Co przed nami ukrywają, żebyśmy umierali na raka – cz. 2
http://simplywe.pl/co-przed-nami-ukrywaja-zebysmy-umierali-na-raka-cz-2/
Rak to nieunikniony spadek po rodzinie. Tak mówią. Bo łatwiej przecież żyć bez wysiłku. Bez zastanawiania się nad długą listą bliżej nieokreślonych składników w tym, co pakujemy do ust. Bez konieczności ruszania się więcej niż dom-samochód-praca i praca-samochód-dom. Bez rzucenia palenia. I bez wielu innych rzeczy. Łatwiej jest wtedy zachorować na nowotwór z powodu genów, czyż nie? Trudniej byłoby przyjąć do wiadomości, że mamy na to wpływ. Że to często my doprowadzamy do raka.
Łącząc więc dwie kwestie :
naszą spychologię co do odpowiedzialności za pojawienie się choroby i często po prostu zwyczajny brak zainteresowania tematem zdrowia,
nieinformowanie nas o tym, jak faktycznie wyleczyć raka (o czym sporo już było w pierwszej części tego artykułu),
nie dziwne, że nasze szanse na przeżycie są marne.
Witamina C – ciąg dalszy
Kolejny raz kajam się z racji ignorancji w stosunku do witaminy C. Kolejny raz zdaję sobie sprawę, że moja wiedza na jej temat była znikoma. A witamina C zasługuje na więcej. A w zasadzie na więcej zasługujemy my. Do rzeczy.
Ostatnio przypomniały mi się zdarzenia poprzednich wakacji, gdy spędzałam urlop z Mamą. Pierwszego wolnego dnia użarła ją osa, a następnego złapało jakieś choróbsko. „Ta to ma szczęście” – myślałam wtedy. Teraz wiem już, że te dwa zdarzenia może i miały z pechem trochę wspólnego, ale wiem też coś znacznie ciekawszego – że jedno bez drugiego prawdopodobnie nie miałoby miejsca. Uświadomił mi o tym Jerzy Zięba. Wertowałam ostatnio jego „Ukryte terapie’ i trafiłam na opisaną tam historię dr Hugh Riordana:
Entuzjasta badań nad witaminą C (a raczej nazwałabym go zboczeńcem) bez przerwy (wręcz psychodelicznie) robił pomiary jej poziomu we krwi. Własnej krwi. Los chciał, że jednego dnia tego eksperymentu ugryzł go pająk. Okazało się wtedy, że to błahe zdarzenie, ani trochę błahym nie było. Witamina C w wyniku ugryzienia owada spadła we krwi do poziomu praktycznie niemożliwego do zmierzenia. Naukowiec myśląc, że dość szybko ją uzupełni – wstrzyknął sobie jej 15 g (!) (dawka uznawana jest za sporą – o czym za chwilę). Wlew nic nie zmienił. Ani kolejne, takie same, aplikowane przez następne 4 dni. Dopiero po 5-tym poziom witaminy lekko drgnął. Do poziomu ledwo mierzalnego.
Przytoczę
tutaj jeszcze jeden precedens, jaki miał miejsce dawno temu:
A
był nim szkorbut. W XVI i XVII wieku ludzie masowo tracili
zęby, miliony na niego umarły. Mówili, że to
nieuleczalne. A tu niespodzianka, wystarczy jedynie spożywać
pewną dawkę witaminy C, żeby zęby miały się dobrze,
a szkorbut był nam obcy.
Ok, opowiadam historie, ale jaki w ogóle związek ma witamina C z rakiem? Otóż, doświadczenie Riordana uświadamia coś niesamowicie istotnego. Jak myślicie, skoro w przypadku drobnych dolegliwości (jak ugryzienie owada właśnie) poziom witaminy spada w zasadzie do zera (czyli nasza odporność nie istnieje) i potrzebujemy wtedy przyjąć kilka bardzo dużych jej dawek, to jak wygląda sytuacja w przypadku przeziębień, czy dalej – podczas operacji, albo gdy chorujemy na nowotwór? I kolejne pytanie – czy zaleca się nam, tfu – czy jest to zakichany obowiązek (!), aby aplikowano nam wtedy ogromną ilość witaminy C? Nie. Za to, o ironio – w tych sytuacjach, gdy nasza odporność balansuje na krawędzi, właśnie wtedy, gdy potrzebujemy ogromnej ilości witaminy C i szybkiego namnażania się przeciwciał, które miałyby walczyć z rakiem, wtedy właśnie podaje się nam chemię. Czyli coś, co niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze. Nasze zdrowe komórki również. Nie pozwala nam to absolutnie w żaden sposób walczyć z rakiem. Powiedzmy sobie otwarcie – chemia nas zabija. Czy można opisać to inaczej, skoro statystyki wskazują, że wyleczalność nowotworów dzięki chemii jest znikoma?
Nie wiedzieć jednak czemu, medycyna zwykła traktować brak wspomnianego wcześniej szkorbutu, jako stan, w którym mamy zadowalającą ilość witaminy C w organizmie. I tyle. Ustalono dawkę i nazwano ją minimalną. A jest nią opłakane 80 mg dla kobiet i 90 mg dla mężczyzn (przypominam, że Riordan wstrzykiwał sobie jednorazowo 15 g!) witaminy C na dobę. Na jakiej podstawie komitet RDA ustalił właśnie taką wartość? Otóż, na podstawie badań neutrofilów. Czym one są? Jest to rodzaj krwinek białych, które odpowiadają za odporność. A czy wszędzie mamy jednakowy poziom witaminy C? Nie, witamina musi wybierać, gdzie się zgromadzi. I naturalnie wybiera te miejsca, gdzie jest najbardziej potrzebna. Jak myślicie, gdzie np.? W neutrofilach oczywiście. Dlaczego do badań wybrano więc tak niereprezentatywne w stosunku do całego organizmu neutrofile? Dr S. Levine (jeden z twórców owego wątpliwie rzetelnego badania) odpowiedział na tego typu pytanie, że „ są łatwe w próbkowaniu”. Myślę, że komentarz jest tu zbędny. Można tylko dodać, że badanie było przeprowadzane jedynie na garstce młodych osób, w dodatku zdrowych. A przecież, jak już zdążyliście się zorientować, w przypadku jakiegokolwiek problemu zdrowotnego, nasze zapotrzebowanie (a więc i tolerancja) na witaminę C jest wielokrotnie większa.
Jaką więc ilość witaminy C powinniśmy spożywać? Co ze słowami „ryzyko przedawkowania”, które niejednokrotnie pewnie słyszeliście z ust lekarzy, znajomych, kogokolwiek? Sprawa jest niesamowicie prosta. I można ją rozwikłać samemu. Wystarczy zrobić eksperyment: Załóżmy, że jesteśmy np. przeziębieni. Eksperyment zaczynamy od wzięcia 1 lub 2 g witaminy C. Odczekujemy godzinę i bierzemy jej kolejne 1 lub 2 g. Czynność powtarzamy do momentu, aż dolegliwości przejdą. A co z tym „szkodliwym przedawkowaniem”? Nie jest możliwe, a to dzięki zdarzeniu, którego nie pomylicie z żadnym innym. Jeśli dostarczycie sobie już „nadprogramową” dawkę witaminy, to po prostu Was pogoni. Tak, dostaniecie lekkiego rozwolnienia. To znak, że eksperyment się powiódł :), bo doszliśmy przed chwilą do poziomu witaminy C, jaki w danym momencie jest nam potrzebny, żeby organizm realnie mógł walczyć z chorobą. Należy wtedy lekko zmniejszyć dawkę (żeby nie powodować biegunki) i przyjmować ją w dalszym ciągu co godzinę, do momentu wspomnianego już powyżej – ustania objawów przeziębienia.
Chwila, ale czy nawet same ulotki tabletek, które zwą się w aptece „witaminą C”, nie zabraniają nam przypadkiem spożywania preparatu w tak dużych ilościach? A i owszem. Co wcale mnie nie dziwi. Przecież ogromna ilość barwników i reszty wspomagaczy, które zawierają, może nam zwyczajnie rozwalić żołądek. Co nam pozostaje? Internet. Można w nich znaleźć czystą postać witaminy (czyli, co ważne – ASKORBINIAN SODU), szczególnie na stronach zagranicznych.
Oczywiście powyższy eksperyment jest bardzo uproszczony i w przypadku nowotworu – niewystarczający. Istnieje jednak sposób, który zdecydowanie daje sobie radę z rakiem (i wieloma innymi, zresztą bardzo poważnymi chorobami – jak cukrzyca, zapalenie wątroby, czy choroba Heinego-Medina). A jest nim wlew. Istnieje bowiem bardzo duża różnica w możliwym do osiągnięcia poziomie witaminy C we krwi, w zależności od sposobu jej podania. I rezultat jest kilkaset razy wyższy w przypadku wlewu dożylnego właśnie, niż w przypadku brania witaminy doustnie.
Nie zdziwi Was tu pewnie nazwisko Hugh Riordana (jegomościa od pająka), który wraz z zespołem lekarzy o ogromnym doświadczeniu w stosowaniu witaminy C, stworzył projekt RECNAC. Tematyka projektu jest niezwykle kontrowersyjna (tak, można wyleczyć raka naturalnie występującą w środowisku substancją!), a jego pisemne opracowanie bardzo fachowe i drobiazgowe (efekty wlewów są spektakularne, ale należy wykonywać je według ściśle określonych wskazówek).
Jak przygotować i jak zastosować taki wlew? Zasad aplikowania witaminy C, jakie znane są dzięki powyższym praktykom, jest naprawdę dużo. Nakreślę jedynie ich znikomą część – po całokształt zdecydowanie odsyłam do specjalistycznych opracowań powyższych geniuszy. Jakie to są np. reguły? Jedna z głównych to tempo z jakim dochodzi się do właściwej dawki witaminy. Jest to związane z faktem, że witamina C ma niesamowicie silne działanie cytotoksyczne (czyli zdolność do unicestwiania komórek nowotworowych), w związku z czym organizm może mieć problem z wystarczająco szybkim pozbywaniem się ich. Nazywa się to Efektem Herxheimera – a jest to zatrucie organizmu przez toksyny pochodzące z rozpadu np. komórek nowotworowych właśnie. W zawiązku z tym specjaliści zalecają powolne dochodzenie do odpowiedniego poziomu witaminy. Istotne jest również tempo samego jej wstrzykiwania. Wlew zawsze powinien być robiony pomału, dzięki czemu unikniemy stanu lokalnego zapalenia żyły. Żyły z kolei, które wybierane są do wlewu – powinny być duże. Oczywistym jest też, ale warto to podkreślić, że należy zachowywać wszelkie wymogi techniczne – np. zakładania wenflonu, i oczywiście zapewnić maksymalną higienę zabiegu. Są też zasady drugoplanowe (ale w całokształcie pomyślności zabiegu – równie istotne), np. ta, aby dobrze nawodnić organizm przed zabiegiem. Powód nie jest skomplikowany – witamina C jest po prostu stosunkowo moczopędna. Bardzo wysokie dawki witaminy C mogą też wywołać lekką hipoglikemię (czyli niedocukrzenie), zaleca się więc, aby pacjent spożył niewielki posiłek przed lub nawet podczas wlewu. W różnych przypadkach dobiera się różne wlewy, pojawiają się wtedy takie pojęcia jak pH, osmolalność, procentowość – są to z kolei rzeczy ściśle fachowe, o czym nie mi już pisać. Mogę jedynie odesłać do projektu RECNAC, lub np. do opracowań dr Klennera (o którym powinnam w zasadzie wspomnieć na początku, gdyż był pionierem stosowania wysokich dawek witaminy C). Przytoczę tu chociaż w takim razie jedną rzecz, na którą dr Klenner zwracał uwagę wielokrotnie – podkreślał on mianowicie, że brak terapeutycznego efektu witaminy C jest spowodowany przeważnie nieodpowiednio dużą jej ilością zastosowaną w zbyt krótkim czasie.
Nie wszyscy wierzą w to, o czym powyżej piszę. Nie muszą. Jak by nie było, istnieją wyniki badań, o których nie jest głośno, a które pokazują znacznie łatwiejsze i mniej inwazyjne metody leczenia raka, niż te ogólnodostępne, stosowane masowo. Po prostu warto o nich wiedzieć. Wtedy, niezależnie jaką decyzję podejmiemy w sprawie własnego leczenia, będzie ona decyzją świadomą. I w zasadzie jeszcze tylko jedno. Nie jest żadną tajemnicą, że witamina C pobudza produkcję endorfin. Co to oznacza? Że ma pozytywny wpływ na eliminację bólu. Wiadomo też powszechnie, że witamina C bardzo wzmacnia naszą odporność. Co oznaczają te dwa fakty – że nawet jeśli z jakiegoś powodu zdecydujemy się jednak na konwencjonalny sposób leczenia nowotworu (np. chemioterapię), to równoczesne stosowanie wlewów witaminy C jest w stanie usunąć lub poważnie zmniejszyć niezwykle nieprzyjemne skutki tej nieludzkiej (jak dla mnie) metody.