357 Garbera Katherine Sąsiad do wzięcia

Garbera Katherine

Sąsiad do wzięcia



ROZDZIAŁ PIERWSZY

Rafe Santini przetarł dłonią zaspane oczy. To musi być sen. Rzucił okiem na swój stary zegarek. Nie pomylił się - była dopiero siódma. Zanim ponownie spojrzał w dół, przeciągnął się i podrapał po zarośniętych policzkach.

Chłopiec wciąż tam był. Rafe nie przepadał za dziećmi. A ten malec naruszył w dodatku granice jego terytońum. Powi­nien być na niego wściekły, ale zamiast tego czuł rosnące za­ciekawienie.

Rafe oparł się o framugę i westchnął głęboko. Do diabła, przecież nie mógł tak dzieciaka zostawić!

Wsunął stopy w stojące na werandzie sandały, w których chodził zwykle na nocne spacery z psem. Podrapał się po gołej klatce piersiowej, rozważając, czy powinien też włożyć na grzbiet koszulę. Ale zrezygnował, widząc minę porannego in­truza. Nie należało chyba zwlekać ani minuty dłużej.

Chłopiec mieszkał po drugiej stronie ulicy. Dom był zadba­ny. W jego otoczeniu trudno byłoby znaleźć choć jeden dowód na to, że mieszka tam małe dziecko - żadnych zabawek, rowe­rów, plastikowych narzędzi. Na podjeździe stało zdezelowane volvo.

Chłopiec chwycił Rafe'a za rękę i pociągnął do przodu. Drzwi otworzyły się przed nimi cicho, z wnętrza docierał świe­ży, kwiatowy zapach. Swoim rozkładem dom ów przypominał Rafe'owi jego własny, był tylko dużo lepiej utrzymany. Na wypolerowanych drewnianych podłogach leżały ręcznie tkane dywaniki. Rzeźbione poręcze na schodach pięknie wyczyszczo­no. Westchnął na myśl o swoim zapuszczonym domu. Ciekawe, czy gdyby go wyremontować, byłby równie ładny.

Pronto? Rafe myślał, że nikt już nie używa tego słowa. Uśmiechnął się. słysząc drżący głos kobiety. Przed laty takim tonem mówiła do niego matka, kiedy coś przeskrobał.

Wyraz rozbawienia zniknął szybko z twarzy chłopca.

Weszli po schodach na piętro i zatrzymali się przed drzwiami do łazienki.

Rafe udał, że nie usłyszał ostatniego zdania chłopca. Uznał, że lepiej będzie zająć się forsowaniem drzwi, zanim kobieta uwięziona w środku wpadnie w zabójczy szał. Uśmiechnął się pod nosem, dochodząc do wniosku, że w sumie ten dzień wcale nie zaczął się tak źle, jak się zapowiadało.

Skupił się na drzwiach. Na podłodze obok nich leżał rząd małych, plastikowych żołnierzyków.

Chłopiec uśmiechnął się szeroko.

Za drzwiami zapanowała cisza. Głos uwięzionej już się nie łamał. Brzmiał dokładnie jak głos kobiety z jego marzeń. Ma­rzeń, których nic dopuszczał do siebie przez długie lata. Łagod­ny, przywodzący na myśl niedzielne poranki w kościele i dni spędzone w łóżku na lenistwie. Nagle zawładnęły nim wspo­mnienia z rodzinnego domu. Nie mógł sobie na to pozwolić'. Trzeba było wziąć się w garść.

Znowu zaczęła się denerwować. Prawdopodobnie trochę się bała. W jej domu szarogęsił się zupełnie obcy człowiek. Jej syn był z nim właściwie sam na sam. Skąd mogła wiedzieć, że nie jest gwałcicielem ani żądnym krwi mordercą? Nie miała jednak innego wyjścia - musiała się na niego zdać.

Rafe przykucnął, żeby przyjrzeć się klamce i zamkowi w drzwiach. Zawsze miał smykałkę do takich rzeczy. Umiał wszystko naprawić. Wiedział, że tę przedpotopową klamkę ła­two rozbierze na części, nie był tylko pewien, czy poradzi sobie z mechanizmem wewnątrz.

Przez cały czas zastanawiał się, jak ona wygląda.

Ten zimny ton głosu zaczynał działać mu na nerwy.

Rafe mruknął coś pod nosem w odpowiedzi. Jedyne, czego teraz chciał, to otworzyć te cholerne drzwi i wynieść się stąd jak najszybciej.

Zapadła cisza. Rafe słyszał, jak kobieta przemierza łazienkę tam i z powrotem. Kiedy staną w końcu twarzą w twarz, pra­wdopodobnie będzie go traktowała z rezerwą. Nie był typem faceta, którego kobiety chętnie widziały w pobliżu swoich sy­nów. Jemu to odpowiadało. I tak wcale go nie ciągnęło do dzieci.

Cisza.

Wyjął z kieszeni scyzoryk i wsunął go w dziurkę od klucza. Chciał przyprzeć się mechanizmowi zamka.

Rafe rozkręcił klamkę. W normalnych warunkach zabrałoby

mu to jakieś pięć minut, ale Andy chciał wszystko wiedzieć' i nieustannie zadawał pytania.

Rafe pamiętał, że jako dziecko tak samo męczył swojego ojca. Starał się więc cierpliwie odpowiadać na wszystkie pytania chłopca. Andy wzbudził jego podziw. Był bystry - nigdy dwu­krotnie o to samo nie zapytał.

Kiedy w końcu udało się wyjąć klamkę, otworzył drzwi bez problemu. Rafe spodziewał się ujrzeć osobę dojrzałą i krągłą, taką jak jego matka. W końcu ta kobieta miała syna, a jej głos brzmiał surowo jak głos starej panny - na przykład jego ciotki Florence. Ale matka Andy'ego była - mało powiedzieć' - atra­kcyjna. Była seksowna. I to jak!

Długie ciemne włosy miała upięte na czubku głowy, szczupłą twarz otaczały wijące się kosmyki. Czerń włosów wspaniale kon­trastowała z jasną, kremową karnacją. Piwne oczy skojarzyły mu się z jesiennymi liśćmi opadającymi z drzew. Ze Świętem Dzię­kczynienia. Z domem. Jedwabna różowa podomka raczej nie ukry­wała jej kobiecych kształtów. Wszystko w niej kusiło, pociągało.

Wychodząc z łazienki, stanęła na jednym z żołnierzyków Andy'ego i zachwiała się. Próbowała złapać równowagę, pod­skakując na jednej nodze. Rafe wyrwał się z transu, w jaki po­padł na chwilę, i chwycił ją w ramiona.

Było mu tak dobrze z tym lekkim brzemieniem, że na mo­ment zapomniał o wszystkim wokół - o złości, chłopcu, zabaw­nej uwadze o jego pośladkach. Zniknęło wszystko. Liczyło się tylko to, że w ramionach trzymał kobietę. Kobietę, która pach­niała słodko, ale nie tanimi peńumami czy jeszcze tańszą whi­sky. Kobietę, która wszelkimi sposobami próbowała wyplątać się z jego ramion.

Postawił ją na podłodze z dala od wojsk Konfederacji. Chcąc wyglądać bardziej dostojnie, owinęła się szczelnie po­domką. Zabawne, pomyślał Rafe, bo przecież miała na sobie tylko ten cieniutki jedwab, który okrywał jej ciało jak druga skóra.

Zaskoczyło go, że jej głos znowu brzmiał łagodnie. Spodzie­wał się, że zostanie inaczej potraktowany. Wyciągnęła do niego drobną dłoń. Czuł się przy niej duży, silny i bardzo męski.

Paznokcie miała pomalowane na różowo, co doskonale pod­kreślało naturalną barwę jej warg. Czuł, że wpadł.

Cassandra kiwnęła głową i poszła w głąb korytarza. Zatrzy­mała się po chwili.

Rafe uśmiechnął się pod nosem. Dobrze pamiętał, jak to jest, kiedy się walczy z rodzicami.

Andy po namyśle wyjaśnił:

Andy westchnął ciężko.

Rafe przestał zajmować się drzwiami. Przestał słyszeć' słowa Andy'ego. Korytarzem szła Cassandra. Poruszała się lekko. I to kuszące kołysanie bioder!... O, do diabła!

Cass szybko włożyła to, co było pod ręką w sypialni. Zaplot­ła włosy, a stopy wsunęła w zniszczone tenisówki. Wszystkie poranne czynności wykonywała w pośpiechu. Bała się, że jeśli odpocznie choćby przez moment, jej myśli pobiegną w niepo­żądanym kierunku.'

Rafe Santini oglądany od tyłu przedstawiał się interesująco, ale widziany z przodu po prostu wyglądał wspaniale. Błyszczą­ce, szare oczy przypominały lodowiec, wewnątrz którego płonie ogień. Gęste, kędzierzawe włosy aż prosiły się o to, by wplątać w nie palce. Widok nagiej klatki piersiowej sprawiał, że krew w żyłach Cassandry krążyła szybciej.

Ten, którego pupa ci się podobała". Wciąż słyszała te słowa. Mogłaby umrzeć ze wstydu. A to był najmniejszy z jej proble­mów w tej chwili.

Nie była zadowolona, że Andy gapi się na Santiniego jak sroka w gnat. Jakby był jakimś bohaterem, albo, jeszcze gorzej, kandydatem na ojca.

Od śmierci jej męża, dwa lata temu, Andy szukał kandydata na ojczyma. Oczywiście, nie robił tego jawnie. Uważnie przy­glądał się każdemu mężczyźnie, jaki pojawiał się na horyzoncie. Cass znała jego taktykę - chłopiec prawdopodobnie właśnie teraz próbował dowiedzieć się jak najwięcej o Santinim. Zacho­wywał się w takich sytuacjach jak paleontolog, który spodziewa się wykopać kość dinozaura.

Na myśl o tym, że ma przepraszać Rafe'a Santiniego, Cass robiło się zimno. Ale wiedziała, że musi. Zachowała się niegrze­cznie. Chyba go zirytowała tymi swoimi pytaniami, lecz przy­zwyczaiła się, że to ona jest szefem i sama rozwiązuje wszystkie problemy w domu. Dziwacznie czuła się tylko jako ta, której mężczyzna przychodzi z odsieczą.

Postanowiła pozostawić bez komentarza to, co wypaplał Andy. Jeśli ten facet ma odrobinę godności, zrobi to samo. Poza tym żaden mężczyzna nie lubi, gdy się mówi o jego po­śladkach.

Wyszła na korytarz i spojrzała w stronę łazienki. Zdumiała ją cierpliwość, jaką Santini okazywał jej synowi. Oczywiste było, że nieczęsto miał kontakt z dziećmi. Używał języka, od którego cierpła skóra. Jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że każde dziecko nastawione jest na rejestrowanie i powtarzanie nowych słów. A jednak widać było, że stara się być miły. Część jej obaw szybko topniała.

Dociekliwość Andy'ego zdawała się nie mieć granic. Swoją babcię doprowadzał ciągłymi pytaniami do szaleństwa. Czasem nawet ją samą potrafił wyprowadzić z równowagi. Ale ten męż­czyzna był niewzruszony.

Odchrząknęła głośno. Obaj odwrócili się w jej stronę.

Cassandra nie lubiła, kiedy się do niej zwracano w ten spo­sób, ałe pomyślała, że po jej wcześniejszych wyczynach teraz powinna ugryźć się w język.

Patrzyła, jak jej syn idzie, ociągając się. do swojego pokoju. Wyglądał, jakby nagle na jego ramionach złożono ogromny ciężar. Odwróciła się do Santiniego.

Srebrzystoszare oczy błyszczały w ciemności korytarza. Mięśnie grały pod skórą, a jednak ten mężczyzna nie wyglą­dał jak kulturysta. Nagle zdała sobie sprawę, ile czasu minęło od chwili, gdy sama ćwiczyła. Przy nim czuła się stara i zanie­dbana.

Ściany kuchni ozdobione były bordiurą w słoneczniki. Ten sam motyw pojawiał się również na naczyniach i sprzętach. Cassandra zawsze myślała, że jej kuchnia jest miłym, jasnym pomieszczeniem, w którym każdy dobrze się czuje. Teraz w to zwątpiła. Rafe wyraźnie nie pasował do tego miejsca.

Zamiast usięść przy małym stoliku w rogu. oparł się biodrem o kuchenny blat. Wyblakłe dżinsy opinały jego smukłe, umięś­nione nogi jak druga skóra. Nagi tors wydawał się jej jeszcze bardziej pociągający niż pośladki. Rafe był jak duży kot zacza­jony na upatrzoną zdobycz. Przekonywała siebie, że ona nie ma w sobie niczego z myszy.

Robiła się przy nim nerwowa. Dawno już w jej kuchni nie rozpierał się mężczyzna czekający na kawę. Zastanawiała się, czy napar nie będzie dla niego za słaby.

czymś ciszę. Nie lubiła towarzyskich pogawędek, ale czuła, że na niej spoczywa obowiązek prowadzenia konwersacji

Sprawa była. Cass zachowała się niegrzecznie. Chciała go jakoś przeprosić, a jednocześnie nie zamierzała się przed nim ukorzyć.

Przeciągnął to słowo jak gumę do żucia. Cass nie cierpiała tego, ale powstrzymała się od komentarza.

Nic spuszczał z niej wzroku. Pomyślała, że pewnie się roz­czochrała albo ma ubrudzoną twarz. Przygładziła włosy i wy­tarła nos, zanim sięgnęła do lodówki po mleko.

Cass zesztywniała.

Cass zaczęła się jąkać, próbując jednocześnie znaleźć cos aa swoją obronę. Andy wyszedł, zanim zdążyła go powstrzymać. Chłopiec bywał czasem impulsywny, ale to jej w żadnym razie nie tłumaczyło. Nie powinna była pozwolić" mu wyjść.

Do licha, dlaczego w ogóle wspomniała o tym swojej sio­strze? Zajęty zabawą Andy zwykle nie zwracał uwagi na to, co mówili dorośli. Ale najwyraźniej akurat tego dnia nadstawiał uszu.

W panice szukała czegoś, co odwróciłoby uwagę Rafe'a od tego wątku w rozmowie.

W ekspresie zabulgotała woda. W ciszy, jaka zapadła w ku­chni, te dźwięki zabrzmiały niemalże jak wybuchy. Cass rozglą­dała się na boki. Ze wszystkich sił starała się nie patrzeć na swego wybawcę.

Do kuchni wpadł Andy. Włożył dżinsy i koszulkę z wizerun­kiem G. I. Joe. Na nogach miał nieskazitelnie białe, nie zasznu­rowane tenisówki.

Cass przykucnęła obok syna i zajęła się wiązaniem sznuro­wadeł. Wiedziała, że jeszcze tylko przez moment będzie musiała bawić Santiniego rozmową. Jeśli Andy miał zdążyć do szkoły na czas. musieli zaraz wyjść.

Nalała kawę do dwóch dużych kubków. Jeden z nich podała panu Santiniemu.

Rafe pokręcił przecząco głową. Andy chwycił garść otrębo­wych ciastek rodzynkami i poczęstował nimi Santiniego.

Przez chwilę się wahała. Zaraz jednak przypomniała sobie, it przecież Santini jest szanowanym przedsiębiorca budowlanym. Ja­ko przewodnicząca rady mieszkańców przychylnie rozpatrzyłaby każdą jego ofertę. Wiedziała o nim więcej, niż powinna. Był cie­szącym się poważaniem członkiem koła biznesmenów i filarem miejscowej Ligi Lekkoatletycznej. Nie miała w domu nic, czego mógłby jej pozazdrościć. Nie było się czego bać.

Cofając volvo z podjazdu. Cass zastanawiała się, jak będą wyglądały jej kontakty z nowym sąsiadem i jak mu się odwdzię­czy. Andy paplał o Rafie Santinim przez całą drogę do szkoły. Bardzo ją to zaniepokoiło.

Dojechali do szkoły dokładnie w momencie, gdy rozległ się. dzwonek. Cass patrzyła, jak jej synek galopuje w kierunku swo­jej klasy na nogach, które już nie były dziecięco pulchne. Powoli przekształcał się z małego chłopczyka w młodego mężczyznę. A przynajmniej tak zaczynał wyglądać. Dwa tygodnie temu wrócił ze szkoły z podbitym okiem. Od tego momentu prze­strzegał zakazu bójek, ale w związku z tym czuł się niepewnie. Cass sama nie wiedziała, co powinna z tym zrobić'.

Gdyby tak mógł na zawsze pozostać jej malutkim synkiem! Wiedziała, że to niemożliwe. Zawsze wierzyła, że sprawą pier­wszej wagi jest wychowanie, ale Andy potrafił byc' uparty jak osioł. Nie przyznałaby tego głośno. bała się jednak, te sama może nie podołać rodzicielskim obowiązkom. Na razie jeszcze sobie radziła, ale za kilka lat może się okazać, że Andy'ego zacznie roznosić energia i wpadnie w poważne kłopoty.

A teraz naprzeciwko niej mieszkał ten pewny siebie chojrak. Przypomniała sobie, jak błyskawicznie Andy polubił nowego sąsiada. Miała przeczucie, że kroi się poważna sprawa.

Santini nie mógł jej w niczym pomóc. Biega sobie co rano w tych swoich kusych spodenkach - wcielone wyobrażenie każ­dego chłopca o tym, jak powinien wyglądać prawdziwy męż­czyzna. Atleta i macho. Dość, by przyprawić rozsądną kobietę o atak serca.

Rafe jeździł, oczywiście, sportowym jaguarem. Na randki umawiał się prawdopodobnie i piersiastymi, tlenionymi blon­dynkami. Zdecydowanie nie lubiła tego typu facetów. I zdecy­dowanie nie był to wzorzec dla małego chłopca.

Przypomniała sobie jednak jego troskę o Andy'ego. Miał jej za złe, że wypuściła chłopca z domu bez pozwolenia. Zastana­wiała się, jaki jest naprawdę.

Wiechała na podjazd. Silnik pracował jeszcze przez chwile,. W końcu przekręciła kluczyk w stacyjce, ale wciąż ociągała się z wysiadaniem. Nie była pewna, czy chce znowu stana.ć twarzą w twarz ze swoim sąsiadem. Serce zaczęło jej bić coraz szyb­ciej, nie mogła opanować drżenia rąk.

Weszła do domu, nalała kawy do dzbanka i wyszła na ze­wnątrz. Rafe siedział u siebie na werandzie z syberyjskim husky u stóp. Miał zamknięte oczy. Cass nie mogła oderwać od niego wzroku.

Wtedy jedno szare oko otworzyło się i popatrzyło prosto na nią. Cass odchrząknęła i uniosła dzbanek, który przyniosła ze sobą. Oparła się o bańerkę.

Zapadła głęboka cisza. Cass zdusiła w sobie rosnące pragnie­nie ucieczki. Marzyła o tym. by zaszyćsię w swoim własnym, bezpiecznym domu. Nie miała doświadczenia w kontaktach z mężczyznami. Niewiele zdążyła się nauczyć na randkach z chłopcami, bo wyszła za Carla zaraz po skończeniu szkoły średniej.

Skinęła głową, ale nie nazwała go po imieniu.

Cass poczuła, jak na policzki i szyję wypełza jej rumieniec.

Uniósł jedną brew, wpatrywał się w nią jastrzębim wzrokiem.

Zmrużył oczy. Taksował ją powoli spojrzeniem od stóp do

głów. Jej ciało reagowało w sposób, o jakim zdążyła już zapo­mnieć. Tyle czasu minęło... Zdenerwowała się i gwałtownie odsunęła od bańerki.

ROZDZIAŁ DRUGI

Miała szczęście, że zauważyła przekorny błysk w oczach Rafe'a. W przeciwnym wypadku zrobiłaby z siebie kompletna, idiotkę. Zmusiła się do uśmiechu i ze świstem wciągnęli powie­trze do płuc. Serce biło jej przyspieszonym rytmem, czuła się jak nastolatka.

Dziwnie brzmiało to imię w jej ustach. Byłoby jej łatwiej, gdyby nazywał się Tony, jak jej przyrodni brat, albo Marcus, jak zaprzyjaźniony sąsiad. Mogłaby wtedy udawać, że jest tylko jej kumplem.

Ale nie był. Był śniadym Włochem. Bardzo pewnym siebie. Sama nie wiedziała, co o nim myśleć. Przełknęła ślinę.

Uniósł brwi z dezaprobatą. Wykrzywił usta w dziwnym gry­masie.

Carl polubiłby każdego, kto w jakikolwiek sposób przyszedł­by jej z pomocą. Nie był zazdrosny. Spokojny, zrównoważony, nigdy się nie denerwował. Jej zmarły mąż był dla niej jak opoka. Nadal za nim szaleńczo tęskniła, ale teraz była już w stanie wykrztusić z siebie w miarę normalnym tonem:

Rafe zaklął cicho. Nikt ze znajomych Cass nie używał takich słów. Wyciągnął rękę w jej stronę i przesunął twardą dłonią po jej ramieniu.

Nie skłamała. Zdążyła się już pogodzić ze stratą męża. Cza­sem zdawało się jej, że go sobie wymyśliła. Oczywiście, był Andy - żywy dowód jej związku z Carlem.

W srebrzystoszarych oczach Rafe'a zauważyła ślad czegoś, co przypominało jej własny ból po stracie Carla. Ona już czuła się lepiej. Rafe chyba nadal cierpiał.

Kogo stracił? Chciałaby poznać jego przeszłość, ale wiedzia­ła, że nie ma do tego prawa. A jednak ten smutek coraz bardziej ją intrygował. W żaden sposób nie potrafiła pogodzić go z tym, co do tej pory zaobserwowała u swego nowego sąsiada. Skąd to się wzięło?

Bardzo niewiele wiedziała o jego życiu. Wprowadził się dwa tygodnie temu. Widywała go tylko w czasie joggingu albo za­bawy z psem. Może tak było lepiej - nie znając go, popuszczała bez oporów wodze fantazji. A ta rozmowa o nim z Eve...

Postawił kubek z kawą na kolanie. Drugą dłoń oparł na piersi. Nie wiedzieć czemu Cass nieprzytomnie się w nią za­patrzyła.

Dlaczego, do pioruna, tak ją frapował jego nagi tors? Prze­cież latem właściwie wszyscy mężczyźni w okolicy chodzili bez

koszul. Ale on to co innego. Kiedy była dzieckiem, wpojono jej, że żaden porządny człowiek nie powinien wychodzić z domu niekompletnie ubrany. Dopiero teraz zrozumiała, skąd się to wzięło.

Miała nadzieję, że wybiera się do Key West, na Hawaje albo do Afryki. Dokądkolwiek, byle dał jej trochę czasu na oswojenie się z faktem, że tak bardzo ją pociąga.

Nad odnowieniem jej domu pracowało około dwudziestu ludzi.

Dowiedziała się wszystkiego o interesach Rafe'a Santiniego od Emily, z którą sąsiadowała od tyłu.

Spojrzała na zapuszczony trawnik. Nie chciała rozmawiać' z sąsiadem o pracy. Musiała jakoś zmienić temat.

Wypił łyk kawy. Pies zerwał się. zakręcił i pognał za wie­wiórka. Było coś wspaniałego w ruchach tego zwierzęcia. My­śliwy na łowach. Cass przyszło do głowy, że Rafe prawdopo­dobnie też porusza się jak wojownik.

Raphael to piękne imię, pomyślała. Jego matka musiała być romantyczką.

Podeszła do niego bliżej. Patrzyła dokładnie tak, jak kiedyś jego matka. To było to spojrzenie, któremu nie umiał się sprze­ciwić Andy.

Siedział na brzeżku fotela. Jego mina sugerowała, że raczej pozwoli się torturować, niż poda swoje drugie imię.

Zaprzeczył ruchem głowy.

Znowu pudło.

Uświadomiła sobie, że opiera się na bańerce jego werandy

jak jakaś głodna miłości wdowa. Wyprostowała się, odsunęła i ruszyła w kierunku swojego domu.

Idąc, słyszała jeszcze radosne pogwizdywanie. Zakazała so­bie myśleć o Rafie inaczej niż jako o sąsiedzie. No, może jak

o kimś, kto mógłby pomóc jej nauczyć Andy'ego dyscypliny. Ale nic ponadto.

- Rafe Santini mnie nie interesuje - powiedziała do siebie głośno. Miała nadzieję, że jeśli wypowie te słowa, zadziałają jak zaklęcie. Tylko że ta deklaracja brzmiała nieprzekonywająco nawet dla niej samej.

Niech diabli wezmą tego przystojniaczka z jego ładną pu­pą. Musi teraz dodać dwa kolejne ciastka do liczby tych, któ­rych nie zje. To była kara, jaką wyznaczyła sobie za przekli­nanie. W tej chwili z obliczeń wynikało, że nie zje deseru do roku 2010.

Przez cały ranek i część popołudnia Rafe pracował na dachu. Wymiana gontów była mało absorbująca, więc cały czas błądził gdzieś myślami. A raczej nie gdzieś, a w okolicach domu na­przeciwko, a konkretnie - jego mieszkanki. Odkąd pomógł jej wydostać się z łazienki, minął tydzień, ale wciąż nie opuszczało go wspomnienie uczucia, jakie go ogarnęło, gdy trzymał ją w ramionach.

Niełatwo było zapomnieć o tej kobiecie. Gdzieś w pobliżu stale kręciło się jej żywe przypomnienie - Andy. Chłopiec chciał wiedzieć wszystko o wszystkim, co robił jego nowo poznany sąsiad. Początkowo bardzo to Rafe'a irytowało. Nie czuł się na siłach odpowiadać na setki pytań. Andy podchodził jednak do tego niezwykle seńo. Rafe zaczął traktować go jak małego dorosłego, a nic dziecko. Od tej chwili dużo łatwiej mu się z chłopcem rozmawiało.

Rafe zawsze trzymał się z daleka od kobiet obarczonych rodziną. Takich, które w każdym napotkanym mężczyźnie wi­dzą kandydata na męża i ojca. Które desperacko pragnąjakiegoś związku. Nie wierzył w to, co słyszał o niezależności kobiet. Był zdania, że tak naprawdę prawie każda szuka stałego partne­ra. Nawet jeśli zarzeka się, że jest inaczej. Uważał, że kobiety nic są w stanie spocząć, dopóki nie zaprowadzą przed ołtarz wszystkich kawalerów.

Tymczasem jemu odpowiadało samotne ż ycie. Mógł wycho­dzić i wracać, kiedy chciał. Nikomu nie musiał się z niczego tłumaczyć. I nie zamierzał tego zmarnować, wiążąc się z samo­tną matką.

Problemem było tylko pożądanie, ale nic wątpił, że sobie z nim poradzi. Nie był przecież szesnastoletnim prawiczkiem, którego po raz pierwszy w życiu owładnęła żądza. Był dojrza­łym mężczyzną. Potrafi się kontrolować.

Zszedł z dachu i poszedł po piwo. Rozsiadł się wygodnie na werandzie. Wpadło mu do głowy, że mógłby powiesić kosz do gry w koszykówkę na ścianie garażu. Ciekawe, czy udałoby mu się namówić kogoś z sąsiedztwa do wspólnej zabawy.

Montaż kosza zajął mu kwadrans. Z jednego z pudeł w ga­rażu wygrzebał pomarańczową piłkę do koszykówki. Wracając, odbił ją kilka razy o betonowy podjazd.

Nieśmiały głosik Andy'ego Gambrela wybił Rafe"a z rytmu. Musiał opanować odruch ucieczki przed tym małym, poważnym chłopcem. Andy przypominał mu o tym, o czym ze wszystkich sił starał się zapomnieć - o Cassandrze Gambrel. Oni tworzyli rodzinę, a rodzina oznaczała dla Rafe'a ból.

Promienny uśmiech rozjaśnił twarz chłopca.

Andy obejrzał się za siebie, zanim skinął głową. Rafe domy­ślił się, że chłopiec właśnie złamał zakaz matki

Nigdy nie spotkał tak poważnego dzieciaka. Andy ważył słowa i zdawał się zastanawiać na konsekwencjami każdej de­cyzji. W końcu pokręcił głową.

Rafe'a ogarnął gniew. Sport pomagał chłopcom stać się męż­czyznami. Uczył ich dyscypliny. Za kilka lat Andy będzie tego potrzebował. Do diabła - już teraz by mu to nie zaszkodziło. Ale Rafe wiedział, że nie ma prawa się wtrącać.

Rafe odbił piłkę, po czym umieścił ją w koszu.

Rafe znowu wykonał rzut w stronę kosza, po czym podał piłkę do Andy'ego.

Andy przejął piłkę, rzucił, ale nie trafił. Złapał ją z powrotem i stanął, wpatrując się w kosz jak w swojego największego wro­ga. Rzucał silnie, ale za każdym razem niecelnie.

Po drugiej stronie ulicy skrzypnęły frontowe drzwi. Rafe skupił jednak całą swoją uwagę na Andym. Czuł wzrok Cass na swoich plecach. Z całych sił musiał się powstrzymywać, żeby na nią nie spojrzeć.

Andy kilka razy odbił piłkę, wtedy Rafe podniósł go i wspólnie umieścili piłkę w koszu. Twarz chłopca promieniała dumą.

Cass nie wiedziała, jak powinna zareagować. Owładnęła nią duma i złość jednocześnie.

Chłopiec odszedł bez słowa. Rafe miał nadzieję, że on rów­nież zostanie odprawiony. Ale nic z tego.

Skinęła głową, po czym wyprostowała się. jakby zamierzała przystąpić do ataku.

Nie czytał umowy. A nawet gdyby ja. czytał, to w tej chwili nie istniało dla niego nie poza długimi nogami w króciutkich szortach. Nie spodziewał się, że ta kobieta jest w tak doskonałej formie - miała wspaniale wykształcone mięśnie. Chciałby po­czuć te silne, długie nogi owinięte wokół siebie.

Przeszedł go dreszcz. Zupełnie się nic kontrolował. Do dia- ska. o czym rozmawiali? Aaa, o umowie.

Wstała i zaczęła zbierać się do odejścia.

Zatrzymała się i rzuciła mu spojrzenie przez ramię.

Co za kobieta! Za fasadą powagi kryła się namiętna istota. która lubiła śmiech i przekomarzanie.

Cass przytrzymała słuchawkę ramieniem, zawijając jedno­cześnie resztki z obiadu w folię.

Odłożyła słuchawkę i wyjrzała przez okno. Zmierzch prze­szedł już w noc, jasno paliły się uliczne lampy, które swoim kształtem przypominały dawne latarnie gazowe. Lubiła miejsce, w którym mieszkała. Stare domy, cisza.

Andy odrabiał lekcje na werandzie. Cass szybko skon czyła zmywanie i dołączyła do syna. Chłopiec chciał zaprosić Santi- niego na kolację, ale wybiła mu to z głowy. Traciła kontrolą nad relacją, jaka się między nimi tworzyła.

Wiedziała, że Rafe nie zachęca Andy'ego. Chłopiec po prostu potrzebował kontaktów z mężczyzną. Kilka dni temu wyrwało mu się przy niej przekleństwo, chociaż dobrze wiedział, że zostanie za to surowo ukarany. Zauważyła również, że raz zrzu­cił z siebie koszulę i paradował rozebrany. Dokładnie tak jak Santini.

W ostatnią sobotę grali razem w piłkę. Chłopak wciąż o tym opowiadał. Męczył ją też nieustannie o to, by pozwoliła mu zapisać się do Ligi Trampkarzy. Chciał koniecznie grac w piłkę nożną albo w koszykówkę. Przybierało to rozmiary obsesji - sport i naśladowanie Santiniego. Wiedziała, że musi położyć temu kres. I to szybko, zanim będzie za późno.

Głośne szczekanie Tundry zapowiedziało przybycie Rafe'a, zanim jeszcze wychynął zza rogu. Cass siłą woli odwróciła głowę. Nie umiała się jednak opanować. Ten mężczyzna przy­ciągał jej wzrok jak magnes.

Pomachał do Andy'ego i podbiegł do niego. Tundra, ciężko dysząc, położyła się na werandzie obok chłopca.

Nigdy nie formułował całego pytania, jeśli to nie było ko­nieczne. Czasem wystarczało jedno słowo czy spojrzenie, by

zasygnalizować, o co chodzi. Zastanawiała się przez chwilę, ale doszła do wniosku, że pies nie zrobi jej synowi krzywdy. Kiw­nęła więc potakująco głową. Andy odpowiedział promiennym uśmiechem.

Rafe usiadł na najniższym stopniu.

Cass patrzyła, jak jej syn bawi się z psem. Rzucił mu kilka razy patyk, a po chwili oboje tarzali się w trawie.

Rafe pachniał potem i męskością. Pociągał ją. Chciałaby się do niego przytulić, znaleźć się w jego objęciach, wdychać ten zapach. Marzyła 0 tym, by posmakować potu lśniącego na jego muskularnych ramionach. Chciała być z nim w sposób, o jakim dawno przestała już myśleć.

Nie potrafiła nic na to poradzić. Tak ją wychowano. Alkohol

był dopuszczalny tylko w czasie bardzo specjalnych, rodzin­nych spotkań. No i na wakacjach.

Ma odpowiedz na wszystko, pomyślała. Postanowiła podjąć wyzwanie. To może być nawet zabawne.

Chyba żartował. Piwo smakowało jak... no, jak piwo. Nie

piła nigdy niczego równie ohydnego.

Nalała herbaty do dwóch szklanek. To chyba dobry moment, żebypoprosić go o zmianę „polityki" sportowej względem An- dy'ego. Tylko nie wiedziała, jak to zrobić: jak grzecznie dać temu facetowi do zrozumienia, że nie jest właściwym wzorcem dla jej syna?

Szczerze przyznała się przed sobą, że o wielu rzeczach do­tyczących wychowania chłopca nie ma zielonego pojęcia. Na­uczyć go kolorować rysunki albo używać nocnika to pestka w porównaniu z wpojeniem mu. na przykład, by nie dawał się, zastraszyć silniejszym kolegom. Nie chciała, by Andy wyrósł na tchórza, a jednocześnie wolała, by do rozstrzygania wszel­kich problemów używał raczej argumentów niż pięści.

Wypił łyk herbaty i zerwał się na nogi.

Chłopiec zaprzeczył ruchem głowy.

Santini właściwie dopiero co pojawił się w ich życiu, a już stał się bardzo ważny dla Andy'ego. Cass zastanawiała się, jak facet, który większość czasu spędza w szybkich samochodach z pięknymi kobietami, znosi nieustanną obecność małego dzie­cka, pętającego się mu pod nogami.

Rafe dawał Andy'emu to, co zwykle chłopiec otrzymywał od swojego ojca. Pokazywał mu rzeczy, które tylko mężczyzna mógł mu pokazać.

Ciężko jej było oglądać ich razem. Chciałaby, żeby ten obraz był prawdziwy. Potrzebowała mężczyzny dla siebie i dla An- dy'ego. I choć dobrze wiedziała, że Rafe nie jest tym mężczy­zną, nie potrafiła powstrzymać fali marzeń.

Weszła do domu, by przygotować jakąś przekąskę dla Rafe'a i Andy'ego. Kiedy skończą grać, będą pewnie głodni jak wilki. Prosta czynność przygotowywania posiłku dla dwóch spoco­nych samców sprawiła jej ogromną przyjemność. Pierwszy raz od lat poczuła się szczęśliwa.

ROZDZIAŁ TRZECI

Rafe podał piłkę do Andy'ego i przyglądał się, jak chłopiec biegnie w jej stronę. Był niezły. Miał zadatki na dobrego spor­towca.

Rafe właściwie nigdy nie miał kontaktu z dziećmi. Oczywi­ście z wyjątkiem kolegów z dzieciństwa. Nie wiedział, jak po­winno się je traktować. Wciąż płakały, kleiły się do dorosłych, głośno paplały. Tak przynajmniej myślał do momentu, kiedy poznał Andy'ego. Bo Andy był inny. Wydawał się zadziwiająco dojrzały jak na swój wiek.

Większość dzieci z okolicy była od niego sporo starsza. na ogół więc Andy bawił się sam. Rafe nie mógł patrzeć na to jego odosobnienie. Uważał, że dzieci powinny mieć' kontakt ze swoi­mi rówieśnikami. On sam nigdy nic żył w izolacji i z jakichś powodów nie chciał, by z synem Cass było inaczej.

Rafe jedną ręką złapał piłkę kopniętą przez Andy'ego.

Rafe zachichotał.

Pograli chwilę i wrócili do przerwanej rozmowy.

Cass nie powinna być taka rygorystyczna. Jej syn powoli dorastał, a ona zachowywała się tak, jakby zamierzała z tym walczyć.

Rafe był pewien, że nie zechce. Ale nie będzie jej łatwo odmówić synowi.

Cass przyniosła mrożoną herbatę i świeżo upieczone bułecz­ki z otrębami. Wydawała się wcieleniem amerykańskiego ideału matki. Miła, energiczna i troskliwa. Umiała piec, czekała za­wsze w lśniącym czystością domu na powrót syna ze szkoły.

Była też bardzo seksowna. Rafe nie mógł się opędzić od marzeń o długich godzinach spędzonych z nią w łóżku. Dlatego tak go tutaj ciągnęło. Dlatego też potrafił znieść wieczne uwagi dotyczące jego sposobu mówienia i przekleństw. Była dokład­nie taka, jaka powinna być idealna żona. I właśnie z tego po­wodu nie mógł sobie pozwolić na romans z nią. Z nią nie można było mieć romansu. Jeśli już, to trzeba było związać się z tą kobietą na stałe. A on nie chciał angażować się w poważny związek.

Zastanawiała się przez chwilę. Rafe dostrzegł odmowę w jej oczach, zanim jeszcze otworzyła usta.

Sprytna! Zawsze znajdzie jakąś wymówkę, ale tym razem Rafe się przygotował.

Spojrzała na syna. Rafe obserwował, jak się ze sobą zmaga

i zastanawia nad ewentualnymi konsekwencjami odmowy. W końcu westchnęła ciężko.

Cass spędziła poranek, próbując nie zwracać uwagi na Rafe'a Przez całą drogę do szkoły Andy paplał o zbliżającym się meczu koszykówki. To było, zdaje się, coś, czym mógł zaimpo­nować swoim kolegom. W końcu niewielu drugoklasistów cho­dziło na mecze drużyny Orlando Magie.

Westchnęła. Z natury była raczej spokojna i silna, ale przy Kalie Santinim traciła odporność. Na trawniku przed domem ustawił kilka drewnianych figurek nachylonych kobiet, którym wystawały spod spódnic długie falbaniaste majtki. Przód weran­dy ozdobił dużymi pękami sztucznych kwiatów w jaskrawych barwach. Wszystko razem wyglądało naprawdę obrzydliwie.

Szaleństwa dopełniał kontrast, jaki rysował się między wy­glądem tego miejsca, a zachowaniem jego mieszkańca, który cierpliwie uczył jej syna zasad koszykówki. To był przeciez, ten sam facet, który z premedytacją grał jej na nerwach, dlatego że kazała mu zdemontować kosz.

Jego różne oblicza sprawiały, że musiała mieć się na bacz­ności. Był tak seksowny, że przy nim przypominała sobie o rze­czach, które od dawna dla niej nic istniały. Czuła się bezbronna.

Ale były i dobre strony tej znajomości - Rafe nauczył ją znowu, jak się śmiać.

Odpowiadało jej jego poczucie humoru. Zawsze miał jakiś dowcipny komentarz na podorędziu. Ujmowały ją też ogromne pokłady cierpliwości, jaką wykazywał w stosunku do Andy "ego. A najbardziej podobało się jej to. że do każdej pracy, nawet najbrudniejszej czy najnudniejszej. zabierał się z entuzjazmem. Po prostu polubiła go i to rzeczywiście było niebezpieczne.

Pracował w króciutkich drelichowych szortach. Wyblakły mateńał ściśle przylegał do jego muskularnych nóg. Przyglądała się, jak zarzuca na ramię skrzynkę z gontami. Podśpiewywał przy tym skoczną piosenkę country. Ma swój szczególny styl. pomyślała. Jak zwykle nie włożył koszuli. Próbowała nie zwra­cać na to uwagi. Dlaczego nie miał ani śladu brzucha? Albo chociaż fałd tłuszczu po bokach? Albo niezgrabnych nóg?

Przy każdym ruchu młotka jego mięśnie grały pod skórą. Zapatrzyła się w niego z taką intensywnością, że na chwilę za­pomniała o bożym świecie. Weź się w garść, dziewczyno, upo­mniała się.

Rafe pomachał do niej. Została przyłapana na gorącym uczynku. Widział, jak mu się przypatrywała. Uniosła rękę w od­powiedzi, a on uśmiechnął się w taki sposób, że chciała uciec do domu i schować się przed nim.

Zmusiła się, by skupić uwagę na biedermeierowskim krześle, nad którym właśnie pracowała. Pani Parsons zamówiła zmianą obicia. Wciąż jednak prześladowało ją wspomnienie Rafe'a. Najwyraźniej przeistaczała się w rozpustnicę.

Stukanie młotkiem ustało. Zła na siebie, Cass przyłapała sie. znowu na zerkaniu w stronę Rafe'a. Pracował za dwóch. Roz­winął papę i przybijał ją gwoździkami. Robił wszystko powoli i bardzo dokładnie. Pracując w takim, tempie nie pokryje papą i gontami przed nocą nawet małego kawałka dachu, pomyślała.

Cass połączyła ramę krzesła z nowo obitym siedziskiem. Wstała i strzepnęła kawałki nici ze swoich szortów w kolorzc khaki. W domu nauczono ją, że należy dobrze żyd z sąsiadami, a to oznaczało również pomoc, gdy tego wymagała sytuacja. Przeszła więc przez ulicę, zasłaniając ręką oczy przed rażącym słońcem.

Bała się zbytniej poufałości, a używając jego nazwiska, stwa­rzała wrażenie większego dystansu między nimi. Mogła w ten sposób myśleć o nim jak o zwykłym kumplu.

Zanim spojrzał w dół, zabezpieczył partię dachu, nad którą właśnie pracował.

Odetchnęła z ulgą., kiedy ańi słowem nic wspomniał o tym, że zauważył, jak mu się wcześniej przyglądała. Wykazał się taktem, o który go nic podejrzewała.

Z jakieś niezrozumiałego dla niej powodu Rafo rzucał co rusz spojrzenia na jej nogi. Ogólnie rzecz biorąc, Cass była zadowo­lona ze swojego wyglądu, teraz jednak przypomniała sobie o dwóch zbędnych kilogramach, których nie udało się jej zrzucić od ostatniego Bożego Narodzenia.

Po tej uwadze powinna wrócić do domu. Postanowiła jednak ponowić ofertę.

Oczy błysnęły mu ostrzegawczo. Mimo to Cass zachowała się jak niczego nic podejrzewająca płotka, płynąca prosto w stronę rybackiego haka, i połknęła przynętę.

Zatrzymała się i spojrzała na niego.

Grzeczny ton wzbudził jej podejrzliwość. Może Rafe znowu się z nią droczy. Zaczęła wspinać się po drabinie na dach.

Błyskawicznie znalazł się obok niej.

Nie za wiele wiedziała o pracach remontowych.

Wsypał gwoździki do przybijania papy do jednej z kieszonek w pasie na narzędzia.

Coraz bardziej się denerwowała. Zaczęła przestępowac z no­gi na nogę.

W jego głosie nie było krytyki, tylko ta zaczepu kpina, do której Cass zdążyła się już przyzwyczaić.

Zrobiła, co kazał. Kiedy Rafe zakładał jej pas na narzędzia, zanurzyła się w cieple i piżmowym zapachu jego ciała. Wstrząs­nął nią dreszcz pożądania.

Jego głos brzmiał teraz inaczej niż zwykle. Rafe mówił głęb­szym, schrypniętym tonem, którego trudno byłoby nie dosły­szeć. Odsunął się od niej, położył dłonie na jej ramionach i od­wrócił ją do siebie.

Nic przywykła do noszenia na sobie takiego ciężaru. Czuła się dziwacznie. Wsunęła młotek w jedną z pętli pasa. Rafe podał jej skrobak i kilka innych narzędzi, których przeznaczenia nie znała.

Przełożyła narzędzia.

Uklęknął obok niej.

Czuła jego oddech na swoich łydkach. Zadrżała. Był tak blisko. Ledwie potrafiła powstrzymać dłonie przed zanurzeniem w jego gęste, czarne włosy.

Zakołysała się i przesunęła łydką po policzku Rafe'a. Szcze­cina miło drapała jej gładką skórę. Jak to dobrze, że wczoraj ogoliła nogi. Zażenowana, odchyliła się do tyłu. Pewnie myślał sobie, że jest jakąś wyposzczoną wdówką.

Cass wiedziała, że to krótkie zbliżenie podziałało na niego nie

mniej silnie niż na nią. A w każdym razie miała taką nadzieję. Serce biło jej tak mocno, że chyba było je słychać z bardzo daleka.

O, do diaska! Pożądanie rosło w niej w zastraszającym tem­pie. Nie chciała tego. Nie teraz, kiedy jej życie w końcu wracało do równowagi. Była niezależna, sama kierowała swoim losem, a jednak coś w niej wciąż domagało się drugiej istoty, do której mogłaby się w nocy przytulić.

Rafe wyprostował się i ogarnął ją całą spojrzeniem.

Spędzili razem na dachu następne dwie godziny. Okazało się. że jego naprawa to trudne, ale interesujące zajęcie. Do popołud­nia prawie skończyli fragment, nad którym pracowali.

Słońce grzało tak mocno, że Cass poczuła wkrótce, jak jej twarz czerwienieje.

Rafe spojrzał na nią.

Przejść po dachu? Sama? W żadnym razie!

Cass umiała przyznać się do własnych słabości. Nie zamie­rzała udawać bohaterki.

Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku.

Obawiała się, że Rafe się myli. I nie myślała w tym momen­cie o upadku z dachu. Każda minuta przebywania z tym męż­czyzną zwiększała emocjonalne niebezpieczeństwo, w jakim nie znalazła się nigdy, od czasu kiedy wyszła za mąż.

Rafe podał jej rękę i zaprowadził w cień, po czym z przenoś­nej lodówki wyjął dwie puszki owocowego napoju. Poruszał się po dachu jak kot. Wyglądał jak ktoś, kto poradzi sobie w każdej sytuacji. Cass zazdrościła mu tego. Ona sama prawie zawsze czuła się słaba i mało samodzielna. Najpierw, kiedy miała szes­naście lat, straciła ojca, dziesięć lat później umarł Carl. Instyn­ktownie ciągnęło ją do silnych mężczyzn, a jednocześnie bała się ich siły.

Robiła się coraz bardziej nerwowa, czując na sobie wzrok

Rafe'a. Wypiła łyk napoju. Pozostawił na jej języku silny, słodki posmak. Odstawiła puszkę.

Cass zamilkła na chwilę.

Żachnęła się. Nie było sensu wymyślać jakiegoś kłamstewka. Postanowiła powiedzieć prawdę.

Rafe oglądał aluminiowe wieczko paszki.

czym dodała: - Andy rozmawiał ze mną o drużynie trampkarzy Czy powinnam się zgodzić, żeby się do niej zapisał?

CASS zrozumiała, że on nie chce ingerować w życie jej i jej syna.

Znowu odczuła w głosie Rafe'a krytykę pod swoim adresem, jak w czasie ich pierwszej rozmowy. Andy nie był specjalnie zdyscyplinowany. Biegał, gdzie chciał, a ona wiedziała, że tak nie powinno być.

Wstał i podał jej rękę.

Przesunęła wzrokiem po jego prawie zupełnie nagim ciele. Miał oliwkową skórę, która lekko tylko pociemniała w pózno- październikowym słońcu. Ona jednak nie powinna dłużej sie­dzieć na dachu, bo będzie wkrótce wyglądała jak rak.

Mocno trzymała się dłoni Ralea holującej ją bezpiecznie w stronę drabiny. Zanim zaczęła schodzić, nieopatrznie spojrza­ła w dół i świat zawirował jej w oczach. Zacisnęła powieki.

Może przez całe życie. Z dachu będzie patrzeć, jak Andy dorasta.

Zesztywniała i odsunęła się gwałtownie od Rafe'a, ale nie wyrwała dłoni z. jego ręki.

Czuła, jak ogarnia ją pożądanie, kiedy tak razem schodzili z dachu. Powtarzała sobie, że Rafe tylko się o nią troszczy, nic więcej. Jednakże ciało nie chciało słuchać głosu rozsądku.

Nagle zderzyła się z Rafe'em. On też się zatrzymał. Z gardła wydobył mu się szorstki jęk. Potarł torsem o jej pośladki.

Wargami dotknął delikatnie jej karku. Przeszył ją dreszcz. Rafe emanował bezpieczeństwem, siłą i ciepłem. Oparła się

Nagle Tundra głośno zaszczekała, przerywając napięcie, ja­kie między nimi powstało. Cass poczuła, że się rumieni ze wstydu. Jak mogła pozwolić sobie na takie zachowanie? Ten mężczyzna mógł mieć każdą kobietę. Wystarczyłoby jedno ski­nienie.

Rafe ruszył w dół. Po chwili stali już na trawniku.

Jego głos brzmiał szczerze i uprzejmie. Cass była wściekła na siebie, że ona sama jest taka słaba.

Szybko odeszła, zanim zdążył jej zadać pytania, na które nie chciałaby odpowiadać. Osłabiona, na nogach jak z waty. weszła do swego klimatyzowanego domu. Przedstawiała sobą, ciężki przypadek chorobliwego zauroczenia całkowicie nieodpowied­nim mężczyzną. I co miała, do diabła, z tym zrobić?

Na mecz Rafe zawsze wkładał dżinsy i koszulkę z emblema­tem drużyny Magie. Pomyślał, że prawdopodobnie ani Cass, ani Andy nie mają takich koszulek, więc im je przyniósł. Cieszył się na myśl, że będzie miał okazję pokazać Cass kawałek swo­jego świata.

Liczył również, że uda mu się skraść sąsiadce pocałunek. Ale w żadnym razie nie zamierzał specjalnie o lo zabiegać'. Nie ulegało wątpliwości, że i ją ciągnęło do niego. Tego wieczora pozna wreszcie smak jej warg. I wez'mie ją w ramiona.

Zaproszenie Cass na mecz miało i inną dobrą stronę. Może, obejrzawszy rzecz z bliska, przekona się sama, że nie taki diabeł straszny, jak go malują i pozwoli Andy'emu trenować.

Zastygł nagle w miejscu, z przerażeniem uświadamiając so­bie, że właśnie staje się częścią życia Cass i Andy'ego. A prze­cież po śmierci swojej rodziny przysięgł sobie, że już nigdy z nikim się nie zwiąże. Jak dotąd, dotrzymał przyrzeczenia. Aż do chwili, gdy Cass Gambrel zawróciła mu w głowie. Ciągnęło go do niej, ale jednocześnie gdzieś na obrzeżach świadomości mrugało ostrzegawcze światełko. Mama, tata i Angelica ulali mu, a on ich zawiódł. Walcząc ze zmorami przeszłości, zapukał wreszcie do drzwi Gambrelów i usłyszał za nimi głośny tupot.

Rafe uśmiechnął się do siebie. Trudno było nie lubić An- dy'ego.

Rafe podał mu jedną z koszulek.

Wyglądała dokładnie tak, jak się spodziewał. Ubrana wygod­nie, z niedbałą elegancją. Choć ona sama nie zgodziłaby się. pewnie z taką oceną swojego stroju. Miała na sobie jasnozieloną koszulkę polo i spodnie khaki.

Rafe miał nadzieję, że on i Andy namówią ją na dżinsy i koszulkę Magiców.

Powoli zeszła na dół i stanęła obok Rafe'a, który przyłożył koszulkę do jej piersi. Mimo że kupił najmniejszy dostępny rozmiar, wciąż miał wrażenie, że koszulka okaże się dla niej za duża.

Dwadzieścia minut później byli w drodze. Na tylnym siedze­niu volvo prowadzonego przez Rafe'a wiercił się Andy. Buzia mu się nie zamykała.

Rafe próbował skupie się na jeździe. ale wciąż powracał do niego obraz Cass schodzącej po schodach. Włożyła sprane dżin­sy, podkreślające każdą krągłość jej kobiecego ciała. Musiał zacisnąć dłonie w pięści, żeby nie pogłaskać tego słodkiego tyłeczka.

Wreszcie dojechali na miejsce. Wysiedli z samochodu i Cass wzięła Andy'ego za rękę. Już po chwili chłopiec zaczął się wyrywać.

Rafe miał przeczucie, że zaczyna się typowa kłótnia między matką a synem. Aby jej zapobiec, zrobił jedyna, sensowną rzecz, jaka przyszła mu w tym momencie do głowy.

Chłopiec przystał na taki układ skinieniem głowy. Natomiast

Cass wyglądała na wytrąconą z równowagi.

Odpowiedział jej śmiechem.

Przez cały mecz Andy zachowywał się jak najzagorzal­szy fan Magiców. Podczas przerw wciąż próbował przekonać Cass, by pozwoliła mu trenować. A ona uparcie odpowiadała „nie".

Gdy któremuś z zawodników trafiała się kontuzja, patrzyła tylko znacząco na swoich towarzyszy. Rafe rozumiał, co miała na myśli. Jej synek chciał grać, a ona wiedziała, że mogła mu się przy tym stać krzywda. Nigdy nie byłaby spokojna.

Kiedy dojechali wreszcie do domu i Rafe zaparkował samo chód na podjeździe Gambrelów, Andy spał już słodko na tylnym siedzeniu. Patrząc na niego, uświadomił sobie, że i jemu cierp­nie skóra na samą myśl o tym, że chłopcu mogłoby się stać coś złego.

Jednocześnie zdrowy rozsądek podpowiadał mu. że przecież na jednego kontuzjowanego przypada dziesięciu, którym nigdy się nic nie stało. Zastanawiał się czy powinien próbować prze­konać o tym Cass. Wewnętrzny głos wciąż mu przypominał: Nie angażuj się.

Otworzyła frontowe drzwi i poprowadziła go do pokoju An- dy'ego. Położył chłopca na łóżku i przyglądał się, jak Cass przebiera go w piżamę. Poczuł silne ukłucie w sercu i wyszedł na korytarz.

Do licha, tak nie miało być. Kobieta z dzieckiem to kula u nogi. Nie powinien więc czuć się tak, jak w tej chwili.

Rafe Santini jest samotnym, ciężko pracującym mężczyzną, z nikim nie związanym emocjonalnie". Schodząc w dół powta­rzał sobie te słowa jak jakąś mantrę. Obraz Cass nie chciał go jednak opuścić.

Gwiazdy mrugały przyjaźnie. Cass zapatrzyła się w nocne niebo. Głos Rafe'a działał na nią uspokajająco. Odstawiła kie­liszek na bok.

Nigdy dotąd nie piła alkoholu ot, tak sobie. Teraz i ona, tak jak Andy. była pod wpływem Rafe'a. Lata wyrzeczeń i nauki poszły na marne. Musiała jednak przyznać, że miło było zrobić nagle coś nowego, innego, nieznanego, szalonego.

- Koszykówka to jedna z najbezpieczniejszych dyscyplin sportowych.

Rafe popchnął huśtawkę. Jego ramię spoczywało z tyłu opar­cia. Cass walczyła z ochotą, by się do niego przytulić. Ciepło i zapach jego ciała, jej własne nieprzyzwoite mys li - wszystko to działało na nią z nieodpartą siłą.

Rafe milczał. Czekał, aż Cass coś powie. A on? O czym mówił? Aha, coś o koszykówce.

Cass zmusiła się. by wrócić do rozmowy. Uśmiechnęła się i odpowiedziała wymijająco na jego ostatnią uwagę.

To wyliczanie zalet koszykówki pomogło jej zwerbalizować kontrargumenty. Rafe znał się na sporcie i potrafił ciekawie o nim opowiadać. Zamiast, jak się spodziewała, bagatelizować niebezpieczeństwa, mówił o nich całkiem obiektywnie. Chyba naprawdę chciał jej pomóc w podjęciu słusznej decyzji. Zdawa­ła sobie sprawę, że ta bezstronność nie przychodzi mu łatwo.

Jego oczy zdawały się jaśnieć własnym światłem w słabym blasku wieczornego nieba. Rafe zawsze odgrywał rolą twardzie­la. Musiała przyznać, że z początku dała się na to nabrać. Teraz wiedziała, że za tą maską kryje się troskliwy człowiek.

Niewiele czasu upłynęło, a sąsiad z naprzeciwka stał się ważną osobą w jej życiu. Dziś udowodnił w dodatku, że mogli­by we troje stworzyć rodzinę. Coś jej jednak mówiło, że on tego nic chce. Za każdym razem kiedy podekscytowany Andy chwy­tał go za rękę. Rafe szybko cofał dłoń.

Cass wypiła łyk wina i spojrzała w jego stronę.

To była chwila, w której Cass zdała sobie sprawę, że darzy go więcej niż tylko sympatią. Zrozumiała, że zawsze będzie chciała być blisko tego mężczyzny, nawet gdyby miał pozostać tylko jej przyjacielem.

Wyciągnęła dłoń i przesunęła opuszkami palców po jego zarośniętej szczęce. W tej chwili marzyła tylko o pocałunku.

Jej doświadczenie w uwodzeniu mężczyzn było właściwie zerowe. Ośmielało ją jedynie wspomnienie ich wcześniejszego zbliżenia na drabinie. W jej małżeństwie to Carl był zawsze stroną aktywną. Choć z drugiej strony musiała przyznać, że uczucie do męża nigdy nie było tak intensywne jak to, co czuła teraz.

To było jak choroba. Wiedziała, że w ramionach tego uprag­nionego mężczyzny znajdzie wyzwolenie.

Rafe cicho zaklął i położył dłonie na kolanach.

Spojrzał jej prosto w oczy i w tym momencie stopniała ta resztka nadziei, jaka się w niej jeszcze tliła.

Szczerość Rafe'a ujęła ją za serce. Dotknęła go delikatnie. Łaknęła choć odrobiny jego ciepła.

Uniósł brew w ten zabawny sposób, który zdążyła już w nim pokochać.

Sama nie mogła uwierzyć, że to powiedziała. Ale musiał ją pocałować, choć raz, albo umrze.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Całowanie się z nią było jak powrót do domu po długiej podróży. Rafe musiał bardzo się pilnować, żeby nic działać zbyt szybko. Łatwo było mówić! Czuł, jak ogarniają go nie znane dotąd silne uczucia.

Od lat z nikim nie był tak blisko. Zapomniał już, jakie to może być zaślepiające. A teraz stało się. I to tak gwałtownie i niespodziewanie, że zakręciło mu się w głowie.

Zdawał sobie sprawę, jak niebezpieczny będzie pocałunek z Cassandrą (iambrel. Ona zagrażała jego beztroskiemu stylowi życia, a także psychicznej równowadze. Znowu wróciły wątpli­wości, szybko jednak zepchnął je na plan dalszy, gdyż pożądanie mąciło mu krew w żyłach. Boże, tak dobrze było trzymać ją w ramionach! Przytulił ją mocniej do siebie.

Nigdy nie wydawała mu .się tak drobna, jak teraz. Jej war­gi posłusznie oddawały pocałunek. Jęknęła, gdy ich języki MC zetknęły.

Rafe czuł się jak narkoman uzależniony od tego słodkiego nektaru, jaki spijał z jej ust. Nie mógł się od nich oderwać. Smakowały winem i czymś jeszcze. Nie potrafił rozpoznać dru­giego, delikatniejszego smaku. Próbował i próbował. W kon cu odgadł - to była miętowa guma do żucia.

Pod palcami czuł włosy Cass. Były miękkie i delikatne, prze­ślizgiwały się po jego dłoni niczym chłodny powiew wiatru od oceanu. Pustka, którą miał w sobie, wołała o nią, o spełnienie. Zatracał się coraz bardziej.

Pochylił się, wsunął dłoń pod jej kark i przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie. Wsunął język w miodową słodycz ciepłych ust. Pragnął jej całej... teraz... Pragnął zdjąć z niej dżinsy i koszul­kę, całować jej delikatną skórę, dotykać jej, kochać się z nią. Chciał tego całym ciałem i - musiał to przyznać - całą duszą. Wyobrażał sobie, jak poruszają się zgodnie w jednym rytmie. Marzył o tych długich, szczupłych nogach owiniętych wokół jego bioder.

Czuł jej palce na swojej szyi i ramionach. Były dla niego jak promyki słońca. Jęknął, zdając sobie nagle sprawę, że ona nie pozwoli mu posunąć się dalej. Nie należała do kobiet, które idą do łóżka na pierwszej randce.

Przytuliła się do niego. Poczuł dotyk jej sprężystych piersi. Objęła go i wplątała mu palce we włosy. Obsypał pocałunkami jej twarz i szyję.

Cass przyciągnęła go bliżej. Szukała wargami jego ust. Pier­wszy pocałunek był jeszcze ostrożny, kolejne - coraz bardziej namiętne.

Rafe był doświadczonym kochankiem. Znał kobiece ciało i umiał tę wiedzę wykorzystać. Wiedział, że potrafi doprowadzić' Cass do takiego stanu, kiedy wszystkie jej skrupuły i hamulce moralne przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie.

Poczuł do siebie obrzydzenie. Przerażony swoimi myślami, odsunął się od niej. Wstał gwałtownie i oparł dłonie na porączy. Policzył do stu, zanim pozwolił swoim myślom wrócić do Cass. Wciągał powietrze do płuc z taką gwałtownością, że czuł, jakby miały się zaraz rozerwać.

- Rafe?

Na dźwięk tego drżącego głosu serce mu się ścisnęło. Zabro­nił sobie spojrzeć na nią. Wiedział, że jeśli to zrobi, znowu straci nad sobą kontrolę. Zaklął cicho pod nosem. Dlaczego się w to wplątał? Źle mu było samemu? Po co ją całował?

Znał odpowiedzi na te pytania. Właściwie nie miał wyboru. Pocałował Cassandrę Gambrel, bo nie mógł jej nie pocałować. Od dawna marzył przecież o tych jasnoróżowych, miękkich wargach, o szczupłym ciele, o nogach, które chciał widzieć' całe obnażone...

- Rafe?

Była przestraszona, dotknięta. Chyba nie rozumiała, co się dzieje. Kobiety, z którymi się zwykle umawiał, potrafiły ocenie sytuację. Cass nie umiała. Była jak z innego świata.

Dlaczego kobieta, która sprawiła, że po raz pierwszy od wielu lat poczuł, że naprawdę żyje, musi być tą, której mieć nie może? Bo nie mógł jej mieć. Czuł to podskórnie i musiał za­akceptować, tak jak musiał zaakceptować śmierć swoich rodzi­ców. 1 jak przyzwyczaił się do myśli, że nigdy nie będzie mieć rodziny.

Wyprostował się i rzucił jej ponure spojrzenie. Skuliła się niczym mała, ranna myszka. Sam czuł się jak drapieżne ptaszy­sko, które nadleciało znienacka i zaatakowało gryzonia, ale go nie dobiło. Nie było to dla niego nic nowego. Podobne uczucie nie opuszczało go w czasie czuwania przy łóżku Angeliki.

Odszedł bez słowa. Jak ostatni łajdak. Wiedział, że będzie go prześladował obraz tych piwnych oczu pełnych bólu, który jej zadał. Jak on jej spojrzy w twarz?

Zapukała do ciężkich, dębowych drzwi i z trwogą czekała, aż Rafe je otworzy. Ze wszystkich sił starała się uniknąć tego spotkania, ale trzech członków rady mieszkańców właśnie dziś zgłosiło zastrzeżenia dotyczące otoczenia domu Rafe'a. Ozdoby trawnika mają zniknąć, a sama trawa powinna zostać przystrzy­żona.

Czuła się fatalnie. Nie zmrużyła oka przez całą noc. Ucieczka Rafe'a zraniła ją bardzo mocno. Rano przyrzekła sobie, że za­chowa kamienną twarz. On nie może dostrzec ani siadu uczuć, które nią targały. Pokaże mu, że jest dla niej tylko sąsiadem. Musi zapomnieć o tym, co się stało wczoraj.

Wysłała Andy'ego do kolegi. Sama zamierzała pojechać' gdzieś daleko, jak tylko załatwi sprawę. Nic mogła nawet myśleć' o całym dniu spędzonym w domu, kiedy Rafe jest tak blisko.

Drzwi skrzypnęły, ze środka dosięgnął ją miły chłód. Zapach świeżego drewna i nowych dywanów drażnił jej zmysły. Cieka­wa tego, jak wygląda dom w środku, rzuciła ponad nagim ra­mieniem Rafe'a spojrzenie w stronę ciemnych, przepastnych wnętrz.

Miał zaczerwienione i podkrążone oczy. Twarda szczecina na szyi i policzkach bynajmniej nie była oznaką męskiej siły. Przeciwnie - wyglądał żałośnie. To, co się wczoraj stało, zraniło i jego.

Stał w progu jak wmurowany. Błądził wzrokiem po jej twa­rzy. Przeczesał dłonią swoje ciemne, kędzierzawe włosy. Ge­stem zaprosił ją do środka.

Cass założyła sobie, że to będzie zupełnie bezosobowe, urzę­dowe spotkanie. Nic powinna wchodzić, bo wtedy trudno jej będzie utrzymać taki charakter rozmowy, więc przecząco pokrę­ciła głową. Spocone dłonie wytarła w lnianą spódniczkę. Wzięła głęboki oddech, zebrała myśli...

Próbował jej dotknąć, ale Cass uchyliła się odruchowo. Zmrużył oczy. Zrobił krok do przodu. Nie cofnęła się. Wiedzia­ła, że jeśli da się sprowokować i podejmie tę grę, straci prze­wagę.

Nie chciała myśleć\ a tym bardziej mówić, o ostatniej nocy. Dobrze by było, gdyby Rafe udał, że nic się wczoraj nie stało. Tak jak ona udawała.

A niech to! Podobał się jej nawet z tymi podkrążonymi oczy- ś ma i siadami zmęczenia i niewyspania na twarzy. Mógłby przy­najmniej dzisiaj wyglądać trochę gorzej. Szczególnie że ona sama czuła się jak stara baba, która tłukła się całą noc po domu. Jego również powinna nękać bezsenność. Niechby wyglądał choć w połowie takżle jak ona. Jak zwykle miał na sobie dż insy i nic więcej. Postanowiła przejrzeć dokładnie umowę o wyna­jem domu w tej dzielnicy. Może znajdzie tam jaki.ś paragraf zakazujący paradowania bez koszuli. Kiedy miała przed sobą, ten nagi tors, przestawała myśleć. Rozpraszał ją płaski jak deska brzuch i drgające pod skórą mięśnie.

Jej umysł pracował już ostatkiem sił. Wiedziała, że powinna natychmiast odejść, zanim straci kontrolę nad własnymi emo­cjami, zapomni o dumie i zażąda, by Rafe wyjaśnił, dlaczego zostawił ją wczoraj w nocy.

Sądząc z lodowatego tonu jego głosu, miał do niej jakąś oficjalną sprawę. Zatrzymała się więc i popatrzyła na niego przez ramię.

- zapytała, modląc się, żeby o to właśnie chodziło. Jeśli Rafe wspomni choćby słówkiem o wczorajszym nieziemskim poca­łunku, to jest zgubiona.

Patrzył na nią tak intensywnie, jakby miał promienie rentge­nowskie w oczach.

Rafe rzucił się w jej stronę po schodach. Cass uniosła dłoń.

Odwróciła się na pięcie, zamierzając zostawić tego przeroś-

niętego dzikusa, ale wybuch śmiechu Rafeśa przyhamował jej impet.

Pozwoliła sobie na nieznaczny uśmiech. Rzeczywiście mu­siała przedstawiać sobą zabawny widok. Wyglądało na to, że wisi nad nią jakieś fatum i zawsze będzie robić z siebie kretynkę przy tym facecie. Czasem naprawdę traktowała życie zbyt po­ważnie. Zwłaszcza wówczas gdy była zmęczona i wytrącona z równowagi.

Chciała iść do domu. ale Rafe ujął lekko jej łokieć i przy­trzymał. Szkoda że nie była silniejsza, że nie potrafiła odsu­nąć go i odejść. Ale od momentu, w którym otworzył przed nią drzwi, marzyła o tym, by go dotknąć. Pragnęła, by on doty­kał jej.

Serce jej biło jak szalone, kiedy Rafe wprowadził ja. z po­wrotem na werandę i zmusił, by usiadła obok niego na najwy­ższym stopniu. Otoczył ją ramieniem i przytulił do siebie.

Skinęła głową w milczeniu, bojąc się zaufać własnemu gło­sowi. W brzuchu czuła dziwny ucisk, całe jej ciało zaczynało drżeć. Rafe nigdy nie wyglądał tak poważnie.

Chciała jakoś zareagować, ale Rafe zamknął jej delikatnie usta dłonią.

Serce Cass biło coraz szybciej, w miarą jak docierało do niej znaczenie jego słów. Wyszedł, bo sobie nie ufał?

Delikatnie odsunął jej dłonie z twarzy.

Nareszcie zrozumiała. Rafe obawiał się, że jeśli okaże jej choć odrobinę zainteresowania, będzie już brała miarę na obrą­czkę i smoking. Właściwie nie mogła mieć do niego pretensji. Jego rozumowanie było słuszne. Rzeczywiście nie miałaby nic przeciwko powtórnemu wyjściu za mąż. Potrzebowała mężczy­zny dla siebie i ojca dla Andy'ego.

Cass wzięła go za rękę.

Spotkali się wzrokiem. Cass dostrzegła w jego oczach pożą­danie, nadal płonące silnym ogniem.

Jego słowa wywołały mrowienie w różnych częściach ciała Cass. Była na tyle uczciwa, by przyznać, że i ona go pragnie. Bardziej, niż potrafiła sobie wyobrazić. Bardziej niż kogokolwiek.

Pochylił się i musnął wargami jej czoło z taką delikatnością i słodyczą, że łzy stanęły jej w oczach.

Późnym popołudniem Rafe przechadzał się po dużym namio­cie w paski, przez który przewijały się setki ludzi. Każdy z nich chciał kupić antyczne meble. Cass zostawiła go na chwilą, a sa­ma poszła zońentowaćsię w dzisiejszej ofercie.

Jej powrót poprzedził delikatny, kwiatowy zapach. Po chwili siedziała już na brzeżku krzesła.

Była bardzo podekscytowana. Piwne oczy błyszczały w spo­sób, który u niej kochał. Zagryzła wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Widok rzędu nieskazitelnie białych zębów na tle brzoskwiniowych warg przypomniał mu. jak smakują jej usta. Zapragnął znów ich skosztować.

Najpierw pomyślał, że żartuje. Ten mebel budzi taką liczbę skojarzeń, że nawet jemu trudno byłoby się z nimi zmierzyć. Uniósł brew i puścił do niej oko.

Nigdy nie spotkał tak szczególnej kobiety - potrafiła cieszyć' się z wszystkiego.

Nie miał zamiaru kupować łóżka. Jednak dostrzegł w oczach Cass coś, co kazało mu iść i je obejrzeć.

Zastanowiła się przez chwilę.

Dał się jej prowadzić przez duży, piętrowy sklep. Było dość gorąco, ale to zupełnie mu nie przeszkadzało. I tak nie dało się tego porównać z gorączką, jaką rozpalała w nim Cass

Zatrzymała się w drzwiach i dała mu znak. że to tutaj. Jego wzrok prześlizgnął się po łożu z baldachimem i zaraz do niego wrócił.

Przyjrzał się krytemu aksamitem meblowi. Rzeczywiście był ozdobiony ręcznie rzeźbionymi płytami. Wykonanie takie­go sprzętu musiało trwać wiele godzin. Ciężki, aksamitny baldachim i kotara nieco wypłowiały, ale tkanina nie była bardzo zniszczona. Przejrzysta moskitiera z białego jedwa­biu spowijała łoże zasłoną tajemniczości. Cass rozsunęła tkaninę.

Rafe zbadał materac ręką. Był miękki i lekki. Łóżko stało na

wysokim podwyższeniu.

Wyobrażał sobie Cass leżąca pod tym baldachimem w ocze­kiwaniu na niego. Czuł niemal chłodny dotyk satynowej pościeli na plecach i gorąco jej skóry. Wyobrażał sobie, jak włosami muska jego nagi tors. Całował mię kkie. ciepłe usta poddane jego żarłocznym wargom.

Biała, delikatna zasłona oddzielałaby ich od całego świata. Wybraliby się w długą podróż, w czasie której ich ciała połą­czyłyby się w jedno. Westchnął, wyobrażając sobie doskonałość takiego zjednoczenia.

Rzeczywistość wdarła się w głąb marzenia. Rafe odwrócił się w stronę Cass. Czuł bardzo silne napięcie w lędźwiach. Do

diabła, pójdzie z nią do łóżka. Jak najszybciej. Fantazja nigdy nie była tak realna jak w tej chwili.

Nie, nie miał o tym bladego pojęcia. Od wczoraj, kiedy zrozumiał, co czuje do tej kobiety, nie potrafił myśleć o niczym.

Cass oblała się rumieńcem i spuściła głowę.

Kiwnęła głową. Zignorowała dreszcz, jaki przeniknął ją na myśl o kochaniu się w tym łóżku.

Nieprawda, pomyślał Rafe. Nie łóżko jest najpiękniejsze, tylko ona, Cass. Wszystko w niej kochał. Kiedy na nią patrzył, coraz wyraźniej uświadamiał sobie, jak bardzo jej potrzebuje.

Uśmiechnął się do siebie, gdy wychodzili. Dzień, w którym

przestanie przeklinać, będzie dniem jego upadku. Miał, kurczę, nadzieję, że to nigdy nie nastąpi.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Cass obudziło uporczywe bzyczcnie. Próbowała zignorować' ten nieznośny dźwięk i skoncentrować się raczej na śnie i na­miętnościach, jakie wywołał.

Jej ciało płonęło. Wiedziała, że nigdy nie zdobędzie się na tyle odwagi, by zrealizować nocną fantazję w rzeczywistości. Śniła, że uwiodła Rafe'a Santiniego. Ale nie doszła do spełnie­nia. Pragnęła wrócić w senne marzenia i zakosztować najsłod­szego owocu.

Chciałaby, żeby to się zdarzyło naprawdę. Ale w nie skrywa­nej zmysłowości Rafe'a było coś, co budziło w niej przerażenie. Traciła przy nim głowę. Nie zniosłaby powtórki tamtej nocy, kiedy ją pocałował i wyszedł. Z zamyślenia znowu wyrwał ją denerwujący odgłos, dochodzący zza okna. Spojrzała na zegarek i jęknęła głośno.

- Szósta rano - wymamrotała do siebie, wciskając głowę w poduszkę z nadzieją, że uda się jej zagłuszyć hałas. Rzadko sypiała do południa, ale z drugiej strony nie zwykła wstawać' z ptakami. Zwłaszcza w niedzielę, jedyny dzień w tygodniu, kiedy mogła troszkę dłużej poleżeć w łóżku.

Jak na złość za oknem robiło się coraz głośniej. Tak się jej w każdym razie zdawało. Wstała, owinęła się podomką i pode­szła do okna, by poszukać winowajcy. Większość jej sąsiadów pracowała od dziewiątej do piątej i w czasie weekendów odsy­piała zaległości. W umowie o wynajem był zresztą paragraf, który zakazywał hałasowania przed siódmą rano.

Wcale się nie zdziwiła, kiedy zobaczyła Rafe'a Santiniego zajętego koszeniem trawy na jej trawniku. Miał na sobie spo­denki i słuchawki na uszach. Jak zwykle był bez koszuli. Cass zwilżyła wargi, przypominając sobie dotyk jego nagich ramion.

Co ten szaleniec wyprawia? Rzucił spojrzenie w stroną jej domu i pomachał ręką, kiedy zobaczył ją w oknie. Odpowie­działa mu tym samym. Ogarnęła ją fala gorąca. Oparła czoło o chłodną szybę.

Znowu będzie musiała dać panu Santiniemu oficjalne ostrze­żenie. Nie mogła jednak udawać. że nie wie, dlaczego on to robi. Był wrażliwym, troskliwym mężczyzną, noszącym maskę playboya. Wczoraj wspomniała przy nim. że nie cierpi prac w ogrodzie.

Postępował wbrew umowie o wynajem, ale nie mogła się na niego gniewać. Westchnęła. Miałaby go karać za to, że jest taki wspaniały?

Zastanawiała się, czy łamanie obowiązujących przepisów zaczął już traktować jak jakąś grę. W zeszłym tygodniu podle­wał swój trawnik w ciągu dnia, co było zabronione w umowie o wynajem, a także niezgodne z prawem. Widziała, jak poli­cjant zostawia mu w drzwiach mandat.

Musiała zadbać o to, by wyłączyć kosiarkę, zanim pobudzi innych sąsiadów. Któryś z nich mógłby złożyć skargę, a wtedy nie byłoby już odwołania.

Ubrała się szybko w dżinsy i koszulkę z emblematem Orlan- do Magie. Powtarzała sobie, że ten wybór jest zupełnie przy­padkowy. Związała włosy w koński ogon. Na nogi włożyła płó­cienne pantofle.

- Rafe! - zawołała, próbując przekrzyczeć głośno terkoczą- cą kosiarkę.

Nie przerwał pracy. Nawet nie spojrzał w jej stroną. Zeszła więc z chodnika i stanęła przed nim. Wyłączył maszynę, zdjął

okulary przeciwsłoneczne i słuchawki. Był tak pociągający, że zapierało jej dech w piersiach. Co on w niej widział?

Ciepły, lekko chrapliwy głos wpłynął kojąco na jej rozszalałe myśli i uczucia. Nagle zapomniała, z czym tutaj przyszła. Chciałaby przytulić się do niego i zostać tak na zawsze.

Skinęła głową. Czy chciał ją pocałować? Miała taką nadzieję. W tym momencie przypomniała sobie, dlaczego stoi obok niego na trawniku o szóstej rano.

Przesunął dłonią po swej obnażonej piersi. Oczy Cass śle­dziły jego ruch.

Był wyraźnie urażony. Może rzeczywiście nie zdawał sobie sprawy z tego, że hałasowanie o tej porze jest zakazane. Bardzo dużo ostatnio pracował. Nie miał specjalnie czasu na czytanie jakichś dokumentów i regulaminów. Tylko raz widziała go ostat­nio biegającego, a i wtedy wyglądał na przemęczonego.

Stali bardzo blisko siebie. Cass chciała, by znikną ła nawet ta niewielka przestrzeń, która ich dzieliła. Ciało Rafe'a promie­niowało ciepłem. Czuła zapach potu.

Drażnił się z nią. Wyciągnął dłoń w jej stronę, ale tylko po to, by odgarnąć jej grzywkę z czoła.

Domagał się prawdy. Bała się odsłonić przed nim do końca, postanowiła więc, że spróbuje zastosować unik.

Rozśmieszył ją. Stali teraz bardzo blisko siebie. Palce aż ją swędziały z ochoty, by dotknąć jego spoconej skóry.

Zatkało ją. W końcu wykrztusiła z siebie odpowiedz':

odpowiedz'.

wargi. Wszystko w niej wołało o pocałunek. Co się z nią działo?

Czuła na policzku jego oddech.

Jeśli zaraz jej nie pocałuje, będzie zmuszona wziąć sprawę w swoje ręce.

Przyciągnął ją do siebie. Zamknęła oczy. Jego wargi były napięte, silne.

Mówiła prawie szeptem. Schylił głowę i potarł nie ogolonym policzkiem o jej policzek. Pachniał męskością. Chciała znowu znaleźć się w jego objęciach, jak wtedy, na drabinie. Pragnęła być jak najbliżej niego. Odsunęła się odrobinę, żeby spojrzeć na Rafe'a. W oczach miał wciąż zaczepny wyraz, ale teraz wy­raźnie zdominowany przez ogień pożądania.

Cass nie opierała się. Zarzuciła mu ramiona na szyję. Tak dobrze do siebie pasowali. Nie zdając sobie z tego sprawy, objęła go jeszcze mocniej. Pocałunek dał jej chęć do życia. Wplątała palce w kręcone włosy Rafe'a i zastygła w zapamię­taniu. Chciałaby tak trwać na wieki.

choć odrobinę taktu, nie wspominałbyś nigdy więcej o pupach - twojej czy mojej.

Kciukiem uniósł jej brodę. W jego oczach było tyle ciepła i łagodności. Poczuła, jak przywiązanie do tego człowieka za­czyna przemieniać się w... miłość. Ta myśl ją spłoszyła.

Popchnął kosiarkę w stronę swojego domu.

Jego śmiech był głośny, głęboki i zaraźliwy. Cass potrząsnęła głową i ruszyła do kuchni.

Cass nuciła cicho, kiedy Rafe wszedł do pracowni. Obiecał zająć się Andym, by mogła popracować nad renowacją mebla kupionego na aukcji.

Klęczała na łóżku i czyściła rzeźbioną płytę w zagłówku. Praca pochłonęła ją bez reszty. Rafe pomyślał, że nigdy nie wyglądała równie uroczo. Zatrzymał się w progu, nie chcąc jej przeszkadzać.

Zajmowała się tym, co kochała robić. Widać to było w każ­dym geście. Ostrożnie czyściła płaskorzeźbę, detal po detalu. Jej ruchy były zdecydowane, pewne.

Wyobraził sobie te same palce na własnym ciele. Jąknął głośno. Do diabła, pragnął jej tak mocno, że zaczynało to przy­bierać rozmiary obsesji.

Powinien ją zostawić. Odejść, nim sprawa skomplikuje się jeszcze bardziej. Ale nigdy nie spotkał kobiety, w której tyle by go pociągało. Cass i jej syn stawali się coraz ważniejszymi osobami w jego życiu. Był wściekły na siebie, że do tego do­puścił.

Cass podkuliła pod siebie długie nogi. Uwielbiał je. Były szczupłe, ale silne. Znowu wrócił do niego wymarzony obraz tych nóg owiniętych wokół jego bioder. Zawsze kiedy ją wi­dział. nie potrafił opędzić się od myśli o seksie.

Odchrząknął.

Roześmiał się. Zapomniał już, jakie to uczucie dzielić z kimś radość. Ukłonił się głęboko.

Cass sapnęła głośno, po czym zeskoczyła z łóżka i podbieg­ła do Rafe'a. Położyła mu dłoń na czole i zajrzała z troską w oczy.

Przyciągnął ją bliżej. Chciał pocałować te kuszące usta. Tyl­ko o nich potrafił myśleć, leżąc nocą w łóżku. Przypominał sobie wtedy, jak słodko Cass potrafi się uśmiechać, i zaraz za­czynał cały płonąć pożądaniem.

Pociągnął ją za włosy, jak kiedyś, przed laty. swoją siostrę. Momentalnie stanęła mu przed oczami twarz Angeliki.

Gdzie się podziało całe jego doświadczenie, gdzie postano­wienia, których miał się trzymać?

Świetnie, Santini, tylko tak dalej, powtarzał sobie, udawaj, że chodzi ci o dziecko. Prawda była taka, że Rafe chciał siedzieć' koło Cass w ciemnym kinie, szepcząc jej do ucha czułe słówka i dzielne się Z nią prażoną kukurydzą.

Nie potrafił uwierzyć, że Cass, który przyrządzała bułeczki z otrębami i naleśniki z mąki gryczanej, pozwala, by jej syn jadł jakieś świństwa.

Posłała mu wnikliwe spojrzenie. Już wcześniej zauważył, że nie znosi podawania w wątpliwość jej umiejętności wychowaw­czych.

Nie udawał. Naprawdę nic o to mu chodziło. Uważał zresztą. że Cass radzi sobie z wychowywaniem Andy'ego lepiej niż wiele par małżeńskich.

Rafe zrozumiał coś, czego wcześniej nie dostrzegł. Cass musiała być dla swojego syna matką i ojcem jednocześnie. Wy­obrażał sobie, że nie zawsze przychodziło jej to z łatwością.

Cisza trwała tak długo, że Rafe się przestraszył. Może właś­nie zniszczył szansę zbliżenia. Nie mógłby tego znieść. Nie mniej niż pragnął pójść z nią do łóżka chciał jej przyjaźni.

Przytulił ją do siebie. Nigdy się tak naprawdę nie zastanawiał nad trudnościami, jakie niesie ze sobą wychowywanie dzieci. Sam nie był ojcem i wszystko, co z tym związane, było mu obce. Cass wyraz'nie potrzebny był ktoś, w kim miałaby oparcie i kto służyłby jej pomocą przy podejmowaniu decyzji.

Instynktownie wiedział, że na niego liczy. Nigdy nie pozwo­liłaby sobie na związek, o którym z góry byłoby wiadomo, że będzie przelotny i niewiele znaczący dla którejkolwiek ze stron.

Cass potarła twarzą o pierś Rafe'a. Objął ją mocno i trzymał tak długo, aż wyrwała się z jego ramion.

Spojrzała na niego z wdzięcznością. W jej oczach było coś jeszcze, coś, czego nie potrafił nazwać. Instynkt podpowiadał mu ucieczkę. Jak najdalej od tej kobiety, zanim będzie za późno. Zamiast tego musnął wargami jej włosy.

Nocne powietrze było bardzo chłodne. Cass miała na sobie bluzkę z krótkimi rękawami i drżała z zimna. Kusiło ją, żeby pójść' po sweter, ale Rafe przysunął się do niej i otoczył ją ramieniem. Czuła, jak udziela się jej ciepło jego ciała.

Skinęła głową w milczeniu. Nie chciała przerywać ciszy. Wokół pełno było różnych dźwięków. Cykanie świerszczy, po­mrukiwanie lelka i daleki odgłos ulicy tworzyły razem symfonie odgłosów.

Andy poszedł spać zaraz po dziewiątej. Jego matka i Rafe prze­szli z butelką wina na werandę. Cass zamierzała zaprosić sąsiada do siebie na Święto Dziękczynienia, ale nie wiedziała, jak zacząć. Najwyraźniej Rafe nie miał nikogo bliskiego na Florydzie. Zasta­nawiała się. czy w ogóle ma jakąś rodzinę. Nigdy nie opowiadał o swojej przeszłości. Bardzo ją to dziwiło. bo nie znała żadnego Włocha, który by nie miał rodziny, i to dużej.

Zadrżała znowu i Rafe przytulił ją mocniej do siebie.

Lubiła, kiedy nazywał ją „Cassie". Nikt tak się do niej nie zwracał. Była zbyi niezalezna i uparta, by rodzina i przyjaciele mówili do niej inaczej niż po prostu „Cass".

Wzięła go za rękę. Ich palce splotły się ciasno.

Instynktownie czuła, że jest bardzo samotny. Tak mało o nim wiedziała. Tyle jeszcze było do zbadania. Tak wiele powodów, by się nie angażować w ten związek. Jednakze z drugiej strony to właśnie ją do niego przyciągało.

Zamiast odpowiedzi otrzymała pocałunek. Zadrżała, ale tym razem nie z zimna.

Zamierzała ponowić pytanie i zmusić go do odpowiedzi. Chciałaby, żeby czuł się z nią bezpiecznie nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Ale wyczuła w nim taką pustkę i samotność, że zrezygnowała. Odchyliła głowę, by ułatwić jego ustom do­stęp do szyi.

Poczuła, jak dłoń Rafe'a wędruje w stronę jej piersi. Cienki, jedwabny mateńał bluzki nie stanowił żadnej bańery. Jęknęła, kiedy ich usta się spotkały. To był wstęp. Wiedziała, do czego, i nie próbowała się okłamywać. Nie była jednak jeszcze gotowa. Jeśli pójdą ze sobą do łóżka, nie będzie mogła udawać, że nie kocha tego mężczyzny.

Odsunęła się. Rafe spojrzał na nią uważnie.

schodach z werandy.

Przytulił ją i długo całował.

Jej głos był chrapliwy od pożądania, a jednocześnie piskliwy z zażenowania. Brzmiał obco dla niej samej. Zarumieniła się i schowała twarz na piersi Rafe'a.

na nic poza przyjainią. Och, Rafe, pomyślała. Co się stanie, gdy namiętność wymknie się nam spod kontroli? To nastąpi już niedługo.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Rafe wyszedł na werandę z kubkiem kawy w dłoni. Lubił obserwować Cass wychodzącą z Andym rano do szkoły. Zauwa­żył, że dziś podjazd w domu Gambrelów jest już pusty. Poczuł rozczarowanie.

Ostatniej nocy coś się zmieniło. Jakby uczucia, które ze­pchnął na najdalszy plan. wróciły i znowu nim owładnęły. Był przerażony ich siłą.

Nie zachowywał się tak nawet wówczas, kiedy chodziło

Zauważył, że myśli o niej w najdziwniejszych porach i naj­mniej odpowiednich miejscach. Wczoraj na budowie o mało nie spadł przez świetlik w dachu. Cała ekipa naśmiewała się z niego. Tak nie może dłużej być. Nie miał jednak pojęcia, jak przerwać tę torturę i nie urazić Cass. Nie da się jej po prostu uwieść. Wymagała czegoś więcej. I on także - kiedy był z nią.

Po latach samotności, przerywanych jedynie krótkotrwałymi

Wstał, by wrócić do domu i przygotować się do pracy, kiedy nagle jego uwagę przyciągnął pakunek zawinięty w szary pa­pier. Oparte o ścianę obok drzwi stało jakieś niewinnie wyglą­dające pudło.

Na werandę wpadła Tundra i zaczęła obwąchiwać paczkę.

Pies zaszczekał przyjacielsko. Rafe wywnioskował z tego, że zapach musi być mu znajomy. Postawił kubek z kawą na barierce i pochylił się nad tajemniczym pudłem. Rozluźnił sznu­rek. Podskórnie czuł, że paczka jest od Cass

Na podłogę upadł liścik. Pachniał kwiatowymi peńumami. Jej peńumami. Podniósł pastelowożółtą karteczkę.

Dziwnie wyglądał ten jasny kolor na tle jego spracowanych rąk. Czasem zapominał o siadach, jakie zostawia jego praca.

Pismo było okrągłe i kobiece, ale znamionowało również siłę. Wyobraził sobie Cass. j;ik siedzi przy stoliku w sypialni zajęta pisaniem listu, okryta tylko tą cieniutką podomką, którą miała na sobie w dniu, gdy się poznali.

Dżentelmen powinien hyc zawsze odpowiednio ubrany. Mi­łej zabawy w Święto Dziękczynienia".

Rafe zachichotał. Tundra porwała sznurek i zbiegła na traw­nik. Patrzył za nią, zanim jego uwaga powróciła do prze­syłki. Siedem koszul w różnych kolorach i z różnych tkanin. Wybrał bawełnianą koszulkę w kolorze khaki i poszedł wziąć prysznic.

Musiał odpowiedzieć jakoś na taki podarunek. Tylko jak? Najlepiej wybierze coś z ubrania. Jakąś specjalną nocną koszulę. Nawet wiedział, gdzie ją zamówić. Cass lubiła mieć w domu ładne rzeczy, ale zauważył, że ubiera się raczej praktycznie. Ofiaruje jej taką rzecz, jakiej sama by sobie nie kupiła.

Wyczuwał, że dla Cass sprawa koszul to nie tylko dowcip. Bardzo jej musiał przeszkadzac widok jego na wpół obnażonego ciała. Nie zamierzał biegać w upały zapięty po szyję, ale była już właściwie jesień, mógł nie obawiać się więc przegrzania i zacząć wkładać koszule.

Kwadrans później siedział w swoim jaguarze i obserwował powrót Cass. Wyjechał na ulicę, zatrzymał się przy jej pod­jeździe i otworzył okno.

Spojrzała na jego tors i uśmiechnęła się znacząco.

Rumieniec okrył policzki Cass. Rafe uśmiechnął się jesz­cze szerzej. Odpowiedziała mu tym samym. Nie mógł już cze­kać dłużej. Przyszedł czas, by umówić" się z nią na prawdziwą randkę.

Długo się jej przyglądał, zanim zaprzeczył ruchem głowy. Chciał zjeść z nią kolację - do licha, przecież właśnie zamierzał ją gdzieś zaprosić - ale nie w święta. Święta zawsze przypomi­nały mu o tych, których stracił. Wiedział, jak spędzi Święto Dziękczynienia. Na pewno nie w otoczeniu szczęśliwych, ko­chających się ludzi.

Nerwowo przeskakiwała z tematu na temat. Rafe wiedział, że bardzo ją uraził, odrzucając zaproszenie.

Nie mógł jej przecież powiedzieć, że idzie do knajpy w cen­trum miasta i zamierza się upić. Ze dopiero gdy pochłonie bu­telkę szkockiej, potrafi zapomnieć o tym, co się stało. O śmierci swoich rodziców.

Jej niewinne pytania jeszcze bardziej komplikowały sytu­ację. Jak miał na nie odpowiadać?

Zamknął okno i zapalił silnik. Musiał uciec przed Cass. Pra­gnął uciec przed wspomnieniami o swoim domu i rodzinie.

Miotał przekleństwa pod nosem. Nie zdejmował nogi z pe­dału gazu przez całą drogę na budowę. Miał nadzieję, że praca pozwoli mu oderwać myśli od tej kobiety. I wiedział jednocześ­nie, że szansa na to, by tak się stało, naprawdę jest znikoma.

Dwa dni później Cass siedziała na podłodze obok restau­rowanego łóżka. Było prawie gotowe. Kiedy nad nim pracowa­ła, obraz Rafe'a nie opuszczał jej ani na moment. Na ogół był to obraz Rafe'a przebywającego razem z nią w tym łóżku.

To jego wina. Co wieczór biegał po okolicy w tych swoich nieprzyzwoicie kusych spodenkach. Kiedy go w nich widziała, przypominała sobie ich pocałunki. Ostatniej nocy znowu miała sen o Rafie i jego łóżku. Jej podświadomość nie chciała za­akceptować faktu, że ją zignorował, że przerwał ten dopiero rodzący się związek i nie zamierzał jej uwieść.

Zacisnęła palce na kolumience podtrzymującej baldachim nad łóżkiem. Mebel udał się jej nadzwyczajnie. Pogładziła dło­nią płasko rzeźbione ozdoby.

Nie myśleć o Rafie było trudniej, niż się spodziewała. Po­łknęła przynętę, a on nawet o tym nie wiedział. Z zamyślenia wyrwał ją nagle dzwonek do drzwi. Pobiegła otworzyć.

Próbowała sobie przypomnieć, co ostatnio zamawiała. Po­kwitowała odbiór paczki i szybko ją otworzyła. W sztywne pu­dełko zapakowano czerwoną satynową koszulkę nocną.

- Rany Julek!

Tylko Rafe mógł jej przysłać' coś takiego. Mężczyzna, który chciał ją uwieść. Człowiek, który miał dość tupetu, by przysłać peniuar, a potem zupełnie ją ignorować.

Wyjęła koszulkę z opakowania i zalała się rumieńcem, kiedy zauważyła, że cały przód wykonano z przejrzystej czerwonej koronki. Patrzyła na koszulkę w oszołomieniu. Rosło w niej podniecenie. Nigdy nie odważyłaby się włożyć na siebie czegoś takiego.

Po co jej to przysłał? Przypomniała sobie poranek, kiedy dała mu koszule. Był wtedy miły, delikatny, zachowywał się, jakby odnalazł coś, za czym tęsknił.

Ale potem odszedł, zostawił ją. Zaczął postępować jak zwy­kły sąsiad. Zmienił się. a ona wiedziała, jaka jest tego przyczy­na. Bał się, że Cass szuka męża i on jest obiektem jej polowania.

Strzepnęła koszulkę, szukając jakiegoś liściku. Miała nadzie­ję, że koszulka została wysłana po ich ostatniej rozmowie. Lxv gicznie rzecz biorąc, było to jednak mało prawdopodobne. Rafe musiał to zrobić wcześniej. Powoli wysunęła list z koperty.

Myślę, że dama powinna być w nocy odpowiednio ubrana".

Czyżby w jej liściku było aż tyle arogancji? Spojrzała na piękną koszulkę i poczuła, że zaraz się rozpłacze. Nigdy nie dostała takiego prezentu. Od żadnego mężczyzny, nawet od Carla. On kupował jej miksery i odkurzacze.

Podeszła do okna, zwabiona głośnym szczekaniem psa. Rafe i Tundra właśnie ukazali się zza zakrętu. Zdziwił ją zbieg oko­liczności. Rafe prawdopodobnie nie znał terminu doręczenia przesyłki, a jednak trudno było uwierzyć" w przypadkowość je­go pojawienia się właśnie w tym momencie.

Poczuła, że ogarnia ją złość. Chciała go poznać, spędzać z nim jak najwięcej czasu. Marzyła, by pójść z nim do łóżka. I nie mogła tego mieć, bo nie byli stworzeni dla siebie. Jej dotychczasowe życie i doświadczenia Rafe'a oddalały ich od siebie.

Wyszła na werandę z mocnym postanowieniem przeprowa­dzenia rozmowy z Rafe'em. Przede wszystkim musiała sie. jakoś dowiedzieć, dlaczego nie chciał przyjść do niej na obiad w Święto Dziękczynienia. „Inne plany" były tylko wymówką. Ona nie da się na to nabrać. Jeśli to dla niego jest krępujące, nie musi spotykać się z jej rodzi nu..

Stanęła na szczycie schodów. Zastanawiała się, czy nie zejść niżej, ale nie chciała rozmawiać z nim, zadzierając głowę.

Przeszedł przez ulicę i wszedł na werandę. Pachniał jak za­wsze: męskością i potem. Spojrzał na jej ręce. w których trzy­mała prezent od niego.

Cass musiała zaspokoić swoją ciekawość, dowiedzieć się, po co przysłał jej ten uroczy drobiazg, jeśli nie zamierzał jej w nim oglądać.

Nie odrywała od niego wzroku, czekając na odpowiedź. Tym razem mu nie daruje. Chciała rozumieć człowieka, w którym się zakochała.

Musnął palcem jej policzek, a ona poddała się tej pieszczo­cie. Stali tak długo. W końcu przypomniało jej się, że chciała jeszcze o coś zapytać Rafe'a.

Rafe zaklął pod nosem i gwałtownie ją do siebie przyciągnął. Pogłaskał po plecach i pocałował w czubek głowy.

Usiadł na schodach i pociągnął za sobą Cass.

Nie znała jego przyjaciół. Nigdy nikogo u niego nie widziała. Może chodziło o kogoś z pracy?

Skinął głową i odwrócił wzrok.

Cass zesztywniała. Poczuła się urażona.

Cass zrozumiała, że on po prostu próbuje ochronić siebie, ją i Andy'ego przed bólem utraty kogoś bliskiego.

Nic więcej nie powiedział. Ona również nie przerwała mil­czenia. Czuła jednak, że między nimi stało się coś ważnego. I wiedziała już. ze się nie podda, nie zrezygnuje z Rafe'a. Wi­działa w nim mateńał na wspaniałego, troskliwego towarzysza życia.

Pukanie do drzwi nic zaskoczyło Rafe'a. Spodziewał się . ze Cass będzie próbowała zwabić go do siebie. Nie potrafiła zapo­mnieć o nim, siedzącym samotnie w domu, ani też pozwolić jemu zapomnieć o niej.

Ale kiedy otworzył drzwi, zamiast Cass zobaczył w progu Andy'ego. Miał na sobie garnitur i wyraz'nie nie był z tego powodu szczęśliwy. Przestępował z nogi na nogę.

Ściskanie w piersi ustąpiło. Cass wiedziała, jak dać mu znać, że nie jest sam. Była chyba najbardziej troskliwa, kobietą, ja­ką znał.

Rafe zdusił w sobie wybuch śmiechu, nie chcąc urazić chłopca.

Trudne pytanie, pomyślał Rafe.

Rafe był na siebie zły, ale nie potrafił odmówić Andy'emu. Jeden raz - co za różnica. I tak nie ma już właściwie odwrotu. Spędzą razem ten dzień, a potem się wycofa.

Włożył jedną z koszul od Cass i dżinsy. Przyczesał włosy i zauważył, że ręce mu się trzęsą. Rodziny - to było to, czego bal się najbardziej na świecie. Odłożył grzebień na łazienkową szafkę i spojrzał w lustro.

Wsunął klucze do kieszeni i wyszedł do Andy'cgo. Obiecał sobie, że będzie się dobrze bawił. Nawet jeśli miałoby go to zabić.

Andy był tego dnia wyjątkowo gadatliwy.

Weszli do kuchni i Rafe przeniósł się w przeszłość. Otoczyły

go świąteczne zapachy pieczonego indyka i ciast. Kilka kobiet mówiło jedna przez drugą. Wszystko wydawało się dobrze zna­jome. Tyle tylko, że u niego w domu zamiast indyka podawano lasagnę. Przed oczami stanęły mu matka i siostra. Wspomnienia owładnęły nim z taką. siłą, że zadrżał ze strachu. I wtedy zoba­czył Cass.

Odstawiła garnek i podeszła do niego. Kiedy go objęła, uspo­koił się. Czuł, że przy niej nic mu się nie stanie. Nie podobało mu się, że ta kobieta ma nad nim taką władzę, ale dzisiaj nic zamierzał się przeciwko temu buntować.

W kuchni rozległy się oklaski. Cass zarumieniła się, chwyciła

go za rękę i pociągnęła na środek kuchni.

Dzień minął niespodziewanie szybko. Rafe gawędził sporo z matka. Cass. Iris. Zwrócił na nią uwagę już w kuchni, po której kręciła się z wrodzonym wdziękiem, rozsiewając delikatny za­pach peńum Chanel. Starsza siostra Cass, Eve, przez jakieś dwadzieścia minut opowiadała mu o zalotach Tony'ego. Młod­sza siostra, Sara, rozśmieszała go do łez opowieściami o dzie­ciństwie Cassandry. Jednak jedyną kobietą, od której nie mógł oderwać wzroku, była Cass. Jej oczy błyszczały szczęściem.

Szwagier Cass, Tony, cieszył się z męskiego towarzystwa. Nie odstępował Rafe'a ani na moment. Rozmawiali o piłce noż­nej. To było najwspanialsze Święto Dziękczynienia od dnia śmierci jego rodziców.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Po dniu wypełnionym wrażeniami Cass poczuła nieprzepartą chęć ucieczki. Andy i Rafe siedzieli na kanapie i oglądali w te­lewizji mecz piłki nożnej. Odłożyła na bok tamborek z rozpo­czętym haftem krzyżykowym i wyszła bez słowa na zewnątrz.

Panowie pochłonięci byli meczem bez reszty. Nic miała serca pouczać ich w tym momencie o szkodliwości oglądania telewi­zji i niebezpieczeństwach gry w piłkę nożną, w szczególności uprawianej zawodowo. Docierały do niej wybuchy śmiechu i głośne okrzyki. Uśmiechnęła się do siebie.

Jej syn był raczej introwertykiem, a jednak udało mu się znaleźć wspólny język z Rafe'em Santinim. Być może była to głównie zasługa Rafe'a. To nic był już ten sam mężczyzna, który wyrwał swoją dłoń z rączki Andy'ego w czasie meczu w Ore- nie. Miał w sobie ogromne pokłady troskliwości i czułości, któ­rym jednak na ogół nie pozwalał się ujawnić.

Jej syn i Rafe stanowili zgrany duet. Jeszcze wczoraj zało­żyłaby się o świątecznego indyka, że Rafe się u niej nie pokaże. A jednak Andy poruszył w nim jakąś ukrytą strunę, na której ona nie umiałaby zagrać.

Przypomniała sobie podarunek Rafe'a. Spała w czerwonej koszulce ostatniej nocy i śniła o nim. Nie mogła pojąć, jak udało mu się zdobyć nad nią taką władzę.

Podobnie zresztą działał na jej syna. Po ich wczorajszej rozmowie wydawało się jej to zupełnie nieprawdopodobne.

Każdy mógł się zaprzyjaźnić z Andym, każdy, ale nie Rafe. A tu proszę!

Przestraszyła się brzmienia głosu Rafe'a. Niski, schrypnięty ton przywodził na myśl długie noce pełne niespiesznej miłości. Przypuszczała, że ów ton pogłębiłby się jeszcze bardziej, gdyby Rafe zobaczył ją w tej czerwonej ponętnej koszulce. Na Boga, chyba diabeł ją opętał.

I doprowadziłam się przy okazji do szaleństwa, myśląc o to­bie, dodała w duchu.

Stał długo obok niej. nie mówiąc ani słowa. Powietrze aż ciężkie było od piżmowego zapachu jego wody kolonskiej po­mieszanej z wonią jaśminu. Cass chciała go dotknąć, objąć, dać mu tyle. ile mogła. Ta wizja była tak kusząca, że długo by się jej nie oparła. Odsunęła się więc od Rafe'a, usiadła na hu.stawce i próbowała na niego nie patrzeć'.

Rafe położył obie dłonie na bańerce i opuścił głowę. Cass wstała i podeszła do niego. Nie mogła zostawić go samego... osamotnionego. Zwłaszcza dziś.

Wyobrażała sobie, jak się musi czuć. Ona sama nie znosiła rocznicy śmierci Carla. Zwykle robiła się wtedy nie do wytrzy­mania. A miała przecież oparcie w rodzinie, która cierpliwie znosiła wszystkie jej humory. Byli jak bufor między nią a jej bólem. Chciała, by i Rafe miał coś takiego. Nie mogła pozwolić mu cierpieć w samotności.

Kiwnęła głową. Miała przeczucie, że to pożegnanie. Może pamięć o wszystkim, co stracił, pomogła mu podjąć wreszcie ostateczną decyzję. Wiedziała, że ten moment nastąpi. Spotka­nie z jej rodziną dopełniło miary. Nie miała do niego pretensji. Jej matka i siostry przez całe popołudnie wciąż go o coś wypy­tywały. Przy nich śledztwo Andy'ego to pestka.

Spróbowała go uprzedzić'.

Przerwał potok słów, zamykając jej usta długim, delikatnym pocałunkiem. Przycisnął ją do piersi, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Przesunął językiem po jej wargach, próbując je rozewrzeć. Otworzyła przed nim usta, poddając się fali pożądania. Smakował kawą i plackiem z dyni. Chciała, by ta chwila trwała jak najdłużej. Był taki silny, że nagle wcześniejsze myśli o jego osamotnieniu i słabości wydały się jej śmieszne. Uświadomiła sobie, że on wcale nie potrzebował pomocy od niej. Sam sobie nicz'le radził.

Rafe błądził wargami po jej policzku i szyi. Ugryzł ją piesz­czotliwie w ucho i uniósł głowę.

Cass musiała zebrać myśli. Jeśli nie w tym tkwił problem, to w czym? Poczuła ucisk w żołądku. Była tylko jedna odpowiedz'. Chodziło o nią.

Uśmiechnął się do niej. Po raz pierwszy tego dnia twarz zajaśniała mu szczęściem. Wyjąwszy oczywiście ten moment, kiedy wszedł do kuchni. Ale nawet wtedy było w nim sporo głębokiego smutku.

Na zawsze, miała nadzieję. Ale wiedziała, że tylko do rana. Powtarzała sobie, że to bez znaczenia. Serce jednak pękało jej z bólu.

Andy spał jak niemowlę. Rafe od lat miał kłopoty z zaśnię­ciem. Mało sypiał, a jeśli mu się udało, męczyły go koszmary. Zdążył się do tego przyzwyczaić. Teraz jednak coś innego nie pozwalało mu zasnąć - pożądanie.

Cass schyliła się, by pocałować chłopca. Przed oczami RafeA stanęła jego matka, poczuł ulotny zapach jej perfum, przy­pomniał sobie, jak odgarniała mu włosy z czoła i wygładzała kołdrę. Bardzo za nią tęsknił.

Święta znosił zwykle fatalnie z powodu powracających wspomnień. Dziś jednak było inaczej. Cass umiała stworzyć' w swoim domu swobodną atmosferę. Łatwo zapomniał o zmo­rach przeszłości i po prostu cieszył się chwilą. Czuł się świetnie w otoczeniu członków rodziny Cass. Zbyt dobrze.

Teraz, kiedy po raz pierwszy tego wieczoru był sam na sam z własnymi myślami, wspomnienia powoli wraca­ły. Cass była zajęta układaniem do snu Andy'ego. Rafe czuł się, jakby przez cały dzień dźwigał na ramionach dwutono­wy głaz.

Andy potrzebował ojca. I to natychmiast. Rafe zdusił w so­bie jęk frustracji. Oboje, matka i syn. potrzebowali kogoś tak desperacko, że Rafe poczuł się winny. Zabiera im czas potrzebny na znalezienie odpowiedniego mężczyzny. Porządnego faceta

pracującego od dziewiątej do piątej, a nie jakiegoś wypalonego w środku budowlańca z przeszłością.

Wyszedł z pokoju chłopca. Rodzinny charakter sceny zrobił na nim bardzo silne wrażenie. Pragnął obiecać Cass, że postara się spełnić jej oczekiwania, jakiekolwiek by one były. Że spró­buje uzupełnić jej niekompletną rodzinę. Że będzie dbał o na­prawianie dachu, koszenie trawnika i inne prace domowe. I po­może jej wychować Andy'ego na przyzwoitego człowieka.

Zszedł na dół i usiadł na schodach. Chciał to powiedzieć', ale nie mógł. Nie był tym, kogo potrzebowała, i nie mógł ryzyko­wać, że zrani ją i jej syna.

Spojrzał na nią przez ramię i osłupiał na widok niezwykłej urody tej kobiety. Nie była to bynajmniej uroda klasyczna. Pew­nie niektórzy uznaliby ją jedynie za ładną, ale dla Rafe'a była wcieleniem ideału - troskliwa, silna, pełna miłości...

Miłość go przerażała. Była jak jazda górską kolejką. Obiecał sobie, że nie będzie ryzykować. Bez względu na to, jak bardzo pragnął Cass.

Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Wiedział, jak

się musi czuć. Pewnie bała się tego, w co mógł przerodzić się ich dziwny związek.

Do diabła, dlaczego życic musi być tak skomplikowane? Wszy­stko, o czym do niedawna marzył, to porządny dom z ogrodem, w którym Tundra miałaby gdzie pobiegać'. Zamiast tego natknął się w sąsiedztwie na seksowną samotną matkę z małym chłopcem, który bardzo potrzebował męskiego wsparcia. A niech to...

Przyglądał się, jak Cass schodzi na dół. Większość kobiet chodziła ociężle albo z pośpiechem, Cass umiała poruszać się jak dama. Przy niej czuł się nieokrzesanym kmiotkiem. Co ona, u diabła, w nim widzi?

Cass usadowiła się obok niego na brzegu sofy. Rozparł się swobodnie i otoczył ją ramieniem. Przez chwilę się wahała, po czym oparła o niego. Próbował nie zwracać uwagi na to, jak dobrze do siebie pasują.

Położyła mu dłoń na policzku. Rafe poczuł, że jest o włos od utraty kontroli nad sobą. Pocałował jej słodkie usta. Cass zarzuciła mu ręce na szyję, palce wplątała we włosy. Zdał sobie nagle sprawę z tego, jak wiele przez ostatnie lata stracił. Żadna kobieta nie mogła równać się z Cassandrą Gambrel.

Wędrował dłonią po jej wąskich plecach. Po raz kolejny uświadomił sobie, jaka jest drobna i delikatna. Tuliła się do niego, co uznał za dowód, że ona czerpie z ich wzajemnego kontaktu nie mniej przyjemności niż on.

Wsunął ręce pod jej koszulkę. Miała jedwabiście gładką skórę. Było mu tak dobrze, że miał ochotę wyć do księżyca. Tę kobietę stworzono do miłości.

Powoli oderwał usta i dłonie od jej ciała. Wiedział, z e musi przerwać, i zdawał sobie jednocześnie sprawę, że żadne z nich tego nie chce.

Ze zdziwieniem zauważył, że Cass z ufnością złożyła głowę na jego ramieniu. Po tym jak niemal stracił nad sobą, kontrolę, powinna ratować się ucieczką. A ona siedziała nadal obok niego, jakby nagle pozbawiono ją instynktu samozachowawczego.

Przysunęła się bliżej. Biodrami ocierała się o jego lędźwie, doprowadzając go do szaleństwa. Wyobrażał sobie, jak jej nogi owijają się wokół niego, otwierając mu drogę dalej. Byłaby gorąca i ciasna...

Posłusznie wykonała jego polecenie. Była wyraz'nie zawie­dziona.

Chętnie by sam siebie kopnął. Co on wygaduje? Miał prze­cież uciekać jak najdalej od Cass i Andy'ego.

Cass weszła do pokoju, niosąc gorącą czekoladę i miskę prażonej kukurydzy.

W tle cicho grał telewizor. Pokazywano ,Bulwar Zachodzą­cego Słońca".

Umiał przemienić zwyczajny, cichy wieczór w niezwy­kły czas, po którym pozostaną niezwykłe wspomnienia. I ona, i Andy długo będą pamiętać tegoroczne Święto Dzięk­czynienia.

Położył swoje długie nogi na jej udach. Zanim zdążyła za­protestować, chwycił ją za ręce i zmusił, by wyciągnęła się obok niego.

Słuchała go, obserwując jego profil. Silna twarz o klasycz­nych rysach. Co mówił? Coś o kinie akcji.

Cass uniosła się na łokciu i spojrzała na niego z góry.

tak, jak się spodziewał.

Westchnęła i przytuliła się do niego mocniej.

Jedną ręką objął ją w pasie, drugą podłożył jej pod głowę. Cass zupełnie zapomniała o filmie. Ważne było tylko to, że Rafe był obok. Ciepło jego ciała przenikało ją jak pierwsze wiosenne promienie słoika po długiej zimie.

Wieczór był chłodny, ale nie zimny. Mimo to Rafe rozniecił ogień w kominku. Zapach palącego się sosnowego drewna i trzaskających płomieni ukołysał Cass do snu.

Obudziła się przed świtem. Leżała obok uroczo chrapiącego Rafe'a. Był idealny fizycznie, niemal bez skazy i... chrapał.

Przyglądała się jego nie ogolonym policzkom, rozmyślając o ich wieczornej rozmowie. Czym to się skończy? Pójściem do łóżka? Wspólnym życiem?

Lewa ręka, na której spoczywała głowa Rafe'a, zdrętwiała jej kompletnie. Ostrożnie ją uwolniła, budząc przy tym Rafe'a. Przez chwilę patrzył na nią ze zdziwieniem.

Wpił się wzrokiem w jej usta. Oblizała wargi zachęcająco. Schylił się nad nią, a po krótkim pocałunku wstał i wyciągnął do niej rękę.

Skinęła głową i dźwignęła się z sofy.

Skrzyżowała ręce na piersiach.

Szczwany lis. Spodziewał się pewnie, że obleje ją w tym momencie rumieniec wstydu.

Śmiała się głośno, patrząc za nim. Zawsze musi mieć ostatnie słowo. Nagle dotarło do niej. co powiedział. Piąta rano!

ROZDZIAŁ ÓSMY

Kiedy opadła poranna mgła, na niebie ukazało się jasne słoń­ce. Rafe powstrzymał ziewanie i rozsiadł się wygodnie na swo­im miejscu w łodzi. Andy był wyspany i bardzo przejęty wy­ciąganiem z wody okoni.

Kołysali się lekko na promieniującym spokojem, niemal pu­stym jeziorze. W zasięgu wzroku mieli tylko jedną łódź.

Rafe lubił łowienie ryb i polowanie. Prawdopodobnie odzy­wały się w nim instynkty praprzodków, kiedy tropienie i zabi­janie zwierzyny było męską powinnością. Andy'cmu najwy­raźniej też się ta radość udzielała. Patrząc na niego. Rafe czuł ogarniające go wzruszenie. Chłopiec powoli zdobywał sobie miejsce w jego sercu.

Cass była kiepskim rybakiem. Wciąż nie mogła poradzić sobie z założeniem przynęty na haczyk. Wyglądała ślicznie w dużych, ciemnych okularach i sportowym ubraniu, które jed­nak nic ukrywało jej kobiecych kształtów.

Była uparta. Nie chciała przyznać się do porażki. Rafe nie wątpił, że ona i Andy świetnie by sobie poradzili na rybach bez niego. Cass dałaby z siebie wszystko, by nic zawieść syna.

haczyk tego cholernego robaka, skąd wiesz, że poradzę sobie z muchą?

Wybuchnął śmiechem. Wymienili z Andym porozumiewaw­cze spojrzenia.

Andy miał świetną zabawę, przysłuchując się rozmowie. Rafe puśc

Rafe spojrzał na nią z niedowierzaniem. Zbyt poważnie pod­chodziła do takiej błahostki jak łowienie ryb. Doszedł do wnio­sku, że kobiety nie są stworzone do uprawiania sportów. Cass powinna mieć więcej pewności siebie i wiary we własne możli­wości. Rafe postanowił pomóc jej to osięgnąć.

Cass spojrzała pytająco na Rafe'a. W odpowiedzi wzruszył ramionami. Sam nie wiedział, dlaczego tak zareagował. Żeby ukryć zmieszanie, zwrócił się do Andy'ego.

Z gorzkim uśmiechem odłożyła wędkę, przytuliła syna i przekrzywiła mu kapelusz na głowie.

Po chwili Andy wyswobodził się z jej objęć i wrócił na dziób. Fachowo założył przynętę i zarzucił wędkę.

Jej pełen irytacji głos działał na niego jak porażenie prądem. Zanim ruszył w jej stronę, sprawdził, jak radzi sobie Andy. Potem stanął za nią i gapił się na linię jej pleców. Była silna, a jednocześnie krucha. Lubił widzieć w niej istotę słabszą, po­trzebującą jego ochrony i opieki. Skrzywił się na samą myśl o tym, jak by zareagowała, gdyby zdradził się przed nią z tymi myślami. Pewnie wrzuciłaby go do wody.

Słońce połyskiwało w jej włosach. Rafe'owi te lśniące pas­ma wydały się jakimś zapomnianym, nagle odkrytym skar­bem. Pragnął zanurzyć ręce w tę gęstwinę. Powstrzymał jednak świerzbiące dłonie i zajął się przynętą.

Prowadził jej dłoń. Po chwili zmienił pozycję i przyciągnął Cass do siebie. Zachwiał się pod naporem fali pożądania.

Cass spróbowała jeszcze raz, ale robak wciąż odmawiał współpracy.

Otoczył ją ramionami. Widział, że jest bardzo zdenerwowa­na. Traktowała kłopoty z przynętą jak osobistą porażkę. Opuścił głowę i musnął wargami jej kark. Przeszedł ją dreszcz. Ręce się jej trzęsły.

Niski tembr głosu złagodził trochę opryskliwość uwagi.

Pragnął Cass aż do bólu. Cały był napięty od powstrzymywa­nego pożądania. Potrzebował jej' do życia bardziej niż tlenu.

Skłoniła głowę i wyszeptała coś tak cicho, że nie zrozumiał ani słowa. Machnęła ręką w kierunku robaka i wbiła sobie ha­czyk w dłoń. Mała ranka prawie nie krwawiła, ale Rafe wiedział, że musi sprawiać Cassie ból.

Położył ręce na dłoniach Cass i pomógł jej założ yć w końcu robaka. Zarzucił wędkę, oparł ją o burtę i uniósł zranioną dłoń Cass do ust. Delikatnie musnął rankę językiem. Zdusił w sobie przekleństwo, kiedy palcami dotknęła jego policzka. Siłą woli odsunął się od niej. Nie czas ani miejsce na taką grę!

Nie musiała wyjaśniać, o co pyta. Rafe zadawał sobie to samo pytanie. Znowu odezwały się w nim pierwotne instynkty. Marzył, by zacisnąć ręce na tych ponętnych udach i przerzucić Cass przez ramię. Zaniósłby ją na plecach do sypialni. Albo gdzie indziej. Byle było tam cicho i spo­kojnie.

Do pioruna! Nie był jakimś wielkim, pozbawionym mózgu, muskularnym macho. Umiał zachowywać się z finezją godną dżentelmena. Dlaczego przy niej zmieniał się w jaskiniowca, kierującego się hormonami, a nie rozsądkiem? Co z niego za zwierzę, że myśli tylko o tych rzeczach? Zwłaszcza że Cass nie robiła nic, by go sprowokować. W końcu to nie jej wina, że uosabia wszystkie jego sny i pragnienia.

Stanął, ale nie spojrzał na nią. Jeszcze sekunda dłużej, a nie wytrzyma i pocałuje ją.

Zawsze uprzejma, bez względu na to, jak idiotycznie się

zachowywał. Zawsze łagodna jak prawdziwa dama. A on jest tylko nieokrzesanym, włoskim budowlancem. - Do usług.

Niebo zasnuły burzowe chmury. Rafe nie chciał straszyć' Cass i Andy'ego, ale miał niedobre przeczucia.

Bardzo Rafe'owi ufała, ale mimo to chciała znać ewentualne zagrożenia.

Pokiwała głową ze zrozumieniem.

Chłopiec zwinął żyłkę na kołowrotek i odłożył węd­kę. Cass posadziła go na ławeczce z tyłu łodzi, sama usiad­ła obok.

Włączył silnik. Chciał otworzyć przepustnicę i przedostać się

szybko na drugie jezioro, ale woda była już lekko wzburzona. Łódź podskakiwała na falach. Spojrzał w niebo i spróbował ostrożnie zwiększyć prędkość

Nagle zerwał się wiatr i lunął deszcz. W jednej chwili byli przemoczeni do suchej nitki. Rafe kierował łódź' z maksymalną szybkością ku przystani. Nim dopłynęli, wokół rozszalała się straszna wichura. Cass zbladła ze strachu. Andy siedział, trzy­mając się jej kurczowo. Rafe pomyślał, że zajmie czymś chło­pca, by zapomniał o strachu.

Chłopiec wyprostował się i odsunął od matki.

Po kilku minutach łódź była już zabezpieczona, a oni sie­dzieli w budce przy przystani. Było to niewielkie pomieszcze­nie, ale dawało przynajmniej jaką taką ochronę przed szalejącym na zewnątrz żywiołem.

Rafe przysunął się do Cass i otoczył ją ramieniem.

Stało się to, czego obiecał sobie unikać. Związał się emocjo­nalnie z tą małą rodziną i zaczął się o nią troszczyć. Do diabła, to nie tylko troska. To miłość.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Miłość. Nie wolno mu nawet o niej myśleć. Nie umie kochać. Śmierć rodziców zabiła w nim wszystko. A jeśli cokolwiek przetrwało, to reszta zniknęła z odejściem jego siostry, zaledwie kilka tygodni póz'niej.

Czuł się winny, że tej feralnej nocy nie było go z rodzicami. I właśnie poczucie winy zabrało mu nadzieję, że kiedykolwiek będzie miał własną rodzinę.

Ostatnie kilka lat tułał się samotnie po emocjonalnej pustyni. Cass zwabiła go obietnicą spokojnej przystani, do której mógłby wracać, by koić sterane ciało i duszę. Ale to nie może być miłość. Nie jest przecież aż taki słaby.

Zniewoliła go obecność Cass i sztorm szalejący na zewnątrz. Gdyby był w domu, wskoczyłby za kierownicę swojego jaguara i popędził gdzieś daleko. Gnałby z szybkością., która wywiałaby mu z głowy wszystkie te uczucia i myśli. Uciekłby przed swoi­mi emocjami.

Brakowało mu przestrzeni w małym, drewnianym pomiesz­czeniu. A Cass właśnie teraz położyła rękę na jego udzie. Jak zwykle, kiedy była blisko, poczuł, że ogarnia go pożądanie.

Zsunął jej dłoń z uda. Przytuliła się do niego i oparła głowę na jego piersi. Drżała na całym ciele. Delikatny, kobiecy zapach przypominał mu o utraconym domu rodzinnym. Wtulił nos w jej włosy i wdychał głęboko ten zapach. Zaklął cicho pod nosem, wyzywając się od największych idiotów.

Wstał gwałtownie. Cass spojrzała na niego pytająco.

Usiadł z powrotem, nie chcąc wzbudzać jej niepokoju.

Usłyszał w jej głosie wahanie i strach. Jak na złość nie przy­chodziło mu do głowy nic uspokajającego. Burza nadal szalała. Wydawało się nawet, że przybiera na sile.

No, pewnie. Tylko ciekawe, co z targającymi nim uczuciami. Wiedział, że seks z Cass nic tu nie pomoże. Gdyby poszedł z nią do łóżka, straciłby wszystko, co jeszcze pozwalało mu się kon­trolować. Nie mógł na to pozwolić.

Zerwał się i ruszył w stronę łodzi. W połowie drogi stanął jak wryty. Był odpowiedzialny za tę kobietę i dziecko. Nie mógł ich tak po prostu zostawić. Obrócił się na pięcie i zobaczył tych dwoje przytulonych do siebie. Przyglądali mu się z niepokojem.

Głos drżał mu ze strachu, ale pewnie nigdy by się do tego

nie przyznał. Jak każdy mężczyzna, pomyślał Rafe.

Andy uśmiechnął się szeroko. Rafe pomyślał, że nic nie jest w stanic odciągnąć go od tej rodziny. Musiał odwrócić jakoś ich uwagę od burzy. Tylko jak''

Gdyby był z Cass sam na sam. nie mieliby problemu z wy­pełnieniem czasu. Ale obecność Andy'cgo wykluczała tę ewen­tualność.

Nie chciał odpowiadać na osobiste pytania.

Wiedział, że Cass jest zżerana przez ciekawość. W ciągu ostatnich dni kilkakrotnie wracała do tego tematu. Wymyślała jakieś niezwykłe imiona w nadziei, że w końcu trafi.

Andy był bardzo inteligentny. Rafe przeczuwał, że kiedy matka i syn połączą swoje siły, wkrótce rozwiążą zagadkę. W końcu nie było tak wiele włoskich imion zaczynających się na „g". Postanowił więc utrudnić zadanie.

Parsknął śmiechem.

Spojrzał na Cass i zobaczył, jak się czerwieni. Od dzieci można się dużo dowiedzieć.

Rafe wybuchnął śmiechem. Cass i Andy mu zawtórowali.

Pierwszy raz od czasu tego straszliwego wypadku samochodo­wego poczuł się częścią rodziny.

Tak naprawdę chciał być sam, by uspokoić rozszalałe emo­cje. Andy patrzył jednak na niego z taką nadzieją, że nie potrafił mu odmówić. Jeszcze dobrze pamiętał, jak to jest. gdy ma się idola. Nie mógł się natomiast przyzwyczaić, że to on odgrywa tę rolę.

Cass ucałowała syna w czubek głowy i pchnęła go w stronę drzwi. Rafe ruszył za nim, ale Cass chwyciła go za nadgarstek. Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek.

W sobotę po południu Cass zawiozła Andy'ego do swojej mamy. Chłopiec był sfpiący, ale cieszył się na spotkanie z ciocią Sarą, młodsza, siostrą Cass, która właśnie przyjechała do domu na wakacje.

Żegnając się w drzwiach, Sara poradziła Cass. by była ostrożna.

Cass spojrzała na siostrę. Sara była czarną owcą w rodzinie. Miała dwadzieścia sześć lat, była niezamężna i nie zamierzała chyba zmienić tego stanu.

Sara westchnęła jak matka, usiłująca wytłumaczyć coś dziec­ku opóźnionemu w rozwoju.

Te słowa kołatały się jej po głowie przez całą drogę do domu. Na pewno Rafe o to zadba. A jeśli nie? Nie miała ochoty czekać potem w strachu, zastanawiając się. czy jest w ciąży, czy nie. Oboje mieli dość innych problemów.

Odruchowo skręciła na parking przed supermarketem. Do­piero po jakichś pięciu minutach wysiadła z samochodu i weszła do środka. Postanowiła, że będzie się zachowywać spokojnie, a nie rozglądać na boki. jakby była jakąś przestępczynią. W końcu nastolatki kupują te rzeczy nieustannie. Nawet dziew­czyny. Minęła półki z kosmetykami i lekami, zatrzymała się przy narzędziach do czyszczenia basenów, gdzie spędziła kwa­drans, po czym wróciła do sekcji z farmaceutykami. Starała się, nie zwracać na siebie uwagi. Środki antykoncepcyjne leżały przy samej kasie. Pomyślała, że to pewnie po to, by zniechęcić dzieci do ich kupowania.

Szybko ogarnęła spojrzeniem całą półkę. Myślała, że po prostu chwyci jedno opakowanie i szybko opuści sklep. Okazało się jednak, że nic przewidziała ogromnej różnorodności specy­fików. Były tam środki zapobiegawcze dla mężczyzn i kobiet. Były żele. pianki i zwyczajne prezerwatywy. Nie starczało jej wyobraźni, by dojść, do czego służą niektóre z nich.

Co powinna wybrać? Usłyszała jakiś ruch za plecami, szybko więc zgarnęła wszystkiego po trochu. Twarz jej płonęła. Chcia­łaby w spokoju przeczytać napisy na opakowaniach i dowie­dzieć się, co tak naprawdę, kupuje. Pomyślała jednak, że naj­lepiej będzie wydostać się jak najprędzej ze sklepu. Poczyta w domu.

Podeszła do kasy i ułożyła na ladzie wszystkie pudełeczka. Kasjerka uporała się z nimi szybko, nic mrugnąwszy nawet okiem. Cass zaczęła się zastanawiać, czy jej obojętność świad­czy o tym, że zwykle ludzie kupują po kilka różnych środków zapobiegawczych na raz.

Kolacja była wyszukana i elegancka, ale nieco męcząca. Cass z ulgą myślała o chwili odpoczynku u boku Rafe'a w cza­sie jazdy powrotnej do domu. W restauracji bała się rozmawiać na osobiste tematy.

Tego wieczoru pierwszy raz w życiu chciała być kimś innym niż Cassandrą Lynn Gambrel. Jakąś wyrafinowaną, wspaniałą kobietą, na jaką zasługiwał Rafe. a nie samotną matką, ubiera­jącą się jak prowincjonalna stara panna.

Miała do siebie pretensję, że tak mało ćwiczy, a tak dużo je. Mogła chociaż sięgnąć po kasetę z aerobikiem Jane Fondy, która od czasu narodzin Andy'ego walała się po kątach jej domu.

Westchnęła ciężko i wytarła spoconą dłoń w sukienkę. Wsiedli do samochodu i ruszyli w milczeniu. Noc była gwiaz'- dzista przez otwarty dach wpadał do środka chłodny powiew wietrzyku. Rafe prowadził pewnie i spokojnie. Nie spuszczał oczu z drogi, ale prawą dłonią błądził po udzie Cass. Poczuła silny dreszcz i powstrzymała jego rękę. Nie mogła pozwolić sobie na emocje o takiej skali, gdy jechali przez miasto. Pod wpływem spojrzenia Rafe'a zadrżała ponownie.

- Spokojnie, maleńka. Zaraz będziemy w domu. - Po chwili milczenia dodał: - Obiecałem ci wieczór pełen niespodzianek. Zamierzam dotrzymać przyrzeczenia.

Był jakiś dziwny. Momentami Cass czuła się. tak. jakby spo­tkała się z kimś nieznajomym. Miał na sobie elegancki garnitur i jedwabny krawat. W czasie kolacji zachowywał się jak stały bywalec wyszukanych restauracji. Znał się świetnie na winach, a francuskie nazwy potraw wymieniał z pewnością siebie godną paryżanina.

No i muzyka. Rafe zwykle słuchał country i podśpiewywał do wtóru melodii dobiegającej z radia. Dzisiaj włożył do odtwa­rzacza kompaktowego płytą z instrumentalnym jazzem, od któ­rego rozbolała ją głowa.

Przeczucie podpowiadało jej. że nie zależało mu na tym. by dobrze się tego wieczora bawić. Miał inny cel - uwieść ją. I robił to z zimną krwią. Była na niego wściekła. Pogodziła się z faktem, że on nie chce poważnego związku, ale nie pozwoli mu się traktować jak zdobycz na jedną noc. Oboje zasługiwali na coś więcej.

Ujął jej dłoń i uniósł ją do ust. Całował i ssał każdy z palców po kolei. Cass czuła, jak ogrania ją ciepła fala pożądania, ale postanowiła się nie poddawać. Nie będą nią rządziły hormony.

Schylił się, by ją pocałować. Po kilku sekundach Cass odsu­nęła się od niego.

Milczał. Wiedziała, że czeka na jej wyjaśnienia.

Otworzyła drzwi samochodu i spojrzała na Rafe'a. Siedział w ciszy, zastanawiając się nad jej słowami.

Odeszła, nie oglądając się za siebie. Przypomniała sobie

o środkach antykoncepcyjnych, które miała w torebce. Czuła rozczarowanie. Prawie płakała.

Zatrzymała się. Pierwszy raz tego wieczoru nazwał ją inaczej niż „maleńka".

ROZDZIAŁ DZIEsięTY

Stała bez ruchu. Po raz pierwszy tego wieczoru Rafe nie był pewien, czy naprawdę chce iść z ta. kobietą do łóżka. Zastana­wiał się nad czystością własnych intencji i uczciwością, w którą zwątpił po raz pierwszy w życiu.

Spodziewał się, że zaciągnie ją do łóżka równie łatwo, jak wszystkie inne kobiety. Miał swoje niezawodne sposoby Casanovy. Ale na Cass one najwyraźniej nie działały. Chciała odejść i on to szanował, ale nie mógł na to pozwolić'. Nie teraz, kiedy znalazł się tak blisko czegoś, czego szukał przez całe życie...

Podeszła do niego. Czuł jej oddech. Odległość jednak pozo­stała i mogła okazać się trudna do przebycia.

Nerwy? O różne rzeczy mógł siebie podejrzewać, ale nie o nerwowość. Wzruszył ramionami.

Skinęła głową. Ruszyli, objęci.

Rafe doznał prawdziwej satysfakcji. Była w jego domu. Wciąż jednak bardzo spięta. Postanowił więc dać jej trochę czasu i wpierw odzyskać zaufanie.

Przeszedł przez przedpokój do kuchni i wyjął butelkę wina z lodówki. Wspomniał noc, kiedy pierwszy raz pocałował Cass. Była wtedy pewna, że on zaraz zniknie zjej życia. On zresztą leź sądził, że tak się stanie. Przypomniał sobie jej ciepłe, słodkie usta i miękki dotyk piersi.

W odpowiedzi na te myśli jego ciało zesztywniało. Jęknął głośno i pomyślał, że nie wytrzyma już dłużej. Weźmie ją, kiedy tylko znajdzie się w salonie.

Bał się odwrócić i spojrzeć na nią. Nie chciał widzieć w jej en. zach strachu i bólu. Ależ z niego brutal. Najpierw potraktował ją jak łatwą zdobycz na jedną noc, a potem zostawił samą w sa­lonie. Aby kochać się z kobietą, nie wystarczy znajomość róż­nych pozycji i technik.

Stała boso w drzwiach do przedpokoju. Miała piękne stopy. Przez moment myślał tylko o tym, by je obsypać po­całunkami.

Wskazał na otwartą butelkę i dwa kieliszki.

Nie miała. Chyba nadal bardzo się denerwowała.

Rafe przypomniał sobie, że Cass nie przywykła do spania z mężczyzną, który nie jest jej mężem. Podejrzewał nawet, że

w całym swoim życiu miała tylko jednego mężczyznę. Zdener­wował się jeszcze bardziej. Zasługiwała na dużo więcej, niż potrafił jej dać.

Jednakże piwne oczy wpatrywały się w niego z pożądaniem i nadzieją. Liczyła na niego. Musiał jej pomóc. Skrzywił się - zachowywał się, jakby seks był czarną robotą. Może dowcip poprawi trochę atmosferę.

Cass znalazła się wreszcie w miejscu, do którego idealnie pasowała - w jego sypialni. Mimo wszystko nie potrafił jednak uwierzyć, że zostanie, że nie ucieknie od niego.

Objął ją mocno. Obsypał pocałunkami twarz i nasadą nosa. Cass wsunęła dłonie pod marynarkę Rafe'a i pieściła jego plecy. Jęknął namiętnie. Zsunęła ręce niżej. Paznokciem gładziła linię między plecami a pośladkami.

Muskała delikatnie jego plecy, potem tors i ramiona, aż do­tarła do węzła krawata.

Zesztywniała, ale nie odsunęła się od niego.

Ugryzł ją delikatnie w dolną wargę.

Gładził delikatnie jej ciało. Miała na sobie sukienką o cieką- wym kroju z dobrze ukrytym zamkiem błyskawicznym. W koń­cu jednak udało mu się go znaleźć i wyłuskać ją z ubrania.

Koronka, którą obszyta była halka, wydawała się gruba i szorstka w porównaniu z jedwabiście gładką skórą Cass. Rafe przesunął kciukiem wzdłuż jej kręgosłupa, wywołując u Cassie zmysłowy dreszcz. Przeczuwał, że będzie idealną kochanką. I tylko to się liczyło.

Położył ją na łóżku i przylgnął wargami do jej ust. Pocału­nek był długi i ognisty. Zapowiadał to, co miało nadejść później.

CASS rozwiązała mu krawat i zaczęła rozpinać guziki koszuli. Jęczał głośno, czując palce błądzące coraz niżej po jego torsie. Zatrzymały się przy klamrze paska.

Rafe nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy Cass zupełnie nagą. Zsunął z niej halkę. Miała idealne ciało. Nawet jej brzuch pozostał płaski i sprężysty, mimo że była matką.

Sięgnął do jej pleców, by rozpiąć koronkowy stanik. Po­głaskał jasnoróżowe sutki. Czuł, jak twardnieją pod wpły­wem pieszczoty. Przesunął wokół nich językiem, po czym brał je po kolei w usta i ssał delikatnie. Cass uniosła wysoko biodra.

Zaczął pieścić ją przez cienki mateńał fig. Wiła się pod nim z rozkoszy. Wydawało mu się, że nie wytrzyma ani chwili dłużej.

Mocował się z paskiem przy spodniach, chcąc w końcu po­zbyć się ubrania.

Chyba nie chce, żeby teraz przestał!?

Rafe musnął palcami jej piersi, patrząc, jak rumieniec spływa

w dół jej szyi i dekoltu.

Przechylił się i podniósł jej torebkę z podłogi. Już się domy­ślał, o co chodziło.

Pocałował ją, dając ujście całej czułości, jaka się w nim nagromadziła od początku ich znajomości. Jakby nie było jutra, jakby ta noc miała trwać bez końca. Pocałował Cass tak, jak mężczyzna całuje tylko kobietę, którą kocha.

Wstał i zdjął resztę ubrania z siebie i Cass. Położył się obok niej. Materac starego łóżka wydawał się sprzyjać kochankom. Rafe napawał się bliskością ciała Cass i chciał przeciągnąć tę chwilę tak długo, jak to możliwe. Błądził dłonią po pła.skim brzuchu Cass i masował delikatną skórę wokół pępka. Zachi­chotała i oddała mu pieszczotę.

Jego palce schodziły coraz niżej, wreszcie dotarły do naj­czulszego miejsca. Masował je. aż poczuł, że Cass jest gotowa na jego przyjęcie.

Starał się poruszać wolno. Cass owinęła nogi wokół jego pasa dokładnie tak, jak to sobie wymarzył. Zagłębiał się w nią raz za

razem, aż oboje znaleźli się na granicy zapomnienia. Usłyszał, jak Cass krzyczy jego imię.

Cass obudziła się kilka godzin później. Od razu wiedziała, gdzie i z kim jest. Wszędzie rozpoznałaby te silne ramiona. Przytuliła się mocniej do Rafe'a. Czuła, jak bije mu serce. Nikt dotąd nie wydawał jej się tak bliski jak on.

Bawiła się sztywnymi włosami porastającymi jego klatkę piersiową. Ciekawe, czy będzie długo spał? Zaczęły się jej zno­wu kleić oczy, kiedy nagle uderzyła ją myśl, że przecież powin­na wrócić przed świtem do domu. Nie chciała, by któryś z są­siadów zobaczył, jak przemyka na drugą stronę ulicy. Bardziej niż sąsiadów obawiała się jednak opinii Rafe'a. Co będzie, jeśli się okaże, że ta noc nie różniła się dla niego niczym od wielu innych?

Szarpana wątpliwościami, nieświadomie wbiła paznokcie w jego ciało.

Zastanawiała się nad dowcipną ńpostą, ale doszła do wnio­sku, że Rafe oczekuje od niej szczerej odpowiedzi.

Odwróciła wzrok. Rafe wpatrywał się w nią, oczekując od­powiedzi z taką... żarłocznością.

Rafe, chce żeby została. Czuła ogarniającą ją błogą radość...

Obrócił się na bok.

Przykrył jej usta dłonią. Popatrzyła na niego i zamknęła oczy. To upokarzające. Pewnie on też tak o niej myślał. Przy pierwszej nadarzającej się okazji wskoczyła do łóżka faceta, który okazał jej odrobinę zainteresowania. Chciała umrzeć. Nie mogła spo­jrzeć mu w oczy. Nagle poczuła na swoich wargach jego ciepły oddech, a zaraz potem długi pocałunek. Poddała mu się bez oporów.

Nie była specjalnie namiętną kobietą. Tak naprawdę nigdy nie brakowało jej miłości fizycznej, raczej pieszczot i czułości. Czegoś, czego nie mógł jej dać Andy. Czegoś, czego, jak przy­puszczała, nie chciał jej dać Rafe.

Leżał obok niej z ręką pod głową i wpatrywał się w bal­dachim.

Westchnął ciężko i żałośnie.

Uniosła się na łokciu, owijając szczelnie prześcieradłem.

Bądź częścią mojej rodziny, pomyślała Cass. Nauczę cię, jak się śmiać. Nie potrafiła jednak powiedzieć tego na głos. Ugryzła się w język, by nie zadawać mu dalszych pytań.

Opadła na plecy, nie chcąc, by odczytał z jej twarzy rozcza­rowanie. Ostatniej nocy podjęła ryzyko. Ostry ból świadczył

Miał rację. Wiedziała, że nie zamierza się wiązać. Ale co innego wiedzieć, a co innego to usłyszeć. Wstała z łóżka i po omacku szukała porozrzucanych części ubrania. Bolało ją, że Rafe nie powiedział ani słowa, kiedy wychodziła, ale właściwie trudno było tego od niego oczekiwać. Chwyciła pończochy

  1. torebkę, zostawiając środki antykoncepcyjne. On będzie miał więcej okazji, by je zużyć.

Podskakiwał na jednej nodze, próbując wciągnąć jak naj­szybciej spodenki. Dotarło do niego, że jeśli pozwoli jej teraz odejść, więcej jej nie zobaczy. Będzie go unikała jak ognia...

Zatrzymała się, ale nie obejrzała do tyłu. Jej wyprostowana postawa podpowiedziała mu, że niełatwo będzie ją udobruchać. Rzeczywiście miał wyjątkowo niewyparzony jęzor. Nie zasta­nawiał się, tylko prosto z mostu mówił, co myślał. Ale, na Boga, nie chciał przecież jej zranić.

Podszedł do Cass i przyciągnął ją ramieniem do siebie. Sły­szał jej urywany oddech.

Odsunął się posłusznie. Zadał jej tyle bólu...

Odwróciła się w jego stronę. Piwne oczy błyszczały od łez.

Uniósł ją do góry, wrócił do sypialni i położył na antycznym łóżku, które należało bardziej do niej niż do niego.

Instynktownie czuł, że to bynajmniej nie jest koniec. Wie­dział również, że nie jest to rozwiązanie problemu, przed którym stanęli. Teraz jednak myślał tylko o jednym.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Niepokój nie pozwolił jej już zasnąć. Próbowała nie martwic się na zapas i maksymalnie wykorzystać czas spędzony z Ra- fe'em. Ważny jest każdy dzień. Nie potrafiła jednak przestać zastanawiać się nad tym, jak przekonać Rafe'a, że oboje zasłu­gują na szczęśliwe życie razem.

Umówiła się z matką, że odbierze Andy'ego dopiero po szko­le, miała więc sporo czasu. Spojrzała na zegarek i zdziwiła się, że jest już jedenasta. Przez zasłony sięgające do podłogi prze­świecało słońce. Łóżko było jak bezludna wyspa z dala od cy­wilizacji. Cass leżała spokojnie, słuchając zgodnego bicia serc dwojga kochanków i rozkoszując się tą chwilą.

Na podłodze walały się porozrzucane bezładnie części ubra­nia. Stanowiły jawny dowód na to, jak dalece ona i Rafe stracili nad sobą wczoraj kontrolę. Cass zarumieniła się na to wspo­mnienie. Nigdy nie doświadczyła takiej pasji, kochając się z Carlem. Czuła, jakby dopiero przy Rafie stała się kobietą.

Przytuliła się do niego mocniej i zmartwiała, czując, jak roś­nie jego podniecenie. Odsunęła się, ale zaraz wróciła do poprze­dniej pozycji, tęskniąc za ciepłem męskiego ciała. Rafe mam­rotał coś, pogrążony w głębokim śnie. Przeciągnął się, odrzuca­jąc niżej prześcieradło. Nie zdając sobie zupełnie z tego sprawy. Cass przesunęła dłonią po jego owłosionym torsie.

Zerwała się oszołomiona. Seks trochę ją przerażał i nigdy dotąd nie brała inicjatywy w swoje ręce. Rafe zmienił wszystko.

Przy nim nie chciała być tylko biernym obiektem zabiegów mężczyzny. Położyła się z powrotem obok niego i objęła go mocno. Był prawie zupełnie nagi.

Leżała, patrząc na jego muskularny tors. Było w nim coś pierwotnego. Pomyślała, że lepiej pasowałby do życia w cza­sach prehistorycznych. Miał potrzebę zdobywania. Był bardziej wojownikiem niż cywilizowanym dżentelmenem. Zaskoczona, musiała przyznać, że jej to odpowiada.

Trzeba wstawaćś Teraz albo nigdy. Nie chcąc zostawić Rafe'a zupełnie bez przykrycia, sięgnęła po leżący w nogach łóżka wypłowiały szal. Przy okazji ściągnęła również prześcieradło. Rafe leżał przed nią zupełnie nagi. W dziennym świetle wyglą­dał inaczej. Wstrzymała dech i usiadła na brzegu materaca. Bez wątpienia Rafe miał wspaniałe ciało. Ogarnęła ją ochota, by położyć się na nim. By znowu się z nim kochać. Sprawić, by on |,i pokochał. Ale wiedziała, że to byłoby nieuczciwe zagranie. Najbardziej na świecie chciała związku z Rafe'em, ale nie mogła używać seksu jako elementu przetargowego.

Owinęła się prześcieradłem i rozpoczęła poszukiwanie ko­lejnych części swojego ubrania. Za jej plecami skrzypnęły sprę­żyny łóżka. To Rafe przetoczyl się we sine na brzuch. Dalej grzebała w stercie ubrań. Wyciągnęła koszulę Rafe'a, jedną z tych, które mu podarowała. Wtuliła w nią twarz i wdychała podniecający zapach ukochanego mężczyzny, którym koszu la była przesięknięta. Zarzuciła ją na siebie, pozwalając przeście­radłu opaść na podłogę. Zapięła guziki Podeszła z powrotem do łóżka i spojrzała na Rafe'a. Rzeczywiście ma zgrabną pupę. pomyślała z uśmiechem.

Palce aż ją świerzbiły, by go dotknąć. Pieszczotliwie przesu­nęła dłonią po jego plecach. Miał taką ciepłą, jędrną skórę...

Poruszył się. Całą dłonią masowała jego sprężyste pośladki. Posuwała się coraz niżej, aż doszła do stóp. Nie ma prawa robie nic więcej. Przecież on, na Boga, śpi! Szybkim ruchem zarzuciła na niego prześcieradło.

Uciekła z sypialni, jakby gonił ją sam diabeł.

Promienie słoika tańczyły na ścianach. Rafe po raz pierwszy od lat czuł się zadowolony z życia i to go przerażało. Cass nie przypuszczała nawet, jak bardzo go zmieniła. Po nocy spe dz.onej z nią nie był już tym samym człowiekiem.

Przeciągnął się i ziewnął szeroko, po czym wstał i wciągnął na siebie wypłowiałe drelichowe spodenki. Znieruchomiał nagle na dźwięk zbliżających się kroków. Błysnęła mu myśl, by wsko­czyć z powrotem do łóżka i zobaczyć, czy Cass do niego do­łączy.

Jej widok odebrał mu dech w piersiach. Była tak delikatna, słodka. Włosy swobodnie tańczyły wokół jej twarzy. Były jak żywe zwierzątka - miałby ochotę je ujarzmić. Koszula podkre­ślała kobiece kształty i nagle poczuł, że spodenki zaczynają go uwierać. Cass uśmiechnęła się nieśmiało.

Miała wciąż niski, zaspany głos. Patrzyła zawstydzona w ja­kiś punkt ponad ramieniem Rafe'a. Wiedział, ze przypomniała sobie swoje zuchwałe zachowanie sprzed kilku minut.

Otworzył ramiona, a ona podeszła i przytuliła się do niego.

Ukryła twarz na jego piersi. Wiedział, że oblała się rumień­cem. Uniósł jej podbródek i zmusił, by na niego spojrzała.

Milczała. Rafe pocałował ją, a ona w odpowiedzi zarzuciła mu ręce na szyję. Wplątał jedną rękę w jej włosy, drugą błądził coraz niżej po plecach. Wsunął dłoń pod koszulę, którą miała na sobie, i ze zdziwieniem stwierdził, że jest zupełnie naga. Wcisnął nogę między jej uda i poczuł wilgotne ciepło. Obsypy­wał pocałunkami jej szyję i dekolt. Niżej czekały na niego na­brzmiałe piersi z twardymi sutkami. Dmuchał na nie delikatnie i ssał przez cienki materiał koszuli.

Cass gwałtownie przyciągnęła Rafe'a do siebie. Nie przerwał pieszczoty, choć prawie stracił równowagę, kiedy ciałem Cass szarpnął dreszcz rozkoszy. Jemu samemu wydawało się, że za­raz eksploduje. Musiał znalezć się w niej, i to natychmiast. Za- cząj przesuwać się w stronę łóżka. Ramieniem odsunął cienką zasłonkę. Cass jęknęła, kiedy rzucił ją na posłanie, i to przywo­łało go do rozsądku.

Spokojnie, człowieku, powiedział sobie w duchu. Nic potra­fił się przy niej kontrolować, a to mogło zniweczyć jego plany.

Gdyby usłyszał te słowa w innej sytuacji, bardzo by go roz­śmieszyły. Teraz jednak balansował na krawędzi. Zrzucił szybko spodenki i sięgnął po pudełko z prezerwatywami. Stało na noc­nej szafce, tam, gdzie je zostawili.

Tymczasem Cass zdjęła koszulę i czekała na niego z otwar­tymi ramionami, leżąc na poduszkach. Uświadomił sobie, że ją kocha.

Położył się na niej. Ich usta i języki się spotkały. Wszedł w nią i zaczęli poruszać się zgodnym rytmem, aż doznali speł­nienia.

Kilka minut później Rafe czuł, jak powoli zapada w objęcia Mońeusza.

Roześmiała się. Rafe wiedział, że już nie zaśnie, ale wcale tego nie żałował. Coś mu podpowiadało, że należy maksymalnie wykorzystać każdą spędzoną z Cassie chwilę.

Cass siedziała przy oknie i patrzyła, jak po szybie spływają, smugi deszczu. Rafe zasugerował, by przenieśli się do jej domu zaraz po lunchu, na wypadek gdyby Andy ich potrzebował. Wzruszyła ją ta troska Rafe'a oj ej syna.

Pogoda przypominała aurę typową dla końca grudnia. Cass pomyślała o Bożym Narodzeniu. Nie pozwoli, by Rafe spędził je samotnie. Ona i Andy zmuszą go do przyjścia do nich bez względu na to, czy mu się to podoba, czy nie. Czas już zresztą pomyśleć o przygotowaniach do świąt.

Rafe podszedł do niej od tyłu i otoczył ją ramieniem. Poddała się chętnie pieszczocie. Czuła się tak, jakby wróciła do domu. Westchnęła. Zachowywała się jak bohaterka kiepskiego melo­dramatu.

Ta propozycja znaczyła dla niej więcej niż wiązanka rśv.

Popatrzył na nią z wyrzutem.

Wzruszyła ramionami i powstrzymała cisnący się jej na usta uśmiech. Wydawało mu się, że potrafi grać. a ona bez trudu czytała w nim jak w otwartej księdze. Wiedziała, że w ciągu ostatnich kilku tygodniu Andy bardzo się przywiązał do sąsiada, ale nie zdawała sobie sprawy, że Rafe odwzajemnia to uczucie.

Wiedziała, że chciał wygłosić jakąś głupią uwagę, jakoby mężczyźni byli lepszymi kierowcami.

się po raz pierwszy: otworzył przed nią drzwi.

strony kierowcy, i pomyślała, że to nieprawda. Miał w sobie więcej z dżentelmena niz wszyscy znani jej mężczyźni.

Andy wybiegł z domu matki Cass. kiedy tylko podjechali. Cass myślała, że się rozpłacze, kiedy mały synek rzucił się w jej objęcia.

Pocałowała go w czubek głowy. Andy spojrzał na Rafe'a, potem znowu na nią z wyraźnym zaciekawieniem. Chciał wie­dzieć, czy może przytulić się do Rafe'a. Cass jednak nie była pewna reakcji Rafe'a, na wszelki wypadek więc pokręciła prze­cząco głową.

Na twarzy Rafe'a odmalowało się coś, co mogło być rozcza­rowaniem. Cass pomyślała, że może jednak chciał przywitać się z Andym bardziej serdecznie.

bańera, którą budował przez ostatnie lata. Cosś, co ukrywał głęboko, nagle znowu ujrzało światło dzienne.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Plac z choinkami wypełniał przedświąteczny zgiełk. Wokół drzewek kłębił się rozentuzjazmowany tłum. Z głośników pły­nęły kolędy.

Rafe popatrzył na drapaka, którego wskazał mały, i zagryzł wargi, by nic wybuchnąć śmiechem. Chciał poprzeć' decyzję Andy'ego, pamiętał, jakie to ważne dla chłopca w tym wieku, ale nie wiedział, co ma powiedzieć.

Rafe wzruszył ramionami w odpowiedzi na jej pytaja.ee spo­jrzenie i dodał:

Miał nadzieję, że tego właśnie od niego oczekiwała. Nie umiał załatwiać takich spraw jak prawdziwy ojciec.

Andy przestępował z nogi na nogę.

Jak ona potrafiła oprzeć się prośbie chłopca, dziwił się Rafe.

Gdyby Andy był jego synem. rozpuściłby go zbytnim pobła­żaniem.

Cass położyła rękę na ramionkach dziecka.

Wybuchnęli śmiechem. Rafe nie mógł znieść ogromu miło­ści, jaką darzyli się matka i syn. Jednocześnie rosła w nim...

zazdrość? Patrząc na nich, czuł się osamotniony i odseparowany od życia. Musiał sobie przypominać, że przecież jest szczęśliwy.

Wyciągnęła ze sterty drzewek średniej wielkości sosnę. Do­skonały wybór, pomyślał Rafe. Zmieści się w salonie bez po­trzeby przycinania. Nie było się nad czym zastanawiać.

Rafe nie mógł uwierzyć, że właśnie wybiera i kupuje świą­teczne drzewko. Przypomniał sobie wspólne wyprawy z ojcem. W jego rodzinie zdobycie choinki zawsze należało do męż­czyzn.

Nie mógł znieść widoku jej pełnej ufności twarzy. Chciał

porwać ją w ramiona. Zapewnić jej i jej synowi wszystko, czego mogliby potrzebować.

Rafe zachichotał. Jak na takiego malca, Andy potrafił rozsta­wiać innych po kątach.

Kiedy dotarli do kasy, Rafe'a znowu ogarnęły wspomnie­nia. Targował się ocenę, jak kiedyś jego ojciec. Andy popędził do matki, by poinformować ją jak najszybciej, że sprawa zała­twiona.

W pierwszym odruchu Rafe chciał skorygować pomyłkę. Jednak milczał. Popatrzył za Andym znikającym właśnie za rogiem i odwrócił się w stronę swego rozmówcy.

Cass uśmiechnęła się do niego z daleka. Rafe odpowiedział jej tym samym i zmierzwił włosy na głowie Andy'ego. WziaJ choinkę pod pachę i wszyscy poszli w stronę samochodu. Andy pomógł mu zabezpieczyć drzewko mocnym sznurkiem.

Prowadząc samochód. Rafe rozmyślał nad swoją przemianą. Pomysł, by być dla Andy'ego ojcem, coraz bardziej mu się podobał. I to go przerażało.

Dobry humor Rafe'a okazał się zaraźliwy. Wszyscy troje przekomarzali się ze sobą. śmiali głośno, śpiewali na całe gardło kolędy.

Cass szukała choinkowych lampek w pudełkach ze swiąte- cznymi ozdobami. Znalazła je w ostatnim, na samym dnie. Sznury były mocno splątane.

Rafe spojrzał na to, co trzymała w dłoni.

Uśmiechnęli się do siebie. Rafe przypomniał sobie ten dzień. kiedy Cass pomagała mu w naprawie dachu. Doskonale wie­dział, że do prac typowo męskich ma dwie lewe ręce.

Cass zagryzła wargi, by nie wybuchnąć śmiechem. Rafe pogłaskał Andyśego po głowic.

Rafe Santini ją przeprasza! Teraz Cass nie mogła już po­wstrzymać się od uśmiechu. Z miny Rafe'a wywnioskowała, że pała żądzą zemsty. Puściła do niego oko. Niech nie myśli, że ona się go boi.

Słowa Rafe skierowane do jej syna dotarły do niej, kiedy była już za progiem salonu. Wiedziała, że powiedział to specjal­nie, by ją rozzłościć, postanowiła więc puścić ten komentarz mimo uszu. Odegram się później, kiedy będziemy sami, po­myślała.

Wyjęła z lodówki ciasto, rozwałkowała je, wykroiła ciastka i ułożyła ostrożnie na blasze. Nagle opanowało ją wrażenie, że ktoś się jej przygląda. Obejrzała się i zobaczyła Rafe'a stojącego w drzwiach.

Fakt, że martwił się swoim słownictwem, był dla niej najle­pszą rekomendacją.

Żartujesz?

Uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

Podszedł do niej i zamknął ją w ciasnym uścisku.

Przesunęła zachęcająco językiem po wargach. Przyciągnął ją do

siebie, na twarzy czuła jego ciepły oddech. Rafe pochylił sie. i zaczął ją całować, a ona gładziła leciutko jego ramiona, szyję i głowę.

Na dźwięk trzaskających drzwi wejściowych jak oparzona odskoczyła od Rafe'a. Splotła ręce na piersi i kilka razy ode­tchnęła głęboko.

Rafe roześmiał się głośno. Ona również była rozbawiona. Do kuchni wszedł Andy i rzucił się w stronę stygnących ciastek.

Andy szybko opłukał ręce i wrócił do kuchni.

Cass jęknęła na myśl. że musi jeszcze ugotować obiad.

Cass nie oponowała. Poza wszystkim innym nie chciała by z Rafe'em w domu. Nie ufała sobie.

Wieczory były już teraz tak chłodne, że nawet Rafe włożył sweter. Siedzieli obok siebie na werandzie, rozkoszując się ciszą i własną bliskością. Cass zawsze sobie wyobrażała, że tak po­winno wyglądać życie małżeńskie, ale Carl nie miał czasu na przesiadywanie z nią przed domem.

Ulica rozświetlona była ciepłym blaskiem latarni w formie przeróżnych Mikołajów w saniach z renńerami, którymi ozdo­biono okoliczne domy. Cass czuła, że ogarniają spokój, jakiego nie zaznała od lat.

Zajęty był właśnie przeciskaniem dłoni między jej swetrem a bluzką, którą miała pod spodem. Piersi nabrzmiały jej w ocze­kiwaniu na ten dotyk.

Westchnął teatralnie.

Coś jej mówiło, że podjęła tę decyzję nie tylko pod wpływem Rafe'a, ale i dla niego.

Wstała i podeszła do bańerki. Każda ich rozmowa czy kłót­nia kończyła się w ten sam sposób.

Bawił się guzikiem jej swetra. Wiedziała, co mu chodzi po głowie.

Rozpiął sweter i zaczął pieścić jej skórę przez cienki mateńał koszuli. Pod dotykiem jego palców momentalnie twardniały jej sutki. Lekko ugryzł ją w szyjęś Marzyła tylko o tym, by zedrzeć z siebie ubranie i rzucić się w jego objęcia.

Zapiął z powrotem jej sweter. Usiedli.

Spojrzała mu w oczy.

Wcale nie wyglądał na zrezygnowanego albo rozczarowane­go. Chyba wiedział, że ona nie może ot, tak sobie wyjechać, zostawiając syna u babci.

Zgodziła się. Siedzieli dalej w milczeniu, aż ziąb zmusił ich do odwrotu. Rafe pocałował ją i poszedł do siebie.

Cass wiedziała, co przede wszystkim zrobi przed świętami. Oświadczy się Rafe'owi Santiniemu.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Rafe rozkoszował się powiewem zimnego powietrza na twa­rzy. Odbywał właśnie swój zwykły trening po okolicy. Tundra zataczała wokół niego koła - raz była przed nim, raz daleko w tyle.

Próbował nie zwracać uwagi na pytania kłębiące się w jego głowie. Dotyczyły życia, miłości, Cass... Ciągnęło go do niej i jej rodziny jak alkoholika do sklepu monopolowego. A miał się przecież nie angażować. Zbliżające się święta bynajmniej nie polepszały sytuacji. Może dobrze byłoby odsunąć się od Cass i Andy'ego. Przynajmniej na jakiś czas.

Codziennie sobie powtarzał, że nie robi im krzywdy. A jed­nak się bał. Doświadczenia z przeszłości nauczyły go, że zbytnia zażyłość rodzi kłopoty i ból.

Zwolnił, skręcając w swoją ulicę. Odruchowo spojrzał na dom Cass. Zaklął pod nosem. Ta idiotka wlazła bez asekuracji na drabinę i wiesza na dachu bożonarodzeniowe lampki. Czemu, do diabła, nie poprosiła go o pomoc? Taka z niej Zosia Samosia? Rozumiał, że przez lata wszystko robiła sama, ale już najwyższy czas, by nauczyła się korzystać z pomocy innych.

Głośne szczekanie Tundry zdradziło jego obecność. Cass przylgnęła do drabiny i obejrzała się. Uśmiechnęła się tak promiennie, że Rafe zapomniał o wszystkich wątpliwo­ściach i obawach. Patrzył, jak Cass schodzi z drabiny, kołyszące biodrami. Jej zgrabną pupę ciasno opinały dżinsy. Rafe objął ją w pasie i ściągnął w dół, a ona odwróciła się i pocałowała go namiętnie.

Rozluźnił uścisk.

W odpowiedzi wzruszyła ramionami.

Wszystko w niej kochał. Nawet to wzruszenie ramionami. W jego poprzednich romansach liczyła się tylko żądza. Przelot­ne związki bez znaczenia wypełnione były seksem. Nie pamiątał nawet imion tamtych kobiet. A ona była jak zaginiona druga połówka jego duszy. Ta, której już dawno urządził symboliczny pogrzeb. Udało się jej przeniknąć przez bańery, które postawił, i zmusić, by ją pokochał. Choć uczciwość nakazywał mu przy­znać, że Cass do niczego go nie zmuszała.

Wciąż słyszał te słowa. Podobieństw między związkiem jego rodziców a relacją jego i Cass było dużo więcej. I ją mógłby skrzywdzić, tak jak skrzywdził rodziców.

Poczuł ucisk w gardle. Dobrze wiedział, że nie powinien był się z nikim wiązać. Czy nie wyciągnął żadnych wniosków ze śmierci rodziców? Ogarnął go zabobonny lęk, odziedziczony po matce: może wspomnienie rozmowy z ojcem to znak? Lepiej się teraz wycofać, zanim komuś stanie się krzywda.

Poczuł, jak świat wali mu się na głowę. Opanowała go pani­czna chęć ucieczki.

Zanim Cass zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie, zadzwo­nił telefon.

Nie, pomyślał, nie wejdę. Nie potrafił jednak tego z siebie wydusić.

Weszli razem do tego przytulnego domu. Cass odebrała te­lefon, a Rafe włączył ekspres do kawy. Przez cały czas powta­rzał sobie w myślach, że jest kawalerem i chodzi własnymi ścieżkami. Nie interesuje go małżeństwo i nie zmieni tego żadna kobieta o piwnych oczach.

Odsunęła się od niego. Rafe wyłączył ekspres i poszedł za nią do przedpokoju. Zniknęła gdzieś jego wola ucieczki. Prze­cież nie mógł teraz zostawić Cass samej.

Rafe szedł za nią, zastanawiając się, co powinien zrobić. Nie był pewien, czy chce z nią jechać. W końcu zdecydował, że w tym stanie i tak nie powinna sama prowadzić.

W jej oczach błysnęła wdzięczność. Wyciągnęła do niego dłoń z kluczykami, ale nagle przypomniała sobie ich umowę: krótki związek bez zobowiązań.

Siedziała spięta, podczas jazdy wyglądała przez okno. Rafe próbował nawiązać rozmowę, ale bezskutecznie.

Milczała tak długo, że się zdenerwował. Powinien był zapy­tać ją najpierw o zgodę. Opierał się tylko na zapewnieniach Andy'ego, że nie będzie miała nic przeciwko lekcjom.

Zapadła długa cisza, w czasie której Rafe czynił sobie w du­chu wyrzuty. Gdyby nie uczył Andy'ego samoobrony, chłopiec prawdopodobnie nie wdałby się w bójkę i nie siedział teraz na dywaniku u dyrektora.

Jakoś blado wypadały teraz wszystkie jego argumenty. Nie zachęcał chłopca do bójek, ale z drugiej strony nietrudno było przewidzieć, jak Andy wykorzysta nowo zdobytą wiedzę.

Zaparkowali na małym przyszkolnym parkingu. Rafe miał zamiar już wysiadać, kiedy poczuł palce zaciskające się na jego ramieniu. Spojrzał na Cass i zobaczył, że płacze.

Pochyliła się w stronę Rafe'a i pocałowała go lekko. Osuszył łzy na jej twarzy, odgarnął kosmyk włosów z czoła. Wiedział, że jego los jest przesądzony.

Weszli do budynku. Cass uśmiechnęła się do Rafe'a z wdzię­cznością. Miał nadzieję, że już nigdy nie zobaczy w jej oczach bólu ani rozczarowania.

Andy siedział na tylnym siedzeniu samochodu i wyglądał przez okno. Cass walczyła z ochotą, by wziąć syna w ramiona i mocno go przytulić'. Wiedziała jednak, że jeśli się złamie, Andy nigdy nie wyciągnie wniosków z tego, co się stało.

Patrząc na jego posępną minę, pomyślała, że zachowuje się jak nastolatek, którym już niedługo będzie. Westchnęła i spo­jrzała na Rafe'a. Wzruszył bezradnie ramionami. Cass nie wie­działa, co począć. Między nią a jej synem wyrósł mur i nie miała pojęcia, jak go pokonać.

Spojrzała do tyłu. Andy wyglądał strasznie. Cały podrapany, prawe oko podpuchnięte. zaschnięta krew nad górną wargą. Podała mu paczkę chusteczek higienicznych.

W milczeniu wytarł wargę. Rafe zatrzymał się na światłach.

Przez chwilę wpatrywał się we własne stopy, po czym znowu

spojrzał za okno.

Cass była zaskoczona. W szkole Rafe był dla niej dużym wsparciem, ale nie odezwał się. ani słowem.

Cass próbowała zachować spokój, ale myśl o bójce z udzia­łem jej synka... '

Zrozumiała, że jeśli Andy nie nauczy się bronić, nigdy nie będzie mężczyzną. Rafe nie zdawał sobie sprawy, jak cenną rzecz jej ofiarował.

Wjechali właśnie na podjazd przed domem i Rafe wyłączył silnik. Zapadła cisza, której żadne z nich nie chciało przerwać. W końcu Cass kazała Andy'emu iść do swojego pokoju.

Rafe uśmiechnął się pod nosem.

Rafe zrobił minę, jakby chciał zaoponować, ale nic nie po­wiedział. Ruszył w stronę swojego domu.

Kiwnął głową i odszedł. Chyba nie był zadowolony z roli, jaką odegrał w dzisiejszym zajściu. Cass cieszyła się, że w ogó­le odegrał jakąkolwiek rolę. Miała nadzieję, że nie odrzuci pro­pozycji poważniejszego związku. Weszła do domu, snując plany na wieczór.

Casa zadzwoniła do Rafe'a i zaprosiła go na kolacje,, jak tylko zawiozła Andy'ego do Jeffa Lowella. Była zaprzyjaźniona z matką Jeffa, Daną. Ustaliły, że ich synowie powinni spędzać razem więcej czasu. Andy miał przenocować u Lowellów, a ju­tro w ciągu dnia chłopcami miała zająć się Cass.

W drodze powrotnej wstąpiła do sklepu po butelkę szampa­na. W domu włożyła szybko czerwoną koszulkę i zapaliła świe­ce we wszystkich pomieszczeniach na dole. Nastawiła swoja, ulubioną płytę.

Kiedy zabrzęczał dzwonek, zatrzymała się na moment przed lustrem. Zastanowiła się, czy powinna otwierać drzwi w takim stroju. Co będzie, jeśli to któryś sąsiad przyszedł pożyczyć mąki? Zarzuciła na ramiona kurtkę.

Głos Rafe'a działał na nią elektryzująco. Serce zaczęło dud­nić jej w piersi.

Rafe miał na sobie obcisłe dżinsy i koszulkę w kolorze mor­skiej wody, jedną z tych, które mu podarowała.

Przesunęła się i zdjęła kurtkę. Kiedy ją wieszała na kołku, za plecami usłyszała przeciągły gwizd.

Spłoniła się. Poprowadziła go do salonu, gdzie już czekał szam pan i zakąski. Rafe usiadł na kanapie i przyciągnął ją do siebie.

Miała nadzieję, że to będzie spokojny wieczór. Najpierw oświadczyny, potem łóżko. Nie doceniła jednak działania czer­wonego strzępka tkaniny, który miała na sobie.

Nie potrafiła wykrztusić z siebie nic sensownego. Serce po­woli odzyskiwało normalny rytm. Może wróci jej zdolność my­ślenia.

Spojrzał na nią spokojnie. W jego szarych oczach dostrzegła przywiązanie i tkliwość.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

W pierwszej chwili Rafe pomyślał, że się przesłyszał. Ale wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić', że Cass to rzeczy­wiście powiedziała. Z wrażenia wstrzymał oddech, próbując zwalczyć narastającą panikę. Małżeństwo. Nie ma mowy, po­myślał, ale nie zdołał wykrztusić tego z siebie.

Cass była pewna swoich słów. Chciała za niego wyjść. Wy­raźnie zresztą liczyła na to, że i on tego zechce. Wierzyła, że właśnie on jest tym wyśnionym, wymarzonym. Że uzupełni brakujące ogniwo w jej rodzinie.

Zastanawiał się, w jaki sposób uświadomić jej, że jest w błę­dzie, nic urażając przy tym jej uczuć bardziej, niż to konieczne. Jak wytłumaczyć, że nie chce się wiązać, bo mu na niej zależy, i to aż za bardzo. Zdawał sobie jednak sprawą, że ona tego nie zrozumie. Właściwie Rafe sam tego nie pojmował.

- Po co niszczyć coś tak pięknego? - zapytał i zaraz poża­łował, że to zrobił.

Bał się małżeństwa głównie dlatego, że wiedział, iż któregoś dnia może stać się znowu tym zapatrzonym w siebie potworem, który niechcący zabił rodziców i siostrę. Nie chciał skrzywdzić Cass.

Był jej kochankiem. Pewnych rzeczy nie miała prawa od niego wymagać. Mógł jej pomagać w wychowywaniu Andy'e- go, proszę bardzo, ale nie zamierzał brać na siebie pełnej odpo­wiedzialności za chłopca. A już na pewno nie planował mieć własnych dzieci. I niech nie oczekuje od niego wyznania miło­ści. Takie słowa nigdy nic przejdą mu przez gardło.

Cass wstała i obciągnęła koszulkę. Skrzyżowała ręce na pier­siach. Rafe zapiął spodnie i wyszedł na chwilę do łazienki. Kiedy wrócił, Cass miała na sobie trencz. Czy dlatego, że za­częła się go krępować"? Widok jej ciała zasłoniętego przed nim zabolał Rafea bardziej, niż mógł się tego spodziewać. Chowała nie tylko ciało. Kryła przed nim serce.

Zdmuchnęła wszystkie świece, wyłączyła romantyczną mu­zykę. Zranił ją. do licha, i nie da się tego odwrócić.

Rafe czuł się jak najgorszy łajdak. Miała taką żałosną minę. Wyglądała, jakby za moment miała się rozpłakać. Nie mógł jednak wymazać przeszłości.

Przerwał. Cass podeszła do niego i przytuliła się. Pasowali do siebie idealnie. Ale małżeństwo to była ostatnia rzecz, jakiej chciał. Z Cass czy z jakąkolwiek inną kobietą. Ona nie zdawała sobie sprawy, że Rafe niesie ze sobą zniszczenie.

Powiedziała to z naiwnością kogoś, kto wierzy w szczęśliwe zakończenia. Rafe dawno już stracił tę ufność.

Patrzył w jej pełne łez oczy. Pomyślał, że już to zrobił. Stało się - zranił ją.

Czekała w milczeniu na dalsze wyjaśnienia. Składając mu propozycję małżeństwa, obnażyła się przed nim. Teraz tego sa­mego wymagała od niego - prawdy.

Wzruszenie ścisnęło mu gardło. Poczuł, jak Cass zarzuca mu ramiona na szyję i przytula mocno. Jakby chciała mu powie­dzieć, żeby się nie martwił, że wszystko będzie dobrze.

Odsunął ją od siebie. Nie był dość dobry dla tej niewinnej istoty. Nie nadawał się na wzorzec dla Andyśego i ojca jej przy­szłych dzieci. Ale. do licha, właśnie tego potrzebował - mieć ją u swego boku, widzieć, jak wychowuje ich potomka.

Podeszła do okna.

Ledwie powstrzymał się od wzięcia jej w ramiona. Kocha go. pomyślał. Jego rodzice i siostra też go kochali, ale to ich nie uchroniło od śmierci w bezsensownym wypadku, któremu on mógł zapobiec.

To zbyt duże ryzyko - kłaść na jednej szali życie Cass i An- dy'ego, a na drugiej coś, co pewnie i tak się wcześniej czy później wypali się w codziennym, wspólnym życiu. Mógł mieć tylko nadzieję, że rany. jakie jej zadał, szybko się zagoją. Pod­szedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu.

Nagle głos się jej załamał, po twarzy popłynęły gorące łzy. Rafe czuł. jak i jego serce krwawi. Objął ją.

Nic nie odpowiedziała. Stała tuląc się do niego i cichutko

płakała. Kiedy zaczęła się uspokajać, pocałował ją w czubek głowy i odsunął się od niej. Musiał ją opuścić. Sprzedać ten cholerny dom, do którego dopiero co się wprowadził. Zniknąć z jej życia, by mogła znaleźć odpowiedniego dla siebie faceta.

Wyszedł w ciemną noc. Życie nie głaszcze po głowie.

Cass przyglądała się fotografii, którą kazała powiększyć i oprawić. To miał być prezent dla Rafe'a. Zdjęcie przedstawiało ich troje podczas Święta Dziękczynienia. Rafe śmiał się na nim. wyraźnie zadowolony z życia.

Czuła, jak narasta w niej gniew. Nie wściekłość, ale długotrwała uraza. Zresztą spodziewała się tego. Wiedziała, że kiedy zniknie wstyd i zażenowanie, będzie zła Nie mogła mieć pretensji do Ralćśa. W końcu ostrzegał ja, na początku. Sama jest sobie winna. Związała z. nim wszystkie swoje nadzieje na przyszłość.

Podniosła wzrok na sprzedawco.. Stała tak już dłuższą chwilę w milczeniu.

Uregulowała należność i rozejrzała się za Andym i Jeffem. którzy kręcili się gdzieś po sklepie. Chłopcy bawili się razem zadziwiająco zgodnie. Pierwszego dnia nie odzywali się do sie­bie, ale w korku lody zostały przełamane.

Znalazła ich i wyprowadziła ze sklepu. Szła objuczona pa­pierowymi torbami, niemal niczego nie widząc. Wpadła na ko­goś. Ten ktoś ją podtrzymał. Spojrzała na swego wybawcę i zo­baczyła urodziwą twarz Rafeśa Santiniego.

Na chwilę zapomniała o tym, gdzie jest i co robi. Oboje stali bez ruchu. Cass czuła, jak jej ciało reaguje na jego bliskość. Odsunęła się gwałtownie.

Chciała uciec, zanim Andy zauważy, kogo spotkała.

Chłopiec tęsknił za sąsiadem. A teraz w dodatku mógł po­chwalić się swoim idolem przed nowym przyjacielem.

Andy spojrzał pytająco na matkę. Skinęła głową. Nie chciała być niegrzeczna

Przysłuchiwała się ich rozmowie, ale koncentrowała się na barwie głosów, nie na słowach. Spotkanie z Rafe'em kosztowa­ło ją więcej, niż się spodziewała. Czuła się tak, jakby w jej ciało wbijano tępe noże.

Nie mogła znieść błagalnego wyrazu twarzy syna. Jakby była

złą macochą, a on Kopciuszkiem.

Kuszyła dalej, ale z rąk wysunęła się jej jedna z toreb. Co za dzień, wszystko idzie źle. Schyliła się po rozsypane zakupy i zderzyła czołem z Rafe'em. Zabolało tak, że z jej oczu popły­nęły łzy.

Co innego złościć się na niego z daleka, a co innego mieć go obok siebie, czuć jego uspokajający dotyk. Chciałaby poddać się temu dotknięciu. Ukoiłby obolałą głowę... i serce.

Pomógł jej wstać i pozbierał zakupy.

Chłopiec spojrzał na nią i wycofał się.

Nie zapytał o pozwolenie. Wiedziała, że to rewanż za wy­buch gniewu, który na nim wyładowała. Jeff poszedł za Andym.

Cass wyciągnęła rękę po brązową papierową torbę, ale Rafe najwyraźniej nie zamierzał jej oddać.

Wyjął ramkę owiniętą w papier. Cass patrzyła w ziemię. Uniosła głowę, słysząc jego urywany oddech.

wątpienia zależało mu na niej. Ale jesli nie zamierzał się z nią wiązać, niechby ją zostawił w spokoju.

Zaklął pod nosem, ale tak, że go usłyszała.

do nicj po chwili. Kiedy skończyli robić zakupy, po Rafie nie zostało ani śladu. Cass powinna być zadowolona, że nie musi go więcej oglądać, ale widziała, że już zawsze będzie za nim tęsknić. To było gorsze niż śmierć Carla. Rafe żył, mieszka) blisko i wciąż miała nadzieję.

Był przedświąteczny piątek. Rafe trochę żałował swojej de­cyzji, ale nie zamierzał niczego robie, by odzyskać Cass. Co innego, gdyby tylko on narażony był na niebezpieczeństwo, ale

tu chodziło o Cassie i Andy'ego. Wiedział, że im dłużej będzie trwał ich związek, tym więcej bólu im zada.

Cass ucieleśniała wszystko, o czym marzył każdy mężczy­zna. Ale on bynajmniej nie był „dobrą partią". Przeklinał, pił. nic nie wiedział o dzieciach.

Siedział właśnie na werandzie, sącząc kawę, kiedy na ulicę wtoczyło się stare volvo. Wyjął z kieszeni mały pakunek. Szyb­kim ruchem wylał resztkę kawy w krzaki rosnące przy weran­dzie i ruszył na drugą stronę ulicy. Zauważył, że Cass zdener­wowała się na jego widok.

Wciąż była na niego zła.

Przybrała obronną pozycję, jakby spodziewała się bolesnego ataku. To jego wina. Przez niego bała się najmniejszego geśstu.

małe dłonie. Nigdy tego nic zauważył. Pamiętał natomiast ich dotyk na swojej skórze. Zaklął cicho, a ona rzuciła mu piorunu­jące spojrzenie.

Musnęła palcami grzbiet jego dłoni. Poczuł żar pożądania. Wyrwał dłoń w tym samym momencie, w którym ona od niego odskoczyła. Pakunek upadł na ziemię. Cass patrzyła na Rato a i lód w jej oczach powoli topniał. Rafe jęknął, widząc, jak w je­go miejsce pojawia się ból. Nigdy nie chciał jej skrzywdzić... ani pokochać.

wiszący nad werandą. Oparła ręce na biodrach.

Rafe podniósł pakunek i wręczył jej go, pilnując, by nic

zbliżyć się do niej za bardzo. Nie chciał przysparzać jej więcej bólu. Odwrócił się, by odejść, ale zatrzymał się, czując delikatny dotyk na ramieniu.

Zadzwonił telefon i Cass ruszyła w jego stroną.

Odszedł, nie oglądając się za siebie. Jeśli jeszcze raz spojrzy jej w oczy, to się złamie i zaproponuje jej małżeństwo. Nie dlatego, że on tego chce, ale po to, by ukoić jej cierpienie.

Kilka minut później Cass wybiegła z domu. Rafe właśnie wybierał się na poranny jogging z Tundrą. Widział, jak Cass gwałtownym ruchem otwiera drzwi do samochodu, siada za kierownicą i rusza na pełnym gazie. Zastanawiał się, co się takiego wydarzyło.

Wrócił z treningu po dwudziestu minutach. Szedł wziąć pry­sznic, gdy zadzwonił telefon.

Poczuł się słabo i usiadł na łóżku. Cass jest ranna! Ińs mó­wiła z prędkością karabinu maszynowego, a do niego niewiele docierało. Przebite płuco, połamane żebra. Niech to...

Odwiesił słuchawkę, wsunął stopy w sandały i wybiegł. Bo­że, nie pozwól jej umrzeć!

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Rafe siedział w szpitalnej poczekalni i wpatrywał się nie wi­dzącym wzrokiem w tanią odbitkę graficzną wiszącą na ścianie. Okłamał dyrektora szkoły Andy'ego. twierdząc, że jest ojczy­mem chłopca. Nie zastanawiał się specjalnie nad tym, co mówi. Miał te słowa na końcu języka. Uwierzono mu bez problemu, bo przecież już raz był widziany w szkole razem z Cass. Szkol­ne władze nie sprawdziły nawet jego tożsamości. Zamierzał wyciągnąć z tego później konsekwencje.

Przez całą drogę do szpitala chłopiec zachowywał się bardzo spokojnie. Jego matka wciąż była na sali zabiegowej, a babka próbowała wycisnąć z lekarzy jakieś informacje.

Kale znieruchomiał. Chłopiec zdążył się do niego przywią­zać. Przypomniał sobie ich wspólne kopanie piłki, rzucanie do kosza, wyprawę na ryby. Wcale nie chciał stać się częścią życia jego i Cass, jednak nie udało mu się temu zapobiec.

Uświadomił sobie, że kilkanaście dni temu odrzucił swoją życiową szansę. Szansę znalezienia czegoś, czego mu tak bardzo brakowało. Szczęścia.

Andy wsunął swoją małą rękę w dłoń Rafe'a. Mężczyzna chciał obiecać chłopcu, że będzie chronił Cass, dbał o nią, że wybawi ją z kłopotów. Za dobrze jednak znał życie. Rzeczy­wistość nie daje żadnych gwarancji. Niczego nie można być pewnym.

Zresztą słowa i tak w niczym nie pomogą. Rafe przytulił chłopca do siebie. Nie zdziwiły go łzy w oczach Andy'ego, zaskoczyła natomiast własna reakcja. Nie spodziewał się, że zrobi to na nim tak silne wrażenie.

Nawet się nie zawahał przed odpowiedzią. Nie ma sensu

dalej uciekać przed tym, co oczywiste.

Andy odsunął się. wytarł nos i powiedział poważnie:

Rafe zrozumiał, że tego właśnie potrzebował. Syna i żony. Rodziny.

Chłopiec przytulił się do niego.

Kilka minut później przyszła Ińs. Andy schylił głowę i szyb­ko otarł łzy.

Chłopiec podał jej rękę i wyszli.

Rafe chodził tam i z powrotem po pustym i cichym koryta­rzu. Z daleka docierało do niego szemranie głosów pielęgniarek. Przypomniał sobie tę długą noc, którą spędził w szpitalu po wypadku rodziców. Wróciło poczucie winy. Nie potrafił zapo­mnieć o tym, że to on powinien był znalez'ć się za kierownicą. Ale nie można zmienić przeszłości. Natomiast przyszłość tak.

Po śmierci siostry przestał się modlić. Wiara nie dawała mu już żadnego oparcia. Teraz nogi same poniosły go do szpitalnej kaplicy.

Cass nie wiedziała, gdzie się znajduje. Nie znała tego prze­rażająco cichego, obcego pokoju.

Dopiero po chwili dotarło do niej, że to musi być szpital. Ale czemu? Co się stało? Ostatnie, co pamiętała, to prezent od Rafe'a.

Przeciągnęła się na niewygodnym łóżku i jęknęła z bó­lu. Opadła na poduszki z mocnym postanowieniem, by się nie ruszać.

Co się, u licha, zdarzyło? Pamięć powróciła w błysku chwili. Pośpiesznie wyjechała z domu. Straciła panowanie nad kierow­nicą, wpadła w poślizg i zderzyła się z czymś. Przypomniała sobie też długą jazdę karetką. 1 samotność. Myślała wtedy, że jej życie będzie już zawsze tak wyglądało. Życie w samotności, bez Rale'a.

Bardzo za nim tęskniła. I wcale nie pomagała świadomość, że jedynie groźba małżeństwa trzyma go od niej z daleka. In­tuicyjnie wiedziała, że jest tylko jedno rozwiązanie. Musiała zdecydować, co jest dla niej ważniejsze: to, co powiedzą ludzie, znajomi z kościoła, czy to, co pomyśli i zrobi Rafe.

Czy on ją kocha? Wiedziała, że mu na niej zależy. Podejrze­wała, że za nią tęskni. Ciekawe, czy dla niego tęsknota również oznaczała fizyczne cierpienie?

Sama pragnęła małżeństwa prawdopodobnie dlatego, że o­znaczało związek na zawsze. Tylko że obrączki nie gwaranto­wały szczęścia. Starała się nie pamiętać złych chwil w swoim życiu z Carlem, ale przecież nie było ono idealne.

Z Rafe'em byłoby inaczej. Nikt nie mógłby dać jej więcej szczęścia.

Spotkanie twarzą w twarz ze śmiercią sprawiło, że dotych­czasowe problemy wydały się jej błahe. Zdecydowała, że woli żyć z Rafe'em na kocią łapę, niż nie być z nim wcale. Życie jest zbyt krótkie i cenne, by je marnować.

Kiedy tylko zdoła, skontaktuje się z Rafe'em Santinim i wy­jaśni mu wszystko. Jeśli małżeństwo nie wchodzi w grę - trud­no, ale nie powinni się rozstawać. Są dla siebie stworzeni.

Ińs obeszła łóżko, uważnie przyglądając się córce.

Nadal się dziwiła. Uznała, że Rafe to po prostu dobry sąsiad, który stara się pomóc w trudnych chwilach. Ale i tak była szczę­śliwa.

Ińs wyszła z równym wdziękiem, z jakim weszła. Cass za­wsze podziwiała grację matki, próbowała nawet ją naśladować, ale to przekraczało jej możliwości. Uporządkowała potargane włosy.

Drzwi się otworzyły i do środka wmaszerował Andy, a za nim Rafo, Chłopiec przestraszył się, widząc ją leżącą w łóżku. Uśmiechnęła się do niego uspokajająco.

Sięgnęła po szklankę wody i przepłukała wysuszone gardło.

Gestem kazała chłopcu podejść do łóżka i uścisnęła go.

Rafe opierał się o ścianę koło drzwi. Wyglądał ponuro. Cass podejrzewała, że szpitalne widoki i dźwięki wywołują w nim bolesne wspomnienia. Nie spodziewała się. że kiedykolwiek dobrowolnie odwiedzi to miejsce.

Rafe uniósł brwi, widząc skierowane na niego spojrzenie Cass. Zarumieniła się, przyłapana na gorącym uczynku. Ten mężczyzna po prostu ją fascynował.

Cass patrzyła zaskoczona, jak chłopiec bierze Rafe'a za rąkę. Coś się między nimi wydarzyło.

Byli już w drzwiach.

Wrócił schodami, a nie windą. Potrzebował czasu, by odzy­skać kontrolę nad sobą. Widok drobnego ciała Cass na szpital­nym łóżku przypominał mu siostrę. Angelica żyła jeszcze przez dwa tygodnie po wypadku. Oczywiście, leżała na intensywnej terapii, a nie na zwykłym oddziale jak Cass.

Zatrzymał się pod drzwiami. Nigdy nie był tak zdenerwowa­ny. Wytarł spocone dłonie w spodenki do biegania. Kiedy usły­szał, co się stało, nie w głowie mu było przebieranie.

Zanim zdecydował się wejść, drzwi otworzyły się same, a ze środka wyszła pielęgniarka.

Drzwi zamknęły się za nim cicho. Cass skąpana była w zło­cistych promieniach słoika wpadających przez uchylone teraz żaluzje.

Spojrzała na niego i Rafe zamarł. Stracił całą nadzieję. Pa­trzyła na niego jak na obcego. Nawet gorzej - obcy budziłby przynajmniej ciekawość. Spóźnił się. Za długo zwlekał.

Podszedł bliżej, zdecydowany walczyć. Nie pozwoli jej tak po prostu zrezygnować z ich związku. Stanął nad nią, szykując argumenty.

Przez kilka minut milczała, chowając ręce pod kołdrą. Była trochę rozczochrana, bez makijażu, ale dla niego nigdy nie wy­glądała piękniej. Tyle było w niej życia...

Spojrzał głęboko w jej piwne oczy i zobaczył w nich wszy­stko, za czym tak tęsknił.

Nie chciał, by myślała, że pragnie się z nią ożenić tylko ze względu na chłopca. Chciał, by została jego żoną, bo nie mógł bez niej żyć.

Uff, w końcu to powiedział. Ręce mu się trzęsły, więc wcis­nął je do kieszeni. Starał się robić niedbałą minę, ale opuściła go zwykła pewność siebie. Nigdy dotąd się nie oświadczał.

Nie, tego jej nie powie w żadnym razie.

Cass wyciągnęła do niego rękę.

Na twarzy Cass malowała się nadzieja, pożądanie i miłość. Rafe nie wiedział, że można się tak cieszyć.

Rafe wziął ją w ramiona. Rozkoszował się uczuciem blisko­ści. Gładził ją po plecach, obsypywał twarz pocałunkami. Uniósł jej podbródek i spojrzał prosto w oczy.

Milczała przez chwilę.

Roześmiał się głośno.

Zapatrzył się w jej błyszczące oczy. Już nic mógł doczekać się chwili, kiedy on, Cass i Andy będą jedną rodziną. I powię­kszą ją.

Rafe wyszedł z uczuciem ciepła rozlewającego się w piersi. Skończyły się lata .samotności. Teraz ma rodzinę. Swoją własną.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
357 Garbera Katherine Sąsiad do wzięcia
Garbera Katherine Sąsiad do wzięcia
Energia z nieba do wzięcia za darmo
3 List Zapraszający do Wzięcia Udziału w Przetargu
UiPK List Zapraszający do Wzięcia Udziału w Przetargu
UiPK List Zapraszający do Wzięcia Udziału w Przetargu
384 Webber Meredith Lekarz do wzięcia
Dziewczyny z Ulicy Bursztynowej 02 Garbera Katherine Coś niesamowitego
Garbera Katherine Milioner i jego dama
Garbera Katherine Coś niesamowitego(1)
559 Garbera Katherine Dziewczyny z ulicy Bursztynowej Cos niesamowitego
Garbera Katherine Milioner i jego dama
02 Garbera Katherine Dziewczyny z ulicy Bursztynowej Coś niesamowitego
Manley Lissa Kawaler do wziecia(1)
Garbera Katherine Dziewczyny z Ulicy Bursztynowej 02 Cos niesamowitego 5
GR0607 Garbera Katherine Milioner i jego dama
Weiner Jennifer Facet do wzięcia
M256 Campbell Judy Kawaler do wziecia
Webber Meredith Lekarz do wzięcia

więcej podobnych podstron