Zimą
1855 roku w piątek 9 lutego ludzi mieszkających we wsiach i w
miasteczkach wokół ujścia rzeki Exe zaniepokoiło pojawienie się
na polach dziwnych śladów. W miasteczku Dawlish to wydarzenie tak
zostało zrelacjonowane wiele lat później przez córkę pastora,
Henriette Fursdon, w " Devon and Cornwall Notes and
Queries":
Ślady
pojawiły się w nocy i ponieważ mój ojciec był pastorem,
natychmiast przyszli do nas wikariusze, członkowie komitetu
parafialnego oraz zwykli parafianie, aby prosić go o zdanie na temat
śladów, które znaleźli na całym terenie Dawlish. Układały się
one w linie proste i miały kształt małych kopyt, ale zawierały
również odciski pazurów. Szczególną uwagę przyciągał jeden
ciąg śladów, który prowadził prosto od plebani do drzwi
zakrystii. Inne wiodły do ślepych ścian i pojawiały się na nowo
po drugiej stronie budynku, wiele znajdowano na dachach budynków i
to we wszystkich częściach miasteczka... Pamiętam te ślady i
swoje dziecięce przerażenie, że jakaś nieznana, dzika bestia może
czaić się w pobliżu. Pamiętam także, że służba bała się
wychodzić z domu po zmroku, aby zamknąć drzwi zewnętrzne.
W
Lympston "Exeter and Plymouth Gazette" donosiła: "prawie
nie ma ogrodu... gdzie nie stwierdzono by śladów." Miejscowy
duchowny, wielebny H. T. Ellecombe, zauważył: "W domu na
Markley, koło Exmounth, zauważono ślady na parapecie okiennym
pierwszego piętra". Nie wszystkie ślady powstały tego samego
dnia. Wielebny Ellacombe, proboszcz parafii Clyst St George, pisał,
że pierwszy raz zobaczył je w trzy dni po tym, jak znaleziono je
gdzie indziej: "Nie było pola, sadu i ogrodu, gdzie nie byłoby
śladów, przebiegających zawsze w jednej linii, pod żywopłotami,
a na pobliskim polu znaleźliśmy odchody". Cztery podłużne
białawe gałki, przypominające wielkością i kształtem duże
winogrona.
Relacja
anonimowego świadka dla "Illustrated London News" z dnia
24 lutego 1855 pozostaje najbardziej znanym opisem Wielkiej Zagadki
Davonu:
Ślady,
które pojawiły się na śniegu (w tym czasie leżała cienka
warstwa), i zostały zauważone w piątkowy poranek, we wszystkich
przypadkach były wyraźnymi odbiciami kopyt osła. Miały one
długość 10 na prawie 6 cm, ale zamiast odcisków nóg prawych i
lewych następujących na przemian jak przy kroczeniu tego zwierzęcia
(albo innych zwierząt), okazało się, że jeden odcisk kopyta
następował po drugim innym na jednej linii. Długość każdego
kroku wynosiła 20 cm lub nieco więcej. Ślady w każdej parafii
miały tę samą wielkość, a kroki tę samą długość! Ten
tajemniczy gość zwykle tylko raz przechodził wzdłuż lub poprzek
każdego podwórza lub ogrodu, a robił to w bezpośrednim
sąsiedztwie domów, w wielu częściach różnych miasteczek a także
na farmach rozrzuconych w pobliżu; te regularne szlaki w kilku
przypadkach wiodły po dachach domów i stogach siana, przez wysokie
mury bez naruszania śniegu po obu s
tronach,
i przechodziły tak jakby mury nie stanowiły dla nich żadnej
przeszkody. Nawiedzane były również ogrody z wysokimi płotami
murami, zamknięte bramami, jak ogrody otwarte i nie ogrodzone. Teraz
zdajemy sobie sprawę z odległości, na jakiej były pozostawione te
ślady - musiała ona znacznie przekraczać sto pięćdziesiąt
kilometrów. Bardzo łatwo ludziom śmiać się z tych zjawisk i nie
próbować ich wyjaśnienia. Obecnie nie można przedstawić
satysfakcjonującego wytłumaczenia. Żadne znane zwierzę nie jest w
stanie przebyć takiej przestrzeni w ciągu jednej nocy, w dodatku
mając do pokonania ujście rzeki do morza o szerokości ponad trzech
kilometrów...
W
małych wioskach Davonu nastało wielkie podniecenie i zapanował nie
mały strach. Każdemu zdawało się, że znalazł wyjaśnienie
pochodzenia dziwnych śladów. Wielebny George Musgrave z Withycombe
Raleigh ogłosił z ambony, że ślady musiał pozostawić kangur.
Korespondent podpisujący się Ornither, sugerował, że były to
ślady dużego ptaka, dropia. Rolnik twierdził, że to z pewnością
odciski łap kota, które odtajały i ponownie zamarzły. Słynny
zoolog, profesor Richard Owen, wygłosił liczącą się opinię, że
były to ślady borsuka. Brano pod uwagę także ropuchy, wydry i
kalekie zające.
Mimo,
iż od tamtej zimy upłynęło ponad 150 lat, wciąż nie znaleziono
satysfakcjonującego wytłumaczenia tych dziwnych śladów. Podobne
ślady znajdowano jeszcze w innych miejscach lecz te z Davonu zostały
najlepiej opisane. Ciężko jest powiedzieć czy te ślady
pozostawiło jakieś nieznane stworzenie czy jakiś kaleki zając a
może jest to wielka mistyfikacja, osobiście poparłbym tą pierwszą
opcję bo ciężko mi uwierzyć że zając ze złamaną nogą miałby
biec przez 150 km, albo że parę miasteczek ugadało się i
sfałszowało wszystkie ślady. Tylko idiota odrzuciłby wszystkie
dowody i powiedział, że przyczyną tych śladów były warunki
atmosferyczne albo kangur czy ptak.
Black
Dog, Paranormal
Hunter
Na
podstawie badań Arthura C. Clarke'a