Czasem pytam siebie jak Jerzy Duda-Gracz*,
ten w najlepszej formie, namalowałby nasze Dziś?
Niestety, nie żyje już od kilku lat.
Ale patrząc na jego obrazy odbijające w krzywym zwierciadle Polaków z czasów Polski Ludowej, mogę sobie tworzyć w głowie współczesne wizualne groteski.
Jest też jednak inny Duda-Gracz, malarz, który potrafi namalować muzykę. Stworzył 313 obrazów ilustrujących wszystkie, nawet te zaginione, utwory Fryderyka Chopina.
Był zakochany w jego muzyce. Malował też do muzyki Wojciecha Kilara, swego przyjaciela, z którym łączyła go miłość do Tatr.
Wierzby
na chopinowskich impresjach Dudy-Gracza przywołują nostalgię i
tęsknotę bijącą często z utworów Chopina, mimo energetycznych
pasaży, do jakich zmuszał pianistów. Ale malarz znany był jednak
nie z lirycznych obrazków. Wystarczy spojrzeć na jego wersję
"Śniadania na trawie" Edouarda Maneta z cyklu "Tryptyk
polski". Trzech facetów w berecikach z antenką i dwie grube
baby, między betoniarką a pryzmą piasku na rozgrzebanej budowie.
Erotyzm made in PRL. Albo "Babie lato". Ale Duda-Gracz nie
był wywyższającym się i pouczającym moralistą. Na wielu
obrazach namalował siebie, tak samo zdeformowanego jak inni
bohaterowie.Też był z PRL-u i wszystkie nasze wady dotyczyły go
tak samo, jak nas. Chyba najlepszą puentą tego krótkiego wstępu
będzie historia, która zdarzyła mi się w latach osiemdziesiątych
w Kazimierzu Dolnym. Z moim przyjacielem, Jurkiem, pseudo Bubu,
chcieliśmy poderwać dziewczyny, wychowawczynie z pobliskich
kolonii. Kiedy wszyscy siedzieliśmy przy piwie w Baryłce, szepnąłem
im wskazując na Jurka: wiecie, że to jest ten słynny malarz Jerzy
Bubu-Gracz? Zatkało je. A na ognisku wieczorem poprosiły go o
autograf.
Malarza spotkałem w 1990 roku w Warszawie. Oto co mi
powiedział Jerzy Duda-Gracz (nie Bubu).
Kolaboracja
Dla
mnie kolaboracja oznacza próbę bycia normalnym w nienormalnych
warunkach. Lub inaczej: jest to wyższa forma pracy, czyli
współpraca, dzielenie się swoją pracą z innymi. I mogę śmiało
powiedzieć, że dla przetrwania polskiej kultury jestem w stanie
kolaborować z każdym. Tak było w 1982 roku, gdy z braku życia
a
rtystycznego
i powszechnej ciszy w sztuce znalazłem się na plenerze na Jasnej
Górze, gdzie malowałem obrazy po to, żeby w rok później pokazać
je na wystawie, co wtedy było strasznym grzechem.
Boje
z cenzurą
Od
samego początku nie przepadaliśmy za sobą. W liceum plastycznym
miałem zakaz przynoszenia swoich prac o tematyce obyczajowej.
Podczas studiów na Akademii zakaz pokazywania prac o jakiejkolwiek
tematyce, bo każda tematyka to literatura. W 1968 roku to już
miałem prawdziwe kłopoty, ponieważ w tym czasie zajmowałem się
tematyką żydowską. A jak wszyscy doskonale pamiętamy, nie był to
to odpowiedni czas do pokazywania tego typu prac. Za Gierka było
bardzo śmiesznie, najczęściej cenzorzy odzywali się wtedy, kiedy
coś przegapili, po sugestiach niektórych moich tak zwanych kolegów,
którzy biegali wtedy do sekretarza propagandy z donosem, że ja w
swoich obrazach przemycam jakieś niedobre treści. Od 1980 roku
najwięcej kłopotów miałem z poliptykiem "Krzyż polski".
Najczęściej pokazywałem trzy obrazy i pozostałe cztery puste
ramki i w zasadzie do 1989 roku ten poliptyk nie mógł być
pokazywany w całości. Tylko raz mi się udało, kiedy "Krzyż
polski" stanowił ilustrację do wierszy Stanisława Barańczaka
"Ja wiem, że to niesłuszne", wydanych w drugim obiegu w
wydawnictwie "KOS". W stanie wojennym cenzura nie
zdejmowała mi niczego, ale zdejmowali mi tzw. dobrzy wujkowie. Na
wystawę do Wenecji cenzorzy z urzędu zwolnili wszystkie polskie
prace, ale dyrekcja Zachęty stwierdziła, że pięć moich obrazów
ma charakter wywrotowy i je "zaaresztowała". I na koniec
anegdotka, w 1987 roku na wielkiej wystawie retrospektywnej w Moskwie
pod flagami Polski i ZSRR został zaprezentowany obraz "Ora et
kolabora". W tym samym czasie replika tego obrazu znajdująca
się w galerii w Radomiu została "zaaresztowana" przez
wicewojewodę radomskiego. Dopatrzył się, że z mojego obrazu
emanuje klerykalizm oraz że dopuściłem się obrazy organów
komitetu wojewódzkiego PZPR.
Krytyka
Nie
mam najlepszego zdania o polskiej krytyce, bo najczęściej kojarzę
się im ze spadkobiercą, naśladowcą, kontynuatorem czegoś, co już
było. Krytycy nie dostrzegają tego, że ja jestem przedstawicielem
groteski i staram się w swoich obrazach wyeksponować nasze czasy.
Obrazy
do muzyki Wojciecha Kilara
Obrazy
te namalowałem z dwóch powodów. Po pierwsze, bo kompozytor
Wojciech Kilar jest moim przyjacielem. Po drugie, bo łączy nas
miłość do gór, zwłaszcza do pejzażu tatrzańskiego. Podczas tej
pracy nie zawsze się zgadzaliśmy, np. afirmatywne przesłanie
"Exodusu", które mi tłumaczył Kilar nie bardzo się
pokrywało z tym, czego wysłuchałem, bo dla mnie exodus jest
tragiczny, z coraz bardziej narastającym dramatem. Ale w sumie
uważam, że ta współpraca przyniosła bardzo ciekawe rezultaty,
zarówno mnie jak i Wojtkowi Kilarowi.
Kto
jest na portretach?
To
wszystkie moje autoportrety. Staram się wygrzebać i obnażyć to
wszystko, co człowiek ma do schowania za ubraniem, to co nosi w
sobie. To mnie najbardziej interesuje. Ponieważ najlepiej można
obnażyć siebie, poprzez siebie pokazuję innego człowieka. To jest
totalny striptiz.
Rozmawiał:
Sławomir
Zygmunt
Warszawa, 1990 rok.