Wiktor Hugo
Marion Delorne
OSOBY
Marion de Lorme
D i d i e r
'Ludwik XIII
Markiz de Saverny
Markiz de Nangis «*-
A n g e l y
Pan dc Laffemas
Książę de Bellegarde
Markiz de Brichanteau
Hrabia de G a s s e
Wicehrabia de Bouchavannes Oficerowie
Kawaler de Roch e. baron regimentu
Hrabia de V i 11 a c andegaweńskiego
Kawaler de Montpesat •
Ksiądz Gondi
Hrabia de Charnace
T r e f n i ś l
P i ę k n i ś J komedianci
Ł a m i g n a t l
Radca dworu
Herold
Komendant straży miasta B l o i s
Dozorca więzienia
Pisarz sądów y
Kat
Pierwszy robotnik
Drugi robotnik
Trzeci robotnik
Sługa
Róża — duenna Marion de Lorme
Komedianci
Straże, lud. szlachta, paziowie
1638
AKT PIERWSZY
BLOIS
Sypialnia. W gląbi otwarte balkonowe okno. Na prawo stoi, na nim
lampa; obok fotel. Na lewo drzifi zasłonięte haftotoaną portierą.
W cieniu lóżko.
SCENA PIERWSZA
Marion de Lorme w strojnym negliżu haftuje przy stole;
Markiz de S a v e r n y, miody blondyn, bez wąsów, ubrany
icedlug najśu-ieższej mody z 1638 r.
S a v e r n y
zbliża sią do Mario n, chce ją pocalować
Pogódźmyż się nareszcie, maleńka, dość tego!
Marion
odpychając go
Zgoda, tylko — z daleka jedno od drugiego!
S a v c r n y
chce ją pocalować przemocą
Choć jeden pocałunek!
Marion
ze zlością
Markizie!
< 11 >
S a v e r n
Zawzięta!
Umiałaś kiedyś wdzięczniej kaprysić, pamiętam!
Pan zapomina...
M a r i o n
S a v e r n y
Nie, nie! Przypominam -sobie!
M a r i o n
na stronie
~\
Obrzydliwy, nieznośny natręt!
S a v c r n y
Marion, powiedz,
Czemuś uciekła nagle tak? Co to ma znaczyć?
Idziemy do pałacu, żeby cię zobaczyć,
Na plac Królewski — nagle, nie wiedzieć dlaczego,
W Blois znajduję .ptaszka! Ach, niewdzięczny zbiegu,
Dwa miesiące w tej dziurze! Nasza Marion słynna!...
Marion
Robię to, co chcę tylko, chcę, com chcieć .powinna.
Toż wolna jestem.
S a v e r n y
Wolna! Twoi wielbiciele
Mogliby o wolności powiedzieć niewiele!
Ja, Gondi — temu nawet ostatnio się zdarza
Na pojedynek pędzić prosto od ołtarza,
< 12 >
W ;pół mszy! Oni o ciebie te boje stacz.ają!
D'Arquien, Pressigny, Nesmond, Caussades — rozpaczają,
A ich żony za tobą po prostu stęsknione!
Znudził się w końcu każdej nadęty małżonek!
Marion
uśmiechając się
Beauvillain?
Kocha.
S a v e r n y
Marion
Cerest?
S a v e r n y
Wielbi.
Marion
Pons?
S a v e r n y
Ten jeden
Dotąd jeszcze nie przestał nienawidzić ciebie.
Marion
Ten jeden kocha. Stary prezydent co robi?...
śmieje się
Jakże jego nazwisko?...
śmiejąc się glośniej
Wilk!
< 13 >
•*'
«-:**:««•«»_.,
^tTO^frs?
\": Ł> :- -^ - '-i ?T jfc
4
S a v e r n y
Marzy o tobie,
Patrzy w twój iportret, wiersze bez ustanku kleci...
M a r i o n
On się w moim portrecie kocha już rok trzeci.
S a v c r n y
Wolałby płonąć razem z tobą! Wielkie nieba,
Tylu przyjaciół rzucać?
M a r i o n
poważnie, spuszczając oczy
Tak. Tak właśnie trzeba.
Jeśli mam mówić szczerze, od nich tu uciekłam.
Ta żądza życia, która kiedyś mnie urzekła,
Wyrzutami zadręcza dziś. Jestem gotowa
Grzeszne lata okupić skruchą, pokutować
Z dala o<d zgiełku życia, może gdzieś w klasztorze...
S a v e r n y
Pachnie mi tu miłostką — chętnie się założę!
M a r i o n
Sądzisz...
S a v e r n y
... Że niemożliwe, nie — niech mnie ustrzelą!
Czarne oczy w płomieniach błyskawic i — welon!
A więc szalona miłość w tym oto zakątku!
Dość skromny koniec bajki tak pięknej z początku...
< 14 >
Ależ nie!
Zakład!
M a r i o n
S a v e r n y
M a r i o n
Któraż jest godzina, Różo?
Róża
z zewnątrz
Północ dochodzi.
M a r i o n
na stronie
Północ!
S a v e r n y
To subtelniej dużo,
Niż powiedzieć: „Precz!"
M a r i o n
Żyję samotna ogromnie,
Nikogo nie przyjmuję, nikt tu nie wie o mnie.
Już późno, o .nieszczęście nie trudno w tych stronach,
Moc rabusiów, uliczka prawie wyludniona...
Niech mnie okradną.
S a v e r n y
M a r i o n
Czasem bandytów się spotka...
< 15 >
Niech mnie zabija.
S a v e r n y
Marion
Ale...
S a v e r n y
Marion, jesteś boska.
Ale przecie, nirn wyjdę, dowiedzieć się muszę,
Jakiż to nas szczęśliwy zastąpił pastuszek?
Żaden.
Marion
S a v e r n y
Ach, Marion, jak w grób wpadną twoje słowa.
0 dworaku można by rzec: szalona głowa,
Plotkarz, wścibski, ciekawski, rozgadany — ale
1 gadając potrafi milczeć doskonale.
Nie >powiesz nic?
siada
Zostaję.
Marion
Więc tak — wszystko jedno!
Kocham i czekam kogoś.
S a v e r n y
Acha, więc w tym sedno!
Niech i tak będzie! Gdzież się ma odbyć spotkanie?
< 16 >
Tutaj.
Marion
S a v e r n y
Kiedy?
Marion
Za chwilę.
idzie n« bullsun i naduchuje
O, jakieś stąpanie...
powracając
Nie.
Saverny'ego
Już zadowolony?
S a v e r n y
No, niezbyt.
Marion
Idź, błagam!
S a v e r n y
Zgoda, ale mi powiedz, tego się domagam,
Któż to się znowu teraz podoba panience?
Marion
Ma on Didier na imię. I nie wiem nic więcej.
On wie, że jestem Maria. I też tylko tyle.
2 Marion de Lorme
< 17 >
Naprawdę?
S a v e r n y
wybuchając śmiechem
M a r i o n
Tak, naprawdę.
S a v e r n y
śmiejąc się
Więc sielanka, stylem
Pisana idyllicznym! Dalibóg, z Bąkana!
Przesadzić mur to fraszka dla takiego pana!
Być może. Idź, markizie.
M a r i o n
na stronie
Na śmierć mnie zanudzi!
S a v e r 11 y
przybierając na nowo ton poważny
Czy należy do dobrze urodzonych ludzi?
M a r i o n
Nie wiem.
S a v e r n y
Jak to!
do Marian, która popycha go lekko n' kierunku drzwi
Już idę, już...
wraca
< 18 >
Ach, zapomniałem!
Ktoś, kto tworzy przepiękne poematy cale,
wyciąga z kieszeni książką i podaje ją M ar i o n
Napisał to dla ciebie. Rzecz głośna w salonach.
M a r i o n
czyta tytuł
„Girlanda serc" M ar Łon de Lorme poświęcona.
S a v e r n y
Te wiersze poruszenie wzbudziły szalone.
W Paryżu święci sukces tylko „Cyd" i one.
M a r i o n
biorąc książkę
To pięknie. Żegnani pana.
S a v e r n y
Tak, niewiele wskóra
Sława, skoroś uciekła tu, by kochać gbura!
M a r i o n
walając Różę
Proszę, 'żebyś markiza stąd wyprowadziła.
S a v e r n y
kłaniając się
Mariom! Marion! Pamiętaj, nieszczęsna, zbłądziłaś!
Wychodzi.
2*
< 19 >
SCENA DRUGA
Marian, potem D i d i e r, potem S a v e r n y.
M a r i o n
samu, zamyka drzwi, przez Ittóre icyszedl S a v e r n y
Idź!... Drżałam, że Didier...
Slychać bicie zegara wydzwaniającego pólnoc.
Ach! Dwunasta godzina...
policzywszy uderzenia
Północ — a jego nie ina!
idzie na balkon i spogląda w uliczkę,
Cisza!
wraca i siada zasmucona
Już zaczyna
Spóźniać się na spotkania... Już!...
/a balustradą balkonu ukazuje się miody człowiek, przesadza ją
lekko, wchodzi i Madzie na fotelu swój pluszcz oraz sztylet. Ubiór
ID stylu epoki, caly czarny. Wysokie buty. Robi krok naprzód, za-
trzymuje się., spogląda przez chwile, na Mario n, która siedzi
ze spuszczonymi oczami. Marian z ivymóivką.
Kazać mi łyłe
Czasu na siebie czekać!
Didier
poważnie
Wahałem się chwilę...
Co słyszę?
M a r i o n
dotkniąta
< 20 >
Didier
nie zważając na je/ slowa
Gdy tu szedłem, najszczęśliwszy z ludzi,
Poczułem, iże się nagle w moim sercu budzi
Litość nad tobą, Mario. Ze stopą na murze
Już szeptałem do siebie, nieszczęsny: „Tam, w górze,
Jest ona, jutrzenkową prześliczna pięknością,
Jasna jak anioł światła (tchnący niewinnością;
Kiedy ją na ulicy ludzie spotykają,
Pewnie się zaraz do niej modlą i klękają.
A có'żem ja? Ot, pełznę gdzieś, tam, w ludzkim mrowiu.
Więc przeszkadzać swobodnie płynąć strumykowi?
Więc j,a właśnie ten kwiatek zerwać mam, więc trzeba
Skazić nieczystym tchnieniem czysty lazur nieba?
Toż ona we mnie wierzy, ufnością przejęta,
W oczach moich niewinna taka, taka święta...
Czyż ten jej dar, jej miłość, mam przyjąć i zmącić
Chmurą posępnej duszy świt różowiejący?"
M a r i o n
na stronie
To tak, jakby wykładał mi coś z teologii.
Byłby to hugonota?
Didier
Cóż, kiedy melodii
Twego głosu nie mogłem się oprzeć... zbudziła
Mnie, z rozterki wyrwała i tu sprowadziła...
M a r i o n
Rzecz dziwna! Więc słyszałeś jakieś moje słowa?
< 21- >
Marion de Lorme
Ktoś inny mówił także.
Didier
Marion
żywo
Róża, pokojowa,
Jej głos brzmi osobliwie: głośno, twardo, nisko,
Jak głos mężczyzny. Teraz, kiedy jesteś blisko,
Nie mam już żalu więcej. Proszę, siadaj tutaj.
wskazuje mu miejsce obok siebie
Tutaj.
D ł d i e r
Nie, u stóp twoich.
siada na stołeczku u stóp Marion i patrzy na nią przez chivilę
iv niemym podziwie
A teraz posłuchaj.
Didier mnie nazywają. Nigdym nie zawołał:
„Ojcze mój!", „Matko moja!" - Na progu kościoła
Położono niemowlę nagie. Przechodziła
Obok wieśniaczka stara. Dziecko przytuliła
Litościwie, jak matka, zbożnie wychowała,
Umarła, zostawiwszy mi wszystko, co miała,
A więc blisko dziewięćset liwrów rocznej renty.
Samotny w mych dwudziestu latach, smutkiem zdjęty
Ruszyłem w podróż gorzka. Odtąd widok ludzi
Nienawiść we mnie tylko albo wzgardę budzi.
Gdzie nie spojrzysz, ból, pycha, nędza się ukażą
W tym posępnym zwierciadle, zwanym ludzka twarzą.
I czułem się, pomimo moje młode lata,
Zgorzkniałym starcem, jakbym miał już zejść ze świata.
< 22 >
Każdy krok napotykał przeszkody złowieszcze.
Zły by! mi świat, a ludzie — ludzie gorsi jeszcze.
I tak żyłem, samotny, w smutku jak w żałobie...
Przyszłaś ty — i czarowne ukojenie w tobie.
Nie znałem cię. W Paryżuś mi się ukazała
W pewien iwieczór; tam w prawo uliczka skręcała.
Widzieliśmy się potem nieraz, 'zawsze byłaś
Słodka w słowach i w oczach, gdyś na mnie patrzyła.
Uciekłem, bom się tej miłości lękał. Z woli losu
Tu cię spotkałem, mego anioła z niebiosów.
W końcu, choć mnie niepewność tajemna nękała,
Pragnąłem mówić z tobą — i tyś także chciała.
Daję ci serce, życie, od tej chwili zawsze
Będę chciał spełniać twoje prośby najłaskawsze...
Jest coś, co budzi w tobie ból czy niepokoje?
Chcesz kogoś, kto by lżycie ci darował swoje,
A dla kogo byłoby 'zbyt hojną zapłatą,
Jeżelibyś mu jeden uśmiech dała za to?
Tego ci trzeba? Rozkaż. Jestem. Wszystko zrobię.
Marion
z uśmiechem
Dziwnyś. Ale ja właśnie to tak kocham w tobie.
Didier
Kochasz! Bacz, coś wyrzekła! Wielkość jest w tym słowie!
Biada, jeśli kto kiedy żartem je wypowie!
Kochasz? A czy wiesz, co to miłość, gdzie jej siła?
Miłość-światłość, ta, która wraz z krwią płynie w .żyłach!
< 23 >
Jeśli jej płomień długo pragnienia nie ziszcza,
Potężnieje, urasta w moc, duszę oczyszcza,
Ona jedna żar serca ludzkiego wyzwala,
A wszelkie nędzne resztki innych uczuć — spala!
Bez nadziei, a jednak potężna, bezkresna,
Nawet w szczęściu posępna jej treść i bolesna...
Powiedz, czy o miłości mówisz?
M a r i o n
wzruszona
O miłości.
D i d i e r
O, gdybyś mogła wiedzieć, ile namiętności
Sercem targa... Od chwili, gdyś mi się zjawiła,
Cała się we mnie dusza w jasność przemieniła,
Wszystko stało się inne. Błękitniejesz w oczach
Niby pasemko nieba, nieznana, urocza,
A serce, zbuntowane, w smutku wciąż, w obawie,
Ujrzało świat pogodny, jasny, piękny prawie...
Z duszą pełną wszelkiego bólu, ciężkiej krzywdy,
Umiałem tylko cierpieć, walczyć... Kochać — nigdy!
Mi
Didier, biedny mój...
Didic r
Mario!
M a r i o n
ł ja także ciebie
Kocham! Może tak samo, może więcej, nie wiem.
< 24 >
Idę za tobą wszędzie, tak, po twoich śladach,
Ja przecież jestem twoja!...
Didier
padając na kulana
Jeśli kłamiesz, biada!
Więc twe serce mojemu odpowiedzieć może?
Oszaleję ze szczęścia! U twych nóżek złożę
Cały świat — ja, niewolnik! Dni moje popłyną
W .upojeniu... Lecz jeśli słowa twe są drwiną!...
M a r i o n
Cóż mam zrobić, byś wierzył, że kocham prawdziwie?
Daj mi dowód.
Didier
M a r i o n
Mów — jaki?
Didier
Jesteś niewątpliwie
Wolna?
M a r i o n
zmieszana
Tak.
Didier
Chcę cię bronić od wszelkiego złego,
Bądź mi żoną.
< 25 >
Więc?
JV1 a r l o u u e Łiuriiie
M a r i o n
na stronic
Dlaczego nie goclnam? Dlaczego!
Didier
M;
Ale...
Didier
Zrozumiałem. Bezdomny włóczęga...
Cóż za zuchwałość każe mi po ciebie sięgać!...
Zwróć mi moją żałobę, samotność. Tak trzeba.
Żegnaj.
Robi krok ku ivyjściu. Marian zatrzymuje go.
M a r i o n
Diclier! Co mówisz? Didier! Didier!
Wybucha płaczem.
Didier
wracając
Przebacz!
Ale po cóż się wahać dlireej?
zbliża się. do M a r i o n
Mario, przyznaj,
Żeś jest mnie, a ja tobie, jak świat, jak ojczyzna,
Jak iniebo! Razem z tobą -żyć. gdziebyś ty chciała,
To raj, to s-zczęście! Król by zazdrością zapałał!
< 26 >
M a r i o n
Byłby to raj!
Didier
Chcesz zatem?
M a r i o n
na stronie
O, ja nieszczęśliwa!
glośno
Nie mogę. Nigdy!
Wyrywa się z ramion D id i er a i upada na fotel.
Didier
lodoiuato
Dosyć! Wiem, źle czasem bywa
Prosić, o co prosiłem. Czasem — wprost nikczemnie!
M a r i o n
na stronie
O dnia nieszczęsny, kiedy zakochał się we mnie!
glośno
Didier! Powiem ci wszystko!... Ból za serce chwyta...
Wytłumaczę oi wszystko...
Didier
Cóż to pani czyta
Czekając tutaj na mnie? Ach! Książeczka znana!
bierze książkę, ze stolu i czyta
< 27 >
Marion de L o r m e
„Girlanda serc" dla Marion dc Lorme .napisana.
gorzko
Więc to tak!
rzucając gwaltownie książką o ziemię
To kobieta niegodna, bezwstydna!
Marion
drżąca
Panie...
D i d icr
Cóż tutaj robi ta książka ohydna?
Skąd się wzięła?
Marion
cicho, spuszczając oczy
Przyipadek.
D i d i c r
Ty, której uroczy
Czar oipromieniia czoło niewinne i oczy,
Czy ty wiesz, kim jest -owa Mario-n de Lorme? Pani
Piękna, ale plugawa, nikt czci nie ma dla niej.
Fryne, co się sprzedaje wszędzie, kornu może,
Sromotą jesit jej miłość, hańba!
Marion
z twarzą ukrytą w dłoniach
Wielki Boże!
Z zewnątrz slychać tupot kroków, szczęk broni i krzyki.
< 28 >
l
l
Glos z ulicy
Na pomoc!
Didier
jsdtiwiony
Te hałasy jakby niedaleko...
Glos z ulicy
Na .pomoc!
Didier
spoglądając przez balkon
Oni przecie biedaka usielką!
Bierze swoją szpadę i przesadza balustradę balkonu. Marion
wstaje, biegnie za nim i próbuje go zatrzymać chwytając za pluszcz.
Marion
Didier! Zginiesz! Mordercy nie ustąpią z ipola!
Zostań — jeżeli kochasz...
Didier
Zaklują go!
na zewnątrz, do bijących się
Hola!
Odwagi, panie!
Szczek broni.
Teraz pchnij! — A masz, do kata!
Marion
na balkonie w panicznej trwodze
O nieba! Na dwóch — sześciu!
< 29 >
Glos z ulicy
Macha niby szatan!
Szczęk broni slabnie, potem cichnie zupełnie. Słychać oddalające się.
kroki. Widać powracającego D i d i e r a, który przeskakuje balkon.
D i d i e r
jeszcze z zewnątrz balkonu, zwrócony ku ulicy
Po wszystkim. Możesz, panie, odejść w swoją drogę.
S a v e r n y
z zewnątrz
Nim cię nie ucałuje, nie pójdę, nie mogę
Odejść tak, daruj!
D l d i e r
nachmurzony
Idźże, idźże solne, panie,
Nie nazbyt mi potrzebne twoje dziękowanie.
Dłoń ścisnę!
S a v e r n y
Przeskakuje przez balkon.
D i d i e r
Czyż nie szkoda pańskiego mozołu?
Można mi było przecie podziękować z dołu!
< 30 >
SCENA TRZECIA
Ciż, S a v e r n y.
S a v e r u y
IDlttakuje do pokoju ze sztyletem w ręku
Dalibóg, to doprawdy dziwne wymagania,
Życie mi uratował, a teraz wygania
Za drzwi, czyli za okno! Nie, nie, nikt nie powie,
Że ktoś, kto się, bądź co bądź, de Saverny zowie,
A obroniony dzielnie także przez szlachcica,
Nie rzekł do niego: „Panie..." Jakież to zaszczycasz
Nazwisko?
Didier
Didier.
S a r e r n y
Didier... a dalej jak?
Didier
Nic już nie znaczy
To. co dalej. Krzyknąłeś, ja na pornoc — raczy
Pan wreszcie odejść.
S a v e r n y
Co za maniery! Więc czemu
Nie dałeś mnie zasiekać parę minut temu!
To bym wolał. Bez ciebie wpadłbym w ciężka biedę,
Śmierć była pewna. Sześciu — sześciu, a ja jeden!
< 31 >
Sześć sztyletów i taki mieczyk, Boże Święty!
spostrzegając M a r i o n, która dotąd starała się. go unikać
Ale widzę, że jesteś diabelnie zajęty.
Rozumiem. Słodka chwilka przeze mnie stracona...
Wybacz...
na stronie
Zobaczmyż jednak damę!
zbliża sią do drżącej M a r i o n i rozpoznając ją, cicho
Ach, to ona!
ivskazuje jej D i d i e r a
Wie/c to ten?
M a T i o n
ci ch u
Ach, pan przecie mnie zgubi!
S a v e r n y
kłaniając sią
O patii...
M a r i o n
cicho
Ja po raz pierwszy kocham.
D i d i c r
na stronie
Piekło i szatani,
Jak on na nią spogląda... Te oczy zuchwałe!...
Przewraca lampę, uderzeniem pięści.
< 32 >
S a v e r n y
Cóż to znaczy, zgasiłeś lampę?
D id ier
Powiedziałem,
Że pewnie zechcesz, panie, byśmy wyszli obaj.
S a v e r n y
Idę.
do Marian, której Mania się głęboko
Pani...
Did i e r
na stronie
Kogoś mi przypomina bodaj
Ten fircyk...
do Saverny'ego
Więc idziemy!
S a v e r n y
Krewkiś nieco, ale
Życiem ci winien. — Jeśli znajdziesz się w kabale
Jakiej, pamiętaj, zawsze bratnią dłoń ci poda
Markiz Saverny, Paryż, paląc de Nesle.
D id i er
Zgoda.
na stronie
Widzieć, jak on w nią patrzy... Wzrok tego przybłędy!
Wychodzą przez balkon. Słychać z zewnątrz glos D i d i e r a.
Ty, panie, w tamtą stronę. Moja droga — tędy.
3 Marion de Lorme
< 33 >
RÓBO!
SCENA CZWARTA
Marian, Róża.
M a r i o n
pozostaje przez chicilt; zamyślona, polem wola
Ukazuje się Róża. Marian wskazuje jej okno.
Zamknij to okno.
Róża
zamknąwszy okno odwraca sią i widzi Marian ocierającą lz\,
na stronie
Tak, jakby płakała.
głośno
Czas spać.
M n r i o n
rozpinając ivlosy
Czas spać dla innych, nie dla mnie. Wołałam,
Żebyś mnie rozebrała.
Róża
rozbierając ją
Ktoś, kto o wieczorze
Przyszedł do ciebie, pani, bogaty jest może?
Nie.
Czuły?
M a r i o n
Róża
< 34 >
M a r i o n
Nie.
zwracając SIĘ do Róży
Nie złożył tu nawet jednego
pokazuje na raka
Pocałunku...
A pani?
Róża
M a r i o n
Kocham tylko jego.
3*
AKT DRUGI
POJEDYNEK
Wejście do szynku. Plac, Widać w głębi miasto Blois położone om/i-
teatralnie i wieże kościoła Św. Mikołaja w dolinie petnej domów.
SCENA PIERWSZA
Hrabia G a s s e, Markiz Brichanteau, Wicehrabia
de B o u c hav anne s, Kawaler de. R o chebar on siedzą
przy stolikach przed drzwiami, jedni palą, drudzy grają w kości i piją.
Potem K aiu al er de Montpesat, Hrabia de V Ula c, po-
lem Angely, Herold i tłum.
Brichanteau
wstaje i podchodzi do wchodzącego G a s s e
Gasse!
ściskają aobie re.ce
Więc przyjechałeś dogonić regiment?
kłaniając mu się
Twój pogrzeb już zasłużył na piękny kompliment.
przypatrując się jego ubiorowi
Ach!
Gasse
Kolor oranżowy, błękitne wyłogi
Modne.
krzyżując ramiona i podkręcając wąsa
< 36 >
Stąd do Paryża czterdzieści mil drogi,
Wiesz?
Brichanteau
Chiny!
Gasse
Damy bę-dą się awanturować,
Muszą się, chcąc za nami jechać, ekspatriować!
B o u c h a v a 11 n e 8
odwracając się od gry
Z Paryżaś tu przyjechał?
Rochebaron
wyjmując fajkę z ust
I cóż się tam dzieje?
Gasse
witając się
Nic. Corneille, o Corneille'u, Corneille'a, Corneille'em.
Guiche w porządku. Ast został księciem. Nic nowego.
Hugonoci? Wieszano wczoraj trzydziestego.
Pojedynki? D'Arquiena z d'Angenne?em trzeciego:
Żabo<t był tam podobno powodem wszystkiego.
Lavardi 'dziesiątego chciał posiekać Ponsa,
Tak się wściekle na jakiś romans Ponsa dąsał,
Sourdis z Ailly — o jedną z teatru ,,Mondori",
Dziewiątego z Lichatre'em Nogent — o utwory
Colleteta przepisane źle — taka przyczyna,
Margaillan z Gordem o to, która jest godzina,
< 37 )
Humiere z Gondim o jakiś pierwszy krok w kościele,
A wszyscy Brissacowie i Soubise'ów wiele
O wyścigi — wyścigi piesków oraz kom,
Na koniec Caussade bil się z Latournelle'em — o nic,
Po prostu dla rozrywki. Zabił Latouruelle'a.
Brichanteau
Pojedynki! Więc Paryż -znowu poweselał!
G a s s e
To modne.
Brichanteau
Ach, festyny, kobiety, turnieje!
Tak, tylko tam się życie do człowieka śmieje!
ziewając
Tutaj nuda piekielna, żadnych nie ma uciech!
do G a s s e
A więc Caussade, powiadasz, Latournelle'a usiekł?
G a s s e
Tak. Pchnięcie było piękne.
przypatrując się mankietom Rochebarona
Cóż to jest, mój drogi?
Wielki świat co do mody inne ma wymogi.
Akselbanty, guziki! Ależ to skończona
Żałość! Ach, te kokardy, wstęgi...
< 38 >
Brichanteau
Powtórz no nam,
Kto się z kim bil. Co na to król?
G a s s e
Kardynał wpada
*W prawdziwy szał, remedium jakieś zapowiada.
B o u c li a v a n n e s
A z wojny żadnych wieści?
G a s s e
Coś mii tam wspomnieli,
Że Figuere nam zabrano... czy że myśmy wzięli...
po chwili zastanowienia
To nam Figuere zabrano.
Rochebaron
Tak? A co król na to?
G a s s e
Kardynał nie powitał tego z aprobatą.
Brichanteau
A oo słychać na 'dworze? Król dobrze sdę czuje?
G a s s e
Kardynał na podagrę poważnie choruje,
Jeździ tylko lektyką.
< 39 >
Marion de Lorme
B r i c h a n t e a u
Co za oryginał!
Ja mówię: król, on na to powiada: kardynał!
Modne!
G a 8 s e
B o u c h a v a n u e s
Więc żadnych nowin?
G a s s e
Jak to „żadnych nowin"?
Co ja gadam! Zdarzenie, które Paryżowi
Nie daje spać, o którym plotą najzawzie/ciej,
Ten cud, owa ucieczka, ów wyjazd, zniknięcie...
Czy jeż?
Brichanteau
G a s s e
Marion cle Lorme, tej naszej najpiękniejszej
Z pięknych!
Brichanteau
z tajemniczą miną
Więc ty z kolei posłuchaj niemniejszej
Nowiny. Jest tu.
G a 8 s e
Ona? W Blois?
Brichantean
Potajemnie!
< 40 >
Akt drugi « Scena pierwsza
G a s 8 e
iczruszając ramionami
Marion! Brichanteau, kpiny robisz sobie ze mnie!
Wykwintna nasza Marion tutaj? Niby po co?
Równać Blois z Paryżem to jakby dzień z nocą!
Spójrz: czy ma >tu cokolwiek jakiś wdzięk, u licha?
wskazując na dzwonnicą kościoła Św. Miholaja
Nawet dzwonnica tutaj, ipatrząc w niebo, wzdycha!
To prawda.
Rochebarou
Brichanteau
Saverny ją widział, proszę ciebie,
Kryje się, ma kochanka, tak jak Bóg na niebie,
Wspaniałego przy sobie ma kochanka, który
Ocalił Saverny'ego, gdy mu się do skóry
Dobrali zbóje — chcieli złota odrobinę
I na ładnym zegarku zobaczyć godzinę.
A to ci awantura!
G a s s e
R o c h e b a r o n
do Brichanteau
Czyś jest pewny tego?
Brichanteau
Jak błękitnego pola herbu rodowego,
Jak tego, że Saverny marzy, by odnaleźć
Zbawcę, który go kiedyś bronił tak wspaniale!
< 41 >
Bouchayannes
Mógłby chyba po prostu pójść do niej.
Brichanteau
Nie mo<że,
Ona zmieniła imię i mieszkanie. Gorzej -
Znikła.
Marian i D i d i e r przechadzają się wolno iv głębi, nie zauważeni
przez rozmawiających, i wchodzą do jednego z domków polożonych
na uboczu.
G a s s e
Więc trzeba było skończyć me podróże
W Blois, żeby odnaleźć Mariom w takiej dziurze!
Wchodzą panowie de V i 11 a c i de Montpesat rozprawiający
glośno i z ożyiuieniem.
Nie i nie!
Yillac
Montpesat
Tak, tak, proszę pana dobrodzieja!
Yillac
Corneille nic wart!
Montpesat
W ten sposób traktować Corneille'a!
Autora „Melity", „Cyda"!
Yillac
Przyznać trzeba,
Że w „Melicie" się można walorów <dogrzebać,
Lecz od czasów „Melity" pisze coraz gorzej,
Jak wszyscy. Chciałbym nieco ci ustąpić... Może
Ostatecznie „Galeria Pałacu", „Melita"...
Ale „Cyd"? Któż to „Cyda", proszę ciebie, czyta?
G a s s ć
\
do M o n l p e s a l a
Waćpan umiarkowany!
Montpesat
„Cyd" niezły.
Yillac
Ohyda!
Pan Scudery po prostu zmiażdżył twego „Cyda"!
Ten styl! To są doprawdy rzeczy niebywałe:
Mówić na scenie prosto, zwyczajnie — zbyt śmiałe
Nazywać po imieniu wszystko, co podpadnie!
„Cyd" jest sprośny, nie słucha reguł, to nieładnie,
Nie ma prawa poślubić kochanki i kwita.
O! Czyś ty „Bradamantę" lub „Pirania" czytał?
Przerzucę, jeśli Corneille stworzy coś takiego.
Rochebaron
do Montpesata
Ów ,,Wielki i ostatni Soliman" sławnego
Maireta jest tragedią pisana wspaniale.
Ja znów to ci polecam. Ale „Cyd"!
< 42 >
< 43 >
V i 11 a c
Zuchwalec
Z Corneille'a i pyszałek! Chce być jak Boisrobert,
Chapelain, Serisay, Mairet, Gombault, Habert,
Bautru, Giry, Faret, Desmarets, Maleville,
Duryer, Cherisy, Colletet, Comberville,
Jak cała Akademia na raz!
Brichauteau
śmiejąc SIĘ z politowaniem i tvzruszając ramionami
To wspaniałe!
Yillac
Ów/pan pomysły jakieś miewa niebywałe!
Garnier, Theophile, Hardy przewrócą się w grobie!
Tworzyć po nich! Pyszałek! Tworzyć! Dobre sobie!
Jak gdyby te geniusze mogły zignorować
Coś, co na scenie jeszcze można by stosować!
Chapelain się z tego śmieje!
Rochebaron
Corneille jest cymbałem!
li o u c h a v a n u c s
Ale ja od biskupa z Grasse, Godeau, słyszałem,
Że z tego wierszoklety tęga głowa raczej.
Tęga!
Montpesat
< 44 >
Yillac
A! Gdyby pisał zupełnie inaczej,
Arystotelesowskiej posłuszny metodzie...
G a s s e
Nie kłóćcie się, panowie. Corneille teraz w modzie.
Tak on to w naszych oczach zastąpił Garniera,
Jak kapelusze z filcu zastąpiły teraz
Berety aksamitne.
Montpesat
A ja tarn obstaję
Przy Corneille'u i filcu.
G a s s e
do Montpesata
Przesada! Przyznaję,
Garnier piękny, lecz Corneille także.
Yillac
Zgoda!
Rochebaron
Zgoda.
Szanuję go. Rozumny chłopiec.
Brichanteau
Co za szkoda,
Że szlachcic świeżej daty, urodzony nisko!
Rochebaron
Aż przykro, tak mieszczaństwem trąci to nazwisko.
< 45 >
Bouchavannes
Jakieś kauzyperdy, zrodzone to miernie.
Ich fortunka wygląda więcej niż mizernie!
Wchodzi Angely, który siada cicho, samotnie, przy stole. Czarny
aksamitny ubiór.
Yillac
Panowie, jeśli ludzie chwała jego dzieła,
Sztuka w tragikomedię zmieniać się zaczęła!
Daję słowo, stracony nasz teatr, panowie!
To Richelieu tak...
G a s s e
patrząc na Angely'ego
„Jego eminencja" powiedz
Lub ciszej mów...
Brichanteau
Niech idzie do samego diabła!
Czyż to nie dość, że cała władza mu przypadła
Nad skarbem, armią, iże może nad wszystkim panować,
By nam miał jeszcze język wiązać i krępować?
I! o u c li a v a u n e s
Śmierć mu! Zgińże, człowieku obłudny, plugawy,
Krwawe są twoje ręce tak jak i strój krwawy!
Rochebaron
Od czegóż mamy króla?
< 46 >
Brichanteau
Ludy błądzą w mrokach,
Z zapalonej .pochodni nie spuszczając oka,
Pochodnia jest kardynał, za latarnię służy
Król. Latarnik uchroni płomień podczas burzy.
Bouchavannes
Czy nadejdzie dzień piękny, gdy druhowie nasi
Będą mogli ten płomień wichrem szabli zgasić!
Rochebaron
Gdyby łąk wszyscy chcieli ścinać głowy katom
Jak ja...
Brichanteau
A więc się złączmy...
d<> Bouchavannes'a
Hrabio, co ty na to?
Bouchavannes
Ja? Ja myślę o silnym, podstępnym ataku.
Angely
ii'stając, złowrogim tonem
Cóż to! Spisek! Wspomnijcie no o Marillacu!
Wszyscy zadrżeli, po czym milkną skonsternowani, odwracają się, zata-
piając iczrok iv A n g e l y' m, który znoicu siada bez stówa.
< 47 >
Yillac
biorąc M a n t p e s a t a na stronę
Gdy się tu o Corneille'u przed chwilą mówiło,
Twój ton mnie, kawalerze, zaskoczył niemiło.
Pozwól, że ja z kolei swe zdanie wyłożę
W dwóch słowach.
M o 11 t p c s a t
Szpada?
Yillac
Szpada.
Montpesat
Pistoletem może?
Yillac
Szpadą i pistoletem.
Mont]>esat
biorąc go za ramię
Plac znajdę za chwilę.
A n g e l y
wstając
Pojedynek! Wspomnijcie, jak było z Bouteville'em!
Nowa konsternacja icśród wszystkich. Yillac i Montpesat
puszczają ręce z uścisku, wciąż patrząc na A n g e l y' e g o.
Roch e baron
Cóż to za człek okropny? A'ż mi cierpnie skóra!
< 48 >
A n g e l y
Nazywam się Angely. Jam wesołek króla.
Brichantcau
No, to ja się nie dziwię, że król taki smutny!
Bonchavannes
Kardynalista z niego podobno okrutny!
Angely
wstając
Strzeżcie się. Wszystko leży w mocy kardynała.
To złoczyńca, on lubi, żeby krew się lala.
Krwawy strój każdy protest do milczenia zmusza.
To wszystko.
Cisza.
G a s s e
Diabli!
Rochebaron
Za 'nic, nigdzie się nie ruszam!
B r i c h a n t e a u
Pluton nią krotochwilną minkę przy tym błaźnie!
Z ulic l domów wychodzi tlumnie lud i pokrywa plac. W środku
Herold na koniu; otaczają go czterej pacholkowie miejscy w swoich
strojach. Jeden z nich gra na trąbie, drugi bije w bęben.
G a s s e
Ki diabli, co za ciżba? Ach, widzę wyraźnie
Herolda. Cóż ten znowu wystęka nowego?
Marion de Lorme
< 49 >
Brichanteau
do kuglarza, który, zmieszany z tlumem, niesie malpę na ramieniu
Powiedz mi, który z was dwóch przedstawia którego?
Herold
nosowym głosem
Ciszej, bracia mieszczanie!
Brichanteau
cicho do G a s s e
Mina rozsierdzona,
Przy tym nie usta mówią, a nochal...
Herold
„Ordonans.
Ludwik, Król z łaski bożej..."
B o u c h a v a n n e s
cicho do Brichanteau
Nie król — złotogłowie
Kryjące kardynała!
A n g e l y
Słuchajcie, panowie!
Herold
czytając dalej
„Król Francji i Nawarry..."
Brichanteau
cicho do Bouchavannes'a
No cóż, brzmi to pięknie,
Ale o to kardynał z zazdrości nie pęknie!
< 50 >
Herold
czytając dalej
„Wszystkim, którzy słuchają słów tych — pozdrowienie!
kłania się
Zważywszy, że król każdy każe mieć baczenie
Na pojedynki, które karze najsurowiej,
Że pomimo edyktów, którymi królowie
Ojcowie nasi bić się zabronili panom,
Pojedynków urasta mnogość — nakazano
Królewską władzą naszą od obecnej chwili:
Ci niegodni, którzy by kraj nasz pozbawili
Poddanych — czy to jeden, czy obaj przeżyją,
Prostak czy pan — pojmani, odpowiedzą szyją.
Ażeby skuteczniejszym uczynić ordonans,
Każda prośba o łaskę będzie odrzucona.
Takie -oto królewskie jest życzenie nasze.
Ludwik." Niżej: „Richelieu".
Brichanteau
My, jak Barabasze,
Na stryczku!
Boucliavaunes
Nas powiesić! A gdzież jest ulica,
Gdzieby można zakupić stryczek na szlachcica!
II e r o l d
ciągnie dalej
Trzeba, by rozkaz znany był każdemu, tedy
Nakazano na placu miejskim przybić edykt.
Dwaj pachołkowie miejscy przyczepiają wielki arkusz do żelaznego
slupa podporowego, który występuje z muru po prawej stronie.
** < 51 >
G a s s e
Na razie tylko edykt wieszać przyszła pora.
Bouchavannes
potrząsając głoivą
Tak! Potem powiesimy, hrabio, autora!
Herold wychodzi. Ttum ślą wy co/u je. Wchodzi S a v er n y.
Zaczyna się ściemniać.
SCENA DRUGA
Ciż, Markiz de S a v er n y.
Brichanteau
biegnąc ku Saverny'emu
Mój kuzynek Saverny! No, cóż, czyś dogonił
Zucha, co ciebie kiedyś tak wspaniale bronił?
S a v e r n y
Nie. Na próżno przetrząsam kącik lada jaki.
Marion 'de Lorme, ów młodzian, no i te łajdaki,
Jak sen tak się to wszystko rozpierzchło po świecie!
Brichanteau
Mój drogi, toż musiałeś zobaczyć go przecie,
Gdy cię bronił jak duszę chrześcijańską przed diabłem.
S a v e r n y
Zgasła świeca, bo ręką poitrząsał zajadle.
G a s s e
Dziwne!
Brichanteau
Ale go poznasz, jeśli ci się zdarzy
Napotkać go?
S a v e. r n y
Nie poznam. Nie widziałem twarzy.
Brichanteau
Jego nazwisko?
Didier.
S a v e r n y
Rocheharon
Tak się nie nazywa
Szlachcic, a łyk.
S a v e r n y
Sam nazwał się Didierem. Bywa,
Że szlachcic, udający, iż jest najdzielniejszy,
Choć wielki parantelą, sercem jednak mniejszy.
Ja tylko sześciu łotrów, on — Marion miał blisko.
Ja rzucił, by mnie bronić — przysięgam na wszystko,
Ze mu ten dług zapłacę krwią — panowie raczą
Me słowa zapamiętać.
Yillac
Odkądeś to zaczął,
Markizie, długi zwracać?
< 52 >
< 53 >
S a v e r n y
dumnie
Te, które się daje
Spłacić krwią — zawsze. Taką monetę uznaję.
7.apada zupelna noc. Widać okna iv mieście oświetlane jedno po
drugim. Wchodzi pacholek i zapala latarnią uliczną tuż nad afiszem,
po czym odchodzi. Nieduże drzwi, przez które weszli niedawno
Marian i D i d i e r, otwierają sią. Wchodzi przez nie D id i er,
zadumany, w pluszczu, powolnym krokiem, ze skrzyżowanymi
ramionami.
SCENA TRZECIA
Cii, D i d i er.
Didie r
powoli wynurza się. z gląbi, nie zauważony i nie slyszany przez innych
Saverny!... Chciałbym lepiej przyjrzeć się chwatowi,
Co wtedy tak zuchwale jej spojrzenia łowił!
Cięży mi ten wzrok w sercu.
Bouchavannes
do S a v e r n y' e g o, który rozmawia z Brichanteau
Saverny!
Didie r
na stronie
Mój ptaszek!
Powoli występuje naprzód, ze wzrokiem utkwionym w grupą szloch-
ciców, ivreszcie siada przy stole pod latarnią oświetlającą plakat,
o kilka kroków od A n g e l y' e g o. który siedzi także nieruchomy
i cichy.
Bouchavannes
do S a v er ny' e g o, który sią odwraca
Znasz edykt?
S a v e r n y
Jaki edykt?
Wzbronione, wiesz?
Bouchavannes
Pojedynki nasze
S a v e r n y
To słuszne.
Brichanteau
Tak, ale pod karą
Szubienicy!
S a v e r n y
Kpisz sobie chyba! Żadną miarą!
Że cham dynda — nie szkodzi.
Brichanteau
pokazuje na plakat
Więc przeczytaj plakat
Sam. Tu wisi.
S a v e r n y
spostrzegając D i d i e r a
Poproszę tego mizeraka.
do D i d i e r a
Hej, chłaptasiu — przydługie masz nieco okrycie —
Słuchaj no!
< 54 >
< 55 >
do Brichanteau
Ten młodzieniec głuchy znakomicie.
D i d i e r
który nie spuszczał iczroku z S a v e r n y' e g o, podnosi powoli głową
Czy do mnie, ipanie, mówisz?
S a v e r n y
Nareszcie! Chlopczyno,
Przeczytaj, co tam wisi ci nad łepetyną.
Ja?
Didi er
S a v e r n y
Tak ty. Znasz się chyba na sztuce czytania?
D i d i e r
podnosząc się
To edykt, który wszystkim pojedynków wzbrania,
Tak chłopom jak i szlachcie.
S a v e r n y
W głowie ci się miesza!
Szlacheckie prawo Francji .nas zabrania wieszać!
Szuka szyi pod stryczek pomiędzy hołotą,
Hołota się po prostu urodziła po to.
do szlachty
Śmiały ten ludek!
do D i d i c r a
No cóż, z alfabetem gorzej
U ciebie, prawda? Czyżbyś nic dowidział? Może
Odsuniesz w tył kapelusz, co? Pójdzie jak z płatka!...
D i (l i e r
To obelga, mój panie, to zuchwałość rzadka!
Zrobiłem swoje — teraz jam żądać gotowy:
Markizie, chcę od ciebie twojej krwi i głowy!
S a v c r n y
uśmiechając sią
Jednak przeczucie nasze było jakie takie;
On ze mną jak z markizem, ja z nim jak z prostakiem.
D i d i e r
Nieraz prostak i markiz za bary się brali.
A gdybyśmy tak teraz naszą krew zmieszali?
S a v e r n y
odzyskując ton poważny
Zaraz, zaraz, to jeszcze nie wszystko, mój zloty:
Ja jestem markiz Gaspard Saverny, wiesz o tym?
Cóż mnie do tego?
Didier
S a V e r n y
zimno
Oto moi dwaj świadkowie:
Pan de Gasse. Wystarczy. Gasse to hrabiowie.
< 56 >
< 57 >
Pan de Yillac — tu znowu dodać mi wypada:
Krewny markiza d'Aubm0oa i La Feuillade'a.
A twój herb?
D i (l i e r
Cóż do tego tobie, panie? Pono
Mnie kiedyś na kościelnym progu znaleziono.
Nazwiska nie mam, ale za to krwi mam tyle,
Aby ją razem z twoją przemieszać za chwilę!
S a v e r n y
Nie, to jednak, mój panie, troszeczkę za mało.
Lecz zgoda, herb 'podrzutkom prawo by przyznało.
Uszlachcić poddanego źle — o wiele gorzej
Jednakże szlachcicowi ująć na honorze.
Dam ci więc satysfakcję. Kiedy — mów!
Didier
W tej chwili!
S a v e r n y
Zgoda. Czy chcesz, byśmy się po szlachecki! bili?
Didier
Szpadę mi dajcie!
S a v e r n y
Nie masz szpady? U kaduka!
Tylko prostak na próżno jej przy sobie szuka!
ofiarowując wlusną szpadą Didieroiui
Chcesz tę? Wierna i nieraz wrogom dała radę.
< 58 >
A n g c l y
podnosi się, ivyriqgo swoją szpadę, i pokazuje ją Didierowi
Chcesz uczynić szaleństwo, zuchu, weź więc szpadę
Szalonego. Tyś dzielny, przyniesiesz jej chwalę.
śmiejąc siet
W zamian, posłuchaj, ty mi darujesz kawałek
Twego własnego stryczka, ot, na szczęście.
Didier
biorąc szpadą, gorzko
Zgoda.
do Markiza
A teraz sprawiedliwym Bóg natchnienia doda!
Brichanteau
skacząc z radości
Pojedynek! Wspaniale!
S a v e r n y
do D id i e r a
Gdzie?
Didier
Tam, pod latarnią.
G a s s e
W tych ciemnościach? Was chyba jakiś dur ogarnął!
Chryste! Wydłubią sobie oczy! Niesłychane!
Didier
Dojrzę i miecz, i gardło.
< 59 >
Ależ ciemnica!
S a v e r n y
Dobrze powiedziane.
V i 11 a c
Didier
Zaraz będzie jasno, panie,
Kiedy się każda szpada błyskawica stanie.
Czekam.
S a v e r n y
Jestem do usług.
Didier
Składaj się!
Krzyżują szpady i nacierają na siebie: ivalczą zajadle w ciszy. Nagle
otwierają się. drzwi pobliskiego domku i ukazuje się. w nich Marian
ubrana iv bialą suknią.
SCENA CZWARTA
Ciż, M a r i o n.
M a r i o n
Skąd -w nocy
Taka wrzawa?
spostrzegając D i d i e r a pod latarnią
Didier! Ach!
< 60 >
do walczących
Przestańcie!
Walczący nie przerywają pojedynku.
Pomocy!
S a v e r n y
A có'ż to za kobieta?
Didier
odwracając się
Boże!
Bouchavannes
podbiegając do Saverny'ego
Już jesteście
Zgubieni! Krzyk słyszano daleko, aż w mieście.
O, juiż strażnicy nocni z rapierami lecą...
Wpada straż nocna 2 pochodniami.
B r i c h a n t e a u
do Saverny'ego
Udawaj trupa albo zginiesz!
S a v e r n y
upadając, cicho do B r i c h a n t e a u, który pochyla się nad nim
Twardo nieco.
Didier, który sądzi, że zabil Saverny'ego, zatrzymuje się..
W imienin króla!
Komendant straży
< 61 >
Jest źle.
B r i c h a u t c a u
do szlachty
Trzeba ratować Gaspara.
Szlaclita otacza S a v e r n y'e g o.
Komendant straży
Stójcie, panowie, przebrała się miara!
Tu, tu, pod (królewskimi bić się edyktami?
do D i d i e r a
Poddaj się, panie!
Straż chwyta i rozbraja D i d i e r a, który stoi na uboczu, samotnie.
Wskazując na Saverny'ego leżącego na ziemi, otoczonego
szlachtą.
A ten, z tępymi oczami,
To kto?
Brichanteau
Sayerny Gaspard. Markiz. Właśnie skonał.
Komendant straży
Jeśli skonał, to jego sprawa zakończona.
Dobrze zrobił, 'bo zginąć z ręki kata gorzej!
Co on rzekł?
M a r i o n
przerażona
Komendant straży
Czyli tylko ciebie sprawa może
Dotyczyć, chodź.
Straż uproicadza D i d l e r a w jedną stronę,, szlachta Saverny'ego
n' drugą.
< 62 >
D i di e r
do M ar i on znieruchomiałej ze zgrozy
Zapomnij mnie, Mario, bądź zdrowa!
SCENA PIĄTA
Marian, A n g e l y.
M a r i o n
biegnąc, żeby zatrzymać D i d i e r a
Didier! Didier! Co mówisz? Co znaczą te słowa?
Żolnierze odpychają ją. M ar i o n z rozpaczą zwraca się. do
A n g e l y' e g o.
Co się stało, więc on ma zginąć? On? Dlaczego?
Cóż takiego uczynił? Czego chcą od niego?
A n g e l y
bierze ją za raka i podprowadza w ciszy pod plakat
Czytaj.
M a r i o n
czyta i cofa się. ze zgrozą
Panno Najświętsza! Na śmierć go zabrali,
Bo krzyczałam, nieszczęsna! Nic go nie ocali!
Chciałam pomocy, a te krzyki przeraźliwe
Nagliły tylko kroki śmierci! — Czy możliwe,
Żeby za pojedynek płacić aż tak drogo?
> do Angely'ego
Toż nie mogą go przecież skazać na śmierć?
< 63 >
A u g e l y
l
Mogą.
Gdyby uciekł...
M a r i o n
Ań g e l y
Wysokie są mury więzienia.
M a r i o n
Ach, to za moje grzechy nie do przebaczenia
On cierpi iteraz! Didier!
do Angely'ego
Czy wy, panie, wiecie,
Że mi przez niego wszystko najsłodsze na świecie;
Słodka mi będzie nawet śmierć w najsroższym bólu!
A n g e l y
Ból... śmierć... tak... nie wiadomo...
H a r i o n
Powiem: „Daruj, królu!"
Król dobry, on uczyni łaskę, to jedyna
Droga.
A n g e l y
Tak, król być może, ale nie kardynał.
M a r i o n
jakby trucila zmysly
Co z nim teraz zrobicie?
A n g e l y
Tu chodzi o głowę.
Ta głowa będzie ścięta, bo prawo surowe.
M a r i o n
Straszne!
do A n g e l y' e g o
Jak lód twe słowa, a każde przenika
Mnie lękiem. Kimae jesteś?
A n g e l y
Ja? Błaznem Ludwika.
M a r i o n
Didier! Jestem grzesznicą ponad grzesznicami,
Ale uczynię wszystko, co kobiet rękami
Bóg czyni. Ja za tobą idę.
Angely
Gdzie?
podnosząc z ziemi swoją szpadę porzuconą przez D i d i er a
Któż powie,
Że szaleństwo zrodziło się tu w mojej głowie?
Wychodzi.
< 64 >
5 Marion de Lorme
AKT TRZECI
KOMEDIA
Pałac Nangis
Park w stylu Henryka IV. W glębi na tvzniesieniu widać nowy i stary
paląc Nangis. Stary ma basztę w stylu gotyckim, z wieżyczkami; nowy
jest to wysoki budynek z cegieł, ze spiczastym dachem, o narożnikach
z ciosanego kamienia. — Brama baszty jest zawieszona czarną zasloną,
z daleka można rozróżnić na niej herb rodziny Nangis i Saverny.
SCENA PIERWSZA
Pan de Laffemas w zwyklym stroju urzędników swej epoki,
Markiz de S a v e r n y przebrany za oficera regimentu andega-
weńskiego, wąsy i bródka hiszpańska czarne, plaster na oku.
i l ! '! . ill
Laffemas
Czy to przy tobie, panie, zwadę uczyniono?
S a v e r n y
podkręcając wąsa
Ja poznałem markiza w wojsku, mam ten honor.
Zginął.
Laffemas
Saverny?
S a v e r n y
Zginął. Tak, tak — i jak jeszcze!
Od pchnięcia tercją. A więc zrazu począł trzeszczeć
< 66 >
l
Kaftan, a potem szpada uczyniła drogę
Do płuc, pomiędzy żebra, przebiła wątrobę,
Skąd krew wypływa — rzecz ta zapewne wiadoma
Panu. Ach, straszne było patrzeć, jak on kona!
Czy zmarł od razu?
Laffemas
S a v er n y
Prawie. Prędko się skończyło
Jego męczeństwo. A więc najpierw nastąpiło
Skurczenie żył, a potem spazm, straszny tetanos
No i 'Opistonoitos po emprostonotos.
Lafferaas
O, -do diabła!
S a ver ny
Dlatego suponuję właśnie,
Że to, iż krew pochodzi z gardła — to są baśnie!
Po cóż te wiwisekcje uczonych straszliwe?
Żeby zobaczyć płuca, krajali psy żywe!
Laffemas
Więc zginął!
S a v e r n y
Od takiego pchnięcia każdy zginie!
Laffemas
To się dopiero, panie, znasz na medycynie!
67
S a v er n y
Troszeczkę.
Lafferaas
Studiowałeś?
U Arystotelesa.
S a v e r n y
Doprawdy, po trosze.
Laffemat
Ho, ho! Proszę, proszę!
S a v e. r n y
No, cóż, ja mani naturę iserdecznie złośliwą.
Lubię zabijać, szkodzić, nękać, jako żywo.
Kiedyś, gdy byłem jeszcze zupełnym młodzikiem,
Chciałem zo>stać żołnierzem albo cyrulikiem.
Długom isię wahał. W końcu 'żołnierkę wybrałem.
To mniej pewne, lecz szybsze. Kiedyś także chciałem
Być poetą, aktorem, tym, co to niedźwiedzie
Prowadzi za obrożę. Lecz, że lubię siedzieć
Przede wszystkim za stołem — więc, proszę waćpana,
W kąt rzuciłem niedźwiedzie i wiersze.
Laffemas
Arkana
Poezji pewnie takżeś poznał wobec tego?
S a v e r n y
Tak. Z Arystotelesa. Nic nadzwyczajnego.
< 68 >
Laffemas
A więc nieboszczyk markiz znał cię, kawalerze?
S a v er n y
Co do mnie — z konieczności zostałem żołnierzem.
On był już porucznikiem, gdy ja zaczynałem.
Laffemas
Tak?
S a v er n y
Najpierw się do pana Caussade'a dostałem,
Ton mnie pułkownikowi po niedługim czasie
Ofiarował — dar skromny — daje się, oo ma się.
No i oficer ze mnie, mam czarne wąsisko,
Takim żołnierz jak inni, ipanie. Ot, i wszystko.
Laffemas
Tyżeś to, kawalerze, tę straszną nowinę
Doniósł wujowi?
S a v e r n y
Razem z Brichanteau, kuzynem
Zabitego. Całunem owinięte ciało
Karocą na swój pogrzeb, nie na ślub jechało.
Laffemas
Jak stary markiz przyjął ten cios, cios straszliwy?
S a v e r n y
Nie wydarł się krzyk z serca, choć ból był tak żywy.
l
< 69 >
Laffemas
Kochał go pewnie bardzo?
S a v e r n y
Tak jak własne lżycie,
On mu brak własnych dzieci nagradzał sowicie,
To była cała jego miłość, wiara — wszystko,
Chociaż się nie widzieli od pięciu lat blisko.
W glębi przechodzi stary Markiz de N a n g i s. Siwe wlosy,
blada twarz, race skrzyżowane na piersi. Płaszcz wedlug mody panu-
jącej za Henryka IV. W ciężkiej żalobie. Wstęga i order Św. Ducha.
Postępuje wolno. Dziewięciu oficerów gwardii, w żalobie, z halabardą
na prawym ramieniu i muszkietem na lewym, postępują za nim
w trzech rzędach. Dzieli ich od Markiza pewien odstęp. Zatrzy-
mują się, kiedy on się zatrzymuje, posuwają się, kiedy on idzie.
Laffemas
patrząc na przechodzącego Markiza
Biedaczysko!
S a v e r n y
na stronie
Mój dobry wuj!
Wchodzi B r i c h a n t e a u, kieruje się ku Saverny'emu.
SCENA DRUGA
Ciż, Brichanteau.
Brichanteau
Słówko do ucha!
< 70 >
śmiejąc się
Tęga mina po śmierci u mojego zucha!
S a V e r n y
cicho, ivskazując nu przechodzącego Markiza
Spójrz, Brichanteau. Dlaczegoś zmusił mnie, kuzynie,
Bym zagrał tę komedię? Spójrz, on z żalu ginie!
Gdyby mu wyznać prawdę? Co? Może spróbuję?
Brichanteau
Ani się waż! Niech ciebie naprawdę żałuje!
Jego mina być musi iście pogrzebowa!
Inaczej nie ma mowy, byś się uratował.
S a v e r n y
Mój biedny wuj!
B r i c h a n l e a u
Niedługo dowie się, że żyjesz.
S a v e r n y
Jeśli nie ból, to wtedy radość go zabije,
Bo to wszystko zbyt ciężkie dla starca.
Brichanteau
Tak trzeba.
S a v e r n y
Słyszeć ten jego gorzki śmiech, ten szloch — sił nie mam.
Ten jego spokój... Kiedy przytulił swe usta
Do trumny, serce rozdarł mi.
< 71 >
B r i c h a n t e a u
A trumna pusta!
S a v e r ny
O, on mnie, zabitego, w swoim sercu chowa.
Tam jestem pochowany.
Laffemas
wracając
Biedak, arii słowa!
Ból wyziera mu z oczu, znać, że z żalu ginie!
Brichanteau
cicho do Saverny'ego
Któż to znowu ten czarny o paskudnej minie?
S a v e r n y
z gestem obojętności
Jakiś przyjaciel z zamku.
Brichanteau
cicho
Podobny do kruka
I niby kruk stęchlizny grobowcowej szuka.
Milcz więc tym więcej, bo to człek jakiś okropny.
Wariat ze strachu przy nim stałby się roztropny!
Wraca Marki: de N a n g i s, ciągle pogrążony w glębokiej za-
dumie. Idzie luolnym krokiem, zdając się nie widzieć nikogo; siada
na ławce obok klombu.
< 72 >
SCENA TRZECIA
Ciż, Markiz de N a n g i s.
Laffemas
idąc w kierunku Markiza
Markizie, jakaż strata! Jakaż wielka strata!
Człowiek tak rzadki! On by stare twoje lata
Opromienił spokojem. Żal mi serce gniecie,
Jak tobie... Młody, piękny, najzacniejszy w świecie!
Pobożny, na kobiety spojrzeć wprost się wzdragał,
A i mądry, a wielki pan, a ta powaga!
Każdy mógłby rzec o nim jak najlepsze słowo...
Wcześnie zmarł!
Stary Markiz kryje glowę iv dloniach.
S a v e r n y
cicho do Brichanteau
Trzymaj, diable, mowę pogrzebową!
Chwaląc mnie, smutku wuja bynajmniej nie leczy,
Więc żeby go pocieszyć, mów o mnie złe rzeczy.
Brichanteau
do Laffemasa
Mylisz się, panie. Markiz był moim kolegą
W wojsku. Doprawdy trudno było o gorszego.
Nieznośny, niejednemu z nas narobił szkody.
Co dzień stawał się gorszy. Był dzielny, bo młody.
A przede wszystkim zginął doprawdy niegodnie.
Laffemas
Tak, zginął w pojedynku, więc popełnił zbrodnię!
do Brichanteau, z szyderczą miną wskazując na jego szpadę.
Oficerem żeś, panie?
Brichanteau
tym samym tonem, ivskazując na jego peruką
A tyś sędzia, panie?
S a v e r n y
cicho
Mów dalej.
Brichanteau
To był kłamca, niewdzięcznik, narwaniec,
Nie wart wielkiego -żalu. Chodził do kościoła
Po to, by na kobietki mrugać dookoła!
Toż to był wariat, fircyk, libertyn bezduszny...
Nieźle!
S a v e r n y
cicho
Brichanteau
...a wobec władzy krnąbrny, nieposłuszny...
Zrzedła ostatnio mina u tego łobuza.
Na powiece wyrosło mu coś na kształt guza,
Z blondyna stał się rudy, a z pochylonego
Garbaty.
Dość!
S a v e r n y
cicho
Brichanteau
A także ponoć gracz był z niego.
Że przegrał swoje dobra w karty, wątpliwości
Nie mam żadnych, bo przegrałby i duszę w kości!
W każdą noc część majątku na zawsze przepadła.
S a v e r n y
ciągnąc go za rękaw, cicho
Zanadtoś się rozpędził, przestańże, u diabła!
L a f f e m a s
do Brichanteau
O zmarłym przyjacielu mówić tyle złego,
Brzydko!
Brichanteau
wskazując na Saverny'ego
Niech on zaświadczy.
S a v e r n y
O, mnie nic do tego.
Laffemas
z afektacją, do starego Markiza
Zaznasz, panie, niedługo, najsłodszej pociechy:
Mam zabójcę, on stryczkiem zapłaci za grzechy.,.
Wpadł w moje ręce, przepadł: zginiesz, kawalerze!
do Brichanteau i Saverny'ego
Jakże tu Saverny'ego pojąć? Przyznani szczerze:
Uniknąć pojedynku czasem nie wypada,
Ale z przybłęda, z jakimś Didierem się składać!
S a v e r n y
no stronie
Didier!
Stary Markiz, który podczas calej tej sceny nie porusza się i milczy, podnosi
sią i powoli wychodzi, kierując się w stroną przeciwną
tej, z której wszedl. Jego świta postępuje za nim.
Laffemas
niby wycierając Izy i nie spuszczając z oka starego Markiza
Ból tego starca duszę mi rozdziera.
Sługa
podbiega
Panie!
Brichanteau
Nie trzeba pana niepokoić teraz.
Sługa
Lecę względem pochówku markiza Gaspara.
O której to godzinie?
Brichanteau
Dowiemy się zaraz.
Sługa
Prócz tego, komedianci z miasteczka przybyli,
Proszą, żeby im państwo dachu użyczyli.
Brichanteau
Myśleć o komediantach teraz to rzecz zdrożna,
Lecz prawom gościnności uchybić nie można.
wskazując stodołę po lewej stronie
Daj stodołę.
Sługa
trzymając list w ręku
Mam jeszcze list pilny...
czyta
do pana
De Laffemas...
Laffemas
Daj. Rzecz jest do mnie napisana.
Brichanteau
cicho do Saverny'ego, który ciągle jest zamyślony
Pośpieszmy się z pogrzebem. Niech nic nie odwlecze
Ceremonii.
ciągnąc go za rękaw
Tyś zasnął?
S a v e r n y
na stronie
Didier!
Wychodzą.
SCENA CZWARTA
Laffemas
sam
Oto pieczęć
Państwowa, tak, w czerwonym wosku wyciskana
Cóż to może być? Ano, otwórzmy!
fLlOT
Marion de Lor m e
czyta
„Do Pana
Najwyższego Sędziego! Wiadomym się czyni,
Że Didier, który śmierci markiza zawinił,
Uciekł..." — O, Boże miły, o 'dolo straszliwa! —
„Z Didierem jest kobieta, która się nazywa
Marion de Lorme. Ty, sędzio, z powrotem nie zwlekaj."
Konie! Prędko! Myślałem, że mam tego człeka!
Ziem sprawą pokierował! Fatalna godzino
Mego życia! Brak obu! Ten uciekł — ten zginął!
Ale przychwycę śmiałka!
Wybiega. Wchodzi trupa komediantów wiejskich, mężczyzn,
kobiet, dzieci, w charakterystycznych dla ich ról kostiumach.
Marion i Didier ubrani po hiszpańsku; Didier w dużym,
o szerokim rondzie kapeluszu na glowie, owiniemy w plaazcz.
SCENA PIĄTA
Komedianci, Marion, Didier, S l u g a.
Sługa
prowadząc komedianta iv do stodoły
Tu mieszkanie macie.
Wiedzcie, że u markiza Nangis przebywacie.
Bądźcie cicho, w ogóle sprawujcie się dobrze,
Bo mamy tu zmarłego. Jutro będzie pogrzeb.
Krzyków 'żadnych, piosenek nie śpiewajcie czasem,
By modłów za markiza nie mącić hałasem.
< 78 >
J
P i ę k n i ś
mały i garbaty
To nie my, lecz psy nasze mają zwyczaj brzydki
Czynić wiele hałasu koło ludzkiej łydki.
Sługa
Psy nie kuglarze, którym łatwa każda mowa.
Łamignat
do Pięknisia
Milcz! Przez ciebie będziemy na dworze nocować.
S l u g a wychodzi.
Trefniś
do Marion i D id i er a, którzy siedzą nieruchomo w kącie
Porozmawiajmy. Więc już należycie do nas.
Czemu pani przez pana konno przywieziona,
Czyście mężem i żona. czyście 'kochankami,
Uciekacie przed strażą czy czarownikami,
Co chcieli biedną panią uwięzioną gnębić •—
To mnie doprawdy ani grzeje, ani ziębi.
Ważne, kogo będziecie przedstawiać na scenie.
Czarnooka, czy masz co przeciwko Szimenie?
Marion Mania się ceremonialnie.
Didier
oburzony, na stronie
Kuglarzu nędzny, jak on mówi do niej, Boże!
< 79 >
Trefniś
do D i d l e r a
Jeśli chcesz piękna rolą ty, to zagrać możesz
Fanfarona, bo nam go brak. Olbrzymie kroki,
A figura jak cyrkiel. I bas. Bas głęboki.
Zabiera Orgonowi siostrzenicę, żonę,
No a potem zabija Maura i -skończone.
Rola tragiczna. W sam raz dla ciebie.
Panie.
D i d i e r
Tref niś
Jak chcecie,
Dobrze. Lecz nie mów mi „ipan", to mnie przecie
Obraża.
Fanfaronie!
z glębokim uklonem
Didier
na stronie
Błazny!
Tref niś
Teraz kolej
Na wieczerzę, a potem powtórzymy role.
< 80 >
SCENA SZÓSTA
Marian, Didier, potem P i ęk n i ś, S a v erny, potem
L a f f e m a s.
Didier
po dlugiej ciszy, z gorzkim uśmiechem
Czyż przepaść nie dość straszna i nie dość głęboka?
Za dalekom cię zawiódł ze sobą w tych mrokach.
Chciałaś za mną iść, Mario, a zawsze i wszędzie
Los mój twój los zagarnia, miażdży go w swym pędizie...
Gdzie jesteśmy?... W piekielnej otchłani oboje!
M a r i o n
drżąca, skladając ręce
Didier! Czy to wymówka?
Didier
Ach, jeśliby moje
Biedne serce, któregoś ty wiarą jedyną,
Cokolwiek wyrzucało tobie, niechaj spłyną
Wszystkie na mnie przekleństwa niebios, niech mnie czeka
Lots straszliwszy niż teraz nasz los. Gdy uciekać
Mam przed podłością świata, krzywdą, potępieniem,
Czyż mi nie jesteś szczęściem, nadzieją, schronieniem?
Kto straż oszukał, łańcuch zdjął, gdy było trzeba?
Żeby pójść za mną w piekła noc, któż zstąpił z nieba?
Któż się z więźniem do lochu pozwolił zawlekać?
Któż to z uciekającym zgodził się uciekać?
W czyim się sercu miłość z roztropnością miesza,
By bronić, by osłaniać, to znowu pocieszać?
6 Marioo de I.urmo
< 81 >
Mnie, którego los nędzny zmiażdżyć chciał i zdusić,
Ocaliłaś od losu mego, mojej duszy!
A czyjąż była wielka litość dla biedaka,
Czyjąż, wśród nienawiści świata, miłość taka?
M a r i o n
płacząc
Kochać ciebie, za tobą iść --to szczęście moje!
Didier
Pozwól, niech się oczyma twoimi upoję!
Bóg chciał, sprzęgnąwszy ciebie z moją dolą ciemna,
Żeby anioł i demon podążali ze mną.
Niech będzie pozdrowiony! Mocą dobrycli dłoni
Odkrył tylko anioła, demona zasłonił!
M a r i o n
Tyś mój Didier, mój władca i mój pan.
Didier
Małżonek
Twój?
M a r i o n
na stronie
Ja nieszczęsna!
Didier
Co za szczęście niezmierzone,
Odchodząc z nieprzyjaznej ziemi w inną stronę,
Móc zabrać ciebie jako panią serca, żonę!
Chcesz? Odpowiedz!
< 82 >
A ty mi będziesz bratem.
M a r i o n
Jak siostra będę cię kochała,
Didier
O, nie, nie, to cała
Słodycz mojego życia, nazwać cię przed Bogiem
Poślubioną małżonką, wszystkim, co mi drogie...
Pójdź ze mną, możesz śmiało zaufać losowi,
Kochanek będzie ciebie bronił małżonkowi.
Ach!
M a r i o n
na stronie
Didier
Wielka to męczarnia patrzeć, jak cię brudzi
Śmiałą rozmową kuglarz, najnędzniejszy z ludzi!
Nie dosyć, widać, nieszczęść, jakie nas nękają,
Skoro cię komedianci tutaj otaczają!
Ty, szlachetny i czysty kwiat, kwiat niewinności,
Wśród tych ludzi przywykłych do grzechu, sproiności!
M a r i o n
Didier, bądźże rozsądny!
Didier
Oszalały w gniewie
Musiałem milczeć. Ach! On mówił „ty" do ciebie!
A ja. ja, twój małżonek, czynię to nieśmiało,
By słowo poufałe ciebie nie skalało!
< 83 >
Marioli de i. o c lu c
M a r i o n
Żyć musisz z nimi w zgodzie, bo tego wymaga
Dola twoja i moja!
Didier
Ciągle ta rozwaga!
Zawsze, gdy los okrutny przeciw ninie powstaje,
Dajesz mi szczęście, młodość, serce, tkliwość dajesz!
Czemuż to wszystko, za co byłaby zbyt mała
Cena królestwa nawet, minie ofiarowałaś?
Ja mam w zamian dla ciebie tylko przyszłość ciemną,
Niebo cię zsyła, piekło wiąże ciebie ze mną!
A że ten dar przedziwny dzielimy oboje,
Jakież są me zasługi, jakież igrzechy twoje?
M a r i o n
Od ciebie płynie wszystko, wszystko moje szczęście.
Didier
znowu posępny
Skoro tak mówisz, pewnie i wierzysz w to święcie,
Wiedz jednak, że zła gwiazda świeci na mym .niebie.
Ja nie wiem, skąd przybywam i gdzie idę — nie wiem.
Czarno nade mną, Mario, rozważ to błaganie
Moje: odejdź, najwyższy już czas na rozstanie.
Pozwól, bym sam przemierzał ścieżki moje mroczne...
Gdy po ciężkiej wędrówce utrudzony spocznę
W łożu, które mnie czeka, zimne łoże moje,
Zbyt będzie ono wąskie — nie starczy na dwoje,
Odejdź!
< 84 >
M a r i o n
Pragnę choć takie dzielić razem z tobą,
Choć takie, choć nie szczęściem będzie, a żałobą...
Didier
Więc cóż? Jeśli się ze mną, Mario, nie rozstaniesz,
Czeka ciebie, nieszczęsna, nędza i wygnanie!
Twe drogie oczy, dolą przerażone własną,
Nazbyt długo tonące we łzach gorzkich — zgasną!
Marian kryje twarz w atoniach.
Ja ci przyszłość maluję — przysięgam — prawdziwie,
Gdyż przeraża mnie ona! Ja dla ciebie żywię
Litość, odejdź!
M a r i 6 n
wybuchając płaczem
O, lepiej zabij, zamiast do mnie
Tak mówić!
Boże!
szlochając
Didier
biorąc ją w ramiona
Jakże kochani nieprzytomnie!
Łzy! Za jedną jedyna oddałbym krew całą,
Czyń, co chcesz! Uchodź ze mną razem, bądź mi chwałą,
Szczęściem, miłością, gwiazda szczęśliwą na niebie!
Odpowiedz! Słyszysz słowa płynące do ciebie?
Sadza Marian lagodnie na lawce.
< 85 >
Marion
wyryivając się z jego ramion
Jakiż, mi ból sprawiłeś!
Didier
na kolanach, pochylony naci jej dlonią
Ja, który bym -wszystko
Uczynił dla niej!
Marion
uśmiechając się przez Izy
Płaczę przez ciebie!
Didier
Zjawisko
Cudowne moje!
Siat/a na lawce obok Marion. Oboje namiętnie patrzą na siebie,
Jeden pocałunek czysty
Jak nasza miłość.
całuje iv czolo Marion
Wzrok twój niech tak trwa, wieczysty!
P i ę k n i ś
uchodząc
Donę Szimeng bardzo proszą do stodoły.
Marion icstaje szybko. \V tym samym czasie co P i ą k ni ś ivcho-
dzi Saverny, który zatrzymuje się iv głębi, i utcażnie przy"
patruje się Marion, nie n-idząc D i d i e r a, który w dalszym
ciągu siedzi na laicce, osłonięty krzakiem.
< 86 >
S a v e r n y
w glębi, nie ividziany przez nikogo, na stronie
Marion! To ewenement doprawdy wesoły!
śmieje się
Szimena!
P i ę k n i ś
do D i d i e r a, który chce iść za Marion
Zazdrośniku, do ciebie wygłoszę
Kąśliwą mówkę!
Didier
Boże!
Marion
cicho do D i d i e r a
Uspokój się, proszę!
Didier siada z powrotem. Marion wchodzi do stodoly.
S a v e r n y
to glęhi, na stronie
Któż to jej każe w taki podróżować sposób?
Czy ten, co od niemiłych, a natrętnych osób
Uwolnił mnie pewnego pięknego wieczora?
Ten jej Didier? Tak!
Wchodzi Laffemas.
Laffemas
w podróżnym ubiorze, kłaniając się Saverny'emif
Żegnam.
< 87 >
S aver n y
klaniając się
A więc to już pora
Jechać panu?...
Śmieje się.
L a f f e m a a
Co znaczy ten śmiech, mogę wiedzieć?
S a v e r n y
śmiejąc SIĘ
Rzecz 'Ogromnie zabawną chcę panu powiedzieć.
Przyjechał tutaj teatr — taki za trzy grosze,
A ł nim kto -przybył do nas? No, kto? Zgadnąć proszęi
Z teatrem?
Tak.
Laffemas
S a v » r n y
śmiejąc się, glośniej
Marian de Lorme!
Laffemas
zadrżawszy
Co?!
Didier
lit ary od przybycia Laffemasa i Saverny'ego nie spusz-
cza z nich oka
Co takiego?
Unosi się na lawce.
< 88 >
S a v e r n y
śmieje się ciągle
Zawiadomimy Paryż. Już ja się do tego
Przyczynię. A co na to pan, mój panie, powie?
Laffemas
Tak, tak, Paryż się o tym najdokładniej dowie.
Czy aby, kawalerze, to naprawdę ona?...
S a v e r n y
-• • a
Miły Boże! Toż kiedyś miałem ją w ramionach!
przeszukując kieszenie
Oto jej portret, dowód miłości, wierności,
A malował go malarz Ich Królewskich Mości.
podaje medalion L a f f e masowi
Porównaj, panie.
wskazując drzwi do stodoly
Tam, w drzwiach... Przypatrz się dziew-
[czynie
Przebranej za Hiszpankę... w zielonej baskinie...
Laffemas
przenosząc oczy z portretu na stodole
To Marion!
na stronie
A więc wreszcie trzymam ptaszka w ręku!
do Saverny'ego
Ma tam galanta owa dama pełna wdzięku?
< 89 >
S a v e r n y
Mógłbym przysiąc, choć nie wiem. One nie skromnisie,
Ale nie podróżują same, zdaje mi się.
Laffemas
na stronie
Każę teraz strzec dobrze bramę strażnikowi
I zaraz się kuglarza fałszywego złowi.
Już jest!
Wychodzi.
S a v e r n y
patrząc za odchodzącym Laffemasem
Mam chyba jakieś głupstwo na sumieniu!
Ech!
biorąc na stroną Pięknisia, który dotąd stal w kącie gesty-
kulując i powtarzając cicho rolą
A cóż to za dama siedzi, o tam, w cieniu?
Pokazuje P i Ę k ni s i o iv i wrota stodoły.
P i ę k n i ś
Szimena?
z przejęciem
Nie wiem, panie, jakie jej nazwisko,
wskazując D id i e r a
Ale zapytaj tego, on pewnie wie wszystko.
Wychodzi od strony parku.
SCENA SIÓDMA
D i d i e r, S a r e r n y.
S a v e r n y
obracając się w kierunku D i d i c r a
Czy to... Powiedz mi, panie... Oho, te spojrzenia,
jakie on na mnie rzuca!... To ten, bez wątpienia!
glośno do D id i er a
C dyby nie był w więzieniu, to byś przypominał...
Didier
Ty, panie... Gdyby nie to, że umarł... Ta mina
Wcale mi nie jest obca... Bierz diabli! — Ktoś, kogo
Wyzwałem... Pojedynek kosztował go drogo!
S a v e r n y
Jesteś Didier!
Didier
Ty jesteś markiz Gaspard, panie!
S a v c r n y
To ty — mieliśmy kiedyś wieczorem spotkanie...
Tobie winienem życie!
Didier
Proszę! Dziw nad dziwy!
Przeciera widział, markizie, jak padłeś nieżywy!
S a v e r n y
Odwrotnie. Dzięki tobie odżyłem dla świata!
Kogo ci trzeba — powiedz: towarzysza, brata,
Przyjaciela? Mej duszy? Mej krwi? Moich włości?
< 90 >
< 91 >
D i d i e r
Nie, ja o ten medalion chcę prosić waszmości.
S a v e r n y daje mu portret; D i d i e r patrząc nań, gorzko.
Jej to czoło, jej oczy, jej białe ramiona
I ta -słodycz, anielska słodycz — tak, to ona!
S a v e r n y
Sądzisz?
D i d i e r
Z myślą o tobie kaaała malować
Portret?
S a v e r n y
Lecz tobie ma to służy jej alkowa!
Oblegana, dla ciebie miłosne porywy
Zachowała, szczęśliwcze!
Didier
z głośnym, pełnym, rozpaczy śmiechem
Tak, jestem szczęśliwy!
S a v e r n y
Muszę ci powinszować. To dobre stworzenie,
Szlachcica tylko umie kochać. Z niej szalenie
Można ibyć dumnym, ma się wszelkie, wszelkie prawo
Do zadzierania nosa, ludzie mówią: brawo!
A jeżeli zapytywać kto zechce o ciebie,
Krzyczą: Kochanek Marion de Lorme!
Didier chce Saverny'emu oddać portret; S av e rny nie
chce go wziąć.
Schowaj dla siebie.
Skoro w tej chwili ciebie obdarza uznaniem,
Ty strzeż tego obrazka teraz.
Didier
Dzięki, panie!
Tuli portret do piersi.
S a v e r n y
Czy ci się po hiszpańsku cudna nie wydaje?
Więc nastąpiłeś po mnie! Tak jak, słowo daję,
Ludwik po Faramondzie, bo, prawdę ci powiem,
Moje miejsce zajęli obaj Brissacowie,
śmiejąc się
A potem — -czy uwierzysz — sam wielki kardynał,
Mały d'Effiat, Saint-Mesme'y — dość spora rodzina,
Czterech Argenteau także... — W jej sercu przebywasz
W kompanii zacnej.
śmiejąc się,
Licznej dość...
Didier
Chwilo straszliwa!
S a v e r n y
Opowiedz mi... Przed tobą nie będę ukrywać:
Ucho-dzę za zmarłego, jutro się odbywa
Mój pogrzeb. A ty — zwiodłeś zbirów, seneszali,
Marion otwarła lochy, żeby cię ocalić,
Na drodze napotkałeś wędrownych kuglarzy,
Tak? Wspaniała się czasem przygoda wydarzy!
Didier
Przygoda to prawdziwa!
< 92 >
< 93 >
S a v e r n y
Pewnie usidliła
Dla ciebie straż więzienną?
Didier
głosem pelnym bólu
Prawda by to była?
S a v e r n y
Jesteś zazdrosny?
śmiejąc się
Biedny, prześmieszny dziwaku,
I o kogo zazdrosny? O nią? Nieboraku!
Pamiętaj też, iże kazań nie kochają one!
Bądź spokojny!
Didier
na stronie
O Chryste! Anioł był demonem!
Wchodzą Laffemas i Piękni ś. Didier wychodzi, S a-
v e r n y wychodzi za nim.
SCENA ÓSMA
Laffemas, P i ęk ni ś.
P i ę k n i ś
do Laffeinasa
Nic a nic nie rozumiem, co mi pan powiada.
na stronie
< 94 >
Twarz to on ma zbójecką, ale strój alkada!
Ten w roli alguazila poszedłby na scenę.
Przyjacielu!
Laffemas
wyciągając sakiewkę
P iękniś
zbliża się, cicho do Laffeinasa
Czy pytasz, panie, o Szimenę?
Laffemas
Kim jest Rodryg?
P i ę k n i ś
Jej luby, jak z tego wynika?
Laffemas
Tak.
P i ę k n i ś
Który na jej punkcie ma lekkiego bzika?
Jest tu?
Jest.
Laffemas
z niecierpliwością
P i ę k n i ś
< 95 >
Laffemas
żywo zbliżając się do P i ąk ni s i a
WTięc go ujrzę wreszcie, dzięki tobie!
Któż to, mów!
P i ę k n i ś
s glębokiem uklonem
To ja, panie, we własnej osobie.
Szaleję za nią!
Laffemas, rozczarowany, oddala się ze złością, potem wraca,
potrząsa sakiewką przed oczami Pięknisia.
Laffemas
Słuchaj, znasz dźwięk tej monety?
P i ę k n i ś
O, tak, ta muzyka boskie ma zalety.
Laffemas
na stronie
Jest Didier!
do Piąknisia
Tę sakiewkę widzisz?
P i ę k n i ś
Ile?
Laffemas
Złoto.
Genowiny. Dwadzieścia.
< 96 >
, P i ę k n i ś
Hum!
Laffemas
dzwoniąc mu przy uchu monetami
Weźmiesz?
P i ę k n i ś
mu sakiewką
Z ochotą!
teatralnym tonem do Laffemas a, który słucha go z niepokojem
Gdybyś miał garb, który by sterczał okazale,
Jak, powiedzmy, twój brzunio, a więc wcale — wcale
[okazały,
Jeśli w te oba worki wsadzisz co niemiara
Cekinów d dukatów złotych — Piękniś zaraz...
Co?
Laffemas
żywo
Pi ę k u i ś
chowając sakiewkę do kieszeni
Ponapycha sobie kieszenie i powie:
„Dzięki! Ach, jaki zacny z pana człowiek!"
Laffemas
na stronic, wściekly
Małpa!
Piękniś
Idźże do diabła, ty stary kocurze!
7 Marion de Loime
< 97 >
Laffemas
na stronie
Musieli coś usłyszeć o tej awanturze,
Bo się zmówili. Milczeć będą niestrudzenie.
To dopiero cygańskie przeklęte nasienie!
do Pięknisia, który oddala się
Przynajmniej oddaj złoto!
P i ę k n i ś
odwracając SIĘ, tragicznym tonem
Co ja teraz zrobię?
Ach, cóż by potem ludzie pomyśleli sobie,
Gdybym ci sprzedał kogoś i duszę rodzoną,
Niby nędznik, skuszony błyszczącą mamoną!
Chce odejść.
Laffemas
zatrzymując go
Pięknie, lecz oddaj złoto!
P i ę k n i ś
ciągle tym samym tonem
Czysty na honorze,
Piękniś żadnych rachunków z panem mieć nie może!
Klania się i wraca do stodoly.
< 98 >
SCENA DZIEWIĄTA
Laffemas
sam
Komediant nędzny! Taka pycha! U kuglarzy!
Ach, jeśli ci się kiedy wpaść w me ręce zdarzy!
Gdybym się do cenniejszych łupów nie zabierał
W tej chwili... Jak w tym wszystkim wyłowić Didiera?
Zgromadzić tę hołotę, a potem z osobna
Każdego wypytywać — nie, to nie podobna!
Co za historia! Znaleźć igłę w łanie zboża!
Trzeba by alchemików misternego noża,
Który, miedź i żelazo oddzieliwszy, złoto
Najczystsze ci wyłowi, bo umie. Więc oto
Wrócę <do kardynała sam!
uderzając się w czolo
Ach, mam myśl! Teraz
Wiem, że go mam nareszcie w ręku! Mam Didiera!
walając przez drzwi stodoly
Panowie komedianci! Proszę tu na chwilę!
Komedianci wychodzą dumnie ze stodoly.
SCENA DZIESIĄTA
Ten sam, komedianci, wśród nich Marian i D i d i e r, potem
S a v e r n y, potem Markiz de N a n g i s.
Czego chcą od nas?
T r e f n i ś
do L a f f e m a s a
< 99 >
Laffemas
Żeby nie nazbyt zawile
Tłumaczyć wam: kardynał każe, moi mili,
Sprowadzić komediantów, co by potrafili
Dobrze grać w widowiskach, które w wolnych chwilach
Pisuje, żeby sobie wytchnienie umilać.
Nadto już staroświecki nasz teatr u dworu,
Mało kardynałowi przysparza honoru.
Wszyscy komedianci zbliżają się pośpiesznie. Wchodzi S a v e r n y,
który z ciekawością obserwuje, co się dzieje.
Piękniś
na strome, licząc genoiviny Laffemasa
Dwanaście! A ,,dwadzieścia" mówił! Ukradł, sknera!
Laffemas
Każdy z was cząstkę roli powie przy mnie iteraz,
Ażebym mógł osadzić, .żebym mógł wyszukać...
na stronie
Jeśli wybrnie i teraz -- to szatańska sztuka...
glośno
Czy jesteście tu wszyscy?
Marian ukradkiem zbliża się do Didiera i chce go odciągnąć
na bok. D i d i e r cofa się, i odtrąca ją.
P i Q kn i ś
idąc ku nim
Chodźcie tu w tej chwili.
< 100 >
M a r i o n
Boże!
Didier opuszcza ją i miesza się z tlumem komediantów,
Marian postępuje za nim.
PiąkniS
No, macie szczęście, żeście przystąpili
Do nas! Co dzień biesiady, co dzień w nowych strojach,
Wieczorami wiersz piękny mówić na pokojach,
To los!
Wszyscy komedianci ustawiają się przed Laffemasem. Wśród
nich Marian i Didier; Didier nic patrzy na M a r i o n,
wzrok ma utkwiony w ziemię, ręce skrzyżowane pod płaszczem. M a-
r i on patrzy na Didiera wzrokiem pełnym niepokoju.
P i ę k n i ś
na czele trupy; na stronie
A któż to znowu natchnął tego kruka,
Żeby dla eminencji komediantów szukał!
Laffemas
do Pięknisia
Najpierw ty. Kimże jesteś?
P i ę k n i ś
z głębokim ukłonem i piruetem, który spowodował uwydatnienie się
garbu
Pięknisiem, ku chlubie
Całej trupy. Ot, śpiewka, którą bardzo lubię!
< 101 >
śpiewa
Znana rze.<-z i dla nieuka,
Że pan sędzia to peruka,
A największy z tych przyrządów
Zwie się prezydentem sądu.
Na najlżejszy jego znak
Z tego runa leci: hak,
Śruby, szubienice, sznury —
Co potrzebne do tortury.
Włosy kradnie na miliony
Strzyżonemu ogolony
I cyrulikom i daje.
Ten je myje, czyści, kraje,
Czesze, gładzi i szczotkuje,
A na końcu przypudruje
I czyni z tego wszystkiego
Perukę, czyli sędziego.
Kiedy pan adwokat gada,
Na sędziego potop spada
Nie.pochwytnej mieszaniny
Francuskiego i łaciny...
Laffemas
przerywając mu
Milcz! Tyś nie żaden Piękniś, tyś po prostu sroka!
P i ę k n i ś
Choć fałszuję, w piosence prawda tkwi głębaka.
Teraz ty.
Laffemas
do Trefnisia
102 >
T r e f n i ś
klatiiując się
Jestem Trcfniś, wielki sędzio dworu,
Oto otwieram scenę w „Służebnic honoru".
deklamuje
„Nic piękniejszego — prawi hiszpańska królowa —
Niż złodziej ma szafocie, a żandarm na łowach,
Niż biskup na fotelu, a w łożu kobieta..."
L a / f e m a s przerywa lnu znakiem raki i daje znak Ł a m i g n a-
t o w i, żeby mówil. Ł a m i g n a t klania się nisko, po czym wypro-
stowuje się.
Ł a m i g n a t
z emfazą
Jam jest Łamignat. Oto wróciłem z Tybetu,
Chan pobity, Mongoła ciągnę na postronku...
Nie to!
Laffemas
cicho do Saverny'ego, który stoi tuż przy nim
Marion niebrzydka! Jest wdzięk w tym stworzonku!
Łamignat
To piękne, ale trudno, jeżeli pan każe,
Będę Korolem Wielkim, przesławnym cesarzem
Zachodu.
deklamuje z emfazą:
„Losie dziwny! Boże! Ja cię wzywam!
Popatrz tylko, jak dola moja nieszczęśliwa!
< 103 >
Sani siebie mam pozbawić szczęścia, majętności,
Ofiarować drugiemu przedmiot mej miłości?
Mam nią obdarzyć mego wroga — że to robię,
Rośnie mi smutek w sercu, a gorycz w wątrobie.
To jakby wam, ptaszęta, do lasu nie lecieć,
Warn, muszki, nie zatańczyć ponad łąką w lecie,
Wam, baranki, runnego puchu nie osypać,
Wam, wołki, łąk zielonych o wiośnie nie szczypać!"
Laffemas
Przepięknie!
do Saverny'ego
Jakiż urok w tych przecudnych wierszach
Z „Bradamanty" Garniera.
do M ar i o n
Teraz, najpiękniejsza,
Ty. Imię twe?
M a r i o n
drżąca
Szimena.
Laffemas
O, to niesłychane!
Szimena? A więc masz tu kochanka. Kochanek
W pojedynku zabija...
M a r i o n
przerażona
Ja!
< 104 >
Laffemas
śmiejąc się szyderczo
Wiem najdokładniej.
Ten ktoś ucieka...
M a r i o n
na stronie
Boże!
Laffemas
Opowiedz ło składnie,
Proszę...
M a r i o n
pólobrócona iv kierunku D i d i e r a
„...Widzę, okrutny, zamiaru ,nie zmienisz,
Życie znienawidziłeś, honor mało cenisz.
Jeśli ci miłość moja droga kiedy była,
Idź, zniszcz te śluby, które rozpacz zaręczyła.
Walcz! Niechaj mnie zaślubiać prawo nie przymusza
Tego, którego moja nienawidzi dusza.
Cóż ci więcej mam mówić? Idź i mężnym bojem
Zatlum powinność, zatłum zemstę w sercu mojem;
Niech cię njęstwo i miłość do tej walki wiodą,
Gdzie być miała zwycięzcy Szimena nagrodą." *
Laffemas n-staje z galanterią i całuje w re.ke. Marian, która,
lilada, spogląda na D i d i er a stojącego nieruchomo ze spuszczo-
nymi oczami.
' Przekład Osińskiego.
< 105 >
Laffemas
Tak, niczyj głos z pewnością, jak twój, nie potrafi
Poruszyć strun tajemnych, gdy do serca trafi...
O, godna uwielbienia jesteś!
do Saverny'ego
Mówiąc szczerze,
Corneille, tak w ogólności, traci przy Garnierze,
Ale jego natchnienie nabrało poloru,
Odkąd tylko się znalazł nieco bliżej dworu.
do Marian
Ten talent! Oczy! — I tak zakopać się tutaj!
Nie możesz w tej wioszczynie siedzieć jak przykuta!
Spocznij tu... tu...
Siada i daje znak Marian, żeby usiadła przy nim. Ona się cofa.
M a ri o n
cicho do D i d i e r a, z trwogą
Nie odchodź! Boże, użycz swojej
Łaski!
Laffemas
uśmiechając się
Przy mnie siądź, pani, tu...
D id i e r odpycha Ma r i o n, która upada na lawkę obok
Laffemas a.
M ari o n .
na stronie
Jakże się boję...
Laffemas
uśmiechając się do Marian z miną pełną wyrzutu
Nareszcie!
< 106 >
do D i d i e r a
A ty?
Didier
czyni krok w kierunku L a f f e m a s a, zrzuca płaszcz i nasuwa
kapelusz na czoło; poważnym tonem
Jestem Didier!
M ario n, Laffemas, Saverny
Didier!
Zdumienie i osłupienie.
Didier
do Laffemasa, który śmieje się szyderczo, z tryumfem
Panie,
Możesz im kazać odejść i poszukiwanie
Zakończyć. Znów sam siebie kajdanami skuję...
Ileż ciebie ta radość mitręgi kosztuje!
Didier!
Pani!
M a r i o n
biegnąc do D i d i e r a
Didier
z lodowatym wzrokiem
Tego już losu odwrócić nie zdołasz,
M a r i o n co/a się i pada baz zmyslóiv na ławkę,;
Didier do Laffemasa.
Krążyłeś przy mnie, krążyłeś dokoła,
Demonie! ^ zrok twój sępi wróżył mi katusze,
Ukazując w piekielnym blasku twoją duszę.
< 107 >
Żeś zastawił pułapkę, łatwo mogłem uciec,
Lecz takeś się kłopotał... Ja miałem współczucie
D!a 'twego trudu, kacie; za swoją nikczemną
Podłość zapłać sam sobie.
Laffcmas
w paroksyźmie zlości, zmuszając się do śmiechu
Więc nie grasz przede mną
Komedii?
Didier
Tyś ją zagrał.
Laffemas
Ale źle zagrałem.
Jest inna — występuję w niej wraz z kardynałem,
Lecz to tragedia raczej -- tam rolę znajdziemy
Dla ciebie.
M a r i o n ivydaje okrzyk trwogi. D i d i e r odwraca się z pogardą.
Nie odwracaj głowy. Teraz chcemy
Do końca cię podziwiać z rozkoszą prawdziwą,
Poleć no duszę Bogu, mój drogi, a żywo.
M a r i o n
Boże!
K7 tej chwili Markiz de N a n g i s znowu przechadza się w glejbi,
ciągle iv swojej niezmiennej postawie, ze swoim orszakiem halabard-
ników. Na krzyk Marian zatrzymuje się i zwraca się do asysty,
blady, niemy i nieruchomy.
< 108 >
Laffemas
do Markiza de N a n g i s
Markizie, teraz ja się dopominam
Zbrojnej pomocy, użycz mi ludzi! Nowina
Wspaniała: łotr, zabójca twego nieszczęsnego
Siostrzeńca, już schwytany.
M a r i o n
rzucając się. na kolana przed La f f e m a s e m
Miej litość dla niego,
Panie!
Laffemas
z galanterią
Ty u nóg moich! — Ja u twoich raczej!
M a r i o n
ciągle na kolanach, zatamuje race
Sędzio królewski, błagam, oszczędzaj rozpacze
Innych, jeżeli pragniesz, żeby sędzia, w niebie
Karzący, także litość zachował dla ciebie.
Laffemas
uśmiechając się
Cóż to! Jak gdybyś, pani, prawiła kazanie!
Dla ciebie są stworzone tańce, królowanie
Na balu, ale to — nie! Dla ciebie, najsłodszej,
Uczynię rwszystko, lecz ten zabójca...
< 109 >
D i d i e r
do M ar i o n
Wstań!
M a r i o n podnosi się drżąca.
Kłamiesz! To pojedynek był.
Łotrze,
Laffemas
Panie...
Did ier
Powtarzam,
Kłamiesz!
Laffemas
Cicho!
do Marian
Krew łaknie krwi. To mi przysparza
Wiele troski. Lecz zabił. Zabił! I to kogo?
Szlachcica! Tego przecież wybaczyć nie mogą
Ani król, ani Francja, ani zrozpaczone
Serce tego staruszka — lecz, nie wykluczone...
Gdyby żył... Nie chcę, żeby o mnie, jak o kacie...
S a v e r n y
czyniąc krok naprzód
Ten, o którym sądzicie, że zmarł — tu go macie!
Ogólne zdumienie.
< 110 >
Laffemas
zdumiony
Markiz Saverny! Tylko w cudach tak się zdarza!...
Tn, obok własnej trumny!
S a v e r n y
zrywając przyprawione wąsy, plaster i czarną peruką
On żyje, powtarzam!
Czyż mnie nie poznajecie?
Markiz de Nangis
jakby zbudzony ze snu, wydaje okrzyk i rzuca się w ramiona
Saverny'ego
Gaspard, zdrów i żywy!
M a r i o n
ciągle jakby bez zmyslów
Więc Didier ocalony! -- Boże sprawiedliwy!
D idier
zimno do !>averny'ego
I po cóż to? Ja chciałem umrzeć.
M a r i o n
upadlszy na kolana, icznosząc oczy ku niebu
Bóg go strzeże!
Didier
kończy nie słuchając M ar i o n
Didier się na podstępy takie nie nabierze!
Czyż jedna ma ostroga nie zerwie, nie skruszy
Sieci pajęczej, groźnej dla skrzydełek muszych?
< 111 >
Śmierć własną w najszaleńszym witałbym zachwycie!
O, źleś mi się przysłużył, skazując na życie!
M a r i o n
Co on mówi? Żyć będziesz, Didier!
Laffemas
Zaraz, zaraz!
Któż ręczy za prawdziwość markiza Gasparda?
M a r i o n
To on!
Laffemas
Zbadamy sprawę, może jest inaczej.
M a r i o n
pokazując Laffemasowi Markiza de N a n g i s, który cią-
gle trzyma Sarerny'ego w ramionach
Spójrz tylko, przecież starzec śmieje się i płacze!
Laffemas
Więc to naprawdę markiz Saverny?
M a r i o n
Och, panie!
Jak możesz wątpić? Popatrz na to powitanie!
Markiz de Nangis
odwracając, się
Czy to on! Dusza moja, krew z krwi, syn mój złoty!
tło Marian
Więc ten człowiek doprawdy jeszcze wątpi o tym?
Laffemas
do Markiza de Nangis
Zapewniasz mnie, markizie, to on, bez wątpienia?
Tak!
Markiz de Nangis
z siłą przekonania
Laffemas
A więc, królewskiego świadom zarządzenia,
Mam zaszczyt cię, markizie Gaspard, aresztować.
Daj szpadę!
Zdumienie i konsternacja wśród otaczających.
Markiz de N a n K i s
Synu!
M a r i o n
Nieba!
Didier
Jeszcze jedna głowa!
Żeby kardynał rzymski ucieszył się z posła,
Trzeba, by każda ręka jedną głowę niosła!
Markiz de Nangis
Jakim prawem?
Laffemas
Kardynał ci na to odpowie,
Panie. Za pojedynek wiszą dwaj panowie.
do S a v e r n y' e g o
Oddaj szpadę.
< 112 >
8 Marion de Lornic
< 113 >
D i d i e r
patrząc na Saverny'ego
Szaleńcze!
S a v e r n y
wyciągając szpadą i podając ją Lajjemasowi
Bierz ja — oto ona.
Markiz de Nangis
wstrzymując Saverny'ego
Wstrzymaj się! Mnie jest władza tutaj powierzona
I mnie tu sprawiedliwość wymierzać przystoi.
Sam król byłby w tym zamku tylko gościem moim!
do Saverny'ego
Mnie się szpada należy.
S av e r ny oddaje Markizowi de Nangis swoją szpadę,
ścislsa go iv ramionach.
Laffenias
Markizie, na honor,
Te feudalne prawa dawno porzucono,
Eminencja by ciebie nie pochwalił wcale,
Lecz zważywszy, iże nie chcę cię ranić...
Didier
Zuchwalec!
Laffemas
pochylając głową przed Markizem
Zgoda, markizie. W zamian, jak rozsądek każe,
Użycz piwnic i ludzi. Chce postawić straże.
< 114 >
Markiz de Nangis
do swojej slużby
Waii ojcowie byli wasalami moich!
Niech iżaden się nie rusza, niech tu. przy mnie stoi!
Laffenias
grzmiąc gloscm
Słuchajcie! Jam jest sędzia najwyższy! Honoru
Kardynalskiego bronię, spełniam rozkaz dworu;
Obaj pójdą do lochów! Tam jest ich mieszkanie,
A u drzwi każdych zaraz po czterech z was stanie.
Odpowiadacie głowa! Gdybyście nie chcieli
Rozkazom być posłuszni, gdy się kto ośmieli
Zawahać, kiedy powiem: „Czyń i ani słowa!" —
Znaczy, że mu na bankach cięży własna głowa.
Slużba, skonsternowana, ID milczeniu loyprowadza dwóch ivięźnióiv.
Markiz dc N a n g i s odwraca się., oburzony, i rakami zakrywa
oczy.
Wszystko stracone!
M a r i o u
do Laffemasa
Jeśli twe serce...
Laffemas
cicho do M a r i o n
Ogromnie
Pragnę ci rzec dwa słowa. Przyjdź o zmierzchu do mnie.
< 115 >
M a r i o n
na stronie
Czegóż ten chce? O, iilmiech ma człowieka złego,
A powie mi zapewne coś tajemniczego...
rzucając się ku Didierowi
Didier!
D i d i e r
zimno
Żegnaj mi, pani!
M a r i o n
na dźwięk tego glosa
Cóż złego zrobiłam.
Nieszczęsna!
Upada na laivkę.
D i d i e r
zimno
Tak, nieszczęsna!
S a v e r n y
ściska Markiza de N a n g i s, potem zwraca się do La f f e-
masa
Proszę łaskawego
Pana, zdwojono cenę za podwójną głowę?
Sługa
wchodząc, do Markiza
Do pogrzebu markiza wszyściutko gotowe.
Lecz kiedy się odbędzie? O jakiej godzinie,
Jaśiiie panie?
Laffemas
Zapytaj, jak miesiąc upłynie.
Straż wyprowadza Di di er a i Saverny'ego.
l
AKT CZWARTY
KRÓL
Chambord
Sala straży przybocznej iv zamku Chambord
SCENA PIERWSZA
Książa dc Bellegarde iv bogatym stroju dworskim, obficie
przybranym haftami i koronkami, z łańcuchem orderu $iv. Ducha
na szyi i gwiazdą orderu na płaszczu; Markiz de N a n g i s
w glębokiej żałobie, z postękującą ciągle za nim śivitą przyboczną.
Przechadzają się obaj w glębi sali.
Skazany?
Książę de Bellegarde
Markiz de Nangis
Tak.
Książę de Bellegarde
Król jednak winy darowuje.
To prawo jego rodu, tronu. On się czuje
lak z imienia, jak z serca swojego i z ducha,
Synem Henryka...
Markiz de Nangis
...mego żołnierskiego druha...
< 117 >
Książę de Bellegarde
Miły Boże, kochając go, szliśmy do boju
Jak lwy, my więcej mieczów zdarliśmy niż strojów!
Teraz jego synowi pokaż siwą głowę,
A zamiast prosić, tylko „Vcnire-Saint-gris" mu powiedz.
Niech Ricbelieu o lepszą rację się postara!
Ale wprzódy się ukryj.
otwiera M ar k i z o w i dc N a n g i s boczne drzwiczki
Król przybędzie zaraz.
Przy tym — racz się za szczerość, mój drogi, nie gniewać —
Z tego stroju dworacy będą się naśmiewać!
Markiz de Nangis
Śmiać się z żałoby!
X
Książę de Bellegarde
Ach, to fircyki, i tyle!
Wejdź tam. Nasz pan i władca zjawi się za chwilę.
Ja przeciw eminencji króla usposobię —
I stuknę nogą. Będzie to znak, dany tobie,
Byś wszedł.
Markiz cl e Nangis
ściskając rękę Księcia de Bellegarde
Bóg zapłać!
Książę de Bellegarde
do Muszkieter a. który przechadza się przed malymi zloconymi
drzwiami
Navaille! Cóż tam, mój kochany,
Porabia Najjaśniejszy Pan?
< 118 >
M 11 s z k i e t e r
Zapracowany.
ściszając głos
Razem z człowiekiem w czerni.
Książę de Bellegarde
na stronic
Czuję nieomylnie,
Że teraz wyrok śmierci podpisuje pilnie.
do starego Markiza, ściskając go za rękę
Odwagi!
wprowadza Markiza <lo sąsiedniej galerii
Nim, markizie, cokolwiek się stanie,
Spójrz: stropy Primaticia! Popatrz sobie na nie!
Wycliodzą obaj. Wchodzi Marian iv głębokiej żalobie przez wielkie
drzwi w glębi, wychodzące na schody.
SCENA DRUGA
M a r i o n , straż.
Halabardnik
do Marian
To przejście zakazane.
M a r i o n
wysunąwszy sią naprzód
Ależ...
< 119 >
Halabardnik
umieszczając halabardę; w poprzek drzwi
Zakazane.
M a r i o n
z odrazą
Lanc się tutaj używa, widzę, przeciw damie!
Gdzie indziej w jej obronie!
Muszkieter
śmiejąc się,, do Halabardnika
Toś dostał!
M a T i o u
stanowczym tonem
Koniecznie
Z księciem Bellegarde muszę mówić. Zaraz.
Halabardnik
opuszczając halabardą, na stronie
Wiecznie
Te stare gachy...
Muszkieter
Pozwól, pani...
Marian wchodzi i posuwa się naprzód zdecydowanym krokiem.
Halabardnik
na stronie, przyglądając się. Marian spod oka
Stąd wynika,
Że stary książę może udawać fircyka!
< 120 >
Dawniej król by go zaniknął w wieży, stawiał wartę
Przy nim, gdyby tu damy zwabiał...
Muszkieter
dając znak Halabardnikowi, żeby rnilczal
Drzwi otwarte.
Małe, zlocone drzwi otwierają się.. Wchodzi Pan de Laffemas
trzymając w raku zwinięty rulon pergaminu, z którego zwiesza się. na
jedwabnych u-stęgach czerwona piecze.6.
SCENA TRZECIA
Marian, Laffemas.
Odruch zdumienia u obojga. M a r i o n odwraca się. ze zgrozą.
Laffemas
powoli zbliżając się do Mario n; cicho
Cóż ty tu, pani, robisz?
M a r i o n
A ty, panie?
Laffemas
rozwija pergamin i rozpościera go przed jej oczami
Oto
Podpis króla.
M a r i o n
rzuciwszy okiem, kryjąc twarz w dloniach
Ach!
< 121 >
Laffemas
pochylając się. jej do ucha
Pani?... Więc?
Marian drży i patrzy mu iv twarz. On wpatruje się w oczy M a-
r i o n. Zniża glos,
No więc?
M a r i o n
cofa się
Straszliwa...
Sromoto
Laffemas
wyprostowuje się, z szyderczym uśmiechem
Więc nie?
M a r i o n
Sądzisz, że się ciebie boję,
Panie? Jest król. Wysłucha mo,że prośby mojej.
Laffemas
Spróbuj. Ufaj i oddaj się w królewskie ręce!
odwraca się. do niej plecami, potem obraca się. gwałtownie, krzyżuje
ramiona i pochyla się. do jej ucha
Strzeż się, żebym pewnego dnia >nie żądał więcej!
Wychodzi. Wchodzi Książa de Bellegarde.
< 122 >
SCENA CZWARTA
Marian, Książe, dc Bellegarde.
M a r i o n
idąc ku K s i e. c i u
Książę, czy tobie tutaj podlegają straże?
Książę de Bellegarde
To ty, śliczna!
klaniając się.
Królowo moja, co rozkażesz?
M a r i o n
Chcę widzieć króla.
Książę de Bellegarde
Kiedy?
M a r i o n
Zaraz.
A po cóż?
Książę dc Bellegarde
Pilny rozkaz.
M a r i o n
Pewną sprawę mam.
Książę de Bellegarde
ivybuchając śmiechem
Spraw, moja boska,
By przybył! Jak jej spieszno!
< 123 >
M a ri o n
Więc nie?
Książę cl e Bellegarde
Wszystko zrobię.
uśmiechając się
Czy myśmy kiedy czegoś odmówili sobie?
M a r i o n
Czy będę mówić z królem?
Książę de Bellegarde
Najpierw pomów z księciem.
Król przejdzie tędy zaraz, to 'przyrzekam święcie,
Ale ze mną też musisz pogadać koniecznie.
Skąd ten strój damy dworu, Marian? Czy to grzecznie
Ubierać się tak czarno? Co się z tobą dzieje?
Takeś się dawniej śmiała!
M a r i o n
Ja się już nie śmieję.
Książę de Bellegarde
A to co znowu! Płaczesz, czy mnie wzrok nie myli?
M a r i o n
wycierając oczy, stanowczym tonem
Książę, ja muszę mówić z królem już, w tej chwili!
Czemu?
Książę de Bellegarde
< 124 >
M a T i o n
Chcę...
Książę de Bellegarde
Czyż to skarga? Znów skarga ukuta
Przeciw kardynałowi!?
M a r i o n
Tak.
Książę de Bellegarde
otwierając przed nią galerie.
No to chodź tutaj.
W tej galerii umieszczam niezadowolonych.
Poczekaj tam spokojnie na znak z mojej strony.
M a r i o n wychodzi. Książę de Bellegarde zamyka drzwi.
Skórom się dla markiza umiał zdecydować
Na ten krok ryzykowny, i ją mogę schować.
Powoli sala zapelnia się dicorzanami rozmawiającymi miądzy sobą.
Książe, de Bellegarde podchodzi to do jednego, to do dru-
giego. Wchodzi A n g e l y.
SCENA PIĄTA
Dworzanie
Książa de Bellegarde, K s i ą ż Ę de Beaupreau,
Ksiądz G o n d i, A n g e l y, L a f f e m a s, Wicehrabia
de R o h a n, Hrabia de C h a r n a c ć.
< 125 >
Książę de Bellegarde
do K s i ą c i a de Beaupreau
Witaj mi, książę!
Książę de Beaupreau
Witaj!
\
Książę de Bellegarde
Cóż słychać?
Książę de Beaupreau
O nowym kardynale.
Wieść goni
Książę de Bellegarde
Biskup z Arles?
Książę de Beaupreau
Nie o nim,
A o biskupie z Autun. Cały Paryż wierzy,
Że będzie kardynałem.
Ksiądz Gondi
To mu się należy.
Dowodził artylerią, gdy się oblegało
La Rochclle.
Książę de Bellegarde
Tak!
< 126 >
Ang e l y
Choć raz ksiądz wiódł do dzieła działo!
Pochwalam oblężenie!
Ksiądz Go n di
śmiejąc się
Ach, pałko szalona!
A n g e l y
klaniając się
Widzę, że ksiądz wspaniale zna moje imiona.
Wchodzi Laffemas. Wszyscy dworzanie otaczają go szybko
i stają stloczeni wokól niego. Książa de Bellegarde
obserwuje ich niechętnie.
Książę de Bellegarde
do Angely'ego
Błaźnie, kim jest ten człowiek w futrze z gronostajów?
A n g e l y
Do którego się wszyscy mile uśmiechają?
Książę de Bellegarde
Nigdym dotąd nie widział w zamku takich panów...
Może to ktoś ze dworu księcia Orleanu?
A ng e l y
Skromniej by go przyjęto.
< 127 >
Książę de Bellegarde
ze wzrokiem utkwionym w L a f j e m a s a, który przechadza się '
majestatycznie
I
Stąpa.
Niby grand Hiszpanii
Augely
cicho
To Laffemas, czyli zarządca Szampanii.
Sędzia najwyższy.
Książę de Bellegarde
Sędzia piekielny! Już cała
Francja zowie go przecie katem kardynała!
Tak.
A n g e l y
ciągle cicho
Książę de Bellegarde
On tu!
A ng e l y
A mnie dziwi wzburzenie książęce,
Po prostu — w menażerii jeden tygrys więcej!
Przedstawić ci go, książę?
Ksiąię de Bellegarde
wyniośle
Błaźnie!
A n g e l y
Gdybym moiżnym
Był panem, o, to bardzo byłbym z nim ostrożny,
Każdy tu mu posyła uśmiechy miodowe.
Jak ręki nie uściśnie, to zabierze głowę!
Ań g e I y wyszukuje Laffemas a, przedstawia go Księciu,
który klania się niechętnie.
Książę...
Panie...
Laffemas
kłaniając się
K s i ą'ż ą de Bellegarde
klaniając się
na stronie
Jakeśmy nisko wobec tego
Upadli!... Kardynale, ach...
Laffemas oddala się.
Wicehrabia de Rohan
wybuchając śmiechem w glębi sali, iv grupie dworzan
Coś cudownego!
A n g el y
Co?
Wicehrabia de Rohan
Marion w tej galerii, tu!
A n g e l y
Czv to możliwe?
< 128 >
9 Marion de Lornu-
< 129 >
Wicehrabia de Rohan
Darujcie zapytanko moje żartobliwe:
Cóż Marion u Ludwika Skromnego porabia?
A n g e l y
Ach! Jakiż to dowcipny zrobił się pan hrabia!
Książę de Bellegarde
do Hrabiego de Charnace
Panie łowczy, jak tam <się z łowami udało?
Hrabia de Charnace
Źle, pomimo że nieźle się zapowiadało,
Gdy wilki zjadły trzech wieśniaków. Więc my zaraz
Hajda do Chambord! Zwierza pewnie co niemiara!
I 'nic. A przebiegliśmy przecież knieje całe!
do Angely'ego
Coś wesołego słyszał?
Angely
Ja? Nic nie słyszałem.
Prawda! Za pojedynek szlachciców wieszają
W Beaugency.
Ksiądz Gondi
Za to tylko!
Małe, zlocone drzwi otwierają się,.
Woźny
Król!
Wchodzi Król. Ubrany czarno, blady, ze spuszczonymi oczami, i or-
derem Św. Ducha na piersiach. Na gloicie kapelusz. Wszyscy dworza-
nie obnażają glouy i iv ciszy ustawiają się iv dwa rządy. Straż przy-
boczna opuszcza piki i prezentuje broń.
< 130 >
SCENA SZÓSTA
Ciż, Król.
Król
zbliża się wolnym krokiem, przechodzi, nie podnosząc glowy, pośród
zebranych dworzan, po czym, zatrzymuje się. przy ostatnim, pozo-
stając kilka chwil w milczeniu i zadumie. Dworzanie cofają się.
w gląb fali.
Dnie iprzemijają,
A żyć coraz to ciężej...
do dworzan, ze skinieniem glowy
Bóg niech będzie z wami!
rzuca się. w głęboki fotel i ciężko wzdycha
Panie Bellegarde, ostatnio źle sypiam nocami!
Książę de Bellegarde
zbliża się z trzykrotnym ukłonem
Nie sypia się dziś lekko, Najjaśniejszy Panie!
Król
żywo
Nieprawdaż? Kraj w piekielne slacza się otchłanie
Coraz szybciej!
Książę de Bellegarde
Tak silną prowadzony ręką.
Król
Ten znój dla kardynała ciężka jest udręką!
9*
< 131 >
M a r i o n o r Ł. o r i
Książę de Bellegarde
Panie!...
Król
Trzeba by pomóc rękom spracowanym...
Chcę być prawdziwym królem, a nie malowanym!
Książę de Bellegarde
Kardynał nie staruszek.
Król
Powiedz mi do ucha,
Bellegarde, nikt nas nie widzi i nikt nas nie słucha,
Co o mim myślisz?
Książę de Bellegarde
O kim?
Król
No, o kardynale.
Książę de Bellegarde
O eminencji?
Król
O nim!
Książę de Bellegarde
Błyszczy tak wspaniale,
Że aż patrzeć nań trudno.
Król
Szczerze mówisz, stary?
Nie ma tu eminencji czerwonej ni szarej,
< 132 >
Ni szpiegów! Nic się nie bój, kro! twój chciałby wiedzieć,
Co ty myślisz.
Książę de Bellegarde
Czy całą prawdę mam powiedzieć?
Król
Oczywiście.
Książę de Bellegarde
śinialo
Hm, cóż tu rzec... To wielki człowiek!
Król
Czy książę, w razie czego, i w Rzymie tak powie?
Nastaw ucha! Posłyszysz, jak naród skowyczy
Między nim, co jest wszystkim tutaj, i mną — niczym.
Ach!...
Książę de Bellegarde
Król
Wszystko w jego ręku: skarb, wojna i pokój,
Rozkazy i edykty, prawa, inoc wyroków;
On jest królem, powtarzam! Rozwiązał zdradliwie
Ligę, on z Habsburgami zadarł — sprawiedliwie
Mówiąc, zacni są, z nich się wywodzi królowa!
Książę de Bellegarde
Panie mój, on pozwala ci króliki chować -
Masz się czym zająć...
< 133 >
Król
Teraz z Dania intryguje.
Książę de Bellegarde
Pozwala ci wyznaczać, ile co kosztuje
U złotnika...
Król
którego z/y humor wzrasta
To znowu z Rzymem toczy wojny.
Książę de Bellegarde
On pozwolił ci wydać edykt bogobojny,
Broniący mieszczuchowi, choćby się i starał,
Wydawać w szynku więcej niźli jeden talar.
Król
A te jego przeróżne tajne poczynania!
Książę de Bellegarde
A twe, panie, sam na sam w Planchette polowania!
Król
On jest wszystkim. Podania, skargi — korowodem
Biegną do niego, a ja — jak cień przed narodem
Stoję... Czy kiedy proszą mnie o posłuchanie?
Książę de Bellegarde
Jeśli maja skrofuły, Najjaśniejszy Panie!...
Gniew Króla tczrasta.
< 131 >
Król
Order mego imienia chce dać księciu Lyonu,
Swemu bratu... Nie, nie dam dłużej hańbić tronu!...
Lecz...
Zawiść,
Królu!
Książę de Bellegarde
Król
Wszystkich jemu bliskich, nienawidzę...
Książę de Bellegarde
Król
Combalet, siostrzenica jego — ta się bawi!
Książę de Bellegarde
To oszczerstwo!...
Król
On trzyma gwardię z dwustu pieszych!
Książę de Bellegarde
Lecz ma tylko stu konnych...
Król
Tym mnie nie pocieszysz.
Książę de Bellegarde
On zbawia Francję.
< 135 >
Król
Ale gubi duszę moją!
Dźga jedną ręką naszych pogan w krwawym boju,
Druga pakt z poganami Szwecji podpisuje.
cicho, do ucha B e 11 e g ar d e' a
Nie policzyłbym, ile przezeń głów zlatuje
Na placu Greve. To wszystko przyjaciele moi!
Jego purpura to ich krew! Ach, on mnie stroi
W czarny całun, nie żyję już, każdy to powie!
Książę de Bellegarde
Saint-Preuila jednak zabił. A to jego człowiek!
Król
Jeżeli bliskim gorzkiej miłości nie szczędzi,
To kocha mnie ogromnie...
gwałtownie, po chwili ciszy, skrzyżowawszy ramiona
Matkę mi wypędził!
Książę de Bellegarde
Zawsze oddanym, wiernym, posłusznym go widzę,
Przywiązanym do króla...
Król
Ja go nienawidzę!
Gnębi mnie, w niewolniczej oddycham pokorze,
Ja, co jestem kimś chyba... pewnie... jakoś... może...
Traktuje mnie, jak gdyby najlichszego z ludzi,
Czyż nie drży, że się w końcu król we mnie obudzi?
< 136 >
Chociem słaby, a jego moc nie da się zmierzyć,
Płomień jego potęgi od mego zależy
Oddechu... Jedno słówko me — i on się zmienia
W proch. Niech tylko wymówię na glo<s me życzenia!...
Cisza.
On to z dobra zło czyni, ze zła — zło straszliwe.
I król, i państwo całe kona, ledwo żywe.
On we Francji i poza Francją królem teraz!
Mnie nie ma! On zaczyna Habsburgów pożerać!
A francuskie okręty brał, kto w Boga wierzy,
Koło gaskońskich brzegów — teraz mnie sprzymierzył
Z Gustawem szwedzkim — wszędzie, wszędzie pełno jego,
Jest dusza Francji, mego rodu, mnie samego!
O, jam litości godzien!
idąc ku oknu
Świat tonie w szarudze.
Książę de Bcllcgarde
Wasza Królewska Mość cierpiąca?
Król
Ja się nudzę.
Nibym pierwszy we Francji, a ostatni przecie...
Ach, zostać kłusownikiem — to mi raj na świecie!
Lały dzień polowanie — nikt by mnie nie więził,
Nie dręczył. Sen niebiański pod stropem z gałęzi!
Drwić sobie z ludzi króla! Wśród błyskawic śpiewać!
< 137 >
l
Jak ptak żyć wolno — wokół drzewa, same drzewa...
Nawet żebrak jest panem, królem w swojej chacie —
Tu ciągle przed oczyma ten człowiek w szkarłacie...
Ponury jak sęp, szepce niby od niechcenia:
„Takie właśnie być muszą, królu, twe życzenia!"
Czyste szyderstwo! On mnie ukrył przed narodem,
Wsunął pod płaszcz, jak jakieś pacholęcie młode.
„A któż to tam wygląda — Francuzi pytają —
Spod płaszcza kardynała?" — „Król" — odpowiadają.
Wtyka mi w ręce listy zbrodniczych uczynków,
Wczoraj — walk hugonockich, dzisiaj — pojedynków.
Za pojedynek wiesza! Taki już surowy!
Coraz więcej głów żąda! Po cóż mu te głowy?
B dl e gar d e uderza nogą. Wchodzą Markiz de N a n g i s
i M ar i o n.
SCENA SIÓDMA
Ciż, M a r i o n, Markiz de N a n g i s. Markiz de N a n g i s
zbliża się. ze śivitą i staje o kilka kroków od Króla; upada na
kolana. M ar i o n upada na kolana przy drzwiach.
Markiz de Nangis
Broń, królu!
Przed kim?
Król
< 138 >
Markiz de Nangis
Twoja królewska powaga
Przed tyranem niech broni nas...
M a r i o n
O łaskę błagam!
Dla kogo?
Król
M a r i o n
Dla Didiera.
Markiz de Nangis
A ja — dla młodzieńca
De Saverny.
Łaski!
Król
Słyszałem o tych postrzeleńcach.
Markiz de Nangis
Król
Ale... właściwie... Prosisz mnie — dlaczego?
Markiz de Nangis
Jestem stryjem jednego.
Król
do Marian
Ty?
< 139 >
M a r i o u
zdecydowanie
Siostrą drugiego.
Król
Jakież, stryju i siostro, jest wasze życzenie?
Markiz de Nangis
icskuzując kolejno na obie ręce Króla
Tą dłonią sprawiedliwość daj, tą przebaczenie,
Panie. Jam markiz Wilhelm Nangis, dowodzący
Setka żołnierza, mnogość dóbr posiadający.
Kardynała oskarża moja boleść sroga,
Pragnę łaski dwóch ipanóiw mych: króla i Boga.
Sprawiedliwości tylko łaknie moja skarga,
Saverny, o którego ból mi serce targa,
To mój siostrzeniec.
M a r i o n
cicho do Markiza
Panie, obu chciej ratować!
Markiz de Nan
gis
ciągnąc dalej
Poróżnił się ostatnio — sprawa honorowa —
Z pewnym szlachcicem biednym, młodym kapitanem,
Didier — nazwisko jego, sądzę, mało znane.
Był to błąd, który dzielność czynić nakazała.
Wtedy ich wytropili ludzie kardynała...
Król
Ja to znam. Dosyć. O czym jeszcze będzie mowa?
< 140 >
Markiz de Nangis
Czas, królu, byś rozważył sobie moje słowa!
Kardynał tu złowieszczo knuje, to lis szczwany!
On spija najcenniejszą krew twoich poddanych!
Henryk, twój ojciec, panie, królewskiej pamięci,
Nigdy by tak swej wiernej szlachty nie poświęcił...
Skazać kogoś niełatwo było go nakłonić.
Sam strzeżony iprzez szlachtę, i jej umiał bronić!
Umiał sobie z rycerstwem inaczej poczynać,
On by dworzaninowi nie dał głowy ścinać,
W bój brał .szlachtę, bo wiedział, że tam jest jej siła,
A niejedna mu kula pancerz przestrzeliła.
Piękne te moje czasy były, i czci godne,
A rycerze -- tych czasów syny nieodrodne...
Wtedy ksiądz ze szlachcicem musiał się rachować,
Bo cenna była, niby skarb, szlachecka głowa...
W obecnych latach strasznych — niech mi król uwierzy —
Strzec trzeba szlachty, garstka została rycerzy!
Nadejdzie czas, być może, iże się ona przyda,
A wtedy strasznym ci się pewnie, królu, wyda
Plac Greve — może pomyślisz: okropne to dzieło,
Rzeź potworna, gdzie tylu mężnych wyginęło...
Żal zaciąży ci w sercu, że zginęli młodzi,
A tak dzielni, iż mogliby dziś w glorii chodzić!...
iNarod jeszcze z domowej nie ochłonął wojny,
^yJ3 jeszcze wspomnienia tych dni niespokojnych...
Oszczędzaj ręki kata, Najjaśniejszy Panie,
l o on niech wreszcie mieczem wywijać przestanie,
< 141 >
Nie my. Oszczędzaj także szubienicy, królu,
Strzeż się, żebyś po latach nie zapłakał z bólu,
Iż ktoś o wielkim sercu, sercu bohatera,
Jest szkieletem, co bieli się na sznurze teraz.
Królu, krew to nie rosa żyzna ł szczęśliwa,
Na placu Greve nie zbierze nikt żadnego żniwa.
Królewskiego balkonu lud teraz się boi,
Bo Montfaucoii dziś zamiast Luwru się zaroił!
Śmierć dworakom! Oni cię, panie, zabawiają,
A kaci głowy szlachcie przez ten czas ścinają!
Głos pochlebców ci szepcze, iże to wielki honor,
Co przystoi synowi Henryka, Burbonom,
Lecz donioślejszy, ni źli ta pochlebcza mowa,
Głuchy stuk, jaki czyni spadajijca głowa.
Rozważ te słowa moje, Najjaśniejszy Panie,
Ty także przed Najwyższym Majestatem staniesz...
Czas jeszcze... Niech się król nasz zastanowić raczy,
Że więcej jednak w państwie rycerz niż kat znaczy.
Nie może być radością i duma dla kraju,
Iż więcej, niiż rycerze, kaci pracy mają!
Zły to pasterz narodu, któregoś ty królem,
Co ściąga dziesięcinę ludzką krwią i bólem.
On książę wśród potworów, który się nie lęka
Berła twojego tykać — ora ma... krew na rękach.
Król
To mój brat. Ci, co wielbią mnie
Kochać.
< 142 >
i jego muszą
Ach!
Markiz de N a n g i s
Król
Dość. Jest moim sercem, moją duszą.
Markiz de Nangis
Królu!
Król
A cóż to znowu za kazanie? Dosyć.
wskazując na siwiejące włosy
Przez tych nudziarzy tak nam posiwiały włosy.
Markiz de Nangis
Pozwolisz, by kobieta i starzec płakali?
Życie i śmierć w tej chwili ważą się na szali!
Czegóż chcecie?
Didiera!
Król
Markiz dc Nangis
Ach, łaski dla Gasparda mego!
M a r i o n
Ależ laska serca królewskiego
Jme. sprawiedliwości wyrządza najczęściej...
< 143 >
M a r i o n
Panie mój, spójrz litosnym okiem na nieszczęście!
Bo cóż to było:' Obaj nierozsądni, młodzi!
Pchnąć ich na dno przepaści — czyliż to się godzi?
Więc mają zginąć? Boże! Zawisnąć! — O, królu!
Jam niewiasta, ja nie wiem, jak o wielkim bólu
Trzeba do królów mówić! Moiże to źle — płakać...
Twój kardynał to potwór! Skąd u niego taka
Zawziętość! Za co? Przecie on nie widział mego
Didiera ani razu! To źle. — Kto na niego
Spojrzy, ten już go kocha... Więc zgładzić ich trzeba?
Oni tak młodzi! Pomyśl o ich matkach! — Nieba!
Ulituj się! Kobiety mówić nie potrafią
I nigdy jak myśl męska w sens .rzeczy nie trafią,
Bo w nas jest tylko serca krzyk, 'Oczy ze łzami,
Gdy królewski wzrok zgina kolana pod nami...
Pobłądzili, to prawda! Jeśliś gniewny, panie,
Umiej okazać winnym laskę, zmiłowanie...
Bose! Oni tak młodzi! Czyż wiedzą, co czynią?
Najczęściej walczą o- nic. Drugiego obwinia
O złe spojrzenie, jakieś słowo ich obraża,
Uniosą się — najczęściej właśnie tak się zdarza...
Ci panowie potwierdzą, zechciej, Najjaśniejszy,
Zapytać ich. Panowie, prawda? Na najmniejszy
Twój znak mogą być wszystkie odpuszczone winy...
Jakże cię będą kochać, jeśli to uczynisz!
Gdybym umiała słowem twoje serce przeszyć,
To byś powiedział, królu: „Trzeba ją pocieszyć,
< 141 >
Biedną. Jej Didier to jej serce, ona sama..."
Dusze się... łaski... łaski!...
Król
A .cóż to za dama?
M a r i o n
Siostra, która do twego serca się uciekła.
Lud ma do ciebie, prawo, królu.
Król
Prawdę rzekłaś.
Żaden też pojedynek takiej nie rozniecił
Wrzawy.
M a r i o n
Łaski nam trzeba twej!
Król
Przykładu.
Markiz de Nangis
Dzieci
Po lat dwadzieścia! Królu, zważ te moje słowa:
Ich wiek to mego wieku zaledwie polowa!
M a r i o n
Królu, masz przecie matkę, syna, iżonę, kogoś,
Kto ci istotą bliską jest, naprawdę drogą!
Brata! — Więc pomóż siostrze — z bólu oszalała!
'O Marioa de Lorme
< 145 >
Król
Brata? Ja nie mam brata.
pomyślawszy chwile,
A tak — kardynała.
zauważywszy świtę Markiza
Panie Nangis, cóż to za wojsko w mych komnatach?
Czyżby nas napadnięto? Czeka nas ikrucjata?
Pewnie zostałeś parem, księciem — nie inaczej.
Markiz de Nangis
Nie panie, ale więcej niźli tamci znaczę.
Par i książę — przydatni w dworskich ceremoniach,
Jam jest baron bretoński na czterech baroniach.
Książę de Bellegarde
na stronie
Hm, ta duma niezręcznie nieco wyrażona.
Król
Zechciej z twych praw korzystać tylko w swoich stronach,
Lecz tu mnie mojej władzy zostaw sprawowanie.
Jam jest najwyższym sędzią.
Markiz de Nangis
ihżąc
Zaklinam cię, panie,
Zważ ich wiek, zważ, że czyny okupiła męka,
Zważ dumę starca, który... patrz... przed tobą klęka!
Łaski!
Król czyni gwałtowny gest gniewu i odmowy. Markiz podnosi
się powoli.
< 146 >
Nigdym nie skąpił moich służb powinnych
Ojcu naszemu, królu, i twemu, gdy inny...
Tamten potwór zatopił w nim sztylet. Czuwałem
Do zmierzchu nad zwłokami. Ja króla kochałem.
Panie, jam w moich oczach własnych kiedyś stracił
Ojca. potem — w zamieszkach różnych — sześciu braci;
Żona, sercu najmilsza, złożona chorobą
Zmarła mi także. Teraz widzisz tu przed sobą
Starca, kat-los — to praca dla niego wesoła -
Przywiązał mnie, na długo przywiązał do koła.
Bóg ma dla mnie z żelaza dłoń!
kładąc r alt ą na piersi
W ostatniej porze
Życia — ten cios (ostatni. Królu, strzeż cię, Boże!
Sklada glęboki ukłon i wychodzi. Marian podnosi się z trudem
i puda jak martwa u zloconych drzwi gabinetu Króla.
Król
ocierając IZĘ, odproivadzajac Mar k i z u wzrokiem, do
Bellegarde'a
Trudno być sprawiedliwym... Wzruszył mnie ten stary...
zamyśla się na chwilą i gwałtownie opanowuje się
Wczoraj zanadtom grzeszył — dziś rozdaję kary.
zbliżając się do Bellegarde'a
lyś, książę, przed markizem jeszcze rzekł mi wiele
Słów dość zuchwałych. Jeśli nimi się podzielę
? kardynałem — on do mnie wieczorem przychodzi —
Ta zuchwałość mogłaby bardzo ci zaszkodzić.
Rozgniewałeś mnie. Odtąd miej się na baczności.
. ziewając
e tez to się nie można wyspać do sytośri!
10*
< 147 >
dając znak, żeby dworzanie i służba palacowa oddalili się
A teraz nas zostawcie samych.
do Angely'ego
Ty masz zostać.
Wszyscy icychodzą z wyjątkiem Marian, której Król nie widzi.
Książę dc Bcllegarde dostrzega ją przykucniętą u progu
drzwi i idzie ku niej.
Książę de Bellegarde
cicho do Marian
Jesteś tak nieruchoma, jak kamienna postać
Jakaś. To miejsce nie dla ciebie. Bądź z daleka
Od tych pokoi, Marlon. Uchodź.
M a r i o n
Na śmierć czekam.
A n g e l y
cicho do Księcia
Zostaw ją, książę.
cicho do Marian
Zostań.
Wraca do Kr-óla, który zasiadł w wielkim fotelu, głęboko
zadumany.
SCENA ÓSMA
Król, A n g e l y.
Król
z glęboliiin westchnieniem
Pójdź, ja sohie życzę,
Byś wiedział, że mam w sercu żale i gorycze.
Usta me bez uśmiechu, Izy z 'oczu wypiły
< 1-18 >
Rozpacze. Ty mi tylko zostałeś, mój miły.
Błaźnie, tyś nigdy z lęku nie zadrżał przede mną...
Rozerwij mnie, niech w duszy nie będzie tak ciemno..
A n g e l y
Nieprawdaż, panie, 'życic jest goryczą tylko?
Król
Niestety!
A n g e l y
Człowiek — jedną króciuteńką chwilką?
Król
Tak.
A n g c l y
Niech Wasza Królewska Mość łaskawie powie:
Smutno, gdy w jednym ciele mieszka król i człowiek?
Jarzmo podwójne.
Król
A n g e l y
Sądzę, że by milsza była,
Niźli świat, jakaś ciemna, głęboka mogiła...
Zaw
Król
szem to mówił.
Lul,
Ska
A n g e l y
A wiec nie rodzić się wcale
umrzeć — to jedyne nasze szczęście. Ale
zamsmy na życie...
< 149 >
Król
Koja mnie te słowa.
A n g e l y
Czyż człowiek wstanie z grobu, gdy się go pochowa?
Król
którego smutek wzrasta podczas rozmowy z blazncm
Przekonamy się potern. Wolę zostać żywy.
Błaźnie, jam nieszczęśliwy! Słyszysz? Nieszczęśliwy!
A n g e l y
Tak, w twoich oczach, królu, jakaś boleść, trwoga...
Król
A jakiż miałbym powód cieszyć się, na Boga!
zbliżając się do błazna
Pomyśl, nawet przy tobie mój smutek nie znika —
Po cóż więc żyjesz? Piękny chleb! Błazen Ludwika!
Zabawka, brzękadełko, które skacze, warczy...
Po twym uśmiechu został tylko grymas starczy.
Jesteś od zabawiania mnie i moicli gości.
Po cóż żyjesz właściwie, co? Mów!
A n g e l y
Z ciekawości.
Po cóż ty żyjesz, panie, od lat kilkunastu?
To iżalosne być tobą. już lepiej — niewiastą!
Ja jestem pajac tylko, nitkę w ręku ty masz.
Lecz twój płaszcz też nić kryje. A tę znowu trzyma
< 150 >
Dłoń mocniejsza. Co do mnie, mniejsza mi to nędza
Być kukła w ręku króla niźli w ręku księdza!
Król
rozmarzony, coraz bardziej smutny
Ty drwisz, lecz mówisz prawdę, o, to szatan z piekła.
Czy kardynałem moiże być szatan? Urzekła
Moją duszę ta postać, zagarnęła całe
Moje życic. Jak myślisz, co?
A u g e l y
Tak, tak myślałem.
Król
Nie mówmy o tym więcej. Może to grzech? Pomyśl,
Zawsze na moją głowę .najstraszliwsze gromy!
Przybywam tu, hiszpańskie kormorany ze mną,
Lecz wód do rybołówstwa szukam nadaremno!
Tu, w tym Chambord przeklętym, i staw jest tak mały,
Ze ptak nie mo]że z brzegu przejrzeć się w nim cały.
Chcę polować? — Mam morze. Łowić ryby? — Trawę.
Nie dość nieszczęść?
Dla ciebie, królu.
A n gely
Doprawdy, życie niełaskawe
Król
Jakże mnie pocieszysz?
< 151 >
A n g ely
Oto
Inne zmartwienia jeszcze. Słusznie zowiesz cnotą
Edukację sokoła, kiedy polowanie
Na kuropatwy. Świetny! sam myśliwy, panie,
Powaiżasz sokolników.
Król
żvwo
Sokolnik to świętość.
A n gely
Dwóch zginie zaraz, jeśli jeszcze ich nie ścięto.
Dwóch?
Tak.
Król
A n g el y
Król
Kimie eą?
A n g ely
Obaj sławni!
Król
Angely
Młodzi. Dziś chciano dla nich laski.
< 152 >
Któż? Mów zaraz!
Król
Dla Gaspara
IDidiera?!
Angely
Tak sądzę. Ostatni na liście.
Dwaj sokolnicy! No to klęska, oczywiście!
Jakaż strata! Olbrzymia! Co za pojedynek
Nieszczęsny! Sokolnictwo zginie, gdy ja zginę!
Wszystko zginie! A o cóiż poszło?
Angely
Jeden wołał,
Że sokół srebrny nie rwart czarnego sokoła.
Król
JNie miał racji. Lecz wisieć za ito — hm, przesada.
Cisza.
Ja mam serce zbyt czułe — kardynał powiada...
Ułaskawić — to teraz coś niemożliwego!
Cisza. Król do A n g e l y' e g o.
Richelieu chce ich śmierci.
Angely
A ty. królu — czego?
Król
po namyśle, po chwili ciszy
< 153 >
Tak...
A n g el y
Król
Sokolnictwo moje zubożeje!
Spójrz, panie!
Cóż?
A n gely
podchodząc do okna
Król
odwracając się gwaltownie
Co takieg.o?
A n g e l y
Spójrz, co się tam dzieje.
Król
wstaje i idzie do okna
A n g e l y
pokazując Królowi coś za oknem
Oto zmiana warty.
Król
Więc co, mój kochany?
A n g e l y
Kim jest ten drab w porcietach żółto naszywanych?
Och, nikt. Kapral.
Król
< 15-1 >
A n g e l y
On teraz, mrucząc niewyraźnie,
Zamienia wartowników. Co rzeki?
Król
Hasło. Błaźnie,
Jakiż to rna być morał w tym wszystkim zawarty?
A n g c l y
Że królowie, panując, też zmieniają warty,
Nie piką, ale berłem obciążając dłonie.
A gdy się już nadręczą do syta na tronie,
Śmierć, ich kapral, na warcie berłodzierżce zmienia
I przekazuje hasło Boga. Pan Stworzenia
Nazwał je: Miłosierdzie.
Król
O, nie! — Sprawiedliwość.
Stracić dwóch sokolmków jest rzeczą straszliwą.
Cóż. zginą!
A n g e l y
Jak ty, królu, jak ja. Śmierć pożera
Każdego, czy go pałac rodzi, czy rudera.
Tu zmęczony, po śmierci odpoczniesz do woli.
Kardynalska wielmożnoić dręczy cię i boli,
Lecz — cierpliwości, panie! — Przyjdzie rok, dzień taki,
Kiedy się \os każdemu dostanie jednaki.
l y król, ja — błazen, i on — władający Francją
^poczniemy. Śmierć każdemu najwyższa instancją
< 155 >
I każdy, choćby nosił się najbardziej dumnie,
Tylko sześć stóp najwyżej będzie mierzył w trumnie!
On już jest przecie słaby, w lektyce go noszą.
Król
Tak, śmierć się wobec życia wydaje rozkoszą.
Błazen tylko czasami udręki rozegna...
A n g e I y
Właśnie cię teraz, królu, mam zaszczyt pożegnać.
Król
Co ty pleciesz?
A ngely
Opuszczam cię, panie.
j Król
Oszalał!
Jedynie śmierć ze służby u królów wyzwala!
Na śmierć idę.
A n g e l y
Król
Naprawdę, widzę, zwariowałeś!
A n g e ly
Cóż, kiedy ty, król Francji, ty sam mnie skazałeś!
Król
Jeśli kpisz sobie tylko, mówże, o co chodzi?
< 156 >
Ang el y
Byłem w tym, by ze sobą bili się ci młodzi
Dwaj szlachcice, jeifi nie ja, to moja szpada.
Oddaję ci ją, królu.
Wyciąg" szpadą i pokazuje ją Królowi, przyklękając na kolano,
Król
bierze szpadę i oglądając ją
Tak. Prawdę powiada.
Skąd się ona u ciebie wzięła?
A n g e l y
Szlachcic ze mnie.
Wiem dobrze, że o łaskę prosiłbym daremnie,
Idę na śmierć.
Król
poważny i smutny
Dobranoc. Pozwól, tak mi smutno,
Uścisnę twoją głowę, nim ją tamci utną.
Ściska A n g e l y' e g o.
Ang ely
na stronie
Coś okrutnie na serio to wszystko traktuje...
Król
po chwili ciszy
Król prawdziwej słuszności nigdy nie neguje.
Jednak, mój kardynale, srogo karzesz winy!
ofazna i sokolników stracić z tej przyczyny!
< 157 >
przechadza SIĘ, poruszony żywo, z raka na czole; potem zwraca się
do zaniepokojonego Angely'ego
Pocieszże się, ;że życie jest goryczą tylko.
Grób więcej wart. A cóż jest człowiek? — Krótką chwilką.
A n g e l y
na stronie
Jest źle!
Król iv dalszym ciągu przechadza się., widocznie giealtownie
wzburzony.
Król
Więc cię powieszą! Nie będą się wahać!
A n g e l y
na strontu
Rzecz posuwa się szybko. Uff, trochę mam stracha!
glośno
Na jedno twioje słowo...
Król
Któż mnie będzie śmieszył?
Jeśli dusza opuszcza grób, zaraz pośpieszysz
Do mnie, by mi to wyznać, co?
A u g e l y
na stronie
Nieco mizerna
Pociecha!
Król
znowu zaczyna się. przechadzać u-ielkimi krokami, zwracając się. do
Angely'ego
Kardynalska pycha jest bezmierna!
< 158 >
krzyżując ramiona
Jak sądzisz, jeśli zechcę, to go upokorzę?
A n g e l y
Kto wie?" — rzekłby Monteskiusz. a Rabelais: „Być
może."
Król
z gestem zdecydowania
Pergamin, błaźnie!
A n g e l y z pośpiechem podaje Królowi pergamin leżący na
stole, obok przyborów do pisania. Król pisze pośpiesznie kilka
slóif i oddaje pergamin Angely'emu.
Wszystkim wina darowana.
Wszystkim?
A n g e l y
Król
Wszystkim.
dziękuj, dziękuj!
A n g e l y
biegnąc do Marian
Pójdź, pani, padnij na kolana!
Ja
M a r i o n
padając na kolana
Łaska? A więc nie zawisna?
A n g e l y
z nim...
< 159 >
M a r i o n
Czyje kolana powinnam uścisnąć?
Króla czy twoje, panie?
Król
zdziwiony, badając wzrokiem Marian, na stronie
Cóż to, ktoś mnie łapie
W pułapkę? Czy możliwe?
A n g e l y
podaje pergamin Marian
Pani, bierz ten papier.
Marian caluje pergamin i kryje go za stanikiem.
Król _
na stronie
Oszukano mnie?
do Marian
Proszę, zwróć 'mi z łaski swojej
Tę kartkę.
t
M a r i o n
Boże!
zuchwale, do Króla, wskazując mu swoją pierś
Królu, weź ją sam i moje
Serce wyrwij z nią razem.
A n g e l y
cicho do M ario n
Dobrześ to ukryła,
Nigdy by ręka króla tam nie pobłądziła.
< 160 >
Daj!
Król
do M a r i o n
M a r i o n
Weź, królu!
Król
spuszczając oczy
A cóż to za nimfa?
A n g e ly
do Marian
Król za nic
Nie tknąłby goinsu... nawet Najjaśniejszej Pani!
Król
rozkazawszy gestem M ar i o n, żeby wyszla, po chwili wahania i bez
podnoszenia na nią oczu
Dobrze, idź!
M a r i o n
klaniając się glęboko
Biegnę do tych, co mieli umierać!
Wychodzi.
A n g ely
do Króla
To siostra sokolnika, sławnego Didiera.
Król
iNiech sobie będzie, kim cbce, lecz — śmiesznie to wyznać —
niusiła mnie, bym spuścił oczy — ja, mężczyzna!
Ciszo.
Lor
< 161 >
Tyś ze mnie zadrwił, błaźnie. Znowu przebaczenie
Dać tobie powinienem.
A n g e l y
Królu! Powinieneś!
Kiedy przebaczasz, ból ci ustępuje z serca.
Król
Ciągłe wspomnienie placu Greve mózg mi przewierca.
Racja, Nangis! Siew śmierci nigdy nie da plonów...
Pusto w Luwrze, gdy pełno w grobach Montfauconu.
spacerując wielkimi krokami
Czyż to nie zbrodnia odjąć synowi Henryka
Prawo łaski? Ja z tronu niby widmo znikam.
Tronu nie mam i wojska nie mam. Cóż tu robię?
W nim zamknąłem się cały, jak we własnym grobie.
Jego suknia jest moim całunem. Ludowi
Zdaje się, że umarłem. Ci <cali i zdrowi
Pozostaną. O, piękne jest życie, dar Boży.
po chivili zadumy
Któż wie, kto im drzwi grobu pośpieszy otworzyć...
Król — nie. Zaraz ;do rodzin powrócić im każę.
Będą żyć. A ta młoda dziewczyna, ten starzec
Będą mnie błogosławić. Rzekłem. Podpisałem.
Czeka mnie... pewna mała scysja z kardynałem.
Tym gorzej. Bellegarde szalu z radości dostanie.
A n g e l y
— przypadkiem — król z ciebie, Najjaśiniejszy Panie!
AKT PIĄTY
KARDYNAŁ
Beangency
Twierdza Beaugency. Dziedziniec. \V głębi twierdza, wokól gruby
mur. Na lewo ivysoka brama iv stylu gotyckim. Na prawo niewielkie
drzwi lekko sklepione. Przy drziuiach kamienny stoi. Przed nim
kamienna laiva.
SCENA PIERWSZA
Robotnicy
P i er iv s zy robotnik, Drugi robotnik, Trzeci ro-
botnik, potem L a j f e m a s.
Robotnicy pracują nad zburzeniem węgla ściany iv glębi na
prawo. Wylom jest już dość duży.
Uff! Ciężko!
Też robota...
Pierwszy robotnik
kopiąc
Drugi robotnik
kopiąc
A niech diabli to wezmą, kumotrze,
Trzeci robotnik
kopiąc
Czy szafot już widziałeś, Piotrze?
< 163 >
JMarion do L, o r m e
Pierwszy robotnik
Tak.
podchodzi do bram\ i ivymierza ją
Coś mi wąsko. Tutaj nie zmieści się cała
Lektyka wielebnego księcia kardynała!
Trzeci robotnik
A cóż ona — dom?
Pierwszy robotnik
z gestem potwierdzenia
Nawet firanki ma przecie.
Dwudziestu czterech ludzi dźwiga to na grzbiecie.
Drugi robotnik
Widziałem tę landarę w wieczór. Ciemno było.
Jakby się Belzebuba w mroku zobaczyło.
Trzeci robotnik
Po co on z całą gwardią tn przybędzie, powiedz?
Pierwszy robotnik
Ano, będą wieszani dwaj kawalerowie.
Chory, chce się rozerwać.
Drugi robotnik
Kończymy piorunem!
Zabierają się znowu do pracy. Mur jest już prawie zupełnie
zburzony.
< 164 >
Trzeci robotnik
Widziałeś rusztowanie z tym czarnym całunem?
Tak to być szlachta!
Pierwszy robotnik
Dla niej wszystko!
Drugi robotnik
Tak, nie dla nas,
Postawili te słupy tam, ale dla pana!
Pierwszy robotnik
Maurycy, czy aby rozumiesz co / tego?
Trzeci robotnik
Nie. To może zrozumieć peruka sędziego.
Dalej burzą mur. Ukazuje się Laffemas. Robotnicy milkną.
L a j j e m a s wchodzi wejściem znajdującym się to głębi, tak jakby
wchodził przez wewnętrzne, więzienne podwórze. Zatrzymuje się
przed robotnikami. Zdaje się badać wyłom i dawać robotnikom jakieś
rozkazy.
Kiedy skończyli, każe im zaw<iesić na cala szerokość wyłomu czarne
sukno, które go całkowicie zakrywa, następnie odprawia robotników,
"rawie jednocześnie ukazuje się M ar i o n w białej sukni, z osżo-
niętą twarzą. Wchodzi przez główną bramę, mija szybko podwórze,
podbiega do drzwi i puka w okienko. Laffemas kieruje się w tę
sumą stronę icolnym krokiem. Okienko otwiera się. Ukazuje się
w nim Strażnik.
< 165 >
M a r i o n
i
O Bonę!
Laffemas
zbliżając się do niej, cicho
W tym miejscu, koło nas,
Jest ktoś... — jedno twe słowo tylko — on się stanie
Szczęśliwszy niż król — jakby świat wziął we władanie!
Idź precz!
M a r i o n
Lafferaas
Słowo ostatnie?
M a r i o n
z godnością
Tak, z łaski rzucone.
Laffemas
Ach, doprawdy! Niewiasty .są nieprzeniknione!
Dawniej częściej do wzruszeń bywałaś gotowa,
A teraz, kiedy trzeba kochanka ratować!...
Marian
nie patrząc na L n f f e m a s a odicraca się w kierunku drzwiczek
z załamanymi rakami
Więc, żeby cię ocalić, znowu upaść muszę?
Nie mogę! To twój oddech oczyścił mi duszę,
Didier drogi? Przez ciebie jestem dzisiaj inna,
Twoja miłość sprawiła, żem znowu niewinna!
Więc go kochaj!
Laffemas
M a r i o n
Potworze! Zbrodnię siejesz, trwogę!
Zostaw mnie czystą!
Uczynić grzeczność...
Laffemas
A więc jedną jeszcze mogę
M a r i o n
Jaką?
Laffemas
Dziś staną otworem
Te drzwi dla ciebie, pani. Zgoda? Dziś wieczorem.
Dziś wieczorem!...
M a r i o n
drżąc calym cialem
Laffemas
Przywiozą tutaj kardynała.
Chce widzieć zza firanki oba martwe ciała.
M a r i o n
jest pogrążona w glębokiej, konwulsyjnej rozterce; nagle obiema ra-
kami przeciera sobie czoło i zwraca nią, jakby iv obląkaniu, do
La/femasa
Jakże więc chcesz, by tamci tędy się wymknęli?
< 168 )
< 169 >
Laffemas
Jeżeli się namyślisz... Straż tu będą mieli
Dwaj moi Judzie — tędy, przez ten wielki wyłom
Przesunie się lektyka...
nasłuchuje
Coś się poruszyło...
Za murem...
M a r i o n
gryząc ręce
Uratujesz go?
Laffemas
Tss... Wszystkie dźwięki
Budzą tu echa... Gdzie indziej może...
M a r i o n
Cho>dźmy!
Laffemas kieruje się Itu bramie i daje znak M a r i o n, żeby
szla za nim. Marian upada na kolana, zwrócona w kierunku okien-
ka strażnika, potem zrywa się koniuulsyjnie i znika w bramie, w ślad
za Laffemasem. Małe okienko otwiera się. Wchodzą Saverny
i D i d i e r w otoczeniu strażników.
SCENA TRZECIA
D i d i e r, S a v e r n y.
Savcrny, ubrany według ostatniej mody, ivchodzi z niepohamo-
ivaną żywością, wesoło, D i d i e r, ubrany na czarno, blady, ivolnym
krokiem. Dozorca loięzienia ustawia dwóch halabardników
na czatach koło czarnej zasłony. D i d i e r siada w milczeniu na
kamiennej lawie.
< 170 >
S a v e r n y
do D o z o r c y więzienia, który otiKiera przed nim drzivi
Dzięki!
Oddycham!
Dozorca więzienia
biorąc go na stroną, cicho
Pozwól, panie, że dwa słowa ipowiem!
Cztery!
S a v e r n y
Dozorca więzienia
Chcesz, panie... uciec?
S a v e r n y
żywo
Którędy? Bogowie!
Dozorca więzienia
Moja sprawa.
S a v e r n y
Poważnie rzekłeś?
Dozorca więzienia kiwa glową potakująco.
Kardynale,
Pragnąłeś, .żebym dzisiaj pożegnał się z balem!
Dalibóg! Tańczyć będę jeszcze! To brzmi ładnie:
Móc żyć!
do Dozorcy więzienia
Więc kiedy?
< 171 >
Dozorca więzienia
Dzisiaj, kiedy noc zapadnie.
S a v e r n y
zacierając race
Na honor, zmienię locum! Cudna .antrepryza!
Skąd ta pomoc?
Dozorca więzienia
Od wuja, od pana markiza.
S a v c r n y
do D o z o r c y
Ale, ale, my dwaj? Liczę na to!
Dozorca więzienia
S a v c r u y
Za wielką, podwójną opłatą?
Dozorca więzienia
Jeden tylko.
S a v e r n y
potrząsając gloicą
Nie?! Jeden!!...
cicho do Dozorcy więzienia
Musisz więc ratować
u-skazując do D id i er a
Jego. Rzekłem.
< 172 >
Drogi wuj!
Jeden tylko.
Dozorca więzienia
Wielmożny pan raczy żartować.
S a v e r n y
Nie. Jego.
Dozorca więzienia
Ależ... ależ to rzecz niesłychana,
Markiz nie jego kazał ocalić, a pana!
S a v e r n y
Tak? Więc się obejrzyjcie za dwiema trumnami.
Odwraca się plecami do Dozorcy wiązienia, który zdumiony
wychodzi. Wchodzi Pisarz sądowy.
Ani przez jedną chwilkę nie jesteśmy sami!
Pisarz sądowy
klaniając się więźniom
Radca dworu przybędzie.
Kłania się znowu i wychodzi.
S a v e r n y
Zgoda, pisarczyku.
śmiejąc. się
Żałosne: żyć we wrześniu — nie żyć w październiku,
Mając marne dwadzieścia lat!
D i d i e r
trzymając portret iv raku, stoi na przodzie sceny nieruchomy i jakby
pogrążony w glębokiej zadumie
Tak. — Patrz mi w oczy,
O. jakaż ona piękna... Ten cud mnie uroczył,
< 173 >
Nic się w świecie nie równa takiemu czarowi...
Jej czoło zazdrościło piękna aniołowi.
Sam Bóg, który słodyczą jej oczy obdarzył,
Blask i czystość zarazem rozlał na tej twarzy.
Jak dziecku, kapryśnemu w czułych pocałunkach,
Usta tchną niewinnością...
gwałtownie rzucając portret na ziemią
Czemu ma piastunka
Zapragnęła niemowlę — mnie z ziemi podnosić?
Czyż nie mogła dziecięcą krwią tej ziemi izrosić?
Cóż malcem zrobił, iże mnie narodziła? — Boże!
Czemuż w swoim nieszczęściu, w swojej zbrodni mo,że,
Na tyle mi nie była matką, by od łona
Oderwać i zadusić mnie w swoich ramionach!
S a v e r n y
tvracając z glęlti podwórza
Spójrz, mój bracie, jaskółki dziś latają nisko!
To wróży deszcz wieczorem.
Didier
nie slurhając go
Jakież to zjawisko
Niepojęte — kobieta! Jak morze szalona,
Niespokojna, tajemnic pełna, niezgłębiona!
Niestety! Ja rozpiąłem na tym morzu żagiel,
Jedyną miało gwiazdę moje niebo nagie...
Ale się łódź rozbiła, widzę zgubę własną,
I jam był przecie czysty, przyszłość miałem jasną,
< 174 >
Może i we mnie boskie płonęły płomienie
I mądrość serca... Może... — Nieszczęsne stworzenie,
Czyżeś nigdy, przenigdy, kłamiąc mi, nie drżała,
Ty, w której moja dusza utonęła cała!
S a v e r n y
Wciąż Marion! Masz poglądy o niej ustalone!
Didier
nie slucha go, podnosi portret, utkwiwszy iv nim oczy
Ach! Odrzucić cię między to, co splugawione!
Ciebie, któraś okrutnie z miłości zadrwiła,
Demonie, dłoń anioła mi cię przesłoniła!
Tu wróć, tu miejsce twoje!
zbliżając sią do Saverny'ego
Piekielny się kryje
Czar w tym portrecie — uwierz mi, on żyje, żyje]
Gdyś ty spał, kołysany ciszą i spokojem,
On w tę ostatnią naszą noc gryzł serce moje!
S a v e r n y
Biednyś! Mówmy o śmierci, która ku nam śpieszy.
na stronie
To mnie nieco zasmuci, lecz jego pocieszy. .
Didier
O coś mnie pytał? Powtórz! Bo ja nic nie słyszę...
Odkąd znam jej nazwisko, ciągle mnie kołysze
Jakoweś ogłuszenie. Dusza ogarnięta
Słabością... Nic nie widzę, nie wiem, nie pamiętam...
< 175 >
Śmierć?
Ach!
Cóż to jest?
S a v e r n y
biorąc go za ramie.
Didier
z radością
S a v e r n y
Mów mi o śmierci, duszo moja bratnia,
Didier
Jak minęła twoja no<c ostatnia?
S a v e r n y
Źle. Twarde łóżko zawsze smaczny sen odbierze!
Didier
Słuchaj więc. Kiedy umrzesz, bracie, twoje leże
Będzie twardsze, lecz na nim Bóg cię snem uraczy.
To wszystko. Piekło czeka nas, lecz cóż to znaczy
Wobec życia.
S a v e r n y
No proszę! Lżej zrobiło mi się,
To tylko mnie zasmuca, że będziemy wisieć!
Didier
Nie wymagaj za wiele. Śmierć to śmierć, mój zloty,
< 176 >
1
S a v e r n y
Jak chcesz, ale ja nie mam specjalnej ochoty
Dyndać. Powiem ci jednak — to nie tylko słowa,
Że nie lękam się śmierci, jeśli honorowa.
Didier
Cóż, umiera się różnie... Szafot... szubienica...
Nikogo to zapewne zbytnio nie zachwyca,
Gdy pętla życie zdławi, gdy śmierć je rozkruszy,
Kiedy Bóg każe w niebo ulatywać dnszy!
To i cóż? Jeśli ciebie ciemności ogarną
Takie, że i na ziemi ujrzysz tylko czarność,
Czy będziesz spal w grobowcu olbrzymim, dostojnym,
Czy wicher ciężkiej nocy, silny, niespokojny
Rozrzuci twoje szczątki, które czarne sępy
Rozszarpią bezlitośnie szponami na strzępy,
To i cóż?
S a v e r n y
Tyś filozof!
Didier
Czy stoczą robaki
Moje ciało, jak ciało króla, czy mnie ptaki
Posępne szarpać zechcą — toż to sprawa ciała!
To i cóż? Gdy mnie będzie płyta przykrywała
Grobowa, a sen przymknie na zawsze powieki,
Dusza uchyli grobu swoim palcem lekkim
I uleci...
Wchodzi Radca d iv o r u poprzedzany przez halabardników; czesi'
ich idzie są nim.
12 Marioli tte Lorme
< 177 >
SCENA CZWARTA
Ciż, Radca dworu w paradnym ubiorze, dozorcy, strażnicy.
Dozorca więzienia
anonsując
Pan radca dworu.
Radca dworu
klaniając się, kolejno Saverny'emu i Didierowi
Hm... Zadanie
Mam ciężkie, prawo srogie.
S a v e r n y
Wiem. Trza umrzeć, panie.
Mów swoje.
Radca dworu
roziuija pergamin i czyta
„My, król Francji i Nawary, Ludwik,
Prośbom winnych o łaskę musimy odmówić,
A (że ulżyć im obu wielkie marny chęci,
Nie będą powieszeni, ale tylko ścięci."
To lubię!
S a v e r n y
z radością
Radca dworu
lilaniając się znowu
Ja. panowie, pragnę, byście byli
Gotowi. Egzekucja dzisiaj.
Klania się i gotuje się do odejścia,
< 178 >
D i d i e r
ciągle zadumany, do S o r e r n y' e g o
Wiedz, że w chwili
Śmierci, choćby na nożach położono ciało,
Choćby na każdym członku tysiąc ran widniało,
Choćby tysiącem 'krwawych róż krwawiła rana,
Choćby łamano ręce, ramiona, kolana —
Z tego strzępu krwawego, zbrukanego ciała,
Uleci dusza czysta, jasna, jak śnieg biała!
Radca dworu
powracając do D i d i e r a
Gotujcie się, panowie. Każdy z was zostanie
Ścięty niebawem.
I) i d i e r
tagodnic
Ty mi nie przerywaj, panie.
S a v e r ii y
wesoło do D i d i e r a
Nie sznur!
D i d i e r
Tak, rodzaj śmierci obmyślono nowy.
Kardynał ma toporek do ścinania głowy.
" ypróhuje go, żeby stal nie zardzewiała.
S a v e r n y
Ho, ho! Tyś wciąż filozof, tak, a to niemała
Korzyść.
do Radcy dworu
Dzięki, mój panie, za dobrą nowinę.
Radca dworu
Wolałbym przynieść lepszą. Z gorliwości słynę...
S a v e r n y
A kiedy egzekucja będzie?
Radca dworu
O godzinie
Dziewiątej.
D i dier
Niech na niebo i w serce noc spłynie.
S a v e r n y
Gdzie szafot?
Radca dworu
pokazując raka sąsiednie podwórze.
Na dziedzińcu widać go więziennym.
Kardynał wnet przybędzie.
Radca dworu z calym swoim orszakiem wychodzi. Dwaj u>i'ę-
źnlowie zostają sami. Dzień zbliża sią ku końcowi. Widać tylko
w glębi halabardy dwóch wart, które przechadzają sią iv ciszy przed
wylomem w murze.
< 180 >
SCENA PIĄTA
D id i er, S a v e r n y.
D i d i e r
poważnie po chivili milczenia
Tak, o nieodmiennym
Losie naszym w tej chwili czas pomyśleć wreszcie.
W jednym jesteśmy wieku prawie, lecz ja jestem
Starszy niż ty. Wypada, by mój głos ci służył
Za przewodnika aż do końca tej podróży.
To ja zgubiłem ciebie, bo wyzwanie było
Moje, żyłeś szczęśliwie, ale wystarczyło
Piętnem mojego losu dotknąć twego .życia,
Żebyś u progu śmierci stanął przy mnie dzisiaj.
Kraina cieni na nas oczekuje cicha,
Razem zstąpimy do niej.
Slychać uderzenia młota.
S a v e r n y
Jakiś hałas?
D i d i e r
Słychać,
Jak kończą szafot stawiać. Maże trumny ćwiekiem
Zbijają...
S a v e r n y siada na kamiennej ławce.
Trwoga wstrząsa czasami człowiekiem
W czas śmierci. Życie tli się jeszcze. Nadaremno.
Zegar bije.
Jakby ktoś z dala wolał na nas... Słuchaj ze mną!
< 181 >
S a v e r n y
Ach, nie, to zegar.
Trzecie uderzenie.
D i cl i c r
Zegar, tak.
Czicaric uderzenie.
S a v e r n y
Z wieży kościoła.
D i d i e r
Jakiś glos ciągle jeszcze, bez przestanku, woła.
S a v c r n y
O, znowu bije.
Opiera łokcie na kamiennym stole, gloieę na rakach. Przed tuięzie-
n:cm następuje zmiana warty.
D i d i e r
Bracie, niechaj twoja noga
Śmiało stąpa, to nasza ostatnia już droga!
Krwią ociekły grobowiec, który kat zbudował,
Niskie ma drzwi, w nich żadna nie zmieści się głowa,
Pójdziemy na śmierć dumnie, losem nie złamani,
To nie my, ale szafot będzie drżał pod nami.
Chcą, byśmy dali głowy — pokażemy światu,
Żeśmy wysoko, śmiało ponieśli je 'katu.
Odwagi!
zbliżii się, tło nieruchomego S a v e r n y ' c g o
bierze go za ramię i zamraża, że S a v e r n y śpi
< 182 >
r »
i
Śpi. Ja chciałem wyrwać go rozpaczy,
A cóż moja odwaga wobec jego znaczy?
siada
Śpij ty, który spać możesz! Wnet i moje gardło
Ściśnie sen. Oby wszystko na świecie umarło!
Niechże mi x serca w grobie zostanie zbyt mało.
By mogło nienawidzić to, co tak kochało!
Noc zapadła zupełnie. Podczas kiedy D i d i e r coraz bardziej po'
i>raża się w rozmyślaniach, wchodzi przez icylom iv głębi M a r i o n
i H o z o r c a więzienia. Dozorca poprzedza ją ze ślepą
latarnią i pakunkiem. Kladzie pakunek i latarnię na ziemi. Potem
zbliża się ostrożnie do Mario n, która pozostała na progu blada,
jakby znieruchomiała, osłupiała.
SCENA SZÓSTA
Cii, M ar i on, D o z o r c a.
Dozorca
do Marian
Wyjść stad trzeba koniecznie o wiadomej porze.
Oildala się. Podczas całego dalszego ciągu sceny nie przestaje prze-
cliadzać się iv głębi.
M a r i o n
postępuje naprzód, chwiejąc się, jakby pochłonięta rozpaczliwymi
myślami; od czasu do czasu przesuwa dłonią po twarzy, jak gdyby
chciala zetrzeć z niej coś
< 183 >
... Twe usta splugawiły mnie całą, potworze!
nagle w mroku dostrzega Di di er a, wydaje okrzyk, biegnie coraz
szybciej i upada, zdyszana, u jego nóg
Didier! Didier! Didier!
Di d i er
zrywa się jakby zbudzony ze snu
Ach, ona tu!
łonem lodowatym
To pani?
M a r i o n
Któż by inny? Ach, objąć twe nogi rękami!
Tak mi przy tobie dobrze... — Twoje drogie ręce!...
Daj mi je!... — Srogiej były poddane udręce!
Łańcuchy — tak? Kajdany! — Dłonie nieszczęśliwe
Moje!... Daj mi je, słyszysz? Wszystko to straszliwe!
Plącze, Slychać szloch.
Didier
Dlaczego te łzy? Powiedz?
M a r i o n
Łzy? Nie... Czy ja płaczę?
śmieje się
Ja się śmieję. Już nasze skończone rozpacze!
Uciekniemy oboje!... Będzie żył! Minęło
Wszystko złe...
znów przypada do kolan D i d i e r a i plącze
Śmierć mam w duszy, a serce... stanęło...
< 184 >
l
Didier
Pani...
M a r i o n
podnosi się nie slysząc go i biegnie po paczkę., którą przynosi
Didieroivi
Dogodna chwila nam się nadarzyła,
Didier. Oto przebranie. Straże przekupiłam,
Musimy stad uciekać, zaraz, spójrz, kochany,
Uliczką, co tu skręca, biegnie wzdłuż tej ściany,
Richelieu ma tu przybyć — chce widzieć, jak kaci
Spełniają jego rozkaz. Szkoda chwilki tracić.
Wystrzał obwieści jego przyjazd. Nie możemy
Pozostać wtedy tutaj, Didier, bo zginiemy!
To pięknie.
Didier
M a r i o n
M
Prędko. Boże, to ty!... To ty... Boiże...
Kocham cię... Choć dwa 'słowa powiesz do mnie może...
Didier
Mówisz, pani, uliczka, co skręca za rogiem?
M a r i o n
Tak, szłam tędy, będziemy mieć bezpieczną drogę.
Widziałam, zamykano już ostatnie okna.
Najwyżej kilka kobiet możemy napotkać,
Mogą nas za przechodniów wziąć tylko. Gdy staniesz
Ppwną stopą daleko — włożysz to ubranie.
< 185 >
Śmiać się będziemy, że to takie clziwowisko.
Prędko!
Didier
odtrącając ubranie nogą
Mnie spieszno nie jest.
M
a r i o n
Uciekajmy! — Toż przyszłam...
Ach, śmierć już tak blisko!
Didier
Po co?
M a r i o n
Żeby ciebie
Ocalić! — Ty mnie pytasz: po co? Boże w niebie,
Skąd ten głos lodowaty?
Didier
ze smutnym uśmiechem
Ty wiesz dobrze, pani,
Że mężczyźni bywają nieraz oszukani...
M a r i o n
Pójdzie ze mną! Czas mija! Konie są gotowe,
Co będziesz chciał powiedzieć, to potem mi powiesz,
Chodźmy!...
Didier
Czemu ten człowiek oczami nas mierzy?
< 186 >
M a r i o n
Dozorca przekupiony także. Czy nie wierzysz
W tych ludzi? W oczach twoicli niepokój i troska...
Didier
Ach nie! Czasami można oszukanym zostać...
M a r i o n
Pójdź, pójdź! W każdym momencie, Dklier, kiedy zwlekasz
Z ucieczka, ja umieram, słyszę tłum z daleka,
Spójrz, na klęczkach cię błagam, uciekajmy zaraz.
Didier
ivskazując na uśpionego Savcrny'ego
Czyś do mnie, pani, przyszła tu, czy do Gaspara?
M a r i o n
oslupiala przez chwilą, na stronie
Caspard jest tak szlachetny! On mnie wydać nie mógł!
głośno
Tak to do ukochanej mówi Didier? Czemn?
Najmilszy mój. tyś znowu gniewny na mnie?
Didier
Wcale.
Spójrz w moje oczy, pani, podnieś wzrok.
Marian, drżąca, zatapia spojrzenie w oczach D i d i e r a.
Wspaniale
Uchwycił podobieństwo.
< 187 >
M a r i o n
Didier! Już nie mieszczę
W sercu miłości. Uchodź!...
Didier
Popatrz na mnie jeszcze...
Obserwuje ją uparcie.
M a r i o n
oslupiala pod ivplywem tuzroku D i d i e r a, na stronie
Pocałunki tamtego! Czyż mam je na twarzy?
glośno
Didier! Twe serce jakaś tajemnicę waży,
Jakiś selkret tajemny, ty się na mnie gniewasz...
Mów wszystko. Bo się czasem sądzi, podejrzewa
Niesłusznie. Żal po latach rodzi się najczęściej,
Żal, kiedy podejrzenie urasta w nieszczęście.
Kiedyś, ach, myśli twoje biegły w moją stronę,
Najpiękniejsze... Te chwile na zawsze 'Stracone?
Nie kochasz mnie? Czy w sercu twoim nie została
Owa w Blois komnatka, gdzie zamieszkiwałam?
Tam to ze sobą serca w ciszy rozmawiały
Szczęśliwe, zapomniane przez ludzi, świat cały...
Ty czasami bywałeś jakiś niespokojny...
Boże, gdyby ktoś widział go w ten czas upojny...
W jeden dzień prysło wielkie szczęście między nami...
Ileż razy szeptałeś tkliwymi słowami:
„Kocham cię, tajemnice mej duszy poznałaś,
Uczynisz ze mną wszystko to, co będziesz chciała."
< 188 >
Tak rzadko zanosiłam do ciebie błagania,
Czyniłam to, do czegoś i ty sam się skłaniał,
Lecz dziś ustąp! — Twój los się waży... Czy ci będzie
Śmierć sądzona, czy aycie, z tobą pójdę wszędzie
I wszystko nazwę szczęściem, ja nie stanę, drżąca,
I pod szafotem z tobą... Ach, on mnie odtrąca!...
Daj rękę... Tego przecie mi ,nie wzbronisz, miły,
By się me skronie do twych kolan przytuliły...
Biegłam... biegłam tak szybko... Serce jak młot wali...
Ci, co mój śmiech taik często kiedyś widywali,
Cóż by rzekli, ujrzawszy, że te łzy tak płyną?...
Powiedz, Didier, ach, powiedz, co jest moja wina?
Nędzna u twych stóp leżę, nędzna, Didier, biedna...
Jak straszno, że nie mogę wyżebrać, wyjednać
Jednego dla mnie .słowa i»d ciebie — spójrz, płaczę...
^Ludzie gniew okazują słowem. Ty mi raczej
Sztyletem przebij serce... Spójrz, już łzy przestały
Płynąć... Już się uśmiecham... Chcę, ,żeby się śmiały
I twoje usta... Bo cię przestanę miłować!
O, tak długo spełniałam twe prośby bez słowa,
Teraz ty... Twardyś... Ale straszne miałeś chwile...
Powiedz słowo... Powiedz mi... Mario... Tylko tyle...
Didier
Mario czy Marioli?
M a r i o n
upada oniemiała na ziemią
Didier, zlituj się nade mną!
Didier
Pani, wejść tu nie łatwo! I nienailarcmno
Bramy kute w iżelazie, mury grube strzegą
Twierdz cały dzień i cała noc. Powiedz, dlaczego
Mogłaś tu wejść? Niech twoje usta mi odkryją:
Żeby przyjść tutaj, do mnie, byłaś znowu — czyją?
M a r i o n
Didier, któż ci powiedział...
D i cli e r
Nikt. Jam przeczuł.
la ci
M a r i o n
Przysięgam na majestat Boga, .że zapłacić
Musiałam, by ratować ciebie — wydrzeć katom,
Ja cię chciałam ocalić, Didier!
Didier
Dzięki za to!
krzyżując ramiona
Nosić w sercu aż tyle hańby i niesławy,
To straszliwy doprawdy wstyd, to wstyd plugawy!
przechodzi przez podwórze wielkimi krokami iv paroksyźmie stra-
sznego gniewu
Gdzież jest ów kupiec hańby, wzgardy i nierządu,
Który aż takiej ceny za mą głowę żądał:
Czy to strażnika łaska, czy sędziego łaska?
Niech go dostanę w ręce — zmiażdżę, łeb roztrzaskam,
Jak...
chce strzaskać iv dłoniach portret, ale zatrzymuje siq i ciągnie dalej,
zrozpaczony
Panowie sędziowie! Pójdźcie! Czyńcie swoje!
Sądźcie według praw iwaszych! Ja o to nie stoję,
Czym -waszej nędznej wagi szale przechylono:
Czy jest to głowa męska, czy kobiecy honor?
do M a r i o n
Znajdź mi tego sędziego, pani!
M a r i o n
Jakże bardzo
Nędzna ci się wydaję! Oczy twoje gardzą
Mną z ikaiżdą chwila więcej, przejmują mnie dreszcze...
Martwa padnę, jeżeli słowo powiesz jeszcze...
Lecz jeśli kiedy miłość władała sercami
Kobiet, to była właśnie moja miłość!
Didier
Zamilcz!
Gdyby Pan Bóg — na zgubę mą — uczynił ze mnie
Kobietę, o, nędznicę, która najnikczemniej
Sprzedaje się za złoto i choć na jej ło<nie
Noc spędza pierwszy lepszy — ze wstydu nie płonie,
Gdyby mi drogę — prosta, choć tak nieszczęśliwą —
Zaszedł ktoś z duszą dziecka, jasną i uczciwą,
Gdybym poznał — jak w życiu dzieje się czasami —
To serce przepełnione całe iluzjami,
Zamiast udawać czystą, słodką, rozkochaną,
Powiedziałbym doń zaraz: „Jestem kurtyzaną!"
Rzekłbym też, ku przestrodze, toż to oczywiste,
Że oczy moje kłamią mu, że nie są czyste!
Raczej zamiast podłością niewdzięczną się plamić,
Grób wy drapałbym sobie własnymi rękami!
M,
Ach!
D i d i e r
Śmiałabyś się, gdybyś w sercu mym ujrzała
Siebie, ty jak w zwierciadle w nim się przeglądałaś!
A teraz twoje ręce, pani, w pył je kruszą.
Czysta w nim byłaś, ufna... O, kobieca duszo!...
Cóżem ci to uczynił? Serce dałem całe...
Byłem sługą tak wiernym, tak dziko kochałem...
wskazując na portret
Weź, powinnaś w tej chwili posiadać go znowu,
Ten znak, ten dowód wiernych uczuć, serca doiwód.
M a r i o n
odwracając się z krzykiem
Boże!
Di di er
To motże dla mnie było malowane?
M a r i o n
z trudem łapiąc powietrze
Któż zechce mi śmiertelną wreszcie zadać ranę?
Dozór o a więzienia
Czas ucieka.
M a r i o n
Okazja wymknąć się gotowa...
DLdier, nie jestem godna rzec jednego słowa,
Serce nędznicy o nic się «ie dopomina,
Straszne, iże mnie odtrącasz, straszne, że przeklinasz,
Na więcej zasłużyłam niżli na nienawiść
I szyderstwo... Tyś i tak dobry... Serce krwawi
Błogosławiąc cię jednak. — Uchodź! Uchodź! Kaci
Przypomną sobie ciebie i zechcą cię stracić!
Już zarządziłam w;szystko... Uciekaj... To była
Straszliwa dla mnie cena! Drogo zapłaciłam -
Odtrąć mnie, niech już tylko hańba na mnie czeka.
Odtrąć mnie nogą, zadepcz mnie — ale uciekaj!...
D i d i e r
Przed kim? Jam w życiu tylko uciekał przed tobą,
Dziś schronię się — na zawsze — w czarną otchłań grobu.
Dozorca więzieni;
Czas mija, pani.
Uchodź!
M a r i o n
D i d i e r
Nie!
M a r i o n
Zlituj się, zlituj!
D i di er
Nad kim mam się litować?
M a r i o n
Ty schwytany... ty tu,
Zamknięty! — To śmierć dla mnie... A zwlekasz tak długo...
Powiedz mi, że uciekniesz! Chcesz, będę ci sługa....
Zabierz mnie z moja zbrodnia odpokutowana.
Będę niczym, ot, rzeczą, nogami deptaną,
Ja, iktórej w czas miłości ty rzuciłeś słowo:
Małżonka...
Di d i e r
Tak, małżonka!
flychać iv oddali wystrzal armatni
Oto jesteś wdową.
Didier!...
M a r i o n
Dozorca wiezienia
Czas minął.
Odglos bębnów. Wchodzi Radca dworu otoczony pokutnikami
niosącymi pochodnie; obok niego kroczy K a l. za nim żolnierze i lud.
M a r i o n
Boże!
SCENA SIÓDMA
Ciż, Rade a dwór u, K a t, lud, żołnierze.
Radca cl w o r u
Jam gotów, panowie.
M a r i o n
do D i d i e r a
Mówiłam, że 'kat czeka.
Didier
do R a d c y d iv o r u
I my też gotowi.
Radca dworu
Którym z was dwóch jest markiz Saverny?
Didier pokazuje mu palcem uśpionego Saverny'ego.
Radca dworu do Kata.
Niech wstanie.
Kat
potrząsając Saverny'm
Ani rusz! Śpi jak kamień! Hej, obudź się, panie!
S a v e r n y
przecierając oczy
Ach! Któż śmiał mnie obudzić? Będę niewyspany!
Mój błogi sen skończony!
Didier
Nie, tylko przerwany.
S a v e r n y
wpoi obudzony, spostrzegając Marian, klaniając się jej
Śniąc marzyłem o pani właśnie, przyznać muszę.
Radca dworu
A czyście Panu Bogn polecili dusze?
8 a v e r n y
Tak.
Radca dworu
pokazując mu pergamin
To pięknie. A teraz tutaj podpisz, panie.
S a v e r n y
biorąc pergamin i przebiegając go oczami
Sprawozdanie. Przedziwne! Bo to sprawozdanie
Z mej egzekucji. Z moim podpisem. Prześliczne!
podpisuje i powtórnie ogląda papier;
do Pisarza sądowego
Zrobiłeś tutaj błędy. Trzy. Ortograficzne.
znów bierze pióro i poprawia biedy;
do Kata
Tyś zbudził mnie i wpędzisz w sen nie byle jaki.
Radca dworu
do D i d i e r a
Didier?
D id i er występuje naprzód. Radca d iv o r u daje mu pióro.
Tu.
M a r i o n
zakryicając oczy
O, jak straszno, Chryste!
Didier
podpisując
Podpis taki
Najmilszy mi ze wszystkich w życiu. Szczęście znaczy.
Strażnicy tworzą szpaler i wyprowadzają obu.
S a v e r n y
do kogoś w tlumie
Posuń się, ty tam, posuń, niech dziecko zobaczy!
Didier
do Saverny'ego
Bracie, przeze mnie życie twe jak bańka pryśnie,
Niech uścisk nas połączy.
Ściska Saverny'ego.
M a r i o n
biegnąc do niego
A mnie nie uściśniesz,
Didier?
Didier
wskazując Saverny'ego
To mój przyjaciel.
M a r i o n
O, nieuhłągana
Twoja złość... Ja żebrałam łaski na kolanach,
To sędziego, to króla, bezlitosnych w gniewie...
Łaski dla ciebie 11 nich, a dla mnie — u ciebie...
D i d i e r
dysząc ciężko, zalany Izami idzie pośpiesznie ku Marian
Nie, nie! I moje serce, chociaż skamieniałe,
Pęka z bólu. Ja ciebie za bardzo kochałem.
Tak ja opuścić! — Nigdy! Straszna to udręka
Zachować czoło dumne, kiedy serce pęka...
Moje ramiona tęsknią do ciebie.
ściska ją konwulsyjnie w ramionach
Umieram
I kocham. Co za szczęście mówić ci to teraz...
M
Didier!...
Didier
tuli ją znoiru z uniesieniem
Pójdź, biedna moja! A wy, co patrzycie
Na nas tu, gdy kat czyha już na nasze życie,
Wiedzcie, pękłaby także i waszych serc skała,
Gdyby kiedy niewiasta was aż tak kochała!
Jam winien! Ach! Jam winien! Czy chcecie, panowie,
Żebym umarł, nim nawet „przebaczam" nie powiem?
Och, pójdź, chcę ci to mówić! Bardziej niż kto inny
Wy, tu stojący, wyście zrozumieć powinni —
Ta, którą kocham, którą tak bardzo kochałem,
Ta, którą czczę i której serce dałem całe -
To ty! Ty byłaś dobra, słodka, wierna, tkliwa,
Posłuchaj, płomyk mego życia dogorywa,
Śmierć tuż... W chwili ostatniej prawda zajaśniała:
Oszukałaś mnie? Boś mnie za bardzo kochała!
Upadłaś — lecz pokutę przeszłaś do ostatka...
Może ciebie w kołysce odstąpiła matka,
Jak mnie... Dziecko nieszczęsne! Nędznicy! Wesoło
Sprzedali twą niewinność młodą... — Podnieś czoło!
Słuchajcie mnie! O, chwilo cudowna!... - - Umilkło
Wszystko, świat znikł, a usta mówią prawdę tylko.
Gdy niewinnemu będzie już do nieba bliżej,
Nic się nie będzie odeń znajdowało wyżej,
Ja wtedy stamtąd, Mario, o różyczko krucha,
Brudną skalana ziemią -- słuchaj mnie, wysłuchaj,
W imię Boga -- ku niemu to śmierć mnie zabiera
Umierając przebaczę ci...
M a r i o n
zdławiona łzami
Boiże!
Didier
Ty teraz
upada na kolana przed Marian
Odpuść mi moje winy!
M a r i o n
Didier!
D i d i e r
ciągle na kolanach
Czy przebaczysz?
Byłem lak zły — przeze mnie Bóg cierniami znaczy
Twoja drogę, i w chwili gdy będę już cieniem,
Zapłaczesz jeszcze - - cięży posępne sumienie,
Nie opuszczaj mnie! Przebacz!
M a r i o n
Boiże!
Di die r
Powiedz słowo,
Rękę na czole połóż, a jeśli nie mową,
Jeżeli biedne serce zbyt znużone znojem,
Rozgrzesz mnie dłonią lekką, ucisz myśli moje!
Marian Madzie D i d i e r o w i ręfcę na czole; D id i e r wstaje
i obejmuje ją mocno z wybuchem niebiańskiej radości.
Żegnaj! Chodźmy, panowie!
M a r i o n
rzuca sią jak obłąkana między D i d i e r a i żołnierzy
Nie, nie, to szaleństwo!
Jeśli chcą ciebie skazać -na śmierć, na męczeństwo,
Zapomnieli, żem ja tu jest! O. majestacie
Sędziowski! Mam na kolana paść? Oto mnie macie!
A teraz, jeśli jest w was serce i sumienie,
Które głos mój potrafi przyprawić o drżenie,
< 200 >
Gdy nie wszystkich z was przeklął Sprawiedliwy Sędzia,
Nie zabijajcie!
do iciilzów
Kiedy już po wszystkim będzie,
Kiedy wrócicie dzisiaj wieczorem do domów,
Rzekną wam zaraz matki, córki, że nikomu
Mój Didier nie chciał nigdy uczynić nic złego,
Że trzeba było tylko ubłagać sędziego...
Pan sędzia wie, żem z tobą jakby życie jedno...
Nic tknie cię, jeśli nie chce mnie zabijać, biedna.
Didier
Nie, nie, .pozwól mi umrzeć. Tak chcę — moja miła,
Ból straszmy, rana ciężka. Ty byś ją leczyła
Z trudem zbyt wielkim. Niech się we mnie nie kołacze
Życie. — A jeśli kiedy — spójrz, Mario, ja płaczę -
Inny będzie chciał ciebie uczynić szczęśliwą,
Dotknij mogiły mojej jedną myślą tkliwą.
M a r i o n
Nie, ty żyć będziesz dla mnie. Przecież serca mają!
Będziesz żył!
Didier
Są życzenia, co się nie spełniają.
Czeka nas tu na ziemi ból, rozstanie wieczne,
Lecz zostanie tu po mnie wspomnienie serdeczne,
Bo moje serce twemu wspomnienie zostawi,
Ale żyć z tobą razem, kiedy serce krwawi,
Nieba! -- Ja. którym tylko ciebie kochał! Boże,
Czyż bez zgrozy o wszystkim tym pomyśleć możesz?
A te miliony myśli złych, niewyjawionych
Tobie, myśli o twoich dniach tlawno minionych...
Śledziłbym ciebie, nękał, oskarżał o winę,
Byłabyś nieszczęśliwa tak! — Niech lepiej zginę!
Radca dworu
do M a r i o n
Cóż... Kardynała tędy powinni przenosić,
Można by i u niego teraz łaski prosić.
M a r i o n
Kardynał! Tak, to prawda! Kardynał! On powie,
Że darował, tak, on mnie wysłucha, panowie!
Zobaczysz, jak ja będę jego łaski wzywać,
Didier! O, czyżbyś wierzył, tyś szalony chyba,
Że chrześcijanin stary, co serce ma prawe,
Nie przebaczy? Toż ty mi przebaczyłeś nawet!
Bije godzina dziewiąta. Didier daje znak, żeby się, ivszyscy usunęli.
Marian sluclia z przerażeniem. Po tcybicia godziny dziewiątej D i-
d i e r opiera się na S a v e r n y' m.
Didier
do ludu
Ciżbo, na widowisko tutaj zgromadzona,
Daj świadectwo, gdy kiedyś mówić będą o nas,
Żeśmy nie zbledli obaj. gdy żałobne dzwony
Oznajmiły wieczności czas nieogarniony.
Rozlega się icystrzal armatni u wejścia do twierdzy. Czarna zasiana,
która zakryn-ala wyłoni iv murze, opada. Ukazuje się olbrzymia lek-
tyka kardynała, niesiona przez dwudziestu czterech ludzi, otoczona
przez dwudziestu innych, niosących halabardy i pochodnie. Lektyka
< 202 >
jfft szkarlatna, ozdobiona herbami rodu Richelieu. Zasiany lektyki
«« spuszczone. Lektyka wolno przesuwa się. w glębi. Poruszenie
w tlumie.
M a r i o n
dowlóklszy się. na kolanach do lektyki, zatamuje race
W imię twego Chrystusa, panie, i sumienia,
I twego rodu, przebacz!
Głos dochodzący z lektyki
Nie ma przebaczenia!
Marian upada na bruk. Lektyka posuwa się. dalej i znika. Skazani
w otoczeniu straży wychodzą za lektyką. Tlum pośpiesza za nimi
z wielką wrzawą.
M a r i o n
sama, na wpoi wstaje i wlecze się na rękach, rozglądając się wokól
Co rzekł? — Gdzie oni? — Didier! Nikt się nie wkywa...
Nikt... Ten tłum!... Czy to sen był, czy ja nieszczęśliwa
Oszalałam?
Tłum ivraca w nieladzie. Lektyka ukazuje się w glębi, z tej strony,
i której znikla. — Marian wstaje i wydaje straszny okrzyk.
Już wraca!
Straż
roztrącając lud
Miejsca! Miejsca więcej!
M a r i o n
podnosi się, z wlosami w nieladzie, wskazując lektykę ludowi
Spójrzcie! Ten człowiek krwią ma powalane ręce!
Upada na bruk.