Wychowanie: Kara nie uczy dobrych zachowań. Ona tylko powstrzymuje te niedopuszczalne
30.05.2015 01:00
Nie powinniśmy opierać wychowywania dziecka na karach, bo wtedy jest to tresura, a nie nauka. Ale stosowanie nagród też jest ryzykowne - rozmowa z psycholożką Barbarą Arską-Karyłowską
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Coraz
więcej mówi się o tym, żeby unikać karania dzieci. Zapytam
przewrotnie: czy istnieje taka sytuacja, w której kara jest zasadna?
Tak. Ale zacznę od odpytania pani. Do czego pani zdaniem
służy kara?
Na
przykład siedzimy w pizzerii, córka z synem kopią się pod stołem,
rzucają serwetkami i wyją. Proszę, tłumaczę - nic nie pomaga. W
końcu mówię: "Jak nie przestaniecie, nie będzie bajki przez
trzy dni".
Czyli po co jest ta kara?
Żeby
przestali.
No tak, prawie dobrze. Kara ma zastosowanie, kiedy chcemy
natychmiastowo przerwać jakieś działanie dziecka. Dlaczego
twierdzę, że pani przykład jest prawie dobry? Bo ograniczyłabym
się ze stosowaniem kar do sytuacji, gdy działanie dziecka zagraża
bezpieczeństwu i trzeba to zachowanie przerwać natychmiast. Dziecko
wybiega na ulicę. Wchodzi dziesiąty raz na zjeżdżalnię pod prąd,
mimo że na placu zabaw jest tłok i w każdej chwili grozi kolizja.
Wtedy stosujemy karę.
Kara powinna być bezpośrednio
związana tematycznie z niepożądanym zachowaniem dziecka, działać
natychmiast i uchronić dziecko przed niebezpieczeństwem. Czyli np.
za wybiegnięcie na ulicę sześciolatek do końca spaceru idzie
prowadzony za rękę. A nie: "Za wybiegnięcie na ulicę po
powrocie do domu zabiorę ci klocki na tydzień", "Za
uparte wdrapywanie się na zjeżdżalnię pod prąd natychmiast
opuszczamy plac zabaw".
Znam
dzieci, które powiedzą: "No i co z tego, wcale już nie muszę
być na tym placu zabaw, i tak mi się znudził".
Tym bym się akurat w ogóle nie przejmowała. Dziecku
takie rzeczy nie są obojętne, nawet jeśli świetnie udaje, że
są.
A
co zrobić, kiedy np. młodsze bije starszego brata, robi to
notorycznie, ale też niejako w obronie, bo starszy brat mówi mu coś
przykrego? Co zrobić, jeśli prośby nic nie dają?
Reakcja rodzica powinna zależeć od tego, jak bardzo
dzieci są zaangażowane w konflikt oraz ile czasu i cierpliwości ma
w danej chwili rodzic. Można po prostu powiedzieć: "Nie
dogadujecie się, więc was rozdzielam do chwili, kiedy powiecie
sobie, że możecie się już razem bawić". Następnie wysyłamy
każdego chłopca do innego kąta pokoju lub do różnych pokoi i
dajemy im inne zabawki.
Można się skupić na nauce
rozwiązywania konfliktów. Dorosły werbalizuje konflikt i pyta
dzieci, jak można go rozwiązać, a następnie analizuje z dziećmi
podawane przez nie rozwiązania. Dobrym podręcznikiem jest tu
książka Elizabeth Crary "Od kłótni do współpracy".
Można też rozmawiać ze starszym dzieckiem o przyczynach jego
zachowania, o tym, jakie ma ze swojego zachowania korzyści i jakie
straty, oraz o przyczynach zachowania brata.
A
dlaczego kara za potworne zachowanie w pizzerii jest nie najlepszym
pomysłem?
Z dwóch powodów. Po pierwsze, kara nie uczy dobrych
zachowań. Ona tylko powstrzymuje te niedopuszczalne. Nie powinniśmy
więc opierać na karach wychowywania dziecka, bo wtedy jest to
tresura, a nie nauka. Jak najmniej kar.
Po drugie, jeżeli
wychodzimy z dzieckiem do restauracji, to rolą rodzica jest
zaplanować to wyjście tak, aby była duża szansa, że będzie to
pozytywne doświadczenie dla wszystkich. Oczywiście jeśli ktoś ma
dziecko spokojne, ciche, to nie musi sobie tym, co teraz mówię,
zaprzątać głowy. Ale jeśli mamy dziecko nadpobudliwe, bardzo
ruchliwe, niecierpliwe? Rodzic takiego dziecka przecież wie, że
jeżeli usiądzie w restauracji, zacznie rozmawiać z innymi
dorosłymi, a dziecku każe czekać pół godziny cicho przy stole na
tę pizzę, to będzie źle. I nieważne, że dziecko przed wejściem
skuszone pizzą zapewnia, że tym razem będzie supergrzeczne. Ono w
tym momencie naprawdę w to wierzy. Ale my, dorośli, nie powinniśmy
uwierzyć. My przecież wiemy, że wchodzimy na minę, i powinniśmy
wiedzieć, że akurat to dziecko tej obietnicy nie będzie umiało
dotrzymać.
To
co taki rodzic ma zrobić?
Powiedzieć dziecku jasno, w jakie miejsce idziemy i
jakie tam będą panowały zasady. Nie chodzi o to, by wygłosić
przydługawy wykład na temat zachowania w restauracji. Trzy-cztery
proste reguły. Lepiej pozytywne, a nie negatywne. Czyli: "Siedzimy
przy stole i mówimy cichutko", a nie: "Nie biegamy i nie
krzyczymy". Upewnijmy się, że dziecko zapamiętało i rozumie
zasady. I zadajmy mu pytanie: "Co chcesz wziąć ze sobą, żeby
się tym zająć, gdy ja będę rozmawiała z ciocią?". Mój
wnuk prosi np. o książeczkę z naklejkami. To dorosły jest
odpowiedzialny za to, żeby tak zorganizować wyjście, by dziecko
miało realne szanse odnieść tam sukces, czyli zachować się
zgodnie z zasadami i zostać za to pochwalone. My, rodzice
przewidujący i najlepiej znający nasze dziecko, możemy wpływać
na zachowania malucha. Tworzyć taką przestrzeń, by jak najwięcej
było tych zachowań pożądanych.
Niestety, nagminnym
błędem rodziców w sytuacji typu pizzeria jest zwracanie uwagi na
dziecko tylko wtedy, gdy zrobi coś złego. Obserwowałam kiedyś w
kawiarni dziewczynkę, na oko trzyletnią. Mama rozmawiała z
koleżanką, mała grzecznie rysowała obok. Nikt nie zwracał na
dziecko uwagi. W końcu mała się znudziła, wstała i wyszła na
ulicę. Oczywiście wtedy mama i jej koleżanka natychmiast wybiegły
za dziewczynką, złapały ją, wzięły na ręce, mówiły do niej.
Posadziły dziewczynkę - znów rysowała. Ale już się nauczyła,
że jeżeli pójdzie w stronę drzwi, to zdobędzie zainteresowanie
mamy. Będzie super! Klasyka: wkrótce cały czas stała z jedną
nogą za progiem i wpatrywała się, czy mama widzi.
Zmierzam
do tego, by okazywać zainteresowanie dziecku również wtedy, gdy
jest ciche i grzeczne. Zainteresowanie rodzica to jedna z
najfajniejszych nagród dla dziecka. Nie uczmy go, że najłatwiej
może je zdobyć, robiąc coś wbrew. Zależy mi na tym, żeby
podkreślić: jeżeli całe nasze wychowywanie jest spójne, to
sytuacje, które wymagają kary, są rzadkie.
Od
lat żyłam w przekonaniu, że alternatywą dla kar są nagrody.
Tymczasem ostatnio wybitny neurobiolog prof. Gerald Hüther
powiedział mi w wywiadzie, że nagradzanie dzieci obniża ich
motywację wewnętrzną. Wykazał to eksperyment: naukowcy podzielili
przedszkolaki na dwie grupy i usadzili je w dwóch pomieszczeniach.
Dzieciom z obu grup zaproponowano zabawę w rysowanie. Ale jednej
grupie dodatkowo obiecano nagrody za rysunki. Co się okazało?
Dzieci, którym nie obiecano nagrody, rysowały chętniej i dłużej.
Tym, które czekały na nagrodę, rysowanie przestało wydawać się
atrakcyjne, chciały już tylko jak najszybciej skończyć rysunek,
żeby dostać nagrodę.
Tak, racja, w wielu sytuacjach występuje ryzyko w
stosowaniu nagród. Opowiem swój ulubiony dowcip na ten temat.
Chłopcy na podwórku wymyślili, że będą się bawić, odbijając
piłkę od ściany. Lokatorowi z parteru aż huczy w głowie od
hałasu, więc wychyla się przez okno i mówi: "Chłopaki,
płacę każdemu 10 zł za rzucanie całe popołudnie piłką w
ścianę. I możecie zaprosić też kolegów". Fama szybko się
roznosi po podwórku. Niesamowita okazja, chłopaki, co to za facet z
tego sąsiada? Zabawa trwa. Po tygodniu sąsiad wychyla się znowu:
"Chłopaki, tylu was przyszło i tyle to trwa, że nie stać
mnie na to, by płacić wam wciąż po 10 zł. Od dzisiaj płacę po
5 zł". I co się stało? Chłopcy natychmiast przestali rzucać
piłką. "Za 5 zł? Musielibyśmy być frajerami",
stwierdzili. A przecież tydzień wcześniej byli gotowi robić to za
darmo, sprawiało im to przyjemność i nie potrzebowali
nagród.
Więc tak, ogólnie zgadzam się z prof.
Hütherem. Lepiej rozsmakować dziecko w nauce matematyki, niż
obiecywać mu lody za rozwiązane zadanie. Jest jedno ale. Niektóre
dzieci mają szczególne trudności w danej dziedzinie. Na przykład
mały dyslektyk. Dziecku, które nie ma tej przypadłości,
stosunkowo łatwo jest pokazać, że nauka czytania się opłaca.
Nagrodą jest samodzielny dostęp do świata, do którego wcześniej
nie miało dostępu: bajek, komiksów, instrukcji do gier itd.
Ale
dyslektyk? Wysiłek, jaki musi włożyć w naukę czytania, jest
ogromny, a nagroda nie przychodzi i nie przychodzi. Jeśli mielibyśmy
położyć na wadze ilość pracy, którą mały dyslektyk musi
włożyć, to na drugiej szali ewidentnie nie ma tego naturalnego
wynagrodzenia. A szale powinny być jednak na równym poziomie.
Dziecko nie potrafi ślęczeć nad tymi nieskładającymi się w nic
literkami kilka godzin dziennie tylko dlatego, że to inwestycja na
przyszłość, która mu się zwróci za dziesięć lat. No
nie.
Uważam, że w takim wypadku trzeba się z dzieckiem
umówić na nagrodę, bo najważniejsze, aby nauczyło się czytać,
a wewnętrznej motywacji do czytania to dziecko nie ma i dopóki się
nie nauczy czytać, nie będzie jej miało. Codziennie dziecko może
dostawać punkty za czytanie, a w niedzielę wymieniać je na
nagrody, np. kino w niedzielę rano za tydzień pracy. Możemy nawet
płacić pewne kwoty pieniędzy, jeśli np. dziecko zbiera na
deskorolkę. Ważne, żeby tego systemu nie rozszerzać na wszystkie
obowiązki dziecka, ale stosować go w naprawdę wyjątkowych
przypadkach, kiedy dla dziecka dane zachowanie jest bardzo trudne i
nienagradzające.
Co
to znaczy kształtowanie zachowania dziecka bez kar i nagród?
Przecież nie da się całego życia przygotować, zaplanować i
omówić z dzieckiem wcześniej tak jak wyjścia do pizzerii. Zamiast
do zabawy trzeba przysiąść do lekcji, bo zostały zadane w ilości
ponadprzeciętnej, i draka gotowa.
Dziecko, podobnie jak każdy człowiek, ma prawo do
wszystkich emocji. Wszystkie emocje dziecko może przeżywać i
wszystkie wolno mu przeżywać. Również złość czy wściekłość.
Nie ma sensu mówić dziecku: "Nie masz prawa być wściekły na
kolegę/mamę/panią w szkole", "Nie masz prawa czuć
zazdrości". Zły i niedopuszczalny może być natomiast sposób
wyrażania emocji. A jaki jest akceptowalny sposób ich wyrażenia?
Tego musimy dziecko nauczyć, bo z tym się nie rodzi.
Kontrolowanie
sposobu wyrażania emocji to kwestia rozwojowa. Oznacza to, że
dziecko do tego dojrzewa. Jedno szybciej, drugie wolniej.
Dobrym
sposobem na dziecięcy wybuch wściekłości jest time out
(izolacja). Jest to czas, który dajemy dziecku, by opanowało
emocje. Niech to będzie z góry ustalone miejsce: pokój dziecka czy
fotel na uboczu. Jeśli w dziecku wzbiera złość i czujemy, że za
chwilę nastąpi wybuch, to przypomnijmy mu: "Widzę, że
czujesz złość. Idź do swojego pokoju". Ważne, by nie
traktować tego jako karę. To nie ma być "karny stołek"
promowany jakiś czas temu w popularnym programie telewizyjnym. Ani
żadna ośla ławka. W tym umówionym miejscu dziecko nie musi
siedzieć na baczność ani twarzą do ściany. Chodzi o to, by
opanowało tam swoje emocje bez wyżywania frustracji na innych. Bez
kopania, bicia, obrażania itp.
Jeżeli dziecko pójdzie w
to umówione miejsce i zabierze się do rysowania czy czytania
komiksu, będzie głęboko oddychało albo liczyło wspak od 100 do
0, to OK. Pozwólmy mu na to. Przecież my też robimy różne
rzeczy, żeby się uspokoić, gdy jesteśmy wściekli. Pijemy herbatę
czy malujemy paznokcie. Tak więc time out nie jest karą i jeżeli
dziecko pójdzie na ten "fotel" i się opanuje, to wręcz
należy mu się za to pochwała. To jest nauka radzenia sobie z
trudnymi emocjami. To, czy dziecko będzie traktowało time out jako
karę, czy nie, zależy od nas. Czy będziemy umieli powiedzieć mu,
że jego emocje są w porządku, ale każdy musi się nauczyć mieć
nad nimi kontrolę, więc czas wyjść do pokoju, by nie narobić
głupot? Czy zaczniemy wrzeszczeć na dziecko, że ma się wynosić i
je obrażać? W tym drugim wypadku nie samo odseparowanie, tylko nasz
wrzask i nasze słowa są karą.
A
jeżeli dziecko nie chce wyjść?
Reakcja rodzica zależy od wieku dziecka. Jeśli dwulatek
ugryzł brata, to po prostu wstawiamy go na chwilę do kojca,
pokazując wyraźnie, że zrobił coś nieakceptowalnego i dlatego
chwilowo zostaje odseparowany. To jest taki time out w wersji dla
najmłodszych. Dla dwulatka najistotniejsza jest sama akcja: ugryzł
- został odseparowany. Nie ma co się rozwodzić w tłumaczeniach,
dlaczego idzie do kojca, bo dla takiego malucha to za wcześnie.
Przedszkolak z czasem się nauczy, gdzie jest miejsce uspokajania
się, co nie oznacza, że zawsze będzie chciał z niego
skorzystać.
A
co robić, jak nie zechce? W domu goście, syn miał iść o
dziewiątej spać, ale nie idzie. Piekli się, nie ma mowy, żeby
poszedł się uspokoić.
Szkolniaka nie wyniesie pani na siłę do jego pokoju, bo
to by była jakaś szarpanina. W takiej sytuacji sposobem jest
ignorowanie dziecka. Przestajemy je widzieć, nie reagujemy na jego
zaczepki, pretensje, pytania. Dla rodzica jest to wbrew pozorom
trudne zadanie, wymaga uruchomienia dużych pokładów cierpliwości.
Również siły, by nie ulegać "dobrym radom" lub nawet
perswazjom innych dorosłych: zrób to, zrób tamto, ukarz go, wlej
mu itd., itp.
W
końcu się zmęczył i usnął. I następnego dnia co? Może jednak
należałoby jakoś okazać, że sytuacja jest niezałatwiona, np.
odwołać umówione pójście do kolegi? Zaaresztować kieszonkowe,
by nie zaczął dnia od sprawiania sobie przyjemności?
To zależy, jak jesteśmy z dzieckiem umówieni. Jak coś
już dziecku daliśmy czy obiecaliśmy, to nie wolno mu tego
odbierać. To jedynie rodzi frustrację i podważa zaufanie. Możemy
natomiast umówić się z dzieckiem, że za przestrzeganie zasad
będzie otrzymywało przywileje. Niektóre przywileje są więc
bezwarunkowe, a inne można zarobić bądź nie. Czyli: jeśli
będziesz przestrzegał naszych domowych zasad, to na koniec każdego
dnia zarabiasz uśmiechniętą buźkę. Jeżeli w tydzień zbierzesz
pięć buziek, to idziemy do kina.
Nie jest dobrym
systemem dawanie w poniedziałek siedmiu buziek i za złe zachowanie
zabieranie po jednej. Takie odbieranie to właśnie kara, a więc
zwraca uwagę na zachowania niewłaściwe zamiast na właściwe.
Taki
system wychowawczy stosowany jest również w wielu szkołach. Na
początku roku dzieci dostają pulę punktów, które potem za różne
"przestępstwa" się dzieciom odbiera. Dzieci bardzo źle
to przyjmują. "Niby było moje, a teraz mi zabierają!"
Czy
domowe zasady powinny być spisane? Czy w ogóle jest to wykonalne?
Przecież nie wszystko da się spisać.
Nie wszystko da się spisać i domowe zasady nie powinny
wszystkiego obejmować. Chodzi o to, by dziecko wiedziało na pewno o
kilku bardzo ważnych sprawach i tych najważniejszych granic nie
przekraczało. Zwykle jest to kilka ważnych zasad i te kilka można
zapisać. W różnych rodzinach te zasady są różne i zmieniają
się w zależności od wieku dziecka. Dla rodziców przedszkolaka
ważną zasadą może być mycie rąk przed każdym posiłkiem, a dla
rodzica nastolatka najważniejsze może być to, żeby zawsze
informował, dokąd idzie, i zawsze wracał o godzinie umówionej z
rodzicem.
A
jeżeli dziecko się nie awanturuje, tylko zwyczajnie odmawia
wykonywania obowiązków?
Wtedy warto stworzyć taki system wzmocnień, żeby mu
się nie opłacało odmawianie.
Do nastolatka: "Wyjdziesz
do znajomych, dopiero jak pozmywasz (bo umawialiśmy się, że ty
zmywasz po kolacji). Pójdziesz na sobotnią imprezę, jeśli w
pokoju będzie porządek". Do kilkulatka: "Pójdziesz na
ukochaną lekcję baletu/ plac zabaw, jeżeli przedtem powkładasz
klocki do pudełka".
Ale
to mama nie odpuści baletu, bo po pierwsze - zapłaciła, a po
drugie - zależy jej, żeby dziecko robiło postępy.
Jeśli mama nie ma zamiaru odpuścić baletu lub wyjścia
na dwór w ładną pogodę, to nie powinna była wypowiadać zdania:
"Pójdziesz na ukochaną lekcję baletu/plac zabaw, jeżeli
przedtem powkładasz klocki do pudełka". Dziecku nic się nie
stanie, jeżeli raz mimo pięknej pogody przesiedzi całe popołudnie
w domu. A za to się nauczy, że mama nie żartuje, jak mówi, że
trzeba poskładać zabawki przed wyjściem.
Dziecko
się poawanturowało, potem uspokoiło. Coś tam sobie robi w pokoju,
nie przeprasza nas. Warto byłoby jednak omówić to, co się stało.
Mam iść do niego pierwsza?
Dziecko to nie jest pani równy partner. Przecież to nie
tak, że pani się obraża, a ono musi przepraszać. I pani albo
wybaczy, albo jeszcze poudaje obrażoną. Pani rolą jest modelowanie
zachowań dziecka tak, żeby wskazywać mu te dobre i do nich
zachęcać. Tak, żeby nie dopuszczać do tych złych, a jeśli już
wystąpią, to je ukrócić. Spokojnie może pani iść pierwsza do
dziecka i z nim porozmawiać. Nie powinniśmy się obrażać na
dziecko. Podobnie jak ja nie mogę się obrazić na swojego pacjenta
na terapii. Niezależnie od tego, jak się zachowa. To nie jest ta
relacja.
A
jeśli postąpimy niekonsekwentnie? Powiemy: "Jak zobaczę, że
jesz śnieg, to wracamy do domu". Jednak potem dziecko je ten
śnieg, ale jest tak pięknie, nie chce nam się wracać i
odpuszczamy. Co taka niekonsekwencja robi dziecku?
To szkodzi raczej dorosłemu niż dziecku. Taka
niekonsekwencja spowoduje, że dziecko będzie tego rodzica bardziej
testowało. Wczoraj tata mi groził, ale groźby nie spełnił, no to
spróbujemy dzisiaj, może znowu się upiecze. Mówi, że nie wolno
otwierać komputera przed odrobieniem lekcji, że jak otworzę, to
nie będzie bajki, no ale może tak jak wczoraj zapomni o
konsekwencjach.
Dr
Barbara Arska-Karyłowska - psycholog i psychoterapeuta dzieci i
młodzieży, kierowniczka Zakładu Psychologii Klinicznej Dziecka i
starszy wykładowca w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w
Warszawie