Rozdarty w szponach miłości...
Pełen nicości... gniewny w swojej próżności...
Niczym liść bezwładnie opadam, podatny na każdy wiatru na mnie zamach...
Narzekając na brak miłości, przerwałem granice których nigdy nie będzie dane zobaczyć ludzkości...
Te o to granice, nazwane dobrym umiarem... dały mi coś co przeraża mnie każdym rankiem...
Za dużo miłości mi zostało dane, przez co i to samo jest ode mnie wymagane...
Przeszłość była piękna lecz kiedyś zraniła, teraźniejszość istnieje teraz, lecz mało mi daje...
Ciężar wyboru, oparty o moje ramie... Wybór przyszłości... Co wybiorę będzie mi dane...
Ilu dało by za taki los?! Ilu podjęło by decyzje nie bojąc się skutków?!...
Ja w swojej próżności, siedząc w ogródku czekając na teraźniejszość lub przeszłość.
Co będzie to będzie... cholerny świat... Ja w mym ogródku, jak liść czekam co przyniesie wiatr...