Szymon Hołownia: Wiara jest jak serwetka
Pisze
Pan, że "opowieść o ziemskich narodzinach Jezusa to historia,
przy której z wrażenia można stracić kapcie". A jednak
księża potrafią zamienić tę historię w nudny rytuał. Czy
Kościół jest otwarty na to, by zmienić język, którym przemawia
do wiernych?
Nie
jest to tylko sprawa księży. W równym stopniu świeccy odpowiadają
za formę przekazu, która rzeczywiście czasami jest zupełnie ponad
głowami odbiorcy i nie spełnia wymogów komunikacji. To nie jest
wina księży, że my, świeccy, nie umiemy mówić o sprawach wiary.
Język nie bierze się znikąd. Jest pochodną potrzeb tych, którzy
się nim
Najprościej
zwalić winę na wiernych, a przecież oni biorą przykład z księży.
I zrzucam tę winę świadomie, bo to dla nas, świeckich, nie
księży, wiara jest rodzajem odświętnej serwetki. Chowamy ją w
szafie, impregnujemy i wyciągamy na największe święta. Nieważne,
że zmieniają się wzory i mody. Serwetka jest wciąż ta sama.
Gdybyśmy ją wyciągali częściej, porównywali z tym, co dzieje
się w świecie, byłoby inaczej. Język wiary też by się zmieniał.
Sam Pan
pyta, czy Bogu naprawdę trzeba tak niemiłosiernie wyć do
ucha?Gdyby przekaz idący od księdza był bardziej wciągający, nie
byłoby wahania, czy w niedzielę iść do kościoła.
Księża w Polsce bywają niedouczeni, niekomunikatywni, mają
wiele wad, ale też świeccy w Polsce są tak niebywale gnuśni i
nieskłonni do jakiejkolwiek współpracy, tak pielęgnujący swoje
nadąsanie na Kościół za rzekome lub prawdziwe zranienia, które
od Kościoła doświadczyli, że czasami ci księża mają związane
ręce. Czasem im się po prostu nie chce.
Szkoda,
że nie zabrałam ze sobą zeszytu do religii mojej córki.
Zobaczyłby Pan, jakim językiem przemawia ksiądz do licealistów.
Efekt? Coraz mniej uczniów chce uczęszczać na te lekcje.
To
jest absurd, że na ten bardzo trudny odcinek rzuca się ludzi,
których powołaniem byłaby praca w szpitalu, praca naukowa, ale nie
dydaktyka. Nie każdy nadaje się na katechetę w szkole. Ktoś, kto
zarządza tym personelem, nie był w stanie prawidłowo
zidentyfikować talentów księży i to jest podstawowy problem -
umiejętność mądrego zarządzania zasobami ludzkimi w Kościele.
Szkoła
jest dobrym miejscem do nauczania religii?
Uważam, że złym. Doprowadziliśmy do sytuacji, w której bez
przerwy zbieramy baty, że my, jako Kościół katolicki, ustawieni
jesteśmy na pozycji przymuszania kogoś do czegoś, że zawłaszczamy
publiczną przestrzeń. Nam to do niczego nie jest potrzebne. W
Kościele katolickim mamy na tyle spójną i sensowną propozycję,
że możemy próbować powiedzieć ludziom: słuchajcie, to jest nasz
projekt. Jeżeli chcecie, przychodźcie do nas, bo my jesteśmy w
stanie wam go dobrze pokazać. Wykażemy, że wiara to nie jest zbiór
nakazów i zakazów, tylko bardzo pozytywny projekt na życie. Musimy
się przy tym zachować tak, jak powinien zachować się człowiek,
który ma skarb. Nie ciągnie każdego za frak, żeby ten skarb
obejrzał, ale mówi jasno i zdecydowanie: mam skarb. Niech
zainteresowani przyjdą, a ja zrobię wszystko, żeby ten skarb
pokazać. Myślę, że powinniśmy sobie odpuścić i wrócić z
katechezą do parafii.
Zauważył
Pan, że mocno poluzowały się więzi w Kościele jako społeczności
parafialnej? Ksiądz politykuje na ambonie, organista fałszuje, idę
więc do innej świątyni.
Też wolę, jak msza jest dobrze odprawiona, sensownie, z
wyczuciem dnia, klimatu, ludzi, którzy na niej są. Jednak jestem w
stanie przetrwać najgorsze kazanie, bo wiem, że wartość, którą
ma w sobie sama msza, jest większa niż ten stres, który muszę w
to zainwestować.
A
ja wolę iść do innego kościoła. Uważam, że jest to miejsce, w
którym wierni mają się czuć dobrze, a niedzielna msza jest
emocjonalną ucztą.
Jeżeli ksiądz nas nie szanuje, nie przygotowując się do
mszy, naszym świętym prawem jest pójść gdzie indziej. Młodzi
ludzie nazywają to po angielsku churchingiem, czyli w poszukiwaniu
swojego kościoła, chodzenie od jednego do drugiego. Jeśli nawet
się uzna, że ten churching ma rację bytu, to strasznie smutne jest
to, że coraz mniej jest parafialnej świadomości. A przecież my w
Kościele potrafimy budować więzi, potrafimy uczynić z tego
miejsca unikatowe na mapie dzielnicy.
Księża
słuchają, co ma Pan w tych sprawach do powiedzenia?
Mam wrażenie, że tak, ale nie stawiam się też w roli kogoś,
kto posiadł mądrości, których oni nie mają. Tak samo jak z
wieloma księżmi się rozumiem, tak z wieloma się nie rozumiem.
Jeden biskup, jak przeczytał moją książkę "Ta-bletki z
krzyżykiem", kazał wycofać ją ze wszystkich księgarń
katolickich. Ucieszyło mnie to, bo wzmogło sprzedaż. Nie drę z
tego powodu szat, bo uważam, że nie wszyscy muszą myśleć tak jak
ja. Nie chciałbym, żeby cały Kościół mówił tak jak ja. To
byłoby chore.
Kościół
nie powinien mówić jednym głosem?
Jeżeli
trzymamy się metafory, że Kościół jest łodzią, na której
wierni płyną poprzez morza tego świata, to jeśli wszyscy usiądą
w tej łodzi w jednym miejscu, ona zatonie. Siłą Kościoła jest
to, że jest on powszechny i mieści w sobie ludzi o różnych
skrzywieniach. W Kościele, jak mawiał towarzysz Mao Zedong, "niech
rozkwita sto kwiatów", to znaczy powinniśmy pielęgnować
różnorodność w Kościele, w którym ja mogę się zmieścić,
Tomasz Terlikowski, Wojciech Cejrowski, może być ojciec Rydzyk i
Jarosław Makowski.
Jest
Pan pogodzony z różnorodnością w Kościele, a wobec tego, czy ten
Kościół będzie się zmieniał?
Chciałbym,
żeby on się zmieniał, ale mądrze, z uwzględnieniem realiów, w
których się znajduje. Ostatnie 20 lat zmarnowaliśmy w dużej
mierze. Opatrzność nam dała czas względnego spokoju i pozytywnego
wciąż obrazu Kościoła w społeczeństwie. Mieliśmy więc czas,
żeby wymyślić Kościół XXI w. w Polsce. Nie zrobiliśmy tego. No
i teraz będziemy musieli to zrobić w biegu.
W
jakim kierunku powinny pójść zmiany?
Moje marzenie jest takie, żebyśmy umieli w Kościele zrobić
go kreatywną mniejszością, taką 35-proc. sensowną mniejszością,
która jest świadoma tego, w co wierzy, jaki ma projekt świata.
Umie rozmawiać ze światem i nie obraża się na niego.
Powinniśmy
porzucić sny o potędze i przywoływaniu, że polska społeczność
w ponad 90 proc. jest katolicka?
Tak,
przestańmy mamić się wysokimi liczbami. 35 proc. to jest nasz
punkt dojścia.
Czy
ta droga jest możliwa do zrealizowania w obecnych warunkach?
Nie wiem. Wydaje mi się, że potrzebny byłby wstrząs
świadomościowy. Musielibyśmy zrozumieć, że bez parafii to
wszystko się rozleci. Albo musimy poczekać, aż się kryzys
pogłębi. Jak już wspólnota obecna teraz w Kościele tak się
przerzedzi, że będziemy w stanie się policzyć, to wtedy zaczniemy
coś robić razem. Wtedy dopiero obudzi się w nas duch działania
albo zstąpi na nas jakaś łaska i sobie uświadomimy, że jest
najwyższy czas na zmiany.
Twierdzi
Pan, że gdyby dziś Jezus pojawił się na ziemi, też byśmy Go
zabili albo co najmniej umieścili w psychiatryku. Skąd w Panu takie
przekonanie?
My
się niczym nie różnimy od współczesnych Jezusa. Trapią nas w
Kościele te same wątpliwości, które trapiły chrześcijaństwo u
samego początku, te same pragnienia wyłączenia jednych z Kościoła
i twierdzenie, że drudzy są w porządku.
Jesteśmy
jednak mądrzejsi o te dwa tysiące lat.
Jezusa nie zabili jacyś wynaturzeni mordercy, ograniczeni
ludzie. Oni wierzyli w Boga, niektórzy byli bardzo pobożni,
zajmowali się swoimi biznesami, byli patriotami, porządnymi
obywatelami, takimi jak my. Nie zmieniliśmy się od tamtych czasów.
Garstka byłaby w stanie rozpoznać, że tu się dzieją rzeczy duże
i dalej zostaliby grzesznymi, tak jak apostołowie byli grzeszni do
końca. Cała reszta mówiłaby, że to nie może być prawda, że to
jest warcholstwo, coś, co rozbija nam ojczyznę, coś, co nam
szkodzi, sprawi, że naród umrze. Że to jest polityk, warchoł i
trzeba go zniszczyć jak najszybciej.
Szymon
Hołownia jest dziennikarzem i publicystą, dyrektorem programowym
kanału telewizyjnego Religia.tv.
Dwukrotnie
był w zakonie. Napisał książki: "Kościół dla średnio
zaawansowanych", "Ludzie na walizkach", "Monopol
na zbawienie", "Tabletki z krzyżykiem". Jest znany
również jako prowadzący program "Mam talent!". Podczas
spotkania w Bibliotece Śląskiej w Katowicach, które odbyło się
10 grudnia, musiał się tłumaczyć z języka, którym pisze o
relacji człowieka z Bogiem: "Bóg ździebko się nudził",
"Dlaczego, choć wszechmocny i niemęczliwy, nagle tak bardzo
chce celebrować fajrancik", Bóg "nie pokazuje nam się
jako zmęczony brygadzista." O grzechu Adama i Ewy napisał:
"Niejasna przykrość o podłożu owocowym, którą wyrządzili
mu prehistoryczni ludzie." - Piszę tak, jakbym rozmawiał z
przyjacielem. Nie wchodzę w wulgarność języka, nie tabloidyzuję
go - odpowiedział.
Z Szymonem Hołownią, publicystą katolickim i showmanem, autorem książki "Bóg. Życie i twórczość", prowadzącym program "Mam talent!" i dyrektorem programowym stacji Religia.tv, rozmawia Teresa Semik