Eugeniusz Tkaczyszyn – Dycki
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki: Nenia i inne wiersze [1990]; Młodzieniec o wzorowych obyczajach [1994]; Piosenka o zależnościach i uzależnieniach [2008]
proponowana literatura: P. Śliwiński: O stałości rzeczy, których nie ma. Przyczynek do lektury Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. W: tegoż: Świat na brudno. Szkice o poezji i krytyce. Warszawa 2007, s. 245-257; A. Świeściak: Śmiertelne sublimacje. Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki. W: tejże: Melancholia w poezji polskiej po 1989 roku. Kraków 2010, s. 145-181.
Zanim opracowania tekstów zaleconych w spisie, kilka ogólnych informacji (być może istotniejszych od tego wszystkiego, co poniżej). Oczywiście nie moje, ściągnięte, ale dobre! Podpisane przez Piotra Matywieckiego:
Poeta,
urodzony 12 listopada 1962 roku w Wólce Krowickiej koło
Lubaczowa.
Dzieciństwo
i młodość spędził w okolicach Przemyśla i dorastał na
pograniczu języków i kultur - ukraińskiej i polskiej. Można też
powiedzieć, że swoista, szorstka i zdobywająca się na
niepowtarzalną melodykę poezja Tkaczyszyna-Dyckiego swoją
specyficzność zawdzięcza temu stykowi, chociaż niewiele w niej
bezpośrednich kresowych zapożyczeń.
Krytyka
wielokrotnie zwracała uwagę na to, że liryka ta odwołuje się do
sarmackiego baroku. Jak pisał Krzysztof Karasek, motywy tematyczne
"śmierć, kości, trumna, kościotrup i inne tego rodzaju
relikty występujące w wierszach wydają się mieć źródło w tej
właśnie epoce". - To niewątpliwa prawda, ale ważniejsze są
osobiste, psychologiczne źródła tej stałej symboliki w poezji
Tkaczyszyna-Dyckiego.
Naczelne
tematy tej poezji są trzy.
I
Najpierw
jest to choroba fizyczna i psychiczna osób najbliższych - matki,
krewnych, przyjaciół. A także ich długo ciągnąca się agonia i
upokarzająca śmierć pokazywane brutalnie, bez osłony poetyckich
ornamentów. Przede wszystkim jednak jest to wstrząsający zapis
umierania matki. A patrzy na jej chorobę i śmierć chłopiec ostro
widzący, który w tej śmiertelnej matni próbuje niejasności
swojego dzieciństwa i swojego dojrzewania:
chociaż
choruje na głowę i ma przy tym
zmierzwione włosy to z jakąż
jasnością
robi nam kolację z tylu jaj
które trzeba
wyjąć z lodówki [...]
twoja matka jest piękna odkąd
choruje powiedziała
Hryniawska [...]
II
Drugi temat to cielesna, seksualna tożsamość podmiotu tej liryki. Jest ona umyślnie zatarta, wahająca się między identyfikacją heteroseksualną i homoseksualną, między seksualną pasją a lękiem. Tkaczyszyn-Dycki swoje miłosne wiersze osadza w niezwykle wyrazistej, ale trudnej do dyskursywnego opisania filozofii ciała. I unosi się nad miłością nieusuwalny cień śmierci - partnerzy tych dokonanych i niedokonanych związków młodo umierają:
co
czynią twoje usta kiedy umiera
przyjaciel i bierze sobie
wychodne
po drodze zdejmuje szkielet
w którym go nie ma bo
to łach zmyślony
[...]
głupi jest ten
chłopiec który wczoraj był
z nami a dzisiaj zdejmuje łach
zmyślony
kiedy jest nadzwyczajnie: oby tylko nie odszedł
okryty
tym co zostawił we mnie a ja w nim
III
Trzeci
temat to rodzinne i przyjacielskie prowincjonalne (z okolic
Przemyśla) życie codzienne, oddane ze znawstwem jego trudno
uchwytnych psychologicznych nawyków, obyczajów, zbiorowych
kompleksów. Pojawiają się historie rodowe Bęskich, Argasińskich,
Ilnickich - już sama egzotyka i zarazem swojskość tych nazwisk
nastraja poetycki instrument.
Ostatni tom nosi tytuł "Dzieje
rodzin polskich"
- jest to nazwa ironiczna, bo naśladując jakąś ogromną nie
napisaną monografię historyczną, jest jedynie (i aż!) spojrzeniem
życiowego samotnika. Jednakże ta jednorazowa, pojedyncza historia
istnienia dziwacznego outsidera skupia w sobie "rodzinę"
ludzkich losów - lokalną, ale niezwykle szeroko rozgałęzioną. I
dochodzi do tego wieloma aluzjami zaznaczana polityczna historia
Polski.
Te trzy tematy splatają się w poezji
Tkaczyszyna-Dyckiego w przedziwnie polifoniczny sposób, tworząc od
pierwszego do ostatniego tomiku zawikłany, piękny i mroczny
koncert.
Tomy
poezji:
"Nenia i inne wiersze" (Związek Literatów Polskich, Lublin 1990)
"Peregrynarz" (Przedświt, Warszawa 1992)
"Młodzieniec o wzorowych obyczajach" (Przedświt, Warszawa 1994)
"Liber mortuorum" (Stowarzyszenie Literackie "Kresy", Lublin 1997)
"Kamień pełen pokarmu. Księga wierszy z lat 1987-1999" (Świat Literacki, Izabelin 1999)
"Przewodnik dla bezdomnych niezależnie od miejsca zamieszkania" (Biuro Literackie, Legnica 2000)
"Daleko stąd zostawiłem swoje dawne i niedawne ciało" (Zielona Sowa, Kraków 2003)
"Przyczynek do nauki o nieistnieniu" (Biuro Literackie, Legnica 2003)
"Dzieje rodzin polskich" (Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2005)
"Poezja jako miejsce na ziemi [wybór z lat 1989-2003]" (Biuro Literackie, Wrocław 2006)
"Piosenka o zależnościach i uzależnieniach" (Biuro Literackie, Wrocław 2008)
"Oddam wiersze w dobre ręce" (1988-2010) (Biuro Literackie, Wrocław 2010)
"Imię i znamię" (Biuro Literackie, Wrocław 2011).
Proza:
"Zaplecze" (Biuro Literackie, Legnica 2002).
Ważniejsze nagrody:
Nagroda im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1991) wyróżnienie za tom "Nenia i inne wiersze"
Nagroda Literacka im. Barbary Sadowskiej (1994)
Nagroda Niemiecko-Polskich Dni Literatury w Dreźnie (1998)
Nagroda Literacka Gdynia (2006), za tom "Dzieje rodzin polskich"
Nagroda Literacka Gdynia (2009), za tom "Piosenka o zależnościach i uzależnieniach",
Nagroda Literacka Nike 2009 za tom "Piosenka o zależnościach i uzależnieniach".
Teraz zalecane w spisie opracowania:
A. Świeściak: Śmiertelne sublimacje. Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki. W: tejże: Melancholia w poezji polskiej po 1989 roku. Kraków 2010, s. 145-181.
Już na wstępie mówię, że streszczam i cytuję p. prof., (bez cudzysłowów), nie ma sensu przerabiania czegoś tak dobrego, jak ten tekst.
Co więcej przypuszczam, że skończę to baaaardzo późno w nocy i nie przeczytam tego ponownie przed wysłaniem na maila! Tak więc na pewno znajdziecie tu literówki, jakieś stylistyczne, interpunkcyjne, a może nawet ortograficzne porażki! Sory, ale żeby nie było, że nie uprzedzałam! ;-)
Prof. Świeściak jako tezę zakłada, że Dycki jest bezspornie poetą melancholijnym. Jest to fakt spójny i oczywisty. Przywołuje nazwiska osób, które już o tym pisały, to m.in. Jakub Pacześniak, który stwierdzał, że wieczne błądzenie, melancholijny nastrój związany jest u Dyckiego z motywem powracającego listopada, z obecnością depresyjnej matki i figurą labiryntu.
Świeściak mówi o poezji Dyckiego jak o przygodzie z pustką, która jest wyczerpana, lecz wypełniona pustą obecnością.
Mundus melancholicus – dom – zmarły
Świat poetycki Dyckiego to kraina śmierci, przypomina miejsce wymarłe lub miejsce umierania, jest tym co pozostało po zmarłych, lub przestrzenią z której i w której odchodzą żywi. Nie da się jednak tej krainy oswoić.
Ciemność, niepewność i „niedotykalność” świata czynią go niedostępnym dla podmiotu – bohatera, przestrzenią nie do zamieszkania.
Najważniejszą cechą jego bytowania to metafizyczna bezdomność – podmiot-bohater, nie chce mieć nic wspólnego ani z tym, ani z tamtym światem. Pożądanym stanem byłaby więc nieprzynależność – stan idealnego zawieszenia. Jest to jednak stan, będący ucieczką od realności, z którą podmiot jest jednak dosyć mocno związany.
Wiersz jest miejscem wędrówki zmarłych pomiędzy światami – raz są oni umarli, innym razem żyją, kiedy indziej „właśnie” umierają. Zmarli zastępują rodzinę, nazywani są jedynym domem bezdomnego bohatera.
„skoro od lat twoim domem jest zmarły
dlaczego przeto zmieniasz mieszkania
czyżby i on porzucał niedostępne dla ciebie
światy lub przeprowadzał się wraz z tobą” (LXXXI, Stancja na bocznej Lubomelskiej,)
Pośród mieszkańców cmentarzy są zmarli szczególni – „znaczący zmarli”, to z nimi bohater wchodzi w najbardziej istotne relacje.
Gdyby pisanie zawsze było formą żałoby, ta już dawno powinna się w twórczości Dyckiego dokonać, ponieważ przepracowanie tych śmierci zajmuje zasadniczą większość jego tomów. Pisanie o odchodzeniu najbliższych to w tych wierszach jednak szczególna postać języka rozumianego jako stawanie się śmierci. Dzieło Dyckiego bierze się z ustanawianej i ustanawiającej się nieobecności – zmarłych i języka jako nadmiaru – braku, jest ono efektem pracy melancholii, a nie żałoby. W tych wierszach utrata stoi u początków mowy, to z niej jak mówi Dycki, wzięła się poezja.
Doświadczenie wewnętrzne
Pozycja podmiotu wierszy Dyckiego lokuje się w przestrzeni „doświadczenia wewnętrznego”, jego życie przypomina podróż do „kresu możliwości człowieka”. W poezji tej chodzi o penetrowanie – bywa, że naruszanie – granic tego, co ludzkie. Tak w zakresie cielesności, jak psychologii. Spotkanie ze śmiercią staje się skonsumowaniem związanej ze śmiercią rozkoszy „śmierć nie jest zimnym szkieletem, ale bachantką – młoda, pijaną i piękną”. Częścią „sztuki przeobrażania trwogi w rozkosz” jest konfrontacja z tym co brudne, grzeszne, ohydne – perwersyjna sakralizacja nieczystości. Nieczystość, brud to przypadłości ciała, bezwzględnie wpisane w jego konstytucję. Seksualności, choroby i śmierci często nachodzą na siebie, tworzą w podmiocie strefę naznaczoną, obszar stygmatu.
„[…] umarłem dnia
wczorajszego umarło moje ciało i wypłynął
ze mnie grzech jak ropa moimi
ustami gdy stanąłem do pocałunku (XCVI, Piosenka dla Funi Bełskiej)
Nic nie jest jednoznaczne, również brud, który kala i uwzniośla równocześnie, rodzi potrzebę samoponiżenia i dostarcza przyjemności, w której jednak nie sposób się do końca zatracić. Nie jest on też tożsamy ze złem – coś co stanowi zalążek człowieczeństwa, nie może być złe.
Brud, który rodzi się z naturalnej pożądliwości ciała, jest brudem założycielskim, fundującym podmiot, ale równocześnie źródłem zagrożenia dla niego, bo otwiera ciało na to, co śmiertelne.
Czyniąc z brudu kategorię metafizyczną, Dycki każe mu nie tylko brać udział w śmierci, ale też w zmartwychwstaniu:
„tak wielkie w nieczystości moje umieranie/ że gdybym miał w martwych powstać// to tylko przez człowieczy brud” (XLVIII, Szpital Św. Klary)
Nieczystość staje się u Dyckiego nie tylko miejscem kontaktu ze sprofanowaną sakralnością, ale i z samym światem (należącym od początku do profanum), stającym się obszarem wymiany: wycieku i przecieku duchowej i materialnej substancji życia.
Matka
Świeściak znaczenie matki wyprowadza za Kristevą, I tak stwierdza, że podmiot Dyckiego, to podmiot od początku melancholijny. Zorganizowany wokół (od początku) utraconej matki (traci ją kilkustopniowo – jej choroba to „śmierć pierwsza”, po niej przychodzi dopiero „śmierć wtóra”). Matki – patronki wszelkiego wstrętu. To w niej zbiegają się wątki podwójnej tożsamości (polsko-ukraińskiej), choroby, obiektowej cielesności i śmierci. Siła jej przyciągania stanowczo przewyższa naturalną moc odpychania, ona również jest odpowiedzialna za słowo ( w tym za językowe wykluczenia, powodowane polsko-ukraińskim pochodzeniem Dyckich)
„[…] bo gdzie indziej
rozkład przychodzi i przepada bez wieści
i nikt się niem nie zajmuje
choć jest mniej ważny aniżeli pępowina
do której chcielibyśmy powrócić nawet gdy bardzo
boli być synem schizofreniczki (XXXIX, Idziemy we dwóch i nie boli)
symbolizację tego, co wstrętne, Kristeva postrzega, jako uwalnianie się od „nielitościwego matczynego ciężaru” . Podmiot Dyckiego, uwikłany w te symbolizacje - miota się w sidłach macierzyńskości – przed matką nie sposób jednak uciec:
„to Ty stworzyłeś brzuch mojej matki
i Ty otworzyłeś żywot mojej matki
[…]
czy otwierając brzuch mojej matki
pomyślałeś gdzie płód zamknę
w jakich ciemnościach odetchnie od trumny
pomyślałeś jeżeli w ciemnościach
zgubię płod Dyckiej
jest nadzieja że odetchnie.” (IX)
Brzuch i wnętrzności (często „zwrócone”, zwymiotowane) to jeden z częstszych motywów wierszy Dyckiego, będący znakiem naruszonych granic podmiotowości, wywleczonego, wystawionego światu na pokaz wnętrza. W powyższy wierszu płód wyraża bardzo zawiłą, opiekuńczo – agresywną relację podmiotu i matki. I jest wyrazem nieudanej próby usamodzielnienia się, samo poronienia.
Równie istotna jak nadwyżka „obiektu macierzyńskiego” jest w tej poezji nieobecność ojca. Melancholijna kondycja podmiotu wynika tu zatem z osierocenia, składają się na nią dwa „założycielskie” braki – matki, jako wiecznie odnawiany i ojca – jako przemilczany. Brak ojca to zaś brak słowa. Podobny skutek – oderwanie od mowy – daje „nadmiar matki”.
Żywioł kobiecości stanowczo dominuje w wierszach Dyckiego nad męskością. Matki, ciotki, sąsiadki, „baby” wyrugowały z przestrzeni tekstów ojców, dziadków, niemal wyłączyły również wujków i innych ewentualnych krewnych. Pozostali tylko kochankowie, ale ich męska seksualność jest podejrzana.
Semiotyczne i wstręt
Miłość u Dyckiego to miłość „na śmierć” i po śmierci. Jawi się jako współumieranie, bywa również „bydleniem się”, samą nieczystością.
Wcieleniem miłości – śmierci jest Leszek.
Często to, co w tych wierszach na pierwszy rzut oka tchnie erotycznością, podszyte jest przeciwieństwem, popęd seksualny zawsze zarażony jest w wierszach Dyckiego popędem śmierci.
Wymioty.
Z całą pewnością są one u Dyckiego wyrazem zachwianych relacji ze światem. Są znakiem braku i jego wcieleniem. Kiedy bohater wymiotuje siebie i swoje dzieciństwo nie sposób tego nie czytać jako projekcji lęku i niechęci do świata czy nawet do siebie albo nieprzepracowanych relacji z sobą i najbliższymi.
Relacje podmiotu – bohatera Dyckiego ze światem opierają się w znacznej mierze właśnie na wstręcie i jego przebogatym sensuarium: wrzody, krew, ropa, ślina, ekskrementy, ścierwo, smród, gnój, zgnilizna, rozkład, czarna woda…
Doświadczenie nieobecności
Obok (nadprezentowanego) braku matki i (przemilczanego) braku ojca – słowa pojawia się trzeci brak, stojący u podłoża doświadczenia seksualności podmiotu, a równocześnie w sposób najbardziej oczywisty kontaktujący go ze śmiercią. Jego obiekt jest równocześnie obiektem miłości. Ów ukonkretniony brak tkwi u źródeł poezji Dyckiego.
Jakkolwiek postać przyjaciela spina znane nam już obszary tej twórczości – cielesność, seksualność i śmierć – uzupełnia je ona o coś, co w melancholii jest nie do pominięcia – o cierpienie, tęsknotę, beznadzieję, o przeżycie nieobecności.
Wiersz, gdzie na naszych oczach „dokonuje się” utrata przyjaciela:
to nie prawda że przyjaciele chorują
na raka odbytu i umierają w samo południe
gdy tylko uciekniemy w nieistnienie w krąg
własnych jeszcze mocno zasupłanych spraw
żeby odpocząć od ich nieurywanego krzyku
to nieprawda że w ich krzyku cichnie
Pan Bóg i ptaki zaglądałem do oczu umierająceg
lecz udał że mnie nie widzi i ja powiedziałem
że go nie dostrzegam pośród jego ubywania
ale to nieprawda że on mnie nie widział
zza góry tego wszystkiego o już z siebie wyparł
wydalił jakby w przeczuciu innych możliwości (CLX, z tomu Kamień pełen pokarmu)
Umierający przyjaciel to doświadczenie skrajnie traumatyczne. Mimo wielokrotnego pojawiania się słowa „krzyk”, jest on jednym z cichszych słów tej poezji. To co niewerbalne, co jest żywą raną, apogeum cierpienia, spotyka się tu z milczącą kontemplacją śmierci. Postawę podmiotu można nazwać współpoznawaniem śmierci.
(analiza tego wiersza wypełnia jeszcze następne 5 stron tekstu, myślę jednak że ich streszczanie jest zbędne – niech każdy sam przeanalizuje go sobie w głębi własnego odbytu –powiedziałabym serca – ale nie pokrywałoby się to z nastrojem wiersza)
„Głęboki oczodół tego samego”
Sugestywną metaforą melancholii Dyckiego może być odwrócona źrenica z wierszy LVIII z Peregrynarza, i Odpowiedzialności z Liber mortuorum, niewidząca, bo przesadnie przywiązana do jednego obrazu:
mój przyjaciel jest martwy
i z martwych nie wstanie dzisiaj
mimo że jest gotów do dźwigania rzeczy utraconych
jutro znowu pójde za nim
w głęboki oczodół tego samego
co ujrzałem wczoraj
i jeżeli zaniewidzę to dla garstki
łachmanów w których już go nie zobaczę
jutro znowu będę źrenicą
obróconą strasznie na siebie jak wtedy
kiedy się rodził i kiedy umierał (Odpowiedzialność)
„Głęboki oczodół tego samego” to idealna figura bezwyjściowości, wiecznego powrotu bez obietnicy przekroczenia. Odwrócona źrenica to także zamknięcie wewnętrznego obiegu, samowystarczalność bólu. (…)
„Wywrócone oko – mówi Foucault – odkrywa związek języka ze śmiercią w momencie, gdy obrazuje grę granicy i bytu”.
Język jako grób
Świeściak wykłada tutaj teorię wg, której język może być przestrzenia odzyskiwania utraty (na podstawie Segal i Kristevej). -> język jest negacja utraty – w nim właśnie dokonuje się proces odzyskiwania. Nie sposób jednak odzyskać czegoś, czego straty się nie zaakceptowało. Twórca – dzięki aktowi twórczemu – wchodzi na drogę żałoby. Jednak jak wnioskuje Świeściak na podstawie Lacana dokonująca się w języku praca żałoby nie może zakończyć się pełnym sukcesem. Twórczy podmiot melancholijny jest zatem zawieszony pomiędzy celebracją straty, a potrzebą uniezależnienia, która daje o sobie znać już w samym podjęciu aktu twórczego.
W wierszach Dyckiego ta ambiwalencja ról: poety i podmiotu usiłującego radzić sobie ze stratą, pojawia się niemal expressis Derbis:
„ nie gań proszę tych kilkadziesiąt wierszy/ które pisałem żeby uciec od śmierci/ […]nie gan proszę albowiem pisałem żeby uciec / od śmierci Leszka a nie żeby podołać słowu / ja słów nie udźwignę polszczyźnie się nie poddam / choć piękna odkąd się do niej rzecz jasna zbliżyłem”(LXXIX, wiersz zamykający Peregrynarz) świeściak stwierdza, że postawa podmiotu Dyckiego sprawia wrażenie nieco perwersyjnej gry, z jednej strony tłumaczy się on bowiem ze „śmierdzących wierszy” z drugiej strony mamy do czynienia z postawą podmiotu agresywnego, straszącego czytelnika zarażeniem śmiercią. (…)
„Opowiem ci o śmierci”
(mniej więcej to co już było…)
P. Śliwiński: O stałości rzeczy, których nie ma. Przyczynek do lektury Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. W: tegoż: Świat na brudno. Szkice o poezji i krytyce. Warszawa 2007, s. 245-257
Śliwiński zaczyna od stwierdzenia, że Dycki jest niezbyt znany i nie dostał żadnej większej nagrody – tekst z 2007 roku nie uwzględnia Gdyni i Nike za Piosenkę… Następnie autor pisze, że trudno zlokalizować poezję Dyckiego, bo nie mieści się w żadnych typologiach.
I dalej:
Nawiązania do baroku, śmierci, zmysłowości i przeszywająca, lecz skryta ironia – tyle wiemy już po pierwszej lekturze. Kłopot polega na tym, że po kolejnym odczytaniu nie wiemy niczego ponad to, co wiedzieliśmy na początku.
( nie wiem, jak na was, ale takie słowa nie działają na mnie mobilizująco i bynajmniej nie zachęcają do dalszej lektury! Biorąc zaś pod uwagę, że dochodzi właśnie późna godzina nocna, bądź jak kto woli nadranna i ta dygresja jest mi niezbędna, żeby nie zrzygać się od nadmiaru panujących wokół mnie poetyckich rzygów, uznanych za sztukę, naprawdę walczę ze sobą czy aby jest sens czytać to dalej…)
Kolejne zdanie pogłębia me wątpliwości:
Wiersze Dyckiego okazywały się bowiem dotąd odporne na interpretacyjny koncept. (…) projekt poetycki Dyckiego narodził się w postaci nieomal od razu dojrzałej i właściwie skończonej.
(nie, to nie ma sensu – po przytłaczająco wnikliwej analizie prof. Świeściak ten tekst wydaje się infantylny, tylko dla was czytam go dalej!)
Na uwagę może zasłużyć opisana bezdomność podmiotu i jego (bardzo znana) fraza: „jesień już Panie a ja nie mam domu”. Bezdomność ta ma wymiar zarazem duchowy jak i fizyczny, cielesny, wiąże się z nieustannym przemieszczaniem, krążeniem, traceniem ludzi, którzy dom uosabiali.
Pod koniec tekstu Śliwiński przytacza opinie i to co inni krytycy napisali na temat tej poezji, na co w niej zwracają uwagę, niech więc będzie to formą podsumowania:
J. Mikołajedki pisał o Dyckim jako o renegacie, wygnańcu kultury i natury. Podkreślał oryginalność języka wyrosłego z nietypowych lektur, zjawiskowość polszczyzny przyswojonej za pośrednictwem Biblii w tłumaczeniu Wujka. Jego uwagę zwróciły natrętne powtórzenia, przestawny szyk wypowiedzi, archaiczna prostota metafor. Rekonstrukcja (i konstrukcja) historii osobistych i rodzinnych.
Niektóre wątki zdaje się kontynuować Jarosław Klejnocki: podkreśla kontaminowanie wzorów polszczyzny sarmackiej ze współczesnym językiem polskim, zauważa powracający motyw schizofrenii, oraz topos wygnania z Edenu. (…) Istotne są: odmowa udziały we współczesności, jeno rozpacz i trwoga.
Andrzej Sosnowski inaczej: (…) Słowami – wektorami tej poezji są schizofrenia, niewiara, innowierczość. Bohater to piękny i nieszczęśliwy chłopiec. Wyroki mają status nieostateczny, historyczny. Na końcu Sosonowski uznaje mistrzostwo międzyzwrotkowej przerzutni w wierszach Dyckiego.
O czym są wiersze Dyckiego?
Po pierwsze o śmierci, czyli nieśmiertelności. Chodzi o przetworzenie śmierci w wartośc estetyczną, obiektywną, nadająca wierszowi kształt,
Po drugie o ciele, czyli wyobraźni. Z powodu śmiertelności ciało jest przestrzenią domyślności, niedostępności, pożądania. Jeśli jest to ciało zywe, to jakby już gotowe do śmierci albo zarażone nią, jeśli martwe, to nadal budzące pożądanie.
Po trzeci o miłości, czyli wersji – bez przerwy odbywa się mylenie śladów – homoerotyzm, autoerotyzm, erotyzm holistyczny przenikają się zagadkowo.
Po czwarte – o frazie rozłożystej, czyli tekście – w efekcie powstaje coś bardzo szczególnego – język „dycki”, ani nie dający się pomylić z żadnym innym, ani przysposobić do cudzego użytku.
Dziękuję, dobranoc!