Marek Hłasko, Pierwszy krok w chmurach, wstęp BN I 295, oprac. Joanna Pyszny.
WSTĘP
EPOKA I BIOGRAFIA
Marek
Hłasko mając 23 lata wydał zbiór czternastu opowiadań, który
wywołał dyskusję
o zaskakujących rozmiarach. Został uznany
za głos
pokolenia. W
ciągu trzech lat nakręcono na podstawie jego opowiadań trzy filmy.
Zaatakował zastany model literatury i zaproponował nowy, swój
własny. Głoszone przez siebie prawdy potwierdził życiem.
W Polsce po roku 1948 wzorcem literackim w pełni realizującym polityczne i społeczne zasady nowego ustroju miał być realizm socjalistyczny. Stał się on metodą twórczą oficjalnie obowiązującą.
Założenie
realizmu socjalistycznego. Naczelna
zasada – ścisły związek literatury
z rzeczywistością,
przy uwzględnieniu : zgodności systemu dzieła z linią partii,
ideowości marksistowsko-leninowskiej oraz ludowości –
przedstawiania świata z perspektywy ludu pracującego miast i wsi.
Ponadto literatura ta miała odznaczać się: optymizmem,
dydaktyzmem (podział na bohaterów pozytywnych (robotnik, majster,
pracownik spółdzielni, członek partii, sekretarz POP ) – godnych
naśladowania i negatywnych(sanacyjny inteligent, obojętny
przemianom dyrektor, pijak, bumelant, kułak, ksiądz, biurokratyczny
urzędnik, sabotażysta) – prezentujących postawę budzącą
odrazę ) i typowością. Schematyzm socrealistycznych dzieł
przesądził o ich słabości artystycznej. Problematyka
prozy
była zawężona do spraw związanych z produkcją, pokonywaniem
przeszkód na drodzę do budowy socjalizmu(tzw.romantyka
rewolucyjna), osiąganiem dojrzałości ideologicznej przez bohaterów
pracujących w kolektywie i demaskowaniem wrogów klasowych i
ustrojowych.
Powieść produkcyjna podporządkowana motywowi pracy miała wiele cech wspólnych z pozytywistyczną powieścią tenedencyjną. Na jej fabułę składało się kilka stałych wątków. Duszoznawczy psychologizm jako spadek po burżuazyjnej literaturze został odrzucony. Bohaterowie prozy nie mogli doświadczać osmotnienia czy tragizmu egzystencji. Forma tych dzieł, musiała być dostosowana do ich odbiorców, bez symboliki, aluzyjności, metaforyki, ujęć parabolicznych czy groteskowych, dążyła do jednoznaczności.
Narrator, a przede wszystkim bohaterowie, przemawiali językiem pozornie stylizowanym na mowę ludzi prostych (żargonem, gwarą), w gruncie rzeczy używali stylu gazet, przemówień politycznych, referatów partyjnych.
Rozwój literatury realizmu socjalistycznego w Polsce obejmował lata 1949 – 1955 . Napisane wówczas powieści, które mniej lub bardziej, ale realizowały założenia socrealizmu, przez wymuszony schematyzm stały się artystyczną klęską. Zaliczamy do nich:
1949: Most nad urwiskiem Antoniego Olchy, Numer 16 produkuje Jana Wilczka,
1950: Węgiel, Aleksandra Ścibora-Rylskiego, Na przykład Plewa Bogdana Hamery, Przy budowie Tadeusza Konwickiego,
1952: Penicylina Aleksandra Jackiewicza
1953: Miasto nowych ludzi Janiny Dziaranowskiej
1954: Nowe skiby Tadeusza Paipera i kilka innych.
Odwilż. W 1953 roku zmarł Stalin. Nastąpiła odwilż (od tytułu powieści Erenburga)
Przełom w 1956 – I Sekretarz KC KPZR, Nikita Chruszczow, na zjeździe partii w słynnym przemówieniu przedstawił istotę kultu jednostki i stalinizmu.
Zwiastunami odwilży w Polsce były już w 1955 roku utwory spełniające odmienne od powszechnie obowiązujących założenia artystyczne lub głoszące jawną krytykę sposobu realizacji pryncypiów ustrojowych (opowiadania Hłaski, wiersze Andrzeja Bursy, Poemat dla dorosłych Adama Ważyka, Złoty lis Andrzejewskiego, Prapremiera pięciu poetów w „Życiu literackim”, czyli prezentacja wierszy Białoszewskiego, Czycza , Harasymowicza, Drozdowskiego, Herberta). W 1956 w Polsce nastąpiły zasadnicze zmiany w kierownictwie PZPR, I sekretarzem został Władysław Gomułka, obiecujący reformy polityczne i gospodarcze, demokratyzację życia społecznego, zmianę zasad polityki kulturalnej, w tym ograniczenie cenzury. Miała miejsce „rewolucja kulturalna”, weszło w życie młode „pokolenie 56”(„generacja Października”).
Zbiegło
się to w czasie ze zjawiskami społeczno-literackimi w Wielkiej
Brytanii. W USA powstał termin Beat
Generation, stworzony
przez Jacka Kerouaca. Odrzucali konformizm i materializm,
a
opiewali anarchiczny indywidualizm, wartość autentycznych uczuć,
niekonwencjonalność, swobodę życia i twórczości.
Najdobitniejszy wyraz tej postawy w powieści W
drodze J.
Kerouaca(1957), choć zapowiadał ją już Holden
Caufield w
Buszującym
w zbożu J.D.Salingera(1951).
Około roku 1956
w Wielkiej Brytanii pojawiły się utwory
prozatorskie i dramatyczne(m.in. Miłość
i gniew J.
Osborne’a, Samotność
długodystansowca A.
Silitoe), których autorów i bohaterów nazwano młodymi
gniewnymi. Wywodzili
się oni z niższej klasy średniej, z której nie mogli awansować
do wyższej. Ta sytuacja zrodziła bunt młodej, lewicowo
zorientowanej inteligencji.
Zarówno
beatnicy
jak
i młodzi
gniewni przeciwstawiają
się zastanej rzeczywistości. Jednym
z duchownych patronów
młodego zachodniego pokolenia stał się James Dean dzięki
kreacjom
z filmów Na
wschód od Edenu(1955) i
Buntownik
bez powodu(1955).
Egzystencjalizm. Odegrał dużą rolę w kształtowaniu się postaw młodego pokolenia. Zainteresowano się filozofią wywodzącą z poglądów Kirkegaarda i Heidegger, a podjętą później przez Sartre’a i Camusa.
Egzystencjalizm, wychodząc od rozważań nad indywidualną egzystencją człowieka, jego rolą i miejscem w świecie podkreślał suwerenność wyborów i decyzji jednostki pozbawionej nadziei na ingerencję i opiekę Boga, akcentował przy tym jej poczucie samotności, zagrożenia i zagubienia w świecie, absurdalności istnienia i lęk towarzyszący człowiekowi od narodzin po śmierć. O wartości egzystencji człowieka decyduje w tej sytuacji jego zdolność do buntu.
Echa tych przemian z trudem przedostawały się do Polski przez żelazną kurtynę. W muzyce nawet jazz był uznany za truciznę, a radziecki pisarz Fadiejew nazwał Sartre’a „hieną pisząca na maszynie”. Mimo to, mitologia zachodnia młodej generacji jest zadziwiająco zbieżna z tonacją twórczości pokolenia ’56.
Hłasko
nie tylko natrafił na korzystny dla odbioru swej twórczości klimat
społeczny, ale także swoimi opowiadaniami włączył się w
ogólnoświatowy nurt. Pierwszy
krok
w chmurach jest
książką z tego samego szeregu, w którym na jednym końcu jest
Buszujący
w zbożu –
na drugim zaś Witaj
smutku.
Marek
Hłasko
był
niezdyscyplinowanym, sprawiającym problemy wychowawcze, niezbyt
pilnym uczniem. Dwukrotnie zmieniał szkołę. Rozpoczął naukę w
liceum techniczno-teatralnym, ale zrezygnował i zaczął pracę w
Stoczni Rzecznej. Ukończył kursy samochodowe. Kilka lat, które
spędził za kierownicą, fizyczna, niebezpieczna praca w surowych
warunkach, wywarły wpływ na jego późniejszą twórczość. W
czasie pracy z Metrobudowie został korespondentem robotniczym
Trybuny Ludu . W 1952 roku powstały jego pierwsze teksty literackie:
najwcześniejsza wersja Sonaty
Marymonckiej,
którą po ocenie Bohdana Czeszki poprawiał i publikował w różnych
czasopismach. Jest to historia Ryśka Lewandwskiego, syna furmana z
Marymontu, przed wojną ulicznika i chuligana,
w czasie wojny
kelnera restauracji na prowincji, po wojnie – dojrzewjącego
ideologicznie do komunizmu pracownika bazy transportowej. Książkowe
wydanie Sonaty…
ukazało się dopiero w 1982 na podstawie rękopisu. Idąc za radą
B. Czeszki jeden z wątków Sonaty…
opracował jako osobne opowiadanie i tak powstała Baza
Sokołowska(ukończona
w 1953).
W
tym samym roku odszedł z przedsiębiorstwa samochodowego w Warszawie
i otrzymał z ZLP kilkumiesięczne stypendium twórcze. Wyjechał do
Wrocławia gdzie zajął się wyłącznie pisaniem.
W 1954 Baza
… ukazała
się w odcinkach w „Sztandarze Młodych”, wywołując różne
reakcje. Opowiadanie to weszło też do zredagowanego przez B.
Czeszkę Almanachu
Młodych,
stając się utworem najczęściej wymienianym w pozytywnym
kontekście w krytycznych omówieniach zbioru.
We wrześniu 1954 rozpoczął pracę w tygodniku „Po prostu”, gdzie był regularnym felietonistą, a od roku 1956 redaktorem działu prozy. Hłasko przywoływał dwa autorytety : Hemingwaya, jako pisarza prawdy o ludzkiej pracy i Dostojewskiego jako piewcy prawdy o sprawach ostatecznych.
Moment właściwego debiutu Hłaski to rok 1955 kiedy opowiadania Robotnicy wygrało konkurs literacki V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów o Pokój i Przyjaźń w Warszawie, otrzymując Nagrodę Pracy. Reszta opowiadań ukazała się w prasie a 1956 wydany został debiutancki tomik – Pierwszy krok w chmurach.
Książka
ta odniosła sukces czytelniczy. Została nagrodzoną prestiżową
nagrodą, zostawiając
w tyle Petrarkę
Jana
Parandowskiego , Kolumbów
rocznika 20 Romana
Bratnego, Głosy
w ciemności Juliana
Stryjkowskiego, Ciemności
kryją ziemię Jerzego
Andrzejewskiego, Buty
Jana
Szczepańskiego, Słonia
Sławomira
Mrożka, Niebieskie
kartki Adolfa
Rudnickiego i Koniec
„Zgody Narodów” Teodora
Parnickiego.
BOHATER W ŚWIECIE WARTOŚCI
Jan
Błoński stwierdził,że autorzy młodej prozy okolic 1956 roku,
Hłasko i jego następcy, stworzyli mitologię pokolenia
październikowego przełomu. Za podstawowe elementy tej mitologii
uznał: mit
odrębności („stracone
pokolenie” – wojenne dzieciństwo, dojrzewanie w czasach
stalinizmu, utrata złudzeń w czasie odwilży),
mit nieszczęścia (klęska
młodych ludzi boleśnie zranionych w zetknięciu
z brutalnym
światem dorosłych), mit
erotyczny(niemożność
przeżywania własnego szczęścia
w świecie porażającym
zewnętrzną brzydotą i pozbawionym trwałych hierarchii wartości)
oraz mit
lumpa(fascynacja
ludźmi z marginesu, żyjącymi niekonwencjonalnie). Zasadniczy
kształt tej mitologii nadał Hłasko w debiutanckim tomiku, a potem
rozszerzył w „mikropowieściach” :
Ósmy dzień tygodnia, Cmentarze, Następny do raju. Jego
następcy – „hłaskoidzi” nieco ją zmodyfikowali.
Bohaterowie
opowiadań Hłaski ukształtowani są w opozycji
do herosów literatury socrealistycznej(gdzie
człowiek był tylko trybikiem).
W
centrum zainteresowania staje indywidualny
człowiek, jego
osobiste przeżycia, zranione uczucia, wstydliwe słabości i głód
wartości moralnych. Bohaterowie Pierwszego
kroku w chmurach są
sentymentalni
i romantyczni(podporządkowanie myślenia i
działania emocjom, samotność, poczucie dysharmonii),
a z
drugiej strony na ich konstrukcji zaważyła fascynacja pisarza
amerykańską literaturą oraz filmem(kreacje Humphreya Bogarta –
role pozornie cynicznych twardzieli o wrażliwych duszach). Jego
bohaterowie robią wszystko ponad
normę :
żyją , kochają, pracują, piją, rozpaczają i radują się
inaczej niż przeciętni ludzie.
Rola kobiet. Autor Ślicznej dziewczyny obdarza kobiety ambiwalentnymi uczuciami. Jest ona obiektem najwyższych męskich uczuć, a jednocześnie pułapką bilogii, kolejnym sidłem zastawionym przez życie na mężczyznę. Bywa Dziwką i Madonną. W Domu mojej matki jest starą i brzydką kobietą, nieszczęśliwą i niekochaną, doprowadzającą syna do rozpaczy. W Kanciku okalecza bohatera psychicznie. W Pętli próbuje uratować od zguby, a tak naprawdę osacza upartą miłością i popycha do samobójstwa.
Sentymentalni
bohaterowie Hłaski są skazani
na klęskę. Żyją
w świecie , w którym: piękno kłamie i zwodzi (Śliczna
dziewczyna), marzenia
nigdy się nie spełniają (Dom
mojej matki, List, Odlatujemy w niebo),
żywczliwość i pomoc innych ludzi zawodzi albo przychodzi nie w
porę (Pętla,
Pierwszy krok w chmurach),
przyjaźń ulega degradacji (Najświętsze
słowa naszego życia),
a zawierzenie uczuciu najważniejszemu – miłości jest jak
Lombard
złudzeń. W
tym świecie nie ma nadziei – „Wszędzie jest tak samo”, jak
mówi chłopiec z Okna.
Akcja
większości opowiadań rozgrywa się na ulicy, w knajpie lub
snobistycznej kawiarni,
w prymitywnych barakach, na łączce za
fabryką, na brzegu rzeki w peryferyjnej części miasta. Świat
Pierwszego
kroku w chmurach tonie
w oparach alkoholu będącego obroną przed światem. Jego
bohaterowie zachwoują dystans w stosunkach międzyludzkich aby
chronić się przed cierpieniem.
PRZESTRZEŃ
Opowiadania zawierają wiele realiów codziennej egzystencji Polaków w pierwszej połowie lat 50. Mamy tu jednak do czynienia ze zwodniczością ich realizmu i prawdomówności – gromadzą jedynie mroczne barwy opisywanego świata . Krytycy zarzucali Hłasce jednowymiarowość. Po latach różowego lukru nadużył barw mrocznych. Później nazwał tę technikę prawdziwym zmyśleniem.
POLEMIKA Z SOCREALIZMEM
Nowatorstwo Pierwszego kroku…. Polegało na odwróceniu w tych opowiadaniach socrealistycznej poetyki. Znajduje się jednak w tym tomie jedno opowiadanie realizujące socrealistyczny schemat. Jest nim Baza sokołowska, historia młodego chłopca, który wyrasta na człowieka w trudnej szkole życia jaką jest baza transportowa na peryferiach Warszawy. Ukazany jest tu zgrany, choć przeżywający zwykłe międzyludzkie konflikty kolektyw; ludzie bazy kochają swoją pracę, młody człowiek włączony w ten zespół uczy się pokonywać słabość biorąc przykład z kolegów, dyskretnie wspiera go w tym sekretarz partii, towarzysz Szymaniak, z którym odbywa pogawędkę na temat ideowego dojrzewania komunizmu. I jak na socrealistyczną prozę przystało, opowiadanie kończy się optymistycznie – zwycięstwem Studenta nad swoimi słabościami i trumfem wiary Szymaniaka w możliwości tkwiące w ludziach.
Opowiadanie
to jest dowodem na to, że zarówno Hłasko jak i całe jego
zetempowskie pokolenie, było dobrym materiałem na komunistów. Byli
skłonni komunistyczne prawdy uznać za swoje. Hłasko dojrzewając i
przeżywając kolejne rozczarowania staje się jednak buntownikiem
i
oskarżycielem ustroju, stąd taki rozdźwięk pomiędzy Bazą
sokołowską a
pozostałymi opowiadaniami tego tomu, w których elementy
socrealistycznego schematu ulegają destrukcji.
Język.
Hłasko
odszedł od sztucznego, pompatycznego i zideologizowanego języka
socrealistycznej poezji i prozy(nowomowa), sięgając – jak nieco
wcześniej Leopold
Tyrmand
w
powieści Zły
do
mowy ulicy, prostych ludzi. Młodzi pisarze przełomu 1956 r. wyszli
z założenia, że nowy
system wartości pociąga za sobą konieczność wykreowania nowego
języka. Cechowała
go potoczność,
aforystyczność mowy, chwiejność aksjologiczna, dialogowość,
operowanie przeciwieństwami, rejestrowanie społecznej wielo- i
rónojęzyczności. Język
potoczny używany był aby pokazać prawdę warszawskich ulic, ale i
aby ośmieszyć ich obraz w prozie socrealizmu. W przypadku Hłaski
podstawowe znaczenie ma tu zanalizowane przez JERZEGO
JARZĘBSKIEGO literackie
doświadczenie pisarza: obowiązkowe lektury młodego Polaka –
wielcy romantycy, pozytywiści, Wyspiański, Żeromski ; Biblia;
arcydzieła klasyków(Szekspir, Dostojewski), twórczość
amerykańskiego „straconego pokolenia” (Hemingway, Stinbeck,
Caldwell), brukowe powieści sensacyjne, powieści i filmy „czarnej
serii” (zwłaszcza z Humphreyem Bogartem – role rozmiłowanych w
alkoholu „prawdziwych mężczyzn o miękkim sercu” =>
Casablanca
–
fascynacja Hłaski) oraz powieści socrealistyczne.
W opowiadaniach Hłaski pojawia się: stylizacja biblijna – paralelizmy składniowe, powtórzenia, sentencjonalność i specyficzny, poetycki, litanijno-modlitewny język(Najświętsze słowa…, Dwaj mężczyźni na drodze, Żołnierz) i cytaty z konkretnych utworów (np. A.Bursy). Występuje tu narracja behawiorystyczna(zrodzona na gruncie amerykańskim po I wojnie) – wiedze o przeżyciach czy stanach psychicznych postaci czerpiemy nie z wypowiedzi narratora, lecz z opisu zachowań poszczególnych postaci lub przytoczonych w narracji wypowiedzi bohaterów.
W roku 1956 i 1957 na łamach czasopism ukazały się kolejne opowiadania Hłaski: Anioł nie przyszedł dziś wieczorem, Głód, Wilk, Namiętności. Ich pogłębiający się pesymizm doprowadził do krytyki. Zarzucano mu jednostronność, czarnowidztwo, brutalność, cynizm, powtarzanie tych samych motywów, bohaterów i chwytwów artystycznych. Niechęć spotęgowało opublikowanie Ósmego dnia tygodnia i decyzja o ekranizacji tej powieści (film ten nie wszedł w 1956 na ekrany wskutek ingerencji samego Gomułki).
ÓSMY DZIEŃ TYGODNIA, NASTĘPNY DO RAJU, CMENTARZE
Kolejna mikropowieść to Głupcy wierzą w poranek, której wydanie książkowe pod zmienionym tytułem Następny do raju złożone do druku zostało skonfiskowane przez cenzurę. Inne jego utwory również często były drukowane z opóźnieniem.
W
tych mikropowieściach pojawiają się te same, co w Pierwszym
kroku w chmurach tematy
(kobiety oszukujące kochających je mężczyzn, samotność
ludzi, klęska marzeń, dom-więzienie, deszcz jako nieodłączny
element i symbol codziennej udręki) i ten sam pesymizm. To co różni
opowiadania
z pierwszego tomu od późniejszych mikropowieści,
to fakt,że w tych drugich społeczny i polityczny kontekst dramatów
bohaterów ulega wyostrzeniu; o ich nieuchronnej katastrofie życiowej
w coraz większym stopniu decydują mechanizmy życia zbiorowego
związane z ustrojem politycznym
i sposobem sprawowania władzy
w Polsce Ludowej, co oni coraz jaśniej dostrzegają.
Ósmy
dzień tygodnia. Rozwinięcie
historii pary (Piotr i Agnieszka) z Pierwszego
kroku… Każdy
z bohaterów
świata naszkicowanego przez pisarza
czeka na ów ósmy dzień tygodnia, ostatecznie zawsze doznając
raniącego rozczarowania. To świat pełen pijaków i ludzkiego
upadku. Bohaterką jest dziewczyna, która odwleka chwilę
seksulanej
inicjacji nie mając pewności, czy miłość jej chłopaka jest
wystarczającym antidotum na brud świata, który widzi wokół
siebie, świata, do którego jakoś wyraźniej pasuje zdrada jako coś
naturalnego, niż idealistyczna i oczyszczająca miłość. Istotna i
wyrazista jest postać brata bohaterki, buntownika szukającego
śmierci po nieudanym uczuciu, twierdzącego, że "niezakamuflowana
prostytutka to najwyższy poziom moralny, jaki może osiągnąć
kobieta we współczesnym świecie"..
Mimo maja pada deszcz, który pełni ważną rolę
w
kształtowaniu fabuły, złowrogo ingerując w losy kilku postaci.
Degradacji podlega świat wartości. Wciąż najbardziej pożądanym
, najświętszym, ale i skazanym na niespełnienie uczuciem jest
miłość. Ludzie są samotni i muszą dawać sobie radę sami.
Bohaterowie doznają uczucia uwięzienia
w rzeczywistości –
dla Piotrka, który doświadczył więzienia, świat wydaje się taki
sam po obu stronach krat. Pesymistycznej ocenie podlega prócz
teraźniejszości przeszłość i przyszłość. Ludzie czują się
bezdomni w kraju, w którym „można być tylko pijakiem lub
bohaterem. Normalni ludzie nie istnieją.”
Następny
do raju. Jest
drugą wersją Bazy
sokołowskiej, którą
Hłasko nazwał „hańbą swego życia”. Z Bazy…
w tej mikropowieści zostają tylko dwa elementy : zawód bohaterów
oraz ich miłość do samochodów. Miejsce zgranego kolektywu zajęła
grupa życiowych rozbitków, ukrywających się w lesie przed mroczną
przeszłością, kradnących i oszukujących przy zwózce drzewa,
nieliczne wolne chwile zapełniających grą w karty i wódką.
Sekretarz partii, serce załogi z Bazy..
tutaj jest człowiekiem
o powikłanej biografii, który
wypełnia powierzone mu przez partię zadania, a na końcu opwowieści
deklaruje brak wiary w cokolwiek. Rzeczywistości sprofanowanych
wartości odpowiada
w Następnym…
bluźnierstwo,
parodia i szydercza stylizacja w sferze mowy. Język jest brutalny,
obsceniczny, nacechowany czarnym humorem, pełen cwaniackich
aforyzmów. Najpobożnieszym członkiem zespołu jest deliryczny
alkoholik Apostoł. Pracownicy, którzy umierają są zastępowani
przez innych „następnych do raju”. Doświadczenia bohaterów
opowiadania podsumowuje Warszawiak: „Nigdzie nie można uciec.
Zamieniliśmy życie w tak wielki koncentrat, że nie potrzeba nawet
drutów kolczastych i strażników.” – i to zdanie okazało się
ostatecznym powodem do odrzucenia książki przez krajowe
wydawnictwo.
Cmentarze.
Trzecia
mikropowieść Hłaski opublikowana w kraju tylko we fragmentach,
w
całości wydana w 1958 przez paryski Instytut Literacki. Jest
utworem jawnie politycznym, odsłania mechanizmy totalitarnej władzy
i reguły rządzace życiem podległego jej narodu. Franciszek
Kowalski, którego nazwisko nasuwa skojarzenie zarówno z Biedaczyną
z Asyżu , jak i z polskim Everymanem, jest przedstawicielem
zbiorowości. Przypadkowe
spotkanie ze znajomym z czasów partyzanckich, uczczone kilkoma
kieliszkami alkoholu, okazuje się dla bohatera Cmentarzy
katastrofalne
w skutkach. Kilka beztrosko rzuconych słów i Franciszek Kowalski,
dotychczas uczciwy i oddany sprawie członek partii, trafia do
aresztu, zostaje posądzony o dwulicowość i dywersję, pozbawiony
legitymacji partyjnej, wyrzucony z pracy. Próbując się oczyścić,
zwraca się do dawnych towarzyszy
z partyzantki,którzy mogliby
zaświadczyć o jego uczciwości. Rozpoczyna wędrówkę po kręgach
polskiego piekła wczesnych lat pięćdziesiątych. Na zebraniu
partyjnym, a potem podczas spotkań
z dawnymi towarzyszami
broni odkrywa jedynie zakłamanie,
strach i cynizm ludzi
reprezentujących szlachetne i piękne w założeniu idee. Widzi
nędze, brud i brzydotę. Brak pozytywnej postaci. Polska roku 1952
to cmentarz
wartości,
ideałów i nadziei. Franciszek z początku próbuje z tym walczyć,
ale jest to nieskuteczne. Powieśc ta jest o hipokryzji ONYCH, o
przepaści pomiędzy oficjalną ideą, a rzeczywistością. Znów
jedyną formą obrony przed światem jest wódka. W Pięknych
dwudziestoletnich Hłasko
mówi,że każdy z epizodów cmentarzy ma swój autentyczny
odpowiednik,
a krajowe wydawnistwo odrzuciło książkę
twierdząc,że „Takiej Polski nie ma”
Hłasko: Napisałem opowiadanie „Cmentarze”; opowiadanie dziecinne i nieudane; ale postanowiłem zbudowac je na faktach autentycznych , gdyż jeszcze wtedy nie wiedziałem, że w prozie liczy się nie fakt, a tylko prawdziwe zmyślenie.
Reakcje krytyki. Bardzo szybko zmienił się stosunek do utworów Hłaski. Popaździernikowa odwilż okazała się tylko chwilowym kompromisem władzy. Zaczęto podważać artystyczne walory jego utworów, w których dostrzegano krytykanctwo i tendencyjność, oczernianie rzeczywistości i niechęć wobec ustroju. Cenzura znów została zaostrzona. Mimo, iż wcześniej przyznano Hłasce stypendium na miesięczny wyjazd za granicę i nawiązał on już kontakt z Konstantym Jeleńskim redagującym paryskiego „Encountera” oraz z Jerzym Giedroyciem, redaktorem „Kultury” w Paryżu, wyjazd ten wciąż nie mógł dojść do skutku. W 1958 Hłasko otrzymał literacką nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawdców Książek za Pierwszy krok… - prasa przyjęła to chłodno, a Artur Sandauer zakwestinował zasadność nagradzania dzieła. Tuż po otrzymaniu nagrody, Hłasko przy pierwszej okazji, wyjechał do Paryża. Nikt nie przypuszczał,że opuści Polskę na zawsze. W Paryżu źle mówił o sytuacji Polski Ludowej, co zamknęło mu drogę powrotną do kraju. Poprosił o azyl polityczny w Berlinie Zachodnim. W Polsce uznano go za wroga, a jego nazwisko objęto zmową milczenia.
TWÓRZCZOŚĆ EMIGRACYJNA
Już
w marcu 1958 Instytut Literacki w Paryżu
wydał Cmentarze i Następnego
do raju.
Po krótkim czasie
Hłasko
został uhonorowany coroczną nagrodą ”Kultury”, niecały rok
później taką samą londyńskich ”Wiadomości”, otrzymał
stypendium przyznawane przez UNESCO[,
podpisał umowy z wydawnictwami: francuskim,niemieckim i włoskim.
Dzięki temu mógł żyć swobodnie, bez większych trosk,
podróżować. Tymczasem w kraju na początku kwietnia główny organ
KC PZPR, ”Trybuna Ludu”, zamieszcza artykuł pt. Primadonna
jednego tygodnia? podpisany
pseudonimem Skiz. ”Najpierw suche stwierdzenie: na międzynarodowym
rynku literatury antykomunistycznej pojawiło się nowe nazwisko –
Marka Hłaski (...) ‹‹Cmentarze››, opowieść
z gruntu
polityczna, ukazują aktualny punkt dojścia Hłaski. Dopiero w
‹‹Cmentarzach›› czyta się wpływ nie Hemingwaya, patrona
wielu opowiadań z ‹‹Pierwszego kroku w chmurach››, nie
Dostojewskiego, ojca ‹‹Pętli››, (...) ale wprost i
bezpośrednio samego Orwella, klasyka i mistrza współczesnego
paszkwilu antykomunistycznego.” Hłasko został
zdrajcą ojczyzny, którego utwory są zaprzeczeniem ”humanistycznego
sensu socjalizmu”, a autor ”sprzedaje je poza krajem, w ręce
międzynarodowych handlarzy bronią przeciwko komunizmowi”.
Napisany przez Hłaskę list otwarty do ”Trybuny Ludu”
pt. Chwileczkę,
grabarze... nie
został oczywiście wydrukowany. Artykuł Skiza, a także sława
Hłaski nazywanego na zachodzie ”komunistycznym Jamesem Deanem”,
na długie lata zaważyły na losie pisarza i na sposobie, w jaki był
postrzegany w Polsce. Za granicą jednak popularność Hłaski i jego
utworów zwiększała się – tylko w drugim półroczu 1958 roku
zostały wydane opowiadania tłumaczone na język francuski,
hebrajski, duński, węgierski i niemiecki.
Starał
się o możliwość powrotu do kraju, ale nie bezskutecznie, dlatego
wyjechał do Izraela. Z inspiracji ”izraelskiej” powstały
najlepsze jego utwory, zmieniło się podejście do życia, przyszła
największa miłość, zaczęła się ciężka, nielegalna praca.
Krótko po przyjeździe pisarza zaproponowano mu współpracę z
czasopismem ”Maariv”, jednak ukazało się tam tylko kilka
felietonów. Ogólnie rok 59 jest dla Hłaski raczej szczęśliwy,
wyłączając decyzję o emigracji. Wtedy miał jeszcze pieniądze,
ponieważ tłumaczenia jego utworów ukazały się w wielu krajach
i
tłumaczono je na różne języki. Świadczy to o ogromnej
popularności Hłaski na całym świecie. W Izraelu, zamiast
planowanych kilku tygodni, przebywał półtora roku – do sierpnia
1960. Miał wizę turystyczną, więc musiał pracować ”na
czarno”, gdy skończyły się środki do życia. Był m.in.
robotnikiem budowlanym, mierniczym, przez dłuższy czas pracował w
hucie szkła. Takie warunki oczywiście nie sprzyjały tworzeniu,
dlatego nastąpiła dość długa przerwa – po wydaniu przez
Instytut Literacki Cmentarzy i Następnego
do raju w
kwietniu 1958 roku następne opowiadanie (Powiedz
im, kim byłem)
ukazało się dopiero w roku 1961 w 10 numerze ”Kultury”. W tym
czasie ożenił się z Sonją Ziemann, przebywał w Wiedniu,
Berlinie, Londynie, Zurychu, ponownie w Izraelu. Ukazywały się
kolejne jego tłumaczenia. W utworach „izraelskich” akcja
rozgrywa się w egzotycznej scenerii. Opowiadają o przybyszach z
Europy Wschodniej i Rosji, którzy uciekają do Ziemi Obiecanej,
wchodzą w relację z mieszkańcami Izraela, ale nie potrafią
uwolnić się od przeszłości. Pojawia się nowy typ bohatera, nowa
problematyka, odmienna przestrzeń, straszliwy upał lub niekończący
się deszcz oraz chamsin – wiatr powodujący udrękę ciała i
duszy.
W
1966 roku Hłasko wyjechał do Los Angeles na zaproszenie Romana
Polańskiego. Instytut Literacki wydał Pięknych,dwudziestoletnich w
formie książkowej, a kolejne opowiadania, Nawróconego
w Jaffie i Opowiem
Wam o Esther ukazały
się już w Londynie
w Polskiej Fundacji Kulturalnej. W Ameryce
Hłasko spełnił jedno ze swych największych marzeń – nauczył
się latać. Ukończył kurs pilotażu, choć bez uprawnień
instruktorskich. Przez cały rok 1967 przesyłał Jerzemu
Giedroyciowi reportaże ze Stanów, czyli Listy
z Ameryki.
Ponownie pojawiły się kłopoty finansowe i nielegalna praca – w
sortowni komiksów, tartaku, fabryce płyt aluminiowych. Wkrótce
jednak sytuacja pisarza ustabilizowała się – lepszy stan zdrowia,
regularne zarobki, sprzyjający klimat sprawiły, że poważnie
zastanawiał się nad osiedleniem się w Los Angeles na stałe. W
opowiadaniach izraelskich, a także amerykańskiej powieści Palcie
ryż każdego dnia występują
motywy znane z krajowej twórczości Hłaski i nowe lub inaczej
shierarchizowane : męska przyjaźń, prostytuacja kobiet i mężczyzn,
zemsta, agresja
i sadomasochizm w kontaktach interpersonalnych,
życie jako ciąg „brudnych czynów”, motyw lotników i samolotów
oraz motyw
gry bohaterów, ze sobą, z innymi ludźmi i z losem (czy Bogiem).
Hłasko
dość ograniczył repertuar motywów i wątków, przez co zarzucono
mu schematyzm. Jerzy Jarzębski nazwał to zjawisko „tandetą
artystyczną i intelektualną” i widzi
w nim świadomy zabieg
pisarza – podobnie jak Tyrmand w Złym
na
opisanie tandetnego świata wybiera tandetną formę.
Podstawowe
role bohaterów izraelskich opowiadań : Dawida i Goliata, Gracza
i
Fanatyka, Esther i „klientki”, świętej i Dziwki. Męscy
bohaterowie skazani są na bezdomność. Są cudzoziemcami w ciąglej
tułaczce, bez stałej pracy, z ambiwalentnym stosunkiem do kobiet
przy wierze w męską przyjaźń, skłonni do autodestrukcji. Hłasko
nadał swoim bohaterem autobiograficzne piętno. Pięknych
dwudzistoletnich traktowano
jako jego spowiedź.
W
kwietniu 1969 wyjechał z USA do Izraela, potem z krótką wizytą do
Niemiec, gdzie umarł w niewyjaśnionych okolicznościach (zawał
serca? zapaść? samobójstwo?). Jego matka
(z żoną rozstał
się jakiś czas wcześniej) starała się kilka lat o przywiezienie
jego prochów do Polski. W 1975 pochowano go na Powązkach. Na grobie
widnieje napis : „Żył krótki. Wszyscy byli odwróceni”
Fenomenem stała się legenda żyjąca wiele lat po jego śmierci.
Legenda buntownika i wygnańca podsycana zmową milczenia oficjalnej
krytyki. W 1980 na festiwalu piosenki studenckiej zaśpiewano
Fragment
artykułu o Marku Hłasce
OPOWIADANIA Z TOMU PIERWSZY ROK W CHMURACH
Dom mojej matki
Narrator
jest synem starej i brzydkiej już kobiety. Zniszczona przez
doświadczenia. Jej syn patrzył na to jak gasła i był przy tym
bezsilny. Wiedział, że nie była nigdy kochana przez żadnego
mężczyznę, a jej małżeństwo nie należało do szczęśliwych.
Raz powiedziała mu,że nie zrodził się
z wielkiej miłości,
bo byli razem myśląc, że będą sobie potrzebni. Matka marzyła
tylko o jednym – własnym domu na przedmieściu. Syn złościł się
o to, że pragnie tylko tego. Pytał jak ma ją kochać skoro wie, że
jest dobrym człowiekiem i potrafi kochać, a nie kocha. Myśli tylko
o swoim marzeniu kiedy ludzie nie mają w niektórych częściach
świata dachu nad głową. Mówi jej, że jej marzenie przy tylu
nieszczęściach ludzkich jest żałosne. Lubił chodzić po
przedmieściach. Raz zwrócił uwagę jednemu dziadowi grającemu na
harmonii. Przyjaciele owego dziada obeszli się z nim brutalnie, a
dziad rzekł : „Mocnych demokracja zamknęła..” Syn nadal nie
mógł zrozumieć marzenia matki i nie mógł jej współczuć. Kazał
jej patrzeć na radość ludzi wprowadzających się do wielkich
wspólnych domów. Matka w końcu umarła, ale nie przez
niespełnienie marzeń, a ze starości i schorowania. On nadal
z
radością patrzy na wielkie, jasne domy. Pogodził się z dziadem,
który nieraz opowiadał mu
o najwspanialszych rzezimieszkach i
bardzo się wtedy rozmarzał. Synowi było smutno gdy widział nocą
okna każdego domu, a najbardziej smucił się idąc brzegiem Wisły,
bo matka chciała aby jej mały,
własny, kolorowy dom stał nad rzeką.
Robotnicy
Konstrukcja
opowiadania opiera się na odwróceniu schematu typowej
powieści produkcyjnej.
Podobnie jak w niej, akcja koncentruje się wokół realizacji ważnej
inwestycji. W utworach socrealistycznych praca jest dla
zaangażowanych w nią osób źródłem satysfakcji, przyczynia się
do budowy
socjalizmu i
integruje zaangażowane w nią jednostki, które stają się zgranym
kolektywem. W Robotnikach jest
odwrotnie – praca jest źródłem udręki i monotonii, a grupa
pracowników rozpada się na zdenerwowane i zniechęcone jednostki.
Zanegowane również zostaje stereotypowe optymistyczne zakończenie–
u Hłaski zakończenie budowy mostu nie wiąże się z wesołością
i poczuciem spełnienia, a z wściekłością i zniechęceniem.
Opowiadanie
rozpoczyna się opisem równiny, na której pracują robotnicy.
Równiny bezkresnej i bez żadnych charakterystycznych punktów na
horyzoncie. Robotnicy budują most. Jeden
z robotników –
Kazimierz - mówi, że gdyby nie to, że jest komunistą, nigdy by tu
nie przyjechał, nigdy też tu nie przyjedzie po skończonej pracy.
Inny betoniarz – Stefan - mówi, że jak nie pije, to po skończonej
pracy urżnie się jak świnia. Zbrojarz Kamiński, człowiek
wierzący, twierdzi, że w tym miejscu przestaje się wierzyć w
Boga. Narrator wolał milczeć, wychodził tylko nocami patrzeć
w
gwiazdy .Wszyscy pracujący na budowie znają się na wylot, wiedzą
o sobie wszystko.
Narrator opisuje warunki w jakich
mieszkali i pracowali robotnicy. Są to baraki – jesienią było w
nich wilgotno, zimą hulały dzikie wiatry. Robotnicy nie myli się
ani nie golili. Listonosz, gdy pił, dostarczał gazety z
opóźnieniem, nie pomogło tutaj nawet pobicie listonosza. Wszyscy
czekali na wiosnę, która była znacznie gorsza od jesieni,
kombinezony robotników nigdy nie wysychały, wszyscy mieli gorączkę.
Kazimierz wciąż powtarzał, że gdyby nie to, że należy do
partii, już dawno uciekłby z placu budowy. Wszyscy po wiośnie
czekali na lato, które okazało się upalne. Wszyscy byli spieczeni,
skóra od słońca zrobiła się niemal czarna. Robotnicy z
nienawiścią patrzyli na kilka kobiet– to przez kobiety nie mogli
chodzić nago. W końcu przestali zwracać na to uwagę. Inżynier,
który przybył na inspekcję nie mógł tego zrozumieć. Narrator
opowiada, że budowali most, budowali go bez pieśni na ustach
i
bez ochoty. Budowali go nienawiścią i rozpaczą. Wszyscy
przeklinali most.
Wszyscy
robotnicy marzyli tylko o końcu budowy, o ostatnim dniu. W końcu
zbudowali most, nie było jednak wśród nich tańców, picia i
radości. Wszyscy byli zbyt zmęczeni. Na otwarcie mostu
urządzono uroczystość – z transparentami, dziećmi i kwiatami.
Spiker radiowy mówił do mikrofonu
o dumie i radości jaka
przepełnia robotników. Wtedy partyjniak Kazimierz podbiega do niego
i wyrywa mu mikrofon.Spiker radiowy mówił do mikrofonu o dumie i
radości jaka przepełnia robotników. Wtedy partyjniak Kazimierz
podbiega do niego i wyrywa mu mikrofon, krzycząc do mikrofonu:
„Gówno!”. To zdarzenie zepsuło uroczystość. Robotnicy poszli
spać. Nadszedł dzień wyjazdu. Podczas gdy most oddalał się
coraz bardziej, wśród robotników nie było wybuchów radości,
tańców i śpiewów. Wszyscy milczeli. Nagle zrozumieli wszyscy, że
ludzie, którzy będą jeździć po tym moście, nigdy nie zastanowią
się, jak wiele trudów kosztowało robotników wybudowanie go.
Wszyscy zaczęli płakać za mostem, który stał się wspomnieniem i
nigdy do niego już nie powrócą.
Okno – dedykowane Leopoldowi Tyrmandowi.
Opowiadanie mówi o mężczyźnie, który mieszkał sam i prawie nikt go nie odwiedzał. Raz zauważył, że przez jego okno zagląda rudy mały chłopiec z pałaszem (dziwił się, że on taki mały a taki wielki pałasz), ale przestraszył się mężczyzny i uciekł. Właściciel okna zrozumiał, że chłopiec ciekawy jest obrazu, który wisi u niego. Na obrazie były okręty i niebo przedziwnego koloru. Kiedy chłopiec przyszedł jeszcze raz i już miał uciekać ponownie, męzczyzna zaproponował mu obejrzenie obrazu. Chłopiec zauważył przy tym,że „wszędzie tak samo”. Zapytał czy nigdzie nie ma inaczej, a mężczyzna uświadomił ,że wszędzie, na całym świecie są podobne pokoje. To widać zasmuciło chłopca. Kolejnego dnia mężczyzna zauważył pod oknem pałasz, jednak samego chłopca nigdy już nie spotkał.
List
Narrator
opisuje siebie jako człowieka samotnego, skrajnie nieszczęśliwego,
czekanie na list było jego jedyną nadzieją, aby nie czuć się
całkowicie nieszczęśliwym. Opisuje następnie swój dom, który
znajdował się na przedmieściach miasta, jego pokój był strasznie
mały. Na dachu domu chłopcy mieli hodowlę gołębi. Dzieciaki
bawią się na podwórku, wszędzie czuć kapustę i mokrą
bieliznę. Czasami stróż upija się i gra na harmonii, na
chwilę przerywając monotonię podwórkowego życia. Dzień zaczyna
się wcześnie, ludzie wychodzą do fabryki, szewc wymyśla
czeladnikowi, tapicer stuka młotkiem – po prostu rutyna życia.
Listonosz przyjeżdża tutaj o dwunastej godzinie, wszyscy schodzą
się na podwórku i odbierają listy od listonosza. Kiedy już
wszyscy poodbierają swoje listy narrator podchodzi do listonosza z
pytaniem, czy nie ma i dla niego listu. Listonosz odpowiada, że nie
ma i że może jutro będzie. Rytuał ten powtarzał się przez
lata. W tym czasie wszyscy zdążyli się postarzeć, chłopcy od
gołębi dorośli, dziewczyny z podwórka również. Narrator, wciąż
czekając na list, miał żal do wszystkich, którzy otrzymują
listy. Zaczyna wspominać swoje przyjaźnie, swoją wielką miłość
do kobiety, swojego przyjaciela, który na pewno napisze do niego
list. Narrator uświadamia sobie, że przyjaciel dawno nie żyje.
Narrator przekonany o swojej starości każdego dnia ze zdziwieniem
witał słońce. Zaczął nienawidzić ludzi dostających
listy. Stwierdzał, że to on przecież czeka na list, to jemu
list jest najbardziej potrzebny. Wymienia ludzi otrzymujących listy:
rudą dziewczynę, która dostaje listy od narzeczonego, księgowego,
który dostaje listy od brata, staruszkę otrzymującą listy od syna
z wojska. Narrator wciąż pyta listonosza o list, ten niezmiennie
odpowiada, że nic nie przyszło. Listonosz zaczyna unikać starszego
człowieka, staje się opryskliwy i niemiły. Starszy człowiek
zastanawia się dlaczego. W końcu podsłuchuje rozmowę
listonosza z pewną kobietą. W rozmowie tej listonosz żali się
kobiecie, , że nie może widywać się ze starym człowiekiem, bo on
od niego oczekuje listu, a listonosz nie przynosi mu nadziei. W końcu
pewnego dnia listonosz wpada na podwórko, wyciąga butelkę wina
oraz list do starego człowieka, mówiąc, że napiją się razem
wina
z okazji otrzymania listu. Stary człowiek otwiera list,
łzy wzruszenia nie pozwalają od razu przeczytać. Kiedy troszkę
się uspokoił, list okazał się zwykłym łańcuszkiem szczęścia
- anonimowym, wysyłanym masowo i przez przypadek. Listonosz kwituje
zdarzenie słowami: „Grunt, że się pan doczekał”.
Odlatujemy w niebo
W
tym opowiadaniu przedstawia
Hłasko życie kierowców w bazach transportowych. Jeden
z
kierowców, Tadek pokochał żonę innego pracownika bazy,
Zawadzkiego.
Zawadzki nie ma pretensji do konkurenta, przedstawia mu jednak beznadziejność całej sytuacji. Pokazuje, że jego plany zamieszkania z kobietą i jej dzieckiem w pokoju hotelu robotniczego są czystym idealizmem; ,,..w hotelu, gdzie na jednej sali mieszka pięć osób...,w hotelu, gdzie nie ma dnia bez awantury...w hotelu , gdzie nie będziecie mogli się pocałować bez dziesięciu świadków; w hotelu , gdzie będziecie tęsknic do siebie, jak psy....w hotelu, gdzie będziecie się nocami spotykać na korytarzu...."
Kochający się ludzie nie mają szans na ocalenie swojego uczucia, to okrutna rzeczywistość determinuje ich życie, które nie wiele różni się od życia zwierząt.
Tadeusz przez całe życie marzył o takiej miłości, jaką zapałał do żony Zawadzkiego, wie jednak , ze nie ma szans , a by być szczęśliwym z ukochana kobietą, resztę jego młodzieńczych iluzji rozwiewa zgorzkniały i obyty z życiem Zawadzki.
Tadeusz ,,...jasno zrozumiał, że jego miłość, jego pragnienia i najświętsze słowa nie przez zdradę , rozłąkę, czy śmierć, lecz przez te małe, uprzykrzone, nędzne sprawy, o których mówił tamten człowiek...".
Do końca nie chciał jednak uwierzyć , ze tak nagle został obdarty z wszystkich złudzeń, poczuł, ze jeśli jest tak naprawdę, jak mówi Zawadzki , to nie ma dla niego miejsca na tym świecie, Postanowił rzucić się pod przejeżdżający pociąg. W ostatniej chwili go jednak powstrzymano.
Pierwszy krok w chmurach
Sobotnie
leniwe popołudnie. Na warszawskim Marymoncie z braku lepszego
zajęcia ludzie wylegają przed domy, by obserwować życie innych.
Są wśród nich: pan Gienek – malarz pokojowy, jego sąsiad –
Maliszewski oraz szwagier tego ostatniego – Heniek. Za namową
Maliszewskiego udają się do pobliskich ogródków działkowych, by
podglądać kochających się młodych. Uroda i niewinność obojga
prowokują ich do chamskich żartów i brutalnych wyzwisk,
kierowanych zwłaszcza pod adresem dziewczyny. Między młodym
chłopakiem a Heńkiem dochodzi do bójki. Wracając, mężczyźni
rozmawiają o całym zajściu. Maliszewski ujawnia, że zna ich oboje
i że łączy ich prawdziwe, szczere uczucie, a co gorsza – że był
to ich pierwszy raz. Właściwie żaden z nich nie umie wyjaśnić,
dlaczego postąpili w tak okrutny sposób. Wspominają, że każdego
z nich spotkało w młodości coś takiego i że oznaczało to
niestety koniec uczucia., po czym zaczynają rozmawiać o
zmieniającej się pogodzie
(„W niedzielę zawsze pada
deszcz”) i idą na piwo.
Pętla
Opowiadanie to jest zapisem jednego dnia z życia pewnego alkoholika i stanowi dogłębne „studium przypadku”.
I
Kuba,
alkoholik, z pomocą swojej kobiety – Krystyny postanawia zerwać z
nałogiem. Musi tylko przeczekać w domu, dopóki ona nie wróci z
pracy. Jeśli mu się to nie uda, będzie to koniec ich związku.
Mężczyzna bardzo się boi, ale jest zdecydowany wytrwać w
trzeźwości. Po porannym telefonie od Krystyny następuje seria
kolejnych telefonów od znajomych. Dzwoniący są zrazu pełni
niedowierzania, gratulują mu podjętej decyzji, życzą powodzenia.
Między kolejnymi błahymi w istocie rozmowami Kuba wspomina dawne
dni, przekonuje sam siebie, że nie może się teraz poddać, że
jeśli wszystko się uda, to najdalej za rok ludzie zapomną, że był
pijakiem. Nie ma ochoty rozmawiać
z ludźmi, jednak telefon
uparcie dzwoni… W końcu, doprowadzony do ostateczności, wybiega
z domu.
II
Na ulicy spotyka dozorcę, który również jest „trunkowym człowiekiem” i proponuje mu wspólne wypicie flaszki. Kuba odmawia i odchodzi. Kolejno napotykani przechodnie biorą go za pijanego, choć w istocie jest trzeźwy. Po drodze napotyka tłum gapiów skupionych wokół miejsca wypadku, do którego prawdopodobnie doprowadził pijany kierowca. Zgromadzeni ludzie są oburzeni, domagają się bardzo surowych kar dla osób, które pod wpływem alkoholu powodują śmiertelne wypadki. Wszystko to wzbudza w Kubie coraz większy niepokój, zaczyna mu się wydawać, że wszyscy szepczą do niego, namawiając, by wypił chociaż kieliszek, wtedy wszystko minie. Aby się uspokoić, postanawia iść do kawiarni, gdzie spotyka kobietę, którą kiedyś z wzajemnością kochał. Uczucie to nigdy się nie spełniło, bo ostrzegana przed jego skłonnościami kobieta nie ujawniła swoich uczuć. Sama była dzieckiem alkoholika i nie chciała powtarzać losu swojej matki, a o Kubie już wtedy mówiono, że za dużo pije. Teraz ma męża, którego zdradza co drugą niedzielę i w ogóle nie kocha. Kuba, dręczony lękiem i dziwną przekorą, gorzkimi słowami próbuje zniszczyć przywoływane wspomnienia i powracające wraz z nimi dobre uczucia, po czym bez słowa odchodzi. Jest godzina pierwsza.
III
Na
ulicy ponownie spotyka mężczyzn, z którymi wdał się w sprzeczkę
kilka godzin wcześniej (wzięli go za pijanego i nadal tak myślą).
Po krótkiej wymianie obelg między mężczyznami dochodzi do bójki.
Wina leży ewidentnie po stronie tamtych dwóch, ale wszyscy zostają
zabrani na komisariat.
W areszcie udaje się polubownie
załatwić sprawę (Kuba bierze winę na siebie) i zostają
wypuszczeni. W ramach pojednania mężczyźni proponują wspólne
napicie się, ale Jakub odmawia i rusza biegiem. Ogarnia go przemożne
pragnienie napicia się wódki. Udaje się do najbliższego baru
(„Pod Orłem”), gdzie wypija kilka „setek”. Między kolejnymi
kieliszkami z pełną świadomością myśli o tym, co właśnie
zrobił.
IV
Po kolejnej porcji alkoholu przyłącza się do niego pewien mężczyzna o imieniu Władek i dalej piją już razem, a z każdym kolejnym kieliszkiem stają się wobec siebie coraz bardziej „serdeczni”. Kiepski harmonista gra rzewne melodie, a Kuba snuje rwane wspomnienia ze swego zapijaczonego życia. Jest w nich gorycz, smutek i żal za wszystkim co utracił, wybierając alkohol – dobra praca, matka, kolejne kobiety, przyjaciele... Również Władek zdradza nieco ze swojej przeszłości – kiedyś był utalentowanym saksofonistą, miał kobietę, która go kochała, ale w końcu nie wytrzymała kolejnego powrotu do nałogu i odeszła. Snuje ponure refleksje o tym, że od alkoholizmu nie można się tak naprawdę wyzwolić, że kolejne kuracje, szpitale odwykowe, a w końcu psychiatryczne nie są w stanie wyleczyć człowieka z nałogu. Kuba rzuca się na niego w pijackim szale, próbuje go udusić i zostaje wyrzucony z lokalu. Jest po siedemnastej.
V
Przewracając się, dręczony halucynacjami, próbuje wrócić do domu. Gdzieś po drodze uświadamia sobie, że nie ma już dla niego ratunku. Leżącego przed kinem, spotyka go szofer Kostek, szwagier dozorcy i znajomy od kieliszka, który odwozi go do domu. Pod drzwiami mieszkania czeka Krystyna. Otacza go opieką, robi kawę i przekonuje, że na drugi dzień rano zaprowadzi go do lekarza. Kuba, boi się, nie wierzy w sens tych działań i prosi, by z nim została. Jest to jednak niemożliwe ze względu na chorą matkę kobiety.
VI
Kuba
budzi się w nocy. Źle się czuje i męczy go pragnienie, ale nie
jest w stanie wstać. Po wielu minutach, demolując po drodze
rozmaite sprzęty, idzie w końcu do kuchni, gdzie gorączkowo
poszukuje cytryny. Zamiast tego znajduje jednak butelkę wódki.
Rozmawia z nią chwilę, a potem chce wylać zawartość do zlewu. W
tej samej chwili dzwoni telefon. Pełen wahania, decyduje się jednak
odebrać. Okazuje się, że to jeden ze znajomych, którzy dzwonili
rano. Jego żona widziała pijanego Kubę przed kinem, ktoś inny z
przyjaciół twierdzi, że pił w „Kameralnej”. Mężczyzna robi
mu wyrzuty, ale Kuba nie słucha i rozłącza się. Siedząc na
tapczanie, patrzy w rozlaną kałużę wódki i wydaje mu się, że
widzi w niej Krystynę. Zaczyna z nią „rozmawiać”. Szydzi z jej
naiwnej miłości, z samego siebie. Wspomina, jak wyjeżdżali razem,
by mógł się odzwyczaić od picia. Z początku wszystko szło
dobrze, ale po kilku dniach znikał Krystynie z oczu i pił byle
gdzie, a ona szukała go, gdzie tylko mogła –
w knajpach,
szpitalach, na milicji…
Bez
żadnych upiększeń Kuba opowiada „Krystynie”, jak będzie
wyglądało jej życie, jeśli zdecyduje się
z nim zostać.
Wspomina zegarek i biżuterię, które ukradł jej kiedyś by mieć
za co pić, o co zresztą posądził niewinnych ludzi. Sam przed sobą
przyznaje, że w głębi duszy nienawidzi Krystyny za jej miłość,
dobroć, za to, że budzi w nim nadzieję. Nastaje ranek i zgodnie z
wcześniejszą umową
z Krystyną, o ósmej rano rozlega się
trzykrotny dzwonek do drzwi. Przerażony Kuba zupełnie o tym nie
pamięta, chce tylko, by dręczący go dźwięk wreszcie ustał.
Kiedy umówiony sygnał rozlega się ponownie, wiesza się na kablu
telefonicznym.
Lombard złudzeń
W kawiarni na końcu jednej z warszawskich ulic przy jednym ze stolików siedzi młody pisarz z dziewczyną. Z ich zachowania wywnioskować można, że zdarzyło się między nimi coś ważnego, przyglądają się sobie badawczo. Z fragmentu rozmowy dowiadujemy się, że mężczyzna właśnie wyznał miłość swojej towarzyszce. Ona, choć zaskoczona jego słowami, uwierzyła w szczerość jego słów.
Mężczyzna
zostawia ją na pewien czas, by załatwić swoje sprawy. W czasie
jego nieobecności do stolika przysiada się stosunkowo młoda, choć
już zmęczona życiem kobieta. Okazuje się być żoną pisarza.
Krok po kroku ujawnia dziewczynie, że piękne deklaracje są w
istocie pustą formułką, którą mężczyzna powtarzał już wielu
kobietom. Oszołomiona
i odarta ze złudzeń dziewczyna wychodzi
z lokalu i jakby
nieświadomie idzie nad Wisłę. Nieopodal miejsca, w którym
zdecydowała się przysiąść, siedzi mały chłopiec czytający
książkę. Dziewczyna wdaje się z nim w krótką rozmowę, a w
końcu proponuje mu pieniądze na kino w zamian za pewną obietnicę.
Chce, by w przyszłości chłopiec został pisarzem i napisał
książkę o miłości „zwykłej młodej dziewczyny do zdolnego
pisarza” oraz o tym, że owa miłość jest w istocie tylko iluzją.
Dzieciak nie chce się jednak na to zgodzić, gdyż marzy o byciu
marynarzem, o podróżach i o tym, by po każdym rejsie opowiadać
ludziom ciekawe historie. Rozżalona
dziewczyna nazywa
go durniem i w niezbyt miłych słowach tłumaczy mu, że gdyby
został pisarzem, jego opowieści miałyby o wiele więcej odbiorców
niż historie opowiadane przez marynarza, że dzieci uczyłyby się o
nim w szkołach, po czym odchodzi. Chłopiec krzyczy za nią, że
jednak zgadza się zostać pisarzem, ale dziewczyna nie reaguje,
zaczyna tylko biec przed siebie.
Śliczna dziewczyna
Jest słoneczne popołudnie. Na ławce w parku rozmawia dwoje młodych ludzi w wieku około dwudziestu lat – chłopak i nieprzeciętnej urody dziewczyna. Jej wygląd zachwyca wszystkich spacerowiczów, zazdroszczą jej młodości i urody . Osoby przechodzące obok „ich” ławki, są przekonane, że tych dwoje łączy prawdziwe uczucie. Mijający urzędnik jest przekonany, że gdyby miał „taką” dziewczynę, jego życie mogło potoczyć się zupełnie inaczej, młody pisarz, spojrzawszy na dziewczynę, krystalizuje w głowie pomysł na powieść, którą od dawna pragnął napisać, parze staruszków jest przykro, że nie mieli tak ładnych dzieci, mężczyzna wracający z pracy żałuje, że nigdy nie miał takiej dziewczyny… W oczach przechodniów jest to po prostu sielska scenka z parą zakochanych w roli głównej. Jednak wystarczy na chwilę wsłuchać się w ich rozmowę, by cały urok prysnął jak bańka mydlana. Młodzi rozmawiają bowiem… o pieniądzach na skrobankę. Dziewczyna próbuje zmusić chłopaka, by dał jej pieniądze na zabieg. Nie ma między nimi żadnych ciepłych uczuć – tylko złość, wrogość i chęć postawienia na swoim za wszelką cenę, nawet metodą szantażu. Z ich rozmowy dowiadujemy się, że dziewczyna bynajmniej nie jest tak czysta i niewinna, na jaką wygląda, a i chłopak ma na sumieniu różne „ciemne sprawki”. Ostatecznie umawiają się na kolejny tydzień, chłopak obiecuje jej „wszystko zorganizować”.
Najświętsze słowa naszego życia
Dziewczyna
i chłopak budzą się razem po wspólnie spędzonej nocy. Oboje są
bardzo szczęśliwi, ledwie mogą uwierzyć w to, co między nimi
zaszło; wydają się być w sobie bardzo
zakochani.
Nie żegnając się, umawiają się na wieczór, a chłopak idzie do
pracy. Po drodze spotyka się z kolegą – Heńkiem, który
proponuje mu wspólne spędzenie wieczoru przy flaszce i adapterze.
Chłopak odmawia, mówiąc, że jest już umówiony z Baśką, co
przywołuje wspomnienia Heńka, którego Baśka kiedyś rzuciła.
Mężczyzna opowiada koledze, jak dziewczyna zawsze do niego mówiła,
co spotyka się z dość gwałtowną reakcją i zarzutami kłamstwa.
Słowa Heńka potwierdzają jednak dwaj inni koledzy – Malinowski
(Fanfan) i mocno skacowany pan Ceniek. Oni również byli w
przeszłości związani z Baśką i im także dziewczyna powtarzała
te same słowa.
Rozgoryczony
pan Ceniek wspomina,
że po wojnie wiele kobiet powtarzało mężczyznom bajeczkę o tym,
że są „drudzy”, bo ich pierwszy mężczyzna był partyzantem i
zginął w lesie (względnie zamordowała go ubecja lub właśnie
przebywa w więzieniu). Baśka co prawda była zbyt młoda, by kłamać
w ten sam sposób, ale także i ona oszukiwała pana Ceńka słodkimi
słówkami. Chłopak jest zrozpaczony poznanymi faktami.Postanawia
nie iść do pracy, a zamiast tego załatwić pewną sprawę. Na
odchodnym rzuca tylko uwagę, że jednak spotkają się wieczorem.
Mężczyźni są nieco zdziwieni jego zachowaniem,
a
zaniepokojony pan Ceniek rzuca uwagę, że powinni mu znaleźć jakąś
fajną dziewczynę, która by mu powiedziała „coś
dobrego, coś świętego”,
w końcu są przecież jego kolegami…
Żołnierz
Akcja
dzieje się w roku 1945, podczas poszukiwania miejsca pod nowy dom.
Żołnierz z kobietą spacerują. Żołnierz cały czas snuje
wspomnienia wojenne. Opowiada kobiecie o strachu, jaki wszyscy
odczuwali podczas bitwy. Opowiada o innym żołnierzu, który bał
się bardzo, i że ten jego strach był zaraźliwy. Ale w momencie,
gdy ów żołnierz zobaczył, jak ludzie opuszczają swe domy, a na
polach kiełkuje zboże, bił się najodważniej ze wszystkich i
zginął śmiercią bohaterską.Kobieta idąca u boku żołnierza
marzy natomiast tylko o tym, by żołnierz zaczął mówić o czymś
normalnym, banalnym, na przykład o pogodzie. Rozmyśla również o
rzeczach, które przywiózł żołnierz ze sobą – pamiątkach
wojennych. Chciałaby się pozbyć ich wszystkich, łącznie z psem
wabiącym się Granat. Nienawidziła tych rzeczy. Wspomina bezsenne
noce, gdy myślała tylko o bezpiecznym powrocie żołnierza do domu.
Nienawidziła głosu chłopców, którzy za oknem, na podwórzy
bawili się w wojnę. Po drodze mijali szczątki rozwalonego przez
pocisk wiatraka.Żołnierz opowiedział historię o innych
żołnierzach, którzy schronili się w wiatraku i w tamten wiatrak
też trafił pocisk. Wszyscy zostali oślepieni przez mąkę
i
wybiegli wprost pod ogień nieprzyjaciela. Do dziś jeden z nich
mówi, że nie może zjeść chleba. Kobieta mówi, że w tym
wiatraku schroniły się wiejskie kobiety z dziećmi, bo myślały,
że nikt nie zaatakuje wiatraka, bo w nim powstaje chleb, a chleb to
świętość. Zginęły wszystkie. Żołnierz w końcu zatrzymuje się
i mówi, że w tym miejscu postawią swój dom. Rozglądając się,
zadowolony stwierdza, jakie cudowne byłoby to miejsce do obrony.
Histeryczna reakcja kobiety sprawia, że dostrzega ludzi pracujących
w polu, ciszę i spokój. I uświadamia sobie, jak bardzo jest stary
i samotny.
Kancik, czyli wszystko się zmieniło
Pociąg
zatrzymał się na małej stacyjce. Dziennikarz wysiadł. Szedł
wzdłuż starych
i śmiesznych wagonów
trzymając
w ręku skórzaną walizkę. Po peronie szedł zawiadowca z czerwoną
chorągiewką. Człowiek, który wysiadł z pociągu, zaszedł mu
drogę i zapytał czy daleko do miasta. Zanim zawiadowca mu w końcu
powiedział ile do miasta, wypytywał go gdzie jedzie, co robi w
życiu, opowiadał o swoim synu, który jest zaopatrzeniowcem, o tym,
że musi się ogolić. Powiedział poirytowanemu pracownikowi
redakcji, że miasto niedaleko i założył, iż ten człowiek na
pewno wybiera się do fryzjera. Ten dziwił się co to obchodzi
zawiadowcę.
-Myślałem,
że pan może chce się napić jedną wódkę. Mam w domu.
- Nic się nie zmienia w tych małych, zasranych miastach- powiedział z gniewem dziennikarz. - Sam urodziłem się w takiej dziurze. Czy tu także jest burdel przy kościele?
-
Nie. Apteka.
-
Słyszałem - rzekł dziennikarz - że tu się zmieniło mnóstwo
rzeczy. Wybudowali wam coś niecoś. Czy to prawda?
-
Prawda - powiedział zawiadowca. - Przekona się pan na miejscu. Do
miasta jest niedaleko. Piętnaście minut. Wstąpi pan do mnie?
-
Nie.
Dziennikarz
poszedł do miasta gdzie zapytał przechodnia o fryzjera i nadal był
zdenerwowany. Kiedy mężczyzna odpowiedział, że fryzjer za
winklem, redaktor poprawił go: za rogiem.
Dziennikarz wszedł do fryzjera i usiadł .Parował
zmęczeniem: jechał już trzecią noc, widział mnóstwo twarzy,
poznał wiele faktów, wiele razy usiłowano go oszukać -marzył,
aby wrócić już do Warszawy
i wyciągnąć się we własnym
łóżku. Miał małą, czarną dziewczynę o twarzyczce podobnej do
Mickey Mouse; cały czas wściekał się na myśl, że w jego własnym
wygodnym łóżku, z jego własną, małą dziewczyną być może śpi
kto inny.
Fryzjer założył mu serwetkę na szyję. Zapytał czy wyjął pompkę , bo myślał, że ten człowiek przyjechał na rowerze, a kierownik samopomocy zgubił swoją pompkę, więc lepiej ją wnieść. Fryzjer milczał przez chwilę, patrząc na dziennikarza wzrokiem chirurga, potem rzekł:
-
Pana ostrzyc w kancik?
-
Broń Boże. Normalnie.
-
Oczywiście - powiedział. - Oczywiście, że normaInie. Panie, teraz
w kancik to już nikt nie chce. Przedtem to się strzygli. A
przeważnie łobuzeria. Tu mieszkał taki jeden, parę domów dalej.
Fryzjer
opowiedział o tym łobuzie, o jego koleżkach, którzy co sobota
wychodzili pod kościół
i grali w taką grę f r a j e r n a
k r e s c e. Rysowali na chodniku kreskę i kto by nie przeszedł,
dawali mu blachę w czoło, a robili to dla hecy. Fryzjer mówi, że
jednak teraz się zmieniło, ludzie to zmienili. Wprowadza się coraz
więcej nowości w mieście, będzie więcej speców od instrumentów,
a dawniej był tylko jeden. Chodził po mieście i krzyczał:
"Otrząsam pył z moich nóg i przeklinam!" Ewangelię
znał, ciągle w kościołach siedział. Po łacinie też się
potrafił wyrazić. Jego też strzygł w kancik. I ten człowiek
umarł przez wódkę. Fryzjer opowiadał, że teraz już tak ludzie
nie piją i wszystko się zmienia na lepsze, a fryzjer chyba zmieni
zawód. Dziennikarz mu to odradzał. Fryzjer zaczął mu opowiadać o
tym, że ma 80 lat i wnuka, a dziennikarza to nie interesowało.
-Co pana może obchodzić mój wnuk? A czasem by się chciało pogadać. Ale nie ma z kim. Dawniej, bywało, ludzie siadywali przed domami, gadali, plotkowali.
Fryzjer zaczął opowiadać jak to czyjaś żona miała kochanka, a dziennikarz nie chciał tego słuchać, bo wciąż bał się, że jego dziewczyna go zdradza
-
Nie chcę tego słuchać - powiedział dziennikarz. -W mieście, w
którym mieszkam, większość kobiet myśli w tej chwili, że
socjalizm zaczyna się od tyłka, a nie od głowy. Mam tego dosyć.
-
Jesteś pan młody - powiedział fryzjer - i słuchaj pan, co do pana
mówi stary człowiek. Tu kiedyś, panie, to miały baby kochanków.
Czasem mąż nakrywał taką i wtedy całe miasto przylatywało
patrzyć, jak ją tłucze obcasami po pysku. Barcikowski niejaki tu
mieszkał, rymarz. Złapał raz gacha u żonki; jego won po schodach,
a ją bił cały tydzień i pytał: "Mów: to ostatnie - moje?"
Bo trzeba panu wiedzieć że oni mieli pięcioro dzieci, a ostatnie
urodziło się pół roku temu i było rude. Barcikowski brunet, włos
miał jak drut i nie mógł uwierzyć, że to ostatnie, to rude, to
też jego. Więc bił ją i pytał: "Mów: moje czy nie moje?"
Po tygodniu ona umiera i mówi do niego ostatnie słowa: " To
piąte twoje, ale czworo tamtych nie"
Redaktor
zaproponował fryzjerowi wycieczkę do Warszawy, ale ten odmówił.Po
fryzjerze mężczyzna wrócił na dworzec. Był już w innym humorze
niż przedtem. Chciał napić się i pogadać
z zawiadowcą,
który znał tego fryzjera, bo też dawniej strzygł się u niego.
Dziennikarz domyślił się, że w „kancik”. Opowiedział, że on
też pochodzi z małego miasta i przez to zawsze myślał, iż nic
się nie zmienia. Był zły na małe miasteczka. Podniósł w górę
kieliszek i wtedy zobaczył w lustrze swoje oczy. Podszedł
machinalnie i ujrzał, że jego głowa ostrzyżona jest w plugawy,
ohydny kancik. Nie wypiwszy wódki, wyleciał na peron i odjechał do
Warszawy. Minęło wiele miesięcy, a on ciągle myślał: "Zadrwił
ze mnie ten dureń - czy nie?"
Pijany o dwunastej w południe
Zdarzyło
się to w południe i w skwar, który każdy zakątek kamiennego
miasta napełniał udręką. Ulicą szedł pijany człowiek. Kapelusz
trzymał mu się na samym czubku głowy owym cudownym sposobem, w
jaki potrafią nosić kapelusz tylko pijacy - trzeźwemu człowiekowi
spadłby
z głowy już po trzech krokach; pijak zaś przejdzie
w nim przez siedem piekieł. Miał przerażającą twarz obłąkanego
mamrotał przy tym bez sensu.
W
pewnym momencie zwalił się i pozostał już na trawie. Twarz ta
znajdowała się w pełnym słońcu, a on wyglądał odrażająco.
Pomału zaczęli schodzić się ludzie; rzecz działa się na Pradze,
gdzie - jak wiadomo - jedyną atrakcją są niedźwiedzie i pijacy.
Praga wciąż jest jeszcze innym miastem
i często człowiek ze
śródmieścia przystaje tu zdziwiony. Pełno jest tutaj ludzkich
Stał wśród nich człowiek w granatowym, który opowiadał jak to
dawniej pili ze szwagrem, ale teraz to góra raz
w tygodniu.
Ktoś inny zapytał go oszwagra, którego być może znał, bo
mieszkał 20 lat na Pradze. Okazało się,że nie znał i człowiek w
granatowym bardzo się zdenerwował, bo nie lubił cwaniaków, którzy
chcą wszystko wiedzieć. A
pijany człowiek
leżał w słońcu i ludzi wokół niego przybywało. Stała wśród
nich dziewczyna,
która rzekła:
-
Jak on mógł tak się upić? Czy nie wstyd mu? Robi z siebie
bydlaka, marnuje zdrowie za własne pieniądze. Wcale mi go nie żal.
Chciałabym, żeby zabrała go milicja i żeby potrzymali go przez
noc. Czy on nie może żyć inaczej? Może. Może pracować, mieć
dom i rodzinę. A może on ma rodzinę?
I tamci na niego teraz
czekają? On może jeszcze się uczyć; teraz nawet starzy ludzie
mogą się jeszcze uczyć.
-
Skąd pani wie - powiedział ktoś stojący z tyłu - że jemu chce
się uczyć? Może jest sam? Może go nikt nie kochał i nie kocha?
Może mieszka sam i nie chce mu się wracać do pustego domu? Może
jest zupełnie samotny? Dziewczyna odwróciła się, popatrzyła
chwilę na mówiącego i wybuchnęła śmiechem.
-
Jaki pan strasznie dziecinny - rzekła. - Nikt go nie kochał,
samotny... Powinien sobie znaleźć cel
w życiu. Cel, rozumie
pan? A samotność? Tego nie ma. Teraz nikt nie jest samotny ani
nieszczęśliwy. Tego nie ma.
-
W porządku - powiedział ten, który zwrócił się do dziewczyny
uprzednio. - Dziękuję pani.
Do
dziewczyny zbliżył się jakiś chłopak i zapytał czy pójdzie do
kina, porozmawiali o tym kinie i poszli. A człowiek w granatowym
dalej opowiadał o szwagrze. Ktoś zaczął się oburzać na pijaka,
bo uchlał się w samo południe. Inny znał go z czasów gdy
przychodził do baru „Schron u Marynarza” i mówił :"Panie
gospodarzu, ja stąd wyjadę. Wyjadę stąd i wszyscy zapomną, że
żyłem w tym mieście. Ale pan będzie mnie pamiętać, co? To
nieważne, że ja jestem pijaczek. Codziennie piłem tu u pana. Piłem
nawet w niedzielę. Cały tydzień czekałem, że pójdę gdzieś w
niedzielę, lecz w niedzielę nie chciało mi się nigdzie iść. Ci,
do których chciałbym pójść, nie mają niedzieli. I przychodzę
do pana. Czy pan będzie mnie pamiętać w życiu?" Ktoś
zapytał dlaczego on tak dziwnie mówił?
-
Każdy człowiek mówi dziwnie - powiedział ten, który spotykał
się z leżącym w "Schronie
u Marynarza". - Każdego
człowieka trudno zrozumieć. Ale on nie był wariatem. To był
kiedyś bardzo fajny i porządny chłop.
Kto inny stwierdził, że wiele ludzi się rozpiło a gdyby ludziom dać to wszystko, co im potrzeba do dobrego życia, toby nie pili.
Ktoś postanowił zanieśc pijaka do domu i prosił o pomoc drugiego, ale ten uznał to za zbyt wstrętne. Potem coraz to nowe osoby mówiły coś o pijaku. Ktoś go znał jak jeździł na tramwajach, mówił ,że był dobrym facetem, ktoś wspomniał jego słowa gdy robił strajk:
"Przyjdzie zwycięstwo, to zobaczycie, jak będziemy żyć. Będziemy mieli wszystkiego do cholery i nigdy nam już niczego nie zabraknie. Nie będzie już żadnej biedy. Odkujemy się za wszystką nędzę, cośmy wycierpieli w życiu. Będziemy opalać brzuchy: musimy tylko czekać".
Stwierdzili,że
on się jednak nie odkuł. Na koniec ludzie po kolei odchodzili od
pijaka, a on nadal leżał. Któryś z mężczyzn zastanawiał się
czy to możliwe żeby wszyscy go skądś znali. Jeden powiedział, że
musi pójść po coś do teściowej i wrócił po pijaka pytając go
ze smutkiem dlaczego
upił się
o dwunastej w południe.
Tak naprawdę zapewne większość z tych ludzi nie znała tego pijaka, ale znali innych jemu podobnych, którzy przegrali swoje życie.
Dwaj mężczyźni na drodze
W gorący dzień drogą wędrowało dwóch mężczyzn. Jeden wysoki, silny i ładny. Drugi mały, słaby i brzydki. Obaj szli w poszukiwaniu pracy i byli głodni. Mały rozmyślał o tym co jest po tym jak się umrze, jak jest w niebie. Mały jest chory na serce i potrzebuje odpoczynku. Wysoki każe mu iść dalej, bo muszą wreszcie znaleźć jakąś pracę, z której ich tak szybko nie wyrzucą jak z poprzednich. Wysoki nakłania słabego aby udawał silnego przed przyszłym pracodawcą i najlepiej mało mówił. Trafili do jakiegoś tartaku i szukali gospodarza. Ktoś naśmiewał się z nich, że pewnie są „majowymi pracownikami” skoro nie potrafią rozpoznać kto jest gospodarzem. Kiedy pojawia się tęgi mężczyzna wysoki orientuje się, iż to gospodarz. Zaczynają rozmawiać o pracy i gospodarz mówi im jaką dostaną stawkę. Potem pyta słabego czy jest chory. Ten twierdzi, że nie i tylko tak wygląda, bo wygląd ma taki od urodzenia – idzie w zaparte. Gospodarz prosi go aby się przyznał, bo to zrozumiałe, że czasem ktoś może być chory i głodny, a on nie lubi kłamstwa. Mały jednak opowiada, że jest silny jak byk i pobił trzech mężczyzn takich jak gospodarz, bo źle go ocenili, myśleli że wygrają z nim. Opowiada też o tym jak kobiety są z niego zadowolone. Wysoki nie wie jak powstrzymać go od tej okropnej gadaniny. Gospodarz zdenerwował się o te kłamstwa i chcąc udowodnić słabemu, że jest słaby składa go na rękę. Mały rozpłakał się bo było to wszystko już ponad jego siły, ale kiedy usłyszał śmiech ludzi zebranych obok, bardzo się zezłościł i uderzył gospodarza w twarz. Dlatego też musieli wędrować dalej. Mały padł na trawę i poprosił o przerwę, ale zaraz stwierdził, że wysoki powinien iść sam. Chciał tam zostać i umrzeć. Wysoki przyznał się, że od jakiegoś czasu już myślał ,że lepiej będzie mu „tam”. „Tam” nikt nie będzie nim poniewierał i nie będzie musiał szukać pracy, nie będzie głodny itd. Mały zgadza się z nim i palnuje co to będzie w niebie. Mówi o Bogu. Wysoki twierdzi, że dawniej Bóg był, straszny, ale był, a teraz go już nie ma, człowiek musi radzić sobie sam. Mały jednak wie, że Bóg jest. Chrystus też tak wędrował jak oni, był taki wysoki i ładny jak jego kompan, dlatego chcieli go ukrzyżować. Bóg zatem też był głodny. Mały dalej rozmarza się na temat nieba, ale wysoki stwierdza,że mały nie zostanie tutaj, że trzeba iść do końca. Nie chciał go jednak zostawić, bo „my ludzie powinniśmy iść do końca, nawet gdy nas gonią i gdy nikt nas nie kocha”. Stwierdził, że teraz na pewno znajdą pracę w młynie. Mały boi się ,że nie uwierzą w jego siłę, ale wysoki twierdzi, że nie poznają.
Finis
perfectus
Ten
człowiek miotał się i cierpiał od długiego już czasu. Nie
wiem i nikt - łącznie z nim chyba - nie wie, której nocy po raz
pierwszy zaczął nim trząść zimny, jadowity strach; nikt nie wie,
kiedy narodziło się w nim owo podobne do wrzodu pełnego materii
uczucie, które życie jego zamieniło w koszmarny ciąg pijackich
wieczorów, nocy spędzanych w komisariatach i skacowanych poranków.
Nikt nie wie, którego dnia oczy tego człowieka stały się po raz
pierwszy białe, i nikt nie zna dnia, w którym z serca jego odeszła
wszelka nadzieja i w którym serce jego zamieniło się w kupkę
pokurczonych mięśni, odmierzających pełen przerażenia czas. Nikt
- łącznie z nim - nie wiedział tego. Ale wszyscy wiedzieli, że
ten człowiek boi się, że żyje strachem, że jego własny cień,
kroczący za nim lub przed nim, przypomina mu stale pewne miasto,
gdzie na jednym z mostów pozostał cień jakiegoś człowieka,
którego imienia nie dowiemy się nigdy, choćby nawet każdy z nas
na ziemi tej przeżył tysiąc szczęśliwych lat. Gdyby człowiek
ten bał się własnego cienia, nie pisałbym jego historii, gdyż
wątpię, aby dziś zaciekawiła kogoś historia człowieka, który
żył strachem przed własnym cieniem. Lecz było przecież wręcz
przeciwnie - człowiek ten pragnął do końca ocalić własny cień,
nie chciał przed nim uciec i pragnął, aby z jego śmiercią umarł
także jego cień.
Nie
wiem, czy powinienem powtarzać historię tego człowieka, gdyż nie
byłem jego przyjacielem: trudno przyjaźnić się z czymś, co
straciło oczy, serce i duszę, a pozostało tylko kupką strachu.
Lecz spotykaliśmy się czasem. I ten człowiek mówił wtedy do
mnie:
-
Mieszkam w północnej dzielnicy miasta. Niech ją szlag trafi. Nocą
nad moim domem latają odrzutowce; gdzieś tam niedaleko jest
lotnisko. One mają na skrzydłach światła, zielone i czerwone.
Często patrzę w górę i wydaje mi się, że za chwilę jedno z
tych świateł oderwie się, spadnie na ziemię, a wtedy cała ziemia
stanie się takim przeklętym, wielkim światłem zielonym lub
czerwonym. Jak pan myśli?
-
Co?
-
Mów pan: zielone czy czerwone?
-
Nie wiem.
-
Wy niczego nie wiecie - mówił. - Gdybyście wie-dzieli, gdzie
jesteście, mielibyście wszyscy inne oczy. Albo w ogóle nie
mielibyście oczu.
-
Czym byśmy patrzyli?
-
Czym patrzą umarli?
-
Jak na nieboszczyka, czuję się stosunkowo rześko.
-
A może - bełkotał chwytając mnie za ramię - będzie to coś
takiego jak słońce? Jak ogromne słońce, które zbliży się nagle
z niesłychaną szybkością i wszystko za-mieni się w zasrany
popiół? Jest to zupełnie możliwe; ktoś zresztą pisał już o
spadającym słońcu.
-
Oczywiście - powiedziałem wtedy z uśmiechem, choć mróz przeszył
mi kręgosłup. - Ja nawet wiem, kto wtedy ocaleje. Ocaleją tylko
dwie osoby. Jedną z nich będzie mój wuj, który przepił wszystko,
stracił poczucie czasu i od lat trudni się wyłącznie regulowaniem
zegarka. On powstanie z popiołów: najpierw nakręci swój zegarek,
a potem będzie usiłował pożyczyć dwadzieścia złotych na wódkę.
Drugą osobą będzie babka klozetowa z szaletu na Krakowskim
Przedmieściu. Być może także, iż z popiołów powstanie pewien
wielki polski aktor i wtedy okaże się, że w swoim czasie pochowano
go wyłącznie przez omyłkę.
-
Głupcze - powiedział. - Tańczymy wszyscy kanka-na na wulkanie.
Jesteś pan takim samym głupcem jak wszyscy: dziś każdy człowiek
jest tylko głupcem. Czy pan się łudzi, że pan o tym nie myśli ?
Myli się pan. Wszyscy o tym myślimy. Biedna, zasrana ludzkość.
Świat zbyt daleko zabrnął w zbrodnię, aby cokolwiek mogło
powstrzymać szalone ręce. Pan myśli, że panu uda się cokolwiek
napisać? Pan myśli, że panu uda się kogoś wzruszyć? Biedny
głupcze. Dzisiaj żadne ludzkie cierpienie nie ma formatu. Miłość.
Ból. Zazdrość. Nadzieja. To suche patyczki: można je przesadzać,
lecz na żadnym z nich nie zakwitnie już nic zielonego. Cierpienie
także nie ma formatu. Wszystko zamazało się w strachu i
zbrodniach. Dostojewski, który wzruszał mnie zawsze najbardziej i w
którym mogłem doczytać się zawsze, czego tylko chciałem, jest
dzisiaj śmiesznym głupcem razem ze swoim obłędem i kwikami duszy:
dziś nie przerazi on nawet nie zdeflorowanej pensjonarki. Dziś
świat cały jest martwym domem. Jest olbrzymim obozem
koncentracyjnym, tak wielkim, iż nie potrzeba kolczastych drutów,
gdyż i tak nie ucieknie się nigdzie. Można tylko kontemplować
zagładę.
-
Jeszcze nie wszystko stracone - powiedziałem. -U nas w Polsce nie ma
obecnie sytuacji bez wyjścia. Kiedy przegrywa się już wszystko,
zawsze można zostać krytykiem literackim lub wziąć się za
przekłady z języków obcych. To nadzieja, która nigdy może nie
opuszczać człowieka. Pomyśl pan o tym. Do widzenia.
Traciłem
go z oczu, nie widzieliśmy się miesiącami.
Zawsze
się zgrywałem przy nim, gdyż nie miałem siły, aby prowadzić z
nim dyskusję; pamiętałem zbyt dobrze getto, powstanie, wrzesień i
z chwilą kiedy zacząłem tylko o tym myśleć. znów czas tamten
powracał i móżdżek mój kurczył się przerażeniem. Unikałem
tego typka: pachniał zgliszczami września, miał oczy
rozstrzeliwanych Żydów, pachniał tak, jak w sierpniu roku
czterdziestego czwarte-go pachnieli ludzie. którzy leżeli po kilka
tygodni patrząc wyżartymi oczyma w płonące niebo - nie miał ich
kto grzebać. Lecz człowiek ten nie miał gipsu w ustach -dlatego go
unikałem, dlatego wolałem myśleć o nim jak o umarłym. Życie
zmusza nieraz do wielkiego okrucieństwa, jakim jest unikanie; jeśli
chcemy, by nasze żywe noce nie przynosiły nam obrazów udręki - w
myślach grzebiemy nawet tych, którzy żyją dziś między nami. Czy
nie zdarza się nam nieraz unikać matek, które straciły wszystkie
dzieci; ojców, którzy nigdy już nie będą ojcami; córek, które
nie mają się do kogo przytulić. kiedy przy-chodzi na nie miłosna
udręka? Tak samo i ja - unikałem go, ot i wszystko.
Ostatni
raz spotkałem go podczas festiwalu. Ulicami szły tłumy,
wrzeszczano, śpiewano: miasto napełnione było kolorową wrzawą.
Stałem na brzegu chodnika. Nagle trącił mnie w ramię on. Był
blady; można było z łatwością poznać, że człowiek ten
prowadzi życie łajdaka. Mówił:
-
Oto masz pan maskaradę w skali monumentalnej. Ci młodzi ludzie
przyjechali tutaj, aby tańczyć, kochać się, śpiewać o pokoju.
Za rok czy za dwa, jeśli zajdzie potrzeba, da im się do ręki
automaty Thompsona, na-palm, tyfusy i syfilisy w kondensatach;
wyposaży się ich w podręczne apteczki i pewną ilość aktualnych
haseł; będą się rżnąć i zabijać, mordować i pożerać,
niszczyć i palić w sposób dotychczas nie spotykany. Kolorowe
czapeczki nie ocalą ludzkości. - Popatrzył na mnie rozwodnionym
wzrokiem i wybełkotał nagle: - Może jest to zresztą niezbędne?
Ludzkość zabrnęła w zbrodnię, z której nigdy już się nie
wywikła. Spustoszenie moralne, jakie niósł strach przez lat
piętnaście, jest już nie do naprawienia. Na miejsce starych
zbrodni powstaną nowe, wobec których tamte będą jak grzyby przy
drzewach. Ale za lat dwieście drzewa te będą już tylko śmieszne;
będą one zapałkami przy fabrycznych kominach. Niech raz skończy
się ta cała męka. Może wtedy, kiedy na tej planecie zostanie
tysiąc osób, nauczą się one żyć? Dziś nie ma takiej zbrodni,
której nie mógłby popełnić człowiek w imię wielkiego strachu.
Wielki strach zwalnia od wszystkiego i załatwia wszystko. Wielkie
rany trzeba leczyć wielkim bólem.
Los
jest jednak złośliwy. Ten człowiek nie zginął od płomieni
napalmu. Ten człowiek nie zginął od żaru bomb termojądrowych.
Ten człowiek nie poniósł śmierci na szańcach, barykadach i
gruzach. Ten człowiek nie zginął w okopach, nie zabiła go nawet
kula z małokalibrowego pistoletu. Nie. Przechodził pewnego razu
nieuważnie przez jezdnię i wpadł pod ciężarówkę z pomidorami,
która jechała z umiarkowaną szybkością i którą prowadził
starszy, umiarkowany kierowca. Dostał się pod koła i padł
natychmiast z pękniętym kręgosłupem. Przewieziono go do
szpitala.
Kiedy
poszedłem, aby go odwiedzić - odszedł już był w krainę, o
której Hamlet powiada, że jest tylko milczeniem. Stałem na
szpitalnym korytarzu i paliłem papierosa. Podszedł do mnie
pielęgniarz; miał twarz starej, mądrej żaby.
-
To pański znajomy? - zapytał.
-
Były.
-
On nie miał nikogo?
-
Nikogo.
-
Nikt tu do niego nie przyszedł - powiedział. -Szkoda. Przykro
czasem patrzeć, jak ktoś umiera samotnie. On tak umierał.
-
Długo?
-
Umieramy całe życie - powiedział pielęgniarz i jego żabia twarz
zrobiła się smutna. - Ale on męczył się cholemie. Przykro było
patrzeć. Dzień. Dwa. Trzy. Strasz-nie cierpiał. Wył tak, że
przez trzy dni nikt ani na sekundę nie zmrużył oka. To było
paskudne.
-
Paskudne - powiedziałem; bolała mnie głowa, gdyż nie znoszę
zapachu szpitala.
-
On umarł już dwa dni temu - powiedział pielęgniarz - a ja ciągle
czuję się tak, jakbym wczoraj wypił za dużo. - Popatrzył na mnie
i powtórzył: - Jak Boga kocham, że tak się czuję.
-
Wiem o tym - powiedziałem. - To musiało być naprawdę
przykre.
Znów
popatrzył na mnie spod zmrużonych powiek.
-
Przykre? - powtórzył. - Pan o tym wie? Co pan może wiedzieć o
tym. Co pan może wiedzieć, co człowiek czuje, kiedy umiera ktoś
drugi i przez trzy dni, przez trzy noce, przez siedemdziesiąt dwie
godziny, bez przerwy, wyje tylko jedno słowo: żyć.
-
Tak - powiedziałem gasząc papierosa. - Co my wszyscy możemy o tym
wiedzieć? Do widzenia.