SANDRA FIELD
Kraina dobrej nadziei
(The land of maybe)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie znosił tego typu kobiet.
Przyglądał się jej przez chwilę, stojąc w szerokim, wyłożonym miękką wykładziną przejściu. Nie wyglądała na zadowoloną. Ubrana w elegancki pastelowy kostium, siedziała ze skrzyżowanymi nogami, nerwowo kołysząc stopą. Dłonie oparła na kolanach. Miała polakierowane paznokcie i żadnych pierścionków. Zmarszczyła brwi.
To wcale nie odbiera jej uroku, pomyślał Craig z nagłą i nieoczekiwaną wrogością. Nie tylko nogi miała piękne. Gęste włosy w ciepłym kasztanowym odcieniu były upięte w węzeł z tyłu w sposób, na który mogły sobie pozwolić jedynie kobiety o doskonałych rysach. Kształt kości policzkowych, zarys czoła, łagodne zaokrąglenie ust i chłodne spojrzenie mogłyby znaleźć się na okładce najbardziej wymagającego magazynu.
Wiotka, krucha i wyrafinowana. Nie zachwycał go ten rodzaj kobiet. Dlaczego więc zatrzymał się i nie spuszczał z niej oczu, jakby nigdy wcześniej nie widział pięknej kobiety?
Ruszył naprzód i zaczął przedzierać się przez rzędy plastikowych foteli. Zatrzymał się tuż przed nią.
- Przepraszam, czy byłaby pani uprzejma spojrzeć na mój bagaż, chciałbym wejść do księgarni?
Marya była tak zatopiona w myślach, że nie widziała niczego wokół siebie. Zaskoczona popatrzyła na stojącego przed nią mężczyznę. Nie mogła ukryć zmieszania. Wykrztusiła z trudem:
- Przepraszam, o co chodzi?
- Pytałem, czy mogłaby pani spojrzeć na moją torbę, gdy wejdę do księgarni?
Pod uprzejmym uśmiechem ciemnoszarych oczu krył się chłód. Miała wrażenie, że przeszywa ją na wskroś i nie ma przyjaznych zamiarów. Nie powinien w ten sposób na mnie patrzeć - stwierdziła. Przecież to on prosi mnie o przysługę. Poczuła nagłą niechęć, że tak naruszył jej prywatność. Nie siliła się na grzeczność.
- Oczywiście, może pan ją tu zostawić.
Nie wiedziała, jak nazwać to, co odmalowało się w jego oczach.
- Dziękuję.
Zwykłe słowo, ale wypowiedziane takim tonem, że zacisnęła zęby. Nachylił się i położył torbę obok jej krzesła. Dostrzegła jego brązowe włosy, gęste i błyszczące, nieco wyblakłe od słońca, szerokie ramiona pod grubym wełnianym swetrem w szare i niebieskie wzory. Wyprostował się i na krótką chwilę ich spojrzenia się spotkały. W jego oczach dostrzegła wyraźną wrogość. Przeszedł wzdłuż rzędów krzeseł i skierował się w stronę przechodzących pasażerów.
Nagły dreszcz przebiegł jej po plecach. Wbrew własnej woli odprowadziła go wzrokiem, dopóki nie zniknął. Z niechęcią popatrzyła na jego torbę podróżną - zwykła bezpretensjonalna płócienna torba, wyraźnie często używana. Plakietka z adresem była odwrócona, więc nie mogła zobaczyć, jak się nazywa.
Zresztą nie było jej to potrzebne. Musi unikać wszelkich kontaktów, dopóki nie znajdzie się w domu i nie doprowadzi do końca swojej misji.
Zmusiła się, by przestać o nim myśleć. Znów wypełniła ją obawa, nadzieja i tęsknota, uczucia, które przez ostatnie dwa dni nie opuszczały jej ani na chwilę. Zmarszczyła czoło i czubkiem buta rytmicznie uderzała w płócienną torbę. Wszystko sprawił ten list od siostry.
Kathrin Hansen skończyła dziewiętnaście lat i choć była od niej tylko trzy lata młodsza, Marya zawsze uważała, że pod względem doświadczenia siostra jest zupełnym dzieckiem. Z natury ufna i pogodna, z radością przyjmowała każdy kolejny dzień. Poza tym była wyjątkowo piękna. Nic więc dziwnego, że ten Robb, o którym pisała, tak się nią zachwycił. „Jestem zaręczona!! Czy to nie cudowne???” - pisała w liście, jak zwykle z nadmiarem stosując interpunkcję. „Na imię ma Robb, jest przystojnym Kanadyjczykiem o wspaniałych czarnych włosach i bawią go wszystkie moje żarty - więc chyba jest zakochany? Jest też bardzo bogaty, ale nie przejmuj się tym zbiegiem okoliczności, on jest» zupełnie inny niż Tony. Jeszcze nie mamy żadnych planów, ale to tak wspaniale być zaręczoną. Poza tym tata musi się do tego przyzwyczaić. Przyjedziesz na moje wesele, prawda??? Obiecaj. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby Ciebie zabraknąć... Całuję Cię i odpisz szybko!!!”
List kończył się wymyślnym zawijasem, który Kathrin uważała za romantyczny podpis. Tym razem otoczyła go wianuszkiem delikatnych serduszek i kwiatków.
Marya westchnęła. Dlaczego historia znów się powtarza z taką koszmarną dokładnością? Przystojny, Kanadyjczyk, brunet, bogaty - doskonała charakterystyka Tony'ego Mortimera, w którym tak nieprzytomnie zakochała się trzy lata temu.
Zamknęła oczy i natychmiast pojawił się jego obraz - białe zęby i promiennie błękitne oczy. Była młoda i naiwna, zupełnie jak Kathrin, i uwierzyła w jego zapewnienia o dozgonnej miłości i wierności, o sile uczucia, które nigdy się nie zmieni.
To nigdy oznaczało około dziewięciu tygodni. Dopóki nie wziął jej do łóżka. Wtedy ją zostawił. Nie dopuści, by to samo przydarzyło się Kathrin. Ona jakoś przeżyła, ale Kathrin może być słabsza.
Zachmurzyła się na myśl o tym, co powie bogatemu uwodzicielowi, który oczarował jej siostrę. Nagle usłyszała zjadliwy męski głos.
- Obiecuję, że już nigdy więcej nie poproszę o żadną przysługę.
Poderwała się. Stał przed nią mężczyzna o brązowych włosach. Odrzekła chłodno:
- To nie z pana powodu.
Nie wyglądał na przekonanego. Podniósł torbę.
- Dziękuję za popilnowanie bagażu.
Oboje wiedzieli, że zupełnie zapomniała o jego torbie. Ze złością skinęła głową i ostentacyjnie odwróciła wzrok.
Krzesła obok niej już się zapełniły. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna usiadł naprzeciwko niej. Torbę postawił na podłodze. Stopniowo złość jej mijała - chyba była bardziej spięta, niż chciała się do tego przyznać. By odwrócić myśli, zaczęła ukradkiem mu się przyglądać.
Miał na nogach skórzane turystyczne buty i podniszczone szare sztruksy. Ciekawe, dokąd się wybiera. Może na wędrówkę do Walii albo na wspinaczkę do Nepalu? Miała niezbitą pewność, że cokolwiek zamierzał, musiał być w tym dobry. Poruszał się niespiesznie i ze zdradzającą doświadczenie pewnością siebie. Bardzo możliwe, że wybierał się samotnie, nie wyglądał na kogoś, kto lubi zorganizowane wycieczki.
Zauważył, że mu się przygląda i uśmiechnął się do niej. Spłoszona, szybko odwróciła wzrok. Poczuła się tak, jak rok temu, gdy po raz pierwszy rozpoczęła pracę w La Roulade, jednej z najdroższych restauracji w Toronto.
Sala zapełniała się coraz bardziej. Mały chłopiec bawił się samolocikiem, a różowy bobas zanosił się płaczem na kolanach matki. Wskazówki zegara przesuwały się z nieznośną powolnością. Marya wyjęła swoją kartę pokładową, ścisnęła ją w wilgotnej dłoni, modląc się w duchu, by lot się nie opóźnił. Na podróż zdecydowała się nagle i przez ostatnie dni była tak zajęta, że nawet nie miała czasu na myślenie. Teraz wszystkie wspomnienia ożyły i przypomniała sobie gniew ojca, niepokój ciotki i łzy Kathrin. Od trzydziestu ośmiu miesięcy nie widziała swoich najbliższych i rodzinnego domu na spowitej w mgły małej wulkanicznej wyspie na Morzu Północnym, nazywanej krainą dobrej nadziei...
- Pasażerowie z biletami pierwszej klasy i osoby wymagające pomocy, oczekujące na lot numer 376 do Londynu, proszeni są o przygotowanie się do wejścia na pokład. Startujemy mniej więcej za dwadzieścia minut.
Mężczyzna w szarym swetrze wyprostował się z leniwym wdziękiem. Zarzucił torbę na ramię i skierował się do wejścia. Za nim podążyła kobieta z dzieckiem.
Marya popatrzyła za nim z nagłą złością. Mężczyźni, których spotykała w restauracji, też podróżowali pierwszą klasą. Właściwie nie powinna być zdziwiona - choć jego strój o tym nie świadczył, zdradzało go coś w sposobie bycia. Na pewno Nepal - pomyślała. Z całą pewnością nie Walia, to byłoby zbyt prozaiczne, zbyt łatwe.
Weszła na pokład. Gdy przechodziła przez rzędy pierwszej klasy, za rozpostartą płachtą „Financial Post” dostrzegła szare sztruksy i brązową czuprynę.
Kolejny punkt przeciwko niemu. Zbyt wielu tamtych facetów czytało podobne gazety.
Idący przed nią gęsiego pasażerowie zatrzymali się na moment akurat w chwili, gdy mężczyzna opuścił gazetę. Dostrzegł jej pełne dezaprobaty spojrzenie. Ze zdziwieniem uniósł brwi.
- A teraz co zrobiłem?
- Według mnie te wszystkie interesy giełdowe są czymś wymyślonym i często niemoralnym.
- I pewnie uważa pani, że prawdziwi mężczyźni nie piją mleka i nie czytają „Financial Post”?
Chłopak przed nią przesunął się dwa kroki naprzód.
- Ja nie mam takich kłopotów.
Uśmiechnęła się ze słodyczą i przeszła za zasłonę oddzielającą drugą klasę. Cieszyła się, że przynajmniej raz mogła sobie pozwolić na odpowiedź. Ileż to razy w La Roulade pragnęła wyrazić swoje zdanie na ten temat. Może nie powinna wyładowywać na nim swoich tłumionych przez rok frustracji. Chociaż z drugiej strony to mu nie zaszkodzi.
Czas wlókł się powoli. Monotonię przerywały posiłki, obejrzała film o Supermanie. Męczyły ją sny o Tonym, budził płacz dziecka. Z samolotu wyszła jako jedna z ostatnich. Lotnisko Heathrow było jak wieża Babel - wielojęzyczne kolejki tłoczyły się do okienek, w żadnej z nich nie dostrzegła wysokiego nieznajomego.
Rzuciła okiem na zegarek i szybko zaczęła przedzierać się przez tłum. Miała tylko dziesięć minut do następnego samolotu. Pobiegła długim korytarzem. Grupa rozprawiających po norwesku biznesmenów właśnie wchodziła na pokład. Marya już przechodziła przez kabinę pierwszej klasy, gdy pojawiła się stewardesa. Obejrzała jej bilet.
- Niestety, proszę pani, wszystkie miejsca są zarezerwowane.
Marya na moment zamknęła oczy. Głos jej się łamał i bała się, że za chwilę wybuchnie płaczem.
- Czy to znaczy, że nie mogę lecieć?
- Poszukamy dla pani miejsca. - Zaczęła przeglądać listy. - Mam jedno wolne w pierwszej klasie.
Marya poczuła, jak ciężar spada jej z serca. Mogłaby siedzieć nawet na podłodze. Im bliżej była miejsca przeznaczenia, z tym większą trudnością przychodziło jej panowanie nad sobą. Uśmiechnęła się słabo.
- To świetnie.
Stewardesa gestem wskazała jej miejsce.
- Proszę usiąść obok tego pana.
Marya odwróciła się. Zobaczyła utkwione w nią ciemnoszare oczy mężczyzny o brązowych włosach. Zaskoczona powiedziała tylko:
- Och, to pan.
- Tak, to ja. - Szybko zdjął „Financial Post” z fotela przy oknie. - Proszę mi wybaczyć, gdybym wiedział, że się spotkamy, wyrzuciłbym to przy pierwszej okazji.
Poczuła, że się rumieni. Usiadła i zapięła pasy. Drzwi samolotu zatrzasnęły się z hałasem. Stewardesa zaproponowała jej coś do picia.
- Poproszę sok pomarańczowy. Z boku dobiegło ją mruknięcie.
- Myślałem, że zamówi pani szampana. Popatrzyła mu prosto w oczy, z niesmakiem zauważając szyderstwo w jego spojrzeniu i z jeszcze większą niechęcią czując obok siebie jego bliską obecność.
- Nienawidzę szampana.
Z lekkim drżeniem samolot ruszył z miejsca.
- Zdążyła pani w ostatniej chwili - stwierdził. - Przy okazji - nazywam się Craig Huntingdon. Czy pani mieszka w Oslo, pani... ?
Był bardzo pewny siebie. Wyglądał świetnie: miał gęste, nieco potargane włosy, zniewalające spojrzenie szarych oczu i rozbrajający dołek na policzku. Kobiety z pewnością łatwo traciły dla niego głowę. Opanowała się.
- Nie.
- Ja tylko staram się być uprzejmy.
Przez ostatnie miesiące musiała być wzorem taktu i dyskrecji. Ale ten rozdział był zamknięty. Już nie musiała i nie chciała być uprzejma - zresztą coś w jego zachowaniu ją drażniło i budziło agresję.
Stewardesa rozłożyła stolik i postawiła przed nią wysoką szklankę soku pomarańczowego, udekorowaną plasterkiem pomarańczy i listkiem mięty. Marya podziękowała z uśmiechem i uniosła ją do ust.
Bardziej poczuła niż zobaczyła, że jej sąsiad odwrócił wzrok. Z lekkim rozbawieniem pomyślała, że chyba nie przywykł do takiego traktowania.
Odstawiła szklankę i wyjrzała przez okienko. Samolot poruszał się po pasie startowym. Promienie słońca wpadały do środka i wzniecały płomienie w jej gęstych kasztanowych włosach. Usłyszała szelest otwieranej gazety - to jej sąsiad zatopił się w lekturze.
Samolot wzbił się w powietrze i Anglia została za nimi. Lecieli na północ. Marya przyglądała się chmurom i nieprawdopodobnym podniebnym krajobrazom. Z rosnącym podnieceniem oczekiwała chwili, gdy wieczorem wysiądzie ze znajomego biało-niebieskiego autobusu kilkaset metrów od rodzinnego domu. Oczami wyobraźni widziała każdy szczegół wąskiej, biegnącej między domami drogi, prowadzącej do siedziby Magnusa Hansena. Nie wiedziała i nawet nie próbowała zgadywać, jak będzie wyglądać jej powitanie z ojcem. Trzy lata temu nie mógł jej darować, że gnana gwałtowną i dziką miłością podążyła za ukochanym na koniec świata. Ani razu do niej nie napisał. Może nie wybaczył jej tamtej decyzji.
- Proszę pani.
Zamrugała, wyrwana z rozmyślań. Nie miała pojęcia, jak długo stewardesa próbowała przywołać ją do rzeczywistości i czy zdołała coś wyczytać z jej twarzy.
- Słucham?
Stewardesa znów popatrzyła na listę.
- Pani Marya Hansen i leci pani do Bergen?
- Marya kiwnęła głową. - Bardzo proszę pozostać na tym miejscu do końca podróży.
- Więc nazywa się pani Marya Hansen. - Mężczyzna nie krył satysfakcji. - Mieszka pani w Bergen?
Wypowiedział jej imię tak, jak w jej rodzinnych stronach, akcentując pierwszą sylabę. To się jej spodobało. Poza tym nie chciała znów wracać myślą do spotkania z ojcem - obawiała się, że może skończy się zatrzaśnięciem jej drzwi przed nosem.
- Nie, nie mieszkam w Bergen. A pan?
- Jestem z Vancouver - uśmiechnął się do niej.
- I chociaż tych kilka słów, które od pani usłyszałem, nie było dla mnie szczególnie pochlebnych, to uważam, że ma pani czarujący akcent. Chyba nie urodziła się pani w Toronto.
Drobne zmarszczki w kącikach oczu, które powstawały, gdy się uśmiechał, dodawały mu uroku. Z pewnością wiedział o tym. Zamrugała oczami i podniosła głowę.
- Wybiera się pan na wspinaczkę, panie Huntingdon?
- Proszę mi mówić Craig. Zdarzało mi się wspinać, to prawda. A dlaczego pani pyta?
- Jedzie pan do Nepalu? Twarz mu się ściągnęła.
- Chciałbym. Ale tym razem nie. Proszę mi powiedzieć, panno Hansen... czy panno? Może mąż oczekuje pani na lotnisku w Bergen?
Nikt na nią nie czeka, nawet na przystanku autobusu w Tjørnuvík. Nikt nawet nie wie o jej przyjeździe, zaskoczy wszystkich. Może w ten sposób wywrze wrażenie na Kathrin i jej ciemnowłosym Robbie. Wygładziła spódniczkę.
- Nie dostąpiłam szczęścia posiadania męża ani w Bergen, ani gdziekolwiek indziej.
Popatrzył z niedowierzaniem.
- Kobieta tak piękna jak pani, niezamężna? Starała się ukryć zadowolenie, jakie sprawiły jej te słowa.
- Nie każdy uważa małżeństwo za jakieś wyjątkowe osiągnięcie...
Urwała, bo zjawiła się stewardesa z tacami pełnymi jedzenia. Marya spojrzała na wykrochmaloną serwetkę, błyszczące sztućce, ozdobionego czerwoną wisienką grejpfruta i miniaturową białą różę w srebrnym wazoniku. Nagłe przerażenie odmalowało się w jej oczach. Zaniemówiła i nawet nie podziękowała stewardesie.
Pierwszej wspólnej nocy w Toronto Tony obsypał ją różami, takimi jak ta. Kwiaty wypełniały każdy skrawek hotelowego pokoju. Tony lubił takie gesty, bez względu na cenę, zresztą nigdy nie narzekał na brak pieniędzy. Później, w ogromnym łóżku, w powietrzu przesyconym duszącym zapachem kwiatów, po raz pierwszy poznała mężczyznę...
- Co się stało?
Aż się wzdrygnęła na szorstki dźwięk jego głosu. Zagryzła wargi.
- Nic. Po prostu nie jestem głodna.
Popatrzył jej prosto w oczy. Po chwili odezwał się z nieoczekiwaną łagodnością.
- Maryo, czy zmarł ci ktoś bliski? Czy to jest powód twojej podróży? Jeśli tak, to wybacz, jeżeli w jakiś sposób sprawiłem ci przykrość.
Wiedziała, jak sobie radzić z niegrzecznością, insynuacjami czy złośliwością, miała z tym wystarczająco często do czynienia, ale jego delikatność ją rozbroiła. Odwróciła wzrok i wyszeptała tylko:
- Nie, nikt mi nie umarł.
Tylko ja - pomyślała. Trzy lata temu coś w niej umarło.
- Naprawdę nie mam ochoty na jedzenie. - Nacisnęła guzik, by przywołać stewardesę. - To wszystko.
- Lepiej powiedz, żebym się nie wtrącał do nie swoich spraw - powiedział Craig. - Wolę to niż takie wymówki.
- Więc dobrze. Zajmij się swoimi sprawami. Zbliżająca się stewardesa dosłyszała ostatnie słowa.
Marya poczerwieniała, odezwała się głośniej niż potrzeba.
- Czy mogłaby pani zabrać tacę? Nie jestem głodna. I czy mogę dostać koc i poduszkę?
- Oczywiście, proszę pani.
Wyniosła tacę i przyniosła miękki niebieski pled i białą poduszeczkę. Marya opuściła oparcie fotela i ułożyła się do snu. Podciągnęła wysoko koc i zamknęła oczy.
Przez warkot silnika słyszała dźwięk łyżeczki uderzającej o talerz - to Craig zabrał się do swojego grejpfruta. Jeśli jego troska była prawdziwa - a chyba tak było - to zachowała się grubiańsko. Po raz kolejny. Ale czy to miało jakieś znaczenie? W Bergen ich drogi się rozdzielą, a ona nie miała zamiaru opowiadać każdemu nieznajomemu historii swego życia.
Poprzedniej nocy prawie nie spała, a fotel okazał się wyjątkowo wygodny. Pierwsza klasa ma jednak swoje zalety - pomyślała. Zaczęła oddychać wolniej i coraz głębiej.
Siedzący obok niej mężczyzna dokończył grejpfruta, zjadł jajka i deser. Popijając kawę przyjrzał się kobiecie na sąsiednim fotelu. Koc zsunął jej się z ramion i w wycięciu kremowego żakietu widniał ciemnozielony jedwab jej bluzki, doskonale dobrany do koloru cieni na powiekach. Skrzyżowane ręce podkreślały kształt jej rysujących się pod cienką tkaniną piersi. Wyglądała nieskończenie ponętnie. Ale nawet we śnie zaciskała dłonie.
Starając się jej nie obudzić, delikatnie podciągnął koc na jej ramiona. Znów zagłębił się w lekturze.
Nadal spała, gdy pod skrzydłami zazieleniły się lasy Norwegii i samolot zniżył się do lądowania. Craig zawahał się, po chwili lekko dotknął jej ramienia.
- Jesteśmy w Oslo.
Otworzyła szeroko oczy. Śniło się jej, że samolot płynie przez chmury białych róż, ich płatki oblepiają okna, przytłumiają światło słońca. Na to wspomnienie poczuła nagły dreszcz, powiedziała bez sensu:
- Przecież wcale nie jest ciemno.
- Lepiej podnieść oparcie - powiedział Craig, wsuwając torbę pod fotel. - To tylko międzylądowanie, do Bergen już niedaleko.
Zachował się miło, a przynajmniej taktownie, nie zauważając jej zmieszania. Spróbowała wziąć się w garść. Nacisnęła przycisk, by podnieść oparcie fotela. Musi być w formie, inaczej cała ta wyprawa będzie daremna. Na szczęście jej sąsiad był zajęty książką. Odwróciła się i wyjrzała przez okno. Przyglądała się czerwonym dachom budynków i wzgórzom wokół Oslo, potem ich miejsce zajęły jeziora, góry i fiordy. Następne lądowanie będzie w Vagar, skąd tylko dwie godziny jazdy autobusem dzielą ją od domu. Poczuła zdenerwowanie, bezwiednie zacisnęła dłonie na kolanach.
- Czy ktoś na ciebie czeka?
Wyrwana z zamyślenia popatrzyła na niego, z trudem go rozpoznając.
- To jeszcze nie koniec mojej podróży.
- I nie powiesz mi, dokąd jedziesz?
Uśmiechnęła się blado.
- To nie twój interes - mruknęła.
- Ale chyba dasz mi swój adres w Toronto? Wiedziała, że zadał to pytanie wbrew sobie. Poczuła nagłe zdenerwowanie. Wściekła na siebie, że nie potrafi się oprzeć jego urokowi, odrzekła zimno:
- Zupełnie nie mam pojęcia, kiedy wrócę do Toronto.
Rzuciła obie prace, bo żaden z jej szefów nie chciał dać jej dwóch tygodni urlopu z dwudniowym wyprzedzeniem, więc wolała sama zrezygnować, niż zostać wyrzucona.
- W takim razie ja dam ci mój adres w Vancouver. Nie przypuszczam, że długo będę poza domem.
- Być może wcale nie wrócę do Kanady. - Tę myśl wypowiedziała po raz pierwszy - i nagle zdała sobie sprawę, że wcale jej nie zależy na powrocie.
- Nie musisz być z tego taka zadowolona. Złość w jego głosie podziałała na nią prowokująco.
- Nie ma powodu, żeby to dla ciebie miało jakieś znaczenie.
- Chyba nie. - Wyglądał, jakby miał jej dość.
- Możesz mnie złapać przez kompanię leśną Northwest Forestry w Vancouver - zapamiętasz? Zawsze wiedzą, gdzie jestem. Northwest Forestry.
- Dziękuję.
Nawet nie udała, że chce to zapisać.
Samolot wylądował i z hałasem mknął po pasie, nie dało się rozmawiać. Marya z zachmurzoną twarzą wyglądała przez okno. Znała powód tego nastroju - nazwa firmy Craiga na zawsze wryła się w jej pamięć. Chociaż wygląda na kogoś, kto pracuje na świeżym powietrzu - pomyślała z nagłym ożywieniem. Wyobraziła go sobie samotnie przemierzającego szlaki wśród sosen i jodeł, zadomowionego w otoczeniu całkowicie różnym od hałaśliwych ulic Toronto i dyskretnej elegancji La Roulade.
Przez chwilę zastanawiała się, jak wyglądałoby ich spotkanie w innych okolicznościach, na przyjęciu albo przez znajomych. Czy wpadłaby mu w oko tak jak teraz? Czy też to całe jego zainteresowanie wynikło z nudy, z chęci nawiązania niezobowiązującej znajomości, by podróż minęła szybciej?
A ona? Czy gdyby była mniej zaaferowana swoją misją, czy powiedziałaby mu, dokąd jedzie i dałaby adres ciotki? Dlatego, że wyglądał na innego niż większość bogatych facetów, których na co dzień oglądała przez ostatni rok? Na innego niż Tony?
Samolot zatrzymał się i pasażerowie zaczęli zbierać bagaże i płaszcze. Marya odpięła pasy, Craig wstał i gestem przepuścił ją przed siebie.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę z jego wzrostu. Kiwnęła głową stewardesie i ruszyła korytarzem do wyjścia. Spódnica zawirowała wokół jej nóg. Nie zdziwiła się zbytnio, gdy Craig dołączył do niej. Zapytała od niechcenia:
- Czy żona na ciebie czeka?
- Nigdy nie dostąpiłem szczęścia posiadania żony, ani w Bergen, ani gdziekolwiek indziej.
- Bardzo zabawne - parsknęła, tłumiąc niespodziewane uczucie, którego nie chciała nazwać ulgą.
- Z tymi rudymi włosami nie możesz być Norweżką.
- Pochodzę w prostej linii od Eryka Czerwonego.
- Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś miała w sobie krew wikingów.
Podeszli do celników. Craiga poproszono do okienka z prawej, ją z lewej strony. Stemplowano jej paszport, gdy celnik przeglądał torbę Craiga. Musiała jeszcze poczekać na swoje bagaże. Zobaczyła, że Craig zarzuca torbę na ramię i odchodzi. Ucieszyła się - nawet dobrze, że nie będą się żegnać, im szybciej straci go z oczu, tym lepiej, tym łatwiej zapomni o nim. Zresztą, czy było coś do pamiętania?
Uniósł dłoń w geście pożegnania i zawołał w jej stronę:
- Northwest Forestry - nie zapomnij!
Taśma poruszyła się ze zgrzytem. Marya czekała na bagaże, z trudem starając się nie wybuchnąć płaczem. Sama nie wiedziała, dlaczego tak się czuła. Na szczęście jej walizka była jedną z pierwszych. Celnik ledwie rzucił na nią okiem. Przeszła przez szklane drzwi i nic nie mogło jej powstrzymać przed uważnym rozejrzeniem się wokół w poszukiwaniu mężczyzny o brązowych włosach.
Nie było go nigdzie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Na chwilę przystanęła z wahaniem. Craiga nigdzie nie było. Wszystko skończyło się, zanim jeszcze naprawdę się zaczęło. Przestań zawracać sobie nim głowę - skarciła się w duchu.
Ścisnęła mocniej walizkę. Minęła rząd automatów telefonicznych i toalet i skierowała się w stronę duńskich linii lotniczych. Dostrzegła ich stanowisko bez trudu. Przed pulpitem stał Craig Huntingdon.
Zamarła. Z trudem próbowała opanować histeryczny śmiech. Tego naprawdę było za wiele.
Był tak zajęty rozmową z przedstawicielem linii, że nawet jej nie zauważył. Stąpając delikatnie, aby nie stukać obcasami, podeszła i stanęła tuż za nim.
- To było Southeast Mining, tak?
Ściągnął ramiona i z twarzą pozbawioną wszelkiego wyrazu powoli odwrócił się do niej.
- Northwest Forestry, przecież świetnie pamiętasz. Co ty tu robisz?
- Lecę na Wyspy Owcze. Jak ty.
- Tymi liniami tam nie dolecisz. Jej uśmiech zgasł.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Z powodu mgły loty są zawieszone.
Miała nadzieję, że to żarty, niestety informacje Craiga potwierdziły się.
- Właśnie miałam zaproponować temu panu, żeby popłynął promem - dodała miła agentka. - Prom odpływa o trzeciej. Wydaje mi się, że to lepsze wyjście niż czekanie na samolot.
- Czy są jeszcze wolne miejsca?
- Zaraz sprawdzę.
- Craig, ten prom jest najlepszym rozwiązaniem, oczywiście, jeśli dostaniemy miejsca. Wtedy na pewno jutro znajdziemy się na miejscu.
Bez zastanowienia przyjęła, że popłyną razem. Głos Craiga zabrzmiał obojętnie.
- Więc płyniesz promem?
- Mogę zarezerwować dwa bilety do Torshavn - wtrąciła z ożywieniem agentka. - Wszystkie kabiny są już zajęte, ale ktoś zrezygnował i mają jeszcze dwie wolne kuszetki.
Marya szybko przekazała tę informację Craigowi i dodała:
- Ja się decyduję.
W głębi serca cieszyła się, że w ten sposób o całą dobę odsunie spotkanie z ojcem. Jej postanowienie nie ma więc nic wspólnego z Craigiem - upewniała sama siebie. Absolutnie nic.
- Ja również.
Agentka zarezerwowała miejsca.
- Nie mamy dużo czasu - stwierdził Craig. - Weźmy taksówkę.
Bez trudu złapali taksówkę. Kierowca załadował bagaże. Craig usiadł obok Maryi na tylnym siedzeniu. Samochód ruszył.
- Mam nadzieję, że dobrze robimy. Nie przypuszczałem, że wszystko może się opóźnić o cały dzień.
Przez chwilę wydawał się szczerze zmartwiony. Marya nie okazała współczucia.
- Jeśli się śpieszysz, to wybrałeś złe miejsce. Na tych wyspach stale są mgły, wiatry, przypływy i odpływy. W takich warunkach nie można się śpieszyć.
Przyjrzał się jej uważnie.
- To twoje rodzinne strony, prawda?
- Tak. - Z trudem przełknęła ślinę, próbując panować nad swoim głosem.
- Co to jest kuszetka?
Odwróciła głowę, smutek nie zniknął z jej oczu. Zamrugała powiekami.
- Coś jakby koja - wymamrotała. - Dlaczego pytasz?
- Coś takiego jak w pociągu? Starała się odegnać nostalgię.
- Na promie są kabiny, ale wszystkie zostały już zarezerwowane, a poza tym są bardzo drogie. Są również kuszetki, po dwanaście w pokoju, z materacami, ale bez poduszek i pościeli. W każdym razie to lepsze niż przesiedzenie całej nocy.
- I oboje mamy miejsce w tej samej sali?
- Tak, z dziesięcioma innymi osobami. W jego oczach dostrzegła jakby drwinę.
- Panno Hansen, mam propozycję.
Nie domyślała się, co może mieć na myśli, ale praca w restauracji nauczyła ją zachowywać zimną krew.
- Nie przypuszczam, by jakakolwiek propozycja mogła mnie zainteresować.
- Jeszcze nie wiesz, o co chodzi.
Musiała przyznać, że jego uśmiech był ujmujący.
- Jesteś zbyt pewny siebie. Uśmiechnął się szerzej, jakby nigdy nic.
- Przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny będziemy skazani na siebie, więc może spróbujemy spędzić miło ten czas?
- Nie ma potrzeby. Na promie będzie mnóstwo innych osób.
- Ale dlaczego nie, Maryo? Przecież to nic wielkiego. Z jakiegoś powodu ta propozycja i jego podejście nie przypadły jej do gustu.
- Jest wiele powodów.
- Więc wymień je.
Gdzieś w jego uśmiechu czaiło się ostrzeżenie.
- To nie twoja sprawa - odrzekła stanowczo.
- Jak często mam ci to powtarzać?
- Ty chyba nienawidzisz mężczyzn? Odsunęła się od niego, najdalej jak na to pozwalała wąska kanapa. Już coś takiego słyszała - Tony kiedyś też tak powiedział.
- Czy zwykle tak robisz - zalecasz się do kobiety, a gdy ona odmawia, oskarżasz ją w ten sposób?
Wziął głęboki oddech.
- Wybacz, jeśli to tak wyglądało. Chciałem tylko powiedzieć, że chociaż jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem, nie potrafię pokonać muru, którym się otoczyłaś - więc trudno o inne wnioski. - Uśmiechnął się. - Popatrz na swoją fryzurę.
Poczuła się urażona.
- A co w niej złego?
- Pasuje do wiktoriańskiej guwernantki. Włosy takie jak twoje powinny być swobodne.
Przez chwilę na jej twarzy walczyły różne uczucia. W końcu, zapatrzona w dal, odezwała się spokojnym tonem.
- Rybacy na naszych wyspach mają takie powiedzenie: strzeż się, by rudowłosa nie przeszła ci drogi.
Przez chwilę panowała pełna napięcia cisza.
- Czy to ostrzeżenie?
Zadrżała. Powinna udać, że w miejskim hałasie Toronto zapomniała już, co te słowa mają znaczyć.
- Właściwie sama nie wiem, co miałam na myśli.
- Maryo, dlaczego wracasz do domu?
- Z powodów osobistych. - Opuściła wzrok na kolana i starała się, by jej głos zabrzmiał normalnie.
- Ale coś ci powiem. Nie szukam okazji do znajomości. W moim życiu nie ma miejsca dla mężczyzny. Jeśli to znaczy, że nienawidzę mężczyzn, to w tym sensie można to tak ująć.
- A czy nie sądzisz, że to przeznaczenie skrzyżowało nasze drogi? - zapytał ze spokojem. - Ze wszystkich osób, które rozpoczęły podróż w Toronto, tylko my dwoje jedziemy na Wyspy Owcze.
Jej oczy zmieniały kolor jak kameleon. Popatrzyła na niego, jakiś cień przytłumił nagle zielone tęczówki. Odwróciła wzrok. Jego spokój niepokoił ją bardziej niż jego gniew.
- To tylko zbieg okoliczności.
- Nie jestem taki pewny. - Taksówka zatrzymała się na światłach, dojeżdżali do portu. Craig dodał z naciskiem: - Ta podróż promem to naprawdę zrządzenie losu. Daj mi przynajmniej szansę, bym mógł cię lepiej poznać. Te wyspy są dostatecznie duże, by stracić się z oczu zaraz po wylądowaniu. Jeśli nadal będziemy tego chcieć.
Z lewej strony już widać było port i ogromną białą bryłę promu. Ostatni raz była tu razem z Tonym, gdy rozpoczynali podróż do Kanady. Kanada. Małżeństwo. Obietnica niezmąconego szczęścia. Ależ była głupia!
- Nie. Nie ma powodu, żebyśmy się mieli lepiej poznać - odrzekła szorstko. - Nie chcę.
Otworzyła torebkę i zaczęła szukać portmonetki. Nie dostrzegła, jak Craig mocniej zacisnął usta, a jego oczy przybrały twardy wyraz. Wyjęła kilka banknotów.
Craig wykrzyknął:
- A to co?
Odpowiedziała z lekkim zdziwieniem:
- To moja część za taksówkę.
Wyraźnie było to dla niej czymś oczywistym. Nie mogła przecież wiedzieć, że przywykł do kobiet, które oczekiwały, że to on za wszystko płaci. Sięgnął po portfel, a Marya otworzyła drzwiczki i wysiadła.
Świeciło słońce, a lekki wiatr od morza przeganiał spaliny i przynosił słony zapach. Marya stała z uniesioną głową i zupełnie zapomniawszy o Craigu, rozkoszowała się tą chwilą.
- Twoja torba.
Popatrzyła na niego. Oczy jej błyszczały, a uśmiech czaił się w kącikach ust.
- Zawsze powinnaś tak wyglądać. To przywołało ją do rzeczywistości.
- Co mam zrobić, żeby się ciebie wreszcie pozbyć?
- Jesteś dla mnie wyzwaniem - powiedział leniwie, kierując się w stronę portu. - Przywykłem, że to kobiety tracą dla mnie głowę.
- Więc jeśli się zakocham, to natychmiast się stąd zabierzesz?
- Może tak, a może nie.
Przepływający kuter rybacki zagłuszył jej westchnienie i pozostawił po sobie charakterystyczny ostry zapach. Marya znieruchomiała, zmarszczyła nos i nagle wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Wracam do domu! - wykrzyknęła zapominając, że jeszcze przed chwilą nie chciała mieć nic wspólnego ze stojącym obok niej mężczyzną. - Och, Craig, wracam do domu!
Przybrał melodramatyczną pozę i jęknął:
- Porzucony dla rybackiego kutra!
- Może czas, żebyś zmienił swoją wodę kolońską? - zapytała z zuchwałą miną. - Proponuję ci Esencję z Dorsza, wariuję od tego.
Odpowiedział miękko:
- Jesteś piękna, gdy się śmiejesz.
- Pewnie powtarzasz to każdej. Lepiej chodźmy stanąć w kolejce. Uprzedzałam cię o tym, prawda?
- Już się nauczyłem, żeby nie wierzyć tym twoim szeroko otwartym oczom. O niczym nie mówiłaś.
Marya otworzyła drzwi. Nic się nie zmieniło - duża poczekalnia była zapełniona ludźmi i bagażami, gwar rozmów odbijał się od sklepienia. Na pierwszy rzut oka panował tu kompletny chaos, ale atmosfera była radosna. Marya skierowała się ku ludziom po lewej stronie i postawiła walizkę na ziemi.
- Tu musimy poczekać. Craig stanął obok niej.
- Prom odchodzi za pięćdziesiąt pięć minut, nie zdążymy.
- Na pewno się uda. I nie opowiadaj tylko, że potrzeba tu amerykańskiej organizacji.
- Zgoda. Muszę tylko zadzwonić w kilka miejsc. - Uśmiechnął się ironicznie. - Wybacz, ale czy mogłabyś spojrzeć na mój bagaż?
- Już raz to mówiłeś, naprawdę mógłbyś wykazać się większą pomysłowością.
- Ani miejsce, ani czas po temu - odparł z jeszcze wyraźniejszą ironią. - Gdy się rumienisz, też jesteś piękna, Maryo Hansen. Wracam za parę minut.
Patrzyła, jak przedziera się przez tłum. Jej uwagi nie uszły spojrzenia, jakimi po drodze obrzucały go kobiety. Pomyślała, że nie jest od nich lepsza.
Kolejka przesunęła się jakieś trzy metry. Przed nią stało mniej więcej trzydzieści osób. Craig w końcu dotarł do niej.
- Musiałem użyć całej swojej przemyślności, żeby pojąć, jak tu działają telefony: Dwa razy mnie rozłączono.
Marya szukała repliki, gdy nagle dwóch chłopców z impetem wpadło w tłum. Ludzie cofnęli się, popchnięty Craig poleciał na Maryę. Zachwiała się i straciła równowagę. Craig w ostatniej chwili złapał ją w ramiona. Mocno przyciśnięta do niego poczuła na policzku szorstki dotyk wełny. Usłyszała bicie jego serca, silne ramiona obejmowały jej kruchą postać, jego dłonie na plecach... W jednej chwili gwałtowna i niespodziewana fala obezwładniającego pożądania zagłuszyła wszystko inne. Było to tak nieoczekiwane, że zupełnie straciła panowanie nad sobą.
Trzymał ją w ramionach i pragnęła go, musiała go mieć, nie była w stanie się temu przeciwstawić. Zrozumiała, że wpadła w zasadzkę - Craig obudził ją z trzyletniego snu.
W tej krótkiej chwili, zanim zmalał nacisk tłumu, poczuła, że z nim dzieje się to samo. Ziemia zachwiała się jej pod nogami i jakby patrząc na siebie z oddali pomyślała, że chyba zaraz zemdleje. Ona, która nigdy w życiu nie zemdlała.
Craig rozluźnił uścisk, oczy mu płonęły. Poczuła na czole jego przyśpieszony oddech.
- Czujesz to samo, co ja?
Cała drżała. Podświadomie wiedziała, że to, co zaszło, w jakiś sposób nieodwołalnie zmieniło jej życie. Nie mogła skłamać. Z pobladłą twarzą bezgłośnie skinęła głową. Złote plamki na jej tęczówkach zalśniły jak iskierki.
Odepchnął ją lekko i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że zaczęli wzbudzać zainteresowanie. Uniosła dłoń, by poprawić włosy, ręce jej drżały. Kolejka znów się ruszyła. Popchnęła torbę nogą. Chłopcy już roztopili się w tłumie. Usłyszała cichy głos Craiga.
- Maryo, jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem.
Każdą cząstką swego ciała aż do bólu czuła jego bliskość. Nie było przed tym ucieczki. Nie wiedziała, co robić. Ani z Tonym, ani w czasie młodzieńczych pocałunków i późniejszych randek w Toronto nie przeżyła czegoś podobnego.
Craig odezwał się jeszcze ciszej.
- Mówiłem ci już, że to przeznaczenie. Zasłoniła uszy rękoma i wyszeptała gwałtownie:
- To nie przeznaczenie, to seks.
- Nie, to coś więcej.
- Może dla ciebie!
- Ty czułaś to samo - widziałem twoją twarz. Wymamrotała:
- Nie chcę już dłużej z tobą rozmawiać. Spróbowała przesunąć się do przodu. Craig nie odezwał się ani słowem, ale czuła za sobą jego obecność. W milczeniu posuwali się naprzód. Gdy Marya doszła do okienka, po duńsku przedstawiła historię ich rezerwacji. Na koniec zapytała:
- Czy przypadkiem nie ma wolnej kuszetki w innej kabinie?
- Niestety, wszystkie są zajęte.
Nie mogła ukryć rozczarowania. Podpisała czeki, odebrała bilet i nie oglądając się za siebie skierowała się do drugiego okienka po kartę pokładową. Chciała znaleźć się jak najdalej od Craiga i zapomnieć o tym nieoczekiwanym przeżyciu w jego ramionach.
Po chwili Craig dołączył do niej. Odezwał się półgłosem, nie kryjąc irytacji:
- O co tam pytałaś?
Zuchwale popatrzyła mu prosto w oczy.
- Pytałam, czy nie mają oddzielnej kuszetki.
- Świetnie. Maryo, czy ty zawsze musisz uciekać? - dodał ostrzejszym tonem. - Czy ty przypadkiem nie uciekłaś z domu?
Poproszono ją o bilet. Dostała niebieską kartę pokładową i zaczęła wchodzić po trapie.
- To duży statek, ale nie aż tak, by udało ci się mnie unikać przez następne dwadzieścia cztery godziny. Maryo, przestań wreszcie uciekać i spróbujmy pomówić o tym, co przed chwilą przeżyliśmy.
- Nie ma o czym mówić.
Skierowała się w stronę schodów prowadzących do kabin. Jak mogła rozmawiać z Craigiem o tym, co zaszło, skoro sama nie mogła tego pojąć i zupełnie straciła głowę.
Przedzierała się przez zatłoczony korytarz, szukając swojej kabiny, wreszcie weszła do środka. W najdalszym kącie sali zostały dwa wolne miejsca. Pokój był zupełnie pusty, leżały tylko bagaże i śpiwory. Położyła swoją torbę na dolnej kuszetce.
Torba Craiga wylądowała na górnym łóżku, a on sam oparł się o drabinkę, blokując przejście między nią i drzwiami.
- A więc jesteśmy sami. To może być sprzyjający moment na coś, jak sama powiedziałaś, bardziej pomysłowego.
Jego powolne ruchy i spokojny głos nie zwiodły jej.
- Nie mam ochoty ani na rozmowy, ani na nic innego - odrzekła chłodno. - To się wydarzyło tylko przypadkiem i nigdy więcej się nie powtórzy.
- Skąd możemy o tym wiedzieć, jeśli nie spróbujemy?
Wyprostował się i zrobił krok w jej stronę. Poczuła za sobą zimną metalową ścianę.
- Craig, przestań! - powiedziała ostro. - Zacznę krzyczeć, jeśli tylko spróbujesz dotknąć mnie palcem!
- Mówisz jak w amerykańskich serialach. Oczy jej błysnęły.
- Więc przestań się zachowywać jak łajdak dobierający się do bezbronnej dziewczyny.
- Rzeczywiście, jesteś taka bezbronna jak żbik!
Widziała, że jest wściekły, jednak nie tracił panowania nad sobą. Wzruszył ramionami i odsunął się od niej.
- Nie możesz zaprzeczyć, że to się wydarzyło.
- Możesz być pewny, że to się więcej nie powtórzy.
- Więc jesteś tchórzem!
- Tchórzem, bo mówię „nie” komuś, kto do tego nie przywykł? Komuś takiemu jak ty? Pomysłowemu?
Rozbawiony uśmiechnął się mimowolnie.
- Jesteś naprawdę inna, Maryo, już ci to mówiłem.
- Uniósł dłoń w geście pożegnania. - To do zobaczenia.
- Wyszedł z kabiny.
Przebierała się jeszcze, gdy silniki zaczęły pracować i poczuła, że odpływają. Wybiegła na pokład. Serce zabiło jej mocniej na widok powiększającego się dystansu między promem i keją. W oddali w promieniach słońca jaśniało siedem zielonych wzgórz Bergen.
Morski wiatr targał jej włosy. Przepełniona szczęściem, jakiego nie czuła od trzech lat, zapomniała o Craigu i podeszła do rufy, wiotka w obcisłych dżinsach i obszernym zielonym swetrze, z grubym warkoczem przewiązanym kolorową apaszką. Na wietrze łopotała norweska flaga, a mewy nad jej głową zataczały coraz szersze koła. Płynęła do domu...
- Zamówiłem w restauracji stolik na dwie osoby. Odwróciła się do niego, wiatr odrzucił jej na twarz koniec apaszki.
- Już zdążyłeś kogoś poznać? Naprawdę jesteś szybki!
Roześmiał się w odpowiedzi.
- Nie doceniasz siebie. Wcale nie mam zamiaru kogoś poznawać.
W promieniach słońca jego włosy pobłyskiwały złoto, a siła i charakter, które mogła wyczytać z jego twarzy, nie brały się tylko z dobrego wyglądu - pomyślała.
- Miałam zamiar pójść do baru.
Wyciągnął rękę, jednym ruchem zdjął jej ciemne okulary i cofnął dłoń, by nie mogła ich dosięgnąć.
- Tak jest dużo lepiej - stwierdził. - Lubię widzieć oczy osoby, z którą rozmawiam. Więc dobrze, zjedzmy śniadanie w barze.
Walczyły w niej sprzeczne uczucia, poczuła, że krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach i znów po tych trzech latach chciało się jej żyć.
- Wydaje mi się, że kobiety, z którymi miałeś do czynienia, były zupełnie bezwolne. A może jesteś arogancki z natury?
- Z pewnością żadna z nich nie była podobna do ciebie. - Uśmiechnął się do niej. - Mamy stolik tuż przy oknie, będziesz mogła patrzeć na wodę.
Uniosła brwi.
- Czyżbyś starał się mnie przekupić?
- Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Marya zacięła twarz, nie kryła wrogości.
- A co spodziewasz się wygrać? Jego słowa zabrzmiały szczerze.
- Nie mogę ci powiedzieć, bo sam nie wiem. Ta odpowiedź nią poruszyła.
- Przynajmniej jesteś uczciwy.
- Obiecuję, że zawsze możesz liczyć na moją uczciwość. Wtedy, w tej kolejce, zachwiałaś moim światem. Nadal nie wiem, jak i dlaczego to się stało. Ale nie łudź się, że się poddam i pozwolę ci zniknąć z mojego życia.
- „Zawsze” to słowo, które dla nas nic nie znaczy.
- Więc nadamy mu nasze znaczenie. Czy jeszcze o tym nie wiesz?
- Dopiero zdecydujemy, czy zechcemy to zrobić - odpaliła. - Jedna osoba nie może dokonać wyboru za dwie, czy jeszcze o tym nie wiesz?
- Więc zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby cię przekonać.
- Jesteś niemożliwy!
- Maryo, czy ty uciekłaś z domu? Bezbłędnie odnalazł jej słaby punkt. Uśmiechnęła się zjadliwie.
- Chyba znasz moją odpowiedź - nie twój interes.
- Mężczyzna - stwierdził spokojnie. - To był mężczyzna, prawda?
Nagle poczuła, że ma tego dość.
- Maryo, wybacz. - Craig mówił bardzo wolno.
- Nie chciałem, żebyś płakała.
- Nie płaczę!
W jego głosie zabrzmiał nowy ton.
- Naprawdę bardzo bym chciał, żebyś poszła ze mną na kolację.
- Tylko wtedy, jeśli będę płacić za siebie.
Sama nie wiedziała, dlaczego tak łatwo się zgodziła.
- Możesz zapłacić nawet za całą salę - odrzekł z taką ulgą, że aż się zdziwiła. - Poczekaj, nie ruszaj się, tusz ci się rozmazał.
Wyjął z kieszeni chusteczkę i delikatnie dotknął nią kącika oka. Drugą dłonią przytrzymał jej policzek. Znienacka poczuła, że tak samo jak poprzednio, przez jej ciało przebiegł gwałtowny wibrujący prąd. Stała nieruchomo, całą siłą woli walcząc z tym szaleństwem, wiedząc z góry, że przegrała, zanim jeszcze zaczęła się opierać.
Craig szybko cofnął rękę.
- Ach, więc to się powtarza! - powiedział ochryple. - Powinienem o tym wiedzieć.
- Przy twoim doświadczeniu.
Spojrzał na nią tak, jakby jej nienawidził.
- Przecież już ci mówiłem, że to, co się nam zdarzyło, to coś zupełnie wyjątkowego!
Z każdym słowem jej niepokój się pogłębiał. Zadrwiła.
- Coś wyjątkowego, dopóki inna się nie pojawi.
- Ty naprawdę nienawidzisz mężczyzn.
- Nie. Sam przyznałeś, że jestem inna, bo powiedziałam nie. Gdybym od razu rzuciła ci się na szyję, nie powiedziałbyś tego.
- Mylisz się. To nie o to chodzi, czy mówisz tak, czy nie.
Ta odpowiedź ją ostudziła.
- Zaczynają się nam przyglądać. Przyszłam na pokład, żeby oglądać widoki.
- Spotkajmy się przed restauracją o siódmej.
Starając się jej nie dotknąć zwrócił okulary, obrócił się na pięcie i odszedł.
Marya oparła się o barierkę. Wcześniej sądziła, że siła Craiga bierze się z pracy na świeżym powietrzu. Teraz nie była już tego taka pewna. W jego słowach czaiło się coś, co ją przerażało, bardziej nawet niż namiętność, która wybuchła między nimi. Obawiała się go. Był niebezpieczny. Przez samo swoje istnienie stanowił dla niej zagrożenie.
Prom przepłynął pod mostem. Miejsce domów zajęły wiejskie chaty, krzewy zastąpiły drzewa, a zamiast trawy wszędzie rozpościerały się nagie skały cypla i wysepek.
Wiatr się wzmógł i większość pasażerów zeszła do środka. Brzegi Norwegii znikały za rufą. Marya nie ruszała się z miejsca. Przyzwyczaiła się do kołysania, a szum fal i niskie mruczenie silników podziałały na nią uspokajająco. Stopniowo napięcie ostatnich dni zaczęło ustępować. Gdy już znajdzie się w domu, Kathrin na pewno zrozumie jej obawy. Jej bogaty Kanadyjczyk niech wraca do siebie. Ojciec ucieszy się na widok powracającej z tułaczki córki i przeszłość zostanie jej zapomniana. A ciotka Grethe jak zawsze powita ją z otwartymi ramionami.
Ten mężczyzna nic dla niej nie znaczy. Przeszła na rufę i zapatrzyła się w linię horyzontu. Za bardzo podporządkowała się Craigowi. Kolację zje sama w barze.
Zadowolona z decyzji oparła łokcie na barierce i poddała się rytmicznemu kołysaniu fal.
ROZDZIAŁ TRZECI
Pozostała na pokładzie jeszcze przez godzinę. Ogarnęło ją uczucie całkowitego, dawno zapomnianego spokoju. W świetnym nastroju skierowała się do bufetu. To był dobry początek jej pierwszych od trzech lat wakacji.
- Chyba dobrze zrobiłem rezerwując stolik w restauracji?
Marya zauważyła go dopiero teraz. Zachowała spokój.
- Nie miałam zamiaru tam iść.
- Tak przypuszczałem. Dlatego czekałem tu na ciebie.
Stwierdziła uszczypliwie:
- Myślisz o wszystkim.
Stał na wyciągnięcie ręki. Nie uczynił najmniejszego gestu, aby ją dotknąć. Wyglądał na rozluźnionego. Z bolesną dokładnością przypomniała sobie dotyk obejmujących ją ramion, donośne bicie serca tuż przy jej policzku, dotykającym jego piersi, i nagle gdzieś rozwiał się jej spokój.
- Craig, dlaczego musiałeś wyjechać z Toronto akurat tego samego dnia co ja? Dlaczego nie dzień wcześniej lub później? Wtedy byśmy się nie spotkali.
- To było nam przeznaczone.
Nie mogła znaleźć słów. Odezwała się z irytacją:
- Chodźmy już coś zjeść.
Restauracja zajmowała całą szerokość promu. Po obu stronach były okna, białe obrusy nakrywały stoliki, wystawione w bufecie potrawy wyglądały zachęcająco, a w powietrzu unosił się przytłumiony gwar rozmów. Wskazano im stolik. Craig zaczął przeglądać kartę win, a Marya krytycznym okiem rozejrzała się po sali. Craig złożył zamówienie i popatrzył na nią ze szczerym rozbawieniem.
- Wyglądasz zupełnie tak samo jak moja nauczycielka, kiedy zapominałem o pracy domowej.
- Podłoga jest źle odkurzona, kelner miał plamę na mankiecie i co najmniej trzy półmiski w bufecie powinni uzupełnić.
- Zakładam się, że w Toronto pracujesz w restauracji.
- Jestem hostessą w La Roulade. - Po chwili dodała: - Właściwie byłam. - Nic nie ryzykowała mówiąc mu o tym. I tak nie zamierzała wracać.
- Słyszałem o tym miejscu. Musisz być naprawdę dobra, skoro tam pracowałaś.
- Nienawidziłam tego.
- Czy dlatego zrezygnowałaś?
- Nie. - Zachmurzyła się.
- Jak długo byłaś w Toronto?
- Trzy lata.
- Czy mieszkałaś jeszcze gdzieś indziej w Kanadzie?
- Nie wyjeżdżałam poza Toronto.
- Nigdy nie widziałaś wschodniego wybrzeża ani Gór Skalistych? Maryo, dlaczego nie podróżowałaś?
- Nie miałam za co.
- Przecież chyba nieźle ci płacili.
- Oszczędzałam na uniwersytet.
Z żalem pomyślała, jak niewiele jej pozostanie po tej wyprawie do domu.
- Czy jesteś zaręczona? Albo coś takiego?
- Nie.
- Aha... Więc pojechałaś do Kanady za mężczyzną, potem on znika, a ty, żeby zarobić na studia, podejmujesz pracę, której nienawidzisz... Założę się, że to twój pierwszy wyjazd do domu.
Poruszyła ją ścisłość tego podsumowania, pominął tylko jej wcześniejszą pracę kelnerki, o której wolała zapomnieć, i dodatkowe zajęcie w klubie sportowym. No, i jej uczucia. Podniosła się gwałtownie.
- Chodźmy do bufetu.
- To przez niego nienawidzisz mężczyzn. Odrzekła zgodnie z prawdą.
- Rzeczywiście, z jego powodu nie cierpię wygadanych Kanadyjczyków!
- Muszę coś zrobić, żeby to zmienić.
Morskie powietrze pobudziło jej apetyt. Nałożyła sobie dwa kawałki śledzia z sosem musztardowym i dołożyła porcję wędzonego węgorza. Przy stoliku Craig zaczął opowiadać o swoich wyprawach do Arktyki i na Wyspy Królowej Charlotty. Opowieści o roślinach i zwierzętach rozbudziły jej ciekawość. Wypytywała go o wiele rzeczy i sama zaczęła mówić o ptakach na Wyspach Owczych. Zupełnie zapomniała, że nienawidzi rozmownych Kanadyjczyków. Gdy w końcu podnieśli się do wyjścia, nie kryła zaskoczenia.
- Wiesz, naprawdę było przyjemnie. Skrzywił się.
- Pochlebiasz mi.
Poczuła się zakłopotana. Zatrzymała się i popatrzyła na niego - choć trudno jej było w to uwierzyć, była prawie pewna, że zrobiła mu przykrość. Czyżby pod pewnością siebie kryła się wrażliwość? Raczej nieprawdopodobne. Popatrzyła na niego spod oka.
- Czy rozjaśniasz włosy?
- Nie, spłowiały na słońcu. A to twój naturalny kolor?
- Tak. Craig, dlaczego jedziesz na Wyspy Owcze? Przestał się uśmiechać.
- Wolałbym o tym nie mówić.
- To nie moja sprawa, tak?
- Tak. Masz ochotę napić się czegoś?
- Nie, dziękuję. Idę na pokład.
Uśmiechnęła się i szybko odeszła w stronę kabin. Bała się, że w ostatniej chwili zmieni zdanie. Nie poszedł za nią.
Oparła się o barierkę. Plamy ropy na Morzu Północnym zniknęły za horyzontem, a na miejscu przybrzeżnych mew pojawiły się ptaki otwartego morza. Craig Huntingdon nic dla niej nie znaczył. Dlaczego więc tak ją ciągnęło, by usiąść w zadymionym barze, patrzeć w jego ciemnoszare oczy, obserwować bruzdy przecinające przy uśmiechu jego policzki? Czy dlatego, że łączyły ich podobne zainteresowania? Ale przecież to nie był powód, by uganiać się za nim i zająć kolejne miejsce w długim szeregu kobiet, które straciły dla niego głowę...
Zamyślona stała nieruchomo na rufie i wpatrywała się w dal. Powoli ogarnął ją spokój - to morze znów wywarło na nią swój dobroczynny wpływ. Myśli o Craigu odepchnęła na dalszy plan. Każdy obrót śruby przybliżał ją do domu, do rodziny, którą trzy lata temu tak pochopnie porzuciła, do wzgórz i urwistych brzegów rodzinnej wyspy.
Dochodziła jedenasta, a Marya ciągle jeszcze stała na pokładzie. Na tle migoczącego morza rysowały się czarne sylwetki mew, a na niebie złoto pobłyskiwały gwiazdy. Grupa młodych ludzi z jej stron śpiewała stare ballady. Ktoś ją poznał i zawołano, by się przyłączyła. Nie zauważyła Craiga, który przyglądał się jej z ukrycia. Do kabiny wróciła po północy. Tylko ich miejsca były puste.
Poczuła nagłe ukłucie zazdrości. Sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać. Czyżby znalazł kobietę bardziej uległą niż ona? Zmarszczyła brwi i zaczęła się szykować do snu. Podłożyła pod głowę swetry, ściągnęła buty i przykryła się kurtką. Odwrócona do ściany zamknęła oczy.
Musiała zasnąć natychmiast, bo gdy się obudziła, nie od razu doszła do siebie. Mężczyzna naprzeciwko niej chrapał donośnie. Poczuła, że ma zimne dłonie i stopy.
Spróbowała szczelniej okryć się kurtką i usnąć. Myślami wróciła do wąskich uliczek Tjørnuyík, usiłowała policzyć jego mieszkańców. Mężczyzna głośno oddychał, chrapał i wzdychał. Marya zaczęła drżeć z zimna.
Wyślizgnęła się z kuszetki, założyła buty i poszła do łazienki. Podstawiła dłonie pod strumień ciepłej wody, próbując je rozgrzać. Popatrzyła na swoją twarz w lustrze. Ciekawe, czy Kathrin powie, że się zmieniła? A ojciec?
Wytarła dłonie i wróciła do kabiny. Odsuwała zasłonę oddzielającą wejście, gdy zobaczyła stojącego z boku mężczyznę. Craig.
W półmroku dostrzegła jego uśmiech. Odezwał się szeptem.
- Chyba go uciszyłem. Rzeczywiście, chrapanie ustało.
- To świetnie - uśmiechnęła się. Starała się nie patrzeć na niego, ubranego tylko w sztruksy i cienki podkoszulek.
Odsunął się, żeby ją przepuścić.
- Dobrze się czujesz? Zaskoczona wymamrotała:
- Zmarzłam.
- Zamieńmy się miejscami, na górze jest cieplej. Dam ci moją kurtkę.
- Przecież tobie jest potrzebna.
- Nigdy mi nie jest zimno.
Wszystko było lepsze niż świadomość, że stoi tuż obok niej. Musiała się powstrzymywać, żeby go nie dotknąć. Ogrzać się w jego ramionach...
- Dziękuję - wymruczała i zaczęła się wspinać po drabince.
- Połóż się.
Delikatnie otulił jej ramiona ciepłą puchową kurtką, na nogach rozłożył jej własną kurtkę.
- Teraz powinno ci być cieplej. Rozbroił ją swą łagodnością.
- Dziękuję - wyszeptała.
Craig podłożył sobie sweter pod głowę.
- Śpij dobrze.
Usłyszała, jak układa się do snu. Nawet nie próbował jej dotknąć, czy w jakiś inny sposób wykorzystać tę sytuację.
Leżała nieruchomo. Otulona ciepłą kurtką wdychała zapach jego wody - było to nieomal tak, jakby trzymał ją w ramionach. Craig leżał na jej miejscu, z głową przytuloną do jej swetrów.
Jej ciało obudziło się do życia. Zatęskniła za dotykiem rąk Craiga, za jego ciałem. Ukryła twarz w kurtce, bała się, że w jakiś sposób domyśli się, co ona odczuwa. Przypomniała sobie to nieoczekiwane przeżycie w kolejce do promu i swoją reakcję, której nie potrafiła zapobiec. Poczuła, że się boi.
Zamknęła oczy. Starała się odegnać natrętne myśli i obrazy, które cisnęły się jej pod powiekami. Jej włosy rozsypane na jego piersi, płomienne spojrzenie szarych oczu Craiga na widok jej nagiej postaci... Nie może o tym myśleć, nie może wyobrażać sobie, że są razem w łóżku. W ramiona Tony'ego popchnęła ją pełna uniesienia, paląca ogniem i ciało, i duszę miłość, ale ani miłość, ani pożądanie nie wystarczyły, by go utrzymać.
Nie może po raz drugi popełnić tego błędu.
Nie przyzwyczaiła się jeszcze do innego czasu i obudziła się późno. Craiga nie było. Uczesała się, umyła i poszła do baru.
Większość osób już wyszła. Craig siedział przy oknie i zajęty lekturą popijał kawę. Zobaczył ją od razu i pomachał ręką. Postawiła tacę i usiadła z ostrożnym uśmiechem.
- Dzień dobry.
- Jak się spało? Udało ci się rozgrzać? Przyglądał się jej tak, jak to sobie wyobrażała w nocy. Poczuła, że się rumieni i opuściła wzrok na talerz.
- Tak, dziękuję.
- Maryo, na litość boską, nie patrz na mnie w taki sposób w miejscu publicznym.
Odrzuciła głowę i zacisnęła usta.
- To znaczy jak?
- Jakbyś spędziła ze mną noc. Poczuła uderzenie gorąca.
- Nie mogę tego pojąć - wykrztusiła. - Wczoraj w nocy, gdy wszyscy spali i było ciemno, nawet najmniejszym gestem nie dałeś mi do zrozumienia, że możesz myśleć o czymkolwiek innym niż zapewnienie mi wygody. A teraz mówisz o czymś takim.
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że całą siłą woli musiałem się powstrzymywać, żeby cię nie dotknąć? Myślisz, że nie przyszło mi do głowy, że mógłbym cię ogrzać w inny sposób? Szczególnie wtedy, gdy leżałem na twoim miejscu i wszystko wokół było przesycone zapachem twoich perfum?
To nie był odpowiedni moment, by wyznać mu, co sama czuła, otulona jego kurtką.
- Tak czy inaczej - dodał z wrogim uśmiechem - wcześniej chyba kochałaś się w środku dnia.
Mylił się. Tony był nocnym markiem, sypiał do późna, a wieczorami ciągnął ją ze sobą od klubu od klubu, z baru do baru i tak aż do świtu. Zawsze miał ochotę na miłość o trzeciej nad ranem.
Craig z westchnieniem wciągnął powietrze.
- Masz bardzo wyrazistą twarz - stwierdził. - Wolałbym, żeby tak nie było.
- Wcale tak nie jest. A zresztą skończmy tę rozmowę.
- Czy ten facet, który zwabił cię do Toronto, był ślepy, niespełna rozumu czy impotent?
- Craig! - wybuchła. - Idź i przynieś sobie jeszcze jedną kawę. I nie spiesz się.
Rumieniec zniknął z jej policzków, ale oczy nadal błyszczały. Craig nie ustępował.
- Maryo, co by się stało, gdybyśmy tej nocy byli sami w kabinie?
- Nic!
- Nie wierzysz w to tak samo jak ja. Nie zaprzeczysz, że w nocy myślałaś o tym.
Wysyczała przez zaciśnięte zęby:
- Idź po kawę! - Znów się zarumieniła.
- Kiepski z ciebie kłamca. I jeszcze gorsza aktorka. - Podniósł filiżankę. - Mam nadzieję, że nie zamierzałaś iść na uniwersytet, żeby studiować grę aktorską?
- Nie, biologię. - Poprosiła słodkim tonem: - Czy wracając mógłbyś mi przynieść trochę dżemu?
Wstał.
- I nóż kuchenny? Żebyś mogła się bronić? Patrzyła za nim przez ramię, jak przechodzi między stolikami. Potrafił czytać w jej myślach. W jaki sposób domyślił się, że w nocy umierała z tęsknoty za uściskiem jego ramion?
Zajęła się jedzeniem. Im szybciej ta podróż się skończy, tym lepiej. Craig wrócił do stolika i odezwał się, jakby wiedział, o czym myślała.
- W porcie będzie na mnie czekać wynajęty samochód. Odwiozę cię dokąd zechcesz.
- Mam autobus.
- Czyli nie mieszkasz w Torshavn.
Prom przybijał do portu w Torshavn, stolicy Wysp Owczych. Marya odłożyła łyżeczkę.
- Słuchaj, Craig, wyjaśnijmy coś sobie. To prawda, że tracę panowanie nad tym, co czuję, gdy tylko znajdziesz się obok mnie. Jeśli chcesz, to niech ci to pochlebia. Ale przeżyłam już coś takiego trzy lata temu i wiem, że nie można na tym niczego opierać. Nie chcę żadnego romansu, a nic innego nie wchodzi w grę. Ty mieszkasz w Vancouver, a ja na Wyspach Owczych, i nawet w dwudziestym wieku pięć tysięcy mil to trochę za duża odległość, by coś z tego mogło wyniknąć. - Dodała śmietankę do kawy. - Czy to jest dla ciebie jasne?
- Aż nadto - wycedził. - Nie chcesz, żebym cię odwiózł, bo dowiedziałbym się, gdzie mieszkasz. Ale przecież prowadzą tu jakąś ewidencję i pewnie nie ma wielu kobiet, które nazywają się jak ty i urodziły się jakieś dwadzieścia lat temu?
- Dwadzieścia dwa. - Nabrała powietrza. - Widzę, że znalezienie mnie nie sprawi ci kłopotu. Zresztą, mógłbyś zabawić się w detektywa i jechać za autobusem.
Nie tracił spokoju.
- Też mi to przyszło do głowy.
- Niczego nie rozumiesz! Nawet jeśli mnie odnajdziesz, to niczego nie zmieni. - Raptownie zerwała plastikową folię z pojemnika z dżemem i wbiła nóż w czerwoną truskawkową masę. - Nie jestem skromnisią ani nie chcę udawać niezdobytej. W ogóle nie chcę niczego udawać. Po prostu nie chcę cię więcej widzieć.
- Nie chcesz, czy się boisz?
Zaczęła rozsmarowywać dżem na grzance.
- To moja sprawa.
Wyciągnął rękę i wyjął nóż z jej dłoni.
- Nauczono mnie, że należy patrzeć na osobę, z którą się rozmawia.
Poczuła ciepło jego palców. Popatrzyła mu prosto w oczy.
- Boję się - powiedziała krótko. Wyprostował się na krześle, nie spuszczał z niej wzroku.
- No, wreszcie do czegoś doszliśmy. Podoba mi się twoje podejście, Maryo. Ze złości mogłabyś mi wydrapać oczy, ale jesteś szczera.
Tony nie potrzebował jej szczerości, uciekał przed nią. Uświadomiła sobie, że Craiga podejrzewała o to samo. Ale on docenił jej wahania. Wyznała:
- Boję się ciebie. Tego, że tak się zachowuję, gdy tylko się zbliżysz. Ale decyduję o sobie i nie poddam się. Wiesz, jak to jest w naturze - ucieczka albo walka. Ja wybieram ucieczkę.
- Walka jest ciekawsza. I na dłuższą metę może dać efekty.
- Może dla ciebie. Pochylił się ku niej.
- Na litość boską, co on ci zrobił, ten, który zaciągnął cię do Kanady, a potem zniknął?
Zostawił ją samą i bez pieniędzy, w obcym mieście, gdzie mówiono w nieznanym języku, w kraju, w którym nie mogła liczyć na bratnią duszę. Miała wtedy dziewiętnaście lat...
- Mógłbym go zabić - powiedział z dziką wściekłością Craig. - Wystarczy mi wyraz twojej twarzy.
Marya leciutko potrząsnęła ramionami. Przez moment zapragnęła oprzeć policzek na jego piersi i wypłakać się w jego ramionach.
- Przez niego coś we mnie umarło - wyszeptała. - Craig, proszę cię, odejdź i znajdź sobie kogoś innego.
Poczuła, że kręci się jej w głowie i przestraszyła się, że zrobi jej się słabo. Mamrocząc słowa przeprosin zerwała się i wybiegła z baru. Wpadła do pierwszej po drodze toalety. Zlana potem popatrzyła na swoje odbicie. Zastanowiła się, przed kim ucieka - Tonym czy Craigiem.
Chyba przed jednym i drugim - pomyślała przygnębiona. Wspomnienia związane z Tonym nadal ją dręczyły. A Craig fascynował ją i budził tak różne uczucia...
Nie chcę żadnego z nich. Chcę tylko powstrzymać Kathrin przed popełnieniem tego samego błędu co ja i chcę pogodzić się z ojcem.
Z trudem łapiąc powietrze opłukała twarz zimną wodą i popchnęła ciężkie, drewniane drzwi. Korytarz był pusty. Craig, jeśli próbował ją znaleźć, na pewno zaczął od kabiny. Skręciła w drugą stronę i zeszła na niższy pokład. Usłyszała dobiegający skądś śpiew. To grupa, którą poznała wczoraj. Prom przypływa do Torshavn po południu. Jeszcze przez cztery godziny musi trzymać się od Craiga z daleka.
Po chwili dołączyła do chóru. Poczuła się jak w domu. Te melodie podśpiewywała ciotka Grethe, a ojciec pogwizdywał je przy pracy. Kwadrans później pojawił się Craig. Od razu przejrzał jej grę. Zaczęła śpiewać głośniej. Nie patrzyła na niego, ale wiedziała, że odszedł.
Koło południa cała grupa poszła razem do baru. Marya siedziała nad kanapkami, zatopiona w rozmowie z dawnymi znajomymi. Z przyjemnością wróciła do ojczystego języka. W końcu musiała zwolnić miejsce dla innych pasażerów. Pożegnała się i wyszła na pokład. Chciała zobaczyć, jak z morza wynurzy się ląd. Stanęła na rufie i oparła się o barierkę.
Tuż nad linią horyzontu rozpościerała się mgła, szara na tle błękitnego nieba. Tam jest mój dom - pomyślała i poczuła, że serce zaczyna jej bić szybciej.
- Wiedziałem, że prędzej czy później tu przyjdziesz.
Craig był wyraźnie zły. Odwróciła się do niego, kątem oka zauważając, że na pokładzie jest tylko pięć osób i wszyscy patrzą w inną stronę. Odezwała się zimnym tonem.
- Myślałam, że wyraziłam się jasno.
- Tak - skrzywił się. - Przyszedłem się pożegnać. Poczuła się osaczona. Stała w rogu barierki, a Craig przybliżał się do niej. Chciała zaprotestować, ale chwycił ją mocno w ramiona i pochylił głowę. Przestraszona wydała ciche westchnienie i nagle poczuła na wargach jego usta. Delikatność pocałunku złagodziła siłę stalowego uścisku. Nie wiedziała, co się dzieje.
Całował ją łagodnie, jakby wiedząc, czego od niego oczekuje. Jeszcze raz bezskutecznie próbowała się wyzwolić, napięła mięśnie, odpychała pięściami jego ciało. Przez sweter poczuła bijące od niego ciepło, rozluźniła zaciśnięte dłonie, a jej palce, jakby chcąc się ogrzać, zaczęły mimowolnie przemykać po jego piersi, dotykały ramion... Przycisnął ją jeszcze mocniej.
Przepełniona uniesieniem oddała mu pocałunek. Craig jakby tylko na to czekał. Przytrzymując ją w talii całował coraz mocniej, coraz namiętniej. Drżała na całym ciele, wiedziała już, że jej pragnie, jeszcze raz bezskutecznie spróbowała stawiać opór i nagle wszystko stało się nieważne, istnieli tylko oni dwoje i tylko to się liczyło...
Craig rozluźnił uścisk, obsypał jej policzki i zaciśnięte usta drobnymi pocałunkami.
- Wybrałem złe miejsce - wyszeptał jej do ucha. - Wyrzucą nas stąd, jeśli nie przestaniemy.
Głos mu drżał, a pod dłonią czuła szalone bicie jego serca. Wydawało się jej, że przebyła ogromną odległość i znów znalazła się w tym samym miejscu. Otworzyła oczy.
Prom kołysał się na falach, niebo i morze lśniły błękitem, a na horyzoncie nadal ścieliła się mgła. Zrobiła krok do tyłu, Craig się nie poruszył. Nie zrobił niczego wbrew mojej woli - pomyślała bezradnie. Wiedział, czego się może spodziewać. Wie, że nie mogę mu się oprzeć. W jej głosie zabrzmiała rozpacz.
- Craig, dlaczego to zrobiłeś?
- Chciałem cię tylko pocałować i odejść. Chciałem, żebyś pożałowała, że mnie odrzucasz, żebyś zmieniła zdanie. - Zaśmiał się znienacka. - I tylko jeszcze bardziej zaplątałem się w sieci, które tu zastawiasz, niebezpieczna rudowłosa kobieto.
- Wcale nie myślałam... nie chciałam...
- Może nie. Ale w jakiś sposób chcesz mnie. - Popatrzył na nią z mocą. - Słuchaj, moje interesy nie zajmą mi dużo czasu, potem będę wolny. Przyjadę do ciebie. Obiecuję, że nie będę cię do niczego zmuszać, nawet cię nie pocałuję... Ale przynajmniej dajmy sobie szansę.
Czuła, jak krew krąży w jej żyłach, nie wiedziała, co się z nią dzieje. Mgła na horyzoncie była coraz bliżej. Nagle, bez uprzedzenia, poczuła łzy w oczach. Zawisły na rzęsach, jedna spadła na policzek. Uniosła głowę, zbyt dumna, by otrzeć łzę.
- Nie. Nie.
- Maryo, jesteś tchórzem. Tchórzem i głupcem. Czy miał rację? Czy może bała się, że znów zostanie odrzucona? Popatrzyła w dal. Białoszara mgła na horyzoncie układała się w dziwne kształty, tak jakby ukryty za nią ląd wcale nie istniał.
- Chyba tak nie jest - odrzekła stanowczo. - Żegnaj Craig.
Gwałtownie zmienił się na twarzy. Była niemal pewna, że w jego oczach dostrzegła błysk bólu. Trwało to tylko kilka sekund. Odezwał się oficjalnym tonem, jakby chciał nim pokryć wściekłość.
- Popełniasz błąd i wiesz o tym równie dobrze jak ja. Żyć to znaczy podejmować ryzyko. A ty wolisz stchórzyć, wybrać spokój i uznać mnie za takiego samego jak tamten.
Przestraszyła się. A co, jeśli to on ma rację? A jeśli to, co z taką intensywnością czuła w jego ramionach było zapowiedzią szczęścia większego, niż mogła to sobie wyobrazić? Jeżeli tak było, to rzeczywiście zachowała się jak głupiec.
Trzy lata temu tak jak teraz płynęła promem i objęta ramieniem Tony'ego wpatrywała się w spowite mgłą wyspy znikające za horyzontem. Wydawało się jej wtedy, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Ryzyko, jakie wtedy podjęła, było najgłupszą rzeczą, jaką mogła zrobić. Spróbowała się opanować, nie chciała, by z jej twarzy wyczytał nurtujące ją wątpliwości. Odezwała się zimno.
- Trudno wymagać, żebyś ocenił to inaczej.
- Rozumiem. - Skinął głową. - Nigdy nie znosiłem pożegnań. Uważaj na siebie, Maryo. - Obrócił się, pchnął drzwi do baru i zniknął w środku.
Opadła na barierkę, mocno zacisnęła dłonie na metalowej poręczy, jakby chcąc obronić się przed pokusą, by pobiec za nim i rzucić się w jego ramiona. Jak to się stało, że mężczyzna, którego znała zaledwie od wczoraj, doprowadził ją do takiego stanu? Przecież to śmieszne! Ale dlaczego te dręczące wątpliwości i obawy sprawiają tyle bólu?
Zapatrzyła się na morze. Biała piana obmywała burty promu, mewy dotykały powierzchni fal, słońce odbijało się w wodzie, jego promienie lśniły w mokrych piórach ptaków... Mewy kołysały się na falach, czasami z pluskiem nurkowały i znikały pod wodą. Popatrzyła wyżej i zobaczyła ląd, wynurzający się z mgły.
To kraina dobrej nadziei - pomyślała. Ale ona powiedziała Craigowi „nie”, rozwiewając tym samym wszelkie nadzieje. Usłyszał to i już nie wróci. „Żegnaj” znaczy dla niego „żegnaj”.
Poczuła ucisk w gardle. Wiedziała, że gdyby teraz Craig podszedł do niej, rzuciłaby mu się na szyję, nie bacząc na konsekwencje. Jednak nie nadszedł i chociaż na pokładzie wciąż przybywało pasażerów, Craiga nie było między nimi.
Wciągnięto biało-czerwono-niebieską flagę Wysp Owczych. Coraz więcej mew krążyło nad statkiem. Wpłynęli w mgłę, powietrze stało się chłodne, wilgotne, o słonym posmaku. Pod jego wpływem odżyły wspomnienia dzieciństwa, Marya przypomniała sobie piaszczystą plażę i nieustający huk fal rozbijających się o skały. Nagle mgła się rozsunęła i przed oczami wyrósł stromy urwisty brzeg, zwieńczony błyszczącą zielenią trawy. To wyspa Nolsoy, leżąca przed wejściem do portu.
Otoczone porośniętymi trawą wzgórzami leżało w dole miasteczko Torshavn. Nic się tu nie zmieniło. Stąd już tylko podróż autobusem dzieliła ją od domu. Przynajmniej w autobusie skryje się przed Craigiem. W duchu modliła się, by nie wpaść na niego w kabinie czy w porcie - nie ręczyła za to, co mogłaby zrobić czy powiedzieć.
Syrena promu odbiła się od wzgórz, echo ją powtórzyło, a krzyk mew zagłuszył wszystko inne. Rzucono cumy, ludzie oczekujący w porcie machali na powitanie. Marya zebrała się na odwagę i zeszła po torbę.
Kabina była pusta, bagaż Craiga zniknął. Poprawiła makijaż. Zagryzła usta, oparła czoło o kuszetkę. W wyobraźni zobaczyła szare stanowcze oczy i silne ramiona Craiga.
- Dobrze się pani czuje?
Podniosła głowę. Stał przed nią młody mężczyzna z ciemną brodą.
- Dziękuję, już dobrze.
Chwyciła walizkę i wybiegła na korytarz. Pasażerowie zgromadzili się przy trapie, ale wśród nich nie było mężczyzny o brązowych spłowiałych włosach i w swetrze, którego wzory znała na pamięć.
Nie mogła znieść myśli, że już więcej go nie zobaczy. Zeszła po trapie. Nagle serce zabiło jej mocniej. Spostrzegła Craiga, jak ładuje swoją torbę do małego białego samochodu. Nie oglądając się za siebie usiadł obok kierowcy. Samochód ruszył i włączył się w strumień pojazdów wyjeżdżających z portu.
Poczuła gorzkie rozczarowanie. „Żegnaj” znaczyło dla Craiga „żegnaj”. Więc skąd to ukłucie żalu, że nawet się nie obejrzał i po raz ostatni nie spojrzał na kobietę o płomiennych włosach?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Trzy godziny później autobus wziął ostatni zakręt. W autobusie nie pozostał nikt oprócz niej. U stóp zamglonych gór rozciągała się zatoka, na jej brzegu wyrastały malutkie domy. Po chwili dostrzegła rzekę i usypany z kamieni murek otaczający cmentarz, na którym siedemnaście lat temu pochowano jej matkę.
Serce jej biło. Jazda autobusem znów obudziła w niej tęsknotę za domem. Poznawała każdy, nawet najdrobniejszy szczegół.
Trawa po prawej stronie zniknęła i jej miejsce zajęło stalowoszare morze. Wioska rosła w oczach, mogła już dostrzec kucyka pasącego się na brzegu rzeki i owce na wzgórzach. Po chwili autobus zatrzymał się na końcu trasy.
- Maryo, jesteś w domu! - zawołał kierowca. - I jak ci się podoba?
- Wydaje mi się, że nigdy stąd nie wyjeżdżałam. Czuła, że w jakiś sposób to była prawda. Ściągnęła walizkę z półki, uśmiechnęła się na pożegnanie i wysiadła.
Kościół jaśniał bielą świeżej farby. W ogródku Johana Olsena kwitły ziemniaki. Weszła między domy. W oknie pani Rasmussen poruszyła się koronkowa firanka - pewnie zaraz wszyscy dowiedzą się o jej powrocie. Stanęła przed domem ojca. Jakże znajome były te ściany, białe okna, pokryty darnią dach! Za domem stała mała owczarnia, a jeszcze dalej warsztat, w którym Magnus budował łódki, z czego się utrzymywał. Z kamiennego komina unosiła się mała smużka dymu.
Obok był dom ciotki Grethe. Najprościej byłoby wejść najpierw do niej, ale zamiast tego poszła do warsztatu. Pchnęła drzwi i od razu owionął ją zapach dzieciństwa - przedziwna mieszanina woni torfu, wiórów drzewnych i dymu tytoniowego. Magnus Hansen dopasowywał wręgę do dna łodzi.
- Tato?
Jej głos zabrzmiał słabo jak głos dziecka. Dopiero wtedy Magnus spojrzał na nią.
- Ach, więc przyjechałaś do domu.
- Nie wyglądasz na zaskoczonego...
- Zobaczyłem cię przez okno.
Ale nawet się nie ruszył, żeby ją powitać. Odezwała się ostrożnie:
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz? Odłożył nóż, wyjął fajkę i zaczął ją nabijać.
- Czy przywiozłaś ze sobą tego wspaniałego męża, po którego pojechałaś do Kanady?
- Przecież ci pisałam, że nie będzie ślubu.
Oczy jak dawniej miał niebieskie i wojownicze. Odwrócił wzrok.
- Nie czytałem twoich listów.
- Ciotka na pewno ci powiedziała. Albo Kathrin. Z kieszeni starej marynarki wyciągnął pudełko zapałek, zapalił fajkę i na moment zniknął za chmurą dymu. Wzruszył ramionami.
- Możliwe. Kobiety lubią gadać.
Marya powoli policzyła do dziesięciu. Tak łatwo byłoby wrócić do dawnych zwyczajów, kiedy każdego dnia toczyli nieustające boje o najmniejszy drobiazg i żadne z nich nie chciało uznać racji drugiej strony. Ale teraz była starsza i nauczyła się inaczej patrzeć na życie. Przysiadła na stołku.
- Trzy lata temu miałeś rację, gdy ostrzegałeś mnie przed Tonym. Miałeś całkowitą rację, tylko że ja byłam zbyt zakochana, żeby kogokolwiek słuchać.
- Magnus chrząknął. - A kiedy mnie porzucił, byłam zbyt dumna, by wrócić do domu. - Nie chciała dodawać, że była też zbyt biedna, by mogła sobie na to pozwolić.
- Więc po co przyjechałaś?
- Nie chcę, żeby Kathrin popełniła ten sam błąd!
- Ona nie jest taka głupia i uparta jak ty. Obudził w niej dawne urazy.
- Przyznaj się, zawsze ją wolałeś ode mnie.
- Miałem powody. Mówiłem ci, żebyś nie wierzyła Tony'emu, ale czy mnie posłuchałaś? Nie, poleciałaś za nim do Kanady, a teraz wracasz bez męża i bez obrączki, i wystawiasz mnie na pośmiewisko ludzkie.
- Zawsze umiałeś wysoko nosić głowę.
- Kathrin wyjdzie za niego, to dobry człowiek, ona umiała wybrać. To różnica między tobą i nią.
- Twarz mu pociemniała. - Chociaż dla jednej i drugiej ktoś z naszych stron byłby wystarczająco dobry.
Już to kiedyś słyszała. Starała się zachować spokój.
- Tato, powiedz, że cieszysz się, że mnie widzisz. Nawet nie mrugnął.
- Mam robotę. Idź do ciotki, jeśli zależy ci na zachwytach.
Straciła cierpliwość.
- Jestem twoją córką, a ty nie widziałeś mnie od trzech lat!
- Aha, widzę, że wcale się nie zmieniłaś.
- Przynajmniej mógłbyś spróbować przywitać się ze mną.
Podniósł nóż i pochylił się nad łódką.
- Nie prosiłem, żebyś dała sobie tak zamącić w głowie, by lecieć za tym cudzoziemcem na koniec świata. A potem zostać tam, jakbyś zapomniała, gdzie się urodziłaś i że masz ojca, który cię wychował.
Ich wychowanie wzięła na siebie ciotka, ale Magnus zawsze mówił tylko to, co chciał. Zawrzało w niej.
- Jesteś starym, kłótliwym człowiekiem i naprawdę nie wiem, dlaczego cię kocham!
Z siłą wbił nóż w wypolerowane drewno.
- Idź stąd - warknął. - Idź, zanim popsuję to, co zrobiłem.
- Więc łódki nadal są dla ciebie ważniejsze od ludzi. Ty się też nie zmieniłeś!
- Idź już!
Chwyciła walizkę i wyszła z warsztatu. Delikatnie zamknęła za sobą drzwi. Sama nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Magnus zawsze faworyzował Kathrin, a Marya zawsze z nim walczyła, zawsze przeciwstawiała się jego surowym zasadom i nie mogła pogodzić się z jego oschłością. Przyszło jej do głowy, że zapewne dlatego, iż nigdy nie okazywał jej uczucia, tak łatwo wpadła w ramiona Tony'ego.
Okrągła ciotka Grethe bez tchu biegła po schodach. Właściwie to nie była ciotka, tylko sąsiadka, która po śmierci matki wzięła je pod swoje skrzydła i opiekowała się nimi, kiedy Magnus pracował w warsztacie. Ciotka nie wpajała im zasad, zamiast tego otoczyła je miłością. Teraz Marya patrzyła na wszystko innymi oczami. W przebłysku intuicji pomyślała, że może kiedyś Grethe miała nadzieję, iż Magnus się z nią ożeni.
Wpadła w jej ciepłe ramiona, poczuła znajomy zapach fiołków.
- Schudłaś - stwierdziła z wyrzutem ciotka. - A co zrobiłaś z włosami?
- Jak dobrze znów cię widzieć! - wykrzyknęła Marya. - Dostawałam takie cudowne listy od ciebie i Kathrin... tylko one wiązały mnie z domem.
Grethe popatrzyła w stronę warsztatu.
- Nawet nie chciał tknąć pióra, mimo że Kathrin go błagała. Ale tęsknił za tobą, wiem o tym.
- Jesteś niepoprawną optymistką, ciociu. Zawsze widzisz ludzi lepszymi, niż są naprawdę.
- Dzięki temu stają się lepsi - odrzekła pogodnie.
- Chodź, zrobię herbatę i upiekę ciasto na kolację.
- A gdzie jest Kathrin?
Grethe kiwnęła głową w stronę rzeki.
- Poszła na spacer ze swoim przyjacielem. Myślę, że będzie niedługo. No chodź już, chodź. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę wróciłaś, tyle razy wyobrażałam sobie tę chwilę.
Nowoczesna kuchnia Grethe lśniła czystością. Zdobiła ją kolekcja porcelanowych zwierzątek i bujnie kwitnące rośliny.
- Jaki on jest? - zapytała wprost Marya. - Ten przyjaciel Kathrin.
- Bardzo przystojny. - Grethe przewróciła oczami.
- Powiedział, że nigdy nie jadł tak pysznej ryby jak u mnie!
Nie warto było jej o nic więcej pytać. W Tonym też widziała tylko pięknego mężczyznę.
- W ostatnim liście Kathrin pisała, że się zaręczyła.
- Chce się z nią ożenić. - Grethe wyglądała na zakłopotaną. - Ale wtedy Kathrin będzie mieszkać w Kanadzie, tak jak ty.
Nie ożeni się z nią, ciociu - pomyślała Marya i zdjęła z półki swój ulubiony kubeczek.
- Napiję się herbaty i pójdę nad rzekę ich poszukać.
- Kathrin tak się ucieszy! Jak ona się o ciebie martwiła! - Grethe postawiła na blacie dzbanek z herbatą. Zachmurzyła się. - Do tej pory nie mogę pojąć, dlaczego Tony się z tobą nie ożenił. Przecież cię kochał, to było widać. I tak do siebie pasowaliście.
- On nie był z tych, którzy się żenią. - Machnęła ręką. - Przystojny, czarujący, bogaty, ale nie można mu ufać. - W duchu dodała: to idealnie pasuje do Robba.
- Może to przez twój charakter. - Ciotka zamyśliła się. - Zawsze mówisz to, co myślisz.
- Nawet gdybym była tak łagodna jak ty, to i tak by to nie pomogło.
Grethe nie była przekonana, ale zajęła się herbatą i zaczęła snuć opowieści o sąsiadach i wszystkich drobnych wydarzeniach, które zaszły przez ostatnie trzy lata. Marya słuchała jej jednym uchem. Musi wziąć się w garść, wciąż nie wie, jak skłonić siostrę, by zerwała zaręczyny.
- Pójdę zobaczyć, czy Kathrin nie idzie. - Uścisnęła ciotkę. - Zaraz wracam.
Minęła domy i wyszła na drogę. Od strony plaży dobiegł ją miarowy plusk fal i ostre krzyki czarnych i białych mew. Mgła się podniosła i promienie słońca oświetlały trawę na wzgórzach. To dobry znak - pomyślała. Przeszła przez mostek i skręciła na ścieżkę biegnącą wzdłuż rzeki. Płytka woda z hukiem rozbijała się o skały, zagłuszała szum morza. Zostawiła za sobą porośnięty mchem murek otaczający cmentarz i odszukała grób matki. Podniosła oczy i popatrzyła na wzgórza. Nagle zdała sobie sprawę z przejmującej ciszy, jaka tu panowała i nieoczekiwanie cała jej misja wydała się zupełnie nieważna. Zrozumiała, że właśnie za tą ciszą tęskniła w zgiełku ulic Toronto, o wiele bardziej niż za zielonymi lasami Kanady. Tu, na wyspach, nie było lasów, lato było zbyt krótkie i zbyt chłodne, by mogły rosnąć drzewa, a spod zielonej trawy wystawały nagie skały.
Ptaszek przemknął z drugiej strony muru i przysiadł na jego szczycie. Marya podeszła do uwiązanego nie opodal kucyka i pogłaskała go po nosie.
Nagle kucyk gwałtownie odrzucił głowę i odbiegł. Zaskoczona spojrzała przez ramię i nagle aż zesztywniała. Dziesięć metrów od niej stał Craig.
- Jesteś ostatnią osobą, której mógłbym się tu spodziewać.
Miał na sobie ten sam sweter, wiatr targał mu włosy. Zjawił się w jej rodzinnej wiosce. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, co ma o tym myśleć.
Wykrztusiła:
- Skąd się dowiedziałeś, że tu jestem?
- Nie wiedziałem. Choć to zabrzmi dziwnie, nie szukałem cię.
Nadal nie rozumiała. Spojrzała w dal i dostrzegła zaparkowany przy drodze biały samochód.
- Zobaczyłeś mnie z szosy - stwierdziła oskarżycielskim tonem. - Kto ci powiedział, gdzie mieszkam?
- Nikt. - Spoważniał. - To znów przeznaczenie. Od Toronto do Tjørnuvík... Nie mogę w to uwierzyć. A więc tu mieszkasz?
Oniemiała kiwnęła głową. Nadal nie mogła pojąć, jak to się stało, że ją odnalazł.
- Maryo, dlaczego wróciłaś do domu? Czy przypadkiem nie dostałaś listu od siostry? Czy ona ma na imię Kathrin?
- Tak. Skąd wiesz?
- Robb jest moim bratem.
Nagle wszystko zaczęło się układać w całość.
- Napisała do mnie, że się zaręczyła, dlatego przyjechałam. - Marya ciągle jeszcze nie mogła dojść do siebie. - Wiedziałam tylko, że na imię ma Robb... czyli nasza wspólna podróż od Toronto do Tjørnuvík to nie zbieg okoliczności...
- Chociaż to dalej może być przeznaczenie. - Podszedł do niej bliżej i utkwił w niej wzrok. - Więc przyjechałaś na jej wesele, tak?
Była zbyt zła, by zachować się taktownie.
- Nie, oczywiście że nie! - wykrzyknęła. - Przyjechałam, żeby temu zapobiec.
- Maryo, przestań - uciął. - Robb może jest młody i głupi, ale z niego jest cholernie dobra partia. Twoja siostrzyczka mogłaby gorzej trafić. Poczuła skurcz żołądka, coś do niej dotarło.
- Robb jest bogaty - wyszeptała i instynktownie cofnęła się przed nim. - Czy to znaczy, że ty też?
- Mój ojciec jest właścicielem Northwest Forestry. To dla ciebie niespodzianka?
Nagle zniknął obraz Craiga przemierzającego w ciężkich butach i kurtce drwala leśne ostępy, zamiast tego zobaczyła go w eleganckim garniturze, urzędującego za biurkiem. Syn właściciela. Bogacz.
W pierwszych tygodniach pracy w La Roulade Marya często przyciągała uwagę klientów. Była piękna i czuła się niepewnie. Gdy poskarżyła się kierownictwu, usłyszała, że pod żadnym pozorem nie może być nieuprzejma dla bogatych gości, z których żyła restauracja.
Pieniądze to władza, zrozumiała to bardzo szybko. Krążąc między stolikami słyszała, jak budowano i niszczono fortuny i ludzi. Wiedziała, którzy z tych mężczyzn oszukują żony, a w eleganckich kobietach potrafiła rozpoznać luksusowe prostytutki. W końcu, po czternastu miesiącach pracy, cały żal i złość na Tony'ego przeniosła na tych bogatych, którzy przychodzili do restauracji. Przestała zauważać, że nie wszyscy z nich są tacy, według niej wszyscy byli tacy sami - nie liczyli się z niczym, a kobiety zmieniali równie łatwo jak kosztowne buty od Gucciego.
Teraz Craig okazał się jednym z nich.
- Masz rację, to dla mnie nowość. Czy sądzisz, że spędziłabym z tobą choć chwilę, gdybym o tym wiedziała?
Spojrzał na nią spod oka.
- Tak. Prawdę mówiąc, tak.
- Więc się mylisz! Tony był bogaty. Przystojny bogaty brunet - ten opis pasuje do twojego brata.
tak? Czy uważasz, że będę się przyglądać i pozwolę na to, by moja siostra wpadła...
Przerwało jej przenikliwe rżenie kucyka. Odwróciła się i zobaczyła pędzącą w jej kierunku Kathrin. Biegła przez trawę wymachując rękami, a jej złote loki tańczyły wokół głowy.
- Maryo, czy to naprawdę ty? Och, wróciłaś do domu!
Kathrin rzuciła się na siostrę, łzy pociekły jej po policzkach.
- Dlaczego nas nie zawiadomiłaś, że przyjeżdżasz? Tak się cieszę, że cię widzę, tak mi ciebie brakowało...
Śmiała się i płakała jednocześnie. Z całej siły uścisnęła Maryę i szybko otarła łzy wierzchem dłoni.
- Nie podoba mi się to, co zrobiłaś z włosami.
- Jeśli jeszcze raz ktoś coś powie na temat moich włosów, zetnę je - ostrzegła Marya. Nagle oczy wypełniły się jej łzami, a głos zaczął łamać. - Kathrin, ja też za tobą tęskniłam, nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Nie powinnaś zostawać tam tak długo. Musiałam dorastać sama, bez ciebie. - Nagle jej twarz rozjaśnił uśmiech jak słońce przeświecające przez mgiełkę.
- A teraz zgadnij, co się stało! Zakochałam się! Marya zesztywniała. Uśmiech zgasł na jej twarzy.
- Wiem, dostałam twój list.
Wiele razy wyobrażała sobie tę scenę, ale nie przypuszczała, że Craig będzie przy tym. Kathrin z promiennym uśmiechem odwróciła się w stronę nadchodzącego mężczyzny, błękitna spódniczka zawirowała wokół jej nóg, zafalowały złote loki.
- Robb! Moja siostra przyjechała! - wykrzyknęła.
- Jak to cudownie! Nie musimy czekać aż do Kanady, żebyś ją poznał!
Złapała go za rękaw ciemnoniebieskiej marynarki. Robb objął wzrokiem sylwetkę brata. Jego oczy o niemal takim samym kolorze jak marynarka były pełne skupienia. Ma się na baczności - pomyślała Marya.
Robb Huntingdon rzeczywiście był przystojny. Czarnowłosy, o rysach bardziej regularnych niż brata, poruszał się sprężyście, bez charakterystycznego dla Craiga nieco nonszalanckiego luzu. Kathrin roześmiała się, oparła głowę na jego ramieniu. Błękitne oczy i bijąca z niej radość i ożywienie tworzyły ujmujący kontrast z jego stanowczością i rezerwą. Marya uświadomiła sobie, że Robb jest dużo bardziej niebezpieczny niż Tony. Tony był otwarty, wystarczyło na niego spojrzeć, by wiedzieć, co myśli. Grzecznie uśmiechający się do niej Robb stanowił zagadkę.
- Robb, to Marya. - Zaszczebiotała uszczęśliwiona Kathrin. - Maryo, to jest Robb.
Marya nie wyciągnęła ręki. Przywitała go chłodno.
- Cześć, Robb. Uprzejmie skinął głową.
- Kathrin dużo mi o tobie opowiadała. - Przeniósł wzrok na stojącego obok niej Craiga. - Wygląda na to, że to rodzinne spotkanie - dodał sucho. - Kathrin, to mój brat Craig. Craig - jego miły głos nabrał twardych tonów - to moja narzeczona, Kathrin Hansen.
Kathrin zaśmiała się.
- Jeszcze nie zdążyłam się z tym oswoić. Jak się masz, Craig. Miło mi cię poznać.
Robb zwrócił się do brata.
- Mam nadzieję, że już zdążyliście się poznać z Maryą?
- Tak.
- To naprawdę niesamowite. - Kathrin z niedowierzaniem pokręciła głową. - Oboje przyjechaliście tu w tym samym czasie.
- Pisałem do Craiga o zaręczynach.
- A ja napisałam do Maryi! - Kathrin przyglądała się im promiennymi oczami. - Przyjechaliście złożyć nam gratulacje - to cudowne!
- Nie, ja nie. Craig dodał:
- Niezupełnie.
Marya utkwiła wzrok w Craigu. Teraz był dla niej tylko jeszcze jednym z bogatych mężczyzn, których spotykała w restauracji i w klubie. Nie siliła się na delikatność. Odwróciła się do siostry.
- Kathrin, czy ty tego nie widzisz? Robisz dokładnie to co ja trzy lata temu, popełniasz ten sam błąd. Robb nie ożeni się z tobą! Zabierze cię do Kanady i gdy już weźmie cię do łóżka...
Urwała, widząc rumieniec na policzkach siostry. Rzuciła ostre spojrzenie na Robba i parsknęła:
- Porzuci cię. Po co miałby się żenić, jeśli dostanie to, co chce, bez ślubu. Tacy jak on nie myślą o małżeństwie. Biorą, co chcą i znikają.
Kathrin pobladła. Osłupiała wpatrywała się w siostrę.
- Maryo, co ty mówisz? - wyszeptała. - Czy ty zwariowałaś?
- To ty zwariowałaś. On nawet wygląda jak Tony!
- On jest zupełnie inny, pisałam ci w liście. Robb jest solidny i można mu ufać - i pobierzemy się. Przecież się kochamy. Dlaczego mielibyśmy nie wziąć ślubu?
Craig odezwał się spokojnie:
- Podam ci dobry powód... Robb zacisnął pięści.
- Nie wtrącaj się, Craig.
- Robb, dobrze wiesz, że nie przyjechałem tu, żeby ci gratulować. Nie dostaniesz pieniędzy po matce, dopóki nie skończysz dwudziestu pięciu lat, a i potem potrafię je zablokować. A za biednego Kathrin nie wyjdzie tak chętnie.
Marya aż zaniemówiła. Zapadła śmiertelna cisza. Przerwała ją Kathrin. Wyprostowała się z godnością, zaskakującą przy jej porywczości.
- Oboje się mylicie. Robb chce się ze mną ożenić, a mnie nie obchodzą jego pieniądze. - Z zamarłą twarzą przeniosła spojrzenie z Maryi na Craiga, znów spojrzała na siostrę. - Chyba potrafię zrozumieć, skąd się bierze twoja gorycz, Maryo, choć nie jest mi łatwo ci wybaczyć... a co do ciebie, Craig, to dziwię się, że brat Robba może być taki małostkowy.
Marya była jak ogłuszona. W oczach siostry dostrzegła skrywaną pogardę, poczuła się okropnie. Craig pozostał niewzruszony. W jego głosie usłyszała szyderstwo.
- Milion dolarów to nie jest mało. Robb wycedził:
- Nie mówiłem jej, o jakie pieniądze chodzi. Odpowiedział z ironią:
- Oczywiście.
Robb postąpił krok do przodu. Kathrin chwyciła go za rękaw. Łzy zalśniły w jej oczach.
- Robb, proszę cię, chodźmy stąd - błagała. - Oni chcą zniszczyć to, co nas łączy, chcą, żebyśmy stali się jak oni podejrzliwi i nieufni. Robb, proszę cię.
Przez chwilę Marya sądziła, że Robb jej nie usłucha, ale widząc łzy Kathrin powiedział tylko:
- Masz rację, chodźmy.
Objął ją ramieniem i poprowadził ostrożnie, omijając Maryę i Craiga.
- Robb, jeszcze nie skończyłem - stwierdził spokojnie Craig. - Zobaczymy się później w hotelu.
- Nieźle narozrabiałeś jak na jeden dzień - odpalił Robb. - Jeśli o mnie chodzi, to przez najbliższy tydzień mogę cię nie oglądać.
Kathrin pociągnęła go za ramię, odwrócił się i odeszli.
Marya patrzyła za nimi. Czuła ucisk w żołądku. Myślała tylko o tym, co zrobiła. Zmąciła szczęście siostry, zamiast promiennego uśmiechu w jej oczach pojawiła się pogarda i przerażenie. Musiała tak postąpić. Lepiej, żeby Kathrin była nieszczęśliwa teraz, w rodzinnym domu, niż w odległym kraju, sama i bezbronna.
Jej umysł starał się znaleźć racje, ale w głębi duszy czuła, że nigdy nie będzie mogła o tym zapomnieć. I siostra też jej tego na pewno nie wybaczy. Pod wpływem nagłego impulsu zrobiła krok naprzód, jakby chcąc dogonić Kathrin. Po chwili zatrzymała się niezdecydowana.
- O czym myślisz?
Stał, trzymając ręce w kieszeniach i przyglądał się bardziej jej niż oddalającej się parze. Nawet jeśli coś odczuwał, to nie dawał tego po sobie poznać.
- Moje myśli nie są wiele warte - odpowiedziała cicho. - Nienawidzę sama siebie za to, co właśnie zrobiłam.
- Musiałaś tak postąpić. Poczuła wzbierającą złość.
- Może tak. Ale oni są istotami ludzkimi, a nie kamieniami na plaży. Czy ty naprawdę nie potrafisz okazać nawet odrobiny jakiegoś uczucia?
Nie spuszczał oczu z jej twarzy.
- Nie lubię kobiet, które uganiają się za mężczyzną dla pieniędzy.
- Kathrin ani trochę nie obchodzą jego pieniądze!
- Więc jest głupia. Pieniądze wszystko zmieniają.
- Sądzisz, że o tym nie wiem?
- Ty pewnie masz pieniądze od Tony'ego.
- Oczywiście. - Zawrzała w niej wściekłość. - Zapłacił za mój bilet do Kanady, bilet w jedną stronę, pokój w hotelu zastawił kwiatami, a dwa tygodnie później zniknął nie płacąc rachunku.
- Jakimi kwiatami? Czy to były białe róże?
- Nic nie ujdzie twojej uwagi, co?
Twarz mu złagodniała, jakby ze współczucia.
- Białe róże, bo byłaś dziewicą. Ścisnęło ją w gardle.
- Przestań się nade mną użalać - ucięła. - Czy teraz rozumiesz, dlaczego nie pozwolę Kathrin popełnić tego samego błędu?
- Robb jest młody i naiwny, ale jest odpowiedzialny i płaci swoje rachunki.
- Wszyscy bogaci są tacy sami. Życie jest dla nich tylko grą, a ludzie pionkami, którymi kierują według swoich zachcianek.
- Maryo, nie wszyscy są tacy.
- Mam dość powodów, by tak sądzić.
- Nie możesz twierdzić, że Robb jest nic niewart tylko dlatego, że jest bogaty!
- A ty nie możesz twierdzić, że Kathrin leci na jego pieniądze tylko dlatego, że jest kobietą! Wracam do domu. - Głos jej drżał. - Muszę porozmawiać z Kathrin.
- Chyba dać jej swoje błogosławieństwo.
- Nie!
Chwycił ją za ramiona, jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy.
- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli dojdzie do tego ślubu, to zostanę twoim szwagrem?
Poczuła nagły strach. Będą związani na zawsze, nie pozbędzie się go.
- Nie dojdzie do ślubu.
Przyciągnął ją mocniej. Wiedziała, co zamierza.
- Craig, jeśli mnie pocałujesz, przysięgam, że zacznę płakać - powiedziała szczerze. Głos się jej rwał. - Nieczęsto płaczę, ale gdy to się już zdarzy, to strzeż się!
- Stawiam milion dolarów, że pocałunek byłby dobrym zagraniem.
Wściekłość zamigotała w jej oczach.
- Z tym już koniec! Zabieraj swojego brata do Vancouver, tam na dźwięk nazwy Northwest Forestry wszyscy będą przed wami padać na kolana, a kobiety będą uległe. Im szybciej stąd znikniecie, tym lepiej!
Zaczęła przedzierać się przez trawę w stronę mostu. Tuż za sobą usłyszała mruczenie Craiga.
- Masz ostry języczek, Maryo. Przyśpieszyła.
- Odejdź ode mnie!
- Nie domyśliłem się, że jesteś siostrą Kathrin. Robb nie podał mi jej nazwiska ani miejsca zamieszkania. Jej sytuację finansową sam sobie wyobraziłem.
Zwolniła. Ogarnęła wzrokiem ogrodzone pastwiska, niewielkie ogródki i małe, otoczone wzgórzami domki. Patrzyła tak, jak mógłby patrzeć przybysz z daleka.
- Powiem ci coś, Craig. Musiałam drogo zapłacić w tym twoim Toronto, żeby to zrozumieć. To tutaj ludzie są bogaci! Bogaci w sposób, którego nigdy nie pojmiesz! Mają swoje miejsce na ziemi, swoją pracę i swoje tradycje, w których wyrośli, ł przestań wymachiwać mi przed nosem tymi swoimi dolarami, ani ja ich nie potrzebuję, ani Kathrin!
Odburknął:
- Nie wierzę ci.
Nie oczekiwała innej odpowiedzi. Z oddali dobiegł ją szum rzeki. Powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do niego.
- Jakie to dziwne... musiałam tu wrócić, żeby to zrozumieć. I pomyśleć, że gdy miałam kilkanaście lat, marzyłam tylko o tym, żeby się stąd wyrwać.
- A teraz zostaniesz tu? - zapytał cierpko. - Do końca życia? To bezpieczne miejsce, Maryo.
Craig, Kathrin, Robb, Magnus, Grethe - ich twarze zawirowały jej przed oczami. Każde z nich oczekiwało od niej czegoś innego. A ona sama nie wiedziała, czego chce.
Przede wszystkim muszę się uwolnić od tego mężczyzny o stalowym spojrzeniu - pomyślała z rozpaczą.
- Muszę już iść. Muszę znaleźć Kathrin i przemówić jej do rozsądku.
Nie próbował jej zatrzymać.
- Jestem pewien, że wkrótce się spotkamy - powiedział z ironią. - Gdybyś mnie potrzebowała, to mieszkam w hotelu w Eidi.
W hotelu w Eidi, gdzie latem pracowała jako kelnerka, poznała Tony'ego. Z cichym okrzykiem odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę osady.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Ciotka Grethe miała ręce zanurzone w cieście, gdy Marya wpadła do kuchni.
- Była tutaj Kathrin?
- Tak, przybiegła tu, powiedziała, żeby nie czekać na nich z kolacją i zaraz wyleciała. Płakała. - Ciotka głośno i z dezaprobatą wciągnęła nosem powietrze.
- Pokłóciłyśmy się z Kathrin.
- Zanim zdecydowałaś, że ten jej Robb jest nic niewart, powinnaś go przynajmniej nieco poznać.
- Z tego przecież nic nie wyjdzie! On mieszka za daleko!
- Twoja matka i ojciec pochodzili z jednej osady, a ich małżeństwo było tak burzliwe jak pogoda w grudniu.
Marya na chwilę zapomniała o Kathrin. Zaciekawiła się.
- Co masz na myśli?
- Nie przejmuj się tym, co powiedziałam. - Ciotka wyjęła ziemniaki z torby pod zlewozmywakiem i zaczęła je obierać. - Wróciłaś tu zgorzkniała i naładowana złością. Nie tak powinien wyglądać powrót do domu. Siostra przeciwko siostrze...
Marya nie odpowiedziała. Kolację zjedli w milczeniu, w atmosferze napiętej od nie zadanych pytań. Po kolacji Marya poszła nad rzekę. Usiadła na skale i zapatrzyła się na wysoki poszarpany brzeg i plażę u stóp urwiska. Na południu zatokę zamykały dwie ostre skały, zwane Wiedźma i Olbrzym. Nie mogła otrząsnąć się z przygnębienia. Przecież musiała tak postąpić. Przemierzyła tysiące mil, by uchronić siostrę przed kolejnym Tonym, musiało dojść do tej rozmowy.
Dopiero teraz w samotności uświadomiła sobie jeszcze coś innego - Craig pochodzi z tego samego kręgu, co goście La Roulade. To, co brała za siłę, było w gruncie rzeczy bezwzględnością, a pewność siebie świadczyła tylko o wrodzonej arogancji człowieka, który nigdy nie musiał się martwić o pieniądze i pozycję społeczną. Ani o kobiety. Zresztą wcale się z tym nie krył. A ona zaintrygowała go tylko dlatego, że zapłaciła swoją część za taksówkę i odmówiła podania adresu.
Pochyliła się do przodu i zanurzyła dłonie w trawie. Dotykała różowych i czerwonych płatków storczyków. Nie dostrzegała piękna kwiatów. Namiętność, która spalała ją w ramionach Craiga i przyjemność przebywania w jego towarzystwie bezlitośnie świadczyły o jej naiwności. Czy to znaczy, że przez te trzy lata niczego się nie nauczyła?
Przestraszyła się, gdy rano wyszło na jaw, że Kathrin nie wróciła na noc. Może postanowili uciec, pojechali do Vagar i stamtąd odlecieli do Europy? Dopiero Grethe wyjaśniła jej, że Kathrin nocowała u niej, a rano poszła do pracy.
- Pracuje na campingu młodzieżowym, pewnie nie wiedziałaś. - Parsknęła. - Takie rzeczy cię nie obchodzą.
Marya wyszła na dwór, zamieniła kilka słów z sąsiadami i poszła na długi spacer. Po powrocie aż do wieczora razem z ciotką robiły przetwory na zimę. Ojciec był jeszcze w warsztacie. Położyła się do łóżka i spróbowała czytać.
Ciotka nie pochwalała tego, co zrobiła. Ojca wcale nie obchodziło, czy Marya jest w domu, czy nie.
Kathrin unikała jej. A na dodatek okazało się, że Craig jest taki sam jak Tony.
Craig... przypomniała sobie jego ruchy, pełne niewymuszonego wdzięku, to nieprawdopodobne uczucie, gdy przyciągał ją do siebie, jego pocałunki i żarliwy odzew jej ciała. Co to wszystko znaczy? Jest dla niej nikim, nikim. A nawet gorzej niż nikim, bo jest bogaty, a takich przecież nienawidzi.
Znów poczuła gwałtowne ukłucie stale przyczajonego w niej strachu. Możliwe, że już wyjechał razem z Robbem do Kanady. Z jego punktu widzenia to byłoby rozsądne.
Ręce jej drżały, popatrzyła na nie bezmyślnie. Najlepiej by było, gdyby wyjechał bez pożegnania. Więc skąd ta przemożna pokusa, by wynająć samochód i sprawdzić w hotelu, czy już wyjechali?
Odrzuciła książkę i zaczęła się przechadzać po pokoju. Po chwili zeszła na dół, wyczyściła zlewozmywak i stary, brzuchaty piec. Craig powiedział, że jest piękna. Czy naprawdę tak myślał? Czy mógł wyjechać bez pożegnania? Jako jedyny ślad po sobie zostawić tylko nazwę firmy istniejącej tysiące mil stąd?
Nagle przed domem zatrzymał się samochód, trzasnęły drzwiczki. Usłyszała kroki na schodach. Kurczowo ścisnęła w ręku ścierkę, serce zaczęło jej mocno bić.
Na progu stanęła Kathrin. Jej twarz rozjaśniał miękki, promienny uśmiech, jakiego Marya nigdy wcześniej nie znała. Kathrin dostrzegła zdziwione spojrzenie siostry i jej uśmiech zgasł. Odezwała się nieprzyjaźnie.
- Cześć.
Marya odrzuciła ścierkę. Była blada, to zwróciło uwagę Kathrin.
- Co się stało?
- Myślałam, że to Craig.
- Jest teraz w hotelu - odrzekła z goryczą Kathrin.
- Próbuje dopaść Robba i przekonać go, że lecę tylko na jego pieniądze.
Marya podniosła ścierkę i złożyła ją starannie.
- To nieprawda, wiem, że tak nie jest.
- To mu to powiedz.
- Mówiłam.
- Widocznie nie słuchał. Naprawdę nie wiem, o co wam chodzi! A zwłaszcza tobie!
- Chcę tylko twojego dobra!
- A ja chcę Robba!
- Kathrin, ja też myślałam, że chcę Tony'ego - i zobacz, co z tego wynikło. Kathrin potrząsnęła złotymi lokami.
- Widzę tylko, co się z tobą stało przez te trzy lata. Jesteś przepełniona goryczą i do żadnego mężczyzny nie masz za grosz zaufania, zwłaszcza jeśli ma pieniądze i jest brunetem.
Marya popatrzyła jej prosto w oczy. Żadna siła nie była w stanie jej powstrzymać, słowa same cisnęły się na usta.
- Posłuchaj mnie przez chwilę! Kathrin, nigdy nikomu nie mówiłam, jak to było trzy lata temu. Sama wiesz, jak surowo zostałyśmy wychowane, mowy nie było, żebym zgodziła się pójść z kimś do łóżka bez ślubu. Więc Tony obiecał, że się ze mną ożeni i zwabił mnie do Kanady. Zgadzał się na wszystko - przyrzekał ślub kościelny z tuzinem druhen, miesiąc miodowy na Wyspach Bahama, nowe stroje i wielkomiejskie rozrywki, wszystko, czegokolwiek bym zapragnęła. Uwierzyłam mu. Pamiętaj, miałam wtedy dziewiętnaście lat, tyle co ty teraz, i marzyłam tylko o tym, żeby się stąd wyrwać. W Toronto wynajął pokój w luksusowym hotelu, zastawił go bukietami kwiatów i tam mnie uwiódł.
Popatrzyła za okno i ciągnęła dalej, głosem pozbawionym jakichkolwiek uczuć.
- Ojciec został daleko, ja byłam zakochana, więc przystałam na to. - Wzruszyła ramionami. - Mieszkaliśmy w tym hotelu prawie dwa tygodnie i powoli zaczęłam poznawać prawdziwego Tony'ego. Egoista, stale goniący za nowymi podnietami; ani przez moment nie mógł usiedzieć spokojnie; ciągle potrzebował towarzystwa. Ja chciałam iść na spacer, ale on myślał tylko o tym, by widziano go we wszystkich znanych nocnych klubach. - Znów wzruszyła ramionami. - Bardzo szybko dał mi do zrozumienia, że inne kobiety nie przestały go interesować, a ponieważ w tej dziedzinie ja go rozczarowałam, przestałam się łudzić, że na serio mówił o ślubie. - Z napięciem popatrzyła na siostrę. - Dopiero wtedy odkrył swoją prawdziwą twarz. Kathrin, on nigdy nie zamierzał się ze mną ożenić, a kiedy już mnie zdobył, wyrzucił mnie ze swojego życia jak parę starych butów.
Kathrin szybko przebiegła przez pokój i objęła ją mocno.
- Maryo, to musiało być dla ciebie straszne! Dlaczego nie wróciłaś do domu?
- Nie miałam pieniędzy i byłam zbyt dumna, żeby zwrócić się do ciebie, i zbyt zawzięta, żeby prosić ojca.
- I zamiast tego wysyłałaś do nas te liściki, w których zapewniałaś, że wszystko układa się cudownie!
- Kathrin, błagam cię, nie zrób tego samego błędu co ja!
- Słuchaj, teraz łatwiej mi zrozumieć, dlaczego wczoraj tak się zachowałaś. Ale Maryo, musisz wyzwolić się z przeszłości, dla twojego i mojego dobra. Robb to nie Tony. Jest wierny, szczery i dobry, i nie zmieni się, nawet gdybyśmy się znaleźli na biegunie północnym.
- Ale on...
- Craig zagroził, że Robb nie dostanie pieniędzy, ale to wcale nie zmieniło jego postanowienia. Mojego również.
- Zobaczysz, jeszcze tego pożałujesz!
- Przenocuję u Grethe - powiedziała Kathrin z rezygnacją. - Maryo, nie cieszę się, że wróciłaś. Nie dałaś mu żadnej szansy. - Zacisnęła usta i wyszła, trzaskając z całej siły drzwiami.
Marya powlokła się na górę. Sen długo nie przychodził.
Po przebudzeniu była zmęczona i wyczerpana. Zeszła na dół, postanowiła wziąć kąpiel. Wygodniej byłoby to zrobić u Grethe - tutaj musiała najpierw nagrzać sobie wody na piecu, ale nie chciała od rana patrzeć na pełną dezaprobaty minę ciotki. Po kąpieli poczuła się dużo lepiej. Wytarła włosy ręcznikiem i przelotnie spojrzała na swoje odbicie w lustrze - jak zwykle, gdy były mokre, jej włosy skręciły się w burzę splątanych loków. Nagle poprzez bulgotanie spływającej wody usłyszała pukanie do drzwi.
To z pewnością Robb. Szybko zarzuciła na siebie szarą, podobną do habitu podomkę, którą Kathrin uszyła jej na Gwiazdkę. Nie wiedziała, co ma mu powiedzieć, nic jej nie przychodziło do głowy. Boso pobiegła do drzwi.
Światło ją oślepiło, mokre włosy zapłonęły, a promienie słońca prześwietliły cienką tkaninę, pod którą całkiem wyraźnie zarysowało się jej ciało.
Craig powiedział tylko:
- O, Boże!
Zaskoczona cofnęła się i szybko zamknęła drzwi. Jednak Craig był szybszy - wsunął nogę w szczelinę, z całej siły je pchnął i z impetem wpadł do środka. Zatrzasnął drzwi i oparł się plecami o grubo ciosane deski.
Marya poczerwieniała ze złości. Cienka bawełna oblepiała jej mokre ciało, wyraźnie podkreślała piersi i biodra.
- Chyba widziałeś za dużo filmów o Rambo.
- Maryo - powiedział ochrypłym głosem. - Maryo, jesteś taka piękna.
Mogła uciec przed nim do łazienki i zaryglować drzwi, ale duma nie pozwoliła jej na to. W milczeniu uniosła głowę i popatrzyła na Craiga.
Miał na sobie beżowe, sportowe spodnie i luźną, rozpiętą pod szyją koszulę z podwiniętymi rękawami. Zadrżała pod jego spojrzeniem, piersi zarysowały się mocniej pod cienkim materiałem. Zarumieniła się jeszcze bardziej.
- Nawet nie muszę cię dotykać, co?
Nie mylił się, ale była wściekła na niego, że to powiedział. Poczuła się zdradzona przez własne ciało. Nie odzywając się ani słowem uniosła głowę jeszcze wyżej.
Postąpił krok ku niej. Nie ruszyła się z miejsca, tylko oddychała coraz szybciej. Craig mówił ze szczerością, która ją oszołomiła.
- Maryo, odkąd się poznaliśmy, ani na chwilę nie przestajemy ze sobą walczyć. Oboje zupełnie inaczej patrzymy na sprawę twojej siostry. Ale coś ci powiem. Jeszcze żadnej kobiety nie pragnąłem tak bardzo jak ciebie. Nigdy dotąd. Jesteś najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek spotkałem.
Zachmurzyła się.
- Ależ, wierzę ci.
- Jak to? Nawet nie próbujesz się spierać? Przypomniała sobie, do czego doprowadziły kłótnie z siostrą.
- Chyba czas, żebym przestała się kłócić. Od trzech czy czterech dni mam z tego powodu tylko same kłopoty.
Zrobił następny krok do przodu. Z napiętymi nerwami czekała na jego kolejny ruch i nagle ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że w jakimś stopniu mu ufa. Jest z nią szczery, nie próbuje jej oszukać, nazywa rzeczy po imieniu, nie ukrywa, że pożąda jej ciała. By ją zdobyć, nie sięga po kłamliwe zapewnienia o miłości i nie łudzi fałszywymi obietnicami małżeństwa. Mówi jedynie, że jej pragnie.
Stał tuż obok niej. Wyciągnął rękę i delikatnie musnął jej włosy, płomienne pasma przesypywały mu się przez palce. Zanurzył obie ręce w splątane gęste loki, ostrożnie, jak cenny dar, uniósł je wyżej, jakby ważąc w dłoniach.
- Kiedy będziesz ze mną, zostaw je tak jak teraz, proszę... Rozpuszczone, swobodne, targane wiatrem...
Dwa dni temu na wzgórzach zdecydowała, że już nigdy więcej go nie zobaczy. Jak łatwo było to postanowić, gdy był od niej daleko!
- Nie ma powodu, żebyśmy jeszcze kiedyś mieli być razem - stwierdziła stanowczo. - Nigdy więcej.
- Ależ będziemy, nie maco zaprzeczać... Maryo, proszę... Gdy rozpuścisz włosy, odrzucisz od siebie wspomnienia tych lat w Toronto i znów będziesz sobą, taką, jaką jesteś naprawdę.
- Jaka będę, to nie twoja sprawa.
- Oboje zasługujemy na coś lepszego.
- Zasługujemy. - Zniecierpliwiła się. - Jestem pewna, że mój ojciec od razu by powiedział, że na wszystko, co mnie spotkało, sama sobie zasłużyłam.
- A Robb, bez wątpienia, stwierdziłby, że ja zasłużyłem na kogoś tak upartego i zawziętego jak ty. - Niespodziewanie uśmiechnął się do niej tak, że aż zaparło jej dech. - Zostawmy to na razie. Coś ci powiem - naprawdę nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem, ale jesteś dla mnie najbardziej niespodziewanym, cudownym podarunkiem losu.
Stała nieruchomo, jeszcze oszołomiona jego uśmiechem. Zostawił jej włosy, położył dłonie na jej ramionach i pochylił się, chcąc ją pocałować. Wiedziała co zamierza, ale nie mogła nic zrobić, by mu przeszkodzić. Musnął ją ustami delikatnie, jakby się bał. Całował ją długo, niespiesznie, poczuła, jak krew burzy jej się w żyłach, a dotyk szorstkiej bawełny drażni nagie ciało. Zwolnił uścisk, oczy mu płonęły. Nie spuszczając z niej wzroku położył dłoń na jej falującej piersi. Powiedział ochryple:
- Czuję, jak ci serce bije.
Ciepło jego rąk napełniało ją omdlewającą słodyczą, widział to w jej oczach. Bezwiednie wyciągnęła się ku niemu. Pieścił jej piersi, czuła dotyk palców rozkoszujących się miękkością jej ciała. Zamknęła oczy i zapomniała o bożym świecie, czuła tylko jego dłonie i narastające w niej pożądanie.
Znów ją pocałował, tym razem mocno i namiętnie. Przyciągnął ją do siebie, przez bawełnianą podomkę poczuła dotyk jego rąk. Serce biło mu mocno. Objęła jego głowę, szerokie rękawy opadły odsłaniając jej ręce aż po łokcie, poczuła, że Craig znów zanurza dłonie w gęstwinie jej splątanych włosów.
Czas stanął w miejscu. Marya już nie wiedziała, co się z nią dzieje. Gdy Craig, okrywając jej policzki pocałunkami, odsunął się nieco i położył jej ręce na ramionach, popatrzyła na niego nieprzytomnie i wyszeptała:
- Dlaczego przestałeś?
Craig starał się zapanować nad oddechem.
- Przecież wiesz, że mógłbym się z tobą kochać nawet na tej podłodze. Ale to dom twojego ojca i w każdej chwili ktoś mógłby tu wejść.
Zachmurzyła się, jeszcze niezupełnie otrzeźwiona. Całkiem zapomniała o rodzinie.
- Kathrin by nie weszła - powiedziała żałośnie. - Nie rozmawiamy ze sobą.
- Wczoraj koło północy Robb też mi zaproponował, żebym się wynosił do Vancouver i zostawił go w spokoju. Może tylko nie wyraził się tak grzecznie.
- I zrobisz to?
- Nie. - Po chwili ochrypłym głosem dodał: - Chociaż, ze względu na ciebie, to może by było dla mnie najlepsze.
- Nie rób niczego z mojego powodu!
- Maryo, znów się kłócisz.
- Jak chcesz, to zamiast kłótni możemy zacząć się wspinać lub skoczyć do morza.
Od pierwszej chwili urzekły ją te zmarszczki w kącikach oczu, kiedy się uśmiechał.
- Radzę ci góry, bo woda tutaj zawsze jest zimna. Powoli przeciągnął wzrokiem po jej twarzy, łagodnej linii ust.
- W połowie drogi mogę ulec pokusie, żeby się z tobą pokochać.
- Wytrzymasz tak długo? Roześmiał się.
- Raczej nie. Zresztą, ty chyba też nie. - Zarumieniła się, a on dodał z nagłym naciskiem: - Po Tonym musieli być inni.
Gwałtownie odrzuciła głowę, aż pasma włosów uderzyły o policzki.
- Nie było nikogo!
Nie mógł wątpić w jej szczerość.
- Nie mam do tego żadnego prawa, ale cieszę się. Choć to nie jest rozsądne z mojej strony, ani nie ma nic wspólnego z tym, po co tu przyszedłem.
- A po co przyszedłeś?
- Chciałem ci zaproponować, żebyśmy połączyli swoje siły i razem spróbowali nie dopuścić do tego ślubu.
Zaskoczył ją.
- Ale jak? W dodatku patrzymy na to zupełnie inaczej. Ty uważasz, że Kathrin jest wyrachowana i chodzi jej o pieniądze...
- A ty, że mój brat jest oszustem.
- Trudno uznać to za wspólną płaszczyznę.
- Wybrali się na piknik do Vidoy - przerwał szorstko. - Jestem pewien, że Kathrin postara się zajść w ciążę, wtedy Robb będzie musiał się z nią ożenić.
- Jak śmiesz mówić coś takiego! - wybuchła.
- Kathrin nie jest taka, żeby z premedytacją... Zresztą - dodała zjadliwie - twój brat z pewnością wie, jak zapobiec takim niepożądanym konsekwencjom...
- Nic nie wie! Cały czas staram się, żebyś to zrozumiała!
- Więc proponujesz współpracę? - powtórzyła z ironią. - Chyba oszalałeś!
- Oboje nie chcemy, żeby do tego doszło, tak? Więc jedźmy do Vidoy. Może przynajmniej przeszkodzimy im, gdy zechcą się kochać na wzgórzach.
Nie kryła niesmaku.
- Chcesz ich śledzić?
- Może nie posuną się tak daleko. Może w Vidoy chcą poczynić przygotowania do ślubu.
Marya pobladła. Kathrin zawsze lubiła tę wyspę, zwłaszcza miasteczko Vidareidi, najdalej na północ wysuniętą miejscowość na Wyspach Owczych. Może sądziła, że ślub w takim miejscu będzie wyjątkowo romantyczny.
- Chodźmy. - Pośpieszył ją. - Poznaję po twoich oczach, że... - urwał na dźwięk ciężkich kroków na ganku. Drzwi się otworzyły i na progu stanął Magnus.
Przeniósł wzrok z Craiga na Maryę, popatrzył na jej' skręcone w pierścionki, płomienne włosy i długą do ziemi podomkę. Usta mu zadrżały.
- Widzę, że nic się nie zmieniłaś - mówił po angielsku z wyraźnym akcentem. - Jesteś w domu od dwóch dni i już masz gościa.
- Tato, przestań.
Dodał zgryźliwie, przyglądając się Craigowi bez sympatii:
- Cudzoziemiec.
- Tato - powtórzyła głośniej - to brat Robba, lecieliśmy razem z Toronto.
Jak kiedyś, znów zobaczyła w jego oczach złość i potępienie.
- Sądząc po twoim wyglądzie, nie tylko wspólna podróż was łączy.
- Dosyć! - Głos Craiga zabrzmiał ostro. - Pozwoliłem sobie przyjechać wcześnie rano, żeby zaprosić Maryę na piknik do Vidoy. Jej strój nie ma z tym nic wspólnego, nie spodziewała się mnie.
Magnus wyprostował się i zagrzmiał.
- Na tych wyspach mamy zwyczaj odnosić się do starszych z szacunkiem!
Marya skrzywiła się, Craig pozostał niewzruszony.
- To dobra zasada - tak długo, jak starsi odnoszą się z szacunkiem do tych, którzy niczym sobie nie zasłużyli na inne traktowanie.
- Ona jest nieokiełznana! Zawsze taka była, cokolwiek bym jej powiedział. I nikt mi nie będzie dyktować, jakim tonem mam do niej mówić!
Craig nadal był opanowany.
- Marya już zapłaciła za popełniony kiedyś błąd. Dopiero teraz zaczynam to rozumieć. A pan nie chce jej wybaczyć.
Magnus żylastą ręką jeszcze mocniej przekrzywił czapkę na głowie.
- Nie pozwolę się obrażać we własnym domu! - ryknął. - Wynosić się stąd!
- Poczekam tu na Maryę - powiedział spokojnie Craig. - Wyjdziemy, gdy będzie gotowa.
Skrzyżował ręce i na pozór zupełnie rozluźniony uśmiechnął się do Magnusa.
Magnus nigdy nie dawał wejść sobie na głowę. Policzki nabrzmiały mu czerwienią.
- Ci cudzoziemcy! - wybuchnął. - Chciałbym wreszcie wiedzieć, w czym oni są lepsi od mężczyzn z Tjørnuvík...
Marya znała tę śpiewkę na pamięć. Powiedziała dobitnie:
- Craig, będę gotowa za pięć minut. - Pobiegła na górę.
Dopiero w sypialni uświadomiła sobie, że mimowolnie zgodziła się spędzić z nim dzień.
Założyła beżowe spodnie i brązowy wełniany sweter z kremowym wzorem, tradycyjnym na Wyspach. Ten sweter zrobiła jeszcze przed poznaniem Tony'ego. Szybko zrobiła makijaż, po chwili wahania zaczesała gładko włosy i przewiązała je na karku brązową aksamitką. Zbiegła na dół.
Craig cierpliwie czekał na nią w kuchni, a Magnus nadal się pieklił. Przewiercił córkę wzrokiem.
- Nie powinienem pozwolić ci stąd wyjść. Nagle poczuła, że ma tego dość.
- Kathrin może umawiać się z Robbem i to jest w porządku. - Głos się jej rwał. - Ale ja z jego bratem nie mogę! Zawsze ją bardziej kochałeś, ojcze, zawsze! - Dopadła drzwi, szarpnęła je i zbiegła po schodach.
Wskoczyła do samochodu Craiga i zatrzasnęła drzwiczki. Craig usiadł obok, zapalił silnik i bez słowa zaczął się wycofywać wąską drogą między domami. Przejechali obok plaży, zostawili z tyłu osadę i zaczęli się wspinać urwistą drogą wzdłuż brzegu. Dopiero wtedy Craig zjechał na bok i wyłączył silnik.
- Maryo, on cię kocha - powiedział, jakby ich rozmowa trwała. - Inaczej by tak nie ryczał i nie opowiadał tego wszystkiego.
- Nienawidzi mnie.
- To inne oblicze miłości... Przychodzi ci do głowy, dlaczego miałby cię nienawidzieć?
Potrząsnęła głową.
- Chciałabym to wiedzieć.
- Co się stało z twoją matką? Nie żyje?
- Umarła, gdy miałam pięć lat. Prawie jej nie pamiętam.
- Jesteś do niej podobna? Popatrzyła na niego zaskoczona.
- Nie wiem, nie zostały po niej żadne zdjęcia.
- Czy miała rude włosy?
- Pamiętam, jak byłam mała - mówiła powoli - i siedziałam u niej na kolanach, na kamiennym murku, w słońcu, jej włosy lśniły czerwonym światłem jak pióra naszych kur... - Opuściła wzrok na kolana; przywołała ten obraz po raz pierwszy od wielu miesięcy.
- Może to ma coś wspólnego z twoją matką, może w jakiś sposób przypominasz mu ją.
- Grethe może coś wiedzieć. - Ożywiła się.
- Zapytaj ją.
Marya podniosła głowę. Patrzył na nią poważnie szarymi oczami, zupełnie nie wyglądał jak ci, którzy przychodzili do La Rouiade. Nie przypominał też Tony'ego. Z rozpaczą stwierdziła, że tak mógłby patrzeć przyjaciel.
- Stanąłeś w mojej obronie. - Słowa zabrzmiały trochę niezręcznie. - I nie pozwoliłeś się wyrzucić z domu.
- Nie podobał mi się sposób, w jaki się do ciebie zwracał.
- Może widział, że się całowaliśmy.
- Jeśli nawet, to co? Maryo, masz dwadzieścia dwa lata, nie czternaście.
- Czasami przy nim czuję się, jakbym miała czternaście.
- Trzy lata temu zrobiłaś błąd i zapłaciłaś za to - powiedział poważnie. - Teraz zapomnij o tym i nie pozwól innym, by, jak twój ojciec, wypominali ci to do końca życia.
Kathrin też powiedziała coś takiego.
- Jedźmy! - Z jej oczu nie można było nic wyczytać.
- Jedźmy, jeśli chcemy ich odnaleźć.
- Pomyśl o tym, co powiedziałem, dobrze? Łagodność zniknęła z jego twarzy. Marya ucieszyła się. Ten inny Craig nie pasował do jej obrazu bogatego mężczyzny, nie umiała sobie z nim radzić.
Ruszyli. Droga prowadziła przez most nad kanałem między wyspami Stremoy i Eysturoy. Niebo było prawie bezchmurne, białe mewy krążyły w nagrzanym powietrzu, spokojną toń wody tylko gdzieniegdzie mąciły żerujące łososie. Dookoła rozciągały się pokryte bujną, zieloną trawą wzgórza.
Na górzystej wyspie Eysturoy droga prowadziła przez dwa wydrążone w skale tunele, każdy długości prawie dwóch kilometrów. Pogrążona w nieprzyjemnych rozmyślaniach Marya zupełnie o nich zapomniała. W tunelach zawsze cierpiała na klaustrofobię. Przerażały ją te na następnej wyspie - miały tylko jedno pasmo ruchu i nie były oświetlone. Dwie najgorsze kłótnie w życiu przeżyła w jednym z tych tuneli, jedną z ojcem, drugą z Tonym. To chyba nie przypadek - pomyślała z goryczą.
Właśnie przejeżdżali przez drugi tunel. W jej obecnym nastroju to przepełniło czarę. Odezwała się od niechcenia.
- Wiesz co, Craig, nie postępujesz zbyt rozważnie. Nie podjął tematu.
- Zgodnie z tym, co mówiłeś, Kathrin zależy tylko na pieniądzach Robba. Jestem jej siostrą, w dodatku już raz za bogatym poleciałam za ocean. Mimo to proponujesz mi współpracę. Nie boisz się, że mi też chodzi o twoje pieniądze?
- Maryo, od pierwszego spotkania nie robisz nic innego, tylko próbujesz mnie zniechęcić.
- Ale jeszcze kilka dni temu nie wiedziałam, że jesteś bogaty. Nie miałam powodu, żeby cię ośmielać.
- Jednak dzisiaj rano zatrzasnęłaś mi drzwi przed nosem.
- Może zrobiłam to celowo - prowokowała go dalej. - Może chcę udawać niezdobytą, przeciwieństwo tych wszystkich kobiet, które nie potrafiły cię usidlić. Przypomnij sobie, co się stało później. Chyba nie do końca cię odrzuciłam, co?
Słońce uderzyło ich prosto w oczy.
- Maryo, przestań.
- Pomyśl o tym, Craig. Wydałam wszystkie oszczędności na podróż, porzuciłam obie prace. Milion dolarów - tę sumę wspomniałeś, prawda? To brzmi zachęcająco, nie?
Bez słowa zjechał na nabrzeże, skąd odchodził prom na wyspę Bordoy.
- Ty jesteś inna. Wiem o tym. Stanęli w kolejce do promu.
- Wjedziemy za jakieś piętnaście minut - stwierdziła Marya. - Przejdę się trochę.
- Zostanę w samochodzie.
Trawiastym zboczem zeszła nad samą wodę. Ostre skały były porośnięte pomarańczowymi porostami, w szczelinach kwitły drobniutkie, różowe rośliny. Brzegi wpadającego do morza strumyczka złociły się żółtymi nagietkami. Zewsząd tchnęło ciszą.
Nieoczekiwana myśl aż ją olśniła. Tu moglibyśmy się kochać, Craig i ja.
Usłyszała gwizd promu i szybko, jakby ją ktoś gonił, wspięła się po zboczu i popędziła do samochodu. Dopadła go, gdy Craig właśnie ruszał.
- Już myślałem, że postanowiłaś tu zostać - powiedział spokojnie. - Czy to może była kolejna zagrywka?
Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Może.
- Maryo, nie wiem, co mam z tobą zrobić - wiesz o tym?
Spojrzała na niego spod rzęs.
- To chyba dla ciebie coś nowego.
Zatrzymał samochód w wyznaczonym miejscu i zaciągnął ręczny hamulec.
- Może powinienem jeszcze raz przemyśleć tę naszą współpracę.
Wysiadła z samochodu i odezwała się rozmarzonym tonem.
- Z milionem dolarów mogłabym skończyć biologię.
- Nie rozdrabniaj się. - Wyszczerzył zęby. - Dlaczego nie kupić sobie od razu całego wydziału?
Nie zwiódł jej tym uśmiechem. W dodatku na tylnym siedzeniu zauważyła koszyk z jedzeniem, czyli Craig z góry przesądził, że zgodzi się mu towarzyszyć. Zacisnęła zęby i dołączyła do grupy pasażerów na górnym pokładzie. Z przejęciem patrzyła, jak prom odbija i kieruje się w stronę kanału między Kalsoy i Bordoy. Craig stanął obok niej. Odezwał się zwyczajnym tonem, ale nie spuszczał z jej twarzy badawczego wzroku.
- Czy mówiłem ci, że zamierzam przekupić Kathrin?
Jeśli czekał na jej reakcję, to się nie zawiódł. Popatrzyła na niego z nie skrywanym niedowierzaniem.
- Gzy to znaczy, że chcesz jej zapłacić, by zostawiła Robba?
- Mniej więcej... Jak myślisz, ile powinienem zaoferować?
- O wiele więcej niż masz! Tylko tacy jak ty mogą myśleć w ten sposób! Wszystko ma swoją cenę, tym się kierujesz, prawda? Ty i tobie podobni. Wiesz, jesteś nie do zniesienia!
- Ciebie nie można kupić, Maryo?
- Nie!
- W tunelu mówiłaś co innego.
Dała się złapać. Wściekła na siebie, spróbowała odzyskać stracone pozycje.
- To niekoniecznie znaczy, że nie interesują mnie twoje pieniądze.
- I kto tu jest nierozsądny? - Zmarszczył brwi.
- A to co?
Odwróciła się zaskoczona, a on szybko rozwiązał wstążkę w jej włosach.
- O, tak jest dużo lepiej!
- Zachowujesz się jak dzieciak!
- Uśmiechnij się, Maryo - powiedział miękko.
- Świat staje się wtedy lepszy.
Lekki wiatr podnosił loki na jej ramionach, targał włosy Craiga. Patrzyła na jego gładkie, opalone ręce, splątane włosy na piersi, płaski brzuch... Czy zdoła o nim zapomnieć, o tym wysokim nieznajomym, z którym tyle ją łączyło i który jednocześnie był od niej tak różny?
Jego głos zabrzmiał cicho.
- Gdy patrzysz na mnie w taki sposób, myślę tylko o tym, żeby cię pocałować.
- Och, Craig - wyznała z desperacją - wolałabym, żebyśmy się nigdy nie spotkali.
Gwałtownie odwróciła się od niego. Pod lustrem wody w kanale można było dostrzec wirujące prądy. Nie mogę się znów zakochać. Nie mogę być taka głupia. Nie mogę popełnić tego błędu po raz drugi...
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Prom wpłynął do ruchliwego portu Klaksvik. Przy nabrzeżach kołysały się łódki, a stada krzykliwych mew unosiły się nad przetwórnią ryb. W skałach wyspy Bordoy wydrążono dwa wąskie tunele o jednym pasie ruchu. Minęli Vidoy i dalej posuwali się na północ, aż w końcu nad zatoką pojawiły się rozproszone domki Vidareidi.
Craig uważnie popatrzył na osadę.
- Nigdzie nie widzę samochodu Robba.
- Ta droga prowadzi dalej, na drugą stronę, może tam pojechali.
Ruszyli naprzód, szosa zmieniła się w zakurzoną polną drogę. Nigdzie nie dostrzegli ani śladu Kathrin i Robba. Craig wyłączył silnik. Marya wysiadła z auta. Czuła głęboką ulgę - nie chciała kolejnej kłótni z siostrą. Zresztą - pomyślała z rezygnacją - jak mogę potępiać Kathrin za to, że chce być z Robbem, skoro sama tylko marzę o ramionach Craiga, ilekroć na mnie spojrzy.
- Tu ich nie ma - potwierdził Craig. - Myślisz, że mogliśmy ich przeoczyć w Klaksvik?
- Możliwe. Chociaż z drugiej strony, jeśli, jak twierdzisz, Kathrin chce jak najprędzej zajść w ciążę, to tu jest lepsze miejsce niż przy zakładach rybnych w Klaksvik. - Popatrzyła na niego spłoszona: - Skąd wiedziałeś, że wybierają się właśnie tutaj?
- Od recepcjonistki. Robb tak jej powiedział. Usłuchała złośliwego podszeptu.
- Może chciał cię wywieść w pole. Może zamiast na wschód, wybrali się na zachód, do Vagar. Tam jest lotnisko. - Z udawanym przejęciem popatrzyła na niebo. - Dziś jest wspaniała pogoda do latania.
Pochwycił ją za ramię. Wyraźnie nie bawiły go jej przypuszczenia, wyglądał, jakby chciał ją zamordować.
- Czy wiesz o czymś, czego ja nie wiem? Uniosła brodę i wciągnęła nosem powietrze węsząc, jakby przetwórnia rybna była tuż obok.
- Nie mam pojęcia, gdzie może być Kathrin. Nieco rozluźnił uścisk.
- Powiesz mi, jeśli będziesz wiedzieć?
- Możliwe, że nie - odrzekła nierozważnie. - Właściwie to cieszę się, że ich nie znaleźliśmy.
- Czy to znaczy, że chcesz, by się pobrali?
- Chciałabym wiedzieć, dlaczego tak od razu uznałeś, że mojej siostrze chodzi tylko o pieniądze. Powiedziałeś o mnie, że nienawidzę mężczyzn, a ja myślę, że ty nienawidzisz kobiet!
- Spróbowałabyś żyć mając bardzo bogatego ojca. Ludzie od razu przyklejają ci etykietkę. Patrzą na ciebie i widzą tylko pieniądze, nie człowieka. Matki same popychają córki w twoje ramiona. - Urwał, przesunął palcami po włosach. - Zresztą, po co ja ci to mówię. Dobrze wiem, co zaraz powiesz: łatwo narzekać, gdy się ma pieniądze. Masz rację, ale nie myśl, że one nie mają wpływu na to, jak cię oceniają.
Zaskoczona wbiła w niego wzrok, aż zaniemówiła. To wyznanie było tak nieoczekiwane, taki punkt widzenia nigdy nie przyszedł jej do głowy. Craig znów potrząsnął ją za ramię. Był nadal zły, ale czuła, że już żałuje tego wybuchu.
- Craig - ożywiła się - w samochodzie widziałam koszyk z jedzeniem. Taki piękny dziś dzień, nie traćmy go. Zapomnijmy na chwilę o twoim bracie i mojej siostrze, i zróbmy sobie przerwę na lunch. Zawsze możemy znów zacząć na nowo się kłócić, jeśli ci na tym zależy; całą powrotną drogę możemy spędzić w ten sposób.
Rozluźnił uścisk i uśmiechnął się zagadkowo, dopasowując się do jej nastroju.
- Świetny pomysł. Ale najpierw muszę cię pocałować.
Cofnęła się nieco, na wpół przestraszona i rozśmieszona.
- Możemy się obyć bez tego.
- Tylko jeden pocałunek, obiecuję.
Zanim zdążyła zaprotestować, przygarnął ją do siebie i odszukał jej usta. Zamknęła oczy, słońce przeświecało przez powieki. Z trudem zaczerpnęła tchu, gdy wreszcie ją uwolnił. Pierś jej falowała, a nogi się uginały. Oczy mu błysnęły.
- To dużo lepsze niż kłótnia. Nie mogła się nie zgodzić.
Craig rozłożył na trawie kurtki i wypakował jedzenie. Zapatrzeni przed siebie, jedli kanapki z kurczakiem i jajkami, popijali lemoniadą. Słońce złociło powierzchnię morza, na horyzoncie wznosił się niski szczyt Svinoy i urwiste brzegi wyspy Fugloy; za ich plecami na wzgórzach beczały owce.
Opowiadała o letnim strzyżeniu owiec, o jesiennych zajęciach, kiedy razem z Grethe przędły i nawijały wełnę, z której zimą powstawały swetry podobne do tego, jaki miała na sobie. W końcu zjadła kawałek orzechowego ciasta i zagryzła jabłkiem. Czuła się naprawdę szczęśliwa.
Craig wyciągnął się obok niej na trawie, zamknął oczy, koszula opinała mu piersi. Marya podniosła się i zakurzoną ścieżką ruszyła w stronę morza.
Zamyślona schodziła w dół stoku, zatrzymała się, by zerwać słodko pachnący tymianek. Kochała Tony'ego, ale nigdy nie czuła tego dzikiego, nieopanowanego pożądania, jak teraz z Craigiem. A przecież jego nie kocha - i nienawidzi wszystkiego, co dla niego się liczy.
Dodała do bukietu jaskrów i koniczyny, popatrzyła na owce pasące się na skraju urwiska. Zastanowiła się, czy wolałaby znów znaleźć się w La Roulade w swoim spokojnym życiu, które wiodła jeszcze tydzień temu, czy być tutaj z mężczyzną, który ją fascynował i przerażał jednocześnie.
- Maryo, jedźmy już!
Odwróciła się; Craig machał do niej. Powoli wspięła się na górę.
- Chodź. - Niecierpliwił się. - Musimy wracać. Powrót wcale jej się nie uśmiechał, oznaczał spotkanie z Magnusem i Kathrin.
- Skąd taki pośpiech?
- Chcę sprawdzić, czy nie pojechali do Vagar. Im więcej o tym myślę, tym bardziej prawdopodobne mi się to wydaje.
- Nawet jeśli tam pojechali, to i tak nie uda nam się ich zatrzymać. Za późno. A jeśli nie, to nie masz się czym martwić.
Pakował kurtki i koszyk do samochodu. Coś ją tknęło, gdy spojrzała na jego pochylone plecy.
- Jeśli nie wyjechali, czy nadal masz zamiar przekupić Kathrin?
Wyprostował się.
- Uhm... może spróbuję.
Nie wiadomo, czego się po nim spodziewać. To było jak miotanie się na falach - w górę, w dół, w górę, w dół. Raz uprzedzająco grzeczny, to znów nieznośny. Nie miała na to żadnego wpływu.
Bez słowa wsiadła do samochodu i zapięła pas. Wjechali na drogę, zostawili za sobą kolorowe domki i kościółek w Vidareidi. Z wysokiego brzegu można było dostrzec malutką osadę Muli, dostępną tylko od strony wody. Promienie słońca tańczyły na powierzchni morza, z drugiej strony u stóp skały wyłonił się czarny otwór pierwszego z tuneli. Zesztywniała.
- W tę stronę nie mamy pierwszeństwa, musimy przepuszczać nadjeżdżających z przeciwka.
- Już nawet myślałem, że za łatwo nam poszło. Wjechali w absolutną ciemność, bardziej nawet brązową niż czarną. Światła samochodu z trudem przebijały się przez opalizujący mrok, oświetlały zaledwie kilka metrów przed maską. Woda spływała po kamiennych, wydrążonych w skale ścianach i kolistym sklepieniu; tworzyła na ziemi ciemne kałuże. Craig zapytał beztrosko:
- Po czym można się zorientować, w których miejscach są mijanki?
- Nie ma na to sposobu, można tylko mieć nadzieję, że się jakąś znajdzie, zanim nadjedzie coś z przeciwka. Jeśli nie, trzeba się wycofać.
Jego śmiech wydał się jej nie na miejscu. Craig uważnie popatrzył przez szybę.
- Czy to przypadkiem nie są światła?
W gęstym mroku ledwie można było dostrzec dwa małe pomarańczowe punkciki. Trudno było ocenić, jak są daleko. Marya zesztywniała.
- Po prawej stronie powinna być pierwsza mijanka.
- Maryo, rozluźnij się, albo nam się uda, albo się wycofamy.
Łatwo było mu mówić, ale jak mogła się odprężyć, gdy brudna woda ściekała po szybie, a nad głową czuła cały ciężar wiszącej nad nimi góry? Wbiła się w fotel. Światła przybliżały się z przerażającą prędkością.
Craig nadal pogwizdywał.
- Zaraz zjedziemy na bok.
W nagiej skale wykuto małą zatoczkę. Craig podjechał jak najbliżej ściany. Wrzucił luz i opuścił szybę.
Przesycone spalinami i zapachem zastałej wody powietrze wpadło do środka i napełniło Maryę dziwnym przeczuciem jakiegoś pierwotnego zagrożenia. Uwięziony w tunelu, wzbudzony przez samochody dźwięk odbijał się od skały, powracał wzmocniony jak huk pociągu.
Była coraz bardziej spięta.
- Zamknij okno! Popatrzył na nią.
- Nie ma się czego bać. - Pochylił się i objął ją ramieniem.
Kiedyś Tony zrobił dokładnie to samo. Odrzuciła rękę Craiga i krzyknęła ze wstrętem:
- Nie rób tego!
Craig odezwał się porywczo:
- Już zapomniałaś o milionie dolarów?
To była najgorsza rzecz, jaką mógł powiedzieć. Jest taki sam jak Tony. Wcześniej czy później wszystko ma swoją cenę.
Nadjeżdżający samochód minął ich i przez mgnienie oświetlił jej napiętą, przerażoną twarz. Wycedziła:
- Nie dotknęłabym cię nawet za pięć milionów dolarów!
Znów zapadła ciemność. Craig wyjechał z zatoczki.
- Maryo, za pięć milionów dolarów zrobiłabyś wszystko.
- Nie! Czy myślisz, że... a co to?
Gdzieś daleko przed nimi zamigotało pomarańczowe światełko. Craig ruszył.
- Zobaczymy.
Marya znów wbiła się w fotel. Czuła się zdruzgotana. Craig nie ufał jej ani odrobinę więcej niż ona jemu. Podświadomie nie wierzył, że jego pieniądze nie mają dla niej znaczenia; w niej natomiast przy najlżejszym podejrzeniu natychmiast odżywały wszystkie uprzedzenia do bogatych. Poczuła, że drży. Z całego serca pragnęła tylko, by znów wydostać się na światło dzienne.
Na środku jezdni stała ciężarówka z pulsującym pomarańczowym światłem na dachu. Craig zjechał na bok.
- To wygląda na pomoc drogową.
Byli akurat w połowie góry. Zamknęła oczy, przeraziła ją ciemność pod powiekami, znów je otworzyła. Craig zdenerwował się.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że boisz się tuneli? Tony zadał jej to samo pytanie. Wymamrotała:
- Tylko tego jednego.
Jeden z mechaników stał na środku drogi, zatopiony w rozmowie z kierowcą. Skupiła na nich całą siłę woli i modliła się w duchu, żeby wreszcie ruszyli. Nie dostrzegła wahania, które przemknęło po twarzy Craiga; po chwili, jakby podejmując jakąś decyzję, pochylił się i objął ją mocno. Zaskoczona poczuła ciarki na plecach i zacisnąwszy pięści, gwałtownie, po omacku, zaczęła go bić; wreszcie wybuchnęła płaczem.
Opłakiwała oszukaną przez Tony'ego niewinną dziewiętnastolatkę, przejmującą samotność pierwszej kanadyjskiej zimy, brzydotę wynajmowanych mieszkań i pracę kelnerki w obskurnych restauracjach. Płakała za ojcem, który jej nie kochał i obrażoną na nią siostrą. Płakała, bo znalazła ciepło i bezpieczeństwo w ramionach mężczyzny, któremu nie ufała.
Uporczywe, głośne stukanie w szybę wyrwało ją z odrętwienia. Odepchnęła Craiga i zaczęła szukać torebki. Usłyszała dźwięk otwieranej szyby.
- Czy ta pani źle się czuje? Potrzebujecie pomocy? Craig nie rozumiał ani słowa w tutejszym języku.
- Już wszystko dobrze - wyjąkała. - Cierpię na klaustrofobię.
- Aha... spróbujemy przesunąć samochód, żebyście mogli przejechać Marya wytarła nos. Craig podziękował światłami i ruszył. Jechali rozpryskując kałuże, światła tańczyły na kamiennych ścianach tunelu. Minęli jeszcze jeden samochód. Marya nie odzywała się, próbowała panować nad oddechem. Wreszcie wyjechali na zewnątrz.
Wjazd do drugiego tunelu był tuż, tuż. Craig zjechał na wąskie pobocze, zaciągnął hamulec.
- Chyba od lat tak nie płakałaś - odezwał się miękko. - Założę się, że ani razu od wyjazdu do Toronto.
Westchnęła głęboko. Czuła się tak wyczerpana, że nie miała siły na kłamstwa.
- Na początku nie miałam odwagi. - Opuściła wzrok na zmiętą chusteczkę. - Bałam się, że gdy raz zacznę, to nie będę mogła przestać. A później odgrodziłam się od świata jakąś skorupą i nawet gdybym chciała, nie mogłam płakać.
- Rozumiem. - Uśmiechnął się. - Ale dlaczego rzuciłaś się na mnie z pięściami, gdy chciałem cię objąć?
- To przez Tony'ego.
- Myślałaś, że ja jestem Tony?
Spojrzała na niego i instynktownie położyła mu rękę na ramieniu.
- Nie! Ale Tony wściekł się na mnie, gdy jeden jedyny raz przejeżdżałam z nim przez ten tunel. I teraz to wszystko wróciło.
- Dlaczego się wściekł? Zaszlochała.
- Teraz ty też jesteś zły.
- Na litość boską, Maryo, nie jestem na ciebie zły! Nie przekonana, wykrztusiła:
- Wtedy było zupełnie ciemno, żadnych samochodów, i przyszło mu do głowy, że to świetna okazja, żeby trochę... powygłupiać się. Nie uwierzył, gdy mu powiedziałam, że nienawidzę tuneli. Pomyślał - stłumiła płacz - że tylko udaję taką niezdobytą.
- Miły facet.
Skrzywiła się na jego sarkazm.
- Teraz wiem, że powinnam lepiej przyjrzeć się jego postępowaniu. Ale wtedy byłam młoda i naiwna, nic nie wiedziałam o mężczyznach i nie miałam do kogo zwrócić się po radę. Kathrin była za mała, a Grethe nie wypadało o to pytać. Zresztą, wkrótce po tym Tony powiedział, że się ze mną ożeni.
- On nadal mieszka w Toronto?
- Kiedyś przyszedł do restauracji, z kobietą. Potraktowałam go najbardziej profesjonalnie, jak mogłam. Więcej się nie pokazał.
- Świetnie zrobiłaś. - Głos mu się zmienił. - Wiesz co, Maryo? To pierwszy raz, kiedy mnie dotknęłaś.
Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że jej dłoń nadal leży na jego ręce, poczuła ciepły dotyk skóry, szorstkość włosów i utajoną siłę gładkich, napiętych mięśni. Z gwałtownym okrzykiem cofnęła rękę.
- Przecież my nawet się nie lubimy!
- Naprawdę tak sądzisz? Czy może do tej pory nigdy nie odważyliśmy się popatrzeć na siebie tak, jakbyśmy byli normalnymi ludźmi?
Nie spuszczał z niej wzroku.
- Co masz na myśli?
- Zbyt wiele kobiet uganiało się za mną z powodu moich pieniędzy. Teraz, gdy patrzę na kobietę, po jej oczach poznaję, że chodzi jej tylko o to. Ty znów tyle razy widziałaś zachowanie bogatych mężczyzn, że wiedząc, iż jestem bogaty, podświadomie mi nie ufasz. Kiedy wreszcie wyzwolimy się z tych uprzedzeń?
- Ja... nie wiem nawet, czy chciałabym...
Sama nie była pewna, czy to prawda, czy kłamstwo.
- Pomyśl o tym trochę.
Sięgnął do dźwigni zmiany biegów, popatrzył we wsteczne lusterko. Jego twarz z profilu wyglądała jak wyrzeźbiona w kamieniu, tylko ściągnięte ramiona zdradzały napięcie.
Wyraźnie poczuł się dotknięty. Zapragnęła objąć go i z całej siły przytulić, ale już wjechał w czeluść tunelu.
Ten tunel był oświetlony, a mijanki oznaczone kwadratowymi, niebieskimi znakami. Po kilku minutach zjeżdżali do Klaksvik. Prom stał w porcie, wjechali bez czekania. Marya wysiadła i ruszyła w stronę metalowych schodów prowadzących na górny pokład. Na wprost niej zbliżała się młoda blondynka. Kathrin. Tuż za nią szedł Robb.
Kathrin szeroko otworzyła oczy.
- Płakałaś! - Rzuciła się w stronę Craiga. - Coś ty jej zrobił?
Wzruszona, że Kathrin tak bez namysłu stanęła w jej obronie, Marya szybko wyjaśniła:
- To nie jego wina! To przez ten tunel.
- Ten na Bordoy? Zawsze go nie cierpiałaś. To tam doszło do tej koszmarnej kłótni z ojcem, tak?
- Nic o tym nie wiem - wtrącił się Craig.
- To było cztery lata temu. Chciałam iść na uniwersytet w Kopenhadze i prosiłam ojca, żeby mi pomógł finansowo, ale nie zgodził się. Powiedział, że skoro Tjørnuvík był dobry dla niego, to i mnie może wystarczyć. - Skrzywiła się. - To dodatkowy powód mojej ucieczki z Tonym.
- A co robiliście na Vidoy? - zapytała podejrzliwie Kathrin. - Tylko coś rzeczywiście ważnego mogło cię skłonić do przejechania przez ten tunel.
Skruszona Marya nie odezwała się ani słowem. Craig wyjaśnił uprzejmie:
- Szukaliśmy was.
Kathrin już chciała wybuchnąć, gdy Robb zdecydowanie ujął ją za łokieć.
- Czy mogłaś oczekiwać czegoś innego? Chodź, pójdziemy na górny pokład. - Chłodno skinął głową w stronę Maryi i lekko popchnął Kathrin w kierunku schodów.
Marya szybko zwalczyła pokusę, by pobiec za nimi. Poczekała, aż nieco się oddalili i odezwała się zjadliwie:
- Zapomniałeś, że miałeś ją przekupić.
- Właśnie.
Pokład zadrżał, fale uderzyły o burty, prom zaczął odpływać.
- Coś ci powiem, Craig. - Była rozdrażniona. - Twój brat wcale nie wygląda na takiego głupca, za jakiego go uważasz. On naprawdę wie, jak postępować z Kathrin.
- Tak... bardzo się zmienił. - Przyznał jej rację. Przeciągnął palcami po włosach. - Jeszcze rok temu zachowywał się jak playboy, gonił tylko za rozrywkami i wypełniał przyjemnościami czas między kolejnymi eskapadami na narty. Potem zrobił to, co ja w jego wieku. Wybrał się w podróż dookoła świata, mając ograniczone fundusze. W końcu wylądował na Wyspach Owczych. Przez ten czas wydoroślał, naprawdę się zmienił.
- Ale nadal nie potrafi rozpoznać łowczyni posagów.
- Znów te uprzedzenia? Ruszyła po schodach.
- Musimy iść na górę.
Kathrin i Robb zostali na dziobie, Marya poszła na rufę i zapatrzyła się na parę kołyszących się na falach nurzyków. Ale ze mnie jędza - pomyślała w przebłysku desperackiego humoru. Może to wpływ pracy w La Roulade, może nie. Może to tylko takie wymówki, bo boi się przyznać przed sobą, że to bliskość Craiga natychmiast wytrąca ją z równowagi.
Craig odwiózł ją do domu późnym popołudniem. Nawet nie napomknął o następnym spotkaniu. Po kolacji Marya poszła na spacer. W oknie pani Rasmussen lekko drgnęła koronkowa firanka. Na to czekała. Pani Rasmussen uwielbiała plotkować. Marya wbiegła na ganek i zastukała do drzwi.
Dom cały był zastawiony meblami. Cztery wypasione koty zaczęły ocierać się o nogi Maryi. Pani Rasmussen przeżyła czterech mężów i na początek Marya musiała wysłuchać opowieści o ostatnim z nich. Potem, zasypana pytaniami, opowiedziała nieco o swoim pobycie w Kanadzie i przystojnym brunecie, z którym wyjechała. W końcu nadeszła jej kolej.
- Pani Rasmussen - zaczęła - niech mi pani opowie coś o mojej mamie. Czy jestem do niej podobna?
Pani Rasmussen znów napełniła filiżanki mocną kawą i wygodnie rozsiadła się w fotelu.
- Rzeczywiście, jesteś. Nigdy nie przypuszczałam, że ona skończy z kimś takim jak twój ojciec. Magnus to dobry człowiek - dodała szybko. - Ale jest bardzo zasadniczy. A twoja matka uwielbiała włóczyć się po polach, rozmawiać z owcami, z ptakami... była całkiem inna niż on. Trochę się uspokoiła, gdy przyszłaś na świat, zresztą, taki już los kobiety.
Marya pogładziła kota, który wskoczył jej na kolana.
- Czy kochała mojego ojca? A on ją?
- Chyba tak... wyszła za niego, a nie należała do tych, które to robią dla wygody czy bezpieczeństwa. On też ją kochał, może nawet za bardzo. Sądzę, że nie rozumiał jej i do końca nie był pewien, czy go nie opuści. Ona była jak morski wiatr, nie można go utrzymać w czterech ścianach. - Wypiła łyk kawy i dodała ostrożnie: - Mówiono, że nie była mu wierna. Ale ja w to nie wierzę. Gdyby się w kimś zakochała, wyprowadziłaby się z domu, taka właśnie była. Została z twoim ojcem aż do śmierci. Pani Rasmussen westchnęła głęboko.
- Zmarła w czasie porodu - dodała. - To był martwy chłopiec.
Marya wiedziała o tym. Zapytała bez ogródek:
- A z kim miała mieć ten romans?
- To mężczyzna z Saksun, Petur Nielsen. Tak mówili.
Pani Rasmussen na pewno też do nich należała. Marya stłumiła złość. Zaczynał się przed nią rysować obraz matki - była taka jak ona. Dokończyła kawę i podniosła się do wyjścia. Od razu skierowała kroki w stronę warsztatu.
Warsztat był pusty, Magnus pewnie poszedł zagrać w karty ze starymi kumplami. Zła i rozczarowana wróciła do domu. Otwierała drzwi, gdy na górze usłyszała jakiś ruch.
- Kathrin? Czy to ty? Głos siostry zabrzmiał obco.
- Zabieram trochę ciuchów.
Wspięła się na poddasze. Łóżko było zarzucone kolorowymi łaszkami Kathrin.
- Proszę cię, nie idź dzisiaj do Grethe, nocuj tutaj - poprosiła Marya impulsywnie. - Wiesz, tak okropnie mi przykro, że nie możemy się ze sobą dogadać. Obiecuję, że ani słowem nie wspomnę o Robbie.
Kathrin uniosła kwiecistą spódniczkę, znów odłożyła ją na bok.
- To już nie ma żadnego znaczenia. W pewnym sensie ty i Craig nawet się nam przysłużyliście. Zrozumieliśmy, jak bardzo się kochamy. - Odwiesiła do szafy kilka wieszaków, spojrzała na siostrę. - We wrześniu bierzemy ślub, tutaj albo w starym kościele w Kirkjubour.
Przez chwilę wszystkie wątpliwości i uprzedzenia Marya miała na końcu języka: nie ufaj mu, jest bogaty, porzuci cię i złamie ci serce. Wzięła głęboki oddech i powiedziała szczerze:
- Kathrin, mam nadzieję, że oboje będziecie bardzo szczęśliwi.
Kathrin uśmiechnęła się z głębi serca; nie potrafiła długo żywić urazy.
- Będziemy, wiem o tym.
- Wiesz, nagle poczułam się tak, jakbym to ja była młodszą siostrą. Wiesz więcej niż ja - powiedziała Marya żałośnie. Znów odetchnęła głęboko. - Kathrin, jak to jest... ? Nie, nie mogę cię o to pytać. Chodziło mi tylko o to, że ja, tak naprawdę, nigdy specjalnie nie lubiłam...
- Kochać się z mężczyzną, to chciałaś powiedzieć?
- dokończyła za nią Kathrin. - Maryo, to coś cudownego. Najcudowniejsze przeżycie na świecie.
Po jej ustach błądził tajemniczy uśmiech. Marya poczuła ukłucie zawiści.
- Ze mną i Tonym tak nie było - wykrztusiła.
- Czyli to nie był ten mężczyzna - stwierdziła Kathrin z pewnością osoby zakochanej po uszy.
- Nigdy nie zadowalaj się namiastką.
Dobra rada - potwierdziła w duchu Marya. Ale co to oznacza?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Gdy Marya się obudziła, Kathrin już nie było. Wczoraj przegadały prawie całą noc, jakby chcąc nadrobić stracone lata. Wyjrzała przez małe okienko, powitał ją kolejny piękny dzień. Założyła szeroką spódnicę, haftowaną białą bluzkę z koronkowymi wstawkami i sandały. Podśpiewując, zbiegła na dół. Wczoraj naprawdę wiele rzeczy się wyjaśniło - pomyślała, napełniając wodą czajnik. Pogodziła się z siostrą i zdobyła informacje, dzięki którym może nawiąże jakiś kontakt z ojcem.
Jeszcze trzymała czajnik, gdy pojawił się przed nią obraz Craiga. Wygląda na to, że zostanie jej szwagrem. Będą ze sobą już na zawsze związani. Czy z nim też uda się dojść do porozumienia?
Ukroiła sobie kromkę chleba. Zaparzyła herbatę, napełniła dwa kubki i poszła z nimi do warsztatu. Magnus szlifował papierem wiosło. Podała mu kubek i usiadła na stołku.
- Dzień dobry, tato.
Zamamrotał coś pod nosem. Marya od razu przeszła do rzeczy.
- Tato, nie denerwuj się, ale chcę ciebie o coś zapytać. Czy ja ci przypominam mamę?
Znieruchomiał.
- O co ci chodzi?
- Odpowiedz mi, tato, proszę, to dla mnie naprawdę ważne. - Słowa same cisnęły się jej na usta. - Myślę, że to dlatego zawsze wolałeś Kathrin, ona ci się z nikim innym nie kojarzy, a ilekroć spojrzysz na mnie, mój widok przypomina ci matkę. Ona też miała takie włosy jak ja, prawda? Może nawet zachowywała się podobnie, przecież zawsze twierdziłeś, że jestem nieokiełznana i...
- Przestań!
Kilka kropli herbaty rozlało się jej na kolana. Siedziała nieruchomo, podekscytowana i przestraszona. Czuła, że była bardzo blisko prawdy. Magnus aż poczerwieniał, ale jego niebieskie oczy były zimne jak lód. Gdy się odezwał, poczuła ciarki na plecach.
- Twoja matka nie żyje... nie żyje od tylu lat. Nie życzę sobie więcej żadnych rozmów na jej temat, rozumiesz?
Zacisnęła palce aż do bólu.
- To moja matka! - wykrzyknęła. - A ty zachowujesz się tak, jakby jej nigdy nie było.
- W moim domu i we własnym warsztacie będę się zachowywać tak, jak mi się podoba! - Ze złością, gwałtownie, szarpnął trzymanym w ręku wiosłem. Marya odchyliła się. - Nie masz prawa więcej o niej mówić!
W jej oczach zapaliły się zielone ognie. Zdusiła zjadliwą odpowiedź. Odstawiła kubek na skrzynkę, pochyliła się w jego stronę.
- Tato, wiem, że bardzo kochałeś mamę i to, że ja ci ją przypominam, jest dla ciebie bolesne. Powiedz tylko, że tak właśnie jest, zrozumiem to.
- Już ci powiedziałem, że nie chcę dłużej tego słuchać.
Strach jeszcze podsycił jej złość.
- Już dawno przestałam być dzieckiem, mam dwadzieścia dwa lata i mam prawo znać prawdę. Uważałeś, że nie była ci wierna, tak? I od tej pory byłeś na nią wściekły, a potem na mnie, bo ci ją przypominałam. To nie mnie nienawidzisz, nienawidzisz swoich własnych wspomnień!
Zerwał się i zamierzył na nią wiosłem; uderzony kubek z herbatą poszybował w górę, upadł na ziemię i rozprysnął się na kawałki. Drewniane wiórki zatańczyły w rozlanej herbacie.
- Wynoś się stąd! - ryknął.
Odepchnęła stołek i wyskoczyła na dwór, z całej siły trzaskając drzwiami. Pobiegła między domami w stronę brzegu. Nagle zrozumiała, że Magnus wcale nie wyglądał na zaskoczonego jej rewelacjami. Wściekł się tylko i natychmiast się jej pozbył.
Zatrzymała się i, zasłuchana w szum spływającej po zboczach wody, zapatrzyła się na rozkołysane w trawie polne kwiaty. Co teraz powinna zrobić?
Zwiesiła ramiona. Piasek zachrzęścił pod jej stopami, gdy zaczęła schodzić w dół. Przy małym pomoście kołysały się dwie wiosłowe łódki. Mniejszą sześć lat temu zbudował Magnus na prośbę Kathrin. Na dziobie miała wyrzeźbioną stylizowaną głowę smoka, a na plakietce przy burcie widniało imię „Kathrin”, nie Marya.
- Maryo!
Zaskoczona rozejrzała się wokół, prawie spodziewając się widoku rudowłosej kobiety. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że głos należał do mężczyzny.
Craig. Z wyjątkiem Magnusa był ostatnią osobą, którą chciałaby teraz spotkać. Zaczęła odwiązywać cumę, kątem oka dostrzegła, że zbiega w jej kierunku.
Zręcznymi palcami rozwiązała węzeł, rzuciła cumkę do łódki i przytrzymując się burty, wskoczyła do środka. Sięgnęła po wiosło, by odepchnąć się od brzegu.
Craig złapał ręką za bok łódki. Oczy Maryi błysnęły.
- Craig, odsuń się.
Klęczał na skale, bawełniane spodnie ciasno opinały mu biodra, napięły się mięśnie ramion.
- Dokąd się wybierasz?
- Nie twój interes!
- To już kiedyś było, Maryo. Teraz lepiej powiedz, bo inaczej nie pozwolę ci się stąd ruszyć.
- Do Danii? - Zabrzmiało to jak smagnięcie batem. - Do Norwegii?
- W takim razie potrzebny będzie drugi wioślarz. Szybko wskoczył do środka i usiadł na ławeczce na wprost niej.
- Siedzisz w złą stronę - parsknęła. - Craig, nie potrzebuję towarzystwa, a poza tym, co ty tu robisz? Wydawało mi się, że twoim głównym zajęciem jest zdmuchnięcie tych pięćdziesięciu milionów dolarów sprzed nosa mojej siostrze.
- Ona jest teraz w pracy, a ja nie mam pięćdziesięciu milionów dolarów. Dlaczego jesteś tak niemożliwie wściekła, moja kochana Maryo?
Czułość w jego oczach wytrąciła ją z równowagi.
- Nie mów do mnie w ten sposób - ucięła. - Idź sobie stąd i zostaw mnie samą.
Łódka zdryfowała na gładką, niebieskozieloną wodę, znad wzgórz dochodziły krzyki morskich ptaków.
- Musiałbym wracać wpław, a chyba nie chcesz, żebym na twoich oczach rozchorował się od tej lodowatej wody. Poza tym, nie odpowiedziałaś na pytanie.
Dotyk gładkiego lakierowanego drewna, z którego były zrobione wiosła, przypomniał jej, jak Magnus w złości zamierzył się na nią. Craig nie miał zamiaru odejść, gotowy był zostać tu z nią przez cały dzień. Jego spokój i budzące się w niej zaufanie ośmieliły ją. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Dziś rano próbowałam pogodzić się z ojcem, ale nic z tego nie wyszło. - Pokrótce powiedziała mu, czego się dowiedziała od pani Rasmussen i streściła mu przebieg rozmowy z ojcem. - Tyle zwojowałam - zakończyła z rezygnacją i zanurzyła rękę w zimnej wodzie.
- A ten Petur, znasz jego nazwisko?
- Petur Nielsen.
- Czy on żyje?
- Nie wiem... kiedyś mieszkał w małej osadzie Saksun. Zanim zbudowano drogę, prowadziła tam tylko wąska ścieżka przez wzgórza, to jakieś trzy mile od TJ0rnuvik.
- Możemy spróbować go odnaleźć i dowiedzieć się, czy miał romans z twoją matką.
- Nie możemy tego zrobić!
- Dlaczego nie, Maryo? Minęło już tyle lat. Popatrzyła na niego z konsternacją.
- Dla ciebie wszystko jest proste.
- To jest dla ciebie ważne, więc spróbuj coś zrobić.
- Chyba masz rację. - Nieoczekiwanie uśmiechnęła się do niego. - Spróbujmy!
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Może najpierw trochę powiosłujemy, co? Taki wspaniały dziś dzień, sama mówiłaś, że takie dnie są tu rzadkością.
Zawahała się. Wiedziała, dokąd z chęcią by go zabrała, choć nie była pewna, czy to dobry pomysł.
- Mogę ci pokazać moje ulubione miejsce - powiedziała wolno. - Jeśli zechcesz.
Na moment czujność zniknęła z jego oczu. Zaskoczyła go.
- Będę się czuł zaszczycony. To ją wzruszyło.
- Tony nigdy tam nie był - wypaliła i ugryzła się w język.
Pochylił się ku niej, dostrzegła z bliska szare tęczówki.
- Dlaczego mnie chcesz tam zabrać?
- Nie wiem - wymamrotała.
Oczy mu złagodniały.
- Zapomnijmy o powodach i motywach. Dziś jest cudowny dzień, jest ze mną piękna kobieta i mam okazję wypróbować te oryginalne wiosła. Dlaczego one są kwadratowe?
Była mu wdzięczna za tę zmianę tematu. Wyraz jego oczu napełnił ją dziwnym zmieszaniem połączonym z radością.
- Są bezpieczniejsze od normalnych. Tę łódź zbudował Magnus. Wiele razy powtarzał stare powiedzenie, że człowiek bez łódki jest jak zakuty w kajdany...
Craig odwrócił się do niej plecami i umocował wiosła w dulkach. Zaśmiał się.
- Nie wiosłowałem już od dwóch lat!
- Ja od trzech - zawtórowała. - Gotowy?
Przez następne kilka minut wiosłowali w ciszy, drobne fale z pluskiem rozbijały się o burtę. Marya starała się na czymś skoncentrować, ale nie mogła oderwać oczu od muskularnych pleców Craiga.
Okrążali urwisko. Poszarpane wulkaniczne skały mieniły się różnokolorowymi porostami. Na wysokich krawędziach zbocza falowała bujna, zielona trawa. Usłyszeli beczenie barana, który pojawił się na skraju urwiska.
- Czy owce nigdy nie spadają?
- Pasterze ich pilnują, jednak co roku kilka tonie. Przybliżali się do stromego zbocza, pojawiła się pierwsza jaskinia, jej czarna czeluść odbijała się w płytkiej, turkusowej wodzie.
- Czy to jest to miejsce?
- Żartujesz? To za bardzo przypomina tunel... Osada zniknęła im z oczu, było tak, jakby cały świat pozostał za nimi, byli tylko oni dwoje. Ciszę przerywały jedynie uderzenia wioseł i plusk wody, słońce grzało coraz mocniej. Craig rozglądał się wokół, słońce złociło jego gęste włosy, oczami chłonął krajobraz.
- Te ptaki chyba mają tu gniazda? Ucieszyła się, że to zauważył.
- To gniazda nurzyków, może też mew. Popatrz tu, na tego maskonura...
Ptak ślizgał się po powierzchni wody, z hałasem wymachiwał skrzydłami, migotały jego jasne łapki, a mokre piórka lśniły w słońcu.
- Jeśli nie zrobimy dużo hałasu, to zobaczymy jeszcze więcej.
Wysoka skalna iglica wyłaniała się z morza i wbijała w niebo. Mewy krążyły między nią i skalnym urwiskiem brzegu, nurkowały u jej podnóża rozpryskując wodę w małe fontanny.
Marya oparła się na wiosłach, łódka powoli zaczęła się obracać. Przez kilka minut oboje w skupieniu i ciszy podziwiali piękno tego widoku.
- To cudowne miejsce - powiedział półgłosem Craig. - Dziękuję ci, że mnie tu zabrałaś.
Odwrócił się do niej, rozjaśnił twarz w miękkim uśmiechu. Pomyślała, że teraz łączy ich jeszcze coś innego, jakieś przejmujące poczucie wspólnoty i bliskości, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyła z Tonym, nawet w tym hotelowym pokoju zastawionym różami.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że Craig sądzi, iż to jest jej ulubione, obiecane mu miejsce.
Było inaczej, ale niechcący dał jej szansę, by jeszcze mogła się wycofać, nie ryzykować zabrania go do tego sekretnego zakątka, do którego nie dopuściła nawet Kathrin.
- Masz taką poważną minę, Maryo. Teraz nie czas na rozwiązywanie problemów świata. O czym myślisz?
Odrzuciła do tyłu płomienne włosy, a zielone oczy ożywiły się w uśmiechu.
- To jeszcze nie to miejsce - oznajmiła. - Tamto jest jeszcze przed nami.
- Rybacy chyba mieli rację, ostrzegając przed kobietą o rudych włosach - powiedział miękko. - Chyba mnie zaczarowałaś... poszedłbym za tobą na koniec świata.
Prowokacyjnie wydęła usta.
- Nie musisz iść tak daleko. Obiecuję, że ci się tam spodoba.
Oczami lekko przeciągnął po delikatnej linii jej ust.
- Nie mam najmniejszych wątpliwości.
Serce jej zabiło, poczuła dziwne podniecenie. Już nie było odwrotu, zresztą wcale tego nie chciała.
Pochyliła się do wioseł, w wycięciu bluzki zarysował się kształt jej piersi. Craig z wysiłkiem odwrócił wzrok, spostrzegła to. Nie zmieniła pozycji, policzki się jej zaróżowiły, ale oczy pozostały nieustraszone...
- Taka jesteś naprawdę, Maryo - odezwał się miękko. - Nie masz pojęcia, jak inaczej wyglądałaś, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy.
Zacisnęła usta i popatrzyła w dół z taką miną, że Craig aż roześmiał się głośno.
- To właśnie to. Nie wiem, jakie masz plany, ale nie wracaj z powrotem do La Roulade ani do miasta.
„ To tak, jakby chcieć zamknąć orła w klatce.
- Albo trzymać w wannie maskonura.
Białe zęby Craiga zalśniły w szerokim uśmiechu. Dłonią uderzył na płask o powierzchnię wody, lodowate krople rozprysnęły się wokół. Jedna z nich upadła jej na piersi i szybko wsiąkła w cienką tkaninę.
- Gdybym się nie obawiał, że oboje wylądujemy w wodzie, pocałowałbym cię tak, jak jeszcze nigdy cię nikt nie całował.
- Craig, wiosłuj, to najlepszy sposób, żeby się wyładować.
Sama też chwyciła za wiosła, prowadziła łódź między skalną iglicą a urwistym brzegiem. Minęli jeszcze dwie ziejące czernią jaskinie i długim przesmykiem dopłynęli do miejsca, gdzie zielona trawa schodziła w dół, niemal sięgając powierzchni wody. Cztery górzyste wysepki wyłaniały się z morza. Marya skierowała łódkę ku największej z nich. Płynęli bardzo blisko brzegu. Craig odłożył wiosła.
Dziób delikatnie uderzył o skałę. Marya zrzuciła sandały i lekko wyskoczyła na brzeg. Wyciągnęła rękę do Craiga.
- Dasz sobie radę?
Ujął jej dłoń i wyskoczył na ląd.
- Przy złej pogodzie nie dałoby się tu przybić.
- Tu prawie nigdy nie ma dobrej pogody. Kiedyś ludzie przypływali tu polować na morskie ptaki, ale już od dawna nikogo tu nie było.
- Poza tobą.
Pod bosymi stopami poczuła szorstką skałę. Pełną piersią wciągnęła ostry zapach wodorostów i cierpki tymianku. Odezwała się jakby do siebie.
- Te trzy lata były jak cała wieczność... Gdy było mi już bardzo źle, wracałam myślą do tego miejsca i to pozwalało mi przetrwać.
Craig przykucnął, z zainteresowaniem wpatrywał się w wodę przelewającą się przez skalne rumowiska. Po kilku chwilach Marya westchnęła głęboko, popatrzyła na mężczyznę pochylonego u jej stóp, zarys jego pleców, skręcone włosy na karku.
- Chcesz pójść ze mną?
Uniósł się z charakterystycznym mimowolnym wdziękiem. Stała tuż obok niego, wiotka w wirującej spódniczce i obcisłej bluzce, promieniejąca szczęściem. Jeszcze nigdy jej takiej nie widział. Mógł wziąć ją w ramiona, ale zamiast tego tylko skinął głową.
- Dokąd tylko zechcesz, Maryo.
Zaniosła się beztroskim, lekkim jak pianka śmiechem.
- Nie ma specjalnego wyboru, możemy iść albo w górę, albo do morza.
Odwróciła się i poprowadziła go przez skały w stronę porośniętego trawą wzgórza.
Pierwszy etap wspinaczki nie był trudny, ale po chwili droga stała się bardziej stroma. Marya przytrzymywała się kępek trawy, szukając oparcia wbijała palce w ziemię. Szczyt wysepki był płaski, obramowany ostrymi skalnymi występami, które, nie zasłaniając słońca, chroniły przed wiatrem. Bujna zielona trawa mieniła się jak dywan nakrapiany pękami różowych i złotych polnych kwiatów. Od góry przestrzeń zamykało błękitne niebo, na którym stada mew w nieskończoność zataczały szerokie kręgi.
Marya odwróciła twarz do Craiga. Po raz pierwszy poczuła wątpliwości. A jeśli nie spodoba mu się to miejsce? Może nie zrozumie, dlaczego od pierwszej chwili, gdy odkryła tę wyspę, stała się ona dla niej czymś w rodzaju sanktuarium, miejscem, w którym znalazła ucieczkę od świata i dzięki któremu przetrwała te lata w Toronto.
Szybkie spojrzenie na Craiga upewniło ją, że niepotrzebnie się dręczyła. Craig niespiesznie rozglądał się wokół, jakby wchłaniając w siebie spokój tego zakątka. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
- To coś wspaniałego, Maryo. Dziękuję ci, że mnie tu zabrałaś.
Dobrze zrobiła, zawierzając swojej intuicji i pokazując mu tę wyspę. W głębi duszy cieszyła się, że był jedynym, przed którym w jakimś sensie odkryła samą siebie. Stała nieruchomo, jakby na coś czekając, a słońce oblewało złotym blaskiem jej nagie ramiona i nogi.
Na tle skał i błękitnego nieba jej szczupła sylwetka wyglądała jak morski ptak, gotowy w każdej chwili odlecieć. Craig bez słowa ruszył ku niej i wziął ją w ramiona. Jego pocałunek był jak ten pogodny dzień, nagrzane słońcem usta nie śpieszyły się, pewne przyjęcia. Było tak, jakby wiedzieli, że czas przed nimi jest niezmierzony, że wystarczy go na powolne wzajemne poznawanie. Czas na dawanie i przyjmowanie. Czas ostatecznego oddania...
Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego całym ciałem. Pasowali do siebie, tak jakby byli dla siebie stworzeni. Może nawet od pierwszej chwili, gdy odkryła tę wysepkę i uznała ją za swoją wyłączną własność, przeczuwała, że kiedyś coś takiego się wydarzy, że nadejdzie dzień, kiedy podzieli się tą swoją tajemnicą z mężczyzną. I nie tylko ona ich połączy, ale wtedy odkryje przed nim samą siebie, swoją prawdziwą naturę, której istoty Tony nawet nie przeczuwał.
Usta Craiga całowały ją delikatnie, stopniowo pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne; rozchyliła wargi, poczuła, jak nagły płomień przebiegł przez jej ciało. Jego ręce przyciągały ją coraz mocniej, przytulała się do niego, palce bawiły się jasnymi miękkimi włosami na karku. Z lubością przyjmowała twardy dotyk jego muskularnej piersi. Przeciągnęła dłońmi po jego ciele, pod palcami poczuła zarys żeber i bioder. Nie przestawał jej całować, odczuwała coraz większą przyjemność, pomyślała, że dłużej tego nie wytrzyma, umrze...
Jego usta rozpoczęły wędrówkę po jej szyi, błądziły po delikatnej skórze. Niespodziewanie, nie mogąc już dłużej się powstrzymać, szarpnął jej bluzkę i odsłonił ramiona. Rozkoszował się widokiem nabrzmiałych ust, płomieniem namiętności w jej oczach; znów zaczął całować obnażone białe ramiona. Nadal się nie odzywał. Wpatrując się w nią intensywnie zaczął powoli rozwiązywać tasiemki przy bluzce. Zadrżała pod dotykiem jego rąk, rozpięta bluzka odsłoniła ciało.
Pochylił głowę, całował zagłębienie między piersiami, niecierpliwie odgarnął koronkę stanika i dotknął jędrnej białej skóry. Marya drżała coraz bardziej, oczy jej płonęły. Objęła go w pasie, przyciskała do siebie z całej siły, całą sobą czuła szaleńcze pulsowanie jego ciała.
Rozdzielili się jednocześnie. Craig szarpnął guziki koszuli, Marya jednym szybkim ruchem przez głowę ściągnęła bluzkę, odrzuciła ją na ziemię. Craig stał nagi do pasa. Szeroki w ramionach, ze splątanymi włosami na piersi, wydał się jej olśniewająco piękny.
Jednym szarpnięciem rozpięła spódnicę, oswobodziła się z niej. Spodnie Craiga upadły na kępę trawy. Patrząc na Maryę, z rozmysłem ściągnął obcisłe slipki.
Nie speszyła się. Podświadomie czuła, że właśnie tak powinno być. W tym dzikim, zalanym promieniami słońca zakątku ubranie nie było potrzebne, nagość była czymś naturalnym. Wyślizgnęła się z koronkowej bielizny i wyciągnęła ku niemu obie ręce.
- Maryo, Maryo... jesteś moim przeznaczeniem, jedyną kobietą stworzoną dla mnie...
Delikatnie przesunął dłońmi, jakby chcąc zapamiętać kształt jej ciała, w milczeniu ujął jej ręce i przyciągnął mocno do siebie; nie opierała się jego pocałunkom. Powoli, niemal nieświadomie, opadli na trawę.
Kochał ją tak, jakby naprawdę była jedyną kobietą na całym świecie, jakby robił to po raz pierwszy w życiu. Każdy gest i każde dotknięcie było czymś zupełnie nowym, przesyconym niewinnością pierwszych doznań. Marya czuła to samo, w nicość uleciały wszystkie wspomnienia o Tonym. Nieśmiałość mieszała się z radosnym oczekiwaniem i gotowością jej ciała. Prawie nie odzywali się do siebie, wszystko działo się poza słowami: blask jej oczu, delikatnie zaróżowione policzki, gra słońca i cienia na jej skórze.
Wygięła się pod nim, jakby chcąc go zatrzymać, w jej oczach zamigotała morska głębia. Wiedziała, skąd bierze się napięcie na jego twarzy, miało to samo źródło, co jej - oboje chcieli przedłużyć tę chwilę w nieskończoność, ale coś odwiecznego jak ta wyspa i nieuchronnego jak przypływy i odpływy morza, popychało ich do ostatecznego spełnienia. Nagle w głosie Craiga zabrzmiała przejmująca szczerość.
- Maryo, kochanie... teraz.
Jakby tylko czekając na jego głos i tę chwilę, jej ciało dołączyło do jego rytmu, zatraciło się w oszałamiającej rozkoszy. Gdzieś z bardzo daleka usłyszała, jak jej własny głos zmieszał się z krzykiem morskich ptaków.
Bardzo powoli powracała. Ich ciała nadal były splątane w ciasnym uścisku, głowa Craiga spoczywała na jej piersi. Pomału jej serce zaczynało się uspokajać. Poczuła zapach zgniecionej trawy, chłodny dotyk powietrza na skórze. Z nagłym uczuciem żalu uświadomiła sobie, że jej ciało znów należy tylko do niej. Nie chciała tego, pragnęła jeszcze przedłużyć tę chwilę, bez ruchu leżała w jego ramionach, rozkoszując się tym bezpiecznym schronieniem.
W końcu Craig przerwał ciszę. Pocałował ją w usta, poczuła jego oddech na policzku.
- Cieszę się, że po raz pierwszy kochaliśmy się tutaj, w pełnym słońcu i pod gołym niebem... To jest twój świat, Maryo, pełen kwiatów i słońca. Maryo, jesteś piękniejsza, niż potrafiłbym to wyrazić.
Była jak zaczarowana. Wypełniało ją poczucie bliskości tak intensywnej, jakiej nigdy nawet sobie nie wyobrażała. Nie potrafiła teraz docenić tego, co właśnie powiedział.
Zapytała miękko:
- Czy było ci dobrze, Craig?
- Czy naprawdę musisz o to pytać? - zamruczał tylko, całując ją w szyję. Po chwili uniósł się na łokciu, koniuszkiem palca obrysował kontur jej twarzy. - Było cudownie. Choć to słowo i tak nie oddaje wszystkiego. - Zastanowił się, jakby szukając lepszego określenia. - To było tak, jak bym to robił po raz pierwszy w życiu. Tak, jakby to miejsce zatarło w pamięci całą przeszłość... Rozumiesz to?
Skinęła głową niemal przestraszona, bo sama myślała podobnie. Poczuła chłód na plecach, zadrżała.
- Czy wiatr się wzmógł?
Craig uniósł się, podziwiała ukradkiem jego płaski brzuch i długie muskularne nogi. Dopiero teraz poczuła lekkie tchnienie wiatru.
- Musimy wracać - zaniepokoiła się. - Tutaj nawet najmniejszy wiatr jest niebezpieczny.
- Nie chcę stąd iść.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Musimy - uśmiechnęła się. - Nie byłbyś zachwycony, gdybyś naprawdę tu został.
Spoważniał.
- Z tobą bym zaryzykował... Maryo, jeszcze tylko jeden pocałunek.
Znów wziął ją w ramiona. Tym razem ciepły dotyk jego ust był dla niej czymś innym, zapowiedzią pożegnania. Zadrżała.
- Zmarzłaś. Lepiej załóż coś na siebie... pozwól mi tylko, bym jeszcze raz na ciebie spojrzał.
Tony przestał o niej myśleć, gdy tylko dostawczego chciał. Craig był zupełnie inny. Chciał utrwalić w pamięci to. co im się zdarzyło; to ją zmroziło. Było za wcześnie, by mogła to wszystko ogarnąć myślą i zrozumieć, chciałaby zostać sama. Głos Craiga się zmienił.
- Maryo, nie rób takiej miny!
Zaczęła zbierać swoje rzeczy, pośpiesznie wciągnęła bieliznę i spódnicę.
- Jakiej miny?
- Jakbyś już była gdzie indziej. Jakbyś uleciała ode mnie, zanim zdążyłem się na to przygotować... zanim do końca zdałem sobie sprawę z tego, co właśnie przeżyliśmy.
- Kochaliśmy się - odrzekła spokojnie. - To wszystko.
Sięgnęła dłonią w tył, by zapiąć stanik, naprężyły się mięśnie ramion i brzucha. W jego oczach zapaliło się pożądanie, jakby jeszcze nigdy nie miał jej w ramionach. Zaniepokojona, szybko, przez głowę, wciągnęła bluzkę.
- Craig, naprawdę musimy już iść.
Jeszcze nie całkiem przytomny zakładał na siebie ubranie, z jego twarzy trudno było odczytać, co myśli. Marya zaczęła schodzić wąską ścieżką wśród kamieni. Szła nieuważnie, potknęła się i skaleczyła w kolano. Łódź łagodnie kołysała się na falach. He czasu mogło minąć od ich przybycia? - zastanowiła się, rozglądając dookoła. Wiedziała, że czas, który spędzili na wyspie, liczył się dla nich inaczej.
Schodząc w dół Craig potrącił kilka kamieni, z pluskiem wpadły do morza. Odwróciła się do niego.
- Lepiej ty wejdź pierwszy do łódki, a ja odcumuję. Jego słowa właściwie wcale jej nie zdziwiły.
- Maryo, kiedy powiedziałem, że to był pierwszy raz, naprawdę tak myślałem. Ja nie rozpłynę się we mgle, tak jak Tony.
- Ale ty jesteś bogaty! Chwycił ją za ramiona.
- Jestem normalnym człowiekiem - wybuchnął. - Nie myśl o mnie tak jak o tych bogatych klientach La Roulade! Jestem Craig. Kochaliśmy się tu na górze, pamiętasz?
Wiatr odrzucił jej włosy na twarz, odgarnęła je do tyłu. Jej głos zabrzmiał ostro.
- Musimy już wracać. Nie rozluźnił uścisku.
- Wiesz co, Maryo - powiedział jakoś dziwnie - myślę, że mogę się w tobie zakochać... a być może to już się stało?
- Nie musisz tego mówić tylko dlatego, że się kochaliśmy, Craig. Po to, żebym poczuła się lepiej.
- Głos jej drżał, próbowała się opanować. - Chciałam się z tobą kochać, może nawet dlatego cię tu przywiozłam. Ale to już się skończyło, musimy wrócić do świata, w którym mamy rodziny, pracę i inne zobowiązania. Do prawdziwego świata.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że to, co się teraz stało, nie wydarzyło się naprawdę?
- To miejsce jest zaczarowane... jest poza czasem. Mówiłeś o czarach, być może oboje im ulegliśmy.
- To zdarzyło się naprawdę, Maryo. Naprawdę! Oswobodziła się.
- Możemy się kłócić przez całą drogę z powrotem, jeśli chcesz. Ale teraz, na litość boską, wchodź do łódki!
Spochmurniał. Przytrzymał się burty i wskoczył do środka. Usiadł na rufie. Marya odwiązała cumę i z dziobu wypchnęła łódkę. Zaczęła wiosłować z dziką energią. Craig dopasował się do jej rytmu, łódź pruła wodę, fale rozpryskiwały się na boki. Biała koronkowa piana burzyła się przy brzegu, a nad wysokim urwiskiem unosiły się rzucane wiatrem mewy.
Miarowy rytm wioseł przyniósł uspokojenie. Marya żałowała, że tak wymknęły się jej te gorzkie słowa. Wcale nie chciała tego mówić. Czy może w tych nieopatrznych uwagach było jakieś źdźbło prawdy?
Craig jest bogatym Kanadyjczykiem, tak jak Tony. Kochała się z nim. Z Tonym też.
Ale reszta nie była taka prosta. Nie mogła oszukiwać samej siebie, że między nimi nie było żadnych różnic. Nie mogła odmówić Craigowi wewnętrznej siły i szlachetności. Tony nigdy by nie odczuł magii tego miejsca tak jak Craig. Skoncentrowała uwagę na przejściu między iglicą i urwistym brzegiem, na hałaśliwych narzekaniach nurzyków, blasku słońca na mokrych wiosłach. Nagle ją olśniło. Nie ma znaczenia, czy ktoś jest bogaty, czy biedny, ale to, że ona znów stała się bezbronna.
Popatrzyła na grę mięśni na plecach Craiga. Obdarował ją sobą tak całkowicie i bez zastrzeżeń, dał jej nie tylko ciało, ale jakąś część swojej duszy. Teraz zrozumiała tajemniczy, miękki uśmiech na twarzy Kathrin.
Jak teraz będzie mogła o nim zapomnieć? Jak po chwili takiego szczęścia będzie mogła jeszcze kiedyś kochać się z kimś innym?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Powrót zajął im prawie godzinę. Wiosłowali pod prąd i coraz silniejszy wiatr. Marya właściwie nie miała do czego się śpieszyć; nie wiedziała, jak po tym wszystkim powinna się zachować. Czy kochała się z Craigiem pod wpływem chwili? Czy popchnęła ją do tego żądza buntu? A może chciała się przekonać, że rację ma Kathrin i naprawdę istnieje miłość inna niż ta, którą odkrył przed nią Tony? Być może było to coś nieuniknionego, czego zapowiedzią było to nieoczekiwane przeżycie w porcie w Bergen. Od tej chwili minęły dopiero cztery dni, a wydaje się, że to było tak dawno.
Łódka uderzyła o brzeg. Marya odrzuciła wiosła i wyskoczyła na ląd.
Z wymuszonym uśmiechem odwróciła się do Craiga.
- Chyba się trochę ochłodziło?
- Maryo, nie mówmy teraz o pogodzie. Czy chcesz pojechać do Saksun?
Nie oczekiwała takiego pytania. Zmieszała się.
- Teraz?
- Czemu nie? Chyba chcesz jakoś zakończyć tę sprawę z ojcem? Oczywiście, jeśli to w ogóle jest możliwe.
Uderzył ją jego ton.
- Craig, jaki jest twój ojciec? Odwrócił wzrok.
- Jest stanowczy, ma władzę, wie, czego chce i dopóki nim nie wstrząsnę, nawet nie udaje, że mnie słucha.
- Aha, więc mamy wiele wspólnego.
- Łączy nas dużo więcej, dobrze wiesz. Nie chciała dalej tego drążyć.
- A co z twoją matką?
Cień przemknął po jego twarzy.
- Umarła, gdy miałem sześć lat.
- To znów coś wspólnego - dodała mimo woli.
- Ja miałam pięć.
- Maryo, może porównanie milionera, właściciela ogromnej firmy, ze szkutnikiem z Wysp Owczych wyda ci się dziwne, ale uwierz mi, że twój ojciec aż za bardzo przypomina mi mojego... To co, jedziemy do Saksun?
Wyglądało na to, że nie zamierzał wracać do tego, co zaszło na wyspie. Marya uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
- A co powiesz na lunch? Mogę ci zrobić kanapkę u Grethe.
- Możesz zrobić nawet dwie. - Uśmiechnął się.
- Chyba trochę zgłodniałem. Starała się nie zarumienić.
- Wiosłowanie to ciężka praca.
- Morskie powietrze też robi swoje. Poczekaj, masz trawę we włosach.
Nic nie pomogło, poczuła, że się rumieni. Craig delikatnie wyjął źdźbła trawy z jej włosów.
- No, teraz już możemy pokazać się ciotce. Zobacz tylko, czy dobrze pozapinałem guziki?
Zagryzła usta, z przejmującą dokładnością przypomniała sobie, jak Craig zdzierał z siebie koszulę.
- Słuchaj, chyba mamy wszystko wypisane na twarzach - stwierdziła bezradnie. - Na pewno tak jest.
- Ja wiem, co się stało, ale nikt inny się nie pozna.
- To moja wina! - wybuchnęła. - To ja cię tam zabrałam.
Głos mu się zmienił.
- Maryo, nie mów o żadnej winie, to niedobre słowo. Gdybyśmy już nigdy więcej nie mieli nawet trzymać się za ręce, to i tak to, co dziś przeżyliśmy, jest czymś wspaniałym i cudownym.
Nieoczekiwanie poczuła łzy w oczach. Wymamrotała:
- Chyba masz rację.
- Mówisz, jakbyś nie była całkiem pewna. - Zirytował się i ruszył w górę.
Popatrzyła za nim i krzyknęła:
- To najpiękniejsza rzecz, jaka kiedykolwiek w życiu mnie spotkała!
Znieruchomiał, obrócił się ku niej. Nie spuszczała z niego oczu, wiatr targał jej włosy, spódnica tańczyła wokół nóg. Craig z rękami w kieszeniach podszedł do niej.
- Chyba bym się nie odważył kochać z tobą w tej chwili - powiedział z rozbawieniem. - Masz taką minę, jakbyś chciała mi wbić nóż między żebra. Coraz mi trudniej wyobrazić sobie ciebie jako pełną taktu i opanowania hostessę w La Roulade. - Nie zmieniając tonu, dodał: - Maryo, spodoba ci się miejsce, w którym mieszkam. Jest dzikie i zapomniane przez ludzi jak twoja wysepka.
W Toronto nieraz oglądała zdjęcia zachodniego wybrzeża - pokryte śniegiem szczyty Gór Skalistych, cudowne, kuszące lasy i ciemnoniebieskie wody Pacyfiku; zawsze marzyła, by kiedyś tam pojechać.
- Nie będę miała okazji się przekonać - ucięła.
- Nie wybieram się tam.
- Zobaczymy. - Zmrużył oczy.
- Craig, już mam za sobą coś takiego.
- Ale nie ze mną. - Uśmiechnął się leniwie.
- Mówiłaś coś o kanapkach? Czy Grethe to siostra twojej matki?
- Przestań mnie denerwować!
- Kochanie, jeśli jesteś rozdrażniona, to znaczy, że nie spisałem się jako mężczyzna.
Uśmiechnęła się mimo woli. Uświadomiła sobie naraz, że Tony prawie wcale nie miał poczucia humoru. Zadowolona ze zmiany tematu, zaczęła opowiadać o Grethe. Podeszli do domu ciotki.
W kuchni słodko pachniało szarlotką. Grethe miała wyraźną słabość do wysokich blondynów. Za moment przed Craigiem stała ogromna porcja szarlotki z bitą śmietaną, pajda domowego chleba z serem i duży kubek herbaty. Craig zjadł z apetytem, wychwalał wszystko i nawet nie mrugnął, kiedy Grethe zaczęła wyliczać potrawy przewidziane na wesele Kathrin i Robba.
Ciotka pozwoliła mu odejść pod warunkiem, że znów ją odwiedzi. Wreszcie Marya i Craig wsiedli do samochodu i skierowali się w stronę Saksun. Osada leżała na końcu trasy, otoczona schodzącymi w dolinę górami. Ich szczyty były teraz ukryte w chmurach, a po zboczach spływały tworząc wodospady liczne strumienie. Szum wody mieszał się ze śpiewem ptaków i beczeniem owiec.
Marya stanęła przy samochodzie, zastanawiając się, co teraz powinna zrobić. Cały pomysł wypytywania zupełnie obcego człowieka o jego przeszłość nagle wydał się jej bez sensu; gdyby Craiga nie było przy niej, z pewnością wróciłaby do domu. Craig odezwał się spokojnie, jakby odgadując jej myśli.
- Podejdźmy do tego czerwonego domu, może dowiemy się, gdzie on mieszka.
Skierowano ich do małego, białego domku po drugiej stronie głębokiego wąwozu, którym płynęła rzeka. Z ogródka aż do sąsiadów wylewały się pomarańczowe nasturcje i błękitne niezapominajki. Smużka dymu unosiła się z komina. Marya poczuła suchość w ustach. Zastukała do drzwi.
Otworzył jej wysoki, lekko przygarbiony mężczyzna. Jego błękitne oczy rozszerzyły się ze zdumienia, gdy spojrzał na Maryę. Zrobił ręką znak krzyża i wykrztusił słowa powitania.
- Panie Nielsen, jestem Marya Hansen, córka Magnusa i Anny Marii. To mój znajomy z Kanady, Craig Huntingdon.
Błękitne oczy prześlizgnęły się po Craigu.
- Nie mogę w to uwierzyć - wyjąkał i oparł się o framugę.
- Proszę mi wybaczyć - powiedziała Marya ze skruchą. - Mówiono mi, że jestem podobna do matki, ale nie przypuszczałam, że aż tak pana zaskoczę... Czy możemy wejść?
- Ależ tak, proszę...
- Craig mówi tylko po angielsku.
Petur zrzucił opierającego się kota z jednego z krzeseł i podsunął je do kominka.
- Więc mówmy po angielsku. - Uśmiechnął się do Maryi tak, że zrozumiała, dlaczego podobał się jej matce. - Nauczyłem się tego języka, gdy dawno temu służyłem jako pierwszy oficer na brytyjskim frachtowcu.
Nie mogła dłużej zwlekać z wyjaśnieniem powodów wizyty. Streściła informacje uzyskane od pani Rasmussen.
- Teraz sam pan widzi - jeśli rzeczywiście moją matkę coś z panem łączyło, to wyjaśnia stosunek ojca do mnie. Nienawidzi mnie, bo wyglądam tak samo jak mama... - Nagle zabrakło jej słów.
- Między nami nie było żadnego romansu - zaczął spokojnie Petur - choć chciałbym tego. Od pierwszej chwili, gdy ją poznałem, z tymi płomiennymi włosami i oczami, które zmieniały kolor tak samo jak twoje, od pierwszego spojrzenia zapragnąłem, by została moją żoną. Miała wtedy osiemnaście lat. - Kot wskoczył mu na kolana, Petur pogłaskał go bezwiednie. - Ale ona była zakochana w twoim ojcu, najlepszym szkutniku na wyspach. Była dla mnie miła, to wszystko. Nie potrzebowała mnie. Pojechałem więc na morze i nie wracałem tu przez sześć lat. Popatrzył w ogień, zagubił się we wspomnieniach.
- Pewnego wrześniowego dnia znalazłem się w Torshavn. Staliśmy w porcie już trzeci dzień, gdy przypadkiem spotkałem twoją matkę. Przyjechała autobusem na zakupy. Powiedziała mi, że ma dwie córeczki i właśnie się dowiedziała, że znów będzie mieć dziecko. Była piękniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Spacerowaliśmy i tak zajęliśmy się rozmową, że nie wiadomo kiedy znaleźliśmy się na wzgórzach za miastem. Powiedziałem jej wtedy, że nie przestałem jej kochać i jeśli nie jest jej dobrze, zabiorę ją od jej szkutnika, żeby znów mogła być szczęśliwa...
Marya nie mogła się powstrzymać.
- Nie była szczęśliwa?
- Twój ojciec nie był łatwy we współżyciu, ale powiedziała, że go kocha. Była bardzo lojalna. Znów opuściłem Wyspy, tym razem na wiele lat. Kiedy wróciłem, dowiedziałem się, że zmarła wydając na świat dziecko, o którym mówiła mi w ten wrześniowy dzień. Wiedziałem, że jest tu pochowana, więc osiadłem tutaj. - Zwrócił na Maryę przepełnione smutkiem oczy. - Tego dnia wiele osób widziało nas razem. Twój ojciec był zazdrosny, sama mi o tym mówiła... Jeśli choć jedna osoba powiedziała mu o naszym spotkaniu, mogę sobie wyobrazić, że zaczął ją podejrzewać o niewierność.
- Ale ona go nie zdradziła?
- Nie, nawet w myślach nie.
- Panie Nielsen - odezwał się Craig - czy zgodziłby się pan pojechać z nami do Tjørnuvík i ze względu na Maryę, powiedzieć to wszystko jej ojcu? Petur przeniósł wzrok z Maryi na Craiga.
- A więc tak, pan ją kocha... tak jak ja kochałem jej matkę.
Marya powiedziała głośno:
- Nie, to nieprawda.
Craig nie spuszczał z niej oczu, jego twarz miała dziwny wyraz.
- Tak, ma pan rację.
Marya zrobiła gest, jakby chciała zaprotestować. Craig roześmiał się z niedowierzaniem.
- To dlatego ta wyspa wydała mi się takim cudownym miejscem - dlatego, że cię kocham! Byłem ślepy, że do tej pory tego nie wiedziałem, Maryo. Naprawdę ślepy!
- Myślisz, że chodzi mi o twoje pieniądze! Nigdy nie wyjdę za bogatego, nigdy!
Petur odezwał się:
- Dobrze, pojadę z wami. - Marya jeszcze raz potrząsnęła głową, oczy błysnęły zielonym płomieniem.
- Twoja matka tak samo się zachowała, kiedy jej powiedziałem, że ją kocham. Maryo, czy jesteś w kimś zakochana?
- Nie, w nikim! - wykrzyknęła. - Craig też nie.
- Pozwól mi mówić za siebie! Marya odwróciła się do Petura.
- Ojciec może wcale nie będzie chciał słuchać - próbowała zmienić temat. - Dziś rano, gdy zaczęłam go wypytywać o matkę, zamierzył się na mnie wiosłem i wyrzucił z warsztatu.
Petur wyprostował się, błękitne oczy zalśniły.
- Ja też potrafię posłużyć się wiosłem.
- To co, jedziemy? - zapytał Craig.
Marya z uczuciem ulgi opuściła mały salonik, w którym Craig wydawał się jeszcze potężniejszy.
Wślizgnęła się na tylne siedzenie. Craig i Petur zajęli się rozmową o minionych przygodach w najróżniejszych zakątkach świata.
Do domu przyjechali wcześniej, niżby sobie tego życzyła. Marya wskazała na warsztat; Petur nadal był spokojny.
- Pójdę sam.
Wysiadł i ruszył w stronę warsztatu, wysoki, z bujną, siwą czupryną, poruszał się z godnością. Zastukał do drzwi i wszedł do środka, zamykając je za sobą.
Craig patrzył w stronę warsztatu. Widok jego skręconych na karku kosmyków przypomniał jej chwile, gdy zanurzała ręce w jego włosach, ich miękkość...
- Pójdę poczekać na plaży.
- Idź.
Nie zrobił najmniejszego gestu, by jej towarzyszyć. Tyle są warte jego zapewnienia o miłości - pomyślała zjadliwie, kierując się przez trawę do kamiennego murku odgradzającego plażę. Usiadła na nim, oparła łokcie na kolanach. Tony zapewniał ją o miłości, żeby zaciągnąć ją do łóżka. Craig najpierw się z nią kochał, a potem wyznawał miłość. Jaka to właściwie różnica?
Jasne niebo i migoczące morze nie dały jej odpowiedzi. Zmusiła się, by myśleć o tym, co się teraz dzieje w warsztacie. Nieoczekiwanie zaczęła rozmyślać o matce. Minęła jakaś godzina, gdy Craig dołączył do niej.
- Czy Petur już wyszedł?
- Nie dał znaku życia. Ale warsztat jeszcze stoi, więc chyba nie zaczęli walczyć na wiosła... Zostawiłem mu kartkę na szybie, że tu na niego czekamy. - Przeszedł przez murek i patrzył na nią, odwrócony tyłem do morza. - Maryo, wtedy na wyspie powiedziałem, że mogę się w tobie zakochać. Nie myliłem się, kocham cię.
Nie uśmiechał się, patrzył na nią poważnie. Jakby porządkując swoje wcześniejsze myśli, odrzekła spokojnie:
- Craig, nie musisz tego robić. Dziś rano kochaliśmy się, choć chyba nie powinniśmy, to było takie nagłe, zupełnie szalone... ale oboje nie mogliśmy zapanować nad namiętnością czy pożądaniem, czy jak to zechcesz nazwać. Naprawdę nie musisz teraz zapewniać mnie, że się śmiertelnie we mnie zakochałeś... - urwała. - Prawdę mówiąc, wolę, żebyś tego nie robił.
- Więc tak to widzisz? Uważasz, że staram się jakoś zatuszować swoją winę? Dzięki za miłość, Maryo, nigdy nie przestanę cię kochać, a teraz żegnaj?
- Tak - odrzekła zimno - tak to sobie wyobrażam.
- Nie wierzę ci - uciął. - Wiem, co ci się stało. Z powodu Tony'ego śmiertelnie boisz się tych dwóch słów: „kocham cię”. Wolisz uważać, że wszyscy mężczyźni są tacy sami i choć czasem możesz ulec namiętności i pokusie, by pójść z kimś do łóżka, nigdy nie pozwolisz swoim uczuciom...
- Od czasu Tony'ego nie byłam z żadnym mężczyzną!
- Więc co takiego jest we mnie? Wbiła paznokcie w skałę.
- To tamto miejsce! - wykrzyknęła. - Zawsze kochałam tę wyspę, mówiłam ci. Kochaliśmy się tam, Craig, jak dwa orły i to było piękne! Ale to się skończyło, rozumiesz? Skończyło!
- Nie, nie chcę tego słyszeć. Czy wiesz, o czym myślałem w samochodzie, zanim zszedłem cię tu poszukać? Wyobrażałem sobie ciebie w moim domu w Kolumbii Brytyjskiej... Tam jest bardzo podobnie jak tu, Maryo, tylko są lasy. Mieszkam na północ od Vancouver, tam nadal jest zupełnie dziko... Jelenie podchodzą jeść jabłka z jabłoni, łososie płyną w górę rzek na tarło, można usłyszeć wieloryby... Spodoba ci się tam. To twój świat. - Postąpił krok ku niej. - Chcę się z tobą ożenić. Odchyliła się do tyłu.
- I miałabym mieszkać w tym odludnym miejscu, podczas gdy ty, ubrany w elegancki garnitur, z neseserem z krokodylej skóry, będziesz konferował i wyrzucał z pracy tych, których nawet nie uważasz za ludzi? Nigdy nie wyjdę za bogacza, Craig! Bogactwa nie zdobywa się uprzejmością - bogaci są bogaci, bo pieniądze stawiają na pierwszym miejscu. Kobieta jest dla nich jeszcze jednym przedmiotem, który przyjemnie posiadać, łatwo oszukać i bez skrupułów wyrzucić, gdy znajdzie się coś lepszego! Nie, dziękuję bardzo.
Głos mu zadrżał.
- Więc sądzisz, że jestem taki?
Był przybity. Marya zagryzła wargi.
- To nie tylko Tony... W La Roulade i w klubie bez końca oglądałam takich samych. I wszyscy oni byli bogaci.
- Nie padnę na kolana i ńie będę cię błagać, żebyś za mnie wyszła. Ani nie mam zamiaru opisywać wszystkiego, co zrobiłem w ciągu ostatnich dziesięciu lat, żebyś mogła sama rozsądzić, czy pasuję do twojego wyobrażenia o bogatych. Mogę być tylko sobą, Maryo. Jeśli to zbyt mało, to...
Usłyszeli glos Petura wołającego na nich z góry. Wybawił ją z opresji. Marya pomachała ręką, przeskoczyła murek i przez trawę pobiegła ku niemu. Zapytała bez tchu:
- No, i jak poszło? Petur poczekał na Craiga.
- Najpierw chciał pokazać mi drzwi - zaczął spokojnie. - Gdy stało się jasne, że nie mam zamiaru wyjść, oskarżył mnie o zniszczenie jego małżeństwa. To zajęło trochę czasu.
Znając Magnusa, Marya wiedziała, co to znaczy.
- Czyli podejrzewał, że mama nie była mu wierna?
- Tak. Ktoś z sąsiadów powiedział mu, że spędziliśmy razem cały dzień. Zanim jeszcze Anna Maria wyszła za Magnusa, nie kryłem swoich uczuć do niej.
- Czy Magnus uwierzył?
- Tak... po tym wszystkim, co mu powiedziałem, uwierzył. To oznacza, że to on zatruł ostatnie miesiące swojego małżeństwa, nie ja. Ani Anna Maria. Z tym trudno mu było się pogodzić. I zrozumiał, że przez tyle lat karał swoją rudowłosą córkę za to, iż przypominała mu żonę. Uświadomienie sobie tego też nie przyszło mu łatwo.
Zapytała ze ściśniętym gardłem:
- Czy chce mnie zobaczyć?
Petur skinął głową. Ujęła jego dłonie i ucałowała go w policzki.
- Dziękuję ci, Petur. Dziękuję... Czy mogę kiedyś cię odwiedzić?
- Oczywiście, zapraszam. Zresztą, zobaczysz mnie tutaj. - Puścił do niej oko. - Razem z Magnusem mamy zamiar popracować nad kilkoma modelami łodzi wikingów.
Nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Odwiozę cię do domu, Petur - wtrącił się Craig. - A Marya niech teraz idzie do ojca.
Spojrzała mu prosto w oczy. W jednym mgnieniu przypomniała sobie wszystko, co się wydarzyło tego dnia. Poczuła, że się rumieni. Wymamrotała:
- Dziękuję.
Skinął głową. Petur przyglądał im się uważnie. Nie wiadomo było, do kogo z nich powiedział:
- Życie z poczuciem żalu może być bardzo gorzkie i samotne... do zobaczenia Maryo.
Stojąc nieruchomo patrzyła, jak oddalają się w stronę samochodu - dwóch wysokich mężczyzn, którzy zmienili jej życie. Czy Craig naprawdę chce się z nią ożenić? Czy nie będzie żałować, że z powodu złości i lęku nawet nie chciała rozważyć jego propozycji?
Drzwi do warsztatu były zamknięte. Marya popchnęła je bez pukania.
- Cześć, tato.
Magnus stał przy małym okienku wychodzącym na cmentarz. Po raz pierwszy w życiu Marya dostrzegła w nim starego człowieka i w nagłym przypływie współczucia podbiegła do niego i ujęła jego dłonie.
- Już wszystko dobrze - powiedziała z mocą.
- Mama dobrze ciebie znała. Ona wszystko rozumiała.
- Nie ufałem jej - mówił z bolesną szczerością.
- Kiedy ją zapytałem, czy w tych plotkach jest jakaś prawda, roześmiała się i odrzekła, że Petur jest tylko dawnym znajomym, a spacerowali po wzgórzach, bo dzień był piękny i nie miała ochoty na robienie zakupów. Ale ja nie chciałem w to uwierzyć... być może dlatego, iż nigdy do końca nie wierzyłem, że kobieta tak piękna i tak nieujarzmiona jak Anna mogła mnie kochać. - Głos mu stwardniał. - Ale Petur twierdzi, że mnie kochała.
- Już dobrze - powtórzyła bezradnie.
- A kiedy umarła, przelałem moją złość na ciebie, bo byłaś do niej podobna... - odchrząknął. - Przepraszam - powiedział sztywno. - Wyrządziłem wiele zła%
Wiedziała, jak ciężko było mu to powiedzieć. Objęła go i mocno uścisnęła. Chwilowy opór ustąpił i poczuła, jak poddaje się jej uściskowi.
- Wybaczam ci - powiedziała ciepło. - Już wszystko dobrze, tato.
Rozluźniła uścisk, zanim spróbował się uwolnić. Poprawił kołnierzyk i sięgnął po dłuto. Zaczęła wypytywać go o modele łodzi wikingów. Nagle Magnus przerwał rozmowę i popatrzył na nią badawczo.
- Ten człowiek, który był wczoraj rano... jakie on ma zamiary?
Słowa potoczyły się, zanim zdążyła je zatrzymać.
- Chce się ze mną ożenić, tato.
- A... więc druga córka też pojedzie za morze.
- Nie, ja nie. Nie wyjdę za niego.
- On jest zupełnie inny niż tamten, z którym wyjechałaś trzy lata temu.
- Skąd mogę to wiedzieć?
- Stanął w twojej obronie w moim domu. Czy tamten zrobiłby coś takiego?
- Nie - odrzekła wolno. - Tony by tego nie zrobił.
- Raz w życiu postąpiłaś głupio. Czy ze strachu, że to się powtórzy, już nic więcej nie zrobisz?
W nagłym przebłysku intuicji zapytała:
- Grethe? Mogłeś się z nią ożenić. Magnus zrzucił wiórki na podłogę.
- Tak. Ale nie mogłem zapomnieć twojej matki, więc jak miałem żenić się z inną. Maryo, zapomnij o tamtym, nie trwaj przy wspomnieniach, tak jak ja przy mojej złości.
Miarowo uderzał końcem dłuta, wełnianą czapkę naciągnął na uszy, choć w warsztacie było ciepło.
- Boję się - wyznała. - Nie chcę, by mnie skrzywdził. - Sama nie wierzyła, że mu to mówi.
- Wolisz być jak ten Olbrzym i Wiedźma? Zastygła w kamień o zachodzie słońca? - Dłuto wyślizgnęło mu się z ręki, zmarszczył brwi. - Powiedz Grethe, że spóźnię się na kolację. Jak mam pracować, gdy ciągle mi ktoś przeszkadza?
Trudno było oczekiwać, że Magnus natychmiast zmieni się w świętego. Uśmiechnęła się.
- Dobrze, tato.
Zanim się cofnął, pocałowała go w policzek, przekrzywiła mu czapkę i wybiegła na dwór.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego dnia Kathrin nie pracowała i razem z Robbem wybierała się na piknik. Grethe pojechała na zakupy do Torshavn. Osada zupełnie opustoszała, bo wszyscy mężczyźni i chłopcy pomagali w Haldarsvik przy spędzie owiec. Marya, ubrana w dżinsy i sweter, siedziała w kuchni Grethe i przyglądała się, jak Kathrin szykuje kanapki. Przyjechał Robb.
Teraz, gdy poznała go trochę lepiej, zauważała pewne podobieństwo między nim a Craigiem: taki sam zarys szczęki, sposób unoszenia głowy, kształt dłoni. Szczupłe palce o zadbanych paznokciach mogły należeć do Craiga. Palce, które poznały tajemnice jej ciała...
Kathrin popatrzyła na nią z niepokojem.
- Dobrze się czujesz, Maryo?
- Tak, dziękuję. - Uśmiechnęła się niepewnie do Robba. - Myślałam, że może Craig przyjedzie razem z tobą.
- Byłem u niego rano, ale tylko odwrócił się na bok, zamruczał coś o nieprzespanej nocy i znów zasnął. To zupełnie do niego niepodobne, zwykle zrywa się skoro świt.
Marya też miała za sobą męczącą noc. Raz obudziła się szukając w ciemności Craiga. Zauważyła, że Kathrin i Robb przypatrują się jej badawczo. Zerwała się z krzesła.
- Przygotuję wam termos z herbatą.
- Szkoda, że Craig nie przyjechał - odezwał się Robb. - Moglibyśmy się wybrać w czwórkę.
- Czy to znaczy, że pogodził się z waszym ślubem?
- Tak daleko się nie posunął, ale przynajmniej przestał traktować mnie tak, jakbym wciąż miał szesnaście lat.
- A do mnie ostatnio nawet się uśmiechnął - dodała Kathrin.
Do niej uśmiechał się wczoraj, gdy leżała w jego ramionach. Poczuła nagły skurcz żołądka. Czy jeszcze kiedyś taka chwila się powtórzy?
Kathrin zerknęła na Robba.
- Maryo, może wybierzesz się z nami? To by ci dobrze zrobiło.
- Och nie, dzięki, naprawdę dobrze się czuję.
Kathrin zapakowała do plecaka jedzenie i sztormiaki, zarzuciła sweter na ramiona. Uśmiechnęła się promiennie do Robba.
- Gotowy?
Pocałował ją w czubek nosa.
- Gotowy!
Gdy wyszli, kuchnia wydała się Maryi mniejsza i całkiem pusta. Wróciła do domu Magnusa, wyczyściła szafki i podłogę w kuchni. Potem poszła do Grethe wziąć kąpiel. Powinnam być szczęśliwa - wmawiała sobie, gdy ciepła woda spływała po jej ciele. Kathrin wszystko mi wybaczyła, a porozumienie z Magnusem jest na dobrej drodze. Przekonałam się, że miłość z mężczyzną może być tym, co obiecywali poeci. Więc czemu czuła się tak źle, czego jej brakowało?
Wytarła się, ubrała, zjadła kanapki z serem i wyszła z domu. Woda dźwięczała na kamieniach, kucyk zarżał na powitanie. Wyciągnęła do niego rękę z kępką trawy, pogładziła po jedwabistym nosie. Ruszyła wzdłuż brzegu w górę rzeki, gdzie woda, spadając po kamieniach, tworzyła małe wodospady.
Odwróciła się i popatrzyła na osadę. Po zboczu wspinał się w jej stronę wysoki mężczyzna o brązowych włosach.
Serce jej zabiło, wypełniło ją nieoczekiwane uczucie szczęścia. Przyszedł. Odnalazł ją...
Zawołała do niego radośnie i pomachała ręką. Nie odpowiedział, zbliżał się do niej przeskakując z kamienia na kamień. Po chwili zatrzymał się, oparł ręce na biodrach. Nie wyglądał na szczególnie uszczęśliwionego jej widokiem.
- Chyba dziś wstałeś z łóżka lewą nogą - powiedziała zaczepnie.
- Ciebie w nim brakowało.
- Orły nie potrzebują łóżek.
- Nie. Ale zwyczajni ludzie tak. Prawdziwi ludzie. Nawet bogaci.
- Kathrin i Robb zamierzają spędzić razem cały dzień. - Wdzięcznym gestem wskazała na rozciągające się za nimi wzgórza. - Tam poszli. Mówię ci to, w razie gdybyś nadal zamierzał wyrwać jej sprzed nosa swoje pieniądze.
- Nie przyszedłem tu rozmawiać o Kathrin i Robbie. Przyszedłem porozmawiać o nas.
Usta miał zaciśnięte. Popatrzyła na niego zamyślona.
- Może ja wcale nie chcę rozmawiać o nas.
- Maryo, zatrzymam cię, jeśli spróbujesz uciekać. Dopadnę cię, zanim się spostrzeżesz.
Cofnęła się kilka kroków, jakby rozważając w myśli, czy zdoła mu umknąć. Żałowała, że założyła te stare sandały.
Craig wyprostował się, popatrzył jej prosto w oczy.
- Więc chcesz uciec przede mną? - zapytał łagodnie. - To jedna z tych rzeczy, które u ciebie lubię... nigdy nie wiadomo, czego się po tobie spodziewać, potrafisz mnie zaskoczyć.
- Wolałbyś, żebym ci padła do stóp i błagała o łaskę?
- Trudno mi to sobie wyobrazić. Maryo, po tej długiej, bezsennej nocy nadal chcę, żebyś za mnie wyszła.
Chwyciła garść mokrych kamieni, cisnęła nimi w Craiga i biegiem rzuciła się do ucieczki. Był szybki, dogonił ją i pochwyciwszy w talii, tak mocno przycisnął ją do piersi, że nie mogła złapać tchu. Uchwyciła się go na chwilę, by utrzymać równowagę.
Odepchnęła go zaraz, z trudem łapiąc powietrze. Z bijącym sercem przypomniała sobie ciepło jego skóry. Zielone jak trawa oczy zalśniły.
- Przewaga mężczyzn polega na tym, że ich kościec jest mocniejszy. - Rozmyślnie przeciągnęła palcami po jego ramieniu. - I mają lepiej rozwinięte mięśnie.
- Ja jestem Olbrzymem, a ty Wiedźmą - zaśmiał się przyjaźnie. - Maryo, jeśli zaraz nie przestaniesz, to nawet się nie obejrzysz, kiedy się znajdziesz na trawie.
Uśmiechnęła się spod rzęs.
- Na oczach całej osady?
- Muszę przyznać, choć to chyba niezbyt rozważne, że długie brązowe rzęsy i duże zielone oczy są bronią bardzo niebezpieczną. Jestem gotowy rzucić cię tu na trawę. - Odsunął się na długość ramienia. - Maryo, wyjdź za mnie.
Czuła, że sama też z trudem opiera się pokusie, by znaleźć się z nim na trawie.
- To brzmi jak słowa kiepskiej piosenki... Nie Craig, dziękuję.
Uśmiech zgasł na jego twarzy.
- Wyszłabyś za mnie, gdybym był biedakiem z Nowej Zelandii, a nie bogatym Kanadyjczykiem?
- Nie jesteś. Masz jeszcze jakieś pytania?
- Słuchaj, przestańmy się droczyć. Wczoraj wieczorem miałem telefon z Vancouver. Moje sprawy przybrały nieprzewidziany obrót. To może oznaczać, że będę musiał wracać. Gdyby to nie były rzeczy, którymi zajmuję się już od trzech lat, machnąłbym na to ręką. Ale to naprawdę ważne... wszystko może się zawalić, a ja nie mogę sobie na to pozwolić. Poczuła ucisk w żołądku.
- Nie możesz sobie pozwolić? Z tymi twoimi pieniędzmi?
Głos mu się zmienił.
- Choć to zabrzmi dziwnie, tym razem nie chodzi o pieniądze. Jeśli... - nagle odwrócił głowę. - Co to było?
- Nic nie słyszałam. - Może odjechać... wrócić do Kanady. Kochał się z nią, a teraz wyjedzie...
- Wydawało mi się, że ktoś woła. Słuchaj, znowu. Tym razem usłyszała. Pełen rozpaczy głos dochodził z daleka. Zmrużyła oczy i badawczo przeszukiwała wzrokiem wzgórza.
- Tam! Z prawej strony tamtej skały, ktoś biegnie! To Kathrin!
Nie czekając na Craiga biegiem rzuciła się w stronę siostry.
- Wybrali się na piknik. - Dyszała przez ramię do biegnącego obok Craiga. - Coś się musiało stać.
Kathrin była coraz bliżej, wyraźnie wyczerpana poruszała się z trudem, jakby biegła z daleka.
- Ona zaraz upadnie!
- Pobiegnę pierwszy.
Przyśpieszył. Cały czas wspinali się pod górę, niewygodne sandały utrudniały bieg. Kathrin osunęła się w ramiona Craiga. Gdy Marya dobiegła do nich, usłyszała szlochanie siostry.
- Robb, to Robb...
Kathrin, wyczerpana i przerażona, cała drżała. Craig, mimo widocznego zdenerwowania, zachował spokój.
- Spróbuj złapać oddech... Czy coś mu się stało?
- Spadł... uderzył się - wykrztusiła. - Byliśmy na krawędzi urwiska i nagle owca podeszła zbyt blisko, spadła na dół i zatrzymała się na skalnym występie. Zraniła się i Robb chciał ją ratować. Prosiłam go, żeby tego nie robił, mówiłam, że trzeba iść do osady po pomoc, ale nie chciał mnie słuchać. Upadł na tę skalną półkę i uderzył głową o skałę. - Błękitne oczy Kathrin wypełniły się łzami. - Widziałam z góry krew i zostawiłam go tam samego...
- On zawsze miał miękkie serce dla zwierząt - westchnął Craig. - Musimy znaleźć jakąś linę i nosze. Jak to daleko stąd, Kathrin?
- Jakieś pięć kilometrów. Trzeba się śpieszyć!
- Wbiła wzrok w niewzruszoną twarz Craiga, choć Marya czuła, że mimo pozornego spokoju Craig myśli intensywnie. - Nie wyglądasz na przejętego!
- Oczywiście, że się przejąłem. Ale chyba przyznasz, że lepiej zacząć coś robić. Maryo, czy możemy liczyć na jakąś pomoc w osadzie?
Zmartwiała.
- Wszyscy mężczyźni pojechali do Haldarsvik.
- Więc jesteśmy zdani tylko na siebie. Czy uda się skądś zdobyć jakieś liny?
- W domku przy brzegu jest sprzęt ratowniczy. Nosze też.
- Dobrze. Kathrin, zostań tutaj, jesteś zbyt wyczerpana. My zabierzemy wszystko, co będzie potrzebne i jak najszybciej tu wrócimy.
- Ale pośpieszcie się, błagam.
Marya uścisnęła siostrę. - Zaraz wracamy. - Szybko dołączyła do Craiga.
Całą drogę przebyli biegiem. Po roku pracy w La Roulade straciła kondycję. Ciężko dysząc otworzyła drzwi domku. Craig zdjął wiszące na ścianie liny, chwycił ułożone przy wejściu haki i z aprobatą spojrzał na zabrane przez Maryę składane nosze i podręczną apteczkę. Minęli osadę i pobiegli w górę rzeki. Niesiony sprzęt utrudniał bieg. Kathrin nie doceniła ich wysiłków.
- Dlaczego tak długo? - wykrzyknęła i pędem puściła się w stronę wzgórz.
Marya biegła za nią. Wreszcie dotarli do szczytu i przeszli ostatnie bazaltowe rumowisko. Otoczona wzgórzami dolina wychodziła na zatokę. Zawieszone wysoko nad wodą miejsce dzieliło od morza poprzecinane skalnymi półkami urwisko; ze skurczem żołądka przypomniała sobie, jak woda rozbija się u jego podstawy, a wodorosty unoszą się na falach. Z wysiłkiem dołączyła do reszty, ręce paliły od ciężkich noszy.
Byli na miejscu. Kathrin upadła na kolana i nachyliła się nad krawędzią przepaści.
- Robb, och Robb! Żyjesz! - Głos jej drżał, wycierała płynące po policzkach łzy. - Płaczę, bo tak się cieszę, już myślałam, że spadłeś stamtąd i utonąłeś.
Marya, całkiem wyczerpana, opadła na kępę trawy.
- Co teraz zrobimy?
Robb skrzywił się. Koszulę miał poplamioną, na lewej stronie twarzy widniały ślady krwi.
- Przypuszczam, że teraz czas na braterskie kazanie.
- Daruję to sobie.
Marya patrzyła, jak Craig wbija haki, oplata na nich liny, zręcznymi palcami zakłada skomplikowane węzły. Przy pierwszym spotkaniu zastanawiała się, czy nie zajmował się górską wspinaczką. Chyba nie myliła się zbytnio.
Dwa końce liny ześlizgnęły się po skale i upadły u stóp Robba.
- Robb! - zawołał Craig z poważną miną. - Jeśli czujesz się tak marnie, jak wyglądasz, zapomnij o zwierzaku. Wyciągniemy najpierw ciebie, a potem będziemy się martwić o owcę.
- Nie, najpierw owca.
Craig kiwnął głową, wcale nie zdziwiony.
- Spróbuj obwiązać ją dookoła liną.
Występ był wąski, owca protestowała. Po kilku minutach Robbowi udało się ją związać.
- Marya, Kathrin, możecie mi pomóc? - Craig wskazał im miejsce. - Ciągnijcie, kiedy powiem... teraz!
Nad urwiskiem pojawiły się przerażone oczy owcy, nogami rozpaczliwie szukała oparcia. Gdy wreszcie stanęła na ziemi, skoczyła do przodu zwalniając linę. Marya tyłem upadła na trawę. Craig podbiegł, zaczął rozwiązywać węzły, owca się wyrywała. Wymamrotał pod nosem kilka nieparlamentarnych słów, Marya udała, że nie słyszy.
- Teraz wyciągnięcie Robba to małe piwo. Nieoczekiwanie Robb okazał się bardzo ciężki. Od napinania mięśni Marya już prawie nie czuła ramion. Wreszcie głowa i ręce Robba pojawiły się na krawędzi. Wydostali go na górę. Przez chwilę leżał nieruchomo, z głową opartą na wyciągniętej ręce, lina oplątywała mu ciało. Kathrin opadła przy nim na kolana, załamywała ręce.
- Robb, jak się czujesz? Robb, odezwij się, Robb... Popatrzył na nią spojrzeniem tak pełnym miłości, że Marya aż odwróciła wzrok.
- Kathrin, kocham cię... byłem głupi, że cię nie posłuchałem. Miałaś rację, trzeba było iść po pomoc. Proszę cię, nie płacz...
Podniósł się, Kathrin pomogła mu, podtrzymywała go za ramię. Był bardzo blady. Skrzywił się.
- Dzięki, Craig. Craig odezwał się cicho:
- Chciałbym was oboje przeprosić. Przekonałem się, że pieniądze nie mają żadnego znaczenia dla tego, co was łączy. Przepraszam, że mogłem myśleć inaczej... a jeszcze bardziej za to, że to powiedziałem. Źle was osądziłem.
Zapadła cisza. Po chwili Craig i Robb klepnęli się po plecach, a Kathrin rzuciła się Craigowi na szyję i uścisnęła go. Marya poczuła się jak intruz. Usiadła i zaczęła rozplątywać węzeł. W gardle ją dławiło. Odkryła w Craigu nowe cechy: kompetencję i opanowanie w trudnych sytuacjach i umiejętność przyznania się do popełnionego błędu.
Nie jest taki jak Tony. Tony wymigiwał się, uciekał od swoich błędów. Ona też była taką pomyłką.
Craig roześmiał się.
- To się robi tak.
Podniosła oczy. Craig przyklęknął na trawie obok niej, zbyt blisko, żeby to nie miało na nią wpływu. Wykonał kilka zręcznych ruchów i węzeł na linie zniknął.
- Aha, widzę.
Odsunęła się nieco. Przez chwilę myślała, że Craig chce coś powiedzieć, ale pochylił się tylko i wyciągnął hak z ziemi.
Przyglądała się napiętym mięśniom jego rąk, odwróciła wzrok i zobaczyła Kathrin w objęciach Robba. Z przerażającą jasnością uświadomiła sobie, że uczucie, które ją nagle wypełniło, to zawiść. Zazdrościła Kathrin pewności, że kocha Robba i wie o jego miłości.
Jakie to proste - pomyślała podnosząc się z ziemi. Ona sama była pewna tylko jednego, tego dzikiego, niepohamowanego pożądania, które wzbudzał w niej Craig. Starała się nie pamiętać o jego ewentualnym wyjeździe.
Robb zdecydowanie odmówił położenia się na noszach. Ruszyli w stronę osady. Kathrin podtrzymywała go z jednej strony, Craig, obwieszony linami, z drugiej. Marya obarczona piknikowym koszykiem szła z tyłu i ciągnęła za sobą nosze.
Doszli do Tj0rnuvik. Kathrin i Craig nalegali, by zabrać Robba do szpitala. Z Craigiem trudno było dyskutować. Wsiadł do samochodu, uchylił okno.
- Mary o, jedziesz z nami?
Potrząsnęła głową, gestem wskazała na leżący sprzęt.
- Muszę to wszystko poodnosić na miejsce. Oboje wiedzieli, że to tylko wymówka. Craig uśmiechnął się z ironią.
- To do zobaczenia, gdy wrócimy z Kathrin. Może - pomyślała Marya, zbierając nosze, liny i apteczkę. Grethe już wróciła do domu. Marya musiała opowiedzieć jej i Magnusowi całą historię... Magnus był pełen dobrej woli, zaprosił ją nawet na partyjkę kart. Pomyślała, że tym się wymówi, jeśli Craig zechce się z nią zobaczyć.
Dochodziła ósma, gdy przed domem zatrzymał się samochód. Na schodach rozległy się szybkie kroki i na progu stanęła Kathrin. Od razu popatrzyła na Maryę, jej głos był pełen napięcia.
- Craig chce z tobą rozmawiać.
Marya nie ruszyła się z miejsca, tasowała karty.
- Jak czuje się Robb?
- Okazało się, że doznał małego wstrząsu. Boli go głowa i został w hotelu. Maryo, Craig czeka!
Starała się nie dostrzegać palącego wyrazu błękitnych oczu Kathrin. Powiedziała z uporem:
- Jeśli chce ze mną rozmawiać, to może tu przyjść.
- Nie ma czasu, właśnie wyjeżdża!
- Pograj za mnie. - Z trudem panowała nad sobą. - To nie potrwa długo.
Kathrin zajęła jej miejsce, zrobiła groźną minę.
- Tylko bądź dla niego miła!
Marya żachnęła się, wyszła na zewnątrz. Craig siedział w samochodzie, bębnił palcami po kierownicy. Siadając obok niego zauważyła, że zdążył się przebrać.
- Podobno chcesz ze mną porozmawiać.
- Maryo, muszę zaraz wyjechać - rzekł gwałtownie.
- W hotelu czekała na mnie wiadomość. Dzwoniłem na lotnisko, wstrzymali start, czekając na mnie. W ogóle nie powinienem tu przyjeżdżać, ale musiałem cię zobaczyć.
Kochał się z nią, a teraz wyjeżdża. Historia się powtarza. Drżącą ręką sięgnęła do klamki, głos jej się zmienił, sama z trudnością go rozpoznawała. - Więc żegnaj, życzę miłej podróży.
Gwałtownie szarpnął ją za rękę.
- Przestań! Wiem, co sobie teraz myślisz, że jestem taki sam jak Tony, masz to wypisane na twarzy. Przepraszam, że muszę wyjechać. Tak się fatalnie złożyło, ale gdy tylko załatwię swoje sprawy, wracam pierwszym samolotem, obiecuję.
- Craig - poprosiła głosem pełnym bólu. - Proszę, przestań. Musisz wyjechać, więc jedź. Nie potrzebujesz udawać, że to ci nie na rękę. I nie obiecuj, że pewnego dnia powrócisz. Prawdę mówiąc, wcale tego nie chcę.
- Szarpnęła dłonią klamkę, starała się wyrwać rękę z jego uścisku. - Doceniam, że chciałeś się ze mną pożegnać.
- Wcale mnie nie słuchałaś. - Jego głos ją zmroził.
- Nic nie mówiłem o pożegnaniu.
- Więc lepiej zrób to teraz, bo spóźnisz się na samolot. - Znów spróbowała uwolnić rękę. - Jedź już!
- Pojadę pod jednym warunkiem, że przez pięć minut posłuchasz, co mam ci do powiedzenia.
Pod dotykiem ściskających rękę jego palców jej ciało ożyło, jakby przebiegł je prąd. Nie dało się tego ukryć.
- Craig, z jakichś niewiadomych powodów nie możemy się oprzeć, żeby się wzajemnie nie dotykać. I to jest tak, jakby cała ziemia wtedy drżała. Tak po prostu jest. Ale te czułe słówka i propozycje małżeństwa możesz sobie darować.
- Posłuchaj mnie!
W jej oczach pojawił się przestrach.
- Nie musisz też na mnie krzyczeć.
- Jeśli to jedyny sposób, byś zaczęła mnie słuchać, to mogę nawet zedrzeć sobie płuca. Więc jak, słuchasz wreszcie? Czy tylko czekasz, kiedy przerwę, żeby znów zacząć swoje?
- Słucham.
- To dobrze. - Puścił jej rękę. - Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem cię na lotnisku w Toronto, pomyślałem, że jesteś kwintesencją wszystkiego, czego najbardziej nie lubię u kobiet. - Rozszerzyła szeroko oczy, Craig uśmiechnął się cierpko. - Zaskoczyłem cię, co? W Toronto wyglądałaś jak bogata, delikatna, wielkomiejska dama. Zupełnie nie w moim typie. Po drugie: dowiedziałem się o Tonym, o La Roulade i podjętej przez dumną i dzielną kobietę zaciętej walce o przeżycie i zrozumiałem, skąd wziął się twój wygląd. Po trzecie, tylko pamiętaj, że teraz ty mnie słuchasz: w ciągu tych trzech lat zamknęłaś się przed światem. Z powodu jednego mężczyzny postanowiłaś już nigdy więcej żadnemu nie zaufać, a gdyby jeszcze był bogaty, to natychmiast o nim zapomnieć.
Marya odwróciła głowę, zacisnęła dłonie na kolanach.
- Obiecałaś słuchać - przypomniał jej. - Zresztą to już ostatnia rzecz, jaką ci chcę powiedzieć. Kiedy kochaliśmy się na wyspie, zrozumiałem, że naprawdę jesteś zupełnie inna. Odkryłem w tobie kobietę związaną z tą odległą wyspą, namiętną, zakochaną w morzu, kobietę, dla której nie liczą się pieniądze ani pozycja społeczna. Ona jest w tobie, Maryo, musisz tylko zechcieć ją uwolnić.
- Skończyłeś?
Kącikiem oka dostrzegła, jak zacisnął palce na kierownicy, skóra na kostkach zbielała.
- Jeszcze nie. - Nagle nie był już taki pewny siebie.
Popatrzył na nią, w jego oczach malowało się cierpienie. - Maryo, kocham cię, taką, jaka jesteś naprawdę. Chcę się z tobą ożenić. Cofnęła się instynktownie.
- W porządku, nie chcę cię ponaglać. Znamy się zaledwie siedem dni, choć trudno w to uwierzyć. Maryo. przyjadę, gdy tylko zakończę swoje sprawy, będziemy razem i poznamy się lepiej.
- Nie przyjedziesz.
Popatrzył na nią, zmienił się na twarzy.
- Wierzysz w to, tak? - Skinęła głową, bojąc się, że jej głos nie zabrzmi przekonująco. Craig ciągnął z desperacją: - Potrafię wspinać się po górach, kierować firmami i stawiać czoło nieprzyjaznym politykom... a jedna rudowłosa kobieta może zmienić cały mój świat i sprawić, że wszystko inne traci znaczenie.
Walczyła ze sobą, by nie chwycić go w ramiona, złagodzić jego napiętą twarz, ukoić ciało.
- Craig - powiedziała bezbarwnym głosem - spóźnisz się na samolot.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia?
- Tak.
Nie wiadomo było, skąd biorą się te słowa i co naprawdę znaczą.
- Dobrze, rozumiem. Nie ma sensu, żebym tu wracał, jeśli nie chcesz mnie widzieć...
- A co ze ślubem Robba i Kathrin? Zaśmiał się cierpko.
- Pewnie machnę im przed nosem czekiem na milion dolarów i obiecam wytworny ślub w Vancouver. Wtedy to ty będziesz musiała zdecydować, czy zechcesz tam przyjechać, czy nie.
Przez mgnienie jej oczy zalśniły, ale płomień szybko zgasł. Craig odezwał się prawie zwyczajnym tonem:
- Wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? To, że nawet nie próbujesz się ze mną spierać. Gdybyś na mnie krzyczała, czułbym się lepiej, miałbym wtedy jakąś nadzieję. Gdybyś straciła panowanie nad sobą. Ale nie. Ty nawet nie masz zamiaru walczyć, prawda? Co mogła mu na to powiedzieć?
- Żegnaj, Craig.
- Rybacy mieli rację... strzeż się rudowłosej... - Popatrzył przed siebie i powiedział cicho: - Żegnaj, Maryo.
Wysiadła, trzasnęła drzwiami i pobiegła po schodach. Zobaczyła, że opadł na kierownicę i przez kilka sekund nie poruszał się. Nie mogła tego znieść. Wtem wyprostował się, zapalił silnik i ruszył, nie oglądając się za siebie.
Co ja zrobiłam? - przeraziła się. Na litość boską, co ja zrobiłam?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Od odjazdu Craiga minęło kilka minut. Marya nadal stała oparta o ścianę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Craig użył całej siły przekonywania, by uzmysłowić jej sytuację. Nie posłużył się jednak bronią, której skuteczności mógł być pewien - własnym ciałem. To, że tego nie zrobił, jeszcze bardziej skłaniało ją do płaczu.
Kathrin otworzyła drzwi. Od razu zobaczyła Maryę, podbiegła ku niej.
- Czy Craig... - Popatrzyła na nią badawczo. - Co się stało? Wyglądasz okropnie.
- On odjechał.
- No tak, śpieszył się na samolot. Ale przecież wróci. - Kathrin wyraźnie była zadowolona z reakcji siostry. - Rozumiem, że ci przykro, ale ...
- On już nie wróci. Nigdy. - Marya zadrżała słysząc własne słowa.
Kathrin patrzyła na nią w milczeniu. W jej głosie zabrzmiało niedowierzanie.
- Odrzuciłaś go?
Marya ukryła twarz w kasztanowych włosach.
- Ale dlaczego, Maryo, dlaczego? On jest stworzony dla ciebie!
- Bałam się - wyznała prawdę Marya. - Nie mogłam znieść myśli, że znów nie będę mogła się obronić, że może mnie skrzywdzi.
- Wygląda na to, że sama sobie wyrządziłaś krzywdę.
- Lepiej pocierpieć teraz niż przez następne trzy lata.
- Jesteś niemożliwa! Jak możesz go porównywać z Tonym?! - Skrzywiła się. - Zresztą już dobrze, `chyba nie będziesz tu stać przez całą noc. Chodź do domu, zrobię ci herbaty.
Nie była w stanie znieść teraz życzliwości Grethe i badawczego wzroku Magnusa. Wymamrotała:
- Pójdę się położyć.
- Możesz jeszcze zadzwonić na lotnisko i zostawić dla niego wiadomość.
- Proszę cię, przestań.
- Zobaczysz, jeszcze wszystko będzie dobrze. - Siostra uścisnęła ją mocno. - Przyjdę niedługo.
Marya położyła się do łóżka. Leżąc na plecach wyobrażała sobie trasę, którą teraz przemierza Craig. Poczuła, że płacze. Ciężkie łzy powoli spływały po policzkach. Godzinę później, gdy do sypialni weszła Kathrin, Marya udała, że śpi.
Gdy Tony odszedł, zostawiając ją w luksusowym hotelu w Toronto, nie miała czasu, by rozpaczać, musiała walczyć o przeżycie. Teraz miała go aż za dużo. Mijały kolejne dni krótkiego lata, a ona wciąż myślała o Craigu.
Myśli o nim nie opuszczały jej ani na chwilę. Wydawało jej się, że towarzyszy jej w wyprawach na wzgórza, długonogi, zapatrzony w nią z zachwytem. Wieczorami, kiedy, żeby się czymś zająć, zaczynała robić na drutach, widziała jego zręczne palce zaplatające węzły na linach nad tamtym urwiskiem. Nie miała odwagi zbliżać się do nadbrzeża, a swoją wyspę wymazała z pamięci.
Najgorsze były noce. Wydawało się jej, że czuje pod dłonią gładki dotyk jego skóry, szorstkie włosy na piersi, widzi szare płonące oczy, gdy zatapiał się w nią aż do utraty zmysłów.
Spała mało, nie miała apetytu, więc schudła i wyglądała, jakby stale była zmęczona. Dwa tygodnie po wyjeździe Craiga Kathrin przypadkiem zastała ją w kuchni.
- Maryo. - Zatroskała się. - Co się z tobą dzieje, marniejesz w oczach.
Uwolniła się z uścisku.
- Zostaw mnie.
- To już trwa za długo. Dziś wieczorem zabieramy cię z Robbem na kolację do hotelu w Eidi.
Marya unikała Kathrin i Robba, bo był bratem Craiga, ale i z innego powodu. Nie mogła znieść widoku bijącego od nich szczęścia.
- Dziś wieczorem mam zamiar umyć głowę.
- Możesz to zrobić po południu.
- Wiesz co, Kathrin? Gdy myślę teraz o Tonym, to niczego nie czuję. To dziwne...
Kathrin, jeśli chciała, potrafiła być bezlitosna.
- Czy z Craigiem jest tak samo?
- Nie - odparła cicho.
- Kiedy wreszcie przyznasz się przed sobą, że go kochasz?
- Nie, ja...
- Maryo, obiecaj mi coś. Kiedy będziesz myć głowę, pomyśl chwilę o tym, co czujesz do Craiga.
- Och, idź już sobie!
Marya wyraźnie się ożywiła, policzki jej się lekko zaróżowiły. Kathrin uśmiechnęła się z zadowoleniem, spojrzała na zegarek.
- Spóźnię się do pracy!
Marya nalała sobie herbaty, usiadła w słońcu przy oknie. Objęła dłońmi kubek, na skórze czuła delikatny dotyk słońca. Spróbowała odegnać od siebie wszystkie myśli i skoncentrować się na Craigu. Jego palące szare oczy. Ciało, które dało jej taką rozkosz. Jego oczekiwania...
Dopiero teraz z olśniewającą jasnością zobaczyła, jaki naprawdę był Tony - powierzchowny, kochający tylko siebie. W przeciwieństwie do niego Craig miał w sobie jakąś budzącą zaufanie, ukrytą siłę i bezkompromisową uczciwość.
Z nagłym przerażeniem uświadomiła sobie, że porównywała Craiga z Tonym tylko dlatego, że też był bogaty. Jak mogła być tak zaślepiona? Jak mogła być tak bezdennie głupia?
Herbata ostygła, słońce przesunęło się dalej i pozostawiło ją w cieniu. Nic do niej nie docierało. Zatopiła się w rozmyślaniach o Craigu, wypełniały ją uczucia, które rozpoznała bez zaskoczenia - to była miłość. Kathrin miała rację, kochała Craiga. Obudził w niej miłość, przed którą nie było odwrotu, która była wieczna i nieuchronna jak przypływy i odpływy oceanu, jak dzikie ptaki łączące się w pary na wysokim, urwistym brzegu...
Uspokojona, z zamyślonym uśmiechem na twarzy, siedziała nieruchomo w kuchni, gdy Magnus przyszedł na obiad. Zupełnie zapomniała, że miała przygotować coś do jedzenia. Magnus nalał wody do czajnika.
- Wyglądasz jakoś inaczej.
Po raz pierwszy od odjazdu Craiga jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Tato, jestem zakochana.
- W kim?
- No, w Craigu.
- Mówisz o tym, którego odesłałaś dwa tygodnie temu?
Jej uśmiech zgasł. Rzeczywiście odesłała Craiga, ze strachu odepchnęła go od siebie. Już prawie o tym zapomniała.
Straciła pewność siebie.
- Może jeszcze wróci.
- Nie on. Czy to ostatni bochenek chleba?
- No to napiszę do niego - odrzekła z uporem. - Tato, drugi bochenek masz przed nosem.
- Aha, dobrze. To nie może być zwykły list.
Kiedy zamówili kolację w małym hotelu wychodzącym na czerwone i zielone dachy miasteczka i spokojny port w Eidi, Marya od razu poprosiła Robba o adres Craiga.
- Oczywiście mogę ci podać jego domowy adres, ale to raczej mało prawdopodobne, że go tam zastaniesz.
- Czy to znaczy, że zatrzymuje się w Vancouver, kiedy ma jakieś ważne spotkania?
Robb popatrzył na nią dziwnie.
- Co właściwie Craig powiedział ci o swojej pracy? Zarumieniła się. Nigdy go o to nie pytała.
- Craig założył i kieruje wyjątkowo aktywną i przez niektórych szczególnie źle widzianą organizacją ekologiczną.
- Myślałam, że pracuje dla waszego ojca w Northwest Foresty.
- Już od dawna nie. A ta jego grupa bardzo często występuje przeciwko ojcu. Craig musiał wszystko rzucić i natychmiast wracać, by w sądzie wystąpić w obronie dużej doliny w północnej części Kolumbii Brytyjskiej, której zagraża całkowity wyrąb lasu.
- Czy można go jakoś złapać telefonicznie?
- Słuchaj, jednego dnia Craig jest w sądzie, następnego leci samolotem na północ i w leśnych osadach bierze udział w zebraniach. Nie wysiaduje w wytwornie umeblowanym gabinecie ubrany w elegancki garnitur.
Robb nieomal cytował jej własne myśli.
- Okropnie się pomyliłam w jego ocenie - przyznała Marya ze skruchą. - Jak mam mu to powiedzieć?
- Wcześniej czy później Craig skontaktuje się ze mną - odparł Robb i dodał z pewnym ociąganiem. - To, co on robi, może być niebezpieczne. Chodzi o duże pieniądze, a niektóre firmy nie przebierają w środkach.
Oczami wyobraźni ujrzała Craiga w szarych zniszczonych sztruksach, otoczonego kołem ponurych mężczyzn. Zaciskali pięści i podchodzili coraz bliżej...
Wyszeptała z pobladłą twarzą:
- Czy on do ciebie zadzwoni?
- Zwykle tak robi, ale nieczęsto ma dostęp do telefonu.
- Jeśli zadzwoni, to proszę, powiedz mu, że zrobiłam błąd, każąc mu odjechać. Powiedz mu, że mi przykro.
- Dobrze. Nie bądź taka zmartwiona, Maryo. Craig jest dorosły i od dawna sam się o siebie troszczy.
Opowiadał o walce toczonej przez Craiga z ojcem. Zanim się zorientowała, wypiła kawę ze śmietanką, a czekoladowy tort zniknął z jej talerzyka. Tej nocy, mimo kofeiny, spała najlepiej od czasy wyjazdu Craiga. Wiedziała, że prędzej czy później dotrą do niego jej słowa. Wtedy zrozumie, że zmieniła zdanie i chce go zobaczyć... Czy na pewno zrozumie?
Mijały dni. Marya czekała na jakiś znak od Kathrin, że Robb rozmawiał z bratem. Codziennie napotykała błękitne oczy siostry patrzące na nią ze współczuciem. Wtedy chwytała za druty - teraz robiła sweter dla Craiga - i starała się skupić na skomplikowanym wzorze.
Któregoś ranka smażyła właśnie jajecznicę dla Magnusa, a Kathrin szykowała się do pracy, gdy naraz rozległo się stukanie do drzwi. Na progu stał siedmioletni wnuczek pani Rasmussen przejęty swoją misją.
- Telefon, u mojej babci! - Brudnym paluszkiem wskazał na Maryę. - Do niej. Z Kanady - To na pewno Craig! - wykrzyknęła Kathrin. - Maryo, biegnij! Zostaw tę patelnię!
Marya stała jak sparaliżowana.
- Myślisz, że to on?
- Jestem pewna, że to nie Tony... Maryo, no leć już! Puściła się biegiem między domami, boso, w szarej podomce, rudy warkocz uderzał ją po plecach. Pani Rasmussen czuwała przy telefonie.
- To mężczyzna - syknęła. - Nie dosłyszałam nazwiska. Może to ten blondyn, z którym kiedyś byłaś nad rzeką?
Marya cieszyła się, że pani Rasmussen słabo zna angielski. Podniosła słuchawkę, nie mogła złapać tchu.
- Halo!
W słuchawce coś zatrzeszczało.
- Halo! - Chyba się rozłączył, pomyślała z rozpaczą.
- Maryo, czy to ty? Chciałbym mówić z Maryą Hansen... czy pani mnie słyszy?
- To ja, Marya! - Jej własne słowa powróciły do niej jak echo.
- O Boże! - To był głos Craiga. - Czy to naprawdę ty?
Każde słowo odbijało się echem, musiała wytężać słuch.
- Tak, to ja!
- Prosiłem tę starszą... - Kolejny trzask. - Ten chłopiec przynajmniej coś zrozumiał... - Znów trzeszczało - ... jak ty?
- Połączenie jest fatalne - krzyknęła. - Z tego, co mówisz, słyszę tylko jedną czwartą.
Poprzez nawracające echo i trzaski doszło do niej tylko jedno słowo.
- Czwartą?
- Nieważne! Craig, kocham cię.
Do trzasków dołączył przeraźliwy warkot.
- ... tydzień, Maryo, słyszysz mnie? Chyba zwariuję przez ten telefon!
To zdanie oczywiście usłyszała doskonale. Za wszelką cenę chciała, by jej słowa, te słowa najważniejsze w życiu, dotarły do niego.
- Craig, kocham cię, słyszysz mnie? Zrobiłam błąd, że pozwoliłam ci odjechać... Kocham cię!
- ... kocham cię... - powtórzyło echo.
- Do diabła! - zaklął Craig. - Maryo, czy nadal jesteś...
Wykrzyknęła z całej siły:
- Kocham cię! - Oczy pani Rasmussen rozszerzyły się z zadowolenia.
- Co ty powiedziałaś?
- Kocham cię! Kocham cię! Kocham cię!
- ... to prawda?
Rozległ się jeszcze silniejszy trzask i połączenie się przerwało.
- Craig - powtórzyła z rozpaczą - Craig, jesteś tam? O Boże, rozłączył się, co mam teraz zrobić?
W słuchawce nadal panowała cisza. Nagle zdała sobie sprawę z dzielącej ich odległości. Cały ocean, tysiące kilometrów.. Wcale nie wiedziała, czy ją usłyszał.
- Ach, jakie to romantyczne - westchnęła pani Rasmussen. - Pamiętam, kiedy mój pierwszy mąż...
Marya słuchała jednym uchem, przyciskała słuchawkę w nadziei, że siłą woli sprawi, iż znów usłyszy głos Craiga.
- Poczekaj jeszcze chwilę - poradziła pani Rasmussen. - Może jeszcze raz się połączy. Pięknie wyglądasz w tej podomce.
Była w niej, gdy Craig całował ją w kuchni Magnusa...
Wypiła nie chcianą herbatę i z trudem przełknęła kawałek ciasta. Odpowiadała coś na pytania sąsiadki. W duchu modliła się, by telefon jeszcze raz zadzwonił. Niestety, nie odezwał się więcej.
Półtorej godziny później wróciła do domu.
Kathrin i Robb zamierzali wziąć ślub w średniowiecznym kościółku w Kirkjubour. Robb zaprosił Kathrin, Maryę, Grethe i Magnusa na kolację do jednego z hoteli w Torshavn. Potem mieli pojechać obejrzeć kościół.
Marya starała się nie myśleć o Craigu, zresztą nie zadzwonił więcej. Nawet cieszyła się na ten wyjazd do Kirkjubaur. Nie była tam z Craigiem, więc to miejsce nie budziło w niej żadnych wspomnień. Założyła wyciętą, letnią suknię, a ramiona okryła ręcznie tkanym szalem. Wchodziła do kuchni Grethe, gdy nagle ziemia zachwiała się jej pod nogami.
Z salonu dobiegł ją głos Robba. Stała jak przymurowana.
- Kathrin właśnie dzwoniła na lotnisko w Vagar i Craiga nie było na pokładzie.
- Przecież powiedział, że przyleci - przerwała Grethe. - Więc gdzie on jest?
- Coś musiało go zatrzymać. Następny samolot jest dopiero jutro.
Kathrin była wyraźnie przestraszona.
- Może coś mu się stało? Robb, sam mówiłeś, że są tacy, którzy mogą się posunąć do ostateczności.
Robb też był zgaszony.
- W hotelu spróbuję się skontaktować z firmą, może będą wiedzieć, czy opuścił Vancouver zgodnie z planem. Na razie ani słowa Maryi, niepotrzebnie się zdenerwuje. Niech dalej sądzi, że to tylko rodzinne wyjście.
Marya wycofała się na palcach. Czyli kolacja była zaplanowana nie na pięć, ale na sześć osób.
Oczyma wyobraźni zobaczyła go otoczonego przez bandę podejrzanych typów. Craig pada pod ich ciosami... Zabrakło jej tchu w piersi i mocno zamknęła oczy, chcąc odegnać od siebie tę przerażającą wizję. To tylko pogorszyło sprawę.
Wbiła paznokcie w dłonie. Musi przestać, w ten sposób doprowadzi się do obłędu. Odepchnęła natrętne obrazy. W duchu prosiła Boga, by zechciał wziąć go w swoją opiekę. Ujęła klamkę, spróbowała przybrać normalny wyraz twarzy.
- Jesteście gotowi?
Kathrin wychyliła głowę z salonu.
- Już czekamy! - Chyba niczego się nie domyśliła po twarzy siostry. - Świetnie ci w tej sukience.
Kathrin pojechała z Robbem, a Marya zabrała Grethe i Magnusa. Pominęła milczeniem fakt, że na stole jest sześć nakryć, a gdy Robb po krótkiej nieobecności wrócił do nich i nieznacznie potrząsnął głową w stronę Kathrin, udała, że niczego nie zauważyła. Odwróciła się plecami do okna, z którego rozciągał się widok na port.
Zamówiła kaczkę i zajęła się ożywioną rozmową z Magnusem i zachwyconą nieoczekiwanym wyjściem Grethe. Jedzenie chyba było dobre i nawet, na wyraźne żądanie Kathrin, wmusiła w siebie obfity deser.
Maleńka osada Kirkjubeur przycupnęła nad brzegiem morza. Z wody wyłaniało się kilka wysp, skąpanych w złotym świetle zachodzącego słońca. Prosty, pobielony wapnem kościół stał tuż przy kamienistej plaży. Za nim ciągnęły się kamienne mury katedry, rozpoczętej w trzynastym wieku i nigdy nie ukończonej. Przez jej otwarte sklepienie widać było niebo, wysoko w górę wznosiły się łuki okien.
Marya szła za resztą, nieuważnie słuchała szczebiotania siostry i odpowiedzi Robba. Grethe zajęła się planowaniem wesela, Magnus też był ożywiony.
W końcu postanowili wracać.
- Pojedźcie jednym samochodem - poprosiła Marya. - Tak tu spokojnie, chciałabym jeszcze chwilę zostać.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i ruszyła w stronę katedry. Z ulgą usłyszała, że głosy się oddalają, zadźwięczał klakson i samochód odjechał. Pomachała w ich stronę.
Czerwonobiała krowa pasła się na trawie przed katedrą. Szerokie na prawie półtora metra mury były pokryte niebieskozielonymi porostami. Weszła do środka. Dorodne pędy arcydzięgla pięły się w załamaniach ścian, a kamienne mury były poprzetykane zielonymi kępkami zielska. Panujący tu przenikliwy chłód i trwająca od stuleci cisza nie przyniosły jej ukojenia.
Otuliła się szczelniej szalem, wyszła na zewnątrz. Między kamieniami dzika kaczka nawoływała młode, delikatne fale marszczyły spokojną i pżowo-złotą toń wody.
Usiadła, opierając się o białą ścianę kościoła, na policzkach czuła ciepło ostatnich promieni słońca; gdy zamknęła oczy, złote światło przeświecało przez powieki. Nic nie zakłócało ciszy, słyszała własny oddech.
Nagle ogarnął ją długo tłumiony niepokój. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że znów stała się bezbronna. To tego się bała od pierwszej chwili, gdy poznała Craiga, i dlatego przed nim uciekała. Uciekała, bo wiedziała, że miłość ma swoją cenę.
Kochała Craiga, kochała go całym sercem. Jeżeli coś było w stanie go ochronić i sprawić, by powrócił do niej, to była to tylko siła miłości.
Czas mijał. Gdy wreszcie otworzyła oczy, słońce schowało się już za urwiste brzegi wyspy, trawa stała się chłodna i wilgotna. Marya poczuła się bardzo zmęczona, ale czuła, że wygrała coś bardzo cennego. Miała pewność, że ta miłość jest czymś najważniejszym w życiu, czymś dużo bardziej istotnym niż ciosy, które mogą ją spotkać.
Za drewnianymi zabudowaniami trzasnęły drzwiczki samochodu. Uświadomiła sobie, że to właśnie odgłos jadącego auta przywrócił ją do rzeczywistości. Skrzywiła się z niechęcią, nie chciała, by ktoś zakłócił tę chwilę i jej z takim trudem osiągnięty spokój.
Wychodzącego zza rogu mężczyznę powitała nieprzyjazną miną. Craig zatrzymał się, uniósł brwi.
- Dokładnie tak samo wyglądałaś w Toronto, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy.
Szok, niedowierzanie i lęk przemknęły jej po twarzy i ustąpiły miejsca gwałtownemu uczuciu szczęścia. Wyprostowała się, mocno oparła o ścianę, serce biło jak szalone.
- Czy to sen? - wyszeptała. - Czy jesteś naprawdę? Podszedł bliżej, zatrzymał się i przykucnął na trawie tuż obok niej. Był ubrany w sportowe spodnie i ciemnozieloną bluzę z długim rękawem. Pod oczami miał ciemne kręgi.
- Ściąłeś włosy.
- Już o tym zapomniałem. - Uśmiechnął się. - Cześć, rudowłosa.
Był tu naprawdę, jej modlitwy zostały wysłuchane. Przepełniła ją pomieszana z wdzięcznością radość. Uśmiechnęła się do niego.
- Witaj w domu, Craig.
- Dom jest tam, gdzie ty jesteś. - Oparł dłonie o mur po obu stronach jej głowy, pochylił się i pocałował ją. Jej zimne od wieczornego chłodu wargi były miękkie, wilgotne, nienasycone... Koniuszkiem palca przeciągnął po linii jej ust. - Tak czekałem na tę chwilę, czasami myślę, że minęły lata... Maryo, wyjdziesz za mnie?
- Tak.
Wzruszyła ją czułość w jego oczach.
- Kobieta, której wystarczy tylko kilka słów.
- To chyba dobre słowo?
- Najlepsze... chyba zasłużyliśmy na pocałunek. Tym razem całował ją mocniej, namiętniej, obudziły się wspomnienia... Przeciągnął wzrokiem po jej twarzy tak, jakby do niego należała. To się jej spodobało.
- Teraz chyba powinienem powiedzieć, że jesteś piękniejsza, niż pamiętam. Jesteś piękna. Ale też jesteś blada jak upiór i o wiele za szczupła.
Przesunęła palcami po jego policzkach, musnęła drobne zmarszczki w kącikach oczu.
- Jesteś zmęczony.
- Tak. W Toronto mieli dwie godziny opóźnienia, a na lotnisku w Londynie był alarm bombowy i straciłem połączenie.
- Przypadkiem usłyszałam rozmowę Robba z Kathrin i wiedziałam, że masz przyjechać... Już sobie myślałam, że leżysz gdzieś w jakichś chaszczach pobity przez drwali.
- Jest wielu, którzy chętnie by to zrobili - odrzekł spokojnie. - Ale schodzę im z drogi. Mam jeszcze parę spraw, przed których zakończeniem nikt mnie nie powstrzyma, Maryo.
Uśmiech znów rozjaśnił jej twarz, była niemal pewna, że to ją miał na myśli, mówiąc o nie zakończonych sprawach.
- Więc w końcu jak się tu dostałeś?
- Wyczarterowałem samolot.
- Och, Craig, jak to cudownie znów cię widzieć! Tak mi przykro, że kazałam ci wyjechać. Dopiero gdy odjechałeś, zrozumiałam, jaki naprawdę jesteś. Może to musiało tak być. Kiedy byłeś tuż obok mnie, na wyciągnięcie ręki, to było zbyt blisko - spojrzała spod rzęs - i za bardzo mnie rozpraszałeś. Wyrządziłam ci krzywdę, porównując cię z Tonym. Przepraszam cię.
- Wybaczam ci. Jeśli tu w ogóle jest coś do wybaczenia. Wszystko działo się zbyt szybko, a ja tak się bałem, że mogę cię utracić.
- Wiem od Robba, czym się zajmujesz. Znów powinnam cię przeprosić, że sama nigdy cię o to nie zapytałam. Czy ta sprawa zakończyła się tak, jak chciałeś?
- W końcu tak. Ale nie było to łatwe i wszystko mogło potoczyć się inaczej. - Odgarnął jej włosy z czoła. - Czy masz coś przeciwko temu, czym się zajmuję?
- Tylko wtedy, jeśli to jest dla ciebie niebezpieczne.
- Żadne zagrożenie nie da się porównać z tym, że mógłbym ciebie utracić. Jeszcze nigdy w życiu nie bałem się tak jak tej nocy, gdy w Vagar wsiadałem do samolotu, którym oddalałem się od ciebie.
- Kazałam ci wyjechać, bo bałam się, że znów zostanę skrzywdzona, że porzucisz mnie i zostanę sama. Więc odepchnęłam cię pierwsza. - Ciągle była zasępiona. - Teraz wiem, że nie jesteś taki jak Tony. Wiedziałam już wtedy, ale nie chciałam tego przyznać. Ty nigdy byś nie porzucił mnie tak jak on.
- Nie.
- Dopiero słysząc Robba zdałam sobie sprawę, jak pełne niebezpieczeństw jest życie. A jeśli kogoś kochasz, stajesz się bezbronny. - Dokończyła z przekonaniem:
- Ale miłość jest tego warta. Tego mnie nauczyłeś.
- Lepiej późno niż wcale. Maryo, oboje jesteśmy bezbronni. Taka jest cena miłości. - Zawahał się.
- Szkoda, że mieszkam tak daleko. Ale będziesz ? mogła przyjeżdżać tu, gdy tylko zechcesz, a Kathrin i Robb będą blisko.
- Z tobą mogłabym zamieszkać nawet na pustyni Gobi.
- Mam nadzieję, że to nie będzie potrzebne. - Objął ją mocniej, pogładził otulone szalem ramię. - Możemy mieć podwójny ślub z Kathrin i Robbem.
- W tym kościele tuż za nami.
- Im szybciej, tym lepiej - zamruczał. - Nie możemy pójść do hotelu, bo wszyscy cię znają. Domy Magnusa i Grethe odpadają. A tutaj, pomijając już skrupuły, że jesteśmy pod kościołem, jakaś krowa przygląda się nam zza węgła.
- Zawsze jeszcze zostaje tamta wysepka. Módl się, żeby morze było spokojne.
Nagle Craig zmienił ton.
- Maryo, kocham cię... kocham cię bardziej, niż potrafię powiedzieć. Do końca życia nie przestanę cię kochać.
Wzruszona do głębi wyszeptała:
- Ja też cię kocham.
Pocałował ją mocno, poczuła na sobie jego ciężar. Gdy wreszcie ją puścił, serca biły im mocno, oczy rozjaśniał dziwny blask.
- Słowa nie wystarczą. - Głos jej drżał - Craig, tak cię kocham.
Uśmiechnął się do niej, pomógł wstać.
- Wróciłem, bo nie mogłem sam wytrzymać, a Robb alarmował, że marniejesz w oczach. I dlatego, że byłem niemal pewny, iż powiedziałaś te słowa przez telefon. Maryo, czy powiedziałaś to?
- Oto, co powiedziałam. - Odrzuciła głowę i zawołała z całej siły: - Kocham cię! Kocham cię! Kocham cię!
- Nie dziwię się już, że nas rozłączyli!
- Teraz cała osada wie, że jestem zakochana.
- Więc chodźmy i ogłośmy nasze zaręczyny. Objęci wpół zaczęli wspinać się po zboczu. Krowa podeszła bliżej kościoła i zaczęła skubać wyrastającą tuż przy murze trawę. Na spokojnej toni morza złoto zamigotały ostatnie różowe blaski zachodzącego słońca. Kraina dobrej nadziei... Tak, ten kto pierwszy tak nazwał to miejsce, miał rację.