Harlequin Temptation 017 Ruth Jean Dale Kłopotliwy początek

Ruth Jean Dale



Harlequin Temptation 17



Kłopotliwy początek




























PROLOG



Okazało się, że czek opiewał na nieco niższą sumę niż Mimi Carlton oczekiwała - niższą mianowicie o mniej więcej dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Pomyślała, że wzrok płata jej figle, więc zamrugała i spojrzała znowu.

Osiemset trzydzieści siedem dolarów i sześćdziesiąt siedem centów. Poczuła skurcz w żołądku. Niewiele zostało jej po zmarłym mężu.

Kiedy otworzyła z klucza frontowe drzwi skromnego domku w Denver, na który już nie mogła sobie pozwolić, zadzwonił telefon i burkliwy głos oświadczył, że jedenastoletni J.D. został wydalony ze szkoły zaledwie na dwa dni przed początkiem przerwy na Boże Narodzenie.

Zdaje się, że władze szkolne w końcu domyśliły się, komu udało się wejść do komputera i wszystkim chłopcom dać oceny celujące, a dziewczętom najniższe z możliwych. Poza Suzy Miller, którą J.D. bardzo lubił.

Mimi ruszyła przez burzę śnieżną po swojego cennego potomka, zbyt skostniała, by zdobyć się na więcej niż standardową połajankę. Najnowszy wyczyn jej piegowatego, a za to wysokiego i chudego jak tyczka syna przepełnił kielich goryczy.

Zapakowanie osobistych rzeczy do walizek i kartonowych pudeł zajęło im zdumiewająco mało czasu. J.D. nawet nie mrugnął okiem, kiedy zatrzymali się w zajeździe Trail's End. Kiedy Mimi siedziała na brzegu podwójnego łóżka i próbowała uporządkować myśli, chłopak buszował w swoim nagle drastycznie zmniejszonym świecie.

Jej doświadczenia, jeśli chodzi o pracę, były ograniczone. Co gorsza wcale nie przepadała za pracą w restauracji, chociaż Dawid to lubił. Teraz jednak wyglądało na to, że utknie w tym na zawsze.

Kiedy otworzyli meksykańską restaurację Casa de Carlos, było to spełnienie nie jej, a jego marzeń. Obiecał, że nie będzie musiała się tym zajmować, kiedy tylko staną jako tako na nogi. Próbował się tego trzymać, ale ciągle coś wypadało. Najgorsze przyszło na końcu -nowotwór mózgu, który zabił go rok temu po długiej i ciężkiej chorobie.

- Gdzie będziemy mieszkać? Na ulicy? Zaskoczona Mimi zamrugała.

- Dlaczego?...

Przyjęła za rzecz oczywistą, że znajdą jakieś mieszkanie i zostaną w Denver. Ale właściwie po co? Mieli w Colorado garść przyjaciół, ale żadnej rodziny. Nie przepada za tutejszym klimatem, a J.D. nie jest mile widziany w szkołach tego stanu.

- Gdzie chciałbyś mieszkać? - spytała. Zmarszczył brwi.

- O ile wiem, mamy ciocię Glorię w Kalifornii i wuja George'a w Missouri.

- Co wolisz? Zacisnął wargi.

- Chyba ciocię Glorię. - Zawahał się. - Nie spodobał mi się ten facet, który przyszedł zobaczyć się z tobą, kiedy pojechaliśmy do wuja George'a po tym, jak tata...

Mimi skinęła szybko głową, bo wiedziała, że chłopak unika kojarzenia słowa „umarł" z ojcem.

- Dlaczego? Clint Conover jest bardzo miły. Chodziliśmy razem do szkoły. Co ci się w nim nie podobało?

J.D. wzruszył ramionami.

- Brał mnie pod włos.

- Przepraszam cię, ale nie jestem w stanie pojąć, po co Clint Conover miałby schlebiać dziecku.

- Żebyś go polubiła. Obudź się, mamo! On naprawdę się przystawiał. Powiedział mi, że byłaś najpiękniejszą dziewczyną w Missouri i że mogłaś mieć każdego mężczyznę, którego tylko zechciałaś, ale wybrałaś tatę. - Przesadnie podkreślał akcent Clinta. - Rzygać się chce.

- Co ty możesz wiedzieć. - Myśl, że Clint Conover ciągle uważa ją za atrakcyjną kobietę, rozgrzała skostniałe serce Mimi. Przypomniała jej także coś, o czym całkowicie zapomniała.

Nie straciła urody. Może warto byłoby to wykorzystać, jeśli trafi się jakaś okazja.

Miała za sobą taki piekielny dzień, że musiała postarzeć się o dobre dziesięć lat. Uniosła prawą rękę do policzka.

- Przepraszam cię - powiedziała. Wstała, poszła szybkim krokiem do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Przez chwilę stała w ciemnościach z zamkniętymi powiekami. Nigdy jeszcze nie czuła się taka samotna ani taka przestraszona.

Zapaliła światło i spojrzała na swoje odbicie w lekko zamglonym lustrze. Poczynając od czubka głowy oceniała wszystko bezstronnym, rzeczowym spojrzeniem.

Gęste, jasnorude loki opadały jej na czoło, a ich kolor może stracił trochę blasku, ale nie było najgorzej. I loki były naturalne. Tak, włosom nie można nic zarzucić.

Wolałaby mieć klasyczną owalną twarz zamiast tej w kształcie serca, z wysokimi kośćmi policzkowymi i stanowczym małym podbródkiem. Cera zawsze była jej najmocniejszą stroną i to się nie zmieniło. Pozostała gładka, delikatna, z brzoskwiniowym zabarwieniem na policzkach. Żadnych zmarszczek na horyzoncie, zauważyła z przyjemnością.

Jednak skóra robiła wrażenie odrobinę suchej. Uznała to za oczywiste niebezpieczne niedbalstwo w pełni tutejszej zimy.

Ciemniejsze, chociaż nie malowane brwi osłaniały matowo-brązowe oczy ocienione gęstymi podwiniętymi rzęsami. Pochyliła się jeszcze bardziej, wypatrując oznak swojego wieku... i znalazła je. Kilka delikatnych kresek wychodziło z kącików oczu -zapowiedź tego, co nieuniknione.

Obróciła głowę w bok i spojrzała przez ramię, przesuwając palcem wskazującym po prostej linii nosa. Drugą ręką poklepała się w podbródek - tylko jeden, chwała Bogu.

Pochyliła się jeszcze bliżej i spróbowała uśmiechnąć. Proste, białe zęby zawdzięczała raczej genom niż dentyście. Uważała, że ma usta trochę zbyt wydatne, ale w sumie całkiem niezłe.

Drgnęła, słysząc pukanie do drzwi łazienki.

- Wpadłaś tam czy co? - krzyknął z drugiej strony drzwi J.D. - Masz tu niespodziankę. Wyjdziesz czy nie?

Otworzyła drzwi i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, był piękny płomyk małej świeczki wetkniętej w kawałek tortu, który wyglądał jak kwiat malwy otoczony zabarwionym na jaskraworóżowy kolor orzechem kokosowym.

Chłopiec trzymał ten przysmak dumnie w rękach.

- Wszystkiego najlepszego, mamo - powiedział z szerokim uśmiechem. - Założę się, że myślałaś, iż zapomnę o twoich urodzinach.

Nagle w trzydziestodziewięcioletnich oczach Mimi błysnęły łzy, które z trudem przełknęła.

- Och, John Dawid - szepnęła. - Jak to zrobiłeś?... Wzruszył ramionami.

- Nic takiego. Pomyśl o jakimś życzeniu i zdmuchnij świeczkę.

- Dobrze. - Zagryzła wargę. Musi mieć jakieś urodzinowe życzenie, to z pewnością dobry znak. Czego najbardziej na świecie pragnie?

Miłości? Nie, nie miłości. Miała miłość, straciła ukochanego mężczyznę i nie wyobrażała sobie, żeby spotkało ją znowu szczęście i przeżyła wszystko jeszcze raz. W takim razie czego?

Bezpieczeństwa i przyjaźni. Tego właśnie chciała, nie, tego się domagała. Tyle czasu pracowała i walczyła. Uświadomiła sobie, że teraz potrzebna jest jej pomoc. Pomoc w spłacaniu długów, w wychowywaniu J.D., w podejmowaniu milionów decyzji, które przyprawiały ją o szaleństwo.

Kiedy tak patrzyła na złoty, spokojny płomień, zrozpaczona i przygnębiona uzmysłowiła sobie, że pragnie poślubić kogoś bogatego, zanim skończy czterdziestkę.

Zamrugała, żeby powstrzymać łzy i dmuchnęła ze wszystkich sił. Płomień zakołysał się i zgasł. Mimi zaczęła się śmiać, bo śmiech jest przecież lepszy niż łzy.

- Mamo, nic ci nie jest? Opanowała się.

- Nie czułam się nigdy lepiej, J.D.; nie jesteśmy jeszcze na dnie. Mamy osiemset trzydzieści siedem dolarów i sześćdziesiąt siedem centów.

- Naprawdę? Mimi uśmiechnęła się.

- Chodźmy coś zjeść.




































ROZDZIAŁ 1



W kuchni pachniało Bożym Narodzeniem, cynamonem i wanilią, piekącym się ciastem i świerkiem. Mimi pilnowała stygnących ciasteczek, z uśmiechem patrząc na swoją pracę.

- Jak leci, kochanie? - spytała Gloria od drzwi.

- Cudownie - odparła cicho Mimi. Spojrzała na swoją siostrę z miłością i wdzięcznością.

Istniało między nimi wyraźne rodzinne podobieństwo. Polegało przede wszystkim na takiej samej budowie ciała. Gloria Van Husen, o trzy lata starsza, była wyższa i nie miała naturalnej urody swojej siostry. Dawno już nauczyła się tuszować to za pomocą kosmetyków i eleganckich strojów.

Dwukrotnie rozwiedziona i raz owdowiała Gloria mieszkała sama w ogromnym i kosztownym domu, którego okna wychodziły na Country Club w Westbrook w Południowej Kalifornii. Kiedy siostra z siostrzeńcem kilka dni przed Bożym Narodzeniem stanęli na progu jej domu, przywitała ich z otwartymi ramionami. Gloria podeszła do ekspresu do kawy.

- Musimy porozmawiać - stwierdziła. Napełniła dwa kubeczki, zaniosła je do stołu i usiadła.

Mimi podała ciasteczka ułożone na małym talerzyku. Gloria spojrzała mrużąc oczy.

- No, mów - rozkazała.

- Co mam ci powiedzieć? Gloria prychnęła z irytacją.

- Wszystko! Chyba przyznasz, że byłam dotąd cierpliwa.

- I co z tego?

- To, że znam cię na wylot. Coś ci chodzi po głowie. Co?

Mimi wzięła ciasteczko w kształcie gwiazdki i odłamała jeden zloty szpic.

- To takie głupie.

- Mimi! - Gloria popatrzyła na siostrę na wpół srogo, na wpół żartobliwie.

- Och... no dobrze. - Mimi włożyła kawałek ciastka do ust. -Chodzi o to... że w dniu moich urodzin wszystko runęło. Glorio, czy znasz jakichś bogatych facetów? Moim urodzinowym życzeniem było poślubić jednego z nich.

Gloria znieruchomiała, a jej brązowe oczy robiły się coraz większe.

- Mówisz serio? Mimi westchnęła.

- Tak myślałam wtedy, J.D. i ja... oboje potrzebujemy mężczyzny. Z miliona powodów, ale na jednym z pierwszych miejsc są kłopoty finansowe.

Gloria rozpromieniła się.

- Nareszcie poszłaś po rozum do głowy!

- Tak myślisz? - W głosie Mimi brzmiało powątpiewanie.

- Oczywiście. Czy nie mówiłam zawsze, że równie łatwo zakochać się w bogatym, jak w biednym?

- Mówiłaś, ale ja ci nie wierzyłam.

- To dlatego, że byłaś bardzo młoda, kiedy związałaś się z Dawidem, i że on był taki biedny. Nie dałaś sobie szansy.

- Kochałam go - oznajmiła z godnością Mimi.

- Oczywiście. Kobieta kocha mężczyznę, skoro godzi się na wszystkie te...

Głos Glorii zamarł. Mimi wiedziała, że żadna z nich nie chce wspominać ostatnich dwóch lat życia jej męża.

- Jakie więc masz plany? - spytała po chwili Gloria. Mimi westchnęła.

- Co człowiek może planować? Pomyślałam, że zacznę pracować gdzieś, gdzie spotykają się bogaci mężczyźni.

- Widzę, że jak zwykle zamierzasz improwizować. -Bębniąc pomalowanymi na perłowy kolor paznokciami o blat stołu, Gloria obrzuciła siostrę taksującym spojrzeniem. - Po co ci praca?

- Glorio, musimy z czegoś żyć. Wiesz, jak wygląda moja sytuacja.

Gloria skinęła głową.

- A czy ty znasz moją? Rozejrzyj się po tym domu. -Powiodła ręką dokoła. - Jestem bogata, dziewczyno. Jestem też samotna, nie mam męża ani dzieci! W przeciwieństwie do ciebie nie palę się do tego, żeby związać się poważnie z jakimś mężczyzną, ale podoba mi się myśl, że będę miała przy sobie moją siostrę i siostrzeńca.

Mimi poczuła ogarniającą ją falę ciepła.

- Jestem twoją jedyną siostrą, a J.D. to twój jedyny siostrzeniec -zauważyła ze wzruszeniem.

- To tylko szczegół - powiedziała drwiącym głosem Gloria. - Chodzi po prostu o to, że nie musisz pracować. Będę cię wspierać, kiedy wyruszysz na łowy. Wierz mi, dużo łatwiej poślubić pieniądze, jeśli już się je ma.

- Doceniam twoją szczodrość, ale będę się lepiej czuła, jeśli zacznę pracować. Pomyślałam, że może znasz kogoś z Country Club. Byłoby to chyba odpowiednie miejsce, żeby spotkać kogoś zamożnego.

- To prawda - zgodziła się Gloria. - A najlepszym momentem będzie bal noworoczny. Załatwiłam rezerwację i ty też zostałaś przewidziana. Będziesz więc miała od razu okazję, żeby się rozejrzeć.

- Nie chciałabym być piątym kołem u wozu. Gloria nakazała jej milczenie.

- Na poczekaniu mogę ci wymienić trzech odpowiednich mężczyzn. Wszyscy trzej są bogaci, należą do klubu, a dwóch z nich prezentuje się znośnie, jeśli chodzi o wygląd.

- A trzeci?

Lekki uśmieszek zagościł na ustach Glorii.

- Trzeci stanowi klasę sam w sobie. Dustin McLain... - Westchnęła. - Powiem ci tylko, że Dusty mógłby jeść krakersy w moim łóżku, gdyby tylko zechciał.

- Powiedz o nim coś więcej. Gloria uśmiechnęła się.

- Sama zobaczysz na balu - oznajmiła tajemniczo.

I nic więcej nie ujawniła, chociaż Mimi do ostatniej chwili nie dawała jej spokoju.

Country Club w Westbrook był rzęsiście oświetlony. Udekorowano nawet monumentalną kępę palm przy wejściu. Oczarowana Mimi patrzyła na bajkową krainę przez okno dwuletniego forda Neila Gordona. Ciągle nie mogła przyzwyczaić się do myśli, że Boże Narodzenie i Nowy Rok miną bez śniegu i mrozu. Nawet pobłażliwy uśmiech Glorii nie stłumił podekscytowania Mimi.

Samochód podjechał wolno na parking i stanął. Podbiegli umundurowani strażnicy, otworzyli drzwiczki i cała trójka wysiadła.

- Panie pierwsze. - Neil skłonił się lekko i pokazał dwóm kobietom, że je przepuszcza. Jego łysa głowa lśniła w świetle lamp.

Gloria zapewniała, że łączy ją z Neilem tylko przyjaźń i nigdy do niczego więcej nie dojdzie. Mimi nie była tego taka pewna. Neil był naprawdę bardzo sympatycznym mężczyzną, szczerze oddanym siostrze, chociaż nie dorównywał jej pozycją społeczną..

Gloria zadrżała i szczelniej otuliła ramiona futrem z norek.

- Straszna pogoda-poskarżyła się.-Zwykle grudzień to u nas jeden z najprzyjemniejszych miesięcy.

Mimi miała ochotę się roześmiać. Wietrzyk wydawał się jej po prostu balsamiczny w porównaniu z tym, co zostawiła w Colorado. Tylko nalegania Glorii sprawiły, że zgodziła się założyć jej wieczorowy płaszcz z aksamitu.

- Wygląda na to, że twoja mała siostrzyczka nie przejmuje się zanadto chłodem, skarbie - oświadczył Neil. -Mimi, mówisz, że skąd przyjechałaś?

Mimi, która szła w kierunku ciężkich szklanych drzwi, otwartych już przez portiera, obejrzała się przez ramię.

- Z Denver. Kiedy wyjeżdżałam, było pół metra śniegu i...

Coś musnęło jej ramię, więc stanęła, uświadamiając sobie, że weszła komuś w drogę. Obróciła się ze słowami przeprosin na ustach, podniosła wzrok i spojrzała prosto w oczy, które wydały się jej niewiarygodnie jasne i niebieskie.

Nigdy w życiu nie patrzyła na twarz tak z gruba ciosaną, a jednocześnie tak przystojną. Przez króciutką chwilę miała wyraziste poczucie siły, jaką tchnęły te jakby ryte w kamieniu rysy, te klasycznie wykrojone usta, na których nie było śladu uśmiechu, ale też ani śladu wrogości.

Przełknęła z trudem ślinę i spróbowała coś powiedzieć.

- Przepraszam pana, ja... ja...

Nieznajomy skinął głową, nie zmieniając pełnego powagi wyrazu twarzy. Pomyślała, że kiedy ten człowiek się śmieje, śmieje się całym sercem.

- To moja wina, proszę pani. Czy nic się pani nie stało? Mówił z akcentem osoby, która przywodzi na myśl otwarte przestrzenie i rycerskość charakterystyczną dla zachodnich stanów. Ten ton kłócił się z wytwornym czarnym smokingiem, a jednocześnie w jakiś osobliwy sposób doskonale z nim harmonizował.

Zadał jej pytanie. Zobaczyła, że jego ciemne brwi unoszą się wyczekująco. Była wytrącona z równowagi; skierowała błagalne spojrzenie w stronę siostry. Gloria uśmiechnęła się pogodnie.

- Dobry wieczór, Dustinie. Miałam nadzieję, że spotkamy się dzisiejszego wieczoru, ale nie spodziewałam się, że stanie się to tak szybko. To moja siostra, Mimi Carlton.

Mimi, to jest Dustin McLain.

Mimi wymruczała coś pod nosem. Gloria ani odrobinę nie przesadziła mówiąc o tym mężczyźnie. Co za niepomyślny początek znajomości! Podała mu rękę.

- Zwykle patrzę, jak idę, panie McLain - odezwała się z trudem. Ujął jej dłoń władczo, ale bez śladu natarczywości.

- Jest więc pani jedną na milion - oznajmił z tym samym co przedtem akcentem. - Proszę mówić mi Dusty.

- Dusty. - Uśmiechnęła się, próbując skłonić go do odwzajemnienia uśmiechu. Miała uczucie, że uśmiech na tej mocnej, nieruchomej twarzy byłby czymś... wartym opisania w liście do domu.

- A to - powiedział, przepuszczając swoją towarzyszkę - jest Carri Gibson.

Mimi poczuła, jakby ktoś zdzielił ją w głowę pałką baseballową. Jak to się stało, że bliskość tego mężczyzny oszołomiła ją do tego stopnia, iż nie zauważyła kobiety u jego boku, jego partnerki?

Carri Gibson, piękna trzydziestoletnia blondynka, uśmiechnęła się z wyższością.

- Panie, Neil. - Dusty skłonił głowę i odwrócił się. Ciągle bez uśmiechu. Nie przejawiał niechęci do nich, po prostu nie uśmiechnął się.

Mimi stała oszołomiona i patrzyła, jak tamci dwoje znikają w środku. Oto mężczyzna!

Gloria dotknęła jej ramienia, żeby Mimi weszła do środka.

- Dobry Boże, dziewczyno - szepnęła. - Pomyślałam sobie, że pasujecie do siebie, ale ty wyglądasz jak ogłuszona obuchem.

Mimi zachichotała.

- Nie bądź śmieszna - zaprzeczyła. - Byłam po prostu zaskoczona, to wszystko. - Nie mogła jednak powstrzymać się od dorzucenia: - O Boże, on jest cudowny.

- Ostrzegałam cię - przypomniała zadowolona z siebie Gloria. -Ale teraz dosyć już tych bzdur. Jesteśmy na balu.

Bal okazał się huczny.

Carri szarpnęła niecierpliwie Dusty'ego za ramię.

- Dusty! Czy ty mnie słyszysz?

Dusty z wysiłkiem oderwał wzrok od parkietu, by spojrzeć na kobietę u swego boku.

- Przepraszam. Co mówiłaś?

- Mówiłam... - Jej orzechowe oczy sypały gniewne iskry. -Czasem doprowadzasz mnie do takiego stanu, że mogłabym... -Zacisnęła mocno wargi. Po chwili milczenia powiedział:

- Wiem. - Jego wzrok powędrował z powrotem w stronę parkietu, ale kobieta o złotorudych włosach zniknęła.

Trudno.

Carri rzuciła przez zaciśnięte zęby:

- Dobrze, popełniłam błąd. Przyznaję. Myślałam, że będziesz zazdrosny, ale ty... tobie chyba wszystko jedno.

- Wcale nie. - Starał się być dla niej miły. - Zależy mi na tobie tak bardzo, że chcę, abyśmy rozstali się po przyjacielsku. Tylko dlatego dzisiaj tu przyszedłem.

- Niech cię wszyscy diabli! Nie każdy jest taki doskonały jak ty. Czy chociaż raz w życiu nie mógłbyś dać komuś szansy?

Obrzucił spojrzeniem jej twarz, naprawdę bardzo milutką, ale nic dla niego nie znaczącą nawet zanim jeszcze odkrył, że Carri ma talent do mijania się z prawdą. Nie chciał jednak jej zranić.

- Skarbie - zaczął, starannie dobierając słowa - to nie miało przyszłości Ta sprawa tylko przyspieszyła zerwanie.

- Nigdy nie miałeś zamiaru powtórnie się żenić, - Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie faktu. - Masz czterdzieści dwa lata i jesteś najbardziej samotnym mężczyzną, jakiego znam, ale nigdy nie chciałeś dopuścić do tego, żeby jakaś kobieta dzieliła z tobą życie.

Zmarszczył czoło. Nie podobało mu się, że określa się go jako człowieka samotnego.

- Przecież mówiłem ci to od samego początku.

- Ale ja nie wierzyłam! - Zacisnęła drobne piąstki.

- A teraz wierzysz. - Ujął w dłoń jej podbródek i obrócił twarz w swoją stronę. - Już zakosztowałem małżeństwa. Nie nadaję się do tego. Gdybym nawet miał chwilę słabości, ty jesteś zbyt inteligentna, żeby się zgodzić.

- A niech to wszyscy diabli! Jak myślisz, dlaczego nie odstępowałam cię na krok przez trzy lata?

Łzy zalśniły na jej rzęsach i Dusty odwrócił głowę. Chciał się rozstać nie poniżając jej, ale ona wcale mu tego nie ułatwiała. Zawsze starał się oszczędzać kobiety. Zaczął już myśleć, że jedyne, co może zrobić, to skryć się i zostać pustelnikiem.

Zbyt jednak kochał kobiety. Kłamstwo - kochał tylko seks.

Mimi poprawiła stożek różowej folii na głowie. Bal okazał się udany, ale nie przywykła do zabawy bez żadnego opamiętania. Stłumiła ziewnięcie i rozejrzała się po rozbawionym tłumie.

Konfetti i serpentyny sypały się z balkonu, z siatki rozwieszonej pod kryształowymi żyrandolami. Harmider wzmagał się coraz bardziej i trzeba było krzyczeć, żeby zostać usłyszanym.

- Szampana?

Ktoś wcisnął kieliszek w dłoń Mimi, więc posłusznie podniosła go do ust Piła z umiarem i czuła tylko lekki, bardzo przyjemny szum w głowie.

Natomiast Gloria ani myślała się hamować. Już jakiś czas temu przeszła od szampana - napoju dla dzieci, jak to określała - do wódki. Mimi zadrżała, kiedy zobaczyła, że jej siostra pije przezroczysty płyn niczym wodę.

Lekko bełkotliwy męski głos przerwał tok jej myśli.

- Szczęśliwego Nowego Roku, Mimi! Odwróciła się i spojrzała na uśmiechniętą twarz Martina Montgomery'ego, jednego z kandydatów Glorii do zaszczytnego tytułu jej szwagra. Nie można było o nim powiedzieć nic złego poza tym, że miał trzydzieści pięć lat, więc Mimi uznała, że jest odrobinę za młody. Nie można też było powiedzieć o nim nic szczególnie dobrego. Wydawał się jej dość miły i pociągający, ale jednocześnie nijaki.

- Nawzajem, Martin. - Uniosła kieliszek i wypiła łyczek szampana.

Poczekał, aż skończy i wyjął jej szklankę z dłoni.

- Nie jest to odpowiedni sposób uczczenia Nowego Roku -zwrócił jej uwagę.

Złapał ją za rękę i zmusił do wstania. Zaraz mnie pocałuje -uświadomiła sobie, czując, że ogarnia ją panika. Kiedy pochylał się nad nią, jej spojrzenie przemknęło nad jego ramieniem i spoczęło na twarzy szczupłego mężczyzny opartego o ścianę.

Chłodny wyraz twarzy Dusty'ego McLaina nie zmienił się, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Potem zasłonił go Martin. Szybko odwróciła głowę i jego wargi musnęły tylko jej policzek.

- Posłuchaj - powiedział z ożywieniem. - Gloria właśnie odlicza.

- Dziewiętnaście... osiemnaście... siedemnaście... -Gloria stała na balkonie z kieliszkiem do szampana pełnym czystej wódki w jednej ręce i megafonem w drugiej. Obok stał Neil z leciutko zmarszczonymi brwiami. Nie należał do tych, którzy przynaglali.

Martin zanurzył twarz we włosy na skroni Mimi.

- No, Mimi! - Jego głos świadczył, że jest już lekko wstawiony.

- Och, proszę cię - rzuciła szybko i cofnęła się. - Czy mógłbyś przynieść mi szampana, bo chciałabym wznieść toast? Już prawie północ.

- Chyba tak. - Zwrócił ku niej twarz i zmarszczył brwi. Obrócił się na dosyć niepewnych nogach i natychmiast wchłonął go dym.

Mimi odetchnęła z ulgą. Tyle byłoby z jej planów poślubienia bogatego mężczyzny. Nawet kiedy takiego spotkała, nie wiedziała, co ma z nim robić.

- ...Sześć... chwileczkę, ile to było! O mam... dziewięć. - Głos Glorii świadczył, że siostra Mimi nie życzy sobie, żeby Nowy Rok pojawił się, zanim ona nie będzie na to gotowa.

Mimi wróciła do stolika, czując się samotna nawet w tłumie. Czyjeś ręce spoczęły na jej ramionach. Zesztywniała. Czyżby Martin już wrócił? Serce w niej zamarło. - ...Dwa... Raz! - Wybuchł wrzask i jednocześnie ogłuszający śpiew „Auld Lang Syne". Balony i konfetti opadały prosto na jej głowę i poczuła, że uścisk na ramieniu stał się mocniejszy.

- Szczęśliwego Nowego Roku - szepnął jej do ucha jakiś głos z elektryzującą wyrazistością pomimo ogólnego tumultu, i nie był to głos Martina Montgomery'ego; charakterystyczny akcent sprawił, że poczuła, jak cierpnie jej skóra i dreszcz oczekiwania przebiega plecy.

Ktoś mocno ścisnął jej ramię, odwróciła się powoli i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Za jej plecami stał Dusty z tym samym niewzruszonym wyrazem twarzy, jaki widziała u niego przedtem. Ujął ją za podbródek i uniósł jej twarz.

- Tradycja tego wymaga - powiedział z powagą i pochylił się nad nią.

Nawet nie przyszło jej do głowy, że mogłaby spróbować umknąć wargami tak, jak uczyniła to z Martinem. Stanęła na palcach i oplotła jego szyję ramionami, przechylając głowę tak, że ich usta się spotkały.

Wstrząs spowodowany pierwszym zetknięciem zaparł jej dech w piersi. Nie odczuwała ani zakłopotania, ani onieśmielenia, a jedynie niespokojne oczekiwanie, które było czymś nowym i jednocześnie dziwnie znajomym.

Przyciągnął ją do swojego mocnego ciała. Odchyliła się do tyłu, dotykając piersiami jego torsu, a jej prawe kolano ugięło się lekko i wsunęło między jego uda.

Kręciło się jej w głowie, czuła się jak na karuzeli lub w wagoniku górskiej kolejki, który wymknął się spod kontroli. Jej ciało odpowiedziało temu obcemu mężczyźnie, jakby na niego i tylko na niego czekało całe życie. Było to odkrycie głęboko wstrząsające, ale i ekscytujące.

Podniósł głowę i znowu usłyszała okrzyki i uświadomiła sobie, że znajduje się w miejscu publicznym, w ramionach mężczyzny, z którym tak naprawdę nawet nie rozmawiała.

Czy wspólnota duchowa istnieje? - zastanawiała się i kręciło się jej w głowie. A wspólnota cielesna?

Serpentyna opadła między błyszczące plamki konfetti w jego ciemnych włosach. Wyraz twarzy miał jak zwykle chłodny, ale opartymi o pierś dłońmi wyczuwała mocne bicie serca.

Delikatnie ujął w palce złocistorudy lok.

- Taki właśnie będzie-orzekł.

Zamrugała i czar zniknął. Nagle poczuła się zażenowana i gwałtownie zrobiła krok do tyłu.

- Co będzie? - spytała, zdumiona tym, że mówi tak niezwyczajnym tonem.

- Nowy Rok. Szczęśliwy. Przeczuwam... Z tłumu wyłonił się Martin.

- Mam! - wykrzyknął. Szampan oblał mu dłoń i na smokingu widać było wilgotne plamy. - Szczęśliwego Nowego Roku, Mimi!

Pochylił się i pocałował ją w usta, zanim zdążyła się cofnąć. Jego wargi były zbyt miękkie i wilgotne. Zesztywniała, bo przeniknęło ją wspomnienie mocnego, zmysłowego pocałunku Dusty'ego. Odepchnęła Martina i odsunęła się, ale było już za późno.

Dusty zniknął, wchłonięty przez rozbawiony tłum.















ROZDZIAŁ 2



W pierwszy dzień nowego roku, parę minut po południu Gloria weszła chwiejnym krokiem do kuchni. Mimi i J.D., którzy właśnie kończyli lunch, kanapki z tuńczykiem i sałatą oraz zupę z pomidorów, wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

- Uh! - mruknął J.D. Wstając przełknął resztę mleka ze szklanki. - Wychodzę.

Gloria patrzyła za nim wykrzywiając usta.

- Przed dziećmi nic się nie ukryje - oznajmiła zachrypniętym głosem. Podeszła niepewnym krokiem do stołu i opadła na stołek. -Chyba umrę.

- Moje biedactwo. - Mimi odruchowo wyraziła swoje współczucie. Podała siostrze kubek mocnej czarnej kawy. - Naprawdę powinnaś coś zjeść.

- Natychmiast bym zwymiotowała. A i tak do tego dojdzie, jeśli nie zabierzesz zaraz sprzed moich oczu i nosa tego tuńczyka.

Mimi sprzątnęła stół i usiadła z powrotem. Obie zachowywały posępne milczenie, a w końcu Glona poskarżyła się:

- Czuję się jak ostatnia jesienna róża.

- Ja też-powiedziała Mimi.

Gloria wlała sobie w gardło przynajmniej połowę zawartości kubeczka.

- A tobie co dolega, Królewno Śnieżko? Nie widziałam, żebyś wpadła wczoraj pod stół, bo spotkałybyśmy się tam.

- To prawda, Glorio, nie chciałabym prawić ci kazań, czy jednak nie sądzisz?...

- Żadnych pouczeń, najdroższa siostro. - Gloria wysunęła dłoń w ostrzegawczym geście. - Jeżeli chcesz się na coś przydać, opowiedz o jakichś zabawnych wyczynach moich przyjaciół. Daruj sobie jednak relację z tego, jak tańczyłam na fortepianie z abażurem na głowie.

- Ależ to było najlepsze - droczyła się z nią Mimi.

- Nie. Najlepsze było, kiedy zajął się tobą Dusty McLain. Mimi spojrzała na siostrę.

- Skąd wiesz? - spytała i serce zabiło jej mocniej.

- Widziałam to, dziewczyno. Byłam pewna, że ci się spodoba. Nie wiedziałam tylko, jakie ty zrobisz na nim wrażenie. W przeszłości zwykł zachowywać dystans.

- I to się nie zmieniło. - Mimi utkwiła spojrzenie w kubku z kawą. - Martin Montgomery przeszkodził nam i kiedy podniosłam wzrok, po Dustym nie było ani śladu. Przypuszczam, że było tak, jak powiedział. Pocałował mnie, bo to noworoczna tradycja.

- Czyżby?

- Był z inną kobietą - zwróciła uwagę Mimi, bo nie chciała karmić się złudzeniami.

- Która wyszła z innym facetem.

- Naprawdę? - Czyżby Dusty był wolny? Czy choć trochę podzielał jej odczucia, kiedy ją całował? Nawet teraz nie potrafiła tego nazwać. Wiedziała tylko, że było to przeżycie wystarczająco mocne, żeby myśleć o nim przez całą bezsenną noc.

- Naprawdę - odparła z naciskiem Gloria. - To kandydat w sam raz dla ciebie. Jest bogaty, ziemia, kilka centrów handlowych, a przecież nie wiem o wszystkim. - Zachmurzyła się. - Ale muszę cię ostrzec. Dusty to trudny orzech do zgryzienia, a wierz mi, niejedna włożyła w upolowanie go dużo wysiłku. Warto jednak spróbować, zwłaszcza...

- Zwłaszcza że co? - spytała Mimi, która czuła ciężar na samym dnie żołądka.

Gloria zacisnęła wargi i zmrużyła oczy.

- Wczoraj wieczorem rozmawiałam z kierownikiem Country Club. Nie ma mowy o pracy.

- Ale kiedy mnie przedstawiłaś, robił wrażenie takiego życzliwego i miłego - zaprotestowała zawiedziona Mimi.

- Otóż to. I tak było z wszystkimi mężczyznami, z którymi się zetknęłaś. Na tym polega problem. Powiedział, że boi się cię zatrudnić, bo żony wpadłyby w szał.

- Dlaczego, do wszystkich... - Mimi nie była w stanie wymyślić wystarczająco paskudnego słowa. - On... ja... my...

Zadzwonił telefon.

Gloria jęknęła i zasłoniła uszy dłońmi.

- Odbierz - poprosiła. - Zresztą to i tak pewnie Dusty.

- Właśnie. - Mimi wykrzywiła pogardliwie twarz. -Albo kierownik klubu z propozycją pracy. - Wychyliła się i podniosła słuchawkę. - Dom pani van Husen.

Milczenie. Po chwili usłyszała głos, który pytająco wymienił jej imię.

- Tak - przełknęła ślinę. - Cześć, Dusty. Gloria aż się cofnęła na swoim stołku.

- O Boże! - mruknęła. - Jestem chyba jasnowidzem!

- Zastanawiałem się... - zaczął Dusty.

Mimi usłyszała w jego głosie niepewność i rodzaj zawstydzenia. Czy mężczyzna o prezencji Dusty'ego i z jego pieniędzmi może być nieśmiały? Musiało się jej wydawać.

- Słucham? - powiedziała zachęcającym głosem.

- Propozycja randki jest w moim wieku czymś śmiesznym -odrzekł - ale za mało cię znam, żeby prosić o coś innego.

Serce zaczęło jej walić jak szalone.

- Chcesz umówić się ze mną?

Gloria uniosła brwi i z jej ust dobyło się tylko jedno słowo:

- Kapitalne!

- No, hmm. Zdaję sobie sprawę, że mnie nie znasz, ale myślę, że twoja siostra potwierdzi, iż jestem przyzwoitym obywatelem, wyłączając ostatni wieczór.

Mimi spojrzała pytająco na siostrę. Gloria aż podskakiwała na stołku i kiwała głową na znak „tak", choć nie słyszała pytania.

- Wcale by mnie to nie zdziwiło - przyznała Mimi.

- Pomyślałem, że może wybierzemy się na konną przejażdżkę, ale potem uznałem, że nie robisz wrażenia kobiety, która lubiłaby sporty. W piątek wieczorem jest w San Diego koncert, więc jeśli masz czas...

Co? Co? - Gloria pytała bezgłośnie.

- Przejażdżka konna alko koncert - powtórzyła Mimi, żeby Gloria zorientowała się, o co chodzi.

- Koncert! - szepnęła Gloria. - Bo wyjdziesz na wieśniaczkę.

- Jeśli żadna z tych propozycji ci nie odpowiada... - zaczął Dusty.

- Och, nie, nie - powiedziała czym prędzej Mimi, przestraszona, że Dusty może się wycofać. - Nie lubię wybierać, ale myślę... -Przygryzła wargi. - Koncert. Tak, z pewnością. Koncert szalenie mi odpowiada.

Dusty odwiesił słuchawkę i siedział przez chwilę bez ruchu, wpatrując się markotnie w telefon. Będzie musiał teraz wystroić się na ten cholerny koncert i parę godzin siedzieć, słuchając muzyki, za którą wcale nie przepadał.

Do diabła!

- No i wpadłeś, chłopie?

Dusty spojrzał ponad szklanym blatem wiklinowego stołu na Morrissy'ego Swaina. Przebiegły stary kowboj obdarzył go szerokim uśmiechem, który pokrył jego twarz siecią zmarszczek, a sztuczne zęby zalśniły jak kość słoniowa.

- Daj mi święty spokój, stary draniu - odburknął Dusty.

- Masz za swoje, sam chciałeś przetestować tę damę -oświadczył Morrissy, wcale nie strapiony słowami Dusty'ego. - Wiesz chyba, jakie są te miejskie kobiety. Jazda konna... pshaw! O czym myślisz, synu?

- Jeszcze kawy, senores?

Obaj mężczyźni podnieśli wzrok i zobaczyli Marię stojącą niezdecydowanie w drzwiach. Dusty skinął potakująco, więc podeszła z dzbankiem.

Nalała im kawy.

- Może jeszcze podać quesadillasl

Dusty spojrzał na Morrissy'ego, który głaskał się przez kraciastą koszulę po brzuchu, i potrząsnął przecząco głową. Zjadł już cztery tortille i danie serowe.

- Pękamy z przejedzenia - oświadczył Dusty. - Idź do domu, Mario. - Chętnie powiedziałby jej, żeby dzisiaj nie przychodziła do pracy, ale była już tu, kiedy wrócili ze zwykłej porannej przejażdżki. -Ty także masz dzisiaj święto, a w każdym razie powinnaś mieć.

- Si, senor. - Zrobiła kilka kroków w stronę drzwi, ale zawahała się i zawróciła. - Senor Dusty... - Nagle trysnął z niej potok słów hiszpańskich.

Dusty poruszył się z zakłopotaniem na wiklinowym krześle. Rozumiał odrobinę hiszpański, chociaż nie na tyle, żeby wychwycić szczegóły. Ale nie musiał nawet rozumieć języka. Wiedział, że kobieta dziękuje mu za świąteczną premię.

Jej wdzięczność wprawiła go w zakłopotanie. Siedział z kamienną twarzą, nawet kiedy już otarła łzy i wybiegła. Morrissy prychnął i wstał.

- Ty możesz sobie siedzieć i rozmyślać, ale ja mam robotę. Kiedy Dusty został sam, dolał sobie kawy i wypił ją z melancholijną obojętnością. Jego kłopoty z kobietami nie są właściwie niczym nowym. Pomyślał, że zaczęły się wraz z pierwszą kobietą, jaką znał...

Nigdy nie rozumiał, dlaczego matka nienawidziła Montany i rancza Circle M, ani dlaczego przez całe życie kładła do głowy ojcu, żeby sprzedali ranczo i przenieśli się do miasta. Pewnego dnia ojciec wyjechał na nie do końca ujeżdżonym ogierze Appaloosa i wrócił z jedną nogą zaplątaną w strzemię, wleczony w kurzu przez konia.

Zapanowało straszliwe zamieszanie. Matka Dusty'ego oszalała w tym samym stopniu z poczucia winy, co ze zmartwienia. Zastrzeliła konia i nikt nie mógł jej w tym przeszkodzić. Podobnie jak nikt nie był w stanie odwieść jej od sprzedaży rancza wraz ze wszystkim, co się w nim znajdowało.

Dusty pomyślał wtedy, że trzeba wyjechać i znaleźć sobie własną drogę w życiu. Miał dopiero czternaście lat, a już radził sobie bardzo dobrze. Zrobiłby to, gdyby stary Morrissy Swain nie odbył z nim męskiej rozmowy.

Morrissy miał małe ranczo sąsiadujące z Circle M. Był dżentelmenem starej daty, ale lubił mówić prosto z mostu to, co miał do powiedzenia.

- Postanowiłeś zmyć się stąd, chłopcze? - zapytał. Dusty mógł kłamać, a przynajmniej próbować. Ale nigdy nie udało mu się skłamać z powodzeniem i niewiele razy spróbował, poza oczywiście: „Jasne, odrobiłem lekcje, wszystko w porządku". Spojrzał więc w oczy Morrissy'emu tak, jak nauczył go ojciec i powiedział:

- Tak, proszę pana.

Pan Swain potrząsnął głową, głęboko rozczarowany.

- Nie możesz tego zrobić, chłopcze - oznajmił. - Nie jest to odpowiedni ,moment, żeby zostawiać matkę samą. Twój ojciec z pewnością oczekiwałby, że spełnisz swój obowiązek jak przystało na mężczyznę.

Czternastoletni mężczyzna nie może sobie pozwolić na łzy, ale Dusty miał straszliwą ochotę się rozpłakać. Zaczął protestować, mówić, że wcale nie jest potrzebny mamie i mama go nie chce, że umrze, jeśli będzie musiał mieszkać w mieście.

Morrissy gestem nakazał mu milczenie.

- Nadchodzi czas, żebyś ruszył własną drogą, ale trzeba jeszcze poczekać. Musisz, chłopcze, zaopiekować się kobietami.

W ten sposób razem z matką i siostrą, Lisą, dwa lata od siebie starszą, znalazł się w Kalifornii. Nie potrafił zrozumieć nawet Lisy. Kochała Kalifornię do samej śmierci. Zginęła w wypadku samochodowym, kiedy miała zaledwie dwadzieścia lat.

Nie rozumiał żony, która wykorzystywała go, a po jakimś czasie odrzuciła niczym zbędny przedmiot. Nie rozumiał swojej córki - jeśli to jego córka. Lori musi mieć teraz dziewiętnaście lat, ale nie widział jej od jej szesnastych urodzin. Jak zawsze, kiedy myślał o Lori, poczuł przypływ żalu. Nie wiedział, co mógłby jeszcze zrobić, jak się z nią porozumieć. „Nie chcę cię więcej widzieć!" - krzyknęła, rzucając mu w twarz urodzinowy prezent. Spojrzał wtedy na nie otwarte pudełko od jubilera leżące na podłodze, wzruszył ramionami i wyszedł.

Tak, można było powiedzieć, że nie rozumiał Lori.

Mimi miała wrażenie, że koncert nigdy się nie skończy. Nie dlatego, że nie lubiła muzyki, przeciwnie, zawsze przepadała za Brahmsem i Rachmaninowem. I nadal czerpała ze słuchania muzyki przyjemność na tyle, na ile było to możliwe w tych niecodziennych okolicznościach.

Jazda do San Diego była ciężką próbą. Kiedy jej wysiłki, żeby prowadzić błyskotliwą konwersację, spełzły na niczym, pogrążyła się w niezręcznym milczeniu.

Na szczęście podczas koncertu nie trzeba było rozmawiać. Jednak nadal nie mogła się odprężyć. Sztywniała za każdym razem, gdy stykały się ich ramiona. A kiedy jego udo muskało jej udo, przebiegał ją dreszcz.

Spokojnie, Mimi, tylko spokojnie, karciła się za każdym razem, kiedy do tego dochodziło. Ale nie potrafiła zapanować nad sobą. Ten mężczyzna sprawił, że stała się spięta i nerwowa. Była pewna, że po koncercie pozbędzie się jej jak najszybciej.

Ale spotkała ją niespodzianka.

- Może poszlibyśmy na drinka?- zaproponował, kiedy wraz z tłumem szli w stronę wielopoziomowego parkingu. - Myślę, że sobie zasłużyłem.

- Nie podobała ci się muzyka? - spytała zaskoczona. Przecież to on zaproponował, żeby poszli na koncert. Dusty zachichotał.

- Nie mniej ni więcej niż zwykle. A tobie? Mimi zawahała się. Do diabła! Miała już dość cenzurowania każdego swojego słowa i niech się dzieje, co chce.

- Chyba nie byłam w odpowiednim nastroju.

Drzwi windy otworzyły się. Dusty wziął ją pod ramię i wprowadził do środka. Podobały się jej te staromodne maniery. Okazywanie drobnych grzeczności nie krępowało go, co było czymś niezwykłym w czasach równości płci.

Trzy inne pary weszły do windy i Dusty przysunął się do Mimi, żeby zrobić im miejsce. Czuła plecami jego pierś, a jego uda otarły się o jej pośladki. Przełknęła ślinę i starała się stać bez ruchu.

Pochylił się do jej ucha i kładąc dłonie na ramionach, szepnął:

- W ten sposób wykonaliśmy pełne koło. Czy jesteś w nastroju na... drinka?

Nie zawahała się ani przez chwilę.

- Jestem - odparła.

Zabrał ją do baru Black Hawk, rodem z filmów o Dzikim Zachodzie.

- Ten lokal jest odrobinę szykowniejszy od większości tych, w których bywam - zwierzył się, kiedy kelnerka prowadziła ich do zacisznego, odgrodzonego od innych stolika.

Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczyma.

- Nie musisz dla mnie zmieniać swoich przyzwyczajeń - oznajmiła.

Nie wiedział, czy było to powiedziane serio. Ku jego zdumieniu zamówiła sobie meksykańskie piwo. Kiedy postawiono je przed nią, wypiła spory łyk i odetchnęła głęboko.

- Wspaniałe.

Zobaczył, że Mimi odpręża się i cała sztuczna wytworność się ulatnia. Stawała się w ten sposób jeszcze bardziej atrakcyjna w jego oczach.

- Gdzie tak polubiłaś piwo? - spytał. - Robisz raczej wrażenie miłośniczki szampana.

Skrzywiła się.

- W młodości spędziłam kilka lat w Meksyku, a piwo doskonale pasuje do tamtejszych potraw. Mój mąż...

Przez jego twarz przemknął cień. Widział jej smutek, ale nie przyszło mu do głowy, żeby ją pocieszyć. Nie lubił, gdy, ktoś zbytnio interesował się jego sprawami osobistymi i zawsze starał się postępować podobnie w stosunku do innych. Jednak w tym przypadku zauważył, że jakoś trudno mu zachować dystans.

Spojrzała na niego piwnymi oczami, szeroko otwartymi i bezbronnymi.

- Jestem wdową - oznajmiła. - Mój mąż umarł ponad rok temu. Ale kiedy się pobraliśmy, mieszkaliśmy jakiś czas w Meksyku.

- Podobało ci się tam? Wzruszyła ramionami.

- Jeśli człowiek chce się dowiedzieć czegoś o meksykańskich potrawach, jest to najodpowiedniejsze miejsce. Dawid chciał otworzyć najlepszą meksykańską restaurację w... na całym świecie.

- Czy to marzenie się spełniło?

- A czy spełniają się czyjeś marzenia? To znaczy, że twoje nie, domyślił się Dusty. Ani moje, moja pani.

Kelnerka przyniosła chipsy i salsę, i rozmowa zeszła na bezpieczniejsze tematy, takie jak Kalifornia, pogoda, Gloria.

- Było przyjemnie - powiedziała Mimi, kiedy schodzili po frontowych schodach Black Hawk. Uśmiechała się do niego, zdziwiona, że o wiele swobodniej czuje się w jego towarzystwie teraz, niż kiedy tu wchodzili. Nie bardzo wiedziała, co jest tego powodem. W restauracji mówiła tak dużo, gdyż początkowo była zdenerwowana. Później dlatego, że był takim uważnym słuchaczem.

Czy to jest ten wymarzony mężczyzna? Potknęła się na ostatnim schodku i zacisnęła rękę na przedramieniu Dusty'ego. Ma wszystko, czego szukam, urok, urodę... pieniądze.

Seksapil.

- Mówisz tak, jakby wieczór już się skończył. Prowadził ją w stronę mercedesa benza stojącego na skraju jasno oświetlonego parkingu.

- Mam nadzieję, że nie. - Jego ciepły, powolny głos czarował ją. Zatrzymał się przy drzwiczkach samochodu. -Moglibyśmy wziąć nocny kurs? Na mój dom, może nawet napalić w kominku?

Niespiesznie przesunął dłońmi w dół po jej rękach i ujął ją za nadgarstki, jakby chciał dać dość czasu na odmowę. Ich spojrzenia spotkały się i jego zamiary stały się oczywiste.

Chciał iść z nią do łóżka.

- Dusty - zaczęła ostrzegawczym głosem. - Nie sądzę...

- To dobrze. Ja też.

A nie?

Uniósł jej ręce i położył je na swoich ramionach. Kiedy tak stała, próbując znaleźć jakiś godny sposób odmowy, on pochylił się i dotknął wargami jej policzka... oczu... a wreszcie ust.

Rozchyliła wargi. Wszechogarniająca słodycz spłynęła na nią i poczuła, jak napinają się mięśnie jej brzucha.

Nie było w jej życiu żadnego mężczyzny przed Dawidem i żadnego po nim. Tyle czasu... Zdążyła zapomnieć, jak to jest między mężczyzną a kobietą. A może... może próbowała zapomnieć o czymś, czego już w życiu nie oczekiwała.

To wszystko wróciło do niej wraz z poczuciem winy.

Źle się stało. Nie powinna była znaleźć się w ramionach obcego mężczyzny, czując jedynie pociąg fizyczny. Nie jest tanią zabawką dla mężczyzn, jest, a przynajmniej była, żoną, a także matką! Z nadludzkim niemal wysiłkiem odwróciła twarz.

Dusty pocałował ją w głowę. Lekko gładził jej plecy, raczej przymilnie niż natarczywie.

- Nie - powiedziała znowu głosem stłumionym z wysiłku, jaki włożyła w wymówienie tego jednego jedynego słowa.

- Jesteś pewna?

Gładził jej biodro, jego pieszczoty zmusiły ją wbrew wszelkim wysiłkom do głębokiego zaczerpnięcia tchu. Położyła mu dłonie na ramionach i zrobiła krok do tyłu, aby nie czuć jego dotyku.

- To okropne nieporozumienie. Nie idę z każdym do łóżka, jeśli więc szukasz...

Wciągnął gwałtownie powietrze. Panujące miedzy nimi napięcie wzrosło jeszcze bardziej. Kiedy poczuła, że dłużej tego nie zniesie, odezwał się.

- Tak, to moja wina. - Mówił głosem równym, nie przejawiając żadnych emocji.

- Ale... - Zamrugała zaskoczona. To wszystko, co miał jej do powiedzenia?

- Zachowałem się niewłaściwie. Przepraszam. Spodziewała się, że będzie ją przekonywał, że udzieli jakichś wyjaśnień. Skoro tego nie zrobił, postanowiła wyciągnąć to z niego.

- Nie zachowałeś się niewłaściwie, w każdym razie... niezupełnie. Myślę, że każde z nas czego innego oczekiwało. -Zmarszczyła brwi. - Czego ty się spodziewałeś?

Uniósł jedną brew.

- Myślę, że to zupełnie oczywiste. A ty? Potwierdził tylko jej najgorsze przewidywania. Nie obchodziła go jako istota ludzka. Liczyło się tylko jej ciało, które można wykorzystać i porzucić. No dobrze, skoro on zdobył się na szczerość, ona nie pozostanie w tyle. Nie ma nic do stracenia, nie ma dla nich przyszłości. A w każdym razie wspólnej.

- Ja chciałam poznać cię trochę bliżej i zobaczyć, czy... no, zobaczyć, czy coś między nami... się narodzi.

- Narodziło się, ale najwidoczniej nie to, czego się spodziewałaś. - Pogładził się palcem za uchem. Zmrużył oczy, gdyż nagle zrozumiał co miała na myśli - Czy mówimy o słowie zaczynającym się na „m"?

Natychmiast zrozumiała i zarumieniła się.

- A co w tym złego? Co masz przeciwko małżeństwu?

- Próbowałem. Nie podobało mi się.

- Próbowałam i podobało mi się.

Wymienili spojrzenia. Wzruszył ramionami i odwrócił głowę.

- Szanuję uczciwe stawianie sprawy - oznajmił, otwierając drzwiczki samochodu od strony pasażera. - Nie ma powodu, abyśmy nie mogli zakończyć wieczoru w cywilizowany sposób. - Spojrzał na nią i kąciki jego ust uniosły się leciutko. - Ale szkoda. Mogło być przyjemnie.

- Mogło być? - Mimi wsiadła, nie korzystając z jego pomocy. Nie czuła żadnej skruchy z tego powodu, że z nim flirtowała.

Roześmiał się. Śmiał się, kiedy zamykał drzwiczki i kiedy przechodził na drugą stronę, żeby usiąść za kierownicą.

- A więc mogło być przyjemnie. Aż do chwili kiedy spróbowałaś zarzucić mi pętlę na szyję.

- Myślę, że próbowało tego mnóstwo kobiet.

- Kilka. - Wsunął kluczyk do stacyjki. - Dlatego wykładam zawsze karty na stół. Każdy, kto chce więcej, niż mogę mu ofiarować, może odejść i nikt do nikogo nie będzie miał żalu.

- Żadnego żalu - powtórzyła. - Chyba nie ja jedna znalazłam się w takiej sytuacji. W nocy wszystkie koty są czarne.

Były to słowa cyniczne, osądzające, ale czuła się w tym momencie usprawiedliwiona dopóty, dopóki nie zauważyła ciemnego rumieńca na jego policzkach.

- Tak to wygląda z twojego punktu widzenia? - Ujawnił, że ma jednak wrażliwe sumienie. Zakwestionowano jego prawość.

- Przep... - Nie! Nie będzie się tłumaczyła. Gdyby nie była to prawda, nie zareagowałby tak mocno. - Nie przejmuj się. Oboje się pomyliliśmy. Na szczęście dostrzegliśmy to w odpowiednim momencie i nic złego się nie stało.




































ROZDZIAŁ 3



Mimi musiała przyznać, że w Country Club przygotowano naprawdę obfity obiad z szampanem. Na każdym stole stały takie ilości rozmaitych przysmaków, że aż ślinka ciekła. Obsługa w kucharskich czepcach tylko czekała, żeby ugotować jajka albo pokroić na plasterki rostbef, albo napełnić świeżym ciastem formy do wafli. Nad całością górowało ogromne, wyrzeźbione w lodzie drzewo awokado.

- Wszystko wygląda wspaniale - zauważyła Mimi, kiedy razem z Martinem nabierali zimne dania przy stole z owocami i sałatą.

- J.D.? - Martin nakładał sobie właśnie sałatkę ziemniaczaną.

- Mój syn - odpowiedziała Mimi słodkim głosem, sięgając po kawałek melona w miodzie. Mogła jeść razem z Martinem posiłek, ale wolała, żeby od razu miał świadomość, dlaczego nie będą mogli robić razem niczego innego. Czekała na to, co powie.

Nie musiała czekać długo. Jego brązowe oczy rozszerzyły się ze zdziwienia i zaczął się w nią wpatrywać.

- To wspaniale! Ile ma lat ten brzdąc, trzy, cztery?

- Jedenaście - odparła słodko Mimi, dobierając sobie kilka listków świeżego, zielonego szpinaku.

- Nie! Musiałaś być panną młodą z dzieckiem. - Martin się roześmiał. - Uwielbiam dzieci, Mimi. Może mógłbym poznać tego młodzieńca. Porozmawialibyśmy o futbolu albo o czymś innym.

Ta odpowiedź zaskoczyła ją. Była pewna, że Dusty'ego wzmianka o synu zraziłaby równie niechybnie jak wzmianka o małżeństwie. Dlaczego ludzie mili nie mogą być bardziej pociągający? Dlaczego ci pociągający nie mogą być milsi? Dlaczego nie mógł pewien kowboj...

Skóra na jej karku ścierpła ostrzegawczo. Uniosła wzrok. Nie ulegało wątpliwości, że stoi przed nią Dusty.

- Cześć, Mimi - przywitał się obojętnym tonem. Skinął głową w stronę jej towarzysza. - Witaj, Martinie.

Wyglądał tak wspaniale, jak pamiętała. Poczuła się zawiedziona, bo prawie już siebie przekonała, że przeceniła jego urok. Prawda była jednak taka, że nie wyolbrzymiła go ani trochę.

Martin uśmiechnął się i wyciągnął rękę, w drugiej trzymając prawie pełny talerz.

- Miło cię widzieć, Dusty. Jak się pan ma, panie Swain? W tym momencie Mimi uświadomiła sobie, że Dusty nie jest sam. Obok niego stał zasuszony niski mężczyzna z wyrazem obrzydzenia na pomarszczonej twarzy. Ubrany był w strój kowbojski, dżinsy, jaskrawą kraciastą koszulę i wysokie buty, ale wszystko w najlepszym gatunku.

Odruchowo podała mu rękę.

- Witam. Jeszcze się nie znamy. Jestem Mimi Carlton. Dopiero co przeprowadziłam się z Denver.

- Morrissy Swain, droga pani. - Ujął delikatnie jej rękę w swoją sękatą dłoń. Robił wrażenie zaskoczonego tym, że poświęciła mu tyle uwagi. - Denver to bardzo dobre strony. Ja sam jestem z Montany i...

- Mimi, czy próbowałaś już zupę z homarów? - przerwał im rozmowę Martin. - Wygląda wspaniale.

Morrissy Swain wzruszył ramionami i puścił jej rękę.

- Pani mąż się stęsknił. Miło było panią poznać.

- To nie jest mój mąż! - wykrzyknęła Mimi, wstrząśnięta na samą myśl o takiej możliwości. - Jestem wdową. -Roześmiała się Morrissy skinął głową i odwrócił się w drugą stronę, ona zaś dodała:

- Może któregoś dnia uda się nam porozmawiać naprawdę, panie Swain. - Zainteresował ją ten stary mężczyzna. Co łączy go z Dustym?

- Świetnie, proszę pani. - Morrissy skinął głową i odszedł. Mimi spojrzała bezradnie na Dusty'ego, który po prostu stał i przyglądał się całej scenie z twarzą pozbawioną wyrazu.

- Stary Morrissy nie liczy się ze słowami, ale ma rację. Montgomery jest być może kandydatem, jakiego ci potrzeba. - Dusty skinął w kierunku Martina, który zajęty był nakładaniem krakersów z ostryg do miseczki z zupą. -Z pewnością będzie gotów się ożenić.

- Jest za młody - palnęła Mimi. Za późno uświadomiła sobie, co powiedziała, i podniosła rękę do ust.

Ale kiedy zobaczyła szeroki uśmiech na twarzy Dusty'ego, pomyślała, że może warto było popełnić to faux pas.

- Oznacza to, że albo wolisz mężczyzn starszych od siebie, albo że jesteś starsza, niż na to wyglądasz.

- To nie twoja sprawa - odparła z wyniosłą miną. - Jeśli pozwolisz, wrócę do... - Uniosła prowokująco głowę. - Do mojego mężczyzny.

- Chyba trzeba ci życzyć powodzenia.

Odchodząc słyszała jego stłumiony śmiech. Za nic w świecie nie powinna być wobec niego szczera w takich osobistych sprawach jak małżeństwo, ale miała ten niedobry zwyczaj, że mówiła, zanim zdążyła pomyśleć.

Stwierdziła, że wcale nie jest łatwo jeść, kiedy Dusty z Morrissym siedzą przy tym samym stole kilka metrów od niej. Martin nie zwracał na nic uwagi, pochłonięty dialogiem z samym sobą. Zrobił pieniądze na obrocie nieruchomościami i uważał, że jest to fascynujący temat do rozmowy.

Mimi, która nie posiadała ani centymetra kwadratowego ziemi i nie miała na to żadnych widoków, uważała ten temat za znacznie mniej ekscytujący. Całe szczęście, gdyż i tak była dostatecznie podekscytowana. Za każdym razem, kiedy podnosiła głowę, napotykała trzeźwe spojrzenie Dusty'ego McLaina.

W poniedziałek Mimi zapisała J.D. do szkoły. Wyznała później Glorii, że nie wiedziała, które z nich było bardziej zdenerwowane.

- Chodził przez cały czas do jednej szkoły. Biedne dziecko. Jak sobie poradzi z tymi wszystkimi beztroskimi synalkami bogatych rodziców?

- Lepiej niż ty z ich ojcami i starszymi braćmi - oznajmiła cierpko Gloria. - Mimi, nie powiedziałaś mi, dlaczego nie udało się wczorajsze spotkanie z Martinem. Jesteś pewna, że nie chcesz się z nim więcej widywać? Mimi potrząsnęła głową.

- To byłoby nie w porządku. Jest miłym chłopcem, po prostu nic między nami... no wiesz, się nie narodziło.

- No dobrze, idźmy więc dalej. Zorganizuję ci randkę z Maxwellem Renfrew. Jest starszy, pięćdziesiątka, i wdowiec. Zrobił pieniądze na...

- Proszę cię, daj spokój.

Słysząc zdecydowany ton Mimi, Gloria zamilkła i zmarszczyła brwi.

- Doceniam twoją pomoc, ale moje życie towarzyskie przechodzi na razie na dalszy plan. Muszę znaleźć pracę.

- Wcale nie musisz.

- Właśnie, że muszę.

- O Boże! - Gloria obrzuciła siostrę spojrzeniem pełnym irytacji, - Wiedziałam, że tak będzie. No dobrze, odwołajmy się do logiki. Gdzie poza klubem możesz spotkać bogatych facetów? Może gdybyś pracowała w składzie ziarna, mogłabyś wszystkich ich ocenić?

- Nie wiem. - Mimi była sceptyczna. - Czy większość z bogatych farmerów nie wysyła swoich... no wiesz, swoich pomagierów... do takiej okropnej pracy jak odbieranie żywności, ziarna i wszystkiego?

Gloria spojrzała na nią z politowaniem.

- Dla nich bywanie tam to przyjemność. Wszyscy starzy, poczciwi chłopcy, także faceci z wypchanymi portfelami, regularnie wpadają wypić kubek kawy i jeśli się uda, poględzić o tym i owym z właścicielem, Pete Pattersonem. Chodzi o męskie sprawy. Dla nas, kobiet, nie ma to najmniejszego sensu, bo znamy odpowiedniejsze miejsca, żeby poplotkować przy lunchu i drinkach. - Gloria mrugnęła porozumiewawczo.

Mimi przyznała, że nie jest to takie głupie, ale pojechała tam dopiero w środę. I to tylko dlatego, że odkryła, jak mało jest możliwości pracy w Westbrook.

Podjeżdżając do składu swoim starym poobijanym fordem, zdziwiła się, że mały, mamie wybrukowany parking jest tak zatłoczony, głównie półciężarówkami. Najwidoczniej, zgodnie z tym, co mówiła Gloria, to miejsce cieszy się powodzeniem.

Pete Jakiś tam z pewnością nie trwoni pieniędzy na wystrój swojej firmy, pomyślała Mimi parkując samochód. Był piękny, słoneczny dzień, jeden z tych dni, o jakich gdzie indziej marzy się podczas styczniowych zamieci śnieżnych. Było ciepło, uznała więc, że lepiej zostawić sweter w samochodzie.

Rano dołożyła wielu starań, żeby wyglądać jak najkorzystniej, a w końcu ubrała się w miękkie buty z szarego zamszu, swoje ulubione dżinsy i różową, kraciastą kowbojską koszulę. Nie miała żadnego powodu, żeby przypuszczać, że są tu wolne miejsca pracy, ale chciała, żeby właściciel Westbrook Farm i Ranch Supply zapamiętał ją, bo może w przyszłości trafi się coś dla niej.

Dżinsy na pewno w tym pomogą, myślała idąc w kierunku sklepu między zaparkowanymi byle jak pojazdami.

Odczekała grzecznie, gdy dwóch dostatnio wyglądających farmerów w średnim wieku prześlizgiwało się między wielką ciężarówką z zakrytą budą a małą furgonetką. Kiedy mijali ją, podnieśli dwa palce do kapeluszy firmy Stetson. Może pomysł Glorii był dobry, doszła do wniosku Mimi skręcając ku wąskiemu przejściu, gdzie wpadła prosto na młodą kobietę w towarzystwie dwóch mężczyzn.

- Przepraszam - powiedziała odruchowo Mimi, chwytając dziewczynę za ramię i cofając się. - Nic się pani nie stało?

Dziewczyna uśmiechnęła się lękliwie.

- W porządku. - Z niepokojem w niebieskich oczach spojrzała w stronę dwóch mężczyzn. - Przepraszam, ale ojciec nie lubi czekać.

- Och, oczywiście. - Mimi cofnęła się i przepuściła dziewczynę, która ruszyła dalej przez parking. Skupiła się znowu na tym, co miała do zrobienia.

Potrzebowała pracy, a wyczerpała już inne możliwości. Może lepiej spróbować szczęścia w Missouri. Mogłaby zamieszkać u brata i szwagierki, ale J.D. nie byłby zachwycony. Chodził już do szkoły i zawierał pierwsze przyjaźnie.

Nagle, nie wiedząc właściwie dlaczego, stanęła jak wryta. Zmarszczyła brwi, przechyliła głowę i nasłuchiwała. Czy rzeczywiście jej uszu doszedł jakiś słaby dźwięk nie pasujący do otoczenia? Przez moment stała bez ruchu, ale nie usłyszała nic więcej.

Kot. To musi być kot. Ruszyła do przodu. I znowu ten dźwięk przypominający płacz. Zupełnie jakby...

Dziecko!

Zmarszczyła brwi. To niemożliwe. Obróciła się i uważnie obserwowała zaparkowane pojazdy. Nikogo. Nie może tu być przecież niemowlęcia, skoro nie ma żadnych dorosłych. To kot. Z całą pewnością kot.

Zrobiła krok do przodu, znowu myśląc o J.D. Polubił swojego nauczyciela. Chociaż raz poczuł sympatię do mężczyzny. Potrzebował męskiej opieki i...

Znowu ten dźwięk i tym razem nie miała już wątpliwości. Gdzieś tutaj, w jednym z samochodów, musi być małe dziecko. Odwróciła się i zajrzała do najbliższego wozu. Nic, tylko zwinięta gazeta i papierki po cukierkach.

Nie znalazła niczego także w następnych pojazdach, ale nie zniechęciła się. Była pewna, że gdzieś tu jest niemowlę. I w dodatku pewnie bez opieki. Nie chciała zrezygnować, dopóki nie sprawdzi, że wszystko jest w porządku. Ale jej wysiłki okazywały się daremne. I w tym właśnie momencie je zobaczyła. Zerknęła przez rozbite okno do starej, białej półciężarówki i nagle zajrzała prosto w największe niebieskie niemowlęce oczy, jakie zdarzyło się jej widzieć. Trudno powiedzieć, kto był bardziej zaskoczony, Mimi czy dziecko. Wykrzywiło usta w podkówkę, przymknęło powieki i wydało z siebie ryk.

Mimi nie wierzyła własnym oczom. Nie więcej jak sześcio-siedmiomiesięczne niemowlę pozostawione w samochodzie na parkingu przed składem. Przyglądała mu się skonsternowana. Pucołowate policzki trzęsły się od płaczu. Nagle niemowlę otworzyło oczy, zobaczyło ją i płacz wybuchł z nową siłą.

Mimi ogarnął przemożny gniew. Każdy, kto zrobił coś takiego niewinnemu dziecku, zasługuje na wysmaganie szpicrutą. Szarpnęła drzwiczki. Ku jej zdziwieniu otworzyły się bez trudu, ten łobuz nie raczył nawet zamknąć drzwi! Byle kto mógł zauważyć dziecko, zabrać je i zniknąć bez śladu.

Pochyliła się do kabiny i pogłaskała dziecko po pokrytej meszkiem główce.

- Nie płacz, maleństwo, Mimi cię uwolni. Chodź! -Przełożyła pas przez głowę niemowlęcia i wsunęła mu ręce pod pachy.

Miało na sobie tandetnie wyglądającą koszulkę z dzianiny, wypłowiałą i spraną, ale czystą, sztruksowe śpioszki, zapinany na suwak błyskawiczny, o wiele za duży sweterek z podwiniętymi rękawami i jeden bucik. Schyliła się, żeby podnieść drugi, leżący obok papierowej torby, zapewne z pieluszkami.

- Już dobrze, kochanie - powiedziała, rozcierając maleńką pulchną stopę, zanim nasunęła na nią bucik. - Zaraz zrobimy tu piekło.

Wzięła na ręce niemowlę, które zaczęło radośnie podskakiwać. Śmiało się teraz i zobaczyła na dole buzi dwa ząbki, maleńkie jak ziarnka ryżu.

Dźwigając prawie dziesięciokilogramowy słodki, wiercący się ciężar, Mimi weszła do wnętrza Westbrook Farm i Ranch Supply Company. Dziesiątka mężczyzn, z kubkami pełnymi kawy w rękach, rozsiadła się wokół pękatego pieca. Po prawej i lewej stronie od wejścia były szerokie drzwi prowadzące do innych pomieszczeń.

Puściła drzwi, które zatrzasnęły się za jej plecami. Mężczyźni spojrzeli na nią, jedni zaskoczeni, inni poirytowani.

- Więc to tak - oświadczyła dźwięcznym głosem. -Który z was zostawił związane w samochodzie to biedne, niewinne dziecko?

Mężczyźni oniemieli. Ale ona miała w ramionach coś, co potwierdzało jej oskarżenia.

- Zadzwońcie na policję - rozkazała. - Ktokolwiek jest właścicielem białej półciężarówki dodge, znajdzie się w tarapatach.

Jej spojrzenie wędrowało od twarzy do twarzy szukając winowajcy. Na żadnej nie dostrzegła najmniejszego poczucia winy.

- Macie się przyznać - ostrzegła, przemieszczając dziecko na biodro. - Nie ruszę się stąd, dopóki nie dowiem się, czyja to wina.

- Proszę pani, chyba upadła pani na głowę! - Niski, krępy mężczyzna z plakietką z napisem: Cześć, jestem Pete! wybiegł zza kontuaru, wymachując rękami jakby chciał ją wypłoszyć. - Proszę zabierać swoje dziecko i wynosić się stąd!

- Moje dziecko! - Mimi spojrzała na niemowlę. Z niebieskich oczu spływały teraz łzy, a drobniutki kciuk był mocno wetknięty w wykrzywioną buzię. - To nie jest moje dziecko! - Jednak przytuliła je mocniej. - Jeśli tak będziecie postępować, mogę nie oddać go właścicielowi, nawet kiedy go odnajdę - rzuciła gniewnie. - Po raz ostatni pytam, czyja jest biała półciężarówka?

- Moja. - Głos dochodził od drzwi po jej prawej stronie. Mimi, która skupiła uwagę na właścicielu składu, zesztywniała.

To po prostu niemożliwe...












































ROZDZIAŁ 4



W drzwiach stał w nonszalanckiej pozie Dusty McLain. Spoglądał zjadliwie to na Mimi, to na dziecko.

- Nie wiedziałem, że masz małe dziecko - powiedział nieco zaskoczony.

- Nie mam dziecka! - Mimi mocniej ujęła wiercące się maleństwo. Z radosnym gulgotaniem chwyciło rączką za jej kraciastą koszulę, demonstrując zaskakującą siłę. Spróbowała rozluźnić ten chwyt, ale paluszki jeszcze bardziej zacisnęły się i malec szczebiocząc skupił się na nowej zabawie.

- Pożyczyłaś je na tę okazję?

- Dusty McLain, to nie są żarty! Jeśli sądzisz, że pozwolę ci wykręcić się sianem, zapewniam, że nic z tego.

Dusty cofnął się o krok. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że jest zdenerwowany, ale bynajmniej nie poczuwa się do winy.

- Nigdy nie widziałem tego dziecka - oznajmił spokojnie. - Nie wiem nawet, o czym mówisz.

- Tak! - Wysunęła podbródek i postąpiła krok w jego stronę. Jej ramiona zacisnęły się wokół dziecka, które zaprotestowało cichym piskiem.

Oczy Dusty'ego zwęziły się i ciemny rumieniec oblał jego policzki.

- Chyba nie odważysz się nazwać mnie kłamcą? - spytał. Nagle zapadła cisza. Mimi nie zważała na to. Prawo było po jej stronie. Uniosła głowę i zuchwale spojrzała mu prosto w oczy.

- Mogę nazwać cię jeszcze gorzej.

- Nie ma nic gorszego.

- Nie? A jeśli ktoś znęca się nad dzieckiem? Znalazłam tego biednego aniołka...

Biedny aniołek przerwał jej, gdyż zaczął tak się rzucać, że musiała uchwycić go w inny sposób. W trakcie tego zabiegu niemowlę złapało garść jej włosów i spróbowało wepchnąć sobie do buzi.

Zapanowanie nad sytuacją nie było wcale łatwe, ale jakoś jej się to udało.

- Aniołka - powtórzyła - zamkniętego w twojej półciężarówce, pozostawionego samemu sobie. Gdyby dziecku coś się stało, nie wyszedłbyś z pudła... a o ile wiem, i tak możesz tam trafić, jeśli zajmą się tym ludzie z opieki.

- Nie lubię zarzucać kobiecie kłamstwa, ale ja nie zostawiłem tego dziecka w moim samochodzie. - Dusty rozejrzał się po kręgu milczących mężczyzn, szukając wsparcia i jego spojrzenie spoczęło na jednym z nich. - Hank, przyjechałeś jednocześnie ze mną. Wiesz, że nie miałem ze sobą żadnego dziecka.

Hank, niedźwiedziowaty mężczyzna z ogromnymi czarnymi wąsiskami, przetykanymi pasmami siwizny, potarł zarośniętą szczękę. Jego małe brązowe oczka błyszczały złośliwie.

- Widziałem, jak wsiadałeś i wysiadałeś. Nie zauważyłem tego kowboja, ale jest mały i może głowa nie sięgała do okna.

- Chyba nie jesteś jej wspólnikiem, stary grzeszniku. - Dusty patrzył na tamtego z całkowitym niedowierzaniem, a potem zawrócił na pięcie. - Dobrze się bawiliście? -spytał sarkastycznie. - Myślę, że ta pani nie za bardzo.

I rzeczywiście. Patrzyła na niego groźnie. Dusty nie pamiętał już, kiedy widział kogoś tak rozwścieczonego. Jej brązowe oczy stały się ciemne jak czekolada, a łagodne usta zacisnęły się w wąską, nienaturalną linię.

Wyciągnęła przed siebie niemowlę, jakby oczekiwała, że Dusty je od niej weźmie. Prędzej kaktus mu na dłoni wyrośnie!

Spojrzał na dziecko, które właśnie ten moment wybrało sobie, żeby się uśmiechnąć. Błysnęły w otwartej buzi dwa maleńkie ząbki. Dusty już miał odwzajemnić uśmiech, ale pohamował się. Nie ma zamiaru zaprzyjaźniać się z obcym dzieckiem.

- Posłuchaj - powiedział, próbując uspokoić Mimi. - W końcu to tylko nieporozumienie. - Pewnie pomyliłaś samochody. Nie ja jeden mam białą półciężarówkę.

- Czy okno od strony pasażera jest rozbite?

- Tak, ale... - To wszystko nie miało najmniejszego sensu i powoli zaczął tracić cierpliwość. Większość ludzi ma dosyć oleju w głowie, żeby wierzyć jego słowu. - Czy nie sądzisz, że gdybym przyjechał tu z dzieckiem, coś bym o tym wiedział?

Mimi podrzuciła malca i oparła go sobie na ramieniu.

- Nie mam zamiaru tu stać i sprzeczać się z tobą. Mówisz, że to nie twoje dziecko, więc wezmę je od ciebie. Są organizacje społeczne, które zajmują się porzuconymi dziećmi.

Dusty poczuł niczym nie uzasadniony wyrzut sumienia. Do cholery, nie zna tego dziecka i nie da się wrobić.

- Nie wymieniaj tylko mojego nazwiska. - Z niesmakiem podniósł palec do kapelusza.

- Możesz się nie łudzić.

- Będę musiała powiedzieć, gdzie je znalazłam, a znalazłam je, panie McLain, w pańskiej półciężarówce. Żałuję, że tu przyszłam. Powinnam była zabrać po prostu jego rzeczy, żebyś zachodził w głowę, co się z nim stało. I najlepiej będzie, jak to zrobię.

Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Niemowlę, nadal spoczywające na jej ramieniu, waliło ją małymi piąstkami.

- Zaraz, poczekaj. - Wbrew swojemu przekonaniu Dusty wyszedł za nią, świadom, że wszyscy idą za nimi. -Jakie rzeczy? W samochodzie nie ma żadnych rzeczy dziecka.

- Czyżby? - Żwir zaskrzypiał pod jej stopami, kiedy zatrzymała się gwałtownie przy samochodzie. Trzymając dziecko jedną ręką, drugą otworzyła drzwiczki. - Więc co to takiego? - Obrzuciła go tryumfującym spojrzeniem.

Dusty nie wiedział, co to takiego, ale wyglądało to na fotelik samochodowy dla dziecka. Na podłodze leżała papierowa torba, której nie było tam, kiedy parkował.

Co?

Skąd się, do diabła, to wszystko wzięło? Pierwszą jego myślą było, że ktoś zrobił mu kawał.

- Tak myślałam - rzuciła pogardliwie. Pochyliła się, by podnieść jedną ręką papierową torbę. - Jeśli pomożesz mi odsunąć siedzenie...

- Chwileczkę, do cholery! Przed chwilą niczego tu nie było! Dusty chwycił z drugiej strony papierową torbę i zaczął ciągnąć.

Wściekłe spojrzenie Mimi nie poskutkowało, więc wzmocniła uchwyt Przez chwilę patrzyli na siebie ponad wypchanym workiem, szarpiąc go w dwie strony, aż papier pękł i zawartość rozsypała się na żwir.

- Zobacz, coś narobił! - Spojrzała w dół na porozrzucane dziecięce ubrania, pieluszki i butelki. Uklękła, posadziła sobie dziecko na kolanie, i przygarniała do siebie rzeczy, mrucząc coś pod nosem.

Dusty przyglądał się przez chwilę, a później pochylił się i wziął do ręki wyświechtaną kopertę. Podał ją Mimi, ale ona nie chciała jej przyjąć.

Stwierdził rzecz oczywistą:

- Była w torbie.

- No to co?

- No to weź ją. - Rzucił kopertę.

Podniosła ją i dźwignęła się na nogi. Zmagając się z rzucającym się dzieckiem, próbowała jednocześnie rozerwać kopertę.

- Niech pani da, potrzymam to małe.

Hank zrobił krok do przodu i wyciągnął ręce. Uśmiechnął się do maleństwa i został nagrodzony uśmiechem.

Mimi obrzuciła podejrzliwym spojrzeniem brodatego mężczyznę i przycisnęła mocniej do piersi dziecko, które najwyraźniej gotowe było poznać nieznajomego. Kilku mężczyzn zbiło się bliżej w gromadkę, żeby lepiej wszystko widzieć.

- Hej - ciągnął Hank pieszczotliwym głosem. - Jestem dziadkiem. Wiem, co trzeba robić. - Pokiwał dziecku palcami. - Chodź do mnie, szczurku.

Dziecko zaśmiało się skrzekliwie i wyprężyło, prawie wyrywając się z ramion Mimi. Przez moment walczyła, żeby utrzymać małe diablę.

Hank nadal wyciągał z nadzieją ręce.

- Naprawdę wiem, co trzeba robić - zapewniał ją. - My posiedzimy sobie na schodach, a w tym czasie pani omówi sobie wszystko ze starym Dustym.

- No... no dobrze. - Mimi z widoczną niechęcią pozbyła się dziecka. - Ostrożnie. Jest co dźwigać.

- Założę się - zgodził się Hank. Jak na takiego wielkiego i mocnego mężczyznę miał naprawdę niezbyt mądry uśmiech. Podobnie pozostali, którzy tłocząc się dokoła drapali delikatnie dziecko pod brodą i szczebiotali do niego.

Mimi patrzyła przez chwilę, jak gromada okropnych typów przemieszczała się w stronę schodów. Oceniwszy pozytywnie doświadczenie Hanka w obchodzeniu się z dziećmi, skupiła się z powrotem na kopercie. Zajrzała do środka.

- Popatrz. - Wsunęła do środka palce i wyłowiła coś, co błysnęło w słońcu. Był to złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie serca.

Dusty poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. W rękach Mimi kołysał się naszyjnik, który dał swojej córce, Lori, na szesnaste urodziny. Poczuł ucisk w żołądku, jakby ktoś uderzył go w sam splot słoneczny.

Co się tu, do diabła, dzieje?

- ...I list.

Mimi rozłożyła pojedynczą kartkę. Chciał skupić się, ale przychodziło mu to z trudnością. Zaczęła czytać: „Tatusiu..."

Przerwała nagle i spojrzała na Dusty'ego. Miała minę, jakby chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się i czytała dalej.

"Jestem w rozpaczliwej sytuacji. To twój wnuk Danny.

Kiedy padły te słowa, Dusty poczuł, że nogi się pod nim uginają.

Czy to możliwe?

Mimi czytała wolniej i uważniej:

Muszę zostawić go na jakiś czas w bezpiecznym miejscu. To dobre dziecko. Lubi... " - Z trudem przełknęła ślinę.

Lubi banany i sok jabłkowy, a nie cierpi groszku. - Mimi czytała coraz szybciej. „Kocham go bardzo. Proszę cię, tatusiu, błagam... -Szybko zerknęła do góry, jakby chciała podkreślić to błaganie. -Zaopiekuj się dobrze moim dzieckiem. Twoja córka. Podpis: Lori."

- Jezu Chryste - powiedział słabym głosem Dusty. Żadne inne słowa nie przychodziły mu do głowy.

- Jeszcze post scriptum - szepnęła Mimi. „Przepraszam, ale to kwestia życia i śmierci, a nie mam się do kogo zwrócić."

Dusty odruchowo rozprostował ramiona. Nigdy dotąd nie czuł się taki bezradny i przestraszony. Patrzył oczyma pozbawionymi wyrazu prosto przed siebie, zastanawiając się, jakim cudem trzyma się jeszcze na nogach.

Mimi z wahaniem dotknęła jego ramienia.

- To prawda? - spytała głosem pełnym współczucia. -To twój wnuk?

- Nie wiem - odpowiedział nieswoim głosem. Z trudem przełknął ślinę i spróbował nabrać powietrza. Pierwszy szok już minął, pozostawiając po sobie starą, dobrze znaną trwogę. - Muszę... musiałem... co to...

Niski, współczujący głos Mimi dotarł zza jego pleców.

- Przepraszam, że powiedziałam to wszystko... tam w środku. Chyba za szybko wyciągnęłam wnioski. Ale kiedy znalazłam dziecko bez opieki... po prostu straciłam głowę.

- W porządku. - Czy to jego własny głos?

- Czy... czy chciałbyś o tym porozmawiać?

Nie chciał, ale być może dzięki rozmowie jego umysł zacznie działać normalnie.

- Nie widziałem Lori od prawie trzech lat, od jej szesnastych urodzin - odezwał się wreszcie. - Właśnie wtedy dałem jej ten naszyjnik.

Powoli dochodził do siebie. Ból trochę ustąpił. Ogarnęła go panika. Dlaczego Lori to zrobiła? Co, do diabła, ma począć z tym dzieckiem?

- Co zamierzasz zrobić? - spytała Mimi, jakby czytając w jego myślach.

Zmusił się, żeby stanąć prosto i spojrzeć jej w twarz.

- Będę musiał się zastanowić - odparł ostrożnie. Delikatne wargi Mimi drżały, ale jej w głosie słychać było zaciętość.

- Nie możesz oddać tego dziecka. Na Boga, to krew z twojej krwi! Jeśli to zrobisz, twoja córka może już nigdy go nie odzyskać.

Zobaczył, że wzdrygnęła się na te twarde słowa.

- Pisze, że to dla niej sprawa życia i śmierci! Zresztą ten, kto opiekował się małym, musiał je kochać. Wystarczy spojrzeć, jakie jest czyste, wykarmione i szczęśliwe. -Przygryzła wargę. - To nie moja sprawa - ciągnęła już spokojniejszym tonem - ale czuję się w pewien sposób za nie odpowiedzialna. To ja je znalazłam.

- Tak, na parkingu składu z żywnością. - Dusty odzyskiwał panowanie nad sobą. Wróciła mu zdolność myślenia. -Nie spodziewałem się, że cię spotkam w takim miejscu.

- Szukam pracy. - Jeszcze wyżej uniosła podbródek. -Nie śledziłam cię, jeśli to masz na myśli.

- Tak czy inaczej dobrze, że się tu zjawiłaś. - Zerknął z wahaniem w stronę schodów, gdzie dziecko przechodziło z rąk do rąk. - Dziękuję. Mogę je stąd zabrać.

Spostrzegł jej zaniepokojenie i zdał sobie sprawę, że dotyczy dziecka. Uważała, że nie będzie umiał zająć się malcem. Ten brak zaufania sprawił mu przykrość, chociaż przyznawał w duchu, że nie jest bez podstaw.

Lori miała ledwie kilka miesięcy, kiedy Melinda zabrała ją i odeszła. Dusty nie zrezygnował z córki nawet wtedy, kiedy zrozumiał, kim jest jej matka. Znosił rzeczy nie do wytrzymania, byleby nie utracić kontaktu z Lori.

Ale...

Melinda miała inny pogląd. Jej nowy mąż jest zazdrosny, oświadczyła, nie chce, żeby Dusty do nich przychodził. Nie żądała pieniędzy na utrzymanie dziecka, poza jednorazową kwotą na koszty wykształcenia. Wiedziała doskonale, ile tamtego roku zarobił na rodeo. Wiedziała też, chociaż było jej to obojętne, iloma złamaniami i innymi kontuzjami za to zapłacił. Miał solidne konto bankowe i gdyby tylko podpisał ten czek, mogłaby namówić nowego męża do rozważenia raz jeszcze...

Dał jej pieniądze. Nawet gdyby miał zostać bez jednego centa, uznałby, że nie jest to wcale wygórowana cena za możliwość widywania córeczki. Ale okazało się, że jej nowy mąż, robotnik budowlany, często zmieniał pracę i przeprowadzali się, „zapominając" zawiadomić o tym Dusty'ego. A kiedy już udawało mu się ich wytropić, wyjeżdżali gdzie indziej.

Znosiłby to jeszcze długo, gdyby nie fakt, że w chwili rozdrażnienia wyznała mu, iż Lori nie jest jego córką.

Nie wiedział, czy wierzyć jej, czy też nie. Najpierw nie wierzył, potem uwierzył, a jeszcze potem... do diabła! Ale bez względu na to, jaka była prawda, jedno nie ulegało już wątpliwości. To mianowicie, że Melinda gotowa jest powiedzieć albo zrobić wszystko, byleby go usunąć ze swojego życia.

Wyszła za niego z dwóch powodów, oświadczyła. Był dobry w łóżku i była w ciąży z innym mężczyzną. Z mężczyzną, za którego nie mogła wyjść za mąż.

Był nadal dobry w łóżku, ale ona nie przepada za rodeo. Jej dziecko ma teraz nowego ojca.

- Ruszaj więc przed siebie, kowboju - zakończyła pogardliwym tonem. - Próbowałam być miła, ale jesteś za mało rozgarnięty.

Dusty od dawna nie myślał o tych sprawach i zdumiewała go rozpacz, jaką odczuwał w tej chwili. Sądził, że to zamknięty rozdział jego życia. Nie spodziewał się, że usłyszy jeszcze o Melindzie albo Lori. I, do diabła, był cholernie pewny, że nigdy nie będzie dziadkiem...

Rozpaczliwy ton Mimi sprawił, że otrząsnął się z tych myśli. Dziwiło go, że Mimi tak interesuje się dzieckiem. Jeśli czegoś u niej nie zauważył, to właśnie uczuć macierzyńskich.

- Pytam, kto zajmie się dzieckiem?

- Mam gospodynię - odparł. To było łatwe.

- Mieszka u ciebie na stałe?

- Nie, ale...

- No to kto będzie zmieniał Danny'emu pieluszki i karmił go, kiedy nie będzie gospodyni? Ty? - Miała ochotę tupać ze złości. Robił wrażenie człowieka, który nie zdaje sobie sprawy, że ma w swoich rękach maleńką ludzką istotę.

- Jeśli sobie nie poradzę, zawsze będę mógł oddać dziecko -stwierdził głosem tak spokojnym i opanowanym, jakby omawiał cenę awokado. Obrócił się w stronę grupki na schodach i zawołał: - Hank! Czy mógłbyś przynieść małego?

- Jesteś pewny tego, co robisz? - krzyknęła.

Dusty!

Wzruszył ramionami i otworzył drzwiczki od strony pasażera. Podszedł Hank i podał mu dziecko. Mała twarzyczka była oblepiona czymś, co podejrzanie przypominało czekoladę.

- O Boże, czym nakarmili to bezradne biedactwo? -spytała Mimi, wyciągając ręce po dziecko.

Słysząc jej głos, Danny zwrócił ku niej swą twarzyczkę cherubinka. Ziewnął, powieki opadły mu na niebieskie oczka i uśmiechnął się do niej sennie. Zanim zdążyła zrobić jakiś ruch, Dusty wziął dziecko od Hanka.

Trzymając malca na biodrze jak worek pszenicy, Dusty pochylił się do środka samochodu.

- Jak, do diabła, działa to urządzenie? Mimi splotła dłonie, żeby powstrzymać się od gwałtownego zaatakowania szerokich pleców mężczyzny. Podejmuje się opieki nad dzieckiem, a nawet nie wie, jak umocować fotelik!

- Puść mnie, pomogę ci - zaproponował Hank, przezornie zerkając w stronę Mimi, zanim odsunął na bok Dusty'ego.

Podczas kiedy dwaj mężczyźni próbowali wymyślić, jak zamontować fotelik, kilku innych uklękło na żwirze, żeby zebrać rzeczy niemowlaka i zapakować w wypłowiały kocyk.

Mimi patrzyła targana wątpliwościami. Z jednej strony to nie jej sprawa, ale z drugiej nie mogła patrzeć, jak bezbronne maleństwo jest zabierane przez kogoś, kto gotów oddać je w ostateczności do przytułku.

Dusty wyprostował się.

- W porządku - oznajmił z zadowoleniem i zatrzasnął drzwiczki.

Mimi zobaczyła przez okienko Danny'ego przytroczonego do siedzenia samochodu. Główka mu opadła, maleńki kciuk wepchnął miedzy różowiutkie wargi i zamknął oczka.

Dusty okrążył przód samochodu razem z depczącą mu po piętach Mimi.

- No i? - spytała. - Co masz zamiar zrobić? Usiadł za kierownicą, zamknął drzwiczki i opuścił okienko. Jego oczy, tak samo błękitne jak oczy dziecka, były zimne jak lód.

- Zrobię to, co należy.

- To znaczy?

- Nie twoja sprawa. - Wsunął kluczyk w stacyjkę i uruchomił silnik. - Raz jeszcze dziękuję. - Spojrzał nad jej głową. - Tobie też, Hank. Zobaczymy się wkrótce.

- Ale...

Włączył bieg. Żwir zachrzęścił pod kołami cofającego się samochodu. Mimi stała z bijącym sercem, podczas gdy grupka mężczyzn powoli się rozchodziła.

Ona jeszcze przez chwilę nie była w stanie zrobić kroku, wyczerpana całą tą sytuacją.

Gloria siedziała przy stole śniadaniowym i lakierowała paznokcie. Kilka razy zerknęła na Mimi krążącą niespokojnie po pokoju, aż wreszcie nie wytrzymała i krzyknęła:

- Mimi!

- Co?

- Czy możesz się nie miotać? Tak mnie to denerwuje, że cała się upaćkałam lakierem.

- Przepraszam - westchnęła Mimi. - Nie mogę zapomnieć o tym dziecku. Jestem pewna, że Dusty już je oddał.

- Własnego wnuka? Nie bądź śmieszna. - Gloria nałożyła jeszcze trochę lakieru na paznokcie, uniosła dłoń i przypatrywała się jej krytycznie. - Czy ten kolor pasuje do sukienki? Nie wydaje ci się za bardzo koralowy?

- Co to ma za znaczenie? Neil nie będzie się przyglądał twoim paznokciom.

Gloria na moment zaniemówiła, ale w chwilę później uśmiechnęła się.

- Masz rację - przyznała i dodała: - Ale to jeszcze nie powód, żebyś mówiła do mnie takim opryskliwym tonem.

- Przepraszam. To dlatego, że tak się tym przejmuję; Jak sądzisz, może zadzwoniłabym, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku?

- Absolutnie nie - zawyrokowała Gloria. - Moim zdaniem nie powinnaś wtykać nosa w cudze sprawy ani tracić czasu na martwienie się kłopotami Dustina McLaina. Chyba że jest szansa, że się zejdziecie.

- Nie ma cienia szansy.

- No to zapomnij o nim. Dziecku nic nie będzie. I tobie nic nie będzie, jeśli tylko skoncentrujesz się na planie. - Gloria wstała. - Na mnie czas. Mam być w klubie za piętnaście minut, a wiesz, jak Neil irytuje się, kiedy nie ma mnie u swego boku.

W drzwiach Gloria minęła się z wchodzącym właśnie J.D. i pogłaskała go czule po głowie. Zrobił unik i popatrzył za nią z gniewną miną.

- Czy ona zawsze musi mnie dotykać? - poskarżył się. Mimi powiedziała to, co było oczywiste:

- Lubi cię.

- Czy nie można tego okazać w inny sposób? -Najwyraźniej nie zależało mu na uzyskaniu wyjaśnienia przyczyn zachowania ciotki. Zamachał małym metalowym pudełkiem i oświadczył: - Znowu jestem rozklejony.

Mimi uśmiechnęła się. Był to jego sposób zawiadomienia jej, że skończyły mu się małe kawałki powleczonego klejem papieru, których używał przy układaniu zbioru znaczków.

- Sprawa nie cierpiąca zwłoki - zażartowała.

- Tego bym nie powiedział. - Usadowił swoje długie i chude ciało na stołku i sięgnął po owoce. Wybrał błyszczące czerwone jabłko i przystąpił do polerowania go o przód koszulki w niebieskie i żółte paski. - Sprawa może poczekać, aż pojawi się na horyzoncie jakaś gotówka.

Już miała zaprotestować, zapewniając go, że mogą sobie pozwolić na ten niewielki luksus za dolara lub dwa. Powstrzymała się widząc, jak bardzo jest przejęty. Zbiór znaczków to bardzo ważna sprawa, ale pozycja jedynego mężczyzny w rodzinie - znacznie poważniejsza. Chciał wypełniać swoje obowiązki.

Jakże jednak pragnęłaby okazać swojemu dziecku hojność! Starała się, żeby nie poznał tego po tonie jej głosu.

- Dziękuję ci - powiedziała. - Każdy dolar ma swoje znaczenie. Wzruszył ramionami i ugryzł jabłko.

- Zresztą jestem za bardzo zajęty, żeby zawracać sobie głowę znaczkami. - Słowa były zniekształcone, bo jednocześnie jadł jabłko.

- Johnie Dawidzie, nie mów z pełną buzią - skarciła go, nie zapominając o tym, że jest matką. - Wiesz dobrze, jak... - Zadzwonił telefon i wyciągnęła rękę w jego stronę. - ...jak mnie to irytuje. -Podniosła słuchawkę.

Cisza. Po chwili usłyszała, jak ktoś westchnął spazmatycznie, jeszcze potem stuk, jakby upuszczono słuchawkę, aż wreszcie rozległ się pisk dziecka.

- Danny! - krzyknęła w słuchawkę. - O Boże, co się dzieje? Danny! Dustin! Co się stało?

Już przy pierwszym jej pełnym trwogi okrzyku J.D. z roziskrzonymi oczami zerwał się na równe nogi.

- Co?... Kto?...

- Morrissy, weź to dziecko!

Wrzask Dusty'ego sprawił, że Mimi aż podskoczyła i odsunęła na chwilę słuchawkę od ucha. Potem usłyszała znowu gwałtowny oddech.

- Mimi, to ty?

- Jasne, że ja! Co wy robicie temu dziecku? W słuchawce rozległ się jęk Dusty'ego.

- Chciałaś zapytać, co ono robi nam!

W tle nadal słychać było płacz, ale z oddali, jakby Morrissy przeszedł z dzieckiem na drugą stronę pokoju.

- Mimi? - Głos Dusty'ego był teraz prawie normalny, chociaż wyczuwało się w nim wahanie.

Poczuła, że mija pierwszy odruch paniki.

- Czy dziecko jest chore?

- Nie... chyba nie.

- Dusty, powiedz, co się stało. Powoli i spokojnie, dobrze? Znowu się zawahał.

- Maria nie mogła zostać - odrzekł głosem, w którym brzmiało jeszcze przerażenie.

- Maria to...

- Gospodyni. Kiedy... kiedy zobaczyła dziecko, oszalała z radości, ale potem powiedziałem, że musi zostać i pielęgnować dziecko dla mnie... i wtedy... i wtedy...

- Co wtedy, Dusty? Wykrztuśże to wreszcie z siebie!

- Zalała się łzami.

Mimi poznała po jego głosie, że jest zakłopotany.

- Czy ta gospodyni ma swoją rodzinę?- spytała łagodnie.

- Tak. Sześcioro albo siedmioro dzieci i... chyba musi się nimi zajmować - dodał.

- Wcale się nie dziwię. - Mimi przygryzła wargę, żeby się nie roześmiać. - Dlaczego dzwonisz? Czego ode mnie oczekujesz?

- To chyba jasne! Potrzebuję pomocy! Czy mogłabyś... Czy mogłabyś przyjechać tutaj i... no wiesz, wyjaśnić nam, co mamy robić?

Nie musiała się zastanawiać.

- Mam nadzieję, że mi się uda - zgodziła się. Jednak nie oddał Danny'ego. Hurra! - Musisz podać mi adres.

- Łatwo trafisz. - W jego głosie znowu brzmiała rozpacz. Być może dlatego, że Danny zaczął głośniej płakać. - Gościniec Awokado, skręt w lewo na Cytrusy. Duży wiktoriański dom na końcu.

- Dobrze, poradzę sobie. Coś jeszcze? Chwila wahania.

- Tak. Czy mogłabyś kupić po drodze jakieś jedzenie dla dziecka i pieluszki?

Mimi panowała nad sobą, dopóki Dusty nie odłożył słuchawki. Potem wsparła się ramionami o stół, wybuchając niepowstrzymanym śmiechem. J.D. przyglądał się jej z żywym zaciekawieniem.

Po jakimś czasie wyprostowała się i wytarła załzawione od śmiechu oczy.

- Chcesz się przejechać?-spytała.-To naprawdę warto zobaczyć.
































ROZDZIAŁ 5



Wiktoriański budynek w stylu królowej Anny wznosił się z królewskim przepychem u stóp Gościńca Cytrusowego niby błękitny, szary i biały klejnot w szmaragdowej oprawie. Pierwsze spojrzenie zaparło Mimi dech w piersiach.

Dwupiętrowy dom o stromym dachu ze szczytami wywierał urzekające wrażenie. Architektoniczne detale, które zwykle przyciągałyby uwagę - wzorzyste dachówki, zaokrąglone wykusze i jednopiętrowy, wygięty portal - były tylko dodatkami do nakrytej kopułą wieży wznoszącej się na prawo od wejścia.

Większe, ale łagodniej zaokrąglone lewe skrzydło z oknami zwieńczonymi łukami, w których zamiast zwykłych szyb tkwiły witraże, równoważyło architektonicznie wieżę.

Stare dęby i ogromne sykomory jeszcze dodawały całości majestatu i elegancji.

- Ojejej! - Mimi zwolniła, żeby się napatrzeć. - Widziałeś kiedyś coś takiego?

Podekscytowany J.D. aż podskakiwał na siedzeniu samochodu.

- Patrz, mają konie! - wykrzyknął z przejęciem. - Zdaje się, że na tyłach jest stajnia.

Było tu kilka przybudówek - nawet belweder - ale cała uwaga Mimi skupiła się na domu. Więc to tutaj mieszka Dustin McLain? Sam? Poczuła się nagle mała i bezradna. Jeśli nawet dom zaprojektowano dla całej rodziny, była to pieśń przeszłości.

Musiały tu być zakątki i kryjówki aż proszące się, żeby je odkryć, i wieże, w których można pomarzyć. Co za krzycząca niesprawiedliwość! Skręciła na szeroki podjazd i zatrzymała samochód. Mężczyzna mieszkający sam w takim domu winien być ścigany przez prawo.

Ale teraz nie jest już samotny. Zamieszkał tu jego wnuk.

J.D. otworzył drzwiczki i wyskoczył z samochodu. Zamierzał pewnie ruszyć na wyprawę odkrywczą na tyły domu, żeby obejrzeć konie, ale Mimi zawołała go.

- Nie możesz buszować po cudzej posiadłości - zbeształa go, podając mu plastikowy worek z jednorazowymi pieluszkami, które kupiła po drodze. Wzięła do ręki torbę z odżywkami dla niemowląt, poradnikami i innymi drobiazgami. - Zachowuj się jak należy.

J.D. spojrzał na nią z rozgoryczeniem, ale zrobił, co mu kazano, i ruszył posłusznie po czterech wachlarzowato rozmieszczonych schodkach, które wiodły do drzwi.

Małe okienko nad wejściem obramowane było różnokolorowymi szybkami. Mimi podziwiała misternie wykonany witraż, kiedy drzwi otworzyły się szeroko. Stał w nich

Dusty McLain, na którego zwykle niewzruszonej twarzy malowała się udręka.

- Dzięki Bogu! Myślałem, że już nigdy nie przyjedziesz. - Wziął od niej torbę i gestem zaprosił ich do środka.

Mimi weszła na wielobarwny, wschodni dywan. Istny czarodziejski dywan! Nie mogła się napatrzyć na urzekającą wspaniałość wszystkiego, co ją otaczało...

Sosnowa boazeria w piękne słoje nadawała dostojny wygląd przedsionkowi. Zdobne nadproże i rzeźbione zabytkowe krzesło znajdowało się przy przeciwległej ścianie, gdzie z holu przechodziło się na tyły domu.

Po lewej stronie wypolerowane drewniane schody pięły się na pierwsze piętro, po prawej wysoki antyczny zegar stał niby wartownik obok drzwi prowadzących do gabinetu albo biblioteki. Zegar zaczął właśnie bić i Mimi drgnęła przy pierwszym, mocnym uderzeniu.

Kiedy zegar wybił godzinę, J.D. zrobił krok do przodu i wyciągnął rękę.

- Cześć - powiedział z dziecięcą bezpośredniością. -Nazywam się J.D. Carlton. Przyjechałem z matką.

- Z matką? - Dusty, zupełnie zbity z tropu, spoglądał to na jedno, to na drugie. Wreszcie jego spojrzenie spoczęło na Mimi. - Nie mówiłaś, że masz syna.

- Nie było okazji. Nasza znajomość trwała zbyt krótko. Jej ironia trafiła w próżnię, gdyż właśnie ujmował w dużą dłoń drobną rękę chłopca.

- Miło mi cię poznać. Jestem Dusty McLain. Płacz dochodzący z wnętrza domu sprawił, że wszyscy troje obrócili się w tamtą stronę. Pierwszy ocknął się J.D.

- Człowieku, znalazłeś się w tarapatach - oznajmił, zrzucając z siebie wszelką odpowiedzialność za sytuację. -Osobiście nie przepadam za dziećmi. Czy mógłbym rozejrzeć się na zewnątrz, kiedy wy będziecie zajmować się tą sprawą?

Dusty spojrzał posępnie na chłopca.

- Dziękuję za pomoc. Wolałbym wyjść z tobą, ale wydaje mi się...

Spojrzał z nadzieją na Mimi. Kiedy zobaczył, że Mimi zaciska wargi i przecząco kręci głową, westchnął tylko.

- W porządku - powiedział chłopcu. - Ale nie wchodź do korralu. Wyglądasz mi na nowicjusza i lepiej, żebyś nie miał do czynienia z moimi końmi.

J.D. rzucił torbę z pieluszkami i już go nie było. Dusty z miną skazańca zwrócił się do Mimi.

- Chyba powinniśmy zmienić starego Morrissy'ego. Chwycił torbę z pieluszkami i poszedł długim holem,a potem skręcił w lewo do kuchni. Mimi weszła tam i stanęła jak wryta.

Wyglądało to jak zakład przetwórstwa spożywczego po wybuchu. Dusty i Morrissy prawdopodobnie usiłowali nakarmić nieszczęsne dziecko wszystkim, co uznali za jadalne. Najwidoczniej sprawdzili na własnej skórze, co się dzieje, kiedy się włączy mikser nie przykrywając naczynia. Rozdrobniony pokarm pokrył tęczowymi barwami niegdyś białe stylowe meble i zabrudził całą piękną ladę.

Kiedy Mimi w pełni oceniła sytuację, ledwie powstrzymała wybuch śmiechu. Na szczęście kwilenie dziecka przypomniało jej, po co tu przyjechała.

Danny siedział na wielkim stole stojącym pośrodku kuchni, przy czym od pasa w dół okutany był we frotowy ręcznik, natomiast od pasa w górę był obnażony. W prawej rączce zaciskał łyżeczkę i wymachiwał nią z niejakim zniechęceniem w kierunku stojących przed nim dań. Przeważnie walił we własną nogę, a tylko z rzadka trafiał w cel.

Włosy miał zlepione od potu, a na pucołowatych policzkach lśniły łzy. Jego oddech był urywany i drżał mu podbródek. Nagle zobaczył Mimi. Zakwilił z oburzeniem i rzucił się do przodu.

- Czekaj, mały huncwocie!

Stojący przy stole Morrissy sięgnął gwałtownie w stronę przedsiębiorczego dziecka. Mimi skoczyła i złapała Danny'ego, w chwili kiedy znalazł się na samym brzeżku stołu.

Nie zważając na to, że pobrudzi sobie sukienkę, przycisnęła dziecko do piersi, wtulając jego główkę w zagłębienie między swoją szyją a ramieniem.

- No, no, już nie płacz, mój maleńki - powiedziała czule. -Mężczyźni nie mają najmniejszego pojęcia o małych dzieciach... -Zaszczyciła wspomnianych mężczyzn pogardliwym spojrzeniem. -Już wszystko dobrze. Mimi jest z tobą.

Okrzyki Danny'ego ucichły i dziecko podniosło główkę. Uśmiechnęło się do niej przez łzy i wetknęło kciuk do buzi.

- Grzeczny chłopczyk! - pochwaliła Mimi, klepiąc go po mokrej, owiniętej w ręcznik pupie. - Umyjemy cię, a potem zobaczymy, co dalej z tobą zrobimy.

Stojący tuż przy drzwiach Dusty wydał zduszony okrzyk.

- Nie do wiary - rzekł posępnie. - Dał nam niezłą szkołę, a teraz ni z tego, ni z owego ucichł? Kiedy wziąłem go na ręce, zwymiotował na mnie.

- Masz się czym chwalić, chłopcze! - Morrissy ruszył ciężko w stronę tylnych drzwi. - Mnie załatwił od drugiego końca!

Pół godziny później Dusty siedział w kuchni przy ladzie i pił kawę, podczas gdy Mimi sprzątała bałagan. Nagle drzwi prowadzące na tyły domu otworzyły się szeroko i wpadł J.D., a za nim wkroczył dostojnie Morrissy.

- Mamo, oni mają całą kupę koni! - wykrzyknął chłopiec. - Pan Swain mówi, że mógłbym nauczyć się jeździć, jeśli pan McLain się zgodzi. Powiedział...

- Jestem Dusty. Mów do mnie Dusty.

J.D. nagle zacisnął usta, spojrzał z wahaniem na Dusty'ego, a potem zwrócił się w stronę matki.

- Czy mogę, mamo?

- Nie możesz. — Mimi nałożyła wymyte wieczko na dzbanek miksera i przysunęła całe urządzenie do wyłożonej białymi kafelkami ściany. A pod adresem Dusty'ego dodała: - To byłoby niewłaściwe. Musi okazywać należny szacunek.

Spodziewała się, że jej przytaknie, chociaż może niechętnie. Ale Dusty podniósł się tak gwałtownie, że krzesło przewróciło się do tyłu.

- Będę więc odpowiadał na „Hej, ty tam" albo „McLain", ale twój syn nie będzie mnie nazywał „panem Jakimś tam".

Wyszedł z kuchni. Mimi i J.D. popatrzyli na siebie ze zdumieniem, nie mówiąc ani słowa. Tylko Morrissy miał minę jakby ta scena nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia.

- Jest jeszcze coś do picia? - spytał wskazując głową na kubek Dusty'ego.

- Jasne. - Mimi nalała pełny kubek i podała niskiemu mężczyźnie, który usiadł i zabrał się do słodzenia kawy.

- Co mam robić? - spytał w końcu J.D.

- Nic a nic, synku. - Morrissy wypił łyk kawy i westchnął z ukontentowaniem. - Widzisz, Dusty miał ojczyma, który aż do śmierci był dla niego panem Chalmersem, a nigdy ojcem ani nawet Harrym. Po dziś dzień go to gnębi. - Powiódł spojrzeniem dokoła. - A gdzie mały luzak?

- Co to jest luzak? - J.D. usiadł i patrzył na starego mężczyznę z mieszaniną fascynacji i czci.

- Nie wiesz, co to luzak? - Morrissy spojrzał na chłopca, udając zdumienie. - To po prostu koń, który może swobodnie sobie brykać. Czy mam ci wyjaśnić, co to jest koń?

- Wiem, co to jest koń. Och, pan sobie ze mnie żartuje. Mimi zostawiła ich przy tym przekomarzaniu się. Nie była pewna, który z nich ma z tego większą przyjemność.

Kiedy znalazła się w przedsionku, przystanęła i rozejrzała się dokoła nie wiedząc, gdzie szukać Dusty'ego. Z prawej strony dobiegły jej uszu jakieś odgłosy, więc ruszyła w tym kierunku.

Wydawało się jej, że najstosowniejszą nazwą dla pomieszczenia, w którym się znalazła, byłby salon. Dusty stał przy kominku, z łokciami wspartymi na wspaniałym gzymsie i głową opartą na dłoniach.

Kolor starego burgunda i głęboka leśna zieleń dominowały w tym imponującym pomieszczeniu. Kanapy z medalionami były pokryte zielonym pluszem, a na stole z marmurowym blatem leżała Biblia oprawiona w czerwonobrunatną skórę.

Zwiewne, białe firanki zasłaniały wysokie i wąskie okna ozdobione u góry pluszowymi lambrekinami, oczywiście koloru starego wina. Skrzące się lampy od Tiffany'ego dodawały wdzięku małym mahoniowym stolikom przykrytym serwetkami z frędzlami.

- Szukasz mnie?

Na dźwięk jego głosu drgnęła.

- Tak. To znaczy... - Zawahała się, a potem powiedziała pospiesznie: - J.D. może mówić do ciebie po imieniu, jeśli sobie tego życzysz.

- Życzę sobie.

- Dobrze, zrobię wyjątek. Uważaj sprawę za załatwioną. -Zrobiła pół obrotu. - Jeśli pójdziesz do kuchni, pokażę ci dokładnie, jak masz postępować, kiedy Danny obudzi się rano. Nie powinno być z tym żadnych kłop...

Przestraszyła się, kiedy poczuła nagle na ramionach jego dłonie. Obrócił ją tak, że znalazła się z nim twarzą w twarz, a jej wargi bezwiednie się rozchyliły.

- Co masz na myśli mówiąc, że nie będę miał żadnych kłopotów? A ty dokąd się wybierasz?

- Oczywiście do domu... do Glorii. - Popatrzyła na niego i nagle ją olśniło. - Chwileczkę. Myślałeś, że zostanę na noc? - Poczuła się urażona i spróbowała zdjąć jego ręce ze swoich ramion. - Nic dziwnego, że zrobiłeś taką zaskoczoną minę, kiedy zobaczyłeś J.D.!

- Byłem zaskoczony, bo nie wiedziałem, że masz syna. -Mocniej ścisnął jej ramiona. - Mimi, musisz zostać. Jesteś mi potrzebna.

Jego siła obezwładniła ją. Zawsze w jego obecności traciła kontrolę nad sobą. Zorientowała się, że i jemu ubywało pewności siebie. Pochylił się, żeby zajrzeć jej w twarz i ujrzała w jego niebieskich oczach jakiś błagalny wyraz.

Stała bez najmniejszego ruchu, świadoma daremności walki.

- Dusty, to boli- szepnęła.

- Nie zadałem ci bólu - odparł. - Przestraszyłem cię, a to co innego.

Nagle puścił ją i zrobił krok do tyłu. Uniosła ręce i potarła bolące miejsca.

- Przepraszam - powiedział - ale skoro nie chcesz zostać, będę musiał... - Słowa zamarły mu na ustach i wzruszył ramionami.

- Co będziesz musiał, o czym bym nie wiedziała? - Obrzuciła go miażdżącym spojrzeniem. - Jeśli ja nie zostanę, nie zostanie też Danny. Czy taka jest stawka? W życiu nie słyszałam niczego równie podłego.

- Niczego takiego nie miałem na myśli. - Zacisnął zęby i nabrał głęboko powietrza w płuca. - Chciałem powiedzieć, że jeśli ty nie zostaniesz, będę musiał znaleźć kogoś innego. Byłaby szkoda, bo dziecko zdążyło się już do ciebie przyzwyczaić.

- Och! - Mówił szczerze, czy też był to jakiś podstęp? Patrzyła podejrzliwie, jak kołysze się na piętach, z kciukami wetkniętymi w kieszenie dżinsów.

Zmrużył oczy

- Podobno szukasz pracy. Czyżbym się przesłyszał? Miała wrażenie, że było to milion lat temu, ale skinęła potakująco.

- No to ją masz.

- Chcesz wynająć mnie na niańkę swojego wnuka? -spytała niedowierzająco.

- Dlaczego nie? Ta praca nie przynosi nikomu ujmy. W tym domu jest dosyć miejsca, żebyśmy nie musieli wchodzić sobie w drogę. Sporo czasu spędzam tutaj, ale głównie jestem w biurze albo na zewnątrz. I mam gospodynię, która przychodzi trzy razy w tygodniu, więc ci pomoże.

Mimi natychmiast się zjeżyła.

- A co z J.D.?

- Do wszystkich diabłów - oświadczył Dusty z kamienną twarzą. - Pozwól, że go wezmę i utopię.

Starała się być nadal zła, ale poczucie humoru wzięło górę.

- Okropnie zabawne - przyznała.

Widząc jej zakłopotany uśmiech, ciągnął łagodniejszym tonem:

- Przecież miejsca tu nie brak i nie zabraknie go również dla twojego syna. - Wyraz jego twarzy złagodniał. -Wystarczy na niego spojrzeć, żeby wiedzieć, iż brak mu ojca.

- Masz rację. - Zdrowy rozsądek ostrzegał ją, że wplątanie się w życie tego człowieka i jego kłopoty może być niebezpieczne dla jej równowagi psychicznej, ale co do J.D. postawił trafną diagnozę.

- Morrissy świetnie porozumiewa się z młodymi ludźmi.

Jej wdzięczność wobec niego runęła, gdyż nie wspomniał w tym momencie o sobie.

- Przepraszam - warknęła. - Ale nie mogę brać tego pod uwagę. Przeszła wyprostowana przez hol, żeby zabrać syna i wracać do domu.

Dusty szedł za nią krok w krok.

- Mieszkanie, wyżywienie i trzysta dolarów tygodniowo. Serce jej zabiło. Było to niezwykłe wynagrodzenie jak za tak rozkoszną pracę, ale nie zmieniła decyzji.

- Dwadzieścia cztery godziny na dobę przez cały tydzień? Nie, dziękuję.

- Przepraszam, zapomniałem. Niepotrzebne ci pieniądze, bo szukasz męża.

Zatrzymała się tak gwałtownie, że prawie na nią wpadł.

- Co powiedziałeś?

- Sama mówiłaś, że szukasz męża.

- Nie, to nieprawda! Powiedziałam natomiast, że wierzę w małżeństwo!

- Co za różnica? Posłuchaj, za każdym razem, kiedy będziesz chciała wyjść, wezmę na noc kogoś do opieki nad dzieckiem.

- Mam lepszy pomysł. - Jej oczy błyszczały niebezpiecznie. -Weź kogoś za każdym razem, kiedy ty zechcesz wyjść. - Widząc jego wahanie, zacisnęła wargi i skinęła głową. - Tak właśnie myślałam. To twój wnuk, ale ty nie chcesz się, broń Boże, angażować. Chcesz wynajmować innych, żeby robili to za ciebie.

- Muszę prowadzić biznes-zaprotestował.

- Wielkie rzeczy! Mnóstwo ludzi prowadzi biznes, a jednak ma jakieś życie osobiste. - Znowu ruszyła w stronę kuchni.

- Czy powiesz tak, jeśli przyznam ci rację?

- Nie! Z całą pewnością nie spodobałoby się to J.D. Tego była pewna. J.D. nie cierpiał niczego, co zagrażało jego pozycji jedynego mężczyzny w jej życiu. Nie podobało mu się to, że po śmierci ojca czasem spotykała się z kimś. Z całą pewnością nie ma cierpliwości do niemowląt ani się nimi nie interesuje. Nie, ten pomysł na pewno nie będzie odpowiadał J.D.

Sięgnęła już do klamki, ale nagle Dusty wyciągnął rękę, uniemożliwiając jej otwarcie drzwi.

- Może pozostawimy w takim razie jemu decyzję? -spytał tonem tak obojętnym, że ścierpła jej skóra. A może wszystko to dlatego, że jego wargi znalazły się tak blisko jej ucha...

Zanim zdążyła pomyśleć, jakiej odpowiedzi udzielić, Dusty otworzył szeroko drzwi kuchni. Morrissy i J.D., którzy siedzieli przy ladzie dokładnie tak, jak ich zostawiła, podnieśli głowy z umiarkowanym zainteresowaniem.

Dusty podszedł do stołu i oparł się na nim rękoma.

- No dobrze, synu - powiedział - mam dla ciebie propozycję. Wezmę cię na pomocnika dla tego starego kowboja. Będę ci płacił według tego, jak on oceni twoją pracę, i będziesz mógł dosiadać każdego konia, z którym, twoim zdaniem, sobie poradzisz.

Oczy J.D. stały się okrągłe jak dwa guziki.

- Ojej, o Boże, mówi pan serio, panie McLain?

- Dusty. Mów do mnie Dusty. Chłopiec spojrzał pytająco na matkę.

- Ma powiedziała...

- Ma? Odkąd to mówisz do mnie Ma? - spytała Mimi. Piegowata twarz J.D. oblała się rumieńcem.

- Tak mówi o tobie pan Swain i ja się od niego nauczyłem. Tak samo jak tego akcentu prosto z Montany, którego jeszcze godzinę temu nie miał ani śladu, zauważyła Mimi. J.D. wyprostował plecy.

- Moja ma... moja mama mówi, że nie mogę się tak zwracać do pana - powiedział lojalnie wobec matki J.D.

Uśmiech Dusty'ego był wprost anielski.

- Zgodziła się zrobić dla mnie wyjątek. I jeśli ty przyjmiesz moją propozycję, ona zgodzi się zająć dzieckiem, dopóki nie pokaże się jego matka. - Półgłosem dodał: -Jeśli kiedykolwiek się pokaże.

- Mówisz serio? - J.D. wpatrywał się badawczo w twarz Dusty'ego. Zwrócił się w stronę matki. - On mówi serio, mamo?

- No, jakby... - Nie wiedziała, co powiedzieć. Dusty wyprostował się z odrobinę zniecierpliwioną miną.

- No jak? Zgoda, czy nie?

- Chyba jasne jak słońce!

Kiedy J.D. i Morrissy wyszli do domku stróża, który Morrissy nazywał szałasem, Mimi zwróciła się do Dusty'ego:

- To było nieuczciwe zagranie.

- Tak, wiem. - Nie był z siebie dumny. - Bałem się ryzykować. W normalnych okolicznościach spławiłby mnie bez mrugnięcia okiem.

- Szkoda, że tak się nie stało. Itak nic z tego nie będzie.

- Musi być.

- Bo ty tak chcesz?

- Nie, dlatego że obaj chłopcy by na tym ucierpieli. To ją zastanowiło. Postawiła na stole dzbanek z kawą, który właśnie podniosła, i zmarszczyła brwi.

- Więc zostaniesz? - nalegał Dusty.

Mimi westchnęła. Nie powinna. Naprawdę nie powinna. Jeśli nawet serce J.D. nie zostanie złamane, grozi to jej sercu.

Ale w ostatecznym rozrachunku nie miała chyba wielkiego wyboru.

- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Mam syna na utrzymaniu, a nie jest łatwo o pracę w tych stronach. Ale chodzi wyłącznie o interesy?

- Wyłącznie o interesy.

Wyciągnął dłoń. Po chwili wahania podała mu swoją. Dreszcz podniecenia, który przebiegł jej rękę i pierś, nie miał nic wspólnego z interesami.

Mimi podała Danny'emu kolejną łyżeczkę kaszki. Wziął ją dosyć chętnie do ust, ale zaraz potem uśmiechnął się i lepka substancja znalazła się na jego wargach.

- Wreszcie się najadłeś? - Mimi sięgnęła po papierowy ręcznik, żeby wytrzeć zaklejoną buzię. Przywiązała go do krzesła i założyła mu pod brodę i na brzuszek ścierkę do naczyń, gdyż nie było tu specjalnego fotela do karmienia. -Już myślałam, że masz nogę w środku pustą.

J.D. odsunął swoją miskę z kaszą i obrzucił niemowlę pogardliwym spojrzeniem.

- Już myślałem, że ma pustą głowę - dodał zjadliwie.

Mimi zwróciła twarz w stronę syna. Nie był zachwycony tym, że musi jeść zimne płatki zamiast śniadania na ciepło, które Mimi zawsze mu przyrządzała.

Dusty odstawił swoją kawę i pociągnął chłopca za ramię.

- Po drodze do szkoły musimy wpaść do twojej ciotki, Glorii. Ruszajmy, partnerze.

- Jasne, Dusty. - J.D. obrzucił mężczyznę szybkim, entuzjastycznym spojrzeniem. - Pożegnam się tylko z panem Swainem.

Dusty poczekał, aż drzwi prowadzące na tyły domu zamkną się, a potem zapytał ostrożnie:

- Jak Gloria to przyjmie? Mimi wzruszyła ramionami.

- Nie dałam jej zbyt dużo czasu na wyrażenie swoich poglądów. Wczoraj wieczorem nie było jej jeszcze w domu, kiedy zostawiałam kartkę. Mój poranny telefon wyrwał ją z głębokiego snu. Była jeszcze nieźle podpita. -Skrzywiła się ironicznie. - Ale to tylko odsuwa chwilę nie do uniknięcia. Nie będzie w najlepszym nastroju.

- Liczę się z tym. - Dopił kawę. - Potrzebujesz czegoś z miasta?

- To zabawne, że o to pytasz. - Pogrzebała w kieszeni dżinsów i wyciągnęła kartkę. - Tutaj masz spis rzeczy potrzebnych dla dziecka. Myślę, że mógłbyś je kupić, skoro już będziesz w mieście.

- Ja? - Zrobił krok do tyłu. - Dlaczego nie ty?... -przerwał z zakłopotaną miną.

- Zwracam ci uwagę, że ja jestem tylko niańką, a ty dziadkiem.









































ROZDZIAŁ 6



Tego samego ranka, tuż po dziewiątej, Mimi weszła do kuchni Glorii, dźwigając na biodrze Danny'ego. Zastała siostrę siedzącą nad filiżanką kawy. Na podłodze leżały gazety. Gloria prezentowała się nie najlepiej.

Gloria nie uśmiechnęła się.

- Tak się przejęłam tym wszystkim, kiedy zadzwoniłaś, że nie mogłam zasnąć. Od godziny czekam na ciebie, próbując czytać te przeklęte gazety i z każdą minutą popadam w większą depresję. Narkotyki, wojny gangów, bezsensowna przemoc. Mówią prawdę, życie jest plugawe i źle się kończy.

Spojrzenie jej przekrwionych oczu spoczęło wreszcie na dziecku. Wzruszyła ramionami.

- Przypuszczam, że to jest przyczyna całego zamętu?

- On nie jest to. - Mimi ulokowała Danny'ego na błyszczącej, terakotowej posadzce. Rozejrzał się dokoła bystrym, zaciekawionym spojrzeniem.

- Glorio, to jest Danny. Dan, to twoja ciocia Gloria.

- Nie jestem ciotką tego dziecka - wychrypiała Gloria. - Nie lubię niemowląt. Weź to stąd. A jeszcze lepiej oddaj.

Ten nieżyczliwy ton nie zrobił wielkiego wrażenia na Dannym, który bęcnął na kolana. Poraczkował w stronę Glorii, przy czym ręce i nogi rozjeżdżały mu się, kiedy pokonywał przestrzeń podłogi i zmięty stos gazet.

Dotarł do jej stopy, zatrzymał się i całą uwagę skupił na pantoflach. Wyciągnął pulchną rączkę i złapał za nie zawiązane sznurowadło. Rozejrzał się dokoła, żeby sprawdzić, czy nikt go nie obserwuje, a potem szybko wepchnął sznurowadło do buzi.

Gloria pisnęła i gwałtownie cofnęła nogę, potrącając dziecko.

- Obślinił mnie! - krzyknęła. - Zrób coś.

Danny zmarszczył brwi i podniósł swoje niebieskie oczy. Dolna warga mu drżała. Mimi nalała sobie kawy.

- Przestraszyłaś go. - Nie miała najmniejszego zamiaru pobłażać swojej siostrze. Gloria musi sama radzić sobie z Dannym. - Ale masz dzisiaj humor! Warto było?

- Tylko nie zaczynaj - ostrzegła Gloria. - Jestem wystarczająco dorosła...

Przerwała i spojrzała na dół. Danny otoczył ramionami jej nogę i ukrył twarz w spodniach od dresu. Uczepił się ich z całą siłą tłumionych łkań.

Gloria jęknęła:

- No dobrze, mały postrzeleńcze, musimy sobie wyjaśnić parę

Dźwignęła go na swoje kolana, ale nawet tuląc go nie rozchmurzyła twarzy. Natomiast Danny od razu przestał płakać. Obdarzył Glorię uśmiechem wyrażającym zadowolenie i wtulił się jeszcze bardziej w jej ramiona.

- A to historia! - mruknęła Gloria. - Co za mały naciągacz! Jestem twarda jak skała, a to dziecko wcale się tym nie przejęło. - Spojrzała z niesmakiem na Mimi. - Takie sentymentalne osoby jak ty nie mają u niego szans.

Mimi usiadła przy stole i sięgnęła po bułeczkę, zachwycona tym, że jej nieprzystępna siostra uległa urokowi Danny'ego.

- Dusty płaci mi bardzo dużo, więcej, niż mogłabym dostać gdziekolwiek indziej - tłumaczyła. - A wcale nie jest powiedziane, że znalazłabym coś innego.

Gloria obróciła Danny'ego i sięgnęła po bułeczkę. Oderwała odrobinę, a kiedy chłopczyk otworzył buzię jak pisklę, wsunęła do niej kawałek.

- Nie boisz się, że Dusty będzie cię napastował?

- Ani trochę. Wie, że nie szukam przygód. Gloria skinęła głową, jakby zgadzała się z tą oceną. Danny sięgnął po półmisek z bułeczkami, więc chwyciła jego małe rączki.

- A nie boisz się, że mając go dniami i nocami tuż obok, ty sama możesz się zakochać?

- Nie dopuszczę do tego! - Mimi odpowiedziała tym gwałtowniej, że sama się nad tym zastanawiała. - Nie zostaję tam dla Dusty'ego, ale dla jego wnuka.

Danny wyrywał się z ramion Glorii, wyciągając ręce do Mimi. Wzięła go pod pachy i położyła na podłodze.

- Nie gniewaj się, Glorio. - Kiedy się uśmiechnęła, poczuła w ustach słodko-gorzki smak. - Po prostu lubię małe dzieci i nic na to nie poradzę. Gdyby starczyło mi czasu i pieniędzy, miałabym ich pół tuzina.

Gloria przez dłuższą chwilę przyglądała się jej w milczeniu.

- Mimi, ty chyba upadłaś na głowę - odezwała się wreszcie. -Będziesz mogła mówić o szczęściu, jeśli wyjdziesz z tego cało.

- Dziękuję za zaufanie. Gloria wzruszyła ramionami.

- Zawsze nazywam rzeczy po imieniu. Mam po prostu nadzieję, że nadal będziesz się rozglądać.

- Za czym?

- Za mężczyzną twoich marzeń, głuptasie. Doszło do drobnego zakłócenia planu, ale to nie znaczy, że należy go zaniechać. Na Dustinie McLainie świat się nie kończy. -Wstała. - O Boże, powinnam się położyć, zamiast tutaj z tobą rozmawiać. Jeśli naprawdę się upierasz, skończmy już, muszę odpocząć.

Wsunęła właśnie do pieca rondel z kurczakiem, kiedy usłyszała, jak J.D. woła: Dusty wrócił! Najwyższy czas, pomyślała, zmniejszając temperaturę w stylizowanym na starą kuchnię piecu.

Zajrzała do Danny'ego i zobaczyła, że dziecko jest pogrążone w głębokim śnie. Nie zważając na to, że wszędzie są porozrzucane rzeczy J.D., wybiegła przed dom, żeby zobaczyć, dlaczego Dusty tak długo nie wracał.

Gdzieś w głębi tkwiła w niej myśl, że Dusty wykupił wszystko ze sklepów, ale to banalne określenie nabrało nowego sensu, kiedy ujrzała samochód.

Na półciężarówce piętrzył się stos pak, pudeł, skrzyń i Bóg jeden wie, czego jeszcze. Mimi otworzyła szeroko usta.

Dusty wskoczył lekko na skrzynię samochodu.

- Pomożesz, wspólniku? - zawołał do J.D.

- Jasne. - Twarz J.D. pokraśniała z zadowolenia i chłopak podszedł opuścić tylną klapę. - Co mam robić?

- Może znajdziesz dla tego jakieś zastosowanie. Dusty pochylił się i spomiędzy pękatych pudeł wydobył małe siodło. Rzucił je na opuszczoną klapę, jakby było to coś mało ważnego.

Oczy J.D. rozszerzyły się tak, że wypełniły prawie całą szczupłą buzię. Pożądliwe ręce wyciągnęły się do siodła.

- Przecież... przecież to siodło! To dziecko jest jeszcze do niego za małe!

Przyglądająca się wszystkiemu Mimi domyśliła się dalszych słów, których jej syn nie powiedział. Dlaczego niektórzy mają wszystko co najlepsze? Serce jej się ścisnęło.

- Dla dziecka, które mam na myśli, będzie w sam raz - orzekł Dusty. - Każdy, kto dla mnie pracuje, musi mieć odpowiednie wyposażenie. Jeśli myślisz, że się nada...

- Jeśli myślę! - J.D. przyciągnął siodło na skraj klapy, dotykając tłoczonej skóry jakby to było czyste złoto. - O rany, Dusty... ojej, ja... - Zatrzymał się i przełknął z trudem ślinę.

J.D. i Dusty uśmiechali się do siebie. Patrząca na tę scenę Mimi zacisnęła wargi, żeby powstrzymać ich drżenie.

Dusty spojrzał na nią i jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

- Przepraszam, że tyle czasu mi to zajęło, ale pojechałem do San Diego - wyjaśnił. - Mam nadzieję, że kupiłem, co trzeba.

- Wystarczy tego dla dwojga dzieci, może trojga. -Miała nadzieję, że ostry ton zamaskuje fakt, że była tak poruszona prezentem dla J.D. - Nie sądzisz, że trochę przesadziłeś?

- Starałem się, jak mogłem. Nie chciałbym, żebyś jutro wysyłała mnie znowu po zakupy.

- Co tu jeszcze można kupić? Mógłbyś otworzyć własny sklep. Ten pogląd został potwierdzony, kiedy wyładowano wszystkie zakupy. Miało się wrażenie, że kupował po jednym egzemplarzu wszystkiego, co zobaczył, i za każdym razem był to egzemplarz najdroższy.

Ozdobne wiktoriańskie łóżeczko było dopasowane stylem do komody i toalety. Nowoczesny wózek wyposażony był w zawieszenie, jakiego mógłby mu pozazdrościć niejeden samochód, fotel do karmienia dawał się złożyć tak, że powstawało małe krzesło, a było jeszcze mnóstwo innych stołków, fotelików na biegunach, wanienek, zabawek i ubranek. Wydawało się, że nie ma temu końca.

Mimi uklęknęła obok Dusty'ego, który rozłożył właśnie jakąś instrukcję. Potrząsnęła głową.

- Musiało cię to kosztować majątek - narzekała. Wzruszył ramionami.

- To tylko pieniądze.

- Więc wydaj je na coś, co przyniesie naprawdę korzyść Danny'emu - wybuchnęła, gdyż była zła, że on może sobie na to pozwolić, a ona nigdy nie będzie w stanie. - Załóż mu fundusz na studia.

Spojrzał na nią ostrożnie.

- Dobrze. Zajmę się tym jutro.

Mimi zdusiła jęk. Dlaczego J.D. nie może mieć pod ręką kogoś, kto zapewniłby mu studia? Dlaczego J.D. nie może mieć kogoś?...

Ucięła krótko to litowanie się nad sobą. Wytropienie kogoś takiego to w końcu jej zadanie i powinna jak najszybciej o tym pomyśleć.

- Czy już dobrze?

- Hę? - Nie słuchała. Tłumiła w sobie gniew.

- Do diabła! Nigdy jeszcze nie byłem dziadkiem, a ojcem przez jakieś piętnaście minut. Czy zaniedbałem coś jeszcze?

- Niczego, co można mieć za pieniądze. - Nienawidziła ironii w swoim głosie. - Jeśli naprawdę chcesz dać mu wszystko, co najlepsze, czytaj mu bajki, baw się z nim, zapisz się na kursy dla matek... Kochaj go.

Rzucił śrubokręt i obrócił się gwałtownie w jej stronę. Jego ocienione długimi rzęsami niebieskie oczy znalazły się na poziomie jej oczu i już nie było w nich uśmiechu. Przez chwilę ich spojrzenia zmagały się.

Mimi pierwsza spuściła wzrok. Sama nie wiedziała, dlaczego była dla niego taka niemiła. Okazał jak najlepsze intencje, a ona musiała go zwymyślać.

Wrzask bólu przeszył nagle powietrze. Jednocześnie obrócili się i ujrzeli maleńkie tornado pędzące przez hol prosto w ich kierunku.

- Danny? - Mimi spojrzała na Dusty'ego, bo nie wierzyła własnym oczom.

Był to rzeczywiście Danny sunący jak najszybciej mógł na swoich pulchnych rączkach i kolanach. Wyglądał, jakby wydostał się przed chwilą z poczty, w której wybuchła bomba. Cały był oklejony znaczkami, miał je na rączkach, nóżkach, buzi, a nawet w ustach. W ręku zaciskał celofanową kopertę ze znaczkami i jego piąstka zaczęła szybciej uderzać o podłogę, gdyż jeszcze bardziej przyspieszył.

Przybywał tu rozradowany, roześmiany od ucha do ucha. Okrzyk udręki wyszedł nie z jego ust, lecz J.D.

Sam J.D. ukazał się w ślad za umykającym małym przestępcą, zionąc gniewem. Miał w rękach żałosne resztki wspaniałego niegdyś zbioru, a zgniecione znaczki walały się wokół jego stóp, gdyż albumy zostały porwane na strzępy.

- Zabiję to dziecko! - ryknął J.D., rzucając się do przodu. -Zniszczył zbiór znaczków, dorobek mojego życia!

Danny dotarł do Mimi i wyrzucił przed siebie ramiona, nieświadomy zagrożenia, jakie zawisło nad jego maleńką osobą. Podniosła go do góry i próbowała bezskutecznie omieść ze znaczków.

- No, no, J.D., uspokój się - prosiła pędzącego do niej rozwścieczonego chłopca. - To nie jest wina Danny'ego -dodała, mocniej obejmując ramionami wijące się małe ciałko. - To maleńkie dziecko. Nie powinieneś zostawiać znaczków byle gdzie.

J.D. zastygł bez ruchu, jakby wbiła mu sztylet prosto w serce.

- I to ty, moja matka, jesteś po jego stronie? - spytał oskarżycielskim tonem.

Poczuła się dotknięta do żywego.

- Ależ, kochanie, oczywiście nie - zaprotestowała pospiesznie. - Ale...

- Jesteś! To wszystko jego wina! Dlaczego nie złościsz się na niego?

- J.D. proszę się uspokoić...

- I powiem ci dlaczego. Bo kochasz go bardziej niż mnie! Świetnie! - J.D. zrobił krok do tyłu i rzucił znaczki i albumy na podłogę. Całe jego drobne ciało drżało i wydawało się, że jest bliski łez. - Niech ten wstrętny berbeć weźmie sobie wszystko. Mnie nie zależy. Zresztą znaczki są dobre dla dzieci.

Obrócił się na pięcie i wybiegł.

- J.D. ! - Była rozdarta między współczuciem a oburzeniem z powodu jego zachowania. - Proszę natychmiast wrócić! Nie mówi się takim tonem do matki!

Trzasnęły drzwi kuchenne.

- O Boże, mam tego po dziurki... - Spojrzała w stronę Dusty'ego, jakby szukając w nim wsparcia.

Podczas całej sceny nie wtrącał się. Podała mu dziecko.

- Potrzymaj Danny'ego. Muszę porozmawiać z moim synem. Dusty nie uniósł rąk i tylko potrząsnął głową.

- Zostaw chłopaka w spokoju - ostrzegł stanowczym głosem. -Trzeba dać mu trochę czasu, żeby się uspokoił.

- I kto to mówi? Gdzie nauczyłeś się, jak trzeba postępować z chłopcami?

Przechylił głowę na bok, wyraz jego twarzy nie zmienił się.

- Zapominasz, że kiedyś i ja byłem chłopcem. To spokojne przypomnienie sprawiło, że na jej policzkach pojawił się rumieniec.

- Nie mogę pozwolić, żeby mu się to upiekło. Był niegrzeczny i egoistyczny - stwierdziła.

- Nie. Był niegrzeczny, ale egoistycznie zachowałaś się ty. Miał prawo stracić panowanie nad sobą. Nie wolno mu było podnieść ręki, ale myślę, że do tego by nie doszło.

Dusty wyskubał znaczek z włosów Danny'ego. Dziecko zarechotało i zaczęło go bić po wielkich rękach.

- Może nie - przyznała Mimi - ale nie może dojść do wniosku, że jest to właściwy sposób zachowania. Muszę jakoś zareagować.

Dusty uniósł brwi.

- Jak? Nie ma wątpliwości, że jeśli coś się nie zdarzy, J.D. znienawidzi tego dzieciaka. I chyba matczyne rozkazy na nic się tu zdadzą.

- Nie mam zamiaru niczego mu rozkazywać, poza tym, żeby zachowywał się właściwie.

- Niech Morrissy się tym zajmie. - Dusty wziął z powrotem do ręki śrubokręt.

- Morrissy?

- Może się mylę, ale sądzę, że w tej chwili chłopak otwiera serce przed Morrissym.

- Bo ja wiem... - Zawahała się i zrobiła jeden krok.

- Daj spokój.

Dusty położył dłoń na jej ramieniu. Dotknięcie jego ręki paliło przez bawełnianą bluzkę, a ciało od stóp do głowy przebiegł dreszcz.

Krew w żyłach rozpaliła się pożądaniem. Patrzyła na niego jak skamieniała, ściskając coraz mocniej dziecko w ramionach. Danny zakwilił cicho i obrócił się, żeby na nią spojrzeć.

Prawie straciła świadomość tego, gdzie jest.

Ale Dusty nie. Pamiętał o dziecku i o chłopcu, i o tym, jak to jest, kiedy się traci, lub tylko tak sądzi, miłość matki. Spojrzał na twarz Mimi i zacisnął palce na jej ramieniu.

Zaczerpnęła gwałtownie powietrza i uświadomił sobie, że sprawia jej ból. Opuścił więc rękę i zrobił krok do tyłu, czując ucisk w żołądku.

- Wiem, co J.D. czuje, bo sam to przeżyłem - powiedział. -Tylko zazdrość, co nie znaczy jednak, że łatwo się z nią uporać, jeśli jest się wrażliwym, młodym chłopakiem.

Albo nawet nie tak młodym i wrażliwym, poprawiła go w myślach.

- Ale... - Zmarszczyła brwi, a on wziął od niej Danny'ego i puścił go na podłogę. Drżącymi palcami oczyszczała go ze znaczków, a potem wyprostowała się. - J.D. wie, że jesteśmy tutaj tylko na jakiś czas. Z pewnością wie też, że go kocham. To dziecko nie jest dla niego żadnym zagrożeniem.

- Niczemu z tego nie zamierzam zaprzeczać. - Dusty zmieniał ciągle temat wiedząc, że jeszcze chwila, a powie za dużo. - Byłem o cztery lata, może pięć, starszy od J.D., kiedy umarł ojciec, ale pamiętam, jakie to uczucie stracić kogoś bliskiego. Wkrótce potem w wypadku samochodowym zginęła siostra, a wreszcie matka wyszła powtórnie za mąż, więc ją także właściwie straciłem.

Przez chwilę zapatrzył się w przestrzeń.

- Pan Chalmers. Wyszła za mąż za Harry'ego Chalmersa. Nienawidziłem tego sukin... Do dnia śmierci był dla mnie panem Chalmersem.

- On tego chciał czy ty?

- On. - Dusty'emu nigdy nie przyszło do głowy, iż miał jakiś wybór, ale teraz zaświtało mu, że może jednak tak. Głęboko zakorzeniona uczciwość kazała mu dodać: - Z początku. Potem podrosłem i nie dałem...

Psiakrew. Nawet nie uświadamiał sobie, ile jest w nim nadal gniewu. Tamten od dawna nie żyje, ale złość pozostała.

- Przepraszam - szepnęła.

Dotknęła jego ręki, a on zastygł w bezruchu, patrząc na wysmukłe palce zaciśnięte leciutko na jego ciemnej skórze. Pragnął nakryć swoją dłonią jej dłoń, ułożyć Mimi na wschodnim dywanie i... Potrzebował kobiety!

Przełknęła z trudem ślinę.

- Boję się, kiedy na twojej twarzy pojawia się ten zaciekły wyraz - szepnęła. - Jeśli chodzi o J.D., masz pewnie rację. To... to dobry chłopiec. Bardzo mocno odczuwa brak ojca...

Dusty skinął głową. Bał się otworzyć usta. Do diabła, wcale nie chce słuchać o jej kłopotach ani wczuwać się w sytuację jej syna. Jej szeroko otwarte oczy były bezbronne.

- Myślisz więc, że nie powinnam nic robić?

Myślę, że my dwoje nie powinniśmy nigdy niczego robić, bo w przeciwnym razie... pomyślał. Głośno zaś powiedział:

- Sądzę, że powinnaś zaczekać, aż chłopak sam do ciebie przyjdzie. A przyjdzie. Morrissy już o to zadba.

- Skąd wiesz?

- Bo ten stary kowboj całe życie spędził na doradzaniu chłopcom, co mają robić, żeby stać się mężczyznami.

- Tobie też?

- Między innymi.

- No dobrze. -Niezręcznie cofnęła rękę z jego ramienia, Danny odsunął róg dywanu i próbował wczołgać się pod spód. Mimi chwyciła go. Pozostawił za sobą smugę znaczków na dywanie, a wieloma był nadal oklejony.

- Uzupełnię J.D. jego zbiór znaczków - zdecydował Dusty. - Ale znaczki były tylko pretekstem.

- Zajmij się J.D. Ja przygotuję jedzenie. Mógłbyś powiedzieć J.D. i Morrissy'emu, że za dziesięć minut kolacja będzie na stole.

Patrzył, jak wychodzi, sztywna, z wyprostowanymi ramionami. Napięta. Tak samo jak on.

Mimi wyjęła brytfannę z pieca dokładnie w momencie, kiedy J.D. i Morrissy, szurając nogami, wkroczyli do kuchni. Danny był już przypięty do nowego fotelika, a przed nim stał kubek mleka z dwoma uchwytami. Dusty zmagał się ze śliniaczkiem, który próbował zawiązać dziecku pod brodą.

J.D. stał przestępując z nogi na nogę, ze zwieszoną głową, a Morrissy wyciągnął krzesło i usiadł.

Mimi postawiła brytfannę na stole i stanęła przed synem.

- Co tam? - spytała, starając się mówić zwykłym głosem. J.D. przełknął z trudem ślinę i odetchnął głęboko.

- Przepraszam - wyrzucił z siebie.

Zerknął ukradkiem na Morrissy'ego, a stary kowboj prawie niedostrzegalnie skinął głową.

- Mężczyzna nie... nie wyładowuje swoich humorów na kobietach i dzieciach. Jesteś moją ma... mamą i kocham cię, i

Niewiele brakowało, żeby się rozpłakał, a wtedy ona także nie pohamowałaby łez.

- J.D. - powiedziała drżącym głosem. - Kochanie... Napięcie rozładował Danny. Chwycił za ucho kubka, podniósł go nad głowę i rąbnął z całej siły w blat. Wszyscy drgnęli, a potem wybuchnęli śmiechem. J.D. spojrzał posępnie na dziecko.

- Ale i tak go nie lubię.

Obrzucił Morrissy'ego szybkim, wyzywającym spojrzeniem, usiadł i rozłożył serwetkę na kolanach.

Mimo trudnych początków już wkrótce, ku zadowoleniu wszystkich, sprawy zaczęły iść swoim torem. J.D. robił wrażenie szczęśliwego, chociaż demonstracyjnie ignorował dziecko. Większość wolnego czasu spędzał poza domem, z Morrissym, który uczył go jazdy konnej i posługiwania się lassem.

Dusty ciągle plątał się pod nogami, tak przynajmniej uważała Mimi, która przyjmowała to z mieszanymi uczuciami. Chociaż miał biuro w San Diego, rzadko z niego korzystał. Większość interesów załatwiał nie ruszając się z biblioteki naprzeciwko salonu. Zainstalował tam fax, komputer z modemem i specjalną linię telefoniczną z automatyczną sekretarką.

Mimi szybko uświadomiła sobie, że Dusty ma liczne i rozmaite aktywa. Był właścicielem ogromnych obszarów. Część z nich to były sady cytrusowe, część stanowiła ziemia pod uprawy rolnicze, a niektóre tereny przeznaczył już na osiedla mieszkaniowe i centra handlowe. Dysponował też pewną liczbą koncesji.

Miał znacznie więcej pieniędzy, niż uda mu się wydać kiedykolwiek, ale robił wrażenie, jakby nie miało to dla niego większego znaczenia. Pozwalało jedynie robić, co chciał i kiedy chciał. Jednym z takich kaprysów były częste przejażdżki konne z J.D. i Morrissym oraz, tak przynajmniej przypuszczała Mimi, odwiedzanie tej czy innej z pięknych kobiet, kiedy był w odpowiednim nastroju. Obrzydliwość.

Poza tym była Maria, gospodyni, której wcale nie przeszkodziło to, że w spokojnym niegdyś domu pojawili się trzej nowi mieszkańcy. Szczególnie spodobało się jej to, że Mimi mówi po hiszpańsku.

- Senor Dusty myśli, że zna hiszpański, ale... szkoda gadać! -Zaczęła wywracać oczami i gestykulować jedną ręką. - Co i raz nie wiem, co on do mnie mówi, a on nie wie, co ja chcę mu wyjaśnić.

I śmiejąc się głośno, wróciła do swoich zajęć.

Jak Mimi przewidziała, oboje z Dannym przenieśli się na górę. Chociaż było to jedyne rozsądne wyjście, niełatwo przyszło jej podjąć decyzję.

Wszystko przez Dusty'ego. Przez niego uświadomiła sobie, że jest kobietą z krwi i kości. Pierwszą noc w nowym łóżku spędziła leżąc przez wiele godzin z otwartymi oczami i rozmyślając o nim, śpiącym tak niedaleko.

Nazwij rzecz po imieniu, dręczyła samą siebie. Namiętność, pożądanie... ten straszny, bezsensowny ból, który sprawiał, że w samym środku nocy wlokła się do okna, dojmująco odczuwała niezaspokojenie, a zwykła bawełniana nocna koszula zaczęła nagle drażnić i przeszkadzać.

A tymczasem ledwie kilka metrów od niej sprawca tej męki spał sobie spokojnie jak dziecko. O Boże, musi coś ze sobą zrobić.

Tydzień po przeprowadzce Dusty zaproponował jej przejażdżkę konną. Siedzieli właśnie przy śniadaniu; Dusty pił kawę i czytał poranne gazety, podczas gdy Mimi wlewała sok jabłkowy do ust Danny'ego.

- Nie, dziękuję-odmówiła.

Rzucił na nią okiem, wzruszył ramionami, jakby sprawa nie miała dla niego większego znaczenia i sięgnął po swój kubek. W rzeczywistości jednak był wściekły. Być może pozostawał w takim fatalnym nastroju, ponieważ od jej zjawienia się tutaj nie zdołał przespać należycie ani jednej nocy.

Zaczerpnęła następną łyżeczkę odżywki.

- Chciałabym, żebyś został dzisiaj wieczorem z dzieckiem.

- Niby dlaczego? - Nie chodziło o to, że miał inne plany, ale nie chciał brać na siebie takiej odpowiedzialności. Łatwo jest zapewnić dziecku wikt i opierunek, ale zajmować się nim to zupełnie inna sprawa. To tłumaczyło jego niechęć. Bo przecież nie był, do diabła, zazdrosny o jej sposób spędzania czasu.

- Mam swoje plany - oświadczyła Mimi. Otworzyły się drzwi i wszedł Morrissy z J.D. Dusty nie zwrócił na nich uwagi.

- Jakie plany? - warknął.

Mimi spojrzała na niego z furią. Morrissy przyglądał się Dusty'emu z szeroko otwartymi ustami, przypominając mu w ten sposób, że postępuje w sposób całkowicie nieodpowiedni.

Rozpaczliwie zacisnęła wargi.

- Jeśli już musisz wiedzieć, jestem umówiona. Dwaj mężczyźni i chłopiec spojrzeli na nią tak, jakby przyznała się, że dołączyła do motocyklowego gangu wyrostków.

Tylko niemowlę zachichotało i rzuciło sucharkiem. Sucharek z pluskiem wpadł do kawy Dusty'ego, co z grubsza mogło symbolizować to, czym było życie Dusty'ego w ostatnich dniach.

ROZDZIAŁ 7



Maxwell Renfrew nie zasłużył na to, co go spotkało tego wieczoru. Nikt na to nie zasłużył, pomyślała Mimi patrząc, jak mężczyzna, z którym się umówiła, uśmiecha się niepewnie, obrzucany taksującymi spojrzeniami przez dwóch innych mężczyzn, chłopca i niemowlę.

Wydawało się, że niemowlę wyczuwało skrywaną irytację starszych. Pucołowata buzia drżała, a z ust wydobył się ostrzegawczy pisk.

J.D. rzucił Danny'emu mordercze spojrzenie, a kiedy mały nie zareagował, chłopiec wykrzywił pogardliwie wargi.

- Wychodzę - oznajmił i zmienił słowa w czyn. Morrissy omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie, a następnie skierował je na płaczące dziecko.

- Mam się z kimś zobaczyć w sprawie konia - oświadczył i pospiesznie się wycofał.

Mimi zwróciła się do Maxa, który, jak się zdawało, przezwyciężył już początkowy szok.

- Znasz Dusty'ego McLaina, mojego pracodawcę? -Ostatnie słowo wypowiedziała z pewnym naciskiem.

- Jasne. Jak leci, Dusty? - Max mówił wesołym tonem, jakby chciał zagłuszyć hałaśliwe oburzenie Danny'ego. Wyciągnął dłoń.

- Nie narzekam. - Dusty spojrzał z góry na niższego od siebie mężczyznę. Wymienili uścisk dłoni. - A co u ciebie?

Max wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Ten przystojny pięćdziesięciopięcioletni mniej więcej mężczyzna miał sympatyczny wyraz twarzy świadczący o pewności siebie, ale bez śladu wyniosłości. Mimi polubiła go od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyła, to znaczy od jakichś trzech minut. Musiała zaufać doświadczonej swatce, Glorii. Jak na randkę na ślepo, zapowiadała się obiecująco.

Max zwrócił się w stronę Mimi, zupełnie niewzruszony, jakby przekrzykiwanie wrzeszczących niemowląt było dla niego chlebem powszednim.

- Jesteś gotowa?

Skinęła głową i ruszyła w stronę drzwi, ale zatrzymał ją niedowierzający głos Dusty'ego.

- Chyba nas nie zostawisz jak gdyby nigdy nic?

- Wiesz, co masz robić. Powiedziałam ci wszystko, minuta po minucie.

- Ale on płacze!

Przezwyciężyła chwilową słabość i wzruszyła ramionami.

- Wiesz, co masz robić - powtórzyła. - Zobaczymy się jutro. -Wyszła, ale nadal dźwięczało jej w uszach kwilenie Danny'ego.

Mimi obróciła się w cadillacu Maxa, żeby dokończyć opowieść.

- I mała Gloria wybiegła i zaczęła uciekać dokoła domu, a mama za nią, wymachując rózgą... mnie zostawiła, zalaną łzami, bo już dostałam w skórę i wiedziałam, że Glorii znowu ujdzie wszystko na sucho...

Max rżał ze śmiechu. Kiedy mógł wreszcie złapać powietrze w płuca, powiedział.

- Od lat tak się nie bawiłem. - Podniósł rękę do twarzy, jakby ocierał łzy spływające po policzkach. - Obie musiałyście być jako dziewczęta niezłymi ziółkami.

Mimi uniosła brew.

- Niektórzy twierdzą, że zostało nam to do dzisiaj.

- To musi być prawda. - Spojrzał na nią z uwielbieniem i skręcił na podjazd przed bryłą wiktoriańskiego domu Dusty'ego. Wszystkie światła były zapalone zarówno w środku, jak na zewnątrz.

- Mógłbym cię słuchać do północy - oznajmił Max.

- Niewiele brakuje. Już po jedenastej. Trochę mnie poniosło. Max zgasił silnik i światła. Obrócił się w jej stronę i uśmiechnął.

- Bawiłem się wyśmienicie. To spotkanie nieznajomych wyda doskonałe owoce.

Odwzajemniła uśmiech.

- Naprawdę doskonałe. Jej uśmiech zaczął gasnąć.

- Hola,Max...

- Coś nie tak? Gloria powiedziała mi, że między tobą a Dustym nic nie ma.

- Bo nie ma - potwierdziła pospiesznie. - Nagle zwaliło mu się na głowę dziecko... i chodzi wyłącznie o sprawy pieniężne. Tylko że...

Zacisnęła wargi i zaczęła się zastanawiać, jak dużo powinna mu powiedzieć. Max był miłym mężczyzną, naprawdę miłym. Polubiła go. Mogła nawet polubić go znacznie bardziej. Ale nigdy go nie pokocha. W każdym razie nie pokocha go, dopóki żyje Dustin McLain.

Ujął jej dłonie i pochylił się ku niej.

- Powiedz, kochanie, co cię trapi? Nie musisz obchodzić się ze mną jak z jajkiem.

- Będę o tym pamiętała. - Jeśli czegoś nie zrobi, on zaraz ją pocałuje. Wysunęła swoje dłonie z lekkiego uścisku i przesunęła się w stronę drzwiczek.

- Mimi, co ja ci zrobiłem?

Słysząc to żałosne pytanie, odwróciła się odruchowo w jego stronę.

- Nie chciałabym, żebyś miał nieuzasadnione nadzieje. Od śmierci męża nie miałam zbyt wielu randek. Zapomniałam już reguł, nie wiem więc, co ty... czego ode mnie oczekujesz. Mogę się w twoich oczach ośmieszyć, ale muszę ci wyjaśnić, że szukam męża, a nie kochanka.

- Ko!... - Wzdrygnął się. - Skąd przyszło ci to do głowy?...

- To nic! - Zarumieniła się ze wstydu. - Jeśli wyciągnęłam fałszywe wnioski, przepraszam Uznałam tylko, że muszę ci o tym powiedzieć. - Otworzyła drzwiczki i wyskoczyła z samochodu.

- Poczekaj chwilę!

Czuła się nieswojo, ale zatrzymała się. Kiedy stanął obok niej, uczucie zażenowania sprawiło, że odwróciła głowę w drugą stronę.

- Mimi - zaczął głosem, w którym brzmiało zdumienie. - Jesteś najbardziej...

Spojrzała na niego ostro, spodziewając się, że z jego ust padnie jakiś agresywny komplement - bezczelny, arogancki, śmieszny...

- ...Jesteś najuczciwszą kobietą, jaką miałem przyjemność kiedykolwiek poznać.

- To znaczy, że nie jesteś obrażony? - Ruszyli razem w stronę frontowych drzwi. - Wydawało mi się, że powinnam cię ostrzec.

Po przyjacielsku objął ją ramieniem.

- Ostrzec mnie! Wcale nie traktuję tego jak ostrzeżenia, kochanie. Jest to raczej kusząca ewentualność. Moja żona umarła dziesięć lat temu, a córka dorosła i wyprowadziła się. Nie ma najmniejszego powodu, żebym nie pozwalał sobie na wszystko, na co zechcę, na małżeństwo albo na coś innego, co mnie pociągnie.

- Och. - Nie oczekiwała takiej odpowiedzi. - W takim razie... Stanęła o jeden stopień wyżej niż on. Ujęła jego głowę w dłonie, pochyliła się i złożyła na jego wargach szybki, mocny pocałunek. Zanim zdążył zareagować, cofnęła się i uśmiechnęła szelmowsko.

- Może jestem staromodna, ale nie jestem święta - wyjaśniła mu, wycierając kciukiem szminkę z jego ust - Dziękuję za miły wieczór.

Patrzył nadal osłupiałym wzrokiem, kiedy zamykała za sobą drzwi. Z uśmiechem obróciła się i trafiła prosto w ramiona Dusty'ego McLaina.

- Dobrze się bawiłaś? - spytał oschle. Wiedział, jak się bawiła, bo wyglądał przez szyby z matowego szkła.

- Przestraszyłeś mnie!

Uniosła rękę i odepchnęła go, ale przedtem zdążył poczuć łagodne ciepło jej piersi i podniecający dotyk ud. Splotła ręce z tyłu i oparła się o drzwi. Ta postawa wydała mu się nieco wyzywająca i... dwuznaczna.

Obrzuciła go spojrzeniem.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, ze na mnie czekałeś?

- Dobrze, nie powiem.

W rzeczywistości jednak czekał na nią. Jakaś wrodzona przewrotność kazała mu dodać: - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

- Na jakie pytanie?

- Czy dobrze się bawiłaś? - Brzmiało to bardziej jak oskarżenie, niż prośba o informację.

- Nie twoja sprawa, ale tak, bawiłam się dobrze. Max jest bardzo miły.

Dusty mruknął coś pod nosem. Nie wiadomo, zgadzał się z tą opinią czy nie.

- Jest miły - powtórzyła.

- Czy zaprzeczyłem temu?

- Nie, ale... mniejsza o to. Już późno, czas do łóżka.

- Od jakiegoś czasu.

Spojrzeli na siebie, jakby żadne nie zrozumiało słów, które przed chwilą padły.

- Nie miałam na myśli... - zaczęła.

- Ja tak. - Przeciągnął palcami po włosach, żeby powstrzymać się przed porwaniem jej w ramiona. - Co za cholerny wieczór. Morrissy zrzędził, J.D. się dąsał, Danny płakał. - No dobrze, trochę przesadził. Musi sformułować wniosek. I uczynił to. - Mam nadzieję, że nie masz zamiaru regularnie porzucać swoich obowiązków.

W jej spojrzeniu błysnął gniew, który usunął wszelki ślad zakłopotania.

- Nie licz na to. Każdy ma prawo do życia osobistego.

- Łącznie ze mną? Bo umówiłem się na jutrzejszy wieczór. Jeśli zamierzasz wyjść, musimy poszukać opiekunki do dziecka.

Uniosła podbródek.

- Tak się złożyło, że ja też jestem umówiona. Zacznij się więc rozglądać.

Ominęła go i weszła na schody. Dusty patrzył na jej rozkołysane biodra, wściekły jak wszyscy diabli, gdyż nie niósł jej po tych schodach w swych ramionach.

Doprowadzała go do szału.

Zamknął na chwilę oczy i zapragnął, żeby jego sercem zawładnął gniew, nie zaś uczucie udręki. Musi znaleźć kogoś do dziecka, potem jakieś zajęcie na jutro, aby Mimi była przekonana, iż spędził miły wieczór. Jasna cholera!

Ale przede wszystkim musi przestać myśleć o Mimi pochylającej się, żeby pocałować innego mężczyznę, o Mimi wypowiadającej słowo łóżko, o Mimi odchodzącej po schodach, jakby nie uświadamiała sobie, jak bardzo jej pragnął...

Wyłączył światła i sztywnym krokiem poszedł na górę. Czekała go długa, zimna noc.

Mimi siedziała z Dannym w ramionach na pokrytej pluszem sofie w bawialni. Tarmosząc go lekko za palce nóg, opowiadała o małych świnkach, a on rechotał uszczęśliwiony.

Frontowe drzwi otworzyły się i wpadł J.D., a za nim wkroczył Dusty.

- Mamo, Dusty chce zabrać nas na pizzę! - wykrzyknął J.D. - To znaczy... - Spojrzał przez ramię na stojącą za nim szczupłą postać. -To znaczy, jeśli nie jesteś z nikim umówiona.

- Dowcipne. - Mimi spojrzała nieufnie na Dusty'ego. Uśmiechnął się do niej niewinnie i wzruszył ramionami. Opuściła wzrok na swoją wyjściową bawełnianą sukienkę jaskrawie aplikowaną meksykańskim haftem w kolorze wody morskiej i czerwieni. - Prawdę mówiąc, byłam umówiona.

- Czas przeszły? - Wydawało się, ze w głosie Dusty'ego dźwięczy nadzieja.

- Czas przeszły. - Od pierwszego spotkania z Maxem minął już tydzień i widzieli się jeszcze dwukrotnie. Na dzisiaj zaplanowali kino, ale Max naciągnął sobie mięsień pleców i musiał odwołać spotkanie. -A ty? - spytała słodkim głosem Dusty'ego. - Wychodziłeś częściej niż ja.

- Dla ciebie gotów jestem odwołać spotkanie. Minęła chwila, zanim zrozumiała, że przekomarza się z nią. Ale i tak było jej przyjemnie. Zawsze przepadała za tego rodzaju rodzinnymi imprezami jak wieczór w piątkę w miejscowej pizzerii. Tyle że była ich czwórka, gdyż Morrissy wymówił się.

- Mój reumatyzm dał o sobie znać. Wy, młodzi, idźcie, zabawcie się. Możecie przynieść mi resztki, jeśli tylko nie zamówicie tego dania z przynętą na króliki.

- Weźmiemy salami i kiełbaski - obiecał J.D., kierując się w tej samej mierze upodobaniami swoimi co Morrissy'ego.

- Byleby jak najwięcej cholesterolu - utyskiwała Mimi. Ale kiedy na miejscu przegłosowali ją, łaskawie uległa. -Jeden jedyny raz - usprawiedliwiała się. - Trzy słowa, które mogą ściągnąć na głowę kupę kłopotów.

- Tak - zgodził się Dusty. - Mogą to być słowa mordercze. Obrzuciła go zdumionym spojrzeniem, a potem zwróciła wzrok na Danny'ego. W maleńkich dżinsach, które opadały mu poniżej okrągłego brzuszka, i żółtej koszulce w kratkę wyglądał uroczo, zupełnie jak mały kowboj. Siedział sobie w wysokim fotelu, popijał sok z brzoskwiń, który podawała mu Mimi, i jego mina świadczyła, że jest całkiem zadowolony z życia. Potem zaczął grymasić.

Na szczęście nie było innych gości, chociaż restauracja specjalizowała się w szybkiej obsłudze kierowców. Przynajmniej Danny nikomu nie będzie przeszkadzał swoim kapryszeniem, myślała Mimi, odrywając kawałek ciasta, żeby miał co żuć.

- Nie zadławi się? - spytał z niepokojem Dusty.

- Nie takim dużym kawałkiem - odpowiedziała ufnie Mimi. -Swoimi zębami nie zdoła odgryźć wystarczająco małego kęsa.

Danny z wielkim entuzjazmem żuł twarde ciasto. Kiedy upuścił je na ziemię, J.D. obdarzył go ponurym spojrzeniem i innym kawałkiem ciasta, a sam sięgnął po następną porcję.

- Ta pizza to bomba - oświadczył, składając swoją porcję na pół i podnosząc do ust. - Dusty, chyba nie odpadasz?

Mimi uśmiechnęła się. J.D. z każdym dniem coraz wyraźniej przejmował akcent od Dusty'ego i Morrissy'ego. Używał też takich samych jak oni zwrotów. I co w tym złego? - zadała sama sobie pytanie. Lepsze w każdym razie niż gadanie o niczym albo żargon narkomanów, z którymi styka się na co dzień w szkole.

Dusty stęknął i pogładził się po płaskim brzuchu.

- Przykro mi, partnerze, ale nie mam pojęcia, gdzie ty to wszystko mieścisz. Pakujesz do sztucznej nogi, czy co?

J.D. i Mimi spojrzeli ze zdziwieniem na Dusty'ego, a potem jedno na drugie. Nagle chłopiec wybuchnął śmiechem.

- On ma na myśli pustą nogę! - wykrzyknął.

Mimi śmiała się tak, że łzy napłynęły jej do oczu, ale jednocześnie czuła, jak mięknie i nabiera sympatii dla Dusty'ego. Ten facet wie o dzieciach tylko to, czego ona go nauczyła. Nie miał pojęcia, jak się nimi opiekować, nie wiedział, jak się mówi do małych dzieci, nie wiedział nic!

Dusty wzruszył ramionami i uśmiechnął się.

- Byłem blisko.

Mimi, wycierając sobie serwetką mokre od łez oczy, obróciła w pewnym momencie głowę, żeby spojrzeć, czy Danny niczego nie potrzebuje i zamarła.

Dziecko siedziało sztywno w wysokim fotelu, z małymi rękami zaciśniętymi na pulpicie, oczyma wychodzącymi z orbit i szeroko otwartymi ustami. W przerażającej ciszy starało się zaczerpnąć tchu.

Jak?

- Boże! - Mimi zerwała się, przewracając krzesło. Trzęsącymi się rękami szarpnęła za pulpit. Danny się dławił, próbując wykrztusić coś, co utkwiło mu w tchawicy. Wargi miał zsiniałe.

J.D. i Dusty rzucili się na pomoc, ale cała jej uwaga była skupiona na nieszczęsnym dziecku. Wyrwała je z fotela i odruchowo sięgnęła dwoma palcami w stronę otwartej szeroko buzi.

- Nie!

Był to głos Dusty'ego. Ktoś odtrącił jej rękę.

- Krztusi się - krzyknęła, próbując się uwolnić. - Co ty robisz?

- Daj go mnie! - ryknął Dusty. Sięgnął po dziecko, które zwisało bezwładnie w ramionach Mimi.

- Dusty, nie wiesz, co robisz! - wrzasnęła. Odwróciła się, żeby zasłonić Danny'ego przed tym szaleńcem.

Nic nie powiedział, tylko chwycił ją za ramiona i pchnął na krzesło. Tym samym ruchem wyrwał jej dziecko. Skoczyła, ale odrzucił ją od siebie.

Szybkim ruchem opuścił dolną szczękę Danny'ego i zajrzał mu do buzi. Ponieważ nic nie zobaczył, przewiesił dziecko twarzą w dół przez ramię, tak że głowa malca znalazła się niżej niż tułów.

Otwartą dłonią szybko, ale delikatnie uderzył cztery razy dziecko między łopatki. Następnie przekręcił małe ciałko i cztery razy szturchnął dosyć słabo w pierś, używając do tego tylko dwóch palców.

Każda sekunda wydawała się Mimi wiecznością. Oddychaj, Danny, oddychaj, modliła się obserwując spokojne, precyzyjne ruchy Dusty'ego.

Wpadła w panikę, o Boże! Teraz Danny może przez nią umrzeć. Jej przerażone spojrzenie napotkało wzrok J.D. Chłopiec przełknął ślinę i wziął ją za zimną jak lód rękę.

Twarz Dusty'ego nie wyrażała żadnych uczuć. Raz jeszcze obrócił dziecko twarzą w dół i liczył uderzenia:

- Raz, dwa,trzy...

Małe ciało podskoczyło i przebiegł je dreszcz. Mimi w duchu wykrzykiwała swoje przerażenie i nadzieję. Boże, błagam Cię! Cichutkie kwilenie dobyło się z niemowlęcia i Dusty opuścił ramiona. Bardzo ostrożnie, trzęsącymi się teraz rękami, obrócił Danny'ego i podniósł go. Potem usiadł ciężko, jakby nie był w stanie utrzymać się na nogach.

Mimi opadła mu na szerokie plecy i otoczyła ramionami jego szyję.

- To dzięki tobie! - Łkała, tuląc twarz do jego policzka i przełykając łzy. - Gdyby nie ty !...

- Nie rób tego - rzucił przestraszonym głosem. Zerwał się i podał jej Danny'ego. - Weź go.

Przycisnęła dziecko do piersi i usiadła. Danny był już w dobrej formie, zły, a także wystraszony. Na jego pucołowatej buzi pojawił się rumieniec. Wykrzykiwał swoje oburzenie z powodu incydentu i czuła, jak pręży ciało, kiedy kołysała go w ramionach, szepcząc słowa pełne miłości.

Ale nie spuszczała wzroku z Dusty'ego. Z kamiennym wyrazem twarzy, ze zwieszoną głową, siedział opierając się o stół. Drżał na całym ciele i ciężko oddychał.

Nie była w stanie tego znieść.

- Uratowałeś mu życie - szepnęła. - Dusty, nic mu nie jest. Uratowałeś mu życie.

Nie odpowiadał. Nie wiedziała nawet, czy ją słyszy. Pochyliła się do niego i położyła mu dłoń na kolanie. Czuła drganie mięśni. Zacisnęła palce na tej zawęźlonej sile. Obojgu zdawało się, że nerwy mają napięte do ostateczności.

Powoli obrócił głowę i zobaczyła, że całe jego sławetne opanowanie zginęło gdzieś bez śladu. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Włosy opadły mu na czoło, policzki wklęsły. Jeszcze nigdy w życiu nie widziała oczu tak posępnych i ten widok obudził w niej uczucie, którego dotąd nie znała.

Cichutki, przestraszony głos J.D. zniweczył czar.

- To moja wina.

Mimi cofnęła rękę z kolana Dusty'ego.

- Nie, synku - zaprzeczyła. - To nie twoja wina.

- Moja. Dałem mu kawałek mojej pizzy i chyba za mało go oskrobałem. To znaczy, może został kawałek papryki, czy czegoś innego i dlatego się zakrztusił.

Od bladej twarzy J.D. ostrzej niż zwykle odcinały się piegi.

- Ale nie zrobiłem tego naumyślnie! - krzyknął. - Nie przepadam za nim, ale nie zrobiłbym... nie zrobiłbym mu krzywdy.

Jak mogła pocieszyć syna, trzymając w ramionach Danny'ego?

- Nie możesz sobie, kochanie, niczego zarzucić. Jeśli można mieć do kogoś pretensję, to tylko do mnie. Nie powinnam...

Dusty przyglądał się temu w milczeniu. Wyciągnął prawą rękę zaciśniętą w pięść. Powoli rozprostował palce. Na jego mocnej dłoni leżał mały biały guzik.

Zupełnie taki sam, jak guziki przy koszuli Danny'ego. Mimi przekręciła dziecko, żeby to sprawdzić. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że brakuje jednego guzika.

- Zakrztusił się swoim guzikiem - rzekł Dusty. Miał głos zachrypnięty, jakby nie mówił od dłuższego czasu albo cierpiał na zapalenie gardła. - Myślę, że to wina tego głupca i drania, który kupował koszulę.

Na twarzy J.D. odmalowała się ulga, a zaraz potem współczucie. Niezdarnie poklepał przedramię mężczyzny.

- Co ty, Dusty...

Dusty powoli odwrócił głowę. Kiedy Mimi zobaczyła wyraz jego twarzy, wstrzymała oddech. W końcu pękła w nim jakaś tama. Siedział tu z nimi człowiek zdolny kochać i przegrywać.

Przez moment myślała, że Dusty chwyci chłopca w ramiona, ale on powiedział tylko:

- Wracajmy do domu.

Mimi stała w oknie salonu, patrząc w ciemność. Nie była w stanie pozbyć się straszliwych myśli, które ją nękały.

- Napijesz się czegoś?

Głos Dusty'ego przeniknął jej udrękę i nagłym ruchem odwróciła się jakoś niezgrabnie.

- Nie, dziękuję. Ale ty się napij. Potrząsnął głową.

- Lepiej nie. W tym stanie rzeczy nie skończyłoby się na jednym.

Wiedziała, co ma na myśli.

- Czy Danny obudził się?

- Nie. Z JD. wszystko w porządku?

- Tak. Dziękuję, że... że potrafiłeś go zrozumieć. - Zwilżyła końcem języka wysuszone wargi. - Jak tam Morrissy?

- Powiedział, że wcześnie zmorzył go sen. Zażenowana podeszła sztywno do pluszowego fotela i usiadła. Nerwowymi ruchami obciągnęła swoją wizytową sukienkę na kolanach, spoglądając na Dusty'ego spod na pół opuszczonych powiek. Robił wrażenie innego człowieka, bardziej ludzkiego. Bezbronnego.

Dusty opadł na otomanę naprzeciwko jej fotela. Ich nogi otarły się, więc schowała czym prędzej swoje pod fotel, ściskając kurczowo kolana. On także pokręcił się, żeby znaleźć miejsce dla swoich długich nóg. W końcu rozstawił kolana tak, że znalazły się po obu stronach jej nóg, jednak ich nie dotykały.

- Zapomnij o tym, Mimi - poradził burkliwym tonem.

- Już po wszystkim. Najważniejsze, że skończyło się dobrze.

- Nie. - Była tak spięta, że czuła, jak cierpnie jej skóra.

- Uległam panice. Kiedyś skończyłam kurs pierwszej pomocy, ale nigdy nie musiałam zastosować swoich wiadomości. A kiedy sytuacja tego wymagała, zawiodłam. Nigdy bym nie pomyślała, że to możliwe.

- Nie dręcz się tym.

Zabrzmiało to, o dziwo, jak pocieszenie, a to zupełnie przecież nie leży w jego charakterze, pomyślała.

- Ty... - zaczęła. Dusty zesztywniał, jakby w oczekiwaniu ciosu. - Ty byłeś wspaniały! Skąd wiedziałeś, co trzeba robić?

Spojrzał na swoje dłonie zwisające między rozstawionymi kolanami.

- Pamiętasz, poradziłaś, żebym założył dzieciakowi fundusz na studia i zapisał się na kursy, jeśli chcę coś dla niego zrobić. Pomyślałem, że pewnie wiesz, co mówisz.

Otworzyła usta ze zdumienia.

- Jak to?... - Odchyliła się i obrzuciła go zdumionym spojrzeniem. - Kiedy chodziłeś na te kursy?

Poruszył się niezręcznie na otomanie i na jego twarzy odmalowało się zażenowanie.

- No... prawdę mówiąc, właściwie te kursy... naprawdę to...

- Co naprawdę?

Pociągnął się za koniuszek ucha i spuścił oczy.

- Coś w rodzaju... prywatnych lekcji, chyba można tak powiedzieć. Kiedy wychodziłem wieczorem, przeważnie... Chodzi o tę lekarkę, z którą kiedyś... i ona... Do diabła, mam ci to narysować?

- Nie. To zbędne. Zacisnął usta.

- Gniewasz się?

- Ja miałabym się gniewać? - Kiedy w grę wchodziło życie Danny'ego, mógł sobie ćwiczyć sztuczne oddychanie metodą usta-usta z samą Michelle Pfeiffer, nic ją to nie obchodziło. Może jednak odrobinę... Ale na pewno nie była zła.

Czuła natomiast ogromną wdzięczność. Mogła mu to wyznać, ale jemu nie zależało przecież na słowach.

Wstała. Spojrzał na nią zaskoczony. Ona też była zaskoczona, ale nie na tyle, żeby pokonać impuls. Był zbyt silny, a ona za długo już z nim walczyła.

Poczuła ogarniającą ją słabość i ugięły się pod nią kolana. Oparła się rękami na jego udach. Kiedy jej kolana zetknęły się z dywanem, jego potężne nogi zamknęły ją w konwulsyjnym uścisku.

- Nie gniewam się - szepnęła. Jej dłonie uniosły się do jego szczupłej twarzy. - Jestem wdzięcz... - Reszta utonęła w pocałunku.

ROZDZIAŁ 8



Ledwie zdołał zerknąć w przestraszone brązowe oczy, a już zasłoniła je powiekami. Z westchnieniem otoczyła ramionami jego szyję i rozchyliła wargi.

Uchwycił ją w talii i mocno przyciągnął do siebie. Ustami, dłońmi, długimi mocnymi udami wyczuwał drżenie jej ciała. Jego ciało pospieszyło z odpowiedzią.

Tak byłem jej spragniony i oto moje pragnienie będzie zaspokojone, myślał, całując ją zachłannie. Jego ręce przesunęły się w górę i musnęły łagodną krzywiznę piersi... zawahały się... i wróciły, by objąć słodkie krągłości.

Pożądanie dręczyło go przez wiele dni i nocy. Dzisiaj Mimi będzie jego, a jutro obudzi się wolny od tego obsesyjnego pragnienia. Dzisiaj zatonie w jej słodkich objęciach, a jutro... do diabła z jutrem.

Mimi nawet wśród porywu namiętności nie żywiła takich złudzeń. Jeśli to się stanie, nigdy już się od niego nie uwolnię, myślała, poddając się jego pocałunkom. Ale muszę poznać... muszę poznać...

Poznać prawdziwe fizyczne uniesienie, bo to właśnie obiecywał swoim szczupłym, mocnym ciałem, pieszczotą warg, intymną wiedzą rąk. Obsypywał ją pocałunkami po policzkach, szyi, aż po łagodną krzywiznę w miejscu, gdzie szyja przechodzi w ramię. Jego język przemykał wszędzie budząc dreszcz.

Łagodnym, płynnym ruchem otoczył jednym ramieniem jej ramiona, drugim zaś ujął pod kolana i uniósł ją. Przywarła do niego, on zaś szedł przez hol, a wokół nich powiewała jej bawełniana sukienka.

Przy schodach przystanął, by spojrzeć na nią z pożądaniem. Chciał coś powiedzieć, widziała to w jego oczach i wyczuwała w napięciu ramion. Ale nie należał do tych, którzy dużo mówią. Krzyknął tylko niecierpliwie i ruszył, pokonując po dwa stopnie na raz. Wtuliła się w niego, oddając marzeniu.

Gdyż to wszystko nie było realne. Nie mogło być realne, chociaż takie wspaniałe! Wydawało się naturalne, że otworzył drzwi kopnięciem. Policzkiem wyczuwała mocne, ciężkie bicie jego serca, i to także wydawało się jej stosowne do okoliczności.

Złożył ją na łóżku i sam położył się obok. Całował ją i jednocześnie przesuwał rękę w dół, żeby podciągnąć jej sukienkę.

Leżała ogarnięta drżeniem, kiedy on zrzucał ubranie. Ukazał się w całej urodzie zachwycającego, lecz i oszpeconego samca, gdyż jego ciało pokryte było mnóstwem blizn, których widok zaparł jej dech w piersi.

A może wstrząsem dla niej była oczywistość jego pożądania.

Padł na łóżko i wyciągnął w jej kierunku ramiona, a ona rzuciła się w nie i jej palce zaczęły przesuwać się po bruździe blizny, która biegła poprzecznie tuż pod jego prawą piersią.

- Skąd ta rana?- szepnęła, muskając językiem bliznę. Z głębi jego krtani dobył się zduszony głos.

- To nic. Nic ważnego... w tym momencie.

Opadł na nią i wsunął nogi między jej uda. Ujrzała na jego twarzy tryumf i pożądanie. Jego dłoń zacisnęła się na jej ramieniu tuż obok szyi, tak że kciukiem wyczuwał pulsowanie tętnicy. Patrząc jej głęboko w oczy, wszedł w nią powolutku, centymetr po centymetrze... dając jej omdlewające ukojenie, które spowodowało, że z jej gardła wydobył się przeciągły, niski błagalny jęk. Tak jakby zbyt długo czekał na ten moment, by nie smakować go w pełni.

A potem leżeli objęci i czuli, jak powoli odpływa fala namiętności. Po chwili Dusty przekręcił się na bok, pozostawiając jednak władczą rękę na jej talii. Miał minę człowieka w sposób doskonały odprężonego i zaspokojonego.

Ujął w dłoń jej pierś, jakby podkreślając swoje prawa i do piersi, i do całej Mimi.

- O Boże - powiedział zduszonym głosem. - To było... to było... Chciałbym znaleźć słowa, które by to wyraziły.

- Spróbuj. - Czuła rozpaczliwą potrzebę rozmawiania z nim, zrozumienia, dlaczego zrobiła coś, czego miała nigdy nie zrobić, bo tak sobie przysięgła. Po chwili wyjaśnił:

- Zawsze myślałem, że seks może być albo dobry, albo wspaniały. Teraz muszę wprowadzić trzecią kategorię, a nie jestem mocny w stopniowaniu przymiotników. - Pochylił się i pocałował jej pierś. - Jesteś piekielną kobietą, Mimi Carlton.

Jakich słów oczekiwała od niego? Kocham cię? W bolesnym błysku uświadomiła sobie, że ona to właśnie powiedziałaby, gdyby jego ten temat interesował. Podniosła się i usiadła na brzegu łóżka.

Mimo że jej ciało zaznało zaspokojenia, a może właśnie dlatego, łzy napłynęły jej do oczu.

I co teraz? - myślał Dusty. Czy ona nie potrafi docenić komplementu? Zmarszczył brwi, zastanawiając się, o co jej właściwie chodzi. Nie może chyba powiedzieć, że nie było jej dobrze. Jej rozkosz wzrastała wraz z jego rozkoszą, nie została zniewolona, lecz była przez cały czas partnerem.

Wspomnienie sprawiło, że poczuł napięcie w krzyżu. A myślał, że kiedy ją posiądzie, jej czar pryśnie! Patrząc na wdzięczną linię pleców, uświadomił sobie, że znowu budzi się jego pożądanie. Wyciągnął rękę i pieszczotliwie przesunął palcami wzdłuż jej kręgosłupa.

Przy pierwszym leciutkim dotknięciu drgnęła, rzuciła przerażone spojrzenie przez ramię i zerwała się na równe nogi.

- Muszę już iść - odezwała się szybko nienaturalnym głosem. Rozejrzała się dokoła, jakby nie pamiętając, co stało się z jej ubraniem.

- Hejże, spokojnie. - Przerzucił nogi przez krawędź łóżka, usiadł i obiema rękami odgarnął włosy opadające mu na twarz. Nie miał zielonego pojęcia, co takiego powiedział albo zrobił, ale jeszcze przecież z nią nie skończył. -Nigdzie nie pójdziesz, dopóki...

- Tak ci się wydaje. - Chwyciła ubranie i zaczęła się z nim szarpać, bo sukienka wywróciła się na lewą stronę i zrobił się na niej węzeł. Z nieszczęśliwą i napiętą twarzą zmagała się z tkaniną.

Ale jej ciało było bujne i pełne obietnic. Pod wpływem jego spojrzenia, które tak dobrze umiało to docenić, sutki znowu zmieniły się w twarde punkty. Delikatny rumieniec oblał szyję i policzki Mimi.

- Nie rób tego! - wykrzyknęła odwracając się, by osłonić przed nim swoją nagość. Potrząsnęła sukienką i wciągnęła ją na siebie z niezdarnym pośpiechem.

Dusty wstał, nie troszcząc się o swoją nagość.

- Jeśli pomyliłem się co do tego, co się tu zdarzyło... Kobiety!

- Nie - odparła pospiesznie. - Ale był to błąd, który nigdy się nie powtórzy.

- Po... - Nie był w stanie uwierzyć, że mogła powiedzieć coś równie głupiego. - Może powinienem zapytać, czy tobie było tak samo dobrze. Bo dla mnie było to, w skali od zera do dziesięciu, co najmniej pięćdziesiąt sześć.

- Nie w tym rzecz. - Miała żałosną minę. Jej wargi były pulchne i nabrzmiałe, włosy opadały splotami na ramiona, szeroko otwarte oczy miały wyraz bezbronności. Wyglądała, jakby przed chwilą kochała się szaleńczo z jakimś draniem szczęściarzem.

Była cudowna i chciał ją pochwycić, aby zacząć wszystko od początku.

- Wszystko przez tę historię z Dannym! - krzyknęła. - Nasze nerwy były zbyt napięte... och, do diabła, nie tylko o to chodzi. - Niespokojnie splotła ręce. - Chciałam, żebyś mnie objął i całował. Pragnęłam podzielić się z tobą moimi przeżyciami, uczuciami i...

Rozejrzała się płochliwie, a na jej twarzy malowała się udręka. Była przestraszona i Dusty wiedział, że pod wpływem strachu ludzie mówią nieraz i robią rzeczy, których wcale nie chcą mówić ani robić. Nie może więc naciskać za mocno, żeby nie przyprzeć jej do muru, bo wtedy Mimi poczuje się zagrożona. Wskazał na łóżko.

- Fakty mówią więcej niż słowa. Jeśli miłość nie jest dzieleniem się uczuciami, to czym, do diabła, jest?

- To była tylko ucieczka!

- Dobrze, uspokój się. - Skoro musi coś powiedzieć, postara się wywiązać jak najlepiej z tego zadania. Zaczął zastanawiać się nad jakimś sposobem ujęcia swoich uczuć w słowa. Ale czym, do diabła, są uczucia? Pot wystąpił mu na czoło. - Był to nie tylko wspaniały seks - oznajmił wreszcie i każde słowo było owocem ogromnego wysiłku poszukiwawczego i logopedycznego.

Nie widać było po niej, żeby mu uwierzyła. Zrobił krok w jej kierunku. Cofnęła się.

Ona gotowa jest zaraz odejść. Stanął za nią i objął tuż pod piersiami.

Poczuła, że uśmiecha się, i usłyszała jego szept:

- Przyznajesz, że było wspaniale?

- Sam wiesz, jak było. Ale mogłoby być jeszcze lepiej. Jest o wiele lepiej, jeśli seks łączy się z miłością.

- Chyba żartujesz.

Obrócił ją w swoją stronę. Uświadomiła sobie, że znaleźć się w ubraniu w objęciach nagiego mężczyzny jest czymś niewiarygodnie podniecającym. On staje się bezbronny, a ty czujesz się niezwyciężona - to ulotne wrażenie natychmiast znika, kiedy mężczyzna zanurza dłoń w twoje włosy i ujmuje głowę w mocny uścisk.

- Biorąc pod uwagę znikomą szansę, że możesz mieć rację, musimy potwierdzić tę teorię doświadczalnie.

Ich wargi spotkały się w pocałunku tak pełnym nieopisanej słodyczy, że zaparło jej dech w piersiach.

Gładził jej plecy, pieszcząc je, dokonując coraz to nowych odkryć. Objęła go, upojona nagim męskim ciałem. Jej dłonie rozpoczęły wędrówkę obejmując twarde pośladki, przesuwając się na muskularne plecy. Wyczuwała, jak pod gładką powierzchnią prężą się twarde mięśnie, giętkie i niecierpliwe, ale jednocześnie uległe. Gdyby tylko skłoniła się choćby odrobinę w stronę łóżka, rzuciłby ją na nie, zanim zdążyłaby cokolwiek powiedzieć.

- Dość! - Cofnęła usta i gwałtownie zaczerpnęła powietrza.

- Dlaczego? Ty uważasz, że może być lepiej, a ja nie. Sprawdźmy, kto ma rację.

Przyciągnął ją do siebie tak, że zetknęli się brzuchami. Poczuła, jak bardzo jej pragnie. Przyglądał się jej spod na pół opuszczonych powiek.

Chwyciła go za nadgarstki i wyrwała się.

- Nie domyślasz się nawet, o czym mówię. - Obróciła się i wyszła, spokojnie zamykając za sobą drzwi.

Przez kilka minut stał bez ruchu, patrząc w ślad za nią błagalnie. Ale nie wróciła.

Następnego ranka, zanim Dusty pojawił się w kuchni, Mimi sądziła, że doskonale panuje nad sobą. Spojrzała na niego i oblała się rumieńcem. Była tak zażenowana, że strąciła ze stołu szklankę z sokiem pomarańczowym. W gruncie rzeczy była zadowolona, gdyż mogła zająć się sprzątnięciem szkła i ukryć twarz.

Udało się jej unikać go do chwili wyjścia J.D. do szkoły, zaśnięcia Danny'ego i udania się Marii na górę. Wtedy prawie jak na sygnał w drzwiach kuchni stanął Dusty i wycelował w nią palec.

- Ty. Ja. Rozmowa - oznajmił.

Wiedziała, że jest to konieczne, ale potrzebowała całej swojej siły, żeby pójść za nim do salonu i patrzeć, jak zamyka drzwi. Wskazał jej fotel.

Tym razem nie usiadł na otomanie, za co była mu w duchu wdzięczna. Ale i tak czuła, że znalazła się w niekorzystnej sytuacji. Uśmiechnął się z ociąganiem, jak zwykle w jego policzkach utworzyły się dołeczki. Zacisnęła wargi i odwróciła głowę.

- Widzę, że nie zamierzasz ułatwić mi zadania - mruknął.

- Nie ma na tym bożym świecie sposobu, żeby to ułatwić. -Mówiła z głębokim przekonaniem. - Musimy wyjaśnić sobie parę rzeczy albo nie będę mogła tu zostać nawet dla Danny'ego. Wiesz, że nigdy nie chciałam, żebyśmy...

- Zaraz, chwileczkę. To ja zwołałem to posiedzenie. Ja pierwszy zabiorę głos. - Jego twarz wyrażała upór. - Wiedziałem, że to powiesz. Myślałem przez całą noc i wszystko sobie ułożyłem w głowie.

- W takim razie nie ulega wątpliwości, że powinieneś zabrać głos jako pierwszy. - Rozpogodziła twarz i patrzyła na niego wyczekująco, nie próbując nawet wyobrazić sobie, dokąd to wszystko zmierza.

- W porządku, oto układ między nami. Tobie i mnie... - wskazał kolejno palcem na nią i na siebie - jest dobrze razem, ale żadne z nas nie jest zainteresowane przygodą na jedną noc. Żadnych sprzeciwów?

- Żadnych, jeśli chodzi o mnie. Nie byłabym tego taka pewna co do ciebie. - Czy może mieć nadzieję, że zostały wysłuchane jej nocne modlitwy? Wstrzymała oddech.

Miał minę, jakby poczuł się urażony.

- Dotknęłaś mnie do żywego. Chcę ci zaproponować wyłączny, półstały związek, który każdemu z nas zapewni to, czego pragnie. Mój adwokat przygotuje odpowiednie dokumenty. Od strony prawnej wszystko będzie w jak największym porządku. - Robił wrażenie bardzo zadowolonego z siebie.

Czuła ucisk i bolesne pulsowanie w tyle głowy. Przycisnęła dłoń do czoła.

- Nie wiem, czy dobrze cię zrozumiałam - zaczęła ostrożnie. -Mam zaspokajać twoje potrzeby seksualne, o tym mówimy, prawda? I oczywiście opieka nad dzieckiem. Seks i opieka nad dzieckiem, czy coś jeszcze? Poruszył się z zakłopotaniem.

- To byłyby główne punkty. Skinęła głową.

- A w zamian otrzymam...

- Co tylko zechcesz, samochody, biżuterię, futra, podróże. Wykształcenie dla J.D. - Wykonał szeroki gest ręką. - Jedno słowo, a dostaniesz wszystko, jeśli tylko będzie się to mieściło w granicach moich możliwości.

Zacisnęła wargi i przez całą minutę wpatrywała się w niego, aż stało się to dla niego nie do zniesienia. Potem z jej ust padło tylko jedno słowo:

- Małżeństwo. Zaczął się wycofywać.

- Nigdy nie mówiłem...

- Nie, nie mówiłeś. - Wstała i zacisnęła dłonie. - Czy uświadamiasz sobie, jak bardzo wszystko komplikujesz? Znacznie prościej byłoby się ożenić, co wcale nie znaczy, że zgodziłabym się na to, nawet gdybyś błagał mnie na kolanach!

- To ogromna pociecha na wypadek, gdybym kompletnie oszalał. - Przesadnie podkreślał swój akcent człowieka rodem z Montany, ale potem jego głos stał się znowu przymilny. - Wcale nie chciałem cię obrazić. Kochanie, żyjemy w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Jesteś jedną na milion, ale ja nie należę do mężczyzn, którzy idą do ołtarza.

- A jednak raz poszedłeś - przypomniała mu. - A mnie zależało, zależy i będzie zależeć na małżeństwie. Nic mnie nie obchodzi, w którym dziesięcioleciu żyjemy. Ani w którym wieku. Nie jestem tego rodzaju kobietą.

- Nic nie wiadomo, dopóki się nie spróbuje. Określmy jakiś czas. Rok? Dziesięć lat? Jeśli się nie uda...

- A J.D.? Co z nim? - Zaczęła chodzić po salonie. -Chcę, żeby mój syn szanował kobiety, w tym mnie.

Zrobił przerażoną minę.

- Przecież ja szanuję kobiety! Cholernie je szanuję! Ja ich tylko nie rozumiem.

Spojrzała na niego posępnie.

- Czym dla J.D. będzie proponowany przez ciebie układ? A dla Danny'ego? Chociaż przypuszczam, że z tym nie będzie kłopotu, bo lada dzień zjawi się tu jego matka.

- Może tak, może nie. - Zdawało się, że Dusty w końcu zaczyna coś rozumieć. Ona po prostu nie chce nawet rozważyć jego propozycji. Spochmurniał i machnął niecierpliwie ręką. - Nie musisz znęcać się nade mną, tylko dlatego że chcę, byś była w moim życiu.

- Nie mówiąc już o łóżku.

- Masz, cholera, rację! Właśnie w życiu i łóżku. Lubię cię i lubię twojego syna, ale nie kocham cię i ty nie kochasz mnie. Prawda jest taka, że ja nie nadaję się do małżeństwa. Widziałaś blizny na moim ciele. To głupstwo w porównaniu z tymi, które mam tutaj. - Stuknął się palcem w głowę.

- Przepraszam cię, Dusty. - Splotła dłonie za plecami, żeby nie wyciągnęły się ku niemu. - Ale nie wszystkie kobiety...

- Nie? Nie udowodnisz mi tego. Rozmowa znalazła się w impasie. Mimi wstała.

- Nie możesz zjeść ciastka i mieć go nadal - orzekła znużonym głosem - a w każdym razie nie wtedy, kiedy tym ciastkiem jestem ja. Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, wyniosę się stąd. Od tej chwili łączą nas stosunki czysto służbowe. Czy to jasne?

- Całkowicie. - Ruszył w stronę drzwi.

- Dusty, jeszcze coś...

Zawahał się, ale nie odwrócił głowy. Mówiła bardzo łagodnym głosem, ale z wielkim przekonaniem.

- Ty naprawdę potrzebujesz żony. Ale nie masz dosyć charakteru, żeby to przyznać.

- Mam dosyć charakteru, z którego nie zrobiłem jeszcze użytku -oświadczył. Wyszedł z salonu. Trzydzieści dwie sekundy później wetknął z powrotem głowę i dodał: - I przepraszam za to, że cię obraziłem.

- To było tydzień temu - powiedziała Mimi Glorii. - Od tego czasu prawie go nie widziałam.

- Hmm... - Gloria skinęła głową.

- Co? - Spragniona rozpaczliwie jakiejś rady, Mimi pochyliła się do przodu. U jej stóp gruchał i piszczał wesoło Danny.

Glorii zaświeciły się nagle oczy.

- Był dobry w łóżku?

- Glorio! - Mimi udała oburzenie. - Wcale nie powiedziałam, że...

- A jak niby miałam zrozumieć słowa „poniosło mnie"?

- Miałaś udawać, że nie zwróciłaś na nie uwagi. Gloria skinęła siostrze, żeby ta się uciszyła.

- Prawdę mówiąc, może się okazać, że to, iż poszłaś z nim do łóżka, wcale nie było takie głupie. Najwyraźniej próbka przypadła mu do gustu. Może nadal istnieje szansa, że się z tobą ożeni, jeśli nie znajdzie innego sposobu, żeby cię mieć.

- Nie zrobi tego. I nie chcę mężczyzny, na którego musiałabym zastawiać sidła. - Chociaż, jak Mimi musiała przyznać w duchu, kochała tego właśnie mężczyznę wystarczająco mocno, żeby złowić go w dowolny sposób, byleby wiązało się to z kontraktem ślubnym. Pochyliła się, podniosła grzechotkę Danny'ego i potrząsnęła nią.

- Do licha! - Gloria zaczęła bębnić długimi paznokciami po blacie stołu. - Dusty to coś znacznie więcej niż mogłaś oczekiwać w najśmielszych marzeniach. Nie można nic zarzucić Maxowi, ale Dusty ma wszystko... prezencję, pieniądze...

- Mógłby mieć to wszystko nawet gdyby był brzydki i bez grosza przy duszy - powiedziała żałosnym głosem Mimi. - Glorio, on jest naprawdę cudowny pod każdym względem, jest miły, hojny i taki dobry dla dzieci. Ale po prostu nie potrafi ufać kobietom. Skoro nie może ufać, nie może też kochać. Nie, on nigdy się nie ożeni... jestem tego pewna.

- Ja nie. - Gloria przechyliła głowę na bok. - Może gdybyś wzbudziła jego zazdrość? Warto spróbować. Musisz myśleć o swojej własnej przyszłości i przyszłości J.D. A propos, jak miewa się mój siostrzeniec?

Mimi opuściła ramiona.

- To też nie lada problem. Jest taki szczęśliwy, że kiedy na niego patrzę, ogarnia mnie przygnębienie. Chodzi za Morrissym jak pies, a w Dusty'ego wpatruje się jak w obrazek. Po tym incydencie w pizzerii stara się nawet tolerować Danny'ego.

- Niezbyt mi się to podoba. Mimi westchnęła.

- To jeszcze nie wszystko. Ja... ja chyba się...

- Dość! Uznajmy, że niczego nie słyszałam. Kochanie, taki związek jest bez przyszłości. Musimy wydać cię za mąż, zapewnić ci bezpieczeństwo.

Zapewnić bezpieczeństwo? Czy kiedykolwiek będzie zabezpieczona przed Dustym?

Przez kilka następnych dni Mimi starała się trzymać z daleka od Dusty'ego, ale nie było to wcale łatwe. Za każdym razem, kiedy odwracała głowę, robił albo mówił coś tak miłego, że musiała wychodzić, żeby nie złamać swojego postanowienia.

Najtrudniej było nie widzieć tego, że coraz bardziej umacniały się jego więzy z chłopcami. Schodząc w piątek po południu po schodach, usłyszała jego głos i z tonu domyśliła się, że Dusty przekomarza się w salonie z Dannym. Nie wytrzymała i zerknęła do środka.

Roześmiany Danny leżał na wznak na podłodze, a Dusty przykucnął obok niego i przytrzymywał jedno ramię dziecka uniesione nad głową, a drugie opuszczone na brzuszek.

Dusty śpiewał monotonnym głosem: Tu masz karabin, a tu armatkę. To... - Wyciągnął jeszcze wyżej prawe ramię Danny'ego. -...jest na wroga, to... - poklepał drugą dłonią dziecka po pieluszce - na sąsiadkę.

- Dusty! - Mimi stłumiła śmiech i starała się zachować surowy wyraz twarzy. - Czego ty uczysz to biedne dziecko!

Podniósł głowę i zrobił minę człowieka przyłapanego na gorącym uczynku.

- Nie znam tych wszystkich bajek o małych świnkach i trzmielach, którymi ciągle go faszerujesz - mruknął. -Uczę go więc piosenek piechoty morskiej - dodał, jakby broniąc się przed jej zarzutami.

- Nie sądziłam, że byłeś w piechocie morskiej. - Tylu rzeczy o nim nie wiedziała.

- Nie miałem pojęcia, że spodziewasz się pana Jak-mu--tam tak wcześnie - odparował. Z dezaprobatą przyjrzał się jej brązowym spodniom i beżowej jedwabnej bluzce. Westchnął przesadnie głęboko i podniósł Danny'ego. - Nie martw się o dzieci. - Spojrzał na nią pobłażliwie. - Wszystko będzie w porządku. Baw się dobrze.

- Taki mam zamiar - odpowiedziała spokojnie.

Stała marszcząc brwi, chociaż jej twarz była jakby stworzona do uśmiechu. Ostatnio nieczęsto uśmiechała się do niego, a przecież czasem zastawał ją w trakcie zabawy z dzieckiem albo rozmowy z J.D. I przez chwilę wszystko było jak dawniej...

Postanowił, że nie będzie na nią czekał. Nie tym razem. Po prostu tak wyszło.

Przez cały wieczór myślał: Co mam zrobić, żeby mieć ją znowu w swoim łóżku? Co, do diabła, mam zrobić?

O pół do dwunastej, kiedy usłyszał podjeżdżający samochód, nie znalazł jeszcze odpowiedzi. Rozdarty między wściekłość a uczucie ulgi, ruszył w stronę schodów, ale właśnie w tym momencie zadzwonił telefon.

Zastygł z nogą na pierwszym schodku, spojrzał w stronę drzwi z niezwykłym u niego poczuciem niepewności. Nie chciał, aby myślała, że ją szpieguje, ale w końcu to jego dom. Nie musi się przed nią chować.

Wszedł do biblioteki, zostawiając drzwi szeroko otwarte, bo czuł jakiś nieokreślony lęk, że Max wejdzie do środka, obejmie Mimi i zacznie... Niby co? Ośmiesza się. Mimi działa mu na nerwy, bo jest najlepsza...

Podniósł słuchawkę i warknął:

- Tak?

Cisza. Pomyłka, pomyślał Dusty, ale poczuł, że cierpnie mu skóra, a w głowie rozległ się ostrzegawczy sygnał.

- Słucham? - powiedział, tym razem panując nad głosem. Usłyszał, że ktoś po drugiej stronie linii nabiera powietrza w płuca, a potem przestraszony głos mówi:

- Tatuś? To ja, Lori.



























ROZDZIAŁ 9



- Lori! - Zaskoczony Dusty nie miał szans, by zapanować nad sobą. Nastąpiła chwila milczenia pełnego napięcia, a potem usłyszał stłumione łkanie.

- Wiem, że już późno... i nie chciałam dzwonić, zanim będę mogła cię zawiadomić, że przyjeżdżam po dziecko. Ale tak za nim tęsknię.

- Gdzie jesteś? - Poczuł chłód, jakby został zamrożony w bryłę lodu, ale chyba opanował głos na tyle, żeby brzmiał uprzejmie.

- Nie mogę ci powiedzieć. Przepraszam. Skóra mu ścierpła, kiedy usłyszał tę odpowiedź.

- Po co więc dzwonisz?

- Ja... ja chciałabym wiedzieć, czy Danny'emu jest dobrze. -Zawahała się na chwilę. - Jest mu dobrze, prawda?

- Danny'emu nic nie jest. - Dusty wiedział, że nie daje jej uspokajającej odpowiedzi, której pragnęła, ale jego uraza była zbyt głęboko zakorzeniona. Co ona sobie myślała, podrzucając dziecko człowiekowi w gruncie rzeczy obcemu, a następnie dzwoniąc po kilku tygodniach? Ma cholerne szczęście, że w ogóle chce z nią rozmawiać!

- Chyba śpi?

- Tak.

Znowu długa przerwa. Potem szepnęła:

- Czy... czy on tęskni za mną? Przedtem nigdy nie rozstawaliśmy się na noc, od urodzenia. Bałam się, że może... nie będzie jadł albo będzie ciągle płakał...

- Je jak wilk i prawie nie płacze. Lori, nie uda ci się tak łatwo.

- Co mi się nie uda?

- Podrzucasz chłopaka jak tobołek brudnej bielizny, kiedy się nim zmęczyłaś albo zaczął ci zawadzać.

- Ja nigdy...

- Nie? - Przełożył słuchawkę do drugiej ręki. - Więc co?

- Nie mogę ci powiedzieć. Obiecuję, że powiem, jak tylko będę mogła.

- Kiedy?

- Nie wiem. Niedługo. Nie dlatego go zostawiłam, że nie chciałam, żeby był ze mną. Musiałam. Dla jego dobra.

- Cholera! Czy masz jakieś kłopoty? Jeśli tak...

- Nie chodzi o to, o czym myślisz! Błagam, tatusiu, powiedz mi o Dannym. Cz-czy go polubiłeś? - Jej głos brzmiał żałośnie. - Miałam nadzieję, że go polubisz. Zawsze byłeś zawiedziony, że nie jestem chłopcem, więc pomyślałam...

- Nigdy czegoś takiego nie mówiłem. - Nigdy nawet nie pomyślał.

- Ale mama... och, to nieważne. Liczy się tylko to, żeby Danny był bezpieczny i szczęśliwy. I jest, prawda?

- Lori, ciągle mówisz o bezpieczeństwie. Jeśli masz jakieś kłopoty, dlaczego nie zwrócisz się do mnie? Dlaczego nie chcesz, żebym ci pomógł?

- Nie chcę rozmawiać o sobie! - Jej pisk prawie go ogłuszył. - Chcę mówić o Dannym.

- Więc przyjedź i zobacz sama. Jeśli potrzebujesz pieniędzy, powiedz, gdzie je mam wysłać, ale przyjedź. W przeciwnym razie sam będę musiał pomyśleć o przyszłości dziecka, a moje plany mogą... - Odgłos odkładanej słuchawki przerwał mu pełne pasji zdanie, dokończył jednak swoją myśl: - nie uwzględniać ciebie.

Stał bez ruchu, aż poczuł ból palców. Wtedy bardzo spokojnie odłożył słuchawkę.

- Dusty?

Drgnął na dochodzący zza pleców dźwięk głosu Mimi. Nie wiedział, kiedy weszła do pokoju ani czy jest sama. Zmusił się do zwrócenia głowy w jej stronę.

Stała tuż za progiem drzwi wejściowych i nie było widać ani śladu Maxa Renfrew. Dusty nie wiedział, ile usłyszała, ale z niepokoju malującego się na jej twarzy domyślił się, że dużo.

Spojrzała na telefon.

- To była Lori?

- Tak.

- Nie powiedziała ci, gdzie jest ani kiedy wraca?

- Nie.

- I zdenerwowałeś się?

Odrzucił głowę do tyłu i na chwilę przymknął oczy.

- Płakała. Ja jeszcze pogorszyłem wszystko. Ale jaka matka, do cholery, porzuca swoje dziecko?

Mimi podeszła do mego. Na jej twarzy malowało się współczucie.

- Nie znam Lori i nic o niej nie wiem... poza jednym...że kocha swoje dziecko. A ponieważ ty też je kochasz, wydaje mi się, że w interesie Danny'ego leży, aby jego dziadek i matka zachowywali się wobec siebie przynajmniej poprawnie.

- Nikogo nie kocham. Chyba masz nie po kolei w głowie, jeśli myślisz inaczej. - Dusty czuł, jak napinają się mięśnie jego twarzy, jak wzmaga się dobrze znane uczucie napięcia.

Oczekiwał, że Mimi się rozzłości, ale nic takiego się nie stało. Stanęła przed nim.

- Biedny Dusty - oceniła. - Wpadł we własne sidła.

- Znowu. - Dodał to słowo jak wyznanie, bo wiedział, że tak jest naprawdę. Otworzył ramiona, a Mimi rzuciła się w nie, jakby od dawna tylko czekała na zachętę. Chwycił ją mocno i wtulił jej głowę pod swój podbródek.

Po chwili poczuł, iż jej ręce obejmują go z wahaniem i że opiera się na nim bezwładnie.

- Nie miałam zamiaru podsłuchiwać, ale drzwi były otwarte.

- W porządku. - Jedną ręką głaskał ją po ramieniu, a drugą obejmował w talii. - Może... może to dobrze, że słyszałaś.

- Czujesz potrzebę rozmawiania o tym. Jestem przy tobie, Dusty. Powiedz mi wszystko. Zapewniam cię, że poczujesz się lepiej.

Pocałował jej miękkie, jasnorude włosy.

- Potrzebuję takiej rozmowy - przyznał w końcu. -Muszę znaleźć w tym wszystkim jakiś sens. Nie jestem pewny, czy zdołam.

Obróciła nieco głowę i jej wargi natrafiły na wycięcie jego koszuli. Dusty nie był pewny, czy stało się to przypadkowo, czy rozmyślnie, ale tak czy owak był tym bardzo przejęty.

- Spróbuj- poprosiła cichutko.-To ważne.

Dał się zaprowadzić do kanapy wbudowanej w rodzaj niszy na końcu biblioteki. Draperie po obu stronach sprzyjały wytworzeniu intymnego nastroju. Usiadła wśród mnóstwa obszytych frędzlami poduch i wyczekująco podniosła twarz w jego stronę.

Ten pokój zawsze lepiej pasował do Dusty'ego niż reszta domu, gdyż jego męski charakter podkreślały oprawne w skórę książki i wypolerowana boazeria. Ale teraz do niego nie pasował. Usadowiła się wygodnie i jedną poduszkę przycisnęła do piersi.

Chciała ułatwić mu początek, ale nie wiedziała jak. Stał przed nią z wyrazem napięcia na szczupłej twarzy, pochylając swoje mocne, długie ciało.

- O czym myślisz? - spytała w końcu.

- Że wszystko zaczęło się bardzo, bardzo dawno... Kończyłem szkołę średnią, kiedy matka wyszła za pana Chalmersa. Zabrał nas tutaj, do tego domu, i to było w porządku, nie szalałem z radości, ale polubiłem ten dom... bardziej niż pana Chalmersa. On zresztą też za mną nie przepadał.

Przerwał, a w jego niebieskich oczach pojawił się żal.

- Któregoś razu, kiedy pan Chalmers był na mnie za coś wściekły, mama zawołała mnie do siebie i powiedziała, ażebym się poprawił. Mówiła o tym, jakie szczęście ją spotkało, że w swoim wieku znalazła męża, który się nami zaopiekował.

W tej opowieści było coś przerażająco znajomego.

- Może postępowała najlepiej, jak mogła? - wtrąciła Mimi.

- Wszystko możliwe.-Zawahał się.-Zasugerowałem, że poślubiła go wyłącznie dla pieniędzy.

- To straszne. - Mimi, której sumienie nie było bez skazy, spuściła wzrok na skomplikowany wzór poduszki trzymanej przy piersiach.

- Naprawdę? - Przechylił głowę na bok. - Matka nawet nie mrugnęła. Wyjaśniła, że raz wyszła za mąż z miłości a raz dla pieniędzy, więc rachunek się zgadza. I poradziła mi, żebym nie stawiał jej przed koniecznością dokonywania wyboru. - Zaśmiał się gorzko. - Do diabła, wyrządziła mi przysługę. Wiedziałem przynajmniej, na czym stoję.

A to oznaczało samotność. Beznamiętnie wyjaśnił Mimi, że zanim skończył szkołę, matka i ojczym doszli do wniosku, iż chcą mieć dziecko. Harry Chalmers nie zaznał jeszcze rozkoszy ojcostwa, chociaż był przedtem dwukrotnie żonaty. Nikt się specjalnie nie zmartwił, kiedy Dusty oznajmił, że wraca do Montany.

- To zabawne, jak się czasem wszystko w życiu układa - ciągnął Dusty. - Nie mieli tego dziecka. Kiedy pan Chalmers odszedł, zostawił wszystko matce, łącznie z tą posiadłością. Kiedy umierała matka, mogła to zapisać tylko mnie. Tak więc w końcu wygrałem walkowerem. - Mięsień w jego szczęce zaczął drgać. - Wolałbym jej miłość niż pieniądze.

- Dusty, to wszystko... - Mimi powiodła ręką dokoła.

- Czy nie przyszło ci do głowy, że to właśnie jest wyrazem jej miłości? Ludzie mogą rozdysponować swój majątek w rozmaity sposób... cele charytatywne, pomniki. Zostawiając wszystko tobie, chciała ci coś udowodnić.

Być może kiedyś te słowa nabiorą dla niego sensu. W tym momencie był z powrotem tym samotnym chłopakiem bez grosza przy duszy, który zastukał do drzwi Morrissy'ego Swaina. Oczywiście Morrissy wziął go do siebie. Tydzień później poznał Melindę Conover.

- Melinda pracowała w Bar None. Była najbardziej seksowną dziewczyną, jaką zdarzyło mi się widzieć... tylko o pięć albo sześć lat starszą ode mnie, ale jeśli chodzi o doświadczenie życiowe, o całe dziesięciolecia. Po tygodniu. .. byliśmy ze sobą. Przepadłem.

- Byłeś bardzo młody. - Mimi starała się zapanować nad przypływem zazdrości.

- Byłem zakochany, a przynajmniej tak sądziłem. Oświadczał się Melindzie za każdym razem, kiedy szli do łóżka, to znaczy często. Śmiała się i dawała mu kosza. Kiedy nalegał już zbyt mocno, bez ogródek powiedziała mu, że kowboj jest dobry, kiedy chodzi o szybki numer na sianie, ale do niczego, jeśli chodzi o coś trwalszego. Nawet wtedy rozumiał jej punkt widzenia.

- Musiałem zarobić trochę pieniędzy - ciągnął Dusty, wzruszając ramionami. - Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z rodeo. Byłem tak ogarnięty chęcią jej poślubienia, że robiłem wszystko. Lasso, zawody w ujeżdżaniu. Szybko nabrałem wprawy. Odkładałem każdego centa i wtedy Melinda zaproponowała, że otworzy konto, na którym będziemy gromadzić nasze oszczędności.

- Och, Dusty, nie zrobiłeś chyba tego?

- Nie zrobiłem? Pół roku później wróciłem po nią, ale ona...

- Uciekła.

Uniósł brwi, drwiąc z samego siebie.

- Już ci to opowiadałem? Wybrała do czysta pieniądze z konta i bryknęła dwa dni przed moim przyjazdem. Zostawiła liścik... „Przepraszam, ale potrzebuję mężczyzny, a nie chłopca. Jeśli mnie kochasz, zrozumiesz..."

Zrozumiał aż za dobrze. Zaczął pić w Bar None i pięć dni później wpakowali go do autobusu jadącego w kierunku Heleny, gdzie wstąpił do piechoty morskiej.

Był to dobry wybór, kobiety przepadają za mundurem.

Cztery lata w wojsku minęły dość przyjemnie. Został zwolniony w wieku dwudziestu dwóch lat i wrócił do rodeo.

Nazywał to Rodeo Samobójców i tak właśnie je uprawiał - zbyt wiele alkoholu, wyjazdów, startów, no i za dużo kobiet. Brał udział w każdych zawodach, jakie się trafiły, zawsze w ruchu.

Wtedy znowu spotkał Melindę.

- Później odkryłem, że zanim ją poznałem, była co najmniej raz mężatką. Rozstała się z Bar None, by znowu wyjść za mąż, o ile się nie mylę, za dostawcę piwa. Rzuciła go, żeby wyjść za mnie. Rok później mnie zostawiła, żeby wyjść za innego faceta.

Ale przedtem urodziła córkę.

Okręcił się na pięcie i podszedł do dużego globusa, osadzonego na stojaku z politurowanego drewna. Przez chwilę trzymał na nim ręce, a potem gwałtownym ruchem wprawił go w ruch wirowy.

Mimi patrzyła na niego i czuła cały jego ból.

- Powiedziała ci, że dziecko nie jest twoje? Obrzucił ją szybkim spojrzeniem przymrużonych oczu.

- Tak.

- Ale chyba jej nie uwierzyłeś!

- Najpierw nie... potem tak, a jeszcze potem... do diabła! Co niby miałem myśleć?

- Że twoja była żona jest zepsutą, mściwą kobietą, Dusty, nigdy nie widziałam Lori, ale jej syn jest twoim wnukiem i gotowa jestem dać za to głowę. O Boże, czy zajrzałeś temu dziecku w oczy? To twoje oczy!

- Tak myślisz? - Zmarszczył brwi i wzruszył ramionami. - Tak czy inaczej, zrozumiałem, o co Melindzie chodzi. Zrobiłaby wszystko, żeby się mnie pozbyć. Były też inne sprawy...

- Jakie inne sprawy?

Odwrócił się w jej stronę. Złożyła wszystkie poduszki na stos przy końcu kanapy i przybrała na pół leżącą pozycję wśród frędzli i falbanek.

Patrząc na nią, na to brzoskwiniowe, kremowe, ciepłe i gładkie kobiece ciało, poczuł, że robi się ociężały, i że ogarnia go żar. Wszystkie inne kobiety, łącznie z Melindą, wydały mu się blade w porównaniu z Mimi. Oblizał wargi i obrzucił spojrzeniem zaokrąglone kształty Mimi.

- Chcę się z tobą kochać - wyznał zdumiony tym, że ma tak sucho w ustach.

Wstrzymała oddech i jej oczy zwęziły się.

- Nie, to nieprawda. Chcesz tylko zaspokojenia seksualnego. To pewna różnica.

- Może dla ciebie. - Podszedł do niej i ukląkł, ale nie dotykając jej. Patrzył w jej oczy i starał się zrozumieć swoje uczucia.

Nie kocha tej kobiety, zapewniał sam siebie, ale pragnie jej. Chciał mieć ją na długo, marzył, by związała się z nim i tylko z nim. Nie miał zamiaru z nikim się nią dzielić i nie chciał być narażony na niepewność.

Istniał tylko jeden sposób osiągnięcia tego wszystkiego i dobrze o tym wiedział. Ale małżeństwo? Czy mogło wchodzić w rachubę, czy nie obróci się przeciwko niemu?

Nie kochał tej kobiety, ale kochał swój wizerunek w jej oczach. Okazał się dla niej kimś ważnym, fascynującym, podziwianym... szczególnym. Kochał uprawiać z nią seks, no tak, w ogóle kochał seks i kropka, ale seks z nią nabierał nowego wymiaru i uczuciowej intensywności, która nie przypominała niczego, co przeżył dotychczas - nawet w pierwszym okresie z Melindą.

Znowu zadźwięczał mu w uszach stary refren, swojski jak pęknięta płyta: Co zrobić, żeby mieć ją znowu w łóżku i to na stałe? Tym razem przyjął do wiadomości odpowiedź: Ożenić się z nią.

- O czym myślisz? - Opuściła rzęsy, jakby chciała ukryć wyraz oczu.

- Że będziemy się kochać tu i teraz. - Wstał, podszedł do wielkich podwójnych drzwi i zamknął je zdecydowanym ruchem.

Mimi siedziała sztywno wśród poduszek, gwałtownie chwytając powietrze.

- Nie, Dusty - zaczęła ostrzegawczym tonem. - Mówiłam ci, że nie...

- Słyszałem. Próbowałem uszanować twoje uczucia, ale myślę, że zmieniłaś zdanie. - Stanął nad nią. Jednym szarpnięciem wyciągnął koszulę ze spodni i zaczął rozpinać guziki, nie spuszczając przy tym spojrzenia z jej twarzy.

- Nie patrz na mnie w ten sposób - błagała. - Czuję się przez ciebie...

- Co? Jak się czujesz? - Zerwał z siebie koszulę i cisnął ją na podłogę. Oparł się kolanami o krawędź kanapy, pochylił, chwycił Mimi za łokcie i przyciągnął do siebie.

Ze wzburzeniem malującym się w oczach potrząsnęła głową, ale nie próbowała się wyrwać. Dusty pocałował ją w policzek.

- Straszne, prawda? Wyrazić swoje uczucia słowami jest trudniej, niż kazać to zrobić komuś innemu. Ale to nic. Wiem, co przeżywasz.

- Nie wiesz - zaprzeczyła. Odchyliła głowę, ale w ten sposób tylko ułatwiła mu dostęp do szyi. - Nie możesz wiedzieć.

- A jednak wiem. Ja myślę o tym samym. Od ostatniego razu oboje czekaliśmy na tę chwilę.

- Ostatni raz był naprawdę ostatni! - krzyknęła. - Nie rób mi tego, Dusty! - Oparła się dłońmi o jego obnażoną pierś i poczuła, jak drgają mu mięśnie. - Jestem zainteresowana wyłącznie związkiem stałym. Co zrobię, kiedy ci się znudzę?

- Dlaczego myślisz, że do tego dojdzie? - zapytał i przycisnął usta do jej ust.

Otoczyła ramionami jego szyję i poddała się pocałunkowi. Jego palące wargi nakazywały jej ustom rozchylić się. Gładził rękami jej plecy z góry na dół, z góry na dół, jego ciało parło, więc opadała do tyłu, opadała, opadała...

Przewróciła się razem z nim w miękkie poduszki i z radością przyjęła na siebie ciężar jego ciała. Wsunęła palce pod pasek jego dżinsów i trzymała się kurczowo, unoszona przez falę pożądania.

Jego usta sięgnęły gładkiej skóry szyi, a dłonie zmagały się z guzikami sukienki. Pełen słodyczy głos osaczał ją ze wszystkich stron.

- Chcę tego na zawsze.

Na zawsze. Już nie chodzi o związek półstały, myślała, ulegając wielkiemu pragnieniu, które ogarnęło całe jej ciało. Dusty rozchylił jej bluzkę i całował krągłą stromiznę piersi. Miał trochę kłopotów z haftką biustonosza, ale po chwili usunął tę ostatnią przeszkodę.

Pragnęła mieć go w sobie, być nim wypełniona, stać się jego własnością. Chciała należeć do niego na wszystkie sposoby, na jakie kobieta może należeć do mężczyzny, przeniknąć wraz z nim ostateczną tajemnicę miłości.

Gdyby nawet teraz wstał i wyszedł, i gdyby już nigdy nie miała go zobaczyć, i tak należałaby do niego, a on do niej. Mógł nie przyjmować do wiadomości tego, że ją kocha, ale brał ją z miłością.

Czuła to w każdym jego dotknięciu, w każdym spojrzeniu zniewalających niebieskich oczu.

Ona też go kochała. Kochała go! To milczące wyznanie wywołało jej słodki uśmiech. Dusty uniósł nieco głowę i w jego oczach ujrzała pytanie.

Wstrzymała oddech i obdarzyła go uśmiechem jakby przez mgłę. Czuła, że ogarniają szaleństwo.

- Kocham cię - szepnęła. - Naprawdę cię kocham.

Łzy ulgi napłynęły jej do oczu, więc zamknęła je i opadła z powrotem na poduszki. Skrywanie w sobie tego sekretu było ciężarem nie do zniesienia.

Nie była nawet pewna, czy zrozumiał w pełni jej wyznanie. Nieważne. Wystarczy, że ona wie. Nigdy w życiu nie była taka szczęśliwa. Zaczęła się śmiać, ale Dusty pocałunkami zdusił ten śmiech.

Ich dłonie poruszały się w jednym tylko celu... rozpinały zamki i guziki, ściągały ubranie. Poduszki znalazły się na podłodze, fragmenty ubrania fruwały w powietrzu. Ramiona i nogi szczupłe, gładkie, a także nogi i ramiona mocne, muskularne splotły się, objęły jedne drugie. Ciała wiły się i obracały, szukając siebie nawzajem, ocierając się o siebie.

Chciało jej się płakać, tak piękny był ten akt spełnienia. Uniósł ręce i ujął jej piersi. Wparła się w nie, zaciskając dłonie na nadgarstkach. Z każdym rytmicznym ruchem zagłębiał się w nią coraz bardziej i każdy ruch dobywał z ich ust westchnienie rozkoszy.

Wzmagające się doznanie zdawało się jej zbyt słodkie, by mogło trwać. Ostatni ruch dotarł do samego rdzenia jej jestestwa. Jego ciało drżało konwulsyjnie i zdawało się, że czas się zatrzymał. Kiedy tak unosiła się swobodnie w królestwie czystej gry zmysłów, z jej krtani dobył się niski dźwięk. Z pewnością zaraz pęknie jej serce, bo nie może wytrzymać tego dzielenia ekstazy.

Opadła w jego ramiona i leżała oszołomiona. Nadal kręciło się jej w głowie, chociaż zanikało już końcowe pulsowanie.

- O Boże - powiedziała niedowierzającym głosem. - O mój Boże. Gładził ją po plecach i biodrach, całował rozrzucone w nieładzie włosy. Z jego piersi dobyło się westchnienie szczęścia. Po chwili odezwał się czule:

- Chciałbym cię prosić, żebyś opowiedziała o swoim mężu.

- O Dawidzie? - Przekręciła się na bok i wtuliła w zagłębienie jego ramienia. Czuła, że zaschło jej w ustach. -Co chciałbyś o nim wiedzieć?

Po dłuższej chwili wahania zapytał:

- Czy kochałaś go?

- Tak. O tak. - Przymknęła oczy, pogrążając się we wspomnieniach. - Razem dorastaliśmy. Kochałam go od dziecka.

Znowu zapadło przedłużające się, niezręczne milczenie.

- Czy mogę zapytać, jak umarł?

- Nowotwór mózgu. - Zadrżała i przytuliła się mocniej, jakby szukając ukojenia. Ściślej objął ją ramieniem. -Przez dwa lata Dawid... ja... my...

- Sza. - Czule położył dłoń na jej głowie i nie cofał jej, aż poczuł, że Mimi przestaje drżeć. - Znosiłaś to przez dwa lata. To musiało być straszne.

- Nie było straszne. Ja go kochałam Kiedy zostałam jego żoną, przyrzekliśmy sobie, że w chorobie i zdrowiu...

- Ludzie często składają przyrzeczenia, których nie mają najmniejszego zamiaru dotrzymywać. Gotowi są powiedzieć wszystko, byleby uzyskać to, czego pragną.

- Ja nie.

- Na pewno?

Uwolniła się na tyle, żeby oprzeć się na łokciu i spojrzeć na niego.

- Do czego zmierzasz? - spytała. - Czego ode mnie oczekujesz? Widać było, że toczy ze sobą walkę.

- Czego oczekuję? - Zaczęła mu drgać szczęka. - Chcę kochać się z tobą. Pragnę, żebyś była wyłącznie dla mnie i żebym ja był wyłącznie dla ciebie. Muszę być ciebie pewny!

Czuła się znieważona jego słowami.

- Krótko mówiąc, nic się nie zmieniło.

- Wszystko się zmieniło.

- Czyżby? - Gniew zasnuł jej spojrzenie mgłą, ale widziała napięcie malujące się na jego twarzy. Wszystko jedno, przestało ją to wszystko obchodzić. Nie chciał wykorzystać szansy. - Powiedziałam ci już, co możesz sobie zrobić ze swoim wyłącznym, półstałym związkiem? Możesz wziąć tę przynętę i...

- Zamknij się i daj mi skończyć. - Chwycił ją za ramiona i potrząsnął. - Zrezygnowałem z tego. Już odrzuciłaś moją propozycję.

- Więc o to chodzi, był to mój pożegnalny występ? -Czuła, jakby ktoś powoli obracał nóż wbity w jej pierś. Mówiła szorstkim tonem, żeby ukryć swój ból. Próbowała się wyrwać, ale on tylko wzmocnił uchwyt - Pozwól mi odejść! - zażądała drżącym głosem.

- Nie pozwolę, dopóki nie skończę.

Walka była krótka i daremna. Trzymał ją i czekał, żeby się uspokoiła. Kiedy to nastąpiło, odezwał się nieswoim głosem:

- Mimi, czy byłabyś zainteresowana małżeństwem ze mną?



























ROZDZIAŁ 10



Mimi odsunęła się od Dusty'ego i usiadła.

Gdyby była szansa, że pokocha ją kiedyś, wyszłaby za niego bez wahania. Serce skoczyło jej do gardła, a potem zaczęło walić jak oszalałe. Pochyliła się i położyła mu dłonie na ramionach.

- Powiedz prawdę - poprosiła drżącym głosem. - Czy kochasz mnie?

Zmrużył oczy. Natychmiast uświadomiła sobie, że oczekiwał tego pytania i bał się go.

- Czy uwierzyłabyś, gdybym powiedział, że tak? - spytał ostrożnie.

Zastanawiała się przez chwilę.

- Uwierzyłabym. Wiesz, dlaczego?

Uniósł brwi i wyglądało to, jakby wzruszał ramionami.

- Bo jesteś łatwowierna? Powoli pokiwała głową.

- Bo ja cię kocham.

Spojrzenie Dusty'ego zdradzało, co przeżywa.

- Nie musisz tego powtarzać. - Ton jego głosu działał jej na nerwy. - Przecież już się oświadczyłem.

- Nie, nie zrobiłeś tego. - Pochyliła się tak, że jej piersi musnęły jego tors. - Spytałeś, czy byłabym zainteresowana małżeństwem z tobą. Mógłbyś ująć to inaczej?

Stęknął.

- Trudna z ciebie kobieta, Mimi Carlton.

- Ty jesteś trudniejszy. - Pochyliła się i położyła na nim. Ocierała się o niego tak, że nie mógł mieć wątpliwości co do jej zamiarów. - Jeśli mówiłeś poważnie, zapytaj w milszy sposób. -Kołysała biodrami i rozkoszowała się jego natychmiastowym odzewem. Droczyła się z nim, flirtowała, bałamuciła go. - No, Dusty, czasem trzeba robić dobrą minę do złej gry. Czekam.

- Mam ochotę na pewną grę, ale nie będę robił żadnych min. -Rozsunął uda, tak że byli teraz jeszcze ciaśniej spleceni ze sobą. -Zwilżył wargi końcem języka. - Wyjdź za mnie, Mimi - rzekł szybko. - Wyjdź za mnie, do wszystkich diabłów, zanim doprowadzisz mnie do szaleństwa!

Mogła mu powiedzieć to i owo o tym, kto kogo i do czego doprowadza. Oparła czubki palców o jego pierś, zaczynając wierzyć, że to wszystko jest prawdą.

- No dobrze - odpowiedziała. - Wyjdę za ciebie, bo cię... Otoczył ją ramionami i słowa przeszły w nieartykułowany dźwięk, kiedy przycisnął ją mocno do piersi. Dużo, dużo później, gdy zapadał w sen, pochyliła się nad nim i szepnęła mu do ucha:

- Kocham cię, Dusty. Ze wszystkich sił.

Kiedy jej oddech stał się lekki i równy, Dusty długo zastanawiał się, czy może to być prawda.

W końcu doszedł do wniosku, że nie jest to zbyt prawdopodobne.

Dusty pochylił się i pocałował Mimi w policzek. Uśmiechnęła się do niego przez sen i objęła go za szyję, próbując zmusić do tego, żeby położył się z powrotem obok niej. Nie była to propozycja, którą można było łatwo odrzucić.

- Nie teraz, kochanie. - Łagodnie wyzwolił się z jej objęć i wyprostował się. - Już pewnie siódma, a obiecałem J.D., że wybierzemy się dzisiaj na poranną przejażdżkę.

Otworzyła szeroko oczy. Rozespana i szczęśliwa mina zniknęła i na jej twarzy pojawił się wyraz zatroskania.

- J.D. Muszę powiedzieć mu o nas.

Dusty założył koszulę i zaczął wpychać ją w dżinsy.

- Ja to zrobię.

- Ty? - Odgarnęła włosy z twarzy. - Czy nie ja powinnam to zrobić? Jestem jego matką.

Rzucił jej spojrzenie spod przymrużonych powiek.

- Trudno mi uwierzyć, że ktoś tak wyuzdany może być czyjąś matką. - Usiadł i sięgnął po buty. - Lepiej, jak usłyszy to ode mnie.

- No dobrze, jeśli tak uważasz - zgodziła się z wahaniem, a za chwilę się rozpogodziła. - Niczego nie potrafię ci odmówić. - Jej oczy rozbłysły kokieterią, gdy powtarzała: - Niczego!

Dusty ściągnął wodze, siedząc całkowicie rozluźniony w siodle. Przed nim rozciągały się pastwiska i sady, niezupełnie przypominające wielkie, otwarte przestrzenie wśród których dorastał, ale jak na południową Kalifornię było i tak nieźle. To zabawne, o ile większą przyjemność sprawiało mu oglądanie tego krajobrazu w ostatnich czasach.

J.D. podniósł nogę i założył ją niedbale na łęk siodła.

- J.D., musimy porozmawiać poważnie - zaczął Dusty.

- Jasne. O co chodzi, Dusty?

Mężczyzna poruszył się w siodle, aż zaskrzypiała skóra.

- Nie będę niczego owijał w bawełnę. Będę walił prosto z mostu, jak między mężczyznami.

Na twarzy chłopca pojawił się niepokój.

- Jasne. - Skulił ramiona.

- Chodzi o twoją matkę. Chce wyjść za mąż i...

- Och, nie! - J.D. przerzucił nogę nad łękiem i wsunął stopę w strzemię. Skrzywił piegowatą twarz. - Tylko nie to! Nie lubię tego Maxa i nigdy w życiu... O Boże, nie potrzebuję ojca!

Zdumiony Dusty próbował przerwać tę tyradę.

- Chwileczkę, partnerze. Nie zrozu...

- Nie odejdę! Nie wyrzucisz mnie, Dusty, prawda? Będę ciężko harował, jeśli pozwolisz mi zostać... nie pożałujesz!

Ten wybuch uczuć był tak potężny, że kucyk zaczął tańczyć to w jedną stronę, to w drugą. J.D. szarpnął za lejce i koń przysiadł na zadzie, chłopiec wrzasnął rozpaczliwie i uderzył piętami w rozedrgane boki. Zwierzę, wytrenowane w operacji z lassem, skoczyło do przodu jak zając.

J.D. stracił nad nim kontrolę. Przeleciał nad tylnym łękiem i ogonem. Gniady pomknął. Dusty ściągnął wodze swojemu koniowi, a chłopiec zwalił się płasko do tyłu na miękką darń.

Leżał oszołomiony, nie mogąc zaczerpnąć tchu. Dusty spokojnie zeskoczył z konia i puścił lejce. Powoli podszedł do J.D., który patrzył na niego wzrokiem bez wyrazu.

Po chwili rumieniec wrócił na blade policzki chłopca.

- Nie wyniosę się stąd i ona mnie do tego nie zmusi!

- Zamknij się na chwilę i posłuchaj. - Dusty mówił ostrym tonem. Przykucnął, chwycił chłopaka za koszulę i dźwignął go do pozycji siedzącej. Spojrzeli sobie prosto w oczy. - Nie musisz się stąd wynosić, stary. Nigdy. Twoja matka postanowiła wyjść za mnie.

Minęła dłuższa chwila, zanim znaczenie tych słów dotarło do J.D., ale kiedy już się to stało, zawziętość zniknęła z dziecinnej jeszcze twarzy. W jego oczach błysnęła nadzieja.

- Mówisz... - Głos mu się załamał i chłopak przełknął ślinę. -Mówisz serio?

- To znaczy, że będziesz moim... czym? Spontaniczne ujawnienie uczuć chłopca poruszyło w Dustym jakąś zupełnie nową strunę. Przestraszył się tego.

- Chyba będę tym, czym zechcesz, żebym był, do diabła - powiedział, jakby nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia.

Jakieś osobliwe zdumienie odmalowało się na twarzy J.D.

- Bę-będziesz moim ojcem?

Dusty chwycił chłopca za kark i wstał razem z nim. Potrząsnął J.D. jak lalką i postawił na ziemi.

- Tak, ale musisz nauczyć się panować nad koniem. -Cholera, głos mu się łamał jak przed chwilą chłopcu. - Mój syn nie da się dwa razy zwalić takiemu marnemu bydlęciu, jak ten gniady.

Łzy zaczęły spływać po piegowatych policzkach J.D.

- Ach, Dusty... - Mówił zdławionym głosem. Objął Dusty'ego w pasie i położył twarz na jego piersi.

Jasne.

Przez chwilę Dusty stał jak skamieniały z rękami niezręcznie opuszczonymi po bokach. Potem bardzo powoli zamknął chłopca w swoich ramionach... w bezpiecznym uścisku swoich ramion.

W pierwszą sobotę marca wczesnym popołudniem wydali przyjęcie. Udekorowali stary wiktoriański dom świątecznymi, złotymi kokardami i girlandami zieleni, starając się przy tym, żeby wszystko znajdowało się poza zasięgiem psotnych rączek Danny'ego.

Goście byli zaproszeni na drugą, ale Gloria zjawiła się godzinę wcześniej z własnym shakerem pełnym wódki z martini.

- Oto wstydliwa panna młoda i skoligacony pan młody - zaśpiewała. - Zdrowie! - Łyknęła prosto z shakera.

- Gdzie jest Neil? - Mimi uważała, że to jedyny człowiek, który może wpłynąć na Glorię i trochę ją uspokoić. -Myślałam, że przyjdzie z tobą.

- Zapomnijmy o Neilu! To tylko stary zrzęda. Powiedz, w czym mogę pomóc?

Mimi i Dusty wymienili spojrzenia, przy czym jej było pełne troski, a Dusty'ego niewzruszone. Wiedziała, że nie należy do mężczyzn, którzy wtykają nos w cudze sprawy. Nie zwykł dawać nikomu dobrych rad, a i sam nie lubił ich wysłuchiwać. Popełniał błędy i pozwalał innym na omyłki.

Później, kiedy na chwilę znalazła się z nim sam na sam, zwierzyła się:

- Gloria zaczęła pić, zanim tu przyszła. Znacznie bardziej zależy jej na Neilu, niż to przyznaje. Mam nadzieję, że to tylko drobna sprzeczka.

- Tak czy inaczej to nie nasza sprawa. - Ujął jej ramiona i oplótł się nimi w talii.

- Dusty! - Umknęła przez pocałunkiem, rozglądając się ze skrępowaniem. Widząc, że są sami, poddała się przytulając do niego. -Chyba po prostu chciałabym, żeby wszyscy byli tacy szczęśliwi jak ja.

Dusty, jednocześnie zachwycony i zakłopotany, spróbował zlekceważyć sprawę.

- Jeśli potrzebujesz tylko przyjęcia, żeby być szczęśliwa, możemy urządzać ich, ile zechcesz.

Roześmiała się i pocałowała go leciutko w usta.

- To ty dajesz mi szczęście, Dusty. Kocham cię. Przyzwyczaił się już do tych słów, ale zawsze czuł przyjemny dreszcz, kiedy je wypowiadała. Czyżby zaczął w nie wierzyć? A może pomału, ostrożnie, nieufnie, niechcący... odwzajemniał to uczucie?

Drzwi kuchni otworzyły się szeroko. Stanął w nich J.D. z Dannym w ramionach i uśmiechem na twarzy.

- O rany! - wykrzyknął z udawaną dezaprobatą. - Zamknij oczy, Danny. Jesteś za młody, żeby na to patrzeć. -Zakrył twarz dziecka dłonią i zataczając szerokie koło prześliznął się koło nich.

- Bezczelny chłopak! - zawołał za nim Dusty.

- Szczęśliwy chłopak - poprawiła go Mimi. - On też cię kocha. Należysz do tych facetów, których wszyscy dokoła kochają.

Nie pamiętał, żeby ktokolwiek wyrażał się o nim w ten sposób. Idąc przez hol i obejmując tę piękną i zakochaną kobietę, uświadomił sobie, iż po raz pierwszy od wielu, wielu lat zaczyna wierzyć, że miłość istnieje. A skoro tak, czy on sam w końcu znalazł miłość?

O piątej dom był pełen gości, którzy przyszli z życzeniami. Tłum wylewał się z salonu do holu i biblioteki.

Mimi miała wrażenie, że zebrało się tu całe miasto -poza Neilem Gordonem. Nawet Martin i Max przyjęli zaproszenie. Pete Patterson i paczka ze składu skupiła się w bibliotece przy biurku Dusty'ego, popijając piwo i obficie zakąszając. Byli tam wszyscy poza Hankiem, który bawił się z Dannym na kanapie w drugim końcu pokoju.

Na kanapie, z którą wiązały się bardzo szczególne wspomnienia Mimi.

Hank uśmiechnął się do niej, kiedy znalazła się w pobliżu.

- Urósł - zauważył i wyciągnął rękę, żeby delikatnie uszczypnąć dziecko. - Tylko spójrz na te uda!

Danny śmiał się i podskakiwał na poduszkach. Był ubrany w krótki kombinezon z jaskrawoczerwonej dzianiny i na tym tle wydawało się, że jego oczy są jeszcze bardziej niebieskie.

- Chcesz, żebym go już wzięła? - spytała Mimi. -Powinieneś wrócić do kolegów.

- Nie. Dobrze się bawimy we dwóch. - Potarł brodatą szczękę. -Myślałem, że może zjawi się tu dzisiaj jego matka.

Mimi obrzuciła go szybkim spojrzeniem, ale odpowiedziała wymijająco:

- Nie.

Hank wziął Danny'ego na ręce i wstał.

- Lepiej dla niej, żeby się pokazała, bo inaczej nie odbierze Dusty'emu tego małego huncwota.

Zażartował, ale w uszach Mimi zabrzmiało to złowieszczo. Skinął jej głową i podszedł do najbliższej grupy przyjaciół, żeby oni też mogli podziwiać dziecko.

Maria wśliznęła się do pokoju i rozejrzała szybko dokoła. Dostrzegła Mimi i przepchnęła się przez ciżbę.

- Pani siostra zabrała się do dzieła - oznajmiła po hiszpańsku. -Złapała tego przystojnego blondyna w holu za kuchnią i nie puszcza go.

Mimi aż jęknęła.

- O Boże, czyżby to Martin? Maria wywróciła oczy.

- Skąd mam wiedzieć? - Odsunęła się, żeby przepuścić Mimi. W holu Mimi prawie zderzyła się z Martinem Montgomerym.

Był czerwony na twarzy i koszulę miał rozpiętą niemal do pasa. Popatrzyła za nim, prawie bojąc się zapytać.

- Wszystko w porządku?

- W porządku - odpowiedział trochę zbyt szybko. - Przepraszam, chyba powinienem się czegoś napić.

Patrzyła, jak odchodzi i nawet nie zauważyła J.D., dopóki nie szarpnął ją za rękaw.

- Ma, zdaje się, że powinnaś coś zrobić z ciocią Glorią - oznajmił scenicznym szeptem.

W tym momencie usłyszała dochodzący z salonu przenikliwy głos Glorii.

- No i gdzie ta jubilatka? To znaczy panna młoda. – Roześmiała się.

Mimi poczuła, że zamiera jej serce. Zobaczyła Glorię stojącą, a właściwie należało powiedzieć chwiejącą się, przed kominkiem. Wszystkie spojrzenia zwrócone były w jej stronę. Z boku stał Dusty, czujny, ale nie zamierzający interweniować.

- Co ty wyprawiasz, Glorio? - Mimi rzuciła się do przodu i Gloria dopiero teraz zauważyła obecność siostry.

- Miriam! - Podniosła kieliszek z szampanem. Rozejrzała się po obecnych. - Uwaga. Wzniosę toast.

Gwar ucichł i wszyscy podnieśli kieliszki. Gloria mruknęła coś z satysfakcją.

- Za moją siostrę, która zawsze chciała wyłącznie tego, co najlepsze. - Jej głos był tylko trochę bełkotliwy. - I jej narzeczonego, który może jej to zapewnić.

Mimi jęknęła i spojrzała na Dusty'ego. Patrzył na wszystko, marszcząc lekko brwi. Zmusiła się do uśmiechu i przepchnęła do niego. Stanęła na palcach, pocałowała go w policzek i powiedziała:

- Ma już dosyć. Spróbuję ją na jakiś czas położyć.

- Dobry pomysł - zgodził się Dusty. Na jego twarzy nadal malowało się zakłopotanie.

Mimi i Dusty stali na frontowych schodach, żegnając ostatnich gości. Była prawie dziesiąta. Przyjęcie się udało, ale Mimi ledwie trzymała się na nogach. Ponieważ obaj chłopcy już spali, pozostało jej jeszcze tylko jedno do zrobienia.

Oparła się mocno o Dusty'ego, czując jego rękę obejmującą ją kojąco w talii.

- Pozostało nam tylko obudzić Glorię i wysłać ją do domu. Potem, jeśli będziemy mieli trochę szczęścia...

- Gloria nie śpi.

Ten głos przypominał krakanie. Gloria chwiejąc się, stała w otwartych drzwiach. Trzymała w ręku szklankę i Mimi gotowa była się założyć, że przezroczysty płyn w szklance nie był wodą.

Zamarła.

- Glorio, nie sądzisz, że masz tego dosyć?

- Czego? - Gloria wypiła spory łyk. Mimi spojrzała żałośnie na Dusty'ego.

- Muszę odwieźć ją do domu. Nie może usiąść za kierownicą.

- Ja to zrobię.

- Och, nie... - Przebiegła ją fala niepokoju, ale właściwie dlaczego? Dusty zna Glorię od lat. Z pewnością zachowa się właściwie.

- Na pewno? Ja mogę pojechać.

Uśmiechnął się tym niespiesznym uśmiechem, do którego zawsze tęskniła. Ostatnio ten uśmiech pojawiał się częściej.

- Będziesz na mnie czekała?

- Nic mi w tym nie przeszkodzi.

- W takim razie nie ma sprawy.

Wziął ją w ramiona i pocałował z ogromną czułością. Przywarła do niego i ogarnęło ją uczucie szczęścia.

- Do diabła! Nie możecie zaczekać, aż wyjdę? Dusty łagodnym ruchem odsunął Mimi.

- Glorio - odezwał się bezbarwnym tonem. - Jesteś czasem jak wrzód na tyłku i to prawie bez wysiłku z twojej strony. - Zwracając się do Mimi, dodał półgłosem: - Nie martw się. Zawiozę ją i wracam.

Przywarła do jego ramienia, czując, że nagle ogarnia ją panika, której powodu nie potrafiła sobie wyjaśnić.

- Czy nie mógłby Morrissy?... Rozgiął jej palce.

- Przecież on jest od godziny w łóżku. Nie martw się, moja mała, za pół godziny będę z powrotem.

Zza pleców dobiegł ją oburzony głos Glorii.

- Gdzie ja, do diabła, podziałam te klucze? - Rozległ się brzęk tłuczonego szkła, gdyż Gloria upuściła, albo rzuciła, szklaneczkę.

Mimi broniła się przed uczuciem oburzenia. Na razie nic nie da się zrobić. Wiedziała, że Gloria ma problemy z piciem i powinna była już kilka tygodni temu namówić ją na wizytę u specjalisty.

Gloria opadła bezwładnie jak worek na fotel przy kierowcy w mercedesie i gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Dusty wjeżdżając na szosę, zerknął na nią.

- Dobrze się czujesz?

- Dlaczego, do diabła, miałabym się czuć źle?

Cisnęła mu te słowa jak oskarżenie. Wzruszył ramionami. Dawniej nieraz stykał się z pijakami. Jego sposób postępowania z nimi polegał na tym, żeby pozwolić im robić, co chcą, chyba że zaczną zagrażać komuś Bogu ducha winnemu, kto akurat wejdzie im w drogę. Nigdy nie próbował się z nimi spierać, powiedział więc cierpliwie:

- Nie ma żadnego powodu, Glorio.

- Widzisz! - Obrzuciła go tryumfującym spojrzeniem spod półprzymkniętych powiek, najwyraźniej przekonana, że mówi rozsądnie. - Byłam duszą przyjęcia. Czy nie tak? Widziałeś, jak zabawiałam się z Martinem Jak-mu-tam? Teraz, kiedy Mimi go rzuciła... Neil to miernota, więc czemu nie?

Mówiła głośno, bełkotliwym głosem. Dusty słuchał jednym uchem. Po kilku minutach zdawało się, że zapadła w drzemkę. Ale w jakiś czas potem znowu usiadła prosto.

- Wiedziałam, że życzenie Mimi musi się spełnić - oznajmiła. -Powiedziałam jej kiedyś i powtarzałam milion razy...

Przechyliła głowę i oparła czoło o szybę.

- Co takiego? - Dusty nie mógł powstrzymać się przed pytaniem, z góry zakładając, że życzenie Mimi spełniło się, bo był nim on.

- Co?

- Mówiłaś, że powtarzałaś coś Mimi milion razy.

- Aha. Urodziny.

- Jakie urodziny?

- No, to życzenie. - Gloria zachichotała. - Zażyczyła sobie, żeby udało się jej upolować milionera... - Zakryła usta dłonią. - Ojej, co ja wygaduję! Wymyśliła sobie, że uda się jej trafić na milionera, zanim skończy czterdziestkę. Nie wygląda na trzydzieści dziewięć lat, prawda? Jak myślisz, ile ja mam lat? No, dalej, zgaduj.

- Chyba nie mówiłaś serio? Ot tak, z zimną krwią postanowiła...

- Do diabła, wcale nie! Ona ma gorącą krew, głuptasie! Ale to na mózgu Dawida załatwiło ich... obiecywał jej gruszki na wierzbie, a nie dał nawet jednej maleńkiej gwiazdki. Była zawsze biedna jak mysz kościelna i miała już tego po dziurki w nosie. Proponowałam jej pieniądze...bo jestem dobrą siostrą, nie mam węża w kieszeni! Ale chyba wolała zarobić je kładąc się na wznak, niż przyjąć je ode mnie. - Gloria roześmiała się serdecznie. - Ona... ona... o Boże, jak mnie suszy. Może moglibyśmy stanąć na jed... Nie, widzę, że nie.

Dusty był oszołomiony. Zacisnął dłonie na kierownicy tak mocno, że pobielały mu kostki palców.

- Glorio, czy jesteś za coś zła na Mimi?

- Zła? Skądże? - Gloria opadła do tyłu. - Kocham moją siostrę, Neil.

- Nie jestem Neilem, Glorio. Jestem Dusty.

- Ach, tak. - Spojrzała na niego, ale go nie rozpoznała.

- No dobrze, może ociupinkę zazdroszczę Mimi. - Wyciągnęła przystrojoną diamentami dłoń, pokazując palcem wskazującym i kciukiem, jak mała jest ta zazdrość. - Zawsze mogła mieć każdego chłopaka... ustawiali się do niej w szeregu. Ale była głupia... no wiesz. Ładna, ale biedna. Teraz znalazła kogoś, kto jest ładny, ale bogaty.

O Boże, co ona wygaduje? Chciał zadać jej pytanie, ale zląkł się odpowiedzi, jaką mógł usłyszeć. Prowadził samochód z posępnym spojrzeniem i zaciśniętymi wargami.

- Uroda prędzej czy później mija - mamrotała Gloria. Nie chciał jej słuchać, ale było to silniejsze od niego.

- Zdziwiłbyś się, jak łatwo jest kochać się z kimś, gdy w grę wchodzi forsa. Oni we wszystko wierzą, zwłaszcza w łóżku. -Zachichotała. - Jak myślisz, w jaki sposób się urządziłam? Mimi nie jest ani trochę lepsza ode mnie, Neil!

- Chwiała się jej głowa. - Nie jesteś Neil. Gdzie jest, do diabła, Neil?

- Zostaw w spokoju Neila. Mówimy o Mimi.

- Wszyscy mówią tylko o Mimi. - Przetaczała się po siedzeniu. -Powiedziała, że spłynęło na nią objawienie. Cholera, sporządziłam listę! - Jej głos stał się chełpliwy. -

Powiedziałam, dobrze, dziewczyno, masz tu najbogatsze i najlepsze partie w mieście. Wybieraj. - Osunęła się i jej głowa kiwała się bezwładnie. - Tak zrobiła. Chłopie, ale numer wycięła! Mogła mieć wszystkich trzech.

Dusty'emu żołądek podchodził do gardła i łomotało mu w skroniach. Jedyną rzeczą, jaka ją łączy ze mną, są pieniądze, to samo, za co moja matka pokochała Harry'ego Chalmersa. Mimi jest po prostu dziwką jak Melinda. Gorszą! Melinda nigdy nie mówiła, że mnie kocha.

Gloria pochyliła się w jego stronę i ścisnęła go za udo.

- Ale ty byłeś pierwszy na liście, Dusty, chłopcze -wychrypiała. - Byłeś pierwszy na mojej liście. I tylko popatrz, jak ładnie się wszystko ułożyło. Jak cholera!

Jasna cholera!

Dusty prawie wniósł Glorię do bawialni, rzucił ją na kanapę i przyglądał się, jak próbuje wstać, pada i zasypia -wszystko w ciągu kilku minut. Potem zamknął za sobą drzwi wejściowe, podszedł spokojnie do samochodu i spróbował wybić pięścią boczną szybę.

Szyba zatrzeszczała i ugięła się nieco, ale nie pękła. Miał wrażenie, że pękły mu natomiast kości w dłoni i z zadowoleniem przyjął ból. Na chwilę chociaż usuwał z jego umysłu wszystko inne, przenosił go w inne miejsca i inne czasy -kiedy jeszcze nawet nie słyszał o Mimi Carlton...






















ROZDZIAŁ 11



Danny obudził się z płaczem, co mu się nigdy dotąd nie zdarzyło. Mimi, czekająca w sypialni na Dusty'ego, pobiegła do pokoju dziecka. Długa, biała koszula nocna powiewała wokół niej, kiedy brała malca na ręce.

- Moje biedactwo - szepnęła. Tuląc go do piersi, kołysała, dopóki się nie uspokoił. Potem poszła z nim do sypialni pana domu i usiadła przy oknie od frontu. Oczy Danny'ego zamknęły się i chłopczyk westchnął cichutko.

Nie powinna się dziwić temu, że Danny był zbyt podniecony, żeby zasnąć. Dla niego to przyjęcie też musiało być nie lada przeżyciem. W pewnym momencie J.D. nazwał go „pieszczochem przyjęcia" i tak właśnie musiał się czuć Danny przechodząc z rąk do rąk.

Nawet nie wie, jaki jest szczęśliwy, myślała posępnie Mimi. Nie miał do czynienia z Glorią.

Będę musiała powiedzieć jej jutro coś o tym piciu, uświadomiła sobie Mimi. Powinnam uczynić to już dawno, ale wiem, że zraniłabym jej uczucia. Jednak sprawy zaszły już tak daleko, że coś trzeba zrobić, nie oglądając się na nic.

Zobaczyła daleko na szosie światła samochodu Dusty'ego i zaraz nastrój jej się poprawił. Na ustach pojawił się błogi uśmiech. Kocha Dusty'ego i on ją kocha - była tego coraz bardziej pewna. Już wkrótce on też zda sobie z tego sprawę. Na razie będzie robiła wszystko, co w jej mocy, żeby zasłużyć sobie na jego zaufanie, gdyż to jest klucz do wszystkiego.

Usłyszała, jak otwierają się frontowe drzwi, a potem skrzypienie schodów. Ostrożnie zaniosła śpiące dziecko do łóżeczka. Przez chwilę stała jeszcze, przyciskając Danny'ego do serca. Potem pocałowała go w czubek głowy i delikatnie ułożyła.

Westchnął, przekręcił się na brzuszek i podciągnął pod siebie kolana. Uśmiechając się do niewyraźnego kształtu, Mimi przykryła go i wyszła na palcach.

Dusty stał przy oknie, odwrócony do niej tyłem. Przez jej plecy przebiegł dreszcz, ale otrząsnęła się. Lekkim krokiem podeszła i objęła go w talii.

- Tak długo cię nie było!

Rozsunął jej ramiona i obrócił ją. Znacznie górował nad nią - onieśmielający cień w słabo oświetlonym pokoju.

- Danny obudził się z płaczem. Chyba za bardzo się zmęczył. Położyłam go przed chwilą z powrotem do łóżka.

Dusty milczał. Nie objął jej, nie zrobił nic. Patrzył tylko na nią z twarzą pozbawioną wyrazu. Zwilżyła końcem języka suche wargi.

- Dusty, co się stało?

Przez chwilę zdawało się jej, że nie zwróci już na nią uwagi. Ale złapał ją za koszulę na piersi i powoli przyciągnął do siebie, unosząc nieco w górę, tak że ledwie czubkami palców dotykała podłogi. Odruchowo chwyciła go za nadgarstki, żeby choć trochę osłabić uścisk.

Kiedy jej twarz znalazła się zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy, zaczął mówić cichym, lodowatym głosem:

- A cóż takiego mogło się stać?

Próbowała się uwolnić, ale z łatwością ją przytrzymał. Wolną ręką chwycił jej podbródek, unieruchamiając twarz. Przez dłuższą chwilę patrzył na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy... a potem przywarł wargami do jej ust.

Uniósł głowę i usłyszała chrapliwy oddech. Odsunął ją od siebie.

Oczy mu błyszczały i wreszcie przemówił jakimś obcym głosem:

- Myślałem, że będę mógł to zrobić. Mimi poczuła, że przenika ją chłód.

- Co zrobić, Dusty?

Użył ordynarnego słowa, które sprawiło, że skamieniała. Nawet gdyby ją uderzył, nie wprawiłoby ją to w większe osłupienie.

- O czym... o czym ty mówisz? - wykrztusiła, sięgając ręką do szyi.

- Przecież to właśnie robiliśmy. - Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął jakiś przedmiot. Portfel? Była zbyt oszołomiona, żeby zwracać na to uwagę.

Ciągnął tym samym chrapliwym, szydzącym głosem:

- Myślałem, że jestem doświadczonym klientem, ale przy tobie, mała, staję się żółtodziobem. Myślę, że tobie jest równie łatwo kopulować z bogatym, jak z biednym... ale z bogatym jest to znacznie korzystniejsze.

Równie łatwo jest kochać bogatego, jak biednego. Bękarcia wersja słów Glorii. O Boże, więc on pomyślał, że chcę go mieć dla jego pieniędzy!

- Dusty, pozwól mi wytłumaczyć...

Złapał ją za nadgarstek i wcisnął jej coś w rękę. Z przerażeniem zobaczyła, że były to pieniądze. Osuwając się przed jego nieustannym naporem, poczuła pod kolanami krawędź łóżka. Nagle puścił ją i runęła na posłanie.

Dokoła opadały banknoty.

Jego wysoka postać górowała nad nią niby jakaś przerażająca zjawa.

- Jesteś oszustką - rzucił jakimś osobliwie nierzeczywistym głosem. - Nienawidzę oszustów.

Udało się jej podnieść.

- Cokolwiek powiedziała ci Gloria...

- Dobrze wiesz, co powiedziała.

- Nie wiem! Była pijana... mogła mówić, co jej ślina na język przyniesie. - Zmięte banknoty były dla niej zniewagą, więc odsunęła je na bok i wyciągnęła ręce w jego stronę.

Ujęła dłonie Dusty'ego, który wzdrygnął się. Wyglądał, jak człowiek złamany bólem, fizycznym bólem. Kiedy spojrzała na jego napuchniętą i pokaleczoną rękę, uświadomiła sobie, że tak jest rzeczywiście.

- Dusty, twoja dłoń... Otrząsnął się.

- Mam gdzieś moją dłoń. - Zgiął rękę i pocierał poobijane kostki. Patrzył na nią pałającymi oczami. - Dlaczego to robisz, Mimi? Dlaczego robisz to mnie?

- Co? Nie wiem nawet, czemu mam zaprzeczać! -Przerażenie sprawiło, że poczuła mdłości. Klęczała na łóżku, załamując ręce, w szeroko rozpostartej nocnej koszuli.

- Postanowiłaś wyjść za bogatego mężczyznę, tak czy nie?

- Nie! Był to tylko... żart. Siedziałam z moim synem w hotelu w Denver, miałam na koncie niecałe tysiąc dolarów i wypowiedziałam życzenie urodzinowe. Było to głupie, ale nigdy nie miało znaczenia!

- Nie?- Ironicznie uniósł brwi.

- Dlatego tak się gniewasz? Myślisz, że wychodzę za ciebie dla pieniędzy? Dusty, gdybym tylko szukała bogatego męża, mogłabym uwieść Martina, mogłabym uwieść Maxa...

- I robiłaś to. Może nie przeszli pomyślnie próby. -Wskazał głową na łóżko. - To chyba mało prawdopodobne... zgodnie z tym, co powiedziała twoja siostra, jeśli tylko znajdzie się dosyć forsy, wszystko jest w porządku.

- Do diabła z tobą, Dusty! Chcesz prawdy, całej prawdy? Przez jego twarz przemknął jakiś cień. Lęk? Jednak w jego głosie nie było ani śladu wahania.

- Niczego innego nigdy nie pragnąłem.

- Oto ona. Zakochałam się w tobie, cholera! Pomyślałam, że mogę mieć wszystko, miłość, bezpieczeństwo finansowe, wspaniałego mężczyznę, który zaopiekuje się mną i moim synem. Kocham cię bogatego czy biednego, a pech chciał, że jesteś bogaty. Nie

przychodzi mi do głowy żaden pomysł, jak mogłabym przekonać cię, że... Zaraz, mam! - Rozwiązanie wydawało się oczywiste. - Podpiszę małżeński kontrakt nie czytając - myślała na głos.

- Małżeński kontrakt, do diabła! - Chwycił ją za łokcie i zdjął z łóżka. - Oto moja propozycja, możesz ją przyjąć albo odrzucić. Zostaniesz tu jako moja kochanka. Będę płacił ci za usługi, ale nigdy się z tobą nie ożenię. Kropka.

Spoliczkowała go. Nie zważając na konsekwencje, cofnęła prawą rękę i otwartą dłonią wymierzyła mu policzek. Jego głowa odskoczyła do tyłu i dało się słyszeć jakby klaśnięcie.

Usta Mimi otworzyły się szeroko z przerażenia i patrzyła na niego skonsternowana. Przez całe życie nikogo nie uderzyła, nawet swojemu dziecku nie dała klapsa. Nie wierzyła w kary cielesne. Wierzyła w rozum. Wierzyła w potęgę miłości.

Podniósł rękę i pogładził ciemnoczerwoną plamę na policzku. Nigdy jeszcze nie widziała takiego wzburzenia w jego niebieskich oczach ani tak kurczowo zaciśniętych szczęk.

- Przepraszam - powiedziała bez tchu. - Nie mogę uwierzyć, że zrobiłam coś takiego.

- Nie przejmuj się. Zapłacisz za to. - Jego spojrzenie prześliznęło się poza nią i spoczęło na łóżku.

- Nie! - krzyknęła drżącym głosem. - Dusty, nie w gniewie!

- Co to za różnica, jeśli pieniądze są dobre? - Szarpnął za koszulę, nie spuszczając z niej wzroku.

Obróciła się i rzuciła w najdalszy koniec łóżka, ale był od niej szybszy. Chwycił ją za kostkę i przyciągnął do siebie. Walczyła zawzięcie, w milczeniu - bez nadziei.

Przewrócił ją na plecy i zwalił się na nią, unieruchamiając jej ręce nad głową jedną swoją dłonią. Wolną ręką sięgnął do guzików jej koszuli.

- Przyszła pora zapłaty - burknął.

Pisk dochodzący z pokoju dziecinnego wdarł się między nich i oboje zamarli. Dusty odrzucił do tyłu głowę i z rozszerzonymi nozdrzami patrzył w stronę zamkniętych drzwi.

Mimi poczuła, że uchwyt jego ręki zelżał i wykorzystała szansę.

- Puść mnie! - krzyknęła. - Muszę biec do Danny'ego. Przez chwilę myślała, że jej słowa nie znajdą żadnego odzewu, ale po chwili zerwał się z łóżka. Natychmiast czmychnęła na drugą stronę i wstała. Spojrzeli na siebie ponad łóżkiem, które miało być małżeńskim, ale już nigdy nie będzie.

- Jesteś potrzebna Danny'emu. Mnie nie. - Odwrócił się od niej.

- Dusty. Poczekaj chwilę.

Przystanął w połowie drogi do drzwi. Zdjęła z palca pierścionek zaręczynowy i spojrzała na Dusty'ego przez łzy.

- Nie zapomnij tego. - Podała mu pierścionek.

- Zatrzymaj go - odparł głosem pełnym pogardy. -Zarobiłaś na niego.

Ogarnęło ją poczucie straszliwej beznadziejności.

- Nie - zaprzeczyła zduszonym głosem. - Nie chcę go. Chciałam ciebie i niczego poza tym. - Przełknęła z trudem ślinę. - J.D. i ja wyprowadzimy się jutro. Wezmę tylko to, z czym tu przyszłam. Nie będziesz musiał liczyć sreber stołowych ani robić spisu kontrolnego antyków.

Co za cholerne kłamstwo, myślał Dusty, wzruszając ramionami i wychodząc z pokoju. Kiedy opuści jutro ten dom, zabierze ze sobą jego ostatnią szansę na szczęście.

Mimi podała Danny'emu kolejną łyżeczkę kaszki, a dziecko rzuciło się do przodu, wytrącając jej łyżeczkę z dłoni.

Tylne drzwi otworzyły się szeroko i do środka wpadł jak burza J.D.

Patrząc na niego, Mimi poczuła się bardzo źle. To, co miała mu do powiedzenia, unicestwi jego świat równie niechybnie, jak unicestwiło jej świat Dzięki Bogu jest taki dojrzały jak na swój wiek. Wytłumaczy mu wszystko.

Musi. Wskazała na puste krzesło.

- Musimy porozmawiać, synku.

Spojrzał najpierw na drzwi do holu, a następnie na krzesło.

- Ojej... To nie może zaczekać?

- Niestety nie. To bardzo ważne.

- No dobrze. - Podszedł do stołu i opadł na krzesło, wyciągając przed siebie chude nogi w dżinsach. Jak zwykle ostatnio miał na nogach buty do konnej jazdy. Spojrzał na nią współczująco, jakby wyczuwał jej zakłopotanie.

- Wiesz o tym, że Dusty powiedział, że będę mógł mówić do niego tato, kiedy się pobierzecie? - spytał.

Mimi poczuła nagły skurcz serca.

- J.D., ta sprawa... - Starała się ukryć swoją udrękę.

- Nie chcesz? - Chłopiec zmarszczył brwi. - Nie pomyślałem, że może to być nie w porządku wobec tatusia, ale jeśli ty... - Poklepał ją niezgrabnym gestem po dłoni i na jego pełnej przejęcia twarzy odmalowało się zakłopotanie. - Nie płacz, mamo.

Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że płacze. Otarła wilgotne policzki.

- J.D., wszystko na nic - wybuchnęła. - Zaręczyny zerwane. Wyprowadzamy się jeszcze dzisiaj. - Ale nie do Glorii. Wszystko jedno dokąd, byle nie do niej!

Cofnął się i pobladł. Poruszał ustami, ale nie dobył się z nich żaden dźwięk.

- Nie ma w tym niczyjej winy - zaczęła szybko Mimi, żeby mógł dojść do siebie. - Pomyliliśmy się, to wszystko. Wiem, że jesteś zawiedziony. Ja też, ale...

- Nie! - J.D. zerwał się na równe nogi. Skulił ramiona, w jego oczach był obłęd. - Nie możesz mi tego zrobić! Nie pozwolę na to!

- J.D.! - Przerażona Mimi patrzyła na syna.

Danny też miał niepewną minę. Zmarszczył brwi, wysunął dolną wargę, zacisnął powieki i wydał z siebie mrożący krew w żyłach wrzask.

- Kocham Dusty'ego! - ryczał J.D., przekrzykując dziecko. - I pana Swaina, i... o rany, nawet polubiłem tego brzdąca!

Mimi wstała i chciała objąć drżącego na całym ciele syna.

- Ja też kocham ich wszystkich, synku, ale...

- Nie jestem twoim synkiem! - J.D. strząsnął jej rękę i cofnął z wyrazem oskarżenia na twarzy. - To twoja wina!

Wzdrygnęła się, słysząc to oskarżenie.

- To nieprawda - zająknęła się. - Coś się stało... Dusty źle zrozumiał.

- Oszalał na twoim punkcie! Wszyscy tak mówią. Proszę cię, mamo, powiedz mu, że zmieniłaś zdanie - błagał J.D. - Powiedz mu, że za niego wyjdziesz.

Rozpacz syna poraziła ją, ale nie mogła stwarzać mu złudnych nadziei.

- To nie ja zerwałam. To on.

Przez chwilę miał minę, jakby jej nie uwierzył. Potem rysy mu okrzepły - za bardzo, jak na jego wiek.

- Co zrobiłaś, mamo? - krzyknął. - Musiało to być coś strasznego! - Obrócił się i skoczył do drzwi.

- J.D.! Zaczekaj!

Zanim zdołała uwolnić Danny'ego, wziąć na ręce i ruszyć z nim przez hol, frontowe drzwi już się zamknęły. Wybiegła na poranną mżawkę i zaczęła rozglądać się rozpaczliwie za J.D. Nigdzie ani śladu chłopca.

Ale był ktoś inny: ford Neila Gordona sunął powolutku podjazdem. Przez chwilę Mimi zastanawiała się nad zasadnością rozmowy z siostrą w tych okolicznościach i w końcu doszła do wniosku, że nie może jej uniknąć.

Poza tym tyle razy w nocy powtarzała zdania poczynając od: Jak mogłaś coś takiego zrobić rodzonej siostrze? Czekała więc na szczycie schodów, pod okapem portalu, z lodowatym i nieprzyjaznym wyrazem twarzy.

Neil wysiadł i obszedł samochód, żeby pomóc Glorii. Wygramoliła się i przez chwilę trzymała kurczowo drzwiczek. Oczy miała zasłonięte ogromnymi słonecznymi okularami, chociaż dzień był mroczny i ponury. Nawet z tej odległości Mimi widziała, że Gloria ma dreszcze.

Neil powiedział coś, a Gloria skinęła potakująco. Odetchnęła głęboko i zatrzasnęła drzwiczki. Szła jakby bosymi nogami po tłuczonym szkle, z ogromnym wysiłkiem stawiając jedną stopę przed drugą. Kiedy znalazła się na schodach, podniosła wzrok na Mimi.

- Gdzie Dusty? - wychrypiała. - Chyba powinnam przeprosić przyszłego szwagra.

- Nie jest już twoim przyszłym szwagrem i jeśli winna jesteś komuś przeprosiny...

Twarz Glorii zmarszczyła się. Mimi przełknęła mocne słowa, gdyż miała pełną świadomość, że utkwiłyby między nimi dwiema na zawsze. Patrząc z góry na siostrę, czuła, że gniew zaczyna ją powoli opuszczać. Gloria popełniła błąd, ale nieświadomie. Mimi nigdy by nie uwierzyła, że mogła to zrobić umyślnie.

Także motywy postępowania Dusty'ego nie były niegodziwe. Został zraniony i bił na oślep, ale będzie cierpiał bardziej niż inni z powodu swojego braku zaufania do ludzi i świata. Tak, bardziej nawet niż Mimi, chociaż ona nigdy już zapewne nie wypełni pustki, jaką pozostawił w jej sercu. Byli jednak ludzie, których kochała i którzy odwzajemniali jej uczucia. Dusty nie ma nikogo. Nikogo poza dzieckiem, po które niebawem zgłosi się matka.

Tak więc Mimi patrzyła na Glorię, na łzy zbierające się w oczach siostry i dokończyła łagodniejszym tonem:

- Jeśli winna jesteś komuś przeprosiny, Glorio, to tylko samej sobie. Jak długo jeszcze będziesz się tak krzywdzić?

Dusty wyglądał przez wielkie, zwieńczone łukiem okno swojej sypialni na drugim piętrze dokładnie w chwili, kiedy Gloria i Neil podjeżdżali pod dom. Wraca na miejsce zbrodni, pomyślał z goryczą. Nie słyszał rozmowy, ale zobaczył, że Gloria siada na najniższym schodku, opiera ramiona na kolanach, kryje twarz w rękach, i usłyszał okrzyk pełen udręki.

Potrafił wyobrazić sobie, co powiedziała Mimi. O nie, nie odejdzie stąd, zrzucając całą winę na Glorię. Trzeba natychmiast temu zaradzić.

Zbiegł po dwa stopnie, spragniony walki. Przemierzywszy kilkoma susami wielki hol, otworzył gwałtownie drzwi. Mimi klęczała przed siostrą, trzymała Glorię za dłonie i przemawiała do niej z wielkim przejęciem. Neil stał osłonięty portalem, trzymając jedną ręką Danny'ego w pasie.

Kiedy Dusty wypadł tak bezceremonialnie, Mimi uniosła głowę. Wyglądała na wyczerpaną, miała podkrążone oczy i głębokie pionowe kreski przy ustach. Zaczęła mówić, ale Gloria błagalnym gestem dotknęła jej ramienia.

- Zajmij się dzieckiem, dziewczyno, i pozwól mi porozmawiać z Dustym.

- Jesteś pewna? - Mimi zerknęła na Danny'ego, który wił się w ramionach Neila.

- Jest pewna. - Neil poczekał, żeby Mimi podeszła i przekazał jej swój ciężar. - Nie martw się. Będę tutaj.

Spojrzenie, jakim obrzucił Dusty'ego, było najwyraźniej wyzywające. Widocznie Neil był zadowolony, że nie musiał wtrącać się do spraw między siostrami, ale czuł się wystarczająco zaangażowany w życie Glorii, aby nie zostawiać jej sam na sam z człowiekiem, który miał powody, by nie okazywać jej szczególnej życzliwości.

Żałosne spojrzenie Mimi wędrowało między Dustym a Glorią. Kiedy zobaczyła, że żadne nie zachęca jej do pozostania, poczuła się, jakby uszło z niej całe powietrze.

- To naprawdę trudne - szepnęła. - Zwłaszcza że kocham was oboje.

Trzymając Danny'ego na rękach, weszła do domu z największą godnością, na jaką było ją stać.

Dlaczego musiała powiedzieć to właśnie teraz? - zastanawiał się z rozdrażnieniem Dusty. Myślała, że jest na tyle głupi, żeby po tym wszystkim, co się stało, mógł jej wierzyć? Może po prostu chciała jeszcze raz obrócić nóż w jego ranie.

Gloria wstała powoli. Wyglądała na postarzałą o dwadzieścia lat.

- Wyglądasz tak, jak się czujesz. Naprawdę kiepsko. - Stwierdziła tak, jakby to podobieństwo sprawiło jej przyjemność.

- A ja zbiegłem, żeby cię bronić. - Spojrzał na nią ponuro. -Przyjechałaś, żeby mnie wykończyć?

- Przyjechałam, żeby przeprosić. Przyjechałam, żeby zdać się na twoją łaskę i niełaskę. Nie myśl, że jest to łatwe w towarzystwie praojca wszystkich kaców.

- Glorio - odrzekł, zrywając z polityką niemieszania się do cudzych spraw, której przestrzegał przez całe życie -jako przyjaciel muszę ci powiedzieć, że pijesz za dużo.

Nie wzdrygnęła się nawet

- Tak, wiem. Neil i Mimi już mi o tym mówili. - Obrzuciła Neila przelotnym, pełnym wdzięczności spojrzeniem. - W poniedziałek idę do mojego lekarza, żeby umieścił mnie w klinice Berty Ford. Jeśli mam cierpieć, niech będzie to przynajmniej w eleganckim otoczeniu.

- Racja. - Dusty był niezadowolony z siebie, gdyż te słowa przyniosły mu ulgę. Nie chciał się przejmować nie swoimi kłopotami.

Spojrzała na niego z ukosa.

- Teraz moja kolej. Ty, mój przyjacielu, jesteś skończonym dupkiem.

Neil obrzucił Dusty'ego spojrzeniem mówiącym „zgadzam się z tą opinią" i ujął Glorię za ramię. Wszyscy troje ruszyli powoli w stronę samochodu.

- Zechcesz podać jakieś szczegóły, czy też jestem dla ciebie ogrodową odmianą dupka na co dzień? - spytał Dusty. Bywał nazywany gorzej, do diabła, sam siebie obrzucał gorszymi wyzwiskami.

I to prawdę mówiąc dopiero co.

Przystanęła, zwróciła ku niemu twarz i przez moment była dawną Glorią. Zaczęła przegląd od linii włosów, a następnie jej spojrzenie ześliznęło się na twarz, tułów, nogi, aż do stóp, a potem z powrotem do góry. Uśmiechnęła się.

- Nie masz w sobie nic z odmiany ogrodowej. Kiedy jesteś sprytny, jesteś kuty na cztery nogi, a kiedy jesteś głupi, stajesz się dupkiem. Jeśli chodzi o moją siostrę, okazałeś się przesadnie głupi.

Nie dał się złapać na przynętę.

- Trudno mi z tym dyskutować.

Zdjęła okulary i przyjrzała mu się swoimi nabiegłymi krwią oczami.

- Zamknij się i posłuchaj. Mogę w każdej chwili dostać mdłości i zapomnieć, co mam ci do powiedzenia.

- Co takiego?

- Że powinieneś wziąć pod uwagę przyczynę. - W jej głosie brzmiało obrzydzenie. - Czy przyszło ci na myśl, że chociaż kocham moją siostrę, mogę jej zazdrościć? Tylko pomyśl. Wyszła pierwszy raz za swoją młodzieńczą miłość, za mężczyznę, którego pokochała. Przeszła z nim piekło podczas choroby... a potem umarł. - Potrząsnęła głową i westchnęła. - Ja natomiast trzykrotnie wychodziłam za bogatych mężczyzn, przy czym z dwoma z nich mogłam po pierwszym miesiącu przebywać bez emocji w tym samym pokoju. Oczywiście, namawiałam moją ubogą siostrę, żeby poszukała sobie bogatego mężczyzny. To odruch warunkowy. I oczywiście nie uwierzyłam jej, kiedy wyznała, że zakochała się w tobie, a powiedziała to.

Neil otworzył jej drzwiczki samochodu, a ona usiadła ciężko.

- Oczywiście, byłam zazdrosna, bo wyglądało na to, że będzie miała i miłość, i pieniądze. Do diabła, nie jestem święta, ale myślałam, że potrafię panować nad swoimi najniższymi instynktami. I panowałam... przez jakiś czas.

Zamknęła drzwiczki i opuściła szybę, a w tym czasie Neil obszedł samochód i zajął miejsce dla kierowcy.

- Pozwól, że powiem ci coś o mojej siostrze. Potraktowałeś ją jak szmatę, ale czy ona próbowała ci się odpłacić? Nie. Martwi się o Danny'ego, o J.D., a nawet o Morrissy'ego i Marię. Gdybym była na jej miejscu... gdybym była na jej miejscu, a ona na moim, zabiłabym najpierw ją, a potem ciebie. A co ona zrobiła? Powiedziała, że nas kocha.

Odchyliła się do tyłu i przymknęła oczy. Neil uruchomił silnik i odjechali, zostawiając Dusty'ego pełnego wątpliwości. Kiedy samochód całkowicie zniknął mu z oczu, odwrócił się i poszedł wolnym krokiem do domu.

Wszedł do biblioteki. Maria polerowała właśnie meble. Trzymając w jednym ręku pastę, a w drugim miękką ściereczkę podniosła na niego wzrok.

- Będę tutaj pracował - oznajmił. - Gdybyś mogła się pospieszyć, byłbym bardzo wdzięcz...

W oczach Marii pojawiły się błyskawice, a z ust trysnął potok hiszpańszczyzny. Cisnęła z rozmachem ściereczkę nie przestając wyrzucać z siebie słów z szybkością karabinu maszynowego. Zrozumiał z tego bardzo niewiele, coś o Mimi, coś o głupcu, ale nietrudno było pojąć, że to on jest atakowany. Wybuchnęła płaczem i wybiegła z pokoju.

O Boże! Miał uczucie, że cała żeńska część ludności wolnego świata ma z nim dzisiaj na pieńku. Naprawdę nie potrafił zrozumieć kobiet.

Morrissy wkroczył do biblioteki tuż przed jedenastą z ponurą miną. Dusty spojrzał znad stosu papierów z ulgą, gdyż tym razem nie była to osoba płci żeńskiej. Miał ich już po dziurki w nosie.

Ulga trwała krótko.

Morrissy oparł się pięściami o biurko i pochylił do przodu z oczami jak szparki.

- Chłopak jest w stajni i wypłakuje oczy, mały przybłęda urządza kocią muzykę w kojcu. Mimi na górze pakuje się i pochlipuje, a ta Maria gada po meksykańsku do siebie i rozrzuca brudną bieliznę po werandzie na tyłach.

Dusty skrzywił się.

- I co z tego?

- Co masz zamiar z tym wszystkim zrobić? Dusty odchylił się do tyłu na krześle.

- Et tu, Brute?

- Nic nie wiem o tym zwierzęciu, ale reszta stada oszalała, to mogę ci powiedzieć. Ty jesteś przywódcą stada, więc ty musisz z tym coś zrobić. Ożeń się z tą dziewczyną i wyciągnij wszystkich z nieszczęścia. Siebie też.

Morrissy nie należał do tych, którzy szafują radami, chyba że w ogólnych terminach filozoficznych. Tak więc Dusty był zdumiony, ale nie zmieniało to niczego.

- Nie zrobię tego, Morrissy. Stary kowboj nie ustępował.

- Myślałem, że dałeś słowo.

- Dałem. - Dusty zawahał się. Nie mógł tego powiedzieć nikomu poza Morrissym. - A potem stwierdziłem, że ona nie różni się od innych kobiet. Chodzi jej tylko o forsę.

Morrissy parsknął lekceważąco.

- Nie uwierzyłbym, nawet gdyby powiedziała mi to prosto w oczy. Ani ty, gdyby Bóg dał ci chociaż tyle rozumu, co gęsi. -Zakręcił się na pięcie i wyszedł ciężkim krokiem z pokoju.

Dusty był jeszcze obolały po tym, co usłyszał z ust Morrissy'ego, kiedy punktualnie o jedenastej rozległo się stukanie kołatką. Przyszedł Tom, pomyślał Dusty, czekając, aż ktoś wpuści adwokata.

Nikt tego nie zrobił. Tom zastukał znowu, ale głośniej. Dusty nadal czekał. Nic. Klnąc pod nosem przeszedł przez hol i otworzył drzwi.

Adwokat stał na ganku i na jego twarzy malowało się zdumienie. Zamiast ciemnego garnituru i konserwatywnego krawata miał tym razem na sobie dosyć niedbały strój i zroszoną od mgły krótką wiatrówkę.

- Gdzie są wszyscy? - spytał, krocząc za Dustym do biblioteki.

- Bo ja wiem? Gdzieś tutaj. - Dusty zrobił nieokreślony gest ręką i wysunął sobie krzesło stojące za antycznym wiktoriańskim biurkiem. - Mimi i ja zerwaliśmy wczorajszego wieczoru i każdy jest po jednej lub po drugiej stronie. - Tak, pomyślał, szkoda, że nie po mojej. Zrobił się cholerny zamęt.

- Przykro mi to słyszeć. - Tom położył na biurku teczkę. - Robiła wrażenie sympatycznej dziewczyny, dokładnie takiej, jakiej potrzebujesz...

- Potrzebuję porady prawnej.- Dusty wskazał na krzesło przed biurkiem. Im bardziej inni naciskali, tym bardziej zacinał się w uporze. - Moje życie osobiste to wyłącznie moja sprawa.

- To ci dopiero życie osobiste! - Tom usiadł. - Do niedawna twoje życie osobiste sprowadzało się do okazjonalnych i niestosownych związków, które prowadziły donikąd. Przy twoich aktywach to niezbyt bezpieczne. Masz cholerne szczęście, że dotychczas żadna nie próbowała cię oskubać. - Tom zaśmiał się z własnego dowcipu.

- To nie sprawa szczęścia, ale ostrożności. - Dusty podniósł szklany przycisk do papieru i ważył go w ręku, jakby zamierzał rzucić nim w adwokata. - Właśnie dlatego chcę się dowiedzieć, jak uzyskać prawną opiekę nad moim wnukiem. Powinno być łatwo, bo matka go porzuciła.

Tom natychmiast spoważniał.

- Nie masz pewności - stwierdził, wchodząc z powrotem w skórę prawnika. - Próbuję ci powiedzieć, że sytuacja nie jest wcale taka wyraźna. - Zawahał się. - Dlaczego zabierasz się do tej sprawy właśnie w tym momencie?

- Bo chodzi o dobro dziecka.

- Kochasz je. - Dusty zobaczył, że Tom bacznie obserwuje go, czekając na reakcję.

- Ja... Jest moim wnukiem. Tom burknął z dezaprobatą:

- I jako przyjaciel, i jako adwokat radziłbym ci pomyśleć dwa razy, zanim zrobisz coś nieodwołalnego. Detektywi nadał poszukują twojej córki i prędzej czy później odnajdziemy ją... chyba że przedtem wróci. Może nie powinienem ci tego mówić, ale jeśli nastawisz ją do siebie wrogo i przegrasz... grozi ci, że wyjdziesz z tego z pustymi rękami, bez córki i bez wnuka.

Dusty miał nadal niewzruszony wyraz twarzy, chociaż ostrzeżenie Toma mocno podważyło jego poczucie pewności siebie. Ale już nie mógł się cofnąć.

- Nie powinieneś tego mówić, ale powiedziałeś. Spełniłeś swój obowiązek. Czy możemy przystąpić do rzeczy? Co najpierw?

Tom miał minę, jakby wolał omówić tę sprawę kiedy indziej. Ale wzruszył tylko ramionami.

- Świetnie. Wiesz, na czym stoisz. Pierwszą rzeczą, jaką... Wydawało się, że stukanie kołatki rozlega się po raz dziesiąty tego przedpołudnia. Dusty z nie skrywanym zniecierpliwieniem spojrzał w stronę drzwi.

- Niech Mimi albo J.D. otworzą. Co mówiłeś?

- Że w poniedziałek rano będziesz musiał przyjść do mojego biura, żebyśmy...

Kolejna seria stuknięć. Dusty zmarszczył brwi.

- Gdzie się, do diabła, wszyscy dzisiaj podzieli, strajkują czy co? - Wstał. - To miejsce okazało się gorsze, niż dworzec w Nowym Jorku.

Podszedł do drzwi frontowych. Przez matową szybę widział niewyraźnie dwie postacie stojące na schodach, przy czym jedna z nich była znacznie wyższa. Kto to może być? - zastanawiał się, gwałtownym ruchem otwierając drzwi.

Miał przed sobą mężczyznę i kobietę albo raczej chłopca i dziewczynę, bo oboje byli bardzo młodzi, tuż po dwudziestce albo i nie. Trzymali się za ręce. Dusty'emu wydało się, że patrzyli na otwierające się drzwi lękliwie, jakby nie wiedzieli, kto ukaże się po ich drugiej stronie.

- Słucham? - spytał szorstkim głosem.

Dziewczyna zrobiła niewielki krok do przodu i jej wolna ręka poruszyła się nerwowo. Niebieskie oczy napełniły się łzami i uśmiechnęła się niepewnie.

- Tatusiu - szepnęła. - Jestem Lori. Ja... ja wróciłam po dziecko.































ROZDZIAŁ 12



Lori gwałtownie rzuciła się w stronę ojca, ale po zrobieniu jednego kroku stanęła i spojrzała przez ramię na młodzieńca, który szybko skinął głową. Nie potrzebowała innej zachęty. Drżąc cała przywarła do piersi Dusty'ego.

Dusty stał jak sparaliżowany, niezdolny zareagować.

Jest taka podobna do Melindy, pomyślał. Poza tym, że ma niebieskie oczy. No i młodzieńczy wdzięk był tylko jej własny, a na twarzy ujrzał słodycz, jakiej nigdy nie widział u matki.

Lori odsunęła się, ocierając wierzchem dłoni mokre od łez policzki.

- Przepraszam - szepnęła, prawie dławiąc się łzami. -To dlatego że myślałam, iż ten dzień nigdy już nie nastąpi. - Zaczerpnęła tchu i rozejrzała się z nadzieją w oczach. -Gdzie jest Danny? Gdzie jest moje dziecko?

Chłopak objął jej ramiona.

- Powoli, kochanie - powiedział zaskakująco głębokim głosem. -Daj ojcu trochę czasu, żeby mógł nabrać tchu. -Wyciągnął rękę -Jestem Kevin Kelly.

Dusty spojrzał bezmyślnie na podaną mu rękę, potem na twarz chłopca. Nie zrobił jednak żadnego gestu, żeby wymienić uścisk dłoni.

Kevin był zbity z tropu, ale szybko zorientował się w sytuacji i uśmiechnął się.

- Jestem ojcem Danny'ego - oświadczył tonem tak bezpośrednim, jakby nie wątpił, że jest to wystarczająca rekomendacja.

Dusty patrzał na tę dwójkę dzieci i czuł, że coś w nim umarło. Byli typowymi reprezentantami tego czasu i miejsca. Wypłowiałe od słońca zbyt długie włosy, opalenizna, wystrzępiony i wyblakły podkoszulek nawołujący "Ratujmy wieloryby", połatane, obszarpane dżinsy. Ale nie tylko to dostrzegł.

Ujrzał miłość w opiekuńczym spojrzeniu Kevina i w sposobie, w jaki Lori zwróciła na niego swoje wielkie, niebieskie oczy, błagając o wsparcie - niebieskie oczy tak podobne do oczu Danny'ego.

Niebieskie oczy, tak podobne, zdaniem Mimi, do moich. Dusty z wysiłkiem otrząsnął się i z jego ust padły pierwsze od trzech lat zwrócone do niej słowa, jeśli nie liczyć rozmowy telefonicznej.

- Co tutaj robisz akurat teraz?

Mimi stała na szczycie schodów i nie wiedziała, co ze sobą począć. Pragnęła z całego serca być u boku Dusty'ego, ale nie miała już do tego prawa. Przeżywała jednak jego ból.

- Chodźmy do biblioteki, porozmawiamy spokojnie - rzucił chrapliwym głosem Dusty. Kiedy obrócił się, zobaczyła, że na jego twarzy maluje się beznadziejny smutek.

Poszedł przodem, a dwoje młodych posłusznie ruszyło za nim. Kiedy rozglądali się po holu wejściowym, wyraz ich twarzy świadczył o zalęknieniu. Lori musiała wiedzieć, że jej ojciec jest bogaty, ale w pełni zrozumiała to dopiero, kiedy się tu znalazła. Pogłębiło to jeszcze bardziej jej wątpliwości.

Mimi stała bez ruchu, dopóki cała trójka nie zniknęła. Jeszcze przez moment wahała się, zdając sobie sprawę, że powinna odwrócić się na pięcie i opuścić ten dom. Ale nie mogła. Musiała dowiedzieć się, co się tu dzieje. Podeszła do uchylonych drzwi i stanęła tak, aby mogła podsłuchiwać, pozostając niewidoczną.

Dusty przedstawił Toma Attridge'a.

- Prawnik? - Głos Lori świadczył o zaniepokojeniu.

- Nie możesz porzucić dziecka, a potem zjawić się tutaj, kiedy ci się spodoba, i zabrać je - oznajmił tonem tak obojętnym, jakby omawiał sprawę porzuconego pieska. - Tak się nie wychowuje dzieci. - Odwrócił się na tyle, żeby nie patrzeć Lori prosto w oczy. - Postanowiłem więc je zatrzymać.

W oczach dziewczyny pojawiło się przerażenie.

- Kocham moje dziecko! - krzyknęła piskliwie. Zwróciła się w stronę Kevina. - O czym on mówi? Czy mogą to zrobić?

- Nie ma mowy! - Kevin spojrzał groźnie na dwóch starszych mężczyzn. - Jeśli będzie pan robił trudności, zabierzemy dziecko i już nigdy go pan nie zobaczy.

Był to zły sposób rozmawiania z Dustym. Obrócił się, zaciskając pięści i w jednej chwili stracił całe panowanie nad sobą. Jego złość spadła na Lori.

- Jaka matka, taka córka. Tym razem nie będę ryzykował. Wystąpię o przyznanie mi prawa do opieki nad dzieckiem i uzyskam je. Nie kochasz tego dziecka! Pozbyłaś się go, do diabła! Lepiej jest mu ze mną.

- To nieprawda! Były pewne... powody. - Z jej oczu trysnęły gorące łzy. Patrząc przez szparę w drzwiach, Mimi zacisnęła dłonie tak, że paznokcie wbiły się w ciało, ale nie była w stanie odwrócić wzroku.

- Założę się, że były. - Dusty skrzywił pogardliwie usta. -Chodziło o surfing?

Lori wzdrygnęła się i wydała cichy okrzyk oburzenia. Kevin objął ją, żeby łatwiej mogła zapanować nad sobą.

- Powiem im-oznajmił zawziętym głosem. Wyprostował się i spojrzał na Dusty'ego. - Wyjaśnijmy sobie parę rzeczy. Patrzy pan na nas jak na hołotę, a to nie jest w porządku.

- Jestem pewny, że nie miał zamiaru... - Wtrącił się Tom, ale Dusty mu przerwał.

- Jesteście małżeństwem, czy tylko żyjecie ze sobą? Kevin wysunął szczękę.

- Jesteśmy małżeństwem! I jesteśmy odpowiedzialnymi obywatelami. Studiuję na uniwersytecie stanowym i oboje pracujemy. Nie jest lekko, ale jak tylko skończę studia... - W jego oczach pojawił się błysk determinacji. -Przyznaję, że nie mieszkamy właściwie w La Jolla, ale dążymy do tego. - Zawahał się. - Albo przynajmniej dążyliśmy, dopóki...

- Dopóki co? - Wyglądało na to, że ciekawość Toma była silniejsza od jego woli panowania nad sobą.

- Lori była świadkiem w procesie o narkotyki w San Diego. Paru naprawdę niebezpiecznych drani tropiło nas i...

- Narkotyki!- Dusty miał minę, jakby potwierdzały się jego najgorsze obawy. Spojrzał na swojego prawnika, ale twarz Toma zdradzała więcej żalu niż nagany.

- Chwileczkę, człowieku! - Kevin zrobił krok do przodu i na jego policzkach pojawił się rumieniec gniewu. - Nie jesteśmy narkomanami, jeśli to miał pan na myśli. Na tyłach restauracji, w której pracowała Lori, miała miejsce paskudna transakcja i przypadkiem mogła się dobrze przyjrzeć paru facetom, którzy brali w tym udział.

Dusty prychnął pogardliwie.

- Gliny chronią świadków.

- Gliny starają się chronić świadków.

Kevin chwycił za dół koszulki i podciągnął ją, obracając się w stronę Dusty'ego. Oczy Dusty'ego rozszerzyły się, a potem zwęziły w gniewne szparki.

Kevin obciągnął koszulę.

- Przygotowali zasadzkę - ciągnął niedbałym tonem. - Akurat wychodziliśmy ze sklepu spożywczego. Strzelili parę razy. Mieliśmy cholerne szczęście.

Lori chwyciła Kevina za ramię.

- Miałam na rękach Danny'ego. Kevin zasłonił nas. Gdyby nie to...

Lori zadrżała i zadrżała też Mimi. Kevin był speszony tym, że cała uwaga skupiła się na nim.

- No tak, po tym wydarzeniu gliny powiedziały, że wzmocnią ochronę - wzruszył ramionami. - Wtedy Lori wpadła na pomysł, żeby dla bezpieczeństwa zostawić Danny'ego u dziadka.

Kevin skrzywił się, co ilustrowało jego pogląd na to, jak się ten pomysł sprawdził.

Na twarzy Lori widać było lęk.

- Nie wiedziałam, tato, co mam robić. Mama umarła... wiedziałeś o tym.

- Dowiedziałem się dopiero, kiedy zacząłem cię szukać. Dziewczyna skinęła głową.

- Prawie dwa lata temu. Chciałam ci o tym powiedzieć, ale... Jej głos stopniowo zamierał. Mimi dokończyła za nią myśl: Ale jesteś obcy. Nie wiedziałam czy cię to obejdzie.

Lori i Dusty patrzyli na siebie-. Mimi, która widziała ich z profilu, czuła, że wzrasta między nimi napięcie. Widziała, że jego córka jest również na krawędzi załamania. Mimi wstrzymała oddech i bezgłośnie poruszając wargami, zaczęła się modlić za tych dwoje.

Lori zwilżyła usta, ale nie spuściła wzroku z ojca.

- Wiem, że nigdy mnie nie kochałeś - zaczęła cichym głosem. -Zawsze o tym wiedziałam, nawet bez mamy -przygryzła dolną wargę.

Twarz Dusty'ego była nieruchomą maską, ale Mimi umiała rozpoznać, co się pod nią kryło. Słowa Lori zraniły go do żywego. Cierpiał, ale nie chciał tego okazać. Gdyby tylko to zrobił, myślała. Gdyby tylko okazał odrobinę człowieczeństwa.

Ale nie zrobi tego, chyba że... Mimi zasłoniła usta ręką. Chyba że coś go do tego zmusi, a ona wie, co to może być.

W bibliotece Dusty patrzył na swoją córkę. Kiedyś podczas rodeo miał szczególnie paskudny upadek i doznał szoku. Właśnie tak czuł się w tej chwili, obojętny i pusty w środku. Zupełnie, jakby stał obok i patrzył na innego biedaka, który wykrwawia się na śmierć.

Lori mówiła dalej:

- ...Ale wtedy przypomniałam sobie o naszyjniku. -Przygryzła wargę i spuściła oczy - Wiem, że się przez ten naszyjnik gniewałeś, ale pomyślałam, że nie będzie to dotyczyło niewinnego dziecka. Jednak bałam się prosić cię, żebyś wziął Danny'ego. Co by było, gdybym ci go przyniosła, a ty byś powiedział, że nic z tego. Co bym wtedy zrobiła

Spuściła głowę, jej długie, wypłowiałe włosy zasłoniły twarz.

- Nie mogłam ryzykować - szepnęła. - Zostawiłam go więc w półciężarówce i modliłam się.

Serce mu się krajało, ale gorzkie doświadczenie nie pozwalało wziąć jej w ramiona. Ostatni raz próbował dotknąć jej, kiedy dawał jej naszyjnik. Rzuciła mu go w twarz i krzyknęła: Jesteś podły i samolubny i nie chcę cię już nigdy widzieć!

Teraz była kimś innym i nie mógł tego zrozumieć. Która z nich była prawdziwa?

Czyżby obie? A może żadna? Spojrzał na pół obłąkanymi oczyma w stronę Toma, ale adwokat odwrócił głowę.

- Chcę dostać moje dziecko. Tato, chcę dostać je zaraz.

- Nie tak szybko - rzucił chrapliwym głosem Dusty. -Muszę pomyśleć.

- Dusty, oddaj jej dziecko. - Tom odezwał się tonem prawnika. - W tych okolicznościach nie możesz wystąpić o przyznanie opieki. - Skinął głową w kierunku dwójki młodych. - Mówiliście o procesie rywalizujących gangów narkotykowych w San Diego?

- Tak. - Kevin spojrzał na Lori. - Znalazła się tam przypadkowo, ale uważała, uważaliśmy, że powinna wypełnić swój obowiązek.

- Zgłaszając się na policję, co wiązało się ze znacznym ryzykiem. - Tom zwrócił się do Dusty'ego. - Człowieku, nie możesz jej za to winić. Ci faceci zasłużyli sobie na to, zostali skazani, i to głównie dzięki jej zeznaniom. Twoja córka zachowała się bohatersko! Mój kolega występował w tej sprawie i powiedział.

Kiedy Tom mówił, Dusty poczuł, że stan dziwnego odrętwienia ustępuje, a w jego miejsce pojawiła się rozpacz, co było dużo gorsze. Rozumiał, czego Lori dokonała, ponieważ sam postąpiłby identycznie. Starał się robić zawsze to, co uważał za słuszne. Tak właśnie, jak teraz.

I tak przegra, bez względu na to, jakie rozwiązanie wybierze. Wszystko wyślizgiwało mu się z rąk. Przepędził córkę dokładnie tak samo, jak przedtem przepędził Mimi.

Danny dorośnie nawet nie wiedząc o tym, że dziadkowi tak bardzo na nim zależy, podobnie jak matka Danny'ego nigdy nie dowiedziała się, że jej ojcu tak na niej zależało. Mimi wyjedzie i nigdy nie dowie się...

Sprawy potoczyły się zbyt szybko i zaszły za daleko. Nie naprawi szkód, jeżeli nie będzie mógł zatrzymać Danny'ego.

Dałby temu dziecku wszystko, także miłość, którą głęboko ukrywał przez całe życie. Będzie walczył o wnuka wszystkimi dostępnymi sposobami.

Patrzyli na niego, czekając na decyzję. Drgał mu mięsień policzka. Chciał, żeby stąd wyszli - wszyscy.

Już miał to powiedzieć, kiedy otworzyły się drzwi. Stała w nich Mimi z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Na rękach miała ciepłego zaspanego chłopczyka, który ziewnął i uśmiechnął się ogólnie do wszystkich obecnych.

Dusty patrzył zbyt wstrząśnięty, żeby otworzyć usta. Co Mimi sobie myśli? Kiedy tylko Kevin i Lori dostaną dziecko w swoje ręce, będzie po wszystkim.

I w tym momencie zrozumiał. Mimi chce wyrównać rachunki. Wiedziała, ile to dziecko dla niego znaczy, zanim jeszcze on to sobie uświadomił. Mści się. Ogarnęło go poczucie straszliwej niemocy.

Mimi przyglądała się twarzy Dusty'ego, modląc się, by pojawił się na niej choćby promyk zrozumienia. Nie zobaczyła nic. Myślał, że zdradziła go, i było to więcej, niż mógł się spodziewać. Jego udręczone spojrzenie będzie prześladować ją już do śmierci.

Ale musi zrobić to, po co tu przyszła. Wybacz mi, Dusty -prosiła go bezgłośnie. Podała malca matce niby znak pokoju.

Lori wzięła dziecko i na jej twarzy odmalowała się ogromna radość.

Kevin uśmiechnął się i pochylił, żeby poczochrać włosy dziecka. - Witaj, Tygrysie. Ale wyrosłeś! Spojrzenia Mimi i Lori spotkały się.

- Dziękuję - szepnęła dziewczyna. - Nie wiem, kim pani jest, ale... - Jej oczy rozszerzyły się -.. .Zaraz, czy to nie pani?...

- Czy to nie ty?...

Dwie kobiety przyglądały się sobie nawzajem.

- Co? - spytał Kevin.

Lori zwróciła głowę w jego stronę.

- Pamiętasz, mówiłam ci, że jakaś kobieta prawie wpadła na mnie na parkingu? To ona! Kręciłam się, dopóki nie otworzyłam drzwi samochodu taty, a potem odjechaliśmy.

- Przypominam sobie - potwierdziła Mimi. - Myślałam, że jesteś dzieckiem szukającym tatusia. Jestem Mimi Carlton. Starałam się opiekować Dannym tak dobrze jak ty, Lori.

- Wygląda wspaniale. - W oczach Lori malowała się duma, kiedy przyglądała się dziecku. - Dziękuję pani.

- Dziękuj nie mnie, ale dziadkowi Danny 'ego. - Mimi nie była w stanie podnieść wzroku na Dusty'ego. Zamiast tego w pożegnalnym geście położyła dłoń na policzku malca.

Wszystko wskazywało na to, że nigdy już go nie zobaczy, a pokochała tego chłopczyka, jakby był ciałem z jej ciała.

- Spróbuj zrozumieć. - Przekonywała teraz dziewczynę, stając w obronie mężczyzny, który patrzył na nią z przerażeniem i niedowierzaniem. - Twój ojciec kocha to dziecko i kocha ciebie, ale nie ufa ci na tyle, żeby się do tego przyznać. To za trudne po tym piekle, jakie przeżył z twoją matką. Wiem, że nie powinnam tego mówić, ale on ci tego nie powie. Przekonasz się o tym, jeśli zdobędziesz się na trochę cierpliwości, żeby go poznać.

Zrozumienie rozjaśniło twarz Lori.

- Czy pani i tatuś...

- Nie. - To słowo sprawiało ból, ale Mimi przemogła się.

- Już nie. Ale to nie zmienia faktu, że twój ojciec jest takim, a nie innym człowiekiem. Nie będzie żadnego procesu o opiekę nad dzieckiem. On zawsze postąpi właściwie, bez względu na to, ile go to będzie kosztowało.

Szorstki głos Dusty'ego sprawił, że przebiegł ją dreszcz Nie chciał, żeby się mieszała, ale wtrąciła się przede wszystkim dlatego, aby obronić go przed nim samym.

Nie była tylko w stanie na niego spojrzeć. Bez słowa odwróciła się i wyszła z pokoju. Postąpiła najlepiej, jak umiała. Teraz los Dusty'ego, Lori i Danny'ego był w innych rękach.

Dusty rzucił się za nią, ale Lori chwyciła go za rękę. Spojrzał na swoją córkę i na wnuka, a potem na zamknięte już drzwi i coś w nim drgnęło.

- Chciałabym zrozumieć, tato. - W głosie Lori czuło się napięcie. - O tyle rzeczy miałam cię zapytać, bo tylu spraw związanych z tobą, mamą, i ze mną nie potrafię pojąć. - Zaczerpnęła powietrza. - Wiem tylko jedno. Mama... mama powiedziała, że jeśli zwrócę się do ciebie z czymkolwiek, pomyślisz, że chcę od ciebie wyciągnąć pieniądze albo coś innego. Wcale tak nie jest Mimi!

Pragnął jej uwierzyć, powiedzieć jej o tym, ale jego krtań była tak zaciśnięta, że nie mogło się z niej dobyć ani jedno słowo. Przez długą, pełną napięcia chwilę patrzyła ojcu prosto w oczy, a potem westchnęła.

- Przepraszam, tato - powiedziała. - Z głębi serca dziękuję ci za opiekę nad dzieckiem. To rekompensuje wszystko inne. Zawdzięczam ci bardzo dużo i jeśli tylko mogłabym coś dla ciebie zrobić...

Coś dla niego zrobić? Mogłaby zostać tu z mężem i dzieckiem i poznać wreszcie swojego ojca. Dać ojcu szansę wynagrodzenia jej wszystkich straconych lat. Pozwolić, żeby zdobył jej miłość.

Ale stare nawyki mają długi żywot i nie potrafił wypowiedzieć na głos żadnego z tych życzeń. Zobaczył, że Lori patrzy na Kevina. Była wyczerpana.

Kevin otoczył ją ramieniem.

- Żegnaj, tato. Już nigdy nie będę cię nachodzić. Chciałam tylko, żebyś wiedział, że cię... kocham - zrobiła krok w stronę drzwi.

- Zaczekaj !

Kiedy z ust Dusty'ego padła ta szorstka komenda, Lori stanęła i spojrzała na niego pytająco. Danny wiercił się w ramionach matki i udało mu się chwycić pulchnymi palcami za koszulę dziadka. Pociągnął lekko i uśmiechnął się niewinnym dziecięcym uśmiechem.

Dusty wyciągnął ręce do dziecka. Na twarzy Lori pojawił się strach i zacisnęła mocniej ramiona wokół Danny'ego.

Ojciec i córka patrzyli sobie w oczy. Miał nadzieję, że Lori zajrzy do głębi jego serca, bo nie wiedział, czy potrafi coś powiedzieć.

Nagle rozluźniła ramiona oplecione wokół dziecka. Dusty uniósł Danny'ego i pocałował go w pucołowaty policzek, czując, że cały drży ze wzruszenia. Lori patrzyła i z jej oczu płynęły łzy. Dusty zaliczył ją do kręgu najbliższych sobie ludzi, przyciągnął do siebie i pocałował w głowę.

Z trudem panował nad głosem.

- Mimi miała rację - oświadczył. Wypowiedzenie tych słów kosztowało go wiele wysiłku. - We wszystkim.

Tom odwrócił się, pragnąc uszanować ich intymność. Kevin popatrzył z otwartymi ustami na trójkę, a potem wyszedł za Tomem z pokoju.

Dusty mocniej przytulił córkę i wnuka.

- Lori - zaczął.

- Nie musisz nic mówić, wszystko rozumiem, tato. Poczuł ulgę, ale potem roześmiał się głośno ze swojego tchórzostwa.

- Chcę to powiedzieć. - Jego głos był zachrypnięty.

Danny zamrugał ze zdumieniem. Dusty czuł, jakby serce pękało mu od uczuć, które tak długo tłumił w sobie. Czuł się lekko, trochę kręciło mu się w głowie.

- Kocham cię, mały - powiedział do wnuka. - Ciebie też kocham, Lori.

Była to prawda i nic nie sprawi, że zacznie żałować tych słów.

Znalazła J.D. siedzącego na poręczy belwederu z nogami zwieszonymi na zewnątrz. Trzymał luźno w rękach lasso, ale nie wyglądało na to, żeby ćwiczył rzuty. Pewnie musiał mieć czymś zajęte ręce, kiedy był pogrążony w głębokich rozmyślaniach.

- J.D. - zaczęła. - Proszę cię, nie uciekaj znowu. Spojrzał na nią oczyma postarzałymi od cierpienia.

- Przepraszam. Morrissy powiedział, że nie powinienem postępować jak dziecko.

Usiadła na mokrej trawie, ale nie za blisko syna.

- Nie pozwoliłeś mi wytłumaczyć. Wzruszył ramionami.

- Co tu jest do tłumaczenia, mamo? Jak koniec, to koniec. Nic na to nie mogę poradzić. - Przygryzł wargi i odwrócił głowę. - Ale chciałbym, żeby Dusty był moim tatą.

Mimi poczuła, że ściska ją w gardle i przez chwilę nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa. W końcu powiedziała łagodnie:

- Wiem, co czujesz. Ja chciałabym, żeby był moim mężem. Chyba było to niemożliwe.

Chłopiec zwrócił w jej stronę twarz, na której malował się ból.

- Dlaczego? - wykrzyknął. - Co się stało, mamo?

- Usłyszał coś... o mnie.

- Jakieś kłamstwa?

- Nie. Prawdę. Po prostu... opacznie to zrozumiał. Jego brązowe oczy zwęziły się.

- Jak?

- Czy pamiętasz moje urodziny w motelu w Denver, tuż przed przyjazdem tutaj?

- Jasne. - Zmarszczył brwi. - Co z tego? Nakłamałaś mu co do swojego wieku?

Uśmiechnęła się z przymusem.

- Nie. Kiedy zdmuchiwałam świeczkę, pomyślałam sobie urodzinowe życzenie, żebym poślubiła bogatego mężczyznę. Lepiej byłoby, gdybym życzyła sobie tego, czego naprawdę pragnęłam, to znaczy Mela Gibsona. To życzenie przynajmniej nie nękałoby mnie dzisiaj.

- Mamo, przecież on jest żonaty! Widziałem w telewizji! Podniosła ręce do góry.

- Sam widzisz! Nawet gdybym mogła jeszcze raz wybrać jakieś życzenie, nie umiałabym zrobić tego należycie. Dusty wbił sobie do głowy, że chcę wyjść za niego dla pieniędzy.

- No to co?

Spojrzała na syna zaskoczona.

- Wściekł się.

- Więc dlatego chciałaś wyjść za niego?

- Nie! Chociaż... uczciwie mówiąc, nikomu nie zaszkodzą.

- Czy on dlatego chciał ożenić się z tobą, że jesteś ładna?

- Z pewnością nie! - Jej oczy rozszerzyły się. - Myślisz, że jestem ładna?

Prychnął z niecierpliwością.

- Sama wiesz, że jesteś ładna. Może nawet piękna. Zmarszczyła brwi.

- Myślisz, że dlatego mi się oświadczył?

- Nie. Ale to chyba nikomu nie zaszkodzi. Przynajmniej czujemy się jak inni. - Skręcał lasso w palcach. -Czy wy, starzy... kochacie się?

Mimi długo zastanawiała się nad odpowiedzią na to proste niewinne pytanie. Mój syn zasługuje na to, żeby znać prawdę, pomyślała.

- Kochałam go. Myślałam, że on mnie też kocha, chociaż tego nie powiedział. Teraz widzę, że oszukiwałam samą siebie, bo chciałam, żebyśmy żyli wszyscy szczęśliwie. A więc odpowiedź brzmi: tak i nie... ja go kochałam, on mnie nie.

Podniosła wzrok i zobaczyła, że J.D. szeroko otwartymi oczami wpatruje się w jakiś punkt nad jej ramieniem. Serce Mimi zaczęło bić w szaleńczym tempie. Nie odwracając głowy wiedziała, że Dusty stoi nad nią.

- To nieprawda. - Głos Dusty'ego sprawił, że przebiegł ją dreszcz. - To od dawna nie jest prawda.

Obszedł ją i kucnął tuż przed nią, ale mówił do J.D.

- Z wszystkich sił pragnę poślubić twoją matkę, jeśli tylko ona też tego pragnie. - Jego spojrzenie przeniosło się na Mimi. - Czy zgadzasz się?

Zacisnęła pięści i z trudem powstrzymała się, żeby nie paść mu w ramiona.

- Wiesz, co chcę usłyszeć - powiedziała łamiącym się głosem. -Proszę, proszę, Dusty, powiedz to właśnie teraz.

Uśmiechnął się łagodnie i tkliwie, z jego twarzy zniknęło napięcie.

- Kocham cię - rzekł niskim głosem, jakby smakując po raz pierwszy w życiu te słowa. Potem powtórzył mocniej: - Kocham cię. -A wreszcie prawie krzycząc: - Kocham cię, do wszystkich diabłów! Nigdy nie myślałem, że można coś takiego do kogoś czuć. - Nagle uczucie rozjaśniło jak błyskawica jego twarz. - I ty kochasz mnie. A w każdym razie kochałaś.

- Nadal cię kocha! - wykrzyknął J.D. i dodał niespokojnie: -Prawda, mamo?

Skinęła szybko głową, ale to było wszystko, na co mogła się zdobyć. Zobaczyła, jak skurcz przebiega długie ciało Dusty'ego, i uświadomiła sobie, że wstrzymał dech, czekając na jej odpowiedź. Niemało kosztowało go ujawnienie swojej miłości bez pewności, że zostanie przyjęta.

Nie wiedział jednak, że nie było żadnego ryzyka.

Dusty poklepał J.D. po ramieniu.

- Mama Danny'ego jest w domu - burknął. - Idź, synu, przywitać się ze swoją przyrodnią siostrą.

Uśmiech rozjaśnił twarz J.D. i chłopak zerwał się na równe nogi.

- Och, stary! - wykrzyknął. - O mój stary! Więc jestem wujkiem tego małego nicponia! Będę dla niego szefem! Już ja go ukrócę! Musi mówić mi szefie! Będę...

Dusty patrzył, jak chłopak wielkimi susami pędzi do domu. Potem ukląkł przed Mimi z rękami opartymi na długich, mocnych udach.

Mimi ujęła jego rękę, tę pokaleczoną. Czuła, że kręci się jej w głowie ze szczęścia.

- Czy między tobą a Lori wszystko w porządku?

- Tak. - Palcami otoczył jej dłoń. - Dzięki tobie rozmawialiśmy ze sobą. O Boże, jak bardzo się w stosunku do niej myliłem. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że Melinda nas oboje okłamywała. Wystarczyły jej niecałe dwa lata, żeby mnie przenicować. Ale miała ponad szesnaście lat na urabianie Lori. - Zadrżał. - Powiedziała Lori, że nigdy nie przysyłałem pieniędzy i nigdy nie chciałem zobaczyć mojej córki. Potem spadłem jak grom z jasnego nieba na szesnaste urodziny i Lori dała mi wtedy w kość. Nie wiedziała, że przez całe lata starałem się ją odnaleźć.

- Ale teraz wie.

Jego uśmiech rozdarł jej serce.

- Tak. Teraz wie. - Zrobił pauzę. - Zdaje się, że ten Kevin to facet zupełnie w porządku.

- Mają za sobą ciężkie przejścia.

- Tak. - Dusty uniósł jej rękę i przytulił do szyi. -Praca, nauka i na dodatek dziecko. Mieli trudne życie.

Mimi wyczuła jego zamiary i uśmiechnęła się.

- Ale to minęło. Odwzajemnił uśmiech.

- Minęło. Wygląda na to, że sprawy rodziny Kelly zaczęły się lepiej układać pod względem finansowym i w ogóle. Ale osiągnęli to beze mnie, ponieważ była między nimi miłość. Naprawdę się kochają i kochają swoje dziecko.

- Trudno ci w to uwierzyć?

- Już nie. Jeśli ty potrafiłaś pokochać mnie, wszystko jest możliwe.

Sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął ich pierścionek zaręczynowy. Powoli, ostrożnie wsunął go na jej palec.

- Dlaczego mnie kochasz, Mimi? - Mówił nieśmiałym głosem, jakby nadal oswajał się z nowym słowem i nowymi uczuciami.

Dźwignęła się na kolana. On też się wyprostował i klęczeli naprzeciwko siebie dotykając się udami. Położyła dłonie na jego zapadniętych, pofałdowanych policzkach, nie zatrzymując nawet wzroku na brylancie lśniącym na serdecznym palcu swojej lewej ręki.

Ten pierścionek był dla niej jak opaska cygara. Patrzyła mu w oczy i pragnęła nade wszystko, żeby uwierzył słowom, które płynęły z głębi serca.

- Łatwo cię pokochać, Dustinie McLain. Jesteś uczciwy jak proboszcz, czcigodny jak sędzia i przystojny jak... jak sam grzech.

Nie ma racji, pomyślał. Nie jestem taki. Jestem tylko mężczyzną, ale mężczyzną najszczęśliwszym na świecie, gdyż zakochała się we mnie najcudowniejsza za wszystkich kobiet.

Potrząsnął głową, zdumiony nie jej słowami, ale głębią swojego uczucia, uczucia, którego przestał się bać. Chciał przyciągnąć ją jeszcze bliżej do siebie, ale powstrzymała go.

Uśmiechnęła się.

- Jest milion powodów, dla których cię kocham, ale żaden z nich nie ma na sobie wypisanej ceny w dolarach.

I kiedy zaczął się śmiać, pocałunkiem starła śmiech z jego ust.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
175 Ruth Jean Dale Fajerwerk miłości
441 Ruth Jean Dale Żółta róża
330 Dale Ruth Jean Warto było marzyć
441 Dale Ruth Jean Żółta róża
0015 Dale Ruth Jean Kronika towarzyska
417 Dale Ruth Jean Śniadanie do łóżka
417 Dale Ruth Jean Sniadanie do lozka
030 Dale Ruth Jean Jedna na milion
Dale Ruth Jean Zrzadzenie losu
15 Dale Ruth Jean Kronika towarzyska
Dale Ruth Jean Warto bylo marzyc
Dale Ruth Jean Zolta roza
Dale, Ruth Jean Kuess mich, Cowgirl
Dale Ruth Jean Warto było marzyć
143 Dale Ruth Jean Zrządzenie losu
143 Dale Ruth Jean Zrzadzenie losu
Dale Ruth Jean Kronika towarzyska
Dale Ruth Jean Fajerwerk miłości
Dale, Ruth Jean Stille meine Sehnsucht

więcej podobnych podstron