Proszę państwa do gazu - streszczenie
W obozie Birkenau trwała akcja dezynfekcji. Wszyscy więźniowie (kobiety i mężczyźni) chodzili nago, ponieważ ich ubrania zabrano do odwszenia, które polegało na wrzuceniu ich do ogromnych basenów wypełnionych rozpuszczonym w wodzie gazem – cyklonem (służącym także do zagazowywania ludzi w komorach). Prócz odzieży, także materace, sienniki i koce zabrano do dezynfekcji, dlatego też ludzie spali na gołych deskach. Panował straszliwy upał. Od kilku dni drogi do krematoriów były puste, transporty nie przyjeżdżały.
Bohater z kolegami żywił się paczkami przysłanymi z domów. On dostał przesyłkę żywnościową od matki. Dzielił się jedzeniem z Henrim oraz Francuzem z Marsylii, należącymi do grupy więźniów nazywanych Kanadą. Była to wybrana grupa pracująca przy rozładunkach transportów ludzi, z których korzystała poprzez zabieranie odzieży i jedzenia. Z tego powodu członkowie Kanady byli na wyższym szczeblu w hierarchii obozowej. Nigdy nie byli głodni.
Blokowy ogłosił, by Kanada zbierała się do rozładowania mających nadejść transportów. Z uwagi na to, że część tej grupy odesłano do komanda na Harmenzach – do pracy w niemieckim majątku – Henri wziął bohatera ze sobą. Maszerowali w stronę rampy, po drodze mijając pusty lager (obóz) C.
Rampa znajdowała się wśród zielonych drzew. Był to malutki placyk wysypany żwirem, otoczony zielenią. Dalej stał mały barak, w którym na czas przyjazdów transportów była kantyna dla Niemców. Wkoło leżały stosy szyn, cegieł i podkładów kolejowych, zwały desek, kamieni (był to towar przeznaczony na rozbudowę nowych baraków obozowych).
Posty rozstawiali się w określonych odstępach przy torach, ścisłym kołem otaczając rampę. Pozwolili Kanadzie na chwilowe rozejście. Więźniowie usiedli, niektórzy wygrzebywali ze żwiru resztki zbutwiałego chleba. Vertreterzy (zastępcy blokowych) podzielili Kanadę na grupy, każdej z nich przydzielając zadania po przyjeździe transportu. Zajechały motocykle wiozące „obsypanych srebrem odznak podoficerów SS, tęgich, spasionych mężczyzn o wypolerowanych oficerskich butach i błyszczących, chamskich twarzach”. Niektórzy z nich trzymali w ręku teczki, inni kije trzcinowe. Kanada na razie odpoczywała, nielicznym udało się skryć w cieniu. Wszystkim bardzo doskwierał upał.
|
Kazano im wysiadać. Kanada brała ich walizy, plecaki, „tłumoki”, po czym składała je na gromadę obok wagonów. Palta umieszczano na następnej stercie. Gdy ludzie pytali ich o swój dalszy los, nie słyszeli prawdziwej odpowiedzi (było to niepisane prawo milczenia). Kanada ustawiała ludzi w dwie grupy: do jednej kierowano młodych, mających iść do obozu i oddalić w ten sposób perspektywę śmierci, a do drugiej, ładowanej na samochody, ludzi skazanych na natychmiastową śmierć (samochody wywoziły ich do krematorium, a potem wracały puste). Ciągle podjeżdżała karetka Czerwonego Krzyża, dowożąca gaz do krematorium. Wszystko odbywało się bardzo szybko. Esesman odhaczał w swym notesie ilość odjeżdżających aut z ludźmi – szesnaście kresek znaczyło około tysiąc ludzi, gdyż do jednego auta wpychano około sześćdziesięciu osób (i tak nie nadążały kursować między rampą a krematorium).
Członkowie
Kanady układali na gromadki torebki, ubrania, z których wypruwali
zaszyte złoto i brylanty,
a potem wrzucali je do teczek przechodzących esesmanów. Segregowali
sterty butów, bielizny. Najważniejsze było dla nich jedzenie
(znajdowali sterty chleba, słoiki z marmoladą,
a nawet
spirytus w manierkach, który pili na zaspokojenie upału). Musieli
pracować szybko i sprawnie, bez ociągania się.
Otrzymali
polecenie
uprzątnięcia pustych wagonów, z których wynosili martwe dzieci,
uduszone i leżące w ludzkich odchodach: „Wskakuję
o środka. Porozrzucane po kątach wśród kału ludzkiego i
pogubionych zegarków leżą poduszone, podeptane niemowlęta, nagie
potworki
o ogromnych głowach i wydętych brzuchach. Wynosi się
je jak kurczaki, trzymając po parę w jednej garści”.
Żadna kobieta nie chciała się przyznać do tych małych dzieci,
myśląc, że w ten sposób zyskuje szansę na przeżycie. Widzący
to esesman sięgnął po pistolet i dopiero wówczas starsza siwa
pani wzięła od bohatera ciała niemowląt. Zrobiło mu się słabo
i chciało mu się „rzygać”.
Bardzo brzydka
komendantka FKL-u
(obóz kobiecy), nienawidząca urody u innych osób, przyszła
odebrać młode i ładne kobiety, stojące już w odosobnionej
grupie. Zabrała wszystkie do miejsca, gdzie miano obciąć
im włosy, odrzeć z ubrań, z godności ludzkiej. Z
drugiej strony kobiety te były wśród grupy wybranych, niektóre z
nich miały szansę na przeżycie w lagrze. Kanada pakowała walizy i
zebrane rzeczy na ciężarówki, które miały odjechać do ponownego
przesegregowania w lagrze. Sprzątano pozostałości po pierwszym
transporcie, by nie było śladu, gdy nadjedzie następny.
Uprzątnięto już trupy z wagonów, które wrzucono na auta, mające
zawieść je do miejsca kremacji.
Gdy nadjechał następny transport, pozostałości po poprzednim były już uprzątnięte. Wszystko zaczęło się od nowa… Transporty przychodziły cały dzień, aż do wieczora. Z każdym kolejnym członkom Kanady trudniej było zachować uprzejmość czy spokój. Znowu ludzi rozdzielano na dwie grupy (jedna do lagru, druga do samochodów, a potem do krematoriów), znowu następowało segregowanie rzeczy, rzucanie na sterty, czyszczenie wagonów z ludzkich zwłok. Bohater w pewnym momencie przeżył traumatyczną chwilę: „Chwyciłem rękę trupa: dłoń jego kurczowo zawarła się wokół mojej ręki. Szarpnąłem z krzykiem i uciekłem”.
Choć za jedną kobietą biegło dziecko – ona nie przyznawała się do macierzyństwa. Andrej marynarz z Sewastopola, który miał mętny wzrok od wódki, uderzył uciekającą, chwycił za włosy i wrzucił na auto wraz z dzieckiem. Była tam także młoda dziewczyna o pięknych, jasnych włosach, która spytała bohatera o cel jej podróży. Nie dotrzymawszy odpowiedzi, domyśliła się sama… Z odwagą weszła na stołek i wsiadła do auta.
Narrator wynosił z wagonów niemowlęta zadeptane przez ludzi, po czym wrzucał je na samochody pełne trupów. Zdarzyła się drastyczna historia: „Inni niosą dziewczynkę bez nogi; trzymają ją za ręce i za tę jedną, pozostałą nogę. Łzy ciekną jej po twarzy, szepce żałośnie: »Panowie, to boli, boli…« Ciskają ją na auto między trupy. Spali się żywcem wraz z nimi”.
Wspomina, że byli już zmęczeni i wyczerpani, nie mogli powiedzieć słowa, gdyż było bardzo gorąco, a spirytus pity niby woda powodował niewyobrażalny ból. Nie miał już w sobie odruchu litości, współczucia, żadnych ludzkich uczuć. Grecy z Kanady nie przejmowali się tym wszystkim, objadając się w ukryciu marmoladą, o czym powiedział mu Henri. Pozwolił mu chwilę odpocząć, w wyniku czego narrator wsunął się pod szyny marząc o powrocie do obozu: „Leżałem na dobrym, chłodnym żelazie i marzyłem o powrocie do obozu, o pryczy, na której nie ma siennika, o odrobinie snu wśród towarzyszy, którzy w nocy nie pójdą do gazu. Naraz obóz wydał mi się jakąś zatoką spokoju. Wciąż umierają inni, samemu się jeszcze jakoś żyje, ma się co jeść, ma się siły do pracy, ma się ojczyznę, dom, dziewczynę…”.
Transporty
wciąż przyjeżdżały. Segregowało się wszystko. Esesmani złoto
ze swych teczek wrzucali do beczek po kawie, które później
w
szczelnie zamkniętych skrzyniach odsyłali do Rzeszy. Ludzie
przywiezieni do obozu nie wiedzieli, że wszystkie ukryte przedmioty
i tak zostaną odnalezione: „Nie
wiedzą, że zaraz umrą i że złoto, pieniądze, brylanty, które
zapobiegliwie ukrywają w fałdach i szwach ubrania, w obcasach
butów, w zakamarkach ciała – już im nie będą potrzebne.
Fachowi, rutynowani ludzie będą
im grzebać we wnętrznościach,
wyciągną złoto spod języka, brylanty z macicy i kiszki
odchodowej. Wyrwą im złote zęby”.
Gdy
już ostatnie auta odjechały do krematoriów, a inne zabrały sterty
trupów, esesman zrobił w notesie ostatnią kreskę. Suma ludzi
wynosiła piętnaście
tysięcy.
Kanada wracała do obozu „objuczona
chlebami, marmoladą, cukrem, pachnąca perfumami i czystą bielizną,
ustawia się do odmarszu. Kapo kończy ładowanie kotła od herbaty
złotem, jedwabiami i czarną kawą. To na bramę dla wachmanów:
puszczą komando bez kontroli. Parę dni obóz będzie żył z tego
transportu: zjadał jego szynki i kiełbasy, konfitury i owoce, pił
jego wódki i likiery, będzie chodził w jego bieliźnie, handlował
jego złotem i tłumokami. Wiele wyniosą cywile za obóz, na Śląsk,
do Krakowa i dalej. Przywiozą papierosy, jajka, wódkę i listy
z
domu. Parę dni będzie obóz mówił o transporcie »Sosnowiec -
Będzin«. Był to dobry, bogaty transport”.
Po powrocie do obozu, mimo nocy, z krematoriów ciągle było widać dym – pozostałość po palonych ciałach.
Wojna i przeżycia z nią związane miały znaczący wpływ na literaturę. Wielu twórców, nawiązując do swoich doświadczeń z tego okresu, starało się we własnych utworach w sposób najwierniejszy pokazać tragizm tamtych dni. W różnych reportażach, a także wywiadach odsłaniają przed nami świat obozu koncentracyjnego oraz pokazują jego wpływ na psychikę ludzi w nim zamkniętych.
Wiele nowego w literaturze obozowej wprowadził Tadeusz Borowski, który zbiór opowiadań pt. Pożegnanie z Marią poświęcił właśnie tej tematyce. W tych utworach sposób narracji polega na wiernym opisywaniu zachowań oraz reakcji człowieka wobec świata zewnętrznego, co nosi nazwę behawioryzmu. Czytając opowiadania Borowskiego znajdujemy razem z bohaterem w samym środku obozowego życia. Dokładnie przyglądamy się codzienności więźniów, relacjom panującym w obozie, a także poznajemy portrety oprawców oraz ich ofiar.
Jednym z opowiadań, które znalazło się w zbiorze pt. Pożegnanie z Marią, jest Proszę państwa do gazu. Autor w roli narratora postawił głównego bohatera, którym jest więzień Tadek. Narracja w pierwszej osobie pozwala na zapoznanie się czytelnika z sytuacją, w której aktualnie znajduje się bohater oraz jego reakcjami na rzeczywistość, w jakiej przyszło mu żyć. Narracja prowadzona jest przy użyciu bardzo prostego języka, wręcz kolokwialnego, a relacja odarta z jakichkolwiek emocji i oparta na przedstawieniu suchych faktów.
Akcja rozgrywa się w momencie, gdy na stację kolejową przyjeżdża kolejny transport ludzi. Więźniowie muszą sprawnie zająć się przeprowadzeniem przybyłych, odebrać im ich majątek oraz dokonać selekcji na tych, którzy nadają się do pracy oraz na tych, którzy są zbyt słabi i od razu zostaną straceni. "Młodzi i zdrowi – ci pójdą na lagier. Gaz ich nie minie, ale wpierw będą pracować".
Ludzie są zdezorientowani, panuje chaos i panika, wszędzie słychać tylko krzyk przerażonych dorosłych i płacz małych dzieci. Przez wiele godzin podróżowali w nieludzkich warunkach: "niezmiernie zbici, przytłoczeni potworną ilością bagażu, waliz, walizek, plecaków, tłumoków wszelkiego rodzaju (...)", jak najszybciej pragną wydostać się na powietrze. Nie zważają na innych, są wyczerpani i zmęczeni, głodni. Zabrali ze sobą wszystko, co najcenniejsze tylko po to, żeby teraz ktoś im to odebrał. Tracą dorobek swojego życia w jednej chwili. Zadają pytania, chcąc dowiedzieć się, co teraz z nimi będzie, ale nie doczekają się odpowiedzi, gdyż: "takie jest prawo obozu, że ludzi idących na śmierć oszukuje się do ostatniej chwili. Jest to jedyna dopuszczalna forma litości." Są przerażeni, a strach potęgowany jest przez niewiedzę. Teraz są zdolni do największych poświęceń, bo nie maja już nic do stracenia, a mogą zyskać życie. Zrobią wszystko, byle tylko pozostać przy życiu: matki zostawiają swoje dzieci na pastwę losu. Tylko niewielu z nich zdaje sobie sprawę, co się stanie. Jedynie ci godnie to przyjmują i spokojnie czekają na śmierć.
Żar
lejący się z nieba, wszechobecny chaos i ciągłe zamieszanie męczy
zarówno więźniów, czuwających nad rozładunkiem, jak i ludzi,
którzy dopiero co wysiedli z wagonów. Więźniowie
są już bardzo zmęczeni, pracują ponad swoje siły, ale w nagrodę
za pomoc przy rozładunku
i przetransportowaniu ludności, będą
mogli zabrać pożywienie, które przywieźli ze sobą straceńcy. Są
coraz bardziej rozdrażnieni i brutalni wobec ludzi, gdyż to oni są
winni ich ciężkiej pracy. W pewnym momencie przestają dostrzegać
w nich istoty ludzkie i zaczynają traktować jak zwierzęta.
"(...)już nie można nad sobą panować. Wyrywa się ludziom
brutalnie walizki z rąk, szarpiąc ściąga się palta".
Znęcają się nad nimi winiąc ich za swoje wyczerpanie. Ten
przeraźliwy obraz przerażonego
tłumu przestaje robić na nich jakiekolwiek wrażenie. Zapominają o
tym, że kiedyś sami znaleźli się w takiej samej sytuacji i stają
się oprawcami. Wyzbyci z wszelkich emocji i uczuć, nie odczuwają
już nawet litości. Ich myśli krążą tylko wokół chwili,
w
której skończą pracę i otrzymają obiecaną zapłatę. Śmierć
staje się codziennością i nie wywiera już na nich najmniejszego
wpływu. Przyzwyczaili się do śmierci. Normalną sytuacją zdaje
się być to, że w krematoriach giną ludzie: "noc przejaśnia
się. Zapowiada się pogodny, upalny dzień.
Z krematoriów
ciągną potężne słupy dymów (...) Transport sosnowiecki już się
pali". Te słowa to tylko suchy, pozbawiony
emocji opis codzienności.
Podobne
reakcje na krzywdę ludzką możemy zauważyć także w zachowaniach
Niemców, którzy zachowując zimną krew pozbawiają życia
niewinnych ludzi, tylko dlatego, że mają nad nimi władzę. Na
błaganie o życie i okrzyki przerażenia, reagują kolejnymi seriami
z karabinów, celując
w wagony pełne ludzi. Swoje
zadania wykonują jak gdyby od niechcenia, w sposób spokojny i
opanowany.
Tak zwaną "brudną robotę" zostawiają więźniom.
Kolejny transport to jeszcze jedna okazja, dzięki której można się
wzbogacić. Są bezlitośni i bez skrupułów zabijają każdego, kto
im przeszkadza, nawet małe dzieci: "działała na nerwy, więc
podbiegł do niej esesman, okutym butem kopnął w plecy; upadła.
Przydeptał ją nogą, wyjął rewolwer, strzelił raz i drugi (...)
aż znieruchomiała". Ludzi z transportu traktują jak
zwierzęta, są oni dla nich tylko powodem do kpin oraz szydzenia.
Nie znają w tym umiaru: "człowieku uspokój siebie ale!(...)
za pół godziny będziesz gadał z największym komendantem! Tylko
nie zapomnij powiedzieć mu: Heil Hitler"! Niewzruszeni patrzą
na ludzką krzywdę i tak samo niewzruszeni ją zadają. Zabijanie
stało się dla nich normalną, zupełnie zwyczajną pracą jak każda
inna. To ich codzienność i sposób zarabiania na życie. Nie ma tu
miejsca na litość czy zrozumienie. Starają się być w tym, co
robią, dobrzy i skuteczni i na nic przy tym nie zważają.
W innym opowiadaniu Tadeusza Borowskiego pt. U nas w Auschwitzu mamy do czynienia także z tematyką obozową. Główny bohater, pisząc list do Tuśki, odkrywa przed nami tajniki faszystowskiego systemu. Nakreśla obraz obojętnego na ludzką krzywdę, znieczulonego Niemca, dla którego człowiek to tylko towar, który należy jak najlepiej wykorzystać, aby przyniósł jak najwięcej korzyści. W tym procesie nic nie może się zmarnować. Nie ma miejsca na współczucie dla drugiego człowieka, na chwile refleksji nad tragicznym losem ludzkim. Jedyne, co się liczy, to uzyskane korzyści.
Z opowiadań Tadeusza Borowskiego wyłania nam się obraz świata, który jest podzielony na ofiary i oprawców. Aczkolwiek granica między nimi została zatarta do tego stopnia, iż nie dostrzegamy już różnicy. Oprawcy nie widzą elementów człowieczeństwa w swoich ofiarach i traktują je jak zwierzęta. Obserwujemy tu przerażający procesdehumanizacji, upadek systemu wartości moralnych człowieka, widzimy jak istota ludzka staje się tylko przedmiotem. Dotyczy to zarówno katów, jak i ich ofiar. Ludzie przestają czuć, przestają wierzyć i skupiają się tylko na tym, aby przetrwać. Przestają być ludźmi…