KATHERINE GARBERA
Sąsiad do wzięcia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Mama zatrzasnęła się w łazience, a ja muszę już iść do szkoły.
Rafe Santini przetarł dłonią zaspane oczy. To musi być sen.
Rzucił okiem na swój stary zegarek. Nie pomylił się - była dopiero
siódma. Zanim ponownie spojrzał w dół, przeciągnął się i podrapał po
zarośniętych policzkach.
Chłopiec wciąż tam był. Rafe nie przepadał za dziećmi. A ten
malec naruszył w dodatku granice jego terytorium. Powinien być na
niego wściekły, ale zamiast tego czuł rosnące zaciekawienie.
- Proszę, niech pan ze mną pójdzie. Niech mi pan pomoże. -
Chłopiec prawie płakał.
Rafe oparł się o framugę i westchnął głęboko. Do diabła, przecież
nie mógł tak dzieciaka zostawić!
- Dobrze, poczekaj chwilę.
Wsunął stopy w stojące na werandzie sandały, w których chodził
zwykle na nocne spacery z psem. Podrapał się po gołej klatce
piersiowej, rozważając, czy powinien też włożyć na grzbiet koszulę.
Ale zrezygnował, widząc minę porannego intruza. Nie należało chyba
zwlekać ani minuty dłużej.
Chłopiec mieszkał po drugiej stronie ulicy. Dom był zadbany.
W jego otoczeniu trudno byłoby znaleźć choć jeden dowód na to,
że mieszka tam małe dziecko - żadnych zabawek, rowerów,
plastikowych narzędzi. Na podjeździe stało zdezelowane volvo.
Chłopiec chwycił Rafe'a za rękę i pociągnął do przodu. Drzwi
otworzyły się przed nimi cicho, z wnętrza docierał świeży, kwiatowy
zapach. Swoim rozkładem dom ów przypominał Rafe'owi jego
własny, był tylko dużo lepiej utrzymany. Na wypolerowanych
drewnianych podłogach leżały ręcznie tkane dywaniki. Rzeźbione
poręcze na schodach pięknie wyczyszczono.
Westchnął na myśl o swoim zapuszczonym domu. Ciekawe, czy
gdyby go wyremontować, byłby równie ładny.
- Gdzie jesteś, Andy? - usłyszeli dobiegający z góry głos
zdenerwowanej kobiety. - Chodź na górę, pronto.
Pronto? Rafe myślał, że nikt już nie używa tego słowa.
Uśmiechnął się. słysząc drżący głos kobiety. Przed laty takim tonem
mówiła do niego matka, kiedy coś przeskrobał.
- Andy! - Kobieta była coraz bardziej rozgniewana.
Wyraz rozbawienia zniknął szybko z twarzy chłopca.
- Chyba powinniśmy się pośpieszyć.
Weszli po schodach na piętro i zatrzymali się przed drzwiami do
łazienki.
- Nie martw się, mamo. Zorganizowałem pomoc.
- Co? Kogo? Przecież jedyna osoba, z którą wolno ci rozmawiać,
jest na wakacjach.
- Nie denerwuj się, mamo. Wszystko gra. Przyprowadziłem tego
pana, który mieszka naprzeciwko. To ten, którego pupa ci się podoba.
- Andy! - Głos za drzwiami stał się piskliwy.
Rafe udał, że nie usłyszał ostatniego zdania chłopca. Uznał, że
lepiej będzie zająć się forsowaniem drzwi, zanim kobieta uwięziona w
środku wpadnie w zabójczy szał. Uśmiechnął się pod nosem,
dochodząc do wniosku, że w sumie ten dzień wcale nie zaczął się tak
źle, jak się zapowiadało.
Skupił się na drzwiach. Na podłodze obok nich leżał rząd małych,
plastikowych żołnierzyków.
- Bitwa?
Chłopiec uśmiechnął się szeroko.
- Taaa, Gettysburg. Właśnie przerabiamy w szkole wojną
secesyjną.
- Andy, mówi się tak, nie taaa. A wojenne opowieści zostaw,
proszę, na później. Teraz czeka nas walka z tymi drzwiami.
- Tak, mamo. Oczywiście.
- Już dobrze. Andy. - Po chwili dodała: - Myślę, że potrzebna nam
spinka do włosów.
- Właśnie zgubiłem gdzieś ostatnią - wtrącił Rafe.
Za drzwiami zapanowała cisza. Głos uwięzionej już się nie łamał.
Brzmiał dokładnie jak głos kobiety z jego marzeń. Marzeń, których
nic dopuszczał do siebie przez długie lata. Łagodny, przywodzący na
myśl niedzielne poranki w kościele i dni spędzone w łóżku na
lenistwie. Nagle zawładnęły nim wspomnienia z rodzinnego domu.
Nie mógł sobie na to pozwolić. Trzeba było wziąć się w garść.
- Ale proszę się nie martwić. Jakoś sobie poradzę. Czy ma pani
śrubokręt? - zapytał.
- Na dole, w kuchni. Co pan zamierza zrobić'?
Znowu zaczęła się denerwować. Prawdopodobnie trochę się bała.
W jej domu szarogęsił się zupełnie obcy człowiek. Jej syn był z nim
właściwie sam na sam. Skąd mogła wiedzieć, że nie jest gwałcicielem
ani żądnym krwi mordercą? Nie miała jednak innego wyjścia -
musiała się na niego zdać.
- Andy, biegnij szybko po śrubokręt.
Rafe przykucnął, żeby przyjrzeć się klamce i zamkowi w
drzwiach. Zawsze miał smykałkę do takich rzeczy. Umiał wszystko
naprawić. Wiedział, że tę przedpotopową klamkę łatwo rozbierze na
części, nie był tylko pewien, czy poradzi sobie z mechanizmem
wewnątrz.
- Proszę pana. przepraszam, czy pan tam wciąż jest? - Głos
kobiety brzmiał teraz uprzejmie i sucho, prawie go zmroził. Co się
stało z tym łagodnym, miękkim tonem?
- Jestem, proszę pani - wycedził. Też umiał mówić w taki sposób.
Jeśli ona chce prowadzić grę - proszę bardzo. Mógłby się zresztą
założyć, że to on wygra ten pojedynek.
- Proszę mi zdradzić pańskie plany, dobrze?
- Zamierzam zdemontować klamkę. Jeśli to nie wystarczy, będę
musiał wyjąć drzwi z zawiasów.
Przez cały czas zastanawiał się, jak ona wygląda.
- Wolałabym, żeby pan nie zdejmował drzwi.
Ten zimny ton głosu zaczynał działać mu na nerwy.
- Do jasnej cholery, czy pani myśli, że dla mnie to taka kusząca
perspektywa?! Jeśli jednak nie chce pani spędzić za tymi pieprzonymi
drzwiami całego dnia, być może będę do tego zmuszony.
- Byłabym wdzięczna, gdyby udało się panu powstrzymać od
przekleństw. Andy momentalnie wszystko zapamiętuje i powtarza.
Rafe mruknął coś pod nosem w odpowiedzi. Jedyne, czego teraz
chciał, to otworzyć te cholerne drzwi i wynieść się stąd jak
najszybciej.
Zapadła cisza. Rafe słyszał, jak kobieta przemierza łazienkę tam i
z powrotem. Kiedy staną w końcu twarzą w twarz, prawdopodobnie
będzie go traktowała z rezerwą. Nie był typem faceta, którego kobiety
chętnie widziały w pobliżu swoich synów. Jemu to odpowiadało. I tak
wcale go nie ciągnęło do dzieci.
- Kim pan jest? - zapytała. Była teraz spokojniejsza, prawie
zrezygnowana.
- Nie wie pani?
Cisza.
- Nigdy się nie spotkaliśmy.
- Nazywam się Rafe Santini. Mieszkam naprzeciwko. Niedawno
się wprowadziłem.
Wyjął z kieszeni scyzoryk i wsunął go w dziurkę od klucza.
Chciał przyprzeć się mechanizmowi zamka.
- Jak długo siedzi pani w środku?
- Około godziny. Kąpałam się. Lubię leżeć w wannie... -
przerwała i odchrząknęła. - Panie Santini, hm, mam nadzieję, że pana
nie uraziłam, nic chciałam...
- Proszę - powiedział Andy, wręczając Rafe'owi śrubokręt.
Rafe rozkręcił klamkę. W normalnych warunkach zabrałoby mu
to jakieś pięć minut, ale Andy chciał wszystko wiedzieć i nieustannie
zadawał pytania.
Rafe pamiętał, że jako dziecko tak samo męczył swojego ojca.
Starał się więc cierpliwie odpowiadać na wszystkie pytania chłopca.
Andy wzbudził jego podziw. Był bystry - nigdy dwukrotnie o to samo
nie zapytał.
Kiedy w końcu udało się wyjąć klamkę, otworzył drzwi bez
problemu. Rafe spodziewał się ujrzeć osobę dojrzałą i krągłą, taką jak
jego matka. W końcu ta kobieta miała syna, a jej głos brzmiał surowo
jak głos starej panny - na przykład jego ciotki Florence. Ale matka
Andy'ego była - mało powiedzieć - atrakcyjna.
Była seksowna. I to jak!
Długie ciemne włosy miała upięte na czubku głowy, szczupłą
twarz otaczały wijące się kosmyki. Czerń włosów wspaniale
kontrastowała z jasną, kremową karnacją. Piwne oczy skojarzyły mu
się z jesiennymi liśćmi opadającymi z drzew. Ze Świętem
Dziękczynienia. Z domem. Jedwabna różowa podomka raczej nie
ukrywała jej kobiecych kształtów. Wszystko w niej kusiło, pociągało.
Wychodząc z łazienki, stanęła na jednym z żołnierzyków
Andy'ego i zachwiała się. Próbowała złapać równowagę, podskakując
na jednej nodze. Rafe wyrwał się z transu, w jaki popadł na chwilę, i
chwycił ją w ramiona.
Było mu tak dobrze z tym lekkim brzemieniem, że na moment
zapomniał o wszystkim wokół - o złości, chłopcu, zabawnej uwadze o
jego pośladkach. Zniknęło wszystko. Liczyło się tylko to, że w
ramionach trzymał kobietę. Kobietę, która pachniała słodko, ale nie
tanimi perfumami czy jeszcze tańszą whisky.
Kobietę, która wszelkimi sposobami próbowała wyplątać się z
jego ramion.
- Proszę mnie puścić. - Znowu ten formalny ton.
- Oczywiście.
Postawił ją na podłodze z dala od wojsk Konfederacji. Chcąc
wyglądać bardziej dostojnie, owinęła się szczelnie podomką.
Zabawne, pomyślał Rafe, bo przecież miała na sobie tylko ten
cieniutki jedwab, który okrywał jej ciało jak druga skóra.
- Dziękuję - powiedziała, odwracając się w stronę Rafe'a. -
Nazywam się Cassandra Gambrel. Andy'ego już pan poznał.
Zaskoczyło go, że jej głos znowu brzmiał łagodnie. Spodziewał
się, że zostanie inaczej potraktowany. Wyciągnęła do niego drobną
dłoń. Czuł się przy niej duży, silny i bardzo męski. Paznokcie miała
pomalowane na różowo, co doskonale podkreślało naturalną barwę jej
warg. Czuł, że wpadł.
- Rafe Santini - przedstawił się.
- Dziękuję. Uratował mnie pan. - Nerwowo ściągnęła paskiem
poły podomki.
- Zamontuję z powrotem klamkę.
- Zamek się często zacina - powiedziała Cassandra. - Zwykle sam
puszcza, tylko trzeba chwilę poczekać.
- Mamo, ubierz się - wtrącił Andy.
Cassandra kiwnęła głową i poszła w głąb korytarza. Zatrzymała
się po chwili.
- Nie plącz się pod nogami, Andy.
- Tak, tak, mamo.
Rafe uśmiechnął się pod nosem. Dobrze pamiętał, jak to jest,
kiedy się walczy z rodzicami.
Andy po namyśle wyjaśnił:
- Ja jestem jedynym mężczyzną w tym domu, ale mama wciąż mi
rozkazuje.
- Mamy takie są.
Andy westchnął ciężko.
- Taaa. - Zabrzmiało to niczym oświadczenie steranego życiem
człowieka.
Rafe przestał zajmować się drzwiami. Przestał słyszeć słowa
Andy'ego. Korytarzem szła Cassandra. Poruszała się lekko. I to
kuszące kołysanie bioder!... O, do diabła!
Cass szybko włożyła to, co było pod ręką w sypialni. Zaplotła
włosy, a stopy wsunęła w zniszczone tenisówki. Wszystkie poranne
czynności wykonywała w pośpiechu. Bała się, że jeśli odpocznie
choćby przez moment, jej myśli pobiegną w niepożądanym kierunku.
Rafe Santini oglądany od tyłu przedstawiał się interesująco, ale
widziany z przodu po prostu wyglądał wspaniale. Błyszczące, szare
oczy przypominały lodowiec, wewnątrz którego płonie ogień. Gęste,
kędzierzawe włosy aż prosiły się o to, by wplątać w nie palce. Widok
nagiej klatki piersiowej sprawiał, że krew w żyłach Cassandry krążyła
szybciej.
„Ten, którego pupa ci się podobała". Wciąż słyszała te słowa.
Mogłaby umrzeć ze wstydu. A to był najmniejszy z jej problemów w
tej chwili.
Nie była zadowolona, że Andy gapi się na Santiniego jak sroka w
gnat. Jakby był jakimś bohaterem, albo, jeszcze gorzej, kandydatem
na ojca. Od śmierci jej męża, dwa lata temu, Andy szukał kandydata
na ojczyma. Oczywiście, nie robił tego jawnie. Uważnie przyglądał
się każdemu mężczyźnie, jaki pojawiał się na horyzoncie.
Cass znała jego taktykę - chłopiec prawdopodobnie właśnie teraz
próbował dowiedzieć się jak najwięcej o Santinim. Zachowywał się w
takich sytuacjach jak paleontolog, który spodziewa się wykopać kość
dinozaura.
Na myśl o tym, że ma przepraszać Rafe'a Santiniego, Cass robiło
się zimno. Ale wiedziała, że musi. Zachowała się niegrzecznie. Chyba
go zirytowała tymi swoimi pytaniami, lecz przyzwyczaiła się, że to
ona jest szefem i sama rozwiązuje wszystkie problemy w domu.
Dziwacznie czuła się tylko jako ta, której mężczyzna przychodzi z
odsieczą.
Postanowiła pozostawić bez komentarza to, co wypaplał Andy.
Jeśli ten facet ma odrobinę godności, zrobi to samo. Poza tym żaden
mężczyzna nie lubi, gdy się mówi o jego pośladkach.
Wyszła na korytarz i spojrzała w stronę łazienki. Zdumiała ją
cierpliwość, jaką Santini okazywał jej synowi. Oczywiste było, że
nieczęsto miał kontakt z dziećmi. Używał języka, od którego cierpła
skóra. Jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że każde dziecko
nastawione jest na rejestrowanie i powtarzanie nowych słów. A jednak
widać było, że stara się być miły. Część jej obaw szybko topniała.
Dociekliwość Andy'ego zdawała się nie mieć granic. Swoją
babcię doprowadzał ciągłymi pytaniami do szaleństwa. Czasem nawet
ją samą potrafił wyprowadzić z równowagi. Ale ten mężczyzna był
niewzruszony.
Odchrząknęła głośno. Obaj odwrócili się w jej stronę.
- Panie Santini, czy napije się pan kawy?
- Chętnie, szanowna pani.
Cassandra nie lubiła, kiedy się do niej zwracano w ten sposób, ale
pomyślała, że po jej wcześniejszych wyczynach teraz powinna ugryźć
się w język.
- Andy, jesteś gotów do wyjścia?
- Mamooo!
- A więc marsz do szkoły!
Patrzyła, jak jej syn idzie, ociągając się. do swojego pokoju.
Wyglądał, jakby nagle na jego ramionach złożono ogromny ciężar.
Odwróciła się do Santiniego.
- Czy już pan z tym skończył?
- Jeszcze moment. Trzeba kupić nową klamkę. Na wszelki
wypadek wymontowałem zamek, żeby się pani znowu nie zatrzasnęła.
Srebrzystoszare oczy błyszczały w ciemności korytarza. Mięśnie
grały pod skórą, a jednak ten mężczyzna nie wyglądał jak kulturysta.
Nagle zdała sobie sprawę, ile czasu minęło od chwili, gdy sama
ćwiczyła. Przy nim czuła się stara i zaniedbana.
- Skończyłem. Teraz chętnie napiję się kawy.
- Proszę za mną.
Ściany kuchni ozdobione były bordiurą w słoneczniki. Ten sam
motyw pojawiał się również na naczyniach i sprzętach.
Cassandra zawsze myślała, że jej kuchnia jest miłym, jasnym
pomieszczeniem, w którym każdy dobrze się czuje. Teraz w to
zwątpiła. Rafe wyraźnie nie pasował do tego miejsca.
Zamiast usiąść przy małym stoliku w rogu, oparł się biodrem o
kuchenny blat. Wyblakłe dżinsy opinały jego smukłe, umięśnione
nogi jak druga skóra. Nagi tors wydawał się jej jeszcze bardziej
pociągający niż pośladki. Rafe był jak duży kot zaczajony na
upatrzoną zdobycz. Przekonywała siebie, że ona nie ma w sobie
niczego z myszy.
Robiła się przy nim nerwowa. Dawno już w jej kuchni nie
rozpierał się mężczyzna czekający na kawę. Zastanawiała się, czy
napar nie będzie dla niego za słaby.
- Dzięki za ratunek - powiedziała, próbując wypełnić czymś ciszę.
Nie lubiła towarzyskich pogawędek, ale czuła, że na niej spoczywa
obowiązek prowadzenia konwersacji
- Nie ma sprawy.
Sprawa była. Cass zachowała się niegrzecznie. Chciała go jakoś
przeprosić, a jednocześnie nie zamierzała się przed nim ukorzyć.
- Panie Santini...
- Taaa?
Przeciągnął to słowo jak gumę do żucia. Cass nie cierpiała tego,
ale powstrzymała się od komentarza.
- Chciałabym przeprosić za moje niegrzeczne zachowanie.
Nic spuszczał z niej wzroku. Pomyślała, że pewnie się
rozczochrała albo ma ubrudzoną twarz. Przygładziła włosy i wytarła
nos, zanim sięgnęła do lodówki po mleko.
- Nie przywykłam do obecności obcych ludzi w moim domu.
- Więc nie powinna pani wysyłać dziecka po pomoc.
Cass zesztywniała.
- Nigdzie go nie wysyłałam. Właściwie zakazałam mu wychodzić,
ale dla Andy'ego... - przerwała. Co go obchodziło, że Andy uwielbiał
szkołę? Że zrobiłby wszystko, by nie opuścić ani jednego dnia?
- Ale pani nie posłuchał i przyszedł do mnie. Skąd pani, do diabła,
wie, że nie jestem na przykład mordercą, gwałcicielem albo
pedofilem?
Cass zaczęła się jąkać, próbując jednocześnie znaleźć coś na
swoją obronę. Andy wyszedł, zanim zdążyła go powstrzymać.
Chłopiec bywał czasem impulsywny, ale to jej w żadnym razie nie
tłumaczyło. Nie powinna była pozwolić mu wyjść.
- Ma pan rację. Wiem o panu tylko...
- Tylko tyle, że mam ładną pupę.
Do licha, dlaczego w ogóle wspomniała o tym swojej siostrze?
Zajęty zabawą Andy zwykle nie zwracał uwagi na to, co mówili
dorośli. Ale najwyraźniej akurat tego dnia nadstawiał uszu.
W panice szukała czegoś, co odwróciłoby uwagę Rafe'a od tego
wątku w rozmowie.
- I psa.
- Zna pani Tundrę?
- Widzieliśmy was razem na spacerze. Andy uwielbia zwierzęta.
W ekspresie zabulgotała woda. W ciszy, jaka zapadła w kuchni, te
dźwięki zabrzmiały niemalże jak wybuchy. Cass rozglądała się na
boki. Ze wszystkich sił starała się nie patrzeć na swego wybawcę.
- Mamo, jestem gotowy.
Do kuchni wpadł Andy. Włożył dżinsy i koszulkę z wizerunkiem
G. I. Joe. Na nogach miał nieskazitelnie białe, nie zasznurowane
tenisówki.
- Chodź do mnie.
Cass przykucnęła obok syna i zajęła się wiązaniem sznurowadeł.
Wiedziała, że jeszcze tylko przez moment będzie musiała bawić
Santiniego rozmową. Jeśli Andy miał zdążyć do szkoły na czas,
musieli zaraz wyjść.
- Teraz w porządku - powiedziała, prostując się. - Nie zapomnij
zabrać lunchu.
Nalała kawę do dwóch dużych kubków. Jeden z nich podała panu
Santiniemu.
- Mleko? Cukier? - zapytała.
Rafe pokręcił przecząco głową. Andy chwycił garść otrębowych
ciastek rodzynkami i poczęstował nimi Santiniego.
- Andy, spóźnimy się! - zawołała Cass. - Czy zamknąłeś okna na
górze?
- Nie. Już biegnę.
- Ja wszystko pozamykam - wtrącił się Rafe. - Niech pani jedzie.
Chłopiec powinien być już w szkole.
Przez chwilę się wahała. Zaraz jednak przypomniała sobie, że
przecież Santini jest szanowanym przedsiębiorca budowlanym. Jako
przewodnicząca rady mieszkańców przychylnie rozpatrzyłaby każdą
jego ofertę. Wiedziała o nim więcej, niż powinna. Był cieszącym się
poważaniem członkiem koła biznesmenów i filarem miejscowej Ligi
Lekkoatletycznej. Nie miała w domu nic, czego mógłby jej
pozazdrościć. Nie było się czego bać.
- Dzięki - rzuciła przez ramię, holując Andy'ego w stronę wyjścia.
- Mój dług się powiększa.
- Do widzenia, panie Santini. - Andy pomachał Rafe'owi na
pożegnanie.
Cofając volvo z podjazdu, Cass zastanawiała się, jak będą
wyglądały jej kontakty z nowym sąsiadem i jak mu się odwdzięczy.
Andy paplał o Rafie Santinim przez całą drogę do szkoły.
Bardzo ją to zaniepokoiło.
Dojechali do szkoły dokładnie w momencie, gdy rozległ się
dzwonek. Cass patrzyła, jak jej synek galopuje w kierunku swojej
klasy na nogach, które już nie były dziecięco pulchne. Powoli
przekształcał się z małego chłopczyka w młodego mężczyznę.
A przynajmniej tak zaczynał wyglądać. Dwa tygodnie temu
wrócił ze szkoły z podbitym okiem. Od tego momentu przestrzegał
zakazu bójek, ale w związku z tym czuł się niepewnie.
Cass sama nie wiedziała, co powinna z tym zrobić. Gdyby tak
mógł na zawsze pozostać jej malutkim synkiem! Wiedziała, że to
niemożliwe. Zawsze wierzyła, że sprawą pierwszej wagi jest
wychowanie, ale Andy potrafił być uparty jak osioł.
Nie przyznałaby tego głośno. bała się jednak, że sama może nie
podołać rodzicielskim obowiązkom. Na razie jeszcze sobie radziła, ale
za kilka lat może się okazać, że Andy'ego zacznie roznosić energia i
wpadnie w poważne kłopoty.
A teraz naprzeciwko niej mieszkał ten pewny siebie chojrak.
Przypomniała sobie, jak błyskawicznie Andy polubił nowego sąsiada.
Miała przeczucie, że kroi się poważna sprawa.
Santini nie mógł jej w niczym pomóc. Biega sobie co rano w tych
swoich kusych spodenkach - wcielone wyobrażenie każdego chłopca
o tym, jak powinien wyglądać prawdziwy mężczyzna. Atleta i macho.
Dość, by przyprawić rozsądną kobietę o atak serca.
Rafe jeździł, oczywiście, sportowym jaguarem. Na randki
umawiał się prawdopodobnie i piersiastymi, tlenionymi blondynkami.
Zdecydowanie nie lubiła tego typu facetów. I zdecydowanie nie był to
wzorzec dla małego chłopca.
Przypomniała sobie jednak jego troskę o Andy'ego. Miał jej za
złe, że wypuściła chłopca z domu bez pozwolenia. Zastanawiała się,
jaki jest naprawdę.
Wjechała na podjazd. Silnik pracował jeszcze przez chwilę.
W końcu przekręciła kluczyk w stacyjce, ale wciąż ociągała się z
wysiadaniem. Nie była pewna, czy chce znowu stanąć twarzą w twarz
ze swoim sąsiadem. Serce zaczęło jej bić coraz szybciej, nie mogła
opanować drżenia rąk.
Weszła do domu, nalała kawy do dzbanka i wyszła na zewnątrz.
Rafe siedział u siebie na werandzie z syberyjskim husky u stóp. Miał
zamknięte oczy. Cass nie mogła oderwać od niego wzroku.
- No, nie - wyszeptała do siebie. - Zasnął.
Wtedy jedno szare oko otworzyło się i popatrzyło prosto na nią.
Cass odchrząknęła i uniosła dzbanek, który przyniosła ze sobą. Oparła
się o barierkę.
- Może dolać?
- Nareszcie staje się pani uprzejmą sąsiadką - odpowiedział
powoli i podał jej swój pusty kubek.
Zapadła głęboka cisza. Cass zdusiła w sobie rosnące pragnienie
ucieczki. Marzyła o tym, by zaszyć się w swoim własnym,
bezpiecznym domu. Nie miała doświadczenia w kontaktach z
mężczyznami. Niewiele zdążyła się nauczyć na randkach z chłopcami,
bo wyszła za Carla zaraz po skończeniu szkoły średniej.
- Panie Santini...
- Rafe.
Skinęła głową, ale nie nazwała go po imieniu.
- Mam propozycję.
- Czy to ma coś wspólnego z moją pupą? - roześmiał się szeroko.
Cass poczuła, jak na policzki i szyję wypełza jej rumieniec.
- Nie, z czymś innym.
Uniósł jedną brew, wpatrywał się w nią jastrzębim wzrokiem.
- No więc?
- Chciałabym... - To było trudniejsze, niż się spodziewała. -
Chciałabym podziękować za pomoc i zapytać, czy mogłabym się
jakoś odwdzięczyć.
- Skoro o tym mowa... Tak, jest coś, co chciałbym dostać.
Zmrużył oczy. Taksował ją powoli spojrzeniem od stóp do głów.
Jej ciało reagowało w sposób, o jakim zdążyła już zapomnieć. Tyle
czasu minęło... Zdenerwowała się i gwałtownie odsunęła od barierki.
- Co takiego?
- Ciebie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Miała szczęście, że zauważyła przekorny błysk w oczach Rafe'a.
W przeciwnym wypadku zrobiłaby z siebie kompletną idiotkę.
Zmusiła się do uśmiechu i ze świstem wciągnęła powietrze do płuc.
Serce biło jej przyspieszonym rytmem, czuła się jak nastolatka.
- Mówię poważnie, panie Santini.
- Proszę nazywać mnie po imieniu.
- No dobrze... Rafe.
Dziwnie brzmiało to imię w jej ustach. Byłoby jej łatwiej, gdyby
nazywał się Tony, jak jej przyrodni brat, albo Marcus, jak
zaprzyjaźniony sąsiad. Mogłaby wtedy udawać, że jest tylko jej
kumplem.
Ale nie był. Był śniadym Włochem. Bardzo pewnym siebie. Sama
nie wiedziała, co o nim myśleć. Przełknęła ślinę.
- Myślałam raczej o odpłaceniu ci tym samym, gdybyś się kiedyś
zatrzasnął w łazience.
Uniósł brwi z dezaprobatą. Wykrzywił usta w dziwnym grymasie.
- A co na to pan Gambrel?
Carl polubiłby każdego, kto w jakikolwiek sposób przyszedłby jej
z pomocą. Nie był zazdrosny. Spokojny, zrównoważony, nigdy się nie
denerwował. Jej zmarły mąż był dla niej jak opoka. Nadal za nim
szaleńczo tęskniła, ale teraz była już w stanie wykrztusić z siebie w
miarę normalnym tonem:
- Mój mąż nie żyje.
Rafe zaklął cicho. Nikt ze znajomych Cass nie używał takich
słów. Wyciągnął rękę w jej stronę i przesunął twardą dłonią po jej
ramieniu.
- Przepraszam - powiedział.
- Nic się nie stało.
Nie skłamała. Zdążyła się już pogodzić ze stratą męża. Czasem
zdawało się jej, że go sobie wymyśliła. Oczywiście, był Andy - żywy
dowód jej związku z Carlem.
W srebrzystoszarych oczach Rafe'a zauważyła ślad czegoś, co
przypominało jej własny ból po stracie Carla. Ona już czuła się lepiej.
Rafe chyba nadal cierpiał.
Kogo stracił? Chciałaby poznać jego przeszłość, ale wiedziała, że
nie ma do tego prawa. A jednak ten smutek coraz bardziej ją
intrygował. W żaden sposób nie potrafiła pogodzić go z tym, co do tej
pory zaobserwowała u swego nowego sąsiada. Skąd to się wzięło?
Bardzo niewiele wiedziała o jego życiu. Wprowadził się dwa
tygodnie temu. Widywała go tylko w czasie joggingu albo zabawy z
psem. Może tak było lepiej - nie znając go, popuszczała bez oporów
wodze fantazji. A ta rozmowa o nim z Eve...
- Miałem nadzieję, że zaproponujesz mi umycie okien w łazience
- rzucił z figlarnym uśmieszkiem.
- Nic z tego - odparowała. Z trudem walczyła z pokusą posłania
mu promiennego uśmiechu. Uroczy łobuz! - Ale jak tylko zatrzaśniesz
się w łazience albo jakimś innym pokoju, możesz na mnie liczyć.
Postawił kubek z kawą na kolanie. Drugą dłoń oparł na piersi. Nie
wiedzieć czemu Cass nieprzytomnie się w nią zapatrzyła.
- Nie idziesz do pracy? - zapytała nagle.
Dlaczego, do pioruna, tak ją frapował jego nagi tors? Przecież
latem właściwie wszyscy mężczyźni w okolicy chodzili bez koszul.
Ale on to co innego. Kiedy była dzieckiem, wpojono jej, że żaden
porządny człowiek nie powinien wychodzić z domu niekompletnie
ubrany. Dopiero teraz zrozumiała, skąd się to wzięło.
- Mam wakacje - odpowiedział.
- I w związku z tym jakieś plany?
Miała nadzieję, że wybiera się do Key West, na Hawaje albo do
Afryki. Dokądkolwiek, byle dał jej trochę czasu na oswojenie się z
faktem, że tak bardzo ją pociąga.
- Pewnie - wyznał. - Zmierzam doprowadzić ten dom do stanu
używalności.
- Sam?
Nad odnowieniem jej domu pracowało około dwudziestu ludzi.
- Pod koniec tygodnia pojawi się tu moja ekipa. Mają się zająć
remontem generalnym. Wnętrze wykończę sam.
- Masz firmę budowlaną, prawda?
Dowiedziała się wszystkiego o interesach Rafe'a Santiniego od
Emily, z którą sąsiadowała od tyłu.
- Firma remontowo-budowlana RGS - powiedział z dumą. - A ty
czym się zajmujesz? - popatrzył na nią.
- Przede wszystkim jestem matką. Prowadzę też usługi
antykwaryczne.
- Jakiego rodzaju?
- Odnawiam meble i kompletuję je na życzenie klienta.
- Ciekawe zajęcie. Zapamiętam to sobie. Niedługo będę przecież
urządzał dom.
Spojrzała na zapuszczony trawnik. Nie chciała rozmawiać z
sąsiadem o pracy. Musiała jakoś zmienić temat.
- Co znaczy RGS?
- Raphael G. Santini.
Wypił łyk kawy. Pies zerwał się, zakręcił i pognał za wiewiórką.
Było coś wspaniałego w ruchach tego zwierzęcia. Myśliwy na
łowach. Cass przyszło do głowy, że Rafe prawdopodobnie też porusza
się jak wojownik. Raphael to piękne imię, pomyślała. Jego matka
musiała być romantyczką.
- Co oznacza G.?
- Moje drugie, śmieszne imię - odpowiedział szyderczo.
- Rzeczy wiście jest śmieszne? No dobrze, Santini, przyznaj się,
jakie to imię. Nie może być aż takie straszne.
Podeszła do niego bliżej. Patrzyła dokładnie tak, jak kiedyś jego
matka. To było to spojrzenie, któremu nie umiał się sprzeciwić Andy.
- Nie powiem.
Siedział na brzeżku fotela. Jego mina sugerowała, że raczej
pozwoli się torturować, niż poda swoje drugie imię.
- Będę zgadywać, dobrze?
- To wolny kraj.
- George?
Zaprzeczył ruchem głowy.
- Może Gary?
Znowu pudło.
- Gregory?
- Proszę się poddać, pani Gambrel. Nikt nie odgadnie mojego
imienia, choćby próbował przez milion lat.
- Mów mi Cass - powiedziała bez zastanowienia.
Uświadomiła sobie, że opiera się na barierce jego werandy jak
jakaś głodna miłości wdowa. Wyprostowała się, odsunęła i ruszyła w
kierunku swojego domu.
- To do zobaczenia, Rafe.
- Dzięki za kawę, Cass.
Idąc, słyszała jeszcze radosne pogwizdywanie. Zakazała sobie
myśleć o Rafie inaczej niż jako o sąsiedzie. No, może jak o kimś, kto
mógłby pomóc jej nauczyć Andy'ego dyscypliny. Ale nic ponadto.
- Rafe Santini mnie nie interesuje - powiedziała do siebie głośno.
Miała nadzieję, że jeśli wypowie te słowa, zadziałają jak zaklęcie.
Tylko że ta deklaracja brzmiała nieprzekonywająco nawet dla niej
samej.
Niech diabli wezmą tego przystojniaczka z jego ładną pupą. Musi
teraz dodać dwa kolejne ciastka do liczby tych, których nie zje. To
była kara, jaką wyznaczyła sobie za przeklinanie. W tej chwili z
obliczeń wynikało, że nie zje deseru do roku 2010.
Przez cały ranek i część popołudnia Rafe pracował na dachu.
Wymiana gontów była mało absorbująca, więc cały czas błądził
gdzieś myślami. A raczej nie gdzieś, a w okolicach domu
naprzeciwko, a konkretnie - jego mieszkanki.
Odkąd pomógł jej wydostać się z łazienki, minął tydzień, ale
wciąż nie opuszczało go wspomnienie uczucia, jakie go ogarnęło, gdy
trzymał ją w ramionach. Niełatwo było zapomnieć o tej kobiecie.
Gdzieś w pobliżu stale kręciło się jej żywe przypomnienie - Andy.
Chłopiec chciał wiedzieć wszystko o wszystkim, co robił jego
nowo poznany sąsiad. Początkowo bardzo to Rafe'a irytowało. Nie
czuł się na siłach odpowiadać na setki pytań. Andy podchodził jednak
do tego niezwykle serio. Rafe zaczął traktować go jak małego
dorosłego, a nic dziecko. Od tej chwili dużo łatwiej mu się z chłopcem
rozmawiało.
Rafe zawsze trzymał się z daleka od kobiet obarczonych rodziną.
Takich, które w każdym napotkanym mężczyźnie widzą kandydata na
męża i ojca. Które desperacko pragną jakiegoś związku. Nie wierzył
w to, co słyszał o niezależności kobiet.
Był zdania, że tak naprawdę prawie każda szuka stałego partnera.
Nawet jeśli zarzeka się, że jest inaczej. Uważał, że kobiety nic są w
stanie spocząć, dopóki nie zaprowadzą przed ołtarz wszystkich
kawalerów.
Tymczasem jemu odpowiadało samotne życie. Mógł wychodzić i
wracać, kiedy chciał. Nikomu nie musiał się z niczego tłumaczyć. I
nie zamierzał tego zmarnować, wiążąc się z samotną matką.
Problemem było tylko pożądanie, ale nie wątpił, że sobie z nim
poradzi. Nie był przecież szesnastoletnim prawiczkiem, którego po raz
pierwszy w życiu owładnęła żądza. Był dojrzałym mężczyzną. Potrafi
się kontrolować.
Zszedł z dachu i poszedł po piwo. Rozsiadł się wygodnie na
werandzie. Wpadło mu do głowy, że mógłby powiesić kosz do gry w
koszykówkę na ścianie garażu. Ciekawe, czy udałoby mu się namówić
kogoś z sąsiedztwa do wspólnej zabawy.
Montaż kosza zajął mu kwadrans. Z jednego z pudeł w garażu
wygrzebał pomarańczową piłkę do koszykówki. Wracając, odbił ją
kilka razy o betonowy podjazd.
- Dzień dobry, panie Santini.
Nieśmiały głosik Andy'ego Gambrela wybił Rafe'a z rytmu.
Musiał opanować odruch ucieczki przed tym małym, poważnym
chłopcem. Andy przypominał mu o tym, o czym ze wszystkich sił
starał się zapomnieć - o Cassandrze Gambrel. Oni tworzyli rodzinę, a
rodzina oznaczała dla Rafe'a ból.
- Cześć, Andy. Jak tam w szkole?
Promienny uśmiech rozjaśnił twarz chłopca.
- Świetnie. Co pan robi?
- Chciałem trochę pograć w kosza. Miałbyś ochotę się
przyłączyć?
Andy obejrzał się za siebie, zanim skinął głową. Rafe domyślił
się, że chłopiec właśnie złamał zakaz matki
- Grałeś już kiedyś?
- Nie - przyznał, przestępując z nogi na nogę. Znowu spojrzał w
kierunku swojego domu.
- A chcesz się nauczyć? - zapytał Rafe.
Nigdy nie spotkał tak poważnego dzieciaka. Andy ważył słowa i
zdawał się zastanawiać na konsekwencjami każdej decyzji.
W końcu pokręcił głową.
- Mama mówi, że sport jest dobry dla wielkich i silnych facetów.
Tacy jak ja to urodzeni humaniści.
Rafe'a ogarnął gniew. Sport pomagał chłopcom stać się
mężczyznami. Uczył ich dyscypliny. Za kilka lat Andy będzie tego
potrzebował. Do diabła - już teraz by mu to nie zaszkodziło.
Ale Rafe wiedział, że nie ma prawa się wtrącać.
- Wiesz, że decyzja należy do twojej mamy. Gdyby jednak
zmieniła zdanie, to daj mi znać. Mógłbym ci pomóc.
Rafe odbił piłkę, po czym umieścił ją w koszu.
- Właściwie to nigdy jej nie zapytałem, czy pozwoli mi grać. Ale
chyba nic miałaby nic przeciwko temu, gdybym raz albo dwa rzucił
piłkę - powiedział Andy.
Rafe znowu wykonał rzut w stronę kosza, po czym podał piłkę do
Andy'ego.
- Twoja kolej.
Andy przejął piłkę, rzucił, ale nie trafił. Złapał ją z powrotem i
stanął, wpatrując się w kosz jak w swojego największego wroga.
Rzucał silnie, ale za każdym razem niecelnie.
- To rzeczywiście nie dla ciebie, Andy. Kosz wisi za wysoko.
- Więc mama miała rację - powiedział chłopiec ze smutkiem w
głosie
- Wystarczy powiesić niżej kosz - zauważył Rafe. - Albo wiesz,
co? Drybluj, a kiedy będziesz gotowy, ja cię uniosę.
Po drugiej stronie ulicy skrzypnęły frontowe drzwi. Rafe skupił
jednak całą swoją uwagę na Andym. Czuł wzrok Cass na swoich
plecach. Z całych sił musiał się powstrzymywać, żeby na nią nie
spojrzeć.
Andy kilka razy odbił piłkę, wtedy Rafe podniósł go i wspólnie
umieścili piłkę w koszu. Twarz chłopca promieniała dumą.
- Udało się! Rany, nie wierzę! Mamo, mamo, widziałaś? -
zawołał, kiedy zobaczył, że Cass wyszła przed dom. Podbiegł do niej i
objął ją w pasie. - Niesamowite!
Cass nie wiedziała, jak powinna zareagować. Owładnęła nią duma
i złość jednocześnie.
- Wspaniale, kochanie. Ale coś przecież ustaliliśmy...
- Byłem pod opieką.
- No dobrze. Andy - powiedziała po chwili zastanowienia. - Tylko
następnym razem najpierw mnie zapytaj o zgodę.
- Dzięki, mamo.
- A teraz idź do domu. Umyj ręce przed kolacją.
Chłopiec odszedł bez słowa. Rafe miał nadzieję, że on również
zostanie odprawiony. Ale nic z tego.
- Rafe, nie chcę, żeby Andy zajmował się sportem. Jest zbyt mały
jak na swój wiek. Może mu się stać krzywda.
- Przecież nie zmuszałem go do zbytniego wysiłku. To tylko kilka
rzutów do kosza.
- Wiem, że przesadzam. Po prostu się o niego boję. Ma tylko
siedem lat. Uważam, że jeszcze za wcześnie na zajęcia sportowe.
- Nic mu nie będzie, Cass.
Skinęła głową, po czym wyprostowała się. jakby zamierzała
przystąpić do ataku.
- Jestem przewodniczącą rady mieszkańców Hollow Acres.
- Naprawdę? Bardzo ciekawe.
- Niekoniecznie. Mam sporo wolnego czasu - odpowiedziała,
wpatrując się w coś ponad jego ramieniem. W końcu spojrzała na
Rafe'a i rzuciła. - Kosz nie może tam wisieć. To wbrew przepisom.
- Słucham? - zapytał.
- Ostrzegam cię. Masz dwa dni na demontaż. W przeciwnym razie
zostaniesz ukarany grzywną.
- Nabijasz się ze mnie?
- Ani trochę, panie Santini. Mówię zupełnie poważnie.- Schyliła
się i podrapała Tundrę za uszami. Zadowolony z pieszczot pies polizał
jej rękę i położył się obok na plecach. - Nie czytałeś umowy? Te
zasady obowiązują każdego, kto tutaj mieszka.
Nie czytał umowy. A nawet gdyby ją czytał, to w tej chwili nie
istniało dla niego nie poza długimi nogami w króciutkich szortach.
Nie spodziewał się, że ta kobieta jest w tak doskonałej formie - miała
wspaniale wykształcone mięśnie. Chciałby poczuć te silne, długie
nogi owinięte wokół siebie.
Przeszedł go dreszcz. Zupełnie się nic kontrolował. Do diaska, o
czym rozmawiali? Aaa, o umowie.
- Od kiedy obowiązuje ta umowa?
- Od 1983 roku, kiedy lokalne władze wymogły na nas
ujednolicenie wyglądu naszych domów.
Wstała i zaczęła zbierać się do odejścia.
- No to może już czas zmienić te zasady.
Zatrzymała się i rzuciła mu spojrzenie przez ramię.
- Może, ale zanim to nastąpi, ten kosz musi zniknąć.
- A co się stanie, jeśli nie zniknie? - zapytał tylko po to, by ją
jeszcze przez, chwilę zatrzymać.
- Grzywna - odparowała i ruszyła w stronę swojego domu. -
Dobranoc, panie Santini.
- Dobranoc, Cass.
Co za kobieta! Za fasadą powagi kryła się namiętna istota, która
lubiła śmiech i przekomarzanie.
Cass przytrzymała słuchawkę ramieniem, zawijając jednocześnie
resztki z obiadu w folię.
- Wpadnę z samego rana.
Odłożyła słuchawkę i wyjrzała przez okno. Zmierzch przeszedł
już w noc, jasno paliły się uliczne lampy, które swoim kształtem
przypominały dawne latarnie gazowe. Lubiła miejsce, w którym
mieszkała. Stare domy, cisza.
Andy odrabiał lekcje na werandzie. Cass szybko skończyła
zmywanie i dołączyła do syna. Chłopiec chciał zaprosić Santiniego na
kolację, ale wybiła mu to z głowy. Traciła kontrolą nad relacją, jaka
się między nimi tworzyła.
Wiedziała, że Rafe nie zachęca Andy'ego. Chłopiec po prostu
potrzebował kontaktów z mężczyzną. Kilka dni temu wyrwało mu się
przy niej przekleństwo, chociaż dobrze wiedział, że zostanie za to
surowo ukarany. Zauważyła również, że raz zrzucił z siebie koszulę i
paradował rozebrany. Dokładnie tak jak Santini.
W ostatnią sobotę grali razem w piłkę. Chłopak wciąż o tym
opowiadał. Męczył ją też nieustannie o to, by pozwoliła mu zapisać
się do Ligi Trampkarzy. Chciał koniecznie grć w piłkę nożną albo w
koszykówkę. Przybierało to rozmiary obsesji - sport i naśladowanie
Santiniego. Wiedziała, że musi położyć temu kres. I to szybko, zanim
będzie za późno.
Głośne szczekanie Tundry zapowiedziało przybycie Rafe'a, zanim
jeszcze wychynął zza rogu. Cass siłą woli odwróciła głowę. Nie
umiała się jednak opanować. Ten mężczyzna przyciągał jej wzrok jak
magnes.
Pomachał do Andy'ego i podbiegł do niego. Tundra, ciężko
dysząc, położyła się na werandzie obok chłopca.
- Mamo? - Andy spojrzał na Cass pytająco.
Nigdy nie formułował całego pytania, jeśli to nie było konieczne.
Czasem wystarczało jedno słowo czy spojrzenie, by zasygnalizować,
o co chodzi. Zastanawiała się przez chwilę, ale doszła do wniosku, że
pies nie zrobi jej synowi krzywdy. Kiwnęła więc potakująco głową.
Andy odpowiedział promiennym uśmiechem.
- Panie Santini. czy mogę się pobawić z Tundrą?
- Pewnie.
Rafe usiadł na najniższym stopniu.
Cass patrzyła, jak jej syn bawi się z psem. Rzucił mu kilka razy
patyk, a po chwili oboje tarzali się w trawie.
- Chciałbyś się napić czegoś zimnego? - zapytała.
- A masz piwo?
Rafe pachniał potem i męskością. Pociągał ją. Chciałaby się do
niego przytulić, znaleźć się w jego objęciach, wdychać ten zapach.
Marzyła o tym, by posmakować potu lśniącego na jego muskularnych
ramionach. Chciała być z nim w sposób, o jakim dawno przestała już
myśleć.
- Nie, nie mam. Zresztą lepiej ci zrobi mrożona herbata.
Nie potrafiła nic na to poradzić. Tak ją wychowano. Alkohol był
dopuszczalny tylko w czasie bardzo specjalnych, rodzinnych spotkań.
No i na wakacjach.
- Niekoniecznie, jeśli jest słodzona.
Ma odpowiedź na wszystko, pomyślała. Postanowiła podjąć
wyzwanie. To może być nawet zabawne.
- A co, piwo jest takie wartościowe?
- Ewentualne braki dietetyczne nadrabia smakiem.
Chyba żartował. Piwo smakowało jak... no, jak piwo. Nie piła
nigdy niczego równie ohydnego.
- Moja herbata jest bez cukru.
- W takim razie poproszę.
Nalała herbaty do dwóch szklanek. To chyba dobry moment, żeby
poprosić go o zmianę „polityki" sportowej względem Andy'ego. Tylko
nie wiedziała, jak to zrobić: jak grzecznie dać temu facetowi do
zrozumienia, że nie jest właściwym wzorcem dla jej syna?
Szczerze przyznała się przed sobą, że o wielu rzeczach
dotyczących wychowania chłopca nie ma zielonego pojęcia. Nauczyć
go kolorować rysunki albo używać nocnika to pestka w porównaniu z
wpojeniem mu na przykład, by nie dawał się zastraszyć silniejszym
kolegom. Nie chciała, by Andy wyrósł na tchórza, a jednocześnie
wolała, by do rozstrzygania wszelkich problemów używał raczej
argumentów niż pięści.
- Dzięki - powiedział Rafe, gdy przysiadła obok niego na schodku
i podała mu szklankę.
- Proszę bardzo - odpowiedziała, starając się nie zwracać uwagi
na falę gorąca, która zalała jej ciało.
Wypił łyk herbaty i zerwał się na nogi.
- Andy, masz tu gdzieś piłkę futbolową?
Chłopiec zaprzeczył ruchem głowy.
- Czemu pan pyta?
- W kosza nie można, więc myślałem, że trochę pokopiemy.
- Mamo?
- Jeśli pan Santini ma piłkę, to proszę bardzo - zgodziła się
niechętnie.
- Tak się składa, że mam - powiedział z uśmiechem Rafe.
- Świetnie! - Andy rzucił w trawę patyk, którym bawił się dotąd z
psem, i pobiegł za Rafe'em na drugą stronę ulicy.
Santini właściwie dopiero co pojawił się w ich życiu, a już stał się
bardzo ważny dla Andy'ego. Cass zastanawiała się, jak facet, który
większość czasu spędza w szybkich samochodach z pięknymi
kobietami, znosi nieustanną obecność małego dziecka, pętającego się
mu pod nogami.
Rafe dawał Andy'emu to, co zwykle chłopiec otrzymywał od
swojego ojca. Pokazywał mu rzeczy, które tylko mężczyzna mógł mu
pokazać. Ciężko jej było oglądać ich razem. Chciałaby, żeby ten obraz
był prawdziwy. Potrzebowała mężczyzny dla siebie i dla Andy'ego.
I choć dobrze wiedziała, że Rafe nie jest tym mężczyzną, nie
potrafiła powstrzymać fali marzeń.
Weszła do domu, by przygotować jakąś przekąskę dla Rafe'a i
Andy'ego. Kiedy skończą grać, będą pewnie głodni jak wilki. Prosta
czynność przygotowywania posiłku dla dwóch spoconych samców
sprawiła jej ogromną przyjemność. Pierwszy raz od lat poczuła się
szczęśliwa.
ROZDZIAŁ TRZECI
Rafe podał piłkę do Andy'ego i przyglądał się, jak chłopiec
biegnie w jej stronę. Był niezły. Miał zadatki na dobrego sportowca.
Rafe właściwie nigdy nie miał kontaktu z dziećmi. Oczywiście z
wyjątkiem kolegów z dzieciństwa. Nie wiedział, jak powinno się je
traktować. Wciąż płakały, kleiły się do dorosłych, głośno paplały. Tak
przynajmniej myślał do momentu, kiedy poznał Andy'ego. Bo Andy
był inny. Wydawał się zadziwiająco dojrzały jak na swój wiek.
Większość dzieci z okolicy była od niego sporo starsza. Na ogół
więc Andy bawił się sam. Rafe nie mógł patrzeć na to jego
odosobnienie. Uważał, że dzieci powinny mieć kontakt ze swoimi
rówieśnikami. On sam nigdy nic żył w izolacji i z jakichś powodów
nie chciał, by z synem Cass było inaczej.
Rafe jedną ręką złapał piłkę kopniętą przez Andy'ego.
- Andy, byłeś kiedyś na meczu piłki nożnej?
- Nie. Ale byłem w sali Boba Carra na różnych przedstawieniach.
No i widziałem, jak czasem ludzie idą na mecz Magiców.
- A jakie przedstawienia widziałeś?
- Taką francuską sztukę Les Miserables - powiedział Andy,
prawidłowo wymawiając francuski tytuł. - Pierwsze dwadzieścia
minut nawet mnie zaciekawiło, tylko całe to śpiewanie było nudne.
Ale mamie się podobało. Nawet płakała.
Rafe zachichotał.
- A pan widział kiedyś Magiców?
- Taaa - odpowiedział Rafe. - Mam abonament.
- Aha - rzucił chłopiec miękko i tęsknie. Dzieciak nie był głupi. I
umiał być dyplomatą. Rafe pomyślał, że każdy ojciec byłby dumny z
takiego syna.
Pograli chwilę i wrócili do przerwanej rozmowy.
- Chciałbyś kiedyś pójść na mecz?
- Rany, byłoby super! Tylko że mama na pewno mi nie pozwoli.
Wciąż jest zła za grę w piłkę w czasie ostatniego weekendu.
Cass nie powinna być taka rygorystyczna. Jej syn powoli dorastał,
a ona zachowywała się tak, jakby zamierzała z tym walczyć.
- Zobaczymy, może pójdzie z nami - zasugerował Rafe.
- Myśli pan, że zechce? - zapytał Andy.
Rafe był pewien, że nie zechce. Ale nie będzie jej łatwo odmówić
synowi.
- Zapytać zawsze warto.
Cass przyniosła mrożoną herbatę i świeżo upieczone bułeczki z
otrębami. Wydawała się wcieleniem amerykańskiego ideału matki.
Miła, energiczna i troskliwa. Umiała piec, czekała zawsze w lśniącym
czystością domu na powrót syna ze szkoły.
Była też bardzo seksowna. Rafe nie mógł się opędzić od marzeń o
długich godzinach spędzonych z nią w łóżku. Dlatego tak go tutaj
ciągnęło. Dlatego też potrafił znieść wieczne uwagi dotyczące jego
sposobu mówienia i przekleństw.
Była dokładnie taka, jaka powinna być idealna żona. I właśnie z
tego powodu nie mógł sobie pozwolić na romans z nią. Z nią nie
można było mieć romansu. Jeśli już, to trzeba było związać się z tą
kobietą na stałe. A on nie chciał angażować się w poważny związek.
- Cass, zaprosiłem Andy'ego na mecz jutro wieczorem.
Chciałbym, żebyś poszła z nami. Co ty na to?
Zastanawiała się przez chwilę. Rafe dostrzegł odmowę w jej
oczach, zanim jeszcze otworzyła usta.
- Dziękuję za propozycję, ale nie uda nam się już kupić biletów.
Słyszałam, że wszystkie dawno zostały sprzedane.
Sprytna! Zawsze znajdzie jakąś wymówkę, ale tym razem Rafe
się przygotował.
- Mam abonament. Możecie skorzystać z mojego biletu.
Spojrzała na syna. Rafe obserwował, jak się ze sobą zmaga i
zastanawia nad ewentualnymi konsekwencjami odmowy.
W końcu westchnęła ciężko.
- W takim razie będzie nam bardzo miło pójść z tobą -
powiedziała z rezygnacją.
Cass spędziła poranek, próbując nie zwracać uwagi na Rafe'a.
Przez całą drogę do szkoły Andy paplał o zbliżającym się meczu
koszykówki. To było, zdaje się, coś, czym mógł zaimponować swoim
kolegom. W końcu niewielu drugoklasistów chodziło na mecze
drużyny Orlando Magic.
Westchnęła. Z natury była raczej spokojna i silna, ale przy Rafie
Santinim traciła odporność. Na trawniku przed domem ustawił kilka
drewnianych figurek nachylonych kobiet, którym wystawały spod
spódnic długie falbaniaste majtki. Przód werandy ozdobił dużymi
pękami sztucznych kwiatów w jaskrawych barwach. Wszystko razem
wyglądało naprawdę obrzydliwie.
Szaleństwa dopełniał kontrast, jaki rysował się między wyglądem
tego miejsca, a zachowaniem jego mieszkańca, który cierpliwie uczył
jej syna zasad koszykówki. To był przecież ten sam facet, który z
premedytacją grał jej na nerwach, dlatego że kazała mu zdemontować
kosz.
Jego różne oblicza sprawiały, że musiała mieć się na baczności.
Był tak seksowny, że przy nim przypominała sobie o rzeczach, które
od dawna dla niej nie istniały. Czuła się bezbronna.
Ale były i dobre strony tej znajomości - Rafe nauczył ją znowu,
jak się śmiać. Odpowiadało jej jego poczucie humoru. Zawsze miał
jakiś dowcipny komentarz na podorędziu. Ujmowały ją też ogromne
pokłady cierpliwości, jaką wykazywał w stosunku do Andy'ego.
A najbardziej podobało się jej to, że do każdej pracy, nawet
najbrudniejszej czy najnudniejszej, zabierał się z entuzjazmem. Po
prostu polubiła go i to rzeczywiście było niebezpieczne.
Pracował w króciutkich drelichowych szortach. Wyblakły
materiał ściśle przylegał do jego muskularnych nóg. Przyglądała się,
jak zarzuca na ramię skrzynkę z gontami. Podśpiewywał przy tym
skoczną piosenkę country. Ma swój szczególny styl, pomyślała.
Jak zwykle nie włożył koszuli. Próbowała nie zwracać na to
uwagi. Dlaczego nie miał ani śladu brzucha? Albo chociaż fałd
tłuszczu po bokach? Albo niezgrabnych nóg? Przy każdym ruchu
młotka jego mięśnie grały pod skórą.
Zapatrzyła się w niego z taką intensywnością, że na chwilę
zapomniała o bożym świecie. Weź się w garść, dziewczyno,
upomniała się.
Rafe pomachał do niej. Została przyłapana na gorącym uczynku.
Widział, jak mu się przypatrywała. Uniosła rękę w odpowiedzi, a on
uśmiechnął się w taki sposób, że chciała uciec do domu i schować się
przed nim.
Zmusiła się, by skupić uwagę na biedermeierowskim krześle, nad
którym właśnie pracowała. Pani Parsons zamówiła zmianę obicia.
Wciąż jednak prześladowało ją wspomnienie Rafe'a. Najwyraźniej
przeistaczała się w rozpustnicę.
Stukanie młotkiem ustało. Zła na siebie, Cass przyłapała się
znowu na zerkaniu w stronę Rafe'a. Pracował za dwóch. Rozwinął
papę i przybijał ją gwoździkami. Robił wszystko powoli i bardzo
dokładnie. Pracując w takim, tempie nie pokryje papą i gontami przed
nocą nawet małego kawałka dachu, pomyślała.
Cass połączyła ramę krzesła z nowo obitym siedziskiem. Wstała i
strzepnęła kawałki nici ze swoich szortów w kolorze khaki. W domu
nauczono ją, że należy dobrze żyć z sąsiadami, a to oznaczało również
pomoc, gdy tego wymagała sytuacja.
Przeszła więc przez ulicę, zasłaniając ręką oczy przed rażącym
słońcem.
- Cześć, Santini.
Bała się zbytniej poufałości, a używając jego nazwiska, stwarzała
wrażenie większego dystansu między nimi. Mogła w ten sposób
myśleć o nim jak o zwykłym kumplu.
Zanim spojrzał w dół, zabezpieczył partię dachu, nad którą
właśnie pracował.
- A, witam, Gambrel.
Odetchnęła z ulgą., kiedy ani słowem nie wspomniał o tym, że
zauważył, jak mu się wcześniej przyglądała. Wykazał się taktem, o
który go nie podejrzewała.
Z jakieś niezrozumiałego dla niej powodu Rafe rzucał co rusz
spojrzenia na jej nogi. Ogólnie rzecz biorąc, Cass była zadowolona ze
swojego wyglądu, teraz jednak przypomniała sobie o dwóch zbędnych
kilogramach, których nie udało się jej zrzucić od ostatniego Bożego
Narodzenia.
- Może potrzebna ci pomoc?
- Nie - odpowiedział i zaczął rozwijać kolejny kawałek papy. -
Świetnie mi idzie.
Po tej uwadze powinna wrócić do domu. Postanowiła jednak
ponowić ofertę.
- Co dwie pary rąk, to nie jedna. Byłoby szybciej.
- Taa, pewnie - powiedział, kucając. - Chyba nie masz wyrzutów
sumienia, co?
Oczy błysnęły mu ostrzegawczo. Mimo to Cass zachowała się jak
niczego nie podejrzewająca płotka, płynąca prosto w stronę
rybackiego haka, i połknęła przynętę.
- Z powodu?
- Że sobie siedzisz w cieniu werandy, podczas gdy ja pracuję w
pełnym słońcu.
- Santini, przyszłam z ofertą pomocy, a ty... - Odwróciła się w
stronę swojego domu i zbierała do odejścia.
- Gambrel...
Zatrzymała się i spojrzała na niego.
- Mam zostać?
- Tak, proszę.
Grzeczny ton wzbudził jej podejrzliwość. Może Rafe znowu się z
nią droczy. Zaczęła wspinać się po drabinie na dach.
- Zostań na dole, Gambrel. Już schodzę.
Błyskawicznie znalazł się obok niej.
- Będzie ci potrzebny pas na narzędzia i młotek.
- Myślałam, że po prostu będę ci podawać różne rzeczy.
Nie za wiele wiedziała o pracach remontowych.
- Jakie rzeczy, Cass?
Wsypał gwoździki do przybijania papy do jednej z kieszonek w
pasie na narzędzia.
- No, gwoździe i inne przedmioty.
Coraz bardziej się denerwowała. Zaczęła przestępować z nogi na
nogę.
- Ale z ciebie fachowiec!
W jego głosie nie było krytyki, tylko ta zaczepu kpina, do której
Cass zdążyła się już przyzwyczaić.
- Igrasz z ogniem, Santini - ostrzegła go.
- Doprawdy, Gambrel. Zaczynam się bać. Jestem po prostu
śmiertelnie przerażony. - Wręczył jej młotek z gumową rączką. -
Odwróć się.
Zrobiła, co kazał. Kiedy Rafe zakładał jej pas na narzędzia,
zanurzyła się w cieple i piżmowym zapachu jego ciała. Wstrząsnął nią
dreszcz pożądania.
- Gotowe.
Jego głos brzmiał teraz inaczej niż zwykle. Rafe mówił głębszym,
schrypniętym tonem, którego trudno byłoby nie dosłyszeć. Odsunął
się od niej, położył dłonie na jej ramionach i odwrócił ją do siebie.
- Dzięki - zdołała wykrztusić.
Nic przywykła do noszenia na sobie takiego ciężaru. Czuła się
dziwacznie. Wsunęła młotek w jedną z pętli pasa. Rafe podał jej
skrobak i kilka innych narzędzi, których przeznaczenia nie znała.
- To wszystko?
- Rozmieść dobrze ciężar młotka i pobijaka.
Przełożyła narzędzia.
- Czy te buty mają dobre zelówki? - zapytał.
- Tak mi się wydaje.
Uklęknął obok niej.
- Niech spojrzę na podeszwy.
Czuła jego oddech na swoich łydkach. Zadrżała. Był tak blisko.
Ledwie potrafiła powstrzymać dłonie przed zanurzeniem w jego gęste,
czarne włosy.
Zakołysała się i przesunęła łydką po policzku Rafe'a. Szczecina
miło drapała jej gładką skórę. Jak to dobrze, że wczoraj ogoliła nogi.
Zażenowana, odchyliła się do tyłu. Pewnie myślał sobie, że jest jakąś
wyposzczoną wdówką.
- Przytrzymaj się mnie dla równowagi - rzucił szorstko.
Cass wiedziała, że to krótkie zbliżenie podziałało na niego nie
mniej silnie niż na nią. A w każdym razie miała taką nadzieję. Serce
biło jej tak mocno, że chyba było je słychać z bardzo daleka.
O, do diaska! Pożądanie rosło w niej w zastraszającym tempie.
Nie chciała tego. Nie teraz, kiedy jej życie w końcu wracało do
równowagi. Była niezależna, sama kierowała swoim losem, a jednak
coś w niej wciąż domagało się drugiej istoty, do której mogłaby się w
nocy przytulić.
Rafe wyprostował się i ogarnął ją całą spojrzeniem.
- W porządku. A teraz do roboty.
Spędzili razem na dachu następne dwie godziny. Okazało się, że
jego naprawa to trudne, ale interesujące zajęcie. Do popołudnia prawie
skończyli fragment, nad którym pracowali. Słońce grzało tak mocno,
że Cass poczuła wkrótce, jak jej twarz czerwienieje.
- Chyba muszę zrobić przerwę.
Rafe spojrzał na nią.
- Aha, rzeczywiście. Usiądź tam - powiedział, wskazując na
wschodnią stronę dachu ocienioną przez duży klon.
Przejść po dachu? Sama? W żadnym razie!
- Zostanę tutaj.
- Boisz się, Gambrel?
Cass umiała przyznać się do własnych słabości. Nie zamierzała
udawać bohaterki.
- Tak.
Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku.
- Nie bój się. Nie pozwolę ci spaść.
Obawiała się, że Rafe się myli. I nie myślała w tym momencie o
upadku z dachu. Każda minuta przebywania z tym mężczyzną
zwiększała emocjonalne niebezpieczeństwo, w jakim nie znalazła się
nigdy, od czasu kiedy wyszła za mąż.
Rafe podał jej rękę i zaprowadził w cień, po czym z przenośnej
lodówki wyjął dwie puszki owocowego napoju. Poruszał się po dachu
jak kot. Wyglądał jak ktoś, kto poradzi sobie w każdej sytuacji.
Cass zazdrościła mu tego. Ona sama prawie zawsze czuła się
słaba i mało samodzielna. Najpierw, kiedy miała szesnaście lat,
straciła ojca, dziesięć lat później umarł Carl. Instynktownie ciągnęło
ją do silnych mężczyzn, a jednocześnie bała się ich siły.
Robiła się coraz bardziej nerwowa, czując na sobie wzrok Rafe'a.
Wypiła łyk napoju. Pozostawił na jej języku silny, słodki posmak.
Odstawiła puszkę.
- Chciałabym zaprosić cię dziś przed meczem na kolację.
- A nic lepiej zjeść coś na miejscu, w Orenie?
Cass zamilkła na chwilę.
- Udało ci się kupić dla nas bilety?
- Mówiłem ci, że mam abonament. - Rafe przez chwilę nie
spuszczał z niej wzroku. - Dlaczego nie chciałaś pozwolić mi zabrać
na mecz Andy'ego?
Żachnęła się. Nie było sensu wymyślać jakiegoś kłamstewka.
Postanowiła powiedzieć prawdę.
- Nic podoba mi się twoje zamiłowanie do sportu. To się udziela
Andy'emu. Jest taki mały, a chce robić to samo co ty. Boję się, że coś
mu się może stać.
- Od oglądania meczu?
- Jak połknie bakcyla, nie będzie już odwrotu. Byłabym
potworem, gdybym próbowała wtedy stawiać zakazy, więc próbuję
zapobiec temu zawczasu.
- Cass, ja wcale nie próbuję wpływać na twojego syna. Wydawało
mi się tylko, że wspólna wyprawa na mecz to niezły pomysł. Jeśli ci
się to nie podoba, trzeba było powiedzieć.
- Wiem. - Po chwili ciągnęła dalej. - Andy chce się zapisać na
jakieś pozaszkolne zajęcia. Pozwoliłbyś mu na to, będąc na moim
miejscu?
Rafe oglądał aluminiowe wieczko paszki.
- Nie mam doświadczenia w postępowaniu z dziećmi, Cass.
- Wiem. To było pytanie z gatunku: „Opinia mężczyzny, który
sam był kiedyś chłopcem".
- No, to akurat się zgadza. Byłem chłopcem - powiedział z
uśmiechem.
- Jakoś mnie tym nie zaskoczyłeś - odparowała Cass, po czym
dodała: - Andy rozmawiał ze mną o drużynie trampkarzy. Czy
powinnam się zgodzić, żeby się do niej zapisał?
- Decyzja należy do ciebie - odpowiedział.
Cass zrozumiała, że on nie chce ingerować w życie jej i jej syna.
- Rafe, nie chcę, by Andy wyrósł na jakiegoś mizeraka i łamagę.
Ale z drugiej strony boję się o niego, a piłka nożna bywa
niebezpieczna. Słyszałam, co opowiadają niektóre matki.
- Cass, to prawda, że kontuzje się zdarzają. Ale uczestnictwo w
sportach grupowych rozwija dyscyplinę.
Znowu odczuła w głosie Rafe'a krytykę pod swoim adresem, jak
w czasie ich pierwszej rozmowy. Andy nie był specjalnie
zdyscyplinowany. Biegał, gdzie chciał, a ona wiedziała, że tak nie
powinno być.
- Może jakaś inna gra zamiast piłki nożnej?
- Pomyślę nad tym.
Wstał i podał jej rękę.
- Chyba powinnaś zejść już z dachu.
- Czemu?
- Bo robi się pani różowa, proszę pani.
Przesunęła wzrokiem po jego prawie zupełnie nagim ciele. Miał
oliwkową skórę, która lekko tylko pociemniała w późno
październikowym słońcu. Ona jednak nie powinna dłużej siedzieć na
dachu, bo będzie wkrótce wyglądała jak rak.
- Dobrze, idę.
Mocno trzymała się dłoni Rafe'a holującej ją bezpiecznie w stronę
drabiny. Zanim zaczęła schodzić, nieopatrznie spojrzała w dół i świat
zawirował jej w oczach. Zacisnęła powieki.
- Chyba muszę tu jeszcze chwilę zostać.
Może przez całe życie. Z dachu będzie patrzeć, jak Andy dorasta.
- Chodź, tchórzu. Pomogę ci zejść.
Zesztywniała i odsunęła się gwałtownie od Rafe'a, ale nie
wyrwała dłoni z jego ręki.
- Wcale nie jestem tchórzem. Każdy rozsądny człowiek
zachowałby ostrożność.
- Wiem, Cass - powiedział najdelikatniejszym tonem, jaki
kiedykolwiek u niego słyszała. - Zejdę pierwszy.
Czuła, jak ogarnia ją pożądanie, kiedy tak razem schodzili z
dachu. Powtarzała sobie, że Rafe tylko się o nią troszczy, nic więcej.
Jednakże ciało nie chciało słuchać głosu rozsądku.
Nagle zderzyła się z Rafe'em. On też się zatrzymał. Z gardła
wydobył mu się szorstki jęk. Potarł torsem o jej pośladki.
- Rafe? - zaczęła, sama nie wiedząc, o co chciała zapytać.
Gdyby jej to ktoś opowiedział, nie uwierzyłaby. Przy Rafie czuła,
że żyje. Była jak kobieta obudzona z długiego snu.
Wargami dotknął delikatnie jej karku. Przeszył ją dreszcz. Rafe
emanował bezpieczeństwem, siłą i ciepłem. Oparła się o niego.
Chciała więcej, niż mogła dostać w tym momencie i miejscu.
- Cassie - wyszeptał. Wargami wciąż muskał jej szyję. Rękoma
obejmował ją w pasie. Dłonie powoli wędrowały w stronę piersi.
Nagle Tundra głośno zaszczekała, przerywając napięcie, jakie
między nimi powstało. Cass poczuła, że się rumieni ze wstydu. Jak
mogła pozwolić sobie na takie zachowanie? Ten mężczyzna mógł
mieć każdą kobietę. Wystarczyłoby jedno skinienie.
Rafe ruszył w dół. Po chwili stali już na trawniku.
- Cass, wszystko w porządku?
Jego głos brzmiał szczerze i uprzejmie. Cass była wściekła na
siebie, że ona sama jest taka słaba.
- W porządku. Do zobaczenia wieczorem.
Szybko odeszła, zanim zdążył jej zadać pytania, na które nie
chciałaby odpowiadać. Osłabiona, na nogach jak z waty, weszła do
swego klimatyzowanego domu. Przedstawiała sobą, ciężki przypadek
chorobliwego zauroczenia całkowicie nieodpowiednim mężczyzną. I
co miała, do diabła, z tym zrobić?
Na mecz Rafe zawsze wkładał dżinsy i koszulkę z emblematem
drużyny Magic. Pomyślał, że prawdopodobnie ani Cass, ani Andy nie
mają takich koszulek, więc im je przyniósł. Cieszył się na myśl, że
będzie miał okazję pokazać Cass kawałek swojego świata.
Liczył również, że uda mu się skraść sąsiadce pocałunek. Ale w
żadnym razie nie zamierzał specjalnie o to zabiegać. Nie ulegało
wątpliwości, że i ją ciągnęło do niego. Tego wieczora pozna wreszcie
smak jej warg. I weźmie ją w ramiona.
Zaproszenie Cass na mecz miało i inną dobrą stronę. Może,
obejrzawszy rzecz z bliska, przekona się sama, że nie taki diabeł
straszny, jak go malują i pozwoli Andy'emu trenować.
Zastygł nagle w miejscu, z przerażeniem uświadamiając sobie, że
właśnie staje się częścią życia Cass i Andy'ego. A przecież po śmierci
swojej rodziny przysiągł sobie, że już nigdy z nikim się nie zwiąże.
Jak dotąd, dotrzymał przyrzeczenia. Aż do chwili, gdy Cass Gambrel
zawróciła mu w głowie.
Ciągnęło go do niej, ale jednocześnie gdzieś na obrzeżach
świadomości mrugało ostrzegawcze światełko. Mama, tata i Angelica
ufali mu, a on ich zawiódł. Walcząc ze zmorami przeszłości, zapukał
wreszcie do drzwi Gambrelów i usłyszał za nimi głośny tupot.
- Otwieram. Już, już.
Rafe uśmiechnął się do siebie. Trudno było nie lubić Andy'ego.
- Dzień dobry, panie Santini. Już się bałem, że pan nie przyjdzie.
Rafe podał mu jedną z koszulek.
- O rany, dziękuję panu! Mamo, już przyszedł! - wrzasnął.
- Wiem, kochanie - odpowiedziała Cass, stojąca na szczycie
schodów.
Wyglądała dokładnie tak, jak się spodziewał. Ubrana wygodnie, z
niedbałą elegancją. Choć ona sama nie zgodziłaby się pewnie z taką
oceną swojego stroju. Miała na sobie jasnozieloną koszulkę polo i
spodnie khaki.
Rafe miał nadzieję, że on i Andy namówią ją na dżinsy i koszulkę
Magiców.
- Świetnie wyglądasz, ale przyniosłem ci na dziś coś specjalnego.
Powoli zeszła na dół i stanęła obok Rafe'a, który przyłożył
koszulkę do jej piersi. Mimo że kupił najmniejszy dostępny rozmiar,
wciąż miał wrażenie, że koszulka okaże się dla niej za duża.
- No, nie wiem...
- Mamooo, proszę - zaczął Andy bez żadnej zachęty ze strony
Rafe'a.
- Zgoda. Pójdę się przebrać.
Dwadzieścia minut później byli w drodze. Na tylnym siedzeniu
volvo prowadzonego przez Rafe'a wiercił się Andy. Buzia mu się nie
zamykała.
Rafe próbował skupić się na jeździe, ale wciąż powracał do niego
obraz Cass schodzącej po schodach. Włożyła sprane dżinsy,
podkreślające każdą krągłość jej kobiecego ciała. Musiał zacisnąć
dłonie w pięści, żeby nie pogłaskać tego słodkiego tyłeczka.
Wreszcie dojechali na miejsce. Wysiedli z samochodu i Cass
wzięła Andy'ego za rękę. Już po chwili chłopiec zaczął się wyrywać.
- Mamo, proszę. Będę szedł bliziutko ciebie.
- Nie, Andrew. Za duży tu dziś ruch.
Rafe miał przeczucie, że zaczyna się typowa kłótnia między
matką a synem. Aby jej zapobiec, zrobił jedyną sensowną rzecz, jaka
przyszła mu w tym momencie do głowy.
- Ja też wezmę twoją mamę za rękę, co ty na to, Andy?
Chłopiec przystał na taki układ skinieniem głowy. Natomiast Cass
wyglądała na wytrąconą z równowagi.
- Nie bój się. Nie gryzę.
- Wiem.
Odpowiedział jej śmiechem.
Przez cały mecz Andy zachowywał się jak najzagorzalszy fan
Magiców. Podczas przerw wciąż próbował przekonać Cass, by
pozwoliła mu trenować. A ona uparcie odpowiadała „nie".
Gdy któremuś z zawodników trafiała się kontuzja, patrzyła tylko
znacząco na swoich towarzyszy. Rafe rozumiał, co miała na myśli. Jej
synek chciał grać, a ona wiedziała, że mogła mu się przy tym stać
krzywda. Nigdy nie byłaby spokojna.
Kiedy dojechali wreszcie do domu i Rafe zaparkował samochód
na podjeździe Gambrelów, Andy spał już słodko na tylnym siedzeniu.
Patrząc na niego, uświadomił sobie, że i jemu cierpnie skóra na samą
myśl o tym, że chłopcu mogłoby się stać coś złego.
Jednocześnie zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że przecież na
jednego kontuzjowanego przypada dziesięciu, którym nigdy się nic
nie stało. Zastanawiał się czy powinien próbować przekonać o tym
Cass. Wewnętrzny głos wciąż mu przypominał: Nie angażuj się.
- Chcesz, żebym zaniósł go do domu? - zapytał Rafe, wyłączając
silnik.
- Tak. Będę ci wdzięczna.
Otworzyła frontowe drzwi i poprowadziła go do pokoju
Andy'ego. Położył chłopca na łóżku i przyglądał się, jak Cass
przebiera go w piżamę. Poczuł silne ukłucie w sercu i wyszedł na
korytarz.
Do licha, tak nie miało być. Kobieta z dzieckiem to kula u nogi.
Nie powinien więc czuć się tak, jak w tej chwili. „Rafe Santini jest
samotnym, ciężko pracującym mężczyzną, z nikim nie związanym
emocjonalnie". Schodząc w dół powtarzał sobie te słowa jak jakąś
mantrę. Obraz Cass nie chciał go jednak opuścić.
Gwiazdy mrugały przyjaźnie. Cass zapatrzyła się w nocne niebo.
Głos Rafe'a działał na nią uspokajająco. Odstawiła kieliszek na bok.
Nigdy dotąd nie piła alkoholu ot, tak sobie. Teraz i ona, tak jak
Andy, była pod wpływem Rafe'a. Lata wyrzeczeń i nauki poszły na
marne. Musiała jednak przyznać, że miło było zrobić nagle coś
nowego, innego, nieznanego, szalonego.
- Koszykówka to jedna z najbezpieczniejszych dyscyplin
sportowych.
Rafe popchnął huśtawkę. Jego ramię spoczywało z tyłu oparcia.
Cass walczyła z ochotą, by się do niego przytulić. Ciepło i zapach
jego ciała, jej własne nieprzyzwoite myśli - wszystko to działało na
nią z nieodpartą siłą.
Rafe milczał. Czekał, aż Cass coś powie. A on? O czym mówił?
Aha, coś o koszykówce.
Cass zmusiła się, by wrócić do rozmowy. Uśmiechnęła się i
odpowiedziała wymijająco na jego ostatnią uwagę. To wyliczanie
zalet koszykówki pomogło jej zwerbalizować kontrargumenty. Rafe
znał się na sporcie i potrafił ciekawie o nim opowiadać.
Zamiast, jak się spodziewała, bagatelizować niebezpieczeństwa,
mówił o nich całkiem obiektywnie. Chyba naprawdę chciał jej pomóc
w podjęciu słusznej decyzji. Zdawała sobie sprawę, że ta bezstronność
nie przychodzi mu łatwo.
- Dzięki za dzisiejszy mecz.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Jego oczy zdawały się jaśnieć własnym światłem w słabym blasku
wieczornego nieba. Rafe zawsze odgrywał rolą twardziela. Musiała
przyznać, że z początku dała się na to nabrać. Teraz wiedziała, że za tą
maską kryje się troskliwy człowiek.
Niewiele czasu upłynęło, a sąsiad z naprzeciwka stał się ważną
osobą w jej życiu. Dziś udowodnił w dodatku, że mogliby we troje
stworzyć rodzinę. Coś jej jednak mówiło, że on tego nic chce. Za
każdym razem kiedy podekscytowany Andy chwytał go za rękę. Rafe
szybko cofał dłoń.
Cass wypiła łyk wina i spojrzała w jego stronę.
- Grałeś w koszykówkę jako chłopiec?
- Pewnie. Próbowałem sił w każdej możliwej dyscyplinie. Moja
mama z początku się gniewała, ale w końcu się z tym pogodziła.
To była chwila, w której Cass zdała sobie sprawę, że darzy go
więcej niż tylko sympatią. Zrozumiała, że zawsze będzie chciała być
blisko tego mężczyzny, nawet gdyby miał pozostać tylko jej
przyjacielem.
Wyciągnęła dłoń i przesunęła opuszkami palców po jego
zarośniętej szczęce. W tej chwili marzyła tylko o pocałunku. Jej
doświadczenie w uwodzeniu mężczyzn było właściwie zerowe.
Ośmielało ją jedynie wspomnienie ich wcześniejszego zbliżenia na
drabinie. W jej małżeństwie to Carl był zawsze stroną aktywną.
Choć z drugiej strony musiała przyznać, że uczucie do męża
nigdy nie było tak intensywne jak to, co czuła teraz. To było jak
choroba. Wiedziała, że w ramionach tego upragnionego mężczyzny
znajdzie wyzwolenie.
Rafe cicho zaklął i położył dłonie na kolanach.
- Niezbyt ze mnie dobry wzór dla dziecka.
- Nie wzór mi potrzebny - odpowiedziała i było to zgodne z
prawdą. Teraz chciała jedynie poczuć dotyk jego ramion, smak jego
warg. Chciała być przy nim jak najbliżej.
Spojrzał jej prosto w oczy i w tym momencie stopniała ta resztka
nadziei, jaka się w niej jeszcze tliła.
- Nie mogę, Cass. Nie jesteś kobietą, z którą można mieć krótki
romans, a ja nie dojrzałem jeszcze do poważnego związku.
Szczerość Rafe'a ujęła ją za serce. Dotknęła go delikatnie.
Łaknęła choć odrobiny jego ciepła.
- Potrzebuję przyjaciela.
Uniósł brew w ten zabawny sposób, który zdążyła już w nim
pokochać.
- Nie zmyślam. Nie chcę ani nie mam czasu na nic więcej niż
przyjaźń.
- Nie potrafię się z tobą przyjaźnić.
- Więc pocałuj mnie na pożegnanie i odejdź. Nie będę cię więcej
niepokoić.
Sama nie mogła uwierzyć, że to powiedziała. Ale musiał ją
pocałować, choć raz, albo umrze.
- Cassie, sama nie wiesz, co ty ze mną robisz - wyszeptał.
Odstawił na bok oba kieliszki z winem. - Chodź do mnie, kochanie.
Pocałuję cię. I możesz być pewna, że nie będzie to nasz ostatni
pocałunek - dokończył prawie szeptem.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Całowanie się z nią było jak powrót do domu po długiej podróży.
Rafe musiał bardzo się pilnować, żeby nie działać zbyt szybko. Łatwo
było mówić! Czuł, jak ogarniają go nie znane dotąd silne uczucia. Od
lat z nikim nie był tak blisko. Zapomniał już, jakie to może być
zaślepiające. A teraz stało się. I to tak gwałtownie i niespodziewanie,
że zakręciło mu się w głowie.
Zdawał sobie sprawę, jak niebezpieczny będzie pocałunek z
Cassandrą Gambrel. Ona zagrażała jego beztroskiemu stylowi życia, a
także psychicznej równowadze. Znowu wróciły wątpliwości, szybko
jednak zepchnął je na plan dalszy, gdyż pożądanie mąciło mu krew w
żyłach. Boże, tak dobrze było trzymać ją w ramionach! Przytulił ją
mocniej do siebie.
Nigdy nie wydawała mu się tak drobna, jak teraz. Jej wargi
posłusznie oddawały pocałunek. Jęknęła, gdy ich języki się zetknęły.
Rafe czuł się jak narkoman uzależniony od tego słodkiego
nektaru, jaki spijał z jej ust. Nie mógł się od nich oderwać.
Smakowały winem i czymś jeszcze. Nie potrafił rozpoznać drugiego,
delikatniejszego smaku. Próbował i próbował. W końcu odgadł - to
była miętowa guma do żucia.
Pod palcami czuł włosy Cass. Były miękkie i delikatne,
prześlizgiwały się po jego dłoni niczym chłodny powiew wiatru od
oceanu. Pustka, którą miał w sobie, wołała o nią, o spełnienie.
Zatracał się coraz bardziej.
Pochylił się, wsunął dłoń pod jej kark i przyciągnął ją jeszcze
bliżej do siebie. Wsunął język w miodową słodycz ciepłych ust.
Pragnął jej całej... teraz... Pragnął zdjąć z niej dżinsy i koszulkę,
całować jej delikatną skórę, dotykać jej, kochać się z nią.
Chciał tego całym ciałem i - musiał to przyznać - całą duszą.
Wyobrażał sobie, jak poruszają się zgodnie w jednym rytmie. Marzył
o tych długich, szczupłych nogach owiniętych wokół jego bioder.
Czuł jej palce na swojej szyi i ramionach. Były dla niego jak
promyki słońca. Jęknął, zdając sobie nagle sprawę, że ona nie pozwoli
mu posunąć się dalej. Nie należała do kobiet, które idą do łóżka na
pierwszej randce.
Przytuliła się do niego. Poczuł dotyk jej sprężystych piersi. Objęła
go i wplątała mu palce we włosy. Obsypał pocałunkami jej twarz i
szyję. Cass przyciągnęła go bliżej. Szukała wargami jego ust.
Pierwszy pocałunek był jeszcze ostrożny, kolejne - coraz bardziej
namiętne.
Rafe był doświadczonym kochankiem. Znał kobiece ciało i umiał
tę wiedzę wykorzystać. Wiedział, że potrafi doprowadzić Cass do
takiego stanu, kiedy wszystkie jej skrupuły i hamulce moralne
przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie.
Poczuł do siebie obrzydzenie. Przerażony swoimi myślami,
odsunął się od niej. Wstał gwałtownie i oparł dłonie na poręczy.
Policzył do stu, zanim pozwolił swoim myślom wrócić do Cass.
Wciągał powietrze do płuc z taką gwałtownością, że czuł, jakby miały
się zaraz rozerwać.
- Rafe?
Na dźwięk tego drżącego głosu serce mu się ścisnęło. Zabronił
sobie spojrzeć na nią. Wiedział, że jeśli to zrobi, znowu straci nad
sobą kontrolę. Zaklął cicho pod nosem. Dlaczego się w to wplątał?
Źle mu było samemu? Po co ją całował?
Znał odpowiedzi na te pytania. Właściwie nie miał wyboru.
Pocałował Cassandrę Gambrel, bo nie mógł jej nie pocałować. Od
dawna marzył przecież o tych jasnoróżowych, miękkich wargach, o
szczupłym ciele, o nogach, które chciał widzieć całe obnażone...
- Rafe?
Była przestraszona, dotknięta. Chyba nie rozumiała, co się dzieje.
Kobiety, z którymi się zwykle umawiał, potrafiły ocenić sytuację.
Cass nie umiała. Była jak z innego świata.
Dlaczego kobieta, która sprawiła, że po raz pierwszy od wielu lat
poczuł, że naprawdę żyje, musi być tą, której mieć nie może? Bo nie
mógł jej mieć. Czuł to podskórnie i musiał zaakceptować, tak jak
musiał zaakceptować śmierć swoich rodziców. I jak przyzwyczaił się
do myśli, że nigdy nie będzie mieć rodziny.
Wyprostował się i rzucił jej ponure spojrzenie. Skuliła się niczym
mała, ranna myszka. Sam czuł się jak drapieżne ptaszysko, które
nadleciało znienacka i zaatakowało gryzonia, ale go nie dobiło. Nie
było to dla niego nic nowego. Podobne uczucie nie opuszczało go w
czasie czuwania przy łóżku Angeliki.
Odszedł bez słowa. Jak ostatni łajdak. Wiedział, że będzie go
prześladował obraz tych piwnych oczu pełnych bólu, który jej zadał.
Jak on jej spojrzy w twarz?
Zapukała do ciężkich, dębowych drzwi i z trwogą czekała, aż
Rafe je otworzy. Ze wszystkich sił starała się uniknąć tego spotkania,
ale trzech członków rady mieszkańców właśnie dziś zgłosiło
zastrzeżenia dotyczące otoczenia domu Rafe'a. Ozdoby trawnika mają
zniknąć, a sama trawa powinna zostać przystrzyżona.
Czuła się fatalnie. Nie zmrużyła oka przez całą noc. Ucieczka
Rafe'a zraniła ją bardzo mocno. Rano przyrzekła sobie, że zachowa
kamienną twarz. On nie może dostrzec ani śladu uczuć, które nią
targały. Pokaże mu, że jest dla niej tylko sąsiadem.
Musi zapomnieć o tym, co się stało wczoraj.
Wysłała Andy'ego do kolegi. Sama zamierzała pojechać gdzieś
daleko, jak tylko załatwi sprawę. Nic mogła nawet myśleć o całym
dniu spędzonym w domu, kiedy Rafe jest tak blisko.
Drzwi skrzypnęły, ze środka dosięgnął ją miły chłód. Zapach
świeżego drewna i nowych dywanów drażnił jej zmysły. Ciekawa
tego, jak wygląda dom w środku, rzuciła ponad nagim ramieniem
Rafe'a spojrzenie w stronę ciemnych, przepastnych wnętrz.
Miał zaczerwienione i podkrążone oczy. Twarda szczecina na szyi
i policzkach bynajmniej nie była oznaką męskiej siły. Przeciwnie -
wyglądał żałośnie. To, co się wczoraj stało, zraniło i jego.
Stał w progu jak wmurowany. Błądził wzrokiem po jej twarzy.
Przeczesał dłonią swoje ciemne, kędzierzawe włosy. Gestem zaprosił
ją do środka.
Cass założyła sobie, że to będzie zupełnie bezosobowe, urzędowe
spotkanie. Nic powinna wchodzić, bo wtedy trudno jej będzie
utrzymać taki charakter rozmowy, więc przecząco pokręciła głową.
Spocone dłonie wytarła w lnianą spódniczkę. Wzięła głęboki oddech,
zebrała myśli...
- Cass, ja...
- Panie Santini - przerwała mu gładko. Upewniła się, że Rafe jej
słucha, i kontynuowała. - Jestem tu z ramienia rady. Było kilka skarg
na pana. A raczej na stan trawnika przed pana domem. Musi pan
usunąć ozdoby i skosić trawę.
Próbował jej dotknąć, ale Cass uchyliła się odruchowo. Zmrużył
oczy. Zrobił krok do przodu. Nie cofnęła się. Wiedziała, że jeśli da się
sprowokować i podejmie tę grę, straci przewagę.
- Dobrze. Dziś ją skoszę - powiedział, wychodząc na werandę i
opierając się o poręcz. – Cass, chciałbym...
- Panie Santini, informuję pana, że wyznaczono panu trzy dni na
uporządkowanie trawnika. Po tym terminie zostanie pan ukarany
grzywną - powiedziała Cass.
Nie chciała myśleć, a tym bardziej mówić, o ostatniej nocy.
Dobrze by było, gdyby Rafe udał, że nic się wczoraj nie stało. Tak jak
ona udawała.
A niech to! Podobał się jej nawet z tymi podkrążonymi oczyma i
śladami zmęczenia i niewyspania na twarzy. Mógłby przynajmniej
dzisiaj wyglądać trochę gorzej. Szczególnie że ona sama czuła się jak
stara baba, która tłukła się całą noc po domu.
Jego również powinna nękać bezsenność. Niechby wyglądał choć
w połowie tak źle jak ona. Jak zwykle miał na sobie dżinsy i nic
więcej. Postanowiła przejrzeć dokładnie umowę o wynajem domu w
tej dzielnicy. Może znajdzie tam jakiś paragraf zakazujący
paradowania bez koszuli. Kiedy miała przed sobą, ten nagi tors,
przestawała myśleć. Rozpraszał ją płaski jak deska brzuch i drgające
pod skórą mięśnie.
- Powiedziałem, że skoszę trawę jeszcze dzisiaj - odburknął,
trochę zły.
Jej umysł pracował już ostatkiem sił. Wiedziała, że powinna
natychmiast odejść, zanim straci kontrolę nad własnymi emocjami,
zapomni o dumie i zażąda, by Rafe wyjaśnił, dlaczego zostawił ją
wczoraj w nocy.
- Słusznie. Do widzenia, panie Santini. I proszę nie zapomnieć też
o tych dekoracjach.
- Cassandro Gambrel, stój.
Sądząc z lodowatego tonu jego głosu, miał do niej jakąś oficjalną
sprawę. Zatrzymała się więc i popatrzyła na niego przez ramię.
- Czy ma pan jakiś problem związany z umową o wynajem? -
zapytała, modląc się, żeby o to właśnie chodziło. Jeśli Rafe wspomni
choćby słówkiem o wczorajszym nieziemskim pocałunku, to jest
zgubiona.
- Do cholery. Przecież wiesz, że nie o tym mówię.
- Rafe... Panie Santini, gdyby mógł się pan łaskawie powstrzymać
od przekleństw, byłabym wdzięczna.
- A ja byłbym wdzięczny, gdybyś przestała zachowywać się jak
idiotka.
Patrzył na nią tak intensywnie, jakby miał promienie
rentgenowskie w oczach.
- Wcale nie zachowuję się jak idiotka - odpowiedziała. Nic
lepszego nie przyszło jej do głowy.
Rafe rzucił się w jej stronę po schodach. Cass uniosła dłoń.
- Zatrzymaj się, ty... ty.... nieokrzesany... makaroniarzu.
Odwróciła się na pięcie, zamierzając zostawić tego przerośniętego
dzikusa, ale wybuch śmiechu Rafe'a przyhamował jej impet.
- I z czego się śmiejesz?
- Z twojej miny, Cass - wykrztusił między napadami chichotu. -
Jest po prostu cudowna.
Pozwoliła sobie na nieznaczny uśmiech. Rzeczywiście musiała
przedstawiać sobą zabawny widok. Wyglądało na to, że wisi nad nią
jakieś fatum i zawsze będzie robić z siebie kretynkę przy tym facecie.
Czasem naprawdę traktowała życie zbyt poważnie. Zwłaszcza
wówczas gdy była zmęczona i wytrącona z równowagi.
- Przepraszam.
Chciała iść do domu, ale Rafe ujął lekko jej łokieć i przytrzymał.
Szkoda że nie była silniejsza, że nie potrafiła odsunąć go i odejść. Ale
od momentu, w którym otworzył przed nią drzwi, marzyła o tym, by
go dotknąć. Pragnęła, by on dotykał jej.
- Raphaelu Santini, pozwól mi odejść.
- Nie mogę - powiedział tak cicho, że ledwie go usłyszała.
Serce jej biło jak szalone, kiedy Rafe wprowadził ją z powrotem
na werandę i zmusił, by usiadła obok niego na najwyższym stopniu.
Otoczył ją ramieniem i przytulił do siebie.
- Posłuchaj, tylko nie mów ani słowa, dopóki nie skończę,
pamiętaj.
Skinęła głową w milczeniu, bojąc się zaufać własnemu głosowi.
W brzuchu czuła dziwny ucisk, całe jej ciało zaczynało drżeć. Rafe
nigdy nie wyglądał tak poważnie.
- Po pierwsze: należą ci się przeprosiny za to, że wczoraj
wyszedłem tak nagle.
Chciała jakoś zareagować, ale Rafe zamknął jej delikatnie usta
dłonią.
- Ani słowa! Wyszedłem, bo zupełnie straciłem nad sobą kontrolę
i gdybym został z tobą...
Serce Cass biło coraz szybciej, w miarą jak docierało do niej
znaczenie jego słów. Wyszedł, bo sobie nie ufał?
- A nie mówisz tego, żebym nie czuła się głupio? Zdaję sobie
sprawę, że nie jestem kobietą, która może doprowadzić mężczyznę do
szaleństwa.
- Nie wiem jak innym, ale mnie wystarczył tylko widok tych
twoich długich nóg... Boże, wszystko w tobie doprowadza mnie do
szaleństwa.
- Więc czemu nie zostałeś? - zapytała i szybko ukryła twarz w
dłoniach. Sama nie wierzyła, że starczyło jej odwagi, by zadać to
pytanie. Ale musiała wiedzieć. Coś się między nimi działo, coś
dziwnego, czego nie rozumiała. Po raz pierwszy od śmierci Carla
czuła, że żyje.
Delikatnie odsunął jej dłonie z twarzy.
- Bo nie należysz do kobiet, które idą do łóżka dla samej
przyjemności spania z facetem. Ja to wiem i ty to wiesz. - Zamilkł na
chwilę. Widać było, z jakim wysiłkiem próbuje znaleźć odpowiednie
słowa. - Cass, tobie jest potrzebny mężczyzna, który pomoże ci
stworzyć dom i rodzinę. Ja tego zrobić nie mogę.
Nareszcie zrozumiała. Rafe obawiał się, że jeśli okaże jej choć
odrobinę zainteresowania, będzie już brała miarę na obrączkę i
smoking. Właściwie nie mogła mieć do niego pretensji.
Jego rozumowanie było słuszne. Rzeczywiście nie miałaby nic
przeciwko powtórnemu wyjściu za mąż. Potrzebowała mężczyzny dla
siebie i ojca dla Andy'ego.
- Przecież ciebie nie znam - powiedziała, mając nadzieję, że ją
zrozumie.
- Wiem i właśnie dlatego wyszedłem. - Westchnął głęboko. - Nie
mam pojęcia, co możemy teraz zrobić. Co powinniśmy zrobić.
Cass wzięła go za rękę.
- Zostaniemy przyjaciółmi?
- To za mało.
Spotkali się wzrokiem. Cass dostrzegła w jego oczach pożądanie,
nadal płonące silnym ogniem.
- Przez całą noc łaziłem z kąta w kąt, zastanawiając się, jak
wybrnąć z tej sytuacji. Niczego nie wymyśliłem. Wiem tylko, że
pragnę cię jak żadnej innej kobiety dotąd.
Jego słowa wywołały mrowienie w różnych częściach ciała Cass.
Była na tyle uczciwa, by przyznać, że i ona go pragnie. Bardziej, niż
potrafiła sobie wyobrazić. Bardziej niż kogokolwiek.
- Ja też ciebie pragnę.
Pochylił się i musnął wargami jej czoło z taką delikatnością i
słodyczą, że łzy stanęły jej w oczach.
- Więc dajmy sobie trochę czasu. Musimy się dobrze poznać.
Późnym popołudniem Rafe przechadzał się po dużym namiocie w
paski, przez który przewijały się setki ludzi. Każdy z nich chciał kupić
antyczne meble. Cass zostawiła go na chwilą, a sama poszła
zorientować się w dzisiejszej ofercie.
Jej powrót poprzedził delikatny, kwiatowy zapach. Po chwili
siedziała już na brzeżku krzesła.
- Znalazłam coś idealnego. Będzie ci się podobało.
Była bardzo podekscytowana. Piwne oczy błyszczały w sposób,
który u niej kochał. Zagryzła wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Widok rzędu nieskazitelnie białych zębów na tle brzoskwiniowych
warg przypomniał mu, jak smakują jej usta. Zapragnął znów ich
skosztować.
- A co wyszukałaś?
- Łóżko - powiedziała szybko.
Najpierw pomyślał, że żartuje. Ten mebel budzi taką liczbę
skojarzeń, że nawet jemu trudno byłoby się z nimi zmierzyć.
Uniósł brew i puścił do niej oko.
- Aaaa, łóżko?
- Tak, osiemnastowieczne. W głowach i nogach ma rzeźbione
płyty, które pasują do balustrady, jaką mam w domu. Po prostu
wspaniałe. Nie spodziewałam się, że uda mi się znaleźć coś równie
pięknego jak ta balustrada.
Nigdy nie spotkał tak szczególnej kobiety - potrafiła cieszyć się z
wszystkiego.
- Chciałabym je mieć - powiedziała.
- A nie możesz?
- Nie miałabym gdzie go postawić. A jest takie piękne.
Powinieneś pójść i je zobaczyć. Stoisko numer 629.
Nie miał zamiaru kupować łóżka. Jednak dostrzegł w oczach Cass
coś, co kazało mu iść i je obejrzeć.
- Pójdziesz ze mną? Sam nie umiałbym wyłowić nic sensownego
z tej masy bubli.
Zastanowiła się przez chwilę.
- Dobrze. Chodźmy.
Dał się jej prowadzić przez duży, piętrowy sklep. Było dość
gorąco, ale to zupełnie mu nie przeszkadzało. I tak nie dało się tego
porównać z gorączką, jaką rozpalała w nim Cass. Zatrzymała się w
drzwiach i dała mu znak, że to tutaj. Jego wzrok prześlizgnął się po
łożu z baldachimem i zaraz do niego wrócił.
Przyjrzał się krytemu aksamitem meblowi. Rzeczywiście był
ozdobiony ręcznie rzeźbionymi płytami. Wykonanie takiego sprzętu
musiało trwać wiele godzin. Ciężki, aksamitny baldachim i kotara
nieco wypłowiały, ale tkanina nie była bardzo zniszczona. Przejrzysta
moskitiera z białego jedwabiu spowijała łoże zasłoną tajemniczości.
Cass rozsunęła tkaninę.
- Popatrz na płaskorzeźbę na wewnętrznej stronie płyty.
Rafe zbadał materac ręką. Był miękki i lekki. Łóżko stało na
wysokim podwyższeniu.
- To łóżko zrobiono dla kochanków - powiedział niemal
nabożnym tonem.
Wyobrażał sobie Cass leżąca pod tym baldachimem w
oczekiwaniu na niego. Czuł niemal chłodny dotyk satynowej pościeli
na plecach i gorąco jej skóry. Wyobrażał sobie, jak włosami muska
jego nagi tors. Całował miękkie, ciepłe usta poddane jego żarłocznym
wargom.
Biała, delikatna zasłona oddzielałaby ich od całego świata.
Wybraliby się w długą podróż, w czasie której ich ciała połączyłyby
się w jedno. Westchnął, wyobrażając sobie doskonałość takiego
zjednoczenia.
- Rafe?
Rzeczywistość wdarła się w głąb marzenia. Rafe odwrócił się w
stronę Cass. Czuł bardzo silne napięcie w lędźwiach. Do diabła,
pójdzie z nią do łóżka. Jak najszybciej. Fantazja nigdy nie była tak
realna jak w tej chwili.
- Kupuję - powiedział. - Odnowisz je dla mnie?
- Rafe, to prawdziwy antyk. Zdajesz sobie sprawą, ile może
kosztować?
Nie, nie miał o tym bladego pojęcia. Od wczoraj, kiedy zrozumiał,
co czuje do tej kobiety, nie potrafił myśleć o niczym.
- Chcę mieć to łóżko.
- Ale czemu? Przecież nie zbierasz antyków.
- Bo jedyne, o co mi teraz zaprząta umysł, to wizja nas dwojga w
tym łóżku. Z tą delikatną zasłoną odgradzającą nas od świata, podczas
gdy doprowadzam cię do szaleństwa moimi pieszczotami.
Cass oblała się rumieńcem i spuściła głowę.
- Och...
- Tak, „och". A teraz może byś mi pomogła kupić i odnowić ten
mebel?
Kiwnęła głową. Zignorowała dreszcz, jaki przeniknął ją na myśl o
kochaniu się w tym łóżku.
- To naprawdę najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek
widziałam.
Nieprawda, pomyślał Rafe. Nie łóżko jest najpiękniejsze, tylko
ona, Cass. Wszystko w niej kochał. Kiedy na nią patrzył, coraz
wyraźniej uświadamiał sobie, jak bardzo jej potrzebuje.
- Niech to diabli.
- Rafe, przestań już. Skończ z tym przeklinaniem.
Uśmiechnął się do siebie, gdy wychodzili. Dzień, w którym
przestanie przeklinać, będzie dniem jego upadku. Miał, kurczę,
nadzieję, że to nigdy nie nastąpi.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Cass obudziło uporczywe bzyczenie. Próbowała zignorować ten
nieznośny dźwięk i skoncentrować się raczej na śnie i namiętnościach,
jakie wywołał.
Jej ciało płonęło. Wiedziała, że nigdy nie zdobędzie się na tyle
odwagi, by zrealizować nocną fantazję w rzeczywistości. Śniła, że
uwiodła Rafe'a Santiniego. Ale nie doszła do spełnienia. Pragnęła
wrócić w senne marzenia i zakosztować najsłodszego owocu.
Chciałaby, żeby to się zdarzyło naprawdę. Ale w nieskrywanej
zmysłowości Rafe'a było coś, co budziło w niej przerażenie. Traciła
przy nim głowę. Nie zniosłaby powtórki tamtej nocy, kiedy ją
pocałował i wyszedł. Z zamyślenia znowu wyrwał ją denerwujący
odgłos, dochodzący zza okna. Spojrzała na zegarek i jęknęła głośno.
- Szósta rano - wymamrotała do siebie, wciskając głowę w
poduszkę z nadzieją, że uda się jej zagłuszyć hałas.
Rzadko sypiała do południa, ale z drugiej strony nie zwykła
wstawać z ptakami. Zwłaszcza w niedzielę, jedyny dzień w tygodniu,
kiedy mogła troszkę dłużej poleżeć w łóżku.
Jak na złość za oknem robiło się coraz głośniej. Tak się jej w
każdym razie zdawało. Wstała, owinęła się podomką i podeszła do
okna, by poszukać winowajcy. Większość jej sąsiadów pracowała od
dziewiątej do piątej i w czasie weekendów odsypiała zaległości. W
umowie o wynajem był zresztą paragraf, który zakazywał hałasowania
przed siódmą rano.
Wcale się nie zdziwiła, kiedy zobaczyła Rafe'a Santiniego
zajętego koszeniem trawy na jej trawniku. Miał na sobie spodenki i
słuchawki na uszach. Jak zwykle był bez koszuli. Cass zwilżyła wargi,
przypominając sobie dotyk jego nagich ramion.
Co ten szaleniec wyprawia? Rzucił spojrzenie w stroną jej domu i
pomachał ręką, kiedy zobaczył ją w oknie. Odpowiedziała mu tym
samym. Ogarnęła ją fala gorąca. Oparła czoło o chłodną szybę.
Znowu będzie musiała dać panu Santiniemu oficjalne ostrzeżenie.
Nie mogła jednak udawać. że nie wie, dlaczego on to robi. Był
wrażliwym, troskliwym mężczyzną, noszącym maskę playboya.
Wczoraj wspomniała przy nim, że nie cierpi prac w ogrodzie.
Postępował wbrew umowie o wynajem, ale nie mogła się na niego
gniewać. Westchnęła. Miałaby go karać za to, że jest taki wspaniały?
Zastanawiała się, czy łamanie obowiązujących przepisów zaczął
już traktować jak jakąś grę. W zeszłym tygodniu podlewał swój
trawnik w ciągu dnia, co było zabronione w umowie o wynajem, a
także niezgodne z prawem. Widziała, jak policjant zostawia mu w
drzwiach mandat.
Musiała zadbać o to, by wyłączyć kosiarkę, zanim pobudzi innych
sąsiadów. Któryś z nich mógłby złożyć skargę, a wtedy nie byłoby już
odwołania. Ubrała się szybko w dżinsy i koszulkę z emblematem
Orlando Magic. Powtarzała sobie, że ten wybór jest zupełnie
przypadkowy. Związała włosy w koński ogon. Na nogi włożyła
płócienne pantofle.
- Rafe! - zawołała, próbując przekrzyczeć głośno terkoczącą
kosiarkę.
Nie przerwał pracy. Nawet nie spojrzał w jej stroną. Zeszła więc z
chodnika i stanęła przed nim. Wyłączył maszynę, zdjął okulary
przeciwsłoneczne i słuchawki. Był tak pociągający, że zapierało jej
dech w piersiach. Co on w niej widział?
- Dzień dobry, Cass.
Ciepły, lekko chrapliwy głos wpłynął kojąco na jej rozszalałe
myśli i uczucia. Nagle zapomniała, z czym tutaj przyszła. Chciałaby
przytulić się do niego i zostać tak na zawsze.
- Tęskniłaś? - zapytał, wpatrując się w jej usta.
Skinęła głową. Czy chciał ją pocałować? Miała taką nadzieję. W
tym momencie przypomniała sobie, dlaczego stoi obok niego na
trawniku o szóstej rano.
- Nie można kosić o tej porze. Jest za wcześnie.
- Cooo?
Przesunął dłonią po swej obnażonej piersi. Oczy Cass śledziły
jego ruch.
- Znowu postąpiłeś wbrew umowie o wynajem domu.
- A co takiego zrobiłem tym razem? Na Boga, staram się tylko
zachowywać jak dobry sąsiad. Nie chcę, żeby wlepiono ci karę.
Był wyraźnie urażony. Może rzeczywiście nie zdawał sobie
sprawy z tego, że hałasowanie o tej porze jest zakazane. Bardzo dużo
ostatnio pracował. Nie miał specjalnie czasu na czytanie jakichś
dokumentów i regulaminów. Tylko raz widziała go ostatnio
biegającego, a i wtedy wyglądał na przemęczonego.
- Wiem - powiedziała, podchodząc bliżej. - Strasznie się bałam
zejść tu do ciebie, ale nie chciałam, żebyś pobudził wszystkich
sąsiadów.
- Czemu?
- Co: czemu?
Stali bardzo blisko siebie. Cass chciała, by zniknęła nawet ta
niewielka przestrzeń, która ich dzieliła. Ciało Rafe'a promieniowało
ciepłem. Czuła zapach potu.
- Czemu strasznie się bałaś zejść tu do mnie?
Drażnił się z nią. Wyciągnął dłoń w jej stronę, ale tylko po to, by
odgarnąć jej grzywkę z czoła. Domagał się prawdy. Bała się odsłonić
przed nim do końca, postanowiła więc, że spróbuje zastosować unik.
- To bardzo miłe z twojej strony.
- Miłe? Wcale nie jestem miły, po prostu dbam o siebie.
Dekoncentruję się, kiedy widzę cię w szortach. A cóż włożyłabyś na
siebie do koszenia?
Rozśmieszył ją. Stali teraz bardzo blisko siebie. Palce aż ją
swędziały z ochoty, by dotknąć jego spoconej skóry.
- Dekoncentrujesz się? Czemu? Noszę niezbyt wytworne szorty.
- Są spłowiałe i opięte z tyłu.
Puścił do niej oko.
- Rafe!
- Sama pytałaś. Czy wiesz, że ty też masz ładną pupę, kochanie?
Zatkało ją. W końcu wykrztusiła z siebie odpowiedź:
- Santini, zamknij się.
Wybuchnął głośnym śmiechem.
- Powiedz, jaki przepis złamałem tym razem?
- Nie można używać urządzeń elektrycznych przed siódmą rano.
- Jak wysoka kara za to grozi? - zapytał, choć najwyraźniej mało
go to obchodziło.
- Dwieście dolarów, ale ja cię tylko ostrzegłam.
Przechylił głowę i spojrzał na nią z ukosa, rozważając jej
odpowiedź.
- A czy to nie jest wbrew przepisom?
- Właściwie tak. Ale nie było jeszcze żadnych skarg.
Przysunął się bliżej i położył jej dłonie na ramionach. Oblizała
wargi. Wszystko w niej wołało o pocałunek. Co się z nią działo?
- Może byś przeczytał tę nieszczęsną umowę?
- Przejrzałem ją.
Czuła na policzku jego oddech.
- Niezbyt uważnie, skoro tyle przeoczyłeś.
Jeśli zaraz jej nie pocałuje, będzie zmuszona wziąć sprawę w
swoje ręce.
- Co innego zaprzątało mi głowę.
Przyciągnął ją do siebie. Zamknęła oczy. Jego wargi były napięte,
silne.
- Co takiego?
Mówiła prawie szeptem. Schylił głowę i potarł nieogolonym
policzkiem o jej policzek. Pachniał męskością. Chciała znowu znaleźć
się w jego objęciach, jak wtedy, na drabinie. Pragnęła być jak
najbliżej niego. Odsunęła się odrobinę, żeby spojrzeć na Rafe'a. W
oczach miał wciąż zaczepny wyraz, ale teraz wyraźnie zdominowany
przez ogień pożądania.
- Pani Gambrel, pani to potrafi człowieka zdekoncentrować -
powiedział i w końcu ją pocałował. Lekko i pieszczotliwie, bez
brutalnej żarłoczności.
Cass nie opierała się. Zarzuciła mu ramiona na szyję. Tak dobrze
do siebie pasowali. Nie zdając sobie z tego sprawy, objęła go jeszcze
mocniej. Pocałunek dał jej chęć do życia. Wplątała palce w kręcone
włosy Rafe'a i zastygła w zapamiętaniu. Chciałaby tak trwać na wieki.
- Gdzie Andy? - zapytał po dłuższym czasie Rafe.
- Śpi. Myślałam o tym, żebyś przyszedł do nas na śniadanie -
powiedziała, szczypiąc go delikatnie w wargę. Palcem wskazującym
musnęła jego szyję. Przeciągnęła palec w dół, aż na pierś. - Ale
musisz włożyć jakieś przyzwoite spodenki.
- Podobno lubisz moją pupę.
- Co w ciebie dzisiaj wstąpiło? - Poczuła rumieniec wypełzający
na twarz. Oparła czoło o ramię Rafe'a. - Gdybyś miał choć odrobinę
taktu, nie wspominałbyś nigdy więcej o pupach - twojej czy mojej.
Kciukiem uniósł jej brodę. W jego oczach było tyle ciepła i
łagodności. Poczuła, jak przywiązanie do tego człowieka zaczyna
przemieniać się w... miłość. Ta myśl ją spłoszyła.
- Już lepiej pójdę. Śniadanie za godzinę.
- Przyjdę. Dzięki za ostrzeżenie, Cass
Popchnął kosiarkę w stronę swojego domu.
- Tylko nie zapomnij ubrać się jak człowiek.
Jego śmiech był głośny, głęboki i zaraźliwy. Cass potrząsnęła
głową i ruszyła do kuchni.
Cass nuciła cicho, kiedy Rafe wszedł do pracowni. Obiecał zająć
się Andym, by mogła popracować nad renowacją mebla kupionego na
aukcji. Klęczała na łóżku i czyściła rzeźbioną płytę w zagłówku.
Praca pochłonęła ją bez reszty. Rafe pomyślał, że nigdy nie
wyglądała równie uroczo. Zatrzymał się w progu, nie chcąc jej
przeszkadzać.
Zajmowała się tym, co kochała robić. Widać to było w każdym
geście. Ostrożnie czyściła płaskorzeźbę, detal po detalu. Jej ruchy
były zdecydowane, pewne. Wyobraził sobie te same palce na
własnym ciele. Jąknął głośno. Do diabła, pragnął jej tak mocno, że
zaczynało to przybierać rozmiary obsesji.
Powinien ją zostawić. Odejść, nim sprawa skomplikuje się jeszcze
bardziej. Ale nigdy nie spotkał kobiety, w której tyle by go pociągało.
Cass i jej syn stawali się coraz ważniejszymi osobami w jego życiu.
Był wściekły na siebie, że do tego dopuścił.
Cass podkuliła pod siebie długie nogi. Uwielbiał je. Były
szczupłe, ale silne. Znowu wrócił do niego wymarzony obraz tych nóg
owiniętych wokół jego bioder. Zawsze kiedy ją widział, nie potrafił
opędzić się od myśli o seksie.
Odchrząknął.
- Powinnaś zrobić sobie przerwę.
- Nie potrzebuję przerwy - odpowiedziała przekornie. - Ja tu
sobie... jak ty to powiedziałeś? Siedzę w cieniu, podczas gdy ty
pracujesz w pełnym słońcu.
Roześmiał się. Zapomniał już, jakie to uczucie dzielić z kimś
radość. Ukłonił się głęboko.
- Pokornie przepraszam za to, że nie doceniłem czasu i wysiłku,
jaki wkłada pani w swoją pracę.
Cass sapnęła głośno, po czym zeskoczyła z łóżka i podbiegła do
Rafe'a. Położyła mu dłoń na czole i zajrzała z troską w oczy.
- Rafe? Jesteś chory? Masz gorączkę? A może opętał cię jakiś zły
duch?
- Niech pani uważa, pani Gambrel. Nie zamierzam tolerować
takich głupot.
Przyciągnął ją bliżej. Chciał pocałować te kuszące usta. Tylko o
nich potrafił myśleć, leżąc nocą w łóżku. Przypominał sobie wtedy,
jak słodko Cass potrafi się uśmiechać, i zaraz zaczynał cały płonąć
pożądaniem.
- Wcale nie żartuję, Santini. Po raz pierwszy słyszałam, jak
przepraszasz. Myślałam, że nie jesteś do tego zdolny.
Pociągnął ją za włosy, jak kiedyś, przed laty swoją siostrę.
Momentalnie stanęła mu przed oczami twarz Angeliki.
- Jak sobie radzisz z łóżkiem?
- Nieźle. Czemu pytasz?
- Nie poszłabyś do kina? - wyrwało mu się.
Gdzie się podziało całe jego doświadczenie, gdzie postanowienia,
których miał się trzymać?
- Teraz?
- Taaa, pokazują film o baseballu. Spodobałby się Andy'emu.
Świetnie, Santini, tylko tak dalej, powtarzał sobie, udawaj, że
chodzi ci o dziecko. Prawda była taka, że Rafe chciał siedzieć koło
Cass w ciemnym kinie, szepcząc jej do ucha czułe słówka i dzieląc się
z nią prażoną kukurydzą.
- Dobrze - odparła po prostu. - Chętnie pójdę. Muszę cię tylko
ostrzec, że Andy zwykle wybiera miejsce przed samym ekranem i
zjada cukierków za jakieś dwadzieścia dolarów. Mnie boli żołądek od
samego patrzenia na niego.
- I zgadzasz się na to?
Nie potrafił uwierzyć, że Cass, który przyrządzała bułeczki z
otrębami i naleśniki z mąki gryczanej, pozwala, by jej syn jadł jakieś
świństwa.
Posłała mu wnikliwe spojrzenie. Już wcześniej zauważył, że nie
znosi podawania w wątpliwość jej umiejętności wychowawczych.
- Chodzimy do kina tak rzadko, że nie wydaje mi się, aby to
mogło przynieść Andy'emu dużo szkody.
- Ja cię nie krytykuję.
Nie udawał. Naprawdę nic o to mu chodziło. Uważał zresztą, że
Cass radzi sobie z wychowywaniem Andy'ego lepiej niż wiele par
małżeńskich.
- A, owszem, krytykowałeś. Ale rozumiem, że łatwo jest ferować
wyroki, kiedy samemu stoi się z boku i przygląda. Niech ci się nie
wydaje, ze takie decyzje podejmuje się łatwo. Bynajmniej. Tylko że
ojciec Andy'ego przyzwyczaił go do sobotnich wypraw do kina.
Zwykle nieprzytomnie się razem wówczas obżerali.
Rafe zrozumiał coś, czego wcześniej nie dostrzegł. Cass musiała
być dla swojego syna matką i ojcem jednocześnie. Wyobrażał sobie,
że nie zawsze przychodziło jej to z łatwością.
- Przepraszam, Cass. To było nie w porządku z mojej strony.
Cisza trwała tak długo, że Rafe się przestraszył. Może właśnie
zniszczył szansę zbliżenia. Nie mógłby tego znieść. Nie mniej niż
pragnął pójść z nią do łóżka chciał jej przyjaźni.
- Mylisz się, miałeś rację. To ja przesadziłam. Bardzo bym chciała
oduczyć Andy'ego jedzenia byle czego. Ale gdybyś widział jego
twarz, kiedy poszliśmy razem do kina pierwszy raz po śmierci Carla.
Nie potrafiłam mu wtedy odmówić kupna cukierków.
- Chodź do mnie, kochanie.
Przytulił ją do siebie. Nigdy się tak naprawdę nie zastanawiał nad
trudnościami, jakie niesie ze sobą wychowywanie dzieci. Sam nie był
ojcem i wszystko, co z tym związane, było mu obce. Cass wyraźnie
potrzebny był ktoś, w kim miałaby oparcie i kto służyłby jej pomocą
przy podejmowaniu decyzji.
Instynktownie wiedział, że na niego liczy. Nigdy nie pozwoliłaby
sobie na związek, o którym z góry byłoby wiadomo, że będzie
przelotny i niewiele znaczący dla którejkolwiek ze stron.
Cass potarła twarzą o pierś Rafe'a. Objął ją mocno i trzymał tak
długo, aż wyrwała się z jego ramion. Spojrzała na niego z
wdzięcznością. W jej oczach było coś jeszcze, coś, czego nie potrafił
nazwać.
Instynkt podpowiadał mu ucieczkę. Jak najdalej od tej kobiety,
zanim będzie za późno. Zamiast tego musnął wargami jej włosy.
- Przyjdę po was za dwadzieścia minut. Sprawdziliśmy już z
Andym godzinę rozpoczęcia seansu.
- Co by było, gdybym powiedziała „nie"? - zapytała przekornie.
- Nie powiedziałaś. - Rafe zmierzał w stronę wyjścia. - Idź się
przebrać. Masz tylko dwadzieścia minut. Andy zapewnił mnie, że
dopilnuje, byś była gotowa na czas.
Nocne powietrze było bardzo chłodne. Cass miała na sobie bluzkę
z krótkimi rękawami i drżała z zimna. Kusiło ją, żeby pójść po sweter,
ale Rafe przysunął się do niej i otoczył ją ramieniem. Czuła, jak
udziela się jej ciepło jego ciała.
- Lepiej? - zapytał cicho.
Skinęła głową w milczeniu. Nie chciała przerywać ciszy. Wokół
pełno było różnych dźwięków. Cykanie świerszczy, pomrukiwanie
lelka i daleki odgłos ulicy tworzyły razem symfonie odgłosów.
Andy poszedł spać zaraz po dziewiątej. Jego matka i Rafe przeszli
z butelką wina na werandę. Cass zamierzała zaprosić sąsiada do siebie
na Święto Dziękczynienia, ale nie wiedziała, jak zacząć.
Najwyraźniej Rafe nie miał nikogo bliskiego na Florydzie.
Zastanawiała się, czy w ogóle ma jakąś rodzinę. Nigdy nie opowiadał
o swojej przeszłości. Bardzo ją to dziwiło. bo nie znała żadnego
Włocha, który by nie miał rodziny, i to dużej.
Zadrżała znowu i Rafe przytulił ją mocniej do siebie.
- Chcesz wejść do środka, Cassie?
- Nie - wyszeptała.
Lubiła, kiedy nazywał ją „Cassie". Nikt tak się do niej nie
zwracał. Była zbyt niezależna i uparta, by rodzina i przyjaciele mówili
do niej inaczej niż po prostu „Cass".
- W przyszłym tygodniu jest Święto Dziękczynienia.
- Mhm - wymamrotał z twarzą wtuloną w jej włosy.
- Masz jakieś plany?
Wzięła go za rękę. Ich palce splotły się ciasno.
- Nie. Lubię być w święta sam.
- A co z twoją rodziną?
Instynktownie czuła, że jest bardzo samotny. Tak mało o nim
wiedziała. Tyle jeszcze było do zbadania. Tak wiele powodów, by się
nie angażować w ten związek. Jednakże z drugiej strony to właśnie ją
do niego przyciągało.
Zamiast odpowiedzi otrzymała pocałunek.
Zadrżała, ale tym razem nie z zimna. Zamierzała ponowić pytanie
i zmusić go do odpowiedzi. Chciałaby, żeby czuł się z nią bezpiecznie
nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Ale wyczuła w nim taką
pustkę i samotność, że zrezygnowała. Odchyliła głowę, by ułatwić
jego ustom dostęp do szyi.
Poczuła, jak dłoń Rafe'a wędruje w stronę jej piersi. Cienki,
jedwabny materiał bluzki nie stanowił żadnej bariery.
Jęknęła, kiedy ich usta się spotkały. To był wstęp. Wiedziała, do
czego, i nie próbowała się okłamywać. Nie była jednak jeszcze
gotowa. Jeśli pójdą ze sobą do łóżka, nie będzie mogła udawać, że nie
kocha tego mężczyzny.
Odsunęła się. Rafe spojrzał na nią uważnie.
- Wiem - powiedział miękko. - Wrócę do domu.
Chciała poprosić go, żeby został, ale milczała. Zeszła po schodach
z werandy.
- Dobranoc, Rafe.
- Pa, Cassie.
Przytulił ją i długo całował.
- Nie chcę, żebyś szedł.
Jej głos był chrapliwy od pożądania, a jednocześnie piskliwy z
zażenowania. Brzmiał obco dla niej samej. Zarumieniła się i schowała
twarz na piersi Rafe'a.
- Nie chcesz też, żebym został - odpowiedział.
Wiedziała, że ma rację. Bardzo go lubiła, ale nie była gotowa na
nic poza przyjaźnią. Och, Rafe, pomyślała. Co się stanie, gdy
namiętność wymknie się nam spod kontroli? To nastąpi już niedługo.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Rafe wyszedł na werandę z kubkiem kawy w dłoni. Lubił
obserwować Cass wychodzącą z Andym rano do szkoły. Zauważył, że
dziś podjazd w domu Gambrelów jest już pusty. Poczuł
rozczarowanie.
Ostatniej nocy coś się zmieniło. Jakby uczucia, które zepchnął na
najdalszy plan. wróciły i znowu nim owładnęły. Był przerażony ich
siłą. Nie zachowywał się tak nawet wówczas, kiedy chodziło o Annę,
której pragnął tak bardzo, że zapomniał przy niej o obowiązkach
wobec rodziny. Cass była piekielnie niebezpieczna.
Jeśli straci nad sobą kontrolę, zgubi ich oboje. Zauważył, że myśli
o niej w najdziwniejszych porach i najmniej odpowiednich miejscach.
Wczoraj na budowie o mało nie spadł przez świetlik w dachu. Cała
ekipa naśmiewała się z niego.
Tak nie może dłużej być. Nie miał jednak pojęcia, jak przerwać tę
torturę i nie urazić Cass. Nie da się jej po prostu uwieść. Wymagała
czegoś więcej. I on także - kiedy był z nią.
Po latach samotności, przerywanych jedynie krótkotrwałymi i nic
nie znaczącymi związkami, spotkał kobietę, od której powinien
trzymać się z daleka. I nie potrafił. Przy niej dostrzegł, jak puste było
dotąd jego życie. Wywołała dawne wspomnienia i związane z nimi
uczucia, które uważał za głęboko pogrzebane.
Wstał, by wrócić do domu i przygotować się do pracy, kiedy
nagle jego uwagę przyciągnął pakunek zawinięty w szary papier.
Oparte o ścianę obok drzwi stało jakieś niewinnie wyglądające pudło.
- Co to, u diabła, jest? - mruknął do siebie.
Na werandę wpadła Tundra i zaczęła obwąchiwać paczkę.
- Jak myślisz, co to może być?
Pies zaszczekał przyjacielsko. Rafe wywnioskował z tego, że
zapach musi być mu znajomy. Postawił kubek z kawą na barierce i
pochylił się nad tajemniczym pudłem. Rozluźnił sznurek. Podskórnie
czuł, że paczka jest od Cass
Na podłogę upadł liścik. Pachniał kwiatowymi perfumami. Jej
perfumami. Podniósł pastelowożółtą karteczkę.
Dziwnie wyglądał ten jasny kolor na tle jego spracowanych rąk.
Czasem zapominał o śladach, jakie zostawia jego praca.
Pismo było okrągłe i kobiece, ale znamionowało również siłę.
Wyobraził sobie Cass. jak siedzi przy stoliku w sypialni zajęta
pisaniem listu, okryta tylko tą cieniutką podomką, którą miała na
sobie w dniu, gdy się poznali.
„Dżentelmen powinien być zawsze odpowiednio ubrany. Miłej
zabawy w Święto Dziękczynienia".
Rafe zachichotał. Tundra porwała sznurek i zbiegła na trawnik.
Patrzył za nią, zanim jego uwaga powróciła do przesyłki. Siedem
koszul w różnych kolorach i z różnych tkanin. Wybrał bawełnianą
koszulkę w kolorze khaki i poszedł wziąć prysznic.
Musiał odpowiedzieć jakoś na taki podarunek. Tylko jak?
Najlepiej wybierze coś z ubrania. Jakąś specjalną nocną koszulę.
Nawet wiedział, gdzie ją zamówić. Cass lubiła mieć w domu ładne
rzeczy, ale zauważył, że ubiera się raczej praktycznie.
Ofiaruje jej taką rzecz, jakiej sama by sobie nie kupiła.
Wyczuwał, że dla Cass sprawa koszul to nie tylko dowcip.
Bardzo jej musiał przeszkadzać widok jego na wpół obnażonego
ciała. Nie zamierzał biegać w upały zapięty po szyję, ale była już
właściwie jesień, mógł nie obawiać się więc przegrzania i zacząć
wkładać koszule.
Kwadrans później siedział w swoim jaguarze i obserwował
powrót Cass. Wyjechał na ulicę, zatrzymał się przy jej podjeździe i
otworzył okno.
- Cześć, Cassie.
Spojrzała na jego tors i uśmiechnęła się znacząco.
- A, pan Santini - powiedziała cicho, ale z zaczepną nutką w
głosie. - Ładna koszula.
- Dziękuję - odpowiedział, uśmiechając się szeroko. -
Powiedziano mi, że dżentelmen powinien się zawsze odpowiednio
ubierać.
Rumieniec okrył policzki Cass. Rafe uśmiechnął się jeszcze
szerzej. Odpowiedziała mu tym samym. Nie mógł już czekać dłużej.
Przyszedł czas, by umówić się z nią na prawdziwą randkę.
- Rafe, zapraszam cię na świąteczną kolację.
Długo się jej przyglądał, zanim zaprzeczył ruchem głowy. Chciał
zjeść z nią kolację - do licha, przecież właśnie zamierzał ją gdzieś
zaprosić - ale nie w święta. Święta zawsze przypominały mu o tych,
których stracił. Wiedział, jak spędzi Święto Dziękczynienia. Na
pewno nie w otoczeniu szczęśliwych, kochających się ludzi.
- Myślałam, że może miałbyś ochotę poznać moją rodzinę.
Zawsze przychodzą do mnie w Święto Dziękczynienia. A na Boże
Narodzenie jeździmy do mojej mamy...
Nerwowo przeskakiwała z tematu na temat. Rafe wiedział, że
bardzo ją uraził, odrzucając zaproszenie.
- Przepraszam, Cass. Nie mogę.
- Nie ma sprawy - skłamała. - Masz jakieś inne plany?
- Taaa.
Nie mógł jej przecież powiedzieć, że idzie do knajpy w centrum
miasta i zamierza się upić. Ze dopiero gdy pochłonie butelkę
szkockiej, potrafi zapomnieć o tym, co się stało. O śmierci swoich
rodziców.
- Spotykasz się z rodziną?
Jej niewinne pytania jeszcze bardziej komplikowały sytuację. Jak
miał na nie odpowiadać?
- Muszę jechać, bo się spóźnię.
Zamknął okno i zapalił silnik. Musiał uciec przed Cass. Pragnął
uciec przed wspomnieniami o swoim domu i rodzinie. Miotał
przekleństwa pod nosem. Nie zdejmował nogi z pedału gazu przez
całą drogę na budowę. Miał nadzieję, że praca pozwoli mu oderwać
myśli od tej kobiety. I wiedział jednocześnie, że szansa na to, by tak
się stało, naprawdę jest znikoma.
Dwa dni później Cass siedziała na podłodze obok restaurowanego
łóżka. Było prawie gotowe. Kiedy nad nim pracowała, obraz Rafe'a
nie opuszczał jej ani na moment. Na ogół był to obraz Rafe'a
przebywającego razem z nią w tym łóżku.
To jego wina. Co wieczór biegał po okolicy w tych swoich
nieprzyzwoicie kusych spodenkach. Kiedy go w nich widziała,
przypominała sobie ich pocałunki. Ostatniej nocy znowu miała sen o
Rafie i jego łóżku. Jej podświadomość nie chciała zaakceptować
faktu, że ją zignorował, że przerwał ten dopiero rodzący się związek i
nie zamierzał jej uwieść.
Zacisnęła palce na kolumience podtrzymującej baldachim nad
łóżkiem. Mebel udał się jej nadzwyczajnie. Pogładziła dłonią płasko
rzeźbione ozdoby. Nie myśleć o Rafie było trudniej, niż się
spodziewała. Połknęła przynętę, a on nawet o tym nie wiedział. Z
zamyślenia wyrwał ją nagle dzwonek do drzwi. Pobiegła otworzyć.
- Kto tam? - zapytała i wyjrzała przez wizjer.
- Przesyłka dla pani Gambrel.
Próbowała
sobie
przypomnieć,
co
ostatnio
zamawiała.
Pokwitowała odbiór paczki i szybko ją otworzyła. W sztywne pudełko
zapakowano czerwoną satynową koszulkę nocną.
- Rany Julek!
Tylko Rafe mógł jej przysłać coś takiego. Mężczyzna, który
chciał ją uwieść. Człowiek, który miał dość tupetu, by przysłać
peniuar, a potem zupełnie ją ignorować.
Wyjęła koszulkę z opakowania i zalała się rumieńcem, kiedy
zauważyła, że cały przód wykonano z przejrzystej czerwonej koronki.
Patrzyła na koszulkę w oszołomieniu. Rosło w niej podniecenie.
Nigdy nie odważyłaby się włożyć na siebie czegoś takiego.
Po co jej to przysłał? Przypomniała sobie poranek, kiedy dała mu
koszule. Był wtedy miły, delikatny, zachowywał się, jakby odnalazł
coś, za czym tęsknił.
Ale potem odszedł, zostawił ją. Zaczął postępować jak zwykły
sąsiad. Zmienił się, a ona wiedziała, jaka jest tego przyczyna. Bał się,
że Cass szuka męża i on jest obiektem jej polowania.
Strzepnęła koszulkę, szukając jakiegoś liściku. Miała nadzieję, że
koszulka została wysłana po ich ostatniej rozmowie. Logicznie rzecz
biorąc, było to jednak mało prawdopodobne. Rafe musiał to zrobić
wcześniej. Powoli wysunęła list z koperty.
„Myślę, że dama powinna być w nocy odpowiednio ubrana".
Czyżby w jej liściku było aż tyle arogancji? Spojrzała na piękną
koszulkę i poczuła, że zaraz się rozpłacze. Nigdy nie dostała takiego
prezentu. Od żadnego mężczyzny, nawet od Carla. On kupował jej
miksery i odkurzacze.
Podeszła do okna, zwabiona głośnym szczekaniem psa. Rafe i
Tundra właśnie ukazali się zza zakrętu. Zdziwił ją zbieg okoliczności.
Rafe prawdopodobnie nie znał terminu doręczenia przesyłki, a jednak
trudno było uwierzyć w przypadkowość jego pojawienia się właśnie w
tym momencie.
Poczuła, że ogarnia ją złość. Chciała go poznać, spędzać z nim jak
najwięcej czasu. Marzyła, by pójść z nim do łóżka. I nie mogła tego
mieć, bo nie byli stworzeni dla siebie. Jej dotychczasowe życie i
doświadczenia Rafe'a oddalały ich od siebie.
Wyszła na werandę z mocnym postanowieniem przeprowadzenia
rozmowy z Rafe'em. Przede wszystkim musiała się jakoś dowiedzieć,
dlaczego nie chciał przyjść do niej na obiad w Święto Dziękczynienia.
„Inne plany" były tylko wymówką. Ona nie da się na to nabrać. Jeśli
to dla niego jest krępujące, nie musi spotykać się z jej rodziną.
- Raphaelu Santini - zawołała głośno.
- Tak, szanowna pani?
- Chcę z tobą porozmawiać.
Stanęła na szczycie schodów. Zastanawiała się, czy nie zejść
niżej, ale nie chciała rozmawiać z nim, zadzierając głowę. Przeszedł
przez ulicę i wszedł na werandę. Pachniał jak zawsze: męskością i
potem. Spojrzał na jej ręce. w których trzymała prezent od niego.
- Dziękuję - powiedziała.
- Nie ma za co. Chciałem, by to było coś... - Wzruszył ramionami
i odwrócił wzrok od koszulki. - Zresztą, to już nieważne.
- Mimo to powiedz.
Cass musiała zaspokoić swoją ciekawość, dowiedzieć się, po co
przysłał jej ten uroczy drobiazg, jeśli nie zamierzał jej w nim oglądać.
- Powód ci się nie spodoba.
Nie odrywała od niego wzroku, czekając na odpowiedź. Tym
razem mu nie daruje. Chciała rozumieć człowieka, w którym się
zakochała.
- Wiedziałem, że sama nigdy byś sobie czegoś takiego nie kupiła.
- Dotknął czerwonej satyny. - I chciałem wyobrażać sobie ciebie
śpiącą w czymś równie pięknym jak ty sama.
- Rafe - powiedziała szeptem. Była bliska łez. Czemu spotkała go
tak późno? Dlaczego nie poznali się, zanim stała się tym, kim jest
dzisiaj? Jej dusza bolała nad tym, że nigdy nie zakosztuje miłości z
Rafe'em.
- Jesteś piękna, Cass.
Musnął palcem jej policzek, a ona poddała się tej pieszczocie.
Stali tak długo. W końcu przypomniało jej się, że chciała jeszcze o coś
zapytać Rafe'a.
- Wyjaśnij mi, co takiego powiedziałam tamtego ranka? Wyraźnie
cię czymś zdenerwowałam - powiedziała i po chwili dodała: -
Zastanawiałam się setki razy nad każdym swoim słowem i nie wiem,
o co ci chodziło.
Rafe zaklął pod nosem i gwałtownie ją do siebie przyciągnął.
Pogłaskał po plecach i pocałował w czubek głowy.
- Nie chodzi o coś, co powiedziałaś.
- Wytłumacz mi więc, o co.
Usiadł na schodach i pociągnął za sobą Cass.
- Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym w Święto
Dziękczynienia.
- Boże, Rafe! Tak mi przykro. - Rozumiała, jak się musiał czuć.
Wiedziała, co znaczy śmierć kogoś bliskiego. - Tym bardziej nie
powinieneś spędzać tego dnia w samotności.
- Idę do Jimmy'ego.
- Czy to jakiś znajomy? - zapytała.
Nie znała jego przyjaciół. Nigdy nikogo u niego nie widziała.
Może chodziło o kogoś z pracy?
- Nie - powiedział, śmiejąc się głośno. - To świetna knajpa.
- Nie znam jej.
- Znajduje się w centrum, koło stacji Church Street.
- To pub?
Skinął głową i odwrócił wzrok.
- Rafe, alkohol nie jest rozwiązaniem - powiedziała surowo, chód
trudno jej było myśleć rozsądnie w jego objęciach.
Momentalnie wyparowały jej z głowy słowa przestrogi, jaką
zamierzała mu dać. Serce biło jej coraz szybciej. Przytuliła się do
niego. Chciała ukoić go samą swoją obecnością.
- Wiem, Cassie. Ale lepsze to niż siedzenie w domu i
rozdrapywanie ran.
- To dlaczego nie przyjdziesz do mnie? Mój szwagier, jedyny
mężczyzna w rodzinie, bardzo by się ucieszył z twojego towarzystwa.
- Obawiam się, że to by jeszcze pogorszyło sytuację.
Cass zesztywniała. Poczuła się urażona.
- Nie jesteśmy jakimiś wilkołakami. Rafe. Tony chętnie
porozmawiałby o piłce, jeśli miałbyś na to ochotę. Wiem przecież, że
to lubisz.
- Uspokój się, Cass. Wierzę, że masz wspaniałą rodzinę, ale nie
chcę się zaprzyjaźnić z twoimi krewnymi. Nie pozwolę sobie
zaangażować się w cokolwiek. Nigdy więcej!
Cass zrozumiała, że on po prostu próbuje ochronić siebie, ją i
Andy'ego przed bólem utraty kogoś bliskiego.
- Dziękuję, że mi to wyjaśniłeś.
Nic więcej nie powiedział. Ona również nie przerwała milczenia.
Czuła jednak, że między nimi stało się coś ważnego. I wiedziała już,
że się nie podda, nie zrezygnuje z Rafe'a. Widziała w nim materiał na
wspaniałego, troskliwego towarzysza życia.
Pukanie do drzwi nie zaskoczyło Rafe'a. Spodziewał się, że Cass
będzie próbowała zwabić go do siebie. Nie potrafiła zapomnieć o nim,
siedzącym samotnie w domu, ani też pozwolić jemu zapomnieć o niej.
Ale kiedy otworzył drzwi, zamiast Cass zobaczył w progu
Andy'ego. Miał na sobie garnitur i wyraźnie nie był z tego powodu
szczęśliwy. Przestępował z nogi na nogę.
- Cześć, Andy. Co u ciebie słychać? - zapytał Rafe, opierając się o
framugę.
- Mam powiedzieć, że goście wychodzą około szóstej.
- Dobrze, dzięki.
Ściskanie w piersi ustąpiło. Cass wiedziała, jak dać mu znać, że
nie jest sam. Była chyba najbardziej troskliwą kobietą, jaką znał.
- Mama pyta, czy nie przyszedłbyś na późną kolację.
- Dzięki za wiadomość.
- Nie ma sprawy. I tak nie mogłem już tam wytrzymać. Przyszli
wszyscy moi kuzyni.
- To źle? - zapytał zaintrygowany Rafe.
- To właściwie same kuzynki. Chcą się bawić w ślub. Ohyda. Już
prędzej zjadłbym brokuły.
Rafe zdusił w sobie wybuch śmiechu, nie chcąc urazić chłopca.
- Wiem, co masz na myśli. Moja siostra zmuszała mnie raz w
tygodniu do zabawy w przyjęcie.
- Raaany! To straszne! Dlaczego dziewczyny są takie głupie?
Trudne pytanie, pomyślał Rafe.
- Zapewniam cię, że z tego wyrastają.
- A może poszedłbyś tam ze mną od razu? Wujek Tony wymknął
się do gabinetu. Moglibyśmy do niego dołączyć.
Rafe był na siebie zły, ale nie potrafił odmówić Andy'emu. Jeden
raz - co za różnica. I tak nie ma już właściwie odwrotu. Spędzą razem
ten dzień, a potem się wycofa.
- Dobrze. Poczekaj, a ja pójdę się przebrać.
Włożył jedną z koszul od Cass i dżinsy. Przyczesał włosy i
zauważył, że ręce mu się trzęsą. Rodziny - to było to, czego bał się
najbardziej na świecie. Odłożył grzebień na łazienkową szafkę i
spojrzał w lustro.
- Człowieku, weź się w garść.
Wsunął klucze do kieszeni i wyszedł do Andy'ego. Obiecał sobie,
że będzie się dobrze bawił. Nawet jeśli miałoby go to zabić.
Andy był tego dnia wyjątkowo gadatliwy.
- Rafe?
- Tak, Andy?
- Mama kazała mi nie zmuszać cię do przyjścia do nas. Miałem to
rozegrać dyplomatycznie.
- I rozegrałeś. Nie martw się. Wszystko w porządku.
Weszli do kuchni i Rafe przeniósł się w przeszłość. Otoczyły go
świąteczne zapachy pieczonego indyka i ciast. Kilka kobiet mówiło
jedna przez drugą. Wszystko wydawało się dobrze znajome.
Tyle tylko, że u niego w domu zamiast indyka podawano lasagnę.
Przed oczami stanęły mu matka i siostra. Wspomnienia owładnęły
nim z taką siłą, że zadrżał ze strachu. I wtedy zobaczył Cass.
Odstawiła garnek i podeszła do niego. Kiedy go objęła, uspokoił
się. Czuł, że przy niej nic mu się nie stanie. Nie podobało mu się, że ta
kobieta ma nad nim taką władzę, ale dzisiaj nie zamierzał się
przeciwko temu buntować.
- Wesołych Świąt, Rafe - powiedziała cicho i pocałowała go.
W kuchni rozległy się oklaski. Cass zarumieniła się, chwyciła go
za rękę i pociągnęła na środek kuchni.
- Słuchajcie, to jest... mój sąsiad z naprzeciwka. Rafe Santini.
Dzień minął niespodziewanie szybko. Rafe gawędził sporo z
matką Cass. Iris. Zwrócił na nią uwagę już w kuchni, po której kręciła
się z wrodzonym wdziękiem, rozsiewając delikatny zapach perfum
Chanel. Starsza siostra Cass, Eve, przez jakieś dwadzieścia minut
opowiadała mu o zalotach Tony'ego. Młodsza siostra, Sara,
rozśmieszała go do łez opowieściami o dzieciństwie Cassandry.
Jednak jedyną kobietą, od której nie mógł oderwać wzroku, była
Cass. Jej oczy błyszczały szczęściem. Szwagier Cass, Tony, cieszył
się z męskiego towarzystwa. Nie odstępował Rafe'a ani na moment.
Rozmawiali o piłce nożnej. To było najwspanialsze Święto
Dziękczynienia od dnia śmierci jego rodziców.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Po dniu wypełnionym wrażeniami Cass poczuła nieprzepartą chęć
ucieczki. Andy i Rafe siedzieli na kanapie i oglądali w telewizji mecz
piłki nożnej. Odłożyła na bok tamborek z rozpoczętym haftem
krzyżykowym i wyszła bez słowa na zewnątrz.
Panowie pochłonięci byli meczem bez reszty. Nic miała serca
pouczać ich w tym momencie o szkodliwości oglądania telewizji i
niebezpieczeństwach gry w piłkę nożną, w szczególności uprawianej
zawodowo. Docierały do niej wybuchy śmiechu i głośne okrzyki.
Uśmiechnęła się do siebie.
Jej syn był raczej introwertykiem, a jednak udało mu się znaleźć
wspólny język z Rafe'em Santinim. Być może była to głównie zasługa
Rafe'a. To nie był już ten sam mężczyzna, który wyrwał swoją dłoń z
rączki Andy'ego w czasie meczu w Orenie. Miał w sobie ogromne
pokłady troskliwości i czułości, którym jednak na ogół nie pozwalał
się ujawnić.
Jej syn i Rafe stanowili zgrany duet. Jeszcze wczoraj założyłaby
się o świątecznego indyka, że Rafe się u niej nie pokaże. A jednak
Andy poruszył w nim jakąś ukrytą strunę, na której ona nie umiałaby
zagrać.
Przypomniała sobie podarunek Rafe'a. Spała w czerwonej
koszulce ostatniej nocy i śniła o nim. Nie mogła pojąć, jak udało mu
się zdobyć nad nią taką władzę. Podobnie zresztą działał na jej syna.
Po ich wczorajszej rozmowie wydawało się jej to zupełnie
nieprawdopodobne. Każdy mógł się zaprzyjaźnić z Andym, każdy, ale
nie Rafe. A tu proszę!
- Cass?
Przestraszyła się brzmienia głosu Rafe'a. Niski, schrypnięty ton
przywodził na myśl długie noce pełne niespiesznej miłości.
Przypuszczała, że ów ton pogłębiłby się jeszcze bardziej, gdyby Rafe
zobaczył ją w tej czerwonej ponętnej koszulce. Na Boga, chyba diabeł
ją opętał.
- Cassie? - odezwał się ponownie Rafe. - Wszystko w porządku?
- Tak. Po prostu wyszłam odetchnąć nocnym powietrzem.
I doprowadziłam się przy okazji do szaleństwa, myśląc o tobie,
dodała w duchu.
Stał długo obok niej nie mówiąc ani słowa. Powietrze aż ciężkie
było od piżmowego zapachu jego wody kolońskiej pomieszanej z
wonią jaśminu. Cass chciała go dotknąć, objąć, dać mu tyle, ile mogła.
Ta wizja była tak kusząca, że długo by się jej nie oparła. Odsunęła się
więc od Rafe'a, usiadła na huśtawce i próbowała na niego nie patrzeć.
Rafe położył obie dłonie na barierce i opuścił głowę. Cass wstała i
podeszła do niego. Nie mogła zostawić go samego... osamotnionego.
Zwłaszcza dziś.
Wyobrażała sobie, jak się musi czuć. Ona sama nie znosiła
rocznicy śmierci Carla. Zwykle robiła się wtedy nie do wytrzymania.
A miała przecież oparcie w rodzinie, która cierpliwie znosiła
wszystkie jej humory. Byli jak bufor między nią a jej bólem. Chciała,
by i Rafe miał coś takiego. Nie mogła pozwolić mu cierpieć w
samotności.
- Jak tam Andy? - zapytała, by przerwać ciszę.
- Śpi. - Rafe położył dłoń na jej ramieniu i odwrócił ją do siebie. –
Cass, muszę z tobą porozmawiać.
Kiwnęła głową. Miała przeczucie, że to pożegnanie. Może pamięć
o wszystkim, co stracił, pomogła mu podjąć wreszcie ostateczną
decyzję. Wiedziała, że ten moment nastąpi. Spotkanie z jej rodziną
dopełniło miary. Nie miała do niego pretensji. Jej matka i siostry
przez całe popołudnie wciąż go o coś wypytywały. Przy nich śledztwo
Andy'ego to pestka.
Spróbowała go uprzedzić.
- Przepraszam za te pytania o rodziców. Prosiłam mamę, żeby nie
poruszała tego tematu. Ale ona uważa, że o problemach należy
mówić. Ja się już przyzwyczaiłam do...
Przerwał potok słów, zamykając jej usta długim, delikatnym
pocałunkiem. Przycisnął ją do piersi, a ona zarzuciła mu ręce na szyję.
Przesunął językiem po jej wargach, próbując je rozewrzeć.
Otworzyła przed nim usta, poddając się fali pożądania. Smakował
kawą i plackiem z dyni. Chciała, by ta chwila trwała jak najdłużej. Był
taki silny, że nagle wcześniejsze myśli o jego osamotnieniu i słabości
wydały się jej śmieszne. Uświadomiła sobie, że on wcale nie
potrzebował pomocy od niej. Sam sobie nieźle radził.
Rafe błądził wargami po jej policzku i szyi. Ugryzł ją
pieszczotliwie w ucho i uniósł głowę.
- Wcale mi nie przeszkadzały pytania twojej mamy.
Cass musiała zebrać myśli. Jeśli nie w tym tkwił problem, to w
czym? Poczuła ucisk w żołądku. Była tylko jedna odpowiedź.
Chodziło o nią.
- Czy Andy pozwolił ci w spokoju obejrzeć mecz?
- Taaa.
- Rafe, mówi się „tak". Czasem mi się wydaje, że mówisz gorzej
niż Andy.
- I to pewnie jest prawda.
Uśmiechnął się do niej. Po raz pierwszy tego dnia twarz zajaśniała
mu szczęściem. Wyjąwszy oczywiście ten moment, kiedy wszedł do
kuchni. Ale nawet wtedy było w nim sporo głębokiego smutku.
- Czy pomóc ci położyć Andy'ego do łóżka? - zapytał.
- Jeśli ci to nie sprawi kłopotu. Jest już taki duży. Nie mogę
uwierzyć, że moje dzieciątko tak szybko urosło. Pamiętam... -
przerwała, uświadamiając sobie, że zmienia niepotrzebnie temat. - Nie
musisz zostawać, jeśli nie chcesz.
- Chcę.
Na zawsze, miała nadzieję. Ale wiedziała, że tylko do rana.
Powtarzała sobie, że to bez znaczenia. Serce jednak pękało jej z bólu.
Andy spał jak niemowlę. Rafe od lat miał kłopoty z zaśnięciem.
Mało sypiał, a jeśli mu się udało, męczyły go koszmary. Zdążył się do
tego przyzwyczaić. Teraz jednak coś innego nie pozwalało mu zasnąć
- pożądanie.
Cass schyliła się, by pocałować chłopca. Przed oczami Rafe'a
stanęła jego matka, poczuł ulotny zapach jej perfum, przypomniał
sobie, jak odgarniała mu włosy z czoła i wygładzała kołdrę. Bardzo za
nią tęsknił.
Święta znosił zwykle fatalnie z powodu powracających
wspomnień. Dziś jednak było inaczej. Cass umiała stworzyć w swoim
domu swobodną atmosferę. Łatwo zapomniał o zmorach przeszłości i
po prostu cieszył się chwilą. Czuł się świetnie w otoczeniu członków
rodziny Cass. Zbyt dobrze.
Teraz, kiedy po raz pierwszy tego wieczoru był sam na sam z
własnymi myślami, wspomnienia powoli wracały. Cass była zajęta
układaniem do snu Andy'ego. Rafe czuł się, jakby przez cały dzień
dźwigał na ramionach dwutonowy głaz.
Andy potrzebował ojca. I to natychmiast. Rafe zdusił w sobie jęk
frustracji. Oboje, matka i syn, potrzebowali kogoś tak desperacko, że
Rafe poczuł się winny. Zabiera im czas potrzebny na znalezienie
odpowiedniego mężczyzny. Porządnego faceta pracującego od
dziewiątej do piątej, a nie jakiegoś wypalonego w środku budowlańca
z przeszłością.
Wyszedł z pokoju chłopca. Rodzinny charakter sceny zrobił na
nim bardzo silne wrażenie. Pragnął obiecać Cass, że postara się
spełnić jej oczekiwania, jakiekolwiek by one były. Że spróbuje
uzupełnić jej niekompletną rodzinę. Że będzie dbał o naprawianie
dachu, koszenie trawnika i inne prace domowe. I pomoże jej
wychować Andy'ego na przyzwoitego człowieka.
Zszedł na dół i usiadł na schodach. Chciał to powiedzieć, ale nie
mógł. Nie był tym, kogo potrzebowała, i nie mógł ryzykować, że zrani
ją i jej syna.
- Rafe, wszystko w porządku?
Spojrzał na nią przez ramię i osłupiał na widok niezwykłej urody
tej kobiety. Nie była to bynajmniej uroda klasyczna. Pewnie niektórzy
uznaliby ją jedynie za ładną, ale dla Rafe'a była wcieleniem ideału -
troskliwa, silna, pełna miłości... Miłość go przerażała. Była jak jazda
górską kolejką. Obiecał sobie, że nie będzie ryzykować. Bez względu
na to, jak bardzo pragnął Cass.
- W porządku, Cassie. Zejdź na dół, to porozmawiamy.
Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Wiedział, jak się
musi czuć. Pewnie bała się tego, w co mógł przerodzić się ich dziwny
związek. Do diabła, dlaczego życie musi być tak skomplikowane?
Wszystko, o czym do niedawna marzył, to porządny dom z
ogrodem, w którym Tundra miałaby gdzie pobiegać. Zamiast tego
natknął się w sąsiedztwie na seksowną samotną matkę z małym
chłopcem, który bardzo potrzebował męskiego wsparcia. A niech to...
Przyglądał się, jak Cass schodzi na dół. Większość kobiet
chodziła ociężale albo z pośpiechem, Cass umiała poruszać się jak
dama. Przy niej czuł się nieokrzesanym kmiotkiem. Co ona, u diabła,
w nim widzi?
- Masz ochotę na kawę?
- Nie, dziękuję. Usiądźmy tutaj - poprosił, wchodząc do ciemnego
salonu.
Cass usadowiła się obok niego na brzegu sofy. Rozparł się
swobodnie i otoczył ją ramieniem. Przez chwilę się wahała, po czym
oparła o niego. Próbował nie zwracać uwagi na to, jak dobrze do
siebie pasują.
- Na pewno nie dotknęły cię pytania mojej mamy? - zapytała.
- Może byś już przestała się tym zamartwiać.
- Nie potrafię.
- Rany, i co z tym zrobimy?
- Zignorujemy - westchnęła.
Położyła mu dłoń na policzku. Rafe poczuł, że jest o włos od
utraty kontroli nad sobą. Pocałował jej słodkie usta. Cass zarzuciła mu
ręce na szyję, palce wplątała we włosy. Zdał sobie nagle sprawę z
tego, jak wiele przez ostatnie lata stracił. Żadna kobieta nie mogła
równać się z Cassandrą Gambrel.
Wędrował dłonią po jej wąskich plecach. Po raz kolejny
uświadomił sobie, jaka jest drobna i delikatna. Tuliła się do niego, co
uznał za dowód, że ona czerpie z ich wzajemnego kontaktu nie mniej
przyjemności niż on.
Wsunął ręce pod jej koszulkę. Miała jedwabiście gładką skórę.
Było mu tak dobrze, że miał ochotę wyć do księżyca. Tę kobietę
stworzono do miłości. Powoli oderwał usta i dłonie od jej ciała.
Wiedział, że musi przerwać, i zdawał sobie jednocześnie sprawę, że
żadne z nich tego nie chce.
Ze zdziwieniem zauważył, że Cass z ufnością złożyła głowę na
jego ramieniu. Po tym jak niemal stracił nad sobą, kontrolę, powinna
ratować się ucieczką. A ona siedziała nadal obok niego, jakby nagle
pozbawiono ją instynktu samozachowawczego.
Przysunęła się bliżej. Biodrami ocierała się o jego lędźwie,
doprowadzając go do szaleństwa. Wyobrażał sobie, jak jej nogi
owijają się wokół niego, otwierając mu drogę dalej. Byłaby gorąca i
ciasna...
- Cassie, kochanie, lepiej wstań, bo za moment przestanę nad sobą
panować.
Posłusznie wykonała jego polecenie. Była wyraźnie zawiedziona.
- Co zrobimy? - zapytała głosem wibrującym od emocji.
- Może umówimy się na randkę?
Chętnie by sam siebie kopnął. Co on wygaduje? Miał przecież
uciekać jak najdalej od Cass i Andy'ego.
- Czemu nie - powiedziała miękko. - Z rozkoszą dokądś się z tobą
wybiorę.
- Tylko ty i ja - uściślił.
- Chyba nie myślałeś, że wzięłabym Andy'ego?
- Rany, pewnie, że nie.
Cass weszła do pokoju, niosąc gorącą czekoladę i miskę prażonej
kukurydzy.
- Miło, że zostałeś.
- Bardzo lubię prażoną kukurydzę. Nigdy nie odmawiam, gdy
mnie nią częstują - odpowiedział zaczepnie.
W tle cicho grał telewizor. Pokazywano ,Bulwar Zachodzącego
Słońca".
- Niestety, jest z mikrofalówki.
- Mnie to nie przeszkadza - wyszeptał Rafe.
Umiał przemienić zwyczajny, cichy wieczór w niezwykły czas, po
którym pozostaną niezwykłe wspomnienia. I ona, i Andy długo będą
pamiętać tegoroczne Święto Dziękczynienia.
- Nigdy nie zwróciłem uwagi, jaki to świetny film.
Położył swoje długie nogi na jej udach. Zanim zdążyła
zaprotestować, chwycił ją za ręce i zmusił, by wyciągnęła się obok
niego.
- Nie kłam. Nie widziałeś tego filmu.
- Taaa, nie jest to raczej kino akcji.
Słuchała go, obserwując jego profil. Silna twarz o klasycznych
rysach. Co mówił? Coś o kinie akcji.
- Czyżbyś oglądał tylko filmy akcji?
- Lubię też, gdy pojawia się na ekranie jakiś silny mężczyzna i
kilka pięknych kobiet.
Cass uniosła się na łokciu i spojrzała na niego z góry.
- Raphaelu Santini, co by na to powiedziała twoja matka?
Błysk w oczach podpowiedział jej, że zareagowała dokładnie tak,
jak się spodziewał.
- Prawdopodobnie to samo, co ty.
- Czyżbym była do niej podobna? - zapytała z napięciem, które i
ją zaskoczyło.
- Nie wyglądasz tak jak ona - odpowiedział z namysłem. - Chodzi
mi o to, jak sobie radzisz z Andym. I o twoją troskliwość. Przypomina
mi się mama.
Westchnęła i przytuliła się do niego mocniej.
- Słodki jesteś, Santini - powiedziała cicho.
- Do diabła, Cass.
- Nie klnij. Oglądaj film. Ta scena będzie ci się podobała.
Zmieniła pozycję na kanapie. Rafe uniósł się i usiadł za nią. Jedną
ręką objął ją w pasie, drugą podłożył jej pod głowę. Cass zupełnie
zapomniała o filmie. Ważne było tylko to, że Rafe był obok. Ciepło
jego ciała przenikało ją jak pierwsze wiosenne promienie słoika po
długiej zimie.
Wieczór był chłodny, ale nie zimny. Mimo to Rafe rozniecił ogień
w kominku. Zapach palącego się sosnowego drewna i trzaskających
płomieni ukołysał Cass do snu.
Obudziła się przed świtem. Leżała obok uroczo chrapiącego
Rafe'a. Był idealny fizycznie, niemal bez skazy i... chrapał.
Przyglądała się jego nie ogolonym policzkom, rozmyślając o ich
wieczornej rozmowie. Czym to się skończy? Pójściem do łóżka?
Wspólnym życiem?
Lewa ręka, na której spoczywała głowa Rafe'a, zdrętwiała jej
kompletnie. Ostrożnie ją uwolniła, budząc przy tym Rafe'a. Przez
chwilę patrzył na nią ze zdziwieniem.
- Która godzina? - zapytał szorstkim, jeszcze niższym niż zwykle
głosem.
Wpił się wzrokiem w jej usta. Oblizała wargi zachęcająco. Schylił
się nad nią, a po krótkim pocałunku wstał i wyciągnął do niej rękę.
- Odprowadzisz mnie?
Skinęła głową i dźwignęła się z sofy.
- Wybierzesz się gdzieś ze mną w sobotę? - zapytał, stojąc w
drzwiach.
- Obiecałam pójść z Andym na ryby. Nie wiem, o której wrócimy.
- Umiesz łowić?
Skrzyżowała ręce na piersiach.
- Nic. Ale mam nadzieję, że dam sobie radę.
- Mógłbym ci pomóc - powiedział ze śmiechem.
- Czyżbyś był ekspertem w łowieniu ryb?
- Łapię więcej, niż wypuszczam.
Szczwany lis. Spodziewał się pewnie, że obleje ją w tym
momencie rumieniec wstydu.
- Raphaelu Santini, i co ja mam z tobą począć?
- Co zechcesz. Przyjdę po was w sobotę o piątej rano. Ubierz się
seksownie.
Śmiała się głośno, patrząc za nim. Zawsze musi mieć ostatnie
słowo. Nagle dotarło do niej, co powiedział. Piąta rano!
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy opadła poranna mgła, na niebie ukazało się jasne słońce.
Rafe powstrzymał ziewanie i rozsiadł się wygodnie na swoim miejscu
w łodzi. Andy był wyspany i bardzo przejęty wyciąganiem z wody
okoni. Kołysali się lekko na promieniującym spokojem, niemal
pustym jeziorze. W zasięgu wzroku mieli tylko jedną łódź.
Rafe lubił łowienie ryb i polowanie. Prawdopodobnie odzywały
się w nim instynkty praprzodków, kiedy tropienie i zabijanie
zwierzyny było męską powinnością. Andy'emu najwyraźniej też się ta
radość udzielała. Patrząc na niego, Rafe czuł ogarniające go
wzruszenie. Chłopiec powoli zdobywał sobie miejsce w jego sercu.
Cass była kiepskim rybakiem. Wciąż nie mogła poradzić sobie z
założeniem przynęty na haczyk. Wyglądała ślicznie w dużych,
ciemnych okularach i sportowym ubraniu, które jednak nie ukrywało
jej kobiecych kształtów.
- Może pomóc? - zapytał drwiąco Rafe.
- Nie.
Była uparta. Nie chciała przyznać się do porażki. Rafe nie wątpił,
że ona i Andy świetnie by sobie poradzili na rybach bez niego. Cass
dałaby z siebie wszystko, by nie zawieść syna.
- Weź moją sztuczną muchę.
- Rafe - powiedziała rzeczowym tonem, jakim zwracała się do
Andy'ego, gdy coś przeskrobał. - Jeśli nie mogę założyć na haczyk
tego cholernego robaka, skąd wiesz, że poradzę sobie z muchą?
Wybuchnął śmiechem. Wymienili z Andym porozumiewawcze
spojrzenia.
- Pokażę ci. Niewielu jest takich, którym udało się za pierwszym
razem samemu założyć przynętę.
- Dzięki za pocieszenie, ale nie jestem aż taka naiwna, żeby się
dać na to nabrać.
- Do cholery, kochanie. Wcale nie zalewam.
Andy miał świetną zabawę, przysłuchując się rozmowie.
- Nie przeklinaj - powiedziała z przyzwyczajenia.
Rafe spojrzał na nią z niedowierzaniem. Zbyt poważnie
podchodziła do takiej błahostki jak łowienie ryb. Doszedł do wniosku,
że kobiety nie są stworzone do uprawiania sportów. Cass powinna
mieć więcej pewności siebie i wiary we własne możliwości.
Rafe postanowił pomóc jej to osiągnąć.
- Andy? - zapytał z nadzieją, że zrozumieją się bez słów.
- Taaa?
- Mówi się „tak" - pouczyli go oboje jednocześnie.
Cass spojrzała pytająco na Rafe'a. W odpowiedzi wzruszył
ramionami. Sam nie wiedział, dlaczego tak zareagował. Żeby ukryć
zmieszanie, zwrócił się do Andy'ego.
- A ty założyłeś robaka za pierwszym razem?
- Nie, tato mi pomógł. Mamo, chcesz, żebym ci pokazał?
- Nie, dziękuję, słonko.
Z gorzkim uśmiechem odłożyła wędkę, przytuliła syna i
przekrzywiła mu kapelusz na głowie.
Po chwili Andy wyswobodził się z jej objęć i wrócił na dziób.
Fachowo założył przynętę i zarzucił wędkę.
- Cass, poproś robaka, żeby sam wskoczył na haczyk - drażnił się
z nią Rafe.
- Właśnie to robię - odparowała natychmiast.
Jej pełen irytacji głos działał na niego jak porażenie prądem.
Zanim ruszył w jej stronę, sprawdził, jak radzi sobie Andy. Potem
stanął za nią i gapił się na linię jej pleców. Była silna, a jednocześnie
krucha. Lubił widzieć w niej istotę słabszą, potrzebującą jego ochrony
i opieki. Skrzywił się na samą myśl o tym, jak by zareagowała, gdyby
zdradził się przed nią z tymi myślami. Pewnie wrzuciłaby go do
wody.
Słońce połyskiwało w jej włosach. Rafe'owi te lśniące pasma
wydały się jakimś zapomnianym, nagle odkrytym skarbem. Pragnął
zanurzyć ręce w tę gęstwinę. Powstrzymał jednak świerzbiące dłonie i
zajął się przynętą.
- Trzymaj robaka delikatnie, jak kochanka. Powinien sam wejść
na haczyk. Powoli...
Prowadził jej dłoń. Po chwili zmienił pozycję i przyciągnął Cass
do siebie. Zachwiał się pod naporem fali pożądania. Cass spróbowała
jeszcze raz, ale robak wciąż odmawiał współpracy.
- Zrobię to - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Spokojnie, kochanie. Za bardzo się spieszysz - mówił, głaszcząc
jej nadgarstek.
Otoczył ją ramionami. Widział, że jest bardzo zdenerwowana.
Traktowała kłopoty z przynętą jak osobistą porażkę. Opuścił głowę i
musnął wargami jej kark. Przeszedł ją dreszcz. Ręce się jej trzęsły.
- Wcale mi nie pomagasz.
Niski tembr głosu złagodził trochę opryskliwość uwagi.
- Próbuję.
Pragnął Cass aż do bólu. Cały był napięty od powstrzymywanego
pożądania. Potrzebował jej do życia bardziej niż tlenu.
- Cholera - wymamrotał pod nosem i poczuł, jak Cass sztywnieje.
- Nie klnij - upomniała go.
- Kobieto, ja przy tobie oszaleję.
Skłoniła głowę i wyszeptała coś tak cicho, że nie zrozumiał ani
słowa. Machnęła ręką w kierunku robaka i wbiła sobie haczyk w dłoń.
Mała ranka prawie nie krwawiła, ale Rafe wiedział, że musi sprawiać
Cassie ból.
- Uparciuch z ciebie.
Położył ręce na dłoniach Cass i pomógł jej założyć w końcu
robaka. Zarzucił wędkę, oparł ją o burtę i uniósł zranioną dłoń Cass do
ust. Delikatnie musnął rankę językiem. Zdusił w sobie przekleństwo,
kiedy palcami dotknęła jego policzka. Siłą woli odsunął się od niej.
Nie czas ani miejsce na taką grę!
- Czemu? - zapytała zdziwiona Cass.
Nie musiała wyjaśniać, o co pyta. Rafe zadawał sobie to samo
pytanie. Znowu odezwały się w nim pierwotne instynkty. Marzył, by
zacisnąć ręce na tych ponętnych udach i przerzucić Cass przez ramię.
Zaniósłby ją na plecach do sypialni. Albo gdzie indziej. Byle było tam
cicho i spokojnie.
Do pioruna! Nie był jakimś wielkim, pozbawionym mózgu,
muskularnym macho. Umiał zachowywać się z finezją godną
dżentelmena. Dlaczego przy niej zmieniał się w jaskiniowca,
kierującego się hormonami, a nie rozsądkiem? Co z niego za zwierzę,
że myśli tylko o tych rzeczach? Zwłaszcza że Cass nie robiła nic, by
go sprowokować. W końcu to nie jej wina, że uosabia wszystkie jego
sny i pragnienia.
- Cholera - powiedział, odwracając się w stronę Andy'ego.
- Rafe?
Stanął, ale nie spojrzał na nią. Jeszcze sekunda dłużej, a nie
wytrzyma i pocałuje ją.
- Ja... dziękuję za pomoc.
Zawsze uprzejma, bez względu na to, jak idiotycznie się
zachowywał. Zawsze łagodna jak prawdziwa dama. A on jest tylko
nieokrzesanym, włoskim budowlańcem.
- Do usług.
Niebo zasnuły burzowe chmury. Rafe nie chciał straszyć Cass i
Andy'ego, ale miał niedobre przeczucia.
- Zwińcie wędki. Wracamy.
- Coś złego się dzieje? - zapytała Cass.
Bardzo Rafe'owi ufała, ale mimo to chciała znać ewentualne
zagrożenia.
- Jeszcze nie, ale się ściemnia.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Andy, pospiesz się.
Chłopiec zwinął żyłkę na kołowrotek i odłożył wędkę. Cass
posadziła go na ławeczce z tyłu łodzi, sama usiadła obok.
- Nałóżcie kamizelki ratunkowe - powiedział Rafe.
Włączył silnik. Chciał otworzyć przepustnicę i przedostać się
szybko na drugie jezioro, ale woda była już lekko wzburzona. Łódź
podskakiwała na falach. Spojrzał w niebo i spróbował ostrożnie
zwiększyć prędkość
- Co się dzieje? - spytała zza jego pleców Cass.
- Boję się tej burzowej chmury. - Wskazał na horyzont.
- Chyba powinniśmy jak najszybciej znaleźć się na brzegu.
- Wiem. Idź i usiądź koło Andy'ego.
- Zdążymy? - Wyciągnęła rękę w stronę opuszczonej przystani w
oddali.
- Mam nadzieję.
Nagle zerwał się wiatr i lunął deszcz. W jednej chwili byli
przemoczeni do suchej nitki. Rafe kierował łódź z maksymalną
szybkością ku przystani. Nim dopłynęli, wokół rozszalała się straszna
wichura. Cass zbladła ze strachu. Andy siedział, trzymając się jej
kurczowo. Rafe pomyślał, że zajmie czymś chłopca, by zapomniał o
strachu.
- Andy, potrzebuję pomocy.
Chłopiec wyprostował się i odsunął od matki.
- Co mam zrobić?
- Kiedy tylko dopłyniemy do brzegu, musisz z mamą szybko
zacumować łódź.
Po kilku minutach łódź była już zabezpieczona, a oni siedzieli w
budce przy przystani. Było to niewielkie pomieszczenie, ale dawało
przynajmniej jaką taką ochronę przed szalejącym na zewnątrz
żywiołem.
Rafe przysunął się do Cass i otoczył ją ramieniem.
- Nie bój się, kochanie. Nic pozwolę, by coś się wam przydarzyło.
- Wiem.
Stało się to, czego obiecał sobie unikać. Związał się emocjonalnie
z tą małą rodziną i zaczął się o nią troszczyć. Do diabła, to nie tylko
troska. To miłość.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Miłość. Nie wolno mu nawet o niej myśleć. Nie umie kochać.
Śmierć rodziców zabiła w nim wszystko. A jeśli cokolwiek
przetrwało, to reszta zniknęła z odejściem jego siostry, zaledwie kilka
tygodni później.
Czuł się winny, że tej feralnej nocy nie było go z rodzicami. I
właśnie poczucie winy zabrało mu nadzieję, że kiedykolwiek będzie
miał własną rodzinę.
Ostatnie kilka lat tułał się samotnie po emocjonalnej pustyni. Cass
zwabiła go obietnicą spokojnej przystani, do której mógłby wracać, by
koić sterane ciało i duszę. Ale to nie może być miłość. Nie jest
przecież aż taki słaby.
Zniewoliła go obecność Cass i sztorm szalejący na zewnątrz.
Gdyby był w domu, wskoczyłby za kierownicę swojego jaguara i
popędził gdzieś daleko. Gnałby z szybkością., która wywiałaby mu z
głowy wszystkie te uczucia i myśli. Uciekłby przed swoimi emocjami.
Brakowało mu przestrzeni w małym, drewnianym pomieszczeniu.
A Cass właśnie teraz położyła rękę na jego udzie. Jak zwykle, kiedy
była blisko, poczuł, że ogarnia go pożądanie.
Zsunął jej dłoń z uda. Przytuliła się do niego i oparła głowę na
jego piersi. Drżała na całym ciele. Delikatny, kobiecy zapach
przypominał mu o utraconym domu rodzinnym. Wtulił nos w jej
włosy i wdychał głęboko ten zapach. Zaklął cicho pod nosem,
wyzywając się od największych idiotów.
Wstał gwałtownie. Cass spojrzała na niego pytająco.
- Co? - zapytała krótko.
Usiadł z powrotem, nie chcąc wzbudzać jej niepokoju.
- Rafe?
Usłyszał w jej głosie wahanie i strach. Jak na złość nie
przychodziło mu do głowy nic uspokajającego. Burza nadal szalała.
Wydawało się nawet, że przybiera na sile.
- Wszystko będzie dobrze.
No, pewnie. Tylko ciekawe, co z targającymi nim uczuciami.
Wiedział, że seks z Cass nic tu nie pomoże. Gdyby poszedł z nią do
łóżka, straciłby wszystko, co jeszcze pozwalało mu się kontrolować.
Nie mógł na to pozwolić.
Zerwał się i ruszył w stronę łodzi. W połowie drogi stanął jak
wryty. Był odpowiedzialny za tę kobietę i dziecko. Nie mógł ich tak
po prostu zostawić. Obrócił się na pięcie i zobaczył tych dwoje
przytulonych do siebie. Przyglądali mu się z niepokojem.
- Rafe, wszystko w porządku? - zapylała znowu Cass,
przekrzykując pioruny bijące raz za razem.
- Tak, tylko mam mały napad klaustrofobii - kłamał bez
zmrużenia okiem. - Zajmijmy się czymś.
- Szkoda, że nie wziąłem Nintendo - powiedział Andy.
Głos drżał mu ze strachu, ale pewnie nigdy by się do tego nie
przyznał. Jak każdy mężczyzna, pomyślał Rafe.
- Ja też żałuję.
Andy uśmiechnął się szeroko. Rafe pomyślał, że nic nie jest w
stanie odciągnąć go od tej rodziny. Musiał odwrócić jakoś ich uwagę
od burzy. Tylko jak? Gdyby był z Cass sam na sam. nie mieliby
problemu z wypełnieniem czasu. Ale obecność Andy'ego wykluczała
tę ewentualność.
- Zagrajmy w pytania i odpowiedzi - podpowiedziała Cass.
- Nie.
- Czemu nie?
- To nudne.
Nie chciał odpowiadać na osobiste pytania.
- Poza tym nie mam żadnych sekretów, z wyjątkiem mojego
drugiego imienia.
Wiedział, że Cass jest zżerana przez ciekawość. W ciągu ostatnich
dni kilkakrotnie wracała do tego tematu. Wymyślała jakieś niezwykłe
imiona w nadziei, że w końcu trafi.
- Niech będzie imię - odparła Cass.
- Peter? - zapytał Andy.
- Nie, słonko. - Cass uprzedziła odpowiedź Rafe'a. - Zaczyna się
na literę „g".
- Gary?
- Nie. To włoskie imię.
Andy był bardzo inteligentny. Rafe przeczuwał, że kiedy matka i
syn połączą swoje siły, wkrótce rozwiążą zagadkę. W końcu nie było
tak wiele włoskich imion zaczynających się na „g". Postanowił więc
utrudnić zadanie.
- Po jednej próbie na osobę.
- Nie znam zbyt wielu włoskich imion - powiedział Andy. - Czy
to Giovanni?
- Nie - zaprzeczył ruchem głowy. - Cass?
- Giuseppi?
Parsknął śmiechem.
- Trafiłam?
- Nie, ale jesteś blisko.
- Mogę spróbować jeszcze raz? - zapytał Andy. - Mama zgaduje
już od dawna.
- Skąd wiesz? - zdziwił się Rafe.
Spojrzał na Cass i zobaczył, jak się czerwieni. Od dzieci można
się dużo dowiedzieć.
- Mama sprawdzała wczoraj imiona świętych w Biblii.
- Cassie, no wiesz, zaskoczyłaś mnie.
- Tylko bez przesady. Sprawdzałam, co będzie czytane w kościele
w przyszłym tygodniu.
- I co, znalazłaś jakieś odpowiednie dla mnie imię w Piśmie
Świętym?
- Nic specjalnego. Bardziej pomogła mi włoska księga imion.
Rafe wybuchnął śmiechem. Cass i Andy mu zawtórowali.
Pierwszy raz od czasu tego straszliwego wypadku samochodowego
poczuł się częścią rodziny.
- Co będziemy teraz robić? - zapytał Andy.
- Nic - odpowiedział Rafe, nasłuchując cichnącej burzy. - Wyjdę
na zewnątrz i zobaczę, jak wygląda sytuacja.
- Mogę iść z tobą?
Tak naprawdę chciał być sam, by uspokoić rozszalałe emocje.
Andy patrzył jednak na niego z taką nadzieją, że nie potrafił mu
odmówić. Jeszcze dobrze pamiętał, jak to jest, gdy ma się idola. Nie
mógł się natomiast przyzwyczaić, że to on odgrywa tę rolę.
- Cass?
- Idźcie, tylko bądźcie ostrożni.
Cass ucałowała syna w czubek głowy i pchnęła go w stronę drzwi.
Rafe ruszył za nim, ale Cass chwyciła go za nadgarstek. Stanęła na
palcach i pocałowała go w policzek.
- Ty też bądź ostrożny.
W sobotę po południu Cass zawiozła Andy'ego do swojej mamy.
Chłopiec był śpiący, ale cieszył się na spotkanie z ciocią Sarą,
młodszą siostrą Cass, która właśnie przyjechała do domu na wakacje.
Żegnając się w drzwiach, Sara poradziła Cass, by była ostrożna.
- Santini nie wydaje się lekkomyślnym facetem, ale myślę, że
powinnaś sama zadbać o zabezpieczenie.
Cass spojrzała na siostrę. Sara była czarną owcą w rodzinie. Miała
dwadzieścia sześć lat, była niezamężna i nie zamierzała chyba zmienić
tego stanu.
- O czym ty mówisz? Rafe nigdy by mnie nie skrzywdził.
Sara westchnęła jak matka, usiłująca wytłumaczyć coś dziecku
opóźnionemu w rozwoju.
- O ciąży, Cass. Tylko mi nie mów, że nie pamiętasz, skąd wziął
się Andy. Wiem, że nie bierzesz pigułki. Kup chociaż prezerwatywy.
Te słowa kołatały się jej po głowie przez całą drogę do domu. Na
pewno Rafe o to zadba. A jeśli nie? Nie miała ochoty czekać potem w
strachu, zastanawiając się, czy jest w ciąży, czy nie. Oboje mieli dość
innych problemów.
Odruchowo skręciła na parking przed supermarketem. Dopiero po
jakichś pięciu minutach wysiadła z samochodu i weszła do środka.
Postanowiła, że będzie się zachowywać spokojnie, a nie rozglądać na
boki, jakby była jakąś przestępczynią. W końcu nastolatki kupują te
rzeczy nieustannie. Nawet dziewczyny.
Minęła półki z kosmetykami i lekami, zatrzymała się przy
narzędziach do czyszczenia basenów, gdzie spędziła kwadrans, po
czym wróciła do sekcji z farmaceutykami. Starała się, nie zwracać na
siebie uwagi. Środki antykoncepcyjne leżały przy samej kasie.
Pomyślała, że to pewnie po to, by zniechęcić dzieci do ich kupowania.
Szybko ogarnęła spojrzeniem całą półkę. Myślała, że po prostu
chwyci jedno opakowanie i szybko opuści sklep. Okazało się jednak,
że nic przewidziała ogromnej różnorodności specyfików.
Były tam środki zapobiegawcze dla mężczyzn i kobiet. Były żele,
pianki i zwyczajne prezerwatywy. Nie starczało jej wyobraźni, by
dojść, do czego służą niektóre z nich.
Co powinna wybrać? Usłyszała jakiś ruch za plecami, szybko
więc zgarnęła wszystkiego po trochu. Twarz jej płonęła. Chciałaby w
spokoju przeczytać napisy na opakowaniach i dowiedzieć się, co tak
naprawdę, kupuje. Pomyślała jednak, że najlepiej będzie wydostać się
jak najprędzej ze sklepu. Poczyta w domu.
Podeszła do kasy i ułożyła na ladzie wszystkie pudełeczka.
Kasjerka uporała się z nimi szybko, nic mrugnąwszy nawet okiem.
Cass zaczęła się zastanawiać, czy jej obojętność świadczy o tym, że
zwykle ludzie kupują po kilka różnych środków zapobiegawczych na
raz.
Kolacja była wyszukana i elegancka, ale nieco męcząca. Cass z
ulgą myślała o chwili odpoczynku u boku Rafe'a w czasie jazdy
powrotnej do domu. W restauracji bała się rozmawiać na osobiste
tematy.
Tego wieczoru pierwszy raz w życiu chciała być kimś innym niż
Cassandrą Lynn Gambrel. Jakąś wyrafinowaną, wspaniałą kobietą, na
jaką zasługiwał Rafe. a nie samotną matką, ubierającą się jak
prowincjonalna stara panna.
Miała do siebie pretensję, że tak mało ćwiczy, a tak dużo je.
Mogła chociaż sięgnąć po kasetę z aerobikiem Jane Fondy, która od
czasu narodzin Andy'ego walała się po kątach jej domu.
Westchnęła ciężko i wytarła spoconą dłoń w sukienkę. Wsiedli do
samochodu i ruszyli w milczeniu. Noc była gwiaździsta przez otwarty
dach wpadał do środka chłodny powiew wietrzyku. Rafe prowadził
pewnie i spokojnie. Nie spuszczał oczu z drogi, ale prawą dłonią
błądził po udzie Cass. Poczuła silny dreszcz i powstrzymała jego rękę.
Nie mogła pozwolić sobie na emocje o takiej skali, gdy jechali przez
miasto. Pod wpływem spojrzenia Rafe'a zadrżała ponownie.
- Spokojnie, maleńka. Zaraz będziemy w domu. - Po chwili
milczenia dodał: - Obiecałem ci wieczór pełen niespodzianek.
Zamierzam dotrzymać przyrzeczenia.
Był jakiś dziwny. Momentami Cass czuła się tak, jakby spotkała
się z kimś nieznajomym. Miał na sobie elegancki garnitur i jedwabny
krawat. W czasie kolacji zachowywał się jak stały bywalec
wyszukanych restauracji. Znał się świetnie na winach, a francuskie
nazwy potraw wymieniał z pewnością siebie godną paryżanina.
No i muzyka. Rafe zwykle słuchał country i podśpiewywał do
wtóru melodii dobiegającej z radia. Dzisiaj włożył do odtwarzacza
kompaktowego płytą z instrumentalnym jazzem, od którego rozbolała
ją głowa.
Przeczucie podpowiadało jej, że nie zależało mu na tym, by
dobrze się tego wieczora bawić. Miał inny cel - uwieść ją.
I robił to z zimną krwią. Była na niego wściekła. Pogodziła się z
faktem, że on nie chce poważnego związku, ale nie pozwoli mu się
traktować jak zdobycz na jedną noc. Oboje zasługiwali na coś więcej.
- Lepiej wysadź mnie koło domu - poprosiła cicho.
- Dlaczego?
- Chyba niezbyt dobrze się ze mną bawisz - powiedziała,
chwytając za klamkę.
- Zamierzam dobrze się z tobą bawić, maleńka - odparł,
obrzucając ją płomiennym spojrzeniem.
Ujął jej dłoń i uniósł ją do ust. Całował i ssał każdy z palców po
kolei. Cass czuła, jak ogrania ją ciepła fala pożądania, ale postanowiła
się nie poddawać. Nie będą nią rządziły hormony.
- Dziękuję, Rafe, ale nic z tego nie będzie. Chcę być z mężczyzną,
który lubi moje towarzystwo, tak jak ja lubię jego.
- Lubię być z tobą.
Schylił się, by ją pocałować. Po kilku sekundach Cass odsunęła
się od niego.
- Za bardzo skupiasz się na tym, by mnie uwieść. Wydawało mi
się, że cię znam, ale najwyraźniej się pomyliłam.
Milczał. Wiedziała, że czeka na jej wyjaśnienia.
- Mężczyzna, którego znam, ubiera się wygodnie, a niekoniecznie
modnie, i słucha muzyki country, a nie jakiegoś wymyślnego jazzu.
- Myślałem, że lubisz jazz.
- Nie o to chodzi.
- A o co?
- Mam wrażenie, jakby cię tu nie było. Jakbyś włożył swoje ciało
jak kostium na urządzenie, które jest zaprogramowane na uwodzenie.
Pragnę cię, Rafe. Ale to nie wszystko. Jesteś dla mnie ważny. Nie
potrafię być kobietą na jedną noc. Nie zrobię tego nawet dla ciebie.
Otworzyła drzwi samochodu i spojrzała na Rafe'a. Siedział w
ciszy, zastanawiając się nad jej słowami.
- Dziękuję za miłą kolację - wykrztusił w końcu.
Odeszła, nie oglądając się za siebie. Przypomniała sobie o
środkach antykoncepcyjnych, które miała w torebce. Czuła
rozczarowanie. Prawie płakała.
- Cassie?
Zatrzymała się. Pierwszy raz tego wieczoru nazwał ją inaczej niż
„maleńka".
- Zostań, proszę.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Stała bez ruchu. Po raz pierwszy tego wieczoru Rafe nie był
pewien, czy naprawdę chce iść z tą kobietą do łóżka. Zastanawiał się
nad czystością własnych intencji i uczciwością, w którą zwątpił po raz
pierwszy w życiu.
Spodziewał się, że zaciągnie ją do łóżka równie łatwo, jak
wszystkie inne kobiety. Miał swoje niezawodne sposoby Casanovy.
Ale na Cass one najwyraźniej nie działały. Chciała odejść i on to
szanował, ale nie mógł na to pozwolić. Nie teraz, kiedy znalazł się tak
blisko czegoś, czego szukał przez całe życie...
- Cassie, przepraszam. Ja...
Podeszła do niego. Czuł jej oddech. Odległość jednak pozostała i
mogła okazać się trudna do przebycia.
- Denerwujesz się, Rafe?
Nerwy? O różne rzeczy mógł siebie podejrzewać, ale nie o
nerwowość. Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Może.
- Ja jestem zdenerwowana - przyznała z westchnieniem, ledwo
powstrzymując łzy. - Przestraszona i niezdecydowana. Ale chcę...
- Cicho, Cassie - powiedział, słysząc, jak załamuje się jej glos. -
To co, idziemy do środka? - zapytał po kilku minutach milczenia.
Skinęła głową. Ruszyli, objęci.
Rafe doznał prawdziwej satysfakcji. Była w jego domu. Wciąż
jednak bardzo spięta. Postanowił więc dać jej trochę czasu i wpierw
odzyskać zaufanie.
- Zaraz wracam - powiedział.
Przeszedł przez przedpokój do kuchni i wyjął butelkę wina z
lodówki. Wspomniał noc, kiedy pierwszy raz pocałował Cass. Była
wtedy pewna, że on zaraz zniknie z jej życia. On zresztą też sądził, że
tak się stanie.
Przypomniał sobie jej ciepłe, słodkie usta i miękki dotyk piersi.
W odpowiedzi na te myśli jego ciało zesztywniało. Jęknął głośno i
pomyślał, że nie wytrzyma już dłużej. Weźmie ją, kiedy tylko
znajdzie się w salonie.
- Rafe?
Bał się odwrócić i spojrzeć na nią. Nie chciał widzieć w jej
oczach strachu i bólu. Ależ z niego brutal. Najpierw potraktował ją jak
łatwą zdobycz na jedną noc, a potem zostawił samą w salonie. Aby
kochać się z kobietą, nie wystarczy znajomość różnych pozycji i
technik.
- Rafe?
Stała boso w drzwiach do przedpokoju. Miała piękne stopy. Przez
moment myślał tylko o tym, by je obsypać pocałunkami.
Wskazał na otwartą butelkę i dwa kieliszki.
- Masz ochotę się napić?
Nie miała. Chyba nadal bardzo się denerwowała.
- Chodź - powiedział, prowadząc ją na piętro do sypialni. - Setki
razy wyobrażałem sobie ciebie na tym łóżku. Chcę to zobaczyć.
- Kiedy nad nim pracowałam, też myślałam o tobie - wyznała
nieśmiało.
Rafe przypomniał sobie, że Cass nie przywykła do spania z
mężczyzną, który nie jest jej mężem. Podejrzewał nawet, że w całym
swoim życiu miała tylko jednego mężczyznę. Zdenerwował się
jeszcze bardziej. Zasługiwała na dużo więcej, niż potrafił jej dać.
Jednakże piwne oczy wpatrywały się w niego z pożądaniem i
nadzieją. Liczyła na niego. Musiał jej pomóc. Skrzywił się -
zachowywał się, jakby seks był czarną robotą. Może dowcip poprawi
trochę atmosferę.
- Wolałbym, żebyś popracowała nade mną.
- Boże, Rafe, jak się cieszę, że jesteś znowu sobą - roześmiała się
w głos.
- Czemu?
- Bo jesteś wtedy jakby bliżej.
- Chcesz zbliżyć się do mnie? - zapytał poważnie.
Cass znalazła się wreszcie w miejscu, do którego idealnie
pasowała - w jego sypialni. Mimo wszystko nie potrafił jednak
uwierzyć, że zostanie, że nie ucieknie od niego.
Objął ją mocno. Obsypał pocałunkami twarz i nasadę nosa. Cass
wsunęła dłonie pod marynarkę Rafe'a i pieściła jego plecy. Jęknął
namiętnie. Zsunęła ręce niżej. Paznokciem gładziła linię między
plecami a pośladkami.
- Dobrze? - zapytała odważnie.
Muskała delikatnie jego plecy, potem tors i ramiona, aż dotarła do
węzła krawata.
- Co byś powiedział, gdybym to z ciebie zdjęła?
- Jestem za, maleńka.
Zesztywniała, ale nie odsunęła się od niego.
- Nie nazywaj mnie „maleńka".
Ugryzł ją delikatnie w dolną wargę.
- Dlaczego?
- Bo tak mówisz do wszystkich kobiet.
- Nieprawda.
Gładził delikatnie jej ciało. Miała na sobie sukienką o ciekawym
kroju z dobrze ukrytym zamkiem błyskawicznym. W końcu jednak
udało mu się go znaleźć i wyłuskać ją z ubrania.
Koronka, którą obszyta była halka, wydawała się gruba i szorstka
w porównaniu z jedwabiście gładką skórą Cass. Rafe przesunął
kciukiem wzdłuż jej kręgosłupa, wywołując u Cassie zmysłowy
dreszcz. Przeczuwał, że będzie idealną kochanką. I tylko to się liczyło.
Położył ją na łóżku i przylgnął wargami do jej ust. Pocałunek był
długi i ognisty. Zapowiadał to, co miało nadejść później.
Cass rozwiązała mu krawat i zaczęła rozpinać guziki koszuli.
Jęczał głośno, czując palce błądzące coraz niżej po jego torsie.
Zatrzymały się przy klamrze paska.
Rafe nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy Cass zupełnie nagą.
Zsunął z niej halkę. Miała idealne ciało. Nawet jej brzuch pozostał
płaski i sprężysty, mimo że była matką.
Sięgnął do jej pleców, by rozpiąć koronkowy stanik. Pogłaskał
jasnoróżowe sutki. Czuł, jak twardnieją pod wpływem pieszczoty.
Przesunął wokół nich językiem, po czym brał je po kolei w usta i ssał
delikatnie. Cass uniosła wysoko biodra.
Zaczął pieścić ją przez cienki materiał fig. Wiła się pod nim z
rozkoszy. Wydawało mu się, że nie wytrzyma ani chwili dłużej.
- Rafe...
Mocował się z paskiem przy spodniach, chcąc w końcu pozbyć
się ubrania.
- Och, Rafe... - powiedziała, przytrzymując jego ręce.
- O co chodzi?
Chyba nie chce, żeby teraz przestał!?
- Mam coś dla ciebie.
- Ja też mam coś dla ciebie. - Uśmiechnął się figlarnie. - Tylko
mnie puść.
- Nie o tym mówię. - Cass zrobiła się czerwona jak burak.
Rafe musnął palcami jej piersi, patrząc, jak rumieniec spływa w
dół jej szyi i dekoltu.
- To gdzie ten prezent?
- W torebce.
Przechylił się i podniósł jej torebkę z podłogi. Już się domyślał, o
co chodziło.
- To takie żenujące - powiedziała i wzięła od niego torebkę.
Wydobyła ze .środka paczkę prezerwatyw i jakieś kobiece środki
zapobiegawcze, których Rafe nie znał.
- Nie wstydź się. Powinnaś być z siebie dumna. Wzięłaś sprawę w
swoje ręce. Ale ja też o to zadbałem. - Otworzył szufladę nocnej
szafki i wyjął foliowe opakowanie. - Twój prezent zostawimy na
następny raz - wyszeptał.
Pocałował ją, dając ujście całej czułości, jaka się w nim
nagromadziła od początku ich znajomości. Jakby nie było jutra, jakby
ta noc miała trwać bez końca. Pocałował Cass tak, jak mężczyzna
całuje tylko kobietę, którą kocha.
Wstał i zdjął resztę ubrania z siebie i Cass. Położył się obok niej.
Materac starego łóżka wydawał się sprzyjać kochankom. Rafe
napawał się bliskością ciała Cass i chciał przeciągnąć tę chwilę tak
długo, jak to możliwe. Błądził dłonią po płaskim brzuchu Cass i
masował delikatną skórę wokół pępka. Zachichotała i oddała mu
pieszczotę.
- Nie łaskocz mnie - powiedziała, gryząc go w ucho.
Jego palce schodziły coraz niżej, wreszcie dotarły do najczulszego
miejsca. Masował je aż poczuł, że Cass jest gotowa na jego przyjęcie.
- Cassie? - zapytał, by się upewnić, czy tego właśnie chce.
- Tak, Rafe. Proszę.
Starał się poruszać wolno. Cass owinęła nogi wokół jego pasa
dokładnie tak, jak to sobie wymarzył. Zagłębiał się w nią raz za
razem, aż oboje znaleźli się na granicy zapomnienia. Usłyszał, jak
Cass krzyczy jego imię.
Cass obudziła się kilka godzin później. Od razu wiedziała, gdzie i
z kim jest. Wszędzie rozpoznałaby te silne ramiona. Przytuliła się
mocniej do Rafe'a. Czuła, jak bije mu serce. Nikt dotąd nie wydawał
jej się tak bliski jak on.
Bawiła się sztywnymi włosami porastającymi jego klatkę
piersiową. Ciekawe, czy będzie długo spał? Zaczęły się jej znowu
kleić oczy, kiedy nagle uderzyła ją myśl, że przecież powinna wrócić
przed świtem do domu.
Nie chciała, by któryś z sąsiadów zobaczył, jak przemyka na
drugą stronę ulicy. Bardziej niż sąsiadów obawiała się jednak opinii
Rafe'a. Co będzie, jeśli się okaże, że ta noc nie różniła się dla niego
niczym od wielu innych?
- Cassie?
Szarpana wątpliwościami, nieświadomie wbiła paznokcie w jego
ciało.
- Co się dzieje, kochanie?
- Nic, ja... - Jeszcze niedawno wydawało się jej, że nie ma nic
gorszego niż. kupowanie prezerwatyw. - Nie wiem, co powinnam
powiedzieć albo zrobić. Czy powinnam teraz wyjść, czy zostać?
Cholera, podręczniki savoir-vivre'u nie przewidują takich sytuacji.
- A co byś chciała zrobić? - zapytał ze śmiechem.
Zastanawiała się nad dowcipną ripostą, ale doszła do wniosku, że
Rafe oczekuje od niej szczerej odpowiedzi.
- Nie wiem - przyznała w końcu.
Odwróciła wzrok. Rafe wpatrywał się w nią, oczekując
odpowiedzi z taką... żarłocznością.
- Lubię być w twoich ramionach - dodała.
- Więc zostań. Śpij do rana obok mnie.
Rafe, chce żeby została. Czuła ogarniającą ją błogą radość...
- A co z sąsiadami?
Obrócił się na bok.
- Jak to, co z sąsiadami? Cass, jesteś dorosła! Nie powinno ich
obchodzić, co robisz
- Rafe, mówię poważnie. Nie chcę, żeby opowiadano przy Andym
dowcipy o jego opętanej seksem matce. Nie chcę, żeby ludzie
mówili...
Przykrył jej usta dłonią. Popatrzyła na niego i zamknęła oczy. To
upokarzające. Pewnie on też tak o niej myślał. Przy pierwszej
nadarzającej się okazji wskoczyła do łóżka faceta, który okazał jej
odrobinę zainteresowania. Chciała umrzeć. Nie mogła spojrzeć mu w
oczy. Nagle poczuła na swoich wargach jego ciepły oddech, a zaraz
potem długi pocałunek. Poddała mu się bez oporów.
- Nie jesteś rozpustna - wyszeptał, kiedy skończył ją całować. - I
nie mówmy już o tym.
- Dobrze.
Nie była specjalnie namiętną kobietą. Tak naprawdę nigdy nie
brakowało jej miłości fizycznej, raczej pieszczot i czułości. Czegoś,
czego nie mógł jej dać Andy. Czegoś, czego, jak przypuszczała, nie
chciał jej dać Rafe.
- Nie chodzi o seks... Nie wiem, po prostu chciałam jeszcze
czegoś.
- Ja też - powiedział po chwili.
Leżał obok niej z ręką pod głową i wpatrywał się w baldachim.
- Bliskości z drugim człowiekiem? - zapytała.
Westchnął ciężko i żałośnie.
- Nie.
Uniosła się na łokciu, owijając szczelnie prześcieradłem.
- Więc czego?
- Tęsknię do tego, by być częścią rodziny, mówić po włosku i
obżerać się w czasie świąt. Tęsknię do gwaru i śmiechu.
Bądź częścią mojej rodziny, pomyślała Cass. Nauczę cię, jak się
śmiać. Nie potrafiła jednak powiedzieć tego na głos. Ugryzła się w
język, by nie zadawać mu dalszych pytań.
- Cass, tylko nie myśl, że jestem brakującą częścią twojej rodziny.
Nie pozwolę sobie na związek z nikim.
Opadła na plecy, nie chcąc, by odczytał z jej twarzy
rozczarowanie. Ostatniej nocy podjęła ryzyko. Ostry ból świadczył o
tym, jak bardzo pomyliła się w ocenie sytuacji. I co teraz?
Drugi raz tej nocy musiała walczyć ze łzami. Kiedy tylko
przestała się czuć zakłopotana, od razu jej przypomniał, że poza
łóżkiem nic ich nie łączy. Urażona duma dała jej siłę, by
odpowiedzieć.
- Wcale cię nie zapraszałam do mojej rodziny.
- Owszem, zapraszałaś. Ale zasługujesz na więcej, niż może ci
dać taki wypalony facet jak ja. Wiedzieliśmy o tym oboje, zanim
poszliśmy do łóżka.
- Rafie Santini, nie oczekuję od ciebie oświadczyn.
Miał rację. Wiedziała, że nie zamierza się wiązać. Ale co innego
wiedzieć, a co innego to usłyszeć. Wstała z łóżka i po omacku szukała
porozrzucanych części ubrania. Bolało ją, że Rafe nie powiedział ani
słowa, kiedy wychodziła, ale właściwie trudno było tego od niego
oczekiwać. Chwyciła pończochy i torebkę, zostawiając środki
antykoncepcyjne. On będzie miał więcej okazji, by je zużyć.
- Do pioruna. Cassie, wracaj.
Podskakiwał na jednej nodze, próbując wciągnąć jak najszybciej
spodenki. Dotarło do niego, że jeśli pozwoli jej teraz odejść, więcej jej
nie zobaczy. Będzie go unikała jak ognia...
- Cassandro Gambrel, ja nie żartuję. Zaczekaj.
Zatrzymała się, ale nie obejrzała do tyłu. Jej wyprostowana
postawa podpowiedziała mu, że niełatwo będzie ją udobruchać.
Rzeczywiście miał wyjątkowo niewyparzony jęzor. Nie zastanawiał
się, tylko prosto z mostu mówił, co myślał. Ale, na Boga, nie chciał
przecież jej zranić.
Podszedł do Cass i przyciągnął ją ramieniem do siebie. Słyszał jej
urywany oddech.
- Rafe - powiedziała łamiącym się głosem. - Nie dotykaj mnie,
proszę.
Odsunął się posłusznie. Zadał jej tyle bólu...
- Przepraszam, nic powinienem był..
Odwróciła się w jego stronę. Piwne oczy błyszczały od łez.
- To nie twoja wina. Rafe. Wiedziałam, na co się decyduję. I
obrażasz mnie, sugerując, że zmusiłam się do pójścia z tobą do łóżka.
- Do licha. Cass. przecież wiem...
- Więc dlaczego nalegasz, żebyśmy rozmawiali o tym... związku?
Flircie na jedną noc?
- To nie tak. - Przyciągnął ją znowu do siebie. - Próbuję być
uczciwy. Daleko mi do ideału. Myślałem, że dawno to zauważyłaś.
Zasługujesz na coś lepszego.
- Och, jesteś dla siebie zbyt surowy.
- A ty za łatwo wybaczasz. Wiem, że nie jestem specjalnie
dobrym wzorem dla Andy'ego. Ale, do diaska, kobieto, teraz cię stąd
nie wypuszczę.
Uniósł ją do góry, wrócił do sypialni i położył na antycznym
łóżku, które należało bardziej do niej niż do niego. Instynktownie
czuł, że to bynajmniej nie jest koniec. Wiedział również, że nie jest to
rozwiązanie problemu, przed którym stanęli. Teraz jednak myślał
tylko o jednym.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Niepokój nie pozwolił jej już zasnąć. Próbowała nie martwić się
na zapas i maksymalnie wykorzystać czas spędzony z Rafe'em.
Ważny jest każdy dzień. Nie potrafiła jednak przestać zastanawiać
się nad tym, jak przekonać Rafe'a, że oboje zasługują na szczęśliwe
życie razem.
Umówiła się z matką, że odbierze Andy'ego dopiero po szkole,
miała więc sporo czasu. Spojrzała na zegarek i zdziwiła się, że jest już
jedenasta. Przez zasłony sięgające do podłogi przeświecało słońce.
Łóżko było jak bezludna wyspa z dala od cywilizacji.
Cass leżała spokojnie, słuchając zgodnego bicia serc dwojga
kochanków i rozkoszując się tą chwilą. Na podłodze walały się
porozrzucane bezładnie części ubrania. Stanowiły jawny dowód na to,
jak dalece ona i Rafe stracili nad sobą wczoraj kontrolę. Cass
zarumieniła się na to wspomnienie.
Nigdy nie doświadczyła takiej pasji, kochając się z Carlem. Czuła,
jakby dopiero przy Rafie stała się kobietą. Przytuliła się do niego
mocniej i zmartwiała, czując, jak rośnie jego podniecenie.
Odsunęła się, ale zaraz wróciła do poprzedniej pozycji, tęskniąc
za ciepłem męskiego ciała. Rafe mamrotał coś, pogrążony w głębokim
śnie. Przeciągnął się, odrzucając niżej prześcieradło. Nie zdając sobie
zupełnie z tego sprawy, Cass przesunęła dłonią po jego owłosionym
torsie.
Zerwała się oszołomiona. Seks trochę ją przerażał i nigdy dotąd
nie brała inicjatywy w swoje ręce. Rafe zmienił wszystko. Przy nim
nie chciała być tylko biernym obiektem zabiegów mężczyzny.
Położyła się z powrotem obok niego i objęła go mocno. Był prawie
zupełnie nagi. Leżała, patrząc na jego muskularny tors.
Było w nim coś pierwotnego. Pomyślała, że lepiej pasowałby do
życia w czasach prehistorycznych. Miał potrzebę zdobywania. Był
bardziej
wojownikiem
niż
cywilizowanym
dżentelmenem.
Zaskoczona, musiała przyznać, że jej to odpowiada.
Trzeba wstawać. Teraz albo nigdy. Nie chcąc zostawić Rafe'a
zupełnie bez przykrycia, sięgnęła po leżący w nogach łóżka
wypłowiały szal. Przy okazji ściągnęła również prześcieradło.
Rafe leżał przed nią zupełnie nagi. W dziennym świetle wyglądał
inaczej. Wstrzymała dech i usiadła na brzegu materaca. Bez wątpienia
Rafe miał wspaniałe ciało. Ogarnęła ją ochota, by położyć się na nim.
By znowu się z nim kochać. Sprawić, by on ją pokochał. Ale
wiedziała, że to byłoby nieuczciwe zagranie.
Najbardziej na świecie chciała związku z Rafe'em, ale nie mogła
używać seksu jako elementu przetargowego.
Owinęła się prześcieradłem i rozpoczęła poszukiwanie kolejnych
części swojego ubrania. Za jej plecami skrzypnęły sprężyny łóżka. To
Rafe przetoczył się we śnie na brzuch. Dalej grzebała w stercie ubrań.
Wyciągnęła koszulę Rafe'a, jedną z tych, które mu podarowała.
Wtuliła w nią twarz i wdychała podniecający zapach ukochanego
mężczyzny, którym koszula była przesiąknięta. Zarzuciła ją na siebie,
pozwalając prześcieradłu opaść na podłogę. Zapięła guziki. Podeszła z
powrotem do łóżka i spojrzała na Rafe'a. Rzeczywiście ma zgrabną
pupę, pomyślała z uśmiechem.
Palce aż ją świerzbiły, by go dotknąć. Pieszczotliwie przesunęła
dłonią po jego plecach. Miał taką ciepłą, jędrną skórę...
Poruszył się. Całą dłonią masowała jego sprężyste pośladki.
Posuwała się coraz niżej, aż doszła do stóp. Nie ma prawa robie nic
więcej. Przecież on, na Boga, śpi! Szybkim ruchem zarzuciła na niego
prześcieradło. Uciekła z sypialni, jakby gonił ją sam diabeł.
Promienie słoika tańczyły na ścianach. Rafe po raz pierwszy od
lat czuł się zadowolony z życia i to go przerażało. Cass nie
przypuszczała nawet, jak bardzo go zmieniła. Po nocy spędzonej z nią
nie był już tym samym człowiekiem.
Przeciągnął się i ziewnął szeroko, po czym wstał i wciągnął na
siebie wypłowiałe drelichowe spodenki. Znieruchomiał nagle na
dźwięk zbliżających się kroków. Błysnęła mu myśl, by wskoczyć z
powrotem do łóżka i zobaczyć, czy Cass do niego dołączy.
Jej widok odebrał mu dech w piersiach. Była tak delikatna,
słodka. Włosy swobodnie tańczyły wokół jej twarzy. Były jak żywe
zwierzątka - miałby ochotę je ujarzmić. Koszula podkreślała kobiece
kształty i nagle poczuł, że spodenki zaczynają go uwierać. Cass
uśmiechnęła się nieśmiało.
- Nastawiłam wodę na kawę - powiedziała, przerywając
milczenie.
Miała wciąż niski, zaspany głos. Patrzyła zawstydzona w jakiś
punkt ponad ramieniem Rafe'a. Wiedział, że przypomniała sobie
swoje zuchwałe zachowanie sprzed kilku minut. Otworzył ramiona, a
ona podeszła i przytuliła się do niego.
- Cassie, maleńka, ja przy tobie oszaleję. Dlaczego zostawiłaś
mnie samego?
- Nie spałeś? - spytała łamiącym się z zażenowania głosem.
Ukryła twarz na jego piersi. Wiedział, że oblała się rumieńcem.
Uniósł jej podbródek i zmusił, by na niego spojrzała.
- Czemu nie zostałaś?
Milczała. Rafe pocałował ją, a ona w odpowiedzi zarzuciła mu
ręce na szyję. Wplątał jedną rękę w jej włosy, drugą błądził coraz
niżej po plecach. Wsunął dłoń pod koszulę, którą miała na sobie, i ze
zdziwieniem stwierdził, że jest zupełnie naga.
Wcisnął nogę między jej uda i poczuł wilgotne ciepło. Obsypywał
pocałunkami jej szyję i dekolt. Niżej czekały na niego nabrzmiałe
piersi z twardymi sutkami. Dmuchał na nie delikatnie i ssał przez
cienki materiał koszuli.
Cass gwałtownie przyciągnęła Rafe'a do siebie. Nie przerwał
pieszczoty, choć prawie stracił równowagę, kiedy ciałem Cass
szarpnął dreszcz rozkoszy. Jemu samemu wydawało się, że zaraz
eksploduje. Musiał znaleźć się w niej, i to natychmiast. Zaczął
przesuwać się w stronę łóżka. Ramieniem odsunął cienką zasłonkę.
Cass jęknęła, kiedy rzucił ją na posłanie, i to przywołało go do
rozsądku.
Spokojnie, człowieku, powiedział sobie w duchu. Nic potrafił się
przy niej kontrolować, a to mogło zniweczyć jego plany.
- Och, przepraszam, maleńka.
- Rafe, pośpiesz się.
Gdyby usłyszał te słowa w innej sytuacji, bardzo by go
rozśmieszyły. Teraz jednak balansował na krawędzi. Zrzucił szybko
spodenki i sięgnął po pudełko z prezerwatywami. Stało na nocnej
szafce, tam, gdzie je zostawili.
Tymczasem Cass zdjęła koszulę i czekała na niego z otwartymi
ramionami, leżąc na poduszkach. Uświadomił sobie, że ją kocha.
Położył się na niej. Ich usta i języki się spotkały. Wszedł w nią i
zaczęli poruszać się zgodnym rytmem, aż doznali spełnienia. Kilka
minut później Rafe czuł, jak powoli zapada w objęcia Morfeusza.
- Może Gicalone? - zapytała Cass.
- Cooo?
- No, twoje drugie imię.
- Nie. To Gen... - zaczął i ugryzł się w język. - Nie powiem.
Roześmiała się. Rafe wiedział, że już nie zaśnie, ale wcale tego
nie żałował. Coś mu podpowiadało, że należy maksymalnie
wykorzystać każdą spędzoną z Cassie chwilę.
Cass siedziała przy oknie i patrzyła, jak po szybie spływają, smugi
deszczu. Rafe zasugerował, by przenieśli się do jej domu zaraz po
lunchu, na wypadek gdyby Andy ich potrzebował.
Wzruszyła ją ta troska Rafe'a o jej syna.
Pogoda przypominała aurę typową dla końca grudnia. Cass
pomyślała o Bożym Narodzeniu. Nie pozwoli, by Rafe spędził je
samotnie. Ona i Andy zmuszą go do przyjścia do nich bez względu na
to, czy mu się to podoba, czy nie. Czas już zresztą pomyśleć o
przygotowaniach do świąt.
Rafe podszedł do niej od tyłu i otoczył ją ramieniem. Poddała się
chętnie pieszczocie. Czuła się tak, jakby wróciła do domu.
Westchnęła. Zachowywała się jak bohaterka kiepskiego melodramatu.
- W tym tygodniu muszę kupić choinkę.
- Może poszlibyśmy po nią zaraz?
Ta propozycja znaczyła dla niej więcej niż wiązanka róż.
- Na pewno masz na to ochotę?
- Idź po kurtkę.
- Musimy najpierw odebrać Andy'ego.
Popatrzył na nią z wyrzutem.
- Przecież wiem.
Wzruszyła ramionami i powstrzymała cisnący się jej na usta
uśmiech. Wydawało mu się, że potrafi grać. a ona bez trudu czytała w
nim jak w otwartej księdze. Wiedziała, że w ciągu ostatnich kilku
tygodni Andy bardzo się przywiązał do sąsiada, ale nie zdawała sobie
sprawy, że Rafe odwzajemnia to uczucie.
- Pojedziemy moim samochodem? - zapytała.
- Może być. Ja prowadzę.
- Czemu akurat ty? - zapytała, wkładając wyblakłą kurtkę.
- No, bo...
- Tak?
Wiedziała, że chciał wygłosić jakąś głupią uwagę, jakoby
mężczyźni byli lepszymi kierowcami.
- Lubię prowadzić - odpowiedział dyplomatycznie.
Kiedy wychodzili na zewnątrz, zrobił coś, co zdarzyło mu się po
raz pierwszy: otworzył przed nią drzwi.
- Niech ci się nie wydaje, że wystarczy jeden rycerski gest, by
wynagrodzić twoje wcześniejsze zachowanie.
- Kochanie, mówiłem ci, że nie jestem dżentelmenem.
Cass przyglądała się, jak otwiera drzwiczki samochodu od strony
kierowcy, i pomyślała, że to nieprawda. Miał w sobie więcej z
dżentelmena niż wszyscy znani jej mężczyźni.
- Na pewno nie przeszkadza ci, że musimy pojechać po
Andy'ego? - zapytała, gdy ruszali z podjazdu.
- Nic a nic.
Andy wybiegł z domu matki Cass. kiedy tylko podjechali. Cass
myślała, że się rozpłacze, kiedy mały synek rzucił się w jej objęcia.
- Mamo, strasznie za tobą tęskniłem.
- Ja też, słonko.
Pocałowała go w czubek głowy. Andy spojrzał na Rafe'a, potem
znowu na nią z wyraźnym zaciekawieniem. Chciał wiedzieć, czy
może przytulić się do Rafe'a. Cass jednak nie była pewna reakcji
Rafe'a, na wszelki wypadek więc pokręciła przecząco głową.
- Dzień dobry, Rafe - powiedział Andy.
- Cześć, stary.
Na twarzy Rafe'a odmalowało się coś, co mogło być
rozczarowaniem. Cass pomyślała, że może jednak chciał przywitać się
z Andym bardziej serdecznie.
- Co robimy? - zapytał chłopiec.
- Chyba już czas kupić choinkę.
- Super! - wrzasnął mały. - Poczekajcie na mnie minutkę.
Cass miała uczucie, że w duszy Rafe'a coś pękło. Zniknęła
bariera, którą budował przez ostatnie lata. Coś, co ukrywał głęboko,
nagle znowu ujrzało światło dzienne.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Plac z choinkami wypełniał przedświąteczny zgiełk. Wokół
drzewek kłębił się rozentuzjazmowany tłum. Z głośników płynęły
kolędy.
- Ta mi się podoba - powiedział Andy.
Rafe popatrzył na drapaka, którego wskazał mały, i zagryzł wargi,
by nic wybuchnąć śmiechem. Chciał poprzeć decyzję Andy'ego,
pamiętał, jakie to ważne dla chłopca w tym wieku, ale nie wiedział, co
ma powiedzieć.
- Jak myślisz, Cass? - zapytał.
- Chyba trochę za... duża.
Rafe wzruszył ramionami w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie
i dodał:
- Będzie dotykać sufitu.
Miał nadzieję, że tego właśnie od niego oczekiwała. Nie umiał
załatwiać takich spraw jak prawdziwy ojciec.
Andy przestępował z nogi na nogę.
- Och, mamo, przecież możemy ją skrócić.
Jak ona potrafiła oprzeć się prośbie chłopca, dziwił się Rafe.
Gdyby Andy był jego synem, rozpuściłby go zbytnim pobłażaniem.
Cass położyła rękę na ramionkach dziecka.
- Nic, nie możemy. Pamiętasz, co było w zeszłym roku?
Wybuchnęli śmiechem. Rafe nie mógł znieść ogromu miłości,
jaką darzyli się matka i syn. Jednocześnie rosła w nim... zazdrość?
Patrząc na nich, czuł się osamotniony i odseparowany od życia.
Musiał sobie przypominać, że przecież jest szczęśliwy.
- Chodźcie dalej. Mam inną choinkę na oku - powiedziała Cass.
Wyciągnęła ze sterty drzewek średniej wielkości sosnę.
Doskonały wybór, pomyślał Rafe. Zmieści się w salonie bez potrzeby
przycinania. Nie było się nad czym zastanawiać.
- Może być, mamo. - Andy uważnie obejrzał choinkę.
Rafe nie mógł uwierzyć, że właśnie wybiera i kupuje świąteczne
drzewko. Przypomniał sobie wspólne wyprawy z ojcem. W jego
rodzinie zdobycie choinki zawsze należało do mężczyzn.
- Rafe, co o tym myślisz? - zapytała Cass. - Podoba ci się ?
Nie mógł znieść widoku jej pełnej ufności twarzy. Chciał porwać
ją w ramiona. Zapewnić jej i jej synowi wszystko, czego mogliby
potrzebować.
- Jest wspaniała. Nigdy nie widziałem piękniejszej. No, z
wyjątkiem tej, którą wybrał Andy.
- Przestań, Rafe. Ta jest lepsza. Chodźmy zapłacić. - Chłopiec
wziął Rafe'a za rękę. - A ty, mamo, pilnuj drzewka.
Rafe zachichotał. Jak na takiego malca, Andy potrafił rozstawiać
innych po kątach.
Kiedy dotarli do kasy, Rafe'a znowu ogarnęły wspomnienia.
Targował się ocenę, jak kiedyś jego ojciec. Andy popędził do matki,
by poinformować ją jak najszybciej, że sprawa załatwiona.
- Ładnego ma pan dzieciaka - powiedział sprzedawca do Rafe'a.
W pierwszym odruchu Rafe chciał skorygować pomyłkę. Jednak
milczał. Popatrzył za Andym znikającym właśnie za rogiem i
odwrócił się w stronę swego rozmówcy.
- To prawda.
Cass uśmiechnęła się do niego z daleka. Rafe odpowiedział jej
tym samym i zmierzwił włosy na głowie Andy'ego. Wziął choinkę
pod pachę i wszyscy poszli w stronę samochodu. Andy pomógł mu
zabezpieczyć drzewko mocnym sznurkiem.
- Wsiadajcie, chłopcy. Kiedy przyjedziemy do domu, dostaniecie
po filiżance gorącej czekolady - obiecała Cass.
Prowadząc samochód, Rafe rozmyślał nad swoją przemianą.
Pomysł, by być dla Andy'ego ojcem, coraz bardziej mu się podobał. I
to go przerażało. Dobry humor Rafe'a okazał się zaraźliwy. Wszyscy
troje przekomarzali się ze sobą, śmiali głośno, śpiewali na całe gardło
kolędy.
Cass szukała choinkowych lampek w pudełkach ze świątecznymi
ozdobami. Znalazła je w ostatnim, na samym dnie. Sznury były
mocno splątane.
- No nareszcie. Są.
Rafe spojrzał na to, co trzymała w dłoni.
- Coś ty, do cholery, z nimi zrobiła?
- Rafe! - powiedziała ostro. Myślała, że się już oduczył
przeklinania.
- Cass! - odpowiedział jej grymasem. - Rozwieś te lampki, a ja
spróbuję je naprawić.
- Mama nie jest zbyt zręczna - wtrącił się Andy.
- To prawda.
Uśmiechnęli się do siebie. Rafe przypomniał sobie ten dzień,
kiedy Cass pomagała mu w naprawie dachu. Doskonale wiedział, że
do prac typowo męskich ma dwie lewe ręce.
- Ale nie powinieneś obrzucać jej przekleństwami.
Cass zagryzła wargi, by nie wybuchnąć śmiechem. Rafe pogłaskał
Andy'ego po głowie.
- Masz rację, synu. Cass, przyjmij moje przeprosiny.
Rafe Santini ją przeprasza! Teraz Cass nie mogła już
powstrzymać się od uśmiechu. Z miny Rafe'a wywnioskowała, że pała
żądzą zemsty. Puściła do niego oko. Niech nie myśli, że ona się go
boi.
- Naprawcie lampki, a ja pójdę do kuchni i zajmę się
ciasteczkami.
- Kuchnia to właściwe miejsce dla kobiety.
Słowa Rafe skierowane do jej syna dotarły do niej, kiedy była już
za progiem salonu. Wiedziała, że powiedział to specjalnie, by ją
rozzłościć, postanowiła więc puścić ten komentarz mimo uszu.
Odegram się później, kiedy będziemy sami, pomyślała.
Wyjęła z lodówki ciasto, rozwałkowała je, wykroiła ciastka i
ułożyła ostrożnie na blasze. Nagle opanowało ją wrażenie, że ktoś się
jej przygląda. Obejrzała się i zobaczyła Rafe'a stojącego w drzwiach.
- Gdzie Andy? - zapytała.
- Poprosiłem go, by wyprowadził Tundrę. Masz coś przeciwko
temu?
- Nie, czemu?
- Czy ja wiem? Do diabła. Cass, nie powinnaś zostawiać go ze
mną. Skąd wiesz, jaki mam na niego wpływ? Wciąż przeklinam.
- W rozmowie z nim?
- Pewnie, że nie. Ale sama wiesz, jaki jestem.
Fakt, że martwił się swoim słownictwem, był dla niej najlepszą
rekomendacją.
- Nie martw się. Andy wie, że za przeklinanie czeka go kara.
- Ukarzesz go za coś, czego nauczył się ode mnie? - zapytał Rafe
z niedowierzaniem.
- Nie bój się, za to nie grozi mu lanie. Po prostu nie dostanie
deseru.
Żartujesz?
- Sama czasem używam brzydkich słów. Musieliśmy wymyślić
coś, co byłoby karą i dla niego, i dla mnie.
- Świetny pomysł. Cass.
- Dzięki. Usiądź i spróbuj ciastek.
- Nie. Będę się stosował do zasad obowiązujących w tym domu,
dobrze?
- Proszę bardzo, tylko czemu nie chcesz zjeść ciastka''
- Używam brzydkich słów, odkąd skończyłem czternaście lat.
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- Och, Rafe...
- Przestań tak na mnie patrzeć - powiedział zrzędliwym tonem.
Podszedł do niej i zamknął ją w ciasnym uścisku.
- Jak patrzeć?
- Tak, że chcę wziąć cię na kolana i obsypać pocałunkami.
Przesunęła zachęcająco językiem po wargach. Przyciągnął ją do
siebie, na twarzy czuła jego ciepły oddech. Rafe pochylił się i zaczął
ją całować, a ona gładziła leciutko jego ramiona, szyję i głowę.
Na dźwięk trzaskających drzwi wejściowych jak oparzona
odskoczyła od Rafe'a. Splotła ręce na piersi i kilka razy odetchnęła
głęboko.
- Rany - powiedział, przeczesując ręką kędzierzawe włosy. -
Kobieto wodzisz mnie na pokuszenie.
- Nie trzeba było zapuszczać się na mój teren - odparła zaczepnie.
- Co masz na myśli?
- Trzymaj się z dala od kuchni, jeśli nie jesteś w stanie znieść
wysokiej temperatury.
Rafe roześmiał się głośno. Ona również była rozbawiona. Do
kuchni wszedł Andy i rzucił się w stronę stygnących ciastek.
- Andy, umyj ręce - powiedziała Cass.
- Och, mamo!
- Och, synu!
Andy szybko opłukał ręce i wrócił do kuchni.
- Co dziś na obiad?
Cass jęknęła na myśl. że musi jeszcze ugotować obiad.
- Co byś powiedział na pizzę? - zapytał Rafe.
- Suuper! - wrzasnął Andy.
Cass nie oponowała. Poza wszystkim innym nie chciała być z
Rafe'em w domu. Nie ufała sobie.
Wieczory były już teraz tak chłodne, że nawet Rafe włożył
sweter. Siedzieli obok siebie na werandzie, rozkoszując się ciszą i
własną bliskością. Cass zawsze sobie wyobrażała, że tak powinno
wyglądać życie małżeńskie, ale Carl nie miał czasu na przesiadywanie
z nią przed domem.
Ulica rozświetlona była ciepłym blaskiem latarni w formie
przeróżnych Mikołajów w saniach z reniferami, którymi ozdobiono
okoliczne domy. Cass czuła, że ogarnia ją spokój, jakiego nie zaznała
od lat.
- Rafe, potrzebuję twojej rady.
- Mów.
Zajęty był właśnie przeciskaniem dłoni między jej swetrem a
bluzką, którą miała pod spodem. Piersi nabrzmiały jej w oczekiwaniu
na ten dotyk.
- Przestań - chwyciła go za rękę. - Mówię poważnie.
Westchnął teatralnie.
- Dobra. Słucham.
- Zdecydowałam, że zapiszę Andy'ego od stycznia na lekcje
karate. Właściwie to wykupiłam mu je jako prezent.
- No i? - zapytał.
- Nie jestem pewna czy to słuszna decyzja. Wspomniałeś kiedyś o
sztukach walki i pomyślałam...
Coś jej mówiło, że podjęła tę decyzję nie tylko pod wpływem
Rafe'a, ale i dla niego.
- Nie wiem, Cass. Wierzę, że uprawianie sportu ma zbawienny
wpływ na młodego człowieka, ale trudno przewidzieć, czy pomoże
Andy'emu. Wschodnie techniki walki rozwijają na pewno
samodyscyplinę. Gwarantuję ci, że będzie posłuszny, kiedy
następnym razem każesz mu zostać w domu.
- Ale czy to właściwa decyzja?
- Nie pytaj mnie, Cass. Nie jestem jego ojcem. Nie mam
doświadczenia. Nie umiem ci pomóc.
Wstała i podeszła do barierki. Każda ich rozmowa czy kłótnia
kończyła się w ten sam sposób.
- Rafie Santini, oszaleję przez ciebie.
- Wiem. - Podszedł do niej i przytulił mocno do siebie. - Wiem,
maleńka. Ale nie chciałbym ci źle doradzić. Naprawdę nie mam o tym
zielonego pojęcia.
- Dobrze. Nie zamierzałam przypierać cię do muru.
- Skończyliśmy już rozmowę? - zapytał.
Bawił się guzikiem jej swetra. Wiedziała, co mu chodzi po
głowie.
- Tak.
Rozpiął sweter i zaczął pieścić jej skórę przez cienki materiał
koszuli. Pod dotykiem jego palców momentalnie twardniały jej sutki.
Lekko ugryzł ją w szyję. Marzyła tylko o tym, by zedrzeć z siebie
ubranie i rzucić się w jego objęcia.
- A Andy?
- Chyba musimy odłożyć to na inną noc - powiedział wyraźnie
zawiedziony.
Zapiął z powrotem jej sweter. Usiedli.
- Włożę dziś moją frywolną koszulkę nocną. Dla ciebie -
odezwała się po kilku minutach.
- Jedźmy gdzieś razem na weekend - zaproponował Rafe.
Spojrzała mu w oczy.
- Podejrzewam, że nie zamierzasz powiedzieć „tak"
Wcale nie wyglądał na zrezygnowanego albo rozczarowanego.
Chyba wiedział, że ona nie może ot, tak sobie wyjechać, zostawiając
syna u babci.
- Dołożę coś na przynętę - powiedział, całując jej brew. - Weźmy
Andy'ego i jedźmy do Busch Gardens w Tampie.
- Wybierzmy się raczej w jakieś ciekawe miejsce w okolicy.
- W okolicy? Dokąd? Do Disneylandu? Naprawdę chcesz
przebijać się przez te tłumy?
- Wiem tylko, że nie chcę wyjechać zbyt daleko przed samymi
świętami. Muszę zrobić jeszcze milion rzeczy.
- Dobrze, więc pojedziemy po świętach.
Zgodziła się. Siedzieli dalej w milczeniu, aż ziąb zmusił ich do
odwrotu. Rafe pocałował ją i poszedł do siebie. Cass wiedziała, co
przede wszystkim zrobi przed świętami.
Oświadczy się Rafe'owi Santiniemu.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Rafe rozkoszował się powiewem zimnego powietrza na twarzy.
Odbywał właśnie swój zwykły trening po okolicy. Tundra zataczała
wokół niego koła - raz była przed nim, raz daleko w tyle.
Próbował nie zwracać uwagi na pytania kłębiące się w jego
głowie. Dotyczyły życia, miłości, Cass... Ciągnęło go do niej i jej
rodziny jak alkoholika do sklepu monopolowego. A miał się przecież
nie angażować. Zbliżające się święta bynajmniej nie polepszały
sytuacji. Może dobrze byłoby odsunąć się od Cass i Andy'ego.
Przynajmniej na jakiś czas.
Codziennie sobie powtarzał, że nie robi im krzywdy. A jednak się
bał. Doświadczenia z przeszłości nauczyły go, że zbytnia zażyłość
rodzi kłopoty i ból.
Zwolnił, skręcając w swoją ulicę. Odruchowo spojrzał na dom
Cass. Zaklął pod nosem. Ta idiotka wlazła bez asekuracji na drabinę i
wiesza na dachu bożonarodzeniowe lampki. Czemu, do diabła, nie
poprosiła go o pomoc? Taka z niej Zosia Samosia?
Rozumiał, że przez lata wszystko robiła sama, ale już najwyższy
czas, by nauczyła się korzystać z pomocy innych.
Głośne szczekanie Tundry zdradziło jego obecność. Cass
przylgnęła do drabiny i obejrzała się. Uśmiechnęła się tak promiennie,
że Rafe zapomniał o wszystkich wątpliwościach i obawach. Patrzył,
jak Cass schodzi z drabiny, kołysząc biodrami. Jej zgrabną pupę
ciasno opinały dżinsy. Rafe objął ją w pasie i ściągnął w dół, a ona
odwróciła się i pocałowała go namiętnie.
Rozluźnił uścisk.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał, wskazując w górę.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
Wszystko w niej kochał. Nawet to wzruszenie ramionami.
W jego poprzednich romansach liczyła się tylko żądza. Przelotne
związki bez znaczenia wypełnione były seksem. Nie pamiętał nawet
imion tamtych kobiet. A ona była jak zaginiona druga połówka jego
duszy. Ta, której już dawno urządził symboliczny pogrzeb. Udało się
jej przeniknąć przez bariery, które postawił, i zmusić, by ją pokochał.
Choć uczciwość nakazywał mu przyznać, że Cass do niczego go nie
zmuszała.
- Może ci pomóc z tymi lampkami? - zapytał.
Przed oczami stanął mu obraz taty tłumaczącego matce, iż nie
wszystko musi robić sama, że wystarczy poprosić o pomoc. Pamiętał,
jak tata uczył go, że mężczyźni powinni opiekować się kobietami,
kochać je i bronić ich. Nie zapomnij o tym, synu, powtarzał.
Wciąż słyszał te słowa. Podobieństw między związkiem jego
rodziców a relacją jego i Cass było dużo więcej. I ją mógłby
skrzywdzić, tak jak skrzywdził rodziców.
Poczuł ucisk w gardle. Dobrze wiedział, że nie powinien był się z
nikim wiązać. Czy nie wyciągnął żadnych wniosków ze śmierci
rodziców? Ogarnął go zabobonny lęk, odziedziczony po matce: może
wspomnienie rozmowy z ojcem to znak?
Lepiej się teraz wycofać, zanim komuś stanie się krzywda.
Poczuł, jak świat wali mu się na głowę. Opanowała go paniczna chęć
ucieczki. Zanim Cass zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie,
zadzwonił telefon.
- Wejdziesz?
Nie, pomyślał, nie wejdę. Nie potrafił jednak tego z siebie
wydusić.
- Pewnie.
Weszli razem do tego przytulnego domu. Cass odebrała telefon, a
Rafe włączył ekspres do kawy. Przez cały czas powtarzał sobie w
myślach, że jest kawalerem i chodzi własnymi ścieżkami. Nie
interesuje go małżeństwo i nie zmieni tego żadna kobieta o piwnych
oczach.
- Rafe?
- Co?
- Andy znowu się pobił z kolegami. Nie może znaleźć sobie
miejsca w nowej klasie. - Zmarszczyła czoło. Nie próbowała ukrywać
troski i zdenerwowania. - Muszę pojechać po niego do szkoły.
Zawieszono go w prawach ucznia.
Odsunęła się od niego. Rafe wyłączył ekspres i poszedł za nią do
przedpokoju. Zniknęła gdzieś jego wola ucieczki. Przecież nie mógł
teraz zostawić Cass samej.
- Dlaczego go zawieszono? - zapytał, podając jej kurtkę.
- Sprowokował bójkę.
Rafe szedł za nią, zastanawiając się, co powinien zrobić. Nie był
pewien, czy chce z nią jechać. W końcu zdecydował, że w tym stanie i
tak nie powinna sama prowadzić.
- Pojadę z tobą.
W jej oczach błysnęła wdzięczność. Wyciągnęła do niego dłoń z
kluczykami, ale nagle przypomniała sobie ich umowę: krótki związek
bez zobowiązań.
- Nie ma sprawy - powiedział, biorąc od niej kluczyki. - Chcę
jechać.
- Dzięki - rzuciła, okrążając samochód i zajmując w środku
miejsce pasażera.
Siedziała spięta, podczas jazdy wyglądała przez okno. Rafe
próbował nawiązać rozmowę, ale bezskutecznie.
- Cass, jestem pewien, że z nim wszystko w porządku.
- Skąd możesz o tym wiedzieć?
- Uczyłem go samoobrony.
Milczała tak długo, że się zdenerwował. Powinien był zapytać ją
najpierw o zgodę. Opierał się tylko na zapewnieniach Andy'ego, że
nie będzie miała nic przeciwko lekcjom.
- Pokazałem mu tylko kilka podstawowych ruchów. Nie można
przy ich użyciu zrobić komuś krzywdy. To samoobrona.
- Gdzie ja wtedy byłam? - zapytała.
- Pojechałaś do miasta po otomanę pani Feuller.
- I co? Pojętny uczeń z mojego syna?
- Tak.
Zapadła długa cisza, w czasie której Rafe czynił sobie w duchu
wyrzuty. Gdyby nie uczył Andy'ego samoobrony, chłopiec
prawdopodobnie nie wdałby się w bójkę i nie siedział teraz na
dywaniku u dyrektora.
- Wspomniałaś o karate. Chciałem, żeby spróbował, czym to
pachnie. Mogłabyś przecież wyrzucić pieniądze w błoto.
Jakoś blado wypadały teraz wszystkie jego argumenty. Nie
zachęcał chłopca do bójek, ale z drugiej strony nietrudno było
przewidzieć, jak Andy wykorzysta nowo zdobytą wiedzę.
Zaparkowali na małym przyszkolnym parkingu. Rafe miał zamiar
już wysiadać, kiedy poczuł palce zaciskające się na jego ramieniu.
Spojrzał na Cass i zobaczył, że płacze.
- Rafe, dziękuję ci. Wiem, że nie chcesz się z nikim wiązać. Że
właśnie tego próbowałeś za wszelką cenę uniknąć. Ale fakt, że
nauczyłeś mojego syna, jak powinien się bronić, ma dla mnie
ogromne znaczenie.
Pochyliła się w stronę Rafe'a i pocałowała go lekko. Osuszył łzy
na jej twarzy, odgarnął kosmyk włosów z czoła. Wiedział, że jego los
jest przesądzony.
- Chcesz, żebym poszedł z tobą?
- Tak, proszę - powiedziała. - Mam nadzieję, że nie zawstydzę
Andy'ego swoimi łzami.
Weszli do budynku. Cass uśmiechnęła się do Rafe'a z
wdzięcznością. Miał nadzieję, że już nigdy nie zobaczy w jej oczach
bólu ani rozczarowania.
Andy siedział na tylnym siedzeniu samochodu i wyglądał przez
okno. Cass walczyła z ochotą, by wziąć syna w ramiona i mocno go
przytulić. Wiedziała jednak, że jeśli się złamie, Andy nigdy nie
wyciągnie wniosków z tego, co się stało.
Patrząc na jego posępną minę, pomyślała, że zachowuje się jak
nastolatek, którym już niedługo będzie. Westchnęła i spojrzała na
Rafe'a. Wzruszył bezradnie ramionami. Cass nie wiedziała, co począć.
Między nią a jej synem wyrósł mur i nie miała pojęcia, jak go
pokonać.
Spojrzała do tyłu. Andy wyglądał strasznie. Cały podrapany,
prawe oko podpuchnięte, zaschnięta krew nad górną wargą. Podała
mu paczkę chusteczek higienicznych.
W milczeniu wytarł wargę. Rafe zatrzymał się na światłach.
- Andy, czy to ty zacząłeś bójkę? - zapytała cicho Cass.
Przez chwilę wpatrywał się we własne stopy, po czym znowu
spojrzał za okno.
- Odpowiedz matce, Andy - powiedział Rafe.
Cass była zaskoczona. W szkole Rafe był dla niej dużym
wsparciem, ale nie odezwał się ani słowem.
- Niedokładnie.
- A co, w takim razie, dokładnie się stało?
Cass próbowała zachować spokój, ale myśl o bójce z udziałem jej
synka...
- Jeff nazwał mnie chuderlakiem. Ja go nazwałem tłustym
niezdarą. On mnie walnął, ja mu oddałem.
- Wiesz, co myślę o bójkach...
- Do cholery, mamo. Przynajmniej wiedziałem tym razem, jak
walczyć. Ostatnio Jeff sprał mnie na kwaśne jabłko. Wszyscy inni
stali i się gapili.
- Nie przeklinaj - powiedziała cicho.
Zrozumiała, że jeśli Andy nie nauczy się bronić, nigdy nie będzie
mężczyzną. Rafe nie zdawał sobie sprawy, jak cenną rzecz jej
ofiarował.
- Dobrze, to rozumiem. Ale obiecaj mi, że od dzisiaj nie dasz się
łatwo sprowokować.
- Obiecuję.
Wjechali właśnie na podjazd przed domem i Rafe wyłączył silnik.
Zapadła cisza, której żadne z nich nie chciało przerwać. W końcu Cass
kazała Andy'emu iść do swojego pokoju.
- Rafe? - odezwał się Andy, wysiadając z samochodu.
- Taaa, chłopie?
- Dzięki - powiedział i rzucił się biegiem w stronę domu.
Rafe uśmiechnął się pod nosem.
- Pójdziemy gdzieś na kolację? - zapytał.
- Jeśli znajdę kogoś, kto zostanie z Andym.
- Mógłby jechać z nami.
- Nie, nie mógłby. Powinien zostać w domu i zastanowić się nad
tym, co się dzisiaj stało.
Rafe zrobił minę, jakby chciał zaoponować, ale nic nie
powiedział. Ruszył w stronę swojego domu.
- Daj znać, jak coś postanowisz.
- Rafe, jeszcze raz dziękuję.
Kiwnął głową i odszedł. Chyba nie był zadowolony z roli, jaką
odegrał w dzisiejszym zajściu. Cass cieszyła się, że w ogóle odegrał
jakąkolwiek rolę. Miała nadzieję, że nie odrzuci propozycji
poważniejszego związku. Weszła do domu, snując plany na wieczór.
Cass zadzwoniła do Rafe'a i zaprosiła go na kolację, jak tylko
zawiozła Andy'ego do Jeffa Lowella. Była zaprzyjaźniona z matką
Jeffa, Daną. Ustaliły, że ich synowie powinni spędzać razem więcej
czasu. Andy miał przenocować u Lowellów, a jutro w ciągu dnia
chłopcami miała zająć się Cass.
W drodze powrotnej wstąpiła do sklepu po butelkę szampana. W
domu włożyła szybko czerwoną koszulkę i zapaliła świece we
wszystkich pomieszczeniach na dole. Nastawiła swoją ulubioną płytę.
Kiedy zabrzęczał dzwonek, zatrzymała się na moment przed
lustrem. Zastanowiła się, czy powinna otwierać drzwi w takim stroju.
Co będzie, jeśli to któryś sąsiad przyszedł pożyczyć mąki? Zarzuciła
na ramiona kurtkę.
- Kto tam?
- To ja, maleńka.
Głos Rafe'a działał na nią elektryzująco. Serce zaczęło dudnić jej
w piersi. Rafe miał na sobie obcisłe dżinsy i koszulkę w kolorze
morskiej wody, jedną z tych, które mu podarowała.
Przesunęła się i zdjęła kurtkę. Kiedy ją wieszała na kołku, za
plecami usłyszała przeciągły gwizd.
- Do licha, Cassie, ależ jesteś seksowna.
- To ta koszulka...
- Nie - powiedział stanowczo. - To ty.
Spłoniła się. Poprowadziła go do salonu, gdzie już czekał
szampan i zakąski. Rafe usiadł na kanapie i przyciągnął ją do siebie.
Miała nadzieję, że to będzie spokojny wieczór. Najpierw
oświadczyny, potem łóżko. Nie doceniła jednak działania czerwonego
strzępka tkaniny, który miała na sobie.
- Jesteśmy kochankami. Nie powinnaś się wstydzić.
- Nie wstydzę się. Po prostu chciałam z tobą porozmawiać. Kiedy
mnie dotykasz, nie mogę zebrać myśli.
- Porozmawiamy później, maleńka. - Zadrżała pod wpływem jego
dotyku. - Dużo później.
- Do licha, niezła jesteś - powiedział Rafe. kiedy zmęczeni
miłością leżeli potem obok siebie.
- Och, Rafe.
Nie potrafiła wykrztusić z siebie nic sensownego. Serce powoli
odzyskiwało normalny rytm. Może wróci jej zdolność myślenia.
- Nie chciałbyś, żebyśmy zawsze byli razem?
Spojrzał na nią spokojnie. W jego szarych oczach dostrzegła
przywiązanie i tkliwość.
- Taaa, maleńka, chciałbym.
- Więc się ze mną ożeń, Rafe - poprosiła cicho.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
W pierwszej chwili Rafe pomyślał, że się przesłyszał. Ale
wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że Cass to rzeczywiście
powiedziała. Z wrażenia wstrzymał oddech, próbując zwalczyć
narastającą panikę. Małżeństwo. Nie ma mowy, pomyślał, ale nie
zdołał wykrztusić tego z siebie.
Cass była pewna swoich słów. Chciała za niego wyjść. Wyraźnie
zresztą liczyła na to, że i on tego zechce. Wierzyła, że właśnie on jest
tym wyśnionym, wymarzonym. Że uzupełni brakujące ogniwo w jej
rodzinie.
Zastanawiał się, w jaki sposób uświadomić jej, że jest w błędzie,
nic urażając przy tym jej uczuć bardziej, niż to konieczne. Jak
wytłumaczyć, że nie chce się wiązać, bo mu na niej zależy, i to aż za
bardzo. Zdawał sobie jednak sprawą, że ona tego nie zrozumie.
Właściwie Rafe sam tego nie pojmował.
- Po co niszczyć coś tak pięknego? - zapytał i zaraz pożałował, że
to zrobił.
Bał się małżeństwa głównie dlatego, że wiedział, iż któregoś dnia
może stać się znowu tym zapatrzonym w siebie potworem, który
niechcący zabił rodziców i siostrę. Nie chciał skrzywdzić Cass.
Był jej kochankiem. Pewnych rzeczy nie miała prawa od niego
wymagać. Mógł jej pomagać w wychowywaniu Andy'ego, proszę
bardzo, ale nie zamierzał brać na siebie pełnej odpowiedzialności za
chłopca. A już na pewno nie planował mieć własnych dzieci.
I niech nie oczekuje od niego wyznania miłości. Takie słowa
nigdy nic przejdą mu przez gardło.
Cass wstała i obciągnęła koszulkę. Skrzyżowała ręce na piersiach.
Rafe zapiął spodnie i wyszedł na chwilę do łazienki. Kiedy wrócił,
Cass miała na sobie trencz. Czy dlatego, że zaczęła się go krępować?
Widok jej ciała zasłoniętego przed nim zabolał Rafe'a bardziej,
niż mógł się tego spodziewać. Chowała nie tylko ciało. Kryła przed
nim serce. Zdmuchnęła wszystkie świece, wyłączyła romantyczną
muzykę. Zranił ją, do licha, i nie da się tego odwrócić.
- Cholera, Cass, musiałaś o tym dzisiaj wspomnieć? Przecież
wiesz, jaki jest mój stosunek do małżeństwa.
- Myślałam, że zmieniłeś zdanie.
Rafe czuł się jak najgorszy łajdak. Miała taką żałosną minę.
Wyglądała, jakby za moment miała się rozpłakać. Nie mógł jednak
wymazać przeszłości.
- Nie mogę - powiedział cicho. - Jeśli zostaniesz moją żoną, Cass,
i coś ci się stanie...
Przerwał. Cass podeszła do niego i przytuliła się. Pasowali do
siebie idealnie. Ale małżeństwo to była ostatnia rzecz, jakiej chciał. Z
Cass czy z jakąkolwiek inną kobietą. Ona nie zdawała sobie sprawy,
że Rafe niesie ze sobą zniszczenie.
- Nic się nie może stać.
Powiedziała to z naiwnością kogoś, kto wierzy w szczęśliwe
zakończenia. Rafe dawno już stracił tę ufność.
- Cass, to nie zabawa. Jestem odpowiedzialny za śmierć moich
rodziców i siostry. Nie zniósłbym, gdyby coś podobnego przytrafiło
się tobie i Andy'emu.
Patrzył w jej pełne łez oczy. Pomyślał, że już to zrobił. Stało się -
zranił ją.
- Nie odpowiadasz za śmierć rodziców - powiedziała drżącym
głosem.
- Owszem, tak.
- Zamordowałeś ich? - zapytała z brutalną szczerością.
- Na Boga, nie!
Czekała w milczeniu na dalsze wyjaśnienia. Składając mu
propozycję małżeństwa, obnażyła się przed nim. Teraz tego samego
wymagała od niego - prawdy.
- Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Ojciec miał
coraz słabszy wzrok, ale nie chciał nosić okularów. Nie pozwalaliśmy
mu prowadzić w nocy. Tego wieczoru Angelica miała recital, a ja za
późno po nich przyjechałem. Szczerze mówiąc, zapomniałem o tym,
że miałem po nich pojechać. Więc ojciec usiadł za kierownicą.
Wyjechali spóźnieni, śpieszyli się. Nie wiem dokładnie, co się stało.
Drogi były mokre i śliskie...
Wzruszenie ścisnęło mu gardło. Poczuł, jak Cass zarzuca mu
ramiona na szyję i przytula mocno. Jakby chciała mu powiedzieć,
żeby się nie martwił, że wszystko będzie dobrze.
- Drogi byłyby śliskie, nawet gdybyś ty prowadził.
- To nie śliska droga ich zabiła - odpowiedział.
- Nic rozumiem.
- Spóźniłem się, bo byłem z kobietą. Zapomniałem o
obowiązkach względem rodziny, by zaspokoić swoje żądze.
Odsunął ją od siebie. Nie był dość dobry dla tej niewinnej istoty.
Nie nadawał się na wzorzec dla Andy'ego i ojca jej przyszłych dzieci.
Ale, do licha, właśnie tego potrzebował - mieć ją u swego boku,
widzieć, jak wychowuje ich potomka.
- Teraz to by się już nie zdarzyło.
- Niestety, obawiam się, że się mylisz. Tracę nad sobą kontrolę,
kiedy tylko ty się pojawiasz. Przysięgam, że jeśli coś miałoby ci się
stać... To zbyt duże ryzyko.
Podeszła do okna.
- Ja już tak nie mogę żyć. Kocham cię, ale romans jest
zaprzeczeniem wszystkiego, w co całe życie wierzyłam.
Ledwie powstrzymał się od wzięcia jej w ramiona. Kocha go,
pomyślał. Jego rodzice i siostra też go kochali, ale to ich nie uchroniło
od śmierci w bezsensownym wypadku, któremu on mógł zapobiec.
To zbyt duże ryzyko - kłaść na jednej szali życie Cass i Andy'ego,
a na drugiej coś, co pewnie i tak się wcześniej czy później wypali się
w codziennym, wspólnym życiu. Mógł mieć tylko nadzieję, że rany,
jakie jej zadał, szybko się zagoją. Podszedł do niej i położył dłoń na
jej ramieniu.
- Więc dlaczego poszłaś ze mną do łóżka? - spytał ostrożnie.
- Myślałam, że... Nie wiem. Czasem takie rzeczy się udają.
- To diabelnie dziecinne podejście do życia. Cass. Nie istnieje coś
takiego jak szczęśliwe zakończenie. Sama to powinnaś wiedzieć.
- Masz rację - westchnęła i odwróciła wzrok.
- Do diabła, kobieto, musisz mi powiedzieć, czy zgadzasz się, by
było między nami tak jak dotąd, albo w tej chwili odchodzę.
- Na zawsze?
- Nie mogę tego dłużej ciągnąć. Ranię cię, a to boli i mnie. - Po
krótkiej pauzie kontynuował: - Chciałbym się zmienić, ale nie
potrafię. Przykro mi.
- To nie twoja wina. Sama wiedziałam, że to może nie wypalić.
Ale musiałam spróbować.
Nagle głos się jej załamał, po twarzy popłynęły gorące łzy. Rafe
czuł, jak i jego serce krwawi. Objął ją.
- Do diabła, Cass, zrobiłbym wszystko, by ci to wynagrodzić.
Nic nie odpowiedziała. Stała tuląc się do niego i cichutko płakała.
Kiedy zaczęła się uspokajać, pocałował ją w czubek głowy i odsunął
się od niej. Musiał ją opuścić. Sprzedać ten cholerny dom, do którego
dopiero co się wprowadził. Zniknąć z jej życia, by mogła znaleźć
odpowiedniego dla siebie faceta.
- Żegnaj. Cassie.
Wyszedł w ciemną noc. Życie nie głaszcze po głowie.
Cass przyglądała się fotografii, którą kazała powiększyć i
oprawić. To miał być prezent dla Rafe'a. Zdjęcie przedstawiało ich
troje podczas Święta Dziękczynienia. Rafe śmiał się na nim, wyraźnie
zadowolony z życia.
Czuła, jak narasta w niej gniew. Nie wściekłość, ale długotrwała
uraza. Zresztą spodziewała się tego. Wiedziała, że kiedy zniknie
wstyd i zażenowanie, będzie zła. Nie mogła mieć pretensji do Rafe'a.
W końcu ostrzegał ją na początku. Sama jest sobie winna. Związała z
nim wszystkie swoje nadzieje na przyszłość.
- Proszę pani?
Podniosła wzrok na sprzedawcę. Stała tak już dłuższą chwilę w
milczeniu.
- Ile płacę?
Uregulowała należność i rozejrzała się za Andym i Jeffem, którzy
kręcili się gdzieś po sklepie. Chłopcy bawili się razem zadziwiająco
zgodnie. Pierwszego dnia nie odzywali się do siebie, ale w korku lody
zostały przełamane. Znalazła ich i wyprowadziła ze sklepu.
Szła objuczona papierowymi torbami, niemal niczego nie widząc.
Wpadła na kogoś. Ten ktoś ją podtrzymał. Spojrzała na swego
wybawcę i zobaczyła urodziwą twarz Rafe'a Santiniego.
Na chwilę zapomniała o tym, gdzie jest i co robi. Oboje stali bez
ruchu. Cass czuła, jak jej ciało reaguje na jego bliskość. Odsunęła się
gwałtownie.
- Przepraszam - wymamrotała.
Chciała uciec, zanim Andy zauważy, kogo spotkała.
- Cześć, Rafe.
Chłopiec tęsknił za sąsiadem. A teraz w dodatku mógł pochwalić
się swoim idolem przed nowym przyjacielem.
- Cześć, stary.
Andy spojrzał pytająco na matkę. Skinęła głową. Nie chciała być
niegrzeczna. Przysłuchiwała się ich rozmowie, ale koncentrowała się
na barwie głosów, nie na słowach. Spotkanie z Rafe'em kosztowało ją
więcej, niż się spodziewała. Czuła się tak, jakby w jej ciało wbijano
tępe noże.
- Andy, musimy iść. Mamy dziś dużo spraw do załatwienia.
Nie mogła znieść błagalnego wyrazu twarzy syna. Jakby była złą
macochą, a on Kopciuszkiem. Ruszyła dalej, ale z rąk wysunęła się jej
jedna z toreb. Co za dzień, wszystko idzie źle. Schyliła się po
rozsypane zakupy i zderzyła czołem z Rafe'em. Zabolało tak, że z jej
oczu popłynęły łzy.
- Coś ci się stało? - zapytał Rafe miękko kładąc dłoń na jej
ramieniu.
- Chyba nie.
Co innego złościć się na niego z daleka, a co innego mieć go obok
siebie, czuć jego uspokajający dotyk. Chciałaby poddać się temu
dotknięciu. Ukoiłby obolałą głowę... i serce.
Pomógł jej wstać i pozbierał zakupy.
- Co to? - zapytał.
- Nic - odpowiedziała Cass, rumieniąc się.
- Mamo, to chyba prezent gwiazdkowy dla Rafe'a - zdradził ją
Andy.
- Andrew! - powiedziała ostro.
Chłopiec spojrzał na nią i wycofał się.
- Pójdę obejrzeć komiksy.
Nie zapytał o pozwolenie. Wiedziała, że to rewanż za wybuch
gniewu, który na nim wyładowała. Jeff poszedł za Andym. Cass
wyciągnęła rękę po brązową papierową torbę, ale Rafe najwyraźniej
nie zamierzał jej oddać.
- Proszę. Rafe.
- Co to jest, Cass? Co mi kupiłaś w prezencie?
- To już nieaktualne. Możesz mi to oddać?
- Jeśli nieaktualne, dlaczego nie mogę tego zobaczyć?
Widać było, że nie podda się łatwo. Cass wzruszyła ramionami.
Rafe otworzył pudełko i zawahał się.
- No, już - powiedziała - nie dasz mi spokoju, dopóki nie
zobaczysz, co jest w środku.
Wyjął ramkę owiniętą w papier. Cass patrzyła w ziemię. Uniosła
głowę, słysząc jego urywany oddech.
- Dziękuję ci, Cass. Nawet nic wiesz, ile to dla mnie znaczy.
W oczach miał tyle bólu, że nie mogła tego znieść. Bez wątpienia
zależało mu na niej. Ale jeśli nie zamierzał się z nią wiązać, niechby
ją zostawił w spokoju.
- Cieszę się, że ci się podoba. Przepraszam, ale muszę iść. Mam
zakupy...
- Cass, nie rób tego.
Znieruchomiała.
- Czego mam nie robić. Rafe? To ty powiedziałeś „koniec",
pamiętasz?
Zaklął pod nosem, ale tak, że go usłyszała.
- Cholera, przestań kląć przez cały czas! - krzyknęła.
Odwróciła się i odeszła w stronę sklepu. Chłopcy dołączyli do
niej po chwili. Kiedy skończyli robić zakupy, po Rafie nie zostało ani
śladu. Cass powinna być zadowolona, że nie musi go więcej oglądać,
ale widziała, że już zawsze będzie za nim tęsknić. To było gorsze niż
śmierć Carla. Rafe żył, mieszkał blisko i wciąż miała nadzieję.
Był przedświąteczny piątek. Rafe trochę żałował swojej decyzji,
ale nie zamierzał niczego robić, by odzyskać Cass. Co innego, gdyby
tylko on narażony był na niebezpieczeństwo, ale tu chodziło o Cassie i
Andy'ego. Wiedział, że im dłużej będzie trwał ich związek, tym
więcej bólu im zada.
Cass ucieleśniała wszystko, o czym marzył każdy mężczyzna. Ale
on bynajmniej nie był „dobrą partią". Przeklinał, pił, nic nie wiedział o
dzieciach.
Siedział właśnie na werandzie, sącząc kawę, kiedy na ulicę
wtoczyło się stare volvo. Wyjął z kieszeni mały pakunek. Szybkim
ruchem wylał resztkę kawy w krzaki rosnące przy werandzie i ruszył
na drugą stronę ulicy. Zauważył, że Cass zdenerwowała się na jego
widok.
- Cass - zawołał za nią, kiedy była już na schodach werandy.
Odwróciła się i obrzuciła Rafe'a lodowatym spojrzeniem. Wciąż
była na niego zła.
- Tak? - zapytała sucho.
Przybrała obronną pozycję, jakby spodziewała się bolesnego
ataku. To jego wina. Przez niego bała się najmniejszego gestu.
- To dla ciebie - powiedział, podając jej pakunek.
Wahała się, ale w końcu przyjęła podarunek. Miała takie małe
dłonie. Nigdy tego nie zauważył. Pamiętał natomiast ich dotyk na
swojej skórze. Zaklął cicho, a ona rzuciła mu piorunujące spojrzenie.
Musnęła palcami grzbiet jego dłoni. Poczuł żar pożądania.
Wyrwał dłoń w tym samym momencie, w którym ona od niego
odskoczyła. Pakunek upadł na ziemię. Cass patrzyła na Rafa a i lód w
jej oczach powoli topniał. Rafe jęknął, widząc, jak w jego miejsce
pojawia się ból. Nigdy nie chciał jej skrzywdzić... ani pokochać.
- Cassie - powiedział, próbując otoczyć ją ramionami.
Cofnęła się gwałtownie i uderzyła głową w świąteczny stroik
wiszący nad werandą. Oparła ręce na biodrach.
- Proszę, nie.
Rafe podniósł pakunek i wręczył jej go, pilnując, by nie zbliżyć
się do niej za bardzo. Nie chciał przysparzać jej więcej bólu. Odwrócił
się, by odejść, ale zatrzymał się, czując delikatny dotyk na ramieniu.
- Dzięki, Rafe.
- Nie ma sprawy, maleńka.
Zadzwonił telefon i Cass ruszyła w jego stronę.
- To na razie, Cass.
Odszedł, nie oglądając się za siebie. Jeśli jeszcze raz spojrzy jej w
oczy, to się złamie i zaproponuje jej małżeństwo. Nie dlatego, że on
tego chce, ale po to, by ukoić jej cierpienie.
Kilka minut później Cass wybiegła z domu. Rafe właśnie
wybierał się na poranny jogging z Tundrą. Widział, jak Cass
gwałtownym ruchem otwiera drzwi do samochodu, siada za
kierownicą i rusza na pełnym gazie. Zastanawiał się, co się takiego
wydarzyło.
Wrócił z treningu po dwudziestu minutach. Szedł wziąć prysznic,
gdy zadzwonił telefon.
- Rafe, tu Iris, matka Cass.
- Tak, Iris? - zapytał, czując rosnący ucisk w gardle.
- Cass miała wypadek. Czy mógłbyś odebrać Andy'ego ze szkoły?
Poczuł się słabo i usiadł na łóżku. Cass jest ranna! Iris mówiła z
prędkością karabinu maszynowego, a do niego niewiele docierało.
Przebite płuco, połamane żebra. Niech to...
- Gdzie ona jest?
- W szpitalu miejskim w Orlando.
- Odbiorę Andy'ego i zaraz tam będę.
Odwiesił słuchawkę, wsunął stopy w sandały i wybiegł. Boże, nie
pozwól jej umrzeć!
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Rafe siedział w szpitalnej poczekalni i wpatrywał się nie
widzącym wzrokiem w tanią odbitkę graficzną wiszącą na ścianie.
Okłamał dyrektora szkoły Andy'ego, twierdząc, że jest ojczymem
chłopca. Nie zastanawiał się specjalnie nad tym, co mówi. Miał te
słowa na końcu języka.
Uwierzono mu bez problemu, bo przecież już raz był widziany w
szkole razem z Cass. Szkolne władze nie sprawdziły nawet jego
tożsamości. Zamierzał wyciągnąć z tego później konsekwencje.
- Rafe? - przerwał jego zamyślenie Andy.
- Tak?
Przez całą drogę do szpitala chłopiec zachowywał się bardzo
spokojnie. Jego matka wciąż była na sali zabiegowej, a babka
próbowała wycisnąć z lekarzy jakieś informacje.
- Mama nie umrze, prawda?
- Nie wiem. Twoja babcia próbuje się tego dowiedzieć.
- Ale ty też nie chcesz, żeby ona odeszła, tak? Bardzo za tobą
tęskniła. - Andy spuścił wzrok. - Ja też.
Kale znieruchomiał. Chłopiec zdążył się do niego przywiązać.
Przypomniał sobie ich wspólne kopanie piłki, rzucanie do kosza,
wyprawę na ryby. Wcale nie chciał stać się częścią życia jego i Cass,
jednak nie udało mu się temu zapobiec.
Uświadomił sobie, że kilkanaście dni temu odrzucił swoją
życiową szansę. Szansę znalezienia czegoś, czego mu tak bardzo
brakowało. Szczęścia.
Andy wsunął swoją małą rękę w dłoń Rafe'a. Mężczyzna chciał
obiecać chłopcu, że będzie chronił Cass, dbał o nią, że wybawi ją z
kłopotów. Za dobrze jednak znał życie. Rzeczywistość nie daje
żadnych gwarancji. Niczego nie można być pewnym.
Zresztą słowa i tak w niczym nie pomogą. Rafe przytulił chłopca
do siebie. Nie zdziwiły go łzy w oczach Andy'ego, zaskoczyła
natomiast własna reakcja. Nie spodziewał się, że zrobi to na nim tak
silne wrażenie.
- Nie zostawisz mnie, Rafe? - zapytał nieśmiało Andy.
Nawet się nie zawahał przed odpowiedzią. Nie ma sensu dalej
uciekać przed tym, co oczywiste.
- Nie, stary, pewnie, że nie.
Andy odsunął się. wytarł nos i powiedział poważnie:
- Kocham cię. Rafe.
Rafe zrozumiał, że tego właśnie potrzebował. Syna i żony.
Rodziny.
- Ja też cię kocham, Andy.
Chłopiec przytulił się do niego.
- Niech to się już szybko skończy, żebym mógł powiedzieć
mamie. Myślę, że byłoby najlepiej, gdybyś zamieszkał z nami.
- Sam nie wiem. Musimy to przedyskutować z twoją mamą.
Kilka minut później przyszła Iris. Andy schylił głowę i szybko
otarł łzy.
- Coś nowego? - zapytał, próbując odciągnąć jej uwagę od
chłopca.
- Stan się ustabilizował. Za pół godziny przewiozą ją na salę.
Prosiłam, żeby zawiadomili nas, gdyby coś się działo.
- Dziękuję, Iris.
- Andy, może pójdziemy kupić słodycze?
Chłopiec podał jej rękę i wyszli.
Rafe chodził tam i z powrotem po pustym i cichym korytarzu. Z
daleka docierało do niego szemranie głosów pielęgniarek.
Przypomniał sobie tę długą noc, którą spędził w szpitalu po wypadku
rodziców. Wróciło poczucie winy. Nie potrafił zapomnieć o tym, że to
on powinien był znaleźć się za kierownicą.
Ale nie można zmienić przeszłości. Natomiast przyszłość tak.
Po śmierci siostry przestał się modlić. Wiara nie dawała mu już
żadnego oparcia. Teraz nogi same poniosły go do szpitalnej kaplicy.
Cass nie wiedziała, gdzie się znajduje. Nie znała tego
przerażająco cichego, obcego pokoju. Dopiero po chwili dotarło do
niej, że to musi być szpital. Ale czemu? Co się stało? Ostatnie, co
pamiętała, to prezent od Rafe'a.
Przeciągnęła się na niewygodnym łóżku i jęknęła z bólu. Opadła
na poduszki z mocnym postanowieniem, by się nie ruszać.
Co się, u licha, zdarzyło? Pamięć powróciła w błysku chwili.
Pośpiesznie wyjechała z domu. Straciła panowanie nad kierownicą,
wpadła w poślizg i zderzyła się z czymś. Przypomniała sobie też długą
jazdę karetką. I samotność. Myślała wtedy, że jej życie będzie już
zawsze tak wyglądało. Życie w samotności, bez Rafe'a.
Bardzo za nim tęskniła. I wcale nie pomagała świadomość, że
jedynie groźba małżeństwa trzyma go od niej z daleka. Intuicyjnie
wiedziała, że jest tylko jedno rozwiązanie. Musiała zdecydować, co
jest dla niej ważniejsze: to, co powiedzą ludzie, znajomi z kościoła,
czy to, co pomyśli i zrobi Rafe.
Czy on ją kocha? Wiedziała, że mu na niej zależy. Podejrzewała,
że za nią tęskni. Ciekawe, czy dla niego tęsknota również oznaczała
fizyczne cierpienie? Sama pragnęła małżeństwa prawdopodobnie
dlatego, że oznaczało związek na zawsze.
Tylko że obrączki nie gwarantowały szczęścia. Starała się nie
pamiętać złych chwil w swoim życiu z Carlem, ale przecież nie było
ono idealne. Z Rafe'em byłoby inaczej. Nikt nie mógłby dać jej więcej
szczęścia.
Spotkanie twarzą w twarz ze śmiercią sprawiło, że dotychczasowe
problemy wydały się jej błahe. Zdecydowała, że woli żyć z Rafe'em
na kocią łapę, niż nie być z nim wcale. Życie jest zbyt krótkie i cenne,
by je marnować.
Kiedy tylko zdoła, skontaktuje się z Rafe'em Santinim i wyjaśni
mu wszystko. Jeśli małżeństwo nie wchodzi w grę - trudno, ale nie
powinni się rozstawać. Są dla siebie stworzeni.
- Cassandra?
- Wejdź, mamo.
Iris obeszła łóżko, uważnie przyglądając się córce.
- Czy coś cię boli?
- Teraz wszystko, ale to przejdzie. Co się stało?
- Jakaś awaria silnika. Straciłaś panowanie nad samochodem, tak
w każdym razie twierdzą policjanci. Pewnie się tu za jakiś czas
zjawią, żeby spisać protokół.
- Jak Andy? - Cass martwiła się, że jej synek siedzi sam w domu i
zastanawia się, gdzie też się ona podziała.
- Przestraszony, ale się trzyma. Ten twój facet jest z nim i nie
pozwala mu się załamać. Najlepiej byłoby, gdyby chłopiec mógł cię
zobaczyć, ale lekarz zabronił.
- Jaki mój facet? - zapytała, nie mogąc uwierzyć, że Rafe
przyjechał do szpitala. Nie cierpiał szpitali. A poza tym skąd miałby
wiedzieć, że ona tutaj jest?
- Nie wygłupiaj się, Cassandro. Wiesz, że mówię o Rafie
Santinim. Zadzwoniłam do niego i poprosiłam, żeby odebrał Andy'ego
i przyjechał tutaj. Siedzą teraz w poczekalni.
Nadal się dziwiła. Uznała, że Rafe to po prostu dobry sąsiad,
który stara się pomóc w trudnych chwilach. Ale i tak była szczęśliwa.
- Czegoś ci potrzeba? - zapytała Ińs.
- Chciałabym zobaczyć się z Andym i Rafe'em.
- Przyślę ci Rafe'a.
Iris wyszła z równym wdziękiem, z jakim weszła. Cass zawsze
podziwiała grację matki, próbowała nawet ją naśladować, ale to
przekraczało jej możliwości. Uporządkowała potargane włosy.
Drzwi się otworzyły i do środka wmaszerował Andy, a za nim
Rafe. Chłopiec przestraszył się, widząc ją leżącą w łóżku.
Uśmiechnęła się do niego uspokajająco.
- Cześć.
Sięgnęła po szklankę wody i przepłukała wysuszone gardło.
- Andy, skąd się tu wziąłeś?
- Rafe mnie przywiózł. Mamo, jak się czujesz?
- Trochę zmęczona, ale poza tym nieźle.
Gestem kazała chłopcu podejść do łóżka i uścisnęła go.
- Myślałem, że może chcesz mnie zostawić, tak jak tato.
- Nie, kochanie, nie zrobię tego.
Rafe opierał się o ścianę koło drzwi. Wyglądał ponuro. Cass
podejrzewała, że szpitalne widoki i dźwięki wywołują w nim bolesne
wspomnienia. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek dobrowolnie
odwiedzi to miejsce.
Rafe uniósł brwi, widząc skierowane na niego spojrzenie Cass.
Zarumieniła się, przyłapana na gorącym uczynku. Ten mężczyzna po
prostu ją fascynował.
- Lepiej zabiorę Andy'ego na dół, zanim go ktoś tutaj zauważy.
Cass patrzyła zaskoczona, jak chłopiec bierze Rafe'a za rękę. Coś
się między nimi wydarzyło.
Byli już w drzwiach.
- Rafe, wrócisz?
- Taaa - powiedział spokojnie i wyszedł za Andym.
Wrócił schodami, a nie windą. Potrzebował czasu, by odzyskać
kontrolę nad sobą. Widok drobnego ciała Cass na szpitalnym łóżku
przypominał mu siostrę. Angelica żyła jeszcze przez dwa tygodnie po
wypadku. Oczywiście, leżała na intensywnej terapii, a nie na zwykłym
oddziale jak Cass.
Zatrzymał się pod drzwiami. Nigdy nie był tak zdenerwowany.
Wytarł spocone dłonie w spodenki do biegania. Kiedy usłyszał, co się
stało, nie w głowie mu było przebieranie. Zanim zdecydował się
wejść, drzwi otworzyły się same, a ze środka wyszła pielęgniarka.
- A, dzień dobry. Niech pan wejdzie.
Drzwi zamknęły się za nim cicho. Cass skąpana była w złocistych
promieniach słoika wpadających przez uchylone teraz żaluzje.
Spojrzała na niego i Rafe zamarł. Stracił całą nadzieję. Patrzyła na
niego jak na obcego. Nawet gorzej - obcy budziłby przynajmniej
ciekawość. Spóźnił się. Za długo zwlekał.
- Chciałam z tobą porozmawiać.
Podszedł bliżej, zdecydowany walczyć. Nie pozwoli jej tak po
prostu zrezygnować z ich związku. Stanął nad nią, szykując
argumenty.
Przez kilka minut milczała, chowając ręce pod kołdrą. Była trochę
rozczochrana, bez makijażu, ale dla niego nigdy nie wyglądała
piękniej. Tyle było w niej życia...
- Przez ostatnie kilka godzin dużo myślałam. Zdecydowałam, że...
- Cass, muszę ci coś najpierw powiedzieć. Wiem, że zachowałem
się jak ostatni drań, jak głupi osioł, jak tępy wół...
- Rafe...
- Nie przerywaj mi. - Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
Wziął głęboki oddech i wrócił do jej łóżka. - Boże, nie wiem, jak to
powiedzieć. Nigdy do żadnej kobiety nie czułem tego, co do ciebie.
Na początku mnie to irytowało, potem myślałem, że to tylko żądza,
ale... cholera, Cassie...
- Nie przeklinaj - powiedziała cicho.
Spojrzał głęboko w jej piwne oczy i zobaczył w nich wszystko, za
czym tak tęsknił.
- Co mi próbujesz przekazać? - zapytała po chwili.
- Okłamałem dyrektora szkoły.
- Co mu powiedziałeś?
- Że jestem ojczymem Andy'ego. I to zabrzmiało tak dobrze, tak...
wiesz... prawdziwie.
Nie chciał, by myślała, że pragnie się z nią ożenić tylko ze
względu na chłopca. Chciał, by została jego żoną, bo nie mógł bez
niej żyć.
- Wyjdź za mnie - dodał szybko.
Uff, w końcu to powiedział. Ręce mu się trzęsły, więc wcisnął je
do kieszeni. Starał się robić niedbałą minę, ale opuściła go zwykła
pewność siebie. Nigdy dotąd się nie oświadczał.
- Rafe, myślałam, że nie chcesz się żenić. Czemu zmieniłeś
zdanie?
Nie, tego jej nie powie w żadnym razie.
- Po prostu potrzebowałem trochę czasu.
- Czy moja matka coś ci powiedziała? Albo Andy?
- Kocham cię - wykrztusił - i dlatego chcę się z tobą ożenić.
Cass wyciągnęła do niego rękę.
- Niezbyt ze mnie dobra partia. Zrozumiem, jeśli odmówisz -
dodał szybko.
- Rafie Santini, nie opowiadaj głupot.
- Maleńka, mówię zupełnie poważnie.
- Rafe, bardzo się cieszę, że wróciłeś.
Na twarzy Cass malowała się nadzieja, pożądanie i miłość. Rafe
nie wiedział, że można się tak cieszyć.
- Wiesz, że ja też cię kocham i wyjdę za ciebie, jeśli jesteś
pewien, że tego właśnie chcesz. Obiecaj mi tylko, że nie zmienisz
później zdania. Nie możesz mnie znowu zostawić.
Rafe wziął ją w ramiona. Rozkoszował się uczuciem bliskości.
Gładził ją po plecach, obsypywał twarz pocałunkami. Uniósł jej
podbródek i spojrzał prosto w oczy.
- Do licha, Cass, nie zmienię zdania. Nie chcę zmarnować tych
pięćdziesięciu lat, które zamierzam jeszcze przeżyć. A będą
zmarnowane, jeśli spędzę je bez ciebie.
Milczała przez chwilę.
- Nic musisz się ze mną żenić. Możemy razem zamieszkać...
- Nie. Powiedz, że za mnie wyjdziesz.
- Zgoda - odparła szybko - ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Chcę znać twoje drugie imię.
Roześmiał się głośno.
- Powiem ci w czasie nocy poślubnej.
- Figa z makiem, Santini, teraz albo nigdy.
- Genaro - wyszeptał jej prosto do ucha.
- Piękne imię. Nikomu go nic zdradzę.
Zapatrzył się w jej błyszczące oczy. Już nie mógł doczekać się
chwili, kiedy on, Cass i Andy będą jedną rodziną. I powiększą ją.
- Chyba powinienem ci się przyznać, że Andy już wcześniej
zaproponował mi, bym z wami zamieszkał.
- Naprawdę? I co mu odpowiedziałeś?
- Że musimy to skonsultować z tobą.
- Pójdziesz teraz po niego? Chcę mu o wszystkim powiedzieć.
- Do cholery, maleńka. Dla ciebie wszystko.
- Zobaczysz, któregoś dnia oduczę cię przeklinania.
- Nie będzie to łatwe, kochanie.
Rafe wyszedł z uczuciem ciepła rozlewającego się w piersi.
Skończyły się lata samotności. Teraz ma rodzinę. Swoją własną.