LISTOPADOWE REFLEKSJE
Przed 83 laty Polska odzyskała niepodległość
Równo 83 lata temu, 11 listopada 1918 r., Polska, po 123 latach niewoli, odzyskała niepodległość. W dziejach naszego kraju, pełnych zdrad, klęsk i porażek, nie ma piękniejszej daty. „Listopad dla Polaków niebezpieczna pora” — pisano kiedyś.
Okazało się, że nie tym razem.
Wszystko zaczęło się dzień wcześniej, w niedzielę 10 listopada, gdy na warszawski dworzec, we wczesnych godzinach porannych, wjechał pociąg, którym przybył do stolicy uwolniony przez Niemców z twierdzy w Magdeburgu, Józef Piłsudski. Kronikarze zanotowali, że dzień był zimny, dżdżysty.
Na peronie oczekiwała niewielka grupka ludzi. Był przedstawiciel Rady Regencyjnej, od której w najbliższych dniach przyszły marszałek miał przejąć pełnię władzy cywilnej i wojskowej. Przemówień nie było. Tylko Adam Koc, szef POW w stolicy, późniejszy dyrektor Banku Polskiego, wyrecytował jedno zdanie:
— Obywatelu Komendancie, w imieniu Polskiej Organizacji Wojskowej, witam Obywatela Komendanta w stolicy.
— Dziękuję Wam — bąknął Piłsudski i było widać, że się spieszy, by jak najszybciej dotrzeć do centrum miasta.
W samochodzie przedstawiono mu jaka panuje sytuacja.
Na terenie okupacji niemieckiej i austriackiej trwało rozbrajanie żołnierzy. Zadanie to wykonywała POW, podziemna armia polska, działająca we wszystkich trzech zaborach. Zorganizowanie jej jeszcze na początku wojny, to był pomysł Piłsudskiego. Jej siatki sięgały Moskwy, Kijowa i Kaukazu. Rozkaz rozpoczęcia akcji wydał komendant POW, płk Edward Rydz-Śmigły. Moment wybrał bezbłędnie. Nie za wcześnie i nie za późno, gdy rozkład armii okupacyjnych był aż nadto widoczny.
Tymczasem w poszczególnych ośrodkach powstawały zalążki władzy państwowej. W Krakowie działała Polska Komisja Likwidacyjna z Wincentym Witosem na czele. W nocy z 6 na 7 listopada powołano w Lublinie pierwszy rząd. Jego premierem został Ignacy Daszyński. Ale z chwilą objęcia przez Piłsudskiego funkcji naczelnika państwa i wodza naczelnego armii polskiej, wszystkie ośrodki władzy w terenie podporządkowały się Warszawie. Nie było kłótni, sporów, a tym samym marnowania energii. Polacy zdali egzamin już w tych pierwszych dniach, bo potrafili utworzyć jeden ośrodek władzy, zostawiwszy na boku partyjne rywalizacje i osobiste ambicje poszczególnych polityków. Stał się jeden z listopadowych cudów.
Było ich zresztą znacznie więcej. Rozbrajanie wojsk okupacyjnych odbywało się bez strat w ludziach. POW nie używała przemocy. Wymagało to od jej żołnierzy ogromnej dyscypliny, a przecież była to zbieranina ludzi pochodzących z różnych środowisk. Działał autorytet dowódców. Rozumiano również sens przyjętej taktyki.
Nigdy wcześniej i, niestety, nigdy potem, nie miała Polska tylu wybitnych ludzi, działających na scenie publicznej: polityków, wojskowych, organizatorów życia publicznego. Nie sztuką było ogłoszenie niepodległości w listopadzie 1918 roku, lecz jej utrzymanie i obrona. Nie zawsze pamiętamy, że do roku 1921 Polska stoczyła 8 większych i mniejszych wojen ze swoimi sąsiadami. Najpoważniejszym konfliktem była wojna polsko-bolszewicka. I ze wszystkich tych zmagań Rzeczpospolita wyszła obronną ręką.
Czasami myślę, jak inaczej i o wiele lepiej wyglądałaby dzisiejsza Polska, gdyby w roku 1989 i później, sprawami kraju kierowali ludzie o poziomie intelektualnym i etycznym tamtego pokolenia z listopada 1918 roku. I robi się trochę smutno.