Słońce schylone bardzo przygrzewało. Cała połać południowa nieba była jasna. Góry nad Sączem było widać, a lasy topiły się w słonecznym zalewie. Nad strumykiem dzieci skakały wesoło.
Nagle wyjrzała rąbkiem ciemna chmura sponad północno - zachodniego szczytu i zaczęła bardzo szybko róść na niebie. W pewnym momencie zagrzmiało. Nie czekając na dalsze znaki dzieci uciekały do pobliskich domów. Pies też pędził jak oszalały, dysząc płomieniem ozora.
Chmura już zakrywała słońce. Zniżała się z wielkim burczeniem wprost na
ziemię. Kłębiło się w niej okrutnie i ściemniało, aż strach ludzi oblatywał.
A potem lało, lało i padało. Jeden dzień, i noc, i jeszcze jeden dzień i noc.
I jeszcze. A mały strumyk rósł. i powiększał się, i szumiał. A potem zrobiła się z niego wielka rzeka jakiej jeszcze dzieci nie widziały. Ludzie mówią - powódź. Topiel.
I woda brudna, taka jak maź, szła nurtem gwałtownym. Przy moście stoi tylko nieruchomo mała kapliczka. Ktoś zapalił w jej wnęce świecę. To jest taka kapliczka św. Jana zwanego Nepomukiem, którego kiedyś źli ludzie utopili w rzece. Teraz patrzy smutno na te burzliwe wody i na strażaków co krzątają się na moście. Starsza pani, co pamiętała jeszcze powódź sprzed lat, przyklękła na ziemi. I tak pozostała bardzo długo.
A kiedy wstała ludzie mówili, że zaczęło jakby mniej padać.
Ks. Alojzy Drożdż
Promyczek Dobra 9 (2004) s. 21