Trudna wolność. Eseje o judaizmie
Emmanuel Levinas
I. Inteligencji Simone Weil, o której świadczą nie tylko jej pisma, wszystkie wydane pośmiertnie, dorównywała jedynie wielkość jej duszy. Żyła jak święta i cierpiała wszystkimi cierpieniami świata. Umarła. Jak wobec tych przepaści, jakie nas od nas dzielą - i z których tylko jedną można przekroczyć - mówić o niej, a przede wszystkim, jak mówić przeciwko niej?
"Ludzie (...) mogą się uważać za ateistów i tak się określać, choć nadprzyrodzona miłość zamieszkuje ich dusze. Ci ludzie niewątpliwie są zbawieni." Jest to nasze twierdzenie. Z pewnością znajduje się w Biblii. Lecz Simone Weil nienawidzi Biblii. Biblią nazywamy to, co chrześcijanie określają jako Stary Testament. Antybiblijna pasja Simone Weil mogła ranić i burzyć niektórych Izraelitów. Trzeba teraz do nich mówić.
Stokroć bardziej narażam się na śmieszność spiesząc z pomocą Biblii niż dyskutując z jakąś zmarłą, choć była ona święta i genialna. Lecz kontakt zachodniego judaizmu z Pismem stał się od stu lat tak chwiejny - chcę powiedzieć tak obcy duchowi talmudycznemu - że rozpada się bez oporu pod ciosami argumentacji, byleby ta czerpała choć trochę z innych źródeł, niż z "lekcji religii".
Simone Weil zarzucano nieznajomość judaizmu. Rzeczywiście, ignorowała go iście po królewsku. Lecz wielce omyli się ten, kto mniema, że wykształciła ją potoczna wiedza o tej dziedzinie. Domagała się ona myślenia, a można by jej było ofiarować tylko te prywatne i familijne rozważania, którymi - rzecz niepojęta - zadowalamy się w naszym życiu religijnym, podczas gdy dla życia intelektualnego potrzebny nam jest jakiś Kant czy Newton. Spotkanie prawdziwego mistrza judaizmu stało się teraz kwestią szczęścia. Szczęścia, które w dużej mierze zależy od tego, kto go szuka. Polega ono na rozeznaniu. Najczęściej przepuszczamy je. Różnica potencjału intelektualnego między Simone Weil a nauką judaizmu, która stałą się "zapomnieniem wiedzy", przekształcona całkowicie w homiletykę czy filologię, stanowi właśnie tragedię tych, których wzburzyła Simone Weil.
Jeśli chcemy otworzyć dyskusję wolną od zarozumiałości, trzeba więc zrezygnować z walki na teologię i teksty. Trzeba stanąć na gruncie logiki, który dzielimy z naszymi współczesnymi nie-Żydami, wyjść od studiów, które przebyliśmy jak i oni.
II. W doktrynie Simone Weil znajdują się dwie poruszające tezy. Narzuca ona takie odczytanie Biblii, według którego Dobro zawsze ma źródła obce judaizmowi, zaś Zło jest specyficznie żydowskie. I tworzy ona z Dobra pojęcie całkowicie czyste, wykluczające jakiekolwiek przemieszanie, jakąkolwiek przemoc. Ponieważ druga teza wydaje się oczywista dla intuicji - jeśli nie dla myśli - Europejczyka naszych czasów, pierwsza teza może zbijać z tropu. Jest to antyjudaizm typu gnostycznego, dotyczący bardziej Hebrajczyków niż judaizm w okresie po wyjściu z Egiptu, który jakoby miał szczęśliwie zaznać dobroczynnych wpływów Chaldejczyków, Egipcjan, być może druidów, oraz wszystkich tych autentycznie monoteistycznych pogan. Nic wspólnego z Hitlerem. Co za ulga!
Choćby nawet w tej dogłębnej biblijnego judaizmu wobec Objawienia tkwiło nadprzyrodzone wyróżnienie i wybór na opak, obciążony nadto przez "powołanie" plagiatora i fałszerza, to tak samo kompromitowałoby to boską Dobroć, pojmowaną jako idea prosta. Simone Weil tak oto tłumaczy fakt, iż Męka miała miejsce w Palestynie : właśnie tam najbardziej jej potrzebowano. Ciąg dalszy jest znany.
W rzeczywistości zabieg, za pomocą którego Simne Weil ustala owo wiarołomstwo Żydów, jest co najmniej szczególny.
Przede wszystkim Weil przypisuje wszystkim narodom świata - poza Izraelem - prefigurację Męki. Żydzi, jako wyłamujący się z chrześcijaństwa, mogli by przyjąć tę tezę. Nie do nich należy obalanie jej. Lecz teza ta odsłania zadziwiające stanowisko. Metody komparatystyki są obecnie tak dobrze wszystkim znane, literatura światowa jest tak rozległa, że zawsze można w niej odnaleźć gesty i symbole i strzępy zdań przypominające w jakiś sposób szczegóły przekazów ewangelicznych. W morzu folkloru zarysowują się wszystkie postacie. Simone Weil odwraca argument krytyki : krytyka konstruowała na nowo Mękę za pomocą wszystkich mitologii, by ujrzeć w niej tylko amalgamat różnorodnych wierzeń. Simone Weil widzi w nich prefiguracje i dowód odwiecznej uniwersalności chrześcijaństwa. Argument ten zarówno w swym nowym jak i w dawnym kształcie, niezbyt nas porusza. Zbyt wiele dowodzi.
Postawa Simone Weil wobec samego Pisma (znanego jej oczywiście z przekładów) jest dwuznaczna : Weil traktuje je zarazem jako księgę historyczną, w odniesieniu do tego wszystkiego, co potwierdza jej tezę, i jako falsyfikat w odniesieniu do tego wszystkiego, co tę tezę podważ. Istnienie jakiegoś Melchizedeka jest jej znane wyłącznie z Księgi Rodzaju, lecz utrzymuje ona, że Melchizedek "nieskończenie przewyższał to wszystko co kiedykolwiek posiadał Izrael". Po co przyjmować poważnie genealogie i natychmiast dodawać, że Żydzi je sfałszowali? To nie przeszłość Izraela kształtuje nauczanie biblijne, lecz osąd przeprowadzony nad tą hstorią. Fałszywy czy prawdziwy? Zależy to nie od bezdusznych dokumentów, które umacniają lub osłabiają materialność przytaczanych faktów, lecz od ludzkiej prawdy tego nauczania.
Nauczanie biblijne nie jest mową pochwalną na cześć jednego wzorcowego narodu. Składa się w całości z inwektyw. Jedyna zasługa Izraela polega być może na tym, że wybrał on tę księgę gniewu i oskarżenia za swe przesłanie. Uczynił zeń swoją księgę. Izrael nie jest narodem wzorcowym, lecz narodem wolnym. Czy jest narodem pełnym pożądliwości i zwróconym ku dobrom cielesnym? Na pewno, tak jak wszystkie narody. Biblia opowiada o tym, by oskarżyć tę pożądliwość. Lecz wie ona także, że negacja nie wystarcza. Próbuje wywieść ten naród wprowadzając weń sprawiedliwość. To w sprawiedliwości ekonomicznej człowiek dostrzega twarz człowieka. Czyż samo chrześcijaństwo znalazło dla swej szlachetności horyzont gdzieś indziej, niż w głodzie i pragnieniu?
Jedynie pisma greckie, chaldejskie, egipskie, hinduskie, zawierają szlachetność bez domieszek. Żydzi posiadają wyłącznie Boga Zastępów. Cóż za okropność! Lecz jakie szczęście, że można poznać dzięki Simone Weil dokładny przekładAdonaj Cwaot !
Nawet Kościół, czasem walczący, zadowala się w liturgii transkrypcją tych słów hebrajskich. Niewątpliwie przez skromność. W Zeszytach znajdujemy przekład pierwszych wersetów szóstego rozdziału Księgi Wyjścia, gdzie również jest mowa o imionach Boga. Po co szukać definicji, skoro wystarczy zajrzeć do Larousse'a? - zastanawia się wielu poczciwych ludzi. Tradycja żydowska jest bardziej nieufna. Ona, która kontynuuje nieprzerwaną tradycję i swymi rękoma dała Pismo światu, wyczuwa, że rozumienie pojęć nie leży w sferze słowników, lecz wymaga wiedzy. Fragmenty uznane przez Simone Weil za niestrawne muszą być wyjaśnione przez fragmenty strawne, a nie na odwrót.. Należy ukazać wewnętrzną konieczność jednych i drugich.
Jakiekolwiek byłoby pochodzenie poszczególnych elementów kanonu, nie zostały one zgromadzone przez badaczy folkloru. Osłabia to filozoficzne znaczenie filologii, o ile przyjmujemy, zamiast na przykład mojżeszowej autentyczności Pięcioksięgu, jego autentyczność talmudyczną.. Tu właśnie mieści się pełna świadomość, w której wywodzi się żydowskie pismo; myśl jest budowana wraz z późniejszymi naniesieniami. Być Żydem to wierzyć w inteligencję faryzeuszy i ich mistrzów. Poprzez inteligencję Talmudu dostąpić wiary w Biblię.
Na ile zatem zaufać pożytkowi, jaki Simone Weil robi z literatury światowej? Jak usprawiedliwić ją z tego, że odwołuje się do światów, na zgłębienie których potrzeba by za każdym razem całego życia? Biblii, którą zna słabo, przeciwstawia "wybrane fragmenty" cywilizacji obcych Europie. Gdy spotyka teksty "strawne" w Starym Testamencie, to uważa je za wyjątkowe, przypisuje je obcym, lecz zdumiewająco skwapliwie wpada w zachwyt nad najdrobniejszymi rysem boskości znaczącym światy odległe niczym księżyc. Czy stara się jedynie dociec, jakie to barbarzyńskie noce wchłonęły, te błyskawice?
III. Tą opartą na dowolności metodą może kierować tylko intuicja odnosząca się do istoty życia duchowego : to, co boskie, jest w sposób absolutny uniwersalne, i właśnie dlatego można go dostąpić w czystości jedynie poprzez partykularność każdego narodu, partykularność, która zwie się zakorzenieniem.
To, że Boga poznały wszystkie ludy ziemi, które w pewnym sensie służyły Mu lepiej niż Żydzi, głosi nie Simone Weil, lecz prorok Malachiasz, najbardziej "nacjonalistyczny" z proroków. W pewnym sensie. Bóg jest bowiem zarazem uniwersalny i jeszcze nie uniwersalny. Jego uniwersalność nie wypełnia się dopóki jest uznawana tylko przez myśl, a nie jest realizowana przez ludzkie czyny. Pozostaje więc abstrakcyjna. Uniwersalność jakiejś prawdy matematycznej jest samowystarczalna w myśli jednego jedynego człowieka, a fakt, że ktoś inny jej nie zna, nie może jej zaprzeczyć. Wewnętrzne uznanie uniwersalności Boga jest zaprzeczane przez zło w rzeczywistości zewnętrznej. Wewnętrzność nie jest tutaj równa uniwersalności i nie dorównuje jej wartością. Uniwersalność tutaj powinna być widzialna z zewnątrz. Bóg musi być jeden i jego imię musi być jedno. Gdy wszystko dokonało się wewnętrznie, nic jeszcze się nie dokonało. Kiedy Simone Weil pisze : "Dowodem na to, że treść chrześcijaństwa istniała przed Chrystusem , jest fakt, iż od jego czasów nie nastąpiły żadne istotne zmiany w postępowaniu ludzi", to sadzimy, że ten argument można odwrócić.
Jedność istnienia - to jedność języka, Pisma i instytucji. To koniec naiwności i zakorzenienia. Kiedy Kościół dąży do religijnej emancypacji człowieka "narzucając wszędzie, jak uskarża się Simone Weil, Pismo żydowskie", pozostaje wierny głębokiej tendencji żydowskiej. Wszelkie słowo jest wykorzenieniem. Wszelka rozumna instytucja jest wykorzenieniem. Powstanie rzeczywistego społeczeństwa jest wykorzenieniem - kresem egzystencji, w której "u siebie" jest absolutem, w której wszystko pochodzi od wewnątrz. Pogaństwo - to zakorzenienie, niemal w znaczeniu etymologicznym. Pojawienie się pisma nie jest podporządkowaniem ducha literze, lecz zastąpieniem rodzimego gruntu literą. Duch jest w literze wolny, a spętany w korzeniach. I właśnie na jałowej ziemi pustyni, gdzie nie ma nic trwałego, prawdziwy duch zstąpił w tekst, by dostąpić uniwersalnego wypełnienia.
Pogaństwo to duch lokalny : nacjonalizm od strony tego, co okrutne i bezlitosne, a więc bezpośrednie, naiwne i nieświadome. Drzewo rośnie i zagarnia dla siebie wszystkie soki ziemi. Ludzkość zakorzeniona, posiadająca Boga wewnętrznie wraz z sokami, które dochodzą do niej z jej ziemi, jest ludzkością lasem, ludzkością przedludzką. Nie należy dać się zwieść pokojowi lasów. Gdyby Europa została duchowo wykorzeniona przez chrześcijaństwo, jak się uskarża Simone Weil, nie byłoby to takie złe. A wejście Europy w świat zburzyło nie tylko nie tylko same sielanki. Zło tkwi być może w skrajnej przemocy tego prozelityzmu. Ale czyż nieszczęście Europy nie bierze się z faktu, że chrześcijaństwo nie wykorzeniło jej dostatecznie?
Historii, w której pojęcie jednego uniwersalnego Boga musi tylko się urzeczywistnić, potrzebny jest początek. Potrzebna jest elita. To nie przez pychę Izrael poczuł się obiektem wyboru. Nie otrzymał go za sprawą łaski. Ilekroć narody są osądzane - osądzany jest Izrael. Według pewnego podstawowego midraszu , podczas przejścia przez Morze Czerwone Izraelitów od Egipcjan oddziela ściśle sprawiedliwość. To dlatego, że uniwersalność Boga, jest urzeczywistniana wyłącznie w stosunkach między ludźmi, dlatego, że ma być ona urzeczywistnieniem i rozprzestrzenianiem, w ekonomii stworzenia istnieje kategoria cywilizacji uprzywilejowanej. Określa się ona nie w wymiarze prerogatyw, lecz w wymiarze odpowiedzialności. Każda osoba jako osoba, to znaczy świadoma swej wolności, jest wybrana. Jeśli bycie wybranym przybiera kształt narodu, to dlatego, że cywilizacja jedynie w tym kształcie tworzy się, utrzymuje, przechodzi z pokolenia na pokolenie i trwa. Abraham nie uznał Boga jako pierwszy. Lecz jako pierwszy założył monoteistyczną rodzinę. "Uczucia, jakie żywili rzekomi poganie dla swoich posągów, mówi Simone Weil, były prawdopodobnie tymi samymi uczuciami, jakie budzi dzisiaj krzyż i figury Matki Boskiej i świętych, z tymi samymi skrzywieniami u ludzi pospolitych duchowo i intelektualnie". Tutaj także nie ośmielę się odwrócić argumentu. Ale jednak istnieją ludzi pospolici duchowo - istnieją poganie.
IV. "Twierdzić, że Bóg może nakazać ludziom czyny niesprawiedliwości i okrucieństwa, to największy błąd, jaki można względem Niego popełnić". Dlatego też nawet zło powinno inspirować wyłącznie miłość. Wyniszczenie ludów kananejskich podczas zdobywania Ziemi obiecanej miałoby stanowić najbardziej niestrawny spośród wszystkich nieznanych fragmentów Biblii. Na próżno teksty podkreślają zło, jakie zapanowało wśród ludów kananejskich; na próżno upatrywać w nich ucieleśnienie cywilizacji zdeprawowanych i niezdolnych do poprawy, zarażających tych, którzy im przebaczają, cywilizacji, które muszą zniknąć, aby mogła powstać nowa ludzkość - Simone Weil jest oburzona takim okrucieństwem. Rzecz nadzwyczajna : jesteśmy oburzeni razem z nią. Rzecz nadzwyczajna : świadomość żydowska , ukształtowana właśnie w zetknięciu się z tą twardą moralnością składającą się z powinności i sankcji, nauczyła się tutaj absolutnej odrazy wobec krwi - chociaż doktryna niestosowania przemocy nie powstrzymała od dwóch tysięcy lat całego świata w jego naturalnym pędzie ku przemocy. Twarde prawo Starego Testamentu nie jest być może doktryną łagodności - nieistotne, jeśli jest szkołą łagodności. Nie chodzi o usprawiedliwienie go za pomocą jego sukcesu. Lecz, prawdopodobnie w naturze ducha leży to, iż surowy Bóg i wolny człowiek przygotowują lepszy porządek ludzki, niż ten, jaki nieskończone Dobro przygotowałoby dla złego człowieka. Tylko sam Bóg, który podtrzymuje zasadę Prawa, może w praktyczny sposób złagodzić jego surowość i przekroczyć w prawie ustnym nieuniknioną twardość Pisma.
Pojęcie nauczania ustnego nie jest jakąś nieokreślona tradycją, dorzuconą do nauczania spisanego, czy to dawniejszą w stosunku do niego, czy też po prostu mającą je obalić. Prawo ustne odwiecznie współistnieje z prawem spisanym. Istnieje między nimi pierwotny związek, którego rozumienie stanowi jakby sama atmosferę judaizmu. Jedno nie podtrzymuje ani nie niszczy drugiego - lecz sprawia, ze można je stosować i odczytać. Codzienne wnikanie w ten wymiar i pozostanie w nim, to słynne zgłębianie Tory, słynne "Lernen", które zajmuje poczesne miejsce w żydowskim życiu religijnym. Inaczej mówiąc to faryzeizm, którego jakże odrażające oblicze przekazały nam Ewangelie. Zasadnicze nieporozumienie między Simone Weil a Biblią nie polega na tym, że Weil nie znała tekstów talmudycznych, lecz na tym, że nie domyślała się reprezentowanego przez nie tego wymiaru.
Stąd też niszczenie zła przemocą oznacza, że zło jest traktowane poważnie i że możliwość nieskończonego przebaczenia skłania do nieskończonego zła. Dobroć Boga pociąga za sobą dialektycznie jakby zło Boga. Jest to nie trudniejsze do przyjęcia niż wiele tajemnic chrześcijańskich. To, że boska cierpliwość może się wyczerpać, że istnieją grzechy dokonane - to warunek szacunku, jakim Bóg darzy w pełni odpowiedzialnego człowieka. Bez owej skończoności boskiej cierpliwości wolność człowieka byłaby tylko przejściowa i godna pożałowania, a historia byłaby grą. Trzeba uznać dojrzałość człowieka. Nałożyć karę znaczy mieć szacunek wobec samej osoby winnego.
Czy boska dobroć polega na traktowaniu człowieka z nieskończoną litością w owym nadprzyrodzonym współczuciu, które wzrusza Simone Weil, czy też na przyjęciu go do Swego Towarzystwa, na traktowaniu go z szacunkiem? Kochać swego bliźniego może znaczyć widzieć jego twarz, jego samodzielność w stosunku do nas, jego godność istoty sprzymierzonej z Bogiem, mającej prawa wobec nas. Nadprzyrodzona miłość Boga w chrześcijaństwie Simone Weil, jeśli przewyższa współczucie dla nieszczęścia stworzenia - może oznaczać umiłowanie samego zła. Bóg umiłował zło, być może w tym zawiera się - mówię to z bezmiernym szacunkiem - najbardziej przerażająca wizja tego chrześcijaństwa i całej metafizyki Męki. Lecz nasz szacunek miesza się z wielkim lękiem.. Nasza droga prowadzi gdzie indziej.
V. Zdaniem Simone Weil tekst natchniony dopuszcza możliwość nieszczęścia niewinnych. Dla kogoś takiego jak Simone Weil rezygnacja ta nie mogłaby oznaczać błogiego spokoju. Lecz to właśnie owa daremność miłosierdzia - ta rezygnacja w głębi najbardziej czynnego miłosierdzia, , w nieszczęściu niewinnych - jest dla nas sprzecznością. Miłość jej nie przezwycięża, skoro się nią żywi. Aby ją przezwyciężyć należy działać - i tutaj znajduje się miejsce dla działania i jego nieredukowalność w ekonomii bytu. Człowiek wewnętrzny byłby wystarczający, gdyby nie cierpieli niewinni. Najbardziej czynne miłosierdzie, które wątpi w swe działanie i pokłada nadzieję tylko w sobie, jest właśnie wewnętrznością. Taka sprzeczność, jak cierpienie niewinnych, nie zostaje przezwyciężona w wewnętrzności miłości. Także tutaj wewnętrzność nie jest równoważna z uniwersalnością. Tutaj dalsze trwanie zła w świecie stanowi jaskrawe zaprzeczenie doskonałości miłosierdzia. Tutaj nic nie jest dokonane, dopóki zewnętrzny porządek nie został naruszony. Zwrócić innemu jego należność, umiłować go w sprawiedliwości - oto istota prawdziwego działania. Drugi jest moim panem i działając zaprowadzam porządek, który sam w sobie staje się odtąd możliwy.
Miłować stworzenie dlatego, że jest tylko stworzeniem, czy też miłować człowieka, gdyż w stworzeniu przewyższa on stworzenie - oto alternatywa miłości i sprawiedliwości.
To nie wykształceniu Simone Weil można zarzucić niewiedzę o tym, że pojęcia takie jak Dobro nie są proste, że mogą one przywoływać i obejmować pojęcia pozornie im przeciwstawne. Podczas gdy ekscytuje ją dialektyka doświadczenia chrześcijańskiego, to z upodobaniem zatrzymuje się na poziomie pojęć zapośredniczonych, kiedy chodzi o Stary Testament. Tutaj z upodobaniem i bezceremonialnie podejmuje argumenty Woltera : " Na początku Abraham pohańbił swoją żonę..."
VI. Simone Weil dręczy platońska jasność. W Ewangeliach dostrzegła ona taką samą interioryzację prawdy religijnej, jakiej dokonali Grecy z geometrią w porządku wiedzy teoretycznej. I z pewnością nie istnieje inna geometria czy logika poza grecką. Lecz uniwersalność porządku społecznego nie wynika z jakiegoś logicznego zabiegu. Stary Testament wydał się jej tą nocą mitów, baśni, przypowieści i opinii, którą przepędza Słowo, mówiące wreszcie bez podtekstów i niejasności. Daleko idące niezrozumienie Starego Testamentu. Kościół, który dopatruje się w nim serii prefiguracji, skłania się ku tej wizji nie tylko poprzez apologetykę, lecz poprzez poczucie całkowicie zagadkowego charakteru Księgi. Dla nas świat Biblii nie jest światem postaci dramatu, lecz twarzy. Są one tam w pełni obecne i mają z nami kontakt. To poprzez twarz człowieka to, co w nim niewidzialne, jest widzialne i obcuje z nami.
Nie myślimy o związkach, jesteśmy w związku. Nie chodzi o wewnętrzną medytację, lecz o działanie. To w nieczystości świata - podejmowane przez Stary Testament wraz z całą jego treścią - powstaje czystość. Ale powstaje, jest aktem. Nie istnieje odkupienie świata, lecz przekształcenie świata. Odkupienie samego siebie jest już działaniem, czysto wewnętrzna skrucha to pojęcie sprzeczne samo w sobie. Cierpienie nie wywiera żadnego skutku magicznego. Sprawiedliwy, który cierpi, posiada wartość nie z racji swego cierpienia, lecz z racji swej sprawiedliwości będącej wyzwaniem dla cierpienia. Cierpienie i śmierć stanowią kres ludzkiej męki, ale życie nie jest męką. Jest aktem. Jest w historii. W historii, która bierze się nie z grzechu, lecz ze stworzenia człowieka. Prawdziwy paradoks istoty doskonałej polegał na tym, że zapragnęła ona istot równych sobie na zewnątrz siebie, wielości istot, a więc i działania poza wewnętrznością. Właśnie tutaj Bóg wykroczył poza samo stworzenie. Właśnie tutaj "uczynił w sobie pustkę". Stworzył kogoś, do kogo może mówić.
Emmanuel Levinas "Trudna wolność. Eseje o judaizmie". Pierwodruk Wydawnictwo ATEXT, Gdynia 1991; tłum. Agnieszka Kuryś przy współpracy Marka Migasińskiego.