Berenson Laurien Talizman

LAURIEN BERENSON




Talizman





Talisman






Tłumaczyła: Małgorzata Fabianowska


Rozdział 1


Wierzcie mi, kolczatka nie jest średniowiecznym narzędziem tortur – powiedziała Kelly Ransome, rozglądając się po klasie, by sprawdzić, jakie wrażenie robi na słuchaczach jej wykład. Szesnastu właścicieli psów zgromadzonych w sali Szkoły Tresury Ransome z uwagą chłonęło jej słowa. Był to pierwszy wykład letniego semestru i na razie Kelly mogła być zadowolona – w oczach kursantów dostrzegła prawdziwe zainteresowanie.

Nie łudziła się, że to wyłącznie jej niepozorna osoba przyciąga uwagę. Nie była brzydka – miała szczupłą, zgrabną sylwetkę, delikatne rysy, łagodne orzechowe oczy i włosy w odcieniu miodu, ostrzyżone na pazia. Temu wyglądowi odpowiadał sportowy, swobodny styl ubioru – luźne spodnie khaki i bawełniana koszulka. Nie należała do osób, które przyciągają spojrzenia. Skupiał je natomiast wielki, czarny, potężnie umięśniony doberman, karnie siedzący u jej lewej nogi.

Jak widzicie, Thor nosi kolczatkę i wcale nie wygląda na nieszczęśliwego – powiedziała, opuszczając rękę i drapiąc psa pomiędzy sterczącymi uszami.

Thor zerknął na nią z uwielbieniem. – Oczywiście obroża musi być właściwie użyta. Nie może dusić psa, ma natomiast wzmagać jego karność. Dlatego stanowi niezbędną pomoc w tresurze, zwłaszcza psów, dla których wszystko, co się rusza, to nieprzyjaciel.

Nerwowy śmieszek przebiegł po sali i Kelly wiedziała, że kontakt został nawiązany.

Na początek powiemy sobie o kilku podstawowych zasadach, które ułatwią wam porozumienie z ulubieńcami. Pierwszą komendą, jaką przećwiczymy, będzie „siad”. Zobaczycie, że nie jest to trudne.

Kelly wyjaśniała, demonstrując ćwiczenia z Thorem. Doberman wypełniał jej polecenia wzorowo i z ochotą, dając zebranym znakomity przykład efektów treningu posłuszeństwa. Kiedy wszystko zostało już omówione, Kelly opuściła rękę z dłonią skierowaną w dół. Thor zareagował natychmiast, kładąc się karnie. Ręka wykonała prawie niedostrzegalny ruch – i oto wielki pies posłusznie ułożył pysk między łapami w pozycji „waruj”.

Teraz przyszła kolej na kursantów i ich pupilów. Kelly przyglądała się im uważnie. Wprawnym okiem wyróżniła trzy psy, które jej zdaniem będą wymagały specjalnej uwagi – potężnego husky z lekko zezującymi niebieskimi oczami, dobermankę, która wyszczerzyła kły, zaledwie weszła do sali, i półrocznego rottweilera, którego rozrośnięte ciało zabawnie kontrastowało z młodzieńczą chęcią do zabawy.

Ostatniej parze Kelly poświęciła najwięcej uwagi. Wyjątkowo zainteresował ją nie tylko pies, lecz także jego właściciel.

Zmarszczyła brwi, widząc, jak rozdokazywany rottweiler skacze wokół swego pana, na próżno usiłującego przywołać go do porządku. Zerknęła szybko na innych, ale radzili sobie jak na początek zupełnie nieźle.

Teraz mogła spokojnie przyjrzeć się mężczyźnie. Już wcześniej, kiedy wchodził do sali, zwróciła uwagę na jego koci, sprężysty krok i grzywę niesfornych, jasnych kędziorów. Był wysoki, szczupły, o wąskich biodrach, opiętych ciasnymi dżinsami. Już to wystarczyło, by jej puls zaczął bić szybciej – a jeszcze te złote loki! Natomiast twarz, która wyglądała spod nich, była tak skupiona i poważna, że niemal psuło to jej urodę. Prosty nos, mocna szczęka i zdecydowane usta mówiły o uporze i solidności. Brwi miał równie jasne jak włosy, za to rzęsy ciemne i gęste. Koloru oczu nie mogła dostrzec, gdyż ich spojrzenie skierowane było w dół, na niesfornego szczeniaka.

Eric. Eric Devane, przypomniała sobie dane z formularza.

Nagle mężczyzna uniósł głowę i napotkał jej spojrzenie. Oczy miał szare, w odcieniu starego srebra. Na ich widok Kelly poczuła dziwny dreszcz. Miała nadzieję, że Devane odwróci wzrok, ale wpatrywał się w nią uparcie. Uniosła pytająco brwi.

Nagle rozległo się donośne „wuf”. Mężczyzna zachwiał się, szarpnięty smyczą. Kelly uśmiechnęła się z ulgą i przeszła do następnej pilnie ćwiczącej pary. Pomoc przyszła w samą porę.


Stało się, pomyślał Eric. Od początku nie wierzył w ten pomysł. Kiedy Jess zadzwoniła z Nowego Jorku z wiadomością, że znalazła treserkę dla Dodgera, próbował ją przekonać, że nie powinna organizować mu życia wbrew jego woli. Niestety, kiedy ukochana siostrzyczka wkraczała do akcji, logiczne argumenty traciły moc.

Jess zawsze potrafiła go uszczęśliwić. Kiedy tylko usłyszała, że przeprowadza się do małego, sennego Woodbury w stanie Connecticut, natychmiast uznała, że potrzebny mu będzie pies – obrońca i towarzysz. Zupełnie jakby przenosił się do pustelni w dzikich lasach Amazonii! Gdyby zamieszkał w mieście, natychmiast zaproponowałaby mu kota. To byłoby jeszcze do przyjęcia. W apartamentach na Manhattanie, w których się wychowali, zawsze trzymano jakieś pokojowe zwierzątka. Ale stan Connecticut kojarzył się jego siostrze z dziczą, w której wielki pies mógł być jedynym stróżem i kompanem.

Ów „wielki pies” okazał się tłustym, piszczącym szczeniakiem, którego sześć tygodni temu znalazł w koszyku na progu. Co prawda Dodger rósł jak na drożdżach, ale na razie sprawiał same kłopoty.

Eric udał się na zajęcia do Szkoły Tresury Ransome bez większej nadziei, ale spodobała mu się Kelly i jej spokojne, racjonalne podejście do sprawy psiej nauki. Przyglądał się jej z przyjemnością, gdyż była zupełnie inna niż miejskie dziewczyny, które znał – zapatrzone w siebie i w swoje kariery. Zdążył już na tyle poznać stosunki na prowincji, by zorientować się, iż Kelly różni się także od większości tutejszych kobiet. Te bowiem korzystały z każdej okazji, by przenieść się do miasta, a jeśli im się to nie udało, młodo wychodziły za mąż. Wkrótce, otoczone gromadką dzieci, zapominały o swoich ambicjach albo też wplątywały się w zawiłe i męczące sprawy rozwodowe.

Eric westchnął, kolejny raz stwierdzając, że jego własne perspektywy jako trzydziestodwuletniego kawalera wcale nie są lepsze.

W zamyśleniu popatrzył na Kelly Ransome, przechadzającą się po sali. Miała zdecydowany krok i oszczędne ruchy kogoś, kto nie zwykł tracić energii na próżno. Z przyjemnością przyglądał się lśniącym, jasnym włosom i lekko opalonej, nie umalowanej twarzy. Spod ciemnych rzęs bystro patrzyły orzechowe oczy ze złotawymi cętkami. Znów odruchowo porównał ją z nowojorskimi elegantkami w wytwornych strojach. Kelly Ransome była naturalna aż do przesady.

Sprawdzając postępy grupy, Kelly doszła do miejsca, gdzie stali Eric z Dodgerem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak wysoki i silny jest ten mężczyzna. Sprawiał wrażenie kogoś, kto wie, czego chce, i zwykle to dostaje.

Jakieś problemy? – zapytała.

Dodger, zachwycony nowym towarzystwem, natychmiast podskoczył, usiłując polizać ją po twarzy. Zawstydzony właściciel próbował odciągnąć go na smyczy, ale szczeniak zignorował go, uparcie drapiąc łapami spodnie Kelly.

To chyba widać – mruknął Eric przez zaciśnięte zęby. Na liście osób, wobec których najbardziej obawiał się kompromitacji, atrakcyjne kobiety figurowały aa pierwszym miejscu.

Leżeć! – zakomenderowała cichym, lecz stanowczym głosem i mocno szarpnęła kolczatkę. Zaskoczony pies przysiadł u jej stóp.

Eric wydawał się równie zaskoczony jak jego pupilek.

Użyłaś czarów, prawda?

Nie, to tylko doświadczenie – uśmiechnęła się. – Pokazałam mu, gdzie jest jego miejsce w hierarchii. Problem polega na tym, że twój pies myśli, iż on tu jest panem.

On nie myśli, on po prostu to wie.

W takim razie musimy wyprowadzić go z błędu.

Ha, łatwo ci mówić – westchnął Eric, wskazując ruchem głowy spokojnie leżącego Thora. – Z zazdrością patrzę na twojego dobermana. Wydaje się, jakby w ogóle nic go nie obchodziło.

Nie był pierwszą osobą, która tak myślała. Wiedziała, że nie obejdzie się bez wyjaśnień.

Właściciel Thora chciał się go pozbyć – powiedziała powoli. – Kiedy go wzięłam, był zaniedbany i tak agresywny, że nawet Towarzystwo Ochrony Praw Zwierząt zakwalifikowało go do uśpienia. Dopiero po pół roku mogłam mu zaufać na tyle, by odwrócić się do niego plecami. Po następnych sześciu miesiącach przestał uważać każdego człowieka za wroga, a każdego innego psa za łakomy kąsek do pożarcia. Teraz śpi ze mną w łóżku. Tak, panie Devane, początki bywają bardzo trudne – zakończyła i wyciągnęła rękę. Z ulgą oddał jej smycz.

Mam na imię Eric.

Kelly kiwnęła głową, ale jej uwaga skupiona już była na psie. Dodger zdawał się przewidywać, że coś się święci, gdyż znieruchomiał i czujnie zastrzygł uszami.

Eric stłumił pomruk niechęci. Ta czarodziejka nie zdążyła jeszcze nic zrobić, a potwór już zmienił się aniołka. Mało tego, w brązowych psich oczach, wpatrzonych w treserkę, zobaczył głębokie uwielbienie.

No dobrze, młodzieńcze – powiedziała energicznie Kelly, skracając smycz – zobaczymy, na co cię stać. Siad! – nakazała, chwytając kolczatkę i zaciskając ją. Jednocześnie drugą ręką klapnęła lekko Dodgera po zadzie. Rottweiler usiadł prawie bez oporu.

Dobry piesek! – powiedziała z zadowoleniem, luzując kolczatkę. Pies momentalnie zerwał się na nogi, radośnie machając krótkim ogonem. W nagrodę Kelly podrapała go za uszami.

Czy nie przesadziłaś z tymi wyrazami uznania? Przecież on nie zdążył jeszcze na dobre usiąść!

Ale siedział przez moment i to się liczy. Zresztą nie zakazałam mu wstania – wyjaśniła.

A właściwie dlaczego?

Ponieważ nie wiedziałby, o co mi chodzi.

Kazałaś mu siadać, choć też nie wiedział, o co chodzi – nie ustępował Eric.

Jedna nowość wystarczy.

I uważasz, że skoro na chwilę klapnął swoim tłustym zadkiem na podłogę, już należy mu się nagroda?

W odpowiedzi Kelly raz jeszcze kazała psu siadać, po czym nagrodziła dwie sekundy posłuszeństwa minutą pieszczot. Było jasne, że transakcja okazała się dla Dodgera bardzo korzystna.

Teraz spróbuj ty – powiedziała, wręczając smycz Ericowi.

Miał nieodparte wrażenie, że każde z nich ma do czynienia z zupełnie innym psem. Kiedy ujął smycz, szczeniak natychmiast powrócił do swego najbardziej nieznośnego wcielenia.

Bądź stanowczy – doradziła. – Chwyć go krócej przy szyi. Musi czuć, że możesz w każdej chwili nad nim zapanować.

Mężczyzna spojrzał na nią bezradnie. Pasmo złotych włosów spadło mu na oczy. Kelly, ku swojemu zaskoczeniu, poczuła nieodpartą ochotę, by odgarnąć je troskliwym ruchem.

Desperacja Erka przeszła w złość.

Gdybym wiedział, jak to robić, nie byłoby mnie tu, tylko siedziałbym w domu i patrzył, jak Dodger rozkopuje rabatki w ogrodzie – prychnął, gwałtownym ruchem odrzucając włosy z czoła.

Im bardziej się irytował, tym bardziej opanowana stawała się Kelly.

Nie miej do mnie pretensji, próbowałam ci tylko pomóc – powiedziała uspokajająco.

W takim razie za mało próbowałaś! Ten potwór zamienił ostatnie sześć tygodni mojego życia w istne piekło i straciłem już nadzieję, że cokolwiek się zmieni.

Przecież dopiero zaczęliśmy...

Wiem! – wybuchnął, szarpiąc się z psem, który kręcił się koło jego nóg, ciasno oplątując je smyczą. – Wątpię, czy dotrwam do końca.

Kelly uśmiechnęła się na widok jego tragicznej miny i chwyciwszy Dodgera za obrożę, zmusiła go, by uwolnił swego pana z pułapki.

Stanowczo zbyt łagodnie go traktujesz – powiedziała. – On świetnie to wyczuwa, dlatego cię wykorzystuje.

Wstrętny, cwany kundel – mruknął Eric, patrząc wrogo na psa, który siedział ziejąc radośnie, wyraźnie zadowolony z siebie.

Nie cwany kundel, tylko mądry rottweiler – poprawiła go. – A to duża różnica.

Nie widzę żadnej.

Kelly obejrzała się i dostrzegła, że reszta grupy, która przećwiczyła już siad, wyraźnie zaczyna się nudzić. Trzeba było kończyć tę rozmowę.

Rottweilery są hodowane jako psy obronne. Są wprost stworzone do tresury – powiedziała szybko.

Naprawdę myślisz, że Dodger da się wytresować na psa obronnego? – zapytał z wyraźnym zainteresowaniem.

Kelly spojrzała na niego czujnie. Zbyt wielu widziała już właścicieli dużych psów, którzy sądzili, że pewnym rasom wystarczy tylko twarde traktowanie i krótki amatorski trening, by stały się walecznymi obrońcami. A kiedy okazywało się, że wyhodowali agresywną bestię, która wymknęła się im spod kontroli, było z reguły za późno i nieszczęsne zwierzę nadawało się już tylko do uśpienia.

Dodger jest jeszcze szczeniakiem – powiedziała ostrożnie. – Ale stopniowo, po właściwej tresurze, ma szansę stać się bardzo dobrym psem obronnym. A dlaczego właściwie pytasz?

Tak sobie – uśmiechnął się. – Z czystej ciekawości.

Kelly zachowała ten uśmiech w pamięci, kiedy odeszła, by kontynuować wykład. Nie lubiła ludzi, którzy zadają istotne pytania, a potem kwitują odpowiedź wzruszeniem ramion. Wyglądało na to, że Eric ma powody, by interesować się tresurą obronną. Powinna dowiedzieć się jakie, jeśli nie chciała, by jego rottweiler powiększył smutną statystykę psów zmarnowanych przez właścicieli.

Reszta lekcji minęła szybko, zwłaszcza że ostatnie dziesięć minut przeznaczyła na „swobodną zabawę”. W czasie, kiedy spuszczone ze smyczy psy szalały, mogła zamienić kilka słów z każdym z właścicieli. Jednak Eric odsunął się w kąt i trzymając krótko Dodgera, cierpliwie czekał na koniec przerwy. Kelly, zajęta rozmową z tłustą nastolatką, która miała kłopoty z leniwym i równie tłustym bassetem, zerknęła na niego kątem oka i ze zdumieniem stwierdziła, że mężczyzna przygląda się jej badawczo.

Po nastolatce przyszła kolej na gadatliwą matronę i jej jamniczkę, a potem eleganckiego starszego pana z nienagannie utrzymanym szkockim terierem o dźwięcznym imieniu Kiltie. Kelly z uśmiechem odpowiadała na pytania i cierpliwie udzielała wyjaśnień.

Świetnie radzi sobie z ludźmi, pomyślał Eric, obserwując ją z kąta. Spostrzegawczość przydawała się w pracy, podobnie jak umiejętność przelewania uwag i konstatacji na papier. Pracując przez lata jako reporter dla „The New York Timesa”, miał okazję widzieć przeróżne rzeczy – poczynając od wyborów prezydenckich, poprzez krwawe rozgrywki gangów, aż do pożarów i katastrof. Fascynował go świat, ludzie i wydarzenia. Teraz jednak najbardziej interesowała go Kelly Ransome.

Choć tak się różniła od nowojorskich dziewczyn, był pewien, że nie wychowała się w tej małej, spokojnej mieścinie. Coś musiało ją tutaj sprowadzić, podobnie jak i jego. Ale co? Praca męża czy możliwość otwarcia szkoły? Zmrużył oczy, na próżno usiłując dojrzeć obrączkę na palcu treserki. Zaskoczyła go własna ciekawość. Trudno było ukryć, że wykracza poza zwykłe dziennikarskie zainteresowanie. Czemu z taką ulgą stwierdził, że nie jest mężatką?

Musi ją jakoś o to zagadnąć. W końcu żyje z zadawania pytań. Gotów był od razu wprowadzić swój zamiar w czyn, ale nagle rozległo się basowe szczeknięcie Dodgera. Śmiertelnie znudzony, wyraźnie chciał dołączyć do ogólnej zabawy.

Uspokój się! – syknął wściekle Eric. Upomnienie nie poskutkowało. Dodger miotał się i szczekał coraz donośniej.

Cicho! – nakazał stanowczo i ostro szarpnął smyczą. O dziwo, podpowiedziany przez Kelly sposób okazał się skuteczny. Pies ucichł gwałtownie i spojrzał zdumiony na swego pana. A pan ujął go krótko przy szyi i kazał iść przy nodze.

Moi drodzy, koniec przerwy, wracamy do pracy – oznajmiła Kelly, patrząc z niepokojem na Erica zmierzającego ku niej z Dodgerem.

Jeśli ktoś jeszcze będzie miał do mnie pytania, zapraszam po zajęciach – dodała szybko. Mężczyzna skinął głową i grzecznie stanął z psem w szeregu.

Po kwadransie lekcja była skończona. Kelly odczekała, aż wszyscy wyjdą, zamknęła salę i wyprowadziła Thora na dziedziniec. Eric z Dodgerem już czekali. Rottweilerek z młodzieńczym entuzjazmem i kompletnym brakiem instynktu samozachowawczego ruszył ku wielkiemu dobermanowi, napinając smycz na całą długość. Napastowany przez szczeniaka Thor stał z miną męczennika. Kiedy Dodger przewrócił się wiernopoddańczo na grzbiet, wymachując łapami w powietrzu, zerknął z rozpaczą na swoją panią, jakby chciał zapytać: „Czy ja naprawdę muszę go znosić?”

Nie, nie musisz, jeśli nie chcesz – powiedziała Kelly i wskazała na murek. Thor wskoczył tam natychmiast. Szczeniak nie mógł go już dosięgnąć.

Czego miałbym nie chcieć? – zdziwił się Eric.

O, przepraszam, mówiłam do Thora. Chciał wiedzieć, czy musi zniżać się do poziomu takiego smarkacza, więc zapewniłam go, że nie.

On chciał... wiedzieć? – Eric spojrzał na nią z dziwną miną. – Wiem, że prowadzisz specjalistyczną tresurę, ale nie przypuszczałem, że również uczysz psy mówić.

Na policzki Kelly wypłynął rumieniec. Na ogół miała do czynienia z typowymi psiarzami, którzy natychmiast pojęliby, o co jej chodzi, i którzy znakomicie dogadywali się ze swoimi ulubieńcami. Sądząc z reakcji Erica, na pewno był nowicjuszem w kręgu psich fanów.

Thor ma bardzo wyraziste ślepia – powiedziała cicho. – Łatwo domyślić się, co czuje. Czy miałeś do mnie jakieś pytania? – wróciła do oficjalnego tonu.

Tak, miałem. – Zerknął na jej smukłe palce o wypielęgnowanych, lecz nie lakierowanych paznokciach. – Nie nosisz obrączki – zauważył.

Nie. O co właściwie chciałeś mnie zapytać? Milczał. Nagle stracił pewność siebie, co zdarzało mu się bardzo rzadko. Zabawne, gdyby Kelly była nowojorską dziewczyną o ciętym języku, poszłoby mu dużo łatwiej. Tamte były jak koty – zawsze spadały na cztery łapy. Ona zaś była równie uczciwa i prostolinijna, jak jej ukochane psy.

Eric nerwowo przyciągnął do siebie wiercącego się Dodgera.

W broszurze informacyjnej napisałaś o indywidualnych lekcjach, podczas których pracujesz tylko z wybranym psem. Sama widzisz, jaki jest Dodger. Zastanawiam się, czy taka forma tresury nie byłaby dla niego lepsza.

Owszem, psom w jego wieku trudno nieraz wysiedzieć w klasie – powiedziała powoli, rozważając w myśli jego propozycję. Niepostrzeżenie ich oczy spotkały się. Nie odwróciła wzroku, wzruszyła tylko ramionami.

Jest to możliwe, ale pod pewnymi warunkami. Po pierwsze, pracuję nie tylko z psami, ale również z ich właścicielami. Pies i właściciel muszą się nauczyć, jak ze sobą współpracować.

Świetnie – ucieszył się. – Tego właśnie potrzebujemy z Dodgerem.

Poza tym indywidualne lekcje są dużo droższe.

Och, to zrozumiałe.

Kelly zmarszczyła brwi, słysząc jego lekki ton. Jak na człowieka, który jeszcze niedawno rozpaczał z powodu swojego niesfornego ulubieńca, wydawał się dziwnie zadowolony z siebie.

Na tyle drogie – zaznaczyła z naciskiem – że warto się zastanowić, czy nie pozostać w grupie.

Nie wydaje mi się – stwierdził. – Pod tym względem zgadzam się z Dodgerem. Nie lubię tłumu. Wolałbym pracować sam. Jestem do tego przyzwyczajony.

Kelly zagryzła wargi. Myśl o byciu sam na sam z tym niepokojącym mężczyzną nie napawała jej entuzjazmem. Poza tym nie potrzebowała dodatkowych źródeł dochodu. Lista osób oczekujących na zapisy była długa. Odkąd niemal cały nakład jej książki „Zabawa w tresurę” zniknął z lokalnych księgarń, nie narzekała na brak chętnych.

Oczywiście decyzja należy do ciebie – powiedziała wreszcie. – W każdym razie, jeśli zdecydujesz się na takie lekcje, odliczę na ich poczet sumę, którą wpłaciłeś na kurs.

Doskonale. Kiedy zaczynamy?

Kelly wyciągnęła z kieszeni kalendarzyk i zaczęła go uważnie wertować.

Jeśli masz czas w ciągu dnia, możemy się umawiać w poniedziałki rano.

W porządku. U mnie w domu czy mam przyjechać do ciebie?

Nie, czekaj na mnie. Dodger będzie się czuł swobodniej na swoim terenie.

Eric w zamyśleniu patrzył, jak Kelly pakuje się i odjeżdża. Poniedziałek rano... Umawiał się na randki o różnych dziwnych porach. Dobrze, ale przecież to nie była randka. Przesadziłeś, stary, skarcił się w myśli, roztargnionym ruchem drapiąc psa za uszami.

Dodger, chłopie, to może być początek pięknej przyjaźni – szepnął.


Rozdział 2


A wiec to jest twoja chata w puszczy – powiedziała Jess Devane, rozglądając się po salonie domu, który jej brat wynajął na pół roku.

W rzeczywistości budynek nie wyglądał aż tak prymitywnie, choć właściciele, modernizując go, starali się ocalić jak najwięcej z dawnych elementów, takich jak kominek czy drewniane, ciemne belki sufitu, tworząc miłą, a jednocześnie funkcjonalną całość.

Eric wiedział jednak, że wszystko, co nie przypominało nowoczesnych apartamentów na Manhattanie, wydawało się jego siostrze kompletnym prymitywem.

Nie przesadzaj, Jess, przecież to nie jest traperska chata – zaśmiał się.

Jess, wyraźnie nie przekonana, krytycznie przyjrzała się jego flanelowej koszuli z podwiniętymi rękawami i wytartym dżinsom. Jej aprobatę wzbudził jedynie najnowszy model telewizora i wideo – elementy tak dobrze znanego jej świata.

No dobrze – zaczęła – powiedz mi teraz, po co właściwie wyniosłeś się do tej głuszy?

Naprawdę nie rozumiem, dlaczego uważasz, że Woodbury jest na końcu świata. Owszem, to nie Manhattan, ale mamy tu świetną bibliotekę i teatr, nie mówiąc o różnych sklepach. Zresztą Nowy Jork jest niecałe dwie godziny jazdy stąd.

Dobrze, przesadziłam, może Woodbury nie jest aż taką dziurą – powiedziała bardziej ugodowym tonem. – Ale wyznam ci szczerze, braciszku, że nie rozumiem, dlaczego tak nagle porzuciłeś swój piękny apartament i wyjechałeś w lasy z jedną walizką.

Dobrze wiesz dlaczego. Przeniosłem się tu, żeby pracować.

Nie żartuj, przecież właśnie rzuciłeś pracę!

Niezupełnie. W redakcji udzielono mi urlopu na pracę twórczą i dzięki temu będę mógł napisać książkę. To cudowne, Jess, zawsze o tym marzyłem! Wreszcie będę mógł stworzyć coś trwalszego niż artykuły, klecone w pośpiechu po nocach.

Przeszedł do kuchni i gestem zaprosił siostrę do jadalni. Miał nadzieję, że kolacja, którą tak starannie przygotowywał, pozwoli na zmianę tematu na przyjemniejszy. Jednak Jess nie dała się tak łatwo zbyć.

Przecież równie dobrze mógłbyś pisać tę książkę w mieście – upierała się, nawet nie rzuciwszy okiem na popisową sałatkę z krabów. – Ludzie tak robią.

Nic by z tego nie wyszło. W Nowym Jorku jest zbyt dużo pokus, zbyt wiele rzeczy by mnie rozpraszało. Tu jestem wolny, nie poganiany żadnymi terminami. Zresztą człowiek, który dostarcza mi materiału do książki, mieszka w okolicy. To znacznie ułatwi nam współpracę.

No właśnie – westchnęła Jess. – Dlaczego nie wziąłeś na warsztat jakiegoś mniej drażliwego tematu?

I bezpieczniejszego, tak?

Owszem. – Szare oczy siostry spojrzały na niego uważnie. – Nie mogłeś zająć się przestępstwem, które już rozpracowano, a sprawców wsadzono za kratki?

Sprawa napadu na furgonetkę bankową Locktighta jest już zamknięta – przypomniał jej Eric. – Trzech ludzi zostało skazanych.

Tak, a czwarty zginął, zastrzelony w bardzo podejrzanych okolicznościach – prychnęła Jess.

Zresztą nikt z pozostałych nie przyznał się do winy i nie odzyskano nawet jednej sztaby złota. A teraz, po trzech latach, jakiś człowiek kontaktuje się z tobą, twierdząc, że jest piątym członkiem gangu, i chce ci sprzedać pewną informację. Nie uważasz, że wszystko to razem jest mocno podejrzane?

Jasne, że jest. Dlatego właśnie zaangażowałem się w tę sprawę.

Jess wyrzuciła ręce w górę w geście rozpaczy.

Czy ten facet wyjaśnił ci chociaż, dlaczego spośród setek nowojorskich dziennikarzy wybrał właśnie ciebie?

Larry powiedział, że podobały mu się moje artykuły. Uznał, że może mi zaufać.

Larry... Czy on ma chociaż nazwisko?

Smith – uśmiechnął się Eric, przewidując jej reakcję.

No jasne. – Jess z ubolewaniem pokiwała głową.

Facet podaje ci nazwisko, które wypełnia pół książki telefonicznej, a ty, naiwny braciszku, wierzysz mu bez zastrzeżeń.

Jestem co prawda twoim młodszym braciszkiem, ale zapomniałaś, że nie mam już dwunastu lat. Zanim zacząłem z nim rozmawiać, sprawdziłem go dokładnie. – Sięgnął po dłoń siostry i uścisnął ją pocieszająco. – Doceniam twoją troskę, kochanie, ale wierz mi, umiem sam zadbać o siebie.

Jess przytaknęła z rezygnacją. Wiedziała, że przegrała. Zawsze tak było. Mogła tłumaczyć, wściekać się i prosić, a Eric zawsze robił to, co sobie postanowił.

A skoro już mówimy o dbaniu o siebie, jak tam Dodger? – zagadnęła, starając się mówić jak najswobodniej.

Sama zobacz. – Eric wskazał na widoczny przez okno trawnik. Pies ganiał, polując na zwierzynę, która zapewne istniała tylko w jego wyobraźni.

Zdaje się, że ma dużo energii.

Owszem. Ta jego energia niedługo wpędzi mnie do grobu.

Och, nie przesadzaj. Jeśli zdecydowałeś się osiąść na odludziu, a w dodatku rozgryzać jakieś mętne sprawy, musisz mieć obrońcę. Myślę, że Dodger będzie wspaniałym stróżem.

Z pewnością – przytaknął ponuro Eric. – Jest tylko jeden drobny problem, on chciałby mnie chronić przed wszystkim i wszystkimi. Obojętnie, czy to będzie listonosz, śmieciarz, czy wiewiórka lub ptak.

Mówiono mi, że rottweilery są bardzo pojętne i potrzeba im tylko odpowiedniego wychowania. Właśnie, a co powiedziała ta treserka, którą ci znalazłam?

Eric pomyślał o Kelly i o umówionym spotkaniu.

Powiedziała, że nim zostanie dobrym psem obronnym, musi jeszcze dorosnąć i wiele się nauczyć.

Jess spojrzała na niego zmieszana.

A ja myślałam, że już się nadaje, bo jest taki duży...

Wszystko, co jest większe od kota, wydaje ci się duże, siostrzyczko.

To znaczy, że mój prezent sprawił ci tylko kłopot, tak?

Była to w dużym stopniu prawda, ale Eric nie chciał jej urazić. Jess zawsze miała jak najlepsze intencje.

Ależ skąd, bardzo się cieszę, że tak się o mnie troszczysz – zapewnił.

Jesteś niepoprawny – zaśmiała się Jess. – Eric Devane, szalejący reporter, którego nie wzruszy nawet trzęsienie ziemi, zaczyna się rozczulać nad swoją siostrzyczką. Słowo daję, wiejskie powietrze uderzyło ci do głowy!

Popatrzyli na siebie i parsknęli śmiechem. Resztę czasu poświęcili na oplotkowanie wspólnych znajomych. Jess zrelacjonowała bratu najnowsze nowojorskie wydarzenia. Kiedy w godzinę później szykował się, by odwieźć ją na pociąg, oboje byli w znakomitych humorach. Zaledwie Eric zdążył zamknąć frontowe drzwi, w głębi domu zaczął dzwonić telefon.

Zejdź do samochodu – powiedział, pospiesznie obracając klucz w zamku. – Zaraz przyjdę.

Potykając się o Dodgera, wpadł do holu i zdążył podnieść słuchawkę po piątym dzwonku. Przez kilka sekund panowała cisza, jakby rozmówca już się wyłączył. Wreszcie odezwał się chrapliwy, niski głos.

To ty jesteś ten dziennikarski pistolet, który wszędzie węszy?

Eric, kompletnie zaskoczony, zastanawiał się nad celną odpowiedzią, ale tajemniczy rozmówca nie dał mu szansy.

Lepiej będzie dla ciebie, jeżeli przestaniesz wsadzać nos w nie swoje sprawy! – zagroził.

Kto mówi?

W odpowiedzi rozległ się trzask i połączenie zostało przerwane. Eric powoli, bardzo powoli odłożył słuchawkę.

Kto to był? – zapytała Jessie, kiedy usadowił się za kierownicą.

Nikt, jakaś pomyłka – rzucił niedbale, wciskając gaz.


Kelly spędziła pracowicie weekend, pisząc felieton do stałej kroniki porad w magazynie „Mój Pies”. Resztę czasu poświęciła swojej małej menażerii – dwóm kotom, birmańczykowi i przygarniętemu dachowcowi, trzem dobermanom i gwarkowi, egzotycznemu gadającemu ptakowi o imieniu Maks.

Kiedy w poniedziałek rano szykowała się do wyjścia, zaniepokojone zwierzaki chodziły za nią krok w krok.

Hej, zwolnijcie obroty – upomniała je. – Wrócę niedługo i zajmę się wami.

Boso podreptała z łazienki do garderoby, pewnie stawiając stopy na nierównej, skrzypiącej podłodze z desek. Jej niewielki dom pamiętał jeszcze czasy osadników. Budowano go starannie z najlepszych materiałów, ale pokolenia niedbałych właścicieli omal nie doprowadziły solidnego domostwa do ruiny. Jedynym ich osiągnięciem było dobudowanie piętra z dwiema sypialniami i łazienką. Kiedy Kelly po raz pierwszy przyjechała go obejrzeć, dom od roku stał pusty. Od razu pokochała go całą duszą, choć był szary i zaniedbany.

Poświęciła cały swój wolny czas i wszystkie oszczędności, by przywrócić domostwu dawną świetność. Na pierwszą zimę zaopatrzyła się w pięć kubłów farby i piecyk na drewno. Wiosną ogrodziła teren z tyłu domu i odmalowała werandę. I tak, krok po kroku, doprowadziła to miejsce do stanu, którego przynajmniej nie musiała się wstydzić.

Zwolnijcie obroty! – zaskrzeczał Maks, bujający się na drążku w klatce w kącie kuchni. – Wrócę, wrócę...

Zamknij dziób, ty gaduło! – ofuknęła go.

Zamknij dziób! – odparował, wzmacniając efekt przeraźliwym wrzaskiem.

Kelly uśmiechnęła się. Maksio musiał zawsze mieć ostatnie słowo.

Do dziewiątej była już gotowa. Ubrana w tenisówki, spłowiałe dżinsy i za dużą męską koszulę, sięgającą jej do kolan, wskoczyła do dżipa. Eric dzwonił w sobotę i wyjaśnił jej, jak ma dojechać do jego domu. Głos w słuchawce był tak męski i seksowny, że mogłaby go słuchać jeszcze długo. Myśl o zajęciach z Erikiem zaczęła się jej coraz bardziej podobać. Poza tym polubiła Dodgera i wyczuła w nim świetny materiał na psa obronnego. Zawsze lubiła pracować z bystrymi i zdolnymi zwierzętami.

Kiedy zajechała pod dom Devane’a, Eric bawił się z psem na trawniku i właśnie rzucił mu piłeczkę. Rottweiler momentalnie skoczył za nią i złapał ją pewnym chwytem szczęk, nim jeszcze odbiła się od ziemi. Kelly uśmiechnęła się z aprobatą, ale jego pan był niezbyt zadowolony.

Mam kolejny problem – stwierdził. – Uwielbia ganiać za piłką, ale nigdy nie chce mi jej przynieść z powrotem. W rezultacie nabiegam się bardziej niż on.

Po prostu nie rozumie, czego od niego chcesz – wyjaśniła. – Skoro nie ustanowiłeś żadnych reguł.

Moja siostra wspominała mi o tej książce. Ma tytuł „Zabawa w tresurę”, prawda?

Tak. To podręcznik tresury dla amatorów. Wydawca uznał, że jest duże zapotrzebowanie na taką książkę. Ale nie napisałabym jej, gdyby nie namówił mnie do tego ojciec.

Twój ojciec? A co on ma z tym wspólnego? Kelly spoważniała.

To długa i nudna historia. Lepiej zacznijmy zajęcia. W końcu płacisz mi za tresowanie, nie za rozmówki.

Ależ ja lubię z tobą rozmawiać – wyznał z rozbrajającą szczerością, która zaskoczyła nawet jego samego. Przez lata reporterskiej pracy wypytywanie i wyciąganie informacji z najbardziej nawet opornych rozmówców weszło mu w krew do tego stopnia, że wśród przyjaciół zyskał przydomek Sęp – żartobliwy, ale w gruncie rzeczy dobrze obrazujący jego bezwzględne metody zdobywania wiadomości nadających się na pierwsze strony gazet. Ciekawe jednak, że przy Kelly tracił swój dziennikarski pazur. Pozwalał rozmowie płynąć własnym torem, niczego nie drążył ani nie sondował.

Kto wie? – mruknął cicho, na wpół do siebie. – Może uda ci się wydobyć człowieka z miejskiego spryciarza?

Co takiego?

Eric uświadomił sobie, że Kelly patrzy na niego zdziwiona.

Nic takiego. Ty mówisz do zwierząt, a mnie zdarza się mówić do siebie. To obciążenie zawodowe.

Rozumiem. A co ty właściwie robisz?

Chciał jej powiedzieć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Jak mógł się przyznać wobec kogoś, kto wydał już książkę, że po sześciu tygodniach nie wyszedł poza trzy pierwsze rozdziały?

Jestem wolnym strzelcem – rzucił niedbale, mając nadzieję, że to wystarczy.

Wystarczyło. Wyraz zakłopotania, jaki dostrzegła na twarzy Erica, przemawiał na jego korzyść. Nie lubiła gładkich, pewnych siebie facetów, mających na wszystko gotową odpowiedź.

Może zaczniemy? – zapytał.

Jeśli jesteś gotowy, to proszę bardzo – odparła z uśmiechem.


Rozdział 3


Jestem wykończony – westchnął Eric.

To normalne – pocieszyła go Kelly. – Na początku każdy ma dosyć.

Lekcja dobiegała końca. Dodger zrobił ogromne postępy, podobnie zresztą jak jego pan. Porozumienie między nimi wzrosło znacznie. Kiedy Kelly zaproponowała, by przerobili jeszcze jedno zadanie, Eric ożywił się nagle.

Wiesz, najbardziej zależy mi na tym, żeby Dodger nauczył się reagować na wołanie – powiedział. – Można dostać szału, kiedy człowiek się śpieszy, a ten potwór nie raczy przyjść.

Prawdopodobnie kojarzy przychodzenie z zamknięciem w domu. Czy próbowałeś wzmocnić jego motywację nagrodą? Czasami garść psich sucharków, podetknięta w porę, może zdziałać cuda.

Sucharki? Chyba żartujesz! Wczoraj stałem na tarasie i kusiłem go smakowitą kością, a on nawet na mnie nie spojrzał.

Wielu kursantów Kelly miało te kłopoty. Nauka przychodzenia na zawołanie należała do najtrudniejszych. Zwykle udawało się to, kiedy pies i właściciel osiągnęli już sukcesy w innych ćwiczeniach. Eric był jednak tak szczerze przejęty, że postanowiła udzielić mu rady.

Wyjaśniła, że pierwszym krokiem miało być puszczenie Dodgera na długiej, luźnej lince. Później powinien zawołać psa i natychmiast odbiec w odwrotną stronę, prowokując go do pogoni. Gdyby mimo to pies nie chciał się ruszyć, należało pociągnąć smycz.

Mina Erica świadczyła, że metoda niezbyt trafiła mu do przekonania.

Dodger będzie pojmować ćwiczenie jako rodzaj zabawy. Przecież to jeszcze szczeniak. Stosuję ten sposób od początku, od kiedy zostałam treserką.

Tak? A kiedy nią zostałaś?

Już dawno. Ale zapewniam cię, że nie było psa, który by się nie nauczył.

Eric wahał się jeszcze.

Mogłabyś pokazać mi, jak to się robi?

Co, masz stracha? – zakpiła, ale wzięła linkę i przypiąwszy ją psu pozwoliła, by się oddalił.

Z początku stała nieruchomo, wpatrując się w szczeniaka, który zaczął zerkać na nią niepewnie. Wreszcie zawołała go i zaczęła szybko uciekać. Dodger ochoczo podjął pogoń. Po kilkunastu krokach zatrzymała się gwałtownie, a pies, uszczęśliwiony, przypadł jej do nóg. W nagrodę otrzymał solidną porcję pieszczot.

No, widzisz, jakie to proste? Teraz spróbuj ty – powiedziała z uśmiechem.

Eric przejął linkę i poczekał, aż Dodger odejdzie. To jest proste, utwierdzał się w myśli.

Niestety, z wrażenia zapomniał zawołać. Przy drugim podejściu zapomniał, że trzeba odbiec. Za trzecim razem szczeniak zaplątał się beznadziejnie w smycz, a za czwartym i ostatnim Eric, uciekając na taras, potknął się o schodek. Był wściekły na siebie. Pod uważnym okiem Kelly zachowywał się jak ostatni fajtłapa.

Chyba miałaś rację – wykrztusił wstając. – Jeszcze nie dojrzeliśmy do tego ćwiczenia.

Nonsens, po prostu nie miałeś szczęścia.

Tylko tyle? Wydaje mi się raczej, że przeżywam kryzys z powodu męskiego klimakterium – skrzywił się.

Czyżby? Nie powiedziałabym, że masz już czterdziestkę na karku.

Masz tyle lat, na ile się czujesz – stwierdził sentencjonalnie.

Tresura psów również zależy od nastawienia. Jeśli wmówisz sobie, że nie potrafisz, nic nie wskórasz. Proste, nie?

Miło było się z nią droczyć. Była inteligentna i bardzo bezpośrednia. Czuł, że ta kobieta będzie dla niego wyzwaniem.

Wiesz, mam pomysł – zaproponowała nagle. – Może przerobimy to wspólnie?

Wspólnie?

Tak, zobacz.

Stanęła przy nim i objęła dłonią przegub ręki trzymającej smycz.

Kiedy policzę do trzech, robimy całe ćwiczenia razem, dobrze?

Dobrze – przytaknął z entuzjazmem, widząc, że otwierają się przed nim nowe, zachwycające perspektywy. Pal licho psi trening, pomyślał i otoczył Kelly ramieniem, przygarniając ją do siebie. Z zachwytem wyczuł miękkie linie jej ciała i świeży zapach włosów. Och, ta samotność w lasach naprawdę dała mu się...

Raz...

Kelly zaczęła odliczanie. To przywróciło go rzeczywistości. Sprężył się w pełnym napięcia oczekiwaniu.

On to robi celowo, pomyślała. Nie ma innego wytłumaczenia. Mężczyzna o takim wyglądzie nie może być fajtłapą, który tuli się do niej, szukając oparcia.

Dwa...

Dziwne, wyraźnie czuje się, jak bardzo jest napięty. Dlaczego? Przecież to zupełnie proste ćwiczenie. Fakt, spotykała nieraz przesadnie nerwowych klientów, ale...

Trzy!

Dodger, do nogi! – zawołały dwa głosy. Kelly wystartowała jak sprinterka. Eric spóźnił się o ułamki sekund. Na sympatycznym pysku Dodgera odmalowało się zdumienie. Pies zamarł na moment, nie rozumiejąc, co robią ci dziwni ludzie. Tymczasem linka napięła się i pociągnęła go gwałtownie. Rzucił się skokiem do przodu i popędził ku nim. Jeszcze jeden skok i już udało mu się dopaść pana.

Eric zachwiał się, kiedy zwaliste ciało Dodgera uderzyło go z impetem w pierś i nie zdoławszy zachować równowagi upadł, pociągając za sobą Kelly.

Przetoczyli się po trawie. Kelly szarpnęła się, czując ból w kostce, ale ciało mężczyzny przygniatało ją do ziemi.

Eric, choć oszołomiony upadkiem, martwił się tylko o swoją towarzyszkę. Odepchnął Dodgera, który miłośnie przejechał mu jęzorem po twarzy, i przekręcił się na bok. Z ulgą stwierdził, że dziewczyna patrzy na niego jak zwykle trzeźwo i uważnie.

Spojrzeli sobie w oczy i zaczęli się śmiać, zrazu nieśmiało, a potem coraz głośniej.

No, dobrze – zachichotała Kelly. – Wracamy do „abc” tresury.

Dokładnie w tym samym momencie Eric uświadomił sobie, jak bardzo pragnie ją pocałować. Ta myśl musiała błąkać się na peryferiach jego świadomości na długo przedtem, nim ten zabawny wypadek zmienił ją w naglący impuls. Mimo to bał się mu ulec.

Nic ci się nie stało? – zapytał z troską, jednocześnie odsuwając się na bezpieczną odległość.

W dziewięćdziesięciu pięciu procentach – nic.

A co z pozostałymi pięcioma? Kelly usiadła, rozcierając bolącą kostkę.

Nie wiem. Na razie trudno ocenić – stwierdziła. Dziwne, myślała gorączkowo. Przez jedną krótką chwilę oczekiwała pocałunku, gdyż jego usta były tak blisko, zbyt blisko. Kiedy jednak skwapliwie odsunął się na bok, zwątpiła w swoje odczucia i natychmiast uznała, że cierpi na przerost wyobraźni.

Czy pozwolisz, że obejrzę twoją nogę?

Nie, nie trzeba – powiedziała szybko, usiłując wstać.

Może jest zwichnięta...

A może to nawet złamanie spiralne – zakpiła i w tej samej chwili poczuła wyrzuty sumienia. Przecież ten człowiek szczerze się o nią martwił i nie było powodu, by robić mu przykrość. Z drugiej strony chciała sama odpowiadać za swoje poczynania.

Daj spokój, nic się nie stało – stwierdziła bohatersko, kuśtykając ku domowi. – Na pewno zaraz mi przejdzie. Zadzwonię do ciebie w sprawie terminu następnej lekcji.

Dobrze, ale gdybym nie upadł i nie pociągnął cię za sobą, nie przewróciłabyś się i...

Nie jesteś temu winien, to był mój pomysł. Najważniejsze, że Dodger nauczył się czegoś.

Kelly, muszę ci to wynagrodzić. Zapraszam cię na kolację.

To niepotrzebny wydatek!

Może być tania kolacja. Co byś powiedziała na pizzę i wino?

Patrzył z takim wyczekiwaniem, że nie miała serca odmówić.

Dobrze. Ale ja przyniosę wino.

Odpowiada ci piątek wieczorem?


W ciągu wypełnionego obowiązkami tygodnia Kelly niemal zapomniała o Ericu i Dodgerze. Dopiero w piątek po południu, kiedy szykowała się na spotkanie, zaczęła się zastanawiać, dlaczego właściwie się na nie zgodziła.

W Woodbury prowadziła pracowity, lecz uregulowany tryb życia. Lubiła swoją samotność i niezależność. Sama ustalała prawa, którymi rządziło się jej życie. Mężczyźni, z jakimi miała do czynienia, szybko to wyczuwali.

Tutaj sprawa wyglądała prosto – została zaproszona i przyjęła zaproszenie. Ale tylko z pozoru. Kelly miała dziwne przeczucie, że znajomość z tym mężczyzną rozwinie się inaczej niż zwykle.

Niecierpliwie otworzyła drzwi garderoby. Ulubione, tak dobrze jej znane ubrania wisiały równym rzędem. Wyjęła sukienkę koloru khaki, ale po namyśle odwiesiła ją z powrotem. Ten sam los spotkał sukienkę dżinsową. Niestety, nie miała w szafie niczego, w czym wyglądałaby szykownie. Cóż, praca treserki wymagała prostych i wygodnych ubrań. Poza tym już od dawna nie spotkała nikogo, dla kogo warto było się stroić.

Może właśnie dla Erica? Przy nim zaczęła sobie uświadamiać, jak nudna jest rutyna jej codziennego życia. Po trzydziestych urodzinach przestała już liczyć na cudowną odmianę losu i pogodziła się z szarą rzeczywistością. Najwyższy czas, by wreszcie coś zmienić. Kolacja z Erikiem Devane’em wydawała się dobrym początkiem.

Wreszcie zdecydowała się na czarne płócienne spodnie i kremowy, miękki sweterek. Rozczesała włosy, gęstą falą spadające jej na ramiona i uznała, że już jest gotowa. Zwierzęta były nakarmione. Włączyła radio, by nie czuły się osamotnione. Była pewna, że Maks, który zasłynął w okolicy popisowym wykonaniem „Strangers in the Night”, powiększy swój bogaty repertuar o kolejne melodie.

Kiedy podjechała pod dom Erica, zastała drzwi otwarte. Zapukała we framugę, a potem zajrzała do przedpokoju. Nigdzie go nie było. Zaczęła się już obawiać, że coś się stało albo też pomyliła dzień i godzinę, kiedy wreszcie zobaczyła, że Eric daje jej znaki z głębi holu.

Zorientowała się, że rozmawia w salonie przez telefon. Słyszała, jak powiedział coś gniewnie, a potem z trzaskiem odłożył słuchawkę. Kiedy wyszedł do niej, sprawiał wrażenie zdenerwowanego.

Czy coś się stało? – zapytała z niepokojem.

Nie, nic ważnego – zapewnił, ogarniając ją zachwyconym spojrzeniem. – Ślicznie wyglądasz – powiedział cicho. I nie był to pusty komplement, jakich tysiące prawił różnym kobietom. Kelly wyglądała naprawdę ślicznie. – Bardzo się cieszę, że przyszłaś – dodał.

Kelly poczuła dreszcz radosnego podniecenia, którego nie doznawała od bardzo dawna.

Ja też dziękuję za zaproszenie. Mam nadzieję, że wino będzie odpowiednie do pizzy – powiedziała, wręczając mu butelkę kalifornijskiego burgunda.

Eric wziął wino i poprowadził ją do kuchni.

Poczekaj chwilę, bo muszę jeszcze skończyć sałatkę. Pizza będzie gotowa za moment – powiedział. Kiedy na chwilę otworzył piekarnik, Kelly westchnęła z zachwytu. Leżała tam najwspanialsza pizza, jaką widziała – pachnąca, oblana sosem pomidorowym i stopioną mozzarellą, z niezliczonymi dodatkami i przyprawami.

Poddaję się – powiedziała. – Myślałam, że znam wszystkie pizzerie w okolicy, ale nikt nie serwuje takiego arcydzieła. Zdradź mi, gdzie ją kupiłeś?

Zrobiłem sam – przyznał się skromnie.

Ty... sam?

Ja sam – przytaknął, mieszając sos do sałatki.

Myślisz, że skoro jestem nowojorczykiem, to potrafię tylko zamawiać jedzenie w knajpie?

Nie wiedziałam, że jesteś nowojorczykiem.

Ano, jestem. I to rodowitym.

Nowy Jork... Choć miasto było odległe tylko o dwie godziny jazdy, nie odwiedzała go od lat.

Czasem ciągnie mnie tam – westchnął. – A ty często bywasz w mieście?

Nie. Prawdę mówiąc, nie byłam od lat.

Ale...

Ale co? Niektórzy lubią tę całą nowojorską sztuczność i obłudę, a niektórzy jej nie cierpią. Ja wolę swoje Woodbury.

Sztuczność i obłuda? Jeśli tylko tyle wiesz o Manhattanie, to wiele straciłaś.

Och, tak, tak – powiedziała niecierpliwie. – Te muzea, Broadway, butiki... Ale wyobraź sobie, że są w Ameryce ludzie, którzy nie widzieli tych cudów i nieźle sobie żyją.

Eric zastanawiał się, dlaczego Kelly z taką niechęcią mówi o Nowym Jorku, ale uznał, że na razie lepiej będzie zmienić temat.

Jesteś głodna? – zapytał, a kiedy przytaknęła, wręczył jej miskę z sałatką. – Postaw ją w jadalni i zaczekaj na mnie. Zaraz będę gotowy.

Kiedy wniósł okazałą, parującą pizzę, nie mogła się doczekać, kiedy odpowiednio duża porcja wyląduje na jej talerzu.

Twoje dzieło wygląda bosko – stwierdziła. – I smakuje bosko – dodała, spróbowawszy pierwszego kęsa.

Przez następne dziesięć minut jedli w milczeniu, w niemal ekspresowym tempie. Wreszcie Eric odchylił się na oparcie krzesła i pociągnął długi łyk wina.

Cóż, może teraz powiesz mi coś o sobie? – zagadnął, widząc, że również odsunęła talerz.

Kelly ujęła w palce smukłą nóżkę kieliszka. Promienie zachodzącego słońca zalśniły w rubinowym płynie.

Co chciałbyś wiedzieć? – zapytała po długiej chwili. Wyczuł, żenię bardzo ma ochotę mówić o sobie.

Zacznijmy od prostego pytania – jak stałaś się treserką psów?

Kocham zwierzęta – odpowiedziała szybko. – Poza tym miałam niewielki wybór.

A od jak dawna to robisz?

Już dziesięć lat. Zaczęłam, kiedy miałam dwadzieścia. Musiałam zrezygnować ze studiów z powodów finansowych. Właśnie szukano asystenta weterynarza, więc się zgłosiłam.

Gdzie studiowałaś?

W Princeton.

Ho, ho, musiałaś być zdolna!

Nadal jestem. – Spokojnie popatrzyła mu w oczy. Ciekawość Erica rosła.

Nie mogłaś skorzystać z jakichś form pomocy – chociażby stypendiów?

Moje problemy zaczęły się nagle, w środku roku, kiedy już wszystko zostało rozdane i przydzielone. Być może mogłabym wrócić później, za rok, ale... – Zamilkła, w zamyśleniu obracając w palcach kieliszek.

Ale nie wróciłaś.

Nie.

Co na to twoi rodzice?

Rodzice? – Drgnęła gwałtownie.

Eric zorientował się, że trafił w czuły punkt.

Mój stary chyba by mnie zabił, gdybym zrezygnował ze studiów – stwierdził.

Myślę, że... mama rozumiała, dlaczego to zrobiłam. W każdym razie niewiele mówiła o tej sprawie. Ale ojciec był ogromnie rozczarowany. Należy do osób, które stawiają poprzeczkę bardzo wysoko i mają wygórowane oczekiwania wobec innych.

Tak, pomyślała, ojciec był wściekły. Zarzucał jej, że marnuje swoje życie i talent. Choć wiedziała, że pewne słowa wypowiedział w złości, ciągle nie mogła mu wybaczyć. I kto wie? Może podświadomie odpłaciła mu w taki właśnie sposób. Bo on również ją rozczarował. Rozczarował bardzo boleśnie...

Kelly, co się stało?

Troskliwy głos przywrócił ją rzeczywistości.

Nic, naprawdę nic – zapewniła. – Ale odpowiedziałam już na wiele pytań i sądzę, że teraz kolej na ciebie.

Dobra, strzelaj.

Czym się zajmowałeś w Nowym Jorku i dlaczego już tego nie robisz?

Kto ci powiedział, że nie?

Kelly zastanowiła się chwilę i pokręciła głową.

Nie sprawiasz wrażenia kogoś, kto dojeżdża do pracy. A skoro tak, musiałeś mieć powody, by przenieść się do Woodbury, prawda?

Eric postanowił podroczyć się z nią jeszcze trochę.

Zaraz ci wyjaśnię, tylko sprzątnę ze stołu i zmyję naczynia – powiedział.

Nie czekała długo. Uwinął się niespodziewanie szybko i wkrótce już siedzieli na wygodnej kanapie w salonie, przed płonącym kominkiem.

No, dobrze, na czym to stanęliśmy?

Miałeś mi powiedzieć, dlaczego się tu przeniosłeś.

A, tak...

Może to tajemnica?

Nie skąd. Ja... po prostu piszę książkę. Kelly zesztywniała.

Książkę? O czym?

Dziwne, pomyślał, obserwując jej twarz. Przez moment wydawała się prawie... przerażona. Ale dlaczego? Nie, musiał się pomylić.

Chętnie ci powiem, ale jeśli pytasz tylko z uprzejmości, to lepiej porozmawiajmy o pogodzie. Takie już jest męskie ego, że wymaga uwagi – zaśmiał się.

Lekki ton jego głosu uspokoił Kelly. Zareagowała zbyt emocjonalnie. Niestety, nawet po tylu latach okazała się nieodporna na dawne zmory.

Szczerze, bardzo chciałabym wiedzieć – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.

Słyszałaś o napadzie na furgonetkę opancerzoną Locktighta?

Trochę. To było chyba trzy lata temu i, jeśli dobrze pamiętam, śledztwo niczego nie wykazało.

Wykazało, choć nigdy nie znaleziono złota.

Rzeczywiście. I było czterech członków gangu. Zrobił się straszny szum, kiedy ich złapano.

Było ich pięciu – sprostował z błyskiem w oku.

Jak to?

Piątego, który został wciągnięty w tę sprawę, lecz trzymał się z boku, nigdy nie wykryto. Teraz chce mi o wszystkim opowiedzieć.

Dlaczego chce ci opowiedzieć? – Kelly podejrzliwie zmarszczyła brwi. – Jaki ma w tym cel?

Dziwnie ostry ton, którym zadała to pytanie, nie uszedł uwagi Erica. Czemu momentami tak się najeżała?

Larry’emu chodzi o pieniądze. Dostał zaliczkę, ale należy mu się jeszcze pokaźny udział. Tymczasem, jak wspomniałem, złoto nie zostało znalezione. On ma pewne podejrzenia, ale nie umie połączyć ich w całość. Teraz jest już pewien, że kumple od początku nie mieli zamiaru się z nim dzielić. Najchętniej odpłaciłby im tym samym, gdyby tylko odnalazł łup.

Sądzę, że policja miałaby tutaj również coś do powiedzenia.

Policja? – zdziwił się, a potem zaśmiał. – Ach, rozumiem, o co ci chodzi. Nie martw się, nie zamierzamy z Larrym przywłaszczyć sobie skarbu. Towarzystwo ubezpieczeniowe wypłaciło wtedy odszkodowanie i teraz złoto należy do niego. Za odzyskanie go wyznaczyli bardzo wysoką nagrodę. Widzisz więc, że jeśli wszystko się uda, sprawa będzie zupełnie legalna. Ja wydam książkę, Larry dostanie pieniądze z nagrody, towarzystwo przejmie złoto i wszyscy będą zadowoleni.

Mówił z entuzjazmem i przekonaniem, które udzieliły się Kelly. Musiała przyznać, że cała historia jest pasjonująca.

Słońce zaszło i na dworze zgęstniały cienie. W intymnym mroku salonu, rozświetlanym blaskiem ognia, ten mężczyzna stawał się niebezpiecznie pociągający. Przejął ją dreszcz podniecenia, którego nie doznawała od tak dawna...

Myślę – powiedziała powoli – że to wspaniała sprawa.

Ciepły, wibrujący ton jej głosu działał na Erica jak magnes. Przysunął się bliżej i położył ramię na oparciu kanapy, tuż za plecami Kelly.

Cieszę się, że akceptujesz mój pomysł. Ta historia jest szansą, o której marzyłem od dawna. Praca reportera jest interesująca, ale...

Mówił coraz ciszej. Kelly, zaniepokojona, usiadła prosto i sięgnęła po kieliszek.

Nie wiedziałam, że byłeś reporterem – powiedziała równie cicho.

A tak, byłem – zająknął się, zaskoczony nagłą zmianą jej nastroju. Brązowe oczy patrzyły zimno, obojętnie. – Teraz mam urlop na pisanie książki.

W jakiej gazecie pracujesz?

W „New York Timesie”.

Nieźle.

Kelly, co się stało? – nie wytrzymał. – Nie rozumiem dlaczego nagle....

Nic się nie stało – powiedziała, podnosząc się nieco chwiejnie. Kostka, nadwerężona przy wspólnym upadku, boleśnie dała znać o sobie. – Przepraszam, że jestem tak marnym kompanem, ale poczułam się już trochę zmęczona.

Mogę ci w czymś pomóc? – zapytał, wstając również i podając jej ramię.

Nie, nie trzeba. Po prostu pojadę do domu i położę się spać. Miałam ciężki tydzień.

Dobrze, w takim razie odprowadzę cię do samochodu.

Niechętnie przyjęła pomocne ramię. Ten człowiek był dziennikarzem, żyjącym z rozgrzebywania cudzych sekretów i rozgłaszania ich światu. I nie wiedziałaby nawet o tym, gdyby nie przypadkowy zwrot w rozmowie. Sposób, w jaki zarabiał pieniądze, bynajmniej nie był jej obojętny.

Kiedy się znów zobaczymy? – Pochylił się do okienka, gdy usadowiła się za kierownicą.

Kelly zawahała się. Wiązała z tym spotkaniem wielkie nadzieje, a teraz wszystko zostało zrujnowane. Co gorsza, z jej własnej winy. Niczego już nie mogła zmienić, niczego...

W poniedziałek – powiedziała sucho. – Jeśli nie zmienisz terminu lekcji.

Boże, lekcja z Dodgerem, przypomniał sobie nagle Eric.

Dobrze, czekam w poniedziałek.

Długo jeszcze stał przed domem, patrząc w perspektywę pustej ulicy.


Rozdział 4


Kelly nie pracowała w soboty. Specjalnie tak ułożyła sobie zajęcia, by mieć czas dla siebie i swoich zwierząt. Doskonaliła tresurę trzech własnych dobermanów lub przerabiała z nimi ćwiczenia utrwalające ich umiejętności. Tym razem wyjątkowo nie zaplanowała sobie nic do roboty. Obudziła się rano i leżała w łóżku, napawając się miłym poczuciem, że ma przed sobą cudowny, wolny dzień.

Cudowny? A może raczej pusty, pomyślała nagle, idąc pod prysznic. Wszystko z winy Erica Devane’a, który wywołał zamęt w jej duszy.

Przymknęła oczy i podstawiła twarz pod strumienie ciepłej wody, pozwalając myślom bujać swobodnie. Wyobrażała sobie, że siedzą tak jak wczoraj przed płonącym kominkiem. Mężczyzna delikatnie wyjmuje jej z ręki kieliszek, odstawia go na stół, bierze ją w ramiona i...

Dosyć! Prychnęła gniewnie i sięgnęła po szampon. Z jakiej racji miałaby sobie wyobrażać pocałunki Erica Devane’a? Tylko dlatego, że jego wargi były tak zmysłowe, iż nie mogła o nich zapomnieć? Dlatego, że polubiła jego towarzystwo i z zainteresowaniem słuchała, co ma do powiedzenia?

Z westchnieniem uświadomiła sobie, że od bardzo dawna nie marzyła o żadnym mężczyźnie. Mało tego, nie myślała też o sobie jako o kobiecie, której ktoś mógłby pożądać. Przyczyny, dla których tak się stało, nagle okazały się dziwnie nieważne. Eric obudził w niej uśpione pragnienia i musiała się jakoś z tym uporać.

W końcu jest tylko klientem, który mi płaci, pomyślała trzeźwo, sięgając po ręcznik. Nie zwykła mieszać spraw zawodowych z osobistymi i nadal powinna przestrzegać tej zasady.

Zadzwonił telefon. Boso pobiegła do holu, uspokajając po drodze łaszące się radośnie psy.

Kiedy po chwili odłożyła słuchawkę, umówiwszy się z klientką na popołudnie, czuła się wyraźnie rozczarowana, że nie zadzwonił Eric.

Pracuj, Kelly, mruknęła do siebie, ścierając kałuże wody z podłogi. Praca zawsze pomagała. Wydawało się, że Olive Watson i Percival, zwariowany owczarek angielski, okażą się znakomitym remedium na stan jej ducha.


Cholera, czy nie ma łatwiejszych sposobów zarabiania? – mruknęła Kelly przez zęby.

Kiedy inni lenili się w słoneczne popołudnie, ona tkwiła na drzewie kilka metrów nad ziemią, wyciągnięta na gałęzi, która gięła się pod jej ciężarem. Ostrożnie, drapiąc się o korę, przeczołgała się jeszcze odrobinę do przodu, by skryć się w gęstwie liści. Potem, trzymając się kurczowo jedną ręką, drugą wyciągnęła z kieszeni pistolet na wodę.

Wreszcie uznała, że jest gotowa, i pomachała w stronę domu. Stojąca w oknie starsza pani dostrzegła ją i skinęła głową. W chwilę później otworzyły się drzwi i na trawnik w podskokach wybiegł Percival. Wyglądał jak wielka dziecinna zabawka z szarobiałego futra. Długa, wypielęgnowana sierść unosiła się i falowała przy każdym ruchu. Pies hasał, poszczekując, ale zziajał się szybko i odszedł w cień, by się położyć. Kelly przewidywała ponuro, że zanosi się na długie czekanie.

Los jej jednak sprzyjał. Żywy owczarek znudził się bezczynnością i popatrzył na klon, na którym się zaczaiła. Pokusa była wielka. Percival zaczął się podnosić, zerkając w stronę domu. Jednak Olive Watson zgodnie z instrukcją udawała, że jej nie ma.

Pies otrząsnął się i powoli ruszył ku drzewu, dla niepoznaki obwąchując po drodze trawki. Kelly czujnie położyła palec na spuście.

No chodź, chodź, kochany, zachęcała go w myśli.

Percival zatrzymał się kilka metrów przed drzewem. Przez chwilę uważnie lustrował pień, wybierając odpowiednie miejsce, a potem nagle, z gardłowym pomrukiem, skoczył do przodu i nabierając rozpędu, odbił się od ziemi. Wylądował w połowie pnia i zaczął błyskawicznie wdzierać się do góry, orząc pazurami korę. Nieprawdopodobne, ale piął się z niemal kocią zręcznością. Teraz dopiero Kelly uwierzyła Olive. Była tak zafascynowana wyczynem owczarka, że przez moment zapomniała o swoim zadaniu.

Teraz wszystko zaczęło się dziać błyskawicznie.

Percival, nie wolno! – krzyknęła i wycelowawszy mu między oczy, nacisnęła spust. – Nie! Niedobry pies!

Percival zamarł zdumiony i straciwszy chwyt, zaczął się zsuwać. Teraz Kelly wycelowała mu w nos i strzelała, dopóki nie skończył się zapas wody.

Kiedy tylko psi wyczynowiec znalazł się na ziemi, podwinął ogon i zwiał jak niepyszny, nawet nie oglądając się za siebie. Widok był tak komiczny, że Kelly zaczęła chichotać. Był to ogromny błąd.

Pistolet wypadł jej z ręki i uderzył o ziemię, a gałąź zaczęła niebezpiecznie trzeszczeć. Usiłowała zahaczyć się mocniej nogami, ale były zbyt odrętwiałe i zwisła na rękach. W ostatniej chwili desperackim zrywem zdołała zaczepić stopę o sąsiedni konar, lecz nie udało się jej wrócić do poprzedniej pozycji, umożliwiającej zejście. Teraz pozostał tylko skok, na który nie miała ochoty. Nadwerężona kostka nadal dokuczała.

Co się stało, kochana? – dobiegł z dołu zatroskany głos starszej pani. – Czy te wyczyny to część planu?

Niezupełnie, Olive – uśmiechnęła się Kelly, robiąc dobrą minę do złej gry. Czuła się jak długoręki gibon, którego widziała ostatnio na filmie przyrodniczym.

Może pożyczę drabinę od sąsiada?

Obawiam się, że nie ma na to czasu. Może raczej przynieś poduszkę. Nie, to też nie pomoże. Po prostu skoczę – zdecydowała bohatersko Kelly, opuszczając nogę i zawisając na rękach. Do ziemi nie było już tak daleko...

Czy nie ma tam na dole czegoś, na czym nie powinnam wylądować? – zapytała jeszcze.

Nie, tylko ja, kochanie.

Może lepiej się odsuń, Olive. Uwaga, skaczę!

Z wolna rozwarła zaciśnięte palce i po krótkim locie ciężko uderzyła w ziemię. Jak było do przewidzenia, noga podwinęła się złośliwie i przeszył ją ostry ból w kostce.

Brawo, nie było tak źle – ucieszyła się pani Watson.

Nie powiedziałabym tego – syknęła Kelly, masując nogę i oddychając głęboko, by zminimalizować ból.

Jeśli chcesz, obejrzę twoją kostkę – zaproponowała Olive. – Znam się trochę na tym. Zanim odeszłam na emeryturę, pracowałam jako pielęgniarka.

W szpitalu?

Nie, w szkole podstawowej. Nie masz pojęcia, ile razy te urwisy spadały z drzewa....

Kelly wstała i chichocząc pokuśtykała w stronę domu. Stanowczo za dużo zaczęło się dziać w jej życiu od czasu pojawienia się Erica Devane’a!


Eric poświęcił całą sobotę na porządkowanie notatek, a w niedzielę napisał wreszcie ostateczną wersję pierwszych trzech rozdziałów. Zakończył pracę późno w nocy, obiecując sobie, że odeśpi. Tymczasem nazajutrz rano Dodger wpadł do sypialni z oślinioną piłką w pysku.

O, nie, stary, nie ma mowy – burknął Eric i naciągnął kołdrę na głowę, usiłując dośnić piękny sen o smukłej kobiecie o miodowych włosach. Właśnie wyciągnęła do niego rękę i...

Mokra piłka wylądowała z plaśnięciem na poduszce tuż przy jego twarzy.

Alfa – wymamrotał Eric. – Psy respektują alfę. Dodger?

Szczeniak patrzył na niego wyczekująco, przekrzywiając łeb.

Idź stąd!

Krótki ogonek zareagował radosnym merdaniem na dźwięk głosu pana.

Draniu, dlaczego mnie nie słuchasz? – jęknął Eric. Odpowiedziało mu basowe szczeknięcie.

Dobra, tym razem twoje na wierzchu – powiedział, siadając i zerkając na zegarek. Za trzy godziny miała przyjechać Kelly. Uśmiechnął się, przypominając sobie finał poniedziałkowej lekcji, ale po chwili pomyślał o piątku i spoważniał. Piękny sen nie miał nic wspólnego z rzeczywistością. Tamtego wieczoru sprawiała wrażenie, jakby chciała znaleźć się jak najdalej od niego. A przecież nawet jej nie dotknął, choć bardzo tego pragnął.

Musiał przyznać, że zupełnie inaczej wyobrażał sobie zakończenie tego wieczoru. Dlaczego odeszła tak nagle, jakby przed czymś uciekała? Nie ukrywał, że bardzo mu się podoba. Możliwe, że uznała to za zagrożenie. Ale w takim razie nie powinna była w ogóle przyjmować jego zaproszenia.

Nagła zmiana w jej zachowaniu nastąpiła, gdy opowiadał o swojej pracy. Dlaczego? Pytania bez odpowiedzi się mnożyły. Eric obiecał sobie, że zrobi wszystko, by to wyjaśnić. Z tym postanowieniem wstał i poszedł pod prysznic. Dodger wiernie deptał mu po piętach.


Kiedy tylko Kelly zatrzymała dżipa przed domem Erica, pies i jego pan wybiegli na werandę, by ją powitać.

Dzień dobry. Piękna pogoda, prawda? – powiedział radośnie Eric, podchodząc do wozu. Kelly zerknęła na niego i z wrażenia omal nie wypuściła kluczyków. W czarnej bawełnianej koszulce i dżinsach, podkreślających wysportowaną sylwetkę, wyglądał po prostu porażająco. Po raz kolejny przekonała się, jak bardzo jest wrażliwa na jego męski urok.

Nadrabiając miną, gniewnie zmarszczyła brwi i wysiadła, trzaskając drzwiczkami. W tym samym momencie Dodger zaszczekał i Eric odwrócił się ku niemu. Widok, jaki ukazał się oczom Kelly, znów wywołał w niej dreszcz.

Siedzenie spranych do białości spodni było tak wytarte, że pękło poniżej kieszeni, ukazując skrawek opalonej skóry, wyzierający stamtąd przy każdym ruchu. Efekt był wstrząsający.

Coś nie w porządku? – zapytał Eric, widząc jej minę.

Nie... tylko po prostu... zobaczyłam coś – wyjąkała.

Zauważyłem.

Zdradziecki rumieniec wypłynął na jej policzki. Boże, czemu się tak peszy? Przecież to jego problem, nie jej.

Chyba jednak nie zauważyłeś, że masz spodnie rozerwane w bardzo nieprzyzwoitym miejscu.

Och, naprawdę? – Pomacał się z tyłu. – Trudno, są stare. Tak bardzo ci to przeszkadza?

Ależ skąd – zapewniła szybko. Zbyt szybko. – Nieważne, zapomnij o tym, co powiedziałam – dodała, odwracając wzrok. Sama miała również nadzieję zapomnieć o podniecającym widoku. Niestety, Eric nie dał jej tej szansy. Podszedł do wozu i oparł się nonszalancko o dach, blokując jej drogę.

Teraz muskularna, opięta czarną koszulką pierś była blisko, na poziomie jej oczu. Kelly poczuła się osaczona bliskością mężczyzny. Uniosła rękę, jakby pragnęła... właśnie, odepchnąć go od siebie czy przeciwnie, przyciągnąć jeszcze bliżej? Zmieszana, szybko cofnęła dłoń.

Też się zastanawiasz, prawda? – powiedział miękko. – Tylko nie zaprzeczaj, bo i tak nie uwierzę.

Jego spojrzenie mówiło więcej niż słowa. Kelly zaczęła mieć wyraźne trudności z oddychaniem. Napięta żyła pulsowała na jej szyi.

Są między nami pewne nie dokończone sprawy – szepnął i pogładziwszy ją końcami palców po policzku, uniósł jej podbródek zmuszając, by spojrzała mu w oczy. – Od piątku ciągle się zastanawiam, jak smakuje pocałunek z tobą. I myślę, że ty również.

Nie. Ja...

Nie? – Zniżył usta ku jej wargom. – Nie chcesz i pocałunku? Nie myślałaś o nim?

Kelly oblizała wargi, podniecona jego ciepłym oddechem.

Dotknięcie jego warg było równie lekkie i ulotne. Gdyby był bardziej zachłanny, wyrwałaby się. Ale czy mogła spłoszyć motyla? Czy mogła zaprzeczyć, że z drżeniem czekała na tę chwilę?

Przymknęła oczy i zarzuciła Ericowi ręce na szyję. Jego twarde, silne ciało cudownie kontrastowało z delikatnością pocałunku.

Kiedy po raz drugi poszukał jej ust, przywitała go czułym, zapraszającym dotknięciem języka. Ciało jej płonęło, gdy wdychała świeży, męski zapach. Poczuła, jak palce Erica wsuwają się w jej włosy, i odrzuciła głowę do tyłu, przylegając do niego, aż napięte sutki wparły się w twardą pierś.

Przygarnął ją do siebie z gardłowym pomrukiem, pochłaniając pocałunkiem chętne, gorące usta. Smukłe, sprężyste ciało drżało pod jego dotknięciem. Słońce oświetlało ich ciepłymi promieniami, wzmagając wewnętrzny żar.

Powoli, bardzo powoli, Eric oderwał się od Kelly. Jeszcze na chwilę ujął jej twarz w dłonie, a potem odstąpił do tyłu.

Teraz przynajmniej wiem, że powód był zupełnie inny – powiedział, bezskutecznie usiłując ukryć satysfakcję.

Jaki powód? – zapytała z roztargnieniem Kelly, jakby budziła się ze snu.

Powód, dla którego uciekłaś ode mnie w piątek wieczorem.

Nie uciekłam! – Błogi nastrój prysnął gwałtownie. Chciała się odsunąć, ale Eric nadal przypierał ją do samochodu. Oparła mu ręce na piersi, pragnąc go odepchnąć, ale uwięził jej dłonie w swoich.

Nie? A jak byś to nazwała? Wzruszyła ramionami.

Po prostu źle się poczułam – skłamała, choć wiedziała, że kłamać nie umie.

Dziwne, tak nagle? – nie dowierzał.

Wiesz, jak to jest...

Nie, nie wiem. – Był bezlitosny. – Może mi opowiesz, co się właściwie stało.

Kelly spuściła oczy, by nie widzieć kuszących warg.

Szkoda czasu – powiedziała oschle, zdecydowanym ruchem odsuwając się, by odejść. – Przypominam, że czeka nas lekcja posłuszeństwa, która przyda się nie tylko twojemu...

Eric gwałtownie chwycił ją za ramiona, zatrzymując w miejscu.

Czy na tym polega twój problem? – zapytał z błyskiem w oku. – Chciałabyś, żeby mężczyźni byli posłuszni jak twoje psy?

Oczywiście, że nie! Uśmiechnął się triumfalnie.

Więc wolimy słodkich brutali, tak?

To nie twój interes! – fuknęła, kryjąc zdradliwy, gorący dreszcz.

Kelly, teraz mówię poważnie. Znów ode mnie uciekłaś. Czego się boisz?

Niczego. W każdym razie nie ciebie.

Już nie chciała, by jej dotykał. Nie mogła znieść myśli o dłoniach sunących po jej ciele.

Posłuchaj, jestem tutaj, bo tego wymaga moja praca – powiedziała twardo i zerknęła na zegarek. – Straciliśmy już dwadzieścia minut. Jeśli tak dalej pójdzie, Dodger nigdy...

Czy masz dzisiaj jeszcze inne lekcje?

Nie.

Wobec tego, jeśli pozwolisz, przedłużymy zajęcia o dwadzieścia minut – zaproponował, nie spuszczając uważnego wzroku z jej twarzy. Dziennikarski zmysł mówił mu, że coś jest nie w porządku, ale ciągle nie potrafił sprecyzować co.

Oczywiście zapłacę ci ekstra – dodał i odwróciwszy się, poszedł po smycz. Gwizdnął na psa, który, o dziwo, przybiegł posłusznie, przypiął, go i kazał mu siadać przy nodze.

Jesteśmy gotowi do lekcji – oznajmił.

Kelly, choć z niechęcią, musiała przyznać, że obaj uczynili znaczne postępy. Najwyraźniej zaczęli się doceniać, co ułatwiło porozumienie. Te spostrzeżenia pozwoliły jej skupić się na pracy. Teraz przynajmniej sytuacja była jasna.

Nie musisz mi dodatkowo płacić. Często lekcje się przedłużają. Zwłaszcza jeśli... – przygryzła wargę, a potem uśmiechnęła się przewrotnie – wszyscy dobrze się bawią.

O, ja się bawię świetnie. I mam wrażenie, że ty również.

Przez chwilę rozważała różne celne riposty, ale po namyśle zrezygnowała z nich. Przecież musiał wiedzieć, co czuła, kiedy trzymał ją w ramionach. Prowokował ją świadomie, polując na odpowiedzi, z których mógłby wysnuć jakieś wnioski. Nie zamierzała mu tego ułatwiać. Powody, dla których zachowywała się tak, a nie inaczej, były jej prywatną sprawą.

Jak na kogoś, kto żyje z obserwacji i z pisania, powinieneś mieć więcej wyczucia – stwierdziła kwaśno.

Dziwne, bo mój wydawca uważa, że potrafię być bardzo subtelny.

On cię najwidoczniej przecenia.

Ona – poprawił z uśmiechem.

Kelly uniosła brwi, ale pozostawiła informację bez komentarza. Zamiast tego zwróciła się ku Dodgerowi, który, wyraźnie znudzony, wiercił się u stóp Erica.

Może przejdziemy z nim na łąkę, dobrze? Będzie kojarzył to miejsce z...

Kelly?

Urwała, zaskoczona.

Chciałbym widywać cię częściej.

Proszę bardzo, możemy się umówić na drugą lekcję w tygodniu.

Przecież wiesz, że nie o to mi chodzi. Niestety, wiedziała.

Posłuchaj – powiedziała powoli. – Nie będę ukrywać, że podobasz mi się, Ericu Devane. Nie jestem jednak kobietą, która idzie z mężczyzną do łóżka tylko dlatego, że ją oczarował. Poza tym – dodała z naciskiem – nie mam ochoty na żadne zobowiązujące znajomości.

A niezobowiązujące? – zagadnął, w ostatniej chwili powściągając uśmiech.

Prowokował ją z całą świadomością, ale nie czuł wyrzutów sumienia. Musi się wreszcie dowiedzieć, co gryzie śliczną Kelly Ransome. Uniki, które robiła, jedynie podsycały jego ciekawość.

Powinny wystarczyć nam lekcje z Dodgerem – ucięła chłodno Kelly. – Może wreszcie zaczniemy?


Rozdział 5


Eric uznał, że lepiej będzie, jeśli pozwoli Kelly odpocząć od siebie. W końcu nie był już młodzikiem zaliczającym podboje. A skoro Kelly nie była zdolna pogodzić się z faktem, że łaskawy los pcha ich ku sobie, trzeba będzie poczekać, aż zmieni zdanie.

Uzbroiwszy się w cierpliwość, zagłębił się w pisanie. Pierwsze trzy rozdziały były gotowe, a dalsze zostały już naszkicowane. W swoim czasie opinia publiczna była dokładnie informowana przez prasę i telewizję o samym rabunku oraz ujęciu bandytów i ich procesie, toteż Eric streścił tylko pobieżnie przebieg wydarzeń. Rewelacją jego książki miał być nowy, sensacyjny sposób ich opisania – jako relacja anonimowego uczestnika przestępstwa. Ukoronowaniem całej historii, jak w prawdziwej bajce, miało być odzyskanie zaginionego złotego skarbu.

Eric spędzał całe godziny na rozmowach z Larrym. Nagrywał je i dodatkowo robił notatki, nie pomijając żadnych szczegółów, nawet takich, które wydawały się nieistotne. Fakty, umiejętnie zestawione i uporządkowane wnikliwą dedukcją, miały przynieść rozwiązanie zagadki i sławę autora bestselleru.

Nie był natomiast specjalnie przywiązany do swojego bohatera. Larry, jak wielu ludzi z marginesu, z którymi Eric często miał do czynienia, był niezbyt bystry. Z zasady gardził normalną pracą, za to żył marzeniami. Jego jedyną ambicją było zdobywanie punktów w rozgrywce z systemem prawa, które starał się za wszelką cenę obejść, by zapewnić sobie łatwe życie. Nie zawsze mu się to udawało i jego więzienny rejestr był spory, chociaż dotyczył przestępstw mniejszego formatu. Przeważnie zwalniano go wcześniej za dobre sprawowanie.

Obecnie mieszkał z siostrą i szwagrem. Przyczaił się, najwyraźniej nie chcąc prowokować losu i przyjął posadę nocnego stróża. Eric był zadowolony, gdyż przynajmniej częściowo uwalniało go to od dręczącego dylematu. Zawsze balansował na krawędzi dziennikarskiej odpowiedzialności, świadom, że informacje, które zdobył, powinien zgłosić policji, zanim wykorzysta je jako sensację.

Niemniej, choć Larry nie zajmował się teraz działalnością przestępczą, problem pozostał. Nieujawnienie świadka stanowiło poważne wykroczenie. Z drugiej strony Eric doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli w najmniejszym stopniu zawiedzie zaufanie Larry’ego, człowiek ten zniknie i cała historia nigdy nie będzie miała zakończenia.

Na razie układ, jaki wytworzył się między nimi, funkcjonował sprawnie: Larry dostarczał Ericowi informacji, mając nadzieję, że reporter rozwiąże dla niego zagadkę zaginionego złota, zaś Eric je gromadził, niewiele dając w zamian. Życie nauczyło go, że trzeba grać, trzymając karty przy piersi, a w tej grze, wiedząc, z kim ma do czynienia, był szczególnie ostrożny. Ani przez chwilę nie wierzył, że Smith to prawdziwe nazwisko Larry’ego.

Wiedział, że jego poszukiwania posuwają się we właściwym kierunku. Dowodem były kolejne dwa telefony z pogróżkami. Głos, zawsze ten sam, wywoływał w nim niejasne skojarzenia. Na próżno jednak starał się sobie uświadomić jakie. W każdym razie udało mu się utrzymać szantażystę w dręczącej niepewności. Igrał z ogniem, który mógł w każdej chwili wybuchnąć, ale o to właśnie mu chodziło.

W sobotę postanowił pojechać do Nowego Jorku. Po sześciu dniach wyczerpującej pracy należała mu się chwila oddechu. Najpierw odwiedził Jess. Wieczór spędzili wraz z kilkoma przyjaciółmi w zadymionej knajpce, gdzie trio znakomitych muzyków grało bluesa.

Kiedy dojeżdżał do Woodbury, było już po drugiej. Eric czuł się śpiący i zmęczony. Jess i znajomi nie mogli się nadziwić, że człowiek, dla którego życie zaczynało się dopiero w nocy, już o dwunastej oświadczył, że musi wracać do domu. Najwyraźniej przestawił się już na wiejski tryb życia – wczesne kładzenie się i wstawanie o świcie. O dziwo, bardzo mu to odpowiadało.

Z ulgą wysiadł z samochodu i ziewając rozprostował kości. Jeszcze pięć minut na spacerek Dodgera, pięć na rozebranie się i umycie – i wreszcie będzie w łóżku!

Szybko podszedł do drzwi i dopiero kiedy wyciągnął klucze, uświadomił sobie, że coś jest nie w porządku. Stanął, nasłuchując ze zmarszczonymi brwiami. W domu panowała dziwna cisza, a przecież zawsze witał go Dodger. Już sam odgłos silnika wystarczył, by rzucał się ze szczekaniem do drzwi.

Eric wszedł ostrożnie i zapalił światło w holu. Wszystko wyglądało normalnie, ale nadal nie było śladu Dodgera. Jak zwykle skierował się do kuchni, ale gdy po drodze zerknął przez otwarte drzwi do salonu, zamarł ze zgrozy.

Pokój był kompletnie zdewastowany. Stolik do kawy leżał przewrócony, a jedna z nóg była złamana. Obicie kanapy zwisało w strzępach, podarte i pocięte. Lustro na toaletce było stłuczone, a wyrzucone z regału książki walały się po całej podłodze.

Eric zaklął i pobiegł do innych pomieszczeń. Kuchnia i jadalnia również nie zostały oszczędzone. Zawartość szafek i szuflad wyrzucono na podłogę, a na stole piętrzył się stos pojemników, z których wysypano mąkę, cukier, makaron i przyprawy. Wychodzące na taras oszklone drzwi były otwarte, a szyba stłuczona.

Pies nadal nie dawał znaku życia. Eric zaniepokoił się nie na żarty.

Dodger? Gdzie jesteś? – wołał, na próżno zaglądając do spiżarni i piwnicy. Zaczął nasłuchiwać i wreszcie wydało mu się, że słyszy niewyraźne odgłosy dobiegające z góry. Drapanie pazurów o drzwi? A może nieostrożne poruszenie się zaczajonego na górze złoczyńcy, który, nie zdążywszy uciec, szykował się do ataku?

Powoli wycofał się do kuchni, podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer policji. Oznajmiono mu, że patrol zjawi się w ciągu minuty i nakazano, żeby natychmiast opuścił dom i czekał na ulicy. Rada była dobra, ale nie miał zamiaru się do niej stosować. Przebiegł do salonu i uzbroiwszy się w potężny pogrzebacz z kominka, chyłkiem ruszył po schodach. Obie sypialnie były ciemne, ale w pokoju, w którym urządził sobie gabinet do pracy, paliło się światło. Zakradł się tam ostrożnie.

Bałagan na dole był niczym w porównaniu ze spustoszeniem, jakiego dokonano tutaj. Z blatu biurka zgarnięto wszystkie papiery, a szuflady wyrzucono na podłogę. Wszędzie piętrzyły się w bezładnych stosach teczki, papiery i notatki. Ukoronowanie dzieła zniszczenia stanowił komputer, zrzucony ze stolika i zamieniony w kupkę elektronicznego gruzu. Stłuczony monitor, zmiażdżona klawiatura i procesor, z którego sterczały powyrywane druty, były dla Erica najgorszym widokiem. Przez chwilę stał, bezsilnie zaciskając pięści, ale opanował się szybko. Będzie jeszcze czas ocenić straty.

Szybko sprawdził sypialnie. Były puste. Została już tylko zamknięta łazienka. Nagle dobiegł go stamtąd dźwięk, na który tak długo czekał.

Zaledwie uchylił drzwi, a już ciemne gładkie cielsko wyprysnęło ze środka, zbijając go z nóg. Pies i człowiek potoczyli się po podłodze.

Och, ty mój strażniku – szeptał Eric, na próżno broniąc się przed czułymi liźnięciami gorącego jęzora. – Cholernie się cieszę, że cię widzę, wiesz?

Nagle Dodger nastawił uszu i zaczął szczekać. Przed domem błyskając światłami hamowały z piskiem policyjne wozy.


Natarczywy sygnał wdarł się w senny mózg Kelly. Półprzytomnie sięgnęła po budzik i wyłączyła go, ale uparty dźwięk dręczył ją nadal. Otworzyła oczy. Było dziesięć po siódmej.

Telefon! – zaskrzeczał z dołu Maks.

Wiem! – odkrzyknęła ze złością, gramoląc się z łóżka. Zeszła do holu, pełna morderczych zamiarów wobec kogoś, kto śmiał zrobić jej pobudkę w niedzielę rano. Podniosła słuchawkę i burknęła coś wrogo.

Cześć, Kelly, tu Eric. Przepraszam, że tak wcześnie dzwonię, ale chciałem cię złapać, zanim wyjdziesz z domu.

Eric? O co mu chodzi i dokąd miała wyjść? Walcząc z sennością, na próżno usiłowała sobie przypomnieć, czy byli umówieni.

Jesteś tam, Kelly?

Uhm, chyba tak – mruknęła.

To dobrze. – W jego głosie brzmiała wyraźna ulga.

Dokąd miałabym wychodzić?

Nie wiem, gdziekolwiek. Może byłaś umówiona.

Skąd, spałam – powiedziała, tłumiąc ziewanie. – Co mogę dla ciebie zrobić?

Po długiej chwili odezwał się tak niskim, uwodzicielskim tonem, że Kelly miała wrażenie, iż śni erotyczny sen.

Powiedz mi, jeśli możesz, jak wygląda twoja nocna koszula?

Eric!

Kelly...

Jeszcze chwila, a powiedziałaby mu, że ma na sobie bawełnianą wyciągniętą koszulkę, ledwie zakrywającą uda, ale w ostatniej chwili zwyciężył zdrowy rozsądek.

Daj spokój, proszę.

Dobrze – westchnął. – To był tylko odruch. Kelly, również odruchowo, obciągnęła koszulkę.

Chyba nie dzwoniłeś z tego powodu, prawda?

Nie... ale dlaczego właściwie dzwoniłem? Zapomniałem...

To może zadzwonisz jeszcze raz, kiedy sobie przypomnisz – stwierdziła sucho, już zniecierpliwiona.

Nie muszę – powiedział, zmieniwszy nagle ton. – Przepraszam, ale jestem nieco wytrącony z równowagi. To się czasem zdarza ludziom, którzy przychodzą do domu i widzą, że został doszczętnie splądrowany.

Co takiego?!

Kiedy wróciłem o drugiej w nocy, stwierdziłem, że ktoś się włamał i przewrócił wszystko do góry nogami.

To straszne! A co z Dodgerem?

Nic mu się nie stało, ale musiał najeść się strachu. Był zamknięty w łazience.

Kelly, jakkolwiek mu współczuła, chętnie zapytałaby jeszcze, gdzie podziewał się przez pół nocy.

Dlatego właśnie dzwonię – ciągnął. – Chcę cię wynająć.

Wynająć? Mnie? – Zamrugała ze zdumienia. Chyba się jeszcze nie obudziła...

Policja powiedziała, że muszę zorganizować sobie system ochrony, zwłaszcza że dom stoi w odludnej okolicy. Nie mogę założyć elektronicznych alarmów bez zgody właścicieli i nie mam na to czasu. Dlatego postanowiłem zwrócić się do ciebie.

Potrzebujesz moich psów – domyśliła się.

Właśnie. Wspominałaś, że masz dwa dobermany, wytresowane lepiej od Dodgera, który pewnie polizał tego rabusia na powitanie.

Dodger jest tylko szczeniakiem! – Kelly natychmiast stanęła w obronie sympatycznego rottweilera.

Dobrze, ale przecież nie mogę czekać, aż dorośnie.

Posłuchaj, wezmę psy i zaraz do ciebie przyjadę. Wtedy pogadamy – zaproponowała rzeczowo Kelly.

Cieszę się, że to mówisz.

Będę za pół godziny. Aha, Eric?

Tak?

Spałam w zwykłej bawełnianej koszulce. Różowej – szepnęła i odłożyła słuchawkę, nim zdążył odpowiedzieć.


W pół godziny później dżip Kelly zahamował pod domem Erica. Z tyłu siedziały Teak i Thor, dwa wielkie dobermany o potężnych mięśniach prężących się pod lśniącą skórą i morderczych kłach, inteligentne i doskonale wytresowane. Tylko ktoś kompletnie pozbawiony instynktu samozachowawczego mógłby je zlekceważyć.

Drzwi frontowe były otwarte zapraszająco. Za chwilę wypadł z nich Dodger, a za nim wyłonił się Eric. Na jego widok Kelly, choć pełna współczucia, stała się natychmiast czujna. Koci krok, szare oczy, patrzące spod strzechy jasnych włosów i dwudniowy zarost nadawały mu niebezpiecznie seksowny wygląd.

Widzę, że rzeczywiście potrzebujesz ochrony – powiedziała kpiąco. – Tak gościnnie otwarte drzwi zapraszają złodziei.

Teraz nie ma tu już nic do ukradzenia – powiedział, niedbałym wzruszeniem ramion kryjąc podekscytowanie, narastające od momentu, w którym usłyszał o różowej koszulce.

Naprawdę jest aż tak źle? – zagadnęła, wchodząc do holu. Nagle wydał się jej mały i ciasny, jakby postać mężczyzny wypełniała całą przestrzeń.

Tak. Przygotuj się na piękny widok.

Za chwilę stanęła na progu salonu i zamarła ze zgrozy. Praktycznie jedynie ściany były nietknięte. Teraz zrozumiała, czemu Eric tak spokojnie rozmawiał z nią przez telefon. Nie było już sensu rozpaczać. Słowo „wandalizm” było zbyt łagodnym określeniem na ten skandaliczny rozbój.

O Boże – wyszeptała.

Jeśli uważasz, że to jest straszne, to lepiej zajrzyj na górę. Harowałem tam od świtu, mimo to wszystko nadal wygląda jak po przejściu tornado – powiedział, stając przy niej. Natychmiast poczuła spokój i siłę promieniujące z jego ciała. Zadrżała na myśl, że może mu grozić niebezpieczeństwo. – Hej, dobrze się czujesz?

Tak – zapewniła słabym głosem, ale kolana tak jej drżały, że musiała usiąść na schodku. – Patrząc na nas, można by powiedzieć, że to mnie spotkało nieszczęście, co? – uśmiechnęła się.

Eric natychmiast ukląkł przy niej i chwycił jej dłonie w swoje.

Wybacz, nie powinienem przyprowadzać cię tutaj. Nie przypuszczałem, że ten widok aż tak...

Kelly niecierpliwie pokręciła głową. Najbardziej wytrąciło ją z równowagi niejasne przeczucie, że celem tych przestępczych działań był sam Eric. Wolała jednak nie mówić tego głośno.

Czego oni szukali? – zapytała.

Moich notatek, jak sądzę – powiedział, wstając i wsuwając ręce w kieszenie.

Sądzisz? Tylko tyle? – Spojrzała na niego bystro. – Gdyby ktoś zrobił takie szkody w moim domu, postarałabym się o coś bardziej konkretnego niż niejasne sądy.

Eric zaczął przemierzać hol wielkimi krokami.

Szukali moich notatek i tego, co już napisałem. Zadowolona? – rzucił.

Nie, niezupełnie – odparła spokojnie. – Nie wiedziałam, że to, co piszesz, jest aż tak kontrowersyjne.

Nie jest. – Eric zmarszczył brwi, ganiąc się w duchu. Tak przyzwyczaił się zatajać przed Jess sprawy, które rozpracowywał, że teraz odruchowo robił to wobec Kelly. Ona jednak, w przeciwieństwie do jego siostry, nie dała się zbyć ogólnikami. – Nie jest kontrowersyjne przynajmniej dla tego, kto przestrzega prawa – dodał.

Maleńka, ale istotna różnica – zakpiła. Ku jej zdumieniu Eric odpowiedział porozumiewawczym uśmiechem. Stanowczo miał zbyt dobry humor po tak dramatycznych przejściach.

I co, zabrali te notatki? – drążyła dalej.

Na szczęście nie. Gorzej natomiast, że namierzyli mnie tutaj. Już wcześniej zorientowałem się, że zbierając materiały do książki, zdrowo nadepnąłem komuś na odcisk i zmusiłem go do pewnych ruchów.

Jakich ruchów?

Od ponad tygodnia odbierałem anonimowe telefony. Wiesz, takie, w których ktoś niewyraźnie bełkocze parę pogróżek, a potem odkłada słuchawkę.

Kelly przytaknęła, przypominając sobie jego minę, kiedy zastała go rozmawiającego przez telefon.

Jak rozumiem, nie wziąłeś tych gróźb poważnie?

Niezupełnie, ale przy takich sprawach, jeśli chcesz naprawdę czegoś się dowiedzieć, musisz wsadzić kij w mrowisko. Byłbym marnym dziennikarzem, gdybym działał ostrożnie i w rękawiczkach.

Kelly zesztywniała. Jego słowa uderzyły niespodziewanie celnie.

I nie masz wyrzutów sumienia, że bez skrupułów ingerujesz w czyjeś życie?

Tego nie powiedziałem – zaprzeczył ostrożnie, wyczuwając, że Kelly przywiązuje ogromną wagę do jego odpowiedzi. Tak jak poprzednio, gdy zaczęła się rozmowa o jego zawodzie, momentalnie stała się czujna. – Zawsze uważam, by nie skrzywdzić niewinnych ludzi. Nie akceptuję dziennikarstwa goniącego za sensacją za wszelką cenę. Wyrobiłem sobie zawodową reputację na rzetelnych, udokumentowanych reportażach. Zawsze tak działam i teraz mam zamiar postępować podobnie.

Rozumiem – powiedziała, uspokojona. Mogła nie akceptować sposobu, w jaki ten człowiek zarabiał na życie, ale musiała przyznać, że nabierała dla niego szacunku.

Drugą moją zasadą – kontynuował – jest ostrożność. Tutaj okazała się zbawienna. Mam zwyczaj trzymać wszystkie ważne materiały w teczce, którą rzadko spuszczam z oka. Kiedy wczoraj pojechałem do Nowego Jorku, zabrałem ją ze sobą. Ten, kto splądrował mój dom, napracował się na próżno.

Byłeś w Nowym Jorku?

Uhm... Dlaczego pytasz?

Tak sobie, z czystej ciekawości – wyjaśniła, siląc się na lekki ton. Była wściekła na siebie za tę niezdrową ciekawość. Wzruszywszy ramionami, przeszła do salonu i machinalnie zaczęła zbierać poduszki z podłogi. Kiedy usłyszała głos Erica tuż przy uchu, aż podskoczyła z wrażenia.

Tak właśnie przypuszczałem – oznajmił z satysfakcją. – Pewnie chciałaś wiedzieć, czy mnie nie przypiliło, co? – Mrugnął do niej kpiąco.

Och, jak nie lubiła takich cwaniaków!

Naprawdę uważasz, że nie mam nic lepszego do roboty, jak tylko zastanawiać się, z kim i kiedy masz randki? – zaperzyła się. – Dla mnie mógłbyś umawiać się nawet z całą Legią Cudzoziemską!

Była tak zabawna w swojej złości, że Eric ryknął śmiechem.

Obawiam się, że nie mógłbym, bo tam są głównie mężczyźni, a do nich mnie raczej nie ciągnie.

Wiesz dobrze, co chciałam powiedzieć!

Jasne, że wiem – powiedział cicho. Kpiący ton ustąpił aksamitnej, łagodnej czułości. – Chciałaś powiedzieć, że bardzo cię obchodzi, co robiłem wczoraj w nocy i z kim. Jestem po prostu zachwycony twoim zainteresowaniem.

Kelly usiłowała nie poddać się magii tego głosu, ale zdradziecki rumieniec palił jej policzki. Szybko przyklęknęła na dywanie i zaczęła zbierać książki, układając je w stos. Eric natychmiast znalazł się przy niej i zaczął pomagać. W następnej chwili sięgnęli po ten sam tom i ich dłonie się spotkały.

Wiedziała, że zrobił to celowo, ale nie cofnęła ręki. Uniosła głowę i napotkała uważne spojrzenie mężczyzny.

Widzę, że wprost umierasz z ciekawości, by dowiedzieć się, co robiłem dziś w nocy – powiedział. – Ale nie zapytasz, prawda?

Dostrzegła, że z trudem tłumi uśmiech. Sama miała podobne kłopoty, ale nie zamierzała dać mu satysfakcji. Zamiast tego spojrzała na niego najbardziej wrogo, jak tylko mogła.

Nie ma mowy.

Uparta jesteś. Ale ja lubię uparte kobiety.

Naprawdę? Z taką byłbyś szczęśliwy? – Uniosła brwi z niedowierzaniem.

Lubię również łagodne.

Musisz mieć ciekawe życie uczuciowe.

Oho, znów się zaczyna!

Co za „oho”? Przecież nic od ciebie nie chcę.

Kochana, chcesz, i to bardzo – szepnął i zaczął pieścić delikatnie kciukiem wnętrze jej dłoni. Kelly poczuła, jak w jej ciele rozlewa się fala gorąca. Wiedziała, że igra z ogniem, ale dawno już nie czuła się tak rozkosznie. Przejął ją dreszcz oczekiwania.

I dostanę to? – zapytała z drżeniem.

Natychmiast.

Pochyliła się ku niemu, kiedy właśnie wyciągnął ku niej ramiona. Przylgnęli do siebie. Eric bez żadnych wstępów zagarnął jej usta, wyczarowując w nich językiem wspaniałe pieszczoty.

Kiedy całowali się po raz pierwszy, namiętność narastała w nich powoli. Teraz ogarnęła ich nagłe, jakby czekała tylko na pierwszy sygnał pożądania. Kiedy Eric obsypywał pocałunkami szyję Kelly, jej ręce zachłannie objęły go w pasie, przyciągając tam, gdzie narastał palący żar.

Odszukała jego wargi i nęcąco przeciągnęła po nich językiem. Świat zamknął się dla niej w objęciach mężczyzny i cieple jego ciała. Nie chciała myśleć o niczym więcej, choćby później miała gorzko tego żałować.

Kiedy wreszcie odsunęli się od siebie, oboje byli zdyszani i drżący.

Nie obchodzi mnie, z kim wtedy byłeś – powiedziała miękko Kelly. – Ważne, że nie było cię tutaj. Nic ci się nie stało i tylko to się liczy.

Eric był oszołomiony, kiedy ujawniła swoje pożądanie. Teraz, kiedy okazała również troskę i czułość, był po prostu szczęśliwy. Niepewnym gestem odgarnął włosy z twarzy.

Dziękuję ci – wykrztusił.

Za co?

Za to, że przyjechałaś, kiedy cię potrzebowałem.

Cieszę się, że mogłam ci... – zaczęła, ale nagle zerwała się na równe nogi. – O, Boże, psy! Przez cały czas siedziały zamknięte w samochodzie.

Zaniepokojona wybiegła na podjazd. Na całe szczęście z przyzwyczajenia uchyliła szybę i dobermany miały przynajmniej czym oddychać. Kiedy otworzyła drzwiczki, dysząc wypadły z dżipa i powitały ją, uszczęśliwione. Przykazawszy im, że mają łagodnie traktować Dodgera, poszła do kuchni, by nalać dla nich wody.

To moja wina – powiedziała zawstydzona, patrząc, jak łapczywie chłepczą. – Kiedy jestem z tobą, zapominam o myśleniu.

Nie przejmuj się – szepnął Eric, czule otaczając ją ramieniem. – Jeśli tylko nie będziesz zapominała o zmysłach, obejdziemy się bez myślenia.


Rozdział 6


Spędzili cały dzień razem, choć nie planowali tego. Przedpołudnie upłynęło im na zajęciach z dobermanami. Kelly chciała, by zwierzęta przyzwyczaiły się do nowego otoczenia. Zademonstrowała też Ericowi najbardziej przydatne komendy.

Był wyraźnie zdumiony pilnością i skupieniem, z jakim psy wykonywały polecenia. Kelly patrzyła na nie z zadowoleniem. Mając Teaka i Thora na straży, Eric mógł spać spokojnie.

Czy one będą się tak zachowywać przez cały czas?

zapytał, obserwując, jak dobermany na komendę robią dokładny obchód posesji.

Tylko wtedy, gdy są, jak to się mówi, na służbie – wyjaśniła. – Kiedy je zwolnisz, zaczną się zachowywać jak inne psy. Najprawdopodobniej ułożą się w kącie i będą spać. To, jak długo mają być w gotowości, zależy wyłącznie od ciebie. Teraz już wiedzą, że mają pilnować tego terenu i wierz mi, na pewno dobrze wypełnią swoje zadanie.

O, tak, nie chciałbym być na miejscu złodzieja. One sprawiają wrażenie, jakby mogły z łatwością rozerwać człowieka na strzępy.

Są do tego zdolne, ale tylko w teorii – powiedziała i zawołała psy, by wydać komendę zwalniającą je z obowiązków. Thor natychmiast ułożył się u jej nóg, a Teak pobiegł do miski. – W praktyce ich tresura nie obejmuje ataku – ciągnęła. – Jest ogromna różnica pomiędzy psem, który poważnie traktuje swoje obowiązki, a psem agresywnym z natury. Moje dobermany są nauczone, że mają unieruchomić przeciwnika i pilnować go, aż zadecyduję, co chcę z nim zrobić.

Eric uważnie słuchał jej słów.

Jesteś pewna, że uznają moją władzę i nie potraktują mnie jak smakowitego kąska? – zapytał z nie ukrywanym niepokojem.

Ależ skąd! – zaśmiała się. – Poczuj się tylko alfą i traktuj je konsekwentnie, ale z szacunkiem, a będą cię słuchać.

Aby przekonać go o tym, poświęciła następną godzinę na wspólne ćwiczenia. Kiedy skończyli, Thor, Teak i Eric stanowili już zgrany zespół.

Wiesz, z chęcią bym coś przekąsił – oznajmił Eric.

Chyba będziemy jedli na podłodze – zachichotała Kelly, pamiętając, jak wygląda kuchnia.

Nie, pojedziemy do jakiegoś miłego lokalu.

Pojedziemy? I zostawimy cały ten bałagan? Chyba żartujesz – powiedziała, kierując się do kuchni.

O to się nie martw, posprzątam później.

Typowo męskie nastawienie – mruknęła Kelly, szukając czegoś w szafkach. Wreszcie znalazła środki czystości. – Zawrzyjmy układ – zaproponowała. – Najpierw posprzątamy, a potem zaprosisz mnie na obiad.

Uparta jesteś – stwierdził, biorąc z jej rąk szczotkę i szufelkę.

Kelly wzruszyła ramionami i wziąwszy torbę na śmieci, ruszyła do salonu. Zaczęło się wielkie sprzątanie. Widok Erica uwijającego się pracowicie ze szczotką był doprawdy wzruszający. Nie tracił przy tym ani na chwilę nic ze swojej męskości, co sprawiło, że zerkała na niego bezustannie. Nie przepadała za domową krzątaniną. Zaoferowała mu pomoc tylko dlatego, że chciała z nim spędzić dzień i poznać go lepiej.

Nie ma lekko, uśmiechnęła się, wspominając ulubione powiedzenie swojego ojca.

Hej, nie leń się – upomniał ją Eric, widząc, że patrzy na niego w zamyśleniu. – Kto nie pracuje, ten nie je.

Kto według ciebie się leni? Zaraz się przekonamy! Kiedy wreszcie dom został doprowadzony do stanu względnej używalności, żadne nie miało siły ani ochoty na wyjście. Odmrozili hamburgery, które znaleźli w lodówce, i upiekli je na ogrodowym grillu. Siedząc obok siebie, zmęczeni po ciężkiej pracy, czuli się jak para starych przyjaciół.

Chyba będę musiała już wracać – powiedziała wreszcie Kelly, wpatrując się w zachodzące za drzewami słońce.

Niestety. – Eric pokiwał głową i podał jej rękę. Ramię w ramię poszli do samochodu. Kiedy nadbiegł Dodger, Kelly wzięła go na ręce i wsadziła do dżipa.

Lepiej wezmę go do siebie, żeby nie plątał się koło dobermanów – powiedziała. – Nie martw się, będzie miał u mnie dobrze.

W to nie wątpię – uśmiechnął się Eric.

W takim razie do zobaczenia, do jutra. – Kelly miała już wsiadać, ale ręka mężczyzny powstrzymała ją stanowczym ruchem. Spojrzała na niego zaskoczona. – Czyżbym zapomniała o czymś?

Tak – potwierdził niskim głosem, pochylając się ku niej i ujmując dłonią jej włosy z tyłu głowy.

Właśnie o tym.

Pocałunek na pożegnanie był czuły i słodki, tak jak upojny wieczór, który wzmagał ich romantyczny nastrój. Dopiero po długiej chwili z żalem odsunęli się od siebie.

Kelly wsiadła i uruchomiła silnik.

Jeszcze jedno – powiedział Eric, wsuwając głowę przez okienko. – Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć. Pojechałem do Nowego Jorku, aby zobaczyć się z siostrą.

Była zadowolona, że jej to wyjaśnił, choć, prawdę mówiąc, nie musiał czekać całego dnia. Wrzuciła bieg i mrugnęła do niego kpiąco.

Co z tobą, miastowy przystojniaku? Nie możesz sobie poderwać dziewczyny? – zapytała ze śmiechem i nie czekając na odpowiedź, odjechała.

Odprowadzanie tęsknym wzrokiem znikającego w dali dżipa stało się już chyba zwyczajem Erica.

Problem w tym, że chcę tylko jednej – westchnął i gwizdnął na psy.


Bardzo dobrze – pochwaliła Kelly. Była jedenasta. Eric z Dodgerem ćwiczyli pilnie w jej ogrodzie.

Wystarczy na dzisiaj. Tylko ładnie go pochwal.

Zaledwie Eric odpiął smycz, Dodger pobiegł do Blossom. Bardzo zaprzyjaźnił się z młodą dobermanką. Kelly patrzyła na bawiące się psy i zazdrościła im radosnej beztroski. Nie powinna dopuszczać, by złe doświadczenia z przeszłości zatruwały jej życie. W miarę jak lepiej poznawała Erica, dochodziła do wniosku, że w niczym nie przypominał mężczyzny, z którym odruchowo go porównywała. Kiedyś zaufała i została zdradzona. Może tym razem, z Erikiem, będzie inaczej...

Czy coś się stało?

Stanął przy niej. Włosy miał zmierzwione, gdyż w trakcie lekcji wiele razy przeczesywał je palcami. Szare oczy przybrały w świetle poranka odcień ulotnego pasemka dymu. Serce Kelly uderzyło nierównym rytmem. Tak bardzo pragnęła, by tym razem wszystko się ułożyło. Spojrzała na niego z pełnym nadziei, radosnym uśmiechem.

Ależ skąd – odpowiedziała. – Co miałoby się stać?

Czy wiedziała, jak bardzo jest pociągająca, gdy tak się uśmiecha? Eric delikatnie dotknął palcem zaczerwienionego czubka jej nosa.

Za bardzo się opaliłaś. Powinnaś to posmarować.

Przeważnie zapominam – wzruszyła ramionami. Eric pomyślał o swojej siostrze, która nigdy nie wychodziła na słońce bez ciemnych okularów i kapelusza z dużym rondem.

Jess zawsze mnie ostrzega przed fatalnymi skutkami opalania – powiedział.

Kto to jest Jess?

Moja siostra, ta, która mieszka w Nowym Jorku. Jest moim najlepszym przyjacielem, a zarazem najgorszym wrogiem. Powinnaś ją kiedyś poznać.

Bardzo bym chciała. Czy nie miałbyś ochoty na drinka? – zapytała Kelly, kierując się w stronę domu.

Chętnie – zapewnił, doganiając ją w kilku krokach. – Nasze spotkania stają się coraz bardziej niebezpieczne, wiesz? – szepnął, obejmując ją ramieniem.

I kto to mówi? – zaśmiała się. – A swoją drogą Dodger wiele traci, kiedy jest u mnie. Nie będziesz mógł ćwiczyć z nim w ciągu tygodnia.

Och, sądzę, że będzie szczęśliwy z tego powodu – roześmiał się Eric. – Mam nadzieję, że będzie jeszcze wiele okazji, żeby...

Okazji! Okazji! – zakrzyczał Maks z salonu. Eric drgnął, zaskoczony.

Kto to powiedział?

Maks – zachichotała Kelly, widząc jego minę.

A kto to jest Maks? – zapytał podejrzliwie.

Bardzo gadatliwy gwarek.

Ach, rozumiem. – Zaciekawiony Eric zajrzał do salonu. Ptak siedział wczepiony pazurkami w oparcie krzesła, grzejąc się w słońcu i strosząc pióra. Na dywaniku obok drzemał ułożony w słonecznej plamie pręgowany kot.

Boże, toż to cała menażeria! Myślałem, że masz tylko psy.

Psy! – skrzeknął Maks. – Głupie psy!

Widzę, że ten facet nie podziela poglądów kierownictwa – powiedział z rozbawieniem Eric.

Niestety. Już dawno odkryłam, że Maksio mówi tylko to, co chce, i nie ma możliwości, by go uciszyć. Poczekaj tylko, aż zacznie katować cię własną interpretacją „As Time Goes By”.

Właśnie, a propos czasu, muszę już iść – stwierdził Eric, zerkając na zegarek.

Już?

Przykro mi, ale jestem umówiony – powiedział ze znaczącym uśmiechem. – Ale nie martw się, będziemy jeszcze mieli wiele okazji, by kontynuować naszą znajomość.

O jakiej znajomości mówisz? – zapytała, patrząc mu wyzywająco w oczy. Odwzajemnił spojrzenie.

O tej, która zaczęła się w piątkowy wieczór i rozwija się aż nazbyt klasycznie. Wiesz – ja cię całuję, ty mnie całujesz, a potem rozchodzimy się i udajemy, że ziemia wcale nie drgnęła.

Kelly poczuła radosny dreszcz przenikający ją od stóp do głów. A może to tylko słowa? – zastanawiała się, choć bardzo chciałaby wierzyć, że pełne uwielbienia spojrzenie mężczyzny mówi prawdę.

Nieświadomie odstąpiła o krok, zwiększając dystans między nimi. Jeszcze raz przeważył zdrowy rozsądek.

Ziemia drgnęła? – Zmarszczyła brwi. – Jako pisarz mógłbyś się zdobyć na bardziej oryginalne porównanie.

Może jako pisarz mógłbym, ale mężczyzna, który tkwi we mnie, uważa je za najtrafniejsze.

Ciepło, które ogarnęło Kelly, stało się żarem.

W takim razie – powiedziała powoli – co z tym zrobimy?

Eric postąpił krok ku niej.

Myślałem o paru rzeczach, na przykład o... Siatkowe drzwi odskoczyły gwałtownie i do kuchni wpadła wielka ciemna kula. Dodger poślizgnął się na posadzce i z impetem podciął nogi swemu panu.

Ten potwór – burknął Eric przez zęby, gramoląc się z podłogi – nie ma za grosz zrozumienia dla uczuć.

Pies, zobaczywszy jego minę, błyskawicznie wycofał się na dwór.

Kelly ogarnęły sprzeczne uczucia. Z jednej strony klęła niesfornego szczeniaka, który przerwał im urocze sam na sam, z drugiej zaś była zadowolona, że wybawił ją z kłopotliwej sytuacji. Bo, choć pocałunki Erica zdawały się ósmym cudem świata, rozsądek podpowiadał, że powinna być ostrożniejsza.

Może ten potwór chciał ci delikatnie przypomnieć, że jesteś już spóźniony – stwierdziła.

Czyżbyś mnie wyrzucała?

Przypominam ci tylko o twoich obowiązkach. Przecież sam mówiłeś, że masz ważne spotkanie.

Owszem, ważne, ale może jeszcze poczekać. Nie odjadę, dopóki nie będę pewien, że wkrótce się zobaczymy.

Świadomość, że temu mężczyźnie naprawdę na niej zależy, wywołała w Kelly najprostsze, błogie poczucie szczęścia. Pragnął jej, a ona odpowiadała mu pragnieniem. Kiedy ostatnio doznawała takiego uczucia?

Eric z napięciem czekał na odpowiedź. Zaczął się obawiać, że Kelly odrzuci go, gdyż był zbyt natarczywy i zbyt zachłanny. Ale na Boga, ziemia naprawdę drgnęła. I chyba nie tylko dla niego.

Może jutro? – nie wytrzymał.

Przykro mi, ale...

W takim razie środa?

Kelly stanowczo pokręciła głową.

Mam oddać felieton.

Czwartek?

Zaczął się gorączkowo zastanawiać, jaki błąd popełnił. Przecież ona go wyraźnie zbywa! Był w rozpaczy.

Jestem dosłownie zawalona robotą, ale...

Piątek! – oświadczył Eric z determinacją. – To moja ostatnia propozycja.

I jakże kusząca – uśmiechnęła się słodko Kelly.

Dziewczyno, nie drażnij się ze mną – mruknął groźnie. – Nie wmówisz mi, że pracujesz przez cały tydzień od rana do wieczora.

Niestety, tak.

Czy to delikatny sposób powiedzenia mi, że nie chcesz mnie już więcej widzieć?

Ależ skąd! – Kelly, widząc jego nieszczęśliwą minę, omal nie wybuchnęła śmiechem. – Próbowałam ci tylko powiedzieć, że ten tydzień jest wyjątkowy. W piątek jadę z Blossom do Trumbull, na wystawę. Mamy wystąpić w pokazach tresury. Spędzimy tam cały dzień, więc...

Cudownie! – wykrzyknął Eric. – Jadę z tobą.

Naprawdę?

Tak. Będę trzymał za was kciuki.

Teraz, kiedy ustalił termin spotkania, mógł zająć się swoimi sprawami. Ruszył do samochodu, ale zatrzymał go nagły wybuch śmiechu Kelly. Odwrócił się. Stała, niedbale oparta o framugę, a w brązowych oczach tańczyły iskierki rozbawienia.

Och, ty miastowy przystojniaku, kiedy myślę o tobie, staję się niemoralna – powiedziała, zabawnie wznosząc oczy do nieba.

Eric oniemiał, ale opanował się szybko, a nawet zdobył się na łobuzerski uśmiech. Słowo daję, te dziewczyny z prowincji nie są złe! – pomyślał.

Kelly oddała swój felieton dosłownie w ostatniej chwili. Zdarzyło się jej to po raz pierwszy. Systematyczność, którą narzuciła sobie wiele lat temu, gdzieś zniknęła – oczywiście z powodu Erica Devane’a.

Jak mogła się skupić na problemach uczenia szczeniaków, by nie siusiały w domu, skoro jej myśli rozpraszał obraz wysokiej sylwetki w spranych dżinsach? Czy było jej winą, że co chwila wybiegała wzrokiem w dal, poza ekran komputera, przypominając sobie jasnowłosego mężczyznę, bawiącego się z psem na trawniku?

Kiedy w piątek rano obiekt jej marzeń pojawił się na progu, Kelly zdawało się, że od ostatniego spotkania upłynęły całe wieki. Szybko obrzuciła wzrokiem postać Erica w dżinsach, bluzie khaki i beżowej koszulce polo. Jak zwykle wyglądał niepokojąco przystojnie.

Nigdy nie byłem na wystawie psów – powiedział, dostrzegając jej spojrzenie. – Nie bardzo wiedziałem, jak się ubrać. Mam nadzieję, że to jakoś pasuje.

Świetnie – potwierdziła z zachwytem, i kolejny raz zganiła się za brak ostrożności. Jeśli nie będzie uważać, ten facet pomyśli, że zupełnie zawrócił jej w głowie. – W każdym razie nieźle – poprawiła się. – Pojedziemy moim dżipem. Blossom już siedzi z tyłu.

Jasne, nie ma sprawy. – Eric miękkim ruchem wsunął się na przednie siedzenie. Z przyjemnością przyglądał się, jak Kelly prowadzi. Tak jak wszystko, czym się zajmowała, to także robiła sprawnie i bez trwonienia energii. Miał jednak wrażenie, że ten styl bycia, utrzymywany przez nią bardzo konsekwentnie, był tylko obrazem stworzonym na użytek otoczenia.

Stopniowo dostrzegał szczegóły, które wyraźnie nie pasowały do jej powściągliwego, zdroworozsądkowego zachowania.

Na przykład ten gadający ptak. Albo sposób, w jaki naciskała pedał gazu, kiedy tylko szosa była pusta. Albo fantazyjnie powiewająca wokół jej szyi turkusowa chustka, kontrastująca ze skromnym, praktycznym strojem.

Albo płomień, jaki rozpalały w niej jego pocałunki...

Z pewnością Kelly Ransome kryła w sobie niejedną tajemnicę. Eric z drżeniem pomyślał o gorącym temperamencie, tak starannie tłumionym przez chłodną inteligencję i opanowanie.

Zapewne nie pozwoliła swemu życiu biec naturalnym torem, zgodnym z jej prawdziwą naturą. Zbyt wiele było w tej kobiecie sprzeczności. Zupełnie jak gdyby kiedyś ustaliła dla siebie wzorzec zachowań i konsekwentnie dopasowywała do niego swoją osobowość. Zdarzały się jednak chwile, gdy zasłona opadała, ujawniając głęboko skrywany smutek i niepewność. Kelly intrygowała Erica coraz bardziej.

Podjechali prosto pod namiot, w którym miały się odbyć pokazy tresury. Gdyby nie Kelly, Eric natychmiast straciłby orientację w tłumie ludzi i szczekających psów, wśród tylu napisów, numerów, boksów, ringów i namiotów. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że istnieje tyle ras psów – maleńkich i ogromnych, kosmatych i zupełnie łysych. Pomógł wyładować drucianą klatkę, w której siedziała dobermanka, dwa krzesełka i przenośną lodówkę. Kiedy wszystko zostało ustawione na wyznaczonym stanowisku, Kelly poszła odprowadzić samochód na parking.

Czy ten pies jest może z twojej klasy? – zapytał Eric, pokazując jamniczka, który, ciągnięty na smyczy, wykonywał ćwiczenia z miną męczennika.

Kelly przyjrzała mu się fachowym okiem.

Nie, on jest z kategorii „A” – czyli początkujących. Tam są psy, które dopiero zaczęły się uczyć, i właściciele, którzy nigdy przedtem nie uczestniczyli w tresurze.

A gdzie startują twoi podopieczni?

W „B” – kategorii otwartej i w użytkowej. Otwarta zaraz się zacznie, a użytkowa startuje po południu – wyjaśniła, nerwowo bębniąc palcami po kolanie. – Niestety, trochę sobie poczekamy. Przyjechaliśmy za wcześnie, ale będzie na co popatrzeć. Jeśli jesteś głodny, to w lodówce są kanapki i...

Urwała, widząc, że Eric przygląda się jej spod oka.

Jesteś zdenerwowana, prawda? – zapytał. Jeszcze nie widział jej w takim stanie.

Ja? Ależ skąd! – zaprzeczyła żywo i zaczęła rozwiązywać chustkę na szyi, tylko po to, by po chwili zawiązać ją z powrotem.

Tak, ty.

Och... – Opuściła ręce i spojrzała na niego. – Może trochę.

Tak bardzo zależy ci na wygranej?

Nie bardzo. Przecież będzie jeszcze niejeden konkurs. To nie jest sprawa życia i śmierci – uśmiechnęła się z zawstydzeniem. – Wiem, że głupio się przejmuję. Byłam taka od dzieciństwa. Kiedy tylko wchodziło w grę jakieś współzawodnictwo, nie mogłam jeść ani spać. Po prostu kłębek nerwów.

Ale skoro się tak denerwujesz, po co bierzesz udział w zawodach?

Na twarzy Kelly pojawiło się zdumienie.

Nie jestem tchórzem i nie mam zwyczaju unikać konfrontacji. Nie mogłabym zrezygnować z czegoś, na czym mi zależy, tylko dlatego, że jest trudne. Przeciwnie, to mnie jeszcze bardziej zagrzewa do walki.

A jednak rzuciłaś studia – powiedział prowokująco i natychmiast tego pożałował, widząc, że zbladła gwałtownie.

To była zupełnie inna sytuacja.

Eric wiedział, że nie powinien naciskać, ale ciekawość zwyciężyła.

Dlaczego inna?

Pokazy tresury to mój własny problem, moja własna bitwa, którą muszę wygrać.

Rezygnacja ze studiów nie była twoim problemem?

Tym razem milczała tak długo, że stracił już nadzieję na odpowiedź. A jednak odezwała się w końcu, ale tak cicho, że z trudnością rozróżniał słowa.

Ta sprawa dotyczyła również innych ludzi. Bardzo kogoś skrzywdziłam i sama się przez to pogrążyłam. Możliwe, że spotkała mnie zasłużona kara. – Uniosła głowę i popatrzyła mu prosto w oczy. – Tyle tylko mogę ci powiedzieć. I proszę, żebyś więcej nie wracał do tej sprawy.

W porządku, jeśli sobie tego życzysz.

Proszę państwa o uwagę! – Z głośnika zadudnił głos prowadzącego. – Następujące numery zgłoszą się na ring...

Teraz kolej na początkujących z „A” – powiedziała Kelly, wstając. – Wyprowadzę Blossom i zrobię jej małą rozgrzewkę.

Eric patrzył, jak otwiera klatkę, przypina suce do obroży długą linkę i wychodzi z namiotu. Z jej spłoszonej miny wywnioskował, że chciałaby teraz być sama. Najwyraźniej potrącił czułą strunę. Przeszłość Kelly musiała kryć jakąś bolesną tajemnicę.

Zastanawiając się nad tym, czekał na jej powrót. Wyglądało na to, że jakiś mężczyzna, może nawet będący jej pierwszą miłością, spowodował u niej głęboki uraz. Dobrze, ale czemu czuła się winna? „Bardzo kogoś skrzywdziłam”, powiedziała. I jeszcze to nazwisko. Ransome... Czemu wywoływało w jego głowie sygnał alarmowy?

Kiedy zobaczył ją wreszcie, najwyraźniej zdołała zapanować nad wspomnieniami. Wobec tego Eric również skupił się na bieżącej chwili.

Dostałam już numer – powiedziała, odwracając się, by mógł zobaczyć okrągły kartonik z numerem sześćdziesiąt pięć przypięty na jej ramieniu. – Teraz idzie sześćdziesiąty trzeci, więc jeśli chcesz popatrzeć, przysuń się do ringu, bo jest tyle ludzi, że nic nie zobaczysz.

Znów jest spięta, zauważył Eric, słuchając potoku jej słów.

Ile masz jeszcze czasu do występu? – zapytał.

Trzy albo cztery minuty.

To mnóstwo – stwierdził, po czym niespodziewanie wziął ją w ramiona i zaczął całować, osłaniając sobą przed wzrokiem ciekawskich. Kiedy wreszcie ją puścił, Kelly rozejrzała się wokół, oszołomiona, niezdolna od razu wrócić do rzeczywistości. Smycz wysunęła się jej z palców, ale dobermanka leżała spokojnie.

Pewnie wszyscy na nas patrzyli? – zapytała nerwowo.

Skądże – uspokoił ją Eric, choć nie był tego pewien, gdyż sam miał zamknięte oczy.

Prosimy numer sześćdziesiąt pięć – rozległo się z głośnika.

Idę! – krzyknęła Kelly, rzucając szybką komendę Blossom. Eric pokazał jej wzniesiony kciuk i szybko przepchnął się do pierwszego rzędu widzów. Patrzył, jak Kelly wchodzi na ring i zamieniwszy kilka zdań z sędzią, odpina smycz i staje na środku ringu z Blossom siedzącą karnie u jej nogi.

Gotowi? – zapytał prowadzący.

Tak – powiedziała Kelly, zerkając na psa. – Zaczynajcie!

Obserwujący je pilnie Eric był zachwycony. Wydawało się, że dobermanka radzi sobie świetnie. Szybko reagowała na wszystkie komendy, błyskawicznie aportowała gumowy krążek, płynnie skakała przez przeszkody, wysoko unosząc łeb. Zdawał sobie jednak sprawę, że czujne oko sędziów wychwyci każde potknięcie, każdy moment wahania.

Bez względu na wynik był dumny z Kelly. Jeśli nawet była zdenerwowana, na arenie panowała nad sobą doskonale. Nie sposób było się domyślić po jej minie, czy zdarzyły się jakieś potknięcia.

Kiedy Blossom wykonała ostatnie ćwiczenie, rozległy się oklaski. Serce Erica drgnęło na widok Kelly, która szła ku niemu zaróżowiona z emocji i uśmiechnięta.

Widziałeś, jaka była cudowna? – krzyknęła, klepiąc zziajaną sukę po karku. Dobermanka wesoło zamerdała krótkim ogonem.

Była fantastyczna – powiedział Eric. – I ty też. Kelly wystarczyłaby pochwała dla Blossom. Ale Eric powiedział coś więcej, coś, co sprawiło, że słońce zaświeciło dla niej jaśniej.

Naprawdę ci się podobałam? – zapytała z przejęciem.

Eric znów się zdumiał. Nie polowała na komplementy jak inne kobiety. Chciała jedynie potwierdzenia.

Tak – powiedział poważnie. – Naprawdę byłaś świetna.

Kelly kiwnęła głową i odwróciła się szybko, by nie mógł zobaczyć jej twarzy. Jakim cudem tak szybko wyczuł, czego mi potrzeba? – zastanawiała się. Przecież znali się od niedawna. Mimo to zajął w jej życiu miejsce, jakiego nie zajął dotąd żaden mężczyzna.

Ta świadomość powinna ją przerażać, a tymczasem Kelly zachowała ją w sobie jak talizman, mający jej przynieść szczęście w następnej serii pokazów. Po tresurze indywidualnej przyszła kolej na grupową – i znów Blossom królowała na ringu. Kiedy ogłoszono wyniki, okazało się, że zajęły z Kelly drugie miejsce. Było to naprawdę duże osiągnięcie, zważywszy na wyjątkowo ostrą konkurencję.

Po krótkiej przerwie na lunch rozpoczęły się zawody w tresurze użytkowej. Zwycięstwo w tej konkurencji czy nawet uzyskanie zielonej wstęgi było świadectwem szczególnych zdolności psa i kunsztu jego tresera.

Od zwierzęcia wymagano nie tylko posłuchu, ale i samodzielnego myślenia.

Kelly miała wystartować dopiero za godzinę. Nie była w stanie usiedzieć w namiocie, więc wyszła na zewnątrz i przemierzała wielkimi krokami trawnik, powtarzając w myśli kolejne komendy.

Potrzebujesz towarzystwa?

Drgnęła, zaskoczona. Eric stał oparty niedbale o słupek, z rękami skrzyżowanymi na piersi.

Wybacz, że tak cię zaniedbuję, ale potrzebna mi samotność, by się skoncentrować – powiedziała z przepraszającym uśmiechem.

Zdaje się, że nie tylko teraz potrzebujesz samotności – zauważył, podchodząc bliżej.

Przez moment myślała, że Eric na zamiar powstrzymać jej nerwowe chodzenie, ale tylko zrównał z nią krok.

Nie jesteś przyzwyczajona, by polegać na kimś, prawda?

Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym to robić?

Rzeczywiście, nie ma specjalnego powodu – przyznał z dziwnym uśmiechem i otoczył ją ramieniem. Teraz dopiero poczuł, jak bardzo jest zdenerwowana i spięta. Sam był dużo odporniejszy psychicznie i właściwie nie znał podobnych stanów.

Myślę, że powinnaś coś zjeść, inaczej zupełnie osłabniesz – powiedział z troską. – Masz jeszcze dużo czasu.

O, nie, tylko nie to. Jedzenie to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuję, wierz mi.

A pierwsza?

Co takiego?

Kelly, przecież widzę, że jesteś kłębkiem nerwów. Co mogłoby choć trochę cię odprężyć?

Po prostu musiałabym już mieć za sobą te zawody.

Kochana, mogę ci pomóc, ale nie zdziałam cudów. Może wymyślisz coś jeszcze?

Kelly zastanawiała się przez długą chwilę, a potem wzruszyła ramionami.

Nie mam pojęcia. Nikt dotąd nie proponował mi duchowego wsparcia – wyznała szczerze.

Może dlatego, że sprawiasz wrażenie takiej cholernej Zosi Samosi.

Rozbawił ją gderliwy ton, jakim wygłosił tę uwagę.

Bo taka właśnie jestem. Lubię być samodzielna.

Bardzo zabawne. Mów do mnie jeszcze – mruknął. Kelly zatrzymała się gwałtownie i położyła mu ręce na ramionach. Może i doprowadza ją do szaleństwa, ale przecież szczerze chce mi pomóc, myślała ze wzruszeniem. Chce pomóc, ponieważ zależy mu na niej. Ta świadomość wywołała natychmiastowy, słodki skurcz w podbrzuszu. Boże, czyżby runęła kolejna linia obrony?

Mów do mnie – poprosiła miękko. – Odwróć moją uwagę. Opowiedz mi o swojej książce.

Wykorzystując całą swoją dziennikarską elokwencję, Eric zaczął opowiadać. Rozwijał przed Kelly barwną, choć jeszcze nie dokończoną opowieść o swojej wyprawie po złote runo. Opisał jej Larry’ego i streścił najważniejsze informacje, jakie od niego uzyskał. Zwierzał się szczerze z problemów, jakie napotykał przy pisaniu, i ze stresu, jaki wywoływała w nim obawa, że skarb nigdy się nie odnajdzie.

Kelly szybko zapomniała o zawodach. Wsparta na ramieniu Erica, chłonęła fascynującą historię. Zadawała wnikliwe pytania, świadczące o tym, jak uważnie go słucha. Trafność jej uwag zachwyciła Erica. Sam, studiując materiały od wielu tygodni, stracił już dystans do sprawy i spostrzeżenia Kelly były dla niego wprost bezcenne.

Powiedz mi więcej o Larrym – poprosiła. – On jest kluczem do całej historii. Musimy dobrze zrozumieć jego motywacje i sposób myślenia.

Eric uśmiechnął się niedostrzegalnie, kiedy użyła zaimka „my”. Jednocześnie przez cały czas zerkał na ring, bo Kelly, pochłonięta jego opowieścią, przestała zupełnie zwracać uwagę na otoczenie. Tymczasem zbliżała się pora występu.

Później ci o nim opowiem – obiecał, wskazując ruchem głowy na namiot. – Za chwilę będziesz miała trochę roboty.

Kelly zdążyła jeszcze wyprowadzić Blossom i zrobić jej małą rozgrzewkę, kiedy wywołano ich numer. I choć dobermanka, nieco już zmęczona, nie zdołała powtórzyć porannego sukcesu, zdobyła zieloną wstęgę, co było wielkim osiągnięciem, dającym cenne punkty do kwalifikacji na stopień psa użytkowego.

Eric zaproponował, że będzie prowadził w powrotnej drodze, co Kelly przyjęła z wdzięcznością. Cieszyła się, że może siedzieć przy jego boku.

Dziękuję ci – powiedziała cicho, opierając mu głowę na ramieniu.

Za co?

Za towarzystwo, za pomoc. W ogóle za to, że byłeś ze mną, kiedy cię potrzebowałam.

Zawsze możesz na mnie liczyć, Kelly – powiedział, odrywając na moment rękę od kierownicy, by musnąć palcami jej policzek.

Och, co za cudowny dzień – westchnęła z zachwytem.

Jeszcze się nie skończył.

Nie? – Zerknęła na niego, zabawnie przekrzywiając głowę.

Absolutnie nie – zapewnił. I choć pilnie wpatrywał się w drogę, widziała, że z trudnością ukrywa zadowolenie.


Rozdział 7


Przez całą drogę Kelly zastanawiała się, co może oznaczać to stanowcze oświadczenie. Zwykle po tak prestiżowych zawodach uważała, że najważniejsze chwile dnia już minęły. Teraz jednak, kiedy Eric był przy niej, uświadomiła sobie, że mają jeszcze przed sobą całe popołudnie. Pamiętała, że w momentach najgorszego zdenerwowania przed występem jego obecność działała na nią jak balsam.

Ale jego magia sięgała dalej. Kelly uśmiechnęła się skrycie, przypominając sobie, jak wziął ją w ramiona i całował, nie zważając na ludzi w namiocie. To było szaleństwo, które przyprawiało ją o zawrót głowy. Gdyby reagowała zgodnie z zasadami swojego dawnego „ja”, powinna być w szoku. A tymczasem w chwilę później działała trzeźwo i sprawnie jak nigdy.

Co więcej, marzyła, by zrobił to znowu, i myślała o jego tajemniczych zamiarach. Czemu, choć zawody już minęły, czuła rosnące napięcie, jakby powietrze w małej kabinie wozu naładowane było elektrycznością?

Kiedy zajechali pod dom, szybko wyskoczyła z dżipa i weszła tylnymi drzwiami, by wypuścić Dodgera. Po chwili Eric już był w kuchni.

Powinniśmy coś zjeść – stwierdziła bez przekonania. Teraz, kiedy znaleźli się w domu, dręczące napięcie wzrosło. I nie było to typowe nerwowe odreagowanie po męczącym dniu. Jej ciało przenikał coraz wyraźniejszy dreszcz oczekiwania. – Ale muszę ci wyznać, że marna ze mnie kucharka – dodała.

Nie szkodzi – zapewnił beztrosko.

Oczywiście zrobię ci jeść, bo chociaż w ten sposób będę mogła wyrazić swoją wdzięczność.

Oczywiście – przytaknął gładko.

Nie lubiła takich bezczelnych facetów. Jeśli jeszcze raz tak się uśmiechnie, zetrze mu ten grymas z tej jego przystojnej buzi!

Moglibyśmy zamówić coś chińskiego do domu.

Moglibyśmy.

Tym razem posłała mu rozpaczliwe spojrzenie.

Nie dręcz mnie, bo umrę w rozterce – jęknęła.

Ja też.

Niski, rozedrgany ton jego głosu sprawił, że znieruchomiała w oczekiwaniu i niepewności zarazem. Otworzyła usta, lecz nie padło z nich ani jedno słowo. Myśli uleciały z głowy. Spojrzenie mężczyzny miało hipnotyczną siłę.

Przez cały tydzień nie mogłem przestać myśleć o tobie – powiedział cicho. – A dziś przez cały dzień marzyłem tylko, by objąć cię i poczuć, jak prężysz się w moich ramionach. Kiedy całowałem cię tam, w namiocie – urwał na moment z przewrotnym uśmiechem – nie dałbym głowy, które z nas było bardziej zaskoczone – ty czy ja. Nie mam zwyczaju demonstrować publicznie swoich uczuć, ale wierz mi, w tamtym momencie było mi dokładnie wszystko jedno. Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Musiałem cię tulić, musiałem cię smakować. Kobieto, nigdy w życiu nie... Niewidzialne okowy paraliżujące Kelly opadły nagle, a jej usta rozchyliły się w kuszącym, zmysłowym uśmiechu. To było piękne, dlaczego więc nie miało trwać?

Na co w takim razie czekasz? – zapytała śmiało.

Na ciebie.

Na mnie? – Znów straciła pewność. Teraz czuła, jak bardzo brakuje jej doświadczenia.

Chodź do mnie, Kelly. Powiedz mi, że pragniesz mnie tak bardzo jak ja ciebie – wyszeptał.

To, o co prosił, choć proste, wydawało się Kelly niewykonalne. Czuła, że Eric daje jej szansę. Cokolwiek miałoby się stać później, nie mogłaby już powiedzieć, że stało się to wbrew jej woli.

Ja... Tak – wyjąkała.

Eric wyciągnął ręce i w jednej chwili znalazła się w jego ramionach, tak naturalnie, jakby przynależała do nich od dawna. Pocałunek był z początku powolny i nieśmiały, jakby oboje nie całkiem mogli uwierzyć w to, co zaczęło się pomiędzy nimi. Stopniowo jednak nabierał żaru i spirala namiętności rozkręcała się szybko, wciągając ich w wir upojenia. Język Erica błądził w ustach Kelly. Podniecona, objęła mężczyznę i przyciągnęła do siebie, z radością wyczuwając sploty twardych mięśni, prężące się pod gorącą skórą. Cienkie płótno jego koszuli stało się nagle drażniącą przeszkodą, więc wsunęła ręce pod nią, by dotrzeć do nagiego ciała. Eric westchnął cicho i zaczął pieścić jej ciało niecierpliwymi dłońmi.

Pragnęła tych pieszczot. Już nie zastanawiała się nad konsekwencjami tego, co robi. Teraz, kiedy trwali, spleceni ze sobą, ważny był tylko on, wyczekujący, gotowy.

Eric okrywał pocałunkami twarz i szyję Kelly, zatopiwszy palce w jej pachnących włosach. Rozedrgane ciało domagało się spełnienia. Nigdy nie pragnął kobiety z taką pasją. Spalała go jak płomień tętniący mu w żyłach.

Drżącymi palcami rozwiązał turkusową chustkę i zachłannie dotknął krągłych piersi. Kelly gwałtownie wciągnęła powietrze i wygięła się w łuk. Zapomniana chusta jak barwny motyl opadła na ziemię.

Ręce mężczyzny dotarły do jej brzucha, a potem śmiało wsunęły się między nogi. Zacisnęła uda, więżąc jego palce, pragnąc zatrzymać na zawsze ich ekscytującą pieszczotę. Fale gorąca mąciły jej myśli.

Jeszcze byli ubrani, ale już niecierpliwe ręce Kelly zaczęły mocować się z zapięciem jego dżinsów. Pomógł jej i jednej chwili spodnie i slipki zsunęły się na ziemię. W ich ślady poszła koszula – i oto stał przed nią nagi. Serce Kelly załomotało gwałtownie.

Był piękniejszy, niż sobie wyobrażała, doskonały jak klasyczna rzeźba. Zachłannie oglądała każdy cal jego ciała, nie kryjąc zachwytu.

Teraz ty – powiedział miękko. Jego ręce poruszały się szybko i sprawnie, kiedy uwalniał ją z ubrania. Natychmiast przyciągnął ją ku sobie, rozpalając zmysły pocałunkiem. Namiętnie, jak kotka, otarła się o niego, ciesząc się szorstkim dotykiem twardych włosów na swojej gładkiej skórze.

Kiedy odsunął się od niej, zaprotestowała gwałtownie, ale Eric sięgnął tylko do kieszonki dżinsów, by wyjąć z niej błyszczący pakiecik. Ucieszyła się, że myśli o jej bezpieczeństwie.

Kelly zagryzła wargi, kiedy ujął ją pod pośladki i uniósłszy lekko jak piórko, oparł o kuchenny blat. Jego wargi powędrowały w dół, wzdłuż napiętego łuku szyi, ku twardym, wyczekującym sutkom.

Teraz – krzyknęła bez tchu, przeniknięta słodkim dreszczem. – Eric, proszę....

Powoli opuścił ją na siebie, wypełniając ją swoją twardością. To było tak wiele, a jednocześnie tak mało, że zapragnęła więcej, zapragnęła wszystkiego. Ciężko dysząc, oplotła jego biodra nogami. Wtedy odszukał jej usta i wpił w nie szalony język.

W jego ruchach nie było teraz nic z czułej łagodności. Zastąpiła ją pasja, żar i pierwotna namiętność. Splecione ciała drgały w narastającym rytmie, wiodącym do kompletnej zatraty. W jednej chwili oboje dotarli do krańca i uchwycili się siebie kurczowo, szarpani spazmami błogiego spełnienia.

Zdyszane oddechy cichły stopniowo. Eric, podtrzymując Kelly, powoli osunął się wraz z nią na podłogę. Tam legli, objęci, z zamkniętymi oczami, przeżywając swoje szczęście.

Nie chce mi się gotować – mruknęła sennie Kelly.

I bardzo dobrze – zaśmiał się Eric.

Czy nie jestem samolubna? – zapytała, otwierając jedno oko.

Przeciwnie, jesteś rozkoszna – szepnął, przesiewając w palcach pasma jej włosów.

Kelly uśmiechnęła się skrycie, wtulając twarz w zagłębienie jego ramienia. Jakie to miłe być słodką i rozkoszną istotką! Ona, zawsze tak rzeczowa i samodzielna, pozwalała się adorować. Kiedy ostatni raz ktoś tak się o nią troszczył?

Co powiesz na kąpiel?

Nie kąpię się, zawsze biorę prysznic.

Nie ze mną, kochana. – Stanowczo pokręcił głową i wstał, nie wypuszczając jej z ramion. Z zachwytem patrzyła, jak prężą się potężne mięśnie ud i ramion. Poniósł ją do łazienki, a kiedy ułożyli się w wannie, odkręcił kran. Woda zaczęła opływać ich ciepłym, rozkosznym strumieniem.

Masz piękne ciało – wyszeptał Eric, podkreślając palcem krągłość jej piersi. – Kocham jego gładkość, jego zapach...

Kelly uśmiechnęła się do siebie z klasyczną, kobiecą satysfakcją.

Kocham każdy jego kawałek, a zwłaszcza ten pieprzyk... – ciągnął, wodząc ręką po wewnętrznej stronie jej uda. Kelly wygięła się rozkosznie.

Eric?

Hmm...?

Cieszę się, że zrezygnowaliśmy z jedzenia – powiedziała, muskając językiem brzeżek jego ucha. – Czuję się taka nasycona.


Kiedy wrócili do kuchni, zapadał już zmrok. Dodger i Blossom siedziały smętnie na tarasie. Kelly wpuściła je, Eric tymczasem myszkował po lodówce, szukając czegoś do jedzenia.

Kozie mleko w proszku – odczytał nazwę na puszce. – A tu... Pedialyt?

Pokarm dla szczeniąt. Niedawno doglądałam pewnego miotu.

Suszona wątróbka. Brr, ohydne. Co ty właściwie jesz, jak jesteś głodna?

Czasami zdarza mi się robić zakupy – odparła nie zrażona i zaczęła nakładać pokarm do psich misek. – Niestety, ostatnio się zaniedbałam. Jeśli sobie dobrze przypominam, obiecałam zrobić ci coś do jedzenia.

Pięknie, że jeszcze o tym pamiętasz.

Tylko nie wiem, czy zasłużyłeś na taki zaszczyt – dodała przekornie.

Naprawdę? – Oczy Erica zabłysły niebezpiecznie. Zaszedł ją od tyłu, gdy stała przy zlewie i otoczył ramionami.

Kelly uwodzicielsko zamrugała rzęsami. Dawno się tak świetnie nie bawiła.

Musisz być niepoprawnym optymistą – zachichotała.

Mylisz się, kotku – wymruczał, całując ją w kark.

Myślę tylko o tym, żeby znów cię trzymać w ramionach. Ma pani na mnie cudowny wpływ, panno Ransome.

Miała już na końcu języka ciętą odpowiedź, ale znów rozbroił ją swoją czułością.

Postawiła miski na blacie, odwróciła się ku niemu i oparła dłonie płasko na jego piersi.

Nikt nie mówił do mnie tak pięknie, wiesz?

szepnęła.

Eric przykrył dłonie Kelly swoimi i spojrzał jej głęboko w oczy.

Nikogo nie pragnąłem tak jak ciebie – powiedział cicho.

Ja też – szepnęła, gdy nagle zabrzmiał w jej głowie dzwonek alarmowy. Nie była w stanie oderwać się od mężczyzny, ale cofnęła ręce. Komuś, kto tak jak ona żył w spokojnym tempie, nagłe przyspieszenie wydawało się zagrożeniem.

Chcę się z tobą widywać – mówił Eric. – Często. Nie tylko wtedy, gdy mamy lekcje. I nie tylko z ich powodu.

Kelly przeklinała własną nieufność. Eric Devane był kimś wspaniałym i dotychczas w niczym nie zawiódł jej zaufania. Czy koniecznie musiała słuchać ostrzegawczego wewnętrznego głosu? Ten mężczyzna w krótkim czasie zdołał sforsować linie obrony, które wznosiła od lat. Przyjęła go do swojego serca i do swojego łóżka. Teraz już za późno na wątpliwości.

Też bym chciała – powiedziała, tuląc się do niego.

Wspaniale. W takim razie pozostała jeszcze jedna rzecz.

Kelly zmarszczyła brwi.

Wiem, że masz wolne weekendy, ale jutro wyjątkowo będę zajęty. Musiałem umówić się z Larrym na kolejną rozmowę, choć wierz mi, wolałbym spędzić ten czas z tobą.

Nie widzę problemu. Przecież towarzyszyłeś mi na wystawie psów, prawda?

To była zabawa, a tu chodzi o interesy.

Moja tresura to zabawa?

Miała rację, oburzając się. A jednak nie rozumiał, dlaczego chciała mu towarzyszyć.

Naprawdę chcesz iść ze mną na tę rozmowę?

Tak.

Larry jest bardzo nierówny – powiedział szybko. – Przekazuje mi wiadomości tylko wtedy, kiedy ma ochotę. Dlatego uprzedzam, że przy pierwszej oznace niezadowolenia z jego strony będę cię musiał prosić, żebyś zostawiła nas samych.

Oczywiście, to zrozumiałe – zgodziła się natychmiast.


Opowiedz mi jeszcze o Larrym – poprosiła Kelly, kiedy następnego dnia rankiem jechali saabem Erica do Waterbury.

A co chciałabyś wiedzieć?

Wszystko.

Nie przesadzaj, już za kwadrans będziemy na miejscu.

Wystarczy czasu – uśmiechnęła się. – Z tego, co dotychczas mi o nim opowiadałeś, widzę, że nie jest to zbyt skomplikowana osobowość.

Uwielbiała sposób, w jaki marszczył brwi, kiedy czuł się przyparty do muru. Uwielbiała zabawnie unoszący się kącik jego ust, kiedy usiłował się skoncentrować. Od rana, odkąd po nią przyjechał, zajmowała się obserwacją jego charakterystycznych zachowań.

Rozczulił ją, przynosząc w prezencie robione polaroidem zdjęcia Thora i Teaka, baraszkujących radośnie na kanapie w jego salonie. Inny mężczyzna na jego miejscu przyniósłby jej kwiatki. Podziękowałaby i włożyła je do wazonu, zapomniawszy o nich po chwili. Eric zdawał się jednak doskonale wyczuwać, co może naprawdę sprawić jej przyjemność.

Wspaniały nastrój, w jakim była od rana, był również jego zasługą. Dotychczas uważała Waterbury za nudną dziurę, ale dzisiaj, kiedy była z Erikiem. odkryła nie znane uroki tej okolicy. Ponadto perspektywa spotkania z tajemniczym przestępcą podniecała ją jak kryminalna przygoda.

Masz rację, Larry nie jest zbyt lotny – przyznał Eric. – Ale może być trudnym rozmówcą. To typ człowieka, który głęboko wierzy, że należy mu się sława i bogactwo i zupełnie nie potrafi zrozumieć, czemu jeszcze ich nie dostąpił.

A ty grasz na tej strunie.

Przynajmniej usiłuję. Teraz Larry mieszka z siostrą i szwagrem. Pracuje jako nocny portier i szczerze nienawidzi swojego zajęcia. Jeśli książka się sprzeda, będzie miał oczywiście udział w zyskach.

Co będzie, jeśli znajdziesz złoto?

Wówczas otrzyma swoją część nagrody. Kelly przytaknęła z namysłem.

Stale mówisz mi, jakie on będzie miał z tego korzyści. Co daje ci w zamian?

Bezcenne informacje – na przykład szczegóły z życia innych członków gangu, opisy ich spotkań i rozmów, prawdziwy przebieg napadu.

Wydaje mi się, byłbyś w stanie uzyskać je sam, gdybyś tylko dobrze się rozejrzał.

To prawda – przyznał Eric, podziwiając jej zdolność do wyciągania najbardziej oczywistych, zdroworozsądkowych wniosków.

Czy myślisz, że on ma jeszcze coś w zanadrzu? Eric wzruszył ramionami, zastanawiając się nad odpowiedzią.

Powiedzmy, że nie ufam mu w pełni. Kelly rozważała coś przez chwilę.

Opowiedz o tych pozostałych ludziach.

Poza Larrym było ich czterech. Trzech odsiaduje teraz swoje wyroki w Ossining. Czwarty, William „Buddy” Owens, zginął w strzelaninie.

Rozmawiałeś z tamtymi trzema?

Na autostradzie pojawił się zjazd do Waterbury. Eric zwolnił i zjechał na boczną drogę.

Kontaktowałem się z nimi, ale niewiele mi to dało. Nie chcieli nawet rozmawiać ze mną przez telefon, nie mówiąc już o widzeniu. Mogę tylko przypuszczać, że przynajmniej jeden z nich wie, gdzie jest schowane złoto, i kiedy tylko skończy odsiadkę, odzyska je.

Ile będą musieli czekać? – zapytała zaciekawiona. Eric kluczył wśród wąskich uliczek nędznego przedmieścia.

Och, długo. Kiedy skradziona suma nie została odnaleziona, sędziowie nie są skłonni do łagodnych wyroków. Wręcz przeciwnie.

Chcesz powiedzieć, że osądzono ich zbyt surowo?

Nie, mają to, na co zasłużyli.

Wszyscy poza Larrym – zaznaczyła.

Zgadza się.

Eric znalazł wolne miejsce na chodniku i zaparkował. Kiedy wyłączył silnik, odwrócił się do Kelly i poważnie popatrzył jej w oczy.

Wiem, o co chcesz zapytać, i od razu ci mówię, że nie mam zamiaru go bronić. Choć Larry był w tym gangu tylko pionkiem, konkretnie kierowcą, jest równie winny jak oni wszyscy.

Dlaczego w takim razie nie powiadomiłeś o nim policji?

Nie mogłem. Dałem mu słowo. Poza tym nie wykryto jego udziału trzy lata temu, a kiedy tamci trzej trafili za kratki, zamknięto sprawę i przestano się nią interesować, uznawszy, że złoto przepadło. Zresztą na wszelki wypadek uruchomiłem swoje kanały, żeby wybadać, co o tym sądzi policja z Connecticut. Dawno już przesłali te akta do archiwum.

Rozumiem – powiedziała Kelly, przypatrując się szeregowi odrapanych, jednakowych domków. – Który to?

Eric wskazał gestem budynek, który pomimo zacieków i brudnych ścian wyróżniał się schludnie zamiecionym gankiem i klombem czerwonych pelargonii.

Larry pewnie jest sam. Zawsze stara się, by przy rozmowie nie było nikogo z rodziny.

Kelly sięgnęła do klamki.

Możemy już iść?

Za chwilę. – Eric ujął jej dłoń i ścisnął znacząco. – Chciałbym, żebyś jeszcze raz się zastanowiła, zanim tam wejdziesz. Nie sądzę, by Larry był niebezpieczny. Inaczej nie zabrałbym cię z sobą. Z drugiej strony jest jasne, że komuś są wyraźnie nie w smak moje poszukiwania. Dlatego, jeśli tylko masz wątpliwości...

Nie mam żadnych – zapewniła spokojnie i ponownie położyła rękę na klamce. I tym razem Eric ją powstrzymał.

Co znowu? – zapytała zdziwiona.

Nic – warknął przez zęby. Owszem, coś. Boże, co się z nim działo? On, stary wyga, zachowywał się jak troskliwa niańka!

Teraz już wiedział, że popełnił błąd, zgadzając się, żeby z nim pojechała. Czuł to już wczoraj, ale nie potrafił odmówić. Tak bardzo pragnął jej obecności; bliskości, że pozwolił emocjom zapanować nad rozsądkiem.

Jego szefowie i koledzy pokiwaliby zapewne z politowaniem głowami, widząc, jak psuje sobie robotę z powodu głupich sentymentów. A, do licha, nie dbał w tej chwili o książkę. Najważniejsza była Kelly.

Nie jesteś w to zamieszana i najlepiej by było, gdybyś poczekała na mnie w samochodzie – powiedział z troską.

Ericu Devane – w jej głosie pojawiło się zniecierpliwienie – skończ te przemowy. Idę z tobą. Wycofam się jedynie wtedy, gdy Larry nie będzie chciał mówić w mojej obecności. I nie próbuj nawet...

Kelly, on mnie nie obchodzi, rozumiesz? – wybuchnął. – Ważne jest twoje bezpieczeństwo!

Popatrzyła na niego uważnie. Jego twarz, tak zwykle spokojna, była zatroskana i przejęta. Kelly, poruszona do głębi, ujęła go za rękę.

Nie martw się, wszystko będzie dobrze – powiedziała miękko. Teraz ona porozumiewawczo uścisnęła jego dłoń.

Eric patrzył na nią przez długą chwilę, w końcu uśmiech wygładził jego napięte rysy.

Zachowuję się jak nadopiekuńczy idiota, prawda?

Jak wspaniały idiota – poprawiła go.

O, to już lepiej – zachichotał, wychodząc z wozu. Kiedy ruszyli alejką, Kelly wsunęła mu rękę pod ramię.

Lubię, jak się tak o mnie troszczysz – powiedziała.

To dobrze, ponieważ nie mógłbym przestać, nawet gdybym chciał.

Mówiąc te słowa, uświadomił sobie, jak bardzo były prawdziwe. Uczucia, jakie budziła w nim ta kobieta, były nowe i zdumiewające. Odczuwał ogromną potrzebę dokładnego ich przeanalizowania, lecz nie było już czasu. Teraz musiał się skupić. Miał ważną robotę do wykonania.

Kelly nacisnęła dzwonek. Larry otworzył natychmiast i cofnął się, robiąc zdumioną minę.

Co to za szprycha? – burknął, podejrzliwie mierząc ją wzrokiem. Nie ruszył się z progu, by ich wpuścić.

Przyjaciółka – wyjaśnił krótko Eric, powstrzymując się, by nie powiedzieć temu gburowi paru słów do słuchu. Poza tym, jeśli drań będzie się tak lubieżnie gapić na Kelly, nie wytrzyma i da mu...

Mam na imię Kelly – oznajmiła szybko, widząc, co się święci. Wyciągnęła rękę do Larry’ego i obdarzyła go najsłodszym z uśmiechów. Wahał się chwilę, a potem odwzajemnił powitanie.

Nie miej mi za złe, że tu przyjechałam, ale Eric opowiadał mi o tobie i koniecznie chciałam cię poznać – wyjaśniła przymilnie. – To, co opowiadasz, jest fascynujące.

Tak uważasz? – Larry dobrą chwilę wykonywał ciężką robotę myślową, aż w końcu odstąpił w tył, dając im znak, by weszli.

Skierował ich do saloniku i wskazał kanapę, okrytą kolorowym pokrowcem.

Panowie zaczęli cicho rozmawiać, a Kelly dyskretnie rozglądała się po pokoju. Widać było, że w tym domu musiano się zastanawiać nad każdym wydatkiem. Niektóre meble, okryte pokrowcami, wydawały się nowe, tak jak kanapa, na której siedzieli. Inne były stare i odrapane. Jedyną ozdobą ściany był kolorowy kalendarz przedstawiający ukwieconą górską łąkę.

Kiedy zobaczyła, że Eric wyciąga notes, przysunęła się bliżej, pragnąc uczestniczyć w bardziej oficjalnej części rozmowy.

Jest kilka spraw, do których chciałbym wrócić – zaczął Eric. Chwilę przewracał kartki, aż natrafił na właściwą stronę. – O, to. Powiedziałeś, że po rabunku zabraliście złoto do Buddy’ego, tak?

Zgadza się – przytaknął Larry. Był chudym, wymizerowanym człowiekiem, o zapadniętych oczach i szczeciniastym, dawno nie golonym zaroście. Rozchełstana, brudnawa koszula ukazywała chudą, bladą pierś. Zęby i palce miał zażółcone nikotyną. Na jego przedramieniu wił się wytatuowany wąż.

Przyjrzawszy mu się dokładnie, Kelly uznała, że nie chciałaby go spotkać w ciemnym zaułku.

To był hotelik na Elm, pod numerem 123, pokój 2B, tak?

Jak powiedziałeś, koleś. – Larry sięgnął do kieszonki na piersi i wyciągnął zmiętą paczkę tanich papierosów. Zapalił i zaciągnął się łapczywie. Momentalnie skrył go obłok duszącego dymu.

Cała wasza piątka tam była?

No a jak! Musieliśmy prędko zobaczyć, co mamy, nie?

Razem liczyliście te sztaby?

Kelly słuchała zafascynowana, jak Eric odtwarza z Larrym dokładny przebieg wydarzeń. Teraz, widząc go przy pracy, zrozumiała, czemu odnosił sukcesy jako reporter. Posiadał rzadki talent, będący kombinacją żywej inteligencji, otwartego umysłu i wyczucia ludzkiej natury. Rozmawiając z Larrym w tonie przyjacielskiej pogawędki, wyciągał z niego informacje dużo skuteczniej niż sędzia śledczy.

Z tego, co ty wiedziałeś, złoto nie opuściło tego pokoju, czy tak?

Tak myślałem, ale coś musiało być na rzeczy, bo potem gliny przeczesały dokładnie całe to miejsce i nie znalazły nic.

Od czasu, kiedy byłeś w pokoju Buddy’ego zaraz po kradzieży, nie zjawiłeś się już tam więcej?

Nie, bo Buddy powiedział, że trzeba się przyczaić na kilka dni. Twierdził, że będzie bezpieczniej, jeśli nie zobaczą nas razem.

I z całym zaufaniem powierzyliście mu łup, by go przechował?

Jasne. – Długi słupek popiołu z papierosa złamał się i upadł na dywan. – Zrozum, człowieku, jeśli nie ufasz kumplom, z którymi idziesz na skok, to cała robota jest do...

Ale oni cię okłamali, Larry – głos Erica stał się nagle twardy.

Że niby jak?

Buddy powiedział, że musicie się rozproszyć, a potem zebrać znów, kiedy sprawa przyschnie, by podzielić złoto. A jednak, kiedy policja po paru dniach zrobiła nalot na ten hotel, byli tam wszyscy oprócz ciebie.

Dobra. – Mężczyzna podniósł się ciężko, podszedł do kominka i wściekłym ruchem zdusił papierosa przepełnionej popielniczce stojącej na gzymsie. – Nawet jeśli wtedy mnie przerobili, to ja mam teraz ostatnie słowo, nie?

To zależy – powiedział ostrożnie Eric. – Nie powiedziałeś mi jeszcze niczego, co mogłoby mnie naprowadzić na trop.

Larry zniecierpliwiony potrząsnął głową.

Już ci mówiłem. Myślałem, że Buddy ma złoto u siebie. Tak nas zaczarował tym gadaniem, że nie spuści go z...

Ale policja przeszukała jego pokój i nic nie znalazła!

Ano, nic nie znaleźli, gady, chociaż przewrócili mu wszystko do góry nogami i nawet popruli materac – zachichotał ponuro Larry.

Od dłuższego już czasu Kelly, słuchając go, miała niejasne wrażenie, że coś uszło uwagi Erica, coś bardzo ważnego. Nie słuchała już dalszych pytań, stawiając sobie w myśli własne. Kiedy Buddy mógł zabrać złoto? Dlaczego Larry uważał, że to on je zabrał? Czy mógłby wskazać jakieś miejsce nadające się jego zdaniem na kryjówkę? Czy...

Poczekajcie – wykrzyknęła nagle, gdyż uświadomiła sobie wreszcie, co ją dręczy. Obaj mężczyźni spojrzeli na nią zdumieni. Niecierpliwie zwróciła się ku Larry’emu.

Powiedziałeś wcześniej, że byłeś u Buddy’ego tylko raz, tuż po kradzieży?

Tak było.

Skąd w takim razie wiesz, jak wyglądał ten pokój po rewizji? – zapytała triumfalnie, widząc kątem oka, jak Eric unosi brew.

Bo... – zająknął się Larry i z zakłopotaniem poskrobał się w brodę. – Teraz, kiedy o to zapytałaś, to zaczęło mi się przypominać, że potem jeszcze raz tam byłem. Ale to i tak niczego nie zmienia, bo chłopców już dawno tam nie było.

A dlaczego wróciłeś do Buddy’ego? – zapytał Eric, włączając dyktafon, leżący przed nim na stole. Larry nie protestował. Przyzwyczaił się już do tego stylu pracy.

Jackie, to znaczy moja siostra, namówiła mnie, żebym tam poszedł. To było po tym, jak rozdmuchali całą historię w gazetach i pisali, że Buddy nie żyje. Właścicielka tego hotelu podniosła szum, że nikt jej nie zapłacił, a jeszcze narobili bałaganu i teraz musi to sprzątać, bo nie może wynająć. Wiec Jackie powiada: Idź tam, Larry, może zostały jakieś jego rzeczy, to je zabierzesz. Buddy nie był w porządku, ale zawsze to kumpel. Poszedłem i w wielkim pudle przytachałem wszystko, co po nim zostało. No bo kto to w końcu miał zrobić, skoro tamtych zwinęli? – Wzruszył ramionami. – Zresztą w tym pudle są same śmiecie.

Eric z trudem ukrywał podekscytowanie. Dziennikarski nos mówił mu, że jest na tropie.

Gdzie masz ten karton, Larry? – zapytał znudzonym tonem, jakby interesował się tym szczegółem wyłącznie z obowiązku.

O Jezu, nie wiem. Może w piwnicy...

Nie uważasz, że dla porządku należałoby przejrzeć te rzeczy?

Larry podniósł się niechętnie z fotela.

Przecież mówiłem wam, że nic tam nie ma. Po co oglądać śmiecie?

A jednak chcielibyśmy rzucić na nie okiem – powiedział Eric.

We trójkę zeszli do zagraconej piwnicy, ledwo oświetlonej brudną żarówką. Na szczęście wśród rupieci nie było wielu pudeł i po półgodzinie poszukiwań natrafili na właściwe. Eric natychmiast wyjął je Larry’emu z rąk.

Jeśli pozwolisz – powiedział – zabierzemy je do i om u i tam spokojnie przejrzymy.

Dobra, bierzcie, na co mi ono. Przecież mówiłem, że tam są tylko...

Śmieci – dokończyli chórem Eric i Kelly. Pożegnali się z Larrym i załadowawszy karton do samochodu, odjechali w pośpiechu.

Myślisz, że to może być przełom w twoim śledztwie? – zapytała Kelly z ożywieniem.

Nie wiem. Przekonamy się, kiedy dojedziemy do domu – odpowiedział Eric, cisnąc gaz.

My”, powtórzyła z zachwytem w myśli. Bardzo polubiła ten zaimek. Teraz stanowili z Erikiem zgrany zespół. To stwierdzenie również brzmiało zachwycająco.


Rozdział 8


Po godzinie pracy w tumanach kurzu Kelly była skłonna przyznać rację Larry’emu. Zawartość pudła rzeczywiście wyglądała na śmieci.

Dotychczas zinwentaryzowali dwie flanelowe koszule, parę dżinsów, grzebień z powyłamywanymi zębami, stare numery kolorowych magazynów i plik papierów – listów, rachunków i wycinków prasowych. Przejrzeli je bardzo starannie, jednak żaden nie wnosił niczego nowego do sprawy. Wreszcie, kiedy spod papierów zaczęło prześwitywać dno, Eric niecierpliwie wsunął pod nie rękę i natrafił na jeszcze jeden przedmiot.

Oto epokowe znalezisko! – zawołał z goryczą, wznosząc do góry szczoteczkę do zębów ze śladami pleśni.

Ohyda – skrzywiła się Kelly. – Trzeba przyznać, ze Larry uczciwie wykonał swoją robotę – spakował dosłownie wszystko.

Tym lepiej dla nas – powiedział Eric i zaproponował, by podzielić zawartość kartonu na dwie części rzeczy osobiste, które będzie można wyrzucić, i papiery, które należy jeszcze raz przejrzeć. – Można z czystym sumieniem powiedzieć, że niczego nie przegapiliśmy – oznajmił, kładąc szczoteczkę na stosie ubrań.

Na wszelki wypadek odwrócił jeszcze pudło do góry nogami i wytrząsnął je dokładnie. I wówczas na podłogę wypadł ze stukiem mały przedmiot, którego dotychczas nie zauważyli. Była to figurka starego Chińczyka, wyrzeźbiona w kamieniu podobnym do marmuru, osadzona na grubej, prostokątnej podstawce.

A co sądzisz o tym? – zapytał, stawiając figurkę na podłodze. – Czy według ciebie Buddy był wyznawcą zen, wielbicielem sztuki orientalnej, a może tylko chińskiej kuchni?

Nic z tych rzeczy – oświadczyła Kelly, obejrzawszy uważnie bibelocik. – To jest pieczątka. Zobacz – odwróciła figurkę i pokazała mu podstawę, na której wytłoczony był chiński napis. – Chińczycy używają tego jako swoistego talizmanu. Na podstawce możesz kazać wyryć swoje imię, jakiś symbol albo cokolwiek. Ma ci przynosić szczęście.

Jestem pod wrażeniem – stwierdził Eric, z zainteresowaniem studiując napis. – Skąd o tym wiesz?

Przypadek. Mój ojciec miał coś takiego na biurku i często dawał mi to do zabawy, kiedy byłam mała. Przyjaciel przywiózł mu tę pieczątkę z Hongkongu Znajdź papier i tusz albo atrament, dobrze?

Tajemniczy symbol odbił się wyraźnie na białe; kartce.

Ciekawe, co on oznacza? – zapytał Eric, zerkając Kelly przez ramię.

Nie mam pojęcia. Chińczycy posługują się tysiącem symboli. Może oznaczać dosłownie wszystko.

Na przykład: „Złoto jest zakopane pod starym dębem”, tak? – roześmiał się, wodząc palcem po plątaninie cienkich linii.

Bez przesady. Mamy tu tylko jeden znak, więc może symbolizować najwyżej jedną krótką myśl. Zresztą widzisz, że figurka jest popękana i poobtłukiwana. Musi być stara. Prawdopodobnie Buddy trzymał ją na szczęście, i tylko tyle.

Może. – Eric ustawił pieczątkę na biurku. – Ale na wszelki wypadek postaram się o przetłumaczenie.

Dobra myśl. A co masz zamiar zrobić z resztą tych śmie...

Nie wymawiaj tego słowa! – ostrzegł ze śmiechem.

Szybko zebrali papiery i włożyli je z powrotem do pudła.

Nie wiem jak ty, ale ja mam dosyć – powiedział Eric.

Ja też. Mam błogą nadzieję, że poczęstujesz mnie zimnym drinkiem.

Zobaczymy – powiedziała tajemniczo.

Eric zagryzł wargi. Obserwował ją przez całe przedpołudnie, udając, że koncentruje się na innych sprawach. Tymczasem prześladowała go myśl o słodkiej woni jej włosów i aksamitnej gładkości skóry. Żadna kobieta nie pociągała go fizycznie aż tak bardzo.

Kelly intrygowała go pod każdym względem. Czy sprawiła to aura tajemnicy, jaka otaczała jej przeszłość? Czy błyskotliwość, z jaką analizowała zawiłe wątki sprawy zrabowanego złota? A może po prostu smukła, zmysłowa linia jej szyi, po której tak bardzo chciałby wędrować wargami...?

Przyglądasz mi się – stwierdziła cicho.

Zachwycam się tobą – powiedział niskim głosem i przyciągnął ją do siebie.

Kelly niecierpliwą dłonią sunęła po twardym udzie ku zapięciu dżinsów. Kiedy tam dotarła, Eric gwałtownie wciągnął oddech.

Jesteś gotowy – mruknęła z rozkosznym uśmiechem.

Pochylił głowę i zaczął ją całować. Ich języki splotły się w namiętnym tańcu, a potem rozłączyły. Eric czule musnął wargami kąciki ust Kelly i zaczerwieniony od słońca czubek jej nosa.

Wiesz, że byłaś niesamowita tam, u Larry’ego?

powiedział.

Mhm... – przytaknęła z roztargnieniem, zajęta guzikami jego koszuli. – Później mi opowiesz, dobrze?

szepnęła, ściągając mu ją z ramion. Nie pozostał dłużny i zajął się jej bluzką.

Kształtne piersi otulała czarna koronka. Ten podniecający widok nieznośnie rozpalił jego żądzę. Zachłannie sięgnął rękami ku białym krągłościom.

Jesteś... jesteś wspaniała... – wyszeptał zdławionym głosem.

Rosnące napięcie wygięło ciało Kelly w łuk. Miękki pomruk wibrował jej w gardle.

Chodź... – wabiła.


W poniedziałek rano, w porze, kiedy normalnie miałaby się odbyć lekcja Dodgera, Eric i Kelly pojechali do Waterbury. Po drodze wstąpili na pocztę, by wysłać odbitkę znaku z figurki do Nowego Jorku, do przyjaciela Erica, który znał chiński.

Tym razem nie rozmawiali już z Larrym, lecz poświęcili czas na małą wizję lokalną. Napad na bankową furgonetkę odbył się o zmroku, na ruchliwej ulicy. Nawet teraz, po paru latach, znalazło się jeszcze dwóch sklepikarzy, którzy pamiętali całe zajście i chętnie o nim opowiedzieli.

We wtorek po południu pojechali do hoteliku, w którym wówczas mieszkał Buddy, i ucięli sobie miłą pogawędkę z właścicielką, panią Baker.

W środę wypili kawę w ciemnym, zadymionym barze, gdzie narodziły się plany napadu.

W naturalny sposób Kelly stała się partnerką w śledztwie. Eric dostosowywał nawet pory własnych spotkań i wyjazdów do jej rozkładu dnia tak, by zawsze mogli być razem. Cieszył się jej towarzystwem i cenił jej wnikliwe spostrzeżenia, które okazały się niezmiernie pożyteczne.

Kiedy zaś Kelly pracowała w szkole bądź udzielała lekcji prywatnym klientom, Eric pisał. Albo przynajmniej wyobrażał sobie, że pisze.

Tego czwartkowego popołudnia, po godzinie siedzenia przy biurku, na ekranie jego nowego komputera nie pojawiło się ani jedno zdanie. Jak zwykle nie mógł się skupić z powodu Kelly. Wkradała się w jego myśli z tą samą łatwością, z jaką wkradła się do jego serca. Im lepiej zaś ją poznawał, tym bardziej był świadom, jak mało o niej wie.

Cały ostatni tydzień praktycznie się nie rozstawali, pracując razem, odpoczywając, śmiejąc się i kochając. Istniały sfery, w których Kelly nie miała przed nim tajemnic i lgnęła do niego z cudowną szczerością i zaufaniem. W innych zaś natykał się na zatrzaśnięte na głucho drzwi, kryjące bolesne tajemnice przeszłości. Wyraźnie czuł, że dręczą ją nadal i nie pozwalają w pełni być sobą, nawet jeśli oddawała mu swoje ciało.

To nie jest zwykła ciekawość, usprawiedliwiał się przed sobą, sięgając po słuchawkę. Kiedy mężczyzna pozwala, by kobieta zawładnęła jego myślami do tego stopnia, że nie jest w stanie normalnie funkcjonować, wtedy, do licha, ma prawo do wszelkich posunięć.

Zaczął już wystukiwać numer, ale nagle jego ręka znieruchomiała. Twarz Kelly stanęła mu przed oczami jak żywa. Twarz kobiety, którą kochał. Drgnął, uderzony nagłym skojarzeniem. Oczywiście, teraz wszystko stało się jasne. Zakochał się w Kelly Ransome.

Skoro tak, miał prawo, a nawet obowiązek działać, by znieść bariery pilnie strzegące świata jej przeszłości. Zdecydowanymi ruchami wcisnął sekwencję klawiszy.

– „New York Times”, archiwum, słucham? – odezwał się głos.

Graham, stary koniu, to ty? – Eric odchylił się wraz z krzesłem i oparł nogi na biurku.

Eric! Jak ci się żyje w tej pustelni?

Powolutku.

To nie w twoim stylu, stary.

Jak najbardziej w moim, pomyślał, ale nie widział sensu w tłumaczeniu koledze, jak szczęśliwy jest ostatnio w Woodbury.

Posłuchaj, czy mógłbyś mi wyświadczyć małą przysługę? – zapytał.

Gadaj.

Chcę, żebyś sprawdził jedno nazwisko. Ransome. Zanotuj: RANSOME. Nie potrafię powiedzieć dokładnie, o co chodzi, ale wydaje mi się dziwnie znajome. W każdym razie chodzi o drugą połowę la: siedemdziesiątych albo wczesne osiemdziesiąte. Może być związane z Nowym Jorkiem, ale nie musi.

To niezwykle zawęża obszar poszukiwań – zachichotał Graham.

Eric niecierpliwie zabębnił palcami w kolano.

Od czego są w końcu komputery i fachowcy tacy jak ty, co?

Dzięki za komplement. Podejrzewam, że chcesz mieć to na wczoraj, jak zwykle?

Zgadza się.

Zobaczę, co się da zrobić – westchnął z rezygnacją Graham.

Dzięki. Masz u mnie kolację, jak tylko będę w mieście.

Trzymam za słowo. Cześć.

Eric odłożył słuchawkę i przeciągnął się z zadowoleniem. Wreszcie zrobił coś konkretnego i poczuł się o wiele lepiej. Położył palce na klawiaturze, namyślał się przez chwilę, a potem zaczął pisać. Teraz, kiedy skrystalizowały się jego uczucia do Kelly, zyskał upragniony spokój i twórczą wenę. Jak burza przeleciał przez rozdział piąty i był już w połowie szóstego, kiedy zadzwonił telefon. Drgnął, słysząc natarczywy sygnał. Co prawda w ostatnim tygodniu tajemniczy szantażysta nie odezwał się ani razu, ale nie mógł mieć pewności...

Wydał komendę zachowującą tekst i sięgnął po słuchawkę.

Devane, słucham.

Wygrzebałem coś dla ciebie – zaczął Graham bez zbędnych wstępów. – Niedużo tego, bo miałem za mało danych, ale może się przyda.

Dobra, dawaj. – Eric z nawyku sięgnął po notes.

Daniel Ransome ostro poszedł do góry na Wall Street w latach siedemdziesiątych. Pracował dla firmy inwestycyjnej Scuddera i Hope’a.

Aha... – mruknął Eric, notując pilnie. Teraz zaczął kojarzyć. W tamtych latach zaczynał pracę jako młodszy redaktor w „Timesie”, a o całej historii było wtedy głośno.

W osiemdziesiątym roku dobrała im się do skóry Federalna Komisja Handlu. Chodziło o sprzedawanie informacji o stanie finansowym przedsiębiorstw wchodzących na giełdę. Wybuchł wielki skandal, wiesz, naruszenie publicznego zaufania i tak dalej.

Dobrze, a na ile był w to wciągnięty Ransome?

Zależy, kogo by się spytało. Krążyło wiele sprzecznych opinii. Scudder i Hope bronili go, to jasne. Ale nie ma tu nic pewnego. Pamiętaj, że wszystko się działo dziesięć lat temu. W każdym razie wytoczono przeciwko niemu ciężkie działa, ale niczego mu nie udowodniono. Jednak prasa nie popuściła. Nie dali przyschnąć sprawie i w końcu doprowadzili do tego, że Ransome był w środowisku spalony. Po trzech miesiącach sam podał się do dymisji.

Eric zaczął zajadle gryźć koniec długopisu.

Masz coś o jego rodzinie?

Niewiele. Oszczędzono ich, gdyż nie mieli o niczym pojęcia. A więc żona, Betty, dobrze zakonserwowana, opalona blondynka – znasz ten typ. Zaangażowana po uszy w działalność charytatywną. Jedno dziecko, córka Kelly, miała wtedy dziewiętnaście lat. Mam jej zdjęcie, zrobione po procesie, ale jest niewyraźne. W każdym razie, sądząc po minie, musiała być tym wszystkim zdruzgotana.

Eric przymknął oczy, usiłując opanować zamęt w głowie.

Córka Kelly... musiała być zdruzgotana tym wszystkim... Suche, rzeczowe sprawozdanie przydawało ponurości faktom.

Hej, jesteś tam jeszcze?

Tak. – Zmęczonym ruchem potarł czoło.

Czy to ci coś daje?

Tak. Stokrotne dzięki, Graham.

Nie ma za co, stary.

Teraz już wiem, pomyślał Eric, powoli odkładając słuchawkę.

Teraz już wiedział, kiedy zadano Kelly ten okrutny cios. Teraz rozumiał, dlaczego nie ufała dziennikarzom i co sprawiło, że musiała przerwać studia i zaszyć się na prowincji.

Po raz pierwszy w życiu Eric Devane, zawodowy łowca informacji, zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie wie za dużo.


A jednak następnego dnia już tak nie myślał. Poznanie bolesnej przeszłości Kelly mogło pomóc ją zmienić. Postanowił działać natychmiast.

Oboje mieli wolny piątek, więc zaprosił ją do siebie na kolację. Z radością przyjęła zaproszenie. Eric przygotowywał się bardzo starannie. Wyszukane potrawy, dobre wino, pięknie nakryty stół, nastrojowe światło świec – nie pominął niczego, lecz nie wziął pod uwagę punktualności Kelly. Kiedy zadzwoniła do drzwi, komponował jeszcze wymyślną sałatkę ze szpinaku.

Wejdź! – zawołał. Thor i Teak zerwały się ze swoich posłań i z radosnym szczekaniem popędziły do drzwi.

Eric w przyspieszonym tempie mieszał sałatkę, słuchając, jak Kelly przemawia do psów. Skończył w samą porę, by nalać dwa kieliszki wina i wyjść z nimi do holu.

Kelly, stojąca w ramie drzwi, rozświetlonej blaskiem zachodzącego słońca, wyglądała jak zjawisko. Po raz pierwszy widział ją w sukience. Była to sukienka z cienkiej białej bawełny, w prostym ludowym stylu, długa i powiewna, o okrągłym dekolcie i luźnej, zbluzowanej górze. Szczupłą talię otaczała szeroka, wielokolorowa szarfa. Stanik i dół sukni obszyte były barwnym ściegiem. Gdyby nie to, wyglądałaby jak szata dziewiczej kapłanki. Patrząc na twarz Kelly, Eric ze zdumieniem dostrzegł na niej wyraz zawstydzenia i niepewności. Po tym wszystkim, co przeszli już razem, jeszcze nie była pewna, czy mu się podoba! Odstawił kieliszki i podbiegł, by wziąć ją w ramiona.

Przepięknie wyglądasz – powiedział z nie skrywanym podziwem.

Och, dzięki – wyjąkała Kelly. Przez ułamek sekundy dręczyła ją obawa, czy nie popełniła błędu. Od tak dawna już nie stroiła się dla mężczyzny, że zwątpiła, czy potrafi jeszcze wyglądać kobieco i elegancko. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na twarz Erica, by wiedziała, że wszystko będzie dobrze. Dostrzegła zachwyt w jego oczach. Naprawdę uważał, że jest... piękna.

Odsunął ją od siebie na odległość ramienia.

Piękna, to za mało powiedziane. – Popatrzył na nią z zachwytem. – Jesteś po prostu oszałamiająca. Zmieniłaś fryzurę? – Musnął palcami złote pasma.

Trochę. Właściwie podcięłam włosy, żeby lepiej się układały.

Dostrzegł, że ma lekki makijaż, dyskretnie podkreślający jej naturalną urodę. Mimo tych wszystkich zmian była dawną Kelly, szczerą, otwartą, a jednocześnie upartą i zdecydowaną.

Podoba mi się twoja suknia.

Jest nowa – wyznała. Eric sprawił, że znów poczuła się kobietą. Kobietą, która chce się podobać mężczyźnie. Chciała, żeby o tym wiedział. – Miałam trochę czasu dziś po południu i postanowiłam spędzić go w sklepach.

Masz dobry gust – uśmiechnął się i wziąwszy za rękę, poprowadził ją do salonu. – Otworzyłem wino. Mam nadzieję, że czerwone będzie ci odpowiadało.

Kelly wzięła z jego rąk kieliszek i upiła łyk. Ciemny, rubinowy burgund, cudownie wytrawny i delikatny, rozgrzewał jej gardło. Popatrzyła na pięknie zastawiony stół.

Bardzo się napracowałeś.

Nie bardziej niż ty – powiedział, wpatrując się w nią intensywnie. Wreszcie, przypomniawszy sobie o obowiązkach gospodarza, poszedł do kuchni, by zabrać przyprawione mięso i położyć je na ogrodowym grillu. Kelly podążyła za nim z kieliszkiem w ręku.

Wiesz, rozmawiałem z przyjacielem z Nowego Jorku – powiedział. – Tym, któremu wysłaliśmy chińską pieczątkę.

Aha, i co mówił?

Ten symbol oznacza szczęście i bogactwo.

Hm, to by nawet pasowało.

Owszem, ale cóż z tego? – westchnął, fachowo przewracając skwierczące płaty.

Nie wiem, ty mi powiedz. Przecież nie ja piszę tę książkę – zauważyła z przewrotnym uśmiechem.

Sam chciałbym wiedzieć – stwierdził z nieoczekiwaną powagą. – Rozpracowuję tę sprawę od trzech miesięcy, a jestem tak samo bliski odnalezienia skarbu jak na początku.

Tego nie możesz ocenić. Zebrałeś mnóstwo informacji. Zapewne zawierają ważne wątki, ale jeszcze nie połączyłeś ich ze sobą.

Możliwe. – Eric zdjął mięso z rusztu i rozłożył je na talerzach. – Ale jedną rzecz mogę ci powiedzieć z całą pewnością.

Co takiego?

Przeszedł do salonu, postawił talerze na stole i odwrócił się do Kelly, biorąc ją w ramiona.

Dzisiaj nie mam zamiaru martwić się Larrym Smithem, świętej pamięci Buddym i tym całym napadem stulecia. Słowem – musnął wargami jej włosy – jedynym szczęściem, które mnie teraz interesuje, jest nasze szczęście.

Wznoszę za nie toast – szepnęła, przymykając oczy i rozchylając zapraszająco wargi.

Właśnie, toast – mruknął Eric, niechętnie odsuwając się od niej. – Jeśli teraz nie usiądziemy do stołu, to już nie zjemy kolacji.

Boże, jak ty się potrafisz szybko przestawić – westchnęła Kelly.

Eric zabawnie wywrócił oczami.

I kto to mówi? Kobieta, która uwiodła mnie w kuchni!

Uwiodłam cię? Jeśli sobie przypominam, przystałeś na to ochoczo.

Kochana, zawsze mam ochotę na te rzeczy z tobą. I jeśli będziemy dalej roztrząsać ten temat, Thor i Teak zyskają wspaniałą kolację – powiedział, spoglądając znacząco na stygnące porcje.

Tak jak ostatnim razem – roześmiała się, przysuwając sobie krzesło. – Musiałam się zadowolić masłem orzeszkowym i galaretką.

Biedactwo. Co do mnie, nie znoszę ani jednego, ani drugiego.

Podał jej sałatkę i zaczęli jeść. Eric skrycie obserwował Kelly, jak zwykle pochłaniającą wszystko ze zdrowym apetytem. Jeśli się już na coś zdecydowała, robiła to do końca. Tak samo postępowała dawniej, pomyślał. Kiedy miała dosyć Nowego Jorku, wyjechała z miasta i bez żalu zostawiła je za sobą. Wiedząc o tym, przerwał pocałunek i nakłonił ją do kolacji. Bardzo pragnął się kochać z Kelly, jednak czuł, że muszą najpierw porozmawiać.

Teraz bowiem, kiedy poznał bolesny sekret jej przeszłości, nie mógł już być taki beztroski. Świadomość, iż znał sprawy, z których Kelly nie miała ochoty mu się zwierzać, nakazywała mu wyjaśnić sytuację. Przedyskutować przeszłość na nowo, by zamknąć ją raz na zawsze.

A jednak, choć bardzo tego pragnął, nie wiedział, jak nawiązać do tamtych lat. W czasie kolacji zagłębili się dyskusję o lidze baseballowej, a przy deserze Kelly opowiadała o swojej rubryce i listach, jakie dostaje od czytelników. Eric obiecał sobie solennie, że zacznie temat przy kawie, ale parzył ją w kuchni tak długo, że kiedy wrócił, Kelly nie było już przy stole.

Hej, gdzie jesteś?

Tutaj. – Jej głos dobiegł z tarasu. – Noc jest taka piękna. Księżyc w pełni i tysiące gwiazd na czystym niebie.

Postawił filiżanki na stole i wyszedł do niej. Po upalnym dniu powiew nocnego wiatru działał cudownie orzeźwiająco. Eric usiadł obok Kelly na schodku tarasu i razem wpatrywali się w krajobraz, zalany srebrnym światłem.

Wiesz – powiedziała z rozmarzeniem, opierając mu głowę na ramieniu – czasami zastanawiam się, ile tracę, żyjąc tu, w Woodbury, gdzie życie biegnie powoli i bez niespodzianek. Ale są też momenty takie jak ten, kiedy wiem, że nie chciałabym być w żadnym innym miejscu.

W każdym miejscu możesz czuć się dobrze, jeśli jesteś z właściwą osobą – powiedział, przyciągając ją do siebie.

Może i tak. – Dotknięcie dłoni gładzącej jego szyję było miękkie i spokojne. Taki też był jej głos, kiedy znów się odezwała. – Przez bardzo długi czas uważałam, że ktoś taki nie istnieje. Raz tylko znalazłam szczęście, ale sama je zniszczyłam. Potem nie śmiałam już go szukać, uważając, że na nie nie zasłużyłam.

Zasłużyłaś na każde szczęście i nawet na coś więcej. Wiem, co przeszłaś i jak musiałaś się tym dręczyć przez te wszystkie lata... – Przestał mówić czując, jak Kelly sztywnieje w jego ramionach.

Uniosła głowę. W półmroku widział, jak marszczy brwi i mierzy go wzrokiem spod zmrużonych powiek.

Wiem o twoim ojcu, Kelly.

Co takiego?

Wiem o firmie Scuddera i Hope’a. Wiem o aferze na Wall Street.

Odsunęła się, jakby jego dotknięcie mroziło ją. Chłodne nocne powietrze, którym jeszcze przed chwilą się rozkoszowała, wydało jej się nagle lodowate.

Skąd się dowiedziałeś?

To nieważne.

Dla mnie ważne!

Nie mógł znieść udręki brzmiącej w jej głosie. Spodziewał się, że będzie zaskoczona, nawet niezadowolona, ale nie był przygotowany na gniew i żal.

Kelly, chodź bliżej – szepnął, wyciągając ku niej rękę. – Porozmawiajmy...

Słyszę cię całkiem dobrze – syknęła, przyciskając się do balustrady. Wiedział, że jeśli tylko zrobi ruch w jej stronę, poderwie się i ucieknie w ciemność.

Kelly, nie przejmuj się tak – uspokajał.

Daj mi spokój!

Coś stało się z zaufaniem, które z taką troską pielęgnowała w sobie. I uczucia, na które pozwoliła sobie wbrew głosowi rozsądku, gwałtownie przycichły. Z upiorną dokładnością powtarzała się już kiedyś odegrana scena.

Jeśli chcesz ze mną rozmawiać, to proszę. Chcę wiedzieć, co wiesz o moim ojcu i skąd masz te informacje.

Eric westchnął ciężko. Zbyt późno zorientował się, że popełnił błąd, ale nie miał już odwrotu.

Wiem, że twoim ojcem jest Daniel Ransome i że był zamieszany w aferę na Wall Street, związaną z przeciekiem informacji o stanie przedsiębiorstw.

Jak na dziennikarza o takiej sławie wywęszyłeś bardzo mało – powiedziała zgryźliwie. – A miałeś przecież wystarczająco dużo czasu.

Naprawdę myślisz, że grzebałem w twoim życiorysie, od kiedy cię poznałem? – zapytał, niemile zatłoczony.

A nie robiłeś tego?

Jasne, że nie! Dlaczego miałbym to robić?

Kto cię wie? – prychnęła wściekle. – Może szukałeś materiału do następnej książki?

Gdyby tylko dała mu szansę, mógłby przyznać, że posunął się za daleko. Jednak irytacja i urażona duma wzięły górę nad ostrożnością. Teraz był równie wściekły, jak ona.

Od tamtej pory giełda przeżyła już kilkanaście skandali większego formatu. Dlaczego miałbym się podniecać jakąś starą historią?

Nie wiem, może to odruch zawodowy – wzruszyła ramionami. – Poznałam cię trochę i widzę, w jakim stylu pracujesz. Przydaje ci się każda, nawet najmniejsza informacja i każdy kontakt. A mały romansik z córką przestępcy może być bezcennym materiałem.

Nie nazwałem twojego ojca przestępcą!

Zamilkli, wyczerpawszy argumenty. Kelly uświadomiła sobie nagle, że oczekiwała, by zaprzeczył oskarżeniu o romansowanie z nią z premedytacją. Nie zrobił tego, poprzestał na sprostowaniu jednego tylko słowa. Ostatnia iskierka nadziei zgasła. Wraz nią rozpłynął się gniew, pozostawiając tylko poczucie rozpaczy i beznadziejności.

Jeśli nie obwiniasz mojego ojca o przestępstwo – powiedziała zmęczonym głosem – to jesteś jedynym dziennikarzem, który tego nie zrobił.

Eric zaryzykował. Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia.

Czy pozostali mylili się, Kelly?

Podniosła się gwałtownie i stanęła z rękami skrzyżowanymi na piersi, wpatrzona w noc.

Co to ma za znaczenie?

Wiem, że dla ciebie duże. A jeśli tak, ma również dla mnie.

Nie wierzę ci. – Nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Ból przenikał ją jak okrutne ostrze. Zależało jej na tym mężczyźnie i była tak szalona, że liczyła na wzajemność. Tymczasem widział w niej tylko źródło informacji do następnej sensacyjnej książki. – Dostarczyłam ci niezłej zabawy, co? – zaśmiała się gorzko. – Naiwna panienka z prowincji, która dała się...

Kelly, przestań! – przerwał jej ostro. Płynnym, błyskawicznym ruchem uniósł się ze schodka i chwycił ją w ramiona, odwracając twarzą ku sobie. – Wcale tak nie było i dobrze o tym wiesz!

Czyżby? Może więc opowiesz mi swoją bajeczkę? Eric z zakłopotaniem przeczesał włosy palcami.

Nie chciałaś mi opowiedzieć niczego o sobie. Przyznaję, że coraz bardziej mnie to ciekawiło. Później, kiedy się lepiej poznaliśmy, doszedłem do wniosku, że tajemnica, którą kryjesz, coraz bardziej nas dzieli i domaga się wyjaśnienia.

Prosiłam cię, żebyś uszanował moją prywatność. Myślałam, że... – Gwałtowne łkanie nie pozwoliło jej dokończyć. – Myślałam, że ty jesteś inny, że mogę ci zaufać – dokończyła zdławionym głosem.

Inny niż kto? – nalegał, czując, że w odpowiedzi tkwi klucz do jej bolesnego sekretu.

Co, chcesz uzupełnić brakujące informacje?

Nie bądź śmieszna!

Mówię najzupełniej poważnie. Skoro nieświadomie dostarczyłam ci materiału na sensacyjną książkę, nie chciałabym, żebyś przedstawił mnie w najgorszym świetle.

Przestań wreszcie mówić o pomyśle, który się nigdy nie narodził i nie narodzi. Nie ma takiej książki. Jestem tylko ja, mężczyzna, któremu na tobie zależy – urwał i wziął głęboki oddech. – Mężczyzna, który cię kocha, Kelly.

Myślała, że nic już jej nie zaskoczy, ale te słowa oszołomiły ją jak cios. Kocha ją? Eric Devane ją kocha?

Nie, to niemożliwe. Mężczyzna, który kocha, nie nadużyłby jej zaufania. Mężczyzna, który kocha, nie szperałby bez jej wiedzy w najbardziej osobistych sprawach. I nie patrzyłby na nią tak jak on teraz – spod zmrużonych powiek, ze zmarszczonymi brwiami, z ustami zaciśniętymi w twardą linię.

Powiedziałem, że cię kocham – powtórzył Eric.

Słyszałam.

I...?

I myślę, że każde z nas ma inne pojęcie o tym, czym jest albo nie jest miłość.

Miłość oznacza dla mnie troskę o kogoś do tego stopnia, że gotów jestem zrobić wszystko, by zapewnić mu szczęście.

Chcesz mnie uzdrowić, ty dobroczyńco?

Do licha, Kelly, nie o to chodzi!

Pewnie myślisz, że jestem tak zaplątana w swojej przeszłości, że potrzebuję kogoś, kto by mnie od niej uwolnił?

Nie powiedziałem tego...

Wiem, co powiedziałeś – ucięła gorzko. – I wiem, czego chcesz. Chcesz znać historię, która zdarzyła się przed laty w mojej rodzinie. Ale nie tę, o której się dowiedziałeś, tylko tę inną, ukrytą.

Już otwierał usta, ale uciszyła go ruchem dłoni.

Widzę, jak bardzo jest dla ciebie ważna, więc opowiem ci ją.


Rozdział 9


Biała suknia Kelly jaśniała srebrzyście w blasku księżyca, a włosy nabrały odcienia starego złota. Eric wpatrywał się w jej profil, odcinający się na tle wygwieżdżonego nieba. Jeszcze nigdy nie wydawała mu się tak kochana i upragniona, a jednocześnie tak daleka. Miał wrażenie, że z każdą chwilą oddala się od niego bezpowrotnie. Czuł się całkowicie bezsilny, świadom, że nie może zrobić nic, co mogłoby ją zatrzymać.

Było mu obojętne, kim był jej ojciec i jakie przestępstwo popełnił. Po raz pierwszy fakty i informacje nic dla niego nie znaczyły. Jeśli myślał o tamtych sprawach, to tylko dlatego, że miały rujnujący wpływ na życie Kelly i przyszłość, jaką planował dla niej i dla siebie.

Miał tylko nadzieję, że jej szczera opowieść pomoże odpędzić demony, które ciągle ją prześladowały. Ufał, że jeśli Kelly znajdzie w nim uważnego i współczującego słuchacza, znów zwróci się ku niemu.

Mój ojciec był dobrym człowiekiem – zaczęła powoli. – W całym tym koszmarze, jakim dziennikarze uczynili nasze życie, rzadko o tym pamiętano. W owym fatalnym roku osiemdziesiątym nie stał się nagle zły. Po prostu popełnił błąd. Miał swoją słabość i uległ jej.

Odwróciła się, by Eric nie mógł widzieć jej twarzy. Ręce miała ciągle skrzyżowane na piersi i kuliła się, jakby było jej zimno. Drgnęła, kiedy poczuła jego rękę na ramieniu. Gest był tak czuły i łagodny, że pokonała odruch ucieczki.

Wielu mężczyzn ma swoje słabości – ciągnęła.

Jedni są uzależnieni od alkoholu, inni od kobiet albo od hazardu. Czułym punktem mojego ojca były pieniądze. Zawsze uważał, że ma ich za mało. Przy czym nikt w rodzinie nie był rozrzutny, a zwłaszcza on. Tak ciężko harował, by powiększyć swoją fortunę, że nawet nie miał czasu z niej korzystać.

Tak, są tacy ludzie – powiedział cicho Eric.

Giełda jest dla nich wielką grą, a osiąganie zysków hazardem, z którego nie mogą się wyzwolić.

Współczucie w jego głosie uspokoiło emocje, ale jeszcze bardziej kojąco podziałało zrozumienie. Eric nie osądzał jej ojca pochopnie, jak czyniła to większość ludzi, lecz próbował pojąć jego motywacje. Nawet nie myśląc, co robi, oparła się o jego ramię.

Eric uśmiechnął się w ciemności i cierpliwie czekał na dalszy ciąg.

Jak pewnie wiesz, Scudder i Hope byli w owych latach jedną z największych firm inwestycyjnych. Ojciec należał do ścisłego grona ich najlepszych pracowników, toteż miał dostęp do wszelkich informacji Kiedy stało się jasne, że ktoś manipuluje sprzedażą akcji kompanii, którą Scudder i Hope właśnie mieli po cichu przejąć, znaleźli się tacy, którzy wskazali na mojego ojca.

Kelly urwała na chwilę, zaciskając dłonie.

Nie potrafię ci powiedzieć, w jakim stopniu był wplątany w tę aferę. Nigdy nie udało mi się ustalić, czy sam manipulował czy po prostu ułatwił przeciek, niechcący czy za pieniądze. W każdym razie Scudder i Hope bardziej niż o wykrycie sprawcy martwili się o utratę wiarygodności firmy. Zresztą mój ojciec nigdy nie przyznał się do winy ani też niczego mu nie udowodniono. Zobowiązał się tylko do pokrycia strat i na tym sprawa się zakończyła.

Eric słuchał uważnie. Jak dotąd wszystko zgadzało się z tym, co sam pamiętał, i z doniesieniami Grahama.

I wtedy cała historia dostała się do prasy, tak?

zagadnął.

Tak, dziennikarze urządzili mu własny proces – stwierdziła z nienawiścią. – Dla tych drani z brukowców nie było ważne ani to, że ojca oczyszczono z zarzutów, ani to, że Scudder i Hope stanęli w jego obronie. Zszargali mu opinię i zrujnowali karierę. Zniszczyli wszystko, cokolwiek w życiu osiągnął. Zniszczyli jego samego i nas przy okazji.

Eric przytaknął ze zrozumieniem. Znał ten mechanizm. Wiedział, jak szybko plotka albo posądzenie zbierają żniwo w środowisku takim jak Wall Street, gdzie z konieczności wszystko opiera się na zaufaniu do firm i inwestorów. Najmniejsza choćby fałszywa iluzja, sugerująca, że uczciwość danego człowieka nie jest bez zarzutu, była w stanie doprowadzić go do ruiny.

Kelly kurczowo zebrała w palcach fałdy sukni.

Czy wiesz, jak to jest, kiedy budzisz się rano, słysząc tupot reporterów zajmujących pozycje przy wejściu do twojego domu? Albo kiedy wyglądasz przez okno i widzisz ekipę telewizyjną, ustawiającą się na twoim trawniku? Kiedy ktoś grzebie w twoich śmieciach albo robi zdjęcia twojego psa? – wyrzuciła z siebie.

Eric w milczeniu pokręcił głową. Nawet nie chciał sobie przypominać, ile razy sam brał udział w takich akcjach. Był z siebie dumny, gdyż wytrwale polował na fakty, których pożądali czytelnicy, i dostarczał sensacyjne informacje na pierwsze strony gazet. Nawet nie przyszło mu wtedy do głowy, by pomyśleć, co mogą czuć ofiary jego wścibstwa. Dopiero teraz uświadomiła mu to Kelly.

Powiem ci, co się wtedy czuje – mówiła gorzko.

Nienawiść, bo to jest podłe i nieludzkie. Możesz się wyleczyć z idealistycznych mrzonek na temat przyrodzonej szlachetności ludzkiej natury. Jeszcze teraz, kiedy pomyślę o tym, ręce same zaciskają mi się w pięści.

Ale kiedyś wreszcie dali wam spokój – zauważył nieśmiało.

Owszem, tak się w końcu stało. Ale było już za późno. Ojciec był skończony na Wall Street. Jedyna rzecz, która liczyła się w jego życiu, została mu zabrana. Scudder i Hope zapewnili mu wcześniejszą emeryturę. Wkrótce potem przeniósł się na Florydę.

A co z twoją matką?

Odeszła od niego – wyjaśniła spokojnie Kelly.

Myślę, że po prostu nie mogła znieść tej hańby.

A ty zrezygnowałaś z uczelni?

Czy miałam inne wyjście? Nie było już pieniędzy, a wszyscy wiedzieli, kim jestem. Wytykano mnie palcami w całym kampusie. Nie śmiałam pokazać się w dyskotece ani nawet w czytelni. Wtedy postanowiłam rzucić Princeton i znaleźć sobie pracę.

Pamiętała, jak chciała się zaszyć w lasach i na pustkowiu, tak by nikt jej nie rozpoznał. Woodbury okazało się idealnym miejscem, choć musiała zrezygnować z wielu rzeczy i zmienić się pod wieloma względami. Cóż, wszystko ma swoją cenę. I to zbyt wysoką. Zaczęła mieć dosyć. Ta rozmowa była zbyt bolesna.

Wiesz, lepiej już sobie pójdę – powiedziała z westchnieniem.

Zostań – poprosił zgnębiony. – Nie chcę, żebyś odchodziła.

Kelly nie odpowiedziała. Odsunęła się od niego tak, by nie mógł już jej dotykać. Oddzieliła ich warstwa chłodnego, nocnego powietrza.

Nie mogę.

Eric patrzył bezsilnie, jak znika za rogiem domu.

Kelly? – zawołał jeszcze raz, przerażony wizją, w której odchodziła na zawsze z jego życia. – Kelly?

Wiedziała, że nie powinna się zatrzymywać, ale nakaz uczuć był silniejszy niż głos rozsądku. Zawahała się i przystanęła. Za chwilę znalazł się przy niej.

Bardzo mi przykro, Kelly.

Teraz popatrzyła na niego i ze zdumieniem dostrzegła zgarbione ramiona i przygnębiony wyraz jego twarzy.

Nie musisz cierpieć za przewinienia mojego ojca – powiedziała.

Popełniłem ogromny błąd, wtrącając się w twoje prywatne sprawy. Przepraszam – powiedział pokornie, obserwując z niepokojem grę uczuć na jej twarzy.

Po raz pierwszy w życiu czuł się aż tak bezradny. Sytuacja wymykała mu się spod kontroli. Miał poczucie, że zrobił już wszystko co w jego mocy. Teraz ostateczna decyzja należała do niej.

Kelly odwróciła się i odeszła, czując narastające dławienie w gardle. Jej ostatnie słowa, wymówione cicho i łagodnie, popłynęły ku niemu przez mrok.

Ja też przepraszam...


To niemożliwe, wmawiała sobie Kelly, że mały domek, zamieszkany przez dobermankę, koty, gwarka i zwariowanego rottweilera może się wydawać pusty. A jednak w ciągu kilku następnych dni uświadomiła sobie, że tak jest naprawdę.

Wiedziała, kogo jej brakuje – Erica Devane’a i jego ożywczej, uzdrawiającej obecności, która wniosła nową jakość do jej zastałego, prowincjonalnego życia. Bezcelowe okazało się wmawianie sobie, że wreszcie poznała się na tym człowieku i przejrzała jego podstępne zamiary. Było już za późno, o wiele za późno.

Był zakłamany, arogancki, fałszywy. Z rozmysłem poderwał ją i węszył za jej plecami. A ona pokochała go, nie zważając na nic.

To nie miało sensu. Jak mogła pokochać człowieka, który świadomie ją wykorzystywał? Jak mógł się jej podobać mężczyzna, któremu nie mogła ufać? Jak mogło dojść do tego, że nawet teraz, głęboko urażona i zła, marzyła o cieple jego czułych objęć?

Przez dwa dni Kelly usiłowała znaleźć odpowiedzi na dręczące pytania. Trzeciego dnia musiała przyznać, że nie znajduje żadnych. Postępowanie Erica było nie do przyjęcia i miała absolutne prawo, by pozbyć się go.

Ta perspektywa wprawiała ją w rozpacz.

Niektóre kobiety jedzą, kiedy są w depresji, a inne śpią. Kelly szukała zapomnienia w szaleńczej pracy. Wieczorami krążyła po domu jak pantera w klatce. Kiedy kładła się do łóżka, długo jeszcze nie mogła zasnąć i przewracała się na poduszce.

Trzeciego wieczoru, choć o pierwszej w nocy nie spała jeszcze, nie od razu usłyszała, że dzwoni telefon. Kiedy wreszcie skojarzyła, o co chodzi, zdenerwowana wyskoczyła z łóżka. Musiało się coś stać, inaczej nikt nie telefonowałby o tak późnej godzinie. Szybko pobiegła do przedpokoju.

Halo? – powiedziała, mocno ściskając słuchawkę.

Przepraszam, że niepokoję cię w środku nocy. – Zadrżała, poznawszy głos Erica.

Nie szkodzi. Powiedz, co się stało?

Eric usłyszał troskę w jej głosie i serce zabiło mu żywiej. Przez ostatnie trzy dni wmawiał sobie bezustannie, że wszystko się jakoś ułoży. W tej chwili skłonny był nawet w to uwierzyć.

Właściwie sam nie wiem – przyznał. – I w tym cały problem. Od dwudziestu minut oba dobermany są w szale. Biegają po domu, warcząc groźnie jak dwa tygrysy.

Co je mogło zdenerwować?

Nie mam pojęcia. Byłem już w łóżku, kiedy się to wszystko zaczęło. Wstałem i zapaliłem światła, również te na zewnątrz, ale niczego nie zauważyłem. A jednak psy nie dają się uspokoić.

Obraz Erica leżącego w łóżku na moment zajął myśli Kelly, ale szybko odpędziła je od siebie. Będzie mogła pomarzyć o tym później.

Teak jest jeszcze młody – zaczęła mówić, myśląc głośno – ale Thor ma ogromne doświadczenie. Nie podniósłby takiego alarmu bez ważnego powodu.

Ja też tak myślałem. Zachowywały się zawsze bardzo cicho, tak jakby ich nie było.

Może powinieneś wezwać policję – zasugerowała Kelly. – Powiedzieć im, że ktoś kręci się koło domu i poprosić, żeby przyjechali i sprawdzili.

Mógłbym to zrobić, ale prawdę mówiąc, nie bardzo mam ochotę – wyznał. – Przecież byli już raz u mnie. Nie chcę ich wzywać co chwila z byle powodu, bo mogę kiedyś naprawdę potrzebować pomocy. Zresztą z wiadomych względów wolałbym, żeby nie dociekali, dlaczego jestem prześladowany.

Kelly namyślała się przez chwilę, rozważając jego argumenty.

Dobrze, w takim razie przyjadę – stwierdziła wreszcie.

Teraz, w środku nocy?

Jeśli trzeba...

Słuchaj, zadzwoniłem do ciebie po radę, ponieważ znasz swoje psy, ale nie miałem zamiaru cię wzywać.

I nie wezwałeś mnie. Sama się na to zdecydowałam – ucięła krótko. Po trzech pustych, nudnych dniach poczuła, że rozpiera ją chęć działania. Kto by tam dbał o porę!

Jak rozumiem, sprawdziłeś już dom, więc będę musiała nakazać psom, by przeszukały teren – ciągnęła. – Jeśli nic nie znajdą, odwołam je. Te psy są mądre, ale nie doskonałe. Możliwe, że usiłują ci oznajmić, że po twoim dachu chodzi szop.

Usłyszała wyraźnie, że nabiera powietrza, by zaprotestować, więc szybko odłożyła słuchawkę. Ubrała się błyskawicznie i po dziesięciu minutach jazdy była już pod domem Erica. Po włamaniu zainstalował dodatkową lampę i cały podjazd tonął w ostrym blasku. Światła paliły się też we wszystkich oknach.

Jeszcze nie zdążyła wysiąść, a już pojawił się w drzwiach, ubrany jedynie w stare dżinsy, obcięte nad kolanami. Kelly, patrząc, jak idzie ku niej przez trawnik miękkim, kocim krokiem, poczuła dobrze znany dreszcz. W świetle lampy każdy mięsień jego silnego ciała rysował się wyraziście. Kiedy się zbliżył, Kelly mogła dostrzec inne szczegóły – nie golony zarost, sine kręgi pod oczami i zmierzwione włosy. Ze zdumieniem pojęła, że ostatnie trzy doby musiały być dla niego równie ciężkim przeżyciem jak dla niej.

Otworzył drzwiczki i objął ją, pomagając wysiąść.

Wejdźmy lepiej do środka, dopóki psy nie sprawdzą terenu.

Dobrze – przytaknęła bez tchu.

Przez moment żadne z nich się nie ruszyło. Eric stał, chłonąc ją spojrzeniem, jakby chciał się upewnić, że naprawdę trzyma w ramionach żywą Kelly. Zapewne mu nie wybaczyła, ale to nieważne. Ważne, że przyjechała.

Nie wiadomo, ile czasu by tak trwali, gdyby nie psy, które ze szczekaniem zbiegły z werandy, przywracając ich rzeczywistości.

Teak, Thor, do nogi! – zawołała Kelly. Natychmiast dwa czarne cielska przypadły posłusznie do jej nóg. Odsunęła się od Erica i przestała zwracać na niego uwagę.

Gotów – powiedziała cicho i dwie pary ostrych uszu czujnie wystrzeliły do przodu. Thor uniósł nos, wciągając wiatr. – Szukaj! – nakazała.

Oba dobermany cicho pobiegły w ciemność. Kelly i Eric ruszyli w stronę domu.

Co one zrobią, kiedy kogoś znajdą?

Przytrzymają go w miejscu i oznajmią szczekaniem, że coś mają.

I nie zaatakują?

Kelly potrząsnęła głową, wpatrzona w ciemność. Psy zniknęły bez śladu.

Już ci mówiłam, że ich tresura jest bardzo przemyślana – wyjaśniła. – Przecież nikt rozsądny nie pozwoli, by pies atakował bez pytania, zanim pan sprawdzi, co albo kogo złapał. Pomyśl tylko, co by się działo, gdyby skauci urządzali sobie teraz nocny bieg w lesie, a psy nie znałyby nakazu?

Tak, rozumiem – powiedział Eric, prowadząc ją do środka i zamykając drzwi. – Nie zdawałem sobie sprawy, ile różnych komend mogą zrozumieć te stworzenia.

O, wierz mi, one są niesamowicie bystre. Poza tym umieją słuchać uważnie i dokładnie wykonują polecenia. Niejeden szef chciałby mieć takich pracowników – powiedziała z uśmiechem.

Dobermany wróciły dopiero po dziesięciu minutach, zdyszane, ale wyraźnie z siebie zadowolone, o czym świadczyły radośnie merdające krótkie ogony. Kelly nalała im wody i nałożyła do misek solidne porcje psich biszkoptów.

Nie wiem, co zaniepokoiło je wcześniej. W każdym razie, cokolwiek to było, już zniknęło.

Bardzo się cieszę – powiedział Eric, wyjmując filiżanki z kredensu i karton mleka z lodówki. – Zaparzyłem świeżą kawę. Miałem się napić, bo wiem, że po tych przeżyciach i tak nie zasnę. Napijesz się ze mną? – zapytał niepewnie. Potrzebował jakiegokolwiek pretekstu, by ją zatrzymać. Teraz, kiedy stwierdziła, że dom jest bezpieczny, mogła odjechać, tak jak zrobiła to trzy dni temu. Przecież przyjechała tutaj z poczucia obowiązku, a nie po to, by się z nim zobaczyć.

Chętnie się napiję – powiedziała, budząc w nim dreszcz nadziei.

No, przynajmniej nie ma ochoty od razu się mnie pozbyć, pomyślała z ulgą Kelly. A miałby pełne prawo po tym, jak zachowała się ostatnio. Ciągle jeszcze miała do niego żal, ale gniew już minął.

Mało tego, uświadomiła sobie nagle, że przeoczyła pewną ważną rzecz. Widziała wyraźnie, że Eric musiał boleśnie przeżyć rozstanie, ale zapomniała, że już tamtego wieczoru próbował ją przeprosić. Wtedy, gdy rzuciła mu w twarz oskarżycielskie słowa, powiedział przecież, że jest mu przykro. A ona, dla której zaufanie było nieodłączną cechą miłości, zapomniała, że jest nią również zdolność do przebaczania.

Oboje popełniliśmy błędy, pomyślała gorzko. Oboje dali się na ślepo ponieść emocjom, zapominając o innych uczuciach. Ale dzisiejszy wieczór przynosił szansę na wyjaśnienie nieporozumień i ostateczne puszczenie ich w niepamięć. Jeśli tylko się uda. Jeśli tylko...

Z mlekiem czy bez?

Kelly drgnęła, wytrącona z zamyślenia, i zobaczyła Erica, podsuwającego jej parującą filiżankę. Szybko wyjęła mu ją z ręki.

Dziękuję, wolę bez mleka.

Myślami była o tysiące mil stąd, zauważył. Prawdopodobnie marzy tylko, by znaleźć się jak najdalej od tego miejsca i od niego. Wypije pewnie w pośpiechu kawę, podziękuje i odjedzie.

Cóż, jeśli tak chce, nie powinien się sprzeciwiać. Bardzo pragnął, by została, ale jedynie z własnej woli, nie zaś zmuszona idiotycznymi nakazami uprzejmości.

Psy już się uspokoiły – powiedział – i ja też. Nie musisz tu zostawać, jeśli nie masz ochoty.

Kelly powolnym ruchem odstawiła filiżankę na stolik.

Mam rozumieć, że mnie wypraszasz?

Ależ skąd, w żadnym...

Wcale nie miałabym do ciebie pretensji, wierz mi. Nagle zamilkli. Po raz pierwszy tego wieczoru przestali sondować się wzajemnie i głęboko, uważnie popatrzyli sobie w oczy.

Wiem, że jesteś wściekła i rozżalona – powiedział po chwili Eric. – I masz po temu wszelkie prawa. Nie powinienem szperać w twojej przeszłości. Moje nawyki zawodowe nie są tu żadnym usprawiedliwieniem. Ale zło już się stało i mogę cię tylko prosić o wybaczenie...

Kelly szybkim gestem położyła mu palec na ustach.

To mnie powinno być przykro, nie tobie. Chcę ci wytłumaczyć, dlaczego...

Nie musisz mi nic tłumaczyć, naprawdę.

Owszem, muszę – stwierdziła spokojnie. – Nie opowiedziałam ci wtedy całej historii. Tak, tak – uśmiechnęła się przekornie, widząc zaskoczenie w jego wzroku. – Oczywiście nie skłamałam, ale też nie powiedziałam całej prawdy.

Nie chcę jej znać – rzucił, gwałtownie kręcąc głową. – Wiem już wszystko, co powinienem wiedzieć o tobie. Wiem, że cię kocham, Kelly, i to wystarczy.

Przyjęła te słowa z ulgą i ogromną radością. Wiedziała jednak, że czas odpowiedzieć na jego szczerość szczerością.

Nie, nie wystarczy – oświadczyła stanowczym tonem.

Znów nieporozumienie, myślała. Chciał wiedzieć zbyt wiele, lecz i ona zbyt wiele ukrywała. Obarczała go winą za problemy, które były wyłącznie jej sprawą i wynikały z jej własnej winy. Czuła, że nadszedł moment, być może już spóźniony, w którym powinna ujawnić wszystko.

To zajmie mi trochę czasu – powiedziała i wziąwszy Erica za rękę, poprowadziła go do salonu. Usiedli na kanapie.

Jest bardzo zdenerwowana, stwierdził, patrząc, jak siada, podwijając nogi pod siebie. Zachowywała się jak w czasie pokazu tresury. Boże, czy ona naprawdę się obawia, że to, co opowie mu o sobie, osłabi jego uczucie? Impulsywnie uścisnął dłoń Kelly, dodając jej otuchy.

Kiedy opowiadałam ci o ojcu – zaczęła – powiedziałam, że to nie jego postępowanie zmarnowało nasze życie, lecz nagonka prasowa.

Eric przytaknął w milczeniu.

Ale nie powiedziałam ci – bo nikomu o tym nie mówiłam – w jaki sposób pewien dziennik pierwszy uzyskał informacje o tej historii.

Zamilkła, oddychając ciężko. Miała zdradzić tajemnicę, której nie znał nikt. Ponury sekret, z którym musiała żyć od wielu lat.

Nie mówiłam ci o tym – ciągnęła – z powodu wstydu i obrzydzenia do samej siebie. To ja zdradziłam mojego ojca i rzuciłam go na żer. Przeze mnie stracił posadę i skończył karierę. Przeze mnie rozpadło się małżeństwo rodziców.

Uniosła głowę i popatrzyła na niego wielkimi, smutnymi oczami.

Ericu, wszystko, co się wtedy wydarzyło, było moją winą.


Rozdział 10


Wszystko było twoją winą? – Eric popatrzył na nią zdumiony. – O czym ty mówisz?

Kelly dostrzegła niedowierzanie na jego twarzy. Mogła mieć tylko nadzieję, że nie zmieni się ono w niesmak, kiedy dojdzie do końca swojej opowieści.

Miałam dziewiętnaście lat, kiedy zaczęły się kłopoty ojca, ale byłam bardzo niedojrzała i naiwna. Do tej pory wychowywano mnie, jak to się mówi, pod kloszem. Nic złego nie spotkało mnie w życiu i byłam przekonana, że nigdy nie spotka.

Eric przytaknął na znak, że słucha, ale nie komentował. Kelly nerwowo wyłamywała palce. Widząc to, uspokajająco ujął jej dłonie w swoje. Ciągnęła opowieść już spokojniej.

Zaczęłam właśnie drugi rok w Princeton, kiedy zorientowałam się, że ojciec ma jakieś problemy. Pewnego dnia zadzwoniłam do domu, a matka wspomniała niejasno, że coś się dzieje. Prawdę mówiąc, nie przejęłam się tym ani nie zainteresowałam tak, jak powinnam. Ojciec z zasady nie rozmawiał z rodziną o swojej pracy i interesach. Wiedziałam tylko, że przeprowadza ryzykowne transakcje.

Zmarszczyła brwi, przypominając sobie tamte czasy.

Dlatego myślałam naiwnie, że to jeden z takich interesów, który niezbyt mu się udał.

Kiedy się dowiedziałaś, o co naprawdę chodzi?

Mniej więcej po sześciu tygodniach. Do tego czasu za każdym razem, kiedy rozmawiałam z ojcem, zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku. Nie miałam powodu mu nie wierzyć, tak samo jak nie miałam powodu, by przestać... – urwała nagle.

By przestać co? – nalegał łagodnie.

By przestać się spotykać z Howardem Marksem – dokończyła wreszcie.

Eric odruchowo zacisnął palce na dłoniach Kelly, a potem puścił je gwałtownie. Howard Marks! Znał to nazwisko. Marks był reporterem i ich ścieżki nieraz się krzyżowały. Miał reputację dziennikarskiej hieny, w bezwzględny sposób węszącej za sensacją. Parł do przodu jak byk, niszcząc tych, którzy stawali mu na drodze.

Ten facet musi być w jego wieku. Dziesięć lat temu obaj byli jeszcze ambitnymi debiutantami. Nagle Eric przypomniał sobie wszystko i przygryzł wargi. Marks zaczynał pracę w „Registerze” i nagle wyjechał do góry na sensacyjnym artykule o skandalu Ransome’a. Ciekawe, czemu nie wziął się do tego wcześniej, kiedy jeszcze trwał proces?

Nie wiedziałem, że znasz Howarda Marksa – powiedział powoli, z trudem opanowując gniew. Najchętniej wybiegłby teraz do samochodu, pojechał do Nowego Jorku, złapał tego typa i rozkwasił mu gębę.

Nie widziałam go od lat – wyjaśniła Kelly, siląc się na obojętny ton. – Po co mielibyśmy się spotykać, skoro dostał, czego chciał?

Eric nie był wcale pewien, czy pragnie znać tę historię w szczegółach. Wiedział jednak, że Kelly czuje wewnętrzną potrzebę zwierzeń.

Jak się poznaliście? – zagadnął, zachęcając ją do dalszego opowiadania.

Przypadkiem – stwierdziła z ironią. – Tak przynajmniej wydawało mi się z początku, kiedy uważałam go za studenta. Dopiero później zrozumiałam, że przyszedł w piątek do pubu w kampusie, bo chciał mnie poderwać.

Eric zacisnął boleśnie powieki, tłumiąc przekleństwo. Aż nazbyt dokładnie pamiętał, jak wyglądał Howard. Określenie „wysoki, ciemnowłosy i przystojny” znakomicie do niego pasowało. Miał aktorską prezencję i polot telewizyjnego komentatora. Rzadko która kobieta potrafiła mu się oprzeć. A zwłaszcza dziewczyna tak naiwna i wrażliwa, jaką musiała być młodziutka Kelly.

Tymczasem Kelly mówiła dalej, lecz jej spojrzenie uparcie uciekało w bok.

Zaczęliśmy się spotykać. Ale nawet kiedy dowiedziałam się, że Howard jest dziennikarzem, nie widziałam w tym nic złego. Przeciwnie, fakt, że był ode mnie starszy i miał tak prestiżowy zawód, czynił go jeszcze atrakcyjniejszym w moich oczach.

Zapewne pytał cię o ojca?

Tak, drobne, z pozoru niewinne pytania, na które odpowiadałam chętnie, niczego nie podejrzewając. Cieszyło mnie, że interesuje go moja osoba i wszystko, co jest ze mną związane – westchnęła, nawet po tylu latach nie mogąc się nadziwić własnej naiwności. – Oczywiście, oszukiwał mnie. Interesowałam go jedynie jako źródło informacji o skandalu, który zamierzał opisać.

Skandalu, o którym nic właściwie nie wiedziałaś. Kelly opuściła głowę, aż pasmo włosów opadło, zakrywając jej twarz.

Boże, jaka byłam głupia – szepnęła.

Wcale nie...

Mówił, że mnie kocha, a ja mu wierzyłam.

Eric znów stłumił paskudne przekleństwo. Następnym razem, kiedy napotka na swojej drodze tego... Nie, do licha, to nieważne. W tej chwili liczy się tylko Kelly.

Byłaś młoda – powiedział łagodnie. – Naiwna i niedoświadczona. Nic nie zawiniłaś.

Howard chciał poznać moich rodziców – głos Kelly zadrżał i załamał się. Eric czułym gestem starł jej łzy z policzka. Zaczerpnęła głęboko powietrza i mówiła dalej.

Zaprosiłam go do nas, rozumiesz? Przyprowadziłam do domu dziennikarza w czasie, kiedy ojciec na wszelkie sposoby unikał kontaktów z prasą. Ale rodzice zgodzili się i przyjęli go miło, bo powiedziałam, że to przyjaciel. Zaufali mi, a tymczasem wprowadziłam do domu zdrajcę, który zdążył podczas tej wizyty przeszukać papiery w biurku taty!

Zimna wściekłość ogarnęła Erica. Bezsilnie zacisnął pięści.

I zaraz po tym popisał się swoim sensacyjnym artykułem, tak?

Kelly kiwnęła głową.

Artykuł ukazał się w końcu tygodnia. Ojciec szalał, ale nie winił mnie za to, co się stało. Rozumiał, że zostałam oszukana. Pomimo to nigdy nie przestałam się obwiniać – stwierdziła gorzko, pochylając głowę jeszcze niżej. Kolejna łza spłynęła jej po policzku.

Eric bez słowa objął Kelly i trwał tak przez długą chwilę, tuląc ją do piersi, aż wypłakała się do końca.

Nie będę ci mówił, że to, co zrobiłaś, było dobre – powiedział wreszcie, widząc, że się uspokoiła. – Ani też nie powiem ci, że było złe. Każdy popełnia błędy. Różnica polega jedynie na tym, że nie wszyscy zadręczają się winą przez całe życie.

Przecież ja się nie zadręczam – zaprotestowała Kelly, unosząc głowę.

Twarz miała tak smutną, że patrzył na nią z bólem, ale wiedział, że musi być szczery.

Nie? Dlaczego w takim razie skazałaś się dobrowolnie na wygnanie? – zapytał.

Kelly zesztywniała.

Po prostu wybrałam inny styl życia.

Chciałaś powiedzieć: bezpieczniejszy – zaznaczył z naciskiem. Myślał o jej bezpłciowych, byle jakich strojach, starannie maskujących urodę, o życiu w towarzystwie zwierząt. Wszystkie elementy układanki zaczęły teraz pasować. – Styl życia, który utrzyma cię z daleka od problemów – dodał.

I co w tym złego? Znam aż za dobrze uroki życia w wielkim mieście i tak jak wiele osób, wybrałam spokój i ciszę.

Możliwe, ale to nie znaczy, że masz spędzić resztę życia, uciekając.

Ja nie uciekam!

Kobieto, uciekasz od pierwszego dnia, kiedy cię poznałem!

Może ci to wreszcie da do myślenia, miastowy przystojniaku...

A żebyś wiedziała – mruknął, patrząc na nią zaborczo. – Przekonałem się, że powinienem ścigać cię bardziej zajadle, zajączku.

Kelly zamrugała zapuchniętymi powiekami. Wyglądała koszmarnie. Mimo to obejmował ją coraz mocniej, wcale nie zniechęcony.

Ofiarował jej troskę, pocieszenie i jeszcze coś więcej – zdroworozsądkowe podejście do życia. Śmiałe spojrzenie w przyszłość, bez oglądania się do tyłu i zadręczania. Może kiedyś podświadomie pragnęła współczucia, ale pojęła, że teraz go nie potrzebuje. Eric musiał to wyczuć i zmusił ją, by zmierzyła się z własnym problemem. Dzięki niemu zdołała odzyskać coś bardzo ważnego – szacunek dla samej siebie.

Kelly zaczęła ocierać ostatnie łzy, ale Eric chwycił ją za ręce. Delikatnie, opuszkami palców obwiódł jej rysy, osuszając wilgotne smugi. Przymknęła oczy i ułożyła się w jego ramionach, westchnąwszy głęboko.

Zaledwie wyczuła lekką zmianę jego pozycji, już muskał ustami jej wargi, szepcząc słowa miłości jak najczulsze zaklęcia. Szybkimi, niecierpliwymi ruchami rozchyliła koszulę i ciaśniej wtuliła się w jego ramiona.

Należała do niego. Całkowicie i od zawsze. Dotąd nie zdawała sobie sprawy z tego nieuniknionego faktu. Teraz był równie oczywisty jak jej własne imię czy kolor oczu.

Eric pewnym, zachłannym ruchem wsunął jej język w usta. Wiedział, co to namiętność, ale dopiero teraz poznawał wszystkie odcienie miłości. Ogień ich uczuć płonął jak zawsze, ale teraz świadomie go tłumił, by potem podsycić. Kiedy czubek języka Kelly łakomie przemknął po jego wargach, pociągnął ją za sobą na kanapę.

Dłonie Erica zaczęły krążyć po jej ciele, ciesząc cię podniecającymi krągłościami i wysmukłymi liniami. Kelly prężyła się, czując, że skóra płonie jej nieznośnie. Czuła każdy cal jego ciała pod sobą – zwartą masę napiętych mięśni i pulsującą pożądaniem męskość. Chrapliwy dźwięk jego oddechu rozbrzmiewał echem w jej uszach.

Uniosła się na łokciach i pochyliwszy głowę, okrywała pocałunkami każdy skrawek szerokiej piersi. Chłonęła każdą woń, każdy smak, ciągle nienasycona, tak jakby nigdy nie kochała albo nie była kochana. Ich ciała dopasowały się do siebie w cudownie podniecający sposób.

Dziś nauczyła się wielu rzeczy – o sobie, o Ericu, o nich dwojgu. Zapamięta je na zawsze, ale teraz, teraz liczy się tylko namiętność.

Zawędrowała ustami niżej i dotknęła językiem jego pępka, zabawiając się drażniącą pieszczotą, aż dosłyszała niski, głuchy jęk pożądania. Błyskawicznym ruchem szarpnęła suwak jego szortów, ściągając je w dół.

Kelly! – zachrypiał. – Co ty mi robisz?

Wszystko, co tylko przyjdzie mi na...

Nie dał jej skończyć. Pochwycił jej przeguby i pociągnął prawie brutalnie ku sobie.

Nie tylko ty masz pomysły – wyszeptał, owiewając jej twarz gorącym oddechem.

Wystarczył jeden ruch, by koszulka Kelly pofrunęła na podłogę. Kiedy tylko ukazały się piersi, przypadł ustami do sutków. Wiła się w słodkiej udręce.

Za chwilę do koszulki dołączyły dżinsy, szorty i inne zbędne części garderoby. Znów ułożyli się na kanapie, teraz już nadzy i drżący z oczekiwania. Eric wziął Kelly pod siebie, kolanem rozsunął jej uda i połączył się z nią jednym ruchem. Przyjęła go z radosnym westchnieniem.

Strzała jasnego światła przecięła pokój, złocąc ich lśniące od potu ciała. Eric i Kelly uczcili nadejście nowego dnia miłosnym misterium.


Budziła się powoli, niechętnie opuszczając krainę bajecznych snów o wieżach, księżniczkach i jeźdźcach na białych rumakach. Padający z okien blask kazał jej zmrużyć oczy. Musiało już być południe. Uniosła się na łokciu i rozejrzała wokół. Na poduszce widniał jeszcze odciśnięty ślad głowy Erica, a prześcieradła pachniały miłością, lecz łóżko było puste.

Kelly wstała, ściągnęła z krzesła męską koszulę i założyła ją, podwijając rękawy. Bosa, przegarniając zaspanym gestem niesforne, opadające na czoło włosy, ruszyła korytarzem na poszukiwanie swojego księcia.

Dzień dobry – dobiegł ją ciepły, niski głos Erica. – Jak się spało?

Odwróciła się i zobaczyła, że siedzi na podłodze w swoim gabinecie, w niedbale zawiązanym szlafroku, pośród sterty papierów z pudła Buddy’ego Owensa.

Aż za dobrze – zaśmiała się, patrząc na zegar nad jego biurkiem. Była już druga.

Mam nadzieję, że nie masz mi za złe... – Szerokim gestem ogarnął pobojowisko. – Spałaś tak smacznie, że nie miałem serca cię budzić, ale nie mogłem już wytrzymać w łóżku. Wiesz, ciągle mam wrażenie, że coś przeoczyliśmy.

Absolutnie nie mam ci za złe – powiedziała z wyrozumiałym uśmiechem. Kochała w nim energię i twórczy zapał, z jakim traktował swoją pracę, toteż nie mogła mieć mu za złe ciekawości, która kazała mu wyjść z łóżka i zająć się pasjonującym problemem.

Jeśli masz gotową kawę, chętnie się z tobą napiję – dodała.

Stoi w kuchni – mruknął z roztargnieniem, przebiegając wzrokiem kolejny pożółkły wycinek.

Uśmiechając się do siebie, Kelly zeszła do kuchni i nalała sobie mocnej, pachnącej kawy. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna jak najszybciej wrócić do swoich zwierząt, ale uznała, że jeszcze wytrzymają same. Kiedy wróciła na górę, Eric ciągle coś czytał, marszcząc brwi. Usiłowała przycupnąć koło niego na podłodze, ale nie było już miejsca. Ostrożnie odstawiła filiżankę na biurko i sięgnęła po stertę osobistych rzeczy Buddy’ego, chcąc odsunąć je na bok. Chińska figurka, postawiona na wierzchu, zachwiała się gwałtownie. Ciężki bibelocik zaczął się zsuwać i Kelly złapała go w ostatniej chwili.

Kiedy układała go z powrotem na starej, flanelowej koszuli, coś cicho zaszeleściło.

Co to? – zapytał Eric, czujnie unosząc głowę. Kelly ostrożnie rozpostarła koszulę na podłodze.

Coś tu jest – stwierdziła. – Przeszukiwałeś kieszenie?

Eric musiał ze wstydem przyznać, że ta oczywista myśl nie przyszła mu wcześniej do głowy.

Nie, interesowałem się tylko papierami, które były na wierzchu.

No właśnie. – Kelly wsunęła palce do kieszonki na piersi i triumfalnie wyciągnęła złożony kawałek papieru.

Co to? – Eric natychmiast znalazł się przy niej, ciekawie zaglądając jej przez ramię.

Jakaś recepta? Nie, czekaj, to chyba... pokwitowanie za wykupienie miejsca na cmentarzu.

Rzeczywiście. „Cmentarz Southside w Waterbury, Connecticut. Wpłacono gotówką trzysta dolarów za działkę o rozmiarach sześć stóp na osiem, w północnej kwaterze” – odczytał na głos.

Co za makabra – wzdrygnęła się Kelly. – Wyobraź sobie, że kupujesz miejsce na grób na tydzień przed swoją śmiercią. Myślisz, że Buddy miał jakieś przeczucia?

Może. – Eric zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś intensywnie. – Musiał wpaść na pomysł przejęcia łupu, kiedy rabunek był zaplanowany, więc mógł obawiać się, że...

Czekaj, zaraz! – przerwała mu nagle. – Przecież Larry powiedział, że Buddy nie miał żadnej rodziny. Pojechał, by zabrać resztki jego dobytku, bo nie było nikogo, kto mógłby to zrobić.

Oczy Erica zabłysły podnieceniem.

Tak, masz rację. A potem, kiedy Buddy zginął...

Kto zajął się pogrzebem?! – wykrzyknęli jednocześnie.

To łatwo sprawdzić – powiedział, wstając i podchodząc do biurka. – Zaraz zadzwonię do Larry’ego i zapytam go.

Wybrał numer i po krótkiej rozmowie odłożył słuchawkę.

I co? – niecierpliwiła się Kelly.

Pogrzeb urządziły żony pozostałych dwóch kumpli, siedzących w więzieniu. Larry powiedział, że poczuwały się do tego.

No jasne! – prychnęła Kelly. – Były szczególnie wdzięczne Buddy’emu za to, że ich mężowie powędrowali za kratki.

Wiem, wiem. – Eric pocierał nie ogoloną brodę. – Też wydaje mi się to dziwne. Ale nie zapominaj o złocie.

Och, nie ma obawy. Ale prawdę mówiąc, nie bardzo rozumiem, co ono ma w tym momencie wspólnego ze sprawą.

Załóżmy, że nie tylko Owens wiedział, gdzie jest ukryte. To, że nic nie powiedziano Larry’emu, nie znaczy jeszcze, że Buddy nie zdradził czegoś pozostałym członkom gangu.

To im się i tak nie przyda w więzieniu.

Nie, ale przecież nie będą tam wiecznie, a perspektywa stania się milionerami po odsiadce może umilać im karę.

Kelly rozważała przez chwilę jego hipotezę.

Zgoda, można przyjąć, że wizja dostatniego życia wywołała w owych żonach odruch wdzięczności dla człowieka, który tak przewidująco zabezpieczył łup. Czy myślisz, że one wiedzą, gdzie jest schowane złoto?

Tym razem Eric zdecydowanie zaprzeczył.

Jestem niemal pewien, że nie. W trakcie mojej pracy często spotykałem takich facetów. Zwykle starają się jak najmniej mówić swoim żonom. Kumple Buddy’ego mogą przypuszczać, że gdyby tylko ich kochające małżonki dostały złoto w swoje ręce, zaczęłyby nowe życie, dopóki mężowie siedzą jeszcze za kratkami. Zresztą...

No, co?

Pamiętasz, jak mówiłem ci o telefonach z pogróżkami? Od początku coś mnie w nich intrygowało. – Eric zabębnił palcami po biurku. – Głos był zawsze zniekształcony, ale teraz dochodzę do wniosku, że mógł należeć do kobiety.

Do kobiety, która nie chciała, żebyś odnalazł złoto przed jej mężem, tak? – poddała domyślnie Kelly, wstając z klęczek. Eric natychmiast pochwycił ją w objęcia, pocałował namiętnie i równie szybko puścił.

Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała oszołomiona.

A czy muszę mieć powód?

Nie, ale...

Dobrze. Jesteś tak bystra i dociekliwa, a do tego jeszcze ponętna, że...

Hmm... – rozmarzyła się, zalotnie patrząc mu w oczy.

Wyglądasz cholernie seksownie w mojej koszuli. Lepiej uważaj, kotku.

Bo co? – uśmiechnęła się uwodzicielsko.

Zaraz ci pokażę! – zawołał, sięgając ku niej błyskawicznym ruchem.

Później, kochanie – zachichotała, wywijając mu się zręcznie.


Po godzinie, ubrani i odświeżeni wsiedli do samochodu i pojechali do domu Kelly, by nakarmić zwierzęta. Później wyruszyli do Waterbury. Tam, jak wynikało z notatek Erica, mieszkały rodziny dwóch członków gangu.

Jesteś pewien, że nie powinniśmy najpierw zadzwonić do tych pań? – zapytała Kelly.

Wykluczone – stwierdził stanowczo. – Ich mężowie nie chcieli ze mną rozmawiać, więc pewnie i one nie zechcą. Jeśli mamy się czegoś dowiedzieć, musimy działać z zaskoczenia.

Dobrze, skoro tak twierdzisz – zgodziła się. Nie była jednak całkiem przekonana. W kwadrans później przyglądała się nie bez satysfakcji, jak Eric na próżno puka do zamkniętych na głucho drzwi.

Jeden strzał chybiony, za to drugi będzie celny – powiedział beztrosko, wsiadając do samochodu.

Masz dziwnie dobry humor – zauważyła.

Tak, bo czuję, że jesteśmy na tropie. Dziennikarski nos mi to mówi.

Uśmiechnął się, widząc jej pełną powątpiewania minę i włączywszy radio, zaczął pogwizdywać w rytm przebojów z lat sześćdziesiątych.

Jest niepoprawnym optymistą, pomyślała czule, popatrując na niego kątem oka. Ma w sobie entuzjazm, żywiołowość i radość życia. Chłonie każdy dzień całym sobą, zamieniając nawet zwykłe wydarzenia w fascynującą przygodę.

Te myśli uzmysłowiły jej, jak wiele sama straciła, dzieląc swoje życie na zaszufladkowane odcinki, do których broniła dostępu sobie i innym. Dopóki nie pojawił się Eric, ze swoim zniewalającym urokiem i uporem, nie zdawała sobie nawet sprawy, że może być szczęśliwa. Była mu głęboko wdzięczna za cudowną odmianę własnego życia.

I będę mu wdzięczna, nawet kiedy odejdzie, pomyślała rzewnie.

Bo nie wątpiła, że będą musieli się rozstać. Kiedy Eric wyjaśni wreszcie zagadkę i znajdzie złoto, nic już nie będzie trzymało go w Connecticut. Owszem, Nowy Jork nie jest daleko, ale pewnych odległości nie da się mierzyć w kilometrach. Nie mogła sobie wyobrazić swoich dobermanów, zamkniętych w mieszkaniu na Manhattanie, tak samo jak nie mogła sobie wyobrazić Erica Devane’a, który rzuca swoją pracę i osiada na nudnej prowincji.

Kelly odchyliła się w fotelu i przymknęła oczy. Na razie nie trzeba o tym myśleć. Książka nie jest jeszcze napisana...

No, jesteśmy na miejscu – oznajmił.

Dzielnica, do której przyjechali, coś jej przypominała – te same rzędy małych domków, na pierwszy rzut oka jednakowych. Eric zauważył jej pytające spojrzenie.

Larry mieszka dwa numery dalej – wyjaśnił. Kelly zastanawiała się nad tym, wychodząc z wozu.

Nie uważasz, że mógł sam próbować dowiedzieć się czegoś od tej kobiety, skoro są prawie sąsiadami?

Niekoniecznie – odparł, idąc pierwszy przez zarzucony dziecięcymi zabawkami trawnik. – Nie sądzę, by Rita Flores zechciała go potraktować lepiej niż nas.

Nacisnął dzwonek. W środku ryk telewizora mieszał się z płaczem dziecka. Nikt nie otwierał, więc zadzwonił jeszcze raz.

Dobrze, dobrze, już idę – rozległ się burkliwy głos. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich kobieta o kilka lat młodsza od Kelly. W ramionach tuliła płaczące dziecko.

Nie mam ochoty nic kupować – oznajmiła, wyraźnie chcąc zatrzasnąć im drzwi przed nosem.

Nie jesteśmy domokrążcami, pani Flores – wyjaśnił Eric.

Kobieta spojrzała na nich podejrzliwie.

Skąd znacie moje nazwisko?

Nazywam się Eric Devane i piszę książkę. Chciałbym...

Nie obchodzi mnie, co by pan chciał.

Kelly nie mogła powstrzymać uśmiechu na widok Erica, który z zawziętą miną postąpił krok w przód.

Piszę książkę o rabunku złota Locktighta.

Marnujesz tylko czas, kochany – ucięła Rita Flores. – Nic o tym nie wiem.

Pani mąż, Joe Flores, był jednym z uczestników napadu i dostał wyrok więzienia. Czy mogłaby pani poświęcić mi chwilkę, bym mógł zadać kilka pytań...

Po pierwsze – przerwała mu nerwowo – Joe jest niewinny. Wrobiono go i tyle. Po drugie, nie mam czasu – stwierdziła, znów sięgając do klamki.

Drzwi już się zamykały, kiedy Kelly spróbowała ostatniej szansy.

Czy mogłaby nam pani powiedzieć, dlaczego zajęła się pani pogrzebem Buddy’ego Owensa?

Kobieta zawahała się, ale tylko na moment.

A, to co innego – uśmiechnęła się przymilnie. – Jeśli chcecie rozmawiać z Buddym, to przyjmuje gości na cmentarzu Clover Lawn. Jestem pewna, że się ucieszy. Zawsze był bardzo towarzyski! – zachichotała, zadowolona z własnego dowcipu, i z rozmachem zatrzasnęła drzwi. W chwilę później usłyszeli szczęk zasuwy.

Eric westchnął i spojrzał porozumiewawczo na Kelly.

Tak wygląda chleb powszedni dziennikarza – skrzywił się.

Ciekawe, czemu była aż tak wrogo nastawiona – zastanawiała się Kelly. – Co jej szkodziło porozmawiać?

Myślę – powiedział z wolna – że właśnie w ten uprzejmy sposób dostarczyła nam informacji.

Chyba żartujesz, przecież nic nam nie powiedziała!

Wkrótce się przekonamy – stwierdził enigmatycznie i otworzył przed nią drzwiczki wozu.

Dokąd teraz jedziemy?

Na cmentarz, zgodnie z sugestią pani Flores.

Nie pora na makabryczne żarty.

Wcale nie żartuję – powiedział, włączając silnik. – To jest znakomity pomysł.

A jednak na czerwonych światłach skręcił na południe. Kelly zerknęła przez okno.

Hej, przecież cmentarz jest w innej stronie miasta.

Wiem – przytaknął z dziwnym błyskiem w oku, ale jechał dalej.

Eric, przecież pani Flores mówiła, że...

Tak, że Buddy Owens został tam pochowany. Nie zapominaj jednak o kwicie, który znaleźliśmy w jego koszuli.

O, rany, faktycznie! Tam była mowa o cmentarzu Southside.

Właśnie.

Dobrze, ale to nie musi nic znaczyć – broniła się, próbując ukryć rosnące podekscytowanie. – Może ta kobieta nie wiedziała, że wykupił miejsce gdzie indziej?

Może. A może ten grób wcale nie jest pusty. Po dziesięciu minutach wjechali na rozległy teren cmentarza, wymijając po drodze idących za trumną żałobników.

Północna kwatera zaczyna się tu – powiedział Eric, parkując na głównej alei. – Wysiadamy.

Czego właściwie mamy szukać?

Dowiemy się, kiedy znajdziemy – powiedział, wzruszając ramionami.

Nie jesteś Sherlockiem Holmesem, mój drogi – zauważyła Kelly, kiedy weszli miedzy rzędy nagrobków. – Nie lepiej byłoby iść do kancelarii i poprosić o plan?

Nie wiem, czy go nam udostępniliby, bo nie mamy przekonującego powodu, aby go żądać. Chodź, lepiej sprawdzimy sami.

Wędrowali z wolna alejkami, sprawdzając każdy nagrobek. Odczytywanie inskrypcji tak wciągnęło Kelly, że omal nie wpadła na Erica, który zatrzymał się nagle.

Czy widzisz to co ja? – zapytał bez tchu. Kelly odwróciła się powoli, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem.

Grób przed nimi był prosty i surowy. Nie zasadzono przy nim żadnych kwiatów, a płyta z szarego piaskowca była pusta i brudna. Kiedy jednak Kelly przyjrzała się dokładniej, poczuła, że skóra jej cierpnie.

Na nagrobku nie było napisu, tylko jeden samotny symbol. Rozpoznała śmiałe, sugestywne linie chińskiego napisu. Wiedziała, że oznacza szczęście i fortunę.

Bo grobowiec oznaczono tym samym symbolem, który widniał na talizmanie Buddy’ego Owensa.


Rozdział 11


Eureka – powiedziała Kelly dziwnie spokojnym tonem.

Wyjęłaś mi to z ust – stwierdził Eric, przykucając przy grobie. – 10 maja 1987 – odczytał datę pod napisem.

Czy to właśnie dzień napadu?

Tak.

Kelly w zamyśleniu powiodła palcem po wyrzeźbionych w kamieniu liniach. Nadal czuła dziwne mrowienie, zupełnie jak gdyby ktoś przyglądał się jej z ukrycia. Rozejrzała się ukradkiem, ale w oddali dostrzegła tylko rozchodzących się żałobników.

I co teraz? – zapytała. Eric podniósł się z klęczek.

Będziemy kopać!

Chyba żartujesz!

Dlaczego?

Bo... Chociażby dlatego, że to zabronione. Nie jesteśmy hienami cmentarnymi.

To jest tylko pusty grobowiec.

Skąd ta pewność?

Eric spojrzał na nią uważnie.

Może nie podejrzewasz, że tu zakopano złoto?

Jasne, że podejrzewam, ale ciekawe, czy zdołamy przekonać o tym władze.

Czy akurat teraz musisz być prawomyślna? – prychnął zniecierpliwiony, pochylając się nad grobem i uważnie badając płytę. Wreszcie wstał i otrzepał ręce o spodnie.

Dobrze, skoro koniecznie chcesz być porządną obywatelką, powiedz mi, co mamy dalej robić?

Uważam, że powinniśmy iść na policję. Masz lepszy pomysł?

Kilka razy musieli pytać o drogę, ale wreszcie znaleźli posterunek policji w Waterbury. Dyżurny zaprowadził ich do przeszklonego biura, gdzie przez dobry kwadrans nikt się nimi nie interesował.

Wreszcie, kiedy Eric zaczął już chodzić wielkimi krokami od ściany do ściany, pojawił się jakiś oficer z wyraźnie niechętną miną.

Porucznik Dolan – przedstawił się krótko i pokazał, by przysunęli sobie krzesła do jego wielkiego biurka. – Dyżurny meldował mi, że chcieliście rozmawiać z kimś o sprawie Locktighta, tak?

Tak – zaczęła Kelly. – Właśnie piszemy książkę o...

Dolan ze zniecierpliwieniem machnął ręką.

Jeśli chcecie informacji, zwróćcie się do działu dokumentacji, piętro niżej.

My nie szukamy informacji – powiedział spokojnie Eric. – My je posiadamy, dlatego właśnie tu jesteśmy.

Dolan spiorunował go wzrokiem.

Ta sprawa została zamknięta trzy lata temu. Żadne doniesienia nie są już nam potrzebne.

Czyżby? A nie chcielibyście wiedzieć, gdzie ukryto złoto?

Choć we wzroku policjanta pojawił się nikły błysk zainteresowania, jego mina pozostała niewzruszona i sceptyczna.

Słucham – rzucił, sadowiąc się wygodniej za biurkiem.

Eric przysunął się bliżej i pochylił ku niemu.

Z różnych powodów, zbyt skomplikowanych, by je teraz wyjaśniać, nabraliśmy przekonania, że złoto zostało ukryte w pustym grobie na cmentarzu Southside. Dlatego uważamy, że konieczne jest urzędowe otwarcie grobowca i odzyskanie złota, zanim zostanie zabrane przez kogoś innego.

Konieczne, mówi pan? – Dolan podrapał się w brodę. – Powiedzmy, że ja będę oceniał, co jest konieczne. A teraz zacznijmy od początku. Jaką dokładnie drogą wszedł pan w posiadanie tych informacji?

Kelly zacisnęła zęby, słysząc rozbawienie w głosie porucznika. Nim Eric zdążył odpowiedzieć, zwróciła się do Dolana.

Pan Devane jest reporterem kryminalnym „The New York Timesa” – oznajmiła z dumą. – Uchodzi za jednego z najlepszych dziennikarzy w swojej specjalności. Trzymiesięczne wytrwałe poszukiwania naprowadziły go na trop zaginionego złota. Myślę, że lepiej by było dla nas wszystkich, gdyby zechciał pan potraktować jego doniesienia z odpowiednią powagą.

Eric spojrzał na nią z podziwem. Sam nieraz walczył o swoje racje, ale jeszcze nikt tak jak ona nie stanął w jego obronie. Zrobiła to w znakomitym stylu. Jeśli miał jeszcze wątpliwości, czy akceptuje jego zawód, w tym momencie rozwiały się całkowicie. Najchętniej wziąłby ją teraz w ramiona i pocałował.

Ach, ostry nowojorski reporter – uśmiechnął się zgryźliwie Dolan. – Jestem pod wrażeniem. Zaiste szkoda, że nie mieliśmy pana pod ręką, kiedy tuzin najlepszych dochodzeniowców z New Haven męczył się nad tą sprawą.

Właśnie, szkoda! – odparowała Kelly, nie zwracając uwagi na ostrzegawcze spojrzenie Erica. Zgoda, dyplomacja nie jest jej mocną stroną, ale nie pozwoli, żeby lekceważył ją pierwszy lepszy policyjny głupek.

Wyjaśnienie, w jaki sposób zdobyliśmy informację, nie jest w tej chwili aż tak istotne. Najważniejsze, by policja zrobiła z niej właściwy użytek – oświadczył spokojnie Eric. – Zawiadamiam pana, poruczniku, że złoto jest ukryte na cmentarzu Southside i mamy je zamiar odzyskać, choćby nawet własnymi siłami.

Ładnie pomyślane – powiedział Dolan. – Przychodzicie tutaj i oznajmiacie oficerowi policji, że zamierzacie złamać prawo. To oszczędzi nam roboty.

Kiedy w kwadrans później wychodzili z posterunku, Kelly była pełna podziwu dla Erica. Gdyby wzięła sprawę w swoje ręce, wypadliby stamtąd po minucie i pojechali do sklepu, by kupić łopatę. On tymczasem z tą samą spokojną rozwagą, jaka cechowała jego pracę, zdołał przekonać sceptycznego Dolana, by zaprotokołował jego doniesienia. Porucznik, choć niechętnie, obiecał również, że wystąpi do prokuratury o nakaz przeszukania grobu. Cała procedura miała jednak potrwać dwa dni.

Czy nie uważa pan, poruczniku – zapytała Kelly na odchodnym – że należałoby posłać kogoś na cmentarz, by pilnował grobu?

Dolan rzucił jej zjadliwe spojrzenie, aż nadto wyraźnie świadczące, że nie jest zwolennikiem równouprawnienia kobiet.

Radzę pani dobrze, niech pani nie przeciąga struny – pouczył ją lodowatym tonem. – Wystarczy, że ja dałem się wciągnąć w tę głupią zabawę w chowanego. Nie mam zamiaru ośmieszać się przed resztą wydziału.

Eric i Kelly, uznawszy, że nie mają tu już czego szukać, opuścili jego biuro.

Wiesz, jestem naprawdę z ciebie dumna – oświadczyła, kiedy wsiedli do samochodu.

Eric odwrócił się ku niej i ogarnął Kelly gorącym spojrzeniem. Odbłyski słońca lśniły ciepłym blaskiem na jej miodowych włosach i złociły gładką skórę policzków. Była uosobieniem kobiecości, zjawiskiem, jakiego nigdy dotąd nie spotkał.

Jest jego partnerką w pracy i, choć może jeszcze o tym nie wie, towarzyszką życia. Wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin upewniły go w tym ostatecznie. Teraz musiał tylko przekonać Kelly, by zechciała zostać z nim na zawsze.

Ja też jestem z ciebie dumny – powiedział cicho.

Naprawdę? A nie uważasz, że za bardzo się stawiałam?

Skąd, jesteś najpiękniejsza, kiedy się kłócisz. Masz taką cudowną, upartą linię szczęki, a twoje oczy błyszczą z wściekłości jak gwiazdy – powiedział z uczuciem.

Ericu Devane, zamknij się natychmiast – poprosiła z uroczystą kpiną.

Mam się zamknąć? – Zabawnie uniósł brew.

Wyśmiewasz się ze mnie, draniu!

Nie. Po prostu daję ci do zrozumienia, jak bardzo mnie podniecasz.

Jak bardzo? Tak? – Przechyliła się i leciutko pocałowała go w usta. – A może tak? – Objęła go w pasie i przyciągnęła do siebie, przytulając się do niego.

Dokładnie tak – powiedział ze ściśniętym gardłem, ledwo panując nad sobą. Do diabła, ta kobieta mogłaby uwieść nawet eunucha w haremie!

Nie wytrzymał. Spadł wargami na jej usta, zachłannie zagarniając je językiem. Kelly odchyliła głowę do tyłu, prężąc się pod pieszczotą jego dłoni. Upojeni sobą, zatracili poczucie czasu i miejsca.

Coś takiego! – odezwał się nagle jakiś głos za ich plecami. – Człowiek w młodości zabawiał się na siedzeniach samochodów, ale nie przyszło mu do głowy, żeby to robić na policyjnym parkingu.

Kelly podskoczyła z wrażenia, ale Eric zachował iście filozoficzny spokój. Nie wypuszczając jej z ramion, powoli odwrócił głowę i popatrzył na posterunkowego, pochylonego nad okienkiem.

Czy coś nie w porządku, panie władzo?

To miejsce jest własnością publiczną, szanowni państwo. Lepiej, żebyście stąd odjechali.

Ależ oczywiście, właśnie mieliśmy ten zamiar – zapewnił Eric i przekręcił kluczyk w stacyjce.

Uległość w jego głosie rozśmieszyła Kelly.

Wiesz, oni są niesamowici – powiedziała. – Ukryte złoto nic ich nie obchodzi, za to nie przepuszczą żadnej całującej się parze.

Lepiej, żebyście stąd odjechali – powiedział Eric przez nos, parodiując służbisty ton policjanta, po czym wrzucił bieg i ostro ruszył z miejsca.

W drodze powrotnej Kelly w milczeniu patrzyła na przesuwający się za oknem krajobraz. Nie mogła się pogodzić z myślą, że teraz, kiedy wyjaśnienie tajemnicy było o krok, mieliby czekać biernie, aż opieszała policja zdecyduje się działać. Erica musiało gnębić to samo. Kiedy zajechali pod dom, miał już gotowy pomysł, o czym wyraźnie świadczyła jego mina.

Posłuchaj, mamy dwa wyjścia – powiedział. – Pierwsze nie jest pozbawione uroku. Moglibyśmy przyrządzić sobie kolacyjkę, a potem, nie spiesząc się, dokończyć to, co zaczęliśmy na parkingu.

Kelly uśmiechnęła się rozkosznie. „Nie pozbawione uroku” – co za delikatne sformułowanie. Miała jednak dziwne przeczucie, że Eric wybrałby drugą możliwość.

A jakie jest drugie?

Albo... – powiedział powoli – moglibyśmy się przebrać w ciepłe rzeczy, zabrać ze sobą psa i wrócić na cmentarz, by pilnować grobu.

Bycie z tobą zaczynami się kojarzyć z bezsennymi nocami – westchnęła Kelly.

Dziwne, bo ostatniej nocy nie narzekałaś. – Kpiąco przekrzywił głowę. Teraz, kiedy już był pewien jej zgody, wiedział, że wszystko pójdzie dobrze. Oczywiście, mógł iść tam sam albo zostać z nią w domu. To wyjście wydawało mu się jednak najlepsze.

Będą mieli przed sobą całą noc. Wystarczy mu czasu, by przekonać ją, że tworzą stały i zgrany zespół. Będzie miał całą noc, by porozmawiać o wspólnej przyszłości. Całą noc, by zebrać się na odwagę i wyjawić Kelly swoje zamiary.

Nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażał sobie, że mógłby się oświadczyć na cmentarzu, i to w nocy. Tak, ale zanim spotkał Kelly, nie wyobrażał sobie, że mógłby się oświadczyć jakiejkolwiek kobiecie. A miejsce nie ma najmniejszego znaczenia. Ważne, że nadszedł właściwy czas, a piękna kobieta u jego boku jest jedyną, której pragnie.


W godzinę później odjechali dżipem, zabierając ze sobą Thora. Przedtem zjedli szybką kolację i przygotowali prowiant na nocne czuwanie. Było już ciemno, kiedy minęli wysoką, kutą bramę. Kelly powoli prowadziła wąską drogą, prowadzącą do północnej kwatery i zaparkowała pod cmentarnym murem, skąd było widać nagrobek Buddy’ego Owensa.

Z trawy zaczęła podnosić się lekka mgła, przez którą widać było gwiazdy. Usadowili się w samochodzie, rozkładając tylne siedzenie, żeby Thor mógł się wygodnie ułożyć, i otworzyli okno, by słyszeć, co się dzieje wokół.

Ku zaskoczeniu Erica Kelly wyjęła z torebki chińską figurkę. Przez chwilę obracała ją w palcach, a potem ustawiła na desce rozdzielczej.

Miałaś jakieś szczególne powody, by ją zabrać? – zapytał z zaciekawieniem.

Kelly wzruszyła ramionami, sama nie bardzo wiedząc dlaczego.

Może przyniesie nam szczęście?

I majątek, co?

Może – uśmiechnęła się. – W każdym razie pasuje tutaj.

Też tak myślę. Skoro ten stary Chińczyk tak długo strzegł swojego sekretu, pomoże i nam strzec go jeszcze przez tę noc.

Kelly była zdumiona, jak łatwo odgadł jej myśl.

Kto wie – powiedział powoli. – Może ten talizman przyniesie nam szczęście, którego najwyraźniej nie przyniósł Buddy’emu.

Kelly usiłowała dojrzeć w mroku rysy jego twarzy, zastanawiając się, do czego zmierza cała ta rozmowa. Sprawiał wrażenie dziwnie napiętego.

Eric tymczasem patrzył w mrok, wyzywając się w duchu od tchórzy. Kiedy wcześniej myślał o tej rozmowie, wydawało się, że pójdzie mu łatwo. A jednak, pomimo sprzyjających okoliczności, jego zawodowa elokwencja zawiodła.

Powiedz mi, Kelly, kiedy zastanawiasz się nad przyszłością, jak widzisz w niej siebie? – zagadnął wreszcie niezbyt zręcznie.

Nie zastanawiam się nad przyszłością – odpowiedziała szybko. Nie kłamała. Zanim w jej życiu pojawił się Eric, nie miała w ogóle takiej potrzeby. Ułożyła sobie dni w regularny schemat i nie przewidywała żadnych zmian. Teraz z kolei wolała nie myśleć o przyszłości, bojąc się nieuchronnego rozstania.

Ale na pewno marzysz... czasami – powiedział cicho Eric, nieśmiało dotykając jej ramienia.

O czym? O tym, że moje felietony zdobędą Nagrodę Pulitzera czy że jeden z moich dobermanów zdobędzie tytuł Psa Roku? – zakpiła.

Niezupełnie. – Eric niespokojnie poprawił się na siedzeniu. Słowa, tak zwykle posłuszne, nie chciały się sformować w zdania. A przecież wiedział, że mogą zaważyć na całym jego życiu.

Chodziło mi raczej o takie sprawy jak miejsce, gdzie chciałabyś mieszkać, czy coś, co mogłabyś jeszcze robić w życiu – brnął. No, wyrzuć to wreszcie z siebie, Devane, ponaglał się w myśli. Niestety, po raz kolejny zawiódł sam siebie, mówiąc zupełnie co innego:

Mogłabyś na przykład myśleć o powrocie na studia. Kelly wyprostowała się gwałtownie.

A po co mi one teraz do szczęścia?

Jesteś bardzo inteligentna. Myślałem, że żałujesz przerwanej nauki.

Eric pocieszał się, że – jakkolwiek okrężną drogą – jednak dąży do celu.

Nie żałuję – powiedziała i zmarszczyła brwi, uderzona nagłą myślą. Czyżby chciał jej zasugerować, że powinna czymś się zająć, żeby wypełnić sobie czas po jego odejściu?

Och, przestań się tak przejmować! – ofuknęła się w myślach. Czy Eric naprawdę sądzi, że ona nie da sobie rady bez niego? Skoro udawało się jej do tej pory, uda się i później.

To nie ma najmniejszego sensu – powiedziała szorstko. – Dyplom z Princeton nie jest mi już potrzebny do szczęścia.

Nie musi być Princeton. Jest wiele innych uczelni, na przykład uniwersytet nowojorski czy Columbia – przekonywał.

Kelly odwróciła się i spojrzała mu w oczy.

Eric, o co ci właściwie chodzi? Dlaczego nagle zacząłeś się troszczyć o moją edukację?

Zaniepokoił się, widząc, że rozmowa przybiera coraz bardziej niekorzystny obrót. Postanowił spróbować innej taktyki.

Dobrze, zostawmy w spokoju studia i porozmawiajmy o czymś innym. Gdzie na przykład chciałabyś mieszkać?

Jak to gdzie? W Woodbury. Nawet nie próbowałam sobie wyobrażać innego miejsca.

W takim razie spróbuj wyobrazić sobie teraz.

Po co? Mam tu wszystko, czego potrzebuję. Oczywiście, dopóki jesteś ze mną, uzupełniła w myśli.

Naprawdę wszystko?

W tej chwili tak – powiedziała, wzdychając mimowolnie.

Ale mieliśmy mówić o najbliższych pięciu latach.

Nie będziemy o niczym mówić – prychnęła, na serio już zła. – Jak na kogoś, kto zarabia na życie składaniem słów w zdania, wyrażasz się wyjątkowo mętnie. Nie mam zielonego pojęcia, o co chodzi w tej całej rozmowie i zaczynam wątpić, czy ty sam wiesz!

Jasne, że wiem – zapewnił. Teraz albo nigdy, Devane, ponaglił się. – Rozmowa dotyczy przyszłości i tego, co stanie się z nami – wyjaśnił gładko.

Wreszcie musiało do tego dojść, pomyślała z rozpaczą. I choć próbowała przygotować się na tę chwilę, czuła, że nie jest gotowa. Może po prostu nigdy nie będzie. Jedynym sposobem odsunięcia egzekucji było uciszenie Erica.

W desperacji pochyliła się ku niemu i zamknęła mu usta pocałunkiem. Przez ułamek sekundy, zaskoczony, próbował zaprotestować, ale za chwilę pochwycił ją w objęcia, gorąco odwzajemniając pocałunek.

Z cichym westchnieniem Kelly poddała się fali pożądania. Już nie miała wyboru, tak jak nie miała wyboru, gdy zakochała się w Ericu. Trudno, skoro musi odejść, należy się cieszyć każdą chwilą, która pozostała. Każdą cudowną...

Niespodziewanie z tyłu samochodu rozległ się cichy pomruk. Eric i Kelly odskoczyli od siebie. Thor stał na siedzeniu, wyprężony i gotowy do skoku. Ostre uszy czujnie łowiły każdy dźwięk. Warknął groźnie i zaczął drapać w drzwi.

Thor? – szepnęła Kelly, odwracając się ku niemu. – Co tam jest?

Doberman wystawił pysk przez okno i węszył intensywnie. Gardło drgało mu tłumionym pomrukiem.

Nic nie widzę – powiedział Eric, próbując przeniknąć wzrokiem wilgotną mgłę.

Dlatego właśnie zabraliśmy Thora. Ma zmysły o wiele ostrzejsze od naszych – powiedziała Kelly, sięgając do klamki.

Eric zdążył chwycić ją za rękę, zanim otworzyła drzwiczki.

Co robisz? – warknął.

Wychodzę. ^ I co dalej?

Mam zamiar sprawdzić, co się dzieje.

Aha, a jeżeli okaże się, że ktoś węszy koło skrytki Buddy’ego, spełnisz po prostu swój obywatelski obowiązek i złapiesz przestępcę, tak?

Miał rację. Zaalarmowana reakcją Thora, zaczęła działać zbyt szybko.

Masz lepszy pomysł? – zapytała.

Właśnie myślę.

W takim razie pospiesz się. Jeżeli ktoś rzeczywiście tam jest, to na pewno wykopuje teraz złoto – powiedziała, uspokajając podnieconego psa.

Eric sięgnął do torby i wyjął latarkę. Dobre sobie, myśleć szybciej! Przecież wiedział, że trzeba się spieszyć. Tylko jak przekonać tę upartą kobietę, żeby została w wozie?

Nie możemy zmierzyć się z nim nie przygotowani.

Daj spokój, przecież właśnie po to mamy Thora – powiedziała i tak szybko otworzyła drzwiczki, że nie zdążył jej powstrzymać. Doberman wystrzelił w noc jak czarny pocisk. Przez chwilę węszył koło rzędu nagrobków, a potem zniknął we mgle.

Chodź! – szepnęła, wyskakując z wozu. – Musimy iść za nim.

Eric natychmiast znalazł się przy niej i przytrzymał ją mocno.

Zostań... ja pójdę – nakazał.

Nie ma mowy! – syknęła, szarpiąc się.

Ktoś musi pilnować samochodu.

Po co? Żeby nie ukradli radia?

Kelly, bądźże rozsądna – błagał, ale już go nie słuchała. Wyrwała mu się gwałtownym szarpnięciem i pobiegła w ciemność, skacząc przez groby. Za moment usłyszała przy uchu szybki oddech Erica.

Popatrz! – szepnął nagle, wskazując na lewo. – Tam!

Kelly przystanęła, próbując przeniknąć wzrokiem mglistą ciemność i zobaczyła zarys biegnącej, ubranej na czarno postaci, ściganej przez psa. Szybko nabrała tchu i gwizdnęła. Thor natychmiast zaniechał pościgu i skręcił ku nim.

Dobiegli do grobu i stanęli nad nim, zdyszani. Eric wyciągnął latarkę i oświetlił teren.

Ktokolwiek tu był, wiedział dokładnie, co ma robić. W krótkim czasie zdołał wykopać całkiem pokaźny dół. Na kupie ziemi obok grobowca leżał porzucony szpadel.

Eric przyklęknął na postumencie i zajrzał w ciemną jamę. Był coraz bardziej podekscytowany. Zbliżał się moment prawdy. Uległ Kelly i poprosił o pomoc policję, ale i tak...

Posuń się – usłyszał rozkazujący głos. Kelly stała za nim, z łopatą w ręku. – I poświeć mi – dodała.

Nigdy nie kochał jej tak jak w tym momencie. Była kimś więcej niż jego kochanką, była prawdziwym partnerem, wypróbowanym w każdej przygodzie. Była po prostu połową jego duszy.

Pozostało mu tylko zrobić to, co kazała.

Ostrze szpadla z łatwością zagłębiło się w wilgotnej, poruszonej ziemi. Zmieniali się przy kopaniu, a Thor warował czujnie z boku.

Kelly właśnie przejęła latarkę, kiedy strumień światła wyłowił z dna dołu metaliczny błysk. Łopata uderzyła w coś z łomotem. Eric, stojący po kolana w dole, wyprostował się powoli i spojrzał na Kelly z triumfalnym uśmiechem.

Tam naprawdę coś jest – wyszeptała bez tchu.

Oczywiście – powiedział, starannie maskując podniecenie. – Nie wątpiłem w to ani przez chwilę.

Oczywiście – odpowiedziała jak echo i roześmiała się.

Eric wyskoczył z wykopu i odrzucił łopatę. Oboje pochylili się nad dołem i zaczęli po omacku odgarniać rękami ziemię, aż odsłoniła się pokrywa metalowej kasety. Była tak ciężka, że Eric z najwyższym trudem zdołał wytaszczyć ją na krawędź grobu. Kelly sięgnęła po latarkę. Smuga światła zatoczyła łuk po nocnym niebie. W tym samym momencie rozległ się ostry świst i coś przecięło powietrze miedzy ich głowami. Z kamiennego narożnika nagrobka posypały się ostre odłamki. Kelly oszołomiona potrząsnęła głową.

Co to, u licha...?

Padnij! – wrzasnął Eric, ale zanim zdążył zbić ją z nóg, drugi pocisk smagnął ciemność z upiornym świstem. Kelly padła jak podcięte drzewo. Krwawa mgła przesłoniła Ericowi wzrok. Rzucił się ku niej, okrywając ją swoim ciałem. Nie zważał na stłumiony jęk. Być może wydał go sam.


Rozdział 12


Eric czuł, jak ciało Kelly wije się pod nim, więc troskliwie ogarnął ją ramionami. Na szczęście zaczęła coś mówić, ale stłumiony potok słów był niezrozumiały. Trudno, dopóki trwała strzelanina, nie mógł sprawdzić, co jej się stało.

Wreszcie, po przedłużającej się ciszy uznał, że napastnik zrezygnował. Na wszelki wypadek odczekał jeszcze minutę. Obok nich warował czujnie Thor, gotów do natychmiastowej akcji. Fakt, że doberman uznał, iż poczynania Erica nie zagrażają jego pani, świadczył o ogromnym zaufaniu.

Nie było to jednak zaufanie całkowite, gdyż Thor warknął niespodziewanie. Eric, nie zwracając na niego uwagi, zaczął powoli zsuwać się z Kelly. Teraz nadeszła pora, by zbadać, jak bardzo została zraniona.

Złaź ze mnie, ty ciężki idioto!

Głos był nadal stłumiony, ale wyraźnie wściekły. Eric był wniebowzięty, jakby usłyszał najwspanialszy komplement.

Kelly, najdroższa, czy wszystko w porządku?

Byłoby w porządku, gdyby nie siniaki, których mi narobiłeś, lądując na mnie – burknęła.

Natychmiast odsunął się na bok i spojrzał na nią ze zdumieniem.

Naprawdę cię nie trafili?

Jasne, że nie. – Kelly, uwolniona od jego ciężaru, zaczęła oczyszczać się z błota. – Skąd ci to przyszło do głowy?

Kiedy zaczęto strzelać... – Urwał, z drżeniem przypominając sobie tę straszną myśl, że jeśli ta kobieta zginie, niema po co żyć. – I wtedy upadłaś, i...

Posłuchałam tylko twojego rozkazu i usunęłam się z linii strzału. – Spiorunowała go wzrokiem. – Też powinieneś to zrobić, zamiast rzucać się na mnie! Jesteś szalony, rozumiesz? Jak można... – z oburzenia zabrakło jej tchu. – Przecież mogli cię zastrzelić.

Eric uśmiechnął się mimowolnie, widząc, jak jest przejęta i zagniewana.

Chodź tutaj – powiedział.

Dostrzegła błysk w jego oku i odmownie potrząsnęła głową. Musiał być szalony, jeśli chciał się tu kochać. Chociaż...

No, chodź – powtórzył z naciskiem, wymownie poklepując dłonią trawę koło siebie. – Chcę, żebyś się skryła za nagrobkiem. A może już zapomniałaś, że ktoś do nas strzelał?

Nie, bynajmniej – odpowiedziała urażonym tonem, sadowiąc się obok niego. – Ale zaczęłam się obawiać, czy ty nie zapomniałeś.

Och, to, że uwielbiam przewracać cię na ziemię i całować do utraty tchu, nie oznacza jeszcze, że nie potrafię zapanować nad sobą. Przynajmniej chwilowo – dodał, mrugając do niej znacząco.

Nie bądź taki rozkoszny – ucięła, poważniejąc.

Nie wiem, czy zauważyłeś, że nasza sytuacja nie jest wesoła.

Zauważyłem, niestety – powiedział, ostrożnie wyglądając zza nagrobka. Nic jednak nie dostrzegł.

Ten ktoś trzyma nas w szachu. Co gorsza, używa pistoletu z tłumikiem, więc nie możemy liczyć, że strzały zaalarmują kogoś na tym pustkowiu. A sami nie jesteśmy uzbrojeni.

Zapomniałeś o Thorze.

Thor jest świetny, ale nawet on nie poradzi sobie z bronią. Myślę, że nie powinnaś go narażać.

Niestety, miał rację. Ale z drugiej strony, co im pozostało?

Zastanówmy się – powiedziała. – Jeśli zostaniemy tutaj, powystrzela nas w końcu jak kaczki. Ucieczka również może być ryzykowna, ale daje pewne szanse, jeśli ten ktoś nie jest zbyt dobrym strzelcem. Zresztą, sądząc z filmów, niełatwo trafić w biegnący cel, w dodatku po ciemku. Ale to oznacza również, że musielibyśmy zostawić złoto.

Nie możemy... – zaczął gwałtownie, ale nagle umilkł. Jak mógł, kiedy zagrożone było ich życie, myśleć o skarbie i o swojej książce?

Dokładnie to samo myślę – podchwyciła Kelly.

Nie zostawimy złota.

Tego nie powiedziałem.

Ale chciałeś powiedzieć.

Nie było już sensu zaprzeczać i wdawać się w dalsze dyskusje. Eric wiedział, że trzeba działać.

Musimy się rozdzielić – powiedział twardo. – Ty zostaniesz tutaj z Thorem i ze złotem, a ja pójdę na zwiady i spróbuję...

Wykluczone.

Nawet nie dałaś mi dokończyć.

Nie interesuje mnie, co chcesz zrobić. I tak się nie zgadzam.

Eric z desperacją zacisnął pięści.

Zrozum, nic innego nie wymyślimy, a czasu jest coraz mniej. Trzeba jakoś uziemić tego drania.

Słusznie, dlatego wysyłam Thora – powiedziała Kelly, gestem przywołując do siebie psa.

Eric wiedział, jak bardzo przywiązana jest do tego zwierzęcia. Mimo to skłonna była poświęcić Thora dla jego sprawy.

Proszę, nie rób tego – powiedział.

Kelly objęła dobermana za szyję i szepnęła mu coś do ucha. Krótki ogon zamerdał radośnie. Teraz, kiedy podjęła już decyzję, poczuła spokój. Sama trenowała Thora, był jej najzdolniejszym wychowankiem. Mogła mieć nadzieję, że da sobie radę.

Kelly – nalegał z przejęciem Eric – to nie jest zabawa. On nic nie wie o broni. Może zostać postrzelony, a nawet zabity. Jeśli ja pójdę, zrobię to przynajmniej na własne ryzyko.

Nie będziesz ryzykował bez sensu. Już raz to zrobiłeś, kiedy zasłoniłeś mnie przed kulami.

Musiałem. Moje życie straciłoby sens, gdybyś zginęła.

Mogę ci powiedzieć dokładnie to samo. Postąpiłeś tak, jak uważałeś za słuszne. Teraz moja kolej – powiedziała, patrząc mu w oczy.

Jeszcze raz przygarnęła psa i ucałowała go w nos.

Trzymaj się, Thor – wyszeptała wstając. Pies sprężył się, gotów do biegu. – Szukaj! – padła cicha komenda. Doberman zniknął w ciemności.

Znów świsnęła kula. Eric zaklął i pociągnął Kelly za siebie.

Jeszcze jeden numer, a sam cię zabiję – syknął wściekle.

Z irytacją wzruszyła ramionami i zaczęła pilnie nasłuchiwać. Dała psu czas, by mógł przeszukać teren, a potem odważyła się na następną komendę.

Thor, bierz!

Z początku słyszeli tylko głuche uderzenia własnych serc. Znienacka ciszę przerwały dwa szybkie wystrzały, po których rozległ się podobny do jęku krzyk – nie wiadomo, ludzki czy zwierzęcy. I znów zapadła cisza.

Biegiem! – krzyknął Eric.

Pochwycili z obu stron ciężką skrzynkę i schyleni pobiegli w kierunku, z którego strzelano. Cienie nagrobków tańczyły w świetle latarki. Po kilkunastu metrach Kelly poczuła, że za chwilę wypuści uchwyt z odrętwiałych palców. Wytężała słuch, ale słyszała tylko głuchy tupot ich stóp.

Gdzie oni są? – wysapał Eric. – Nie mogli odbiec daleko.

Zwolnili, a potem zatrzymali się nagle, kiedy w kręgu światła coś metalicznie błysnęło. Na ścieżce leżał zgubiony pistolet. Eric kopnięciem odrzucił go w bok.

Nagle Kelly usłyszała ciche warczenie. Puściła skrzynkę i wskazała Ericowi kierunek. Natychmiast skierował tam latarkę.

Teraz zobaczyli swojego wroga. Stał skulony, oparty plecami o cmentarny mur. Metr przed nim siedział Thor, szczerząc groźnie kły, w każdej chwili gotów skoczyć mu do gardła.

To Larry – wyszeptał w osłupieniu Eric.

Odwołajcie go! – skrzeknął Larry. – Ten drań o mało mnie nie zagryzł.

To całkiem sprawiedliwe, zważywszy, że ty o mało nie zabiłeś nas – zauważył Eric, idąc ku niemu.

Chciałem was tylko nastraszyć. Nie miałem zamiaru nikogo uszkodzić.

Zdaje się, że straszenie ludzi to twoja specjalność, co? To ty obrobiłeś mój dom?

Larry nawet nie próbował zaprzeczać.

Nie miałem wyjścia. Nie chciałeś mi niczego powiedzieć, więc musiałem sam wybadać, jak blisko jesteś znalezienia złota.

Może wystarczyłoby, żebyś po prostu zapytał?

I tak nie puściłbyś farby. Znam cię. Podpuszczałeś mnie na gadanie, a sam nie mówiłeś ani słowa. Na szczęście wpadłem na pomysł, żeby za tobą chodzić. Pewnie nawet nie wiesz, że mieliście towarzystwo dziś po południu?

Kelly przypomniała sobie dziwne wrażenie, że ktoś ich śledził, kiedy pierwszy raz byli przy grobie. Stanowczo powinna bardziej ufać swoim zmysłom.

No właśnie, nie wiesz – zachichotał Larry, widząc zdumioną minę Erica. – Ale ja też nie wiedziałem, że jesteś taki napalony na to złoto. Przerobiłeś mnie. Dostarczyłem ci informacji i miałem prawo wiedzieć, co jest grane.

Miałeś prawo, dobre sobie! – prychnął Eric. – I może jeszcze powiesz, że jesteś niewinny? Od początku podejrzewałem, że kiedy tylko wskażę ci, gdzie jest złoto, skradniesz mi je sprzed nosa. Miałeś mnie za naiwniaka, co? – Groźnie przysunął się do Larry’ego, a potem skinął na Kelly.

Thor – powiedziała cicho. Pies popatrzył na nią, przekrzywiając łeb. – Chodź tu.

Doberman natychmiast znalazł się przy jej nodze. Larry oderwał plecy od muru, ale Eric błyskawicznie chwycił go za kurtkę na piersi, uniemożliwiając ucieczkę.

Na twoim miejscu stałbym spokojnie – ostrzegł. – Chyba że chcesz, żebym zawołał psa.

Larry westchnął zrezygnowany i przycupnął przy ścianie.

Gdybym pierwszy wykopał złoto, podzieliłbym się z tobą. Szczerze mówię.

Dobrze, będziesz mógł to powtórzyć policji.

Policji?! Przecież obiecałeś... Eric popatrzył na niego z pogardą.

Powiedziałem, że dopóki będziesz się trzymał prawa, nie zdradzę im, kto był moim informatorem. A skoro nie dotrzymałeś umowy, ja też się czuję z niej zwolniony.

Odwrócił się do Kelly, która uważnie wodziła rękami po ciele psa, sprawdzając, czy nie ma ran.

Co z nim?

Nie jest nawet zadraśnięty.

Wspaniale. W takim razie poproś go, żeby popilnował przez chwilę pana Smitha, bo mamy jeszcze coś do roboty, dobrze?

Kelly wydała komendę i podeszła z Erikiem do skrzynki.

Zanim wezwiemy policję – powiedział – chciałbym upewnić się, czy złoto naprawdę tu jest. Pomożesz mi?

Przyświecała mu latarką, kiedy mocował się z zardzewiałym zamkiem. W końcu użył kamienia i wieko odskoczyło. Wstrzymując oddech, Kelly przykucnęła u boku Erica. Kiedy otworzył skrzynię, wydała głośny okrzyk. Blask księżyca, przesiany przez mgłę, padł na równo ułożone złote sztaby.

Jakie piękne – szepnęła, wodząc palcem po gładkiej, zimnej powierzchni.

Piękne – przyznał. – I zabójcze.

Zdumiał go własny spokój. Powinien triumfować, a przynajmniej się cieszyć – tymczasem czuł tylko ogromną ulgę. Sprawa została rozwiązana, a Kelly była bezpieczna. I tylko to się liczyło.

Po raz pierwszy w życiu miał poczucie, że reportaż, który miał decydować o jego dalszej karierze, nie był wart ryzyka. Dawniej musiał martwić się tylko o siebie, co w praktyce znaczyło, że nie martwił się wcale. Teraz jednak, kiedy w jego życiu pojawiła się Kelly, wszystko wyglądało inaczej.

Kelly, idź – nakazał szorstko. – Musisz zadzwonić po policję. Niech szybko zabiorą te błyskotki, zanim wpędzą nas w nowe kłopoty.

Dobrze, już idę – powiedziała, zaskoczona jego nastrojem. Spodziewała się tonu triumfu, a nie zniecierpliwienia.

Eric zamknął wieko i usiadł na grobowcu, razem z Thorem pilnując Larry’ego. Kelly pobiegła do dżipa. Na szczęście udało jej się szybko znaleźć nocny sklep, z którego zadzwoniła na posterunek.

Po kwadransie cmentarną ciszę rozdarł ryk policyjnych syren. Kiedy zjawił się porucznik, Larry był już skuty i zabrany do wozu. Pistolet zabezpieczono jako dowód rzeczowy.


Dolan podszedł do Erica i Kelly, nie spojrzawszy nawet na złoto.

Powinienem was oboje aresztować – oznajmił na powitanie.

Na jakiej podstawie? – zapytał spokojnie Eric, krzyżując ręce na piersi.

Dolan machnął ręką w kierunku rozkopanego grobu.

Chyba nie chce mi pan wmówić, że ta skrzynka sama stamtąd wyskoczyła?

Rzeczywiście, ktoś jej pomógł. O szczegóły proszę spytać Larry’ego. To jego łopata.

Rzut oka na twarz Erica upewnił Dolana, że dalsze roztrząsanie tego wątku jest bezcelowe.

Liczył pan to? – zapytał, zerkając wymownie na złoto.

Tak. Jest wszystko.

Całe złoto... – Porucznik uważnie przypatrywał się zawartości skrzyni. – Jest pan pewien, że ani jedna sztaba nie zginęła? – zapytał nagle.

Jestem pewien. – Eric twardo popatrzył mu w oczy. Zbyt wieje wiedział o korupcji, by nie zorientować się, co mu proponują. – I prosiłbym o pokwitowanie – dodał znacząco.

Dostanie je pan – mruknął Dolan i z hukiem zatrzasnął wieko. – Sam już nie wiem, czy jest pan aż tak sprytny, czy aż tak głupi – powiedział i odwrócił się, by wydać rozkazy podwładnym.


Kiedy wymęczeni drobiazgowym przesłuchaniem odjeżdżali z posterunku, niebo na wschodzie zaczęło blednąc. Gdy dojeżdżali do domu, na horyzoncie pojawiły się pierwsze promienie słońca.

Wiesz, że to jest śmieszne – powiedziała Kelly, kiedy weszli do holu.

Co takiego? – zapytał Eric, z ulgą rozsiadając się na kanapie w salonie.

Przez ostatnie dziesięć lat wmawiałam sobie, że lubię spokój i ciszę, a nie znoszę szaleństw.

A teraz? – zapytał miękko, przyciągając ją do siebie.

Teraz – powiedziała z rozmarzeniem, wtulając twarz w zagłębienie jego ramienia – kiedy mam znów powrócić do swego dawnego życia, boję się, że będzie śmiertelnie nudne.

Kto powiedział, że masz wrócić do swojego dawnego życia?

A czy mam inne wyjście?

Zawsze są inne wyjścia.

Może dla ciebie, ale nie dla mnie – powiedziała, otwierając oczy. – Pójdziesz tam, gdzie zaprowadzą cię twoje reportaże. A ja zostanę tutaj. Będę miała swoje psy, swoją pracę i...

Słowem wszystko, czego ci potrzeba do szczęścia, tak? – Nie był w stanie ukryć goryczy. Nawet po tym, co przeżyli, nie potrafiła mu zaufać na tyle, by pomyśleć o wspólnej przyszłości.

A jednak zaskoczyła go. W jednej chwili leżał na kanapie, a Kelly klęczała nad nim, przyciskając mu łokcie za głową i zniżając usta ku jego ustom.

Do szczęścia potrzeba mi ciebie – powiedziała z uśmiechem.

W takim razie zostań ze mną.

Delikatnie powiodła po jego wargach opuszkiem palca.

Chcę zostać z tobą.

Na jak długo? Spoważniała nagle.

Ja... Nie wiem. Przecież musisz odejść.

Kto ci naopowiadał takich bzdur? – zaśmiał się.

Rozwiązałeś już swoją zagadkę i masz teraz materiał na książkę, więc...

Mam też półroczny urlop – przypomniał spokojnie. – Zresztą, kto wie, może w ogóle przestanę pisać?

Był tak rozbawiony i zadowolony z siebie, że powinna być zła. Ale błysk w jego oku kusił...

Ericu Devane, jeśli nie skończysz tej książki, to...

Zabawnie uniósł brwi.

Widzę, że jednak myślisz o sławie i pieniądzach.

Sława i pieniądze to wyłącznie twoja sprawa – najeżyła się.

Nie tym razem, kochanie. Będziemy dzielić je ze sobą.

Dopóki nie skończy się twój urlop i nie znudzę ci się?

O, właśnie, w związku z tym mam następne pytanie.

Kelly zmęczonym ruchem ułożyła się obok niego.

Jak na faceta, który nie spał całą noc, jesteś strasznie gadatliwy – powiedziała z westchnieniem.

Ta strzelanina podziałała na mnie ożywczo – wyznał, mocniej przygarniając ją do siebie. – Notabene, co myślisz o hrabstwie Fairfield?

Ładne miejsce – przyznała ziewając. – Tylko bardzo drogie.

Przecież oboje pracujemy. Dałoby się to jakoś ułożyć. Ja miałbym godzinę drogi do Nowego Jorku, a ty tyle samo do swojej szkoły. Oczywiście musiałabyś się inaczej umawiać na prywatne lekcje...

Kelly otrzeźwiała nagle i czujnie uniosła głowę.

O czym ty mówisz?

O nas. O tobie i o mnie. Razem.

W hrabstwie Fairfield?

Dobrze, jeśli nie chcesz, są jeszcze inne ładne miejsca w okolicy. Mógłbym dojeżdżać z Westchester, z Rockland, nawet z New Jersey.

Eric?

Hmm...

Kocham cię.

Wiem – przytaknął leniwie.

Tym razem usiadła wyprostowana i popatrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami.

Ty wiesz? Co to ma znaczyć? Kiedy mówię, że cię kocham, masz mi tylko tyle do powiedzenia?

Eric wyciągnął rękę i z powrotem przygarnął Kelly ku sobie.

Ja też cię kocham.

No, to już lepiej – mruknęła.

Świetnie, czy w takim razie możemy dalej planować naszą przyszłość?

Nie wiedziałam, że tym się właśnie zajmujemy.

Jasne. Teraz pogadajmy o ślubie.

Tempo, jakie narzucił, przyprawiło ją o zawrót głowy. W tym samym tempie narastała w niej fala szczęścia – cudownego szczęścia, jakiego nie doznała w życiu. Nie znaczyło to jednak, że podda się łatwo.

O jakim ślubie? – zapytała niewinnie.

Naszym.

Hola, jeszcze mi się nie oświadczyłeś. A może czekasz, aż ja to zrobię?

Nie, to męska sprawa – powiedział Eric i zanim zdążyła się zorientować, już klęczał przy kanapie.

Kocham cię, Kelly. Czy wyjdziesz za mnie? – zapytał z namaszczeniem.

Ja też cię kocham, Ericu – szepnęła, zsuwając się ku niemu. – I z największą przyjemnością wyjdę za ciebie.

Cała przyjemność – poprawił ją – jest po mojej stronie.

Kelly zarzuciła u ramiona na szyję.

Pozwól, że pokłócimy się o to później – powiedziała, zamykając mu usta pocałunkiem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
HT096 Berenson Laurien Talizman
096 Berenson Laurien Talizman
096 Berenson Laurien Talizman doc
Berenson Laurien Talizman
96 Berenson Laurien Talizman
096 Berenson Laurien Talizman
Berenson Laurien Miłość według Lucky
Berenson Laurien Przypadkowy pasazer
HT089 Berenson Laurien Miłośc według Lucky
013 Berenson Laurien Przypadkowy pasażer
HT013 Berenson Laurien Przypadkowy pasażer
Berenson Laurien Milosc wedlug Lucky
089 Berenson Laurien Miłość według Lucky
Berenson Laurien Milosc wedlug Lucky
013 Berenson Laurien Przypadkowy pasazer
013 Berenson Laurien Przypadkowy pasażer
013 Berenson Laurien Przypadkowy pasazer
Berenson Laurien Przypadkowy pasazer
Laurien Berenson Talizman

więcej podobnych podstron