Boccaccio Giovanni LABIRYNT MIŁOŚCI ALBO SKRZECZĄCY KRUK

GIOVANNI BOCCACCIO

LABIRYNT MIŁOŚCI

albo

SKRZECZĄCY KRUK

z włoskiego tłumaczył i objaśnieniami opatrzył

Edward Boye



Labirynt Miłości jest ważnym dokumentem kultura!- no-literackim z epoki przedrenesansowej. Satyra Boc­caccia cieszyła się wielką popularnością we Włoszech dochowało się do dziś dnia około trzydziestu odpisów ręcznych. VJ wieku XVI i XVII drukowano ją często pod tytułem „Laberintho d’amore”. \N wydaniach z roku 1586, 1597, 1663 i 1616 do satyry dodawano jeszcze dialog miłosny „Dialogo damore”, którego jednak Boccaccio nie napisał. W przekładzie polskim książka ukazuje się po raz pierwszy.

Nie starałem się o dogodzenie wyrażeń drastycz­nych, chcąc oddać ducha oryginału ze wszystkimi jego właściwościami. Skracałem jedynie i upraszczałem styl Boccaccia, lubujący się w zawiłych, scholastycznych okresach, zwłaszcza tam, gdzie autor jedną i tę samą myśl kilkakrotnie, aż do znudzenia powtarza.

Tłumacz


Monachium, w lipcu 1922 roku.

Ludzie, zatajający doznane dobrodziejstwa, za­sługują według mnie na miano niewdzięczników.

Jest to hańbiący grzech, złośliwy, szatański ogień, wysuszający źródło boskiego miłosierdzia.

Aby mnie nikt niewdzięczności zarzucić nie mógł, postanowiłem opowiedzieć tutaj pokornie o specjal­nej łasce, która mnie spotkała, nie z powodu mej zasługi, ale z powodu wielkiej dobroci Pana.

Pisząc to dzieło, nie tylko spłacam dług wdzięcz­ności, ale i bez wątpienia wielu ludziom pożytek przynoszę.

Dlatego proszę gorąco Boga, który jest nieo­graniczonym dawcą łaski, aby mój umysł do pracy oświecił i ręką piszącą kierował. Niechże słowa moje przyczynią się do chwały świętego Imienia, a dla czytelników pociechą i pożytkiem się staną.

Nie miałem innych celów, pisząc tę książeczkę.

p

A rzed paroma dniami siedziałem samotnie w kom­nacie, która była niemym świadkiem moich łez, żalów i westchnień i rozmyślałem, nie wiem już po raz który,

0 tej całej niedoli, którą miłość cielesna za sobą spro­wadza. I rozpatrując całą przeszłość, analizując wszyst­kie słowa i czyny, doszedłem do wniosku, że bez najmniejszej winy z mojej strony, byłem okrutnie drę­czony przez kobietę, którą jak głupiec uczyniłem jedyną swoją panią i władczynią, kochając ją nad życie i szanu­jąc więcej niż kogokolwiek. I oto przypominając sobie niezasłużone zniewagi i krzywdy, zacząłem płakać, wzdychać i żalić się. Zagłębiałem się w swoje cierpienia

1 oskarżałem bądź to swoją własną głupotę, bądź to okrucieństwo owej niełaskawej. Umęczyłem się myś­lami do tego stopnia, że już zaczynałem pragnąć śmierci. Wolałem jej długo, ale nadaremnie; jest to bowiem okrutna istota, która udeka od ludzi tęsk­niących za nią. Postanowiłem tedy zmusić śmierć, żeby mnie z tego świata zabrała. W tej chwili jednak zdjęła mnie litość nad samym sobą, zmieszana z trwogą, aby z tego złego żyda nie dostać się w jeszcze gorsze.

7

droj łifpHPj..-.-

Nagle objawiła mi się myśl, zesłana z nieba, i rzekłem do siebie:

O głupcze, dokądże cię wiedzie ta nieroztrop­ność, ten wieczny brak zastanowienia? Przekonany jesteś, że inni cię dręczą, podczas gdy sam postępujesz ze sobą nielitościwie. Mówisz, że owa kobieta, w ręce której złożyłeś swoją wolność, odebrała ci odwagę i ochotę do życia. Pomyliłeś się jednak; nie ona, lecz ty sam jesteś przyczyną swojej zgryzoty. Czyż cię bowiem gwałtem do miłości ciągnęła? Wskaż mi jej siłę i broń, którą cię tak poraziła, zmuszając do cierpień, jęków i żalów. Nie możesz ml tych rzeczy pokazać. A może chcesz powiedzieć: „Wiedziała przecież, że ją kocham, winna była przeto mi się odwzajemnić, ponieważ tego nie uczyniła, stela się więc powodem zgryzoty, od której nie jest w stenie teraz się uwolnić. Nie jest to jednak powód dostateczny, abyś miał prawo uskarżać się na nią. Może nie podobałeś się jej? Jak śmiesz żądać, aby ktoś kochał człowieka, który mu się nie podoba?

Zakochałeś się w kobiecie, której nie przypadłeś do gustu i to d przysporzyło wiele trosk i zmartwień; jest to jednak nie jej, a tylko twoja wina.

Nawarzyłeś sobie kaszy, a teraz oskarżasz drugiego. Sprawiedliwy sędzia ukarałby dę surowo za to, że szkodzisz samemu sobie Ale nie mówmy o karach i zastanówmy się lepiej nad twoim szaleństwem.

Jeżeli człowiek coś czyni, zawsze ma na celu dobro

9

swoje, albo dobro Innych, albo też jednocześnie i swoje i innych. Spójrz teraz czy to, do czego cię głupota popchnęła, stało się przyjemnością, czy przykrością dla ciebie. Że ci przyjemne nie jest, to pewne, nie prze- klinałnyś bowiem i nie jęczał tak żałośnie. Musimy więc dowiedzieć się, co twoje zmartwienie innym w darze przynosi, przyjemność czy zgryzotę? Ale o to należy spytać tylko owej damy, przez którą tak cierpisz i która albo cię kocha, albo nienawidzi, albo też najzupełniej obojętnie się do ciebie odnosi.

Jeśli dę kocha, to twój smutek napełnia ją obrzyd­liwością i wstrętem, czyż nie wiesz, że w ten sposób zamiast miłości zdobywa się tylko niechęć? Mówiłeś, że zależy d bardzo na uczudu tej kobiety, jednak ciągle czynisz to, co jej się podobać nie może. Załóżmy teraz, że ona dę nienawidzi. Największą w takim razie jej zrobisz przyjemność, wieszając się od razu na haku. Wielu ludzi ryzykuje żyde, aby zniszczyć znienawidzo­nego wroga i móc patrzyć radośnie na jego upadek i nędzę. Ty więc skarżąc się i jęcząc, chcesz sprawić przyjemność nieprzyjadólce, a chyba jedynie bydlęta deszyc się mogą z przyj emnośd wroga.

Jeśli ona zupełnie dę o debie nie troszczy, na cóż się zdadzą te łzy, jęki i popędliwe narzekania?

Po cóż dę martwisz? Czemu tęsknisz za śmierdą, której by d nawet wróg nie życzył? Niewiele słodyczy zaznałeś jeszcze widać w żydu! Męki piekielne strasz-

niejsze są niż twój szal miłosny, od którego uwolnić mógłbyś się z łatwością, gdybyś tylko zechciał być mężczyzną. Dlatego odpędź od siebie natychmiast tę głupią żądzę i machnij ręką na tgo, czego i tak nie posiadasz. Naucz się więcej cenić życie własne i staraj się być silniejszym. Żyj, abyś mógł oglądać tę, przez którą w takie wpadłeś strapienie. Wiadomym jest prze­cież, że nadzieja zemsty znika wraz ze śmiercią A jeśli tamta stara się d życie goryczą zaprawić i pragnie twej śmierci, wywołuj jej gniew, pozostając nadał pra? żydu!

Cudownie działa taka podecha na duszę ludzką! świadomość, którą mi zesłał Ojdec niebieski, zerwała zasłonę z mych oczu i zmysłów i zaostrzyła jasność mego spojrzenia. Nie tylko nie wstydziłem się roz­pamiętywania swoich błędów, ale zdjęty skruchą za­cząłem płakać nad nimi, oskarżałem się zapalczywie i szacunek mój do samego siebie zmniejszy! się bardzo znacznie. Osuszywszy Izy, opuściłem samotność mego domu, aby nie dręczyć już chorej duszy.

Z względnie wesołym obliczem wyszedłem z kom­naty i odszukałem paru przyjadól w towarzystwie któ­rych dobrze się czułem zazwyczaj.

Wspominaliśmy mile ubiegłe lata, a potem rozmowa zeszła na niestałość fortuny i prostactwo tych, którzy mocno wierząc w skuteczność swoich wysiłków, chdell- by ją na wieki przy sobie zatrzymać.

Potem rozmyślaliśmy nad wiecznością wszechświata,

11

nad przedziwnym i dawnym porządkiem stworzenia. Ludzie patrzą nań jak na coś zwyczajnego i tylko niewielu traktuje te cuda z podziwem. Wielkie duchy zaledwie małą część spraw boskich rozpoznały, przeras­tają one bowiem rozum śmiertelników. Takimi to pod­niosłymi i szlachetnymi rozmowami zapełniliśmy resztę dnia i dopiero zapadająca noc zmusiła nas do mil­czenia. Nasycony boskim pokarmem podniosłem się i zapomniawszy o zmartwieniach, wróciłem pocieszony do domu. Zjadłszy swój zwykły, skromny posiłek, po­łożyłem się do łóżka, ale nie mogłem zapomnieć

0 słodyczy przeszłych rozmów i wspominając je sobie, większą część nocy w nieopisanej rozkoszy spędziłem.

Zwyciężyła jednak naturalna potrzeba odpoczynku, zasnąłem i sen silnie zacisnę)! moje powieki, jakby chciał sobie wynagrodzić czas stracony. Różne mary

1 widziadła senne wstawały przed moją fantazją i nagle wydało mi się, że wchodzę ha piękną i przyjemną ścieżkę. Okolica, w której się znalazłem, zdawała mi się nie znaną ale nie troszczyłem się o to wcale, ponieważ wszystko naokół było mi bardzo miłe. Idąc naprzód, stawałem się wciąż weselszy; zaczerń powstała we mnie silna wiara, że na końcu drogi oczekuje na mnie jakaś niewysłowiona, nie zaznana dotychczas szczęśliwość. Pragnąłem gorąco dojścia do celu, nogi moje podwoiły szybkość, nieznana siła przypięła mi skrzydła, dzięki któiym jeszcze prędzej leciałem. Tymczasem zmienił się

10 * y-j- *

wygląd okolicy. Na początku drogi widziałem zieloną trawę i przeróżne kwiaty, teraz zaś spotykałem tylko kamienie, pokrzywy, osty i demie. Prócz tego demna i gęsta mgla, która szla za mną a której dotąd nie widziałem, owionęła mnie nagle i przeszkodziła w po­chodzie naprzód. Znikła więc nadzieje upragnionego szczęśda! Stanąłem nieruchomo, zacząłem się wahać i rozglądać naokół. Tymczasem chmura zasłoniła cale niebo, mroki nocne spowiły świat, a ja pojąłem, że dotarłem do straszliwej pustyni, pełnej dzikich roślin, demi i chwastów, pustyni otoczonej wysokimi, spadzis­tymi górami, które szczytami swymi zda się do nieba sięgają.

Nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób dostałem się tutaj, ani (co mnie znacznie więcej niepokoiło) jak się stąd wydostanę. Aczkolwiek, rozglądając się po pustyni, nie dostrzegłem dotąd dzikich zwierząt, to przedeż zdało mi się, że wszędzie słyszę ich wyda i wrzaski okropne. Strach i troska napełniły moje serce. Obawia­jąc się złośliwych wrogów, czyhających zewsząd na moją zgubę, nie wiedziałem, którędy udekać i dlatego pozostałem na miejscu. Pozbawiony jakiejkolwiek po­mocy lub rady, oczekiwałem tylko na śmierć głodową lub na dzikie zwierzę. Łzy obfide spływały z mych oczu na chwasty i sterczące badyle. Żałowałem gorzko, że tak nieopatrznie puściłem się w drogę i dcho błagałem

o pomoc boską. Straciwszy całą nadzieję, ujrzałem

13

nagle jakiegoś męża. Zbliżał się ku mnie powolnym krokiem od strony wschodu słońca. Był bardzo wysoki, skórę na twar^ miał opaloną, włosy ciemne, aczkol­wiek część ich już posiwiała, mógł mieć lat sześć­dziesiąt, albo i więcej. Suknie jego były długie i czer­wień ich błyszczała oślepiająco, mimo mroków nocy.

Przy zbliżaniu się tego męża, opanowywał mnie to strach, to znów nadzieja. Oblicze jego, pełne łagodno­ści, wydało mi się znajomym, rzekłem więc do samego siebie: Przypadkowo znalazł się na pustyni, ale na pewno zna dobrze okolicę i pomoże mi wydostać się stąd.

A jeśli ma choć trochę litości w sercu, nie pozostawi mnie bez pomocy. On tymczasem, milcząc, przybliżył się ku mnie. Uświadomiłem sobie dokładnie, kim jest i gdzie go widziałem po raz ostatni, daremnie jednak trudziłem się, pragnąc przypomnieć sobie jego imię. Zdawało mi się, że zawołanie nań po imieniu będzie oznaką większej poufałości i że tym bardziej da posłuch moim prośbom. Tymczasem on rzeki do mnie łagod­nym głosem:

Jakaż zła gwiazda, jakiż fatalny los przywiódł dę tutaj na pustynię? Gdzie się podziała twoja przezorność i roztropność? Czyż nie dostrzegasz, że jest to miejsce śmierci, a co gorsza i zatraty duszy? Jakim sposobem przybyłeś tutaj, cóż za lekkomyślność cię sprowadziła?

Usłyszawszy jego słowa litosne, zacząłem gołzko

15

płakać ze zmartwienia, następnie zebrawszy wszystkie sity odparłem słabym 1 wstydliwym głosem:

Myślę, że zawiniło tutaj pragnienie ziemskiej rozkoszy. Żądza ta jest bardzo przebiegła i już nieraz zorientowałem się, wtrąciła mnie w tę otchłań niebez­pieczeństw.

Niewysłowienie zmartwiony znajduję się tutaj od wieczora. Straciłem już wszelką nadzieję ratunku. La­ska boska przysłała cię, nie zważając na brak zasługi z mojej strony. Jeśli więc jesteś tym, za kogo cię mam, zaklinam w imię miłości, którą winieneś naszej ojczyź­nie i w imię Boga, któremu wszystko swoje istnienie zawdzięcza, ulituj się nade mną. Wskaż mi, w jaki sposób mogę się wydostać z tej straszliwej doliny. Strach mnie tak przytłoczył, że nie wiem już, czy żyję, czy się trupem stałem. Wydało mi się, że uśmiech przebiegł po jego twarzy. Rzekł do mnie:

Teraz widzę jasno, że nie jesteś pizy zdrowych zmysłach, albowiem zatraciłeś nawet świadomość swe­go istnienia. Gdybyś mi się był dobrze przypatrzył, na pewno nie ośmieliłbyś się prosić mnie o pomoc, nato­miast uciekłbyś na mój widok, aby ratować to, co ci jeszcze pozostało. Gdybym był tym, którym ongiś by­łem, nie tylko nie okazałbym ci żadnej pomocy, ale bym dę oszukał, otumanił i ukarał tak, jakeś na to zasłużył. Wyzwoliłem się jednak z waszych ziemskich więzów i gniew mój na litość się przemienił. Nie

16

odmówię więc twoim prośbom i okażą ci pomoc.

Usłyszawszy słowa „wolny od więzów waszego ziem­skiego żyda”, spostrzegłem, że jest tylko cieniem zna­nego ml człowieka. Zimny dreszcz przeniknął mnie do szpiku kości, włosy zjeżyly się na głowie i niezdolny do wypowiedzenia jednego słowa, napiąłem całą siłę woli, chcąc się rzucić do ucieczki. Zdarza się często we śnie, że w obliczu ogromnych niebezpieczeństw żadną siłą z miejsca poruszyć się nie możemy. Tak stało się teraz ze mną; wydało mi się, że mam nogi skrępowane i nieruchome. Przestrach mój był potężny i dziwię się, że się nie obudziłem. Wtedy duch, uśmiechając się, rzekł do mnie:

Zawierz memu słowu i nie obawiaj się, nie przyszedłem tutaj, aby ci szkodzić, przeciwnie, pragnę ci służyć pomocą i radą.

Pomyślałem o włacfa/, jaką duchy mają nad ludźmi i odwaga powróciła mi. Jąłem go prosić pokornie, aby mnie prędko stąd wyprowadził, zanim wyłonią się noWe niebezpieczeństwa.

Duch odparł:

Czekam tylko odpowiedniej chwili. Musisz bo­wiem wiedzieć, że o ile łatwo dostać się tutaj przez głupotę lub lekkomyślność, o tyle trudno z powrotem się wydostać. Należy to uczynić rozsądnie i odważnie, a to nie jest możliwe bez pomocy tego, który zawsze na ratuńek spieszy i za zgodą którego przybyłem tutaj.

17

Ponieważ mamy czas na rozmowę — rzekłem — chcę zapytać ciebie o parę rzeczy, jeśli d to tylko przykrości nie sprawi.

Odrzekł mi dobrotliwie:

Pytaj, proszę, o co tylko chcesz, a ja odpowiedzia­wszy, także zapytam się ciebie o jedną sprawę.

Dwie rzeczy napełniają mnie jednakową ciekawo­ścią i o każdej chciałbym się dowiedzieć jak najprędzej, dlatego jednocześnie spytam o obie. Powiedz mi, pro­szę, co to jest za miejscowość? Czy przebywasz tutaj z własnej woli, czy też dostawszy się na tę pustynię, nie możesz się już wydostać, tak jak ja i każdy inny? Następnie powiedz mi, kto jest ten, który cię tu przysłał litościwie.

Na to odpowiedział mi:

Miejsce niniejsze ma różne nazwy, a jednak każda z nich jest trafna. Jedni zwą go labiryntem miłości, drudzy zaczarowaną doliną lub chlewem Wenery, inni doliną westchnień i nędzy — każden nazywa miejsco­wość tak, jak mu to najlepiej odpowiada. Ale ja tu nie mieszkam! Gdym wiazil do tego więzienia, zaskoczyła mnie śmierć, której i ty szedłeś naprzeciw. Miejsce, gdzie ja przebywam, jest niemniej surowe, chociaż nie tak przerażające. Teraz zaś wiedz, że dostać się tutaj przez nieroztropność jest bardzo łatwo, do wyjścia zaś trzeba nie tylko mądrości i odwagi, ale i niebiańskiej dobroci, któraby umysł oświeciła.

18

Wytłumacz mi to — rzekłem do ducha. — Mó­wisz, że siedziba twoja jest gorsza od owe) miejscowo­ści, chociaż mniej okropna. Wiem już, że nie żyjesz na naszym świecie, gdzież więc przebywasz? Może znaj­dujesz się w owym wiecznym więzieniu, gdzie nie ma nadziei na wyzwolenie, a może w innym, nie mniej surowym, gdzie jednak bądź co bądź uśmiecha się myśl przyszłego zbawienia. Jeśli przebywasz w owym wiecz­nym więzieniu, to niech-nie pobyt w nim jest surow­szy i gorszy niż w owym drugim, nie rozumiem jednak, dlaczego miałby być mniej okropny? Także na odwrót, jeśli przebywasz tam, gdzie zbawienie jest możliwą miejsce to nie może być gorsze od miejsca, gdzie się teraz znajdujemy.

Siedzę — odparł duch — w więzieniu, gdzie nie opuszcza mnie nadzieja ratunku, zatem jest ono mniej okropne od tutejszego. Cierpienie moje ciężkie nie jest i tylko strzec się muszę i pilnować ustawicznie, aby na gorszą nie zasłużyć karę. Wielu zgrzeszywszy ciężko, dostaje się potem do owych ciemnych więzień, gdzie światło niebiańskie nigdy łaską, ani litością nie zaświeci. Ale jako już rzekłem, pobyt mój tam jest o wiele gorszy od pobytu tutaj i mój duch nieśmiertelny musiałby zginąć, gdyby go nie pocieszała radosna świadomość, że jest to tylko przejście do lepszego żyda

Strój mój wzbudza twój podziw. Dopóki wśród was przebywałem, nigdy nie widziałeś na mnie podobnych

19

szat. Barwa ich zda się być odświętną, a w każdym razie nieodpowiednią do codziennego użytku.

Nie jest to jednak tkanina, tylko ogień sztuką boską w szatę zamieniony. Płomienie są tak gorące, że wasz ogień przy nich lodem zimnym się wydaje, a soki w moich żyłach osuszają tak gwałtownie, jak tego uczynić by nie mogło żadne wapno i żaden węgiel w waszych piecach ognistych. Gdyby nawet wszystkie rzeki ziemskie wlały się do ust moich, nie ugasiłyby jeszcze mego pragnienia. Kara ta spadla na mnie z powodu dwóch grzechów. Pierwszy z nich, to nieza­spokojona żądza pieniędzy i dostatków, drugi — wsze- teczna zaiste cierpliwość, z jaką znosiłem wybryki prze­stępnej niewiasty. Zadowolnij się więc na razie tym, co powiedziałem.

Miejsce, gdzie przebywam, sroższe jest od owej pus­tyni, różnica jest tylko ta, że tutaj dusza zagubię pod­lega, podczas gdy tam uśmiecha się jej nadzieja przy­szłego ratunku i zbawienia.

A teraz chcę odpowiedzieć na drugie pytanie i us­pokoić twoje wystraszone zmysły; Wiedz, że ten za zezwoleniem którego, a raczej na którego rozkaz przy­szedłem, jest ową nieskończenie dobrą istotą, która wszystko stworzyła, wszystko ożywiła i ożywia i która więcej niż my sami o nasze zbawienie się troszczy.

Usłyszawszy te słowa, uświadomiłem sobie własne niebezpieczeńsiwo i dobroć stwórcy, a potem rzekłem:

21

pragniecie okrutnie. Jednak widzę, że już cię skrucha ogarnęła, jesteś więc przygotowany do dalszych pouczeń.

Wymienię ci powód, dla którego przysłała mnie tutaj laska boska, abym d się stał pomocą w twych utrapieniach. Ojdec niebieski rzekł do mnie anielskim głosem: Człowiek ten dziękował zawsze za pomyślność swego żyda tej, w której łonie spoczywało zbawienie świata, ufał jej, jako matce wszelkiej laski i dobroci, jako żywemu źródłu miłosierdzia.

To nie pozostało dla niej tajne. Widząc dę wystraszonym i zmieszanym w tej dolinie, poprosiła swego syna o łaskę dla debie i wybłagała twoje zbawienie. Niejednokrotnie przynosiła ona już pomoc swoim wyznawcom, nie czekając na ich prośby. Wybrała mnie na posła, a ja przyrzekłem, że odprowadzę Cię do miejsca bezpiecznego.

Gdy duch zamilkł, przemówiłem z kolei:

Doskonale wypełniłeś moje prośby. Wiem, że musisz dę oczyśdć od grzechów, aby osiągnąć łaskę Boga i oto pełen jestem współczuda dla debie i chciałbym, gdybym tylko mó^, ulżyć twej karze. Cieszę się, że piekło nie jest d przeznaczone i że po odpokutowaniu grzechów dostaniesz się do królestwa wspaniałośd. Od dawna znam dobroć i łagodność tego, który dę do mnie z poleceniem przysyła. Laska wyratowała mnie już z wielu niebezpieczeństw, a ja

23

mimo to mało przyczyniałem się do boskiej chwały. Ale oto modlę się pokornie, aby Bóg skierował moje kroki ku wiecznemu zbawieniu, aby mnie strzegł, chronił przed nagłą śmiercią i uczynił ze mnie swego wiernego służkę.

Zaklinam cię na Jego imię, odpowiedz mi jeszcze na jedno pytanie. Kto mieszka w tej nieszczęsnej dolinie, którą nazwałeś wieloma imionami? Może przebywają tutaj ludzie wygnani z pałacu miłości lub tylko dzikie zwierzęta, których wyda słuchałem przez noc całą. Duch odrzekł z uśmiechem:

Widzę, że promienie prawdziwego światła nie dotarły jeszcze do ciebie i że jak wielu głupców za najwyższe szczęście poczytujesz to, co masz, że wasza zmysłowa, cielesna miłość jest czymś dobrym. Słuchaj zatem uważnie tego, co teraz powiem. Ta da dolina jest zagrodą miłości zmysłowej, a zwierzęta, których ryki słyszysz, to owi nieszczęśliwi, schwytani w sidła fałszywej i złej namiętności, podobnie jak ty. Nazwałem tę miejscowość labiryntem, ponieważ ludzie błądzą tutaj, nie znajdując wyjścia. Ale dziwię się, że nie pytasz mnie, skąd wiem, że przebywałeś tu już kilkakrotnie, aczkolwiek nigdy w takiej biedzie jak teraz.

Odpowiedziałem pełen skruchy;

Masz zupełną rację, byłem tu już niejednokrotnie, jednak pobyt w tej dolinie wydawał się szczęściem i weselem dla moich zmysłów. Wydostawałem się zaś

na swobodę różnymi sposobami, ale zawsze prędzej dzięki obcej pomocy niż własnej roztropności. Smutek i strach tak mnie z równowagi wytrąciły, że na razie

o wszystkim zapomniałem. Teraz jednak pojmuję doskonale, dlaczego ludzie stają się tutaj dzikimi zwierzętami, rozumiem straszne imiona tej doliny i nie dziwię się, że brak tutaj wszelkich ścieżek i dróg, któreby na świat wyprowadzić mogły.

A zatem — rzekł duch — ponieważ mgła ciemności opadła nieco z twej duszy, chciałbym z tobą jeszcze

o jednym pomówić, abyś odnalazł całkowitą drogę do wolności. Prosiłbym dę chętnie, abyś usiadł, doskonale bowiem zdaję sobie sprawę, że jesteś zmęczony, ponieważ jednak w tym miejscu nie jest to możliwe, musimy rozmawiać dalej, stojąc Wiem, że zabłąkałeś się beznadziejnie w labirynde miłości, a także nie jest mi tajnym, która niewiasta stała się powodem tej udręki. Ale zanim dalej mówić zaczniemy, proszę dę usilnie, abyś nie wstydził się przede mną niczego. Kochałem ją kiedyś nadmiernie — to prawda! Ale ty mów ze mną spokojnie i otwarcie, jakby ta kobieta była mi zupełnie obojętną!

W imię litości i współczucia, jakie mam dla debie, wyznaj mi szczerze, jakżes wpadł w jej sidła.

Wtedy, pokonawszy fałszywy wstyd, rzekłem:

Zmuszasz mnie do mówienia o tym, o czym nie mówiłem z nikim, prócz zaufanych przyjaciół i co jej

tylko raz wyznałem w liście. Ale gdybyś mnie nawet do otwartości nie zachęcał, nie rumieniłbym się ze wstydu przed tobą więcej, niż przed kimkolwiek innym. Opuściłeś już ziemski padół, a ta, która była ongiś twoją małżonką, nie należy już do ciebie, nie możesz przeto twierdzić, żem wyciągnął rękę po cudzą własność. Zresztą nie chcę się usprawiedliwiać. Spełnię twą prośbę i opowiem ci wszystko.

Przed paroma miesiącami zdarzyło się na me nieszczęście, że zacząłem rozmawiać z jednym człowiekiem. Jest on twoim sąsiadem i krewnym, a imienia jego nie chcę teraz wymieniać. Pogawędka zeszła na temat pięknych kobiet Z początku wysławialiśmy szlachetność, cnotliwość i piękność niewiast starożytnych, a potem przeszliśmy do kobiet współczesnych; Wśród nich niewiele zasługiwało na nazwę doskonałych, ale on chwalił ogromnie twoją byłą żonę, której jeszcze wtedy nie znałem.

W namiętnym uniesieniu opowiadał mi rzeczy nadzwyczajne, twierdził, że żadna kobieta do niej nie dorasta i cnoty jej porównywał do cnót Aleksandra Gadał coś niecoś o jej szczodrobliwości, ale tego nie warto powtarzać, nie chcę bowiem czasu na bajki tracić. Później wychwalał jej rozum, który przewyższa wszystkie rozumy bialogłowskie. Mówił, że jest wymowna jak retor i wreszcie, co mi się najbardziej podobało, że jest wdzięczna i miła, i że posiada

27

wszystkie właściwości, za które się zwykle piękne damy wysławia. Słysząc te słowa, rzekłem do siebie po dchu: Szczęśliwy ten, komu los przyniósł w darze miłość takiej małżonki. I natychmiast postanowiłem spróbować, czy nie byłbym takiego uczutia godny. Spytałem o jej nazwisko, imię i adres.

Udzielił mi dokładnych informacji. Kobieta ta po twojej śmierd zmieniła mieszkanie. Pożegnaliśmy się niebawem, a ja zapragnąłem zobaczyć się z nią. Jeśli izeczywiśde posiada wszystkie owe wdzięki, uczynię ją swoją jedyną władczynią, a sam stanę się niewolnikiem

pomyślałem sobie!

Bez zwłoki zacząłem jej szukać i oto szczęście i powodzenie było dla mnie, jak dufałem, wielkie (Uśmiech tego szczęśda jest zawsze zgubny dla mnie),' albowiem odnalazłem ją wśród wielkiej ciżby kobiet, aczkolwiek oprócz czarną szaty nie miała na sobie żadnych oznak Byłem zawsze tego zdania, że milośd nie należy wyjawiać nikomu, ponieważ taka szczerość może się stać tylko powodem utrapień, a do celu upragnionego nie prowadzi. Nie wspominałem przeto ani słowa nikomu i tylko Bóg, znający wszystkie moje tajemnice, wiedział o moich zamiarach i planach. Nie miałem odwagi spytać się ludzi, czy się nie mylę i czy mam przed sobą kobietę, o którą mi chodzi, ale szczęśde okazało się przychylne dla mnie po raz drugi. Usłyszałem za sobą, jak pewna dama mówiła o niej.

28

Patrzajcie, jak jej do twarzy w białych wstążkach i czarnym ubraniu. Ale ktoś z otoczenia zapytał ku memu niewysłowionemu zadowoleniu (o jakże przysłuchiwałem się każdemu słowu!). O któręjż to mówicie? Dama odrzekła: O owej, która siedzi na ławce trzecia z brzegu. Odpowiedź potwierdź moje przypuszczenia i oto byłem już teraz pewny, że się nie mylę. Nie skłamię, jeśli d powiem, że uważnie obserwowałem jej postać, chód i ruchy. Wydala mi się wspanialszą od wszystkiego, co słyszałem o niej. Krew moja zawrzała jak ogień, do którego dolano oliwy, rozpaliłem się pożądliwie, a twarz moja zaczęła zdradzać nieomylne oznaki żądzy. Wzburzenie moje wzrastało, podsycane nowym żarem, płomień dało przepalał. Tak oto wpadłem w sidła miłośd, a kuszące sztuczki kobiece i kłamliwe spojrzenia napełniły me serce nadzieją.

Duch, który słuchał moich słów, rzekł teraz, uśmiechając się wesoło:

Dokładnie opowiedziałeś mi, jakim sposobem wpadłeś w sidła i jak własnoręcznie nałożyłeś sobie na szyję łańcuch, który dę jeszcze uciska. A teraz opowiedz mi bez wstydu, kiedy i jak miłość jej wyznałeś? Następnie powiedz, czy d czyniła jakąkolwiek nadzieję, pragnąc żądze twoje jeszcze bardziej rozpalić?

Odrzekłem:

Widzę, że się przed tobą nic ukryć nie może, powiem więc całą prawdę. Odważyłem się napisać do niej. Rozumowałem, że skoro dowie się z pokornego listu o mojej miłości, mogą zajść dwie możliwości. Albo uczucie moje przyjmie chętnie i życzliwie, albo też, życzliwie potraktowawszy, nie będzie go jednak przyjąć chciała i w sposób oględny położy kres dalszym moim nadziejom. Napisałem więc ów wielce przystojny list i zawiadomiłem ją o swym gorącym pragnieniu.

Po paru dniach otrzymałem od niej malutki liścik; nie odpowiedziała ani jednego słowa na moje wyznanie, starała się tylko niezgrabnie dowiedzieć, kim jestem. Siliła się na pisanie wierszami, ale rymy jej utykały jak człowiek kulawy, który ma jedną nogę dłuższą od drugiej:

Dalą dawała mi do poznania, że ma swój filozoficzny światopogląd (oczywiście fałszywy!)

mianowicie, że wierzy w przechodzenie dusz po śmierci w inne dała (nauczyła się tego zapewne na jakimś kazaniu). Pochlebiała mi przy tym, nazywając mnie dzielnym człowiekiem. Następnie zapewniała, że najbardziej podoba się jej ten, kto mądrość, męstwo i uprzejmość z szlachetnym łączy pochodzeniem. Z listu tego, a raczej z jego stylu poznałem łatwo, że ów, który takie przepiękne rzeczy o niej opowiadał, ogromnie się mylił co do jej rozumu i wymowy, albo też.chdał mnie oszukać. Nie ostudziło to jednak żaru, aczkolwiek

30

przygłuszyło go nieco. Pomyślałem sobie, że chce mnie zachęcić do dalszego pisywania i nauczyć, co mam czynić, aby się jej podobać.

Wiedziałem, niestety zbyt dobrze, że nie jestem ani mądry, ani odważny i że nie pochodzę ze szlachetnego rodu, przemawia zaś za mną tylko uprzejmość i grzeczność. Postanowiłem tedy ofiarować wszystko, aby jej łaskę zdobyć i napisałem, jak wielką mi sprawiła przyjemność swoim listem. Późnię} wszelkimi sposobami starałem się dowiedzieć, czy się jej po­dobałem.

Jeżeli na tym skończyła się cała historia twojej miłości — rzekł duch — cóż dę tedy skłoniło, żeś wczoraj wśród dężkich łez i skarg śmierd przyzywał?

Na pewno lepiej byłoby zamilczeć o tym, ale nie mogę nic przed tobą ukrywać i przeto mówię dalej. Dwie rzeczy doprowadziły mnie do krańcowej rozpaczy. Przede wszystkim ujrzawszy znów miejsce, gdzie ją po raz pierwszy zobaczyłem, uświadomiłem sobie, że jestem bezrozumnym zwierzędem. Trudziłem się w żydu, aby zyskać jakąś wiedzę, a to wszystko tylko po to, aby przekonać się wreszde, że nic nie wiem. Myśl ta niemało mnie uoburzyła. Po drugie, zdradziła ona innym miłość moją i w ten sposób zasłużyła na nazwę dej i okrutnej baby. Spostrzegłem wreszde, że postępowałem głupio i że łatwowiernie wierzyłem w doskonale przymioty tej kobiety. Zamotałem się śle-

31

PP W sieć miłosną, spętaną wolność złożyłem do rąk niegodnych, dusza moja poniżyła się i stała się niewol­nicą.

Nikt się przeto dziwić nie powinien, że znosząc takie cierpienia, tęskniłem za śmiercią.

Niewiasta ta oszukała mnie podle i dowiodła, że ów, który tak jej zalety chwalił, łgał okrutnie. O ile się mogłem dowiedzieć, żona twoja darzy miłością jakie­goś mężczyznę, którego sąsiedzi nazywają Absalonem, sądząc po pozorach. 1 oto zdradziła moje listy swemu kochankowi, pragnąc go jeszcze bardziej do siebie przywiązać Wyprowadzili mnie w pole jak barana. Kochanek zaś wymyślił o mnie powiastkę, którą ona opowiadała każdemu. On także ułożył odpowiedź na mój list Wreszcie dla dopełnienia miary powiem ci, co widziałem na własne oczy. Twoja była żona wskazywała na mnie palcem wobec grupy niewiast i śmiejąc się mówiła; Widzicie tego idiotę? Jest to mój zalotnik! Czyż nie mam powodu do sławienia swego szczęścia? Bez wątpienia były to szlachetne damy, a ona szydziła ze mnie wśród nich, tak jak i jej kochanek w towarzystwie męzczyzn. O jakież to straszliwe upokorzenie! Nie po­chodzę co prawda ze znakomitego rodu, ale przebywa­łem z ludźmi dzielnymi, sam jestem człowiekiem doj­rzałym i mam doświadczenie w sprawach życiowych a teraz ukazują na mnie palcem i plugawa gęba szydzi ze mnie. Wprowadzało mnie to w taki gniew, że

już nieraz chciałem powiedzieć parę słów, któreby mało zaszczytu jej przyniosły, ale dzięki iskierce rozumu powstrzymałem się, wiedząc, że jeszcze bardziej bym się ośmieszył.

Wydało mi się, że duch pojął mnie dobrze. Zagłębił się w myślach i szeptał coś do siebie, czego rozumieć nie mogłem. Później rzekł łagodnym głosem:

Dowiedziałem się już, w jaki sposób się zakocha­łeś i co stało się przyczyną twojej rozpaczy. Chdalbym d jeszcze powiedzieć parę słów ze względu na dobro twoje i dobro innych. Zacznę od ciebie, jako że sam jesteś nieszczęścia swego przyczyną. Później pomówi­my o tej, w której tak głupio się zadurzyłeś, a w końcu pozostanie nam dosyć czasu na rozpatrzenie przyczyny twoich trosk. Zacznę od ostrej nagany. Powodów do tego jest wiele, ale ja przytoczę tylko dwa. Pierwszym jest twój wiek, drugim studia twoje. Dzięki nim po­winieneś był stać się bardziej rozsądnym i wystrzegać się sied miłosnej. Jeśli mnie twoja brodą i siwe skronie nie mylą, upłynęło już czterdzieści łat od czasu twego dzieciństwa, a dwadzieścia pięć od chwili, gdyś zaczął myśleć rozummnie.

I jeśli wyleczyło cię długie doświadczenie, to powinny d były oczy otworzyć twoje lata i zbliżająca się starość, wskazując, że jeśli nie ukrócisz głupiej namiętności, strąci dę ona w przepaść. Czy zastanowiłeś się nad tym, że kobiety do turniejów miłosnych pragną ludzi

33

mmmm,

młodych, a nie tych, którzy się do starości zbliżają?

Czy przystoi tobie, dojrzałemu mężczyźnie, brać udział w tańcach, śpiewach i zawodach orężnych, w owych płochych igraszkach, które cenią jedynie pacholęta? Czyż wpada w wieku twoim włóczyć się po nocy, przebierać się, czaić i ukrywać przed ludzkim wzrokiem, wszystko to dla przypodobania się kobiecie? A ona tymczasem pysznić się będzie, że z rozumnego mężczyzny błazna uczyniła!

A może musiałbyś jeszcze miecza dobywać, aby bronić żyda swego i żyda swojej damy! (zdarza się to teraz w przygodach miłosnych). Nie przytaczam dal­szych dowodów, bowiem wiem doskonale, że niewiele będziesz mógł odpowiedzieć na swoją obronę. W wie­ku twoim nie wolno już poddawać się namiętnościom, przeciwnie, należy zwydężać je przez dzielne czyny, które powiększają sławę osobistą. Z wesołym obliczem dawać dobry przykład młodzieży. — Oto twój obowią­zek!

Przechodzę teraz do innej sprawy, a mianowicie do studiów, które bardziej są stosowne dla ludzi starych niż dla młodzieży.

Jeszcze za zyda dowiedziałem się (i wiem, że to jest prawda!), że nie zajmowałeś się nigdy handlem i że dumnie gardziłeś stanem kupieckim*. Chełpiłeś się tym często przed innymi i przed sobą samym.

na stronie 35

34

Zajęcie takie, przez które umysł dziecinnieje — nie było odpowiednie dla ciebie!

Ludzie handlu, gdy im tylko interesy względnie dobrze idą, wyobrażają sobie, że są mąśdrzejsi od innych, powodzenie zawdzięczają jednak nie tyle rozu­mowi, ile ostrożności i ślepym trafom. W rzeczywistości te głupie łby wiedzą tylko, ile kroków dzieli ich dom od straganu! I każdemu, kto chce ich wyprowadzić z błędu, odpowiadają: „Któżby nas potrafił oszukać! Istota wie­dzy, według nas, może polegać tylko na zysku, albo na oszustwie”.

Już we wczesnej młodości ukochałeś wzniosłe studia filozoficzne, (goręcej, niżby sobie tego życzył twój oj­ciec) a zwłaszcza poezję, której poświęciłeś się bardziej z powodu gorliwości* niż z powodu talentu. Ona to właśnie powinna ci była jasno przedstawić, czym jest miłość i kobieta, czym ty jesteś i co jest odpowiednie dla ciebie! Ja od dawna już przyszedłem do wniosku, że namiętność miłości oślepia umysł, osłabia pamięć i szkodzi ludzkim zdolnościom, burzy siły ciała, że jest wrogiem zarówno młodości jak i starości. Czyż to nie

wystarcza, aby odstraszyć nie tylko mędrca, ale nawet i głupca? Wniknij w historię starych i nowych czasów, zobacz ile ta zła namiętność wywołała morderstw, pod- lośd i zatraty. Niektórzy z was, o mami śmiertelnicy, nazywacie miłość Bogiem i składacie jej ofiary, śluby i przyrzeczenia, jako wybawiciele od zła. Także i ty nieraz tak czyniłeś i czynić będziesz, ale mówię d

jeśli sam tego nie widzisz — że postępujesz grzesz­nie i niesprawiedliwie!

Jeśli aę o tym nie przekonała filozofia, ani osobiste doświadczenie, spójrz na obrazy starożytnych, którzy miłość przedstawiali pod postadą nagiego, uskrzyd­lonego chłopca z lukiem w ręku i z zawiązanymi oczyma. O naturze kobiet powinny cię były pouczyć twoje studia. Najchętnie nazywają się one szlachetnymi damami, a jednak prawie nigdy nazwa ta rzeczywistości nie odpowiada.

K

Amobieta jest zwierzęcą niedoskonałą istotą o obrzyd­liwych namiętnośdach, którymi brzydzę się na samo wspomnienie. Gdyby mężczyźni umieli zachować trzeź­wość i zdrowy rozsądek, szliby do bab zupełnie obojęt­nie, tak, jak się idzie zaspokajać swoje potrzeby natural­ne A później uczyniwszy to, przez go słaby ród ludzki utrzymuje się przy życiu — uciekaliby od kobiety, jak się od ustępu udeka. Każde zwierzę postępuje przedeż w ten sposob i tylko ludzie cackają się niepotrzebnie.

Kobiety zaś brudniejsze są od zwierząt, a nawet od Świni, przewalającej się we własnym łajnie. Gdyby kto zaprzeczyć chciał moim słowom, niechże spojrzy na owe paskudne narzędzia, którymi w łozach zaspokajają nadmierne chude, a potem wstydząc się, chowają je w ustronne miejsca. Atoli nie mówmy o tym! Z za­kochanych czynią matołków i nierozumne bydło! Grę swoją umieją tak zamaskować, że jej wielu głupców nie miarkuje, ani nie przeczuwa, dokąd ona prowadzi. Wielu też ma czelność mówić, że kobieta jest dla nich przystanią i słodkim ukojeniem. Tych zaiste za męż­czyzn uważać nie można! Teraz prządźmy do innych spraw, a raczej do jednej z nich, ponieważ na rozpa­trzenie wszystkich nie wystarczyłby ten rok, co się do końca zbliża. Doskonale czują swoją niższość. Ale pod- stępem i złośliwośdą starają się wywyższyć i wolność mężczyzn schwytać w pułapkę.

Nie wystarcza im wdzięk i piękność naturalna. Malu­ją się szminkami i farbami, a za pomocą siarki, wody i słońca zmieniają dowolnie kolor włosów. Potem spłatają uarkocze i odrzucają je w tył, rozsypują włosy na ramionach, albo okręcają dokoła czoła. Tańczą i śpiewają, chcąc się przypodobać, a później chwytają na przynętę ouych nieszczęśliwców, którzy się koło nich kręcą chmarami. W ten sposób wielu kobietom udało się wyjść za mąż. Stworzone do posłuszeństwa, starają się schwydć wszelką udadzę w swe ręce. Udają

łagodność i pokorę, schlebiają biednemu mężowi, aby dostać złote przepaski na czoło, szaty i pasy rozliczne, kolorowe suknie i inne błyskotki, którymi się cały dzień stroją. A on nie orientuje się, że to wszystko jest orężem, służącym do pokonania jego hartu i władzy. Żyją więc nie gorzej od królowych, a gdy już raz dorównają mężowi w autorytecie, wtedy bywaj zdrów!

W zachowaniu się i w bezwstydnym ubiorze na­śladują dziewki publiczne. Na tym bowiem polega według ich mniemania prawdziwa piękność i praw­dziwy wdzięk. A jednak głupi małżonkowie uważają je za cnotliwe, wyrzucają dla nich pieniądze i znoszą wszeteczeństwa, nie myśląc, dokąd prowadzi taka po­błażliwość.

Niby zgłodniałe, wściekłe wilczyce rzucają się na majątek męża; kłócą się ustawicznie ząb za ząb z pa­chołkami, dziewkami służebnymi i synami.

Pilnują niby w ten sposób majątku, a jednocześnie marzą o rozdrapaniu pieniędzy. Całe noce spędzają na swarach, mówiąc obłudnie do biednego męża: „Prze­cież widzę, że mnie nie kochasz! Nie jestem ślepa i wiem, że uwaga twoja pochłonięta jest inną kobietą. Czy myślisz, że pozwolę się oszukiwać, że nie orientuję się, gdzie chodzisz i z kim cały dzień spędzasz? Mam bardzo dobrych szpiegów! Ach, ja nieszczęśliwa, biedna istota! Nigdy mi nie powiesz, gdy idę do łóyka: Witaj kotusiu! Ale na Boga, jak ty mnie, tak i ja tobie! Nie

39

jestem przecież ułomkiem, a tamta na pewno nie jest ode mnie piękniejsza! Kto dwa usta całuje, temu wkrótce jedne śmierdzieć zaczną! Rób tylko tak dalej.

Ja d się dotknąć nie dam! Idź sobie do tej, która jest godna debie, ja widocznie nie jestem taką. Poczekaj tylko! Może myślisz, żeś mnie wydobył z zapomnienia na światło dzienne? Bóg wie, ilu mężczyzn uszczęś- liwiłaby moja ręka, nawet bez posagu! Stałabym się nieograniczoną panią, czczonoby mnie jak boginię. Zaś tobie przyniosłam wiele złotych dukatów, a mimo to brada twoi i służący skąpią mi nawet kubka wody! Chdeliby pewnie, abym się stała ich niewolnicą. Jakże przeklinam dzień, w którym dę po raz pierwszy uj­rzałam!”

Takimi słowami męczą biednego męża przez całą noc Wyrzucają na bruk matkę i ojca i waśnią się z braćmi, a najbliżsi krewni męża muszą często u- stępować przed zwydęzcą i dom opuśdć.

Poczuwszy się na wierzchu, od razu zaczynają myśleć

o stręczydelkach i kochankach. Mówię d, że nawet najcnotliwsza i najzacniejsza zadowoliłaby się prędzej jednym okiem, niż jednym mężczyzną. Byłoby jeszcze do zniesienia, gdyby tylko dwóch lub trzech kochan- | ków zastępowało małżonka w jego prawach. Ale chuć \ babska nieokiełznana jest i nienasycona, nie zna wybo­ru ani miary. Służący, chłop, młynarz, nawet czarny Etiopczyk, każdy jest dobry, jeśli tylko wygodzi jak się

40

patrzy. Na pewno będą miały czelność przeczyć, że podczas nieobecności lub snu małżonka chodziły za­maskowane do domów publicznych, skąd wyczerpane, ale bynajmniej nie nasycone do domów wracały! Na wszystko się odważą, byle tylko zaspokoić swój popęd zwierzęcy. Ale przed ludźmi udają tchórzliwe; nie chcą stawać na wyżynach, aby nie dostawać zawrotu głowy, obawiają się wyjechać na morze, albowiem żołądek tego nie znosi, nie chcą nocą wychodzić, bo widma by je mogły przestraszyć. Wzdrygają się cale, gdy słyszą jak mysz szeleści, wiatr oknem trzaska, albo kamyczek spada. Truchleją, jakby stały w obliczu śmierci! A tym­czasem w rzeczywistości ileż to z nich przełaziło i przeła­zi przez dachy domów, aby się spotkać z kochankiem! Ileż to ukrywa miłośników swoich w koszach i skrzy­niach, a nawet zachęca ich do położenia się w łożu obok śpiącego męża. Spełniają jeszcze gorsze zbrodnie, oddając się rozkoszy na oczach jego! Wstydząc się popełnionego grzechu, sztucznie spędzają półd i w ten sposób wiele dzieci ginie przed czasem. Drzewo savino- we zawsze jest dlatego pozbawione liści, aczkolwiek różni różnie to tłumaczą. Spójrz do szpitali! Ileż nowo­rodków umiera, nie skosztowawszy mleka matki! Ileż oddaje się na pastwę drapieżnym ptakom i zwierzętom w lesie. W porównaniu z tą zbrodnią żądza rozkoszy mniejszym grzechem się wydaje. Ta wstrętna płeć jest przy tym jeszcze ogromnie zapalczywa i podejrzliwa.

41

Nic można zamienić swobodnie Jednego słowa z przy­jacielem, krewnym lub sąsiadem, bo natychmiast po­dejrzewają, że się coś przeciwko nim knuje. Zresztą mężczyźni nie powinni się temu dziwić. Jest bowiem rzeczą zupełnie naturalną, że ci, którzy nieustannie zastawiają pułapki i sidła, sami się tych sideł obawiają. Wszystkie kobiety dążą tylko do oszukiwania, tyranizo­wania i okradania mężczyzn, a każde słowo, którego nie rozumieją, poczytują za spisek przeciwko sobie Protegują przeto różnych astrologów, zaklinaczy du­chów, wróżki i czarodziejki, wzbogacają je pieniędzmi swoich mężów. Nie mogąc się dowiedzieć na tej drodze

0 zamiarach małżonków, starają się dopiąć swego podstępem, wymysłami i groźbą. Nigdy nie uwierzą w prawdę słów mężczyzny, a gniew ich wybucha tak gwałtownie, że wściekłość tygrysów, lwów i innych dzikich zwierząt bardziej ludzką się wydaje. Aby się zemścić, nie pogardzają trucizną, ogniem, żelazem, nie szczędzą przyjaciół, krewnych i braci, a nawet swoich kochanków. Kobieta w gniewie zapomina o igraszkach miłosnych z setką łobuzów i tylko pragnie cały świat do góry nogami przewrócić, niebo i ziemię unicestwić.

Gdybym miał czas opowiedzieć ci, ile nieszczęść

1 niegodziwości wywołały wybuchy wściekłości niewieś­ciej, dziwiłbyś się, że Bóg kobiety jeszcze na ziemi śderpieć może. Ale dalą! Ta zbrodnicza płeć jest także ogromnie chciwa. Okradają swoich mężów i niepełno-

43

letnie dzied; wyłudzają pieniądze od kochanków, któ­rych już kochać przestały, i nie pogardzają żadną nikczemnośdą, gdy im chodzi o powiększenie majątku. Wyjdą za mąż za zrzędzącego starca z ociekającymi, kaprawymi oczami i drżącymi członkami, jeśli tylko posiada pieniądze i szybko zrobi je wdowami. Nie będzie się nawet biedawetwo potrzebowało trudzić! Inni wyręczą go w łożu!

Ciało, włosy i oblicze, upiększone szminką, piękne wieńce, aksamitne, jedwabne, złotem haftowane wstą­żki, cały strój, cały swój wdzięk i piękność, wszystko oddają bez wstydu sparaliżowanym rękom, bezzębnym, ociekającym i śmierdzącym ustom tych, których mają zamiar okraść Obdarzy ich starzec dzieckiem — to dobrze, a jeśli nie, to i tak spadkobiercę zostawi. Inni postarają się o to, aby jego żonie brzuch napęczniał. Niektóre bezwstydnie udają dążę i poród po to, aby jako wdowy mogły żyć wygodnie na koszt dziecka

Tylko dla wróżek są hojne i rozrzutne. W tym wypadku nie znają oszczędnośd i nigdy nie są skąpymi.

Zarozumiałość niewieśda nie zna miary! Chełpią się, że na świede wszystko jest dla nich i przez nie, że godne są najwyższego szacunku, że bez nich mężczyźni nie mieliby żadnego znaczenia i że w ogóle istnieć by nie mogli. Stąd płynie ta straszna zarozumiałość i upór. Posłuszeństwo jest dla nich niewolą, nie słuchają niko­go, jeśli nie mają ochoty.

Poza tym są gadatliwe do obrzydzenia. Biedni męż­czyźni uczą się wiele lat, znoszą zimno, głód, bezsen­ność i dowiadują się w końcu, że mało wiedzą. Te jednak, mszę jeno przepędziwszy w kościele, wiedzą już, jak się niebo obraca i wiele jest gwiazd, znają kosmiczne drogi słońca i planet, powstawanie burzy, piorunu, tęczy i gradu. Wiedzą, co zaszło w Indiach i w Hiszpanii, i jak Etiopczycy swoje domy budują, i skąd Nil wypływa, i z czego powstają kryształy. Dalej wiedzą, z kim sypia sąsiadka, przez kogo zaszła w dążę, kiedy nastąpi rozwiązanie, ile kochanków ma przyja­ciółka, kto jej przysłał pierścionek lub pasek, ile jajek składa rocznie kura owej sąsiadki, ile potrzebuje ona wrzecion na tuzin lnu, a poza tym wiedzą też, co zrobili Trojańczycy, Grecy i Rzymianie.

O wszystkich tych rzeczach paplają nieustannie z słu­żącą, piekarzem lub praczką, jeśli nie ma innych słu­chaczy. Wpadają w gniew, gdy im kto zaprzecza. Boską swą mądrość powierzają później córkom, nauczając je, jak męża należy oszukiwać, jak się listy od kochanków odbiera i na nie odpowiada, jak się udaje chorą, aby małżonek łóżko opuści! i wiele, wiele innych złych rzeczy. Głupcem jest, kto sądzi, że matka chciałaby mieć córkę lepszą i moralniejszą od siebie. Sprytem i chytrością osiągają wszystko, czago zapragną. Nie znają ustępliwości i nie przyznają się do żadnego błędu. A gdy nawet rzecz się ma na odwrót, upierają się przy

45

przy swoim zdaniu i sądzie „Proszę dę, nie lżyj jak najęty, nie gadaj głupstw, brak d piątej klepki! Czy masz źle w gjowie? Precz z tymi bzdurami!” Jeśli twierdzą że widziały fruwającego osła, trzeba im przy­znać rację, wbrew wszelkim zasadom logiki. Inaczej ściągnie dę na siebie nienawiść i zemstę. Są bezczelnie zarozumiale, człowiekowi zas, któiy lekceważy sobie trochę ich rozum, odpowiadają bez zająknienia: Czyz Sybille byłły mądre? Dziwić się zaiste można, że od czasu stworzenia świata, wśród takiej olbrzymiej liczby kobiet tylko dziesięć się znalazło mądrych, a każda sądzi, że jest jedenastą. Pragnąc dę wywyższyć nad mężczyzn, bzdurzą także, że wszystko co dobre jest rodzaju żeńskiego: Muzy, cnota, gwiazdy, pomyślność. Na to można im odpowiedzieć trochę nieprzyzwoide: Zapewne, wszystkie są rodzaju żeńskiego, i tylko ta jest różnica, że wy szcz...cie, a one nie! Dalej chełpią się po głupiemu, że Ta, w którą łonie spoczywało zbawienie świata i która zachowała dziewictwo po narodzeniu, była kobietą, a także kobietami były inne, których cnoty kośdół święd. Myślą, że obraża się Matkę Bożą, mó- wiąc złośliwie o ich rodzaju. Ale na to zgodzić się nie można, ponieważ Małżonka Ducha Świętego była c^s- ta, niepokalana, cnotliwa, pełna łaski, daleka od wszel- tócj delesnośd i ziemskiej szpetoty. Stworzona z sub- stanqi doskonalej, udzieliła w swym łonie gośdny Synowi Bożemu, który wcielając się, nie chdał zamiesz-

46

kać w chlewie kobiet dzisiejszych i dlatego od wieków upatrzył sobie Królowę Niebieską i łono Jej wybrał na gospodę, odpowiednią dla swojej boskości.

Od podłej tłuszczy niewieściej odróżnia się Matka Boska ową nadziemską pięknością, która szminek i farb nie potrzebuje, a której blask przydaje chwały aniołom w Raju.

Żyjąc na tym padole postępowała inaczej niż dzisiej­sze kobiety. One hołdują rozkoszy, zaś Królowa Niebie­ska wypędza nieczyste myśli z serca swych wiernych służek i napełnia je łagodnym płomieniem zapału

i dobroci, aby się wznosiły do Pana. Wolna jest od wszelkiej pychy i w pokorze czci postanowienie Boga, który Ją wyforal na matkę Swego Syna.

Zaś ta niewielka liczba niewiast, która poszła za nią, unikała wszelkiej ziemskiej marności, i nie szminkowala się, chcąc się podobać mężczyznom. Przeciwnie, wzgar­dziwszy pięknością ofiarowaną przez naturę, oczekiwa­ła tylko na piękność niebieską. Zamiast złości i pychy kobiety te okazywały łagodność i pokorę i z zadziwiają­cą mocą poskramiały wściekłość żądzy cielesnej. Za­chowawszy czystość, stały się w nagrodę towarzyszkami Królową Nieba. A jeśli wolno jest ganić naturę, mist­rzynię wszechrzeczy, to powiedziałbym, że uczyniła źle, wliczając owe dzielne i wytrwałe niewiasty w szeregi przewrotnej płci. Oby wreszcie ten wstrętny rodzaj przestał się chełpić i w cudze pióra stroić. Zarówno nasi

47

przodkowie jak i my sami nie powinniśmy wychwalać żadnej niewiasty, albowiem prędzej się znajdzie białego kruka lub czarnego łabędzia, niż kobietę pełną zasługi. Zginęły już ślady tych, które poszły za królową nieba, zaś nasze kobiety odstąpiły od ścieżki i wcale nie pragną, aby ją im wskazywać. I głuche są na słowa napomnień, jak żmija na mu2ykę zaklinacza. Jeszczem d nie powiedział o ich chdwośd, zepsudu, uporze, pysze, zazdrośd, lenistwie, zapalczywośd, przebiegłości

i fałszu.

Mają poza tym i inne wady, zbyt liczne jednak, aby je po kolei wyliczać. Może jednak wystarczy d, com dotychczas powiedział, może zrozumiesz żałosny los ludzi, którzy dostali się pod ich okrutną władzę.

Wiem, że gdyby słowa moje słyszała którakolwiek z kobiet, nie okazałaby żadnej skruchy, a nawet nie odczułaby wstydu. Wpadłszy w złość, postępowałaby jeszcze gorzej, mówiąc o mnie, że twierdzę tak nie z przekonania, a tylko przez złośliwość i nienawiść do ich rodzaju. O, gdyby tak było naprawdę! Gdyby mnie łaska boska oświeciła i pozwoliła odejść od kobiet obojętnie! Wiele zyskałbym czasu, zmarnowanego na uganianie się za nimi, a także mniej bym teraz udręk znosił.

Także studia twoje powinny a były powiedzieć, że jestes człowiekiem stworzonym na podobieństwo Boga, doskonalą istotą, przeznaczoną do panowania, a nie

48

s

m

do podlegania cudzą władzy. Ojciec Niebieski objawił to naszemu pierwszemu przodkowi. Wywyższył Bóg Adama nad wszystkie stworzenia i nazwał je od jego imienia. To samo uczynił z ową pierwszą kobietą, która przez swoją żądzę, nieposłuszeństwo i sztukę kuszenia stała się przyczyną naszego nieszczęścia. Ów porządek zachowany został u wszystkich ludów, na czele ziem­skich królestw, księstw, wszystkich świeckich i duchow­nych instytucji stoją mężczyźni, a nie kobiety.

Każdy rozsądny przyznać musi, że jesteśmy wyżsi od kobiet i zwierząt Najzwyklejszy mężczyzna, obdarzony szczyptą zdrowego rozsądku, jest więcej wart od naj­wybitniejszej kobiety. Obok aniołów jest zatem mężczyz­na najdoskonalszym tworem Boga. I jeśli to można powiedzieć o każdym przeciętnym mężu, cóż dopiero rzec o tym, którego cnota i dzielność nad tłum wynosi, a święte studia filozoficzne od hołoty odróżniają. Ty zaś dzięki nauce, polotowa umysłu i łasce boskiej należałeś do grona owych wybitnych ludzi. Jak to? Czyś już zupełnie świadomość zatracił i czy ci tak mało na godności udasnej zależy? Poniżasz się wobec złej, or­dynarną baby! Nie mogę tego zrozumieć i im więcej się zastanawiam, tym bardziej głupieję. Potrzebna d jest samotność (wiem, że przyznajesz mi rację!), a nie gwar

i zgiełk tłumu na placach publicznych. Winieneś praco­wać, tworzyć i ćwiczyć ducha, aby dążył do doskonałó- śd i pomnażał sławę swoją nie tylko przez słowa, ale

50

i przez czyny. W leśnych samotniach nie opuszczą dę nimfy kastalskie, do których kobiety nasze upodobnić się pragną. Nie przesycisz się ich pięknością niebiańską, nie usłyszysz już tej obmierzłej paplaniny:

Jak sądzisz, czy len z Viterbo jest lepszy od lnu z Romanji? Piekarka nie dopiekła dzisiaj chleba, służą­ca źle rozczyniła ciasto. Potrzeba mi nowej miotły do kuchni. A wiesz, co nasza sąsiadka dziś w nocy robiła? Poradź mi, czy mam zmienić ten szlaczek przy sukni? Daj mi trochę pieniędzy na kupno nowych szminek” Przeciwnie, siedząc przy tobie, wśród kwiecia i szem­rzących strumieni, w łagodnym cieniu drzew, anielskim głosem opowiedzą ci historię wszechświata, wytłuma­czą przemiany w dziejach ludzkich, objaśnią pracę słońca i księżyca. Poznasz ową tajemną siłę, która rośliny ożywia, a dzikie zwierzęta łagodzi, zrozumiesz nieskończoną dobroć i łaskę boską i ujrzysz złote schody ku niej prowadzące. Będą mówiły z tobą wier­szami Homera, Wirgiliusza, a jeśli zechcesz - także

i twoimi wierszami. Piękność ich nie zapali w tobie płomienia grzsznej żądzy, a cnoty będą służyły przy­kładem do czynów szlachetnych i prawych. Idź więc teraz z powrotem do swoich wdów, albo lepiej diablic, gdzie nic prócz smrodu nie znajdziesz.

O, słusznie postąpiłyby muzy, przepędzając dę od siebie, jako niegodnego! Skierowałeś grzeszną żądzę ku ponętom delesnym, a teraz bezwstydny, upodlony

51

i moralnie brudny powrócić chcesz znów do nimf I kastalskich. Bacz, aby cię odprawa nie spotkała! Otrzy­małbyś zapłatę odpowiednią do zasługi, a twoja sromo- ta byłaby niesłychana!

A teraz, abyś uświadomi! sobie dobrze własną głupo­tę, ukażę ci cnoty owej kobiety. Dowiesz się, w jakie to godne rączki los swej duszy oddałeś.

JT oznalem tę kobietę, albo lepiej mówiąc — tego smoka, na weselu. Po śmierci mojej pierwszej żony (która, mówiąc nawiasem, była daleko lepsza od dru­giej) ożeniłem się po raz wtóry, stosownie do życzenia przyjaciół i krewnych, z kobietą nie znaną mi prawie zupełnie Była już raz mężatką i dlatego doskonale umiała oszukiwać. Przestępując progi mego domu, wydawała się gołębicą, ale gołębica ta rychło zmieniła się w podstępnego i chytrego węża. Starałem się oczywiście o ukrócenie nieposkromionego zwierzęcia, ale trud okazał się daremny, bowiem zło zbyt głęboko zapuściło już swoje korzenie. Każdy mój wysiłek był tylko dolewaniem oliwy do ognia i podsycaniem pło­mieni. Zaniechałem więc leczenia zła, polecając los swój Bogu. Ona tymczasem zaczęła się rządzić jak szara gęś, biła służbę i cały dom zagarnęła pod swoją władzę; stała się panią wszystkiego, aczkolwiek posag jej był bardzo nieznaczny. Wymyślała mi, jeśli w czymkolwiek

52

uchybiłem jej woli. Traktowała mnie z taką wyniosłoś­cią i taką pychą, jakby była szlachcianką, pochodzącą ze starożytnego, rycerskiego rodu, a ja nędznym plebe- juszem. Chwaliła się wspaniałością swego pochodze­nia, tak jakbym nie wiedział, kim byli jej przodkowie

i jaką jest jej rodzinka!

Kazała odnawiać w kościele tarcze herbowe, pysz­niąc się, że pochodzą one od szlachetnych rycerzy w jej rodzie. Gdybyśmy jednak dla dziesięciu jej rodowych szelm zawiesili jedną tarczę, a dla każdego szlachet­nego (pasują oni do niej jak siodło na świnię!) jedną ze ściany zdjęli, ujrzelibyśmy tylko setki tarcz dla szelm, a ani jednej dla ludzi prawych. Głupcy sądzą, że szlachectwo polega na pięknym płaszczu, szpadzie, złotych ostrogach i tarczy w kościele. Te rzeczy może jednak posiąść każdy rzemieślnik, albo biedny robotnik. Zaś szlachta, która tak o istocie szlachectwa sądzi, bardzo się myli.** Przypuszczałem, że tyrania domowa skończy się przecież, ale położenie stawało się coraz gorsze. Życzyłem sobie by ją wszyscy diabli wzięli!

Najswarłiwszy, najniespokojniejszy dom w mieście wydawał mi się jeszcze rajem wobec mojego. Noc zwykle zmuszała mnie do powrotu i wtedy złorzeczyłem swojej żonce, jak stróżowi więzienia, który wtrąca do mrocznej celi.

Uczyniła się panią majątku i nie zważając na moją osobę, robiła co się jej podobało! Ubierała się według swego smaku, nie troszcząc się, czy robi ml tym przy­jemność, czy nie. Zagarnęła owoce mojej pracy 1 roz­porządzała nimi dowolnie. Nie mogła mi przy tym zapomnieć, że część pieniędzy zatrzymałem dla siebie

i że nie wszystko jej pod opiekę oddałem. Skarżyła się na brak zaufania z mojej strony, płakała i zanudzała wszystkich swymi lamentami; wreszcie Fabrizio i inni ucięli ją w obronę, a ja pozostałem bez grosza! Nie chciała słuchać o jakimkolwiek porozumieniu, żądała, abym jej ulegał we wszystkim i nie składała broni, dopóki nie zwyciężyła. A ja nieszczęśliwy i zaślepiony sądziłem, że zło się zmniejszy, gdy je będę znosił cierpliwie i dlatego pozwalałem jej na wsąstko.

Za tę pobłażliwość spotkała mnie właśnie kara. No­szę na dele czerwony i rozpalony płaszcz! Ale dalej! Uczyniwszy mnie tedy swoim niewolnikiem, jęła ob­jawiać owe szlachetne przymioty, o których mówił d twój przyjaciel. Czyniła to bezczelnie, nie napotykając żadnego oporu, ani sprzeciwu. Do niedokładnych opo­wieści twego przyjadela pragnę i ja dodać coś niecoś. 54

Zacznijmy więc wyliczać jej cnoty:

Przysięgam ci na zbawienie duszy mojej, że w na­szym mieście nie było, nie ma i nie będzie nigdy takiej próżnej, marnej i podlej baby. Usłyszała, że w Aleksan­drii za oznakę piękności kobiecej uchodziły świeże, czerwone policzki i opasła, mięsista dupa. Wszelkimi silami jęła się starać o osiągnięcie tych wdzięków. Pociągnęło to za sobą wielkie koszty, a ja niejednokrot­nie musiałem pościć, aby grosza zaoszczędzić. Gorliwie tuczyła kapłony i kazała podawać je na stół wraz z makaronem i sosem parmezanowym.

Później zżerała swoje porcje nie z talerza, ale jak Świnia z wielkiego koryta. Myślałby kto, że biedactwo powróciło z krainy głodu! Cielęcinę, dzikie ptactwo, bażanty, kwiczoły, gołębie, zupy lombardzkie, smażony makaron, faworki i szynki, wszystko pochłaniała chci­wie, jak chłop, któremu dostały się przypadkiem melo­ny, wiśnie i figi. Śmiertelnie nienawidziła potraw gorz­kich i słonych, sądząc, że się od nich chudnie!

Upijała się z rozkoszą i znała się ułomie na winie z Comiglia, na winie greckim i innych gatunkach. Uwierzyłbyś moim słowom na pewno, gdybyś zobaczył jej czerwone policzki i usłyszał pijacką paplaninę. Wre­szcie życzenia się spełniły i dupa utyła dostatecznie. Nie wiem, czy po mojej śmierci, wśród postów na intencję zbawienia mojej duszy, schudła trochę, czy nie. Przeko­nasz się jednak o tym, zobaczywszy ją.

Prży łych słowach, mimo całego żalu i skruchy, którą odczuwałem za popełnione grzechy, nie mogłem po­wstrzymać się od śmiechu. Ale duch nie obraził się wcale i ciągnął dalej: Moja droga małżonka, ta wcielo­na diablica, nie zadowoliła się jednak swoją tuszą, pragnęła jeszcze białej i delikatnej cery, jak tego pragną młode dziewczyny, które tęskniąc do zamążpójścia, czynią wszystko, by stać się pięknymi i pięknością zastąpić brak posągu. Dlatego do starań o dobre jadło, dobre picie i wspaniałe stroje, przyłączyły się jeszcze troski o smarowidła, krew zwierzęcą i różne zioła. Wkrótce cały mój dom zapełnił się szklanymi naczynia­mi, garnuszkami, poduszkami, flaszeczkami i puzder­kami

Zasypywała ciągłymi zamówieniami wszystkich sąsia­dów we Florencji i ogrodników w okolicy. Ci musieli usuwać ze srebra śniedź, tama szukać uzdrawiających ziół, gotować skorupy od jaj, przygotowywać emalię, szminkę i tysiące innych rzeczy.

Wypacykowana tymi smarowidłami była podobna do sprzedajnęj dziewki, a ja brudziłem sobie wargi, całując ją w usta. Szminka śmierdziała przy tym tak okropnie, że zatykałem nos, obawiając się mdłości. W jej złotych udosach pełno było ługu i popiołu, bo do kąpieli chodziła bardzo rzadko. Była to prawdziwa uroczystość w domu! Nie wymyła się jednak nigdy do czysta i powracała jeszcze bardziej brudna i śmierdząca 56

Przebywała chętnie w towarzystwie kobiet, trudnią­cych się kosmetyką, których tak dużo jest w naszym mieście. Poprawiają one braki fizyczne, usuwają zbyte­czne włosy z brwi i z czoła i szkłem wygładzają skórę na policzkach i na szyi. Dwie albo trzy znychorki zawsze były przy niej, a oprócz kosmetyków gadały i o innych sprawach. Są to bowiem pośredniczki i faktorki pana Kusia, chcącego wleźć do Zacienionej dolinki. Rzemios­ło służy im za pozór i drzwi domów otwiera!

Me wystarczyłoby ośmiu dni na opowiedzenie ci wszystkich starań i zabiegów, które czyniła, upiększając swoją szkaradną brzydotę. Kurz i wiatr były jej śmiertel­nymi wrogami, irytowała się na słońce, światło, ciemno­ści, na dobrą i złą pogodę — jeśli tylko przychodziła nie w porę i nie po jej myśli. Zdarzyło się raz, że mucha usiadła jej na twarzy, gdy po kąpieli szminkę sobie nakładała. Próbowała ją schwytać ręką, a gdy to się nie udało, wpadła w straszliwy gniew, porwała miotłę i lata­ła po całym domu jak wariatka.

Na pewno umarłaby z wściekłości, gdyby nie zabiła biednego zwierzątka. Bóg strzegł, że miecz rycerskich przodków nie wpadł jej do rąk. Dreszcz mną wstrząsa, gdy pomyślę skutkach możliwego pojedynku. Podczas dnia awantury takie były jeszcze do zniesienia! Ale oto świerszcz odezwał się nocą w domu. Cała czeladź musiała wstać z łóżek i polować na złośliwego zwierza­ka, który ośmielił się przerwać sen i spokój wyszmin-

kowanej damy, i w ten sposób szkodził piękności jej oblicza.

śmiałem się patrząc, z jakim staraniem i troskliwoś­cią pielęgnowała i układała swoje włosy. Zbliżała się już do czterdziestki; (będąc biegłą w matematyce, przy­znawała się jedynie do lat dwudziestu ośmiu). Sprowa­dzała sobie nasiona z zamorskich krajów i nawet w zimie hodowała różne rodzaje roślin, aby zawsze mieć świeże wieńce.

Wstawała rano i obudziwszy do pomocy służącą, nakładała na twarz smarowidła. Okryta płaszczem roz­siadała się wygodnie przed jednym lub dwoma wiel­kimi lustrami, aby rozpływać się w podziwie nad swą urodą. Po jednej stronie stawała słvżąca, po drugiej znajdowały się buteleczki, puzderka, ampułki i inne pr^bory. Rozczesawszy i upiąwszy włosy na głowie przeplatała je szeregiem jedwabnych wstążek i dla ochrony nakładała jeszcze siatkę jedwabną. Później kazała sobie podawać wieńce i kwiaty i zdobiła nimi fryzurę tak, że łeb wyglądał jak ogon pawi. Podczas całej operacji ani na chwilę nie odrywała oczu od lustra.

Z biegiem lat włosy poczynały siwieć coraz bardziej. Zarzucała tedy na głowę welon, a kwiaty przypinała do stanika. Przy ubieraniu się nie skąpiła służącej uwag. „Ten szal jest na mało żółty, zwiesza się za nisko, teraz za bardzo czoło nakrywa. Precz z tą szpilką! Mówiłam

przecież, żebyś ją wyżej wpięła! Tu na podbródku mocniej wstążkę zawiąż! Usuń wiosek spod lewego oka!” Jeśli służąca w czymkolwiek uchybiła, przekleńst­wom i złorzeczeniom nie było końca: „Precz stąd, ty garkotluku! Zdatna jesteś tylko do bicia talerzy! Zawołaj mi inną pokojówkę. Gdy ta nadeszła, uspokajała się od razu 1 sobie paznokcie jak kot, poprawiała włosy i nieustannie podziwiała się w lustrze. Później zasięgała rady przyjaciółki. Pytała się trwożliwie, czy nie brakuje czego, czy wszystko jest w porządku, tak jakby to była sprawa żyda i śmierci. Uspokojona wreszcie tysięcz­nymi zapewnieniami, udawała się z wizytą.

Mógłby tu ktoś zauważyć, że podobne właściwości są wspólne wszystkim kobietom. Nie mówię też wcale

0 niej jako o wyjątku, a staram się jedynie o przed­stawienie jej występnych, grzesznych i złych sklonnośd, abyś tym chętniej dał posłuch moim . słowom i radom. Gdy ją pytano, dlaczego tak dba o swą toaletę i pięk­ność, odpowiadała chytrze i bez zająknienia: Chcę się podobać mężulkowi, którego nie uadło mi się jeszcze przywiązać do siebie i który przebywa nadal w otocze­niu służących, gamratek i innych dych kobiet Oczywiś­cie łgała jak najęta, nie puszczałem się bowiem wcale

1 żyłem cnotliwie, ona natomiast zupełnie nie troszczyła się o mnie. Około naszego domu przechodzili czasami przystojni młodzieńcy. Węsząc zdobycz, czyniła wów­czas wrażenie sokoła, który po zdjędu kaptura czeka

60

Iz wyprężonymi pazurami.^_

Jeśli przechodzień oddalił się, nic spojrzawszy na [nią, uważała, że się jej okrutna krzywda dzieje. Nato- kniast radościom i zachwytom nie było końca, gdy ktoś pochwalił jej piękność Dzień taki był uroczystym jej świętem, a ona przez wdzięczność gotowa była spełnić każdą zachciankę owego jegomościa. Zabiłaby nato­miast własną ręką zuchwalca, który ośmieliłby się ją skrytykować. Piosenek miłosnych i serenad słuchała Iz przyjemnością. Zieleniała z zazdrości, widząc, że śpie­wak zwraca się do innej, sądziła bowiem, że wszyscy poeci ją tylko powinni wysławiać, jako najgodniejszą Beatrycze.

Oto masz jej moralność, wielki rozum i wspaniały dar wymowy, które ci tak zachwalał, ten prostak i głu­piec - twój przyjaciel. Oto jej stateczność, siła ducha li cnotliwość, przymioty równe zaletom najszlachetniej­szych kobiet starożytności.

Muszę ci jeszcze powiedzieć coś niecoś o jej hojno­ści, która miała przypominać hojność Aleksandra. Przy­ciągała do siebie kochanków, robiąc oko na wszystkie strony i ubierając się pstro jak kuglarz. Chcąc się podobać, nie przebierała w środkach i nie zważała absolutnie na cześć kobiecą.

Wielu było mężczyzn, którzy osiągnęli cel uprag­niony, niejednemu zwycięstwo przypadło w udziale. Ani ja, ani dwóch, trzech moich pomocników uystar-

61

czyć nie mogło, rozpusta jej bowiem przechodziła wszelkie granice l nikt nie umiał ugasić płomienia żądzy. Nie chcę się jednak rozwodzić nad jej moralnoś­cią. Jest to niewłaściwe lekarstwo na twoją chorobę. Rozpalić się możesz jeszcze bardziej do tej kobiety, skoro o jej jumośd słyszysz. Streszczam się więc! Już za życia podejrzewałem ją o stosunek miłosny z pewnym rycerzem, który często jej dosiadał. Przypuszczenie moje zmieniło się teraz w pewność. Nie troszczyła się

0 swoją opinię, nie uważała na cześć małżonka, w bez­wstydzie nie znała miary, — to ją jednak nie za­dowalało — chciała jeszcze okazać się szczodrą i hojną, oczywiście z mojej kieszeni. Dawała więc rycerzowi rumaki i suknie kosztowne, albo i sztuki złotych pienię­dzy. W ten sposób trwoniła i marnowała mój majątek, zamiast go pilnować i strzec. Miłość dwóch mężczyzn nie wystarczała jej i wiecznie rozglądała się za kimś, kto by zaspokoił jej ognisty apetyt Zwąchała się tedy z jednym z moich sąsiadów, do którego odnosiłem się przyjacielsko, a który oszukał moje zaufanie.

Poza tym miała jeszcze jednego bliskiego krewnego

1 wielu, wielu innych miłośników, trudzących się ostu­dzeniem jej żaru. A ona próbowała, czy zdatni są do noszenia broni, czy się dobrze rozumieją na rzeczy i czy trafiają włócznią w pierścień na miłosnym turnieju.

Chcę d teraz opowiedzieć o innych jej przymiotach. Napisała w liście do deble, że podoba się jej najbardziej

63

taki mężczyzna, w którym mądrość, waleczność i up­rzejmość łączą się ze szlachetnym pochodzeniem. Nie zrozumiałeś wówczas, o co jej chodziło. Tedy ci teraz wyjaśnię dokładnie. Naprzód powiem o uprzejmości, którą ona od wielkopańskich gestów i hojności odróż­nia. Szczodrość bowiem polega na rzucaniu pieniędzmi i obdarowywaniu drugich podarunkami, podczas gdy dwomość każe oddawać samą siebie, nie odmawiając nigdy prośbom miłośników. W tym znaczeniu była zawsze bardzo, ale to bardzo uprzejma, i nikt kto prosił, nie spotkał się z odmową. Wielu jednak, dzięki Bogu, odstraszyła swoją wyniosłością. Ceniła tedy grzeczność i kurtuazję zarówno w młodości, kiedy ją o względy proszono, jak i pod starość, kiedy sama już musiała sobie miłośników kaptować i obawiała się, żeby nią nie wzgardzono. Nie mogę pojąć, że ci odmówiła tego, co nigdy nikomu odmówione nie było.' Dowód to łaski i boskiej opatrzności, która cię w ten sposób od ziemskiego pieklą ocaliła. Przeczytaj jeszcze raz uważ­nie jej list, a zrozumiesz, jakie cnoty ma na myśli.

Ukochana twoja, będąc niezwykle mądrą, ceni też ludzi mądrych! Nie powinieneś się temu dziwić, jako że swoj do swego ciągnie. Ale wiele jest powodów, dla których ludzi mądrymi nazwami. Jedni znają pismo święte i umieją je wykładać, drudzy doświadczeni w prawach kościelnych i świeckich, zawsze mogą służyć dobrą radą, inni posiedli sztukę rządzenia państwem,

64

a jeszcze inni biegli są w rzeczach handlu i rzemiosła.

Jej mądrość jest jednak zupełnie innego rodzaju. Cóż ją obchodzi pismo święte, filozofia, prawo, albo sztuka rządzenia?!

Jest uczennicą szkoły Cianghellskięj, o którą zapew­ne jeszcze nie słyszałeś. Sekta ta nosi swoje miano od pewnej dzielnej niewiasty, wspomnianej już przez mist­rza Dantego. Szkoły platończyków i sokratyków też brały nazwę od imienia swoich nauczycieli. Otóż ma­donna Cianghella zawezwała do siebie pewnego razu grupę niewiast na ważną naradę. Orzeczono zgodnie, że odtąd na nazwę mądrej będzie zasługiwała tylko ta kobieta, która nie stawiając granic rozpuście, będzie obcować z mężczyznami, kiedy jej się tylko zechce!. Wszystkie inne natomiast otrzymają miano głupich i mazgajowatych.

Mądrość ta niezwykle przypadła do smaku mojej żonie. Studiowała ją po nocach w przeciągu długich, długich lat, aż wreszcie stała się mądrzejsza od Sybilli i doszła do takiej doskonałości, że po śmierci Ciang- helli i jej następczyni, madonny Diany, kłócono się, ca/ jej nie oddać katedry profesorskiej w wyżej wymienio­nej szkole.

Chciałoby się bardzo, aby podobne wykształcenie otrzymał każdy mężczyzna i każda kobieta. Zaiste, rację miał przeto twój przyjaciel, nazywając ją mądrą.

Zostałeś wprowadzony w błąd po raz trzeci. Mówisz,

65

że lubi męską waleczność i silę? Tak, ale nie chodzi jej

0 odważnych rycerzy, walczących w krwawych bitwach

1 w turniejach, zdobywających miasta i mordujących się wzajemnie bez litości. Nie posądzaj jej o takie okrutne instynkty. Pragnie rozpusty i rozkoszy, a tę dać jej mogą tylko żyjący i zdrowi. Nikt nie zna lepiej ode mnie tej waleczności. Nie można jej dowieść na polu okru­tnych bojów, w szańcach twierdzy, walcząc w pancerzu, w hełmie na głowie i z morderczym żelazem w ręku.

Męstwo owe pleni się jedynie w komnatach, łożach i w miejscach zacisznych, dokąd nie dobiega odgłos kopyt końskich i dźwięk trąb, gdzie przeciwnie jest bardzo bezpiecznie i spokojnie.

Zaś ten, którego lanca po sześciu lub ośmiu tur­niejach nie zegnie się i nadal sztywną pozostanie, jest dla mej żony równy Lancelotowi, Tristanowi i Oliwero- wi. Takich mężów i takie czyny ponad wszystko ceni. Jeśli dę zatem lata nie osłabiły, ufaj spokojnie swojej walecznośd i bądź pewny, że nie będzie szukać w tobie cnót Amaralda z Irlandii. O jej szlachectwie już d wspominałem. Mówi, że tylko stare rody jej się podo­bają. Ale upewniam dę, że paple, co jej ślina na język przyniesie, nie wie bowiem, na czym polega prawdziwe szlachectwo i kto na mierno szlachcica zasługuje.

Jako szlachdanka kocha wszystko, co jest szlachet­ne A gada o tym z taką pompą i z taką pychą, jakby ród jej był starszy od rodu francuskich i bawarskich

66

królów.

Chciałaby przekonać każdego, że jest bardzo stara szlachcianką.

O starości wystarczająco mówi oblicze, co się zaś szlachectwa tyczy, to z udowodnieniem go byłby wielki kłopot Napisała ci, źe lubi ludzi wymownych, nikt jej bowiem w gadaninie nie jest wyższy. Paple więcej od wszystkich starych gaduł razem wziętych i cieszy się, gdy tylko słuchaczy znajdzie. W krótkim przeciągu czasu opowie ci, co robi król Francji i król Anglii, czy Sycylijczycy mieli dobre żniwa, jakie korzenie przewożą z Levantu Wenecjanie i Genueńczycy, jaki jest ustrój państwowy we Florencji, czy królowa Giovanna prze­spała noc ostatnią u boku króla i tak bez końca, i bez opamiętania, aż się człowiek dziwi, skąd jej tchu star­cza. Ludzie uczeni mówią że członek, którym najczęś­ciej ptak, ryba, albo dzikie zwierzę porusza, jest pokar­mem przyjemnym dla smaku i zdrowym dla żołądka. Jeśli istotnie tak się rzecz ma, to najsmaczniejszym kęskiem musi być jej ozór, którym miele bezustannie, od rana do wieczora, a nawet podczas snu nie daje mu chwili odpoczynku. Kto jej nie zna, a usłyszy przypad­kiem, jak gada o swojej szlachetności i pochodzeniu, może pomyśleć, że ma przed sobą jakąś świętą lub potomka królewskiego rodu. Wszystkim innym takie samochwalstwo tylko mdłości wywołuje. Wpada w stra­szliwy gniew i za łeb chwyta każdego, kto za­li

przeczą jej łgarstwo i bajdom. Zwycięża zawsze, męż­niejsza jest bowiem od Galeotta z wysp dalekich, albo od Feba. Ileż to razy żałowała, że nie urodziła się mężczyzną. Wówczas, o wówczas przewyższyłaby dziel­nością nie tylko pięknego króla Marka, ale i młodego Girarta, który niedźwiedzice zwyciężał. Nie chcę się już jednak dalej rozwodzić. Na wyliczenie wszystkiego nie starczyłoby nam czasu. Sądzę także, że już ci się w głowie rozświetliło dostatecznie, że dowiedziałeś się z mego opowiadania dokładnie, jakie są jej cnoty, obyczaje, upodobania, rozum i inne wspaniałości.

Przechodzę teraz do opisywania tego, czego nie znałeś, a co poczytywałeś za skarb drogocenny, miano­wicie do części jej dała zakrytych sukniami. Szczęśliwy jesteś, żeś tych cudów nigdy nie widział — ja się tym pochwalić nie mogę! Nim mówić zacznę, chcę zbić jeden twój możliwy zarzut i przytoczyć parę słusznych argumentów. Myślisz zapewne w głębi duszy: „Jakie materie on porusza, jakiego tonu i jakich słów używa? Jest to wysoce niestosowne dla człowieka, który winien dbać o zbawienie wieczne..”

Na to jest tylko jedna odpowiedź i przypuszczam, że dę nią w zupełnośd przekonam. Nie każdą chorobę uleczyć można, stosując przyjemne i pachnące środki, dlatego mądry lekarz, aby chorego uzdrowić, niejedno­krotnie chwyta za lekarstwa przykre, a nawet śmier­dzące. Z głupią miłośdą mężczyzny rzecz się ma po-

68

dobnie. Jedno złe i dobitne słowo pomoże więcej, niż tysiąc milutkich i uprzejmych słówek, ja zaś wiem, że do uszu głuchych nie mówię. Przybyłem tutaj zgodnie z wolą Pana, aby cię uratować, a ponieważ czasu mam mało, muszę stosować lekarstwa, które działają pioru­nująco.

Słowa moje są motyką i nożem, ścinającym trujące zielska i cierniste krzaki, są młotem, toporem i siekierą, które rozwalają wysokie góry, twarde skały i granitowe domy. W ten sposób otworzę d drogę do wolności, abyś wydostał się cało z doliny śmierci, z tego miejsca krzywd, derpień, niebezpieczeństw i zła. Słuchaj mnie przeto derpliwie nie miej żalu do lekarza, całą winę bowiem ponosi tu tylko twoja choroba.

Pomyśl, że przykre moje słowa są gorzkim napojem, który d medyk przepisał, aby uzdrowić chorobę dala Dla uzdrowienia nieśmiertelnej duszy o wiele więcej goryczy potrzeba! Ale powróćmy do przerwanego wąt­ku!

Fałszywym pozorem pięknośd, a mianowicie świe­żym wyglądem oblicza, oślepiła nie tylko debie, ale i innych głupców. Rumianą cerę, podobną do zorzy porannej, poczytywaliśde za piękność naturalną. Gdy- byśde ją jednak ujrzeli rano, kiedy z łóżka wstawała, spostrzeglibyście od razu swój błąd. Twarz była żół- to-zielona, zasmarowana brudną farbą koloru bagna, pomarszczona, pokryta strupami i krostami jak skóra

69

nieopierzonych ptaków. Wygląd jej zmieniał się nie do wiaiy, gdy sobie nową szminkę na gębę nałożyła. Nic w tym dawnego, albowiem nawet zakopcone muiy stają się białe, gdy tynkarz odświeży je bielą ołowianą. Nowonałożona farba wypiększa oblicze i wszelkie braki zataja. Zdrapywała tedy twarz i na nowo malowała się szminką. Przemiana była tak raptowna i tak cudowna, że się dość nadziwić nie mogłem.

Szkoda, żeś jej nie widywał tak jak ja, każdego rana w czepeczku na głowie, z welonem na szyi, brudną na twarzy, z zaczerwienionymi oczyma, gdy się ogrzewała przy ogniu, kaszląc i wypluwając ostrygi. Sądzę, że wszystkie cnoty, które d twój przyjadel opisywał, nie wystarczyłyby, aby w twym sercu miłość do niej obu­dzić! Oblany rumieńcem wstydu uciekałbyś od niej, jak od góry łajna i nawozu! Ale idźmy dalej!

Sądziłeś zapewne, że piersi jej są naprawdę piękne i że tu oczy łudzić nie mogą. Daleki byłeś jednak od prawdy! Szkoda, że nie opisał d jej ktoś, kto ją widział obanżoną! Wyleczyłbyś się znacznie wcześniej. Teraz ja d ją jednak odmaluję, a uczynię to lepiej i dokładniej od wszystkich innych. Pragnę, abyś zawierzył moim słowom!

Piersi nie wypycha podkładkami; wiszą tam dwa połde słoniny, których dotykanie i oglądanie jednaką rozkosz sprawia Nie wiem, czy już z łona matki wyszła tak szpetną, czy też zniekształciła piersi, dając się za nie

70

ciągnąć i szarpać miłośnikom podczas rozpustnych Igraszek. Dość, że zwieszają się aż do pępka, są zmar­szczone i zwiędłe jak puste pęcherze i jak pelerynę francuską można je na plecy zarzucać. Kaldun ma poorany szerokimi bruzdami, wygląda on jak pusty worek, albo miękki podgardziel wołu. Musi brzuch do góry podnosić i rękami przytrzymywać, jeśli chce dać folgę naturalnej potrzebie, albo zbłąkanego do właś­ciwych wrót wpuścić. Niejedno miałbym ci jeszcze do opowiedzenia, ale nie wiem, od czego raraąć, Czy od zatoki Setalia, czy od wąwozu Acheronu, gdzie wśród rudych, ciemnych krzewów żyją nieznane gatunki zwie­rząt?

Wjazd do portu jest tak szeroki i wygodny, że mój okręt, który ma dość duży maszt, spokojnie wjechać może nawet przy niskim stanie wody. I z pewnością nie doznałby żadnego szwanku, gdyby nie towarzysz po­dróży, który z podniesionym żaglami jednocześnie ze mną wjechał. Cała flota króla Roberta pomieściłaby się tam wygodnie, nie opuszczając żagli i nie podnosząc steru! O Scylli i Charybdzie mówią, że jedna z nich połyka okręty, a druga je na zewnątrz wyrzuca. Podob­nie czyni owa przepaść, gdzie wszystkie rzeczy sztywne i twarde giną bez śladu, a gdy się znów na powierzchni ukażą, są już bardzo znużone, bezwładne i słabe. Piekielną otchłanią jest ta zatoka i jak ocean napełnia się wodą. Ale zmilczmy o tych czerwonych i białych

71

rzekach, jednako wstrętnych dla nosa i oczu, chcę bowiem o czymś innym pomówić Między dwoma wyniosłymi górami leży pewne miej­sce, z którego wydzielają się gazy siarczane, czasami ze straszliwym łomotem, a czasem znów zdradziecko a ci­cho. Cała okolica jest nimi zatruta. Niejednokrotnie, stojąc w pobliżu, myślałem, że się zatknę i niechrześ­cijańską śmiercią zginę Ciało jej podczas upału cuchnęło diabelsko jakimś kozim smrodem wydzielonego potu. Zaprawdę po­wiadam d, że lepiej byłoby przebywać w jaskini lwiej lub w błotach Chiane, niż obok tej kobiety. Wy jednak ulegacie pozorom, kupujede kota w worku, a potem skarżycie się, że was oszukano.

Surowo dę zganię, jeśli jeszcze teraz się nie oswobo­dzisz od fałszywej ułudy. Oto toruję d drogę do prawdy, a jeśli jej nie uznasz, nazwę dę bydlędem gorszym od wszystkich innych bydląt Nie chcę się już dalej rozwodzić, raczej wspomnę

o rozpaczy, do której popchnęło dę własne szaleństwo. Poznałeś chyba dostatecznie, na czym polegała wspa­niałość jej ducha i cnoty, także opowiedziałem d coś niecoś o jej wieku, co zresztą sam byś mógł wyczytać z jej twarzy, gdybyś był nieco uważniejszy:, Odkryłem tajemnicę jej dała, która wabiła twoją namiętność nie mniej, niż jej rzekome cnoty twego ducha wabiły. Muszę d jeszcze opowiedzieć, jak się zachowywała

73

po mojej śmierci. To ml dobrze zrobi, ulżę sobie bowiem nieco i wyładuję nienawiść, ty zaś nauczysz się nią gardzić i tym szybciej wyzdrowiejesz.

Z każdym dniem awanturowała się coraz gorzej, nie słuchała moich napomnień i czyniła mi na dość. Wiecz­na troska, bezradność, gniew i zmartwienie zepsuły mi krew. Ukryta choroba nurtowała we wnętrzu dała, aż nagie tknęła mnie apopleksja i śmierć zabrała mnie z tego świata. Dusza moja wymknęła się z martwej powłoki delesnej i unosiła się w czystym przestworzu, ponad demnośdą ziemską. Wtedy jasnowidzącym okiem przeniknąłem do gruntu istotę tej dej kobiety. Radowała się niesłychanie z powodu mej śmierci, sądząc, że po długiej walce nareszde świetne zwydę- stwo osiągnęła. Natychmiast zrabowała wszystkie war- tośdowe rzeczy i pieniądze, które lekkomyślnie jej pod opiekę oddałem, przeznaczając je dla synów. Nie upo­rządkowałem swoich spraw i nie spisałem woli ostat­niej, ponieważ raptowna śmierć nie dała mi na to czasu. Mogła zatem brać, co się jej podobało.

Później zaczęła wylewać przed światem potoki ob­łudnych łez, jęczała straszliwie, żaliła się na moją nagłą śmierć i nazywała się nieszczęśliwą, opuszczoną i nie- podeszoną wdową

W głębi serca przeklinała jednak, że żyłem tek długo i radowała się, że mnie już nie ma. Ludzie wierzyli jej, słysząc te słowa kłamliwe, mnie zaś pociesza myśl, że

74

Bóg osądzi sprawiedliwie wszystkie jej lotrostwa. Po moim pogrzebie, gdy już dało ziemi oddane zostało, nie chciała ta dziarska kobietka pozostawać nadal w moim domu. Mimo podeszłego wieku wciąż jeszcze odczuwała chuć i pragnęła przeto zejść z oczu ludzkich, aby swobodnie oddać się rozpuście. Rzekła tedy złama­nym głosem, że chce zamieszkać w jakimś małym domku w pobliżu kościoła i resztę dni swoich spędzić na modlitwie i pobożnych rozmyślaniach. Umiała łgać tak mistrzowsko, że wielu uwierzyło w pozornie święte słowa. Wynajęła tedy mieszkanie w pobliżu kościółka klasztornego (ujrzałeś ją tam po raz pierwszy!) nie po to jednak, aby pacierze odmawiać (nie umiała bowiem ani jednego), ale po to, aby bez świadków folgować swej lubieżnośd.

I siedzi oto w kościele pobożnych braci, pocieszycieli wdów. Owinęła się w czarny płaszcz i zasłoniła głowę welonem, aby sobie powagi przydać. Umizga się jednak po dawnemu, zdejmuje lub nakłada z powrotem za­słonę, zawiązuje na szyi szal, wyciąga ręce spod płasz­cza, sądzi bowiem, że są bardzo piękne i dobrze się na czarnym tle wydają! Nie myśli o mszy, o obrządkach świętych, ani o modlitwie, zastawia tylko swoje sidła jak ptasznicy, którzy gołębie chwytają. Wie bowiem dosko­nale, że do kościoła przychodzą młodzieńcy dziarscy, silni i waleczni, na których ma ochotę.

Nikt nie dostrzega węża, przyczajonego w trawie

75

i nieraz dobry połów się jej udaje.

Grzeszny nałóg pcha ją jednak z powrotem i oto znowu zaczyna polowanie, nowej zdobyczy spragniona.

Podobna jest do smakosza, który rozkoszując się rozmaitymi potrawami, nigdy nasycić się nie może!

Wiesz dobrze, że mówię prawdę, sam się bowiem na jej lep nabrałeś.

W kościele rozgląda się ostrożnie naokół, podpatruje kto jest, a kogo nie ma, klepie długi szereg ojczenasz- ków, kręci w rękach paciorki różańca, szepcze coś kumom do ucha, albo słucha, co kumy szeptają. W ten sposób spędza czas w kościele, zaś w domu też się nie modli. Każdy jej pacierz i każdy dobry uczynek łagodził­by mój ból tak, jak zimna woda łagodzi gorączkę głowy. Ulgi nie czułem jednak nigdy! Ale co mówię?! Może się modli za innych? Niedawno rozstał się ze światem pewien człowiek, którego śmierć ją bardzo zabolała, tak, że przez osiem dni nie jadła ani jajek, ani makaro­nu. A jednak nie mylę się. Francuskie romanse i pio­senki łacińskie są jej pacierzami. Czyta opowieści

0 Lancelocie I Ginerwie, o Tristanie i Izoldzie, Florio

1 Biancofiore, lubując się ich walecznością, turniejami i zalecankami miłosnymi.

Drży na całym ciele od chud, dowiedziawszy się, że Lancelot i Tristan spotkali się ze swymi damami w ust­ronnym alkierzu; chciałaby podpatrzeć, co oni tam robili i podnieca wyobraźnię sprośnymi obrazami

76

A jeśli nie czyta, to jak mała dziewczynka bawi się ze zwierzętami, które trzyma w domu, czekając na sposob­ność przyjemniejszej rozrywki.

Musisz się jeszcze dowiedzieć coś niecoś o jej teraź­niejszym sposobie życia. Oprócz innych kochanków ma także kochanka Ansaloma, o którym już wspominałem. Nie wyjdzie mu ta miłość na dobre i spotka go zasłużona kara za to, że mógł się uwolnić z sideł tej kobiety, a jednak nie chciał tego uczynić. Dowiedziałem się, że urodziła mu syna, ale dziecko z wyglądu tak niepodobne jest do ojca, jak Chrystus nie był podobny do Józefa. Gdy chopak podrośnie, zemści się na nim za moją krzywdę w myśl starego przysłowia: oko za oko, ząb za ząb.

Oto święte życie, jakie prowadzi w pobliżu kościoła braci pobożnych moja żoną ten wcielony szatan zła i mój kat najgorszy, uświadamiasz sobie chyba teraz własne niedoświadczenię i własną głupotę; dzięki której wolność w kajdany zakułeś, wydałeś serce na lup razpaezy i wreszcie zabłądziłeś w tej straszliwej dolinie

Ale przechodzę do ostatniej części mego przemówie­nia i mam nadzieję, że odczujesz skruchę za swój czyn i że dostąpisz laski i zbawienia. Wyszydzono cię i wy­kpiono! Wcale temu nie zaprzeczam, nie powinieneś jednak brać tej obrazy tak bardzo do serca, wiedząc, że ta nędznica nawet na twój gniew najmniejsi nie zasługuje!

HSKi

Postępowała w ten sposób zawsze! Opowiem teraz, co wiem o twoim liście, aby wygnać z twej duszy miłość do tej kobiety.

Duchy często wracają na ziemię i przypominają się tym, którzy już o nich troszczyć się przestali.

Mniej więcej w czasie, gdyś swój pierwszy list wysyłał i ja przebywałem na ziemi, a litosny odruch kazał mi odwiedzić mieszkanie mojej żony. Obszedłem cały dom, a po północy zajrzałem też do sypialni, gdzie się paliła lampa, oświetlając piękne oblicze naszej damy. Oczywiście nie była samotna, miłośnik leżał obok niej w łóżku! Rozmawuali i śmieli się bardzo wesoło! Za* trzymałem się, chcąc poznać przyczynę ich radości. Wkrótce ten potwór wstał z łóżka, zapalił świecę, wydo­stał twój list ze skrzynki i znów na swoje legowisko powrócił. Zaczęła odczytywać twoje słowa. Słyszałem wybuchy śmiechu i obelgi, rzucane pod twoim ad­resem: gamoń, dureń, idiota, ośla głowa! Chyba był pijany, gdy to pisał! Niesłychane! Ten baran za mędrca uchodzić pragnie. Niech go kat poerwie! Sadź cebulę, idioto, a szlachetne damy w spokoju pozostaw! Warto- by go kijami wygrzmocić, albo wytluc po pysku, ażby mu policzki popuchły!

Źle i brutalnie obchodzono się tam z tobą, mój biedaku. Wymyślali na twe Wzniosłe muzy, wyszydzali wszystko, co kochasz i czcią otaczasz! Sławnych mężów: Arystotelesa, Wirgiliusza, Tytusa Liwiusza i innych trak-

79

towali jak stado bydła! Sami jednak pod niebiosa wynosili swą wartość i ze swych cnót pysznili się tak niesłychanie, że aż martwe kamienie ze ścian i belki z pułapu uciekać chciały, nie mogąc ścierpieć tych łgarstw obrzydliwych. Jestem przekonany, że albo za dużo wina wypili, albo też chcieli się sobie przypodobać wzajemnie. Postanowili nakłonić cię do pisania dal­szych listów, pragnąc mieć nowe powody do śmiechu. A tyś oczywiście znów odpisał skwapliwie! Byłbyś otrzy­mał jeszcze z dziesięć listów, gdyby gach nie obawiał się zdrady. Dzięki korespondencji mogła się w niej obudzić skłonność ku tobie.

Stałeś się więc pośmiewiskiem owej szlachetnej da­my i prostaka-kochanka. Zamiast miłości znalazłeś drwiny i żarty.

Wysłuchawszy ich słów, oddaliłem się pełen wstrętu i obrzydzenia. Opowieść moja dę niesmakiem napeł­nia. Cóż byś jednak uczynił, dowiedziawszy się całej prawdy w okresie, kiedy dusza twoja chorzała z po­wodu trosk i zmartwień miłosnych? Na pewno po­wiesiłbyś się! A gdyby stryczek był mocny i nie porwał się już by cię nie było na ziemi.

Szkoda, że dę zdrów/ rozsądek opuścił, i żeś nie dowiedział się wcześniej o tym, co d teraz mówię! Roześmiałbyś się na całe gardło z swego błędu, po­znając, że twoja dama w niczym się od pozostałych kobiet nie różni.

80

Próżność niewieścia jest niezmierna! Czynią wszyst­ko, aby pięknie wyglądać, a liczbę wielbicieli poczytują za miarę piękności. Zalecając się, uczyniłeś jej tedy wielką przyjemność. Ponieważ jednak nie skrywa nicze­go, co jej próżności schlebia, opowiedziała o tobie innym kobietom. Chciała dowieść, że jeszcze za piękną uchodzić może i że wśród wielbicieli ma ciebie do­świadczonego znawcę niewieściej piękności.

Mógłby tu jednak ktoś zauważyć, że wzgardziwszy doiychczasowym życiem i oddawszy się Bogu, odrzuci­ła cię ze słowami: „ Patrzcie! Oto szatan, który staje na drodze mego zbawienia i znów do grzechu chce mnie nakłonić!” Może pokazała twój list, nie mając już

o czym paplać. Wyczerpały się wszystkie ordynarne kłamstwa, więc do tej materii sięgnęła. Ale jakakolwiek byłaby przyczyna jej postępku — winieneś trzymać się zawsze tej niewzruszonej prawdy, że żadna kobieta nie jest mądra i dlatego mądrze postępować nie może.

Ale pozostawmy już kobiety, wraz z ich złymi, prze­wrotnymi skłonnościami. Zaczniemy mówić o twej śle­pocie i ognistej namiętności miłosnej!

Przypuśćmy, że przyjaciel twój nie mylił się, mówiąc

o jej cnotach; Wierząc w jej doskonałość, jak mogłeś przypuszczać jednocześnie, że jest wszeteczna i lubież­na? Twoja grzeszna żądza rozbiłaby się o mur jej cnotliwości. Jednak nie dobra sława znęciła cię, a tylko piękne dało. Miałeś nadzieję, że zaspokoisz swoje

81

grzeszne łakomstwo. Ale, czyż ci się oczy bielmem przysłoniły, żeś jej starości i wstrętnego oblicza nie dostrzegł?

Zaślepiony, jak szaleniec przyzywałeś śmierci, gar­dziłeś całym światem i cierpiałeś boleśnie, kiedy cię nadzieja opuściła. Gdyby wszyscy mężczyźni z takich powodów chcieli sobie życie odbierać, wkrótce nie byłoby ani jednego na świecie.

Czyż ci czyniła jakieś obietnice? Lubieżna wyobraźnia nasuwała d obrazy rozkoszy. Pragnąłeś objąć uściskiem te wstrętne, śmierdzące dało; pragnąłeś dać dowody walecznośd, o którą jej tak bardzo chodzi, aby d zapłaciła jak owemu rycerzowi! Pomyliłeś się, niebora­ku! Pieniądze pochodziły wówczas z mojej kieszni. Teraz zaś z trudnością dłoń otwiera, znikła hojność, którą tak sławił twój przyjaciel.

Cóż a mogła jeszcze w darze przynieść? Chyba rabunek najlepszych twych lat i skrócenie twego żyda. W tym jest mistrzynią wypróbowała bowiem swych zdolności w stosunku do innych. Wątpię jednak, czy tego kiedykolwiek pragnąłeś?

A może nauczyłaby dę czegoś nowego? Chyba grzechu i zła, ponieważ wszelkie dobro dalekie jest od niej. A może miała d do zbawienia dopomóc? Tak, jeśli zbawieniem są jej grzeszne ramiona i grzeszne delsko, chuaą rozpętane. W ten sposób już wielu łudzi święty­mi uczyniła.

82

Gdy światłość prawdy przeniknie mrok twego rozu­mu, wzgardzisz ową błogością, która płynąc z cieles­nych chud, staje się jednocześnie powodem nlewy- slowionych zgryzot i utrapień.

Cóż d więc dać mogła? Może uczyniłbyś się przy jej pomocy priorem; osiągnąłbyś godność, o którą tylu twych współobywateli zabiega?

Nie wiem jednak, czy te starania nie byłyby bez­skuteczne. Senatorowie krzywym okiem patrzą na jej ród, z którego już tyle drapieżnych wilków wyszło!

0 głupcze, głupcze! Mogłeś żyć w przyjaźni z wieloma szlachetnymi ludźmi, odsuwałeś się jednak od nich, wskutek nadmiernej pychy I wyniosłośd. Nie chciałeś się stosować do nikogo, w każdej sprawie cechował cię upór i brak skłonnośa do ustępstw. Gdy jednak kobie­ta owa nie postąpiła według twych myśli i gdy nie przyjęła dę tek, jak tego pragnąłeś, wpadłeś w rozpacz

1 ośmierć wołałeś! Chciałeś więc umrzeć z powodu tej wstrętpnęj, zaślimaczonej, chromej staruchy, której da­ło jest dobre dla psów, ale nie dla ludzi! Lepiej kamienie tłuc na drodze, niż pokazywać się z nią między ludźmi. Natura stworzyła dę mężczyzną męż- czyna zaś o całe niebo wyżej stoi od kobiety. Ona ma piękną postać, ale i ty nie jesteś ułomkiem! Twarz smaruje szminkami, podczas gdy ty swoją tylko czystą wodą myjesz. Dlatego wygląd twój jest piękniejszy.

Tylko jedną ma nad tobą przewagę. Aczkolwiek

83

0 wiele starszą jest od ciebie, zachowała nie zmienioną barwę włosów, podczas gdy twoje skronie już posiwiały. Niewielka to jenak zaleta! I więcej powodów miałaby do kochania debie, niż ty, aby ją miłować.

Dręczysz się z powodu tej obrzydliwej baby, ponie-/l waż nie zakochała się w tobie. To ona martwić się | powinna, że miłość twą straciła, ty zaś deszyć się, żeś na1 czysto zarobił, uniknąwszy tysięcznych przykrośd.

Załóżmy, że ona jest naprawdę szlachcianką, a ty I plebejuszem. Cóż stąd jednak? Czy myślisz, że wzgar­dziła tobą z tego powodu? Spójrz kim jest ów Ansalon

1 kim byli wszyscy inni jej kochankowie? Tylko gmin (mniemanie którego widocznie podzielasz) nie umie odróżnić prawdziwego szlachectwa od pozorów.

Każdy uczeń ze szkól filozoficznych wie, że pochodzi­my wszyscy od Adama i Ewy i że Bóg dal nam jednakie dusze i jednakie dala, żadnej między nami nie czyniąc różnicy.

Szlachdcem jest ten, kto drogą cnoty kroczy, dlatego grzesznicy szlachdcami być nie mogą! Cnota jest więc jedynym szlachectwem na ziemi. Czasy zmieniły się jednak, wśród szlachty dzisiejszej trudno szukać dosko­nałych przymiotów. Miejsce cnoty zastąpiła przemoc brutalna, dzięki którą pewne rody urosły w potęgę i znaczenie, łupiąc i udskając słabych sąsiadów. Bogac­two i powodzenie rozzuchwala szlachtę, chełpi się ona, że przestępstwa uchodzą jej bezkarnie. Cóż dobrego

uczynili jednak dla rzeczypospolitej. Ich cnotami jest pycha, brutalna siła, rozbój i kradzież.

Szlachectwa, tak jak cnoty, wiedzy, nabożnośd o- I dziedziczyć nie można, każdy człowiek musi to sam dla siebie zdobywać.

Osądź teraz po wysłuchaniu moich słów, czy ta grzeszna kobieta może być szlachdanką? Zaiste, aczkol­wiek tarcze herbowe twego rodu nie wiszą w kośdele, daleko więcej masz danych, by się do szlachectwa przyznawać. Ale gdybyś nawet pochodził od króla Bando di Barwich, utraciłbyś swoje szlachecwto du­chowe, zadając się z tą wiedźmą. Mógłbym ci jeszcze wiele, wiele rzeczy powiedzieć o jej występkach, grze­chach i o twojej głupode. Przypuszczam jednak, że dotychczasowe moje słowa wystarczą. Chdalbym teraz twoją odpowiedź usłyszeć.

Słuchałem słów ducha jak skruszony grzesznik, z gło­wą pokornie na piersi schyloną. Gdy zamilkł, podnios­łem wzrok zwilgotniały Izami i rzekłem: O błogosławio­ny duchu, wyjaśniłeś mi dokładnie, co przystoi mojemu wiekowi i powadze i ukazałeś zepsude tej kobiety, którą jak głupiec uczyniłem swoją jedyną panią i królo­wą.

Dzięki twoim słowom poznałem jej obyczaje, grzechy i złe skłonności. Wiem teraz, że mężczyźni przeceniają kobiety ogromnie, na skutek wrodzonej szlachetności. Dowiedziałem się także w końcu, kim jestem. Zasłona

85

opadła z moich oczu; dusza moja jest pełna skruchy, ale świadomość grzechu niepokoi mnie i przygniata tak bardzo, że nie śmiem wierzyć w przebaczenie i łaskę. Obawiam się, aby mnie jeszcze większa kara nie spot­kała. Poprzednio nie dostrzegałem niebezpieczeństw, wśród których żyłem. Teraz jednak widzę je przeraź­liwie jasno! Łzy obficie napływają do oczu, trwoga wzrasta, a życie staje się mi nieznośnym ciężarem.

Litosnym wzrokiem spojrzał na mnie duch i rzekł: Uspokój się i miej tylko wolną wolę! Laska Boska jest nieskończona i zmazuje najdęższe winy, jeśli grzesznik okazuje skruchę prawdziwą.

Zbłądziłeś z nieświadomości i w przewinach twoich nie było rozmysłu. Przypomnij sobie, że Bóg przebaczał najdęższym, zatwardziałym grzesznikom, widząc ich skruchę i pokutę.

Zaś twoje serce jest pełne pokory i dlatego laska dę nie minie. Chcę dę umocnić w dążeniu do dobra, abyś nie wpadł na dno przepasa, z której już nie masz ratunku.

Na to odrzekłem: Bóg, który zna głębiny serca ludzkiego, wie, że żałuję gorąco za swoje grzechy. Poucz mnie teraz, jak mam winy odpokutować.

Duch odpowiedział: Musisz odmienić zupełnie wszy­stkie swoje myśli, uczucia, zapatrywania i skłonności. Kochałeś tę kobietę, ponieważ wydawała ci się piękną i obudziła w tobie grzeszną żądzę rozpusty.

86

Znienawidź urodę, która cię do grzechu popchnęła, i pogardź rozkoszami zmysłów. Zemścij się na nie) za wszelkie krzywdy, zemsta będzie zbawieniem zarówno dla ciebie, jak i dla niej. Musisz napiętnować tę oszust­kę, poniżyć ją i upokorzyć. Nie będzie to zbyt trudne! Daj tylko świadectwo prawdzie i drugim opowiedz, jaką jest Wielu już wpadło w jej sidła, rozpowszechniaj przeto moje słowa, aby innych od zguby uchronić. Posłuch znajdziesz łatwo, tłum bowiem wierzy ślepo ludziom uczonym, chwali ponad zasługę i ponad war­tość tego, kogo oni chwalą, z błotem zaś miesza tych, których oni ganią. Oto cała pokuta za twe grzechy!

Na to odrzekłem: Zaprawdę, zemszczę się okrutnie, jeśli mi tylko Bóg z tego labiryntu szczęśliwie udec pozwoli. Nikt mnie do zemsty pobudzać nie potrzebuje, niczyjej pomocy nie pragnę. Przeleję w prozę lub w rymy całą nienawiść i słuszny gniew. Inne kary niech na nią spadną z ręki Boga, który nierychliwy jest, lecz sprawiedliwy. Jeśli nagła śmierć mnie nie zaskoczy, napiszę dzieło pełne wymysłów, przekleństw i szy­derstw, odmaluję ją w całej ohydzie, podłości i brudzie Przeklinać będzie dzień, w którym spotkała się ze mną, całe miasto opowiadać sobie będzie o jej występkach, jej niesława przekazana będzie przyszłym pokoleniom. Duch milczał, a ja ciągnąłem dalej: Muszę d zadać jeszcze jedno pytonie. Nie mogę sobie przypomnieć, czyś podczas swojej ziemskiej wędrówki był moim

87

sąsiadem, czy przyjacielem, ale tern gdzie teraz przeby­wasz, znajduje się przecież wielu moich krewnych i przyjaciół. Dlaczegóż tobie poruczono ten ciężki obo­wiązek?

Duch odpowiedział: W naszym świecie związki przy­jaźni i pokrewieństwa nic nie znaczą. Każdy skwapliwie stara się o spełnienie dobrego uczynku. Wszyscy, którzy się tam znajdują mogliby to zadanie wykonać tak jak ja, albo i lepiej ode mnie! Zostałem wybrany ja, ponie­waż cała ta historia mnie najbardziej dotyczy i ponieważ wobec mnie największy wstyd odczuwasz. Nikt inny zresztą nie wyjaśniłby ci wszystkich szczegółów tak dokładnie Wtedy rzekłem: Wdzięczność moja dla cie­bie jest bezgraniczna! Proszę cię bardzo, powiedz mi, czy d w czymkolwiek pomocny być mogę, chdalbym bowiem twoje zagrobowe katusze złagodzić. Uczynię wszystko, co leży w mojej mocy. Duch odparł: Zła kobieta, która kiedyś była moją żoną nie ma oczywiście czasu, aby się troszczyć o zbawienie duszy mojej, dzied są jeszcze małe, a krewnych nie mam. Dlatego proszę dę, abyś, gdy już labirynt opuścisz, rozdał jałmużnę ubogim i zamówił parę mszy na intencję mojej duszy. Ale oto zbliża się godzina twego wyzwolenia Skieruj oczy ku wschodowi, światło ukazuje się już na niebie; jest to znak, że się rozstać musimy. Podczas gdy duch domawiał tych ostatnich słów, ujrzałem jutrzenkę po­ranną wschodzącą nad górami. Cale niebo stało się

88

czerwone jak krew, słoneczne promienie przedarły chmury i świetlistą drogę zrodziły na ziemi. W tej chwili wszystkie mroki opadły z mego umysłu, pojąłem swój błąd i jeszcze raz uświadomiłem sobie wszystkie grze­chy. Z ramion moich spadł ciężar, który mnie dotąd przygniatał; czułem, że mogę poruszać się swobodnie Rzekłem więc do ducha: Jeśli ci zależy na czasie, to ruszajmy naprzód, czuję, że mi siły wróciły i że drogę właściwą znajdę bez trudności.

Odpowiedział mi wesoło: Dobrze, chodźmy, ale miej się na baczności, nie zbaczaj z świetlistej ścieżki, uważaj także na demie i chwasty.

Na miłość Boską, ruszajmy a żywo! - zawołałem do ducha. - Będę bardzo ostrożny, dawne kajdany już mnie po raz wtóry nie zatrzymają.

Duch wstąpił na drogę świetlistą, kierując swe kroki w stronę wysokich gór, a ja poszedłem za nim. Osiąg­nąwszy szczyt, ujrzałem jaśniejące, bezgraniczne niebo; powietrze stało się lekkie i wonne, cala ziemia u mych stóp pokryta była trawą i kwiatami. Odczułem głęboką, wewnętrzną radość i wszystkie troski opuściły mnie Duch poprosił, abym jeszcze raz spojrzał wstecz. Dolina wydała mi się demną, piekielną czeluśdą, nad którą unosiły się duchy grozy i zatraty. Rzekłem sobie, że jestem wolny i pełen upojenia chdalem się rzudc dziękczynnie do stóp ducha, ale nagle przewodnik mój znikł, a ja obudziłem się w swoim łożu.

89

Całe moje dało było potem zlane, tak jakbym w is- tode na góry wstępował. Dziwiłem się bardzo, rozmyś­lając nad snem, wszystko bowiem odpowiadało rzeczy- wistośd. Poznałem rękę boskiej opatrznośd i postano­wiłem udec naprawdę od złej doliny. Słońce stało już wysoko na niebie. Podniosłem się i pospieszyłem do przyjaciół, aby im o przeżyciach swoich opowiedzieć.

Wszystko dokładnie im powtórzyłem, a oni przyklas- nęli memu postanowieniu. Łaska boska sprzyjała mo­im zamiarom; w krótkim czasie oswobodziłem się od uprzykrzonej baby i odzyskałem wolność. Bogu niech będzie chwała za to! Jeśli mi tylko czasu stanie, ukarzę tę kobietę i zemszczę się okrutnie. Nie będzie już miała ochoty do pokazywania listów i czynienia sobie kroto- chwil z mojej osoby.

Wam zaś Bog niech będzie miłosierny!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Klabund Boccaccio, Giovanni Decameron (Klabund)
Boccaccio, Giovanni Laberinto de amor
Giovanni Boccaccio Dekameron
Giovanni Boccaccio Dekameron
Giovanni Boccaccio Dekameron, Dzień pierwszy
Giovanni Boccaccio Dekameron, Prolog
Dekameron Giovanni Boccaccio
GIOVANNI BOCCACCIO 1313
milosc jest jak bezmiar wod www prezentacje org
I Prezentacja Namietnosc milosc seks 2
De Sade D A F Zbrodnie miłości
Labirynty Łatwe, christmas maze 5
Jest na swiecie milosc solo viol
Labirynty Łatwe, christmas maze 1
30 JAK BYĆ ŚWIADKIEM BOŻEJ MIŁOŚCI

więcej podobnych podstron