hłasko, pierwszy krok w chmurach

8


Marek Hłasko, Pierwszy krok w chmurach, wstęp BN I 295, oprac. Joanna Pyszny.


WSTĘP

EPOKA I BIOGRAFIA

Marek Hłasko mając 23 lata wydał zbiór czternastu opowiadań, który wywołał dyskusję
o zaskakujących rozmiarach. Został uznany za
głos pokolenia. W ciągu trzech lat nakręcono na podstawie jego opowiadań trzy filmy. Zaatakował zastany model literatury i zaproponował nowy, swój własny. Głoszone przez siebie prawdy potwierdził życiem.

W Polsce po roku 1948 wzorcem literackim w pełni realizującym polityczne i społeczne zasady nowego ustroju miał być realizm socjalistyczny. Stał się on metodą twórczą oficjalnie obowiązującą.

Założenie realizmu socjalistycznego. Naczelna zasada – ścisły związek literatury
z rzeczywistością, przy uwzględnieniu : zgodności systemu dzieła z linią partii, ideowości marksistowsko-leninowskiej oraz ludowości – przedstawiania świata z perspektywy ludu pracującego miast i wsi. Ponadto literatura ta miała odznaczać się: optymizmem, dydaktyzmem (podział na bohaterów pozytywnych (robotnik, majster, pracownik spółdzielni, członek partii, sekretarz POP ) – godnych naśladowania i negatywnych(sanacyjny inteligent, obojętny przemianom dyrektor, pijak, bumelant, kułak, ksiądz, biurokratyczny urzędnik, sabotażysta) – prezentujących postawę budzącą odrazę ) i typowością. Schematyzm socrealistycznych dzieł przesądził o ich słabości artystycznej.
Problematyka prozy była zawężona do spraw związanych z produkcją, pokonywaniem przeszkód na drodzę do budowy socjalizmu(tzw.romantyka rewolucyjna), osiąganiem dojrzałości ideologicznej przez bohaterów pracujących w kolektywie i demaskowaniem wrogów klasowych i ustrojowych.

Powieść produkcyjna podporządkowana motywowi pracy miała wiele cech wspólnych z pozytywistyczną powieścią tenedencyjną. Na jej fabułę składało się kilka stałych wątków. Duszoznawczy psychologizm jako spadek po burżuazyjnej literaturze został odrzucony. Bohaterowie prozy nie mogli doświadczać osmotnienia czy tragizmu egzystencji. Forma tych dzieł, musiała być dostosowana do ich odbiorców, bez symboliki, aluzyjności, metaforyki, ujęć parabolicznych czy groteskowych, dążyła do jednoznaczności.

Narrator, a przede wszystkim bohaterowie, przemawiali językiem pozornie stylizowanym na mowę ludzi prostych (żargonem, gwarą), w gruncie rzeczy używali stylu gazet, przemówień politycznych, referatów partyjnych.

Rozwój literatury realizmu socjalistycznego w Polsce obejmował lata 1949 – 1955 . Napisane wówczas powieści, które mniej lub bardziej, ale realizowały założenia socrealizmu, przez wymuszony schematyzm stały się artystyczną klęską. Zaliczamy do nich:

1949: Most nad urwiskiem Antoniego Olchy, Numer 16 produkuje Jana Wilczka,

1950: Węgiel, Aleksandra Ścibora-Rylskiego, Na przykład Plewa Bogdana Hamery, Przy budowie Tadeusza Konwickiego,

1952: Penicylina Aleksandra Jackiewicza

1953: Miasto nowych ludzi Janiny Dziaranowskiej

1954: Nowe skiby Tadeusza Paipera i kilka innych.

Odwilż. W 1953 roku zmarł Stalin. Nastąpiła odwilż (od tytułu powieści Erenburga)

Przełom w 1956 – I Sekretarz KC KPZR, Nikita Chruszczow, na zjeździe partii w słynnym przemówieniu przedstawił istotę kultu jednostki i stalinizmu.

Zwiastunami odwilży w Polsce były już w 1955 roku utwory spełniające odmienne od powszechnie obowiązujących założenia artystyczne lub głoszące jawną krytykę sposobu realizacji pryncypiów ustrojowych (opowiadania Hłaski, wiersze Andrzeja Bursy, Poemat dla dorosłych Adama Ważyka, Złoty lis Andrzejewskiego, Prapremiera pięciu poetów w „Życiu literackim”, czyli prezentacja wierszy Białoszewskiego, Czycza , Harasymowicza, Drozdowskiego, Herberta). W 1956 w Polsce nastąpiły zasadnicze zmiany w kierownictwie PZPR, I sekretarzem został Władysław Gomułka, obiecujący reformy polityczne i gospodarcze, demokratyzację życia społecznego, zmianę zasad polityki kulturalnej, w tym ograniczenie cenzury. Miała miejsce „rewolucja kulturalna”, weszło w życie młode „pokolenie 56”(„generacja Października”).

Zbiegło się to w czasie ze zjawiskami społeczno-literackimi w Wielkiej Brytanii. W USA powstał termin Beat Generation, stworzony przez Jacka Kerouaca. Odrzucali konformizm i materializm,
a opiewali anarchiczny indywidualizm, wartość autentycznych uczuć, niekonwencjonalność, swobodę życia i twórczości. Najdobitniejszy wyraz tej postawy w powieści
W drodze J. Kerouaca(1957), choć zapowiadał ją już Holden Caufield w Buszującym w zbożu J.D.Salingera(1951). Około roku 1956
w Wielkiej Brytanii pojawiły się utwory prozatorskie i dramatyczne(m.in.
Miłość i gniew J. Osborne’a, Samotność długodystansowca A. Silitoe), których autorów i bohaterów nazwano młodymi gniewnymi. Wywodzili się oni z niższej klasy średniej, z której nie mogli awansować do wyższej. Ta sytuacja zrodziła bunt młodej, lewicowo zorientowanej inteligencji.

Zarówno beatnicy jak i młodzi gniewni przeciwstawiają się zastanej rzeczywistości. Jednym
z duchownych patronów młodego zachodniego pokolenia stał się James Dean dzięki kreacjom
z filmów
Na wschód od Edenu(1955) i Buntownik bez powodu(1955).

Egzystencjalizm. Odegrał dużą rolę w kształtowaniu się postaw młodego pokolenia. Zainteresowano się filozofią wywodzącą z poglądów Kirkegaarda i Heidegger, a podjętą później przez Sartre’a i Camusa.

Egzystencjalizm, wychodząc od rozważań nad indywidualną egzystencją człowieka, jego rolą i miejscem w świecie podkreślał suwerenność wyborów i decyzji jednostki pozbawionej nadziei na ingerencję i opiekę Boga, akcentował przy tym jej poczucie samotności, zagrożenia i zagubienia w świecie, absurdalności istnienia i lęk towarzyszący człowiekowi od narodzin po śmierć. O wartości egzystencji człowieka decyduje w tej sytuacji jego zdolność do buntu.

Echa tych przemian z trudem przedostawały się do Polski przez żelazną kurtynę. W muzyce nawet jazz był uznany za truciznę, a radziecki pisarz Fadiejew nazwał Sartre’a „hieną pisząca na maszynie”. Mimo to, mitologia zachodnia młodej generacji jest zadziwiająco zbieżna z tonacją twórczości pokolenia ’56.

Hłasko nie tylko natrafił na korzystny dla odbioru swej twórczości klimat społeczny, ale także swoimi opowiadaniami włączył się w ogólnoświatowy nurt. Pierwszy krok
w chmurach
jest książką z tego samego szeregu, w którym na jednym końcu jest Buszujący w zbożu – na drugim zaś Witaj smutku.

Marek Hłasko był niezdyscyplinowanym, sprawiającym problemy wychowawcze, niezbyt pilnym uczniem. Dwukrotnie zmieniał szkołę. Rozpoczął naukę w liceum techniczno-teatralnym, ale zrezygnował i zaczął pracę w Stoczni Rzecznej. Ukończył kursy samochodowe. Kilka lat, które spędził za kierownicą, fizyczna, niebezpieczna praca w surowych warunkach, wywarły wpływ na jego późniejszą twórczość. W czasie pracy z Metrobudowie został korespondentem robotniczym Trybuny Ludu . W 1952 roku powstały jego pierwsze teksty literackie: najwcześniejsza wersja Sonaty Marymonckiej, którą po ocenie Bohdana Czeszki poprawiał i publikował w różnych czasopismach. Jest to historia Ryśka Lewandwskiego, syna furmana z Marymontu, przed wojną ulicznika i chuligana,
w czasie wojny kelnera restauracji na prowincji, po wojnie – dojrzewjącego ideologicznie do komunizmu pracownika bazy transportowej. Książkowe wydanie
Sonaty… ukazało się dopiero w 1982 na podstawie rękopisu. Idąc za radą B. Czeszki jeden z wątków Sonaty… opracował jako osobne opowiadanie i tak powstała Baza Sokołowska(ukończona w 1953).

W tym samym roku odszedł z przedsiębiorstwa samochodowego w Warszawie i otrzymał z ZLP kilkumiesięczne stypendium twórcze. Wyjechał do Wrocławia gdzie zajął się wyłącznie pisaniem.
W 1954
Baza … ukazała się w odcinkach w „Sztandarze Młodych”, wywołując różne reakcje. Opowiadanie to weszło też do zredagowanego przez B. Czeszkę Almanachu Młodych, stając się utworem najczęściej wymienianym w pozytywnym kontekście w krytycznych omówieniach zbioru.

We wrześniu 1954 rozpoczął pracę w tygodniku „Po prostu”, gdzie był regularnym felietonistą, a od roku 1956 redaktorem działu prozy. Hłasko przywoływał dwa autorytety : Hemingwaya, jako pisarza prawdy o ludzkiej pracy i Dostojewskiego jako piewcy prawdy o sprawach ostatecznych.

Moment właściwego debiutu Hłaski to rok 1955 kiedy opowiadania Robotnicy wygrało konkurs literacki V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów o Pokój i Przyjaźń w Warszawie, otrzymując Nagrodę Pracy. Reszta opowiadań ukazała się w prasie a 1956 wydany został debiutancki tomik – Pierwszy krok w chmurach.

Książka ta odniosła sukces czytelniczy. Została nagrodzoną prestiżową nagrodą, zostawiając
w tyle
Petrarkę Jana Parandowskiego , Kolumbów rocznika 20 Romana Bratnego, Głosy w ciemności Juliana Stryjkowskiego, Ciemności kryją ziemię Jerzego Andrzejewskiego, Buty Jana Szczepańskiego, Słonia Sławomira Mrożka, Niebieskie kartki Adolfa Rudnickiego i Koniec „Zgody Narodów” Teodora Parnickiego.


BOHATER W ŚWIECIE WARTOŚCI

Jan Błoński stwierdził,że autorzy młodej prozy okolic 1956 roku, Hłasko i jego następcy, stworzyli mitologię pokolenia październikowego przełomu. Za podstawowe elementy tej mitologii uznał: mit odrębności („stracone pokolenie” – wojenne dzieciństwo, dojrzewanie w czasach stalinizmu, utrata złudzeń w czasie odwilży), mit nieszczęścia (klęska młodych ludzi boleśnie zranionych w zetknięciu
z brutalnym światem dorosłych),
mit erotyczny(niemożność przeżywania własnego szczęścia
w świecie porażającym zewnętrzną brzydotą i pozbawionym trwałych hierarchii wartości) oraz
mit lumpa(fascynacja ludźmi z marginesu, żyjącymi niekonwencjonalnie). Zasadniczy kształt tej mitologii nadał Hłasko w debiutanckim tomiku, a potem rozszerzył w „mikropowieściach” : Ósmy dzień tygodnia, Cmentarze, Następny do raju. Jego następcy – „hłaskoidzi” nieco ją zmodyfikowali.

Bohaterowie opowiadań Hłaski ukształtowani są w opozycji do herosów literatury socrealistycznej(gdzie człowiek był tylko trybikiem). W centrum zainteresowania staje indywidualny człowiek, jego osobiste przeżycia, zranione uczucia, wstydliwe słabości i głód wartości moralnych. Bohaterowie Pierwszego kroku w chmurach są sentymentalni
i romantyczni(podporządkowanie myślenia i działania emocjom, samotność, poczucie dysharmonii),
a z drugiej strony na ich konstrukcji zaważyła fascynacja pisarza amerykańską literaturą oraz filmem(kreacje Humphreya Bogarta – role pozornie cynicznych twardzieli o wrażliwych duszach). Jego bohaterowie robią wszystko
ponad normę : żyją , kochają, pracują, piją, rozpaczają i radują się inaczej niż przeciętni ludzie.

Rola kobiet. Autor Ślicznej dziewczyny obdarza kobiety ambiwalentnymi uczuciami. Jest ona obiektem najwyższych męskich uczuć, a jednocześnie pułapką bilogii, kolejnym sidłem zastawionym przez życie na mężczyznę. Bywa Dziwką i Madonną. W Domu mojej matki jest starą i brzydką kobietą, nieszczęśliwą i niekochaną, doprowadzającą syna do rozpaczy. W Kanciku okalecza bohatera psychicznie. W Pętli próbuje uratować od zguby, a tak naprawdę osacza upartą miłością i popycha do samobójstwa.

Sentymentalni bohaterowie Hłaski są skazani na klęskę. Żyją w świecie , w którym: piękno kłamie i zwodzi (Śliczna dziewczyna), marzenia nigdy się nie spełniają (Dom mojej matki, List, Odlatujemy w niebo), żywczliwość i pomoc innych ludzi zawodzi albo przychodzi nie w porę (Pętla, Pierwszy krok w chmurach), przyjaźń ulega degradacji (Najświętsze słowa naszego życia),
a zawierzenie uczuciu najważniejszemu – miłości jest jak
Lombard złudzeń. W tym świecie nie ma nadziei – „Wszędzie jest tak samo”, jak mówi chłopiec z Okna.

Akcja większości opowiadań rozgrywa się na ulicy, w knajpie lub snobistycznej kawiarni,
w prymitywnych barakach, na łączce za fabryką, na brzegu rzeki w peryferyjnej części miasta. Świat
Pierwszego kroku w chmurach tonie w oparach alkoholu będącego obroną przed światem. Jego bohaterowie zachwoują dystans w stosunkach międzyludzkich aby chronić się przed cierpieniem.


PRZESTRZEŃ

Opowiadania zawierają wiele realiów codziennej egzystencji Polaków w pierwszej połowie lat 50. Mamy tu jednak do czynienia ze zwodniczością ich realizmu i prawdomówności – gromadzą jedynie mroczne barwy opisywanego świata . Krytycy zarzucali Hłasce jednowymiarowość. Po latach różowego lukru nadużył barw mrocznych. Później nazwał tę technikę prawdziwym zmyśleniem.


POLEMIKA Z SOCREALIZMEM

Nowatorstwo Pierwszego kroku…. Polegało na odwróceniu w tych opowiadaniach socrealistycznej poetyki. Znajduje się jednak w tym tomie jedno opowiadanie realizujące socrealistyczny schemat. Jest nim Baza sokołowska, historia młodego chłopca, który wyrasta na człowieka w trudnej szkole życia jaką jest baza transportowa na peryferiach Warszawy. Ukazany jest tu zgrany, choć przeżywający zwykłe międzyludzkie konflikty kolektyw; ludzie bazy kochają swoją pracę, młody człowiek włączony w ten zespół uczy się pokonywać słabość biorąc przykład z kolegów, dyskretnie wspiera go w tym sekretarz partii, towarzysz Szymaniak, z którym odbywa pogawędkę na temat ideowego dojrzewania komunizmu. I jak na socrealistyczną prozę przystało, opowiadanie kończy się optymistycznie – zwycięstwem Studenta nad swoimi słabościami i trumfem wiary Szymaniaka w możliwości tkwiące w ludziach.

Opowiadanie to jest dowodem na to, że zarówno Hłasko jak i całe jego zetempowskie pokolenie, było dobrym materiałem na komunistów. Byli skłonni komunistyczne prawdy uznać za swoje. Hłasko dojrzewając i przeżywając kolejne rozczarowania staje się jednak buntownikiem
i oskarżycielem ustroju, stąd taki rozdźwięk pomiędzy
Bazą sokołowską a pozostałymi opowiadaniami tego tomu, w których elementy socrealistycznego schematu ulegają destrukcji.

Język. Hłasko odszedł od sztucznego, pompatycznego i zideologizowanego języka socrealistycznej poezji i prozy(nowomowa), sięgając – jak nieco wcześniej Leopold Tyrmand
w powieści Zły do mowy ulicy, prostych ludzi. Młodzi pisarze przełomu 1956 r. wyszli z założenia, że nowy system wartości pociąga za sobą konieczność wykreowania nowego języka. Cechowała go potoczność, aforystyczność mowy, chwiejność aksjologiczna, dialogowość, operowanie przeciwieństwami, rejestrowanie społecznej wielo- i rónojęzyczności. Język potoczny używany był aby pokazać prawdę warszawskich ulic, ale i aby ośmieszyć ich obraz w prozie socrealizmu. W przypadku Hłaski podstawowe znaczenie ma tu zanalizowane przez JERZEGO JARZĘBSKIEGO literackie doświadczenie pisarza: obowiązkowe lektury młodego Polaka – wielcy romantycy, pozytywiści, Wyspiański, Żeromski ; Biblia; arcydzieła klasyków(Szekspir, Dostojewski), twórczość amerykańskiego „straconego pokolenia” (Hemingway, Stinbeck, Caldwell), brukowe powieści sensacyjne, powieści i filmy „czarnej serii” (zwłaszcza z Humphreyem Bogartem – role rozmiłowanych w alkoholu „prawdziwych mężczyzn o miękkim sercu” => Casablanca – fascynacja Hłaski) oraz powieści socrealistyczne.

W opowiadaniach Hłaski pojawia się: stylizacja biblijna – paralelizmy składniowe, powtórzenia, sentencjonalność i specyficzny, poetycki, litanijno-modlitewny język(Najświętsze słowa…, Dwaj mężczyźni na drodze, Żołnierz) i cytaty z konkretnych utworów (np. A.Bursy). Występuje tu narracja behawiorystyczna(zrodzona na gruncie amerykańskim po I wojnie) – wiedze o przeżyciach czy stanach psychicznych postaci czerpiemy nie z wypowiedzi narratora, lecz z opisu zachowań poszczególnych postaci lub przytoczonych w narracji wypowiedzi bohaterów.

W roku 1956 i 1957 na łamach czasopism ukazały się kolejne opowiadania Hłaski: Anioł nie przyszedł dziś wieczorem, Głód, Wilk, Namiętności. Ich pogłębiający się pesymizm doprowadził do krytyki. Zarzucano mu jednostronność, czarnowidztwo, brutalność, cynizm, powtarzanie tych samych motywów, bohaterów i chwytwów artystycznych. Niechęć spotęgowało opublikowanie Ósmego dnia tygodnia i decyzja o ekranizacji tej powieści (film ten nie wszedł w 1956 na ekrany wskutek ingerencji samego Gomułki).


ÓSMY DZIEŃ TYGODNIA, NASTĘPNY DO RAJU, CMENTARZE

Kolejna mikropowieść to Głupcy wierzą w poranek, której wydanie książkowe pod zmienionym tytułem Następny do raju złożone do druku zostało skonfiskowane przez cenzurę. Inne jego utwory również często były drukowane z opóźnieniem.

W tych mikropowieściach pojawiają się te same, co w Pierwszym kroku w chmurach tematy
(kobiety oszukujące kochających je mężczyzn, samotność ludzi, klęska marzeń, dom-więzienie, deszcz jako nieodłączny element i symbol codziennej udręki) i ten sam pesymizm. To co różni opowiadania
z pierwszego tomu od późniejszych mikropowieści, to fakt,że w tych drugich społeczny i polityczny kontekst dramatów bohaterów ulega wyostrzeniu; o ich nieuchronnej katastrofie życiowej w coraz większym stopniu decydują mechanizmy życia zbiorowego związane z ustrojem politycznym
i sposobem sprawowania władzy w Polsce Ludowej, co oni coraz jaśniej dostrzegają.

Ósmy dzień tygodnia. Rozwinięcie historii pary (Piotr i Agnieszka) z Pierwszego kroku… Każdy z bohaterów świata naszkicowanego przez pisarza czeka na ów ósmy dzień tygodnia, ostatecznie zawsze doznając raniącego rozczarowania. To świat pełen pijaków i ludzkiego upadku. Bohaterką jest dziewczyna, która odwleka chwilę seksulanej inicjacji nie mając pewności, czy miłość jej chłopaka jest wystarczającym antidotum na brud świata, który widzi wokół siebie, świata, do którego jakoś wyraźniej pasuje zdrada jako coś naturalnego, niż idealistyczna i oczyszczająca miłość. Istotna i wyrazista jest postać brata bohaterki, buntownika szukającego śmierci po nieudanym uczuciu, twierdzącego, że "niezakamuflowana prostytutka to najwyższy poziom moralny, jaki może osiągnąć kobieta we współczesnym świecie".. Mimo maja pada deszcz, który pełni ważną rolę
w kształtowaniu fabuły, złowrogo ingerując w losy kilku postaci. Degradacji podlega świat wartości. Wciąż najbardziej pożądanym , najświętszym, ale i skazanym na niespełnienie uczuciem jest miłość. Ludzie są samotni i muszą dawać sobie radę sami. Bohaterowie doznają uczucia uwięzienia
w rzeczywistości – dla Piotrka, który doświadczył więzienia, świat wydaje się taki sam po obu stronach krat. Pesymistycznej ocenie podlega prócz teraźniejszości przeszłość i przyszłość. Ludzie czują się bezdomni w kraju, w którym „można być tylko pijakiem lub bohaterem. Normalni ludzie nie istnieją.”

Następny do raju. Jest drugą wersją Bazy sokołowskiej, którą Hłasko nazwał „hańbą swego życia”. Z Bazy… w tej mikropowieści zostają tylko dwa elementy : zawód bohaterów oraz ich miłość do samochodów. Miejsce zgranego kolektywu zajęła grupa życiowych rozbitków, ukrywających się w lesie przed mroczną przeszłością, kradnących i oszukujących przy zwózce drzewa, nieliczne wolne chwile zapełniających grą w karty i wódką. Sekretarz partii, serce załogi z Bazy.. tutaj jest człowiekiem
o powikłanej biografii, który wypełnia powierzone mu przez partię zadania, a na końcu opwowieści deklaruje brak wiary w cokolwiek. Rzeczywistości sprofanowanych wartości odpowiada
w
Następnym… bluźnierstwo, parodia i szydercza stylizacja w sferze mowy. Język jest brutalny, obsceniczny, nacechowany czarnym humorem, pełen cwaniackich aforyzmów. Najpobożnieszym członkiem zespołu jest deliryczny alkoholik Apostoł. Pracownicy, którzy umierają są zastępowani przez innych „następnych do raju”. Doświadczenia bohaterów opowiadania podsumowuje Warszawiak: „Nigdzie nie można uciec. Zamieniliśmy życie w tak wielki koncentrat, że nie potrzeba nawet drutów kolczastych i strażników.” – i to zdanie okazało się ostatecznym powodem do odrzucenia książki przez krajowe wydawnictwo.

Cmentarze. Trzecia mikropowieść Hłaski opublikowana w kraju tylko we fragmentach,
w całości wydana w 1958 przez paryski Instytut Literacki. Jest utworem jawnie politycznym, odsłania mechanizmy totalitarnej władzy i reguły rządzace życiem podległego jej narodu. Franciszek Kowalski, którego nazwisko nasuwa skojarzenie zarówno z Biedaczyną z Asyżu , jak i z polskim Everymanem, jest przedstawicielem zbiorowości.
Przypadkowe spotkanie ze znajomym z czasów partyzanckich, uczczone kilkoma kieliszkami alkoholu, okazuje się dla bohatera Cmentarzy katastrofalne w skutkach. Kilka beztrosko rzuconych słów i Franciszek Kowalski, dotychczas uczciwy i oddany sprawie członek partii, trafia do aresztu, zostaje posądzony o dwulicowość i dywersję, pozbawiony legitymacji partyjnej, wyrzucony z pracy. Próbując się oczyścić, zwraca się do dawnych towarzyszy
z partyzantki,którzy mogliby zaświadczyć o jego uczciwości. Rozpoczyna wędrówkę po kręgach polskiego piekła wczesnych lat pięćdziesiątych. Na zebraniu partyjnym, a potem podczas spotkań
z dawnymi towarzyszami broni odkrywa jedynie
zakłamanie, strach i cynizm ludzi reprezentujących szlachetne i piękne w założeniu idee. Widzi nędze, brud i brzydotę. Brak pozytywnej postaci. Polska roku 1952 to cmentarz wartości, ideałów i nadziei. Franciszek z początku próbuje z tym walczyć, ale jest to nieskuteczne. Powieśc ta jest o hipokryzji ONYCH, o przepaści pomiędzy oficjalną ideą, a rzeczywistością. Znów jedyną formą obrony przed światem jest wódka. W Pięknych dwudziestoletnich Hłasko mówi,że każdy z epizodów cmentarzy ma swój autentyczny odpowiednik,
a krajowe wydawnistwo odrzuciło książkę twierdząc,że „Takiej Polski nie ma”

Hłasko: Napisałem opowiadanie „Cmentarze”; opowiadanie dziecinne i nieudane; ale postanowiłem zbudowac je na faktach autentycznych , gdyż jeszcze wtedy nie wiedziałem, że w prozie liczy się nie fakt, a tylko prawdziwe zmyślenie.

Reakcje krytyki. Bardzo szybko zmienił się stosunek do utworów Hłaski. Popaździernikowa odwilż okazała się tylko chwilowym kompromisem władzy. Zaczęto podważać artystyczne walory jego utworów, w których dostrzegano krytykanctwo i tendencyjność, oczernianie rzeczywistości i niechęć wobec ustroju. Cenzura znów została zaostrzona. Mimo, iż wcześniej przyznano Hłasce stypendium na miesięczny wyjazd za granicę i nawiązał on już kontakt z Konstantym Jeleńskim redagującym paryskiego „Encountera” oraz z Jerzym Giedroyciem, redaktorem „Kultury” w Paryżu, wyjazd ten wciąż nie mógł dojść do skutku. W 1958 Hłasko otrzymał literacką nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawdców Książek za Pierwszy krok… - prasa przyjęła to chłodno, a Artur Sandauer zakwestinował zasadność nagradzania dzieła. Tuż po otrzymaniu nagrody, Hłasko przy pierwszej okazji, wyjechał do Paryża. Nikt nie przypuszczał,że opuści Polskę na zawsze. W Paryżu źle mówił o sytuacji Polski Ludowej, co zamknęło mu drogę powrotną do kraju. Poprosił o azyl polityczny w Berlinie Zachodnim. W Polsce uznano go za wroga, a jego nazwisko objęto zmową milczenia.


TWÓRZCZOŚĆ EMIGRACYJNA

Już w marcu 1958 Instytut Literacki w Paryżu wydał Cmentarze i Następnego do raju. Po krótkim czasie Hłasko został uhonorowany coroczną nagrodą ”Kultury”, niecały rok później taką samą londyńskich ”Wiadomości”, otrzymał stypendium przyznawane przez UNESCO[, podpisał umowy z wydawnictwami: francuskim,niemieckim i włoskim. Dzięki temu mógł żyć swobodnie, bez większych trosk, podróżować. Tymczasem w kraju na początku kwietnia główny organ KC PZPR, ”Trybuna Ludu”, zamieszcza artykuł pt. Primadonna jednego tygodnia? podpisany pseudonimem Skiz. ”Najpierw suche stwierdzenie: na międzynarodowym rynku literatury antykomunistycznej pojawiło się nowe nazwisko – Marka Hłaski (...) ‹‹Cmentarze››, opowieść
z gruntu polityczna, ukazują aktualny punkt dojścia Hłaski. Dopiero w ‹‹Cmentarzach›› czyta się wpływ nie Hemingwaya, patrona wielu opowiadań z ‹‹Pierwszego kroku w chmurach››, nie Dostojewskiego, ojca ‹‹Pętli››, (...) ale wprost i bezpośrednio samego Orwella, klasyka i mistrza współczesnego paszkwilu antykomunistycznego.”
 Hłasko został zdrajcą ojczyzny, którego utwory są zaprzeczeniem ”humanistycznego sensu socjalizmu”, a autor ”sprzedaje je poza krajem, w ręce międzynarodowych handlarzy bronią przeciwko komunizmowi”. Napisany przez Hłaskę list otwarty do ”Trybuny Ludu” pt. Chwileczkę, grabarze... nie został oczywiście wydrukowany. Artykuł Skiza, a także sława Hłaski nazywanego na zachodzie ”komunistycznym Jamesem Deanem”, na długie lata zaważyły na losie pisarza i na sposobie, w jaki był postrzegany w Polsce. Za granicą jednak popularność Hłaski i jego utworów zwiększała się – tylko w drugim półroczu 1958 roku zostały wydane opowiadania tłumaczone na język francuski, hebrajski, duński, węgierski i niemiecki.

Starał się o możliwość powrotu do kraju, ale nie bezskutecznie, dlatego wyjechał do Izraela. Z inspiracji ”izraelskiej” powstały najlepsze jego utwory, zmieniło się podejście do życia, przyszła największa miłość, zaczęła się ciężka, nielegalna praca. Krótko po przyjeździe pisarza zaproponowano mu współpracę z czasopismem ”Maariv”, jednak ukazało się tam tylko kilka felietonów. Ogólnie rok 59 jest dla Hłaski raczej szczęśliwy, wyłączając decyzję o emigracji. Wtedy miał jeszcze pieniądze, ponieważ tłumaczenia jego utworów ukazały się w wielu krajach
i tłumaczono je na różne języki. Świadczy to o ogromnej popularności Hłaski na całym świecie. W Izraelu, zamiast planowanych kilku tygodni, przebywał półtora roku – do sierpnia 1960. Miał wizę turystyczną, więc musiał pracować ”na czarno”, gdy skończyły się środki do życia. Był m.in. robotnikiem budowlanym, mierniczym, przez dłuższy czas pracował w hucie szkła. Takie warunki oczywiście nie sprzyjały tworzeniu, dlatego nastąpiła dość długa przerwa – po wydaniu przez Instytut Literacki
 Cmentarzy i Następnego do raju w kwietniu 1958 roku następne opowiadanie (Powiedz im, kim byłem) ukazało się dopiero w roku 1961 w 10 numerze ”Kultury”. W tym czasie ożenił się z Sonją Ziemann, przebywał w Wiedniu, Berlinie, Londynie, Zurychu, ponownie w Izraelu. Ukazywały się kolejne jego tłumaczenia. W utworach „izraelskich” akcja rozgrywa się w egzotycznej scenerii. Opowiadają o przybyszach z Europy Wschodniej i Rosji, którzy uciekają do Ziemi Obiecanej, wchodzą w relację z mieszkańcami Izraela, ale nie potrafią uwolnić się od przeszłości. Pojawia się nowy typ bohatera, nowa problematyka, odmienna przestrzeń, straszliwy upał lub niekończący się deszcz oraz chamsin – wiatr powodujący udrękę ciała i duszy.

W 1966 roku Hłasko wyjechał do Los Angeles na zaproszenie Romana Polańskiego. Instytut Literacki wydał Pięknych,dwudziestoletnich w formie książkowej, a kolejne opowiadania,  Nawróconego w Jaffie i Opowiem Wam o Esther ukazały się już w Londynie
w Polskiej Fundacji Kulturalnej. W Ameryce Hłasko spełnił jedno ze swych największych marzeń – nauczył się latać. Ukończył kurs pilotażu, choć bez uprawnień instruktorskich. Przez cały rok 1967 przesyłał Jerzemu Giedroyciowi reportaże ze Stanów, czyli
 Listy z Ameryki. Ponownie pojawiły się kłopoty finansowe i nielegalna praca – w sortowni komiksów, tartaku, fabryce płyt aluminiowych. Wkrótce jednak sytuacja pisarza ustabilizowała się – lepszy stan zdrowia, regularne zarobki, sprzyjający klimat sprawiły, że poważnie zastanawiał się nad osiedleniem się w Los Angeles na stałe. W opowiadaniach izraelskich, a także amerykańskiej powieści Palcie ryż każdego dnia występują motywy znane z krajowej twórczości Hłaski i nowe lub inaczej shierarchizowane : męska przyjaźń, prostytuacja kobiet i mężczyzn, zemsta, agresja
i sadomasochizm w kontaktach interpersonalnych, życie jako ciąg „brudnych czynów”, motyw lotników i samolotów oraz
motyw gry bohaterów, ze sobą, z innymi ludźmi i z losem (czy Bogiem).

Hłasko dość ograniczył repertuar motywów i wątków, przez co zarzucono mu schematyzm. Jerzy Jarzębski nazwał to zjawisko „tandetą artystyczną i intelektualną” i widzi
w nim świadomy zabieg pisarza – podobnie jak Tyrmand w
Złym na opisanie tandetnego świata wybiera tandetną formę.

Podstawowe role bohaterów izraelskich opowiadań : Dawida i Goliata, Gracza
i Fanatyka, Esther i „klientki”, świętej i Dziwki. Męscy bohaterowie skazani są na bezdomność. Są cudzoziemcami w ciąglej tułaczce, bez stałej pracy, z ambiwalentnym stosunkiem do kobiet przy wierze w męską przyjaźń, skłonni do autodestrukcji.
Hłasko nadał swoim bohaterem autobiograficzne piętno. Pięknych dwudzistoletnich traktowano jako jego spowiedź.

W kwietniu 1969 wyjechał z USA do Izraela, potem z krótką wizytą do Niemiec, gdzie umarł w niewyjaśnionych okolicznościach (zawał serca? zapaść? samobójstwo?). Jego matka
(z żoną rozstał się jakiś czas wcześniej) starała się kilka lat o przywiezienie jego prochów do Polski. W 1975 pochowano go na Powązkach. Na grobie widnieje napis : „Żył krótki. Wszyscy byli odwróceni” Fenomenem stała się legenda żyjąca wiele lat po jego śmierci. Legenda buntownika i wygnańca podsycana zmową milczenia oficjalnej krytyki. W 1980 na festiwalu piosenki studenckiej zaśpiewano
Fragment artykułu o Marku Hłasce


OPOWIADANIA Z TOMU PIERWSZY ROK W CHMURACH

Dom mojej matki

Narrator jest synem starej i brzydkiej już kobiety. Zniszczona przez doświadczenia. Jej syn patrzył na to jak gasła i był przy tym bezsilny. Wiedział, że nie była nigdy kochana przez żadnego mężczyznę, a jej małżeństwo nie należało do szczęśliwych. Raz powiedziała mu,że nie zrodził się
z wielkiej miłości, bo byli razem myśląc, że będą sobie potrzebni. Matka marzyła tylko o jednym – własnym domu na przedmieściu. Syn złościł się o to, że pragnie tylko tego. Pytał jak ma ją kochać skoro wie, że jest dobrym człowiekiem i potrafi kochać, a nie kocha. Myśli tylko o swoim marzeniu kiedy ludzie nie mają w niektórych częściach świata dachu nad głową. Mówi jej, że jej marzenie przy tylu nieszczęściach ludzkich jest żałosne. Lubił chodzić po przedmieściach. Raz zwrócił uwagę jednemu dziadowi grającemu na harmonii. Przyjaciele owego dziada obeszli się z nim brutalnie, a dziad rzekł : „Mocnych demokracja zamknęła..” Syn nadal nie mógł zrozumieć marzenia matki i nie mógł jej współczuć. Kazał jej patrzeć na radość ludzi wprowadzających się do wielkich wspólnych domów. Matka w końcu umarła, ale nie przez niespełnienie marzeń, a ze starości i schorowania. On nadal
z radością patrzy na wielkie, jasne domy. Pogodził się z dziadem, który nieraz opowiadał mu
o najwspanialszych rzezimieszkach i bardzo się wtedy rozmarzał. Synowi było smutno gdy widział nocą okna każdego domu, a najbardziej smucił się idąc brzegiem Wisły, bo matka chciała aby jej
mały, własny, kolorowy dom stał nad rzeką.


Robotnicy

Konstrukcja opowiadania opiera się na odwróceniu schematu typowej powieści produkcyjnej. Podobnie jak w niej, akcja koncentruje się wokół realizacji ważnej inwestycji. W utworach socrealistycznych praca jest dla zaangażowanych w nią osób źródłem satysfakcji, przyczynia się do budowy socjalizmu i integruje zaangażowane w nią jednostki, które stają się zgranym kolektywem. W Robotnikach jest odwrotnie – praca jest źródłem udręki i monotonii, a grupa pracowników rozpada się na zdenerwowane i zniechęcone jednostki. Zanegowane również zostaje stereotypowe optymistyczne zakończenie– u Hłaski zakończenie budowy mostu nie wiąże się z wesołością
i poczuciem spełnienia, a z wściekłością i zniechęceniem.

Opowiadanie rozpoczyna się opisem równiny, na której pracują robotnicy. Równiny bezkresnej i bez żadnych charakterystycznych punktów na horyzoncie. Robotnicy budują most. Jeden
z robotników – Kazimierz - mówi, że gdyby nie to, że jest komunistą, nigdy by tu nie przyjechał, nigdy też tu nie przyjedzie po skończonej pracy. Inny betoniarz – Stefan - mówi, że jak nie pije, to po skończonej pracy urżnie się jak świnia. Zbrojarz Kamiński, człowiek wierzący, twierdzi, że w tym miejscu przestaje się wierzyć w Boga. Narrator wolał milczeć, wychodził tylko nocami patrzeć
w gwiazdy .Wszyscy pracujący na budowie znają się na wylot, wiedzą o sobie wszystko. 
Narrator opisuje warunki w jakich mieszkali i pracowali robotnicy. Są to baraki – jesienią było w nich wilgotno, zimą hulały dzikie wiatry. Robotnicy nie myli się ani nie golili. Listonosz, gdy pił, dostarczał gazety z opóźnieniem, nie pomogło tutaj nawet pobicie listonosza. Wszyscy czekali na wiosnę, która była znacznie gorsza od jesieni, kombinezony robotników nigdy nie wysychały, wszyscy mieli gorączkę. Kazimierz wciąż powtarzał, że gdyby nie to, że należy do partii, już dawno uciekłby z placu budowy. Wszyscy po wiośnie czekali na lato, które okazało się upalne. Wszyscy byli spieczeni, skóra od słońca zrobiła się niemal czarna. Robotnicy z nienawiścią patrzyli na kilka kobiet– to przez kobiety nie mogli chodzić nago. W końcu przestali zwracać na to uwagę. Inżynier, który przybył na inspekcję nie mógł tego zrozumieć. Narrator opowiada, że budowali most, budowali go bez pieśni na ustach
i bez ochoty. Budowali go nienawiścią i rozpaczą. Wszyscy przeklinali most. 

Wszyscy robotnicy marzyli tylko o końcu budowy, o ostatnim dniu. W końcu zbudowali most, nie było jednak wśród nich tańców, picia i radości. Wszyscy byli zbyt zmęczeni. Na otwarcie mostu urządzono uroczystość – z transparentami, dziećmi i kwiatami. Spiker radiowy mówił do mikrofonu
o dumie i radości jaka przepełnia robotników. Wtedy partyjniak Kazimierz podbiega do niego i wyrywa mu mikrofon.Spiker radiowy mówił do mikrofonu o dumie i radości jaka przepełnia robotników. Wtedy partyjniak Kazimierz podbiega do niego i wyrywa mu mikrofon, krzycząc do mikrofonu: „Gówno!”. To zdarzenie zepsuło uroczystość. Robotnicy poszli spać. Nadszedł dzień wyjazdu. Podczas gdy most oddalał się coraz bardziej, wśród robotników nie było wybuchów radości, tańców i śpiewów. Wszyscy milczeli. Nagle zrozumieli wszyscy, że ludzie, którzy będą jeździć po tym moście, nigdy nie zastanowią się, jak wiele trudów kosztowało robotników wybudowanie go. Wszyscy zaczęli płakać za mostem, który stał się wspomnieniem i nigdy do niego już nie powrócą.


Okno – dedykowane Leopoldowi Tyrmandowi.

Opowiadanie mówi o mężczyźnie, który mieszkał sam i prawie nikt go nie odwiedzał. Raz zauważył, że przez jego okno zagląda rudy mały chłopiec z pałaszem (dziwił się, że on taki mały a taki wielki pałasz), ale przestraszył się mężczyzny i uciekł. Właściciel okna zrozumiał, że chłopiec ciekawy jest obrazu, który wisi u niego. Na obrazie były okręty i niebo przedziwnego koloru. Kiedy chłopiec przyszedł jeszcze raz i już miał uciekać ponownie, męzczyzna zaproponował mu obejrzenie obrazu. Chłopiec zauważył przy tym,że „wszędzie tak samo”. Zapytał czy nigdzie nie ma inaczej, a mężczyzna uświadomił ,że wszędzie, na całym świecie są podobne pokoje. To widać zasmuciło chłopca. Kolejnego dnia mężczyzna zauważył pod oknem pałasz, jednak samego chłopca nigdy już nie spotkał.


List

Narrator opisuje siebie jako człowieka samotnego, skrajnie nieszczęśliwego, czekanie na list było jego jedyną nadzieją, aby nie czuć się całkowicie nieszczęśliwym. Opisuje następnie swój dom, który znajdował się na przedmieściach miasta, jego pokój był strasznie mały. Na dachu domu chłopcy mieli hodowlę gołębi. Dzieciaki bawią się na podwórku, wszędzie czuć kapustę i mokrą bieliznę. Czasami stróż upija się i gra na harmonii, na chwilę przerywając monotonię podwórkowego życia. Dzień zaczyna się wcześnie, ludzie wychodzą do fabryki, szewc wymyśla czeladnikowi, tapicer stuka młotkiem – po prostu rutyna życia. Listonosz przyjeżdża tutaj o dwunastej godzinie, wszyscy schodzą się na podwórku i odbierają listy od listonosza. Kiedy już wszyscy poodbierają swoje listy narrator podchodzi do listonosza z pytaniem, czy nie ma i dla niego listu. Listonosz odpowiada, że nie ma i że może jutro będzie. Rytuał ten powtarzał się przez lata. W tym czasie wszyscy zdążyli się postarzeć, chłopcy od gołębi dorośli, dziewczyny z podwórka również. Narrator, wciąż czekając na list, miał żal do wszystkich, którzy otrzymują listy. Zaczyna wspominać swoje przyjaźnie, swoją wielką miłość do kobiety, swojego przyjaciela, który na pewno napisze do niego list. Narrator uświadamia sobie, że przyjaciel dawno nie żyje. Narrator przekonany o swojej starości każdego dnia ze zdziwieniem witał słońce. Zaczął nienawidzić ludzi dostających listy. Stwierdzał, że to on przecież czeka na list, to jemu list jest najbardziej potrzebny. Wymienia ludzi otrzymujących listy: rudą dziewczynę, która dostaje listy od narzeczonego, księgowego, który dostaje listy od brata, staruszkę otrzymującą listy od syna z wojska. Narrator wciąż pyta listonosza o list, ten niezmiennie odpowiada, że nic nie przyszło. Listonosz zaczyna unikać starszego człowieka, staje się opryskliwy i niemiły. Starszy człowiek zastanawia się dlaczego. W końcu podsłuchuje rozmowę listonosza z pewną kobietą. W rozmowie tej listonosz żali się kobiecie, , że nie może widywać się ze starym człowiekiem, bo on od niego oczekuje listu, a listonosz nie przynosi mu nadziei. W końcu pewnego dnia listonosz wpada na podwórko, wyciąga butelkę wina oraz list do starego człowieka, mówiąc, że napiją się razem wina
z okazji otrzymania listu. Stary człowiek otwiera list, łzy wzruszenia nie pozwalają od razu przeczytać. Kiedy troszkę się uspokoił, list okazał się zwykłym łańcuszkiem szczęścia - anonimowym, wysyłanym masowo i przez przypadek. Listonosz kwituje zdarzenie słowami: „Grunt, że się pan doczekał”.


Odlatujemy w niebo

W tym opowiadaniu przedstawia Hłasko życie kierowców w bazach transportowych. Jeden
z kierowców, Tadek pokochał żonę innego pracownika bazy, Zawadzkiego.

Zawadzki nie ma pretensji do konkurenta, przedstawia mu jednak beznadziejność całej sytuacji. Pokazuje, że jego plany zamieszkania z kobietą i jej dzieckiem w pokoju hotelu robotniczego są czystym idealizmem; ,,..w hotelu, gdzie na jednej sali mieszka pięć osób...,w hotelu, gdzie nie ma dnia bez awantury...w hotelu , gdzie nie będziecie mogli się pocałować bez dziesięciu świadków; w hotelu , gdzie będziecie tęsknic do siebie, jak psy....w hotelu, gdzie będziecie się nocami spotykać na korytarzu...."

Kochający się ludzie nie mają szans na ocalenie swojego uczucia, to okrutna rzeczywistość determinuje ich życie, które nie wiele różni się od życia zwierząt.

Tadeusz przez całe życie marzył o takiej miłości, jaką zapałał do żony Zawadzkiego, wie jednak , ze nie ma szans , a by być szczęśliwym z ukochana kobietą, resztę jego młodzieńczych iluzji rozwiewa zgorzkniały i obyty z życiem Zawadzki.

Tadeusz ,,...jasno zrozumiał, że jego miłość, jego pragnienia i najświętsze słowa nie przez zdradę , rozłąkę, czy śmierć, lecz przez te małe, uprzykrzone, nędzne sprawy, o których mówił tamten człowiek...".

Do końca nie chciał jednak uwierzyć , ze tak nagle został obdarty z wszystkich złudzeń, poczuł, ze jeśli jest tak naprawdę, jak mówi Zawadzki , to nie ma dla niego miejsca na tym świecie, Postanowił rzucić się pod przejeżdżający pociąg. W ostatniej chwili go jednak powstrzymano.


Pierwszy krok w chmurach

Sobotnie leniwe popołudnie. Na warszawskim Marymoncie z braku lepszego zajęcia ludzie wylegają przed domy, by obserwować życie innych. Są wśród nich: pan Gienek – malarz pokojowy, jego sąsiad – Maliszewski oraz szwagier tego ostatniego – Heniek. Za namową Maliszewskiego udają się do pobliskich ogródków działkowych, by podglądać kochających się młodych. Uroda i niewinność obojga prowokują ich do chamskich żartów i brutalnych wyzwisk, kierowanych zwłaszcza pod adresem dziewczyny. Między młodym chłopakiem a Heńkiem dochodzi do bójki. Wracając, mężczyźni rozmawiają o całym zajściu. Maliszewski ujawnia, że zna ich oboje i że łączy ich prawdziwe, szczere uczucie, a co gorsza – że był to ich pierwszy raz. Właściwie żaden z nich nie umie wyjaśnić, dlaczego postąpili w tak okrutny sposób. Wspominają, że każdego z nich spotkało w młodości coś takiego i że oznaczało to niestety koniec uczucia., po czym zaczynają rozmawiać o zmieniającej się pogodzie
(„W niedzielę zawsze pada deszcz”) i idą na piwo.


Pętla

Opowiadanie to jest zapisem jednego dnia z życia pewnego alkoholika i stanowi dogłębne „studium przypadku”. 


I

Kuba, alkoholik, z pomocą swojej kobiety – Krystyny postanawia zerwać z nałogiem. Musi tylko przeczekać w domu, dopóki ona nie wróci z pracy. Jeśli mu się to nie uda, będzie to koniec ich związku. Mężczyzna bardzo się boi, ale jest zdecydowany wytrwać w trzeźwości. Po porannym telefonie od Krystyny następuje seria kolejnych telefonów od znajomych. Dzwoniący są zrazu pełni niedowierzania, gratulują mu podjętej decyzji, życzą powodzenia. Między kolejnymi błahymi w istocie rozmowami Kuba wspomina dawne dni, przekonuje sam siebie, że nie może się teraz poddać, że jeśli wszystko się uda, to najdalej za rok ludzie zapomną, że był pijakiem. Nie ma ochoty rozmawiać
z ludźmi, jednak telefon uparcie dzwoni… W końcu, doprowadzony do ostateczności, wybiega
z domu.
 


II

Na ulicy spotyka dozorcę, który również jest „trunkowym człowiekiem” i proponuje mu wspólne wypicie flaszki. Kuba odmawia i odchodzi. Kolejno napotykani przechodnie biorą go za pijanego, choć w istocie jest trzeźwy. Po drodze napotyka tłum gapiów skupionych wokół miejsca wypadku, do którego prawdopodobnie doprowadził pijany kierowca. Zgromadzeni ludzie są oburzeni, domagają się bardzo surowych kar dla osób, które pod wpływem alkoholu powodują śmiertelne wypadki. Wszystko to wzbudza w Kubie coraz większy niepokój, zaczyna mu się wydawać, że wszyscy szepczą do niego, namawiając, by wypił chociaż kieliszek, wtedy wszystko minie. Aby się uspokoić, postanawia iść do kawiarni, gdzie spotyka kobietę, którą kiedyś z wzajemnością kochał. Uczucie to nigdy się nie spełniło, bo ostrzegana przed jego skłonnościami kobieta nie ujawniła swoich uczuć. Sama była dzieckiem alkoholika i nie chciała powtarzać losu swojej matki, a o Kubie już wtedy mówiono, że za dużo pije. Teraz ma męża, którego zdradza co drugą niedzielę i w ogóle nie kocha. Kuba, dręczony lękiem i dziwną przekorą, gorzkimi słowami próbuje zniszczyć przywoływane wspomnienia i powracające wraz z nimi dobre uczucia, po czym bez słowa odchodzi. Jest godzina pierwsza.



III

Na ulicy ponownie spotyka mężczyzn, z którymi wdał się w sprzeczkę kilka godzin wcześniej (wzięli go za pijanego i nadal tak myślą). Po krótkiej wymianie obelg między mężczyznami dochodzi do bójki. Wina leży ewidentnie po stronie tamtych dwóch, ale wszyscy zostają zabrani na komisariat.
W areszcie udaje się polubownie załatwić sprawę (Kuba bierze winę na siebie) i zostają wypuszczeni. W ramach pojednania mężczyźni proponują wspólne napicie się, ale Jakub odmawia i rusza biegiem. Ogarnia go przemożne pragnienie napicia się wódki. Udaje się do najbliższego baru („Pod Orłem”), gdzie wypija kilka „setek”. Między kolejnymi kieliszkami z pełną świadomością myśli o tym, co właśnie zrobił.


IV

Po kolejnej porcji alkoholu przyłącza się do niego pewien mężczyzna o imieniu Władek i dalej piją już razem, a z każdym kolejnym kieliszkiem stają się wobec siebie coraz bardziej „serdeczni”. Kiepski harmonista gra rzewne melodie, a Kuba snuje rwane wspomnienia ze swego zapijaczonego życia. Jest w nich gorycz, smutek i żal za wszystkim co utracił, wybierając alkohol – dobra praca, matka, kolejne kobiety, przyjaciele... Również Władek zdradza nieco ze swojej przeszłości – kiedyś był utalentowanym saksofonistą, miał kobietę, która go kochała, ale w końcu nie wytrzymała kolejnego powrotu do nałogu i odeszła. Snuje ponure refleksje o tym, że od alkoholizmu nie można się tak naprawdę wyzwolić, że kolejne kuracje, szpitale odwykowe, a w końcu psychiatryczne nie są w stanie wyleczyć człowieka z nałogu. Kuba rzuca się na niego w pijackim szale, próbuje go udusić i zostaje wyrzucony z lokalu. Jest po siedemnastej.


V

Przewracając się, dręczony halucynacjami, próbuje wrócić do domu. Gdzieś po drodze uświadamia sobie, że nie ma już dla niego ratunku. Leżącego przed kinem, spotyka go szofer Kostek, szwagier dozorcy i znajomy od kieliszka, który odwozi go do domu. Pod drzwiami mieszkania czeka Krystyna. Otacza go opieką, robi kawę i przekonuje, że na drugi dzień rano zaprowadzi go do lekarza. Kuba, boi się, nie wierzy w sens tych działań i prosi, by z nim została. Jest to jednak niemożliwe ze względu na chorą matkę kobiety.


VI

Kuba budzi się w nocy. Źle się czuje i męczy go pragnienie, ale nie jest w stanie wstać. Po wielu minutach, demolując po drodze rozmaite sprzęty, idzie w końcu do kuchni, gdzie gorączkowo poszukuje cytryny. Zamiast tego znajduje jednak butelkę wódki. Rozmawia z nią chwilę, a potem chce wylać zawartość do zlewu. W tej samej chwili dzwoni telefon. Pełen wahania, decyduje się jednak odebrać. Okazuje się, że to jeden ze znajomych, którzy dzwonili rano. Jego żona widziała pijanego Kubę przed kinem, ktoś inny z przyjaciół twierdzi, że pił w „Kameralnej”. Mężczyzna robi mu wyrzuty, ale Kuba nie słucha i rozłącza się. Siedząc na tapczanie, patrzy w rozlaną kałużę wódki i wydaje mu się, że widzi w niej Krystynę. Zaczyna z nią „rozmawiać”. Szydzi z jej naiwnej miłości, z samego siebie. Wspomina, jak wyjeżdżali razem, by mógł się odzwyczaić od picia. Z początku wszystko szło dobrze, ale po kilku dniach znikał Krystynie z oczu i pił byle gdzie, a ona szukała go, gdzie tylko mogła –
w knajpach, szpitalach, na milicji…


Bez żadnych upiększeń Kuba opowiada „Krystynie”, jak będzie wyglądało jej życie, jeśli zdecyduje się
z nim zostać. Wspomina zegarek i biżuterię, które ukradł jej kiedyś by mieć za co pić, o co zresztą posądził niewinnych ludzi. Sam przed sobą przyznaje, że w głębi duszy nienawidzi Krystyny za jej miłość, dobroć, za to, że budzi w nim nadzieję. Nastaje ranek i zgodnie z wcześniejszą umową
z Krystyną, o ósmej rano rozlega się trzykrotny dzwonek do drzwi. Przerażony Kuba zupełnie o tym nie pamięta, chce tylko, by dręczący go dźwięk wreszcie ustał. Kiedy umówiony sygnał rozlega się ponownie, wiesza się na kablu telefonicznym.


Lombard złudzeń

W kawiarni na końcu jednej z warszawskich ulic przy jednym ze stolików siedzi młody pisarz z dziewczyną. Z ich zachowania wywnioskować można, że zdarzyło się między nimi coś ważnego, przyglądają się sobie badawczo. Z fragmentu rozmowy dowiadujemy się, że mężczyzna właśnie wyznał miłość swojej towarzyszce. Ona, choć zaskoczona jego słowami, uwierzyła w szczerość jego słów. 

Mężczyzna zostawia ją na pewien czas, by załatwić swoje sprawy. W czasie jego nieobecności do stolika przysiada się stosunkowo młoda, choć już zmęczona życiem kobieta. Okazuje się być żoną pisarza. Krok po kroku ujawnia dziewczynie, że piękne deklaracje są w istocie pustą formułką, którą mężczyzna powtarzał już wielu kobietom. Oszołomiona i odarta ze złudzeń dziewczyna wychodzi
z lokalu i jakby nieświadomie idzie nad Wisłę. Nieopodal miejsca, w którym zdecydowała się przysiąść, siedzi mały chłopiec czytający książkę. Dziewczyna wdaje się z nim w krótką rozmowę, a w końcu proponuje mu pieniądze na kino w zamian za pewną obietnicę. Chce, by w przyszłości chłopiec został pisarzem i napisał książkę o miłości „zwykłej młodej dziewczyny do zdolnego pisarza” oraz o tym, że owa miłość jest w istocie tylko iluzją. Dzieciak nie chce się jednak na to zgodzić, gdyż marzy o byciu marynarzem, o podróżach i o tym, by po każdym rejsie opowiadać ludziom ciekawe historie.
 Rozżalona dziewczyna nazywa go durniem i w niezbyt miłych słowach tłumaczy mu, że gdyby został pisarzem, jego opowieści miałyby o wiele więcej odbiorców niż historie opowiadane przez marynarza, że dzieci uczyłyby się o nim w szkołach, po czym odchodzi. Chłopiec krzyczy za nią, że jednak zgadza się zostać pisarzem, ale dziewczyna nie reaguje, zaczyna tylko biec przed siebie.

Śliczna dziewczyna

Jest słoneczne popołudnie. Na ławce w parku rozmawia dwoje młodych ludzi w wieku około dwudziestu lat – chłopak i nieprzeciętnej urody dziewczyna. Jej wygląd zachwyca wszystkich spacerowiczów, zazdroszczą jej młodości i urody . Osoby przechodzące obok „ich” ławki, są przekonane, że tych dwoje łączy prawdziwe uczucie. Mijający urzędnik jest przekonany, że gdyby miał „taką” dziewczynę, jego życie mogło potoczyć się zupełnie inaczej, młody pisarz, spojrzawszy na dziewczynę, krystalizuje w głowie pomysł na powieść, którą od dawna pragnął napisać, parze staruszków jest przykro, że nie mieli tak ładnych dzieci, mężczyzna wracający z pracy żałuje, że nigdy nie miał takiej dziewczyny… W oczach przechodniów jest to po prostu sielska scenka z parą zakochanych w roli głównej. Jednak wystarczy na chwilę wsłuchać się w ich rozmowę, by cały urok prysnął jak bańka mydlana. Młodzi rozmawiają bowiem… o pieniądzach na skrobankę. Dziewczyna próbuje zmusić chłopaka, by dał jej pieniądze na zabieg. Nie ma między nimi żadnych ciepłych uczuć – tylko złość, wrogość i chęć postawienia na swoim za wszelką cenę, nawet metodą szantażu. Z ich rozmowy dowiadujemy się, że dziewczyna bynajmniej nie jest tak czysta i niewinna, na jaką wygląda, a i chłopak ma na sumieniu różne „ciemne sprawki”. Ostatecznie umawiają się na kolejny tydzień, chłopak obiecuje jej „wszystko zorganizować”.


Najświętsze słowa naszego życia

Dziewczyna i chłopak budzą się razem po wspólnie spędzonej nocy. Oboje są bardzo szczęśliwi, ledwie mogą uwierzyć w to, co między nimi zaszło; wydają się być w sobie bardzo zakochani. Nie żegnając się, umawiają się na wieczór, a chłopak idzie do pracy. Po drodze spotyka się z kolegą – Heńkiem, który proponuje mu wspólne spędzenie wieczoru przy flaszce i adapterze. Chłopak odmawia, mówiąc, że jest już umówiony z Baśką, co przywołuje wspomnienia Heńka, którego Baśka kiedyś rzuciła. Mężczyzna opowiada koledze, jak dziewczyna zawsze do niego mówiła, co spotyka się z dość gwałtowną reakcją i zarzutami kłamstwa. Słowa Heńka potwierdzają jednak dwaj inni koledzy – Malinowski (Fanfan) i mocno skacowany pan Ceniek. Oni również byli w przeszłości związani z Baśką i im także dziewczyna powtarzała te same słowa.  Rozgoryczony pan Ceniek wspomina, że po wojnie wiele kobiet powtarzało mężczyznom bajeczkę o tym, że są „drudzy”, bo ich pierwszy mężczyzna był partyzantem i zginął w lesie (względnie zamordowała go ubecja lub właśnie przebywa w więzieniu). Baśka co prawda była zbyt młoda, by kłamać w ten sam sposób, ale także i ona oszukiwała pana Ceńka słodkimi słówkami. Chłopak jest zrozpaczony poznanymi faktami.Postanawia nie iść do pracy, a zamiast tego załatwić pewną sprawę. Na odchodnym rzuca tylko uwagę, że jednak spotkają się wieczorem. Mężczyźni są nieco zdziwieni jego zachowaniem,
a zaniepokojony pan Ceniek rzuca uwagę, że powinni mu znaleźć jakąś fajną dziewczynę, która by mu powiedziała
 „coś dobrego, coś świętego”, w końcu są przecież jego kolegami…


Żołnierz

Akcja dzieje się w roku 1945, podczas poszukiwania miejsca pod nowy dom. Żołnierz z kobietą spacerują. Żołnierz cały czas snuje wspomnienia wojenne. Opowiada kobiecie o strachu, jaki wszyscy odczuwali podczas bitwy. Opowiada o innym żołnierzu, który bał się bardzo, i że ten jego strach był zaraźliwy. Ale w momencie, gdy ów żołnierz zobaczył, jak ludzie opuszczają swe domy, a na polach kiełkuje zboże, bił się najodważniej ze wszystkich i zginął śmiercią bohaterską.Kobieta idąca u boku żołnierza marzy natomiast tylko o tym, by żołnierz zaczął mówić o czymś normalnym, banalnym, na przykład o pogodzie. Rozmyśla również o rzeczach, które przywiózł żołnierz ze sobą – pamiątkach wojennych. Chciałaby się pozbyć ich wszystkich, łącznie z psem wabiącym się Granat. Nienawidziła tych rzeczy. Wspomina bezsenne noce, gdy myślała tylko o bezpiecznym powrocie żołnierza do domu. Nienawidziła głosu chłopców, którzy za oknem, na podwórzy bawili się w wojnę. Po drodze mijali szczątki rozwalonego przez pocisk wiatraka.Żołnierz opowiedział historię o innych żołnierzach, którzy schronili się w wiatraku i w tamten wiatrak też trafił pocisk. Wszyscy zostali oślepieni przez mąkę
i wybiegli wprost pod ogień nieprzyjaciela. Do dziś jeden z nich mówi, że nie może zjeść chleba. Kobieta mówi, że w tym wiatraku schroniły się wiejskie kobiety z dziećmi, bo myślały, że nikt nie zaatakuje wiatraka, bo w nim powstaje chleb, a chleb to świętość. Zginęły wszystkie. Żołnierz w końcu zatrzymuje się i mówi, że w tym miejscu postawią swój dom. Rozglądając się, zadowolony stwierdza, jakie cudowne byłoby to miejsce do obrony. Histeryczna reakcja kobiety sprawia, że dostrzega ludzi pracujących w polu, ciszę i spokój. I uświadamia sobie, jak bardzo jest stary i samotny.


Kancik, czyli wszystko się zmieniło

Pociąg zatrzymał się na małej stacyjce. Dziennikarz wysiadł. Szedł wzdłuż starych
i śmiesznych wagonów
trzymając w ręku skórzaną walizkę. Po peronie szedł zawiadowca z czerwoną chorągiewką. Człowiek, który wysiadł z pociągu, zaszedł mu drogę i zapytał czy daleko do miasta. Zanim zawiadowca mu w końcu powiedział ile do miasta, wypytywał go gdzie jedzie, co robi w życiu, opowiadał o swoim synu, który jest zaopatrzeniowcem, o tym, że musi się ogolić. Powiedział poirytowanemu pracownikowi redakcji, że miasto niedaleko i założył, iż ten człowiek na pewno wybiera się do fryzjera. Ten dziwił się co to obchodzi zawiadowcę.


-Myślałem, że pan może chce się napić jedną wódkę. Mam w domu.

- Nic się nie zmienia w tych małych, zasranych miastach- powiedział z gniewem dziennikarz. - Sam urodziłem się w takiej dziurze. Czy tu także jest burdel przy kościele?


- Nie. Apteka.
- Słyszałem - rzekł dziennikarz - że tu się zmieniło mnóstwo rzeczy. Wybudowali wam coś niecoś. Czy to prawda?
- Prawda - powiedział zawiadowca. - Przekona się pan na miejscu. Do miasta jest niedaleko. Piętnaście minut. Wstąpi pan do mnie?
- Nie.

Dziennikarz poszedł do miasta gdzie zapytał przechodnia o fryzjera i nadal był zdenerwowany. Kiedy mężczyzna odpowiedział, że fryzjer za winklem, redaktor poprawił go: za rogiem. Dziennikarz wszedł do fryzjera i usiadł .Parował zmęczeniem: jechał już trzecią noc, widział mnóstwo twarzy, poznał wiele faktów, wiele razy usiłowano go oszukać -marzył, aby wrócić już do Warszawy
i wyciągnąć się we własnym łóżku. Miał małą, czarną dziewczynę o twarzyczce podobnej do Mickey Mouse; cały czas wściekał się na myśl, że w jego własnym wygodnym łóżku, z jego własną, małą dziewczyną być może śpi kto inny.

Fryzjer założył mu serwetkę na szyję. Zapytał czy wyjął pompkę , bo myślał, że ten człowiek przyjechał na rowerze, a kierownik samopomocy zgubił swoją pompkę, więc lepiej ją wnieść. Fryzjer milczał przez chwilę, patrząc na dziennikarza wzrokiem chirurga, potem rzekł:


- Pana ostrzyc w kancik?
- Broń Boże. Normalnie.
- Oczywiście - powiedział. - Oczywiście, że normaInie. Panie, teraz w kancik to już nikt nie chce. Przedtem to się strzygli. A przeważnie łobuzeria. Tu mieszkał taki jeden, parę domów dalej.


Fryzjer opowiedział o tym łobuzie, o jego koleżkach, którzy co sobota wychodzili pod kościół
i grali w taką grę f r a j e r n a k r e s c e. Rysowali na chodniku kreskę i kto by nie przeszedł, dawali mu blachę w czoło, a robili to dla hecy. Fryzjer mówi, że jednak teraz się zmieniło, ludzie to zmienili. Wprowadza się coraz więcej nowości w mieście, będzie więcej speców od instrumentów, a dawniej był tylko jeden. Chodził po mieście i krzyczał: "Otrząsam pył z moich nóg i przeklinam!" Ewangelię znał, ciągle w kościołach siedział. Po łacinie też się potrafił wyrazić. Jego też strzygł w kancik. I ten człowiek umarł przez wódkę. Fryzjer opowiadał, że teraz już tak ludzie nie piją i wszystko się zmienia na lepsze, a fryzjer chyba zmieni zawód. Dziennikarz mu to odradzał. Fryzjer zaczął mu opowiadać o tym, że ma 80 lat i wnuka, a dziennikarza to nie interesowało.

-Co pana może obchodzić mój wnuk? A czasem by się chciało pogadać. Ale nie ma z kim. Dawniej, bywało, ludzie siadywali przed domami, gadali, plotkowali.

Fryzjer zaczął opowiadać jak to czyjaś żona miała kochanka, a dziennikarz nie chciał tego słuchać, bo wciąż bał się, że jego dziewczyna go zdradza

- Nie chcę tego słuchać - powiedział dziennikarz. -W mieście, w którym mieszkam, większość kobiet myśli w tej chwili, że socjalizm zaczyna się od tyłka, a nie od głowy. Mam tego dosyć.
- Jesteś pan młody - powiedział fryzjer - i słuchaj pan, co do pana mówi stary człowiek. Tu kiedyś, panie, to miały baby kochanków. Czasem mąż nakrywał taką i wtedy całe miasto przylatywało patrzyć, jak ją tłucze obcasami po pysku. Barcikowski niejaki tu mieszkał, rymarz. Złapał raz gacha u żonki; jego won po schodach, a ją bił cały tydzień i pytał: "Mów: to ostatnie - moje?" Bo trzeba panu wiedzieć że oni mieli pięcioro dzieci, a ostatnie urodziło się pół roku temu i było rude. Barcikowski brunet, włos miał jak drut i nie mógł uwierzyć, że to ostatnie, to rude, to też jego. Więc bił ją i pytał: "Mów: moje czy nie moje?" Po tygodniu ona umiera i mówi do niego ostatnie słowa: " To piąte twoje, ale czworo tamtych nie"

Redaktor zaproponował fryzjerowi wycieczkę do Warszawy, ale ten odmówił.Po fryzjerze mężczyzna wrócił na dworzec. Był już w innym humorze niż przedtem. Chciał napić się i pogadać
z zawiadowcą, który znał tego fryzjera, bo też dawniej strzygł się u niego. Dziennikarz domyślił się, że w „kancik”. Opowiedział, że on też pochodzi z małego miasta i przez to zawsze myślał, iż nic się nie zmienia. Był zły na małe miasteczka. Podniósł w górę kieliszek i wtedy zobaczył w lustrze swoje oczy. Podszedł machinalnie i ujrzał, że jego głowa ostrzyżona jest w plugawy, ohydny kancik. Nie wypiwszy wódki, wyleciał na peron i odjechał do Warszawy. Minęło wiele miesięcy, a on ciągle myślał: "Zadrwił ze mnie ten dureń - czy nie?"


Pijany o dwunastej w południe

Zdarzyło się to w południe i w skwar, który każdy zakątek kamiennego miasta napełniał udręką. Ulicą szedł pijany człowiek. Kapelusz trzymał mu się na samym czubku głowy owym cudownym sposobem, w jaki potrafią nosić kapelusz tylko pijacy - trzeźwemu człowiekowi spadłby
z głowy już po trzech krokach; pijak zaś przejdzie w nim przez siedem piekieł. Miał przerażającą twarz obłąkanego mamrotał przy tym bez sensu.

W pewnym momencie zwalił się i pozostał już na trawie. Twarz ta znajdowała się w pełnym słońcu, a on wyglądał odrażająco. Pomału zaczęli schodzić się ludzie; rzecz działa się na Pradze, gdzie - jak wiadomo - jedyną atrakcją są niedźwiedzie i pijacy. Praga wciąż jest jeszcze innym miastem
i często człowiek ze śródmieścia przystaje tu zdziwiony. Pełno jest tutaj ludzkich Stał wśród nich człowiek w granatowym, który opowiadał jak to dawniej pili ze szwagrem, ale teraz to góra raz
w tygodniu. Ktoś inny zapytał go oszwagra, którego być może znał, bo mieszkał 20 lat na Pradze. Okazało się,że nie znał i człowiek w granatowym bardzo się zdenerwował, bo nie lubił cwaniaków, którzy chcą wszystko wiedzieć.
A pijany człowiek leżał w słońcu i ludzi wokół niego przybywało. Stała wśród nich dziewczyna, która rzekła:

- Jak on mógł tak się upić? Czy nie wstyd mu? Robi z siebie bydlaka, marnuje zdrowie za własne pieniądze. Wcale mi go nie żal. Chciałabym, żeby zabrała go milicja i żeby potrzymali go przez noc. Czy on nie może żyć inaczej? Może. Może pracować, mieć dom i rodzinę. A może on ma rodzinę?
I tamci na niego teraz czekają? On może jeszcze się uczyć; teraz nawet starzy ludzie mogą się jeszcze uczyć.

- Skąd pani wie - powiedział ktoś stojący z tyłu - że jemu chce się uczyć? Może jest sam? Może go nikt nie kochał i nie kocha? Może mieszka sam i nie chce mu się wracać do pustego domu? Może jest zupełnie samotny? Dziewczyna odwróciła się, popatrzyła chwilę na mówiącego i wybuchnęła śmiechem.
- Jaki pan strasznie dziecinny - rzekła. - Nikt go nie kochał, samotny... Powinien sobie znaleźć cel
w życiu. Cel, rozumie pan? A samotność? Tego nie ma. Teraz nikt nie jest samotny ani nieszczęśliwy. Tego nie ma.

- W porządku - powiedział ten, który zwrócił się do dziewczyny uprzednio. - Dziękuję pani.
Do dziewczyny zbliżył się jakiś chłopak i zapytał czy pójdzie do kina, porozmawiali o tym kinie i poszli. A człowiek w granatowym dalej opowiadał o szwagrze. Ktoś zaczął się oburzać na pijaka, bo uchlał się w samo południe. Inny znał go z czasów gdy przychodził do baru „Schron u Marynarza” i mówił :"Panie gospodarzu, ja stąd wyjadę. Wyjadę stąd i wszyscy zapomną, że żyłem w tym mieście. Ale pan będzie mnie pamiętać, co? To nieważne, że ja jestem pijaczek. Codziennie piłem tu u pana. Piłem nawet w niedzielę. Cały tydzień czekałem, że pójdę gdzieś w niedzielę, lecz w niedzielę nie chciało mi się nigdzie iść. Ci, do których chciałbym pójść, nie mają niedzieli. I przychodzę do pana. Czy pan będzie mnie pamiętać w życiu?" Ktoś zapytał dlaczego on tak dziwnie mówił?
- Każdy człowiek mówi dziwnie - powiedział ten, który spotykał się z leżącym w "Schronie
u Marynarza". - Każdego człowieka trudno zrozumieć. Ale on nie był wariatem. To był kiedyś bardzo fajny i porządny chłop.

Kto inny stwierdził, że wiele ludzi się rozpiło a gdyby ludziom dać to wszystko, co im potrzeba do dobrego życia, toby nie pili.

Ktoś postanowił zanieśc pijaka do domu i prosił o pomoc drugiego, ale ten uznał to za zbyt wstrętne. Potem coraz to nowe osoby mówiły coś o pijaku. Ktoś go znał jak jeździł na tramwajach, mówił ,że był dobrym facetem, ktoś wspomniał jego słowa gdy robił strajk:

"Przyjdzie zwycięstwo, to zobaczycie, jak będziemy żyć. Będziemy mieli wszystkiego do cholery i nigdy nam już niczego nie zabraknie. Nie będzie już żadnej biedy. Odkujemy się za wszystką nędzę, cośmy wycierpieli w życiu. Będziemy opalać brzuchy: musimy tylko czekać".

Stwierdzili,że on się jednak nie odkuł. Na koniec ludzie po kolei odchodzili od pijaka, a on nadal leżał. Któryś z mężczyzn zastanawiał się czy to możliwe żeby wszyscy go skądś znali. Jeden powiedział, że musi pójść po coś do teściowej i wrócił po pijaka pytając go ze smutkiem dlaczego upił się
o dwunastej w południe.

Tak naprawdę zapewne większość z tych ludzi nie znała tego pijaka, ale znali innych jemu podobnych, którzy przegrali swoje życie.


Dwaj mężczyźni na drodze

W gorący dzień drogą wędrowało dwóch mężczyzn. Jeden wysoki, silny i ładny. Drugi mały, słaby i brzydki. Obaj szli w poszukiwaniu pracy i byli głodni. Mały rozmyślał o tym co jest po tym jak się umrze, jak jest w niebie. Mały jest chory na serce i potrzebuje odpoczynku. Wysoki każe mu iść dalej, bo muszą wreszcie znaleźć jakąś pracę, z której ich tak szybko nie wyrzucą jak z poprzednich. Wysoki nakłania słabego aby udawał silnego przed przyszłym pracodawcą i najlepiej mało mówił. Trafili do jakiegoś tartaku i szukali gospodarza. Ktoś naśmiewał się z nich, że pewnie są „majowymi pracownikami” skoro nie potrafią rozpoznać kto jest gospodarzem. Kiedy pojawia się tęgi mężczyzna wysoki orientuje się, iż to gospodarz. Zaczynają rozmawiać o pracy i gospodarz mówi im jaką dostaną stawkę. Potem pyta słabego czy jest chory. Ten twierdzi, że nie i tylko tak wygląda, bo wygląd ma taki od urodzenia – idzie w zaparte. Gospodarz prosi go aby się przyznał, bo to zrozumiałe, że czasem ktoś może być chory i głodny, a on nie lubi kłamstwa. Mały jednak opowiada, że jest silny jak byk i pobił trzech mężczyzn takich jak gospodarz, bo źle go ocenili, myśleli że wygrają z nim. Opowiada też o tym jak kobiety są z niego zadowolone. Wysoki nie wie jak powstrzymać go od tej okropnej gadaniny. Gospodarz zdenerwował się o te kłamstwa i chcąc udowodnić słabemu, że jest słaby składa go na rękę. Mały rozpłakał się bo było to wszystko już ponad jego siły, ale kiedy usłyszał śmiech ludzi zebranych obok, bardzo się zezłościł i uderzył gospodarza w twarz. Dlatego też musieli wędrować dalej. Mały padł na trawę i poprosił o przerwę, ale zaraz stwierdził, że wysoki powinien iść sam. Chciał tam zostać i umrzeć. Wysoki przyznał się, że od jakiegoś czasu już myślał ,że lepiej będzie mu „tam”. „Tam” nikt nie będzie nim poniewierał i nie będzie musiał szukać pracy, nie będzie głodny itd. Mały zgadza się z nim i palnuje co to będzie w niebie. Mówi o Bogu. Wysoki twierdzi, że dawniej Bóg był, straszny, ale był, a teraz go już nie ma, człowiek musi radzić sobie sam. Mały jednak wie, że Bóg jest. Chrystus też tak wędrował jak oni, był taki wysoki i ładny jak jego kompan, dlatego chcieli go ukrzyżować. Bóg zatem też był głodny. Mały dalej rozmarza się na temat nieba, ale wysoki stwierdza,że mały nie zostanie tutaj, że trzeba iść do końca. Nie chciał go jednak zostawić, bo „my ludzie powinniśmy iść do końca, nawet gdy nas gonią i gdy nikt nas nie kocha”. Stwierdził, że teraz na pewno znajdą pracę w młynie. Mały boi się ,że nie uwierzą w jego siłę, ale wysoki twierdzi, że nie poznają.


Finis perfectus
Ten człowiek miotał się i cierpiał od długiego już czasu. Nie wiem i nikt - łącznie z nim chyba - nie wie, której nocy po raz pierwszy zaczął nim trząść zimny, jadowity strach; nikt nie wie, kiedy narodziło się w nim owo podobne do wrzodu pełnego materii uczucie, które życie jego zamieniło w koszmarny ciąg pijackich wieczorów, nocy spędzanych w komisariatach i skacowanych poranków. Nikt nie wie, którego dnia oczy tego człowieka stały się po raz pierwszy białe, i nikt nie zna dnia, w którym z serca jego odeszła wszelka nadzieja i w którym serce jego zamieniło się w kupkę pokurczonych mięśni, odmierzających pełen przerażenia czas. Nikt - łącznie z nim - nie wiedział tego. Ale wszyscy wiedzieli, że ten człowiek boi się, że żyje strachem, że jego własny cień, kroczący za nim lub przed nim, przypomina mu stale pewne miasto, gdzie na jednym z mostów pozostał cień jakiegoś człowieka, którego imienia nie dowiemy się nigdy, choćby nawet każdy z nas na ziemi tej przeżył tysiąc szczęśliwych lat. Gdyby człowiek ten bał się własnego cienia, nie pisałbym jego historii, gdyż wątpię, aby dziś zaciekawiła kogoś historia człowieka, który żył strachem przed własnym cieniem. Lecz było przecież wręcz przeciwnie - człowiek ten pragnął do końca ocalić własny cień, nie chciał przed nim uciec i pragnął, aby z jego śmiercią umarł także jego cień.
Nie wiem, czy powinienem powtarzać historię tego człowieka, gdyż nie byłem jego przyjacielem: trudno przyjaźnić się z czymś, co straciło oczy, serce i duszę, a pozostało tylko kupką strachu. Lecz spotykaliśmy się czasem. I ten człowiek mówił wtedy do mnie:
- Mieszkam w północnej dzielnicy miasta. Niech ją szlag trafi. Nocą nad moim domem latają odrzutowce; gdzieś tam niedaleko jest lotnisko. One mają na skrzydłach światła, zielone i czerwone. Często patrzę w górę i wydaje mi się, że za chwilę jedno z tych świateł oderwie się, spadnie na ziemię, a wtedy cała ziemia stanie się takim przeklętym, wielkim światłem zielonym lub czerwonym. Jak pan myśli?
- Co?
- Mów pan: zielone czy czerwone?
- Nie wiem.
- Wy niczego nie wiecie - mówił. - Gdybyście wie-dzieli, gdzie jesteście, mielibyście wszyscy inne oczy. Albo w ogóle nie mielibyście oczu.
- Czym byśmy patrzyli?
- Czym patrzą umarli?
- Jak na nieboszczyka, czuję się stosunkowo rześko.
- A może - bełkotał chwytając mnie za ramię - będzie to coś takiego jak słońce? Jak ogromne słońce, które zbliży się nagle z niesłychaną szybkością i wszystko za-mieni się w zasrany popiół? Jest to zupełnie możliwe; ktoś zresztą pisał już o spadającym słońcu.
- Oczywiście - powiedziałem wtedy z uśmiechem, choć mróz przeszył mi kręgosłup. - Ja nawet wiem, kto wtedy ocaleje. Ocaleją tylko dwie osoby. Jedną z nich będzie mój wuj, który przepił wszystko, stracił poczucie czasu i od lat trudni się wyłącznie regulowaniem zegarka. On powstanie z popiołów: najpierw nakręci swój zegarek, a potem będzie usiłował pożyczyć dwadzieścia złotych na wódkę. Drugą osobą będzie babka klozetowa z szaletu na Krakowskim Przedmieściu. Być może także, iż z popiołów powstanie pewien wielki polski aktor i wtedy okaże się, że w swoim czasie pochowano go wyłącznie przez omyłkę.
- Głupcze - powiedział. - Tańczymy wszyscy kanka-na na wulkanie. Jesteś pan takim samym głupcem jak wszyscy: dziś każdy człowiek jest tylko głupcem. Czy pan się łudzi, że pan o tym nie myśli ? Myli się pan. Wszyscy o tym myślimy. Biedna, zasrana ludzkość. Świat zbyt daleko zabrnął w zbrodnię, aby cokolwiek mogło powstrzymać szalone ręce. Pan myśli, że panu uda się cokolwiek napisać? Pan myśli, że panu uda się kogoś wzruszyć? Biedny głupcze. Dzisiaj żadne ludzkie cierpienie nie ma formatu. Miłość. Ból. Zazdrość. Nadzieja. To suche patyczki: można je przesadzać, lecz na żadnym z nich nie zakwitnie już nic zielonego. Cierpienie także nie ma formatu. Wszystko zamazało się w strachu i zbrodniach. Dostojewski, który wzruszał mnie zawsze najbardziej i w którym mogłem doczytać się zawsze, czego tylko chciałem, jest dzisiaj śmiesznym głupcem razem ze swoim obłędem i kwikami duszy: dziś nie przerazi on nawet nie zdeflorowanej pensjonarki. Dziś świat cały jest martwym domem. Jest olbrzymim obozem koncentracyjnym, tak wielkim, iż nie potrzeba kolczastych drutów, gdyż i tak nie ucieknie się nigdzie. Można tylko kontemplować zagładę.
- Jeszcze nie wszystko stracone - powiedziałem. -U nas w Polsce nie ma obecnie sytuacji bez wyjścia. Kiedy przegrywa się już wszystko, zawsze można zostać krytykiem literackim lub wziąć się za przekłady z języków obcych. To nadzieja, która nigdy może nie opuszczać człowieka. Pomyśl pan o tym. Do widzenia.
Traciłem go z oczu, nie widzieliśmy się miesiącami.
Zawsze się zgrywałem przy nim, gdyż nie miałem siły, aby prowadzić z nim dyskusję; pamiętałem zbyt dobrze getto, powstanie, wrzesień i z chwilą kiedy zacząłem tylko o tym myśleć. znów czas tamten powracał i móżdżek mój kurczył się przerażeniem. Unikałem tego typka: pachniał zgliszczami września, miał oczy rozstrzeliwanych Żydów, pachniał tak, jak w sierpniu roku czterdziestego czwarte-go pachnieli ludzie. którzy leżeli po kilka tygodni patrząc wyżartymi oczyma w płonące niebo - nie miał ich kto grzebać. Lecz człowiek ten nie miał gipsu w ustach -dlatego go unikałem, dlatego wolałem myśleć o nim jak o umarłym. Życie zmusza nieraz do wielkiego okrucieństwa, jakim jest unikanie; jeśli chcemy, by nasze żywe noce nie przynosiły nam obrazów udręki - w myślach grzebiemy nawet tych, którzy żyją dziś między nami. Czy nie zdarza się nam nieraz unikać matek, które straciły wszystkie dzieci; ojców, którzy nigdy już nie będą ojcami; córek, które nie mają się do kogo przytulić. kiedy przy-chodzi na nie miłosna udręka? Tak samo i ja - unikałem go, ot i wszystko.
Ostatni raz spotkałem go podczas festiwalu. Ulicami szły tłumy, wrzeszczano, śpiewano: miasto napełnione było kolorową wrzawą. Stałem na brzegu chodnika. Nagle trącił mnie w ramię on. Był blady; można było z łatwością poznać, że człowiek ten prowadzi życie łajdaka. Mówił:
- Oto masz pan maskaradę w skali monumentalnej. Ci młodzi ludzie przyjechali tutaj, aby tańczyć, kochać się, śpiewać o pokoju. Za rok czy za dwa, jeśli zajdzie potrzeba, da im się do ręki automaty Thompsona, na-palm, tyfusy i syfilisy w kondensatach; wyposaży się ich w podręczne apteczki i pewną ilość aktualnych haseł; będą się rżnąć i zabijać, mordować i pożerać, niszczyć i palić w sposób dotychczas nie spotykany. Kolorowe czapeczki nie ocalą ludzkości. - Popatrzył na mnie rozwodnionym wzrokiem i wybełkotał nagle: - Może jest to zresztą niezbędne? Ludzkość zabrnęła w zbrodnię, z której nigdy już się nie wywikła. Spustoszenie moralne, jakie niósł strach przez lat piętnaście, jest już nie do naprawienia. Na miejsce starych zbrodni powstaną nowe, wobec których tamte będą jak grzyby przy drzewach. Ale za lat dwieście drzewa te będą już tylko śmieszne; będą one zapałkami przy fabrycznych kominach. Niech raz skończy się ta cała męka. Może wtedy, kiedy na tej planecie zostanie tysiąc osób, nauczą się one żyć? Dziś nie ma takiej zbrodni, której nie mógłby popełnić człowiek w imię wielkiego strachu. Wielki strach zwalnia od wszystkiego i załatwia wszystko. Wielkie rany trzeba leczyć wielkim bólem.
Los jest jednak złośliwy. Ten człowiek nie zginął od płomieni napalmu. Ten człowiek nie zginął od żaru bomb termojądrowych. Ten człowiek nie poniósł śmierci na szańcach, barykadach i gruzach. Ten człowiek nie zginął w okopach, nie zabiła go nawet kula z małokalibrowego pistoletu. Nie. Przechodził pewnego razu nieuważnie przez jezdnię i wpadł pod ciężarówkę z pomidorami, która jechała z umiarkowaną szybkością i którą prowadził starszy, umiarkowany kierowca. Dostał się pod koła i padł natychmiast z pękniętym kręgosłupem. Przewieziono go do szpitala.
Kiedy poszedłem, aby go odwiedzić - odszedł już był w krainę, o której Hamlet powiada, że jest tylko milczeniem. Stałem na szpitalnym korytarzu i paliłem papierosa. Podszedł do mnie pielęgniarz; miał twarz starej, mądrej żaby.
- To pański znajomy? - zapytał.
- Były.
- On nie miał nikogo?
- Nikogo.
- Nikt tu do niego nie przyszedł - powiedział. -Szkoda. Przykro czasem patrzeć, jak ktoś umiera samotnie. On tak umierał.
- Długo?
- Umieramy całe życie - powiedział pielęgniarz i jego żabia twarz zrobiła się smutna. - Ale on męczył się cholemie. Przykro było patrzeć. Dzień. Dwa. Trzy. Strasz-nie cierpiał. Wył tak, że przez trzy dni nikt ani na sekundę nie zmrużył oka. To było paskudne.
- Paskudne - powiedziałem; bolała mnie głowa, gdyż nie znoszę zapachu szpitala.
- On umarł już dwa dni temu - powiedział pielęgniarz - a ja ciągle czuję się tak, jakbym wczoraj wypił za dużo. - Popatrzył na mnie i powtórzył: - Jak Boga kocham, że tak się czuję.
- Wiem o tym - powiedziałem. - To musiało być naprawdę przykre.
Znów popatrzył na mnie spod zmrużonych powiek.
- Przykre? - powtórzył. - Pan o tym wie? Co pan może wiedzieć o tym. Co pan może wiedzieć, co człowiek czuje, kiedy umiera ktoś drugi i przez trzy dni, przez trzy noce, przez siedemdziesiąt dwie godziny, bez przerwy, wyje tylko jedno słowo: żyć.
- Tak - powiedziałem gasząc papierosa. - Co my wszyscy możemy o tym wiedzieć? Do widzenia.






Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hłasko, Pierwszy krok w chmurach, wstęp J Pyszny
hlasko, pierwszy krok w chmurac Nieznany
Hlasko M Pierwszy Krok W Chmurach
Hłasko pierwszy krok w chmurach(1)
Marek Hłasko Pierwszy krok w chmurach
Hłasko Pierwszy krok w chmurach
Hłasko pierwszy krok w chmurach(1)
Hłasko Pierwszy krok w chmurach
hłasko, pierwszy krok w chmurach
Hłasko Pierwszy Krok w chmurach
Hlasko M Pierwszy krok w chmurach
Pierwszy krok w chmurach, Marek Hłasko uz
Hlasko, Marek Pierwszy krok w chmurach
Hłasko Marek Pierwszy krok w chmurach

więcej podobnych podstron