17.Mecz
Posiedzieliśmy
jeszcze jakiś czas u mnie w pokoju, aż w końcu postanowiłem
odwieść ją do domu. W połowie drogi coś mnie zaniepokoiło, lecz
nie potrafiłem tego nazwać. Gdy skręciliśmy w jej ulicę wszystko
stało się jasne. Te dwa toki myślenia, tak różne od ludzkich,
wyróżniały się w rażący i nieprzyjemny sposób. Mianowicie,
przed domem Belli znajdował się Billy Black, ze starszyzny
plemienia Quiletów i jego syn. Gdy dotarł do mnie rzeczywisty cel
wizyty Indianina, w postaci jego koncepcji, zalała mnie fala złości.
Moja wściekłość znalazła ujście w wiązance przekleństw, które
mamrotałem cicho pod nosem, tak, by siedząca obok mnie dziewczyna
ich nie usłyszała. Jednak różnica między tym, co myślał młody
Black a tym, nad czym rozważał ojciec chłopaka, spowodowały, że
uśmiechnąłem się w duchu. Billy zamierzał ostrzec Charli’ego,
kiedyś, jeśli zajdzie taka konieczność, uchylić mu choć rąbek
naszej tajemnicy. Poważna, przemyślana decyzja, która wiele go
kosztowała. A jego syn? Z jednej strony chciało mi się śmiać z
jego reakcji, na to, że Bella przyjechała ze mną. Znowu. Jednak z
drugiej strony poczułem zazdrość. Moja dziewczyna najzwyczajniej w
świecie mu się podobała, a on przyjechał tylko po to by ją
zobaczyć i z nią porozmawiać.
- To już przesada -
warknąłem.
- Przyjechał ostrzec Charliego? – zapytała.
Mimo, że nie to miałem na myśli, nie sposób było zaprzeczyć.
Pokiwałem głową.
- Pozwól, że ja się tym zajmę -
zaproponowała. „W życiu bym tam nie poszedł. To by tylko
pogorszyło sprawę” pomyślałem, patrząc w oczy Indianina.
-
Tak chyba będzie najlepiej – zgodziłem się. - Tylko ostrożnie z
dzieciakiem, on o niczym nie wie.
- Jacob jest tylko trochę
młodszy ode mnie – Znów przejmowała się błahymi, nieistotnymi
sprawami. To mnie bardzo rozbawiło.
- Wiem o tym doskonale –
zapewniłem uśmiechając się.
Westchnęła zrezygnowana i
położyła dłoń na klamce. Poczułem, że potrzebne są jej jakieś
rady. Nie chciałem jednak wszystkiego mówić, byłem ciekaw jak to
rozegra.
- Wpuść ich do środka – powiedziałem tylko. -
Wrócę o zmierzchu.
- Pożyczyć ci furgonetkę? –
zaproponowała. Jej zdolność do poświęceń wzbudzała u mnie
głęboki podziw. Ciekawe co powiedziałaby Charli’emu. Jednak przy
tych niesprzyjających okolicznościach nie chciałem się z nią
droczyć. Wywróciłem tylko oczami.
- Wierz mi, pieszo dojdę
do domu szybciej.
- Nie musisz sobie iść - powiedziała ze
smutkiem. Gdyby moje serce biło, w tym momencie na pewno zamarłoby.
Nie chciała się ze mną rozstawać! Nie posiadałem się ze
szczęścia.
- Muszę, muszę. Kiedy już się ich pozbędziesz
- skinąłem głową w stronę Blacków, którzy widocznie się
niecierpliwili. - będziesz potrzebowała trochę czasu na
przygotowanie Charliego. Nie co dzień poznaje się nowego chłopaka
swojej córki. – Uśmiechnąłem się szeroko.
- Piękne
dzięki - jęknęła.
Przypomniała mi się jej rozmowa z ojcem
poprzedniego dnia i uśmiechnąłem się łobuzersko.
-
Niedługo wrócę - przyrzekłem. Spojrzałem jeszcze raz na ganek i
do głowy przyszła mi pewna myśl. Pewny, że nie zrobię jej
krzywdy pochyliłem się i pocałowałem ją delikatnie w szyję.
Ucieszyłem się słysząc, jak jej oddech przyspiesza i widząc
jakie wrażenia zrobiło to na Blacku. Jego myśli zrobiły się
nagle zbyt chaotyczne. Wiedziałem co to znaczy, ale nie
podejrzewałem, że aż tak go to zdenerwuje.
- Niedługo -
rzuciła Bella stanowczym tonem, przywracając mnie do
rzeczywistości, po czym wysiadła z auta.
Patrzyłem jeszcze
chwilę za nią. Podziwiałem jej drobną sylwetkę i opadające na
plecy piękne, lśniące włosy.
- Dzień dobry – usłyszałem
głos dziewczyny. - Charlie wyjechał na cały dzień. Mam nadzieję,
że nie czekaliście długo.
- Niedługo - odparł Black,
przyglądając jej się uważnie, myśląc jednocześnie „Nie
wiedziałem, że to tak daleko zaszło.”
- Chciałem tylko
wam to podrzucić – powiedział i wskazał na brązową torbę.
-
Super – powiedziała Bella. - Zapraszam do środka, wysuszycie się.
Otworzyła drzwi kluczem i wpuściła ich do domu. Widząc, jak
Indianin przygląda się jej, dotarło do mnie, że mój początkowy
plan pozostania w furgonetce i przysłuchiwania się rozmowie, nie
jest możliwy. Jeśli coś pójdzie nie tak i Belli nie uda się ich
wyprosić, albo jeśli jej ojciec wróci wcześniej, a Black wyczuje
moją obecność… To tylko pogorszy sytuację. Nie chciałem jednak
zostawiać dziewczyny samej. Wyszedłem z furgonetki i pokierowałem
się w stronę lasu z postanowieniem powrotu, gdy goście znikną.
Oddaliłem się na bezpieczną odległość, jednak nadal słyszałem
ich myśli.
- Czy mogę? – usłyszałem głos Belli w myślach
Indianina. Siedzenie w głowie syna psa nie było przyjemne, ale nie
miałem wyboru.
- Schowaj to lepiej do lodówki – doradził
jej, podając torbę.. - W zimnie nie rozmięknie. To specjalna
panierka do ryb Harry’ego Clearwatera. Domowej roboty. Charlie ją
uwielbia.
- Super – powtórzyła. - Brakuje mi już pomysłów
na przyrządzanie ryb, a tata z pewnością przywiezie dziś nową
dostawę.
- Znów na rybach? - zainteresował się Billy.
„Rozeznam się w tym co wie i natychmiast powiadomię przyjaciela o
sprawie. To może nawet lepiej, że nie będzie tam jego córki”
dodał w myślach. - Tam, gdzie zawsze? Może odwiedzimy go w drodze
do domu.
- Nie, nie – skłamała. - To jakieś nowe miejsce,
ale nie mam pojęcia gdzie. – Była naprawdę kiepską aktorką,
ale faktem sprzyjającym była obecność młodego.
Nagle
zadzwoniła do mnie komórka. Na wyświetlaczu zobaczyłem numer
Carlisle’a. Odebrałem, nieco zły, że ktoś przeszkadza mi w tak
ważnym momencie.
- Edward… – zaczął – Alice miała
wizję…
Co
się stało? Mów, byle szybko - ponagliłem go. - Do Belli
przyjechali Blackowie...
- Wracaj do domu. Natychmiast - rzucił
i rozłączył się.
Czułem się rozdarty. Nie chciałem
zostawiać mojej ukochanej samej, ale ton przybranego ojca nie znosił
sprzeciwu. Powinienem wrócić do domu. Miałem świadomość, że od
jakiegoś czasu zaniedbuję rodzinę, ale musiałem walczyć o Bellę.
O moją miłość.
Nękany wątpliwościami, dobiegłem do
celu. Otworzyła mi zmartwiona Esme. Zwykle w takich sytuacjach nie
pytałem, co się stało, ale tym razem było inaczej. Myśli
domowników były tak zagmatwane, że nie mogłem wyłapać z nich
powodu tego zamieszania.
- O co chodzi? – zapytałem. Wszyscy
spojrzeli na mnie zdziwieni. W końcu nie często słyszeli ode mnie
te słowa. Tylko Alice wiedziała, co mnie do tego sprowokowało i
pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Nie mam pojęcia, dlaczego tak
jest. Zwykle, gdy pojawiają się nowe wampiry, widzę to bardzo
wyraźnie, ze szczegółami. A teraz? Przebłysk - powiedziała
szybko i pokazała mi w myślach całą wizję. Trójka wampirów.
Chyba dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Nic więcej nie dało się
dojrzeć. Milczałem.
- To bardzo dziwne. Kiedy Carlisle do
ciebie dzwonił czekaliśmy na kolejne widzenie - dokończyła.
-
I co? – spytałem
- Nic. Kompletnie nic - powiedziała. -
Sądzę, że jeśli nowy obraz mnie nie nawiedził, to nie ma się
czego obawiać - dodała szybko, widząc moją pytającą minę.
-
Myśleliśmy, że może ty będziesz coś wiedział. - Zabrał głos
Carlisle - Pojawienie się wampirów w wizji nas nie zaniepokoiło,
przecież mnóstwo ma w planach odwiedzenie nas... - "Jakbyśmy
byli jakimiś okazami w zoo" dokończył w myślach - tylko
raczej jej niewielka przejrzystość. Nie widać było nawet, czy to
wegetarianie - skończył z cierpkim uśmiechem na twarzy. Nie
zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Fakt, że obraz był
niewyraźny, wydawał się dziwny, ale nie obawiałem się. Chyba
wszystkim tu, w większej lub mniejszej mierze, chodziło o Bellę,
lecz czy trójka wampirów miała jakieś szanse przy naszej
rodzinie? Zbagatelizowałem sprawę.
- Jeśli już nic się nie
pojawiło, to znaczy, że to nieważne - rzekłem. - Po za tym muszę
już iść. Black postanowił ostrzec komendanta Swana.
-
Ale... - zaczął Jasper. - Pakt...
- Nie mam pojęcia, jak to
rozegra. Jeśli wyjawi tajemnicę, pakt zostanie zerwany. Wątpię,
że byłby na coś takiego gotów, ale jego myśli mówią inaczej...
Raczej traktuje to jako ewentualność.
- Musimy czekać na
rozwój wydarzeń - powiedziała szybko Esme. - Nie możemy teraz
działać.
- Ja już muszę iść. Jeśli będę coś wiedział
na pewno was poinformuję. Do zobaczenia na polanie - rzuciłem tylko
i wyszedłem na zewnątrz. Wybrałem jeepa Emmetta - był lepszy do
jeżdżenia po nierównościach. Miałem głęboką nadzieję, że
ten czas rozstania nie wpłynie na moją 'wrażliwość' na zapach
Belli. Jadąc samochodem, zastanawiałem się, czy spotkam Blacków,
ale byli już chyba poza granicą. Dotarły do mnie przytłumione
myśli Charliego. Wracał do domu, więc postanowiłem zostawić auto
w lesie. Gdy dojechałem na ulicę z mieszkaniem Swanów, usłyszałem
moją ukochaną. Rozmawiała przez telefon.
- A co ty wczoraj
porabiałaś? – doszedł do mnie skrzekliwy głos Jessici.
Wstrzymałem oddech. Zamierzała jej powiedzieć?
- Nic
takiego. Głównie kręciłam się wkoło domu, żeby złapać trochę
słońca. - No, tak. Czego ja się spodziewałem...
Radiowóz
prowadzony przez Charliego wjechał do garażu. Ja jednak nie
poszedłem za nim. Musiała go najpierw przygotować.
Wysiadłem
z jeepa, kiedy komendant Swan wszedł do domu.
- Edward Cullen
się z tobą nie kontaktował? – znów wstrzymałem oddech, kiedy
usłyszałem moje imię.
- Ehm - zawahała się Bella, gdy go
zobaczyła.
- Cześć, maleńka! – zawołał do niej ojciec.
Postanowiłem ich obserwować, więc wyszedłem z lasu i podszedłem
bliżej. Wiedziałem, że to jest niemoralne, ale nie mogłem się
powstrzymać, żeby zobaczyć moją piękną. Teraz, siedząc na
drzewie przed oknem ich kuchni, schowany między liśćmi, widziałem
wszystko bardzo dokładnie. Mężczyzna włożył ryby do zamrażarki,
potem zaczął myć ręce a dziewczyna nadal trzymała telefon
-
Rozumiem, twój tata słucha - usłyszałem głos Jessici. - Nie ma
sprawy, pogadamy jutro. Do zobaczenia na trygonometrii!
- Do
jutra - Odwiesiła słuchawkę. - Cześć tato. Gdzie ryby?
-
Włożyłem do zamrażarki.
- Wyjmę kilka sztuk, zanim
stwardnieją na kamień. Billy wpadł dziś po południu i podrzucił
ci trochę panierki Harryego Clearwatera - dodała z krzywym
uśmiechem. Gra? Ciekawe, o czym myślała. Ubolewałem podwójnie,
gdyż dodatkowo nie mogłem się dowiedzieć, co się działo po moim
odejściu. Liczyłem, że potem wszystko mi opowie.
- Naprawdę?
- spytał zadowolony Charlie - To moja ulubiona.
Taka swobodna
wymiana zdań między córką a ojcem. Wszystko takie normalne,
odruchowe, naturalne. Czy miałem jakiekolwiek prawo, by wstąpić do
tego świata porządku? Czy miałem prawo by go zburzyć? Czy miałem
prawo, by z niego korzystać?
Gdy Bella wzięła się za
gotowanie obiadu, moje obawy pogłębiły się. Prosta, ludzka
dziewczyna a przeklęty, potężny wampir. Egoistyczny wampir.
-
Jak ci minął dzień? – spytał ją komendant Swan, wyrywając tym
samym z zamyślenia.
- Po południu kręciłam się po prostu
po domu... - Oburzyłem się, gdy to powiedziała. Przecież miała
go naszykować. Bała się, czy wstydziła. Smutek zawładnął moim
sercem. Wiedziałem, że mnie kocha, bo mi to powiedziała, a była
przy tym tak szczera, że nie sposób było nie uwierzyć, ale po tym
zdaniu zawahałem się. Czy mogła darzyć miłością takiego
potwora jak ja? Nie powinienem wątpić w prawdziwość jej słów,
jednak uważałem, że nie zasługuję na tak piękne uczucie od tak
wspaniałej osoby. Dobrej osoby.
- A rano odwiedziłam
Cullenów. - Dopiero po chwili doszedł do mnie sens słów, które
wypowiedziała. Czyli jednak miała zamiar powiedzieć ojcu.
Przedstawić mnie. Przedstawiać mnie jako jej... chłopaka?
Przypomniały mi się słowa, które powiedziała rano. Byłem dla
niej kimś więcej... Z dna smutku przeniosłem się na wyżyny
radości. Zatraciłem się w tych wspomnieniach tak bardzo, że przez
chwilę zapomniałem o rozmowie, której miałem się przysłuchiwać.
Z zamyślenia wyrwały mnie chaotyczne, aczkolwiek mocno przytłumione
myśli Charliego. Oho, zdenerwował się z jakiegoś powodu.
-
Chodzisz z Edwardem Cullenem? - zagrzmiał i przywołał w myślach
postać Emmetta. Uśmiechnąłem się w duchu. To małe
nieporozumienie zbiło Bellę z tropu.
- Myślałam, że lubisz
Cullenów - wyjąkała.
- Jest dla ciebie za stary! -
zaprotestował Charlie. Owszem. Tu trafił w samo sedno.
-
Oboje jesteśmy z tego samego rocznika - sprostowała moja ukochana.
No, powiedzmy, że z tego samego...
- Czekaj... - Charlie
zamyślił się. - To który jest Edwin?
- Edward, nie Edwin,
jest najmłodszy z całego rodzeństwa. To ten rudy - rozmarzyła
się, poprawiając go. Kolejna porcja uczuć zalała mnie w postaci
fali ciepła, rozchodzącej się po całym moim ciele. Gdy patrzyłem
na nią, nadal nieświadomie, powracałem myślami do wydarzeń z
poprzedniego dnia. Do tych pięknych, ulotnych chwil. Do tych emocji,
jakie mną targały. Do tego przeczucia, jakbym był przez moment w
ciele zwykłego chłopaka, a te wspomnienia były tylko urywkami
wydartymi z czyjegoś życia.
- Aha. No... to... - Głos
komendanta Swana sprowadził mnie na ziemię. - Chyba nie tak źle.
Ale ten wielki mi się nie podoba. Z pewnością to bardzo miły
chłopak , ale wygląda na zbyt... dojrzałego, jak na ciebie. Czyli
ten Edwin to twój chłopak? - Wyczułem panikę w jego głosie, ale
nie było źle.
- Edward, tato.
- To twój chłopak, tak?
- Można tak powiedzieć.
- A kto mi mówił wczoraj
wieczorem, że w Forks nie ma nikogo godnego uwagi? - Wiedział, że
nic nie wskóra, więc postanowił się z nią podroczyć.
-
Edward mieszka poza Forks, tato. - Ach, ta jej dbałość o
szczegóły. Charlie pomyślał o tym samym. Uśmiechnąłem się.
-
Tyle, że, tato, zrozum, dopiero zaczęliśmy się spotykać, więc,
błagam, nic wyskakuj czasem z tym "chłopakiem", dobrze? -
Co ona miała na myśli? Zaczęło mocno padać, więc nałożyłem
kaptur.
- Kiedy ma po ciebie przyjść?
- Och, lada
chwila.
- Dokąd cię zabiera? - Jęknęła. Miała coś
przeciwko? Moja frustracja sięgała zenitu. To była chyba
największa kara za moją naturę. Na co była mi umiejętność
czytania w myślach, skoro te, które chciałem usłyszeć
najbardziej, pozostawały poza moim zasięgiem?
- Mam nadzieję,
że to już koniec przesłuchania, panie inkwizytorze. Będziemy grać
w baseball z jego rodziną.
Charlie zdziwił się, a potem
zachichotał.
- Ty i baseball? - zapytał. Też się zaśmiałem,
przypominając sobie wspomnienia z jej lekcji w-f.
- Wiem,
wiem. Sądzę, że będę głównie kibicem.
- Musi ci naprawdę
zależeć na tym chłopaku - zauważył. Byłem ciekaw, co odpowie.
Choć wiedziałem już wszystko, lubiłem słuchać, ile dla niej
znaczę. To było jednak nic w porównaniu z uczuciem, jakim ja ją
darzyłem. Była dla mnie najważniejszą istotą na świecie.
Westchnęła tylko i wywróciła oczami. Szkoda. Wyłapałem z
myśli Charliego, że to już koniec dyskusji. Czas wkroczyć do
akcji. Podbiegłem do samochodu, wsiadłem i ruszyłem w stronę ich
domu. Powoli, w ludzkim tempie doszedłem do przedsionka, zadzwoniłem
dzwonkiem i zdjąłem kaptur z głowy.
Usłyszałem ciężkie
stąpanie Charliego i ciche kroki Belli, trzymającej się tuż za
nim. Wstrzymałem oddech. Nie wiedziałem jak zareaguje na jej zapach
mój organizm, po dość długiej przerwie. Drzwi otworzyły się.
Ogień zapłonął w moim gardle, ale zignorowałem go. Ulżyło mi,
bo coraz lepiej się kontrolowałem.
- Ach, to Edward.
Zapraszamy do środka.
- Dzień dobry, panie komendancie. -
Postanowiłem być grzeczny.
- Wchodź, wchodź. Możesz mi
mówić po imieniu. Daj no płaszcz, to powieszę.
- Proszę.
Dziękuję - odpowiedziałem, ale byłem trochę zaskoczony. Nie
spodziewałem się tak miłego przyjęcia. Przeszliśmy do saloniku.
- Siadaj, Edward.
Usiadłem w fotelu i mrugnąłem do
Belli, widząc jak ta krzywi się, siadając koło Charliego.
-
Jeśli dobrze zrozumiałem, udało ci się przekonać moją córkę
do baseballu? - "Co graniczy z cudem" dodał w myślach.
Nie wypadało mi teraz roześmiać się.
- Zgadza się, proszę
pana - odparłem całkiem poważnie.
- Cóż, musisz mieć
jakiś dar. - Znów sama prawda. Wybuchliśmy śmiechem niemal w tym
samym momencie. Może tylko z innego powodu. Wbrew pozorom i temu, co
dziewczyna mówiła mi wcześniej, Charlie był bardzo sympatyczny.
Skryty, nieraz oschły, ale sympatyczny.
- No dobra - rzekła
moja dziewczyna wstając - Dość tych dowcipów moim kosztem.
Zbierajmy się. - Przeszła do przedsionka i włożyła kurtkę. Ja
również się podniosłem i poszedłem za nią. W ślad za mną
podążył jej ojciec.
- Tylko nie wróć za późno, Bello -
Martwił się o nią, bo ją kochał. Tylko nie potrafił jej tego
powiedzieć.
- Nie martw się, Charlie - obiecałem. - Odstawię
ją o przyzwoitej porze.
- Zaopiekujesz się moją dziewczynką
jak należy? - zapytał. Jego córka jęknęła.
- Tak jest.
Przyrzekam, że będzie przy mnie bezpieczna. - Czy tylko chciałem
go zapewnić, czy przekonywałem samego siebie, że nie zrobię jej
krzywdy?
Wyszliśmy za nią z domu, śmiejąc się z jej
poirytowania. Jednak, gdy dotarliśmy do ganku, stanęła jak wryta,
wpatrując się z niedowierzaniem z jeepa Emmetta. Charlie gwizdnął
z uznaniem. Westchnąłem cicho. Nasze samochody zawsze robiły
wrażenie.
- Zapnijcie pasy - wydusił z siebie.
Podszedłem
z Bellą do samochodu i otworzyłem jej drzwi od strony pasażera.
Spojrzała na dzielącą ją od siedzenia odległość i zaczęła
się gotować do skoku. Starałem się nie roześmiać; westchnąłem
tylko, zrezygnowany i upewniwszy się, że Charlie nie widzi,
podsadziłem ją jedną ręką.
Zamknąłem za nią drzwi i
obszedłem samochód w ludzkim tempie.
- Co to ma być? -
zapytała Bella, wskazując na pasy.
- To specjalne szelki do
jazdy po wertepach.
- Och.
Zaczęła się niezdarnie
zapinać. Szło jej to bardzo opornie. Ponownie westchnąwszy,
upewniłem się, że wytrzymam i pomogłem jej. Nachyliwszy się nad
nią, potwor w moich wnętrznościach zaczął szarpać się i wić,
jednak byłem zbyt podekscytowany bliskością mojej ukochanej, że
nie zwróciłem na niego uwagi. Dotknąłem jej szyi, rozkoszując
się tym gestem. Otarłem się dłońmi o jej obojczyki, pragnąc
więcej. Oddech Belli przyspieszył, jednak w tym momencie miałem
głęboką nadzieję, że nie ze strachu.
- Eee... Duży ten
jeep - wyjąkała, gdy już ruszyliśmy.
- Emmetta.
Stwierdziłem, że pewnie wolałabyś nie biec całą drogę. -
Miałem nadzieję, że się nie zdenerwuje. Musieliśmy kawałek
przebiec.
- Gdzie go trzymacie?
- Przerobiliśmy jeden z
budynków gospodarczych na garaż.
- A ty nie zapniesz pasów?
- Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Jak mogła uważać, że mi
to potrzebne, po tym wszystkim co jej pokazałem i powiedziałem?
Zapadła cisza.
- Nie biec całą drogę? - zapytała nagle
piskliwym głosem. - Całą? Czy dobrze rozumiem, że kawałek drogi,
mimo wszystko przebiegniemy? - Ups... A jednak. Była taka
spostrzegawcza...
- Ty nie będziesz biec. - Próbowałem
uratować sytuację. Uśmiechnąłem się cierpko.
- Za to będę
wymiotować.
- Nie, jeśli zamkniesz oczy.
Przygryzła
nerwowo wargę, patrząc przed siebie z przerażeniem w oczach.
Postanowiłem dodać jej otuchy i delikatnie pocałowałem ją w
czubek głowy. Ten zapach mnie oszołomił. Ogień zapłonął w moim
gardle. Potwór zerwał więzy, ale resztkami sił opanowałem się.
Samokontrola zwyciężyła. Kolejny raz mi się udało. Nie
potrafiłem jednak zdusić cichego jęku. Bella spojrzała na mnie
pytająco.
- Przy deszczowej pogodzie pachniesz intensywniej -
wyjaśniłem z zaciśniętymi zębami.
- I jest ci z tym
przyjemniej czy trudniej? - Westchnąłem. Nie potrafiłem tego
określić. Ten zapach był przepiękny, ale wywoływał pragnienie.
Dawał przyjemność, ale i ból. Znów sprzeczności. Znów musiałem
dokonać wyboru. I znów zwyciężyła egoistyczna strona mojej
natury.
- I tak i tak. Jak zawsze.
Wjechałem na górski
szlak, nadal bijąc się z myślami. Jednak po jakimś czasie
rozchmurzyłem się. Taka jazda po wertepach zawsze sprawiała mi
frajdę. Teraz nie było inaczej, tym bardziej, że obok mnie
siedziała moja ukochana. Ponure rozmyślania rozpłynęły się w
oceanie szczęścia, którym byłem przepełniony. Dojechaliśmy do
końca drogi.