Semantyka libacji alkoholowej
Fragmenty książki "Antropologia codzienności"
W niniejszym raporcie etnograficznym chciałbym dokonać typologizującego opisu tych biesiad czy "spotkań" alkoholowych, które określa się najczęściej w języku potocznym mianem "libacji", a przede wszystkim tych, które - mówiąc najogólniej - mają miejsce "poza domem". Opis ten opiera się na danych obserwacyjnych oraz, uzupełniających je, wywiadach środowiskowych i rozmowach z uczestnikami libacji. Dominują tu realia warszawskie (Praga Południe, a przede wszystkim Grochów i Saska Kępa) poświadczane w ostatnich dwudziestu paru latach (1975-1997).
Badania nad życiem towarzyskim, w tym również nad tzw. biesiadowaniem, które w tradycyjnym znaczeniu słownikowym było "posiedzeniem wesołym przy trunku lub potrawach", muszą uwzględniać, choćby tylko w trakcie rozpoznań sondażowych, przestrzenną i czasową lokalizację życia towarzyskiego. Najlepiej byłoby wyjść od zrytualizowanych form "czasoprzestrzeni" życia towarzyskiego, a więc form społecznie znaczących, dostępnych socjologicznej i etnograficznej penetracji.
Badania nad tzw. "metafizycznym" planem życia towarzyskiego, nad wtórnymi jego funkcjonalizacjami i mityzacjami powinny być poprzedzone rozpoznaniem konkretnych przestrzeni społecznych, wśród których chciałbym zwrócić uwagę przede wszystkim na takie, które nie są związane z cyklem dorocznym i rodzinnym, nie są ściśle związane z domem (zamieszkaniem). Interesują mnie natomiast formy życia towarzyskiego daczowisk, ogródków działkowych, domów akademickich, biwaków, a także przygodne "spotkania" alkoholowe na miejskich skwerach, podwórkach itp.
Biesiadowanie we wskazanych wyżej przestrzeniach społecznych jest zdarzeniem, aktem nieciągłości w procesualnym charakterze życia codziennego. Jest typem rzeczywistości "przeniesionej" (w pewnym sensie metaforycznej). Choć wygląda ona najbardziej swojsko, usytuowana jest jednak w polu nie bliskich, lecz odległych kontekstów znaczeniowych. Ma to swoje paradoksalne konsekwencje. Otóż, biesiadowanie na przykład na daczach, a więc w przestrzeni i czasie, innych niejako z definicji, neutralizuje fenomen "przeniesienia".
Sam odświętny, wakacyjny, rekreacyjno-zabawowy pobyt na daczowiskach czy ogródkach działkowych jest już w pewnym sensie ekwiwalentem "zdarzeniowego" charakteru biesiady. Choć potoczny ogląd może temu przeczyć, nie jeździ się na daczowiska tylko po to, aby tam biesiadować. Czynią to zapewne tylko wybrane grupy społeczne o dużym stopniu wewnętrznego zorganizowania lub pragnące wyłączyć się (z różnych powodów) spod kontroli środowiska zamieszkania lub środowiska pracy.
Inna jest zapewne zdarzeniowa intensywność zachowań związanych z formami "przeniesionymi" (dacze, ogródki, domy wczasowe), a inna jest "zdarzeniowość" życia towarzyskiego charakterystyczna dla trybu osiadłego, pracy, cyklu towarzyskiego czy koleżeńskiego (prywatki, balangi), rodzinnego i sąsiedzkiego (imieniny, urodziny, wesela, jubileusze, rocznice itp.), religijnego (komunie). Być może bardziej "zdarzeniowy", a nawet spontaniczny charakter ma biesiadowanie w bloku niż na przykład w przydomowym ogrodzie czy podmiejskiej daczy. Biesiadowanie w bloku musi przekroczyć więcej oporów; musi odrzucać formy ściśle reglamentowane, przymusy regulaminów i formalnych zarządzeń, regulujących życie małej wspólnoty zamieszkania, a przy tym jest rodzajem "występu" przed tą społecznością. Skala tego, co jest do przezwyciężenia ma związek ze skalą intensywności zachowań, a więc zarówno intensywności "stłumienia", jak i "otwarcia się". Biesiada w bloku (np. tzw. mrówkowcu) musi wystarczyć na przykład za bycie na wsi, na letnisku, daczowisku, ogródku, przy grillu. Grille rozpalane na balkonach w miejskich blokach są tu swoistym semantycznym naddatkiem. Wydaje się, że biesiada na daczy, w działkowym ogródku jest bliższa zdarzeniom naturalnym, jak burza, ulewa, przelot ptactwa bądź też wysyp grzybów.
Zarysowana wstępnie opozycja: blok mieszkalny - dacza na działce pozwala bliżej diagnozować współczesne formy życia towarzyskiego, formy w miarę spontaniczne, a więc te, "które nie są wyznaczone przez wyspecjalizowane instytucje typu kawiarnia czy restauracja". Formami zachowań "towarzyskich" w tych instytucjach nie zajmuję się w niniejszym tekście (do ich opisu miałaby zastosowanie koncepcja "skryptów poznawczych", referowana u nas m.in. przez J. Trzebińskiego 3 ), kładę natomiast nacisk na samorzutne formy współczesnego życia towarzyskiego, wśród których na osobną uwagę zasługuje tzw. libacja alkoholowa, jej typologia i semantyka.
III
W niniejszym raporcie etnograficznym chciałbym dokonać typologizującego opisu tych biesiad czy "spotkań" alkoholowych, które określa się najczęściej w języku potocznym mianem "libacji", a przede wszystkim tych, które - mówiąc najogólniej - mają miejsce "poza domem". Opis ten opiera się na danych obserwacyjnych oraz, uzupełniających je, wywiadach środowiskowych i rozmowach z uczestnikami libacji. Dominują tu realia warszawskie (Praga Południe, a przede wszystkim Grochów i Saska Kępa) poświadczane w ostatnich dwudziestu paru latach (1975-1997).
Nawiązując do znanych koncepcji Norberta Eliasa, warto zaproponować na wstępie najbardziej ogólne rozróżnienie na libacje sformalizowane i nie sformalizowane. Te pierwsze są "okolicznościowe", czyli nieprzypadkowe i nawiązują m.in. do rytuałów i ceremoniałów cechowych czy korporacyjnych, na przykład: w biurze, w zakładowej pakamerze, w znanym dla wtajemniczonych zakątku szkoły, w pokoju nauczycielskim, szkolnej świetlicy, w kantynie, po wernisażu, doktoracie, habilitacji. Zakładają one obecność czynnika hierarchizującego: przełożony - podwładny, bohater zdarzenia - uczestnik. Struktura, która potwierdza się w wygłaszaniu czy spełnianiu toastów, jest zalążkiem rywalizacji, a ta rodzi potencjalną "antystrukturę". Może to być również rywalizacja w "powstrzymywaniu się" od picia czy wygłaszania toastów, która staje się jednak zalążkiem samozniszczenia się dyskretnej struktury "spotkania". Natomiast libacje niesformalizowane to zdarzenia "dopraszające się" formy, na przykład: po pracy, w akademiku, na wycieczce i biwaku, na przepustce, na daczowiskach. Można także wskazać formy przejściowe (pośrednie) z dyskretną obecnością struktur hierarchizujących, na przykład na zakładowej wycieczce, zakładowych wczasach.
Przyjmując kryterium funkcjonalne, można wyodrębnić najbardziej dziś wyraziste typy spotkań alkoholowych. Warto jednak zacząć od form tradycyjnych, a przez to najmniej wyrazistych funkcjonalnie, czyli:
a) zwyczajowo-obrzędowych, charakterystycznych dla funkcjonowania grup pierwotnych, wspólnot rodzinno-sąsiedzkich, społeczności lokalnych. Spotkania te uznaję za najmniej wyraziste, gdyż włączone są w rozbudowane cykle obrzędowe i nie posiadają dostatecznie widocznej autonomii strukturalnej. Wymienić tu należy "spotkania" związane z cyklem agrarnym (zakończenie żniw, wykopków, siewów), cyklem rodzinnym (wieczór kawalerski, chrzciny, osiemnaste urodziny, wesele), cyklem świątecznym (sylwester, Nowy Rok). "Spotkania" tego typu "otwierają" bądź "zamykają" istotne sekwencje życiowe, podkreślają potrzebę święta i doniosłość przeżywanych zmian;
b) wieńczące/otwierające - stanowią one współczesną odmianę spotkań zwyczajowo-obrzędowych i są włączone we współczesne rytuały zmiany (np. podwyższenia) statusów społecznych (pogłosy "rytuałów przejścia"). Są dziś sposobem nie tylko podtrzymywania, ale również przełamywania przymusów i norm grupowych czy środowiskowych. Najbardziej typowe spotkania wiążą się na przykład z awansem w pracy; wkupieniem się do grupy ("asenterunek" ); poborem do wojska; "oblewaniem" matury, promocji ("biba" ); z okazji wygranej np. w totolotka; odejścia na emeryturę; nadejścia renty lub emerytury ("prezydent przyjechoł" ); zakupu na przykład nowego samochodu; po polowaniu; po wypłacie; tzw. "wiecha" - wieńcząca budowę domu; "parapetówka" - na nowe osiedlenie; "poczęsne" dawniej - po dobiciu targu, a dziś na przykład po wykonaniu pracy przez rzemieślników. Mogą to być również, bardzo popularne na warszawskiej Pradze Południe w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, libacje "po pracy";
c) spotkaniowe - charakteryzujące się stabilnością miejsca, swoistą terytorialnością, ale odbywające się najczęściej poza wyspecjalizowanymi instytucjami takimi, jak restauracja, bar itp. Mogą to być tzw. przelotne "ugoszczenia", wyraźnie spontaniczne i autoteliczne w swej funkcji, ale nie specjalnie planowane zaprosiny "w goście" do domu czy specjalnie do restauracji lub kawiarni. Mają one miejsce na przykład przy spotkaniu na ulicy (wiejskiej drodze), kiedy to odbywa się "fundowanie", "stawianie kolejki". Następnie mogą to być spotkania "składkowe" na przykład przy grze w karty (tzw. "kartograjstwo" ); przy oglądaniu w telewizji zawodów sportowych, głównie meczów piłkarskich, dawniej Wyścigu Pokoju; spotkania alkoholowe na meczu; na/po odpuście, festynie; na zabawie, potańcówce, dyskotece. Mogą to być spotkania na przykład kolegów z wojska, z dawnej pracy, dawnych kochanków, narzeczonych. Dziś są to bardzo często spotkania, kończące się "w samochodzie", którym odjeżdża się kilka przecznic dalej, na obcy teren. Tak mają się rzeczy w śródmieściu Warszawy (m.in. ul. Widok), jak również na Przyczółku Grochowskim. Grupy "spotkaniowe" i typowe dla nich sekwencje zachowań charakteryzują się względną izolacją od podstawowych ciągów pragmatyki społecznej. Akcentuję zatem ich autonomiczność i spontaniczność, nie traktuję ich jako dalszego ciągu jakiejś sekwencji praktycznej, co dobrze widać na przykładzie jednej z odmian, powszechnych w realnym socjalizmie, "popijaw" w pracy, na przykład w pakamerze na budowie, w narzędziowni, kotłowni, pomieszczeniach zakładowej straży. Pojawia się wówczas, fascynująca emocjonalnie, idea "czasu kradzionego"; czasu swoiście sakralizowanego, nakładającego się na czas pracy; idea czasu gęstniejącego, czyli poczucie swoistej "dwuczasowości", która jest zalążkową (wstępną) formą czystej "spotkaniowości", realizującej się najczęściej poza rygorami czasu "domowego" i czasu "pracy";
d) w drodze - wynikające z mobilności przestrzennej ich uczestników, w sposób wyraźny naruszające wymogi terytorialności, charakteryzujące się przemieszczeniem do innej dzielnicy, miasta czy krainy geograficznej. Są to więc spotkania alkoholowe: w podróży (np. w pociągu); na żaglach; na kursokonferencji; na szlaku turystycznym; na wycieczce; na biwaku; na wakacjach; na daczowiskach i działkach; w czasie zakładowego grzybobrania; naukowego sympozjonu (z charakterystycznym syndromem "drugiego dnia"); przy wędkowaniu. Szczególnym przykładem spotkania "w drodze" jest odyseja alkoholowa, na którą może złożyć się kilka wymienionych wyżej zdarzeń, tworzących mniej lub bardziej uporządkowany ciąg zachowań;
e) egzystencjalne - to mówiąc metaforycznie - spotkania przy alkoholu "z samym sobą". Towarzyszą one doświadczaniu samotności, zmartwień, kłopotów, a ich nazwy są stosunkowo dobrze osadzone w planie języka potocznego. Doskonale zostało to uchwycone w Słowniku Ondruszów. Pić ze zmartwienia i zgryzoty - "pić na ankor", "pić z długiej chwile" - pić z nudów; "zapijać tęsknicę"; "pić dla zapomnienia"; często "na umór"; pić "dla kurażu", "pić dla dodania sobie odwagi", "na rozgrzewkę", "na śmiałość"; "pić na pogodę" w czasie słoty ("Dobra kapka przi deszczu") lub - z optymizmem - przy dobrej pogodzie; "dla pokrzepienia duszy i ciała" ("W zimie grzeje, w lecie chłodzi, wódka nigdy nie zaszkodzi"); "pić z uciechy"; "pić do zwierciadła" (źrzadła/zdrzadła).
IV
Z zaproponowanych wyżej kategorii zjawisk chciałbym w tym raporcie przybliżyć fenomen libacji typu "spotkaniowego", elementarnie prostej w swej strukturze, ze swej natury być może bardziej "organicznej" niż "kulturowej", akcentującej terytorialność, nawykowość i rytualizację zachowań. W skrajnej postaci mamy tu do czynienia z sytuacją, o której mógłby powiedzieć więcej na przykład etnolog niż folklorysta. Zresztą, istotą wszystkich wymienionych wyżej typów zdarzeń alkoholowych jest fenomen "spotkania", czyli struktura zachowań w ramach określonej definicji sytuacji, co za Goffmanem można tłumaczyć jako międzyosobnicze ustalanie lub odnawianie granic "zgody" i granic "odmowy". Fenomen "spotkania" prezentuję na poziomie danych obserwacyjnych, a zatem ze wszystkimi konsekwencjami wynikającymi ze statusu tych danych. "Na rogu", czy li na scenie. Narożnik, węgieł, skrzyżowanie (tzw. winkiel, por. powiedzenie: "stać na winklu") to przestrzenie miejskie o wzmożonej zdarzeniowości. Proksemika i psychologia społeczna zajmująca się wzorami percepcji miejskiej przestrzeni (koncepcja tzw. map poznawczych) zwraca uwagę na znaczenie pierwotnych elementów orientacji w przestrzeni miejskiej, wśród których wymienia się m.in. połączenia komunikacyjne, węzły i trasy (chodniki, drogi, ulice, skrzyżowania, place, stacje, przystanki); charakterystyczne obiekty, służące jako punkty orientacyjny oraz krawędzie "w sposób naturalny tworzące pewne bariery przestrzenne, narzucające swoim występowaniem określone porządkowanie w umyśle danej przestrzeni i wyodrębnianie z niej części danego środowiska". Psychologia ekologiczna wprowadziła pojęcie tzw. ośrodków aktywności (behavior settings), którymi są na przykład sklep, park, droga, poczta, świątynia. Owe ośrodki wyznaczone są przez "fizyczne właściwości środka oraz skojarzone z nimi wzorce zachowań o charakterze powszechnym, a nie charakterystycznym dla danej osoby", innymi słowy, "Wzory zachowań poszczególnych ośrodków są typowe dla tychże ośrodków", a nie dla poszczególnych jednostek . Ludzie zmieniają wzór zachowania, przechodząc z jednego ośrodka do drugiego.
Wzory zachowań charakterystyczne dla poszczególnych "ośrodków aktywności", sposoby posługiwania się przestrzenią trwałą i półtrwałą są swoistą "partyturą" dla zdarzeń alkoholowych typu "spotkaniowego". Spotkania są inną funkcjonalizacją, a raczej dysfunkcjonalizacją przestrzeni, w której przebiegają pragmatycznie "ukierunkowane" strumienie epizodów behawioralnych, czyli zjawiska naszej codzienności. Ośrodki aktywności wyznaczają plan strukturalny, na którego tle znaczy dopiero substruktura czy "antystruktura" alkoholowa, czyli uliczne ("napowietrzne") grupy alkoholowe.
Skrzyżowanie ulic, a w mniejszej skali, narożnik sklepu czy marketu, zazwyczaj narożnik w pobliżu wejścia, stanowi miejsce, w którym zlokalizowane są liczne "instytucje" życia ulicy. Oto typowe "instytucje", które można było obserwować (od połowy lat siedemdziesiątych do początku lat dziewięćdziesiątych) przy dawnych delikatesach na ul. Międzynarodowej (Saska Kępa w Warszawie):
a) przedstawiciele młodzieżowej subkultury, grupy rówieśnicze (m.in. kreatorzy ogólnopolskiej inskrypcji "Józef Tkaczuk"), dziś baseballowcy;
b) "miejscowe lumpy", tzw. pomyleni, śmieciarze, dziś żebrzące Rumunki;
c) sprzedawcy pumeksu, gumowych rękawic, sznurowadeł, wkładek do butów;
d) sezonowi sprzedawcy warzyw, jajek, chrzanu, czosnku, grzybów, iglastych gałązek, jemioły itp.;
e) klasyczni sprzedawcy kwiatów z pobliskich działek, dziś przenieśli się oni w pobliże pawilonu z kwiatami;
f) alkoholowe "grupy spotkaniowe";
g) sąsiedzi spotykający się względnie stale, przy zakupach, na okolicznościowych rozmowach.
Charakterystycznymi atrybutami przestrzeni "narożnika" są zazwyczaj kosze na śmieci, pudełka i kartony służące do przechowywania i ekspozycji towarów. Jest to sfera śmieci, zapachu moczu, piwa, psich odchodów; przestrzeń wałęsających się bezdomnych psów, pozostawionych przed sklepem małych dzieci oraz gęsto parkujących samochodów. W tych dekoracjach, na przestrzeni około 20-30 metrów, wśród innych także aktorów ulicznej sceny, realizują się scenariusze "spotkania" alkoholowego. Wraz ze zmianą właścicieli sklepu i stałym podnoszeniu jego standardu, "instytucje" z "narożnika" uległy w latach dziewięćdziesiątych rozproszeniu, przesunięciu do innej, lecz nieodległej przestrzeni. W kwartale wyznaczonym przez ul. Międzynarodową, al. Waszyngtona, Londyńską i Trasę Łazienkowską można dziś doliczyć się około 12 takich "narożników". Rezerwy kadrowe rejonu ul. Międzynarodowej pozwalają na wystawienie przy każdym z obserwowanych przeze mnie narożników od dwu do trzech kilkuosobowych (3-4 osoby) zespołów stale "spotykających się" w tym samym gronie. Zespołowość 30 jest istotą zdarzenia alkoholowego w ulicznym teatrze życia codziennego. Pojedynczy "pijaczek" jest czymś niestosownym, marginesowym w pejzażu ulicy i tylko taki, na przykład powracający samotnie do domu, staje się zjawiskiem nagannym, nieprzychylnie komentowanym przez przechodniów. Obecność "widzów" (przechodniów) dwojako oddziałuje na konstytuowanie się grupy "spotkaniowej" i przebiegu interakcji w jej obrębie. Z jednej strony działa "zamykająco", izolująco, co prowadzi do tzw. "zejścia z oczu" i przesunięcie się do przestrzeni niepublicznych: za sklep, za zacieniony trawnik, za garaże, przy śmietnikach. Wzmaga się w tym momencie poczucie terytorialności oraz integralności zespołu, a każdy przypadkowy kontakt z kimś obcym odczytywany jest jako agresja. Z drugiej strony obecność "widzów" może stać się tworzywem niektórych sekwencji "spotkania", co bardziej szczegółowo przedstawię w innym miejscu niniejszego raportu. Teraz ograniczę się do stwierdzenia, że są to najczęściej sekwencje finalne, kiedy zespół opuścił już kulisy i rekonstruuje się na ulicznej scenie, włączając epizodycznie przypadkowych przechodniów do własnych gier. Włączanie przypadkowych widzów nie ma miejsca w inicjalnych sekwencjach "spotkania", takich jak: "zawiadamianie się", "zwoływanie się", "zbieranie się". Natomiast działania związane na przykład ze "składaniem się" mają często miejsce już z czynnym udziałem widzów, którymi być mogą na przykład znajomi z bloku; obcy, ale z tej samej ulicy; obcy przypadkowi, mogą to być też taksówkarze z postoju; sprzedawcy w sklepie (co zdarza się bardzo często), a także patrole straży miejskiej czy nawet policji. Tu niekiedy ustalają się swoiste normy paroletniej zażyłości. Warto jeszcze dodać, że grupy "spotkaniowe" nie pojawiają się w niedziele i święta.
VI
Typowe przykłady. Wybranym z paroletniej obserwacji przykładom przypisuję walor typowości. W zapisach, względnie pełnych "spotkań" przedpołudniowych, zwracam uwagę przede wszystkim na stosunkowo wyraziste sekwencje czasowe "spotkania". Inne parametry "spotkania" przedstawiłem w typologizującym opisie, który zawarty jest w podrozdziale pt. Sekwencje, czyli "upadek w czas". 12 II 1996, skrzyżowanie ul. M. i ul. W. (Obserwacja z okna pobliskiego bloku). Godz. ok. 10.30. Czteroosobowa grupa wychodzi z ulicy W., mija dwa, położone naprzeciw siebie, małe, ale ekskluzywne, lokalne restauracyjki. Kilkudziesięciometrową przestrzeń, dzielącą ich od skrzyżowania, za którym, po południowej stronie ul. M. jest sklep z tanim winem i piwem, kiosk z papierosami, a także, mniej więcej raz na dwa miesiące sytuuje się tu ruchomy skup butelek, przebywają w ciągu około dwudziestu minut, nieustannie przystając. Odziani w stare kożuchy i zimowe kurtki, drepczą w miejscu, stoją podczas padającego śniegu. Spacerują tam i z powrotem na przestrzeni około 15 m. To poranne spotkanie jest tak "przeciągane", jak jakieś bardzo ważne rozstanie. Jego istotą jest czekanie, a więc egzystowanie bez planu, bez rygoru, bez struktury; przebiegające w czasie rozpiętym między "czymś" a "czymś"; przypominające rozmowy w progu czy rozmowy z serdecznym gościem, którego właśnie odprowadzamy do otwartej już windy i doświadczamy tej wielkiej niezręczności: kto pierwszy ma zamknąć jej drzwi. Każdy z uczestników spotkania jest jakby "zakładnikiem" innego uczestnika. Zmienia to waloryzację publicznej przestrzeni chodnika, którą nawet w ruchliwym miejscu (dojście do skrzyżowania) się zawłaszcza, przeznacza na stanie, dreptanie, trzymanie rąk w kieszeniach, spoglądanie na czubki butów, kiwanie się, spluwanie, wyrażanie familiarności przez zrzucanie sobie czapek, przestępowanie z nogi na nogę. Jest to swoista manifestacja bezinteresowności bycia, szczególnie wyrazista w czasach realnego socjalizmu, jako kontestacja zasady: "każdy człowiekiem pracy", ale również pogłos, docierającej w latach sześćdziesiątych do Polski, postegzystencjalistycznej obyczajowości. Łatwo zauważyć, że owa "bezinteresowność życia", znana była dobrze w międzywojniu, mieszkańcom m.in. warszawskiego Powiśla i Czerniakowa 32 . W połowie lat sześćdziesiątych dokładnie tę właśnie sytuację analizował Zbigniew Cybulski na spotkaniu w klubie studenckim przy ul. Kickiego 12 w Warszawie. Powoływał się wówczas na swoje obserwacje zachowań tzw. bikiniarzy, a później chuliganów, w podcieniach warszawskiego "cedetu" (dziś Centralnego Domu Dziecka). Warto przypomnieć również Złego Tyrmanda, gdzie można przeczytać o ludziach stojących, czyli spontanicznie egzystujących, w kręgach, wyznaczonych przez wyłuskane pestki słonecznika. Spotkanie jest wykorzystaniem, aż do ostateczności, właściwości "małej skali", a nawet swoistym jej nadużyciem.
Powróćmy znów do chronotypu "spotkania". Godz. 10.50. Trzej powracają do bloku. Jeden się ociąga. Około godz. 11 ponowne wyjście. Przekraczają ulicę, zatrzymują się przed wejściem do sklepu. Stoją pod zadaszoną ścianą sklepu, przez szybę penetrują stoisko z alkoholem. To, co stoi na półkach, jest raczej niedostępne. Tanie wino stoi w dwu kontenerach tuż przy kasie. Jest w zasięgu ręki kasjerki jak zapałki czy guma do żucia. Trwają jakieś kalkulacje, gestykulują. Około 11.10 jeden z nich wynosi ze sklepu wino. Na tyły sklepu jest parę kroków. Stają przy pomarańczowym, metalowym kontenerze na śmiecie. Około 11.50 rozchodzą się po libacji.
1 III 1996, to samo skrzyżowanie. (Obserwator "zajęty" myciem karoserii i czyszczeniem wnętrza, ustawionego tuż przy skrzyżowaniu samochodu). Godz. około 10.15. Trzej uczestnicy stoją na rogu, częstują się na powitanie papierosami. Stoją, przestępują z nogi na nogę, rozmawiają, palą papierosy. Około 10.30 przejście przez ulicę. Utarczka z przejeżdżającymi ulicą kierowcami samochodów osobowych ("to jest nasze przejście, nasza trasa"). Komentarze o incydencie już po drugiej stronie ulicy, kilkanaście metrów od wejścia do sklepu. Około godz. 10.43 jeden z uczestników wchodzi do sklepu "na zwiady", pozdrawia sprzedawczynię i kieruje się do kontenerów z piwem, ustala markę (cenę) oferowanego piwa i wychodzi do kolegów. Rozmowy, gestykulacje, wyciąganie z kieszeni (nie z portfeli czy portmonetek) pieniędzy. Składka. Ponowne zapalenie papierosów. "Zwiadowca", oddając koledze papierosa "na potrzymanie", wchodzi do sklepu, zakupuje po jednej butelce piwa "na głowę", używa otwieracza, dyskretnie umocowanego na sznurku za sklepową kratą, wychodzi do kolegów. Około godz. 11.05 uczestnicy spotkania (każdy z butelką "Królewskiego" w jednym ręku i papierosem w drugim) przemieszczają się niespiesznie kilkanaście metrów na tyły sklepu, gdzie oparci o metalowy kontener na śmiecie wypijają pierwsze łyki piwa. (Obserwator korzysta właśnie ze śmietnika). Tylko jedna butelka "na głowę" sprawia, że czas się "rozrzedza". Każdy łyk musi teraz starczyć za całą butelkę. świadomie przedłuża się czekanie na kolejny łyk m.in. rozmowami, "oswajaniem" psa przybłędy, który się właśnie napatoczył, itp. Naganne jest wyłamywanie się z "kolejki". Zwrot "Ale pojechał..." znaczy, że ktoś nie pije "równo", a więc podważa definicję sytuacji, osłabia poczucie satysfakcji bycia razem. Po "pierwszym łyku" sytuacja staje się jednak wpółotwarta, można na moment opuścić "spotkanie", odejść parę metrów, przywitać się ze znajomym, zagadnąć listonosza, przejść na drugą stronę osiedlowej uliczki do kiosku z papierosami. Około 11.25 częstowanie papierosami działa znów "zamykająco". Kolejne łyki nie są już tak ściśle reglamentowane. Ramy sytuacji wyznacza teraz wspólne palenie papierosów. Wspólny, "zrównujący" uczestników spotkania musi być łyk ostatni, potwierdzony charakterystycznym odwróceniem butelki, wręcz rytualnym opróżnieniem jej z ostatnich kropel. Około 11.40 butelki odsprzedawane są w sklepie, grupa spotkaniowa niespiesznie przechodzi na drugą stronę ulicy, jakby do punktu wyjścia. Uczestnicy znikają między blokami z pola widzenia. Była to, trwająca ponad półtorej godziny, sonata na jedną butelkę.
VII
Podręczny słowniczek nazw trunków. Wyrażenia oznaczające rodzaje trunków przynależą do międzyśrodowiskowego interfolkloru alkoholowego. Znane są zarówno "napowietrznym" grupom alkoholowym znad Jeziorka Kamionkowskiego, jak również studentom warszawskich uczelni, znane są żołnierzom podwarszawskich garnizonów, jak też robotnikom warszawskich fabryk.
Trunki dzieli się więc na:
a) oryginały: 1. wódka - ponoma, pryta, gorzała, siwucha, berbelucha, nafta, okowita; 2. bimber - drożdże, księżycówka; 3. tanie wina - alpaga, kwasiwo, alpażur, żur, bełt, wyciskacz pawia, poniewieracz, siara.
b) wynalazki, albo - bardziej popularne - dynksy: 1. denaturat - dykta, dykciocha, jagodzianka na kościach, trupówka, matka oślepiara; 2. tzw. "bączki": ściemniacz - spirytus metylowy, spirytus salicylowy, woda brzozowa; 3. tzw. "pyki" (aerozole); 4. tzw. "kropelki" - m.in. krople inoziemcowe; 5. tzw. "autko": różanka - autovidol, chłodziwo lub borolej - borygo.
c) drinki: 1. wyciskacz łez - spirytus z wodą (1:1); 2. miotacz pawia - spirytus z aromatem do ciast; 3. surówka - spirytus techniczny lub przemysłowy; 4. pięść furmana, uśmiech żandarma (wojsk.) lub piwo z hakiem - piwo z wódką; 5. tzw. drinki radzieckie: buryj miedwied' - szampan z koniakiem; biełyj miedwied' - szampan ze spirytusem; ogni Moskwy - koniak ze spirytusem; łza kołchoźnicy - spirytus z pieprzem; nafta - wódka "stoliczna"; spirytus komsomolski - spirytus z wodą (70% alkoholu); szampan rosyjski - szampan z wódką.
d) zestawy: 1. meduza i lorneta - galareta i dwie setki; 2. białe wino z owocami - wódka i kiszone ogórki.
W zależności od rodzaju spożywanych trunków, w podwarszawskich miejscowościach wyróżnia się następujące rodzaje "napowietrznych" grup alkoholowych:
a) "pierwszaki"/"pierwsi", czyli nowicjusze. Są to grupy w fazie inicjalnej. Ich uczestnicy manifestacyjnie deklarują intensywność uczestnictwa w spotkaniach alkoholowych, którym zamierzają poświęcić większość swego indywidualnego czasu. Wyróżniają ich także przechwałki o alkoholowych "sukcesach", swoiste licytacje liczbą "zajętych" piciem godzin oraz ilością spożytego alkoholu.
b) "czyści" - spożywający wyłącznie "oryginały", w tym przede wszystkim wódkę czystą. Do grupy tej należą nieźle sytuowani pracownicy sektora państwowego i prywatnego, którym dostępne są podstawowe standardy cywilizacyjne. Tzw. "czyści" kontynuują dziś tradycję spotkań alkoholowych "po pracy".
c) "dynksiarze" - najbardziej patologiczna formacja "napowietrznych" grup alkoholowych.
VIII
Trankwilizatory : patologie i transgresje. Raport z warszawskiej Pragi Południe zaledwie sygnalizuje zjawisko "napowietrznych" spotkań alkoholowych, których doniosłość widziano przede wszystkim w aspekcie pedagogiczno-społecznym i prawno-administracyjnym, zaliczając je do groźnych patologii społecznych. Szacuje się, że około jedna trzecia polskiego społeczeństwa uwikłana jest w problemy związane z alkoholizmem. Spotkania alkoholowe interesują mnie jako względnie stały element tkanki kulturowej ulic wielkich aglomeracji. Raport ten opiera się na danych typu obserwacyjnego. Ogólnie znane mankamenty danych tego typu rekompensowane są nadzwyczajną regularnością i typowością obserwowanych zjawisk. Nie podejmuję się tu analizy funkcjonowania trankwilizatorów w planie socjologicznym, nie rekonstruuję historyczno-kulturowych aspektów tego zjawiska. Trzeba by tu było sięgnąć na przykład do instytucji greckiego megaron, wskazać także greckie sympozjon i towarzyszące mu skolia. Nie podejmuję tu również prób antropologicznej interpretacji transgresywnych funkcji "napowietrznych" libacji. Uczynię to w innym miejscu. Do raportu nie dołączam też antologii tekstów: sentencji, porzekadeł, formuł słownych oraz - najpopularniejszych z nich, czyli - tzw. toastów, stanowiących werbalny plan spotkania alkoholowego, a więc tekstów współkonstytuujących i modelujących to spotkanie. Współczesne antologie tzw. toastów traktuje się jako świadectwo powrotu do pełni życia towarzyskiego sprzed PRL, ale też jako przejaw degrengolady współczesnego życia towarzyskiego 35 . Pragnę jednocześnie zaznaczyć, że najbardziej zwarte i systematyczne kolekcje tekstów można było pozyskać, w znacznej mierze, już jako świadectwa z nieodległej przeszłości, od ich użytkowników, związanych w dalszym ciągu ze społecznością wielkich zakładów pracy.
Od początku lat dziewięćdziesiątych, m.in. wraz ze wzrostem bezrobocia, daje się zauważyć istotne zmiany w funkcjonowaniu "napowietrznych" grup alkoholowych. Następuje dezorganizacja struktur "życia towarzyskiego" wyznaczonych w znacznej mierze przez społeczne usytuowanie pracy charakterystyczne dla PRL. "Napowietrzne" libacje nie są już swoistą "antystrukturą" socjalistycznego modelu pracy; nie są kreacją "innej" (drugiej) rzeczywistości i do tego rzeczywistości nie tyle "poza" pracą, ile "po" pracy.
Potwierdzają to m.in. obserwacje terenów położonych nad Jeziorkiem Kamionkowskim, przylegających do zabudowań ul. Grochowskiej w Warszawie. Jest to naturalna granica między willowoparkową Saską Kępą a przemysłowym Grochowem, swoiste Dzikie Pola Saskiej Kępy. Skarpa nad Jeziorkiem Kamionkowskim jest uczęszczanym ciągiem spacerowym, porośniętym krzewami i monumentalnymi wierzbami płaczącymi, pod którymi najczęściej odbywają się plenerowe libacje. Dzieje się to wszystko na zapleczu Teatru Powszechnego im. Z. Hübnera, zakładów "Wedla", cmentarza przy kościele Bożego Ciała, gdzie leżą m.in. ofiary "rzezi Pragi", uczestnicy powstania listopadowego (jest tam również grób Jakuba Jasińskiego); na zapleczu fabryki sprzętu spawalniczego "Perun".
W niewielkiej odległości od skarpy usytuowane są wielkie zakłady przemysłowe, m.in. Polskie Zakłady Optyczne oraz zakłady odzieżowe "Cora". Przy wylotach ul. Zielenieckiej, Mińskiej i Międzynarodowej znajdują się zastrzeżone terytoria najczęściej okupowane przez grupy alkoholowe. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych terytoria te oznaczone były przez setki nakrętek od butelek po wódce oraz plastikowych kapsli od wina, pomieszanych z niedopałkami papierosów. W godzinach "po pracy" można było tam spotkać 4-6 grup libacyjnych, koegzystujących bezkolizyjnie z licznymi spacerowiczami. Dziś (luty- marzec 1998) przestrzenie te zasłane są setkami jednorazowych strzykawek, które zdecydowanie dominują wśród "śladów" spożycia banderolowanych alkoholi. Libacje "po pracy" wyraźnie straciły swoje dawne znaczenie.
Grupy alkoholowe lat dziewięćdziesiątych stały się w swej istocie bardziej "bezinteresowne", spontaniczne, wyrażające "więzi czyste" , a ich członkowie demonstrują ciągłą gotowość do świadczenia usług "koleżeńskich". W strumieniach życia potocznego, jakie można obserwować na osiedlowej ulicy, stanowią enklawę "bezinteresowności", luzu, chaosu, "nieporządku", który my nazywamy patologią. Są aktem radykalnego "wyłączenia się" ze społeczeństwa, ucieczką od jego strukturalnej nadorganizacji; ucieczką od swoistego terroru reklamy, ideologii supermarketów, sieci i sekt, wszelkiego rodzaju przemocy symbolicznej. Lokalność przeobraża się w terytorialność (w sensie, jakim posługuje się tym pojęciem etologia). "Upadek w czas" ewokuje mitopodobny "bezczas". W dramaturgii ulicznych zdarzeń, "spotkanie" alkoholowe jest względnie stałym fenomenem, który swą "zdarzeniowością" nie dorównuje sezonowym przemarszom kibiców Legii, występom wędrownej orkiestry podwórkowej, młodzieżowym demonstracjom z okazji Dnia Wagarowicza, jak również zderzeniu samochodów czy awarii wodociągów.
"Napowietrzne" grupy alkoholowe nie są biegunową formacją w stosunku do, równie wyrazistych w przestrzeni ulicy, grup ludzi biznesu. Ich terytoria bezpośrednio się nie stykają. Zapewne inaczej jednak ma się ich wzajemna relacja w przestrzeni społeczeństwa globalnego. Zachowania "napowietrznych" grup spotkaniowych traktuję jako znaki diagnozujące sytuację współczesnego społeczeństwa, znaki dopiero do odczytania i zinterpretowania.
1997