W SALONIE
Robiło się coraz ciemniej... Światło od kominka ledwie oświetlało podłogę i ścianę z portretem generała z dwoma orderami na piersi. Ciszę płoszyło tylko trzaskanie płonących szczap, chwilami poprzez podwójne okna dochodził z zewnątrz odgłos kroków i sań skrzypiących po świeżym śniegu.
W salonie przed kominkiem na niebieskiej kozetce, nakrytej koronkową narzutką, siedziała para zakochanych. On — wysoki, postawny mężczyzna o wspaniale pielęgnowanych bokobrodach i regularnym greckim nosie — rozparł się niedbale, założywszy nogę na nogę i leniwie pociągał aromatyczny dymek z drogiego hawańskiego cygara. Ona — malutka, śliczne stworzenie o lnianych loczkach i bystrych szelmowskich oczach, przytulona główką do jego ramienia — marzycielsko spoglądała na płomienie. Na twarzach obojga malowało się błogie upojenie. W ruchach — słodkie omdlenie...
— Kocham pana, Wasilij Łukicz — szeptała ślicznotka. — Strasznie pana kocham! Taki piękny mężczyzna! Nie dziw, że baronowa nie spuszcza z pana oka, kiedy pan bywa u Pawła Iwanycza. Bardzo się pan podoba kobietom, Wasilij Łukicz!
— No-no! A na panią jak ten profesor patrzy, kiedy pani nalewa herbatę Pawłowi Pietrowiczowi! Jak dwa razy dwa durzy się w pani...
— Proszę ze mnie nie kpić!
— Zresztą, jak można nie kochać takiego miłego stworzenia? Pani jest urocza! Co tam urocza, cudowna! Któż by się nie durzył!
Wasilij Łukicz przyciągnął śliczne stworzenie i obsypał pocałunkami. Ciszę spłoszyło trzaskanie: zajęła się nowa szczapa.
Z ulicy dobiegała piosenka...
— Piękniejszej od pani nie ma na świecie. Kocham jak tygrys, jak lew...
Wasilij Łukicz ścisnął w objęciach młodą ślicznotkę... ale raptem z przedpokoju dał się słyszeć kaszel i po kilku sekundach do salonu wszedł malutki staruszek w złotych okularach. Wasilij Łukicz poderwał się i szybko, bardzo zmieszany, wsunął cygaro do kieszeni. Dziewczę zerwało się, pochyliło nad kominkiem i jęło grzebać szczypcami... Popatrzywszy chwilę na zakłopotaną parę, staruszek zakaszlał gniewnie i nachmurzył brwi.
,,To pewno zdradzony mąż" — spróbuje odgadnąć czytelnik...
Staruszek przeszedł się parę razy po salonie, zdejmując rękawiczki.
— Jak tu nakurzono! — sarkał. — Ej, Wasilij, znowu paliłeś moje cygara?
— Kiedy nie, proszę jaśnie pana! To... to nie ja.
— Wymówię ci pracę, o ile jeszcze raz zauważę... Idź, przygotuj mi frak i wyczyść kamasze... A ty, Nastia — zwrócił się do dziewczyny — zapal świece i nastaw samowar...
— Słucham jaśnie pana! — rzekła Nastia. I razem z Wasilijem wyszła z salonu.