć dzieci ze Zbioru rytmów. Rozmowy ze śmiercią były znane i powszechnie stosowane już w średniowieczu, a Miaskowski nie wysilił się nawet w najmniejszym stopniu, by ubarwić przynajmniej treść wiersza. Poetyka jest niemal identyczna z przytoczonym wcześniej utworem, napisanym dla Balcera Miaskowskiego. Także tutaj mamy motyw kosy, dziecka jaku kwiatu, spijającego rosę, ściętego przez nieubłaganą śmierć.
Ś<MIERĆ>: A ja też żądzą poślę tam twoje.
Pociągnie kosą, ciałko w tym mdleje,
a duch wykrzyka pełen nadzieje.
Przemijanie w kulturach, 267
Tamże, 264
Tamże, 266
Józef Leon Wierzbicki szacuje datę urodzenia Kaspra Miaskowskiego na lata 1550-1552, natomiast data śmierci poety (22 kwietnia 1622 roku) została wyryta na jego nagrobku w Wielkich Strzelcach. Chociaż nie istnieją jednoznaczne dowody na poparcie tezy Wierzbickiego, szacowana przez niego data urodzenia Miaskowskiego zyskała największą popularność. Za: o miaskowskim, strona 163-164.
Natomiast początki twórczości Kaspra Miaskowskiego zbiegają się w czasie z jego pobytem we Włoszczonowie, mającym miejsce prawdopodobnie między rokiem 1603, a rokiem 1607/1608. Tamże, s.167.
Ars moriendi, 21
Tamże, 20
Tamże.
Tamże.
Tamże, 19.
Tamże, 18.
Tamże, 21.
Tamże, 26.
Tamże, 27.
Tamże, 44-45
Tamże, 38.
Tamże, 42.
Tamże, 32.
Tamże, 62
Przemijanie w kulturach, 280
Grzeszczuk, Treny, 10
O miaskowskim, strona 99
Tamże.
Balcerowi Miaskowskiemu dziecince małej. Kasper miaskowski, zbiór rytmów, część wtóra, 319.
treny… s.7.
O miaskowskim… s. 99.