Iskierka nadziei z trudem wpadła do serca pana Williama i powoli zaczynała się rozpalać. Spokojniejszym krokiem podszedł bliżej krzyża i tak jak co dzień, z tą tylko różnicą, że tym razem sam, uklęknął przed wizerunkiem Tego, który z miłości oddał życie za ludzi. Tego wieczoru pan William długo nie wstawał z kolan. Chyba nawet nie zauważył, jak najstarszy Tomasz, nie chcąc przeszkadzać tacie w modlitwie, sam zajął się młodszym rodzeństwem i wszystkich po kolei włożył do łóżek. Najtrudniej było z małą Nelli, bo przecież mama zawsze opowiadała jakąś bajkę na dobranoc...
Następnego dnia poranek zjawił się bardzo szybko. Jasnymi promykami słońca zapukał w szyby i obudził najpierw małą Nelli, która nie zastanawiając się długo, wyskoczyła z łóżka i boso pobiegła do pokoju rodziców. Pan William zamyślony siedział w fotelu. Wejście najmłodszej pociechy spostrzegł dopiero wtedy, gdy ta, bez słowa, wdrapała mu się na kolana i obdarzyła gorącym całusem na dzień dobry. Tak było przecież każdego poranka. Ale zaraz potem scenariusz się zmienił... Nelli nie zapytała o to, co dziś będzie na śniadanie, ale spojrzała poważnie w oczy taty i właściwym czterolatkom szczebiotem zapytała:
- Tatusiu, a gdzie jest mama?
Tak, tego pytania pan William się spodziewał... W tym momencie przez uchylone drzwi do pokoju wejrzały główki trójki pozostałych. Łagodnym uśmiechem i skinieniem ręki przywołał ich do siebie. Najmłodsi wcisnęli się na kolana, obok Nelli, a Tomasz stanął tuż obok. Teraz cztery pary oczu patrzyły na niego poważnie...
— Muszę wam coś powiedzieć... Wiecie, że mama bardzo ciężko chorowała. Gruźlicę nie jest łatwo wyleczyć - każde słowo z trudem przechodziło mu przez gardło. - Modliliśmy się codziennie o jej
zdrowie... - w oczach najstarszego Tomka, który powoli zaczynał rozumieć, pojawiła się mgła - ...ale Pan Bóg, który jest od nas o wiele mądrzejszy i wie o wiele więcej, postanowił... Postanowił zabrać waszą mamę do siebie, do nieba...