Hugo Wiktor Marion de Lorme


Wiktor Hugo

Marion Delorne

OSOBY

Marion de Lorme

D i d i e r

'Ludwik XIII

Markiz de Saverny

Markiz de Nangis «*-

A n g e l y

Pan dc Laffemas

Książę de Bellegarde

Markiz de Brichanteau

Hrabia de G a s s e

Wicehrabia de Bouchavannes Oficerowie

Kawaler de Roch e. baron regimentu

Hrabia de V i 11 a c andegaweńskiego

Kawaler de Montpesat •

Ksiądz Gondi

Hrabia de Charnace

T r e f n i ś l

P i ę k n i ś J komedianci

Ł a m i g n a t l

Radca dworu

Herold

Komendant straży miasta B l o i s

Dozorca więzienia

Pisarz sądów y

Kat

Pierwszy robotnik

Drugi robotnik

Trzeci robotnik

Sługa

Róża — duenna Marion de Lorme

Komedianci

Straże, lud. szlachta, paziowie

1638

AKT PIERWSZY

BLOIS

Sypialnia. W gląbi otwarte balkonowe okno. Na prawo stoi, na nim

lampa; obok fotel. Na lewo drzifi zasłonięte haftotoaną portierą.

W cieniu lóżko.

SCENA PIERWSZA

Marion de Lorme w strojnym negliżu haftuje przy stole;

Markiz de S a v e r n y, miody blondyn, bez wąsów, ubrany

icedlug najśu-ieższej mody z 1638 r.

S a v e r n y

zbliża sią do Mario n, chce ją pocalować

Pogódźmyż się nareszcie, maleńka, dość tego!

Marion

odpychając go

Zgoda, tylko — z daleka jedno od drugiego!

S a v c r n y

chce ją pocalować przemocą

Choć jeden pocałunek!

Marion

ze zlością

Markizie!

< 11 >

S a v e r n

Zawzięta!

Umiałaś kiedyś wdzięczniej kaprysić, pamiętam!

Pan zapomina...

M a r i o n

S a v e r n y

Nie, nie! Przypominam -sobie!

M a r i o n

na stronie

~\

Obrzydliwy, nieznośny natręt!

S a v c r n y

Marion, powiedz,

Czemuś uciekła nagle tak? Co to ma znaczyć?

Idziemy do pałacu, żeby cię zobaczyć,

Na plac Królewski — nagle, nie wiedzieć dlaczego,

W Blois znajduję .ptaszka! Ach, niewdzięczny zbiegu,

Dwa miesiące w tej dziurze! Nasza Marion słynna!...

Marion

Robię to, co chcę tylko, chcę, com chcieć .powinna.

Toż wolna jestem.

S a v e r n y

Wolna! Twoi wielbiciele

Mogliby o wolności powiedzieć niewiele!

Ja, Gondi — temu nawet ostatnio się zdarza

Na pojedynek pędzić prosto od ołtarza,

< 12 >

W ;pół mszy! Oni o ciebie te boje stacz.ają!

D'Arquien, Pressigny, Nesmond, Caussades — rozpaczają,

A ich żony za tobą po prostu stęsknione!

Znudził się w końcu każdej nadęty małżonek!

Marion

uśmiechając się

Beauvillain?

Kocha.

S a v e r n y

Marion

Cerest?

S a v e r n y

Wielbi.

Marion

Pons?

S a v e r n y

Ten jeden

Dotąd jeszcze nie przestał nienawidzić ciebie.

Marion

Ten jeden kocha. Stary prezydent co robi?...

śmieje się

Jakże jego nazwisko?...

śmiejąc się glośniej

Wilk!

< 13 >

•*'

«-:**:««•«»_.,

^tTO^frs?

\": Ł> :- -^ - '-i ?T jfc

4

S a v e r n y

Marzy o tobie,

Patrzy w twój iportret, wiersze bez ustanku kleci...

M a r i o n

On się w moim portrecie kocha już rok trzeci.

S a v c r n y

Wolałby płonąć razem z tobą! Wielkie nieba,

Tylu przyjaciół rzucać?

M a r i o n

poważnie, spuszczając oczy

Tak. Tak właśnie trzeba.

Jeśli mam mówić szczerze, od nich tu uciekłam.

Ta żądza życia, która kiedyś mnie urzekła,

Wyrzutami zadręcza dziś. Jestem gotowa

Grzeszne lata okupić skruchą, pokutować

Z dala o<d zgiełku życia, może gdzieś w klasztorze...

S a v e r n y

Pachnie mi tu miłostką — chętnie się założę!

M a r i o n

Sądzisz...

S a v e r n y

... Że niemożliwe, nie — niech mnie ustrzelą!

Czarne oczy w płomieniach błyskawic i — welon!

A więc szalona miłość w tym oto zakątku!

Dość skromny koniec bajki tak pięknej z początku...

< 14 >

Ależ nie!

Zakład!

M a r i o n

S a v e r n y

M a r i o n

Któraż jest godzina, Różo?

Róża

z zewnątrz

Północ dochodzi.

M a r i o n

na stronie

Północ!

S a v e r n y

To subtelniej dużo,

Niż powiedzieć: „Precz!"

M a r i o n

Żyję samotna ogromnie,

Nikogo nie przyjmuję, nikt tu nie wie o mnie.

Już późno, o .nieszczęście nie trudno w tych stronach,

Moc rabusiów, uliczka prawie wyludniona...

Niech mnie okradną.

S a v e r n y

M a r i o n

Czasem bandytów się spotka...

< 15 >

Niech mnie zabija.

S a v e r n y

Marion

Ale...

S a v e r n y

Marion, jesteś boska.

Ale przecie, nirn wyjdę, dowiedzieć się muszę,

Jakiż to nas szczęśliwy zastąpił pastuszek?

Żaden.

Marion

S a v e r n y

Ach, Marion, jak w grób wpadną twoje słowa.

0 dworaku można by rzec: szalona głowa,

Plotkarz, wścibski, ciekawski, rozgadany — ale

1 gadając potrafi milczeć doskonale.

Nie >powiesz nic?

siada

Zostaję.

Marion

Więc tak — wszystko jedno!

Kocham i czekam kogoś.

S a v e r n y

Acha, więc w tym sedno!

Niech i tak będzie! Gdzież się ma odbyć spotkanie?

< 16 >

Tutaj.

Marion

S a v e r n y

Kiedy?

Marion

Za chwilę.

idzie n« bullsun i naduchuje

O, jakieś stąpanie...

powracając

Nie.

Saverny'ego

Już zadowolony?

S a v e r n y

No, niezbyt.

Marion

Idź, błagam!

S a v e r n y

Zgoda, ale mi powiedz, tego się domagam,

Któż to się znowu teraz podoba panience?

Marion

Ma on Didier na imię. I nie wiem nic więcej.

On wie, że jestem Maria. I też tylko tyle.

2 Marion de Lorme

< 17 >

Naprawdę?

S a v e r n y

wybuchając śmiechem

M a r i o n

Tak, naprawdę.

S a v e r n y

śmiejąc się

Więc sielanka, stylem

Pisana idyllicznym! Dalibóg, z Bąkana!

Przesadzić mur to fraszka dla takiego pana!

Być może. Idź, markizie.

M a r i o n

na stronie

Na śmierć mnie zanudzi!

S a v e r 11 y

przybierając na nowo ton poważny

Czy należy do dobrze urodzonych ludzi?

M a r i o n

Nie wiem.

S a v e r n y

Jak to!

do Marian, która popycha go lekko n' kierunku drzwi

Już idę, już...

wraca

< 18 >

Ach, zapomniałem!

Ktoś, kto tworzy przepiękne poematy cale,

wyciąga z kieszeni książką i podaje ją M ar i o n

Napisał to dla ciebie. Rzecz głośna w salonach.

M a r i o n

czyta tytuł

„Girlanda serc" M ar Łon de Lorme poświęcona.

S a v e r n y

Te wiersze poruszenie wzbudziły szalone.

W Paryżu święci sukces tylko „Cyd" i one.

M a r i o n

biorąc książkę

To pięknie. Żegnani pana.

S a v e r n y

Tak, niewiele wskóra

Sława, skoroś uciekła tu, by kochać gbura!

M a r i o n

walając Różę

Proszę, 'żebyś markiza stąd wyprowadziła.

S a v e r n y

kłaniając się

Mariom! Marion! Pamiętaj, nieszczęsna, zbłądziłaś!

Wychodzi.

2*

< 19 >

SCENA DRUGA

Marian, potem D i d i e r, potem S a v e r n y.

M a r i o n

samu, zamyka drzwi, przez Ittóre icyszedl S a v e r n y

Idź!... Drżałam, że Didier...

Slychać bicie zegara wydzwaniającego pólnoc.

Ach! Dwunasta godzina...

policzywszy uderzenia

Północ — a jego nie ina!

idzie na balkon i spogląda w uliczkę,

Cisza!

wraca i siada zasmucona

Już zaczyna

Spóźniać się na spotkania... Już!...

/a balustradą balkonu ukazuje się miody człowiek, przesadza ją

lekko, wchodzi i Madzie na fotelu swój pluszcz oraz sztylet. Ubiór

ID stylu epoki, caly czarny. Wysokie buty. Robi krok naprzód, za-

trzymuje się., spogląda przez chwile, na Mario n, która siedzi

ze spuszczonymi oczami. Marian z ivymóivką.

Kazać mi łyłe

Czasu na siebie czekać!

Didier

poważnie

Wahałem się chwilę...

Co słyszę?

M a r i o n

dotkniąta

< 20 >

Didier

nie zważając na je/ slowa

Gdy tu szedłem, najszczęśliwszy z ludzi,

Poczułem, iże się nagle w moim sercu budzi

Litość nad tobą, Mario. Ze stopą na murze

Już szeptałem do siebie, nieszczęsny: „Tam, w górze,

Jest ona, jutrzenkową prześliczna pięknością,

Jasna jak anioł światła (tchnący niewinnością;

Kiedy ją na ulicy ludzie spotykają,

Pewnie się zaraz do niej modlą i klękają.

A có'żem ja? Ot, pełznę gdzieś, tam, w ludzkim mrowiu.

Więc przeszkadzać swobodnie płynąć strumykowi?

Więc j,a właśnie ten kwiatek zerwać mam, więc trzeba

Skazić nieczystym tchnieniem czysty lazur nieba?

Toż ona we mnie wierzy, ufnością przejęta,

W oczach moich niewinna taka, taka święta...

Czyż ten jej dar, jej miłość, mam przyjąć i zmącić

Chmurą posępnej duszy świt różowiejący?"

M a r i o n

na stronie

To tak, jakby wykładał mi coś z teologii.

Byłby to hugonota?

Didier

Cóż, kiedy melodii

Twego głosu nie mogłem się oprzeć... zbudziła

Mnie, z rozterki wyrwała i tu sprowadziła...

M a r i o n

Rzecz dziwna! Więc słyszałeś jakieś moje słowa?

< 21- >

Marion de Lorme

Ktoś inny mówił także.

Didier

Marion

żywo

Róża, pokojowa,

Jej głos brzmi osobliwie: głośno, twardo, nisko,

Jak głos mężczyzny. Teraz, kiedy jesteś blisko,

Nie mam już żalu więcej. Proszę, siadaj tutaj.

wskazuje mu miejsce obok siebie

Tutaj.

D ł d i e r

Nie, u stóp twoich.

siada na stołeczku u stóp Marion i patrzy na nią przez chivilę

iv niemym podziwie

A teraz posłuchaj.

Didier mnie nazywają. Nigdym nie zawołał:

„Ojcze mój!", „Matko moja!" - Na progu kościoła

Położono niemowlę nagie. Przechodziła

Obok wieśniaczka stara. Dziecko przytuliła

Litościwie, jak matka, zbożnie wychowała,

Umarła, zostawiwszy mi wszystko, co miała,

A więc blisko dziewięćset liwrów rocznej renty.

Samotny w mych dwudziestu latach, smutkiem zdjęty

Ruszyłem w podróż gorzka. Odtąd widok ludzi

Nienawiść we mnie tylko albo wzgardę budzi.

Gdzie nie spojrzysz, ból, pycha, nędza się ukażą

W tym posępnym zwierciadle, zwanym ludzka twarzą.

I czułem się, pomimo moje młode lata,

Zgorzkniałym starcem, jakbym miał już zejść ze świata.

< 22 >

Każdy krok napotykał przeszkody złowieszcze.

Zły by! mi świat, a ludzie — ludzie gorsi jeszcze.

I tak żyłem, samotny, w smutku jak w żałobie...

Przyszłaś ty — i czarowne ukojenie w tobie.

Nie znałem cię. W Paryżuś mi się ukazała

W pewien iwieczór; tam w prawo uliczka skręcała.

Widzieliśmy się potem nieraz, 'zawsze byłaś

Słodka w słowach i w oczach, gdyś na mnie patrzyła.

Uciekłem, bom się tej miłości lękał. Z woli losu

Tu cię spotkałem, mego anioła z niebiosów.

W końcu, choć mnie niepewność tajemna nękała,

Pragnąłem mówić z tobą — i tyś także chciała.

Daję ci serce, życie, od tej chwili zawsze

Będę chciał spełniać twoje prośby najłaskawsze...

Jest coś, co budzi w tobie ból czy niepokoje?

Chcesz kogoś, kto by lżycie ci darował swoje,

A dla kogo byłoby 'zbyt hojną zapłatą,

Jeżelibyś mu jeden uśmiech dała za to?

Tego ci trzeba? Rozkaż. Jestem. Wszystko zrobię.

Marion

z uśmiechem

Dziwnyś. Ale ja właśnie to tak kocham w tobie.

Didier

Kochasz! Bacz, coś wyrzekła! Wielkość jest w tym słowie!

Biada, jeśli kto kiedy żartem je wypowie!

Kochasz? A czy wiesz, co to miłość, gdzie jej siła?

Miłość-światłość, ta, która wraz z krwią płynie w .żyłach!

< 23 >

Jeśli jej płomień długo pragnienia nie ziszcza,

Potężnieje, urasta w moc, duszę oczyszcza,

Ona jedna żar serca ludzkiego wyzwala,

A wszelkie nędzne resztki innych uczuć — spala!

Bez nadziei, a jednak potężna, bezkresna,

Nawet w szczęściu posępna jej treść i bolesna...

Powiedz, czy o miłości mówisz?

M a r i o n

wzruszona

O miłości.

D i d i e r

O, gdybyś mogła wiedzieć, ile namiętności

Sercem targa... Od chwili, gdyś mi się zjawiła,

Cała się we mnie dusza w jasność przemieniła,

Wszystko stało się inne. Błękitniejesz w oczach

Niby pasemko nieba, nieznana, urocza,

A serce, zbuntowane, w smutku wciąż, w obawie,

Ujrzało świat pogodny, jasny, piękny prawie...

Z duszą pełną wszelkiego bólu, ciężkiej krzywdy,

Umiałem tylko cierpieć, walczyć... Kochać — nigdy!

Mi

Didier, biedny mój...

Didic r

Mario!

M a r i o n

ł ja także ciebie

Kocham! Może tak samo, może więcej, nie wiem.

< 24 >

Idę za tobą wszędzie, tak, po twoich śladach,

Ja przecież jestem twoja!...

Didier

padając na kulana

Jeśli kłamiesz, biada!

Więc twe serce mojemu odpowiedzieć może?

Oszaleję ze szczęścia! U twych nóżek złożę

Cały świat — ja, niewolnik! Dni moje popłyną

W .upojeniu... Lecz jeśli słowa twe są drwiną!...

M a r i o n

Cóż mam zrobić, byś wierzył, że kocham prawdziwie?

Daj mi dowód.

Didier

M a r i o n

Mów — jaki?

Didier

Jesteś niewątpliwie

Wolna?

M a r i o n

zmieszana

Tak.

Didier

Chcę cię bronić od wszelkiego złego,

Bądź mi żoną.

< 25 >

Więc?

JV1 a r l o u u e Łiuriiie

M a r i o n

na stronic

Dlaczego nie goclnam? Dlaczego!

Didier

M;

Ale...

Didier

Zrozumiałem. Bezdomny włóczęga...

Cóż za zuchwałość każe mi po ciebie sięgać!...

Zwróć mi moją żałobę, samotność. Tak trzeba.

Żegnaj.

Robi krok ku ivyjściu. Marian zatrzymuje go.

M a r i o n

Diclier! Co mówisz? Didier! Didier!

Wybucha płaczem.

Didier

wracając

Przebacz!

Ale po cóż się wahać dlireej?

zbliża się. do M a r i o n

Mario, przyznaj,

Żeś jest mnie, a ja tobie, jak świat, jak ojczyzna,

Jak iniebo! Razem z tobą -żyć. gdziebyś ty chciała,

To raj, to s-zczęście! Król by zazdrością zapałał!

< 26 >

M a r i o n

Byłby to raj!

Didier

Chcesz zatem?

M a r i o n

na stronie

O, ja nieszczęśliwa!

glośno

Nie mogę. Nigdy!

Wyrywa się z ramion D id i er a i upada na fotel.

Didier

lodoiuato

Dosyć! Wiem, źle czasem bywa

Prosić, o co prosiłem. Czasem — wprost nikczemnie!

M a r i o n

na stronie

O dnia nieszczęsny, kiedy zakochał się we mnie!

glośno

Didier! Powiem ci wszystko!... Ból za serce chwyta...

Wytłumaczę oi wszystko...

Didier

Cóż to pani czyta

Czekając tutaj na mnie? Ach! Książeczka znana!

bierze książkę, ze stolu i czyta

< 27 >

Marion de L o r m e

„Girlanda serc" dla Marion dc Lorme .napisana.

gorzko

Więc to tak!

rzucając gwaltownie książką o ziemię

To kobieta niegodna, bezwstydna!

Marion

drżąca

Panie...

D i d icr

Cóż tutaj robi ta książka ohydna?

Skąd się wzięła?

Marion

cicho, spuszczając oczy

Przyipadek.

D i d i c r

Ty, której uroczy

Czar oipromieniia czoło niewinne i oczy,

Czy ty wiesz, kim jest -owa Mario-n de Lorme? Pani

Piękna, ale plugawa, nikt czci nie ma dla niej.

Fryne, co się sprzedaje wszędzie, kornu może,

Sromotą jesit jej miłość, hańba!

Marion

z twarzą ukrytą w dłoniach

Wielki Boże!

Z zewnątrz slychać tupot kroków, szczęk broni i krzyki.

< 28 >

l

l

Glos z ulicy

Na pomoc!

Didier

jsdtiwiony

Te hałasy jakby niedaleko...

Glos z ulicy

Na .pomoc!

Didier

spoglądając przez balkon

Oni przecie biedaka usielką!

Bierze swoją szpadę i przesadza balustradę balkonu. Marion

wstaje, biegnie za nim i próbuje go zatrzymać chwytając za pluszcz.

Marion

Didier! Zginiesz! Mordercy nie ustąpią z ipola!

Zostań — jeżeli kochasz...

Didier

Zaklują go!

na zewnątrz, do bijących się

Hola!

Odwagi, panie!

Szczek broni.

Teraz pchnij! — A masz, do kata!

Marion

na balkonie w panicznej trwodze

O nieba! Na dwóch — sześciu!

< 29 >

Glos z ulicy

Macha niby szatan!

Szczęk broni slabnie, potem cichnie zupełnie. Słychać oddalające się.

kroki. Widać powracającego D i d i e r a, który przeskakuje balkon.

D i d i e r

jeszcze z zewnątrz balkonu, zwrócony ku ulicy

Po wszystkim. Możesz, panie, odejść w swoją drogę.

S a v e r n y

z zewnątrz

Nim cię nie ucałuje, nie pójdę, nie mogę

Odejść tak, daruj!

D l d i e r

nachmurzony

Idźże, idźże solne, panie,

Nie nazbyt mi potrzebne twoje dziękowanie.

Dłoń ścisnę!

S a v e r n y

Przeskakuje przez balkon.

D i d i e r

Czyż nie szkoda pańskiego mozołu?

Można mi było przecie podziękować z dołu!

< 30 >

SCENA TRZECIA

Ciż, S a v e r n y.

S a v e r u y

IDlttakuje do pokoju ze sztyletem w ręku

Dalibóg, to doprawdy dziwne wymagania,

Życie mi uratował, a teraz wygania

Za drzwi, czyli za okno! Nie, nie, nikt nie powie,

Że ktoś, kto się, bądź co bądź, de Saverny zowie,

A obroniony dzielnie także przez szlachcica,

Nie rzekł do niego: „Panie..." Jakież to zaszczycasz

Nazwisko?

Didier

Didier.

S a r e r n y

Didier... a dalej jak?

Didier

Nic już nie znaczy

To. co dalej. Krzyknąłeś, ja na pornoc — raczy

Pan wreszcie odejść.

S a v e r n y

Co za maniery! Więc czemu

Nie dałeś mnie zasiekać parę minut temu!

To bym wolał. Bez ciebie wpadłbym w ciężka biedę,

Śmierć była pewna. Sześciu — sześciu, a ja jeden!

< 31 >

Sześć sztyletów i taki mieczyk, Boże Święty!

spostrzegając M a r i o n, która dotąd starała się. go unikać

Ale widzę, że jesteś diabelnie zajęty.

Rozumiem. Słodka chwilka przeze mnie stracona...

Wybacz...

na stronie

Zobaczmyż jednak damę!

zbliża sią do drżącej M a r i o n i rozpoznając ją, cicho

Ach, to ona!

ivskazuje jej D i d i e r a

Wie/c to ten?

M a T i o n

ci ch u

Ach, pan przecie mnie zgubi!

S a v e r n y

kłaniając sią

O patii...

M a r i o n

cicho

Ja po raz pierwszy kocham.

D i d i c r

na stronie

Piekło i szatani,

Jak on na nią spogląda... Te oczy zuchwałe!...

Przewraca lampę, uderzeniem pięści.

< 32 >

S a v e r n y

Cóż to znaczy, zgasiłeś lampę?

D id ier

Powiedziałem,

Że pewnie zechcesz, panie, byśmy wyszli obaj.

S a v e r n y

Idę.

do Marian, której Mania się głęboko

Pani...

Did i e r

na stronie

Kogoś mi przypomina bodaj

Ten fircyk...

do Saverny'ego

Więc idziemy!

S a v e r n y

Krewkiś nieco, ale

Życiem ci winien. — Jeśli znajdziesz się w kabale

Jakiej, pamiętaj, zawsze bratnią dłoń ci poda

Markiz Saverny, Paryż, paląc de Nesle.

D id i er

Zgoda.

na stronie

Widzieć, jak on w nią patrzy... Wzrok tego przybłędy!

Wychodzą przez balkon. Słychać z zewnątrz glos D i d i e r a.

Ty, panie, w tamtą stronę. Moja droga — tędy.

3 Marion de Lorme

< 33 >

RÓBO!

SCENA CZWARTA

Marian, Róża.

M a r i o n

pozostaje przez chicilt; zamyślona, polem wola

Ukazuje się Róża. Marian wskazuje jej okno.

Zamknij to okno.

Róża

zamknąwszy okno odwraca sią i widzi Marian ocierającą lz\,

na stronie

Tak, jakby płakała.

głośno

Czas spać.

M n r i o n

rozpinając ivlosy

Czas spać dla innych, nie dla mnie. Wołałam,

Żebyś mnie rozebrała.

Róża

rozbierając ją

Ktoś, kto o wieczorze

Przyszedł do ciebie, pani, bogaty jest może?

Nie.

Czuły?

M a r i o n

Róża

< 34 >

M a r i o n

Nie.

zwracając SIĘ do Róży

Nie złożył tu nawet jednego

pokazuje na raka

Pocałunku...

A pani?

Róża

M a r i o n

Kocham tylko jego.

3*

AKT DRUGI

POJEDYNEK

Wejście do szynku. Plac, Widać w głębi miasto Blois położone om/i-

teatralnie i wieże kościoła Św. Mikołaja w dolinie petnej domów.

SCENA PIERWSZA

Hrabia G a s s e, Markiz Brichanteau, Wicehrabia

de B o u c hav anne s, Kawaler de. R o chebar on siedzą

przy stolikach przed drzwiami, jedni palą, drudzy grają w kości i piją.

Potem K aiu al er de Montpesat, Hrabia de V Ula c, po-

lem Angely, Herold i tłum.

Brichanteau

wstaje i podchodzi do wchodzącego G a s s e

Gasse!

ściskają aobie re.ce

Więc przyjechałeś dogonić regiment?

kłaniając mu się

Twój pogrzeb już zasłużył na piękny kompliment.

przypatrując się jego ubiorowi

Ach!

Gasse

Kolor oranżowy, błękitne wyłogi

Modne.

krzyżując ramiona i podkręcając wąsa

< 36 >

Stąd do Paryża czterdzieści mil drogi,

Wiesz?

Brichanteau

Chiny!

Gasse

Damy bę-dą się awanturować,

Muszą się, chcąc za nami jechać, ekspatriować!

B o u c h a v a 11 n e 8

odwracając się od gry

Z Paryżaś tu przyjechał?

Rochebaron

wyjmując fajkę z ust

I cóż się tam dzieje?

Gasse

witając się

Nic. Corneille, o Corneille'u, Corneille'a, Corneille'em.

Guiche w porządku. Ast został księciem. Nic nowego.

Hugonoci? Wieszano wczoraj trzydziestego.

Pojedynki? D'Arquiena z d'Angenne?em trzeciego:

Żabo<t był tam podobno powodem wszystkiego.

Lavardi 'dziesiątego chciał posiekać Ponsa,

Tak się wściekle na jakiś romans Ponsa dąsał,

Sourdis z Ailly — o jedną z teatru ,,Mondori",

Dziewiątego z Lichatre'em Nogent — o utwory

Colleteta przepisane źle — taka przyczyna,

Margaillan z Gordem o to, która jest godzina,

< 37 )

Humiere z Gondim o jakiś pierwszy krok w kościele,

A wszyscy Brissacowie i Soubise'ów wiele

O wyścigi — wyścigi piesków oraz kom,

Na koniec Caussade bil się z Latournelle'em — o nic,

Po prostu dla rozrywki. Zabił Latouruelle'a.

Brichanteau

Pojedynki! Więc Paryż -znowu poweselał!

G a s s e

To modne.

Brichanteau

Ach, festyny, kobiety, turnieje!

Tak, tylko tam się życie do człowieka śmieje!

ziewając

Tutaj nuda piekielna, żadnych nie ma uciech!

do G a s s e

A więc Caussade, powiadasz, Latournelle'a usiekł?

G a s s e

Tak. Pchnięcie było piękne.

przypatrując się mankietom Rochebarona

Cóż to jest, mój drogi?

Wielki świat co do mody inne ma wymogi.

Akselbanty, guziki! Ależ to skończona

Żałość! Ach, te kokardy, wstęgi...

< 38 >

Brichanteau

Powtórz no nam,

Kto się z kim bil. Co na to król?

G a s s e

Kardynał wpada

*W prawdziwy szał, remedium jakieś zapowiada.

B o u c li a v a n n e s

A z wojny żadnych wieści?

G a s s e

Coś mii tam wspomnieli,

Że Figuere nam zabrano... czy że myśmy wzięli...

po chwili zastanowienia

To nam Figuere zabrano.

Rochebaron

Tak? A co król na to?

G a s s e

Kardynał nie powitał tego z aprobatą.

Brichanteau

A oo słychać na 'dworze? Król dobrze sdę czuje?

G a s s e

Kardynał na podagrę poważnie choruje,

Jeździ tylko lektyką.

< 39 >

Marion de Lorme

B r i c h a n t e a u

Co za oryginał!

Ja mówię: król, on na to powiada: kardynał!

Modne!

G a 8 s e

B o u c h a v a n u e s

Więc żadnych nowin?

G a s s e

Jak to „żadnych nowin"?

Co ja gadam! Zdarzenie, które Paryżowi

Nie daje spać, o którym plotą najzawzie/ciej,

Ten cud, owa ucieczka, ów wyjazd, zniknięcie...

Czy jeż?

Brichanteau

G a s s e

Marion cle Lorme, tej naszej najpiękniejszej

Z pięknych!

Brichanteau

z tajemniczą miną

Więc ty z kolei posłuchaj niemniejszej

Nowiny. Jest tu.

G a 8 s e

Ona? W Blois?

Brichantean

Potajemnie!

< 40 >

Akt drugi « Scena pierwsza

G a s 8 e

iczruszając ramionami

Marion! Brichanteau, kpiny robisz sobie ze mnie!

Wykwintna nasza Marion tutaj? Niby po co?

Równać Blois z Paryżem to jakby dzień z nocą!

Spójrz: czy ma >tu cokolwiek jakiś wdzięk, u licha?

wskazując na dzwonnicą kościoła Św. Miholaja

Nawet dzwonnica tutaj, ipatrząc w niebo, wzdycha!

To prawda.

Rochebarou

Brichanteau

Saverny ją widział, proszę ciebie,

Kryje się, ma kochanka, tak jak Bóg na niebie,

Wspaniałego przy sobie ma kochanka, który

Ocalił Saverny'ego, gdy mu się do skóry

Dobrali zbóje — chcieli złota odrobinę

I na ładnym zegarku zobaczyć godzinę.

A to ci awantura!

G a s s e

R o c h e b a r o n

do Brichanteau

Czyś jest pewny tego?

Brichanteau

Jak błękitnego pola herbu rodowego,

Jak tego, że Saverny marzy, by odnaleźć

Zbawcę, który go kiedyś bronił tak wspaniale!

< 41 >

Bouchayannes

Mógłby chyba po prostu pójść do niej.

Brichanteau

Nie mo<że,

Ona zmieniła imię i mieszkanie. Gorzej -

Znikła.

Marian i D i d i e r przechadzają się wolno iv głębi, nie zauważeni

przez rozmawiających, i wchodzą do jednego z domków polożonych

na uboczu.

G a s s e

Więc trzeba było skończyć me podróże

W Blois, żeby odnaleźć Mariom w takiej dziurze!

Wchodzą panowie de V i 11 a c i de Montpesat rozprawiający

glośno i z ożyiuieniem.

Nie i nie!

Yillac

Montpesat

Tak, tak, proszę pana dobrodzieja!

Yillac

Corneille nic wart!

Montpesat

W ten sposób traktować Corneille'a!

Autora „Melity", „Cyda"!

Yillac

Przyznać trzeba,

Że w „Melicie" się można walorów <dogrzebać,

Lecz od czasów „Melity" pisze coraz gorzej,

Jak wszyscy. Chciałbym nieco ci ustąpić... Może

Ostatecznie „Galeria Pałacu", „Melita"...

Ale „Cyd"? Któż to „Cyda", proszę ciebie, czyta?

G a s s ć

\

do M o n l p e s a l a

Waćpan umiarkowany!

Montpesat

„Cyd" niezły.

Yillac

Ohyda!

Pan Scudery po prostu zmiażdżył twego „Cyda"!

Ten styl! To są doprawdy rzeczy niebywałe:

Mówić na scenie prosto, zwyczajnie — zbyt śmiałe

Nazywać po imieniu wszystko, co podpadnie!

„Cyd" jest sprośny, nie słucha reguł, to nieładnie,

Nie ma prawa poślubić kochanki i kwita.

O! Czyś ty „Bradamantę" lub „Pirania" czytał?

Przerzucę, jeśli Corneille stworzy coś takiego.

Rochebaron

do Montpesata

Ów ,,Wielki i ostatni Soliman" sławnego

Maireta jest tragedią pisana wspaniale.

Ja znów to ci polecam. Ale „Cyd"!

< 42 >

< 43 >

V i 11 a c

Zuchwalec

Z Corneille'a i pyszałek! Chce być jak Boisrobert,

Chapelain, Serisay, Mairet, Gombault, Habert,

Bautru, Giry, Faret, Desmarets, Maleville,

Duryer, Cherisy, Colletet, Comberville,

Jak cała Akademia na raz!

Brichauteau

śmiejąc SIĘ z politowaniem i tvzruszając ramionami

To wspaniałe!

Yillac

Ów/pan pomysły jakieś miewa niebywałe!

Garnier, Theophile, Hardy przewrócą się w grobie!

Tworzyć po nich! Pyszałek! Tworzyć! Dobre sobie!

Jak gdyby te geniusze mogły zignorować

Coś, co na scenie jeszcze można by stosować!

Chapelain się z tego śmieje!

Rochebaron

Corneille jest cymbałem!

li o u c h a v a n u c s

Ale ja od biskupa z Grasse, Godeau, słyszałem,

Że z tego wierszoklety tęga głowa raczej.

Tęga!

Montpesat

< 44 >

Yillac

A! Gdyby pisał zupełnie inaczej,

Arystotelesowskiej posłuszny metodzie...

G a s s e

Nie kłóćcie się, panowie. Corneille teraz w modzie.

Tak on to w naszych oczach zastąpił Garniera,

Jak kapelusze z filcu zastąpiły teraz

Berety aksamitne.

Montpesat

A ja tarn obstaję

Przy Corneille'u i filcu.

G a s s e

do Montpesata

Przesada! Przyznaję,

Garnier piękny, lecz Corneille także.

Yillac

Zgoda!

Rochebaron

Zgoda.

Szanuję go. Rozumny chłopiec.

Brichanteau

Co za szkoda,

Że szlachcic świeżej daty, urodzony nisko!

Rochebaron

Aż przykro, tak mieszczaństwem trąci to nazwisko.

< 45 >

Bouchavannes

Jakieś kauzyperdy, zrodzone to miernie.

Ich fortunka wygląda więcej niż mizernie!

Wchodzi Angely, który siada cicho, samotnie, przy stole. Czarny

aksamitny ubiór.

Yillac

Panowie, jeśli ludzie chwała jego dzieła,

Sztuka w tragikomedię zmieniać się zaczęła!

Daję słowo, stracony nasz teatr, panowie!

To Richelieu tak...

G a s s e

patrząc na Angely'ego

„Jego eminencja" powiedz

Lub ciszej mów...

Brichanteau

Niech idzie do samego diabła!

Czyż to nie dość, że cała władza mu przypadła

Nad skarbem, armią, iże może nad wszystkim panować,

By nam miał jeszcze język wiązać i krępować?

I! o u c li a v a u n e s

Śmierć mu! Zgińże, człowieku obłudny, plugawy,

Krwawe są twoje ręce tak jak i strój krwawy!

Rochebaron

Od czegóż mamy króla?

< 46 >

Brichanteau

Ludy błądzą w mrokach,

Z zapalonej .pochodni nie spuszczając oka,

Pochodnia jest kardynał, za latarnię służy

Król. Latarnik uchroni płomień podczas burzy.

Bouchavannes

Czy nadejdzie dzień piękny, gdy druhowie nasi

Będą mogli ten płomień wichrem szabli zgasić!

Rochebaron

Gdyby łąk wszyscy chcieli ścinać głowy katom

Jak ja...

Brichanteau

A więc się złączmy...

d<> Bouchavannes'a

Hrabio, co ty na to?

Bouchavannes

Ja? Ja myślę o silnym, podstępnym ataku.

Angely

ii'stając, złowrogim tonem

Cóż to! Spisek! Wspomnijcie no o Marillacu!

Wszyscy zadrżeli, po czym milkną skonsternowani, odwracają się, zata-

piając iczrok iv A n g e l y' m, który znoicu siada bez stówa.

< 47 >

Yillac

biorąc M a n t p e s a t a na stronę

Gdy się tu o Corneille'u przed chwilą mówiło,

Twój ton mnie, kawalerze, zaskoczył niemiło.

Pozwól, że ja z kolei swe zdanie wyłożę

W dwóch słowach.

M o 11 t p c s a t

Szpada?

Yillac

Szpada.

Montpesat

Pistoletem może?

Yillac

Szpadą i pistoletem.

Mont]>esat

biorąc go za ramię

Plac znajdę za chwilę.

A n g e l y

wstając

Pojedynek! Wspomnijcie, jak było z Bouteville'em!

Nowa konsternacja icśród wszystkich. Yillac i Montpesat

puszczają ręce z uścisku, wciąż patrząc na A n g e l y' e g o.

Roch e baron

Cóż to za człek okropny? A'ż mi cierpnie skóra!

< 48 >

A n g e l y

Nazywam się Angely. Jam wesołek króla.

Brichantcau

No, to ja się nie dziwię, że król taki smutny!

Bonchavannes

Kardynalista z niego podobno okrutny!

Angely

wstając

Strzeżcie się. Wszystko leży w mocy kardynała.

To złoczyńca, on lubi, żeby krew się lala.

Krwawy strój każdy protest do milczenia zmusza.

To wszystko.

Cisza.

G a s s e

Diabli!

Rochebaron

Za 'nic, nigdzie się nie ruszam!

B r i c h a n t e a u

Pluton nią krotochwilną minkę przy tym błaźnie!

Z ulic l domów wychodzi tlumnie lud i pokrywa plac. W środku

Herold na koniu; otaczają go czterej pacholkowie miejscy w swoich

strojach. Jeden z nich gra na trąbie, drugi bije w bęben.

G a s s e

Ki diabli, co za ciżba? Ach, widzę wyraźnie

Herolda. Cóż ten znowu wystęka nowego?

Marion de Lorme

< 49 >

Brichanteau

do kuglarza, który, zmieszany z tlumem, niesie malpę na ramieniu

Powiedz mi, który z was dwóch przedstawia którego?

Herold

nosowym głosem

Ciszej, bracia mieszczanie!

Brichanteau

cicho do G a s s e

Mina rozsierdzona,

Przy tym nie usta mówią, a nochal...

Herold

„Ordonans.

Ludwik, Król z łaski bożej..."

B o u c h a v a n n e s

cicho do Brichanteau

Nie król — złotogłowie

Kryjące kardynała!

A n g e l y

Słuchajcie, panowie!

Herold

czytając dalej

„Król Francji i Nawarry..."

Brichanteau

cicho do Bouchavannes'a

No cóż, brzmi to pięknie,

Ale o to kardynał z zazdrości nie pęknie!

< 50 >

Herold

czytając dalej

„Wszystkim, którzy słuchają słów tych — pozdrowienie!

kłania się

Zważywszy, że król każdy każe mieć baczenie

Na pojedynki, które karze najsurowiej,

Że pomimo edyktów, którymi królowie

Ojcowie nasi bić się zabronili panom,

Pojedynków urasta mnogość — nakazano

Królewską władzą naszą od obecnej chwili:

Ci niegodni, którzy by kraj nasz pozbawili

Poddanych — czy to jeden, czy obaj przeżyją,

Prostak czy pan — pojmani, odpowiedzą szyją.

Ażeby skuteczniejszym uczynić ordonans,

Każda prośba o łaskę będzie odrzucona.

Takie -oto królewskie jest życzenie nasze.

Ludwik." Niżej: „Richelieu".

Brichanteau

My, jak Barabasze,

Na stryczku!

Boucliavaunes

Nas powiesić! A gdzież jest ulica,

Gdzieby można zakupić stryczek na szlachcica!

II e r o l d

ciągnie dalej

Trzeba, by rozkaz znany był każdemu, tedy

Nakazano na placu miejskim przybić edykt.

Dwaj pachołkowie miejscy przyczepiają wielki arkusz do żelaznego

slupa podporowego, który występuje z muru po prawej stronie.

** < 51 >

G a s s e

Na razie tylko edykt wieszać przyszła pora.

Bouchavannes

potrząsając głoivą

Tak! Potem powiesimy, hrabio, autora!

Herold wychodzi. Ttum ślą wy co/u je. Wchodzi S a v er n y.

Zaczyna się ściemniać.

SCENA DRUGA

Ciż, Markiz de S a v er n y.

Brichanteau

biegnąc ku Saverny'emu

Mój kuzynek Saverny! No, cóż, czyś dogonił

Zucha, co ciebie kiedyś tak wspaniale bronił?

S a v e r n y

Nie. Na próżno przetrząsam kącik lada jaki.

Marion 'de Lorme, ów młodzian, no i te łajdaki,

Jak sen tak się to wszystko rozpierzchło po świecie!

Brichanteau

Mój drogi, toż musiałeś zobaczyć go przecie,

Gdy cię bronił jak duszę chrześcijańską przed diabłem.

S a v e r n y

Zgasła świeca, bo ręką poitrząsał zajadle.

G a s s e

Dziwne!

Brichanteau

Ale go poznasz, jeśli ci się zdarzy

Napotkać go?

S a v e. r n y

Nie poznam. Nie widziałem twarzy.

Brichanteau

Jego nazwisko?

Didier.

S a v e r n y

Rocheharon

Tak się nie nazywa

Szlachcic, a łyk.

S a v e r n y

Sam nazwał się Didierem. Bywa,

Że szlachcic, udający, iż jest najdzielniejszy,

Choć wielki parantelą, sercem jednak mniejszy.

Ja tylko sześciu łotrów, on — Marion miał blisko.

Ja rzucił, by mnie bronić — przysięgam na wszystko,

Ze mu ten dług zapłacę krwią — panowie raczą

Me słowa zapamiętać.

Yillac

Odkądeś to zaczął,

Markizie, długi zwracać?

< 52 >

< 53 >

S a v e r n y

dumnie

Te, które się daje

Spłacić krwią — zawsze. Taką monetę uznaję.

7.apada zupelna noc. Widać okna iv mieście oświetlane jedno po

drugim. Wchodzi pacholek i zapala latarnią uliczną tuż nad afiszem,

po czym odchodzi. Nieduże drzwi, przez które weszli niedawno

Marian i D i d i e r, otwierają sią. Wchodzi przez nie D id i er,

zadumany, w pluszczu, powolnym krokiem, ze skrzyżowanymi

ramionami.

SCENA TRZECIA

Cii, D i d i er.

Didie r

powoli wynurza się. z gląbi, nie zauważony i nie slyszany przez innych

Saverny!... Chciałbym lepiej przyjrzeć się chwatowi,

Co wtedy tak zuchwale jej spojrzenia łowił!

Cięży mi ten wzrok w sercu.

Bouchavannes

do S a v e r n y' e g o, który rozmawia z Brichanteau

Saverny!

Didie r

na stronie

Mój ptaszek!

Powoli występuje naprzód, ze wzrokiem utkwionym w grupą szloch-

ciców, ivreszcie siada przy stole pod latarnią oświetlającą plakat,

o kilka kroków od A n g e l y' e g o. który siedzi także nieruchomy

i cichy.

Bouchavannes

do S a v er ny' e g o, który sią odwraca

Znasz edykt?

S a v e r n y

Jaki edykt?

Wzbronione, wiesz?

Bouchavannes

Pojedynki nasze

S a v e r n y

To słuszne.

Brichanteau

Tak, ale pod karą

Szubienicy!

S a v e r n y

Kpisz sobie chyba! Żadną miarą!

Że cham dynda — nie szkodzi.

Brichanteau

pokazuje na plakat

Więc przeczytaj plakat

Sam. Tu wisi.

S a v e r n y

spostrzegając D i d i e r a

Poproszę tego mizeraka.

do D i d i e r a

Hej, chłaptasiu — przydługie masz nieco okrycie —

Słuchaj no!

< 54 >

< 55 >

do Brichanteau

Ten młodzieniec głuchy znakomicie.

D i d i e r

który nie spuszczał iczroku z S a v e r n y' e g o, podnosi powoli głową

Czy do mnie, ipanie, mówisz?

S a v e r n y

Nareszcie! Chlopczyno,

Przeczytaj, co tam wisi ci nad łepetyną.

Ja?

Didi er

S a v e r n y

Tak ty. Znasz się chyba na sztuce czytania?

D i d i e r

podnosząc się

To edykt, który wszystkim pojedynków wzbrania,

Tak chłopom jak i szlachcie.

S a v e r n y

W głowie ci się miesza!

Szlacheckie prawo Francji .nas zabrania wieszać!

Szuka szyi pod stryczek pomiędzy hołotą,

Hołota się po prostu urodziła po to.

do szlachty

Śmiały ten ludek!

do D i d i c r a

No cóż, z alfabetem gorzej

U ciebie, prawda? Czyżbyś nic dowidział? Może

Odsuniesz w tył kapelusz, co? Pójdzie jak z płatka!...

D i (l i e r

To obelga, mój panie, to zuchwałość rzadka!

Zrobiłem swoje — teraz jam żądać gotowy:

Markizie, chcę od ciebie twojej krwi i głowy!

S a v c r n y

uśmiechając sią

Jednak przeczucie nasze było jakie takie;

On ze mną jak z markizem, ja z nim jak z prostakiem.

D i d i e r

Nieraz prostak i markiz za bary się brali.

A gdybyśmy tak teraz naszą krew zmieszali?

S a v e r n y

odzyskując ton poważny

Zaraz, zaraz, to jeszcze nie wszystko, mój zloty:

Ja jestem markiz Gaspard Saverny, wiesz o tym?

Cóż mnie do tego?

Didier

S a V e r n y

zimno

Oto moi dwaj świadkowie:

Pan de Gasse. Wystarczy. Gasse to hrabiowie.

< 56 >

< 57 >

Pan de Yillac — tu znowu dodać mi wypada:

Krewny markiza d'Aubm0oa i La Feuillade'a.

A twój herb?

D i (l i e r

Cóż do tego tobie, panie? Pono

Mnie kiedyś na kościelnym progu znaleziono.

Nazwiska nie mam, ale za to krwi mam tyle,

Aby ją razem z twoją przemieszać za chwilę!

S a v e r n y

Nie, to jednak, mój panie, troszeczkę za mało.

Lecz zgoda, herb 'podrzutkom prawo by przyznało.

Uszlachcić poddanego źle — o wiele gorzej

Jednakże szlachcicowi ująć na honorze.

Dam ci więc satysfakcję. Kiedy — mów!

Didier

W tej chwili!

S a v e r n y

Zgoda. Czy chcesz, byśmy się po szlachecki! bili?

Didier

Szpadę mi dajcie!

S a v e r n y

Nie masz szpady? U kaduka!

Tylko prostak na próżno jej przy sobie szuka!

ofiarowując wlusną szpadą Didieroiui

Chcesz tę? Wierna i nieraz wrogom dała radę.

< 58 >

A n g c l y

podnosi się, ivyriqgo swoją szpadę, i pokazuje ją Didierowi

Chcesz uczynić szaleństwo, zuchu, weź więc szpadę

Szalonego. Tyś dzielny, przyniesiesz jej chwalę.

śmiejąc siet

W zamian, posłuchaj, ty mi darujesz kawałek

Twego własnego stryczka, ot, na szczęście.

Didier

biorąc szpadą, gorzko

Zgoda.

do Markiza

A teraz sprawiedliwym Bóg natchnienia doda!

Brichanteau

skacząc z radości

Pojedynek! Wspaniale!

S a v e r n y

do D id i e r a

Gdzie?

Didier

Tam, pod latarnią.

G a s s e

W tych ciemnościach? Was chyba jakiś dur ogarnął!

Chryste! Wydłubią sobie oczy! Niesłychane!

Didier

Dojrzę i miecz, i gardło.

< 59 >

Ależ ciemnica!

S a v e r n y

Dobrze powiedziane.

V i 11 a c

Didier

Zaraz będzie jasno, panie,

Kiedy się każda szpada błyskawica stanie.

Czekam.

S a v e r n y

Jestem do usług.

Didier

Składaj się!

Krzyżują szpady i nacierają na siebie: ivalczą zajadle w ciszy. Nagle

otwierają się. drzwi pobliskiego domku i ukazuje się. w nich Marian

ubrana iv bialą suknią.

SCENA CZWARTA

Ciż, M a r i o n.

M a r i o n

Skąd -w nocy

Taka wrzawa?

spostrzegając D i d i e r a pod latarnią

Didier! Ach!

< 60 >

do walczących

Przestańcie!

Walczący nie przerywają pojedynku.

Pomocy!

S a v e r n y

A có'ż to za kobieta?

Didier

odwracając się

Boże!

Bouchavannes

podbiegając do Saverny'ego

Już jesteście

Zgubieni! Krzyk słyszano daleko, aż w mieście.

O, juiż strażnicy nocni z rapierami lecą...

Wpada straż nocna 2 pochodniami.

B r i c h a n t e a u

do Saverny'ego

Udawaj trupa albo zginiesz!

S a v e r n y

upadając, cicho do B r i c h a n t e a u, który pochyla się nad nim

Twardo nieco.

Didier, który sądzi, że zabil Saverny'ego, zatrzymuje się..

W imienin króla!

Komendant straży

< 61 >

Jest źle.

B r i c h a u t c a u

do szlachty

Trzeba ratować Gaspara.

Szlaclita otacza S a v e r n y'e g o.

Komendant straży

Stójcie, panowie, przebrała się miara!

Tu, tu, pod (królewskimi bić się edyktami?

do D i d i e r a

Poddaj się, panie!

Straż chwyta i rozbraja D i d i e r a, który stoi na uboczu, samotnie.

Wskazując na Saverny'ego leżącego na ziemi, otoczonego

szlachtą.

A ten, z tępymi oczami,

To kto?

Brichanteau

Sayerny Gaspard. Markiz. Właśnie skonał.

Komendant straży

Jeśli skonał, to jego sprawa zakończona.

Dobrze zrobił, 'bo zginąć z ręki kata gorzej!

Co on rzekł?

M a r i o n

przerażona

Komendant straży

Czyli tylko ciebie sprawa może

Dotyczyć, chodź.

Straż uproicadza D i d l e r a w jedną stronę,, szlachta Saverny'ego

n' drugą.

< 62 >

D i di e r

do M ar i on znieruchomiałej ze zgrozy

Zapomnij mnie, Mario, bądź zdrowa!

SCENA PIĄTA

Marian, A n g e l y.

M a r i o n

biegnąc, żeby zatrzymać D i d i e r a

Didier! Didier! Co mówisz? Co znaczą te słowa?

Żolnierze odpychają ją. M ar i o n z rozpaczą zwraca się. do

A n g e l y' e g o.

Co się stało, więc on ma zginąć? On? Dlaczego?

Cóż takiego uczynił? Czego chcą od niego?

A n g e l y

bierze ją za raka i podprowadza w ciszy pod plakat

Czytaj.

M a r i o n

czyta i cofa się. ze zgrozą

Panno Najświętsza! Na śmierć go zabrali,

Bo krzyczałam, nieszczęsna! Nic go nie ocali!

Chciałam pomocy, a te krzyki przeraźliwe

Nagliły tylko kroki śmierci! — Czy możliwe,

Żeby za pojedynek płacić aż tak drogo?

> do Angely'ego

Toż nie mogą go przecież skazać na śmierć?

< 63 >

A u g e l y

l

Mogą.

Gdyby uciekł...

M a r i o n

Ań g e l y

Wysokie są mury więzienia.

M a r i o n

Ach, to za moje grzechy nie do przebaczenia

On cierpi iteraz! Didier!

do Angely'ego

Czy wy, panie, wiecie,

Że mi przez niego wszystko najsłodsze na świecie;

Słodka mi będzie nawet śmierć w najsroższym bólu!

A n g e l y

Ból... śmierć... tak... nie wiadomo...

H a r i o n

Powiem: „Daruj, królu!"

Król dobry, on uczyni łaskę, to jedyna

Droga.

A n g e l y

Tak, król być może, ale nie kardynał.

M a r i o n

jakby trucila zmysly

Co z nim teraz zrobicie?

A n g e l y

Tu chodzi o głowę.

Ta głowa będzie ścięta, bo prawo surowe.

M a r i o n

Straszne!

do A n g e l y' e g o

Jak lód twe słowa, a każde przenika

Mnie lękiem. Kimae jesteś?

A n g e l y

Ja? Błaznem Ludwika.

M a r i o n

Didier! Jestem grzesznicą ponad grzesznicami,

Ale uczynię wszystko, co kobiet rękami

Bóg czyni. Ja za tobą idę.

Angely

Gdzie?

podnosząc z ziemi swoją szpadę porzuconą przez D i d i er a

Któż powie,

Że szaleństwo zrodziło się tu w mojej głowie?

Wychodzi.

< 64 >

5 Marion de Lorme

AKT TRZECI

KOMEDIA

Pałac Nangis

Park w stylu Henryka IV. W glębi na tvzniesieniu widać nowy i stary

paląc Nangis. Stary ma basztę w stylu gotyckim, z wieżyczkami; nowy

jest to wysoki budynek z cegieł, ze spiczastym dachem, o narożnikach

z ciosanego kamienia. — Brama baszty jest zawieszona czarną zasloną,

z daleka można rozróżnić na niej herb rodziny Nangis i Saverny.

SCENA PIERWSZA

Pan de Laffemas w zwyklym stroju urzędników swej epoki,

Markiz de S a v e r n y przebrany za oficera regimentu andega-

weńskiego, wąsy i bródka hiszpańska czarne, plaster na oku.

i l ! '! . ill

Laffemas

Czy to przy tobie, panie, zwadę uczyniono?

S a v e r n y

podkręcając wąsa

Ja poznałem markiza w wojsku, mam ten honor.

Zginął.

Laffemas

Saverny?

S a v e r n y

Zginął. Tak, tak — i jak jeszcze!

Od pchnięcia tercją. A więc zrazu począł trzeszczeć

< 66 >

l

Kaftan, a potem szpada uczyniła drogę

Do płuc, pomiędzy żebra, przebiła wątrobę,

Skąd krew wypływa — rzecz ta zapewne wiadoma

Panu. Ach, straszne było patrzeć, jak on kona!

Czy zmarł od razu?

Laffemas

S a v er n y

Prawie. Prędko się skończyło

Jego męczeństwo. A więc najpierw nastąpiło

Skurczenie żył, a potem spazm, straszny tetanos

No i 'Opistonoitos po emprostonotos.

Lafferaas

O, -do diabła!

S a ver ny

Dlatego suponuję właśnie,

Że to, iż krew pochodzi z gardła — to są baśnie!

Po cóż te wiwisekcje uczonych straszliwe?

Żeby zobaczyć płuca, krajali psy żywe!

Laffemas

Więc zginął!

S a v e r n y

Od takiego pchnięcia każdy zginie!

Laffemas

To się dopiero, panie, znasz na medycynie!

67

S a v er n y

Troszeczkę.

Lafferaas

Studiowałeś?

U Arystotelesa.

S a v e r n y

Doprawdy, po trosze.

Laffemat

Ho, ho! Proszę, proszę!

S a v e. r n y

No, cóż, ja mani naturę iserdecznie złośliwą.

Lubię zabijać, szkodzić, nękać, jako żywo.

Kiedyś, gdy byłem jeszcze zupełnym młodzikiem,

Chciałem zo>stać żołnierzem albo cyrulikiem.

Długom isię wahał. W końcu 'żołnierkę wybrałem.

To mniej pewne, lecz szybsze. Kiedyś także chciałem

Być poetą, aktorem, tym, co to niedźwiedzie

Prowadzi za obrożę. Lecz, że lubię siedzieć

Przede wszystkim za stołem — więc, proszę waćpana,

W kąt rzuciłem niedźwiedzie i wiersze.

Laffemas

Arkana

Poezji pewnie takżeś poznał wobec tego?

S a v e r n y

Tak. Z Arystotelesa. Nic nadzwyczajnego.

< 68 >

Laffemas

A więc nieboszczyk markiz znał cię, kawalerze?

S a v er n y

Co do mnie — z konieczności zostałem żołnierzem.

On był już porucznikiem, gdy ja zaczynałem.

Laffemas

Tak?

S a v er n y

Najpierw się do pana Caussade'a dostałem,

Ton mnie pułkownikowi po niedługim czasie

Ofiarował — dar skromny — daje się, oo ma się.

No i oficer ze mnie, mam czarne wąsisko,

Takim żołnierz jak inni, ipanie. Ot, i wszystko.

Laffemas

Tyżeś to, kawalerze, tę straszną nowinę

Doniósł wujowi?

S a v e r n y

Razem z Brichanteau, kuzynem

Zabitego. Całunem owinięte ciało

Karocą na swój pogrzeb, nie na ślub jechało.

Laffemas

Jak stary markiz przyjął ten cios, cios straszliwy?

S a v e r n y

Nie wydarł się krzyk z serca, choć ból był tak żywy.

l

< 69 >

Laffemas

Kochał go pewnie bardzo?

S a v e r n y

Tak jak własne lżycie,

On mu brak własnych dzieci nagradzał sowicie,

To była cała jego miłość, wiara — wszystko,

Chociaż się nie widzieli od pięciu lat blisko.

W glębi przechodzi stary Markiz de N a n g i s. Siwe wlosy,

blada twarz, race skrzyżowane na piersi. Płaszcz wedlug mody panu-

jącej za Henryka IV. W ciężkiej żalobie. Wstęga i order Św. Ducha.

Postępuje wolno. Dziewięciu oficerów gwardii, w żalobie, z halabardą

na prawym ramieniu i muszkietem na lewym, postępują za nim

w trzech rzędach. Dzieli ich od Markiza pewien odstęp. Zatrzy-

mują się, kiedy on się zatrzymuje, posuwają się, kiedy on idzie.

Laffemas

patrząc na przechodzącego Markiza

Biedaczysko!

S a v e r n y

na stronie

Mój dobry wuj!

Wchodzi B r i c h a n t e a u, kieruje się ku Saverny'emu.

SCENA DRUGA

Ciż, Brichanteau.

Brichanteau

Słówko do ucha!

< 70 >

śmiejąc się

Tęga mina po śmierci u mojego zucha!

S a V e r n y

cicho, ivskazując nu przechodzącego Markiza

Spójrz, Brichanteau. Dlaczegoś zmusił mnie, kuzynie,

Bym zagrał tę komedię? Spójrz, on z żalu ginie!

Gdyby mu wyznać prawdę? Co? Może spróbuję?

Brichanteau

Ani się waż! Niech ciebie naprawdę żałuje!

Jego mina być musi iście pogrzebowa!

Inaczej nie ma mowy, byś się uratował.

S a v e r n y

Mój biedny wuj!

B r i c h a n l e a u

Niedługo dowie się, że żyjesz.

S a v e r n y

Jeśli nie ból, to wtedy radość go zabije,

Bo to wszystko zbyt ciężkie dla starca.

Brichanteau

Tak trzeba.

S a v e r n y

Słyszeć ten jego gorzki śmiech, ten szloch — sił nie mam.

Ten jego spokój... Kiedy przytulił swe usta

Do trumny, serce rozdarł mi.

< 71 >

B r i c h a n t e a u

A trumna pusta!

S a v e r ny

O, on mnie, zabitego, w swoim sercu chowa.

Tam jestem pochowany.

Laffemas

wracając

Biedak, arii słowa!

Ból wyziera mu z oczu, znać, że z żalu ginie!

Brichanteau

cicho do Saverny'ego

Któż to znowu ten czarny o paskudnej minie?

S a v e r n y

z gestem obojętności

Jakiś przyjaciel z zamku.

Brichanteau

cicho

Podobny do kruka

I niby kruk stęchlizny grobowcowej szuka.

Milcz więc tym więcej, bo to człek jakiś okropny.

Wariat ze strachu przy nim stałby się roztropny!

Wraca Marki: de N a n g i s, ciągle pogrążony w glębokiej za-

dumie. Idzie luolnym krokiem, zdając się nie widzieć nikogo; siada

na ławce obok klombu.

< 72 >

SCENA TRZECIA

Ciż, Markiz de N a n g i s.

Laffemas

idąc w kierunku Markiza

Markizie, jakaż strata! Jakaż wielka strata!

Człowiek tak rzadki! On by stare twoje lata

Opromienił spokojem. Żal mi serce gniecie,

Jak tobie... Młody, piękny, najzacniejszy w świecie!

Pobożny, na kobiety spojrzeć wprost się wzdragał,

A i mądry, a wielki pan, a ta powaga!

Każdy mógłby rzec o nim jak najlepsze słowo...

Wcześnie zmarł!

Stary Markiz kryje glowę iv dloniach.

S a v e r n y

cicho do Brichanteau

Trzymaj, diable, mowę pogrzebową!

Chwaląc mnie, smutku wuja bynajmniej nie leczy,

Więc żeby go pocieszyć, mów o mnie złe rzeczy.

Brichanteau

do Laffemasa

Mylisz się, panie. Markiz był moim kolegą

W wojsku. Doprawdy trudno było o gorszego.

Nieznośny, niejednemu z nas narobił szkody.

Co dzień stawał się gorszy. Był dzielny, bo młody.

A przede wszystkim zginął doprawdy niegodnie.

Laffemas

Tak, zginął w pojedynku, więc popełnił zbrodnię!

do Brichanteau, z szyderczą miną wskazując na jego szpadę.

Oficerem żeś, panie?

Brichanteau

tym samym tonem, ivskazując na jego peruką

A tyś sędzia, panie?

S a v e r n y

cicho

Mów dalej.

Brichanteau

To był kłamca, niewdzięcznik, narwaniec,

Nie wart wielkiego -żalu. Chodził do kościoła

Po to, by na kobietki mrugać dookoła!

Toż to był wariat, fircyk, libertyn bezduszny...

Nieźle!

S a v e r n y

cicho

Brichanteau

...a wobec władzy krnąbrny, nieposłuszny...

Zrzedła ostatnio mina u tego łobuza.

Na powiece wyrosło mu coś na kształt guza,

Z blondyna stał się rudy, a z pochylonego

Garbaty.

Dość!

S a v e r n y

cicho

Brichanteau

A także ponoć gracz był z niego.

Że przegrał swoje dobra w karty, wątpliwości

Nie mam żadnych, bo przegrałby i duszę w kości!

W każdą noc część majątku na zawsze przepadła.

S a v e r n y

ciągnąc go za rękaw, cicho

Zanadtoś się rozpędził, przestańże, u diabła!

L a f f e m a s

do Brichanteau

O zmarłym przyjacielu mówić tyle złego,

Brzydko!

Brichanteau

wskazując na Saverny'ego

Niech on zaświadczy.

S a v e r n y

O, mnie nic do tego.

Laffemas

z afektacją, do starego Markiza

Zaznasz, panie, niedługo, najsłodszej pociechy:

Mam zabójcę, on stryczkiem zapłaci za grzechy.,.

Wpadł w moje ręce, przepadł: zginiesz, kawalerze!

do Brichanteau i Saverny'ego

Jakże tu Saverny'ego pojąć? Przyznani szczerze:

Uniknąć pojedynku czasem nie wypada,

Ale z przybłęda, z jakimś Didierem się składać!

S a v e r n y

no stronie

Didier!

Stary Markiz, który podczas calej tej sceny nie porusza się i milczy, podnosi

sią i powoli wychodzi, kierując się w stroną przeciwną

tej, z której wszedl. Jego świta postępuje za nim.

Laffemas

niby wycierając Izy i nie spuszczając z oka starego Markiza

Ból tego starca duszę mi rozdziera.

Sługa

podbiega

Panie!

Brichanteau

Nie trzeba pana niepokoić teraz.

Sługa

Lecę względem pochówku markiza Gaspara.

O której to godzinie?

Brichanteau

Dowiemy się zaraz.

Sługa

Prócz tego, komedianci z miasteczka przybyli,

Proszą, żeby im państwo dachu użyczyli.

Brichanteau

Myśleć o komediantach teraz to rzecz zdrożna,

Lecz prawom gościnności uchybić nie można.

wskazując stodołę po lewej stronie

Daj stodołę.

Sługa

trzymając list w ręku

Mam jeszcze list pilny...

czyta

do pana

De Laffemas...

Laffemas

Daj. Rzecz jest do mnie napisana.

Brichanteau

cicho do Saverny'ego, który ciągle jest zamyślony

Pośpieszmy się z pogrzebem. Niech nic nie odwlecze

Ceremonii.

ciągnąc go za rękaw

Tyś zasnął?

S a v e r n y

na stronie

Didier!

Wychodzą.

SCENA CZWARTA

Laffemas

sam

Oto pieczęć

Państwowa, tak, w czerwonym wosku wyciskana

Cóż to może być? Ano, otwórzmy!

fLlOT

Marion de Lor m e

czyta

„Do Pana

Najwyższego Sędziego! Wiadomym się czyni,

Że Didier, który śmierci markiza zawinił,

Uciekł..." — O, Boże miły, o 'dolo straszliwa! —

„Z Didierem jest kobieta, która się nazywa

Marion de Lorme. Ty, sędzio, z powrotem nie zwlekaj."

Konie! Prędko! Myślałem, że mam tego człeka!

Ziem sprawą pokierował! Fatalna godzino

Mego życia! Brak obu! Ten uciekł — ten zginął!

Ale przychwycę śmiałka!

Wybiega. Wchodzi trupa komediantów wiejskich, mężczyzn,

kobiet, dzieci, w charakterystycznych dla ich ról kostiumach.

Marion i Didier ubrani po hiszpańsku; Didier w dużym,

o szerokim rondzie kapeluszu na glowie, owiniemy w plaazcz.

SCENA PIĄTA

Komedianci, Marion, Didier, S l u g a.

Sługa

prowadząc komedianta iv do stodoły

Tu mieszkanie macie.

Wiedzcie, że u markiza Nangis przebywacie.

Bądźcie cicho, w ogóle sprawujcie się dobrze,

Bo mamy tu zmarłego. Jutro będzie pogrzeb.

Krzyków 'żadnych, piosenek nie śpiewajcie czasem,

By modłów za markiza nie mącić hałasem.

< 78 >

J

P i ę k n i ś

mały i garbaty

To nie my, lecz psy nasze mają zwyczaj brzydki

Czynić wiele hałasu koło ludzkiej łydki.

Sługa

Psy nie kuglarze, którym łatwa każda mowa.

Łamignat

do Pięknisia

Milcz! Przez ciebie będziemy na dworze nocować.

S l u g a wychodzi.

Trefniś

do Marion i D id i er a, którzy siedzą nieruchomo w kącie

Porozmawiajmy. Więc już należycie do nas.

Czemu pani przez pana konno przywieziona,

Czyście mężem i żona. czyście 'kochankami,

Uciekacie przed strażą czy czarownikami,

Co chcieli biedną panią uwięzioną gnębić •—

To mnie doprawdy ani grzeje, ani ziębi.

Ważne, kogo będziecie przedstawiać na scenie.

Czarnooka, czy masz co przeciwko Szimenie?

Marion Mania się ceremonialnie.

Didier

oburzony, na stronie

Kuglarzu nędzny, jak on mówi do niej, Boże!

< 79 >

Trefniś

do D i d l e r a

Jeśli chcesz piękna rolą ty, to zagrać możesz

Fanfarona, bo nam go brak. Olbrzymie kroki,

A figura jak cyrkiel. I bas. Bas głęboki.

Zabiera Orgonowi siostrzenicę, żonę,

No a potem zabija Maura i -skończone.

Rola tragiczna. W sam raz dla ciebie.

Panie.

D i d i e r

Tref niś

Jak chcecie,

Dobrze. Lecz nie mów mi „ipan", to mnie przecie

Obraża.

Fanfaronie!

z glębokim uklonem

Didier

na stronie

Błazny!

Tref niś

Teraz kolej

Na wieczerzę, a potem powtórzymy role.

< 80 >

SCENA SZÓSTA

Marian, Didier, potem P i ęk n i ś, S a v erny, potem

L a f f e m a s.

Didier

po dlugiej ciszy, z gorzkim uśmiechem

Czyż przepaść nie dość straszna i nie dość głęboka?

Za dalekom cię zawiódł ze sobą w tych mrokach.

Chciałaś za mną iść, Mario, a zawsze i wszędzie

Los mój twój los zagarnia, miażdży go w swym pędizie...

Gdzie jesteśmy?... W piekielnej otchłani oboje!

M a r i o n

drżąca, skladając ręce

Didier! Czy to wymówka?

Didier

Ach, jeśliby moje

Biedne serce, któregoś ty wiarą jedyną,

Cokolwiek wyrzucało tobie, niechaj spłyną

Wszystkie na mnie przekleństwa niebios, niech mnie czeka

Lots straszliwszy niż teraz nasz los. Gdy uciekać

Mam przed podłością świata, krzywdą, potępieniem,

Czyż mi nie jesteś szczęściem, nadzieją, schronieniem?

Kto straż oszukał, łańcuch zdjął, gdy było trzeba?

Żeby pójść za mną w piekła noc, któż zstąpił z nieba?

Któż się z więźniem do lochu pozwolił zawlekać?

Któż to z uciekającym zgodził się uciekać?

W czyim się sercu miłość z roztropnością miesza,

By bronić, by osłaniać, to znowu pocieszać?

6 Marioo de I.urmo

< 81 >

Mnie, którego los nędzny zmiażdżyć chciał i zdusić,

Ocaliłaś od losu mego, mojej duszy!

A czyjąż była wielka litość dla biedaka,

Czyjąż, wśród nienawiści świata, miłość taka?

M a r i o n

płacząc

Kochać ciebie, za tobą iść --to szczęście moje!

Didier

Pozwól, niech się oczyma twoimi upoję!

Bóg chciał, sprzęgnąwszy ciebie z moją dolą ciemna,

Żeby anioł i demon podążali ze mną.

Niech będzie pozdrowiony! Mocą dobrycli dłoni

Odkrył tylko anioła, demona zasłonił!

M a r i o n

Tyś mój Didier, mój władca i mój pan.

Didier

Małżonek

Twój?

M a r i o n

na stronie

Ja nieszczęsna!

Didier

Co za szczęście niezmierzone,

Odchodząc z nieprzyjaznej ziemi w inną stronę,

Móc zabrać ciebie jako panią serca, żonę!

Chcesz? Odpowiedz!

< 82 >

A ty mi będziesz bratem.

M a r i o n

Jak siostra będę cię kochała,

Didier

O, nie, nie, to cała

Słodycz mojego życia, nazwać cię przed Bogiem

Poślubioną małżonką, wszystkim, co mi drogie...

Pójdź ze mną, możesz śmiało zaufać losowi,

Kochanek będzie ciebie bronił małżonkowi.

Ach!

M a r i o n

na stronie

Didier

Wielka to męczarnia patrzeć, jak cię brudzi

Śmiałą rozmową kuglarz, najnędzniejszy z ludzi!

Nie dosyć, widać, nieszczęść, jakie nas nękają,

Skoro cię komedianci tutaj otaczają!

Ty, szlachetny i czysty kwiat, kwiat niewinności,

Wśród tych ludzi przywykłych do grzechu, sproiności!

M a r i o n

Didier, bądźże rozsądny!

Didier

Oszalały w gniewie

Musiałem milczeć. Ach! On mówił „ty" do ciebie!

A ja. ja, twój małżonek, czynię to nieśmiało,

By słowo poufałe ciebie nie skalało!

< 83 >

Marioli de i. o c lu c

M a r i o n

Żyć musisz z nimi w zgodzie, bo tego wymaga

Dola twoja i moja!

Didier

Ciągle ta rozwaga!

Zawsze, gdy los okrutny przeciw ninie powstaje,

Dajesz mi szczęście, młodość, serce, tkliwość dajesz!

Czemuż to wszystko, za co byłaby zbyt mała

Cena królestwa nawet, minie ofiarowałaś?

Ja mam w zamian dla ciebie tylko przyszłość ciemną,

Niebo cię zsyła, piekło wiąże ciebie ze mną!

A że ten dar przedziwny dzielimy oboje,

Jakież są me zasługi, jakież igrzechy twoje?

M a r i o n

Od ciebie płynie wszystko, wszystko moje szczęście.

Didier

znowu posępny

Skoro tak mówisz, pewnie i wierzysz w to święcie,

Wiedz jednak, że zła gwiazda świeci na mym .niebie.

Ja nie wiem, skąd przybywam i gdzie idę — nie wiem.

Czarno nade mną, Mario, rozważ to błaganie

Moje: odejdź, najwyższy już czas na rozstanie.

Pozwól, bym sam przemierzał ścieżki moje mroczne...

Gdy po ciężkiej wędrówce utrudzony spocznę

W łożu, które mnie czeka, zimne łoże moje,

Zbyt będzie ono wąskie — nie starczy na dwoje,

Odejdź!

< 84 >

M a r i o n

Pragnę choć takie dzielić razem z tobą,

Choć takie, choć nie szczęściem będzie, a żałobą...

Didier

Więc cóż? Jeśli się ze mną, Mario, nie rozstaniesz,

Czeka ciebie, nieszczęsna, nędza i wygnanie!

Twe drogie oczy, dolą przerażone własną,

Nazbyt długo tonące we łzach gorzkich — zgasną!

Marian kryje twarz w atoniach.

Ja ci przyszłość maluję — przysięgam — prawdziwie,

Gdyż przeraża mnie ona! Ja dla ciebie żywię

Litość, odejdź!

M a r i 6 n

wybuchając płaczem

O, lepiej zabij, zamiast do mnie

Tak mówić!

Boże!

szlochając

Didier

biorąc ją w ramiona

Jakże kochani nieprzytomnie!

Łzy! Za jedną jedyna oddałbym krew całą,

Czyń, co chcesz! Uchodź ze mną razem, bądź mi chwałą,

Szczęściem, miłością, gwiazda szczęśliwą na niebie!

Odpowiedz! Słyszysz słowa płynące do ciebie?

Sadza Marian lagodnie na lawce.

< 85 >

Marion

wyryivając się z jego ramion

Jakiż, mi ból sprawiłeś!

Didier

na kolanach, pochylony naci jej dlonią

Ja, który bym -wszystko

Uczynił dla niej!

Marion

uśmiechając się przez Izy

Płaczę przez ciebie!

Didier

Zjawisko

Cudowne moje!

Siat/a na lawce obok Marion. Oboje namiętnie patrzą na siebie,

Jeden pocałunek czysty

Jak nasza miłość.

całuje iv czolo Marion

Wzrok twój niech tak trwa, wieczysty!

P i ę k n i ś

uchodząc

Donę Szimeng bardzo proszą do stodoły.

Marion icstaje szybko. \V tym samym czasie co P i ą k ni ś ivcho-

dzi Saverny, który zatrzymuje się iv głębi, i utcażnie przy"

patruje się Marion, nie n-idząc D i d i e r a, który w dalszym

ciągu siedzi na laicce, osłonięty krzakiem.

< 86 >

S a v e r n y

w glębi, nie ividziany przez nikogo, na stronie

Marion! To ewenement doprawdy wesoły!

śmieje się

Szimena!

P i ę k n i ś

do D i d i e r a, który chce iść za Marion

Zazdrośniku, do ciebie wygłoszę

Kąśliwą mówkę!

Didier

Boże!

Marion

cicho do D i d i e r a

Uspokój się, proszę!

Didier siada z powrotem. Marion wchodzi do stodoly.

S a v e r n y

to glęhi, na stronie

Któż to jej każe w taki podróżować sposób?

Czy ten, co od niemiłych, a natrętnych osób

Uwolnił mnie pewnego pięknego wieczora?

Ten jej Didier? Tak!

Wchodzi Laffemas.

Laffemas

w podróżnym ubiorze, kłaniając się Saverny'emif

Żegnam.

< 87 >

S aver n y

klaniając się

A więc to już pora

Jechać panu?...

Śmieje się.

L a f f e m a a

Co znaczy ten śmiech, mogę wiedzieć?

S a v e r n y

śmiejąc SIĘ

Rzecz 'Ogromnie zabawną chcę panu powiedzieć.

Przyjechał tutaj teatr — taki za trzy grosze,

A ł nim kto -przybył do nas? No, kto? Zgadnąć proszęi

Z teatrem?

Tak.

Laffemas

S a v » r n y

śmiejąc się, glośniej

Marian de Lorme!

Laffemas

zadrżawszy

Co?!

Didier

lit ary od przybycia Laffemasa i Saverny'ego nie spusz-

cza z nich oka

Co takiego?

Unosi się na lawce.

< 88 >

S a v e r n y

śmieje się ciągle

Zawiadomimy Paryż. Już ja się do tego

Przyczynię. A co na to pan, mój panie, powie?

Laffemas

Tak, tak, Paryż się o tym najdokładniej dowie.

Czy aby, kawalerze, to naprawdę ona?...

S a v e r n y

-• • a

Miły Boże! Toż kiedyś miałem ją w ramionach!

przeszukując kieszenie

Oto jej portret, dowód miłości, wierności,

A malował go malarz Ich Królewskich Mości.

podaje medalion L a f f e masowi

Porównaj, panie.

wskazując drzwi do stodoly

Tam, w drzwiach... Przypatrz się dziew-

[czynie

Przebranej za Hiszpankę... w zielonej baskinie...

Laffemas

przenosząc oczy z portretu na stodole

To Marion!

na stronie

A więc wreszcie trzymam ptaszka w ręku!

do Saverny'ego

Ma tam galanta owa dama pełna wdzięku?

< 89 >

S a v e r n y

Mógłbym przysiąc, choć nie wiem. One nie skromnisie,

Ale nie podróżują same, zdaje mi się.

Laffemas

na stronie

Każę teraz strzec dobrze bramę strażnikowi

I zaraz się kuglarza fałszywego złowi.

Już jest!

Wychodzi.

S a v e r n y

patrząc za odchodzącym Laffemasem

Mam chyba jakieś głupstwo na sumieniu!

Ech!

biorąc na stroną Pięknisia, który dotąd stal w kącie gesty-

kulując i powtarzając cicho rolą

A cóż to za dama siedzi, o tam, w cieniu?

Pokazuje P i Ę k ni s i o iv i wrota stodoły.

P i ę k n i ś

Szimena?

z przejęciem

Nie wiem, panie, jakie jej nazwisko,

wskazując D id i e r a

Ale zapytaj tego, on pewnie wie wszystko.

Wychodzi od strony parku.

SCENA SIÓDMA

D i d i e r, S a r e r n y.

S a v e r n y

obracając się w kierunku D i d i c r a

Czy to... Powiedz mi, panie... Oho, te spojrzenia,

jakie on na mnie rzuca!... To ten, bez wątpienia!

glośno do D id i er a

C dyby nie był w więzieniu, to byś przypominał...

Didier

Ty, panie... Gdyby nie to, że umarł... Ta mina

Wcale mi nie jest obca... Bierz diabli! — Ktoś, kogo

Wyzwałem... Pojedynek kosztował go drogo!

S a v e r n y

Jesteś Didier!

Didier

Ty jesteś markiz Gaspard, panie!

S a v c r n y

To ty — mieliśmy kiedyś wieczorem spotkanie...

Tobie winienem życie!

Didier

Proszę! Dziw nad dziwy!

Przeciera widział, markizie, jak padłeś nieżywy!

S a v e r n y

Odwrotnie. Dzięki tobie odżyłem dla świata!

Kogo ci trzeba — powiedz: towarzysza, brata,

Przyjaciela? Mej duszy? Mej krwi? Moich włości?

< 90 >

< 91 >

D i d i e r

Nie, ja o ten medalion chcę prosić waszmości.

S a v e r n y daje mu portret; D i d i e r patrząc nań, gorzko.

Jej to czoło, jej oczy, jej białe ramiona

I ta -słodycz, anielska słodycz — tak, to ona!

S a v e r n y

Sądzisz?

D i d i e r

Z myślą o tobie kaaała malować

Portret?

S a v e r n y

Lecz tobie ma to służy jej alkowa!

Oblegana, dla ciebie miłosne porywy

Zachowała, szczęśliwcze!

Didier

z głośnym, pełnym, rozpaczy śmiechem

Tak, jestem szczęśliwy!

S a v e r n y

Muszę ci powinszować. To dobre stworzenie,

Szlachcica tylko umie kochać. Z niej szalenie

Można ibyć dumnym, ma się wszelkie, wszelkie prawo

Do zadzierania nosa, ludzie mówią: brawo!

A jeżeli zapytywać kto zechce o ciebie,

Krzyczą: Kochanek Marion de Lorme!

Didier chce Saverny'emu oddać portret; S av e rny nie

chce go wziąć.

Schowaj dla siebie.

Skoro w tej chwili ciebie obdarza uznaniem,

Ty strzeż tego obrazka teraz.

Didier

Dzięki, panie!

Tuli portret do piersi.

S a v e r n y

Czy ci się po hiszpańsku cudna nie wydaje?

Więc nastąpiłeś po mnie! Tak jak, słowo daję,

Ludwik po Faramondzie, bo, prawdę ci powiem,

Moje miejsce zajęli obaj Brissacowie,

śmiejąc się

A potem — -czy uwierzysz — sam wielki kardynał,

Mały d'Effiat, Saint-Mesme'y — dość spora rodzina,

Czterech Argenteau także... — W jej sercu przebywasz

W kompanii zacnej.

śmiejąc się,

Licznej dość...

Didier

Chwilo straszliwa!

S a v e r n y

Opowiedz mi... Przed tobą nie będę ukrywać:

Ucho-dzę za zmarłego, jutro się odbywa

Mój pogrzeb. A ty — zwiodłeś zbirów, seneszali,

Marion otwarła lochy, żeby cię ocalić,

Na drodze napotkałeś wędrownych kuglarzy,

Tak? Wspaniała się czasem przygoda wydarzy!

Didier

Przygoda to prawdziwa!

< 92 >

< 93 >

S a v e r n y

Pewnie usidliła

Dla ciebie straż więzienną?

Didier

głosem pelnym bólu

Prawda by to była?

S a v e r n y

Jesteś zazdrosny?

śmiejąc się

Biedny, prześmieszny dziwaku,

I o kogo zazdrosny? O nią? Nieboraku!

Pamiętaj też, iże kazań nie kochają one!

Bądź spokojny!

Didier

na stronie

O Chryste! Anioł był demonem!

Wchodzą Laffemas i Piękni ś. Didier wychodzi, S a-

v e r n y wychodzi za nim.

SCENA ÓSMA

Laffemas, P i ęk ni ś.

P i ę k n i ś

do Laffeinasa

Nic a nic nie rozumiem, co mi pan powiada.

na stronie

< 94 >

Twarz to on ma zbójecką, ale strój alkada!

Ten w roli alguazila poszedłby na scenę.

Przyjacielu!

Laffemas

wyciągając sakiewkę

P iękniś

zbliża się, cicho do Laffeinasa

Czy pytasz, panie, o Szimenę?

Laffemas

Kim jest Rodryg?

P i ę k n i ś

Jej luby, jak z tego wynika?

Laffemas

Tak.

P i ę k n i ś

Który na jej punkcie ma lekkiego bzika?

Jest tu?

Jest.

Laffemas

z niecierpliwością

P i ę k n i ś

< 95 >

Laffemas

żywo zbliżając się do P i ąk ni s i a

WTięc go ujrzę wreszcie, dzięki tobie!

Któż to, mów!

P i ę k n i ś

s glębokiem uklonem

To ja, panie, we własnej osobie.

Szaleję za nią!

Laffemas, rozczarowany, oddala się ze złością, potem wraca,

potrząsa sakiewką przed oczami Pięknisia.

Laffemas

Słuchaj, znasz dźwięk tej monety?

P i ę k n i ś

O, tak, ta muzyka boskie ma zalety.

Laffemas

na stronie

Jest Didier!

do Piąknisia

Tę sakiewkę widzisz?

P i ę k n i ś

Ile?

Laffemas

Złoto.

Genowiny. Dwadzieścia.

< 96 >

, P i ę k n i ś

Hum!

Laffemas

dzwoniąc mu przy uchu monetami

Weźmiesz?

P i ę k n i ś

mu sakiewką

Z ochotą!

teatralnym tonem do Laffemas a, który słucha go z niepokojem

Gdybyś miał garb, który by sterczał okazale,

Jak, powiedzmy, twój brzunio, a więc wcale — wcale

[okazały,

Jeśli w te oba worki wsadzisz co niemiara

Cekinów d dukatów złotych — Piękniś zaraz...

Co?

Laffemas

żywo

Pi ę k u i ś

chowając sakiewkę do kieszeni

Ponapycha sobie kieszenie i powie:

„Dzięki! Ach, jaki zacny z pana człowiek!"

Laffemas

na stronic, wściekly

Małpa!

Piękniś

Idźże do diabła, ty stary kocurze!

7 Marion de Loime

< 97 >

Laffemas

na stronie

Musieli coś usłyszeć o tej awanturze,

Bo się zmówili. Milczeć będą niestrudzenie.

To dopiero cygańskie przeklęte nasienie!

do Pięknisia, który oddala się

Przynajmniej oddaj złoto!

P i ę k n i ś

odwracając SIĘ, tragicznym tonem

Co ja teraz zrobię?

Ach, cóż by potem ludzie pomyśleli sobie,

Gdybym ci sprzedał kogoś i duszę rodzoną,

Niby nędznik, skuszony błyszczącą mamoną!

Chce odejść.

Laffemas

zatrzymując go

Pięknie, lecz oddaj złoto!

P i ę k n i ś

ciągle tym samym tonem

Czysty na honorze,

Piękniś żadnych rachunków z panem mieć nie może!

Klania się i wraca do stodoly.

< 98 >

SCENA DZIEWIĄTA

Laffemas

sam

Komediant nędzny! Taka pycha! U kuglarzy!

Ach, jeśli ci się kiedy wpaść w me ręce zdarzy!

Gdybym się do cenniejszych łupów nie zabierał

W tej chwili... Jak w tym wszystkim wyłowić Didiera?

Zgromadzić tę hołotę, a potem z osobna

Każdego wypytywać — nie, to nie podobna!

Co za historia! Znaleźć igłę w łanie zboża!

Trzeba by alchemików misternego noża,

Który, miedź i żelazo oddzieliwszy, złoto

Najczystsze ci wyłowi, bo umie. Więc oto

Wrócę <do kardynała sam!

uderzając się w czolo

Ach, mam myśl! Teraz

Wiem, że go mam nareszcie w ręku! Mam Didiera!

walając przez drzwi stodoly

Panowie komedianci! Proszę tu na chwilę!

Komedianci wychodzą dumnie ze stodoly.

SCENA DZIESIĄTA

Ten sam, komedianci, wśród nich Marian i D i d i e r, potem

S a v e r n y, potem Markiz de N a n g i s.

Czego chcą od nas?

T r e f n i ś

do L a f f e m a s a

< 99 >

Laffemas

Żeby nie nazbyt zawile

Tłumaczyć wam: kardynał każe, moi mili,

Sprowadzić komediantów, co by potrafili

Dobrze grać w widowiskach, które w wolnych chwilach

Pisuje, żeby sobie wytchnienie umilać.

Nadto już staroświecki nasz teatr u dworu,

Mało kardynałowi przysparza honoru.

Wszyscy komedianci zbliżają się pośpiesznie. Wchodzi S a v e r n y,

który z ciekawością obserwuje, co się dzieje.

Piękniś

na strome, licząc genoiviny Laffemasa

Dwanaście! A ,,dwadzieścia" mówił! Ukradł, sknera!

Laffemas

Każdy z was cząstkę roli powie przy mnie iteraz,

Ażebym mógł osadzić, .żebym mógł wyszukać...

na stronie

Jeśli wybrnie i teraz -- to szatańska sztuka...

glośno

Czy jesteście tu wszyscy?

Marian ukradkiem zbliża się do Didiera i chce go odciągnąć

na bok. D i d i e r cofa się, i odtrąca ją.

P i Q kn i ś

idąc ku nim

Chodźcie tu w tej chwili.

< 100 >

M a r i o n

Boże!

Didier opuszcza ją i miesza się z tlumem komediantów,

Marian postępuje za nim.

PiąkniS

No, macie szczęście, żeście przystąpili

Do nas! Co dzień biesiady, co dzień w nowych strojach,

Wieczorami wiersz piękny mówić na pokojach,

To los!

Wszyscy komedianci ustawiają się przed Laffemasem. Wśród

nich Marian i Didier; Didier nic patrzy na M a r i o n,

wzrok ma utkwiony w ziemię, ręce skrzyżowane pod płaszczem. M a-

r i on patrzy na Didiera wzrokiem pełnym niepokoju.

P i ę k n i ś

na czele trupy; na stronie

A któż to znowu natchnął tego kruka,

Żeby dla eminencji komediantów szukał!

Laffemas

do Pięknisia

Najpierw ty. Kimże jesteś?

P i ę k n i ś

z głębokim ukłonem i piruetem, który spowodował uwydatnienie się

garbu

Pięknisiem, ku chlubie

Całej trupy. Ot, śpiewka, którą bardzo lubię!

< 101 >

śpiewa

Znana rze.<-z i dla nieuka,

Że pan sędzia to peruka,

A największy z tych przyrządów

Zwie się prezydentem sądu.

Na najlżejszy jego znak

Z tego runa leci: hak,

Śruby, szubienice, sznury —

Co potrzebne do tortury.

Włosy kradnie na miliony

Strzyżonemu ogolony

I cyrulikom i daje.

Ten je myje, czyści, kraje,

Czesze, gładzi i szczotkuje,

A na końcu przypudruje

I czyni z tego wszystkiego

Perukę, czyli sędziego.

Kiedy pan adwokat gada,

Na sędziego potop spada

Nie.pochwytnej mieszaniny

Francuskiego i łaciny...

Laffemas

przerywając mu

Milcz! Tyś nie żaden Piękniś, tyś po prostu sroka!

P i ę k n i ś

Choć fałszuję, w piosence prawda tkwi głębaka.

Teraz ty.

Laffemas

do Trefnisia

102 >

T r e f n i ś

klatiiując się

Jestem Trcfniś, wielki sędzio dworu,

Oto otwieram scenę w „Służebnic honoru".

deklamuje

„Nic piękniejszego — prawi hiszpańska królowa —

Niż złodziej ma szafocie, a żandarm na łowach,

Niż biskup na fotelu, a w łożu kobieta..."

L a / f e m a s przerywa lnu znakiem raki i daje znak Ł a m i g n a-

t o w i, żeby mówil. Ł a m i g n a t klania się nisko, po czym wypro-

stowuje się.

Ł a m i g n a t

z emfazą

Jam jest Łamignat. Oto wróciłem z Tybetu,

Chan pobity, Mongoła ciągnę na postronku...

Nie to!

Laffemas

cicho do Saverny'ego, który stoi tuż przy nim

Marion niebrzydka! Jest wdzięk w tym stworzonku!

Łamignat

To piękne, ale trudno, jeżeli pan każe,

Będę Korolem Wielkim, przesławnym cesarzem

Zachodu.

deklamuje z emfazą:

„Losie dziwny! Boże! Ja cię wzywam!

Popatrz tylko, jak dola moja nieszczęśliwa!

< 103 >

Sani siebie mam pozbawić szczęścia, majętności,

Ofiarować drugiemu przedmiot mej miłości?

Mam nią obdarzyć mego wroga — że to robię,

Rośnie mi smutek w sercu, a gorycz w wątrobie.

To jakby wam, ptaszęta, do lasu nie lecieć,

Warn, muszki, nie zatańczyć ponad łąką w lecie,

Wam, baranki, runnego puchu nie osypać,

Wam, wołki, łąk zielonych o wiośnie nie szczypać!"

Laffemas

Przepięknie!

do Saverny'ego

Jakiż urok w tych przecudnych wierszach

Z „Bradamanty" Garniera.

do M ar i o n

Teraz, najpiękniejsza,

Ty. Imię twe?

M a r i o n

drżąca

Szimena.

Laffemas

O, to niesłychane!

Szimena? A więc masz tu kochanka. Kochanek

W pojedynku zabija...

M a r i o n

przerażona

Ja!

< 104 >

Laffemas

śmiejąc się szyderczo

Wiem najdokładniej.

Ten ktoś ucieka...

M a r i o n

na stronie

Boże!

Laffemas

Opowiedz ło składnie,

Proszę...

M a r i o n

pólobrócona iv kierunku D i d i e r a

„...Widzę, okrutny, zamiaru ,nie zmienisz,

Życie znienawidziłeś, honor mało cenisz.

Jeśli ci miłość moja droga kiedy była,

Idź, zniszcz te śluby, które rozpacz zaręczyła.

Walcz! Niechaj mnie zaślubiać prawo nie przymusza

Tego, którego moja nienawidzi dusza.

Cóż ci więcej mam mówić? Idź i mężnym bojem

Zatlum powinność, zatłum zemstę w sercu mojem;

Niech cię njęstwo i miłość do tej walki wiodą,

Gdzie być miała zwycięzcy Szimena nagrodą." *

Laffemas n-staje z galanterią i całuje w re.ke. Marian, która,

lilada, spogląda na D i d i er a stojącego nieruchomo ze spuszczo-

nymi oczami.

' Przekład Osińskiego.

< 105 >

Laffemas

Tak, niczyj głos z pewnością, jak twój, nie potrafi

Poruszyć strun tajemnych, gdy do serca trafi...

O, godna uwielbienia jesteś!

do Saverny'ego

Mówiąc szczerze,

Corneille, tak w ogólności, traci przy Garnierze,

Ale jego natchnienie nabrało poloru,

Odkąd tylko się znalazł nieco bliżej dworu.

do Marian

Ten talent! Oczy! — I tak zakopać się tutaj!

Nie możesz w tej wioszczynie siedzieć jak przykuta!

Spocznij tu... tu...

Siada i daje znak Marian, żeby usiadła przy nim. Ona się cofa.

M a ri o n

cicho do D i d i e r a, z trwogą

Nie odchodź! Boże, użycz swojej

Łaski!

Laffemas

uśmiechając się

Przy mnie siądź, pani, tu...

D id i e r odpycha Ma r i o n, która upada na lawkę obok

Laffemas a.

M ari o n .

na stronie

Jakże się boję...

Laffemas

uśmiechając się do Marian z miną pełną wyrzutu

Nareszcie!

< 106 >

do D i d i e r a

A ty?

Didier

czyni krok w kierunku L a f f e m a s a, zrzuca płaszcz i nasuwa

kapelusz na czoło; poważnym tonem

Jestem Didier!

M ario n, Laffemas, Saverny

Didier!

Zdumienie i osłupienie.

Didier

do Laffemasa, który śmieje się szyderczo, z tryumfem

Panie,

Możesz im kazać odejść i poszukiwanie

Zakończyć. Znów sam siebie kajdanami skuję...

Ileż ciebie ta radość mitręgi kosztuje!

Didier!

Pani!

M a r i o n

biegnąc do D i d i e r a

Didier

z lodowatym wzrokiem

Tego już losu odwrócić nie zdołasz,

M a r i o n co/a się i pada baz zmyslóiv na ławkę,;

Didier do Laffemasa.

Krążyłeś przy mnie, krążyłeś dokoła,

Demonie! ^ zrok twój sępi wróżył mi katusze,

Ukazując w piekielnym blasku twoją duszę.

< 107 >

Żeś zastawił pułapkę, łatwo mogłem uciec,

Lecz takeś się kłopotał... Ja miałem współczucie

D!a 'twego trudu, kacie; za swoją nikczemną

Podłość zapłać sam sobie.

Laffcmas

w paroksyźmie zlości, zmuszając się do śmiechu

Więc nie grasz przede mną

Komedii?

Didier

Tyś ją zagrał.

Laffemas

Ale źle zagrałem.

Jest inna — występuję w niej wraz z kardynałem,

Lecz to tragedia raczej -- tam rolę znajdziemy

Dla ciebie.

M a r i o n ivydaje okrzyk trwogi. D i d i e r odwraca się z pogardą.

Nie odwracaj głowy. Teraz chcemy

Do końca cię podziwiać z rozkoszą prawdziwą,

Poleć no duszę Bogu, mój drogi, a żywo.

M a r i o n

Boże!

K7 tej chwili Markiz de N a n g i s znowu przechadza się w glejbi,

ciągle iv swojej niezmiennej postawie, ze swoim orszakiem halabard-

ników. Na krzyk Marian zatrzymuje się i zwraca się do asysty,

blady, niemy i nieruchomy.

< 108 >

Laffemas

do Markiza de N a n g i s

Markizie, teraz ja się dopominam

Zbrojnej pomocy, użycz mi ludzi! Nowina

Wspaniała: łotr, zabójca twego nieszczęsnego

Siostrzeńca, już schwytany.

M a r i o n

rzucając się. na kolana przed La f f e m a s e m

Miej litość dla niego,

Panie!

Laffemas

z galanterią

Ty u nóg moich! — Ja u twoich raczej!

M a r i o n

ciągle na kolanach, zatamuje race

Sędzio królewski, błagam, oszczędzaj rozpacze

Innych, jeżeli pragniesz, żeby sędzia, w niebie

Karzący, także litość zachował dla ciebie.

Laffemas

uśmiechając się

Cóż to! Jak gdybyś, pani, prawiła kazanie!

Dla ciebie są stworzone tańce, królowanie

Na balu, ale to — nie! Dla ciebie, najsłodszej,

Uczynię rwszystko, lecz ten zabójca...

< 109 >

D i d i e r

do M ar i o n

Wstań!

M a r i o n podnosi się drżąca.

Kłamiesz! To pojedynek był.

Łotrze,

Laffemas

Panie...

Did ier

Powtarzam,

Kłamiesz!

Laffemas

Cicho!

do Marian

Krew łaknie krwi. To mi przysparza

Wiele troski. Lecz zabił. Zabił! I to kogo?

Szlachcica! Tego przecież wybaczyć nie mogą

Ani król, ani Francja, ani zrozpaczone

Serce tego staruszka — lecz, nie wykluczone...

Gdyby żył... Nie chcę, żeby o mnie, jak o kacie...

S a v e r n y

czyniąc krok naprzód

Ten, o którym sądzicie, że zmarł — tu go macie!

Ogólne zdumienie.

< 110 >

Laffemas

zdumiony

Markiz Saverny! Tylko w cudach tak się zdarza!...

Tn, obok własnej trumny!

S a v e r n y

zrywając przyprawione wąsy, plaster i czarną peruką

On żyje, powtarzam!

Czyż mnie nie poznajecie?

Markiz de Nangis

jakby zbudzony ze snu, wydaje okrzyk i rzuca się w ramiona

Saverny'ego

Gaspard, zdrów i żywy!

M a r i o n

ciągle jakby bez zmyslów

Więc Didier ocalony! -- Boże sprawiedliwy!

D idier

zimno do !>averny'ego

I po cóż to? Ja chciałem umrzeć.

M a r i o n

upadlszy na kolana, icznosząc oczy ku niebu

Bóg go strzeże!

Didier

kończy nie słuchając M ar i o n

Didier się na podstępy takie nie nabierze!

Czyż jedna ma ostroga nie zerwie, nie skruszy

Sieci pajęczej, groźnej dla skrzydełek muszych?

< 111 >

Śmierć własną w najszaleńszym witałbym zachwycie!

O, źleś mi się przysłużył, skazując na życie!

M a r i o n

Co on mówi? Żyć będziesz, Didier!

Laffemas

Zaraz, zaraz!

Któż ręczy za prawdziwość markiza Gasparda?

M a r i o n

To on!

Laffemas

Zbadamy sprawę, może jest inaczej.

M a r i o n

pokazując Laffemasowi Markiza de N a n g i s, który cią-

gle trzyma Sarerny'ego w ramionach

Spójrz tylko, przecież starzec śmieje się i płacze!

Laffemas

Więc to naprawdę markiz Saverny?

M a r i o n

Och, panie!

Jak możesz wątpić? Popatrz na to powitanie!

Markiz de Nangis

odwracając, się

Czy to on! Dusza moja, krew z krwi, syn mój złoty!

tło Marian

Więc ten człowiek doprawdy jeszcze wątpi o tym?

Laffemas

do Markiza de Nangis

Zapewniasz mnie, markizie, to on, bez wątpienia?

Tak!

Markiz de Nangis

z siłą przekonania

Laffemas

A więc, królewskiego świadom zarządzenia,

Mam zaszczyt cię, markizie Gaspard, aresztować.

Daj szpadę!

Zdumienie i konsternacja wśród otaczających.

Markiz de N a n K i s

Synu!

M a r i o n

Nieba!

Didier

Jeszcze jedna głowa!

Żeby kardynał rzymski ucieszył się z posła,

Trzeba, by każda ręka jedną głowę niosła!

Markiz de Nangis

Jakim prawem?

Laffemas

Kardynał ci na to odpowie,

Panie. Za pojedynek wiszą dwaj panowie.

do S a v e r n y' e g o

Oddaj szpadę.

< 112 >

8 Marion de Lornic

< 113 >

D i d i e r

patrząc na Saverny'ego

Szaleńcze!

S a v e r n y

wyciągając szpadą i podając ją Lajjemasowi

Bierz ja — oto ona.

Markiz de Nangis

wstrzymując Saverny'ego

Wstrzymaj się! Mnie jest władza tutaj powierzona

I mnie tu sprawiedliwość wymierzać przystoi.

Sam król byłby w tym zamku tylko gościem moim!

do Saverny'ego

Mnie się szpada należy.

S av e r ny oddaje Markizowi de Nangis swoją szpadę,

ścislsa go iv ramionach.

Laffenias

Markizie, na honor,

Te feudalne prawa dawno porzucono,

Eminencja by ciebie nie pochwalił wcale,

Lecz zważywszy, iże nie chcę cię ranić...

Didier

Zuchwalec!

Laffemas

pochylając głową przed Markizem

Zgoda, markizie. W zamian, jak rozsądek każe,

Użycz piwnic i ludzi. Chce postawić straże.

< 114 >

Markiz de Nangis

do swojej slużby

Waii ojcowie byli wasalami moich!

Niech iżaden się nie rusza, niech tu. przy mnie stoi!

Laffenias

grzmiąc gloscm

Słuchajcie! Jam jest sędzia najwyższy! Honoru

Kardynalskiego bronię, spełniam rozkaz dworu;

Obaj pójdą do lochów! Tam jest ich mieszkanie,

A u drzwi każdych zaraz po czterech z was stanie.

Odpowiadacie głowa! Gdybyście nie chcieli

Rozkazom być posłuszni, gdy się kto ośmieli

Zawahać, kiedy powiem: „Czyń i ani słowa!" —

Znaczy, że mu na bankach cięży własna głowa.

Slużba, skonsternowana, ID milczeniu loyprowadza dwóch ivięźnióiv.

Markiz dc N a n g i s odwraca się., oburzony, i rakami zakrywa

oczy.

Wszystko stracone!

M a r i o u

do Laffemasa

Jeśli twe serce...

Laffemas

cicho do M a r i o n

Ogromnie

Pragnę ci rzec dwa słowa. Przyjdź o zmierzchu do mnie.

< 115 >

M a r i o n

na stronie

Czegóż ten chce? O, iilmiech ma człowieka złego,

A powie mi zapewne coś tajemniczego...

rzucając się ku Didierowi

Didier!

D i d i e r

zimno

Żegnaj mi, pani!

M a r i o n

na dźwięk tego glosa

Cóż złego zrobiłam.

Nieszczęsna!

Upada na laivkę.

D i d i e r

zimno

Tak, nieszczęsna!

S a v e r n y

ściska Markiza de N a n g i s, potem zwraca się do La f f e-

masa

Proszę łaskawego

Pana, zdwojono cenę za podwójną głowę?

Sługa

wchodząc, do Markiza

Do pogrzebu markiza wszyściutko gotowe.

Lecz kiedy się odbędzie? O jakiej godzinie,

Jaśiiie panie?

Laffemas

Zapytaj, jak miesiąc upłynie.

Straż wyprowadza Di di er a i Saverny'ego.

l

AKT CZWARTY

KRÓL

Chambord

Sala straży przybocznej iv zamku Chambord

SCENA PIERWSZA

Książa dc Bellegarde iv bogatym stroju dworskim, obficie

przybranym haftami i koronkami, z łańcuchem orderu $iv. Ducha

na szyi i gwiazdą orderu na płaszczu; Markiz de N a n g i s

w glębokiej żałobie, z postękującą ciągle za nim śivitą przyboczną.

Przechadzają się obaj w glębi sali.

Skazany?

Książę de Bellegarde

Markiz de Nangis

Tak.

Książę de Bellegarde

Król jednak winy darowuje.

To prawo jego rodu, tronu. On się czuje

lak z imienia, jak z serca swojego i z ducha,

Synem Henryka...

Markiz de Nangis

...mego żołnierskiego druha...

< 117 >

Książę de Bellegarde

Miły Boże, kochając go, szliśmy do boju

Jak lwy, my więcej mieczów zdarliśmy niż strojów!

Teraz jego synowi pokaż siwą głowę,

A zamiast prosić, tylko „Vcnire-Saint-gris" mu powiedz.

Niech Ricbelieu o lepszą rację się postara!

Ale wprzódy się ukryj.

otwiera M ar k i z o w i dc N a n g i s boczne drzwiczki

Król przybędzie zaraz.

Przy tym — racz się za szczerość, mój drogi, nie gniewać —

Z tego stroju dworacy będą się naśmiewać!

Markiz de Nangis

Śmiać się z żałoby!

X

Książę de Bellegarde

Ach, to fircyki, i tyle!

Wejdź tam. Nasz pan i władca zjawi się za chwilę.

Ja przeciw eminencji króla usposobię —

I stuknę nogą. Będzie to znak, dany tobie,

Byś wszedł.

Markiz cl e Nangis

ściskając rękę Księcia de Bellegarde

Bóg zapłać!

Książę de Bellegarde

do Muszkieter a. który przechadza się przed malymi zloconymi

drzwiami

Navaille! Cóż tam, mój kochany,

Porabia Najjaśniejszy Pan?

< 118 >

M 11 s z k i e t e r

Zapracowany.

ściszając głos

Razem z człowiekiem w czerni.

Książę de Bellegarde

na stronic

Czuję nieomylnie,

Że teraz wyrok śmierci podpisuje pilnie.

do starego Markiza, ściskając go za rękę

Odwagi!

wprowadza Markiza <lo sąsiedniej galerii

Nim, markizie, cokolwiek się stanie,

Spójrz: stropy Primaticia! Popatrz sobie na nie!

Wycliodzą obaj. Wchodzi Marian iv głębokiej żalobie przez wielkie

drzwi w glębi, wychodzące na schody.

SCENA DRUGA

M a r i o n , straż.

Halabardnik

do Marian

To przejście zakazane.

M a r i o n

wysunąwszy sią naprzód

Ależ...

< 119 >

Halabardnik

umieszczając halabardę; w poprzek drzwi

Zakazane.

M a r i o n

z odrazą

Lanc się tutaj używa, widzę, przeciw damie!

Gdzie indziej w jej obronie!

Muszkieter

śmiejąc się,, do Halabardnika

Toś dostał!

M a T i o u

stanowczym tonem

Koniecznie

Z księciem Bellegarde muszę mówić. Zaraz.

Halabardnik

opuszczając halabardą, na stronie

Wiecznie

Te stare gachy...

Muszkieter

Pozwól, pani...

Marian wchodzi i posuwa się naprzód zdecydowanym krokiem.

Halabardnik

na stronie, przyglądając się. Marian spod oka

Stąd wynika,

Że stary książę może udawać fircyka!

< 120 >

Dawniej król by go zaniknął w wieży, stawiał wartę

Przy nim, gdyby tu damy zwabiał...

Muszkieter

dając znak Halabardnikowi, żeby rnilczal

Drzwi otwarte.

Małe, zlocone drzwi otwierają się.. Wchodzi Pan de Laffemas

trzymając w raku zwinięty rulon pergaminu, z którego zwiesza się. na

jedwabnych u-stęgach czerwona piecze.6.

SCENA TRZECIA

Marian, Laffemas.

Odruch zdumienia u obojga. M a r i o n odwraca się. ze zgrozą.

Laffemas

powoli zbliżając się do Mario n; cicho

Cóż ty tu, pani, robisz?

M a r i o n

A ty, panie?

Laffemas

rozwija pergamin i rozpościera go przed jej oczami

Oto

Podpis króla.

M a r i o n

rzuciwszy okiem, kryjąc twarz w dloniach

Ach!

< 121 >

Laffemas

pochylając się. jej do ucha

Pani?... Więc?

Marian drży i patrzy mu iv twarz. On wpatruje się w oczy M a-

r i o n. Zniża glos,

No więc?

M a r i o n

cofa się

Straszliwa...

Sromoto

Laffemas

wyprostowuje się, z szyderczym uśmiechem

Więc nie?

M a r i o n

Sądzisz, że się ciebie boję,

Panie? Jest król. Wysłucha mo,że prośby mojej.

Laffemas

Spróbuj. Ufaj i oddaj się w królewskie ręce!

odwraca się. do niej plecami, potem obraca się. gwałtownie, krzyżuje

ramiona i pochyla się. do jej ucha

Strzeż się, żebym pewnego dnia >nie żądał więcej!

Wychodzi. Wchodzi Książa de Bellegarde.

< 122 >

SCENA CZWARTA

Marian, Książe, dc Bellegarde.

M a r i o n

idąc ku K s i e. c i u

Książę, czy tobie tutaj podlegają straże?

Książę de Bellegarde

To ty, śliczna!

klaniając się.

Królowo moja, co rozkażesz?

M a r i o n

Chcę widzieć króla.

Książę de Bellegarde

Kiedy?

M a r i o n

Zaraz.

A po cóż?

Książę dc Bellegarde

Pilny rozkaz.

M a r i o n

Pewną sprawę mam.

Książę de Bellegarde

ivybuchając śmiechem

Spraw, moja boska,

By przybył! Jak jej spieszno!

< 123 >

M a ri o n

Więc nie?

Książę cl e Bellegarde

Wszystko zrobię.

uśmiechając się

Czy myśmy kiedy czegoś odmówili sobie?

M a r i o n

Czy będę mówić z królem?

Książę de Bellegarde

Najpierw pomów z księciem.

Król przejdzie tędy zaraz, to 'przyrzekam święcie,

Ale ze mną też musisz pogadać koniecznie.

Skąd ten strój damy dworu, Marian? Czy to grzecznie

Ubierać się tak czarno? Co się z tobą dzieje?

Takeś się dawniej śmiała!

M a r i o n

Ja się już nie śmieję.

Książę de Bellegarde

A to co znowu! Płaczesz, czy mnie wzrok nie myli?

M a r i o n

wycierając oczy, stanowczym tonem

Książę, ja muszę mówić z królem już, w tej chwili!

Czemu?

Książę de Bellegarde

< 124 >

M a T i o n

Chcę...

Książę de Bellegarde

Czyż to skarga? Znów skarga ukuta

Przeciw kardynałowi!?

M a r i o n

Tak.

Książę de Bellegarde

otwierając przed nią galerie.

No to chodź tutaj.

W tej galerii umieszczam niezadowolonych.

Poczekaj tam spokojnie na znak z mojej strony.

M a r i o n wychodzi. Książę de Bellegarde zamyka drzwi.

Skórom się dla markiza umiał zdecydować

Na ten krok ryzykowny, i ją mogę schować.

Powoli sala zapelnia się dicorzanami rozmawiającymi miądzy sobą.

Książe, de Bellegarde podchodzi to do jednego, to do dru-

giego. Wchodzi A n g e l y.

SCENA PIĄTA

Dworzanie

Książa de Bellegarde, K s i ą ż Ę de Beaupreau,

Ksiądz G o n d i, A n g e l y, L a f f e m a s, Wicehrabia

de R o h a n, Hrabia de C h a r n a c ć.

< 125 >

Książę de Bellegarde

do K s i ą c i a de Beaupreau

Witaj mi, książę!

Książę de Beaupreau

Witaj!

\

Książę de Bellegarde

Cóż słychać?

Książę de Beaupreau

O nowym kardynale.

Wieść goni

Książę de Bellegarde

Biskup z Arles?

Książę de Beaupreau

Nie o nim,

A o biskupie z Autun. Cały Paryż wierzy,

Że będzie kardynałem.

Ksiądz Gondi

To mu się należy.

Dowodził artylerią, gdy się oblegało

La Rochclle.

Książę de Bellegarde

Tak!

< 126 >

Ang e l y

Choć raz ksiądz wiódł do dzieła działo!

Pochwalam oblężenie!

Ksiądz Go n di

śmiejąc się

Ach, pałko szalona!

A n g e l y

klaniając się

Widzę, że ksiądz wspaniale zna moje imiona.

Wchodzi Laffemas. Wszyscy dworzanie otaczają go szybko

i stają stloczeni wokól niego. Książa de Bellegarde

obserwuje ich niechętnie.

Książę de Bellegarde

do Angely'ego

Błaźnie, kim jest ten człowiek w futrze z gronostajów?

A n g e l y

Do którego się wszyscy mile uśmiechają?

Książę de Bellegarde

Nigdym dotąd nie widział w zamku takich panów...

Może to ktoś ze dworu księcia Orleanu?

A ng e l y

Skromniej by go przyjęto.

< 127 >

Książę de Bellegarde

ze wzrokiem utkwionym w L a f j e m a s a, który przechadza się '

majestatycznie

I

Stąpa.

Niby grand Hiszpanii

Augely

cicho

To Laffemas, czyli zarządca Szampanii.

Sędzia najwyższy.

Książę de Bellegarde

Sędzia piekielny! Już cała

Francja zowie go przecie katem kardynała!

Tak.

A n g e l y

ciągle cicho

Książę de Bellegarde

On tu!

A ng e l y

A mnie dziwi wzburzenie książęce,

Po prostu — w menażerii jeden tygrys więcej!

Przedstawić ci go, książę?

Ksiąię de Bellegarde

wyniośle

Błaźnie!

A n g e l y

Gdybym moiżnym

Był panem, o, to bardzo byłbym z nim ostrożny,

Każdy tu mu posyła uśmiechy miodowe.

Jak ręki nie uściśnie, to zabierze głowę!

Ań g e I y wyszukuje Laffemas a, przedstawia go Księciu,

który klania się niechętnie.

Książę...

Panie...

Laffemas

kłaniając się

K s i ą'ż ą de Bellegarde

klaniając się

na stronie

Jakeśmy nisko wobec tego

Upadli!... Kardynale, ach...

Laffemas oddala się.

Wicehrabia de Rohan

wybuchając śmiechem w glębi sali, iv grupie dworzan

Coś cudownego!

A n g el y

Co?

Wicehrabia de Rohan

Marion w tej galerii, tu!

A n g e l y

Czv to możliwe?

< 128 >

9 Marion de Lornu-

< 129 >

Wicehrabia de Rohan

Darujcie zapytanko moje żartobliwe:

Cóż Marion u Ludwika Skromnego porabia?

A n g e l y

Ach! Jakiż to dowcipny zrobił się pan hrabia!

Książę de Bellegarde

do Hrabiego de Charnace

Panie łowczy, jak tam <się z łowami udało?

Hrabia de Charnace

Źle, pomimo że nieźle się zapowiadało,

Gdy wilki zjadły trzech wieśniaków. Więc my zaraz

Hajda do Chambord! Zwierza pewnie co niemiara!

I 'nic. A przebiegliśmy przecież knieje całe!

do Angely'ego

Coś wesołego słyszał?

Angely

Ja? Nic nie słyszałem.

Prawda! Za pojedynek szlachciców wieszają

W Beaugency.

Ksiądz Gondi

Za to tylko!

Małe, zlocone drzwi otwierają się,.

Woźny

Król!

Wchodzi Król. Ubrany czarno, blady, ze spuszczonymi oczami, i or-

derem Św. Ducha na piersiach. Na gloicie kapelusz. Wszyscy dworza-

nie obnażają glouy i iv ciszy ustawiają się iv dwa rządy. Straż przy-

boczna opuszcza piki i prezentuje broń.

< 130 >

SCENA SZÓSTA

Ciż, Król.

Król

zbliża się wolnym krokiem, przechodzi, nie podnosząc glowy, pośród

zebranych dworzan, po czym, zatrzymuje się. przy ostatnim, pozo-

stając kilka chwil w milczeniu i zadumie. Dworzanie cofają się.

w gląb fali.

Dnie iprzemijają,

A żyć coraz to ciężej...

do dworzan, ze skinieniem glowy

Bóg niech będzie z wami!

rzuca się. w głęboki fotel i ciężko wzdycha

Panie Bellegarde, ostatnio źle sypiam nocami!

Książę de Bellegarde

zbliża się z trzykrotnym ukłonem

Nie sypia się dziś lekko, Najjaśniejszy Panie!

Król

żywo

Nieprawdaż? Kraj w piekielne slacza się otchłanie

Coraz szybciej!

Książę de Bellegarde

Tak silną prowadzony ręką.

Król

Ten znój dla kardynała ciężka jest udręką!

9*

< 131 >

M a r i o n o r Ł. o r i

Książę de Bellegarde

Panie!...

Król

Trzeba by pomóc rękom spracowanym...

Chcę być prawdziwym królem, a nie malowanym!

Książę de Bellegarde

Kardynał nie staruszek.

Król

Powiedz mi do ucha,

Bellegarde, nikt nas nie widzi i nikt nas nie słucha,

Co o mim myślisz?

Książę de Bellegarde

O kim?

Król

No, o kardynale.

Książę de Bellegarde

O eminencji?

Król

O nim!

Książę de Bellegarde

Błyszczy tak wspaniale,

Że aż patrzeć nań trudno.

Król

Szczerze mówisz, stary?

Nie ma tu eminencji czerwonej ni szarej,

< 132 >

Ni szpiegów! Nic się nie bój, kro! twój chciałby wiedzieć,

Co ty myślisz.

Książę de Bellegarde

Czy całą prawdę mam powiedzieć?

Król

Oczywiście.

Książę de Bellegarde

śinialo

Hm, cóż tu rzec... To wielki człowiek!

Król

Czy książę, w razie czego, i w Rzymie tak powie?

Nastaw ucha! Posłyszysz, jak naród skowyczy

Między nim, co jest wszystkim tutaj, i mną — niczym.

Ach!...

Książę de Bellegarde

Król

Wszystko w jego ręku: skarb, wojna i pokój,

Rozkazy i edykty, prawa, inoc wyroków;

On jest królem, powtarzam! Rozwiązał zdradliwie

Ligę, on z Habsburgami zadarł — sprawiedliwie

Mówiąc, zacni są, z nich się wywodzi królowa!

Książę de Bellegarde

Panie mój, on pozwala ci króliki chować -

Masz się czym zająć...

< 133 >

Król

Teraz z Dania intryguje.

Książę de Bellegarde

Pozwala ci wyznaczać, ile co kosztuje

U złotnika...

Król

którego z/y humor wzrasta

To znowu z Rzymem toczy wojny.

Książę de Bellegarde

On pozwolił ci wydać edykt bogobojny,

Broniący mieszczuchowi, choćby się i starał,

Wydawać w szynku więcej niźli jeden talar.

Król

A te jego przeróżne tajne poczynania!

Książę de Bellegarde

A twe, panie, sam na sam w Planchette polowania!

Król

On jest wszystkim. Podania, skargi — korowodem

Biegną do niego, a ja — jak cień przed narodem

Stoję... Czy kiedy proszą mnie o posłuchanie?

Książę de Bellegarde

Jeśli maja skrofuły, Najjaśniejszy Panie!...

Gniew Króla tczrasta.

< 131 >

Król

Order mego imienia chce dać księciu Lyonu,

Swemu bratu... Nie, nie dam dłużej hańbić tronu!...

Lecz...

Zawiść,

Królu!

Książę de Bellegarde

Król

Wszystkich jemu bliskich, nienawidzę...

Książę de Bellegarde

Król

Combalet, siostrzenica jego — ta się bawi!

Książę de Bellegarde

To oszczerstwo!...

Król

On trzyma gwardię z dwustu pieszych!

Książę de Bellegarde

Lecz ma tylko stu konnych...

Król

Tym mnie nie pocieszysz.

Książę de Bellegarde

On zbawia Francję.

< 135 >

Król

Ale gubi duszę moją!

Dźga jedną ręką naszych pogan w krwawym boju,

Druga pakt z poganami Szwecji podpisuje.

cicho, do ucha B e 11 e g ar d e' a

Nie policzyłbym, ile przezeń głów zlatuje

Na placu Greve. To wszystko przyjaciele moi!

Jego purpura to ich krew! Ach, on mnie stroi

W czarny całun, nie żyję już, każdy to powie!

Książę de Bellegarde

Saint-Preuila jednak zabił. A to jego człowiek!

Król

Jeżeli bliskim gorzkiej miłości nie szczędzi,

To kocha mnie ogromnie...

gwałtownie, po chwili ciszy, skrzyżowawszy ramiona

Matkę mi wypędził!

Książę de Bellegarde

Zawsze oddanym, wiernym, posłusznym go widzę,

Przywiązanym do króla...

Król

Ja go nienawidzę!

Gnębi mnie, w niewolniczej oddycham pokorze,

Ja, co jestem kimś chyba... pewnie... jakoś... może...

Traktuje mnie, jak gdyby najlichszego z ludzi,

Czyż nie drży, że się w końcu król we mnie obudzi?

< 136 >

Chociem słaby, a jego moc nie da się zmierzyć,

Płomień jego potęgi od mego zależy

Oddechu... Jedno słówko me — i on się zmienia

W proch. Niech tylko wymówię na glo<s me życzenia!...

Cisza.

On to z dobra zło czyni, ze zła — zło straszliwe.

I król, i państwo całe kona, ledwo żywe.

On we Francji i poza Francją królem teraz!

Mnie nie ma! On zaczyna Habsburgów pożerać!

A francuskie okręty brał, kto w Boga wierzy,

Koło gaskońskich brzegów — teraz mnie sprzymierzył

Z Gustawem szwedzkim — wszędzie, wszędzie pełno jego,

Jest dusza Francji, mego rodu, mnie samego!

O, jam litości godzien!

idąc ku oknu

Świat tonie w szarudze.

Książę de Bcllcgarde

Wasza Królewska Mość cierpiąca?

Król

Ja się nudzę.

Nibym pierwszy we Francji, a ostatni przecie...

Ach, zostać kłusownikiem — to mi raj na świecie!

Lały dzień polowanie — nikt by mnie nie więził,

Nie dręczył. Sen niebiański pod stropem z gałęzi!

Drwić sobie z ludzi króla! Wśród błyskawic śpiewać!

< 137 >

l

Jak ptak żyć wolno — wokół drzewa, same drzewa...

Nawet żebrak jest panem, królem w swojej chacie —

Tu ciągle przed oczyma ten człowiek w szkarłacie...

Ponury jak sęp, szepce niby od niechcenia:

„Takie właśnie być muszą, królu, twe życzenia!"

Czyste szyderstwo! On mnie ukrył przed narodem,

Wsunął pod płaszcz, jak jakieś pacholęcie młode.

„A któż to tam wygląda — Francuzi pytają —

Spod płaszcza kardynała?" — „Król" — odpowiadają.

Wtyka mi w ręce listy zbrodniczych uczynków,

Wczoraj — walk hugonockich, dzisiaj — pojedynków.

Za pojedynek wiesza! Taki już surowy!

Coraz więcej głów żąda! Po cóż mu te głowy?

B dl e gar d e uderza nogą. Wchodzą Markiz de N a n g i s

i M ar i o n.

SCENA SIÓDMA

Ciż, M a r i o n, Markiz de N a n g i s. Markiz de N a n g i s

zbliża się. ze śivitą i staje o kilka kroków od Króla; upada na

kolana. M ar i o n upada na kolana przy drzwiach.

Markiz de Nangis

Broń, królu!

Przed kim?

Król

< 138 >

Markiz de Nangis

Twoja królewska powaga

Przed tyranem niech broni nas...

M a r i o n

O łaskę błagam!

Dla kogo?

Król

M a r i o n

Dla Didiera.

Markiz de Nangis

A ja — dla młodzieńca

De Saverny.

Łaski!

Król

Słyszałem o tych postrzeleńcach.

Markiz de Nangis

Król

Ale... właściwie... Prosisz mnie — dlaczego?

Markiz de Nangis

Jestem stryjem jednego.

Król

do Marian

Ty?

< 139 >

M a r i o u

zdecydowanie

Siostrą drugiego.

Król

Jakież, stryju i siostro, jest wasze życzenie?

Markiz de Nangis

icskuzując kolejno na obie ręce Króla

Tą dłonią sprawiedliwość daj, tą przebaczenie,

Panie. Jam markiz Wilhelm Nangis, dowodzący

Setka żołnierza, mnogość dóbr posiadający.

Kardynała oskarża moja boleść sroga,

Pragnę łaski dwóch ipanóiw mych: króla i Boga.

Sprawiedliwości tylko łaknie moja skarga,

Saverny, o którego ból mi serce targa,

To mój siostrzeniec.

M a r i o n

cicho do Markiza

Panie, obu chciej ratować!

Markiz de Nan

gis

ciągnąc dalej

Poróżnił się ostatnio — sprawa honorowa —

Z pewnym szlachcicem biednym, młodym kapitanem,

Didier — nazwisko jego, sądzę, mało znane.

Był to błąd, który dzielność czynić nakazała.

Wtedy ich wytropili ludzie kardynała...

Król

Ja to znam. Dosyć. O czym jeszcze będzie mowa?

< 140 >

Markiz de Nangis

Czas, królu, byś rozważył sobie moje słowa!

Kardynał tu złowieszczo knuje, to lis szczwany!

On spija najcenniejszą krew twoich poddanych!

Henryk, twój ojciec, panie, królewskiej pamięci,

Nigdy by tak swej wiernej szlachty nie poświęcił...

Skazać kogoś niełatwo było go nakłonić.

Sam strzeżony iprzez szlachtę, i jej umiał bronić!

Umiał sobie z rycerstwem inaczej poczynać,

On by dworzaninowi nie dał głowy ścinać,

W bój brał .szlachtę, bo wiedział, że tam jest jej siła,

A niejedna mu kula pancerz przestrzeliła.

Piękne te moje czasy były, i czci godne,

A rycerze -- tych czasów syny nieodrodne...

Wtedy ksiądz ze szlachcicem musiał się rachować,

Bo cenna była, niby skarb, szlachecka głowa...

W obecnych latach strasznych — niech mi król uwierzy —

Strzec trzeba szlachty, garstka została rycerzy!

Nadejdzie czas, być może, iże się ona przyda,

A wtedy strasznym ci się pewnie, królu, wyda

Plac Greve — może pomyślisz: okropne to dzieło,

Rzeź potworna, gdzie tylu mężnych wyginęło...

Żal zaciąży ci w sercu, że zginęli młodzi,

A tak dzielni, iż mogliby dziś w glorii chodzić!...

iNarod jeszcze z domowej nie ochłonął wojny,

^yJ3 jeszcze wspomnienia tych dni niespokojnych...

Oszczędzaj ręki kata, Najjaśniejszy Panie,

l o on niech wreszcie mieczem wywijać przestanie,

< 141 >

Nie my. Oszczędzaj także szubienicy, królu,

Strzeż się, żebyś po latach nie zapłakał z bólu,

Iż ktoś o wielkim sercu, sercu bohatera,

Jest szkieletem, co bieli się na sznurze teraz.

Królu, krew to nie rosa żyzna ł szczęśliwa,

Na placu Greve nie zbierze nikt żadnego żniwa.

Królewskiego balkonu lud teraz się boi,

Bo Montfaucoii dziś zamiast Luwru się zaroił!

Śmierć dworakom! Oni cię, panie, zabawiają,

A kaci głowy szlachcie przez ten czas ścinają!

Głos pochlebców ci szepcze, iże to wielki honor,

Co przystoi synowi Henryka, Burbonom,

Lecz donioślejszy, ni źli ta pochlebcza mowa,

Głuchy stuk, jaki czyni spadajijca głowa.

Rozważ te słowa moje, Najjaśniejszy Panie,

Ty także przed Najwyższym Majestatem staniesz...

Czas jeszcze... Niech się król nasz zastanowić raczy,

Że więcej jednak w państwie rycerz niż kat znaczy.

Nie może być radością i duma dla kraju,

Iż więcej, niiż rycerze, kaci pracy mają!

Zły to pasterz narodu, któregoś ty królem,

Co ściąga dziesięcinę ludzką krwią i bólem.

On książę wśród potworów, który się nie lęka

Berła twojego tykać — ora ma... krew na rękach.

Król

To mój brat. Ci, co wielbią mnie

Kochać.

< 142 >

i jego muszą

Ach!

Markiz de N a n g i s

Król

Dość. Jest moim sercem, moją duszą.

Markiz de Nangis

Królu!

Król

A cóż to znowu za kazanie? Dosyć.

wskazując na siwiejące włosy

Przez tych nudziarzy tak nam posiwiały włosy.

Markiz de Nangis

Pozwolisz, by kobieta i starzec płakali?

Życie i śmierć w tej chwili ważą się na szali!

Czegóż chcecie?

Didiera!

Król

Markiz dc Nangis

Ach, łaski dla Gasparda mego!

M a r i o n

Ależ laska serca królewskiego

Jme. sprawiedliwości wyrządza najczęściej...

< 143 >

M a r i o n

Panie mój, spójrz litosnym okiem na nieszczęście!

Bo cóż to było:' Obaj nierozsądni, młodzi!

Pchnąć ich na dno przepaści — czyliż to się godzi?

Więc mają zginąć? Boże! Zawisnąć! — O, królu!

Jam niewiasta, ja nie wiem, jak o wielkim bólu

Trzeba do królów mówić! Moiże to źle — płakać...

Twój kardynał to potwór! Skąd u niego taka

Zawziętość! Za co? Przecie on nie widział mego

Didiera ani razu! To źle. — Kto na niego

Spojrzy, ten już go kocha... Więc zgładzić ich trzeba?

Oni tak młodzi! Pomyśl o ich matkach! — Nieba!

Ulituj się! Kobiety mówić nie potrafią

I nigdy jak myśl męska w sens .rzeczy nie trafią,

Bo w nas jest tylko serca krzyk, 'Oczy ze łzami,

Gdy królewski wzrok zgina kolana pod nami...

Pobłądzili, to prawda! Jeśliś gniewny, panie,

Umiej okazać winnym laskę, zmiłowanie...

Bose! Oni tak młodzi! Czyż wiedzą, co czynią?

Najczęściej walczą o- nic. Drugiego obwinia

O złe spojrzenie, jakieś słowo ich obraża,

Uniosą się — najczęściej właśnie tak się zdarza...

Ci panowie potwierdzą, zechciej, Najjaśniejszy,

Zapytać ich. Panowie, prawda? Na najmniejszy

Twój znak mogą być wszystkie odpuszczone winy...

Jakże cię będą kochać, jeśli to uczynisz!

Gdybym umiała słowem twoje serce przeszyć,

To byś powiedział, królu: „Trzeba ją pocieszyć,

< 141 >

Biedną. Jej Didier to jej serce, ona sama..."

Dusze się... łaski... łaski!...

Król

A .cóż to za dama?

M a r i o n

Siostra, która do twego serca się uciekła.

Lud ma do ciebie, prawo, królu.

Król

Prawdę rzekłaś.

Żaden też pojedynek takiej nie rozniecił

Wrzawy.

M a r i o n

Łaski nam trzeba twej!

Król

Przykładu.

Markiz de Nangis

Dzieci

Po lat dwadzieścia! Królu, zważ te moje słowa:

Ich wiek to mego wieku zaledwie polowa!

M a r i o n

Królu, masz przecie matkę, syna, iżonę, kogoś,

Kto ci istotą bliską jest, naprawdę drogą!

Brata! — Więc pomóż siostrze — z bólu oszalała!

'O Marioa de Lorme

< 145 >

Król

Brata? Ja nie mam brata.

pomyślawszy chwile,

A tak — kardynała.

zauważywszy świtę Markiza

Panie Nangis, cóż to za wojsko w mych komnatach?

Czyżby nas napadnięto? Czeka nas ikrucjata?

Pewnie zostałeś parem, księciem — nie inaczej.

Markiz de Nangis

Nie panie, ale więcej niźli tamci znaczę.

Par i książę — przydatni w dworskich ceremoniach,

Jam jest baron bretoński na czterech baroniach.

Książę de Bellegarde

na stronie

Hm, ta duma niezręcznie nieco wyrażona.

Król

Zechciej z twych praw korzystać tylko w swoich stronach,

Lecz tu mnie mojej władzy zostaw sprawowanie.

Jam jest najwyższym sędzią.

Markiz de Nangis

ihżąc

Zaklinam cię, panie,

Zważ ich wiek, zważ, że czyny okupiła męka,

Zważ dumę starca, który... patrz... przed tobą klęka!

Łaski!

Król czyni gwałtowny gest gniewu i odmowy. Markiz podnosi

się powoli.

< 146 >

Nigdym nie skąpił moich służb powinnych

Ojcu naszemu, królu, i twemu, gdy inny...

Tamten potwór zatopił w nim sztylet. Czuwałem

Do zmierzchu nad zwłokami. Ja króla kochałem.

Panie, jam w moich oczach własnych kiedyś stracił

Ojca. potem — w zamieszkach różnych — sześciu braci;

Żona, sercu najmilsza, złożona chorobą

Zmarła mi także. Teraz widzisz tu przed sobą

Starca, kat-los — to praca dla niego wesoła -

Przywiązał mnie, na długo przywiązał do koła.

Bóg ma dla mnie z żelaza dłoń!

kładąc r alt ą na piersi

W ostatniej porze

Życia — ten cios (ostatni. Królu, strzeż cię, Boże!

Sklada glęboki ukłon i wychodzi. Marian podnosi się z trudem

i puda jak martwa u zloconych drzwi gabinetu Króla.

Król

ocierając IZĘ, odproivadzajac Mar k i z u wzrokiem, do

Bellegarde'a

Trudno być sprawiedliwym... Wzruszył mnie ten stary...

zamyśla się na chwilą i gwałtownie opanowuje się

Wczoraj zanadtom grzeszył — dziś rozdaję kary.

zbliżając się do Bellegarde'a

lyś, książę, przed markizem jeszcze rzekł mi wiele

Słów dość zuchwałych. Jeśli nimi się podzielę

? kardynałem — on do mnie wieczorem przychodzi —

Ta zuchwałość mogłaby bardzo ci zaszkodzić.

Rozgniewałeś mnie. Odtąd miej się na baczności.

. ziewając

e tez to się nie można wyspać do sytośri!

10*

< 147 >

dając znak, żeby dworzanie i służba palacowa oddalili się

A teraz nas zostawcie samych.

do Angely'ego

Ty masz zostać.

Wszyscy icychodzą z wyjątkiem Marian, której Król nie widzi.

Książę dc Bcllegarde dostrzega ją przykucniętą u progu

drzwi i idzie ku niej.

Książę de Bellegarde

cicho do Marian

Jesteś tak nieruchoma, jak kamienna postać

Jakaś. To miejsce nie dla ciebie. Bądź z daleka

Od tych pokoi, Marlon. Uchodź.

M a r i o n

Na śmierć czekam.

A n g e l y

cicho do Księcia

Zostaw ją, książę.

cicho do Marian

Zostań.

Wraca do Kr-óla, który zasiadł w wielkim fotelu, głęboko

zadumany.

SCENA ÓSMA

Król, A n g e l y.

Król

z glęboliiin westchnieniem

Pójdź, ja sohie życzę,

Byś wiedział, że mam w sercu żale i gorycze.

Usta me bez uśmiechu, Izy z 'oczu wypiły

< 1-18 >

Rozpacze. Ty mi tylko zostałeś, mój miły.

Błaźnie, tyś nigdy z lęku nie zadrżał przede mną...

Rozerwij mnie, niech w duszy nie będzie tak ciemno..

A n g e l y

Nieprawdaż, panie, 'życic jest goryczą tylko?

Król

Niestety!

A n g e l y

Człowiek — jedną króciuteńką chwilką?

Król

Tak.

A n g c l y

Niech Wasza Królewska Mość łaskawie powie:

Smutno, gdy w jednym ciele mieszka król i człowiek?

Jarzmo podwójne.

Król

A n g e l y

Sądzę, że by milsza była,

Niźli świat, jakaś ciemna, głęboka mogiła...

Zaw

Król

szem to mówił.

Lul,

Ska

A n g e l y

A wiec nie rodzić się wcale

umrzeć — to jedyne nasze szczęście. Ale

zamsmy na życie...

< 149 >

Król

Koja mnie te słowa.

A n g e l y

Czyż człowiek wstanie z grobu, gdy się go pochowa?

Król

którego smutek wzrasta podczas rozmowy z blazncm

Przekonamy się potern. Wolę zostać żywy.

Błaźnie, jam nieszczęśliwy! Słyszysz? Nieszczęśliwy!

A n g e l y

Tak, w twoich oczach, królu, jakaś boleść, trwoga...

Król

A jakiż miałbym powód cieszyć się, na Boga!

zbliżając się do błazna

Pomyśl, nawet przy tobie mój smutek nie znika —

Po cóż więc żyjesz? Piękny chleb! Błazen Ludwika!

Zabawka, brzękadełko, które skacze, warczy...

Po twym uśmiechu został tylko grymas starczy.

Jesteś od zabawiania mnie i moicli gości.

Po cóż żyjesz właściwie, co? Mów!

A n g e l y

Z ciekawości.

Po cóż ty żyjesz, panie, od lat kilkunastu?

To iżalosne być tobą. już lepiej — niewiastą!

Ja jestem pajac tylko, nitkę w ręku ty masz.

Lecz twój płaszcz też nić kryje. A tę znowu trzyma

< 150 >

Dłoń mocniejsza. Co do mnie, mniejsza mi to nędza

Być kukła w ręku króla niźli w ręku księdza!

Król

rozmarzony, coraz bardziej smutny

Ty drwisz, lecz mówisz prawdę, o, to szatan z piekła.

Czy kardynałem moiże być szatan? Urzekła

Moją duszę ta postać, zagarnęła całe

Moje życic. Jak myślisz, co?

A u g e l y

Tak, tak myślałem.

Król

Nie mówmy o tym więcej. Może to grzech? Pomyśl,

Zawsze na moją głowę .najstraszliwsze gromy!

Przybywam tu, hiszpańskie kormorany ze mną,

Lecz wód do rybołówstwa szukam nadaremno!

Tu, w tym Chambord przeklętym, i staw jest tak mały,

Ze ptak nie mo]że z brzegu przejrzeć się w nim cały.

Chcę polować? — Mam morze. Łowić ryby? — Trawę.

Nie dość nieszczęść?

Dla ciebie, królu.

A n gely

Doprawdy, życie niełaskawe

Król

Jakże mnie pocieszysz?

< 151 >

A n g ely

Oto

Inne zmartwienia jeszcze. Słusznie zowiesz cnotą

Edukację sokoła, kiedy polowanie

Na kuropatwy. Świetny! sam myśliwy, panie,

Powaiżasz sokolników.

Król

żvwo

Sokolnik to świętość.

A n gely

Dwóch zginie zaraz, jeśli jeszcze ich nie ścięto.

Dwóch?

Tak.

Król

A n g el y

Król

Kimie eą?

A n g ely

Obaj sławni!

Król

Angely

Młodzi. Dziś chciano dla nich laski.

< 152 >

Któż? Mów zaraz!

Król

Dla Gaspara

IDidiera?!

Angely

Tak sądzę. Ostatni na liście.

Dwaj sokolnicy! No to klęska, oczywiście!

Jakaż strata! Olbrzymia! Co za pojedynek

Nieszczęsny! Sokolnictwo zginie, gdy ja zginę!

Wszystko zginie! A o cóiż poszło?

Angely

Jeden wołał,

Że sokół srebrny nie rwart czarnego sokoła.

Król

JNie miał racji. Lecz wisieć za ito — hm, przesada.

Cisza.

Ja mam serce zbyt czułe — kardynał powiada...

Ułaskawić — to teraz coś niemożliwego!

Cisza. Król do A n g e l y' e g o.

Richelieu chce ich śmierci.

Angely

A ty. królu — czego?

Król

po namyśle, po chwili ciszy

< 153 >

Tak...

A n g el y

Król

Sokolnictwo moje zubożeje!

Spójrz, panie!

Cóż?

A n gely

podchodząc do okna

Król

odwracając się gwaltownie

Co takieg.o?

A n g e l y

Spójrz, co się tam dzieje.

Król

wstaje i idzie do okna

A n g e l y

pokazując Królowi coś za oknem

Oto zmiana warty.

Król

Więc co, mój kochany?

A n g e l y

Kim jest ten drab w porcietach żółto naszywanych?

Och, nikt. Kapral.

Król

< 15-1 >

A n g e l y

On teraz, mrucząc niewyraźnie,

Zamienia wartowników. Co rzeki?

Król

Hasło. Błaźnie,

Jakiż to rna być morał w tym wszystkim zawarty?

A n g c l y

Że królowie, panując, też zmieniają warty,

Nie piką, ale berłem obciążając dłonie.

A gdy się już nadręczą do syta na tronie,

Śmierć, ich kapral, na warcie berłodzierżce zmienia

I przekazuje hasło Boga. Pan Stworzenia

Nazwał je: Miłosierdzie.

Król

O, nie! — Sprawiedliwość.

Stracić dwóch sokolmków jest rzeczą straszliwą.

Cóż. zginą!

A n g e l y

Jak ty, królu, jak ja. Śmierć pożera

Każdego, czy go pałac rodzi, czy rudera.

Tu zmęczony, po śmierci odpoczniesz do woli.

Kardynalska wielmożnoić dręczy cię i boli,

Lecz — cierpliwości, panie! — Przyjdzie rok, dzień taki,

Kiedy się \os każdemu dostanie jednaki.

l y król, ja — błazen, i on — władający Francją

^poczniemy. Śmierć każdemu najwyższa instancją

< 155 >

I każdy, choćby nosił się najbardziej dumnie,

Tylko sześć stóp najwyżej będzie mierzył w trumnie!

On już jest przecie słaby, w lektyce go noszą.

Król

Tak, śmierć się wobec życia wydaje rozkoszą.

Błazen tylko czasami udręki rozegna...

A n g e I y

Właśnie cię teraz, królu, mam zaszczyt pożegnać.

Król

Co ty pleciesz?

A ngely

Opuszczam cię, panie.

j Król

Oszalał!

Jedynie śmierć ze służby u królów wyzwala!

Na śmierć idę.

A n g e l y

Król

Naprawdę, widzę, zwariowałeś!

A n g e ly

Cóż, kiedy ty, król Francji, ty sam mnie skazałeś!

Król

Jeśli kpisz sobie tylko, mówże, o co chodzi?

< 156 >

Ang el y

Byłem w tym, by ze sobą bili się ci młodzi

Dwaj szlachcice, jeifi nie ja, to moja szpada.

Oddaję ci ją, królu.

Wyciąg" szpadą i pokazuje ją Królowi, przyklękając na kolano,

Król

bierze szpadę i oglądając ją

Tak. Prawdę powiada.

Skąd się ona u ciebie wzięła?

A n g e l y

Szlachcic ze mnie.

Wiem dobrze, że o łaskę prosiłbym daremnie,

Idę na śmierć.

Król

poważny i smutny

Dobranoc. Pozwól, tak mi smutno,

Uścisnę twoją głowę, nim ją tamci utną.

Ściska A n g e l y' e g o.

Ang ely

na stronie

Coś okrutnie na serio to wszystko traktuje...

Król

po chwili ciszy

Król prawdziwej słuszności nigdy nie neguje.

Jednak, mój kardynale, srogo karzesz winy!

ofazna i sokolników stracić z tej przyczyny!

< 157 >

przechadza SIĘ, poruszony żywo, z raka na czole; potem zwraca się

do zaniepokojonego Angely'ego

Pocieszże się, ;że życie jest goryczą tylko.

Grób więcej wart. A cóż jest człowiek? — Krótką chwilką.

A n g e l y

na stronie

Jest źle!

Król iv dalszym ciągu przechadza się., widocznie giealtownie

wzburzony.

Król

Więc cię powieszą! Nie będą się wahać!

A n g e l y

na strontu

Rzecz posuwa się szybko. Uff, trochę mam stracha!

glośno

Na jedno twioje słowo...

Król

Któż mnie będzie śmieszył?

Jeśli dusza opuszcza grób, zaraz pośpieszysz

Do mnie, by mi to wyznać, co?

A u g e l y

na stronie

Nieco mizerna

Pociecha!

Król

znowu zaczyna się. przechadzać u-ielkimi krokami, zwracając się. do

Angely'ego

Kardynalska pycha jest bezmierna!

< 158 >

krzyżując ramiona

Jak sądzisz, jeśli zechcę, to go upokorzę?

A n g e l y

Kto wie?" — rzekłby Monteskiusz. a Rabelais: „Być

może."

Król

z gestem zdecydowania

Pergamin, błaźnie!

A n g e l y z pośpiechem podaje Królowi pergamin leżący na

stole, obok przyborów do pisania. Król pisze pośpiesznie kilka

slóif i oddaje pergamin Angely'emu.

Wszystkim wina darowana.

Wszystkim?

A n g e l y

Król

Wszystkim.

dziękuj, dziękuj!

A n g e l y

biegnąc do Marian

Pójdź, pani, padnij na kolana!

Ja

M a r i o n

padając na kolana

Łaska? A więc nie zawisna?

A n g e l y

z nim...

< 159 >

M a r i o n

Czyje kolana powinnam uścisnąć?

Króla czy twoje, panie?

Król

zdziwiony, badając wzrokiem Marian, na stronie

Cóż to, ktoś mnie łapie

W pułapkę? Czy możliwe?

A n g e l y

podaje pergamin Marian

Pani, bierz ten papier.

Marian caluje pergamin i kryje go za stanikiem.

Król _

na stronie

Oszukano mnie?

do Marian

Proszę, zwróć 'mi z łaski swojej

Tę kartkę.

t

M a r i o n

Boże!

zuchwale, do Króla, wskazując mu swoją pierś

Królu, weź ją sam i moje

Serce wyrwij z nią razem.

A n g e l y

cicho do M ario n

Dobrześ to ukryła,

Nigdy by ręka króla tam nie pobłądziła.

< 160 >

Daj!

Król

do M a r i o n

M a r i o n

Weź, królu!

Król

spuszczając oczy

A cóż to za nimfa?

A n g e ly

do Marian

Król za nic

Nie tknąłby goinsu... nawet Najjaśniejszej Pani!

Król

rozkazawszy gestem M ar i o n, żeby wyszla, po chwili wahania i bez

podnoszenia na nią oczu

Dobrze, idź!

M a r i o n

klaniając się glęboko

Biegnę do tych, co mieli umierać!

Wychodzi.

A n g ely

do Króla

To siostra sokolnika, sławnego Didiera.

Król

iNiech sobie będzie, kim cbce, lecz — śmiesznie to wyznać —

niusiła mnie, bym spuścił oczy — ja, mężczyzna!

Ciszo.

Lor

< 161 >

Tyś ze mnie zadrwił, błaźnie. Znowu przebaczenie

Dać tobie powinienem.

A n g e l y

Królu! Powinieneś!

Kiedy przebaczasz, ból ci ustępuje z serca.

Król

Ciągłe wspomnienie placu Greve mózg mi przewierca.

Racja, Nangis! Siew śmierci nigdy nie da plonów...

Pusto w Luwrze, gdy pełno w grobach Montfauconu.

spacerując wielkimi krokami

Czyż to nie zbrodnia odjąć synowi Henryka

Prawo łaski? Ja z tronu niby widmo znikam.

Tronu nie mam i wojska nie mam. Cóż tu robię?

W nim zamknąłem się cały, jak we własnym grobie.

Jego suknia jest moim całunem. Ludowi

Zdaje się, że umarłem. Ci <cali i zdrowi

Pozostaną. O, piękne jest życie, dar Boży.

po chivili zadumy

Któż wie, kto im drzwi grobu pośpieszy otworzyć...

Król — nie. Zaraz ;do rodzin powrócić im każę.

Będą żyć. A ta młoda dziewczyna, ten starzec

Będą mnie błogosławić. Rzekłem. Podpisałem.

Czeka mnie... pewna mała scysja z kardynałem.

Tym gorzej. Bellegarde szalu z radości dostanie.

A n g e l y

— przypadkiem — król z ciebie, Najjaśiniejszy Panie!

AKT PIĄTY

KARDYNAŁ

Beangency

Twierdza Beaugency. Dziedziniec. \V głębi twierdza, wokól gruby

mur. Na lewo ivysoka brama iv stylu gotyckim. Na prawo niewielkie

drzwi lekko sklepione. Przy drziuiach kamienny stoi. Przed nim

kamienna laiva.

SCENA PIERWSZA

Robotnicy

P i er iv s zy robotnik, Drugi robotnik, Trzeci ro-

botnik, potem L a j f e m a s.

Robotnicy pracują nad zburzeniem węgla ściany iv glębi na

prawo. Wylom jest już dość duży.

Uff! Ciężko!

Też robota...

Pierwszy robotnik

kopiąc

Drugi robotnik

kopiąc

A niech diabli to wezmą, kumotrze,

Trzeci robotnik

kopiąc

Czy szafot już widziałeś, Piotrze?

< 163 >

JMarion do L, o r m e

Pierwszy robotnik

Tak.

podchodzi do bram\ i ivymierza ją

Coś mi wąsko. Tutaj nie zmieści się cała

Lektyka wielebnego księcia kardynała!

Trzeci robotnik

A cóż ona — dom?

Pierwszy robotnik

z gestem potwierdzenia

Nawet firanki ma przecie.

Dwudziestu czterech ludzi dźwiga to na grzbiecie.

Drugi robotnik

Widziałem tę landarę w wieczór. Ciemno było.

Jakby się Belzebuba w mroku zobaczyło.

Trzeci robotnik

Po co on z całą gwardią tn przybędzie, powiedz?

Pierwszy robotnik

Ano, będą wieszani dwaj kawalerowie.

Chory, chce się rozerwać.

Drugi robotnik

Kończymy piorunem!

Zabierają się znowu do pracy. Mur jest już prawie zupełnie

zburzony.

< 164 >

Trzeci robotnik

Widziałeś rusztowanie z tym czarnym całunem?

Tak to być szlachta!

Pierwszy robotnik

Dla niej wszystko!

Drugi robotnik

Tak, nie dla nas,

Postawili te słupy tam, ale dla pana!

Pierwszy robotnik

Maurycy, czy aby rozumiesz co / tego?

Trzeci robotnik

Nie. To może zrozumieć peruka sędziego.

Dalej burzą mur. Ukazuje się Laffemas. Robotnicy milkną.

L a j j e m a s wchodzi wejściem znajdującym się to głębi, tak jakby

wchodził przez wewnętrzne, więzienne podwórze. Zatrzymuje się

przed robotnikami. Zdaje się badać wyłom i dawać robotnikom jakieś

rozkazy.

Kiedy skończyli, każe im zaw<iesić na cala szerokość wyłomu czarne

sukno, które go całkowicie zakrywa, następnie odprawia robotników,

"rawie jednocześnie ukazuje się M ar i o n w białej sukni, z osżo-

niętą twarzą. Wchodzi przez główną bramę, mija szybko podwórze,

podbiega do drzwi i puka w okienko. Laffemas kieruje się w tę

sumą stronę icolnym krokiem. Okienko otwiera się. Ukazuje się

w nim Strażnik.

< 165 >

M a r i o n

i

O Bonę!

Laffemas

zbliżając się do niej, cicho

W tym miejscu, koło nas,

Jest ktoś... — jedno twe słowo tylko — on się stanie

Szczęśliwszy niż król — jakby świat wziął we władanie!

Idź precz!

M a r i o n

Lafferaas

Słowo ostatnie?

M a r i o n

z godnością

Tak, z łaski rzucone.

Laffemas

Ach, doprawdy! Niewiasty .są nieprzeniknione!

Dawniej częściej do wzruszeń bywałaś gotowa,

A teraz, kiedy trzeba kochanka ratować!...

Marian

nie patrząc na L n f f e m a s a odicraca się w kierunku drzwiczek

z załamanymi rakami

Więc, żeby cię ocalić, znowu upaść muszę?

Nie mogę! To twój oddech oczyścił mi duszę,

Didier drogi? Przez ciebie jestem dzisiaj inna,

Twoja miłość sprawiła, żem znowu niewinna!

Więc go kochaj!

Laffemas

M a r i o n

Potworze! Zbrodnię siejesz, trwogę!

Zostaw mnie czystą!

Uczynić grzeczność...

Laffemas

A więc jedną jeszcze mogę

M a r i o n

Jaką?

Laffemas

Dziś staną otworem

Te drzwi dla ciebie, pani. Zgoda? Dziś wieczorem.

Dziś wieczorem!...

M a r i o n

drżąc calym cialem

Laffemas

Przywiozą tutaj kardynała.

Chce widzieć zza firanki oba martwe ciała.

M a r i o n

jest pogrążona w glębokiej, konwulsyjnej rozterce; nagle obiema ra-

kami przeciera sobie czoło i zwraca nią, jakby iv obląkaniu, do

La/femasa

Jakże więc chcesz, by tamci tędy się wymknęli?

< 168 )

< 169 >

Laffemas

Jeżeli się namyślisz... Straż tu będą mieli

Dwaj moi Judzie — tędy, przez ten wielki wyłom

Przesunie się lektyka...

nasłuchuje

Coś się poruszyło...

Za murem...

M a r i o n

gryząc ręce

Uratujesz go?

Laffemas

Tss... Wszystkie dźwięki

Budzą tu echa... Gdzie indziej może...

M a r i o n

Cho>dźmy!

Laffemas kieruje się Itu bramie i daje znak M a r i o n, żeby

szla za nim. Marian upada na kolana, zwrócona w kierunku okien-

ka strażnika, potem zrywa się koniuulsyjnie i znika w bramie, w ślad

za Laffemasem. Małe okienko otwiera się. Wchodzą Saverny

i D i d i e r w otoczeniu strażników.

SCENA TRZECIA

D i d i e r, S a v e r n y.

Savcrny, ubrany według ostatniej mody, ivchodzi z niepohamo-

ivaną żywością, wesoło, D i d i e r, ubrany na czarno, blady, ivolnym

krokiem. Dozorca loięzienia ustawia dwóch halabardników

na czatach koło czarnej zasłony. D i d i e r siada w milczeniu na

kamiennej lawie.

< 170 >

S a v e r n y

do D o z o r c y więzienia, który otiKiera przed nim drzivi

Dzięki!

Oddycham!

Dozorca więzienia

biorąc go na stroną, cicho

Pozwól, panie, że dwa słowa ipowiem!

Cztery!

S a v e r n y

Dozorca więzienia

Chcesz, panie... uciec?

S a v e r n y

żywo

Którędy? Bogowie!

Dozorca więzienia

Moja sprawa.

S a v e r n y

Poważnie rzekłeś?

Dozorca więzienia kiwa glową potakująco.

Kardynale,

Pragnąłeś, .żebym dzisiaj pożegnał się z balem!

Dalibóg! Tańczyć będę jeszcze! To brzmi ładnie:

Móc żyć!

do Dozorcy więzienia

Więc kiedy?

< 171 >

Dozorca więzienia

Dzisiaj, kiedy noc zapadnie.

S a v e r n y

zacierając race

Na honor, zmienię locum! Cudna .antrepryza!

Skąd ta pomoc?

Dozorca więzienia

Od wuja, od pana markiza.

S a v c r n y

do D o z o r c y

Ale, ale, my dwaj? Liczę na to!

Dozorca więzienia

S a v c r u y

Za wielką, podwójną opłatą?

Dozorca więzienia

Jeden tylko.

S a v e r n y

potrząsając gloicą

Nie?! Jeden!!...

cicho do Dozorcy więzienia

Musisz więc ratować

u-skazując do D id i er a

Jego. Rzekłem.

< 172 >

Drogi wuj!

Jeden tylko.

Dozorca więzienia

Wielmożny pan raczy żartować.

S a v e r n y

Nie. Jego.

Dozorca więzienia

Ależ... ależ to rzecz niesłychana,

Markiz nie jego kazał ocalić, a pana!

S a v e r n y

Tak? Więc się obejrzyjcie za dwiema trumnami.

Odwraca się plecami do Dozorcy wiązienia, który zdumiony

wychodzi. Wchodzi Pisarz sądowy.

Ani przez jedną chwilkę nie jesteśmy sami!

Pisarz sądowy

klaniając się więźniom

Radca dworu przybędzie.

Kłania się znowu i wychodzi.

S a v e r n y

Zgoda, pisarczyku.

śmiejąc. się

Żałosne: żyć we wrześniu — nie żyć w październiku,

Mając marne dwadzieścia lat!

D i d i e r

trzymając portret iv raku, stoi na przodzie sceny nieruchomy i jakby

pogrążony w glębokiej zadumie

Tak. — Patrz mi w oczy,

O. jakaż ona piękna... Ten cud mnie uroczył,

< 173 >

Nic się w świecie nie równa takiemu czarowi...

Jej czoło zazdrościło piękna aniołowi.

Sam Bóg, który słodyczą jej oczy obdarzył,

Blask i czystość zarazem rozlał na tej twarzy.

Jak dziecku, kapryśnemu w czułych pocałunkach,

Usta tchną niewinnością...

gwałtownie rzucając portret na ziemią

Czemu ma piastunka

Zapragnęła niemowlę — mnie z ziemi podnosić?

Czyż nie mogła dziecięcą krwią tej ziemi izrosić?

Cóż malcem zrobił, iże mnie narodziła? — Boże!

Czemuż w swoim nieszczęściu, w swojej zbrodni mo,że,

Na tyle mi nie była matką, by od łona

Oderwać i zadusić mnie w swoich ramionach!

S a v e r n y

tvracając z glęlti podwórza

Spójrz, mój bracie, jaskółki dziś latają nisko!

To wróży deszcz wieczorem.

Didier

nie slurhając go

Jakież to zjawisko

Niepojęte — kobieta! Jak morze szalona,

Niespokojna, tajemnic pełna, niezgłębiona!

Niestety! Ja rozpiąłem na tym morzu żagiel,

Jedyną miało gwiazdę moje niebo nagie...

Ale się łódź rozbiła, widzę zgubę własną,

I jam był przecie czysty, przyszłość miałem jasną,

< 174 >

Może i we mnie boskie płonęły płomienie

I mądrość serca... Może... — Nieszczęsne stworzenie,

Czyżeś nigdy, przenigdy, kłamiąc mi, nie drżała,

Ty, w której moja dusza utonęła cała!

S a v e r n y

Wciąż Marion! Masz poglądy o niej ustalone!

Didier

nie slucha go, podnosi portret, utkwiwszy iv nim oczy

Ach! Odrzucić cię między to, co splugawione!

Ciebie, któraś okrutnie z miłości zadrwiła,

Demonie, dłoń anioła mi cię przesłoniła!

Tu wróć, tu miejsce twoje!

zbliżając sią do Saverny'ego

Piekielny się kryje

Czar w tym portrecie — uwierz mi, on żyje, żyje]

Gdyś ty spał, kołysany ciszą i spokojem,

On w tę ostatnią naszą noc gryzł serce moje!

S a v e r n y

Biednyś! Mówmy o śmierci, która ku nam śpieszy.

na stronie

To mnie nieco zasmuci, lecz jego pocieszy. .

Didier

O coś mnie pytał? Powtórz! Bo ja nic nie słyszę...

Odkąd znam jej nazwisko, ciągle mnie kołysze

Jakoweś ogłuszenie. Dusza ogarnięta

Słabością... Nic nie widzę, nie wiem, nie pamiętam...

< 175 >

Śmierć?

Ach!

Cóż to jest?

S a v e r n y

biorąc go za ramie.

Didier

z radością

S a v e r n y

Mów mi o śmierci, duszo moja bratnia,

Didier

Jak minęła twoja no<c ostatnia?

S a v e r n y

Źle. Twarde łóżko zawsze smaczny sen odbierze!

Didier

Słuchaj więc. Kiedy umrzesz, bracie, twoje leże

Będzie twardsze, lecz na nim Bóg cię snem uraczy.

To wszystko. Piekło czeka nas, lecz cóż to znaczy

Wobec życia.

S a v e r n y

No proszę! Lżej zrobiło mi się,

To tylko mnie zasmuca, że będziemy wisieć!

Didier

Nie wymagaj za wiele. Śmierć to śmierć, mój zloty,

< 176 >

1

S a v e r n y

Jak chcesz, ale ja nie mam specjalnej ochoty

Dyndać. Powiem ci jednak — to nie tylko słowa,

Że nie lękam się śmierci, jeśli honorowa.

Didier

Cóż, umiera się różnie... Szafot... szubienica...

Nikogo to zapewne zbytnio nie zachwyca,

Gdy pętla życie zdławi, gdy śmierć je rozkruszy,

Kiedy Bóg każe w niebo ulatywać dnszy!

To i cóż? Jeśli ciebie ciemności ogarną

Takie, że i na ziemi ujrzysz tylko czarność,

Czy będziesz spal w grobowcu olbrzymim, dostojnym,

Czy wicher ciężkiej nocy, silny, niespokojny

Rozrzuci twoje szczątki, które czarne sępy

Rozszarpią bezlitośnie szponami na strzępy,

To i cóż?

S a v e r n y

Tyś filozof!

Didier

Czy stoczą robaki

Moje ciało, jak ciało króla, czy mnie ptaki

Posępne szarpać zechcą — toż to sprawa ciała!

To i cóż? Gdy mnie będzie płyta przykrywała

Grobowa, a sen przymknie na zawsze powieki,

Dusza uchyli grobu swoim palcem lekkim

I uleci...

Wchodzi Radca d iv o r u poprzedzany przez halabardników; czesi'

ich idzie są nim.

12 Marioli tte Lorme

< 177 >

SCENA CZWARTA

Ciż, Radca dworu w paradnym ubiorze, dozorcy, strażnicy.

Dozorca więzienia

anonsując

Pan radca dworu.

Radca dworu

klaniając się, kolejno Saverny'emu i Didierowi

Hm... Zadanie

Mam ciężkie, prawo srogie.

S a v e r n y

Wiem. Trza umrzeć, panie.

Mów swoje.

Radca dworu

roziuija pergamin i czyta

„My, król Francji i Nawary, Ludwik,

Prośbom winnych o łaskę musimy odmówić,

A (że ulżyć im obu wielkie marny chęci,

Nie będą powieszeni, ale tylko ścięci."

To lubię!

S a v e r n y

z radością

Radca dworu

lilaniając się znowu

Ja. panowie, pragnę, byście byli

Gotowi. Egzekucja dzisiaj.

Klania się i gotuje się do odejścia,

< 178 >

D i d i e r

ciągle zadumany, do S o r e r n y' e g o

Wiedz, że w chwili

Śmierci, choćby na nożach położono ciało,

Choćby na każdym członku tysiąc ran widniało,

Choćby tysiącem 'krwawych róż krwawiła rana,

Choćby łamano ręce, ramiona, kolana —

Z tego strzępu krwawego, zbrukanego ciała,

Uleci dusza czysta, jasna, jak śnieg biała!

Radca dworu

powracając do D i d i e r a

Gotujcie się, panowie. Każdy z was zostanie

Ścięty niebawem.

I) i d i e r

tagodnic

Ty mi nie przerywaj, panie.

S a v e r ii y

wesoło do D i d i e r a

Nie sznur!

D i d i e r

Tak, rodzaj śmierci obmyślono nowy.

Kardynał ma toporek do ścinania głowy.

" ypróhuje go, żeby stal nie zardzewiała.

S a v e r n y

Ho, ho! Tyś wciąż filozof, tak, a to niemała

Korzyść.

do Radcy dworu

Dzięki, mój panie, za dobrą nowinę.

Radca dworu

Wolałbym przynieść lepszą. Z gorliwości słynę...

S a v e r n y

A kiedy egzekucja będzie?

Radca dworu

O godzinie

Dziewiątej.

D i dier

Niech na niebo i w serce noc spłynie.

S a v e r n y

Gdzie szafot?

Radca dworu

pokazując raka sąsiednie podwórze.

Na dziedzińcu widać go więziennym.

Kardynał wnet przybędzie.

Radca dworu z calym swoim orszakiem wychodzi. Dwaj u>i'ę-

źnlowie zostają sami. Dzień zbliża sią ku końcowi. Widać tylko

w glębi halabardy dwóch wart, które przechadzają sią iv ciszy przed

wylomem w murze.

< 180 >

SCENA PIĄTA

D id i er, S a v e r n y.

D i d i e r

poważnie po chivili milczenia

Tak, o nieodmiennym

Losie naszym w tej chwili czas pomyśleć wreszcie.

W jednym jesteśmy wieku prawie, lecz ja jestem

Starszy niż ty. Wypada, by mój głos ci służył

Za przewodnika aż do końca tej podróży.

To ja zgubiłem ciebie, bo wyzwanie było

Moje, żyłeś szczęśliwie, ale wystarczyło

Piętnem mojego losu dotknąć twego .życia,

Żebyś u progu śmierci stanął przy mnie dzisiaj.

Kraina cieni na nas oczekuje cicha,

Razem zstąpimy do niej.

Slychać uderzenia młota.

S a v e r n y

Jakiś hałas?

D i d i e r

Słychać,

Jak kończą szafot stawiać. Maże trumny ćwiekiem

Zbijają...

S a v e r n y siada na kamiennej ławce.

Trwoga wstrząsa czasami człowiekiem

W czas śmierci. Życie tli się jeszcze. Nadaremno.

Zegar bije.

Jakby ktoś z dala wolał na nas... Słuchaj ze mną!

< 181 >

S a v e r n y

Ach, nie, to zegar.

Trzecie uderzenie.

D i cl i c r

Zegar, tak.

Czicaric uderzenie.

S a v e r n y

Z wieży kościoła.

D i d i e r

Jakiś glos ciągle jeszcze, bez przestanku, woła.

S a v c r n y

O, znowu bije.

Opiera łokcie na kamiennym stole, gloieę na rakach. Przed tuięzie-

n:cm następuje zmiana warty.

D i d i e r

Bracie, niechaj twoja noga

Śmiało stąpa, to nasza ostatnia już droga!

Krwią ociekły grobowiec, który kat zbudował,

Niskie ma drzwi, w nich żadna nie zmieści się głowa,

Pójdziemy na śmierć dumnie, losem nie złamani,

To nie my, ale szafot będzie drżał pod nami.

Chcą, byśmy dali głowy — pokażemy światu,

Żeśmy wysoko, śmiało ponieśli je 'katu.

Odwagi!

zbliżii się, tło nieruchomego S a v e r n y ' c g o

bierze go za ramię i zamraża, że S a v e r n y śpi

< 182 >

r »

i

Śpi. Ja chciałem wyrwać go rozpaczy,

A cóż moja odwaga wobec jego znaczy?

siada

Śpij ty, który spać możesz! Wnet i moje gardło

Ściśnie sen. Oby wszystko na świecie umarło!

Niechże mi x serca w grobie zostanie zbyt mało.

By mogło nienawidzić to, co tak kochało!

Noc zapadła zupełnie. Podczas kiedy D i d i e r coraz bardziej po'

i>raża się w rozmyślaniach, wchodzi przez icylom iv głębi M a r i o n

i H o z o r c a więzienia. Dozorca poprzedza ją ze ślepą

latarnią i pakunkiem. Kladzie pakunek i latarnię na ziemi. Potem

zbliża się ostrożnie do Mario n, która pozostała na progu blada,

jakby znieruchomiała, osłupiała.

SCENA SZÓSTA

Cii, M ar i on, D o z o r c a.

Dozorca

do Marian

Wyjść stad trzeba koniecznie o wiadomej porze.

Oildala się. Podczas całego dalszego ciągu sceny nie przestaje prze-

cliadzać się iv głębi.

M a r i o n

postępuje naprzód, chwiejąc się, jakby pochłonięta rozpaczliwymi

myślami; od czasu do czasu przesuwa dłonią po twarzy, jak gdyby

chciala zetrzeć z niej coś

< 183 >

... Twe usta splugawiły mnie całą, potworze!

nagle w mroku dostrzega Di di er a, wydaje okrzyk, biegnie coraz

szybciej i upada, zdyszana, u jego nóg

Didier! Didier! Didier!

Di d i er

zrywa się jakby zbudzony ze snu

Ach, ona tu!

łonem lodowatym

To pani?

M a r i o n

Któż by inny? Ach, objąć twe nogi rękami!

Tak mi przy tobie dobrze... — Twoje drogie ręce!...

Daj mi je!... — Srogiej były poddane udręce!

Łańcuchy — tak? Kajdany! — Dłonie nieszczęśliwe

Moje!... Daj mi je, słyszysz? Wszystko to straszliwe!

Plącze, Slychać szloch.

Didier

Dlaczego te łzy? Powiedz?

M a r i o n

Łzy? Nie... Czy ja płaczę?

śmieje się

Ja się śmieję. Już nasze skończone rozpacze!

Uciekniemy oboje!... Będzie żył! Minęło

Wszystko złe...

znów przypada do kolan D i d i e r a i plącze

Śmierć mam w duszy, a serce... stanęło...

< 184 >

l

Didier

Pani...

M a r i o n

podnosi się nie slysząc go i biegnie po paczkę., którą przynosi

Didieroivi

Dogodna chwila nam się nadarzyła,

Didier. Oto przebranie. Straże przekupiłam,

Musimy stad uciekać, zaraz, spójrz, kochany,

Uliczką, co tu skręca, biegnie wzdłuż tej ściany,

Richelieu ma tu przybyć — chce widzieć, jak kaci

Spełniają jego rozkaz. Szkoda chwilki tracić.

Wystrzał obwieści jego przyjazd. Nie możemy

Pozostać wtedy tutaj, Didier, bo zginiemy!

To pięknie.

Didier

M a r i o n

M

Prędko. Boże, to ty!... To ty... Boiże...

Kocham cię... Choć dwa 'słowa powiesz do mnie może...

Didier

Mówisz, pani, uliczka, co skręca za rogiem?

M a r i o n

Tak, szłam tędy, będziemy mieć bezpieczną drogę.

Widziałam, zamykano już ostatnie okna.

Najwyżej kilka kobiet możemy napotkać,

Mogą nas za przechodniów wziąć tylko. Gdy staniesz

Ppwną stopą daleko — włożysz to ubranie.

< 185 >

Śmiać się będziemy, że to takie clziwowisko.

Prędko!

Didier

odtrącając ubranie nogą

Mnie spieszno nie jest.

M

a r i o n

Uciekajmy! — Toż przyszłam...

Ach, śmierć już tak blisko!

Didier

Po co?

M a r i o n

Żeby ciebie

Ocalić! — Ty mnie pytasz: po co? Boże w niebie,

Skąd ten głos lodowaty?

Didier

ze smutnym uśmiechem

Ty wiesz dobrze, pani,

Że mężczyźni bywają nieraz oszukani...

M a r i o n

Pójdzie ze mną! Czas mija! Konie są gotowe,

Co będziesz chciał powiedzieć, to potem mi powiesz,

Chodźmy!...

Didier

Czemu ten człowiek oczami nas mierzy?

< 186 >

M a r i o n

Dozorca przekupiony także. Czy nie wierzysz

W tych ludzi? W oczach twoicli niepokój i troska...

Didier

Ach nie! Czasami można oszukanym zostać...

M a r i o n

Pójdź, pójdź! W każdym momencie, Dklier, kiedy zwlekasz

Z ucieczka, ja umieram, słyszę tłum z daleka,

Spójrz, na klęczkach cię błagam, uciekajmy zaraz.

Didier

ivskazując na uśpionego Savcrny'ego

Czyś do mnie, pani, przyszła tu, czy do Gaspara?

M a r i o n

oslupiala przez chwilą, na stronie

Caspard jest tak szlachetny! On mnie wydać nie mógł!

głośno

Tak to do ukochanej mówi Didier? Czemn?

Najmilszy mój. tyś znowu gniewny na mnie?

Didier

Wcale.

Spójrz w moje oczy, pani, podnieś wzrok.

Marian, drżąca, zatapia spojrzenie w oczach D i d i e r a.

Wspaniale

Uchwycił podobieństwo.

< 187 >

M a r i o n

Didier! Już nie mieszczę

W sercu miłości. Uchodź!...

Didier

Popatrz na mnie jeszcze...

Obserwuje ją uparcie.

M a r i o n

oslupiala pod ivplywem tuzroku D i d i e r a, na stronie

Pocałunki tamtego! Czyż mam je na twarzy?

glośno

Didier! Twe serce jakaś tajemnicę waży,

Jakiś selkret tajemny, ty się na mnie gniewasz...

Mów wszystko. Bo się czasem sądzi, podejrzewa

Niesłusznie. Żal po latach rodzi się najczęściej,

Żal, kiedy podejrzenie urasta w nieszczęście.

Kiedyś, ach, myśli twoje biegły w moją stronę,

Najpiękniejsze... Te chwile na zawsze 'Stracone?

Nie kochasz mnie? Czy w sercu twoim nie została

Owa w Blois komnatka, gdzie zamieszkiwałam?

Tam to ze sobą serca w ciszy rozmawiały

Szczęśliwe, zapomniane przez ludzi, świat cały...

Ty czasami bywałeś jakiś niespokojny...

Boże, gdyby ktoś widział go w ten czas upojny...

W jeden dzień prysło wielkie szczęście między nami...

Ileż razy szeptałeś tkliwymi słowami:

„Kocham cię, tajemnice mej duszy poznałaś,

Uczynisz ze mną wszystko to, co będziesz chciała."

< 188 >

Tak rzadko zanosiłam do ciebie błagania,

Czyniłam to, do czegoś i ty sam się skłaniał,

Lecz dziś ustąp! — Twój los się waży... Czy ci będzie

Śmierć sądzona, czy aycie, z tobą pójdę wszędzie

I wszystko nazwę szczęściem, ja nie stanę, drżąca,

I pod szafotem z tobą... Ach, on mnie odtrąca!...

Daj rękę... Tego przecie mi ,nie wzbronisz, miły,

By się me skronie do twych kolan przytuliły...

Biegłam... biegłam tak szybko... Serce jak młot wali...

Ci, co mój śmiech taik często kiedyś widywali,

Cóż by rzekli, ujrzawszy, że te łzy tak płyną?...

Powiedz, Didier, ach, powiedz, co jest moja wina?

Nędzna u twych stóp leżę, nędzna, Didier, biedna...

Jak straszno, że nie mogę wyżebrać, wyjednać

Jednego dla mnie .słowa i»d ciebie — spójrz, płaczę...

^Ludzie gniew okazują słowem. Ty mi raczej

Sztyletem przebij serce... Spójrz, już łzy przestały

Płynąć... Już się uśmiecham... Chcę, ,żeby się śmiały

I twoje usta... Bo cię przestanę miłować!

O, tak długo spełniałam twe prośby bez słowa,

Teraz ty... Twardyś... Ale straszne miałeś chwile...

Powiedz słowo... Powiedz mi... Mario... Tylko tyle...

Didier

Mario czy Marioli?

M a r i o n

upada oniemiała na ziemią

Didier, zlituj się nade mną!

Didier

Pani, wejść tu nie łatwo! I nienailarcmno

Bramy kute w iżelazie, mury grube strzegą

Twierdz cały dzień i cała noc. Powiedz, dlaczego

Mogłaś tu wejść? Niech twoje usta mi odkryją:

Żeby przyjść tutaj, do mnie, byłaś znowu — czyją?

M a r i o n

Didier, któż ci powiedział...

D i cli e r

Nikt. Jam przeczuł.

la ci

M a r i o n

Przysięgam na majestat Boga, .że zapłacić

Musiałam, by ratować ciebie — wydrzeć katom,

Ja cię chciałam ocalić, Didier!

Didier

Dzięki za to!

krzyżując ramiona

Nosić w sercu aż tyle hańby i niesławy,

To straszliwy doprawdy wstyd, to wstyd plugawy!

przechodzi przez podwórze wielkimi krokami iv paroksyźmie stra-

sznego gniewu

Gdzież jest ów kupiec hańby, wzgardy i nierządu,

Który aż takiej ceny za mą głowę żądał:

Czy to strażnika łaska, czy sędziego łaska?

Niech go dostanę w ręce — zmiażdżę, łeb roztrzaskam,

Jak...

chce strzaskać iv dłoniach portret, ale zatrzymuje siq i ciągnie dalej,

zrozpaczony

Panowie sędziowie! Pójdźcie! Czyńcie swoje!

Sądźcie według praw iwaszych! Ja o to nie stoję,

Czym -waszej nędznej wagi szale przechylono:

Czy jest to głowa męska, czy kobiecy honor?

do M a r i o n

Znajdź mi tego sędziego, pani!

M a r i o n

Jakże bardzo

Nędzna ci się wydaję! Oczy twoje gardzą

Mną z ikaiżdą chwila więcej, przejmują mnie dreszcze...

Martwa padnę, jeżeli słowo powiesz jeszcze...

Lecz jeśli kiedy miłość władała sercami

Kobiet, to była właśnie moja miłość!

Didier

Zamilcz!

Gdyby Pan Bóg — na zgubę mą — uczynił ze mnie

Kobietę, o, nędznicę, która najnikczemniej

Sprzedaje się za złoto i choć na jej ło<nie

Noc spędza pierwszy lepszy — ze wstydu nie płonie,

Gdyby mi drogę — prosta, choć tak nieszczęśliwą —

Zaszedł ktoś z duszą dziecka, jasną i uczciwą,

Gdybym poznał — jak w życiu dzieje się czasami —

To serce przepełnione całe iluzjami,

Zamiast udawać czystą, słodką, rozkochaną,

Powiedziałbym doń zaraz: „Jestem kurtyzaną!"

Rzekłbym też, ku przestrodze, toż to oczywiste,

Że oczy moje kłamią mu, że nie są czyste!

Raczej zamiast podłością niewdzięczną się plamić,

Grób wy drapałbym sobie własnymi rękami!

M,

Ach!

D i d i e r

Śmiałabyś się, gdybyś w sercu mym ujrzała

Siebie, ty jak w zwierciadle w nim się przeglądałaś!

A teraz twoje ręce, pani, w pył je kruszą.

Czysta w nim byłaś, ufna... O, kobieca duszo!...

Cóżem ci to uczynił? Serce dałem całe...

Byłem sługą tak wiernym, tak dziko kochałem...

wskazując na portret

Weź, powinnaś w tej chwili posiadać go znowu,

Ten znak, ten dowód wiernych uczuć, serca doiwód.

M a r i o n

odwracając się z krzykiem

Boże!

Di di er

To motże dla mnie było malowane?

M a r i o n

z trudem łapiąc powietrze

Któż zechce mi śmiertelną wreszcie zadać ranę?

Dozór o a więzienia

Czas ucieka.

M a r i o n

Okazja wymknąć się gotowa...

DLdier, nie jestem godna rzec jednego słowa,

Serce nędznicy o nic się «ie dopomina,

Straszne, iże mnie odtrącasz, straszne, że przeklinasz,

Na więcej zasłużyłam niżli na nienawiść

I szyderstwo... Tyś i tak dobry... Serce krwawi

Błogosławiąc cię jednak. — Uchodź! Uchodź! Kaci

Przypomną sobie ciebie i zechcą cię stracić!

Już zarządziłam w;szystko... Uciekaj... To była

Straszliwa dla mnie cena! Drogo zapłaciłam -

Odtrąć mnie, niech już tylko hańba na mnie czeka.

Odtrąć mnie nogą, zadepcz mnie — ale uciekaj!...

D i d i e r

Przed kim? Jam w życiu tylko uciekał przed tobą,

Dziś schronię się — na zawsze — w czarną otchłań grobu.

Dozorca więzieni;

Czas mija, pani.

Uchodź!

M a r i o n

D i d i e r

Nie!

M a r i o n

Zlituj się, zlituj!

D i di er

Nad kim mam się litować?

M a r i o n

Ty schwytany... ty tu,

Zamknięty! — To śmierć dla mnie... A zwlekasz tak długo...

Powiedz mi, że uciekniesz! Chcesz, będę ci sługa....

Zabierz mnie z moja zbrodnia odpokutowana.

Będę niczym, ot, rzeczą, nogami deptaną,

Ja, iktórej w czas miłości ty rzuciłeś słowo:

Małżonka...

Di d i e r

Tak, małżonka!

flychać iv oddali wystrzal armatni

Oto jesteś wdową.

Didier!...

M a r i o n

Dozorca wiezienia

Czas minął.

Odglos bębnów. Wchodzi Radca dworu otoczony pokutnikami

niosącymi pochodnie; obok niego kroczy K a l. za nim żolnierze i lud.

M a r i o n

Boże!

SCENA SIÓDMA

Ciż, Rade a dwór u, K a t, lud, żołnierze.

Radca cl w o r u

Jam gotów, panowie.

M a r i o n

do D i d i e r a

Mówiłam, że 'kat czeka.

Didier

do R a d c y d iv o r u

I my też gotowi.

Radca dworu

Którym z was dwóch jest markiz Saverny?

Didier pokazuje mu palcem uśpionego Saverny'ego.

Radca dworu do Kata.

Niech wstanie.

Kat

potrząsając Saverny'm

Ani rusz! Śpi jak kamień! Hej, obudź się, panie!

S a v e r n y

przecierając oczy

Ach! Któż śmiał mnie obudzić? Będę niewyspany!

Mój błogi sen skończony!

Didier

Nie, tylko przerwany.

S a v e r n y

wpoi obudzony, spostrzegając Marian, klaniając się jej

Śniąc marzyłem o pani właśnie, przyznać muszę.

Radca dworu

A czyście Panu Bogn polecili dusze?

8 a v e r n y

Tak.

Radca dworu

pokazując mu pergamin

To pięknie. A teraz tutaj podpisz, panie.

S a v e r n y

biorąc pergamin i przebiegając go oczami

Sprawozdanie. Przedziwne! Bo to sprawozdanie

Z mej egzekucji. Z moim podpisem. Prześliczne!

podpisuje i powtórnie ogląda papier;

do Pisarza sądowego

Zrobiłeś tutaj błędy. Trzy. Ortograficzne.

znów bierze pióro i poprawia biedy;

do Kata

Tyś zbudził mnie i wpędzisz w sen nie byle jaki.

Radca dworu

do D i d i e r a

Didier?

D id i er występuje naprzód. Radca d iv o r u daje mu pióro.

Tu.

M a r i o n

zakryicając oczy

O, jak straszno, Chryste!

Didier

podpisując

Podpis taki

Najmilszy mi ze wszystkich w życiu. Szczęście znaczy.

Strażnicy tworzą szpaler i wyprowadzają obu.

S a v e r n y

do kogoś w tlumie

Posuń się, ty tam, posuń, niech dziecko zobaczy!

Didier

do Saverny'ego

Bracie, przeze mnie życie twe jak bańka pryśnie,

Niech uścisk nas połączy.

Ściska Saverny'ego.

M a r i o n

biegnąc do niego

A mnie nie uściśniesz,

Didier?

Didier

wskazując Saverny'ego

To mój przyjaciel.

M a r i o n

O, nieuhłągana

Twoja złość... Ja żebrałam łaski na kolanach,

To sędziego, to króla, bezlitosnych w gniewie...

Łaski dla ciebie 11 nich, a dla mnie — u ciebie...

D i d i e r

dysząc ciężko, zalany Izami idzie pośpiesznie ku Marian

Nie, nie! I moje serce, chociaż skamieniałe,

Pęka z bólu. Ja ciebie za bardzo kochałem.

Tak ja opuścić! — Nigdy! Straszna to udręka

Zachować czoło dumne, kiedy serce pęka...

Moje ramiona tęsknią do ciebie.

ściska ją konwulsyjnie w ramionach

Umieram

I kocham. Co za szczęście mówić ci to teraz...

M

Didier!...

Didier

tuli ją znoiru z uniesieniem

Pójdź, biedna moja! A wy, co patrzycie

Na nas tu, gdy kat czyha już na nasze życie,

Wiedzcie, pękłaby także i waszych serc skała,

Gdyby kiedy niewiasta was aż tak kochała!

Jam winien! Ach! Jam winien! Czy chcecie, panowie,

Żebym umarł, nim nawet „przebaczam" nie powiem?

Och, pójdź, chcę ci to mówić! Bardziej niż kto inny

Wy, tu stojący, wyście zrozumieć powinni —

Ta, którą kocham, którą tak bardzo kochałem,

Ta, którą czczę i której serce dałem całe -

To ty! Ty byłaś dobra, słodka, wierna, tkliwa,

Posłuchaj, płomyk mego życia dogorywa,

Śmierć tuż... W chwili ostatniej prawda zajaśniała:

Oszukałaś mnie? Boś mnie za bardzo kochała!

Upadłaś — lecz pokutę przeszłaś do ostatka...

Może ciebie w kołysce odstąpiła matka,

Jak mnie... Dziecko nieszczęsne! Nędznicy! Wesoło

Sprzedali twą niewinność młodą... — Podnieś czoło!

Słuchajcie mnie! O, chwilo cudowna!... - - Umilkło

Wszystko, świat znikł, a usta mówią prawdę tylko.

Gdy niewinnemu będzie już do nieba bliżej,

Nic się nie będzie odeń znajdowało wyżej,

Ja wtedy stamtąd, Mario, o różyczko krucha,

Brudną skalana ziemią -- słuchaj mnie, wysłuchaj,

W imię Boga -- ku niemu to śmierć mnie zabiera

Umierając przebaczę ci...

M a r i o n

zdławiona łzami

Boiże!

Didier

Ty teraz

upada na kolana przed Marian

Odpuść mi moje winy!

M a r i o n

Didier!

D i d i e r

ciągle na kolanach

Czy przebaczysz?

Byłem lak zły — przeze mnie Bóg cierniami znaczy

Twoja drogę, i w chwili gdy będę już cieniem,

Zapłaczesz jeszcze - - cięży posępne sumienie,

Nie opuszczaj mnie! Przebacz!

M a r i o n

Boiże!

Di die r

Powiedz słowo,

Rękę na czole połóż, a jeśli nie mową,

Jeżeli biedne serce zbyt znużone znojem,

Rozgrzesz mnie dłonią lekką, ucisz myśli moje!

Marian Madzie D i d i e r o w i ręfcę na czole; D id i e r wstaje

i obejmuje ją mocno z wybuchem niebiańskiej radości.

Żegnaj! Chodźmy, panowie!

M a r i o n

rzuca sią jak obłąkana między D i d i e r a i żołnierzy

Nie, nie, to szaleństwo!

Jeśli chcą ciebie skazać -na śmierć, na męczeństwo,

Zapomnieli, żem ja tu jest! O. majestacie

Sędziowski! Mam na kolana paść? Oto mnie macie!

A teraz, jeśli jest w was serce i sumienie,

Które głos mój potrafi przyprawić o drżenie,

< 200 >

Gdy nie wszystkich z was przeklął Sprawiedliwy Sędzia,

Nie zabijajcie!

do iciilzów

Kiedy już po wszystkim będzie,

Kiedy wrócicie dzisiaj wieczorem do domów,

Rzekną wam zaraz matki, córki, że nikomu

Mój Didier nie chciał nigdy uczynić nic złego,

Że trzeba było tylko ubłagać sędziego...

Pan sędzia wie, żem z tobą jakby życie jedno...

Nic tknie cię, jeśli nie chce mnie zabijać, biedna.

Didier

Nie, nie, .pozwól mi umrzeć. Tak chcę — moja miła,

Ból straszmy, rana ciężka. Ty byś ją leczyła

Z trudem zbyt wielkim. Niech się we mnie nie kołacze

Życie. — A jeśli kiedy — spójrz, Mario, ja płaczę -

Inny będzie chciał ciebie uczynić szczęśliwą,

Dotknij mogiły mojej jedną myślą tkliwą.

M a r i o n

Nie, ty żyć będziesz dla mnie. Przecież serca mają!

Będziesz żył!

Didier

Są życzenia, co się nie spełniają.

Czeka nas tu na ziemi ból, rozstanie wieczne,

Lecz zostanie tu po mnie wspomnienie serdeczne,

Bo moje serce twemu wspomnienie zostawi,

Ale żyć z tobą razem, kiedy serce krwawi,

Nieba! -- Ja. którym tylko ciebie kochał! Boże,

Czyż bez zgrozy o wszystkim tym pomyśleć możesz?

A te miliony myśli złych, niewyjawionych

Tobie, myśli o twoich dniach tlawno minionych...

Śledziłbym ciebie, nękał, oskarżał o winę,

Byłabyś nieszczęśliwa tak! — Niech lepiej zginę!

Radca dworu

do M a r i o n

Cóż... Kardynała tędy powinni przenosić,

Można by i u niego teraz łaski prosić.

M a r i o n

Kardynał! Tak, to prawda! Kardynał! On powie,

Że darował, tak, on mnie wysłucha, panowie!

Zobaczysz, jak ja będę jego łaski wzywać,

Didier! O, czyżbyś wierzył, tyś szalony chyba,

Że chrześcijanin stary, co serce ma prawe,

Nie przebaczy? Toż ty mi przebaczyłeś nawet!

Bije godzina dziewiąta. Didier daje znak, żeby się, ivszyscy usunęli.

Marian sluclia z przerażeniem. Po tcybicia godziny dziewiątej D i-

d i e r opiera się na S a v e r n y' m.

Didier

do ludu

Ciżbo, na widowisko tutaj zgromadzona,

Daj świadectwo, gdy kiedyś mówić będą o nas,

Żeśmy nie zbledli obaj. gdy żałobne dzwony

Oznajmiły wieczności czas nieogarniony.

Rozlega się icystrzal armatni u wejścia do twierdzy. Czarna zasiana,

która zakryn-ala wyłoni iv murze, opada. Ukazuje się olbrzymia lek-

tyka kardynała, niesiona przez dwudziestu czterech ludzi, otoczona

przez dwudziestu innych, niosących halabardy i pochodnie. Lektyka

< 202 >

jfft szkarlatna, ozdobiona herbami rodu Richelieu. Zasiany lektyki

«« spuszczone. Lektyka wolno przesuwa się. w glębi. Poruszenie

w tlumie.

M a r i o n

dowlóklszy się. na kolanach do lektyki, zatamuje race

W imię twego Chrystusa, panie, i sumienia,

I twego rodu, przebacz!

Głos dochodzący z lektyki

Nie ma przebaczenia!

Marian upada na bruk. Lektyka posuwa się. dalej i znika. Skazani

w otoczeniu straży wychodzą za lektyką. Tlum pośpiesza za nimi

z wielką wrzawą.

M a r i o n

sama, na wpoi wstaje i wlecze się na rękach, rozglądając się wokól

Co rzekł? — Gdzie oni? — Didier! Nikt się nie wkywa...

Nikt... Ten tłum!... Czy to sen był, czy ja nieszczęśliwa

Oszalałam?

Tłum ivraca w nieladzie. Lektyka ukazuje się w glębi, z tej strony,

i której znikla. — Marian wstaje i wydaje straszny okrzyk.

Już wraca!

Straż

roztrącając lud

Miejsca! Miejsca więcej!

M a r i o n

podnosi się, z wlosami w nieladzie, wskazując lektykę ludowi

Spójrzcie! Ten człowiek krwią ma powalane ręce!

Upada na bruk.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hugo Wiktor Bug Jargal
Victor Hugo La fin de Satan
Hugo Wiktor Ostatni dzień skazańca
Hugo Wiktor Ostatni dzień skazańca
Hugo Wiktor WESOŁE ŻYCIE
HUGO WIKTOR DZWONNIK Z NOTERDAMME KSIĄŻKA PDF
Hugo Wiktor Dzwonnik z Notre Dame
Hugo Wiktor Napoleon Bonaparte
Victor Hugo Notre Dame de Paris
Dzwonnik z Notre Dame Wiktor Hugo
Niezwykła droga do bogactwa Wiktor de Dore
Victor Hugo A propos de William Shakespeare
Hugo Preface de Cromwell
Brasil Política de 1930 A 2003
TEMPETE DE GLACE
FGAG explained 2003 11 17 de
De Sade D A F Zbrodnie miłości
Detector De Metales
madame de lafayette princesse de cleves

więcej podobnych podstron