Siedziałem kiedyś w równym jak linijka rzędzie krzeseł na wielkiejzielonej sali, a ona obok mnie... Denerwowało mnie, że obok tyleludzi. Jej to zupełnie nie przeszkadzało, nawet szepnęła mi wpewnym momencie na ucho widząc moją niecierpliwość, że nie obchodząją ludzie, bo ma mnie. Popatrzyłem w jej oczy i pierwszy razwidziałem taką głębię... Jakby wprost mówiła mi kocham Cię. Aprzecież tak naprawdę ona nigdy nie powiedziała mi, że mnie kocha.Tyle że ja ciągle to widziałem, w każdym jej ruchu, szukałem tegokontekstu miedzy jednym ciągiem wypowiedzianych przez nią słów, akolejnym. I... czułem bliskość tej powtarzanej przez ludzkość frazyod lat. Tylko tych dwóch słów mi brakowało. Chciałem to usłyszeć,to dodałoby mi pewności. To stworzyłoby idealnym obraz... Wtedymógłbym jej powiedzieć, ze ja ją też oczywiście kocham. Dlategowiele razy tuląc ja w ramionach szeptałem... 'Powiesz mi coś?' aona zawsze z tą sama dokładna i wyszukaną nonszalancja tuliła siedo mnie, przykrywała swoją dłonią moją i wodziła wzdłużnapuchniętych od codziennego dnia żył. Pamiętam jak zapytałem czemuto robi. Odpowiedziała, że czuje wtedy jak moja krew płynie w jejkrwiobiegu i, że to unosi ją w przestrzeni. Nigdy jej niepotrafiłem zrozumieć... Parę miesięcy później żałowałem, że niepowiedziałem jej "kocham Ciebie"... Dopiero, gdy zabrakło mi tegodotyku, zrozumiałem że jej krew już nie płynie w moim krwiobiegu iże... nigdy już nie powróci ta chwila...