Droga do kapłaństwa
W okresie kończenia szkoły średniej i rozpoczynania studiów wyższych różne osoby z mego otoczenia myślały, że wybiorę powołanie kapłańskie. Natomiast ja sam w tym okresie urobiłem sobie przekonanie, że powinienem pozostać świeckim chrześcijaninem. Owszem, myślałem o możliwościach świeckiego zaangażowania w życie Kościoła i społeczeństwa. Myśl o kapłaństwie raczej dość zdecydowanie odsuwałem.
Praca w Teatrze Rapsodycznym
Z tym też okresem łączy się zasadnicza decyzja w sprawie mojego powołania. Stało się wówczas dla mnie jasne, że Chrystus powołuje mnie do kapłaństwa. Nie było to dla mnie jasne w chwili zdawania matury - stało się jasne stopniowo w okresie pomiędzy śmiercią mojego Ojca (luty 1941) a jesienią 1942 r. W tym samym okresie, pracując fizycznie, równocześnie kontynuowałem - na tyle, na ile to było możliwe w warunkach terroru okupacyjnego - moje zamiłowania związane z literaturą, nade wszystko zaś z literaturą dramatyczną. Świadomość powołania kapłańskiego ukształtowała się pośród tego wszystkiego jako fakt wewnętrzny, całkowicie dla mnie przejrzysty i jednoznaczny. Zdawałem sobie sprawę z tego, od czego odchodzę, jak też i z tego, ku czemu mam dążyć, "nie oglądając się wstecz".
Od czego odchodzę? Odpowiem krótko: więcej w tej dziedzinie doznałem Łaski, niż musiałem stoczyć walki. Pewnego dnia stało się dla mnie sprawą wewnętrznie oczywistą, że życie moje nie spełni się w tej miłości, której piękno skądinąd zawsze głęboko odczuwałem.
Jako kapłan i duszpasterz byłem zawsze szczególnie blisko związany z ludźmi młodymi, chłopcami i dziewczętami, którzy wzajemnie znajdowali siebie, dokonywali wyboru, zakładali rodziny. Błogosławiłem ich małżeństwa, ale przedtem starałem się ich do tego wielkiego sakramentu przygotować. Mieli do mnie zaufanie. Rozmawialiśmy wiele i o wszystkim. W tym samym duchu przeżywałem z nimi ich młode ojcostwo i macierzyństwo. Udzielałem chrztu dzieciom, które przychodziły na świat.
To, że poszedłem inną drogą niż oni, bynajmniej nie czyniło mi obcą drogi ich powołania. Wręcz przeciwnie. Szczególnie mnie do nich zbliżało - i ich do mnie również. Kiedyś przeczytałem u Schelera zdanie, że dziewictwo i celibat posiadają szczególne znaczenie dla zrozumienia wartości małżeństwa, rodzicielstwa, życia rodzinnego. Uważam, że jest to zdanie ogromnie wnikliwe i trafne. Miłość ludzka: narzeczeńska, małżeńska, rodzicielska, stała się w związku z całym doświadczeniem mojego życia - naprzód wyboru własnej drogi, a potem towarzyszenia ludziom, którzy wybierali drogę inną - szczególnym przedmiotem mojej refleksji, tematem wielu wypowiedzi. Tak było dawniej - i tak jest również teraz. Jest to wielki temat, którym poniekąd nie przestaję się zajmować. Coraz bardziej też widzę, jak bardzo głęboko jest on wpisany w słowo Bożego Objawienia. Myślę też, że wiele jest w tej dziedzinie do zrobienia, a sytuacja w Kościele i świecie współczesnym stanowi szczególne wyzwanie pod tym względem.
Seminarzysta
Od października 1942 r. stałem się konspiracyjnym alumnem seminarium duchownego oraz konspiracyjnym studentem Wydziału Teologicznego na Uniwersytecie Jagiellońskim, który całą swą działalność prowadził w podziemiu. Przygotowywałem się do egzaminów, studiując w czasie wolnym od pracy, a także - o ile to było możliwe - w czasie pracy w fabryce.
Ogromnie wiele zawdzięczam kapłanom, zwłaszcza jednemu, dziś już sędziwemu, który jeszcze w latach chłopięcych swoją ogromną prostotą i dobrocią przybliżał mi Chrystusa - a potem wiedział, w którym momencie mógł jako spowiednik powiedzieć mi: Chrystus wskazuje Ci drogę do kapłaństwa.
Z wdzięcznością myślę też o moich wychowawcach z seminarium, o profesorach teologii i o wikarych, moich kolegach podczas mej krótkiej pracy w parafii, zwłaszcza o jednym z nich. Wśród duchownych nie mogę zapomnieć wielkiego metropolity krakowskiego, kardynała Adama Stefana Sapiehy, który w okresie drugiej wojny światowej i straszliwej okupacji okazał się prawdziwym pater Patriae.
Świeckich było wielu, należeli do różnych środowisk: intelektualiści, profesorowie, artyści, towarzysze pracy w kamieniołomie i fabryce sody, koledzy i koleżanki z lat gimnazjalnych, studenci uniwersytetu, członkowie pracy konspiracyjnej. Powinien bym im wszystkim raz jeszcze podziękować. Staram się to czynić przed Bogiem w stosunku do wszystkich, zwłaszcza tych, którzy już nie znajdują się pośród żyjących. Należy do nich ten, który szczególnie wiele pokazał mi z bogactw swej duszy, rozmiłowanej w całym wielkim dziedzictwie kultury literackiej i artystycznej, nade wszystko rodzimej, polskiej, jak też europejskiej i światowej. Droga do kapłaństwa
Jan
Inny natomiast - i tego także muszę wspomnieć osobno - przekazał mi szczególnie wiele z bogactw swej duszy, rozmiłowanej w samym Bogu: z bogactw życia duchowego, życia mistycznego. Był to również człowiek świecki. Jeden z tych nieznanych świętych, ukrytych pośród ludzi, jakby szczególne światło na głębi życia - na takiej głębi, na której zwyczajnie panuje mrok. Posiadał średnie wykształcenie, ale pracował jako krawiec w pracowni swojego ojca. Ta praca bardziej sprzyjała życiu wewnętrznemu, jakie prowadził. Co więcej, za zgodą swego spowiednika, w owych latach okupacyjnych stał się nauczycielem dróg życia wewnętrznego dla wielu młodych ludzi, którzy skupiali się w formie "Żywego Różańca" przy parafii, do której należałem. Człowiek, o którym wspominam - było mu na imię Jan - reprezentował całkiem inny świat: inny w stosunku do wszystkich, z jakimi spotykałem się dotychczas. Nie tylko mówił o życiu wewnętrznym, jego zasadach i metodach. Był sam żywym świadectwem tego, czym jest życie wewnętrzne - albo raczej: kim staje się (od wewnątrz i zarazem na zewnątrz) człowiek, który pozwala Bogu działać w sobie; człowiek, który - wrażliwy na to działanie - nauczył się współpracować z Łaską. To właśnie ów Jan przyczynił się do tego, że bardzo wcześnie - wcześniej niż skonkretyzowała się sprawa powołania kapłańskiego - trafiły do moich rąk książki ascetyczne najwyższej rangi. To od niego po raz pierwszy usłyszałem o św. Janie od Krzyża. Ten człowiek był z jego szkoły.
Wzory osobowe
Tak więc po Vaticanum II niczego nie straciły na znaczeniu w mojej świadomości te żywe wzory, które z taką mocą przemawiały do mnie w okresie seminaryjnym, w latach mojej młodości kapłańskiej. Owszem, jestem przekonany, że wzory te dopomogły mi w sposób zasadniczy w zaakceptowaniu soborowej wizji kapłaństwa w pełnym jej bogactwie i autentyzmie. Jeśli zaś chodzi o te wzory - to było ich wiele, z pewnością więcej niż zdołałem ogarnąć. Trudno tu nie wspomnieć o tym, jaki wpływ wywarł św. Franciszek z Asyżu oraz jego chyba najwierniejszy naśladowca w mojej Ojczyźnie, Brat Albert Chmielowski. Wiadomo, że Franciszek nie czuł się godnym przyjęcia święceń kapłańskich, poprzestał na diakonacie. Polski Brat Albert, który należy do szerokiego kontekstu duchowego odrodzenia na przełomie XIX i XX stulecia w mojej Ojczyźnie, przemawiał ponadto wymową współczesności. Całe jego życie od wczesnej młodości, poprzez okres twórczości malarskiej połączonej z wewnętrznym zmaganiem o kształt właściwego swego powołania, aż po ostateczny wybór franciszkańskiego ideału brata-tercjarza i sługi ubogich - całe to życie najkrócej i naj gruntowniej streścił znakomity autor książki o nim w słowach �duszę dał". Właśnie. O cóż innego może chodzić w powołaniu kapłańskim, jak nie o to, żeby "duszę dać". I dlatego tak bardzo potrzebne są wzory, które ukazują każdemu z nas, kapłanów, jak wiele musimy wymagać od siebie. Owszem: wzory, które nam unaoczniają, jak bardzo to, czym jest Chrystusowe kapłaństwo służebne, przerasta każdego z nas. Altiora te queras
Do dziś pamiętam, jak w latach seminaryjnych czytałem z zapartym tchem książkę ks. F. Trochu o Proboszczu z Ars - i to nie tylko jako dzieło literackie, ale jako świadectwo dane mocy Chrystusa-Kapłana w duszy Jego wiernego sługi i żarliwego naśladowcy.
Jaką miałem wówczas koncepcję kapłaństwa - a jaką teraz? Powiedziałbym, że pozostała ona w w swym istotnym wymiarze identyczna. Sobór Watykański II przyniósł nowe spojrzenie poprzez swą naukę o uczestnictwie całego Ludu Bożego in numere sacerdotali Christi. Kapłaństwo sakramentalne: hierarchiczne i służebne zarazem, zostało osadzone w uniwersalnym kontekście kapłaństwa wiernych. Jednakże autentyczne rozumienie owej służebności kapłaństwa prezbiterów (a więc tym bardziej biskupów) nie może być niczym innym, jak tylko dojrzałym owocem szczególnego uczestnictwa we wszystko ogarniającej pełni kapłaństwa samego Chrystusa: uczestnictwem zrodzonym poprzez sakrament, który uzdalnia do kontynuowania tej Ofiary, w której zawiera się cała moc Odkupienia. Sakrament, który w określonym dniu wyciska w duszy ludzkiej niezatarte znamię, jakby pieczęć Odwiecznego Kapłana.
Ojciec Święty Jan Paweł II