FILANTROP
W luksusowo i wyszukanie urządzonym buduarze znanej moskiewskiej bonwiwantki siedział lekarz. Było południe. Ona, śliczna pani domu, niedawno wstała z łóżka. Przeciąga się leniwie na miękkiej kozetce, badawczo zagląda w oczy doktora. On, młody, dwudziestosześcioletni, siedzi naprzeciw, zamyślony, i chmurzy czoło. Słońce skrzy się w jego masywnych brelokach, przypieka wysokie blade czoło, zmusza do mrużenia powiek. Ale doktor jak gdyby tego nie dostrzega.
Co mu tam fizyczne dokuczliwości, kiedy dręczą go bardziej dotkliwe cierpienia moralne.
Lży siebie w duchu, gardzi sobą, nienawidzi — poszarpałby się chętnie w kawałki...
Rzecz w tym, że ona czeka na jego wyrok, a on — cóż on jej może powiedzieć?
„Łotr ze mnie! — myśli patrząc spode łba na uroczą jej twarzyczkę. — Łotr wierutny! Dwa tygodnie włóczyłem się za nią, naprzykrzałem się, nadskakiwałem jej jak ostatni bawidamek, pozowałem jak głupiec... I co? Osiągnąłem swoje, zakochała się we mnie... I teraz nie ma dnia, żeby mnie co najmniej cztery razy nie wzywała... Zmusiłem ją, by mnie pokochała, a czy ja — mogę się odwzajemnić? Biedactwo! Jak żałośnie spoziera na mnie! Jak niecierpliwie oczekuje miłosnego wyznania!"
I rzeczywiście oczy jej wpatrzone są w doktora z wyrazem najtkliwszej miłości, namiętnej, gorącej, płomiennej!
„Po kiego diabła starałem się pozyskać jej miłość? — myślał dalej doktor. — Ot... dla kaprysu... Ambicje zjadacza serc... Dobre to dla szarmantów i cymbałów — a na co im te podboje, nad tym się nie zastanawiają... No, a ja, co począłbym z tą lalą? Biedactwo!"
— Prawa ręka zaczęła mnie boleć — przerwała pacjentka doktorskie medytacje. — Całą noc miałam bóle... I głowa mnie w nocy też bolała.
— Hm... tak... A spała pani dobrze?
— Niedobrze... Męczył mnie szum w głowie...
— Palpitacje serca? — zapytał doktor nie wiedząc już, co powiedzieć.
— O tak! — skłamała damulka. — I palpitacje. W ogóle mam okropnie rozstrojone nerwy. Nie wiem już sama, co ze sobą robić. Co dzień pana molestuję...
Na tego rodzaju pytaniach i odpowiedziach przeszło im pół godziny.
W końcu zbrzydło to doktorowi, wstał, sięgnął po kapelusz.
— Zalecałbym więcej ruchu — rzekł. — Niech pani unika wzruszeń. Latem radzę pojechać za granicę, można i na Kaukaz. Jutro znów zajrzę.
Pani domu też wstała i nic nie mówiąc wsunęła do wyciągniętej ręki kopertę. Lekarz przyjął nie patrząc. Niechcący spojrzał w lustro i zobaczył, że maleńka rozkapryszona buzia za chwilę zaleje się łzami. Oczęta, biedne niebieskie oczęta, mrugają ustawicznie, robią się wilgotne. Ale wargi zaciskają się z gniewu i rozczarowania.
„Biedna!" — pomyślał lekarz i... ulitował się.
— Zresztą — dodał — niech pani spróbuje zażyć tych pigułek... Zaraz zapiszę... Proszę wypróbować...
Doktor usiadł, wyciął z białego arkusza kartelusik na receptę, postawił u góry znak receptury (Rp) i zapisał:
„Być dziś o ósmej wieczór na rogu Mostu Kuźnieckiego i Nieglinnej, koło sklepu Dacjaro. Będę czekał".
Wciągnął rękawiczkę, ukłonił się i wyszedł.
A o godzinie ósmej... Zresztą postawmy tu kropkę. Ja osobiście zawsze wołałem kropkę od wielokropka.