ERIN YORKE
NIEBEZPIECZNA GRA
1
Londyn- 15 maja 1887
Ian Kendrick stał samotnie wśród wytwornego tłumu. Wysoki i barczysty, wydawał się odprężony i nie wyróżniał spośród innych gości niczym poza przystojną twarzą i nieskazitelnym krojem wieczorowego ubrania. Nawet niesforne pasemko włosów, zazwyczaj opadające mu na czoło, wyjątkowo znajdowało się na swoim miejscu. Na pozór Ian był jeszcze jednym arystokratą uczestniczącym w kolejnym, nużącym spotkaniu towarzyskim. Świadczył o tym dobitnie znudzony wyraz twarzy.
A jednak, sącząc od niechcenia szampana, spod na wpół przymkniętych powiek bystro obserwował ludzi zgromadzonych w sali balowej i wszystko, co działo się dokoła. Wśród odgłosów zabawy, dźwięków orkiestry i brzęku kryształów nie budzący niczyich podejrzeń obserwator starał się dosłyszeć treść powtarzanych półgłosem plotek, będących nieodzownym atrybutem takich spotkań. Tego wieczoru, niestety, większość z nich miała charakter wyłącznie towarzyski. Dotyczyła pięknej kobiety ubranej w kosztowny i modny strój w kolorze głębokiego różu, która stała obok fortepianu i najwyraźniej przygotowywała się do występu.
Gdy ucichły ostatnie akordy muzyki, zapadła pełna wyczekiwania cisza, a goście w skupieniu czekali na zaimprowizowany występ niezwykłej kobiety. Kiedy zaś zabrzmiały pierwsze nuty pieśni, zebrani w sali arystokraci nie doznali rozczarowania. Stała przed nimi bowiem słynna śpiewaczka Anna Hargraves, o głosie czystym i mocnym, przepojonym niewysłowioną łagodnością.
Ian na chwilę zupełnie zapomniał o swoim zadaniu. Zamiast ukradkiem obserwować zgromadzony tłum, całkiem otwarcie przyglądał się intrygującej blondynce, która tak wzruszająco śpiewała o miłości. Jego zainteresowanie śpiewaczką nie zwróciło niczyjej uwagi. Anna Hargraves zafascynowała bowiem wszystkich mężczyzn na sali; nawet kobiety stały zasłuchane w jej przejmująco tęskny głos. Patrząc na nią Ian stwierdził, że jej niezwykła uroda oraz pełne kształty, których nie zdołały całkowicie zakryć fałdy sukni, pozwalały dać wiarę pogłoskom, że Anna Hargraves jest kobietą z przeszłością. Miała twarz anioła, ale doświadczenie mówiło mu, że gdzieś w głębi jej duszy tli się ogień rozpalony iskrą z samego piekła.
To kobieta godna króla lub co najmniej księcia. Wciąż krążyło mnóstwo plotek o jej związku z Ludwikiem Napoleonem, choć książę zginął w powstaniu Zulusów prawie siedem lat temu. Atmosfera skandalu przylgnęła do niej ściślej niż suknia okrywająca dziś jej kształty, a jej nazwisko łączono z coraz to innym mężczyzną. Mimo to znalazła się na przyjęciu, akceptowana przez ludzi z towarzystwa. Fakt ten wydał się Ianowi co najmniej intrygujący.
Gdy śpiewaczka wdzięcznym ukłonem dziękowała za oklaski, Ian pomyślał, że chętnie dowiedziałby się czegoś więcej o tajemniczej i ponętnej Annie Hargraves. Tego wieczoru czekały go jednak ważniejsze sprawy.
Mimo to jego wzrok nieustannie wracał ku krążącej po sali blondynce. Wmawiał sobie, że to zainteresowanie wypływa jedynie z poczucia obowiązku. Dawno przecież nauczył się panować nad swymi pragnieniami. Jeśli nawet przelotnie myślał o pójściu z nią do łóżka, pocieszał się, że takie chęci dręczyły tego wieczoru większość obecnych na sali mężczyzn.
Przygładzając ręką włosy, starał się zapanować nad swymi odruchami, gdy Anna ponownie znalazła się w jego polu widzenia. Zmusił się do skupienia uwagi na wykonywanym zadaniu i pocieszał się myślą, że niezwykła śpiewaczka nawet go nie zauważa. Miał niejasne przeczucie, że w przeciwnym razie byłby całkowicie zgubiony.
Świadomość tego faktu rozdrażniła go i spowodowała, że zupełnie nielogicznie skierował swą irytację na kobietę, która była przyczyną jego rozterki. Powtórzył sobie surowo, że piękna jasnowłosa śpiewaczka nie jest odpowiednią partią dla trzeciego syna zwykłego baroneta.
Ciało Iana nie chciało wszak zaakceptować tych faktów. Odkładając na później rozwiązanie owego drażniącego dylematu, z obojętnym wyrazem twarzy zaczął ponownie przyglądać się otoczeniu. Następnie, niczym żołnierz ruszający na wojnę, odwrócił się od prześladującego go obrazu Anny Hargraves i przyłączył się do grupy dżentelmenów dyskutujących o warunkach życia londyńskiej biedoty.
Mimowolnie jednak spojrzenia Iana nadal kierowały się ku Annie i odnajdywały ją w towarzystwie coraz to innego mężczyzny. Gdy zaś w pewnym momencie zniknęła z sali balowej, zaczął się zastanawiać, gdzie jest i co robi. Może znajduje się w sytuacji, która powinna zwrócić jego uwagę? Może próbuje nakłonić kogoś do sprzeniewierzenia funduszy państwowych? A może jej nieobecność oznacza coś zupełnie innego?
Przeprosiwszy swych rozmówców, udał się na poszukiwania śpiewaczki. Postanowił zaspokoić swą ciekawość zawodową, a także być może i osobistą, w drodze bezpośredniej obserwacji.
Skupiająca na sobie uwagę wszystkich Anna Hargraves nawet nie zauważyła przystojnego arystokraty, który tak usilnie starał się ją ignorować. Przez cały wieczór bezustannie otaczał ją rój mężczyzn ubiegających się o jej względy. Mimo że większość z nich stanowili próżni nudziarze, z przyzwyczajenia przyjmowała z wdziękiem ich umizgi, nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja, by dowiedzieć się czegoś ciekawego. Zakochani bądź zaślepieni namiętnością mężczyźni często odsłaniali przed nią tajemnice, które powinny pozostawać w ukryciu. Tego wieczoru jednak nie dowiedziała się niczego. Jedyna rzecz, która omal nie została odsłonięta, to moja halka, pomyślała Anna z kwaśnym uśmiechem.
Przyjrzała się dokładnie swemu odbiciu w lustrze, starając się ocenić szkody wyrządzone przez lorda Morelanda. Poza grymasem rozdrażnienia, który na krótko pojawił się na jej delikatnej twarzy, oraz lekkim przekrzywieniem piór zdobiących upięte włosy, nie dostrzegła żadnych śladów incydentu. Wydawało jej się jednak, że szkoda była poważniejsza. No tak, jest. Na szczęście pomimo nieprzyjemnego odgłosu, jaki towarzyszy rozdzieraniu materiału, wciąż rozbrzmiewającemu w jej uszach, wyszukany pokaz umiejętności szermierczych lorda Morelanda uszkodził jedynie tren sukni. Szpada przecięła wyszywaną część trenu, na szczęście nie niszcząc żadnej istotnej części garderoby.
Krawcowa bez trudu sobie z tym poradzi, na razie jednak nie pozostało jej nic innego, jak usunąć tren i przez resztę wieczoru obywać się bez tej uciążliwej skądinąd ozdoby. Co za wyborny zbieg okoliczności, pomyślała z rozbawieniem, gdy nagle drzwi garderoby się otworzyły.
- Och, panno Hargraves, właśnie dowiedziałam się o wyczynie mojego brata. Nie rozumiem, jak może być tak dobrym jeźdźcem, a jednocześnie takim ciamajdą, gdy przychodzi mu stać na własnych nogach - ubolewała Audrey Palmer.
- Jesteś dla niego zbyt surowa, Audrey - zbagatelizowała sprawę Anna, odczepiając ozdobny tren od spódnicy.
- Chyba nam pani tego nigdy nie wybaczy - westchnęła dziewczyna, przyglądając się rozdarciu w pięknej różowej tkaninie. Wydawało się, że zaraz się rozpłacze. Oto jej matka wydaje ważne przyjęcie, a tymczasem brat nie dość, że tak długo zanudzał pannę Hargraves, aż w końcu zgodziła się zaśpiewać, to na dodatek jeszcze podarł jej suknię. - Co za wstyd. Czy tren jest bardzo zniszczony? Oczywiście pokryjemy wszelkie koszty.
- Nonsens. Nic się nie stało. Moja krawcowa bez trudu to naprawi - odparła Anna z uśmiechem.. Mniej przejmowała się suknią niż rozgłosem, jaki mógł wywołać ten nieszczęsny incydent. Prawdopodobnie Nigel Conway zechce wkrótce powierzyć jej jakieś zadanie, lepiej więc, by pozostawała w cieniu. Najrozsądniej będzie zbagatelizować wypadek z suknią; tylko wtedy będzie mogła nie zauważona odszukać Nigela. Mieli się spotkać o wpół do jedenastej i chyba niewiele czasu już zostało. - Audrey, nie chcę, żebyś przez resztę wieczoru zadręczała się tym niefortunnym zdarzeniem. Poza tym, szczerze mówiąc, wolę proste stroje, więc gdy się tylko da, unikam noszenia trenu.
- Jest pani tak piękna, że cokolwiek pani włoży, zawsze wzbudzi to podziw. Oczywiście pod warunkiem, że będzie się pani trzymała z dala od Daniela - zażartowała Audrey.
- Chodźmy - rzekła Anna, otwierając drzwi. - Pora wracać do gości.
- Z przyjemnością będę pani towarzyszył - ofiarował się czekający tuż za drzwiami Daniel, wyraźnie nie speszony efektem swych wyczynów. - Obiecuję, że tym razem nie będę dobywał szpady.
- Doceniam pańską troskę, lordzie Moreland, ale pora- dzę sobie. Skoro jednak jest pan tak uprzejmy, czy mógłby pan dopilnować, by tren znalazł się razem z moją peleryną w szatni? Nie chciałabym, żeby się gdzieś zawieruszył
- wyznała, podając młodemu szermierzowi uszkodzoną część stroju.
- Oczywiście, panno Hargraves. Dla pani poszedłbym na koniec świata, a cóż dopiero do szatni - zapewnił brat Audrey z szerokim uśmiechem. - Może później przedstawię pani resztę gości. Wiem, że wszyscy marzą o poznaniu słynnej Anny Hargraves.
- Najpierw zaczerpnę nieco świeżego powietrza. Później dołączę do wszystkich - obiecała Anna. Zaczynała się już niepokoić o swe spotkanie z Nigelem. Jak długo będzie czekał?
Kilka chwil później zbliżała się do starannie utrzymanej wschodniej części ogrodu. Zatrzymała się na chwilę, zachwycona urodą późnowiosennych kwiatów, zalanych srebrzystym światłem księżyca.
- Długo kazałaś mi na siebie czekać - dobiegł ją od strony żywopłotu głęboki męski głos. - Moja cierpliwość ma swoje granice.
- Musiałam zająć się suknią - odparła - i uspokoić Audrey. Miała wyrzuty sumienia, chociaż to nie ona zawiniła, a lord Moreland. - Odczuwała pewien niepokój, chociaż nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Nigel zwykle nie bywał taki obcesowy. Z drugiej strony na ogół nie spotykali się w ogrodzie jego przyjaciół. Może denerwował się, że ktoś ich zauważy?
- Tak, ten młody głupiec zdecydowanie chciał zrobić na tobie wrażenie - mówił coraz bardziej obco brzmiący głos. - Kiedy trochę dojrzeje, zrozumie, że dżentelmen nie ugania się za damą, ale raczej zachęca ją, by to ona podążyła za nim... tak jak ja to uczyniłem, wabiąc cię do tej zacisznej altanki. Możemy tu oddawać się przyjemnościom, jakie tylko się nam zamarzą, i nikt się o niczym nie dowie.
Te słowa na pewno nie wyszły z ust sir Nigela Conwaya, łącznika Anny w wywiadzie rządu Jej Królewskiej Mości.
- Mój panie - zaczęła. Nie miała ochoty dłużej słuchać uwodzicielskich słów nieznajomego. - Nie wiem, kim pan jest i skąd przyszły panu do głowy tak absurdalne pomysły, w każdym razie na pewno nie przybyłam tu za panem. Chciałam jedynie odetchnąć świeżym powietrzem.
- I wyszła pani nie okrywając tych ślicznych ramion przed majowym chłodem? To mało prawdopodobne, panno Hargraves. Jestem pewien, że chciała pani się rozgrzać w sposób bardziej przyjemny niż rozmowa. Być może nie planowała pani spotkania ze mną, ale założę się, że jakiś szczęśliwiec czeka tu gdzieś na panią pod osłoną ciemności.
- Coś podobnego! Nigdy...
- To oczywista nieprawda. Kobieta tak niezwykła jak pani... - zaprzeczyła wysoka postać, oddalając się powoli. - Pozwolę sobie też dodać, że ten głęboki róż czyni cuda z pani oczami, nawet tutaj, w ciemnościach nocy. Ale nie będę pani dłużej zatrzymywał. Zapewne spieszy się pani na swe rendez-vous. Nie wątpię, panno Hargraves, że jeszcze się spotkamy.
- Wydaje się panu, że może mnie pan obrażać, a potem zniknąć w ciemnościach bez słowa przeprosin? - wyrzuciła z siebie, oburzona protekcjonalnym sposobem bycia nieznajomego.
Rendez-vous! Cóż za pomysł! Prawdę mówiąc, gdyby nie obiecała spotkania Nigelowi, być może barczysta i zgrabna sylwetka tego mężczyzny zwróciłaby jej uwagę. Musiałby się jednak najpierw nauczyć dobrych manier.
- Jeszcze z panem nie skończyłam.
- Obawiam się, że to on z tobą skończył, moja droga
- odezwał się Nigel, stając obok niej. Z ulgą rozpoznała jego głos i srebrzące się w świetle księżyca włosy i wąsy.
- Odfrunął na inny kwiatek w poszukiwaniu nowych wrażeń. Ale jeśli zadowolisz się starszym mężczyzną, może pójdziemy na spacer w kierunku stawu i zobaczymy, czy wylęgły się już młode kaczki.
- Kto to był? - zapytała, biorąc Nigela pod rękę. -Znasz go?
- Nie z nazwiska. Ale znam ten typ, więc uspokój się, Anno. To po prostu jakiś znudzony arystokrata, który nie ma nic do roboty poza uganianiem się za własnymi przyjemnościami - oznajmił Nigel z dezaprobatą. - Nie przejmuj się nim.
- Miałabym się przejmować tym człowiekiem? Co za niedorzeczny pomysł! Nie interesują mnie tacy ludzie. Niech roztrwoni resztki rodzinnej fortuny na wyścigach w Ascot, a mnie zostawi w spokoju- oświadczyła, siadając na ławce przy stawie. Gestem ręki zaprosiła Nigela, by zajął miejsce obok.
- Dziękuję. W moim wieku trzeba korzystać z każdej nadarzającej się sposobności do wypoczynku - powiedział Nigel. Dobiegał pięćdziesiątki, ale krzepy mógłby mu pozazdrościć niejeden o połowę młodszy mężczyzna.
- No, a teraz mów. Co to za tajemnicze zadanie, którego nie mogliśmy omówić w zwykły sposób? - zapytała Anna. Zapomniała już o dziwnym nieznajomym i całkowicie skupiła się na swej roli agentki wywiadu. - Dokąd zaprowadzi mnie następna trasa koncertowa? Do Grecji? A może do Afryki?
- Nie. Tym razem będziesz pracowała tutaj.
- W Anglii? Ależ wszyscy mnie tu znają. Jak mogę...
- Znają cię jako śpiewaczkę i osobę z towarzystwa, której obecność jest ozdobą każdego przyjęcia i której uroda sprawia, że mężczyźni topnieją jak wosk, a kobiety wpadają w złość - przyznał mężczyzna, którego w ciągu minionych sześciu lat darzyła bezgranicznym zaufaniem. - Nie wiedzą natomiast i nie dowiedzą się, że Anna Har-graves jest jednym z moich tajnych agentów.
- Ależ Nigel, kiedy zaczynałam dla ciebie pracować, uzgodniliśmy, że Anglia nie będzie nigdy areną mojego działania. Tutaj jestem tylko śpiewaczką - zaprotestowała z niepokojem.
- Doskonale pamiętam - powiedział, ujmując jej dłoń. Jako jedyny kontakt Anny w strukturze wywiadu i jej przełożony, sir Nigel miał szerokie powiązania i załatwiał najbardziej nieprawdopodobne trasy koncertowe. Anna zaś dzięki roli uznanej artystki miała dostęp do zagranicznych ambasad, teatrów, kasyn i wieczorków organizowanych przez damy z towarzystwa, gdzie nikt nie podejrzewał jej podwójnej roli. Informacje, jakich dostarczała, nieraz pozwoliły uratować honor rządu Jej Królewskiej Mości. - Teraz to jednak zupełnie inna sprawa.
- Chyba nie brak ci płatnych agentów, którzy bez trudu zdobędą potrzebne informacje. Ludzie tutaj zwracają na mnie większą uwagę. Praca w Londynie mogłaby oznaczać koniec mojej przydatności za granicą, gdyby wyszło na jaw, czym się zajmuję.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, Anno. Nie mam jednak wyboru. Sytuacja jest tak delikatna i niebezpieczna, że muszę nalegać, byś się zgodziła.
Nawet w rozproszonym świetle księżyca Anna zauważyła napięcie na twarzy Nigela, mimo że nie przestawał gładzić jej dłoni, jakby chciał ją pocieszyć. Skoro Nigel, ten bastion brytyjskiej stabilności, jest tak zaniepokojony, w grę musi wchodzić coś poważnego.
- W porządku. Jestem gotowa... i niezwykle zaintrygowana. Skąd ten cały zamęt? Nie mów mi tylko, że Bertie znów wpakował się w jakąś kabałę?
- Życzyłbym sobie, żeby chodziło o coś tak nieskomplikowanego. Mamy powody przypuszczać, że Jej Wysokość nie dożyje dnia jubileuszu, choć pozostało do niego niewiele ponad miesiąc.
- Co takiego? Przecież lekarze mówili, że jak na swój wiek cieszy się doskonałym zdrowiem - zawołała Anna.
- Ciszej! Nie mamy zbyt wiele czasu. Zaraz zjawi się tu jakaś zakochana para, posłuchaj więc najważniejszych szczegółów. Pałac otrzymał kilka dziwnych listów z pogróżkami pod adresem Wiktorii. Nie możemy ich lekceważyć. Chcę, żebyś możliwie szybko dowiedziała się jak najwięcej na ten temat.
- Czy te pogróżki to nie jest sprawka cudzoziemców albo zwykłych przestępców? Nikt z arystokracji nie porwałby się na życie królowej z powodu różnicy poglądów na temat doboru win.
- To prawda, ale wczoraj w People's Palace została bardzo źle przyjęta. Część tłumu zachowała się nieprzyjaźnie, były gwizdy i tak dalej. Niestety, wydaje mi się, że narasta niezadowolenie związane z jej osobą, i to nie tylko wśród biedoty. Im dłużej Wiktoria żyje, tym krótsze będą rządy Alberta i wpływy jego stronników - wyjaśnił Nigel. - Nie możemy lekceważyć sytuacji.
- Oczywiście, że nie. Czy wziąłeś pod uwagę polityczne aspekty tej sprawy? Może to Irlandczycy zdecydowali, że pora na następny epizod podobny do tego, jaki miał miejsce w Phoenix Park?
- Taka możliwość też istnieje, ale tym zajmują się inni - rzekł Nigel.
- Jak ktoś mógłby planować zabójstwo królowej Anglii? Musiałby chyba być szaleńcem - mruknęła Anna.
- Prawdopodobnie tak to właśnie wygląda. Tylko szaleniec obwieszczałby publicznie swoje zamiary, wręcz chełpił się nimi pisząc listy z pogróżkami. Nie mamy jednak pewności, czy nie jest to ktoś z otoczenia Bertie'ego. Podejrzanych nie brakuje też wśród reformatorów społecznych z East Endu. Niektórzy z nich to prawdziwi fanatycy. Dowiesz się więcej jutro, kiedy ci przyślę ich dossier. Musisz przeniknąć do otoczenia tych ludzi. Jesteś jedyną osobą, która może bez wzbudzania podejrzeń zaprzyjaźnić się i z arystokratami, i z reformatorami - oświadczył Nigel.
- Ograniczenie oficjalnych wystąpień królowej zapewne nie wchodzi w grę? - zapytała bez wielkiej nadziei.
- Po tylu latach pozostawania królowej na uboczu Ponsonby i Gladstone poćwiartowaliby każdego, kto zaproponowałby ponowne usunięcie się Wiktorii w cień, bez względu na przyczynę. Podejrzewam też, że sama królowa z niecierpliwością oczekuje jubileuszu i wyrazów oddania ze strony swych poddanych.
- Nawet jeśli ktoś spośród tego schlebiającego tłumu zechce ją zabić? - zapytała, podnosząc się z miejsca.
- Wątpię, czy Jej Królewska Mość została poinformowana o listach; wiesz, że szczegóły rządzenia krajem jej nie interesują - rzekł Nigel z ponurym uśmiechem. Ramię w ramię, niczym wuj i siostrzenica zajęci rodzinnymi plotkami, ruszyli w stronę domu. - Obawiam się, że wszelkie spiski to nasz problem; Wiktoria ma na głowie Bertie'ego i resztę swojej rodziny.
- No cóż, to niezaprzeczalna zaleta zasiadania na tronie: można sobie samemu wybierać zmartwienia - powiedziała, usiłując poprawić swój nastrój. Pogróżki pod adresem królowej bardzo ją poruszyły, ale jako profesjonalistka wiedziała, że osiągnie więcej, gdy zachowa spokój. - Ja, niestety, muszę sama uporać się z własnymi problemami.
- Nonsens. Jestem przekonany, że każdy z tych młodzieńców z największą przyjemnością zająłby się nimi -odparł z uśmiechem na widok grupy młodych ludzi schodzących po stopniach tarasu. Wkrótce otoczyli Annę, pozwalając mu oddalić się niepostrzeżenie.
2
- Panno Hargraves, obiecała mi pani następny taniec - dopominał się jeden z elegantów, śpiesząc ku niej z głębokim ukłonem.
- A ja nie miałem nawet okazji, żeby panią poznać - pożalił się oficer w galowym mundurze. - Człowiekowi w służbie królowej należy się choć tyle.
- Panna Hargraves zgodziła się, bym przedstawił ją gościowi mej matki - zaprotestował Daniel z wyrazem rozdrażnienia na twarzy. - Wiecie chyba, że książę Walii nie zostanie tu przez cały wieczór.
- Daniel naraził już panią na dość przykrości. Pozwoli pani, że to ja dokonam prezentacji - zaproponował inny wytworny młodzieniec. - Mój ojciec poluje z księciem Albertem.
Podczas gdy młodzi mężczyźni starali się zwrócić na siebie jej uwagę, Anna zauważyła samotną postać stojącą w niedbałej pozie przy drzwiach prowadzących na taras. Była prawie pewna, że to właśnie ten mężczyzna tak niedawno zaczepił ją w ogrodzie, teraz zaś z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się współzawodnictwu o jej względy. Gdy zorientował się, że Anna zwróciła na niego uwagę, skinął głową w jej kierunku i w oburzający, poufały sposób zmrużył jedno oko. Potem, zupełnie ją ignorując, odwrócił się.
- Lordzie Moreland - powiedziała ostrym tonem, starając się przebić przez chór męskich głosów. - Kim jest tamten człowiek na tarasie? - Ledwo wypowiedziała te słowa, nieznajomy postąpił kilka kroków do przodu i po chwili zniknął w ciemnościach.
- Kimkolwiek jest, z pewnością nie postąpił rozsądnie, rezygnując z możliwości podziwiania pani czarującej osoby - odparł młody arystokrata. Ujął dłoń Anny i położywszy ją zdecydowanym gestem na swym ramieniu, obrzucił rywali zwycięskim spojrzeniem. - Chodźmy dalej, panno Hargraves. Zaraz zaczną podawać przekąski. Znając apetyt Bertie'ego, tam właśnie go znajdziemy.
Wyraziwszy zgodę skinieniem głowy, Anna Hargraves uśmiechnęła się przepraszająco do reszty otaczających ją mężczyzn i pozwoliła się poprowadzić przez rozbrzmiewającą muzyką salę balową ku jadalni. Gdyby była tu prywatnie, z przyjemnością powitałaby okazję tańca z tyloma chętnymi partnerami. Po rozmowie z Nigelem porzuciła jednak wszelką myśl o rozrywce. Teraz interesowało ją jedynie to, czego mogła dowiedzieć się od innych gości, oraz ludzie, których miała okazję tu spotkać. Długo przebywała za granicą i straciła kontakt z wieloma przedstawicielami arystokracji. Dzisiejsze przyjęcie to pierwszy krok ku naprawie tej sytuacji. Gdyby tylko udało jej się pozbyć Daniela i wmieszać się w tłum! I tak już niejedna młoda kobieta rzucała w jej stronę jadowite spojrzenia, uśmiechając się jednocześnie czarująco do mężczyzny u jej boku. Będzie musiała coś zrobić.
Mijając urodziwe damy - nawet te, które zalotnie spoglądały na niego znad wachlarzy - lord Moreland poprowadził swą zdobycz prosto ku wytwornej matronie, stojącej w centrum głównego holu. Ubrana była w powłóczystą suknię z ciemnofioletowego jedwabiu z atłasowymi wstawkami obszytymi perłami, a jej ciemne włosy zdobił diadem o podobnym motywie.
- Mamo, pozwól, że ci przedstawię pannę Annę Hargraves. Panno Hargraves, oto moja matka, Aurora Palmer, księżna Moreland.
- Panno Hargraves, to prawdziwy zaszczyt, że możemy gościć panią i na dodatek słuchać tak pięknego śpiewu. - Z ciepłym uśmiechem księżna podała Annie rękę. - Żałuję, że nie poznałyśmy się wcześniej, ale z pewnością potrafi sobie pani wyobrazić te dziesiątki spraw, które spadły na moją głowę w ostatniej chwili przed przyjęciem. Nie wiem, jak mam dziękować za to, że zechciała pani uczestniczyć w tym tak szczególnym dla nas spotkaniu. Może chociaż pomogę pani uwolnić się od nadmiernej galanterii mojego syna...
- Mamo!
- Danielu, prześladowałeś pannę Hargraves bezlitośnie do chwili, gdy zaśpiewała dla naszych gości, potem zrobiłeś z siebie kompletnego głupca i zniszczyłeś jej piękną suknię, a i teraz nadal nie odstępujesz jej na krok! Czy nie sądzisz, że może już być trochę znużona? - Jak każda matka upominająca swe dziecko, księżna nie przebierała w słowach. Nie pozwoliła też na żadną dyskusję. - Zmykaj stąd. Zatańcz z kuzynką Hilary, skoro nikt inny cię nie zechce.
- Ja... - Pokonany, nim zdążył przystąpić do obrony, młodzieniec zaczerwienił się gwałtownie, skłonił dwornie nad dłonią Anny i w pośpiechu oddalił, zapomniawszy zupełnie o zamiarze przedstawienia jej księciu Walii.
- Ależ, milady, nic się przecież nie stało. Suknię da się naprawić - zaprotestowała Anna. Była wdzięczna księżnej za pomoc, ale jednocześnie niepokoiła się o zranioną dumę młodego arystokraty.
- Bzdura. Ma prawie dwadzieścia lat i powinien zachowywać się w sposób bardziej odpowiedzialny - odparła ' Aurora Palmer i wraz z Anną ruszyła przez hol w kierunku upatrzonej grupki gości. - Czy poznała już pani Andrew Brightona? Chwilami jest nieco egzaltowany, ale prowadzi dość ożywioną działalność na East Endzie, gdzie walczy o poprawę warunków mieszkaniowych. A to moja kuzynka lady Edith Young, która stara się przekonać królową, by dla uczczenia swego jubileuszu ufundowała szkołę dla pielęgniarek.
- Miło mi panią poznać, panno Hargraves. Ma pani zachwycający głos - powiedziała uprzejmie dama. - Mówiłam właśnie Andrew, że to zupełnie oczywiste, iż chorzy bardziej potrzebują pomocy niż ubodzy. Człowiek złożony niemocą sam sobie nie pomoże, natomiast ubogim potrzebne jest tylko zatrudnienie, by zniknęły wszelkie trudności. Prawda, że mam rację?
- Śmiem twierdzić, że wielu ubogich prawdopodobnie podupada na zdrowiu z powodu niedożywienia. Można by umieścić proponowaną przez panią szkołę na East Endzie, pomagając w ten sposób jednym i drugim - zaproponowała Anna dyplomatycznie.
- Jaki sens ma leczenie tych ludzi, skoro nie mają przyzwoitych domów ani ciepłej odzieży? Wkrótce znów się rozchorują - zadrwił głośno Brighton. Jego dość korpulentna postać zatrzęsła się z oburzenia, a okrągła twarz przybrała czerwoną barwę. - Rząd musi przestać udawać, że wszystko jest w porządku, i wykorzystać wszelkie możliwe środki, by ratować swych obywateli, zanim będzie za późno dla nich... i dla nas.
- Za późno na co? - zapytała Aurora, biorąc od lokaja kieliszek szampana. - Ciągle perorujesz na temat kwestii społecznych, ale nigdy nie mówisz, w jaki sposób moglibyśmy pomóc.
Anna czekała w milczeniu i zastanawiała się, czy uda jej się tego wieczoru usłyszeć coś istotnego.
- Ręczę, że pan Brighton chce, byśmy, podobnie jak to sam uczynił, zrezygnowali z naszego tytułu i większej części majątków, żeby pomóc ludziom skrzywdzonym przez los - odezwała się lady Edith wyniosłym tonem. - Osobiście uważam, że zupełnie wystarczy to, że poświęcam dla nich mój czas i wysiłek.
- Ciekaw jestem, ile chleba głodujące dziecko zdoła kupić za pani czas - warknął reformator, bliski już apopleksji. - Proszę tylko spojrzeć. Czekając, aż zasiądzie na tronie, książę Walii się bawi. Możemy żywić nadzieję, że okaże się inny niż jego matka, ale nie mamy żadnej pewności, iż tak właśnie będzie. Jej Wysokość, ha! Wydaje tysiące funtów szterlingów na jubileusz, na który nie zasługuje. Zresztą jest tak wiekowa, że nie wiadomo nawet, czy doczeka tego dnia.
- Andrew! Jak śmiesz wypowiadać takie bluźnierstwa w moim domu? Muszę cię prosić, żebyś natychmiast nas opuścił. Nie pozwolę, by pod moim dachem padały takie słowa. Przecież wiesz, że Wiktoria jest honorową matką chrzestną mojej córki - oświadczyła lady Moreland.
- Tak, i połowy dzieci, jakie przychodzą co roku na świat w rodzinach szlacheckich - odparła lady Edith -choć jest zbyt skąpa, by przesłać im choćby symboliczny prezent.
- Panno Hargraves, nie wzięła pani udziału w naszej rozmowie - zauważył Brighton, były hrabia Wilton. - Co pani ma do powiedzenia na temat naszej monarchini?
- Nic godnego uwagi. Ale, jeśli pan wychodzi...
- W rzeczy samej - potwierdziła lady Moreland. - Posłałam po jego powóz.
- W takim razie czy mogę prosić, by odwiózł mnie pan do domu? Poczułam się nagle dość znużona - skłamała odważnie Anna. Skoro niespodziewanie nadarzyła się okazja zawarcia bliższej znajomości z Andrew Brightonem, nie pozostawało jej nic innego, jak skorzystać z tej sposobności bez względu na wymogi etykiety. Napisze jutro kilka słów do gospodyni dzisiejszego wieczoru, prosząc ją o wyrozumiałość.
- Lady Moreland, proszę mi wybaczyć i oczywiście dziękuję za niezwykle interesujący wieczór.
- Ależ nie ma o czym mówić, moja droga. Może jednak poproszę, by ktoś inny odwiózł panią do domu? - Ton arystokratki wyrażał zdecydowaną dezaprobatę wobec dokonanego przez Annę wyboru. - Tak piękna kobieta ja pani...
- Powinna mieć więcej rozsądku i nie pokazywać si z kimś takim jak ja? - dokończył sucho Andrew Brighter - Może panna Hargraves ma socjalistyczne przekonania, o które jej nawet nie podejrzewałaś, Auroro, i dobrze zrobisz pozbywając się nas obojga. - Wyciągnął ramię w stronę Anny i spojrzał na nią z wyczekiwaniem. Jeśli nie zmieniła pani zdania, proponuję, żebyśmy już poszli.
Anna odebrała swoją pelerynę i tren, po czym oboje wyszli, wzbudzając głośne komentarze niemałej liczby zaciekawionych gości.
- Wielkie nieba, kto by pomyślał? - zdumiewała si Audrey. - Przez cały wieczór Ian Kendrick słał jej ogniste spojrzenia, a ona wybrała sobie za towarzysza kolegę ojca ze szkolnej ławy, i do tego ekscentryka. Mama zaprosiła go jedynie z sentymentu, bo był drużbą na ślubie rodziców, a to jej pierwsze przyjęcie bez ojca. Nawet Daniel ma dość rozumu, żeby trzymać się od niego z daleka.
Goście lady Aurory nie przestawali oceniać zachowania znakomitej śpiewaczki.
Ian Kendrick z wielką uwagą obserwował wyjście Anny i jej dziwnego towarzysza.
- No, no, stary - mruknął do siebie. - Może to jednak jakiś szósty zmysł kazał ci się nią zainteresować?
Jedynym obserwatorem, który nie odniósł się krytycznie do niewłaściwego postępowania Anny, był Nigel Conway. Przeciwnie, prędkość, z jaką zareagowała na jego polecenia, sprawiła mu satysfakcję.
- No i co, dowiedziałeś się wczoraj czegoś istotnego? Dość już pisano w prasie o wybrykach finansowych moich przyjaciół; nie mam ochoty na dalsze niespodzianki tego typu. Wczoraj u Aurory widziałem, że prowadziłeś ożywioną konwersację z wieloma osobami. Ufam, że dało to spodziewane rezultaty.
Pomimo wczesnej pory dwaj mężczyźni jadący konno przez park nie mogli liczyć na to, że uda im się porozmawiać dłużej bez świadków.
- Rzeczywiście, rozmawiałem z kilkoma osobami, ale nie miały nic ciekawego do powiedzenia na interesujący nas temat. Oczywiście zauważył pan, sir, że Brighton opuścił przyjęcie bardzo wcześnie. - Młody mężczyzna odnosił się do starszego od siebie członka rodziny królewskiej z widocznym szacunkiem; dzieliły ich zarówno urodzenie, jak i majątek.
- Tak, wyszedł przede mną. Brak mu ogłady, nie wychodzi się przed księciem Walii. I dlaczego wyszedł z panną Hargraves? Nic wcześniej nie słyszałem na temat jej poglądów. Wydało mi się to raczej dziwne. W obecnej sytuacji musimy zachować ostrożność i interesować się wszystkim, co wydaje się nietypowe. Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego miałaby się zadawać z Brightonem?
- Jeszcze nie wiem, ale ten złotowłosy słowik coś ukrywa. Przypadkowo odkryłem, że miała z kimś schadzkę w ogrodach, choć oczywiście wszystkiemu zaprzeczyła. A wkrótce potem zaczęła nawoływać do reform społecznych, no i wyszła z naszym przyjacielem Brightonem.
- Czy to z nim się miała spotkać w ogrodzie?
- Nie mam co do tego pewności, ale wydaje mi się, że gdyby tak było, nie pokazywałaby się z nim tak otwarcie - rozważał ciemnowłosy mężczyzna, gdy tymczasem jego uszu dobiegły odgłosy zbliżających się jeźdźców. Musiał szybko kończyć swój raport.
- Może chodziło tylko o romantyczne rendez-vous w świetle księżyca. Ogrody Morelanda są wspaniałe...
- Nie o tej porze roku, sir.
- To piękna kobieta, której bez przerwy nadskakiwano. Może po prostu chciała uciec od tłumu - odparł książę Walii. Tymczasem w polu widzenia pojawili się pierwsi jeźdźcy.
- Z taką urodą, nie rozumiem, dlaczego wybrała Brightona...
- Więc się tego dowiedz, młody człowieku. - Książę wypowiedział to krótkie polecenie wyniosłym tonem,, odziedziczonym po królewskiej matce. Rzadko zwracał się w ten sposób do Iana, na którym często musiał ostatnimi czasy polegać. - A przy okazji - dodał - zainteresuj się wszelkimi oznakami niezadowolenia, dotyczącymi planów królowej związanych z obchodami jubileuszu. Nie chcę, żeby powtórzyła się sytuacja z People's Palace.
Pewny, iż jego polecenia będą wykonane, mocodawca Iana pocwałował naprzód, wołając do pozostałych jeźdźców:
- No panowie, do Serpentyny i z powrotem do stajni. Stawiam kufel dla zwycięzcy.
Grupa jeźdźców zniknęła w tumanie kurzu, a Ian Ken-drick uśmiechnął się z zadowoleniem. Polecenie zdobycia informacji o Annie Hargraves mogło okazać się najprzyjemniejszym zadaniem, jakie kiedykolwiek otrzymał, choć dziwiła go nieco końcowa uwaga Bertie'ego, dotycząca królowej.
Na drugim końcu miasta kobieta, która zaprzątała umysł Iana Kendricka, w nie najlepszym stanie ducha wpatrywała się w swe śniadanie. Andrew Brighton zrobił dokładnie to, o co go poprosiła, i nic poza tym. Odwiózł ją do domu. W powozie zachował odpowiedni dystans, zatrzymał pojazd u jej drzwi, odrzucił zaproszenie Anny i odjechał, nie wypowiedziawszy ani jednego słowa na temat Wiktorii czy jej jubileuszu. Pomimo wszelkich sztuczek, jakich próbowała, by skierować rozmowę na interesujące ją tory, niczego się nie dowiedziała.
Nalewając sobie filiżankę kawy, zaczęła się zastanawiać, czy aby nie utraciła swego wpływu na mężczyzn. Skończyła już przecież dwadzieścia siedem lat, więc nie jest już taka młoda.
- Bzdura - powiedziała na głos i odstawiwszy filiżankę na kredens, przypatrywała się swemu odbiciu w zawieszonym nad nim lustrze. Odwróciła głowę w prawo i w lewo, studiując profil. Potrząsnęła lokami i dotknęła dłonią gładkiej linii policzka oraz ciągle pełnej wdzięku szyi. Z zadowoleniem stwierdziła, że nie ma ani jednej zmarszczki. - Może nie jestem już w wieku Romea i Julii, ale żadna światowa kobieta nie może tego o sobie powiedzieć. Nie, przysięgam, że to Andrew Brighton zachowuje się nienormalnie. Każdy inny mężczyzna na jego miejscu wykorzystałby okazję i próbował uwieść Annę Hargraves.
Potrząsnęła ze smutkiem głową, przypominając sobie licznych mężczyzn, z którymi miała do czynienia w trakcie swej kariery. Bardzo niewielu z nich zdołało poruszyć jej serce i poznać prawdziwą Annę Hargraves; zaś prawie nikomu nie udało się wzbudzić w niej zainteresowania swoją osobą. Mimo to, gdziekolwiek się udawała, wszędzie towarzyszyła jej reputacja femme fatale.
Ostatecznie ilu mężczyzn gotowych jest przyznać się dobrowolnie do porażki po tym, gdy atrakcyjna kobieta kokietowała ich i zapraszała do swego domu? To założenie doskonale służyło zarówno Annie, jak i rządowi brytyjskiemu podczas jej misji za granicą. W większości przypadków potrafiła tak pokierować sytuacją, że jej adoratorzy wychodzili z całej sprawy z godnością i czuli się bardziej uhonorowani niż zawstydzeni, gdy w końcu ich wysiłki spełzły na niczym. Anna poczuła dreszcz na myśl, że tym razem, gdy jej porażka może oznaczać śmierć królowej, prowadzenie gierek towarzyskich w celu zdobycia informacji kryje w sobie niezwykłe ryzyko.
Jeśli Brighton nie da się zwieść jej wdziękom, będzie musiała poszukać innego sposobu dostania się do jego obozu. Przypomniawszy sobie o papierach przysłanych rano przez Conwaya, z filiżanką w dłoni wróciła do stołu i otworzyła akta reformatorów z East Endu. Może tu znajdzie klucz, który będzie mogła wykorzystać.
Zauważyła, że Nigel włożył do teczki dawny artykuł z „Guardiana" dotyczący nieudanego zamachu na życie królowej. Na górze nad artykułem napisał: „Wyobrażasz sobie, jaka byłaby reakcja naszej ukochanej królowej, gdyby dowiedziała się o obecnych kłopotach?"
Nagłówek artykułu brzmiał następująco: „Warto było stać się obiektem ataku, by przekonać się o gorących uczuciach mych poddanych - stwierdza królowa Wiktoria".
- Boże, miej nas w swojej opiece - westchnęła Anna, czytając krótką relację o strzałach oddanych do powozu monarchini i spektakularnym ujęciu zamachowca, bynajmniej nie przez towarzyszącego królowej Johna Browna, lecz przez grupę uczniów uczęszczających do Eton.
- Ciekawa jestem, czy powiedziałaby to samo, gdyby zamachowiec nie spudłował - mruknęła Anna, rozumiejąc obawy Nigela. - No cóż, jeśli królowa nie chce zmienić stylu życia, by umożliwić skuteczniejszą ochronę swej osoby, będziemy musieli wykazać się większą przebiegłością. No, panie Andrew Brighton, zobaczmy, co też rząd wie na pański temat.
Zagłębiając się w lekturze dokumentów, Anna poczuła dreszczyk emocji, jakiego zawsze doświadczała u progu nowej misji. Składało się nań oczekiwanie, jakieś szczególne poczucie władzy i jednocześnie pewien niepokój, wynikający z nałożonej na jej barki odpowiedzialności. Co będzie, jeśli tym razem jej się nie uda?
Zaraz jednak wzruszyła ramionami na wspomnienie o Ludwiku; jego nikt nawet nie próbował ochraniać. Zapłacił za to niebezpieczne przeoczenie życiem. Conway, ona i wielu jeszcze innych nie będą przynajmniej szczędzić czasu i energii, by ochronić królową. Nawet jeśli okaże się to niewystarczające, pocieszyła się, to i tak zawsze lepiej coś robić, niż siedzieć z założonymi rękami.
Po upływie godziny wcale jednak nie była pewna, czy posunęła się naprzód. Przeczytała biografię Brightona, poznała miejsca, w których bywał, sprawy, które wspierał, spory, jakie toczył z rozlicznymi placówkami rządowej biurokracji, nawet nazwiska członków kościoła, których obraził. Mimo to nie potrafiła się w tym doszukać najmniejszego dowodu świadczącego o tym, że gorliwa opieka nad ubogimi wiąże się w jego przypadku z anarchizmem zmierzającym do wyeliminowania królowej. Brighton miał rację. Choć Bertie zasiadał w składzie kilku królewskich komitetów zajmujących się badaniem potrzeb londyńskich ubogich, kto mógł zagwarantować, że gdy zostanie królem, rzeczywiście będzie się starał ulżyć ich losowi? Podziwiając Brightona za zaangażowanie w sprawy społeczne, Anna zadumała się nad jego przeszłością.
Jako jedyny syn utracjusza dzielącego czas między alkohol i kobiety, Andrew wcześnie odziedziczył tytuł i resztki rodzinnego majątku, gdy ojciec zginął w wypadku wraz z żoną innego mężczyzny. Kobieta owa osierociła czwórkę małych dzieci, a ich ojciec - nie mogąc znieść hańby - popełnił samobójstwo. Otworzywszy swe serce i portfel Andrew Brighton wziął na siebie obowiązek wspierania nieszczęśliwej rodziny, stawiając tym samym pierwsze kroki zmierzające do zreformowania społeczeństwa.
Wydarzenia te rozegrały się blisko dwadzieścia lat temu. Obecnie Brightona rzadko widywano poza East En-dem, chyba że właśnie zajmował się agitacją na rzecz poprawy warunków pracy czy życia ludzi upośledzonych przez los. Anna doszła do wniosku, że jedynym sposobem, by do niego dotrzeć, jest przyłączenie się do jego krucjaty.
Jak należy się ubrać na odczyt zatytułowany „Strawa dla ciała i ducha", odbywający się w jednym z kościołów East Endu?
Doszedłszy do wniosku, że w uboższych dzielnicach Londynu nikt nie zwraca uwagi na modę i jej wymagania, Anna włożyła wygodną sukienkę z miękkiej, brązowej tkaniny i krótki żakiecik ozdobiony skromną lamówką. Zamiast noszonych zwykle pięciu halek, włożyła jedynie dwie i z zadowoleniem stwierdziła, że prezentuje się skromnie i statecznie. Prosty kapelusz w kolorze czekolady z taką samą lamówką dopełnił całości. Na widok swego odbicia w lustrze Anna uśmiechnęła się.
Była to już zupełnie inna osoba niż wytworna śpiewaczka, która odwiedziła Morelandów. Być może to jednak właśnie dzięki temu uda jej się zdobyć zaufanie Brightona. Jeśli zajdzie taka potrzeba, gotowa była pomagać we wszystkich przytułkach Londynu, byle tylko ochronić królową Wiktorię. Schodząc do powozu pomyślała, że slumsy Londynu nie mogą być gorsze od tych, jakie oglądała podczas wykonywania zadań w Aleksandrii i Kalkucie.
- Do kościoła św. Jerzego na East Endzie - poleciła stangretowi.
- Na pewno właśnie tam chce pani jechać? Tu w pobliżu jest wiele porządniejszych kościołów. Chętnie panią zawiozę - zaoferował się nowo najęty stangret.
- Bardzo dziękuję, ale wybieram się do Św. Jerzego i tam później po mnie przyjedziesz - powiedziała Anna stanowczo.
- Oczywiście, panno Hargraves. Jedziemy do św. Jerzego - zgodził się szybko. Ostrzegł ją. Jeśli chce ryzykować, on umywa od tego ręce.
Choć było dopiero wczesne popołudnie, niewiele słońca przenikało przez brudne okna do ciemnego i ponurego wnętrza kościoła, który bardziej przypominał mauzoleum niż dom modlitwy. Gdy weszła do środka i zajęła miejsce w bocznej nawie, przez chwilę towarzyszyły jej zdziwione spojrzenia.
- Czego tu paniusia szuka? Znudziło się paniusi siedzieć we własnym, szykownym mieszkanku? - odezwał się skrzeczący głos po prawej stronie. - Nie potrzebujemy tu takich.
Anna odwróciła się, by spojrzeć na właścicielkę głosu i z trudem udało jej się zachować nie zmieniony wyraz twarzy. Biedna kobieta była chuda jak szkielet. Miała pomarszczoną skórę, zmęczone i postarzałe przedwcześnie oczy, a jej odzież, choć schludna, składała się z łachmanów, poprzecieranych i podartych. Nim Anna zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, u jej boku pojawił się Andrew Brighton i łagodnie upomniał kobietę:
- Ależ Nell, przecież wiesz, że na naszych spotkaniach każdy jest mile widziany. Jestem pewien, że panna Hargraves przybyła, żeby nam pomóc, a nie drwić z naszych skromnych wysiłków. Chcę, żeby się tu dobrze czuła.
- Chodziło mi tylko o to, że nie powinna zabierać jedzenia tym, co go naprawdę potrzebują...
- Nie zrobi tego - zapewnił ją Brighton. - A teraz może zapalisz świece i rozdasz talerze? Zaraz do ciebie dołączę.
- Dobrze, sir - odparła skwapliwie, spiesząc wykonać jego polecenie.
- Musi pani wybaczyć moim podopiecznym, panno Hargraves. Bardzo zazdrośnie strzegą tych skromnych darów, jakie mogę im zaoferować, choć to zaledwie kawałek chleba, trochę gorącej zupy i kilka słów pociechy podczas posiłku.
- Nie wiedziałam. W pańskim ogłoszeniu była mowa o odczycie - zaczęła Anna. - Ja tylko...
- Trudno oferować darmowe jedzenie, nie urażając ich dumy. Nie musi pani przepraszać, choć może lepiej będzie, jeśli siądzie pani bardziej z tyłu - zaproponował. – Muszę zająć się rozdzielaniem naszej skromnej strawy. Pora też na moje wystąpienie. Porozmawiamy później.
- Oczywiście - zgodziła się. - Przepraszam za kłopot.
- Nonsens. Pani obecność pozwala mi mieć nadzieję, że być może moje słowa znajdą jakiś oddźwięk na tych nie kończących się przyjęciach. Poza tym pani uroda stanowi miłą odmianę w tym ponurym otoczeniu. Proszę nie żałować, że pani tu przyszła. Odpowiedziała pani na wezwanie serca - rzekł i ruszył w stronę swej trzódki zgromadzonej w przedniej części kościoła.
Nim Anna przeniosła się na nowe miejsce, on już rozlewał gorącą zupę, zamieniając kilka słów z każdym z czekających w kolejce po strawę. Dziwiła się łagodności tego wielkiego mężczyzny. Gdy pochylał się, by napełnić talerz dziecka, wydawał się olbrzymem pomagającym karzełkowi, ale dobroć widoczna w jego uśmiechu sprawiała, że robił wrażenie łagodniejszego i czułego. Czy taki człowiek mógłby być mordercą? Nim jednak zdążyła zagłębić się w dalsze rozważania dotyczące prawdziwych motywów postępowania Brightona, ktoś usiadł obok niej.
Ku swemu ogromnemu zdziwieniu stwierdziła, że jest to nie kto inny, a ów tajemniczy nieznajomy z ogrodu Morelandów, człowiek, który przyglądał się jej z takim zainteresowaniem, a potem zniknął w ciemnościach. Czego tu szuka?
- Dzień dobry, panno Hargraves - zaczął, odkładając kapelusz na krzesło przed sobą. - Zdaję sobie sprawę z tego, że nie zostaliśmy sobie formalnie przedstawieni, ale jak można nie zaufać osobie spotkanej w kościele? Nazywam się Ian Kendrick, widzieliśmy się na przyjęciu u księżnej Moreland, więc nie jestem zupełnie obcy.
- Zachował się pan w stosunku do mnie w sposób wyjątkowo niegrzeczny, panie Kendrick - odpowiedziała zimno, odsuwając się od niego z irytacją. - Szczerze mówiąc wolałabym, by pozostał pan nie przedstawiony. Nie wiem, co pana tu sprowadza, ale jakoś trudno mi uwierzyć, że kierowało panem miłosierdzie.
- Pani natomiast jest wyjątkowo zawzięta - odparł szybko, zirytowany jej lodowatym tonem. Właśnie w tym momencie Brighton odszedł od kotła z zupą i zaczął mówić.
- Drodzy przyjaciele, raz jeszcze witam was i zapraszam do dzielenia ze mną strawy dla ciała i ducha. Ciało to jedynie przejściowe schronienie dla duszy, która tak samo potrzebuje pokarmu jak nasza cielesna powłoka - rozpocząć zwracając się do zebranych płynącymi prosto z serca słowami.
Wystąpienie Brightona wywarło na Annie tak głębokie wrażenie, że zapomniała o siedzącym obok człowieku i o własnym cynizmie, za którym zwykle skrywała uczucia, usiłując zachować dystans w stosunku do zadań, jakie wykonywała. Pomyślała, że tym razem będzie to trudniejsze, bo nie było jej obojętne, czym zakończy się ta misja.
Gdy Brighton skończył mówić, sięgnęła do torebki i wyjęła portmonetkę. Bez wahania opróżniła jej zawartość prosto do puszki na datki niesionej przez małe, obdarte dziecko. Gdy cofała wyciągniętą rękę, poczuła uścisk dłoni siedzącego obok mężczyzny.
- Chyba nie jest pani aż tak naiwna, by dać się nabrać? - odezwał się z wyrzutem. - Jeśli Brighton tak bardzo potrzebuje pieniędzy, niech je weźmie ze swego majątku albo od władz kościoła. Nie musi wyciągać pieniędzy z kieszeni kobiet z towarzystwa, pragnących uspokoić własne nieczyste sumienie. Poza tym Bóg jeden raczy wiedzieć, co ten człowiek robi z funduszami zebranymi tutaj i na przyjęciach przy Grosvenor Square.
- Czy to głos doświadczenia? Osobiście to raczej w panu widziałabym osobnika zdolnego do wykorzystywania kobiet, które miały nieszczęście panu zaufać - odcięła się Anna ze złością. Jak śmie osądzać ją i jej charakter? Nieczyste sumienie! Coś podobnego! - Będzie pan uprzejmy zostawić mnie w spokoju i proszę przestać zajmować się moją osobą. Zapewniam pana, że sama potrafię się o siebie zatroszczyć.
- W tej okolicy? Wątpię, panno Hargraves. Właśnie wykazała się pani pożałowania godnym brakiem rozwagi, i to przy świadkach, z których każdy może okazać się potencjalnym złodziejem gotowym pozbawić panią reszty pieniędzy. Proszę pozwolić mi ofiarować pani pomoc i dopilnować, by bezpiecznie dotarła pani do domu - powiedział Ian. Zmusił ją, by wstała i zaczął prowadzić w stronę drzwi. Jeśli jest na tyle naiwna, aby wspierać Brightona finansowo, to trudno, nic na to nie poradzi. Może jednak ochronić ją przed różnymi miejscowymi ciemnymi typami, a przy okazji lepiej poznać.
- Nie. Pragnę jedynie tego, sir, by zniknął pan z mego życia. Muszę zamienić parę słów z panem Brightonem, który, nawiasem mówiąc, wydaje mi się daleko bardziej odpowiednim opiekunem niż pan, panie Kendrick. Poza tym na zewnątrz czeka mój powóz. Zapewniam pana, że jedyne, co może pan dla mnie zrobić, to zostawić mnie w spokoju. - Odwróciła się od niego i podeszła do Brightona, który zbierał opróżnione miski i talerze.
- Panie Brighton, jeśli przyda się panu jeszcze jedna para rąk, to chętnie pomogę - zaproponowała głośno, nadal zastanawiając się nad wyjątkowym tupetem Iana Kendricka.
- Dziękuję, panno Hargraves. I tak okazała nam pani już wyjątkową hojność, ale dla chętnych zawsze znajdzie się zajęcie - odparł Brighton. Uwagi jego nie uszło szybkie spojrzenie, jakie rzuciła w stronę pozornie pustego kościoła, gdy gdzieś z tyłu trzasnęły drzwi. Żadne z nich nie zauważyło jednak ukrytego w mrocznym wnętrzu mężczyzny przysłuchującego się ich rozmowie. Zirytowany własną głupotą Ian postanowił przynajmniej dowiedzieć się, co planują, choć przebywanie w ciemnym i zimnym kościele nie należało do przyjemności. Jego własne wygody wszakże nie liczyły się, gdy w grę wchodziło zadanie, jakie miał do wykonania.
3
Do licha, powinienem był też zaproponować Brightonowi pomoc; wtedy wszystko bym usłyszał. Zamiast tego wdałem się w sprzeczkę z Anną Hargraves. Świetny sposób na to, by się czegoś o niej dowiedzieć. Gdy tylko ta kobieta pojawia się w pobliżu, zaczynam tracić panowanie nad sobą. Co takiego w niej jest? - ganił się w myślach Ian Kendrick, wracając pół godziny później do niewielkiego domu, który wynajmował w pobliżu Russell Square.
Nie ma w niej nic szczególnego. To prawda, jest dość atrakcyjna i wspaniale śpiewa, ale miewałem już kobiety znacznie bardziej uwodzicielskie i o wiele bardziej chętne, przekonywał sam siebie bez większego powodzenia. Tak czy owak, spartaczył robotę. Miał się dowiedzieć czegoś o jej związkach z Brightonem, a tymczasem wyszedł na głupca. Tego problemu nie da się pominąć, zdecydował, skręcając w ścieżkę prowadzącą do frontowych drzwi domu. Podjął już kroki zmierzające do naprawy sytuacji. Miał nadzieję, że Anna przyjmie jego przeprosiny. Gdyby mu się nie powiodło, nigdy nie pozwoliłaby mu się do siebie zbliżyć, a to przekreśliłoby szansę na zdobycie informacji o niej i Brightonie. Skrzywił się raz jeszcze na wspomnienie wydarzeń tego popołudnia. Takie porywcze zachowanie było zupełnie do niego niepodobne. Wyciągnął z kieszeni klucze od domu i wbiegł na schody. Omal nie potknął się o skuloną na progu i ledwo widoczną w popołudniowym mroku postać.
- Co u licha? Czyżby to Brighton nasłał na mnie tego nędzarza? To nie przytułek, zabieraj się stąd! - syknął, odruchowo sięgając do kieszeni po kilka monet.
- Hej, Ian, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - zaprotestował młodzieńczy glos, po czym mężczyzna wstał i odsłonił głowę.
- Jack? Czemu, u licha, leżysz pod moimi drzwiami? Chyba powiedziałeś pani Land, że należysz do rodziny? Nie chciała ci uwierzyć? Ty nicponiu, czemu mnie nie uprzedziłeś o przyjeździe? - pytał Ian, zamykając drzwi i ściskając brata. - Pokaż no się. Niech ci się przyjrzę. Nie widzieliśmy się prawie trzy lata.
- Dzwoniłem, ale gdy nikt nie otwierał, doszedłem do wniosku, że służba ma w czwartki wolne - odparł Jack.
O piętnaście lat młodszy od Iana chłopak miał wyjątkowo zniewalający uśmiech.
- Służba? Hm... Tak, mają wolne popołudnie – Ian zaśmiał się krótko - choć pani Land i jej bratanica Molly nie kwalifikują się do tak szczytnego określenia.
- Może i nie, ale mama mówiła, że skoro mieszkasz w mieście, na pewno żyjesz jak na prawdziwego dżentelmena przystało.
- I pewnie też nie omieszkała obarczyć mnie wszystkimi możliwymi grzechami.
Ostatnią wizytę Iana w domu zatruły głośne wyrzekania matki, która nie mogła pogodzić się z faktem, że syn przedkłada żywot kawalera nad rozkosze stanu małżeńskiego. Abigail Kendrick, wnuczka surowego pastora, była przekonana, że jej trzeci syn będzie się smażył w piekielnym ogniu, ponosząc karę za swe występne życie w tej sodomie i gomorze Londynu.
- No więc napijmy się i mów, co cię sprowadza w moje dekadenckie progi - powiedział Ian, nalewając dwa kieliszki porto.
- Chyba najprościej można to określić jako grzech -mruknął Jack, pochylając się nad kieliszkiem, a jego twarz oblała się szkarłatem.
- Grzech? - Ian nie wierzył własnym uszom. O mało nie zakrztusił się winem. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że zniszczyłeś reputację jakiejś dziewczyny?
Jego niepokój zmniejszył się nieco, gdy Jack zaprzeczył ruchem głowy.
- Czyżby mama cię tu przysłała, żebym cię wprowadził na drogę występku? - zażartował.
.- Prawdę mówiąc, i tak, i nie. Po to tu przyjechałem, ale pomysł był ojca - przyznał chłopak z płonącą twarzą. Nie śmiał spojrzeć bratu w oczy i szybko wychyliwszy kieliszek, chciał nalać sobie następny.
- Do diabła, Jack. Przestań kręcić. Bądź mężczyzną i powiedz wprost, o co chodzi, a przy okazji mnie też nalej - polecił starszy brat z irytacją. Powoli zaczynał domyślać się wszystkiego.
- Nie przypieraj mnie do muru, Ian. Ja też czuję się trochę niezręcznie - zaprotestował Jack. Wziął do ręki karafkę, nalał wina do obu kieliszków i podał jeden z nich Ianowi. - W ubiegłą sobotę mieliśmy z Tommym Fitzgeraldem trochę w czubie i założyliśmy się... No i mama przyłapała mnie w pokojach służby z panią Mumm...
- Panią Mumm, gospodynią? Wielkie nieba, już całe wieki temu nazywaliśmy ją Mumią. Ma chyba ze sto lat!
- A czy w naszym domu są jakieś inne kobiety? Znasz mamę. Wszystkie pokojówki mają co najmniej sześćdziesiąt lat i cały czas przesiadują w kościele. Poza tym wydawało mi się, że pani Mumm jest chętna... a Tommy mówi, że po ciemku...
- Mogę sobie wyobrazić, co Tommy ma do powiedzenia na ten temat - sarknął Ian. Jego podejrzenia okazały się słuszne. - A więc zostałem wybrany do roli obrońcy pani Mumm, służby domowej i cnotliwych panien z Northumberland i mam wprowadzić cię w sprawy mężczyzn? Czy mama uważa, że tylko ja się do tego nadaję?
- Chyba nie. Prawdę mówiąc nawet nie wie, gdzie jestem. Ojciec powiedział jej tylko, że wysyła mnie z domu na kilka tygodni, żeby pani Mumm mogła przyjść do siebie.
- A ojciec i bracia? Jestem pewien, że potrzeby mężczyzn oraz ich zaspokajanie są im równie dobrze znane jak mnie.
- Ojciec mówi, że przez mamę dawno już zapomniał o takich przyjemnościach. Michael jest tak szczęśliwym mężem, że w głowie by mu nie postało dopomaganie mi w szukaniu satysfakcji poza stadłem małżeńskim, a Robert otrzymał właśnie parafię w południowej Anglii i nie może narażać swojej dobrej opinii. Jesteś moją jedyną nadzieją - mówił błagalnie Jack. - A Londyn jest na tyle daleko od domu, że mama się o niczym nie dowie.
- Niebiosa, miejcie mnie w swej opiece! - mruknął Ian, opróżniając kieliszek jednym haustem. Co za dzień! Najpierw z marnym skutkiem próbował uchronić kobietę przed dobroczyńcą o wątpliwych pobudkach, a teraz ma dopomóc w zbrukaniu niewinności własnego brata. Sam nie wiedział, która z tych dwóch rzeczy budziła w nim większą niechęć. - W porządku, Jack, chodźmy zobaczyć, co pani Land zostawiła mi na kolację, a potem się zastanowię. Nie musimy się nigdzie spieszyć.
Po wizycie na East Endzie i krótkich odwiedzinach u Nigela Conwaya Anna wróciła wreszcie do siebie. Drzwi wynajmowanego przez nią domu otworzyły się na odgłos jej kroków i weszła do środka, ignorując zupełnie niskiego, korpulentnego kamerdynera o surowym obliczu, zatrudnionego przez Nigela wraz z resztą służby.
Twarz Anny nadal płonęła ze złości. Wspomnienie spotkania z Ianem Kendrickiem prześladowało ją przez całą drogę do domu. Miała zaciśnięte usta i zmarszczone czoło. Zamyślona, zdjęła żakiet i zostawiła go milczącemu kamerdynerowi. Pomimo czasu, jaki upłynął od spotkania w kościele, ciągle widziała przed sobą arogancką twarz Iana Kendricka. Irytacja, jaką w niej budził, zaczynała zupełnie przesłaniać jej misję.
Jest dość przystojny, to prawda, i być może zainteresowałaby się nim, gdyby nie miała do wykonania tak poważnego zadania i gdyby on nie był tak piekielnie pewny siebie i natrętny.
W tym właśnie cały problem... a także powód fascynacji, jaką odczuwała, myślała ponuro. Przeszła do salonu i usadowiła się na krześle zbyt wymyślnym, by mogło być wygodne. Upór i śmiały sposób bycia sprawiały, że Ian Kendrick zupełnie nie przypominał mężczyzn, z którymi miała zwykle do czynienia.
Była śpiewaczką o międzynarodowej sławie i wielu mężczyzn próbowało zdobyć jej względy. Odnosili się do niej jednak zawsze z pokorą, w głębi serca nie wierząc, że zechce spojrzeć na nich łaskawym wzrokiem. Wysyłali jej prezenty, pełne nadziei liściki, zapraszali na wystawne kolacje. Nie zdarzyło się, by ktoś ją zaczepił, i to z przekonaniem, że uszczęśliwiona padnie w jego objęcia.
Niech piekło pochłonie tego nieznośnego Iana Kendricka, pomyślała ze złością. Już pierwsze słowa, jakie wypowiedzieli do siebie w ogrodzie, świadczyły o jego despotycznym usposobieniu. I co za bezczelność! Przecież właściwie dał jej do zrozumienia, że jeśli zechce, to w końcu i tak będzie do niego należała.
Dla Anny było to doświadczenie nowe i denerwujące. W każdej z dotychczasowych znajomości z mężczyznami to ona dyktowała warunki. Tylko raz obdarzyła kogoś uczuciem i wiele z tego powodu wycierpiała. Ślubowała sobie, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy.
Zresztą nie mam wcale zamiaru zakochiwać się w Kendricku, powtarzała sobie w duchu. Nawet gdyby mnie tak nie drażnił. Była w trakcie wypełniania najważniejszej misji w swej karierze i nie miała czasu dla jakiegokolwiek mężczyzny, zwłaszcza dla kogoś takiego jak on. Co za bezczelność, żeby tak deptać jej po piętach!
Nie może nawet skupić się na swych obowiązkach związanych z ochroną królowej, skoro nieustannie prześladuje ją myśl o Ianie Kendricku i jego planach w stosunku do niej. Trzeba coś z tym zrobić, i to szybko, zdecydowała i zadzwoniła na kamerdynera.
Gdy się zjawił, poprosiła go o brandy, w nadziei, że alkohol pomoże jej odprężyć się na tyle, by mogła śpiewać gamy. Kamerdyner skwitował jej prośbę skinieniem głowy i w milczeniu wyszedł, ale Anna zauważyła malujący się na jego twarzy wyraz dezaprobaty.
Gdzie Nigel wygrzebał ten zabytek? Jej nastrój pogarszał się coraz bardziej. Czy Brewster nigdy nie widział kobiety pijącej brandy? Pewnie nie... przynajmniej nie w przyzwoitych domach, w jakich dotąd pracował. A już z pewnością nie po południu. Do licha! Jeden mężczyzna ugania się za nią po Londynie, a drugi, i to w jej własnym domu, pozwala sobie na krytykowanie jej zachowania! Po raz pierwszy w życiu poczuła, że mężczyźni zaczynają ją męczyć.
Kilka chwil później siwowłosy kamerdyner powrócił, niosąc na srebrnej tacy niewielki kieliszek brandy. Wyraz jego twarzy był jeszcze bardziej surowy niż przedtem.
Anna od razu zwróciła uwagę na brak karafki i zacisnęła usta z irytacją. Wyzywającym ruchem sięgnęła po kieliszek, uniosła go do ust i odrzuciwszy głowę do tyłu, jednym haustem niemalże go opróżniła.
- To wszystko, Brewster - powiedziała krótko.
- Tak jest, proszę pani - odparł kamerdyner lakonicznie. - Czy mam rozumieć, że życzy sobie pani, aby jedna z pokojówek zajęła się kwiatami?
- Kwiatami? - powtórzyła Anna machinalnie. Z radością stwierdziła, że potyczka z tym człowiekiem pomogła jej się odprężyć.
- Kwiatami, proszę pani - odparł kamerdyner tonem nieskazitelnie poprawnym, a jednak zawierającym odrobinę wyrzutu.
- Co to za kwiaty? - zapytała. Brewster zaczynał ją wyraźnie drażnić.
- Właśnie je przyniesiono.
- Od kogo?
- Nie mam pojęcia, proszę pani. Nie otwierałem koperty, bo wyraźnie zaznaczono na niej „do rąk własnych". - Chłodny ton jego odpowiedzi sprawił, że Anna poczuła się, jakby był jej ojcem, karcącym ją za zachęcanie do awansów jakiegoś niestosownego zalotnika.
- W takim razie przynieś je tutaj - poleciła.
Gdy tylko zostało to wykonane, a służący wyszedł, zajęła się olbrzymim bukietem. Był piękny - bez wątpienia pochodził ze szklarni - i na pewno bardzo drogi. Podziwiając delikatne kwiaty, Anna uśmiechnęła się na myśl, że jednak zainteresowanie Bnghtona jej osobą nie ogranicza się do portfela. Była przekonana, że gdyby pozwoliła mu mieć nadzieję na swe względy, bez trudu dowiedziałaby się wszystkiego o nim i jego sprawach. Pomyślała przelotnie, że pomimo wcześniejszych rozczarowań, dzień zakończy się jednak drobnym sukcesem.
Sącząc powoli resztkę brandy, sięgnęła po bilecik dołączony do kwiatów. Wreszcie sprawy biegną właściwym torem, stwierdziła z zadowoleniem. Oczywiście trzeba będzie jeszcze zrobić coś z Brewsterem. Nie potrafiła sobie wyobrazić jego zachowania, gdyby kiedyś późnym wieczorem przyprowadziła Brightona do domu. Czy ten człowiek nie nauczył się jeszcze, że służba musi być dyskretna?
Otworzywszy kopertę, Anna pobieżnie przeczytała bilecik. „Przykro mi, że zachowałem się nie dość serdecznie. Nasza rozmowa nie odzwierciedla uczuć, jakie żywię dla Pani... Pragnąłbym móc odwiedzić Panią i porozmawiać w inny sposób".
Tak, wszystko wskazuje na to, że ten mężczyzna gotów jest dąć się uwieść, stwierdziła z zadowoleniem.
Dobre samopoczucie Anny skończyło się w momencie, gdy jej wzrok padł na podpis, Ian Kendrick! Ten nicpoń ma czelność naprzykrzać się jej we własnym domu! Czy on się spodziewa, że w ten sposób zyska jej przychylność? Skutek okazał się wręcz odwrotny. Zirytowała się jeszcze bardziej. Czy Kendrick nigdy nie daje za wygraną?
Dobroczynne działanie brandy znikło bez śladu, a Anna znów czuła ściskanie w gardle. Niech go licho porwie! Nigdy przedtem żaden mężczyzna nie doprowadził jej do takiego stanu. Jak on śmie zachowywać się w ten sposób? Zdecydowanym krokiem opuściła salon i udała się na poszukiwanie karafki, a wyzywający błysk w jej oczach ostrzegł Brewstera przed próbą jakiegokolwiek komentarza.
Senna atmosfera panująca w salonie zadowoliłaby nawet Brewstera, stwierdziła Anna smętnie następnego popołudnia. Pokrywając znudzenie uprzejmym uśmiechem, potakiwała głową w odpowiedzi na puste uwagi pani domu - Gladys Lipton, lady Chadwick. Choć Anna urodziła się i wychowała w Anglii, jako agentka wywiadu nie obracała się w kręgach towarzyskich własnego kraju. Z natury niecierpliwa, uważała zasady obowiązujące w towarzystwie za niezwykle uciążliwe.
W północnej Afryce czy na Dalekim Wschodzie wystarczyło zatrzepotać rzęsami, a natychmiast przedstawiano jej mężczyzn, których pragnęła poznać. Ale tu, w Anglii... W Anglii musiała godzinami przesiadywać w salonach, brać udział w nużących spotkaniach towarzyskich i zdobywać akceptację kobiet, których mężowie ją interesowali.
Tak jak dziś właśnie. Znajomość z Brightonem mogła wprowadzić ją do kręgu reformatorów społecznych, ale tylko poprzez wykwintne salony najznamienitszych londyńskich domów możliwy był wstęp do świata drugiej grupy podejrzanych o spiskowanie przeciwko Wiktorii -ludzi, którzy całe lata nadskakiwali księciu Walii.
Jednym z nich był Horace Lipton, lord Chadwick, którego pozbawiona gustu małżonka, właśnie z takim znawstwem perorująca na temat najnowszej mody, miała wprowadzić Annę do tego kręgu. Jej herbatka okazała się najkoszmarniejszym ze spotkań towarzyskich, w jakich Anna kiedykolwiek uczestniczyła. Pomimo to nikt patrzący na słynną śpiewaczkę nie podejrzewałby nawet, że przebywanie w tym salonie nudzi ją śmiertelnie.
Zalewana potokiem wymowy lady Chadwick, Anna uśmiechnęła się do Aurory, księżnej Moreland. To dzięki niej się tu znalazła. Widocznie jej faux pas polegające na opuszczeniu przyjęcia w domu Morelandów w towarzystwie Brightona zostało zapomniane, bo księżna zabrała Annę na to niewielkie spotkanie u Gladys Lipton. Ze swej strony Anna nie mogła nadziwić się kontaktom towarzyskim Nigela, który z taką łatwością zapewnił jej wkroczenie do tego środowiska. Aurora odwzajemniła uśmiech, a Anna zastanawiała się, czy księżna zdaje sobie sprawę z tego, jak jej pozycja w towarzystwie jest wykorzystywana przez rząd Jej Królewskiej Mości.
To jednak nie ma nic do rzeczy, przypomniała sobie, odstawiając z wdziękiem filiżankę na spodeczek. Liczy się tylko jej misja... Zawsze liczy się tylko to, choćby miała wypić morze herbaty i niczego się nie dowiedzieć. Kontakt został nawiązany i z czasem coś z tego wyniknie. Lady Chadwick była wyraźnie zadowolona z wizyty słynnej śpiewaczki i bez wątpienia zamierzała zaprosić ją na następne ze swych modnych przyjęć.
Anna miała właśnie dać znak księżnej Moreland, że chciałaby już wyjść, gdy lady Chadwick, podejrzewając zamiar swego gościa, porzuciła dyskusję na temat mody i postanowiła zająć się tematem, który mógł wywrzeć na pannie Hargraves odpowiednie wrażenie i zachęcić ją do przedłużenia wizyty.
- Wciąż mówię i mówię o materiałach i fasonach -wdzięczyła się. - To dlatego, że brakuje mi takich rozmów. Nieczęsto mam okazję pozwalać sobie na takie pogawędki. Rozumie pani, że Jego Wysokość tego nie pochwala, a zwykle, kiedy bywamy poza domem, spędzamy czas w jego towarzystwie. Horace od dawna jest jednym z najserdeczniejszych przyjaciół księcia.
- Och, to cudownie - odparła Anna, biorąc do ręki kolejną filiżankę herbaty. - Zawsze uważałam, że jest pani osobą niezwykle światową, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo powinnam czuć się zaszczycona zaproszeniem do tego domu.
- Ależ moja droga, cała przyjemność po mojej stronie.
My, kobiety z towarzystwa, mamy tylko siebie - ciągnęła lady Chadwick zadowolona, że znajomość jej męża z przyszłym królem Anglii wywarła na Annie odpowiednie wrażenie. - Poza tym, to pani jest teraz u szczytu sławy. Horace i ja zajmiemy miejsce w historii dopiero wtedy, gdy drogi Bertie zasiądzie na tronie.
- Miejmy nadzieję, że Jej Królewska Mość będzie nam panować jeszcze przez wiele lat - wtrąciła patriotycznie lady Moreland, całkowicie ignorując reakcję, jaką jej słowa wywołały w lady Chadwick.
- Prędzej czy później książę i tak przejmie rządy w Anglii - rzuciła Anna, pragnąc rozwinąć temat. - A do tego czasu możemy cieszyć się towarzystwem tych, którzy jak lord Chadwick będą któregoś dnia doradcami naszego króla.
- Już teraz mu doradzamy - pochwaliła się lady Chadwick, rzucając wyniosłe spojrzenie Aurorze Palmer, księżnej Moreland.
- Przyznasz, Gladys, że te rady nie zawsze są rozsądne - zauważyła cierpko księżna.
- Auroro! Jak możesz mówić coś podobnego pod moim dachem? - wybuchnęła lady Chadwick. Jej twarz płonęła z oburzenia i zakłopotania. Nie miała zamiaru dopuścić do zerwania znajomości z panną Hargraves z powodu nieporozumienia. - Dobrze wiesz, że nazwisko mojego męża nigdy nie było łączone ze sprawą kliki z South Kensington. Przynajmniej nie w prasie.
- Kliki z South Kensington? - zapytała Anna cicho.
- Tak, chodziło o osoby, które wykorzystały dla własnych celów znajomość z księciem Walii. Wywołało to niezły skandal - oznajmiła Aurora z dezaprobatą.
- Zapewniam panią, panno Hargraves, że Horace... że lord Chadwick nie miał z tym nic wspólnego - wtrąciła pospiesznie Gladys.
- Oczywiście, jestem o tym przekonana - odparła Anna gładko, wiedząc od Nigela Conwaya, że Chadwick był rzeczywiście zamieszany w tę sprawę, ale niczego mu nie udowodniono.
- Prawdę mówiąc, nie byliśmy nawet w bliskich stosunkach z ludźmi, którzy tak bezwstydnie nadużyli przyjaźni Bertie'ego - kontynuowała obronę męża lady Chadwick.
- Być może to prawda, ale tyle razy ci mówiłam, Gladys, byś pamiętała, że na razie na tronie zasiada Wiktoria, a nie jej syn.
- Proszę mi wybaczyć, ale dopiero niedawno powróciłam do kraju i zupełnie się nie orientuję w sprawach polityki. Jak długo jeszcze królowa może pozostawać na tronie? Zasiada już na nim od prawie pięćdziesięciu lat - odezwała się Anna, spotykając się z pełnym dezaprobaty westchnieniem ze strony księżnej Moreland.
- Otóż to! - zawołała z triumfalnym uśmiechem lady Chadwick. - Horace popiera drogiego Bertie'ego, ale jest ostrożny. W końcu Keating, Bothwell i Warren zachowują się tak samo, a to ludzie o wysokiej pozycji. Poza naszą grupą są też inni, którzy uważają, że takie postępowanie jest rozsądne. Oczywiście są młodzi, ale zaczynają mieć pewną wizję przyszłości... Dearborne, Fielding i Kendrick.
- Kendrick? - zapytała Anna z zaciekawieniem, udając, że z wysiłkiem usiłuje sobie przypomnieć nazwisko człowieka, który tak bardzo ostatnio zaprzątał jej myśli. - Lady Moreland, czy powinnam znać to nazwisko?
- Był wśród gości na moim ostatnim przyjęciu - odparła księżna.
- W takim razie to dziwne, że pyta pani o niego -szczebiotała Gladys, z radością zmieniając temat. - Dziwię się, że ten przystojny młodzieniec nie próbował pani zawrócić w głowie, Ian Kendrick zawsze miał słabość do pięknych kobiet. Fruwa od jednej do drugiej i zawsze udaje mu się wymknąć. Każdego innego mężczyznę na jego miejscu nazwano by kobieciarzem, ale Kendrick ma tyle uroku, że wszystko mu uchodzi na sucho. A podobno niejedno ma na sumieniu.
- Naprawdę? - zapytała Anna, a oburzenie i zaskoczenie malujące się na jej twarzy były niezupełnie udawane. A więc Ian Kendrick, który tak uparcie deptał jej po piętach, jest znanym hulaką i zarazem poplecznikiem księcia Walii. Stwierdziła ze złością, że teraz nie będzie mogła go zignorować. Ta drobna informacja może oznaczać, że trzeba będzie się mu dokładniej przyjrzeć. Raz jeszcze ogarnęła ją irytacja na myśl o tym człowieku, choć nie potrafiłaby powiedzieć, co bardziej działa jej na nerwy: jego poglądy polityczne czy opinia kobieciarza.
4
Kilka dni później, po wieczorze spędzonym w towarzystwie przyjaciół księcia, Anna siedziała przy śniadaniu i przyglądała się Brewsterowi, który wniósł kolejny dzbanek kawy. Postanowiła zignorować malujący się na twarzy kamerdynera grymas dezaprobaty. Prawdę mówiąc nie bardzo rozumiała, dlaczego jej upodobanie do słodkiej tureckiej kawy - efekt lat spędzonych w odległych zakątkach imperium otomańskiego - tak denerwuje Brewstera.
Delektując się cudownym aromatem, wypiła filiżankę gorącej kawy, a potem sięgnęła po owoce. Delikatnie skubiąc pomarańczę, bez wątpienia uważaną przez Brewstera za szczyt rozrzutności, poprzysięgła sobie, że musi porozmawiać z Nigelem o znalezieniu nowego kamerdynera. Miała dość innych problemów, by zaprzątać sobie głowę naburmuszoną służbą.
Przeglądając pocztę, z zadowoleniem zauważyła nie tylko zaproszenie na kolację do lady Chadwick, ale także napisane władczym stylem wezwanie do uczestnictwa w przyjęciu wydawanym w przyszłym miesiącu przez lady Bothwell w jej posiadłości w hrabstwie Kent. Wszystko wskazywało na to, że Annie Hargraves udało się bez problemu wejść w środowisko niesławnej kliki z South Kensington.
Nalewając sobie kolejną filiżankę kawy, zastanawiała się, czy to nie któryś z nadskakujących księciu arystokratów kryje się za spiskiem mającym na celu umieszczenie „drogiego" Bertie'ego na tronie wcześniej, niż chciałby tego los. Oczywiście, gdyby okazało się to prawdą, Anna nie miałaby wątpliwości co do niewinności samego księcia Walii. Nie mogła wszak powstrzymać się od myśli, że być może przyszły król Anglii powinien ostrożniej dobierać sobie przyjaciół.
Na razie jednak nie miała nic konkretnego na poparcie swych podejrzeń. Jedynie grupa pochlebców otaczających następcę tronu mogła mieć motyw. Również ugrupowanie reformatorów miało powody, by życzyć sobie szybkiego końca rządów Wiktorii. Z drugiej strony, Brighton nie robił na niej wrażenia człowieka, który zdolny byłby posunąć się do królobójstwa w celu przeprowadzenia reform społecznych. Być może jednak ktoś z jego współpracowników jest większym fanatykiem, ma mniej skrupułów i jest na tyle naiwny, by wierzyć, że sytuacja poprawi się wraz ze zmianą monarchy.
Przeglądając swój notatnik, Anna przypomniała sobie, że tego dnia ma się spotkać z Brightonem, który obiecał jej przedstawić swych współpracowników i pokazać East End. Wiedziała, że musi się psychicznie do tego przygotować. Podczas swych zagranicznych podróży widziała biedę i wiele ludzkiego cierpienia. Nie stępiło to jednak jej wrażliwości na nędzę najpodlejszych ulic Londynu. Z niewiadomego powodu nie spodziewała się znaleźć tak skrajnego ubóstwa we własnym kraju. Świadomość, że jej rodacy zmuszeni są do egzystencji w równie przerażających warunkach, nie dawała spokoju bogatej pannie Hargraves. Ogarnęły ją litość i wstyd, szybko jednak odsunęła od siebie te uczucia. Wszelkiego rodzaju emocje, a zwłaszcza takie, są bardzo niebezpieczne dla agentów zaangażowanych w misje wywiadowcze.
Potrzebowała czegoś na poprawę nastroju. Na chwilę w jej oczach zapalił się diabelski ognik. Ostatnimi czasy Brewster bardzo się starał ją zirytować. Być może nadeszła pora, aby mu odpłacić pięknym za nadobne.
Gdy kamerdyner stawił; się na wezwanie swej pracodawczyni, Anna robiła wrażenie bardzo z siebie zadowolonej. Brewster natychmiast zaczął podejrzliwie rozglądać się po pokoju, szukając jakiegoś wytłumaczenia jej nastroju. Uważał, że jest nieznośna, i był przekonany, że jej czarujący uśmiech nie wróży nic dobrego.
- Tak, proszę pani? - odezwał się ponurym tonem. -Życzy sobie pani jeszcze kawy? - dodał, marszcząc z niesmakiem nos.
- Nie, Brewster. Chciałam cię prosić, żebyś powiedział stangretowi, że będzie potrzebny dziś po południu.
- Po południu?
- Tak - odparła Anna. Starała się mówić od niechcenia, ale jednocześnie z rozkoszą wypowiadała każdą sylabę. - Wybieram się na East End.
- East End? - powtórzył z niesmakiem.
- Tak - potwierdziła rozbawiona. Łatwo udało jej się go zdenerwować. - Nie mam pojęcia, kiedy wrócę, więc nie czekaj na mnie. Mam własny klucz.
- Mimo to, panno Hargraves, chciałbym ostrzec panią, że East End to nie jest miejsce dla dobrze urodzonej damy.
- Wprost przeciwnie, Brewster. O ile się orientuję, wszyscy przychodzimy na świat w ten sam sposób - oświadczyła, uśmiechając się szeroko na widok czerwonej z oburzenia twarzy kamerdynera. Doszła do wniosku, że to świetna zabawa. Będzie musiała robić to częściej, gdy Brewster stanie się zbyt wścibski.
- A przy okazji, Brewster - dodała - pragnę cię poinformować, że w przyszłym miesiącu będziesz miał kilka wolnych dni.
- Przepraszam panią?
- Przeprosiny też by się przydały, ale to nie ma nic do rzeczy - roześmiała się Anna. - Na początku czerwca wyjeżdżam na wieś. Zostałam zaproszona przez Bothwellów do ich posiadłości w Kent - oświadczyła spokojnie.
- Do Bothwellów? - powtórzył Brewster z widocznym sceptycyzmem.
- Tak - odparła, uśmiechając się promiennie. - Możesz więc poszukać- sobie rozrywek w Londynie albo też odwiedzić przyjaciół. - Jeśli ich masz, dodała w myślach, odprawiając swego nie chcianego anioła stróża.
Ian Kendrick położył widelec obok nadal pełnego talerza. Stracił cały apetyt na poranny posiłek.
- Czy dobrze cię zrozumiałem? - zapytał rozpromienionego Jacka, który właśnie sięgał po kolejną porcję szynki.
- Prawdopodobnie - odparł młody człowiek między jednym kęsem a drugim. - To przecież całkiem prosty pomysł, a tobie nie brak inteligencji.
- Kto ci powiedział o madame Duvalier? - Jasnoszare oczy Iana pociemniały niczym chmury burzowe.
- To nie ma znaczenia. W każdym razie zdecydowałem się udać tam jeszcze dziś.
- A jeśli ci zabronię? - pytał dalej Ian. Niski głos , brzmiał tak miękko i niebezpiecznie, że Jackowi trudno było zignorować ostrzeżenie brata.
- Dlaczego miałbyś mi zabraniać? W końcu przyjechałem tutaj, by zdobyć pewną wiedzę, prawda? - oznajmił Jack wyzywająco. Na chwilę przerwał jedzenie i spojrzał Ianowi prosto w oczy.
Patrząc na obu braci, każdy z łatwością zauważyłby, że są ulepieni z tej samej gliny - uparci, aroganccy, o apodyktycznym usposobieniu. U starszego z nich cechy te widać było nieco wyraźniej, ale była to jedynie kwestia wieku. Nie ulegało wątpliwości, że pewnego dnia Jack pod każdym względem dorówna Ianowi.
Przyglądając się w zamyśleniu młodszemu bratu, Ian widział upór i śmiałość, z jaką Jack odwzajemnił jego spojrzenie. Czuł się tak, jakby spoglądał w lustro sprzed wielu lat i widział siebie w tym samym wieku. Przyszło mu do głowy, że może wyprawa Jacka do miasta to forma zemsty ojca za jego własną bujną młodość.
- Nie obchodzi mnie, co słyszałeś na temat domu madame Duvalier. To nie miejsce dla ciebie - powiedział z naciskiem, rzucając serwetkę na stół i tym samym jakby kończąc dyskusję.
- W takim razie dokąd mam pójść? - nie dawał za wygraną Jack. - Wolałbyś, żebym zdobywał edukację u jakiejś ulicznicy czy może znalazł sobie dziewczynę z towarzystwa, zszargał jej opinię i musiał się z nią żenić w wieku siedemnastu lat?
- Nie, oczywiście, że nie - odparł Ian z lekkim zakłopotaniem.
- To czego w takim razie chcesz? - Odpowiedź brata na tyle uspokoiła Jacka, że zabrał się znów do jedzenia.
- Prawdę mówiąc wolałbym nic nie wiedzieć o twoich planach - odparł Ian z wyraźnym rozdrażnieniem.
- W porządku - zgodził się Jack, nakładając następną porcję jajecznicy. - Zapomnij, że kiedykolwiek o tym mówiłem.
- Dobrze wiesz, że nie mogę tego zrobić. Wiem o wszystkim i to stawia mnie w niezręcznej sytuacji.
- Widzę, że i beze mnie wiesz sporo na temat lokalu madame Duvalier - roześmiał się Jack.
- A cóż to ma znaczyć?
- Tylko to, że cię tam widziano, i to niejeden raz.
Ian poczerwieniał ze złości. To prawda. Bywał w domu madame Duvalier, ale nie z powodów, którymi mógłby się chwalić przed swym niedoświadczonym bratem. Prawdę mówiąc odwiedzał jedynie salon gry, nigdy zaś nie był w pokojach na górze. Chodziło mu jedynie o zebranie informacji dla księcia regenta na temat poczynań niektórych jego przyjaciół. Książę Albert dość już miał skandali związanych z jego osobą i nie życzył sobie,by ludzi z jego otoczenia widywano w tym modnym burdelu.
Ian nie miał wszakże zamiaru zapoznawać Jacka ze szczegółami. Sam nie wiedział, czy ma się czuć dotknięty czy rozbawiony podejrzeniami tego smarkacza, który najwyraźniej sądził, że starszy brat musi uciekać się do pomocy madame Duvalier. Wielki Boże! Sama myśl o korzystaniu z usług burdelu, choćby nie wiadomo jak wykwintnego, pobudzała go do śmiechu. Opanował się jednak, starając zachować surowy wyraz twarzy, zauważył bowiem porozumiewawczy uśmiech Jacka, który chłopak usiłował zatuszować, jedząc kolejnego herbatnika.
- Posłuchaj, Jack. Mógłbym cię zamknąć w twoim pokoju - zagroził Ian.
- Wiesz, że bym uciekł - odparł Jack, ani trochę nie zbity z tropu.
- Mógłbym też sprawić, żeby drzwi madame Duvalier były przed tobą zamknięte.
- To poszedłbym gdzie indziej, do miejsca, które jeszcze mniej by ci się podobało. Jak zrozumiałem, przynajmniej dom madame Duvalier jest akceptowany w towarzystwie. Jak by to wpłynęło na twoją opinię, gdyby się rozniosło, że byłem w domu uciech nie odwiedzanym przez panów z wyższych sfer? Zanim odpowiesz, muszę ci powiedzieć, że jestem całkowicie zdecydowany udać się tam jeszcze dzisiejszego dnia.
- Wieczora, chłopcze. Za dnia jest to zupełnie niewybaczalne.
- Świetnie, w takim razie wczesnym wieczorem. Nie czekaj na mnie.
- Nie czekać? Chyba nie myślisz, że puszczę cię samego? Co to to nie. Skoro twoja decyzja jest nieodwołalna, pójdę z tobą i przedstawię cię komu trzeba.
- O nie! - zaprotestował głośno młodzieniec. - Nie jestem dzieciakiem, którego trzeba odprowadzać do szkoły.
- Właśnie że jesteś i nie zapominaj o tym - warknął Ian. - A teraz jeśli nie chcesz, żebym po śniadaniu odesłał cię do ojca, zastosujesz się do moich poleceń. Czy wyrażam się jasno?
- Całkowicie.
Słońce chyliło się ku zachodowi i wyraźny chłód przenikał cuchnące powietrze zalegające w zaułkach londyńskiego East Endu. Otulając się szczelniej płaszczem, Anna Hargraves poczuła przeszywający ją dreszcz. Nie była pewna, czy to skutek zimna czy też scen, jakie oglądała w ciągu ostatniej godziny.
Podążając za swymi towarzyszami o surowych twarzach, czuła się winna. Lekki płaszcz chronił ją przed chłodem, gdy tymczasem dokoła widziała dzieci ubrane w łachmany, biegające dla rozgrzewki czy też drżące z zimna na progu domów. O tej porze dawno powinny siedzieć przy stole i jeść kolację. To popołudnie jednak uświadomiło Annie, że w stolicy potężnego Imperium Brytyjskiego są dzieci, które nie jadają kolacji, nie mają matek ani nawet domów.
Wraz z zapadającym zmrokiem jej uwagę zaczęły przyciągać nowe objawy nędzy. Z kominów nie unosił się dym, bo prawie nikt z mieszkających tu biedaków nie mógł sobie pozwolić na kupno opału. Ulice, skąpane w żałobnych odcieniach szarości szybko przechodzącej w czerń, za dnia będące siedliskiem rozpaczy, teraz zaczęły zmieniać się w bagno moralne. Zewsząd wyłaniały się zamieszkujące to okropne miejsce postacie, które pod osłoną ciemności gotowe były do zachowań, na jakie nigdy by sobie nie pozwoliły w świetle dnia.
- Moja droga, jest pani pewna, że chce pani to oglądać? - zapytał łagodnie Brighton. - Dzieją się tu rzeczy, które trudno sobie wyobrazić w najgorszych koszmarach.
- Pani obecność naprawdę nie jest konieczna - burknął Oliver Digby. - Od ludzi takich jak pani oczekujemy tylko moralnego wsparcia... i oczywiście pieniędzy. Jeśli je otrzymamy, nie musi pani opuszczać swego pięknego domu i narażać się na przykre wrażenia.
Anna patrzyła na Digby'ego i wiedziała, że pomimo głośno wypowiadanych uwag o bezcelowości jej wyprawy, w duchu wzywa ją do uczestniczenia w tym doświadczeniu. Oczywiście był przekonany, że zrezygnuje.
- Dziękuję za pańską troskę, ale czuję się w obowiązku zobaczyć nieszczęścia, do jakich doprowadziła krótkowzroczna polityka naszego rządu - rzekła Anna. - Nie mogłabym pomóc, nie rozumiejąc problemu.
- Brawo, brawo! - zawołał trzeci z towarzyszących Annie dżentelmenów. Alex Morrison, dwudziestokilkuletni młodzieniec o dużych, piwnych oczach, był wyraźnie pod urokiem słynnej śpiewaczki. Jej zdecydowanie, by doprowadzić całą sprawę do końca, spowodowało, że jeszcze bardziej zyskała w jego oczach.
- A więc dobrze, panno Hargraves - odezwał się Digby sztywno, podając jej ramię.
W ciągu następnej godziny Anna była świadkiem rzeczy, od których łzy zakręciły się jej w oczach. Widziała kobiety w swoim wieku, niepewnym krokiem poruszające się po ulicy, przedwcześnie postarzałe ze zgryzoty i rozpaczy. Były tak otępiałe z przygnębienia, że nie okazywały żadnej zazdrości na widok pięknej, doskonale ubranej damy, która wraz z grupką dżentelmenów obserwowała ich zachowanie. Prawdę mówiąc, wywołane dżinem oszołomienie sprawiało, że zupełnie nie reagowały na to, co działo się dokoła.
Inaczej zachowywały się młodsze dziewczęta, prawie jeszcze dzieci, stojące na progach domów i na ulicy. Ich twarze pokrywał wyzywający makijaż, a ubrania były równie krzykliwe jak brudne. Gdy zauważyły Annę i towarzyszące jej osoby, zaczęły wykrzykiwać obelżywe uwagi pod ich adresem. Śmiech dziewcząt, głuchy i ostry zarazem, rozbrzmiewał po zasłanych odpadkami ulicach, wywołując w Annie dreszcz obrzydzenia.
Kąśliwe uwagi prostytutek nie były najgorszą rzeczą, jaką przyszło jej znieść. Mężczyźni, wytaczający się z barów lub leżący na ulicy, wykrzykiwali na jej widok sprośne uwagi. Choć ani Brighton, ani Digby nie zniżyli się do żadnej reakcji, Anna musiała powstrzymywać młodego pana Morrisona przed próbą obrony jej honoru. Ten chłopak nie ma pojęcia, na co się naraża, pomyślała, kładąc mu rękę na ramieniu i w milczeniu potrząsając głową. Czyżby nie zdawał sobie sprawy z tego, że ci ludzie bez żadnych skrupułów poderżnęliby mu gardło, gdyby tylko skierował do nich choć jedno słowo wyrzutu?
- Nie żałuje pani swej decyzji, panno Hargraves? - zapytał Digby złośliwym tonem, gdy skręcili za róg, wchodząc głębiej w labirynt zaułków. - Życzy sobie pani iść dalej? Teraz, gdy osobiście poznała pani biedotę Londynu, czy nadal uważa pani, że warto jej pomagać?
- Bardziej niż kiedykolwiek. Zaczynam wreszcie rozumieć, co doprowadza tych biednych ludzi do takiego postępowania. Proszę, idźmy dalej - odparła, wyzywająco unosząc brwi. Doszła do wniosku, że najgorsze już chyba ma za sobą. Co jeszcze mogło jej się tu przytrafić?
- Jestem dumny, że mogę się zaliczać do grona pani znajomych - rzekł Andrew Brighton ze szczerą aprobatą, natomiast Morrison jedynie westchnął i patrzył na nią z wyrazem podziwu na twarzy.
Robiło się coraz ciemniej i Anna miała okazję stwierdzić, że sytuacja w slumsach może być jeszcze gorsza. Na jednej z ulic zobaczyła ojca z dziećmi, chłopcem i dziewczynką. Mężczyzna bił je bez litości, gdy tylko ośmieliły się mu sprzeciwić. Dzieci o twarzach pełnych rozpaczy były dla ojca towarem oferowanym w dowolnym celu każdemu, kto miał czym zapłacić.
- Proszę - błagała, patrząc ze łzami w oczach na zachowującego się biernie Andrew Brightona. - Musi pan im pomóc.
- Przykro mi, moja droga, ale nic nie możemy zrobić
- odparł, biorąc jej dłonie w ręce.
- Może poszukamy policjanta - zaproponowała. Nie mogła pozostawić dzieci na łasce takiego ojca.
- W tej okolicy policjant to rzadkość - oznajmił ponuro Digby. - Jeśli się wtrącimy, sami znajdziemy się w niebezpieczeństwie albo odbije się to na dzieciach. Najlepiej będzie, jeśli pójdziemy w swoją stronę.
- Nie, jeśli wy nie chcecie im pomóc, ja to zrobię
- oświadczyła Anna.
- Panno Hargraves, proszę się do tego nie mieszać.
- Alex Morrison chwycił ją mocno za ramię.
- Może byśmy porozmawiali z ojcem? - spytała, kierując błagalne spojrzenie swych zielonych oczu na powstrzymującego ją nadal młodego człowieka.
- Nie sądzę, aby to coś dało - odparł przepraszająco.
- Co z was za reformatorzy? - zawołała, obrzucając ich oskarżającym spojrzeniem. - Jak możecie odwrócić się plecami do tych dzieci? Możemy przecież zapłacić temu człowiekowi i odesłać dzieci do domu.
- Takie postępowanie może zostać mylnie zinterpretowane przez władze, panno Hargraves - odpowiedział Brighton.
- Nie rozumiem - zaprotestowała. - Jak można nas obwiniać za chęć udzielenia im pomocy?
- Brighton chciał powiedzieć, że jeśli damy mu pieniądze, sami możemy zostać oskarżeni o kupowanie dzieci w nielegalnym celu - wyjaśnił Digby. Ton jego głosu wyrażał pogardę dla jej braku zrozumienia.
- W taki właśnie sposób Stead napytał sobie biedy. Kupił dziewczynkę, żeby udowodnić porządnym ludziom, jakie to łatwe - poparł go Brighton.
- Słono za to zapłacił - dorzucił Digby. - Został uwięziony jak pospolity rzezimieszek za to, że uświadomił innym nędzę tych zaułków. Moim zdaniem uwięzili go za to, że zepsuł humor reszcie społeczeństwa oraz tej ignorantce, która zasiada na tronie; Tak czy owak, nie możemy ryzykować. Kto prowadziłby dalej naszą pracę, gdyby nas wszystkich aresztowano?
- Rozumiem - odparła Anna chłodno. - W takim razie ja dokonam transakcji. Panie Morrison, proszę mnie puścić.
- Nie, panno Hargraves. Nie mogę pozwolić, by wdawała się pani w rozmowę z takim ciemnym typem i narażała na niebezpieczeństwo - powiedział najmłodszy z towarzyszących jej dżentelmenów. - Zobaczę, co się da zrobić. Proszę tu zaczekać.
Kilka chwil później pieniądze przeszły z ręki do ręki, pijany ojciec skierował się do baru, a dzieci ruszyły pędem do domu.
- Bardzo dziękuję, panie Morrison - powiedziała Anna, gdy dołączył do nich.
- Dla pani zrobiłbym wszystko - zapewnił ją z zapałem. - Ale proszę mi mówić Alex.
- Dobrze. Raz jeszcze ci dziękuję, Alex.
- Na niewiele się to zda - stwierdził kwaśno Digby.
- Jutro wieczorem, gdy się ocknie z pijackiego odrętwienia i zacznie go suszyć, znów je tu przywlecze.
- Możliwe - wtrącił Andrew Brighton. - Dzisiaj jednak, dzięki dobremu sercu panny Hargraves, dzieci są bezpieczne.
- Ale nie da się uratować każdego, kto tego potrzebuje - ciągnął Digby.
- Widzi pani tamten dom?
- Ma pan na myśli ten jedyny na całej ulicy budynek w dobrym stanie? Przypomina pałac - odparła Anna, starając się ukryć pogardę, jaką czuła dla tego człowieka.
- Pałac grzechu! To jeden z tych domów, gdzie można oddać się rozkoszom ciała i hazardu - rzekł Digby znacząco. - Być może za kilka lat zamieszka tu dziewczynka, której dziś pani pomogła.
- Być może - zgodziła się Anna. - Ale z drugiej strony, być może do tego czasu takie instytucje stąd znikną.
- To wysoce nieprawdopodobne, bo tutejszą klientelę stanowią dżentelmeni z wyższych sfer. Czy sądzi pani, że zrezygnowaliby z takiej rozrywki?
- Przychodzą tu ludzie z towarzystwa? - zapytała z niedowierzaniem. - Trudno w to uwierzyć.
- A jednak to prawda. Chodźmy przyjrzeć się z bliska przybytkowi madame Duvalier, tak aby pani nie miała żadnych wątpliwości - nalegał Digby, prowadząc Annę w stronę domu, nim Andrew Brighton czy Alex Morrison zdążyli zaprotestować.
Ian Kendrick nie mógł się doczekać chwili, gdy będzie mógł włożyć płaszcz i opuścić to miejsce. Choć w przeszłości spędził niejeden wieczór przy kartach u madame Duvalier, dziś było inaczej. Nigdy przedtem jego własny brat nie znajdował się w pokojach na górze. W tej chwili Ian czuł się diabelnie niezręcznie, niczym jakiś alfons. Wszystko to wina ojca... i Jacka także! Do czego to doszło, że siedemnastolatek musi płacić za wprowadzenie w arkana seksu? W czasach jego młodości było inaczej, pomyślał, krzywiąc się na wspomnienie kłującego nagie ciało siana. Wcale nie był starszy od Jacka i nie wygody były dla niego najważniejsze. Interesowało go jedynie, by zakosztować smaku męskości, zanim dziedzic przyłapie go w swej stodole.
Przyglądając się wykwintnemu umeblowaniu domu madame Duvalier, odczuwał pewną zazdrość. Szkoda, że jemu ojciec nie okazał tyle serca i zrozumienia co swemu najmłodszemu, rozpieszczonemu synowi. No cóż, on, Ian, zrobił to, co do niego należało. Dokonał koniecznych prezentacji, dopilnował, by chłopak trafił w dobre ręce... i na tym koniec. Nie miał zamiaru czekać tu na Jacka. Sam pomysł wydał mu się niesmaczny. Postanowił pojechać do klubu i potem odesłać stangreta z powozem, by zaczekał na Jacka. I niech Bóg ma chłopaka w opiece, jeśli jeszcze kiedyś wspomni o całej sprawie. Od tego wieczoru niech sam się o siebie troszczy.
Z uśmiechem przylepionym do twarzy Ian pożegnał się z madame Duvalier i wyszedł na ulicę. Myśli jego nadal zaprzątała niezręczna sytuacja, w jakiej się znalazł, nie zwracał więc uwagi na to, co dzieje się wokół. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy wpadł na niewielką grupkę osób, stojących na chodniku w połowie odległości między domem madame Duvalier a jego powozem.
- Najmocniej przepraszam - zaczął niedbałym tonem, po czym zamilkł, nagle zakłopotany, gdy jego wzrok spoczął na uniesionej w górę, pięknej i pełnej dezaprobaty twarzy panny Hargraves. Niech to wszyscy diabli! Że też akurat ją musiał spotkać przy wyjściu z domu rozpusty. Jak teraz wytłumaczy, że był tam nie dla własnej przyjemności, lecz z powodu Jacka?
- Widzi pani, mówiłem, że przychodzą tu ludzie z wyższych sfer - zwrócił się tymczasem do Anny człowiek o sępiej twarzy, a Andrew Brighton i jakiś nie znany mu młodszy mężczyzna patrzyli na niego oskarżycielskim wzrokiem.
- Użył pan słowa „dżentelmen", panie Digby - odparła Anna wyniośle. - Nie widzę tu nikogo takiego.
Szare oczy Iana zabłysły złowrogo, gdy usłyszał obelgę. Opanował się jednak. Z polecenia księcia Walii miał nawiązać znajomość z tą kobietą. Będzie to zupełnie niemożliwe, jeśli ona nie zechce mieć z nim do czynienia. Dotychczas nie podziękowała za kwiaty; nie wiadomo, czy z braku dobrych manier czy zainteresowania. Choć bardzo go to irytowało, wiedział, że musi spróbować wyjaśnić swą obecność w tym miejscu.
- Dobry wieczór, panno Hargraves. Witam, panowie - powiedział najspokojniej, jak potrafił.
- Co za spotkanie - przerwała Anna, zanim zdążył wypowiedzieć kolejne słowo. Gdziekolwiek się udawała, wszędzie natykała się na tego człowieka. Miała już tego dość i zamierzała dać mu to do zrozumienia. - Jednego dnia w kościele, drugiego w burdelu. Ciekawe, gdzie jeszcze pana spotkam?
- Ależ nic pani nie rozumie. Nie przyszedłem tu z własnego powodu... Mój brat... Szukałem mego młodszego brata, ale oczywiście nie było go tu - wymamrotał Ian.
- Oczywiście. Wcale się nie spodziewałam, że musi się pan uciekać aż do takich posunięć. Przypuszczam, że gdzieś w Londynie znajduje się jakaś kobieta, której wyda się pan na tyle atrakcyjny, że z własnej woli zaspokoi pańskie potrzeby.
Ian zacisnął zęby ze złości. Niech go licho porwie, jeśli dalej pozwoli tej kobiecie traktować się w taki sposób! Będzie mu potrzebne całe opanowanie, na jakie go stać, by zachować spokój i uprzejmość. To będzie najlepsze wyjście. A Anna Hargraves niech rozumie jego słowa, jak jej się żywnie podoba,
- Dziwię się, że dama taka jak pani w ogóle ma jakieś zdanie na ten temat. Czy mam rozumieć, że jednak myślała pani o mnie, droga panno Hargraves? Jak pani sądzi, może jednak zna pani kobietę, która z chęcią zaspokoi moje potrzeby? Ma pani kogoś takiego w swoim sąsiedztwie? Jeśli tak, moglibyśmy spotkać się jutro wieczorem i...
- Posłuchaj no, Kendrick - zaczął Brighton ze złością.
- Nie pozwolę, żebyś w ten sposób zwracał się do panny Hargraves - przyszedł mu w sukurs wyraźnie wyprowadzony z równowagi Morrison. Oczy młodego mężczyzny ciskały gromy, co widząc Digby przezornie stanął między nim a Kendrickiem.
- Nie ma powodu się tak denerwować, panowie. Zamierzałem tylko zaprosić pannę Hargraves na kolację i spróbować nakłonić ją do zdradzenia mi nazwiska takiej damy - uspokajał ich Ian nieszczerym tonem. Przeklinał sam siebie za to, że dał się znowu ponieść emocjom. No cóż, zawsze może powiedzieć Bertie'emu, że zapraszał ją na kolację, ale mu odmówiła. Nie musiał zaznajamiać księcia z okolicznościami całej sprawy.
Choć jego sumienie jako agenta pozostało nieczyste, próbował pocieszać się faktem, że po to, by śledzić poczynania uwodzicielskiej śpiewaczki, nie musi przebywać w jej towarzystwie.
Gdy jednak dotarł do drzwi powozu, zazdrość i irytacja znów wzięły górę nad logiką. Z nonszalancją rzucił przez ramię w stronę Anny:
- Z niecierpliwością będę oczekiwał pani towarzystwa przy mym stole. Przekona się pani, że moja kuchnia jest wyśmienita. Czekam w domu na bilet potwierdzający pani przybycie.
Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Ian Kendrick siedział już w powozie i dawał znak odjazdu stangretowi.
Do licha, co za denerwujący człowiek, pomyślała. A teraz jeszcze będzie musiała stawić czoło pozostałym. Dlaczego wszystko zawsze jest tak trudne?
- Przykro mi, że nasz wspólnie spędzony wieczór tak się zakończył. Kendrick zachował się w sposób niegodny dżentelmena - powiedział Brighton.
- Gdy ostrzegaliśmy panią przed różnymi przykrościami, jakie mogą panią tu spotkać, nawet nie przyszło mi do głowy, że może dojść do czegoś podobnego - dodał Alex.
- Tak mi przykro z powodu obraźliwego zachowania tego człowieka.
- Tak. Ja także panią ostrzegałem - odezwał się Digby.
- Ale pani tak się zapaliła do reform, że nic nie było w stanie zmienić pani zdania. Skoro jednak naprawdę interesuje panią usunięcie bolączek naszego społeczeństwa, proponuję, by zaczęła pani od własnej klasy, a konkretnie od Kendricka. Nigdy nie widziałem człowieka, który bardziej potrzebowałby naprawy.
Jako dama Anna musiała zgodzić się z tą uwagą. Ze zdziwieniem stwierdziła jednak, że jako kobieta niewiele zmieniłaby w Ianie Kendricku.
5
- Jakiś powóz czeka na panią. Stangret nie chce podać nazwiska swego pana - oświadczył z oburzeniem Brewster następnego popołudnia. Widząc, że Anna wkłada kapelusz, dodał: - Na pani miejscu nie wsiadałbym do obcego powozu.
- Tego jestem pewna, ale ja zawsze sama podejmuję decyzje i jak się przekonasz, nie mam zwyczaju ich cofać. Ponieważ to ja się umówiłam, zamierzam stawić się na spotkanie, bez względu na twoje zdanie - przywołała do porządku przemądrzałego kamerdynera. Odzyskała już równowagę po wczorajszym niespodziewanym spotkaniu z Kendrickiem i zdecydowawszy się omówić całą sprawę z Nigelem, postanowiła najpierw zrobić porządek ze służbą. -I jeszcze jedno, Brewster. Być może wrócę dziś wieczór z gościem. Dopilnuj, by kucharka przygotowała na wszelki wypadek zimną kolację na dwie osoby.
- Dobrze, panno Hargraves - odparł służący, z niechęcią podając jej płaszcz i otwierając drzwi. - Jeśli upiera się pani, by jechać z tym nieznanym stangretem, to postaram się zapamiętać jego rysopis i gdyby pani nie wróciła - zawiadomię odpowiednie władze.
- Doskonale, ale nie spiesz się z tym - odparła Anna z rozbawieniem, wyobrażając sobie Nigela Conwaya w roli uwodziciela młodych kobiet. - Zapewniam cię, że osoba, z którą się umówiłam, jest wyjątkowo godna zaufania.
- Oni wszyscy robią takie wrażenie - ostrzegł ją raz jeszcze, gdy pod jego bacznym spojrzeniem schodziła po schodach.
Wkrótce potem, gdy Anna relacjonowała przebieg tej sceny Nigelowi Conwayowi, nie potrafiła się powstrzymać od śmiechu, miękkiego i swawolnego niczym wiosenny wiatr na słonecznej łące.
- Nie wiem, skąd wytrzasnąłeś tego człowieka, ale to zabytek z zamierzchłej epoki. Wyraźnie daje mi do zrozumienia, że nie pochwala mojego niezależnego stylu życia, nie wspominając już o nie licującej z godnością damy karierze śpiewaczki.
- Moja droga, to prawda, że Brewster jest może trochę staroświecki, ale ma bardzo dobre referencje. Prawdę mówiąc miałaś szczęście, że udało mi się znaleźć kogoś z takimi kwalifikacjami. Poza tym mówiłaś, że jest szanowany przez resztę służby i dobrze wywiązuje się ze swych obowiązków - przekonywał ją Nigel, pragnąc nadal zachować w tajemnicy podwójną rolę Brewstera. W rzeczywistości człowiek ten był doskonale wyszkolonym agentem, gotowym w razie potrzeby nieść Annie pomoc i zapewnić jej bezpieczeństwo.
Nigel wiedział z doświadczenia, że siedząca naprzeciw niego kobieta nigdy nie zgodziłaby się z kimś współpracować. Uważała, że sama potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji. Nigel stwierdził, że będzie spokojniejszy, jeśli jeszcze przez jakiś czas Anna nie dowie się o prawdziwej roli Brewstera.
- Mniejsza o niego, Anno. Liam O'Grady skontaktuje się z tobą w sprawie występu na niewielkim przyjęciu dla irlandzkich członków parlamentu. Czy znajdziesz na to czas?
- Irlandczycy? Myślałam, że Fenianami zajmują się etatowi agenci. Dlaczego ja? - zdziwiła się. Zaczynała się obawiać, że jest zaangażowana w zbyt wiele spraw: Brighton, klika z South Kensington, a do tego Irlandczycy. -Oczywiście, mogę wcisnąć O'Grady'ego do kalendarza moich występów, jeśli uważasz, że to ważne, ale...
- Moi ludzie zajmują się krążącymi pogłoskami i badają ich pochodzenie, twoje zadanie zaś będzie bardzo proste. Pójdziesz jako gość na prywatne przyjęcie, które niczym nie różni się od innych poza tym, że wszyscy pozostali goście będą Irlandczykami. Wiesz, że nigdy nie pogardziłem żadnym sposobem zdobywania informacji, choćby najbardziej niekonwencjonalnym. Pamiętasz, ile w przeszłości udawało ci się powiedzieć na przyjęciach w ambasadzie - przypomniał Nigel Annie. - Poza tym najdziwniejsi ludzie mają tendencję do powierzania ci swych głęboko skrytych sekretów.
- Tak, nawet gdy nie mam ochoty ich słuchać - przyznała Anna z błyskiem w zielonych oczach, gdy przypomniała sobie wczorajsze wyjaśnienia Iana Kendricka. Szukał brata, też pomysł! - Zgoda, zajmę się współpracownikami 0'Grady'ego, ale musisz coś dla mnie zrobić. Chcę, żebyś przyjrzał się z bliska temu nieznośnemu człowiekowi, który był na przyjęciu u lady Moreland, Ianowi Kendrickowi. Ostatnio ciągle pojawia się w moim otoczeniu, i to w najdziwniejszych miejscach. Zaczyna mnie to denerwować.
- Czy to Kendrick był wtedy z tobą w ogrodzie? Gdy Anna przytaknęła, potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- Na litość boską, Anno, pewnie zawróciłaś mu w głowie, tak jak całej reszcie obecnych tam mężczyzn! - Zaśmiał się cicho. - Moja droga - podjął dobrodusznym tonem, zapaliwszy papierosa - biorąc pod uwagę twoją urodę, głos, że nie wspomnę o osobowości, mężczyzna musiałby być prawie martwy, by nie dać się zauroczyć. Nie możesz mieć Kendrickowi za złe, że ma dobry gust.
- Na wszystkie świętości, Nigel! Gdybym nie potrafiła odróżnić nieszkodliwego zadurzenia od czegoś o wiele groźniejszego, nie miałabym czego szukać w tym fachu - odparła. Na policzkach Anny pojawiły się niespodziewanie rumieńce. - Ian Kendrick... - Atak nagłego kaszlu przerwał jej słowa.
- No już, już, wypij łyk herbaty - polecił Nigel. - Nie widzę powodu, żeby się tak tym przejmować. Wziąwszy pod uwagę twoje doświadczenie, naprawdę nie ma z czego robić problemu. Prawdopodobnie wciąż masz mu za złe, że cię przestraszył wtedy w ogrodzie.
- Ian Kendrick nie jest takim niewiniątkiem, jak ci się wydaje. Dwukrotnie pojawiał się na East Endzie, gdy rozmawiałam z Brightonem. Wiele się również o nim mówiło u lady Chadwick. Moim zdaniem jest dobrze znany w środowisku ludzi z South Kensington. Za dużo w tym wszystkim zbiegów okoliczności.
- Ale jego nazwisko nie pojawiło się w „Financial News", gdy pisano o tej aferze.
- To nie znaczy, że nie był w nią zamieszany.
- Być może. Śmiem twierdzić, że przyjaciołom Bertie'ego te artykuły nie bardzo przypadły do gustu - powiedział Nigel, sprowadzając rozmowę na właściwe tory.
- To prawda. Ich żony uważają, że londyńskie gazety drukują same kłamstwa mające zdyskredytować księcia Walii. Chcą w ten sposób przypodobać się królowej Wiktorii. Wszyscy znają jej zdanie na temat prasy - rzekła Anna, zapominając na chwilę o Ianie Kendricku.
- Tak, ale ze względu na wagę podanych w gazecie nieprawidłowości myślę, że Ponsonby, sekretarz Jej Królewskiej Mości, będzie musiał zwrócić na to jej uwagę. W przeciwnym razie zrobi to Gladstone.
- Wydawało mi się, że od czasu powrotu z Niemiec Wiktoria z przyjemnością przebywa w Windsorze i czeka na swój jubileusz. Problemy przyjaciół Bertie'ego nie bardzo ją zajmują - asekurowała się Anna. - Jeśli zaś chodzi o Kendricka...
- Mamy poważniejsze problemy niż twój uparty Romeo - rzucił krótko Nigel. - Ignoruj go, a jeśli nie podobają ci się jego umizgi, zerwij tę znajomość. Na litość boską, weź się w garść i skoncentruj na bezpieczeństwie Wiktorii.
- Po prostu nie wierzę, że interesuje się mną z pobudek osobistych.
-Az jakich by innych? - zapytał, trochę zniecierpliwiony jej uporem.
- Gdybym wiedziała, nie prosiłabym cię o pomoc. Jego obecność wyraźnie wytrąca mnie z równowagi. Wydaje mi się, że śledzi każdy mój ruch.
Nagle zamilkła i zaczęła uważnie przyglądać się swemu towarzyszowi. Czy to możliwe, by był na tyle przewrotny, żeby umieścić Kendricka w jej polu działania? Kiedy znów przemówiła, jej głos miał w sobie zwodniczą słodycz i nawet dobrze znający Annę Nigel prawie nie wyczuwał, jak bardzo jest rozgniewana.
- Powiedz mi prawdę. Czy nie przejmujesz się moimi podejrzeniami dlatego, że Kendrick pracuje dla ciebie? To dlatego sądzisz, że jest nieszkodliwy? - zapytała pozornie obojętnym tonem.
- Pracuje dla mnie? Miałbym ukrywać przed tobą coś takiego? Nie bądź niemądra. Tylko ty rozpracowujesz wyższe sfery i reformatorów. Poza tym ty najlepiej się do tego nadajesz. Po co miałbym wyznaczać jeszcze kogoś do tego samego zadania? - zapytał Nigel, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. Pocieszał swe sumienie, że tylko trochę rozminął się z prawdą. Bardziej niż kiedykolwiek przedtem cieszył się, że nie powiedział jej o Brewsterze. Poza tym naprawdę nie kłamał: była jedynym agentem pracującym w obu kręgach podejrzanych.
- Skoro tak twierdzisz. - Anna nadal mu nie dowierzała. W przeszłości wiele razy zdarzało się, że ukrywał przed nią szczegóły, zawsze tłumacząc to względami jej bezpieczeństwa.
- Oczywiście. Posłuchaj, dowiem się czegoś o Kendri-cku, jeśli cię to tak niepokoi, ale ty też to sobie przemyśl.
Może po prostu jest zafascynowany twoją urodą. Z drugiej jednak strony może być w jakiś sposób zamieszany w tę ponurą sprawę, choć jest to wątpliwe.
Te od niechcenia wypowiedziane słowa sprawiły, że Anna przestała nagle widzieć w Ianie niepożądanego zalotnika, a zaczęła dostrzegać potencjalnego podejrzanego, którego ujęcie może uratować królową. Może więc jednak warto poświęcić mu nieco czasu?
- Istotnie. Trzeba by się nad tym zastanowić - przyznała, przypominając sobie nagle o zaproszeniu Iana na kolację. Może jednak coś zaplanuje na dzisiejszy wieczór? Chyba lepiej będzie, jeśli pozwoli mu poczekać do jutra. Nie ma potrzeby robić wrażenia zbyt niecierpliwej. Do dnia jubileuszu zostały jeszcze cztery tygodnie.
Ojcowski uśmiech goszczący na ustach Nigela zniknął w chwili, gdy wsadził Annę do powozu. Po powrocie do biura okazało się, że ktoś na niego czeka.
Z wyrazem zatroskania na twarzy nacisnął klamkę i wszedł do niewielkiego, lecz wygodnego pomieszczenia, gdzie czekał jego gość.
- Dzień dobry, Matthew! Czym mogę ci służyć? - zapytał, udając, że nie widzi nic szczególnego w fakcie odwiedzin tego właśnie agenta o tak niezwykłej porze.
- Może mnie pan zwolnić z tego piekielnego zadania - odpowiedział tamten bez ogródek.
- Ależ Matthew, nie rozumiem, o co ci chodzi - odparł Nigel, gestem ręki wskazując gościowi najbliższe krzesło.
- Mówiłem już, sir. Nie mogę dłużej pozostać na swym obecnym stanowisku.
- Dlaczegóż to? - zapytał Nigel, siadając za biurkiem. - Zdajesz sobie sprawę, że to misja najwyższej wagi.
- Całkowicie się z tym zgadzam, ale rola, jaką pełnię, jest zupełnie zbyteczna, a dla mnie osobiście nie do zniesienia. Wolałbym otrzymać jakieś inne zadanie.
- Przykro mi, stary, ale to wykluczone - odparł Nigel spokojnie, acz stanowczo. - Jesteś nam potrzebny tam, gdzie cię umieściliśmy.
- Ośmielę się być odmiennego zdania, sir - upierał się kamerdyner. - Nigdy jeszcze, od czasu, gdy zacząłem dla pana pracować, nie czułem się tak bezużyteczny. Z tego też powodu nie mogę dłużej znieść pobytu w tym domu w Mayfair.
- Przyznaj się uczciwie, Matthew. Czy rzeczywiście ciąży ci rola, jaka tobie przypadła w tej misji, czy też nie możesz znieść panny Hargraves? - zapytał Nigel.
- To bezsensowne, żebym odgrywał rolę niańki przy jednej z pańskich agentek! - parsknął Brewster. - Tyle lat dla pana pracuję i nigdy dotąd nie musiałem robić czegoś równie Upokarzającego. Zawsze umieszczał mnie pan w domach, gdzie mogłem zbierać informacje. Opinia najlepszego kamerdynera w Anglii, jaką mi pan z taką starannością wyrobił - a która mi się zasłużenie należy, jeśli mogę na chwilę zapomnieć o skromności - sprawia, że drzwi najlepszych domów w kraju stoją przede mną otworem. Ile razy zdobywałem dla pana bezcenne informacje? Ode mnie dowiaduje się pan, co przychodzi w poczcie i kto składa wizyty. A ponieważ większość angielskiej szlachty traktuje służbę jak przedmiot i mówi w jej obecności wszystko bez skrępowania, często jestem w stanie zrelacjonować treść całych rozmów.
- A gdy nie jesteś przy nich obecny, masz inne sposoby, by dowiedzieć się, co ci ludzie mają do powiedzenia - przerwał mu Nigel. Miał nadzieję, że ten komplement uspokoi rozgniewanego agenta, który w ciągu minionych lat okazał się nieoceniony. - Matthew, proszę, nie sądź, że cię nie doceniam. W pełni zdaję sobie sprawę z twoich zdolności i osiągnięć.
- Dlaczego w takim razie nie pozwolił mi pan wziąć posady w domu Brightona czy Bradforda, czy nawet -choć dreszcz mnie przechodzi na samą myśl o tym - u któregoś z irlandzkich posłów?
- Ponieważ naprawdę jesteś bardziej potrzebny tam, gdzie cię umieściliśmy - odparł Nigel surowym tonem.
- Co takiego? Jako niańka Anny Hargraves? Nie wierzę w to, że nie mógłbym bardziej się przydać gdzie indziej! - Brewster skrzyżował ramiona na wypiętej dumnie klatce piersiowej i wyzywająco patrzył na Conwaya.
- A więc naprawdę przywiodło cię tu przekonanie o bezcelowości pełnionej przez ciebie roli? - zapytał Nigel, unosząc ze sceptycyzmem brwi.
- Tak jest - odparł kamerdyner nieugięcie.
W oczekiwaniu na następne słowa Brewster przybrał pełen wyższości wyraz twarzy, na którego widok Nigel jęknął w duchu. Wyobrażał sobie, jak taka mina może podziałać na Annę Hargraves - kobietę pełną temperamentu. Dom w Mayfair może zamienić się w prawdziwe pole walki, jeśli oboje, Hargraves i Brewster, nie przypomną sobie, że są zawodowcami, i nie będą zachowywać się jak na zawodowców przystało.
- Cieszę się, że to nie panna Hargraves jest powodem twej prośby o zmianę przydziału. Powinienem był wiedzieć, że jesteś zbyt doświadczony i nie dopuścisz do tego, by osobiste uprzedzenia przeszkodziły ci w wykonaniu zadania. Chodzi nam przecież o bezpieczeństwo królowej
- przypomniał mu Nigel. Dostrzegając z satysfakcją ledwo zauważalny grymas winy, kuł żelazo póki gorące. - Chcę, żebyś wiedział, iż zdaję sobie sprawę, że praca dla Anny Hargraves nie jest łatwa.
- Nie jest, sir.
- No cóż, artyści różnią się od zwykłych śmiertelników. Ale skoro nie masz nic przeciwko pannie Hargraves - kontynuował przebiegle - możesz powrócić do Mayfair w przekonaniu, że twoja rola w tej operacji ma kluczowe znaczenie.
- Jak może pan tak mówić? - sprzeciwił się Brewster, gdy Conway wstał, dając mu tym samym do zrozumienia, że sprawa została zakończona. - Przecież zajmuję się tylko prowadzeniem domu i udzielaniem porad dotyczących właściwego zachowania w wytwornym towarzystwie! Nie rozumiem, jaki to ma związek z ochroną Jej Królewskiej Mości!
- Spodziewałem się po tobie większej przenikliwości. Panna Hargraves należy do moich najbardziej kompetentnych agentów. Mężczyźni mówią jej rzeczy, o których nie wspomnieliby nikomu innemu. Nie patrz tak na mnie, Matthew, mam na to wiele dowodów. Czasami zdradzają jej te tajemnice... hmmrn... w okolicznościach, które nie pozwalają na obecność kamerdynera... rozumiesz, co mam na myśli. Tak czy owak, Korona Brytyjska ma w pannie Hargraves niezwykle skutecznego agenta. Cały problem polega na tym, że dotychczas pracowała w częściach świata, gdzie panują obyczaje swobodniejsze niż w Anglii. Potrzeba jej doradcy, Matthew.
- W takim razie powinien pan zatrudnić damę do towarzystwa. Ta kobieta i tak nie słucha niczego, co do niej mówię, zarówno gdy chodzi o zachowanie, jak i ubiór.
- To prawda, że jest trochę ekstrawagancka, ale towarzystwo oczekuje tego od artystów. Wręcz się domaga. Wiele drzwi otworzyło się przed Anną z powodu plotek łączonych z jej nazwiskiem. Ale to tylko plotki, Matthew, nic więcej. Anna jest zwykle bardzo zręczna, ale dawno już nie obracała się w środowisku angielskich wyższych sfer. Wiem, że mogę na tobie polegać i że potrafisz ją ustrzec przed popełnieniem zbyt kosztownej pomyłki. Krótko mówiąc chcę, byś miał ją na oku i nie dopuścił do jakiegoś skandalu, przez który przestano by ją przyjmować w towarzystwie.
- Nadal twierdzę, że do tej roli bardziej nadawałaby się kobieta - oświadczył Brewster, choć jego upór zdawał się słabnąć.
- Daj spokój, Matthew. Kto lepiej od ciebie zna zasady tam obowiązujące? Poza tym czy sądzisz, że dama do towarzystwa zostałaby choć chwilę pod dachem Anny Hargraves, widząc, że ta wraca do domu z mężczyznami? Na pewno nie, i jest to kolejny powód, żebyś pozostał na stanowisku. Nie chcę, by jedna z moich najlepszych agentek przebywała w towarzystwie kogoś podejrzanego - może nawet owego szaleńca, który wysyła te przeklęte listy - nie mając w pobliżu nikogo, komu mogę ufać.
- Jedna z najlepszych agentek - powtórzył Brewster z powątpiewaniem.
- Tak. Czy przypominasz sobie powstanie arabskie w Aleksandrii? Gdyby nie Anna Hargraves, Anglia mogłaby na tym wyjść znacznie gorzej - powiedział Nigel.
- Była w Egipcie w czasie powstania? - Ta informacja wywarła na Brewsterze wrażenie.
- I do tego spisała się znakomicie - dodał Nigel z takim przekonaniem, że Brewsterowi nie pozostawało nic innego, jak tylko spojrzeć na nieznośną pannę Hargraves w zupełnie inny sposób. - Tak więc rozumiesz, Matthew, że koniecznie musisz pozostać u Anny.
- Dobrze, sir. Dla dobra Anglii i Jej Królewskiej Mości zostanę - odparł sztywno kamerdyner, po czym wstał i wykonał swój najbardziej oficjalny ukłon.
- Miło mi to słyszeć, Matthew.
- Przekonał mnie pan, że jako agent panna Hargraves zasługuje na szacunek i nie mam nic przeciwko współpracy z nią. Ale i tak nie mogę znieść tej kobiety - mruknął Brewster, wychodząc tylnymi drzwiami.
Jeszcze tego samego wieczoru, patrząc na rozrzucone dokoła arkusze papieru, Anna zaczęła się powoli niecierpliwić.
-. Co się z tobą dzieje? - mruknęła w zaciszu swej sypialni. - Wystarczy kilka linijek, to nie ma być traktat dyplomatyczny. Sto razy pisałaś takie bileciki. Słówko przeprosin za zwłokę, odrobina pochlebstwa i pełna wahania akceptacja zaproszenia. Przecież znasz to na pamięć.
Potrząsając głową wstała, by rozprostować zesztywnia-łe mięśnie, i wolno podeszła do niewielkiego stolika przy kominku.
Wzięła do ręki kryształową karafkę i nalała sobie odrobinę sherry. Skoro słowa, których potrzebowała, nie chciały wyjść spod jej pióra, może kilka chwil kojącej medytacji pozwoli jej się skupić.
Odsuwając od siebie wszelkie świadome myśli, zamknęła oczy i starała się skoncentrować na łagodnym smaku starego wina, aromacie wydobywającym się z kieliszka, chłodnym dotyku kryształu i trzasku płonącego w kominku ognia. Czasem za kulisami, tuż przed występem, koncentracja na doznaniach pięciu zmysłów pomagała Annie rozluźnić się przed wyjściem na scenę. Dziś jednak to się nie udawało, a pod zamkniętymi powiekami pojawił się obraz Iana Kendricka.
- Nie! - stwierdziła głośno. To nic nie da. Może powinna zastosować inną technikę.
Usadowiwszy się na otomanie koło kominka, odstawiła kieliszek z sherry i wykonała głęboki wydech. W ciągu następnych minut wypróbowała każde z ćwiczeń oddechowych, jakich uczyli ją rozmaici nauczyciele śpiewu, z którymi zetknęła się w ciągu swej kariery. Wszystkie jej wysiłki spełzły jednak na niczym, Ian Kendrick nie chciał opuścić jej myśli.
Co się, u licha, dzieje? Czy to możliwe, że ten arogancki człowiek pociąga ją jako mężczyzna? Zaskoczona taką możliwością, Anna ułożyła się wygodniej na otomanie.
Jako kobieta musiała przyznać, że jest dość atrakcyjny. Jako agentka nadal nie chciała dopuścić do siebie takiej myśli, choć drżała na wspomnienie jego zachowania w kościele, złości, z jaką zareagował na ofiarowany przez nią datek, oraz nieuzasadnionej furii na jej widok przed domem madame Duvalier. Jeśli istotnie tak łatwo wpada we wściekłość, to jakimż źródłem konfliktów może okazać się ich bliższa znajomość! Nie potrafiła zignorować nowej wizji lana Kendricka w roli atrakcyjnego mężczyzny. Skoro nawet myśl o nim wywołuje w niej takie wzburzenie, to co będzie przy bezpośrednim kontakcie? Czy to w ogóle rozsądne, by podtrzymywać znajomość z mężczyzną o podejrzanych intencjach?
Serce Anny udzieliło odpowiedzi negatywnej. Nie miała jednak wyboru. Musi spełnić swój obowiązek. Anglia zawsze była dla niej na pierwszym miejscu.
W krótki czas potem, mimo iż kosztowało ją to wiele wysiłku, ponownie siedziała za biurkiem i pieczętowała bilet adresowany do Kendricka. Ostateczna forma była bardzo zwięzła, ale Anna nie miała wątpliwości, że stalowooki donżuan wpadnie w jej sidła. Z ciężkim westchnieniem zadzwoniła na Brewstera.
- Proszę. Dopilnuj, by ten list zaraz doręczono - poleciła krótko.
- Czy nie można poczekać z tym do rana, proszę pani? - zaprotestował kamerdyner, który właśnie zamierzał udać się na spoczynek. - Jest już po jedenastej i tylko my dwoje nie śpimy.
- W takim razie sam będziesz musiał pójść - odparła z niewinnym uśmiechem. Tę rundę wygrała ona. - Chyba że wolisz zbudzić kogoś innego. Dobranoc.
- Tak, proszę pani - mruknął Brewster, wzdrygając się na myśl o wyjściu z domu na zimne i wilgotne powietrze. Wiedział jednak, że nie pośle z listem nikogo innego, bo w grę mogą wchodzić sprawy niezwykłej wagi.
Humor kamerdynera wcale się nie poprawił, gdy w domu przy Russell Square nikt nie odpowiedział na dzwonek. Przez chwilę miał ochotę zbudzić pannę Hargraves i zwrócić jej list.
- Nie prosiła o odpowiedź - zdecydował. - Nie będę czekał. - Wsunął list pod drzwi i tym samym zakończył swoją misję.
Następnego ranka Ian obudził się tuż przed szóstą, później niż zwykle. Będzie musiał się pospieszyć, by zdążyć na spotkanie z Bertie'm. Dawny nauczyciel Iana powiedziałby, że chce trzymać wszystkie sroki za ogon, ale przecież pomysł niańczenia Jacka nie wyszedł od niego. Cała noc poza domem i same kłopoty, pomyślał, wspominając niezręczną sytuację, w jakiej znalazł się z winy Jacka dwa dni wcześniej przed domem madame Duvalier. Bał się, że po tej scenie trzeba będzie cudu, by panna Hargraves zechciała się z nim spotkać.
No cóż, ta sprawa będzie musiała poczekać, zdecydował, wkładając strój do konnej jazdy.
Zbiegając w dół po schodach, zauważył leżącą pod drzwiami kopertę, zbyt się jednak spieszył, by przeczytać liścik napisany wyraźnie damską ręką. Włożył go do kieszeni i ruszył w stronę parku.
Gdy Ian przybył na miejsce, książę Walii już na niego czekał. Wydawał się niezwykle przygnębiony. Czyżby miał jakieś niepokojące wieści?
- Proszę mi wybaczyć spóźnienie, sir. Czy coś się stało? - zapytał Ian, zsiadając z konia.
- Nie. Zastanawiam się tylko nad pewnym problemem. Czasem, gdy nie mogę pędzić jak wiatr i zapomnieć o wszystkim, stąpanie po ziemi pozwala mi czuć, że coś robię - zwierzył się Ianowi przyszły król. - Czy od twego ostatniego raportu pojawiło się coś nowego w sprawie Somersa-Vine'a? Po tych skandalicznych artykułach w prasie nie mogę przecież złożyć mu wizyty. Nie miałem wyjścia, musiałem poprosić go o rezygnację.
- Nie ma nic nowego, sir. Przyjął to dość spokojnie, choć ubolewa nad faktem, że Wasza Wysokość nie przyjmuje jego korespondencji. Chciałby dowieść swej niewinności.
- Obawiam się, Kendrick, że nawet ja nie jestem aż tak naiwny, mimo iż nigdy nie słynąłem z rozsądku, gdy szło o dobór przyjaciół. Ale skończmy ten temat. Mamy poważniejszy problem. Z pewnego źródła w kancelarii prywatnego sekretarza królowej...
- Ponsonby'ego.
- Tak. A więc dowiedziałem się od niego o pewnych listach z pogróżkami pod adresem Jej Królewskiej Mości. Słyszałeś jakieś plotki na ten temat?
- Od pańskich przyjaciół, sir? Nie, oczywiście, że nie. Brighton i jego ludzie nie mieliby tyle śmiałości. Wątpię, czy nawet Irlandczycy by się na to zdobyli - zastanawiał się Ian.
- Tak, zgadzam się, że to mało prawdopodobne. Ludzie z mego otoczenia nie są aż tak głupi, a z drugiej strony brak im koniecznej do tego wyobraźni. Nawet Bradford jest zbyt zachłanny, by chcieć mnie widzieć na tronie. Nie miałbym wtedy tyle czasu na rozrywki. Tak czy owak, nie zawadzi mieć oczy i uszy szeroko otwarte, zwłaszcza jeśli chodzi o tę grupę z East Endu. Doradcy królowej kwestionują prawdziwość przedstawionych przez reformatorów danych dotyczących warunków życia londyńskiej biedoty. Królowa nie została dobrze przyjęta na otwarciu People's Palace, nie zdziwiłbym się więc, gdyby Brighton i jego ludzie próbowali ponownie wykorzystać kwestię warunków życia na East Endzie.
- Ależ sir, kto mógłby poważnie nastawać na życie królowej? To niedorzeczne.
- A jednak ten zamach sprzed kilku lat wydarzył się naprawdę.
- To był tylko samotny szaleniec.
- Tym bardziej powinniśmy uważać, na wypadek, gdyby kilka osób nosiło się z podobnym zamiarem. A gdyby im się powiodło? - zapytał Bertie cichym głosem.
- Wtedy Wasza Wysokość zostałby królem.
- Nie w taki sposób, Kendrick, nie w taki sposób! -obruszył się dobiegający pięćdziesiątki, siwowłosy następca tronu. - Postaraj się dowiedzieć czegoś o tych pogróżkach i nie zapomnij o tej Hargraves, szczególnie jeśli nadal zadaje się z Brightonem. Przedtem nigdy nie wracała do Anglii na dłużej niż dwa tygodnie, a teraz, jak słyszałem, na razie nie planuje wyjazdu.
- Jak Wasza Wysokość sobie życzy - zapewnił Ian. Zrzuciwszy swe troski na barki Kendricka, książę wsiadł na konia i odjechał.
- Co za niemądry pomysł - mruknął Ian, zawracając do stajni. - Anna Hargraves w roli mordercy, co za absurd. Mogłaby co najwyżej być pogromczynią męskich serc, ale nic poza tym. Ma na mój temat takie zdanie, że trudno będzie śledzić jej poczynania. Coś wymyślę. Zjem śniadanie w klubie i posłucham, o czym się mówi. Nigdy nic nie wiadomo...
Późnym rankiem Ian wrócił do domu z zamiarem przebrania się i udania na East End. Liczył, że może przypadkowo natknie się tam na Annę. Zdziwił się, gdy rozbierając się znalazł w kieszeni kopertę.
- Prawda, zupełnie zapomniałem - mruknął z zaciekawieniem. Woskowa pieczęć z wytwornym H zaintrygowała go jeszcze bardziej. Z niecierpliwością rozerwał kopertę, a wraz z nią delikatny papier listowy.
Przyłożywszy do siebie dwie części słodko pachnącego bileciku, Ian szybko przebiegł wzrokiem jego treść. Niemal krzyknął z radości, gdy wtem uderzyła go pewna myśl.
- Dlaczego, u licha, chce mi złożyć wizytę, zwłaszcza po tamtym wieczorze? - mruknął do siebie. - Nieważne, Ian Kendrick nigdy jeszcze nie stracił głowy dla żadnej kobiety. A Anna Hargraves to tylko kobieta, choć bijąca urodą inne damy. Wykonam tę misję, a przy okazji skorzystam ze wspaniałego prezentu w postaci jej osoby - obiecał sobie. - Nie mam jednak zamiaru grać zauroczonego głupca. To ma być prosty, bezpretensjonalny wieczór, bez żadnych szczególnych oczekiwań czy przygotowań z mojej strony.
Mimo to w chwilę później, zwykle tak zrównoważony, zbiegał w stanie radosnego uniesienia po schodach dla służby. Musiał naradzić się z panią Land. Kolacja z panną Hargraves musi być wyjątkowa, może pieczeń z jagnięcia albo nadziewane perliczki.
Mucha przybywa złożyć wizytę pająkowi, pomyślał, i w rzeczy samej, będzie to smakowity kąsek.
Podróż z Londynu nie trwała długo. Nawet jednak gdyby tak było, wysiłek ten wart byłby zachodu ze względu na panujący dokoła spokój. Ubrany jak ziemianin mężczyzna ciężkim krokiem szedł przez opustoszałe pola ze strzelbą na ramieniu i pistoletem w ręku, rozkoszując się widokiem otaczającej go okolicy.
Tutaj, na wsi, panował spokój. Nie było ludzi, z którymi należy się liczyć, nie trzeba było kryć swych prawdziwych uczuć czy starannie dobierać słów. Człowiek w takim miejscu może myśleć, co mu się podoba, być sobą i robić, co do niego należy.
Pogrążony w myślach samotny mężczyzna zbliżył się do słupka ogrodzeniowego i zanurzył rękę w sakwie z amunicją. Po naładowaniu strzelby i pistoletu wyjął butelkę whiskey i pociągnął z niej dobry łyk. Potem usiadł pod drzewem i czekał. Czekanie jest zawsze najtrudniejsze. Wiedział jednak, że jeśli będzie cierpliwy, zdobycz zjawi się sama. Ptaki, które miały dziś stanowić jego cel, były równie nieświadome niebezpieczeństwa jak inne obiektywna które polował w przeszłości. Tb właśnie sprawiało, że polowanie było tak łatwe - przyszłe ofiary zwykle nie zdawały sobie sprawy z tego, że stanowią cel. Czyż tak nie było zawsze? Dlatego też jego sumienie domagało się, by tym razem wysłać kilka słów ostrzeżenia - ostrzeżenia, które jak zwykle zostanie zignorowane.
Nagła zmiana kierunku wiatru sprowadziła stadko szpaków, które przysiadły na płocie. Z uśmiechem na twarzy mężczyzna spokojnie wziął do ręki pistolet i wymierzył go w nastroszoną samiczkę siedzącą z głową ukrytą pod skrzydłem.
Stanowiła wyborny cel. Idealny trening, pomyślał mężczyzna, naciskając wolno spust. Jak bardzo ten szpak przypomina Wiktorię: cały czarny, nieświadom tego, co dzieje się w otaczającym go szerokim świecie i zupełnie nie zdający sobie sprawy, że mam go na celu.
Odgłos strzału rozdarł powietrze, gwałtownie burząc spokój okolicy. Ptak upadł, a mężczyzna raz jeszcze uśmiechnął się na myśl o celności swego strzału. Był pewien, że równie dobrze pójdzie mu z królową w dniu jej jubileuszu. Szybkim ruchem sięgnął po strzelbę i wypalił do wiewiórki, która zaniepokojona odgłosem wystrzału z pistoletu nieopatrznie opuściła swą kryjówkę.
Ku zadowoleniu mężczyzny drobne ciałko podskoczyło w górę, następnie upadło na ziemię, drgnęło i znieruchomiało. Pociągając kolejny łyk whiskey, mężczyzna stwierdził, że równie szybko załatwi każdego, kto stanie mu na drodze lub zechce przeszkodzić w realizacji jego planów.
6
- Jak to? Jak możesz mieć inne plany
na dzisiejszy wieczór? - zapytał z irytacją Jack, poprawiając krawat przed lustrem w holu. - Myślałem, że wypijemy kilka drinków, zjemy kolację w klubie i będziemy kontynuować moją edukację. Masz jakieś lepsze propozycje?
- Nie, nie mam - zaprzeczył Ian, modląc się w duchu, żeby brat nie zajrzał do kuchni, gdzie pani Land i jej bratanica z wielkim wysiłkiem przygotowywały romantyczną kolację na dwie osoby. Musiał namówić Jacka do wyjścia z domu, bo w przeciwnym razie będzie to kolacja dla trojga. Podniósłszy się z krzesła w salonie od frontu, Ian przeszedł do holu i położył dłoń na ramieniu Jacka. Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, chłopak odtrącił jego rękę.
- Nie jesteś nawet ubrany do wyjścia - oburzył się. - Nie mów tylko, że wypady w moim towarzystwie są dla ciebie ciężarem.
- Prawdę mówiąc obawiam się, że moje stare kości nie zniosą tylu rozrywek. Dziś mam wielką ochotę spędzić spokojny wieczór w domowym zaciszu - wyznał Ian z pełnym zakłopotania uśmiechem. W duchu zaś modlił się, by bratu nie przyszło do głowy kwestionowanie tego nieprawdopodobnego wyjaśnienia.
- Mam uwierzyć, że chcesz siedzieć przed kominkiem z pledem na kolanach i raczyć się gorącym grogiem? - zawołał Jack. - Stara śpiewka. Mnie na to nie nabierzesz. Nawet dziadek ma w sobie więcej życia.
- Owszem, ale jego nie trzymałeś poza domem do rana przez kilka nocy z rzędu - przekonywał go starszy brat z rosnącą irytacją. Z jednej strony nie miał ochoty na towarzystwo Jacka podczas kolacji z Anną Hargraves, z drugiej zaś był oburzony na brata za próbę kwestionowania jego męskości. - Słuchaj no. Nie muszę ci niczego udowadniać. Życie towarzyskie, jakie prowadzę, całkowicie mnie satysfakcjonuje. Przypomnij sobie, że to nie ją potrzebowałem lekcji rozpusty.
- Jeśli w ciągu tych czterech wieczorów nauczyłeś mnie wszystkiego, co potrafisz, to może jednak przyda ci się parę lekcji - odparł równie wściekły Jack.
W następnej chwili, pod wpływem nagłego impulsu oraz wypitej wcześniej whiskey, Jack rzucił się na brata, dając się ponieść wściekłości. Nim Ian zdążył odskoczyć, znalazł się w uścisku Jacka i bez zastanowienia oddał cios. Gdy jego pięść wylądowała na twarzy brata, Ian nagle opamiętał się. Z przerażeniem patrzył na swą rękę, zastanawiając się nad tym, co go sprowokowało do tak niezwykłego zachowania. Nim jednak zdołał położyć kres tym barbarzyńskim wyczynom, Jack znów się na niego rzucił.
Obaj bracia starli się w zawziętym pojedynku, w którym każdy z nich miał zapłacić za swe wcześniejsze uwagi pod adresem drugiego. Pierwsze ciosy nie spowodowały wielkich obrażeń. Każdy z walczących starał się ocenić przeciwnika i przyjąć odpowiednią strategię. Choć Jack zaatakował pierwszy, Ian zareagował bardzo szybko i gotów był na przyjęcie ataków. Nie chciał jednak zrobić krzywdy bratu, którego wciąż uważał za niedorostka, nie pokazał więc wszystkiego, na co go stać. Wykorzystując wstrzemięźliwość Iana, Jack zadał mu cios w lewe oko, rozcinając skórę nad brwią. Starszy z Kendricków oddał Jackowi prosto w nos i powalił go na podłogę. W tym właśnie momencie przybiegła gospodyni.
- Co to za hałasy? Czy panowie rozum stracili? Kto to widział, żeby się bić w domu na mojej czystej podłodze! - zawołała pani Land na widok dwóch mężczyzn nadal mierzących się wściekłym wzrokiem. - Dość tego. Jack, siadaj na krześle i przechyl głowę do tyłu. Trzeba zatamować krew. Panie Kendrick, powinien się pan wstydzić. To wstyd bić się z młodszym od siebie - łajała go gospodyni, spiesząc do kuchni po ręczniki. - Nie jest pan lepszy od nicponia z ulicy, mimo całego swego wykształcenia.
Przez chwilę słychać było tylko głośne, urywane oddechy obu mężczyzn, którzy podporządkowując się poleceniom pani Land, przenieśli się do salonu, Ian patrzył na brata i nie mógł sobie darować, że pozwolił, by ten młokos wciągnął go w tak prymitywną awanturę, Ian dawno nauczył się panować nad swymi emocjami. Czemu więc, u licha, teraz wydaje mu się to takie trudne?
Pragnąc uciszyć wyrzuty sumienia i jednocześnie pozostać panem sytuacji, Ian przemówił pierwszy.
- Ona miała rację, Jack. Nie powinienem był się z tobą bić, ale ty mi też nieźle dołożyłeś.
Podszedł do lustra, by obejrzeć oko, które szybko puchło. Zapowiadał się ciekawy wieczór.
- Ty również dowiodłeś, że nie jesteś taki stary, za jakiego chciałbyś uchodzić - odparł Jack z wymuszonym uśmiechem. - Nie pamiętam już, kiedy ostatnio komuś udało się mnie dopaść, a co dopiero powalić na ziemię.
- Jesteś pewien, że nie dałeś staruszkowi forów? - zaśmiał się Ian, słysząc pochwały brata. - Jeśli sobie przypominam, porównywałeś mnie z dziadkiem.
- Nie. On nigdy nie miał takiego prawego sierpowego.
Gdy pani Land i Molly powróciły z dwiema miskami wody, bracia, już pogodzeni, z zapałem oddawali się wspomnieniom o bójkach z resztą rodzeństwa.
- Panie Ianie, proszę natychmiast przestać. Molly nie powinna słuchać takich bzdur - przerwała im z oburzeniem gospodyni.
- Pani Land, proszę o wybaczenie. Przepraszam panią i Molly za nasze niegrzeczne zachowanie - powiedział Ian - a także za moje uwagi.
- W samą porę. Miał pan dawać bratu dobry przykład, a tymczasem trzyma go pan poza domem do rana i na dodatek jeszcze bije się z nim - czyniła mu wyrzuty gospodyni. Wybuch śmiechu, jakim obaj skwitowali tę uwagę, nie przypadł jej do gustu. Jeśli chcą się zachowywać w taki sposób, to ona i Molly mają dość roboty w kuchni. Prychnęła z irytacją i wraz z bratanicą opuściła salon.
- Ja... trzymam cię poza domem? - powtórzył Ian z niedowierzaniem - Widzisz, nawet moja gospodyni zrozumiała wszystko na opak.
- W porządku. Wiem, o co ci chodzi. Może jednak rzeczywiście powinniśmy dziś zostać w domu - zgodził się Jack.
- O nie. Ty nie musisz zostawać, a nawet nie możesz
- zaoponował Ian. - Bothwell czeka na nas w klubie. Mieliśmy przecież zjeść razem kolację i pograć w karty. Bardzo chce cię poznać. Daj mu tylko ten bilet i będziesz mógł grać na moje konto.
- Jesteś pewien, że nie zmienisz zdania i nie zechcesz później się do nas przyłączyć?
- Chyba nie. Poza tym lepiej będzie, jeśli ktoś zajmie się ugłaskaniem pani Land, jeśli nie chcemy jutro siedzieć o chlebie i wodzie - zażartował. - Zresztą, jak chcesz zostać prawdziwym dżentelmenem, jeśli wszędzie będziesz chodził w moim towarzystwie? Musisz rozwinąć skrzydła i polatać trochę sam.
- Skoro tak uważasz...
- Oczywiście. W ten sposób zdobędziesz własnych przyjaciół. Uważaj tylko na Bradforda. Kiedy przegrywa, lubi oszukiwać.
- Dobrze. W takim razie nie czekaj na mnie, staruszku
- odparł Jack z uśmiechem. Uścisnął dłoń brata i ruszył do drzwi.
W godzinę później Ian Kendrick mówił do nakrywającej do stołu Molly:
- Moja droga, może to i zgodne z etykietą, żebyśmy siedzieli po przeciwnych stronach stołu, ale to bardzo utrudnia rozmowę. - Zabrał się do przekładania nakryć. Molly natychmiast ułożyła je z powrotem na dawnym miejscu. - Skoro Jack i ja możemy siedzieć obok siebie, nie rozumiem, dlaczego nie mogę usiąść koło panny Hargraves.
- Ona jest kobietą, sir.
- W rzeczy samej, Molly, zapewniam cię, że zauważyłem ten fakt. Zapewniam cię wszakże, iż nie mam zamiaru uwieść jej na stole, choćbym nie wiem jaką miał na to ochotę.
- Poproszę ciotkę, sir - wymamrotała służąca. Takie zachowanie było zupełnie niepodobne do tego rozsądnego człowieka, u którego służyła od trzech lat. Najpierw bójka w holu, a teraz to. Może jest chory, pomyślała.
- Panie Ianie - upominała go gospodyni, wyłoniwszy się z kuchni ze ścierką w ręku. - Nie pozwolę na to, by pański gość pomyślał sobie, że nie potrafię nakryć do stołu. Niech mi pan wierzy, sir, że w wykwintnym towarzystwie pewnych rzeczy po prostu nie wypada robić.
- Pani Land, to nie wykwintne towarzystwo, tylko mój dom, a dokładnie moja prywatna jadalnia. Zapewniam panią, że w moim domu liczy się tylko moja wola, a jeśli ma pani coś przeciwko temu, zatrudnię kogoś innego - zawołał Ian, zupełnie wytrącony z równowagi. Najpierw Jack, a teraz przestrzegająca konwenansów służba.
- Oczywiście, sir, skoro życzy pan sobie mojej rezygnacji.. . - Pani Land była bliska łez i Ian natychmiast pożałował swego wybuchu.
- Nie, nie chcę pani rezygnacji - powiedział z naciskiem. Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić. Zachowuje się okropnie, a wszystko przez tę wizytę panny Hargraves. To zupełnie śmieszne i czas z tym skończyć. - Droga pani Land, proszę mi wierzyć, że bardzo panią cenię i przepraszam za moje słowa. Niech pani jednak postara się zrozumieć mój punkt widzenia. Zarówno pani, jak i Molly będziecie cały czas obecne w jadalni. Ktoś przecież musi podawać do stołu. Przysięgam, że nie wydarzy się nie zdrożnego. Chcę tylko cieszyć się towarzystwem pięknej kobiety bez konieczności wykrzykiwania do niej przez całą długość stołu. Nie rozumiem, co niewłaściwego jest w tym życzeniu - rzekł Ian.
Pani Land w zamyśleniu przyglądała się swemu pracodawcy. Dotychczas zawsze zachowywał się jak dżentelmen, ale...
- I powie pan tej damie, że stół został tak nakryty na pańskie wyraźne życzenie? - zapytała, nadal obawiając się, by wina za taką nieznajomość etykiety nie spadła na jej głowę.
- Oczywiście - zgodził się Ian.
Nareszcie, pomyślał, nareszcie wszystko jest tak, jak chciałem. Dlaczego ta prosta rzecz okazała się tak trudna do wykonania? Dotknął ręką twarzy i skrzywił się z bólu. Najbardziej ucierpiała lewa brew. Patrząc w lustro stwierdził, że opuchlizna nie dodaje mu uroku. Może jednak budzić współczucie.
Po raz kolejny Ian zachował się niekonwencjonalnie, informując panią Land, że sam otworzy drzwi swemu gościowi. To absurdalne, ale pod wieloma względami czuł się jak zakochany po raz pierwszy uczniak.
- Wielkie nieba, co się stało, panie Kendrick? - zawołała Anna, gdy tylko otworzył drzwi.
- Nic takiego. Proszę się nie martwić - odparł, mimowolnie unosząc rękę do czoła. Wprowadził Annę do holu i sięgnął po jej. płaszcz.
- Słyszałam, że na Trafalgar Square były rano zamieszki. Jakaś demonstracja socjalistów. Czy to tam został pan ranny? - zapytała, z troską dotykając rany. Granie niewiniątka zawsze przychodziło jej z łatwością, tym razem jednak ze zdziwieniem stwierdziła, że naprawdę współczuje Ianowi.
- Nie, to tylko głupi wypadek tutaj w domu. Bardzo dziękuję za pani zainteresowanie, ale rana nie jest aż tak bolesna. Z przyjemnością widzę panią w swych skromnych progach, choć przyznam, że po naszym ostatnim spotkaniu nie liczyłem, iż przyjmie pani moje zaproszenie - rzekł Ian. Próbował wybadać, co ją skłoniło do złożenia tej wizyty.
- Mnie też to zdziwiło - odparła Anna niskim, obiecującym głosem. Skoro ma zastosować zwykłą taktykę, powinna od razu przystąpić do działania. - Ale stwierdziłam, że nie potrafię panu odmówić.
Choć słowa te wywarły na Ianie wielkie wrażenie, nie przestawał grać roli uprzejmego gospodarza. Pomógł Annie zdjąć płaszcz, starannie złożył go i umieścił na krześle, po czym zwrócił się w jej stronę, by wprowadzić do salonu. Widok, jaki ujrzał, wprawił go w osłupienie. Po raz pierwszy w życiu temu światowemu człowiekowi po prostu zabrakło słów.
Anna miała na sobie sukienkę o uwodzicielskim kroju, podkreślającym jej kształty - bez suto marszczonych spódnic, które tak skutecznie trzymały z dala ewentualnych zalotników, i bez wysokiego kołnierza i długich rękawów, okrywających zazwyczaj kobiece wdzięki. Stanik ozdobiony był wytworną koronką o barwie kości słoniowej, delikatną i kuszącą na tle materiału w kolorze morskiej zieleni. Wąska spódnica w tym samym niezwykłym kolorze, przyozdobiona wstawkami z przejrzystej koronki, nie pozostawiała wątpliwości co do kryjących się pod królewskimi draperiami kształtów.
Na występy publiczne Anna zawsze ubierała się na różowo. Dawno jednak doszła do wniosku, że do spotkań prywatnych należy podchodzić inaczej. Mówiono jej, że ta właśnie suknia sprawia, iż jej oczy nabierają szczególnego blasku, a złociste włosy zyskują niezwykły połysk. Proste, szmaragdowe kolczyki i naszyjnik iskrzyły się w świetle gazowej lampy i przyciągały wzrok do głębokiego dekoltu, przysłoniętego koronką, kuszącą wszakże, by odsłonić skrywane wdzięki. Strój ten, zdecydowanie skromny według dyktatów obowiązującej mody, nigdy jeszcze nie zawiódł. Mężczyźni, dla których go wkładała, nieodmiennie tracili z zachwytu głowę. Jak się okazało, Ian nie stanowił wyjątku.
- Doprawdy, sir, jeśli czuje się pan niezdrów, z przyjemnością zgodzę się na odłożenie tego spotkania na inny wieczór - zaproponowała Anna i sięgnęła po swe okrycie, gdy tymczasem Ian wpatrywał się w nią w milczeniu. Nie przypominała sobie, by umiejętności jej krawcowej zrobiły już na kimś aż takie wrażenie. - Może rzeczywiście przełożymy tę kolację na inny dzień.
- Nie, nie. Proszę nawet o tym nie wspominać - zawołał Ian, przypominając sobie, ile zachodu kosztował go ten wieczór. Zmarnować to wszystko z powodu oszołomienia jej urodą byłoby głupie. - Poza tym, jeśli wolno mi tak mówić, pani wygląd oraz fakt, że łaskawie przyjęła pani moje zaproszenie, sprawiają, iż czuję się istotnie oszołomiony. Nie chciałbym z powodu nic nie znaczącego zadraśnięcia rezygnować z tak niezwykłego honoru, jakim jest pani obecność przy moim stole.
- O, bardzo dziękuję, sir, za tak uprzejme słowa. Ale proszę zwracać się do mnie po imieniu - poprosiła, zirytowana tak oczywistymi pochlebstwami. Z drugiej strony intrygował ją człowiek, który potrafił wypowiadać je w sposób tak naturalny.
- Doskonale, Anno, w takim razie ty też mów mi po imieniu.
- I co jeszcze? - parsknęła gospodyni, która pojawiła się w drzwiach salonu z herbatnikami i sherry. - Jeśli chcecie pić sherry, to powinniście zrobić to teraz, bo pieczeń jest prawie gotowa, a jagnię nie lubi czekać.
- Dziękuję, pani Land. Ja obsłużę pannę Hargraves.
Ian odprawił gospodynię. Był zdumiony jej zuchwalstwem. Zwykle w obecności gości była absolutnie dyskretna. Z drugiej strony jednak rzadko przyjmował u siebie kobiety.
- Anno, proszę, pozwól do salonu,..
- Powiedział pająk do muszki - dokończyła Anna, zaskakując Iana trafnością swych myśli, zupełnie podobnych do jego własnych. Weszła jednak za nim do saloniku i rozejrzała się dokoła z aprobatą. Następnie wybrała fotel w pewnej odległości od Iana i usiadła.
- Ależ Anno, chyba nie wierzysz w to, że jestem niebezpieczny. W przeciwnym razie nie zgodziłabyś się tu przyjść - rzekł, przyglądając jej się bacznie.
- Pewnie nie, a przynajmniej nie sama - skłamała bez zmrużenia oka. - Przyprowadziłabym Aurorę lub Audrey Palmer do towarzystwa, jeśli nie obrony.
- Niezupełnie w to wierzę - odparł. Podając Annie sherry pozwolił, by jego palce na chwilę zatrzymały się na jej skórze. - Widziałem cię na East Endzie i podejrzewam, że lubisz niebezpieczne sytuacje. Po pierwsze: jesteś teraz tutaj - kontynuował uwodzicielskim tonem - a po wtóre: pamiętam twoje podróże za granicę. Spędziłaś więcej czasu poza krajem niż niejeden wojskowy. Bojaźliwa kobieta na pewno nie występowałaby w Paryżu, nie wspominając już o Aleksandrii czy Konstantynopolu.
Pragnąc zyskać na czasie, wypiła łyk słodkiego wina. Ian wydawał się sporo wiedzieć o jej przeszłości. Ciekawe, w jakim stopniu prasa brytyjska interesowała się karierą Anny Hargraves?
- Podejrzewam, że większość ludzi chciałaby uważać się za nieustraszonych. Prawdę mówiąc, jako Angielka nigdy nie znalazłam się jeszcze w niebezpieczeństwie w Paryżu czy jakimkolwiek innym dużym mieście.
- I dlatego właśnie jesteś taka inna - zauważył pan domu. Pochyliwszy się ku niej, odsunął włosy Anny na jedną stronę i złożył szybki pocałunek u nasady jej karku. Rzadko spotykał kobiety tak niezależne i pewne siebie, gotowe stawić czoło każdemu wyzwaniu, czy to w kraju czy za granicą. Łącznie z zabójstwem królowej, przeszło mu przez myśl, gdy podnosił usta znad jej szyi, a miękkie, jasne włosy powróciły na swe miejsce. Myśl ta sprawiła, że mimowolnie zesztywniał, co natychmiast wywołało niepokój jego gościa.
- Tak mi przykro. Czy głowa bardzo ci dokucza? - zapytała Anna. Wstała i palcami zaczęła delikatnie badać ranę. Zapach jej ciała sprawił, iż Ianowi zrobiło się gorąco, choć rozsądek podpowiadał mu, że to może być podstęp. - Czy mam zadzwonić na gospodynię? A może wezwać lekarza?
- W żadnym wypadku - odparł Ian stanowczo, ujmując jej dłoń i podnosząc ją do ust. - Nie powinienem był się schylać, ale wyglądałaś tak ładnie... Nie mogłem się oprzeć i nie żałuję, mimo że zakręciło mi się w głowie. Zostań, proszę. Naprawdę jesteś jedynym lekarstwem, jakiego mi trzeba.
Przez chwilę Anna wahała się. Gdyby w grę wchodził ktoś, na kim jej naprawdę zależało, posłałaby po lekarza. Wydawało się jednak, że Ianowi naprawdę nic nie jest. Postanowiła zatem kontynuować swą misję.
- Obawiam się, że takie słowa mogą tylko zawrócić mi w głowie, sir. Jest pan nazbyt łaskawy dla samotnej kobiety, zbyt często przebywającej poza domem, by mieć wielu przyjaciół - rzekła, powracając na swój fotel.
- Dawno nie słyszałem czegoś równie niedorzecznego. Anna Hargraves bez przyjaciół, też pomysł. - Uznał, że najlepiej będzie, jeśli rozmowa potoczy się swobodnie. Niech Anna mówi; wszystko jedno na jaki temat. Im więcej powie, tym większa szansa, że się z czymś zdradzi. - Mogę się zało-żyć, że wystarczy tylko, byś ogłosiła, że przyjmujesz, a na ulicy utworzy się kolejka osób z utęsknieniem czekających na okazję poznania słynnej Anny Hargraves.
- Prawdopodobnie - zgodziła się Anna, przybierając ton osoby użalającej się nad sobą. - Ale miałam na myśli przyjaciół, a nie znajomych i tych, którzy mi nadskakują. Przyjaciół mam naprawdę niewielu.
- A zatem wznieśmy toast za przyjaźń - zaproponował Ian. Gdy skinęła głową, wstał i podniósł swój kieliszek.
- Za Annę i Iana, którzy spotkali się dziś po raz pierwszy. Niech ich przyjaźń rozkwita jak wspaniałe wiosenne róże.
I obyś nie ty okazał się zabójcą, który chętnie widziałby te róże na grobie Wiktorii, pomyślała Anna, w milczeniu wznosząc w górę kieliszek. Choć za wcześnie było jeszcze na wyciąganie wniosków, stwierdziła, iż taka możliwość jest mało prawdopodobna.
- Podano do stołu. I, proszę pani, takie ułożenie nakryć to był pomysł pana Iana - oświadczyła pani Land, najwyraźniej nie ufając swemu pracodawcy. - Mówiłam, że to nie wypada, ale się uparł. Jeśli pani sobie życzy, przełożę nakrycia.
Podążając za gospodynią do jadalni, Anna nie była pewna, czego się spodziewać. Podczas swych podróży jadała w najróżniejszych warunkach, siedziała już na poduszkach na podłodze, stała, a nawet klęczała na ziemi. Cóż takiego szczególnego mogło wytrącić panią Land z równowagi? To? - pomyślała z rozbawieniem na widok nakrytego stołu.
- Bardzo dziękuję za pani troskę, ale nie widzę żadnego problemu. W ten sposób będzie nam łatwiej rozmawiać
- zapewniła gospodynię. - Ten sposób nakrywania do stołu jest za granicą bardzo powszechny.
Gospodyni sapnęła głośno z wyraźnym niezadowoleniem i wycofała się do kuchni.
Ian wysunął krzesło i czekał, aż Anna zajmie miejsce. Potem, dosuwając jej krzesło, pochylił się nad nią i przemówił miękkim szeptem:
- Muszę cię przeprosić za panią Land. Najwidoczniej obawia się o twą opinię.
- A o twoją nie?
- Na pewno uważa, że mnie już i tak nic nie uratuje
- roześmiał się Ian. Od dawna nie czuł się tak beztrosko. Bez względu na ewentualne podejrzenia Anna Hargraves była atrakcyjną kobietą, której towarzystwo sprawiało mu coraz większą przyjemność.
- Tak, słyszałam coś na ten temat - uśmiechnęła się Anna, gdy tymczasem pani Land wniosła pasztet.
- Naprawdę? Mówi się o mnie w kręgu twych znajomych? Kto się mną interesuje? Reformatorzy Andrew Brightona, czy może panie z towarzystwa? - zapytał, oczekując z napięciem jej odpowiedzi, choć pozornie interesowała go tylko przystawka, którą spożywał.
- Brighton? Ależ nie. W ogóle o tobie nie wspominał aż do tamtego dnia. Wcześniej nie bardzo interesowałeś się działaniami reformatorów - naprowadzała go Anna, licząc na to, że może dowie się czegoś na temat powodu jego niespodziewanej wizyty w kościele św. Jerzego na East Endzie.
- Dopiero niedawno zwróciłem uwagę na tę grupę. - Ian zręcznie uniknął odpowiedzi.
- Powiedz mi, proszę, co mówią o mnie kobiety? Mam nadzieję, że nie są to same złe rzeczy? - zaryzykował w obecności podającej do stołu Molly.
- Nie, niezupełnie, ale muszę przyznać, że niewiele słyszałam komplementów.
- A gdybyś usłyszała same niewinne pochwały, przy-szłabyś tu dziś wieczór, Anno? - zapytał, gdy pani Land weszła z zupą. Gdy nie usłyszał ani słowa, tylko zobaczył rumieniec na twarzy gościa, sam udzielił sobie odpowiedzi: - Słyszałem, że mówi się, iż nazbyt często przebywam
w towarzystwie pięknych kobiet. Szczerze mówiąc nie uważam tego za wadę charakteru, zwłaszcza że i one, i ja czerpiemy z tego wielką przyjemność. Czy uważasz to za naganne?
- Nie, pod warunkiem, że nie wykorzystujesz kobiet dla własnej rozrywki, by potem je porzucić - odparła Anna zdumiona własną szczerością.
- Ależ to zupełnie nie w moim stylu. Zawsze rozstawaliśmy się za obopólną zgodą, nie żywiąc do siebie urazy - zapewnił ją Ian. - Prawdę powiedziawszy podejrzewam, że opinie takie są dziełem zazdrosnych rywali, którzy nie mieli takiego szczęścia jak ja.
- Albo kobiet, które nie znalazły uznania w twych oczach - rzuciła Anna. - Sądząc po sposobie, w jaki mnie tu dziś podejmujesz, można się domyślać, że naprawdę potrafisz uszczęśliwić swe wybranki. Zawsze znajdą się tacy, którym nie w smak szczęście innych.
- Wielkie dzięki za dobre słowa - roześmiał się Ian, odgarniając włosy z czoła. - Cieszę się, że cię nie rozczarowałem.
- Na pewno nie - odparła z uśmiechem. Nie wyparł się swej opinii kobieciarza; czyż nie uczyniłby tego będąc winnym? Czuła coraz większą sympatię do tego uśmiechniętego mężczyzny o tak ujmującym sposobie bycia.
Ian wyciągnął rękę i uniósł dłoń Anny do ust, składając na niej delikatny pocałunek. Następnie powiódł ustami przez całą szerokość dłoni i z powrotem, a jego dotyk i ciepły oddech sprawiły, że po plecach Anny przebiegł dreszcz. Przez chwilę zastanawiała się, jak powinna zareagować, potem jednak wzięła Iana za rękę i odwzajemniła jego czułe pieszczoty, zupełnie nie zdając sobie sprawy z obecności pokasłującej znacząco pani Land, która wniosła główne danie.
Potrząsając głową z wyraźną dezaprobatą, pani Land postawiła głośno półmiski na stół i wyszła.
- Wielki Boże, czy ona nie pamięta już, co to znaczy być młodym? - mruknął Ian. Wszechobecność służby zaczynała go powoli denerwować. Choć jego romantyczny gest miał początkowo na celu zaskarbienie sobie uczuć Anny i co za tym idzie jej zaufania, stwierdził, że wykonuje swą misję z prawdziwą przyjemnością.
- Może właśnie pamięta i w tym cały problem - rzuciła Anna. - Żałuje tego, co sama straciła i zazdrości nam. Założę się, że mojemu kamerdynerowi nigdy w życiu serce nie zabiło żywiej. Jest taki nadęty i pełen prowincjonalnej dezaprobaty.
- Skoro nie jesteś z niego zadowolona, po co go trzymasz? Pani Land przynajmniej wspaniale gotuje.
- To prawda. Pieczeń jest bardzo delikatna i aromatyczna. Nigdy też nie jadłam tak wyśmienitej zupy z porów - zachwycała się Anna.
- To była zupa z porów? - zapytał, przełknąwszy szybko. W tym momencie weszła pani Land, a jej zwykle miłą twarz szpecił grymas niezadowolenia.
- Czy wszystko w porządku, sir?
- Absolutnie. Zupa z porów była wyśmienita, a pieczeń wprost rozpływa się w ustach. Przeszła pani samą siebie - pochwalił ją Ian. - Właśnie o tym rozmawialiśmy z panną Hargraves.
- Bardzo dziękuję, panie Ianie - odparła gospodyni, rumieniąc się i w jednej chwili wybaczając mu wcześniejszy brak rozwagi. - Miałam nadzieję, że będzie pan zadowolony, choć dziwi mnie, że poznał się pan na zupie. Większość łudzi wzięłaby ją za cebulową.
- Do cebulowej nie dodałaby pani kopru - zaprotestowała Anna, zaskarbiając sobie tą uwagą życzliwość gospodyni. - To była naprawdę wyśmienita kolacja.
- Mam nadzieję, że zostawiła pani miejsce na deser
- dodała pani Land, nadal zarumieniona. - Właśnie upiekłam ciasto z truskawkami.
- Nie jestem pewna, może spróbuję odrobinę - odparła Anna, ze smutkiem myśląc o tym, że w ciągu nadchodzącego tygodnia będzie musiała zachować wstrzemięźliwość podczas posiłków. W przeciwnym razie nie zmieści się w żadną suknię.
- Doskonale. Zaraz się tym zajmę, a potem przyniosę kawę do salonu - obiecała gospodyni, zbierając talerze.
- Każę tylko Molly rozpalić w kominku, żeby było ciepło i przytulnie.
- Własnym uszom nie wierzę - mruknął Ian. - Czy to ta sama kobieta, która nie chciała się zgodzić, żebyśmy siedzieli po tej samej stronie stołu... teraz chce, żeby było nam przytulnie? Panno Hargraves, pani wiedza na temat zup dokonała cudu. I pani twierdzi, że ma kłopoty ze służbą?
- Nie ze służbą, tylko z kamerdynerem.
- Jeśli potrzebuje pani mężczyzny, żeby go zwolnić, chętnie...
- Nie o to chodzi. Brewster po prostu uważa, że lepiej ode mnie wie, jak powinnam kierować swym życiem. Jest to bardzo irytujące, zwłaszcza kiedy ma rację - wyznała Anna, gdy gospodyni stawiała przed nią ciasto truskawkowe ze świeżą śmietaną.
- Brewster? Natknąłem się na niego kilka razy. Rzeczywiście potrafi być groźny - skomentował Ian, krzywiąc się lekko na wspomnienie kamerdynera Anny. - Wszyscy w Londynie chcą go zatrudnić, choćby tylko po to, by nie patrzył na nich z góry, usługując im w domu kogoś innego.
- Prawdę powiedziawszy nie chodzi o to, że źle wykonuje swą pracę. Rzecz w tym, że jego protekcjonalne zachowanie doprowadza mnie do pasji, więc robię wszystko, żeby go wyprowadzić z równowagi i tak powstaje błędne koło - wyznała Anna, zastanawiając się, czy nie warto spróbować zaprzyjaźnić się z Brewsterem. W wypadku Iana Kendricka taktyka ta okazała się nieoceniona.
- Kawa czeka w salonie. Jeśli niczego więcej pan nie potrzebuje, Molly i ja posprzątamy i kładziemy się spać - oświadczyła gospodyni, mrugając do Iana porozumiewawczo.
- Doskonale, pani Land. I dziękujemy za wspaniałą kolację - powiedział i podniósł się, by pomóc Annie wstać od stołu. - Może przejdziemy do salonu, gdzie będzie nam wygodniej?
Anna z uśmiechem skinęła głową, na co Ian podał jej ramię i poprowadził na drugą stronę holu.
7
- Naprawdę mi przykro, panowie.
Wiem, że waszym zdaniem zachowuję się niemądrze, ale mam wyrzuty sumienia, widząc, jak mi dziś dopisuje szczęście, gdy tymczasem mój brat siedzi sam w domu - mówił Jack, po raz kolejny próbując wymienić żetony na gotówkę.
- Mówiłeś, że czuł się trochę niezdrów i chciał zostać w domu. Ale tobie chyba nic nie dolega. Nie możesz tak po prostu opróżnić naszych kieszeni i wyjść - sprzeciwił się Daniel Palmer, książę Moreland, jeden z nowych znajomych Jacka.
- Wolałbym jednak sprawdzić, czy u niego wszystko w porządku - upierał się Jack. - Zaraz wrócę.
- Posłuchaj, Jack, od trzech godzin bez przerwy wygrywasz. Jeśli twój brat jeszcze żyje, to pożyje i do czasu, aż się trochę odegramy - zaprotestował Bothwell, człowiek, który wprowadził go do klubu.
- Pewnie. Czy twoje sumienie nie może poczekać, aż zarobię na paszę dla mojego konia na przyszły miesiąc? - naciskał książę Moreland.
- Kendrick, weź pod uwagę fakt, że ani ty, ani twój brat nie będziecie tu mile widziani, jeśli wyjdziesz z tak dużą wygraną - ostrzegł go hrabia Bradford. - Zostań jeszcze godzinę.
- Dobrze, zostanę godzinę i ani chwili dłużej, bez względu na to, czy będziecie wygrywać, czy przegrywać
- zgodził się Jack. Nie miał wyboru. Nie pozostało mu nic innego, jak umyślnie przegrać kilka rozdań. - Mówiłem wam już, że możecie zabrać swoje pieniądze. Zawsze gram bardziej dla sportu niż dla zysku.
- Z takim szczęściem można sobie pozwolić na hojność - zadrwił Bothwell. - Przełóż karty i miejmy nadzieję, że pani Fortuna opuściła cię i przeniosła się do kogoś innego.
W domu Iana pani Fortuna uśmiechała się do pary przebywającej w saloniku. W kominku trzaskał ogień. Wcześniej Anna i Ian wypili brandy i kawę, podane przez panią Land. Gdy Ian przysunął swe krzesło do kanapki, na której siedziała Anna, ta pomyślała, że nigdy nie widziała mężczyzny, który byłby tak odprężony, podczas gdy w jego wzroku płonęło pożądanie. Wiedziała, że wkrótce Ian znajdzie się obok niej na otomanie, obejmie ją i pocałuje, najpierw spokojnie, a potem z całą pasją, na jaką go stać.
Co więcej, zdała sobie sprawę, że ona pragnie tego tak samo jak on.
Ian zręcznie podniósł się z miejsca i stanął przed Anną. Wskazała leżącą blisko niej poduszkę i Ian usiadł obok z uśmiechem, przyjmując jej zaproszenie. Zapomniał o niemiłych wydarzeniach, jakie miały miejsce wcześniej tego dnia. Ogarnęło go uczucie wielkiego zadowolenia. Otoczył Annę ramieniem, od czasu do czasu gładząc palcami jej policzek. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, pozwalając, by ten czarodziejski nastrój nasilił ich pragnienia.
Wreszcie, Ian nie mógł już dłużej czekać. Tak bardzo pragnął poznać smak ust Anny, że pochylił się do przodu i dotknął jej ust swoimi.
Przez kilka chwil Anna opierała się, pragnąc zachować pozory przyzwoitości. Znajdują się przecież w Anglii.
Ian nie miał takich obiekcji; podczas kolacji starał się poznać charakter Anny i kierujące nią motywy, teraz ona sama stanowiła największą pokusę.
Dotknął ust Anny, a potem zaczął obsypywać jej twarz i szyję lekkimi pocałunkami. Zauważył, że Anna się nie opiera. Wręcz przeciwnie, gdy z rozmysłem skupił uwagę na wrażliwym miejscu na jej szyi tuż za uchem, jej oddech stał się szybszy, a oczy bardziej błyszczące. Gorącymi wargami rozgrzał pulsującą skórę, rozpalając ją jeszcze bardziej. Anna odprężyła się w jego ramionach i przyciągnęła twarz Iana do swojej.
Rozmarzeni, cieszyli się wzajemnymi pieszczotami i pocałunkami do chwili, gdy Anna zapragnęła bliżej poznać ciało Iana. Odchyliła się od niego na chwilę i rozpięła jego koszulę, gładząc palcami miękkie, ciemne włosy na
klatce piersiowej. Potem pochyliła głowę i zaczęła leniwie muskać wargami jego skórę, doprowadzając Iana niemal do szaleństwa. Gdyby myślała jak profesjonalistka, wiedziałaby, że nadszedł czas na pytania o jego zainteresowanie Brightonem. Umysł jej zaprzątały jednak zupełnie inne sprawy. Tego wieczoru była Anną Hargraves, tylko kobietą, i pragnęła jedynie rozkoszować się wspaniałymi doznaniami, jakie budził w niej Ian.
Mimo cudownych wrażeń, jakich doświadczał, Ian poczuł się dziwnie. Anna przejęła całą inicjatywę, a on, unieruchomiony przez surdut, który zsunął mu się z ramion, mógł jedynie sycić zmysły jej zabiegami. W końcu jednak drzemiący w nim człowiek czynu nie wytrzymał. Chwyciwszy głowę Anny, przyciągnął ją do swojej i przylgnął wargami do jej ust. Dłonie Iana przesuwały się po koronkowym staniku, który tak go wcześniej zaintrygował. Ku swemu zdumieniu stwierdził, że zapięcie puściło pod jego dotykiem i z zachwytem poczuł nagle pod palcami nieskazitelnie gładką skórę.
- Och, Anno - szepnął, obsypując ją pocałunkami, które zaprowadziły go ku jej piersiom. Anna wzdychała cicho, poddając się wzbierającej w niej fali rozkoszy. Żadne z nich nie zwróciło uwagi na odgłos trzaskających gdzieś w oddali drzwi.
- To tutaj powinnaś zacząć swoją działalność charytatywną... od mojego domu - szepnął Ian niskim głosem. - Dałaś mi tyle radości. Wierz mi, że to doceniam.
- Pan też nie okazał się skąpcem, sir - powiedziała cicho.
- Tylko dlatego, że tak słodko mnie prosisz...
- Ian, stary, gdzie jesteś? Chyba nie położyłeś, się do łóżka? Jest dopiero wpół do jedenastej - wołał Jack, otwierając drzwi do salonu.-Wielki Boże!
- Czy matka nie nauczyła cię pukać? - odezwał się ze złością Ian, zapinając pospiesznie suknię Anny i wstając, by zasłonić ją przed wzrokiem Jacka. Następnie zaczął porządkować własne ubranie, lodowatym wzrokiem mierząc oblanego rumieńcem brata. - Zawsze mi się wydawało, że jestem panem we własnym domu, ale ty najwyraźniej uważasz, że co moje, to i twoje.
- Ależ Ianie - zaczęła Anna - czy nie uważasz...
- Uważam, że ty i ja mile spędzaliśmy czas, dopóki mój przeklęty brat nam nie przeszkodził - powiedział Ian podniesionym głosem. Niczego bardziej nie pragnął, jak przetrzepać Jackowi skórę, tym razem nie zważając już na nic.
- To tak wygląda twój cichy wieczór w domowym zaciszu? - zadrwił Jack. - Nic dziwnego, że mama uważa, że nic ci już nie pomoże.
- Nie mówiłem, że będę sam - bronił się Ian. - A poza tym to nie twoja sprawa.
Tymczasem Anna wstała i zastanawiała się, jak pogodzić obu pałających złością mężczyzn. W przeszłości robiła to niezliczoną ilość razy, choć nigdy w grę nie wchodzili dwaj bracia.
- Anno, nie wtrącaj się, proszę. Temu bezczelnemu smarkaczowi należy się nauczka.
- Podobna do tej, jaką mi próbowałeś dać po południu? - odparował ironicznie Jack. Zakłopotany intymną sceną, na którą się natknął, był jednocześnie wściekły na brata za to, że go oszukał, i postanowił się zemścić.
- Powinieneś był mocniej oberwać.
- Chcesz spróbować? - spytał zaczepnie Jack. - Co za dureń ze mnie! Wróciłem do domu, bo się martwiłem o ciebie. Chciałem ci też powiedzieć, że wygrałem prawie pięćdziesiąt fantów, zanim musiałem oddać dwanaście, żeby mi pozwolili odejść od stołu. No, dalej, staruszku, skoro ci tak zależy, żeby się bić, z przyjemnością stawię ci czoło!
- Nic mnie nie obchodzi, czy wygrałeś, czy przegrałeś. Ja mam tu własną wygraną- odparował Ian tak wytrącony z równowagi, że nie pomyślał, jaki efekt te słowa mogą wywrzeć na Annie. - Choćbyś nie wiem ile miał pieniędzy, kobieta taka jak ona nigdy nie pozwoli ci się dotknąć.
- Wziąwszy pod uwagę pańskie pełne galanterii zachowanie, żałuję, że panu na to pozwoliłam - odparła Anna z oburzeniem. Teraz była pewna, że niczego się już tego wieczoru nie dowie. Nie miała też zamiaru znosić aroganckiego zachowania Iana. - Panie Kendrick, proszę przyjąć do wiadomości, że nie jestem niczyją wygraną, a już na pewno nie pańską. Pora zakończyć tę wizytę - oświadczyła i wyszła do holu po swoje okrycie.
- Anno, przepraszam. Nie powinienem był tak mówić. Byłem po prostu zły. Pozwól, że odwiozę cię do domu - błagał Ian, rzuciwszy bratu pełne złości spojrzenie. Jeśli on i Anna rozstaną się dziś w niezgodzie, będzie to wina Jacka. Niech go licho porwie! - Nie wypada, aby dama sama wracała do domu o tak późnej porze.
- Myślę, że jeszcze mniej wypada, by przebywała w towarzystwie człowieka, który uważa ją za coś, co można wygrać lub przegrać.
- Na litość boską, przeprosiłem cię przecież - obruszył się Ian.
- Jeśli pani sobie życzy, z przyjemnością będę jej towarzyszył - zaproponował Jack. Wyprostował się i poprawił surdut, podekscytowany perspektywą odwiezienia do domu tak pięknej kobiety. Nie wiadomo, co może zdarzyć się w powozie.
- Nie, dziękuję - odparła Anna, okazując akurat tyle wahania ile trzeba. - Nie chciałabym zmieniać twoich planów.
- Nie ma o czym mówić. Zresztą wydaje mi się, że dobrze zrobię, jeśli opuszczę ten dom z panią. Po pani wyjściu zapanuje tu bardzo niezdrowa atmosfera - powiedział Jack. - Najlepiej będzie, jeśli na jakiś czas zniknę Ianowi z oczu.
- W takim razie dziękuję za tę uprzejmą propozycję i proszę, mów mi po imieniu - odpowiedziała Anna miękkim głosem, podając Jackowi swe okrycie, Ian tymczasem stał i patrzył na nich w milczeniu.
- Uwierz mi, Anno, że nie chciałem, by ten wieczór tak się zakończył - spróbował raz jeszcze.
- Ani ja - ucięła krótko. - Czasami jednak, panie Kendrick, zamiast tego, na co mamy ochotę, dostajemy to, na co zasłużyliśmy.
Gdy tylko zamknięte drzwi zasłoniły postać Anny i młodszego z Kendricków, Ian znów wpadł we wściekłość. Jak ten smarkacz śmie wpadać jak burza do jego domu i porywać z sobą Annę? Jedna wizyta u madame Duvalier i ten dzieciak uważa się za światowego mężczyznę! Wyprowadzony z równowagi Ian chodził tam i z powrotem po salonie. Doszedł do wniosku, że ma pełne prawo odesłać swego młodszego brata do domu, a pani Mumm niech się sama o siebie martwi.
Zdecydowanym krokiem przeszedł do gabinetu i nalał sobie kieliszek brandy. Musi się uspokoić. Nigdy nie pozwalał na to, by kierowały nim emocje. Co takiego jest w Annie Hargraves, że rozsądne zachowanie staje się przy niej niemożliwe? Może to te gęste, jasne włosy, otaczające prześliczną twarz o zielonych oczach koloru świeżej, wiosennej trawy? A może jej melodyjny głos i kuszący uśmiech, goszczący na ustach, zdających się szeptać najsłodsze obietnice? Może wreszcie jej kobieca figura o kształtach jakby stworzonych do pieszczot mężczyzny? Pod tym wszystkim jednak kryła się nieposkromiona, gorąca dusza, która sprawiała, iż każdy mężczyzna, ledwie spojrzawszy na Annę, mógł znaleźć się w niebezpieczeństwie. Zwłaszcza taki młokos jak Jack.
Co ją opętało, żeby skorzystać z propozycji Jacka? Czyżby wolała towarzystwo tego dzieciaka od pocałunków dojrzałego mężczyzny?
Na miłość boską, jej zachowanie wskazywało, że jest kobietą doświadczoną. Na myśl o tym, w jaki sposób nabyła to doświadczenie, Ian o mało nie oszalał. Po co jej taki chłopak jak Jack?
Oczywiście, zawsze istniała możliwość, że pojechała z Jackiem celowo, by zrobić na złość jego starszemu bratu. W wytłumaczeniu takim Ian nie potrafił jednak doszukać się żadnego sensu.
Uderzając pięścią w otwartą dłoń, zdecydował, że nie będzie siedzieć w domu i użalać się nad sobą. Czuł się jak tygrys w klatce. Jeśli wyjdzie z domu, może uda mu się zapomnieć o Annie Hargraves i niepokojącym wpływie, jaki na niego wywiera.
Musi wyrzucić z myśli jej obraz, zupełnie o niej zapomnieć. Nie znał jednak żadnej kobiety, która potrafiłaby zastąpić Annę. Niepotrzebna mu była inna kobieta. Do diabła z wszystkimi kobietami, z ich trzepocącymi rzęsami i kokieterią! Doprowadzały do tego, że mężczyzna najpierw dostawał rozstroju nerwowego, a w końcu wychodził na idiotę. Nie, potrzebne mu było towarzystwo mężczyzn. Spokój, logika męskiej rozmowy i kilka mocnych drinków. Pójdzie do klubu, do uporządkowanego, spokojnego świata mężczyzn, gdzie nie dosięgnie go żadna kobieta.
Siedział w skórzanym fotelu i z dala przyglądał się grającym w karty. Dając znak kelnerowi, zamówił kolejną whisky. Był kompletnie znudzony i prawie pijany. Prawdę powiedziawszy, czuł się podle.
Posępnym wzrokiem wpatrywał się w ogień i zastanawiał, w jaki sposób tak krótka znajomość z Anną Hargraves mogła doprowadzić go do tego stanu. Zawsze był taki dumny i opanowany. Siła, jaka przyciągała go do tej kobiety, stanowiła jednak tylko połowę problemu, przypomniał sobie z niechęcią. Ma przecież obowiązki wobec Korony. Co zrobi, jeśli Anna rzeczywiście jest zamieszana w spisek na życie królowej Wiktorii?
Dobry Boże, nie miał się w kim zakochać, wyrzucał sobie w myślach i w tej samej chwili omal nie wylał trunku z podanej mu przez kelnera szklaneczki, zorientowawszy się, do jakiego odkrycia doprowadziły go jego rozważania.
Zakochał się... w Annie Hargraves? To niedorzeczne, uznał, to tylko urażona duma i pijackie brednie., Rzecz w tym, że nie przywykł do tego, by kobieta zostawiała go na lodzie. Sam jednak w to nie wierzył, wspominając miękkie wargi Anny całujące jego twarz oraz ciche westchnienia, jakie wyrywały się z jej ust, kiedy leżała w jego ramionach.
Do diabła! To niemożliwe, żeby zakochał się w słynnej pannie Hargraves! Musi skończyć z takimi absurdalnymi myślami. Chyba za dużo wypił.
Podniósł się z miejsca i stanął za plecami grających w karty, mając nadzieję, że albo gra, albo rozmowa jej uczestników pozwoli mu zapomnieć o prześladujących go myślach.
- Aa, Kendrick - przywitał go Charles Crosby, hrabia Wallingcroft. - Twój brat zgarnął dziś niezłą sumkę. Ma chłopak szczęście!
- Owszem, ma - odparł Ian przez zaciśnięte zęby. Dobry Boże, nie ma najmniejszej ochoty na dyskusje o braciszku i jego szczęściu, ani w kartach, ani w miłości.
- Jak długo Jack zostanie w Londynie? - zapytał Wallingcroft. - Mam nadzieję, że zdążę odegrać to, co dziś do niego przegrałem.
- Nie mam pojęcia - odparł oschłym tonem.
- Nie możesz przecież odesłać chłopaka do domu przed jubileuszem - rzucił Bothwell, biorąc do ręki swoje karty. - Takie wydarzenia nie zdarzają się co dzień.
- Kto by pomyślał, że staruszka pociągnie tak długo? - odezwał się Tyler Fielding, hrabia Bradford. W głosie człowieka, który od tylu lat nadskakiwał Bertie'emu, dźwięczała wyraźna nuta niezadowolenia, trudno jednak było stwierdzić, czy powodem były kiepskie karty, czy też nazbyt długie panowanie Wiktorii. Cokolwiek wywołało ten komentarz, sprawiło, że Ian zupełnie zapomniał o Jacku i Annie, skupiając uwagę na grupce siedzących przy kartach mężczyzn: Bothwellu, Wallingcrofcie i Bradfor-dzie. Czy to możliwe, że któremuś z nich tak bardzo zależało na władzy, iż gotowy był spiskować przeciwko królowej, by wprowadzić na tron jej syna?
- Kto wie, może nie doczeka jubileuszu? - powiedział w zamyśleniu Bothwell. - W końcu ma sześćdziesiąt osiem lat, a los czasami lubi płatać figle.
- To byłby niezły kawał - odparł Bradford, wygrywając rozdanie. - Gdyby królowa miała przenieść się w zaświaty przed jubileuszem, cały naród czekający na to święto pogrążyłby się w żałobie. Bardzo zabawne! Ale jest i weselsza strona tej całej sprawy, prawda? Wtedy nasz człowiek byłby królem.
- Czas najwyższy - oświadczył Bothwell, a reszta się z nim zgodziła.
Ian milczał, choć temat toczącej się przy stoliku rozmowy sprawił, że wytrzeźwiał w mgnieniu oka. Nie odzywał się, bo był zdziwiony i jednocześnie było mu wstyd, że kiedyś uważał ich za przyzwoitych ludzi. Fakt, że każdy z nich pragnął widzieć na tronie księcia, nie był żadną tajemnicą. Nigdy przedtem jednak nie wyrażali swych poglądów tak otwarcie - przynajmniej nie w obecności Iana. Wszystko wskazywało na to, że Bertie ma rację: trzeba będzie ich mieć na oku.
- Chcesz zagrać? - zapytał Wallingcroft, rozpraszając poważny nastrój.
- Nie, chyba pójdę już do domu - odparł Ian.
- Nie jesteś przecież takim kołtunem, żeby źle zrozumieć nasze dowcipy, co, Kendrick? Wiesz, że żartowaliśmy - wtrącił się Bothwell, bacznie obserwując, jaka będzie jego reakcja.
- Oczywiście, mój drogi - skłamał Ian gładko. -'W końcu kto z nas nie zastanawiał się nad tym, kiedy książę przejmie ster imperium? Nie, nie, Bothwell, muszę poszukać tego nicponia, mojego brata. Londyn i jego atrakcje uderzyły mu do głowy i źle by było, gdyby się wpakował w jakąś kabałę. Nie chciałbym być zmuszony do udziału w weselu jeszcze przed jubileuszem.
Mężczyźni skwitowali to śmiechem, wspominając własną młodość.
- Szkoda. Myślałem, że postawię mojego nowego wierzchowca przeciwko temu twojemu wymyślnemu powozowi - naciskał Bothwell.
Ian popatrzył na mężczyzn, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że poddają go próbie; że Bothwell zastanawia się, jaki wpływ na ich znajomość wywrą uwagi, które padły przy stole do gry w karty.
Wiedział, jak ważne jest, by uważali go za jednego ze swoich. Czuł jednak tak wielkie obrzydzenie, że nie potrafił się zmusić do gry w ich towarzystwie. Należało więc uciec się do kompromisu.
- Przykro mi, Bothwell, ale naprawdę muszę iść - odparł. - Twoja propozycja jest jednak nader interesująca. Nie mam nic przeciwko temu, żebyśmy przełożyli karty i w ten sposób rozstrzygnęli zakład.
- Świetny pomysł - zapalił się Bradford i przystąpił do tasowania.
Ian przełożył pierwszy, po nim Bothwell. Gratulując ze śmiechem przeciwnikowi, Ian obiecał przysłać powóz następnego ranka. Potem, przywołując na twarz swój najbardziej czarujący uśmiech, pożegnał się i wyszedł.
8
Postanowił wrócić do domu piechotą.
Nie było powodu narażać stangreta na znoszenie jego humorów, poza tym nie był jeszcze gotów do wyjaśnienia służącemu, że powóz zmienił właściciela. Doszedł też do wniosku, że spacer przez opustoszałe ulice Londynu dobrze mu zrobi.
Zirytowany, ruszył przed siebie, próbując oszacować straty, jakie poniósł tego wieczoru. Najpierw kłótnia z bratem, potem utrata towarzystwa pięknej kobiety, a na koniec przegrał zakład i został pozbawiony swego kosztownego powozu. Najbardziej dotknęło go wszakże to, że nie zdołał nad sobą zapanować. Co się z nim dzieje? Zawsze szczycił się tym, że potrafi zachować spokój w najbardziej niezwykłych okolicznościach. Nigdy nie zachowywał się w taki sposób - do czasu, gdy w jego życiu pojawiła się Anna Hargraves.
Przemierzając krok za krokiem ulice Londynu, obiecał sobie, że odzyska równowagę i nauczy się ignorować nielogiczne impulsy związane z osobą Anny Hargraves. Gdy jednak uniósł głowę znad chodnika, okazało się, że stoi pod domem Anny, a przecież, by znaleźć się w tej okolicy, musiał zboczyć z drogi.
Przeklinając się za tę słabość, przyjrzał się imponującej budowli w poszukiwaniu jakiegoś śladu obecności właścicielki. Dom stał przed nim ciemny i milczący; jedynie jedno z okien na piętrze oświetlał ciepły blask lampy gazowej. Prawdopodobnie była to sypialnia Anny.
Co za ironia, pomyślał z lekkim uśmiechem ulgi. Takie niewielkie światełko, a niesie taką pociechę. Wszystko wskazywało na to, że Anna rzeczywiście jest w domu. Zupełnie niespodziewanie Ian zaczął wyobrażać sobie wnętrze jej pokoju. Oczyma duszy widział jej zwiewną suknię przewieszoną przez krzesło wraz z halkami i innymi częściami damskiej garderoby. Widział też samą Annę, spoczywającą wśród jedwabnej pościeli na rzeźbionym łożu.
Czy jest w nim sama? Rażony tą myślą jak gromem, przejęty zazdrością, odwrócił się i w pośpiechu skierował w stronę domu. Lepiej będzie dla Jacka, jeśli go tam zastanie.
Otworzywszy cicho drzwi, wszedł do środka i sprawdził szybko hol, kuchnię, jadalnię, swój gabinet i salon. Ani śladu Jacka.
Wściekły, przeskakując po dwa stopnie naraz, ruszył na górę i zatrzymał się przed drzwiami do pokoju brata.
- Zostaw mnie w spokoju, chcę spać - usłyszał w odpowiedzi na swe głośne pukanie.
A więc Jack jest w domu. Ma chłopak szczęście, pomyślał już nieco spokojniej. Nie zamierzał jednak odkładać tej konfrontacji do następnego dnia.
- Jack, chcę z tobą porozmawiać.
- A ja chcę spać - zawołał Jack z irytacją. - Zostaw mnie w spokoju. Chyba możesz poczekać do jutra.
- Nie. Nie mogę - odparł Ian. Wszedł do pokoju i ściągnął z Jacka kołdrę, licząc, że w ten sposób zyska jego niepodzielną uwagę. Z wysiłkiem zapanował nad sobą i, choć wiele go to kosztowało, zamiast stać złowieszczo nad bratem, usiadł na jednym z krzeseł.
- Chodzi o Annę, tak? - burknął Jack, przykrywając się kołdrą.
- Annę? - zapytał Ian. Starał się panować nad swymi uczuciami; mimo to jego twarz zachmurzyła się i przybrała wyraz dezaprobaty. - Miałeś na myśli pannę Hargraves?
- Słyszałeś, że pozwoliła mi zwracać się do siebie po imieniu - odparł Jack z pełnym zadowolenia uśmiechem.
- Owszem, tak jak zrobiłaby to każda kobieta o miękkim sercu, mając do czynienia z dzieckiem - oświadczył Ian, udając, że się tym wcale nie przejął. - Przekonasz się, że kobiety nie obdarzają takim zaszczytem mężczyzn, których dopiero poznały.
- Anna jest inna niż większość kobiet - zaprotestował naburmuszony Jack. Czuł się urażony zarówno obelgą brata, jak i faktem, że Anna Hargraves, przebywając w jego towarzystwie, właściwie cały czas wypytywała go o Iana.
- Być może, chłopcze. Chciałem ci jednak powiedzieć, że Anna Hargraves to kobieta nie dla ciebie -oświadczył Ian spokojnie, zadowolony, że udało mu się zachować ten lodowato uprzejmy ton, podczas gdy w rzeczywistości miał wielką ochotę przetrzepać Jackowi skórę.
- Wydaje mi się, że to ona powinna o tym zadecydować - stwierdził Jack wyzywająco, nieświadom niebezpieczeństwa, w jakim się znalazł.
Ian opanował się dużym wysiłkiem woli.
- Chyba nie jesteś aż takim dzieckiem - podjął z wyższością- by nie zdawać sobie sprawy z tego, że twoje zachowanie dzisiejszego wieczoru było zupełnie nie do przyjęcia. Dżentelmen nie porywa kobiety innego dżentelmena.
- Dżentelmen także nie kłamie - odparował Jack ze złością. - Dałeś mi do zrozumienia, że zamierzasz spędzić ten wieczór w samotności. Może gdybyś mnie wtajemniczył w swe plany, nic takiego by się nie wydarzyło.
- Chcesz powiedzieć, że gdybym poinformował cię, że spodziewam się wizyty Anny Hargraves, zostawiłbyś nas w spokoju?
- Nie - przyznał Jack. - Anna Hargraves to kobieta, o jakiej marzą wszyscy mężczyźni. Nie mógłbym przepuścić okazji, żeby ją poznać. Ale nie rób takiej zadowolonej miny. To wcale nie znaczy, że przyznaję ci rację. A jeśli chodzi o moje zachowanie, to nawet ty musisz przyznać, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.
Jack doskonale wiedział, że nie ma szans na zdobycie względów tak niezwykłej osoby jak Anna. Nie mógł jednak przepuścić nadarzającej się okazji odegrania się na starszym bracie.
Zuchwalstwo chłopaka poruszyło Iana do głębi, podobnie jak aluzja zawarta w jego słowach. Z drugiej strony, który mężczyzna potrafił się oprzeć Annie Hargraves?
- Jak możesz mówić o miłości? Przecież zaledwie się poznaliście - ciągnął Ian. Niesforny kosmyk opadł mu na czoło, sprawiając, że wyglądał mniej poważnie i groźnie, niżby sobie tego życzył. - Nie wierzę w to, że Anna zrobiła cokolwiek, by cię zachęcić do snucia podobnych mrzonek.
Jack nie odpowiedział, a jego uporczywe milczenie i nieprzenikniony wyraz twarzy wzmogły jeszcze niepokój Iana.
- No więc, robiła ci jakieś nadzieje? - odezwał się wreszcie cichym, niebezpiecznym tonem.
Jack doskonale się bawił, patrząc na starszego brata, Ian nie zawsze był tak pewny siebie, chłodny i oderwany od życia. Zmienił się po wyjeździe do Londynu. Przyda mu się trochę utrzeć nosa.
- Dżentelmen nie zdradza takich rzeczy - zaczął Jack z szerokim, pełnym zadowolenia uśmiechem.
- Lepiej będzie, jeśli mi powiesz.
- Ależ braciszku - oburzył się Jack z łobuzerskim błyskiem w oku. - Zapomniałeś już, co mi mówiłeś? Zaledwie dwa dni temu powiedziałeś, że mam robić to, na co mam ochotę, i że nie chcesz o niczym wiedzieć. Zatem zgodnie z twoim zaleceniem będę milczał. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym się przespać.
Jack podciągnął kołdrę i wygodnie ułożył się w łóżku. Natomiast Ianowi pozostało tylko zacisnąć mocno zęby i nie dopuścić do wybuchu kipiącej w nim złości.
Jego brat zakochał się w Annie Hargraves. Czy ten chłopak nie zdaje sobie sprawy, że jest od niej co najmniej dziesięć lat młodszy? Choć to prawda, że uroda Anny była ponadczasowa. Westchnieniem powitał obraz pięknej blondynki, jaki pojawił się w jego wyobraźni. Była prowokująca, dowcipna, wyrafinowana. Takiej kobiecie niepotrzebny jest ktoś taki jak Jack.
W tym cała moja nadzieja, pomyślał podnosząc się z krzesła, zbyt zmęczony, by dalej pastwić się nad bratem. Niech licho porwie Jacka! Nie miał zamiaru wtajemniczać go w swe plany. W jaki sposób ma jednak wykonać polecenie księcia Walii, skoro Jack wciąż staje mu na drodze?
Doszedł do wniosku, że z tej sytuacji jest tylko jedno wyjście. Ponieważ Jack postanowił nic sobie nie robić z zakazu brata dotyczącego Anny Hargraves, stwierdził, że będzie musiał tę sprawę załatwić z samą Anną.
Pójdzie i opowie jej o młodzieńczym zadurzeniu Jacka. Zaproponuje, by w trosce o uczucia chłopaka zerwała z nim wszelkie kontakty. Postara się też przy okazji w ogóle odwrócić jej myśli od Jacka, a prawdę mówiąc od wszystkich innych mężczyzn. To zadanie powinno być całkiem przyjemne. Stanowczo jednak obstawał przy twierdzeniu, że słowo „miłość", które tak go zaskoczyło w klubie, nie ma nic wspólnego z tym planem. Postępował po prostu w sposób praktyczny... i wyjątkowo patriotyczny. Zawsze przecież kochał swą ojczyznę, Anglię.
Anna odstawiła filiżankę na spodeczek i westchnęła. Choć tego ranka kawa miała wyśmienity smak, Brewster był nie do zniesienia. Niemal zażądał, by wyznała mu, kto ją odprowadził do domu poprzedniego wieczoru. Wścibstwo tego człowieka stawało się nie do zniesienia.
Dlaczego mężczyźni uważają, że kobiety nie potrafią same się o siebie zatroszczyć? Zmęczona odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Niewiele spała tej nocy. Próbowała połączyć w całość fragmenty informacji na temat Iana Kendricka, jakie wyciągnęła od jego brata.
Nie, to nieprawda, upomniała samą siebie. Powód jej bezsenności był inny, i to o wiele bardziej niepokojący.
Choć nie chciała o tym myśleć, mimowolnie powracała pamięcią do poprzedniego wieczoru. Wspomnienie jego wydarzeń zabarwiło policzki Anny delikatnym odcieniem różu. Dobry Boże! Nie przypuszczała, że tak zareaguje na pieszczoty Iana.
Mogła jedynie dziękować opatrzności, że we właściwym momencie zesłała Jacka. Nie miała złudzeń, co w przeciwnym razie mogłoby nastąpić.
Nagłe pojawienie się Jacka nie do końca jednak rozwiązało problem. Rozbudzone przez Iana uczucia nie chciały zniknąć, a Anna była na tyle mądra, by zdawać sobie sprawę z przyczyn swego obecnego rozdrażnienia. Wiedziała, że tęskni za dotykiem mężczyzny.
Stwierdzenie to przywołało na jej usta ironiczny uśmiech. Jakim szokiem dla towarzystwa byłaby wiadomość, że sławna panna Hargraves potrzebuje kochanka. Wszyscy przecież uważali, że ma ich na kopy. Prawda jednak wyglądała zupełnie inaczej.
Jej osoba przyciągała rzesze mężczyzn, ale zainteresowanie to było jednostronne. W pogłoskach o jej związkach z mężczyznami więcej było fikcji niż prawdy. Ponieważ widywano ją z ważnymi osobistościami, ponieważ flirtowała z nimi, żartowała i uważnie słuchała tego, co mówią, łatwo zyskała opinię kobiety skandalizującej. Niemałe znaczenie miał też fakt, że mężczyźni, w których towarzystwie się pokazywała, prędzej zapadliby się pod ziemię, niż przyznali, że nie udało im się przespać z Anną Hargraves.
To naprawdę zabawne, pomyślała, że spędzając tyle czasu w towarzystwie przedstawicieli płci przeciwnej, przez ostatnie lata wiodła życie bardzo samotne.
Nie chciała dłużej być sama. Nie pragnęła też tylko mężczyzny. Chciała Iana, chociaż właśnie jego w obecnej sytuacji mieć nie mogła.
Od śmierci Ludwika żaden mężczyzna nie budził w niej takich, uczuć jak ten wysoki, przystojny Anglik. Napełniał jej serce tęsknotą i pragnieniami, które uważała za dawno wygasłe. Prawdę mówiąc, do poprzedniego wieczoru była przekonana, że jej serce umarło siedem lat temu, wraz z Ludwikiem.
Od tamtego czasu uważała się za kobietę zimną i nieczułą. Otoczyła swe serce kamiennym murem, mającym chronić ją przed dojmującym bólem, jaki czuła, gdy tak nagle i tragicznie utraciła swą pierwszą miłość.
Dlaczego ten Anglik tak na nią działa? Czy dlatego, że pod jego wielką urodą kryły się namiętności przemawiające do jej własnych, tłumionych dotąd uczuć? Czy jak książę z bajki obudził swym pocałunkiem uśpione dotąd zmysły?
Tylko że Ian nie jest księciem. Był nim natomiast Ludwik Napoleon, syn cesarza Francji i pan jej dziewczęcego serca. Ta część jej życia należała jednak do przeszłości, a przeszłością nie da się żyć.
Mimowolnie zamknęła oczy, starając się przywołać obraz Ludwika. Wieki całe nie pozwalała sobie na takie wspomnienia, choć tak naprawdę ta jedyna wielka miłość jej życia nigdy nie opuszczała jej myśli.
Gdy jednak teraz chciała przywołać wspomnienia będące wszystkim, co jej pozostało po Ludwiku, okazało się to niemożliwe. Zamiast jego czułej, kochającej twarzy widziała rysy Iana Kendricka.
Smucił ją fakt, że Ian potrafił wedrzeć się i tutaj, do najskrytszych zakamarków jej duszy. Nie była tym jednak zdziwiona. Nazbyt dobrze wiedziała, że Ian Kendrick zechce całkowicie posiąść kobietę, z którą się zwiąże. Będzie musiała oddać się mu bez reszty. Nie mogło być mowy o żadnych sekretach, o jakiejkolwiek prywatności, i to właśnie sprawiało, że był tak groźny, zwłaszcza dla kogoś uwikłanego w niebezpieczną działalność szpiegowską.
Marszcząc czoło stwierdziła, że dość już tych wspomnień. Grzebanie się w przeszłości niczego nie rozwiąże, stworzy tylko nowe problemy. Jeśli zaś chodzi o Iana, to rozmyślanie o nim na nic się nie zda. Postanowiła schronić się przed prześladującymi ją tego ranka widmami w jedynym miejscu, które było w stanie przywrócić jej spokój. W przeszłości muzyka nieraz okazywała się zbawieniem. Podniósłszy się z miejsca, skierowała kroki do stojącego w pokoju muzycznym fortepianu.
Trudno było patrzeć z góry na kogoś o tyle od siebie wyższego, ale Brewster doskonale sobie z tym poradził. Od razu poznał Iana Kendricka i miał nadzieję, że przybycie tego nicponia, powiązanego luźno z kliką z South Kensington, ma związek jedynie z pracą Anny dla Nigela Conwaya.
Na dodatek ten łotr miał czelność pojawić się na progu domu Anny z naręczem kwiatów o dziesiątej rano - w porze zupełnie niestosownej do składania wizyt. Co pomyślą sobie sąsiedzi?
Mierząc gościa władczym spojrzeniem, Brewster liczył na to, że zbity z tropu Kendrick zostawi kwiaty i odejdzie. Gdy tak się nie stało, pospiesznie wpuścił go do środka, nim ten zdążył zwrócić na siebie uwagę zbyt wielu przechodniów.
- Dzień dobry. Chciałbym zobaczyć się z panną Hargraves, jeśli przyjmuje - powiedział Ian. Ton jego głosu był nienaganny, ale Brewsterowi nie spodobał się pełen rozbawienia błysk w oczach gościa.
- Zobaczę, czy panna Hargraves wstała - odparł kamerdyner wyniosłym tonem.
- Jeśli zaśpiewa o ton wyżej, obawiam się, że pękną wszystkie kryształy - roześmiał się Ian, słysząc dobiegający z wnętrza domu głos Anny. - Po prostu powiedz jej, że przyszedłem, dobrze, staruszku?
- Nazywam się Brewster, sir. Obawiam się, że to zupełnie niemożliwe. Panna Hargraves nie lubi, by jej przeszkadzano, kiedy ćwiczy.
- Rozumiem - odparł Ian z powagą. - W takim razie zaczekam, aż skończy. Wstaw, proszę, te kwiaty do wody - polecił, wciskając olbrzymi bukiet w ręce przysadzistego kamerdynera, tak gorliwie strzegącego mieszkania Anny.
Brewster obrzucił kwiaty spojrzeniem pełnym pogardy i zabrał je z zamiarem przekazania którejś z pokojówek. Potem chciał pójść do swej pracodawczyni i poinformować ją o przybyciu gościa.
Gdy tylko kamerdyner zniknął mu z oczu, Ian podążył korytarzem za głosem Anny. Stanął na progu pokoju muzycznego i przez chwilę z zadowoleniem przyglądał się, jak Anna pracuje. Wyglądała prześlicznie w negliżu z bladoróżowego atłasu i koronki. Upięte do góry włosy odsIaniały szyję i układały się wokół twarzy kaskadą niesfornych loków, a ciało Anny poruszało się z wdziękiem w takt płynącej z fortepianu melodii.
Nieświadoma tego, że ktoś ją obserwuje, dała się całkowicie porwać muzyce, pozwalając jednocześnie Ianowi zajrzeć w głąb swej duszy. W jej wnętrzu dojrzał czułość i wrażliwość, której Anna Hargraves nigdy w pełni przed nim nie odsłoniła. Mimo iż jego wizyta miała zupełnie inny cel, instynktownie zapragnął wziąć Annę w ramiona i ochronić przed wszystkimi troskami, jakie niesie życie.
W tej właśnie chwili Anna podniosła głowę. Na progu pokoju stał mężczyzna, o którym tak usilnie starała się przestać myśleć. Prezentował się niezwykle przystojnie, a na jego ustach gościł najczulszy uśmiech, jaki w życiu widziała. Jej serce zatrzymało się na chwilę, a głos uwiązł w gardle. Gwałtownym ruchem zamknęła usta, przerywając pieśń w pół słowa.
Wbrew zdrowemu rozsądkowi śmiało odwzajemniła spojrzenie Iana. Znalazła się w niewoli jego przenikliwych oczu, ze zdziwieniem stwierdzając, że wszelkie napięcie ją opuściło. Gotowa była tak trwać w nieskończoność.
Czar tej chwili prysł wraz z pojawieniem się Brewstera. Niosąc na srebrnej tacy bilet Iana, Matthew Brewster wkroczył do pokoju niczym rycerz spieszący na ratunek napastowanej dziewicy. Za nim podążała pokojówka z bukietem. Kamerdyner podszedł wprost do Anny, najpierw jednak rzucił pełne pogardy spojrzenie w stronę Iana, dając mu tym samym do zrozumienia, że ten, nie czekając, aż zostanie zaanonsowany, popełnił faux pas zasługujące na wieczne potępienie.
- Niejaki pan Ian Kendrick pragnie się z panią zobaczyć - oświadczył uroczystym tonem. Następnie odwrócił się do pokojówki i wziął z jej rąk wazon z kwiatami, który głośno i zamaszyście postawił na fortepianie, informując w ten sposób wszystkich zainteresowanych, co myśli o Ianie Kendricku.
- Dziękuję, Brewster - odezwała się Anna spokojnie.
Ze sztywnym ukłonem w kierunku swej pracodawczyni kamerdyner oddalił się, upewniwszy się najpierw, że drzwi zostały przyzwoicie uchylone.
- A więc to tak zachowuje się Brewster, gdy jest w złym humorze - powiedział Ian z uśmiechem w swych stalowych oczach. - Nic dziwnego, że połowa Londynu drży przed nim ze strachu. Gdybym nie musiał tak pilnie się z tobą zobaczyć, nie przekroczyłbym progu tego domu. Aż nadto wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie jestem tu mile widziany.
- Czyżby? - zapytała Anna niskim, ochrypłym głosem, niezdecydowana, jak zareagować na tę wizytę.
- Naprawdę - potwierdził Ian. Podszedł do fortepianu i stanął koło Anny, jakby oczekiwał na zaproszenie do zajęcia miejsca obok niej. - Zapewniam cię, że byłem nielicho przestraszony.
- Jakoś nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że mógłbyś się czegoś bać - odparła z wahaniem.
- Ależ tak - zapewnił ją pospiesznie, a jego niski, czuły głos wydał się Annie najpiękniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszała. - Na przykład teraz boję się ciebie. Przyszedłem przeprosić cię za wczorajszy wieczór - kontynuował, robiąc gest w stronę kwiatów na fortepianie.
Anna musiała odchrząknąć, nim zdobyła się na odpowiedź.
- Ach, tak - powiedziała. - Żałujesz, że dałeś się ponieść uczuciom.
- Nie, tego nie żałuję-odparł. Podniósł jej dłoń do ust i w następnej chwili usiadł obok Anny. -I nigdy nie będę cię za to przepraszał.
- W takim razie za to, że nam przerwano? - zapytała tak cicho, że musiał pochylić głowę, by usłyszeć jej słowa. - Za to chcesz mnie przepraszać?
- Tego niestety nie mogłem przewidzieć - odparł zmienionym głosem. Odwrócił jej twarz w swoją stronę, tak że nic ich prawie nie dzieliło. - Przepraszam cię za moje słowa, za to, jak potraktowałem Jacka w twojej obecności, za moje zachowanie, gdy zdecydowałaś się opuścić mój dom w jego towarzystwie. Krótko mówiąc przepraszam cię za wszystko, czym sprawiłem ci przykrość. Powiedz, że mi wybaczasz.
- Wybaczam ci - odparła Anna, z trudem wypowiadając te słowa.
A potem usta Iana dotknęły jej warg, i ostre światło dnia zaćmił płomień trawiącego oboje pożądania. Każde z nich całkowicie zagubiło się w tym pocałunku, zapominając o wszystkich powodach, dla których mieli trzymać się od siebie z daleka.
Anna czuła, że zupełnie przestaje nad sobą panować, gdy wtem pod jej przymkniętymi powiekami pojawił się obraz Ludwika. Zaciskała mocno oczy, lecz wizja nie chciała zniknąć. Prześladowała ją tak długo, aż pamięć o tym, co czuła do Ludwika oraz świadomość podejrzeń w stosunku do Iana Kendricka zmusiły ją do odwrócenia głowy i przerwania pocałunku.
- Tego też nie żałuję- oświadczył Ian.
- Nie ma czego żałować - odpowiedziała nieswoim głosem. Podniosła się z miejsca i przeszła na drugi koniec pokoju. Odchrząknąwszy kontynuowała z ożywieniem: -Oboje tego pragnęliśmy, sprawiło nam to przyjemność, a teraz mamy to za sobą. To wszystko.
- To nie wszystko - zaprzeczył Ian gwałtownie.
- Ależ tak - odparła ze śmiechem. Widząc nieodgadniony wyraz jego twarzy, zastanawiała się, czy zależy mu na niej czy też na słynnej śpiewaczce. Wiedziała jednak, że bez względu na to, jak wygląda prawda, nie może ulec urokowi tego człowieka.
- Nie wierzę w to, że pocałunki jakiegokolwiek innego mężczyzny tak na ciebie działały jak moje - powiedział z naciskiem Ian, dając się ponieść fali zupełnie irracjonalnej zazdrości.
- Niezliczoną ilość razy - skłamała Anna z pełnym znudzenia westchnieniem.
- Dowiedź tego - rzucił jej wyzwanie, zaciskając z determinacją usta.
- Co takiego?
- Pocałuj mnie jeszcze raz i wtedy powiedz, że to nic szczególnego.
- Nie ma mowy - odparła zdecydowanie.
- Boisz się mnie - powiedział zdumiony.
- To nieprawda - wyszeptała cicho.
- Ależ tak - upierał się, robiąc krok w jej stronę. - Możesz mówić, co chcesz, ale widać to w twoich oczach. Nie ma powodu, dla którego miałabyś się mnie bać, Anno. I nigdy nie będzie, przyrzekam ci to.
- Nie, proszę... Ja... - zaczęła, gdy tymczasem on zbliżał się z wyciągniętymi ramionami, zapraszając, by schroniła się w jego objęciach.
- Bez względu na to, co myślisz, tu jest twoje miejsce, Anno - powiedział łagodnie, lecz stanowczo, robiąc kolejny krok w jej stronę.
Anna pomyślała, że wszystko, co mówiła lady Both-well, to prawda. Magnetyczna osobowość Iana nie pozwoliła jej się dłużej wahać. Z taką urodą i urokiem nic dziwnego, że zdobył sobie opinię kobieciarza. Znając już własne reakcje, zastanawiała się, czy istnieje kobieta potrafiąca się mu oprzeć. Nawet to jednak nie zmusiło jej do odrzucenia zalotów tego człowieka. Ku własnej konsternacji stwierdziła, że urok Iana Kendricka działa na nią tak samo jak na każdą inną kobietę.
Stał przed nią, patrząc na nią z napięciem, pragnąc, by znalazła się w jego ramionach.
- Ianie - zaczęła zduszonym głosem, mimowolnie robiąc krok w jego kierunku.
- Czy pani dzwoniła? - Zrzędliwy głos Matthew Brewstera skutecznie rozproszył czary, jakimi omotał ją Ian Kendrick. Wielki Boże! Brewster pewnie wszystko słyszał. Przecież go nie wzywała. Nawet do głowy jej nie przyszło, by uciekać się do jego pomocy. Sama nie wiedziała, czy ma go natychmiast zwolnić, czy też podnieść mu pensję.
- Tak, Brewster - powiedziała z pewnym wysiłkiem. Starała się zachować resztki godności, choć była pewna, że zduszony głos i tak ją zdradza. Szybko otrząsnęła się z uroku, który trzymał ją jak wrośniętą w podłogę, i przeszła na środek pokoju. - Chciałam prosić, żebyś przyniósł nam kawę. Myślę, że pan Kendrick z przyjemnością się napije.
- Oczywiście, proszę pani. Zaraz przyniosę. To potrwa tylko moment - odparł Brewster, choć jego słowa wydawały się skierowane raczej do Iana.
- Nie będę cię więcej niepokoił - przyrzekł Ian, gdy kamerdyner wyszedł, a Anna nie bardzo wiedziała, co robić dalej. - Przynajmniej nie dzisiaj. Może usiądziemy tam? - zaproponował, wskazując dwa stojące przy kominku krzesła rozdzielone stolikiem.
- Myślisz, że to będzie bezpieczne? - zapytała. Powstrzymała z trudem uśmiech, wywołany absurdalnością sytuacji. Była przecież we własnym domu i to pod opieką strzegącego jej niczym lew kamerdynera! Poza tym była doświadczoną agentką wywiadu, a nie pensjonarką. Teraz, gdy odzyskała panowanie nad sobą, nie musiała się niczego obawiać.
- Aż nazbyt bezpieczne - odparł ponuro, choć w jego cudownych, szarych oczach czaił się śmiech. - Powiedz mi, Anno, czy nigdy nie myślałaś, by się go pozbyć?
- Brewstera? Jest bardzo użyteczny - powiedziała z uśmiechem.
- Właśnie zauważyłem.
- A zatem zawieszenie broni? - zaproponowała, udając, że to ona jest górą.
- Na razie - zgodził się Ian.
- Doskonale. Czy możemy w takim razie znaleźć jakiś temat do rozmowy poza...
- Poza wzajemną skłonnością do siebie? - dokończył za nią. - Oczywiście. Prawdę mówiąc chciałem pomówić z tobą o Jacku.
- Kochany chłopak - mruknęła automatycznie.
- Kochany to określenie zupełnie nie pasujące do mego krnąbrnego brata - zauważył oschłym tonem. - Od czasu jego przyjazdu do Londynu mam same kłopoty.
- Czy twoja obecność u madame Duvalier naprawdę miała coś wspólnego z Jackiem? - zapytała. Czuła się już nieco swobodniej w jego towarzystwie i pragnęła zaspokoić ciekawość.
- Byłem tam tylko z jego powodu - zapewnił ją, zadowolony, że wreszcie może wyjaśnić tę sprawę. - A teraz okazuje się, że przez niego znów znalazłem się w niezręcznej sytuacji. Szczerze mówiąc między innymi dlatego tutaj przyszedłem.
- O co chodzi? - zapytała, zastanawiając się, jaki to może mieć związek z jej osobą.
- Obawiam się, że chłopakowi wydaje się, że się w tobie zakochał.
- Zakochał się we mnie! - zawołała Anna.
- Mówiłem mu, że to śmieszne. Jesteś w końcu sporo od niego starsza i taka światowa....
- Trochę starsza zupełnie wystarczy - zażartowała.
- Och, wiesz przecież, co miałem na myśli - zaprotestował, zakłopotany z powodu popełnionej przez siebie gafy. Nigdy w życiu nie powiedziałby czegoś podobnego do innej kobiety. Co takiego Anna ma w sobie, że mówi przy niej bez zastanowienia wszystko, co mu przyjdzie do głowy; że chce dzielić z nią swe myśli? Dlaczego ona tego nie docenia?
- Nic się nie stało. Nie czuję się urażona ani zażenowana uwielbieniem Jacka - odparła z uśmiechem.
- A ja tak. I nie widzę nic zabawnego w fakcie, że młody człowiek pragnie oddać ci swe serce.
- Tu nie chodzi o serce, Ianie - odparła, śmiejąc się głośno.
- Słucham?
- Jack przypomina ciebie w każdym calu - odpowiedziała. - Ale nie martw się, potrafię łagodnie obchodzić się z chłopcami, których bardziej pociąga moja opinia niż rzeczywiście ja sama. Następnym razem, gdy się z nim zobaczę, będę miła, lecz stanowcza.
- Zupełnie opacznie mnie zrozumiałaś. Uważam, że w ogóle nie powinnaś się z nim widywać - zaoponował Ian.
- Czy nie sądzisz, że może tylko niepotrzebnie przez to cierpieć?
- Myślę, że będzie cierpiał jeszcze bardziej, i to z mojej ręki, jeśli w przyszłości będzie zabiegał o twoje towarzystwo.
Nim Anna zdążyła odpowiedzieć, zjawił się Brewster z parującym dzbankiem kawy, ciasteczkami i tacą z owocami. Ustawił to wszystko na stoliku między Anną a jej gościem niczym barykadę.
- Czy mam zostać i nalać kawę? - zapytał ze znaczącym skinieniem głowy w stronę Iana.
- Nie, dziękuję, Brewster. Myślę, że sama sobie poradzę - zapewniła go Anna. Chciała dać mu do zrozumienia, że nie musi się już o nią martwić.
- Doskonale, proszę pani. Proszę jednak uważać na kawę. Jest gorąca i gdyby wylała się na kogoś, ból byłby nie do zniesienia.
- Dziękuję, Brewster - odparła, z trudem kryjąc rozbawienie, po czym wzięła do ręki broń z taką przezornością podsuniętą przez kamerdynera. - Będę o tym pamiętała. Na razie to wszystko.
- Do licha, ten człowiek jest niebezpieczny - mruknął Ian, gdy tylko Brewster ich opuścił.
- Próbuje mnie tylko chronić - zapewniła go Anna.
- Nie przepada za mną - ciągnął, biorąc od Anny śmiercionośną filiżankę kawy.
- Zwykle to za mną nie przepada - przyznała. - Muszę stwierdzić, że twoja wizyta wniosła do tego domu powiew świeżego powietrza. Może powinieneś częściej mnie odwiedzać.
- Miałem nadzieję, że mi to zaproponujesz - powiedział, przywołując na twarz diaboliczny uśmiech.
- Obawiam się, że to niemożliwe - odparła, stosując wobec Iana technikę, którą zamierzała wykorzystać w rozmowie z Jackiem.
- Dlaczego? - zapytał, pochylając się do przodu i patrząc w jej zarumienioną twarz. - Bo miałem rację, mówiąc, że się mnie boisz?
- Wcale się ciebie nie boję - skłamała. - Rzecz w tym, że jako samotna kobieta nie mogę przyjmować cię w swym domu bez uszczerbku dla mego dobrego imienia.
- Spotkajmy się zatem wśród ludzi - zaproponował. Przemawiało przez niego poczucie obowiązku wobec księcia Walii, ale także głębokie przekonanie, że musi znów zobaczyć się z Anną Hargraves. - Wiesz przecież, że pod bacznym okiem osób z towarzystwa nie będę mógł uczynić niczego zdrożnego. Choć prawdę mówiąc, Brewster jest o wiele groźniejszym strażnikiem niż wszystkie te matrony razem wzięte.
- Jestem pewna, że spotkamy się na jakimś przyjęciu - powiedziała.
- Tak, ale wtedy będę musiał dzielić się tobą z wszystkimi. Co innego gdybyś przyszła w moim towarzystwie.
- Tak ci zależy na tym, by mi towarzyszyć?
- Oczywiście - odparł, pieszcząc wzrokiem jej delikatną twarz w sposób, który bez ogródek mówił o jego pragnieniach i sprawiał, że brakowało jej tchu. - Potem, gdy lepiej mnie poznasz i będziesz gotowa, by otwarcie przyznać, że mnie lubisz, pomyślimy o bardziej kameralnym spotkaniu.
Jego upór bardzo ją rozbawił, Ian Kendrick jest niepoprawnym, lecz szalenie pociągającym natrętem. Poza tym jego propozycja ma również dobre strony. Nigel Conway chciał, by obserwowała tego człowieka. Jeśli pojawi się z Ianem w towarzystwie, będzie mogła wypełnić to zadanie bez obawy o swą opinię. Tak, widywanie go w towarzystwie może stanowić doskonałe rozwiązanie problemu.
- Wobec tego czy zechciałbyś udać się ze mną na niewielkie przyjęcie z kolacją wydawane jutro przez irlandzkich parlamentarzystów? - zapytała.
- Z przyjemnością - odparł. - A teraz chyba powinienem już pójść, zanim twój kamerdyner znów się pojawi i potraktuje mnie wrzącą kawą, skoro ty tego nie zrobiłaś.
- Nie miałam powodu - oświadczyła otwarcie, dając mu do zrozumienia, że mimo swej bezbronności potrafi być groźnym przeciwnikiem.
- Będę o tym pamiętał jutro wieczorem - zażartował i wyszedł.
Obserwując jego wysoką sylwetkę, Anna westchnęła cicho. Po raz pierwszy w życiu żałowała, że zaangażowała się w pracę wywiadowczą.
9
Anna popatrzyła na suknię z różowego
atłasu wyszywaną w róże o ciemniejszym odcieniu i westchnęła z obawą na myśl o czekającym ją wieczorze. Miała oczywiście obowiązek wykorzystać każdą możliwość, by chronić Wiktorię. Oczywiste było jednak również to, że perspektywa spędzenia wieczoru w towarzystwie zaproszonego pod wpływem impulsu Iana Kendricka stanowiła dodatkowe obciążenie.
Z drugiej strony, będzie miała możliwość obserwować jednocześnie zachowanie Iana oraz Irlandczyków. I tak w końcu pojawiał się wszędzie tam gdzie ona. Teraz jednak ta sytuacja zaczynała budzić jej wątpliwości.
Tego ranka Nigel dostarczył jej dane Kendricka. Był trzecim synem szanowanego, choć mało liczącego się baroneta, ukończył studia filozoficzne na uniwersytecie, ale nie miał żadnego zajęcia, zdecydowanych poglądów politycznych ani też konkretnych obowiązków. Często widywano go w towarzystwie księcia Walii i jego przyjaciół. Intrygujący był też fakt, że poza drobną sumką przepisaną na niego przez ojca Ian nie posiadał żadnego konkretnego źródła dochodu pozwalającego na prowadzenie tak wielkopańskiego stylu życia. Najbardziej obciążający pozostawał jednak fakt, że wielu przyjaciołom Bertie'ego zależało na śmierci Wiktorii.
Ian był mężczyzną obdarzonym niezwykłym urokiem. Bez trudu potrafił wkraść się w łaski każdego, kto go interesował, nie zdradzając przy tym własnych intencji. Czy tak właśnie było i w jej przypadku? Zaczerwieniła się na wspomnienie wczorajszego poranka i swego braku odporności na romantyczne zaloty Iana. To prawda, że to spotkanie było bardzo przyjemne, ale czy wywarło na nim takie samo wrażenie jak na niej, czy też z jego strony była to jedynie gra, mająca jakiś ukryty cel?
Dziś wieczorem będzie musiała mieć się na baczności przed tym człowiekiem, mimo iż jej ciało domagało się jego dotyku tak, jak nie pragnęło żadnego mężczyzny od czasu śmierci Ludwika. W przeszłości wykonywała znacznie bardziej skomplikowane zadania i rzadko dręczyły ją obawy. Tym razem jednak będzie musiała maksymalnie się skoncentrować, dzieląc uwagę między Irlandczyków i stanowiącego coraz większą zagadkę Iana.
Przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze i to ją trochę podniosło na duchu. Zielone oczy błyszczały ożywieniem, odrobina różu dodała uroku policzkom i ustom. Jeśli wszystko pójdzie jak zwykle, pragnący zaimponować jej mężczyźni zapomną o ostrożności i dowie się wszystkiego, na czym zależy Nigelowi. Ta optymistyczna myśl poprawiła jej samopoczucie i Anna, odzyskawszy pewność siebie, zajęła się włosami.
Jak powinna się uczesać, by dało to jak najlepszy efekt? Siedziała niezdecydowana przed lustrem, wypróbowując coraz to nowe fryzury. Ze względu na częste podróże do odległych zakątków świata, gdzie trudno było o pokojówkę, nauczyła się sama dbać o swe długie włosy. Wiedziała, że i teraz potrafi osiągnąć zadowalający efekt.
Wreszcie wybrała tradycyjną fryzurę, którą zwykle nosiła podczas występów przed publicznością. Złociste włosy zostały zaczesane do góry, upięte i ozdobione kilkoma perłami, z tyłu zaś opadały warkoczem przewiązanym aksamitną wstążką dopasowaną do sukienki. Na szyi zawiesiła podobną wstążkę, na której widniał najcenniejszy dar Ludwika: delikatnie rzeźbiona kamea z kości słoniowej i hebanu, ofiarowana jej tuż przed wyjazdem do Afryki. Ten wyjątkowo piękny klejnot, który wkładała na każdy występ, był jej amuletem, a co ważniejsze -pozwalał jej wierzyć, że Ludwik nadal jest częścią jej życia. Miała przeczucie, że tego wieczoru będzie jej to szczególnie potrzebne.
Zakończywszy toaletę, Anna zadzwoniła na pokojówkę. Ku jej niezmiernemu zdziwieniu na wezwanie stawił się Matthew Brewster.
- Pani dzwoniła?
- Nie na ciebie, chyba że masz ochotę pomóc mi się ubrać. Gdzie się podziewa Bess?
- Nie pamięta pani? Podczas lunchu powiedziała pani, że cała służba może wziąć sobie wychodne, bo idzie pani na przyjęcie i nie będzie nikogo potrzebowała. Wydawało mi się to nie na miejscu, bo przecież jutro mają wychodne, ale pani nalegała.
- To co w takim razie tu robisz? - zapytała, zirytowana swoim roztargnieniem. Tak bardzo jej zależało na tym, by pozbyć się świadków na wypadek, gdyby Ian zechciał wrócić z nią do domu, iż zapomniała, że potrzebna jej będzie pokojówka.
- Nie miałem żadnych planów i pomyślałem, że spędzę cichy wieczór z dobrą książką - wyjaśnił kamerdyner z lekkim zakłopotaniem. Nie mógł przecież powiedzieć prawdy, że Conway zabronił mu pozostawiać Annę bez ochrony.
- Ach, tak - odparła, zastanawiając się, co teraz zrobić. Brewster najprawdopodobniej będzie absolutnie przerażony, ale będzie musiał się przełamać. Nie miała innego wyboru. - No dobrze, znasz się na ubieraniu kobiet?
- Obawiam się, że moja wiedza ogranicza się tylko do rozbierania, proszę pani - wyznał kamerdyner z cieniem uśmiechu. - Bardzo szybko się jednak uczę.
- Cóż, zobaczymy - mruknęła, zaskoczona jego odpowiedzią. Choć czuła się trochę niezręcznie na myśl, że Brewster będzie widział ją nie ubraną, nie miała wyjścia. Jeśli chce być gotowa, gdy przybędzie Ian, musi się zdecydować. - Dobrze. Weź jedwabną halkę, tę ciemnoróżową, i włóż mi ją przez głowę. Zawiąż sznurówki z tyłu i przypnij halkę do małych guziczków u dołu stanika.
- Nie nosi pani gorsetu? - zapytał Brewster. Mimo zakłopotania zręcznie wykonywał polecenia Anny.
- Jestem tak szczupła, że nie widzę powodu, by cierpieć tortury tylko po to, żeby zwęzić talię o kilka centymetrów. Chyba nie masz nic przeciwko temu? - zapytała. Irytowała ją jego impertynencja, ale jednocześnie bawił sposób, w jaki Brewster odwracał oczy i starał się unikać dotykania jej podczas przypinania halki do stanika. Jak na takiego niezdarę miał delikatne ręce.
- Nie, proszę pani, ja tylko... Już, co dalej? - Doszedłszy do wniosku, że nawet Nigel nie spodziewałby się po nim odpowiedzi na tak niebezpieczne pytanie, Brewster marzył tylko o jednym -jak najszybszym zakończeniu misji u boku panny Hargraves, a zwłaszcza tej części zadania. Był pewien, że odgrywanie roli garderobianej wykracza poza jego obowiązki służbowe.
- Teraz suknia. Wsuń ręce do środka przez wycięcie na szyję, unieś suknię do góry i ostrożnie włóż mi ją przez głowę. Tylko uważaj, żeby nie zepsuć fryzury - poleciła. Stwierdziwszy, że będzie musiała dostosować się do niskiego wzrostu Brewstera, przysiadła lekko, by suknia mogła swobodnie zsunąć się z ramion kamerdynera na jej szczupłą figurę. - Dobrze. A teraz popatrz na obie strony spódnicy, tuż pod biodrami. Są tam dwie kaszmirowe róże z małymi pętelkami z materiału. Złap za pętelki, przeciągnij je do tyłu i umocuj do zaczepów w talii. Potem starannie ułóż fałdy spódnicy. Powinny układać się symetrycznie dookoła.
Stała cierpliwie, gdy tymczasem on krążył wokół niej, poprawiając spódnicę to z jednej, to z drugiej strony. Gdy skończył, zamiast słów oczekiwanej aprobaty usłyszała:
- No cóż, jeśli na takim efekcie pani zależało, to gotowe. Tymczasem z dołu dobiegł głośny stukot kołatki do drzwi i Brewster natychmiast skorzystał z okazji, by się oddalić.
Anna została przed lustrem i obracając się na wszystkie strony, próbowała na próżno ustalić, w czym tkwi wada jej wyglądu.
- Niech licho porwie tego człowieka! Wszystko jest w absolutnym porządku. Ani sukni, ani mnie niczego nie brakuje - złościła się. Włożyła buty, wzięła torebkę i rękawiczki i zeszła na dół. - Nie pozwolę, żeby jakiś niedołęga zbijał mnie z tropu.
Wyraz twarzy Iana Kendricka rozwiał wszelkie wątpliwości co do efektu jej ubioru. Zanosiło się na to, że po raz trzeci w trakcie ich krótkiej znajomości uda jej się sprawić, że Ian zaniemówi. Dwukrotnie otwierał i zamykał usta, po czym odchrząknął, zakasłał i dalej nie był w stanie wydobyć z siebie słowa.
- Dziękuję za tak szybkie przybycie, panie Kendrick - powiedziała w końcu. Zrobiło jej się go żal. Po raz pierwszy przecież widział ją w pełnym rynsztunku, gotową do występu. To nie jego wina, że nie był przyzwyczajony do tak teatralnych strojów.
- Żałuję, że nie przybyłem jeszcze wcześniej. Miałbym wtedy więcej czasu, by napawać się pani urodą. Wygląda pani zachwycająco - odparł wreszcie, kłaniając się nisko.
- Dziękuję, sir. Muszę jednak stwierdzić, że i pan prezentuje się nad wyraz modnie - odpowiedziała, zauważając nie po raz pierwszy, jak wspaniale Ian Kendrick wygląda w stroju wieczorowym. - Poza tym miło wiedzieć, że dżentelmen potrafi docenić wysiłek kobiety - dodała, patrząc znacząco na czekającego przy drzwiach Brewstera.
Kamerdyner jednak nie zareagował, ignorując zawartą w tej uwadze krytykę.
- Panie Kendrick, proszę mi pomóc włożyć pelerynę i możemy ruszać. Brewster, nie musisz na mnie czekać. Pamiętasz, że obiecałam ci wolny wieczór.
- Tak, proszę pani. Ale skoro wcześniej potrzebowała pani mojej pomocy, być może przydam się i później.
- Wątpię - odparła. Czuła się niezręcznie na wspomnienie jego uwagi na temat rozbierania kobiet. Tego właśnie zadania nie miała zamiaru mu zlecać.
- Z największą przyjemnością zajmę się wszystkim, czego pani będzie potrzebowała - dodał Ian.
- Doskonale, sir. Dobranoc, proszę pani. - Zamykając drzwi za wychodzącą parą, myślał już o ich powrocie. -Mimo wszystko będę czekał.
Ian pomógł Annie wsiąść do wynajętego na ten wieczór pojazdu. Cieszył się, że okazał się na tyle przewidujący, by zamówić zamknięty powóz. Anna wyglądała tak ślicznie, że nie był w stanie trzymać swych uczuć na wodzy aż do końca wieczoru. Fakt, że dała wolne kamerdynerowi, też był dobrym znakiem.
Wsiadł do powozu i zajął miejsce obok Anny. Udawał, że nie zauważa jej zdziwionego spojrzenia, choć jednocześnie pilnował się, by nie oczekiwać zbyt wiele. W końcu wczoraj to ona położyła kres ich wzajemnym czułościom.
W głowie kołatały mu niedawne podejrzenia Bertie'ego wobec Anny, ale jego ciało reagowało jedynie na jej kobiece wdzięki. Ten wieczór dawał mu niespodziewaną okazję, by przyjrzeć się pracy Anny i Ian postanowił zachować profesjonalną bezstronność. Od powodzenia jego misji mogło zależeć życie królowej; nie może zawieść. Na razie jednak, zanim aktorzy zajmą miejsca na scenie, jako mężczyzna może przecież cieszyć się towarzystwem pięknej kobiety.
- Być może moje komplementy wydały ci się przesadzone, ale naprawdę wyglądasz dziś wspaniale. Wszyscy mężczyźni będą mi zazdrościć możliwości opiekowania się taką kobietą.
- Kto ci powiedział, że będziesz się mną opiekował? Jeszcze mi daleko do Wiktorii; nie potrzebuję ani laski, ani żadnego mężczyzny w roli podpórki! - Anna najeżyła się, wbrew samej sobie odtrącając jego awanse.
- Prosiłaś mnie przecież, bym ci towarzyszył. Myślałem. ..
- Że Anna Hargraves potrzebuje męskiej opieki. To nieprawda - roześmiała się. Widząc, że jest zbity z tropu, złagodniała nieco. - Zaprosiłam cię, bo lubię twoje towarzystwo i sądziłam, że będziesz się dobrze bawił, a nie dlatego, że jestem bezradną kobietą potrzebującą opieki.
- Nigdy nie myślałem o tobie w ten sposób - zapewnił. Wziął ją za rękę i zaczął zsuwać z niej rękawiczkę, by zyskać dostęp do gładkiej skóry. Gdy nie zaprotestowała, uniósł jej dłoń do ust i po kolei składał pocałunki na każdym palcu, szepcząc przy tym: - Uważam, że jesteś piękna... dobra... inteligentna... wyrafinowana i... wyjątkowo kusząca, zwłaszcza dziś wieczorem, ale w żadnym razie nie bezradna.
- To dobrze, bo właśnie zamierzam odzyskać te pięć pocałunków, które mi ukradłeś - poinformowała go. Wyrzucając Ludwika ze swych myśli, pochyliła się ku Ianowi i położyła dłonie na jego policzkach. Trzymając nieruchomo jego głowę, zaczęła wolno, z rozmysłem, drażnić wargami jego usta.
Leciutkie, niemalże ulotne pocałunki wywołały w Ianie pragnienie czegoś więcej, ale nie chciał w tej chwili wywierać na Annę nacisku.
- Rachunki wyrównane, sir - oświadczyła kończąc.
- Może zaczniesz jeszcze raz - zaproponował nieśmiało. - Chociaż, jeśli razem nad tym popracujemy, przyjemność będzie o wiele większa.
- Nie będę zaprzeczać - mruknęła Anna, rozkoszując się intymnością tej chwili. Kilka sekund później nagła zmiana kierunku ruchu skręcającego powozu przywróciła jej zdrowy rozsądek. Za bardzo dała się ponieść emocjom, ulegając niemal bez reszty doświadczonym dłoniom Iana. Ogarnęła ją panika. Z trudem łapiąc oddech, odsunęła się od Iana.
Jak mogła się tak zachować? Jak to możliwe, że wykazuje taki brak odpowiedzialności w obliczu niebezpieczeństwa zagrażającego Wiktorii? Dlaczego Ian Kendrick tak łatwo potrafił wytrącić ją z równowagi - ją, Annę Hargra-ves, która podbiła trzy kontynenty?
- Anno, co się stało? - zawołał z niepokojem Ian. -Czy źle się czujesz? Czy ja...
- Nie, nie. Nic się nie stało. - Próbowała zyskać na czasie. Z ulgą zauważyła, że nie utraciła głosu. Wkrótce przecież miała stanąć przed publicznością. - Nie, Ianie, to nie ma nic wspólnego z tobą. To niemądre, ale czasami trochę się denerwuję przed występami. Nagle zabrakło mi powietrza i...
- Przepraszam. Nie chciałbym, żebyś przeze mnie była nadmiernie podekscytowana... Nie, to chyba niezupełnie prawda - zażartował, gdy Anna roześmiała się. - Nie czas teraz jednak na takie emocje.
- Ani miejsce - zgodziła się Anna. Z ulgą przyjęła fakt, że Ian nie odniósł błędnego wrażenia i nie wziął jej za kokietkę. Ze zdziwieniem stwierdziła, że zależy jej na nim,może bardziej niż powinno. - Później, kiedy już będzie po koncercie, może moglibyśmy kontynuować...
- Jak sobie życzysz - przerwał Ian. - Wszystko albo nic. - Pragnąc przywrócić jej pewność siebie, podniósł do ust jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek.
- Po takiej propozycji, panie Kendrick, niech pana nie zdziwią moje żądania - powiedziała, gdy tymczasem powóz zatrzymał się.
- Będę liczył minuty - zapewnił ją. Otworzył drzwi i wyskoczył na zewnątrz, gotów mierzyć się z całym światem, bo kobieta, której towarzyszył, była rzeczywiście zainteresowana kontynuowaniem ich związku.
Dwie godziny później nastrój Iana znacznie się pogorszył. Choć przyjęcie było niewielkie - łącznie z nim i Anną zaledwie dwadzieścia osób - wydawało się, że każdy z czternastu obecnych tam mężczyzn ma większe prawo do towarzystwa Anny niż on. Od chwili przybycia nieustannie otaczało ją kilku mężczyzn, z których każdy pragnął być jak najbliżej, zwrócić na siebie całą jej uwagę. Raz czy dwa zdołał napotkać jej spojrzenie i uśmiechnąć się zachęcająco, nie był jednak w stanie zbliżyć się do niej, choć teoretycznie była pod jego opieką. Postanowił zatem poświęcić nieco czasu zadaniu, jakie miał do wypełnienia. Próbował pokręcić się trochę wśród mężczyzn i rozmawiać o polityce, ustawie o autonomii i jubileuszu królowej Wiktorii, ale jedynym tematem, który tego wieczoru interesował Irlandczyków, była Anna Hargraves.
Nawet przy kolacji byli rozdzieleni. On siedział po prawej stronie pani domu na jednym końcu długiego stołu, a Anna po prawicy gospodarza na drugim, Ian zmuszony był uprzejmie konwersować z panią O'Grady o problemach z utrzymaniem na ziemi angielskiej irlandzkiego ogrodu, zaś pani Feeney perorowała na temat zastanawiającego braku irlandzkiego porteru w pubach Anglii. Gdy tylko posiłek dobiegł końca, porwała go panna Amanda Feeney i jej przyjaciółka Margaret Ryan. Miały wiele do powiedzenia na temat braku w Londynie odpowiednich rozrywek dla młodych kobiet z towarzystwa i zwróciły się do niego z prośbą o polecenie im jakiegoś miejsca. Przez chwilę krążył mu po głowie pomysł, by wspomnieć o domu madame Duvalier, ale nie mógł przecież kompromitować Anny. Ograniczył się więc do wymienienia typowych atrakcji, takich jak muzea i ogrody, choć myślami był zupełnie gdzie indziej.
Prawdę mówiąc jedyną rzeczą, która naprawdę interesowała wszystkie panie, była jego znajomość z Anną Hargraves. Gdzie się poznali? Od jak dawna się znają? Jakie mają plany na przyszłość?
Co miał im powiedzieć? Sam tego nie wiedział. Czy Anna była jedynie podejrzaną wymagającą obserwacji? Czy też może, choćby nie wiem jak się tego wypierał, zawładnęła już jego sercem?
Tak czy owak, nie miał zamiaru dyskutować na ten temat z kobietami, których prawie nie znał. Do diabła, nie miał ochoty rozmawiać na ten temat z nikim, nawet z Bertie'm, jego jedynym powiernikiem. Co mógł powiedzieć księciu? Przykro mi, stary, ale nie mogę dalej podejrzewać panny Hargraves - kocham ją, więc musi być niewinna. Książę pomyśli, że Ian Kendrick oszalał... i może rzeczywiście będzie miał rację. Po raz pierwszy w życiu Ian szalał z miłości, a nie pożądania.
Poprawił krawat i przeprosiwszy panie, podszedł do Anny. Podał jej kieliszek szampana, przytrzymując przez chwilę jej rękę. Obdarzyła go krótkim uśmiechem i skinieniem głowy zaprosiła do przyłączenia się do rozmowy, najwyraźniej na temat polityki.
- Mówiłam właśnie, że nie wierzę w to, by pan Parnell rzeczywiście napisał list opublikowany w prasie - wyjaśniła. - Zależy mu na autonomii Irlandii, ale jest człowiekiem zbyt szlachetnym, by popierać morderstwo, i to na kimś z rodziny Gladstone'a.
- Rodziny Gladstones? - powtórzyła Meg Ryan, przybyła w ślad za Ianem.
- Lord Cavendish, który zginął w pułapce zastawionej przez Fenian, był przez żonę spokrewniony z Gladsto-ne'em. - rzekła Anna. - Jestem przekonana, że Charles Parnell nigdy nie zaaprobowałby przemocy jako środka prowadzącego do zmian politycznych, nie mówiąc już o zalecaniu takiego postępowania na łamach prasy.
- Żaden rozsądny człowiek nie może uważać przemocy za właściwy sposób rozwiązywania sporów, ani w polityce, ani w życiu osobistym - zgodził się Ian. Poczuł tylko niewielki wyrzut sumienia na wspomnienie awantury z Jackiem.
- To właśnie napisaliśmy w listach do „Timesa", a nawet do samej królowej - skomentował O'Grady.
- A wszystkie te lata, gdy Irlandczycy głodowali, a angielscy posiadacze ziemscy obrastali w tłuszcz, mają pójść w zapomnienie? - oburzył się Flaherty. - Nikt, kto nie jest jednym z nas, nie zna ceny, jaką Irlandczycy już zapłacili. Pora dać Anglii nauczkę.
- W takim razie spróbuj ich przekonać, człowieku, a nie zabijaj ich - wtrącił Ian. Zastanawiał się, czy wreszcie nie nadeszła pora, by się czegoś dowiedzieć. - Kilku martwych Anglików, choćby nie wiem jak skoligaconych, nie zmieni polityki rządu.
- Może i nie, ale śmierć królowej mogłaby doprowadzić do pewnych zmian, chyba że ona przeżyje nas wszystkich - zażartowała Anna, zachęcając do krytycznych uwag na temat Wiktorii, Ian rzucił jej dziwne spojrzenie, inni jednak zaczęli kiwać głowami. - W końcu prędzej czy później Bertie i tak zasiądzie na tronie.
- Tak. Tylko czy będzie inny? Przy jego zamiłowaniu do sportu, hazardu i polowań nie starcza mu czasu na interesowanie się swoją spuścizną, a co dopiero mówić o naszej - argumentował Feeney.
- Kendrick, widziałem cię na wyścigach z księciem. Co twoim zdaniem sądzi na temat autonomii? - zapytał O'Grady.
- Nie jestem jego powiernikiem - odparł stanowczo Ian. - Owszem, rozmawiałem z księciem, ale nigdy na temat Irlandii. Jeśli się dobrze orientuję, najbardziej interesują go teraz plany Wiktorii dotyczące jubileuszu, przy założeniu, że królowa go dożyje - dodał ze skinieniem głowy w stronę Anny.
Czy powtórzył jedynie jej własne słowa, czy też była to obietnica, zastanawiała się zaskoczona. Postanowiła milczeć i przekonać się, jak dalej potoczy się ta interesująca rozmowa.
- Jeśli dożyje, nie wszyscy będą wiwatować - mruknął Flaherty. - Jeśli do tego czasu ustawa o autonomii nie zostanie przyjęta, irlandzcy parlamentarzyści całkowicie zbojkotują obchody.
- Nic mi o tym nie mówiłeś, Liam - poskarżyła się pani O'Grady. - Zamówiłam już nową suknię i kapelusz specjalnie na tę okazję.
- Panno Hargraves, chyba nadeszła już chwila, by zechciała się pani podzielić z nami swym niezwykłym talentem - zaproponował nagle O'Grady. - Jestem pewien, że pani przepiękny głos poprawi nam wszystkim nastrój.
Skinieniem głowy Anna wyraziła zgodę. Podczas gdy pozostali goście zajmowali miejsca, Anna dopiła swego szampana, oddała kieliszek O'Grady'emu i podeszła do fortepianu, Ian stanął obok niej, niespodziewanie ścisnął jej dłoń i szepnął:
- Jestem przekonany, że publiczność zakocha się w tobie tak jak ja. Moje serce już wie, jaka jesteś cudowna. Teraz musisz pokazać to im.
Zaskoczona tymi słowami otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu. O Boże, stało się to, czego się najbardziej obawiała: sprawy prywatne wkroczyły w jej życie zawodowe. I co teraz?
Pragnąc zyskać na czasie, spróbowała odchrząknąć, ale dostała tylko ataku kaszlu. Dlaczego pozwoliła, by rozniecił uczucie w jej sercu? Ian odszedł, a po chwili wrócił ze szklaneczką lemoniady.
- Publiczność jest w tej chwili trochę zawiedziona, ale z twoim urokiem i talentem potrafisz sprawić, że poczują się szczęśliwi, jakby znaleźli skarb. Oddychaj głęboko. No, już lepiej. Wypij trochę lemoniady, tylko nie za dużymi łykami, i wszystko będzie w porządku - zapewnił ją. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że to on, a raczej uczucia Anny do niego były powodem wszystkiego. - Kochanie, moim zdaniem nie potrafiłabyś zaśpiewać fałszywej nuty, nawet gdybyś chciała, ale nie miej takich zachcianek na wypadek, gdyby się okazało, że jednak nie są w tobie zakochani tak bardzo jak ja. Wiem, że potrafisz ich rzucić na kolana.
Odetchnąwszy głęboko, Anna przełknęła łzy i opanowała się. Powoli wyrzuciła ze swych myśli wszystko poza koniecznością skupienia się na występie. Potem otworzyła usta i zaczęła śpiewać, a jej głos brzmiał słodko i czysto niczym kryształowy dzwon. Czarował wszystkich dokoła nawet wtedy, gdy myśli Anny znów zaczęły zbaczać w zakazane rejony.
Zakochany? Ian Kendrick powiedział, że jest we mnie zakochany? Znów poczuła ściskanie w gardle i wielkim wysiłkiem woli zmusiła się do oddzielenia swych myśli od słów, które śpiewała. Niech go licho porwie, teraz, kiedy muszę skupić się na znalezieniu ewentualnego zabójcy Wiktorii, on tak po prostu rzuca słowa, które pragnęłam usłyszeć od śmierci Ludwika. W tej chwili tyle się dzieje, że nie mogę pozwolić sobie na to, by mu uwierzyć. To niemożliwe, żeby... A może jednak?
Nie ma żadnych dowodów łączących Iana ze spiskiem przeciwko królowej. Nigel opiera się tylko na jej własnych podejrzeniach. Czy te niemądre myśli powinny stanąć na drodze do jej szczęścia? Zadawała sobie to pytanie, rozpoczynając jednocześnie jedną ze swych najpopularniejszych pieśni miłosnych.
Czy to nie ona nalegała, by Nigel dowiedział się czegoś o Ianie? I to właściwie bez żadnej konkretnej przyczyny, pomijając fakt, że czuła się przy nim niezręcznie. Teraz wszystko wskazywało na to, że zakłopotanie mogło być tarczą mającą chronić jej serce. Jeśli przekona się o jego niewinności...
Ian poczuł nagły przypływ energii, gdy błyszczące, zielone oczy Anny, iskrząc się niczym gwiazdy, wzięły go w niewolę, a ona sama wydawała się śpiewać tylko dla niego. Z jej zachowania wywnioskował, że skończyło się udawanie i unikanie tego, co nieuniknione. Zdecydowała się przyznać do własnych pragnień i pozwolić, by je spełnił.
Nic im dziś nie przeszkodzi, myślał Ian. Jeśli tylko uda im się uciec z tego piekielnego przyjęcia, które ciągnęło się bez końca. Patrząc znacząco na zegarek, dał Annie znak, by zakończyła występ, ale kiedy próbowała to zrobić, publiczność nie chciała jej puścić. Najpierw były dwa bisy, potem trzeci, i wreszcie Anna wymówiła się zmęczeniem, Ian miał szczerą nadzieję, że to tylko pretekst. W drodze do wyjścia towarzyszyły im wyszukane słowa podziwu i wyrazy wdzięczności. W końcu Ian odebrał pelerynę Anny i wsiedli do powozu.
- Dziękuję. Myślałam, że nigdy nie pozwolą mi wyjść - powiedziała, zapraszającym gestem wskazując miejsce obok siebie. Na widok jego uniesionych ze zdziwieniem brwi zaśmiała się cichutko. - Ależ panie Kendrick, sam pan mówił, że możemy dziś robić to, na co mamy ochotę.
- Albo nic - zażartował, przenosząc się na drugą stronę kołyszącego powozu. Wziął Annę w ramiona, dokonując tym samym wyraźnego wyboru.
- Jak sobie życzysz - szepnęła cicho, ukrywając twarz na jego piersi, Ian objął ją mocniej i ucałował jej włosy. Oboje byli pewni, że podjęli słuszną decyzję. Nie czując zakłopotania z powodu tego, co miało wkrótce nastąpić, trzymali się za ręce, wymieniali słodkie pocałunki i czułe uściski, gdy tymczasem powóz wiózł ich w stronę domu.
Jeśli Ian miał jeszcze jakieś wątpliwości co do zamierzeń Anny, znikły one w momencie, gdy pomagał jej wysiąść z powozu.
- Może odeślesz stangreta do domu na kilka godzin - zaproponowała cicho.
- To znaczy, jeśli masz ochotę wejść.
- Oczywiście. Z największą przyjemnością - odpowiedział. Zamienił parę słów ze stangretem, wręczył mu garść monet i powóz odjechał.
Widząc Annę stojącą cierpliwie przy schodach w kręgu światła rzucanego przez gazowe latarnie uliczne, Ian ponownie znalazł się pod urokiem jej niemalże nieziemskiej urody. Jasne loki odbijały światło lamp, a drobne perły we włosach wydawały się mrugać do niego z rozbawieniem. Pod wpływem nagłego impulsu wziął Annę na ręce i wniósł ją na górę po schodach, a tymczasem ona śmiała się radośnie.
- Choć nie jesteś rycerzem w lśniącej zbroi, przyznam, że zawróciłeś mi w głowie - powiedziała.
- Dobry wieczór pani, dobry wieczór panu - zaintonował nagle Brewster, pojawiając się w otwartych drzwiach, mimo że Anna ani nie pukała, ani nie próbowała posłużyć się własnym kluczem. - Czy dobrze się pani czuje? Czy coś się stało z pani nogami?
Ian zmarszczył czoło i przeciskając się obok nadgorliwego służącego, wszedł do domu. Najwidoczniej, mimo polecenia pani domu, kamerdyner czekał na ich powrót. Nie wróżyło to niczego dobrego.
- Wiem, że niepokoisz się o swoją panią, Brewster, ale zapewniam cię, że nic jej nie jest - wyjaśnił Ian. - Poza tym znajduje się w bardzo dobrych rękach.
- Oczywiście, sir, ale może powinien pan postawić ją na ziemi - zasugerował służący, z dezaprobatą spoglądając na zegar w holu. - Jest dość późno.
- Dlatego właśnie prosiłam cię, żebyś na nas nie czekał - upomniała go Anna beztroskim tonem. Stała już o własnych siłach, choć nadal była lekko zarumieniona. - Postanowiliśmy wrócić wcześniej, niż pierwotnie planowaliśmy, ale nie jesteś nam potrzebny.
- Ale skoro już tu jestem, wezmę pelerynę i pożegnam pani gościa, by mogła się pani udać na spoczynek -oświadczył kamerdyner, ostentacyjnie uchylając frontowe drzwi.
- Nie ma takiej potrzeby. Pan Kendrick nie wychodzi.
- Nie wychodzi? - powtórzył zaszokowany Brewster.
- Nie w tej chwili. Możesz więc wziąć także i jego okrycie i zamknij drzwi - poleciła Anna. Jej słowa były uprzejme, lecz ton lodowaty. Tym razem nie miała zamiaru tolerować uwag służącego.
- Jego okrycie? Przecież pan jest bez płaszcza - zdziwił się kamerdyner. Posłusznie zamknął drzwi, wbrew wszystkiemu mając nadzieję, że jego podejrzenia co do planów Anny na dzisiejszy wieczór okażą się niesłuszne. Jak wytłumaczyłby to Nigelowi?
- Ma wieczorowy surdut, bardzo elegancki, ale zupełnie nieodpowiedni na nieformalny wieczór w moim pokoju muzycznym - powiedziała, pomagając Ianowi pozbyć się tej części garderoby. - A teraz powieś to i przynieś nam brandy. Potem będziesz wolny. I jeszcze jedno: nie chcę widzieć, że się kręcisz po domu. Sama wypuszczę pana Kendricka, gdy będzie gotów do wyjścia.
- Jeśli to w ogóle nastąpi - mruknął Brewster pod nosem.
- Co takiego? - zapytała Anna. Wszystko jej było jedno, co powiedział, ale denerwowały ją jego maniery. Nie pozwoli mu na taki brak szacunku. - Pragnę przypomnieć ci, Brewster, że to mój dom. Sposób, w jaki bawię gości, to absolutnie nie twoja sprawa.
- Anno, chyba niezbyt szczęśliwie dobrałaś słowa -ostrzegł Ian. Był na tyle dżentelmenem, że niepokoiły go plotki roznoszone przez służbę.
- Może niezbyt szczęśliwie, ale za to trafnie. Prawda, Brewster?
- Tak, proszę pani. Którą brandy pani sobie życzy? -zapytał.
- Oczywiście najlepszą. Pan Kendrick jest przecież moim dobrym przyjacielem - oświadczyła bez wahania. Gdy Brewster skierował się na tyły domu, ujęła Iana za rękę i poprowadziła do pokoju muzycznego. - A mam nadzieję, że wkrótce zaprzyjaźnimy się jeszcze bardziej, choć Brewster nie musi o tym wiedzieć.
- Obawiam się, że coś podejrzewa - rzekł Ian z uśmiechem. - Wiesz, że nie jest taki ograniczony.
- Wiem, ale byłoby nam łatwiej, gdyby był kompletnym tumanem. To głupie, ale czuję się prawie, jakby był moim ojcem - przyznała. Zaskakiwało ją własne zakłopotanie wywoIane faktem, że Brewster zna jej plany na ten wieczór.
- W takim razie wyobraź sobie, jak ja się czuję. Obawiam się, żeby razem z brandy nie przyniósł naładowanej strzelby - zażartował Ian, obejmując Annę. - Chętnie jednak zaryzykuję jego gniew za pocałunek.
- Potrafisz dodać mi otuchy - odparła z uśmiechem, chętnie spełniając życzenie Iana.
Byli tak pochłonięci sobą, że nie słyszeli nawet wejścia Brewstera, który hałaśliwie postawił srebrną tacę z brandy i wyszedł. Dopiero głośne trzaśnięcie drzwiami przywołało ich do rzeczywistości.
Kilka chwil później, przytłoczona intensywnością wrażeń wywołanych pocałunkami Iana, Anna delikatnie wyswobodziła się z jego objęć i poprowadziła go ku środkowi pokoju. Bała się przestać go dotykać, aby jej źle nie zrozumiał. Nie miała jednak wyboru, potrzebowała chwili wytchnienia.
Przyspieszony puls, urywany oddech i uczucie gorąca domagały się spełnienia, jednak dusza artystki nakazywała Annie rozkoszować się każdą subtelną zmianą, cieszyć się każdym niuansem ich miłości.
- Rozpal ogień na kominku, a ja zamknę drzwi i przyniosę tu brandy; wtedy będziemy mieć pewność, że nikt nam nie przeszkodzi - zaproponowała. Musiała jakoś wyjaśnić swe zachowanie. Poza tym znając Brewstera, można się było spodziewać, że rozbił obóz za drzwiami pokoju muzycznego i tylko czeka na okazję, by pod pierwszym lepszym pretekstem wpaść do środka.
- Dobry pomysł. Nie mam już dziś ochoty oglądać twego kamerdynera. - zgodził się Ian, odsuwając z czoła niesforny kosmyk. Wziął z rąk Anny brandy, wychylił ją jednym haustem i uśmiechnął się łobuzersko.
- Prawdę mówiąc miałem nadzieję, że dostatecznie cię rozgrzałem i ogień okaże się niepotrzebny.
- Owszem, kochany - odparła Anna, sącząc brandy- ale nadal jestem ubrana. Możemy temu zaradzić, jeśli wyświadczysz mi przysługę i odepniesz pętelki z tyłu sukni - dodała z przekornym uśmiechem.
Odwróciła się do niego plecami i na chwilę znieruchomiała, gdy Ian otoczył jej talię ramionami i przycisnął mocno do siebie. Dopiero potem zajął się suknią. Jego dłonie były zajęte pętelkami, ale usta wędrowały po nagich ramionach Anny, zmierzając ku wrażliwemu miejscu za uchem.
Z wielką czułością skupił się na tym niewielkim skrawku jej skóry, rozpalając w Annie gorący płomień namiętności. Potem, odsuwając na bok warkocz, ucałował jej szyję, wywołując w Annie pełne oczekiwania drżenie, a jego palce zaczęły rozplatać jej włosy, które opadły złocistymi falami na plecy.
- Och, proszę cię, rozpal ogień - poprosiła nagle łamiącym się głosem. Drżącymi palcami ujęła wstążkę z kameą i odpięła ją. Bardzo kochała Ludwika, ale nadszedł czas na nową miłość i nowego mężczyznę. Przeszłość, choć wspaniała, nie powinna zepsuć teraźniejszości.
- Oczywiście - odparł Ian, gotów spełnić każdą jej prośbę. Uczucia, jakie żywił do Anny, sprawiały, że niczego nie potrafił jej odmówić. Nawet gdyby kazała mu odejść, zrobiłby to dla niej. W głębi serca wiedział jednak, że nie zażąda tego, bo każde z nich stało się już częścią drugiego. Był tego tak pewien, że gdy tylko polana na kominku zajęły się ogniem, zdjął kamizelkę i rozpiął koszulę. Przez chwilę był zaskoczony, kiedy odwróciwszy się nie ujrzał Anny tam, gdzie ją zostawił. Dokąd poszła? Zaraz potem jednak zauważył ją, z zadowoleniem przyjmując zmiany w jej wyglądzie.
Anna zdjęła jedwabną suknię, buty i pończochy. Nadal jednak była ubrana w cieniutką koszulkę i różową halkę. Bez najmniejszego wahania, niemal tanecznym krokiem, podeszła do Iana, podczas gdy z niewidocznego fortepianu popłynęły nagle dźwięki muzyki.
- Co to? - zapytał, obejmując smukłe ciało Anny. Przytulił ją do siebie, wyczuwając instynktownie narastające w niej pragnienie. Masując delikatnie jej plecy, przesunął dłonie w dół i zaczął odpinać halkę od stanika, a jednocześnie wargami leciutko muskał jej obrzmiałe już usta. Zawsze, gdy ją całował, wyobrażał sobie muzykę, ale tym razem było inaczej. Teraz naprawdę słyszał muzykę, choć w porównaniu z głosem Anny bardzo niedoskonałą.
- To fonograf Edisona - wyjaśniła, wodząc dłońmi po klatce piersiowej Iana. Nagle jej nastrój zmienił się, zaczęła się niecierpliwić. Czyżby wreszcie udało jej się odsunąć Ludwika na dalszy plan?
Rozpięła do końca koszulę Iana i nie potrafiła już dłużej czekać. Odpięta halka opadła wreszcie na podłogę, odkrywając przed zaskoczonym wzrokiem Iana niczym nie osłonięte ciało. Anna zaczęła rozpinać jego spodnie.
Choć nadal pragnęła czuć na swych wargach jego usta, było to niczym w porównaniu z tęsknotą, jaka opanowała całe jej ciało. Po tylu latach samotności chciała znów poczuć przy sobie mężczyznę. I to nie któregokolwiek, ale właśnie Iana Kendricka.
- Anno,, jesteś pewna? - zapytał zmienionym głosem, nie przygotowany na tak nagłe przyspieszenie biegu wydarzeń.
- Absolutnie. Pragnę cię, i to teraz - oświadczyła, układając się na podłodze, gotowa na jego przyjęcie. W następnej chwili znalazł się obok niej.
Poruszając się w objęciach Iana, poczuła pierwsze płomyki rozkoszy. Kolejne fale podniecenia zaczęły się na siebie nakładać, a przypływ namiętności pchał ją przed siebie. Coraz szybciej i mocniej wzywała do siebie Iana, jakby tym jednym wspaniałym interludium chciała zatrzeć lata samotności. Potem nadeszła chwila ostatecznej nagrody, Ian zadrżał nagle, wyzwalając i w niej eksplozję naładowanych elektrycznością iskier.
- Anno, kochana! - zawołał.
Poza tym w pokoju słychać było jedynie trzask ognia na kominku. Czarodziejski aparat pana Edisona odegrał już swą melodię i zamilkł, ale w sercach Anny i Iana nadal rozbrzmiewała muzyka.
- Anno, nigdy nie czułem... chcę powiedzieć - zaczął Ian w chwilę później. - Zwykle...
- Chciałam, by nasz pierwszy raz był pierwotny i gwałtowny - szepnęła, tuląc się do niego. Poczuła lekkie ukłucie strachu na myśl, że jej zachowanie mogło go urazić. - Czy masz coś przeciwko temu?
- Oczywiście, że nie, ale czy jesteś gotowa spróbować jeszcze raz, tym razem moim sposobem? - zapytał.
- Jak sobie życzysz - zaśmiała się, powtarzając ten zwrot po raz drugi tego wieczoru.
Przewróciwszy ją na bok, Ian powoli rozpiął koszulkę Anny oswobadzając jej piersi, a następnie odwrócił ją w swoją stronę.
- Och, wiem, że mi się to spodoba - powiedziała z westchnieniem. Znów zaczęło ogarniać ją pełne podniecenia drżenie, gdy tymczasem Ian delikatnie drażnił językiem jedną pierś, a palcami pieścił drugą. Leżąca przy nim Anna rozkoszowała się jego pełnymi skupienia zabiegami. Żadna część jej ciała nie została pominięta. Każdy skrawek skóry stał się przedmiotem pełnego miłości uwielbienia. Ciało Anny pulsowało narastającym napięciem, aż wreszcie musiała błagać o litość.
- Proszę, Ianie, teraz...
- Jak sobie życzysz - odparł. Jego pożądanie dorównywało pragnieniu Anny. Wszedł w nią szybko i znów ziemią wybuchła, wyzwalając w nim doznania, o których istnieniu nawet nie wiedział. Razem unosili się na fali objawienia przewyższającego wszystko, czego dotychczas doświadczyli w swym życiu. Wkrótce ich oddechy stały się wolniejsze, a świat wrócił na swoje miejsce.
Słowa nie były w stanie wyrazić głębi tych przeżyć, więc Anna milczała. Przepełniona szczęściem leżała w objęciach Iana, wpatrując się w migocący ogień.
- Anno, wcześniej cię tylko kochałem, ale teraz cię uwielbiam- szepnął jej do ucha.
- Takie słowa nie przychodzą mi łatwo - odparła nie- pewnie - ale chyba pokazałam ci, co czuję. Nie proś mnie na razie o więcej. - Musiała najpierw schwytać zabójcę. Najchętniej zrezygnowałaby z tego zadania, ale jej poczucie obowiązku nie pozwalało na taki krok.
- Dobrze - powiedział. Zdziwił się, ale też i odczuł ulgę, widząc, że Anna nie chce się jeszcze całkowicie wiązać. Sam najchętniej zapomniałby o wszystkim poza tym miejscem i chwilą, ale miał przecież zadanie do wykonania. Dziś wieczór był jednak przede wszystkim mężczyzną, a dopiero potem agentem na usługach Korony.
10
Wiele godzin później, w bladym świetle
wczesnego poranka, cudowne wspomnienia pieszczot Iana nadal przenikały całe ciało Anny. Mimowolnie wtuliła się w poduszkę, a z ust wyrwało jej się westchnienie, gdy przed oczami pojawił się obraz ostatnich chwil ubiegłej nocy.
Stali w głównym holu. Ian, z niedbale zarzuconym na jedno ramię surdutem, wyciągnął ku niej rękę.
- Jak możesz mi teraz kazać odejść? Po tym, co odkryliśmy w swych ramionach? Chcę zostać z tobą, trzymać cię przy sobie, czuć bicie twego serca - szepnął, przyciągając Annę bliżej do siebie i całując wrażliwe zagłębienie u podstawy jej szyi.
- Wiesz, że nie możesz zostać. Gdyby Brewster zastał cię tu rano, nigdy bym sobie z nim nie poradziła.
- Co cię to obchodzi? Zwolnij go - nalegał Ian między kolejnymi pocałunkami. Jego usta przesunęły się wzdłuż obojczyka, a następnie ześliznęły się w dół, ku piersi. -Przecież i tak uważasz, że jest nieznośny.
- Owszem - odparła z roztargnieniem. Jej oddech stał się szybszy i płytszy. - Ale nic z tego, nie dzisiaj - szepnęła, usiłując zachować resztki panowania nad sobą.
Oślepiony namiętnością, Ian wszelkimi znanymi sobie sposobami próbował skłonić ją do zmiany zdania. W końcu jednak, aczkolwiek bardzo niechętnie, przychylił się do jej prośby i poszedł do domu.
Anna powiodła palcami po chłodnej pościeli, zastanawiając się, jak by to było, gdyby Ian leżał teraz obok niej. Jakże kusiło ją, by spędzić godziny przed nadejściem świtu w jego ciepłych ramionach. Nie mogła mu jednak powiedzieć, że przyjąwszy od niego pełen namiętności hołd, nie jest w stanie ofiarować mu nic więcej. Nie może się angażować do czasu, gdy Wiktoria będzie bezpieczna i gdy upewni się, że Ian nie jest zamieszany w żaden spisek przeciwko królowej.
Choć z każdą chwilą była coraz bardziej przekonana, że Ian nie jest zdrajcą, zachowała jednak wystarczającą trzeźwość umysłu, by rozumieć, że jej uczucia nie mogą stanowić gwarancji życia królowej. Z drugiej strony, mimo że instynkt nakazywał jej ostrożność, teraz, gdy ciągle jeszcze pozostawała pod wrażeniem żarliwych pocałunków Iana, była zadowolona ze swojej decyzji. Przynajmniej na razie. Nie miała zamiaru wdawać się w szczegółowe roztrząsanie stanu swej duszy, by niczym nie umniejszyć radości, jaka nadal ją przepełniała, mimo że jej kochanek wyszedł kilka godzin temu.
Był już późny ranek, gdy Anna pojawiła się w jadalni. Umierała z głodu i nie zadała sobie trudu, by się ubrać przed zejściem na śniadanie. Miała na sobie brzoskwiniową koszulę nocną i szlafroczek, a obie części garderoby były bogato zdobione delikatną koronką i aksamitnymi wstążkami.
Brewster obrzucił jej strój pełnym dezaprobaty spojrzeniem i z chmurnym wyrazem twarzy postawił na stole jeszcze jedno nakrycie.
- Ufam, że dobrze pani spała - odezwał się tonem księdza wygłaszającego kazanie.
- Tak, kiedy wreszcie zamknęłam oczy, zapadłam rzeczywiście w głęboki sen. Dziękuję za twoje zainteresowanie, Brewster - odparła z delikatnym ziewnięciem, które miało zdenerwować surowego sługę i jednocześnie ukryć jej rozbawienie.
- Jakie to szczęście dla nas wszystkich - kontynuował z jawną nieszczerością. Zaczął nalewać gorący płyn do filiżanki, którą następnie postawił przed Anną.
- O, herbata! To świetnie! - zawołała, unosząc ze zdziwieniem brwi, ale nie dając się sprowokować. - Lubię zmiany raz na jakiś czas. Cieszę się, że mnie rozumiesz.
- Rozumiem więcej, niż się pani wydaje - mruknął, kładąc sztućce obok drugiego talerza.
- Czyżby? - zapytała wyniośle. - Może w takim razie powiesz mi, kto będzie mi towarzyszył przy śniadaniu. Nie przypominam sobie, bym kogoś zapraszała. Gdybym wiedziała, że spodziewamy się gości, włożyłabym bardziej odpowiedni strój.
- Bardzo panią przepraszam. Pomyliłem się - odparł niewzruszenie, a tylko lekko zaczerwienione policzki świadczyły o tym, że jest zakłopotany. Szybko usunął dodatkowe nakrycie i z wielkim namaszczeniem zaczął podawać śniadanie.
Z radosnym uśmiechem Anna wypiła filiżankę prawdziwej angielskiej herbaty. Tego ranka postanowiła nie dopuszczać do siebie wątpliwości i problemów i nie denerwować się z powodu służby. Jakie wspaniałe zmiany wniósł w jej życie Ian Kendrick!
Kilka chwil później spotkała ją przyjemna niespodzianka, gdy Brewster, zadowolony, że wreszcie może zaanonsować jakiegoś znaczącego gościa, wszedł do jadalni i poinformował ją o przybyciu księżnej Moreland z córką.
- Proszę, wprowadź je tutaj - poleciła Anna. - Chyba jednak będziemy mieć gości na śniadaniu. Jak udało ci się to przewidzieć, Brewster? To bez wątpienia dlatego cieszysz się w Londynie tak wyjątkową opinią. Jakie ja mam szczęście, że u mnie pracujesz!
Ignorując uwagi Anny i jej niezwykle dobry humor, którego przyczynę potrafił sobie wyobrazić, Brewster wyszedł i po chwili wrócił, prowadząc obie panie.
- Och, moja droga, tak nam przykro, że przerywamy pani śniadanie - zawołała Aurora Palmer. - Ale chyba była pani niegrzeczna i musiała wrócić bardzo późno do domu, bo inaczej nie jadłaby pani śniadania o tej porze. To ogromnie miło, że w takiej sytuacji zechciała nas pani przyjąć. Mam wszakże nadzieję, że poznałyśmy się na tyle dobrze, by nie zważać na konwenanse.
- Oczywiście. Bardzo proszę, by panie zechciały mi towarzyszyć - zaprosiła Anna uprzejmie, wskazując miejsca po obu jej stronach.
- No, moja droga, skoro zastałyśmy panią przy śniadaniu, musimy dowiedzieć się, u kogo spędziła pani wczorajszy wieczór i kto jeszcze tam był - zaczęła lady Moreland, szykując się na wysłuchanie plotek.
- Herbaty, milady? Czy kawy? - przerwał im Brewster, trzymając przed sobą dwa dzbanki. Słysząc, że wymienił jej ulubiony napój, Anna przyjrzała mu się uważnie.
- Dla mnie kawa, a córka oczywiście napije się herbaty - zarządziła księżna. - Ten człowiek to prawdziwy skarb. Nawet nie zdaje sobie pani sprawy, jakie wielkie ma pani szczęście - dodała, gdy Brewster znalazł się poza zasięgiem jej głosu.
- Nie. Chyba rzeczywiście nie - odparła Anna sucho.
- Ale jeszcze nie powiedziała nam pani, co ją wczoraj tak długo zatrzymało poza domem - naciskała lady Moreland.
- Kolacja i wieczór muzyczny. W dość kameralnym gronie i muszę stwierdzić, że bardzo udany - odparła Anna, z zachwytem obserwując, jak Brewster sztywnieje.
- Nic nie słyszałam o żadnym wieczorze muzycznym - zauważyła Aurora, gotowa potępić każde przyjęcie, na które ona i Audrey nie zostały zaproszone.
- To była skromna kolacja dla parlamentarzystów z Irlandii - wytłumaczyła Anna.
- To wszystko wyjaśnia - stwierdziła księżna, z zadowoleniem przyjmując fakt, że jednak nie musi się na nikogo obrażać. - Zwykle nie zajmuję się ich sprawami.
- Czy pan Parnell był obecny? - zapytała Audrey z nutą dziewczęcego romantyzmu w głosie.
- No, no, Audrey. Nie powinnaś się w ogóle interesować takim nicponiem, choćby był nie wiadomo jak przystojny - upomniała ją matka. - Będzie lepiej, jeśli zainteresujesz się młodymi ludźmi akceptowanymi przez towarzystwo. Takimi jak na przykład ten miły młodzieniec, którego Daniel wczoraj przyprowadził.
- Któż to taki? - zapytała Anna przekornie, widząc, że dziewczyna zarumieniła się pod wpływem słów matki. -Czyżby wreszcie ktoś zwrócił na siebie twoją uwagę?
- Nie - zaprotestowała Audrey. - To po prostu jeden z przyjaciół Daniela, choć jest przystojniejszy i milszy niż inni.
- To brzmi poważnie. Lepiej się mieć na baczności. Kim jest ten młody człowiek? - zapytała Anna, nakładając na swój talerz krojone w plastry owoce.
- Nazywa się Jack i ma naprawdę czarujące maniery
- rozpływała się z zachwytu Audrey, nie dopuszczając matki do głosu. Dopiero karcące spojrzenie księżnej sprawiło, że zamilkła.
- To młody człowiek z dobrej rodziny, choć jego starszy brat jest uważany za utracjusza - oświadczyła Aurora.
- Nazywa się Jack Kendrick, z Kendricków z Northumberland, i jest bratem Iana.
- Bratem Iana?
- Tak. I Audrey rzeczywiście mówi prawdę. Chłopak jest równie czarujący jak jego starszy brat, ale robi wrażenie bardziej uległego - stwierdziła autorytatywnie księżna. Potem, zwracając się do córki, dodała: - Tak więc uważaj, panienko, żebyś nie straciła serca, zanim będziesz miała okazję poznać innych młodych ludzi. Kendrickowie znani są z tego, że trudno im się oprzeć.
- Bardzo możliwe - mruknęła Anna.
- Ale ty, droga Anno - kontynuowała Aurora Palmer - niedawno wróciłaś do domu po tak długim pobycie za granicą, że w ogóle nie orientujesz się, kto jest, a kto nie jest dobrą partią. Szczerze mówiąc słyszałam, jak mówiono, że dama z twoją pozycją nie powinna zadawać się z Brightonem i angażować w jego poczynania.
- Doprawdy?
- Tak. Wybacz, że to mówię, ale niektórzy uważają, że zagięłaś parol na Brightona ze względu na jego olbrzymi majątek. Ani przez chwilę w to nie wierzę. Jest dla ciebie o wiele za stary, a jedyna rzecz, która przemawia na jego korzyść, to serce, jakie okazuje biedakom. Mam nadzieję, że rozumiesz, że jeśli kiedykolwiek się ożeni, żona nie ujrzy ani grosza z jego fortuny. Jedyny cel, na jaki przeznacza swe pieniądze, to opieka nad biedakami.
- Nie ma powodu do niepokoju, milady - powiedziała Anna, z trudem powstrzymując śmiech. - To ludzie w potrzebie są przedmiotem mego zainteresowania, a nie człowiek, który się nimi opiekuje.
- Dokładnie to samo mówiła mama - wtrąciła Audrey.
- Audrey, słuchasz plotek. Takie zachowanie zupełnie nie przystoi młodej dziewczynie z dobrego domu - upomniała ją matka. - A co do ciebie, Anno, chyba nie zamierzasz spędzić reszty życia na podróżach po całym świecie i opiece nad biednymi podczas rzadkich wizyt w kraju. Może rzeczywiście nadszedł już czas, byś poszukała sobie męża. Za twoim pozwoleniem, mogę przedstawić cię kilku...
- Nie, dziękuję - odparła Anna, ze śmiechem unosząc ręce do góry.
- Może masz rację. Kobieta tak atrakcyjna jak ty...Ale, z drugiej strony, naprawdę muszę przyznać, że nie szukasz w odpowiednich kręgach. Pomyśl o tym, jak spędzasz czas. Zadajesz się z reformatorami, uświetniasz swoją obecnością spotkania Irlandczyków i przyjęłaś zaproszenie na weekend w wiejskiej posiadłości lady Bothwell. Doprawdy, moja droga, uważam...
- Skąd pani wie, że zostałam zaproszona do lady Bothwell? - zapytała z zaciekawieniem.
- Violet Norris, lady Bothwell przez ostatnie kilka dni przechwalała się przed każdym, że przyjęłaś jej zaproszenie. Gdy się o tym dowiedziałam, też zgodziłam się pojechać razem z Audrey, choć normalnie nie zrobiłabym tego.
- Dlaczego?
- Bo klika Bothwella to nie jest towarzystwo, w jakim się zwykle obracam. Kilku z nich oczywiście nie można nic zarzucić, choćby samemu Bothwellowi czy Kendrickowi. Ale inni to nicponie i wolę unikać ich towarzystwa.
- W takim razie dlaczego przyjęłaś zaproszenie, mamo? - zapytała Audrey, z ciekawości zapominając o dobrych manierach.
- No właśnie, dlaczego? - powtórzyła Anna podejrzliwie. Chyba nie jest jedną z agentek Nigela? To absurdalny pomysł.
- No cóż, prawda jest taka, że Violet i ja chodziłyśmy razem do szkoły. Nie mogłam zrobić jej przykrości, nie przyjmując zaproszenia na weekend, który ma być jej największym triumfem towarzyskim. Poza tym jest jeszcze jeden powód, który dotyczy ciebie, moja droga.
- Mnie? Jak to możliwe? - zapytała Anna, nabierając coraz większych podejrzeń.
- Wiąże się z tym, o czy mówiłyśmy wcześniej. Potrzebujesz kogoś, kto służyłby ci radą w poszukiwaniu męża. Nie chciałabym, żebyś popełniła jakiś błąd.
- Bardzo dziękuję za pani dobroć, ale ja naprawdę nie szukam męża.
- W takim razie powinnaś zacząć - oświadczyła lady Moreland. - A moje umiejętności, jeśli idzie o swatanie, nie zostały nigdy podane w wątpliwość. Poza tym kto lepiej od wdowy wie, jak bardzo kobiecie potrzebny jest mężczyzna? Możesz zaprzeczać, ale i tak ci nie uwierzę.
- Nie rozumie pani. Mam swą pracę. Muzyka jest dla mnie wszystkim.
- W takim razie masz za małe wymagania. Możesz wątpić w prawdziwość moich słów, ale wiem, że byłabyś szczęśliwsza, spędzając czas w domu w towarzystwie dobrego mężczyzny.
- Ale... - zaczęła Anna. W tym momencie do pokoju wkroczył Brewster z kwiatami.
- Właśnie je przyniesiono dla pani - rzekł grzeczniej niż zwykle, wręczając Annie olbrzymi bukiet. W jego głosie nie było cienia złośliwości, Anna jednak wiedziała, że ten popis uprzejmości jest przeznaczony dla lady Moreland i jej córki. Ale i tak Brewster nie mógł powstrzymać się od komentarza. - Na pani miejscu byłbym ostrożny. Aż się jeżą od kolców.
- Słucham? - zapytała lodowatym tonem.
Impertynencja kamerdynera sprawiła, że na chwilę zapomniała o gościach, Ian zachował się bardzo romantycznie, przesyłając jęj tak piękny dowód swego oddania. Jak ten mały człowieczek śmie zakłócać jej radość z otrzymania kwiatów?
- Róże, proszę pani. Wyglądają cudownie, ale zawsze mają kolce. Nie chciałbym, aby pani o tym zapomniała w przypływie radości - kontynuował Brewster z fałszywą dobrodusznością. Anna miała chęć wylać mu na głowę zawartość imbryka z herbatą.
- Co za troskliwość! - mruknęła księżna. - Twój kamerdyner nie ma sobie równych.
- Owszem - odparła Anna, mając w duchu nadzieję, że jej uśmiech nie odsłoni zaciśniętych zębów. - Jestem pewna, że nie ma drugiego takiego. Nigdzie!
- To prawda - przytaknęła lady Moreland. - A teraz zajmijmy się ważniejszymi sprawami. Spójrz na te śliczne róże! Co najmniej kilka tuzinów! Są za drogie, by mogły pochodzić od Brightona. Nie wiesz, kto je przysłał?
- Chyba wiem - odparła Anna. Nie miała ochoty przyznawać się do znajomości z Ianem Kendrickiem. Jedno słowo wypowiedziane do Aurory Palmer równało się umieszczeniu anonsu w „Timesie". Intymna znajomość z Ianem była tak świeża, że wolała zatrzymać ją dla siebie i rozkoszować się nią niczym jakimś wspaniałym sekretem. Lady Moreland jednak nie dawała za wygraną.
- W kwiatach jest jakiś bilet. Nie trzymaj nas w napięciu, moja droga. Otwórz go.
- Doprawdy, nie ma potrzeby się tym teraz zajmować
- próbowała zniechęcić ją Anna. Pochyliła twarz ku szkarłatnym pąkom i wciągnęła do płuc ich urzekający zapach.
- Pani twarz jest tak czerwona jak te róże. To oczywiste, że chce pani przeczytać swój bilet w samotności. To coś poważniejszego niż moje zainteresowanie Jackiem Kendrickiem - zawołała niewinnie Audrey.
- Tak mi się zdaje - zgodziła się matka dziewczyny.
- Ale nie powinnaś być wścibska, Audrey. Anna ma prawo do prywatności. Oczywiście, że powinna zaczekać z otwarciem swego liściku miłosnego do naszego wyjścia. Chociaż muszę stwierdzić, że łatwiej byłoby nam wyjść, gdyby nie trzymała nas tu ciekawość.
- Jest pani bardzo przekonująca, milady - przyznała Anna ze śmiechem. - Skoro już musi pani wiedzieć, to po prostu wyraz uznania od wielbiciela mojego talentu.
- Cóż to za wielbiciel?- przynagliła ją księżna.
- Ian Kendrick - wyznała w końcu Anna, wiedząc, że inaczej nie zazna spokoju.
- Ian? Brat Jacka? - spytała bez tchu Audrey.
- No, no. Ty chytra lisico! - zawołała lady Aurora z uśmiechem. - Nic dziwnego, że nie chciałaś skorzystać z moich usług w roli swatki. Upatrzyłaś już sobie tego intrygującego Kendricka.
- Źle mnie pani zrozumiała. On podziwia mój śpiew.
- Moje dziecko, gdybyś nie potrafiła zaśpiewać ani jednej nuty, Kendricka i tak by to nie obeszło. Nie pozwól mu, by wmówił ci co innego. Znam go i wiem, że jest oczarowany nie tylko twoim głosem. Muszę stwierdzić, że masz niezły gust, chociaż nie wiem, jaki ten przystojny nicpoń ma stosunek do małżeństwa.
- Nie mam zamiaru wychodzić za mąż - zaprotestowała Anna.
- Tak, moja droga, już to mówiłaś. Mimo to jestem pewna, że odrobina zachęty i delikatne popchnięcie w odpowiednim kierunku potrafią go przekonać. Może powinnam wydać niewielkie przyjęcie z kolacją w następny czwartek. Czy zaplanowałaś już coś na ten wieczór?
- Nie, ale...
- Doskonale. Audrey, musimy już iść - zarządziła lady Aurora. Wstała z miejsca i dała znak córce, by uczyniła to samo. - I tak zabrałyśmy Annie dość czasu. Poza tym musimy zająć się wypisaniem zaproszeń.
- O! Czy możemy zaprosić też Jacka? - zapytała Audrey z rozmarzeniem.
- I zaplanowaniem menu - kontynuowała księżna, nie zwracając uwagi na prośbę Audrey. - Chodź, moja droga. Nie ociągaj się.
Anna patrzyła za nimi oszołomiona. Nie zdziwiłaby się, gdyby Aurora Palmer skierowała swe kroki do najbliższego kościoła, by dowiedzieć się o formalności przedślubne w nadziei, że uda jej się je sfinalizować po czwartkowym przyjęciu.
O Boże! Czwartek! Będzie musiała ostrzec Iana, tak by oboje mogli się z tego wykręcić. W niektórych mężczyznach nic tak nie studziło zapału jak wzmianka o małżeństwie. Choć doświadczenia ubiegłej nocy wskazywały na to, że zapał Iana jest niewyczerpany, Anna nie miała zamiaru poddawać go testowi. Obecna sytuacja zupełnie ją zadowalała.
Nie planowali spotkania na ten dzień, wcale jednak się nie zdziwiła, gdy po południu Brewster zaanonsował przybycie Iana.
Radość zalała serce Anny na widok mężczyzny, który tak umiejętnie rozpalił w niej namiętność. Zapomniała zupełnie o obecności Brewstera. Ian też o nim nie pamiętał, bo podszedł do Anny i złożył delikatny pocałunek na jej szyi.
- Dzień dobry - szepnął, dotykając ustami jej skóry. - Cieszysz się, że mnie widzisz?
- A jak myślisz? - zapytała.
Jej zwykle wyraźnie zielone oczy nabrały przydymionej barwy, a głos znów brzmiał zmysłowo tak jak poprzedniej nocy, gdy niemalże doprowadziła go do szaleństwa. Te ledwo widoczne sygnały dobitniej niż słowa powiedziały Ianowi, że jest mile widziany. Uśmiechnął się z taką czułością i uwielbieniem, że Annie zabrakło tchu.
W pełnej napięcia ciszy odwzajemniła spojrzenie Iana kuszącym uśmiechem. Zauważyła, że niczym jakiś drapieżnik nieświadomie dotknął czubkiem języka kącika ust. To niebezpieczna gra, stwierdziła, zwłaszcza że ofiara była aż nadto chętna, by wpaść w jego szpony. Ale też Ian nie był zwyczajnym mężczyzną. Był cudownie nieokiełznany, podniecający w dążeniu do dominacji, jednym słowem uosabiał wszystko co męskie.
Ona jednak miała zadanie do wykonania. Dopiero potem będzie mogła oddać się Ianowi bez reszty. Pomna na swe obowiązki, gestem dłoni zaprosiła Iana, by zajął miejsce nie obok niej, lecz naprzeciwko.
Wzbudziło to jego zdziwienie, ale zastosował się do jej życzenia.
- Oddaliłaś mnie wczoraj tak szybko, że nie zapytałem, kiedy znów mogę cię zobaczyć. To poważne uchybienie z mojej strony. I choć to niegrzecznie przybywać bez uprzedzenia, nie mogłem ryzykować, że mnie nie przyjmiesz..Odkryłem, że po prostu muszę być z tobą - wyznał Ian.
Anna patrzyła na niego w milczeniu, niezdecydowana. Była niezwykle doświadczona w odpieraniu awansów rozmaitych mężczyzn, Ian jednak nie przypominał żadnego z nich. Sytuacja też różniła się od jej doświadczeń z przeszłości. Czuła się zagubiona. Nie wiedziała, co powinna zrobić, ani czego spodziewa się Ian.
- Czy przyszedłem o nieodpowiedniej porze? - zapytał łagodnie, a na jego przystojnej twarzy pojawił się wesoły uśmiech. Wielki Boże! Nie obchodziła go reputacja tej wyjątkowej kobiety. Jej zachowanie mówiło mu, że pod pewnymi względami była mniej doświadczona niż niejedna panna z towarzystwa.
- Nie, nie - odparła Anna cichym, przytłumionym głosem, który pojawiał się, gdy przebywała w towarzystwie Iana.
- To dobrze - rzekł tonem łagodnym, lecz zdecydowanym, nie Spuszczając z niej wzroku.
Anna poruszyła się niespokojnie. Czy naprawdę może sobie zaufać? Czy starczy jej silnej woli, by nie paść w ramiona tego mężczyzny i zapomnieć o wszystkim innym? Rano była pewna, że potrafi panować nad sobą, teraz jednak, w obecności Iana, wydawało się to niemożliwe.
Stęsknionym wzrokiem powiodła po jego szczupłej sylwetce. Potem, podnosząc oczy, pieściła wzrokiem jego przystojną twarz o niemal klasycznych rysach. Teraz, gdy wiedziała dokładnie, jaka siła kryje się w tym mężczyźnie, stwierdziła, że jej namiętność daleka jest od wyczerpania.
Kim był Ian Kendrick, który sprawił, że tak się zmieniła? Co się stało z chłodną kobietą, która zawsze bez trudu trzymała na dystans wszystkich mężczyzn? Dobry Boże, czuła się jak niewolnica w haremie, czekająca z nadzieją na wezwanie swego pana. Czas z tym skończyć!
Miała właśnie odesłać Iana do domu, gdy uniósł się z miejsca i usiadł obok niej na kanapie. Kładąc niedbale rękę na oparciu za jej plecami, dotknął dłonią ramienia Anny.
- Co byś powiedziała - szepnął jej do ucha - na przejażdżkę po parku?
- Powozem? - zapytała zmieszana.
- Tak. Jeśli zostaniemy tu dłużej, i to sami, obawiam się, że nie będę w stanie ci się oprzeć. A nie jestem aż takim donżuanem, by przyjść tutaj, skorzystać z twoich łask i odejść. Chcę cię lepiej poznać, porozmawiać, pobyć z tobą.
- Doskonały pomysł. Rzeczywiście, będziemy mogli porozmawiać. Domyślasz się, że chętnie dowiem się czegoś więcej o tobie - odpowiedziała z kokieterią.
Jako agentka natychmiast postanowiła wykorzystać nadarzającą się okazję. Może jednak poradzi sobie z Ianem Kendrickiem.
- W takim razie chodźmy - powiedział, całując ją w ucho - zanim stracę resztki opanowania.
- Sądziłem tylko, że powinien pan o tym wiedzieć, sir - rzekł Matthew Brewster ponurym tonem.
Nigel Conway przyjrzał się bystro stojącemu przed nim mężczyźnie. Twarz agenta była czerwona niczym burak, choć trudno było stwierdzić, czy ze złości, czy też z zakłopotania.
- Dziękuję, Matthew - powiedział z lekką irytacją. -Ale myślałem, że wyraziłem się jasno. Twoim zadaniem nie jest donoszenie o poczynaniach Anny Hargraves. To jedna z moich najlepszych agentek i darzę ją całkowitym zaufaniem. Masz ją ochraniać na wypadek, gdyby coś się nie udało.
- Mam ją też chronić przed tym Kendrickiem?
- Anna dobrze wie, co robi. Poza tym nie został na noc, prawda?
- Nie, sir - mruknął Brewster. - Nie musiał.
- Posłuchaj, chcę, żebyś zostawił Annę i Kendricka w spokoju. Ten człowiek jest jednym z tych, których Anna rozpracowuje.
- Bardzo gruntownie się do tego zabrała - zauważył sarkastycznie kamerdyner.
- Dobry Boże, Matthew, nie jesteś jej ojcem! Mówiłem ci już, że Anna Hargraves należy do naszych najlepszych agentów. Wie, co robi.
- Mam nadzieję, że się pan nie myli, sir. Proszę też nie sądzić, że złożyłem ten raport dlatego, że odnoszę się do panny Hargraves z wrogością czy niechęcią. Prawdę mówiąc, nasze potyczki słowne sprawiają mi pewną przyjemność. To jedyna rozrywka w tym ponurym domu. A skoro już zebrało mi się na zwierzenia, muszę powiedzieć, że podziwiam tę młodą kobietę. Jest pełna życia i nie tak łatwo się poddaje. O niewielu ludziach z mego otoczenia da się to powiedzieć. Wspomniałem o Kendricku i wydarzeniach ubiegłego wieczoru dlatego, że być może ma to jakiś związek z próbą włamania do naszego domu.
- Co takiego? - zapytał Nigel z niepokojem.
- Chyba powinienem był powiedzieć: przypuszczalną próbą - wyjaśnił kamerdyner poważnym tonem. - Późnym wieczorem wydawało mi się, że słyszałem jakiś hałas przy tylnym wejściu. Kiedy poszedłem to sprawdzić, nikogo nie zobaczyłem. Musiałem go wystraszyć. Dziś rano zauważyłem zadrapania na blaszce wokół dziurki od klucza, jak gdyby ktoś próbował otwierać drzwi wytrychem. Może to nic nie znaczy. Możliwe, że te zadrapania były tam już wcześniej, choć wydały mi się nowe. Pomyślałem, że warto, by pan o tym wiedział.
- Myślisz, że Kendrick ma z tym coś wspólnego?
- Nie jestem pewien, sir. Nie wiem nawet, czy jeszcze był na miejscu, gdy to się stało. Wyszedł ukradkiem, chyba nad ranem... Był to wielkoduszny gest panny Hargraves w stronę dobrych obyczajów. Wiem tylko, że ktoś próbował wczoraj wejść do domu.
- Sądzisz, że to Anna jest celem? Że ktoś chce ją skrzywdzić?
- Możliwe. Możliwe też, że Kendrick miał odwrócić naszą uwagę, by jego wspólnik mógł wejść do środka. Niczego nie jestem pewny, sir, poza tym, że moim zdaniem panna Hargraves nie jest w stanie wydać obiektywnego sądu, jeśli idzie o Kendricka. Zważywszy na powagę sytuacji, uznałem, że powinien pan o tym wiedzieć.
- Dobrze, Matthew, dobrze. Może coś w tym jest. A może ten cały incydent da się łatwo wyjaśnić. Kendrick mógł czegoś zapomnieć i chciał wrócić po to bez wiedzy służby i afiszowania się swoją obecnością w domu o tak niezwykłej porze.
- To prawdopodobne, sir, ale możliwe też, że wrócił potajemnie dokończyć rozpoczęte wcześniej dzieło.
- Dopóki nie dopatrzymy się w tym jakiegoś sensu, pozostaje nam jedynie podwojenie wysiłków, jeśli chodzi o ochronę Anny. Twoim zadaniem będzie wiedzieć dokładnie, kiedy Kendrick wchodzi i wychodzi. Anna potrzebuje teraz twojej opieki bardziej niż kiedykolwiek. W następny weekend wyjeżdża na wieś. Będziesz jej towarzyszył podczas pobytu w posiadłości lady Bothwell.
- Bardzo przepraszam, sir - zaprotestował kamerdyner - ale nie wiem, jak miałbym tego dokonać.
- No cóż, na pewno nie pojedziesz przebrany za garderobianą. - Nigel parsknął cichym śmiechem na widok czerwieni zalewającej policzki Brewstera. - Wierzę, że coś wymyślisz.
- Ależ sir...
- Ani słowa więcej, Matthew. Pora już, żebyś udał się do domu. Chcę, żebyś był na miejscu, gdy Anna wróci z przejażdżki.
- Tak jest, sir - mruknął pod nosem kamerdyner. -Gdyby nie chodziło o bezpieczeństwo królowej...
- Do widzenia, Matthew. Miłego pobytu na wsi - rzekł mu Nigel, wracając do swych papierów.
Gdy Anna i Ian wracali do domu, wydawało im się zupełnie naturalne, że siedzą obok siebie i trzymają się za ręce.
- Chciałbyś wejść na chwilę? - zapytała ze spuszczonym wzrokiem, gdy Ian pomagał jej wysiąść z wynajętego powozu. Niewiele nowego dowiedziała się o nim tego popołudnia. Gdyby spędzili razem jeszcze trochę czasu, może miałaby okazję zdobyć jakieś informacje.
- Będę zachwycony - odparł cicho, wzruszony nagłą nieśmiałością Anny. Ta tajemnicza kobieta stała się niemal jego obsesją. Nie potrafił odrzucić jej spontanicznego zaproszenia.
- Może zjemy razem skromną kolację - zaproponowała zadowolona, że udało jej się wyznaczyć granice, zanim weszli do domu.
- Dobrze, tylko kolacja - zgodził się Ian. Potem wziął ją pod ramię i poprowadził do drzwi.
11
Anna przeciągnęła się leniwie pod kołdrą, rozkoszując się obecnością leżącego obok mężczyzny. Snuła marzenia o przyszłości, kiedy Ian już zawsze będzie przy niej, a ona być może będzie nosiła jego nazwisko. To jednak tylko marzenia, przyznała w duchu. Była świadkiem zbyt wielu intryg i doskonale wiedziała, jak kruche są wszelkie plany na przyszłość. Dawno nauczyła się poprzestawać na teraźniejszości i cieszyć się tym, co ma.
Podniosła się cicho, usiadła i pochyliła się nad śpiącym Ianem. Chciała pocałunkiem odsunąć z jego czoła niesforny kosmyk czarnych włosów. Nagle Ian otworzył oczy i z uśmiechem wziął w ramiona.
- Co za wspaniały widok - szepnął, całując ją z czułością. - Ty, pochylona nade mną, ze słońcem we włosach... Słońce! O Boże, która godzina? - wykrzyknął z niepokojem. Skoro było już tak jasno, musiało być dawno po wschodzie słońca.
W jednej chwili wyskoczył z łóżka i zaczął przetrząsać porozrzucaną na podłodze odzież, najwyraźniej w poszukiwaniu zegarka.
- Nie wiem - odparła rozdrażniona. - Nie może być bardzo późno, bo Brewster już by mnie obudził. - W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
- Panno Hargraves, czy już się pani obudziła? Pokojówka powiedziała, że nie odpowiedziała pani na jej wezwanie, a przecież zamówiła pani śniadanie na ósmą. Dochodzi już dziewiąta. Czy źle się pani czuje?
- Źle się czuję? Nie, nie... po prostu zaspaliś... zaspałam - zawołała przez drzwi, patrząc z konsternacją, jak Ian szybko się ubiera, najwyraźniej zdecydowany natychmiast wyjść. - Zaraz zejdę.
- Dobrze, proszę pani - odparł Brewster. - Czy pan Kendrick zje z panią śniadanie?
- Nie, nie zje - oświadczył Ian. Wstał i skończył chować koszulę do spodni. Zastanawiał się, jak teraz skontaktuje się z księciem, skoro nie stawił się na spotkanie o wschodzie słońca. Zupełnie nie zwrócił uwagi na niezadowoloną minę Anny.
- Czy musiałeś się zdradzić, że tu jesteś? - zawołała lekko zirytowana. Bardziej martwił ją fakt, że Ian zamierza wyjść niż naruszenie przez niego zasad etykiety. Nie była jednak w stanie przyznać się do takiej słabości.
- Kochanie, bardzo mi przykro, ale podejrzewam, że Brewster i tak wiedział. Zostawiłem wczoraj na dole surdut. Zamierzałem wyjść przed wschodem słońca - powiedział przepraszającym tonem. - A teraz postawiłem cię w niezręcznej sytuacji i sam przegapiłem dość ważne spotkanie. Muszę natychmiast iść. Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić. Może wypijesz ze mną herbatę w hotelu Claremont, powiedzmy około czwartej?
Ciekawa była, jakie to ważne sprawy Ian ma do załatwienia tego ranka, zwłaszcza po spędzonej z nią nocy. Nagle przypomniała sobie, że też była umówiona na dziewiątą z Nigelem. Trudno, pójdzie do niego zaraz po śniadaniu, a jeśli zapyta o przyczynę spóźnienia, powie mu, że zatrzymały ją sprawy związane z pełnioną misją. Liczyła, że nie będzie pytał o szczegóły.
- Dobrze - zgodziła się. - Ale starczy ci chyba czasu, żeby mnie pocałować na pożegnanie?
- Oczywiście - odparł, obejmując ją. Na chwilę zapomniał o zawodowej porażce, jaką poniósł tego ranka, i rozkoszował się sukcesem odniesionym poprzedniej nocy. Był pewien, że Anna nie jest zabójczynią, chyba że za taką należało uważać kobietę, która potrafi zabić w mężczyźnie tęsknotę za nieskrępowaną wolnością. Po raz pierwszy w życiu przyszła mu do głowy myśl o małżeństwie. Ucałował Annę gorąco w usta, czerpiąc siłę z łączącej ich namiętności. Wiedział, że czeka go ciężki dzień, ale przynajmniej przyjemnie się rozpoczął.
Gdy zegar wybił dziewiątą, Nigel ze zdziwieniem uniósł głowę znad raportów, które przeglądał. Anna zazwyczaj się nie spóźniała. Na pewno wkrótce się zjawi, a tymczasem może uda mu się opracować jakiś plan dalszego postępowania w sprawie śledztwa związanego ze spiskiem przeciwko królowej. Ostatni list z pogróżkami, przesłany tego ranka przez Ponsonby'ego, dodał do sprawy kolejny złowieszczy element, niczego jednak nie wyjaśnił.
Śledztwo wydawało się zmierzać wszędzie i nigdzie zarazem. Zbyt wiele tropów prowadziło donikąd, zbyt wiele możliwości ataku sprawiało, że byli prawie bezsilni, zwłaszcza jeśli nie uda im się przekonać królowej o konieczności zachowania środków ostrożności. Dzień jubileuszu był tuż tuż, za niewiele więcej niż dwa tygodnie. Nie było też żadnej gwarancji, że zabójca poczeka do tego czasu. Strzał mógł paść w każdej chwili. Na szczęście Ponsonby skorzystał z jego rady i namówił królową na wyjazd do Balmoral. Będą mieli więcej czasu na znalezienie grożącego jej szaleńca.
Nigel miał także inne problemy do rozwiązania. Dwóch najlepszych agentów bez przerwy przeszkadzało sobie nawzajem. Brewster nieustannie narzekał na metody Anny, a ona na impertynenckie zachowanie kamerdynera. Może nadszedł czas, by powiedzieć jej prawdę? Nie, jeszcze nie teraz, postanowił. Za dużo ma na głowie innych spraw.
Szczerze mówiąc i Brewster, i Anna sporo już zrobili w sprawie wykrycia spisku. Dzięki kontaktom Brewstera w środowisku kamerdynerów w służbie arystokracji z otoczenia Bertie'ego udało się wyeliminować kilka osób, które wygłaszały inne opinie publicznie, a inne w zaciszu domowym. Anna z kolei przeniknęła do grupy Brightona. Uważała, że sam Brighton nie jest zamieszany w spisek, ale inni, bardziej radykalni członkowie grupy reformatorów mogli jej zdaniem posunąć się do przemocy, gdyby miało to gwarantować przeprowadzenie reform.
Nigel niepokoił się teraz osobą Iana Kendricka. Czy
Anna go podejrzewa? Zgromadzone przez Nigela informacje ani go nie obciążały, ani też nie świadczyły jednoznacznie o jego niewinności. Niepokojący wydawał się tylko fakt częstego pojawiania się Kendricka w polu działania Anny. Jeśli nie kierował się jakimiś ukrytymi pobudkami, to dlaczego jednego dnia zjawiał się w otoczeniu Brightona, a następnego przy księciu Walii? Dlaczego tak chętnie towarzyszył Annie na przyjęciu u Irlandczyków? Chyba że... Czyżby jego najlepsza agentka przedłożyła sprawy prywatne nad swą pracę dla rządu?
Znał Annę od sześciu lat i byłby to pierwszy taki przypadek w jej karierze. Oczywiście jej życie prywatne to jej własna sprawa, ale gdy w grę wchodzi dobro królowej, nie będzie niczego owijał w bawełnę i powie jej wprost, co o tym myśli.
Gdzie ona się właściwie podziewa? Zdenerwowany nalał sobie kolejną filiżankę herbaty, z coraz większą niechęcią myśląc o sprawie, którą musiał poruszyć.
Gdzie książę będzie starał się z nim skontaktować, zastanawiał się Ian, zbiegając ze schodów domu Anny. Może powinien najpierw sprawdzić w domu; piechotą zajmie mu to dobre dwadzieścia minut, Ian liczył na to, że książę zostawił mu wiadomość, podając godzinę następnego spotkania, choć z łatwością potrafił sobie wyobrazić, co przyszły król będzie miał do powiedzenia na temat zaniedbywania obowiązków przez jego agenta.
- Gdzie się podziewałeś, braciszku? - chciał wiedzieć Jack, gdy tylko Ian wrócił na Russell Square. - Twoje łóżko jest nietknięte i nadal masz na sobie strój wieczorowy.
- Masz jeszcze jakieś rewelacyjne nowiny? - burknął Ian. Nie był w nastroju do żartów.
- No cóż, książę Albert cię szukał - oświadczył Jack protekcjonalnym tonem - ale musiałem powiedzieć jego posłańcowi, że nie wiem, gdzie się podziałeś.
- Nie wiesz i się nie dowiesz - odparł starszy Ken-drick. - Jaką wiadomość zostawił?
- Żebyś odszukał księcia na torze wyścigowym przed południem, jeśli będziesz mógł - odparł Jack. W oczach chłopaka widać było podziw dla starszego brata. - Mogę iść z tobą?
- Przykro mi, ale nie. To poważne sprawy, a nie wycieczka dla dzieci - wyjaśnił Ian. W pośpiechu ruszył na górę, by przebrać się w bardziej odpowiedni strój.
- Przybyła niejaka panna Hargraves, sir - zaanonsował nadgorliwy sekretarz.
- Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało. Nie wiedziałem, co cię zatrzymało.
- Przepraszam. Przykro mi, że się niepokoiłeś - powiedziała. Miała nadzieję, że nie będzie musiała kłamać. Okrążyła biurko i podchodząc do Nigela, pocałowała go w policzek. - Jakoś zupełnie straciłam dziś poczucie czasu i nim się zorientowałam, już byłam spóźniona.
- Anno, należysz do najbardziej zorganizowanych osób, jakie znam - zaprotestował. - Nigdy nie spóźniłaś się na spotkanie, nawet w terenie. Dobrze wiesz, że zbyt wiele może od tego zależeć.
- Raz na jakiś czas każdemu zdarza się zły dzień - odparła z promiennym uśmiechem, ciągle licząc na to, że nie będzie musiała wyjaśniać powodu swego spóźnienia. -
Mój wypadł dzisiaj. A teraz powiedz mi, czego się dowiedziałeś.
- Najpierw ty mi powiesz, co się stało - polecił zirytowany Nigel. Nigdy przedtem nie wykręcała się od odpowiedzi na jego pytania. Czyżby Brewster miał rację? Czy to Ian Kendrick jest odpowiedzialny za zmianę jej zachowania? - Zawsze polegałem na twoim poczuciu odpowiedzialności i dyskrecji. Chyba wiesz, że możesz mi zaufać i powiedzieć, co cię gnębi. I nie mów, że to nic takiego, bo za dobrze cię znam.
- Naprawdę, Nigel, nic mi nie jest. Może jestem trochę zdenerwowana, bo sprawy zbyt wolno posuwają się naprzód - skłamała z bijącym sercem. - Na razie nie udało mi się dopaść naszego zabójcy, ale wierz mi, pracuję nad tym.
- Widać bardzo gorliwie, bo spóźniłaś się na strategiczne spotkanie - odparł sucho. Zapalił cygaro, obserwując Annę: była zdenerwowana i coś ukrywała. Postanowił zagrać wprost. - Powiedz mi, czy Ian Kendrick jeszcze cię prześladuje?
- Kendrick... prześladuje mnie? Nie, niczego takiego nie zauważyłam - odparła zakłopotana. Ile Nigel mógł wiedzieć? - To znaczy, myślę, że mu się podobam, ale nie sądzę, żeby stanowił zagrożenie dla królowej.
- A dla ciebie?
- Dla mnie?
- Chyba nadeszła pora, żebyś rozsądnie spojrzała na ten związek, Anno. Być może pociąga cię ten mężczyzna...
- Tego nie powiedziałam.
- Nie. Powiedz mi zatem, że to niemożliwe - rzekł, patrząc jej prosto w oczy. Zarumienił się lekko na myśl o tym, jak wiele powiedział mu Brewster. - Anno, nie chcę, i żebyś rezygnowała z kariery dla mężczyzny, który być może wykorzystuje cię do własnych celów.
- To absurd.
- Może tak - zgodził się Nigel. - Ale nadal nie wiemy zbyt wiele na temat Iana Kendricka. Za dużo tu niewiadomych. Za bardzo mi na tobie zależy, bym mógł pozwolić, żebyś dała się skrzywdzić. Powiedz, jak dobrze znasz tego człowieka?
- Wystarczająco dobrze - przyznała Anna z zaróżowionymi policzkami.
- Doskonale, w takim razie nie będziesz musiała więcej przebywać w jego towarzystwie - oznajmił Nigel, dając jej do zrozumienia, że to polecenie, a nie sugestia. - To, że myślisz o nim jak o kochanku, nie oznacza, że nie może być zabójcą.
Przez chwilę Anna milczała, ważąc wszystkie argumenty za i przeciw.
- Dobrze, Nigel. Obiecuję, że do czasu, gdy będzie po wszystkim, przestanę spotykać się z Ianem Kendrickiem, chyba że będzie to konieczne dla dobra naszego dochodzenia. - Wyglądając przez okno na zbierające się na niebie chmury, zastanawiała się, jak wytłumaczy tę nagłą zmianę człowiekowi, który jeszcze rano z taką czułością trzymał ją w swych objęciach.
- Zgoda, a teraz przejdźmy do ostatniego listu otrzymanego przez Ponsonby'ego - zaczął Nigel, koncentrując się znów na prowadzonym śledztwie.
Ian opuścił tor równie dyskretnie, jak się tam pojawił. Szedł z opuszczoną głową, starając się nie zwracać uwagi kręcących się dokoła trenerów i jeźdźców. Nadal pozostawał pod wrażeniem rozmowy z księciem Albertem. Nigdy dotąd nie był świadkiem wybuchu furii wyrażonego w sposób tak spokojny, że nikt w sąsiednich boksach nie zauważył w zachowaniu księcia niczego niezwykłego. Dla Iana rozmowa ta okazała się bardzo bolesna. Czuł się, jakby zadano mu ciężkie rany, i dziwił się, że nie krwawi.
Ostatni raz dostał taką burę prawie dwadzieścia lat temu, kiedy to ojciec przeplatał swe zarzuty uderzeniami trzciny. Albertowi trzcina była niepotrzebna. Jego słowa cięły tak głęboko, że duma Iana ucierpiała bardziej niż od jakiejkolwiek broni. Wstyd był tym większy, że w pełni zasłużył na każde słowo ostrej reprymendy, jakiej udzielił mu książę.
Po raz pierwszy w swej karierze Ian Kendrick zachował się w sposób nieodpowiedzialny, przedkładając własne przyjemności nad obowiązki. Zapomniał o honorze, pozwalając, by sprawy prywatne przesłoniły mu problemy związane z bezpieczeństwem Wiktorii. To prawda, przyznał książę Albert, że królowa wyjechała na jakiś czas do Balmoral, tym bardziej jednak należało się skupić na znalezieniu rozwiązania całej sprawy.
- Jeśli panna Hargraves jest rzeczywiście podejrzana w prowadzonym przez ciebie dochodzeniu, to traktuj ją jak podejrzaną - zaatakował książę. - Nie pora teraz na igraszki w łóżku. Masz z tym skończyć, i to natychmiast!
- Tak jest, sir - odparł Ian zgnębiony. Były to jedne z niewielu słów, jakie pozwolono mu wypowiedzieć w trakcie tego spotkania. Wyrażenie zgody na rozstanie z Anną łamało mu serce, ale wiedział, że nie ma wyboru. Jak jej o tym powie?
Było już po pierwszej, gdy Anna wróciła do domu. Wcześniej spacerowała trochę po parku, bez powodzenia usiłując uspokoić się po spotkaniu z Nigelem. Zawsze chętnie wykonywała swą pracę i zawsze stawiała ją na pierwszym miejscu... aż do chwili obecnej. Wiedziała, co jest jej obowiązkiem moralnym i zawodowym. Czy jej buntownicze serce zechce się temu podporządkować? Wróciła do domu w nie najlepszym nastroju.
- Dzień dobry, panno Hargraves - przywitał ją Brewster. - Kucharka nie była pewna, czy wróci pani na lunch, ale na wszelki wypadek przygotowała wspaniały pasztet. Czy mam go zaraz podać?
- Może tobie wydaje się wspaniały, Brewster, we mnie jednak nie budzi najmniejszego apetytu. - Zdjęła kapelusz oraz rękawiczki i oddała je kamerdynerowi. W tej chwili nie była w stanie myśleć o jedzeniu. - Idę na górę i dla nikogo nie ma mnie w domu.
- Nawet dla pana Kendricka? - zapytał Brewster, unosząc brwi.
- Dla nikogo - odparła z naciskiem, wchodząc na schody.
Musiała się zastanowić, jak wytłumaczyć wszystko Ianowi tak, by jednocześnie niczym się nie zdradzić.
- Ależ panno Hargraves, pani...
- O co chodzi? - zapytała zirytowana natręctwem tego człowieka.
- Nie powiedziała pani, co mam podać na lunch.
- Absolutnie nic. Sam zjedz ten pasztet, skoro jest taki wspaniały - sarknęła. - Nie mam apetytu. - Niech licho porwie tego Brewstera. Jeśli rzeczywiście miał taką intuicję, jak wszyscy twierdzili, sam powinien wyczuć sytuację.
Niestety, sypialnia nie okazała się oazą spokoju. Pokojówka co prawda posprzątała, ale Anna nadal oczyma duszy widziała Iana w swym łóżku, słyszała jego słowa, czuła dotyk jego rąk i smak namiętności, którą dzielili z takim zapamiętaniem. A teraz, tak niedługo po tym wszystkim, będzie musiała powiedzieć mu, że nie mogą się więcej spotykać.
Nie miała wyboru. Nigel, niech go licho porwie, ma rację! Ian Kendrick, czy to w roli podejrzanego, czy kochanka, nie pozwala jej się dostatecznie skupić na wykonywanej misji. Gdyby tylko udało jej się znaleźć jakiś wiarygodny wykręt na kilka najbliższych tygodni!
Zastanawiała się na tym dylematem, chodząc tam i z powrotem po miękkim dywanie. Oczywiście! Muzyka! Koncert albo jeszcze lepiej toume'e, do którego musi się przygotować, Ian bez trudu uwierzy w takie wyjaśnienie. Słyszał przecież, jak jej głos reaguje na jego obecność. Nie będzie kwestionował konieczności rozstania na jakiś czas, skoro od tego zależała jej kariera zawodowa.
Znalazłszy rozwiązanie gnębiącego ją problemu, Anna stwierdziła nagle, że jest głodna i zadzwoniła na Brew-stera.
- Przynieś mi lunch na tacy - poleciła. - Powiedz kucharce, że nie chcę nic wymyślnego. Może jakąś sałatkę i mięso na zimno.
- Ależ mówiła pani, że nie będzie jadła lunchu - zaprotestował. - Kucharka wzięła ze sobą podkuchenną i poszły po zakupy.
- W takim razie sam coś mi przygotuj. Taki utalentowany człowiek jak ty na pewno sobie poradzi - oświadczyła Anna sucho.
- Tak jest, proszę pani - westchnął Brewster, z rezygnacją przyjmując swój los: kamerdyner, garderobiana, a teraz pomocnik kucharki.
Gdy Brewster powrócił z tacą, wydało mu się, że dwie trzecie garderoby jego pani znalazło się na łóżku, szezlongu, krzesłach i podłodze. Na ostatnie prywatne spotkanie z Ianem Anna postanowiła włożyć coś wyjątkowego, nie mogła się jednak zdecydować, co wybrać. Wyjmowała z szafy coraz to nowe stroje i odrzucała jeden po drugim. Wreszcie wybrała zieloną suknię z krótkim żakiecikiem, powiesiła ubranie na drzwiach szafy, a sama dalej szperała wśród dodatków.
- Mój Boże, czy przeszedł tędy huragan, czy też po prostu pani sprząta? - zawołał Brewster. Choć jego pani nigdy nie słynęła z nadmiernego zamiłowania do porządku, jednak to, co ujrzał, przechodziło wszelkie granice. -A zresztą nieważne. Postawię tacę tutaj. Może przyślę Bess, żeby trochę posprzątała, gdy pani będzie jadła? Na pewno znajdzie to, czego pani szuka.
- Wątpię, Brewster, ale dobrze, zrób to.
Siadając do jedzenia, Anna zastanawiała się nad słowami kamerdynera. Potrzebna mi zbroja, pomyślała, strój, który osłoni moje serce przed bólem, gdy będę świadomie raniła jedynego od lat mężczyznę, którego pokochałam.
W jednej chwili cisnęła serwetkę, zapominając o lunchu. Zerwała się znów na nogi i niespokojnie krążyła po pokoju, raz jeszcze rzucając się w wir bitwy, toczonej nieustannie przez jej rozum i serce.
Możliwe, że jest zabójcą. Nie ma na to żadnych dowodów; nigdy nikogo by nie zabił. Ma kosztowne upodobania i przyjaciół, i żadnego źródła dochodu. To nie oznacza, że jest przestępcą. Skąd w takim razie wie wszystko o twoich poczynaniach? Może jesteśmy sobie tak bliscy, że potrafi wyczuć, co zamierzam, a może to zbieg okoliczności. A to, że udało mu się dostać do twojego łóżka w ciągu zaledwie dwóch tygodni, to też zbieg okoliczności? Nie, to miłość, zawołało serce Anny. Może z twojej strony, a z jego? Skąd możesz mieć pewność, że cię nie wykorzystuje?
- Proszę pani? - Głos pokojówki przerwał jej niespokojne rozmyślania. - Brewster mówił mi, że jestem potrzebna.
- Tak. Uporządkuj te rzeczy, a potem pomóż mi włożyć tę zieloną suknię - poleciła, siadając przed toaletką. Nawet jej uczesanie było zupełnie nieodpowiednie na popołudniową herbatę. Szybko zaczęła wyciągać szpilki przytrzymujące kok i szczotkować włosy. - Kiedy skończysz, chciałabym, żebyś mnie uczesała. Nie mam dzisiaj do tego cierpliwości.
- Oczywiście, proszę pani. - Pokojówka dygnęła uprzejmie, zdziwiona tą niezwykłą prośbą, lecz gotowa z chęcią ją spełnić.
Krótko po trzeciej Anna zeszła na dół. Zdaniem pokojówki wyglądała niezwykle kobieco i czarująco. Zielony strój doskonale podkreślał kolor oczu, jasne włosy okalały twarz opadającymi w dół loczkami, a mały zielony kapelusik, składający się w głównej mierze z piór i woalki, przytrzymywał zaczesaną do góry resztę włosów, odsłaniając smukłą szyję. Takie właśnie wrażenie odniosła Anna, gdy szukając kamerdynera przechodziła obok lustra w holu.
- Co pani rozkaże? - zapytał zimno Brewster, zirytowany faktem, że odesłała przygotowany przez niego lunch z powrotem do kuchni.
- Poślij, proszę, po powóz. O czwartej jestem umówiona na herbatę w hotelu Claremont.
- Doskonale, skoro uważa pani, że podają tam lepiej ode mnie - prychnął niezadowolony kamerdyner.
Anna nawet nie usłyszała jego odpowiedzi, sparaliżowana nagle widokiem swej nagiej szyi. Pozbawiona kamei Ludwika przypomniała jej o wyrzeczeniach, jakie musiała ponieść. Najpierw odrzuciła przeszłość i bezpieczne oparcie w swej miłości do Ludwika, a teraz musiała odrzucić też i Iana. Nie! Nie może spotkać się z nim ubrana w ten sposób, bo przy pierwszych oznakach sprzeciwu z jego strony rzuci mu się w ramiona. Idzie wykonać swój obowiązek, a nie bawić się, więc powinna wyglądać skromnie i godnie, choćby tylko dla utwierdzenia się w swym zamiarze.
Gdy Brewster wrócił, by zaanonsować przybycie powozu, jego pani przebywała na górze, czym się specjalnie nie przejął. Zaniepokoił się dopiero, gdy ujrzał ją schodzącą na dół ze zmienioną fryzurą i w stroju, jaki miała na sobie rano. Czy ta kobieta dobrze się czuje? Najpierw nie chce lunchu, potem domaga się, by go przynieść, ale nie bierze do ust ani kęsa, po czym przebiera się i zmienia fryzurę tylko po to, by po chwili znów przywrócić poprzedni, mniej atrakcyjny wygląd. To nie jest zachowanie kompetentnej agentki, o jakiej mówił Conway. A ostrzegałem go, pomyślał sobie Brewster.
- Przyszłaś przed czasem - przywitał ją Ian. Wstał z miejsca i ucałował jej dłoń. - Jakie to szczęście, że znalazłem kobietę, dla której zegarek nie jest tylko ozdobą. Da mi to więcej czasu na rozkoszowanie się twą urodą.
- Ianie - zaczęła nerwowo, cofając dłoń z uścisku jego rąk. - Nie jestem prowadzącą próżniacze życie panienką z towarzystwa, która tylko czeka na komplementy. Nie powinieneś...
Uciszył ją, dotykając delikatnie palcami jej ust.
- Anno, nie należę do osób, które mówią to, czego nie myślą - powiedział z naciskiem. - Wiesz chyba, że niezwykle cenię sobie każdą chwilę spędzoną z tobą.
- Ja także, ale...
- Tym bardziej więc jest mi przykro, że w najbliższym czasie nie będę.
- Nie będę się mogła z tobą widywać - dokończyła Anna, zdumiona, że oboje chcieli powiedzieć to samo.
- Co takiego? - zapytał Ian, myśląc, że się przesłyszał. Z takim trudem zbierał się na odwagę, by oznajmić jej, że nie będzie miał czasu, by się z nią spotykać, a tymczasem ona daje mu odprawę? Jak to możliwe? Chyba że Bertie ma rację i celem Anny jest zabójstwo królowej.
- Dowiedziałam się dziś rano o przygotowywanej dla mnie trasie koncertowej na kontynencie. Będę teraz bardzo zajęta. Muszę pomóc w zorganizowaniu tournee, nauczyć się nowych pieśni, dużo ćwiczyć, poza tym będą jeszcze przymiarki kostiumów, no i chciałabym pomagać dalej Brightonowi - wyrzuciła z siebie Anna, zawstydzona, że jej wykręty brzmią tak nieprzekonująco. Skoro ma czas dla reformatorów, powinna mieć go i dla kochanka.
- Kiedy wyjeżdżasz? - zapytał cicho.
- Nie ustalono jeszcze daty, ale prawdopodobnie za około dwa tygodnie - odparła. - Dlatego właśnie jest tyle pracy.
Zaraz po jubileuszu, jak tylko zabijesz Wiktorię? - pomyślał. To straszne przypuszczenie odbiło się na jego twarzy, lekko zniekształcając jego rysy. Puścił dłoń Anny, ale ona odczytała to jako efekt rozczarowania jej postępowaniem.
- Może moglibyśmy widywać się raz czy dwa razy w tygodniu, na przyjęciach - zaproponowała. - Przez jakiś czas naprawdę nie mogę ofiarować ci nic więcej. Wiesz, jak działasz na mój głos. - Drżał nawet teraz, gdy wypowiadała te kłamstwa.
Ian siedział przez chwilę w milczeniu. Nie czuł ulgi, a raczej złość i ból. Nie musiał się już martwić, jak zerwać z Anną zrobiła to za niego. Z drugiej strony, jej słowa umieściły ją znów na liście podejrzanych. Czy powinien przedstawić jej swoje fałszywe argumenty, czy też pozwolić, by wzięła na siebie całkowitą winę za ich rozstanie? Nie, to nie byłoby w porządku. Przygotował przecież swoją historyjkę, więc ją wykorzysta. Jeśli to nie ona jest zabójczynią, być może pewnego dnia będzie mógł ją kochać.
- Prawdę mówiąc, Anno, chciałem zaproponować ci coś podobnego, choć z innego powodu. Naprawdę niepokoję się o Jacka; wiesz, jaki jest naiwny. Coraz częściej zapuszcza się do najgorszych spelunek East Endu. Wczoraj wieczorem, gdy ty i ja tak cudownie spędzaliśmy razem czas, przegrał w karty kupę moich pieniędzy. Obawiam się, że muszę bardziej zainteresować się jego poczynaniami, choć brak twego towarzystwa wydaje mi się zbyt wygórowaną ceną.
- Może, kiedy już będę po koncertach, a Jack wyjedzie. .. - powiedziała Anna. Musiała przyznać, że niesforny brat Iana okazał się wygodną wymówką. - Czy wiesz, kiedy zamierza wrócić do domu?
- Jestem pewien, że chce być na jubileuszu - odparł, obserwując, jak jej zielone oczy nabierają twardego wyrazu, a usta się zaciskają - ale postaram się odesłać go jak najprędzej. Obiecuję.
Żebyś mógł być wolny, kiedy Wiktoria już nie będzie żyła, pomyślała. Chłód przeniknął jej serce na myśl, że podejrzenia Nigela mogą okazać się prawdziwe.
- To już całkiem niedługo - powiedziała na głos.
- Tak, a może uda nam się jeszcze spotkać przed twoim wyjazdem - zastanawiał się Ian.
- Byłoby cudownie - westchnęła, sięgając po menu, mimo że nie miała najmniejszej ochoty na jedzenie, - Może coś zamówimy?
- Dobrze. Mają tu doskonałe ciastka z kremem - rzekł Ian, przywołując kelnera. Udawał, że wszystko jest w porządku, choć serce ciążyło mu jak kamień.
12
Wkrótce potem Anna wróciła do domu
wyraźnie roztargniona. Z nieobecnym wyrazem twarzy oddała płaszcz Brewsterowi i spiesznie udała się do pokoju muzycznego.
Siadając do fortepianu, starała się odzyskać panowanie nad sobą, znaleźć w muzyce ujście dla targających nią uczuć. Niestety po raz pierwszy od wielu lat nic z tego nie wyszło. Serce Anny nie pragnęło muzyki; nie znajdowało w niej pocieszenia.
- Wielki Boże, co się ze mną stało? - szepnęła, przebierając palcami po klawiaturze bez żadnego szczególnego porządku. Nie jest przecież niedoświadczonym podlotkiem, ale specjalną agentką rządu Jej Królewskiej Mości.
Jest kobietą, która służąc swemu krajowi dawno nauczyła się nie zważać na własne uczucia. Tłumiła w sobie emocje, traktowała je, jakby nie istniały i dlatego zawsze udawało jej się osiągnąć zamierzony cel. Teraz jednak te powstrzymywane od dawna uczucia zostały wyzwolone przez Iana Kendricka i osaczyły ją niczym stado wilków.
Ian! Serce Anny wołało jego imię, choć rozum podpowiadał, że musi zapomnieć o żywionych do niego uczuciach. Nie było to zadanie łatwe. Próbowała zapanować nad swymi myślami, skoncentrować się na powierzonej jej przez Nigela misji, ale ciągle prześladował ją obraz Iana. Nawet gdy zamykała oczy, stał przed nią.
Dobry Boże, pomyślała z rozpaczą, nie potrafię się skoncentrować, zaplanować dalszych kroków mających na celu ochronę królowej. Może to ten pokój jest wszystkiemu winien? Pełen wspomnień, uniesień, jakie dzieliła z Ianem, nie pozwalał jej myślom skierować się w jakąkolwiek inną stronę.
W tym tkwi przyczyna wszystkiego. To przecież ten pokój okazał się miejscem jej upadku, choć początkowo uważała to raczej za odrodzenie. To tutaj uległa swym pragnieniom, tęsknocie, jaką Ian potrafił obudzić w jej sercu samym skinieniem głowy, uśmiechem czy delikatną pieszczotą. Tamtej pierwszej nocy płonęła namiętnością gorętszą niż ogień na kominku. Nic dziwnego, że pozostając w tym pomieszczeniu, gdzie wciąż trwała atmosfera pożądania, nie potrafiła skupić się na niczym innym. Musi uciekać stąd, i to szybko, stwierdziła i ruszyła do drzwi.
Podniesiona na duchu, postanowiła rozplanować sobie dalsze posunięcia. Weszła do gabinetu i zajrzała do swego kalendarzyka. Znalazła tam adres Olivera Digby'ego i informację o spotkaniu reformatorów, o którym wspomniał Brighton kilka dni wcześniej. Zapisała je starannie z zamiarem wzięcia w nim udziału, od dwóch dni jednak nie pomyślała o tym ani razu. Przerażona takim niedbalstwem, jeszcze solenniej postanowiła skupić się na wykonywanym zadaniu. Dopiero gdy uda jej się znaleźć człowieka zagrażającego Wiktorii, będzie mogła zająć się Ianem Kendrickiem; pod warunkiem, że nie jest związany z tą aferą. Z coraz większym smutkiem przyznawała, że wcale nie jest tego taka pewna.
Pomimo swego zmartwienia uśmiechnęła się lekko. Z każdą chwilą coraz bardziej odzyskiwała równowagę. Fakt, że mogła spokojnie rozważać możliwość uczestnictwa Iana w spisku, był tego najlepszym dowodem. Wezwała Brewstera i poleciła mu zamówić powóz, sama zaś zaczęła przygotowywać się do wizyty u Digby'ego.
Dom reformatora nie był pałacem, świadczył jednak o dużej zamożności właściciela. Bogate, choć nie rzucające się w oczy umeblowanie świadczyło też o czymś innym. W przeciwieństwie do Brightona, Digby nie miał osobistych powodów, by angażować się w ruch reformatorów. Taki człowiek mógł być niebezpieczny.
Rozbierając się w holu, słyszała męskie głosy dobiegające z salonu. Wytężyła słuch i ze zdziwieniem usłyszała własne nazwisko.
- Nie rozumiem, dlaczego kobieta o takiej pozycji jak panna Hargraves pragnie tak blisko z nami współpracować. Panie z towarzystwa nigdy nie angażują się osobiście, przysyłają jedynie pieniądze albo odzież. Obecność tej śpiewaczki bardzo mi się nie podoba.
- Tylko spokojnie - odezwał się Brighton łagodzącym tonem. - Z zasady nie odtrącam nikogo, kto chce nam pomóc.
- Ale kobieta! - zawołały z wyraźną dezaprobatą jakieś obce głosy.
- Bardzo lubię i podziwiam pannę Hargraves - wtrącił dobiegający przez uchylone drzwi głos Alexa Morrisona - ale widzę tu pewien problem. Czasami trudno chronić ją i jednocześnie robić to, co do nas należy.
- Święte słowa - wtrącił ze złością Digby. - Jest nam tylko zawadą. A poza tym nie ufam jej! Zarówno monarchiści, jak i poplecznicy księcia bezustannie nas obserwują i próbują przyłapać na jakimś nadużyciu. Najchętniej widzieliby nas wszystkich w więzieniu albo w rozsypce.
- Co to ma wspólnego z panną Hargraves? - zapytał Brighton.
- Powiem panu - odparł Digby. - Za często przebywa w towarzystwie ludzi, którzy chcieliby pozbawić nasz ruch siły. Czy nie zauważyliście, z jaką łatwością przenosi się z jednego kręgu do drugiego; od lojalnych poddanych królowej, takich jak księżna Moreland, do tych pozbawionych honoru ludzi z otoczenia księcia Walii? Czy nie uważacie, że być może tak naprawdę sympatyzuje z jedną z tych grup? Że przyłączyła się do nas po to, by śledzić nasze poczynania i donosić o nich naszym wrogom? Nie zapominaj, Morrison, jak cię nakłoniła do zapłacenia za te dzieci. Mogłeś skończyć w więzieniu.
- Naprawdę tak pan uważa? Nigdy w to nie uwierzę - powiedział Alex Morrison.
- Jesteś zbyt wielkim idealistą, chłopcze, by widzieć świat takim, jakim jest naprawdę - odparł opryskliwie Digby. - Zapamiętaj sobie moje słowa, musimy dbać o bezpieczeństwo. Jak możemy zajmować się losem londyńskiej biedoty, skoro ciągle mamy na karku pannę Hargraves? Muszę stwierdzić, że zważywszy na wagę naszego następnego przedsięwzięcia, nie chcę, by się przy nas kręciła. Stawka jest zbyt wielka.
- Digby, tak samo pragnę zmian jak pan. Jeśli zaś chodzi o pannę Hargraves... - zaczął Brighton.
Jego słowa zagłuszył kamerdyner, który uprzejmie zwrócił się do Anny:
- Kogo mam zaanonsować, proszę pani?
- Annę Hargraves - odparła, obserwując, jak twarz kamerdynera robi się czerwona niczym piwonia.
Wkrótce Anna została wprowadzona do salonu, w którym panowało ponure milczenie. Z około dziesięciu obecnych tam mężczyzn kilku robiło wrażenie zakłopotanych i zmieszanych, inni patrzyli ha nią z nie ukrywanym zaciekawieniem i tylko Digby przyjął jej przybycie z wyraźnym grymasem niechęci na twarzy.
- Chyba się spóźniłam, panowie. Proszę przyjąć moje przeprosiny - powiedziała i niczym wytrawna aktorka opuściła kokieteryjnie rzęsy. - Obiecuję, że w przyszłości nigdy już nie dopuszczę, by ta nieszczęsna kobieca skłonność stanęła na mej drodze. Mam nadzieję, że panowie zrozumieją i wybaczą mi to drobne przewinienie.
Kilku mężczyzn mruknęło niewyraźnie, że nie ma potrzeby, by tak czarująca kobieta prosiła o wybaczenie, a tymczasem Anna zajęła krzesło zwolnione przez jednego z dżentelmenów. Był to doskonały punkt obserwacyjny i natychmiast zaczęła go wykorzystywać do swych celów. Do jednych uśmiechała się nieśmiało, do innych zachęcająco, w zależności od tego, jak ich oceniała. Nawet Digby otrzymał przyjazny uśmiech, ale jego twarz przybrała jeszcze bardziej ponury wyraz. Z zadowoleniem stwierdziła, że poza nim jednym reszta wcześniej wrogo nastawionych do niej mężczyzn wydawała się akceptować jej obecność, przynajmniej na razie.
- Ale proszę kontynuować, bo, zdaje się, przeszkodziłam panom w rozmowie o jakimś nowym przedsięwzięciu. Proszę mówić dalej. Jestem bardzo ciekawa, co to za projekt.
Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał Brighton, od-chrząkując i zwracając się do gościa:
- No cóż, panno Hargraves, mówiliśmy właśnie... to jest mieliśmy na myśli kamienicę, którą ostatnio nabyliśmy.
- Kamienicę? - zaciekawiła się Anna.
- Chcemy ofiarować dom dzieciom, które nie mają nikogo; tym, które mieszkają na ulicach najbiedniejszych części miasta.
- Ma pan na myśli sierociniec czy szkołę?
- Ani jedno, ani drugie - burknął Digby. - Jakie przyzwoite małżeństwo zechce przyjąć do siebie dzieci z najniższych klas? I na co tym nisko urodzonym biedakom wykształcenie? Chcemy być bardziej praktyczni. Chcemy stworzyć z nich produktywnych członków społeczeństwa, którzy sami zarobią na swe utrzymanie.
- Jak chcecie tego dokonać? - zapytała.
- Wyszorujemy je do czysta, znajdziemy pracę w fabrykach i zapewnimy bezpieczne miejsce do spania. Ich zarobki, oczywiście, pójdą na utrzymanie domu.
- Oczywiście - odparła, mimowolnie marszcząc czoło.
- To naprawdę godziwy cel - rzekł Morrison. - Dobre i praktyczne rozwiązanie problemu.
- Całkowicie się z tym zgadzam - skłamała, przywołując na twarz wyraz aprobaty. - Chyba panowie wiedzą, że chciałabym też uczestniczyć w tym przedsięwzięciu. Jestem pewna, że mogę się przydać. Gdzie jest ten dom? Bardzo chciałabym go obejrzeć.
- Znajduje się przy Cornwall Street na East Endzie - wypaplał Morrison, nim Digby zdążył go powstrzymać.
- Świetnie. Mam czas pojutrze i żywię nadzieję, że kilku z panów zechce spotkać się tam ze mną po południu.
- Po co? - zapytał Digby sarkastycznie.
- Chciałabym się zorientować, ile pieniędzy będzie potrzebne na remont tego miejsca.
- Chce pani osobiście zapłacić rachunek? - zapytał Digby ze złośliwym uśmieszkiem.
- Ofiaruję na ten cel znaczną sumę. Ale myślę, że mogę zrobić jeszcze coś - odparła. Przyszedł jej do głowy pewien plan. - Co by panowie powiedzieli, gdybym dała koncert i dochód z niego przeznaczyła na renowację i umeblowanie domu?
Propozycja Anny spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. Zaraz też znalazło się kilku chętnych do pokazania jej nabytej przez reformatorów kamienicy.
Anna natychmiast przystąpiła do planowania szczegółów związanych z koncertem i dopiero kilka godzin później, eskortowana przez Brightona, wróciła do domu.
Zapraszała go na kawę lub brandy, ale, tak jak poprzednim razem, reformator wszedł jedynie do holu, gdzie zatrzymał się zaledwie przez krótką chwilę, po czym wyszedł, odprowadzany aprobującym spojrzeniem Brewstera.
Anna czuła się zmęczona. Miała za sobą długi, wyczerpujący dzień. Wchodząc na górę wiedziała jednak, że tej nocy nie będzie dobrze spała.
Jakże różniły się od siebie początek i koniec tego dnia! Rankiem obudziła się w ramionach Iana, wieczorem szła spać sama, a Ian został wykluczony z jej życia. W sypialni westchnęła, przekonując siebie samą, że zaakceptowała tę sytuację. Nie ukoiło to jednak bólu w jej sercu.
Odsuwając od siebie przygnębiające myśli, postanowiła zająć się planowaniem swych najbliższych kroków. Po pierwsze, musiała przygotować się do koncertu, który, jeśli wszystko dobrze się ułoży, znacznie przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa Wiktorii. Po drugie, wyciągnęła też pewne wnioski z tego, co podsłuchała na dzisiejszym spotkaniu socjalistów. Przyszło jej do głowy, że można by bez większego trudu dać zabójcy do zrozumienia, że ona, Anna Hargraves, stoi na jego drodze, jest wrogiem, który może przeszkodzić mu w realizacji planów i dlatego musi być usunięty.
Przy odrobinie szczęścia szaleniec będzie próbował na-stawać na życie Anny przed jubileuszem królowej i w ten sposób zostanie ujęty. A jeśli nie uda się go sprowokować do wcześniejszego działania, podczas koncertu w People's Palace Anna znajdzie się na środku sceny, na widoku wszystkich. Także i zabójcy.. Miała nadzieję, że ów człowiek takiej pokusie się nie oprze.
Następnego ranka ze zdziwieniem stwierdziła że Brewster jest niezwykle troskliwy. Kawa była zaparzona dokładnie tak, jak lubiła, owoce schłodzone, a grzanki ciepłe. Ponadto posiłek został podany przez kamerdynera bez mamrotanych pod nosem komentarzy czy kwaśnych uwag.
Przyglądając mu się podejrzliwie, odniosła niejasne wrażenie, że kamerdyner wyczuwa jej zmartwienie i stara się ją pocieszyć. Natychmiast jednak doszła do wniosku, że to śmieszne. Jeśli Brewster zachowuje się tak, jak na kamerdynera przystało, oznacza to najprawdopodobniej, że ma zły dzień.
- Nie wiem, Anno - mówił Nigel Conway wkrótce potem. - To brzmi dość niebezpiecznie, a nie chciałbym stracić mojej najlepszej agentki.
- Och, Nigel - zaprotestowała Anna, śmiejąc się z rozbawieniem. -Niebezpieczeństwo jest naprawdę znikome. Gdybyś wiedział, na co się narażałam pracując dla ciebie, ta drobna sprawa nie wzbudziłaby w tobie żadnych obiekcji.
- To mnie wcale nie pociesza. Rzecz w tym, że o tej sprawie wiem i nie mogę powiedzieć, że się ze wszystkim zgadzam.
- Nie możesz mieć nic przeciwko temu, żebym dała koncert w dniu powrotu królowej z Balmoral. Reformatorzy będą musieli przyjść, mogę też dopilnować, by zjawili się przyjaciele księcia. Ponieważ śpiewałam u Irlandczyków, można by i ich nakłonić do przybycia. W ten sposób wszyscy podejrzani, znajdą się na sali koncertowej, a powrót królowej do Windsoru na pewno przebiegnie w bezpieczniejszej atmosferze.
- A jeśli osoba, której szukamy, nie zjawi się lub wyjdzie wcześniej?
- Jego nieobecność będzie rzucała się w oczy, będziemy więc mniej więcej wiedzieć, z kim mamy do czynienia. To nam tylko ułatwi zadanie.
- Ta część twojego planu nie budzi mego sprzeciwu - wyjaśnił Nigel. - Dobrze wiesz, że martwię się drugą częścią. Nie chcę, byś prowokowała tego szaleńca.
- Musimy przecież coś zrobić. Czas ucieka zbyt szybko, a nam nie udało się znaleźć nikogo...
- Nikogo poza Ianem Kendrickiem - mruknął.
- Nikogo - powtórzyła z naciskiem Anna - naprawdę podejrzanego. Jeżeli uda mi się przekonać tę osobę, że stoję na jej drodze albo że domyślam się, co knuje, będzie musiała coś zrobić.
- To właśnie miałem na myśli - rzekł Nigel z wyrazem troski na twarzy. - Na pewno coś zrobi, a ja nie chcę, żebyś na tym ucierpiała.
- A więc królowa ma zapłacić za twe ociąganie się w tej sprawie? - przekonywała go Anna. - Mówisz, jakbym była nowicjuszką. Potrafię się o siebie zatroszczyć. Od sześciu lat nie robię nic innego.
- Tak, moja droga, ale...
- Żadnego ale. Nie mamy w tej sprawie żadnego wyboru. Musimy robić to, czego się podjęliśmy, to znaczy chronić królową.
- Chyba masz rację i tylko dlatego, aczkolwiek bardzo niechętnie, daję ci moje błogosławieństwo. Niepokoi mnie jednak podniecenie, jakie widzę w twoich oczach. Nie życzę sobie, byś niepotrzebnie ryzykowała.
- Oczywiście - odparła, otwierając szeroko oczy.
- Mówiłem poważnie, panno Hargraves - zawołał za nią sir Nigel. Anna obdarzyła go słodkim uśmiechem, odwróciła się i wyszła.
Wieczorem, przygotowując się do przyjęcia u Chadwicków, Anna szczególnie starannie zajęła się swą toaletą.
Ciemnoróżowy materiał pięknej, wieczorowej sukni miękkimi fałdami opadał z ramion, szyję Anny zaś zdobił naszyjnik z rubinów i brylantów.
Szczotkując swe gęste włosy, wmawiała sobie, że chęć jak najlepszego zaprezentowania się nie ma nic wspólnego z faktem, iż na przyjęciu może pojawić-się Ian Kendrick. Prawdę mówiąc, byłoby lepiej dla nich obojga, gdyby okazał się dżentelmenem i nie przyszedł.
Kiedy później tego samego wieczoru Anna wkroczyła do sali balowej lorda i lady Chadwicków, natychmiast stała się ośrodkiem zainteresowania. Początkowo miała to być jedynie skromna prywatna kolacja, ale gdy rozeszła się wieść, iż jednym z gości lady Chadwick ma być Anna Hargraves, spotkanie rozrosło się ponad planowane rozmiary.
Patrząc na tłum liczący co najmniej sześćdziesiąt osób, Anna nie zauważyła nikogo znajomego oprócz kilku przelotnie poznanych na mieście osób. Wreszcie z ulgą dojrzała w kącie na drugim końcu sali księżnę Moreland. Ruszyła wolno w jej kierunku, obserwując dyskretnie tłum gości, Ian Kendrick był nieobecny.
Zmierzająca w stronę Aurory Anna ciągle była zatrzymywana przez ludzi pragnących ją poznać. Do każdego odnosiła się z niezwykłą uprzejmością i zainteresowaniem. Była mistrzynią w swoim fachu; okazywała rozmówcom tak wiele zrozumienia i zainteresowania, że chętnie zwierzali jej się że wszystkiego. Ten naturalny talent sprawiał, że mogła oddawać tak cenne usługi Nigelowi Conwayowi i Koronie Brytyjskiej.
Odłączywszy się od grupy dżentelmenów w średnim wieku, rozwodzących się nad zaletami swych posiadłości wiejskich, Anna spotkała wreszcie Aurorę, tym razem bez córki.
- Cieszę się, że panią widzę, milady - rozpoczęła Anna przyjaźnie - ale czy nie mówiła mi pani, że nie obraca się w tych kręgach?
- Bo tak jest, moja droga. Dlatego też przezornie zostawiłam Audrey w domu. Nie ma sensu narażać jej na kontakty z takimi ludźmi.
- Czy nie zmieni pani zdania, gdy Albert wreszcie zasiądzie na tronie, a ci ludzie zajmą ważne stanowiska? - spytała Anna z błyskiem w oku.
- Moja droga, jak na osobę z takim doświadczeniem jesteś zdumiewająco naiwna. Gdy Jego Wysokość zasiądzie na tronie, niepotrzebne mu będą osoby tego pokroju. Jestem pewna, że poza nielicznymi wyjątkami znajdzie sobie zupełnie nowych przyjaciół.
- Rozumiem. Co w takim razie skłoniło panią do przybycia tutaj? - zapytała Anna.
- To oczywiste. Chciałam się przekonać na własne oczy, co jest między tobą a Kendrickiem. Zwłaszcza po tym, jak oboje nie przyjęliście zaproszenia na planowaną przeze mnie kolację - oznajmiła księżna. - Ciekawość to jedyny powód mojej obecności w tym miejscu. Muszę też przyznać, że jestem gorzko rozczarowana.
- Bo pan Kendrick nie przyszedł?
- Ależ nie - odparła lady Moreland, starannie dobierając słowa. Gestem pocieszenia położyła też rękę na ramieniu Anny. - Chodzi o to, że pan Kendrick wydaje się całkowicie zaabsorbowany chrześniaczką lady Chadwick.
Zwykle giętkie ciało Anny zesztywniało, a uśmiech zamarł na jej twarzy. Wolno odwróciła się w stronę wskazaną przez Aurorę. To prawda: Ian był tam i wyglądał bardziej atrakcyjnie niż kiedykolwiek. Gdy pochylił się, by usłyszeć, co mówi przejęta chrześniaczka lady Chadwick, niesforny kosmyk ciemnych włosów opadł mu na czoło. Najbardziej jednak zabolał ją uśmiech Iana; ten sam ujmujący, leniwy uśmiech, który tak ją oczarował, teraz skierowany był do innej kobiety.
Trzymając swe uczucia na wodzy, Anna odwróciła się do swej towarzyszki.
- Mówiłam pani, milady, że nic nas nie łączy - przypomniała jej łagodnym tonem. - Nie chciała mnie pani słuchać. Może teraz mi pani uwierzy.
- Nadal twierdzę, że powinniście się lepiej poznać -upierała się księżna. - Doskonale do siebie pasujecie.
- Nie wydaje mi się - odparła Anna lekkim tonem. Aż nazbyt dobrze widziała, jak Ian pochyla się jeszcze bliżej ku dziewczynie i szepce jej coś do ucha, a ona rumieni się, trzepoce rzęsami i uśmiecha.
Dlaczego nie okazał dość przyzwoitości, by nie przychodzić na to przyjęcie? Po tym wszystkim, co między nimi zaszło, jak mógł się spodziewać, że go zignoruje, będzie przez cały wieczór tkwiła po drugiej stronie sali balowej?
Czy to możliwe, że łączący ich związek tak mało dla niego znaczył? Na myśl o tym spochmurniała, ale szybko opanowała się i raz jeszcze zwróciła w stronę Aurory.
- Ależ, moja droga - mówiła właśnie księżna, jakby zwracała się do własnej córki -jeśli nie interesuje cię pan Kendrick, to nie rozumiem, dlaczego zrobiłaś taką minę, gdy wspomniałam o Wallingcrofcie. Zaraz ci go przedstawię. Jest utytułowany i dość atrakcyjny, chociaż kręci się koło Bertie'ego. Poza tym nie wiadomo, przy kim posadziła cię ta niezdara Gladys. Wolę zostawić cię pod opieką kogoś, kto zasługuje na ten zaszczyt.
Nim Anna zdołała zgłosić jakiekolwiek obiekcje, już stała przed Charlesem Crosbym, hrabią Wallingcroft, a niezmordowana księżna Moreland ostentacyjnie ich opuściła. Od pierwszej chwili widać było, że hrabia jest pod dużym wrażeniem honorowego gościa lady Chadwick, tak dużym, że nie udało mu się wykrztusić prawie ani słowa. Z prawdziwą ulgą przyjęła więc pojawienie się kolejnego gościa, który wyraźnie zmierzał w ich stronę.
Dowiedziała się od Wallingcrofta, że to Tyler Fielding, hrabia Bradford. Różnił się od Crosby'ego jak wiosna od zimy. Wallingcroft trzymał się sztywno, natomiast Bradford był układny, czarujący i wykazywał duże skłonności do flirtu. Prawdę mówiąc, gdy tylko zbliżył się do Anny, Ian Kendrick, ku wielkiemu zdziwieniu swej towarzyszki, zaczął zachowywać się dość chłodno, a jego błyszczące szare oczy zmieniły się w sople lodu.
W przeciwieństwie do Iana, Anna nie zajmowała się sytuacją na drugim krańcu sali. Próbowała skupić się na prowadzonej rozmowie i zapomnieć o bólu przeszywającym jej serce.
Dopiero gdy rozmowa zeszła na temat księcia Alberta, Wallingcroft wyraźnie się ożywił, a nawet, co nie umknęło uwagi Anny, usiłował zdominować rozmowę. Był to najwidoczniej temat bliski sercu hrabiego, albowiem z wielką elokwencją zaczął rozwodzić się nad zaletami Bertie'ego, kładąc szczególny nacisk na korzyści, jakie przyniesie z sobą jego wstąpienie na tron.
Bradford nie chciał być gorszy od Wallingcrofta, więc obaj mężczyźni prześcigali się nawzajem, demonstrując swą wiedzę o księciu Walii. Kiedy już wyczerpali temat i zaczęli się powtarzać, Anna przerwała im i skierowała rozmowę na inne tory. Musiała dać im się poznać jako reformatorka stanowiąca zagrożenie dla prowadzącej wystawne życie kliki z South Kensington.
Ze współczuciem, ale i żarliwością zaczęła rozwodzić się nad trudną sytuacją londyńskiej biedoty. Mówiła, że chciałaby wpłynąć na księcia, by przychylił się do jej punktu widzenia, a obaj panowie byli przekonani, że z jej urodą i urokiem osobistym bez trudu tego dokona. Gdy jednak przeszła do kwestii zbudowania przez przyszłego monarchę lepszego społeczeństwa, w którym nie byłoby miejsca dla arystokratów interesujących się jedynie władzą i bogactwem, obu hrabiów ogarnęło przerażenie.
Następnie wyjaśniła swym całkiem zaskoczonym rozmówcom, że trzeba zacząć od działania na niewielką skalę i wspomniała o kamienicy przy Cornwall Street, którą zamierzała obejrzeć następnego popołudnia. Na koniec przedstawiła krótko swe plany dotyczące koncertu dobroczynnego w People's Palace, dodając, że zamierza udać się na oględziny sali koncertowej.
Gdy skończyła, obaj mężczyźni spoglądali na nią z rezerwą. Hrabia Wallingcroft wymyślił naprędce jakiś wykręt i oddalił się, Bradford natomiast pozostał na polu walki. Doszedł do wniosku, że taka słodka kobietka jak Anna Hargraves nigdy nie byłaby w stanie wymyślić niczego oryginalnego i jedynie powtarza zasłyszane od reformatorów frazesy. Myśl ta podziałała na niego kojąco i jako człowiek o bardziej rozwiniętym intelekcie postanowił wziąć na siebie obowiązek ukształtowania umysłowości tej wrażliwej, młodej kobiety. Po kilku rozmowach z nim znajdzie się na właściwej drodze... a może też i w jego łóżku.
Myśli te przerwało zaproszenie do stołu i Bradford zmuszony został do rezygnacji z towarzystwa Anny, ponieważ u ich boku stanął lord Chadwick, który miał poprowadzić słynną śpiewaczkę do jadalni.
Zamiast nakrytego stołu przygotowano wykwintny bufet oraz niewielkie stoliki nakryte obrusami z adamaszku, przy których goście mogli w spokojnej i intymnej atmosferze spożyć posiłek, obserwując jednocześnie, co dzieje się dokoła.
Sytuacja taka bardzo Annie odpowiadała, bowiem zwalniała ją z obowiązku zajęcia honorowego miejsca obok gospodarza i dawała tym samym możliwość krążenia wśród gości, którzy swobodnie mogli zmieniać miejsca przy stolikach. Był to doskonały pomysł i Anna ze szczerym uśmiechem powitała lady Chadwick, która dołączyła do męża. Wszyscy troje zajęli miejsca przy jednym ze stolików.
Wśród skierowanych do gospodyni komplementów dotyczących wyśmienitego jedzenia Anna przemyciła informacje o koncercie i zaplanowanych przez siebie odwiedzinach w rozpadającym się domu przy Cornwall Street i w People's Palace.
Lady Chadwick spojrzała na męża, który zareagował uniesieniem brwi, ale żadne z nich nie wyraziło dezaprobaty wobec jej projektów. Anna Hargraves była artystką i stąd brało się jej trochę niekonwencjonalne zachowanie i pomysły. Oboje gospodarze uważali, że to wyjaśnia i zarazem usprawiedliwia jej zainteresowanie ruchem reform.
Po pewnym czasie Chadwickowie opuścili Annę, by zająć się innymi gośćmi. Zaabsorbowana jedzeniem wyczuła, że ktoś zajmuje wolne miejsce przy jej stoliku. Uniosła głowę i nagle zabrakło jej tchu na widok Iana.
- Dobry wieczór, Anno - zaczął. Nie była pewna, ale zdawało się jej, że zauważa w jego głosie lekkie zawstydzenie.
- Dobry wieczór - odparła ze ściśniętym gardłem. -Jak się miewa Jack?
- Posłuchaj, Anno - mówił Ian szeptem. -Nawet jeśli obecnie się nie spotykamy, to nie powód, żebyśmy się publicznie ignorowali.
- Zapewniam cię, że wcale cię nie ignoruję - zaprotestowała zduszonym głosem. - Po prostu byłam zajęta. Ale cieszę się, że możemy przez kilka chwil spokojnie porozmawiać jak przyjaciele. Przygotowuję koncert.
- Tak, słyszałem coś na ten temat - odparł Ian chłodno. - Wydawało mi się, że jesteś zbyt zajęta przygotowaniem trasy koncertowej i działalnością dobroczynną. Zdziwiłem się, widząc cię tutaj.
- Wiesz, jak to jest. - Uśmiechnęła się nieśmiało, lekko wzruszając ramionami. - Nie można cały czas pracować. Ty też na dzisiejszy wieczór zrezygnowałeś z roli opiekuna Jacka. W każdym razie dochód z tego nowego koncertu będzie przeznaczony na cele dobroczynne, na jedno z przedsięwzięć Brightona.
- Co za wspaniałomyślność - skomentował Ian, przypatrując się jej uważnie.
- Och, to nic takiego - zbagatelizowała. - W rzeczywistości to jakby próba generalna przed moim tournee. Zastanawiałam się, czy nie mógłbyś mi pomóc.
- W jaki sposób?
- Pojutrze wieczorem chciałabym obejrzeć People's Palace, miejsce, gdzie miałby się odbyć mój koncert. Ponieważ to nowy budynek, nie znam go od strony oświetlenia i akustyki. Jeżeli nie jesteś zajęty, może mógłbyś pójść tam ze mną i pomóc mi zdecydować, czy to rzeczywiście odpowiednie miejsce.
- Nie znam się na oświetleniu - odparł, pełen podejrzeń co do kierujących Anną pobudek.
- Tak też myślałam - odparła niskim, gardłowym głosem, który rozpalał ogień pożądania w jego lędźwiach. -Z oświetleniem poradzę sobie sama. Chcę natomiast, by ktoś godny zaufania sprawdził, czy dobrze mnie słychać na balkonach.
- Chciałbym ci pomóc, ale niestety tego wieczora będę zajęty - skłamał. Nie ufał samemu sobie i dlatego nie chciał zostawać sam na sam z tą kobietą.
- Rozumiem - mruknęła Anna. - Nieważne. Nie chciałabym, żebyś przeze mnie zmieniał plany.
- To nie moje plany, a Jacka - wyjaśnił pospiesznie.
- Mam nadzieję, że nie chodzi o kolejną wyprawę do madame Duvalier - zażartowała. Patrząc na jej wargi, Ian z trudem koncentrował się na rozmowie.
- Nie, dzięki Bogu - odparł ze śmiechem, który na chwilę ukrył jego prawdziwe uczucia. - Chodzi o coś innego. Zaproponowałem, żeby zaprosił kilku przyjaciół na ten właśnie wieczór. Obawiam się, że muszę zostać w domu. Gdybym zostawił ich samych, podejrzewam, że po powrocie zastałbym prawdziwe bachanalia.
- Ciekawe, gdzie nabrał takich upodobań - powiedziała sucho.
- Chyba nie sugerujesz, że ode mnie - rzucił sarkastycznie. - Daj spokój, Anno. Chyba nie uważasz, że to, co nas łączyło, wydarza się codziennie? To nie fair.
- Chyba nie - zgodziła się z zagadkowym wyrazem twarzy.
- Posłuchaj, gdybym mógł pomóc ci w jakiejkolwiek innej sprawie... -zaczął.
- Oczywiście. Zwrócę się do ciebie. Ale na razie nic mi nie przychodzi do głowy. Jutro wybieram się na Cornwall Street obejrzeć budynek zakupiony przez Brightona i jego ludzi.
- To na East Endzie! Powinnaś trzymać się z dala od tej części miasta. To niebezpieczne.
Bezpieczniejsze od siedzenia tutaj, w twoim towarzystwie, chciała odpowiedzieć.
- Bądź rozsądny. Chodziłam po zaułkach Kairu i Aleksandrii, wąskich uliczkach Kalkuty...
- Świetnie, ale to było, zanim mnie poznałaś i zanim mogłem cię powstrzymać.
- Powstrzymać? - zapytała zdumiona.
- Tak. Powstrzymać - odparł ze złością. Czy ta kobieta naprawdę uważa, że pozwoli jej się narażać?
- Nie masz nic do powiedzenia w tej sprawie - ucięła.
- Mam wiele do powiedzenia.
- Chciałam powiedzieć, że nie masz żadnego prawa czegokolwiek mi zabraniać - oświadczyła spokojnie.
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie na ten temat. Organizując ten koncert, wystarczająco się angażujesz w ruch reform. Nie pozwolę, żebyś jeszcze dodatkowo kręciła się po East Endzie. Po prostu nie pozwolę na to.
Wiedział, że popełnił błąd. Chodziło mu tylko o to, by uchronić tę upartą kobietę przed ewentualnym niebezpieczeństwem, a tymczasem wyszedł na prostaka.
- Mówiłem poważnie - kontynuował, mimo że Anna milczała, wyraźnie rozgniewana. - Nie pójdziesz jutro na Cornwall Street. Zdecydowanie ci tego zabraniam. Zrozumiałaś mnie?
- Doskonale - odparła lodowatym tonem, podniosła się z miejsca i odeszła od stołu. Odszukała gospodarzy, pożegnała się z nimi i ani razu nie obejrzawszy się za siebie wyszła.
13
Samotna postać przemierzała wolno
ulice Londynu w blednącym mroku wczesnego poranka. Na każdym rogu wzdłuż przewidywanej trasy przejazdu królowej mężczyzna zwalniał i wprawnym okiem strzelca oceniał możliwości każdego z punktów.
Czy zdecydować się na strzał z pistoletu oddany z ulicy, czy też może wykorzystać strzelbę i jedno z okien budynków stojących przy ulicy, którą będzie podążał orszak Wiktorii? Oczywiście, strzał z pistoletu jest pewniejszy, ale użycie strzelby daje szansę ucieczki. Wkrótce będzie musiał podjąć decyzję.
Chciałby pozostać na wolności i uczestniczyć w zmianach, jakie nastąpią, gdy odejdzie ta stara kobieta. Nie może jednak być egoistą. Jego uczucia się nie liczą. Bohaterowie nigdy nie kierują się emocjami. Ich działanie wypływa z o wiele szlachetniejszych pobudek. To bez znaczenia, czy przeżyje, by cieszyć się świetlaną przyszłością. Najważniejsze, że to jemu Anglia zawdzięczać będzie swą przyszłość. Następne pokolenia sławić będą jego odwagę, a on zajmie miejsce w gronie bohaterów narodowych. To wystarczająca rekompensata za ofiarę życia.
Zatopiony we własnych myślach omal nie upadł, potknąwszy się o skrzynkę kapusty stojącą przed sklepem warzywnym. Z trudem udało mu się utrzymać równowagę, a miejsce euforii zajął nagły gniew. Przeszkody! Wszędzie tylko przeszkody. Mężczyzna zaklął cicho, przysięgając sobie, iż nie pozwoli, by cokolwiek stanęło na jego drodze. Nic nie powstrzyma go przed zmianą biegu historii tego kraju!
A już na pewno nie natrętna panna Hargraves! Czyżby jej się wydawało, że nikt nie zauważy, z jaką łatwością porusza się między różnymi kręgami towarzyskimi? Czy uważa, że jej uroda zaślepi wszystkich?
On jednak jest od niej sprytniejszy. Wie, że ta kobieta musi pracować dla jego przeciwników. Może nawet podejrzewa, co planuje. Ale to nie ma znaczenia. Anna Hargraves jest tylko jeszcze jedną przeszkodą, którą trzeba usunąć. Czymże jest ludzkie życie w porównaniu z losem imperium!
- Pozwolę sobie jeszcze raz powiedzieć, że nie uważam tego za właściwe - oświadczył Matthew Brewster wyraźnym, ostrym tonem, który niczym nie przypominał jego zwykłego mamrotania.
- A ja jeszcze raz powtarzam, że nie obchodzi mnie twoje zdanie - odparła Anna spokojnie, naciągając rękawiczki.
- Ale East End, proszę pani?
- Tak, Brewster, East End. Idź, zajmij się polerowaniem srebra lub czymkolwiek innym. Zapewniam cię, że na Cornwall Street nie będę narażona na żadne niebezpieczeństwo.
- Ale pani opinia na tym ucierpi - nie ustępował kamerdyner.
- No tak, powinnam się była od razu domyślić, że tylko o to chodzi. O moją opinię i, jak przypuszczam, także twoją, bo pracujesz u mnie. Z przykrością muszę cię rozczarować, ale dobre imię straciłam dawno temu. Dodam też, że bez niego życie jest o wiele przyjemniejsze. Powinieneś sam spróbować.
To powiedziawszy, zeszła po schodach do czekającego powozu i odjechała.
Matthew Brewster, całkiem wytrącony z równowagi, stał sam na progu domu. Gdy się odwrócił, by wejść do budynku, który uważał za czyściec na ziemi, uwagę jego zwróciło małe zawiniątko leżące na schodach. Cmoknąwszy językiem z niezadowoleniem, schylił się, by je podnieść, i ku swemu wielkiemu zdziwieniu stwierdził, że strzępy materiału coś kryją.
Zaciekawiony rozwinął szmaty i zesztywniał, gdy zawartość wypadła na jego pulchną dłoń. Była to zięba, mały ptaszek, któremu ktoś skręcił kark.
Patrząc na drobne, nieruchome ciałko, Brewster od razu połączył obecne zdarzenie z odgłosami, jakie słyszał kilka dni wcześniej przy tylnych drzwiach. Doszedł do wniosku, że sytuacja wymaga zwiększonej czujności i konsultacji z Nigelem.
Ian nie mógł skupić się na pisaniu raportu, który obiecał księciu. Ciągle ktoś mu przerywał. A to Jack pukał do drzwi w zupełnie błahej sprawie, innym razem znów pani Land, przyniósłszy tacę z lunchem, wykazywała niezwykłą skłonność do rozmowy. Mimo najszczerszych chęci nie mógł skoncentrować się nad sprawozdaniem.
- Nie - mruknął, odrzucając pióro. - Przyznaj się uczciwie. To nie ma nic do rzeczy.
Ian Kendrick wiedział, że owa niemożność spełnienia obowiązku ma niewiele wspólnego z ruchem panującym w jego domu. Chodziło o coś znacznie poważniejszego. O Annę Hargraves, która ani na chwilę nie opuszczała jego myśli. Prześladowała go nieustannie, nie dając ani chwili spokoju. Czyja to wina, jeśli nie jego własna? Dał się uwieść jej czarowi, on - człowiek, który nigdy nie przypuszczał, że odda duszę demonom miłości. Był przekonany, że to demony, bo poddawały go bezlitosnym torturom.
Stukając palcami o blat biurka, pogrążył się w rozmyślaniach o zagadkowej Annie Hargraves. Bez względu na podejrzenia Bertie'ego, Ian pragnął jedynie ją chronić. To właśnie to irracjonalne uczucie doprowadziło wczoraj do tego, że rozstali się w gniewie. Pocieszał się, że to dla jej dobra. I dla spokoju jego sumienia. Przynajmniej teraz nie musi martwić się o planowaną przez nią wyprawę na East End, pomyślał, przysuwając się bliżej do biurka. Miał szczery zamiar zabrać się do pracy. Po jego wczorajszym ostrzeżeniu Anna nie ośmieli się jechać na East End. Ale czy na pewno?
Nagle stracił całą pewność, że Anna tak postąpi. Do licha! Chyba nie zignoruje jego zakazu, zwłaszcza że wyraźnie podkreślił, jak bardzo jest on uzasadniony. Próbował nie dopuszczać do siebie takiej myśli, ale miał coraz więcej wątpliwości.
Stwierdził, że musi na jakiś czas oderwać się od pracy. Może przejść się trochę na świeżym powietrzu? Tak, to dobry pomysł. Pójdzie na spacer, najlepiej wzdłuż Cornwall Street. Gdy się upewni, że Anna posłuchała jego ostrzeżenia, będzie mógł spokojnie wrócić do pisania.
Powóz zbliżał się do Cornwall Street, a Anna ciągle nie przestawała się złościć na Iana Kendricka i Brewstera. Obaj myślą, że nie potrafi dać sobie rady na East Endzie! Jej zdaniem ta nędzna okolica i kilku zdesperowanych biedaków nie stanowiły żadnego zagrożenia.
Ciekawe, co by powiedzieli obaj panowie, gdyby znali prawdziwy powód jej obecności w tym miejscu. Brewster dostałby apopleksji, gdyby wiedział, że usiłuje zastawić pułapkę na zabójcę. A Ian... Ian wpadłby w taką wściekłość, jak jeszcze nigdy dotąd. Myśl o furii wypływającej z niepokoju o jej dobro wywołała w niej dreszcz podniecenia, gdy nagle przyszło jej do głowy, że złość Iana może mieć źródło w fakcie, iż to on jest człowiekiem, którego próbuje schwytać.
Ogromnym wysiłkiem woli Anna odsunęła od siebie te przerażające myśli i gdy powóz zatrzymał się przed zniszczonym budynkiem, wysiadła z pogodnym uśmiechem na twarzy.
Przed domem stali Andrew Brighton, Oliver Digby, Alex Morrison i jeszcze dwóch innych mężczyzn. Zignorowała grymas niechęci na twarzy Digby'ego i skorzystała z usłużności Alexa, który pomógł jej wysiąść z powozu. Przywitawszy się z resztą osób, pozwoliła się wprowadzić do zniszczonego budynku.
We wnętrzu panowała przejmującą wilgoć, a odrażający fetor, jaki unosił się w powietrzu, budził wątpliwości co do tego, czy samo sprzątanie i malowanie wystarczy, by miejsce to nadawało się do użytku. Trudno było ocenić stan pomieszczenia, w którym się znalazła, bowiem większość okien w całym domu zabito deskami z obawy przed intruzami.
Jeden z mężczyzn zajął się rozpalaniem ognia w kominku, a tymczasem wzrok Anny przyzwyczaił się do panującego wewnątrz półmroku. Zauważyła, że nie udało się zabezpieczyć budynku przed nieproszonymi gośćmi. Sterty łachmanów świadczyły o tym, że jeszcze niedawno spali tu jacyś nieszczęśnicy. Myszy i szczury nie zdążyły zjeść wszystkich resztek czerstwego chleba i spleśniałego sera, pozostawionych na chwiejącym się stole.
- No cóż, droga panno Hargraves, może to i dobrze, że ogląda pani to miejsce w takim stanie. Tym większe zrobi na pani wrażenie, gdy budynek zostanie odnowiony i zagospodarowany - powiedział Brighton z entuzjazmem.
- Ja natomiast przepraszam za to, że musisz oglądać tak nieprzyjemne widoki - rzekł Alex, uśmiechając się nieśmiało.
- Nie ma się czym martwić - pocieszyła go Anna, rozglądając się po przygnębiającym pomieszczeniu. -Wyobraźnia potrafi w jednej chwili usunąć pajęczyny.
- Przecież sama chciała tu przyjechać - burknął Oliver Digby. - I tak specjalnie przyszliśmy godzinę wcześniej,żeby przegonić dzikich lokatorów, których obecność mogłaby ją przestraszyć.
- Biedacy! Ciekawe, gdzie będą dziś spać? - rzekł Alex. Jego oczy były pełne współczucia.
- Prawdopodobnie wrócą tutaj, jeśli nie zabijemy reszty okien - odparł Digby. - Proponuję, żebyśmy się zaraz tym zajęli.
- Jeśli nie mają panowie nic przeciwko temu, obejrzałabym cały dom - poprosiła Anna. - Chciałabym się zorientować, co jest do zrobienia, ile materiałów trzeba będzie kupić i tak dalej.
- Może jeszcze przynieść pani wiadro i szczotkę, żeby mogła pani posprzątać? - spytał zirytowany Digby.
- Daj spokój, Digby. Po co te złośliwe uwagi? - upomniał go Brighton surowo. - Panna Hargraves ma pełne prawo obejrzeć budynek i zorientować się w naszych potrzebach. W końcu to przecież dzięki koncertowi, który zaplanowała w People's Palace, będzie można szybko wyremontować ten dom.
- Tak wszyscy mówią, ale koncert się jeszcze nie odbył.
- To prawda, ale wkrótce się odbędzie. Jutro wybieram się do People's Palace, by sprawdzić, czy sala się do tego nadaje. Jeśli spełni moje oczekiwania, już następnego dnia możemy podać do wiadomości publicznej datę mego występu - wyjaśniła Anna.
- No widzi pan, musi nam się udać - zawołał Morrison z błyskiem w oku.
- Nie mam co do tego wątpliwości - rzekł Brighton. - Ale teraz lepiej weźmy się do roboty. Może ktoś pójdzie z panną Hargraves na górę, a Morrison i Digby pomogą mi zabijać okna.
- Oczywiście, tylko najpierw chciałbym pójść na piętro poszukać mego srebrnego pudełeczka na zapałki. Miałem je wcześniej, ale chyba gdzieś mi wypadło, kiedy wyganialiśmy stąd dzikich lokatorów. To prezent od Steada i nie chciałbym go stracić - mruczał Alex, przeszukując wzrokiem podłogę.
- Dobrze - odparł Brighton. - W takim razie dołączysz do nas na zewnątrz.
Anna stwierdziła, że pokoje na górze są w niewiele lepszym stanie niż pomieszczenia na dole. Alex zajął się szukaniem swego pudełka, a ona w towarzystwie dwóch innych dżentelmenów powoli oglądała górne piętro.
Wkrótce jednak znużyło ją ich milczące towarzystwo. Zresztą w jaki sposób miała zwabić potencjalnego zabójcę królowej, skoro ci dwaj nie odstępują jej na krok?
Zaproponowała im, by poszli pomóc Brightonowi. W tym samym czasie Alex zawołał do niej z dołu, mówiąc, że będzie na zewnątrz, gdyby go potrzebowała, kiedy już zejdzie na dół.
Wszystkie okna na piętrze były zabite deskami, ale poprzez szpary w drewnie wpadało dość światła, by umożliwić Annie ocenę stanu poszczególnych pomieszczeń. Panujący w nich półmrok i cisza, zakłócana jedynie od czasu do czasu dźwiękami wydawanymi przez gnieżdżące się tu robactwo, sprawiły, że Anna zaczęła przypominać sobie inne slumsy, które widziała w ciągu wielu lat pracy dla Nigela. Mimowolnie pogrążyła się we wspomnieniach minionych intryg, zapominając na chwilę o zachowaniu czujności.
Minęło jakieś dziesięć lub piętnaście minut, nim zauważyła pierwsze oznaki niebezpieczeństwa. Początkowo słyszała jakieś trzaski, których nie potrafiła zidentyfikować, a dopiero potem poczuła dym napływający od strony rozpadającej się klatki schodowej.
W pierwszym odruchu rzuciła się do jednego z okien. Chciała oderwać zakrywające je deski i zaalarmować znajdujących się na zewnątrz mężczyzn. Deski jednak okazały się za grube, a ona zbyt słaba, by sobie z nimi poradzić. Próbowała krzyczeć, ale nawet jej silny, szkolony głos nie był w stanie przebić się przez grube mury. Poza tym na ulicy panował hałas, potęgowany przez odgłosy dobiegające ze znajdującej się w sąsiedztwie kuźni.
Z mocno bijącym sercem Anna podeszła do schodów. Dym stawał się coraz gęstszy, czuła też napływające z dołu gorące powietrze. Trzeszczące złowieszczo schody stanowiły jedyną drogę ucieczki.
Osłoniwszy głowę i twarz szalem, po omacku znalazła ścianę. Potem odszukała stopą pierwszy stopień i trzymając się ściany, zaczęła schodzić w dół. Miała nadzieję, że uda jej się wstrzymać oddech wystarczająco długo, by uniknąć wdychania gęstego, gryzącego dymu.
W pewnym momencie deska pod jej stopami wygięła się tak bardzo, że wydawało się, iż nie wytrzyma jej ciężaru. Anna pospiesznie przeskoczyła na następny stopień, modląc się w duchu, by okazał się solidniejszy. W końcu po chwili, która zdawała się nie mieć końca, dotarła na parter. Ocalenie było jednak wciąż daleko.
Dym stawał się coraz gęstszy, nie znała też zupełnie rozkładu pomieszczeń. Rzuciła się na brudną podłogę, gdzie było odrobinę więcej powietrza. Przez chwilę leżała nieruchomo, słuchając dochodzących z zewnątrz odgłosów. Dlaczego nikt nie próbuje jej ratować? Czy dlatego, że dym nie zdołał się jeszcze wydostać na dwór i nikt nie wie o grożącym jej niebezpieczeństwie? Czy też może wszyscy dobrze wiedzą, co dzieje się w środku, i czekają, aż zginie w płomieniach?
Czując pieczenie w gardle, próbowała pełznąć po podłodze w kierunku, gdzie powinny być drzwi. Przesuwała się wzdłuż ściany i cudownym trafem wyczuła pod palcami futrynę. Wystarczyło tylko wstać, otworzyć drzwi i zostawić za sobą to piekło. Dysząc ciężko, z trudem podniosła się na nogi tylko po to, by stwierdzić, że klamka się zacięła. Zaczęła walić pięściami w grube, dębowe drzwi, jednak bez skutku. Czy rzeczywiście klamka się zacięła, czy też celowo ktoś zamknął ją w płonącym budynku?
Przypomniała sobie, że w oknie ściany sąsiadującej z tą, w której znajdowały się drzwi, brakowało wcześniej kilku desek. Droga na tyły domu była zablokowana przez płomienie, tak więc jedynie okno dawało szansę na ocalenie.
Raz jeszcze położyła się na brzuchu i z wielkim trudem zaczęła czołgać się naprzód. Wreszcie dotarła do miejsca, gdzie powinno znajdować się okno. Dławiąc się dymem, ogromnym wysiłkiem wyciągnęła rękę i namacała parapet. Gdy jednak podciągnęła się do góry i zaczęła szukać otworów, jej palce natrafiły na świeżo przybite deski.
Ze szlochem przerażenia upadła na podłogę. Próbowała krzyczeć, ale brakowało jej powietrza. Trzask płomieni stawał się coraz głośniejszy. Anna straciła już resztki nadziei, gdy nagle usłyszała odgłosy pękającego drewna. Z ulgą stwierdziła, że ktoś odrywa nowo wstawione deski z okna nad jej głową.
Oszołomiona patrzyła, jak dym z wnętrza domu ulatuje przez okno na dwór i dopiero po chwili dotarło do niej, że i ona może tędy uciec. Zebrała resztki sił i nadludzkim wysiłkiem stanęła na nogi. Potem rzuciła się na oślep przez otwór okienny, wpadając prosto w ramiona stojącego tam Andrew Brightona.
Kiedy podtrzymywana przez niego leżała na chodniku, z trudem łapiąc powietrze, pomyślała, że niebo nigdy jeszcze nie wydawało jej się równie piękne jak w tej chwili.
Po pewnym czasie jej oddech stał się lżejszy, szum w uszach ustał, a ona sama zaczęła dostrzegać zgromadzonych wokół ludzi.
Tymczasem Brighton, zostawiwszy Annę pod opieką jej stangreta, zebrał pozostałych mężczyzn i usiłował zorganizować akcję ratowniczą. Wkrótce jednak okazało się, że wejście do domu czy to przez okno, czy też wyważone drzwi jest zupełnie niemożliwe. Nie pozostawało im nic innego, jak czekać na straż pożarną i patrzeć, jak ich marzenia obracają się wniwecz.
- Jak to się mogło stać? - zapytał Brighton zgnębionym tonem, gdy wszyscy ponownie zebrali się wokół Anny.
- Należy raczej zapytać, jak ona mogła do tego dopuścić - odezwał się Digby, rzucając pełne pogardy spojrzenie w stronę Anny, usiłującej z pomocą Alexa podnieść się z ziemi.
- Ja na to pozwoliłam? - zapytała oburzona. Była zbyt wyczerpana, by wymierzyć mu policzek, na który w pełni zasłużył. - Pożar zaczął się na dole, gdy byłam na najwyższym piętrze.
- To pani tak twierdzi - oświadczył Digby. - Skąd możemy mieć pewność, że to nie pani podpaliła dom?
- Po cóż miałabym to robić?
- Niech ją pan zostawi w spokoju, Digby. Dość już przeszła - ujął się za Anną Alex Morrison. Jego głos nabrał dziwnie ostrego brzmienia.
- To prawda - rzekł Brighton współczująco - ale mimo to muszę prosić panią, by zechciała nam wyjaśnić, co się stało.
- Byłam na górze i wydawało mi się, że oprócz mnie w domu nikogo nie ma. Potem nagle usłyszałam trzask i poczułam napływający z dołu dym. Sądzę, że pożar zaczął się od szmat w pokoju od frontu.
- Ale w jaki sposób, skoro była pani sama? - naciskał Brighton. - Czy słyszała pani coś podejrzanego?
- Nie. Był zbyt duży hałas, stukanie młotków zagłuszyło wszystkie inne dźwięki. Jak to się stało, że nikt nie zauważył dymu? - zapytała, przyglądając się bacznie otaczającym ją mężczyznom.
- Digby, to pan przybijał deski od frontu. Chyba musiał pan coś czuć? - dociekał Morrison, nie kryjąc podejrzeń.
- Ty durniu, tam, gdzie stałem, pełno było dymu z paleniska w kuźni. Ponieważ nie spodziewałem się pożaru, nie zastanawiałem się nad źródłem dymu.
- Jestem przekonany, że to był wypadek - wtrącił Brighton uspokajająco. - W końcu przecież sami rozpaliliśmy ogień w kominku. Prawdopodobnie rozżarzony kawałek drewna wypadł na zewnątrz i od niego zajęły się szmaty.
- Mógł też powrócić któryś z dzikich lokatorów i podłożyć ogień z zemsty- podsunął nowe rozwiązanie Morrison. - Może dlatego nie udało mi się znaleźć mego pudełka. Musiał zabrać je z sobą!
Każdy z obecnych mężczyzn miał własne zdanie na temat przyczyn pożaru, ale gdy przyszło do ustalania faktów, okazało się, że nikt nie zauważył niczego niezwykłego.
- Kiedy zorientowaliście się, że jestem uwięziona w budynku? - zapytała Anna. Jedwabną chusteczką próbowała zetrzeć sadze z twarzy, ale udało jej się tylko rozetrzeć smugi po całych policzkach.
- Gdy usłyszałem, jak pani łomoce w drzwi frontowe - odparł Digby. - Próbowałem je otworzyć, ale bez skutku. Ani drgnęły.
- Zauważyłam - skomentowała sucho, zatrzymując dla siebie swe podejrzenia.
- Kto ostatni wychodził z budynku? - zapytał Brighton.
- Chyba ja - wyznał Morrison. - Zapewniam pana jednak, że nie zauważyłem niczego niezwykłego.
W tym momencie dało się słyszeć dzwonienie zwiastujące przybycie straży pożarnej. Wraz z jej pojawieniem się przed domem zapanował chaos. Wszyscy zaczęli mówić naraz, a Brighton donośnym głosem kierował strażaków na tyły budynku. Anna znów została sama.
Zaczęła powoli przypominać sobie wydarzenia tego popołudnia i analizować szczegóły, które pozwoliłyby zdemaskować podpalacza. Była pewna, że w grę wchodzi czyjeś rozmyślne działanie. Pozostawało jedynie dowiedzieć się, kto to zrobił i dlaczego. Przy odrobinie szczęścia uda jej się znaleźć związek między podpaleniem a pogróżkami pod adresem królowej.
Była tak pogrążona w myślach, że nie zauważyła postaci, która odłączyła się od tłumu na tyłach domu. Mężczyzna stał z pistoletem w dłoni i patrzył na nią nieruchomym wzrokiem, rozważając możliwość położenia kresu jej działalności. Z łatwością mógłby ustrzelić tego hałaśliwego słowika, ale czy warto ryzykować? Czy zamieszanie i hałas spowodowane pożarem zagłuszą odgłos wystrzału i pozwolą mu niepostrzeżenie się oddalić? Nim zdążył coś postanowić, sytuacja zmieniła się nagle, gdyż w pobliżu pojawiła się nowa postać. Szaleniec schował pistolet do kieszeni i wmieszał się w tłum, pocieszając się myślą, że będzie jeszcze niejedna okazja, by uwolnić świat od Anny Hargraves.
Rozważając różne sprzeczne teorie, Anna nie podejrzewała nawet, że jest obserwowana. Nie zdawała sobie też sprawy z obecności Iana do chwili, gdy usłyszała jego zagniewany głos.
- Na Boga, co się tu działo? - krzyknął, chwytając ją za ramiona i obrzucając niespokojnym spojrzeniem.
Twarz i włosy Anny pokrywała sadza, skóra nad jedną brwią była nienaturalnie różowa, a suknia w kilku miejscach nadpalona. Wściekłość Iana nie miała granic. Wbrew jego wyraźnemu zakazowi przyszła tutaj i o mało nie zginęła. Kiedy zdał sobie sprawę z tego, że mógł ją dziś utracić, miał ochotę sam ją zabić.
Po strasznych przeżyciach tego popołudnia, Anna zapragnęła znaleźć się w bezpiecznym uścisku ramion Iana. Twardy błysk, który zobaczyła w jego srebrzystoszarych oczach, skutecznie ją do tego zniechęcił.
- Wybuchł niewielki pożar - wyjaśniła cicho.
- Niewielki pożar! To ma być niewielki pożar! - mówił przez zaciśnięte zęby Ian, potrząsając nią gwałtownie. - Dlaczego tu przyjechałaś?
- Musiałam - broniła się. - Brighton mnie potrzebował.
- Co takiego? - Przestał nią potrząsać, ale jego dłonie nadal trzymały ją niczym żelazne obręcze. - Podejrzewam, że przyszłaś tu tylko po to, by pokazać mi, że moje słowa się dla ciebie nie liczą - kontynuował. - Postawiłaś na swoim i przy okazji o mało nie straciłaś życia. Odtąd jednak będziesz robiła to, co ci każę. Rozumiesz?
- Jak śmiesz! - zawołała, próbując bezskutecznie uwolnić się z jego uścisku.
- Powiedziałem, że zrobisz to, co ci każę. Do licha, kobieto! Czy nie rozumiesz, że nie chcę, by stała ci się jakaś krzywda?
- Dlaczego w takim razie zadajesz mi ból? - zapytała, patrząc znacząco na ręce Iana.
Wielki Boże! - pomyślał z przerażeniem. Zupełnie sobie z tego nie zdawał sprawy. Natychmiast rozluźnił palce, ale nie puścił jej. Musiał jej dotykać, by nieustannie upewniać się, że rzeczywiście żyje.
- Przepraszam, najdroższa - szepnął skruszony. - To było niewybaczalne. Ale chyba rozumiesz, jak bardzo mi na tobie zależy.
- Rozumiem tylko to, że moje sprawy nie powinny pana obchodzić. I nie ma pan żadnego prawa wtrącać się do tego, co robię i gdzie chodzę.
- Nie mam prawa! Kobieto, to mi daje prawo - zawołał ze wzburzeniem, porywając Annę w objęcia. Pochylił głowę i odnalazł ustami jej wargi. Pełnym namiętności pocałunkiem usiłował dać jej do zrozumienia, ile dla niego znaczy, jak bardzo pragnie ją chronić i jak bardzo cieszy się, że nic jej się nie stało.
Choć usta Anny zareagowały zupełnie spontanicznie, wiedziała, że nie może teraz dopuścić, by ten człowiek podporządkował ją sobie. Stawką była przyszłość Anglii i z tego też powodu nie mogła pozwolić, by Ian Kendrick wziął w niewolę jej duszę.
Ian uniósł głowę i obejmując dłońmi talię Anny, popatrzył na nią wyczekująco. Był przekonany, że teraz wie, co kryje jego serce.
Ona zaś aż nazbyt dobrze wiedziała, czego Ian oczekuje. Nigdy dotąd nie stała wobec takiej pokusy. Z niesfornym kosmykiem opadającym na czoło i twarzą pomazaną sadzą Ian Kendrick wydał jej się pociągający jak nigdy dotąd. Co za ironia! Pomimo swej nie najlepszej opinii, Anna Hargraves miała bardzo rozwinięte poczucie honoru. I to właśnie ono zmusiło ją do udzielenia Ianowi odpowiedzi, której się nie spodziewał.
Odchylając się w jego ramionach do tyłu, Anna uniosła rękę i wymierzyła mu policzek.
- Dostanie pan tylko tyle, ile sama zechcę dać, panie Kendrick - powiedziała chłodno. Musiała walczyć z sobą, gdy w oczach Iana dostrzegła ból i oszołomienie.
Ian stał i patrzył na stojącą przed nim drobną postać, a czułość na jego twarzy ustąpiła miejsca wściekłości. Niech to piekło pochłonie, zaklął w duchu, chwytając nadgarstek Anny. Pocałował ją, wyznał jej swą miłość, próbował pocieszyć. Działał w całkowitej sprzeczności z poleceniami księcia Walii, a to wszystko zupełnie nic dla niej nie znaczyło! Do licha, ta kobieta nie ma serca. Jak mu się mogło kiedyś wydawać, że jest pełna ciepła i namiętności?
Czuł, jak narasta w nim furia. Niczym ranny tygrys pragnął zranić Annę, tak jak ona zraniła jego.
- Rozumiem - powiedział spokojnie. Puścił ją i cofnął się. - Nie będę ci się więcej narzucał. Nigdy.
Z tymi słowy odwrócił się, marząc tylko o tym, by znaleźć się w domu i schronić przed okrutnym światem.
Ze łzami w oczach Anna patrzyła, jak Ian odchodzi. Chciała go zawołać, wyjaśnić wszystko i błagać o wybaczenie. Na taki luksus Anglia nie mogła sobie jednak pozwolić. Milczała więc, ignorując mężczyzn, którzy wrócili na ulicę i dołączyli do niej.
- Czy to nie ten sam człowiek, którego już pani kiedyś spotkała na East Endzie? - zapytał Morrison. - Jak on się nazywa?
- Ian... Ian Kendrick - odparła cicho, ocierając łzy.
- Czy znów zachował się nieuprzejmie? - chciał wiedzieć Brighton.
- Nie, nie - skłamała. - To tylko spóźniona reakcja na te wszystkie przeżycia. Przykro mi też z powodu zniszczenia budynku.
- Nie jest aż tak źle, panno Hargraves - rzekł Brighton, niezręcznie próbując ją pocieszyć. - W pomieszczeniu od frontu ogień wyrządził duże szkody, ale budynek da się uratować. Będziemy mieli dom dla naszych dzieci.
- Cieszę się-powiedziała cicho.
- Tak, ale teraz remont będzie kosztował o wiele więcej - poskarżył się Digby. - Chciałbym jednak poznać przyczynę pożaru.
- Obawiam się, że nigdy się nie dowiemy,co się stało - odezwał się Morrison. - W końcu to dość podejrzana okolica. Kręcą się tu nie tylko biedacy i dzicy lokatorzy, ale także ludzie pokroju tego Kendricka.
Zaniepokojona spojrzała na Alexa. Chyba nie myśli, że Ian jest zdolny do podłożenia ognia, który mógłby ją zabić.
Morrison, jakby czytając w jej myślach, natychmiast zaczął ją uspokajać.
- Proszę się tak nie martwić, Anno. To, że Kendrick był w okolicy tak krótko po pożarze, to nie powód, by go podejrzewać, choćby cieszył się najgorszą opinią.
Zmęczona skinęła głową, dziękując Morrisonowi za słowa pociechy. Ziarno wątpliwości zostało jednak zasiane. Panie Boże, modliła się z rozpaczą, nie pozwól, by Ian miał z tym coś wspólnego. Oby to nie on okazał się człowiekiem, którego szukam. W swym życiu Anna modliła się wiele razy, nigdy jednak nie zależało jej tak bardzo, by niebo wysłuchało jej prośby.
14
Następnego ranka Anna spacerowała po
ogrodzie, rozkoszując się słoneczną pogodą. Wspomnienie wydarzeń poprzedniego dnia nadal nie opuszczało jej myśli. Powiodła palcami po swych długich, rozpuszczonych włosach, wąchając je podejrzliwie. Nie wyczuła zapachu spalenizny. Wiedziała, że jej włosy są idealnie czyste. Bess umyła je wczoraj dwa razy. Mimo to odnosiła wrażenie, że atakuje ją zewsząd gryzący swąd.
Z koszykiem i sekatorem w dłoni spacerowała wśród krzewów róż, ścinając coraz to nowe okazy do swego bukietu.
- Och - wyrwało jej się, gdy ukryty cierń przebił delikatną skórę kciuka. Szybkim ruchem uniosła palec do ust,ale jedna kropla krwi spadła do koszyka, zabarwiając na czerwono białe płatki róż.
- Uważaj, aby więcej twojej krwi się nie polało -ostrzegł surowy głos za jej plecami.
- Nigel! - zawołała zaskoczona. - Skąd się tu wziąłeś? - Zwykle unikał pokazywania się w jej towarzystwie.
- Wśliznąłem się przez furtkę od tyłu. Chcę być pewien, że naprawdę nic ci się nie stało - wyjaśnił. - Dowiedziałem się o pożarze kamienicy i mam tu listę wszystkich obecnych w okolicy...
- Martwiłeś się o mnie - stwierdziła, patrząc z sympatią na tego twardego, doświadczonego człowieka, który, choć dźwigał odpowiedzialność za dziesiątki pracujących dla niego osób, znajdował jeszcze czas, by osobiście się o nią troszczyć. - Dziękuję ci, Nigel, ale powinieneś mieć więcej wiary w moje możliwości. Naprawdę nic mi nie jest. Ucierpiały jedynie moja sukienka i godność. Przywykłam do znacznie poważniejszych niebezpieczeństw.
- Nie próbuj tylko wymyślać żadnych nowych sposobów na wywabienie tego szaleńca z ukrycia. Zastanawiam się, czy nie zrezygnować z koncertu.
- Nigel, przecież już uzgodniliśmy, że to najlepsze rozwiązanie.
- Tak, ale w międzyczasie nasz szaleniec przesłał kolejną wiadomość, zmieniającą zasady gry.
- Nowy list? Przecież nie dalej jak w zeszłym tygodniu...
- Jak się wydaje, wpadł w złość z powodu wyjazdu Wiktorii do Balmoral jeszcze przed jubileuszem. Uważa, że to rozmyślne działanie mające trzymać królową poza jego zasięgiem.
- Przecież to prawda, czyż nie? Sam namówiłeś sekretarza królowej, by wywiózł ją w bezpieczne miejsce.
- Wiktoria i tak zawsze wyjeżdża latem z Londynu. Zasugerowaliśmy jedynie, by pojechała do Szkocji nieco wcześniej. To doskonały pomysł, ale mniejsza o to. Prawdziwy problem polega na tym, że ten wariat postanowił, iż pod nieobecność Wiktorii ty zajmiesz jej miejsce. Powiada, że wypróbuje swe umiejętności na tobie, by lepiej się przygotować do zabicia królowej - wyjaśnił Nigel spokojnie, obserwując, jakie wrażenie te słowa wywrą na Annie.
Jak było do przewidzenia, wzruszyła ramionami.
- Na litość boską, Nigel, dlaczego w takim razie jesteś taki ponury? Z tego wynika, że osiągnęłam swój cel. Wytrąciliśmy go z równowagi na tyle, że zmienił plany. Teraz, gdy jest wzburzony, łatwiej popełni jakiś błąd. Trudno o lepszą sytuację.
- Być może - zgodził się - ale nie pozwolę, byś zapłaciła za to życiem.
- Czyżbym była niezastąpiona? Chcesz przez to powiedzieć, że nie masz już więcej śpiewających agentek? - spytała ze śmiechem.
- Wiesz, że cię bardzo cenię i mówiłem poważnie. Musisz dać mi słowo, że skończysz z działaniem na własną rękę i wystawianiem się na niebezpieczeństwo.
- Doskonale. Będę siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż ten człowiek zaatakuje najpierw mnie, a potem Wiktorię- sarknęła z irytacją.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.
- Mnie też nie. Zgodziłeś się, bym prowadziła śledztwo po swojemu. Zaufałeś mojemu instynktowi.
- Nie chcę, by coś ci się stało, Anno.
- Obiecuję, że nic takiego nie nastąpi. Jestem przygo-, towana - rzekła konfidencjonalnym tonem. - Spójrz! -Sięgnęła do koszyka i spod kwiatów wyciągnęła mały pistolet. - Zapewniam cię, że gdybyś okazał się kimś obcym, nie pozwoliłabym ci się do mnie zbliżyć.
- Mam nadzieję - westchnął. - No dobrze, ale jeszcze jedno. Wczoraj po południu cały kontyngent irlandzki łącznie z Flahertym uczestniczył w posiedzeniu parlamentu dotyczącym ustawy o autonomii. Myślę, że możemy spokojnie wyeliminować ich z grona podejrzanych.
- A nie mówiłam? To kolejna korzyść wynikająca z pożaru - rzekła Anna. - Krąg podejrzanych się zawęża.
- Proszę, uważaj na siebie podczas wizyty u Bothwel-lów. Gdybyś potrzebowała pomocy, będę miał kogoś pod ręką.
- Kogo... - zaczęła, ale przerwało jej pojawienie się Brewstera.
- Panno Hargraves - zawołał do niej kamerdyner. -Ma pani gości. Przybyła lady Moreland z córką, panną Audrey. Mam je przyprowadzić do ogrodu czy też przyjdzie pani do domu?
- Już idę - odparła, szybko ruszając w stronę drzwi, gdy tymczasem Nigel zniknął w zaroślach.
O trzeciej po południu tego samego dnia Ian był posępny i zniechęcony. Rano udał się jak zwykle na spotkanie w parku, ale Bertie nie uważał, by pożar kamienicy stanowił dowód niewinności Anny.
- Bardziej prawdopodobne jest, że współpracowała z zabójcą i go zawiodła albo też on doszedł do wniosku, że nie potrzebuje świadków - argumentował książę. - Może chodziło mu o to, by przekonać nas o jej niewinności, gdy tymczasem siedzi w tym po same uszy. Inaczej po co by wspominał o niej w swym ostatnim liście?
- Wymienił jej nazwisko? - spytał Ian zdumiony.
- Tak. Twierdzi, że przed zabiciem królowej Wiktorii wypróbuje swe umiejętności na Annie Hargraves. Może i to zrobi, ale do tego czasu dla mnie ta śpiewaczka jest nadal podejrzana. Mówię ci, Kendrick, obserwuj ją uważnie i nie daj się nabrać. Jestem pewien, że podstawiono ją dla odwrócenia naszej uwagi - upierał się przyszły król. - Zajmij się tym.
Jeśli ten człowiek ma kiedyś po śmierci matki rządzić naszym krajem, pomyślał Ian, powinien lepiej znać się na ludziach. Z postanowieniem znalezienia zabójcy i udowodnienia niewinności Anny wyruszył na East End.
Przetrząsnął całą okolicę, płacąc dzieciom i dorosłym za ich opowieści dotyczące poprzedniego dnia, niczego się jednak nie dowiedział. Sama Anna stanowiła tak niezwykły w tej okolicy widok, że poza szczegółami związanymi z jej osobą nikt niczego nie zapamiętał.
Ian odwiedził też jednego z reformatorów - z podobnym skutkiem. W końcu zdecydował się obejrzeć miejsce pożaru. Przyjrzał się bardzo dokładnie podłogom, szukając wskazówek co do przyczyny pojawienia się ognia. Znowu nic.
Miał nadzieję, że Anna jest u siebie bezpieczna. Ze zmarszczonym czołem skierował się ku domowi. Potrzebna mu była kąpiel i czyste ubranie. A wieczorem może wybierze się do People's Palace, by zobaczyć, czy Anna nie wpakowała się w jakieś nowe kłopoty.
Letnie dni w Anglii są długie. Gdy Anna zamówiła powóz, dopiero zaczynał zapadać zmierzch. Zamierzała zjawić się w People's Palace na długo przed przybyciem człowieka, na którego czekała. Brighton, Digby, Morrison, Bradford, Wallingcroft czy może Bothwell... Kto wie? Ian odrzucił jej zaproszenie, ale nadal istniała możliwość, że to właśnie on będzie tym, na którego chciała zastawić pułapkę.
Kiedy to planowała, wspomniała, że będzie na miejscu około dziewiątej, już po zapadnięciu zmierzchu. Oficjalnie miało jej to dać możliwość obejrzenia sali koncertowej w warunkach, w jakich miał się odbyć występ. Naprawdę zaś liczyła na to, że pod osłoną ciemności polujący na nią szaleniec poczuje się bezpieczniej i, co za tym idzie, będzie mniej ostrożny. Mimo obaw Nigela była przekonana, że jeśli uda jej się jeszcze raz sprowokować tego człowieka, tym razem go dopadnie.
Zostawiła powóz pół mili od celu swej wyprawy i resztę drogi przebyła pieszo. Nie chciała zwracać na siebie niczyjej uwagi. Skromnie ubrana, szła szybko ze spuszczoną głową przez zatłoczone ulice. Dla innych przechodniów była po prostu jeszcze jedną znużoną kobietą, pospiesznie podążającą do celu.
Jedna budowla, choćby najwspanialsza, nie wystarczy, by zmienić tę okolicę, pomyślała, wdychając cierpki zapach chmielu unoszący się wokół browarów przy Mile End Road w pobliżu People's Palace. Queen's Hall, jedyna ukończona część kompleksu budynków mających mieścić szkołę zawodową i rzemieślniczą, a także salę koncertową, znajdował się w samym sercu okolicy bardziej nadającej się do rozbiórki niż rozbudowy. Podkreślał tylko jeszcze bardziej nędzę otaczającej go dzielnicy.
Anna zapukała do drzwi niewielkiej stróżówki.
- Nie mogę, proszę pani. Nikt mi nic nie mówił - odparł stróż na jej prośbę o otwarcie budynku.
- Przepraszam za to zamieszanie - powiedziała, wsuwając mu do ręki kilka drobnych monet - ale pan Brighton miał się z panem skontaktować. Mówił mi, że ma zgodę władz.
- A, Brighton, być może tak. Ostatnio coś nie najlepiej z moją pamięcią - odrzekł stróż, chowając pieniądze do kieszeni. - Chce pani, żebym zapalił światła na sali?
- Może tylko na scenie - zgodziła się z wahaniem. Zbyt wiele światła może zniechęcić zabójcę.
- Dobrze. Jak pani będzie wychodziła, proszę zapukać do mnie, żebym mógł pozamykać - rzekł stróż na koniec.
Po wejściu na salę Anna natychmiast zaczęła analizować sytuację z punktu widzenia artystki usiłującej przewidzieć reakcję widowni oraz szukającej kryjówki osoby będącej celem ataku szaleńca. Sala stanowiła idealne miejsce dla obu scenariuszy; w pełni też zasługiwała na swe miano, mimo położenia w tak obskurnej okolicy.
Queen's Hall miał prawie czterdzieści metrów długości i ponad dwadzieścia szerokości. Najbardziej jednak oczarował Annę przeszklony sufit. Niektóre szyby wyglądały jak barwione, inne były czyste, a całość robiła wrażenie, jak gdyby ktoś zapomniał zaciągnąć zasłony, pozwalając, by szybko ciemniejące niebo i pojawiające się na nim gwiazdy stały się częścią wystroju wnętrza. W księżycowy wieczór efekt musi być naprawdę wspaniały. Wzdłuż ścian parteru biegły wielkie marmurowe kolumny podtrzymujące strop. Pomiędzy nimi ustawiono posągi słynnych królów. Nieświadoma obserwujących ją oczu, Anna naliczyła dwadzieścia dwie postacie.
Kontynuując swój spacer po eliptycznej sali koncertowej, zauważyła dwanaście zdobionych złoceniami balkonów, rozmieszczonych na ścianach bocznych i tylnej. W regularnych odstępach między krzesłami ustawiono w donicach palmy. Jedyną wadą, jaką dostrzegła, było to, że krzesła ustawiono tak jak w dużym salonie, w grupach po cztery lub sześć, i nie wszystkie zwrócone były w stronę sceny.
- Ten występ może okazać się nie lada wyzwaniem - powiedziała do siebie, idąc w kierunku miejsca dla orkiestry. Była pewna, że poza nią w sali nikogo nie ma. - Ciekawa jestem, jak ten szklany sufit wpływa na rozchodzenie się dźwięku.
Ukryty za jednym z posągów niedaleko sceny, Ian złościł się na Annę za jej upór. Miał chęć przełożyć ją przez kolano i nauczyć posłuszeństwa. Bez trudu dostał się do środka za pomocą wytrycha, wcale jednak nie wiedział, czego się spodziewać. Jeśli Bertie ma rację, Anna mogła się tu umówić ze swym wspólnikiem, z Brightonem czy kimkolwiek innym. Z drugiej strony może mówiła prawdę i chodzi jej tylko o obejrzenie sali koncertowej.
Koncentrując się na ocenie warunków akustycznych, Anna przeszła na scenę. Z daleka dobiegł ją odgłos trzaskających gdzieś od frontu drzwi, ale nie przejęła się tym, sądząc, że to stróż zapaliwszy światła poszedł do siebie.
Ian natomiast, nie wiedząc, czy czeka na mordercę czy wspólnika Anny, w napięciu niepokoił się wykazywanym przez nią brakiem ostrożności. Z drugiej strony serce podpowiadało mu, że niewinna kobieta oglądająca miejsce przyszłego występu nie ma powodu się ukrywać.
Na scenie, czekając, aż pułapka się zamknie, Anna postanowiła zaśpiewać na próbę kilka gam. Z wielką przyjemnością słuchała własnego głosu, miękko i łagodnie rozchodzącego się po sali. Oddychając głęboko dla rozluźnienia nerwów, dotknęła klawiszy fortepianu. Potem zamknęła oczy i zaczęła śpiewać swą popisową pieśń miłosną o przejmującym refrenie i szczególnie finezyjnym zakończeniu, które nawet jej nie zawsze udawało się tak, jak by tego chciała. Tego wieczoru jednak jej śpiew miał w sobie coś magicznego, a końcowy efekt stanowił idealne połączenie wysiłku i talentu.
Kiedy przebrzmiała ostatnia nuta pieśni, uszu jej dobiegły oklaski. Zesztywniała w oczekiwaniu, gdy tymczasem gdzieś za sceną ktoś wolno, z rozmysłem, niemal szyderczo klaskał w dłonie. Rozejrzała się dokoła, ale nie zauważyła nikogo, Ian też usłyszał oklaski, nie był jednak pewien, skąd dochodzą. Na wszelki wypadek, nadal pozostając w ukryciu, zbliżył się nieco do sceny.
- Kto to? - zawołała Anna. - Ianie, czy to ty? Kto tam jest? Na litość boską, proszę się pokazać - nalegała. W tym momencie migocące światło lamp gazowych zgasło, pogrążając całą salę w mroku. - Ianie, czy to ty?
- Nie!
A więc to człowiek, na którego czeka. Nie miała już wątpliwości. Postanowiła udawać niczego nieświadomą tak długo, jak się da. Jednocześnie sięgnęła do kieszeni peleryny i wzięła do ręki pistolet.
- A to ty, Andrew? Co sądzisz o dźwięku? - zapytała, pragnąc wywabić nieznajomego z ukrycia. Przeszła łukiem na drugą stronę sceny i zeszła na dół do miejsca dla orkiestry.
- Obawiam się, że koncert się nie odbędzie, więc jakość dźwięku nie ma znaczenia - padła odpowiedź. Głos dochodził z miejsca, gdzie stała kilka chwil wcześniej.
- Nie rozumiem - prowokowała go dalej. Przesunęła się w prawo, słysząc skrzypnięcie deski za sobą. Czyżby był tu jeszcze ktoś?
- Widzisz, już opuściłaś estradę - drwił mężczyzna. Zeskoczył ze sceny, rozglądając się bacznie dokoła w poszukiwaniu jasnowłosej postaci. Czekał, aż się odezwie. Wystarczy jeden strzał i będzie po niej.
Anna jednak milczała. Ukryła włosy pod kapturem peleryny i teraz to ona była myśliwym podążającym za zwierzyną.
- Gdzie się podziałaś, moja ptaszyno? - odezwał się zniecierpliwiony głos. Niepokoiła go cisza panująca dokoła. Czyżby przybył tu dziś na darmo? Nie, nie może zmarnować takiej okazji... nie zmarnuje jej. - Anno... Anno?
- Tutaj - szepnęła cicho, wyciągając pistolet. Trzymała go w gotowości na wypadek zagrożenia.
Nagły szmer pobudził złoczyńcę do działania. Instynktownie zdecydował się na strzał w ciemność, w kierunku skąd dochodził jej głos. Anna niemalże nie słyszała odgłosu wystrzału. Automatycznie wycelowała i pociągnęła za spust, nie dopuszczając do siebie żadnych myśli dotyczących tożsamości mężczyzny. Świsnęła kula, a Anna pochyliła się w obawie przed kolejnym strzałem.
Nagły krzyk odbił się echem po sali, a potem dały się słyszeć kroki; nieznajomy prawdopodobnie biegł do wyjścia. Chciała ruszyć za nim, gdy nagłe pchnięcie przewróciło ją na podłogę, a druga niewyraźna sylwetka rzuciła się w pogoń za pierwszą.
Czy to możliwe, że w spisek zamieszanych jest aż dwóch szaleńców? A może to Nigel przysłał mi kogoś na pomoc? - zastanawiała się, przypominając sobie słowa Conwaya. Kimkolwiek byli, żadnego już nie zobaczyła, gdy się po chwili wyprostowała. Miała nadzieję, że zraniła człowieka z pistoletem, co ułatwiłoby zidentyfikowanie go. Teraz nie pozostawało jej nic innego, jak złożyć raport Nigelowi.
W stróżówce na dworze zaniepokojony Brewster natknął się właśnie na związanego i zakneblowanego stróża, gdy usłyszał hałas podejrzanie przypominający odgłos wystrzału. Do licha, wiedział, że ta kobieta da się zabić, a Nigel będzie obwiniał jego!
W pośpiechu sięgnął do kieszeni stróża, wyciągnął z niej klucze i pobiegł do głównego wejścia. Nie przyzwyczajony do wysiłku fizycznego, zadyszał się wkrótce i u szczytu schodów musiał przystanąć dla złapania tchu.
Przyglądał się kluczom, nie spodziewając się, że drzwi przed nim tak nagle się otworzą. Siła uderzenia zepchnęła go ze schodów. Potoczył się po stopniach w dół, uderzając głową o chodnik. Przez chwilę leżał ogłuszony, walcząc z bólem i atakiem mdłości. Kiedy po kilku sekundach otworzył oczy, zdziwiony zobaczył, że przeklęty złoczyńca właśnie mija frontową bramę, uciekając, jakby gonił go sam diabeł.
W chwilę później pojawił się drugi mężczyzna. Dysząc i sapiąc, Matthew Brewster ruszył za nim w nadziei, że uda mu się choć zerknąć na twarz nikczemnika. Przy swej tuszy i krótkich nogach nie mógł marzyć o tym, by go złapać. Wreszcie, gdy mu się już wydawało, że nie da rady biec dalej, światło ulicznej latarni pozwoliło mu dostrzec rysy biegnącego człowieka. Z ulgą zatrzymał się, uświadamiając sobie jednocześnie, kogo rozpoznał. Nie był tego jednak całkiem pewien. Odległość była dość spora, a jego wzrok nie najlepszy.
No cóż, pomyślał, zawracając do People's Palace, jeśli nie żyje, przynajmniej się nie dowie, kogo być może widziałem.
Anna jednak żyła. Widząc ją przed budynkiem, Brewster poczuł zadziwiającą ulgę. Stała obok stróża, opatrując ranę na jego czole. Próbowała go pocieszyć, a jednocześnie dowiedzieć się, co widział, zanim został napadnięty. Brewster postanowił udać się najpierw do Nigela, a potem szybko wracać do domu, by znaleźć się tam przed powrotem Anny.
- Nie wie pan, kto to zrobił? - zwróciła się Anna do stróża.
- Może pani przyjaciel Brighton? Tak go pani nazywała?
- Wątpię, czy on by pana uderzył - odparła. - Jest pan pewien, że nikogo innego tu nie było?
- Mówiłem pani... tylko ten młody człowiek, który wybiegł z budynku... wysoki, ciemny, z włosami w nieładzie.
- To nie Brighton - szepnęła Anna. Serce ścisnęło jej się na myśl, że opisany przez stróża człowiek mógł być Ianem. - Dokąd pobiegł?
- Nie widziałem.
- No dobrze, bardzo dziękuję panu za pomoc - powiedziała, dając mu jeszcze jedną złotą monetę. Podjęła decyzję. Musi zobaczyć się z Ianem - przekonać się, że jest niewinny, poczuć wokół siebie jego silne ramiona, upewnić się, że nikt i nic ich już nie rozdzieli.
Jeśli Ian nie jest ranny, nie może być zabójcą. Oczywiście, żeby się o tym przekonać, będzie musiała sprowokować go, by się rozebrał. Myśląc tylko o tym, ruszyła w stronę powozu i podała stangretowi adres Iana. Mówił jej, że będzie w domu.
Niech piekło pochłonie tę dziwkę, przeklinał niedoszły zabójca Anny. Bezpieczny w zaciszu swego domu, opatrywał ranę, nie przestając złorzeczyć.
Dlaczego miała pistolet? Kobiety nie noszą przy sobie broni. I dlaczego strzeliła? Czy mnie poznała mimo panujących wokół ciemności? A jeśli komuś powie? Teraz już musi umrzeć. Następnym razem będę musiał jednak działać ostrożniej.
Ian maszerował ze złością przez zaułki rozciągające się za Mile End Road, budząc pijaków i włóczęgów. Musiał się upewnić, że zabójca nie próbuje się ukryć, udając jednego z nich. Wszystko wskazywało jednak na to, że zdołał uciec. Teraz, po tej niespodziewanej strzelaninie, cała sprawa zaczęła nabierać nowego wymiaru. Czy to możliwe, że Bertie miał rację? Czy był świadkiem sprzeczki dwóch wspólników? Prawdę mówiąc nie słyszał niczego, co by potwierdzało tę teorię. Nic jej też nie wykluczało.
Czy Anna jest ofiarą czy morderczynią? Serce mówiło mu jedno, a rozum podpowiadał co innego. Mimo dużego doświadczenia skłonny był raczej wierzyć sercu. W ciągu ostatnich dwóch dni ktoś dwukrotnie próbował pozbawić Annę życia. Musi dowiedzieć się dlaczego. Przyjęcie u Bothwellów może poczekać. Jutro rano obejrzy salę koncertową oraz kamienicę i zobaczy, czego uda mu się dowiedzieć przed wyjazdem do Kent. Z tą pocieszającą myślą ruszył w kierunku domu.
- Dobry wieczór, pani Land - powiedziała Anna, gdy gospodyni wreszcie otworzyła drzwi. Choć w oknach paliły się światła, przez chwilę zastanawiała się, czy kogokolwiek zastała. Jak na dom, w którym miało odbywać się przyjęcie, panowała tu zastanawiająca cisza. - Chciałam zobaczyć się z panem Kendrickiem.
- Z którym, proszę pani? - prychnęła gospodyni, dobrze pamiętająca kłótnię między braćmi z powodu tej kobiety. - Dziwna pora na wizyty.
- Z panem Ianem.
- W takim razie przyszła pani na próżno. Nie ma go w domu - oświadczyła pani Land z niemałą satysfakcją.
- Och. - Anna poczuła drżenie kolan i wyciągnęła rękę, by oprzeć się o słupek balustrady.
Nie ma go w domu... Mógł więc być w People's Palace. Mógł być człowiekiem, który próbował mnie zabić... Zakręciło jej się w głowie i zamknęła na chwilę oczy. Gdy je otworzyła, znajdowała się w salonie, a gospodyni wciskała jej do ręki kieliszek sherry i jednocześnie robiła wymówki zakłopotanemu Jackowi.
- Nie obchodzi mnie, co robiłeś, chłopcze. To znajoma twego brata. Musisz się nią zająć - powiedziała pani Land i wyszła z pokoju.
- Ja... - Annie wydawało się, że Jack jest wyjątkowo podenerwowany. Koszula chłopaka była rozpięta i wystawała ze spodni, włosy miał zmierzwione, a nogi bose. Najwyraźniej pani Land go obudziła.
- Jack, tak mi przykro, że ci przeszkodziłam o tak późnej porze...
- Co? Och, nie przerwałaś nam, to znaczy nie przeszkodziłaś mi. Nie, wcale nie - plątał się, czerwony jak burak. - Ja... byłem w swoim pokoju, czytałem.
- Myślałam, że urządzacie dzisiaj przyjęcie dla twoich przyjaciół - powiedziała.
- Przy... przyjęcie? - wyjąkał Jack. - Nie planowałem na dzisiaj żadnego przyjęcia.
- Rozumiem. Nie wiesz, gdzie może być Ian? - naciskała, licząc na to, że może znajdzie się jakieś wytłumaczenie jego nieobecności.
- Ian? Nie widziałem go od kolacji, ale cały czas byłem sam na górze - powtórzył chłopak, nie patrząc Annie w oczy.
Być może na górze, ale na pewno nie sam, pomyślała ze smutkiem. Pytanie tylko, czy byłeś zajęty opatrywaniem ran brata, czy też zabawiałeś się z jakąś niezbyt cnotliwą panną.
- Dobrze, Jack, dziękuję.
- Czujesz się już dość dobrze, żeby wyjść? - zapytał z troską, choć jego wzrok uciekał w kierunku schodów. - Napędziłaś strachu pani Land.
- Przepraszam. Mój powóz czeka przed domem. Jack, proszę, nie mów Ianowi, że tu byłam. Nie chcę, by myślał, że mu nie ufam.
- Oczywiście - zgodził się skwapliwie, ponownie się rumieniąc.
15
Anna stała pośrodku sypialni i nadzorowała pakowanie garderoby potrzebnej w czasie pobytu na wsi u Bothwella. Pozostawanie w Londynie nie miało sensu, skoro obwieściła wszem i wobec, że weekend spędzi na wsi. Jeśli mężczyzna, który próbował ją zabić, nie jest zbyt ciężko ranny, będzie jeszcze bardziej zdesperowany i podąży za nią do Bothwell Manor. Nie wiadomo tylko, czy znajdzie się wśród zaproszonych gości, czy też zaatakuje z ukrycia.
Wkładając mechanicznie naszyjniki i pierścionki do szkatułki na biżuterię, pomyślała, że Ian Kendrick wydaje się bardziej podejrzany niż kiedykolwiek przedtem. Raz jeszcze przeanalizowała wszystkie dane przemawiające za jego winą. Interesował się jej osobą od chwili, gdy podjęła tę misję. Pojawił się na Cornwall Street tuż po pożarze. Wczoraj wieczorem nie było go w domu, choć mówił, że się nigdzie nie wybiera. Poza tym, jako osoba z otoczenia księcia, nie mający wielkich dochodów arystokrata mógł liczyć na pewne korzyści, gdy syn Wiktorii zasiądzie na tronie.
Najwyraźniej miała więcej dowodów obciążających Iana niż kogokolwiek innego. Mimo to nie poszła rano do Nigela z sugestią, by go aresztowano. Czy to instynkt zawodowy kazał jej się wahać, czy też może w grę wchodziło coś innego? Czyżby tak dalece stała się niewolnicą uczuć, że nie potrafiła już obiektywnie oceniać otaczającej ją rzeczywistości?
Ukrywając rozterkę, zajęła się pakowaniem sukien wieczorowych. Szybko przeglądała kolejne stroje, odrzucając te, które nie zyskały jej aprobaty. Gładząc palcami wykwintną koronkę zdobiącą jedną z sukien, doszła do wniosku, że wybieranie garderoby to zadanie nieporównanie łatwiejsze niż eliminowanie podejrzanych.
Jeśli Ian nie pojawi się u lady Bothwell, zwróci się do Nigela z prośbą, by sprawdził, czy Ian nie odniósł rany postrzałowej. Jeśli zaś zjawi się w Bothwell Manor, sama będzie mogła ocenić sytuację.
Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że nawet gdyby Ian tryskał zdrowiem, nie stanowiło to żadnego dowodu jego niewinności. Równie dobrze mógł być drugim mężczyzną, który pojawił się w People's Palace. Na razie nie wiedziała, czy osobę tę ma uważać za współuczestnika spisku, czy też swego wybawcę.
Oczywiście zawsze istniała możliwość, że Ian nie ma nic wspólnego z zapowiedzianą próbą zamachu na życie królowej. Myśl ta jednak nie wywołała w sercu Anny radości. Czekające ją zadanie nie pozwalało na żadne sentymenty; nie miała też czasu na oddawanie się marzeniom. Bez wahania odsunęła na bok kłębiące się myśli. Gdy schodziła na dół na śniadanie, skupiła się już tylko na misji, jaką miała do spełnienia.
Chłodna i zrównoważona weszła do jadalni, budząc mimowolny podziw Brewstera. Zupełnie nie robiła wrażenia kobiety, która tak niedawno dwukrotnie stawała w obliczu śmierci. Patrząc na nią kątem oka, kamerdyner musiał przyznać, że Nigel Conway nie kłamał, nazywając Annę jednym z najlepszych agentów w Anglii.
Kiedy później zeszła do holu, by dopilnować ładowania bagaży, zauważyła obok torby swej pokojówki mały kuferek.
- Widzę, że posłuchałeś mojej rady i wybierasz się na urlop - powiedziała, zwracając się z roztargnieniem do Brewstera.
- Sama pani mówiła, że mam sobie wziąć wolne - odparł kamerdyner, nie patrząc jej w oczy.
Dziwne zachowanie Brewstera zwróciło tym razem uwagę Anny. Kamerdyner rzadko bywał zakłopotany i nigdy nie robił uników. Zastanawiała się nad przyczyną takiej odmiany. Nagle przyszło jej do głowy, że mały człowieczek może wybierać się na randkę. Przypominając sobie frywolną uwagę Brewstera, pomyślała z kwaśnym uśmiechem, że być może w ten właśnie sposób zdobył doświadczenie w rozbieraniu kobiet.
- Dokąd to się wybierasz, Brewster? - zapytała z błyskiem ciekawości w oku. Nie mogła przepuścić takiej okazji, by mu dopiec. - Coś mi się zdaje, że chyba w grę wchodzi jakaś dama.
- Zapewniam panią, że nie - oświadczył, rzucając wszystko na jedną kartę. - Jadę z panią.
- Co takiego? Ze mną? Cóż to za pomysły? - zawołała oburzona, a jej donośny głos rozlegał się w całym domu. -I dlaczego mi o tym mówisz w ostatniej chwili przed wyjazdem?
- Bo wiedziałem, że gdybym wcześniej o tym wspomniał, zabroniłaby mi pani jechać z sobą - oświadczył niewzruszony kamerdyner.
- Masz rację. Zabroniłabym ci jechać! Właśnie teraz to robię. Możesz zostać tutaj lub iść do diabła, jeśli wolisz, ale na pewno nie pojedziesz ze mną - powiedziała z naciskiem.
- Nie wiedziałem, że obowiązują mnie jakieś ograniczenia, proszę pani. Wydawało mi się, że mogę jechać na urlop, gdzie mi się podoba.'
- Nie u mnie.
- Myślałem, że odwiedzę starych kolegów w domu Bothwellów. Pracowałem tam kiedyś. Ale może ma pani rację i nie powinienem jechać. Lord Bothwell tylko namawiałby mnie, żebym wrócił do niego na służbę. A muszę przyznać, że biorąc pod uwagę, jak mnie pani traktuje, byłaby to poważna pokusa. Wcale się nie dziwię, że nie chce pani, bym tam jechał. Nie można pani za to winić.
- Coś takiego! Myślisz, że mi na tobie zależy? Z największą przyjemnością zabrałabym cię z sobą i zostawiła nieszczęsnym Bothwellom. Powstrzymuje mnie jedynie to, że nie mam ochoty rezygnować z tych kilku dni bez ciebie, na które z taką radością czekałam.
- Oczywiście, proszę pani - odparł Brewster tonem mówiącym, że nigdy w to nie uwierzy.
Wyniosłe zachowanie kamerdynera bardzo ją rozdrażniło. Była teraz zła na siebie, że dała się ponieść nerwom, i na Brewstera za to, że wyprowadził ją z równowagi. Jak cudownie byłoby zostawić go niczego się nie spodziewającym Bothwellom. Tym sposobem, nawet jeśli ten weekend nie spełni jej oczekiwań, mogłaby przynajmniej wrócić do Londynu i kontynuować swą misję bez irytujących uwag nadgorliwego kamerdynera.
Niestety, było to niemożliwe, choć pomysł wydał jej się bardzo kuszący. Nie pora teraz na egoizm. Ten wyjazd ma bardzo duże znaczenie i nie pozwoli, by Brewster plątał jej się pod nogami.
- Wierz sobie, w co chcesz - powiedziała spokojnym na pozór głosem - ale do Kent ze mną nie pojedziesz.
Po raz pierwszy w swych stosunkach z Anną Hargraves Brewster dopuścił do tego, by surowa maska opadła z jego twarzy, a jej miejsce zajął wyraz zatroskania i zdumienia. Wydawało mu się, że dobrze zna tę kobietę, a jednak się pomylił. Jego żart miał skłonić Annę do wyrażenia zgody na wyjazd, choćby tylko po to, by zademonstrować mu, że nie zależy jej na tym, by u niej pracował. Chyba jednak nie docenił swej pracodawczyni. Gdy sytuacja tego wymagała, potrafiła panować nad sobą. Do diabła! Przecież Conway mówił mu, że Anna jest dobra w tym fachu.
Doszedł więc do wniosku, że nie ma wyjścia. Wziąwszy pod uwagę wypadki ostatnich dni, nie mógł pozwolić, by Anna jechała sama do Kent. Patrząc, jak wygładza pelerynę i przygotowuje się do wyjścia, stwierdził, że jest na to tylko jeden sposób.
Odkasłując cicho dla zwrócenia na siebie uwagi, Matthew Brewster założył ręce do tyłu i zaczął kołysać się na palcach.
- Przykro mi, panno Hargraves, ale nie może\ pani jechać beze mnie.
- A to dlaczego? - zapytała Anna z drwiącym uśmiechem. - Powóz lady Bothwell czeka przed domem.
- Ponieważ - zaczął kamerdyner, ściszając głos tak, aby tylko Anna go słyszała - pani wujowi by się to nie podobało.
- Mojemu wujowi?
- Tak. Wujowi Nigelowi - powiedział Brewster ze wzrokiem wbitym w podłogę. Pamiętał, jak bardzo Conway był zły, że nie udało mu się schwytać lub przynajmniej zidentyfikować człowieka, który zaatakował Annę. - Wyraźnie polecił mi, bym pani towarzyszył.
- Co takiego? - syknęła ze złością, gdy dotarło do niej znaczenie słów kamerdynera. - Chcesz powiedzieć, że przez te wszystkie tygodnie zatruwałeś mi życie na prośbę wuja Nigela?
- Taka jest prawda, proszę pani - odparł, wyzywająco unosząc podbródek.
- W takim razie możesz iść do diabła razem z wujem Nigelem - oświadczyła, kierując się do wyjścia. - Skoro tak mu zależało, by umieścić tu agenta, mógł wybrać kogoś, kto by mi pomagał, a nie przeszkadzał.
- Rozumiem, co pani czuje, ale polecenie służbowe to polecenie służbowe. Obowiązuje tak samo panią jak i mnie. Beze mnie nie może pani jechać do Bothwell Manor.
- Z największą przyjemnością przy następnej okazji uduszę tego zakłamanego drania - mruknęła, zapominając o obecności Brewstera.
- Wiedział, że panią to wytrąci z równowagi, dlatego tak długo ukrywaliśmy ten fakt. Nadal bym nic nie mówił, ale nie dała mi pani wyboru.
- Wytrąci mnie z równowagi? Ależ nic podobnego! Z rozkoszą słuchałam twoich pouczeń, obelg i kwaśnych komentarzy. Skąd wam przyszło do głowy, że mogłoby mnie to wytrącić z równowagi? - zapytała z taką słodyczą, że Brewster nagle poczuł na czole kropelki potu.
- Czy to wszystko, proszę pani? -zapytał, licząc na to, że Anna okaże dość opanowania, by powstrzymać się od wybuchu. - Nie ma potrzeby zwracać uwagi służby na naszą sprzeczkę.
- Chwileczkę, Brewster. Skoro musisz jechać do Kent, chcę, żebyś zrozumiał jedno. Trzymaj się ode mnie z daleka. Nie chcę cię widzieć. Zrozumiałeś?
- Tak jest, proszę pani - odparł.. - Pójdę tylko po płaszcz i spotkamy się przy powozie.
- Dobrze - mruknęła, poprawiając kapelusz. Potem ruszyła do drzwi wyjściowych, zła na wszystkich - łącznie z sobą - za to, że tak łatwo dała się nabrać. I to Nigelowi, człowiekowi, któremu wiele razy zawierzała swe życie. Brewster, Nigel, Ian. Czy na całym świecie nie ma nikogo, komu można zaufać?
Podróż do Kent upłynęła wygodnie, lecz w milczeniu. Zatopiona w myślach, Anna prawie się nie odzywała. Bess najwyraźniej to odpowiadało. Brewster natomiast zasłużył na najgorsze traktowanie, pomyślała, rozpierając się wygodnie na pluszowym siedzeniu wytwornego powozu.
W porównaniu z tym pojazdem powozy, którymi jeździła z Ianem, wydawały się zupełnie niepozorne.
Stwierdziwszy, że jej myśli znów powróciły do Iana Kendricka, Anna zmieniła pozycję, starając się w ten sposób zmienić też tok swego myślenia. Oprócz Iana Kendricka, mówiła sobie, na świecie jest wielu innych ludzi. Powinna skoncentrować się na jednym z nich!
Dziesiątki mężczyzn mówiły Annie, że ma twarz anioła. Tym razem jednak ze zdecydowanie szatańskim uśmiechem zastanawiała się, czy siedzącemu na koźle obok stangreta Brewsterowi podróż mija równie przyjemnie jak jej. Nigel mógł kazać mu jechać do Kent, ale nie było mowy o tym, ze ma zasiąść w środku oddanego do jej dyspozycji powozu. Uważała, że nie zasłużył na taki przywilej.
U kresu podróży Anna wysiadła z powozu i zerknąwszy do góry, z satysfakcją zauważyła, że Brewster nie wygląda najlepiej. Wyraźnie drżał z zimna i na dodatek kurczowo trzymał się ławeczki, co niewątpliwie wskazywało na fakt, że cierpi na lęk wysokości. Powinien był jej o tym powiedzieć, pomyślała kwaśno.
Violet Norris, lady Bothwell, przywitała ją niezwykle ciepło. Gdy jednak przebrzmiały słowa powitania, zaczęła robić Annie delikatne wymówki.
- Zawsze traktowaliśmy Brewstera niczym księcia, a i tak nas opuścił. Chyba nie kazała mu pani jechać przez całą drogę na koźle! Nie boi się pani go stracić?
- Wcale - odparła lekko, rzucając jednocześnie złośliwe spojrzenie w stronę kamerdynera niezgrabnie schodzącego na ziemię.
- Ależ moja droga, cały Londyn pragnie go zatrudnić! - zapewniła ją Violet.
- W takim razie pozwoli pani, że podzielę się z nią tajemnicą mego sukcesu. Przyda się pani lub komuś z pani przyjaciół, gdy wyjadę na następne tourne'e, a Brewster znów będzie wolny - odparła, ściszając głos i napawając się słodkim smakiem zemsty. - Rzecz w tym, żeby nie pozwolić mu na wyniosłe zachowanie, bo wtedy wydaje mu się, że jest górą i nie można sobie z nim poradzić. Jeśli jednak traktuje się go bez żadnych względów, jest wniebowzięty, bo jego ambicją jest praca u ludzi lepszych od siebie i tak też się zachowujących. Uważa, że tylko oni są godni go zatrudniać, rozumie pani?
- Czyżby? - zapytała Violet, sceptycznie spoglądając na najlepszego kamerdynera w Anglii.
- Ależ tak - odparła Anna. - Doskonale wiem, co mówię.
Lady Bothwell słynęła z tego, że nie potrafiła dochować tajemnicy. Jedno słowo szepnięte do jej ucha wystarczyło, by wkrótce sekret poznał cały Londyn. Tak więc od tej chwili Brewster mógł liczyć jedynie na aroganckie i protekcjonalne traktowanie, bez względu na to, gdzie Nigel umieści go następnym razem.
Zerknąwszy w stronę powozu, by się upewnić, że ktoś zajął się Bess, Anna podążyła za gospodynią w kierunku domu.
Wkrótce wskazano jej pokój, gdzie odświeżyła się po podróży, zmieniła suknię, po czym udała się na spotkanie z Bothwellami i ich gośćmi.
Zszedłszy na dół do salonu, stwierdziła, że większość gości jest już na miejscu. Obecni w salonie rozmawiali cicho w dwu- lub trzyosobowych grupach. Iana Kendricka wśród nich nie było.
Violet stała obok męża, który, ku zaskoczeniu Anny, siedział na kanapie z zabandażowaną stopą, wyciągniętą na stojącym obok podnóżku. Podchodząc do gospodarza ze współczującym uśmiechem na twarzy, zastanawiała się, czy to mógł być mężczyzna, którego wczoraj postrzeliła.
- Milordzie, jestem niezwykle wdzięczna za zaproszenie - powiedziała. - Tym bardziej że, jak widzę, chyba spotkał pana jakiś wypadek.
- To my jesteśmy zachwyceni, mogąc panią gościć - odparł lord Bothwell, ujmując dłoń Anny. - A to - dodał obrzucając swą nogę ponurym spojrzeniem - tylko atak podagry. Złapał mnie wczoraj późnym wieczorem. Doszliśmy jednak do wniosku, że to nie powód, by zepsuć wszystkim zabawę. Proszę się tym nie przejmować.
- Cieszę się, że to nic poważnego - odparła, zastanawiając się, co naprawdę kryją bandaże.
- To istotnie drobiazg - wtrąciła lady Bothwell. - Ale chodźmy, moja droga, porozmawiać z innymi. Większość osób już pani zna.
Towarzysząc gospodyni, Anna zauważyła lorda Bradforda, który grzecznie się jej ukłonił. Wallingcroft, Chadwick i Dearborne jak zwykle rozmawiali o księciu, a kilka dam, które zawzięcie dyskutowały jeszcze chwilę wcześniej, nagle straciło wszelką chęć do rozmowy, gdy Violet podeszła do nich z Anną. Wskazywało to dobitnie na fakt, że tematem ich konwersacji był nie kto inny, jak ciesząca się skandaliczną opinią panna Hargraves.
Pozwoliwszy kobietom wrócić do plotek, Anna przyłączyła się do Chadwicka i jego towarzyszy. Przyjęto ją życzliwie, jedynie lord Wallingcroft spoglądał na nią niepewnym wzrokiem. Zawsze od razu wyczuwała wszelkie niuanse ludzkiego zachowania. Doszła do wniosku, że taka reakcja może być następstwem niedawnego spotkania w People's Palace, ale także mogło chodzić jedynie o socjalizującą mowę, jaką wygłosiła na kolacji u Chadwicków.
Miała właśnie ustalić, o który z dwóch powodów chodzi, gdy przeszkodziło jej wejście nowej grupy gości.
W prawdziwie królewskim stylu do salonu wkroczyła Aurora, księżna Moreland, za którą postępowali jej syn, córka oraz Jack Kendrick. Z bijącym sercem Anna czekała na pojawienie się Iana. Na próżno. Z przerażeniem stwierdziła, że go nie ma.
- Czy są już wszyscy? - zawołał do gospodyni Chadwick, nie mogąc doczekać się podania lunchu.
- Nie, brakuje jeszcze tego nicponia, Kendricka -zwróciła się lady Bothwell do gości, którzy zgromadzili się wokół niej na środku salonu.
- Kendrick na pewno przyjdzie - zażartował Bothwell. - Jeśli dobrze go znam, z pewnością bawił się do późnej nocy i rano musiał to odchorować.
Mężczyźni roześmiali się głośno, kobiety zachichotały, a księżna Moreland wzruszyła ramionami i popatrzyła na Annę, która udawała, że nie widzi jej spojrzenia. Jack Kendrick uśmiechał się tylko niewyraźnie. Niewiele wiedział o wczorajszych zajęciach swego brata i jeszcze mniej o jego planach na dzień dzisiejszy. Nie miał pojęcia, co powiedzieć tym ludziom. W duchu przeklinał Iana za to, że postawił go w tak niezręcznej sytuacji, zwłaszcza że chodzi o Annę Hargraves.
Po lunchu, w czasie którego nastrój Anny pogarszał się z minuty na minutę, panowie postanowili, że wszyscy udadzą się na przejażdżkę.
Początkowo chciała się wymówić, ale zmieniła decyzję, gdy okazało się, że Jack i Daniel postanowili zostać w domu. Nie miała ochoty na ich towarzystwo.
Wkrótce wraz z innymi znalazła się w pobliżu stajni. Jej elegancki strój do konnej jazdy sprawił, że - tak jak planowała - stała się centrum zainteresowania wszystkich. Głęboka czerń podkreślała nieskazitelność jej cery oraz niezwykły odcień włosów.
Z grupki otaczających ją mężczyzn wybrała Bradforda, by to on pomógł jej dosiąść przeznaczonego dla niej wierzchowca.
- Dobrze pani jeździ? - zapytał Bradford, obejmując dłońmi talię Anny, zanim wsadził ją na siodło.
- Znośnie - odparła z uśmiechem. - Ale musi pan wiedzieć, że jeździłam już na wszystkim, od wielbłąda i słonia po ryczącego osła. Zapewniam pana, że jazda konna to drobiazg. Dlaczego pan pyta?
- Z czystej życzliwości - odparł, przytrzymując kostkę Anny nawet wtedy, gdy jej stopa już znalazła się w strzemieniu.
Jadąc kłusem przez zielone łąki, Anna zastanawiała się, jak odłączyć się od grupy. Gdyby jeden z towarzyszących jej mężczyzn miał okazać się zabójcą, nigdy nie ośmieli się zaatakować w obecności innych. Musi dać mu okazję do działania bez świadków.
W ogromnym pośpiechu Ian Kendrick dotarł wreszcie do Bothwell Manor. Poranne śledztwo nie przyniosło żadnego rezultatu. Brighton był zajęty w kościele św. Jerzego, Digby nie chciał go przyjąć, a Morrisona nie było w domu.,
Powrót do People's Palace też nie przyniósł żadnych rewelacji, znalazł jedynie kilka plam krwi na podłodze Queen's Hall. Dowodziły one, że strzał Anny rzeczywiście nie był chybiony, Ian wiedział jednak, że rana nie mogła być zbyt poważna. Przecież mężczyźnie udało się uciec.
Zniechęcony bezowocnym poszukiwaniem informacji, wrócił do domu, gdzie dowiedział się, że Jack wyjechał z Morelandami do Bothwell Manor. Ze zdziwieniem stwierdził, że zrobiło się późno i natychmiast podążył śladem brata.
Mimo wszelkich wysiłków nie udało mu się połączyć żadnego z reformatorów z ostatnim zamachem na życie Anny. Należało zatem rozważyć, czy to nie jeden z przyjaciół księcia kryje się za tym wszystkim. Myśl ta przeraziła go. Natychmiast też postanowił udać się do Anny i zaproponować jej opiekę podczas podróży do posiadłości Bothwellów. Gdy się okazało, że już wyjechała, przeklinając własną głupotę ruszył galopem za nią.
Zostawiwszy ciężko dyszącego wierzchowca pod opieką stajennego, Ian pobiegł ścieżką w kierunku domu. Nim tam dotarł, dostrzegł Jacka i pannę Audrey Palmer, przechadzających się w ogrodzie pod bacznym okiem księżnej Moreland.
- Dzień dobry, milady, panno Palmer - zawołał Ian, skinieniem głowy witając brata. - Czy panna Hargraves już przyjechała?
- Była tu przed nami - odparła księżna, z satysfakcją zauważając, że pierwsze słowa Iana dotyczyły Anny.
- W takim razie jest w domu?-zapytał.
- Nie, pojechała na konną przejażdżkę z kilkoma innymi osobami - wyjaśnił Jack niedbałym tonem. Na litość boską, dlaczego jego brat i panna Hargraves nie potrafią się z sobą porozumieć? Wczoraj ona szukała jego, dzisiaj on szuka jej. Ci dwoje marnują tyle czasu, że niewiele im go zostaje na cieszenie się sobą, stwierdził z zarozumiałością wypływającą z nabytego niedawno doświadczenia.
- Na przejażdżkę? - powtórzył Ian. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego koń jest zbyt zmęczony by dalej z niego korzystać. - Kiedy i dokąd pojechali?
No, no, to wygląda całkiem obiecująco, pomyślała Aurora, gdy tymczasem Audrey odpowiedziała:
- Zaczęli od tamtej łąki z zamiarem objechania całej posiadłości. Oczywiście, to było jakiś czas temu. Prawdopodobnie mógłby pan ich dogonić w lesie na zachód stąd.
- Dziękuję - zawołał Ian i szybko ruszył we wskazanym kierunku, wywołując pełen satysfakcji uśmiech na twarzy księżnej.
Coraz lepiej, pomyślała. Biedakowi tak się spieszy, by ją zobaczyć, że zapomniał wziąć konia.
Anna bez trudu odłączyła się od pozostałych jeźdźców. Ciesząc się samotnością w niewielkim lesie, podziwiała soczystą zieleń drzew i duszny, wilgotny zapach poszycia leśnego. Poprzez liście zwisających nad jej głową gałęzi przedzierały się jedynie pojedyncze smugi światła, a wokół panowała niczym niezmącona cisza. To miejsce przypominało jej katedrę. Trudno było wyobrazić sobie mogącą się tu rozegrać scenę morderstwa. A jednak do tego właśnie miała skłonić kogoś jej obecność w tym miejscu.
Popuściła cugli, pozwalając koniowi skubać trawę porastającą brzegi płytkiego strumienia, gdy nagle wydało jej się, że słyszy w pobliżu szelest liści. Mógł to być wiatr, ale cichy dotąd las rozśpiewał się chórem spłoszonych ptaków, których głosy zabrzmiały niczym ostrzeżenie.
Nim zorientowała się, o co chodzi, na lewo od siebie dostrzegła jakiś ruch. Przestraszony koń uniósł się na tylnych nogach i z trudem zdołała nad nim zapanować.
Hałas powtórzył się, tym razem dużo głośniejszy, a odpowiedziały mu gwałtowne odgłosy dobiegające z zarośli po drugiej stronie. Pełen temperamentu wierzchowiec nerwowo reagował na wyraźne niebezpieczeństwo. Raz jeszcze stanął na tylnych nogach i zarżał, rzucając głową na boki.
Nagle Anna dostrzegła Iana wynurzającego się z cienia tuż przy wierzgających kopytach. Potem, zanim zdołała zobaczyć cokolwiek innego, rozległ się strzał.
Koń spłoszył się, zrzucając Annę z siodła; przerażona upadła na ziemię. Przez chwilę wydawało jej się, że już nigdy nie będzie w stanie nabrać powietrza do płuc.
O Boże, a więc to jednak Ian chciał ją zabić! Z wysiłkiem próbowała się podnieść, by uciec, zanim zabójca dokończy swego dzieła. Po cóż miałby w innym celu płoszyć jej konia?
Słysząc trzask łamanych gałęzi, zaczerpnęła wreszcie powietrza i podniosła się na kolana. Obejrzała się przez ramię i zobaczyła Iana Kendricka. Zamiast jednak zmierzać w jej stronę, biegł w zupełnie przeciwnym kierunku.
Z trudem łapiąc oddech, próbowała zrozumieć sens tego, co się przed chwilą stało, gdy uszu jej dobiegł odgłos zbliżających się kopyt końskich. Czy to właśnie ocaliło jej życie, zmuszając Iana do ucieczki?
Wkrótce otoczyła ją grupka zatroskanych kobiet i mężczyzn. Nie chciała wyjaśniać, co się stało, w obawie, że któryś z tych ludzi może być w zmowie z Ianem. Oględnie dała im do zrozumienia, że natknęła się na kłusownika i straciła panowanie nad wierzchowcem. Gdy Bradford przyglądał jej się ze sceptycyzmem, mogła jedynie mieć nadzieję, że jest to skutek jej wcześniejszych przechwałek dotyczących jazdy konnej.
Zbyt obolała i zmęczona, by się tym martwić, nie protestowała, gdy hrabia Wallingcroft posadził ją na swym koniu i poprowadził do domu. Lady Bothwell natychmiast położyła swego najważniejszego gościa do łóżka, odsyłając zaniepokojonego Brewstera do kwater dla służby.
16
Większość gości zgromadziła się na końcu szerokiego korytarza na piętrze, gdzie znajdował się pokój Anny. Wypowiadane szeptem domysły przerwało nagłe trzaśniecie drzwi i gromki głos:
- Gdzie ona jest? - zawołał ktoś i zaraz potem dały się słyszeć szybkie kroki.
Zaskoczeni goście i gospodarze odwrócili głowy i zobaczyli zdyszanego Iana Kendricka, który z rozwichrzonymi włosami i odzieżą w nieładzie zaczął torować sobie drogę przez tłumek.
Nikt z obecnych nie widział go nigdy w takim stanie. Ciemne, zwykle starannie uczesane włosy były rozwiane, koszula rozpięta do połowy klatki piersiowej, a surdut podarty. Największą grozę w zgromadzonych wywołał jednak wyraz jego twarzy: pełen wściekłości, a zarazem bólu.
- Gdzie ona jest?- krzyknął do Bothwella.
- Kendrick, co za szczęście, że jednak udało ci się przyjechać - powiedział pan domu, skacząc w jego kierunku o lasce. Liczył na to, że dobre maniery pozwolą uniknąć przykrej sceny.
- Chyba mnie nie zrozumiałeś - odezwał się Ian niebezpiecznie cichym głosem. Jednocześnie zmierzył Bothwella ostrym spojrzeniem i podszedł tak blisko, że zdenerwowany gospodarz zatoczył się do tyłu. - Chcę wiedzieć, gdzie jest panna Hargraves.
- Proszę się uspokoić, Kendrick - rozkazała lady Moreland, kładąc mu rękę na ramieniu. -Nic się jej nie stało.
Ian odwrócił się gwałtownie i spojrzał na starszą damę, która obecnie wykazywała więcej odwagi niż którykolwiek z mężczyzn.
- To prawda - wtrącił z wahaniem Jack, zupełnie zaskoczony nietypowym zachowaniem brata. - Annie nic się nie stało. Jest w ostatnim pokoju po prawej. Sama - dodał podenerwowany.
- Może sprawdzę, czy czuje się dość dobrze, by przyjmować wizyty - zaofiarowała się lady Bothwell w nadziei, że w ten sposób zakończy ten wysoce naganny incydent.
Ignorując jej słowa, Ian opuścił zgromadzone towarzystwo i skierował się do drzwi pokoju Anny.
- Posłuchaj, Kendrick - zaprotestował słabo Bothwell. - Nie możesz tam wejść.
- Spróbuj mnie powstrzymać - mruknął Ian. Otworzył cicho drzwi, wszedł do środka i zamknął je na klucz.
Audrey Palmer była przekonana, że jej matka popadnie w omdlenie, zaszokowana tak niewłaściwym zachowaniem. Jakież było jej zdziwienie, gdy zobaczyła, że księżna z triumfującym uśmiechem na twarzy romantycznym gestem przyciska złożone dłonie do piersi.
Gdy jej spojrzenie przypadkowo padło na córkę, poważna matrona natychmiast się zreflektowała. Wyprostowała plecy, przywołała na twarz grymas dezaprobaty i stanowczym gestem poleciła Audrey i pozostałym podążyć za sobą.
W pokoju story były zaciągnięte i panował półmrok, Ian cicho zbliżył się do łóżka. Ależ się bał, że ją straci! Nie śmiał wierzyć, że Anna jest cała i zdrowa, dopóki nie przekona się o tym na własne oczy.
Anna leżała w łóżku pogrążona w niespokojnym śnie. Była bardziej blada niż zwykle i wyglądała tak bezbronnie, że Ianowi ścisnęło się serce. W tej chwili nie dbał o to, co zrobiła ani w co była zamieszana. Nie mógł się powstrzymać i pochyliwszy się nad łóżkiem, złożył lekki pocałunek na jej czole.
Lata pracy w wywiadzie nauczyły Annę zachowywać czujność w każdej sytuacji, nawet podczas snu, obudziła się więc natychmiast. Gdy zobaczyła, kto stoi przy łóżku, w jej oczach pojawił się strach, co zupełnie wytrąciło Iana z równowagi.
- Już dobrze, Anno, to ja - powiedział, błędnie odczytując jej zachowanie. Usiadł na łóżku i objął jej zesztywniałe nagle ciało.
W tym momencie Anna zapomniała o tym, co się wydarzyło w lesie, a jej ramiona otoczyły szyję Iana. Rozsądek podpowiadał jej, że ten mężczyzna naprawdę chce ją skrzywdzić, ale serce, rozkoszujące się czułym uściskiem, mówiło, że to nieprawda.
Ian obsypywał twarz Anny delikatnymi pocałunkami, odnajdując na koniec jej wargi. Natychmiast oboje zapomnieli o całym świecie. Bezradni wobec pchającej ich ku sobie siły, odsunęli na dalszy plan wszelkie wątpliwości, podejrzenia i poczucie obowiązku.
Kiedy jednak Anna położyła dłonie na piersi Iana, mimowolnie drgnął i cofnął się przed jej dotykiem, zanim ponownie ją pocałował.
Natychmiast wróciła pamięć o wydarzeniach poprzedniego wieczora. Osoba, która nastawała na jej życie, miała ranę postrzałową. Było aż nadto oczywiste, że to Ian Kendrick jest tą osobą, a więc zarazem człowiekiem, który strzelał do niej tego popołudnia.
Ta świadomość obudziła w Annie drzemiące dotąd poczucie obowiązku i chęć przetrwania. Stwierdziwszy, że nie ma wyboru, nie przerywając pocałunku sięgnęła pod poduszkę i wyciągnęła ukryty tam pistolet.
Pochylony do przodu, Ian rozwiązywał właśnie tasiemki koszuli Anny, gdy poczuł na skroni zimny dotyk lufy pistoletu.
Zdziwiony, podniósł szybko głowę do góry, uderzając Annę w podbródek tak że upadła na poduszki. W następnej chwili jego dłoń otoczyła żelaznym uściskiem nadgarstek Anny i wytrąciła z ręki mały pistolet.
Przyparłszy Annę do łóżka, przyglądał się jej badawczo.
- Mogłaś po prostu powiedzieć nie - zażartował ponuro.
- Puść mnie, ty draniu - zażądała ostrym szeptem. Wyglądała tak bezbronnie, że Ian w jednej chwili zapomniał, iż przed chwilą groziła mu bronią.
- Musimy porozmawiać - powiedział w końcu z ciężkim westchnieniem. Podniósł Annę do pozycji siedzącej i uwięził obie jej ręce w swej dłoni. - Co wiesz na temat planowanego zamachu na królową?
Anna odwzajemniła jego twarde spojrzenie. Czyżby ten człowiek zamierzał przechwalać się swymi niecnymi intencjami, zanim ją zabije? I jak chce tego dokonać? Nie uda mu się uniknąć kary, chyba żeby zamierzał ją udusić i zrzucić winę na upadek z konia. Ona jednak nie miała zamiaru ułatwiać mu zadania.
- Pytałem, co wiesz o pogróżkach pod adresem Wiktorii! - powtórzył zniecierpliwiony. Wolną ręką ujął podbródek Anny i odwrócił jej twarz w swoją stronę. Choć jego głos brzmiał rozkazująco, starał się, by dotyk jego rąk nie zadawał Annie bólu, bez względu na to, jak wielka wydawała się obecnie jej wina.
- Nie tyle, ile chciałabym wiedzieć - odparła wreszcie wyzywająco.
- Do diabła - jęknął z rozpaczą. - Wyrzuć to z siebie, Anno. Powiedz mi, jak dalece jesteś zamieszana w ten przeklęty spisek. Nawet teraz może jeszcze da się coś zrobić.
- Żeby mnie uciszyć? - zapytała spokojnie, nie dbając o swe życie.
- Uciszyć cię? Nie o to mi chodzi. Chcę, żebyś mówiła - wybuchnął ze złością.
- Nie mam najmniejszego zamiaru - oświadczyła, obrzucając go wyzywającym spojrzeniem. Od niej się nie dowie, jak dużo czy raczej jak mało wywiad brytyjski wie na temat jego planów.
Ian czuł się bardziej nieszczęśliwy niż kiedykolwiek przedtem w życiu. Czy tej kobiecie w ogóle na nim zależało, czy też może jej udawane uczucie stanowiło część intrygi, w którą była uwikłana? Zirytowany prześladującymi go wątpliwościami i podejrzeniami, odezwał się ostro:
- Powiedz mi przynajmniej jedno. Dlaczego zależy ci na śmierci królowej?
- Mnie? Nie próbuj robić ze mnie wariatki - sarknęła. - Przecież to ty chcesz zabić królową.
- Jesteś głupia, jeśli wierzysz w coś podobnego -mruknął, uważnie wpatrując się w twarz Anny i próbując coś z niej wyczytać.
- Byłam głupia, kiedy wpuściłam cię do swego łóżka, ale od tamtego czasu zmądrzałam - oświadczyła. - Byłeś wściekły, gdy opuściłam twój dom w towarzystwie Jacka. Byłeś na Cornwall Street w chwili wybuchu pożaru i podejrzewam, że wczoraj też byłeś w People's Palace.
- Anno,ja...
- Czy możesz temu zaprzeczyć?
- Nie. Ale niczego nie rozumiesz. Byłem...
- To nie wszystko. To ciebie widziałam w lesie dziś po południu tuż przed tym, jak rozległ się strzał - dokończyła, patrząc na niego oskarżycielskim wzrokiem.
- Byłem tam, owszem, tak samo jak byłem w pobliżu kamienicy i w sali koncertowej, ale tylko po to, by cię chronić. Spójrz na mnie, Anno. Bez względu na to, jak wielka jest twoja wina, czy naprawdę myślisz, że mógłbym cię skrzywdzić?
Przez chwilę kusiło ją, by ulec czarowi jego szarych oczu, schronić się w jego ramionach i wierzyć, że wszystko się jakoś ułoży.
- Znałam mnóstwo ludzi, którzy robili rzeczy, o jakie nikt by ich nie podejrzewał - powiedziała z rezerwą. -Zbyt wiele tu zbiegów okoliczności, żebyś mógł twierdzić,że nie jesteś zamieszany w to nikczemne przedsięwzięcie - dodała, odwracając głowę.
- Skąd takie wnioski? I jaki jest twój związek z tą ponurą aferą? - zapytał. Był już zmęczony jej oskarżeniami. Ledwo powstrzymywał wybuch wściekłości. Był zły na nią, nie z powodu zarzutów pod jego adresem, ale dlatego, że jej zdrada mogła na zawsze ich rozdzielić. Jak może pomóc Annie, jeśli ona nie chce mu zaufać?
- To nie twoja sprawa - odparła.
- Owszem, moja - próbował ją przekonać. - Czy nie rozumiesz? Tu już nie chodzi tylko o zadanie, które muszę wykonać. Pomimo wszystko nadal cię kocham.
- I dlatego strzelałeś do mnie dziś i wczoraj?
- Do licha, Anno! Nie strzelałem do ciebie! - zawołał zrozpaczony.
- Nie kłam. Postrzeliłam wczoraj mego napastnika. Przed chwilą, gdy dotknęłam twych żeber, skrzywiłeś się z bólu. To potwierdziło moje przypuszczenia.
- Nie mam żadnych ran postrzałowych - zawołał Ian, rozpinając do końca koszulę. - Sama zobacz. To tylko siniak, nic więcej. Kopnął mnie twój koń, gdy się spłoszył w lesie.
Choć w pokoju panował półmrok, zobaczyła, że Ian mówi prawdę. Puścił jej ręce i sama mogła dotknąć jego torsu. Nie było na nim żadnej rany, jedynie fioletowy siniak. Mimo to zachowywała rezerwę. Musi dowiedzieć się więcej. Za każdym razem, gdy ktoś próbuje ją zabić, Ian jest w pobliżu.
- To tylko dowodzi, że nie ty strzelałeś do mnie wczoraj wieczorem. Możesz jednak być wspólnikiem tego człowieka.
- Mówiłem ci już, że nie mam z nim nic wspólnego. Dlaczego on chce cię zabić, Anno? I dlaczego tak się boisz?
- Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to dlaczego uciekałeś i wczoraj, i dzisiaj?- zapytała, ignorując jego pytania.
- Próbowałem go złapać! Gdybym uciekał, to po co miałbym wracać?
- Może chciałeś dokończyć robotę, którą tyle razy spartaczyliście.
- Posłuchaj, ile razy mam ci mówić, że nie mam z nim nic wspólnego? Twoje zdanie o mnie nie ma jednak żadnego znaczenia - oświadczył ze znużeniem. - Nie wiem, w jaki sposób ani dlaczego jesteś w to zamieszana, ale Wiem, że muszę powiadomić władze.
- Władze? - zapytała ostro, zupełnie zaskoczona.
- Bardzo mi przykro - powiedział, delikatnie gładząc palcem jej podbródek. - Nie mogę postąpić inaczej, bez względu na to, jak bardzo cię kocham. Książę Walii powierzył mi zadanie odkrycia źródła pogróżek pod adresem królowej, a ty jesteś w to zamieszana.
- Pracujesz dla księcia Walii? - zapytała zdumiona.
Twierdząca odpowiedź Iana napełniła ją wielką radością. A więc jej serce miało rację, wierząc w niewinność Iana. Mimo iż w przeszłości wrodzony sceptycyzm Anny wielokrotnie ratował jej życie, wiedziała, że teraz nadeszła pora, by posłuchać głosu serca. W tym przypadku prawda była po jego stronie.
Łzy zalśniły w jej oczach, a na ustach pojawił się smutny uśmiech. Wyciągnęła rękę i dotknęła policzka Iana.
- Jakże opacznie rozumieliśmy własne intencje - powiedziała.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - mruknął, ukrywając ból, który rozdzierał jego duszę.
- Że pracuję dla wywiadu angielskiego - odparła krótko.
- Co takiego? - wykrzyknął. - Słynna Anna Hargraves jest agentką wywiadu?
- Od sześciu lat.
- Ale dlaczego? - zapytał. Chwycił ją za ramiona i nie spuszczał z niej wzroku. Chciał wierzyć, że to, co mu powiedziała, jest prawdą i podświadomie zaczął analizować wszelkie dowody mogące potwierdzać prawdziwość jej słów.
Bez zastanowienia zaczęła mu opowiadać o Ludwiku Napoleonie, o tym, jak zginął w Afryce, bo Anglia nie podejrzewała nawet, że grozi mu niebezpieczeństwo, Ian przyglądał jej się bacznie, a tymczasem Anna mówiła, jak skontaktował się z nią sir Nigel Conway i jak zgodziła się pracować dla swego kraju, aby tragedia, która zabrała jej Ludwika, nigdy się już nie powtórzyła.
- Musiałaś go bardzo kochać - powiedział Ian ze współczuciem.
- Tak - potwierdziła, patrząc mu prosto w oczy. - Tak bardzo, że żyłam wiele lat w samotności, zanim spotkałam człowieka, którego pokochałam jeszcze bardziej.
- Któż to mógł być? - zapytał bez tchu, z niepokojem czekając na odpowiedź.
- Mężczyzna, z którym byłam na kolacji u Irlandczyków. Mężczyzna, który...
Nim zdołała wypowiedzieć kolejne słowo, Ian przygarnął ją do siebie i przycisnął mocno do piersi, obsypując jej włosy delikatnymi pocałunkami.
- Najdroższa - powiedział cicho, kładąc policzek na jej miękkich, jasnych włosach - nie wiesz nawet, jak bardzo cię kocham, jak wielką ulgę czuję wiedząc, że jesteś niewinna.
- Bardzo dobrze wiem, co czujesz - zapewniła go, gładząc go po twarzy.
- Chyba tak - zgodził się, a niesforny kosmyk znów opadł mu na czoło. - Czy jednak na pewno czujemy zupełnie to samo?
- Tak mi się wydaje - odparła zduszonym głosem. On zaś pochylił się i delikatnie ją pocałował. Płonął tak
gorącym pożądaniem, że dotyk jego dłoni parzył ją jak ogień, Ian pochylił się ku jej odsłoniętym piersiom, gdy nagle rozległo się donośne stukanie do drzwi.
Słysząc jedynie ciche przekleństwo, które dobiegło zza zamkniętych drzwi, Brewster zaczął pukać ze zdwojoną energią.
- Panno Hargraves, czy nic się pani nie stało? - zapytał, po czym zapukał jeszcze raz.
- Lepiej porozmawiaj z nim - szepnął Ian, a Anna wstała i włożyła szlafrok. Przekręciła klucz w zamku i uchyliła lekko drzwi.
- Och, dzięki Bogu! Jest pani cała i zdrowa! Inaczej Conway by mnie obdarł ze skóry. Byłem w pomieszczeniach dla służby, gdzie słyszałem, jak mówili, że pan Kendrick wpadł jak burza do domu i pobiegł do pani pokoju - tłumaczył się kamerdyner.
- Nie musisz się tym przejmować, Brewster - powiedziała spokojnie, choć głos miała zmieniony, co sugerowało, że Kendrick rzeczywiście czai się gdzieś w pobliżu.
- Czy on tam jest? - zapytał nagle kamerdyner. Zaniepokoił go zdyszany głos Anny oraz jej obrzmiałe usta.
- Tak, skoro już musisz wiedzieć - syknęła, próbując zamknąć drzwi. - A teraz zostaw nas samych.
- Nie rozumie pani. Wydaje mi się, że widziałem go wczoraj, jak wychodził z People's Palace.
To i Brewster był w People's Palace? Widać prawie wszyscy tam byli.
- Tak. Wiem o tym. Nie ma się czym martwić - powiedziała uspokajająco.
- To niebezpieczny człowiek!
- Pod pewnymi względami - mruknęła, myśląc o czekającym na nią w łóżku mężczyźnie. - Jeśli zaraz stąd nie pójdziesz, przekonasz się, że może być jeszcze bardziej niebezpieczny.
- Pozwoli pani, ostrożności nigdy nie za dużo.
- To wszystko, Brewster - powiedziała, zamykając drzwi na klucz.
- Ale... - dobiegło zza drzwi.
- Jeśli będziesz się upierał, dopilnuję, żebyś następne lata spędził na służbie u jakiegoś irlandzkiego posła. Zapewniam cię, że w pełni panuję nad sytuacją.
- To prawda - powiedział Ian, stając obok niej. Wziął ją w ramiona i oboje z uśmiechem przysłuchiwali się dobiegającemu z korytarza mamrotaniu Brewstera. - Rzeczywiście panujesz nade mną, czarodziejko. Ale co do jednego będę nalegał.
- Słucham? - zapytała, patrząc w oczy mężczyzny, którego kochała.
- Nie pozwolę, by kobieta, z którą się ożenię, była szpiegiem. To zbyt niebezpieczne - oświadczył, odwracając ją do siebie. - Powiedz, że za mnie wyjdziesz, Anno. Powiedz to teraz.
- Och, tak! Z radością - zawołała, zupełnie zapominając, co niedawno mówiła do lady Moreland. Stanęła na palcach i pocałowała Iana.
- Kiedy? - zapytał cicho.
- Gdy tylko złapiemy człowieka, którego szukamy -odparła.
- Doskonale - oznajmił Ian. Wziął ją za rękę i poprowadził do łóżka. - Im szybciej go znajdziemy, tym prędzej będziesz mogła zostać moją żoną. Proponuję, żebyśmy połączyli siły.
Godząc się na to bez sprzeciwu, Anna wysłuchała wszystkiego, co Ian miał do powiedzenia. Potem przedstawiła mu swoje plany i domysły.
- Celem tego koncertu jest zebranie wszystkich podejrzanych w jednym miejscu, by królowa mogła bezpiecznie wrócić do Windsoru? - zapytał.
Gdy Anna skinęła głową, Ian westchnął głęboko i objął ją ramieniem.
- To dobra strategia, ale nadal nie wiemy, kim jest ten szaleniec. Wczoraj wyśliznął mi się pod osłoną ciemności, a dzisiaj w lesie nie miałem nawet okazji go zobaczyć. To może być każdy z gości Bothwella, albo ktoś z zewnątrz. Do licha, to moja wina, że nie mamy nic konkretnego.
- Nie obwiniaj się - pocieszała go Anna. - Wczoraj wieczorem było ciemno i wszystko stało się bardzo szybko. Dzisiaj z kolei, z potłuczonymi żebrami, nie byłeś w stanie kogokolwiek gonić.
- Goniłem ciebie i dogoniłem, prawda? - zapytał z uśmiechem, całując ją lekko w czubek nosa. - To bardzo miło z twojej strony, że próbujesz mnie usprawiedliwiać. Taka lojalna żona chyba mi się spodoba.
- Ależ to wszystko prawda - zaprotestowała Anna. -Poza tym ja też pozwoliłam mu uciec.
- Co mi przypomina o bardzo ważnej rzeczy - powiedział Ian już poważniejszym tonem. - Dopóki nie złapiemy tego człowieka, nie powinnaś wracać do swego domu w Mayfair. To niebezpieczne. Poszukam ci jakiegoś bezpiecznego miejsca, gdzie mogłabyś się zatrzymać.
- Czy masz na myśli coś konkretnego? - zapytała uwodzicielskim tonem.
- No cóż... Znam pewien mały domek niedaleko Russell Square - odparł z uśmiechem. - Wystrój wnętrza co prawda ustępuje temu, do czego jesteś przyzwyczajona, ale jedzenie jest przyzwoite, a gospodarz niezwykle troskliwy.
- Brzmi to nieźle, ale czy zdajesz sobie sprawę z tego, że musiałabym zabrać z sobą Brewstera?
- Wielkie nieba! O tym nie pomyślałem - zażartował Ian. - Czy mogę chociaż liczyć na to, że moje poświęcenie zostanie wynagrodzone?
- Zrobię, co będzie w mojej mocy - odparła.
- Dobrze - odrzekł rozleniwionym tonem. - A teraz mam kilka propozycji, jeśli chodzi o twój koncert. Przede wszystkim uważam, że zabójca miał dotychczas zbyt łatwy dostęp do ciebie. Gdybyś miała zamieszkać u mnie, moglibyśmy rozpowszechnić historyjkę, że zawsze przed dużym występem wycofujesz się z życia towarzyskiego. Myślę, że gdy nie będzie mógł cię znaleźć, straci panowanie nad sobą i łatwiej popełni jakiś błąd.
- Będę miała dużo wolnego czasu. Co ja będę robić?
- Na pewno coś wymyślę - powiedział znacząco.
- To brzmi niezwykle obiecująco - odparła z cichym śmiechem. Zdumiewało ją to, że Ian Kendrick potrafił sprawić, iż znów poczuła się jak pierwszy raz zakochana dziewczyna, zapominając o ponurych okolicznościach.
- Zachowuj się spokojnie, kobieto - polecił jej Ian bez przekonania. - Przez ciebie wszystkie myśli ulatują mi z głowy.
- Prawdę mówiąc, zamierzałam dać ci nowy temat do rozmyślań - odpowiedziała dwuznacznie.
Rozwiązała szarfę przytrzymującą poły szlafroka i położyła się na łóżku. Potem wyciągnęła ręce wzdłuż ciała. W tej pozycji przypominała Psyche czekającą na przybycie Erosa.
Wyglądała tak kusząco, że Ian nie potrafił się opanować. Z głębokim westchnieniem przytulił się do Anny, kładąc głowę na jej nagiej piersi.
- Pokaż mi, jak mnie kochasz - prosiła.
- Nie potrafię robić nic innego. - Wyrażona prostymi słowami prośba Anny rozpaliła w nim pożądanie.
Starając się opanować własne pragnienia, delikatnie dotykał ciała Anny, wodził dłońmi po jej plecach i biodrach, aż zaczęła się prężyć.
- Na początku wahałem się... pragnąłem cię, ale jednocześnie nie chciałem cię dotykać, bo wiedziałem, że kiedy raz to zrobię, będę zgubiony - mruczał, muskając wargami szyję Anny. - Potem nie potrafiłem się już opanować - kontynuował, odnajdując ustami jej piersi. - Musiałem cię zdobyć, bez względu na konsekwencje.
Jego dłonie poznawały każdy centymetr jej uległego ciała, zbliżając się na koniec do tajemnego jądra jej istnienia. Głuchy na błagania Anny o spełnienie, pragnął przedłużyć i spotęgować odczuwaną przez oboje rozkosz.
- Teraz - błagała Anna łamiącym się głosem, obawiając się, że Ian nagle zmieni zdanie.
- Tak - odparł cicho. - Pragnę cię! Chcę cię mieć!
- Masz mnie, Ianie - szepnęła. - Weź mnie.
Nie był w stanie dłużej nad sobą panować. Potrzebował Anny tak samo jak ona jego.
Wziął ją niby świętość, rozkoszując się jej ciepłem i dotykiem. Potem jednak pierwotne impulsy zdominowały wszystko. Ciche okrzyki Anny oraz drżenie jej ciała spowodowały, że niemal oszalał z pożądania. Pragnienie, by ją posiąść, graniczyło z bólem.
I wtedy porwała ich oboje gorąca fala, łącząc ich ze wszystkimi kochankami z przeszłości i tymi, którzy się jeszcze nie narodzili.
- Czy teraz wiesz, jak bardzo cię kocham? - zapytał, przygarniając ją delikatnie do siebie.
- Zaczynam się domyślać - szepnęła, wtulając się w ramiona Iana. - Czy kiedy się pobierzemy, będziesz mnie kochał tak samo?
- Nawet bardziej - obiecał, całując jej włosy. Słowa Anny przywołały go z raju do niezbyt wesołej rzeczywistości. W głębi serca wiedział, że ani on, ani Anna nie będą mogli cieszyć się sobą, dopóki nie schwytają zagrażającego Wiktorii szaleńca. W milczeniu zaczął zastanawiać się nad stojącymi przed nimi problemami.
Po chwili zerwał się i całując Annę w nagie ramię, powiedział:
- Wiem, że to zabrzmi trochę dziwnie, ale jeśli chodzi o twój koncert, to co byś powiedziała, gdybyśmy...
17
Ponieważ mieli mnóstwo zajęć, reszta tygodnia minęła szybko. Nadszedł dzień koncertu. Późnym popołudniem w salonie Iana Brewster perorował:
- Doprawdy, panno Hargraves, ten pomysł to zupełny absurd. Jaki człowiek przy zdrowych zmysłach...
- Posłuchaj, Matthew, chyba słyszałaś, jak Nigel zupełnie wyraźnie polecił ci z nami współpracować.
- Cały czas to robię. Czy powiedziałem choć jedno słowo na temat pani pobytu w domu pana Kendricka, a ściślej mówiąc w jego sypialni? Czy skarżyłem się na niechlujny sposób prowadzenia tego domu albo przydzieloną mi kwaterę? Człowiek o mojej pozycji śpi w pomywalni!
- To prawda, okazałeś wyjątkową cierpliwość - uspokajała go Anna. Uciekła spojrzeniem w bok, by nie patrzeć w rozbawione oczy Iana. - Teraz jednak jesteś nam najbardziej potrzebny. Pomyśl o Wiktorii. Powodzenie całego planu zależy tylko od ciebie.
- Anna ma rację. Bez twojej pomocy w następny wtorek ten szaleniec może zaatakować królową zamiast Anny. Chyba nie chcesz, by to się stało - przekonywał go Ian, z trudem zachowując powagę, podczas gdy oboje z Anną próbowali udobruchać kamerdynera, którego nagle naszły wątpliwości. - Matthew Brewster, od powodzenia twego dzisiejszego występu może zależeć los monarchii brytyjskiej.
Niezupełnie przekonany kamerdyner stał niespokojnie, kurczowo przytrzymując spodnie w pasie i zastanawiał się nad swym położeniem. Słodko przemawiająca para pozbawiła go już kamizelki i koszuli, ale chyba nawet królowa nie żądałaby, by poświęcił dla niej spodnie.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego nie mogę zostać w spodniach. Sama pani mówiła, że nikt nie będzie się do mnie zbliżał - argumentował.
- Dlatego, że jeśli zostaniesz w spodniach, gorset nie będzie dobrze leżał.
- Gorset? - Kamerdyner o mało nie dostał apopleksji. - Skoro pani go nie nosi, to ja też nie muszę. Założę się, że Wiktoria także obywa się bez gorsetu.
- Na szczęście, Brewster, panna Hargraves ma figurę o wiele bardziej kobiecą niż ty. A jeśli chodzi o królową, to wydaje mi się, że twoje okrągłości znajdują się w zupełnie innych miejscach niż u niej. Musimy więc coś zrobić, żebyś wyglądał bardziej naturalnie - tłumaczył mu Ian. Zaczynał powoli tracić cierpliwość. Jeśli mają trzymać się planu, nie zostało wiele czasu na przekonanie kamerdynera. - Posłuchaj, Brewster, zaciśnij zęby i wykonaj swój obowiązek wobec Anglii. Śmiem twierdzić, że jako agent Korony na pewno znosiłeś o wiele gorsze upokorzenia.
- Być może, sir, ale nie przed publicznością - mruknął kamerdyner, który miał wkrótce wystąpić w roli królowej Wiktorii. Współpracując z prywatnym sekretarzem Jej Królewskiej Mości, Nigel Conway w tajemnicy załatwił opóźnienie powrotu królowej z Balmoral do Windsoru, a jednocześnie rozpuścił pogłoski, że Wiktoria przybędzie na koncert Anny. Brewster musiał w końcu przyznać, że bez jego pomocy plan się nie powiedzie.
Wziął głęboki oddech i opuścił spodnie, odsłaniając niezwykle kościste nogi. Z grymasem niezadowolenia wziął od Anny gorset i odwrócił się od niej.
- Dam sobie radę, proszę pani.
- Obawiam się, że nie, Matthew. Trzeba cię zasznurować z tyłu, a tego chyba nie potrafisz - sprzeciwiła się. Anna, zabierając się do dopasowywania metalowego gorsetu do grubej talii Brewstera. Następnie z niewysłowioną przyjemnością zajęła się zawiązywaniem sznurówek. Zemsta jest słodka, pomyślała.
- Uff- stękał kamerdyner. Miał zaczerwienioną twarz, ale powstrzymywał się od dalszych protestów. Skoro tego wymaga od niego królowa, nie może odmówić, mimo związanych z tym niewygód. Dobrze, że chociaż ten nicpoń Kendrick gdzieś zniknął.
- Zorientowałem się, oczywiście, że znasz księcia Walii, kiedy przysłał ci tę wiadomość, ale królową? - Oczy Jacka o mało nie wyskoczyły z orbit, gdy starszy brat zawiadomił go o obecności monarchini na dole. - Jesteś pewien, że nie ma nic przeciwko temu, by mnie poznać? To znaczy, chcę powiedzieć, że zrozumiałbym...
Ian uśmiechnął się szeroko i potrząsnął głową. Jack bardzo dojrzał w ciągu ostatnich tygodni. Nie sprzeciwił się obecności Anny w domu brata, ani słowem nie skomentował też faktu dzielenia przez nich sypialni. Oczywiście jego wstrzemięźliwość mogła wypływać z faktu, że wprowadzając Annę do swego domu, Ian posłał młodszemu bratu kilka spojrzeń, które nie pozostawiały wątpliwości co do zachowania, jakiego się po nim spodziewał. Trzeba przyznać, że Jack zachował się przyzwoicie; przestał nawet słać Annie żałosne, pełne uwielbienia spojrzenia i traktował ją raczej jako starszą siostrę, a nie obiekt miłości.
- Nie wolno ci zanudzać Jej Królewskiej Mości czczą paplaniną. Kilka uprzejmych słów zupełnie wystarczy -powiedział Ian, odgarniając kosmyk, który znów opadł mu na czoło. Razem z Anną doszli do wniosku, że w ten sposób sprawdzą, czy przebranie Brewstera jest wiarygodne. Jeśli kamerdynerowi uda się nabrać Jacka i panią Land, plan na pewno się powiedzie w przypadku zabójcy, który przecież będzie widział królową z daleka.
- A teraz, Matthew, unieś ręce do góry, żebym mogła wsunąć ci przez głowę suknię. Masz szczęście, że to tylko zwykła, czarna suknia - mówiła tymczasem Anna do Brewstera. Ku jej zdumieniu kamerdyner natychmiast wykonał polecenie. Najwyraźniej pogodził się ze swym losem i chciał jak najszybciej mieć wszystko za sobą. Jednak w chwilę później, gdy Anna zaczęła krążyć wokół niego i układać fałdy spódnicy z czarnej krepy, nie wytrzymał.
- Czy naprawdę musi się pani tak nade mną znęcać?
Sam fakt że musiałem włożyć ten okropny strój jest wystarczająco upokarzający - zaprotestował z irytacją.- I tak nigdy nie będę wyglądał jak królowa, więc niech mnie pani zostawi w spokoju.
-No cóż, jeśli na takim efekcie ci zależało, to gotowe
-powiedziała z łobuzerskim uśmiechem, powtarzając słowa, które sam kiedyś do niej wypowiedział. - Pomogę ci tylko jeszcze włożyć czepek i woalkę.
-Po co? I tak nikt się nie da nabrać. To oburzające, Nie mogę uwierzyć, że Nigel...
Wtem drzwi do salonu otworzyły się i Browsterowi nie pozostało nic innego, jak tylko pospiesznie nasunąć na głowę czepek
- Anno, Nigel czeka przed domem w zamkniętym powozie. Zawiezie Jej Królewską Mość na dworzec Paddington tak żeby wyglądało, że właśnie przybyła z Wmdsoru Potem dołączy do nas w People's Palace a Jej Wysokość przyjedzie królewskim powozem - poinformował ich Ian. Widząc, że Brewster jest już gotowy, odsunął się na bok wpuszczając do pokoju Jacka. Pani Land i Molly czekały przy drzwiach wejściowych.
- Wasza Królewska Mość, czy mogę zaprezentować mego młodszego brata, Johna Andrew Charlesa Kendrica?
Brewster zesztywniał z oburzenia; na szczęście woalka ukryła wyraz jego twarzy.
- Wasza Królewska Mość, to prawdziwy zaszczyt, ja kiego nie spodziewałem się, przybywając do Londynu-rzekł Jack, składając głęboki ukłon. Sięgając po dłoń królowej, ze zdziwieniem zauważył, że jest pokryta włosami.
- O Boże! - zawołała Anna. - Rękawiczki!
- Zmykaj stąd - sarknął Brewster, ukrywając ręce w fałdach sukni i prawdziwie królewskim krokiem ruszył do drzwi. - Im szybciej będziemy mieć to za sobą, tym lepiej.
- Anno? Ianie, co to znaczy? - pytał skonsternowany Jack. Chociaż osoba, którą miał przed sobą, wyglądała zupełnie jak Wiktoria, nie potrafił sobie wyobrazić, by monarchini mogła zachować się tak niegrzecznie. Z drugiej strony, kobieta o takich rękach...
- Wyjaśnię ci wszystko po koncercie - obiecała Anna. Wzięła swój szal oraz rękawiczki dla Wiktorii i podążyła za innymi.
W holu pani Land i Molly pozdrowiły władczynię głębokimi ukłonami, gdy tymczasem Brewster mruczał coś pod nosem aż do samych drzwi. Na szczęście kobiety nie były w stanie rozróżnić poszczególnych słów, zachwycone tą niezwykłą okazją spojrzenia z bliska na królową.
- Och, panie Ianie, bardzo dziękuję. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że Beatrice Land znajdzie się tak blisko królowej - zawołała gospodyni, podnosząc się z niewygodnej pozycji.
- Wydaje mi się, że się do mnie uśmiechnęła, ciociu - cieszyła się Molly, gdy tymczasem Anna i Ian wsiadali do mniejszego powozu, który miał ich zawieźć do People's Palace. Trzeba było jeszcze dopilnować kilku spraw, a Anna musiała się przebrać.
Mężczyzna myślał o zbliżającym się wieczorze. To będzie jego wieczór. Annie Hargraves wydaje się, że da dzisiaj koncert, ale to on wystąpi, zmieniając bieg historii
Anglii. Drżącą i wilgotną z przejęcia dłonią podniósł do ust butelkę i pociągnął z niej łyk whiskey. Przełknął alkohol, nie czując nawet jego smaku. Z satysfakcją przyjął jednak fakt, że drżenie natychmiast ustało. Wiedział, że rana jest najprawdopodobniej zainfekowana, to jednak nie miało teraz znaczenia. Liczy się tylko ostateczny sukces; tym razem mu się uda.
Nie miał już wyboru: musiał posłużyć się pistoletem. Odczuwał zbyt duży ból w boku, by wytrzymać odrzut strzelby. Poza tym nie miał jak jej przemycić na salę koncertową. Mały rewolwer też spełni swoje zadanie. Wolno, metodycznie czyścił i oliwił po kolei każdą część. Pewnymi, bezbłędnymi ruchami składał poszczególne elementy, rozkoszując się dotykiem chłodnej stali.
Na koniec otworzył szufladę biurka i wyjął pudełko z amunicją. Pieszczotliwym ruchem wyjmował kolejno kulę po kuli i wkładał do komory pistoletu. Wiedział, że ten wieczór nie przyniesie rozczarowania. Jedynie Anna Hargraves stała między nim a Wiktorią.
Trzykrotnie śpiewaczce udało się mu wymknąć; za każdym razem pewnie śmiała się z niego i z losu, który zdołała oszukać. Nie wiedziała jednak, jak mało brakowało, by ją zastrzelił przed kamienicą. A więc właściwie to już cztery razy ta wścibska kobieta oszukała śmierć. Dziś wieczorem nie uniknie swego przeznaczenia.
Fakt, że Wiktoria miała odwiedzić Annę Hargraves za kulisami, bardzo mu odpowiadał. Dopadnie je obie w garderobie, a może nawet każe śpiewaczce patrzeć na śmierć królowej. Oczywiście, może nie mieć na to czasu, ale jeśli orkiestra będzie grała i hałas zagłuszy odgłos strzałów, Anna umrze ze świadomością, że nie udało jej się go powstrzymać. Sprawiłoby mu to wielką przyjemność. A gdyby Kendrick znów się wtrącił, i on podzieli los obu kobiet - kul nie zabraknie. Mężczyzna uśmiechnął się i z niezwykłą starannością zaczął się ubierać na koncert. Być może to będzie jego ostatni występ, wypadało się więc odpowiednio przygotować.
Gdy powóz wjechał w Mile End Road, Ian musiał podnieść głos, by przekrzyczeć hałas panujący na ulicy.
- Anno, jesteś pewna, że nie chcesz zrezygnować? -zapytał po raz kolejny.
- Nie zaczynaj wszystkiego od początku. Oczywiście, że zamierzam wystąpić. O co ci chodzi? - zapytała zdziwiona. To Nigel stanowczo sprzeciwiał się temu planowi, wydawało jej się natomiast, że ma pełne poparcie Iana. Patrząc na jego zdecydowany, męski profil, próbowała ocenić jego nastrój. Zwykle pogodne oczy były zachmurzone, a twarz bardziej ponura niż kiedykolwiek w przeszłości. Czy to możliwe, że bał się o nią? - Na Boga, Ianie, dziesiątki razy byłam w o wiele groźniejszych sytuacjach...
- Tak, ale spójrz na te rzesze ludzi. Zostało jeszcze prawie dziewięćdziesiąt minut do występu, a już wszędzie są tłumy. Nie ma gwarancji, że uda nam się go powstrzymać, zanim do ciebie strzeli, zwłaszcza jeśli posłuży się strzelbą - powiedział. Anna znaczyła dla niego więcej niż własne życie. Gdyby coś poszło nie tak...
- Przecież będą ludzie Nigela i ci przysłani przez księcia. Zarówno kulisy, jak i sala będą dostatecznie strzeżone. Prawdę mówiąc, na sali pewnie będzie więcej osób zajętych czuwaniem nad moim bezpieczeństwem niż słuchaniem mego śpiewu.
- Wątpię, czy to możliwe, ale przynajmniej przekonałaś rząd, by pokrył koszt biletów dla ochrony. To niezły wkład w przedsięwzięcie Brightona. - Ian uśmiechnął się szeroko. Nadal zdumiewało go zuchwalstwo Anny, która tak doskonale poradziła sobie z biurokratami z rządu.
- Oczywiście. A niby dlaczego mieliby dostać darmowe bilety? Pieniądze przeznaczone są na szlachetny cel, a to mi przypomina, panie Kendrick - rzekła z figlarnym uśmiechem - że nie zapłacił pan jeszcze za swój bilet.
- Na miłość boską, Anno...
- Dając dwa funty nie trafisz do przytułku, a za te pieniądze można kupić żywności na tydzień dla pięcioosobowej rodziny - uprzytomniła mu, wyciągając rękę po pieniądze.
- Jeśli mam być uczciwy, to dla mnie jesteś warta o wiele więcej - szepnął - choć wydawało mi się, że mam pewne przywileje.
- Owszem - zgodziła się. - W domu tylko ty możesz mnie nakłonić do śpiewu, a większość z tych dźwięków nie znajduje się w żadnej znanej mi gamie.
Śmiejąc się cicho z tego żartu, Ian podał swej damie monety i pocałował ją, gdy tymczasem powóz zatrzymał się przed People's Palace.
- No cóż, sir. Chyba czas na nas - mruknęła i biorąc głęboki oddech, przy pomocy Iana wysiadła z powozu. - Myślisz, że on już jest?
Ianowi nie trzeba było tłumaczyć, kogo miała na myśli.
- Poleciłem, by przed naszym przybyciem nie wpuszczano nikogo za kulisy, nawet naszych ludzi - przypomniał jej - ale to niczego nie gwarantuje.
- Chyba zechce teraz poczekać na Wiktorię - zastanawiała się Anna. - Przedtem ja go interesowałam, ale przecież chodzi mu głównie o nią. Może nawet już nie jestem jego celem.
- Modlę się, byś miała rację - odparł Ian, prowadząc ją do środka. Zobaczył, że wszyscy zastosowali się do jego polecenia. Muzycy, bileterzy, cały personel pomocniczy i agenci Nigela zebrali się nie za kurtyną, a w miejscu przeznaczonym dla orkiestry.
Rozglądając się po sali, Anna przez chwilę czuła ukłucie strachu na wspomnienie wydarzeń ubiegłego tygodnia. Uścisk dłoni Iana dodał jej siły i rozwiał wszelki niepokój.
Sala została przygotowana zgodnie z jej zaleceniami. Wszystkie krzesła, fotele, kanapki i otomany ustawiono przodem do sceny. Jedyny wyjątek stanowiły miejsca na lewo od orkiestry, starannie zasłonięte dekoracyjnymi palmami. Przygotowano je dla Wiktorii, księcia Walii oraz ich świty. Ponieważ architekci People's Palace nie uznali za stosowne zaprojektować ani loży dla rodziny królewskiej, ani też pomieszczenia dla głów państwa, Nigel doszedł do wniosku, że to jedyne rozwiązanie, choć królowa będzie musiała w czasie przerwy udać się za kulisy, jeśli koncert potrwa dłużej.
- Anno, pora, żebyś zaczęła się przebierać - rzekł Ian, wskazując na alkowę mającą służyć jako garderoba. - Pomogę ci.
- Dziękuję, nie trzeba. Bess...
- Nie ma jej tutaj. Nie było sensu jej narażać. Ja ją zastąpię. W końcu widziałem cię już w znacznie bardziej skąpym stroju... - przypomniał jej.
- Jestem pewna, że będziesz lepszy od Brewstera -zgodziła się Anna - pod warunkiem, że się skupisz na swoich obowiązkach.
Tak się też i stało. Pomagając Annie się rozebrać i włożyć kostium, Ian zachowywał się bez zarzutu. Nawet kiedy pomagał jej włożyć pończochy, był uosobieniem sprawności. Nie pozwalał sobie na żadne niewłaściwe gesty czy uwagi. Nie rozumiała, jak potrafił się tak opanować. Prawdę mówiąc, przez chwilę czuła się dotknięta takim obojętnym traktowaniem, potem jednak zorientowała się, ile wysiłku kosztowało Iana skupienie się na wykonywanym zadaniu. Świadczyły o tym zaciśnięte mocno usta, a gdy Anna pochyliła się, by nagrodzić go pocałunkiem, skrzywił się z niechęcią.
- Do diabła - mruknął rozgniewany, biorąc ją w ramiona. - To ja przez cały czas zaciskam zęby, żeby nie myśleć o twych nieodpartych wdziękach, a ty wszystko psujesz.
- Doprawdy! - zawołała, nie kryjąc rozbawienia. - Jakież to wielkie ofiary ponosisz dla swego kraju!
Na drugim końcu miasta Nigel Conway mógł wreszcie odetchnąć z ulgą. Udało mu się bez zwracania niczyjej uwagi przetransportować Brewstera na dworzec Padding-ton, gdzie wsiadł niezauważenie do pociągu z jednej strony, a wysiadł z drugiej już oficjalnie jako Wiktoria powracająca z Balmoral. Jedyny problem polegał na tym, by przekonać Brewstera, aby szedł mniej energicznym krokiem i opierał się na lasce. Wreszcie i to Nigel miał już za sobą. Wsadził fałszywą królową do powozu i przygotowywał się do odjazdu.
- Chwileczkę! A dokąd pan się wybiera? - warknęła królowa, chwytając go za rękę.
- Do People's Palace, a gdzieżby indziej? Tam się spotkamy - powiedział Conway, próbując uwolnić rękę z mocnego uścisku Brewstera. - Nie mogę jechać z Waszą Królewską Mością. W powozie jest tylko miejsce dla dam dworu. Poza tym moja osoba zwracałaby tylko niepotrzebnie uwagę.
- A ja w tym głupim stroju nie zwracam na siebie uwagi? - zapytał kamerdyner, poważnie zniecierpliwiony tą maskaradą. Gorset, który z ledwością można było znieść w pozycji stojącej, podczas jazdy powozem zadawał mu prawdziwe tortury. A teraz jeszcze opadną go paplające baby. Nie pozwoli na to. - Posłuchaj, Nigel...
- Przepraszam, sir - przerwała im jedna z dam dworu
- ale naprawdę musimy już wsiadać i jechać. Powóz księcia odjechał.
- Oczywiście - zgodził się Conway. Wyrwał rękę z uścisku Brewstera i pomógł damom przy wsiadaniu do powozu. - Nie możemy opóźniać przejazdu.
- Przejazdu? - powtórzył Brewster podejrzliwie.
- Tylko stąd do People's Palace - pocieszył go Nigel.
- Wszyscy bardzo chcą zobaczyć Waszą Królewską Mość. To pierwsze wystąpienie publiczne od czasu powrotu z Balmoral, a jubileuszowy pochód w przyszłym tygodniu nie prowadzi tą częścią miasta.
- No tak... - prychnął Brewster, widząc, że znalazł się w potrzasku.
- Pomachaj od czasu do czasu ręką, to wystarczy - poradził mu Nigel na odjezdnym. Miał nadzieję, że to będzie jedyny gest, jaki Brewster będzie zmuszony wykonać. Pospiesznie ruszył do własnego środka transportu, by krótszą drogą udać się na spotkanie z Anną i Ianem.
Mnogość bukietów rozmaitej wielkości i kształtów, jakie ciągle dostarczano do garderoby Anny, zaczynała powoli denerwować Iana. Mimo jej sławy oraz popularności w towarzystwie, nie spodziewał się aż takiej reakcji. Garderoba już przypominała stragan z kwiatami na targu w Covent Garden. Mając na względzie bezpieczeństwo Anny, wydał polecenie, by za kurtynę nie wpuszczano żadnych obcych osób. Ciągle napływające kwiaty wyraźnie kolidowały z realizacją tego planu. Pojawienie się olbrzymiego bukietu białych lilii przebrało miarę.
- Wynieście to na zewnątrz. Jeśli chcecie, ustawcie ten bukiet na scenie - polecił. - A w ogóle zabierzcie połowę tych kwiatów i wszystkie inne, które jeszcze nadejdą, i udekorujcie nimi salę. Zostawcie pannie Hargraves tylko bilety.
- Dlaczego? - spytała zaskoczona Anna. Szybko wyjęła bilecik z bukietu lilii, choć nie miała teraz czasu, by go przeczytać. - To bardzo miłe.
- Możesz mówić, że jestem przesądny - mruknął Ian, przeczesując dłonią włosy - ale ten bukiet za bardzo przypomina wiązankę pogrzebową. Nigdy nie lubiłem lilii.
- Całe szczęście - stwierdziła księżna Moreland, która właśnie weszła z dwiema dużymi butelkami szampana. -W przeciwnym razie mogłaby cię złapać Lillie Langtry, zanim miałbyś okazję poznać Annę. Dobry wieczór, moja droga. Chciałam ci tylko życzyć powodzenia, choć nie wątpię, że i bez tego wypadniesz wspaniale.
- Mamo, nie wypada mówić takich rzeczy za kulisami - ostrzegła Audrey. - To podobno przynosi pecha.
- Nonsens. Anna ma zbyt wiele zdrowego rozsądku, by wierzyć w takie bzdury - odparła Aurora. - Wie, że jej dobrze życzę. Muszę powiedzieć, Anno, że wyglądasz dziś prześlicznie. Te błyszczące oczy to na pewno zasługa pana Kendricka. Podziwiam pańską wytrwałość.
- Dziękuję, milady, ale może zechcą panie teraz udać się na miejsca, które Anna dla pań zarezerwowała - zaproponował Ian, próbując skierować obie damy do drzwi. Choć na prośbę Anny wpisał ich nazwiska na listę osób, którym wolno było wejść za kulisy, nie chciał, by były obecne w chwili pojawienia się zabójcy.
- Och, mamy jeszcze dużo czasu. Królowa na pewno się spóźni, jak zwykle - odparła lady Moreland, opadając na jedną z kanap. Najwyraźniej zamierzała pozostać za kulisami do czasu przybycia monarchini. - Słyszałam, że bardzo trudno było zdobyć bilet na dzisiejszy koncert. Ludzie z towarzystwa dosłownie zabijali się, żeby móc się znaleźć na sali. Miałaś świetny pomysł, Anno, sugerując wolne datki zamiast ustalonej ceny biletu. Wszyscy, z którymi rozmawiałam, obawiali się, by nie dać za mało i nie narazić się na obmowę. Na pewno bardzo pomogłaś sprawie Andrew Brightona.
- Sama nie wiem - zaczęła Anna, gdy przerwało jej wejście samego Brightona.
- Ostatnie obliczenia dały kwotę prawie pięciu tysięcy funtów - oświadczył radośnie już od drzwi garderoby. -Sprawiła pani, że nawet Oliver Digby się uśmiechnął. To wyczyn godny podziwu.
- A gdzież on się podziewa? Chyba nie opuści występu Anny? - zapytał Ian od niechcenia. W rzeczywistości ściśle nadzorował przybycie poszczególnych podejrzanych.
- Będzie tu lada moment. Chciał najpierw wpłacić pieniądze do banku. Ostrożności nigdy nie za wiele. Przykro mi to mówić, ale los naszej kamienicy jest tego najlepszym przykładem - powiedział reformator, sadowiąc się obok księżnej Moreland. -Muszę ci podziękować, Auroro, za to, że mnie przedstawiłaś pannie Hargraves. Bardzo pomogła naszej sprawie. Śmiem nawet twierdzić, że dzisiejszy wieczór przejdzie do historii.
Nad głowami swych gości Anna i Ian wymienili zaskoczone spojrzenia. Kilka przypadkowych słów nie mogło jednak służyć za dowód. Potrzebowali czegoś bardziej konkretnego. Gdzie jest człowiek, na którego czekają? I gdzie się podziewa Brewster?
- Daleko jeszcze? - mruknął kamerdyner najbardziej miękkim i damskim głosem, na jaki potrafił się zdobyć. Nie był pewien, czy towarzyszące mu kobiety to agentki czy prawdziwe damy dworu, milczał więc uparcie przez całą drogę w obawie, by nie zostać zdemaskowanym.
- Na końcu tej ulicy - odparła lady Enright-Owens. Nadal nie mogła uwierzyć w szczęście, jakie ją spotkało, gdy nagle poproszono ją o towarzyszenie królowej. W przeszłości miała jedynie okazję uczestniczyć w nie kończących się herbatkach na dworze, nigdy jednak nie należała do bezpośredniego otoczenia królowej.
W pierwszym odruchu Nigel chciał posłużyć się agentami. Ostatecznie jednak doszedł do wniosku, że ludzie z towarzystwa nie uwierzą w królową, którą otaczać będą damy dworu o nikomu nie znanych twarzach. Poza tym, rozumował, jeśli zabójcy zależy na Annie, będzie musiał przed podjęciem ataku poczekać na przybycie królowej do People's Palace. W powozie z Brewsterem kobiety będą zupełnie bezpieczne.
- Tak, czuję już zapach browarów. People's Palace jest tuż za nimi - zgodziła się lady Milton-Hughes, ochoczo włączając się do rozmowy. Królowa wydawała się dziś mniej rozmowna niż zwykle. Może jest zmęczona po podróży pociągiem?
- Publiczność może sobie przynajmniej wypić piwo - mruczał do siebie Brewster, po raz kolejny unosząc do góry rękę i pozdrawiając wiwatujące tłumy. Jak zwykle miał pecha, bo Wiktorii nie wolno było pić podczas wystąpień publicznych.
18
Ubrany w wieczorowy strój dżentelmen czekał za kulisami, aż człowiek z obsługi odszuka jego nazwisko na liście gości dopuszczonych do wejścia za kurtynę. Na zewnątrz nie różnił się niczym od innych obecnych na sali osób, bez trudu więc wmieszałby się w zgromadzony tam tłum. Zależało mu jednak, by zorientować się w sytuacji za kulisami i zaplanować strategię na później. Tak jak się spodziewał, Wiktoria jeszcze nie przybyła. Zawsze się spóźniała, wychodząc z założenia, że jako monarchini może pojawiać się, kiedy ma na to ochotę. Z tego właśnie powodu przede wszystkim nie planował zabójstwa przed koncertem. W przerwie będzie dość dużo czasu, a jeśli okaże się, że Anna Hargraves jest w szczególnie dobrej formie, on może postanowi wykonać swe zadanie jeszcze później.
Wreszcie wpuszczono go do środka i przeszedłszy przez scenę, udał się do zaimprowizowanej garderoby Anny. Z przyjemnością zauważył swój bukiet lilii, który ustawiono na scenie w pobliżu fortepianu. Uznał, że to dobry znak. Nie miał teraz żadnych wątpliwości, że mu się dziś powiedzie.
Dziesięć minut potem nerwy Iana były napięte do granic możliwości. Garderoba oraz znajdująca się za nią alkowa, którą przygotowano na miejsce odpoczynku dla królowej, pękały w szwach. Jak mógł chronić Annę w tym tłumie arystokratów, reformatorów i pań z towarzystwa? Na dodatek Wiktoria jeszcze się nie pojawiła, choć Nigel dawał mu od drzwi jakieś znaki.
- Co się stało? - zapytał Ian z niepokojem, gdy Anna przeprosiła swych gości i dołączyła do nich. - Gdzie on jest?
- Powóz królowej zajechał przed bramę.
- Nareszcie - odetchnął Ian. - Za trzy minuty kurtyna idzie w górę.
- Jej Królewską Mość zatrzymały tłumy na trasie przejazdu - wyjaśnił Nigel. - A co z naszym mordercą? Myślicie, że jest tutaj?
- Nie wiem - przyznała Anna. Zaczynała się powoli denerwować. Ryzykowanie własnego życia to jedno, ale teraz narażony jest także Brewster, a ona ani trochę nie zbliżyła się do rozwiązania zagadki. Zaczynały ją nękać wyrzuty sumienia. Z drugiej strony Brewster, podobnie jak ona, jest agentem, a więc zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie niesie to zajęcie. - Ściskałam wszystkich mężczyzn tak entuzjastycznie, jak tylko się dało bez wzbudzania sensacji, ale nikt się nie zdradził. Nie wyczułam też żadnego dużego opatrunku. Może rana okazała się powierzchowna?
- A może w ogóle go nie trafiłaś? - zapytał chłodno Nigel. Nigdy dotąd Anna go tak nie zawiodła, choć nadal uważał, że nie ma sprawy, z którą by sobie nie poradziła. Co będzie, jeśli tym razem nie znajdzie zabójcy? - I co chcecie teraz zrobić?
- Koncert, oczywiście, musi się odbyć zgodnie z planem - oświadczył Ian spokojnie, ściskając dłoń Anny.
- Nie mamy wyboru - zgodziła się Anna. - Mam nadzieję, że uda nam się go sprowokować.
- Jesteś pewna, że to bezpieczne?
- Tak do końca nigdy nie można mieć pewności, ale twoi ludzie przeszukali salę i nie znaleźli żadnej broni. Jeśli ma zamiar strzelać, będzie musiał to zrobić z bliskiej odległości. Ja będę za kulisami z Anną, a ty z przodu na sali. Złapiemy go.
W tym momencie za kulisy wkroczył Brewster. Ciężko opierał się na lasce i ledwo odpowiadał na ukłony mijanych przez siebie osób.
- Przynieście mi coś do picia, szybko - zażądał ochrypłym szeptem, przechodząc obok trójki agentów.
Pozostawiając za sobą damy dworu, skierował się do garderoby Anny. Wewnątrz stanął jak wryty na widok zgromadzonych tam osób, zaraz jednak się opanował, uderzając w iście królewski ton.
- Potrzebujemy kilku chwil samotności przed podniesieniem kurtyny. Panie, panowie, proszę nam wybaczyć - obwieścił po wielkopańsku i ruszył w stronę alkowy z herbem Wiktorii.
- Panna Hargraves też potrzebuje kilku minut, by się skoncentrować przed występem - dodał Ian. Na szczęście zgromadzone towarzystwo było przyzwyczajone do wyniosłych manier Wiktorii, wszyscy więc szybko opuścili pomieszczenie. Zostali tylko Anna, Ian, Nigel i „królowa". Wyszedł nawet książę Walii.
- A więc? - zapytał Brewster. Zdjął czepek z woalką i sięgnął po butelkę brandy, przyniesioną przez Nigela. -Kto próbuje mnie zabić?
- Jeszcze nie wiemy - przyznał Ian. - Ale nie martw się, powstrzymamy go.
- To piekielnie trudne zadanie, skoro nawet nie potraficie go zidentyfikować - burknął kamerdyner. Alkohol tylko w niewielkim stopniu poprawił mu humor. Pomógł przynajmniej się rozgrzać; w tym idiotycznym kostiumie nogi zmarzły mu na kość. Suknia, też coś! - Skąd możecie mieć pewność, że on tu jest?
- Co do tego nie ma wątpliwości - rzekła Anna spokojnie, zauważywszy na kupce wizytówek nowy bilet. Wzięła go do ręki. Miał czarną, żałobną obwódkę i napisany odręcznie drukowanymi literami tekst. „Wyrazy współczucia z powodu przyszłej straty".
- Do licha, ten człowiek był tutaj, a wy go nie zauważyliście - złościł się Nigel. Nic nie układało się jak należy, a ostatecznie cała wina spadnie na niego. - Jak mogliście pozwolić, by się wam wymknął?
- Nadal jest wśród publiczności - odparła Anna, zmęczona ciągłym utyskiwaniem Nigela. - Jeśli ci się zdaje, że lepiej potrafisz rozegrać...
- Wieczór dopiero się zaczyna - przerwał Ian uspokajająco. - Mamy dużo czasu, chociaż chyba już powinniśmy zaczynać. - Wziął Annę w objęcia, pragnąc, by raczej skupiła się na jego pocieszającej obecności niż ciągłym niepokoju Conwaya. Po co ma się denerwować bardziej, niż jest to konieczne?
Nie opierając się, Anna stała spokojnie przytulona do Iana, a Nigel odwrócił się od nich z irytacją. Przez krotką chwilę pozwoliła sobie rozkoszować się promieniującą od ukochanego siłą. Przetrwali okres wzajemnych gniewnych wyrzutów, bolesnych wątpliwości i irracjonalnego strachu, teraz na zawsze już mogli się cieszyć łączącym ich uczuciem - a raczej będą mogli, gdy minie ten wieczór. Wszystkie te uczucia zawarła w pocałunku obiecującym wspaniałe chwile, które już wkrótce staną się ich udziałem.
- Zaczynajmy już ten koncert - odezwał się Brewster, opróżniwszy butelkę Nigela. - Publiczność nie będzie czekać wiecznie
- Może nie na ciebie - mruknął Ian - ale na Annę tak.
- Być może. - Anna uśmiechnęła się, delikatnie gładząc policzek Iana. - Wolałabym jednak nie sprawdzać tej teorii. Nigel, odprowadź Jej Królewską Mość na miejsce i niech orkiestra zaczyna grać wstęp.
Na sali wśród zgromadzonej publiczności jeden z mężczyzn był szczególnie oczarowany słodkim głosem Anny. Wrażenie było tym większe, że niespodziewane. Był całkowicie zaskoczony faktem, że czarowne dźwięki dobywające się z ust śpiewaczki potrafią z taką łatwością przyćmić jej niezwykłą urodę. Sposób, w jaki zaczarowała publiczność, sprawi, że wieczór ten wyda się jeszcze wspanialszy za każdym razem, gdy on będzie wspominał swój triumf. Cieszył się, że zaczekał z wykonaniem swej misji i usłyszał śpiew Anny. Z drugiej strony nie miał wielkiego wyboru, bo trudno było strzelać do królowej ukrytej za rozłożystymi palmami.
Dla Anny Hargraves wieczór ten był istotnie wieczorem triumfu. Po raz pierwszy od wielu lat występowała w Anglii przed tak liczną publicznością. Mając przed sobą grono życzliwych słuchaczy i dodatkowo zagadkę do rozwiązania, była w swym żywiole. Wyrzuciła na chwilę ze swego serca widmo nieznanego mordercy i skupiła się na śpiewie. Kierując swe pieśni do Iana, przeszła samą siebie. Czy to z akompaniamentem orkiestry, czy też samego fortepianu, jej głos budził w publiczności nowe emocje i dawno zapomniane nadzieje.
Zmieniając pozycję, by złagodzić pulsujący ból w boku, Samozwańczy zbawca Anglii czuł się zupełnie zaskoczony. Doświadczał uczuć, które uważał za dawno wygasłe. Na krótko naszły go wątpliwości, szybko jednak uznał, że musi osiągnąć swój cel.
Skoro już śpiewa jak anioł, oddam tylko Panu Bogu przysługę, tłumaczył sobie. Wraz z resztą publiczności wstał i energicznie bił brawo. Cóż za niebywała owacja widowni, a to dopiero przerwa! Cóż za wspaniałe ukoronowanie ostatniego występu! Nadszedł czas. Poza tym, pomyślał, nie zaśpiewa już piękniej. Gdybym pozwolił jej jeszcze raz wystąpić, spotkałoby mnie tylko rozczarowanie, powiedział w myślach, dotykając ukrytego w kieszeni rewolweru. Wstał i wiedziony marzeniami o sławie skierował się do garderoby Anny.
Za kulisami panował całkowity chaos. Trzydzieści osób tłoczyło się w pomieszczeniu przeznaczonym dla dziesięciu, a Każdy z obecnych pragnął znaleźć się blisko Wiktorii i królowej wieczoru, Anny Hargraves. Pozornie przesadne słowa pochwały, tego wieczoru okazały się aż nadto zasłużona a każdy z gości starał się zapewnić Annę, że jej występ przeszedł wszelkie oczekiwania.
Starając się nie wzbudzać podejrzeń, śpiewaczka krążyła wśród gości. Z każdym zamieniła kilka słów i częstując szampanem próbowała zgadnąć, kto z obecnych zagraża Wiktorii, a być może także i jej. Zaczynała powoli odczuwać zmęczenie. Jej uśmiech był trochę wymuszony, a głos utracił nieco ze swej dźwięczności. Anna Hargraves była jednak prawdziwą artystką i nikt poza Ianem nawet się nie domyślał grozy sytuacji, Ian cały czas pozostawał u jej boku i podtrzymywał ją na duchu cichym szeptem bądź uściskiem dłoni Miał chęć przedsięwziąć jakieś bardziej konkretne kroki, dopóki jednak zabójca się nie ujawnił, nie mógł nic zrobić.
Wiktoria natomiast wymówiła się zmęczeniem i w towarzystwie Nigela, Bertie'ego i kolejnej butelki brandy wycofała do przygotowanego dla niej pokoju, Ian przyjął to z ulgą, na próżno starając się przysłuchiwać licznym rozmowom prowadzonym w garderobie i jednocześnie nie spuszczać wzroku z Anny.
Wreszcie dźwięki orkiestry obwieściły koniec przerwy, a goście raz jeszcze udali się na swe miejsca. Nigel podszedł do Anny.
- Mówiłaś, że twój plan przyniesie rezultaty - rzekł z pretensją. - Dotychczas wszyscy ci ludzie tylko zasypywali cię pochwałami, wyrażali nieszczere zainteresowanie działalnością Brightona i nadskakiwali Bertie'emu i Wiktorii. Co się stało? Dlaczego zabójca nie podjął żadnej próby?
- Nie wiem - odparła cicho. Występowanie w roli przynęty dla mordercy oraz wysiłek włożony w wykonanie pierwszej części koncertu całkowicie ją wyczerpały. W tej chwili nie miała ani siły, ani ochoty odpowiadać na pytania Nigela. Sama nie potrafiła wyjaśnić swych wątpliwości. -Byłam pewna...
- Nie wystarczy być pewnym, Anno - irytował się Nigel. - Nie mamy czasu na pomyłki. Do jubileuszu zostały cztery dni.
- Na miłość boską, zachowujesz się, jakby Anna mogła zmusić tego maniaka do działania. Jest śpiewaczką, a nie cudotwórczynią, a poza tym jak morderca może działać w takim tłoku? - warknął Ian. Pora przemówić Conwayowi do rozsądku. Przez ostatnie czterdzieści osiem godzin nieustannie wywierał presję na Annę, choć sam w niczym nie pomógł. W zupełnie niedorzeczny sposób wydawał się zrzucać na nią całą odpowiedzialność. - Daj spokój, Conway, wyjdźmy stąd. Anna i królowa potrzebują kilku chwil spokoju, zanim pojawią się znów przed publicznością. Poza tym mam ci coś do powiedzenia.
Anna z ulgą opadła na kanapę i zamknęła oczy. Słyszała, jak w sąsiednim pomieszczeniu Nigel i Ian rozmawiają z Bertie'm, a potem, gdy wyszli, zapadła błogosławiona cisza. Zaczęła wykonywać ćwiczenia oddechowe, by uspokoić rozbiegane myśli i przygotować się do występu. Wszystko na próżno.
Co się stało? Bilecik z czarną obwódką świadczył o tym, że zabójca był wcześniej w garderobie. Co go powstrzymało? Ach tak, przypomniała sobie, Wiktorii wtedy jeszcze nie było. Ale gdzie jest teraz? Oddychając wolno, starała się odprężyć, a jednocześnie myślami powróciła do swych gości. Czy kogoś nie brakowało? (sip A43)
Bradford i Wallingcroft, nawet Chadwick i Bothwell wstąpili do garderoby, by jej gorąco pogratulować. Był oczywiście także i Brighton z nieodłącznymi Digbym i Morrisonem... Nagle przypomniała sobie spóźnione przybycie Digby'ego. Czyżby to on zostawił żałobny bilecik? To on znajdował się po drugiej stronie drzwi płonącej kamienicy. Morrison zaś był w czasie przerwy dziwnie małomówny, jakby roztargniony. Czy to możliwe, że ci dwaj są w zmowie?
Masowała obolałe skronie, nie otwierając oczu, nawet gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi garderoby.
- Daj mi jeszcze pięć minut, Ianie - poprosiła cicho. - Jeszcze nie jestem gotowa.
- Pięć minut? Może nie zostało ci już tyle czasu? - zapytał męski głos nie należący do Iana.
Anna otworzyła nagle oczy i ujrzała przed sobą Alexa Morrisona. Był jakiś rozkojarzony i rozdygotany. Stał wyprostowany, biła od niego siła, jakiej wcześniej nie zauważyła. Zupełnie nie przypominał młodzieńca potulnie podążającego za Brightonem. Czy to możliwe, że przybył tu, by ją zabić?
- Jeśli zależało ci na prywatnym koncercie, Alex -szepnęła, próbując się czegoś dowiedzieć - wystarczyło mnie poprosić. Rzadko odmawiam.
- Odmówiłaś, kiedy cię prosiłem, żebyś przestała węszyć na East Endzie - wymamrotał, sięgając do kieszeni po pistolet i celując w stronę Anny. Nie miał pojęcia, kiedy wróci Kendrick, musiał się więc spieszyć. Chwycił ją za ramię i poderwał na nogi, a potem popchnął w stronę alkowy, gdzie przebywała królowa.
- Nigdy nie przypuszczałam, że to ty - odezwała się Anna ze smutkiem.
- Byłem pewien, że wiesz, ale to już nie ma znaczenia; teraz wiesz i musisz umrzeć.
- Chciałam wam tylko pomóc...
- Nie potrzebowałem twojej pomocy. Wszystko sam zaplanowałem - odpowiedział młody reformator, gdy zbliżali się do alkowy. W razie potrzeby gotów był strzelać bez zwłoki. Okazało się jednak, ku jego zaskoczeniu i przerażeniu Anny, że Wiktoria ucięła sobie drzemkę. Znużona monarchini siedziała z brodą opartą na piersi, a spod woalki dobiegało ciche pochrapywanie.
Najwidoczniej wydarzenia tego dnia oraz brandy Nigela pokonały Brewstera. Anna wiedziała, że w tym stanie na nic jej się nie przyda.
- Widzi pani? Staruszka się już do niczego nie nadaje. Trzeba z nią skończyć, zanim Anglia popadnie w poważniejsze kłopoty. Próbuję tylko uratować mój kraj - mamrotał Morrison, popychając Annę w kierunku siedzącej postaci. Ten kolejny dowód podeszłego wieku Wiktorii sprawił mu widoczną przyjemność. - Tak wielkim narodem powinien rządzić ktoś młodszy, mężczyzna w pełni sił, mający wizję przyszłości.
- Ale to ona przyczyniła się do wielkości tego kraju - przekonywała go Anna.
- To prawda, ale to zamierzchła przeszłość - zawyrokował. - Co miesiąc umierają na East Endzie setki niewinnych dzieci - zagłodzonych lub zatłuczonych na śmierć, a ona nawet nie powoła komisji, by się tym zająć. Zamiast tego rozdaje jubileuszowe kubki trzydziestu tysiącom odprasowanych i wykrochmalonych uczniów szkół prywatnych. Jaki z tego pożytek? Stary porządek musi odejść.
- Panno Hargraves? Wasza Królewska Mość? – wołanie z korytarza przerwało wywód Morrisona. - Za pięć minut wchodzi pani na scenę.
- Odpowiedz mu - warknął Alex, przystawiając jej do głowy pistolet. Fanatyczny idealista oddychał ciężko i najwyraźniej nie panował nad sobą. Anna wiedziała, że jeśli ma uratować Brewstera i siebie, musi sprowadzić pomoc. Jak może jednak to zrobić, nie zwracając uwagi tego szaleńca?
- No dalej, odpowiedz mu.
Przez chwilę wahała się, ale wiedziała, że nie ma wyboru. Liczyła na to, że Morrison nie zna się na zwyczajach panujących w teatrze i modliła się, by agent za drzwiami ją zrozumiał. Szybko zagwizdała cicho kilka taktów, ale woIanie powtórzyło się.
- Panno Hargraves, słyszała mnie pani? Jest pani gotowa?
Raz jeszcze zagwizdała wyraźnie tylko kilka pierwszych nut, mając nadzieję, że mężczyzna za drzwiami zrozumie jej przesłanie. Nikt, absolutnie nikt nigdy nie ośmielił się gwizdać za kulisami teatru. To przesąd starszy od greckich bogów.
- W porządku, proszę pani - padła odpowiedź. - Powiem im.
Mam nadzieję, pomyślała. Szaleniec był coraz bardziej podekscytowany. Gdyby tylko Brewster się poruszył, dałoby to jej szansę... Ale nie, kamerdyner spał jak zabity. Oby tylko nie stało się to prawdą.
- Chcę wiedzieć, dlaczego ja? - zapytała cicho. - Rozumiem twoje stanowisko wobec królowej, ale...
- Na początku myślałem, że jesteś jedną z nas, że pomożesz nam - że ty i ja zmienimy East End, będziemy pomagać biednym - mówił z szeroko otwartymi, rozbieganymi oczami. - Ale potem Digby sprawił, że przejrzałem. Powiedział, że pracujesz dla monarchistów i że szpiegujesz nas... żeby położyć kres naszej działalności. Nie mogłem ryzykować. Postanowiłem się ciebie pozbyć, zwłaszcza że byłem pewien, że znałaś moje zamiary. Bez względu na to, co mówią Digby i Brighton, mam własne plany. Gdy królowa umrze, nikt mi nie będzie potrzebny.
- To ty próbowałeś mnie zabić podczas pożaru? - zapytała, starając się zyskać na czasie. Na pewno powiedzieli już Ianowi o gwizdaniu, ale czy będzie wiedział, co ono oznacza?
- Rzuciłem zapałkę na stertę szmat, kiedy szukałem mojego pudełka - wyjaśnił z nutą irracjonalnej dumy w głosie. - Wcale go nie zgubiłem, rozumiesz? - dodał, pokazując jej pudełko.
- Tak - odparła. Próbowała odsunąć się od zbliżającego się coraz bardziej Morrisona.
- U Bothwellów to też byłem ja, podobnie jak tutaj w zeszłym tygodniu. Trzy razy już byś nie żyła, gdyby ten Kendrick się nie wtrącił...
- Zrobię to i tym razem - powiedział Ian, wchodząc do odgrodzonej zasłoną alkowy z bronią wycelowaną w człowieka grożącego jego ukochanej.
- Przecież widziałem, jak szedł pan na widownię -zdumiał się Morrison.
- Zawróciłem. A teraz oddaj mi broń...
- Nie! Mam zadanie do wykonania. Tym razem musi się udać - zawołał szaleniec, cofając się przed Ianem. - Nic nie rozumiesz, muszę zabić królową.
- Może masz rację - zgodził się Kendrick, stając między Anną a reformatorem - tylko że to nie jest Wiktoria, a kamerdyner panny Hargraves. Ma nieco trudny charakter, ale to nie powód, by go zabijać.
- Kłamiesz - wybuchnął Morrison. Skoczył do przodu i ściągnął woalkę z twarzy Brewstera. - Wszystko na nic! - krzyknął. - Oszukaliście mnie, ale co gorsza, skazaliście Anglię na haniebny los.
- Alex, pozwól sobie pomóc - prosiła Anna. Odczuwała bardziej współczucie niż strach.
- Nie, nie, odejdź! Nie rozumiesz? Ktoś musi umrzeć, bo inaczej poniosę klęskę — zawołał zdesperowany Morrison, celując w Annę. Choć nie uda mu się uwolnić kraju od Wiktorii, śmierć tej podstępnej śpiewaczki zwróci uwagę na sprawę, o którą walczył.
- Ianie! - zawołała Anna, gdy kula Iana ugodziła Alexa, który osunął się na podłogę. - Był jeszcze chłopcem.
- Chłopcem, który o mało cię nie zabił - mruknął Ian. Otoczył ją ramionami i odgrodził od widoku ciała.
- O, złapaliście go? - zapytał Brewster, obudziwszy się na odgłos strzałów.
- Bez twojej pomocy - odpaliła Anna.
- Bzdura, gdybym nie wystąpił w roli Wiktorii, nigdy by tu nie przyszedł - oświadczył kamerdyner. - Powiem to Nigelowi.
- Świetnie - mruknęła Anna, kładąc palec na ustach Iana i powstrzymując jego protest - a przy okazji powiedz mu też, że się wycofuję. Moja kariera i ten mężczyzna sprawią, że w przyszłości będę zbyt zajęta, by pracować w wywiadzie.
Przytuliwszy ją mocno do siebie, Ian potwierdził słowa Anny obsypując ją pocałunkami. Rozdzielił ich kilka chwil później dyskretny kaszel Brightona.
- Przepraszam, panno Hargraves, ale czy skończy pani koncert? - zapytał. Obok niego stał Nigel. - Czy mam odesłać publiczność do domu?
- Nikt nigdy nie powie, że Anna Hargraves nie dokończyła występu - roześmiała się, trzymając Iana za rękę. - Zaśpiewam jeszcze jedną pieśń, ale pod warunkiem, że ten mężczyzna zostanie przy mnie. Kocham go i chcę, by cały świat o tym wiedział. Skończyłam z niebezpiecznymi grami - dodała ze znaczącym spojrzeniem w stronę Nigela.
- Świetnie, Anno, świetnie - zgodził się - ale powiedz nam, co to była za melodia, którą zagwizdałaś? Nie byliśmy pewni.
- Wielkie nieba, to przecież takie oczywiste. „Boże, chroń królową". - Uśmiechnęła się zadowolona. -I zostaliśmy wysłuchani.
Epilog
Triumfująca księżna Moreland należała do ostatnich gości opuszczających weselne śniadanie. Było ono ukoronowaniem prostej ceremonii, która połączyła Annę Hargraves i Iana Kendricka zaledwie tydzień po długo oczekiwanym, ale spokojnym złotym jubileuszu królowej Wiktorii.
Oczywiście małżeństwo to nie było dla nikogo niespodzianką po skandalicznym i romantycznym zarazem incydencie w Bothwell Manor, kiedy to Ian Kendrick porwał śpiewaczkę i wrócił z nią do Londynu. Chodziły nawet słuchy, że natychmiast zamieszkał z Anną w swym domu. Lady Aurora nie komentowała tych plotek. Powtarzała tylko, że przepowiadała to małżeństwo na długo zanim pomysł ten postał w głowie któregokolwiek z państwa młodych.
Pożegnawszy Aurorę i jej rodzinę, Anna stała w holu domu przy Russell Square. W sukni z materiału o delikatnym odcieniu różu wyglądała prześlicznie. Gdy Ian otoczył ramieniem jej talię, stwierdziła, że nigdy nie czuła się tak kochana, nawet wtedy, gdy po udanym występie kłaniała się bijącej brawo publiczności.
Gdy Ian pochylił się, by ją pocałować w policzek, stłumione kaszlnięcie przypomniało nowożeńcom, że jeszcze nie są sami.
- Anno - powiedział sir Nigel, podchodząc, by wreszcie ucałować pannę młodą. - Życzę ci szczęścia, choć żałuję, że cię straciłem. Nie dalibyście się przekonać? Teraz, gdy Ian już nie pracuje dla księcia...
- Przykro mi - odparła Anna, patrząc w górę na twarz mężczyzny, którego kochała. - Ale odpowiedź brzmi: nie.
- A co z twoją karierą?
- Zamierzam ją kontynuować, przynajmniej na razie - odparła panna młoda.
- A ja obiecuję, że będzie śpiewała jeszcze piękniej niż przedtem - dorzucił Ian. - Poza tym przywykła do podróży po całym świecie, a ja mam ochotę z nią pojeździć.
- Rozumiem - odparł Conway, żywiąc w duchu nadzieję, że może kiedyś w przyszłości uda mu się nakłonić Kendricków do zmiany zdania.
- Głowa do góry, Nigel. Przecież masz jeszcze Brewstera - rzekła Anna z figlarnym uśmiechem, gdy kamerdyner pojawił się w holu z torbą podróżną Jacka. - Chyba przydałoby mu się parę wypadów do jakichś egzotycznych miejsc.
- Tak, to prawda - dodał szczęśliwy pan młody. - Słyszałem, że w przebraniu Wiktorii zdobył serca kilku starych kawalerów na widowni, którzy nie mogli się oprzeć jego urokowi. Podobno od tamtego czasu ukrywa się przed nimi.
- Wypraszam sobie, sir! - zaprotestował Brewster.
- Niepotrzebnie robisz do mnie te miny, stary - kontynuował Ian. - Nigdy nie boję się mężczyzn, których widziałem w spódnicy.
Ignorując gniewne pomruki kamerdynera, Ian zwrócił się do brata, życząc mu szczęśliwej podróży.
- No cóż, Jack, mam nadzieję, że zdobyłeś edukację, której szukałeś.
- Jeśli nie, to przynajmniej znalazł Audrey Palmer -rzekła Anna. Jack zarumienił się lekko, a jego szwagierka skonstatowała, że jej domysły okazały się prawdą.
- Posłuchaj, Kendrick - wtrącił się Nigel. - Nikt nie podejrzewałby chłopaka w wieku Jacka o... Czy twój brat nie chciałby...
- Nie chciałby czego? - zapytał natychmiast Jack, zainteresowany wszystkim, co mogłoby opóźnić powrót do domu. Po przygodach w Londynie życie w Northumberland wydawało mu się przeraźliwie nudne.
- Nie, nie chciałby - rzekł Ian, czym prędzej eskortując brata do drzwi i wsadzając go do nowego powozu.
- Pozdrów mamę i ojca i powiedz im, że wkrótce przyjedziemy z Anną ich odwiedzić - polecił, po czym zamknął drzwi domu.
Teraz należało się jeszcze pozbyć Nigela i Brewste-ra. Pani Land i Molly przezornie wzięły wolne na resztę dnia. Ian użył wszelkich znanych sobie sposobów, by nakłonić ich do wyjścia. Posunął się nawet do patrzenia w znaczący sposób na zegarek, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
Wszyscy stojący w holu, łącznie ze zwykle niewzruszonym Brewsterem, byli zaskoczeni.
Spóźniona jak zwykle Wiktoria pojawiła się w towarzystwie księcia Walii.
- Przybyliśmy - oświadczyła monarchini - wziąć udział w uroczystości.
- To dla nas wielki zaszczyt. Może przejdziemy do salonu, Wasza Królewska Mość? - zaproponował uprzejmie Ian, gestem ręki wskazując kierunek.
W ciągu kilku chwil Brewster podał kawę, herbatę, owoce i smakołyki zdolne zadowolić nawet najbardziej wybredne podniebienie.
- Rozumiemy, pani Kendrick - rzekła królowa, wyciągając pulchną rękę po słodycze - że wraz z małżonkiem oddaliście nam drobną przysługę. Oczywiście ze względu na charakter waszej pracy nie możemy publicznie wyrazić wam naszego uznania. Przybyliśmy tu jednak na prośbę naszego syna, by wam podziękować. Albercie, wręcz nowożeńcom nasz prezent.
Książę wyjął niewielkie, płaskie pudełko z drewna różanego i podał je Ianowi.
Za pozwoleniem królowej, rozpromieniony pan młody przekazał je Annie, która, podekscytowana, uniosła wieczko, spodziewając się zestawu noży do masła czy czegoś podobnego.
Ku całkowitemu zaskoczeniu obojga w wysłanym aksamitem wnętrzu szkatułki leżał akt własności, czyniący ich właścicielami znacznej posiadłości w Dorset.
- Wasza Królewska Mość-zaczęła Anna-to niezwykle hojny...
- To nic takiego, pani Kendrick. Mąż powinien mieć środki na godziwe utrzymanie żony. Poza tym posiadanie takiego małego domu pozwoli wam od czasu do czasu odetchnąć od rygorów życia towarzyskiego - rzekła królowa z rozmarzonym wyrazem twarzy. Może przypomniała sobie własną młodość i chwile spędzone w Osbourne House?
- Jesteśmy bardzo wdzięczni Waszej Królewskiej Mości, a także Waszej Wysokości - powiedział Ian, odruchowo otaczając Annę ramieniem.
- Po upływie stosownego czasu znajdzie się i tytuł -obiecała Wiktoria, gdy nagle uwagę jej zwrócił Brewster, który zjawił się z dzbankiem gorącej wody. - Powiedz mi, Kendrick, kim jest ten krzepki człowieczek? Wiemy, że go nigdy nie widzieliśmy, ale wydaje nam się jakoś dziwnie znajomy.
Nawet Anna, która przywykła już do ciągłego gderania Brewstera, była zakłopotana gwałtownymi pomrukami niezadowolenia oburzonego kamerdynera, który czym prędzej wyszedł.
- To Matthew Brewster, Wasza Królewska Mość - wyjaśniła młoda pani Kendrick. - Jest nieco ekscentryczny, ale mąż i ja uważamy, że mamy obowiązek zachować lojalność wobec służby, która zawsze okazywała się lojalna w stosunku do nas.
- Jest zatem w rodzinie od wielu lat? - zapytała królowa.
- Powiedziałabym, że o wiele za długo. Ale cóż można na to poradzić? - rzekła Anna niewinnie, wzruszając ramionami.
- To bardzo pokrzepiające znaleźć tyle dobroci i mądrości u kobiety, która dodatkowo jeszcze jest obdarzona taką urodą. Panie Kendrick, spotkało pana wielkie szczęście - orzekła monarchini, podnosząc się z miejsca.
- To prawda, Wasza Królewska Mość - przytaknął Ian, patrząc na Annę z taką czułością, że pozostali przezornie uznali za stosowne się oddalić.
- Myślałem, że nigdy już nie zostaniemy sami - powiedział Ian, biorąc ją w ramiona, gdy drzwi zamknęły się za ostatnim gościem.
- Ale wreszcie doczekaliśmy się.
- Tak. Powiedz mi tylko - szepnął pochylając się, by pocałować ją w szyję - czy nie będziesz tęskniła za dawnym, pełnym przygód życiem?
- Jestem przekonana, że moje życie z tobą okaże się znacznie bardziej emocjonujące-odparła.
Gdy Ian wziął Annę na ręce, chcąc zanieść ją do sypialni, wiedziała, że jej flirt z wywiadem rzeczywiście się skończył, a zastąpiła go nowa pasja zgłębiania tajemnic ludzkiego serca.
KONIEC