Ta wiadomość spadla na nas jak grom z jasnego nieba. Urzędowe pismo przypominało, że nieletni mogą przebywać w pogotowiu opiekuńczym określony czas. Oczywiście chodziło o Bartka i Olę. Mama załamała ręce, a tato stwierdził, że od razu pojedzie wyjaśniać sprawę: - Wytłumaczę komu należy, że sytuacja tej dwójki jest bardziej skomplikowania, niż zazwyczaj bywa - uspokajał nas. - Na pewno zgodzą się na przedłużenie ich.
pobytu u nas.
Jejku, jak czas się wlecze, gdy człowiek na coś czeka. Próbowałam jakoś go przyspieszyć. Wzięłam książkę, ale nie rozumiałam ani słowa z tego, co czytałam. Z Bartkiem wolałam nie gadać na ten temat, bo bałam się, że nagle się rozpłaczę. „Panie Jezu - modliłam się - spraw, żeby to wszystko dało się załatwić".
Gdy zobaczyłam z okna światła naszego samochodu, pomknęłam na dół. Niestety, mina taty nie wróżyła niczego dobrego. - Przepisy są przepisami - powtórzył to, co usłyszał od pani urzędniczki. - Rok, a w przypadkach wyjątkowych - półtora roku.
I co teraz? - zapytałam połykając łzy.
Jeszcze nie wiem - mruknął tato - coś będziemy musieli wymyślić. Zarówno tato Bartka, jak i mama Oli nie zrzekli się opieki nad swymi dziećmi, więc adopcja nie wchodzi w grę. Pytałem o rodziny zastępcze, ale w okolicy jest tylko jedna i ma już tyle dzieci, ile mogła przyjąć.
Mama, która do tej pory słuchała wszystkiego ze spokojem, wzięła głęboki oddech. - Będziemy się bronić - i oświadczyła jak wódz przed bitwą. Przestudiujemy przepisy, poradzimy się prawnika. Na pewno jest jakieś rozwiązanie.
Ta deklaracja jakoś nas wszystkich „wyprostowała". W końcu, to prawo powinno być dla człowieka, a nie człowiek dla prawa!
Ewa Stadtmuller
Dominik 32 (2006) s. 3