Czechow Antoni Zdarzenie opowiadanie woźnicy

ZDARZENIE

Opowiadanie woźnicy

W tamtym ot laseczku, co za wądołem, zdarzyła się raz, panie wielmożny, taka historia. Mój tatko nieboszczyk, wieczne mu odpoczywanie, wieźli dziedzicowi 500 rublów pieniędzy; wtedy to właśnie nasze i szepielowskie chłopy dzierżawiły ziemię, co im był dziedzic wypuścił, i tatko za pół roku czynsz jemu wieźli. Tatko mój był człek sprawiedliwy, Pismo święte czytający i żeby tam oszukać kogo czy skrzywdzić albo dajmy na to jakim trafunkiem oszwabić — to uchowaj Boże. Cała wieś bardzo tatkę szanowała i kiedy trza było kogo do miasta słać do zwierzchności — czy gdzie z pieniędzmi — jego tylko posyłali. Tatko mój nad podziw był uczciwy, aliści bez obrazy, siedziała w nim jakaś małoduszna fantazja: lubił robaka zalać. Bywało, wedle karczmy przejechać nijakiej nie ma możebności: zajdzie, wypije szklaneczkę i po-oszła dusza w korowody! Sam tatko znali tę swoją słabość i kiedy gromadzkie pieniądze wieźli, to aby nie usnąć czy na ten przykład nie zgubić, zawsze brali ze sobą mnie albo siostrę Aniutkę.

Sumiennie mówiąc, cała nasza familia na wódkę osobliwie łasa. Ja, chociażem piśmienny i w mieście, w sklepie tytoniowym, sześć lat służyłem, i pogawędzić z każdym kształconym panem potrafię, i różne uczone słowa potrafię mówić, przecie jakem w jednej książce wyczytał, że wódka to krew samego szatana — to najprawdziwsza prawda, panie wielmożny. Przez wódkę i twarz mi sczerniała, i rozum mi całkiem odjęło, i oto, jak pan widzieć raczy, furmanię teraz jak ciemny chłop, jak nieuk jaki.

Tak tedy, jakem nadmienił, wieźli mój tatko pieniądze dziedzicowi, a z nim jechała Aniutka; było jej w tamtą porę ni to siedem, ni to osiem roczków, całkiem toto jeszcze głupie, od ziemi nie odrosło. Do Kałanczyka dojechali tatko szczęśliwie, po trzeźwemu, a jak zajechali do Kałanczyka i do Mojsiejki zaszli, do karczmy, naszła na nich ta ichnia fantazja. Wypili ze trzy szklaneczki i dalejże przed narodem się chełpić:

Człowiek ze mnie — powiadają — niewielki i prosty, a w kieszeni — pięćset rublów: przyjdzie mi ochota, to i karczmę, i statki, i Mojsiejkę z jego Żydówką i Żydziętami kupię. Wszystko — powiadają — mogę kupić i wykupić.

Takim, znaczy się, manierom pożartowali, a potem jeszcze na dodatek uskarżać się jęli:

Źle — powiadają — narodzie prawosławny, być bogatym kupcem czy kimś takim. Nie ma pieniędzy — nie ma kłopotów, a masz pieniądze — to ino za kieszeń się trzymaj, żeby cię jakie zbóje nie okradły. Straszno temu na świecie żyć, któren pieniędzy ma dużo.

Pijany naród w karczmie słuchał, przyuważał i dobrze to sobie zakonotował. W Kałanczyku na ten czas kolej żelazną budowali i różnego draństwa tam, hultajstwa a włóczęgów cała chmara była, niczym jakiej szarańczy. Tatko potem, obejrzawszy się, do rozumu przyszli, aleć już było za późno. Słowo — jako ten wróbel: wyleci i tyleś go widział!

Jadą tedy cni przez lasek, panie wielmożny, aż nagle — w rzeczy samej — ktoś za nimi konno pędzi.

Tatko mój nie z tych tchórzem podszytych, nie można powiedzieć, aleć zafrasowali się; w lasku owa droga na odludziu, boczna, jeno siano i drzewo po niej wożą i galopować tam nie ma ani komu, ani po co, a osobliwie w czas roboczy. W dobrej sprawie nikt nie pojedzie.

Pewnikiem pogoń — powiadają tatko do Aniutki — bo patrzaj, jak to galopują. Trza mi było w karczmie językowi nie folgować. Bodajem pypcia dostał... Podkusiło... Oj, córuś, czuje serce moje — cosik tu się święci!

Zamyślili się tatko małą chwilę nad położeniem, widzą, że kiepsko, i powiadają do siostrzyczki mojej, Aniutki:

Sprawa widzi mi się kiepska: może i w rzeczy samej — pogoń. Tak ono czy owak, naści, Annuszko droga, weź, córuś, pieniądze, schowaj je za pazuchę i pyrgaj za krzaki, schowaj się, niebogo. Jeżeli trafunkiem napadną te przeklętniki, to ty kłusem do matki oddaj pieniądze, niech je sołtysowi zaniesie. Tylko bacz, nikomu na oczy się nie nawijaj, biegnij to lasem, to kotlinką czy wądołkiem tak, żeby cię nikt nie obaczył. Biegnij, a Boga miłosiernego wzywaj. Niech cię Bóg prowadzi!

Tatko dali Aniutce węzełek z pieniędzmi, a ona wyszukała krzak co gęściejszy i schowała się. Po krótkiej ino chwili podleciało do tatka trzech konnych; jeden chłop ogromny, z wielką gębą, w czerwonej koszuli, w długich butach, a dwaj jego inne kamraty obdarte, obszarpane — widać z onej kolejarskiej hałastry. Jako tatko sobie miarkował, tak ono, panie wielmożny, i wyszło po prawdzie. Ten, co w koszuli czerwonej, drabisko wielgachne nad podziw, zatrzymał konia i we trzech zabrali się do tatki.

Stój, ty taki-owaki! Gdzie pieniądze?

Jakie tam pieniądze? Odczep się, do kaduka!

A te pieniądze, co dziedzicowi wieziesz za dzierżawę. Dawaj taki-owaki, łysy diable, bo duszę z ciebie wytrząchniemy, zginiesz bez rozgrzeszenia!

I zaczęli nad tatkiem swoją podłość okazywać, a tatko ani ich proszą, ani płaczą, tylko rozsierdzili się okrutnie i nuże ich łajać podług całej, znaczy się, surowości.

Coście wy, łajdusy przeklęte, przyczepiły się? Tałałajstwo, naród bezrozumny, Boga w sercu nie macie, zarazy na was nie ma! Nie pieniędzy wam trza, tylko kijów, żeby ze trzy lata grzbiety świerzbiały! Z drogi, bałwany, bo jak nie, to ja wam pokażę! Pistolet sześciostrzelny mam za pazuchą!

A zbóje od takich słów jeszcze się rozeźliły i nuże okładać tatkę czym popadło.

Obszukali cały wózek, obszukali tatkę całego, nawet buty ściągnęły. A kiedy zmiarkowały, że od tego bicia tatko jeno gorzej się gniewają a pomstują — dalej go na różne maniery męczyć. Aniutka tymczasem w krzaku siedzi, widzi, gołąbeczka, wszystko. Kiedy obaczyła, że tatko na ziemi leżą i chrapią, porwała się z miejsca i bez czekania, co tylko siły w nogach, to krzaczkami, to dolinką pognała do domu. Małe to było jeszcze, bez nijakiego pojęcia, drogi nie znające i biegło bez rozeznania, gdzie oczy poniosą.

Do domu było pewnikiem wiorst dziewięć. Każdy jeden w godzinę by dobiegł, a małe dziecko, wiadomo, krok naprzód, a dwa w bok, i nie każde spotrafi bosymi nożynami po leśnych kolcach; tego trza być zwyczajnym, a nasze dziewuszyny wszystkie, bywało, na piecu się tłamszą albo na dziedzińcu, a do lasu to chodzić się boją.

Pod wieczór Aniutka dobiegła przecie do sadyby ludzkiej — patrzy, jakaś ci chałupa stoi. A to była chałupa gajowego za Suchoriukowem, w rządowym lesie, Kupcy ów las wtedy dzierżawili, węgiel wypalali. Aniutka zapukała. Wychodzi do niej baba, żona gajowego. Aniutka od razu w płacz i opowiada jej, jak i co, wszystko dokumentnie i nawet o pieniądzach powiedziała. Baba użaliła się nad nią.

Jagódko ty moja najmilsza! Znaczy się, ciebie, taką kruszynę słodką, Bóg uratował! Dzieciątko moje rodzone! Pójdź do chaty, niechże cię choć nakarmię!

I tak się przypochlebia Aniutce, nakarmiła ją, napoiła i nawet popłakała z nią razem i tak dziewuszkę ośmieliła, że ta, pomyśl panie wielmożny, nawet węzełek z pieniędzmi jej zawierzyła.

Schowam ci to, niebogo, a jutro rankiem oddam i do domu cię, jaskółeczko, odprowadzę.

I wzięła pieniądze, Aniutkę ułożyła spać na piecu, gdzie akurat w tę porę suszyły się miotły. A na tym piecu, na miotłach, spała córka gajowego, taka sama dziewuszyna maleńka, jak nasza Aniutka. Potem Aniutka opowiadała nam, że na przypiecku od mioteł zapach szedł taki, miodem pachniało! Legła se Aniutka, a usnąć nie może, ino cięgiem popłakuje: tatka żałuje i zalękniona okrutnie. A tu, panie wielmożny, mija godzina jedna, druga i patrzy Aniutka, a do izby wchodzi trzech: te same zbóje, co tatka zamęczyły. Ten, co z wielką gębą i w koszuli czerwonej, ichni widać ataman, podchodzi do baby i powiada:

No, żono, nadaremnie duszęśmy ludzką zgubili. Dzisiaj — powiada — wedle południa zabilim człowieka. Zabić zabilim, a pieniędzy ani grosza przy nim nie było.

Znaczy się, ten drab, co w czerwonej koszuli, to gajowy, baby mąż, jak widać.

Bezwinnie człowiek przepadł — dogadują kamraty jego, obdartusy — bez potrzeby grzech na duszę wzięlim.

A ona na wszystkich trzech okiem mruga i podśmiewa się.

Co za prześmiechy tu robisz, głupia?

Wedle tego się śmieję, żem ani duszy nijakiej nie zgubiła, ani grzechu na swoją duszyczkę nie wzięła, a pieniądze znalazłam.

Jakie pieniądze? Co łżesz?

A patrzajże, jakie to łgarstwo!

Tu gajowicha rozwiązała węzełek i pokazała im, przeklętnica, pieniądze, potem opowiedziała dokumentnie, jak to Aniutka do niej przyszła i co mówiła, wszystko po porządku. Ucieszyły się zbóje, nuże dzielić pieniądze pomiędzy siebie, mało brakowało, a byłyby się za łby wzięły, potem, znaczy się, do stołu zasiadły żreć, brzuszyska swoje ładować. Aniutka zasię leży, biedula, słyszy te ichnie słowa wszystkie i trzęsie się nieboraczka, jak ów diabeł od święconej wody. Co robić? Ze słów tych dorozumiała się, że tatko pomarli i leżą gdzieś wedle drogi; wciąż jej, głupiutkiej, się mami: niby biednego tatkę wilcy i psy szarpią, niby koń nasz odszedł daleko w las i też go wilcy zżarły, niby samą Aniutkę za to, że pieniędzy nie uchowała, do więzienia wsadzają i bić zamiarują.

A zbóje kałduny napchały i posłały babę po wódkę. Pięć rublów jej dały, żeby kupiła wódki i słodkiego wina. I dalejże hulać za cudze pieniądze — i pijaństwo, i śpiewanie poszło. Piły, piły, psiajuchy, i znowu babę posłały, żeby, znaczy się, pić bez końca i miary.

Do rana tu pohulamy! — krzyczą. — Pieniędzy żałować nie trza, mamy ich tera do diabła! Pijcie, bracia, wiele dusza zapragnie!

Tak tedy, gdzieś koło północka, kiedy się już wszystkim dobrze ze łbów kurzyło, baba pobiegła trzeci raz po wódkę, a gajowy ze dwa razy po izbie się przeszedł i zatacza się, pijanica.

Zważcie — powiada — bracia, toć dziewuchę trza musowo ukatrupić! Jak ją tak zostawimy, to będzie za pierwszego naprzeciwko nam świadka!

Pogadały tedy i tak uradziły: nie ostawać się Aniutce przy życiu — musowo zarżnąć. Aleć wiadomo, zarżnąć takie dziecko niewinne — jakoś straszno, na taką sprawę ino pijany albo bezrozumny człowiek się porwie. Musić z godzinę się swarzyły; na kogo wypadnie, mało do bitki nie przyszło, nikt się do tego nie kwapił, zgody nie dawał; musiały ciągnąć losy. Wypadło na gajowego. Wypił jeszcze szklankę, chrząknął i poszedł do sieni po topór.

A Aniutka — dziewuszka nie w ciemię bita. Nic, że małe to jeszcze i niby głupie, a wszakże przymyśliła, moiściewy, coś takiego, że nie każdemu, co w książkach uczony, do łba by przyszło. Może Bóg się nad nią ulitował i na ten czas rozum jej zesłał, a może ze strachu pomyślunek jej taki przyszedł, dość, że kiedy rozważyć, najsprytniejsza się okazała. Wstała, po cichutku westchnęła do Boga, wzięła kożuszek ten, co ją gajowicha okryła i, pomyślcie tylko, panie, na piecu wraz z nią córka gajowego leżała, jednych z, nią latek — i Aniutka dziewuchę okryła kożuszkiem, a z niej kaftan baby wzięła i na siebie narzuciła. Zamieniła się z nią, znaczy się. Narzuciła kaftan, z głową się nim okryła i tak przez izbę przeszła, obok pijanych, a oni myśleli, że to gajowego córka, i ani się na nią spojrzeli. Na Aniutki szczęście baby w chałupie nie było, po wódkę poszła, boby pewnikiem topór niebogi nie ominął; babskie oko widzące niczym jastrzębie. Babie oko bystre.

Wyszła Aniutka z chaty, nogi za pas i — pognała przed siebie. Całą nockę po lesie błądziła, a rankiem na skraj wyszła i pobiegła drogą. Zesłał Pan Bóg pisarza, Jegora Daniłycza, wieczne mu odpoczywanie. Szedł z wędkami na ryby. Aniutka, zdybawszy, go, wszystko mu akuratnie opowiedziała. Ten co prędzej zawraca — ani mu w głowie teraz ryby — zebrał chłopów we wsi i hajda do gajówki.

I przyszli tamoj, a zbóje — oczajdusze nażarte, opite — zwaliły się jak kłody i leżą, gdzie kto stał. A z nimi — i baba pijana.

Nasamprzód obszukali ich, zabrali pieniądze, a kiedy na przypiecek zajrzeli — Święci Pańscy! Leży dziewucha gajowego na onych miotłach, pod kożuszkiem, a cała głowa we krwi — zarąbana toporem. Pobudzili zbójów i babę, ręce im powiązali do tyłu i poprowadzili do gminy. Baba wyje, a gajowy ino głową kręci i skamle:

Popić dajcie, bracia! Głowa pęka!

Potem sąd był w mieście, jak przynależy, ukarali akuratnie, srogo, wedle prawa.

Tak to, panie wielmożny, takie zdarzenie było za tym laskiem, co za wądołem. Ledwo go już widać, słonko jasne tam za nim zapada. Rozgadałem się tu, a konie stanęły, niby i one słuchają. Hej, moje wy maluśkie! Lećcie duchem a raźno, dziedzic — pan dobry, na wódkę nie poskąpi! Hej, sokoliki moje!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
#121 Czechow Antoni Opowiadania Humorystyczne
Czechow Antoni Opowiadania humorystyczne
Czechow Antoni Opowiadania humorystyczne
Czechow, Antoni Opowiadania humorystyczne
Czechow Antoni Opowiadania humorystyczne
Czechow Antoni Opowiadania humorystyczne
Czechow Antoni Opowiadanie bez zakończenia
Czechow Antoni Opowiadania humorystyczne
Czechow Antoni Największe miasto
Czechow Antoni Odkrycie
Czechow Antoni Na gwoździu
Czechow Antoni Zabłąkani
Czechow Antoni Odpowiednie kroki
Czechow Antoni W salonie
Czechow Antoni Kapitański mundur
Czechow Antoni Łyki
Czechow Antoni Do Paryża
Czechow Antoni U pani marszałkowej

więcej podobnych podstron