Sposób Na Upalne Lato I Mroźną Zimę


SPOSÓB NA UPALNE LATO I MROŹNĄ ZIMĘ

  Gdy w przypadkowym towarzystwie - słuchając bzdur na temat różnych „zboczeńców” i „dewiantów” - przeciwstawiłem się ordynarnemu krzykaczowi, podszedł do mnie pewien starszy pan o włosach przyprószonych siwizną. Chciał mi podziękować, że miałem odwagę… I porozmawiać.
  Słuchałem z zapartym tchem.
  Tak powstała ta historia przez życie pisana. Opowieść z czasów jego młodości. Przepraszam, że nie dzielę jej na dwie części. Kogo zainteresuje, ten ją przeczyta do końca.
 

  Lipiec owego roku był nieznośny. Żar lał się z nieba. Nie było czym oddychać. Kto żyw, uciekał w cień topoli porastających brzeg rozlewiska, które utworzyło się z jeziorka, przerywając niewysoki wał. Kiedyś to zakole znajdowało się po lewej stronie polnej drogi prowadzącej do nieczynnego, popadającego w ruinę starego młyna. Dostępu do piaszczystego brzegu, wymarzonego do plażowania, broniła gęsta wiklina i tatarak. Rozlewisko zawsze było pełne czupurnych wiejskich malców i nieco starszych chłopaków, którzy rościli sobie prawo do najgłębszej części kąpieliska. Najwięcej chętnych do kąpieli było wieczorem. Każdy prosto od żniw walił do wody. Wydeptana wśród trzciny ścieżka przypominała rojny deptak w renomowanym uzdrowisku, a na brzegu nie było już miejsca.
  Wypatrywałem Jarka, syna gospodarzy mieszkających najbliżej dziadka. Z nim znałem się najlepiej. Razem, brodziliśmy po zaroślach. Jednak teraz każdy harował na swoim i nie miał czasu na lenistwo. Spodziewałem się, że Jarek przyjdzie. Mówił kiedyś, że byłby chory, gdyby się przynajmniej raz na dzień nie wytaplał. I rzeczywiście usłyszałem za plecami jego głos.
  - Nie pchajmy się tutaj - zawrócił mnie ze ścieżki. - Chodźmy dalej, za młyn, tam jest spokojniej i też można popływać.
  Okrążenie rozlewiska zajęło nam trochę czasu. Byłem już zły na Jarka, trawa i korzenie drapały mi nogi, chociaż byłem w sandałach i długich spodniach. Podziwiałem Jarka, szedł boso, a jakby w najwygodniejszych butach po asfaltowej szosie.
  - Tutaj. Widzisz, jak fajnie? - wskazał osłoniętą zatoczkę, w której odbijały się promienie słońca.
  Rzeczywiście, było tu pięknie, cicho i spokojnie. Ni żywej duszy…
  Jarek zrzucił z siebie podkoszulek i krótkie drelichowe spodnie, pod którymi miał czerwone majtki uszyte z materiału jak na poduszkę, z szerokimi nogawkami, mocno przybrudzone, zwłaszcza na tyłku. Wbiegł do wody nawet się na mnie nie oglądając.
  Dno było spadziste, bo zanurzał się coraz mocniej, po kolana, po pas, po szyję - i teraz dopiero popłynął.
  Zdjąłem sandały, tę głupią pasiastą miejską koszulkę z krótkimi rękawami, która od razu odróżniała mnie od tutejszych chłopaków. I wreszcie ciasne, przykrótkie spodnie. Otoczył mnie rozkoszny chłód wody.
  - Chodź, zobacz, jak  fajnie! - krzyknął z wody i znów się zanurzył, wywijając kozła.
  Płynąłem w jego stronę leżąc na plecach. Jarek trącił mnie w ramię.
 - Prawda, że fajnie? Z nikim się nie kłócisz, nikogo w wodzie nie zaczepiasz, z nikim się nie zderzysz. Dlatego lubię tu przychodzić, chociaż trochę daleko.
  Przyznałem mu rację. Warto było nadłożyć drogi.
  - Wiesz, a kiedyś to tu nakryłem jedną parę, chłopaka z dziewczyną - mówił zwieszony w wodzie, rozgarniając migotliwą taflę drobnymi ruchami ramion.
  - I co?
  - I nic. Popatrzyłem sobie na nich.
  - A co robili?
  - Pływali.
  - Phi, to co w tym dziwnego?
  - Bo byli na golasa.
  - Żartujesz!
  - Ani trochę. Wtedy też był wieczór, jak przyszedłem i od razu zobaczyłem, że ktoś pływa. Byłem zły, że ukradli moje miejsce i już miałem ich sprzezywać, gdy zobaczyłem jej cyc. No to kucnąłem za krzakami i wtedy sobie popatrzyłem.
  Fiknął kozła w wodzie i odpłynął. Bałwan jeden! A mnie zaczęło co nieco pęcznieć w kąpielówkach. Popłynąłem za nim i dałem mu klapsa w ten wypięty tyłek ozdobiony czerwonymi majtkami.
  - Ała! Co się wygłupiasz?
  - To ty się wygłupiasz! Zaczynasz coś mówić, potem nie kończysz i uciekasz. Co dalej robili?
  - Nic. Wyszli na brzeg i wycierali się.
  - I byli całkiem na golasa?
  - A jak można być nie całkiem na golasa? Jak mówię, że byli, to byli.
  - I jaki miała ten cyc…?
  - No jaki... Cyc jak cyc. Ale jakie miała kłaki między nogami!
  - Nie mów… A on?
  - On to dopiero był zarośnięty! Ani mu jajek nie było widać.
  Musiałem przełknąć ślinę i poprawić kąpielówki. Jarek tymczasem, oczywiście, popłynął dalej.
  - Wracaj! Już nie mam siły! - krzyknąłem. - Cały dzień zasuwałem w polu!
  - No dobra. Ja też zasuwałem. No to wracamy.
  Zrównał się ze mną i wolniutko płynęliśmy obok siebie.
  - Jarek, powiedz, co jeszcze widziałeś.
  - Nic więcej. Potem się ubrali i poszli sobie.
  - I on był aż taki zarośnięty?
  - Żebyś wiedział. Aż na brzuchu. I całe nogi. A jak wyszedł z wody, to wszystko tak się na nim poukładało, jakbyś patrzył na jakiś obraz, takie pozwijane i poskręcane.
  - I nawet mu jajek nie było widać?
  - No, trochę. Ale wszystko było takie czarne w tych włosach. Wszystko.
  - Bo pewnie byłeś daleko od nich.
  - Blisko. Dwa kroki. Ja i oni. Ale ona była tyłem do mnie, to jej za bardzo nie widziałem. A on przodem, to jego dokładnie.
  - Szkoda, że ja tego nie widziałem. Też bym sobie tak chciał popatrzyć. A potem byli jeszcze?
  - Już nie. Czatowałem cały tydzień, ale już nie przyszli. I wiesz, co zrobiłem? Spróbowałem też popływać bez majtek. Nikogo nie było, to co mi zależało.
  - Sam?
  - No a z kim? Nie mam tu takiego chłopaka, żeby z nim. Chyba że…
  - Że co?
  - Że ty byś chciał. To moglibyśmy razem. Ale ty się na pewno nie zgodzisz.
  - Nie… Nie wiem. Zresztą, dlaczego nie? Ale innym razem, co?
  - Jak chcesz, ja nic nie mówię... Ale ja sobie jeszcze postoję trochę w wodzie. Czujesz? Już dno.
  Mnie też nie za bardzo chciało się wychodzić. Co by sobie pomyślał, gdyby zobaczył jak mi... stoi?
  Wracaliśmy w milczeniu, nieco markotni, jakby niewyczerpany temat ciążył nad nami i przygniatał. Umówiliśmy się na jutro wieczór pod tą topolą za zakolem, żeby się nie szukać.

  Byłem pierwszy. Minuty strasznie się wlokły. Wreszcie zobaczyłem Jarka. Jak zwykle w ziemistoszarym podkoszulku, pamiętającym pewnie wiosenną orkę i w drelichowych krótkich spodniach, już zupełnie bez koloru. Pod spodem oczywiście te same majtki z czerwonej wsypy. Zaraz za pierwszymi krzakami zrzucił to wszystko z siebie i powiewając nogawkami jak chorągiewką, wskoczył do wody. Ja za nim. Ale czułem się bardzo zmęczony, nie goniłem go. Zatoczyłem dwa koła, wyszedłem na brzeg i rozłożyłem się na piachu.
  Zobaczył, że leżę. Zawrócił i po chwili wyłaniał się z wody po spadzistym dnie: najpierw głowa, teraz ramiona, brzuch, te czerwone majtki, kolana, wreszcie cały on. Stanął na wprost mnie i otrząsnął się jak pies, rozsiewając wokół krople wody. Roześmiał się. Ja także, ale z innego powodu. Wraz z tym trzepaniem, gdy całym ciałem rzucał w lewo i w prawo, mocno latały mu w nogawce jego jądra i długi penis. Czerwone majtki przykleiły mu się do ciała tak, że widziałem dokładnie wszystko, co ma. Wpatrywałem się przez chwilę w widoczne jak  na dłoni jego narządy, aż się speszyłem, widząc jego spojrzenie skierowane śladem mojego wzroku.
  - Kurde, zawsze się tak kleją - powiedział i rozłożył się obok. - Ty, a jak wrócimy? - spytał po chwili. - W spodniach na gołej dupie? Przecież majtki nam nie wyschną.
  - Tak samo, jak wczoraj. Jakoś wczoraj ta mokra plama ci nie przeszkadzała.
  - Bo to było wczoraj. Dziś będzie mi przeszkadzała. I nie bądź taki.
  - Jaki?
  - Bo co innego mówiłeś wczoraj, a co innego dzisiaj.
  - Co takiego mówiłem wczoraj?
  - Przypomnij sobie. Powiedziałem, że kiedyś kąpałem się bez niczego, a ty powiedziałeś, że spróbujemy tak razem.
  - No… - mruknąłem cicho. - Mówiłem coś takiego, ale nie mówiłem, że dziś.
  - A po co czekać do jutra? Jaka to różnica?
  - Pewnie, że żadna.
  - Bo wiesz, ja też bym miał do ciebie jedną prośbę, jakbyś się zgodził.
  - Jaką?
  - Ale powiedz, że się zgodzisz.
  - Jeszcze nie wiem, na co.
  - Dałbyś mi przymierzyć swoje kąpielówki? Nigdy takich nie miałem. Ciekawy jestem, jak bym w nich wyglądał…
  Omal czkawki nie dostałem.
  - To jak, dasz?
  Co mu strzeliło do głowy?
  - Widzisz, jaki jesteś. Zaraz wiedziałem, że się nie zgodzisz.
  - Jak mam pożyczyć? Przecież musiałbym zdjąć!
  - Wstydzisz się, tak?
  - Wstydzić się? Czego?
  - No widzisz. Mówisz inaczej, a robisz inaczej.
  - To ty mówisz co innego, a co innego myślisz. Dlaczego nie powiesz, że chciałbyś mnie zobaczyć na golasa?
  - No… może i tak. Bo u ciebie nie widać. A ja, jak wylezę z wody, to w majtkach czy bez nich wyglądam tak samo. Ty widzisz u mnie wszystko. A twoje kąpielówki są inne. Nie widać. I dlatego chciałbym przymierzyć, czy mnie też by nie było tak widać, jak teraz.
  Chyba go zrozumiałem. Rzeczywiście w tych swoich czerwonych majtkach wyglądał okropnie.
  - Ale chociaż wiesz, że ci tak widać, to się tego nie wstydzisz, nie? - spytałem ciszej.
  - Ciebie się nie wstydzę. Bo ciebie - tu zrobił małą pauzę - bo ciebie trochę lubię.
  Zaskoczył mnie.
  - Ja też trochę cię lubię - powiedziałem szybko.
  - Ale ja ciebie na pewno więcej. Bo ja się z tobą czuję tak fajnie, jak z żadnym chłopakiem tu na wsi. Dlatego nie lubię się kąpać z nimi. Oni zaraz dogadują. Wtedy zobaczyłem, że mi się to wszystko tak przykleja, że widać.
  - Ale ja się z ciebie nie śmieję.
  - Jak byś się śmiał, to bym się z tobą nie kolegował. Oni po prostu są głupi, wiem, ale co prawda, to prawda. Bo prawda, że widać.
  - I dlatego chciałbyś, żebym ja zdjął? Żebym ci pokazał…?
  - Dlaczego by nie? Trochę byśmy na siebie popatrzyli. Bo wiem, że jesteś fajny.
  - Że jak… fajny…
  - Że jak zamykam oczy, to też cię widzę bez majtek. I wtedy jesteś taki fajny. Fajniejszy jak w majtkach. Chciałbym się przekonać, czy to, co widzę, jak zamykam oczy, wygląda tak samo, jak gdybym miał otwarte.
  Zatkało mnie.
  - To jak? - dociekał głosem zniżonym do szeptu.
  - A jakby tu ktoś przyszedł? - szukałem natychmiast lawiny przeszkód, byle odwlec ostateczną decyzję.
  - A kto by tu przyszedł? Sam widzisz, że nikt.
  - Ale wtedy byli tu ten chłopak z dziewczyną, sam mówiłeś.
  - Byli. A teraz nie ma. I już późno, kto by się tu zapuszczał. Nikomu się nie chce tak daleko.
  Brakło mi argumentów.
  - To jak? - dopytywał się znów.
  - I chciałbyś sobie na mnie popatrzeć?
  - Tak. A ty na mnie, bo ja wtedy też mogę zdjąć.
  - A z tymi kąpielówkami, z tym przymierzaniem, poważnie?
  - Poważnie.
  - Dobra… Ale pod warunkiem, że ty też się nie będziesz śmiał, że ja mam… takiego. Bo twój jest dłuższy, nie?
  - Że ja się będę śmiał z ciebie? Nigdy!... I że dłuższy? U mnie widać, to wiesz. Ja u ciebie nie widzę, to nie wiem.
  - A jak jest dłuższy to… dasz dotknąć? - wypaliłem, szukając następnej przeszkody.
  - Tobie dam. Tylko…
  - Co tylko? - chwyciłem się gorączkowo ostatniej nadziei.
  - Tylko że jak ja go sobie sam tak dotykam, to wiesz, co mi się robi. Zaraz mi staje. A tobie?
  O Boże… Pewnie, że też mi staje!
  - To co będzie, jak nam staną?
  - To sobie popatrzymy, jak stoją, i już…
 Klamka zapadła. Na szczęście mój nie stoi. Pewnie ze strachu.
  - To co, mam zdejmować?
 …A nagle ręce miałem takie słabe…
  - Jak chcesz - mówił cicho, spokojnie, zupełnie normalnym głosem, bez żadnych oznak zdenerwowania, w przeciwieństwie do mnie, który niemal panikowałem. - Jak chcesz, to ja mogę zdejmować tobie, a ty mnie, i mogę być pierwszy. To znaczy, ty możesz mi zdjąć pierwszemu, żebyś nie myślał, że ja potem nie…
  - Zgoda. Umowa…!
  - Fajnie. Tak myślałem, że będzie najlepiej.
   Podniósł się z piachu, otrzepał uda i dłonie i stanął na wprost mnie. Ja usiadłem. Widziałem od dołu te przyklejone do ud nogawki. W lewej wyraźnie wisiał długi penis z grubym łebkiem. Zastanawiałem się, czy ściągnąć za nogawki w dół, czy zacząć od gumki. Zdecydowałem, że od gumki.
  Zdejmowałem powoli, z trudem, bo przyklejony materiał niełatwo odrywał się od ciała i wywlekał się na lewą stronę.
  - Ale masz… długiego - zatrzymałem się przy kolanach, patrząc z niedowierzaniem - i jakie już masz włosy!
  - A ty nie masz?
  - Mam, ale nie takie. I mój też nie jest… aż taki…
  - Później zobaczymy. Ściągaj do końca.
  Ściągnąłem. Przeciągnąłem obie nogawki przez stopy. Czułem, że mam sucho w ustach, a wzroku od niego nie mogłem oderwać. Patrzyłem i patrzyłem. Na pękaty worek z dużymi jądrami, na długiego, ciężko zwisającego penisa, grubego, bardzo mięsistego. Ręka sam rwała się, żeby go dotknąć. Ale znów nie miałem siły.
  - Wiesz - powiedział, przerywając ciszę, która wprost dzwoniła mi w uszach - jakie to fajne uczucie, jak się tak na mnie patrzysz?
  - Dlaczego?
  - Nie wiem. Jak ja będę się patrzył na ciebie, może będziesz czuł tak samo. Fajne masz oczy, jak się tak patrzysz. Takie szerokie i bardzo niebieskie - dodał.
  - To jak, robimy zmianę? - spojrzałem na jego twarz, uśmiechniętą, zadowoloną - i nagle bez tych majtek zaczął mi się podobać! Był zupełnie inny!
  - Chciałeś jeszcze dotknąć - przypomniał.
  - Później, jak już ty mnie - zdecydowałem, byle szybciej.
  Wstałem. Jarek zbliżył się na pół kroku i wkładając mi całe dłonie pod gumkę na biodrach, sprawnie kilkoma ruchami uwolnił mnie z kąpielówek.
  - Ładny jesteś - rzekł spokojnie. - Tak cię widziałem, jak zamykałem oczy. Dokładnie tak. Nie pomyliłem się. Fajnie się czujesz, jak się tak na ciebie patrzę?
  Czułem się szalenie skrępowany i zawstydzony. Przemogłem się wreszcie.
  - Normalnie. Bo to całkiem inaczej, jak obaj, a inaczej, jak tylko jeden… To co, chcesz teraz przymierzyć te kąpielówki?
  Skinął głową.
  Schyliłem się, podniosłem je z piachu, otrzepałem i podałem mu.
  Przymierzył. Stojąc okrakiem, dłonią od dołu poprawiał jądra i penisa, aby je właściwie ułożyć, dociągnął wszystko w górę i zza gumki jeszcze raz starannie poprawił. Teraz było dobrze.
  - Ładnie ci. Pasują - rzekłem zdziwiony. - Myślałem, że będą za małe.
  - W sam raz. Ładne, wygodne, pasują jak ulał. Szkoda, że nie mam takich.
  Jego narządy, upięte ciasnym materiałem, stały się niemal eleganckie, slipy idealnie nimi wypełnione, zaokrąglone, uwypuklone, nabrały dziwnego blasku i urody. Uśmiechnąłem się. Z prawdziwą szczerością mogłem przyznać, że Jarek bardzo mi się spodobał, że był naprawdę fajnym chłopakiem.
  Stał zadowolony, odwracał się, oglądał, wygładzał pośladki i biodra.
  - Muszę sobie takie kupić, a nie zanosi się, że szybko - powiedział. - Nie mam pojęcia, kiedy znów pojedziemy do miasta. No i jak tu mamie powiedzieć, żeby mi takie kupiła? Wyśmieje mnie.
  - Sam sobie kup.  
  - A skąd wezmę pieniądze?
  O tym nie pomyślałem. To nie jak u mnie, że jak powiem, że potrzebuję parę groszy, to dadzą. A i ocyganić można, że do szkoły na jakąś składkę. Nigdy nie sprawdzali, czy prawda.
  - To ja ci kupię! - powiedziałem zdecydowanie. - Jak za rok przyjadę, to ci przywiozę. A teraz możesz wziąć te, dam ci, mam drugie takie same na zmianę! - dodałem, zdziwiony własną decyzją.
  - Dasz?  Poważnie? - nie dowierzał, a jego oczy zaiskrzyły się takim blaskiem, że żadna inna oznaka radości nie wyraziłaby tego lepiej.
  - Dam. Już możesz je sobie zatrzymać. Możesz się w nich wykąpać. Niech od dziś będą twoje!
  Wskoczył mi na szyję, ucałował, uściskał, znów ucałował - i pędem wskoczył do wody, rozbryzgując w powietrzu ogromną fontannę.
  Stałem, czując smak jego dziwnych pocałunków. I naraz zatęskniłem za jego obecnością. Zapragnąłem być tuż obok niego. Rozpędzony wskoczyłem do wody z głośnym pluskiem. Zrównałem się z nim.
  - I jak? - spytałem.
  - Cudownie! Nie masz pojęcia, jak mi tamte nogawki w pływaniu przeszkadzały. A w tych, to jakbym nic na sobie nie miał! A ty jak pływasz? Ubrałeś moje?
  - A po co? Przecież mieliśmy pływać bez niczego.
  Nie wierzył. Dotknął. Namacał moją nagość, dotknął penisa i jąder, aż poczułem dziwne mrowienie w całym ciele. Zaraz mi stwardnieje, wypręży się - i stanie! Dotknąłem jego, przez slipy. Wyczułem pod palcami dokładnie wszystko. Jarek objął mnie w wodzie, przytulił mocno, splótł stopy i uda na moich udach, ramiona odrywał tylko wtedy, gdy musiał wykonać kilka ruchów utrzymujących nas na powierzchni… Stwardniał mi bardzo, stanął dęba, wpychając się między nas. Jemu pod slipami też, aż górą, sponad gumki wyskoczył twardy, gruby czerwony łeb. Już nie łebek, ale wielki, potężny łeb. Był tuż pod powierzchnią wody, widziałem dokładnie, nawet grubą żyłę, która sunęła spodem od dołu aż po sam czubek. Mój podziw mieszał się z niedowierzaniem. Jaki on wielki! Ja nie mam takiego…
  Jarek ciągle mnie całował, delikatnie, po twarzy, po oczach, po brwiach i nosie, wreszcie w same usta. Nigdy dotąd z nikim się nie całowałem, nawet z moja szkolną miłością, Olą z piątej b. Dreszcz przebiegł mnie po plecach, ale wcale nie było mi zimno, wręcz przeciwnie.
  - Chodźmy na brzeg - poprosiłem ledwie żywy, czując utratę sił.
  - I podotykamy się, jak tu…
  Patrzyliśmy i dotykaliśmy się. I nie tylko dotykali. Jarek pierwszy, całując mnie, pocałował również mojego penisa. Powiedział, że jest taki ładny, że aż się prosi do pocałowania. Nie broniłem, bo nie miałem siły, i nie chciałem. Tak mi było dobrze… Jądra też, aż podskoczyłem za pierwszym razem, tak delikatnie to zrobił. Nawet pośladki. Stałem wyprostowany, a on klęczał i kolanami w piasku rył krąg wokół mnie. Nic już nie mówił, ale gdy podniósł na mnie wzrok, widziałem w nim tyle radości, że sam byłem gotów ucałować go w każdą część ciała.
  I ucałowałem. Najpierw w plecy, gdy był pochylony, a gdy się uniósł, odważyłem się w usta, tak jak on mnie w wodzie. Teraz on stał wyprostowany, a ja pochylałem się coraz niżej i niżej, aż do tego wielkiego wyprężonego penisa. Co mi się stało? Wciągnąłem go do ust i ssałem mocno, tak mocno, aż Jarkowi drżały pośladki.
  - Czekaj… - powiedział nagle, ale było za późno. Wraz z mocnym wyprężeniem całego ciała wytrysnął mi w twarz kilkoma dużymi, gęstymi kroplami. - Nie chciałem - mówił cicho, dłonią wycierając mi policzek.
  - To nic - nadal trzymałem przy twarzy tego grubasa, tego wielkoluda i nie mogłem nasycić się ani tym widokiem, ani rytmicznymi wstrząsami, które wyraźnie słabły, a on cały nieznacznie miękł. I ten intensywny podniecający zapach, zapach spermy... Przyciskałem go dłonią do policzka. Jeszcze go nie oddam, jeszcze nie…
  - Daj, teraz ja zrobię tobie tak samo - usłyszałem. - Ty też już pewnie masz… śmietankę.
  Skinąłem głową. Od kilku miesięcy już miałem „śmietankę”, ale, wciąż było mi żal oderwać się od jego pulsującego ciała.
  - Połóż się - powiedział, a gdy ułożyłem się na plecach, pochylił się nade mną i głęboko, bardzo głęboko w ustach zamknął mojego penisa, a dłonią miętosił moje jądra i mierzwił mi tych skromnych parę włosków wokół nich. Zdawało mi się, że cała ziemia się pode mną zatrzęsła. Nie rozróżniałem poszczególnych dotknięć, to wszystko było razem tak wielkie, że o bożym świecie nie wiedziałem. Nawet nie zdążyłem uprzedzić Jarka, że już… już… i w ostatniej chwili wyrwałem się z jego ust, by zachlapać piasek.
  Teraz Jarek patrzył z niedowierzaniem.
  - Aleś tego miał… Prawie kałuża.
  Nie miałem siły, ale roześmiałem się. Zrozumiałem, że mam dużo spermy, dużo więcej niż Jarek, który wyrzucił tylko kilka kropel.
  Leżałem znużony, z zamkniętymi oczami. Było mi tak dobrze, jak nigdy. Nigdy sam u siebie nie wywołałem takiego przeżycia, chociaż zawsze rozdrażniałem się macaniem i zabawą w „uciekanego” tuż przed końcem. Przeciągałem, jak mogłem.
  - Popływamy jeszcze ? - usłyszałem.
  - Bez niczego?
  - Bez niczego. Jak teraz.
  - Popływamy!
  Ale zmęczenie było silniejsze. Leżeliśmy tylko na wodzie, wystawiając do słońca nasze nagie brzuchy z pierwszymi włoskami, i z penisami, z którymi sami tak do końca nie wiedzieliśmy jeszcze, co można robić. Jarek co pewien czas gładził moje uda i przekładał mi prącie raz na lewe udo, to znów na prawe. I patrzył. Wciąż tylko patrzył.
  - Wiedziałem, że jesteś fajny - powiedział, gdy wracaliśmy do wsi; ja w samych spodniach na gołym tyłku, on z przebijającą z czerwonych majtek mokrą plamą i z moimi kąpielówkami w kieszeni. - I wiedziałem, dlaczego cię lubię.
  W milczeniu złożyliśmy sobie sekretną obietnicę, że nikt się nie dowie, co się tu dziś miedzy nami wydarzyło. I już bez słów postanowiliśmy, że to samo zrobimy jutro.

  Po drodze nie mogliśmy się odczekać widoku naszej nagości. Spytałem Jarka, czy ma na sobie te swoje czerwone majtki. Roześmiał się, że ma.
  - Pokaż.
  Rozpiął spodnie, zsunął nieco i pokazał.
  - A on pod majtkami ciągle jest taki długi?
  - A co, miał się skurczyć? - Jarek wciąż się śmiał.
  - Pokaż…
  Pokazał, odciągając gumkę i opuszczając ją poniżej jąder. Co za widok! Dotknąłem zaraz. I już poczułem, że mu sztywnieje. Mnie zresztą też. Domyślił się. Pogładził mnie przez spodnie, co jeszcze bardziej mnie rozbudziło.
  - Zróbmy to teraz - zaproponowałem rozpalony.
  Zrobiliśmy, całując się i pieszcząc równocześnie jeden drugiego i wzajem w dłoniach wywołując swój wytrysk. U Jarka znów kilka gęstych kropel, u mnie trzy długie serie, z których pierwsza trafiła mu w brzuch, druga i trzecia w jądra i uda.
  - Ale strzelasz - patrzył z podziwem.
  Nagle spłoszył nas nieodległy szelest. W mgnieniu oka byliśmy pozapinani i biegiem wyrwaliśmy na ścieżkę.
  - Czy tam ktoś był? - spytałem niepewnie.
  - Nie, to pewnie jakiś ptak, kuropatwa może.
  Bałem się ryzykować kąpieli nago, więc pływaliśmy w kąpielówkach, takich samych: on w tych ode mnie, ja w tych drugich, takich samych, na zmianę. Było wspaniale.

  Kończył się lipiec i mój pobyt u dziadka. Jeszcze trzy dni. Trzy wieczory.
  Jarek przyszedł po mnie wcześniej. Jeszcze nie skończyłem pracy - dziś było to młynkowanie zboża - gdy dziadek mnie wywołał.
  - Idź już, sami dokończymy.
  Zdziwiłem się wspaniałomyślnością dziadka, ale zaraz byłem za płotem, żeby się nie rozmyślił.
  Minęliśmy ścieżkę wśród wikliny, jak zwykle już pełną dzieciaków, ominęliśmy stary młyn, resztki tamy i spoceni, zziajani dopadliśmy naszego ukochanego miejsca.
  Jarek przynosił w kieszeni moje slipy-podarunek, tu zdejmował te okropne czerwone majtki i przebierał się. Ale zanim się przebrał, dokładnie lustrował okolicę. Zdejmowaliśmy z siebie wszystko. Jarek brał mnie w objęcia i całował. Zaraz nam penisy twardniały i wiadomo już, co było dalej. Potem pływaliśmy. Najpierw w kąpielówkach, potem bez nich. Tak się przyzwyczaiłem do kąpieli nago, że nagle slipy zaczęły mi przeszkadzać. Gdy tylko Jarek proponował: zdejmujemy? - zaraz ściągałem.
  Ścigaliśmy się jak zawodowi pływacy, wypuszczając się coraz dalej od brzegu.
  - Zawracamy?
  - Zawracamy.
  Szerokim półkolem kierowaliśmy się w stronę naszego miejsca. Nagle, podniósłszy wzrok, zamarłem.
  - Patrz…
  Na brzegu, obok naszych porzuconych rzeczy ktoś siedział. Kolana miał podciągnięte pod brodę, dłonie oplecione wokół ud - i patrzył w naszą stronę. W zachodzącym słońcu połyskiwały jego pochylone plecy, opalone na brąz, błyszczące, jak wysmarowane olejkiem.
  - Co robimy? - spytałem z lękiem.
  - Nie wiem… Kto to? I po co tu przyszedł?
  - Poczekamy, aż odejdzie?
  - Coś mi się zdaje, że on nie odejdzie…
  A on, jakby nam na złość, przekładał nasze kąpielówki z miejsca na miejsce. Wiedział, że jesteśmy nadzy, więc siedział i czekał!
  - Hej, ty, co tam robisz! - gniewnie zakrzyczał Jarek.
  - Czekam na was - odpowiedział spokojny głos.
  - Wynoś się! - zawołałem.
  - Ani myślę. Lepiej wy wyleźcie już, bo się wam te chuje całkiem skurczą.
  Co za cham! Jak on się wyraża!
  - Prędzej się tobie skurczy, jak zarobisz w ryja!
  - Najpierw musiałbyś wyjść z wody. A poza tym jestem tu w pokojowych zamiarach - odpowiedział, zdawało się, rozweselony. - Jak mnie przyjmiecie, to dołączę do was. Może w trójkę będzie nam przyjemniej?
  - Jeszcze czego! - zakrzyknęliśmy razem.
  Wtedy on wstał. Był… goły. Nic na sobie nie miał. Nic! Z pewnością był starszy od nas, wysoki, barczysty, chociaż szczupły, no i widać było, że to prawdziwy chłopak, nie dzieciak, jak my. Szedł do brzegu. Wchodził do wody. Coraz głębiej. Zanurzył się z głową i płynął w naszym kierunku. Struchlałem. Zapomniałem ruszać ramionami i zachłysnąłem się mocno.
  - Uciekamy? - spytałem.
  - Dokąd? - odpowiedział Jarek rozważnie, choć drżącym głosem. - Zauważyłeś, że on jest goły?
  Chłopak wynurzył się nagle całkiem blisko nas. Ciemne włosy, lekki wąsik, usta ukazujące w śmiechu równe białe zęby.
  - Cześć - powiedział. - Już się nie mogłem na was doczekać. Muszę wam powiedzieć, że macie doskonały sposób na upalne lato. Ciekawi mnie, czy macie też sposób na mroźną zimę?
  - O co panu chodzi…? - spytałem spuściwszy z tonu.
  - Jaki ja pan? Przestań się wygłupiać. Od tygodnia was obserwuję - mówił podpływając bliżej. - Widziałem wasze zabawy.
  Zdrętwiałem. Jarek też.
  - Podobały mi się. Sam bym się dołączył, ale wy zwykle kończyliście, gdy ja dochodziłem. I trochę mi brakowało odwagi. Aż wreszcie pomyślałem: co mi zależy dołączyć do was?... To jak, wracamy?
  - Dlaczego jesteś… goły? - spytałem najciszej.
  - Jak wy, to ja też. Tak będzie równo, nie?
  - I… się nie wstydzisz?
  - Czego? Czy to jak mam zielonego a wy czerwonego, czy jak?
  Mimo strachu rozśmieszył mnie.
  - Dlaczego chcesz… z nami?
  - Bo jesteście odważni. Podoba mi się odwaga. Zwłaszcza u młodych. To znaczy młodszych ode mnie. Bo starsi to by od razu chcieli nie wiadomo co. Oni idą na brawurę, a ja tego nie lubię. Wracamy? - powtórzył.
  -Wracamy - odrzekł Jarek z desperacją i mocno ścisnął mi rękę.
 Dopłynęliśmy. Nieznajomy pierwszy wyszedł na brzeg, świecąc zupełnie białymi pośladkami. Teraz odwrócił się do nas. My, jak na komendę stanęliśmy zanurzeni powyżej pasa.
  - No chodźcie, przecież stoję przed wami goły. No!
  Koniec. Serce we mnie zamarło. Postąpiłem krok do przodu. Odszukałem w wodzie dłoń Jarka. - Chodźmy - szepnąłem.
  Wychodziliśmy wolniutko, jak skazańcy na szafot.
  - No, odwagi - szydził, ale nie było to złośliwe. - Skurczysyny - pokiwał głową. - Takie to małe, a jakie jaja wybujałe. Nie do wiary…
  Tak! Nie do wiary! Bo on miał najmniejszego z nas! Triumfowaliśmy. Jakby się nam lżej zrobiło. Odrobina podziwu w jego słowach, a jak na nas podziałała! Tymczasem jemu stawał! Wyraźnie mu pęczniał i podnosił się w górę!
  - Zaproponuję wam dobrą zabawę - powiedział, oblizując wargi. - Zwalę wam konia, obydwóm naraz. Małemu - wskazał ręką mnie - w buzi, a większemu - wskazał Jarka - w paluszkach. Co wy na to?
   Ogarnęło mnie przerażenie.
  - Mówię wam, to jest świetna robota. Przy okazji pokażę wam coś, o czym nie macie pojęcia. Warto spróbować i nauczyć się. Przyda się wam potem i jeszcze kiedyś będziecie mnie mile wspominać. A teraz połóżcie się obok, razem, tutaj… O, dobrze… Dla mnie tyle miejsca, żebym mógł się między wami zmieścić….
  O rany…! I jak po mnie przeciągnął samymi koniuszkami palców, myślałem, że ze skóry wyskoczę! Jak mnie przejechał językiem, myślałem, że padnę! I nic już nie pamiętałem, tylko to, że ustami ciągnął mi penisa, a Jarka zdrowo miętosił w rękach. Zachlapałem mu usta i twarz, a on się oblizywał. Brr… Jarek zachlapał mu dłonie. Byłem wykończony…
  - Dobry z ciebie spermen, mały - usłyszałem.
  Nie wiedziałem, czy to pochwała.
  - A ty - tym razem mówił do Jarka - z taką rurą zrobisz furorę. Zobaczysz. A tymczasem mnie przelecisz, co? Ciebie poczuć... - i wywrócił oczami aż do nieba. - Wsadzałeś już komuś?
  - Nie…
  - No to pora! Jak długo chcesz być prawiczkiem?
  Jarek, przerażony, szeroko otworzył oczy.
  - Wsadzisz mi. Jasne? No, do dzieła. Nie bój się, pomogę ci. A ty, mały, teraz mojego weźmiesz do buzi, jak ja tobie.
  Jednym ruchem znalazł się nade mną, a jego penis zawisł nad moją twarzą, przy tym klęknął z tyłkiem wypiętym na Jarka.
  - No, chodź - przygarnął Jarka od tyłu. Wsadzaj. Zobaczysz, jak ci będzie dobrze.
  Jarek nie chciał. Bronił się ze łzami w oczach. A ja nie potrafiłem się ruszyć.
  - No pchaj, smarkaczu! Dupa się sama otworzy! Mocniej! O… o… o tak, jeszcze mocniej! Pociśnij, do cholery! Popchnij!
  To nie Jarek pchał. To on go naciągał na siebie, trzymając od tyłu za pośladki.
  - A… - jęknął. - Jeszcze trochę, no, śmiało!
  Nagle u dołu jego rozwartych pośladków ujrzałem podwójne jaja… Jarek mu wsadził...
  - Poczekaj - odezwał się - niech ten ból minie. Masz chuja, niech cię… Teraz dobrze. Ruszaj. A ty, mały, bierz mi do buzi, no!
  Po wszystkim całą trójką leżeliśmy na pół przytomni. Nieznajomy trzymał nas obu za jaja i nie pozwalał nam wstać. Gdy chcieliśmy się ruszyć, ściskał mocniej, jakby mówił: jeszcze nie. Na koniec wycałował Jarka i mnie po całym brzuchu, razem z jajkami i penisem, i spytał:
  - Będziecie tu jutro, prawda? Będziecie, wiem. Bo jak nie… Co by to było, gdybym o tym, co robicie, opowiedział we wsi?
  Koniec. Czarna przepaść bez dna.
  Wracaliśmy jak z pobojowiska. Nie padło między nami żadne słowo. Nawet zwykłe „cześć, do jutra”.
   To było w piątek. Jeszcze tylko sobota i niedziela. W sobotę już będzie mama, a w niedzielę po obiedzie wyjeżdżamy do domu. Robota mi się nie kleiła, aż dziadek patrzył na mnie zdziwiony. Na szczęście nic nie mówił. Pewnie myślał, że żal mi wyjeżdżać.
  Czekałem pod topolą. Jarek nie przyszedł. Poszedłem nad zatoczkę, ukradkiem, jak złodziej, żeby się nie natknąć na tego ordynarnego chłopaka. Podglądałem zza krzaków. Facet siedział! Jarka nie było. Najostrożniej, jak tylko umiałem, na czworakach odczołgałem się między krzakami z powrotem.
  W niedzielę po mszy złapałem Jarka za ramię, ale obruszył się ostro i poszedł. Dlaczego? Rzuciłem się w stodole na siano i płakałem w głos.

  Pół roku później dziadek zmarł. To był styczeń, zima, śnieżyca sparaliżowała komunikację. Od ostatniego przystanku, do którego jeszcze docierały autobusy PKS, brnęliśmy dobre trzy kilometry przez zaspy. Ojciec Jarka był rozsądniejszy. Wysłał na przystanek sanie. Powoził Jarek. Ja miałem rozpoznawać zjeżdżająca się rodzinę. Zwoziliśmy wszystkich, aż brakło miejsca. Część gości przyjął na nocleg tato Jarka.
  Milczenie między mną a Jarkiem było nieznośne. Nigdy nie cierpiałem podobnych katuszy.
  - Czemu się do mnie nie odzywasz? - wybuchłem wreszcie. - Co ja ci zawiniłem?
  - To ja zawiniłem, nie ty… To mnie jest głupio… A na samo tamto wspomnienie chce mi się rzygać!
 - Na które? Na to co my, czy na to, co on…?
 - My? Nie bądź taki! Nie dobijaj mnie. My - to było fajne!
  - To co się martwisz o tamtego?
  - Bo ja z nim tego nie chciałem, rozumiesz? Nie chciałem! A on mnie zmusił!
  - Wiem, Ty niczemu nie jesteś winny.
  Ostatnim autobusem już nikt nie przyjechał. Wracaliśmy pustymi saniami. Konie mocno parowały, choć były przykryte derką.
  - Nigdy tak nie chciałem, z nikim - zaczął Jarek mniej więcej w połowie drogi. - Jak można tak komuś wsadzić… Ale on tak mnie przycisnął, że nie mogłem się ruszyć. Ciebie bardzo lubię, ciągle, i zawsze o tobie pamiętam. A tamtego nienawidzę! Co innego tak sobie, jak my, podotykać, poprzytulać, wziąć do buzi. Ale tak po świńsku wepchać w dupę…!
  - Mnie też zmusił, żebym mu wziął do buzi i całą twarz mi zalał. I musiałem go całować po nim i po jajach, a też nie chciałem.
  - Tego już nie pamiętam. Widzę tylko jego wielką dupę i ten czerwony otwór, i jak wpadam do środka! Brrr… - otrząsnął się.
  - A jak tam wpadłeś… co wtedy czułeś?
  - Nic. Zupełnie nic. Gdy skończyłem, chciałem od razu wyjąć. Ale on mnie nie wypuścił, bo sam jeszcze nie miał. Dalej mnie trzymał i dalej musiałem się ruszać. Rąbałem go drugi raz. Wtedy chciało mi się płakać. Bo to już było na siłę, rozumiesz? My ze sobą nigdy nic na siłę…
  Pocałowałem go w policzek, zimny od mrozu. Spojrzał na mnie ciepło, serdecznie - i oddał mi pocałunkiem w usta.
  - Nie gniewasz się? - spytał.
  - Na ciebie? Nigdy! - zapewniłem szczerze. - Miałem tylko żal, że nie przyszedłeś się pożegnać, jak odjeżdżałem. Chodziłem koło twojego domu, byłem pod samym płotem.
  - Widziałem cię ze strychu. Ale cały dzień ryczałem i dlatego nie wyszedłem.
  - Ja też ryczałem. W stodole na sianie - wyznałem cicho.
  W domu żałoby było tłoczno i gwarno jak w ulu. Wyglądało to raczej na wesele niż na pogrzeb. Popijano w najlepsze. Babcia ze łzami w oczach stawiała bimber, ten z zapasów dziadka, i zagrychę.
  Moje wczorajsze łóżko dziś zajęła ciotka z rozwrzeszczanym bachorem. Mama musiała  położyć się z ojcem, choć od dawna nie spali razem. Byłem wściekły. Nie wiem, czy poprzedniej nocy spałem bodaj trzy godziny, a teraz nie ma się gdzie kimnąć. W końcu przysnąłem gdzieś w kącie. Obudziło mnie mocne szarpnięcie za ramię. Z trudem otworzyłem oczy. To był tato Jarka.
  - Chodź, nie męcz się tutaj. Jarek czeka. Pójdziecie razem.
  Sen natychmiast prysnął.
  Jarek stał na podwórzu, w grubym kożuchu baranicą na wierzch.
  - Myślałem, że nie wyjdziesz - powiedział z wyrzutem.
  - Przysnęło mi się - wyznałem.
  - Tato mi kazał… Powiedział, żebym cię zabrał do siebie, na strych. Nie pogniewasz się?
  O co miałbym się gniewać?
  Przebrnęliśmy na skos podwórze i kawałek pola, tonąc w zaspach. Na strychu był mały pokoik, do sufitu można było dosięgnąć ręką. Szyba była cała zalodzona. Ale nam było gorąco. Zaczęliśmy wstydliwie. Odwróceni tyłem rozbieraliśmy się sztywnymi od mrozu rękami. Sami… On w kalesonach i grubym wełnianym podkoszulku z długimi rękawami, ja po miejsku, w majteczkach i podkoszulku na ramiączkach.
  - Zmarzniesz tak - powiedział.
  - Przy tobie nie. Pamiętam, jakie masz ciepłe ręce.
  Jarek uśmiechnął się serdecznie.
  Położyliśmy się. Jarek wykręcił żarówkę, która wisiała na drucie u drewnianej krokwi. Wyłącznika nie było. Prowizorka.
  Przytuliłem się do Jarka. On do mnie. Niechcący trąciłem go dłonią w jądra. Nie poruszył się.
  - Czy masz jeszcze te swoje czerwone majtki? - spytałem z wymuszonym uśmiechem.
  - Mam. Ale nie na sobie. A twój prezent mam głęboko schowany na lato, żeby nikt nie znalazł. Zaraz by się zaczęło gadanie, skąd masz, komu ukradłeś, a jak nie ukradłeś, to za co kupiłeś?
  - Gorąco mi - rzekłem po chwili. - A tobie? Jesteś tak grubo ubrany.
  - Chcesz, żebym zdjął?
  - Nie. Jak by ci miało być zimno, to nie.
  - Nie jest mi zimno. Ale pod spodem nic nie mam… Ale ściągnę. Pamiętam, jak ja ciebie prosiłem. Ty wtedy zdjąłeś.
  - To nie tak. Zróbmy inaczej, jak wtedy: ty mnie, a ja tobie.
  - Fajnie… Wiesz, jakbym się chciał do ciebie przytulić? Tak jak tam, w wodzie…
  - Ja też… do ciebie… tak bez niczego…
  - To ty mnie pierwszemu, tak było wtedy.
  - To teraz niech będzie odwrotnie.
  Znałem jego dłonie jak własne. Znałem te delikatne ruchy. Nawet wiedziałem, co musi być potem. Musi! Bo nie wierzyłem, żeby mnie zaraz w to miejsce, nagie, odkryte, nie pocałował. Tym bardziej, że już mi się penis wydłużał i twardniał…. Jasne, że tak! To jego usta! Rozciągnąłem się leniwie. Ciepło. Miło. Przyjemnie. Cudowne, upalne lato…!
  Całował. Ciągle całował, a ja ciągle leżałem. Tak długo na to czekałem! Ale Jarek wciąż był w kalesonach i tym grubym podkoszulku. Spod kaleson, z rozporka już mu wystawał kawałek grubego łebka. Musiałem go rozebrać. Miałem już wprawę... I pełna swoboda. Pełna nagość. Pełna radość! Bo i on na to czekał, byłem pewien!
  Przez pół nocy kochaliśmy się. Przypominaliśmy sobie letnie pocałunki i upalne pieszczoty. Prześcieradło było mokre od naszej spermy. Jarek miał teraz więcej tych kropel, a ja zawsze tej śmietanki miałem bardzo dużo.
  I po raz pierwszy pokochaliśmy się wsuwając twarde penisy w rowek pomiędzy pośladkami. Siła przykładu była większa od niechęci do tamtego przypadkowego nauczyciela. Już się bałem, że Jarek zacznie się do mnie wpychać, że będzie chciał ze mną sprawdzić, czy uda się mu tak samo jak z tamtym facetem. Ale on mnie tylko całował i dotykał językiem do samego środka! Potem położył się na moich plecach, a ja poczułem jego gorący wielki mięsień, twardy jak nie wiem co! I poruszał nim między moimi pośladkami, bez wkładania, coraz szybciej, aż zachlapał mi plecy. Mówił, że było mu dobrze, inaczej, i żebym teraz ja tak na nim spróbował.
  Spróbowałem. Pierwszy raz czułem go całego pod sobą, takiego gorącego. Plecy i nogi miał jak ogień. Potem środek jego pośladków… Mieściłem się pomiędzy nimi wspaniale. Moje jądra leżały przy jego udach, a gdy się poruszałem, stykały się z jego gorącymi pośladkami, że prawie zamierałem bez ruchu. Zalałem go bardziej niż on mnie, po całych pośladkach i po plecach. Nie pamiętam, czy kiedyś już miałem az tyle spermy na raz.
  Powtórzyliśmy to samo następnej nocy. Na strych poszliśmy wcześniej. Nikt nam nie przeszkadzał. Żałobnicy ucztowali na stypie, a my byliśmy bezpieczni i swobodni, już bez żadnego skrępowania. Przecież wyjaśniliśmy sobie wszystko!... I leżeliśmy na sobie przodem i od tyłu, doprowadzaliśmy się do wytrysku na swoich brzuchach i na plecach, między udami i na pośladkach. Ile razy - kto by zliczył!
  Tej nocy zrozumiałem, że kocham Jarka. Powiedziałem mu to.
  - Ja już dawno cię kocham - odpowiedział. - Pamiętasz, ile razy ci to mówiłem?
  - Mówiłeś, że mnie lubisz, a nie, że kochasz - przypomniałem.
  - Jeszcze byś się ze mnie śmiał. Jak ci miałem inaczej powiedzieć? Mówiłem, że cię lubię i że jesteś fajny. Bo jesteś. A to razem znaczyło, że cię kocham. Więcej niż brata, którego nie mam, i na pewno inaczej jak brata.
  I całował mnie, siedząc okrakiem na moich udach, mając pod swoimi pośladkami mojego, wciąż twardego penisa.
  - Pamiętasz, co wtedy powiedział ten chłopak? - odezwał się nagle. - Że mamy doskonały sposób na upalne lato. I zapytał, czy mamy też sposób na mroźną zimę. Okazuje się, że mamy.
  - Mamy dobry sposób na cały rok, na wszystkie lata!... Ale nie przypominaj mi go.
  - Teraz inaczej o nim myślę. Bo jednak czegoś nas nauczył. Ja bym nie umial tak delikatnie bawić się twoim, gdyby on mi tego nie pokazał.
  I dotknął mnie pod jądrami, że mało nie podskoczyłem.
  - To jest miły, fajny dotyk - przyznałem.
  - I myślę jeszcze…
  - Co?
  - Czy byśmy nie mogli spróbować czegoś więcej… Nie chciałbyś, jak wtedy ja jemu, tak spróbować do mnie?
  - Nie… Co ty…
  - Spróbuj. Twój jest mniejszy i nie taki gruby, to powinien wejść. Ja wtedy nie chciałem mu wsadzić, a weszło. Dlaczego miałem to zrobić jemu, chociaż go nie znałem i nie kochałem? To było tak, jak bym z nim zrobił w życiu więcej niż my ze sobą. Dlatego… zrób to. To będzie taki dowód, że ty jesteś dla mnie najważniejszy.
I przymierzał mojego penisa, siedząc nadal okrakiem na moich udach, trzymał go w dłoni i unosił biodra naprowadzając go na swój otwór.
  - Spróbujesz?
  - Nie… Nie wiem… Bo nie musimy tego robić…
  - Ale zróbmy…
  - Ale jak ja zrobię, to potem ty będziesz chciał tak samo do mnie…
  - Nie będę chciał. Mój jest dużo większy i ciebie by pewnie bolało. Pamiętasz? Tamtego bolało. A ja nie chcę, żeby ciebie bolało.
  - A jak ciebie zaboli?
  - To ci powiem i przestaniesz...
  - I bardzo, bardzo tego chcesz?
  - Bardzo. Cały ze wszystkim chcę być twój. I żeby zamazać tamto z tamtym chłopakiem. Żebym teraz wiedział, że miałem tak z tobą. Tylko to z tobą będę pamiętał. Chodź…
  Zszedł ze mnie i klęknął, wysoko unosząc pośladki, podparty na łokciach i kolanach
  Najpierw całowałem ten wypięty tyłek, gorący, taki pełny i drżący od napiętych mięśni. Aż do samego środka, językiem… Zaśliniłem jego i siebie. Ja też drżałem cały, ręce i nogi miałem jak z waty. Trząsłem się nieprzytomnie, ustawiając się za nim i przymierzając się do tego najważniejszego i najodważniejszego kroku. Bo nagle tego zapragnąłem! Pamiętałem, jak tamten kwiczał i rzucał biodrami, gdy mu Jarek wsadził. Może Jarkowi też będzie tak samo dobrze? Spróbuję! Wejdę do środka, w ten ładny okrągły tyłek, a nie tylko w ten rowek pomiędzy dwiema półkulami…
  Spróbowałem. Jeszcze raz. Coraz natarczywiej. Coraz mocniej! Palcami rozciągałem mięśnie, żeby rozewrzeć otwór… Wsunąłem kawałek mojego twardego łebka. Wszedł! Jeszcze raz. Wchodzi coraz dalej! Coraz głębiej! Zatrzymałem się przerażony.
  - Boli? - spytałem bez ruchu.
  - Trochę. Ale prawie jak wcale... Jaki jesteś gorący… To już cały?
  - Nie… Ale mogę się tak zatrzymać…
  - Nie. Wejdź do końca. Jak już jest tyle, to pójdzie.
  Poszedłem… Do końca, aż przywarłem brzuchem do jego twardych pośladków i uderzyłem jądrami o jego jądra. Co za zderzenie…
  - Dobrze - szepnął. - Czuję, jak daleko jesteś… Fajnie wszedłeś, całkiem lekko.
  - I co, już wyjąć?
  - Nie. Zrób sobie do wytrysku. A ja zobaczę, jak to jest. Bo jest fajnie. Tak mnie tam od środka dotykasz, jakbyś mi nim poruszał i jeszcze razem worek całował. Zrób sobie, wszystko, do końca…
  Popadałem w coraz większy szał. Z każdym ruchem czułem coś przeogromnego, coś nie do opisania. Wysuwałem się z niego i jednym płynnym ruchem wchodziłem z powrotem. Odrywałem jądra od jego pośladków i znów do nich przywierałem mocnym uderzeniem. Na moment traciłem ciepło jego pleców i znów je odzyskiwałem. Szybko, coraz szybciej! Nic już nie wiem, nic nie czuję. Lecę gdzieś, spadam! Wszystko wiruje i drży ze mną i we mnie! Jarek wierci pośladkami, podsuwa je w górę do zderzenia ze mną i wycofuje wraz ze mną. Jeszcze chwila, jeszcze moment…! Juuużżż…
   Przewróciłem się nieprzytomnie, wstrząsany mocnymi skurczami wytrysku. Odruchowo chwyciłem prącie Jarka, wielkie, grube i twarde, by naraz rozpoznać moment jego maksymalnego wyprężenia i w tej samej chwili poczuć w dłoni krople jego spermy…
  Obaj leżeliśmy jak nieżywi. Zjechałem z jego pleców. Upewniłem się jeszcze, czy jemu też było tak dobrze jak mnie i czy nie będzie teraz próbował wsadzić mi… i usnąłem setnie zmordowany, splatając dłonie na jego ciele.
  Po południu pożegnaliśmy się, ale grzecznie, zdawkowo, przecież ludzie patrzyli. A chciało mi się płakać! Do wakacji tak daleko!
  Ale „po drodze” były jeszcze zimowe ferie. Ile mnie kosztowało zdrowia i nerwów, żeby przekonać rodziców, bym mógł zaprosić Jarka do siebie na tydzień! Wreszcie ustąpili.
  Wyszedłem po niego na stację. Przywitaliśmy się jak kochający się braciszkowie po długim niewidzeniu.
  Siedem wspaniałych dni, ale przede wszystkim siedem cudownych nocy. Bo jasne było, że spaliśmy w moim pokoju. Starzy o niczym nie mieli pojęcia. Gdzieżby im przyszło do głowy, że my, dwa smarkacze, robimy „takie rzeczy”.

  Nie mogłem się doczekać wakacji. Rodzice, o dziwo, puścili mnie samego do babci. Zaledwie się przywitałem, pędem pobiegłem do Jarka. Jego tato skinął mi głową.
  - To dobrze, że pamiętasz o nas - powiedział.
  Zauważyłem, że bardzo posiwiał i zestarzał się. A ja już miałem drobny wąsik pod nosem! Ciekawe, co Jarek na to...?
  - A… Jarek jest? - spytałem, kierując się w stronę schodów.
  - Nie… nie pisali ci?
  - Kto?
  - Babcia, ciotka, nie wiem…
  - A co mieli pisać? - naraz nogi wrosły mi w ziemię.
  - W kwietniu… Przyczepa go przygniotła. Tam… - wskazał ręką drewniany kościółek okolony cmentarzem. - Boże, mój Boże! Nowego domu się nam zachciało!
  Teraz zobaczyłem sterty czerwonych cegieł ułożonych równo przy płocie…
  Szukali mnie po wsi do późnej nocy. Aż mnie tato Jarka odnalazł. Na cmentarzu. Zaryczanego, wymazanego gliną, tulił mnie i całował, jak pewnie Jarka rzadko kiedy albo wcale…
                                                                                                                                         Krzysztof (yak)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Na upalne lato
Andrea Erkert Dzieci potrzebują ciszy (Zabawy relaksacyjne na wiosnę, lato, jesień i zimę)
C++ 50 efektywnych sposobów na udoskonalenie Twoich programów
michalpasterski pl 10 sposobw na nieograniczon motywacj
3 dietetyczne sposoby na nadmierne pocenie się!
SUPER SPOSÓB NA ZARABIANIE, pliki zamawiane, edukacja
7 prostych sposobów na podrasowanie Twojego CV, szukanie pracy
Sposob na wewnetrzny spokoj, MEDYTACJE
Sposoby na kolkę, Dzieci
Sposoby na szkolnych brutali, PSYCHOLOGIA
SPOSÓB NA KRWIOPIJCĘ, NAUKA, WIEDZA
Cytryna – sposób na naturalne piękno, Bliżej natury, Zawsze piękna i młoda
Sposoby na rozładowanie smutku
Program partnerski najszybszym sposobem na zarabianie w internecie
Dziewięć sposobów na uzdrowienie marki
100 sposobow na PHP 100php
Sposoby na wilgotność powietrza wokół roślin, Architektura krajobrazu(28)
53 sposoby na poprawienie sylwetki

więcej podobnych podstron